Yaoi - Reality is in the eye of the beholder
Gazelle - 2018-12-20, 23:17
Temat postu: Reality is in the eye of the beholder
Imię i nazwisko: Felix Neumann;
Wiek: 26;
Narodowość: niemiecka;
Wygląd: szczupłe 179 centymetrów
mężczyzny; czarne, gęste, naturalnie kręcące się i często zmierzwione w
nieładzie włosy; zimne, niemalże czystobłękitne tęczówki osadzone w
dużych oczach, okolone długimi, ciemnymi rzęsami; długi i wąski nos,
lekko zadarty; małe acz pełne usta; chorobliwie wręcz blada skóra.
Pomimo tego, że może sprawiać wrażenie zamkniętego w sobie, jest tak
naprawdę dosyć sympatycznym, lecz nieco introwertycznym człowiekiem,
koncentrującym się na swojej pracy na uczelni i pisaniu pracy
doktoranckiej. Jego pasją jest język – bynajmniej w znaczeniu
anatomicznym. Ponadto interesuje się żywo historią, sztuką, miłośnik
herbat, kotów i ptaków.
***
— Dobrze, możecie już odłożyć długopisy. — Przesunął wzrokiem po całej sali, a przede wszystkim po jej ludzkiej zawartości – sztuk siedem. Westchnął. — Proszę państwa, czas się już skończył, proszę przekazać prace do koleżanki.
— Skinął na samotnie siedzącą w pierwszym rzędzie dziewczynę. W sali
zrobiło się małe poruszenie, przerywające dotychczasową ciszę. Gdy Felix
już dostał wszystkie kartki w swoje ręce, szum powiększył się o
komentarze dotyczące tego, co na tych kartach zostało przez jego
studentów spłodzone. Komentarze te dobiegały jego uszu, gdy kolejne
osoby opuszczały salę, wymieniając z nim grzeczne słowa pożegnania. Gdy
ostatnia osoba zamknęła za sobą drzwi, usiadł na krześle przy swoim
biurku i odchylił głowę w tył. W końcu. Piątek był dla niego zawsze
najbardziej zapracowanym dniem, ale zwieńczeniem tego dnia przynajmniej
była świadomość rozpoczynającego się weekendu (no, a przynajmniej w te
tygodnie kiedy nie miał zajęć ze studentami zaocznymi). A na sam koniec
tego dnia miał swój dyżur. Zazwyczaj podczas tej godziny się nudził, bo
mało kto odwiedzał go na konsultacjach, ale tym razem miał do
przeprowadzenia poprawę kolokwium. Spojrzał na pierwszą pracę i już
musiał się skrzywić. Wydawało mu się, że poszedł swojej grupie na rękę i
przygotował dosyć łatwe pytania, a jednak wyglądało na to, że już
przynajmniej jedną osobę to przerosło. Trochę się tym niepokoił –
przecież naprawdę starał się wytłumaczyć wszystkie zagadnienia możliwie
najbardziej zrozumiale, a jednak nie do każdego ten przekaz docierał.
Sesja egzaminacyjna w dodatku nieuchronnie się zbliżała, a jemu zależało
na tym, żeby prowadzona przez niego grupa wypadła dobrze na egzaminie.
Cóż. Tym zamierzał martwić się już później. Podobnie jak sprawdzaniem
prac. Powiedział studentom, że oceny pojawią się w niedzielę i nawet nie
brał pod uwagę tego, by miał się nie wyrobić do tego czasu ze
sprawdzeniem tych ledwie siedmiu prac. Tymczasem: dom. Dom, kanapa,
jakiś odmóżdżający film i słodki, słodki odpoczynek.
Schował prace studentów do torby i wyszedł z sali, zamykając za sobą
drzwi. Odniósł klucz do portierni, zagadując się na moment z portierem, a
potem udał się na przystanek, żeby złapać S-Bahna do Marienwerder. Gdy
był już w środku pojazdu, zegarek wskazywał na grubo po dwudziestej, a
Hannover już spowił się ciemnością. Podczas swojej rutynowej podróży
czuł, jak uderza w niego senność i przeszło mu przez myśl, żeby
zrezygnować z oglądania filmu i od razu położyć się spać. I to była
całkiem niegłupia idea. Miał tylko nadzieję, że jego przyjaciółka nie
wpadnie na pomysł niespodziewanej wizyty, jak to miewała w zwyczaju.
Zwłaszcza, kiedy Felix zaczynał popadać coraz bardziej w tryb
aspołeczny. Zresztą, i bez tego była częstym gościem w jego mieszkaniu.
Na tyle częstym, że miała swój własny klucz, na wypadek gdyby musiała
się gdzieś przechować kiedy jej narzeczony-choleryk zabierał się za
jakieś prace remontowe. Felix nie przepadał na Kurtem i nie wahał się
przed tym, żeby wyrażać tę opinię swojej przyjaciółce, wraz z sugestią
rzucenia go w cholerę, ale Marie, ach, kochana, zakochana po uszy Marie
zupełnie to ignorowała.
W każdym razie, gdy znalazł się pod drzwiami z numerem trzynaście,
zrozumiał że jego obawy okazały się prawdą, bowiem mógł usłyszeć odgłosy
krzątania dochodzące z zewnątrz. Westchnął ciężko, kręcąc głową.
— Marie, jeżeli myślisz że mnie gdzieś wycią…
— przerwał w połowie słowa. Bowiem sylwetka, którą ujrzał po wejściu do
środka, ni cholery nie mogła należeć do jego drobnej przyjaciółki.
Stanął w miejscu jak słup soli, jak sparaliżowany, i po prostu się gapił
z otwartymi ustami, a nieznajomy (chyba rodzaju męskiego, przynajmniej
jego budowa bardziej przypominała męską niż żeńską) odwzajemniał jego
spojrzenie, jakby zupełnie nieskrępowany.
— K-kim jesteś i co robisz w moim mieszkaniu?!
— wydukał z siebie w końcu to oczywiste pytanie. Nadal się nie ruszał,
podobnie jak nieznajomy. Czuł, jak bicie jego serca zaczęło
przyśpieszać, jak dłonie stawały się wilgotne od potu, a w gardle
pojawiała się gula. Strach.
Gadiel - 2018-12-21, 13:58
Imię: Sebastian.
Nazwisko: Bane.
Narodowość: Amerykanin.
Kolor oczu: W dowodzie ma brązowe, ale tak naprawdę jego oczy są niemal
obsydianowe. Czasami wydaje się, jakby w białkach tkwiły dwie głębokie
dziury gotowe na pożarcie wszystkiego dookoła.
Kolor włosów: platynowy blond ze srebrnymi akcentami.
Wiek: 45, ale wygląda na maks 28 lat.
Wzrost: 185 cm.
Charakter: Skryty, skupiony na celu, do bólu zasadny człowiek. Wydaje
się niemożliwie oschły i bezwzględny, ale tak naprawdę wszystko, co
robi, robi dla dobra i bezpieczeństwa innych. Chociaż ogólnie niełatwo
go zdenerwować, istnieją tematy, które – poruszone – uruchamiają go
niemal natychmiast.
Pochodzenie: Wywodzi się z długiej linii czarownic i czarodziejów,
którzy wraz z innymi „obdarzonymi” rodzinami należą do tajnej
organizacji dbającej nie tylko o utrzymanie w tajemnicy zjawisk
paranormalnych, ale także wpływających na globalne rozłożenie sił.
Aktualnie zbieg szukany przez dawną organizację.
– Du lieber Gott… – mruknął,
skupiając całą siłę woli na tym, aby wyrównać oddech. Ścigali go. Dobrze
wiedział, że jeżeli za chwilę ich nie zgubi, to obudzi się przykuty
żelaznym łańcuchem do krzesła, a łykacze – bo tak złośliwie nazywał
specjalistów z zakresu przeszukiwania umysłu – zrobią mu z mózgu
jajecznicę. Wolałby umrzeć, ale był świadom swojej wartości – nietypowe
pochodzenie i chora ambicja uczyniły z niego jednego z najlepszych
żołnierzy w Niemczech, a być może i w Europie. Nie, nie zabiją go.
Wyczyszczą mu pamięć, wypiorą duszę i ustawią na wojenny automat. Już
kiedyś widział coś podobnego w wykonaniu Amerykanów, a Niemcy byli w
swoich metodach jeszcze bardziej bezwzględni.
Z ledwością wyrobił na zakręcie, pomagając sobie trochę maleńkim
szarpnięciem energii. Kiedy łupnął plecami o mur klasztoru, świat przed
jego oczami zawirował. Już myślał, że ma ich z głowy, kiedy nie tyle
usłyszał, co wyniuchał znajomy zapach. Każdy z dysponował rzędem
umiejętności, które odróżniały ich od zwykłych ludzi. Niektóre z nich
były dziedziczone, inne trzeba było ćwiczyć. Sebastian czuł rzeczy.
Określał zapachy – nie tylko te ludzkie – czuł smród kłamstwa, słodką
woń śmierci, waniliową słodycz niepewności, ostry i pobudzający zapach
strachu.
Wyszarpnąwszy z wewnętrznej kieszeni kawałek włóczki, nawinął ją
zręcznie na długie palce, tworząc jakiś dziwaczny symbol. Wstrzymał
oddech. Przymknął oczy. Chociaż na ogół nie musiał posługiwać się
zewnętrznymi pomocami, tym razem nie mógł pozwolić sobie na ryzyko
niepowodzenia – był osłabiony, jego rozciętego boku ciągle sączyła się
zatruta krew, a adrenalinie coraz gorzej szło maskowanie faktu, że za
facet za chwilę padnie na ziemię.
Z przerażeniem obserwował, jak jego dawni znajomi mijają skrzydło, przy
którym się ukrył. Strachu nie czuł już od lat. Nawet nie był sobie w
stanie przypomnieć, kiedy ostatnio czuł cokolwiek więcej niż umiarkowane
napięcie, które towarzyszyło mu chyba od narodzin. Tym bardziej – lęk,
który teraz go zalewał, był niemal paraliżujący. Mógł dostać kulkę i nie
zrobiłoby to na nim wrażenia (no chyba, że oberwałby w głowę, wtedy po
prostu by zginął). Inne ugrupowania o podobnych umiejętnościach także
nie wywoływały w nim żadnej znaczącej reakcji. Co innego kiedy walczył
„ze swoimi” – ludźmi znającymi go lepiej niż własną kieszeń. Ludźmi
świadomymi jego słabości, lęków, czułych punktów.
