Fear of the Fade 3/3


Yuri - Fear of the Fade

POPRZEDNIA CZĘŚĆ

Pan Vincent - 2018-12-27, 23:25

- Tyle razy prosiłem cię, byś powstrzymywał się przed niemądrymi uwagami - przesunął zrezygnowanym spojrzeniem przez długie ściany, aż wreszcie zatrzymał je na pobladłej, wykrzywionej w nieszczęśliwym wyrazie twarzy chłopca. - To niemądre posunięcie; denerwować Inkwizytorkę w takiej chwili. Szczególnie ważnym jest, by...
Ciężkie drzwi rozchyliły się znów na niewielką szerokość, przepuszczając w powstałej przerwie głowę Cassandry. Drgnął wyraźnie, obracając się w jej stronę, gotów przysiąc, że spodziewał się tam ujrzeć oblicze rozwścieczonej ukochanej. Miała w końcu prawo dodać od siebie jeszcze parę gorzkich słów.
- Czy widzieliście gdzieś Lavellan? - Zapytała Poszukiwaczka. - Mam jej do przekazania pilną wiadomość, to istotne dla naszej sprawy.
- Nie wiem, dokąd udała się Inkwizytorka, ale nie ma jej tu - odparł nieco cierpko, przymykając powieki, by oprzeć się ciężko o zimną ścianę. Nie zdziwił się, gdy po chwili do uszu doszedł go odgłos ponownie zamykanych drzwi. Odetchnął głęboko i powrócił do poprzedniego wątku, starając się, by w jego głosie nie dominowała już więcej złość. Musiał zachować spokój, ponieważ wcale nie podobało mu się sprawianie Cole'owi przykrości. Wiedział, że Duch czynił swe nieco wścibskie uwagi zupełnie bezwiednie, nie po złości. Ale nadchodził wreszcie moment, w którym powinien naprawdę zrozumieć, jak niebezpieczna bywała czasem szczerość. Jak straszne mogły być jej konsekwencje.
- Proszę - zaczął więc wolno, ważąc długo każde kolejne słowo. - Nie pozwól, by twoja troska sprowadziła na nią więcej kłopotów. Musisz się nią opiekować. Zwłaszcza, gdy...
- Czy naprawdę musisz rozważać kolejne kłamstwa? Ona będzie przerażona, znowu pomyśli, że to jej wina... obiecałeś, obiecałeś jej, że nie pozwolisz już więcej na żadne tajemnice, a to, co robisz, jest najgorszą, najstraszniejszą tajemnicą na całym świecie!
- Przestań - pokręcił gwałtownie głową, zbliżając się do niego w czasie krótszym, niż jedno tchnienie. - Ty jeden powinieneś dobrze rozumieć, dlaczego rozważam każdą z opcji! Nikt nie rezygnuje łatwo z marzeń, nikt nie odrzuciłby ich tylko dlatego, że... Cole?
Blady kształt zachwiał się lekko, by w następnej chwili rozpłynąć się w powietrzu, niby pył, targany podmuchami wiatrów.
Cole nie chciał go słuchać, nie chciał wiedzieć, co stało za jego postanowieniami, ani o tym, jak ciężko było mu je podjąć, ułożyć, dać wiarę, że...
Cóż, nawet w najśmielszych snach nie zakładał, że wszyscy będą w stanie zrozumieć i uszanować jego wizję; była ona na tyle... rewolucyjna, że normalnym był fakt braku akceptacji na wizję trudnej do podjęcia decyzji.
Ostatni raz zerknął w kierunku obłożonego miniaturowymi figurami stołu; plany piętrzyły się przed nim w niemożliwej do zrealizowania oprawie, przypominając o tym, w jak beznadziejnej znajdowali się sytuacji. Ilasdar tak beztrosko i po prostu tańczył im przed nosem w samym sercu Imperium. Któż mógłby pomyśleć, że tak mu się poszczęści?
Złego diabli nie biorą.
Przymknąwszy powieki, wyprostował się dumnie i ruszył w kierunku drzwi; jeśli miał zamiar dokończyć trapiące go zagadnienia (znajdujące się w jednej z najgrubszych ksiąg, jakie miał okazję ujrzeć w całym swoim życiu) jeszcze tej nocy, potrzebował sporo czasu.

Kamienne ściany odbijały od siebie echo pośpiesznych kroków, niosąc ich odgłos przez całą długość podziemnego korytarza. Dorian wiedział, że przemarsz przez główny dziedziniec pozbawiony był w tej chwili wszelkiego sensu; ściągnąłby na siebie jedynie niepotrzebną uwagę, a choć z reguły pan Pavus nią nie pogardzał, to tym razem stanowiła dla niego coś absolutnie przeciwnego sympatii.
Pozostawało tylko ostatnie, męczące go pytanie.
Jak.
Jak miał rozwiązać zagadkę tajemniczego elfa, który okazał się jednym z najstraszliwszych, elfich. starożytnych bóstw? Jak miał go podejrzeć, pozostając jednocześnie niezauważonym?
Czy powinien przekazać straszliwą wiadomość reszcie magistrów? A może... może już wcześniej o tym wiedzieli? Może znowu mieszali się w nierozsądne pakty, pchnięci swym nieugaszonym pragnieniem władzy absolutnej?
Powinien więc milczeć. Tylko, na Stwórce, jak się to robiło? Miał utrzymać język za zębami, posiadając taką wiedzę?!
W pracującym na najwyższych obrotach umyśle apostaty, poczęły tworzyć się początkowe idee; pomysły, które przy odrobinie dopieszczenia mogły wydawać się całkiem realne do wykonania. Musiał tylko uwzględnić dokonanie rzeczy niemożliwych (przeklęte milczenie!) i włączyć w to zachowanie, które w dowolnej interpretacji podchodziło pod zdradę własnego narodu...
Nie. Musiał natychmiast wziąć się w garść i przestać się dąsać. Liczyło na niego tylu ludzi... przyjaciół... Liczyła na niego Isella i nie mógł się jej dziwić, ponieważ od wiedzy, którą miał zamiar posiąść, zależało jej kruche życie.
Nie mógłby znieść jej straty, nie potrafiłby za nic w świecie.
Postanowił więc - pójdzie wprost do komnat samego archonta i nakaże schwytać Ilasdara, bez względu na to, jakie pociągnie to za sobą konsekwencje. Nie spodziewał się otrzymania światłego tytułu magistra, a jednak go otrzymał. Mógł więc pozwolić sobie na tak wygórowane decyzje, jeśli tylko będzie potrafił usprawiedliwić je działaniem w imieniu dobra Tevinteru, a przecież mógł! Nikt nie kłamał tak pięknie, jak Dorian Pavus!
Kroki nabrały jeszcze tempa, a pewne dłonie odnalazły uchwyt tajemnego przejścia, przepuszczając go tak do nazywanej potocznie "królewskiej" części monumentalnego zamczyska, przeznaczonej dla najwyżej i najlepiej urodzonych rodzin Imperialnych arystokratów. Nietrudno było mu w taki sposób odnaleźć korytarz, przeznaczony dla bliskiej służby i doradców archonta. Pamiętał nawet, że drzwi, należące do samego Ilasdara posiadały na sobie ręcznie tłoczony motyw splecionego listowia...
Na samą myśl o zaskoczonej minie samozwańczego boga śmierci, przeszły go dreszcze ekscytacji. Być może uda mu się nawet zapisać w historii, jako "ten, który zdemaskował nieprzyjaciela", lub... cóż, coś brzmiącego równie dumnie, a może i jeszcze lepiej. Upierścienione palce zacisnęły się pewniej na jarzącym się słabo uchwycie kostura i... w ten oto sposób nadeszła wielka chwila.
- Ilasdarze - pchnął drzwi, darując sobie szopki, związane z pukaniem i zapowiedziami. Nie musiał się w nie bowiem bawić, nosząc z dumą swe nazwisko. - W imieniu rady magistrów, zostajesz zatrzymany i... na Stwórcę... - udało mu się tylko nieskładnie wydusić, dostrzegając stan niegdyś uporządkowanego i zadbanego pomieszczenia.
Kamienne podłoże było niemalże niewidoczne pod kupą gruzu, popiołu i szczątków mebli. Powietrze, przesiąknięte intensywną wonią kadzideł i czegoś niemożliwego do określenia, było szare od wirującego pod sklepieniem pyłu.
To, co niegdyś musiało być ramą eleganckiego łoża, zwisało smętnie z kołyszącego się żyrandola, przysłaniając szerokimi deskami jedyne źródło światła (teraz już, z resztą, wygasłe).
Pierścienie zamigotały w ciemności, puszczając na ścianę pojedynczy refleks.
- Isello - wyszeptał z wysiłkiem do magicznego komunikatora. - Isello, jesteś tam? On... uciekł. Nie ma go tu.


Draco - 2018-12-30, 10:25

Dagna, ciągle pracująca dla Inkwizycji (niech Stwórcom będą dzięki) mogła spojrzeć na kamień, który udało im się odnaleźć, ale nawet ona nie dała zadowalających wyników. Uznała, że aby naprawdę zrozumieć naturę artefaktu należałoby go zniszczyć, a Isella nie mogła sobie na to pozwolić. Zdecydowanie nie. Zbyt wiele niezwykłych rzeczy zostało zmiecione z powierzchni ziemi, Isella nie chciała dopuścić do tego, aby i kolejna rzecz była w podobnym stanie. Używanie jednakowoż artefaktu, nie znając jego przeznaczenia w większym stopniu, niż "magiczne, prawdopodobnie daje moc dla użytkującego" było szaleństwem. Zupełnie nie wiedziała, co ją podkusiło, z jakiego powodu stwierdziła, że to będzie świetny pomysł.
Magia napełniła jej ciało, czuła to aż nad wyraz dokładnie. Piekące, nieprzyjemne uczucie rozeszło się po całym ciele, sprawiając, że z ust Inkwizytorki wydobył się cichy jęk, niesłyszalny dla nikogo poza jej gabinetem.
Oparła się ciężko o biurko, oddychając zupełnie, jakby właśnie biegła maraton. Nie mogła uspokoić swojego ciała, ciągle atakowanego w nieprzyjemnych spazmach bólu. To nie był dobry pomysł, zdecydowanie nie. Jeden z gorszych. Co ją podkusiło?
Kikut, po raz pierwszy od dawna, zapiekł żywym ogniem. W lewej ręce, w ranie po przedramieniu cały czas była wyczuwalna energia Pustki, jej moc, zupełnie, jakby pozostałości po Kotwicy i jej ręce cały czas tam się tliły - być może nie w tak niezwykle jasny sposób, jak niegdyś, ale jednak. Od długiego czasu nie było nawet śladu po potędze, jaką dysponowała wcześniej. Cole wspominał, że w Pustce łatwo ją znaleźć, że jej kikut tli się tym światłem, co niegdyś, ale jego siła jest znacznie, znacznie mniejsza, niemalże niezauważalna. Tym razem czuła, jakby ktoś rozrywał jej ciało, jakby to, co przyjęła do siebie było zbyt dużym ciężarem. Prawdopodobnie tak było. Oddech przychodził jej z trudnością - z momentu, w którym powietrze haustami doszła do sytuacji, w której musiała walczyć o każdy z nich. Była przerażona.
- To nic. Muszę to... rozchodzić - szepnęła do siebie, starając się ustać znów na swoich nogach.
Musiała to przezwyciężyć, ułożyć magię wedle swoich pragnień. Da sobie radę. Musi dać.

Drgnęła, czując ciepło emanujące od kryształu do komunikacji, który leżał na biurku, tuż obok niej. Zupełnie nie wiedziała, ile czasu tu stała, próbując się uspokoić. Stan świec w pomieszczeniu mówił jej, że minęło już trochę czasu. Sięgnęła po kryształ, w tej chwili świecący na niebiesko.
- Tak? - odchrząknęła, zdając sobie sprawę z tego, na jak zmęczony jej głos brzmiał.
- Isello.
Usłyszała szept, ledwie słyszalny. Zrobiło jej się zimno. Miała tylko kurczową nadzieję, że Dorian nie jest w niebezpieczeństwie, nie ma kłopotów.
- Isello, jesteś tam? On... Uciekł. Nie ma go tu.
Dwa sprzeczne uczucia zalały Inkwizytorkę. Przede wszystkim, czuła ulgę, bo Dorian był bezpieczny, ale z drugiej strony.
- Oczywiście, że go nie ma. Zaplanował wszystko. Albo przynajmniej był świadom tego, że w końcu wszystko wyjdzie na jaw. Tylko skąd wiedział, że stanie się to akurat teraz...?
Isella westchnęła ciężko.
- Wracaj, proszę, do Podniebnej Twierdzy. Boję się o ciebie.
- Nie mogę. Jutro jest zebranie, wszyscy muszą na nim być. Wrócę tuż po nim.
Isella westchnęła ciężko. Jak bardzo nie podobało jej się to wszystko?

Elfi posłaniec wszedł przez eluvian do Arlathanu. Jego spojrzenie było nieco spłoszone, a doznania wydawały się go przytłaczać. Nigdy nie był w miejscu, w którym niegdyś kwitła cywilizacja. Jego cywilizacja.
Variel, przechodząc obok eluvianu zmrużyła powieki, przyglądając się jegomościowi. Nie znała go.
Młody mężczyzna ukłonił się przed rudowłosą i wyciągnął oficjalne pismo, z pieczęciami i kopertą, zaadresowane do Solasa.
- Andaran atish’an. Inkwizytorka prosiła, abym dostarczył to pismo do Solasa, Fen'Harela.

W kopercie znajdował się papier z odręcznie napisaną, krótką notatką przez Isellę.

"Fen'Harelu,
Falon'Din zniknął z Tevinteru. Nie wiemy gdzie jest.

Inkwizytorka Lavellan.
"


Pan Vincent - 2018-12-30, 14:32

Odsunął głowę, wypuszczając notatkę z dłoni; zwitek papieru opadł na upstrzone stosem planów, idealnie wpasowując się w otoczenie.
Treść krótkiego liściku, niezwykle oficjalna, zdradzała mu prawdopodobnie więcej, niż to, czym "Inkwizytorka Lavellan" pragnęła się z nim podzielić. Poza oficjalnością i oszczędnością słów, pojedyncze litery posiadały nieco drżące, urywane linie - coś, co nie zdarzało się elfom nawet w obliczu pośpiesznego, przysłowiowego bazgrania. Co mogło powodować ów drżenie? Stres, ból, czy zmęczenie? Wszystko na raz?
A może coś znacznie gorszego?
Może napiła się alkoholu? Może czuła się przez cały ten czas niepocieszona i potrzebowała jego towarzystwa? Nie umiała tego okazać, nie po ich małej sprzeczce...
On także jej, z resztą, potrzebował. Nie oznaczało to jednak, że miał zamiar pobiec do niej natychmiast po otrzymaniu wiadomości. Mógł znajdować się w błędzie i jego obecność okazałaby się w rzeczywistości najmniej potrzebną Inkwizytorce rzeczą.
Był jej chyba winien odrobiny spokoju. Gdyby życzyła sobie go zobaczyć, miała do pokonania doprawdy krótką drogę. Zamiast tego wolała aby uczynił to zwyczajny posłaniec. Czy nie było więc to aż nazbyt oczywiste?
Szerokie ramiona napięły się, gdy wysoka postać, pochyliwszy się nad stosem dokumentów, wydała z siebie długie, przeciągłe westchnienie. Smukłe palce uderzały rytmicznie o blat, błękitne oczy pozostawały ukryte za przymkniętymi powiekami.
Wreszcie wyprostował się wolno i zwrócił spojrzenie ku drzwiom, wyciągając w nich stronę ramię... tylko po to, by sięgnąć po czysty kawałek pergaminu. Nie mógł ryzykować kolejnej kłótni. Nie miał na nie siły i nie chciał sprawiać swej ukochanej więcej przykrości. Zasługiwała na spokój i odpoczynek. A kiedy znów zechce się z nim zobaczyć... osobiście zadba o to, by okazać jej, jak wiele dla niego znaczyła.

"Inkwizytorko
Przyjąłem Twoją wiadomość. Nie mogę powiedzieć, by mimo niesprzyjającego nam przekazu, wyraźnie mnie zdziwiła. Ucieczka naszego nieprzyjaciela była, niestety, przewidywalna. Jako wielki strateg i powszechnie znany tchórz, będziemy musieli dołożyć wszelkich starań, by przewidzieć jego następny ruch. Spodziewam się tego, że pochłonie nas to w przeciągu następnych dni. Jestem gotów użyczyć Ci wszelkiej pomocy, jaką uznasz za stosowną.

PS - przepraszam za wcześniejszy incydent. O niektórych sprawach wciąż niełatwo mi mówić. Pewne rany są jeszcze świeże.

Solas."


Variel przyjęła zapieczętowaną kopertę, modląc się, by jej twarz nie zdradzała przy tym rosnącej w niej gromko konsternacji. Czy oni w ogóle zdawali sobie sprawę z tego, jak dziwnie się teraz zachowywali?
Wymieniali się jakimiś liścikami, jak w szkółce, zamiast załatwić sprawę twarzą w twarz, kiedy dzieliło ich niecałe dziesięć minut swobodnego spaceru? Pokłócili się, czy jak? A może woleli się wzajemnie nie rozpraszać? O, już nie raz słyszała, jak łatwo było im się wzajemnie rozproszyć. Echo słodkich pojękiwań wciąż klarownie rysowało się w jej umyśle. Trzeba było przyznać, Isella Lavellan była dość... soczysta w okazywaniu przyjemności.
Nie, żeby było w tym coś złego.
Pozwoliła wsiąknąć się w gładką magię eluvianu, wzdychając cicho pod naciskiem specyficznego nacisku w okolicach pępka. Nie mogła powiedzieć, by nie lubiła tego uczucia - przyzwyczaiła się do niego, właściwie z nim dorastała.
Wciąż pamiętała jeszcze, jak to było mieć dwa razy mniej wzrostu i trzy razy mniej w głowie. I biegać beztrosko, wybijając się po krętych drogach, utkanych z lewitujących kamieni, albo kraść rękoma wodę z nigdy niewyczerpujących się fontann o słodkiej, słodkiej wodzie...
Tęskniła za czasami, gdy wszystko wydawało się prostsze. Gdy jeszcze nie rozumiała, jak straszna była otoczka ich dawnego życia, a ci, których elfi lud miał za swych bogów, w rzeczywistości...
Przystanęła, orientując się, że w jakiś sposób udało się jej dojść pod same drzwi sypialni Inkwizytorki.
Poprawiła nieco sfatygowany, skórzany kaftan i zapukała oficjalnie, odczekując bez pośpiechu, aż dziewczyna otworzy jej drzwi.
Nie spodziewała się jednak ujrzeć w nich... takiego widoku. Oczywiście, otworzyła jej sama Isella, ale dawno nie wyglądała na tak... zmęczoną? Smutną? Pokonaną?
- Czy coś cię boli? - Zapytała od razu, ujmując ją ostrożnie pod ramię; mogła wyczuć pod palcami drżenie jej mięśni. - Lavellan, co ci się stało? Wyglądasz, jakbyś nie tylko zobaczyła, ale i stoczyła walkę z demonem! Możesz oddychać? Siadaj, siadaj na łóżku. Chcesz czegoś do picia?
Paplała, przykładając jej ostrożnie ogołoconą z rękawiczki dłoń. Jakże zimna i spocona była jej skóra!
- Musisz mi powiedzieć.I to natychmiast. Nikomu nie powiem, przyrzekam.


Draco - 2018-12-30, 15:04

Ciężko było jej się poruszać. Czuła się, jakby nawet oddychanie sprawiało jej ból. Zdarzało jej się przyjąć już za dużo magii, chociażby wtedy, przy Kotwicy. Gdy odzyskała swoje wspomnienia od Koszmaru, nie pamiętała tam aż takich... trudności. Nie, coś było nie w porządku. Artefakt, z pewnością, nie robił tego, na co miała nadzieję, czyli odbudowanie tkanki. Dał jej moc, czuła jej ogrom, mogła ją niemalże posmakować na języku, ale było w niej coś nie w porządku, coś nie tak. Nie miała pojęcia jednak, o co konkretnie chodziło. Wyglądało, jakby była... zanieczyszczona, spaczona. Ale jak? Przecież to cholerny artefakt, kto chciałby zamykać w przedmiocie...
Nie mogła myśleć.
Skrzywiła się, zamykając za sobą drzwi do swojej sypialni. Zamknęła na chwilę powieki, oddychając ciężko. Czuła, jak po policzku płynęła kropla. Nie wiedziała, czy to jej łzy, czy pot, ale nie miało to dla niej znaczenia. Dopiero po kilku minutach znalazła w sobie siłę, aby odepchnąć się od płaskiego drewna i wolno sunąć stopami po drewnianej podłodze przejść do swojej sypialni.
Ognisko trzaskało przyjemnie w kominku, sprawiając, że jej umysł odrobinę się wyciszał. Niewiele, jednakowoż. Widziała, jak jej dłonie drżą, jak ona cała drży. Czuła doskonale, jak miękkie były jej nogi. Ledwie odłożyła artefakt na biurko w lewej części sypialni, usłyszała pukanie.
Nie spodziewała się gości. Gdy okazało się, że ktoś naprawdę czeka za drzwiami i kolejne pukanie rozbrzmiało w pomieszczeniu, miała ochotę się rozpłakać. Nie miała siły, by tam podejść, a wiedziała, że musi to zrobić.
Westchnęła ciężko, starając się przybrać na twarzy możliwie najbardziej neutralną minę, jaką była w stanie zrobić, schować dosłownie wszystkie uczucia, które się w niej kłębiły. Nie miała pojęcia, czy była w stanie to uczynić.
Nie spodziewała się Variel. Chciała się uśmiechnąć, ale nie była w stanie, więc pozostał tylko niezręczny grymas na jej twarzy. Rudowłosa od razu wzięła w ramiona, pomagając dotrzeć do łóżka, choć szezlong był bliżej, tuż przy schodach prowadzących do sypialni.
Variel usadziła Inkwizytorkę na miękkim meblu, ale jasnowłosa nie wiedziała co działo się później. Zupełnie jakby się wyłączyła i odzyskała umiejętność rejestrowania rzeczy dopiero wtedy, gdy usłyszała kolejne pytanie Variel, a w zasadzie... to nie było pytanie. To była prośba.
- Musisz mi powiedzieć.I to natychmiast. Nikomu nie powiem, przyrzekam.
- Ja...
Isella chciała powiedzieć, że nic jej nie jest, ale to byłoby tak oczywiste kłamstwo, że... Najwidoczniej wyglądała gorzej, niż w ogóle mogłaby przypuszczać.
- Znalazłam artefakt, który... myślałam, że odnowi mi rękę, ale tego nie zrobi... To była magia, dużo magii, ale coś jest z nią... coś jest nie tak - szepnęła.
Nie zwracała uwagi na to, jak urywane były jej zdania, jak trudno było jej się skupić, zrozumieć co w zasadzie mówi.
- Bardzo nie tak. To nie jest uczucie przepełnienia, to jest... ja nie wiem.... wypaczona magi... nie rozumiem...
Jej palce zacisnęły się na dłoni Starożytnej, ale zupełnie tego nie zarejestrowała. Czuła, jak coś wylewa się z niej, wycieka coraz bardziej, coraz mocniej. Próbowała to opanować, opanować siebie i swoje ciało, ale miała wrażenie, jakby była zupełnie bezsilna. Tak się zresztą czuła, bezsilna.
Nie zauważyła, że otoczenie wokół niej zaczęło iskrzyć charakterystycznym dla niej zielonym blaskiem, zupełnie jakby wokół niej otwierały się małe szczeliny w Zasłonie. Dłoń, za którą Variel ją trzymała zaczęła być ciepła, może nawet trochę zbyt ciepła, a blask z niej płynący był coraz większy.
Isella wiedziała co nadchodzi, choć wybuchów magii nie miała tak dawno. Nie pamiętała kiedy ostatni raz... Och, jednak pamiętała. Gdy Kotwica zaczęła szaleć coraz bardziej. Pamiętała, gdy biegnąc przez kolejne eluviany ból był nie do wytrzymania, gdy używała zaklęć, a gdy nie chciała się forsować, nadmiar mocy był niemalże zabójczy. Nie potrafiła myśleć i musiała uwalniać tę energię, nawet kosztem swoim i przyjaciół.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła przerażenie na twarzy Variel. Isella nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej oczy świecą się opalizującym, zielonym światłem, wszystko wokół niej wyglądało, jakby wpadało do Zasłony, aż w końcu...
Głośny huk rozdzielił ciszę i tworzące się napięcie przerażenia pomiędzy dwoma elfkami. Zasłony w pomieszczeniu zafalowały od podmuchu energii, by zastygnąć w bezruchu z postrzępionym materiałem, spalonym od magii. Kominek buchnął nowymi płomieniami, bardziej szalonym, a w pomieszczeniu zrobiło się okropnie gorąco. Dywan na podłodze był zwęglonym materiałem, podobnie jak narzuta na łóżku, kwiaty stojące w doniczce na stoliku obok, czy kilka książek, leżących obok.
- Szlag - szepnęła cicho Isella.


Pan Vincent - 2018-12-30, 15:56

- Uspokój się - próbowała wykrzyczeć przez ściśnięte zgrozą gardło, ale na niewiele się to zdawało, gdy jedynym, słyszalnym dźwiękiem było iskrzenie zelektryzowanych wiązek mocy, płynących z drobnego, wciśniętego w łoże ciała. - Isello! Spróbuj się uspokoić, bo obie tu zginiemy! N-nie możesz doprowadzić do wybuchu, bo wypieprzy w proch połowę zamku! Znajdujemy się nad.. ach! - Sapnęła, z ledwością unikając lewitującej w jej kierunku donicy. Co tu się, do cholery, działo?! - Znajdujemy się w górach! Jeśli stracimy podłoże, nie będzie już dla nas odwrotu!
Nie, mówienie do niej nie miało żadnego sensu - Inkwizytorka wyraźnie traciła już kontakt z rzeczywistością, sponiewierana dziwaczną mocą, płynącą z artefaktu. Mocą, przesiąkniętą spaczeniem do tego stopnia, że nawet jej, Starożytnej, zaczynało być niedobrze. Skąd ona wytrzasnęła to gówno?
Wściekle zielona wiązka przepłynęła w swym świetlistym rozbłysku przez sam środek pomieszczenia, wycinając w kamiennych ścianach drobne pęknięcia; opadła na kolana, unikając dostania nią po twarzy i w ten oto sposób, na czworakach, z wysiłkiem, przeczołgała się do naprężonej elfki, sięgając dłonią do jednego ze smukłych ud. Właściwie niewiele nad tym myślała; chciała tylko nią potrząsnąć, pokazać jej, że wciąż przebywała tu z drugą, żywą istotą, która mogła jej jakoś pomóc.
- Isello - krzyknęła, przyciągając do siebie wreszcie jej uwagę. - Gdzie jest ten przedmiot. Artefakt? Gdzie go odłożyłaś? Pokaż mi, szybko!
Blada dłoń zatrzeszczała, opalizując syczącymi iskrami. Tylko Inkwizytorka musiała wiedzieć, jak wiele wysiłku wymagało od niej wyszarpnąć z poświaty słabe, wiotkie ramię, wskazując palcem na samotne, dygoczące wśród iskier biurko.
Rzuciła się w jego kierunku, uczepiając się palcami, niczym tonący ostatniej, dryfującej deski; po chwili udało się jej wymacać coś chłodniejszego; okrągły kamyk, który co jakiś czas rozjarzał się słabym, błękitnym światłem.
- I tak po prostu stwierdziłaś, że będzie dobrym pomysłem... - skuliła się, gdy jedna z książek rozbiła się jej z impetem tuż nad głową. - Użyć nieznanego ci artefaktu? Posrało cię do reszty?!
Nie była pewna, czy to, co miała zamiar zrobić, zadziała tak, jak sobie tego życzyła. Owszem, widziała to parę razy, kiedyś, dawniej i raz rozmawiała o tym chyba z Solasem, ale... do cholery, nigdy nie oczyszczała kogoś osobiście. A co jeśli nie podoła? Albo zapamiętała coś niewłaściwie?
Dlaczego Solas musiał być skończonym idiotą i spuszczać tę dziewuchę ze swoich ciekawskich oczu w najmniej odpowiedniej do tego chwili?! Czy oni w ogóle kiedykolwiek zamierzali zacząć się zachowywać jak dorośli?
- Zamknij oczy! - Poleciła jej i nabierając głębokiego wdechu, przytknęła artefakt do czoło Inkwizytorki, a potem wyszeptała tajemną formułę.

- Też to słyszałaś? - Cassandra wyprostowała się nad ramieniem Leliany, spoglądając na nią porozumiewawczo. Wodniste tęczówki lśniły wyraźnym zrozumieniem, gdy w tym samym momencie obie wzniosły oczy w górę, w kierunku, gdzie znajdowała się sypialnia Inkwizytorki.
Łup.
Meble zakołysały się ciężko, podzwaniając ustawionymi w środku kielichami. Z sufitu posypały się tumany pyłu, a przez grube ściany poczęły się przebijać charakterystyczne okrzyki.
- Zaraz, czy to nie ta Starożytna? Veril?
- Variel - poprawiła ją natychmiast milcząca do tej pory Merrill. - Tam dzieje się coś złego. Powinniśmy pobiec po Fen... po Solasa?
- Przyprowadź go, proszę - Boska Wiktoria odrzuciła od siebie opasłe tomiszcze czytanej przed chwilą księgi, prostując się z gotowością. - Cassandro, chodźmy. Trzeba to sprawdzić.
Nie czekając już więcej, wspięły się po schodach; wiedziały, że nie powinny być zdziwione, ale widok uchylonych drzwi, zza których biła tajemnicza, zielona poświata, nieco je... skonsternował.
- Myślisz, że po prostu tam czarują? Może to... khm, elfie sprawy? - Podsunęła nieśmiało Poszukiwaczka, ściągając wargi.
- Elfie sprawy, które miałyby rozwalić całą Podniebną Twierdzę? Za kogo ty ich masz - Leliana parsknęła cicho, nie potrafiąc powstrzymać tego krótkiego śmiechu.
- Zamknij oczy! - Usłyszały stłumiony okrzyk i nagle coś huknęło tak przeraźliwie, że momentalnie znalazły się na podłożu. Świat przykrył się ciemnością, a potem ciemnozielonym światłem i... nie umiała na niczym skupić wzroku.

- Hałasy - dopytał, zamykając drzwi niedbałym zaklęciem. Zielone oczy wpatrywały się w niego z przejęciem, gdy kroczyli pośpiesznie przez korytarze, zmierzając wprost w zimne objęcia tafli eluvianu. Dopiero po drugiej stronie Merrill zdobyła się na gorliwe skinienie głową, dziwnie zacięta, milcząca.
- Niezwykłe hałasy. Takie, które zwiastują kłopoty - wyjaśniła mu zwięźle, niemalże ciągnąc w kierunku skrzydła sypialnianego.
- Twierdzisz, że... - zaczął, ale nie dokończył; podłoże zadrżało wściekle, niczym przy trzęsieniu ziemi, zmuszając ich do uchwycenia się najbliższego, możliwego mebla; w przypadku Solasa okazała się to, fortunnie, półka, dzięki której mógł pokonać dzielnie resztę schodów.
Isella. Coś tam wybuchło. Z Isellą w środku.
- Inkwizytorko! - Wrzasnął drżąco, pochylając głowę, by jeszcze szybciej pokonać dzielącą go od sypialni odległość.
Był tak przerażony, że zupełnie nie pomyślał o tym, co stało się z Merrill, ani o tym, kim byli leżący u jego stóp ludzie. Nie słuchał przerażonych wrzasków, był głuchy na słabe jęki - liczyła się dla niego tylko Lavellan, tylko ona, bo jeśli cokolwiek się jej stało, jeśli z jej pięknej głowy spadł choć jeden włos, to...
- Inkwizytorko! - Zawołał jeszcze rozpaczliwiej, wpadając do pomieszczenia, z poplamionymi, skotłowanymi szatami, z kroplami potu, spływającymi po bladej, zmęczonej twarzy.
Niczego nie mógł dojrzeć w gęstych tumanach pyłu, przetykanych jedynie zieloną, zelektryzowaną poświatą. Dobrze znał tę poświatę, wiedział, do kogo należała. Jeśli mógł ją zobaczyć, oznaczało to, że wciąż żyła. Ale gdzie... gdzie się znajdowała i co się z nią stało?
- Inkwizytorko - powtórzył uparcie, przemierzając po omacku kolejne fragmenty pomieszczenia. Cholera, cokolwiek się tu zdarzyło, musiało ugasić wszystkie świece, lampy i pochodnie. O ile łatwiej było mu...
Och, jakże był głupi! Zaświatło!
Przywołał bladą kulę pod samą brodę, posyłając ją w najróżniejsze kąty sypialni, aż wreszcie...
- Isella? - Przysunął się do nieruchomej sylwetki, leżącej na podłodze, przyglądając się jej uważnie. Niestety, wciąż nie była to kobieta, którą pragnął ujrzeć najmocniej. - Variel - wydusił cicho, odgarniając z twarzy kobiety kilka zlepionych krwią pasm. Wyraźnie krwawiła z głowy i z nosa, ale nie odniosła chyba poważniejszych zranień. Tak, czy inaczej... nie wyglądała najlepiej. - Czy możesz oddychać? Możesz mówić? Co tu się...
- Leży na łóżku. Sprawdź... nie wiem, co to było, Solasie. Musisz jej pomóc.
Po takich słowach nie zamierzał czekać już ani chwili dłużej; doskonale wiedział, gdzie znajdowało się łoże Inkwizytorki. Wystarczyło obrócić się w prawo i ostrożnie, ostrożnie przesunąć się po stopniałym materiale drogiego dywanu, by...
- Isello - wyszeptał miękko, wyciągając do kobiety drżącą dłoń. Ujął nią ostrożnie jej siną twarz, starając się wyszukać czegokolwiek w zielonych oczach. - Tu jesteś. Ty... jesteś ranna? To, co tu się stało... czy to wybuch twojej mocy? Skąd... jak?


Draco - 2018-12-30, 16:41

Była jak uwięziona we własnej magii, topiąca się w niej, tonąca. Nigdy, przenigdy nie miała podobnego uczucia. Nawet wybuchy magii, które niegdyś miały miejsce były niczym przy tym, co właśnie się działo.
Próbowała z całych sił powstrzymać siebie, swoją magię i tę, która ewidentnie była spaczona, zła, niezdatna do użytku. Słyszała Variel i nie mogła nie zgodzić się z jej słowami. To było nierozsądne i głupie, powinna najpierw poczekać na Aravasa, jeśli nie chciała kontaktować się w tej sprawie z Solasem. Mogłaby spytać Abelasa, który przecież jest razem z Fen'Harelem, może dochowałby tajemnicy. Była w końcu naczyniem dla artefaktu, którego chronił.
Tymczasem resztki Kotwicy, pełna, choć nieodblokowana jeszcze całkowicie moc Vir'abelasan i jej własna magia połączyła się z tą spaczoną.
- Isello.
Jasnowłosa chciała skierować w stronę Variel swój wzrok, zobaczyć ją, ale nie była w stanie, jedyne co miała przed oczami to piękna zieleń.
- Gdzie jest ten przedmiot. Artefakt? Gdzie go odłożyłaś? Pokaż mi, szybko!
Krzyczała. Isella krzyczała, próbując pokazać Variel miejsce spoczynku artefaktu. Nie wiedziała jak udało jej się wskazać miejsce i czy na pewno to zrobiła, ale ból, jaki rozszedł się po całym jej ciele był niewyobrażalny. Jej ciało naprężyło się jeszcze mocniej, a żyły na jej ciele były jeszcze bardziej widoczne.
Nie wiedziała kiedy nastała ciemność. Ulga. I poczucie wylewającej się magii, ale tym razem zwykłej, nie spaczonej, dobrej. Z tym mogła już sobie poradzić.

Oddychała ciężko, blada i z kroplami potu na twarzy. Nie mogła się ruszyć, ale wiedziała, że jest już w porządku, naprawdę w porządku. Jej ciało, umęczone bólem, który od kilku godzin czuła non stop odetchnęło wyraźnie. Rozluźniła się. Pomimo tego, że leżała wśród spalonego materiału, czuła to dokładnie, była w końcu wolna. Cokolwiek to było, zniknęło.
Variel ją uratowała. A Isella była nierozsądna i zdawała sobie sprawę z tego. Nie mogła pozwolić, aby kolejnym razem złość na Solasa spotkała się z czymś podobnym. Nie mogła ryzykować. Nigdy więcej.
Może i była młoda, ale wiedziała o tym, że jej pomysł jest nierozsądny i głupi. Wiedziała o tym od początku. Tylko że... Może chciała zrobić mu na złość. Tylko czy faktycznie to jemu zaszkodziła? Skąd.
Gdyby nie Variel... Mogła zabić właśnie wszystkich, którzy są w Twierdzy. Wszystkich członków Inkwizycji, uchodźców, przyjaciół...
Oddech kobiety zwalniał powoli, regulował się. Poczuła dotyk dłoni, zapach, który znała. Wśród spalonego materiału i książek znalazła nutę piżma. Otworzyła lekko oczy, wciąż tlące się delikatnie zieloną poświatą, gasnącą z każdą chwilą bardziej.
- Przepraszam - szepnęła cicho.
Jej twarz wykrzywiona była poczuciem winy, grozy.
- Variel? - jej głos był nieco głośniejszy, spanikowany.
Co z Variel? Nic jej nie jest? Nie mogłaby sobie wybaczyć, gdyby coś stało się Starożytnej.
- Tu jestem. W porządku - usłyszała miękki ton głosu rudowłosej.
Kobieta przysunęła się do niej, ocierając z czoła cieknącą krew.
- Wszystko w porządku - mruknęła, widząc wzrok Inkwizytorki. - Ale nie rób tak więcej.
- Nie będę. Dziękuję.
Isella sięgnęła ręką do kobiety, obejmując ją mocno w nagłym poczuciu potrzeby upewnienia się, że wszystko z nią w porządku.
Poczuła dotyk dłoni na ramieniu, dłoni, którą doskonale znała. Odsunęła się od elfki, rozglądając się w popłochu po pomieszczeniu.
Jej sypialnia wyglądała okropnie.
- Skąd wybuch mocy?
Znów padło pytanie, na które Isella nie chciała odpowiadać. Jego miękki głos był nieco pokrzepiający, ale wiedziała co Solas sobie pomyśli, gdy tylko przyzna mu się jaką głupotę zrobiła.
Czuła magię w końcówkach palców, mrowiącą, łaskoczącą, ale to nie było negatywne uczucie. Magia sama w sobie była bardzo przyjemna, neutralna. I teraz właśnie czuła się tak, jak od początku powinna.
- Och, to nic... takiego. Jest już w porządku. Dzięki Variel. Ale raczej nie powinnam być tak nierozsądna... - Isella mruknęła.
Nie chciała dzielić się swoimi przygodami z Solasem. Dosyć miała patrzenia na nią, jak na dziecko, którym nie była.

- Wszystko w porządku? - Isella usłyszała głos Cassandry, nieco przerażonej.
Za drzwiami rozszedł się szelest, kaszel i chwilę później dwie wystraszone twarze pojawiły się u szczytu schodów, będąc już w sypialni.
- O cholera. Co tu się...?
- Już w porządku. Przepraszam.
Isella miała wrażenie, że będzie bardzo często powtarzała te słowa przez następne dni. Zasłużyła jednak na to, nieważne jak niewygodne to było.
- Chyba musimy zarządzić remont.
Jasnowłosa próbowała zażartować, ale wyszło to raczej dość niemrawo. Czuła się bardzo słabo, a zapach spalonych tkanin i książek kręcił się jej w nosie, tak, jak popiół. Powinni się stąd ruszyć.


Pan Vincent - 2018-12-30, 17:38

Po drodze musiała uderzyć się w głowę, ale to nie miało najmniejszego znaczenia; trochę piekło, a krew przysłaniała widoczność, spływając jej po rzęsach i policzku, to prawda. Ale ruszała palcami. I mogła mówić. Oddychała. A pod tyłkiem czuła mocny, stały (może odrobinę przypalony) grunt.
I wszystko zdawało się być... dobrze. Prawie dobrze.
Nieco zaskoczona, przyjęła ofiarowany jej uścisk, oddając go nieco niepewnie; nie doświadczyła jeszcze ze strony Inkwizytorki podobnej wylewności, ale to było całkiem miłe. I oczywistym było to, że tego potrzebowała. Ona chyba też. Dobrze było poczuć, że ta nierozsądna dziewucha jakoś to wszystko zniosła i wciąż znajdowała się w jednym kawałku.
Na dźwięk rzuconego gładko kłamstwa, nie umiała powstrzymać skrzywienia warg. W co ona sobie pogrywała? Naprawdę myślała, że sam Straszliwy Wilk nie domyśli się prawdy, która stała za spopielonymi zasłonami i drżącymi ścianami? Tak ogromny wybuch mocy nigdy nie brał się z niczego, to było po prostu sprzeczne z prawami logiki.
Podniosła się chybotliwie, otrzepując spodnie z tynku i resztek spalonych książek. Definitywnie nie miała zamiaru brać udziału w tym przedstawieniu. Potrzebowała wanny i porządnego skręta. I ciszy, na wieczność, ależ jej dzwoniło w uszach.
- Pozwolicie, że udam się teraz do siebie? - Spytała łagodnie, potrząsając głową, by poprawić sobie ostrość widzenia. Zarówno Solas, jak i spłoszona Inkwizytorka popatrzyli na nią bez zrozumienia, niepewni, czy powinni puszczać przyjaciółkę w takim stanie bez odpowiedniej opieki. - Nic mi nie jest - powtórzyła, uprzedzając kolejny potok idiotycznych pytań. - Och, jest coś jeszcze - przypomniała sobie, uśmiechając się gorzko. - Inkwizytorko Lavellan - przemówiła oficjalnie, wyciągając zza paska nieco brunatną kopertę. - Zostałam poproszona o dostarczenie ci tego listu. On era'vun - ukłoniła się teatralnie i dotarłszy do schodów, przestąpiła ostrożnie po ich stopniach, mijając po drodze skulone sylwetki ludzkich przyjaciółek Iselli.
- Wszystko z wami w porządku? - Zagadała dziarsko, ścierając z policzka część krwi.
Cassandra zamrugała nieprzytomnie, spoglądając na nią z (w mniemaniu Variel całkiem zabawnym) wyrazem twarzy.
- Co... to było?
- Inkwizytorka doznała przykrego wybuchu mocy. Trochę za mocno zagrzebała się w magiczne zabawki - wyjaśniła uczynnie. - Ale teraz wszystko powinno być w porządku. Jeśli potrzebujecie pomocy medyka, możecie śmiało przejść przez eluvian. Jest tam taki korytarz, który...
- Nie, dzięki - drugi głos należał do Leliany, nowej boskiej, czy jakoś tak. - Poradzimy sobie. Mniemam, że ty bardziej potrzebujesz pomocy. Na pewno nie chcesz żeby ktoś...
- Nie trzeba - machnęła dłonią. - To tylko zadrapanie. Wykąpię się i będę jak nowa, zobaczysz.
Wymieniwszy między sobą oszczędne uśmiechy, Variel uznała, że nadeszła odpowiednia chwila do tego, by udać się wreszcie do swoich komnat.
Podczas stawiania kroków miała niewielki problem z utrzymaniem równowagi, ale nie było to coś, z czym nie mogłaby sobie poradzić.
Problemy nastąpiły w momencie, gdy znalazła się nieco bliżej eluvianu. Jego tafla zaczęła wściekle falować, do gardła podeszły jej mdłości i...
W następnej chwili opierała się bokiem o ścianę, oddając tuż pod nią potoki wymiocin, a... czyjeś delikatne dłonie ściągały jej włosy?
- Pomogę - Merrill zerknęła na nią swymi sarnimi, zlęknionymi oczami, uśmiechając się blado.
Chciała coś odpowiedzieć, naprawdę, ale nic nie cofało słów z powrotem do gardła równie skutecznie, co własna zawartość żołądka. Jej ciało napięło się znów, wydała z siebie obrzydliwy bulgot i... trwało chwilę, zanim wreszcie odzyskała władzę w ramionach.
- Prze...praszam - wydusiła słabo, sięgając po elegancką chusteczkę, by otrzeć nią sobie usta. - Nie musiałaś... ale dzięki.
- Nie musiałam - zgodziła się Merrill. - Ale to, co zrobiłaś było bardzo odważne. I uderzyłaś się mocno w głowę, więc pomyślałam...
- Co sobie pomyślałaś? - Zapytała, prostując się z wysiłkiem. Ależ ta dziewczyna była niska. Aż ciężko uwierzyć, że należały do tej samej rasy.
- Że może jednak źle się poczujesz i...
- Śledziłaś mnie? - Zmarszczyła brwi, wykrzywiając wargi w słabej namiastce ironicznego uśmieszku.
- Tylko na wszelki wypadek! - Oburzyła się natychmiast elfka. - Nie chciałam żebyś upadła i znowu się gdzieś uderzyła.
- To szlachetne z twojej strony - zauważyła, przechylając głowę. - Hej. Może w ramach rewanżu wpadłabyś do mnie na skręta?
- Na... skręta? To znaczy na co?
- Na... - zmarszczyła brwi, spoglądając na nią bez zrozumienia. - Nie wiesz czym są skręty? Ziółka? Magiczne przyprawy?
- Niewiele mi to mówi. Co prawda słyszałam kiedyś o czymś podobnym w pewnej karczmie, ale mówiono mi też, że można się po tym dziwnie zachowywać. Chyba, że masz na myśli elfi korzeń?
- Nie - pokręciła krótko głową. - Korzenie to nie moje klimaty. Ale może napijesz się herbaty? - Zaproponowała, zastanawiając się, czy nie robiła z siebie idiotki. Ale to ona, to Merrill była jakaś niedzisiejsza. Żeby nie wiedzieć czym były zwykłe skręty?
- Herbata brzmi wspaniale! - Drobną buzię wykrzywił radosny uśmiech, który (nie mogła jej tego odmówić) dodawał elfce mnóstwo uroku. - Przy okazji będę mogła opatrzyć ci tę ranę.
- Mhm - przytaknęła z braku lepszej opcji. Tuż przy eluvianie, odsunęła się, by przepuścić dalijkę przodem. W nozdrza uderzył ją delikatny, miodowy zapach.
Całkiem ładny. Naprawdę.

Cisza, którą pozostawiła po sobie Variel, była w jakiś sposób nie do zniesienia; dzwoniła mu w uszach i uświadamiała, jak grubą barierę wybudowała przed nim Inkwizytorka, nie udzielając mu prawdziwej odpowiedzi. Dlaczego wolała kłamać, zamiast przyznać się przed nim do błędu? Czy myślała, że zwiedzie go tak powierzchowną wymówką?
- Inkwizytorko - westchnął pod nosem, zabierając z jej drżącego wciąż ramienia dłoń. Może nie chciała teraz jego dotyku? Ostatnią rzecz, którą powinien teraz zrobić, było naciskanie.
Ale prawdy nie mógł sobie odpuścić. To nie byłoby w jego stylu.
- Opowiedz mi, proszę, co się wydarzyło. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że...
Błękitne spojrzenie przetoczyło się po ścianach, zawołane nagłym, pojedynczym blaskiem - niby niepozornym, a jednak przyciągającym uwagę.
Nie bacząc na zaciskającą się na skraju szaty małą dłoń, wychylił się, by podnieść z ziemi tajemniczy, okrągły kamyk. Kamyk, który wibrował wciąż tak obrzydliwą i spaczoną energią, że momentalnie zrobiło mu się niedobrze.
- Użyłaś tego? - Zapytał chłodno, obracając się przez ramię, by móc zajrzeć elfce prosto w oczy. - Użyłaś tego przedmiotu? Czy wiesz, skąd on pochodzi? Czy wiedziałaś, co w nim było? Zdołałaś go właściwie przebadać, sprawdzić? Czy zasięgnęłaś rady kogoś bardziej doświadczonego? Oczywiście, że nie - odpowiedział, zanim sama Lavellan miała choćby szansę to zrobić.
Strach momentalnie został zastąpiony przez gniew. Gniew, który posłał gorąco do jego serca, gardła, do twarzy i dłoni, którymi w tej jednej chwili miał ochotę uczynić jej krzywdę, ponieważ mogło wydarzyć się tyle o wiele gorszych, straszliwszych rzeczy, przy których pomoc Variel a nawet i jego samego okazałaby się bezużyteczna!
- Jak mogłaś pozwolić sobie na coś tak głupiego?! - Wykrzyczał, odsuwając się od niej gwałtownie. Zazwyczaj kamienne oblicze wykrzywiały teraz dzikie emocje, gorące i niepowstrzymane, jak samo piekło. - Masz w ogóle pojęcie, co właśnie zrobiłaś?! Myślałem, że nauczyłaś się już po studni, że z takimi rzeczami należy uważać, ale to wcale nie nauczyło cię niczego!
Nie panował nad tym, gdy jego dłonie same porwały drobne ciało, przyciskając je mocno do siebie. Miliony myśli przepływały mu przez umysł swym wartkim strumieniem i nie potrafił, naprawdę nie umiał wychwycić z niej jednej takiej, która wydała mu się kojąca.
- Nie rozumiesz, że... nie mógłbym sobie wybaczyć, gdyby stała ci się krzywda? Nigdy, vhenan. Proszę. Błagam cię. Nie rób już nigdy podobnych rzeczy. Nie możesz, rozumiesz? Nie możesz tak robić. - Wydyszał, obejmując ją ciasno, ciaśniej. Jego oddech stał się chaotyczny, słowa niewyraźne. - Obiecaj mi. Obiecaj.


Draco - 2018-12-30, 22:57

Isella skrzywiła się, zrezygnowana, gdy tylko usłyszała "Użyłaś tego?". Inkwizytorka wiedziała już, że właśnie zaczyna się fiesta wielu pytań, wściekłości i... Nie miała na to ochoty, ani siły. Nie potrzebowała jego słów, bo doskonale wiedziała co zrobiła, miała też świadomość tego, że nie było to rozsądne. Naprawdę miała, potrafiła myśleć.
I wiedziała to od początku. Mimo wszystko spróbowała, owszem. Podejmowanie ryzyka chyba po prostu było częścią jej działania, jakimś sposobem na radzenie sobie... Och, kogo ona chciała oszukać? Nie radziła sobie, w ogóle.
Cały świat walił jej się u stóp, rozpadając się jak domki z kart, a ona nie wiedziała jak ma to poskładać. Wszyscy, ewidentnie, oczekiwali od niej jakiegoś cudu, nagłego przebłysku geniuszu, a... Isella wcale nie czuła się mądra, czy błyskotliwa. Nie miała pojęcia co zrobić z tym wszystkim, z Ilasdarem pukającym im do drzwi non stop, chociażby z faktem, że nie potrafiła zaufać swojemu... Właśnie, kim w zasadzie byli dla siebie? Kochankami? Przelotną znajomością?
- Puść mnie.
Jej głos był słaby, ale emocje w nich zawarte bardzo wyraźne. Brzmiała jak pokonany żołnierz, który właśnie składał broń przed swoim wrogiem, wiedząc, że nie może już nic zrobić. Jak ktoś, kto przegrał całe swoje życie i właśnie szedł na szubienicę.
Tak się zresztą czuła. Poza tym, była zmęczona. Bardzo zmęczona.
- Puść mnie, słyszysz? Nie chcę ci nic mówić, ani tłumaczyć, skoro nie mogę ufać nawet tobie. Szczególnie tobie - szepnęła, szarpiąc się lekko w jego uścisku.
Dotyk palił, piekł, dusił ją. Czuła się jak w klatce, cholernej klatce, której nie mogła pokonać.
- Nie mogę robić takich rzeczy, bo to grozi ludziom, którzy mi podlegają. Nie dlatego, że to dotknie ciebie, bo nie mógłbyś sobie wybaczyć. Wybaczyć czego, do cholery? Nie jestem dzieckiem, chociaż bardzo starasz się mnie sprowadzić do roli małego robaka, nie uda ci się to. Albo uda, powiem ci, nic mnie to teraz nie obchodzi. Puszczaj mnie.
Szarpnęła się mocniej.
W końcu ją puścił. Zachwiała się. Jej całe ciało drżało, czuła, jak drży jej broda, jak jej całe ciało przegrywa z emocjami, które się w niej kłębiły. Czuła, jak samotność i pustka dosłownie ją otacza, jak przestaje mieć możliwość oddychać, jak wszystko się wokół niej zamyka. Nie zdała sobie sprawy kiedy, stojąc przed nim poczuła łzy płynące po policzkach.
- To nigdy się nie skończy, prawda? Tajemnice. One nigdy się nie skończą. Zawsze będziemy ze sobą tak rozmawiać. Będziesz mieć sekrety przede mną, które będą zbyt ważne, aby trzymać je w tajemnicy, ja będę chciała ci się odgryźć i zrobię jakąś głupotę, za którą nie pozwolisz mi nawet ponieść konsekwencji, bo jestem przecież dzieckiem, a ty moim rycerzem na białym ko... Nie, nie mam siły na... - Szloch przerwał jej słowa.
Opadła na spopielone łóżko, chowając twarz w rękawie swojej koszuli, która zdecydowanie widziała lepsze czasy.
- Nie dziwię się, że nigdy nie było mowy o związku. Mała, cholerna dalijka.
Ciężar tego, co właśnie się wydarzyło oraz relacji z Solasem ją pokonał. Rozkleiła się zupełnie, nie wiedząc jak pozbierać się w sobie, jak zapanować nad płynącymi łzami, jak zniknąć. Jak bardzo chciała właśnie wyparować...


Pan Vincent - 2019-01-02, 19:37

Puść mnie.
Puść. Mnie.
Rozchylił wargi, chwiejąc się lekko, gdy drobne ciało wyrwało mu się gwałtownie z uścisku, dzieląc ich w ten sposób niemożliwym do pokonania murem. Poderwał głowę, próbując odnaleźć na znajomej twarzy choćby i ślad uczucia, ale nie dostrzegał w niej niczego poza smutkiem i bezgraniczną złością i... I nagle poczuł się tak, jakby wcale się je jednak nie znali.
Jakby to on nigdy nie poznał Iselli. Niewystarczająco dobrze, by móc wiedzieć, co w tej chwili czuła, czego potrzebowała.
Naprawdę uważała, że nie mogła mu zaufać? Po tym wszystkim, czego wspólnie doświadczyli, po tym ile... dla niej poświęcił? Dla niej, jej jedynej?
Wciąż masz przed nią tajemnice.
Nie, to nie było tak - chciał jej powiedzieć, naprawdę chciał, ale nie mógł, nie w takiej chwili, kiedy wszystko waliło im się na głowę i każdego dnia coraz ciężej było mu ją przekonać do tego, że warto było jeszcze wstawać i próbować, wychodzić na przeciw wszelkim przeciwnościom, walczyć z nimi!
Były takie rzeczy, które potrzebował czasem zostawić dla siebie. Nie tylko dlatego, że nie chciał jej denerwować, po prostu... Inkwizytorka potrzebowała czasu, by zrozumieć. By zaakceptować jego wizję i pozwolić mu wcielić ją w życie.
Oczywiście, że miała prawo się o to na niego gniewać, ale nie mogła zachowywać się przy tym w tak infantylny, nieodpowiedzialny sposób! Czy naprawdę tego nie widziała? Różnicy między sposobem, w jaki obcowali wzajemnie ze swymi tajemnicami?
- To nigdy się nie skończy, prawda? - Usłyszał i aż zadrżał od tonu, którym elfka wypowiedziała te gorzkie, straszne słowa. - Tajemnice. One nigdy się nie skończą. Zawsze będziemy ze sobą tak rozmawiać. Będziesz mieć sekrety przede mną, które będą zbyt ważne, aby trzymać je w tajemnicy, ja będę chciała ci się odgryźć i zrobię jakąś głupotę, za którą nie pozwolisz mi nawet ponieść konsekwencji, bo jestem przecież dzieckiem, a ty moim rycerzem na białym ko... - Jasne brwi powędrowały gwałtownie w górę czoła, gdy kolejna obraza zacisnęła mu wokół szyi swą straszliwą pętle. - Nie, nie mam siły na..
Ostatnie słowa umknęły wśród szlochu; ciężkiego, głośnego, niemożliwego do powstrzymania. Drobna sylwetka mignęła w słabym, błękitnym świetle, opadając na pokryte pyłem łoże. Piękna twarz zniknęła za szerokim rękawem koszuli, wsiąkając w swój miękki materiał krokodyle łzy.
A on? Stał tam, niczym wryty w podłogę i patrzył, obserwował tył jej głowy i drżące ramiona, obserwował wirujące w powietrzu wstęgi popiołu i nie umiał znaleźć w sobie siły, która mogła przerwać ten nieznośny stan. Wszystko bolało go i paliło zaskakująco zimnym ogniem, spalając jego serce tak, jak jeszcze przed chwilą spalała nieposkromiona, wylewająca się z Inkwizytorki moc.
- Nie dziwię się, że nigdy nie było mowy o związku. Mała, cholerna dalijka.
Nigdy nie było mowy o związku, chciał powtórzyć, ale słowa zatrzymały się na wysokości ściśniętej krtani, przyprawiając go natychmiast o mdłości.
Nigdy nie było mowy. O związku, o nich.
Łatwo było więc wywnioskować, że właśnie w taki sposób podsumowywała ich relację. Jego starania. Jego uczucia, oddanie, całe to szaleństwo, które doprowadziło go to tego miejsca, do tej chwili.
Jak lekko przyszło jej to powiedzieć, jak prosto; czym musiały być łzy wobec paskudnego ciężaru, który udało się jej zrzucić z serca w chwili, gdy powiedziała mu wreszcie, co tak naprawdę o nim myślała?
Rycerz na białym koniu, traktujący ją jak dziecko. Niegodny zaufania. Kontrolujący, nieczuły, straszny.
Fen'Harel.
Pewne rzeczy wcale się jednak nie zmieniały, prawda? Mógł przespać dwa tysiące lat, a potem obudzić się w innych czasach, poznać innych ludzi, poznać... swoją miłość.
Ale to nigdy nie mogło zmienić tego, kim był.
Błękitne oczy zaszkliły się lekko; zamrugał więc gwałtownie, pochylając głowę. Rozluźnił ramiona, a potem wziął ostrożnie głębszy oddech, zmuszając ciało do wyrwania się ze swej sztywnej pozycji.
Powinien był jej teraz tyle powiedzieć... dlaczego wolał po prostu wyjść?
Pokonując znów kamienne stopnie, nie patrzył wokół siebie; nie zwracał uwagi na mijających go ludzi, na pytające spojrzenia i pełne nadziei prośby, które miały go przekonać do udzielenia pomocy wszystkim rannym po wstrząsach. W całym swoim życiu nie przebył równie prędko dystansu, dzielącego go od eluvianu. I tym razem... tym razem pierwszy raz w swoim życiu miał naprawdę ochotę, by go zniszczyć, by rozbić opalizujące fragmenty ruchomej tafli w drobny mak, by rozerwać ramy gołymi rękoma i odciąć się na zawsze od Podniebnej Twierdzy, od wszystkiego i wszystkich, co dzieliło go z tamtym przeklętym na wskroś miejscem.
Były jeszcze jednak pewne sprawy, które musiał doprowadzić do końca, bez względu na to, jak zapatrywał się na to pod względem własnych emocji; tyle razy coś nie powiodło mu się po jego myśli z tak trywialnego powodu, że ostatnią głupotą byłoby im ulec ponownie.
Teraz musiało się wreszcie udać. Był silniejszy. Mądrzejszy. I posiadał wiedzę, za którą wielu (jeśli nie wszyscy) daliby się zapewne zabić.
A teraz zamierzał ją wreszcie wykorzystać.

W pierwszej chwili niełatwo było jej się otrząsnąć po uderzeniu, które zafundowała im (jak chwilę później się okazało) Inwkizytorka. Jak potężny musiał być wybuch nieokiełznanej energii, by wstrząsnął ścianami tak potężnego zamczyska?
Stwórca raczył wiedzieć.
Nie to (o, zgrozo) było jednak w tym wszystkim najgorsze; roztrzaskane kwatery dalijki poczęły po kolei opuszczać coraz to nowe osobistości; rudowłosa Starożytna nie była dla niej jeszcze wielkim zaskoczeniem, ale kiedy po schodach przefrunął wściekle Solas, Cassandra doznała przykrego uczucia niepokoju, które podpowiadało jej, że nie miała pojęcia, jak beznadziejna była w rzeczywistości sytuacja, w której wszyscy się znaleźli.
Na szczęście rannych okazało się mniej, niż spodziewała się tego na początku - parę poobijanych głów i ramion, nieco mdłości i strachu - nic, z czym nie poradziłaby sobie Leliana i uzdrowiciele.
Poszukiwaczka nie mogła im na razie udzielić swej pomocy. Był bowiem ktoś, kto potrzebował jej znacznie bardziej i nie zamierzała spocząć, dopóki nie zostanie przekonana, że mogła zrobić wszystko, co tylko było możliwe do wykonania.
Już z daleka czuła bijące od pomieszczenia wibracje i specyficzną woń ozonu, tak częstą przy kontakcie z magią.
- Isello - odezwała się cicho, stając w nieprzeniknionych ciemnościach. Przesunęła palcami po ścianie, błądząc tak, dopóki nie napotkała uchwytu z pochodnią. Nie musiała jej jednak odpalać, by wiedzieć, gdzie znajdowała się Inkwizytorka; jej suchy szloch, rozrywający serce niósł się przez pomieszczenie głuchym echem, stając się niemożliwym do przeoczenia.
- Na Stwórcę... - wyszeptała, zmrożona, stąpając ostrożnie wśród resztek spopielonych przedmiotów. - Co tu się wydarzyło? Jesteś ranna? Czy... czy Solas cię skrzywdził? Widziałam jak stąd wychodził, on... Musimy stąd iść, Isello, tu nie jest bezpiecznie. Trzeba sprawdzić ściany i zatrudnić fachowca żeby jakoś to poskładał do kupy. Chcesz dzisiaj spać u mnie?
Wszystko byłoby jeszcze w porządku, gdyby tylko nauczyła się wreszcie, jak powinna się zachowywać przy płaczących osobach. Szczególnie zaś przy Lavellan, która z nieznanych jej powodów czuła dziwną łatwość dzielenia się z nią swymi lękami i problemami. Może to na tym polegała przyjaźń, to byłoby takie oczywiste.
Ale nie, wciąż nie umiała; milkła zupełnie, albo wręcz przeciwnie, zaczynała mówić o wiele za dużo i niekoniecznie z sensem.
Tak jak, dla przykładu, w tej chwili.
- Co to za artefakt ci przyniesiono? To naprawdę on przyczynił się do wszystkiego? Złap mnie za ramię, wychodzimy stąd. Czy ktoś jeszcze był tutaj, kiedy to się działo? I czemu wszędzie jest ten kurz, nie da się oddychać...


Draco - 2019-01-02, 20:28

Isella nie zdawała sobie z początku sprawy z tego, jak brzmiała. W jaki sposób to wszystko mogło zostać odebrane - nie jak zaproszenie do rozmowy, może trochę zbyt emocjonalnej, ale jednak rozmowy. Nie.
Dopiero w sypialni Cassandry zrozumiała, że brzmiała, jakby właśnie się z nim rozstawała. Jakby zostawiała go za sobą, kończąc to, co zaczęło się... Kiedy w zasadzie się zaczęło? W Azylu, czy już w Podniebnej Twierdzy? Co powinna teraz zrobić? Jakie kroki podjąć?
Może tak było lepiej, skoro przypadkiem doszło do takiej rozmowy.
Czuła, jak wnętrzności zaciskają się okrutnie, sprawiając, że nie mogła prawie oddychać. Na samo wspomnienie, że Solas po prostu wyszedł łzy napłynęły jej do oczu, ale po kilkunastu minutach ciągłego, bezgłośnego nawet szlochu miała już dosyć. Czuła się, jakby zasób jej łez się wyczerpał, była zmęczona. Wybuch magii sprawił, że jej zmęczenie było zbyt wyczuwalne.
- Isello? Co się stało? - Cichy szept Cassandry wybudził ją z zamyślenia.
Inkwizytorka objęła dłonią kubek, grzejąc się od jego ciepła, po czym upiła łyk.
- Zależy o co pytasz.
Głos Iselli był niewiele głośniejszy od szeptu.
- Artefakt, Solas... Co się stało?
- Ja... - zamilkła na chwilę. - Chyba z nim zerwałam. Nie wiem sama, co się wydarzyło..
Cisza, jaka zapadła była wręcz męcząca.
- Jak to zerwałaś?
- On coś planuje, tylko nie wiem co. Przyniesiono mi artefakt, który udało się odnaleźć. Wiesz przecież, że ich poszukuje.
Cassandra przytaknęła bezgłośnie, ale Isella w zasadzie na nią nawet nie patrzyła. Nie mogłaby jej tego wszystkiego powiedzieć, gdyby ich spojrzenia się spotkały. Czuła się zawstydzona i zażenowana własnym zachowaniem.
- Był antyczny, nie mam pojęcia skąd. Próbowałam dowiedzieć się czegoś na jego temat, ale Dagna niewiele mi powiedziała. Aravasa nie ma, a nie chciałam nic mówić Solasowi. Nie wiem dlaczego, może po prostu... boję się. Mieliśmy tyle rozmów o tajemnicach, o tym, że jeśli dalej będą miały miejsce to w końcu rozbije nas. Pod wpływem chwili i zmęczenia wygarnęłam mu wszystko, ale chyba nie byłam subtelna. Na pewno nie byłam subtelna.
Dwie kobiety siedziały przy stole. Ktoś wszedł do pomieszczenia, słyszała głosy, ale nie skupiała się na tym kto mówi i w jakim celu się tu zjawił.
Odetchnęła ciężko.
- Co zamierzasz zrobić?
- Nie mam pojęcia.

Isella dawno nie miała tak paskudnego poranka. Zerwała się z łóżka, nie bacząc na to, aby być cicho i nie obudzić Cassandry. Schyliła się nad wiadrem w kącie pomieszczenia, wyginając się jak kot, gdy oddawała zawartość swojego żołądka. Starała się być przy tym możliwie najciszej, jak się dało, ale najwidoczniej to nie wystarczyło. Czuła dłonie na swoich włosach, odgarniające je do tyłu.
- Oddychaj. Spokojnie. Przynieść ci wodę?
- Nie trzeba - szepnęła Isella, wyciągając palce w stronę kufla z czystą wodą. Naczynie wsunęło się w jej dłoń, ale jasnowłosa nie zdążyła się napić. Kolejna fala mdłości zalała ją całkowicie, co sprawiło, że dźwięk wymiotów powtórzył się.
- Czy coś się stało, mam zawołać uzdrowiciela? Isella?
Zmartwienie w głosie Cassandry było niemalże namacalne. Wszystkie wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin były, delikatnie mówiąc, intensywne i Poszukiwaczka nie dziwiła się, że drobne ciało Inkwizytorki w końcu zaczynało się buntować. Nie znała się na wpływie magii na ciało, szczególnie, jeśli mowa była o spaczonej jej wersji, ale mogła sobie wyobrazić, jak obciążające to zapewne było dla organizmu.
- Nie, to pewnie ten artefakt... albo moc, którą w sobie mam. Nie wiem sama...
- Musi obejrzeć cię uzdrowiciel.
- Nie trzeb...
- Isella! Jesteś blada jak ściana, ledwie oddychasz, wymiotujesz dobre dziesięć minut, a wczoraj pod wpływem spaczonej magii prawie rozsadziłaś cały zamek. Naprawdę, uzdrowiciel to najmniej co powinnaś zrobić dla swojego własnego bezpieczeństwa. Proszę.
Spojrzenie przyjaciółki zmiękło Isellę, która po kilku chwilach westchnęła i przytaknęła. Nie musiała robić tego teraz. Nie miała, zresztą, na to czasu.
Zamiast do uzdrowiciela, poszła sprawdzać jak wiele szkód wyrządziła. Nie było tak źle, ale nie była to jej najrozsądniejsza decyzja, to na pewno. Poczucie wstydu cały czas malowało się jej na twarzy, gdy zamawiała ludzi do remontu, opatrywała rany i debatowała nad dalszymi krokami Inkwizycji. A to wszystko z poczuciem zażenowania i ciągłymi myślami o Solasie.
Z jednej strony, powinna go przeprosić. Była agresywna w swoich słowach, może trochę zbyt... mocna. Nie powinna mówić tego w ten sposób, z drugiej strony on naprawdę miał tajemnice i to ją męczyło, niszczyło. Nie mogła ufać komuś w stu procentach, jeśli sama nie dostawała tego zaufania. Była aż tak jego nie godna? Tak się czuła, nic nie mogła na to poradzić.
Czy powinna do niego pójść? Napisać?
Czy w ogóle był sens, aby wykonywać pierwszy krok? Wiedziała, że Solas nie przyjdzie do niej i nie porozmawia z nią. Czuł się urażony, zapewne. Miał ku temu jakieś powody, owszem, ale jeśli żadne z nich nie wyciągnie rękę...
Może tak właśnie miało być? Może jednak nie byli sobie przeznaczeni, jak cały czas jej się wydawało? Może nie...
- Isella?
Jasnowłosa drgnęła, wybudzona z zamyślenia.
- Mhm? - mruknęła, spoglądając na Josephine, widocznie zmartwioną. - Tak?
- Wszystko w porządku?
- Oczywiście.
Elfka uśmiechnęła się, choć daleko było jej od szczerego, radosnego wyrazu twarzy.

Dźwięk miarowego pisania piórem roznosił się po gabinecie. Isella spoglądała na napisaną notatkę, zagryzając wargę. Słońce zaszło już, żegnając się z dniem i witając noc. Nie powinna tego tak zostawiać, nie mogła. W idealnym świecie, mogliby sobie chociaż wszystko wyjaśnić... Czy powinna ryzykować?
- Co może się jeszcze bardziej popsuć? - mruknęła Isella, wzdychając cicho i idąc po posłańca. Nie była w stanie zrobić tego sama, powiedziałaby znowu zbyt wiele słów i... Czuła się za bardzo emocjonalna, aby móc stanąć przed nim.
"Nie chciałam zabrzmieć tak oschle, czy nieprzyjemnie, ale Twoje tajemnice nas ranią. Jeśli uważasz, że jestem aż tak ich niegodna, jaki to wszystko ma sens, Solas? Jaki sens mamy my, z całą naszą miłością, niedoskonałością, brakiem umiejętności rozmawiania ze sobą, naprawdę rozmawiania...? Jaki sens ma nasza miłość, jeśli nie jestem Ciebie godna?"


