Nie wszystko można przewidzieć, kotku


Yaoi - Nie wszystko można przewidzieć, kotku

Koss Moss - 2018-05-23, 17:40
Temat postu: Nie wszystko można przewidzieć, kotku
Podstawowe informacje o postaci

Imię i nazwisko: Laurentin Radley-Spencer
Wiek: 19
Wzrost: 175
Kolor włosów: popielaty
Kolor oczu: szary

To całkiem ładny chłopak. Prosty nos, symetryczne rysy twarzy, wydatne kości policzkowe. Cechuje go smukła budowa ciała, długie nogi i okrągłe pośladki.
Ubiera się elegancko, na ogół w ciemne dopasowane spodnie, koszulę w jasnym kolorze i oksfordki; czasem wzbogaca to o nieco bardziej krzykliwą apaszkę. Na (lekko piegowaty) nos zakłada okrągłe, miedziane okulary, które pozwalają mu widzieć z daleka. To markowe ubrania i gadżety. Skoro go na takie stać, dlaczego musi mieszkać we współdzielonym pokoju?
_____

           To koniec; nie chciał i nie potrafił dłużej znosić dyktatury ojca i jego okrucieństwa. Porzucając nadzieję na królewskie życie, w dniu osiemnastych urodzin, kiedy to pan Spencer wyjątkowo dał mu się we znaki, zabrał to, co należało do niego i w przypływie młodzieńczej brawury opuścił dom rodzinny, zupełnie nie wiedząc, co go czeka.
Lauren był osobą dobrze wychowaną i może nawet trochę nieprzystosowaną do współczesnych czasów. Nawykły do własnej sypialni i luksusu, do tego, że nigdy niczego mu nie brakowało, był zatrwożony widokiem mieszkań dla biedoty.
Nie, nie powinien tak myśleć. Sam był teraz biedotą. Pieniędzy miał tyle, że mogło mu wystarczyć na wpłatę kaucji, pierwszy czynsz i niewiele poza tym. Z pracą w kwiaciarni daleko nie zajdzie, dlatego bardzo chciał ją zmienić.
Całe życie ciężko pracował. Miał świetne wyniki z egzaminów. Jednego ojcu odmówić nie mógł: dbał o to, by zabezpieczyć jego przyszłość. Zmuszał go do nauki i teraz, z takimi dokumentami, Lauren mógł sobie wybrać właściwie prawie każdą uczelnię, jaką chciał – więc wybrał tę w stolicy, bo jej ukończenie dawało największy prestiż.
Studia wydawały mu się jedyną szansą na lepsze życie. Nie chciał przecież do końca swoich dni pracować w kwiaciarni, albo jako kelner, albo jako sprzątacz. Och, nie. Widział dla siebie inną przyszłość. Chciał żyć życiem, do jakiego był od dziecka przyzwyczajony. Życiem, na które musiał sobie teraz zapracować. Będzie architektem, obiecał sobie. Upiększy to miasto swoimi projektami. Klienci będą się o niego zabijać, a on udowodni swojej rodzinie, że i bez nich potrafi sobie poradzić. Słowa pana Spencera wciąż rozbrzmiewały mu w głowie: jeszcze do mnie wrócisz z podkulonym ogonem, zobaczysz. Nie licz wtedy na moją łaskę!
Nie wróci. Duma mu nie pozwoli. Pokaże mu. Poradzi sobie.