– Uff… – wypuścił powietrze przez
zaciśnięte zęby i schował włóczkę, ponownie stając się widocznym.
Potężnie się zdziwił, kiedy okazało się, że ta prosta sztuczka
zadziałała. Jego radość nie trwała jednak długo, gdyż po przejściu
kilkunastu metrów zorientował się, że jego oprawcy zostawili jedną z
członkiń grupy za sobą – tak na wszelki wypadek. Nic dziwnego, że jej
nie wyczuł. Była niczym kameleon.
– Odpuść, Sebastian. Miriam wie, co
robi. Na pewno to czujesz. Czujesz ścinające się białka, przejmującą
słabość. Niemożność skupienia energii. Kto wie? Może i ja mogłabym cię
schwytać? – syknęła szyderczo. Nie walczyła. Szpiegowała.
Normalnie nie miałaby z nim żadnych szans, wystarczyłby jeden celny
cios. Tym razem jednak sprawa miała się trochę inaczej i przy dobrych
wiatrach nawet ona by go załatwiła.
– Spierdalaj, jaszczuro! –
jaszczurami nazywał z tych, którzy niczym kameleon posiadali wyjątkowe
uzdolnienia maskujące, zazwyczaj szkoliło się ich na szpiegów i
Sebastian ich nie lubił. Był typem, który wyznawał działanie, nie
podchody. Już miał dodać coś o zrobieniu sobie z niej butów, kiedy
wszystko wokół zamarło, a do jego uszu przestał docierać jakikolwiek
bodziec. Osunął się na ziemię, chociaż miał wrażenie, że to ziemia
podeszła mu do twarzy. Cholera, cholera, cholera.
Był udupiony na sto pięćdziesiąt. Gdyby tylko zdołał dobiec dobiec do
osiedla, znalazłby się w lepszym położeniu. Zwykli ludzie na ogół ich
nie dostrzegali, ale w jego sytuacji nawet ślepiec zauważyłby, że coś
jest nie tak.
Woalkę gęsto tkaną z nici nieświadomości, która pomału przykrywała jego
jestestwo, przegnał nagły wybuch gniewu. Żołnierze musieli być
opanowani, tak aby emocje nie wpływały na ich ocenę, dlatego też
rzucenie się w pełen chaosu wir uczuć i skupienie się na swoim wnętrzu
stanowiło bardzo ryzykowne zagranie. Po chwili poczuł, jakby mięśnie w
jego ciele rozrywała jakaś mroczna siła. Pełne furii warknięcie
zamieniło się w przeciągły jęk bólu. Świat zawirował.
Kolejny oddech pożarł takim haustem, że aż zabolała go klatka piersiowa. Powietrze paliło go w przełyk, a sceneria była obca. Udało się.
Nieznany dotąd głos wydobywający się z jego głowy odbił się echem w
czaszce. Zaczął przeszukiwać szafki, zanim jeszcze do niego dotarło,
gdzie się znajdował. W tej chwili w ogóle nie myślał trzeźwo. Był niczym
zwierzę. Kierował nim instynkt. Instynkt przetrwania. Po wywaleniu
drugiej szuflady na podłogę, osunął się po kuchennym blacie. Próbował
jeszcze chwycić za róg, ale dłoń mu się omsknęła. Dopiero po dłuższej
chwili dotarło do niego, gdzie się znajduje i co się właściwie stało.
Wrócił też trawiący jego wnętrzności ból. Ostatkiem sił podniósł się z
podłogi, kiedy to jakiś człowiek zaczął się na niego wydzierać. Pięknie.
Normalnie wyskoczyłby przez okno, opuścił się po drabinkach i
najprawdopodobniej wzięli by go za jakiegoś rabusia. Wiedział, że jest
mu winny wyjaśnienia, ale przez bramę jego drżących ust wydobyło się
tylko zduszone:
– Szał-wia – znowu osunął się po
szafce, ale tym razem chwycił blat tak, jakby była to najcenniejsza
rzecz w jego życiu. Pod światłem doskonale było widać jego trupiobladą,
zakrwawioną twarz, potargane włosy wystające spod czarnego kaptura i
dwa rozbiegane obsydiany osadzone głęboko w zaszklonych oczach. Nie
wyglądał dobrze, a powiększająca się kałuża krwi na podłodze nie wróżyła
żadnej poprawy…
Gazelle - 2018-12-21, 16:32
Dopiero
po tym, jak przez jego ciało i umysł przebiegła pierwsza –
najpotężniejsza – fala szoku, mógł bardziej przyjrzeć się intruzowi,
który właśnie osuwał się na ziemię. I ujrzał krew. Krew spływającą z
jego głowy, krew na podłodze. I nie rozumiał. Nie miał pojęcia. Co się
działo? Dlaczego? …w jego mieszkaniu? To sen?
Racjonalnie myślący człowiek nadal trzymałby gardę wysoko i od razu
dzwonił na policję, nie przejmując się stanem włamywacza. Niemniej,
ciężko było myśleć racjonalnie, gdy w krwi buzowała adrenalina. Cholera, cholera, cholera…
— Cholera —syknął i szybko doskoczył do nieznajomego mężczyzny. Co on tam mówił? Szałwia? Po co szałwia?
Przede wszystkim, trzeba było zatamować krwawienie, bowiem wyglądało to
bardziej niż paskudnie. I stan intruza, wygląd jego twarzy przede
wszystkim, to, jak zaczynał się trząść wskazywały na to, że wkrótce mu
odpłynie. Dlatego sięgnął po zawieszoną na plastikowym wieszaku ścierkę
kuchenną i przyłożył ją do czoła rannego.
Uścisk nieznajomego na jego blacie zelżał, a mężczyzna osunął się na
podłogę, lądując we własnej krwi. To… nie wystarczyło, musiał iść po
apteczkę, musiał zadzwonić po pogotowie…
— Wytrzymaj jeszcze chwilę, dobrze? — mówił, starając się nie pozwolić na to żeby panika przedarła się do jego głosu. — Nie odpływaj, spójrz na mnie. — Usiłował złapać wzrok przybysza. Nieskutecznie. — Scheiße!
— zaklął i nadal jedną ręką trzymając przy głowie mężczyzny ścierkę,
która już zaczynała przesiąkać krwią, spróbował chwycić rękę mężczyzny,
aby to ją przyłożyć do materiału tamującego krwotok. — Trzymaj to, dobrze? Dasz radę? Zaraz przyjdę, muszę iść po opatrunek — poinformował i w końcu spotkał się z wycelowanym w niego spojrzeniem ciemnych, wręcz czarnych oczu.
— Daj mi… szałwię… — wypowiedział słabym głosem, a Felix nie miał pojęcia czy to nie było zwykłe majaczenie.
Ale nie myślał, nie myślał, to nie była sytuacja na myślenie. Nigdy nie
spotkało go coś takiego i kompletnie nie wiedział co robić, dlatego –
ufając nieznajomemu, że nie puści ścierki – wstał i trzęsącymi się
rękoma sięgnął do szafki zawieszonej nad zlewem, gdzie trzymał wszystkie
swoje herbaty, zioła i kubki. Rozrzucał wszystkie opakowania, tworząc
we wnętrzu bałagan (którym z oczywistych powodów się nie przejął),
znalazł w końcu metalowe pudełko, gdzie znajdowały się zasuszone liście
szałwii.
— N-nie mam pojęcia po co ci to, ale mam to. — Pokazał mu pudełko, gdy ponownie przy nim uklęknął. — Dasz radę jeszcze przez chwilę to potrzymać? Słyszysz mnie? — pytał z szeroko otwartymi oczami. — Muszę zadzwonić po pogotowie. Nie wezwę policji, dobrze? Ale trzeba to zszyć.
Starał się brzmieć spokojnie, ale to było coraz cięższe do osiągnięcia.
Czuł nadbiegające mu do gardła mdłości, zapach i widok krwi sprawiał, że
jemu samemu robiło się słabo i marzył o tym, żeby ta sytuacja okazała
się naprawdę tylko absurdalnym snem.
Gadiel - 2018-12-22, 00:46
Gdyby
ból nie rozrywał mu ciała i umysłu, to najpewniej trafiłby go szlag. A
tak to musiał sobie poczekać w kolejce. Sebastian był tak wściekły, że
gdyby tylko miał trochę siły, to najpewniej urwałby głowę człowiekowi w
kuchni. I w ogóle nie interesowało go to, że to nie była jego kuchnia.
Pierwszy raz od dawna dopuścił do siebie jakiekolwiek emocje – jak się
okazało, uratowały mu one życie. Problem polegał na tym, że chociaż
umysł szalał, ciało mówiło: dosyć. Cielesność takich jak on znacznie
różniła się od ludzkiej – wykorzystywali więcej siły mięśni, byli
szybsi, zręczniejsi… w przypadku jednostek szkolonych bojowo elementy te
były jeszcze bardziej rozwinięte, gdyż wpływały one magiczną energią na
własne ciała, przesuwając granicę wytrzymałości jeszcze trochę.
Mężczyzna nie wiedział, czy lepiej trzymać ścierkę przy głowie, czy może
przy boku. Ostatecznie postawił na głowę, aczkolwiek rozszarpanej pod
żebrami skórze w ogóle się to nie spodobało.
No przecież patrzę. Pomyślał
sobie, a głowa osunęła mu się tak, jakby w ogóle nie miał nad nią
kontroli. Kiedy Felix go opuścił, Sebastian na chwilę odleciał. Pod
powiekami odnalazł duże, niebieskie oczy, które jeszcze przed chwilą się
w niego wpatrywały. Tęczówki o czymś mu przypominały, ale naprawdę nie
miał siły wyłuskać odpowiedniego wspomnienia.