Pan Vincent - 2019-01-02, 21:42

Gładka tafla szkliła się delikatnie, odbijając sobą gwiezdne szlaki i wielobarwne konstelacje; przyglądał się im, zafascynowany, pozwalając by jego dłoń co jakiś czas zaburzała idealną przejrzystość, wprawiając fantastyczne wzory w drżenie.
Skała u stóp zamku nie mogła mu już pełnić funkcji swoistej oazy spokoju, ale... jak wielkie okazało się jego zdziwienie, gdy rolę tę przejęło osadzone niedaleko Podniebnej Twierdzy jezioro. Nie to, które można było odwiedzić w świecie rzeczywistym, rzecz jasna.
Druga wersja pojawiała się tylko i wyłącznie w jego snach; w miejscu, gdzie nie mógł zostać dosięgnięty przez żadną z żywych istot i pozostawał sam na sam ze swymi lękami i pragnieniami.
I ze strzępami wspomnień, których pomimo usilnych starań nie potrafił wciąż wyrzucić ze swojej głowy; z odległym echem ich kłótni, dźwiękiem szlochu i widokiem ukochanej twarzy, zamykającej się na wszystko to, co tak bardzo pragnął...
Puść mnie.
Przymknął oczy, odchylając się powoli, by wreszcie zapaść się w chłodną toń; woda obmyła łagodnie jego ciało, wypychając je ku górze, by dryfowało tak spokojnie, niby niepozorny kawałek drewna.
Widok drżących ramion, otulonych miękkim materiałem koszuli... w jakiś sposób kojarzył mu się z czerniejącym ciałem, z rozsypującym się na wietrze pyłem, ostatnią rzeczą, która pozostała na świecie po obecności, po życiu Mythal.
Prędzej, czy później, tracił w swym życiu każdego, wszystko, co kochał. Czy naprawdę było to jego winą? Czy to jego zachowanie, jego decyzje ważyły na tym, że pod koniec zawsze zostawał sam?
Jak łatwo byłoby mu już więcej nie otwierać oczu... pozwolić by spokojne fale wciągnęły go w końcu w swoje objęcia i zatrzymały tam już na zawsze, wpatrzonego w rozmyte, gwieździste niebo. Nieświadomego upływu czasu, pochłoniętego bezsensem niebytu.
Jak łatwo...

- To boli, oddałem ci tyle... oddałem ci wszystko. Nie możesz mnie nie pragnąć, nie chcę już więcej... czuć się sam. To nie tajemnice, to ty, ty mnie odrzucasz. Spójrz na mnie. Popatrz na mnie, musi...
- Cole! - Syknął wściekle, zadzierając głowę. W błękitnych oczach, pociemniałych od gniewu, szalała prawdziwa burza. - Co ty wyprawiasz?!
- Chcę pomóc - obruszył się duch, zapierając się pod boki drobnymi pięściami. - Chcę pomóc - powtórzył nieco błagalnie. - Musisz jej o tym powiedzieć, nie pozwól żeby myślała, że to jej wina! Jest przerażona, nie chce cię stracić. Powiedziała za wiele, ale wcale tak nie myśli. Była zła, bała się, do czego może być zdolna, gdy nie ma cię w pobliżu. Jeśli znów uniesiesz się dumą, stra...
Znajomy kształt rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając za sobą pojedynczą, świetlistą smugę; Solas zerwał się ze swego miejsca, przyciskając zaciśnięte pięści do blatu. Nie znosił, gdy Cole wpadał do niego ze swymi "mądrościami" i mieszał mu w głowie, nie pozwalając zapomnieć o dręczących go wyrzutach sumienia. Ten wścibski, bezczelny twór nie miał pojęcia, kiedy winien był trzymać język za zębami! Wcale mu nie pomagał tym bezsensownym bełkotem; wręcz przeciwnie. Sprawiał jedynie, że nie potrafił znów usiąść do pracy i zająć myśli czymkolwiek, co nie dotyczyłoby Inkwizytorki.
Nie wiedział i nie chciał wiedzieć, co czuł po tym wszystkim, co mu powiedziała.
Jeszcze tej samej nocy zamknął się przed wszystkimi w swojej sypialni i pił tak długo, aż świat nie obrócił się do góry nogami i pozostawił go, nieprzytomnego, na podłodze, gdzie obudził się dopiero następnego dnia. Z ogromnym bólem głowy i pleców, mógł łatwo przykleić swe myśli do przykrego zjawiska kaca, odciągając je od wydarzeń zeszłej nocy, ale... teraz, po wizycie Cole'a, stało się tu znów niemożliwe.
Westchnął ciężko, popychając drewniane drzwi, prowadzące na balkon; mroźny powiew rozdął mu szaty, posyłając ich materiał na boki, niczym nietoperze skrzydła. Przytrzymał je niedbale, opierając się o kamienną wieżę; błękitne oczy wpatrywały się z uwagą w szarawe niebo, które poczęło kruszyć pierwszymi, nieśmiałymi płatkami śniegu.
Nie umiałby do niej pójść. Nie umiałby na nią spojrzeć, odezwać się. Przełamać gorzką, krępującą ciszę, przebić się przez mur krzywdy.


...Jaki sens ma nasza miłość, jeśli nie jestem Ciebie godna?"
Przeczytał jeszcze raz ostatnie zdanie, kręcąc z wolna głową - list musiał być napisany w stosunkowo niedawnym czasie; atrament wydawał się być świeży, a pieczęć w niektórych miejscach wciąż wydawała się być miękka. I znów napisany w czystej, elfiej mowie. Lavellan czyniła niesamowite postępy w swej nauce.
Nie spodziewał się tego, musiał przyznać; był gotów na dni, tygodnie milczenia, podczas których żadne z nich nie potrafiłoby jakoś tego wszystkiego zmienić, ale Inkwizytorka postanowiła po raz kolejny zaskoczyć go swą nieprzewidywalnością.
Gdyby treść listu mogła mu jeszcze w jakiś sposób pomóc wykrzesać z siebie coś więcej... Podczas gdy jedynym słowem, które umiał napisać na papierze, było "przepraszam".
Sam nawet nie wiedział, za co przepraszał. Za to, że nie potrafił dać jej tego, czego tak pragnęła? Za to, że nie powiedział ani słowa, gdy najwyraźniej tego potrzebowała? Za to, że wyszedł? Czy za to, że nie wrócił?
Isella miała rację. To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Czy stały za tym jednak jego tajemnice? Bynajmniej. Wszystkiemu winne były niepodważalne, niemożliwe do zatarcia różnice, które wiecznie były powodem ich mniejszych i większych sprzeczek. Inkwizytorka pragnęła od niego absolutnej otwartości, podczas gdy on wolał zachowywać prywatność swych działań. Jak mieli to pogodzić? Czy naprawdę powinien zmieniać dla niej wszystko, co przez tyle lat kształtowało go, określało jako osobę?
- Inkwizytorko - napisał na papierze, jednocześnie mrucząc pod nosem. - Zabrzmiałaś nie tylko sucho, czy nieprzyjemnie, ale i bardzo stanowczo. W chwili, gdy piszę ten list, nie umiem odnaleźć sensu w czymkolwiek, ponieważ - końcówka pióra zatrzymała się nad pergaminem, znacząc je kroplą atramentu. Smukłe dłonie porwały go natychmiast, zgniatając wściekle i jednym ruchem posłały nieregularny kształt do tlącego się żarem paleniska.
To naprawdę nie miało sensu. Najmniejszego. Czegokolwiek jej teraz nie napisze, zabrzmi pretensjonalnie, dramatycznie i żałośnie.
Może potrzebował teraz czasu? Może oboje go teraz potrzebowali?
Nie mógł jej jednak pozostawić bez odpowiedzi. To byłoby tak niewłaściwe... wyznawał zasadę, że lepiej było nie zabierać głosu, niż powiedzieć parę słów za dużo (w przeciwieństwie do samej Inkwizytorki), ale...
Nikt nie zabronił mu, przecież, zastosować innej metody.
Każdy ma prawo do chwili słabości wobec ogromnego stresu. Artefakt, który wypełnił Twoje ciało spaczoną mocą, mógł popchnąć Cię do o wiele gorszych czynów. Nie obawiaj się więc, że mam Ci za złe te parę słów.
Nie zmienia to faktu, że uważam, że przyda nam się parę dni odosobnienia. Może to dobry czas na to, aby zastanowić się, czego potrzebujesz i pomyśleć na sensem naszej...

Co za niewydarzona bzdura! I on miałby oddać ten bełkot w jej dłonie?! Coś tak zimnego i pozbawionego sensu, wypranego z emocji?
Przeciągłe westchnienie wypełniło swym drżeniem przestronną komnatę, podczas gdy szczupłe dłonie przysłoniły błękitne oczy, oddzielając go na chwilę od nieprzyjaznego świata.
Nie umiał przekazać jej tego w liście, wszystko to brzmiało pretensjonalnie i niewłaściwie. Płytko i żałośnie, tak, jak się tego spodziewał.
Z zamyślenia wyrwał go gwałtowny huk otwieranych drzwi; to powiew mroźnego wiatru musiał zmusić ich skrzydła do rozwarcia się wściekle, wpuszczając do sypialni chłód nabierającej na siłach śnieżycy.
Podniósł się nieśpiesznie, zmierzając do barierek; lepiej było nie wpuszczać już do środka więcej zimna; część poranka, spędzonego na balkonie osłabiła go odrobinę, a przeziębienie było ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował.
Sięgnął do klamki i już, już miał ją nacisnąć, gdy jego uwagę zwróciła kolejna... osobliwa sprawa. Pokryte cieniutką warstwą białego puchu kamienie, nosiły na sobie ślady; drobne, czteroodnogowe rozgałęzienia, które kojarzyły mu się uparcie z...
- Dobry wieczór - usłyszał nagle przy uchu znajomy głos, który momentalnie zmroził mu krew w żyłach. Obrócił się pośpiesznie, przygotowując zaklęcie, ale intruz okazał się być szybszy; uderzenie padło prosto w potylicę, pozbawiając go natychmiast przytomności. - Pozwolisz, że odrobinę się ogrzeję? Na zewnątrz panuje prawdziwy mróz.


Draco - 2019-01-02, 22:32

Noc była trudna. Isella nie mogła skupić się na niczym innym, prócz myśleniu o Solasie i o tym, co powiedziała. Nie mogła zamknąć się we własnej sypialni, ponieważ ta przechodziła właśnie gruntowny remont, który sama sobie zgotowała. Na szczęście ogólna konstrukcja zamku nie została uszkodzona, co odciążało nieco fundusze Inkwizycji - przewidywania były bowiem bardzo bolesne dla ich funduszy.
Dopiero dziś Isella miała zająć się tymczasową kwaterą dla siebie. Chociaż gościna Cassandry była urocza, nie mogła siedzieć jej cały czas na głowie. Każda z nich potrzebowała swojej własnej przestrzeni. W normalnych warunkach nocowałaby pewnie u Solasa, ale...
Poranek obudził ją z bardzo wrażliwymi piersiami . Nie była w stanie przez pierwsze dwadzieścia minut mieć na sobie jakiegokolwiek materiału, ponieważ ból był niewyobrażalny. Zdarzało się, że takie sytuacje miały miejsce tuż przed okresem - jej piersi były wówczas bardzo delikatne i tkliwe na każdy dotyk, nierzadko bolesne. Isella próbowała sobie przypomnieć jaka w ogóle jest data, aby ustalić, czy jej miesiączka zbliżała się właśnie wielkimi krokami, ale nie była w stanie przypomnieć sobie czegoś tak prozaicznego. To świadczyło tylko o tym, jak ostatnie tygodnie zlewały się w jedno. Stres i lęk towarzyszył jej od dłuższego czasu całkiem regularnie, być może to było powodem.
Ale to wcale nie było najgorsze. Ani to, że znów wymiotowała. Nawet fakt, że mdłości utrzymywały się i po tym przykrym wydarzeniu...
Nie dostała żadnej odpowiedzi od Solasa. Milczał. Inkwizytorka spodziewała się czegoś zupełnie innego. Może nie jakichś wylewnych słów, może nie przeprosin, ani... Czegoś.
Choć jednego słowa. Gestu. Cokolwiek.
Nie otrzymała niczego.

Raport o znalezionym eluvianie przyjęła ze spokojem. Skoro Solas nie chciał z nią rozmawiać, nie miała ochoty forsować spotkania. Najwidoczniej podjął decyzję i chociaż była ona bolesna, musiała choć w najmniejszym stopniu ją uszanować. A przynajmniej, bardzo chciała to zrobić.
Wysłała więc przez posłańca informację o znalezisku, uznając, że formalny ton ich konwersacji również może być... Cóż, akceptowalny. Na tę chwilę.
Po kilku godzinach ciągłych mdłości, Isella miała serdecznie dosyć. Życia, siebie, swojego organizmu, swoich myśli, które nie dawały jej odpocząć chociażby na chwilę.
Pokonana, posłuchała w końcu prośby swojej przyjaciółki, kierując swoje kroki do uzdrowicielki. Nazywała się Allavela, była z pochodzenia pół elfem-pół człowiekiem. To był ich najświeższy nabytek, pracowała na stanowisku uzdrowiciela zaledwie kilka tygodni. Poprzednik, Isella zupełnie nie pamiętała imienia, ani jak wyglądu, poszedł już na emeryturę.
- Jak często utrzymują się te nudności?
Miły, kobiecy głos dobiegł jej uszu. Isella przełknęła ślinę. Nie znosiła być u lekarzy.
- Do kilku godzin. Zdarza mi się w ich trakcie wymiotować.
- Czy jesteś bardziej śpiąca?
Isella parsknęła cicho śmiechem.
- Łatwiej byłoby powiedzieć, kiedy nie jestem zmęczona. Od kilku miesięcy nie pamiętam nocy, która byłaby w stu procentach spokojna.
- Złe sny, co?
Isella milczała chwilę, po czym oblizała nerwowo usta.
- Nie, raczej ich brak. Falon'Din i... Cóż, nie mogę mieć snów. Doprowadza mnie to do szału.
Brunetka przytaknęła tylko, najwidoczniej zauważając, że popełniła błąd, dopytując. Isella nigdy wcześniej nie powiedziała nikomu, że brak snów wyprowadzał ją z równowagi, ale tak właśnie było. Chciała znów móc podróżować po Pustce, śnić, marzyć. Być znów częścią czegoś, czego częścią była od zawsze.
- Użyję pewnego zaklęcia, nie bój się. Sprawdzę, czy wszystko jest w porządku z twoim organizmem.
Efektu Isella nie była w stanie jednak przewidzieć. Tak blada prawdopodobnie nigdy wcześniej i nigdy później nie była. Ledwie wyszła z lazaretu, ignorując zaniepokojony głos Allavelli.
Nie mogła być w ciąży.


Pan Vincent - 2019-01-02, 23:47

Posadzka tliła się słabo, posyłając w górę kręte i wiotkie płomienie czarnego ognia - coś, czego pierwotne, ludzkie oko nie miało prawo ujrzeć przez całe eony istnienia, a jednocześnie coś, co oni, Starożytni, posiadali odkąd ich gładkie stopy postawiły pierwszy krok na tych spękanych ziemiach.
Wyciągnął obie dłonie w dół, a płomienie wspięły się po nich czule, niby łby węży, pokonując swą krętą, pieszczotliwą wędrówkę w górę smukłych ramion i torsu.
Żółte tęczówki zniknęły pod pociemniałymi powiekami, a pełne wargi rozchyliły się w lubieżnym wyrazie, gdy syczące, roziskrzone języki sięgnęły do szyi i czoła, tworząc wokół niego wieniec, przypominający swym kształtem koronę.
- Moje dzieci - ochrypły syk rozniósł się w swym nieprzyjaznym drżeniu, wprawiając je swą mocą w specyficzne wibracje. - Karmcie swego ojca. Dajcie mu energię. Dajcie mi się prowadzić - drapieżne nieludzkie zęby zalśniły swą bielą w niesprecyzowanym błysku. - Wprost do mego żołądka.

Nie umiał powiedzieć, kiedy rzeczywiście odzyskał przytomność; wszystko musiało mu się jeszcze długo wydawać wyrwanym z kontekstu i pozbawionym sensu śnieniem, gdy zewsząd otaczała go jedynie ciemność, a on sam czuł się tylko słabszy i coraz bardziej... zmęczony.
To jego słuch powiedział mu wreszcie o tym, że to, co brał wcześniej za majaki, było najokrutniejszym rodzajem jawy. Jego oczy musiały być przysłonięte, a kończyny skrępowane, co kazało tłumaczyć jego umysłowi zwykłym paraliżem sennym.
Ale wtedy wracało do niego przykre wspomnienie jego ostatniego pobytu na balkonie. Śladów pozostawionych przez sowie odnóża, przez echo paskudnie ochrypłego głosu, syczącego mu wprost do ucha swoje złowieszcze powitanie.
Wierzył, że to, co odczuwał w tej chwili, było jedynie stanem przejściowym - w swej manii zemsty Falon'Din nie pozwoliłby sobie na pozostawienie go bez odpowiedniej dawki cierpienia i niekończących się monologów, pobrzmiewających nieznośnym, doprowadzającym go do szału poczuciem triumfu, ponieważ wygrał, tak. Wygrał. Złapał go, zaszedł od tyłu w momencie, kiedy najmniej się tego spodziewał. A teraz miał go w garści i niech wszystkie dobre siły sprawią, by był to tylko on. By nie złapał również Iselli.
Na samą myśl o jej cierpieniu, coś zacisnęło się gwałtownie w jego wnętrzu, którym targnęły mdłości i...
- Ty ignorancie - usłyszał przed sobą rozbawiony syk. - Znajdujesz się na świętej ziemi. Zamierzasz zbrukać ją swoimi wymiocinami?
Chciał wiele odpowiedzieć - wiele by dał za to, aby stało się to możliwe - ale knebel w jego ustach utrudniał mu nawet oddychanie; cóż więc dopiero wspominać o mówieniu.
- Spójrz na siebie - ciągnął bezlitośnie Ilasdar; jego głos rozbrzmiewał z wielu źródeł i powoli Solas zaczynał tracić orientację. Nie wiedział, w którą stronę zwracać w głowę, ani skąd spodziewać się niechybnego ciosu. - Wyglądasz jak zaszczute zwierzę, schwytany w me sidła. Brudny, słaby. Bezsilny. Brzydzę się tobą, o, wybawco ludu.
I wreszcie pierwsze chłośnięcie uderzyło o jego żebra; ozdobione w specjalne, haczykowate zakończenia rzemienie zderzyły się z napiętą skórą, przebijając się przez nią bez najmniejszego problemu, by za chwilę wyszarpnąć się z powrotem, wraz z kawałkami żywej, pulsującym wszechogarniającym bólem skóry.
- Mhnnn! - Wrzasnął dziko, a raczej wrzasnąłby, gdyby nie uniemożliwiający mu tę czynność knebel.
Ból był tak ogromny, że nie mógł oddychać, a cały świat zmniejszył się momentalnie do wielkości ziarenka piasku, wrzuconej w sam środek jego serca.
Na wszystko, co święte, ten ból...
- Twoja jucha śmierdzi ludzkim ścierwem, zdrajco. Śmierdzi brudną krwią, łonem nieczystej dziwki. Spoufalałeś się z nią, parzyłeś, jak pies. Spójrz, kim cię uczyniła. Jak nisko upadłeś.
Następne uderzenie padło na drugi bok; gdy kolejne fragmenty ciała oderwały się od mięśni z charakterystycznym szarpnięciem, mógł poczuć metaliczny posmak w ustach. Przygryzł sobie język? Krwawił z nosa? Rozpuszczał się, umierał?
- Nie zasypiaj! - Tym razem uderzenie mógł określić jako łagodne, zadane dłonią prosto w policzek. Wszystko to, by go pobudzić, zdawał sobie sprawę. Skurwiel nie wybaczyłby sobie, gdy tak szybko zakończył mu wyśmienitą zabawę. - Zdejmijmy ci to z oczu... chcę żebyś na mnie patrzył.
Dotyk lodowatych palców, przejściowy i delikatny, był niczym pieszczota w porównaniu do tego, co odczuł w następnej chwili.
Na żywo Falon'Din wyglądał jeszcze bardziej przerażająco, niż jego odpowiednik w Pustce. Nie działo się to jednak za sprawą ogromnego wzrostu, czy miażdżącej swymi gabarytami postury.
Nie, to te oczy; żółte, gadzie tęczówki o pionowej źrenicy, które sprawiały wrażenie samego ucieleśnienia wszelkiego zła i szaleństwa, zamkniętego w tych dwóch, szklanych odłamkach.
- Opowiedz mi o tym, jak bardzo za mną tęskniłeś - rzucił nonszalancko, kucając tuż przed nim, tak by z bliska mógł "podziwiać" jego paskudny, wynaturzony uśmiech. - Jak wielkie przerażenie ogarnęło cię, gdy zorientowałeś się, że popełniłeś największy błąd swego życia. Co wtedy poczułeś? Strach? Smutek? Obrzydzenie? A może to właśnie o to ci chodziło, Straszliwy Wilku? O to, by pozbawić nas kultury i dziedzictwa, by znieść boże niewolnictwo na rzecz. Usługiwania. Ludziom?
- Mhhhhn-n! - Niewyraźny pomruk nie przebił się nawet dobrze przez kneblujący materiał, gdy zajęczał żałośnie, pokonany kolejną dawką bólu. Ale skąd się ona tym razem wzięła? Jego oprawca nie dzierżył w dłoniach żadnego narzędzia, gdzie zniknął ten okropny bat?
- Mamy dużo czasu, bracie - zapewnił go czule czarnowłosy elf. - Zdążysz się jeszcze o tym przekonać.


Draco - 2019-01-03, 00:30

Spanikowała. To prawdopodobnie najlepsze określenie, jakie można by było w tej sytuacji zastosować, bowiem pobiegła do jedynego miejsca i osoby, która... cóż, była współwinna obecnej sytuacji. Sama tego dziecka nie stworzyła, nie ulegało żadnym wątpliwościom. Faktycznie, zdarzyło im się uprawiać seks, kiedy nie powinni, gdy była bliska owulacji, ale miała nadzieję, że głupie szczęście uchroni ich przed... Nie mogli mieć dziecka! Nie, kiedy cały świat walił się im na głowę, gdy FalonDin dyszał na nich, szukając tego jednego momentu, w którym popełnią jakiś błąd...
Niech to jasna cholera.
Nie, kiedy właśnie tak potwornie się pokłócili i możliwe, że nawet rozstali.
Nie mogła trzymać tego jednak w tajemnicy przed nim. Powinien wiedzieć, chociaż to pewnie sprawi, że będzie wobec niej jeszcze bardziej opiekuńczy.
Przeszła przez taflę eluvianu, przymykając przy tym powieki. Odetchnęła chłodnym powietrzem mroźnej jesieni, obserwując, jak płatki śniegu powoli opadają na ziemię lub w przepaść.
Przebiegła przez zamek, prosto do sypialni Solasa, która była także jego gabinetem. Zapukała na początek, ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Uchyliła niepewnie drzwi, rozglądając się po pomieszczeniu. Zimne powietrze płynące z otwartego balkonu uderzyło ją w twarz. Otuliła się ramionami, chcąc jakby wziąć więcej ciepła z bawełnianego swetra. Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nikogo nie było.
Zamknęła drzwi balkonowe, stojąc w nich jeszcze przez chwilę, tuż przed zatrzaśnięciem okiennic. Obserwowała przez chwilę świat na zewnątrz. Ta cisza była niepokojąca.
- Solas? - zawołała, rozglądając się, zupełnie jakby oczekiwała, że nagle się tu zjawi.
Ale nie zjawił się. Zajrzała do łaźni, ale tam też było pusto. Co więcej, żadnych śladów użytkowania. Wszystko było poukładane tak, jakby dopiero co była tu jakaś służka.
Zniknął?
Isella podeszła do jego biurka, zauważając swój własny list. Leżał na wierzchu, co zaskoczyło ją. Solas miał niemalże obsesję na punkcie swojej prywatności, a elficki język nie był tu żadną gwarancją na poufność - znaczna większość bliskich Solasowi elfów to Starożytni, a nawet jeśli byli jakieś Dalijskie elfy, prawdopodobnie jedną z pierwszych rzeczy było uczenie się języka.
Zwykle wszystkie listy chował, sama widziała to kilkukrotnie. Gdy podniosła swój własny list odkryła, że pod nim był inny. Poznała pismo apostaty.
"Każdy ma prawo do chwili słabości wobec ogromnego stresu. Artefakt, który wypełnił Twoje ciało spaczoną mocą, mógł popchnąć Cię do o wiele gorszych czynów. Nie obawiaj się więc, że mam Ci za złe te parę słów.
[...]
"
Inkwizytorka przełknęła ciężko ślinę, odkrywając, że po policzku spływa jej łza. Starła ją szybko, opuszczając list. Dlaczego go tu zostawił, nie dokończył? Czemu nie wysłał jej lub dał osobiście, skoro to jest właśnie to, co miał na myśli?
Parę dni odosobnienia. A parę dni zmieni się w parę lat, potem paręnaście i w zasadzie o sobie zapomną. Może taka wersja była właśnie lepsza? Tylko co miała zrobić z tym wszystkim w takiej sytuacji? Nie mogła ukryć tego, że była w ciąży. Wkrótce brzuch zacznie rosnąć i trudno będzie to zamaskować...
Ale może jakoś sobie poradzi. Bez niego. Będzie musiała. Niemniej jednak, powinien wiedzieć. Wzięła jego pióro i na pierwszym wolnym płótnie, które zobaczyła napisała kilka słów do Solasa. Miała nadzieję, że odczyta je i da jej chociaż jakiś znak, że żyje. Nie musiała to być rozmowa.
Miała już wychodzić, rozczarowana i smutna, gdy zauważyła, jak z wygaszonego paleniska w kominku wypada niemalże całkiem spalona książka.
Czyżby Solas aż tak się na nią wściekł, że zamierzał palić księgi? Kto tak robił?!
Gdy schyliła się i podniosła rozpadającą się książkę, zachłysnęła się niemalże na widok historii elfów, autorstwa nie kogo innego, jak Solasa.
Naprawdę?
Spalił swoją własną pracę w przypływie złości? Czyżby robił to tylko dla niej? Jasnowłosa potrząsnęła głową w niedowierzaniu. Wiedziała, że nie było innych kopii. Rękopis leżał w jej dłoni, rozpadający się, spopielony niemal całkowicie.
Wyrzuciła do niczego już nie nadającą się imitację księgi do wygaszonego kominka, otrzepała dłonie z popiołu i wyszła.
Solas uciekł.

Spodziewała się jakiejś odpowiedzi od Fen'Harela, ale nie uzyskała jej. Milczał, jak zaklęty i nawet zapytana Variel nie miała pojęcia gdzie jest jej przełożony. Kazała jej jednak nie martwić się, bo Solas jest, jak to określiła "teoretycznie dorosły, więc raczej sobie poradzi". To wcale nie uspokoiło Iselli, która z jakiegoś powodu nie mogła znaleźć sobie miejsca.
Nikomu nie powiedziała o ciąży. Być może to nierozsądne, może powinna, ale uważała, że to Solas powinien być tą pierwszą osobą, która się o tym dowie. To w końcu jego dziecko, nie spała z nikim innym.
Ale ten nie odzywał się ani trochę.
Leżała w łożu w swoim tymczasowym pokoju, który był zwyczajnie gościnnym w zupełnie innej części zamku i... Nie mogła spać. Przewracała się z boku na bok, mimowolnie dotykając dłońmi swojego brzucha, gładząc go delikatnie.
Dziecko. Nie była na nie gotowa. Nie byli na nie gotowi. Oboje. Ale jednak, stało się i musieli żyć z tym, być odpowiedzialnymi. A raczej, ona musiała, bo nie mogła skontaktować się z Solasem cały dzień. Żaden posłaniec nie był w stanie go znaleźć, Variel także nie potrafiła, a ten dziwny niepokój w sercu Inkwizytorki nie zmalał ani na chwilę, nawet wtedy, gdy w końcu zasnęła, pokonana zmęczeniem.
Poranek powitał ją mdłościami i wymiotami, które trwały przez dobre kilkanaście minut.
- Byle tylko jej nie złapał, proszę. Nie może jej...
- Dzień dobry, Cole. Też miło cię widzieć - mruknęła Isella, ocierając brodę z wymiocin.
Skrzywiła się na sam widok, wypluwając resztki pokarmu w ustach i opłukując je wodą. Wypluła ją i spojrzała na przyjaciela, który patrzył na nią wielce zdeterminowany.
- Musisz go ratować. Musisz mu pomóc. On nie jest... Nie może nic zrobić. Tak boli, bardzo boli. Skąd ten ból, przecież nie ma nic w dłoniach. Czuję, jak moje oczy wywracają się na drugą stronę. Mamy dużo czasu, bracie, zdążysz się jeszcze o tym przekonać.
Isella zamarła.
- Cole, o czym ty mówisz?
Pełna napięcia chwila trwała dosłownie kilka sekund, ale dla Iselli wydawało się, jakby to była wieczność.
- On nie uciekł. Został zaskoczony. Musisz go ratować.


Pan Vincent - 2019-01-03, 01:28

Drobna dłoń przesunęła się zmysłowo po kuszącym łuku bioder, zaznaczając na nim delikatnie swą obecność. Merrill zamruczała cicho, unosząc w górę swoje urocze, krągłe pośladki.
- Masz najpiękniejszy tyłek na świecie - zapewniła ją cicho, przygryzając przy tym płatek szpiczastego ucha. Dalijka zachichotała wdzięcznie, rzucając jej figlarne spojrzenie; pośladki wzniosły się jeszcze wyżej, pozwalając, by żółtawe światło paleniska odbiło się na nim w swej ruchomej pieszczocie.
- Mów mi jeszcze - poprosiła gorąco, obrzucając zachłannymi pocałunkami jej piersi. - Nie przestawaj.
- Gdzie podziała się twoja skromność - zażartowała, odrzucając do tyłu przeszkadzające, rude loki. - Tu?
- O-och - odpowiedział jej soczysty jęk, gdy bezczelna dłoń zsunęła się wreszcie z wąskiej talii na smukłe uda, a tam, tam jeszcze dalej, prosto do wilgotnej, rozgrzanej kobiecości.
- A może... tutaj? - Podsunęła, wsuwając do środka swój długi, nieznośnie wszędobylski palec. Och, czyżby trafiła w to magiczne miejsce? Chyba tak...
- N-na... Variel!
Zdecydowanie trafiła.
-
Później, gdy wszystkie zwykłe i magiczne miejsca drobnego ciała elfki zostały przez nią dokładnie przebadane, mogła wreszcie poświęcić się innej sprawie, która z jakiegoś powodu nie dawała jej spokoju.
Zaginięcie Solasa nie było z początku oczywiste, ale im dłużej ten łysy dupek nie pojawiał się w jej polu widzenia, tym bardziej nabierała przekonania, że coś było tu grubo nie w porządku.
Nie odszedłby tak po prostu, bez słowa; mógł chwilę poukrywać się w swoich ulubionych kryjówkach, ale nie zostawiłby ich bez zwykłego "żegnaj", była o tym przekonana.
Postanowiła, że najrozsądniejszą rzeczą będzie powiadomienie Inkwizytorki. Musiała poznać jej przypuszczenia i pomóc jej jakoś zadziałać. Jeśli apostacie coś się stało, musiały po tym pozostać jakieś ślady. Jeśli znajdował się w Pustce, musieli odnaleźć jego śniące ciało i przekopać je tak, by nigdy więcej nie chciało mu się już uskuteczniać takich numerów. Skończony idiota, co on sobie w ogóle myślał?!
Oby się tylko wygłupiał, oby się obraził i poodstawiał obrażoną księżniczkę, żeby potem wrócić i znowu służyć im dobrymi radami, bo bez niego...
Bez Solasa wszystko stawało pod znakiem zapytania. Nikt nie mógł ich ochronić przed Falon'Dinem tak skutecznie, jak on. Nikt nie dysponował równie ogromną potęgą i zdolnym umysłem, pełnym zaradnych rozwiązań.
- Inkwizytorko - przycisnęła się do gładkiej powierzchni drzwi gościnnej sypialni, niemalże w nią wsiąkając. - Jesteś tam? Isello? Mam sprawę. Uwaga, wcho...
Potok wymiocin, dziwny chłopiec w słomianym kapeluszu i... czy to były łzy?
- Hej, wszystko w porządku? Kto to j-jest, co tu się dzieje? Czemu wymiotujesz? - Podbiegła do niej natychmiast, ujmując ją ostrożnie pod ramię. Ba, pomogła jej nawet otrzeć usta, bo dziewczyna wyglądała tak mizernie, że równie dobrze mogła znajdować się już na łożu śmierci.
- Muszę ci o czymś powiedzieć. To straszne, wiem... ale Solas chyba nie uciekł.

- Oskarżyłeś nas o jej morderstwo, ale to ty stoisz za jej ostateczną śmiercią. Zabiłeś swoją własną matkę, odmieńcze. Swoją najdroższą, jedyną mi...
- Zamilcz... - wydyszał ciężko, podpierając się z wysiłkiem na otartych od podłoża łokciach. W głowie kręciło mu się od znacznej utraty krwi, a jego ciało było tylko jednym, płonącym skupiskiem bólu. - Nie wiesz, co mówisz.
- Wszyscy wiedzieliśmy, jak na nią patrzyłeś - sykliwy szept załaskotał go po karku, by w następnej chwili odziana w złote obuwie stopa przygniotła go z powrotem do ziemi. - Ona też musiała o tym wiedzieć, skończona dziwka. A może nawet ci się oddała, hmm? Tobie, żałosnej imitacji mężczyzny. Niepoprawny romantyk, żyjący marzeniami. Powiedz mi... ile razy myślałeś o niej, dotykając tej swojej brudnej kurwy? Ile razy myliły ci się ich imiona, twarze?
- Jesteś obrzydliwy - zakaszlał i napiął się wyraźnie, przygotowując się do wymiotowania. Żółć oderwała się gwałtownie i przecisnęła w swej goryczy przez gardło, brudząc mu policzek i dłonie.
- Ja - parsknięcie przetoczyło się przez salę echem, gdy mężczyzna zaśmiał się okrutnie. - Ja jestem obrzydliwy. Och, Solas. Nigdy nie brakowało ci tupetu, przyznaję. Ale na takich jak ty zawsze znajdzie się sposób. Chciałbym, żebyś coś dla mnie przetestował. To... widzisz, dopiero posiadłem tę moc i nie jestem pewien, jak działa. Byłbyś tak uprzejmy?
Nie zdążył zareagować, nie zdołał nawet wygłosić słowa protestu; przeraźliwe uczucie spalania smagnęło go po plecach i nagle płonął, naprawdę płonął, trawiony szczypiącym gorącem, nie mogąc się mu przeciwstawić, nie mogąc zakończyć tego obezwładniającego cierpienia...
- Spokojnie - usłyszał później z góry. Po ilu godzinach? A może to wcale nie były godziny? Może znajdował się w tym stanie parę sekund, ale było to tak bolesne, tak nieskończenie złe, że wydawało mu się całą wiecznością? - Nie ekscytuj się tak, mój drogi. Nawet się nie wysiliłem. Zanim przejdziemy do głównej atrakcji, pozwolę ci jednak wziąć kąpiel. Pamiętasz, co zwykła mawiać Sylaise? Sól to zdrowie.


Draco - 2019-01-03, 01:53

Isella nie spodziewała się Variel, która zastanie ją w podobnym, dość nieprzyjemnym stanie. Z pewnością była blada, na pewno spocona - czuła to doskonale. Nie wiedziała jak długo nachylała się nad wiadrem, do którego oddawała resztę swojego obiadu z wczoraj, kolacji i podwieczorka. Naprawdę, nie wiedziała, ale nie było to istotne.
Nie mogła się powstrzymać, tuż po słowach Cole'a znów zaczęła wymiotować, napinając się i krzywiąc okropnie.
- Och, to nic takiego... - mruknęła Isella, odchrząkując.
Opłukała usta wodą i wypluła ją do wiadra.
- To Cole. Duch współczucia. Jest moim... przyjacielem od bardzo dawna. I właśnie powiedział mi to, co powiedziałaś ty. A nawet więcej.
Spojrzała na przyjaciela, który spoglądał na nie nieco nieobecnie, nim znów drgnął, zupełnie jakby się wybudził.
-To ty stoisz za jej ostateczną śmiercią. Zabiłeś swoją własną matkę, odmieńcze. Wiedzieliśmy, jak na nią patrzyłeś. Ona też musiała to wiedzieć. Może nawet ci się oddała? Ile razy myślałeś o niej, dotykając tej swojej brudnej kurwy?
Isella drgnęła wyraźnie, przełykając ślinę. To dalej był głos Cole'a , wiedziała o tym, słyszała, ale... Te słowa, one nie należały do jej przyjaciela, zdecydowanie nie. Ten jad sączył się nawet tutaj.
Variel zmrużyła wyraźnie brwi i w skupieniu patrzyła na ducha.
- Nie mów mi, że...
Isella przytaknęła milcząco. Wyswobodziła się z uścisku rudowłosej, gdy tylko była pewna tego, że stanie pewnie na nogach.
- Przewodzisz Starożytnymi w tym momencie. A przynajmniej chcę cię mieć jako łącznika. Najoczywistszą opcją byłoby znalezienie go w Pustce, musi kiedyś sypiać. Mam nadzieję, że go nie odciął. Jestem na to za słaba i zbyt podatna na wpływy Ilasdara, więc prosiłabym, aby zrobił to ktoś z wa...
Dźwięk otwieranych drzwi przerwał słowa kobiety, każąc wszystkim zgromadzonym spojrzeć na Aravasa, stojącego w drzwiach.
- Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego w mojej sypialni jest tynk i dzura jak stąd do Orlais?
Isella uśmiechnęła się lekko, ewidentnie czując ulgę.
- Oczywiście. Pokłóciłam się z Solasem, ale to nie jest w zasadzie najważniejsze. Musisz nam pomóc.
Cisza była wymowna. Starożytny elf przekręcił oczami i westchnął ciężko.
- Niech zgadnę. Więcej popsuliście, niż naprawiliście, prawda?

- Ten cholerny, nierozsądny, mały gówniarz. Mówiłem, że tak to się skończy, że ma chronić nie tylko ciebie, ale i siebie. Po co mnie słuchać, prawda? Zostawić was na chwilę samych, to pozabijacie siebie i innych w oka mgnieniu. Za jakie grzechy...
Isella prawdopodobnie nigdy nie widziała, aby Aravas był tak wzburzony, rozjuszony. Chodził od jednej części jej gabinetu do drugiej, mamrocząc do siebie coraz mocniejsze przekleństwa. Inkwizytorka nie spodziewała się, że w ogóle dożyje do tego momentu, w którym usłyszy, jak Starożytny klnie w elfiej mowie jak szewc, ale oto właśnie miała przed sobą naoczny przykład i egzemplarz, że było to możliwe. W jakiś sposób.
- Aravas, proszę... Kurczy nam się czas. Potrzebujemy Śniącego. Potężnego Śniącego. Potrzebujemy ciebie do jego znalezienia.


Pan Vincent - 2019-01-03, 02:40

Nie pozwalał mu często na sen, ale kiedy przychodziły wreszcie krótkie chwile odpoczynku, czuł się tak, jakby ktoś ofiarował mu nagle skrawek raju. Po piekle, które przeżywał na okrągło każdego dnia (ile już ich minęło, ile czasu znajdował się w tym przeklętym miejscu?) brak bólu i lekkość Pustki były stanowiły dla niego najdroższe, najcudowniejsze uczucie. Momentami ciężko było mu uwierzyć, że było ono rzeczywiste... tak łatwo było bowiem zwariować, gdy jedyne towarzystwo, jakie posiadał, stanowił jego kat. Brat. Koszmar, koszmar, koszmar...
Myśli wędrowały niestrudzenie przez umysł, kołysząc jego ciało wespół z falami niespokojnej tafli jeziora. Wokół panowała prawdziwa wichura, ale nie przejmował się tym zbytnio; wiedział, że tutaj był absolutnie bezpieczny. To było jego miejsce, jego własne. Nikt nie miał prawa mu tu przeszkodzić.
Niebo pociemniało dokładnie, gdzieś w oddali rozległ się grzmot. Czy własnie doświadczył specyficznej przenośni, świadczącej o tym, że za chwilę zostanie obudzony? Przez jaki rodzaj bólu tym razem? Do czego posunie się Ilasdar? Znów będzie go podduszał? Zasypywał rany solą, polewał je kwasem? A może wydłubie mu oko?
Jak długo zdoła to jeszcze wytrzymać? Tyle razy próbował się rozejrzeć, ale jedynym, co widział, były ściany. Żadnych okien, drzwi, eluvianu, nie dostrzegał NICZEGO i naprawdę nie miał pojęcia, za jaką sprawą Falon'Din dostawał się do środka i na zewnątrz.
- ...as! Jesteś tam? - Usłyszał nagle znajomy głos i westchnął ciężko, nie powstrzymując skrzywienia warg. Jego umysł znowu podsuwał mu obrazy tych, których kochał i za którymi tęsknił; zupełnie jakby i on chciał mu tylko zrobić pod górkę, uświadomić, w jak strasznej znajdował się sytuacji.
- Odezwij się do mnie. W tej chwili, głupcze! Musisz mi powiedzieć, gdzie się znajdujesz, inaczej nie zdołamy ci... - wypowiedź starożytnego przerwały dziwne zagłuszenia, jakby trzaski. - Isella, ona...
- Isella? - Podchwycił, przechylając się, by ustać na piaszczystym dnie jeziora. - Co z nią? Aravasie! Co z Isellą?
- Skup się na tym, co mówię! Musisz powiedzieć mi, gdzie jesteś. Powiedz mi, gdzie jesteś, Solas!
- Ja... nie wiem - przygryzł drżącą wargę, wpatrując się z przejęciem w twarz przyjaciela. - Nie mam pojęcia. Nie dostrzegłem niczego znajomego, to miejsce jest... nie rozumiem tego. Isella jest z tobą? Jest bezpieczna? - Dopytywał gorąco, pragnąc za wszelką cenę mieć tylko pewność, że ona jedna była bezpieczna. Nic innego się teraz nie liczyło.
- Tak. Wszystko z nią w porządku. Jest... jest jeszcze jedno rozwiązanie. Jeśli utrzymamy więź wystarczająco długo, będę mógł przejąć część twoich wspomnień od tego chłopaka. Jakoś cię z tego wyciągniemy, zobaczysz. Powiedz mi tylko, co...
- Głupcze - zza jego pleców rozległ się nagle przeraźliwy pomruk. Od razu wiedział, do kogo należał. Zapewne obaj wiedzieli. - Ośmielasz się stawiać po jego stronie po wszystkim tym, co nam wyrządził? - Szponiasta dłoń ułożyła się na jego ramieniu w parodii braterskiego uścisku. - Solas należy do mnie. Nic z tym już nie zrobisz. Ani ty, ani jego żałosna dziwka. Możesz jej jednak przekazać, by trzymała się od nas z daleka. Chyba, że pragnie stracić kolejną rękę. Hmm?
- Nie waż się... - Obrócił się gwałtownie, ale zapomniał jakie to było zbędne; jedno spojrzenie żółtych oczu zdmuchnęło go, niczym świeczkę, ciskając nim przez wodę do samego, twardego brzegu. Zajęczał głucho, walcząc z wirowaniem w głowie i dwojącym się obrazem.
- Dobranoc, Aravasie. Do zobaczenia. - Gadzie wargi wykrzywiły się w mściwym uśmiechu, gdy wszystko rozmyło się nagle i sen został tak po prostu przerwany, a leżący na marmurowej posadzce Solas zajęczał żałośnie, przygniatany znów do niej przez ciężkie, złote obuwie.
- Chyba się nie zrozumieliśmy, prawda? Ani trochę. Skoro wcześniej myślałeś, że możesz sobie pozwolić na takie wycieczki, teraz nauczę cię, że tak się nie robi. Niedobry z ciebie pies, Solasie. Nieposłuszny kundel. A wiesz co robi się z nieposłusznymi kundlami? - rzucił się dziko, pragnąc zerwać się na równe nogi i uciekać, ale dokąd, dokąd, gdy w bogato zdobionym pokoju nie było nawet głupiej klamki?
- Csiii... - długi, blady palec przycisnął się do jego spękanych warg, a ostry paznokieć pogłębił zranienie, ciągnące się przez kość policzkową. - Zamilcz już. Wiem, że nie możesz wytrzymać, ale wszystkiego się zaraz dowiesz. Zobacz tylko.


Draco - 2019-01-03, 03:24

- Kurwa mać! - syknął Aravas, tuż po tym, jak wybudził się ze snu.
Ciężka dłoń na jego ramieniu dalej była odczuwalna, chociaż była to Pustka i teoretycznie nie miało to miejsca z jego ciałem, odczucie było żywe i prawdziwe. Ale co gorsza, nie miał absolutnie żadnych poszlak. Jedyne, co mógł przekazać, to fakt, że Solas żył, chociaż Aravas nie chciał wyobrażać sobie do czego tak naprawdę posunął się Falon'Din, a raczej co jeszcze może się wydarzyć. Finalnie może to skończyć się śmiercią, a raczej na pewno tak będzie, dlatego działali pod presją czasu. Zegar tykał, cały czas, a pomysły kurczyły się w zastraszającym stopniu.
Kiedy Aravas wściekle przemierzał korytarz, kierując się do gabinetu Iselli (bo doskonale wiedział, że elfka nie śpi), przyszło mu do głowy... Cóż, on nie mógł tego zrobić. Zdecydowanie nie, nie posiadał takich zdolności, ale ktoś, kto mógłby...
- Isello! Prawdopodobnie mam jakiś pomysł - odezwał się już w progu.
Kobieta uniosła zmęczone spojrzenie znad księgi, którą właśnie gorączkowo wertowała, szukając choć najmniejszej wzmianki, która mogłaby im pomóc. Tak naprawdę, w tym momencie szukała czegokolwiek.
Jej desperacja była niemalże wyczuwalna palcami. Minęły trzy dni, w trakcie których bezowocnie próbowali sięgnąć Solasa w Pustce. Ona też usiłowała to zrobić. Przestała pić eliksir, przyrządzony przez Fen'Harela, aby mogła nie śnić. Ilasdar dostał to, co chciał i była prawie pewna, że na chwilę obecną przestanie ją nękać, a ona... Cóż, nie miała pojęcia jak ten eliksir wpływa na płód. Nie chciała ryzykować, chociaż okropne przeczucie mówiło jej, że... Nie, nie chciała w ogóle brać tego pod uwagę.
Znajdą go, zabiorą i wyjdą. Miała nadzieję.
- Powiedz, że skontaktowałeś się z Solasem...
- Tak, ale - podniósł dłoń, gasząc jej nagły zapał - nie powiedział mi nic, co zmieniłoby sytuację. Nie wie, gdzie jest. Wiem za to, jak się dowiedzieć. Śniący.
Inkwizytorka popatrzyła na niego z niedowierzaniem, po czym prychnęła cicho.
- Ty jesteś Śniącym i najwidoczniej niewiele to dało...
- Nie takim! Takim, jak Solas. Śniący, który odkrywa bieg historii. Musi się ktoś znaleźć o takiej specjalizacji. Był blisko związany z archontem, prawda? - Isella przytaknęła. - Właśnie. Na pewno miał tam swoje kwatery.
- Są zniszczone.
- Nic nie szkodzi. Pustka zachowuje wszystko, nawet rzeczy, które nie mają już miejsca. W ten sposób dowiemy się, gdzie Ilasdar się znajduje i, przy dobrych wiatrach, gdzie jest Solas.
Isella patrzyła przez chwilę na przyjaciela, nim nie wstała z fotela i rzuciła się elfowi na szyję. Zaplątała palce w długich, miękkich, białych włosach Starożytnego.
- Jesteś absolutnie genialny, Aravasie!
- Wiem. Pozostaje nam tylko znaleźć takiego Śpiącego.
- A to akurat - Isella uśmiechnęła się tajemniczo - pozostaw mnie.

Kirkwall, Miasto Kajdan. Isella nie dziwiła się, dlaczego było tak nazywane. Na samym dziedzińcu wszędzie były złote rzeźby, przedstawiające powykręcanych z bólu ludzi. Wszystko było betonowe i raczej niewiele tu miejsca na jakieś piękno. Widziała wielką wieżę, cały czas w budowie. Varric wspominał, że budowa potrwa jeszcze jakiś czas.
- Inkwizytorko! Czemuż to zjawiłaś się w Kirkwall? - usłyszała nieznany głos.
Drgnęła, odwracając się w stronę postawnego mężczyzny, który ewidentnie patrzył na nią z zainteresowaniem.
Dalijka spojrzała przelotnie na Merrill, którą postanowiła wziąć na tę wyprawę i Variel. Jasnowłosej było trochę słabo, od kiedy stanęły na ląd (podróż statkiem nie była najprzyjemniejsza), ale starała się tego po sobie nie poznawać.
- Mam umówione spotkanie z Varric'kiem Thetrasem.
Całe to miejsce emanowało nieprzyjemną aurą. Może to te rzeźby? Wszędzie, gdzie wzrok nie sięgnął miasto krzyczało o swojej niewolniczej historii.
Isella nie spodziewała się, że widok krasnoluda tak bardzo roztopi jej serce. Przytuliła go z całych sił, nie panując nad swoimi emocjami, które niewątpliwie napędzane były hormonami w niej buzującymi.
- Szefowo! Jak dawno się nie widzieliśmy! Stokrotko - puścił oczko do Merrill, a ta uśmiechnęła się radośnie.
- Witaj, przyjacielu. Musisz mi pomóc. Pamiętasz o tym Śniącym, o którym wspominałeś w książce? Czy był prawdziwy?
- Musiałaś mi przypominać? W końcu pozbyłem się poczucia winy, związanego z tym, że poszedłem za demonem w snach tego dzieciaka...
Isella parsknęła śmiechem.
- Musisz mi o tym opowiedzieć. I skontaktować się z tym młodzieńcem. Tak się składa, że bardzo go potrzebujemy.


Pan Vincent - 2019-01-03, 04:07

Inwkizytorka musiała przeżyć niemałe zaskoczenie, gdy postać z książki Varrica nie tylko istniała naprawdę, ale poniekąd miała wiele wspólnego z jednym z jej najdroższych przyjaciół, Dorianem. Przekonała się o tym zaledwie parę godzin później, gdy umówiwszy się wreszcie w konkretnym miejscu, pan Pavus dotarł na spotkanie (części) Inkwizycji jedynie tydzień po umówionym terminie.
- Przepraszam - rzucił natychmiast na przywitanie, darując sobie zwykłe "dzień dobry". Przypadł do Inkwizytorki, biorąc ją delikatnie w ramiona; uścisk ten nie trwał dłużej, niż parę sekund, ale z jakiegoś powodu powiedział mu, jak bardzo obecna sytuacja zniszczyła jego drogą Lavellan. To było okropne, najgorsze, widzieć ją w takim stanie. Bladą, słabą, przerażoną. - W Imperium trwa... to prawdziwy chaos, naprawdę. Archont, dowiedziawszy się o tym, że jeden z jego najbardziej zaufanych doradców dał nogę, oburzył się i wszczął ruch "naprawiania" elfich umysłów, dyskutując nad tym, czy ich byt podlega w ogóle jakimkolwiek prawom.
- To znaczy... - Merrill rozchyliła wargi, wytrzeszczając oczy. - Chcesz powiedzieć, że...
- Straszy ich eksterminacją. Ale jestem pewien, że to tylko pogróżki. Zbyt wielu jest wśród nich potężnych magów, którzy...
- A w tej właśnie sprawie - przerwała mu szorstko Variel, uśmiechając się za chwilę przepraszająco. - Wybacz, że ci przerywam, ale znasz może nijakiego Feynriel'a? Chłopak jest nam potrzebny do...
- Chłopak? Masz na myśli Feynriel'a, który wędrował z miejsca na miejsce żeby wreszcie zagrzać je u nas? Tego przystojnego szaleńca, który... To znaczy tego, tak?
- Cokolwiek właśnie powiedziałeś - tym razem uśmiech rudowłosej elfki był już w oczywisty sposób sugestywny, łobuzerski. - Jesteś w stanie nas do niego doprowadzić?
- Pewnie. To znaczy.. może być to odrobinę problematyczne ze względu na wzmożoną kontrolę, ale nie ma rzeczy niemożliwych, jak to powiadają. Spróbuję przekazać go wam eluvianem i... Chwila moment. Dlaczego jest wam potrzebny? Do czego?
- Chodzi o Solasa... - zaczęła cicho Merrill i wszyscy w jednej chwili zwrócili swoje spojrzenia ku Iselli. Nawet starszawy elf o jasnych włosach, który zazwyczaj stał naburmuszony, jakby ktoś podtykał mu pod nos coś wyjątkowo nieapetycznego - nawet on w tej jednej chwili zmiękł nieco, posmutniał.
- Co powiecie na obiad, hę? - Zaproponował Varic, przesuwając swoją dużo dłonią po starannie ułożonych włosach. - Ja stawiam. Potem ruszymy od razu w drogę.

- Dorian - smukła sylwetka zadrżała w prześcieradłach, gdy blada dłoń rozpoznała natychmiast trzymany przez siebie nadgarstek. - Co ty tu robisz?
- Csssi... - wymruczał, dając przyjacielowi niemy znak, by ten podniósł się z łóżka. - Feynrielu, potrzebuję od ciebie pewnej przysługi. Bardzo pilnej. Musisz się ze mną udać na górę i...
- O, nie - elf zadrżał wyraźnie, popatrując na niego z niedowierzaniem. - To mój koniec, prawda? Chcą mnie zabić, bo jestem elfem. Dorianie, proszę, nie pozwól im na to, ja nie chcę umierać. Wiem, że tyle mi już pomogłeś, ale... ile razy mam jeszcze uciekać przed śmiercią, to...
- Nie, głupcze! Cicho już, cicho - rzucił teatralnym szeptem, uśmiechając się lekko. - Nie skrzywdzę cię, przysięgam. Właściwie w pewien sposób znów uczynię ci przysługę. Moja przyjaciółka potrzebuje byś użył dla niej swych wyjątkowych umiejętności. Jej ukochany zaginął i mamy pewne podejrzenia do tego, kto może za tym wszystkim stać.
- Jej ukochany? Jaka przyjaciółka, o kogo chodzi? I czego mamy szukać na górze, Dorianie?
- Sypialni Ilasdara - wyjaśnił krótko, podnosząc z krzesła coś, co wyglądało jak porządne, skórzane spodnie. Obrócił się, by wręczyć je jasnowłosemu w dłonie i... wtedy napotkał jego spojrzenie. To spojrzenie.
- Ależ się zrobiłeś wulgarny, Fey. Nie chodziło mi o to. Nie chciałbyś z nim, z resztą, spółkować. Paskudny typ, słowo daję. To właśnie on stoi prawdopodobnie za całym tym bajzlem. Udasz się teraz za mną? Proszę.
Błękitne oczy zalśniły figlarnie, gdy pokryta szlakiem żył, blada dłoń ułożyła się delikatnie na jego ramieniu.
- Oczywiście, Dorianie. Przecież wiesz, że zawsze ci pomogę.
Przełknął nerwowo ślinę, odsuwając się nieco. Na Stwórce, robiło się tu odrobinę za gorąco, a on.. był przecież (chyba) zajęty.

- To my - odezwał się od wejścia, próbując dojrzeć w mroku znajome sylwetki. Wreszcie to Isella zlitowała się nad jego niedoskonałym wzrokiem i pod sufit pomknęła niewielka kula zaświatła. - To tu, Feynrielu. Gdzie... ja to miałem... - wymruczał, obmacując swoje kieszenie w poszukiwaniu fiolki. Wreszcie, napotkawszy twardość, uśmiechnął się z zadowoleniem, wymacując jej obły kształt. - Masz. - Dodał dumnie, wręczając mu ją w dłonie. - Trzy krople pod język i zaraz uśniesz nam tu, jak niemowlę. Pamiętaj, że jesteśmy tu z tobą i... proszę, postaraj się znaleźć tego skurwiela. Musi wiedzieć, że zadarł nie z tymi ludźmi, co trzeba.
- Ekhm - Variel wydęła pretensjonalnie wargi, popatrując na niego wyczekująco.
- Och, no tak. I elfy, rzecz jasna - Varic skrzyżował ramiona na szerokiej piersi, uśmiechając się jeszcze szerzej. - I krasnoludy. Cholera jasna, dajcie mi spokój.


Draco - 2019-01-03, 04:28

Kto by pomyślał, że niewinny, wydawało się, pół-elf z opowieści Varicca nie tylko był przyjacielem Hawke'a, ale także Doriana i tego obrotu spraw z pewnością nie spodziewał się absolutnie nikt.
Na szczęście, pomimo zniknięcia Solasa wszystkie eluviany stały w dalszym ciągu na swoim miejscu, nieruszone. To pozwoliło im sprawnie podróżować pomiędzy miastami bez większego problemu.
Stąd znaleźli się w Tevinterze szybciej, niż udałoby im się przygotować taką podróż. Isella nie dziwiła się, że to właśnie ten sposób wybrały starożytne elfy, aby podróżować po swoich ówcześnie rozległych terenach.
Isella siedziała z przyjaciółmi w resztkach czymś, co niegdyś było pomieszczeniem Ilasdara. Energia znajdująca się w tym pomieszczeniu cały czas była wyczuwalna, obecna. Miała dreszcze.
Za wszelką cenę starała się utrzymać swoje mdłości na wodzy, które nie dawały jej spokoju. Chyba powinna wziąć jakiś eliksir na to, może poprawiłoby jej się. Wstyd jej jednak było zmierzyć się po raz kolejny z uzdrowicielką. Wiedziała doskonale, że nie powinno to tak wyglądać, ale reakcja Iselli na wieść o ciąży była dość malownicza.
- Nie mogę go znaleźć, nie potrafię dotrzeć. Ciemność, mgła, zbyt dużo mgły. Syk węży, "Odejdź stąd, parszywy duchu"...
Isella podskoczyła zaskoczona w miejscu, słysząc znikąd głos Cole'a. Rozejrzała się, zauważając przyjaciela kilkanaście centymetrów od siebie.
- W porządku, Cole. Znajdziemy go.
- Szybko. Kończy mu się czas.
Inkwizytorka przełknęła ciężko ślinę, wypuszczając drżąco powietrze. Doskonale o tym wiedziała. I zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli nie znajdą Solasa i nie zdążą go uratować, byli skończeni. Wszyscy, niezależnie od pochodzenia, umiejętności i możliwości. Wszyscy, którzy byli neutralni lub przeciwko Falon'Dinowi po prostu zginął i ona była pierwsza w kolejce, bo...
Cóż, bo kochała Solasa.
A to uczucie sprawiało, że jej gardło zaciskało się ze strachu i nie była w stanie wypowiedzieć choć słowa. Na szczęście, nie musiała.
Czekali w ciszy.

Inkwizytorka przysypiała, skulona, oparta policzkiem o ramię Aravasa. Nagłe poruszenie zbudziło ją, co sprawiło, że podniosła trochę nieprzytomnie głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej wzrok zatrzymał się na zaskoczonej twarzy Feynriela.
- Nie uwierzycie, gdzie się znajdują - mruknął pół-elf, podnosząc się z zabrudzonej podłogi.
Przeciągnął się i postawił, tym samym, wszystkich na nogi.
- To gdzieś w okolicach... Ostagaru? Tak myślę. Widziałem Twierdzę, ale to jest gdzieś... Gdzieś pod. Nie wiem, gdzie dokładnie, ale biorąc pod uwagę jego plan, cokolwiek to jest emanuje magią na kilka kilometrów.


Pan Vincent - 2019-01-03, 16:23

Czasami miał wrażenie, że naprawdę materializował się z mroku; jego smukła sylwetka odklejała się po prostu od ściany, niby wielka, ciemna plama, z której powoli wyrastały długie ramiona i nogi, nieodzownie odziane w złote obuwie.
Jak działało to dziwne pomieszczenie? Jakim cudem wpuszczało go do środka, nie posiadając w sobie niczego, co przypominałoby wejście?
Poruszył niespokojnie rękoma, przystając, by podeprzeć się bogato zdobionej ściany; jej nieregularne wzory i tłoczenia pozwalały mu czasem uchwycić się wyżłobienia i dźwignąć do pionu; wiedział bowiem, że jeśli tego nie zrobi, już po chwili zostanie przyciśnięty do zimnej podłogi.
- Czy pies zjadł swój posiłek? - Zapytał sykliwie Ilasdar, przechadzając się nieśpiesznie wzdłuż stołu z rzędem poustawianych fiolek. - Smakowało ci to, co przygotowałem?
Przymknął oczy, targnięty skurczem gniewu - ten, choć nawiedzał go już coraz rzadziej, odzywał się w chwilach, gdy zostawał konsekwentnie sprowadzany do roli zwierzęcia. Nie powodowała tego oczywista niewłaściwość, ani poniżający dobór słów jego oprawcy. Nie, to fakt, że z każdą chwilą jego słowa stawały się coraz bardziej prawdziwe, to właśnie to najbardziej działało mu na nerwy.
Jęknął cicho, gdy wstęga czarnych płomieni owinęła mu się wokół szyi, zmuszając go do popatrzenia prosto w żółte, gadzie ślepia.
- Nie odpowiadasz na moje pytania - "zatroskał" się ich właściciel, wykrzywiając wargi w równie zmartwionym uśmiechu. - Czyżby zabrakło ci języka w gardle? Uważaj, bo mogę dostosować cię do twojego haniebnego zachowania. Nie jesteś tu po to żeby mnie zanudzać, pamiętasz?
Czarna macka zatoczyła wokół napiętej grdyki pojedynczy krąg, parząc skórę swym spaczonym płomieniem. Drgnął, wierzgnął biodrami, zadławił się haustem wciąganego łapczywie powietrza.
To znaczy, że nie zapomniałem o pocałunku.
- Przeprosisz mnie teraz ładnie? Na kolanach? Mogę ci pomóc.
Płomienie poluzowały się odrobinę, wypuszczając wierzgające ciało ze swych objęć; zadygotał ciężko, zachwiał się na uszkodzonej nodze i runął do przodu, wyciągając przed siebie dłonie, by zamortyzować upadek.
- Klękaj, Straszliwy Wilku. Wznieś modły do swego pana. Pamiętasz jeszcze słowa modlitwy?
Świat zawirował nieregularnie, a każdy obrót przyniósł do jego głowy kolejną falę duszącego bólu; rozchylił wargi, wpuszczając przez nie głębszy oddech. Potrzebował tlenu, tlenu, by móc unieść się odrobinę i...
- Ręce od ziemi! - Ochrypły pomruk poprzedził kopnięcie, które wystrzeliło jego napięte ramię w górę; marmurowa posadzka przybliżyła się znów do twarzy, gdy uderzył o nią policzkiem. Świeża krew potoczyła się z nosa, tocząc się ciężkimi kroplami w kierunku lśniących bursztynowym blaskiem butów. Mężczyzna odsunął się prędko od rosnącej plamy, krzywiąc wargi w wyrazie obrzydzenia. - Nie będę kolejny raz powtarzał swojej prośby. Jeśli za chwilę mi się nie poddasz, przygotuję ci takie atrakcje, które postawią cię na nogi w pierwsze...
- Zabij mnie - wydusił z siebie, przymykając powieki. Obraz zielonych oczu zamigotał pod nimi natychmiast, więc przygarnął go do siebie, przycisnął do serca, zespoił się z nim, gotów umierać razem ze wspomnieniem o najcudowniejszej, najodważniejszej i najpiękniejszej kobiecie, jaką poznał.
Czy wybaczyłaby mu, że się poddał? Czy poradziłaby sobie bez niego?
Coraz ciężej było mu odpowiadać na te pytania. Był już taki zmęczony, tak... tak bardzo go bolało. Nie miał już sił, już nie, już nie!
- Mogę to zrobić - łagodny szept owiał jego ucho gorącym powietrzem, posyłając przez kark elektryzujący dreszcz. - Możemy to zrobić razem. Musisz tylko uklęknąć.
Uklęknąć... za śmierć? Za wybawienie od tych tortur? Dobrze. W porządku. Był na to gotów. Mógł to zrobić. Wiedział. Pamiętał.
Pomieszczenie wypełnił jego żałosny, urywany jęk, gdy dźwigał się znów na dłonie, a potem ostrożnie odsuwał je od ziemi, kołysząc się, niczym w drgawkach. Ciemnoczerwona ciecz spływa po pełnych wargach, dusiła go swym metalicznym zapachem. Powieki opadały co i rusz w nieregularnych odstępach, ale widział, widział zamglony obraz wysokiej, mrocznej sylwetki.
- Dobrze. Cudownie. A teraz... - chłodna dłoń przytuliła się do jego policzka, gładząc delikatnie poznaczoną bruzdami skórę. - Teraz się módl.
Cóż za upokorzenie - pomyślał gorzko, pochylając pokornie głowę - czy to nie z tym całe życie walczyłem?
- O-o Falon'Dinie, Lethavanir... - zacisnął wargi, dusząc kolejny jęk. Żebra odezwały się znów żrącym bólem, wciskając mu oddech z powrotem do płuc. - Przy.. ja-acielu Śmierci...
Urwał znów, kołysząc się ciężko - w ostatniej chwili zdołał podeprzeć się skrzywdzoną dłonią i powrócić do nakazanej pozycji, spotykając się z pomrukiem aprobaty. Żółte ślepia lśniły czystym triumfem, ekscytacją, jakiej nie dostrzegał w nich od zarania dziejów.
- Prowadź m-me stopy... uspokój mą duszę. Wiedź mnie ku wiecznemu odpoczynk... - zakaszlał ciężko, a ziemia znów przybliżyła się nagle, ale... w ostatniej chwili został uchroniony przed zderzeniem przez wstęgę czarnego płomienia; ten poprowadził go łagodnie, wyprostował plecy, podparł ramię. Jakże musiało mu na tym zależeć...
Na tym, by dokończył swą modlitwę.
- Ku wiecznemu odpoczynkowi - poprawił się więc, przymykając powieki. Był gotów na śmierć. Był naprawdę gotów.
- Cudownie - usłyszał rozgorączkowany szept i nagle coś dotknęło jego twarzy. Coś... wilgotnego? Otworzył oczy, gdy kształt począł przesuwać się przez czoło i policzki i nagle... uświadomił sobie, co takiego rysował na nim Falon'Din.
Vallaslin. Symbol oddania, niewolnictwa. Wymalowany jego własną krwią.
- Wybaczam ci, Solasie - powiedział poważnie Samozwańczy bóg, przechylając swą głowę. - Ale na twoją śmierć jest jeszcze za wcześnie. Chyba nie sprzeciwisz się woli swego boga?


Draco - 2019-01-03, 17:06

- Czujecie to? - mruknęła Merrill, jednakowoż było to całkowicie retoryczne pytanie.
Nie trzeba było być magiem, by poczuć tę gęstość w powietrzu, gdy tylko zbliżyli się do Ostagaru, w którym wiele lat wcześniej poległa cała armia króla Fereldenu, z nim na czele.
Atmosferę można było kroić nożem, moc wibrowała wręcz w powietrzu, sprawiając, że prawdopodobnie wszyscy czuli się niewygodnie lub, wręcz przeciwnie, fascynacja była jakąś taką nieodłączną kwestią tego miejsca.
Przepych mocy był ogromny. Podobne uczucie można było mieć w Arlathanie lub Vir Dirthara, tamtejsza magia była jednak czysta, niewinna, doskonała. Ta natomiast zbudowana była na czymś brudnym, prawdopodobnie na niewolnikach, magii krwi, nekromancji... Isella nie byłaby tym zupełnie zaskoczona.
Nie było powodu, aby podobna konstrukcja magiczna została tu stworzona, musieli być na miejscu. Blisko. Teraz pozostawało znaleźć odpowiednie miejsce. Byli tak blisko!
Niecierpliwość Iselli i jej stres sprawiały, że czuła się gorzej. Częściej była osłabiona, niemniej jednak starała się nie okazywać swojego negatywnego samopoczucia kompanom, nie mogła im tego zrobić. W obecnej sytuacji była jedną z osób, która dowodziła i nie mogła zawieść swoich ludzi. Inkwizytorka wiedziała, że nie będzie miała posłuchu w Starożytnych, którzy z nimi wędrowali, w związku z czym obecność Variel była nieoceniona.
- Pozostaje nam znaleźć wejście. To musi być gdzieś tutaj...
Rozgorączkowanie Iselli było widoczne na jej twarzy, pełnej napięcia.
- Jeśli coś zawiera tyle magii, na pewno będzie skomplikowaną pułapką. Nie ma ku temu absolutnie żadnych wątpliwości.
Głos Aravasa był chłodny, rzeczowy, ale ponad wszelką wątpliwość - miał rację. Niestety.
- Wiem.
Głos Iselli był niewiele głośniejszy, niż szept.
- Nie będziemy mieli czasu na to, aby rozpracować to metodycznie. Będzie trzeba działać szybko.
Inkwizytorka skrzywiła się na słowa Variel. Miała rację.
I to przerażało ją najbardziej. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, gdzie znajduje się Solas, w jakim będzie stanie, czy w ogóle będzie kogo jeszcze ratować. Nie miała pojęcia, czy nie jest to podróż w jedną stronę.
Była gotowa na poświęcenia, nie od dziś to robiła, tym razem... Tym razem było jednak znacznie gorzej, bo nie odpowiadała tylko za siebie. Spojrzała mimowolnie na swój brzuch, wciąż płaski.
Nie było śladu po dziecku, jeszcze nie. Nawet nie wiedziała w którym tygodniu była. Wybiegła od uzdrowicielki tak szybko, że zupełnie nie skupiła się na takich rzeczach... Może powinna?
Tylko czy na pewno?
Co, jeśli ta wyprawa skończy się śmiercią? Jej śmiercią? Co wtedy? Nie tylko ona straci życie. Czy mogła poświęcić życie kogoś, kto nawet się nie narodził, dobrze nie ukształtował?
Był już wieczór, wszyscy szukali ruin, jakiegoś wejścia, cokolwiek. Rozpierzchli się i przy ognisku została tylko ona i Variel.
Isella nie zauważyła momentu, w którym łzy poczęły płynąć po jej policzkach. Pociągnęła nosem, wycierając mokre policzki.
- Znajdziemy go - Variel położyła delikatnie dłoń na jej ramieniu.
Drgnęła, nie spodziewając się dotyku. Zapomniała, że nie była sama, tak bardzo pochłonęła się w rozmyślaniach.
- Wiem - odchrząknęła chrypę, trąc zupełnie mimowolnie górną wargę palcem. - Chodzi tylko o...
Isella przełknęła ślinę. Nie chciała o tym mówić.
- Mamy coś! - usłyszała już z daleka głos Cassandry.
Jasnowłosa podniosła się mimowolnie, w napięciu oczekując informacji.
- Jest jakieś wejście z elfimi rzeźbami, to prawdopodobnie to. Wejście jest jednak zablokowane przez jakiś rodzaj klątwy. Nie da się dam wejść.


Isella nie mogła spać. Powietrze było zbyt gęste, stres zbyt duży, mdliło ją i wszystko było nie w porządku. Świadomość, że znajdowali się prawdopodobnie tylko kilkaset metrów od Solasa zabijała ją, niemalże. Nie mogła sobie z tym poradzić, nie wiedziała jak ma to zrobić. Dlatego tu stała, przed wejściem do tej cholernej świątyni.
Rzeźby Falon'Dina, doskonale je znała. Zagryzła wargę, podchodząc bliżej. Czuła magię dotykającą ją niemalże po twarzy, obejmującą ją, ale... Coś było dziwnego. Cassandra mówiła, że w tym miejscu nie było wejścia, tymczasem ona mogła... Mogła to zrobić. Nabrała powietrza z ekscytacji i nie mogła się powstrzymać. Musiała wszystkich obudzić. Musiała działać. Nawet jeśli to wiązało się z... Zagrożeniem życia.