           Zmieniał mieszkanie już dwa razy. Mógł znieść wiele, ale nie grzyb na ścianie. Życie z alkoholiczką, która potrafiła w środku nocy wparować do jego pokoju i coś bełkotać, też było ponad jego wytrzymałość. Ale tutaj? Dobrze, może i nie miał własnego pokoju. Może i będzie musiał go dzielić z kimś, kogo kompletnie nie znał, ale standard był naprawdę wysoki. Wszystko czyste, zadbane, nowe. Duża kuchnia, gdzie przy stole można zjeść śniadanie (i nie ma żadnego brudu w kątach!). Osobna toaleta i łazienka z prysznicem oraz bidetem. A pokój? Wielki! Mniejszy wprawdzie niż ten, w którym mieszkał w domu rodzinnym, ale w porównaniu zarówno z tymi, w których ostatnio próbował mieszkać, jak i z tymi, które proponowano mu dziś za podobną cenę (zanim tu dotarł, obejrzał trzy), wydawał się doprawdy ogromny. Miał nawet własny balkon.
  ― Tylko dla pana i współlokatora ― zapewniła właścicielka, pani Hollow, kobieta w średnim wieku sprawiająca wrażenie bardzo zabieganej.
  ― Kto tutaj mieszka?
  ― Student trzeciego roku. A w pozostałych dwóch pokojach młoda para i dwie koleżanki. Staram się, żeby wszyscy byli w podobnym wieku, żeby czuli się komfortowo.
  ― Dobrze. ― Lauren rozejrzał się, zadzierając podbródek, dokoła. Zmieniłby tu kilka rzeczy, na przykład usunął ten śmieszny, włochaty dywanik leżący dokładnie w połowie drogi między stojącymi naprzeciw siebie łóżkami. Oczywiście nie pokazywał po sobie entuzjazmu, który odczuwał. Weźmie ten pokój, bo jest idealny. Prawie. Ale właścicielka nie musi o tym wiedzieć od razu. ― Jak z rachunkami?
  ― Wszystko jest w cenie, którą podałam panu na początku. Tylko w przypadku znacznego przekroczenia zużycia mediów doliczane będą opłaty dodatkowe, wszystko na podstawie rachunków. W innym przypadku na koniec okresu rozliczeniowego wszyscy uzyskują zwrot.
  ― Jest kaucja?
  ― Kaucję w wysokości jednego czynszu zwraca pan po rozwiązaniu umowy. Umowę może pan rozwiązać z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia najwcześniej po roku, bo wie pan, zależy mi, żeby za chwilę nie szukać tu kogoś nowego. To uciążliwe dla wszystkich.
  ― Rok to dużo czasu. Co jeżeli nie dogadam się ze współlokatorem?
  ― Może pan przyjść tu, kiedy się wprowadzi, i poznać, ale po panu mam umówione jeszcze trzy osoby. Jeśli któraś z nich się zdecyduje od razu, to sam pan rozumie. Ale chłopak wydaje się miły. Pozostali mieszkają tu już jakiś czas, znają się, lubią. Nie sądzę, aby były kłopoty.
Lauren pokiwał głową.
  ― Czy w takim razie mogę przeczytać umowę?

           No i stało się. Podpisał ten cyrograf w ciemno. Właścicielka wiedziała, jak do tego doprowadzić. Nastraszyła go tymi trzema umówionymi osobami, a on, przerażony wizją mieszkania w którymś z poprzednio oglądanych pokojów, dał się wrobić. Wyciągnął swoje srebrne pióro wieczne i złożył autograf, wkopując się w mieszkanie z ludźmi, których nie mógł nawet uprzednio poznać.
Właścicielka pozwoliła mu się wprowadzić jeszcze tego samego dnia, ale z rzeczami przyjechał dopiero po dwóch. Miał ich bardzo dużo. Gdyby nie Jenny, chyba nigdy nie poradziłby sobie z tą przeprowadzką, nie mając możliwości skorzystania z taksówki (w stolicy są stanowczo za drogie!). Jenny pracowała w tej samej kwiaciarni i była jedyną osobą, z którą się tutaj zaprzyjaźnił. Na razie nie miał nikogo innego. Liczył na to, że pozna ciekawe i odpowiedzialne osoby na uczelni. To ważne, nie chciał przecież zadawać się z jakimś plebsem.
Rozpakował się – częściowo – i schludnie wszystko poukładał. Zajął sobie to lepsze łóżko, bardziej oddalone od drzwi, bliżej okna. Ustawił walizki pod ścianą. Postanowił, że ubrania ułoży w szafie jutro. Wymęczył go ten dzień – chciał już tylko zjeść coś ciepłego i zatopić się w lekturze. Chwycił więc skórzaną, brązową torbę, zgarnął z biurka klucze i podreptał na dół, żeby znaleźć najtańszy sklep.
Śmiał się kiedyś z ludzi, którzy jeździli po całym mieście w poszukiwaniu promocji. Kto by pomyślał, że pewnego dnia sam tak będzie robił.