– Nie! – słowo pogotowie
przywróciło go na chwilę do żywych. Porwał garść szałwii i momentalnie
wtarł zasuszone liście w rozcięty bok. Następnie chwycił drżącą dłonią
kolejną porcję i… zjadł. A przynajmniej próbował.
– Woda… – sapnął, plując kilkoma
suchymi listkami przed siebie. Czuł mokrą od krwi ścierkę, ale przede
wszystkim – czuł zagrożenie. Pościg nie tylko się nie zakończył. Oni się
zbliżali. Pogotowie także nie wchodziło w grę – za duże ryzyko
zdemaskowania. Wtedy sam musiałby się zabić.
Zawył po raz kolejny, czując jak wymieszana z krwią z boku szałwia
próbuje podjąć walkę z trucizną. Wiedział, że to trochę za mało, ale
potrzebował czasu. Nie pracował czynnie jako uzdrowiciel ani truciciel,
ale jego matka tak. I to ona nauczyła wszystkiego kobietę, która go
otruła. Wiedział, że jest w stanie sobie z tym poradzić – nie wiedział
natomiast, czy będzie miał na tyle czasu.
– Żadn—hhgho pogotowia! – sapnął
zdenerwowany, zaciskając mocno powieki. Jak dziwne by się to nie
wydawało – przestał drżeć, a po popiciu kolejnej dawki suchych liści
udało mu się złapać kilka głębokich, choć ciągle dość świszczących i
dzikich oddechów.
Gazelle - 2018-12-22, 13:43
Felix
w tym całym amoku nie zauważył, że intruz był ranny nie tylko w głowę;
jego zakrwawiona twarz jednak zaalarmowała go na tyle, że czuł potrzebę
zajęcia się nią w pierwszej kolejności. Tak naprawdę kompletnie nie
wiedział, co robi. Kierowała nim tylko i wyłącznie adrenalina, mimo tego
iż starał się na zewnątrz zachować opanowanie. Ale kogo on próbował
oszukać? Miotał się, nie wiedząc za co się zabrać, jak opanować
sytuację, co ma w ogóle zrobić z tym mężczyzną.
Zdziwił go ten żywy protest, będący reakcją na propozycję wezwania
pogotowia. Przecież… nie wyobrażał sobie, żeby pozostawić te obrażenia
bez profesjonalnej opieki medycznej. Dlatego odmowa zdziwiła go niemalże
równie mocno, jak ta nieszczęsna szałwia, z którą również nie miał
pojęcia co zrobić, więc po prostu wręczył ją obcemu w tym pudełku jak
ostatni kretyn. I o cholerę chodziło z tym wcieraniem, zjadaniem liści?
Pytania się mnożyły, a Felix nie miał czasu na szukanie odpowiedzi.
Gdy podawał nieznajomemu wodę, pilnując żeby się nie zachłysnął,
docierała do tego absurdalność całej sytuacji. Krwawiący, poważnie
zraniony facet zjadający suche liście szałwii leżąc w kałuży krwi w jego
kuchni, wydając z siebie kolejne zbolałe jęki. To musiał być sen. Nie
było innego wytłumaczenia, nie mogło być.
I dopiero przy okazji tego desperackiego wcierania suchych liści w ranę
pod żebrami zorientował się o jej obecności. Sytuacja wyglądała jeszcze
paskudniej, a nie sądził że było to możliwe.
— Dobrze, nie wezwę pogotowia — …na razie… — Tylko się nie denerwuj, dobrze? — mówił, bo zdenerwowanie rannego mogło tylko pogorszyć jego stan.
Wcześniej nawet nie wpadł na to żeby zaparzyć te nieszczęsne liście i
podać mężczyźnie napój, ale jak widać radził sobie i bez tego. Kim on w
ogóle był? Skąd się tam znalazł?
— Możesz się podnieść? Pomogę ci, położysz się na kanapie, nie powinieneś tu zostać
— stwierdził, gdy udało mu się zorganizować kolejne ścierki do
tamowania krwotoku. Obcy jakimś cudem był już bardziej… świadomy, mimo
iż nadal ciekła z niego krew i… na litość Boską, ileż on tej krwi
stracił! Musiał go opatrzyć w trybie pilnym, ale kiedy mężczyzna
znajdował się na tej nieszczęsnej, zimnej podłodze w pozycji, która nie
wydawała się komfortowa dla prawidłowej cyrkulacji krwi byłoby to
średnio wygodne.
— Zaparzę ci tę… szałwię, jeżeli jakimś cudem ci pomaga… — mówił dalej, można odnieść wrażenie że to gadanie najbardziej uspokajało jego samego. — Ale najpierw trzeba zdezynfekować i opatrzyć twoje rany. Nie jestem chirurgiem, nie będę w stanie ci ich zszyć…
— dodał, zatroskany. Naprawdę wolałby wezwać pogotowie i uciec od tej
nagłej odpowiedzialności, która na niego spadła. A nie była to kwestia
zwykłej, prostej pierwszej pomocy, a coś, od czego prawdopodobnie
zależało życie tego intruza, który – nie wiadomo jak – znalazł się w
jego mieszkaniu.
Gadiel - 2018-12-22, 15:50
Felix
mówił, a Sebastian rozumiał tylko pojedyncze słowa. Naprawdę ciężko
było skupić się na odnajdywaniu jakiegokolwiek sensu w momencie, gdy
zastanawiałeś się, czy oddech, który właśnie bierzesz, nie jest twoim
ostatnim.
- Ty mnie denerwujesz – sapnął,
od razu żałując, że poświęcił oddech na wypowiedzenie tych słów. Szybko
zapominał, jak irytujący potrafią być ludzie. A zwłaszcza ci, którzy
łatwo panikują. Co prawda sytuacja była nietypowa i Sebastian naprawdę
to rozumiał, ale bez przesady. W końcu to tylko trochę krwi i obcy. On
codziennie musiał się użerać z krwią i obcymi i nie robił z tego zadymy.
Kolejne sekundy przyniosły jeszcze trochę ukojenia, ale i kolejne straty w krwi.
- Nic mi nie będzie – skłamał. Jedyne, czego potrzebował, to żeby ten… człowiek robił to, co mu kazano.
- Łeb sobie zaparz – warknął
zdenerwowany i od razu pożałował. Ból ponownie zaczął się nasilać.
Kolejna dawka szałwii niewiele pomogła. Był to co prawda złoty środek,
ale gdyby wszystko można było załatwić suchymi liśćmi, to życie byłoby
chyba zbyt proste.
- Potrzebuję soli, czosnku i mięty
– powiedział z nadzwyczajnym opanowaniem. Dużo go to kosztowało, ale
wiedział, że darcie japy do i tak zdezorientowanego przyziemnego na nic
się zda. Celował w takie rzeczy, które raczej każdy w domu ma. To ciągle
było za mało, ale pozwoli mu nie umrzeć. Przy dobrych wiatrach jego
organizm poradzi sobie sam. Wszystko byłoby znacznie prostsze, gdyby tak
szybko nie wyprztykał się z magicznej energii.
Na kanapę przeszedł z ogromnym trudem, cały czas opierając się na
wykładowcy. Ba! Mężczyzna właściwie musiał go nieść. Sebastian
oczywiście nie podziękował. Zamiast tego lustrował Felixa morderczym
spojrzeniem, czekając aż ten dostarczy mu to, o czym mówił. Robił
wszystko, co mógł, aby nie zasnąć. Za bardzo się bał, że jeśli teraz
odleci, to już się nie obudzi. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie
marzył o niczym innym. Leżał spokojnie, a błoga nicość pomału ogarniała
jego ciało, przynosząc ulgę…
Gazelle - 2018-12-22, 16:08
Intruz…
eufemistycznie rzecz ujmując nie był zbyt miły i przyjazny, co w
obecnych okolicznościach było w pełni zrozumiałe, ale także i irytujące.
Felix w końcu chciał mu pomóc i wyświadczał temu mężczyźnie o ciemnych
oczach ogromną przysługę, nie
wzywając policji ani nawet pogotowia, skoro ten sobie tego nie życzył. A
mógłby naprawdę mieć gdzieś jego stan, przecież ten człowiek znalazł
się zupełnie bezprawnie w jego mieszkaniu.
Jednak… nie potrafiłby spojrzeć w lustro, gdyby zostawił ranną osobę na
pastwę losu. Niezależnie od tego, jakim był człowiekiem, mężczyzna
potrzebował pomocy. Felix był niesamowicie naiwny, nie wypierał się
tego, ale czuł, że postępował w zgodzie ze swoim sumieniem i ogólnie
przyjętą przyzwoitością.
Dlatego, zagryzając zęby, ignorował wszystkie nieuprzejme słowa
skierowane do niego, koncentrując się na tym, żeby jakimś cudem
przetransportować tego jakże mało ruchliwego osobnika do salonu. Co nie
było wcale proste, zważywszy na to, że Felix miał drobniejszą od niego
budowę i ogólnie niewiele siły w swoim szczupłym ciele.
Nie miał pojęcia, o co miało chodzić z tymi kolejnymi składnikami, których ten facet potrzebował,
skoro ewidentnie pilniejsze było zorganizowanie apteczki. Czyżby
spotkał właśnie tej wyjątkowy przypadek mocno radykalnego zwolennika
„medycyny” alternatywnej? Jakiś znachor, który nawet będąc tak poważnie
zranionym nadal zamierzał wspierać się jakimiś dziwnymi miksturami?
Będąc już z powrotem w kuchni wydał z siebie ciche warknięcie będące
wyrazem nagromadzonej frustracji. Ale, w porządku, po chwili przyszedł z
solniczką, główką czosnku i kolejną puszką – tym razem z zasuszoną
miętą.
— Nie wiem, cholera, rób z tym co chcesz, ale ja idę po bandaż
— stwierdził i pozostawiając przyniesione rzeczy na stoliku przed
kanapą (przy okazji rzucając szybkie spojrzenie na stan poszkodowanego i
utwierdzając się w tym, że mężczyzna wciąż był przytomny) udał się
szybko do łazienki po schowaną tam apteczkę.
Po powrocie, usadził się obok rannego na kanapie, trzymając w rękach
gazę i wodę utlenioną, na stoliku obok tych wszystkich rzeczy z kuchni
pozostawił z kolei bandaż elastyczny, gotowy na to żeby zawinąć go wokół
krwawiących ran. Ile ich w ogóle było?