Kilka chwil później wszyscy stali na nogach i zabezpieczali wejście do świątyni raz jeszcze, przyglądając się temu, jak Isella może tak po prostu wejść w miejsce, które dla nich wszystkich... nie było dostępne. Widoczne, ale nie do otworzenia. Widziała długi korytarz przez zniszczoną świątynie, słyszała kapiącą gdzieś wodę i na samym końcu było coś... Nie widziała z tej odległości co, ale czuła, że było to to. Tego szukali.
Czas nie sprzyjał im, jednakowoż. Nie było sposobu, aby zbadać świątynie, nim do niej weszli. Jedyne co było wiadomo, to fakt, że tylko Isella mogła tam, z jakiegoś powodu, wejść. Wszelkie spekulacje pozostały tylko spekulacjami, bo nic do siebie nie pasowało. Spodziewali się, że tylko Starożytni będą mogli tam wstąpić, ale Variel, Aravas i cała reszta Starożytnych, włącznie z Carionem nie mieli dostępu do wrót, trzymani na dystans potężną barierą nie do zniszczenia. Musiało być to jakiegoś rodzaju personalne zaklęcie, ale nie było czasu, aby roztrząsać to bardziej.
Świtało. Jeszcze chwilę i zacznie się to ,czego Isella panicznie się obawiała. Czuła ogromny niepokój, ponad wszelką wątpliwość wiedziała, że zdarzy się coś, na co nie byli gotowi i nie będzie to dla niej dobre rozwiązanie. Nie mieli jednakowoż innego.
Sięgnęła do juk swojej białej klaczy, głaszcząc delikatnie konia po szyi. W jej dłoni pojawiło się coś, co wyglądało jak księga. Oblizała ciężko usta i kilka chwil później dmuchała na zasychający atrament. Szepnęła cicho, niewyraźnie jakieś słowo, którego Variel usłyszeć nie była w stanie i zamknęła księgę, podając ją rudowłosej.
- Dla Solasa. Gdyby ta wyprawa nie skończyła się... - Znów chrząknięcie. - Zbyt dobrze.
- Nie musisz tego robić właśnie ty, Isel...
- Nie, wręcz przeciwnie. Muszę. Tylko ja tam mogę wejść, poza tym pokłóciliśmy się i nie mogę pozwolić, żeby...
Isella westchnęła ciężko, głaszcząc kikut w nerwowym odruchu.
- Nie mogę pozwolić, by umarł tam, myśląc, że jest sam. Musi żyć i musi pomóc nam go pokonać, nawet jeśli to oznacza najgorsze.
Zapadła cisza.
- Mam nadzieję, że nie idziesz tam z myślą o poddaniu się Falon'Dinowi i oddaniu się na tacy.
- To nie mnie chciał, więc oczywiście, że nie. Ale mam paskudne przeczu...
- No już, cicho, kochanie. Będzie wszystko dobrze. Mówię ci, nie może być przecież źle, rozumiesz? Nawet tak nie myśl!
Ramiona Doriana znalazły się wokół niej zupełnie znikąd. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Zaczynajmy.

Isella weszła pozornie pewnie do środka, pozwalając, aby drzwi za nią zamknęły się. Odetchnęła ciężko. Wilgoć tego pomieszczenia była wyczuwalna aż nadto. Stawiała wolne kroki, rozglądając się uważnie. W dłoni, na wszelki wypadek, miała kostur. Spokojnymi, metodycznymi ruchami starała się przeszukiwać teren, ale gdy w końcu jedyne, co jej zostało to drzwi naprzeciwko wejściowych, przełknęła ciężko ślinę.
Wszystko stanęło jej w gardle, oczy z jakiegoś powodu całkowicie się załzawiły i musiała odczekać chwilę, wachlując twarz jak ktoś absolutnie niepoważny, żeby się nie rozpłakać. Nie wierzyła, że to robi, naprawdę nie wierzyła.
Przełknęła ślinę, otwierając pomieszczenie.
Widok, który miała przed sobą niemalże zwalił ją z nóg.
- Solas - szepnęła słabo, dopadając do niego niemalże panicznie. - Solas, vhenan, powiedz mi, że żyjesz...


Pan Vincent - 2019-01-03, 17:52

Uśpione wzgórza prześwitywały swymi ostrymi szczytami przez pogrążone w ostatnich promieniach słońca niebo, załamując je, rzucając na nich swe długie cienie; Dorian podziwiał ten widok w niemym zachwycie, pozwalając, by Inkwizytorka ułożyła się wygodniej pod rozłożystym dębem. Jej drobne dłonie pomknęły znów na krótką chwilę do brzucha, by zaraz odsunąć się od niego gwałtownie.
Jak długo zamierzała to przed nim ukrywać? Przed nimi wszystkimi?
- Posłuchaj mnie - zaczął miękko, zajmując miejsce tuż przy jej wąskim boku; ze swego miejsca mogli dokładnie zaobserwować resztę "drużyny", rozbijającą w pocie czoła całkiem przyzwoity obóz. - Wiem, co przede mną ukrywasz, Isello. I nie podoba mi się to. Zaczekaj, cicho, nie. Nic nie mów - pokręcił głową, czekając, aż elfka z powrotem zamknie swe usta. - Widzę, co robisz, widzę, gdzie się dotykasz. Widzę, że się zmieniłaś i, wybacz mi moje słownictwo, ale rzygasz jak cholerny kot. Nie jestem ślepy, Isello. Ani głupi, tak nawiasem mówiąc. Reszta też może się domyślać i... Wiem, co sobie myślisz. Chcesz tam wejść, ratować go. Oddać się za niego. Ale nie jesteś już więcej sama. To nie swoje życie ofiarujesz temu szaleńcowi. Wiem, wiem! Bez Solasa i tak wszystkich nas dopadnie licho, ale proszę, błagam cię, najdroższa - wyszeptał ckliwie, nie walcząc z cisnącymi mu się do oczu łzami. Wypielęgnowane dłonie ujęły tę drugą, mniejszą, przyciskając ją sobie do czoła w żałosnym przypływie beznadziejności. - Proszę cię, walcz o maleństwo i nie daj, nie pozwól mu po sobie poznać, że je masz. Cokolwiek się nie zdarzy, wyjdziesz z tego cało, rozumiesz? Przysięgam, że ci pomogę, nieważne, co... się wydarzy - zaszlochał cicho, głosem piskliwym, jak nigdy w swoim życiu. - Chcę być dla ciebie. Dla was - poprosił, muskając palcami wciąż płaski brzuch. - Będę najlepszym wujem, o jakim mogło zamarzyć to dziecko. W porządku?
Zielone oczy zniknęły gwałtownie pod powiekami, z których również pociekły wielkie, kryształowe łzy. Gdy Inkwizytorka odezwała się ponownie, jej głos zdawał się dobiegać z bardzo, bardzo daleka.
- W porządku, Dorian.

Zaczęło się. Właściwie nie był nawet zdziwiony, w końcu musiały do niego, przecież, przyjść.
Halucynacje.
Z początku doznawał tylko urojeń z rodzaju tych głosowych; gdzieś obok rozlegał się nagle odgłos kapiącej wody, śmiech dziecka, albo czuły szept jego ukochanej. Przelot ptaka, rżenie konia, skwierczenie drewna, trawionego przez gorące płomienie.
Później nadeszły zapachy - dym, talk, tusz, trawa, papier, szminka, wino, błoto, krew, krew, krew, krew. Każda woń mieszała się z krwią, ale nie przeszkadzało mu to. Już nie.
A teraz, w tej chwili, nadeszła wreszcie ostatnia faza, ta najprzyjemniejsza. Omamy wzrokowe.
Jak miłe ze strony jego umysłu było to, że zdecydował mu się podstawić akurat jej wizję. Jak to dobrze, że jego poturbowany, żałosny, spaczony i pokonany mózg pamiętał wciąż, że to obraz Inkwizytorki był mu tym najdroższym, najsłodszym w całym życiu.
- Solas - usłyszał rozmyty szept, pieszczący uszy swym jedwabistym brzmieniem.
Solas. To było jego imię, pamiętał je jeszcze.
Rozchylił szerzej powieki, walcząc ze sklejającą je zakrzepłą krwią. Ależ ona była piękna... czy zawsze wyglądała równie olśniewająco? Tak czysta, tak... lśniąca.
Wyciągnął ciężko dłoń, przygotowany na to, że rozmyje się w iluzji, wprawiając ją w drżenie, tak samo, jak mógł to uczynić w każdej chwili z taflą jeziora.
Ale nic się pod nią nie rozmyło; palce musnęły jedynie gładki materiał podróżnego kaftana, zatrzymując się tuż przy miękkim, ciepłym ciele.
Zamrugał, prostując się delikatnie. Dłoń nacisnęła jeszcze raz, tym razem nieco mocniej. Iluzja nie uległa, trzymając się przed nim dzielnie w jednym kawałku.
W jednym. Kawałku.
O, nie.
- Nie powinno cię... tu być - wychrypiał z wysiłkiem, jęcząc, gdy cienkie pęknięcia na wargach rozchodziły się znowu, roniąc z siebie kolejne krople; wszystkie spływały od razu po wymalowanych liniach vallaslinu, zupełnie jakby zostały w ten sposób specjalnie do tego zaklęte, przygotowane. - Uciekaj stąd, proszę...
Sine kolano ugięło się, a drżące dłonie wyciągnęły ku żłobieniom na ścianie; musiał się jakoś podnieść, przegonić ją, ten szaleniec mógł wyczuć jej obecność w każdej chwili i wrócić tutaj, by uczynić jej to samo, co uczynił i jemu.
Nie mógł na to pozwolić, nigdy!
Zamroczony umysł nie był nawet w stanie uświadomić mu, w jak pomyślnej sytuacji się teraz znajdował; nie miał pojęcia o tym, że skoro Inkwizytorka weszła do środka, musiało to oznaczać, że odnalazła drzwi, a także odkryła, jak je otworzyć. Nie miał świadomości tego, że nie przybyła tu sama, a z pomocą doświadczonych przyjaciół i nie, nie uświadamiał sobie też tego, że tylko ona była w stanie wyciągnąć go z tego piekła.
Ponieważ dla niego nie było już odwrotu - umarł tu w chwili, gdy długie, szponiaste palce wymalowały mu na twarzy jego przeznaczenie, starannie rozrysowując kręte ścieżki.
Ale Isella wciąż mogła żyć. Musiała żyć.
- O-odejdź - poprosił słabo, zataczając się żałośnie. - Odejdź stąd, Isello.


Draco - 2019-01-03, 18:06

Nie spodziewała się tego. Nie mogła się tego spodziewać, jak jej ukochany, dumny Solas będzie wyglądał tutaj, pośród pustego pomieszczenia, porastającego gdzieniegdzie przez brunatne, martwe pnącza. Nie mogła się na to przygotować.
Patrzyła na niego, panicznie ocierając mu z twarzy krew.
- Nic nie mów. Cicho bądź - szepnęła, oddychając ciężej, niż była w stanie w ogóle to zarejestrować.
Jej dłoń zaświeciła się, gdy pospiesznie leczyła najpoważniejsze urazy, które łamały jej serce. To wszystko sprawiało, że w oczach miała łzy i nie potrafiła ich powstrzymać, nie mogła już tego robić. Nie, kiedy widziała go takiego.
Pokonanego. Z cholernym vallaslinem na twarzy, malowanym jego własną krwią. Musiała działać szybko, najszybciej, jak potrafiła.
Nie miała pojęcia, czy Ilasdar miał tu jakieś zaklęcia wykrywające cokolwiek, a mógł mieć, cholera wiedziała jak daleko zaszedł w swoim szaleństwie.
Miała jeden, bardzo oczywisty cel. Doprowadzić elfa do stanu, w którym mógłby stąd wyjść i zrobić to jak najszybciej, natychmiast. Nie mogła czekać.
- Odejdę stąd z tobą i tylko z tobą, więc nie mów nic, daj mi...
Ciepło od jej dłoni rozeszło się po ciele mężczyzny. Nie posiadała wielkich zdolności, jeśli chodziło o medyczne zaklęcia. Znała tylko podstawy, które były niewystarczające jak na to stadium obrażeń, ale musiało wystarczyć. Jego noga wyglądała na w miarę sprawną, krwawienia ustały, choć z pewnością dalej jego rany były bolesne, bardzo bolesne.
Pocałowała go w usta, uświadamiając sobie, że Solas płakał.
- Już jest w porządku... Znaleźliśmy cię, już jest dobrze. Za chwilę będziesz bezpieczny.
Isella pogładziła go po policzku, ścierając vallaslin kilkoma ruchami.
- Nie jesteś niewolnikiem. Chodź, powoli. Do wyjścia. Proszę - szeptała do niego, trzymając go w ramionach, dając mu swoją własną siłę.
Ulga, którą w tym momencie czuła była niewyobrażalna.
- Nikt tu po nas nie przyjdzie, Solas. Tylko ja mogłam tu wejść, nie wiem dlaczego. Musimy się stąd wydostać. Za tymi drzwiami jest zniszczona świątynia Falon'Dina, trzeba ją przejść i wtedy są drzwi do wyjścia. Damy radę, prawda? Jesteśmy silni.


Pan Vincent - 2019-01-03, 19:42

Świat powracał do niego powoli zza grubej mgły, przynosząc ze sobą nowe dźwięki, zapachy i obrazy - tym razem rzeczywiste i... cóż, bolesne.
W całym swoim życiu nie widział równie dogłębnego smutku, malującego się na tym przepięknym, znajomym obliczu. Ale Isella nie musiała się smucić, nie musiała się martwić; rozcięcia były czymś zupełnie powierzchownym, przy tym, co musiał dźwigać w swoim sercu. Obrazy, których nigdy więcej miał już nie wyrzucić ze swych wspomnień i snów, które miały z nim zostać na zawsze.
Ciepłe dłonie dotknęły jego twarzy, a lecznicze, łagodne wiązki energii przepłynęły przez skrzywdzone ciało w swej najdelikatniejszej pieszczocie. Musiał aż przymknąć powieki, odurzony łaską tego doznania. Od tak dawna odczuwał wciąż jedynie ból i upokorzenie... ta krótka chwila spokoju była mu najwyższą formą wynagrodzenia, spełnieniem marzeń, wybawieniem.
- ...my radę,prawda? Jesteśmy silni - dobiegł go znajomy głos i nagle odkrył, że kroczyli tak obok siebie, ramię w ramię, a jego twarz była... dziwnie mokra, ale już nie tak sztywna, nie tak krucha.
Zielone oczy popatrzyły na niego krótko; było w nich tyle nadziei, tyle desperacji i miłości, że momentalnie miał ochotę wybuchnąć płaczem, jak dziecko, jak zwykłe dziecko i...
Ale nie mógł tego teraz zrobić. Inkwizytorka miała rację, nie mogli sobie pozwolić na błąd, nie teraz. Musieli pozostać silni, tak. Musieli pozostać silni.
- N-nie miałem pojęcia o tym, że... jest tu świątynia - wychrypiał słabo, ale przytomniej, znacznie przytomniej. - Cały... cały ten czas spędziłem tu w... - syknął cicho, łapiąc się za zraniony bok. - W tym pokoju. Ale... coś tu jest nie tak, vhenan, nie rozumiem, dlaczego akurat ty...
Pomieszczenie zadrżało nagle, podzwaniając ścianami, jakby stanowiły stos piór, niźli kamieni. Uchwycił mocno drobne ramię, przygarniając ukochaną bliżej piersi.
- Musimy biec - wyszeptał, zatrwożony. - Dam radę, ruszaj - pchnął ją delikatnie i wydzierając się dziko zmusił zesztywniałe ciało do zepchnięcia swego ciężaru na zranioną nogę, wprawiając zesztywniałe mięśnie w ruch.
- Nieposłuszne, marne pluskwy - szept rozległ się znikąd i zewsząd, jednocześnie. Podrażniał jego zmysły, posyłał do głowy specyficzne ukłucia bólu, które nie pozwalały mu nawet otworzyć oczu. - Same opuszczacie swe gniazda, aby skończyć pod moim butem.
Cienie poczęły odklejać się od ścian i... na jego oczach ze ściany wyrósł nagle eluvian, a zza jego tafli wychynęło jedno z długich, pajęczych ramion.
- Do wyjścia, którędy do wyjścia - zapytał spanikowany, dając się pociągnąć w odpowiednim kierunku. To nie Falon'Din opuścił eluvian, a jego potworne, zdeformowane sługi. Kiedy Solas obejrzał się przez ramię, mógł doskonale dostrzec, jak wiele ich było, a z każdą chwilą przybywało ich jedynie więcej i więcej.
Nie, musiał przestać się oglądać przez ramię. Już tu byli, już dostrzegał jaśniejące blaskiem wyjście. Dokonali tego, naprawdę tego dokonali. Za drzwiami czekali na nich, przecież, przyjaciele. Musieli tam być, prawda?
Musieli.
Nie dane było im jednak ich dotknąć; zamarli tak z dłońmi wyciągniętymi przed siebie, gdy od ściany odrzuciła ich moc tak ogromna, że przez chwilę wydawało mu się, że to naprawdę koniec, koniec całego świata, postanowił zaskoczyć ich w najmniej przewidywalnym momencie, przerywając tę błazenadę, dając im wreszcie spokój. Wieczny spokój.
Nic z tych rzeczy.
Falon'Din stanął przed nimi, dumnie wyprostowany, uśmiechnięty, wściekły. Jego otulona czarnymi szatami pierś falowała dziko, a żółte ślepia ciskały mrożącymi krew w żyłach iskrami.
- No, proszę - rzucił nonszalancko, ruszając niedbale upierścienioną dłonią. Drobne ciało Iselli wzniosło się w górę, dźwigane niewidzialną siłą.
Zerwał się z ziemi, ruszając ukochanej na ratunek, ale i on został bez problemu zatrzymany przez jedno, leniwe skinienie palca. Gadzie oblicze przechyliło się delikatnie, krzywiąc w paskudnie zadowolonym uśmiechu.
- To naprawdę interesujące - kontynuował Starożytny, zupełnie jakby przed chwilą mu nie przerwano. - Postanowiłaś przyprowadzić dla niego niespodziankę. To wzruszające. Widzisz, żałosna kobieto, nie zwykłem postępować wbrew zasadom dobrego wychowania. Solas nie może przyjąć twego daru, ale ja... ja z chęcią to zrobię. Twoje poświęcenie zostało docenione. A ty? - Przerażający uśmiech poszerzył się jeszcze odrobinę, odsłaniając rzędy długich, białych zębów. - Wygląda na to, że jesteś wolny. Podziękuj za to swojej cudownej rodzinie.
- Isella! - Wrzasnął, czując, jak więzy przybliżają go do rozświetlających się wrót. - Isello, nie! Zaczekaj!

Ciało apostaty zniknęło za drzwiami, a wraz z nimi wszystkie wypełzłe z eluvianu pomioty. Starożytny otrzepał swe szaty, pozwalając, by ciało elfki uderzyło o twarde sklepienie, gdy przestały je podtrzymywać ogniste macki.
Pionowe źrenice zwęziły się w jeszcze węższe szparki, gdy demoniczny uśmiech nabrał sadystycznej nuty. Żółte tęczówki lśniły, niczym w gorączce.
- Wygląda na to, że zostaliśmy sami - zauważył uprzejmie, wyciągając zza pazuchy długi, srebrzysty sztylet.


Draco - 2019-01-03, 20:10

Niepokojące przeczucia i zaciskające się gardło coraz bardziej się nasilało. Jej strach był coraz większy, miała świadomość, że byli tu w trójkę i nie mogła pozwolić na to, żeby cokolwiek im się stało. Tylko jak miała to zrobić?
Kiedy usłyszała na żywo głos z jej snów, jej ciało na krótką chwilę przestało odpowiadać. Czuła, jak serce zaczyna rozpaczliwie bić, jak zaczynała panikować, chociaż bardzo nie chciała tego robić.
Szepty Vir'abelasan tłumiły wszystkie racjonalne myśli w jej głowie, krzycząc wręcz na nią, by się ruszyła, by uciekała. Mówiły oczywistości.
Czuła, jak spoconą miała dłoń, kiedy biegła ile sił miała w nogach. Ale czy naprawdę mogło im to pomóc?
Nie spodziewała się, że takie wrażenie wywrze na niej elf. Bała się Koryfeusza, gdy przed nią stanął. Był od niej wyższy, potężniejszy, potrafił jedną ręką pozbawić ją wszystkich atutów i tylko jego pycha uratowała ją przed zgubą.
W tej sytuacji... to był elf. Ilasdar nie był niezwykle postawny, choć zdecydowanie wyższy od niej, wciąż smukły. Elfi, jak powiedziałaby Sera. Bardzo elfi.
Ale coś było w jego oczach, coś niepokojącego, co nie pozwalało docenić gładkiej skóry, czy długich, czarnych włosów. Cienie w jego tęczówkach obiecywały tylko jedno i nie było to nic, co Iselli by się podobało.
Adrenalina uderzyła ją nagle, gdy została tak po prostu porwana w górę, nie mogąc się uwolnić.
Rodzinie... Skąd wiedział?! Skąd ten cholerny sukinsyn wiedział?!
- Zostaw mnie! - wrzasnęła, lewitując w powietrzu.
Widziała, jak Solas, krzycząc, przysuwa się do drzwi, zostaje w nie wprost wepchnięty.
Naprawdę, wolał ją, niż swoje nemezis? Dlaczego?
I dlaczego nie podobało jej się to ani trochę?
Wrota zamknęły się głucho, ale nie zdążyła tego przemyśleć, bo w tym samym momencie zniknęły dziwne macki, które ją podtrzymywały w powietrzu. Runęła na ziemię, tracąc przy tym przytomność od uderzenia w głowę.

Solas wypadając z wrót, przewrócił się i upadł na ziemię. Chociaż towarzysze chcieliby być szczęśliwi, nie mogli. Zdecydowanie nie mieli na to czasu, ponieważ wraz z łysym elfem, zza drzwi wyłoniło się mnóstwo Cieni. Każdy wiedział, że było to demony - niegroźne w niewielkich grupach. Tymczasem stanęło przed nimi ich kilkadziesiąt i cały czas napływały nowe...
Variel, widząc Solasa, ruszyła do przodu, podnosząc zmaltretowanego maga. Dołączył do nich Aravas, podczas gdy reszta próbowała ujarzmić przeciwników. Nie było to możliwe. Nie mogli tu zostać.
- Musimy stąd uciekać albo zabiją nas żywcem. Ruszać się, ruszać! - wykrzyczał Aravas, pomagając usiąść Solasowi na koniu, przed sobą.
Widząc Fen'Harela w takim stanie, nic nie mógł na to poradzić, jak tylko upewnić się, że jest bezpieczny. Serce niemalże mu stanęło, widząc wypadającego maga zza drzwi, całego pociętego, połamanego. Jego rekonwalescencja będzie procesem długotrwałym. Tylko czy mieli na to czas?
Zarejestrował brak Inkwizytorki. Czyżby jej się nie powiodło? Czyżby zginęła, broniąc Fen'Harela? Co się stało? Zbyt dużo pytań, za mało czasu.
- Ruszać się!
Tęten kopyt pozostawił Cienie w tyle. Zapadło milczenie. Rozbili obóz w pobliżu Ostagaru, pozostając poza wpływami Cieni. Nie mogli podróżować dalej, dopóki stan uratowanego nie był chociażby stabilny.
Na pomoc Solasowi ruszyło kilku Starożytnych uzdrowicieli, którzy z nimi byli, w ciszy i metodycznie opatrując każdą jedną ranę.
- Co się stało, Solasie? - Dorian nie mógł wytrzymać.
Bogatszy o wiedzę, której być może nie powinien posiąść brak Inkwizytorki odczytywał jednoznacznie - jako jedną, wielką, okropną katastrofę. Isella nie była tam sama i to w tym wszystkim prawdopodobnie było najgorsze.

Nie miała pojęcia, czy już nie śpi. Nie była w stanie tego zweryfikować. Ciemność. To jedyne, co widziała. Chyba była sama, ale tego także nie było dane jej powiedzieć. Poruszyła się nerwowo, odkrywając, że jej kończyny były związane. Nie mogła się ruszyć. Zaklęcia nie działały. Co, do cholery, się działo?


Pan Vincent - 2019-01-03, 21:03

Uderzając o podłoże, musiał na krótką chwilę utracić przytomność - inaczej od razu począłby wrzeszczeć, rzucać się i protestować, nie zezwalając im odjechać, choćby miał to ostatecznie przypłacić życiem, choćby i ONI WSZYSCY mieli nim za to zapłacić. Nie mogli zostawić tam Iselli, nie w takiej chwili, nie z nim!
Głosy docierały do niego zza grubej ściany, rozmyte i niemożliwe do właściwego zlokalizowania. Starał się je zrozumieć, ale jedynym, co umiał z siebie wydobyć, był rzężący jęk, nie potrafiący złożyć się w jedno słowo.
Kiedy zdołał wreszcie odzyskać częściową władzę nad ciałem, okazało się, że było za późno - mimo to wyprostował się gwałtownie, niemalże wypadając z ramion zaskoczonego Aravasa.
- Isella - wydusił z siebie, krztusząc się własną krwią. - Isella... ona tam jest, zawracaj! Wracaj tam! - Szarpnął się wściekle, uderzając plecami o krępujące go ciało.
- Niech ktoś go przytrzyma...
- Solasie, jest za późno, nie możesz...
- Przestań się szarpać!
Głosy nie miały żadnego znaczenia; skoro go nie słuchały, były mu zbędne. Musiał jakoś wydostać się z tego uścisku, wyrwać się z niego i pobiec jej na ratunek, wejść tam z powrotem, pozwolić się zabić, pozwolić jej wyjść! Falon'Din... mówił coś o...
Dlaczego tylko Inwkizytorka mogła wkroczyć do strzeżonego przez Starożytnego lochu? Dlaczego tylko on mógł z niego wyjść? Co trzymało ich w środku, co nie chciało wpuścić na zewnątrz?
... o rodzinie.
O.
Nie.
- Zaklinam cię, zawracaj, ona n-nie jest tam... sama, proszę. Ona ma... nasze dziecko - zaszlochał ciężko, próbując się znów desperacko oswobodzić z silnego uścisku (jak się okazało) nie tylko ramion, ale i magii. Czy to Dorian? Czy to on nie pozwalał mu jej pomóc? Jak mogli mu to robić, JAK?!
- Nie możemy zawrócić! - Dorian przysunął się bliżej niego. Po jego policzkach także spływały gęste łzy. - Zalały nas armie cholernych demonów, Solasie! Musimy uciekać, ale... ale wrócimy, rozumiesz? Wrócę tu z tobą. Przy... Solas? Solas!

Smukła sylwetka ześlizgnęła się zgrabnie z kamiennego osuwu, lądując miękko na twardym, spękanym podłożu. Upierścieniona dłoń wyciągnęła się spod obszernego rękawa, strzepując z ciemnego materiału odrobinę pyłu.
Żółte ślepia zamigotały słabo w świetle wiszących wszędzie kul zaświatła; kierowane jego dłonią, przybierały unikatową, wściekle purpurową barwę, nadając podniszczonej czasem komnacie nieco kameralnego uroku.
To dobrze. Wyśmienicie. Przybył tu przecież, by spędzić parę miłych chwil z ukochaną swego drogiego brata. Czy mogli znaleźć do tego lepsze miejsce? I lepszą okazję?
Powinien to chyba opić, prawda? Uczcić swój mały sukces odrobiną przyjemności. Na moc tego świata, któż mógłby się spodziewać, że to głupie, niewinne dziecko przybędzie w jego progi bez niczyjej pomocy? To przeznaczenie musiało mu ją tu zesłać jako prezent, jako symbol dobrego początku jego nowej drogi. Jego nowego, lepszego świata.
- Na twoim miejscu nie traciłbym na to energii - zwrócił jej uprzejmie uwagę, dostrzegając żałosne starania, z jakimi próbowała zerwać anty-magiczne więzy. - Jesteś nie tylko za słaba, ale i za głupia żeby równać się z potęgą moich wynalazków. - Dodał, sięgając po jedną z wystawionych na przepięknym stole fiolek. Naczynie, które wybrał sobie Starożytny, cechowało się rubinową barwą i gęstością, odpowiadającą czerwonemu błotu. Nie było jednak w swych działaniach równie delikatne, co wspomniany surowiec. Mikstura, którą trzymał w swoim ręku, stanowiła mieszankę czystego bólu, mająca ofiarować jego nowej przyjaciółce przedsmak tego, co czekało ją w niedalekiej przyszłości.
- Nie próbuj się wyrywać. - zagroził jej, zaciskając długie palce po obu stronach wąskiej twarzyczki; w ten sposób nacisnęły one na szczęki kobiety, zmuszając ją do ich rozwarcia. Ponieważ Falon'Din nie należał także do głupców, odpowiednio wcześniej zatkał odrażającej dalijce nos i...
- Dobrze. Teraz chwilę poczekamy.
Zmusił ją do przełknięcia płynu.
W ten sposób mieli około dwóch minut na krótką rozmowę, podczas której zamierzał sprawić, by cały jej świat wywrócił się do góry nogami; by padła do jego stóp, rozumiejąc, że od tej pory pozostawała na jego łasce.
- Dawniej było nas dwunastu - wymruczał, niby do siebie. - Dałabyś wiarę? Dwunastu bogów, stąpających po tym marnym świecie, by móc przynieść takim, jak ty ukojenie. Albo wręcz przeciwnie, karę. Widzę, że na twej twarzy nie ma vallaslin. Pogardziłaś tradycjami, odrzuciłaś nasze łaski. Czy domyślasz się, co to zatem oznacza? Jeśli bóg nie nosi w sobie pragnienia, by ofiarować ci łaskę, co ci ofiaruje...? - Podpuścił ją, czekając, aż posłusznie dokończy zdanie.
Ale nie musiał - uczyniła to za nią mikstura, która przepłynęła przez drobne ciało w pierwszym, bolesnym skurczu.
- Bardzo dobrze. Jęcz, pozwól sobie zezwierzęcone usymbolizowanie twego cierpienia. Niedługo będziesz wyć, mała, brudna dziwko. Będziesz kwiczeć, jak zarzynane prosię. A ja z chęcią tego posłucham.


Draco - 2019-01-03, 21:29

Nie mogła panikować. Musiała uspokoić swój oddech, który, już teraz słyszała, był zbyt gwałtowny, nieregularny.
Miała powody, aby się bać, ale wiedziała też, do czego to wszystko będzie zmierzało. Pamiętała stan Solasa i miała gorącą nadzieję, że zajęli się nim, nie pozwolili mu umrzeć. On nie mógł zginąć, zbyt wiele rzeczy zależało od jej ukochanego. Nie mogła na to pozwolić.
Wiedziała, jaki prawdopodobnie będzie finał tej "zabawy". I chociaż na samą myśl o tym, jak to się może skończyć coś przewracało jej się w żołądku mimowolnie, nie mogła nic na to poradzić. Uważała, że postąpiła słusznie.
Głos Ilasdara przeszywał ją swoimi wypranymi emocjami. Poczuła zimny materiał przy swojej twarzy, jego palce w nie okryte. Rękawiczki. Nie mogła nic na to poradzić, gdy zmusił ją do wypicia mikstury, która w smaku była ostra i piekąca. Kaszlnęła, zupełnie tego nie kontrolując.
Chociaż chciałaby mu odpyskować, powiedzieć kilka słów za dużo, wiedziała, że nie stała przed kimś, komu powinna tak odpowiadać. Milczała więc, nie chcąc w ogóle wydawać dźwięków. Nie było to, jednakowoż, możliwe.
Nie wiedziała co tak naprawdę wypiła, ale cokolwiek to było, wywoływało nieprzyjemne skurcze, których się nie spodziewała. Drgnęła, zaniepokojona. Nigdy nie rodziła, nie wiedziała też, jak czuje się wtedy kobieta. Naturalnym skojarzeniem wydało się więc wywołanie porodu. Co mogłoby ich zranić mocniej, niż utrata dziecka, prawda?
Wiedział o tym, że była ciężarna. Isella, z początku, nie rozumiała tego, nie wiedziała jak, ale... Najwidoczniej to te pomieszczenie. Może jakoś było połączone z Solasem, może dlatego nikt inny nie mógł wejść do środka. Ona mogła, ponieważ miała w sobie część jego genów, nowe życie.
Sama ta idea wydawała się abstrakcyjna i bolesna, ale widziała do czego Ilasdar był zdolny.
- Po co to robisz? Poczucie zemsty jest tak silne?
Nie mogła powstrzymać swojego nieśmiałego, cichego głosu. Pytania, które ciągle kłębiło się w jej głowie. Co Falon'Din chciał uzyskać, prócz ewidentnego torturowania ich? Do czego to prowadziło? Gdzie była linia mety?


Pan Vincent - 2019-01-04, 00:01

Z każdą chwilą mikstura musiała oddziaływać coraz silniej i silniej na drobne ciało, pobudzając bolesne skurcze do stopnia, w którym musiały utrudniać mówienie, czy choćby i pobranie głębszego oddechu.
Wyczekiwał tego momentu - pragnął go, jak dziecko mogło pragnąć swych urodzin, jak żebrak, który błogosławił chwilę, gdy złota moneta wpadała w jego spragnione dłonie.
On także był spragniony. Tak bardzo, że z ledwością powstrzymywał pełne ekscytacji drżenie, gotowe wyrzucić z urękawiczonych dłoni kolejne wiązki mocy.
Nie czekając dłużej, pochylił się nad brudnokrwistą kobietą i pilnując, by dotykać jej twarzy tylko i wyłącznie skórzanym materiałem, szarpnął za starannie przygotowany węzeł, oddając jej w ten sposób zmysł wzroku. Kącik gadzich warg niemalże natychmiast wygiął się w górę, zdobiąc bezwzględne oblicze swym krzywym uśmiechem.
- Zemsta - parsknął, ukazując na krótką chwilę biel równych, niebezpiecznie ostrych zębów. - Na tobie? Tak nieznaczącym insekcie, który nie pozostawi na tym świecie choćby jednego śladu? Czy chodziło ci może o twoją najdroższą miłość, głupca, dzięki któremu możesz zawdzięczać to, gdzie się teraz znajdujesz? - Niezrażony, przyklęknął na jedno kolano, spoglądając jej w twarz z równego poziomu (Inkwizytorka nie mogła bowiem przyjąć pozycji innej, niż na klęczkach, ze względu na oplatające ją więzy, ale wkrótce miało się to zmienić). - Wygrałem z nim tę wojnę w chwili, gdy naznaczyłem go swoją energią. Widziałaś, co miał na twarzy, gdy go tu znalazłaś? Wiesz, cóż to może oznaczać? Czyją moc teraz... mam w sobie?
Zamilkł na chwilę, pozwalając na stosowny upływ chwili, która miała zdusić w kobiecie resztkę pewności siebie.
Czy zaczynała się już obawiać, że mikstura, którą jej podał miała... przykre działania? Jeśli nie, czas było jej to uświadomić. W tej właśnie chwili.
- Jak bardzo można pokochać kogoś, kogo nigdy nie ujrzało się na oczy... tylko po to, by go stracić? Opowiesz mi o tym, kiedy będziemy zeskrobywać szczątki tego marnego stworzenia z podłogi? A może chcesz o tym pomówić już teraz?
Zielone oczy zalśniły wreszcie tym, czego tak długo szukał - czystym, pierwotnym strachem, który zdolny była odczuwać jedynie matka. Wszystko to, ponieważ nie bała się wcale o siebie, wiedział o tym.
Bała się o swojego szpetnego bękarta, nic ponad zlepek komórek, śmierdzący, brudny, zepsuty, jak jego godny pożałowania płodziciel.
Choć nie miał wciąż pewności, czy klęcząca przed nim dziwka nie była jeszcze gorsza.
- Co powiesz na mały układ - zapytał więc, przysiadając elegancko na pojawiającym się znikąd wysokim krześle. - Ja pozwolę zachować ci to... coś, a ty... Ty zapewnisz mi odrobinę rozrywki.


Draco - 2019-01-04, 00:22

Skurcze były coraz częstsze i coraz bardziej targały jej ciałem, które nie było w stanie otrząsnąć się po poprzednim spazmie bólu. Każdy kolejny potęgował się nieprzyjemnie, sprawiając, że coraz mniej była pewna swojej neutralnej, możliwie jak najbardziej neutralnej postawy. Próbowała z całych sił, ale nie miała pojęcia co jej podał i jak będzie działało to na... dziecko. Miała cały czas świadomość tego, że nie mogła stracić... Nie mogła.
Isella patrzyła na mężczyznę, stojącego na przeciwko niej, gdy pozwolił jej w końcu na to. Zamrugała, z początku, nie przyzwyczajona do ciemności. Nie miała pojęcia ile czasu tu siedziała, nie wiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że naprawdę nie było tu drzwi, a przecież wiedziała, że gdzieś są. Była ustawiona dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej znalazła Solasa, to było to samo pomieszczenie, WIEDZIAŁA, że po lewej są drzwi.
Tylko że ich nie było.
- Czyją moc mam teraz... w sobie?
Isella spojrzała na niego, marszcząc brwi na chwilę. Nie, to nie mogła być prawda. Przekazywanie mocy musiało odbywać się dobrowolnie, zawsze dobrowolnie, Solas nie mógł tak po prostu się poddać, nigdy, nie jemu. Mógł chcieć umrzeć, mógł być pokonany, ale nie wyobrażała sobie sytuacji, w której oddałby tak po prostu całą swoją magię, siłę. Nigdy w to nie uwierzy.
I chyba Falon'Din zauważył jej rozterki na twarzy, gdyż zmienił temat, zupełnie zostawił Solasa jako główny temat, przenosząc swoją uwagę na nienarodzone dziecko. Temat, który spędzał sen z powiek Iselli od kiedy tylko się dowiedziała.
Przełknęła ślinę, obserwując go uważnie. Patrzyła na jego uśmiech, na to, jak znikąd pojawia się krzesło, na które swobodnie opadł. Starożytni mieli coś w sobie, bez wątpienia. Elfy z natury były bardzo subtelne, dystyngowane, ciche, ale ci, którzy mieli kilka tysięcy lat posiadali w swoich ruchach coś unikalnego, bez wątpienia.
- Jakiego rodzaju rozrywki?
Nie chciała wchodzić z nim w żaden układ, była niemalże przekonana, że nie skończy się to dobrze. Czy miała jednak inny wybór? Czy coś innego jej pozostało? Mogła być butna, mogła się stawiać. Ale dlaczego miałaby to robić? By utrudnić sobie sytuację?
Istniała niewielka szansa, że wytrzyma to wszystko, co planował, że przeżyje to jakimś cudem, kupi tyle czasu, ile jej przyjaciele potrzebowali, by wydostać ją z niedoli. Niewielka, maleńka szansa, ale jednak, istniała takowa.
A jeśli miała miejsce, choćby w jej głowie, nieistniejąca naprawdę, pokłoni się. Ukryje grymas twarzy i nienawiść. Zrobi, co Falon'Din będzie chciał, by ostatecznie patrzeć, jak umiera.


Pan Vincent - 2019-01-04, 00:42

- Jakiego rodzaju rozrywki? - padło pytanie, ponownie zadane perfekcyjną mową Starożytnych. Nie umiał ukryć faktu, że zaskoczyła go dogłębna znajomość, jaką ta marna gnida wykazywała się w ich rozmowach. Wyglądało na to, że Solas wziął sobie za punkt honoru, by uczynić ją przynajmniej częściowo równą sobie. Nie mógł mu się specjalnie dziwić; wziąć za kobietę tak żałosną, nieudaną imitację prawdziwego elfa... to musiał być cios nawet dla niego samego.
Cóż, na początku miał w tym wszystkim jakiś cel, to było oczywiste - chciał użyć tej suki, by przywrócić na świecie dawny porządek i wybawić wszystkie nieszczęsne dusze od krzywd, które im uczynił. Pamiętał, że nie wchodził mu wtedy nawet w drogę, a przecież mógł. Sterował starym archontem tak, by jego oczy nie padały w kierunku całej tej żałosnej Inkwizycji. Nawet wtedy, gdy stało się powszechnym faktem, że Fen'Harel już do niej nie należał.
Ale coś musiało po raz kolejny pójść nie po jego myśli i tak, jak nagle ten żałosny głupiec wpadł na ideę zrobienia w swym marnym życiu jednej słusznej rzeczy, tak nagle mu się odwidziało.
Oczywiście, że zdawał sobie sprawę z tego, że stała za tym jego brudna dziwka. Jak ktoś równie bezwartościowy, jak ona, mógł zrozumieć, jak ważne było przywrócenie Starożytnym ich prawdziwego życia... To prawdopodobnie wychodziło poza możliwości jej ograniczonego, ciasnego rozumku.
Niepotrzebnie o tym rozmyślał. Teraz miał ją tutaj, gotową spełnić jego każdą zachciankę, wiedział o tym.
- Podnieś się - nakazał jej sucho, obserwując z satysfakcją, jak ogniste wstęgi znikają pod ziemią, odbierając kobiecie wszelkie podparcie; jej ciało zachwiało się wyraźnie, lądując na marmurowej posadzce.
Jak dobrze było ją wreszcie zobaczyć na właściwym miejscu, razem z gruzem i resztkami krwi jej ukochanego...
- Przebierz się w to - dodał za chwilę, wskazując podbródkiem przygotowane wcześniej, białe szaty. Żółte oczy rozbłysły ognikami złośliwości, gdy poprawiał się w swym krześle, krzyżując niedbale długie nogi. - Nie chcę cie więcej widzieć w tych łachmanach. To odrażające.


Draco - 2019-01-04, 01:00

Nie spodziewała się odpowiedzi, ale jej brak i tak pozostawił pewnego rodzaju niesmak. Opadła ciężko na posadzkę, nie spodziewając się, że dotychczas podtrzymujące ją więzy zniknął tak po prostu.
Otworzyła oczy, rozumiejąc, że właśnie opierała się dłonią o posadzkę, która pokryta była krwią. Zamknęła na chwilę powieki, przypominając sobie, jak żałośnie wyglądał jej ukochany, jak przykry stanowił sobą widok, jak jej serce dosłownie rozpadło się w chwili, w której go zobaczyła. Żywego, ale nie całego. Miała tylko nadzieję, że miał się dobrze, że zdrowiał.
Podniosła się z gracją, o którą nie podejrzewałaby siebie w obecnej sytuacji i uniosła spojrzenie na mężczyznę.
- Zamierzasz mi się przyglądać, czy pozwolisz mi dać chwilę intymności?
Falon'Din uniósł brew w wyrazie niezwykłego zdziwienia i nie odwrócił swojego spojrzenia przez dłuższą chwilę, co było jasną odpowiedzią na jej pytanie. Cholerny zbok nienawidzi jej, brzydzi się nią, ale ciągle była elfką, więc w dalszym ciągu można było na nią popatrzeć, prawda?
Postarała się ukryć grymas zirytowania, wyprostowując się i nie patrząc dłużej na jego twarz ściągnęła z siebie skórzany, brązowy płaszcz do połowy łyki. Rzuciła go na ziemię, po czym rozpinała guziki białej koszuli. Wyciągnęła ją ze spodni, zdjęła z siebie, mając niewielki problem przy okazji krótszego ramienia.
W ten sam sposób skończyły też dość grube, skórzane spodnie w beżowym odcieniu. Pozostawiona była w skórzanych butach do kolan oraz bieliźnie. Sięgnęła po białą szatę i w kilku ruchach nałożyła ją na siebie. Zauważając złoty pas, przeplotła go przez swoją talię, co sprawiło, że materiał przylegał do jej ciała w niemalże idealny sposób. Czuła się trochę, jak w drugiej skórze.


Pan Vincent - 2019-01-04, 01:22

Żółte ślepia śledziły z uwagą każdy, kolejny ruch kobiety, zupełnie jakby ich właściciel tylko czekał, aż zdoła wyłapać jakiś błąd, coś, do czego będzie mógł się ostatecznie przyczepić.
Został jednak zaskoczony zachowaniem tak bezczelnym, że na krótką chwilę nie potrafił odnaleźć na nie słów. Czy ona.. naprawdę myślała, że...?
- Żartujesz sobie ze mnie - westchnął, podpierając się ze znudzeniem na łokciu. - Myślisz, że pozwolę ci na sobie zostawić którąkolwiek z tych brudnych szmat? Jesteś bardziej żałosna, niż to założyłem. Ty brudna, bezwartościowa istoto. Ściągaj to z siebie, natychmiast!
Rzucił, rozdrażniony, nie mogąc uwierzyć, że tej małej idiotce naprawdę wydawało się, że będzie mogła na sobie pozostawić tę brudną, ludzką bieliznę. Elfy nie nosiły na sobie podobnych rzeczy, to inne, prymitywniejsze rasy ściągnęły tak paskudną modę, pozbawiając ciała swych kobiet całego uroku i wdzięku.
Nie, żeby ta żałosna istota miała go w sobie choć odrobinę - owszem, nie miała brzydkiej twarzy, ale wciąż była skażonym, bezwartościowym dzieckiem - tworem swych absurdalnych czasów.
- Nie życzę sobie, by na twym ciele znajdował się choć skrawek materiału, który pochodzi ze świata, pozostawionego przez ciebie za tymi drzwiami. - Na nieludzkim obliczu na krótką chwilę wymalowała się bezczelna parodia zawstydzenia. Niezwykle radosnego. - O, no tak. Przecież ich nie widzisz. Cóż za szkoda. Ale każdy jest kowalem swego losu, prawda? Tak chyba mawiają te psy, których uważasz za przyjaciół.


Draco - 2019-01-04, 01:38

Grymas irytacji przemknął przez jej twarz, trwając krócej, niż sekundę. Miała nadzieję, że zdołała to ukryć opuszczeniem głowy, miała nadzieję, że jej blond włosy zakryły jej twarz w tamtej chwili.
Nabrała powietrza, sięgając pod szatę. rozpięła stanik w płynnym ruchu i wyswobodziła się z rękawów, by uwolnić się od ramiączek. Wyciągnęła tę część bielizny, rzucając ją na kupkę z jej ubraniami. Miała dziwne wrażenie, że materiał, który miała na sobie był bardzo delikatnym jedwabiem lub czymś o podobnej fakturze. Choć przyjemny w dotyku, sprawiał dreszcze na jej ciele i to nie te z rodzaju przyjemnych. Był, po prostu, zimny.
Drgnęła, gdy kolejny skurcz pojawił się znikąd. Przez chwilę w ogóle ich nie odczuwała i nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak przyjemne były to momenty.
- Naprawdę, przezroczysta szata? - mruknęła cicho do siebie, ściągając z bioder bieliznę.
Ją także opuściła na resztę swoich ubrań. Rozpięła buty, ściągając je ze stóp. To chyba była najtrudniejsza część, bowiem z jedną ręką było to dość niewygodne, ale poradziła sobie. Stojąc stopami na zimnej posadzce, ciągle mając skurcze, znów powtarzające się coraz częściej...
Spojrzała na twarz mężczyzny, starając się ukryć, jak bardzo mocno zaciskała zęby, jak starała się nie krzyczeć. Nie z bólu. Wściekłość. Była niezwykle zła i bezsilna, to prawdopodobnie najgorsza, cholerna, możliwość. Nie wiedziała jak ma sobie z nią poradzić, więc ukryła ją. Jak dobrze, że działalność Inkwizycji przygotowała ją na takie sytuacje, Josephine nauczyła Isellę bezbłędnie przybierać maskę na twarzy i eliminować wszelkie niechciane emocje.
Milczała, stojąc prosto. Niech patrzy, skoro taką ma fantazję. Jak nisko trzeba było upaść, żeby być zmuszonym do rozebrania swojego własnego więźnia?


Pan Vincent - 2019-01-04, 02:39

Gadzi uśmiech zniknął momentalnie, zupełnie jakby Starożytny w jakiś sposób potrafił czytać w myślach Inkwizytorki. Długie palce, odziane wciąż w skórzany materiał rękawiczek, wybiły na oparciach krzesła pretensjonalny, naglący rytm, a jedna z ciemnych brwi wzniosła się znów w górę czoła, nadając nieludzkiemu obliczu jeszcze posępniejszego wyrazu.
- Naprawdę w swej próżności wydaje ci się, że ofiarowałem ci szaty z najznamienitszych jedwabi po to, by oglądać twoje przeciętne ciało? - Parsknął, potrząsając z niedowierzaniem swą głową. - Ależ ty masz tupet, żałosna istotko. Masz mnie za zwierzę, pozbawione moralności? Wygłodniałego psa, który nie potrafi powstrzymać swych instynktów?
Krzesło rozpłynęło się w obłokach czerni, gdy podniósł się z niego gwałtownie, przybliżając się do kobiety z prędkością szalejącej wichury. Zawisł tak nad nią, ogromny, mroczny i straszny, mierząc ją surowo swymi złocistymi ślepiami.
- Kłamstwo powtarzane setki razy, staje się prawdą. W twoim przypadku wystarczył jednak ten jeden raz. Jesteś tu dla mojej przyjemności, nieprawdaż? Pewnie skrycie na to liczyłaś - roześmiał się okrutnie, a czarne, żrące języki ognia oplotły znów drobne kończyny jasnowłosej, krępując jej ruchy i magię. Urękawiczona dłoń wysunęła się wolno do przodu, osiadając na jej wąskiej talii; mógł wyczuć przez delikatną tkaninę gasnące ciepło jej ciała. Mógł dostrzec przez nią jej sterczące, pełne sutki. Mógł też wyczuć, jak bardzo napięła się pod jego dotykiem, inwazyjną obecnością jego zakazanej magii.
Jakby w takim razie zareagowała, gdyby przysunął się jeszcze bliżej...? Przycisnął ją do tej zimnej ściany, do chwili, w której nie poczuje jej krągłych piersi, rozpłaszczających się na jego torsie?
- Gdybym tylko chciał - rzucił ze wzgardą tak wyraźną, że niejeden "mocny w gębie" zawstydziłby się teraz zapewne, pierzchając w najdalszy kąt pomieszczenia. - Gdybym tylko tego pragnął, mógłbym wziąć cię tak, jak tylko by mi to odpowiadało. Ale nie jestem psem, a twoje ciało niczego dla mnie nie znaczy. Jest zwyczajnym workiem na twą marną egzystencję, która i tak dobiegnie swego końca szybciej, niż się tego spodziewasz. Twój "mały skarb" jest na tę chwilę bezpieczny. Możesz odpocząć - skinienie głowy wystarczyło, by pod plecami Inkwizytorki wyrosło złote, zdobione szlachetnymi kamieniami łoże, zadziwiająco podobne do tego, które musiała widzieć parę miesięcy temu w swych pierwszych koszmarach o evanuris. Ciekawe, czy kojarzyła już, czyją wtedy widziała twarz? - On era'vun.
W pomieszczeniu momentalnie wygasły wszystkie światła, a mężczyzna rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie trzymające ją wciąż płonące wstęgi.

- Powinien niedługo się wybudzić - Variel westchnęła ciężko, pozwalając Merrill przysunąć się nieco bliżej i objąć się ramieniem.
Wciąż nie potrafiła wyrzucić ze swej głowy obrazów ostatnich wydarzeń; bezwładnego ciała, wypadającego z gwałtownie rozwierających się wrót, pokaleczonej twarzy i krwawiących, rozciągniętych w wyrazie najgłębszego smutku ust. Krzyków, pełnych błagalnej prośby, której nie potrafiła spełnić, pomimo swych najgłębszych chęci.
Tak bardzo pragnęła go jakoś pocieszyć, zapewnić o tym, że wydostanie Iselli pozostawało jedynie umowną kwestią, niczym poza chwilową dyskusją nad tym, co powinni zrobić z tak nieprzyjemną sytuacją. Ponieważ nie chodziło o durne dyskusje; tych mieli za sobą już tyle, że ciężko było jej je wszystkie zliczyć. Podczas podróży, po dotarciu na zamek, przez całą pierwszą, nieprzespaną noc, którą wszyscy spędzili na wspólnej burzy mózgów.
Prawie wszyscy - Solas pozostawał bowiem wciąż nieprzytomny, a sytuacja wskazywała na to, że jego przebudzenie nie było niczym pewnym.
- Zobaczysz, jeszcze trochę i wszystko się ułoży - obiecała cicho Merrill, składając na jej czole czuły pocałunek. - Obiecuję ci to.
- Wiem - westchnęła cicho, przymykając powieki, by dać odrobinę odpoczynku zmęczonym oczom. - Masz rację. Chodźmy już do Leliany.


Draco - 2019-01-04, 03:02

Jego dotyk nie był w żadnym przypadku przyjemny. Czuła nieprzyjemny uścisk w brzuchu, przerażona i zestresowana. Może nie miał mocy Solasa, ale z pewnością był potężny. Samo postawienie tego miejsca musiało kosztować go mnóstwo siły, magia cały czas unosiła się w powietrzu, można było niemalże nią oddychać.
Spięła się pod wpływem jego dotyku, zaciskając usta w wąską linię, starając się nie poruszyć. Jej kończyny znów były związane, po raz kolejny nie mogła nic ze sobą zrobić. Spoglądała tęsknie na ciepłe ubrania, które leżały nieopodal, ale nie mogła nic z nimi zrobić...
Nie spodziewała się jednak łoża. Zmrużyła oczy, starając się przypomnieć gdzie już widziała ten mebel, bo była pewna, że to nie jest pierwszy raz...
Podobieństwo sceny było niezwykłe. Brakowało, co prawda, przytłumionego światła kominka i całej reszty evanuris, ale całokształt zaskakująco się zgadzał - była związana, praktycznie naga i...
Zadrżała na samo wspomnienie, oddychając ciężko. Więc to wtedy się zaczęło. Właśnie wtedy.
Spazmy wcale nie minęły, skurcze cały czas trwały. Isella skuliła się na miękkim łożu, zamykając oczy. Ból promieniował przez jej ciało jeszcze jakiś czas, ale nie miała pojęcia, jak długo to trwało. Wiedziała tylko, że po wszystkim usnęła ze zmęczenia. Sen przyniósł jej ukojenie, projekcję tak piękną, że kilka łez spłynęło jej po policzkach, rozmazując jeszcze bardziej już i tak źle wyglądającą czarną kredkę. Dźwięk płynącego wodospadu koił jej nerwy i duszę.

Aravas siedział przy nieprzytomnym elfie, mając nadzieję, że Solas obudzi się lada chwila. Nie mogli pozwolić sobie na dalszą zwłokę, musiał się zregenerować i trzeba było opracować nowy plan. Problem w tym, że nikt nie posiadał zbyt wielu sensownych pomysłów, które można by wykorzystać. Były jakieś nieśmiałe sugestie, ale żadna z nich nie była tym, czego potrzebowali.
Na biurku leżała książka. Dziennik, jak wspomniała Variel, należący do Inkwizytorki. Prosiła, by go przekazać właśnie Solasowi. Chociaż Aravas kartkował książkę kilka razy, żadna zapisana strona nie pojawiła się przed jego oczami.
- Mądra dziewczyna - mruknął Aravas, odkładając pamiętnik.
Nie był mu potrzebny, skoro nie mógł z niego skorzystać. Księga, najwidoczniej, reagowała tylko na właścicielkę i wybranka jej serca.
Pozostało czekanie. Aravas nie lubił tego stanu, choć nauczył się go akceptować. Po tylu latach, w końcu musiał być cierpliwszy.


Pan Vincent - 2019-01-04, 03:41

Czy stan, w którym się znajdował można było nazwać snem, jeśli nie pamiętał nawet swych wędrówek po Pustce?
Pamiętał za to wiele rzeczy, których wolał nie pamiętać. A może nie tyle "nie pamiętać", co... tak bardzo pragnął tego, by okazały się nieprawdziwe. By wszystkie te okropne zdarzenia były jedynie nierzeczywistym, odległym koszmarem.
Nie mógł się jednak bardziej mylić - odkrył to już w pierwszych sekundach po rozchyleniu powiek. Sypialnia, w której się znajdował, należała niegdyś do niego, ale nie była jednocześnie pomieszczeniem, w którym zwykł sypiać przez parę ostatnich miesięcy. Nie, ciasny, przytulny pokoik służył mu przez jakiś czas parę lat temu, gdy sam był jeszcze powszechnie brany za członka Inkwizycji.
Oznaczało to, że nie mógł na tę chwilę powrócić do swego ukochanego Arlathanu bez odpowiedniej ochrony. Cóż, nie dziwił się specjalnie temu postanowieniu - jeśli Ilasdar dopadł go tam po prostu, specjalnie się nawet nie wysilając...
Przeklęty skurwiel... dlaczego z tak wielką łatwością przychodziło mu odebranie z jego życia wszystkiego, co tak bardzo kochał? Wszystkiego i... wszystkich.
Biedna, biedna Isella... jak strasznie musiała się czuć, znajdując się teraz w jego ciemnym, paskudnym lochu, w tym zapomnianym przez całe dobro świata miejscu, pełnym bólu, krwi i nieustających pasm upokorzeń, od których nie było odwrotu, ponieważ ich Kat dobrze zaplanował sobie to przeklęte tortur. Ponieważ wiedział, co zrobić, by postawić ich oboje pod murem, by ich rozdzielić i osłabić, doprowadzając w ten sposób do najgorszego.
- Solas - znajomy głos wypełnił kąt pomieszczenia, przyprawiając go o dreszcze. Podniósł z wysiłkiem głowę, spoglądając nieprzytomnie na bladą, zmęczoną Variel. - Obudziłeś się. Jak się czujesz? Potrzeba ci czegoś?
- Księga- wychrypiał z wysiłkiem, starając się nie pozwalać opadać nieposłusznym powiekom na dłużej, niż było to konieczne.
- Księga? Co... ach, rozumiem. Już podaję. Dam też trochę wody... Nigdzie się nie ruszaj, będą z powrotem za chwilę! Aravasie, życzysz sobie czegoś?
Och, oczywistym było, że nie miał zamiaru się nigdzie ruszać - podłoga i tak wirowała już wystarczająco bez stawiania na niej stóp. Ale nie mógł już zasypiać, nie mógł sobie na to więcej pozwolić. Nie wiedział, ile czasu spędził w obecnym stanie, ale jego odpoczynek w żadnym stopniu nie przybliżał go do uwolnienia ukochanej, a każda sekunda, przybliżała ją z kolei do paskudnej śmierci. Musieli działać szybko. Bardzo szybko.
Jego powolny, leniwy umysł dopiero teraz uświadomił sobie także, że tuż obok niego siedział wspomniany wcześniej Aravas. To było takie dziwne; ujrzeć go po tylu tygodniach, czując się przy tym jakby minęły całe lata... po drodze zdarzyło się tyle nieprzyjemnych rzeczy, że...
Wyproszona księga zaciążyła mu w dłoni - wzniósł ją delikatnie w górę, podziwiając ostatnią rzecz, która została mu po ukochanej. Była obita grubą skórą, w brązowym kolorze, a jej okładkę zdobiło złote tłoczenie, symbolizujące wielkie drzewo. Przyjął ją ostrożnie w drżące dłonie i otworzył na... ostatniej, nieco sfatygowanej stronie; pożółkły papier z początku nie zdradzał absolutnie niczego, ale już po chwili, pod bladymi palcami poczęły się wymalowywać litery i...
- Pamiętnik? - wydusił z siebie z powątpiewaniem. Westchnął ciężko i posyłając Aravasowi nieco spłoszone spojrzenie, począł czytać.
Jeśli masz dostęp do tego dziennika, oznacza, że moje przypuszczenia się sprawdziły i Falon'Din wziął mnie, zamiast Ciebie. Nie przejmuj się tym. Kiedy opracowywaliśmy plan, miałam świadomość tego, jak może się ta wyprawa skończyć. To było naprędce, staliśmy przed wejściem do świątyni. Gdy to piszę, dalej tu stoimy, ale już za chwilę będę w środku.
Być może już nie żyję, ale to także w porządku. Jestem z tym pogodzona. Wiem, że nie chcesz o tym myśleć, ale musisz przygotować się na tę ewentualność. Ona istnieje, rozumiesz?
Pewnie powinnam zweryfikować, które strony możesz czytać, a których nie, ale... Może to moje ostatnie słowa. A jeśli tak właśnie będzie, mam nadzieję, że ten dziennik pomoże Ci otrzeć zły i zmyć z siebie ból, choć w najmniejszym stopniu, bo nigdy nie byłam doskonała i wiele razy zawiodłam siebie, ludzi, którzy mi ufali i Ciebie.
Jeśli to ostatnie słowa, to chciałabym...

Variel powróciła do pomieszczenia ze szklanką wody, wyciągając ją w jego stronę. Pokręcił wolno głową, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Czytać, musiał to przeczytać. Natychmiast.
Chciałabym, żebyś był... dobry, wiesz? Wiem, że potrafisz być bardzo emocjonalny, chociaż uważasz, że to ja przesadzam z uczuciami i jestem zbyt żywiołowa. Wiesz, swój znalazł swego.
Nie możesz ślepo biec za Falon'Dinem, żeby mnie uratować. Nie możesz popaść w furię i wściekłość, a wiem, że masz do tego skłonność. Musisz mi to obiecać, Solas. On jest bardzo niebezpieczny, wiesz o tym najlepiej i z jego strony grozi Thedas więcej, niż kiedykolwiek. Prawdopodobnie nawet Ty i Koryfeusz razem wzięci to było nic. Dlatego bezsensowna i nieprzemyślana szarża może tylko sprawić, że zginiesz, zostaniesz pojmany lub stanie się coś jeszcze gorszego. Jeśli Ty stracisz życie, Falon'Din wygra. Wiesz o tym, tak samo, jak ja. Nie możemy na to pozwolić.
Bądź rozważny, prowadź swoich ludzi, słuchaj ich. Bądź dla nich dobry. I bądź sobą.
Ar lath, ma vhenan. Zawsze będę Cię kochała. Przepraszam, jeśli nie potrafiłam kochać Cię lepiej.

- Wyjdźcie stąd, proszę - wydusił z siebie słabo, łapiąc się drżącą dłonią za najbliżej stojącą szafkę. Jak w amoku, przekręcił stronę wstecz, dostrzegając na niej zapisane parę innych słów, które w jakiś sposób wydały mu się znajome, choć nie mogły takie, przecież być...
Jedyne co znamy, to huragan w naszym życiu, prawda? Opadający powoli w strugach deszczu. Obserwujemy, jak przechodzi, staramy się zostać tacy sami. Ale czy jesteśmy tacy sami?
- Jedyne, co mam, to ty - jęknął ciężko, opadając na poduszki. Do gardła podeszła mu momentalnie gorycz, a oczy zapiekły drażniąco, odmawiając ostrości widzenia. - Tylko ty, vhenan.


Draco - 2019-01-04, 15:08

Zimno obudziło ją. Trzęsła się nieustannie, dreszcze przechodziły przez jej ciało co kilka sekund, ale nie należały już do eliksiru, który wypiła. Ten, zdaje się, skończył swoje działanie. Była jednak w cienkiej szacie z jedwabiu, a to pomieszczenie nie było ogrzewane. Była połowa jesieni, jeśli nie końcówka. Zaczynały się najchłodniejsze miesiące i choć pomieszczenie, w którym się znajdowała zostało ewidentnie dobudowane całkiem niedawno, nie było w jego zamierzeniu pozostać ciepłym.
Isella czuła, jak jej broda rusza się z zimna, jak zęby szczękają. Nie mogła się skupiać na tych rzeczach. Zwariuje, jeśli będzie stale myślała o tym, gdzie jest.
Nabrała drżąco powietrza, starając się przywołać coś zupełnie innego w pamięci. Najprostszym krokiem było skupienie się na osobie, która niedawno była w tej samej pozycji, co ona. Solas.
Do tego czasu powinien już dostać w dłonie jej pamiętnik. Jaka była jego reakcja? Co przeczytał? I czy w o ogóle zdobył się na to? Isella nie była pewna swojej decyzji. Ta książka zawierała prawdopodobnie większość nigdy niewypowiedzianych obaw, słów zbyt trudnych, by nawet o nich myśleć... Co gorsze, były tam też wpisy tuż po tym, jak Solas odszedł bez słowa, a ona na zewnątrz musiała być silną Inkwizytorką, która rządzi, ówcześnie, potężną organizacją. Tymczasem w środku nierzadko czuła się jak skrzywdzona, mała dziewczynka, która nie potrafiła poradzić sobie ze swoimi emocjami tuż po zmierzchu, gdy większość jej obowiązków schodziło z ramion i był teoretyczny czas na odpoczynek. Tylko teoretyczny. I choć minęło tyle lat, pamiętała niektóre z emocji aż nad wyraz dobrze.
Świat stanął w ogniu i nikt, prócz Ciebie nie może mnie ocalić. To dziwne, jak pożądanie może uczynić z ludzi głupimi, prawda? Jak miłość potrafi zmienić... wszystko.
Nigdy nie marzyłam, że spotkam kogoś takiego, jak Ty. Nigdy też nie śniłam o tym, że stracę kogoś takiego jak Ty.
Nie chciałam się w Tobie zakochać.
Pogrywałeś w okrutną grę, sprawiając, że tak się czuję. Co za okrutne rzeczy robiłeś, pozwalając mi o Tobie marzyć, rozpamiętywać Twoje usta. I te okrutne słowa, gdy mówiłeś, że mnie kochasz, ale nie możesz.
Nikt już nikogo nie kocha.

Pamiętała swój pierwszy wpis, choć jak przez mgłę. Pierwszy wpis, który musiała popełnić, bo nie mogła wytrzymać z własnymi myślami. Musiała zająć się czymś, przelać jakoś uczucia na coś innego, niż ona sama i cholerne umartwianie się. Nienawidziła tego stanu, szczerze nie znosiła. Czuła się słaba, a to było okrutne uczucie w przypadku bycia na czele tak potężnej organizacji. Nie mogła czuć się słaba, bo wtedy wszystko mogło po prostu runąć jak domek z kart.
Zadrżała mocniej. Isella starała się zawinąć niemalże w kłębek na łóżku, aby stracić jak najmniej ciepła, ale nie było to proste zadanie przez cholerne macki. Inkwizytorka zagapiła się na nie przez chwilę, obserwując jak płonął, chociaż nie robiły jej krzywdy. Nie wytwarzały ciepła, a to akurat było przykrą sytuacją.
Nie miała pojęcia która jest godzina, ile czasu już tu spędziła i co będzie dalej, ale nie chciała się zadręczać takimi rzeczami, nie mogła. Jedyne co jej pozostało, to jej własna psychika.


Pan Vincent - 2019-01-04, 16:29

- Co on tu robi - szepnęła Leliana, udając, że pochyla się nad starannie rozrysowanymi planami. Variel westchnęła cicho pod nosem, podając jej od niechcenia jedną z ciemnych, drewnianych figurek.
- Uparł się. Nie jestem w stanie go powstrzymać, zrobił się gwałtowny, jak burza.
- Ledwo chodzi - zruciła mimochodem, kręcąc głową.
- To jego kobieta... nie odsuniesz go od tej sprawy.
Ponura sylwetka przemknęła tuż obok, ucichły więc pośpiesznie. Nagle miniaturowe podobizny koni i zamków stały się rzeczywiście niezwykle interesujące.
Tymczasem Solas dokuśtykał ostrożnie do przeciwnego, osamotnionego krańca stołu i opierając się ciężko na blacie, uniósł z wysiłkiem poznaczoną świeżymi bliznami twarz, a jego zmęczone, wygasłe oczy skierowały się w jej twarz z tak wymownym wyrzutem, że przez chwilę naprawdę poczuła się tak, jakby wyrządziła mu największe krzywdy tego świata.
Przecież była tu dla niego. Wspierała go. I cokolwiek miał sobie postanowić, jej przyjaźń miała służyć mu do końca jego lub jej dni. Ustalili to już dawniej.
- Przepraszam za spóźnienie - w drzwiach zamigotał ogromny cień i elfka wiedziała już, że głos należał do tego wielkiego osiłka, Cullena. Co by o nim nie mówić, dzieciak w jakiś sposób ją rozczulał. Miał uśmiech szczeniaczka i... było w nim coś, co musiało wzbudzać zachwyt w niejednej kobiecie. Może akurat nie w niej (nie była bowiem namiętną fanką mężczyzn samych w sobie), ale potrafiła go docenić.
Zwłaszcza już po usłyszeniu paru interesujących plotek...
- Możemy zaczynać? - Josephine chwyciła w swe dłonie legendarną już podkładkę z piórem i poczęła coś na niej łagodnie notować. - Proszę bardzo. Leliano, potrzebuję raportu taktycznego.
- Ostragar znajduje się dwa dni drogi stąd. Moim szpiegom udało się wykryć, że teren wciąż jest dziko zagęszczony przez demony. Ich liczebność przekracza w obecnej chwili nasze wszelkie możliwości, ale... udało mi się porozumieć z Radonisem. Archont wyraża chęć nawiązania z nami tymczasowej współpracy, mającej na celu zniwelowanie wspólnego wroga.
- Szuka zemsty - podsumował Cullen, uśmiechając się blado. - To zrozumiałe.
- Czy Radonis zdążył przedstawić już warunki swojej współpracy? - wtrącił się Dorian. - Wierzę, że zdajecie się sprawę z tego, że może ona wcale nie być darmowa.
- Szczegóły mamy ustalić tu, w Podniebnej Twierdzy.
- Oczywiście - odchrząknął, a mina zrzedła mu wyraźnie, jak na pstryknięcie palca.
- Coś nie tak? - Zainteresowała się Leliana. - Wiesz, że możesz się z nami wszystkim podzielić.
- Ja... cóż, zaprosiłem tu Byka.Sami rozumiecie, to nie jest łatwa sytuacja i...
- Potrzebowałeś wsparcia - podsunął Varric, poklepując maga po plecach. - Daj spokój, wszyscy pragniemy teraz odrobiny ciepła. To normalne. Co jest problemem?
- Archont nie może się dowiedzieć o... mojej relacji z Bykiem. Nigdy, przenigdy. Jeśli tak się wydarzy, nie będę miał po co wracać do domu, a mój los, jako maga, stanie się trochę... niejasny.
- Myślałam, że wszyscy cię... tam znają - Cassandra skrzywiła się wyraźnie, podając Lelianie dwie kolejne karty. - Nie wiedzą tam o tym, że kogoś masz? W ogóle?
- Tłumaczyłem wam to już. Pewne rzeczy nie mają wobec nich większego sensu. Jedną z nich jest mówienie prawdy. Wróćmy do narady. Ze wsparciem Radonisa zyskujemy całkiem liczebną armię. Czy to wciąż za mało?
- Nie o to by już chodziło. Chodzi o to przeklęte pomieszczenie. Solasie... mówiłeś, że możesz nam coś powiedzieć w jego sprawie?
- To stara, zapomniana już sztuka - na dźwięk ochrypłego głosu maga parę osób wzdrygnęło się delikatnie. - Loch zasilany jest przez konkretny rodzaj krwi. W tym wypadku krew musiała należeć do mnie. Pomieszczenie nie wypuści z siebie osoby, która je zasila. Drzwi w ogóle jej się nie pokażą.
- Zaczekaj, nie rozumiem - Cassandra wzniosła w górę swe ciemne brwi, spoglądając na niego z wyrazem dezorientowania na pięknej twarzy. - Chcesz powiedzieć, że nie mogłeś wyjść, bo twoja krew stanowiła zasilanie. Ale Inkwizytorka ma, przecież, inną krew. Może do środka może wejść każdy elf?
- Nie - uciął sucho, kręcąc głową. Drżące, poznaczone liniami pęknięć dłonie zacisnęły się mocniej na krawędzi stołu, czyniąc w niej półksiężycowe wyżłobienia po paznokciach. - Inkwizytorka nie bez powodu była zdolna do otworzenia tych drzwi.
- Chcesz powiedzieć, że...
- To niemożliwe.
- ...my teraz zrobimy?
- ...się pośpieszyć, nie możemy dłużej czekać!
- Poczekajmy na przybycie archonta - odezwała się głośniej Leliana. Jej głowa była teraz nisko pochylona, a twarz przysłaniały skrawki obszernej szaty. - Według naszych wytycznych powinien tu przybyć już wkrótce. Powinniśmy zająć się pomieszczeniami gościnnymi. Josephine, byłabyś tak dobra?
- Oczywiście - kobieta zamrugała pośpiesznie, przeglądając swe zapiski. - Oczywiście - powtórzyła ciszej, smutniej. - Do zobaczenia.

