tag:blogger.com,1999:blog-32749644672693306932024-03-08T07:50:42.189-08:00Rainbow RPG: archiwumUnknownnoreply@blogger.comBlogger39125truetag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-56481641219033773962019-06-01T06:31:00.000-07:002019-06-01T06:35:03.079-07:00Pull Me from the Dark 2/2<span class="postbody"></span>
<br />
<center>
<b>Pull Me from the Dark</b><br />
</center>
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/06/pull-me-from-dark-12.html">POPRZEDNIA CZĘŚĆ</a><br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-15, 14:49<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Lecter nie poprosił Willa wyłącznie o to, by tolerował obecność Amaury’ego w przestrzeni, którą czasami musieli dzielić.
<br />
W jego prośbie zawierał się również cichy wymóg, by Will patrzył, jak
się do siebie zbliżają, jak Hannibal pożera tego ślicznego chłopaka
wzrokiem, jak flirtują i wzajemnie rozniecają w sobie płomienie
namiętności.
<br />
Siedząc z nimi przy jednym stole, niby na równej pozycji, a jednak tak
bardzo odsunięty, rozumiał, co czuli kiedyś ci, z którymi spożywali
posiłki: Jack Crawford, Bedelia, Alana. Każda osoba, którą Hannibal
zaprosił na obiad lub kolację razem z Willem szła natychmiast w
odstawkę, gdy posiłek zamieniał się w rozkoszny taniec odwzajemnionych
komplementów i pozbawionych złośliwości słownych przepychanek.
<br />
Po incydencie w piwnicy Amaury patrzył na Willa inaczej, nie ukrywał już
chłodu. Z kolei Will się wycofał: jadł wprawdzie z nimi, jak chciał
tego Hannibal, i przyglądał się ich gotowaniu, upewniając, że do jego
porcji nie trafi narkotyk (choć jako bystry młodzieniec musiał przecież
wiedzieć, że gdyby Lecter chciał, znarkotyzowałby go choćby we śnie),
jednak pozostały czas spędzał z Viggo, robiąc przynęty w sypialni,
łowiąc ryby nad małym jeziorem lub po prostu spacerując z dala od
Lectera i jego nowej sympatii. Patrzenie na nich było zbyt bolesne.
<br />
Wszystkie te odczucia, które go rozdzierały i z jakiegoś niezrozumiałego
powodu zdawały się fizycznie kumulować w piersi, były dla niego
nowością. Tak naprawdę nikt wcześniej nie dotarł do jego serca na tyle
głęboko, by zasadzić w nim swoje nasiono. Nikt wcześniej również nie
wyrwał z niego siłą drzewa, które z tego nasiona wyrosło. Niemal
fizycznie czuł krater, który pozostał po tym brutalnym akcie. Czarna,
ziejąca pustką dziura w kształcie gwiazdy, która zamiast rogów ma długie
macki, jak Wendigo.
<br />
Coś szarpnęło wędką. Will pociągnął ją lekko do siebie i pośpiesznie
nawinął żyłkę. Jego oczom ukazał się przepiękny okaz karpia, który
szarpał się na żyłce, zawzięcie walcząc o życie.
<br />
Zdjął go ostrożnie i wrzucił do wiadra. Przez chwilę podziwiał
zdeterminowaną rybę, a potem potargał po łbie podekscytowanego Viggo i
sięgnął po nową przynętę.
<br />
W salonie rozbrzmiewała<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>muzyka
klasyczna. Rozbawiony Amaury obracał się wokół własnej osi, tańcząc z
wyimaginowaną partnerką. Zwierzył się Hannibalowi, że w Paryżu tańczył w
balecie. Był bardzo zgrabny i pełen życia, jego ruchy – doskonale
skoordynowane, a spojrzenie roziskrzone i pewne siebie.
<br />
Gdy melodia ucichła, w swym tańcu zatrzymał się tuż przed Hannibalem.
Kilka sekund później rozległy się pierwsze dźwięki walca – jakby właśnie
to było im przeznaczone – i wówczas Amaury z łagodnym uśmiechem
ostrożnie, ale bez nieśmiałości, wyciągnął do niego dłoń.
<br />
― Panie Lecter, zapraszam pana do tańca ― wyszeptał, patrząc gorąco w
pociemniałe oczy, które czasem, w odpowiednim oświetleniu, nie wydawały
się brązowe, lecz czerwone jak zastygła krew.
<br />
Hannibal podniósł się powoli i zapiął guzik eleganckiej marynarki. Na
jego wargach gościł ten obłędnie seksowny, oszczędny uśmieszek, zuchwały
i arogancki, ale jak cudowny na tym dojrzałym obliczu. Amaury był
zachwycony, gdy mężczyzna bez słowa objął go najdelikatniejszym,
najbardziej pełnym wyczucia gestem na świecie, i ruszyli w taniec.
<br />
To doktor Lecter prowadził i dyktował kroki, lecz Amaury, niezwykle
wprawiony w tańcu i gibki, bez problemu przewidywał je i dopasowywał się
jak źdźbło trawy do podmuchu wiatru. Stanowił przedłużenie intencji
Lectera. Jeśli mężczyzna wykonywał choć najdrobniejszy gest, jakby
chciał go podsadzić, wówczas Amaury zgrabnie podskakiwał i wykonywał
piękny zamach swoją długą nogą, nigdy nie strącając przy tym żadnego z
antyków, nieważne, jak blisko byli mebli.
<br />
Nietrudno było w takiej chwili zapomnieć o całym świecie. Amaury
zapomniał. Zatonął w czerwonym oceanie. Nie uśmiechał się, lecz przez
rozchylone, lśniące wargi wypuszczał regularnie powietrze. Ciemne
pasemko, którego Amaury zawadiacko nigdy nie ugładzał jak reszty włosów,
opadało na jego mleczną skórę i unosiło się przy każdym długim, nieco
drżącym wydechu.
<br />
Chwilę później młodzieniec nie krzyżował już spojrzenia z mężczyzną,
ponieważ zamknął powieki i wykonywał nawet najbardziej skomplikowane
figury na oślep, jakby znał na pamięć nie tylko każdy ich improwizowany
przecież ruch, ale i rozkład pomieszczenia.
<br />
Gdy muzyka umilkła, Amaury na chwilę zastygł w bezruchu, a potem dygnął
delikatnie i uchylił powieki, by popatrzeć w pociemniałe oczy doktora
Lectera.
<br />
― Ar vis dar manote, kad pusiausvyra nėra raktas, pone Lecter?¹ ― wyszeptał.
<br />
<br />
<br />
___
<br />
¹ Czy nadal uważa pan, że równowaga nie jest kluczem, panie Lecter?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-22, 22:15<br />
<hr />
<span class="postbody">
W życiu każdego człowieka następowały nieraz momenty, w których czas
rozmywał się, rozpływał w kontinuum, przestając istnieć na nieokreśloną
chwilę ― podczas tych zdradliwie ulotnych minut (sekund, godzin?) każdy
szczegół stawał się nagle uwidoczniany przez nienazwaną siłę, która
pozwalała zauważać rzeczy niezauważalne i rozumieć sprawy, których
rozumieć nie dało się w żadnej innej sytuacji.
<br />
Hannibal patrzył na Amaury'ego, oczarowany pięknem jego młodego ciała i
barwnej duszy ― ciemne spojrzenie podążało za płynnymi ruchami,
obmywając z niewypowiedzianą czułością szczupłe ramiona, długie nogi i
zgrabne pośladki, napinające się rozkosznie pod wpływem skomplikowanego
piruetu.
<br />
Ileż gracji było w sposobie, w jaki jego wąskie stopy odrywały się od
podłoża, by za chwilę opaść na nie, lekko, niczym piórka ― ileż słodyczy
było w wygiętych w subtelnym uśmiechu wargach, ile obietnicy tkwiło w
szmaragdowych oczach, nieustępliwie pochłaniających swą głębią jego
oblicze.
<br />
― Panie Lecter, zapraszam pana do tańca ― miękki głos otulił jego ucho i
wiedział, że prędzej skonałby w straszliwych męczarniach, niż odmówił
tej dłoni, tej perspektywie, temu szaleństwu.
<br />
Zatracił się w nim ― kołysał drobnym ciałem i sterował nim, choć wcale
nie musiał się przy tym wysilać ― Amaury ulegał mu od razu, wyginając
się lekko, z gracją, ilekroć Hannibal zdążył o tym jedynie pomyśleć.
Dostrzegał rozkosz, malującą się na młodej twarzy i chłonął ją chciwie,
utrwalając ten obraz w swej pamięci. Wyobraźnie podsuwała mu
najróżniejsze scenariusze i choć wiele z nich wydawało się
obrazoburczymi, nie potrafił im odmówić, nie potrafił ich odsunąć.
<br />
― Ar vis dar manote, kad pusiausvyra nėra raktas, pone Lecter?¹ ―
szepnął chłopiec, a serce doktora zabiło mocniej, posyłając gorący
impuls w najdalsze zakątki jego ciała.
<br />
Hannibal przysunął się bliżej, niwelując ostatnie centymetry
przyzwoitości ― poczuł na swej piersi pulsowanie drugiego serca i
uśmiechnął się, zauroczony tym doznaniem; duża dłoń wysunęła się w górę,
mknąc przez gładki policzek do czupryny gęstych, ciemnych włosów ―
przesunął palcami między ich miękkimi pasmami, burząc ich dotychczasowy,
nienaganny ład.
<br />
Amaury tak bardzo przypominał mu o jego młodości ― czasem Hannibal
widział w tym aroganckim chłopcu odbicie siebie z dawnych lat i...
<br />
Niczego nie potrafił już poradzić na to, że pragnął ucałować to
wspomnienie ― pragnął się w nim zatopić, pozwolić sobie na zrobienie
czegoś tak pięknego i strasznego zarazem; pochylił się więc i połączył
ich wargi, uprzejmie i delikatnie, jak zawsze.
<br />
Wolne ramię oplotło się wokół cienkiego pasa, zahaczyło o zmysłowy łuk
pośladków ― pocałunek przybrał swą pełną formę w momencie, gdy rozchylił
usta, wykonując z pełną świadomością nieme zaproszenie. Był ogromnie
ciekaw, czy młody du Maurier z niego skorzysta; sam nie zamierzał jednak
stanowić ogniwa, które prowokowałoby takową sytuację.
<br />
Dźwięki walca płynęły uparcie przez salon, otulając go swą wyrafinowaną
miękkością i niezaprzeczalnym rytmem; z dziwnym rozczuleniem, Hannibal
uświadomił sobie, że jego serce, każdy jego oddech i gorąco drugiego
ciała, wszystko to było muzyką, wszystko stanowiło sobą niezbity rytm i
przepiękne, pojedyncze wersy melodii, które w połączeniu dawały
najpiękniejsze dźwięki, jakie tylko można było sobie wyobrazić.
<br />
I nic nie działo się w niej przypadkowo.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-22, 23:03<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nic<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>nie działo się przypadkowo.
<br />
Nieprzypadkowo światło zachodzącego słońca migotało na cienkiej,
poznaczonej zmarszczkami twarzy doktora Lectera, jak na dojrzałym
pomidorze Roma, który leży na drewnianym parapecie wiejskiej chaty,
wysuszony złotymi promieniami letnich popołudni .
<br />
Amaury ujął twarz doktora w swe delikatne, jędrne dłonie i kciukami
wygładził jego skórę, patrząc, jak na krótką chwilę staje się gładka jak
– zapewne – kiedyś. Jego oczarowanie tym człowiekiem nie znało granic.
Gdyby Hannibal go o to poprosił, sam podałby mu się na talerzu,
poczęstowałby go każdym kawałkiem swojego młodziutkiego, soczystego
ciała, swoimi krągłymi pośladkami, miękkimi udami, na których tak
apetycznie odznaczała się całkiem obfita warstwa zdrowego, zapewne
różowiutkiego mięsa, własnymi policzkami, językiem… językiem.
<br />
Amaury był pewien, że bardzo posmakowałby temu pięknemu człowiekowi, że zaspokoiłby jego wyrafinowane gusta.
<br />
Przechylił głowę i zamknąwszy oczy, przesunął mokrymi wargami po rozchylonych ustach Lectera.
<br />
I on się nie śpieszył, wsłuchując w niemal synchroniczne bicie ich serc, a udem czując gorąc i pulsowanie erekcji mężczyzny.
<br />
Przesunął wargami po lekko szorstkim policzku, wsunął je pod wrażliwe
nozdrza Lectera, przesunął się po wyczekujących wciąż ustach i objął
nimi wydatny podbródek, wiedząc… czując, że ten Ideał nie jest
najbardziej doświadczonym z kochanków, nie jest taki jak inni. Przez
całe swoje życie, aż do późnej dojrzałości, Hannibal musiał bardzo
ostrożnie przebierać w kochankach, prawdopodobnie bardzo rzadko
zainteresowany ich seksualnością. Ten człowiek, zupełnie tak jak Amaury,
najbardziej kochał się w umyśle, dlatego, młodzieniec był o tym głęboko
przekonany i czuł to w każdym jego spojrzeniu i geście, nie nabrał
bogatego doświadczenia w tej sferze. Była dla niego nowa i tajemnicza.
Być może odkrył ją dopiero przy mężczyźnie, którego nazywał swoim
narzeczonym, choć zapewne w przeszłości nie wahał się wykorzystywać
seksu dla swych celów.
<br />
Nie był to jednak taki seks, jaki właśnie uprawiali oczami. Amaury sunął
palcami po ciepłej twarzy, wodził po kościach policzkowych, badał
naturalne wgłębienia wyrzeźbione jak gdyby ręką wyjątkowo utalentowanego
artysty, może samego boga, który bardzo dobrze wiedział, co robi. Każda
zmarszczka miała swoje miejsce, każda bruzda w kącikach oczu była tam z
jakiegoś powodu.
<br />
Nawet krzywizna warg, ich nieco mocniej wygięta lewa strona. Nawet ta
drobna nieregularność na doskonałym obrazie była znamieniem perfekcji.
<br />
Amaury zamrugał powoli i wrócił do całowania kącików jego warg – z
namaszczeniem, namiętnie, lecz spokojnie. Żadnej wulgarności. Żadnego
grubiaństwa. Nawet tak otwarcie zaproszony do wnętrza jego ust,
stosownie wyraził nieśmiałość, pokrążył chwilę wokół nich, nim wrócił i
wpuścił w nie swój ciepły, słodki oddech.
<br />
― Dojrzały Apollinie ― wyszeptał łagodnie, a czułe słowa wlały się
przez rozchylone i zamarłe w oczekiwaniu, szlachetne usta do genialnego
umysłu Lectera, tak, jak Amaury tego pragnął. ― Gdyby moją miłość można
było zamknąć w słowach, byłaby rozleglejsza niż wszystkie tomy poezji
miłosnej, jakie goszczą na półkach twej biblioteki, i bardziej od nich
namiętna. Przepraszam, lecz nie potrafię dłużej opierać się temu, co
nawiedzało mnie w snach ― jego szept stawał się coraz bardziej
gorączkowy. Nawet doskonale opanowany Amaury miewał chwile słabości. ―
Przepraszam za to, co muszę uczynić.
<br />
To rzekłszy, omiótł roziskrzonym spojrzeniem twarz Lectera i nagle przywarł do jego krzywych warg, dociskając do nich swoje.
<br />
Nakarmił, nakarmił go swym językiem, przesuwając nim po krzywiźnie
niezwykle ostrych zębów, nim zanurkował, by posmakować tego drugiego.
<br />
Amaury smakował czymś bardzo słodkim. Całe jego ciało, skrupulatnie
wsmarowywane olejki, starannie zaplanowana dieta, regularne popijanie
ziołowych naparów, wszystko było wabikiem, przynętą, którą Hannibal
Lecter, jego Apollin, wreszcie zapragnął połknąć.
<br />
Chłopiec przesunął dłonią po koszuli Lectera, zmierzając w dół, ku jego
kroczu, ale nie dotknął go, lecz uda, i tylko kciuk wskazywał kierunek, w
którym chciałby udać się następnie.
<br />
Lecz nie wulgarnie i prostacko, ulegając popędowi jak zwierzę. Nigdy w taki sposób.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-22, 23:42<br />
<hr />
<span class="postbody">
Piękno potrafiło przybrać nieskończenie wiele form ― Hannibal
dostrzegał je w najróżniejszych aspektach życia ― w powolnej wędrówce
liści, które oderwane od drzewa, wirowały w powietrzu w swej ostatniej
wędrówce, by opaść na ziemię i rozkwitając najjaskrawszymi barwami,
odejść w ciszy i brunatnej nicości, oddając się ze spokojem w absolutne
zapomnienie. Widział je też w sposobie, w jaki krew wyciekała z
przeciętych żył ― i tych całkiem nieważnych i tych, które po przecięciu
stawały się jedynie bramą do świata umarłych. Krzepko płynąca czerwień
fascynowała go swoim żywym uosobieniem życia ― nie człowiek, nie on
stanowił główny dowód na to, że tląca się iskra, dziwne pobudzenie, że
właśnie to stanowiło życie ― to <span style="font-style: italic;">krew</span>, jej żywa barwa i gęstość, jej słodko-metaliczny zapach, one wyjaśniały w najprostszy sposób sens istnienia.
<br />
Żyjesz, bo krwawisz. Krwawisz, bo żyjesz.
<br />
Tak samo piękny, żywy i realny był moment, w którym drobny młodzieniec,
wiedziony setkami emocji, wyszeptał mu prosto w wargi czułe wyznania
(wykraczające sferę jego najgłębszych domniemań, pieszczące jego duszę
swoją poezją), a potem przywarł do nich kurczowo, z potrzebą, potrzebą
tak wielką, że ciężko było mu nie odpłacić się tym samym.
<br />
I dziwił się, bo nie miał pojęcia, kiedy on sam także zaczął potrzebować
tego wszystkiego ― zapachu, dotyku, uwielbienia, słów i języka ―
wszystkiego, co składało się na obraz czarnowłosego chłopca, drżącego w
jego ramionach, uwięzionego w murach jego gorącego ciała i chłodnej
ściany.
<br />
Wyczuwał niepowtarzalny i intymny rytm, który pobudzał szczupłe członki,
wprawiając je w specyficzny zapał, rozsiewając wokół otumaniający (i
niezwykle słodki) zapach feromonów.
<br />
Oderwał się od pocałunków (nie potrafił powstrzymać cichego
westchnienia), spoglądając z góry na rozpaloną pożądaniem twarz
młodzieńca; zatrzymał się nagle, uderzony pięknem szmaragdowych oczu ―
otoczone mgłą pożądania, kojarzyły mu się z bramami do tajemniczego
ogrodu, skrywającego w sobie nieprzebyte głębiny, które natychmiast
zapragnął zwiedzić, odkryć każdym swoim wygłodniałym doznań zmysłem.
<br />
Jego dłonie przesunęły się po młodzieńczym, płaskim torsie, rozprawiając
się zwinnie z guzikami eleganckiej koszuli ― stylowa kamizelka osunęła
się na podłogę, szeleszcząc swymi kosztownymi tkaninami, a on, guzik po
guziku, odsłaniał kolejne centymetry mlecznobiałej skóry, rozkoszując
się widokiem niewielkich, różowych sutków, odznaczającymi się przez
cienki materiał.
<br />
Przycisnął do jednego z nich swój kciuk, naciskając na odstający kształt
z niebezpiecznie wypracowaną dokładnością ― ciemne oczy wwiercały się w
zielone studnie, chłonąc i chłonąc ich nieskończoną głębię.
<br />
― Pakelkite galvą ― poprosił, głosem zniekształconym przez zdradliwą chrypę. ― Noriu pamatyti šį kūną kruopščiai.
<br />
<br />
*Unieś głowę. Chcę dokładnie obejrzeć to ciało.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-23, 01:04<br />
<hr />
<span class="postbody"> Amaury<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>od
razu zadarł głowę, a wówczas delikatnie zarysowana grdyka uwypukliła
się na jego mlecznej, nieskazitelnej szyi. Tej delikatnej skóry nie
szpeciła ani jedna blizna, gdzieniegdzie nosiła na sobie tylko maleńkie
ciemne plamki, jawiące się jako czarne gwiazdy na białym nieboskłonie.