Gadiel - 2018-12-23, 00:32
Sebastian
nigdy nie był zbyt miły ani tym bardziej przyjazny. Był żołnierzem. Od
zawsze szkolony do tego, by wykonywać swoją robotę bez zbędnych pytań.
Od małego tłamsił swoje emocje, a w pewnym momencie zostawił ich sobie
tylko tyle, by nie zapomnieć, że jednak jest człowiekiem. To pozwalało
mu osiągać więcej niż ktokolwiek inny i być doskonałą bronią. Medycyna
alternatywna – jak to nazywali zwykli ludzie – była standardem dla osób
takich jak on. Zioła działały na jego ciało lepiej niż najsilniejsze
antybiotyki, z kolei stworzone przez koncerny farmaceutyczne leki
mogłyby go zabić albo – w najlepszym wypadku – w ogóle nie zadziałać.
Wiązało się to z wieloma czynnikami – jego dietą, która nie uwzględniała
dzikiego mięsa ani ryb, wieloma godzinami medytacji, wymagającym
treningiem fizycznym oraz genetycznymi predyspozycjami. On po prostu był
inny.
Mimo słabości, bez problemu zgniótł ząbek czosnku między palcami na
papkę, zmieszał to z solą i miętą. Obficie wysmarował sobie opuszki
palców, a następnie zagryzł szmatę, która jeszcze przed chwilą służyła
mu za gazę. Pamiętaj swój trening.
Znacznie łatwiej byłoby mu znieść ból, gdyby nie pozwolił sobie
wcześniej uwolnić gniewu. Z drugiej strony – gdyby nie nagłe zwrócenie
się w stronę chaotycznej emocjonalności, być może teraz by nie żył.
Zacisnął zęby jeszcze mocniej i gdyby nie ścierka, to najpewniej by je
sobie połamał. Bez pardonu wbił palce w otwartą ranę, wyjąc przy tym
niemiłosiernie. Do oczu napłynęły mu łzy, a czarna-fioletowa, cuchnąca
krew popłynęła strumieniem, brudząc posadzkę oraz kanapę, na której
leżał. Oddychał szybko i płytko. Wyciągnął cztery pokryte szkarłatną
cieczą palce po dłuższej chwili, wypluwając ścierkę, która osunęła mu
się po brodzie i opadła na klatkę piersiową.
- Musisz…. – nie był w stanie
wyartykułować żadnego więcej dźwięku. Drżącą ręką pokazał na swoją
skórzaną… kurtkę? Zbroję? Gorset? Pancerz? Twórca jeden raczy wiedzieć,
co to było. Szereg zamków oraz guzików zdecydowanie by go teraz pokonał,
dlatego mężczyzna czekał na pomoc ze strony Felixa.
Gazelle - 2018-12-23, 01:24
Co do cho…
Co ten koleś wyprawiał?! Felix zamarł w miejscu, nie potrafiąc nawet
odwrócić wzroku, ani zatkać uszu – zrobić cokolwiek, co odseparowałoby
go od tego, co się wydarzyło, co by sprawiło że ten obraz nie zostałby w
jego wspomnieniach już prawdopodobnie na zawsze.
Poczuł nadchodzące mdłości.
Ale musiał wziąć się w garść, to nie był absolutnie dobry moment na to, by dać się ponieść panice.
Jak ten ostatni idiota, tkwił z tą gazą i wodą utlenioną w ręce, próbując przetworzyć w swojej głowie cokolwiek, próbując coś
zrozumieć, żeby móc wyrwać się z tego stanu beznadziejnego paraliżu.
Nic nie rozumiał, nic, ale działo się coś ewidentnie niecodziennego.
Do rzeczywistości przywrócił go głos krwawiącego mężczyzny. Musisz… co? A
potem podążył wzrokiem za jego trzęsącą się, ociekającą krwią dłonią.
Och. Och.
No, tak, oczywiście. Przecież żeby dostać się do rany, musiał pozbyć się
tego… odzienia, cokolwiek to było, w każdym razie to coś miało zbyt
skomplikowane zapięcie jak na akcję, w której liczył się czas.
Nie tracąc go jednak na zbędne przemyślenia, zabrał się za zmagania z
tymi cholernymi zamkami i guzikami, w końcu odsłaniając ranę na światło
dzienne.
Kolejna fala mdłości.
To, co znajdowało się pod odzieniem… w życiu nie widział tak paskudnego
zranienia. Dziwił się, że obcy krwawiący na jego kanapie był w stanie w
ogóle się jeszcze ruszać.
— Co dalej? — wydusił z siebie,
patrząc się przerażonym wzrokiem na bladego przybysza. Nie powinien na
nim polegać w tej kwestii, dopytywać się o instrukcje, ale ten ktoś
najwyraźniej wiedział, co mu służy, nawet jeżeli Felix nie mógł tego w
tym momencie pojąć. A sam… nie miał specjalistycznej wiedzy, ta rana to
była rzecz zdecydowanie większego kalibru niż uszkodzenia, z jakimi
można było sobie poradzić po kursie pierwszej pomocy. Nie powinien się
wcześniej słuchać tego mężczyzny, powinien od razu zadzwonić po
pogotowie, przecież sam nie zszyje takiej rany…! Tak ogromnej,
intensywnie krwawiącej, wyciągającej na wierzch tkanki, sprawiającej że
we wnętrzu Felixa robiło się spore zamieszanie.
Gadiel - 2018-12-23, 01:47
Czemu tym ludziom wszystko trzeba było tłumaczyć? No nie wiem, popatrz sobie, kurwa.
Sebastian posłał mu gniewne spojrzenie, a przynajmniej jego namiastkę,
gdyż wzrok mężczyzny wyglądał pewnie dość niemrawo. Szrama na jego
klatce piersiowej tylko czekała, aż będzie mogła przewieźć czarownika na
drugą stronę.
- Musisz… – powtórzył, bo tylko
na tyle pozwolił mu zmęczony mózg. Był na siebie wściekły. Próbował
znaleźć najszybszą drogę, żeby wytłumaczyć mu, o co chodzi, ale nic
konkretnego do niego nie docierało.
- Pomieszaj to – skinął z ledwością w stronę przyniesionych przed wykładowcę ingrediencji. - Bandaż. Nasącz – po jego twarzy można było poznać, że każde słowo kosztuje go więcej niż przebiegnięcie maratonu. Trzy razy z rzędu. - Zakryj ranę. Zaklej. Może być taśmą
– zdawało się, że jego niski głos wypełnia całe pomieszczenie i dudni
echem w szklankach w szafce. Może tak właśnie brzmiała śmierć? Sebastian
miał nadzieję, że wyraził się dostatecznie precyzyjnie, bo zaraz potem
odleciał w nieprzeniknioną pustkę. Zniknął ból i gniew. Umarł? Chyba
jeszcze nie, a przynajmniej na to wskazywały ruchy klatki piersiowej.
Nie oddychał najzdrowiej na świecie, ale ogólnie to robił. Na jego
poplamioną krwią twarz wstąpił spokój. Chyba po prostu zemdlał.
Gazelle - 2018-12-23, 03:11
W
tym momencie już naprawdę nie zamierzał zadawać więcej pytań. Po
pierwsze: mijało się to z sensem. A po drugie… kurwa, osoba która
mogłaby mu udzielić odpowiedzi zaczynała mu ponownie odpłynąć.
I odpłynął, zdążywszy wcześniej tylko przekazać instrukcje, a Felix
poczuł, jak gula w gardle urosła mu do monstrualnych rozmiarów. Z ciężko
bijącym sercem sięgnął po rękę mężczyzny, żeby sprawdzić puls. Żył.
Felix odetchnął z ulgą.
Jak w amoku biegał do kuchni, do łazienki po plastry, mieszał te
wszystkie składniki, cały czas monitorując poziom śmiertelności
rozwalonego na kanapie nieprzytomnego osobnika, aż w końcu nałożył,
drżąc z przejęcia, ten przeklęty bandaż, oklejając go plastrem. Ta rana
była najpoważniejsza, a zarazem z początku najbardziej zignorowana przez
Felixa. Ale nie była jedyną. Po ugaszeniu największego ogniska, mógł
już trochę, dosłownie troszeczkę
spokojniej zająć się resztą obrażeń faceta, który już na niego nie
fukał, nie docinał mu, tylko tkwił w nieświadomości, aczkolwiek – na
szczęście – zachowując funkcje życiowe. Jeżeli te wszystkie… znachorskie
rytuały tylko pogorszą sprawę…
Oczywiście, było takie ryzyko. Mężczyzna naprawdę mógł po prostu
majaczyć, a Felix, jak ten kretyn, nie myślał samodzielnie i ślepo
podążał za tymi idiotycznymi wymysłami. Włącznie z tym najgorszym – o
niewzywaniu karetki.
Nie miał pojęcia, czy powinien wybudzić nieznajomego, czy może pozwolić
mu tkwić w tym stanie dopóki chociaż trochę się nie zregeneruje.
Najważniejsze było dla niego to, że wyczuwał puls.
Po oczyszczeniu rannego z krwi (przynajmniej pobieżnie) podjął się
kolejnego pozornie przerastającego go wysiłku, z którym ostatecznie w
miarę sobie poradził, mianowicie – zmienił ostrożnie jego pozycję na
bardziej leżącą, podkładając mu pod kark zwinięty ręcznik dla
ustabilizowania kręgosłupa. Na wszelki wypadek, mimo iż nic nie
wskazywało na to, by ta część ciała uległa uszkodzeniu. Niemniej – nie
był lekarzem, nie miał pojęcia co się stało, co się nie stało, jak to w
ogóle powinien sprawdzić (poza rzeczami, które były widoczne na pierwszy
rzut oka, jak ta przeklęta rana, której obraz być może nigdy nie opuści
umysłu Felixa; nigdy bowiem nie widział czegoś tak okropnego).