Z początku nie zamierzał przetrzymywać jej dłużej niż czas trwania jednej nocy, ale gdy pomyślał o pokorze, jaką mógł otrzymać w zamian za ukazanie tej małej dziwce, jak straszliwy mógł czekać ją los, zdecydował, że przetrzyma ją w samotności okrągłą dobę.
Bez jedzenia, picia, bez możliwości skorzystania z toalety - tak, jak trzymało się zaszczutego, schorowanego szczura, czekając jedynie na chwilę, gdy stanie się tak osłabiony, by zakończyć jego marny żywot trzonkiem od miotły.
Ale tym razem wcale nie przybywał na miejsce z miotłą - umysł Starożytnego zaplątały inne plany, które gotów był wcielić w życie od razu po pojawieniu się za progiem tajnych komnat.
Ściany wypełniły się purpurowymi obłokami zaświatła, a sufit roziskrzył się milionem maleńkich płomieni, które - jak się później okazało - należały do przepięknego, zabytkowego żyrandola, kołyszącego się pod sufitem w łagodnych, miarowych ruchach.
- Wstań - rzucił niedbale, zdejmując z kobiety swe więzy. Odczekał, aż ta pozbiera się niezgrabnie na nogi; na widok podkrążonych, zielonych oczu, jego wargi wygięły się w przesączony zadowoleniem uśmieszek.
Kolejne machnięcie dłoni przywołało przed nich dużą, drewnianą balię, wypełnioną gorącą wodę. Dostrzegał, jak bardzo trzęsło się jej drobne ciało, jak sine były jej drżące wargi. Potrzebowała natychmiastowego ogrzania, a on - w swej dobroduszności - zamierzał jej je zapewnić.
- Rozbierz się i wchodź do środka - wymruczał, przyzywając sobie swoje ulubione, wysokie krzesło. - Mam do ciebie parę pytań.


Draco - 2019-01-04, 16:58

Isella miała zamknięte powieki, chociaż nie spała. W pewnym momencie zaczęła już nawet cicho nucić piosenkę, którą kiedyś śpiewała jej... mama. Pamiętała to doskonale. Dopiero co wysłali ją do tego klanu, nikogo nie znała. Miała może pięć lat. Nie wiedziała co się wydarzy, była tylko małym dzieckiem, tęskniła za rodzicami, których musiała opuścić.
Nie mogli pójść za nią, zmienić klanu. Nie pozwolono im. Więc była sama, wśród Lavellan. Nie pamiętała nawet nazwy swojego poprzedniego klanu, ani gdzie byli. Nie miała z nimi zbyt wielu wspomnień z rodzicami. Ale to jedno, śpiew jej mamy...
- Słońce zaszło, maleństwo. Czas do spania. Twój umysł podróżuje, ale ja będę cię tu trzymała. Gdzie pójdziesz, maleństwo, zgubione przeze mnie w śnie? Szukasz prawdy na zapomnianych terenach, głęboko w twoim sercu. Nigdy się nie bój, maleństwo, gdziekolwiek pójdziesz. Goń za moim głosem, poprowadzę cię do domu.
Głos Iselli był drżący z zimna, ale nie przestawała, nim piosenka nie skończyła się. Jedyne wspomnienie po jej mamie, nie myślała o niej tak wiele lat. Nie wiedziała nawet, czy dalej żyje. Jej rodziną, naturalnie, stała się Opiekunka, która od czasu uczynienia ją Pierwszą dbała o małą Isellę jak o swoją własną córkę. Resztę wspomnień miała właśnie z nią. Ale to jedno...
Poruszyła się dopiero wtedy, gdy słyszała jego głos. Poprzednie dźwięki nie zmotywowały ją do tego, by chociaż spróbować się odwrócić. Słysząc jednak jego głos, Isella zmusiła się do tego, by podnieść swoje ciało z łóżka. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak zziębnięta była, jak wykończona. Nie wiedziała, czy mdli ją dlatego, że była w ciąży, czy dlatego, że była głodna. Czuła to doskonale, jej brzuch odgrywał niezłą orkiestrę wraz z jej ciałem, trzęsącym się z wyziębienia.
Nie obchodziło ją, czy będzie patrzył na jej ciało, czy też nie. Miała to, szczerze mówiąc, gdzieś.
Ściągnęła w dwóch ruchach zimną szatę i zanurzyła się w gorącej wodzie. Jej ciało piekło boleśnie ze względu na ogromną różnicę temperatur, ale postanowiła nie narzekać. Póki co, prócz eliksiru, nie dostała niczego, co mogłoby jakoś bardzo zaważyć na jej zdrowiu. Solas był w okropnym stanie, ale też siedział tu znacznie dłużej. Wszystko mogło się zdarzyć.
Sama dziwiła się, dlaczego rozumie Ilasdara tak dobrze, dlaczego potrafiła mu odpowiadać płynnym elfickim. Nie miała pojęcia. Może moc z tego przeklętego artefaktu odblokowała jakąś kolejną furtkę w Vir'abelasan. Zaskakujące, że w tej sytuacji odnajdywała rozrywkę w rozmawianiu z Studnią właśnie.
Isella skuliła się w wodzie, chcąc wchłonąć jak najwięcej ciepła. Zupełnie mimowolnie zasłaniała też intymne części swojego ciała.


Piosenka po elficku (przetłumaczona nieudolnie przeze mnie z angielskiego, przepraszam, jeśli jest meh):
Elgara vallas, da'len, Melava somniar ,Mala taren aravas, Ara ma'desen melar
Iras ma ghilas, da'len, Ara ma ne'dan ashir, Dirthara lothlenan'as, Bal emma mala dir
Tel'enfenim, da'len, Irassal ma ghilas, Ma garas mir renan, Ara ma'athlan vhenas, Ara ma'athlan vhenas

Jeśli ktoś chce jej posłuchać: https://www.youtube.com/watch?v=Zl3CmzQY1So


Pan Vincent - 2019-01-04, 17:46

Nie ponaglał jej, bo nie widział w tym żadnej potrzeby - pozwolił jej żałosnemu ciału zatopić się w gorącej wodzie i odczekał ze spokojem, aż drżące ramiona rozluźnią się wyraźnie, a małe, równe ząbki przestaną o siebie irytująco dzwonić, doprowadzając go tym do szału.
Kobieta nie mogła o tym wiedzieć, ale płyn, który obmywał łaskawie każdy zakątek jej jasnej skóry, składał się nie tylko z wody; jako jeden z pierwszych alchemików nawet wśród Starożytnych, Ilasdar posiadał wśród swych zasobów mikstury o działaniu tak niesamowitym, że zwykły śmiertelnik nigdy nie umiałby się ich domyślić.
Tym razem, przezroczysta i bezzapachowa ciesz miała otumanić elfkę i poniekąd zmusić ją do mówienia tylko i wyłącznie prawdy. Jeśli chciał posłać całą tę śmieszną Inkwizycję do piachu, musiał dowiedzieć się od tej żałosnej istoty paru istotnych faktów.
Zanim mógł przejść jednak do rzeczy, potrzebował się upewnić w poprawnym działaniu mikstury - już po chwili zsuwał się więc zgrabnie ze swego miejsca i przechadzając się wolno wokół balii, pochylił się przy niej dopiero, gdy jego głowa spocząć mogła tuż nad maleńkim ramieniem, a gadzie wargi przysunąć do szpiczastego, okalanego jasnymi puklami ucha.
- Boisz się mnie? - spytał wolno, pozwalając, by zimny obłok jego własnego oddechu, podrażnił długą, naprężoną szyję kobiety. - Co czujesz, gdy za tobą stoję?


Draco - 2019-01-04, 17:56

Z jakiegoś powodu zupełnie nie spodziewała się tego dziwnego kontaktu cielesnego, do którego cały czas w jakiś niepokojący sposób dążył Falon'Din. Brzydził się nią, pokazywał to na każdym kroku, tymczasem robił takie rzeczy, które wywoływały w niej poczucie zagrożenia.
Zupełnie tak, jakby ktoś planował zrobić z jej ciałem rzeczy, które absolutnie nie pasowałyby jej. Ciężko było jej nawet w głowie nazwać to po imieniu.
Drgnęła. Nie chciała odpowiadać na to pytanie, ale w jakiś sposób czuła się do tego absurdalnie mocno zmuszona. Nie chciała, aby w ogóle cokolwiek wyszło z jej warg, ale słowa po prostu płynęły.
- Boję. Czuję niepokój.
Isella patrzyła na mężczyznę i na jej twarzy wymalowane było zrozumienie. Ten cholerny gad dodał czegoś do... nie wiedziała czego. Wody? Naprawdę, nawet wodę musiał zainfekować? Podniosła się niemalże natychmiast, wychodząc z balii. Jej ciało całe ociekało wodą, a różnica temperatur była okropnie wyczuwalna, ale nie mogła w niej zostać, chociaż chciała, cholera jasna, jak bardzo tego pragnęła.
- Oczywiście, powinnam się spodziewać.
Mruknęła, chociaż wcale tego nie chciała.
Nie dostała żadnego ręcznika, wobec czego postanowiła skorzystać z jej starych ubrań, które cały czas tu leżały i były suche. Kiedy tylko po nie sięgnęła, kątem oka zwróciła uwagę na spojrzenie, które rzucał jej Falon'Din.
- Chcę ich użyć jako ręcznika. Mogę?


Pan Vincent - 2019-01-04, 18:17

Pionowe źrenice śledziły z uwagą każdy jej ruch; okalały jasne ciało, niczym najdelikatniejszy materiał - w wściekle purpurowym świetle można było dokładnie dojrzeć moment, w którym ów właśnie źrenice rozszerzyły się gwałtownie, nasączając się wolno obłędem.
A stało się tak dokładnie wtedy, gdy drobna elka, ociekająca wciąż gorącą wodą pochyliła się nad stertą ubrań, odsłaniając w ten sposób całym, imponujący łuk swych bioder, krągłe pośladki i szczupłe, jasne plecy, po których wiły się - niby węże - wilgotne kosmyki mokrych włosów.
I nagle ciało Starożytnego przemówiło do niego wszechogarniającym ciepłem, rozchodzącym się ochoczo po zmrożonych czasem żyłach - spaczona krew powędrowała tak nieśpiesznie, wzburzając sie jednak z każdą chwilą, by uderzyć nową, wezbraną falą prosto w...
- Wracaj z powrotem do wody - wydusił z siebie ochryple, cofając się wolno pod ścianę. - Jeśli nie chcesz, by stała ci się krzywda.
Co to było? Co się z nim właśnie stało?! Jak... jak jej żałosny obraz mógł podziałać na niego w taki sposób, to było, przecież, niemożliwe, niegodne!
Ale... być może to wcale nie to ciało wołało go do siebie swym powabem? Być może była to świadomość, że ta mała, drżąca istota znajdowała się teraz w jego dłoniach, a jako, że należała przy tym niegdyś do jego drogiego brata... Mógł sobie na niej poużywać. Co zniszczy ją bardziej, niż świadomość, że została przez niego wykorzystana jak zwykły worek do zaspokajania potrzeb?
Dostojne oblicze przechyliło się znów gwałtownie swoim gadzim ruchem, a na zaczerwienionych od ciepła wargach wykwitł znów bezczelny uśmieszek.
- Kto powiedział ci o tym, gdzie się ukrywałem? - Zapytał, przysiadając znów na swym krześle. W tym samym czasie ciemne macki syczących płomieni ponagliły subtelnie opierającą mu się Inkwizytorkę, wciągając ją z powrotem do wody. - Dorian Pavus?


Draco - 2019-01-04, 18:33

Zamarła, kiedy...
Patrzyła na niego nieprzeniknionym spojrzeniem, zimnym jak sam lód. Zacisnęła szczęki i zmuszona do tego, weszła ponownie do wody. Specyfik działał, czy tego chciała, czy nie. Co oznaczało, że ten sukinsyn wypyta o wszystko, a ona nie będzie miała możliwości bronić się przed jego pytaniami, bo dosłownie zabrał mu ją.
Zacisnęła palce dłoni na swojej łydce, starając się zachować dla siebie chociaż własne emocje, tylko to jej już pozostało.
- Nie tylko. Twój drogi sługa, Eelon także powiedział wszystko. Zrobili to dokładnie w tym samym czasie. Jak zakładam, to była część twojego planu, prawda? Powiedzieć, gdzie jesteś, kiedy dawno cię tam nie ma. Marnować czas.
Nie poruszyła choćby brwią. Nie zamierzała dać mu tej satysfakcji z czytania jej emocji, tego jednego nie mógł od niej wziąć, nie teraz.
Nie pozwalała na to.
Ciepła woda, mimowolnie, rozluźniała spięte ciało, zesztywniałe od zimna kończyny. Jej umysł odpłynął na chwilę, pozwalając sobie cofnąć się do swojego ukochanego. Jeśli ten cholerny elf jeszcze kiedykolwiek zakwestionuje jej miłość do niego, osobiście go rozszarpie.
Twarz Cassandry nawiedziła ją nagle, pełna niepewności, gdy zapytała... Och, to była ciężka rozmowa.
Cisza w pomieszczeniu zdawała się trochę ciężka, odrobinę nieprzyjemna, ale Isella nie była w stanie stwierdzić z jakiego powodu tak właśnie było. Być może po prostu jej się wydawało. Ostatnie kilka miesięcy była w ciągłym stresie, w zasadzie prawie nie spała, a gdy udało jej się zdrzemnąć – nie był to odpoczynek. Sny o Solasie męczyły ją stale, cały czas widziała, jak odchodzi albo jak świat rozpada się na kawałki i obie opcje były straszne, nie potrafiła zdecydować która należała do gorszych.
Cassandra siedziała przed nią, czytając po raz trzeci to samo zdanie. Zaoferowała swoją pomoc w porządkowaniu ksiąg, które Isella wynosiła skopiowane z Vir Dirthara. Nie czuła już swojego karku, tak wiele czasu spędziła nad dokumentami. Zapach papieru drażnił nozdrza. Sięgnęła ręką, starając się rozmasować skurcz w szyi i zwróciła uwagę na swoją przyjaciółkę, Inkwizytorkę. Gdyby ktoś jej powiedział kilka lat temu, że założy z Lelianą Inkwizycję, że to wcale nie jedna z nich stanie na ich czele i pokonają jedno z wielu niebezpieczeństw, jak się później okazało, czyli starożytnego magistra – wyśmiałaby i skierowała na leczenie, ekspresowe. Gdyby ktoś jej powiedział, że w drużynie zaufanych ludzi będzie dalijska elfka, duch współczucia i cholerny, dalijski bóg – sama zabiłaby heretyka.
A jednak. Wszystko było prawdą. Każde jedno, nieprawdopodobne słowo.
- Isello...?
Głos Cassandry był niepewny, jakby nie do końca zdecydowała, czy chce w zasadzie zadawać pytanie, które krąży jej po głowie.
- Gdyby Solas zaproponował ci pójście z nim, pomoc w jego planie... – Cassandra zaczęła, znajdując nagle pewność siebie; Isella wolałaby, żeby Poszukiwaczka nigdy nie poruszyła tego tematu. – Co byś zrobiła? Zgodziłabyś się?
Isella nabrała powietrza, zupełnie, jakby dusiła się. Może tak trochę było. Cała krew, zdawało się, odpłynęła jej z twarzy i zrobiła się blada. Co by zrobiła?
Skąd miała wiedzieć?
Nie powiedziała, nikomu.
Nikt nie wie o tym, że Isella tak naprawdę poprosiła Solasa o to, aby uwzględnił ją w swoich planach, aby pozwolił sobie pomóc, cokolwiek by to nie oznaczało. Oczywiście, główną pobudką było to, aby być może znaleźć zupełnie inny sposób, mniej destrukcyjny, aby mieć „oko” na ukochanego, ale przede wszystkim...
Była głupia. Była naiwna.
Poszłaby za nim. Gdyby tylko się zgodził, zrobiłaby to. Nie zawahałaby się, nie miała obaw, gdy pytała.
Co myśleliby o niej jej przyjaciele, wiedząc, że była gotowa tak po prostu poświęcić cały świat? Co myślałby Dorian, Cassandra, Leliana, czy Josephine? Znienawidziliby ją. Wiedziała o tym. I za to, jak łatwo oddałaby ten świat, gdyby Solas ją chciał nienawidziła sama siebie.
Nie powinna. Nie po to walczyła z Koryfeuszem, żeby oddać teraz tak po prostu Thedas do zniszczenia. Ale nic nie mogła na to poradzić. Chociaż nie zgadzała się w stu procentach ze sposobami i środkami, których Solas pragnie użyć i zapewne sięgnie po nie, by osiągnąć sukces, to sam cel był... słuszny.
To była próba naprawienia błędu, który popełnił, w jego mniemaniu. Isella nie sądziła, że sama Zasłona była tym, co zabrało „elfom ich samych”. To było coś innego.
Wszyscy zapomnieli o tym, kim byli i nie było nikogo, aby im przypomnieć. Choć prosili o pomoc, o kierunek – nikt nie przyszedł. To zniszczyło elfy. Niewiedza. A wystarczyłoby tak niewiele... Oczywiście, nie ocaliłoby to wcale ich samych, dalej byłyby ofiary. Byłyby. Ale mogliby to w miarę szybko opanować. Nie byliby w ciemnościach ponad dwa tysiące lat.
- Isella?
Drgnęła, zaskoczona. Znów się zamyśliła. Ale to nie rozwiązywało problemu, który właśnie rzuciła jej pod nogi Cassandra.
Co miała powiedzieć? Co byłoby słuszne? Prawdę? Nie, potrzebowała Poszukiwaczki. Wiedziała, że to okrutnie samolubne, że powinna jej powiedzieć, ale jak miałaby... Jak? Nie poradzi sobie bez Inkwizycji, bez jej przyjaciół, bez nich wszystkich. Nie teraz, wiedziała o tym. Nie, gdy trzeba było zmierzyć się z Solasem, ze znalezieniem sposobu na to, aby go przekonać, aby znaleźć inne środki na przywrócenie elfów i...
- Nie wiem, Cassandro. Pewnie spróbowałabym zrobić to, co robię teraz. Szukam innego sposobu.
Isella nie odpowiedziała na jej pytanie, nie całkowicie. Zrobiła to najbardziej dyplomatycznie, jak tylko potrafiła, unikając części prawdy.
Cassandra wydawała się odrobinę niepewna, jakby zauważyła, że to nie do końca to, o co prosiła. Nie pytała jednak dalej.


Pan Vincent - 2019-01-04, 18:48

Eeelon - a więc wszystko w jego planie naprawdę poszło tak, jak to przewidział. Jakże żałośni musieli być w rzeczywistości członkowie Inkwizycji - przesuwali się po planszy, niczym pionki, kierowane jego własną dłonią. To jednak nie los trzymał a zanadrzu kości, nie on decydował o niejasnych, niemożliwych do przewidzeniach kolejach zdarzeń.
To on sprawował nad nimi władzę. Od samego początku. I wiedział, po prostu wiedział, że udałoby mu się to i wcześniej, choćby i przed pojawieniem się Koryfeusza, ale w tamtej chwili nie mógł sobie na to jeszcze pozwolić. Musiał czekać. Musiał. Zdobyć znajomych, przyjaciół i wpływy, urosnąć w siły, odzyskać to, co mu tak bestialsko zabrano. A przy okazji zaopatrzyć się w parę nowych, równie przydatnych rzeczy.
- Odpływasz - zauważył, wyrywając elfkę z zamyślenia. - To wy marnowaliście swój czas. Wy błądziliście pośród śladów mojej obecności, niczym dzieci we mgle. Ja przez cały czas znajdowałem się w jednym miejscu. Nigdzie się nie ukrywałem. Ironia losu, prawda?
Uśmiechnął się krzywo, przyciągając do siebie balię skinieniem głowy; woda zakołysała się ciężko, przelewając część swej zawartości na marmurową posadzkę. Fragment ładnej, zgrabnej piersi wynurzył się spod przezroczystej tafli, przywołując doń złociste spojrzenie.
- Czy Solas posiada jeszcze więcej artefaktów? Czy uważasz, że udałoby mu się zabawić zasłoną po raz trzeci?

Nigdy nikomu nie powiedziałam, że prosiłam Cię o miejsce w Twoim planie. Myślę, że to także uderzyło mnie bardzo mocno – fakt, że nie chciałeś mnie w nim. Przez to cały czas czuję się jak ktoś, kto jest Twoją drugą opcją. Przyjąłeś mnie, bo nie było niczego lepszego.
Nikt nie wie, nie mogłam powiedzieć przyjaciołom, że chciałam ich wymienić na Ciebie i Twój szalony plan, który dla mnie ma swoje racje i prawa bytu. Dlatego tak zależy mi na tym, żeby znaleźć inny sposób. I wierzę, że nawet jeśli kiedyś umrę i nie uda mi się to do tego czasu, będziemy na tyle blisko, abyś to Ty dokończył to dzieło. Zawsze jest opcja na znokautowanie całego Thedas, co? Nie powinnam z tego żartować.
Jeśli pomyślę o tym, że Dorian, czy Cassandra dowiedzieliby się o tym, jak bliska byłam oddania wszystkiego, jak gotowa na to, jak pewna decyzji, chociaż pewnie przynajmniej połowy nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co musielibyśmy zrobić... Nienawidziliby mnie, jestem tego pewna.
A nie wiem, czy to zniosę, tę nienawiść. Poza tym, teoretycznie szukamy innego sposobu, prawda? Myślę, że muszę im tego teraz mówić, już nie.

Długie palce musnęły brzeg kartki, gładząc go z tak ogromną czułością, jakby gdzieś tam, wśród nich, wciąż rzeczywiście przebywała ich właścicielka.
Kiedy przysuwał ją blisko swej twarzy, wciąż mógł wyczuć jej zapach; brunatna skóra zdążyła go wsiąknąć, zapewne podczas licznych podróży Inkwizytorki.
Tak dziwnie było mu to wszystko czytać... tak strasznie było móc poznać każdą, najczarniejszą nawet myśl, trawiącą umysł jego biednej ukochanej...
Czasami miał wrażenie, że nie powinien był tego robić; że pochłaniając wszystkie te wynurzenia, jedno za drugim, zbytnio naruszał ją prywatność. Ze słów Variel wynikało jednak jasno (z resztą, ze słów wszystkich, przebywających na ten czas w Podniebnej Twierdzy), że Inkwizytorka wyraźnie zaznaczyła, komu miała zostać przekazana ów księga.
Rozumiał to... i potępiał jednocześnie. Kochał ją i nienawidził za wybór, którego dokonała. Za to, że ośmieliła się pomyśleć, że jej życie było mniej ważne od jego własnego.
I dziecko... jak mogła tam wejść, wiedząc, że miała w sobie ich dziecko? Jak wielka musiała ją trawić beznadzieja... skoro myślała, że jego uwolnienie coś w ogóle da.
Och, jakże był głupi, jakże beznadziejnie i żałośnie był głupi! Tyle razy mógł zdobyć się przy niej na chwilę szczerości i powiedzieć, co takiego planował... Teraz musiał dokonać tego wszystkiego sam, on jeden.
Jego moc nie wystarczyła, by przechytrzyć Falon'Dina. Nawet, o zgrozo, moc Mythal na niewiele się tu zdawała. Nie wiedział, za jaką sprawą Ilasdar nauczył się blokować jego magię, ale... była pewna osoba, która mogła pomóc mu zrozumieć istotę tej niedogodności, a nawet... cóż, jakoś jej zapobiec.
Musiał więc ruszać natychmiast - chciał zdążyć przed przyjazdem Archonta, ponieważ do tej pory plan musiał być już gotowy. Na szczęście, aby udać się do miejsca, które było docelowym miejscem jego podróży, nie musiał udawać się daleko.
Wystarczyło bowiem, by położyć się w swym łożu... i zasnąć.


Draco - 2019-01-04, 18:58

- Nie i tak - odparła, skupiając swój umysł na tym, że mokre kosmyki włosów dotykały jej pleców, co nie było najprzyjemniejsze.
Z drugiej strony, żeby cały jej pobyt tu był tak błahy, byłaby naprawdę usatysfakcjonowana. Czuła naprawdę ogromny niepokój, trochę jak cisza przed burzą, tak właśnie się czuła. Zaskakiwało ją w ogóle to, że Falon'Din chciał z nią rozmawiać. Najwidoczniej spodziewał się, że posiadała wiele informacji, które by mu pomogły. Czy, jednak, tak naprawdę było? Ciężko stwierdzić.
- Jak dla mnie, było to ukrywanie się. Tevinter to jedyne miejsce, do którego nie mogliśmy sięgnąć. Och, nie, nie jedynie. Jeszcze qunari, ale oni nie przyjęliby nikogo, kto nie przyjmowałby qun. Nie neguję tego. Muszę przyznać, że było to bardzo rozważnym posunięciem. I te sowy. Sprytne.
Isella naprawdę chciała się zamknąć. Niepotrzebnie mówiła te wszystkie słowa, niepotrzebnie w ogóle z nim rozmawiała.
- Czy ja mogę się w końcu zamknąć? - syknęła do siebie samej, marszcząc twarz w wyrazie irytacji na swoją własną pozycję w tej całej sytuacji.
Nic nie mogła zrobić, frustrowało ją to. To była jedna z niewielu rzeczy, które posiadała w tym miejscu - decyzja, czy chce się odzywać, czy też niespecjalnie i w tym momencie nawet to jej odebrano.


Pan Vincent - 2019-01-04, 19:15

Poważne oblicze przeciął kiepsko skrywany grymas rozbawienia - kobieta miała w sobie wiele prostackiego braku ogłady i nieprzebierania w słownictwie, ale w jakiś sposób wydawała mu się przy tym całkiem zabawna. Zwłaszcza, gdy poniekąd ubliżała sobie w ten sposób, dostarczając mu przy tym niemałej rozrywki.
Zaskoczył go także fakt, że zdawała się go już tak nie obawiać - wystarczyło parę pytań, by pomimo mikstury rozluźniła się na tyle, by prawić co i rusz ironiczne uwagi.
W porządku. Jeszcze wrócimy do błogiego stanu, w którym znajdowałaś się wcześniej, dziecino.
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie na ten temat - wyznał szczerze, wzruszając przy tym elegancko ramionami. Ciemne włosy przysłoniły część wyraźnie zarysowanego profilu, muskając w przelocie wyrazistą kość policzkową. - Milczysz w sytuacji, gdy powinnaś się rozgadywać i odwrotnie. Radzę ci zacząć wykazywać się rozsądkiem. Widzisz... - urwał, pochylając się tak, by móc z bliska zajrzeć jej w oczy. Czarne wstęgi poderwały drobną buzię ku górze, przysuwając ją tak blisko, że niewiele brakowało od tego, by stykali się ze sobą czubkami nosów. - Cierpliwość nie stanowi mojej mocnej strony. Widziałaś, co spotkało Solasa? W przeciwieństwie do ciebie, nie zadawałem mu wielu pytań. Ale wystarczyło, by źle na mnie nie spojrzał. Albo nie patrzył wcale. By zbyt głośno wyjęczał twoje imię, kiedy pozbawiałem go kolejnych fragmentów ciała, by nie był już tak ciężki, gdy rzucałem nim o ziemię - z każdym słowem głos Starożytnego zyskiwał na straszliwym brzmieniu, aż wreszcie można było pomyśleć, że to sama śmierć wisiała tak nad bezbronną elfką, szykując na nią swe długie szpony.
- Czy wiesz, o co mnie poprosił, gdy nie zdążyłem się z nim nawet jeszcze odpowiednio zabawić? Gdy dopiero szykowałem dla niego najzabawniejsze atrakcje? - Ciągnął bezlitośnie, podczas gdy urękawiczona dłoń chwyciła wąski podbródek, podciągając drobną twarzyczkę jeszcze wyżej, aż ciało kobiety wygięło się pod niemożliwie niewygodnym łukiem, w którym chcąc- nie chcąc eksponowała przed nim swe wdzięki. - Zabij mnie - wyjaśnił krótko. - Tak mi powiedział.
Macki i dłoń zniknęły, pozwalając elfce opaść z powrotem do balii.
- Czy teraz rozumiesz już, że powinnaś nabrać przy mnie pokory? Czy obiecujesz być mi posłuszna?


Draco - 2019-01-04, 19:37

Nie pytał ją o nic, w związku z czym mogła faktycznie zamilknąć. Powstrzymywała się ze wszystkich sił, aby nie odpowiedzieć na ten potok słów, nie zwracać na to uwagi, nie komentować. Ponieważ nie musiała tego robić, albowiem nie zadawał jej żadnych pytań. No, do pewnego momentu, oczywiście.
- Od początku to rozumiałam - odparła tylko, powstrzymując się przed dodaniem kilku złośliwości, które cisnęły jej się na usta, ale na szczęście nie musiały paść, ponieważ nie były odpowiedzią na pytanie.
Musiała być bardzo ostrożna, bardziej, niż w ogóle mogłaby... Tylko jak? Do cholery, jak?
- Czy przypadkiem nie jestem posłuszna cały czas? - odparła, kuląc się w wannie, by schować swoje ciało.
Nie chciała go eksponować, pokazywać. To nie była komfortowa sytuacja.
Isella czuła się trochę tak, jak kiedyś, gdy była młodsza. Zaczęła dorastać, jej ciało zmieniało się i nie do końca to akceptowała. Piersi rosły, zaczęła się miesiączka. Wszystko było dziwne, wybuchy hormonów, nagle rzeczy, które nigdy nie przyszłyby jej do głowy po prostu tam... były.
Mniej więcej w takim stadium zeszła się z Elorą. Odkrywały swoją kobiecość i seksualność, obie były w podobnej sytuacji - niepewne tego, jak wyglądają; przekonane, że cały czas są oceniane.
Teraz znów tak się czuła i nie było to przyjemne.
- Będę posłuszna - dodała, dla pewności.


Pan Vincent - 2019-01-04, 21:14

No, proszę - wystarczyło parę słów, by jego mała niewolnica nabrała przekonania, że czasem warto było jednak trzymać swój mały, krnąbrny język za zębami. Ależ to było proste, ależ... banalne.
Dalijskie twory nowych czasów były doprawdy nieskomplikowane.
Zabawnie było móc obserwować, jak w jednej chwili, odzyskawszy kontrolę nad ciałem, elfka otuliła się szczelnie ramionami, zasłaniając intymności przed jego napastliwym spojrzeniem.
Żałosne... czy wciąż nie rozumiała, że gdyby tylko tego pragnął, zmusił ją do przybrania najbardziej krępującej pozycji, jaka tylko przyszłaby mu do głowy?
Właściwie... to nie był taki zły pomysł. Solas swą godność lokował w innych aspektach życia, ale tej biednej kobiecie najwyraźniej bardzo zależało na pozostaniu nietkniętą, nieobejrzaną, niezdobytą.
- Tak bardzo pragniesz się łudzić, że pozostały ci jeszcze resztki samokontroli, prawda? Wyzbędziemy cię ich, nie potrzebujesz, by takie kłamstwa mąciły ci dodatkowo w głowie. To prawie jak akt troski. Musisz wiedzieć, że jestem naprawdę miłościwym bogiem. Powinnaś to wiedzieć już wcześniej; załatwiłem ci kąpiel, a teraz nagrzałem jeszcze w pomieszczeniu - ciemna brew wzniosła się w górę wysokiego czoła, nadając poważnemu obliczu zadziwiająco młodzieńczego wyrazu. Czy wszystko to działo się za sprawą przepełnionego szaleństwem uśmiechu? Co mogło cieszyć tak spaczonego mężczyznę, co mogło go tak... bawić?
- Wszystko to w trosce o twoje zdrowie - westchnął, wyciągając swą dłoń, by, jak przystało na prawdziwego arystokratę, zaoferować w swej królewskiej manierze pomoc w opuszczeniu przez elfkę balii. Woda i tak zaczynała już stygnąć... po co miał ją tam dłużej trzymać?
Zielone spojrzenie błądziło po nim z podejrzliwością i był już właściwie pewien, że kobieta domyślała się jego ukrytych intencji. Czy przeszkadzało mu to jednak w jakikolwiek sposób? Bynajmniej.
- Nie pozwolę ci ubrać dwa razy tego samego odzienia - mruknął, ściągając wargi w wyrazie obrzydzenia. - To byłoby co najmniej niegrzeczne.
Zamilkł na chwilę, ruszając wolno w kierunku obszernego, złotego łoża - przez cały ten czas nie wypuszczał dłoni elfki ze swej własnej, pilnując przy tym, by nie otrzeć się o nią choćby ramieniem. Zatrzymali się tak dopiero przy samej krawędzi materaca. To właśnie wtedy żółtawe ślepia odwróciły się od materaca, podążając prosto do twarzy ociekającej wodą kobiety.
- Na szczęście nie będzie ich teraz potrzebowała - zauważył radośnie i pchnął drobne ciało na stos miękkiej pościeli, przykrywając je zaraz swym własnym.


Draco - 2019-01-04, 21:26

Nie chciała dotykać jego dłoni, nie miała nawet takiego zamiaru. Ale z drugiej strony, powiedziała, że będzie posłuszna. Nie zweryfikowała, co prawda, kiedy i w jakiej sytuacji, póki co jednak mogła pozwolić mu na to, aby tańczyła jak jej zagrał.
Miała tak gorącą nadzieję na to, że Inkwizycja i Solas wpadli już na jakiś pomysł, naprawdę. Jakikolwiek, byle dobry. Sama także o tym rozmyślała, ale ciężko jej było... być produktywną. Nie miała żadnych informacji, prócz tych, których domyśliła się sama lub wywnioskowała, będąc tutaj. A to wszystko, z pewnością, Solas przekazał już reszcie. Jak działała ta cała świątynia, włącznie z pomieszczeniem, w którym się znajdowała.
Dotknęła jego dłoni, nie będąc znowu tego taką pewną. Marszczyła brwi, starając się nie roześmiać całą sobą, naprawdę. Miłościwy bóg, dobre sobie.
Żaden z niego bóg, a miłości zapewne nigdy nie zaznał. Nie można było być tak zniszczonym, na wskroś zepsutym, jeśli kiedykolwiek było się kochanym i kochało się. Isella nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Każdy popełniał błędy, nikt nie był idealny, ale tylko ci, którzy mieli naprawdę skrzywdzone umysły dopuszczali się do takich rzeczy, do jakich dopuszczał się Falon'Din.
Doszli do łoża i w zasadzie nie rozumiała tego, co właśnie miało się wydarzyć. W chwili, w której poleciała na materac jej oczy wykrzyczały przerażenie.
Czuła jego ciało na sobie, materiał jego ubrań zaczynał być mokry od jej skóry.
- Zejdź ze mnie, proszę.
Nawet nie wiedziała, kiedy jej gardło ścisnęło się tak mocno, kiedy twarz straciła maskę. Była wściekła, starała się każdą swoją komórką w ciele nie rzucić się na tego mężczyznę i nie próbować udusić go własnymi rękoma. Leżała jak sparaliżowana, wiedząc, że jeśli przestanie mieć napięte ciało, zwyczajnie uderzy go w twarz.


Pan Vincent - 2019-01-04, 21:59

- Zejdź ze mnie, proszę - wydusiła z siebie nieco ochryple, a jej drobne ciało napięło się wyraźnie, zupełnie jakby została właśnie oblana kubłem zimnej wody. Cóż, może tak się właśnie poniekąd czuła? Nie mógł sobie odmówić idealnie zaplanowanej chwili zaskoczenia - wyrysowała się ona bowiem idealnie na jej bladej twarzy, mówiąc wszystko to, czego jej usta powiedzieć nie mogły.
Pochylił się nad nią, wspierając tułów na elegancko zgiętym łokciu; kiedy przechylał głowę, ciemne włosy, niby aksamit, przesunęły się w swej pieszczocie po drapieżnie zarysowanych kościach szczęk, zupełnie niczym kurtyna, którą mógł rozpocząć nową scenę swego zbereźnego przedstawienia.
- Nie jestem tu od spełniania twych próśb - zauważył, podczas gdy odziana w skórzaną rękawiczkę dłoń przesunęła się, ujmując sprawnie zesztywniały od napinania mięśni nadgarstek. - Ty za to musisz pamiętać, co mi obiecałaś - przypomniał jej uprzejmie, pochylając się jeszcze niżej, by móc zaciągnąć się kwiatową wonią jej skóry; było w tym zapachu coś... niezwykle pobudzającego. Coś, dzięki czemu mógł znowu, powoli, rozbudzić swe ciało, wprawić je w gotowość i...
Obrócić ją gwałtownie na brzuch, przyglądając się mimowolnie odsłoniętym pośladkom. Trzeba było to wreszcie przyznać; co, jak co, ale pośladki miała godne podziwu.
Tylko... jedna osoba mogła poszczycić się jeszcze lepszym tyłkiem. Jedna, jedyna, która potrafiła uwieść go jednym spojrzeniem. Rozkochać gestem równie niedbałym, z jakim on sam unieruchamiał rzucającą się elfkę swymi posykującymi wstęgami obsydianowego ognia - te owinęły się szczelnie wokół przegubów jasnowłosej, przytwierdzając ją mocno do materaca, pozostawiając na jego (nie)łasce.
Wyprostował się, podziwiając z góry swe dzieło.
Idealnie - nie dość, że biedna kretynka nie mogła wykonać choćby i ruchu, była doskonale przygotowana na to, co zamierzał jej za chwilę zrobić.
- Musiałaś próbować z nim już paru pozycji, prawda? - Zagadał lekko, zupełnie, jakby przez cały ten czas rozmawiali sobie o pogodzie. Mimo paru wymagających ruchów, jego głos nie zmienił się choćby o jotę, a o zadyszce nie było wręcz mowy. - Czy to ty przychodziłaś do jego komnat, czy on odwiedzał swoje? Zostawiał zapalone światło? Ten żałosny, zakompleksiony kundel nie wygląda mi na kogoś, kto z dumą prezentowałby wdzięki swego ciała. Widzisz, ja... - urwał, sięgając do zapięcia płaszcza, który opadł na ziemię w towarzystwie szelestu kosztownych tkanin. Długie palce przesunęły się po ciemnym materiale, przesuwając się zaraz do guzików gustownej koszuli. - Ja jestem zupełnie inny. Niczego się nie wstydzę. Ale to nie jedyna różnica, jak się domyślisz. Solas - ciągnął, nieskrępowany, zmuszając macki do wzniesienia wypiętych pośladków jeszcze, jeszcze wyżej; tak, ze teraz mógł nawet dojrzeć ukrytą pod nimi, rozkosznie różową kobiecość. - Solas jest czułym kochankiem. Nie zrobiłby ci celowo krzywdy, nie chciałby zobaczyć na twej twarzy więcej bólu - koszula dołączyła do płaszcza, odsłaniając niezwykle zgrabne, szerokie plecy i twardy, umięśniony brzuch o skórze tak gładkiej, że jednocześnie mogłaby uchodzić za obleczony wokół mięśni jedwab.
Inkwizytorka nie mogła tego widzieć, ale jeśli jakimś cudem zobaczyłaby, gdzie teraz sięgał, z pewnością domyśliłaby się do tego, dokąd to wszystko zmierzało - jeśli nie domyśliła się tego już wcześniej, rzecz jasna.
Długie, białe palce owinęły się wokół żylastego trzonu przyrodzenia, uwolnionego spod dolnego okrycia w dwóch, przesiąkniętych doświadczeniem ruchach. Był gotów.
- Zwłaszcza, że tyle ci go już zadał, prawda? Zawdzięczasz mu tyle trosk, tyle nieprzespanych nocy... a teraz możesz przypisać mu także i to.
Naprężony członek naparł stanowczo na ciasno zwarty pierścień mięśni, wślizgując się weń w jednym, przerażająco celnym ruchem i już, już tam był. A rozchodzący się po nim krzyk w oczywisty sposób powiedział mu, że znalazł się tam, jako pierwszy, co ucieszyło go jedynie bardziej.
Pierwszego razu się, przecież, nie zapomina.


Draco - 2019-01-04, 22:23

- Do jasnej cholery, zostaw mnie, ty cholerny, pojebany potworze! Puszczaj! Miałam być dla ciebie posłuszna, ale nie miałam być zgwałcona! Zostaw mnie!
Wszystkie skrzętnie ukrywane emocje właśnie wyszły na światło dzienne wraz z absolutną paniką, w jaką wpadła Isella. Szarpała się z każdą chwilą bardziej, w szczególności, gdy Falon'Din ewidentnie ustawiał ją tak, jak tylko mu się podobało do aktu, do którego nie chciała dopuścić za wszelką cenę. Tylko co miała zrobić?
Macki skutecznie uniemożliwiały jej używanie zaklęć, jakichkolwiek. Nie potrafiła wyczarować nawet płomyka i uświadomienie sobie tego tuż po spróbowaniu było czymś, czego się zupełnie nie spodziewała.
Szarpanie się nie dawało rezultatów, nie mogła się oswobodzić, nie potrafiła. Jej włosy, wciąż wilgotne, rozsypały się po jej plecach, spadając na ramiona.
To nie mogła być prawda. Nie mógł jej tego zrobić, na wszelkie świętości, nie mógł. Skoro tak bardzo chciał być pierdolonym bogiem, nie mógł jej tego zrobić, tak nie postępowali...
Krzyk, jaki rozdarł pomieszczenie był gardłowy, pierwotny. Zacisnęła palce w pięść, raniąc tym samym swoją własną skórę. Szarpała się dalej, jej ciało napięte było do granic możliwości, próbując w oczywistym, absolutnie bezwarunkowym ruchu wyrzucić z siebie intruza.
Zrobił to specjalnie. Gdyby wszedł w jej kobiecość, mogłaby to jeszcze jakoś przyswoić, znacznie łatwiej było przygotować bowiem cipkę, niż... Ale nie, nie mógł oczywiście, w jakikolwiek sposób...
Po jej policzkach pociekły łzy i nie potrafiła tego powstrzymać. Łzy bólu i wściekłości. Miała ochotę zabić tego sukinsyna, rzucić mu się do gardła w tej chwili i gdyby nie macki, bez wątpliwości właśnie zrobiłaby to. Żałowała, że nie zrobiła tego, kiedy miała okazję.
Jej tyłek piekł żywym ogniem, promieniując bólem w górę jej ciała. Nie potrafiła złapać oddechu. Jej ciało słabło, ponieważ była od dłuższego czasu bez pożywienia i wody. Pojawiło się coś wilgotnego w jej wnętrzu, ale to nie mogła być sperma, ten potwór poruszał się w niej, doskonale to czuła. Krew? Naprawdę, krwawiła?
Świat robił się trochę... rozmazany. Czy właśnie traciła przytomność?
Nie miała pojęcia co działo się dalej.


Pan Vincent - 2019-01-04, 23:31

Gdyby stanowili sobą parę kochanków, Ilasdar przygotowałby zapewne Inkwizytorkę, nawilżając każdy fragment jej intymności; rozbudzając ją ostrożnie i miarowo, a potem rozciągnąłby nieprzygotowane, dziewicze wejście, dbając przy tym o to, by pokazać swej niedoświadczonej oblubienicy, ile rozkoszy mogła wyciągnąć z tego pozornie odrażającego i zapewne niekonwencjonalnego aktu rozpusty.
Rzucająca się pod nim kobieta nie była jednak nikim tak istotnym - nie była nawet znacząca na tyle, by odstawać swą "ważnością" ponad życie przeciętnych niewolników, których w czasach swej świetności miał pod dostatkiem nawet wtedy, gdy chodziło o zwyczajne podanie herbaty.
Czy mógł założyć, że obdzierana przez niego z resztek godności istota podawała mu właśnie herbatę? Co takiego symbolizowała filiżanka? Jej kruchy żywot? Niewinne serce, które plugawił swymi wpływami?
Poruszył się ostrożnie, starając przyzwyczaić nienawilżony trzon męskości do duszącej wręcz ciasnoty - odrobina krwi pociekła z zaciskającej się i rozwierającej pulsacyjnie dziurki, spływając po napiętym do granic możliwości, smukłym udzie elfki; jej czerwień kontrastowała wyraźnie z bielą skóry, stanowiąc sobą niemalże artystyczny widok. Szkoda, że nie miał czasu dłużej się nim cieszyć.
Kolejne pchnięcie było już pewniejsze i włożył w nie zdecydowanie więcej siły; skurcz był odrobinę zbyt gwałtowny, ale przyjemność i tak rozlała się w swej drażniącej pieszczocie po lędźwiach, gdy zaczerwieniona główka przyrodzenia dotarła do ciasnego skrętu jelita, naciągającego się kurczliwie na bezczelnym intruzie.
Właściwie... kiedy tak się nad tym zastanowić, ta krew nie była jednak taka bezużyteczna - brudna, skażona, bezwartościowa - tak, na pewno. Ale choć ścierała się szybko, przy odrobinie wprawy umożliwiała mu wsuwanie się głębiej i głębiej, aż w końcu zdał sobie sprawę z tego, że rytm jego bioder stał się wyjątkowo satysfakcjonujący, dziki, rozkoszny!
Bolał go tylko brak krzyków... czyżby tej małej dziwce naprawdę wydawało się, że da jej tak po prostu odpłynąć?
Smukła dłoń wystrzeliła w górę, a gadzie wargi szepnęły zaklęcie - już po chwili odkorkowywał fiolkę, podtykając ją wprawnie pod nos omdlałej Inkwizytroki. Wszystko to bez choćby i chwilowego zatrzymania penetrującego jej wnętrze członka.
Odkorowana fiolka znalazła się pod drobnym, prostym nosem, przywracając jej natychmiastową przytomność.
- Budź się - warknął, odsuwając się na chwilę tylko po to, by obrócić ją teraz na plecy. Nie darowałby sobie, gdyby nie mógł patrzeć jej teraz w oczy. Nie, kiedy świadomość tego, co właśnie jej robił, uskrzydlała jego duszę, posyłając przyjemne dreszcze po całym, złaknionym przyjemności ciele. - Patrz na mnie. Jeśli oderwiesz ode mnie spojrzenie, sprawię, by wszystko to stało się dla ciebie jeszcze przyjemniejsze - wydął wzgardliwie wargi, przytrzymując jej udo (nie potrzebowali już cienistych macek - a nawet, gdyby ta wstrętna kurwa odnalazła w sobie odwagę i rzeczywiście rzuciła się na niego z pięściami - och, tylko na to czekał), by odnaleźć znów zaczerwienione, opuchnięte wejście i wsunąć się w nie głęboko, drżąc wyraźnie, gdy szpiczastych uszu dobiegł kolejny, zbolały jęk.
Wyglądał strasznie; z ciemnymi włosami rozsypanymi wokół twarzy, z szaleństwem, igrających w gadzich, żółtych ślepiach, z szerokim uśmiechem, który co i rusz uwalniał przepełnione czystą rozkoszą westchnienia...
Nawet brak odzienia nie odbierał mu gracji czy autorytetu, miał rację - poruszał się płynnie i zgrabnie, wówczas nawet wobec tak potwornego czynu, jakim był gwałt.
- Jeśli będziesz wystarczająco grzeczna, ofiaruję ci posiłek i odrobinę snu - obiecał, przygryzając gwałtownie dolną wargę, gdy oplatająca go ciasnota posłała znów impuls rozbrajającej przyjemności. - Pomyśl o tym, jakie to... ymh, dobre dla dziecka - zwrócił jej uwagę, naprężając się jeszcze mocniej, jeszcze wyraźniej. Pełne jądra uderzały o zziębniętą skórę, długie ramiona owijały się pajęczo wokół drobnej sylwetki, zupełnie jakby w tej jednej chwili Starożytny postanowił wchłonąć torturowaną elfkę we własne ciało.
- Rozluźnij się dla mnie - poprosił uprzejmie. Odchylając lekko głowę. - Wpuść mnie... głębiej.


Draco - 2019-01-04, 23:53

Błoga cisza była rozkoszą. Isella musiała dotrzeć do kogoś w jakiś sposób, musiała. Najprościej byłoby wkraść się do snów Solasa, ale nie miała pojęcia jaka była kondycja jego zdrowia, nie mogła niczego gwarantować. Inny mag? Może Dorian? Nie, rozerwałoby mu to serce, gdyby powiedziała do czego jest zmuszana. Z drugiej strony, kto jeszcze? Merrill? Nie miała pojęcia, czy była na tyle skupiona, by w ogóle dojść do niej, nigdy nie praktykowała tego z kimś, kto nie był dla niej okropnie ważny.
Skupiła się w Pustce na tym, aby odnaleźć Doriana. Była blisko, wiedziała o tym, czuła to niemalże.
Usłyszała jego głos, śnił o swoim ojcu, pamiętała tego mężczyznę. Tym razem leżał martwy na posadzce, a nad nim pochylał się Dorian, który choć nie miał niezwykle ciepłych relacji z tatą, były zdecydowanie lepsze, niż kiedy mag przyszedł do Inkwizycji.
- Dorian - szepnęła Isella, uśmiechając się do mężczyzny czule.
- Isella? Co ty tu robisz...?
- To twój sen. Odwiedzam cię, bo mam chwilę. Błagam, powiedz, że macie jakiś pomysł, jakikolwiek. Proszę.
Choć znajdowali się w Pustce, a jej ciało wyglądało całkiem normalnie, to oczy świadczyły o pewnej krzywdzie, której nie ukrywała, nie miała już siły, nawet tutaj. Może szczególnie w snach.
- Cóż, tworzymy go powoli, spotykamy się z...
- Nie, nie mów mi. Zmusza mnie do prawdy eliksirami, nie mogę wiedzieć takich rzeczy, nie mogę was zdradzić. Nie wiem ile rzeczy jeszcze mu powiem, nie mam pojęcia.
- Isella, co się dzieje?
Głos Doriana nagle był napięty, przejęty. Czuł rozpacz w głosie Inkwizytorki, a to nie było do niej podobne. Zwykle silna, nie narzekała nawet wtedy, gdy miała ku temu największe prawo.
- On mnie gwał...
- Budź się - usłyszała nagle.
Pustka zniknęła, nie miała pojęcia co się działo przez krótką chwilę, nim nie poczuła powracający ból, bardzo wyraźnie i bardzo dokładnie. To nie była jej imaginacja, nie wymyśliła sobie tego. Ten popierdoleniec brał ją na tym łóżku, jakby była niewiele warta. I może nie była, nie obchodziło jej to, ale... Byli jednej rasy, jak tak mógł?! Och, doskonale wiedziała, jak mógł. Falon'Din słynął z wielu rzeczy i na pewno nie była jednym z nich życzliwość.
Została przewrócona na plecy i chociaż miała w końcu wolne ręce i nogi, nie mogła uczynić nawet jednego ruchu. Całe ciało rwało ją z okropnego bólu, czuła się, jakby umierała. Nie potrafiła złapać nawet jednego, pełnego oddechu. Jej oczy były czerwone od łez i miała ochotę splunąć mu na twarz.
Jedyne co jednak robiła to patrzyła na niego w najbardziej nienawistny sposób, jaki tylko potrafiła. Gdyby mogła zabijać oczami, Falon'Din z pewnością byłby już trupem.
Wygięła się boleśnie w łuk, gdy poczuła, jak ten potwór wsuwa się w nią znowu. Zaszlochała cicho, zaciskając palce na materacu, wbijając w niego paznokcie.
Jak on mógł odczuwać z tego przyjemność? Jaki potwór to robił? Co musiał mieć w głowie?
- Wpuściłabym cię głębiej, gdybyś mnie nie zmuszał. Ale to robisz. Jak mam pokonać naturę?
Jej głos był wyprany z emocji. Isella starała się, aby schować wszystkie emocje, każdą jedną. Nie będzie miał tej satysfakcji. Bólu ukryć, oczywiście, nie potrafiła, ale poza tym była jak pusta kartka.
Rozpaczliwie próbowała skupić swoją uwagę na czymś zupełnie innym. Przypomniała sobie o rzeczy, o której absolutnie nikt o niej nie wiedział, nawet jej najdroższy przyjaciele. Nie potrafiła powiedzieć im prawdę, ale napisała o tym w pamiętniku. Mimo wszystko miała cichą nadzieję, że Solas pominie ten wpis.

Pewnie wiedziałeś o tym, że kiedy chciałeś zniszczyć świat, byłam w Wolnych Marchiach. Musiałam... spotkać się z klanem. Tęskniłam za nimi, poza tym tyle lat odkładałam spotkanie, aż w końcu nie mogłam mieć więcej wymówek. Bałam się, jak zareagują.
Wypuścili mnie całą, trochę zagubioną w swoim świecie, aby... szpiegować. A wracałam kilka lat później, tylko na chwilę, bez vallaslin i bez ręki, z innymi oczami. Opiekunka mi to powiedziała. Mam, ponoć, inne oczy, zmieniłam się. Nie jestem w stanie tego sama powiedzieć. Ale jak mogłabym nie ulec zmianom, skoro widziałam tak wiele? Dobra i zła, tyle naszej kultury udało mi się poznać, tyle rzeczy odkryć. Wiem, dla Ciebie to żadne nowości, ale dla mnie... dla nas. To zupełnie nowy rozdział, to coś ogromnego, co muszę pielęgnować, muszę dopilnować, aby każdy wiedział o prawdzie. Nie kłamstwach, które przyjęliśmy za prawdę, gdy nie mieliśmy wiedzy, ani znaków od... cóż, od Was.
Wiesz co jest dla mnie najsmutniejsze?
Modliliśmy się do Mythal. Do Was wszystkich, ale ona cały czas tu była, nie była w uthenerze. Modliliśmy się, prosiliśmy o pomoc, o zrozumienie, o... o cokolwiek. I nigdy nie przyszła, aż cholerne zrządzenie losu postawiło mnie przed nią. I kiedy mogłam ją w końcu o to spytać i zrobiłam to, odpowiedziała, że co się wydarzyło nie można już zmienić. A potem, wiedzieć o tym, że to nie bogowie. To elfy, takie jak ja, tylko... cóż, z tamtych czasów. „Tamtych czasów”, nawet nie wiesz jak to sformułowanie brzmi abstrakcyjnie w mojej głowie, rozbija się echem, tłucze w umyśle, a ja momentami czuję się, jakbym nie mogła oddychać. Wszystko to było kłamstwo.
Nie czuję jej już. To chore, może dziwne, ale cały czas odczuwałam obecność Mythal. Nie wiem, czy faktycznie była w pobliżu, czy nie, ale odczuwałam. Gdy pytam Studnię, odpowiada niejasno, nie rozumiem, ale wydaję mi się, że wiem.
Jej już nie ma, prawda? Jak to możliwe? Mam nadzieję, że kiedyś się dowiem. (dopisek: Już wiem.)
Ach tak. Napisałam, że szpiegowałam. Cóż, tak. Można by zapytać, czemu byłam tam, skoro jestem elfem, magiem i co mnie obchodzi ludzkość, prawda? Poniekąd. Ale elfy zaniepokoiły się. Wojna pomiędzy magami, a templariuszami trwała od stuleci, może nawet dłużej. Niektórzy z elfów też trafiali przecież do Kręgów, to nie była nowość – chociażby Szary Strażnik, który pokonał z przyjaciółmi Plagę był magiem, był też w Kręgu i... i był elfem. Miejskim, ale zaczęłam na nich spoglądać nieco inaczej. Zawsze czułam jakąś wyższość nad miejskimi, wiesz? Nie było to dobre, ale czuliśmy się... lepiej. Bo to my byliśmy tymi, którzy kultywowali tradycje i nie dawaliśmy się wrzucić pod jarzmo ludzi.
Tymczasem w międzyczasie byłam, czy to w Denerim, czy Kirkwall. Widziałam te miejsca, „Obcowiska”. Nie wiem, czy miałeś okazję zobaczyć coś podobnego, ale może lepiej nie (Twoja nienawiść do rasy ludzkiej zwiększy się jeszcze bardziej). Tak bardzo starali się zachować choć namiastkę, choć okruchy tego, co znają Dalijczycy, a przecież wiemy o tym, że większość to kłamstwa. Chcieli cokolwiek.
Dlatego nie zaniedbuję Obcowisk, jeśli mówimy o roznoszeniu wiedzy. Nie chcę ich zaniedbywać. Jeśli pragną, jeśli mają taką potrzebę zawsze mają ciepły kąt w Podniebnej Twierdzy. Nawet nie wiesz ilu uchodźców w ten sposób funkcjonuje w zamku. Zastraszeni przez ludzi, bez domu, bez swojego miejsca siedzą na mojej głowie, ale na moje zaproszenie. I nie wadzi mi to, bo mam plany. Dalekosiężne, ale powoli sznurki są pociągane. Powoli sytuacja będzie się zmieniała.
Potrzebuję tylko czasu.
Mam nadzieję, że poznasz się na moich marzeniach, że będą miały one dla Ciebie sens. A jeśli nie... To też przeżyję.
Możemy zawsze stworzyć nowe, prawda?
Na elfy od stuleci patrzono wilkiem, zawsze podejrzani, zawsze niepewni, zdrajcy. Kogo albo czego, nikt nie wie, po prostu zdrajcy. Może nie podoba się ludziom, że są tacy, którzy buntują się przeciwko ich zawłaszczeniu sobie pewnych miejsc, rzeczy, nas?
Nieważne, czy posłano by łotrzyka-szpiega, czy maga, patrzono by na nas w ten sposób – cóż, jeśli szpiega by zdemaskowano, nawet gorzej. A ja? Cóż, wyglądam dość niepozornie, jestem elfem, co prawda, ale kobietą, więc to jeszcze mniej podejrzane. Mag, no cóż, zainteresowanie mogło wzbudzić to, że ta cała kłótnia była poniekąd o tych, którzy są mi podobni.
Udało się, nikt mnie nie podejrzewał.
Ciekawi mnie, czy wiedziałeś.


Pan Vincent - 2019-01-05, 00:27

Nie wiedział. Nie miał pojęcia, naprawdę - było tyle rzeczy, których dowiadywał się o Inkwizytorce (czasem nawet i wbrew jej własnej woli), rzeczy, o których wiedział tylko on, on jedyny, mając nadzieję, że nigdy nie będzie zmuszony do wyjawienia ich choćby i samej Iselli. A jednak, mimo tego, jak zdolnym był strategiem, jak dociekliwym szpiegiem i umiejętnym słuchaczem, nie zdołał domyślić się przeszłości ukochanej - fakt więc, że i ona szpiegowała swego czasu dla swego klanu, wydał się dla niego wręcz... miażdżący.
Dłonie wciąż mrowiły mu nieprzyjemnie, jak to miało miejsce... cztery lata temu, gdy w ofierze złożyła mu się sama Mythal. Ale energia Andruil nie była taka sama; wiele w niej było chaosu i złości, nad którą nie nauczył się jeszcze zapanować. Być może naprawdę postąpił zbyt pochopnie? Może jej moc miała już za chwilę okazać się dla niego zbyt potężna i...
Drgnął, targnięty wspomnieniem, obrazem twarzy dawnej przyjaciółki, gdy ta godziła się, by oddać mu ostatnie, co miała - swą magię. Rozumiała, że nie uda się jej już obudzić i żyć po drugiej, właściwej stronie.
"Nigdy nie zapomnę tego dnia, gdy oszukałeś dla mnie Anarisa", powiedziała, uśmiechając się do niego smutno.
Ma melava halani, Solas.
My nigdy nie zapominamy.

Zerwał się gwałtownie z fotela, przyciskając do twarzy poznaczone czerwonymi pęknięciami dłonie - rany wciąż nie goiły się tak dobrze, jakby sobie tego życzył, ale to nie to drażniło go najbardziej, zupełnie nie. Nie mógł pogodzić się z tym, że do czasu przybycia archonta pozostawali zupełnie bezsilni, bezużyteczni. A nawet i wtedy... nie był pewien, czy moc Andruil wiele wskóra wobec czarnej magii Falon'Dina. Powinna, przecież powinna. Każdą elfią sztuczkę dało się jakoś rozwiązać. Trzeba było tylko...
- Solas! - drzwi załomotały ciężko, gdy do środka (bez pukania) wpadł zdyszany Dorian. - Archont przybył już na miejsce, wszyscy zbierają się w sali narad.
- Oczywiście - zreflektował się, obracając głowę w stronę przybysza. - Naprawdę przyprowadził ze sobą armię?
- Tak, jest ich.. wszystko w porządku? Co ci się stało z oczami? - Mina Tevinterskiego maga zrzedła momentalnie, a sam wspomniany cofnął się wolno o krok w stronę drzwi.
- To nic takiego - przechylił głowę, wykrzywiając wargi w kiepsko sfałszowanym uśmiechu. - Za chwilę mi przejdzie.
- W... w porządku. Pójdę po resztę. Do zobaczenia na sali i... Solas - jasne oczy zwróciły się w jego stronę, wytrzymały pełne bólu i pierwotnego mroku spojrzenie. - Gdybyś czegokolwiek potrzebował, służę ci swą pomocą. Pamiętaj, że nie jesteś w tym wszystkim sam, ja... Ja też za nią tęsknię.
- Dziękuję ci - odpowiedział po krótkiej chwili milczenia, przymykając powieki. - To wiele dla mnie znaczy, Dorianie.

Trzeba było przyznać, że plotki, którymi obdarowała ich parę dni Josephine, nie mijały się wcale z prawdą; Radonis okazał się bowiem człowiekiem kultury, wysławiającym się w mowie kwiecistej, poprawnej i upolitycznionej, a przy tym wciąż niezwykle przyjaznej, poprawnej. Duży respekt w jego nietuzinkowej postaci wzbudzała długa, zadbana broda, stanowiąca bezsprzecznie jego wielką dumę; Variel przyglądała się jej mimowolnie, gdy starszawy mag poprawiał jej ułożenie, przygotowując się do wejścia na salę. Nie spodziewała się jednak, że w ów wejściu przeszkodzi im niewielki kot; sierściuch, który łaził za nią nieustannie, od czasu, kiedy poznali się w komnatach Merrill, podczas jednej z ich nocnych schadzek. Mruczące kłębowisko futra i zębów wprost nie odklejało się od jej nogi, doprowadzając ją tym samym do szaleństwa.
- Sio - szepnęła cicho, przesuwając bestię nogą, ale ta powracała do niej nieugięcie, nie dając za wygraną. Co z tym kotem było nie tak? Przecież nie weźmie go ze sobą na naradę. - Sio, powiedziałam. Zmykaj, gdzieś na pewno masz tuńczy...
- Kot? - Usłyszała nagle; obróciła się więc gwałtownie w jego kierunku, stając oko w oko z najważniejszą osobistością całego Imperium.
- Kot...? - odpowiedziała niepewnie, cofając się delikatnie w kierunku ściany.
- Jaki piękny! Doprawdy, niesamowity, co za ciekawe umaszczenie! - Wykrzyczał starzec, przykucając na moment, by sięgnąć za nią i... wziąć mruczące futro w ramiona, przytulając się z pasją do lśniącego futerka. - Niesamowity! - Powtórzył i z szerokim uśmiechem machnął głową na odprowadzających go pachołków, którzy pchnęli zgodnie drzwi, wpuszczając go do środka.
Przez krótką chwilę stała tak, mrugając wolno, jakby w ten sposób mogła cofnąć czas i obejrzeć ten absurdalny moment ponownie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ruszyła więc za nimi, witając się uprzejmie ze wszystkimi obecnymi na naradzie.
Jej uwagę przyciągnął natychmiast.. Solas. Jego odmienione oblicze, lśniące purpurą oczy.
Bogowie... co on właśnie...
Przecisnęła się ostrożnie przez tłumy, docierając wreszcie do poszukiwaną przez nią osobistość.
- Aravasie - szepnęła cicho, szturchając mężczyznę łokciem. - Co on, do cholery, zrobił?


Draco - 2019-01-05, 01:13

Aravas sam zastanawiał się nad pytaniem Variel już wcześniej i właśnie zamierzał sprawdzić swoje przypuszczenia, gry rudowłosa przerwała mu.
Spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- Jeśli to jest to, co myślę, przysięgam, zamorduję tego gówniarza - mruknął dyskretnie białowłosy mężczyzna i dystyngowanym, nieco nonszalanckim krokiem przybliżył się do łysego maga.
Od razu to wyczuł. Magia wokół niego była niespokojna, trochę nietypowa. Śmierdział przeładowaniem na kilometr, rozpoznawał tę wirującą wokół niego energię nazbyt dobrze. Tak czuł się, gdy Andruil była w jego otoczeniu.
- Czy możesz mi wyjaśnić, Solas, jakim cudem jesteś tak głupi? - syknął dyskretnie, spoglądając prosto na archonta i Inkwizycję, która witała go nad wyraz ciepło. Zwrócił uwagę na kota, który gnieździł się radośnie w ramionach Radonisa.
- Co ty sobie myślałeś? Że rozwiązanie sytuacji przyjdzie do ciebie, gdy będziesz miał więcej mocy, nad którą nie będziesz panował i która nie należy do ciebie?
Gdyby tylko mógł, jego zimny ton głosu byłby wystarczająco słyszalny dosłownie wszędzie. Ale byli na naradzie i nie mógł go w bardziej jawny sposób zbesztać, co nie oznaczało, że brakowało w jego wypowiedzi jadu, zirytowania, a przede wszystkim - rozczarowania.
Tyle lat cały czas był przy tym nieroztropnym magu, tyle lat naprawiał jego błędy, tyle lat wspólnie planowali wiele rzeczy, żeby teraz, na starość, temu skończonemu idiocie zachciało się realizować plany samotnie, jeszcze w dodatku tak bezsensowne. Cztery tysiące lat na tym padole, a ten dalej zachowywał się tak, jakby urodził się dwadzieścia lat temu!
- Witaj, archoncie. Niezwykle miło mi cię przywitać w naszych skromnych progach.
W pomieszczeniu rozbrzmiał subtelny głos Josephine. Ukłoniła się przed władcą delikatnie, co zresztą zrobiła cała rada Inkwizycji.
- Chyba możem... Gdzie jest Dorian? - Antivianka zmrużyła oczy, poszukując barwnego Tevinterczyka, ale na próżno było błądzić spojrzeniem, bo w istocie nie było go w pomieszczeniu.
No doprawdy, miał on jedno zadanie - stawić się, nawet tego nie potrafił.
- Jestem! Przepraszam za spóźnienie, ale znalezienie Cassandry okazało się trudniejsze, niż mi się wydawało.
Barwny głos dołączył do nich wraz z otwierającymi się wrotami. Tuż za nim, w istocie, była też Poszukiwaczka.


Pan Vincent - 2019-01-05, 01:31

Pięć minut wcześniej.
- Nie możesz tam wejść! - żachnął się Dorian, łapiąc się buńczucznie pod boki. - Nie, kiedy on jest w środku!
- Kadan - Byk przysunął się jeszcze, chwytając w swoją ogromną dłoń jeden z odstających pośladków Tevinterskiego maga. - Dopiero co przyjąłeś moje oświadczyny i już chcesz się mnie pozbyć?
- P-przyjąłem je wcześniej. I mów ciszej, na światłość. Jeszcze ktoś nas usłyszy.
Duże łapy przesunęły się nieposłusznie wyżej, łapiąc go za ramiona; w następnej chwili był już przyciskany do ściany, miażdżąc o nią gładko wygolony policzek.
Co najlepszego wyprawiała ta bezwzględna bestia? Spędził ostatnią godzinę na doprowadzaniu do porządku swoich wąsów, czy tak ciężko było zrozumieć, że chciał, by wyglądały obłędnie?
- Odsuń się ode mnie, nie mam już cza... och, Byku. Pieprzyć cię.
- I ciebie - wymruczał czule wielkolud, przesuwając drapieżnymi wargami po długości miękkiej, wyperfumowanej szyi. - Teraz.
- Nie mam czasu, za chwilę zacznie się nara...
- Khm.
Jak oparzeni odskoczyli od siebie pośpiesznie, obracając się, by popatrzeć wprost na.. Cassandrę.
- Jak mogłaś nas tak przestraszyć! - Dorian oparł się ciężko o ścianę, przyciskając dłoń do bijącego pod szatami serca. - Oszalałaś?
- Leliana kazała mi ciebie poszukać. Za chwilę się zacznie. O ile już się nie zaczęło.
- W porządku, masz rację. Mówiłem ci - ostatnie zdanie wypowiedział już do Byka, mrużąc groźnie powieki. - Nie teraz. Proszę.
- Wiesz gdzie mnie szukać, kadan - odpowiedział tylko niezrażony qunari i jak gdyby nic, świecąc tym swoim mięsistym, szerokim i nieskończenie idealnym torsem, powędrował w kierunku skrzydła z komnatami mieszkalnymi.
- ...szysz co do ciebie mówię? Dorian! Chodź wreszcie!
- Tak - potrząsnął lekko głową, uśmiechając się przepraszająco. - Oczywiście, już idę.

- Nie chcę o tym teraz rozmawiać - odparł cicho, unikając uparcie spojrzenia starszego przyjaciela. To właśnie jego reakcji obawiał się najbardziej i teraz ciężko było mu pomyśleć o tym, w jaki sposób miałby go uspokoić. Na całe szczęście nie mogli sobie pozwolić na przeprowadzenie tej trudnej rozmowy w chwili, gdy został do niej w oczywisty sposób zaproszony.
Wiedział, że jego twarz świeciła teraz nieugaszonym znamieniem, symbolem drugiej (a właściwie trzeciej ) obecności, ale nie miał nawet czasu, by odpowiednio to rozplanować, musiał działać szybko. Teraz, wzbogacony o dodatkową potęgę, mógł zostać wyśmiany, ale czuł się potężniejszy, czuł to w swoich żyłach i pulsujących gorącem oczach. A złość... wkrótce miała mu już przejść, był tego pewien. Wszystko w swoim czasie, jak to mawiano.
Byle nie za długo. Isella go potrzebowała. I on także potrzebował jej.
- Dobrze, będąc już w komplecie - podsumowała Josephine, uśmiechając się ciepło do Doriana, który od razu pierzchnął gdzieś w kąt pomieszczenia. - Chciałabym ustalić, co możemy, aby jak najszybciej dostać się do Ostagardu.
- Przygotowaliśmy tam eluvian - Variel podparła się z rozwagą o ramię Aravasa, uśmiechając się z dumą. Czyżby zdążyli zadziałać w tym kierunku, podczas kiedy on sam był nieprzytomny? To było... wyjątkowo imponujące.
- Naprawdę?! - Cullen rozdziawił usta, uśmiechając się zaraz szeroko. - Chwała wam za to! To skraca nam dwa dni drogi, jesteśmy...
- Niezupełnie - Starożytna pokręciła swą głową, aż zafalowały wściekle rude sprężyny włosów. - Eluvian znajduje się w pewnym oddaleniu od naszego docelowego miejsca... żeby nie mógł go wyczuć Il... Falon'Din.
- To zrozumiałe - do rozmowy wtrącił się wreszcie Radonis, nie przestając wciąż rozpieszczać mruczącego mu w ramionach kota. - Musimy znać liczebność demonów. Bez tego nie rozplanujemy odpowiedniego planu działania.
- Nasi ludzie naliczyli ich około setki - Leliana przedstawiła sytuację, posługując się przygotowanymi wcześniej figurami. Rozłożyła je pośpiesznie na mapie, pozwalając wszystkim zobaczyć, jak wiele miejsca w rzeczywistości zajmowały wspomniane kreatury. Widok ten napawał go... sam nie potrafił tego nawet określić - setka demonów zebranych w jednym miejscu przez jedno istnienie. Stworzonych przez jedno istnienie.
Przez całe swoje życie nie ufał Falon'Dinowi, ale nigdy nie przypuszczał, że... że okaże się on tak zły. Tak zepsuty. I to właśnie on miał jego Isellę. Przez cały. Ten. Cholerny. Czas.
- Co potem? - dopytał Archont, uśmiechając się łagodnie; zupełnie jakby nie przerażały go te tłumy, morza czekających ich potworów. - Moje wojska nie napotkają problemu w położeniu kresu tym kreaturom. Zadbałem o to - zapewnił gorąco, wypuszczając wreszcie pomiaukujące zwierzę. Ozdobione pierścieniami dłonie przesunęły się po imponującej długości brody, przywracając ją do poprzedniego, idealnego stanu. - Co zrobimy, gdy pozostanie nam już wyciągnięcie... Falon'Dina z klatki? Czy znamy na to sposób?
Zebrani zamilkli, wyraźnie skonfundowani. Cóż, ich plan nie obejmował dalszych działań. Nie było to bowiem takie proste.
- Wkrótce dowiem się, co powinienem zrobić, by wyciągnąć go na zewnątrz - obiecał głośno Solas, przyciągając ku sobie wszystkie spojrzenia; nie mylił się, sądząc, że większość z nich przesączała wręcz skrajna podejrzliwość. - To kwestia paru godzin. Może parunastu.
- Dobrze więc - zgodził się mag, przyglądając mu się badawczo. - Kiedy znajdziecie już rozwiązanie, podzielcie się nim ze mną, proszę. Chciałbym wiedzieć, dokąd i po co wysyłam swych ludzi.