Hannibal mógłby zaprojektować wygląd tego ciała wedle własnego uznania.
To było czyste płótno, które łaknęło jego pędzla. Mógł mieć wrażenie, że
ten chłopiec urodził się dla niego; że jego jedynym celem było oddanie
się mu w nienaruszonej formie.
<br />
Koszula opadła powoli na ziemię i chłopiec uniósł długie, smukłe ręce –
one też skrywały w sobie smakowite, delikatnie zarysowane mięśnie –
wysoko nad głowę.
<br />
Nie wstydził się, ale i nie zachowywał w sposób wyuzdany. Oferował mu
siebie w sposób elegancki, w prostej, minimalistycznej oprawie, bez
zbędnych materiałów.
<br />
Patrzył w oczy Lectera nawet wtedy, gdy ciemne, dopasowane spodnie
zsunęły się z jego zgrabnych nóg z pomocą doktora, ujawniając jego mały
sekret. Dość oczywisty.
<br />
Oparł się o chłodną ścianę i wygiął ciało w delikatny łuk.
<br />
Hannibal wyprostował się, pożerając go wzrokiem i Amaury wiedział, doskonale wiedział, że Lecterowi podoba się to, co widzi.
<br />
― Ar jau matote savo vaizduotėje, visus indus, kuriuos padarysi iš
manęs, Apollo?¹ ― zapytał łagodnie i skrzyżował skromnie nogi, jednak
nie na tyle, by ukryć swą intymność przed spragnionym, badawczym
wzrokiem Lectera.
<br />
Nie odmawiał mu siebie, och, zainteresowanie tego mężczyzny, którego
nigdy nie nazwałby psychopatą, radowało jego serce, wypełniało je
prawdziwym ukojeniem. Każde serce coś szepcze, ale pozostaje samotne,
dopóki drugie serce nie odpowie mu, nie zawtóruje, nie zabije żwawo.
Serce doktora Lectera biło dla niego żwawo, wtórowało mu, odpowiadało i
Amaury nie pragnął niczego innego, jak odwdzięczyć mu się za ten
wspaniały akompaniament, za zainteresowanie, którym go obdarzył mimo
obecności kogoś dla niego ważnego kilkadziesiąt metrów dalej.
<br />
Hannibal oblizał wargi, a głód bił z jego pociemniałych oczu o
nieobecnym spojrzeniu. Powiedział młodzieńcowi, że tak. Że każda jego
część znalazłaby miejsce na jego stole. Że od przystawek po sam deser
cieszyłby się jego smakiem, skrupulatnie konsumując każdy kęs. Jego głos
był ochrypły, gdy mówił te piękne rzeczy w swym rodzimym języku.
<br />
Uszanowałby go. Nie pozwoliłby niczego zmarnować. Kąciki warg Amaury’ego uniosły się łagodnie.
<br />
― Prašom. Žiūrėti viską tiksliai.²
<br />
Odwrócił się bardzo powoli į oparł o ścianę, patrząc przez ramię. Gdy
się tak uśmiechał, w jego policzku rysował się płytki dołek.
<br />
Sięgnął dłońmi w dół i skrzyżował je niewinnie w okolicy lędźwi, ale po
chwili zsunął niżej i delikatnie rozchylił kształtne, smakowite
pośladki, odkrywając przed wygłodniałym Lecterem to, co było między
nimi.
<br />
Wszystko tak piękne, pozbawione skaz, niemożliwie idealne.
<br />
Słyszał za sobą ciężki, ochrypły oddech mężczyzny. Odwrócił się do
Hannibala bokiem, a potem przodem. Z uśmiechem sięgnął powoli do jego
karku i z wyczuciem, nienachalnie, delikatnym gestem nakłonił go do
pochylenia się.
<br />
Pocałowali się, tym razem już w pełni świadomie, czule i namiętnie. Ich
ciepłe języki muskały się, ocierały o siebie. Męskość Amaury’ego,
całkiem sztywna i wilgotna, ocierałaby się o krocze mężczyzny, gdyby
chłopiec nie był na tyle taktowny, by odsunąć się o krok, ażeby nie
ubrudzić szlachetnego materiału spodni.
<br />
W końcu odsunęli się od siebie, rozpaleni, podnieceni do granic. Amaury
wycofał się zgrabnie i powoli podszedł do sofy. Ułożył się na niej na
boku, podpierając głowę na szczupłej dłoni.
<br />
Kilka dni temu w podobnej pozycji leżał w ubraniu, jedząc jabłko, i widział, jak uważnie obserwował go wtedy Hannibal.
<br />
A teraz… teraz…
<br />
Sięgnął po jabłko ze stojącej obok misy i przesunął językiem po czerwonej skórce.
<br />
― Narysuj mnie, Apollinie, jak swojego Hiacynta ― poprosił, jakby czytając mu w myślach.
<br />
Czasami Amaury potrafił je zaskakująco dobrze odgadywać. Byli tak
podobni. Lub może Amaury robił wszystko, by upodobnić się do niego.
<br />
Wiódł wzrokiem za mężczyzną, gdy ten przemierzał pokój w drodze do
swojego blatu ze szkicami. Dłonią sunął po swoim udzie, palcami niekiedy
muskając krągłe jądra lub męskość, ale nie robił nic, co można byłoby
uznać za obsceniczne.
<br />
Uśmiechnął się i ostrymi ząbkami ugryzł jabłko, pozwalając, by słodko-kwaśne soki rozprysły się i zwilżyły mu podbródek.
<br />
Przesunął dłoń wyżej, by trącić jeden z różowych sutków. Wszystko to mogło należeć do doktora Lectera, gdyby ten tylko zechciał.
<br />
Mężczyzna zasiadł w fotelu przy lampce. Skupienie pojawiło się na jego
dojrzałym obliczu, kiedy spojrzał na młode, rozpostarte przed nim ciało,
szukając pierwszego odniesienia.
<br />
Amaury zaśmiał się cicho i powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem, by zatrzymać go na swych intymnościach.
<br />
Po chwili przymknął oczy i nakrył palcami swój sutek. Jego męskość drgnęła.
<br />
― Ach… ― westchnął chłopięco. Subtelne gry sprawiały mu nie mniejszą
przyjemność niż Lecterowi. Spoglądał na mężczyznę spod półprzymkniętych
powiek, masując się delikatnie i wsłuchując w skrzypienie grafitu. Pocił
się, a kropelki spływały po jego szyi, ramionach i podkurczonej nodze o
uniesionym kolanie.
<br />
Było tak błogo, doskonale.
<br />
Mógłby tak spędzić wieczność, pozując dla niego.
<br />
A potem, gdy już żaden z nich nie będzie miał sił, by grać dalej – kochając się.
<br />
Bardzo chciałby się z nim kochać. Poczuć to, co mógł czuć tylko Will Graham. To było jego największe marzenie.
<br />
<br />
____
<br />
¹ Czy widzisz już oczyma wyobraźni wszystkie potrawy, które ze mnie robisz, Apollo?
<br />
² Proszę. Obejrzyj wszystko dokładnie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-23, 02:35<br />
<hr />
<span class="postbody">
Giovani Tiepola musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, co robił,
gdy wymalowywał pędzlem dzieło swego życia ― Hannibal widział oczyma
wyobraźni jego rozognione spojrzenie, rozchylone wargi, czułość, z którą
starannie spreparowane włosie przyciskało się do płótna, pozostawiając
na nim swój ślad.
<br />
Śmierć Hiacynta ― niektórzy twierdzili, że za wszystkim stało jedynie
niefortunne zrządzenie losu, inni upierali się, że za wszystkim stał
najpierwotniejszy motyw każdej ze zbrodni ― zazdrość.
<br />
Hiacynt, uderzony w głowę, opadł na ziemi, a z jego krwi, z życiodajnego
nektaru płynącego w jego żyłach, wyrosły najpiękniejsze kwiaty, o
równie jaskrawej, choć nie czerwonej barwie swych płatków.
<br />
Już nigdy nie czerwonej.
<br />
Co by się stało, zastanawiał się Hannibal, przesuwając końcem
naostrzonego ołówka po papierze, gdyby Hiacynt nie umarł? Ile serc
pochłonęłoby to wszechmocne stworzenie? Ile z nich by złamało, a ile
pożarło? A może... Nieprzepełniony złem, czarowałby wszystkich jednym
uśmiechem, wlewając do duszy potęgę swego piękna, uskrzydlając ją jednym
gestem?
<br />
Grafit poprawił nakreśloną linię, zaznaczając kuszący łuk bioder ―
Hannibal uniósł głowę, i przeniósł spojrzenie nieco niżej, na to, co
drogi Amaury miał teraz pod swą dłonią ― nie potrafił ukryć zdziwienia,
że nawet tę część ciała mógł uznać za niezwykle estetyczną i piękną...
Wzwiedziony trzon przyrodzenia, blady, pokryty siecią niebieskawych żył,
był niczym most, prowadzący do słodkiego kwiatu, zaróżowionego,
wilgotnego od soków, kuszącego swą słodyczą i niewyjaśnionym rodzajem
niewinności.
<br />
Most podtrzymywany dwoma okrągłymi jądrami, pełnymi, pokrytymi
najdelikatniejszym rumieńcem ― kojarzyły mu się z licami trzpiotek,
śpiewnych podlotków, zawstydzonych odkryciem swej intymności.
<br />
Płaski brzuch ze śladowym zarysem mięśni ― tak wyważonym, że one także
stanowiły dla niego zagadkę ― Hannibal wiedział bowiem, że ten właśnie
brzuch nie byłby już idealny, gdyby mięśnie stanowiły jego większą, lub
mniejszą część, niż ta, dokładnie ta, którą widział.
<br />
Gładki tors, bez ani jednego włoska, wyprysku, bez ani jednego
zadrapania, śladów po goleniu ― doktor Lecter powstrzymywał się od
nieustannego oblizywania warg ― były takie suche, spękane, wszystko to z
głodu i potrzeby przywarcia nimi do jednego ze sztywnych sutków,
chociaż na chwilę.
<br />
Amaury budził w nim tak niezdrowe pragnienia ― pomyślał, zarysowując
starannie prosty i drobny nos chłopca ― tak niezdrowe i żywe, że coraz
ciężej było mu z nimi walczyć, Hannibal zdawał sobie z tego sprawę.
<br />
Na pierwszym planie powoli uwidaczniał się zarys jego najdroższego
Hiacynta ― chłopiec, w istocie, leżał na ziemi, podtrzymywany przez
silne ramiona Apollo (który na razie nie miał twarzy, Hannibal nie
potrafił, nie umiał się odważyć), ale pięknej twarzy chłopca nie
wykrzywiało cierpienie. Wręcz przeciwnie, cudowne oblicze rozjaśniał
wyraz najczystszego uwielbienia ― mieszanki pożądania, miłości,
bezpieczeństwa i czegoś ciężkiego do określenia, możliwego do uchwycenia
tylko pod odpowiednim kątem i z odpowiednią wiedzą.
<br />
Czy Apollo, czy zdając sobie sprawę, że to właśnie on był przyczyną
zguby swego ukochanego ― ciemne włosy przeplatały wspaniałe, wściekle
fioletowe (wciąż w jego myślach, ale mógł je pomalować, naprawdę)
kwiaty, rosły jednak wprost z włosów, włosów ciemnych jak ziemia,
wijących się, niczym węże ― wybijały się z nich malowniczo, prężąc swe
płatki pod łagodną pieszczotą promieni słońca i oddechu mężczyzny bez
twarzy ― czy byłby w stanie wciąż tkwić przy jego boku, zdając sobie z
otwartego zagrożenia? Czy umiałby obejść się smakiem? A może smakowałby,
wbrew wszystkiemu co słuszne, kuszących warg, spijając z nich słodki
nektar, zdając sobie sprawę, że z każdą chwilą przybliżałby swego
ukochanego do klęski?
<br />
Hiacynt spoglądał w puste miejsce, jego uśmiech, wdzięczna krzywizna,
odbijająca się na policzku pojedynczym, płytkim dołeczkiem, topiła serca
― serca, łaknące dotknąć i poznać przepięknego chłopca, zasmakować go,
zasmakować... w nim.
<br />
Pracował w najwyższym skupieniu, niezrażony pnącą się pod materiałem
spodni erekcją, niewzruszony pragnieniem, które powoli stapiało jego
ciało, zmuszając go do posyłania swemu Hiacyntowi coraz dłuższych, coraz
wyraźniej przepełnionych ogniem spojrzeń.
<br />
Czy Apollo zdołałby uratować Hiacynta?
<br />
Kolejne pytanie odbiło się w jego głowie zniekształconym echem, ale
Hannibal zdołał je wyłapać, poruszony nagłym przyspieszeniem serca,
rosnącą płytkością oddechu.
<br />
Czy Apollo ratowałby go przed zazdrością Zefira, czy też...
<br />
Ostatnie cienie ozdobiły przepiękne ciało ― szkic został obdarzony
staranną szczegółowością; wyjątkiem pozostawała jedynie twarz potężnego
mężczyzny.
<br />
Czy przed samym sobą?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-23, 03:13<br />
<hr />
<span class="postbody"> W końcu Amaury<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>przemierzył
bezszelestnie pomieszczenie i zasiadł przy Hannibalu, na podłokietniku
jego fotela, by spojrzeć z zaciekawieniem na pracę. Rękę zwinnie
przełożył przez oparcie i założył nogę na nogę. Nie był skrępowany swoją
nagością, tak, jak nie były nią skrępowane mitologiczne postaci z
najwspanialszych malowideł na świecie.
<br />
Smukłe palce przesunęły się delikatnie po przyprószonych siwizną włosach
Lectera, a ich właściciel przymrużył oczy, spoglądając w niemym
zachwycie na to wspaniałe dzieło, które w kilkadziesiąt minut powstało
na jego oczach.
<br />
― A więc takiego Hiacynta zapragnąłeś ― szepnął. ― Żywego, uśmiechniętego i zakochanego bez pamięci w Apollinie bez twarzy.
<br />
Młodzieniec uśmiechnął się i przeniósł spojrzenie na ciemne oczy
Hannibala. Znów długo na siebie patrzyli i Amaury uniósł subtelną dłoń,
żeby pogładzić podbródek doktora.
<br />
― Twój Apollin nie wie jeszcze, co czuje. ― Pochylił się i ucałował
ostrożnie cienkie wargi, które poruszyły się pod miękkim dotykiem jego
ust.
<br />
Kiedy ich wargi już do siebie przywarły, nie mogły się oderwać. Amaury poczuł, jak ramię Lectera obejmuje go w pasie, żeby…
<br />
Jednak w tym samym momencie usłyszeli, jak ktoś próbuje włożyć klucz do
zamka drzwi wejściowych, męczy się z nim, nie może trafić, robi się
coraz bardziej nerwowy.
<br />
Amaury od razu, nawet niepoproszony, zsunął się z fotela i podszedł do
ściany, pod którą leżały jego ubrania. Zaczął się ubierać, a kiedy
Hannibal przeszedł obok w drodze do drzwi, uśmiechnął się do niego ze
zrozumieniem i nostalgią.
<br />
Nie próbował zatrzymać go dla siebie. Serce Hannibala Lectera należało
do Willa Grahama i Amaury zdawał sobie z tego sprawę, choć nadal każda
chwila, gdy doktor ignorował swego ukochanego na rzecz rozmów z nim,
fascynującej polemiki przepełnionej aluzjami do wyrafinowanych tekstów
kultury… na rzecz spijania słów ze swych warg, flirtu, seksu uprawianego
oczami… każda z tych chwil napełniała go egoistycznym szczęściem i
niewypowiedzianą satysfakcją.
<br />
Nie odczuwał jednak złości, kiedy uwaga Lectera wracała do Willa Grahama, jak teraz.
<br />
Mógłby go dzielić z Willem Grahamem. Mógłby żyć z nimi obydwoma.
<br />
Zapiął ostatni guzik koszuli w chwili, gdy Hannibal otworzył drzwi od środka.
<br />
Na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Na podłodze ganku leżała wędka i
przewrócone wiadro. Spanikowany, rozczochrany, niezbyt ładnie pachnący
rybami Will ściskał w brudnych dłoniach klucz, bliski płaczu.
<br />
Kiedy tylko drzwi otworzyły się, wpadł do środka i zarzucił ramiona na szyję Hannibala, rozedrgany i przerażony.
<br />
― Tu jesteś. Zabierz mnie. Zabierz mnie ― jęknął gorączkowo Will.
<br />
Stało się oczywiste, że nic nie widział. Zapewne już od dłuższego czasu –
odkąd zapadł zmrok – błąkał się po ogrodzie, który w jego świadomości
przybrał formę zawiłego labiryntu pełnego demonów przeszłości, widm
nieboszczyków i przyczajonych w mroku potworów. Każdy szelest wiatru
potrafił w jego głowie przybrać formę podszeptu, a podszepty były
straszliwe. Opowiadały rzeczy, których nie chciał słyszeć.
<br />
Will wtulił się w Wendigo, szukając bezpieczeństwa w szerokich, czarnych
jak smoła ramionach. Dłonie miał całe we krwi, aż po przeguby, a kiedy
Hannibal przyjrzał się lepiej, zobaczył, że w wiadrze nie było ryb,
tylko wnętrzności jakiegoś zwierzęcia. Bez trudu domyślił się nawet,
jakiego, biorąc pod uwagę brak radosnego szczekania.
<br />
Will przycisnął głowę do ramienia Wendigo i zacisnął rozpaczliwie powieki, oddychając płytko, niespokojnie.
<br />
Amaury stanął w wejściu do salonu i popatrzył, jak doktor zamyka powoli
drzwi, tuląc do piersi młodego mężczyznę, który był w okropnym stanie.
<br />
Dyskretnie wycofał się, przykładając dłoń do ust.
<br />
Will Graham – ta dzika bestia – przerażał go bardziej niż Rozpruwacz z Chesapeake.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-23, 04:06<br />
<hr />
<span class="postbody">
Uczucie, które ogarnęło go wraz z uderzeniem zrozumienia, było w jakiś
sposób porównywalne do gwałtownego zanurzenia się w zimnej wodzie ― w
jednej chwili całował pełne wargi, trzymając na swych kolanach słodki
ciężar, dzierżąc w dłoniach żywy dowód swej winy i upadłości, gładząc
go, niczym najdroższy skarb, by w następnej kroczyć w stronę drzwi i
odnaleźć w nich absolutny chaos, całkowite zaprzeczenie ukojenia i
równowagi, czyste ucieleśnienie...
<br />
Hannibal chwycił za jeden z zakrwawionych nadgarstków i westchnął
ukradkowo, oglądając go dokładnie ― zapach mówił mu, na szczęście, że
oprócz oczywistego śladu wnętrzności nieszczęsnego czworonoga, Will nie
dopuścił się zbrodni na żadnym innym żywym stworzeniu.
<br />
To nie tak, że doktor Lecter zaczął nagle żałować bogu ducha winnych
ludzi ― problem stanowił jedynie stan, w którym znajdował się jego
roztrzęsiony towarzysz ― nie panując nad swymi wizjami i reakcjami
ciała, mógł narobić wiele bałaganu, a ten, jak dobrze wiedział każdy
myślący człowiek, nieuchronnie przysparzał kłopotów i jednostek, które
chciały się tymi kłopotami zająć.
<br />
― Will ― odezwał się głośno i wyraźnie, łapiąc w dłonie bladą i
wilgotną od potu twarz ― musisz na mnie teraz popatrzeć, rozumiesz?
Popatrz na mnie.
<br />
Niebieskie spojrzenie przesunęło się po ścianach, suficie, po dywanie i
obrazach ― rozbiegane i chaotyczne, stanowiło dla Hannibala cel
wyjątkowo trudny do uchwycenia, ale w końcu (nie bez pomocy starej
dobrej cierpliwości) udało mu się uzyskać częściową uwagę chłopca.
<br />
― Zaprowadzę cię teraz do łazienki ― szczupłe palce dotarły do zapięcia
jego marynarki, wślizgnęły się pod nią, mnąc i brudząc krwią materiał
koszuli. ― Rozbiorę cię i wykąpię, a potem ci herbatę.
<br />
― Ja... nie wiem, co się dzieje ― usłyszał w odpowiedzi. Popatrzył na
niego, omiatając spojrzeniem burzę loków, czerwone odciski zdobiące
czoło i policzki; Will znowu był absolutnie niestabilny, nic do niego
nie docierało.