Kiedy śledził sylwetkę nieprzytomnego mężczyzny wzrokiem, z ulgą
zauważył że przestał już tak mocno krwawić. Tapicerka jego kanapy była
miejscami przesiąknięta krwią i Felixowi ciężko było ocenić, czy w ogóle
istniały szanse na jej odratowanie, ale to obecnie był najmniejszy z
jego problemów. Których nagle, w ten piątkowy wieczór, pojawiło się
mnóstwo.
Gadiel - 2018-12-23, 16:10
Przez
kolejne dwanaście godzin Sebastian leżał na kanapie. Co jakiś czas
wydawał z siebie jakieś pourywane jęki bądź słowa bez większego
znaczenia. Momentami na jego twarzy widać było przerażenie, wtedy
krzyczał: „nie!” bądź „wybacz!” Tak czy siak – jakakolwiek próba
obudzenia go kończyła się fiaskiem. Spał tak głęboko, jakby właściwie
nie żył, ale jakoś mimo to oddychał.
- Nie! – wrzasnął, zrywając się w
jednym momencie do pozycji półsiedzącej. Rozbieganym spojrzeniem
zlustrował otoczenie. W ogóle nie był w stanie przypomnieć sobie, jak
się tutaj znalazł, a to znaczyło jedno – schwytali go. Nie myśląc wiele,
poderwał się dziko z miejsca. Przez kilka sekund wystał na nogach, a
nawet przeszedł niezgrabnie kilka kroków, po czym poleciał na ziemię.
Siła woli i instynkt przetrwania pozwoliły mu się podnieść i zawiesić na
stole w salonie. Cholera, co to za miejsce.
I czemu właściwie nosił te bandaże? Ostatnim, co pamiętał, było potężne
szarpnięcie na chwilę po rozmowie z Nat… jego byłą żoną. Żoną, która
teraz próbowała złapać go jak zwierzę, ale chyba jej się nie udało. Być
może kto inny go patrzył w nadziei, że wyciągnie informacje? Musiał
uciekać. Czuł się jednak tak słaby, że mimo nieprzemożnej chęci
nawiania, zdrowy rozsądek podpowiedział mu, że skoro jeszcze żyje, to
nie może być tak źle.
- Kim jesteś, czego chcesz… –
zlokalizował najbliższy ostry przedmiot, którymi okazały się kuchenne
nożyce, po czym złapał za nie, celując w niego drżącą ręką. Zszokował go
fakt, że próba wyczucia intencji Felixa spełzła na niczym. Czuł się
taki… zwyczajny. Słaby. Zupełnie jakby byle pionek mógł mu zagrozić. To
tylko potęgowało jego złość.
- Odejdź teraz, to może dożyjesz do jutra!
– nie brzmiał zbyt przekonująco, a moment, w którym szarpnął nim silny
ból niewiadomego pochodzenia zamienił tę scenę w scenę dość groteskową.
Jakiś obcy typ kazał właścicielowi mieszkania się wynosić, grożąc mu
przy tym kuchennymi nożycami, których nie był nawet w stanie utrzymać…
Gazelle - 2018-12-23, 18:14
Nieznajomy
wciąż tkwił w stanie braku świadomości. I niepokoiło to Felixa, z
minuty na minutę coraz bardziej. Na tyle, że naprawdę kilka razy już
sięgał po telefon, gotów wezwać to cholerne pogotowie. Za każdym razem
coś jednak go przed tym powstrzymywało. Jakiś głosik, przypominający mu
jak gwałtownie intruz zareagował na samo wspomnienie o wezwaniu karetki…
Albo po prostu była to jego głupota i naiwność. Albo obie wersje były
poprawne – w końcu co stało na przeszkodzie?
Ech.
Patrzył się na tego mężczyznę, na jego napiętą twarz co jakiś czas
skrzywioną bólem, wyraźnym cierpieniem i czuł kolejne rewolucje
żołądkowe. To było zbyt wiele dla niego. I zbyt nagłe. Tego typu
sytuacje jednak… nie potrafił sobie wyobrazić, by były zaplanowane. Co
się stało temu człowiekowi? Dlaczego znalazł się u niego w mieszkaniu?
I, przede wszystkim, jak?
Felix sprawdzał – wszystkie zamki były nienaruszone, podobnie jak okna,
nie było innej możliwości, nie miał w swoim mieszkaniu kominka, żadnego
tajnego przejścia pod podłogą, nic.
Mógł zadawać sobie te pytania w nieskończoność, a i tak nie był nawet
blisko do uzyskania odpowiedzi. Przynajmniej dopóki ten facet leżący na
kanapie nie będzie zdolny do rozmowy.
Wszelkie próby ocucenia go spełzały na niczym, ale przynajmniej wciąż
był żywy. Zostawił go na tej kanapie, wcześniej przykrywając go chociaż
kocem i zmieniając jeszcze raz zakrwawiony opatrunek.
Zabrał się za ogarnięcie siebie samego i swojej postaci pokrytej ciemną
krwią. Wyskoczył z prysznica jak oparzony, słysząc pełen przerażenia
krzyk, ale okazało się że nadal nieprzytomny mężczyzna coś majaczył w
swoim stanie. Było to niepokojące, owszem, ale jego stan nadal był…
właściwie sam nie potrafił ocenić. Krytyczno-stabilny?
Nie potrafił zasnąć przez całą noc. Mimo iż prawdopodobnie nie powinien
się przejmować włamywaczem, to i tak nad nim czuwał, co chwilę
obsesyjnie wręcz sprawdzając jego puls i w razie potrzeby zmieniając
opatrunki, czy kładąc zmoczoną w zimnej wodzie ścierkę na spocone czoło.
W końcu złapał trochę snu już rano, gdy sytuacja wciąż się nie
zmieniała. Krótko potem został gwałtownie wybudzony wrzaskiem, i
podążającym za nim hukiem. Zerwał się z łóżka i wybiegł do salonu,
zastawszy swojego gościa w wyraźnym oszołomieniu, który celował w niego…
nożycami z jego kuchni, którymi ciął wcześniej bandaże i plastry.
— Hej, hej, spokojnie! — mówił,
starając się brzmieć spokojnie, mimo iż sytuacja była daleka od spokoju.
Mężczyzna… nadal był wyraźnie obolały. I chyba nie pamiętał tego, co
się stało w nocy. A raczej na pewno, bo jasno mówiło o tym jego
zachowanie spłoszonego zwierzęcia. — Chcę ci pomóc. Jesteś poważnie ranny, leżysz tutaj od wczoraj, nie zamierzam cię skrzywdzić — podkreślił. Przecież, gdyby miał taki zamiar to miał na to całą noc pełną okazji. — Odłóż to, dobrze?
— poprosił, powoli zbliżając się do jasnowłosego. Serce dudniło mu tak
szybko i tak głośno, że miał wrażenie jakby świat dudnił razem z nim. — Nie
powinieneś się teraz forsować. Po prostu wróć na kanapę, a ja ci
zaparzę tej twojej… szałwii, czy mięty. Czego jeszcze potrzebujesz?
Oczywiście, że się bał. Nie wiedział, czego mógł się spodziewać po tym
człowieku. Mógł go naprawdę w każdej chwili zaatakować, nawet w swoim
kiepskim stanie, a Felix miałby problem z obronieniem się. Ale nie mógł
absolutnie okazywać tego strachu. Naprawdę czuł się tak, jakby stanął
oko w oko z dzikim zwierzęciem. To spojrzenie… to wyjątkowo ciemne
spojrzenie wbijało się w niego jak sztylet.
Gadiel - 2018-12-23, 19:16
Jakie
spokojnie, przecież Sebastian był bardzo spokojny. W jego świecie
groźby karalne i wizja śmierci stały na porządku dziennym. Dzięki
licznym wpływom i niemałym zasobom finansowym ludzie tacy jak on stali
ponad prawem. Co prawda robili wszystko by zachować anonimowość, ale
czasami coś szło nie tak, więc bez znajomości w wysokich strukturach
administracyjnych nie zawsze dałoby się wyjść z opałów. Sebastiana
zastanawiało, czy jego pobratymcy posuną się do pociągnięcia tych
sznurków w celu znalezienia go. To byłoby niebezpieczne nie tylko dla
niego, ale też tego szaraczka, w którego domu wylądował.
Kiedy Felix oznajmił mu, że jest poważnie ranny, do Sebastiana dotarły
wspomnienia tego, jak znalazł się w jego mieszkaniu. Jak się do niego teleportował
chociaż nie był zdolny wykrzesać z siebie dostatecznie dużo mocy, aby
uciec. Jednym sprawnym ruchem zerwał bandaże i jakkolwiek niesamowicie
by to nie wyglądało – po najgłębszych ranach nie było ani śladu. Poza
uderzającym smrodem czosnku w pokoju nic nie wskazywało na to, że coś
było nie tak.
Wbił nożyce w stół tak, jakby wbijał nóż w masło. Jego rozbiegane jak
dotąd spojrzenie uspokajało się w miarę, jak napływały do niego kolejne
fakty. Chyba faktycznie nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Z
sekundy na sekundę wyglądał coraz pewniej. Opuściła go także trupia
bladość. Skierował swe kroki na kanapę. Usiadł spokojnie, chociaż po
tym, jak prężyły się jego mięśnie można było wywnioskować, że w każdej
chwili jest gotowy doskoczyć do wykładowcy i urwać mu głowę, jeśli
zajdzie taka potrzeba. Po tym, co zrobił ze stołem, kark nie wydawał się
dla niego zbyt dużą przeszkodą.
Próbował wyczuć cokolwiek, ale ciągle nie mógł. Było to naprawdę dziwne –
chociaż zdarzało się, że w chwilach totalnego wyprania się z mocy
musiał polegać na świecach, kryształach i ziołach, jego wrodzone
umiejętności nigdy go nie zawodziły. Teraz nie mógł ani go wyczuć, ani
wyostrzyć słuchu na tyle, by dokładnie usłyszeć jego walące serce. Po
chwili ciszy Sebastian przeczesał włosy dłonią. Były potargane i
klejące. - Uspokój się, bo niedobrze mi od twojego stresu
– mruknął i chociaż nie tryskał radością, były to chyba najbardziej
świadome i pogodne słowa, jakie wypowiedział od wtargnięcia tutaj.