Draco - 2019-01-05, 02:27

Narada przebiegła raczej bez większych ekscesów, bowiem słowa Solasa w zasadzie zamknęły całą sytuację. Nic więcej nie było do przekazania, przynajmniej na chwilę obecną, w związku z czym służba Podniebnej Twierdzy doprowadziła gości do pokoi gościnnych, natomiast Aravas nie zamierzał zostać zignorowanym, o nie.
- Ty, za mną - wskazał Solasa z wyrazem twarzy nie znoszącym sprzeciwów.
W milczeniu obaj wyszli z sali, udając się do gabinetu Inkwizytorki. Variel chciała z początku podążyć za nimi, ale białowłosy elf dał jej do zrozumienia, że nie był to najlepszy pomysł.
Chciał być z przyjacielem sam na sam.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Aravas odetchnął głęboko i przymknął powieki.
- Solas, dlaczego robisz takie rzeczy? Ja rozumiem, to twoja ukochana. Naprawdę, rozumiem to. Ale co da ci większa moc, skoro to nie o moc chodzi, a o to cholerne pomieszczenie, które nie wypuści jednego z was! Potrzeba czegoś innego. Iluzji, nie wiem sam. Czegoś...
Aravas spoglądał przez kilka chwil na twarz przyjaciela, a na jego twarzy widać było malujące się zrozumienie. Był sposób na to, aby oszukać to pomieszczenie. Nie należało to do czystego rozwiązania, wręcz przeciwnie. Kazałoby komuś, kto parałby się podobnymi praktykami - a z tego co słyszał, Merrill władała magią krwi całkiem płynnie - trochę się pobrudzić, ale było to możliwe.
- Możliwe, że mam pomysł... Ale najpierw chcę usłyszeć, jak to sobie wyobraziłeś.
Starszy z elfów przywołał do siebie szklankę wypełnioną najlepszym burbonem. Upił łyka, rozkoszując się palącym w gardło alkoholem.


Pan Vincent - 2019-01-05, 02:55

Nie chciał, tak bardzo nie chciał za nim iść - w jego głowie kotłowały się teraz myśli tak straszliwe, że nie umiał w żaden sposób im zaradzić. Zbyt bardzo go drażniły, paliły druzgotany umysł, zmieniając go w narzędzie nienawiści, odbierając mu ostatnie zasoby człowieczeństwa.
Odetchnął głęboko, starając się wsłuchać w słowa przyjaciela.
Iluzji, sam nie wiem. Czegoś.
Och, jakże domyślnie, jakże błyskotliwie. I to on śmiał mówić, JEMU, że był głupi. Kiedy sam stanowił sobą tylko kupę chodzącego próchna, niezdolną do...
Czy naprawdę to przed chwilą pomyślał?
- Możliwe, że mam pomysł... Ale najpierw chcę usłyszeć, jak to sobie wyobraziłeś - odezwał się Aravas, sięgając po... alkohol. O, tak, tego było mu teraz trzeba!
- Mogę? - zapytał, lecz nie czekając na odpowiedź wyciągnął szklankę z dłoni Starożytnego i opróżnił jej zawartość w jednym, rozpaczliwie chciwym łyku. Parę kropli potoczyło mu się po brodzie, ale nie dbał o to, nie w tej chwili; jego dłonie już sięgały do pękatej karafki, nalewając kolejną porcje. Musiał to zapić, zapić i nie myśleć, bo...
Część alkoholu wylała się na tacę, część spłynęła po zabytkowych, wypolerowanych meblach; wiedział, że jasnowłosy zwykł bardzo dbać o porządek, ale w tej chwili milczał, ponieważ widział, musiał widzieć, co się z nim działo. Jak drżące były dłonie, które przykładały częściowo napełnioną szklankę do warg, a potem przechylały ją znów, upijając całość, całość, musiał to zapić.
Musiał nie myśleć. Nie myśleć o zielonych oczach i drobnej buzi, o pełnych wargach i cichym "nie odchodź", kiedy naprawdę powinien był odejść. Dlaczego jej to zrobił, dlaczego, teraz siedziała tam przez niego! Gdyby nigdy się nie poznali, gdyby nie zawrócił jej w głowie, tak jak pisała o tym w pamiętniku, byłaby dziś wolna.
- Jeszcze j-jedna - wydusił z siebie z wysiłkiem, sięgając po butelkę; wizja rozmazała się nagle, gniew wezbrał ponownie, a jego palce nie trafiły w cel, muskając jedynie samą szyjkę. Głupia karafka, głupia...
- Solas - usłyszał stanowcze upomnienie; w następnej chwili długie ramiona przyciągały go do siebie, wciskając głowę w miękkie, jasne włosy. Głos Starożytnego jeszcze nigdy nie zgrzytał tak bardzo, jak w tej jednej chwili.- Powiedz mi, co cię tak męczy.
Wspomnienia znów uderzyły go wściekle; mógł teraz zobaczyć klęczącą w Arlathanie Isellę, łapiącą się za obumierające przedramię, twarz uśmiechającej się łagodnie ostatni raz Mythal. Słodki pocałunek Andruil. Góry, przelot ptaków, jego "chcę, abyś pamiętała, że to, co nas łączyło, było prawdziwe", a potem "damy radę, jesteśmy silni"...
- Nie jestem! - wyszlochał ciężko, chwytając jego ramiona tak mocno, że - mógł być tego pewien - pozostawiał na skórze przyjaciela paskudne ślady. Och, musiał go mieć za takiego głupca.. pewnie nawet nie wiedział, o co chodziło, ale nie umiał mu tego wyjaśnić, nie umiał, musiał to zapić. - Nie chcę już myśleć - wychrypiał, chrząkając, gdy zebrało mu się na mdłości. - Nie chcę myśleć, nie wiem już... co robić. Ona tam... to m-moje dziecko, nie chcę. Po co to zrobiła? - Zapytał tak, jakby to była jego wina. - Po co tam poszła? Pozwoliłeś jej! Pozwoliłeś jej tam wejść! Zabiję cię!
Cóż, Aravas mógł przewidzieć wiele rzeczy, ale tego jednego się zapewne nie spodziewał - Solas nie zaatakował go bowiem magią, czy paskudnymi klątwami - w jednej chwili pchnął mężczyznę na ziemię i usiadł mu na klatce piersiowej, zaciskając swe dłonie wokół poruszającej się gwałtownie pod skórą grdyki.
- Zabiję... - powtórzył nieprzytomnie, a jego oczy zalśniły znów wściekle fioletowym blaskiem.


Draco - 2019-01-05, 03:40

I faktycznie, tego Aravas przewidzieć nie mógł, chociaż bardzo by chciał. Zdawał sobie sprawę z tego, jak niestabilny w tym momencie musiał być Solas. Porwanie jego ukochanej, która nosiła w sobie ich wspólne dziecko, kolejna dawka potężnej magii, której nie kontrolował, ponad wszelką wątpliwość.
Chciałoby się przewrócić oczami i zaanonsować "i znów się zaczyna", ale chwilowo Aravas nie był w pozycji na żarty, Solas naprawdę chciał go udusić.
Białowłosy elf po chwili szoku zebrał się w sobie i odepchnął przyjaciela od siebie barierą. Kaszlnął, łapiąc powietrze i podniósł się z ziemi. Solas, niestety, także się pozbierał i ciągle emanując fioletem rzucił się na niego ponownie. Nie magią, jak można by przypuszczać, nie.
- Solas, uspokój się. Nikt nie wiedział o dziecku, nikomu nie powiedziała.
Niemal każde evanuris było w gorącej wodzie kąpane, ale chyba tylko Andruil mogła działać na niego tak destrukcyjnie.
- Pewnie zrobiła to, bo była zdesperowana. Może liczyła na to, że po prostu wyjdziecie stamtąd razem, tak, jak każdy miał nadzieję. Nikt nie wiedział o specjalnej mechanice pomieszczenia. I... Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Solas wydawał się być w absolutnym amoku. Aravas westchnął. Utrzymywał go w ryzach za pomocą zaklęcia, cały czas więżąc go w powietrzu. Nie zamierzał się z nim bić, krzywdzić go. Nie mógłby. Aravas czytał mu bajki, gdy Solas był jeszcze mały. Nie potrafił go skrzywdzić.
- Oczywiście, oszalej. Bo przecież właśnie tego potrzebuje Isella, swojego ukochanego, który nie będzie mógł jej pomóc, bo całkowicie mu odbija. No przecież.
Atak Solasa trwał kilka minut, podczas których Aravas nalał sobie do szklanki burbonu i tym razem on wypił całą zawartość jednym haustem. Odetchnął ciężko, przymykając powieki. Gdy w końcu usłyszał poruszenie przed sobą, ciche "Aravas", zrozumiał, że prawdopodobnie przeszło mu. W końcu.
- Wróciłeś. Świetnie. Właśnie dlatego przyjęcie magii kogokolwiek, a już w szczególności Andruil to była czysta głupota. Co sobie myślałeś?
Mina Solasa zmiękczyła serce białowłosego, który tylko westchnął.
- Dalej jest tu ten więzień od Ilasdara?
Solas przytaknął cicho.
- Dobrze. Wykorzystamy go jako prezent. Nie spodziewam się, że macie wspólną grupę krwi, ale nie jest to specjalnie istotne. Pokój reaguje na twoją krew. To, co zrobimy, to tuż przed wejściem Merrill przetransportuje część twojej krwi do więźnia. Będzie miał kilka minut życia, jeśli nie macie wspólnej grupy krwi. Tylko kilka minut. Co należy więc zrobić, to tuż po tej zamianie wchodzicie oboje, zabierasz Isellę, zostawiacie więźnia, wychodzicie oboje. Zero pomyłek. Czy zrozumiałeś mnie, czy dalej chcesz mnie zabić?
Aravas nalał sobie jeszcze trochę i upił od razu pół szklanki. Odetchnął ciężko i puścił Solasa z więzów. Spojrzał na swojego przyjaciela, który wyglądał po raz pierwszy w życiu, jakby przegrał wszystko.
- Nikomu nie mówiła o ciąży, Solas. Nigdy bym jej nie puścił, gdybym wiedział. Ale nie wiedziałem. I nie mieliśmy czasu na rozmyślanie, tak, jak teraz mamy. Kupiła nam czas. Ona żyje. Teraz musimy się jej tylko zrewanżować.
Aravas podszedł do przyjaciela i przytulił go do siebie.
-Wszystko będzie dobrze. To naprawdę silna kobieta, gotowa do poświęceń. Nigdy nie pozwól jej wątpić w twoją miłość, Solas.

Isella leżała skulona na łóżku, o dziwo, pod przykryciem. Nie trzęsła się tak bardzo z zimna, za to tym razem, z obrzydzenia. Czuła się brudna, tak bardzo brudna.
Och, Ilasdar dopiął swego, trzeba było to przyznać. Może nie musiał jej wcale bić, tak, jak to było w przypadku Solasa? Można było złamać kogoś w inny sposób, upokorzyć znacznie bardziej, niż fizycznie.
Krwawiła. Wiedziała o tym, czuła wilgoć pomiędzy pośladkami, ale nie miała siły nawet tego wytrzeć.
Minęło dwadzieścia minut, a ona dalej nie ruszyła się z miejsca, prócz momentu, w którym szybko dobiegła do szaty, w którą ubrana była wcześniej i z obrzydzeniem wytarła każdą jedną uncję nasienia, którą miała na piersiach, brzuchu i twarzy. Nie mogła powstrzymać jednak wymiotów, które rozpoczęły się tuż po tym, jak Falon'Din wyszedł z pomieszczenia.
Podniosła się na drżących rękach, gdy w końcu burczenie w brzuchu było zbyt intensywne, a zapach jedzenia sprawiał, że trochę szalała. Podsunęła talerz bliżej swojego ciała, powoli żując pieczeń, którą dostała. Był to prawdopodobnie bażant, o dziwo był naprawdę dobry. Isella skupiła się całą sobą na fakturze mięsa, byleby nie myśleć o tym, co się właśnie wydarzyło.
Obok stała też woda w pięknym, przezroczystym naczyniu. Wypiła niemal całą jednym haustem.
Nieufnie spoglądała na fiolkę o fioletowym, intensywnym kolorze. Trochę błyszczała. Pamiętała jego słowa, gdy mówił jej, że nie musi tego pić, ale byłaby rozsądna robiąc to, bo pomoże jej to utrzymać w dobrej kondycji swoje ciało pomimo braku naturalnego światła i... W zasadzie, nie wiedziała co na ten temat mówił dalej, zupełnie się wtedy wyłączyła. Nie ufała mu i korzystała tylko z rzeczy, które były niezbędne.
Koc, którym się okrywała był naprawdę miękki. Nie potrafiła zjeść całej pieczeni. Nie miała pojęcia ile czasu nie jadła, ale najwidoczniej jej żołądek zarządził jakieś zmiany w gospodarowaniu i przyjmowaniu pokarmu. Połowa bażanta została więc na talerzu, który pozwoliła sobie postawić na marmurowej posadzce, tak samo zresztą, jak puste naczynie po wodzie.
Ułożyła się po raz kolejny w embrionalnej pozycji, zamykając oczy. Nie miała siły ruszać się bardziej. Głaskała się delikatnie po brzuchu, mając nadzieję, że nie wpłynie to wszystko na jej dziecko tak bardzo, jak myślała.
Wytarła twarz w swoją nową szatę o jasno różowym kolorze, starając się już nie płakać. Chociaż chciało jej się spać, nie była w stanie tego zrobić, ciągle przerażona, cały czas obolała. Ciało wcale nie przestało jej piec, wnętrze jej pośladków było nieprzyjemne rozciągnięte i cholernie bolące. Nie spodziewała się, że wywrze to na niej takie wrażenie.
Przez bardzo krótką chwilę miała w głowie myśl, czy nie wykorzystać sytuacji, gdy nie była przywiązana i mogła używać magii. Czy nie powinna w takiej sytuacji skończyć ze sobą? Ile jeszcze takich sytuacji będzie w stanie przetrwać?
Szybko jednak odsunęła te fatalistyczne myśli od siebie, przypominając sobie, że nie była tu sama. Nie mogła porzucić swego dziecka, nie mogła przestać o nie walczyć. Przetrwa to, cokolwiek Falon'Din szykował. Przetrwa, będzie silniejsza i gdy przyjdzie czas, zabije sukinsyna. Rozszarpie go, rozsadzi od środka. Nie będzie się wahać.
Z tą myślą, zasnęła.


Pan Vincent - 2019-01-05, 04:49

Nie wiedział, co było dla niego bardziej osobliwe - chwila, w której prostował się wśród poszarpanych prześcieradeł, pochylając się po własne spodnie, moment, w którym dopinał własny płaszcz, spoglądając na resztki krwi i nasienia, czy to, jak lekko przyszło mu przejść po tym wszystkim do tematu jedzenia, gdy - jak gdyby nigdy nic - podawał kobiecie talerz z pieczenią, zupełnie niczym z jej zapłatą za ulotne chwile przyjemności, które dała mu swoim słabym ciałem.
Już dawno nie udało mu się przeżyć czegoś równie spektakularnego. Nie chodziło nawet o przyjemność fizyczną, bo ta, o ile rzeczywiście miała swe miejsce, prezentowała się bardzo nijako na jego długiej liście kochanków i kochanek. To inna rzecz upajała go, uskrzydlała, gdy brał jej ciasne wnętrze, niemalże je rozdzierając każdym ruchem - poczucie władzy. Bezgranicznej, niezaprzeczalnej władzy, która pozwalała mu na niszczenie życia tego małego, bezbronnego istnienia. Niszczenie go bezkarnie, lekką ręką, na swoich własnych zasadach. Przez tę krótką chwilę mógł znowu poczuć się bogiem, mógł poczuć to, co czuł dawniej, gdy na widok jego spojrzenia młode elfiątka mdlały, błagając o litość.
Wierzył, że kobieta okaże się rozsądna i wypije witaminy, które jej ofiarował - te pozwalały nie tylko na dostarczenie jej potrzebnych minerałów, ale umożliwiały mu także wsunięcie się do jej wędrówek po Pustce, tak jak to miało miejsce z Solasem.
Na całe szczęście jej pieczeń także miała w sobie parę kropli tegoż drogocennego specyfiku, ale... cóż, nie było to już tak łatwe. Ale trudno, trudno - musiał ją kontrolować, musiał nieustannie sprawdzać, co i kiedy (a już zwłaszcza) do kogo mówiła. Dzięki pierścieniowi zdołał poznać umiejętności tej małej dziwki na tyle, by wiedzieć co musiała już sobie pomału kombinować. Nie zamierzał jej pozwolić na luksus spotykania się z tym żałosnym śmieciem tuż pod jego nosem.
Inkwizytorka stała się jego zabawką. Na własne, z resztą życzenie. Należała do niego, a Solas... cóż, mógł sobie teraz pluć w brodę.
I zapewne tak właśnie było.

Na krótką chwilę przed otworzeniem balkonowych drzwi, zamknął oczy - chciał otworzyć je wtedy, gdy będzie już pewien, że roztoczy się przed nim widok, który pokochał bezgranicznie wiele, wiele lat temu, gdy świat rządził się jeszcze zupełnie innymi prawami.
Odetchnął, pozwalając, by otuliło go mroźne, szczypiące powietrze i... wreszcie rozchylił powieki, czując, jak momentalnie zostaje uderzony przez czyste piękno.
Ostre, odcinające się kontrastowo górskie szczyty, niemalże stykały się z wąskim pasem szarawych chmur, przeganianych co i rusz gwałtowniejszymi podmuchami wiatru.
I ta zieleń, wszechobecna zieleń drzew, porastających gęsto przybrzeża urokliwej polany; o tej porze roku przysłoniętej przez biały, puszysty śnieg.
Podparł się na kamiennej barierce, spoglądając z rozrzewnieniem na wszystko to, co kiedyś tak bardzo pragnął uratować.
I kto by pomyślał, że dziś miał na głowie sprawy, które przejmowały go o wiele bardziej od "być albo nie być" Arlathanu...
Błękitne oczy zniknęły znów na krótką chwilę za poszarzałymi od braku snu powiekami - słońce poczęły przebijać się wreszcie między górskimi szczytami, zwiastując godzinę.
Prawie się nie bał, gdy wspinał się ostrożnie na górę, stając na barierce w pokrytych zbrojeniami butach - wiatr zadął, jakby w odpowiedzi, podbijając w górę jego odświętny, futrzany kołnierz.
Nie przestraszył się dźwięku eluvianu; ktokolwiek to był, nie mógł go już odwieść od tego, co zamierzał zrobić.
- Solas? - usłyszał odległe wołanie. Grube, puszyste płaty śniegu uderzyły go gwałtownie w swym lodowatym podmuchu, pozostawiając na jego twarzy wilgotne ślady. - Solas, nie wolno ci tu przychodzić, nie przebadali jeszcze dokła... Solas?!
Nie słuchał jej; poddał się chwili i ze stoickim spokojem rozłożył swe ramiona, by już po chwili pozwolić ciału przechylić się swobodnie do przodu i... opaść w przepaść.

- Solas! - Variel podbiegła do barierki, uczepiając się jej kurczowo palcami; po piegowatych policzkach spływały jej gęste, krokodyle łzy. Co ten idiota sobie myślał, co on właśnie zrobił?!
Zakończyć to w taki sposób, tak po prostu? Jak mógł, jak mógł im to zrobić?! Och, na Bogów, kiedy reszta się o tym dowie... nie, nic już nie miało sensu, absolutnie nic.
- Dirthara-ma! - wrzasnęła wściekle, kopiąc w najbliższą ścianę. Kolana ugięły się pod nią i w ogóle się przed tym nie opierała; zaryła nimi w śnieg, sprawiając sobie przy tym mnóstwo bólu.
Miała to wszystko w dupie. Solas nie żył. Jej Solas, ten zasrany idiota. Ten sam, który ściągał niewolnikom krzywdzące znamiona, przytulał ją, gdy straciła rodziców, śmiał się z jej żartów i gotował jej eliksiry przeciwbólowe, gdy miesiączka stawała się nie do zniesienia. Nie żył. Zabił się. Skoczył.
Zapłakała bezgłośnie, wykrzywiając usta w wyrazie czystego smutku. Łzy-grochy wciąż wypływały spod zaciśniętych powiek, skapując tak na pokryte śniegiem podłoże.
I wtem... wiatr przyniósł jej do uszu niespodziewany dźwięk. Łopot? Wizg? Coś, jakby... żagle?
Do cholery jasnej, co to było, co to mogło być?
Jak w gorączce przysunęła się znów do barierek, spoglądając niepewnie w kierunku źródła hałasu. W jednej chwili odskoczyła od nich ponownie, a z ust potoczył się jej pisk tak wysoki i drażniący, że powinno jej pęknąć gardło, ponieważ...
Ponieważ tuż przed nią pojawił się smok. Najprawdziwszy smok, o ogromnym, długim ogonie, zakrzywionych pazurach i ostrych, czerwonawych łuskach. Tak dziwnie... znajomy?
- Mythal... - wyszeptała, oczarowana pięknem niebezpiecznego stworzenia. Ale świadomość, czyje oczy spoglądały na nią tak naprawdę zza tych gadzich ślepi, napawała ją złością tak ogromną, że zaczęła wręcz szczękać zębami.
- Ty bezduszny skurwielu! - ryknęła, podnosząc się wściekle na nogi. Drobne dłonie uformowały śnieżną kulę i rzuciły nią dziko w smoczy pysk; zwierzę otrzepało się, poirytowane, a potem "uśmiechnęło", ukazując jej dwa rzędy ostrych jak brzytwa kłów.
- Pożałujesz tego - dodała złowrogo. - Zobaczysz.


Draco - 2019-01-05, 05:14

- Mamo, mamo! - Isella usłyszała krzyk małej dziewczynki.
Inkwizytorka uśmiechnęła się, spoglądając za siebie. Mała, rudowłosa dziewczynka biegła do niej z wyciągniętymi rękami w jej kierunku. Miała śliczne, zielone oczy i malutką szatę elfów na sobie. Wyglądała jak ich mała kopia.
Dziewczynka wbiegła niemalże w otwarte ręce matki. Isella przytuliła ją z całych sił, zamykając wokół niej ramiona.
- Tu jesteś, kruszynko. Coś się stało?
- Nie. Zrobiłam ci laurkę!
Dźwięk cichego chichotu dziecka był pieszczotą dla uszu, sprawiał, że jej serce mimowolnie radowało się.
Spotkało ich tyle złego, tyle przykrości, tymczasem mogli poszczycić się właśnie nią, ich córką. Taką mądrą, żywiołową, ciekawą życia.
- Pokaż mi - Isella poprosiła, trzymając dalej córkę w ramionach.
Dziewczynka wyciągnęła zwitek papieru z kieszonki, wręczając ją rodzicielce. Na samym środku był koślawy rysunek kilku patyczaków i gdyby nie kilka zawijasów wokół niezgrabnej głowy w kolorze żółtym, nigdy nie domyśliłaby się, że chodziło o nią. Jednocześnie, był to najpiękniejszy rysunek na całym świecie, jaki wdziała.
- Jest piękny, kochanie. Gdzie jest tatuś?
- Och, rozmawia z jakimś panem. Tatuś kazał mi do ciebie biec, powiedział, że mnie przed nim ochronisz.
Kilka sów przeleciało nad ich głowami, a Isella przyciągnęła córkę bliżej siebie.
- Mamusia nigdy nie zostawi cię bez walki. Ochronię cię - szepnęła do spiczastego ucha córki, głaszcząc ją po miękkich, rudych włosach.

Ocknęła się, drżąc. Oddychała urywanie, próbując poskładać sobie wspomnienia na nowo, odepchnąć ten piękny sen od siebie. Czy naprawdę musiała śnić właśnie o dziecku? Czy naprawdę musiała wizualizować sobie, jak mogłoby wyglądać? Cóż za okrutne...
Isella położyła drżącą dłoń na swoim brzuchu, ciągle płaskim. Pogłaskała go subtelnie, krótko. Odetchnęła drżąco, starając się powrócić do jakiejś równowagi. Otuliła się mocniej kocem, który miała i skuliła jeszcze bardziej, co spowodowało, że nie zajmowała wielkiej przestrzeni na dość sporym łóżku.
Zupełnie mimowolnie przypomniał jej się ten okropny, fatalny wieczór, gdy prawdopodobnie po raz pierwszy w całym swoim życiu upiła się do nieprzytomności. Nie wiedziała co się działo i jak w zasadzie znalazła się później w swoim pokoju.

To był okropny dzień. Nie mógł skończyć się inaczej, niż z butelką ohydnie smakującego wina – z rodzaju tych najtańszych, najgorszych badziewi, jakie można było tylko spotkać, służących tylko i wyłącznie do spicia się. Ale z jakiegoś powodu Iselli zupełnie to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – po raz pierwszy w życiu miała ochotę na właśnie podłe uczucie nieważkości, nietykalności, obojętności. Perspektywa nie pamiętania jak się nazywa i dlaczego czuła się tak okropnie wydawała się urocza.
Nie spodziewała się, że ktokolwiek znajdzie ją w takim stanie, przyjdzie tak późno do jej gabinetu. zorientuje się, że nie była w swoim łóżku. A jednak...
- Isella? - Elfka usłyszała głos Cassandry, którego zupełnie się nie spodziewała.
Jasnowłosa uniosła wzrok znad w połowie pustej butelki, spotykając się spojrzeniami z przyjaciółką. Harmider euforii po wygraniu z Koryfeuszem ciągle jeszcze nie opadł, biesiada trwała, ale poczucie straty było zbyt wielkie, aby Inkwizytorka chciała świętować ten sukces.
- Nie wyglądasz na szczęśliwą – stwierdziła Poszukiwaczka po krótkiej chwili milczenia, podczas której uważnie obserwowała Lavellan; to, jak młoda dziewczyna przechylała butelkę i zacisnęła powieki, krzywiąc się, ale pijąc dużymi łykami słodki, lekko mdlący alkohol.
- Bo nie jestem – przyznała Isella, ocierając brodę z czerwonego płynu. Oparła głowę o kamienny mur, który miała za sobą i przymknęła powieki.
Jasnowłosa siedziała przy ścianie, opierała się o nią, a po jej prawie znajdowała się kanapa. Kotwica tliła się swoim zielonym blaskiem na lewej dłoni, pobolewając. Zamknięcie Wyłomu za pomocą Kuli i tego znaku było bardzo bolesne, choć z pewnością również widowiskowe. Znak w dalszym ciągu nie uspokoił się na tyle, by nie odczuwała go.
Cassandra usiadła obok przyjaciółki. Skórzana kurtka zaszeleściła, ale poza tym – żadna z nich nie zabrała głosu.
- Pamiętam, jak poznałaś mnie z nim – zaczęła Isella, otwierając przymknięte wcześniej powieki.
Oblizała usta, które smakowały tanim alkoholem.
- Nie spodziewałam się tego, że to będzie tak oczywiste, ale nigdy wcześniej nie byłam tak szybko kimś zainteresowana, tak pochłonięta, tak... spragniona uwagi. Był charyzmatyczny, magnetyczny, elektryzujący... Pociągał mnie, jego wiedza; piękne, niebieskie oczy; sposób, w jaki mówił; sposób, w jaki się poruszał...
Cassandra patrzyła na jasnowłosą elfkę, ale nie przerywała jej. Isella potrzebowała się wygadać i było to dość oczywiste. Poszukiwaczka wyraźnie była zaskoczona tym głębokim uczuciem, pobrzmiewającym w głosie Iselli, tą czułością, którą dalej obdarzała tego apostatę.
- Nie spodziewałam się, że on może czuć coś podobnego, ale widziałam to, widziałam – oboje byliśmy sobą zafascynowani, zupełnie, jakbyśmy do siebie należeli. Jakby tak miało być, choć to brzmi niedorzecznie.
Dłoń dzierżąca butelkę uniosła się do ust i kilka kolejnych łyków lekko mdłego alkoholu spłynęło do gardła, paląc je przez chwilę przez wzgląd na dość wysokie stężenie procentów. Skrzywiła się, nim podjęła temat po raz kolejny, przerywając ciszę.
- Z czasem stawało się to coraz trudniejsze. Coraz trudniej było mi do niego dotrzeć i zrozumieć go – najpierw sam inicjował flirt, później uciekał, tłumacząc, że to nie jest właściwe. Nie rozumiałam tego, ale był wyzwaniem, które chciałam podjąć. I podjęłam, wszyscy to wiedzieli.
Głos lekko się załamał, ale Isella odchrząknęła i zaczęła mówić dalej.
- Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział. Najpierw słyszałam, że jestem piękna i ważna, a chwilę potem tak po prostu stwierdził, że nie możemy tego kontynuować. Tak po prostu, nie wyjaśniając nic, poza swoimi nieśmiertelnymi „nie jest to właściwe”. - W głosie Iselli pobrzmiewał ból, smutek i złość. Gdzieś tam pobrzmiewała rozpacz. - Może gdybym go błagała, zostałby. Ale nie mogłam tego zrobić... Czułam się zdradzona. Więc mu powiedziałam. „Powiedz, że ci na mnie nie zależy. Że byłam tylko jakąś zwykłą miłostką, żebym mogła nazwać cię zimnym sukinsynem i pójść swoją drogą!”. - Isella parsknęła niewesołym śmiechem. - Stwierdził, że nie może tego powiedzieć. Odepchnęłam go. Nie chciałam słuchać dalszych gównianych tłumaczeń, dalszych kłamstw, tego wszystkiego, nie mogłam. Nie mogłam tam zostać, nie potrafiłam być... silna.
Głos Iselli drżał jeszcze bardziej, a po po lewym policzku popłynęła łza. Cassandra doskonale ją widziała.
- Płakałam, gdy wracałam do Twierdzy, krzyczałam. Sama. Nie chciałam go widzieć, słyszeć, czuć... Wiedziałam, że ma wiele tajemnic, ale... kochałam go, Cassandro. Kochałam, kochałam, kochałam. - Głos Iselli zmienił się, był miękki, cichy, rozmarzony. Nawet jeśli po policzkach dalej płynęły łzy. - Ciągle go kocham. Kocham go – wyszeptała, opierając głowę na ramieniu Cassandry.
Kobieta była zaskoczona tym wyznaniem. Widziała, że pomiędzy Solasem, a Isellą wiele się dzieje – nie zawsze dobrych rzeczy. Ale Inkwizytorka nigdy nie zwierzała się z swoich problemów, jeśli nie były zawodowe.
„Naprawdę dużo wypiłaś”, pomyślała Cassandra, przyciągając przyjaciółkę bliżej, obejmując ją ramionami i pozwalając, by młoda elfka tak po prostu wtuliła się w ramię Poszukiwaczki, rozklejając się na dobre.
Przyjaciół poznaje się po tym, że są w stanie zaopiekować się tobą, gdy ty tego nie potrafisz zrobić. Isella nie wiedziała, jak trafiła do swojej sypialni, kiedy to się stało, ani dlaczego Cassandra została przy niej przez całą noc, dlaczego cały czas czuła ciepło jej ciała, które ją po prostu przytulało. Małą, nieważną, szlochającą Lavellan – tak się wtedy czuła. I to właśnie ona, Poszukiwaczka, postawiła po raz kolejny rusztowanie dla pewności siebie Dalijki. Starała się pomóc zalepić rany – nagłe odejście Solasa nie pozwoliło na to, aby cierpienie zniknęło. Cassandra wiedziała, że mieli porozmawiać ze sobą po bitwie, ale to nigdy się nie zdarzyło. Aż nie spotkali się znów, dwa lata później. I wtedy świat Iselli stanął do góry nogami, po raz kolejny. Stare uczucia odżyły na nowo, a może po prostu nigdy nie umarły. Wszystko po raz kolejny stało się tak realne i prawdziwe. Ugłaskane przez Cole'a i Cassandrę uczucia Lavellan przestały być trzymane w ryzach – wybuchły, jak fajerwerki, intensywne i niebezpieczne. Zalały jasnowłosą, utopiły ją i uwarunkowały jej działanie po raz kolejny.


Pan Vincent - 2019-01-07, 22:06

Szponiaste dłonie przesunęły się po drobnej, skulonej sylwetce, zatrzymując swą wędrówkę dopiero na drżących delikatnie ramionach - to właśnie tam uczepiły się kurczowo delikatnej skóry, pozostawiając na niej czerwieniące się prędko bruzdy.
- Do wody - rzucił niemalże miękko, przenosząc milczącą elfkę w sam środek drewnianej balii. W gestach Starożytnego było coś niemalże łagodnego; można było go zapewne posądzić nawet o czułość, gdyby nie widniejący na gadzich wargach szeroki uśmieszek. Ten odbiegał od czułości tak bardzo, jak tylko się dało.
Upajał się - upajał się widokiem jej zgaszonego spojrzenia, okalanego głębokimi sińcami. Triumfował, rozkoszując się obrazem spękanych warg i smukłych ud, ozdobionych wciąż zaschniętymi plamami brunatnej krwi.
Jej krzyk wciąż dzwonił mu w uszach swym wysokim piskiem - mógł go usłyszeć, gdy tylko przymykał oczy, ale to nie było już to samo; nigdy to samo i spostrzeżenie to pozwoliło mu prędko zrozumieć, że nie zamierzał poprzestać na pojedynczym akcie nasączonego przemocą zbliżenia.
Jaki sens miało zaganianie ogarów do zagrody, kiedy już spuściło się je ze smyczy?
Nie mówił wiele i elfka także się nie odzywała; pozwoliła mu przywołać wysokie krzesło, które ustawił tuż za jej plecami, by przy pomocy pachnących specyfików umyć jej delikatnie włosy, wymasować napięte ramiona; nie był pewien, czy kobieta rzeczywiście odczuwała różnicę, ale tym razem piękne dłonie o długich palcach nie nosiły na sobie niczego, poza pierścieniami - były nagie i gładkie, tak samo, jak pieszczone przez niego drobne ciało.
- Wypłucz się i stań pod ścianą - nakazał jej spokojnie, podnosząc się ze swego miejsca. Teraz Inkwizytorka mogła już zauważyć, że znajdowały się tam nie tylko nowe szaty, ale i ozdobiona roślinnymi ornamentami misa, w której coś połyskiwało czerwonawo. - Ubierzesz się w te rzeczy, a potem napijesz się odrobinę z naczynia. Nie każ mi się do tego zmuszać. Wiesz już, że opór nie ma sensu.

- Morrigan? - dopytał jeszcze, spoglądając na Cassandrę bez zrozumienia. - Ale co ona tu robi?
- Dowiedziała się o losie, który spotkał Is... Inkwizytorkę - odparła poważnie Posuzkiwaczka. - Jest oburzona faktem, że nie zaproszono jej tu już wcześniej. Chce razem z nami pomyśleć nad sposobem jej odzy... Poza tym... Nikt tu nie zamierza jej odmawiać. Nie po tym, ile dla nas zrobiła.
- Oczywiście - zgodził się, kiwając głową. Głos kroczącej obok niego kobiety pobrzmiewał wyraźnym wyzwaniem, ale nie zamierzał go podejmować, ponieważ Cassandra miała rację. I choć wiedział, że mimowolnie nawiązywała do sytuacji z przeszłości (takich, na które nie do końca miał wpływ), postanowił tego nawet głośno nie skomentować.
Liczyła się tylko Isella i jej bezpieczeństwo. A jeśli (jakimś cudem) to właśnie Morrigan miała stanąć za jego zapewnieniem, mógł tylko przyklasnąć na ten pomysł.
- Aravas wpadł na pomysł, który może nam pozwolić rozpracować skomplikowany mechanizm zasilania - podjął, witając się uprzejmie z mijającą ich parą tevinterskich magów; odkąd Archont Radonis zatrzymywał się w Podniebnej Twierdzy, roiło się od nich w każdym zakątku starego zamczyska. - Jest ryzykowny i dość... rewolucyjny, ale daje nam pewną nadzieję.
- Masz na myśli użycia magii krwi? - Podsunęła Poszukiwaczka, krzywiąc się przy tym wyraźnie. - Chcę żebyś wiedział, że wydaje mi się to absolutnie odrażające, ale... - zamilkła, obejmując się ciasno ramionami, jakby nagle ogarnął ją niewyobrażalny chłód. - Dla Iselli jestem w stanie znieść każdy rodzaj hańby.
Ujmowanie magicznych umiejętności w kategorii "hańba", także postanowił przemilczeć. Cassandra była niezwykle utalentowaną i wszechstronną osobą, ale pewne rzeczy najwyraźniej nigdy się nie zmieniały.
Cóż, być może idea napełnienia jego własną krwią jednego z pachołków Falon'Dina także nie była zbyt litościwa, ale kiedy podczas bitwy wróg wyciągał bez ostrzeżenia ciężką artylerię, nie pozostawało im już nic innego, jak odpowiedzieć na atak jeszcze mocniejszym uderzeniem.
- Solas - usłyszał nagle znajomy głos; obrócił się więc gwałtownie przez ramię, napotykając od razu przenikliwe spojrzenie czarodziejki. Morrigan uśmiechnęła się zimno, nieszczerze, witając się z nim zwyczajowym (nieco wzgardliwym) skinieniem głową. - Jakże miło cię widzieć.
- To obopólna przyjemność - skłamał z równie bezczelnym zapałem. - Jak minęła podróż?
- Szybko - usłyszał. - Eluviany to świetne wynalazki. Całe szczęście, że mogę z nich znowu korzystać. Cassandro - kobieta zmieniła swój ton, zwracając się bezpośrednio do Poszukiwaczki. - Czy mogłabym porozmawiać z Fen'Harel'em na osobności? Mam do niego dość pilną sprawę.
Zacisnął wargi, czując, jak ciśnie mu się na nie parę nieprzyzwoitości.
Wciąż nie rozumiał, jak można było być równie denerwującym. Jedynie Sera potrafiła mu zagotować krew jeszcze mocniej, ale tej na szczęście nie było wśród szeregów Inkwizycji od dłuższego czasu.
- Oczywiście. Do zobaczenia na naradzie - odparła pogodnie Cassandra, znikając za jednym z korytarzowych zakrętów.
- Cudownie - Morrigan wydęła wargi, opierając się wyzywająco o przeciwległą ścianę. - Dostałam list od twojej przyjaciółki. Variel? Powiedziała mi o sztuczce, której się ostatnio nauczyłeś. To... sprawiło, że pomyślałam więcej i wpadłam na pewien pomysł. Ale żeby ci o nim opowiedzieć, musisz mi dokładnie... Musisz mi powiedzieć więcej o Mythal. Zgoda?
Wodniste oczy zalśniły twardo w krótkim, urywanym blasku. Desperacja.
O Mythal? O co jej mogło chodzić, czego tak bardzo chciała się dowiedzieć? Czy był to znów kolejny podstęp? A może przyjechała go tu po prostu prowokować?
Ale... jeśli tylko miało to pomóc Iselli, zadecydował.
- Zgoda.


Draco - 2019-01-07, 22:43

Nadzieja tliła się przez krótką chwilę w umyśle Iselli. Myślała sobie, że może w związku z tym, że Falon'Din cały czas utrzymywał nienawiść w stosunku do niej, w jakiś magiczny sposób sprawi to, że pomijając ten jeden raz, gdy ją wziął nie tknie jej już nigdy więcej.
Milczała, gdy kazał wejść jej do wody. Nie odzywała się też, gdy zaczął myć jej włosy i dotykać jej ramion, tym razem bez rękawiczek, co bardzo dokładnie zauważyła.
Nabrała drżąco powietrza, zdając sobie sprawę z tego, że była coraz bardziej przerażona. Naprawdę przerażona.
Kumulacja tych odczuć przyszła jednak dopiero za chwilę, gdy naga już i czysta stała pod ścianą, pod którą mogła znaleźć ubranie oraz jakiegoś rodzaju miksturę. Nie miała zapachu, widok odzieży jednak sprawił, że wzdrygnęła się wyraźnie, wiedząc już w jakim charakterze będzie jej dalszy pobyt tutaj.
Przełknęła głośno ślinę.
- Awansowałam ze zwykłego niewolnika na seksualnego niewolnika - mruknęła cicho, ujmując ubrania w swoje dłonie i powoli je zakładając.
Miała na sobie gorset w czerwono-czarnym odcieniu. Na górnej części jej piersi było kilka pasów i chociaż sutki były zakryte poprzez miseczkę do tego przeznaczoną, była to naprawdę wulgarna odzież, z rodzaju tych, jakie nałożyłaby dla Solasa i tylko dla niego.
Skórzany gorset opinał jej talię, wyostrzając już i tak dość mocno wcięty łuk, a bielizna do kompletu była nieco przezroczysta, koronkowa w czarnym kolorze
Do tego, nie można było oczywiście zapomnieć, podwiązki - koronkowe, czerwone. Na to wszystko miała dodatkową warstwę materiału, bardzo cienkiego, bo koronkowego. Zupełnie jakby miała dodatkową szatę, jednakowoż była ona całkowicie przezroczysta w czarnym kolorze.
Czuła się upokorzona. Która kobieta nie miałaby podobnych odczuć? Jaki człowiek nie odczuwałby podobnie, zmuszony do robienia rzeczy ze swoim ciałem, których wcale nie chciał?
Ciągle czuła się obolała po poprzednim brutalnym razie, nie chciała powtórki, ale najwidoczniej nie miała zupełnie nic do gadania w tej kwestii. Ilasdar właśnie bardzo dobitnie jej pokazywał w jakim celu ma zamiar ją tu trzymać. Najwidoczniej poprzednio naprawdę bardzo spodobało mu się to, co robił.
Nie mogła na niego patrzeć, brzydziła się go.
Spojrzała nieufnie na płyn, znajdujący się w misie. Połyskiwał nieco, zupełnie jakby ktoś dorzucił do niego trochę gwiazd.
Nieprzyjemne uczucie osiadło jej w żołądku, uczucie braku wyboru, uczucie bezsilności. Nie chciała tego pić, ale wiedziała, że jeśli naprawdę zależało na tym Falon'Dinowi, i tak każe jej to zrobić.
Choć zwykle pewnie byłaby w tym momencie nieco żartobliwa, może nawet bezczelna - w chwili obecnej nie miała na to w ogóle ochoty.
Napełniła w swoje dłonie nieco cieczy i upiła z nich tylko niewielki łyczek. Kilka kropel.
Wzdrygnęła się. Nie było to specjalnie smaczne, miało też dziwną teksturę, mało wodnistą.
Mogłaby spytać go wpierw cóż to było, ale wiedziała, że nie odpowie jej. Wypuściła resztę cieczy z swoich dłoni, otrzepując je nieco z nadmiaru kropli.
Spojrzała na niego, unosząc lekko brew. Nigdy nie uważała Falon'Dina za brzydkiego, czy... Tylko te oczy, miały w sobie tyle nienawiści, pychy i... Chociaż w sumie nie były aż tak złe. Można by było go chyba... Lubić, czy słowo lubić było tu odpowiednie? Nie miała pojęcia. W zasadzie, jakby tak nie skupić się na jego oczach, tylko na nim, mogłoby być całkiem w porządku.
"To pułapka" - słyszała w głowie.
"Cicho" - mruknęła do Vir'abelasan. Była zajęta kontemplowaniem.
Dlaczego wcześniej tak bardzo się go bała?


Pan Vincent - 2019-01-07, 23:40

Awansowałam ze zwykłego niewolnika na seksualnego niewolnika.
Usłyszał te bezczelne słowa, ale nie skomentował ich w żaden sposób - powinien był, wiedział o tym - powinien był podejść do tej dziwki i bez słowa wymierzyć jej policzek, który odwróciłby jej głowę w przeciwną stronę, który puściłby z jej małego nosa fontannę krwi.
Ale nie zrobił tego, nie - zamiast tego stał bez słowa w swym miejscu, pozwalając by jego oczy przyzwyczaiły się w końcu do panującego w pomieszczeniu półmroku - dzięki temu mógł lepiej przyjrzeć się odziewanemu nieśpiesznie ciału i dojść do wniosku, że wydawało się wreszcie, iż jego bezczelna towarzyszka po raz pierwszy, od momentu, gdy się spotkali, wyglądała tak, jak powinna.
Upokorzona wulgarnym i nieprzyzwoitym odzieniem, wreszcie zamilkła - zniknęły jej bezczelne uwagi i pewne siebie słowa, zniknęła irytująca buta i niepotrzebne poczucie godności, do którego odczuwania nie miała nawet najmniejszego prawa.
Ale to nie niewolnicze szaty miały ją utwierdzić w tym przekonaniu, a przelewająca się w naczyniu ciecz, której krople już-już dotykały pełnych warg.
I w taki oto sposób Inkwizytorka Lavellan podpisała na siebie najgorszy z wyroków - to, co właśnie jej bowiem zaoferował, nie było niczym innym, jak jednym z najstarszych napojów... miłosnych.
Jakże musiałaby być jednak próżna, by sądzić, że pragnął jej uczuć... Nie, w żadnym wypadku ich nie chciał, wręcz nimi gardził. Ale nic nie mogło napędzić równie gorąco jej nienawiści do siebie samej, co miłość do osoby, która niszczyła jej życie.
I to z radością.
- Popatrz na siebie - wymruczał, wysuwając dłoń, by pogładzić nią delikatnie jej policzek. Myśl o tym, że nie tak dawno musiał się na nim jeszcze znajdować vallaslin, posyłała do jego ciała elektryzujący dreszcz, któremu nawet nie chciał się opierać. - Popatrz, jak piękne masz ciało - skłamał gładko, tym samym, niebezpiecznie zachwyconym tonem. - Wyglądasz jak prawdziwa przedstawicielka swego gatunku. Godna swej roli. Zjawiskowa - wyszeptał, przysuwając się do niej bliżej; chłodne dłonie objęły ostrożnie wąską kibić, szerokie ramiona wciągnęły drobne ciało w swe objęcia, pozwalając, by wulgarnie wyeksponowane, dziewczęce piersi rozpłaszczyły mu się na torsie.
Żółte ślepia błyszczały swym złowrogim oczarowaniem, gdy gadzie wargi przesunęły się za małym uchem, obdarzając delikatną skórę paroma czułymi pocałunkami.
- Powiedz mi - zapytał cicho, owiewając czułą szyję swym gorącym oddechem. - Czy pragniesz sprawić mi przyjemność?


Draco - 2019-01-08, 00:41

Ilasdar wymyślił idealny sposób, aby naprawdę zniszczyć jakąś część w Iselli, którą być może nieodwracalnie straci - poczucie pewności siebie i szacunku do własnej osoby. Biorąc pod uwagę fakt, że wiedziała o tym, iż prawdopodobnie tu zginie - nie miało to może wielkiego znaczenia, ale jeśli kiedykolwiek ta mikstura straci swą moc, Isella wiedziała, że nie będzie potrafiła się podnieść z tego, nie sama. Jeżeli w ogóle.
Tymczasem patrzyła na tego mężczyznę prawie tak, jak patrzyła na Solasa. Zupełnie, jakby to właśnie Ilasdar był jej ukochanym, tym jedynym.
- Czy pragniesz sprawić mi przyjemność?
Usłyszała i uśmiechnęła się, zupełnie, jakby była to najlepszy pomysł na świecie.
- Och, nie myślałam o tym, ale... Tak, czemu nie.
Zachichotała cicho, zupełnie beztrosko.
Popchnęła go delikatnie, kierując mężczyznę na łóżko, które miał nieopodal siebie. Obserwowała, jak ciemnowłosy kochanek opadał na łóżko. Oblizała figlarnie dolną wargę koniuszkiem języka, za chwilę przygryzając miękkie usta.
Uśmiechnęła się niewinnie, opadając na kolana tuż przed nim.
- Och, tylko że nie powinnam. Zdaje się, że mam partnera.
Jego wzrok przeszył ją na wskroś, zupełnie jakby powiedziała coś dziwnego, może nierozsądnego. Mężczyzna pokręcił głową, zupełnie jakby dawał jej do zrozumienia, że to wcale nieprawda, myliła się. Uniosła brew i wzruszyła ramionami. Uznała, że będzie martwić się później, co było zupełnie wbrew jej prawdziwej naturze.
Uśmiechnęła się na widok braku rozporka - bez jednej dłoni rozprawianie się z tego rodzaju rzeczami było dość kłopotliwe i niestety, nie mogła nic na to poradzić. Radziła sobie i to w miarę sprawnie, jednakowoż nie wszystko było w jej zasięgu.
Spojrzała na jego twarz. W zielonych oczach, po raz pierwszy od kilku dni, nie było butności, strachu, czy niepokoju. Wyglądała, jakby właśnie spędzała miły wieczór z kimś, kogo naprawdę kochała.
Przesunęła językiem wzdłuż jego penisa raz, drugi, za trzecim razem w końcu zamykając usta wokół jego główki. Mruknęła cicho, wypuszczając ją z ciasnego uścisku ust. Przesunęła ciasno zaciśniętymi palcami wokół jego członka, sunąc dłonią w górę i w dół.
Nigdy nie miała wprawy w tego typu rzeczach, jej ruchy wobec czego były nieco niezdarne, nienaznaczone jeszcze wielkim doświadczeniem. Ale starała się i tego jej odmówić nie można było, nigdy.
Ponaglona spojrzeniem, przysunęła się bliżej. Przesunęła rozchylonymi, pełnymi ustami po wsuwając członek niemalże do końca, tak daleko, jak tylko potrafiła - nie objęła tym samym całego przyrodzenia,, które urosło w jej ustach jakoś tak zupełnie nagle. Niemniej jednak nie brakowało jej znowu tak wiele.


Pan Vincent - 2019-01-08, 18:45

O, nie - zdążył pomyśleć, gdy rzucony na łóżko rozłożył się nonszalancko na miękkim materacu, zgarniając w dłonie fałdy przesiąkniętych jeszcze jego własnym nasieniem prześcieradeł - tylko nie to.
Mógł ściśle się kontrolować, gdy to on odpowiadał za każdy ich ruch, gdy to na jego głowie spoczywała decyzja o doborze pozycji, o chwili, w której z gry wstępnej przechodzili do ostrego, zwierzęcego pieprzenia i przeciwnie także; gdy zwalniali, pozwalając sobie odpocząć, ostudzić ognisty zapał, przysłaniający mu zdolność do logicznego myślenia.
Inaczej przedstawiało się to, gdy to (chwilowo, wiedział o tym) to on znajdował się w pozycji zdanej na łaskę i niełaskę drugiej osoby - szczególnie już gdy ta osoba miała w ustach jego penisa.
Jak każdy mężczyzna, Ilasdar uwielbiał podobne zabawy - uwielbiał, gdy delikatne wargi przyciskały się do wrażliwej skóry główki, składając na niej wilgotne, ciepłe pocałunki, gdy zaciskały się na niej stanowczo, pozwalając mu je wykorzystać w pożądliwy, prymitywny sposób...
Pierścienie zamigotały w półmroku, gdy zsuwał dłonie niżej, wypychając jednocześnie swe smukłe biodra w górę; Inkwizytorka nie mogła pochwalić się wybitnym talentem, ale każdy jej ruch przeszywała na wskroś nieskończona ochota. I samo to wystarczało, aby postawić go na baczność, gotowego do dalszych zabaw.
Zielone oczy spoglądały na niego zalotnie spod kurtyny gęstych rzęs; odpowiedział im swoim zwyczajowym uśmieszkiem i wreszcie sięgnął do przodu, po pukle jasnych, miękkich włosów - pierwszym ruchem odgiął głowę elfki pod wymagającym kątem, który sprawił, że wilgotny od śliny członek wysunął się z ciepłego tunelu ust (łącząc się z nimi pojedynczymi nitkami śliny i preejakulatu) - odczekał tak chwilę, ciesząc się tym widokiem i wreszcie przyciągnął ją do siebie z powrotem, ale nie po to, by powrócić w miejsce, z którego tak bezczelnie się przed chwilą ewakuował. Nie, wolał najpierw poświęcić dłuższą chwilę reszcie jej słodkiej twarzyczki; otrzeć się o szczupły policzek, przesunąć się figlarnie przez mocno zarysowany, trójkątny podbródek...
Taka podobała mu się znacznie, znacznie bardziej - szczęśliwa pomimo tego, że niszczył jej właśnie całe życie, że rozkruszał je na kawałki, pozwalając, by osiadły mu na skrajach eleganckich szat.
Bawił się i karmił wszystkim, co mu dała - każdym promykiem fałszywej radości, która w rzeczywistości była jedynie stłumionym aktem rozpaczy. Początkiem jej końca.
- Chodź do mnie - wymruczał gwałtownie, napastliwie; niecierpliwe dłonie wciągnęły drobne ciało w górę, tuż obok siebie, ale wcale nie przystały na tym; nie spoczęły w swej wędrówce, dopóki drobna elfka nie siedziała okrakiem na jego biodrach, a on już, już unosił jej pośladki, przyciskając czubek pulsującej męskości do jej rozgrzanego, wilgotnego wnętrza.
- Nadziej się na mnie - nakazał jej, rozciągając wargi w figlarnym uśmiechu. Upierścieniona dłoń spoczęła na przyjemnie zaokrąglonym biodrze; tak duża przy filigranowym ciele Inkwizytorki, że mógł dotykać jednocześnie jej brzucha i piersi. I było to całkiem... ciekawe doznanie. Przyjemne.
- Pokaż mi, że potrafisz być zmysłowa - zaproponował nagle, machając dłonią, by kule zaświatła znalazły się w pozycji umożliwiającej mu dokładne obserwowanie małych, krągłych piersi. - W zamian otrzymasz czystą przyjemność... zapewniam cię.


Draco - 2019-01-08, 18:59

Spoglądała na niego, nieco skrępowana swoją pozycją. Czuła twardy członek, uderzający delikatnie jej policzek, przesuwający się na brodę. Nie było to nieprzyjemne, ale... mokre. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy poczuła, jak Ilasdar ciągnie ją wyżej, sadza jej drobne ciało na sobie. Przez jej ciało przeszło stado dreszczy podniecenia.
Poruszyła niecierpliwie biodrami, ocierając się o jego członka w bardzo wymowny sposób, może nawet nieco frywolny.
Oblizała usta, odchylając na bok część koronkowej bielizny, która w obecnej sytuacji tylko i wyłącznie przeszkadzała. Było to jednakowoż kłopotliwe do wykonania ze względu tylko na jedną rękę, pomogła więc sobie zaklęciem w przytrzymaniu tkaniny.
Dłonią ujęła natomiast jego członka, by jak najlepiej nakierować go na swoje wejście, gorące w tej chwili, choć nie rozgrzane w stu procentach. Mimo wszystko pozwoliła na to, aby wsunął się w nią, co przyjęła z cichym jękiem. Zacisnęła powieki, ale tylko na chwilę.
Oparła swoją dłoń o jego klatkę piersiową, cały czas odzianą w materiał. To ona była na górze, więc to Isella decydowała o tempie, w jakim cały akt odbywał się. Z początku dała sobie więc chwilę oddechu, moment przyzwyczajenia się. Trwało to jednak tylko kilka chwil, w zasadzie nic nie znaczących i nim ciemnowłosy elf straciłby cierpliwość do niej, pozwoliła sobie na więcej.
Jej dolna warga została przygryziona, gdy ułożyła się na nim tak, aby jak najwięcej jego członka wchodziło w nią w jak najszybszym tempie, co sprawiło, że w zasadzie półleżała na mężczyźnie.
Jęknęła cicho. Pozycja, w której się znajdowała pozwalała jej także pieścić siebie - bielizna, którą ciągle miała na sobie drażniła swoimi koronkami jej łechtaczkę, co tylko sprawiało, że jej przyjemność zwiększała się z każdą chwilą bardziej.


Pan Vincent - 2019-01-08, 19:25

Pierwszy ruch był dość sztywny i nieporadny - oddał mu się jednak z przyjemnością, pozwalając by rozgrzany trzon wsunął się w do połowy głębokości w ciasno zwartą cipkę - powieki, okalane specyficznymi dla Przedwiecznych liniami* opadły na moment, osłaniając kurtyną rzęs złote ślepia. Gadzie wargi wygięły się w niemożliwym do powstrzymania grymasie, gdy dreszcz przyjemności rozlał się u dołu kręgosłupa, atakując swą mocą czułe na doznania lędźwie.
Pragnął więcej, zdecydowanie więcej - więcej jej ruchów, tańca bioder, więcej wilgoci i cyklicznych skurczy, w których zaciskała się jej gorąca cipka.
Duża dłoń przesunęła się wyżej, ujmując od niechcenia słodko dziewczęcą pierś - potarmosił ją zaczepnie, niczym niesforny nastolatek i wreszcie ujął w palce sterczący, różowy sutek, uciskając go delikatnie, by wycisnąć ze słodkich ust jeszcze jeden, dźwięczny jęk.
- Dobrze - pochwalił ją krótko, wychodząc naprzeciw jej płynnym ruchom; teraz dociskał się do gorącej kobiecości w chwili, gdy elfka opadała na niego z gracją i wycofywał, gdy jej drobne ciało podciągało się z powrotem. Ich ruchy prędko nabrały tempa, które stało się dla niego o wiele bardziej satysfakcjonujące. Do tego stopnia, że po chwili do wysokich jęków dołączyły i niskie, wibrujące pomruki, a także... szeptane pod nosem przekleństwa, których tym razem nie zamierzał sobie szczędzić. Nie miał się przed kim wstydzić, prawda?
Było mu za dobrze, by teraz się nad tym zastanawiać. Triumfował, to była jego chwila.
Nic nie mogło jej zepsuć.

* specyficzny rodzaj makijażu, bardzo cienkie linie obrysowujące górną i dolną powiekę. Coś na wzór Egipcjan, ale o wiele delikatniejszego, stylowego.


Draco - 2019-01-08, 20:04

Pocałunek przyszedł bardzo chaotycznie, przypadkowo. Isella nie miała pojęcia kiedy schyliła się, aby ich usta połączyły się dosłownie na kilka chwil, bo tylko tyle była w stanie wytrzymać wraz z tempem, w którym to oddawali się tej przyjemności.
Jej biodra pracowały jak jeszcze nigdy, prawdopodobnie, nie miały okazji. Przygryzła jego dolną wargę, ciągnąc ją przez chwilę do siebie, nim jej usta nie otworzyły się szerzej ze względu na zbyt dużą przyjemność. Oczy zacisnęły się wyraźnie, a z rozwartych warg wydobył się urywany jęk.
Jej wnętrze ściskało się coraz mocniej, na coraz dłużej więżąc członka w sobie. Jej ciało zaczęło drżeć z przyjemności, jej palce poczęły zaciskać się na jego ramieniu zupełnie mimowolnie.
Moment kulminacyjny przyszedł dość nagle. Któryś z ruchów w końcu doprowadził ją do końca, gdzie nie mogła się powstrzymać. Pozostało jej zacisnąć się na nim prawie jak imadło, zupełnie tego nie kontrolując. Ciało Iselli wygięło się z przyjemności, oddech zatrzymał się na chwilę.
Drobne ciało elfki opadło w końcu na mężczyznę. Jej oddech był nierówny, ciężki i trudno było zebrać jej myśli.
Czuła, jak wciąż poruszał się w niej, dając upust swojemu podnieceniu, ale nie trwało to długo, ledwie kilka pchnięć później poczuła w sobie gorącą, gęstą ciecz.

Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę to zrobiliśmy? Było... lepiej, niż mogłabym kiedykolwiek przypuszczać. Bolało, nie mogę powiedzieć, że nie, ale to naprawdę... Uch, nie chcę mówić, że nie miało to znaczenia, bo miało. Niemniej jednak sam fakt, że mogłam sprawić Ci przyjemność, że to naprawdę się wydarzyło.
Jak mogłeś przypuszczać, że Cię odrzucę, że nie spodoba mi się to, co widziałam? Przypuszczam, że chodziło o bliznę. To pozostawia mi pytanie – czy naprawdę tak nisko mnie oceniasz? Miałabym rezygnować z kogoś ze względu na... bliznę? Mam nadzieję, że tak nie jest, ale boję się spytać, bo jest... tak dobrze. W końcu jest naprawdę dobrze i myśl, że mogłabym to zburzyć pytaniem, które przecież nie jest niezbędne...
Kiedy dotknęłam pierwszy raz Twojej blizny, wyglądałeś na bardzo zmieszanego i zawstydzonego. Zupełnie, jakbym odkryła coś bardzo intymnego i niesamowicie osobistego, a to była... tylko blizna. Nie znam przyczyny jej wystąpienia – to kolejna rzecz, o której nie chcesz mi mówić.
Wiesz, tak sobie myślę, że jest mnóstwo tematów, których ze mną nie poruszasz, nawet nie próbujesz. To dość przytłaczające, bo ja... Ja staram się być z Tobą szczera. Oczywiście, nie mówię Ci absolutnie wszystkiego, ale uważam, że dzielę się z Tobą jakąś częścią mojego życia, prywatnymi kwestiami, do których nie każdy ma dostęp. Tymczasem zastaję zamknięte wrota do Twojego życia.

Dziękuję.


Pan Vincent - 2019-01-08, 21:31

- Nie rozumiem - Morrigan ściągnęła wargi, odwracając gwałtownie wzrok. Odziane w aksamitne rękawiczki dłonie zacisnęły się na materiale sukni, mnąc go nerwowo. - Wciąż nie potrafię zrozumieć, dlaczego dobrowolnie przekazała ci swoją moc... swoje życie. Tobie, spośród wszystkich starożytnych. Jaką miała pewność, że doprowadzisz sprawę do końca?
- Nie miała jej - wyszeptał przez ściśnięte gardło. - Wierzyła, że umotywuje mnie to odpowiednio do wzięcia odpowiedzialności za swoje błędy i oddania naszemu ludowi tego, co im zabrałem.
- Nie miała... i słusznie. Nie dałeś jej tego, czego tak pragnęła.
Skinął głową, nie odnajdując w sobie słów, które mogły przekazać czarodziejce to, czego on sam nie potrafił z siebie wydusić. Słowa Morrigan raniły go, otwierały ledwie zasklepione rany, pozwalając, by na nowo sączyły się potokami lepkiej, brunatnej krwi. Były brutalnie szczere, wiedział o tym - brutalna szczerość stanowiła kwintesencje siedzącej przed nim kobiety i jeśli miał ją jakoś wytrzymać, to tylko ze względu na możliwość udzielenia pomocy Inkwizytorce. Tylko dla niej.
Nikomu innemu nie udało się nigdy wydusić z niego czegokolwiek więcej o jego dawnym życiu. O błędach, o Mythal, o evanuris - jedynie przyciśnięty do muru był skłonny do podzielenia się o tych sprawach czymś więcej... choć to, co mówił (o czym Morrigan nie mogła już wiedzieć) także było bardzo okrojoną wersją. Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo...
Milczenie przeciągało się i wszystko wskazywało na to, że żadne z nich nie zamierzało go przerywać w najbliższym czasie. Długie palce oplątały się wokół elfiego wisiora, uczepiając się sztywno naciągniętego rzemienia, zupełnie jakoby miał mu stanowić jakąś formę ratunku.
Nie stanowił, wiedział o tym... ale chyba by zwariował, gdyby nie miał czego robić z dłońmi. Tego wszystkiego było stanowczo za wiele.
- Mówisz o niej ciągle w samych superlatywach - podjęła nagle, zmuszając go do spojrzenia sobie w oczy. Drgnął, uderzony goryczą i żalem, który widniał w jej jasnych oczach, niemożliwy do pomylenia z czymkolwiek innym. - Czy naprawdę nie masz pojęcia, o tym jak okrutną była kobietą? Jak wykorzystywała setki, tysiące młodych istnień dla swoich korzyści? Ile musiały najeść się przez nią strachu? Jak możesz mówić z takim uwielbieniem o paskudnej, zgorzkniałej i zepsutej...
- Nie znałaś jej motywów - przerwał jej chłodno. - Teraz je znasz. Nie możesz być na tyle egoistyczna, by nie obdarzyć jej choć odrobiną zrozumienia. Rozumiem twoje położenie i szczerze ci go współczuję, ale...
- Niczego nie rozumiesz, Solas - tym razem to ona przerwała jemu, odpychając się wściekle od ściany. Wykrzywione gniewem oblicze znalazło się nagle niebezpiecznie blisko jego własnej twarzy; mógł teraz wyczuć dokładnie każde jej słowo, nasączone jadem. - Nie masz pojęcia, jak to jest, gdy każdego dnia boisz się o swoje życie, gdy czekasz, aż po ciebie przyjdzie, wysysając z ciebie wszystko, co masz. Czy wiesz, ile miałam lat, gdy dowiedziałam się o tym wszystkim? Musisz wiedzieć, że wtedy nie otrzymałam nawet szansy żeby dowiedzieć się, co było motywami tej szalonej staruchy. Wiedziałam jedynie, że moja własna matka chce mnie zabić w jeden z najpaskudniejszych sposobów. Ale to nie to jest w tym wszystkim najgorsze. Najgorsze przyszło wtedy, gdy musiałam obawiać się o życie swojego własnego syna. Nie możesz wiedzieć, co to oznacza, ale powiem ci jedno; dobre osoby nie robią czegoś takiego drugiej osobie.
- Nigdy nie skrzywdziła twojego dziecka - odpowiedział, kręcąc z wolna głową. - I ciebie też nie skrzywdziła. Nie musiała tego robić, ani z resztą nie mogła, ponieważ nigdy dobrowolnie byś się jej nie oddała, Morrigan. Czy przyszłaś tu po to, by wyjawiać przede mną cały ból swojego nieszczęśliwego dzieciństwa?
Trzask.
Aksamitna rękawiczka zderzyła się gwałtownie z jego policzkiem, pozostawiając na nim po sobie czerwony ślad; zatoczył się pod ścianę, łapiąc za uderzone miejsce. Zamrugał gwałtownie, próbując przegonić sprzed oczu pojedyncze mroczki.
Naprawdę to zrobiła? Uderzyła go? Posunęła się do czegoś tak prostackiego?
- Powiedziałam, że nigdy tego nie zrozumiesz - odpowiedziała, dysząc wściekle. Jej z reguły bladą twarz okraszał intensywny rumieniec, a dłonie drżały wyraźnie. - Nie ty, ze wszystkich osób, które znam. Ale Inkwizytorka na pewno by to zrozumiała. Gdyby chodziło o ciebie, pozwoliłabym ci tam sczeznąć, Solas. Zgnić w swym bezgranicznym uwielbieniu dla elfiej bogini, która pożarła tysiące serc, otoczona aurą dobra i miłosierdzia. Ale nie chodzi o ciebie, więc zanim... zanim się pozabijamy, powiem ci, o co mi chodziło.
- W porządku - poruszył ostrożnie wargami, ścierając z nich pojedyncze krople wypływającej ze zranionego dziąsła krwi.
- Pamiętasz o cząstce demona, który siedział w moim synu, Kieranie?
- Pamiętam.
- Kieran potrafił w jakiś sposób poruszać się swobodnie między naszym światem, a Pustką. Fle... Mythal wchłonęła go potem w siebie; uwolniła Kierana, pozostawiając cel tego zabiegu tylko sobie. Mniejsza z tym. Wiesz chyba, do czego dążę. W tej całej sali... mówiłeś o tym, że demony wylewały się z eluvianu. On musi tam być, rozumiesz? Szybkie, bezpieczne wyjście.
Pokręcił głową, wydając z siebie głośne westchnienie.
- To zbyt ryzykowne. Pomyślałaś o tym, gdzie może prowadzić jego wyjście? Co jeśli znajduje się w samym centrum wylęgarni tych kreatur?
- Nie powiedziałam, że to dobry pomysł - odparła od razu. - Ale może się okazać jedynym, jaki będziesz miał.


Draco - 2019-01-08, 21:53

Kilka chwil później została sama w pomieszczeniu. Po złożonym, czułym zresztą, pocałunku na jej czole, mężczyzna pozostawił jej pożywienie oraz wodę, a nawet kilka książek.
Eliksir wciąż działał, ale Isella odzyskała część swojego umysłu. Niewielką, ponieważ gdy tylko myślała o tym, w dalszym ciągu jej serce biegło do Ilasdara, nawet jeśli pamiętała, dlaczego nie powinno tak być, w chwili obecnej jeszcze jej to nie interesowało. Sny, jednakowoż, były czymś zupełnie innym.
Tam była sobą, zwykłą, niezmienioną i to wspomnienia z realnego życia tworzyły pewne piekło w jej głowie. To w Pustce była świadoma tego, co się dzieje i dlaczego tak się zachowuje w stosunku do Falon'Dina, była też niemalże chora z tego powodu, siedząc w stworzonym przez swój umysł pokoju. Należał on do Solasa, siedziała przed kominkiem z ukrytą twarzą w swoich kolanach, wiedząc doskonale, że nie będzie w stanie wybaczyć sobie, nigdy. Ilasdar dostał to, czego chciał, niestety. Złamał ją, zabrał jej prawie wszystko, prócz jej magii - nawet jej ciało należało do niego i brzydziła się tym, w snach brzydziła się nim. Na jawie nie mogła, eliksir był zbyt silny.
- Nie płacz - usłyszała głos Solasa.
Tęskniła za nim, tak cholernie za nim tęskniła. Czuła, że już nigdy się nie zobaczą i to sprawiało, że jej oczy szkliły się mimowolnie, nic nie mogła na to poradzić. Chciałoby się powiedzieć, że nigdy nie dowie się o dziecku i o tym, co zrobiła, ale Isella zdawała sobie sprawę z tego, że to czcze marzenia. Słyszała Ilasdara i o ile to były tylko jej domysły, już wcześniej zaczynała mieć podejrzenia dlaczego w zasadzie była jedyną, która mogła wejść do świątyni.
I chociaż cieszyła się, że Solas nie szarżował, nie biegł po nią, nie był gwałtowny, część jej żałowała. Bo to oznaczało, że musiała tam siedzieć, ciągle i cierpieć, chociaż teraz w zasadzie na jawie była szczęśliwa i zakochana. Upita ułudą, to bolało bardziej. Wszystkie wspomnienia tego, co robiła, to paliło. Sprawiało, że czuła się okropnie, zupełnie tak, jakby zdradziła tego, kogo kocha najbardziej. Jak mogła to zrobić? Jak mogła się poddać? Nie walczyć z piciem cholernej mikstury? Isella wiedziała, że i tak pewnie byłaby nią upita, robiła to zresztą dla dziecka, ale pamiętała o tym, że uprawiali seks.
Dlaczego właśnie w snach musiała być świadoma swoich czynów? Dlaczego to sny miały być tą przystanią dla jej umysłu, czemu podświadomość nie mogła być także zainfekowana? Nie musiałaby przeżywać tych koszmarów w trakcie jej krótkiego odpoczynku.
- Nie mogę nie płakać, Solasie. Znienawidzisz mnie, gdy dowiesz się, co się działo.
Jej głos był subtelny, ledwie słyszalny, pełen żalu i płaczu.
Wiedziała o tym. Znienawidzi ją. A to oznacza, że Falon'Din naprawdę zabrał jej wszystko, prócz dziecka i magii.
Czy mogła być pewna, że tego też jej nie zabierze?
Obudziła się. Pochmurne myśli zniknęły, niecierpliwa, oczekująca ukochanego, którego wskazywał jej eliksir. Zadbała o czystość swojego ciała, posilając się swoją magią. Nie myślała o tym, by próbować uwolnić się, czy może spróbować popełnić samobójstwo. Eliksir kazał być jej szczęśliwą, oczekującą, podekscytowaną, więc była. Tylko sny ukazywały swoją prawdę i jej prawdziwy ból.