<br />
Hannibal nie zamierzał podać mu zwykłej herbaty ― w filiżance, oprócz
liści królewskie earl greya, znaleźć się miała końska dawka leków
nasennych. Nietrudno było się domyślić, że chaos, który ogarnął jego
drogiego towarzysza, musiał odbić się także na scenerii jego drobnego...
wykroczenia; Hannibal podejrzewał, że owa makabryczna zbrodnia miała
miejsce w okolicach stawu, być może nawet i na werandzie. Cóż,
pozostawało mu mieć nadzieję, że wścibska Jilly nie zauważyła niczego
niepokojącego i zrobić z tym przez wieczór należyty porządek...
<br />
Will nie oponował ― poddał się ufnie jego dłoniom, dając ze sobą zrobić wszystko to, co doktor Lecter uważał za słuszne.
<br />
Szorowanie plam po posoce, bywało dość specyficzną sztuką ― całość
zawierała w sobie zdradliwy haczyk ― barwę po krwi można było zmyć w
zaledwie paru ruchach, ale zapach... Jej metaliczna woń unosiła się na
skórze o wiele, wiele dłużej.
<br />
Na szczęście, po wielu latach praktyki, Hannibal nauczył się, że olejek
lawendowy potrafił skutecznie zamaskować tę przykrą woń, otulając ciało
swym kojącym aromatem.
<br />
Na dodatek działał on kojąco na zmysły, a patrząc na szczękającego
zębami, przerażonego do granic możliwości młodzieńca, doktorowi
nietrudno było się domyślić, że właśnie to było im teraz potrzebne.
<br />
Opuszczając sypialnię ― opustoszała filiżanka zagrzechotała cicho na
spodku (Hannibal przystanął na moment w progu sypialni, upewniając się,
że odgłos ten nie zbudził jego drogiego chłopca), brzmiąc w ciszy niczym
najdonośniejsze dzwony ― rozmyślał nad możliwościami, które los
rozpościerał przed nim w tej jakże dziwnej chwili.
<br />
Walczył ze sobą, walczył z pokusą, by nie przemieścić się korytarzem
wzdłuż rzędu obrazów i nie zapukać do drzwi, za którymi czekał na niego
soczysty owoc jego zdradliwej natury ― z jednej strony Hannibal był
doskonale świadom tego, że nie potrzebował pomocy, z drugiej tak łatwo
było mu sobie wmówić, że tym razem sytuacja przedstawiała się zupełnie
inaczej...
<br />
Odpuścił ― nie poddał się jednak bez walki ― zrozumiał, jak wielkim był
głupcem w momencie, gdy jego duża dłoń ułożyła się w pięść, gotowa
zderzyć się knykciami z gładką powierzchnią dębu, dzielącego go od
młodego du Maurier.
<br />
Jakże mógł w ogóle o czymś takim pomyśleć? Podsuwał swemu umysłowi
zatrute głupoty, scenariusze absolutnie niezgodne z jego dotychczasowym
kodeksem postępowania.
<br />
Obrócił się więc i pomaszerował wolno najpierw schodami, później przez
salon i korytarz, aż wreszcie, pchnąwszy drzwi wyjściowe, znalazł się na
zewnątrz.
<br />
Słońce zdążyło już całkiem zniknąć za horyzontem, pogrążając wrzosowiska
i ogrody w szarej mgle ― powierzchnia stawu wydawała się matowa, martwa
― Hannibal dążył w jej stronę krokiem niepozbawionym zwyczajowej
elegancji i pewności siebie i...
<br />
Przystanął przy mostku, oceniając fachowym okiem poszarpane zwłoki ―
pies musiał zostać zabity nożem wędkarskim ― pierwsze cięcie przebiegało
zapewne przez jego podgardle... Wbrew pozorom zwierzę musiało
doświadczyć mało męczącej śmierci, reszta ran, ta która tworzyła
makabryczną część widoku, zadana musiała zostać już po fakcie.
<br />
Hannibal pochylił się niżej, omiatając spojrzeniem siatkę chaotycznych
cięć ― wiedział, że nie było sensu ich liczyć, ale z każdą chwilą
przekonywał się, że jego przypuszczenia stawały się mylne na coraz
większą ilość ran, szarpanych, kutych i...
<br />
Czy niewielkie półksiężyce, czyżby były one śladami zębów?
<br />
Co mogło spowodować u Will'a tak... Nielogiczne i nieprzewidywalne serie zachowań? Jak bardzo musiał być przerażony, by...
<br />
Czym w momencie swej śmierci stał się Vigoo? Czyją miał twarz, jaki miał kształt?
<br />
Duża dłoń przesunęła się po lepkim śladzie, zbierając z niego z wolna
zasychającą krew ― w głowie doktora zrodziło się kolejne pytanie, które
tym razem zasiało w jego sercu najprawdziwszą trwogę.
<br />
W kim Will Graham ujrzy jeszcze swoje koszmary? Kto będzie następny?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-23, 05:00<br />
<hr />
<span class="postbody"> W korytarzu panował<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>półmrok,
ale nie przeszkodziło to Hannibalowi dostrzec w nim szczupłą sylwetkę w
ciemnym szlafroku. Mleczna skóra chłopca odcinała się na ciemnym tle,
odbijając wpadający przez okna księżycowy poblask.
<br />
Amaury wynurzył się z cienia, nie uśmiechał się. W ciszy popatrzył na spoconego Hannibala.
<br />
On także domyślił się, co oznacza brak szczekania.
<br />
― Nikt nie widział? ― zapytał cicho.
<br />
Wydawało się, że Hannibal odczuł jakąś śladową radość na widok
oczekującego w holu chłopca, ale jego twarz pozostała zmęczona, posępna.
<br />
― Nie sądzę ― odpowiedział z przekonaniem i zbliżył się. Wyciągnął
dłoń, żeby dotknąć bladego policzka. Amaury zbliżył się i objął go
delikatnie, chcąc go pokrzepić. Na słowa, które padły po chwili, nie
mógł być przygotowany. ― W tym domu przestało być bezpiecznie. Myślę, że
powinieneś rozważyć opcję wyjazdu.
<br />
Młodzieniec uniósł głowę, którą oparł o pierś Hannibala, i popatrzył na niego oczami o rozszerzonych źrenicach.
<br />
― Hannibalu, bardzo cię przepraszam. Wiem, że tak byłoby lepiej dla
was, ale ― zawiesił na chwilę głos i przechylił delikatnie głowę ―
niestety nie mogę odejść. Zaznałem w tym miejscu, po raz pierwszy w
całym życiu, absolutnego spokoju i poczucia równowagi. Moje życie było
puste, dokąd nie zamieszkałem u twego boku. Twoje serce śpiewa do mojego
i wiem, że nie będę w stanie znieść ciszy teraz, gdy odkryłem piękno
tych pieśni. Mógłbym porównać to do utraty słuchu, wzroku, węchu, smaku i
dotyku, Hannibalu. Czy byłbyś w stanie żyć, gdyby potrawy nie miały
prezencji, aromatu, smaku, faktury? Nie byłbyś, słodki Apollinie, więc
nie proś mnie więcej o rzeczy tak straszliwe i okrutne.
<br />
Hannibal długo patrzył Amaury’emu w oczy. Amaury widział w jego
spojrzeniu wiele emocji, wśród których dominowała dojmująca potrzeba i
niepokój. Po długiej chwili mężczyzna westchnął, choć niezwykle cicho, i
spojrzał w kierunku kuchni.
<br />
― Wiem, że jest późno ― rzekł, spoglądając nagle niżej, na szlafrok
kryjący większość młodzieńczych wdzięków ― ale może miałbyś ochotę na
kieliszek wina?
<br />
Amaury uśmiechnął się lekko i nie odpowiedział. Zamiast tego wsunął dłoń
w dużą rękę Hannibala i pociągnął go delikatnie do kuchni.
<br />
― Usiądź, Hannibalu. Naleję. Musisz być niezwykle wyczerpany.
<br />
Amaury udał się do spiżarni i przez chwilę wybierał wino. Przyniósł w
końcu jedną z butelek czerwonego, wytrawnego trunku, którego cierpki
smak wydawał się zawsze najmniej ironiczny wobec cierpienia duszy.
<br />
― Mógłbym otworzyć tę? ― upewnił się kulturalnie, nim postawił butelkę
na stole. Dobrze wiedział, gdzie są kieliszki i korkociąg, więc wrócił z
nimi za chwilę. Aksamitną ściereczką usunął z tafli szkła niewidzialny
kurz i pochylił się, a wówczas krótki szlafrok odsłonił pośladki w
kształcie serca i okrąglutkie jądra jak z obrazu.
<br />
Ostrożnie napełnił kieliszki stosowną ilością ciemnoczerwonego trunku i
podał jeden gospodarzowi, nim usiadł obok niego, by ledwie unurzać wargi
w winie.
<br />
― Pomogę ci poczuć się lepiej ― powiedział po chwili ciszy. Znów się
podniósł, odstawił kieliszek na blat i stanął za Hannibalem. ― Jeżeli
pozwolisz, wymasuję cię.
<br />
Na subtelne skinięcie Hannibala delikatne dłonie znalazły się na
skroniach Hannibala i czułe palce naparły z wprawą na newralgiczne
miejsca.
<br />
Amaury począł masować twarz doktora Lectera, kciukami napierając na jej
spięte punkty. Dopiero, gdy pozwolono mu jej dotknąć tak mocno, tak
całkowicie, poczuł, jak bardzo napięte i drżące są mięśnie mężczyzny.
<br />
Masował skronie, uszy, czoło, kości policzkowe, nos, miękkie policzki,
kąciki warg, wreszcie same usta, podbródek i żuchwę. Ujął delikatnie
szyję doktora, kiedy ten uniósł do ust kieliszek, i wyczuł pod palcami,
jak chłodny płyn przepływa mu przez przełyk, i jak porusza się grdyka.
<br />
― Kiedyś matka, ilekroć przychodziły mroźne i ciemne dni, zabierała
mnie na Hawaje, gdzie wśród lazurowych wód, białych piasków,
ciemnozielonych nasyconych liści palm szumiących na łagodnym wietrze,
leżałem godzinami, łaskotany promieniami słońca, i patrzyłem, jakie
kształty przybierają obłoki ― wyszeptał Hannibalowi do ucha. ― Szum fal
pieścił moje zmysły, ciepła woda muskała palce, obmywała dokładnie
rozluźnione ciało, a nikły wiatr gładził mnie po policzkach i równoważył
się z gorącem, przemieniając go w łagodne ciepło. Ogarnął mnie spokój.
Zapomniałem o tym, że istnieje na świecie cokolwiek prócz mnie i mojego
wrażliwego ciała.
<br />
Zsunął marynarkę z ramion doktora Lectera i ucałował jego ucho. Odwiesił ją troskliwie na krzesło.
<br />
― Ludzie w tamtych stronach żyli zgodnie z filozofią Huna. Na pewno o
niej słyszałeś. Jako część natury człowiek powinien poddawać się temu,
co naturalne. Pewien starszy człowiek nauczył mnie techniki lomi-lomi ―
szeptał dalej ― którą zwą „masażem kochających rąk”. Jeśli pozwolisz,
wymasuję każdy cal twojego ciała, opowiadając ci o pięknie tamtejszego
krajobrazu i serwując twym szlachetnym nozdrzom zapachy olejków
eterycznych, które stamtąd przywiozłem. To ukoi twoje zmysły i sprawi,
że pustka w sercu ― Amaury przesunął na nie gładką dłoń ― wypełni się
ciepłem i spokojem.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-23, 17:31<br />
<hr />
<span class="postbody">
Hannibal dobrze rozumiał, jak wielką potęgę stanowiła w świecie
komunikacji pierwotna i piękna siła dotyku ― to zadziwiające, ile można
było nim wyrazić. Wśród tylu kultur, języków i przekonań (religijnych,
etycznych, kodeksowych), dotyk pozostawał czystym symbolem
człowieczeństwa, pozostawał podstawową formą wyrażania uczuć i emocji,
pozostawał czymś niezmiennym. O ile dla samego Hannibala wyrażanie swych
myśli w postaci słów, nie stanowiło na co dzień żadnego problemu, o
tyle gdy w tamtej chwili, przy kuchennym stole, gdy spoglądał w
szmaragdowe tęczówki i spijał z kształtnych warg każde kuszące słowo,
zwykły uścisk wydał mu się nagle o wiele odpowiedniejszy i.. ledwo uległ
tej niemądrej pokusie, ledwo ją w sobie zdusił, opanował. Zadziwiającym
było, jak lekko zapominał przy tym pięknym chłopcu (opierającym swą
smukłą dłoń na jego przedramieniu) o wszystkich murach i zasadach, które
podyktował sobie długie lata temu, i których do tej pory trzymał się z
łatwością w większości przypadków.
<br />
Wyjątek, oczywiście, stanowił Will Graham, ale... nagle myślenie o tym
przepełnionym chaosem młodzieńcu, stało się dla niego niezaprzeczalnie
bolesne ― coś w ich relacji przesunęło się na zły tor i poruszało się
nim w zastraszająco prędkim tempie i Hannibal nie wiedział już, który z
nich winien był przyjąć za to winę ― on sam i jego coraz bardziej
oczywista zdrada, czy po prostu ten umysł, chory, nigdy niewyleczony i
niezdiagnozowany, bo jaką terminologią można się było posłużyć w obliczu
czystego szaleństwa? Przecież nie była to schizofrenia paranoidalna,
nie był to także przypadek dwubiegunowości ― niektóre symptomy może się
zgadzały, ale reszta, one przeczyły same sobie i wszystko to było tak
bardzo...
<br />
― Tak ― odezwał się nieco zbyt gwałtownie; w rzeczywistości przerywał
sobie właśnie gonitwę myśli, ale z perspektywy wpatrującego się w jego
oblicze Amaury'ego, mogło to wyjść odrobinę zaskakująco. ― Twoja hojna
propozycja nie powinna być przeze mnie w ogóle kwestionowana ―
wymruczał, obracając się przodem do swego urokliwego rozmówcy. Pozwolił
się sobie uśmiechnąć, choć to marne skrzywienie warg podkreślało tylko,
jak bardzo był tym wszystkim zmęczony. ― Dotyk i chwila zapomnienia jest
tym, czego potrzebuję w tej chwili najbardziej. Nie potrafię jednak
zgodzić się z tobą, co do jednej rzeczy ― zdecydował się nagle na
szczerość. Wyprostował się, poprawił swą pozycję na wysokim stołku.
Maska opadła, ukazując czysty obraz osoby strapionej i rozbitej, osoby
czującej, osoby, która cierpiała.
<br />
― To nie pustka trawi moje... wnętrze ― krótka chwila zawahania,
"serce" nie przeszło mu przez gardło, nie potrafił, nie umiałby odsłonić
się aż tak bardzo. ― Wydaje mi się, że zaczyna tam jednak brakować
miejsca.
<br />
Amaury najpewniej nie byłby sobą, gdyby nie nadał swej
sypialni odrobiny ― ściany zdobiły zawieszone starannie obrazy i
plakaty, ukazujące egzotyczne krajobrazy ― niektóre z nich Hannibal
rozpoznawał od razu, inne pozostawały dla niego słodką zagadką.
<br />
Duże łoże zdobiły różnokolorowe poduszki ― wszystkie utrzymane były w
eleganckiej tonacji, ich kompozycja absolutnie nie raziła oka, a wręcz
cieszyła je swoją kontrastowością.
<br />
Nie mniejszą uwagę przyciągały również kosmetyki, ustawione w równych
rzędach na toaletce ― kolorowe buteleczki ukazywały różnorodną zawartość
― wonne olejki, perfumy, balsami i pudry najwyższej klasy,
przedstawiały sobą wyjątkowo estetyczny, przywodzący na myśl zmysłową
czystość obrazek.
<br />
Hannibal obrócił się wolno, nacieszywszy się śladami obecności swego
gościa ― Amaury patrzył na niego bez skrępowania ― szlafrok zsunął mu
się z ramienia, ukazując wyraźnie zarysowany obojczyk, który doktor
chciał zakryć i posmakować go jednocześnie.
<br />
Ciężko było mu się zdefiniować w obliczu pragnień, które żywił do tego
chłopca ― była to dla niego o tyle obca sytuacja, że gdy sięgał pamięcią
do choćby i najmłodszych lat swego życia, Hannibal nigdy nie miał
trudności z określeniem swego ustosunkowania do konkretnej jednostki ―
niektóre z nich traktował wprost, jako niższe formy życia, inne wznosił
na piedestał, czyniąc z nich obiekty swej sympatii, a czasem, bardzo
rzadko i głodu. Ale Amaury... Tak łatwo byłoby mu powiedzieć, że łączyła
ich jedynie namiętność, wzajemne pożądanie. Tak łatwo byłoby mu również
zaprzeczyć, jakoby łączyło ich cokolwiek ― parę pocałunków i cichych
obietnic, czymże były takie rzeczy wobec prawdziwej miłości, godnej,
potężnej i niezastąpionej?
<br />
― Hannibal? ― Szczupła dłoń wsunęła się zwinnie pod pokrytą brunatnymi
plamami marynarkę, naciskając łagodnie na przykryty jedynie cienkim
materiałem koszuli tors. Ciemne oczy zwróciły się w kierunku bladej
twarzy, zatapiając się w niej z cieniem ekscytacji. ― Żeby technika
okazała się skuteczna, moje dłonie potrzebują bezpośredniego kontaktu z
twoją skórą ― chłopiec zaśmiał się lekko i nagle doktor Lecter poczuł
się wyjątkowo... niemądry. Uśmiechnął się jednak z nutą zrozumienia,
sięgając do guzików koszuli ― odpinał je nieśpiesznie, nieskrępowany
swym ciałem.
<br />
Pozwalał młodzieńcowi cieszyć się każdym jego kawałkiem, wiedząc, że
musiał on odnajdować go niezwykle atrakcyjnym ― wszystko było przecież
widać w zielonych oczach, już wcześniej, w momencie, gdy śpiesząc przez
podjazd, Hannibal zauważył niespodziewanych gości w swym ogrodzie.
<br />
Pozostając w samej bieliźnie, zawahał się na jedną, krótką chwilę ―
wystarczyło jednak ujrzeć w tęczówkach specyficzny rozbłysk, by
wiedzieć, że ich właściciel pragnął zobaczyć Hannibala Lectera w
pierwotnej całości ― w postaci, której nie dało zasłonić się żadną z
masek drogich garniturów, nie dało się ukryć za woalem przezroczystego
kombinezonu.
<br />
Ciemne bokserki powędrowały na krzesło, do pozostałej części odzienia,
złożonej w niebezpiecznie perfekcyjny stos ― Hannibal ułożył je
delikatnie na spodniach, odsuwając się od krzesła, by Amaury miał na
niego lepszy widok ― nie potrafił powstrzymać uśmiechu, gdy chłopiec
westchnął przeciągle, absolutnie szczery ze swymi odczuciami, Hannibal
doskonale rozpoznawał w nich i głód i pożądanie.
<br />
― Piękno ludzkie ma źródło w symbiozie pięknego umysłu i pięknego ciała ―
Amaury pokierował go delikatnym gestem, by zwrócił się do starannie
zasłanego, okrytego dodatkowo miękkim kocem łoża. ― Połóż się na
brzuchu, Hannibalu.
<br />
Chłopiec odwrócił się do toaletki, by przenieść część buteleczek na
szafkę nocną ― poustawiał je tam w równych rzędach, odkorkowując
niektóre z nich już teraz ― powietrze przesycała teraz specyficzna,
lekko kwiatowa woń, która kojarzyła mu się nieodzownie z młodym du
Maurierem, tylko z nim.
<br />
Ciemne spojrzenie odprowadzało dokładnie wędrówkę długich nóg,
prześlizgiwało się po nich, pozostając na dłużej na smukłych udach,
które pod wpływem siadu, stały się celem aż nazbyt widocznym...
<br />
― Nie skupiaj się teraz na mojej cielesności. zamknij oczy, apollinie. wsłuchaj się w szum pieszczonego łagodnym wiatrem oceanu.