- Jak długo tu jestem? – zapytał, gdyż ta informacja zdecydowanie mu utknęła, a musiał czym prędzej ustalić plan działania. - Szałwia. Szałwia będzie dobra
– mężczyzna wierzył, że gospodarz nie ma dokładnie tego, czego
potrzebował. Nie był w końcu zielarzem ani znachorem, ani nawet
lekarzem, chociaż tego ostatniego Sebastian nie podejrzewałby o
możliwość pomocy.
Gazelle - 2018-12-23, 23:48
Chwilowo
umknęło mu cudowne ozdrowienie mężczyzny, kiedy był za bardzo
skoncentrowany na swoim własnym bezpieczeństwie. Więc tak się kończyło
naiwne miłosierdzie? Tym, że jakiś wariat celował w ciebie przeklętymi
nożycami?
Generalnie był poniekąd idealistą, pełnym wiary w ludzi, ale coś czuł że
po ta wiara mogła wkrótce całkowicie wyparować, zaorana przez poważną
skazę na psychice.
Wzdrygnął się, widząc jak jasnowłosy wbił w jego stół te nożyce, jednym,
sprawnym ruchem, wbił je po prostu tak o, jakby to było nic takiego.
I z jednej strony był przestraszony, ale z drugiej… zaczęła w nim
narastać irytacja. Która może i miała swoją słuszność, ale jednocześnie
była po prostu mocno niemądra. Wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin
pokazywały jednak aż nazbyt wyraźnie, że Felix Neumann najwyraźniej miał
absolutne zero instynktu samozachowawczego.
— Słuchaj mnie, ty… — zawahał się, ale żadne słuszne inwektywy nie przyszły mu do głowy. — Byłem
dla ciebie miły, zamiast zadzwonić na policję i wyrzucić cię na zbity
pysk zająłem się tobą i uratowałem twój na wpół martwy tyłek. Więc teraz
będziemy rozmawiać na moich zasadach, rozumiesz?
No i wybuchł. Bum. Stopień bezczelności, jakim obdarzył go ranny,
bezimienny mężczyzna chyba nawet świętego doprowadziły do wrzenia, więc
ciężko mu się dziwić. Szałwia mogła chwilę poczekać, najpierw
potrzebował odpowiedzi. Musiał wiedzieć, w środku czego tak właściwie
się znalazł.
— Zacznijmy może od tego, skąd… Jasna cholera! — krzyknął, bo jego wzrok w końcu spoczął na klatce piersiowej jego niedoszłego napastnika. — Jak to… Niemożli… — próbował w oszołomieniu wyartykułować cokolwiek sensownego. — Jakim cudem to się zagoiło?!
Gadiel - 2018-12-24, 13:05
Wybuch
asertywności, który nadszedł od strony Felixa zrobił na Sebastianie
wrażenie. Nieduże, ale jednak wrażenie. Mężczyzna uniósł głowę i zmrużył
oczy. Nie za bardzo wiedział, czego może spodziewać się po tym
człowieku, ale instynkt (w sumie więcej mu nie zostało) podpowiadał mu,
że nie ma się czego lękać. Musiał przyznać mu rację – wykładowca mógł
zadzwonić na policję, a gdyby to zrobił, to Sebastian już teraz
siedziałby przykuty łańcuchami do krzesła i już pewnie nigdy więcej nie
byłby sobą. Z drugiej strony – teraz też nie czuł się sobą. Zupełnie. Na współ martwy tyłek?
Czarownik skrzywił się wyraźnie. Wiedział, że było z nim źle, ale że aż
tak? Musieli się naprawdę zawziąć. Cóż – nic dziwnego. Był groźny, a w
całych Niemczech nie było nikogo, kto miałby z nim szansę w pojedynkę.
Przynajmniej do niedawna tak było.
- Słucham zatem – zarzucił nogę na nogę i przekrzywił głowę - …mówię w dziesięciu językach, ale twojego pierdolenia w ogóle nie rozumiem
– odwarknął, jednakże momentalnie się zreflektował. Był mu winien
wyjaśnienia i mimo całej swojej oschłości nie należał do osób
niewdzięcznych. Jeżeli wszystko to, co mówił Felix, było prawdą, to
Sebastian miał wobec niego dług wdzięczności. Ogromny dług. Spojrzał się
na swój tors, gdy nauczyciel wykrzyczał coś o cudownym uzdrowieniu. Robi się nieciekawie… Muszę się stąd czym prędzej zabierać.
Neumann widział zdecydowanie zbyt wiele. Sebastian musiał coś z tym
zrobić. Nie mógł go zabić, ale zawsze mógł spróbować wmówić mu, że
wszystko to było tylko snem. Był osłabiony, ale zawojowanie umysłu
jednego człowieka nie powinno stanowić dla niego najmniejszego problemu,
dlatego też wbił swoje ciemne tęczówki w niebieskie oczy mężczyzny.
- To nieważne – powiedział pomału, bardzo monotonnym tonem. Coś jest nie tak. Poczuł ostre rwanie w żołądku, a w następnej chwili znalazł się na kolanach na ziemi, a treść jego żołądka ozdabiała podłogę. Co jest…
Wziął głęboki oddech, próbując sięgnąć chociaż minimum energii na
najmniejszą sztuczkę. Przywołanie nożyc, podniesienie się z ziemi,
powstrzymanie nudności. Niestety to tylko pogarszało sprawę, więc
Sebastian czym prędzej zaprzestał. Jest źle.
Uniósł głowę patrząc na niego niepewnie. Po chwili szarpnął się na
kanapę, zręcznie omijając wymiociny, które w tej chwili zupełnie go nie
interesowały.
- Lepiej usiądź i zaparz nam tej szałwii, bo jest o czym pomówić
– mruknął zrezygnowany. I tak był w tarapatach, a rozpowiadanie o sobie
obcym niewtajemniczonym mogło całą sprawę tylko pogorszyć. Z drugiej
strony – jaki miał wybór? Najwidoczniej trucizna, której na niego użyli
została w jakiś sposób zmodyfikowana, znacznie ograniczając jego
umiejętności. Było ciężko, ale musiał się z tym pogodzić – potrzebował
pomocy.
Gazelle - 2018-12-24, 22:35
Ten
facet, może i ranny, może i poszkodowany, ale z minuty na minutę coraz
bardziej działał swoją bezczelnością Felixowi na nerwy. A to, co warto
wiedzieć o Felixie Neumannie, to to, że z reguły był dosyć cierpliwą
osobą. Spokojną… niekoniecznie, bo przyciśnięty do ściany potrafił dać
się ponieść zdenerwowaniu i panice (jak na przykład tej nocy). Ale,
nadal – w stosunku do innych ludzi naprawdę potrafił być cierpliwy.
Nawet dla tych studentów, którzy bezczelnie olewali jego przedmiot, albo
zachowywali się w sposób niemalże impertynencki.
I mimo to, ten bezimienny dlań jasnowłosy mężczyzna potrafił tak łatwo
wyprowadzić go z równowagi. Felix, pomagając mu te kilkanaście godzin
temu, wcale nie oczekiwał ogromnych wyrazów wdzięczności. Właściwie, w
ogóle o tym nie myślał, koncentrując się tylko na tym żeby ten człowiek
przeżył. Ale… byłoby zwyczajnie miło i na miejscu, gdyby zamiast z
warczeniem i wrogą postawą spotkał się z chociażby durnym „dziękuję”.
Naprawdę, nie wymagał wiele!
Niemniej jednak… wszystkie te uczucia, mimo iż intensywne, nagle
zbladły, gdy zorientował się że po tej głębokiej, paskudnej ranie z
którą intruz się wczoraj pojawił nie zostało się niemalże nic. Nie
potrafił w to uwierzyć. Przecież sam ją opatrywał, widział jak spływała z
niej krew, jaka była prawdziwa… I coś takiego nie mogło sobie zniknąć
ot tak, przez noc. Miał wiele, wiele pytań, których nie zamierzał dać
sobie zbyć, ale tymczasowo musiał odwrócić wzrok, gdy przybysz zaczął
wymiotować mu na dywan.
Kanapa, dywan… świetnie, czekało go sporo sprzątania – przebiegło mu
gorzko przez myśl. Była to zupełnie pierdołowata rzecz pośród tych
wszystkich zdarzeń, ale z drugiej strony, jeżeli nie odratuje rzeczy i
nie doprowadzi mieszkania do porządku, mógł zostać z niego wyrzucony na
zbity pysk. A jednak odczekał się swoje na to lokum, i dobrze mu się tu
mieszkało.
— Zdecydowanie — zgodził się, trochę tępo wbijając w sylwetkę obcego wzrok.
W każdym razie, nie wiedząc czy najpierw sprzątać, czy przygotować
napoje, zdecydował się finalnie pójść do kuchni i wstawić wodę, a w
czasie kiedy się gotowała chociaż pobieżnie posprzątał to, co mężczyzna
wypluł z siebie. Miał zupełnie inne plany na ten dzień, ale, cóż, już
nic nie mógł z tym zrobić.
Sobie samemu zaparzył melisę, uznając że to chyba najbardziej mu się przyda, a obok kubka z szałwią dla swojego gościa przygotował także drugi – z miętą.
Kuchnia wyglądała już w miarę… normalnie. W końcu bezsenna noc dała mu
wystarczająco dużo czasu na ogarnięcie rozgardiaszu i pozbycie się krwi z
kafelków.
Przyszedł z napojami do salonu, gdzie czekał na niego jasnowłosy, i po
położeniu dwóch kubków na stolik, wrócił się po swój i przystanął z nim w
progu. Tak na wszelki wypadek.
— Zacznij od tego kim jesteś i skąd się tutaj znalazłeś
— powiedział lekko zachrypniętym głosem. To był podstawowe kwestie, i
wydawały się najłatwiejsze do przyswojenia na sam początek.
Gadiel - 2018-12-26, 22:37
W
jednej chwili zdał sobie sprawę, w jak bardzo czarnej dupie się
znalazł. Nie – nie w smukłych, kształtnych pośladkach wysokiego
ciemnoskórego mężczyzny proszącego o więcej. W tarapatach.