Zastanawiałeś się, jak będzie wyglądało nasze życie po tym wszystkim, jeśli jakieś będzie? Staram się o tym nie myśleć, bo biorę pod uwagę fakt, że będę musiała... No wiesz. Ale dziś, po tak spokojnej nocy i poranku, jakiego nie mieliśmy od dawna...
Będziemy żyć osobno, czy też nie? To uczucie przetrwa, ma w ogóle taką szansę? Czasem mam wrażenie, że nic nie robię, tylko walczę o Ciebie, ciągle i ciągle, a to... Jestem zmęczona, Solas. Jak okrutnie to brzmi, jak ohydnie. Jak mogę być zmęczona miłością? Jestem. Nie wiem sama, chyba cały czas mam w podświadomości fakt, że możesz po prostu odejść. Próbuję Cię zatrzymać, zamknąć w swoich ramionach, ale to uczucie niepokoju jest ze mną cały czas.
Nigdy nie myślałam o takich rzeczach, poważnych, bardzo przyszłościowych i w sferach mocnych marzeń. Nie myślałam wprzód, nie aż tyle. Może dlatego, że jestem Dalijką? My ciągle patrzymy w tył, nawet jeśli robiliśmy to nieumiejętnie i bez wiedzy.

ALE czy będziemy mieli wspólne życie? Czy doczekamy się domu, może dzieci? Chciałbyś mieć dzieci? Ja... Nie wiem sama. Z trybem życia, który prowadzimy to raczej odległe, ewentualne plany. Kiedy mielibyśmy znaleźć na to czas? Po tym, jak stworzymy Dalię na nowo, jeśli kiedykolwiek stworzymy?
Nawet nie wiesz w jakim poczuciu winy i presji żyję. Chcę dać Ci coś, z czego zrezygnowałeś, chcę znaleźć sposób, na danie Ci chociaż namiastki starego życia, bo wiem doskonale, że nie odnowię w chwilę całych Rozdroży, czy Arlathanu. Niech to szlag trafi, nie wiem nawet jak miałabym to wszystko poskładać, od czego zacząć... Dlatego mam nadzieję, że gdy w końcu sytuacja z Falon'Dinem się uspokoi, jakoś to po prostu poskładamy, znajdziemy odpowiedzi. Przede wszystkim, będę mogła skupić się na ich poszukiwaniu. W chwili obecnej jestem po prostu rozbita. Wiem, że Ty sam czujesz się trochę pokonany fatalistyczną wizją nie spełnienia obietnicy, za co Cię przepraszam.
Może faktycznie lepiej by było, gdyby Thedas zniknęło w czeluściach? Wiesz, nie miałabym nic przeciwko temu pomysłu, gdyby nie moi przyjaciele tutaj. Wyobrażasz sobie świat bez Doriana? Byłby potwornie nudny.
Chciałabym mieć spokój, ale wiem, że nim taki czas nastanie minął lata, jeśli w ogóle kiedykolwiek będę miała na to czas i możliwość. Mam tylko nadzieję, że dożyję spokoju.


Pan Vincent - 2019-01-08, 23:08

Podążając przez korytarze do sali narad, nie umiał wyzbyć się ze swej głowy dziwnego uczucia niepokoju - o ile było ono zrozumiałe przez pryzmat paskudnej sytuacji, w której znajdowała się jego ukochana, o ile od dawna nie było ono równie intensywne i... duszące.
W którejś chwili musiał się po prostu zatrzymać, chwytając chaotycznie za pierwszy, napotkany przez dłoń przedmiot (którym okazała się rama wiszącego na ścianie obrazu); zakaszlał, walcząc z targającymi żołądkiem mdłościami i nagle wśród szumu własnej krwi usłyszał...
Nie mogę nie płakać, Solasie. Znienawidzisz mnie, gdy dowiesz się, co się działo.
- Isella? - poruszył się niespokojnie, obracając wokół własnej osi. - Vhenan? Gdzie jesteś?
To... nie mogło mu się wydawać, był tego pewien. Słyszał jej głos, wyraźnie go słyszał. I to, co mówiła też, ale było to tak przykre, że nie potrafił sobie wyobrazić, co siedziało w jej głowie, co musiało obciążać jej biedne serce, by tak pomyślała.
Nie istniała taka rzecz, która mogła go do niej w rzeczywistości zrazić... być może pojawiały się między nimi kwestie sporne, przyczyny małych sprzeczek i niezrozumienia, ale nie było czegoś, z czym nie mogli sobie poradzić - tyle razy jej o tym powtarzał...
...gdy dowiesz się, co się działo.
Jeśli mówiła "działo"... mogła jednak nie mieć na myśli tego, co zrobiła sama, a to, do czego zmusił ją ten bezduszny skurwiel. Tylko co to mogło być? Torturował ją? Szantażował? Postanowił bezlitosne ultimatum, które zmusiło ją do podjęcia kroków, których teraz się wstydziła?
Na samą myśl o możliwych "krokach" robiło mu się znów niedobrze, słabo. Nie, nie chciał o tym myśleć. Nie mógł o tym myśleć, jeśli miał skupić się na tym, by ją stamtąd wydostać.
Cokolwiek się nie wydarzyło... Isella należała do niego. Kochał ją i nic nie mogło tego zmienić. Nie mogło.
- Gdybym tylko mógł jakoś ci to przekazać - szepnął, prostując się, by poprawić przekrzywioną ramę obrazu. - Gdybym tylko mógł jakoś cie wesprzeć.

Docierając na miejsce narady, wciąż rozmyślał nad zasłyszanymi w osobliwy sposób słowach.
Prawda była taka, że próbował już wszystkiego, by porozumieć się z więzioną Inkwizytorką - wędrówki w snach, mikstur, urządzeń, zaklęć i rytuałów - wszystko to spełzało na niczym, gdy przychodziło do przebicia się przez potężną barierą, postawioną przez Falon'Dina wokół swej żałosnej fortecy.
Do cholery, był już tym wszystkim tak bardzo zmęczony - tak bardzo chciał już po prostu wyruszyć, wydostać ukochaną ze środka i zatrzymać na zawsze w swych ramionach, by nikt już nigdy nie zdołał jej dotknąć. Nikt poza nim.
Na szczęście (przy pomyślnych wiatrach) dzień ten miał nadejść już wkrótce.
- To oznacza, że jesteśmy gotowi do wyruszenia - upewnił się Archont Radonis, wyciągając dłoń do pomrukującego mu na kolanach kota; pogładziwszy czule jego łepek, dodał - ponieważ ja zdecydowanie jestem gotów. Moi ludzie także.
- Oczywiście - Leliana wyprostowała się nad treściwie zapisanymi planami, posyłając zebranym zdeterminowane spojrzenie. - Przegrupujemy oddziały i wyruszamy jeszcze tego samego dnia. Taktyki zostały omówione tyle razy, że każdy musi je już pamiętać. Teren został przygotowany do walki, ostatni raport mówi, że pozycja demonów nie uległa zmianie. Należy wyruszać - podsumowała, wzdychając pod nosem. - W imieniu naszej drogiej Inkwizytorki i całej Inkwizycji chcę wam podziękować za wasz udział w tej sprawie. Życzę każdemu z was powodzenia i... oby Stwórca miał was w swej opiece. Spakujcie tylko to, co niezbędne. Nie chcemy zostać tam długo.

Żółte spojrzenie rozbłysło w tym samym momencie, w którym kule zaświatła rozjarzyły się wyraźniej swym blaskiem, posyłając wokół purpurowe światło. Nie zdziwił się, dostrzegając drobną sylwetkę rozłożoną rozkosznie na łożu, otoczoną stosami ksiąg.
Mógł powiedzieć naprawdę wiele na temat ignorancji, którą nosiła w swym sercu jego mała niewolnica, ale jej głód wiedzy w jakiś sposób mu imponował.
- Tu jesteś - wymruczał, rozciągając wargi w niemalże łagodnym uśmiechu. - Widzę, że spodobały ci się moje podarunki. Podobają ci się opowieści o alabastrowych wzniesieniach i lewitujących mostach? Sam je projektowałem. Plany były tak skomplikowane, że musiałem zatrudnić do ich "odszyfrowania" cały zespół ekspertów. Każdy kamień, który widzisz na schemacie - wyjaśnił, przesuwając po ilustracji czubkiem palca - został wzniesiony dzięki mojej magii. Zapomniane pałace rządziły się własnymi prawami. Eluviany prowadziły nie tylko do różnych miast, ale i do ich dzielnic. Nic nie stało na przeszkodzie, by budząc się z rana, móc nad sobą ujrzeć tumany wielobarwnych chmur, zataczających orbitalne kręgi. Ucieleśnienie mocy i piękna, oto, czym byliśmy.
Przymknął na chwilę powieki, rozkoszując się jeszcze wyraźnym obrazem wspominanych widoków. Czasem pogodzenie się z ich stratą wciąż było dla niego zbyt bolesne, zbyt świeże i niemożliwe do pojęcia.
- Ale to nie o tym chciałem z tobą porozmawiać - kontynuował wreszcie, nieco zmienionym tonem. - Mam pewne powody, by podejrzewać, że wkrótce mogą nas tu odwiedzić nieproszeni goście. Demony stały się rozwścieczone i głodne, zupełnie jakby coś wyczuwały. Czy wiesz, co to oznacza?
Zielone oczy przesunęły się swym spojrzeniem przez jego straszne oblicze; tylko na chwilę zatrzymały się dłużej na pełnych wargach, by zaraz skierować się na pionowe, gadzie źrenice.
- Ktokolwiek tu przyjdzie, moje serce, nie możesz mu pozwolić się dotknąć. Nie możesz pozwolić, by cię stąd wyprowadził, bo... - przyklęknął przy niej, pociągając delikatnie za małą dłoń; na dzikim obliczu Starożytnego widniała czysta rozpacz, niemożliwy do określenia ból. - Jeśli stąd wyjdziesz, jeśli nas rozdzielą... stanie mi się okropna krzywda. Nie chcę cię stracić. Nie mogę. A ty... ty nie chcesz stracić mnie, prawda?


Draco - 2019-01-08, 23:46

Cassandra nie spodziewała się, że dzień, w którym w końcu będą mogli przeprowadzić atak będzie tak stresujący. Znosiła wiele w swoim życiu, od kiedy tylko zaczął się harmider z poszukiwaniem kogoś, kto mógłby stanąć na czele Inkwizycji. Kiedy myślała, że ciągły pęd się kończył i dostawali kilka chwil wytchnienia, działo się coś takiego, jak teraz.
Nigdy nie spodziewałaby się, że nie tylko będzie wspierała decyzje Iselli, jakie by one nie były, to także zrobią ją Inkwizytorką, a teraz... Teraz nawet współpracują z Tevinterem dla jej dobra. Nie wiedziała czego się spodziewać.
Elfka była tam tydzień i jeden dzień, dokładnie tyle. Teoretycznie niewiele, ale biorąc pod uwagę fakt, jak wyglądał Solas po wyjściu z tej świątyni, wszystko w wnętrznościach Cassandry dosłownie się przewracało. Nie mogła... Myśleć o tym, zbyt przerażona.
Kiedy wojska zostały policzone, posegregowane, generałowie wydali rozkazy. Obserwowała, jak kilkaset żołnierzy przechodziło miarowo przez eluvian, jeden po drugim, nieustannie. Trwało to chwilę, jednakowoż wszyscy, którzy planowali ten atak poszli na samym końcu.
Po drugiej stronie uderzyła ją świeża bryza lasu. Eluvian najdował się nieopodal Ostagaru w ruinach jakiejś małej świątyni ku czci Andrasty, ku ironii losu, w związku z czym wszystkie wojska wyszły na zewnątrz, aby po raz kolejny zachować porządek i...
Cassandra czuła ekscytację. Patrząc na zdeterminowane twarze wiedziała, że ich cel był słuszny. Isella naprawdę była ważna dla nich wszystkich, Falon'Din zaszedł im za skórę zbyt daleko, aby móc mu popuścić. Byli przygotowani na tyle, na ile mogli być.
Ich więzień także z nimi był. Spoglądał przerażony na wszystko, w klatce. Na miejscu, w lesie, czekał już wóz z klatką, udostępniony przez miejscowego kowala. Poczciwy człowiek, oddany Inkwizycji niemal bezgranicznie.
Eelon siedział związany, choć w miarę dobrej kondycji. Przynajmniej na tyle, aby przetrwać zmianę krwi, którą mieli w planach. Na samą myśl Cassandra dostawała gęsiej skórki, bez wątpliwości, niemniej jednak... Jak brudna i ciemna była to magia, było warto, jeśli się uda. A miała ku temu gorące nadzieje.
Już na horyzoncie zamajaczyło mnóstwo Cieni, gdy zbliżali się z każdym krokiem bardziej. Poszukiwaczka przełknęła ślinę, wiedząc, że oto właśnie znajdowali się przed miejscem docelowym. Tu była ich meta. I mieli zwyciężyć.

Gdy tylko go zobaczyła, uśmiechnęła się mimowolnie. Zupełnie nic nie mogła na to poradzić, co więcej, nawet niespecjalnie chciała. Co mógł zmienić tydzień, tylko tyle. Wszystko.
- Och, są fascynujące! Ciekawe, czy można by było stworzyć je teraz...
Odłożyła książkę, wsuwając zakładkę do środka, by nie zgubić strony i podniosła się. Poprawiła narzucaną na siebie, prześwitującą tkaninę, uśmiechając się delikatnie do mężczyzny, gdy zwrócił na nią uwagę.
Jego ból na twarzy był niezwykły, niemalże prawdziwy, prawie mogła go poczuć i to roztopiło jej serce. Sprawiło, że ujęła jego policzek w dłoń i pogłaskała go czule kciukiem, uśmiechając się.
- Oczywiście, że nie chcę cię tracić. Nie przejmuj się, przyrzekam. Wszystko będzie dobrze, prawda?
Jej uśmiech był szczery, dotykający uczuć obserwatora, jeśli jakieś ma. Jej oczy błyszczały fałszywą miłością.


Pan Vincent - 2019-01-09, 00:50

Musiał przyznać, że nie do końca potrafił zrozumieć, jakie myśli kierowały elfką, gdy zamiast strachu, ujrzał na jej twarzy zwyczajne pokrzepienie, niemożliwą do zbicia radość. Najwyraźniej jego mikstury działały na każdego inaczej.
Zdążył się, z resztą przekonać o tym, że jego mała niewolnica była dość osobliwym przypadkiem niemożliwej do przewidzenia osobowości. To także miało swoje zalety.
Nie zamierzał jednak zawierzać w jej gorące zapewnienia, oparte jedynie na napoju miłosnym - musiał dać jej coś, co pozwoli jej całkowicie uwierzyć w jego oddanie. Coś, co sprawi, że nie będzie już umiała o nim myśleć inaczej, niż jak osobie, którą nie tylko kochała, ale również on miłował ją samą.
To miał być naprawdę duży gest... i kiedy o tym pomyślał, zastanawiał się, czy nie było to zbyt wiele - czy nie wynagradzał ją przypadkiem zbyt sowicie, biorąc pod uwagę jak mało mu na razie dała, ale...
Wychodząc poza egoistyczne pobudki, miał dzięki temu szansę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Bo co, jeśli pozwoli tu wejść temu bezdennemu głupcowi, a gdy ten spróbuje "uratować" swą ukochaną... w rzeczywistości zamknie za sobą wieko trumny?
Mieć tu ich dwójkę i psuć im ich marne życia, do chwili, w której nie uzna, że już mu to obrzydło, a potem...
Co zrobiłby potem?
Gadzie wargi wygięły się znów w brzydkim uśmiechu, a złote oczy rozbłysnęły gwałtownie pełnym ekscytacji blaskiem.
Wtedy skróciłby ich męki, rzecz jasna. Był, przecież, litościwym bogiem.

- Musimy osłonić lewe skrzydło - wydarł się głośno Cullen. - Przepuścić go do wejścia i porozbijać ostatnie jednostki w międzyczasie. Merril! Rozpocznij proces przetaczania krwi!
Wyprostował się, by stanąć obok uwięzionego w klatce Starożytnego; strach ściskał mu krtań, nie pozwalał wydusić z siebie ani słowa, ale był zdeterminowany. Nadeszła najwyższa pora, by oddać Iselli jej utraconą wolność, by uwolnić ją z piekła, w które to on sam je wpakował.
- Przygotuj się na uczucie lekkiego otumanienia - ostrzegła go cicho Merrill. - I... Solasie, z góry przepraszam cię za wszelkie niedogodności. Nie na co dzień stosuję tego rodzaju techniki. Chcę żebyś wiedział, że...
- Nie przejmuj się tym, proszę - zmusił się do przyjęcia słabego uśmiechu, chcąc tym samym pokrzepić Dalijkę na tyle, na ile umiał. - Jestem gotów.
- N-nie - przerażony Eelon uczepił się krat, przyciskając do nich swą pobladłą od strachu twarz. - Nie, proszę, nie róbcie mi tego. Ja tylko robiłem, co mi kazał. Nie mogłem inaczej, straciłby... Zaczekaj! Proszę, nie rób tego! Ja też jestem elfem, takim jak ty. Nie zrobisz tego swojemu bratu. Siostro, posłuchaj mnie! Jestem niewinny, nie możesz...
Dziwne szarpnięcie w okolicach potylicy sprawiło, że dalsze wysłuchiwanie błagań mężczyzny stało się dla niego niemożliwe. W jednej chwili oczy uciekły mu do wnętrza czaszki, żyły zapiekły boleśnie, a uszy wypełnił szum, przesycany co jakiś czas cyklicznymi uderzeniami. Czy... czy to było jego serce?
Vhenan.
Jego... serce?
- Solasie! - wołanie elfki przebiło się do niego przez odgłos walczących. Zadrżał wyraźnie, przytrzymując się jej drobnego ramienia. Wyglądało na to, że już było po wszystkim.
To oznaczało, że musiał zacząć działać. Natychmiast.

- Podejdź do mnie - szepnął miękko, opierając się przed jedną z porośniętych dzikimi pędami rzeźb. Pozwolił, by elfka oparła się o nią nonszalancko bokiem, zupełnie jakby miała do czynienia ze zwykłą ścianą, nie owocem pracy najdawniejszych, niemalże zapomnianych stworzeń.
- Chcę ci coś dać - wymruczał, przysuwając się do niej bliżej. Jego ramię oplotło z łatwością wąską talię, szeroka pierś posłużyła za oparcie dla małej dłoni. - Chcę żebyś poczuła się dobrze i uwierzyła w to, jaka jesteś piękna - och, jak łatwo było mu mamić ją tymi czułostkowymi kłamstwami. Jak miło było wiedzieć, że tak bardzo na nią działały.
Złoty blask nasilił się jeszcze, gdy pionowe źrenice poczęły rozszerzać się do stopnia, w którym niemalże pokryły migoczącą słabo tęczówkę - zmusił ciało do rozluźnienia się i wyszeptał parę słów zaklęcia, a wtedy...
Kikut Inkwizytorki począł rozrastać się delikatnie, wydłużając się, niczym łodygi kwiatów - po chwili formowały się już w dojrzały pąk, a z niego, niby płatki, powyrastały smukłe, zgrabne palce.
- Teraz poczujesz się nareszcie kompletna - szepnął i pochylił się, by złożyć na jej pełnych wargach czuły pocałunek.

- Nie zostało ci dużo czasu - oceniła fachowo Leliana, ale wcale nie potrzebował jej komentarza, by to wiedzieć. Twarz Eeelona poszarzała gwałtownie, oczy podkrążyły głębokie sińce - liczyła się każda sekunda.
- Jeśli nie wrócę - powiedział tylko pośpiesznie, wręczając Szpiegmistrzyni fiolkę z resztą krwi - ktoś będzie musiał wybić to i mnie zastąpić. Nie możecie spocząć, dopóki nie zosta...
- Zostanie wyciągnięta. Wiemy. Ruszaj.
Wyciągnął dłoń, a gładka ściana nabrała momentalnie kształtów, układając się w piękne, masywne wrota. Nie musiał szukać klamek, dotykać ich dłonią; ich skrzydła rozchyliły się przed nim posłusznie, wyczuwając pożądaną krew. Wciąż drżał na samą myśl o tym, jak przerażająca była magią, którą posługiwał się Falon'Din - jej okrutne zasady nie bez powodu zostały zakazane już dawniej, w czasach świetności evanuris.
Wystarczył jeden ruch, by przerzucić słabnące ciało Eeelona na ziemię; mężczyzna był już tak skołowany, że nie wiedział, co się wokół niego działo. Nie mógł mu się specjalnie dziwić - całkiem obca krew, skąpana dodatkiem samej Mythal, musiała być nie lada wyzwaniem dla istoty, która nie parała się magią od wielu tysięcy lat.
Zdążył poznać już dobrze drogę; widywał ją w swoich snach tak często, że podążenie kamiennym przedsionkiem do właściwego korytarza, było dla niego dziecinnie proste.
Nie wiedział kiedy ze zwykłego chodu przeszedł do dzikiego, porywającego jego serce galopu - kiedy dotarł wreszcie do komnaty, w której sam wcześniej spędził najgorsze chwile swojego życia, był zdyszany, jak po przebiegnięciu wielu, wielu mil, ale nie to wcale go przejmowało.
Nie spodziewał się bowiem ujrzeć widoku, który zastał w chwili, gdy wyłonił się zza kolejnej pary masywnych drzwi.
Wielkie łoże, księgi, drewniana balia i wypełnione winem kielichy, a pośród nich, odziana w krzykliwe, niewolnicze szaty...
- Isella? - wydusił z siebie, nie będąc pewnym, czy w ogóle poruszył wargami. - Inkwizytorko...
Dwie ręce. Miała dwie ręce.
- Czy ty... co się stało?


Draco - 2019-01-09, 01:08

Isella nie spodziewała się tego. Kiedyś rozmawiała o tym z Solasem, sama szukała sposobu na to, aby odzyskać dłoń, ale póki co było to zupełnie poza jej zasięgiem. Najwidoczniej nie poza zasięgiem Falon'Dina, który szepnął zaklęcie i...
Skrzywiła się, odczuwając rwący ból, pieczenie i nieprzyjemne mrowienie, ale cały proces trwał dłużej, niż zdążyła w ogóle o tym pomyśleć. Chwilę potem czuła drugą rękę, miała ją, to naprawdę było...
Westchnęła zaskoczona, poruszając przez chwilę palcami, zdając sobie sprawę z tego, że to naprawdę... Było zupełnie tak, jak przed Kotwicą. Była w pełni sprawna, wiedziała o tym.
Pocałunek wylądował na jej wargach. Uśmiechnęła się w jego usta, obejmując obiema dłońmi, tym razem, jego policzki, wyciskając na jego wargach słodką, namiętną pieszczotę.
Ktokolwiek chciał ją stąd zabrać, nie odda się bez walki.

Drzwi, których nie widziała, ale wiedziała że tu są otworzyły się, a w nich ujrzała... Solasa. Uniosła brew, widząc go spłoszonego. Był w swojej zwyczajnej zbroi Fen'Harela, futro i lśniąca wśród wielu kul zaświatła zbroja ze złota. Uśmiechnęła się subtelnie, obserwując go.
- Czyli nie mylił się. Naprawdę ktoś tu przyjechał.
Z pozoru wydawać by się mogło, że nic się nie zmieniło, ale ktoś taki, jak Solas - kto spędził z nią mnóstwo czasu i czytał jej pamiętnik wiedział, że ta reakcja była co najmniej niespotykana.
- Problem w tym, że nigdzie się nie wybieram. Nie opuszczę kogoś, kogo kocham.
To wypowiedziane zdanie sprawiło, że zmarszczyła nieco brwi, zdając sobie sprawę przed tym, że stał przed nią ktoś, kogo także kochała, ale... Ale obiecała, że nie opuści Ilasdara i nie mogła tego zrobić, zdecydowanie nie.
- Więc ze mną walcz - stwierdziła, niespodziewanie rzucając w Solasa salwę błyskawic, a zaraz po tym lecącą pięść prosto z Pustki.


Pan Vincent - 2019-01-09, 01:53

Nie zdążył nawet pomyśleć o tym jak straszne i niewłaściwe były słowa Iselli, ponieważ już po chwili musiał uskoczyć w bok, uciekając przed gigantycznym wyrzutem wściekle zielonej energii.
Nie oznaczało to, że nie dosięgnęło go parę zelektryzowanych wstęg - ich parzące języki przesunęły się w wątpliwej jakości pieszczocie po skórze, pozostawiając po sobie delikatne poparzenia - syknął wściekle, ale poza tym jego ciało nie zdradzało oznak bólu.
Ponieważ fizyczne doznania były niczym w porównaniu z tym, co czuł w tej chwili w swoim sercu, momentalnie skostniałym, zakutym w bryłę lodu.
Czy... czy to właśnie było to, o czym powiedziała mu wtedy, na korytarzu? Czy miłość do Falon'Dina była rzeczą, za którą miał ją znienawidzić?
Ale jak to było w ogóle możliwe? Jak mogła obdarzyć jakimkolwiek względami tego potwora? Tyle razy słyszał wzgardę, z jaką się o nim wyrażała.... to obrzydzenie i strach, nie, tego nie dało się przekształcić w miłość, to było po prostu niemożliwe!
- Isello - wydusił z siebie, nie wierząc, że użycie wspólnej mowy pozwalało jej ukierunkować umysł w bezpiecznych okolicach wspomnień ich wspólnego życia. - To, co mówisz, jest tylko złudzeniem, on jest; ach! - Poruszył się gwałtownie, walcząc z rozkwitającym mu pod stopami pierścieniem ognia. - To wszystko jest nieprawdziwe, podał ci coś! To, ja, Solas! To mnie...
Nie, to nie miało sensu - widział to w jej oczach - zaklęcia miotały, jak szalone, nieco osłabione przez brak kostura, ale jako ucieleśnienie niszczycielskich żywiołów i tak robiły swoje. Musiał to natychmiast przerwać.
- Nie - powiedział więc, pozwalając by oczy rozkwitły mu fioletowym blaskiem; ciało Inkwizytorki zamarło w bezruchu, zmrożone jednym, prostym zaklęciem. Nie czekając dłużej przysunął się do niej pośpiesznie i chwycił drobne ciało w ramiona, ciesząc się, gdy nie napotkał przy tym żadnego oporu. Obawiał się, że odrośnięta ręka elfki (jak dziwnie to brzmiało) nie była jedynym "dodatkiem", jaki otrzymała od przetrzymującego ją, skrzywionego psychopaty.
W porządku. Teraz wystarczało już tylko powrócić przez drzwi i modlić się, że wszystko jakoś się później ułoży - że słowa, którymi przywitała go ukochana wcale nie oznaczały tego, co oznaczały.
Opierając na sobie jej zesztywniałe od paraliżu ciało, ruszył pośpiesznie w kierunku majaczących na końcu korytarza wrót; ulga, która ogarnęła go na widok żyjącego wciąż Eelosa, była nie do opisania.
- Wybacz mi, mój bracie - powiedział smutno, spoglądając na mężczyznę z nieszczęśliwą miną. - Wiem, że to nie twoja wina, ale to nie mogło skończyć się inaczej. Wiem, że to ty byłeś tym, przez którego założyła przeklęty pierścień. Jeśli twój pan wystarczająco cię kocha, nie pozwoli, by spotkała cię krzywda. - Dodał jadowicie i przekroczył... a raczej spróbował przekroczyć próg wrót, ale nie udało mu się to, ponieważ...
- Skurwysynu - wysyczał wściekle, spoglądając na materializującą się z mroku sylwetkę. W jednej chwili zrozumiał, że w rzeczywistości Eelos nie wytrzymał próby krwi i tym, co wziął za jego ruchy, były zwykłe zabawy Falon'Dina.
- Nie przebierasz w słownictwie - zauważył łagodnie, zupełnie niewzruszony. - Twoje nowe bractwo pasie cię swym prostactwem, niby nienażarte prosie. Godne pożałowania.
Uklęknął na jedno kolano, by złożyć unieruchomione wciąż ciało pod ścianę. Jeśli tak to miało wyglądać... postara się najpierw uprzykrzyć życie tego potwora tak, jak tylko mógł.
Podniósł się gwałtownie i - kontrastowo - machnął pośpiesznie dłonią, przywołując z góry deszcz strzał; strzał, które Ilasdar musiał dobrze znać ze swej przeszłości, gdy zwykł namawiać Andruil do wbijania ich prosto w niewolnicze głowy i serca.
- Ty... - zaczął wściekle, ale kolejna strzała zmusiła go do skoncentrowania się na unikaniu możliwości skończenia z przebitym płucem. - Jak...
- Oddała mi się - odparł, uśmiechając się z butą. - Następna będzie Sylaise.
- Nie możesz - mag roześmiał się gorzko, uderzając w niego wąskim strumieniem spaczonej energii; zablokował ją wzmocnioną tarczą, postępując krok do przodu; ciało Iselli lewitowało za nim posłusznie, niby na niewidzialnej smyczy.
- Mogę - zagroził mu otwarcie, brnąc jeszcze dalej, coraz bliżej niego. - I zrobię to. Ale to jeszcze nie wszystko - dodał złowieszczo, czując, jak rozrasta się w nim nowa fala energii, ekscytacji. - Nie zdążyłem ci nigdy podziękować w imieniu naszej dawnej przyjaciółki. Przygotuj się na śmierć, Ilasdarze. Twój czas wreszcie dobiega końca.
Wystarczył ułamek sekundy, by polimorfujące ciało poczęło przypominać swym kształtem smoka; w ten sposób jeden skok wystarczył, by długie kły kłapnęły sucho o... powietrze?
- Nie możesz zabić przyjaciela Śmierci - przypomniał mu dumnie, choć coś w dzikim obliczu zmieniło się wyraźnie. - Nie będziesz miał okazji się o tym przekonać. Ty i twoja kurwa... zostaniecie tu na zawsze. Żegnaj, Straszliwy Wilku.
Wraz z ostatnimi słowami Starożytny rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie kłęby wściekle purpurowej energii. Nie to jednak wstrząsnęło jego sercem, a wstrząsy, które nastąpiły sekundę później.
I już wiedział. Wiedział, że eluvian był jedynym wyjściem. I nagle zachciało mu się śmiać, bo to wszystko, o czym rozmawiali z Morrigan, jej gorzkie słowa, obelgi i policzek... wszystko to okazało się żałośnie słuszne, tak jak on okazał się żałośnie słaby, ponieważ znowu nie udało mu się go zabić, ponieważ pozwolił mu uciec, jak ostatni, skończony...
Zrobi to szybko; wypchnie ją przez eluvian i albo wydostanie się tuż za nią, albo zostanie tu, pogrzebany żywcem. Nie obchodziło go to już, nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, by jego ukochana zdążyła uniknąć tego straszliwego losu.
- Isello - rzucił, powracając miękko do swej pierwotnej formy. W jednej chwili jego uwagę przykuło coś, co wcześniej się tam nie znajdowało, a mianowicie rosnąca szybko plama krwi, rozkwitająca swą czerwienią w miejscu, gdzie materiał ukrywał smukłe uda. - Och, nie - rzucił ciężko, czując, jak momentalnie ogarnia go fala beznadziei tak wielkiej, że fizycznie rozprzestrzeniła się falą bólu po całym, całym jego ciele. - Nie, proszę.
Jego jęk zabrzmiał tak żałośnie, nieskończenie żałośnie, gdy zdając sobie sprawę, czym w rzeczywistości były ciemne, krwawe krople (a raczej kim) poczuł, jak jego świat rozpadł się na małe, maleńkie kawałki...
A wraz z nim rozpadł się sufit, posyłając im w nogi ogromny kawałek wypełnionej malunkami masy. Niewiele myśląc (pozwolił działać za siebie instynktowi) chwycił mocniej drobne ramię i pociągnął je przez ruchomą taflę eluvianu...
Wypadając prosto na miękkie, dziwnie znajome piaski.


Draco - 2019-01-09, 02:22

Zaklęcie, które ją utrzymywało w ryzach puściło, gdy tylko pojawili się w Pustce. Upadła na ziemię, która o dziwo okazała się miękkim piaskiem i skuliła się nieco, czując okropny ból w brzuchu. Gdy tylko tam spojrzała, brunatna krew rozprzestrzeniała się na jej mało dystyngowanym ubiorze.
- Och nie, moje dziecko... Nie - szepnęła cicho, starając się podnieść.
Było to trudne, ale chyba sam fakt jej położenia sprawił, że jakaś cząstka adrenaliny zadziałała. Spostrzegła przy pasie Solasa kamień, który poznawała. Eliksir nie zabrał jej wspomnień, po prostu nie rejestrowała ich zbyt dobrze
- Mogę? - spytała cicho, za chwilę ujmując świecący kryształ komunikacyjny w palce lewej, nowej dłoni.
Przyłożyła do ust, skupiając się na Dorianie. Rozmawiała z nim w snach, pamiętała to. I miała wrażenie, że go lubiła. A byli w cholernej Pustce, co mieli... Nim jednak skontaktowała się z przyjacielem, coś przykuło jej spojrzenie.
Wzrok Iselli utkwiony został w miejscu oddalonym od nich kilkaset metrów.
- Solas, tam. Wygląda jak... jak eluvian.
Jej głos był zbolały, ledwie oddychała. Ból był niesamowity, kuliła się cała. I nie mogła nic poradzić na to, że zemdlała.

- Ubierzesz się w te rzeczy, a potem napijesz się odrobinę z naczynia. Nie każ mi się do tego zmuszać. Wiesz już, że opór nie ma sensu.
Isella wiedziała, że to sen, że ta sytuacja miała już miejsce, ale znów zebrało jej się na wymioty. Tym bardziej, że teraz wiedziała... Wiedziała co to było. Wiedziała jak działało. I zdawała sobie sprawę z tego, jak nie chciała tego robić, jak nie chciała pić tego świństwa.
- Wszystko po to, by mnie zniszczyć, prawda? Co zniszczy mnie bardziej, niż fałszywa miłość do kogoś, kogo nienawidzę?
- Poronienie z tego powodu. - usłyszała i jej świat rozpadł się w tym momencie, nawet w śnie.
Widziała, jak kawałki tej sytuacji, zmienionej przez jej sen znikały w czeluściach otchłani, do której ona sama wpadała.
Nie, nie mogła stracić dziecka. Zrobiła tak wiele, wycierpiała wszystko tylko po to, żeby ich maleństwo było żywe, zdrowe...
Głośny krzyk rozbrzmiał w jej śnie, pełen bólu i rozpaczy, jaką mógł rozumieć tylko rodzic.

Jej oczy otworzyły się. Była w łóżku, to z pewnością. Miękkie podłoże łagodziło obolałe ciało, ale na pierwszy rzut oka nie poznawała tego miejsca. Dopiero chwilę później zrozumiała, że był to lazaret w Podniebnej Twierdzy.
- Co się... - spytała słabym głosem.
Natychmiast przyszła do niej uzdrowicielka - ta sama, która powiedziała jej o ciąży, Alavella. Tym razem jej oczy były dość smutne i... I Isella już wiedziała.
- Nie... - jęknęła zrozpaczona.
Czuła się dziwnie. Pomimo smutku spowodowanego poronieniem, miała wrażenie, że tęsknota za Ilasdarem jest znacznie większa, że to właśnie to uczucie ją pochłania. I nie rozumiała tego, jak mógł o nią nie walczyć.


Pan Vincent - 2019-01-09, 02:44

- Który to miesiąc? - Zapytał, nie patrząc kobiecie w oczy; z tym jednym pytaniem wiązało się więcej nerwów i przykrych okoliczności, niż można było pomyśleć. Z reguły o takie rzeczy pytało się z radością, z niemożliwą do zdławienia ciekawością, jaką mogli odczuwać tylko świeżo upieczeni przyszli rodzice. Ale on... nie potrafił się cieszyć; Isella (i rosnące w jej łonie życie) pozostawali wciąż tak daleko, żyjąc tam pod dyktaturą najwstrętniejszego potwora, jakiego nosił ten świat. Na domiar złego potwora, który miał tego stanu znakomitą świadomość i kwestią tego, że zamierzał to paskudnie wykorzystać, był już tylko czas.
- Przed nimi wciąż długa droga - odparła uzdrowicielka, uśmiechając się łagodnie. To pierwszy trymestr, płód jest na bardzo wczesnym stadium rozwoju. Nie jestem w stanie powiedzieć, co to za płeć. Wszystko okaże się za parę tygodni.
Okaże się. Okaże. Mówiła o tym wszystkim, jakby ciąża Inkwizytorki była czymś pewnym, że wcale nie wisiała nad nimi mroczna, szponiasta dłoń Przyjaciela Śmierci.
- Oczywiście - odparł pośpiesznie, nie chcąc uchodzić za niegrzecznego. - Dziękuję, że zechciałaś mi odpowiedzieć na te pytania, to...
- Bardzo współczuję wam sytuacji, w której się znaleźliście - przerwała mu gwałtownie, przystając przy jednej z zastawionych fiokami szafek.- Nie chciałam... tak bardzo mi przykro.
Odchrząknął, przykładając do ust drżącą pierś.
- Rozumiem - skinął formalnie głową, przykrywając targające nim emocje swoją zwyczajową maską zobojętnienia. - To nie twoja wina. Nie uczyniłaś niczego, co urągałoby jej bezpieczeństwu.
- Wierzę, że uda ci się ją odzyskać, Solasie - usłyszał przy samym wyjściu. - Że jakoś przez to wszystko przebrniecie.


Dokładnie zauważył moment, w którym zielone oczy wychynęły łagodnie spod zsiniałych powiek, ale... nie potrafił się do niej odezwać, zbyt przerażony wszystkim tym, co miało miejsce.
Pamiętał chwilę, w której chwyciwszy omdlałą Inkwizytorkę w ramiona, ruszył w kierunku eluvianu tak prędko, jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Pamiętał pośpieszny komunikat, rzucony w kierunku artefaktu komunikacyjnego, który pod wpływem błagań Doriana zabrał ze sobą.
Jesteśmy bezpieczni, za chwilę dotrzemy do Podniebnej twierdzy, powiedział wtedy, wiedząc, że nic nie powstrzyma go przed osiągnięciem celu.
Czy cali i zdrowi, zapytał Dorian.
Nie usłyszał odpowiedzi.
- Nie... - po sali rozniósł się echem przepełniony rozpaczą jęk, który chwycił go za serce; jego oczy po raz kolejny zaszkliły się wyraźnie, ale nie uronił spod powiek ani jednej łzy, niezdolny już do dalszego rozpaczania nad życiem ich nigdy nienarodzonego dziecka. Miał dość, tak bardzo dość wszystkich tych okrutnych żartów, które strugało z nich sobie życie. Porwań, demonów, napojów i krwi i...
Napojów
Przypomniało mu się natychmiast, więc podniósł się ze swego miejsca, wręczając w drobną dłoń elfki kryształową fiolkę.
- Inkwizytorko - przemówił poważnie, pochylając się, by mogła zajrzeć mu w twarz. - Wypij to, proszę. Poczujesz się... lepiej - skłamał, przygryzając lekko dolną wargę.
Ponieważ wcale nie miał pewności, czy jego ukochana naprawdę poczuje się dobrze, gdy zostanie zmuszona do spotkania się z przykrą prawdą na temat ostatnich wydarzeń, ale.. Nie mógł jej znieść, mówiącej te wszystkie brednie o rzekomej miłości względem tego skończonego potwora. Nie mógł, nie potrafił. Ona musiała do niego wrócić. Musiała zrozumieć.


Draco - 2019-01-09, 02:59

Isella spojrzała na Solasa, z początku nieufnie, ale przecież jego też kochała, więc mogła... Odetchnęła ciężko i wypiła jednym haustem całą miksturę. Tylko przez chwilę miała ten sam wyraz twarzy.
Gdy mgła eliksiru miłosnego opadła, Solas mógł to dokładnie zobaczyć w jej oczach. Zaczęły błyszczeć łzami, broda zaczęła się trząść, a Isella... Szloch rozerwał jej gardło, gdy skuliła się w swoich ramionach. Dotknęła jej drugiej ręki, tej, której przecież wcześniej nie miała i natychmiast ją puściła, zupełnie, jakby ją paliła. Przyłożyła prawą dłoń do swoich ust. Jej oczy załzawiły tak mocno, że nie była w stanie już zobaczyć kończyny, która została tak po prostu zrekonstruowana.
- O nie... O nie, nie, nie, nie - szepnęła Isella, nie mogąc powstrzymać łez. Nie potrafiła.
Co ona zrobiła... Do czego to doszło? Zrobiła tak wiele, żeby ratować to dziecko, zgodziła się na wszystko, a nawet na to, na co się nie zgodziła - nie broniła się. Zniosła tyle rzeczy, by jej dziecko było zdrowe i nie było, nie istniało.
Isella objęła się za brzuch, kuląc się zrozpaczona.
- Nie, tylko nie nasze dziecko. Proszę, nie... - jęknęła.
Poczuła nagle ramiona wokół siebie, znajomy zapach Solasa i zesztywniała. Nie mógł jej dotykać, była brudna. Nie mógł.
- Nie, Solas... Nie możesz mnie... Och, co ja zrobiłam...
Isella wpadła w histerię. W rozpacz tak okropną, że nie potrafiła się uspokoić. Ramiona wokół niej zacisnęły się jeszcze bardziej, czuła jego ciało i pomimo tego, że nie powinna, że kiedy Solas dowie się prawdy znienawidzi ją, to właśnie to ciepło dawało jej moc do tego, by się uspokoić.
Nie wiedziała jak długo to trwało, ale jej płacz ustał w końcu. Pozostała czerwona twarz, wciąż płynące co jakiś czas łzy i piekące oczy, ale poza tym i katarem, wydawało się, że Isella trochę się uspokoiła.
Uczucie, które nią zawładnęło to była... nienawiść. Do samej siebie. Jak mogła na to wszystko pozwolić?


Pan Vincent - 2019-01-09, 03:21

- Cssssi - mruczał kojąco, gładząc jej długie, jasne włosy. - Wszystko się jakoś ułoży, moja najdroższa. Jesteś już bezpieczna. Jesteś już ze mną. Nie zrobiłaś nic złego - powtarzał, czując, jak serce zaciskało mu się coraz mocniej z każdym jej następnym szlochem. - Nie zrobiłaś nic złego.
Ponieważ naprawdę tak uważał i nie miał pojęcia, jakim prawem Isella nie myślała podobnie - to Falon'Din zmusił ją do pozostania w tamtym paskudnym miejscu. To on zmusił ją do wypicia zwodniczej mikstury, która okazała się w swych skutkach o wiele straszniejsza, niż mogli się tego na początku spodziewać. Zmusił ją także do wielu innych rzeczy, o których wolał teraz nie myśleć, choć ich wymowne obrazy i tak nawiedzały go, gdy najmniej się tego spodziewał.
Inwkizytorka nie mogła tego jeszcze wiedzieć, ale spędziła bez przytomności niemalże trzy doby - trzy długie dni i noce, podczas których z niewiadomych przyczyn zalewała go swymi snami, przekazując w ten sposób część przykrych zdarzeń, które spotkały ją w lochu Ilasdara.
Nie wiedział, ile z nich było absolutną prawdą, ale już sam fakt, że choćby najmniejsza ich część mogła się nią okazać, napawała go czystą nienawiścią i obrzydzeniem tak wielkim, że...
Wiedział, że zrobi wszystko, by dopaść go ponownie. By jeszcze raz, jeden ostatni raz spojrzeć w złote, gadzie oczy i raz na zawsze pozbawić je wszelkiego światła.
W końcu szloch ustał odrobinę, a elfka uspokoiła się nieco, ale on wciąż nie poluzował uścisku swych ramion; trzymał ją tak, jakby w obawie, że gdy tylko przestanie, ktoś mógłby mu ją wyrwać, porwać znów w kolejne chore, spaczone miejsce, z którego...
- Zrobiłaś wszystko co mogłaś, żeby je ochronić - powiedział poważnie, spoglądając na uzdrowicielkę, która postawiła na stoliku dwie filiżanki z parującą herbatą. - Nie możesz obwiniać się o sytuacje, na które nie miałaś żadnego wpływu, vhenan. To tobie została wyrządzona krzywda i to on musi za nią odpowiedzieć, słyszysz?


Draco - 2019-01-09, 03:36

- Nie walczyłam z nim, Solas.
Jej głos był słaby, zachrypnięty przez płacz. Nie mogła oddychać przez swój wybuch emocji.
- Pozwoliłam mu na zrobienie wszystkiego, co tylko chciał, pozwoliłam na... Gdybyś tylko wiedział co...
Zamilkła, zaciskając palce na jego ramionach, niemal zbyt boleśnie, aby w ogóle było to możliwe. Oddychała ciężko.
- Obiecał mi, że nie tknie dziecka. Pozwoliłam mu zrobić co chciał, żeby tylko go nie skrzywdził... - szeptała, zupełnie jakby nie słyszała Solasa.
Dotyk ukochanego był zupełnie inny, niż ten, którego doświadczała ostatnie kilka bardzo długich dni. Czuła się bezpieczniejsza, niż wcześniej, to pewne, ale poczucie winy ją zabijało.
Nie tylko dlatego, że sama wypiła miksturę, która finalnie zamordowała ich potomka. Zdradziła kogoś, kogo kochała nad życie. I to właśnie przez tę miksturę. Najgorszym wcale nie był gwałt, który był ewidentnie wymuszony, nie chciany przez nią, chociaż nie broniła się, to prawda - bojąc się o maleństwo.
Najgorsze było to, jak pozwoliła mu uprawiać z sobą seks, jak nadziewała się na niego z ochotą i to przyprawiało ją o prawdziwe mdłości. Gdy tylko o tym pomyślała, odruch wymiotny był silniejszy, niż potrafiła to powstrzymać.
Nie zdążyła dobiec do jakiegoś wiadra - ledwie wyplątała się z ramion Solasa, zwymiotowała na posadzce tuż przy łóżku, w którym leżała. Solas odgarniał jej włosy, a ona nie mogła się powstrzymać.
Myślała o tym, czy powiedzieć ukochanemu prawdę, naprawdę się zastanawiała. Z drugiej strony, nie chciała go... Nie chciała go martwić, uświadamiać co do rzeczy, które naprawdę tam robiła. Pewnie jej strój, w jakim tam chodziła powiedział mu co nie co, ale wolała nie informować go w stu procentach. Niewiedza bywała słodka.
- Prze... przepraszam - szepnęła.
Jedno machnięcie dłoni i nie było nawet śladu po brudnej podłodze.
Solas pomógł jej wypłukać usta, podał też szczoteczkę, z której skorzystała. Chwilę później jej oddech był przyjemny i miętowy, ale twarz niewiele się zmieniła. Dogłębny smutek malował się na twarzy jasnowłosej bez większych zmian.
Spojrzała na Solasa. Jego twarz była... zmęczona i smutna, ale coś... Poza tym... Coś było innego. Pamiętała jego świecące się fioletem oczy, ale jakby przez mgłę...
- Co ty zrobiłeś? - spytała przerażona, dotykając czule jego policzka. Specjalnie użyła elfiej mowy, aby krążąca gdzieś nieopodal uzdrowicielka nie była w stanie w stu procentach zrozumieć o czym mówiła.
Wtuliła się w niego mimo wszystko, obejmując go ramionami najciaśniej jak potrafiła.


Pan Vincent - 2019-01-09, 03:54

- To nic takiego - odpowiedział łagodnie, pochylając się, by wcisnąć w jej drobne dłonie filiżankę z herbatą. Błękitne spojrzenie odprowadzało je czujnie, gdy przechylały naczynie, by wlać do ust odrobinę cieczy. Mimo wszystko zwrócił uwagę na ostrożność, z jaką elfka przyjmowała od niego napój; zupełnie jakby nawet teraz obawiała się, że mógł on zawierać "dodatki", których działań nie mogła przewidzieć. - Szukałem wszelkich rozwiązań, by jakoś cię z tego wyciągnąć i...
Popełniłem kolejny błąd.
- Na szczęście jakoś się udało - uśmiechnął się blado, przytulając ją znów do siebie; ulga, która ogarniała go, gdy wyczuwał znów jej znajomy zapach, nie była w żaden sposób możliwa do opisania zwykłymi słowami. Czuł się tak, jakby po długim czasie znów mógł swobodnie oddychać. Jakby magiczna ręka odjęła od niego dotkliwą chorobę o bolesnych objawach i teraz - wreszcie - mógł odczuć ulgę.
Ulgę, na którą tak bardzo czekał. O którą tak bardzo się starał.
- Dorian tu był - przemówił, posługując się ponownie wspólną mową. - Pytał o ciebie wiele razy. Prosił żebym powiadomił go przez kamień, gdy się zbudzisz, ale... nie wiem, czy chcesz go już teraz widzieć? - Zapytał nieśmiało, gładząc delikatnie jej drobne ramię. - Może wolisz żebym skontaktował się z nimi, gdy wrócisz już na stałe do swojej sypialni? Odrestaurowano ją w końcu zeszłej nocy - przechylił głowę, odstawiając opróżnioną filiżankę z powrotem na blat. - Dodałem tam od siebie.. pewien prezent. - Dodał tajemniczo, uśmiechając się na samą myśl o ścianach, ozdobionych świeżymi malowidłami, przedstawiającymi najróżniejsze sceny z ich wspólnej przygody, którą stanowiło pokonanie Koryfeusza. Był pewien, że Isella będzie nimi zachwycona - tyle razy dostrzegał zachwyt, z jakim podziwiała jego dzieła... Należało się jej wreszcie coś własnego.


Draco - 2019-01-09, 04:13

- Nie powinieneś tego robić.
Szepnęła cicho, ujmując filiżankę. Powąchała ją, zupełnie, jakby była nieufna. Przez ostatni czas nie mogła brać niczego "na pewno", w każdym jej posiłku, prawdopodobnie, było coś dodane i to nie sprawiało jej przyjemności.
Zapewne powinna porozmawiać z Solasem o tym, o co wypytywał ją Falon'Din, ale nie miała na to teraz siły, nie kiedy dopiero co stracili dziecko, nie, gdy dopiero teraz po długim czasie odzyskała siebie i...
Jej obrzydzenie do siebie samej wcale nie zmalało, słowa Solasa nie sprawiły, że jej uczucia względem siebie chociaż trochę zmalały. Nienawiść do Falon'Dina także powróciła i jej myśli w tej chwili nie były ani trochę pozytywne.
Upiła dwa łyki gorącej herbaty, rozgrzewające jej ciało.
Na wieść o Dorianie, mimowolnie uśmiechnęła się lekko.
- Och. Wydaję mi się, że poszłam do niego do snu któregoś razu... - zmarszczyła brwi, wzdrygając się na wspomnienie tej podróży.
Słowa, które mu wtedy powiedziała... Nie powinna. Zdecydowanie nie, ale była zrozpaczona i nie miała pomysłu na to, co ma zrobić w tej krótkiej chwili, którą posiadała. Spanikowała, nie było tu co wiele mówić.
- Poproś ich tu. Pewnie nie jest zadowolony z rzeczy, które mu powiedziałam.
Na wieść o jej pokoju uśmiechnęła się bardzo delikatnie, ledwie widocznie. Myśl o prezentach do ukochanego była cudowna i z jednej strony było to niezwykle przyjemnie, ale z drugiej strony... Teraz będzie myślała o tym, co mu zrobiła jeszcze ciężej i to wywoływało ciężką gulę w jej gardle. Za każdym razem, gdy spojrzy na ten prezent nie będzie mogła uciec od swoich myśli chociaż na chwilę, a wiedziała o tym, że wspomnienia będą ją jeszcze prześladować bardzo długi czas, być może nawet całe jej życie.
Isella obserwowała, jak mag wyciąga z kieszeni błyszczący błękitem kamień i wzywa Doriana. Usłyszeli tylko "już biegnę" i rozmowa została urwana.
- Dziękuję za prezenty w sypialni. Są na pewno wspaniałe, tylko... Nie powinieneś - szepnęła, kuląc się delikatnie, zupełnie jakby uciekała przed jego oceniającym wzrokiem. - Nie zasługuję.


Pan Vincent - 2019-01-09, 04:30

- Obudziła się - powiedział do Byka, odwracając się od dzierżonego w dłoniach kamienia; nie zauważył nawet, że zaciskał na nim dłonie tak mocno, że pobielały mu aż kostki.
- Powinieneś iść - odparł qunari, posyłając mu krzywy uśmiech. - trochę już czekasz, co?
- Pójdę - skinął głową, czując jak w jednej chwili robi mu się niedobrze ze strachu. Oczywistym było, że tęsknił za Inkwizytorką i wyczekiwał jej przebudzenia, ale teraz... gdy myślał o tym, że spojrzą sobie w oczy po raz pierwszy od czasu, gdy wydarzyły się te wszystkie okropne rzeczy... Czy wytrzyma? Czy zniesie ból, czający się w zielonych oczach? - Idę - dodał pewnie, ale nie ruszył się ze swego miejsca.
Drgnął, gdy poczuł na ramieniu dużą, niedelikatną dłoń.
Proszę, proszę, powiedz to.
- Chcesz żebym poszedł tam z tobą?
- Tak - odpowiedział natychmiast, o wiele prędzej, niż zamierzał. - Tak - dodał jakoś smutniej, żałośniej. - Proszę.
- Wystarczyło powiedzieć, kadan - gorące powietrze przesunęło się po wrażliwej przestrzeni za uchem. Efekt spotęgował szorstki policzek, który otarł się zaraz o jego własny, podrażniając go przyjemnie. - Jestem tu z tobą.
~
- Isello - rzucił od progu, postanawiając wyjść naprzeciw swym lękom. Nie liczyło się dla niego całe to bagno, ogrom zdarzeń, który namieszał nieźle w ich życiorysach, czyniąc je jedynie bardziej przykrymi. Liczyło się to, że jego najlepsza przyjaciółka wróciła do swego domu, bezpieczna.
Strata dziecka musiała być niezwykle bolesna, ale... nie było takiej rzeczy, z której by się nie podnieśli, prawda? Tak było od samego początku. Zawsze dawali radę.
Przystąpił do jej boku, chwytając w dłonie jej drobną twarz; pogładził kciukiem blady, nieco zapadnięty policzek, wkładając w to całą swoją czułość.
- Tak mi przykro - wyszeptał, przytulając się do niej ufnie. - Tak strasznie mi przykro. Przyjmij moje najszczersze kondolencje, moja droga. Powiedz mi, proszę, jak się czujesz? Czy coś cię boli? Mogę ci jakkolwiek pomóc? Jeśli jest coś do zrobienia, cokolwiek - zaznaczył twardo, spoglądając wreszcie w zielone (choć nieco wygasłe, trzeba było przyznać) oczy. - Proszę, powiedz mi o tym. Jestem gotów spełnić każdy twój kaprys. Mam ci tyle do opowiedzenia... czy wiesz, że w twych skromnych progach zawitał sam Archont? Chodził tu po zamku i węszył... całe szczęście, że niczego się nie domyślił - wymruczał chaotycznie, przewracając oczami. - Brakowało mi tylko tego, by...
- Dorian - przerwał mu Byk, wznosząc w górę swe ciemne brwi.
- Tak?
- Zamknij się.


Draco - 2019-01-09, 04:43

Nie spodziewała się, że Dorian przybędzie do nich tak szybko. Kroczył w jej stronę, a tuż za nim czaił się Byk, który posłał jej lekki uśmiech.
Starała się odwzajemnić ten gest, jednak Dorian zupełnie pochłonął jej uwagę.
Jej przyjaciel ewidentnie się denerwował, bo nie mógł przestać mówić, a ona nie miała serca go uciszyć. Zrobił to za nią Byk, co sprawiło, że parsknęła cicho, rozbawiona.
- Dobrze, odpowiadając na twoje pytania... - mruknęła, odrzucając nową, lewą dłonią włosy, które miała na ramieniu do tyłu.
Przygryzła dolną wargę, mrużąc powieki, skupiając się. Dorian, pomimo wszystko, potrafił wprowadzić jakiś taki dziwny, pozytywny nastrój chociaż na chwilę. Miał ten dar też wiele lat temu, gdy była przybita po zniknięciu Solasa.
- Dziękujemy za kondolencje - stwierdziła wolno, po czym potrząsnęła głową. - To dalej wydaje się nieprawdopodobne... Fizycznie chyba niewiele mi dolega, ale psychicznie... Cóż, jestem wrakiem. Kto by pomyślał, prawda? Boli mnie dusza, głowa od myślenia i chciałabym nie myśleć. A czy możesz coś zrobić? Cóż, jasne. Przynieś mi dużo alkoholu albo trawki od Variel. Albo wiesz, jedno i drugie. A co do Archonta... W porządku, nie mam co na to odpowiedzieć, po prostu mnie zszokowałeś. Naprawdę, ściągnęliście tu samego władcę Tevinteru? To w ogóle możliwe?
Jej śmiech był smutny, trochę suchy, ale był. Mogło się wydawać, że jest to jakiś postęp. Jej próba zażartowania z własnego samopoczucia zapewne nie była nazbyt udana, ale niespecjalnie ją to obchodziło.
Objęła dłoń Solasa, mimowolnie czując się jakoś bezpieczniej, chociaż było to wrażenie bardzo złudne i wiedziała o tym, ale nie chciała go tracić. Nie chciała znów tracić swoich przyjaciół, bo wiedziała, że w innym wypadku przyjdzie jej do głowy wiele, wiele złych myśli i być może nie powstrzyma się przed ich realizacją.


Pan Vincent - 2019-01-09, 05:09

- Och - zreflektował się nagle, prostując wygięte przez uściski plecy. Spojrzał z ukosa na Byka, który rozumiejąc o co takiego mu chodziło, opuścił na chwilę Lazaret, podążając do obmówionego wcześniej miejsca. - Nie wiem, czy to dobra pora, ale mam coś dla ciebie. Wszyscy mają, tak właściwie. Ale ja będę tym, który da ci pierwszy. Prezent, oczywiście - poprawił się nieśpiesznie, puszczając jej łobuzersko oczko. Panosząc się, niczym we własnych sypialniach, przysunął sobie jedno z krzeseł i postawił je naprzeciw Solasa, przy drugim boku Inkwizytorki. Przechodząca obok nich uzdrowicielka uśmiechnęła się miło; odpowiedział jej więc tym samym, wywołując u dziewczęcia doprawdy rozkoszny rumieniec.
Nie minęło parę minut, a Byk powrócił do nich z niedużym pakunkiem, układając go ostrożnie w nogach siedzącej elfki.
Zamarł w bezruchu, gdy szczupłe dłonie (obie... wciąż nie potrafił w to uwierzyć) sięgnęły do brązowego papieru, rozwijając ostrożnie - gorąco wierzył, że prezent okaże się trafiony, ale hej, nie miał pojęcia, nie mógł go mieć...
Wszyscy pochylili się nieco zgodnie, gdy spod papieru wyłonił się kawałek błękitnego materiału.
- Pozwolisz - zaproponował subtelnie, ujmując rąbek między dwa palce i pociągając go powoli w górę; dzięki temu przed oczyma zebranych zaprezentowała się w swej eleganckiej i pełnej stonowanego przepychu krasie... przepiękna suknia wieczorowa.
I usłyszał to; usłyszał wciągane gwałtownie powietrze i cichy pomruk Solasa, gdy obrócił nieskromną kreację w lewo i w prawo, pozwalając im nacieszyć się jej widokiem.
- To robota najlepszych projektantów Tevinteru - wymruczał, uśmiechając się z dumą. - Kazałem im studiować wszelkie wzory elfiej mody, potem opowiedziałem im nieco o tobie i... Oto ona. Jedyna i niepowtarzalna. Dla ciebie, moja piękna. Co ty na to?



Draco - 2019-01-09, 05:25

- Prezenty? Ale po co? Przecież nie mam urodzin, ani... - Isella nie zdążyła więcej powiedzieć, bo do lazaretu wrócił Byk z pakunkiem.
Elfka zmarszczyła brwi, przyglądając się mu z początku, nim nie sięgnęła w końcu do papieru, rozchylając jego poły. Ale wrażenie zrobiło dopiero zaprezentowanie jej w pełnej krasie przez Doriana.
Zaniemówiła. Wciągnęła chyba nawet powietrze, zaskoczona, ale nie miała o tym pojęcia. Przyglądała się delikatnej tkaninie, koronce i aksamicie albo jedwabiu, Isella nie miała pojęcia. Wiedziała natomiast, że na dnie pudełka było jeszcze coś. Podniosła to, niepewna. Biżuteria? Ale nie na szyję, nie dokładnie. Spojrzała na Doriana zagubiona, a ten posłał jej słodki uśmiech i oddał piękną suknie w dłonie Solasa, samemu biorąc ozdobę od Iselli. Położył ją na jej kościach obojczykowych, zadbał o to, aby prezentowała się wspaniale i jej zimne srebro spływało na ramiona. Na tyłach jej pleców znajdował się natomiast wielki księżyc w kształcie ostatniej kwarty fazy księżyca. Wydawało jej się, że był on ozdobiony drobnymi kamieniami szlachetnymi, może nawet samymi diamentami, a wśród nich znalazła kilka takich o niebieskim zabarwieniu, być może były to nawet topazy, nie znała się na zdobieniach.
Wiedziała jedno. Całość wyglądała absolutnie zjawiskowo i nie wiedziała zupełnie co powiedzieć, poza...
- Nie zasłużyłam na to, Dorian, nie powinieneś. Och, tak mi głupio - mruknęła cicho, dotykając delikatnie palcami zimnego srebra i delikatnych, zwisających elementów w kształcie małych trójkątów.
Suknia wyglądała, jakby została uszyta dla księżniczki, a nie dla niej. Była tym zupełnie onieśmielona i wiedziała, że nie powinna w ogóle przyjmować takiego prezentu, ale jak mogła odmówić swojemu przyjacielowi?


Pan Vincent - 2019-01-09, 05:48

- Zasłużyłaś - powiedział nagle twardo i wszyscy zwrócili ku niemu spojrzenia, gdy odkładając podarunki na kolana przyjaciółki, pochylił się nad nią nisko, równając w ten sposób poziomem oczu. - Za każdy moment, w którym służyłaś mi radę. Za każdą minutę cierpienia. Za to, jak bardzo za tobą tęskniłem i za to, jak bardzo cieszę się, że jesteś tu już z powrotem, Isello. Jeśli mam dzięki temu zobaczyć na twej twarzy uśmiech, choćby i przez sekundę, chcę ci ofiarować setki, tysiące takich sukni. Każdy z nas chciał jakoś dać upust swojej bezsilności. Nawet Cole namalował ci laurkę, choć jest dość... tajemnicza w swym przekazie, jeśli mogę to tak ująć. Przyjmij te dary i pamiętaj o tym, że za każdym z nich kryje się nasza przyjaźń. I lojalność - ucałował delikatnie jej dłoń, spoglądając na Byka.
- Pójdziemy już - qunari odepchnął się zwinnie od ściany, krzywiąc cienkie wargi w uśmiechu. - Szybkiego powrotu do zdrowia, szefowo. Solas - tu zwrócił się do uparcie milczącego apostaty, patrząc przez chwilę w jego zmęczoną twarz. - Wyrazy szacunku.
- Do zobaczenia później - dodał śpiewnie, sięgając bezwiednie do fikuśnie zakręconego wąsa; oplatając go wokół palca, przypominał kiepsko parodiowaną, figlarną uwodzicielkę. - Odezwij się do mnie, gdy tylko puszczą cię z powrotem z tego miejsca. Pomyślałem sobie o twoim pomyśle i... - obniżył znacząco głos, by nikt poza ich towarzystwem nie mógł niczego podsłuchać. - Zagadam do Variel. Pa!

Odczekał cierpliwie, aż kroki dwójki mężczyzn przestaną nieść się echem po korytarzu i podniósł się, by z powrotem odstawić drugie krzesło, spoglądając z rozczuleniem na swą przepiękną towarzyszkę; Isella nie mogła mieć o tym pojęcia, ale wykwitający na jej ślicznej buzi uśmiech, uskrzydlił go, jak nic innego. Przez tę krótką chwilę, dzięki Dorianowi, poczuł se tak, jakby wszystko znów było w porządku. Uczucie to było dobre, było cudowne i dało mu nowy zastrzyk energii - kolejny powód do tego, by dbał o nią teraz jak najlepiej, pomagając wyjść z okropnego stanu, do jakiego doprowadził ją ten przeklęty potwór, Falon'Din.
- Powinnaś coś zjeść, Inkwizytorko - zauważył łagodnie, wyglądając przez okno na wirujące wściekle płatki śniegu. - Pójdę do kuchni, zgoda? Przyniosę ci coś ciepłego.
- I sobie też - odezwała się nagle Alavella, wychodząc ze swojego pokoju; jej drobne dłonie założone były buńczucznie na biodra, a mina przedstawiała sobą czyste ucieleśnienie słów "spróbuj mi tylko odmówić, czekam".
- A... tak - mruknął krótko, marszcząc brwi. - Życzysz sobie czegoś? Mogę poprosić o dodatkową porcję.
- Właściwie... - odparła, a coś w jej twarzy pojaśniało, gdy uśmiechnęła się ciepło. - Gdybyś mógł poprosić o miskę tej przepysznej zupy dyniowej...


Draco - 2019-01-09, 06:02

- Nie idź! - odezwała się od razu, podnosząc się nieco.
Jej wzrok był nieco spanikowany. Nie chciała zostawać sama albo z kimś, kogo nie znała na tyle, by móc czuć się bezpiecznie. Bo nie czuła się. I nie mogła nic na to poradzić.
Na dźwięk jej spanikowanego głosu Solas chyba zmiękł. To uzdrowicielka postanowiła więc wyjść na chwilę, aby przynieść im pożywienie. Kobieta nie zamierzała wypuszczać Solasa z swoich ramion, nie, póki ją chciał i kochał, a wiedziała, że to nie będzie trwało długo. W końcu jej ukochany dowie się o prawdzie, którą skrywała - o tym, co robiła i co robiono jej.
I wiedziała, że nie spodoba mu się żadna z tych rzeczy, zdecydowanie żadna. Będzie się nią brzydził tak, jak ona brzydziła się sobą samą. Trzeba było przyznać, jedna rzecz udała się wspaniale dla Falon'Dina - zniszczenie jej. Jak mogła dalej prowadzić Inkwizycję, próbować go znaleźć i zgładzić, skoro była tak rozbita, pogubiona, zniszczona?
Jak miała posklejać siebie, naprawić? Nie potrafiła tego zrobić, nie wiedziała jak. Nawet nie miała pewności, czy chciała. O ile łatwiej było położyć się i już nigdy nie wstać, nie martwić się dokładnie niczym.

Nie wypuściła Solasa nawet na noc. W zasadzie, mężczyzna nawet sprawiał wrażenie, jakby nie zamierzał jej opuścić, nawet gdyby mu kazała. Wolała już być w swojej sypialni, ale Alavella uparła się, aby została jeszcze tę jedną noc, ponieważ ciągle była osłabiona przez niedożywienie, lekką anemię i kilka innych rzeczy, o których nawet Isella nie chciała słyszeć. Eliksir pozostawił w jej organizmie kilka uszczerbków, które trzeba było naprawić i w zasadzie wszystko powinno być już w porządku, uzdrowicielka wolała się upewnić, wiedząc, że Inkwizytorka nie była typem osoby, która chętnie chodziła do takich, jak ona, nawet jeśli chodziło o jej własne zdrowie.
Isella przytulała Solasa całą sobą, nie mogąc przestać ściskać go w swoich ramionach. Nie wiedziała dlaczego tak się działo, była po prostu przerażona opcją utraty go, tego, że ktoś znów zabawi się jej głową, jej emocjami i wszystkim, co posiadała.
Myśl o tym, że jego też straci łamała jej serce. Nie mogła spać. Bała się, bo wiedziała, że sen przyniesie jej tylko koszmary, które nie skończą się prędko, jeśli w ogóle. Jak długo Falon'Din będzie nawiedzał ją jeszcze w snach? Jak długo?


Pan Vincent - 2019-01-09, 06:28

Strach, którym Inkwizytorka wykazywała się, ilekroć zbliżał się choćby cień szansy na to, że mógłby opuścić pomieszczenie, zaczynał go coraz bardziej martwić. Owszem, domyślał się istoty tegoż lęku, ale nie sądził, że... wszystko to będzie tak natężone w swej postaci.
Ograniczył więc wychodzenie do absolutnego minimum, z ledwością wywalczając sobie prawo do pośpiesznego odwiedzenia toalety ("ale tylko do toalety, tak? Pięć minut i będziesz tu z powrotem?"), w której nigdy nie śpieszył się chyba równie mocno, co wtedy.
Teraz, gdy znajdował się już w ciasnym, szpitalnym łóżku (został do niego wciągnięty przez smukłe dłonie, gdy powoli przysypiał z głową opartą o drewnianą ramę krzesła i pozwalał jej się kurczowo tulić do swego torsu) zaczynało do niego wreszcie docierać, że... Że Isella naprawdę wróciła w końcu do domu. Że znowu z nim tu była, w jego ramionach i choć mieli za sobą całe setki, tysiące przykrych wspomnień, teraz mogli już wrócić do budowania tych nowych, dobrych, wartych rozpamiętywania.
Drobne ciało drgnęło znów w jego ramionach, uzmysławiając mu, że mimo przeraźliwie późnej pory obejmująca go elfka wciąż nie zaznała nawet odrobiny snu. Zaczynało go to lekko niepokoić - rozumiał, że miała zapewne zbyt wiele w głowie, ale jeśli mieli otrzymać pozwolenie na opuszczenie lazaretu, potrzebowali udowodnić uzdrowicielce, że miało to jakikolwiek sens.
- Powinnaś odpocząć - poprosił łagodnie, gładząc bezwiednie jej długie, miękkie włosy. Poczuł delikatne poruszenie, sugerujące mu, że w odpowiedzi otrzymał tylko delikatne skinienie głową. Nie oznaczało to jednak, że zgadzała się z jego słowami, wiedział o tym.
Postanowił jakoś temu zaradzić - skoro myśli Iselli zajęte były bowiem nieprzyjemnymi obrazami, warto było je... pokierować w innym kierunku, prawda? Sprawić, by popłynęły ku łagodniejszym, milszym sprawom. Tak się składało, że od zawsze istniał na to pewien sposób.
Wyciągnął dłoń, do której po chwili przyfrunęła majestatycznie gruba księga - ta samą, w której zaczytywał się w oczekiwaniu na przebudzenie ukochanej. Wyprostował się nieco w łóżku, podpierając głowę o niewygodną, metalową ramę i ucałował czule czubek jasnej głowy, odchrząkując, gdy począł czytać głośno słowa pierwszego rozdziału powieści.
- Powietrze przepełniały cienie, które nie w sposób było odgonić światłem pochodni, ani innym znanymi ludzkości sposobami. To właśnie one uświadomiły jej, w jak wielkim znajdowała się niebezpieczeństwie. Było to nader osobliwym zajściem, ponieważ odkąd wkroczyli do lasu, nie usłyszała ni słowa ostrzeżenia z ust Maera, swego magicznego towarzysza...