<br />
Apollin usłuchał swego Hiacynta ― zamknął oczy i pozwolił sobie skupić
się na magicznym dotyku, rzeczywiście odnajdując ze zdziwieniem w
pałacach swego umysłu przepiękny widok na rozległą plażę, dziką,
niesplamioną obecnością człowieka. Ledwie potrafił powstrzymać się od
przepełnionego rozkoszą pomruku, gdy zdał sobie sprawę z faktu, że po
raz pierwszy on i jego słodki Hiacynt... Byli całkiem sami.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-23, 18:32<br />
<hr />
<span class="postbody"> Amaury<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>nie
miałby problemu, aby opisać, co czuje do Hannibala. Nie oszukiwał się.
Nawet nie próbował. Nie ukrywał swojego bezkrytycznego podziwu,
bezwzględnego oddania, nieopisanej miłości, głębokiej i niezmierzonej
jak ocean.
<br />
I współczuł. Współczuł temu strapionemu człowiekowi, uginającemu się pod ciężarem lęgnących się w nim myśli, uczuć, lęków.
<br />
Nawet dla Hannibala Lectera zniesienie takiego obciążenia mogło w pewnym
momencie okazać się niemożliwe, a z całą pewnością wyniszczało go,
wypalało od środka.
<br />
Z ukrytego w głębi pokoju głośnika płynęła mistyczna, egzotyczna muzyka,
na tyle cicha, by nie opuścić murów tego pomieszczenia, i na tyle
głośna, by pieścić uszy Lectera harmonijnymi dźwiękami.
<br />
― …szumią też szerokie liście palmy, którą masz nad głową, i szumi
krew, która płynie powoli w twych żyłach, jesteś teraz częścią tego
krajobrazu, jednoczysz się z nim, zlewasz w jeden byt. Twój oddech
odpowiada regularnym ruchom fal, raz, i dwa. Trzy, i cztery. Jest
spokojny, harmonijny, i skupiasz się na nim. Twoja pierś unosi się, gdy…
raz, i dwa, i trzy, i cztery, wdychasz głęboko powietrze, czujesz, jak
napełnia twoje ciało energią natury, jak twe nozdrza wypełnia zapach
oceanu, piasku, słońca i wiatru, zapach kwiatów rosnących wśród
zielonych traw, zapach kokosa, którego mleko rosi twe wargi.
<br />
Amaury przesunął wilgotnym kciukiem po ustach Lectera, zostawiając na nich coś słodkiego, przyjemnego.
<br />
Woda naprawdę chlupocze, kiedy chłopiec nurza rękę w misce z ciepłym płynem, obmywa dłoń i wylewa na nią kwiatowy olejek.
<br />
― Teraz skupiasz się na regularnych uderzeniach swego serca. ― Amaury
położył ciepłe dłonie na łopatkach Hannibala i przesunął po nich
palcami. ― Twoje serce uderza rytmicznie, wsłuchaj się w nie, jest
spokojne, ciepłe, zdrowe i lekkie.
<br />
Czułe dłonie pieściły newralgiczne punkty na plecach i karku, z wprawą zmniejszając napięcie.
<br />
― A wiatr, ciepła bryza, sunie po twych plecach od wody w kierunku lądu, od lazuru w kierunku zieleni.
<br />
Drobne paluszki przystąpiły do umiejętnego masażu każdego kręgu, a
słodkie słowa tworzyły w głowie kojące obrazy, na których Lecter mógł
się skupić, naprawdę zapominając o całym cierpieniu, które rozdzierało
jego duszę na wskroś.
<br />
― Stanowisz harmonijną całość. Twoje palce ― szeptał Amaury, masując
szlachetne dłonie mężczyzny; jakże przyjemne to było, kiedy kciuki
naciskały mocno na opuszki, kiedy wbijały się we wnętrze dłoni ― są
ciepłe i rozluźnione, to uczucie rodzi się właśnie tutaj, w palcach
lewej dłoni, a teraz wspina się po twoim ciele.
<br />
Chłopiec wprowadził Hannibala w jakiegoś rodzaju trans. Być może w
normalnych okolicznościach Lecter nie byłby podatny na takie działania,
znał je przecież tak dobrze, niejednokrotnie samemu je stosując, lecz
nie teraz, nie w chwili, gdy tak bardzo, tak desperacko potrzebował
ulgi.
<br />
Amaury masował jego pośladki, uda, łydki i stopy, mówiąc, że to wiatr,
lub woda, lub piasek, lub liście otaczają Hannibala opieką, że to natura
rozbija spięcia w jego ciele, że to ona daje ulgę, której nie mogły
przynieść żadne słowa.
<br />
Woda zachlupotała cicho. Amaury znów zanurzył w niej dłonie i przesunął
ciepłymi palcami po wystającej kości policzkowej. Mężczyzna pogrążony
był w letargu. Chłopiec nachylił się do jego ucha i delikatnie musnął je
wargami.
<br />
― Słyszysz, co szepczą woda i wiatr. ― Ciepłe powietrze musnęło
wrażliwą muszelkę. ― Szepczą: nie kochasz, nie kochasz, nie kochasz już…
Willa Grahama. Szepczą do ciebie liście i piasek: dla Willa Grahama nie
ma miejsca… w twoim sercu. Szepcze twoje własne ciało, krew i nerwy,
czujesz, jak drżą, jak wibrują od tych słów: nie kocham Willa Grahama,
dla Willa Grahama nie ma miejsca w moim sercu.
<br />
Amaury zmrużył leciutko oczy i pogładził Hannibala Lectera po ciemnych
włosach. Potem zaczął spokojnie zakręcać buteleczki. Wstał, podszedł do
małej wieży stereo i wyłączył muzykę.
<br />
Zrzucił szlafrok i powiesił go na oparciu krzesła. Usiadł i wsmarował w
swoje ciało balsam, poczynając od palców stóp, a kończąc na skroniach.
Nie śpieszył się.
<br />
Potem obszedł duże łóżko i, wciąż nagi, położył się obok Hannibala
Lectera. Patrzył w ciszy na tył jego głowy i na lśniące, nabalsamowane
ciało, aż w końcu wyciągnął rękę i pogładził z wyczuciem ciepłe,
rozluźnione plecy. Balsamy już prawie się wchłonęły. Ich zapach wniknął w
skórę i będzie w niej wyczuwalny przez wiele dni.
<br />
― Doktorze Lecter ― wyszeptał. ― Hannibalu. Hannibalu…
<br />
Mężczyzna w końcu poruszył się i Amaury umilkł. Poczekał, aż Hannibal sam się odwróci ku bijącemu od jego ciała ciepłu.
<br />
Wtedy chłopiec uśmiechnął się lekko i zbliżył usta do krzywych warg, a nogę owinął wokół bioder doktora.
<br />
Ich ciała dotknęły się, a towarzyszące temu uczucie było niczym
porażenie prądem, po którym obaj nie potrafili powstrzymać jakiegoś
rodzaju gwałtownego odruchu.
<br />
Lecter wpił się w słodkie wargi, a Amaury objął go mocno udem, przy czym jego krągłe jądra otuliły członka mężczyzny.
<br />
Języki splotły się ze sobą i młodzieniec wplótł szczupłe palce w
poprzeplatane siwymi pasmami włosy. Zamknął oczy, rozkoszując się
szlachetnym smakiem tych dojrzałych ust, słodkich teraz od mleka kokosa.
<br />
Pozwolił się przewrócić na plecy i objął Hannibala nogami, kiedy ten nad nim zawisł.
<br />
Był gotów oddać mu teraz wszystko. A czy doktor był gotów wreszcie to wziąć?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-23, 22:15<br />
<hr />
<span class="postbody">
Złote piaski rozciągały się od jednej strony horyzontu, po drugą,
mieszając się z wysokimi źdźbłami wściekle zielonej trawy i suchymi
pniami uginających się pod ciężarem kokosów palm ― Hannibal przechadzał
się brzegiem plaży, pozwalając, by chłodna woda obmywała mu stopy
pieszczotą swych łagodnych fal ― ich szum koił jego zmysły, pozwalając
wlać do zatrwożonego serca długo wyczekiwaną pustkę. Potrzebował jej od
tak długiego czasu, że gdy udało mu się po nią wreszcie sięgnąć, otulił
się ufnie szponiastymi palcami nicości, pozwalając im się w nich ukryć,
jak w kokonie.
<br />
Był nagi, ale nie czuł zimna ― słońce otulało jego barki i ramiona swym
ciepłym blaskiem, a gdy stawało się nieznośne, jak na zawołanie
przybywały za nim chmury; tak nienachalna pogoda zdawała się być
idealnym obramowaniem do obrazu prawdziwego raju, ale doskonale zdawał
sobie sprawę, że byłoby to zbyt proste i łatwe, a prostota nie była
ścieżką, którą obrałby świadomie w swoim życiu.
<br />
Mimo to poddawał się świadomie hipnotyzującym dłoniom, ich dotykowi i
słowom, które wlewając się wprost do jego duszy, uciszały jego myśli, aż
w końcu, na krótką chwilę, Hannibal odpłynął.
<br />
Kiedy się ocknął, pierwszym, co ujrzał, były oczy ― duże, zielone,
przysłonięte przez mgłę pożądania. Były to oczy, które kochały się z
jego własnymi źrenicami, które w każdej wolnej chwili uprawiały z nim
namiętną, gorącą miłość.
<br />
Nie pamiętał, który z nich rozpoczął pocałunki ― wszystko zdarzyło się
bardzo szybko. Wiedział natomiast, że to zdecydowanie on był tym, który
przyciągnął do siebie szczupłe ciało i ułożył je pod swoim własnym,
dziwnie lekkim i rozluźnionym.
<br />
Hannibal dotykał drżących ud, badał ich gładką fakturę, pieszcząc białą
jak mleko skórę. Dociskał się do płaskiego brzucha swoim szerokim torsem
i walczył ze sobą, walczył (z każdą chwilą coraz słabiej), choć sam już
nie wiedział, dlaczego ― dotykane uda wymknęły mu się spod palców i
przesunęły się w górę, przesunęły się tylko po to, by objąć go szczelnie
w biodrach, w pasie, by przycisnąć go bliżej, jeszcze bliżej, <span style="font-style: italic;">nieznośnie</span> bliżej, za blisko!
<br />
Amaury, Amaury, Amaury ― orkiestra grała donośnie w pałacu umysłu,
podsyłając w jego duszę uskrzydlające dźwięki ― Hannibal poczuł, gdy
jego twarda męskość ocierała się stanowczo o miękkie i ciepłe jądra,
czuł, gdy pozostawiała na nich wilgotny ślad.
<br />
Uniósł się w górę, opierając ostrożnie po łokciu ― wolną dłoń skierował z
powrotem na jedno z ud, ale tym razem nie pozostał na nich, zsunął się
jedyni niżej, układając ją na drżącym podbrzuszu młodzieńca. Dysząc
ciężko, przechylił głowę tak, by móc znowu zatopić się w zielonych
tunelach roziskrzonych oczu chłopca, zwinne palce roztarły z czułością
krople potu i wreszcie dotarły do zaczerwienionego trzonu, obejmując go z
czułością i czcią, zupełnie tak, jakby w istocie sięgał po królewskie
berło, swój symbol władzy, kruchy i delikatny, ale tak ważny, niezwykle
ważny.
<br />
― Man tai taip lengva pasinerti į šį žalią. Tai būtų taip paprasta
nusimesti...* ― wychrypiał z trudem, wykrzywiając wargi w sugestywnym
uśmiechu. Obserwował wędrówkę grdyki wzdłuż gardła chłopca ― nieco
wygięta pozycja, w której się teraz znajdował, utrudniała mu
przełykanie, dzięki czemu ta niepozorna, ruchliwa część była teraz
doskonale wyeksponowana; ciemne oczy przesuwały się po niej, płonąc
nieposkromionym głodem.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Zatapia zęby w odsłoniętym kawałku
skóry, dociera do rany, wsuwa się w nią językiem ― ssie rozszarpaną
tkankę z całej skóry i jęczy ochryple, nagrodzony słodkawym nektarem.
Krew spływa mu po wargach i podbródku, jej krople nikną w owłosieniu
pokrywającym klatkę piersiową. Will opiera się o kafelki i odchyla mocno
głowę, jego...</span>
<br />
Zamrugał, zwabiony nagłym odgłosem gwałtownie wciąganego powietrza ― w
jednej chwili rozumiał, że jego dłoń zacisnęła się odrobinę zbyt mocno;
Amaury wyglądał tak, jakby już teraz domyślił się, co takiego nawiedziło
głowę jego Apollina, ale Hannibal zdusił jego słowa gwałtownym
pocałunkiem ― rozchylił słodkie wargi młodzieńca swoim własnym językiem,
wkradając się do jego wnętrza, niczym wielki, natrętny, spragniony
pieszczot wąż. Jego dłoń, kontrolowana teraz całkowicie przez
przytomność umysłu (i nieskończone pokłady pożądania) ruszyła
równomiernym rytmem, naciągając niezwykle delikatną skórę tak, by
odsłonić w pełni różowy, wilgotny czubek erekcji ― w swoim odruchu
przycisnął do niego opuszkę kciuka i docisnął go do pulsującej cewki,
łapiąc w usta każdy, najmniejszy nawet jęk swego drobnego kochanka.
<br />
Pragnął przestać porównywać miękkich czarnych fal, do dzikiej gęstwiny
loków, pragnął przestać widzieć błękit tam, gdzie znajdowała się już
tylko zieleń ― był wodą, która pragnęła odbijać w sobie tylko szerokie
liście palm, wysokie źdźbła zielonej trawy i nigdy, już nigdy nie barwić
się lazurem nieba. I choć sam nie wiedział, dlaczego, poczuł wraz z
tymi myślami złość i wstręt, rozżalenie, że powstrzymywał się tak długo
przed całowaniem tych warg, że tak długo walczył ze sobą, by nie
rozszerzać tych pośladków, wsuwając między nie palec (nie potrafił nie
jęknąć, gdy okazało się, że ciasne wnętrze było już starannie
przygotowane), że tak długo bał się postąpić wbrew człowiekowi...
<br />
Którego w ogóle nie potrzebował.
<br />
<br />
*Tak łatwo przychodzi mi zanurzyć w tej zieleni. Tak łatwo byłoby się w niej utopić...</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-23, 23:22<br />
<hr />
<span class="postbody"> Amaury<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>jęknął
i wygiął ciało w łuk, przesuwając uda jeszcze trochę wyżej, aż w końcu
oparł się gładkimi, pachnącymi olejkami łydkami o ramiona Lectera. Był
bardzo zgrabny i wygimnastykowany, dbał o swe ciało tak samo jak o
umysł, nie sprawiło mu więc problemu trwanie w takiej pozycji, a
Hannibal, cóż, Hannibal mógł teraz pieścić go tak głęboko, jak tylko
chciał.
<br />
Amaury był, mimo młodego wieku, zaskakująco wprawnym kochankiem.
Dostosowywał się do ruchu dłoni mężczyzny i chyba dobrze wiedział, jak
się położyć, pod jakim kątem odchylić głowę, w jakim tonie zajęczeć, by
prezentować się najatrakcyjniej, nie zdawało się to jednak sztuczne.
<br />
Jedną z dłoni gładził włosy mężczyzny, odpowiadając na coraz głębsze
pocałunki, a drugą na oślep sięgnął po jeden z olejków. Hannibal
usłyszał, jak zakrętka uderza cicho o podłogę, a potem poczuł w
nozdrzach łagodny zapach egzotycznych roślin.
<br />
― Ach ― jęknął wprost w jego usta młodzieniec i na chwilę odsunął dłoń
od włosów Lectera, by zwilżyć sobie palce ciepłą, pachnącą mazią.
<br />
Lewa dłoń wróciła do pieszczenia skóry głowy, a prawą Amaury sięgnął w
dół, minął swoje wypięte krągłości, minął rękę Hannibala pieszczącą jego
gładkie, przyjemnie przylegające do palców wnętrze, i dotarł wreszcie
do swego celu, do dorodnego owocu, który już od jakiegoś czasu obijał mu
się o pośladki i uda, zostawiając nań swoje perliste soki.
<br />
Ujął go, ssąc zachłannie wargę Hannibala, tę dolną, nieznacznie cofniętą
wargę, i smakowała tak dobrze, tak doskonale, gdy przygryzał ją
delikatnie, z wyczuciem, i lizał; i zasysał się na niej dopóty, dopóki
nie zaczerwieniła się i nie napuchła.
<br />
Wtedy przesunął usta i począł obcałowywać i zasysać inne fragmenty skóry
Lectera, wszystko, co tylko znalazło się w ich zasięgu. W tym czasie
jego palce wprawnie przesuwały się po rozpalonym dowodzie drzemiącej w
Hannibalu namiętności, wsmarowując weń cierpliwie i starannie gęsty
balsam.
<br />
Potem, nie zwlekając i nie czekając, aż magia chwili pryśnie, sam
delikatnie nakierował pokaźną męskość we właściwe miejsce. Potarł jej
czubeczkiem penetrowane jeszcze przed momentem przez długie palce
wejście, i napiął mięśnie, a potem rozluźnił je, łaskocząc nimi śliską,
wrażliwą, odsłoniętą główkę.
<br />
To najwyraźniej było dla doktora zbyt wiele. Chwycił drobną dłoń i
splótł ich palce, a drugą ręką w tym samym czasie ścisnął mlecznobiałe
biodro i przycisnął je do siebie; nabił słodkie serce pośladków na
twardego jak skała członka, którego żyły uwidoczniły się już tak mocno,
że wyglądały jak ciemne pnącza jakiejś rośliny.
<br />
Wargi Amaury’ego rozwarły się szeroko, lecz nie uleciał spomiędzy nich
żaden prostacki krzyk. Chłopiec chwycił gwałtownie twarz Lectera i
patrzyli sobie w oczy, gdy Hannibal wykonywał pierwsze głębokie,
upragnione, lecz powolne pchnięcia.
<br />
Tak długo ich sobie odmawiał, a teraz, gdy wreszcie pozwolił sobie
posiąść to ciało, ono odpowiadało tak żywo, tak synchronicznie na jego
działania. Mokre mlaśnięcia dochodzące z dołu były może dość
obsceniczne, ale Amaury darował już sobie maskę młodego dżentelmena, nie
potrafiąc utrzymać jej w takiej chwili. W jego oczach malowała się
teraz czysta żądza, wszystkie prymitywne emocje, nad którymi zwykle
starał się panować. Przylgnął mocno do silnego ciała Hannibala – od jak
dawna o tym marzył – i kiedy Hannibal znów wypchnął biodra, wyszedł mu
na spotkanie, wijąc się pod nim jak wąż, dopasowując się do jego tempa, a
nawet je trochę przyspieszając.
<br />
Hannibal nie mógł mieć pojęcia, jak doskonale wyglądał tak spocony,
nieobecny, nieokrzesany. Włosy, zawsze tak schludnie uczesane, Amaury po
raz pierwszy zobaczył tej nocy w nieładzie. Przygładził je
półprzytomnie, ale nie wróciły już do schludnego zaczesania, więc cofnął
dłoń tą samą drogą, zagarniając je teraz w przeciwnym kierunku i
wprowadzając chaos.
<br />
Pożerał każdy z ochrypłych oddechów, ze zduszonych westchnień, jęków. I
sam jęczał. Melodia, którą grali, miała dwa źródła, pochodziła z dwóch
serc.
<br />
Ich zbliżenie nie było zwierzęce. Było romantyczne i namiętne. Byli tak
blisko, iż niemal zlewali się w jeden byt. Ich skóry ślizgały się po
sobie, włoski porastające pierś Hannibala szorowały po gładkim ciele
chłopca. Jądra Lectera uderzały w wypięte pośladki, a pośladki uderzały w
jądra, odpowiadając na każdy ruch z gorliwością, z zaangażowaniem,
szybko, coraz szybciej, trzask, trzask, trzask.
<br />
Całowali się, kiedy tylko byli w stanie. A gdy nie byli, to patrzyli
sobie w oczy, ocierając się wargami lub nosami, owiewając swe twarze
gorącym oddechem, jęcząc do swych uszu.