Z jednej strony nie mógł powiedzieć mu zbyt wiele, z drugiej – nie dało
się tego wyjaśnić bez zdradzania konkretnych szczegółów. Musiał kłamać,
choćby miał opowiadać najdziksze na świecie bajki.
- Jestem magikiem… – zaczął
bardzo ostrożnie, popijając mięte. Fakt stustopniowego wrzątku wydawał
się w ogóle nie robić na nim wrażenia. I nie robił. - …sprawa jest lepka, bo żeby zabezpieczyć finansowo jedno z większych przedsięwzięć wdałem się w kiepskie towarzystwo
– mimo całej beznadziei trochę chciało mu się śmiać. Na ogół to jego
uważano za złe towarzystwo. Wszystkich żołnierzy uważano. Ale jego
najbardziej. Najbardziej, gdyż z nich wszystkich to właśnie on najmniej
przypominał człowieka. Przynajmniej z zachowania. Przynajmniej do
niedawna.
- Pożyczyłem sporo kasy – kontynuował spokojnie - …i typy chciały ją odzyskać. Wiesz. Słabe masz szansę, kiedy twoja skóra spotyka się z nożem
– zakończył ten stek kłamstw. Dziwnie było mu udawać biedaka, kiedy
miał przynajmniej dwa konta w banku przypisane do jego fałszywych
tożsamości, na których liczba zer nie mieściła się na ekranie.
- …użyłem małej sztuczki, żeby tutaj wejść, rozumiesz…
– najwyraźniej nie zamierzał dzielić się szczegółami, chociaż miał
wrażenie, że Felix mu nie odpuści. Problem polegał na tym, że sam
Sebastian nie za bardzo wiedział, jak dokładnie się tutaj znalazł.
Potrafił się teleportować. Przez grubą ścianę. Przez kraty. Być może na
drugą stronę ulicy. Ale nie kilometr czy dwa do czyjegoś mieszkania w
stanie półagonalnym. To po prostu tak nie działało.
- Mam na imię Sebastian – nie skłamał, bo nie uważał, żeby wyjawienie jego imienia mogło Felixa jakkolwiek skrzywdzić. - A Ty? – dopytał od razu, gdyż miał bzika na punkcie wymiany informacji.
- …i dziękuję – mruknął w końcu.
Nie był za dobry w okazywaniu wdzięczności i to „dziękuje” kosztowało go
naprawdę wiele. Wiedział jednak, że wisi mu znacznie więcej. - Zapłacę za zniszczone rzeczy, nie przejmuj się
– oznajmił z lekarską obojętnością. Nie miał pieniędzy przy sobie, ale
kwestia pojedynczego przelewu powinna załatwić sprawę z nawiązką i
sprawić, że wykładowca nie będzie zadawał więcej pytań. I może w końcu
spędzi urlop gdzieś poza granicami kraju. Bastian był pewny, że
najgorsze mają już za sobą, ale właśnie wtedy rozległo się pukanie do
drzwi, które poderwało go z kanapy…
- Nie otwieraj – rzucił niczym
komendę, rozglądając się nerwowo. Trochę mu się polepszyło. To fakt. Nie
był jednak w stanie walczyć i bronić drugiej osoby jednocześnie, a
dobrze wiedział, że jego znajomi nie będą się przejmować skróceniem o
głowę jednego dodatkowego człowieczka.
Gazelle - 2018-12-27, 01:50
Magikiem?
Zmarszczył brwi, spoglądając na swojego gościa
wzrokiem niepozbawionym sceptycyzmu. Nie umknęło jego uwadze to
zawahanie… jakby dziwna rezerwa, z którą jasnowłosy się do niego
zwracał.
Nie spodziewał się, że dane będzie mu gościć w swoich czterech ścianach Harry’ego Houdini’ego.
A tak naprawdę… zupełnie nie spodziewał się takiej odpowiedzi, i trochę
ciężko było mu w nią uwierzyć. Poza tym, to w ogóle nie tłumaczyło
cudownie zagojonej rany, bo tego, że nie była ona iluzją, był akurat
całkowicie pewien. Więc o co tutaj chodziło? Czy to te znachorskie
sztuczki?… To brzmiało zwyczajnie irracjonalnie, a pytania w jego głowie
tylko się mnożyły.
Póki co, jednak, słuchał wyjaśnień mężczyzny, chwilowo mu nie
przerywając. Długi, hm? To akurat, w przeciwieństwie do profesji magika,
było bardziej do ogarnięcia dla umysłu Felixa. W końcu to był częsty
motyw prowadzący do napaści, czy nawet do czyjejś śmierci. Jakkolwiek
Hanower by przyjaźnie nie wyglądał, to miasto również nie było wolne od
tak zwanego półświatka, kryjącego się gdzieś za malowniczymi fasadami
budynków.
Super. Jeszcze tego mu brakowało w życiu, żeby mieszać się w jakieś podejrzane porachunki.
— Nie rozumiem — wtrącił się w końcu, bo małej sztuczki absolutnie nie potrafił uznać za tłumaczenie. — Sprawdzałem
zamki, okna, wszystkie miejsca którymi mógłbyś się przedostać do środka
– i zgadnij, co? Nic. Nic nie jest naruszone. Więc nie mydl mi oczu
jakimiś sztuczkami magika, bo to brzmi po prostu nieprawdopodobnie.
Inna sprawa, że sam nie potrafił wyobrazić sobie jakiegokolwiek prawdopodobnego wytłumaczenia ów wtargnięcia.
— …Felix — przedstawił się po chwili wahania. Nie mógł w tej sytuacji rzucić jakiegoś kurtuazyjnego frazesu w stylu miło mi cię poznać. W końcu to ten mężczyzna przed chwilą do niego celował. Nie wyciągnął także do niego ręki.
Aczkolwiek z pewnością miło było usłyszeć w końcu słowa podziękowania.
No, właściwie to jedno słowo. I to wypowiedziane dosyć niemrawo, ale
lepsze to niż nic. Natomiast co do tej jakże honorowej propozycji
zwrócenia pieniędzy za zniszczone rzeczy… cóż, zdecydowanie by się to
przydało, bo Felix już sam powątpiewał w to, że uda mu się odratować
chociażby tę nieszczęsną kanapę bez nadwyrężania swojego skromnego
budżetu, ale z drugiej strony to brzmiało mu zwyczajnie irracjonalnie z
jednego, oczywistego powodu:
— Czy ty mi aby przypadkiem nie mówiłeś,
że jesteś ścigany przez to że nie możesz spłacić własnych długów? Na
twoim miejscu miałbym raczej inne priorytety i gromadziłbym pieniądze po
to, żeby… wierzyciele nie próbowali mnie znowu zabić.
Chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie rozległo się pukanie do
drzwi, które także Felixa przyprawiło o dreszcze. Nie spodziewał się
żadnych gości, nic nie zamawiał. Chyba, że…
— To pewnie moja przyjaciółka. —
Wstał za Sebastianem, ale nie ruszył się wcale w stronę przedpokoju.
Brzmiał ewidentnie niepewnie. W końcu, Marie miała swój klucz do jego
mieszkania. I nawet, gdyby go akurat zapomniała, to zadzwoniłaby do
niego, wysłała wiadomość, a jego telefon nie wydał z siebie żadnego
dźwięku.
Czy mogli to być…?
Rzucił szybkie spojrzenie na napiętą twarz Sebastiana, i poczuł falę
nadchodzących mdłości. Skąd ktokolwiek miałby się dowiedzieć o obecności
tego mężczyzny akurat w jego mieszkaniu?! Próbował sobie to wszystko
zracjonalizować, odgonić obawy, a walenie w drzwi nie ustawało. Mało
tego – przybierało na sile, a towarzyszyło temu werbalne upominanie się o
otworzenie drzwi. Ten głos wcale nie brzmiał jak radosne świergotanie
Marie.
Dziękował sobie w duchu, że w nocy przypomniał sobie o tym, że nie
zamknął drzwi na zamek z powodu szoku spowodowanego ujrzeniem intruza.
I, na szczęście, naprawił ten błąd, zamykając je tym razem na wszystkie
spusty.
Gadiel - 2018-12-28, 16:26
Jasne,
że ściema z magikiem była słaba, ale Sebastian nie miał siły na
wymyślenie czegoś lepszego. Na ogół z kłamaniem szło mu znacznie lepiej.
Teraz jednakże marzył tylko o ciepłym prysznicu. To, co sobie pomyślał
Felix, w ogóle go nie interesowało.
- …no właśnie na tym polega mój talent. Przecież nie zdradzę ci, jak to zrobiłem. Żaden magik nie rozpowiada swoich sekretów
– rzucił, siląc się na cwaniacki, swobodny uśmieszek. Mimo stanu, w
którym się znajdował, poszło mu całkiem nieźle. Miał w sobie coś
egzotycznie tajemniczego nawet zupełnie odarty z godności i nieumyty.
- Felix – powtórzył po nim
spokojnie, jakby wgrywał sobie imię w mózg. W rzeczy samej tak było.
Gdyby wcześniej go nie otruli, byłby w stanie spostrzec kilka
interesujących faktów dotyczących jego życia. Teraz nie widział nic poza
bałaganem, który narobił.
Czarownik podniósł się. Z minuty na minutę odzyskiwał coraz więcej
wigoru. Podszedł do zlewu, obmywając starannie ręce, po czym dłonią
zaczesał włosy do tyłu. - Pieniądze przychodzą i odchodzą…
– rzucił natchnionym tonem. Nie wisiał nikomu żadnych pieniędzy, ale to
nie znaczyło, że nie mógł skorzystać z okazji, aby troszeczkę podbić
swoją pozycję.
- …tym razem wyjątkowo mieli szczęście. Nie będzie żadnych długów, jeśli nie będzie nikogo, kto miałby je egzekwować
– w jego głosie przebijały groźne nuty, szczodrze okraszone napiętymi
pauzami. Sebastian nie był człowiekiem nadto rozrzutnym, bo i
nieszczególnie chciał skupiać na sobie uwagę, ale doskonale wiedział,
jak się bawić. Oszczędność nie leżała w jego naturze, gdyż nigdy nie
musiał martwić się pieniędzmi. Mały, czarny, niepozorny skrawek plastiku
zapewniał mu dostatnie życie i wszelkie wygody, z których – z racji
pełnionej funkcji – i tak za bardzo nie korzystał. Czarna karta
przydawała się, kiedy akurat miał potrzebę ulżyć swoim żądzom. To
jednakże też nie działo się zbyt często, gdyż Sebastian całe życie
otoczony był ścisłą dyscypliną.