Silminyel - 2018-05-23, 22:24

Podstawowe informacje o postaci:
Imię i nazwisko: Matt Davies
Wiek: 23 lata
Wzrost: 182cm
Włosy: Długie do połowy pleców dredy
Oczy: Ciepły brąz
Cechy charakterystyczne: Tunele w uszach, kolczyki w sutkach i języku, Wytatuowana róża na lewym ramieniu i kwiaty bzu na prawym.

Lekkoduch. Dziecko-kwiat XXI wieku. Można o nim powiedzieć wszystko, poza tym, że jest poważny. Studiuje filologię indyjską i kulturę Indii, podobno kiedyś chce do Indii pojechać. Kiedyś, kiedy będzie go na to stać, bo na razie stać go najwyżej na podróż autostopem po europie. Od pięciu lat wegetarianin. Kocha zwierzęta, kocha ludzi, kocha świat. Ciekawy wszystkiego, co nowe. Co roku wynajmuje pokój w innym mieszkaniu, co roku stara się wynająć pokój tak, by poznać nowe, interesujące osoby. Jest ciekaw ludzi. To taki typ człowieka, który postawi bezdomnemu kawę, żeby z nim porozmawiać, albo zaprosi do mieszkania świadków Jehowy, mimo, że nie podziela ich wierzeń.

Zdjęcie poglądowe – inspiracja dla postaci Matta:


Uwielbiał ten ekscytujący moment, kiedy miał poznać swoich nowych współlokatorów. Co rok ktoś inny, co rok bardziej zaskakujący. Ludzie bywali naprawdę fascynujący. Od tygodnia miał już klucze, ale dopiero dziś mógł się wprowadzić. Od właścicielki mieszkania wiedział, że jego współlokator już jest w mieszkaniu. Kim był? Czym się zajmował? Jaka była jego historia? Czy znajdą wspólny język?
Widział to spojrzenie Rudego, kiedy aż wstrzymywał oddech przekręcając klucz w zamku. Spojrzenie, które jednoznacznie wyrażało, za jakiego dzieciaka Rudy miał Matta w tej chwili. Mało go to jednak obchodziło. Otworzył drzwi swojego nowego pokoju starając się dobrze wyglądać na wejściu… i zawiódł się zastając pokój pustym.
Rudy zaczął się z niego śmiać, na co Matt szturchnął go lekko w żebra w miejscu, w którym chłopak miał łaskotki.
-Dupek. – stwierdził bez złośliwości. -Zostawiamy graty w okolicy wolnego łóżka i biurka i lecimy po resztę. Zabierzemy się na raz? Zostały chyba dwie torby, hantle i Ufok
–Na luzie, Ziomuś.
–Stwierdził Rudy. Po zejściu do auta okazało się, że torby były trzy, plus koc z tęczową mandalą, o którym Matt niemal zapomniał.
Wydawało się, że wcale nie ma dużo rzeczy. Przecież zdarzało mu się już podróżować z jednym małym plecaczkiem i wcale nie potrzebował dużo. A jednak jego skromny dobytek zebrany w torby i ułożony na łóżku i biurku wyglądał całkiem okazale. Matt lubił otaczać się przedmiotami.
Podziękował Rudemu za podwózkę i pomoc z gratami, obiecując, że jeśli tylko będzie urządzać parapetówkę, to zaprosi go jako pierwszego. Bez tego też by go zaprosił. Nie pierwszy raz Rudy go gdzieś podrzucał. Matt nie miał auta. Być może miałby je, gdyby jak każdy szanujący się nastolatek, wydał na nie pieniądze z osiemnastki. Jednak zamiast samochodu kupił wtedy Ufoka, jak pieszczotliwie nazywał swój hang drum. Nie żałował. Ufok nie wymagał ubezpieczenia ani przeglądu, a na festiwalach i obozach potrafił wyrwać więcej panienek niż niejedna bryka.
Kiedy już został sam zajął się rozpakowaniem swoich rzeczy. Poszło mu całkiem sprawnie. Ubrania wylądowały w szafie, kosmetyki w łazience, koc z tęczową mandalą znalazł się na ścianie nad łóżkiem (pomogło przy tym osiem gwoździ wbitych tu i ówdzie). Komputer z niepokojąco dużymi głośnikami wylądował na biurku, a obok niego drewniany posążek Buddy, kilka książek o Indiach, podręcznik do Sanskrytu i kilka drobnych bibelotów.
Matt pościelił swoje łózko, z braku lepszego miejsca położył na nim Ufoka, a na podłodze obok hantle. Objął całość spojrzeniem.
-Od razu trochę więcej życia w tym pokoju. Przydałby się jeszcze jakiś badyl tu i ówdzie. Paprotka czy coś… Szlag, zaraz mi ASDĘ zamkną, trzeba ogarnąć jakieś żarcie na jutro!
Nie spodziewał się, że ogarnięcie całego swojego bajzlu zajmie tyle czasu. Chwycił torbę na zakupy i wybiegł z mieszkania. Drzwi od pokoju zostawił otwarte, zamknął na klucz tylko te wejściowe.