Draco - 2019-01-09, 06:41

Isella nie mogła w to uwierzyć. Nigdy nie spodziewała się, że Solas wykaże się czymś podobnym, nigdy też nie przypuszczała, że tak bardzo ją to wzruszy.
Przełknęła ślinę, układając się możliwie jak najwygodniej, ale łóżko to nie było przeznaczone na dwie osoby. Mimo wszystko nie mogła pozwolić mu odejść. Mogła co najwyżej przesunąć się bardziej na Solasa, pozwalając mu leżeć wygodniej. I tak w zasadzie cały czas była do niego przytulona.
Jedna z jego rąk cały czas ją obejmowała, gładziła delikatnie po krzyżu, zapewniając o swojej obecności. Nie miała pojęcia kiedy jego słowa zaczynały się rozmywać, kiedy straciła wątek.
Uśpiona miarowym głosem ukochanego, zasnęła, ale spokojny sen trwał tylko pewien czas, wkrótce sprowadzając koszmar.

- Zejdź ze mnie, proszę.
Znów ten sam koszmar. Znała tę sytuację na pamięć, wyryła jej się w głowie zupełnie tak, jakby nic innego nie istniało dla niej w życiu. Może w tej chwili właśnie tak było.
Znów tam była, naga, ociekająca wodą, przerażona. Leżąca sparaliżowana na łóżku, nie wiedząc jak się zachować, powstrzymując się dosłownie siłą woli, żeby nie uderzyć go w twarz.
A później nagłe poczucie winy, może powinna go w zasadzie uderzyć, może to poskutkowałoby... Czymś. Czymkolwiek. Może by się rozmyślił.
Ból i krzyk rozbrzmiewał jej w głowie. Obserwowała wszystko z profilu, zupełnie, jakby oglądała bardzo słabe przedstawienie, coś, czego nie miała ochoty widzieć. I chociaż oglądała wszystko z perspektywy, uczucia były prawdziwe.
- Do jasnej cholery, zostaw mnie, ty cholerny, pojebany potworze! Puszczaj! Miałam być dla ciebie posłuszna, ale nie miałam być zgwałcona! Zostaw mnie!
Zamknęła oczy, by nie widzieć. Przełknęła ślinę, kuląc się w rogu pomieszczenia, które było jej więzieniem. Schowała twarz w przedramionach, zatykając uszy. Jej ciało piekło bólem, pamiętając tamto uczucie. Tę bezsilność i beznadzieję, gdy była wolna od macek, które powstrzymywały jej magię, ale nie była w stanie zareagować, zbyt mocno pokonana przez ból.
I to, jak zemdlała. Akurat spojrzała na ten przykry obrazek, widziała siebie, załzawioną, całkowicie wyłączoną z świadomości. Ale tylko na chwilę, ponieważ Falon'Din wydawał się być zirytowany. Kilka chwil później podsunął pod jej nos jakąś fiolkę, która sprawiła, że jej oczy znów się otworzyły. Przewrócił ją, jak lalkę i...
Było jej niedobrze. Tak bardzo, bardzo niedobrze. Nie miała pojęcia, kiedy się ocknęła, ale gdy to zrobiła, w lazarecie była absolutna cisza. Zerwała się z łóżka, dopadając do jakiegoś naczynia, które miała najbliżej siebie i zwymiotowała, zupełnie tego nie kontrolując.


Pan Vincent - 2019-01-09, 07:05

Dopiero gdy książka wysunęła się z jego dłoni, uderzając głucho o podłogę, zdał sobie sprawę, że nie tylko Inkwizytorkę pochłonął wreszcie sen, ale i on sam począł z wolna przysypiać, targnięty falą wszechogarniającego... spokoju.
Jak dobrze było ją znów mieć przy sobie; wtuloną ufnie w jego tors, z głową przylegającą idealnie do zagłębienia w jego rozgrzanej szyi (to zadziwiające, jak dobrze do siebie pasowali, zupełnie jakby ich ciała naprawdę zostały dla siebie stworzone). Wyglądało na to, że wreszcie mogli pozwolić sobie na krótką chwilę błogiego, beztroskiego odpoczynku, pomyślał, uśmiechając się delikatnie, by przytknąć sennie policzek do czubka jej głowy.
Jak bardzo się mylił, wierząc w te słowa.
Nie wiedział, dlaczego nawiedzały go wciąż jej sny, absolutnie tego nie rozumiał - obudzili się jednak w tej samej chwili, z tymi samymi, paskudnymi obrazami, tańczącymi pod powiekami i... Nie, nie potrafił się dziwić temu, że pierwszą rzeczą, którą Inkwizytorka zrobiła po przebudzeniu, było oddanie zawartości żołądka do najbliższego możliwego ku temu miejsca.
Jemu także było niedobrze i zimno, zastraszająco zimno - zdusił w sobie jednak ten niemądry odruch i zerwał się z łóżka, by chwycić w dłonie pukle jasnych włosów, odciągając je zwinnie do tyłu.
- Już dobrze, vhenan - wyszeptał uspokajająco, gładząc ją po dole pleców. - Spokojnie, uspokój się. Oddychaj.
Nie przejmował się zapachem wymiocin, nie obchodziło go to, że mogła być w nich wciąż umazana, gdy obracał ją delikatnie do siebie, by mogła ukryć swą twarz w materiale jego koszuli. Liczyło się tylko to, by uspokoić ją jakoś, by przegonić złe myśli, przywracając tej cudownej istocie wiarę w siebie.
To, co widział... wstrząsnęło nim, musiał to przyznać. Ale nie zamierzał tego głośno komentować, nie zamierzał zawstydzać jej faktem, że miał dostęp do tak prywatnej części jej życia, jak sny - musiał poczekać, aż sama zechce z nim o tym porozmawiać i zamierzał to zrobić, choćby chwila ta miała trwać latami. Wiedział o tym.
- Już? - Upewnił się, chwytając ją delikatnie za ramię, by powrócić znów do świeżo opuszczonego, niewygodnego łóżka. - Połóż się, proszę. Naleję ci wody - mruknął, obracając się, by wypatrzeć w panującym półmroku pękaty dzban, który przysłano im z kuchni.
- Napij się - poprosił łagodnie, przysiadając na brzegu materaca. - Domyślam się, że nie zechcesz już powrócić do snu, prawda?
Włożył całą swą energię w to, by nie wpuścić w wypowiadane słowa swego zmęczenia, choć myśl o tym, że będzie musiał darować sobie na tę chwilę sen, nie była najprzyjemniejsza. Ale to i tak było nic w obliczu cierpienia jego ukochanej. A obrazu z targającego nią koszmaru... cóż, rozbudziły i jego, musiał to przyznać. Nie uczyniły tego jedynie w sposób, który byłby mu miły, ale... cokolwiek, co dotyczyło w jego życiu przeklętego Falon'Dina nie było miłe.
Taki był już najwyraźniej jego wątpliwy urok.


Draco - 2019-01-09, 07:26

Nie spodziewała się, że obudziła swoimi czynami Solasa, nie chciała przeszkadzać mu w spoczynku. Drgnęła, nie spodziewając się dotyku. W pierwszym odruchu chciała uciekać, myśląc, że nawet tutaj Falon'Din mógł ją śledzić i dotykać, ale na szczęście był to Solas i z ulgą wtuliła się w jego ciało.
Nie płakała, nie miała już łez. Drżała tylko na całym ciele, nie mogąc tego powstrzymać. Wypłukała jeszcze usta podaną przez Solasa wodą, po czym pozbyła się wymiocin jednym ruchem dłoni.
Nie chciała mu mówić, naprawdę nie. Ale z drugiej strony, czy nie lepiej by było, gdyby teraz ją zostawił, aniżeli później, gdy znów przywyknie do jego obecności? Już i tak była rozsypana i nie znała sposobu na to, aby sobie pomóc - kolejna ułamana cegiełka nie będzie wielką różnicą w jej obecnym stanie.
- To mnie śledzi od kiedy tylko się wydarzyło, a teraz... Po tym cholernym eliksirze... - odetchnęła ciężko, pijąc jeszcze większy łyk wody. - Wiem, że mnie znienawidzisz, ale muszę ci to powiedzieć. Jeśli masz odejść, zrób to teraz, nie wtedy, gdy już jakoś to poskładam.
Przełknęła ślinę, przygotowując się na to, że go straci. Czuła się bardzo słabo. Słyszała doskonale bicie swojego serca, zupełnie jakby przed chwilą biegła dłuższą chwilę. Zimne dreszcze i napady gorąca sprawiły, że nie mogła się skupić.
Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, ale miała wrażenie, jakby cała sytuacja była co najmniej surrealistyczna.
- On mnie... Nie katował mnie. Nie bił, w zasadzie, prawie w ogóle. Musiałam tylko pić jakieś specyfiki, które kazały mi mówić prawdę albo inne rzeczy, które nawet nie wiem co robiły. Wypytywał o to, czy zdejmiesz Zasłonę. Zdawało się, że naprawdę bardzo mu na tym zależało i przeraziło mnie to, że mogłeś tak po prostu pomóc mu w jego planach, nieświadomie - szepnęła.
Mówiła nieco wolniej, niż zwykle.
- A później... Nie mam pojęcia co się stało. Cały czas utrzymywał, że się mnie brzydzi, że jestem gorsza, że nie zasługuję na szacunek, bo nie jestem Starożytna, ale... - przełknęła ślinę, potrząsając głową.
Jak miała to powiedzieć.
Poczuła, jak jego ramiona obejmują ją mocno, jak daje jej wsparcie i ciepło. Ten dziwny stan, w którym była, zdaje się, nieco się uspokoił. Odetchnęła ciężko.
- On mnie zgwałcił, Solas. Wziął mnie jak pierwszą lepszą kurtyzanę, a ja nawet się... nie broniłam. Nawet nie wiesz jak bardzo miałam ochotę go uderzyć, zabić, udusić gołymi rękami, ale nie zrobiłam nic, bo... Tak bardzo bałam się o nasze dziecko. Pozwoliłam mu na to - szepnęła.
Jej ciało drżało.
- Potem było spokojnie, przez jakiś czas. A później wymyślił sobie, że mam chodzić w tych okropnych ubraniach... Czułam się poniżona, bo wyglądałam jak prostytutka, ale... To wcale nie było najgorsze. Ten cholerny eliksir zmusił mnie do emocji, których nie miałam w sobie i... pozwoliłam mu na to, żeby uprawiał ze mną seks. Nie, w zasadzie to ja uprawiałam z nim seks, pozwoliłam mu na wszystko, nawet zachęcałam, wiłam się na nim, jakbyś to był ty i... Kurwa mać - szepnęła, wzdrygając się.
Poczuła, jak mdłości po raz kolejny miały miejsce, ale opanowała je na chwilę obecną, starając się oddychać jak najgłębiej, uspokoić się w jakiś sposób.
Czuła, jak Solas gładził ją po plecach w uspokajającym geście.
- To było tak okropne. Całowałam go, robiłam rzeczy, których nigdy nie chciałabym robić, całkowicie wypaczył moje emocje. Tylko sny były moje, tylko tam byłam sobą i... Tak bardzo cię przepraszam.
Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
- Tak bardzo cię przepraszam. Wiem, że pewnie nie chcesz mnie znać, że to koniec, ale to... w porządku. Naprawdę. Po prostu musiałam to... Nie mogę cię dłużej okłamywać, że nie skrzywdziłam cię, że... Nie jestem zwykłą kurtyzaną, bo jestem. I bardzo mi przykro, że myślałeś o mnie lepiej, że... Tak bardzo cię przepraszam.
Jej głos drżał już tak bardzo, że nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Oczekiwała odepchnięcia i przygotowywała się do niego. Była na nie gotowa.


Pan Vincent - 2019-01-09, 07:51

Wiedział o nadejściu katastrofy jeszcze zanim otworzyła usta - widział to w jej oczach, w sposobie, w jaki składała nerwowo dłonie, pocierając nimi o siebie w niezręcznym milczeniu.
Wiedział o tym i jakaś cząstka jego duszy pragnęła ją przed tym powstrzymać - krzyknąć, tupnąć nogą, rzucić zaklęcie, które skutecznie pozbawi elfkę głosu, by nie mógł usłyszeć prawdy, którą chciała go obdarować. Prawdy, którą już znał, ale która nie brzmiała tak strasznie, gdy siedziała jedynie w jego głowie. Która nie była taka... realistyczna do chwili, w której jego ukochana postanowiła ją potwierdzić i tym samym wbić do jego trumny ostatni gwóźdź, mrożąc krew w żyłach.
Słuchał jej jednak. Słuchał, mimo tego, jak ciężkie było znoszenie zaostrzającej się tylko atmosfery upodlenia i nienawiści. I wyrzucał sobie każdą jedną krzywdę, która spotkała jego najdroższą vhenan - gardził sobą za to, że nie umiał jej przed tym ustrzec, że nie potrafił wyjść naprzeciw problemom, jak uczyniłby to każdy prawdziwy mężczyzna.
Kiedy o tym rozmyślał, dochodził nieustannie do przykrego wniosku, którym czasem nie pozwalał mu spać, jeść, nie pozwalał mu normalnie oddychać.
Inkwizytorka byłaby taka szczęśliwa, gdyby los nigdy nie postawił jej na jego drodze... Taka szczęśliwa.
- Nie rozumiem dlaczego mnie przepraszasz - wydusił z siebie tylko, przesiadając się z krzesła na skraj materaca, by móc ją do siebie mocno przytulić. Widok jej twarzy, gdy mówiła o tym, co wyprawiał z nią ten potwór, to wszystko... było zbyt bolesne, nie mógł na nią patrzeć, nie mógł patrzeć jej w oczy.
Nie pomógł jej. Nie uchronił jej.
Była tam, w złotym więzieniu, podczas gdy on leczył w spokoju swe rany. Była tam upokarzana, wykorzystywana i pojona zakazanymi miksturami a on siedział tu i nie umiał wymyślić niczego, co mogłoby jej pomóc!
Skończony idiota. Jedno, nic nieznaczące zero. Oto kim był.
- Nie powinnaś mnie przepraszać. Nie możesz tego robić, vhenan. To ja... - chrząknął, pragnąć rozluźnić jakoś ściśnięte gardło. - To ja powinienem być tym, który przeprasza. To ja nie zdołałem uchronić cię przed jego chorymi pomysłami. To, co tam robiłaś... nic nie było udziałem twojej rzeczywistej woli - podjął ostrożnie. - Musisz wiedzieć, że podobne napoje kierują twoją wolą, robią to w twoim imieniu, pomijając rzeczywiste pobudki i zachcianki. To nie ty chciałaś... robić z nim te wszystkie rzeczy, a podany ci eliksir. Twoje serce przez ten cały czas należało do mnie, jestem tego pewien. Ja... kocham cię - powiedział dobitnie, decydując się wreszcie spojrzeć jej w oczy. - I nie zamierzam cię zostawiać tylko dlatego, że ktoś postanowił wyrządzić ci krzywdę. Jestem twój - pokiwał głową, zapewniając ją gorąco co do prawdziwości swych słów. - A ty jesteś moja. To... to się nie zmieniło i nigdy się już nie zmieni. Proszę, nigdy więcej tak nie myśl.
Zakończył, przyciskając ją do siebie tak mocno, że - był tego pewien - na chwilę musiało zabraknąć jej tchu.
Jak mogła pomyśleć, że naprawdę istniało cokolwiek, co było w stanie go od niej odwieść? Skoro nie potrafiły zrobić tego elfy i Mythal... jak mógł dokonać tego ktoś tak marny, jak Ilasdar?
- Jesteś dla mnie wszystkim - szepnął, całując delikatnie jej policzek. - Wszystkim, co mam w swym życiu. Nie zrezygnuję z ciebie.


Draco - 2019-01-09, 08:11

- Nie powinieneś mnie przepraszać, Solas.
Zareagowała, gdy tylko dotarło do niej, co w zasadzie elf powiedział. Zarejestrowała ten ból w jego głosie i...
- To ja tam poszłam. Pomimo tego, że wiedziałam jak niebezpieczne to jest i jak wiele ryzykuję, zaryzykowałabym o wiele więcej. Prawdę mówiąc, byłam praktycznie pewna tego, że umrę tam i...
Isella oblizała nerwowo usta, zagryzając dolną wargę zupełnie mimowolnie.
- Nie wiem, czy nie byłoby tak lepiej.
Nie spodziewała się dalszych słów, które padły, ciepłego "Jesteś dla mnie wszystkim" i... Wtuliła się w jego ramiona, zamykając oczy.
- Tak bardzo cię kocham. I tak bardzo przepraszam.
Patrzyła mu w oczy przez kilka chwil, szukając w nich czegoś, ale zupełnie nie wiedziała co to było. Aż w końcu dostrzegła jakiś błysk.
- Chodź stąd. To łózko doprowadzi mnie do szału - mruknęła, podnosząc się.
Pościeliła je w chwilę. Mając dwie ręce, wszystko co robiła wydawało się sprawniejsze i była to prawdopodobnie jedyna pozytywna rzecz z tego całego doświadczenia.
Chociaż chciała wyjść w pidżamie na zewnątrz, okna w lazarecie uświadomiły ją, że spadł już pierwszy śnieg i raczej nie mogła na to liczyć. Nałożyła więc na siebie cieplejszy sweter, który leżał na krześle i... Wyszli.
Zamek był uśpiony. Ewidentnie było grubo po północy. Wspinali się po schodach, zupełnie tak, jak kiedyś, gdy tuż po balu zmierzali do tych komnat, aby oddać się czemuś, co było znacznie przyjemniejsze, niż to, w jakim celu zmierzali tam teraz.
Otworzyła drzwi i weszła po kolejnych schodkach, znów będąc w swojej sypialni. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc balkony, tym razem szczelnie zamknięte. W kominku przyjemnie płonął ogień, na ziemi był miękki, duży dywan w miłym, śnieżnobiałym kolorze. Całe pomieszczenie wydawało się nieco cieplejsze, być może wynikało to ze względu na malowidła, których nie sposób było ominąć wzrokiem.
Rozejrzała się, chłonąc je z niezwykłym wzruszeniem. Dotychczas w jej sypialni było malowidło Solasa, ale bardzo dokładnie sugerujące jej ścisłe powiązanie z Inkwizycją. Tym razem to, co widziała było bardziej osobiste.
Usiadła, zaskoczona, na miękkim łóżku z baldachimem w kolorze śnieżnej bieli. Delikatna koronka lub materiał doń podobny spływała subtelnie.
Zniknęły wszystkie piękne rzeźby sów, które - choć czarujące - teraz wywoływały nieprzyjemne wspomnienia.
- Chyba pytano się was jak wyglądało tutaj kiedyś, hm?
Głos Iselli nieco zmiękł, złagodniał. Nie mogła wyjść z podziwu.


Pan Vincent - 2019-01-09, 08:28

Nie powinien był pozwolić jej opuścić lazaretu, dobrze o tym wiedział, ale... jak miał odmówić temu spojrzeniu? I tym płynnym ruchom, gdy wykorzystując swe obie dłonie, elfka jawiła mu się znów, niczym galopująca Halla - powabna, zgrabna i lekka, pełna gracji.
Poszedł za nią, niczym zahipnotyzowany - śledząc z uwagą każdy ruch drobnego ciała. Wiedział, gdzie go prowadziła. Zdążył już dobrze poznać drogę do sypialni Inkwizytorki. Jej wnętrze także.
Choć te nabrało akurat paru zmian.
Pozwolił jej zapoznać się po kolei z każdym z owoców jego artystycznego natchnienia, nie potrafiąc ukryć dumy, gdy dostrzegł na ukochanej twarzy tyle skrajnych emocji. I widział to, widział jak dobrze było jej wrócić do tego pomieszczenia - zobaczyć znajome meble, przesunąć palcami po dobrze znanym materiale jej ukochanej, białej pościeli.
Pierwsze z malowideł przedstawiało piękną elfkę, wznoszącą wielki miecz na tle masywnych wierz zamku - u jej stóp zgromadzony był wiwatujący tłum, a za jej plecami uśmiechali się dumnie Cassandra, Cullen i Leliana.
Następne uwieczniało ich wszystkich, stojących dumnie na tym samym balkonie, który znajdował się zaledwie parę kroków od niego samego - członkowie Inkwizycji uśmiechali się ciepło, machając radośnie do obserwującej ich Iselli.
Kolejna ściana przedstawiała ją, odzianą w gustowną suknię, przemawiającą na wielkim balu do Dalijczyków - większość z zapatrzonych w elfkę twarzy nie nosiła już na sobie znaków vallaslin. Atmosfera gęstniała od uroczystości i dumy, a jasnowłosa kobieta... jaśniała swym pięknem. Nieskończonym.
Pokusił się... nawet o coś, czego nigdy wcześniej nie robił - o oddanie farbami chwili, gdy setki magów wznosiły w górę swoje bariery, a wśród nich i on sam. Namalowany skromnie, lecz niemożliwy do przeoczenia.
- Starałem się żeby wszystko wyglądało tak, jak przed... wybuchem - wymruczał, zbywając swe słowa pobłażliwym uśmiechem. Wspomniany wybuch mocy Inkwizytorki wydawał mu się tak odległy, jakby w rzeczywistości wydarzenie to miało miejsce wiele lat temu i... chciało mu się z tego śmiać; z tego, jak bardzo przeżywali wtedy tę idiotyczną kłótnię, tak nieważną wobec ich uczucia.
- Alavella będzie wściekła, gdy odkryje, że nie ma cię w łóżku - rzucił zaczepnie, opierając się szerokim ramieniem o jedną z wysokich szaf. - Zdajesz sobie z tego sprawę?


Draco - 2019-01-09, 08:37

- Uwierzysz, że zaczęło się to dlatego, że byłam na ciebie zła? - parsknęła mało szczęśliwym śmiechem, przypominając sobie, dlaczego jej sypialnia wymagała odnowienia.
Zdjęła z siebie sweter. Z szafy wyciągnęła ciepły sweter, należący do Solasa, w zasadzie. Służył jej bardziej za sukienkę.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc o uzdrowicielce, która zapewne będzie faktycznie wściekła. Ale czy przejmowała się tym?
- Zdaję. - potwierdziła, wzruszając ramionami. Wspięła się na swoje łóżko, dalej cudownie wygodne.
Klepnęła miejsce wokół siebie, oczekując mężczyzny. Ten zdjął z siebie ubrania i ułożył się obok Inkwizytorki pod kołdrą. Wsunęła się w jego ramiona i pod ciepłą pierzynę, mrucząc z wygody.
- Ale ich łóżka zdecydowanie nie są przystosowane dla dwóch osób. A moje owszem - mruknęła, całując go delikatnie w obojczyk, który miała tuż obok siebie.
Jej wzrok utknął na pięknej scenie balu, który miał miejsce tak dawno temu. Ona, pośrodku wielkiej sali, pełnej elfów w tej sukni, którą wybrał jej Dorian.
- Och, zapomnieliśmy o sukni od Doriana - westchnęła, moszcząc się bardziej w jego ramionach.
Westchnęła cicho. Nie wiedziała dlaczego, ale przez tę krótką chwilę nie miała w sobie żadnych myśli, ani emocji. I była to naprawdę niezwykła chwila. Spokojna. Coś, czego nie odczuwała od długiego czasu.


Pan Vincent - 2019-01-09, 08:49

Zanotował w myślach, by prędzej czy później wezwać tu kogoś, kto odbierze od uzdrowicielki suknię i.. cóż, przekaże jej, że Inkwizytorka własnoręcznie wypisała się z lazaretu.
A raczej wsłanomyślnie.
Uśmiechnął się leniwie, rozbawiony nieustępliwym temperamentem ukochanej - mogła być w najgłębszym dołku i w najgorszej kondycji, ale i tak musiała postawić na swoim, bez względu na cenę.
Czasem ów upór okazywał się jej zgubą, ale w sytuacjach takich, jak ta... nie zamierzał bronić jej decydować o swym losie. Zwłaszcza, że dopiero niedawno odzyskała znów tę szansę.
I miała rację, na bogów, miała ją - miękkie łoże, w której znaleźli się tak, wtuleni w siebie, było setki, tysiące razy wygodniejsze od tej koślawej, szpitalnej pokraki. Dziwił się właściwie, jakim cudem ktokolwiek miał zdrowieć, mając pod plecami coś tak...
Stłumił ziewnięcie, przyciskając ją bliżej siebie; widok jej profilu, w tym właśnie pomieszczeniu, był taki... dobry. Tak znajomy i właściwy.
- Powinniśmy... kogoś powiadomić - wymruczał sennie, walcząc z utrzymaniem otwartych powiek. Kiedy zaczęło być tu tak cudownie ciepło? - To nie w porządku, zostawiać ich tak bez żadnej informa... och - tym razem ziewnięcie rozerwało mu wargi, aż coś strzyknęło w kościach żuchwy. - Pieprzyć to - machnął dłonią, nie będąc nawet świadomy tego, jak ordynarnie się teraz wysławiał.
Rzeczywiście, ostatnie wydarzenia nieco wyostrzyły mu zasób słownictwa, ale co miał na to poradzić - różnie reagowało się na nerwy, może przeżywanie traumy w jego wypadku działało właśnie w ten sposób?
A może należał po prostu do wyjątkowo krnąbrnych i niewychowanych elfów, które...
Reszta myśli uciekła w sennym zlepku absurdów i już po chwili głowa Starożytnego opadła na bok, a jego umysł powędrował w bezpieczne zakamarki Pustki, pozwalając mu wreszcie odpłynąć.


Draco - 2019-01-09, 09:01

Isella obserwowała go, milcząc, głaszcząc delikatnie jego skórę. Chłonęła przyjemne trzaski kominka, spokojny oddech Solasa. Jak tak wspaniała istota mogła, pomimo wszystko, akceptować jej...? Jak mógł przejść do porządku dziennego z tym, co mu powiedziała? Jak mógł jej tak po prostu wybaczyć, uznać, że nic się nie wydarzyło, skoro te myśli prześladowały ją niemalże ciągle?
Jak dalej mógł ją kochać i chcieć? Przytulać jej drobne ciało, trzymać je w ramionach niemal cały czas. Nawet teraz, gdy spał spokojnie, trzymał ją ciągle blisko siebie. Czuła jego ramiona otulające ją szczelnie. Ona także wtulona była w niego niemalże tak bardzo, jak była w stanie. Wreszcie i ją pochłonął sen. Tym razem, był on spokojny.

Obudził ją spanikowany głos, należący do... Sama nie wiedziała kogo. Gdy tylko otworzyła oczy, zdała sobie sprawę z tego, że był już poranek. Widziała wschodzące słońce, powoli rozświetlające leżący na balkonie śnieg. Obserwowanie tego było niezwykłe. Od tak dawna nie widziała naturalnego światła, że gdy w końcu mogła to zaobserwować była niemalże oczarowana.
- Isella! - usłyszała, co sprawiło, że drgnęła wyraźnie.
Do sypialni wszedł Dorian, a na jego twarzy widać było przerażenie, które ustąpiło niemalże natychmiast, widząc rozbudzoną Inkwizytorkę i opierającego się łokciami o łóżko, nieprzytomnego jeszcze Solasa.
- Wiesz, która jest godzina? - jęknęła Isella, niezadowolona z pobudki.
- Tak, koło szóstej, ale zniknęłaś z lazaretu i wszyscy myśleli, że... Jak dobrze, że wszystko w porządku, na Stwórcę.
- Och - mruknęła mało inteligentnie.
Zupełnie nie pomyślała o tym, jak to może wyglądać dla innych. Zniknęła w środku nocy, to faktycznie niepokojące, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Odchrząknęła, opadając na miękkie poduszki, tuż obok Solasa.
- Przepraszam. Ale daj nam jeszcze pospać, proszę.
Odwróciła się na bok, twarzą w stronę Solasa, ukrywając twarz w poduszce.
- W porządku. Porozmawiamy później. Słodkich snów, gołąbeczki!


Pan Vincent - 2019-01-09, 09:12

Doprawdy, czasami zastanawiał się nad tym, jak lekkomyślna mogła okazać się osoba, która jednocześnie uchodziła wśród ludu za rozsądną, porządną, zrównoważoną i świecącą przykładem przywódczynię - ciężko było mu uwierzyć, że ta sama właśnie osoba potrafiła tak po prostu zniknąć bez śladu, włócząc się po zamku, podczas gdy miała znajdować się w pieprzonym szpitalu, by jakoś zregenerować siły po porwaniu, które doprowadziło z kolei do tortur i...
Ach, nie rozumiał jej, naprawdę. Ale najważniejszym było to, że jakoś ją znalazł. Co prawda świeżo wyremontowana sypialnia Inkwizytorki z jakiegoś powodu nie była pierwszym miejscem, które przyszło mu do głowy i zdążył się już porządnie nadenerwować, ale... nie potrafił mieć jej tego za złe, gdy dostrzegł rysujący się na jej twarzy spokój. No, może rejestrować się tam tuż przed jego gwałtownym wtargnięciem, ale, na Stwórcę, kto by zwracał uwagę na tak nieznaczące szczegóły?
Uśmiechnął się lekko do swoich myśli, kierując sprężysty krok do kuchni - służba skierowała od razu do niego swoje głowy, witając go uprzejmymi słowami, jak zwykle z resztą.
- Dzień dobry - odpowiedział im, przysiadając lekko na blacie. Wyrzeźbione ramiona począł złożyć na mniej imponującym (naprawdę tak o sobie uważał) torsie, przyjmując na twarz trudny do zdefiniowania wyraz.
- Jako, że Inkwizytorka powróciła na dobre w mury tego wspaniałego miejsca, postanowiłem, że miło będzie, jeśli przygotujemy coś specjalnego na obiad. Coś zimowego, sycącego i niepowtarzalnego. Potrawy zostawiam wam, a od siebie zaznaczę, że zjadłbym chętnie sernik, ten z brzoskwiniami. Miłego dnia! - pożegnał się tak prędko, jak przywitał i wyparował z pomieszczenia, wspinając się dobrze już sobie znanymi korytarzami prosto do swojej sypialni.
Tam zastał już obraz, który uwielbiał najbardziej na całym świecie - wielkiego, pochrapującego jeszcze rozkosznie qunari z rysującym się pod materiałem spodni, ogromny, soczystym, kuszącym go wzwodem.
Grzechem byłoby nie skorzystać.

Kiedy otworzył w końcu oczy, światło, wpadające do wnętrza sypialni przez wysokie, balkonowe okna, zdradziły mu okrutną prawdę - położenie słońca znamionowało bowiem porę tak nieprzyzwoicie niewskazaną przy pobudkach, że momentalnie ogarnęło go zażenowanie.
Pozwalał sobie (a raczej jego ciało sobie na to pozwalało) na podobne zachowania tylko u boku Inkwizytorki i jej ciepłego, miękkiego ciała.
A skoro o nim było już mowa, cudownie było poczuć ciepło drobnych ramion przyciśniętych do jego klatki piersiowej, pleców do brzucha i pośladków do...
Westchnął ukradkiem, przymykając powieki, gdy zdał sobie sprawę z tego, że właściwie to on sam wtulał się specyficzną częścią ciała, wciskając ją w jędrną, wypiętą nieświadomie przez elfkę pupę.
Zdawał sobie sprawę z tego, że była to tylko normalna reakcja fizjologiczna, wspomagana tylko obecnością osoby, którą kochał i przy której czuł się dobrze, bezpiecznie, ale...
Na takie rzeczy było jeszcze zdecydowanie za wcześnie - ciężka atmosfera wisiała wciąż w powietrzu, a wspomnienia pozostawiały na nich swój wyraźny ślad.Wciąż budził się jeszcze ze snów, obmacując gorączkowo twarz, szukając na niej krwawych wzorów. Plecy rwały niemiłosiernym bólem i pokrywała je sieć paskudnych blizn, których - według słów uzdrowicieli - już nigdy miał się nie pozbyć ze swego ciała.
Odsunął się delikatnie i wysunął spod pościeli, kierując kroki do stojącej przy kominku balii - przelewitował ją tu z góry, chcąc, by Isella nie obawiała się, że gdzieś zniknął, gdy w końcu i ona zbudzi się ze snu. Troskliwie zagrzał wody i wlał w nią swoje ulubione, ziołowe specyfiki, mrucząc pod nosem w odpowiedzi na ich przyjemną woń. Ogień trzaskał wesoło, tańcząc iskrami po skwierczących polanach, za oknami szalała prawdziwa śnieżyca, a w łożu, które znajdowało się parę kroków dalej, leżała jego ukochana kobieta.
To mógł być naprawdę dobry dzień. I miły.


Pan Vincent - 2019-01-09, 18:14



Draco - 2019-01-09, 18:32

Ta noc była zadziwiająco spokojna, jak na standardy. Prócz kilku epizodów, udało jej się przespać kilka godzin bez przeszkód, co okazywało się naprawdę dużym osiągnięciem, nie było to bowiem takie oczywiste.
Otworzyła nagle oczy, gotowa zobaczyć ściany lub sufit swojego więzienia, ale pomieszczenie, w którym się znalazła okazało się niezwykle znajome i przytulne, jej. Westchnęła cicho, przeciągając się w miękkim łożu. Chwila relaksu zniknęła jednak bezpowrotnie, gdy zdała sobie sprawę z tego, że nie potrafiła znaleźć dłońmi Solasa, nigdzie nie było jego ciepłego ciała.
Rozejrzała się więc, natychmiast unosząc się na łokciach. Ewidentnie wyglądała na spanikowaną, ale ulga przyszła równie szybko, co niepokój, gdy tylko ujrzała Solasa, szykującego jej kąpiel.
Drgnęła niespokojnie, kojarząc tę sytuację z tą znacznie mniej przyjemną, gdzie ciekawskie oczy cały czas śledziły jej nagie ciało w kąpieli. Bała się tej bali, pomimo tego, że przecież spędzali już tak poranki z Solasem i było zawsze bardzo przyjemnie lub przynajmniej neutralnie.
- Witaj - szepnęła, trochę skrępowana tym, że obudziła się po ukochanym.
Od czasu, jednakowoż, wtargnięcia do jej sypialni nikt im już nie przeszkadzał i mogła śmiało stwierdzić, że byli w okolicach południa, jeśli chodziło o moment ich pobudki. Solas, ewidentnie, nie obudził się specjalnie dawno temu.
Isella przeciągnęła się raz jeszcze. Jej ukochany, ewidentnie, oczekiwał, że wejdzie do wanny i nie mogła... Nie wiedziała jak mu odmówić, bo przecież miała świadomość tego, że powinna się umyć.
Po raz pierwszy więc Solas mógł widzieć, jak skrępowana przed nim i zawstydzona, niekoniecznie w dobry sposób, była Inkwizytorka, gdy przyszło co do czego i musiała zdjąć z siebie tę niewielką ilość ubrań. Spięła wcześniej włosy wysoko w górze i nieśmiało, strachliwie wsunęła się do wanny.
Drgnęła, gdy poczuła, jak Solas wchodził do niej także, ale nie uniosła wzroku, skrępowana i niepewna.
Usadowił się za nią, obejmując ją ramionami, co sprawiło, że z początku zdrętwiała wręcz, przerażona. Dopiero gdy usłyszała cichy głos Solasa rozluźniła ramiona i pozwoliła sobie oprzeć się o jego tors. Mimo wszystko, zupełnie nie kontrolując tego, zasłaniała swoimi rękoma jej intymne części ciała.
Gorąc wody rozluźniał ją. Delikatne głaskanie Solasa także. Przymknęła powieki, układając swoją głowę na obojczyku Starożytnego.
- Zapomniałam, że to może być przyjemne - mruknęła, nieco rozleniwiona.
Spod półprzymkniętych powiek obserwowała wciąż sypiący śnieg.


Pan Vincent - 2019-01-09, 19:18

Wiedział, że przymuszając ją w pewien sposób do wspólnej kąpieli wymagał wiele, ale przychodziła dla nich najwyższa pora, by powrócili do swej rutyny, stałych punktów dnia i nocy - zasięgając porad u elfich uzdrowicieli, dowiedział się o złożonej i skomplikowanej naturze traumy, która mogła ogarnąć jego ukochaną po wszystkich nieprzyjemnych doświadczeniach, mających miejsce w ciągu paru ostatnich tygodni. On sam mógł poradzić sobie z wieloma ciosami - jako starszy i doświadczony mag miał ich już parę na swym koncie, ale Isella... była tak młoda i niewinna, tak niepewna swego ciała - stanowiła łatwy cel dla każdego, kto odkrywał, ile w tej przepięknej kobiecie kryło się kompleksów, lęków.
- Spokojnie, najdroższa - wyszeptał cicho, układając się za nią wygodnie. Pilnował przy tym, by nie dotknąć żadnej z troskliwie skrywanych przed nim intymności; wiedział, że nie miało to w sobie za grosz logiki, ale jeśli zakrywanie swej nagości było tym, czego potrzebowała Inkwizytorka, był gotów zaakceptować jej decyzję.
Postanowił poczekać, aż wyraźnie spięte ramiona rozluźnią się nieco, a drobne ciało przyzwyczai z powrotem do jego dotyku; dobrego dotyku, który nigdy nie nosił w sobie intencji, by ją skrzywdzić. Nie wybaczyłby sobie, gdyby pozostawił na ukochanym ciele choćby i draśnięcie.
- Zapomniałam, że to może być przyjemne - usłyszał wreszcie po chwili i rzeczywiście, miękkie włosy musnęły go po szyi, gdy kobieta układała się na nim ostrożnie, nieco spokojniejsza.
Uśmiechnął się lekko, zanurzając dłonie w gorącej wodzie, by odnaleźć tam małą, smukłą dłoń; splótł tak lekko ich palce, unosząc je wolno w górę, by przyjrzeć się znów temu dziwacznemu widokowi.
- To musi być niezwykłe uczucie - wymruczał, składając delikatne pocałunki na poznaczonym szlakami niebieskawych żył grzbiecie, zupełnie gładkim, nie noszącym nawet śladu po Kotwicy. - Pamiętam dzień, w którym... - chrząknął, walcząc z infantylną chęcią ucieczki, jak zwykle, gdy opowiadał jej o sobie bez masek, bez tajemnic i tuszowania prawdy. - Nieprzyjemna magia doprowadziła mnie do potężnego wyładowania magicznego. Eksplozja była tak silna, że rozwaliła nie tylko pół biblioteki, ale niemalże pozbawiła mnie życia. To Aravas... to on uratował mnie wtedy. I moją nogę. Ryzyko, że będą musieli ją amputować, było ogromne. Przez okrągły rok poruszałem się tylko z pomocą laski, powłócząc zlepkiem mięśni, w których nie miałem nawet czucia. Tkanka popękała w paru miejscach, wysadzając mi naczynia krwionośne, szarpiąc zakończenia nerwowe... spędziłem wiele bezsennych nocy na próbach pogodzenia się z tym, że zostanę kaleką - westchnął cicho, odruchowo przytulając drobne ciało nieco mocniej, jakby w obawie, że mógłby je zaraz utracić. - Na szczęście pojawił się wtedy nowy typ magii leczniczej, polegającej na odtwarzaniu tkanek, łączenia ich ze sobą. Wszystko to przeminęło jednak bezpowrotnie w chwili, w której zaciągnąłem Zasłonę. Próbowałem jakoś zdobyć dla ciebie tę wiedzę, odnaleźć cokolwiek, co pozwoliłoby mi... cóż, wygląda na to, że znamy już położenie zaginionych ksiąg - zakończył gorzko, ściągając wargi w wyrazie pogardy. Zaraz ów wyraz przeszedł jednak gładko w czystą czułość, gdy sięgając bezwiednie po miękką gąbkę, począł nią pocierać jedno ze szczupłych ramion. - Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że nie cieszy mnie fakt, że wróciłaś do pełni sprawności. To sprawi, że pewne rzeczy staną się znów wygodniejsze do wykonania. O ile już nie są?


Draco - 2019-01-09, 21:03

Solas, zabierając jedną z jej dłoni, tę nową, odkrył trochę Isellę, co przyjęła z dreszczem niepokoju, ale pozwoliła mu na to, może trochę sparaliżowana.
Rozluźniła się dopiero wtedy, gdy poczuła miękkie wargi na skórze, jego delikatny dotyk i... Opowieść. Coś, o co kiedyś pytała, ale nigdy nie uzyskała odpowiedzi.
- Dlatego wpadłeś w taką złość, gdy mnie samej się to przydarzyło? - mruknęła cicho, ściskając w lewej dłoni kilka jego palców.
Trwało to jednak tylko chwilę, ponieważ Solas począł powoli myć jej ramiona. Pod wpływem przyjemnego dotyku gąbki i jego dłoni, jej ramiona rozluźniły się, głowa opadła swobodnie do przodu. Pozwoliła mu na ten dotyk, odkrywając, że był on całkiem przyjemny. Miała zamknięte oczy i chłonęła ten spokój, tą miłą chwilę.
- Dalej jest mi dziwnie, łapię się na tym, że czasem robię wszystko tylko prawą ręką, z przyzwyczajenia. Ale nie mogę powiedzieć, że ta jedna rzecz nie jest czymś... pozytywnym. Jedynym pozytywem tej całej sytuacji, ale...
Jej gardło ścisnęło się przez nieznaną jej siłę. Odchrząknęła, chcąc się tego pozbyć, ale nie potrafiła. Czuła, jak po policzku płynęła łza, nim nie wpadła do bali pełnej wody.
- Gdyby dało się wymienić moją rękę na to, kogo straciliśmy, zrobiłabym to bez wahania - szepnęła. - Tylko że się nie da - odchrząknęła, starając się, żeby jej głos był nieco pewniejszy siebie.
Raczej średnio jej to wyszło.
Poczuła nagłą potrzebę na powiedzenie Solasowi czegoś, co prawdopodobnie powinna zrobić już dawno temu, jak tylko się obudziła.
- To moja wina, że... Przepraszam, że naraziłam na to nasze... Pewnie nie powinnam. Ale nie miałam innego pomysłu, nikt z nas nie miał i chociaż plan był szalony, żeby tam wejść, ja...
Isella obróciła głowę w kierunku twarzy mężczyzny. Jego nagły smutek uderzył ją bardziej, niż mogła się tego spodziewać.
Obróciła się do niego przodem, chlupiąc przy tym wodą. Objęła jego twarz dłońmi, spoglądając na jego pełne wargi, prosty nos, gładkie policzki, obsypane odrobiną piegów, długie rzęsy i w końcu piękne, błękitne oczy, teraz pełne ukrywanego smutku.
- Kiedy tam weszłam, byłeś prawie martwy. Przepraszam, że to powiem, nie powinnam, nie byłabym dobrą matką, ale... - przełknęła ślinę, głaszcząc kciukiem prawej dłoni jego gładką skórę. - Zrobiłabym to raz jeszcze. Nawet biorąc pod uwagę konsekwencje, zrobiłabym to. To straszne, prawda?


Pan Vincent - 2019-01-09, 21:33

Oczywiście, że właśnie dlatego - pomyślał, ale nie wypowiedział swych słów na głos, poświęcając całą uwagę mytym troskliwie ramionom i plecom.
Och, mógł się spodziewać, że jego idiotyczna uwaga odnośnie dłoni i cały ten bełkot o wybuchach sprawi, że myśli Inkwizytorki zejdą na tory, których obmawiania na razie wolał uniknąć. Nie zmieniało to faktu, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak potrzebne było to, by elfka nauczyła się opowiadać o tym, co przeżyła. Ujmować swoje makabryczne przeżycia w słowa, by móc dogłębnie zrozumieć własne uczucia i... pogodzić się ze stratą, z którą on sam już nigdy miał się nie pogodzić.
Nie mógł jej o tym powiedzieć, nie kiedy widział, jak wiele kosztowało ją, by... mu zaufać. By pozwolić sobie znów na jego dotyk i rozmowy bez tajemnic, w których - przyznawał to - stawali się coraz lepsi.
- To nigdy nie była twoja wina - wydusił przez ściśnięte gardło, spoglądając pośpiesznie w bok. Potrafił jakkolwiek tonować swój głos, gdy nie musiał patrzeć w zielone oczy, ale kiedy zmusiły go do tego delikatne dłonie, nie umiał już... nie mógł, to było zbyt ciężkie. - Ofiara, której wymagała od nas ta bitwa przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Ale nie zgadzam się z tobą - dodał nieco głośniej, potrząsając głową. - Nie zgadzam się, że cokolwiek, co wydarzyło się w ciągu kilku ostatnich tygodni było twoją winą. Łamiesz mi serce, obwiniając się o to wszystko. O każdą złą rzecz, która się nam przydarzyła. Isello, musisz pamiętać o tym, kto stał za tym wszystkim. Kto odebrał nam... - zamilkł, krzywiąc się, gdy coś ścisnęło go gwałtownie w okolicy żeber. Wymowne słowo nie mogło przejść mu przez gardło; zostawało na samym dnie żołądka, ciężkie i niemożliwe do wypowiedzenia. - To Falon'Din porwał nas tam i krzywdził. To on zagroził tym, których kochamy. Tylko i wyłącznie on. Nie ty, nie ja. On - powtórzył, obejmując ją ostrożnie, by posadzić sobie drobne ciało na udach. Mimowolnie, wpatrując się w jej wargi, pomyślał o tym, jak... jak dawno jej już nie pocałował. I o tym, jak bardzo zapragnął to zrobić w tej chwili - zmyć każdy smutek czułą, niewinną pieszczotą, za którą mogło jednak stać tyle rzeczy...
Ich twarze poczęły przybliżać się do siebie w oczywisty sposób i już, już tam był, już muskał zalotnie jej smutny uśmiech, gdy...
- Inkwizytorko? Z tej strony Alevella - rozległo się uprzejme, nienapastliwe wołanie. Nawet ono zdążyło jednak momentalnie rozmyć atmosferę, przepędzić otoczkę czułości, pozostawiając tylko falę gorącego zakłopotania, gdy rzucili się pośpiesznie do przewieszonych przez elegancki szezlong ręczników. - Przyniosłam wam leki. Czy mogę wejść?
- Chwileczkę - zawołał, sięgając pośpiesznie po nieco sfatygowaną koszulę. - Minuta.


Draco - 2019-01-09, 21:57

- Nie była to moja wina. Dziwnie to brzmi po tym, jak przez ostatni czas słyszałam, że wszystko jest naszą winą - szepnęła cicho, przymykając na chwilę oczy. - Na początku go nie słuchałam, ale im dłużej tam siedziałam, im więcej mi zabierał... - westchnęła ciężko, milcząc.
Oboje nie potrafili powiedzieć pewnych słów na głos, chociaż się starali. Wspomnienie chociażby o tym, że Isella była w ciąży i nawet nie udało jej się przekazać tej informacji Solasowi przed tym wszystkim... Gdy była tam, zamknięta z Falon'Dinem, często myślała o tym, jak jej ukochany się z tym wszystkim czuł. Jak trudne musiało to dla niego być, gdy zrozumiał dlaczego mogła wejść do tego pomieszczenia i co to oznaczało - a oznaczało mniej więcej tyle, że Ilasdar także był tego świadom, cały czas i miał nad nią tę przewagę.
Czy zależałoby na niej samej? Nie, całkowicie nie. Może nawet wyprowadzałaby go z równowagi, podburzała, sprawdzając jego możliwości, a potem cierpiąc, oczywiście, że tak, ale nie miałoby to znaczenia. Mogłaby być butna, mogłaby śmiać mu się w twarz, pluć na niego i próbować go zabić wiele razy.
Ale to właśnie ta mała istota wywoływała w niej zachowawczość, poczucie rozpaczliwej potrzeby ochrony nienarodzonego potomka, który już nigdy miał się nie pojawić.
Ich usta zbliżały się do siebie, już prawie czuła jego miękkie, słodkie, prawdziwe usta i prawie mogła dotknąć tych emocji Solasa, które były prawdziwe i to poczucie, ten smak niemalże grał na jej wargach coś, czego nie pamiętała już, zostało jej to zabrane i zastąpione samymi negatywnymi emocjami. Gdy Isella odkryła, że naprawdę chce poczuć jego wargi, głos uzdrowicielki skutecznie wybił ich z atmosfery i sprawił, że w popłochu podnieśli się z wanny.
Isella, w tym momencie, zupełnie nie zwróciła uwagi na to, że stała przed nim naga i mokra od wody. Sięgnęła po ręcznik, owijając się nim wokół piersi. W kilku ruchach wcześniej wytarła się pospiesznie, by założyć na siebie dość gruby sweter. W ciągu dosłownie dwóch minut udało im się prawie całkowicie ubrać. Brakowało im, co prawda, butów, czy, jak w przypadku Iselli, poczesanych włosów (włosy cały czas były niedbale związane u góry) lub makijażu, ale nikt z nich nie sprawiał wrażenia przejętego tym.
Bosa usiadła na łóżku, pościelonym w kilku sprawnych ruchach.
- Proszę - odezwała się, gdy była już pewna, że mogli stawić jej czoła, oboje.
Alavella weszła do pomieszczenia, nieco speszona. Uśmiechnęła się trochę przepraszająco.
- Wybaczcie, ale uciekłaś mi z lazaretu, a muszę dopilnować, żeby twój organizm...
- Rozumiem. - Isella ucięła tłumaczenie się kobiety, posyłając jej słaby uśmiech. - I przepraszam za brak poinformowania cię. Obudziliśmy się w trakcie nocy, obolali i... Pomyślałam, że lepiej odpoczniemy tutaj.
- W porządku. Ale może lepiej nie rób czegoś takiego, Dorian prawie wpadł w histerię. Słowo daję, kiedy ten Tevinterczyk jest zestresowany, mówi jeszcze więcej, niż zazwyczaj. Myślałam, że to niemożliwe.
Isella nie mogła nic na to poradzić, gdy parsknęła cicho śmiechem, chichocząc pod nosem. Pod jej usta została podetknięta łyżka z jakimś płynem. Spojrzała na niego nieufnie.
- To tylko eliksir wzmacniający z dodatkową porcją witamin. Nic specjalnego, nic inwazyjnego. Bardzo prosta mieszanka roślinna, jesteś w stanie przygotować ją nawet w warunkach polowych.
Jej miękki głos, tłumaczący wszystko, co jej podawała w jakiś sposób uspokajał ją jakoś. I kiedy myślała, że Alavella będzie już wychodziła, ta odwróciła się w kierunku Solasa i spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem.
- Pozwól mi sprawdzić twoje plecy, dobrze?
I chociaż Solas nie wyglądał na zadowolonego, zgodził się w końcu po spojrzeniu uzdrowicielki, które mówiło mu, że i tak od tego nie ucieknie.
Wystarczyło rozpiąć koszulę i odwrócić się w kierunku Alavelli. Isella, widząc mnóstw blizn przełknęła ślinę. Pamiętała, jak wyglądał, kiedy wszystko było świeże, a ona próbowała zatamować krew, bo tylko tyle mogła zrobić.
Brązowowłosa kobieta mruknęła cicho do siebie, otwierając słoiczek z maścią.
- Załagodzi ból, przyspieszy gojenie. Nie pozbędzie się wszystkich blizn, to z pewnością, ale miejmy nadzieję, że zniknie ich chociaż parę. Główne działanie, to jednak uśmierzenie bólu i szybsza regeneracja. Ładnie się goi. Jestem zadowolona. Jak kolano?
Ta sytuacja przypominała jej czasy, gdy podróżowali, Koryfeusz wciąż był ogromnym zagrożeniem, a oni, wracając do obozów lub w końcu do Twierdzy, spędzali zwykle kilka upojnych chwil w lazarecie. To tam ostatni raz widziała, jak Solas pozwalał sobie na taką troskę względem siebie, ale było to wiele lat temu i rany, które ówcześnie były opatrywane w zasadzie nie mogły się nawet równać obecnym obrażeniom, o których Isella zupełnie zapomniała, zdawałoby się.
Była tym poruszona i w jakiś sposób rozczulona, nie miała pojęcia dlaczego.


Pan Vincent - 2019-01-09, 22:24

- Lepiej - skłamał lekko, dopinając z pedantyczną dbałością guzik za guzikiem; nie umiał niczego poradzić na to, że wciąż czuł się bezgranicznie upokorzony każdą pojedynczą blizną, którą pozostawił na jego ciele Falon'Din. Blizny były oznaką słabości i porażki, a kolano... właściwie nie przeszkadzało mu tak bardzo, dopóki nie nadchodziły gwałtowne zmiany pogody - to właśnie wtedy potrafił zaciskać na nim kurczowo palce, modlić się o to, by ktoś przybył do niego i w swej łaskawości odrąbał mu tę przeklętą nogę.
- Proszę, używaj tego żeby było jeszcze lepiej - Alavella uśmiechnęła się pokrzepiająco, klepiąc go delikatnie po ramieniu. - Dobrze, nic tu po mnie. Dorian wspominał wam o obiedzie, prawda? Podobno przygotował coś specjalnego. Właściwie nie wiem, czy byłam upoważniona do zdradzania wam tej ściśle tajnej informacji... proszę, nie mówcie mu, że się wygadałam. Jeśli znowu przyjdzie od mnie i zacznie zasypywać mnie pytaniami, pochłonie mnie obłęd. Oszczędzajcie się - dodała już o wiele bardziej surowo. - Nie chcę widzieć żadnego z was, wymachującego magicznymi kijami, zrozumiano? Macie dużo jeść, dużo spać i brać leki.
Westchnął ukradkiem, niezadowolony z twardych przykazań, wygłoszonych apodyktycznym tonem. Na bogów, nie był już przecież dzieckiem, wiedział jak o siebie zadbać.
- Wierzę, że spacery są dozwolone? - Zapytał wpół ironicznie, pochylając się nad balią, by odpowiednim zaklęciem wyparować z niej ostygłą już wodę.
- Krótkie - usłyszał i jedynym co mógł na to zrobić, było ostentacyjne przewrócenie oczami. - Inkwizytorka nie powinna jeszcze dzisiaj wychodzić. Wierzę, że tym razem darujecie sobie wymykanie. Miłego dnia! - uśmiechnęła się promiennie do milczącej elfki i opuściła sypialnię, zamknąwszy za sobą jej drzwi.
- Specjalny obiad - podsumował wolno, wyrywając z kontekstu informację, która zainteresowała go najbardziej. - To właściwie nie tak najgorzej. Zdążyłem odrobinę zgłodnieć - wymruczał, doprowadzając pomieszczenie do względnego porządku. - Byleby nie było to coś wystawnego. Nie mam ochoty na tłumy ludzi i przyjęcia.

- Jakie znowu przyjęcia - żachnął się wyraźnie Dorian, parskając z niezadowoleniem. - To tylko obiad, mówię wam. Będziemy w swoim najbliższym gronie. Wy, ja, Byk, Cassandra, Leliana, Cullen, Josie, Va... no wiecie, cała reszta. Ale ta ściśle zamknięta "nasza" reszta. Żadnych intruzów, służby, żadnych gości. A jutro zrobimy sobie imprezkę z Variel i jej gadżetami. Jest tu jedna z sypialni gościnnych, porobili w niej takie fajne ławy ze stolikami. Usiądziemy w swoim małym gronie i...
- Napierdolimy się jak świnie - podrzucił Byk, poprawiając się na swoim miejscu za długim stołem. Ciemne brwi Tevinterczyka podjechały momentalnie w górę czoła, a wargi rozchyliły się w wyrazie czystego oburzenia.
- Proszę cię, wyrażaj się przy stole. Tak nie wypada, za chwilę przyjdzie reszta i podadzą cudowne, jedyne w swoim rodzaju potra...
- To dobrze, bo umieram już z głodu. Wykończyłeś mnie z rana, kadan. Nie sądziłem, że to ty kiedyś zajedziesz moje ko...
- Vishante kaffas, mógłbyś się wreszcie zamknąć?
- Powiedz to jeszcze raz, ale wolniej...
Solas potrząsnął głową, podnosząc się ze swego miejsca. Nim oddalił się z niego jednak, pochylił się nad Inkwizytorką i złożył na jej skroni czuły pocałunek, zapewniając ją w paru słowach, że pragnął tylko przynieść im coś do picia.
Na całe szczęście już po paru chwilach do jadalni poczęli przybywać pozostali członkowie Inkwizycji, zasiadając na długich ławach z pełnymi miłej ekscytacji uśmiechami. Wszyscy zerkali nieustannie w kierunku elfki, zupełnie jakby chcieli się upewnić, że rzeczywiście była żywa i jej ręka naprawdę wróciła na swoje miejsce. Mógł już z daleka dostrzec, jak bardzo krępowały ją te spojrzenia - właśnie dlatego powrócił do niej pośpiesznie, stawiając przed nimi dwa kielichy z parującym jeszcze grzanym piwem.
- Jest pewnie okropnie ciężkie, ale ma w sobie goździki - wymruczał, wzruszając ramionami. - Pomyślałem, że bardzo je lubiłaś, gdy zdarzało ci się jeszcze grywać z nami w karty.
Paplał, odwracając jej uwagę od stresu i konieczności zmierzenia się z odpowiedziami na pytania zgromadzonych. Chciał aby ponad wszystko wiedziała o tym, że był tutaj razem z nią, gotów ją chronić przed całym złem tego świata. Był i nie zamierzał nigdzie się ruszać.
- Uwaga! - Dorian podniósł się nagle do pionu, niezdolny do zamaskowania gorącego rumieńca nawet swym szerokim uśmiechem. - Podajemy do stołu!


Draco - 2019-01-09, 22:53

Przez to wszystko, co się działo zupełnie straciła poczucie czasu. Nie wiedziała ile spała tuż po tym, jak Solas ją stamtąd zabrał. Jak wiele czasu zabrało jej ciału na zregenerowanie się tylko po to, by w ogóle móc otworzyć oczy.
Jedynymi osobami, które widziała dotychczas był Solas, Dorian z Bykiem i uzdrowicielka, a przecież wśród szeregów Inkwizycji było znacznie więcej osób, które się o nią martwiło. Tylko co miała im wszystkim powiedzieć?
Isella spojrzała z pewnym lękiem na odchodzącego Solasa, ale nie chciała robić dziwnych scen właśnie teraz, pomimo tego, że w sali jeszcze w zasadzie nikogo nie było. Do czasu. Wszyscy zaczynali się zbierać i próbowali złapać uśmiech Inkwizytorki. Starała się przywitać każdego choć spojrzeniem, ale nie mogła nic poradzić na to, jak speszona była całą sytuacją.
Zwróciła uwagę na to, jak Solas wracał, niosąc dwa wysokie kielichy. Westchnęła ciężko. Jakim cudem był on taki opanowany, jak to robił, że nie pokazywał tak bardzo swoich emocji, był silny w obliczu tego wszystkiego, co się stało? Jak?
Obserwowała Doriana, który cały czas brał udział w utarczce słownej z Bykiem, wkrótce cały stół był zapełniony, a wśród towarzyszy, którzy będą spożywali z nimi obiad byli nawet Szarżownicy Byka. Isella uśmiechnęła się delikatnie do Krema, witając się z nim bez słów.
- Dziękuję - odpowiedziała, obejmując dłońmi kielich, który ciepły od grzanego piwa, przyjemnie ocieplał jej zmarznięte kończyny. Czuła na sobie mnóstwo spojrzeń i chociaż nie była to specjalnie dziwna rzecz, nigdy do niej nie przywykła. Zawsze, gdy była wystawiana pod publikę czuła się z tym nieco dziwnie, tym razem doszedł do tego też ten fakt, że przez ostatni czas, który spędziła z Falon'Dinem cały czas była wystawiana na obserwację i to z rodzaju tych nieprzyjemnych.
Niemniej jednak byli to jej przyjaciele, nie miała czego się obawiać. To, że wszyscy postanowili się zebrać sprawiało, że trochę się wzruszyła.
- Uwaga! Podajemy do stołu!
Isella uniosła głowę. Byli w głównej sali, zza drzwi prowadzących do kuchni zaczęła wchodzić służba, niosąc coraz to nowsze, pachnące dania. Czuła indyka, różnego rodzaju pieczenie, chyba na cztery sposoby, znalazły się nawet dwa rodzaje zup, trochę zieleniny, widziała też trochę ciast. Na stołach postawione zostały soki w glinianych dzbankach, była też herbata i kilka naparów z ziół, a wokół kręciło się trochę służby w razie życzeń odnośnie mocniejszych trunków. To nie był obiad, to wyglądało jak uczta.
Oczywiście, Dorian nie znał umiaru, ale też nie powinna spodziewać się czegoś tak prozaicznego, jak mały, skromny posiłek wśród przyjaciół.
Isella sięgnęła po udziec indyka, dołożyła sobie małą łyżeczkę sałaty i poczęła powoli żuć posiłek, obserwując całe towarzystwo z jakąś taką życzliwością, zupełnie sobie nieznaną. Wyraźnie wszystkie negatywne myśli opuściły jej umysł, choć na chwilę. Zauważyła też, że spojrzenia rzucane Solasowi nie były negatywne. Oczywiście, Isella nie spodziewała się, że ze wszystkimi jej ukochany będzie miał niezwykle przyjazny kontakt, nawet za czasów Inkwizycji tak nie było, ale ta drobna zmiana była zauważalna. Zagadywano go nawet, wciągano w bardzo sympatyczne wymiany zdań, pozwalano mu być... swobodnym.
I ta zmiana bardzo jej odpowiadała.


Pan Vincent - 2019-01-09, 23:16

- Naprawdę - Varric pokręcił głową, trzymając wciąż w dłoni nie do końca obgryzione udko kurczaka. - Byłem gotów przysiąc, że nie zobaczę już więcej połowę ludzi, z którymi dziś utrzymuję kontakt na poziomie wykraczającym zwykłą przyjaźń.
- Och, ja też - Dorian pokiwał gorliwie głową, pozwalając Bykowi przyciągnąć się bliżej do jego muskularnego torsu. - Wszystko to z reguły idzie w całkowicie nieprzewidywalnym kierunku i nim się obejrzysz, odkrywasz, że jesteś zaręczony z mężczyzną, przed którym ostrzegali cię przez całe twoje dzieciństwo. - Urwał nagle, zupełnie jakby powiedział coś niewłaściwego i rzucił pośpieszne spojrzenie spożywającemu w spokoju swój posiłek apostacie, będąc przy okazji idealnym odpowiednikiem wspomnianej przez niego legendy.
Upewniwszy się jednak, że starożytny nie miał mu tego za złe, kontynuował swój wywód, upijając się coraz mocniej młodym, cierpkim winem. Kara w postaci ciężkiego kaca już teraz wisiała mu nad głową, ale tej nocy miał ją naprawdę gdzieś.
Zwłaszcza już, że jutro także zamierzał się porządnie upić.
I nie tylko, z resztą.

- Nic ci nie doskwiera? - Variel dosiadła się zgrabnie do Inkwizytorki, wykorzystując fakt, że Cassandra akurat opuściła swe miejsce, udając się "na stronę" z Josie. Ważne sprawy, tak właśnie usłyszała i właściwie im zawierzyła, dostrzegając w dłoniach Poszukiwaczki jakieś absurdalnie pomazane papiery. - Zdążyło nas już nieźle zasypać, co?
- Musieli dzisiaj zebrać ludzi do grupowego odśnieżania - mruknęła cicho Merrill, wsuwając do ust dorodne winogrono. - Żeby w ogóle otworzyć wrota.
Zaśmiały się lekko, spoglądając z sympatią na milczącą elfkę - obie nosiły w sobie świadomość, że ta miała za sobą naprawdę ciężkie czasy, ale Variel wychodziła już z założenia, że najgorszym, co można było uczynić przyjacielowi wobec takiej sytuacji, było nadmierne rozczulanie się. Aby przywrócić Iselli spokój ducha, do życia musiała powrócić rutyna i zwyczajne traktowanie, nic ponad to.
- Ostatnio słyszałam, że przez następne dwa miesiące nie powinniśmy spodziewać się już czegokolwiek więcej. Ciągły śnieg - westchnęła ciężko, odchylając się delikatnie do tyłu.
Nie lubiła zimy. Była nudna i obladzała dachy, uniemożliwiając jej tym samym nocne spacery.
- Co za wstyd, wszyscy się na mnie patrzą, za dużo pytań, nie potrafię... kocham was wszystkich, dziękuję, że tu jesteście i jecie ten obiad - odezwał się nagle Cole, wyskakując zza ich pleców, jak...
Och, no tak. Przecież był cholernym duchem.
- Chcę wam podziękować, ale jestem taka zawstydzona - kontynuował uparcie chłopak i wreszcie to Solas wychylił się znad ramienia Inkwizytorki, posyłając mu kategoryczne spojrzenie.
- Przepraszam, bardzo przepraszam - Cole uniósł w górę obie dłonie, kręcąc głową. - Już... nie będę pomagał. Mam dla ciebie... tu jest mój prezent. Proszę - przemówił uroczyście do jasnowłosej, wciskając w jej dłonie wymięty papier z... kłębowiskami czarnych i pomarańczowych chmur, które miały chyba być...
- To serce i miecz. Symbol, dobrze, że... jesteś. Nie bój się, wszyscy są z tobą. Nikt nie musi pytać. Poczekamy. Zabiję każdego, kto na nią krzywo spojrzy - zmienił nagle ton, wpatrując się z przestrachem w twarz apostaty, który na te słowa zmarszczył się gniewnie i podniósłby się zapewne ze swego miejsca, gdyby nie przytrzymująca go delikatnie Isella.
- Przepraszam! Udanej zabawy. Pójdę zgasić ognisko kucharce, będzie... to znaczy... - duch speszył się wyraźnie, przyłapany na gorącym uczynku. - Udanej zabawy - powtórzył i rozpłynął się w powietrzu, zgodnie ze swoim zwyczajem.
- Piękne to serce - skomentowała Merrill, uśmiechając się ciepło. - Widać, że bardzo się starał.
- Myślałam, że to jeż - skwitowała Variel, wywołując w partnerce atak wesołości. - Naprawdę!


Draco - 2019-01-09, 23:41

- Lubię śnieg - przyznała Isella, skubiąc sałatkę.
Czuła się jednakowoż zażenowana, bo wszyscy na nią patrzyli i pewnie chcieli zadawać jej jakieś pytania, dowiedzieć się więcej, a szczerze mówiąc nie była na siłach odpowiedzieć pewnie na połowę z nich. Nie wiedziała. Nikt, dotychczas, jednakowoż nie pytał ją o nic, prócz całkowite banały. Tak przyziemne i mało ważne, jakie tylko można było znaleźć.
Cole pojawił się zupełnie nagle, mówiąc wszystkim jej własne myśli i spłoszyła się, gdy tylko to zrozumiała. Trzeba przyznać, że mimo tej niespodzianki, Isella naprawdę tęskniła za Duchem bardziej, niż mogła w ogóle...
Uśmiechnęła się, przyglądając się laurce. Była taka ładna. Westchnęła cicho, nieco pocieszona, po czym położyła dłoń na ręce Solasa.
- Zostaw. Taki już jest - poprosiła cicho.
Faktycznie, nikt nie pytał o żadne istotne rzeczy. Dostała za to mnóstwo uścisków, kilka drobiazgów w postaci nowych przyborów do codziennej pielęgnacji, rewolucyjną odżywkę do włosów, czy balsam do ciała o naprawdę pięknym zapachu świeżych owoców.
Nikt nie zauważył momentu, w którym obiad zmienił się w zasadzie w kolację, a ponieważ Isella nie czuła się na siłach, aby powrócić do pracy Inkwizytorki, Leliana i Cassandra dalej ją zastępowały. Musiała przyznać, że świetnie radziły sobie w tej roli. Żadna z nich nie przyszła do niej, by pomogła im rozwiązać jakiś problem. Jak się później okazało, było to surowo zakazane przez Alavellę, która nie chciała jeszcze obciążać Iselli problemami. Niemniej jednak, plotki głosiły, że wszystko szło dobrze i na razie tyle wystarczało Dalijce, nic więcej nie chciała wiedzieć.
Solas z Isellą położyli się do łóżka. Inkwizytorka wtulała się w bok mężczyzny, gdy oboje czytali jedną książkę, zgrywając się w tempie. Ich oczy, powoli, opadały ciężkie ze zmęczenia, które od długiego czasu było niemalże nieodłącznym elementem ich życia. Senność porwała ich nagle, utuliła jak stęskniona matka.