- Cicho – syknął poirytowany.
Podbiegł do Felixa i przyciągnął go do siebie z dużą siłą. Chwycił go
pewnie aczkolwiek z wyczuciem za potylicę. Jedną ręką przycisnął go do
siebie, a na drugiej już miał nawiniętą włóczkę. Tę samą, której użył
przy klasztorze. Stali tak na środku salonu. Przytulanie się z obcym,
brudnym facetem najpewniej nie było szczytem marzeń wykładowcy, ale
musiał zaufać Sebastianowi. Teoretycznie wiedział, co robi.
Teoretycznie, gdyż nie miał żadnego planu, jak ich stamtąd wydostać, ale
dopóki nikt ich nie widział – byli bezpieczni. A przynajmniej tak mu
się wydawało.
- Na pewno tu był, znajdźcie go –
usłyszał znajomy, nieznoszący sprzeciwu głos. Odruchowo przycisnął
Felixa mocniej do siebie. Wiedział, że nic mu nie grozi, ale to wcale
nie znaczyło, że jego problemy się skończyły. Wręcz przeciwnie.
Matka…
- No. Już. Pokaż się. Śmierdzisz desperacją na kilometr, Baz – w tym samym momencie Sebastian odsunął się od Felixa, a obok matki czarownika pojawiły się dwie zakapturzone postaci.
- Widzę, że przyprowadziłaś kolegów – mruknął, układając w głowie plan obezwładnienia ich. Żaden scenariusz nie kończył się dobrze.
- …wybacz, że przeszkadzam twojemu chłoptasiowi przymilać się do ciebie, ale mam---
– urwała nagle, pożerając Felixa wzrokiem. Przez chwilę patrzyła na
niego z niedowierzaniem, przenosząc karcące spojrzenie na Sebastiana. - …czy to? Kto… – pociągnęła nosem -…Sebastian! – syknęła z obrzydzeniem. - …jak nisko upadłeś. Z tym wymoczkiem…
– już miał coś odpowiedzieć, ale kobieta uciszyła go władczym gestem.
Nie był synusiem mamusi, ale zdawał sobie sprawę, że w swojej aktualnej
sytuacji niewiele ma do gadania. Musiał jakoś ją przetrzymać.
- Ten człowiek jest niegroźny. I pomógł mi w chwili największej potrzeby. Potrzeby wywołanej przez twoją dawną uczenn—
- Mriam. Tak. Wiem. Wszystko wiem
– Jego matka zawsze należała do jednej z najlepiej poinformowanych
osób w ich zgromadzeniu. Często przeczuwała rzeczy z chirurgiczną
dokładnością. Sebastian w ogóle by się nie zdziwił, gdyby jego
wylądowanie w mieszkaniu Felixa też przewidziała. Dowiedział się także,
że jego rekonwalescencja potrwa dłużej, niż przewidywał. No i nie mógł
wrócić do domu do momentu, w którym jego matka nie rozwiąże kwestii
związanej z jego oskarżeniem. Z boku nie wyglądali na rodzinę, a raczej
partnerów biznesowych.
- Zostawiam ci wszystko, czego potrzebujesz. Kiedy będziesz stąd wracał, pamiętaj, żeby wyczyścić mu pamięć
– kiwnęła w stronę Felixa. Cały czas mówiła o nim tak, jakby nawet nie
było go w pokoju. Wyszła z jego mieszkania bez słowa, a w ślad za nią
podążyły dwie zakapturzone postaci, które przez cały czas milczały.
- …wygląda na to, że jestem ci winien kolejną porcję wyjaśnień
– skoro i tak miał mu potem odebrać wspomnienia, to właściwie co mu
szkodziło? W tej chwili potrzebował kilku dodatkowych dni w tym
mieszkaniu. Kiedy odzyska choć część sił będzie mógł przenieść się
gdziekolwiek indziej. W sumie od dawna chciał odwiedzić Francję. Teraz
miał okazję. Każdemu czasem należały się wakacje.
- …ale najpierw się umyję, hmm? – jego postawa nie była już taka zadziorna, a ton oschły. Ciekawe, co było odpowiedzialne za tę zmianę…
Gazelle - 2019-01-01, 23:39
Ciężko
było winić Felixa za to, że miał co najmniej sceptyczny stosunek do
człowieka, który pojawił się znikąd w jego domu i tłumaczył to magicznymi sztuczkami.
Bo to brzmiało zwyczajnie idiotycznie, irracjonalnie. Jakby ten facet
sobie z niego zwyczajnie kpił. A, de facto, ten człowiek zwyczajnie włamał się do jego mieszkania. Zatem naprawdę, nie powinien zachowywać się aż tak bezczelnie, a i Felix nie powinien tego znosić.
A jednak, naiwnie ulitował się nad nim. I wiedział, że nie mógłby inaczej.
Westchnął ciężko, chwilowo porzucając kwestię drążenia tego tematu.
Przecież było jeszcze tyle ważniejszych kwestii do omówienia… A Felix
nadal tkwił w stanie oszołomienia, z którego ciężko było mu wyjść.
Cały czas przebywał w tym samym miejscu, gdy Sebastian się podniósł,
wyraźnie pełniejszy wigoru w porównaniu do stanu sprzed kilkunastu
minut. Obserwował go czujnym spojrzeniem. Tak naprawdę, to Felix był na
jego łasce. Bo gdyby Sebastian tylko chciał… pewnie nawet zraniony
mógłby sobie poradzić z człowiekiem postury Felixa. Nie miał wiele siły,
nie umiał walczyć poza kilkoma chwytami samoobrony. Może, ewentualnie
gdyby miał dostęp do jakiejś broni, czegoś ostrego…
Szybkie zerknięcie na nożyce wbite w stół.
A już następne słowa jasnowłosego sprawiały, że po ciele Felixa
przebiegły dreszcze. Niewątpliwie miał powód do tego, by obawiać się
Sebastiana.
Nie zdążył tego skomentować, nie zdążył tego przetrawić, kiedy nagle
mężczyzna znalazł się przy nim, uciszając go i… przyciskając go do
siebie.
— Co ty… — syknął, ale został
tylko mocniej przyciśnięty do umięśnionej klatki piersiowej. Nie
spodziewał się, że akurat w takich okolicznościach przyjdzie mu się
tulić do jakiegoś faceta… W nozdrza uderzył go przede wszystkim zapach
czosnku zmieszanego z krwią i kilkoma innymi zapachami, i od tej
mieszanki w jego oczach pojawiła się wilgoć. Nie miał pojęcia, o co
chodziło. Usłyszał głos, potem kątem oka udało mu się zobaczyć kilka
postaci, które – znowu! – pojawiły się znikąd w jego mieszkaniu.
Nic już nie rozumiał, nic, kompletnie. Słuchał wymiany zdań między
Sebastianem, a nieznajomą kobietą, już na szczęście nie będąc wtulonym
w tego pierwszego i, cholera, stał jak ten ogłuszony, pozbawiony
świadomości słup. Nie zebrał się nawet do tego, by zaprotestować, gdy
kobieta nazwała go chłoptasiem
Sebastiana, ani gdy zaczęła go obrażać. Nie tylko z szoku, prawdę
mówiąc, bo poza tym kobieta miała wokół siebie aurę, która… była nawet
gorsza od aury Sebastiana i kazała mu zamilknąć, nie narażać się osobie
która wyzierała z siebie taką aurę.
I…
Wyczyścić mu pamięć.
Co? …co?! O co chodziło? Czyżby dalej śnił? Czy to był jakiś szyfr, żart? Bo to było niemożliwe, by ktoś poważnie mówił o czyszczeniu pamięci.
Prawda?
Wydarzenia ostatnich godzin już mocno wpływały na postrzeganie
rzeczywistości przez Felixa, a tak właściwie, to ta rzeczywistość
stawała się ogólnie mocno, mocno zaburzona. Pytania wciąż się mnożyły,
irytująco, w nieskończoność, a Felix czuł się jak zagubione dziecko we
mgle, wepchnięty w nią absolutnie bez własnej woli.
— T-tak, wyjaśnienia — wymamrotał
w końcu, padając na kanapę jak worek kartofli. Nie patrzył się na
Sebastiana – patrzył przed siebie, w miejsce w którym przez momentem
stały bezimienne postacie, jakby tam miały czekać na niego odpowiedzi.
Z rozmowy Sebastiana z tamtą kobietą wyłapał jeszcze tyle, że intruz
najwyraźniej zamierzał się u niego gościć dalej. Po prostu, padło takie
postanowienie i tyle, zdanie Felixa nikogo nie obchodziło.
— Kto to był?… — spytał, patrząc w końcu na ciało, do którego ileś minut temu był przylepiony. Znowu bez własnej woli. — Nie mam pojęcia, co się za tym kryje, ale nie będziesz mi czyścił pamięci. Zrozumiano? — dodał już nieco ostrzejszym tonem, który jednak ogólnie wciąż brzmiał słabo.
Chciał odpowiedzi już, natychmiast, miał totalnie gdzieś inne potrzeby
Sebastiana (chociaż prysznic zdecydowanie by mu się przydał, bo od
smrodu czosnku i krwi Felix zaczynał czuć się słabo), ale skapitulował.
Sam też musiał dojść do siebie.
— Łazienka jest na końcu korytarza. W szafce masz czyste ręczniki. Nie próbuj zrobić czegoś głupiego, dobrze?
Chociaż, gdyby Sebastian chciał go okraść, to i tak nie miałby z czego.
Może prócz urządzeń elektronicznych, które w większości były w salonie i
w sypialni – do której i tak wchodziło się tylko przez salon – zatem
Felix miał wszystko na oku.
Opatrzność Boża - 2019-01-12, 10:53
Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― TUTAJ
|