<br />
Dłoń Amaury’ego zabłąkała się na plecach Hannibala. W którymś momencie
spoczęła na pozostawionej przez Vergera pieczęci. Chłopiec zmarszczył
leciutko brwi, jakaś myśl musiała przemknąć przez jego umysł, ale szybko
o niej zapomniał, szybko odrzucił głowę i pozwolił się całować po szyi,
jęcząc coraz wyżej, coraz bardziej drżąco.
<br />
Im bardziej przyspieszali, tym trudniej było skupić się na splataniu
języków, więc ich pocałunki przyjęły chaotyczną formę. Wciąż jednak
każdy oddech Hannibala należał do Amaury’ego, a każdy oddech Amaury’ego
był własnością Hannibala.
<br />
Nie istniało nic, co mogłoby ich rozdzielić.
<br />
― Ach…! ― młodzieniec zacisnął zęby na dolnej wardze i wytrzeszczył
oczy. Hannibal uderzył w prostatę, posyłając falę prądu do smukłej
męskości. Chłopiec nie potrafił już wytrzymać, nie potrafił.
<br />
― Dotknij mnie, proszę ― jęknął desperacko wprost do wrażliwego ucha i
nie powstrzymał wykrzyknienia ulgi, gdy niemal od razu poczuł gorące
palce tam, gdzie potrzebował ich teraz najbardziej.
<br />
Uda zaczęły mu drżeć, a łydki naparły mocno na ramiona Lectera,
utrudniając mężczyźnie poruszanie się. Amaury jednak nie zaprzestawał
ruchu bioder, jego pośladki tańczyły, nabijały się same na wielki,
pulsujący organ, brały go zachłannie, szybko i w całości, do samego
końca, nie pozwalając, by Hannibal cofnął się za bardzo, by uczynił
pchnięcia głębszymi, płacąc za to zwiększeniem dystansu między ich
ciałami.
<br />
― Wypełnij mnie sobą ― szepnął niespokojnie Amaury, i Hannibal nigdy jeszcze nie słyszał go przemawiającego w taki sposób.
<br />
Chłopiec zacisnął z całej siły kończyny wokół bioder i ramion Lectera i
wyprężył się pod wpływem kumulującego się w podbrzuszu uczucia, które
odebrało mu mowę.
<br />
Z obrazem poruszającego się Hannibala przed oczami, z kroplami jego potu
na twarzy, ze smakiem jego skóry w ustach, z dłonią poruszającą się
szybko na członku, nie potrafił powstrzymać narastającej w nim burzy.
Ona musiała znaleźć ujście i znalazła, nim zdołał wydusić z siebie choć
słowo.
<br />
Pociemniało mu przed oczami, a te błysnęły białkami na chwilę przed tym,
jak powieki zacisnęły się, a usta rozwarły szeroko, jakby chciały
pożreć cały świat.
<br />
Wówczas, trawiony przez gorąc porównywalny chyba tylko z płomieniami
piekła, doszedł. Rozlał się w tej dużej dłoni, posuwany niemalże
mechanicznie i tak szybko, że nie rozróżniał już poszczególnych odgłosów
zderzających się ze sobą ciał. W tej jednej chwili, w chwili
największego tryumfu, euforii, nie było nic, co mogłoby sprowadzić go na
ziemię.
<br />
Żaden ból, żadna sytuacja.
<br />
Zostawił zadrapania na plecach Hannibala, gdy bezwiednie przeciągnął po
nich palcami. Och, jakże się tym nie przejął. Jakże nieważne to było
wobec tego, co właśnie robili, co robił ten wspaniały człowiek z jego
drobnym, roztańczonym ciałem. Dogorywając, szarpał się jeszcze, wypychał
biodra dla swego kochanka, wystawiał się dla niego.
<br />
Wiedział, że on też już nie może. Czuł to w każdym oddechu, który łaskotał jego szyję.
<br />
Znów wbił paznokcie w spocone plecy Lectera, kiedy ten uderzył w niego,
zdawać by się mogło, z całej siły. Nie zdołał zapanować nad zduszonym,
bolesnym okrzykiem. I drugim. Lecz nigdy nie przerwałby tego tornada.
<br />
Nigdy nie poprosiłby o delikatność.
<br />
Nigdy jej nie potrzebował.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-28, 18:31<br />
<hr />
<span class="postbody">
Amaury, mały cudotwórca ― któż mógłby się spodziewać, że ten spokojny i
ułożony młodzieniec, zamieniał się pod wpływem pożądania w istny wulkan
zmysłów i emocji?
<br />
Hannibal kosztował jego słodkich warg, nieporównywalnie miękkich i
sprężystych, niczym połówki wyjątkowo soczystej brzoskwini, w którą
można było się wgryźć jednym ruchem szczęk.
<br />
Dotykał mlecznobiałej skóry, z wyczuciem, nie ważąc się pozostawić na
niej choćby i najlżejszych pręg ― wiedział bowiem, że wobec tak
delikatnego materiału, każda szkoda pozostałaby na nim długo i goiłaby
się wolniej, niż na czymkolwiek innym. Piękny, biały płaszcz, którym
owleczone było ciało Amaury'ego, który oplatał ściśle jego kości i
mięśnie, zasługiwał na najwyższe środki ostrożności, na najdonioślejsze
wyrazy uznania.
<br />
Ogień, który trawił jego serce i gotował się od dłuższego czasu w
żyłach, znalazł wreszcie ujście ― Hannibal poddawał mu się biernie,
pozwalał mu się spalać, ulegając gorącym płomieniom ogarniającym jego
ciało i umysł.
<br />
Przycisnął się gwałtownie mocniej, a drobne ciało spięło się wyraźniej,
podczas gdy ciasny tunel oplótł trzon jego męskości w rozpaczliwie
szczelnych spazmach rozkoszy ― Amaury krzyknął krótko i otworzył oczy, a
wtedy Hannibal zajrzał w nie na chwilę, ale nie widział w nich już
równowagi ― zielone tunele wrzały wezbraną lawą i były zupełnie jak dwa
Wezuwiusze, wzywające go swym zakazanym gorącem, wołające niezwykłą
siłą. I poczuł ten wybuch, poczuł go całym swoim pracującym
nieprzerwanie ciałem, gdy chłopiec wygiął się nagle w przepełnionym
zmysłowym uniesieniem łuku, jego wargi rozchyliły się szeroko, a gorąca
ciasnota, ona...
<br />
Hannibal nie krzyczał, gdy dusiło go spełnienie ― jedynym, co potrafił z
siebie w istocie wydać, był zduszony jęk, przepełniony ni to bólem, ni
spełnieniem. Ukojenie mieszało się z ulgą, ekscytacja ze spokojem,
radość z lękiem i smutkiem, i tak ciężko było mu w tym wszystkim wyłapać
jedno, trwałe uczucie, do którego mógł się jakkolwiek odnieść...
<br />
Wargami wpił się w bladą, spoconą szyję ― ssał jej delikatną skórę,
pożerał jej wyeksponowane fragmenty, wchłaniał je w siebie, stawał się
ich częścią i..
<br />
Nie miał pojęcia, ile to wszystko trwało ― wiedział jedynie, że po
jakimś czasie zdołał obrócić się na bok, ześlizgnąć z drobnego ciała
młodego kochanka i popatrzeć na niego, spod ciążących powiek ― podziwiał
każdy fragment długich członków, zapatrywał się bezwiednie w szczupłą,
unoszącą się (powoli, łagodnie) w coraz równiejszym tempie... Tak dobrze
było mu leżeć w tym łożu i w tych ramionach, tak dobrze było mu
poddawać się łagodnej pieszczocie, gdy jeden z chłodnych palców
przesuwał się wolno wzdłuż owłosionej piersi, gdy miękkie wargi
przyciskały się do jego skroni, gdy przez gasnącą ciemność przebił się
ochrypły głos i wyszeptał mu do ucha jego imię. Nikt nie szeptał go w <span style="font-style: italic;">taki</span> sposób, nikt nie potrafił chyba...
<br />
― Hannibalu ― powtórzył Amaury; jego oczy błysnęły w świetle
wypalającej się świecy. ― Słodki Apollinie. Głupotą byłoby chyba nie
powiedzieć, że przeżyłem właśnie najsłodsze, najupojniejsze chwile. Ile
razy w przypływach śmiałości wyobrażałem sobie... A jednak nie miało się
w to żaden sposób do obrazów, które podsuwały moje myśli. To, co nas
dzisiaj połączyło... Nigdy nie doświadczyłem...
<br />
Hannibal nie dowiedział się, czego Amaury nigdy nie doświadczył. Cichy
szept kochanka przerwało mu natarczywe pukanie do drzwi. Dla pewności,
wyjrzał jeszcze raz przez okno ― na zewnątrz panowały iście egipskie
ciemności. Któż mógł więc pragnąć odwiedzać ich o takiej porze?
<br />
― Zaczekaj tu ― wychrypiał, ubierając się pośpiesznie. Pukanie nasilało
się z każdą chwilą; jego urywana częstotliwość świadczyła o niezwykłej
nerwowości gościa. ― Za chwilę wrócę, by dokończyć z tobą naszą rozmowę.
<br />
Pozwolił, by jego obliczę przeciął łagodny uśmiech, choć myśli zatruwała
mu teraz perspektywa osoby, dobijającej się wściekle do jego drzwi ―
nocne wizyty nigdy nie świadczyły o niczym dobrym; z reguły przynosiły
jedynie kłopoty, a Hannibal stronił od kłopotów, ponieważ miał ich dość
na swej głowie i nie miał ochoty radzić sobie z następnymi.
<br />
Tuż przed otwarciem drzwi, zerknął w lustro, obrzucając swoją twarz
niedowierzającym spojrzeniem ― jego twarz... wydawała się nagle młodsza,
dużo młodsza. Zmarszczki wygładziły się, oczy jaśniały dziwacznym
blaskiem, a wargi, czerwone i napęczniałe od pieszczot, odznaczały się
widocznie, niemalże rażąc swą krzykliwością.
<br />
Wystarczyło parę chwil (przepełnionych namiętnym oddaniem, szeptami,
splecionymi palcami, potem, życiem, wszystkim) i nagle znów wyglądał
tak, jakby za pomocą jednego gestu mógł przywołać cały świat do swych
stóp. To zadziwiające, ile sił dawało mu dziwne uczucie, którym...
<br />
― Panie Petrauskas ― Usłyszał zza drzwi znajomy głos. ― Jest pan tam?
<br />
Wyrwany z zamyślenia, oderwał wzrok od lustra i przekręcił klamkę,
uchylając drzwi na tyle, by ukazać się kobiecie w całej swej uprzejmej
krasie. Jilly wbiła w niego czerwone od płaczu oczy, spoglądając na
niego z widoczną desperacją.
<br />
― Mój syn ― wyjęczała żałośnie, wycierając nos w wymiętoszoną
chusteczkę (Hannibal cofnął się delikatnie, powstrzymując się z
ledwością grymas obrzydzenia. ― Olley... Szukałam go wszędzie, ale
nigdzie nie znalazłam, chłopiec nigdy nie opuszczał domu na dłużej, niż
mu pozwalałam... Na trawniku, przy lesie, zobaczyłam k-krew! ―
Wyszlochała. ― Proszę, pomóżcie mi go znaleźć, boję się, że porwało go
jakieś zwierzę, tamten las, on jest pełen tego w-wszystkiego. Proszę!
<br />
Hannibal poczuł specyficzne szarpnięcie adrenaliny, gdy jego serce
przyśpieszyło swym rytmem, rozsadzając się buńczucznie w klatce
piersiowej ― seria możliwych wydarzeń zaatakowała umysł, podsuwając do
niego obrazy. Każdy z nich przynosił nowe, coraz mniej szczęśliwe
zakończenie.
<br />
― Oczywiście, Jilly ― przemówił wreszcie ― pozwól tylko, że odpowiednio
się ubiorę. Wezmę ze sobą latarki i wszelki sprzęt. Czy dzwoniłaś już
na policję? ― Zapytał spokojnie, spoglądając kobiecie w oczy. Krew
szumiała mu w żyłach, wprawiając skronie w specyficzne drżenie.
<br />
― Nie ― odpowiedziała Jilly, wzdychając urywanie. ― Sądzi pan, że powinnam? Może pomogliby na...
<br />
― Obawiam się, że jest to bezsensowne ― Hannibal westchnął z idealnie
udawanym smutkiem. ― Policja nie zrobi niczego z zaginięciem twego syna,
nim nie miną dwadzieścia cztery godziny. Takie jest prawo.
<br />
― Och, oczywiście. No, tak, zapomniałam. Poczekam na ciebie tutaj, Daliusie. Czy Linas do nas dołączy?
<br />
― Niestety, mój mąż nie czuje się ostatnio najlepiej ― Hannibal
powstrzymał się od przyjęcia na twarzy jakiejkolwiek miny. ― Nie mniej
jednak, każda pomoc się przyda. Mój bratanek spędza u mnie ferie, myślę,
że jego bystre spojrzenie przyda się do akcji poszukiwawczej.
<br />
― Dziękuję panu ― zaszlochała Jilly, odsuwając się od drzwi. ― Bardzo
dziękuję. Poczekam tu, chcę mieć pewność, że gdybym.. Coś usłyszała...
Rozumie pan, że wtedy będę.
<br />
― To naturalne ― westchnął, sięgając do klamki. ― Do zobaczenia za chwilę.
<br />
Hannibal zamknął za sobą drzwi i odsunął od nich, wpatrując się przez
długą chwilę w lustro. Tuż nad jego głową, w ich małżeńskiej sypialni,
znajdował się pogrążony we śnie Will. Świadomość, że to właśnie za jego
grzechy, za cały ten chaos i nieprzewidywalne akcje (przecież oczywistym
było, kto stał za zaginięciem małego Olly'ego) przyjdzie mu się
tłumaczyć, napawała doktora niewyjaśnionym wstrętem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-28, 21:05<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>obudził
się przepełniony dziwną, dojmującą tęsknotą. Popatrzył zaspanym
wzrokiem na pustą połowę łóżka, którą zwykł zajmować jego przyjaciel,
kochanek, partner życia i zbrodni. Przesunął opuszkami palców po
materiale poduszki, która nie nosiła na sobie śladów niczyjej obecności.
Zostawił w niej drobne wgniecenie. Hannibal tu nie spał, nie było go
tutaj tej nocy.
<br />
Młodzieniec podniósł się nieśpiesznie do siadu i odgarnął włosy z
twarzy. Rozejrzał się po opustoszałej sypialni. Musiało być dość późno.
Lecter zawsze budził go o stosownej porze, ale tym razem tego nie
zrobił. Może pojechał na zakupy.
<br />
Will podszedł do okna, odsłonił je, otworzył i zaciągnął się zapachem
wrzosów. Słońce było już wysoko na niebie. Pogoda dziś dopisywała.
Wystawił twarz do łagodnych promieni i uśmiechnął się blado, przez
chwilę trwając tak po prostu z zamkniętymi oczami.
<br />
Potem udał się do łazienki, żeby się umyć i ubrać (chyba brał prysznic
wieczorem; włosy pachniały mu świeżo, szkoda tylko, że znów nic nie
pamiętał).
<br />
Zszedł na dół, coraz bardziej zdziwiony ciszą. Zdaje się, że Hannibal i…
jego gość, gdzieś wyszli. I najwyraźniej zabrali ze sobą Viggo.
<br />
Może po prostu poszli na spacer, pomyślał, wyglądając przez kolejne
okna. Wszedł do kuchni, ale nie wydawało mu się, aby ktoś dziś spożywał
tu jakiś posiłek. Na stole stały tylko dwa kieliszki, jeden całkiem
pusty, drugi wypełniony niewielką ilością wina.
<br />
Spojrzenie Willa pociemniało raptownie. Miał wrażenie, jakby nie spał
jednej nocy, tylko kilka dni lub nawet tygodni. Że dużo go ominęło.
<br />
Być może Hannibal znów podał mu jakieś śroki, całkiem prawdopodobne, że
we współpracy z tym… chłopakiem. Wyjaśniałoby to, dlaczego czuł się tak
dziwnie. Tak, jak kiedyś.
<br />
Chwycił kieliszek i przyjrzał mu się uważnie.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Naleję</span>.
<br />
Drgnął i zesztywniał, słysząc głos Amaury’ego w swoim uchu. Dobiegł go
chlupot wina. Powiódł wzrokiem za białymi dłońmi, które napełniły
kieliszek i cicho odstawiły butelkę na blat.
<br />
Tam już została.
<br />
Taki idealny, Amaury był taki idealny, nieskazitelny, doskonały.
<br />
Will oparł się pośladkami o krawędź stołu i unurzał wargi w
ciemnoczerwonym napoju. Wytrawne wino wydaje się zawsze najmniej
ironiczne wobec cierpienia duszy. <span style="font-style: italic;">Pomogę ci. Potrafię cię pokrzepić</span>. Will zamrugał, wpatrując się w twarz Hannibala, piękną, ale zmęczoną.
<br />
Hannibal siedział przy swoim dębowym biurku, trzymając się za zranione w
pojedynku udo. Na jego podbródku widniała stróżka zastygłej już krwi.
Chwilę temu Will wszedł do jego gabinetu wraz z Jackiem Crawfordem, by
odkryć w nim zwłoki nieszczęsnego Franklyna i okrutnego Tobiasa Budge’a.
<br />
Policjanci robili zdjęcia i sporządzali notatki, a oni patrzyli na
siebie z bliska. W oczach Hannibala malowały się podziw, zachwyt,
śladowe zaskoczenie i jakiegoś rodzaju ulga. Will też czuł ulgę. Wtedy
wydawało mu się, że Hannibal był o włos od śmierci. Że padł ofiarą tej
sytuacji z jego winy. Tymczasem w rzeczywistości Hannibal od samego
początku był jej panem i właśnie go podziwiał. Will przetrwał próbę, na
którą go wystawił: uszedł z życiem, nie dał się zabić Budge’owi.
<br />
Przeżył i zaimponował Lecterowi.
<br />
Will zaśmiał się. Był taki skrępowany spojrzeniem, którego nie potrafił
wówczas zrozumieć. I tak przepełniony ciepłymi odczuciami względem tego
inteligentnego, ale niewinnego, zdawało mu się, człowieka.
<br />
Co się stało? Kiedy ten podziw zniknął z rdzawego spojrzenia? Kiedy zastąpiło go coś innego?
<br />
Młodzieniec poruszył się na dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, kieliszek w jego dłoni zadrżał.
<br />
― …dowiedzieć. Policja pewnie i tak będzie chciała nas wszystkich
przesłuchać ― mówił właśnie Amaury. ― W tym stanie będzie pierwszym
podejrzanym.
<br />
Hannibal odpowiedział ciszej coś, czego Will nie dosłyszał.
<br />
Wciąż z kieliszkiem w dłoni młodzieniec stanął w progu jadalni, skąd
popatrzył na Lectera, który zamykał właśnie drzwi za swym gościem.
<br />
― Hannibal ― odezwał się do niego łagodnie, starając się po prostu
zignorować dławiącą zazdrość, która doprowadzała go do mdłości. Nie
patrzył na tego ślicznego chłopca, nie porównywał się do niego, udawał,
że go tu z nimi nie ma. ― Gdzie jest Viggo? Nie z tobą?
<br />
Musiał również postarać się zignorować to szybkie spojrzenie, które Lecter wymienił z Amaurym, nim udzielił mu odpowiedzi.
<br />
Ale kiedy jej udzielił, nagle pobudki takie jak zazdrość przestały być istotne.
<br />
― Viggo ― rzekł ― zapuścił się do lasu. Znaleźliśmy jego szczątki w
opłakanym stanie. Jestem przekonany, że padł ofiarą dzikiego zwierzęcia,
najpewniej niedźwiedzia.
<br />
Will musiał się chwycić framugi, by się nie przewrócić. Pociemniało mu
przed oczami, serce przyspieszyło gwałtownie, a płuca stały się nagle
zbyt ciasne, by mógł nabrać wystarczająco dużo powietrza.
<br />
Ten pies <span style="font-style: italic;">nigdy</span> nie odchodził daleko bez swego pana. Był stary. Towarzyski. Przywiązany. Jeżeli poszedł do lasu… to tylko za kimś… komu ufał.
<br />
Zaciśnięte na framudze palce Willa pobielały.
<br />
Niedźwiedź?
<br />
Och, nie.
<br />
Nie niedźwiedź. Will był pewien. Musiał go zobaczyć. Musiał zobaczyć i poznać prawdę.