Koss Moss - 2018-05-24, 00:20

           Na rozpoczęciu roku Lauren trochę się zdziwił i rozczarował. Już na wejściu wraz z grupą pierwszaków minęli dużo starszych studentów, którzy obdarzyli ich spojrzeniami pełnymi pogardy. Skąd jej w was tyle, dranie? Żebyście chociaż byli wysoko urodzeni. Patrzycie i myślicie: połowa z nich wyleci po pierwszym roku, tak? Wy nie wylecieliście, to was upoważnia do takich spojrzeń?
Później przez godzinę siedzieli w dużej auli, gdzie dziekan zapewniał ich, jaką dobrą popełnili decyzję, decydując się na studiowanie na tym wydziale. Jesteśmy najlepsi, nasi absolwenci mają pracę już w czasie studiów, świetne praktyki, nie pożałujecie, ale trzeba się przykładać.
Nic, czego Lauren by już nie wiedział.
Później był czas na ślubowanie. Podzielono ich na odpowiednie grupy i rozesłano do gabinetów, w których otrzymali plany zajęć. Widząc swój, Laurentin natychmiast porzucił plotki o „luźnych studiach, na których zajęcia zaczynają się o dwunastej, a na uczelni bywasz dwa razy w tygodniu”.
Nic z tych rzeczy, nie tutaj.
Będzie zapieprzał jak nigdy w życiu. I będzie musiał zastanowić się, jak pogodzić to z pracą w kwiaciarni.
  ― To co, integracja? Kto idzie na piweczko? ― zaproponował jakiś bardzo przebojowy plebejusz, którego Laurentin zmierzył kpiąco już z powodu tego okropnego gustu ubraniowego. Nigdy nie zrozumie, jak można wyjść z domu w dresie.
Oby tylko współlokator nie okazał się kimś jego pokroju… Oby tylko.