Pan Vincent - 2019-01-10, 00:35

Wieczór spędzili w zadziwiająco miłej atmosferze - poza gwałtownym wtargnięciem Cole'a i paroma nieprzemyślanymi uwagami Doriana, wszystko wydawało się być niebezpiecznie perfekcyjne.
Ich wczesna noc także należała do przyjemnych - położyli się do łóżka w piżamach (cóż, może niedokładnie - Inkwizytorka przyjęła za strój nocny jego własny sweter, ale nie przeszkadzało mu to tak bardzo) o całkiem przyzwoitej porze, a potem czytali książkę, wyciszając swe umysły porządną lekturą.
I wydawać by się zapewne mogło, że wszystko miało z tego względu pójść gładko, a jego sen być przyjemnym, ale...
W nocy obudziły go znów ciężkie myśli - takie, z którymi nie potrafił poradzić sobie wówczas nawet wtedy, gdy czuł przy sobie ciepłe, gładkie ciało ukochanej, ani fakt, że znajdował się już w bezpiecznym miejscu.
Myśli o wszystkim tym, czego tak bardzo pragnął. O tym, kim mógł być.
A raczej kim już nie mógł.
Dobrze pamiętał chwilę, w której jego schorowany umysł przyjął do wiadomości przykre działanie zasady, a tym samym i powód, dla którego Isella Lavellan mogła wkroczyć do przeklętej komnaty Falon'Dina.
Z początku nie brał takiej ewentualności pod uwagę - ona, w ciąży? Kochali się ze sobą tyle razy i nigdy przezornie nie pilnował się, by nie kończyć w jej wnętrzu - uważał, że było w tym coś pozbawionego szacunku, niewłaściwego. Jeśli oddawał jej swe ciało, robił to do końca, bez owijania w bawełnę. Nie zdołał tylko pomyśleć, że z tego oddania... mogło narodzić się coś... coś tak niewielkiego, zaledwie idea.
Idea nowego życia.
Był przerażony. Przerażony i wściekły, ponieważ nie potrafił zrozumieć, dlaczego niczego mu nie powiedziała - dlaczego nie pisnęła choć słowem, gdy był na to czas. Czy dowiedziała się o tym za późno, kiedy znajdował się już w lochu Falon'Dina? A może uważała, że to ON nie zechce założyć z nią rodziny, że nie był na to gotów?
Czy mógł się jej specjalnie dziwić? Jego wieczne tajemnice, niestabilność uczuciowa i chowanie się za maskami nie mogły brzmieć zachęcająco wobec perspektywy posiadania potomstwa.
Tak, z początku tak właśnie uważał - że celowo nie wyjawiła mu prawdy, bojąc się, że to ostatecznie wszystko między nimi zakończy. Że być może to właśnie to będzie powodem jego kolejnej ucieczki.
A jednak, z każdym mijającym dniem uświadamiał sobie, że musiał tego podświadomie pragnąć, bardziej, niż czegokolwiek innego - poświęcić swoje życie małemu istnieniu, które ucieleśniłoby go jako cały swój świat (i z wzajemnością, z resztą).
Chciał być wreszcie kimś więcej, stać się mężczyzną - dla Iselli, dla siebie i nienarodzonego jeszcze maleństwa. Udowodnić sobie, że potrafił być szczęśliwy. Że znaczył coś wobec pustego zobojętnienia mijającego czasu. Pozostawić po sobie spuściznę, owoc swych lędźwi.
Pragnął się nimi zaopiekować, stworzyć im bezpieczną przystań ze swych ramion. Zapewnić dobrą przyszłość, śmiał się ze starych wspomnień i malować je na swych obrazach.
I popełnił ten błąd. Przeklęty błąd, który pozwolił mu marzyć. I śnić. I... kochać.
A teraz fakt, że stracił to wszystko, zanim zdążył śmielej dopuścić do siebie tę wizję... bolał go, tak bardzo go bolał. Kiedy myślał o maleńkim życiu, które mogło mieć jego oczy i śliczną główkę, otoczoną jasnymi puklami, czuł się tak, jakby ktoś zaciskał jego wnętrzności, miażdżył je swoim złotym butem i nie dawał mu oddychać, nie dawał spokojnie żyć, choć było to już właściwie jedyne, czego tak naprawdę pragnął.
Nie zdążyłem cię nawet poznać.
Pomyślał gorzko, przymykając powieki, by uwolnić spod nich długo wstrzymywaną wilgoć. Westchnął drżąco, odważając się spojrzeć na Inkwizytorkę - jej mina była tak... spokojna, że wydawało się, iż nadal pochłaniał ją sen. A wnioskując po tym, że on sam nie musiał go oglądać, był zapewne spokojny, co niezmiernie go cieszyło. Nie chciał, by oglądała go w takim stanie. Musiał być dla niej silny. I był, był dla niej opoką, murem, który za dnia prezentował się jako absolutnie niemożliwy do ukruszenia.
Ale nocą, nocą dopadały go te straszliwe myśli, duszące go poczuciem straty i bezsilności i...
Nie zdążyłem się dowiedzieć, czy brzmisz jak twoja mama, kiedy się śmiejesz, ani czy lubisz winogrona. Czy będziesz pasjonować się wędkarstwem, lub śpiewem. Nie zdążyłem zobaczyć, jak wyglądałyby twoje oczy...
Przesunął się nieco na bok, spoglądając w szalejącą za oknem śnieżycę - łzy przetaczały się swobodnie po jego policzkach, a on szlochał bezgłośnie, przygryzając wściekle dolną wargę.
Dlaczego świat był taki niesprawiedliwy? Dlaczego los nie pozwalał mu uparcie na odrobinę świadomości? Dlaczego nie mieli prawa choćby nazwać dziecka, które stracili, pochować je jakoś, opłakać jego okrutną, bezpowrotną śmierć?
Dlaczego...


Draco - 2019-01-10, 01:07

Isella nie spodziewała się, że obudzi się w środku nocy. Była to, prawdopodobnie, pierwsza noc bez żadnych koszmarów, choćby chwilowych. Niemniej jednak miała otwarte szeroko oczy. Leżała bez ruchu. Twarz Solasa była do niej odwrócona tyłem, potrafiła to stwierdzić z całą pewnością, ale coś było nie w porządku. Milczała, nie śmiała nawet drgnąć. I wtedy to usłyszała. Drżące nabranie powietrza, ledwie słyszalnie chlipnięcie. Czy Solas...?
Isella przełknęła ciężko ślinę. Był tak twardy, budował dla niej mur, o który mogła się oprzeć, nie pozwalał sobie na więcej emocji, niż było to potrzebne po to, by nocami... Jak często tak płakał? Jak często to poduszka tuliła jego łzy?
Poruszyła się delikatnie, nie mogąc tego wytrzymać. Musiała mu... Jakoś pomóc, tak, jak on pomagał jej. Nie była w tym dobra, w zasadzie - fatalna, ale... Zrobiła jedyne, co potrafiła - podciągnęła się do góry, scałowując płynące łzy z jego policzków, mocno zarysowanej brody. Poczuła, jak drgnął, zapewne przestraszony tym, że się obudziła. Wiedziała dlaczego budował fasadę mężczyzny, którego nic nie dotknie - robił to dla niej, aby pomóc jej wyjść z emocji, w które wpędził ją Falon'Din. Co, jednak, z nim? Nie mogła pozwolić na to, aby był samotny w tym bólu. Wiedziała, że te łzy nie płynęły dlatego, ponieważ zostali porwani. Może, po części. Ale oboje opłakiwali w dużym stopniu swojego potomka, którego zdążyli... Isella nie wiedziała, czy Solas myślał o tym dziecku jakoś bardziej, czy też nie, ale ona - obsesyjnie. Nie chciała tego robić, przerażona tym, że gdy je straci wszystko się rozsypie, cała jej psychika po prostu rozleci się na kawałki, niemniej jednak będąc w zamknięciu nie potrafiła robić nic innego, jak rozmyślać. Sny, które miała co jakiś czas także to potęgowały, może nawet zaczęły.
Oczy pełne łez spojrzały na nią, ale Isella szczerze wątpiła, żeby faktycznie widział cokolwiek, poza rozmazanymi konturami. Jej wargi nie przestawały scałowywać słonych, gorących łez.
Podciągnęła się jeszcze bardziej, sięgając wilgotnymi wargami do jego oczu. Rzęsy Solasa były ciężkie i mokre od słonej cieczy, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Nie wiedziała jakie słowa były odpowiednie.
- Ciii - szepnęła, gdy poczuła, jak chce ją odsunąć. Może był zawstydzony. - Jestem tutaj. Nie musimy być silni, Solas. Nie zawsze. Teraz nie musimy.
Jej szept był miękki i czuły, delikatny. Dotyk na jego skórze był równie subtelny.
- Masz prawo do emocji, vhenan.
Jej wilgotne od jego łez wargi musnęły w końcu jego usta w czułym, delikatnym pocałunku. Poczuła nagle, jak ramiona Solasa zamknęły się wokół niej, przysunął się bliżej, odpowiadając na jej pocałunek. Isella objęła go za szyję prawą ręką, lewą trzymając na jego policzku, gładząc go kciukiem.
Ich ciała, zupełnie instynktownie, przybliżały się do siebie, zupełnie jakby chcieli być tak blisko siebie, jak tylko mogli. Atmosfera zgęstniała. Rozpacz przeplatała się uczuciem, potrzebą bycia blisko, najbliżej jak potrafili. Ich usta poczęły miażdżyć się nawzajem przez chwilę w geście całkowitej desperacji.
Po policzkach Iselli popłynęła łza, ale nie wiedziała, czy należała ona do niej, czy do niego. Nie było to ważne. Mieli ten sam ciężar w sercu, z tego samego powodu ich gardła były ściśnięte, kiedy trzeba było powiedzieć słowo "dziecko".
- Solas - szepnęła cicho, gdy ich wargi rozdzieliły się na chwilę.
Przesunęła dłońmi po jego torsie odzianym w miłą, ciepłą pidżamę.
Mokre od pocałunku usta spotkały się ponownie, gdy Isella zupełnie na oślep zaczęła rozpinać górną część pidżamy Solasa.


Pan Vincent - 2019-01-10, 01:28

Isella nie mogła spodziewać się tego, ile w rzeczywistości razy ich ostatnie noce wyglądały dokładnie w ten sam sposób - kiedy czekał, aż pozostanie ze swymi emocjami całkowicie sam i pozwoli im rozwalić się na kawałki tylko po to, by z samego rana pozbierać je cierpliwie i posklejać, niby skorupy przestarzałego naczynia, który tylko na słowo honoru dźwigało w swym wnętrzu niemożliwe do uwarzenia piwo.
Niekoniecznie chciał się tym w ogóle z kimkolwiek dzielić - czasem łatwiej było mu pozostawiać pewne rzeczy dla siebie, spoglądając na wszystkich z należytą wyższością. Mając ich szacunek, wiedział jak ciężko sobie na niego zapracował, a utrata tego uczucia z powodu przyuważenia go na tak... intymnej czynności jak płacz, wydawała mu się głęboko niesprawiedliwa.
A jednak... gdy wyczuł na swej twarzy łagodne pocałunki, zbierające cierpliwie jego ciężkie łzy, poczuł jednocześnie tyle skrajnych emocji, że dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że jedną, najwyraźniej przebijającą się przez cały ten wachlarz, była... nieopisana wręcz ulga.
I tak, był tam także smutek i żal, wstyd i rozpacz, ale nic nie mogło równać się z ulgą, którą dała mu świadomość, że ktoś jednak wiedział, przejmował się... i dbał o niego. Że nie był w tym wszystkim sam, nigdy nie był, ponieważ jego ukochana była dla niego tak samo stałym i wspaniałym murem, jakim on był dla niej. Uzupełniali się. Walczyli o siebie.
I bezgranicznie się kochali.
- Vhenan - odpowiedział jej nieprzytomnie, drżąc nawet pod tak nieznaczącym, zdawałoby się dotykiem, jak ten, który dawały mu muskające go w przelocie palce, rozpinające cierpliwie guziki piżamy. Czy naprawdę robili właśnie to, co robili? Czy to w ogóle było możliwe?
Czuł się tak, jakby od ich ostatniego zbliżenia minęły co najmniej lata. Jak to w ogóle było możliwe, kiedy zgubili tę przyjemność, jak mogli jej sobie odmawiać, nie oddawać się grzesznym uciechom każdego dnia, gdy ta skóra była tak miękka, a ukryte po swetrem pośladki tak jędrne i... nagie.
To nie był raz, kiedy się ze sobą bawili, czyniąc przy tym długie wstępy - ich pragnienie było gwałtowne i natarczywe, wołające, proszące ich o wspólne stłumienie dojmującego smutku. Co mogło przegonić go lepiej, niż parę ruchów, dzięki których sztywny członek (tak szybko stwardniał) wysunął się spod piżamy, wślizgując bezczelnie między ich ciała, ślizgając się po przykrytym wciąż materiałem swetra udzie i...
- W górę - poprosił ją cicho, łagodnie, podsuwając swe duże dłonie pod mały, zgrabny tyłek, który mógłby unieść o wiele wyżej bez żadnego wysiłku, ponieważ Inkwizytorka była tak drobna, tak lekka...
I już przy niej był, już muskał wilgotną główką jej cudowną kobiecość, przesuwając się między jej płatkami tak, jak najbardziej to lubiła, wiedział o tym. Tak, by stała się mokra i miękka, napęczniała w ogromie swego pożądania, zapraszająca, jego.
- Kocham cię - wyszeptał żarliwie wprost do szpiczastego ucha, chwytając w wargi jego słodki, ciepły płatek. - Kocham.


Draco - 2019-01-10, 01:49

Materiał na ciele Solasa pozostał, gdy tylko udało się jej rozpiąć rząd guzików, uwolnić jego klatkę piersiową, a raczej narazić ją na jej czuły dotyk.
Isella nie spodziewała się, że poczuje tę chwilę, poczuje potrzebę dotykania go i bycia dotykaną tak szybko po traumatycznych wydarzeniach w jej życiu, napiętnowanych seksualnie, niewątpliwie. Nie miała pojęcia, czy była na to gotowa, ale chwila wydawała jej się odpowiednia, tak samo, jak wtedy, gdy powiedziała Solasowi co się wydarzyło.
Ich oddechy były urywane, ciężkie, nieuporządkowane tak, jak oni sami w tej chwili.
Posłuchała go, zaplątana w jego ramionach, ale nigdy nie zgubiona. Był jej przystanią, ostoją, cholernym rycerzem na białym koniu, gdy tego potrzebowała. Miała nadzieję, że choć w najmniejszej części dawała mu to, czego potrzebował Solas, nauczony samotności, naznaczony tym, czego tak panicznie się bał. Ale już nie był sam.
- Już nigdy nie będziesz sam, Solas - szepnęła czule, wiercąc się chwilę pod nim, znajdując wygodną pozycję.
Sweter, który miała na sobie cały czas okalał jej ramiona, piersi i brzuch, chociaż nie osłaniał bioder, pośladków, czy ud. Te, nagie i gładkie, wystawione były na oceny, ale tylko jej ukochany mógł być ich sędzią.
Zadrżała, czując ruchy, które zawsze ją rozpalały. Sprawiały, że jej całe ciało drżało od doznań. Sięgnęła dłonią do swojej łechtaczki, witając się z nią w kilku szybkich ruchach, które zwyczajnie upewniły ją co do tego, że była gotowa.
Jej wargi rozchyliły się na jego szyi, doskonale wyczuwalne przez ukochanego, gdy w końcu...
Przymknęła powieki, a z jej ust wydobył się mimowolnie jęk, szybko jednak skupiła swoje spojrzenie na szczęce Solasa, wiedząc, że jeśli jej oczy się zamknął zbyt wiele negatywnych wspomnień przyjdzie jej do głowy. Nie chciała pozwolić, by Falon'Din popsuł też to. Ten moment był zbyt magiczny, zbyt intymny, by ten sukinsyn miał tu dostęp.
- Mów do mnie, proszę - szepnęła cicho, kąsając go delikatnie w grdykę, obejmując ustami wyczuwalne jabłko Adama. - Kochaj mnie, ukochany. Jestem twoja, cała twoja. Nigdy nie będzie już inaczej. Tylko twoja. Och...
Ciało Iselli wygięło się w lekki łuk, gdy męskość Starożytnego wsunęła się głębiej. Czuła lekki dyskomfort, ale był on niczym w porównaniu do tego, jaka więź wywiązała się pomiędzy nimi, prawdopodobnie po raz pierwszy w całej ich relacji. Isella czuła się pochłonięta emocjami, utopiona w nich i ten stał wyjątkowo jej odpowiadał.


H.K.M. - 2019-01-10, 02:07

Zagłębiając się w niej ostrożnie, miał wrażenie, jakby coś rozrywało go na kawałki - nie boleśnie, nie emocjonalnie, ale... tak przyjemnie, nieskończenie przyjemne.
Czuł się jak niedoświadczony młodzik, jak prawiczek, który pierwszy raz w swym życiu miał okazję doświadczyć cudownego uczucia wilgotnej ciasnoty, oplatającej się wokół trzonu jego męskości, niczym dzikie pnącza. Przylegali tak ciasno do siebie... ich ciała tak idealnie do siebie pasowały, usta i języki splatały się ze sobą, niby w obmówionej wcześniej sekwencji, ćwiczonej dokładnie tyle razy.
Kochał się z nią setny i pierwszy raz, jednocześnie. Uczucia ożywały, uskrzydlając ich znowu, nadając wszystkiemu nowej głębi, teraz niezrozumiałej, ale może kiedyś...
Może kiedy przestanie myśleć jedynie o tym, jak miękkie były jej piersi i jak cudownie było poczuć jej małe, ostre zęby w okolicach swojej szyi.
Poruszył się śmielej, wsłuchując się z fascynacją w potok słów, sączących się z pełnych warg kochanki, jak... jak legenda, jak obietnica, modlitwa, przysięga - wszystko w jednym.
- Jestem tu - zapewnił ją, z ledwością panując nad ściskającym gardło jękiem. Umięśnione ramię przetoczyło się przez prześcieradła, by mógł podeprzeć się wśród nich na łokciu, przenosząc tam większość ciężaru swego ciała - teraz uderzenia, które wyprowadzał lędźwiami, stały się płynne i pełne gracji. Każde z nich pozwalało im się do siebie na nowo przyzwyczaić, przywyknąć, pokochać to cudowne uczucie posiadania i przynależenia jednocześnie.
- A-ach - jakże żałosne były te wszystkie odgłosy, dlaczego nie potrafił nad nimi zapanować? Błękitne oczy odszukały sobą obraz ukochanej twarzy, rozbłyskając na jej widok zwyczajowym już zachwytem. Tęczówka wciąż była nieco przysłonięta przez zasychające z wolna łzy i mgłę pożądania, ale był pewien, że Inkwizytorka mogła bez problemu z niego wszystko wyczytać - całe to oddanie, lojalność i ciepłe uczucia, które wirowały w nim nieposłusznie, gdy ruch za ruchem, stawał się coraz bardziej wymagający, wygłodniały.
To stawało się już zbyt przyjemne - jej wilgotna cipka, pochłaniająca długość członka z taką łatwością z taką...
Pochylił się, wyciskając na jej ustach śmielszy, przepełniony pożądaniem pocałunek. Wolne ramię zgarnęło drobne ciało bliżej siebie, przyciskając je do pokrywającego się z wolna kroplami potu torsu.
Idealna, pomyślał, odchylając się nieco, by wyprowadzić pchnięcia pod innym kątem - tym, który dawał im jeszcze więcej rozkoszy, jeszcze więcej satysfakcji.
Idealna.


Draco - 2019-01-10, 02:33

Przesunęła się biodrami, ułatwiając mu dostęp, poruszając się pod nim, zupełnie o tym nie myśląc. Jej usta za każdym razem oddawały mu wszystko, co tylko posiadała, co miała do zaoferowania.
Spijała z jego warg każdy jęk, czy też drżące westchnienie. Jej jęki były ciche, intymne, niemalże przeznaczone tylko dla niego, drżące, gdy wymrukiwane wprost do ucha ukochanego.
Złączyli się jeszcze bliżej siebie, drżąc z rozkoszy, która ich atakowała. Isella czuła, jak duża dłoń ukochanego wkradała się pod należący do niego, zresztą, sweter, odkrywając części ciała, które choć ukryte pod materiałem cały czas tu były. Jego dłoń objęła jej miękką pierś, pieszcząc ją delikatnie. Wyprężyła się, zagryzając własną, dolną wargę.
Ich oczy spotkały się, co sprawiło, że ciało Iselli niemalże zaczęło płonąć, na miejscu. Nie pamiętała, by kiedykolwiek było tak wiele uczuć w jego spojrzeniu, taki ogrom emocji, wszystko, o czym mogła marzyć.
Dreszczy przyjemności było coraz więcej i wiedziała, że była blisko, jej ciało zbliżało się do kulminacyjnego momentu.
- Solas - jęknęła cicho, obejmując dłońmi jego policzki, gdy składała na jego wargach pocałunek.
Ich języki połączyły się po raz kolejny, ciche jęki, których nie mogła przezwyciężyć przebijały się przez pieszczotę ust, aż w końcu jej wargi rozchyliły się, oczy zacisnęły się mocno, zupełnie tego nie kontrolując i wydała z siebie krótki jęk. Dreszcze na całym jej ciele były tak intensywne, że dosłownie trzęsła się krótką chwilę, wyginając w najpiękniejszy łuk, w kilku ostatnich ruchach zgrywając się po raz ostatni z Solasem. Zaśmiała się, szczęśliwa. Nie wiedziała ile czasu tak leżała, zaspokojona. Wiedziała tylko tyle, że Solas osiągnął spełnienie chwilę po niej - zalał ją swoim nasieniem, ale nie miała zupełnie przeciwwskazań. Gładziła go delikatnie po karku, pieszcząc jego delikatną skórę. Gdy otworzyła w końcu oczy, spotkała się z ciemnoniebieskimi w tym świetle oczami. Obserwował ją. Tyle miłości nie widziała jeszcze nigdy w czyimś spojrzeniu. Tyle uczuć, tyle...
Pogładziła jego policzek, uśmiechając się zupełnie szczerze. Mogli być w żałobie i z pewnością byli, ale ta chwila, ta piękna sytuacja... Ona napełniała jej serce czymś, o czym nie myślała, że jeszcze kiedykolwiek to poczuje. Być może była to chwila, prawdopodobnie tylko ten moment, a może od dziś właśnie tak będą czuli się w swoim towarzystwie - nie miało to znaczenia.
Czuła się kochana i chciana. Potrzebna. Rozumiana. Nikt inny nie mógł ich zrozumieć, nikt, kto nie stracił swojego maleństwa nie umiał wczuć się w ich sytuacje. Byli swoimi powiernikami, przyjaciółmi i kochankami. Isella miała nadzieję, że Solas nie zamknie się już przed nią, wręcz przeciwnie.
Bo nie był sam. Nigdy nie będzie sam.


H.K.M. - 2019-01-10, 18:39

W całym swoim życiu nie sądził, że dane będzie mu zobaczyć coś równie pięknego - ukochane oczy, zachodzące mgłą pożądania, doprowadzone do tego stanu przez jedno spojrzenie. Nigdy nie otrzymał od kogoś tak... ujmującego komplementu. Nikt nie uskrzydlił jeszcze jego duszy w podobny sposób.
I widział to, czuł całym sobą - chwilę, w której drobne ciało napięło się gwałtownie, szczupłe plecy uniosły się w górę, wspierane przez jego własne ramię, by zawisnąć na nim w rozkosznym przegięciu i...
- Solas - pełne wargi wyjęczały głośno, a drobne dłonie ujęły delikatnie jego rozgrzaną twarz. Wilgotne wnętrze zacisnęło się na nim gwałtownie, więżąc go w swych słodkich objęciach i nie, nie potrafił już wytrzymać, to było za dużo, za wiele po tak długim czasie i tak wielu samotnych chwilach!
Niewiele myśląc nad tym, co robił, przycisnął swoje wargi do naprężonej szyi ukochanej, szepcząc tam parę niezrozumiałych słów. Gładkie mięśnie podbrzusze napięły się wyraźnie, ramiona owinęły wokół drugiego ciała, przyciskając sobie wąską kibić tak, że jej urokliwa właścicielka musiała teraz doskonale wyczuwać każdy kolejny skurcz wstrząsający nim, gdy raz za razem uderzał w nią kolejnymi salwami nasienia, aż w końcu opadł obok, pokonany, drżący i szczęśliwy.
Ciepłe dłonie przysunęły się do niego znowu, dotknęły karku, strącając z niego ostatnie krople potu - ich dotyk był tak kojący i delikatny, że coś momentalnie ścisnęło go za serce - jakaś potrzeba, która nakazała mu otworzyć oczy i upewnić się, że elfka wciąż się tam znajdowała, była przy nim, dla niego, tylko dla niego.
- Moje serce - wymruczał czule, uśmiechając się delikatnie, by pociągnąć za małą dłoń i ułożyć sobie głowę ukochanej na piersi, tak jak lubił najbardziej. - Dziękuję - dodał już nieco ciszej, z pewnym zawstydzeniem. Perspektywa zostania przyłapanym na... dość demaskującej jego (nie)męską dumę, pozostawiła po sobie pewien dyskomfort, ale teraz...
Teraz rozumiał już znacznie więcej. I choć na tę chwilę nie łagodziło to jeszcze jego bólu, miał niezbitą pewność, że nie był w nim sam. I nigdy już nie będzie.


Draco - 2019-01-10, 19:10

W bezpiecznej pozycji, chłonęła spokój i ciszę tej chwili, gdzie w pomieszczeniu słychać było tylko cichy trzask polan w kominku. Emocje powoli opadały, w związku z czym zaczęło robić jej się trochę chłodno. Sięgnęła więc po kołdrę, przykrywając ich oboje. Nie zmieniła jednak swojej pozycji, cały czas leżała z głową na piersi Solasa, pozwalając mu na to, by dotykał jej ciała, by je głaskał, gładził. Odprężało ją to, relaksowało.
Obserwowanie profilu jego ciała także sprawiało jej przyjemność. Cienie, jakie tworzył ogień z kominka pozwalały, by spojrzeć na rysy twarzy mężczyzny z zupełnie innej perspektywy i całkowicie ją to oczarowało.
- Nie musisz mi dziękować - szepnęła.
Podciągnęła się nieco, by skraść mu pocałunek, po czym wróciła do poprzedniej pozycji, łaskocząc kosmykami włosów skórę Solasa.
- Chciałabym, żebyś wiedział - zaczęła, podnosząc głowę.
Solas pochylił się, by spojrzeć jej w oczy i w ten sposób patrzyli na siebie przez chwilę. Isella nie była w stanie powiedzieć, jak długo to trwało.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz czuł się tak, jak dzisiaj w nocy, zawsze jestem. Jeśli będziesz czuł się jakkolwiek. Zawsze jestem, dla ciebie. Nigdy nie będziesz już sam. Nie uwolnisz się ode mnie. Tak jak ty jesteś dla mnie. To działa w dwie strony i zawsze będzie tak działało.
Sięgnęła jego warg, składając na nich czuły pocałunek. W tej chwili nie myślała o tym wszystkim, co ich spotkało, jak okropne rzeczy miały miejsce całkiem niedawno. Była wyciszona, rozluźniona, zrelaksowana. Solas tak na nią działał. Potrafił, oczywiście, sprawić, że była wściekła tak bardzo, jak było to tylko możliwe. Tym razem jednak, ciepło, które jej oferował zalepiało dziury rozpaczy, chociaż na moment.
- Var lath vir suledin.


H.K.M. - 2019-01-10, 22:15

Poranek przywitał ich, niestety, kolejnym problemem - śnieżyca nabrała bowiem tak potężnego rozmachu, że odcięła od Podniebnej Twierdzy wszelkie sieci handlowe (głównie z powodu zasypanych szlaków) i w ten oto sposób pozostali z niezbyt obfitymi zapasami.
Odkąd Arlathan stał się niepewnym miejscem, w murach starego zamku przebywali nie tylko członkowie Inkwizycji, ale i spora część Starożytnych. Nie bawiąc się w zbędne bilanse, wychodziło na to, że kucharze zyskali dwukrotnie więcej roboty, a co za tym idzie - produkty spożywcze znikały dwa razy szybciej.
- Użyjemy eluvianów - mruknął miękko, uśmiechając się do siedzącej parę miejsc dalej Inkwizytorki. Leliana skinęła z uwagą swą głową, przechylając głowę nad mapami. - Parę osób w tę, parę w drugą stronę i za chwilę będzie po kłopocie.
- To nie jedyny problem - zauważyła Josephine, chrząkając pod nosem. - Kurczą nam się fundusze. Bardzo.
W ostatniej chwili powstrzymał odruch przyjęcia zaskoczonej miny, sięgając po kielich z sokiem. Cóż, o ile był w stanie pomóc w kwestiach logistycznych, o tyle ściśle ekonomicznie niewiele mógł zrobić, dopóki nie posiadał rzeczywistego dostępu do swych komnat w Arlathanie.
- Jak długo zajmie im sprawdzanie mojego domu? - Zapytał z kiepsko maskowaną irytacją. Variel posłała mu karcące spojrzenie, ale nie zwrócił na nie szczególnej uwagi. - Męczy mnie ta bezsilność. Co możemy im zaoferować, jeśli nie pieniądze? Nie mamy niczego innego, skończyły się nawet kozy - dodał kwaśno, choć już nie tak napastliwie.
- Prace nad sprawdzaniem terenu trwają nieprzerwanie piątą dobę - odpowiedziała mu Merrill, wyłamując sobie nerwowo palce. - I nie bardzo wiem, ile to jeszcze zajmie, ale... lepiej żebyśmy byli bezpieczni, prawda?
- Umieranie z głodu nie ma wiele wspólnego z bezpieczeństwem - zauważył milczący dotąd Carias, ściągając na siebie oczy pozostałych zebranych. - Może mógłbym wymknąć się do Arlathanu i wziąć choć odrobinę kosztowności, by...
- Nie - Variel pokręciła gwałtownie głową, aż zafalowały miedziane loki. - To zbyt ryzykowne. Nie potrzeba nam kolejnej ofiary w więzieniu tego...
- Daj spokój - Carias napuszył się widocznie. - Solasie, proszę cię. Wiesz, że się do tego nadaję. To tylko chwila, pięć minut i będę z powrotem - wymruczał, układając mu na ramieniu swą dłoń. Błękitne oczy spotkały się z wyraźnie wyczekującym spojrzeniem skrytobójcy, ale... nie potrafił mu od razu odpowiedzieć. Nie, kiedy obserwowało go przy tym tyle osób (i wiele z nich było absolutnie wrogie temu pomysłowi).
- Muszę to przemyśleć - odpowiedział szczerze, napinając się delikatnie pod dłonią, która nadal nie ześlizgnęła się z jego ramienia. Wiedział, że tego rodzaju dotyk był pewną nieco nieznośną tendencją Cariasa (zwłaszcza już jego względem), ale nadal nie umiał się do tego przyzwyczaić.
- Do tej pory musimy wymyślić coś innego - Cassandra wzruszyła ramionami, spoglądając w bok, zupełnie jakby ze sobą walczyła. - Złóżmy się jakoś. Niech każdy ofiaruje cokolwiek wartościowego, co nie jest mu niezbędne. Co wy na to?


Draco - 2019-01-10, 22:49

- Zgadzam się z Cariasem - po raz pierwszy od kilku dni Isella naprawdę zabrała głos w jakiejś sprawie.
Zeszła noc dała jej jakąś siłę, której bardzo potrzebowała. Pewność, że nie była sama w tym wszystkim, że miała z kim przezwyciężać problemy i traumy - choć one nie zniknęły i jeszcze długo będą w jej głowie, gdzieś w zakamarkach, atakując w najmniej odpowiednim momencie, to jednak nie mogła siedzieć bezczynnie.
Tak się składało, że była Inkwizytorką i chociaż Falon'Din bardzo chciał zabrać jej pozycję społeczną, ona tam była. Być może nie była Starożytną, ale jej głos liczył się w jakiś sposób, wypracowała to i nie pozwoli, by zostało to zaprzepaszczone.
- Jest wyszkolony i zwinny. Poradzi sobie, a bez funduszy nie będziemy w stanie przeżyć. Nie nazbieramy tyle, by opłacić rachunki, jakie tworzymy. Pieniądze od Boskiej Wiktorii nie są w stanie tutaj dotrzeć, ponieważ nas zasypało. Moglibyśmy część produktów wziąć na kredyt, jesteśmy w końcu Inkwizycją, pozwolą nam. Możliwe, że nawet udałoby się załatwić przekierowywanie rachunków do Val Royeaux, w końcu oficjalnie figurujemy pod Boską, jako jej pomoc, ale do tego potrzeba zapewne dnia, prawda, Jose? - Antivianka potwierdziła, notując szybko w notesie kolejną rzecz do zrobienia. - Nie wiem jednak, czy zgodzą się na ten układ wszyscy. Wątpię. Dajemy im za duże sumy pieniędzy, aby chcieli czekać.
Isella nie pamiętała kiedy ostatni raz mieli problemy finansowe. Od kiedy Inkwizycja stała się organizacją pod patronatem Boskiej Wiktorii, mieli znaczną część problemów związanych z pieniędzmi z głowy. Śnieżyca, jednakowoż, wpędziła ich w tarapaty. Wóz z pieniędzmi miał pojawić się wieczorem, ale zważywszy na pogodę Inkwizytorka nie wiedziała, czy pojawi się on w ogóle w tym tygodniu.
Musieli mieć inny plan, a Carias, chociaż żywił do niej niezwykłą niechęć, miał rację.
- Kiedy skończą nam się zapasy? - Isella uniosła brew, spoglądając na doradczynię.
- Przy najlepszym scenariuszu, jutro rano. Brak dzisiejszej dostawy bardzo mocno nas zabolał.
Isella spojrzała na Solasa i uśmiechnęła się do niego lekko, przytakując ledwie widocznie głową, gdy spotkali się spojrzeniami. Powinien zgodzić się na propozycję Cariasa.
Cała sytuacja z Falon'Dinem wykańczała ich finansowo. Wszystkie nazbierane kosztowności w ciągu kilku tygodni rozpłynęły się, szczególnie biorąc pod uwagę sytuacje z porwaniami i ponad połową stacjonujących w Podniebnej Twierdzy elfów, które były z kolei pod władzą Solasa. Do tego, oczywiście, ranni po bitwie z, jak się okazało, demonami, finansowanie całej podróży, dbanie o zbroje i bronie, ogrzewanie jeszcze większej części Twierdzy, niż zwykle, bo dodatkowe sypialnie musiały być ciepłe, oczywiście renowacja i wzmocnienie budynku, które sama sprowadziła... Niestety, ich sytuacja wyglądała dosyć kiepsko.


H.K.M. - 2019-01-10, 23:27

Niestety przyzwolenie Inkwizytorki (choć stanowiło dla niego ogromną wartość) nie był w tym wypadku jedynym, którego szukał. Isella stanowiła mu naprawdę bliską osobę i nikt nie mógł znajdować się bliżej jego rozsądku, ale Carias należał do grupy spod jego ręki, Arlathanu - to on odpowiadał za każdą krzywdę, która miała spotkać jego protegowanego, a krzywdy, których zaznał z ręki Falon'Dina były w oczywisty sposób najstraszliwszym wymiarem kary, której nie życzył żadnej sobie znanej istocie.
Westchnął ciężko, przymykając na moment powieki - odgłosy rozmów stały się dla niego nieco bardziej stłumione, rozmyte. To pozwoliło mu skupić się na własnych odczuciach i przemyśleniach związanych z niełatwym wyborem.
- Nie musisz się o mnie martwić - usłyszał nagle miękki szept, więc ponownie otworzył oczy, mając przed twarzą zadziorny uśmieszek przyjaciela - Szybka akcja, nic więcej. Pójdę do twojej sypialni, wezmę z góry to, o czym tyle razy rozmawialiśmy i wrócę. Przez eluvian. Od razu.
Pokiwał głową, dając za wygraną. Musieli przecież za coś jeść i ogrzać zamek... Isella miała rację.
- Pójdę z tobą. Tylko do eluvianu - uniósł dłoń, uprzedzając protesty mężczyzny. - Poczekam na ciebie, a jeśli nie wrócisz w ciągu dziesięciu minut, dołączę tam.
Cały czas przemawiali do siebie ściszonym tonem, by nie ściągać na swe słowa uwagi pozostałych - nawet jeśli posługiwali się mową starożytnych, w pomieszczeniu znajdowały się przynajmniej dwie inne osoby, które obcowały z nią na co dzień i akurat ów dwie osoby miały tych słów nie usłyszeć.
- Pozwolicie, że oddalimy się teraz, by opracować resztę planu - zaproponował łagodnie, podnosząc się ze swego miejsca. Carias obszedł zgrabnie szeroki stół, przystając u jego boku. - Wyraziłem zgodę na pomysł Cariasa. Powrócimy z możliwą ilością pieniędzy za nie więcej, niż godzinę.
Variel westchnęła ciężko, przyjmując na twarz obrażoną minę. Merrill przytrzymała delikatnie jej dłoń, starając się wyraźnie uspokoić ukochaną (kiedy to właściwie się stało?).
- Jesteś tego pewien - zapytała po prostu, patrząc na niego wilkiem (od autora: haha, beka).
- Tak - skinął głową, uśmiechając się do niej pokrzepiająco. - Oczywiście. Nie przejmujcie się nami, kontynuujcie naradę. Niedługo dostarczymy potrzebne środki, a potem zajmiemy się dostawami towarów.
- Gdybyście byli tak uprzejmi i zadecydowali o składzie grup towarowych - zaproponował Carias, szczerząc się promiennie; jego ekscytacja wiecznie wzrastała w chwilach, gdy brał się za coś ryzykownego. - Żeby potem nie tracić czasu.
- Da się zrobić - odpowiedział Cullen, przyjmując swoją myślącą minę. - Do zobaczenia później.


Draco - 2019-01-10, 23:56

Chociaż Isella drgnęła, trochę niezadowolona i przestraszona z faktu, że Solas także szedł, wciąż niepewna zostawania bez niego, nie dała tego po sobie poznać, prócz zaciśnięcia dłoni na oparciach krzesła.
Poprawiła się na meblu, odchrząknęła i upiła kilka łyków soku, który stał tuż obok w kielichu. Potarła dłońmi o siebie, nieco zmarznięta.
- W porządku, składy. Gdzie mamy eluviany?
- W zasadzie, możemy dostać się praktycznie gdzie chcemy. Z pewnymi wyjątkami, jak tereny qunari, czy Tevinter, ale w dużej mierze mamy całkiem szerokie spektrum. - Variel odpowiedziała, ewidentnie dumna.
Uśmiechnęła się lekko, przytakując.
- Wspaniale. Josephine, przygotuj spis potrzebnych produktów spożywczych, ich ilości i gdzie można to dostać możliwie jak najtaniej. Gdy wrócą, niech będzie to już gotowe.
- W porządku, da się zrobić. Potrzebuję na to dosłownie piętnastu minutm, muszę znaleźć dokumenty. I tak staramy się brać wszystko możliwie jak najtaniej.
Pióro w dłoni Josie poruszało się szybko i sprawnie, notując co chwilę istotne rzeczy.
- Prosiłabym o opracowanie planu na rozproszenie magii w Ostagarze - podjęła Isella, wyprostowując się i możliwie jak najodważniej spotykając się ze zaskoczonymi spojrzeniami zebranych.
- Dlaczego o to prosisz? - Variel była wyraźnie zirytowana.
Inkwizytorka odetchnęła.
- Ta ręka to dzieło magii, która została zapomniana, prawda? - Starożytna potwierdziła. - Wiemy, gdzie są te księgi. On uciekł, zawalił tą świątynie za sobą, ale być może zostało tam coś, co nam się przyda. Przynosił mi... - Odchrząknęła, zdając sobie sprawę z tego, jak trudno było to powiedzieć. Jej policzki zaczęły palić wstydem. - Przynosił mi księgi. Takich, których nie widziałam nigdzie indziej. Oczywiście wszystkie, które miałam do dyspozycji traktowały raczej o przeszłości i o tym, jaki był wspaniały, ale... Nie wiem. Może właśnie tam miał swoją bazę, trudno mi to stwierdzić. Może w tych księgach było coś więcej, ciężko mi stwierdzić, słabo to pamiętam... To może ślepy trop, ale chciałabym zbadać to miejsce dokładniej. Może uda nam się coś stamtąd wyszarpać. A jeśli nie, przynajmniej uchronimy kogoś od wejścia na ten teren. Nie chcę, by tamto miejsce istniało, by ta magia tam tkwiła.
Odchrząknęła, wyraźnie skrępowana.


H.K.M. - 2019-01-11, 00:51

- To nie jest w tej chwili możliwe - pokręciła głową Cassandra, spoglądając na Inkwizytorkę z zaciętą, zdecydowaną miną. - Nie bez konsultacji z... resztą.
- Nie uważam żeby ten pomysł był w tej chwili rozsądny - dodał nieśmiało Cullen, a pozostali przytaknęli mu ochoczo.
Cóż, może poza jedną osobą.
- Rozsądny - powtórzyła z powątpiewaniem Variel. - Nie. On jest szalony, skrajnie. A przy tym mocno egoistyczny. Od trzech tygodni nie mogę wrócić do własnego domu, ponieważ ten szaleniec znajdował się tam przez pięć minut. Nawet nie w pobliżu mojej sypialni. A ty chcesz tak po prostu wysłać ludzi na tereny, gdzie ten skurwiel katował was dniami i nocami. Isello, wiem, że dopiero niedawno wydobrzałaś na tyle, by móc zmierzyć się z tym, co cię spotkało, ale radziłabym ci się poważnie zastanowić nad priorytetami - zakończyła zimno, spoglądając w bok.
Na sali zapadła nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie skrzypieniem pióra Josephine. Przerwać ją zdecydował wreszcie Cullen.
- Co do tych par... Może Isella podejdzie z Cassandrą do Fereldenu?

Czas mijał nie ubłagalnie, wybijając się w oczekiwaniu każdą pojedynczą sekundą - według zegara, mijała właśnie czwarta minuta, odkąd Carias przekroczył taflę eluvianu, pozostawiając za sobą bezpieczną przystań Podniebnej Twierdzy.
I jego, targanego wątpliwościami.
Niemoc tego rodzaju irytowała go, jak nic innego - podczas narady chciał właściwie zaproponować swój udział w ryzykownym spacerze, ale dobrze wiedział, jak to wszystko by się skończyło.
Ze względu na wydarzenia ostatnich tygodni, wszyscy obchodzili się z nim jak z jajkiem (od autora: HAHAHHAHAA) - nie pozwalali poruszać mu się samodzielnie po zamku, nie znając wcześniej jego położenia. Nie pozwalali mu załatwiać swych spraw, a miał ich naprawdę wiele i...
Gdyby tylko mógł się z nimi podzielić; wszystko byłoby wtedy łatwiejsze.
Błękitne tęczówki przesunęły się znów w pełnym nerwowości ruchu do tarczy zegara. Sześć minut. Jeszcze chwila i tam pójdzie, zrobi to. Nie pozwoli Cariasowi zginąć z powodu pieniędzy, to byłoby tak skrajnie niewłaściwe..
Mogli ginąć w imię swych przekonań i na rzecz lepszego jutra ale nie ze względu na cholerne długi, nie.
Odetchnął głęboko, wypełniając płuca rześkim powietrzem; a co, jeśli już mu się coś stało? Jeśli leżał martwy, lub wykrwawiający się w okropnych bólach, w spazmach i...
Coś huknęło gwałtownie, a korytarz wypełnił się jaskrawym światłem, gdy skrytobójca wypadł przez ruchomą taflę, wpadając z rozmachem na swego przełożonego.
Carias uśmiechnął się dumnie, siadając z brakiem krępacji na jego biodrach.
- Mam - wyszczerzył w uśmiechu równe, białe zęby. - Widzisz? Nie było tak trudno.


Draco - 2019-01-11, 01:23

Rynek w Denerim nie zmienił się wiele od czasu, gdy Isella była tu ostatni raz. W dalszym ciągu Isella milczała. Nie odezwała się od czasu, gdy Variel naskoczyła na nią. Isella wiedziała o tym, że jest to pomysł "nie na teraz" - najpierw musieli się uporać z problemami, które dotykały ich teraz. Ale to nie oznaczało, że był on zły w całokształcie.
Falon'Din zniknął i z pewnością nie odpuścił sobie jego planów. Chciał, aby Solas zdjął Zasłonę, to wiedziała na pewno. I myśl, jakie mógłby mieć w związku z tym plany przerażały ją.
Ale poza tym, pokazał już na co go było stać. Nie cofał się przed niczym, nie zamierzał się wycofać, a to oznaczało, że teraz znów gdzieś zbiegł i przegrupowywał się, by uderzyć po raz kolejny. I musieli być gotowi, Isella wiedziała to całą sobą.
Gdy tylko o nim myślała, robiło jej się niedobrze, a nienawiść wzbierała w niej gwałtowną falą.
Rozumiała frustrację Variel, z pewnością niewygodnie było jej się poruszać wśród tak mieszanego kulturowo środowisku, Twierdza nigdy nie była aż tak wypełniona, ale...
Isella westchnęła mimowolnie, przeglądając warzywa. Były ponoć najtańsze właśnie w Denerim.
Miały też udać się do Redcliffe po zboże, ale to mogło jeszcze chwilę poczekać.
- Czemu zaproponowałaś ten pomysł? - Cassandra, widocznie, nie mogła się powstrzymać, by w końcu o to zapytać.
Isella spojrzała na nią z roztargnieniem.
- Ponieważ to ważne.
- I niebezpieczne.
- Przecież nie powiedziałam, że musimy zrobić to teraz. Po prostu, to ważne. On znów zniknął, nie wiemy, gdzie jest, nie mamy sposobu na to, aby go zlokalizować. On nie odpuści. Wiem to. A to oznacza, że...
Urwała, wzruszając ramionami. Może mieli rację. Nie powinna o tym myśleć. Musiał być inny sposób, chociaż Isella nie wiedziała, jaki to miałby być.
Ale to przypominało jej o czymś innym. O rozmowie Solasa z Falon'Dinem, pamiętała ją doskonale. Nie wiedziała, kiedy powinna poruszyć ten temat, na samą myśl robiło się jej niedobrze. Ciekawe co powiedziałaby Variel na pomysł swojego przełożonego. Isella mogła się założyć, że Fen'Harel nie powiedział nikomu o swoich zamiarach.


H.K.M. - 2019-01-12, 00:26

- Ech, przepraszam - westchnęła, sięgając po karafkę z różowym, lekkim winem; długie palce owinęły się wokół szyjki, gdy pociągała z niej pewnie (ku zdziwieniu Merrrill nie uroniła przy tym nawet kropli trunku), upijając parę nieprzyzwoicie pełnych łyków. - Porozmawiam z nią, zobaczysz.
- Przecież wiem - uśmiechnęła się słabo, obejmując ukochaną ramionami. - Ale zrobiłaś się ostatnio nerwowa, wiesz? Jestem pewna, że Isella nie miała niczego złego na myśli.
- Ja też - odparła szczerze, pochylając się nad nią, by złożyć na jej wargach słodki (smakujący winem) pocałunek. - Ale ta dziewczyna musi wreszcie zacząć myśleć o sobie. Zauważyłam u niej niezdrową tendencję głodu wiedzy. Wiedzy, którą niekoniecznie powinna posiadać, ponieważ niesie ze sobą potęgę. To zachowanie bardzo mi się kojarzy z opowieściami, które słyszałam o młodym Solasie.
- Solas chciał tylko wyzwolić swój lud - zauważyła nieśmiało. - Prawda...?
- Oczywiście - zgodziła się z nią chętnie, przyciągając elfkę bliżej siebie. Fala pocałunków znów zalała jej skroń, czoło i zarumienione policzki. - To zawsze zaczyna się niewinnie. I szlachetnie. Myślisz o kimś, zapominając o sobie. Robisz wszystko, by spełnić się w swojej chorej wizji, bez względu na cenę, którą przyjdzie ci za to zapłacić. I nim się obejrzysz...
- Halo? - Silny akcent z nieznośnie przeciąganymi sylabami wypełnił powietrze swą pretensjonalnością, wpuszczając do środka Doriana Pavusa we własnej, krzykliwej osobie. - Och, to tu. Jak to dobrze. Pamiętałem, że drzwi miały czerwone elementy, ale okazuje się, że te należące do waszego przyjaciela też takie mają i - arystokrata uśmiechnął się tajemniczo, machając niedbale dłonią, by pozapalać pojedyncze światła niektórych pochodni. Na szczęście w pomieszczeniu wciąż panował przy tym przyjemny półmrok. Może nie tak przyjemny, jak jeszcze chwilę temu, gdy Merrill mogła swobodnie wsuwać swe dłonie pod cienką koszulę Starożytnej, ale... Miały się przecież bawić.
I wreszcie miała spróbować całych tych jej... ziółek.
Choć odrobinę się tego obawiała, jeśli miała być szczera.
- Kogo udało ci się odwiedzić? - Spytała swobodnie Variel, wypuszczając ją ze swych objęć, by przyjąć od maga kolejne "zapasy" z alkoholem.
- Nie pamiętam jego imienia. Jasnowłosy chłopak, bardzo... - mag zmarszczył brwi, szukając wyraźnie słowa. - Pewny siebie?
- Carias - rzuciły chórem, spoglądając na siebie z nieskrywaną sympatią. Nie wytrzymała; doskoczyła do ukochanej, obejmując ją znów ciasno ramionami. Czy przesadzała? Och, być może, ale Variel była taka piękna, tak zjawiskowa...
- Gdzie podział się Byk?
- Jest w drodze. Mam nadzieję, że nie popełni mojego błędu i nie zajrzy tam, gdzie nie trzeba. Ten cały Carias kąpie się beztrosko tuż przed drzwiami i zaświeci tyłkiem każdemu, kto je otworzy. To... - napuszył się nagle, ruszając niepewnie w kierunku wyjścia. - Oburzające! Pójdę go poszukać. Nie będzie mi oglądał obcych tyłków, nie pozwolę na to.

- Tu jesteś - wymruczał czule, wyciągając dłoń, by chwycić nią delikatnie za drobne ramię. Obrócił elfkę ku sobie, rozciągając usta w zadowolonym, głupim uśmiechu, nad którym nie potrafił zapanować. Nie widzieli się nie więcej, niż dwie, trzy godziny, a zdążył się za nią tak okropnie stęsknić. Musiał natychmiast przypomnieć sobie wszystko od nowa; ciepło jej skóry, zapach jasnych włosów, smak pełnych, soczystych warg.
Nie zauważył chwili, w której z niewinnej pieszczoty przeszedł bezczelnie do natarczywego naporu na mniejsze ciało; Inkwizytorka cofała się posłusznie, krok za krokiem, by wreszcie uderzyć plecami o kamienną ścianę. Być może to powinien być sygnał, który winien był mu powiedzieć o niewłaściwości tej sytuacji (ktoś w każdej chwili mógł i zauważyć i już teraz byli spóźnieni na ich małą imprezę), ale nie mógł się powstrzymać, nie wtedy, gdy czuł w sobie to nieznośne napięcie, gorąco, któremu musiał dać natychmiast upust i...
Oderwał się gwałtownie, przerywając pocałunek w połowie drogi; błękitne oczy lśniły dziko zza mglistej osłony, wracając do swego poprzedniego stanu.
- Przepraszam - wychrypiał nisko, pocierając nosem o delikatnie zaczerwieniony policzek ukochanej. Parsknął niepowstrzymywanym śmiechem, zawstydzając się zupełnie. Co w niego wstąpiło?
Odchrząknął, przesuwając dłonią po dziwnie gorącej twarzy. Zielone tęczówki błyszczały figlarnie, przysłonięte kurtyną długich, ciemnych rzęs.
Ależ ona była niemożliwie... piękna.
- Chodźmy już - poprosił cicho, wzbudzając kolejną falę rozbawienia.
Bo nie wytrzymam.

- No wreszcie - Dorian stanął w progu, niemalże wciągając ich do środka. Gdy tylko znaleźli się już po drugiej stronie drzwi, szlachcic zatrzasnął je wściekle, spoglądając na nich ze śladem dzikiej ekscytacji. - Przewiduję następujący stan zaopatrzeniowy; osiem butelek wina, trzy kwarty piwa, piersiówka gorzałki, Tevinterskiego pochodzenia, oraz... Variel, przyniosłaś, co trzeba?
- O, tak - wymruczała Starożytna, dziwnie rozleniwiona. Podniosła się ze swego miejsca (wyplątując uprzednio z uścisku rozchichotanej Merrill) wręczając srebrne pudełeczko prosto w dłonie... Inwkizytorki.
- Przepraszam za dzisiaj - powiedziała poważnie, spoglądając elfce w oczy. Solas obserwował ją przy tym uważnie, ponieważ nie miał zielonego pojęcia, o co się rozchodziło, ale to straciło nagle swe znaczenie, gdy pudełko zostało przed nimi otworzone jednym zamaszystym ruchem, ukazując sobą...
- Variel, tego jest za dużo - zagroził jej, zaciskając drżące szczęki. - Nie chcę żeby zrobiła się z tego jakaś...
- Cicho, cicho, cicho - zaintonował mu śpiewnie Dorian, spoglądając na szereg równych skrętów z niemalże nabożną czcią. - Tyle nam wystarczy, oczywiście.
Pudełko zostało wciśnięte w dłonie Iselli, a Variel powróciła na swoje miejsce.
Czy oni naprawdę zamierzali to wszystko wypić i... wypalić? Czy to aby tego na pewno potrzebowała jego ukochana?
- Spokojnie, szefunciu - Byk uśmiechnął się do niego ponad resztą zgromadzonych, wyciągając ogromną łapę, by poklepać go nią po plecach. - Przecież się nie pozabijamy. Przyniosłem karty - uśmieszek pogłębił się nieco, odsłaniając rząd białych, ostrych zębów. - Zabawimy się trochę.


Draco - 2019-01-12, 00:59

Isella była już nieco spóźniona na ich małą, kameralną zabawę. Jeden z dostawców zaczął marudzić, że nie chce zapłaty później, więc niestety to Inkwizytorka musiała wkroczyć do akcji, w innym przypadku nie mieliby żadnej soli. Z doświadczenia Dalijka wiedziała, że potrawy bez tej przyprawy były raczej mdłe i chociaż jadalne, mało przyjemne.
Przyszła też informacja od łowców skarbów Inkwizycji, którzy, zgodnie z przypuszczeniami, poinformowali ich o swojej niedyspozycyjności ze względu na pogodę panującą w Górach Mroźnego Grzbietu.
Gdy w końcu trafiła do odpowiedniego skrzydła, niemal biegła, dopóki ktoś nie złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie. Już chciała się szarpać, zaalarmowana nagłością tej sytuacji, ale gdy usłyszała głos Solasa, zmiękła.
Isella nie miała pojęcia jak to się stało, że ich wargi spotkały się w, z początku, bardzo czułym pocałunku, bo w kilka chwil zmienić się na namiętny, intensywny.
Inkwizytorka mruczała cicho pod nosem, obejmując partnera za szyję i biodro.
Popychana do tyłu, cofała się posłusznie, aż w końcu nie trafiła na kamienną ścianę, do której została przyciśnięta jeszcze bardziej ciepłym, rozgrzanym ciałem.
Gdy nagle się oderwali od siebie, oddech jasnowłosej był wyraźnie przyspieszony, jej oczy błyszczały podniecone, ale nie śmiała proponować czegoś więcej, gdy wszyscy na nich czekali. Uśmiechnęła się więc tylko figlarnie, spoglądając na niego niewinnie, trochę rozbawiona.

Nie zdążyła się nawet przywitać, Dorian stanął przed nimi w drzwiach, praktycznie wciągając ich do pomieszczenia. Nieco spłoszona zauważyła, że faktycznie, wszyscy byli już na miejscu i najwidoczniej czekano tylko na nich.
Gdy mówiła o alkoholu i ziele, raczej nie spodziewała się AŻ takiej dostawy towarów. Parsknęła śmiechem, widząc wszystko, co zostało przygotowane.
- Dobra, a jakieś przekąski masz? Przyniosłeś tego tyle, że bez nich umrzemy tutaj, pijąc to wszystko.
Variel nagle stanęła przed nią, wciskając jej w dłonie pudełeczko.
- Przepraszam za dzisiaj - Isella usłyszała.
Widać było zakłopotanie, po czym przytaknęła jej, na znak, że wszystko jest w porządku, ale nie chciała rozmawiać o tym przy Solasie.
- W porządku. Może miałaś rację - odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie.
Parsknęła na słowa Byka, po czym z cichych prześmiewek zaczęła niemal płakać ze śmiechu.
- O co chodzi? - spytał Dorian, na co Isella zaśmiała się jeszcze bardziej.
- O rany... Nie słyszeliście o... O haha, o Solasie i kartach?
- Nie no, były jakieś plotki, ale nie mogły być...
- Były - Inkwizytorka wyraźnie próbowała się powstrzymać.
Odchrząknęła.
- Były. Oczywiście wiemy o tym, że nie nauczył się grać wtedy, gdy Blackwall mu pokazał, ale jego mina była bezcenna, z pewnością. Szkoda, że tego nie widziałam - westchnęła, rozbawiona.
Rozsiadła się nieopodal dwóch przytulonych do siebie elfek. Solas poszedł w jej ślady. Za chwilę dostała jednego skręta i, kulturalnie, jedno wino. Nieźle, jak na dwie osoby.
- No, niech ktoś pójdzie po smakołyki. Mamy świeżą dostawę, więc na pewno jest już coś w kuchni. Dorian, ty masz urok osobisty. Idź!
Przyjaciel, najwidoczniej zadowolony z komplementu ruszył w drogę, obiecując, że będzie za dwie minuty i żeby nie zastał już wszystkich pod wpływem alkoholu.
Isella podała ukochanemu wino, aby je otworzył, a sama podpaliła skręta, zaciągając się nim. Z początku kaszlnęła kilka razy, zaskoczona ich mocą, co z pewnością wyglądało zabawnie - Variel uśmiechała się rozbawiona, w każdym razie, ale po krótkiej chwili opanowała sytuację i zaciągnęła się raz jeszcze, podając skręta Solasowi.
Wypuściła powoli dym, przymykając powieki.
- Jak to się w zasadzie stało, że jesteście razem, hm? - zwróciła się do Merrill i Variel, uśmiechając się do nich, patrząc na nich intensywnie zielonymi oczyma.


H.K.M. - 2019-01-12, 01:28

Błękitne spojrzenie odprowadzało uważnie wędrówkę skręta do pełnych warg ukochanej, czując jak z każdą kolejną chwilą szok odbijał się w nich coraz wyraźniej i wyraźniej, aż...
Nie mógł się jakoś pogodzić z myślą, że to właśnie Isella miała palić przy nim te wszystkie... rzeczy. Oczywiście, że znał zioła, które popalała regularnie Variel - były całkowicie naturalne i właściwie niegroźne w swym działaniu, ale... potrafiły wyzwalać z nawet najgrzeczniejszych osób ich mroczne, dzikie strony i...
Nie wiedział, czy uwolnienie ów mrocznej strony Inkwizytorki przy wszystkich tu zebranych była najmądrzejszym pomysłem. Oczywiście, sam był jej ogromnie ciekaw (byłby skończonym głupcem, gdyby próbował się oszukiwać, że było inaczej) ale wizja powstrzymywania swych zapędów przy rozochoconej partnerce była... ciężka. Szczególnie dziś, gdy nie umiał zapanować nad swym popędem (czego niezmiernie się wstydził, ale to była już całkiem inna historia).
Zeszłej nocy coś się w nich po prostu odblokowało - ból pozostawał, odbijając się swoim bezlitosnym piętnem na myślach i uczuciach, ale... Ale znów czuł się przy niej tak niemożliwie swobodnie, tak radośnie blisko i...
- Och - rzucił głupio, gdy tlący się skręt został wyciągnięty w jego stronę przez małą dłoń, sugerującą mu wyraźnie, że nadeszła jego kolej. Jego kolej. Na palenie tego.
Bogowie, do czego on się właśnie dopuszczał...
- W porządku - mruknął miękko, biorąc bibułkę między dwa palce. Ile minęło czasu, odkąd miał coś podobnego w ustach (i płucach)? Pamiętał, że miał wtedy jeszcze długie, gęste włosy i... Na wszechmoc, to musiało mieć miejsce grubo ponad trzy tysiące lat temu.
Pełne wargi rozchyliły się delikatnie, otwierając się na poznaczony brunatnymi zabarwieniami filtr; zamknął je ostrożnie, zaciągając się dymem tak, by wypełnił mu płuca swą gęstą, drażniącą obecnością.
- Mhhh - skrzywił się, wypuszczając go nosem, tak jak uczony był za dawnych czasów. Smak śmierdzącego specyfiku był absolutnie odrażający. Wiedział jednak, że nie zadziała, jeśli nie zaciągnie się nim parę razy. Powtórzył więc zabieg trzy razy, odkasłując resztę dymu przy ostrym potrząśnięciu głowy. Wyprostował się i... zamarł wyraźnie, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak czujnie był przez wszystkich obserwowany.
- Mogę wam w czymś... pomóc? - Wymruczał niepewnie, wznosząc w górę jedną z jasnych brwi. Dorian uśmiechnął się wymownie, a Variel uniosła w górę oba kciuki, dodając głośno "stara szkoła, szanuję to".
- Widzę, że wróciłem w samą porę, by udokumentować swymi oczami to legendarne wydarzenie - wyrzekł z dostojną miną Tevinterski mag, przejmując skręta, by zaciągnąć się nim pośpiesznie i przekazać go dalej, do swego rosłego partnera (a właściwie narzeczonego). W drugiej dłoni mężczyzna cały czas dzierżył tacę ze świeżymi przekąskami (czy dostrzegał tam babeczki z truskawkami?) nie wydając się tym faktem bardzo przejmować.
Wreszcie tlący się nieznośnie bałagan wykonał pełne koło i każdy miał w swym ciele przynajmniej odrobinę ziołowego specyfiku. To właśnie wtedy Variel zadecydowała o tym, że przyszła pora na ich pierwszy toast. Szybko okazało się jednak, że nie mieli go czym wznieść, ponieważ nikt nie pomyślał po przyniesieniu ze sobą kieliszków.
- Ja przyniosę - rzucił luźno Byk, podnosząc się, by ruszyć w kierunku drzwi. Masywne ciało zachwiało się wyraźnie, uderzając o najbliższą ścianę. - Albo nie - dodał tym samym tonem i opadł z powrotem na swe miejsce, tuż przy zaśmiewającym się z niego w głos Dorianie.
- Pijmy z butelek - poprosiła cicho Merrill. - Nie powinniśmy spacerować w takim stanie po zamku. Jeszcze ktoś się dowie.
- O, nie - Variel przyłożyła dłoń do czoła, parodiując dramatycznie skrajne przerażenie. - Ktoś dowiedziałby się jeszcze o tym, że grzeczna i ułożona Merrill skaziła swe wargi ziołami!
- Przestań - zaśmiała się lekko, sprzedając ukochanej lekkiego kuksańca.
- Nie odpowiedziałyście na pytanie - przypomniało mu się, przyciągając do siebie Inkwizytorkę, by oparła swą śliczną głowę o jego pierś. Jemu także kręciło się w głowie, ale było to... zaskakująco przyjemne. Nie rozumiał tylko, dlaczego tak bardzo śmieszył go fakt, że stół miał w sobie rysę. O, rany, dlaczego ta rysa była taka zabawna? Różniła się od stołu kolorem i ...
- Solas? - Starożytna spojrzała na niego z niedowierzaniem, wtórując mu śmiechem, choć nie znała nawet powodu rozbawienia swego przełożonego. - Co cię tak cieszy?
- Stół - odpowiedział, całkiem z resztą poważnie.
- Powiecie w końcu czy nie! - żachnął się Dorian, przekazując Iselli butelkę z winem. Sam zdążył przed chwilą szczodrze się z niej napić, był więc... nieco rozleniwiony. - Jak to się stało, co?
- Właściwie całkiem normalnie - odpowiedziała niechętnie Variel. - Tego dnia, kiedy Isella wysadziła pół zamku... - elfka umilkła, przykładając dłonie do ust. Solas nie miał pojęcia, dlaczego tym razem tak bardzo ją to bawiło, ale nie mógł mieć jej tego za złe. - Merrill opatrzyła mi ranę na czole. Poznałyśmy się bliżej i jakoś tak wyszło.
- Trzymałam jej włosy, kiedy wymiotowała - powiedziała nagle dalijka, prostując się z nieco nawiedzoną miną. Wszystko sugerowało na to, że zioła miały na nią... nieco odwrotny do reszty skutek, ale najwyraźniej wciąż się jej to podobało. - Wyglądała przepięknie.


Draco - 2019-01-12, 01:51

- To znaczy - stwierdziła Inkwizytorka, podnosząc do góry palec zupełnie, jakby nagle dostała oświecenia. W jej mniemaniu możliwe, że właśnie tak było. - Że w zasadzie połączyła was moja głupota. Chyba powinnam to opatentować. Mogę wysadzić twój dom, a przy okazji może ktoś się w sobie zakocha. Działanie stuprocentowe, sprawdzono raz - Isella parsknęła śmiechem, opierając się o tors Solasa.
- Cieszę się, że wszystko jest z wami w porządku. Czyżbyś się zgodził, Dorianie? - Isella uśmiechnęła się figlarnie.
Jej przyjaciel speszył się, chyba pierwszy raz w życiu to widziała, co przyjęła z radosnym piskiem.
- Dorian będzie panną młodą! Oooch, to cudowne. W sumie... Jak wyglądają śluby ludzi? Jak wyglądają śluby qunari? Qunari mają śluby? - Isella zmarszczyła brwi, zastanawiając się przez chwilę nad tym niezwykle trudnym tematem, dopóki nie zwróciła uwagi na nitkę, która wystawała z białej koszuli bez guzików, którą miał na sobie Solas. Dotknęła jej, bawiąc się przez dłuższą chwilę, zupełnie się na tym skupiając, dopóki nie została szturchnięta, gdy przyszła jej kolej resztek skręta.
Ujęła go w palce, dopalając do końca. Wyciągnęła kolejnego i podała Solasowi, aby poczęstował innych.
Nitka, jednakowoż, schowała się gdzieś, więc zaczęła szperać przy jego ubraniu, szukając zagubionej nitki.
Solas popatrzył na nią zaskoczony, a ona mrugnęła kilka razy, po czym całkowicie poważnym tonem przemówiła.
- Szukam nitki. Była tu przed chwilą. Biedna nitka. Już nigdy jej nie znajdę - westchnęła, autentycznie zasmucona, po czym oparła się znów o Solasa.
Upiła kilka łyków wina, rozkoszując się słodkim smakiem alkoholu, po czym oddała butelkę ukochanemu. Sięgnęła też po truskawkową babeczkę, wgryzając się w nią niemalże od razu, nucąc piosenkę pod nosem, co skłoniło ją do ruszanie nogą i łokciami w rytmie. Bujała się, mrucząc i żując słodkość.
Zaczęła cicho chichotać pod nosem. Bujanie się było całkiem zabawne. Zrobiła to jeszcze raz i jeszcze, rozbawiona swoją aktywnością.


H.K.M. - 2019-01-12, 02:15

Drobne palce muskały jego skórę w przelocie, gdy walczyły z przekopywaniem materiału za obecnością... nitki. Cóż, sam pomysł był co najmniej absurdalny, ale kim był, by go kwestionować? O ile dobrze kojarzył, sam przed chwilą pękał ze śmiechu na myśl o zdobiącej blat stołu rysie, więc...
- Na pewno się znajdzie - pocieszył ją łagodnie, składając na jasnej głowie parę pocałunków. Był taki ciężki, tak rozkosznie rozleniwiony... momentalnie oparł głowę o średnio wygodne oparcie ławy, przymykając powieki; czuł przy sobie nieco gwałtowne ruchy ukochanej, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio. Każdy miał prawo się bawić.
- Nie odpływajcie mi tu wszyscy - oburzyła się Variel, stukając pierścionkiem o szklaną butelkę z winem. Wszyscy spojrzeli zgodnie w jej stronę, całkowicie (kolokwialnie mówiąc) naćpani. - Proszę więcej pić i mniej palić, bo impreza skończy się za dziesięć minut. I zjedzcie coś, na litość, cokolwiek. Czy tylko Isella pozostaje w tym towarzystwie w miarę rozsądna?
Właściwie, choć słowa Starożytnej nie należały do nadmiernie przyjaznych, musiał przyznać jej rację - przyszła najwyższa pora, by zjeść coś dobrego. A jeśli to, co wyczuwał przed chwilą od ukochanej, było wonią truskawek...
Pochylił się wolno i wykorzystując chwilę nieuwagi Inkwizytorki wgryzł się w babeczkę, pochłaniając połowę jej zawartości.
- Przepraszam - wymruczał chwilę później, przyłapany na gorącym uczynku. - Bardzo smacznie pachniała.
- Qunari nie mają ślubów - odezwał się nagle Byk, zadziwiająco głośno. - Ale słyszałem jak Cassandra coś kiedyś mówiła o ślubach i Cullen potem mi potwierdził, że ludzie lubią takie rzeczy. Poza tym.. po wspólnie spędzonych latach z Dorianem pomyślałem sobie, że chciałbym go mieć oficjalnie na własność. Panoszy się z tym swoim wąsikiem i aksamitami... niech wszyscy wiedzą, że jest mój - wielkolud uśmiechnął się, rozmarzony, przysuwając się do partnera, by złożyć na jego ustach długi, czuły pocałunek. Wyglądało na to, że naprawdę nie było chwili, w której Byk przejmował się towarzystwem.
Cóż...
- To takie rozczulające - westchnęła zachwycona Merrill, przyciskając dłonie do małych piersi. - Wasza miłość jest przykładem, że prawdziwe uczucie może pokonać wszystko. Rasy, obyczaje, religie; wszystko. Życzę wam jak najlepiej. Gdzie chcecie odprawić ceremonię?
- Prawdopodobnie tu - odpowiedział nieco wyraźnie Dorian, wyplątując się z pocałunków narzeczonego. - Tu właśnie wszystko się zaczęło. I chciałbym z tej okazji wznieść toast. Za Isellę. Ponieważ... gdyby nie ona i jej ciepłe słowa - wydusił z siebie szlachcic, wyraźnie wzruszony. - Nigdy nie nabrałbym tyle odwagi, by pójść za głosem serca i odważyć się zrobić to, czego naprawdę pragnąłem.
Zostały odkorkowane kolejne butelki; ręce wzniosły się w górę, oddając cześć milczącej skromnie elfce. Może to było w jakiś sposób głupie, ale czuł dumę, gdy tyle osób wyrażało się o jego najdroższej w tak pozytywnych słowach. Doceniali to, jaka była dobra, subtelna, lojalna.
I on także to doceniał. Jak nic innego.
Odchylił się delikatnie, pochłaniając kolejną porcję trunku - alkohol mieszał się coraz śmielej z wypalonymi ziołami, wirując mu przyjemnie w głowie. Nie spodziewał się, że ta noc mogła obrać tak zabawny, miły tor. Kiedy ostatnio czuł podobną lekkość w sercu?
Długie ramię owinęło się wokół wąskiej talii, gdy przytykał wargi do szpiczastego ucha, by szepnąć do niego cicho:
- Cudownie wyglądasz, gdy się uśmiechasz.


Draco - 2019-01-12, 02:31

- Hej, moja babeczka! - mruknęła, parskając śmiechem, gdy zobaczyła Solasa z pełnymi ustami, żującego jak chomik.
Był uroczy. Sięgnęła po krem z jednej z babeczek, nabrała go trochę na palec i musnęła nim jego nos, uśmiechając się, rozbawiona. Resztę zlizała z palca, patrząc na niego prowokująco.
Toast na jej cześć speszył ją. Zarumieniła się widocznie, trochę niepewnie spoglądając na przyjaciela.
- Kiedy odbędzie się ta piękna ceremonia, Dorianie? Zdradź sekret - mruknęła konspiracyjnie, nachylając się do przyjaciela z rozbawieniem.
Upiła trochę alkoholu, ale nie aż tak dużo, jak jej pierwsze łyki. Wiedziała, że nie miała mocnej głowy, nie chciała tak szybko odpłynąć w niebyt.
- Och - westchnęła, gdy została przyciągnięta bliżej Solasa, objęta przez niego w pasie.
Jego gorący oddech owiał jej ucho, a komplement sprawił, że zarumieniła się bardziej.
- Dziękuję. Ty również. Powinieneś to częściej robić - pogłaskała go po policzku, cmokając lekko w nos.
- Nie wiedziałam, że lubisz dziewczyny w ten sposób, Merrill - mruknęła Isella, uśmiechając się życzliwie do przyjaciółki.
- Ja też nie wiedziałam, że możesz lubić tak dziewczyny! - odparła brunetka, puszczając do niej oczko.
Isella parsknęła śmiechem.
- Touche, moja droga, touche.
- A to ciekawe! Czyżbyś miała przygody z dziewczętami, Inkwizytorko? - Variel zmrużyła oczy, przyglądając się konspiracyjnie Iselli.
- Cóż, może się zdarzyło... Jest tu jakiś zwykły sok? Gdzieś kiedyś był... - mruknęła, idąc na czworaka do stołu.
Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wyglądała i jak bardzo wypinała pośladki w stronę ukochanego.
- O, jest! Dzbanku, moja miłości...


 
Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― TUTAJ