<br />
― Chcę… go zobaczyć… ― wydusił z trudem przez zaciśnięte zęby.
<br />
Hannibal zbliżył się do niego i położył mu dłoń na czole. W jego oczach nie było podziwu, tylko lekarska troska.
<br />
― Will, wczorajszej nocy pochowałem twojego psa. Mogę pokazać ci to
miejsce. Wybacz mi, nie mogłem czekać, jego zwłoki mogły przyciągnąć
więcej zwierząt.
<br />
― Pokaż ― wydusił młodzieniec, i Hannibal poprowadził go do ogrodu, a
Amaury ruszył ich śladami, trzymając się jednak z tyłu. Pokazał mu to
miejsce, ale kiedy zrozpaczony Will chciał udać się po łopatę i rozkopać
świeży grób, coś jakby w Lecterze pękło; podszedł gwałtownie do
młodzieńca i chwycił go za twarz, a w geście tym była jakaś tłumiona
furia, zatrważająca agresja, z jaką Hannibal <span style="font-style: italic;">nigdy</span>
go nie dotykał. Nigdy, nawet wtedy, gdy był nim najbardziej
rozczarowany. Nawet wtedy, gdy chciał go ukarać. I to przeraziło Willa
jak nic do tej pory.
<br />
― Dość tego. Mamy teraz inne problemy, z którymi trzeba się uporać.
Sąsiedzi zaczynają interesować się naszym życiem. Wychodząc w środku
dnia, żeby rozkopać grób i wydobyć zwłoki psa, wzbudzisz ich
podejrzenia. Nie potrzebujemy ich teraz ― powiedział mężczyzna i Will
zesztywniał pod jego dotykiem. Załzawionymi oczami patrzył na dojrzałe
oblicze, które wydawało mu się teraz zupełnie obce.
<br />
Czy to ten sam Hannibal, w którego pierś wtulał się na skarpie; czy ten
sam Hannibal, który tak o niego zabiegał; czy ten sam Hannibal, który
odpowiedział mu z głęboką powagą „a ja kocham ciebie”?
<br />
― Hannibalu, spokojnie ― wtrącił z wyczuciem Amaury. ― Will na pewno
rozumie sytuację. Prawda, Will? Nie chcemy teraz kłopotów.
<br />
Hannibal puścił policzki młodzieńca, a ten odsunął się o dwa kroki i
osunął powoli na kolana przy świeżo zasypanym dole. Wziął w garść
wilgotną ziemię i zaczął szlochać, przesypując ją bezmyślnie przez
palce.
<br />
Amaury ostrożnie ujął Lectera za przegub i pociągnął lekko w swoją stronę.
<br />
― Naprawdę jest przekonany, że to ja ― westchnął. ― Biedak. Nie jestem
pewien, czy powinien rozmawiać z policją w takim stanie. Od razu stanie
się głównym podejrzanym.
<br />
Hannibal odwrócił się do Willa.
<br />
― Powinieneś napić się herbaty i uspokoić ― rzekł ochryple, ale
młodzieniec zazgrzytał tylko zębami. Kiedy podniósł głowę, w jego
spojrzeniu była najczystsza nienawiść, o której pokłady kiedyś by się
nie posądzał.
<br />
Amaury, na którym ten wzrok się zogniskował, poczuł się nieswojo. Miał
przeczucie, że gdyby nie stał między nimi Hannibal, Will rzuciłby się na
niego, gotów zamordować go gołymi rękami.
<br />
― Will ― ponaglił go doktor, ale młodzieniec potrząsnął głową, oddychając głośno i nieregularnie.
<br />
― Nie tknę niczego, co mi podasz, Lecter ― wydusił. ― Przez ciebie
tracę zmysły. Idź, idź ze swoim niedźwiedziem… Mnie zostaw w spokoju.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-29, 01:23<br />
<hr />
<span class="postbody">
Lecter ― nazwisko odbiło się echem w jego głowie, pozostawiając po
sobie dziwne uczucie nienasycenia ― Hannibal odzwyczaił się od
brzemienia tego nazwiska, wypowiadanego przez Willa Grahama, wszystko,
co nie było jego imieniem, brzmiało w nich obco i niewłaściwie.
<br />
Ciemne oczy zwróciły się ku pobladłemu obliczu; doktor zdawał sobie
sprawę, że przesadził i dał się ponieść (on, właśnie on) emocjom, ale z
jakiegoś powodu, czuł w stosunku do niestabilnego młodzieńca
niewytłumaczalną... złość? A może wściekłość, może to było już to, sam
nie wiedział.
<br />
Wiedział jednak, że za wszelką cenę zarówno on, Amaury, jak i Will,
musieli zrobić wszystko, by odsunąć od siebie podejrzenia policji.
<br />
Zeszłej nocy, Hannibal zwodził i mamił biedną Jilly, skrupulatnie
omijając wszelkie miejsca, które w jakiś sposób pasowały mu do ukrycia
zwłok ― kobieta zawodziła przez okrągłe sześć godzin, wznosząc prośby,
modlitwy, błagania, a wreszcie i groźby kierowane do stworzyciela.
<br />
Nie znaleźli małego Olly'ego ― Amaury (który wyruszył na osobne
poszukiwania, zarezerwowane jedynie dla wiedzy doktora Lectera) również
nie napotkał na ślady obecności dziecka, ale być może miał na to zbyt
mało czasu. Postanowili, że wyruszą na kolejne poszukiwania i tej nocy,
choć zmęczenie spowodowane żywo spędzonym wieczorem i nocą, kładło się
cieniem na ich bladych twarzach. Nie mogli sobie pozwolić na luksus snu w
obliczu zagrożenia spowodowanego... chorobą Willa Grahama.
<br />
Will potrzebował leków ― Hannibal dobrze o tym wiedział ― jego
schorzenie postępowało w zbyt zastraszającym tempie, sprawiało im coraz
więcej kłopotów. Doktor zaczynał się obawiać o to, że następną ofiarą
tego chaotycznego człowieka mógłby paść ktoś, kto potrafiłby się bronić
― mąż Jilly, Sam, Amaury, albo on sam ― odgłosy walki usłyszałaby cała
okolica i ludzie szybko zorientowaliby się, kto stał za wszystkimi
nieprzyjemnymi... incydentami.
<br />
Incydentami, do których nie mogło już nigdy więcej dojść, nie w tym
miejscu ― przecież obaj mieli już dość wiecznych przeprowadzek,
zwłaszcza teraz, gdy wisiała nad nimi perspektywa paru spokojnych lat...
Dlaczego Will musiał być tak pokomplikowany, dlaczego mimo upływu tyle
lat, Hannibalowi wciąż nie udało się go rozgryźć?
<br />
Will potrzebował leków, czym prędzej ― ciemne oczy rejestrowały
dokładnie każdy chaotyczny ruch, każde pojedyncze drgnięcie kącików ust
rozgoryczonego młodzieńca.
<br />
Całe szczęście, że pomyślał o wszystkim wcześniej; że przewidział
zmyślnie scenariusz, w którym Will Graham odwróci się do niego plecami,
oskarżając wszystkich wokół (poza sobą, rzecz jasna) o swój okrutny los.
<br />
― Nie musisz tego robić ― odezwał się wreszcie cicho, wyciągając do
niego dłoń, by pomóc mu dźwignąć się z ziemi. Will zignorował ją jednak
demonstracyjnie, zmierzając w kierunku domu. To właśnie wtedy Hannibal
wymienił z Amaurym porozumiewawcze spojrzenia i wyciągnął dłoń,
wplatając palce między długie, ciemne loki ― pociągnął za nie mocno,
przewracając zdezorientowanego młodzieńca na ziemię; powietrze przeciął
jego głośny krzyk ― odgłos był na tyle dojmujący, że spłoszył okoliczne
ptaki. Hannibal wiedział, że musieli działać szybko ― obrócił się, by
zerknąć przez ramię na Amaury'ego ― w jego głowie odbijało się echo ich
ostatniej rozmowy.
<br />
<span style="font-style: italic;"> ― Będziesz musiał działać
szybko ― Hannibal brzmi na zmęczonego, ale z zaskoczeniem odkrywa, że
zmęczenie ustąpiło uczuciu determinacji, zdecydowania. ― Nie pozwól,
żeby obrócił głowę. Wpuścisz środek prosto do jego żył, a ja przytrzymam
go i poczekam, aż...
<br />
― To dobra decyzja, Hannibalu ― szczupła dłoń układa się miękko na jego
ramieniu, ociera się o gładki materiał koszuli. ― Słuszna.
<br />
― Nie mogę mu pozwolić, by zniszczył to, co mamy. Nie planowałem
jeszcze następnego miejsca, znalezienie kolejnego domu na odludziu,
zajęłoby zbyt wiele czasu, zostalibyśmy złapani. Jack Crawford nie
spocząłby do momentu, gdybym nie wydał ostatniego dechu na krześle
elektrycznym. Nie trzeba się nad tym długo zastanawiać, by zrozumieć, że
to wszystko jest zbyt niebezpieczne.
<br />
― Zgadzam się z tobą ― Amaury przechyla głowę, zmuszając go do
spojrzenia sobie w oczy. ― Wszystko będzie w porządku, Hannibalu. Will
nie będzie nam już więcej przeszkadzał. </span>
<br />
Zielone oczy spotykają się z ciemnymi tęczówkami i Hannibal
wiedział, że chłopiec domyślił się już, co robić. Podczas gdy doktor
mocował się z szarpiącym dziko młodzieńcem (duża dłoń przycisnęła się
stanowczo do wypełnionych krzykiem warg, dusząc skutecznie wszelkie
hałasy), młody duMaurier wyciągnął z kieszeni marynarki ampułkę, mocując
się przez chwilę ze strzykawką i igłą.
<br />
― Nie mogę pozwolić na to, byś narobił jeszcze większego bałaganu, Will
― odezwał się cicho Hannibal, pozwalając, by igła wbiła w się pulsującą
wzdłuż pięknej szyi żyłę, a potem wypełniła ją przezroczystą, gęstą
substancją. ― Potrafię sprzątać po sobie, zacierać każdy ślad i
poszlakę. Potrafiłem pomóc i tobie, pod warunkiem, że umiałeś mi
powiedzieć kogo, gdzie i w jaki sposób pozbawiłeś życia. Teraz nie
potrafisz już tego robić... Sam więc rozumiesz, że nie miałem innego
wyjścia ― Hannibal przycisnął go do siebie mocniej, czując, że oczy
wypełniają mu się łzami; jego ukochany przestawał się powoli szamotać;
jego ruchy stawały się już niemal niewyczuwalne. Błękitne tęczówki,
okryte szalem niewinności i niezrozumienia, patrzyły tylko i wyłącznie
na niego i Hannibal tonął w nich, targany rozpaczą i niepokojem,
strachem i miłością, miłością, miłością.
<br />
Wreszcie Will odpłynął ― cudowne oczy wywaliły się do góry białkami,
członki opadły bezwładnie na ziemię. Hannibal podniósł się ciężko z
ziemi, nie przejmując się plamami ziemi, widocznymi na gładkim materiale
garnituru. Westchnął ciężko i przyjął na twarz kamienny wyraz, choć nie
przyszło mu to łatwo.
<br />
To Amaury odezwał się pierwszy, przełamując ciszę.
<br />
― Doktorze, co teraz? Powinniśmy go chyba gdzieś ukryć, prawda?
<br />
― Oczywiście ― Hannibal sięgnął do marynarki po kieszonkowy zegarek,
zerkając na jego tarczę. ― Policja pojawi się u nas za dwie, może trzy
godziny. Do tej pory wszystko musi zostać przygotowane.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-29, 03:26<br />
<hr />
<span class="postbody"></span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://i.imgur.com/JZbe6GA.gif" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-29, 03:37<br />
<hr />
<span class="postbody"> Było całkiem<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>ciemno.
Will wiedział jednak, gdzie się znajduje. Do tego ukrytego
pomieszczenia można było dostać się tylko przez piwnicę. Było doskonale
wygłuszone i tylko osoba, która wiedziała o tym pokoju, mogła się do
niego dostać.
<br />
Młodzieniec był pewien, że to właśnie to konkretne miejsce. Nie było tu
ani jednego okna, w dodatku nie mógł się ruszyć. Trzymały go, jak
podejrzewał, jakieś pasy.
<br />
W uszach słyszał pisk. Coś szczypało go w zgięcie łokcia. Wenflon, tak
myślał. Był chyba podłączony do jakiejś kroplówki. W piersi poczuł
uścisk paniki, ale tylko na początku.
<br />
Leżał w całkowitej ciemności bardzo długo. Miał dużo czasu na
przemyślenia. Nie był pewien, co zaszło między Hannibalem i Amaurym, jak
bardzo się do siebie zbliżyli, jak wiele Hannibal był w stanie teraz
dla niego zrobić.
<br />
Nie był pewien, co się stało. Co stanie się dalej. Co go czeka. Co zrobią. Co się dzieje.
<br />
Rozważył wiele scenariuszy. Kiedy usłyszał dźwięk przesuwanego mebla i
chwilę potem dźwięk rozsuwanej ceglanej ściany, był jednak dość
spokojny.
<br />
Ukryte drzwi otworzyły się i do środka wpadł promień światła. Na tle
blasku, który wydał mu się oślepiający po tak długim czasie przebywania w
całkowitym mroku, ujrzał znajomą, choć trochę falującą sylwetkę –
jedną.
<br />
Poruszył się niespokojnie, skórzane pasy cicho zaskrzypiały. Gwałtowny rozbłysk światła zmusił go do zaciśnięcia powiek.
<br />
Gdy je otworzył, ukazało mu się sterylne wnętrze pracowni mężczyzny. Jego mała rzeźnia.
<br />
Will omiótł pomieszczenie wzrokiem przymrużonych oczu, oddychając
drżąco. Wszystko tu było. Jego skalpele, noże, uchwyty i inne narzędzia
do operacji. Wszystko falowało, kręciło się wokół jego głowy.
<br />
Choć mieszkali tu razem, Will był w tym pokoju tylko raz, bardzo krótko, zanim jeszcze został w pełni wyposażony.
<br />
Słyszał ciche kroki zbliżającego się mężczyzny, ale długo patrzył w
przeciwną stronę, na białe sterylne szafki kołyszące się jak pod wodą. W
końcu, gdy oczy przestały go już boleć, odwrócił głowę i popatrzył na
swojego…
<br />
Nie był pewien.
<br />
― Hannibal. ― Pierś młodzieńca szybko się uniosła przy gwałtownym wdechu. ― Bardzo mocno mnie przestraszyłeś.
<br />
Hannibal nic nie odpowiedział. Pochylił się lekko i z kamienną twarzą
przyłożył mu dłoń do czoła, sprawdzając temperaturę. Po chwili odpiął
trzymające Willa pasy, jednak młodzieniec pozostał w bezruchu.
<br />
― Nie byłbym szczery, gdybym nie odpowiedział tym samym ― rzekł w końcu Lecter i Will uśmiechnął się trochę sztywno.
<br />
― To jesteśmy kwita ― mruknął i zamrugał ospale. Westchnął ciężko i
przeniósł wzrok na woreczek kroplówki. Jego zawartość była czerwona,
gęsta, pieniła się i krzepła jak…
<br />
Zamrugał i tam, gdzie przed chwilą widział krew, ujrzał przezroczystą ciecz.
<br />
Uniósł lewą rękę – tę, do której nie był podłączony kabel – i przysunął
ją do twarzy. Wpatrywał się w swoje palce, jakby widział je pierwszy raz
w życiu.
<br />
― Chyba byłem nieprzytomny. Długo tu leżę? ― Przeniósł wzrok na
oblicze Hannibala, ale nie zobaczył go tam. Rozchylił usta w zdziwieniu i
powiódł wzrokiem za długim, czarnym porożem. ― Co się dzieje…
<br />
Hannibal obejrzał się przez ramię, jakby patrząc za tym, w co wpatrywał
się Will. Znów nic nie odpowiedział, a jego milczenie było wyjątkowo
ciężkie i dla młodzieńca nieznośne.
<br />
Will podniósł się do siadu i dotknął niepewnie wenflonu. Przez chwilę
milczał, a potem przełknął ciężko ślinę, wstał chwiejnie i ostrożnie
objął mężczyznę lewym ramieniem. Ułożył głowę na jego piersi. Prawą
dłonią ścisnął mu koszulę.
<br />
― Obejmiesz mnie? ― zapytał.
<br />
Lecter pochylił głowę i zaciągnął się głęboko jego zapachem. Will
zacisnął mocniej palce na jego koszuli, aż materiał zaskrzypiał cicho,
naciągnięty mocno przy guzikach.
<br />
Wargi doktora otarły się o ucho młodzieńca, gdy ten wyszeptał odpowiedź.
<br />
― Jeszcze nie teraz.
<br />
Will raptownie puścił jego koszulę i opuścił ręce. Cofnął się o krok i
usiadł na materacu. Wzrok miał rozbiegany. Zmarszczył brwi, jakby
próbował coś zrozumieć, lub może sobie przypomnieć. Przesunął szczupłą
dłonią po białej pościeli, wiodąc za nią spojrzeniem.
<br />
Miał problem z łączeniem faktów. Przez otępiały umysł przelewało się tak wiele myśli.
<br />
― Uprawialiście seks? ― spytał, ledwie poruszając ustami.
<br />
Hannibal nie odpowiedział od razu. Najpierw wziął z blatu nowy woreczek i
zastąpił na stojaku ten poprzedni. Trwało to nieznośnie długą minutę.
<br />
― Myślałem, że nigdy o to nie zapytasz ― rzekł w końcu i popatrzył na
Willa z powagą, a ten odwzajemnił spojrzenie. Mężczyzna nie musiał
dodawać nic więcej, ponieważ odpowiedź była w jego oczach.
<br />
Dobitna. Bolesna. Prawdziwa.
<br />
Po stosunkowo krótkiej chwili Will opuścił wzrok. Milczał bardzo długą
chwilę, zagubiony, otępiały. Wszystko docierało do niego z dużym
opóźnieniem.
<br />
― Co teraz we mnie wlewasz? Co ze mną będzie? ― zadał w końcu kolejne pytanie.
<br />
― Zostaniesz tu, podczas gdy ja i Amaury porozmawiamy z policją. Nie
przypnę cię. Będziesz mógł odpocząć tu albo w fotelu. Przyniosłem ci
kilka książek i śniadanie, choć nie jestem pewien, czy będziesz głodny.
<br />
Will pokiwał krótko głową, a potem nią potrząsnął, marszcząc czoło. Splótł dłonie na podołku i to w nie się wpatrywał.
<br />
― Z policją? Ja… zrobiłem coś?
<br />
Hannibal spoglądał na niego z dobrze młodzieńcowi znanym zmęczeniem.
<br />
― Tego jeszcze nie wiemy, Will, ale jakkolwiek nie wyglądałaby prawda,
policja pozna tylko i wyłącznie jej wersję. Naszą ― odparł.
<br />
Obaj usłyszeli ciche kroki do piwnicy zajrzał Amaury.
<br />
― Hannibalu, przyjechali.
<br />
Kiedy drzwi<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>pomieszczenia
otworzyły się ponownie, Will siedział na łóżku, niepodłączony już do
żadnej kroplówki – musiał wyciągnąć sobie wenflon, a sądząc po
niewielkiej kałuży, zrobił to wkrótce po wyjściu Hannibala.
<br />
Lecter gestem zatrzymał Amaury’ego.
<br />
― Will? ― rzucił ochryple.
<br />
Młodzieniec drgnął i podniósł głowę. Był bardzo blady.
<br />
― Hannibal? ― odpowiedział niemal równie ochryple. Potem wstał, tym razem się nie chwiejąc. Wydawał się poczytalny.
<br />
― Już poszli? Mogę wyjść?
<br />
― Możesz.
<br />
Młodzieniec rozmasował przegub i opuścił pokój. Kroki skierował do
kuchni, w której urzędował już Amaury, zmywając kubki po kawie, którą
pewnie uraczyli policjantów.
<br />
Will wbił w niego wzrok. W tę znienawidzoną, idealną buźkę. Amaury był
do granic wstrętu pozbawiony wad. Doskonale skoordynowany, smukły,
pachnący, obdarzony świetnym gustem.