           Wrócił do domu po dziewiętnastej, kiedy już skończył wszystko w kwiaciarni, i od razu przekonał się, że mieszkanie tętni życiem. Wczoraj wieczorem też słyszał przez ścianę jakieś głosy, ale nie wyszedł się przywitać, bo zaraz po powrocie ze sklepu przebrał się w piżamę i zakopał w pościeli z książką. Dziś nie słyszał ich przez ścianę; ledwie wszedł do mieszkania, natknął się na dziewczynę o niebieskich włosach. Zamarł w bezruchu, a ona uśmiechnęła się szeroko.
  ― Nowy współlokator! ― zawołała, na co z kuchni wyjrzała krótko ostrzyżona brunetka z papierosem w ustach.
Z papierosem. W domu.
  ― H-hej? ― mruknął niepewnie.
  ― Hej! ― Niebieska podeszła i wyciągnęła do niego entuzjastycznie rękę. ― Jestem Alice, a to moja dziewczyna, Megan.
  ― Dziewczyna? ― Laurentin łypnął na tę drugą, która też się zbliżyła.
  ― A co? ― zapytała Megan. ― Przeszkadza ci coś?
  ― Nie ― zapewnił pośpiesznie. ― Nie przywykłem tylko dowiadywać się o tym w pierwszych dziesięciu sekundach znajomości. Ale nie mam z tym problemu. ― Uśmiechnął się oszczędnie, wymuszenie.
  ― To całe szczęście! ― Alice wyszczerzyła białe ząbki w uśmiechu. ― Napijesz się z nami?
  ― Nie, wybacz. Jestem zmęczony. W ogóle jestem… raczej mało…
  ― No, napij się! ― naciskała Alice.
  ― Jak w ogóle masz na imię? ― dopytała Megan.
  ― Laurentin.
  ― Dziwne imię. ― Z łazienki wyszła jeszcze jedna dziewczyna, mocno umalowana, w rudych lokach. ― Nietypowe, znaczy się. Ja jestem Lena. Fajną masz stylówę.
Lauren stał zakłopotany w korytarzu, nie wiedząc, gdzie się schować; w jaki sposób czmychnąć do siebie. Tego obawiał się najbardziej – że będą go otaczać te PRZEBOJOWE osoby. Mówiło się na nie przebojowe, choć tak naprawdę lepszym słowem byłoby NIESTOSOWNE.
  ― Sorry. Głowa mnie trochę boli ― obwieścił. ― Muszę się położyć. Pogadamy jutro.
  ― Mogę ci dać tabletkę! ― Alice była wyjątkowo NIESTOSOWNA.
  ― Daj spokój. ― Megan położyła jej dłoń na ramieniu. ― Ledwie przyszedł. Daj mu odsapnąć. Już go przestraszyłaś.
  ― Jak czegoś potrzebujesz ― odezwała się Lena ― to śmiało. Jakby co, w szafkach i w lodówce zrobiliśmy wam miejsce. Musisz się podzielić przestrzenią z tym drugim chłopakiem.
  ― On tutaj jest? ― Laurentin spojrzał w stronę otwartych drzwi swojego pokoju, mrużąc oczy.
  ― Chyba nikt go jeszcze nie widział.
  ― Okej. To dobranoc. Cześć. ― Przecisnął się między lesbijkami i pośpiesznie zanurkował w pokoju. Zamknął drzwi trochę zbyt gwałtownie. Oparł się o nie. Odetchnął.
Och, nie, nie, nie. Chyba będzie musiał funkcjonować na zasadzie: „wychodzę z pokoju tylko wtedy, gdy nikogo nie ma w domu”.

           Leżał i czytał, gdy usłyszał, że ktoś wrócił. W mieszkaniu było wtedy już relatywnie cicho – było po dwudziestej trzeciej i chyba wszyscy pozamykali się już w pokojach. Drzwi otworzyły się i Lauren zerknął znad książki w ich stronę. Zobaczył w nich wysokiego, długowłosego faceta obładowanego torbami.
Było trochę ciemno, więc nie do końca był w stanie mu się przyjrzeć. W jego ręku zauważył tylko coś, co wyglądało jak… paprotka?
  ― Cześć! ― rzucił entuzjastycznie przybysz, dość hałaśliwie odkładając swoje rzeczy. ― Jestem Matt. Miło mi poznać. Fajnie, że będziemy razem mieszkać.
Laurentin łypnął na niego z dołu trochę nieprzytomnie, a potem wygrzebał się z łóżka. Maiał zwyczaj sypiać w niedzisiejszej koszuli nocnej.
  ― Dobry wieczór ― przywitał się z nim i uścisnął wyciągniętą dłoń. ― Laurentin Radley-Spencer. Krócej Lauren.
Sam nie wiedział, co o nim myśleć. Zmierzył go, nie potrafiąc nad tym zapanować. Rzuciły mu się w oczy te tatuaże, trochę niechlujny ubiór. Oby tylko nie był jakimś… ćpunem.
Najlepiej żeby był cichy i nie zawracał mu głowy, ponieważ nade wszystko Laurentin nie lubił głośnych, wszędobylskich osób – dlatego był pewien, że nie dogadają się z Alice.
Klapnął z powrotem na łóżko i zakopał się w pościeli. Chwycił znów powieść jednej z sióstr Brontë, gotów na powrót zatopić się w lekturze, a jednak wciąż patrzył się nieufnie na przybysza.
Nie przewidział tego, że będzie czuł się AŻ TAK niekomfortowo, kiedy przyjdzie im się poznać. Chyba dziś nie zaśnie. Przecież to może być złodziej. Może przez noc ukraść mu całą resztę oszczędności. Przejrzeć osobiste rzeczy. I co wtedy?
  ― Pokój był otwarty, kiedy tu przyszedłem ― rzekł, wpatrując się w książkę. ― Mógłbyś w przyszłości zamykać drzwi? Nie chcę, żeby przypadkowi ludzie widzieli wszystko, co tutaj mam.