<br />
Jak najbardziej ktoś, komu mógłby ulec Hannibal Lecter.
<br />
― Dobrze widzieć, że czujesz się już le… ― zaczął chłopiec na widok Willa, ale nie było mu dane dokończyć.
<br />
Młodzieniec rzucił się w jego stronę, a w dłoni ściskał jeden z precyzyjnych skalpeli zabranych z walizki w piwnicy.
<br />
Amaury krzyknął i w panicznym odruchu rzucił się w bok, ale Will wbił
skalpel w jego ramię, wyszarpnął go i zadał cios ponownie, i jeszcze
raz, zupełnie na oślep, i zupełnie nie przejmując się białymi…
biało-czerwonymi dłońmi, które próbowały go powstrzymać.
<br />
― Rżnąłeś się z nim! ― krzyczał. ― RŻNĄŁEŚ z moim mężem, ty mała wstrętna zdzi…
<br />
Urwał, gdy jego ręka została zatrzymana gwałtownym, wściekłym chwytem. Hannibal… po raz pierwszy krzyknął.
<br />
„Zostaw go”, to były te słowa. Wykrzyczane. Rozpaczliwe. I Will… Will
zostawił. Znieruchomiał i pozwolił się gwałtownie odciągnąć od
krwawiącego, skulonego ciała. Wypuścił skalpel z dłoni.
<br />
Był w szoku. W wielkim, wielkim szoku. Bo Hannibal nigdy nie krzyczał.
Nie krzyczał, gdy Czerwony Smok wbił nóż w twarz Willa, ale krzyknął,
gdy Will…
<br />
Puszczony, Will przesunął się po zakrwawionej podłodze i skulił pod
kuchenną szafką, patrząc rozszerzonymi oczami na pochylonego nad
zakrwawionym Amaurym Lectera. Blade, doskonałe ciało było całe zalane
krwią. Cięć było wiele. Płytszych, głębszych. W twarzy, w ramionach, w
piersi. We wszystkim, czego Will zdążył dosięgnąć.
<br />
Amaury jęknął słabo i zacisnął palce na koszuli Hannibala, brudząc ją
krwią. Utkwił szybko mętniejące spojrzenie w ciemnoczerwonych oczach.
<br />
― Apollinie… ― sapnął. ― Tak mi przykro…
<br />
Drugą dłonią, drżącą i ciepłą, dotknął jego policzka gestem czułym, pełnym miłości.
<br />
Patrzył na Hannibala, jakby chciał dobrze go zapamiętać, nim jego oblicze rozpłynie się w ciemności.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-29, 04:54<br />
<hr />
<span class="postbody">
Hannibal był tak rozdarty... nic nie szło według jego planu i po raz
pierwszy w życiu miał wrażenie, że wszystko wymykało się spod jego
kontroli, że każde jego założenie okazywało się w jakiś sposób błędne.
Nie był przyzwyczajony do takiego obrotu sprawy ― odkąd pamiętał,
potrafił zaplanować sobie całe życie i przechodzić przez nie bez cienia
żalu, odhaczając w istotniejszych momentach poszczególne podpunkty.
<br />
Poznając Willa Grahama, obmyślił ciąg skomplikowanych działań, który
miał sprawdzić tego inteligentnego młodzieńca ― sprawdzić na wszelkie
możliwe sposoby, uzależnić go od jego obecności i wpoić mu do głowy, że
należeli tylko i wyłącznie do siebie.
<br />
W tamtych czasach, gdy znajdowali się z Willem na etapie odkrywania
siebie, Hannibal miewał wątpliwości ― nie wiedział jeszcze, czy pragnął
osobliwego wykładowcy, niestabilnego emocjonalnie chłopca, czy też
bardziej interesowały go jego nieskończenie pojemne pokłady empatii ―
jedynym, czego był pewien, był fakt, że w jakiś sposób Will Graham
nieodparcie go do siebie przyciągał.
<br />
Tylko ich dwójka mogła wiedzieć, ile się wzajemnie nacierpieli, by
wreszcie znaleźć się w miejscu, w którym znajdowali się w tej chwili ― w
drewnianym domu pośrodku wzgórz pełnych wrzosowisk, z wizją wspólnej
przyszłości...
<br />
Która zgasła nagle, zastąpiona żywą, pulsującą wściekłością.
<br />
Ponieważ Hannibal klęczał nad Amuarym, który wykrwawiał się na jego
oczach ― chłopiec, nieskończenie blady, drżał z policzkiem przyłożonym
do zimnych kafelek. Doktor podsunął ostrożnie dłoń pod jego głowę,
gładząc ciemne włosy z równą czułością, z którą gładzone było jego
oblicze.
<br />
Gardło piekło go wciąż od krzyku ― właściwie nadal nie potrafił
uwierzyć, że go z siebie wydobył ― odkąd pamiętał, nie istniała chyba
sytuacja, w której podniósłby swój głos na kogokolwiek. Uważał, że było
to zachowanie niegodne, świadczące o słabościach, o braku kontroli.
<br />
Czyżby Amaury, czyżby właśnie on symbolizował jego upadek? Ten drobny,
porcelanowy cud, to on... Doprowadzał go do takiego stanu?
<br />
Do drżenia, do wyrzeczeń, do rozpaczy, do bólu, do <span style="font-style: italic;">krzyku</span>?
<br />
Odsunął się pośpiesznie, spoglądając w gasnące za mgłą zielone tunele.
Przytknął do groźniej wyglądających ran czyste ściereczki i nakazał
chłopcu zacisnąć na nich mocno palce.
<br />
― To jeszcze nie koniec ― powiedział spokojnie, stając zwinnie na nogi.
― Poczekaj na mnie, za chwilę wrócę tu z bandażami i krwią. Całe
szczęście, że jestem w stanie pobrać jej świeżą dawkę.
<br />
Cień jego barczystej sylwetki zagrał na tle skulonego młodzieńca ― Will
uniósł powoli głowę i popatrzył na niego bez zrozumienia.
<br />
― Ta sama grupa krwi ― Hannibal nie potrafił wyzbyć się złośliwości,
nie w tej chwili, nie w momencie, gdy stanowił sobą gotowy do wybuchu
wulkan. Lawa wściekłości gotowała się w nim, przelewając przez brzegi
cierpliwości. Od erupcji dzieliły go tylko minuty. ― Wygląda na to, że
jesteście do siebie podobniejsi, niż mogłoby ci się wydawać.
<br />
Zaprowadzenie Willa z powrotem do piwnicy, okazało się wprost
dziecinnie łatwe ― Hannibal nie wiedział, co stało za jego zachowaniem;
skrucha, otumanienie, poczucie krzywdy ― czymkolwiek było to jednak
spowodowane, sprawiło, że młodzieniec poddał się biernie jego
stanowczemu dotykowi i dał przypiąć do łóżka, a potem wsunąć na powrót
wenflon i pobrać odpowiednią ilość krwi. Gdy wrócił do kuchni, Amaury
wciąż był przytomny ― popatrzył na niego ociężale (przejmująca zieleń
kontrastowała z głębokimi cieniami pod oczami) i złapał go znów za
nadgarstek. Hannibal popatrzył na niego ― chciał wyrzec tyle rzeczy ―
chciał przepraszać, zapewniać, obiecywać i ułagodzić jakoś jego ból, ale
jedynym, co przeszło mu przez gardło, było słabe westchnienie.
<br />
Pracował w pocie czoła, zakładając na każdej z głębszych ran równy,
wypracowany szef. Mniejsze rozcięcia odkażał długimi godzinami,
pilnując, by każde z nich gotowe było w swym czasie nie pozostawić na
nieskazitelnym obliczu młodzieńca choćby i jednej blizny.
<br />
Nie mógł uwierzyć, że w przypływie zazdrości Will dopuścił się tak
desperackiego aktu rozpaczy. Czy on sam, czy Hannibal, gdyby znajdował
się na jego miejscu, czy byłby w stanie wykrzesać z siebie chęć mordu
tak silną, że darowałby sobie staranne planowanie, by ulec mu na rzecz
gwałtownego, przepełnionego żądzą krwi mordu?
<br />
Nie wiedział, nie miał pojęcia ― nie mnie jednak, żadna z pobudek
(właściwych, czy też nie) nie usprawiedliwiała Willa w żadnym stopniu.
<br />
I dlatego Hannibal postanowił zostawić go na dole, w piwnicy ― podawać
mu leki i wysnuwać własne obserwacje, a potem właściwe wnioski. Dobrze
wiedział, że gwałtowność Willa była niebezpieczna nie tylko dla
Amauryego, ale i dla każdego mieszkańca ich pokrytej wrzosowiskami
wioski. Świadomość, że ktoś, kogo Hannibal zawsze uznawał za osobę, na
której mógł polegać, okazał się być nie tylko niestabilnym, ale i
szalonym, bolała go w sposób, którego nie potrafił określić zwykłymi
słowami. Filiżanka znów znalazła się nad krawędzią ― lecz tym razem
oczywistym było, ze gdy znów dotknie swym kruchym brzegiem podłogi, nie
uda im się złożyć jej ponownie.
<br />
Czym innym były mniejsze i większe odłamki, ale czy można było stworzyć jakąkolwiek całość z pyłu?
<br />
Stojąc przed lustrem (Amaury już spał, na całe szczęście jego stan
wydawał się być stabilny), Hannibal ułożył sobie dłoń na piersi i
patrzył na siebie, wczuwając się w rytmiczne uderzenia serca. Każdy
skurcz mięśnia, każda chwila, gdy kolejna fala krwi, wpompowywana była w
jego żyły, odnosił przykre wrażenie, że miast płynącej żywo wilgoci, w
jego sercu znajdował się suchy, drażniący pył.
<br />
Upewnił się, że mankiety koszuli nie wystawały za bardzo poza
rękawy marynarki i pchnął skrzydło drzwi, wdychając z rozkoszą zapach
owocowych świec ― Amaury przeciągnął się ostrożnie, zakopany pośród
luksusowej pościeli; czerwone rozcięcia odcinały się krzykliwie na tle
bladej skóry.
<br />
― Dzień dobry ― przywitał się uprzejmie, stawiając tacę na szafce
nocnej. Pochylił się, by złożyć na ciepłym czole czuły pocałunek.
Zielone tunele odprowadzały każdy jego ruch, pieszcząc skórę
magnetyzującą siłą. ― Postaraj się wypić herbatę, dopóki jest gorąca.
Żurawina i jagody goi powinny pomóc ci wrócić do zdrowia. Dodałem też
posiekany korzeń imbiru, dla aromatu i odporności.
<br />
Drzwi skrzypnęły cicho, uderzając o ścianę. Hannibal
przecisnął się obok równego stosu pudeł, podchodząc bez słowa do
związanego młodzieńca ― postawił przy jego łóżku tacę i obrzucił
pomieszczenie, upewniając się, że nie zapomniał zabrać z niego
jakiekolwiek niebezpiecznego przedmiotu ― niebieskie oczy wwiercały się
uparcie w jego oblicze, ale Hannibal nie zwracał na nie uwagi, pogrążony
czynnościami związanymi ze zwykłą rutyną dnia.
<br />
― Kiedy skończysz jeść, odłożysz pustą tacę i naczynia pod drzwi ― dla
pewności zastukał knykciem w plastikową miskę, wyciągając z szafki
komplet nowych ubrań. Szafkę natychmiast zamknął klucz, który schował do
kieszeni. Nie patrzył w stronę niebieskich oczu, ignorował je uparcie
do momentu, w którym nie zniknął już za drzwiami, zamykając je na
wszystkie sześć zamków. Will Graham stał się niebezpieczny, nie należało
mu ufać.
<br />
― Czasami myślę, iż Bóg, tworząc człowieka, przecenił nieco
swoje możliwości ― zaczął Amaury, wzbudzając jego uśmiech. ― Twoja
kolej, Hannibalu.
<br />
Hannibal zapatrzył się w płomienie kominka, myśląc nad odpowiednim
cytatem. Za oknem zapadał właśnie wieczór, oplatając wrzosowiska swymi
czułymi objęciami ciemności.
<br />
― Jedyna różnica między świętym a grzesznikiem to ta, że każdy święty ma przeszłość, a każdy grzesznik przyszłość.
<br />
Amaury zachichotał wdzięcznie, poprawiając się ostrożnie, opatulony
wściekle purpurowym kocem ― potrafił już poruszać się o własnych
siłach, ale doktor Lecter wiedział, że chłopiec wciąż był jeszcze mocno
osłabiony.
<br />
― Kto by pomyślał, że od razu zejdziemy na temat grzeszników. Jak
niewiele dzieli grzech od boga ― wymruczał, przechylając kokieteryjnie
głowę. ― Zrozumiałem to, gdy poznałem cię osobiście. Ta granica, granica
między dobrem, a złem, jest niezwykle cienka, prawda? Między czynieniem
dobra, a popełnianiem grzechu...
<br />
― Jedynym grzechem jest głupota ― odparł z całym przekonaniem, sięgając do stolika po kieliszek z winem.
<br />
― Hannibalu! ― Perlisty śmiech odbił się znów echem w ścianach salonu i
Hannibal poczuł rozlewające się po ciele ciepło. ― Jesteś dziś
niemożliwy!
<br />
― Podejdź do krzesła ― nakazał chłodno, czekając aż
młodzieniec zajmie swe miejsce. ― Wyciągnij ramię ― dodał, przygotowując
zastrzyk. Przytknął igłę do odznaczającej się wyraźnie żyły i przebił
ją precyzyjnie przez warstwę skóry, dostając się do centrum buzującej
żywo krwi.
<br />
Wpuścił substancję do środka i odsunął się o krok, czekając aż źrenice,
chowające się w centrum błękitu, zwężą się do punktu przypadającego
wielkością ziarenku piasku.
<br />
Obejrzał się przez ramię i westchnął cicho, spoglądając na nieopróżnioną tace.
<br />
― Jeśli w dalszym ciągu nie będziesz niczego jadł, zacznę cię karmić
przez sondę ― zakomunikował tonem wypranym z emocji; nie było w nim
zwyczajowej uprzejmości, nawet tej udawanej. Po feralnym incydencie, w
którym Will rzucił się na Amauryego ze skradzionym skalpelem, Hannibal
nie miał sił, by cokolwiek udawać, był całkiem zrezygnowany. ― Nie
sądzę, by ci się to spodobało. Naturalny sposób przyswajania pokarmu
jest znacznie przyjemniejszy.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-29, 06:43<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>mógł
liczyć czas tylko wizytami Hannibala. Jak podejrzewał, zawsze
precyzyjny doktor Lecter odwiedzał go o ściśle wyznaczonych porach, by
przynosić mu jedzenie i wynosić brudne wiadra. Od czasu do czasu
pozwalał mu się umyć, ale zawsze w piwnicy. W ogóle nie pozwalał mu jej
opuszczać.
<br />
Will nie wiedział, jak czuje się Amaury. Mógł się tylko domyślać, że
lepiej. Nie słyszał z góry żadnych dźwięków. Wszystko było doskonale
wygłuszone.
<br />
Cały czas w samotności spędzał w pałacu myśli, z którego wyrywał się
tylko chwilami, by odkryć, że Hannibal nie ma dla niego żadnych ciepłych
uczuć po tym, co się stało.
<br />
Pamiętał to. Częściowo. Miał problem z przypomnieniem sobie wielu
rzeczy, ale ten jeden akt pamiętał. Zrobił to skalpelem, krew bryzgała
wszędzie. Był taki wściekły na tego doskonałego chłopca, za to, że
odebrał mu wszystko, co Will w życiu miał.
<br />
Dotąd poddawał się biernie wszystkim zabiegom Lectera, ale prawie nic
nie jadł, więc chudł i mizerniał w oczach. W końcu doktor zagroził
karmieniem go przez sondę.
<br />
Will westchnął cicho, śledząc błękitnym wzrokiem te ciemne, unikające jego spojrzenia oczy.
<br />
Kiedy tak bardzo się od siebie oddalili? Czy dopiero, gdy targnął się na życie Amaury’ego, a może już dużo wcześniej?
<br />
Tego dnia po raz pierwszy, odkąd został tu zamknięty, w jakiś sposób postawił się Lecterowi.
<br />
― Zjem, jeśli zostaniesz ze mną, dopóki nie skończę ― wysunął
propozycję ochrypłym od milczenia, niskim głosem, ale nie był pewien,
czy go przekona, by spędził z nim czas. W całej swojej empatii czuł
teraz od Hannibala wyłącznie chłód, wstręt. ― Jestem tak odrażający, że
nie możesz już znieść kilku dodatkowych minut mojego towarzystwa,
Hannibalu?
<br />
Przez chwilę był pewien, że Lecter mimo wszystko ruszy dalej,
zostawiając go już bez najdrobniejszej nadziei. Później jednak na
dojrzałym, zmęczonym obliczu wymalowało się coś na kształt zrozumienia i
mężczyzna zawrócił, by usiąść na jedynym krześle. Założył nogę na nogę.
Milczał.
<br />
Will patrzył na niego kilkanaście długich sekund, po czym wychylił się i
sięgnął po tacę z jedzeniem. Położył ją sobie na udach, a następnie
nabrał na widelec niewielką porcję potrawy. W obecnych okolicznościach
nie potrafił skupić się na jej wyglądzie i smaku. Pomyślał tylko, że
Hannibal karmiłby go czymś innym, gdyby planował go zjeść.
<br />
Więc może wciąż nie chciał. A może jeszcze przyjdzie czas na przyprawianie go.
<br />
Przeżuł w milczeniu kilka kęsów. Wisiała między nimi ciężka, przykra cisza.
<br />
Nigdy, w całej ich znajomości, Hannibal nie był względem niego tak zimny.
<br />
― Dobrze się czuje? ― zapytał cicho. ― Amaury.
<br />
Hannibal przez chwilę nie odpowiadał. Trwało to tak nieznośnie długo, że
Will miał wątpliwości, czy w ogóle doczeka się jakichś słów. W końcu
jednak padły.
<br />
― Myślę, że powoli wraca do zdrowia.
<br />
Will pokiwał powoli głową.
<br />
― To dobrze ― powiedział, starając się nie okazywać po sobie, jak
bardzo było mu smutno. Rozmawiać z nim w taki sposób – jak z obcą osobą.
Wiedzieć, że pokochał kogoś innego. Że połączył go z tą osobą seks i
dużo więcej niż on. Że Hannibal i Amaury nawiązali relację tak
wyjątkową, że relacja z Willem utraciła w oczach Lectera całą
unikatowość, stając się czymś w rodzaju przyzwyczajenia, a może wręcz
przykrego obowiązku, od którego może zapragnąć się w jakiś ciekawy
sposób uwolnić. ― Mam pewnie szczęście, że nie zrobiłem mu poważnej
krzywdy.
<br />
― Wyrządziłeś mu ogromną krzywdę, Will. Jedenaście cięć, głębszych i
płytszych, niektóre pozostaną z nim, wbrew moim staraniom, na całe
życie.
<br />
Will uśmiechnął się sztywno.
<br />
― Mam na ciele więcej blizn. Niektóre są znacznie większe, a
największą… ― przerwał. ― Ale rozumiem, Hannibal. Zniszczyłem dzieło
sztuki, a to jest w twoich oczach przejawem grubiaństwa. Był taki
piękny, znacznie piękniejszy niż ja kiedykolwiek. To dlatego cenisz jego
ciało bardziej niż moje kiedykolwiek? ― Opuścił wzrok na talerz i
wsunął do ust kawałek mięsa. Mimo to czuł na sobie spojrzenie mężczyzny,
spojrzenie kipiące tysiącem emocji, wśród których dominowała złość i
smutek.
<br />
― Popełniałeś w życiu wiele błędów, Will. Ale nigdy nie byłeś tak grubiański, jak tego dnia.
<br />
Will westchnął cicho. Odłożył delikatnie widelec na tackę, niezdolny do przełknięcia ani kęsa więcej.
<br />
― Byłem ślepy ― rzekł. ― Nie zauważyłem, co się stało tuż pod moim
nosem. Że się w nim zakochałeś. Gdyby chociaż przeszło mi to przez myśl…
Gdybym nie wmawiał sobie, że robisz to tylko z ciekawości. ― Przełknął
ciężko ślinę, biegając spojrzeniem po kątach. ― Ja… Bardzo się
zdenerwowałem, gdy to zrozumiałem.
<br />
Po tych słowach Hannibal nagle podniósł się i Will poderwał głowę.
<br />
― Nie, nie. Proszę, nie. ― Zerwał się, zrzucając tacę na ziemię, i rzucił się biegiem w jego stronę. ― Hannibal, proszę.
<br />
Udało mu się dopaść Lectera zanim ten zdążył wyjść z pomieszczenia i
zatrzasnąć za sobą drzwi, ale było to możliwe prawdopodobnie tylko
dlatego, że Hannibal na to pozwolił. Will zacisnął bardzo mocno palce na
jego przegubie.
<br />
― Nie zostawiaj mnie, proszę. ― Stanął w jego strefie intymnej, wdarł
się w nią ze swoimi błękitnymi oczami, w których była czysta desperacja.
Jakby od tego, czy Hannibal zostanie, zależało jego życie. Przesunął
palce niżej i ujął dłoń Hannibala w obie swoje. Otulił ją delikatnie. ―
Rozumiem, dlaczego go wybrałeś. Ale zostań. Jeszcze tylko chwilę. Chcę
jedynie, żebyś zrozumiał, dlaczego zachowałem się tak grubiańsko. To…
ważne dla mnie.
<br />
Hannibal nie poruszył się w żaden sposób. Will oddychał przez chwilę
głośno, bojąc się, że jeśli go puści, to wyjdzie i już nigdy, nigdy nie
porozmawiają. Dlatego nie puszczał. Ściskał mocno jego ciepłą dłoń,
ukochaną dłoń.
<br />
― Ze zwykłej zazdrości ― wyszeptał. ― Z taniej, prymitywnej i ludzkiej
zazdrości ― sprecyzował, a kiedy już zaczął mówić, to kolejne słowa
posypały się lawinowo, i mówił coraz szybciej, coraz bardziej
emocjonalnie. ― Nienawidziłem go, bo miał twoją uwagę i podziw, których
pragnąłem. Chciałem się z tobą kochać, ale oddalałeś się i ja… Myślałem,
że kiedy go zabiję, to odzyskam twoje zainteresowanie, ale nie
przewidziałem, że możesz go kochać. ― Głos zadrżał mu zdradziecko,
przegrał ze sobą. Spuścił wzrok. ― Nie wiedziałem, że zazdrość do tego
stopnia wytrąci mnie z równowagi. Nic nie mogło mnie na to przygotować.
Przepraszam. Jestem… bezradny wobec tego uczucia. Czuję, jak rozdziera
moją duszę i popycha mnie w odmęty szaleństwa. ― Wziął drżący wdech.
Spojrzał mu na powrót w oczy. Błękit był wyjątkowo szklisty. ― Nie wiem,
czy czyni to moje grubiaństwo mniej… niewybaczalnym ― zakończył
wreszcie gorzko.
<br />
Na twarzy Hannibala malował się dostrzegalny tylko dla wprawnego oka
głęboki żal, przytłaczające rozczarowanie. Mężczyzna uniósł dłoń do
policzka młodzieńca i pogładził go, wywołując w Willu skojarzenie z
chwilą w kuchni w Baltimore. Wtedy Lecter zostawił mu „uśmiech”, a
teraz?
<br />
Will patrzył na niego z przestrachem, ale ulegle. Wciąż zaciskał palce
na jego dłoni. Gotów był przyjąć właściwie wszystko. Wszystko prócz…
konieczności dzielenia tego człowieka z kimś innym.
<br />
― Złamałem twoje zaufanie ― odezwał się ochryple Lecter i przesunął
dłoń w dół, w okolice największej blizny na ciele Willa. ― Nigdy nie
stałeś się w moich oczach kimś mniejszym. Dawno temu podarowałem ci
swoje serce i nie zamierzałem go już oddawać komukolwiek innemu. Nie
sądziłem jednak, że to mogłoby się kiedykolwiek zmienić.
<br />
Młodzieniec patrzył uparcie w jego oczy, choć obraz mu się rozmazywał, a podbródek bardzo chciał drżeć.
<br />
― Cóż, to nie twoja wina ― westchnął i opuścił głowę. Opadła na ramię
Hannibala. Niewiele myśląc, po prostu wtulił twarz w sztywny materiał
jego marynarki i pozwolił, by utonęło w nim kilka słonych łez. ― Niczyja
wina, tak naprawdę. ― Pociągnął nosem. ― Czy Amaury… Chce cię mieć
tylko dla siebie?
<br />
Hannibal objął go w pasie, ale dość lekko i mało entuzjastycznie.
<br />
― Z pewnością ― odrzekł. ― Nikt nie chce dzielić się w takich
sytuacjach. Tym bardziej, gdy perspektywę dzielenia, jakkolwiek
absurdalną, odrzuciłeś w momencie, gdy zdecydowałeś się na kradzież
mojego skalpela.
<br />
Will milczał przez chwilę. W końcu puścił dłoń Lectera i przesunął palce
na jego pierś i ramię. Trącił opuszkami ciepłą szyję swego partnera.
<br />
― Kochasz mnie jeszcze?
<br />
Po tych słowach Hannibal wyplątał się z objęć młodzieńca, który puścił
go niechętnie, z ogromnym smutkiem, biorąc tę ciszę i ten gest za jedyną
możliwą odpowiedź na to pytanie.
<br />
― Do widzenia, doktorze Lecter ― szepnął na bezdechu, nim zamknęły się
ciężkie drzwi. W następnej sekundzie wziął gwałtowny wdech i ryknął na
całe gardło, a potem, zanim jeszcze zacisnął gwałtownie zęby po tym
rozpaczliwym, zwierzęcym akcie, ze wszystkich sił przycisnął nadgarstek
do swych ust.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-31, 00:09<br />
<hr />
<span class="postbody">
Hannibal miał wyjątkowo krótką chwilę na to, by zorientować się w
skrajnie nierozsądnym i absolutnie szalonym czynie, którego w przypływie
desperacji dopuścił się jego drogi towarzysz ― cichy szept zastąpiony
został natychmiast specyficznym odgłosem (ni to mlaśnięcie, ni trzask)
rozrywanej tkanki, powietrze zafalowało od ciężkiego aromatu krwi.
<br />
Klucze zadrżały w zazwyczaj pewnej dłoni, gdy pośpiesznie z zamykanego
zamka, doktor próbował go otworzyć ― nie musiał patrzeć, by wiedzieć, że
gdy tylko ponownie przekroczy próg pomieszczenia, zaleje go fontanna
czerwonej posoki.
<br />
Will stał wciąż w tym samym miejscu ― opierając się o stos poukładanych
pudeł, wypluwał kawałek własnej skóry na podłogę, trafiając nim idealnie
w tacę z niedokończonym posiłkiem; po jego brodzie, szyi i części
kraciastej koszuli toczyła się szkarłatna ciecz, wabiąc go swym
zapachem, swą lepkością.
<br />
Nie przyssał się do niej jednak ― oparł się pragnieniu, wyciągając dłoń,
by sprawnym ruchem przysunąć sobie krwawiący nadgarstek pod nos.
<br />
― Będziesz potrzebował szwów ― zauważył spokojnie, spoglądając
młodzieńcowi w oczy; z zaskoczeniem odkrył w sobie absolutny brak
złości. Will był taki nieprzewidywalny, taki niepoukładany... Wiecznie
potrafił pokrzyżować mu plany, obrócić je w najmniej oczekiwanym
momencie. Hannibal zdążył się do tego przyzwyczaić, po tylu latach było
to... Nie.
<br />
Nie zdążył ― pomyślał, podpierając drobniejsze ciało na swym ramieniu.
Usadził je ostrożnie na krześle i odsunął się na chwilę, ciesząc oczy
widokiem bladej, zakrwawionej twarzy ― kiedyś... dawniej, gdy w nią
spoglądał, zastanawiał się, czy emocje, które oglądał, były prawdziwe;
rozważał opcję, że każdy jeden uśmiech, każdy grymas i mina, były
jedynie martwym odbiciem, pozbawionym emocji odwzorowaniem uczuć
prawdziwych ludzi, których Will Graham, jako niezwykle uzdolniona, ale i
chora jednostka, nie potrafił w żaden sposób odczuwać.
<br />
Później, stopniowo, odkrywał, że tkwił w błędzie ― każda z emocji, którą
pokazywał mu zagubiony młodzieniec, była nie tylko prawdziwa, ale i
niezwykle silna ― nikt nie przeżywał swych odczuć równie silnie, jak
Will, nikt nie potrafił zamieniać się w istny ogień, wyrzucający z
siebie iskry pomieszanych uczuć, zbyt dojmujących, by ich właściciel
mógł je w sobie długo utrzymać.
<br />
Tak łatwo było mu go rozgryźć, wtedy, gdy siedzieli z lampkami wina w
jego gabinecie, w Baltimore ― nie mając pojęcia, z kim rozmawiał, Will
oddawał mu się powoli, kawałek po kawałku, a Hannibal czerpał z tego
zaproszenia, brał z niego garściami, odkrywając, że nic nie potrafiło
ugasić jego apetytu, nie na długo, nie do końca.
<br />
I pragnąc więcej, zaczął podsuwać swemu pacjentowi nowe... Okazje,
możliwości ― możliwości, które wzbudzały w Willu coraz więcej i więcej
emocji, odczuć, lęków, marzeń, aż w końcu, po długich trudach, próbach,
wzlotach i upadkach, otrzymał go na talerzu. Otrzymał piękny dar jego
niepojętego umysłu, jego zmysłowego ciała, jego gładkich ramion,
kształtnych pośladków, jego miękkich warg, które potrafiły wypowiadać <span style="font-style: italic;">takie</span> słowa...
<br />
― Nie ruszaj się ― poprosił cicho, wyciągając z szafki wszystkie
potrzebne przedmioty; opatrunki wsiąkały obficie krwawiącą ranę, brudząc
je swoją kontrastową czerwienią.
<br />
Will nie wyglądał tak, jakby miał przeciwstawić się jego prośbie ― na
pierwszy rzut oka biła od niego smutna rezygnacja i słabość, związana ze
znaczną utratą krwi ― kiedy Hannibal powrócił do niego ze swymi
narzędziami, błękit ściągnął go w swoją stronę i tym razem, zupełnie
bezwolnie uległ mu, pozwalając się wciągnąć w wir niewypowiedzianych
myśli i uczuć.
<br />
― Hannibal ― błękit schował się za sinymi powiekami, kiedy nić przebiła
się przez brzeg rany. Z każdą chwilą młodzieniec zsuwał się coraz
mocniej z krzesła, jego twarz pobladła wyraźnie, wargi drgały
niekontrolowanie.
<br />
― Will.
<br />
― Nie wytrzymam już dłużej w tej piwnicy ― wymamrotał niewyraźnie,
opierając głowę o drewniane oparcie. Hannibal westchnął cicho, nie
przestając szyć.
<br />
― Jeśli udowodnisz mi, że nie muszę się już ciebie obawiać, opuścisz
piwnicę ― obiecał poważnie, przemywając tkankę płynem odkażającym; silny
zapach alkoholu uderzał mu swym ostrym aromatem w nozdrza. W połączeniu
z metalicznym zapachem krwi, przywodził mu na myśli Baltimore i
podziemia, pełne wiszących, fachowo okrojonych narządów, wyciąganych
prosto z wnętrzności jego ruchomych dzieł sztuki.
<br />
― Przyznasz, że choćby i w tej chwili zachowałeś się odrobinę
nieodpowiedzialne ― po raz pierwszy od długiego, długiego czasu,
Hannibal pozwolił sobie w obecności Willa na to, by jego wargi wygięły
się w łagodnym uśmiechu ― chcę mieć pewność, że to już się więcej nie
powtórzy.
<br />
― Nie chcę już siedzieć w piwnicy― powtórzył. ― Nie mogę też dłużej
przebywać obok ciebie i twojej miłości, ponieważ, jak widzisz, zazdrość
zamienia mnie w potwora.
<br />
Hannibal długo spoglądał w bladą twarz, zanim w ogóle się odezwał ― w
jego głowie pędziła istna gonitwa myśli, która podsuwała mu coraz
śmielsze obrazy, sugerujące, że słowa Willa Grahama mogły w każdej
chwili obrócić się przeciwko niemu.
<br />
― Nie pozostawiasz mi wyboru, Will ― westchnął ciężko Hannibal,
sprzątając miejsce pracy. Nie ukrywał w swym głosie smutku i
zrezygnowania, tak samo jak i Will przestał się już kryć ze swymi
intencjami. ― Dziś na noc zostaniesz przypięty do łóżka. Jesteś
zmęczony, mógłbyś znowu wyrządzić sobie krzywdę. Dobrze wiesz, że nie
mógłbym ci na to pozwolić. Nie po raz kolejny.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-31, 01:48<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>długo
nie otwierał oczu, niemal przytulając się do krzesła. Było mu bardzo
słabo. Niewątpliwie wykrwawiłby się, gdyby Hannibal do niego nie wrócił.
Nie miał jednak pewności, czy mu ulżyło, kiedy ponownie usłyszał szczęk
klucza w drzwiach.
<br />
― I będziesz mnie tak przypinał do końca mojego życia? ― spytał i
poczuł skurcz w żołądku na myśl o takiej ewentualności. ― Więził w
piwnicy jak Fritzl?
<br />
Hannibal popatrzył na niego poważnie.
<br />
― Nie pozwolę ci stąd odejść, Will.
<br />
Will jęknął cicho, kiedy zaszyta rana znalazła się pod warstwą bandaży,
ale nie zajęczał z jej powodu. Inny rodzaj bólu wywołał ten dźwięk.
Słuchanie takich słów i świadomość, że nie znaczą już tego, co jeszcze
kilka tygodni temu, była torturą i źródłem niemal fizycznego cierpienia.
Przez chwilę trwał na krześle w bezruchu, krzywiąc się, ale w końcu
jego twarz wróciła do neutralnego wyrazu.
<br />
― Przychodzisz tu tylko po to, żeby mnie karmić ― odezwał się wtedy ostrożnie.
<br />
Wiedział, do czego może się przyczynić, jak może odebrać Lecter jego
następne słowa. Ale teraz, kiedy nie widział już dla siebie miejsca na
świecie – do poprzedniego życia nie mógł wrócić, a nowego nie miał z kim
zbudować, gdyż jedyną jego bliską znajomością był, uświadomił sobie, <span style="font-style: italic;">Hannibal</span> – myśl o śmierci była bardziej atrakcyjna niż wieczna tułaczka lub zamknięcie w klatce.
<br />
Przebywanie w piwnicy było jak dożywocie w psychiatryku, na które
skazano by go, gdyby postanowił oddać się w ręce FBI, tyle tylko, że tu
Hannibal mógł go odwiedzać i codziennie przypominać o końcu tego, co ich
łączyło. Tak czy inaczej, to jałowa i smutna egzystencja podobna do
żywota rośliny.
<br />
― Nie rozmawiamy… nie wspominając o czymś więcej. Rozumiem, że się do mnie przyzwyczaiłeś, ale nie sądzę, aby moja… <span style="font-style: italic;">nieobecność</span>…
coś zmieniła w twoim życiu ― kontynuował więc Will. Zapadła cisza. Choć
zwykle mógł odgadnąć wyraz twarzy Lectera, nawet na niego nie patrząc,
teraz nie był go pewien, uchylił więc powieki.
<br />
Ku swemu zdziwieniu, zobaczył na jego obliczu głębokie poruszenie, walkę
skrajnych emocji. Hannibal wyciągnął dłoń i dotknął jego policzka,
ścierając z niego powoli krzepnącą krew. Wyglądał, jakby chciał coś
powiedzieć, ale nie powiedział; zamiast tego przytknął kciuk do swych
warg i – Will rozchylił usta i poruszył się niespokojnie na krześle,
wypuszczając drżący ni to oddech, ni to westchnienie – zgarnął nimi
czerwoną substancję, zasmakował jej.
<br />
Młodzieniec wpatrywał się w niego, jakby widział go pierwszy raz w
życiu. Oczy miał szeroko otwarte, źrenice rozszerzone. A potem, potem…
Potem Hannibal…
<br />
Gdy tylko mężczyzna przysunął głowę, by złożyć bardzo lekki pocałunek na
linii jego szczęki, młodzieniec chwycił go za włosy i przytrzymał jego
głowę; był przy tym tak gwałtowny, że przez chwilę Lecter mógł obawiać
się o swoje życie.
<br />
Nagle cała tęsknota, cała miłość uderzyła w niego z całą siłą. Cios ten
niewątpliwie zwaliłby Willa z nóg, gdyby stał, ale ponieważ siedział,
zadrżał jedynie konwulsyjnie. Przez chwilę nie wiedział, co się dzieje,
co robi jego organizm. Czy zacznie się zaraz śmiać, czy krzyczeć na całe
gardło. Nie wiedział, co czuje, tak dużo tego było.
<br />
Z oddali usłyszał jakiś dziwny dźwięk… Dochodził on jakby spod wody, ale
powoli się klarował i przybierał na sile. Czy to kwilenie rannego
zwierzęcia? Jakiś pies? Jeleń? Skąd dobiega? Czy Hannibal przetrzymuje
tu jakieś zwierzę? Dlaczego nie słyszał go wcześniej?
<br />
I nagle… nagle dotarło do niego, że to nie zwierzę, tylko on sam tak
kwili, mocno przyciskając twarz Hannibala do swego ramienia. Gorzkie łzy
płynęły po jego policzkach, mocząc znajomą, sztywną marynarkę.
<br />
Will ściskał mężczyznę zaborczo i z całych sił, jakby się bał, że ten
się odsunie. Lecter musiałby go teraz zabić, żeby uwolnić się z tych
objęć.
<br />
― Hannibal, przepraszam ― powiedziały niespokojnie jego usta. Will
miał wrażenie, że ten drżący, piskliwy głos należy do kogoś innego. ―
Tak bardzo cię kocham i tęsknię za tobą. Jestem cały twój, ale proszę,
nie bądź dla mnie okrutny. Zabij mnie, ale nie… nie każ mi być obok,
kiedy ty i on… Proszę, jeśli kiedykolwiek mnie… S-stracę zmysły.
<br />
Hannibal trwał przy nim w bezruchu, nic nie mówiąc. Will nie wiedział,
jak długo to trwało. Wiedział tylko, że kiedy już jego szloch przerodził
się tylko w przyspieszony, drżący oddech i ciężko przełykaną ślinę,
Lecter wziął go na ręce i wyniósł z tej przeklętej piwnicy.
<br />
Na korytarzu minęli Amaury’ego, ale Will go nie widział. Wtulał się kurczowo w Hannibala i bardzo nie chciał puścić.
<br />
Poczuł pod sobą miękki materac łóżka w ich sypialni, ale nadal nie puścił swojego mężczyzny.
<br />
Gdyby mógł cofnąć czas, zamieniłby wszystkie te chwile, kiedy źle go
traktował, zachowywał się niewdzięcznie lub dwulicowo, w momenty czułych
wyznań lub długich, przepełnionych uczuciami spojrzeń. Zmieniłby
wszystko, co kiedykolwiek w przeszłości ich poróżniło, co raniło
Hannibala, odsuwało ich od siebie.
<br />
― Nigdzie nie idź ― zażądał niespokojnie, zmuszając Lectera do trwania
w jakiejś dziwnej, pochylonej pozycji. I Lecter nie poszedł, pozwalał
się ściskać, był blisko. Will wdychał woń jego skóry, czując w niej
zapach obcych balsamów, ale też znajome perfumy, przyjemne,
wyrafinowane, kojarzące mu się tylko z jedną osobą na świecie. I pewnie
tylko jedna osoba na świecie nosiła na sobie ich zapach. Will wdychał tę
woń łapczywie, szybkimi i nerwowymi pociągnięciami nosa. Miął marynarkę
Lectera. Trochę zbyt gwałtownie przeczesywał ugładzone włosy, niszcząc
ich porządek.
<br />
― Hannibalu, mój drogi… ― usłyszeli nagle od strony otwartych drzwi.
To Amaury, zaniepokojony stanem ich obu, stanął w progu sypialni. ― Co
się dzieje? Mówiłeś, że będziesz trzymał go w piwnicy, dopóki jego stan
się nie unormuje…
<br />
― Amaury. ― Hannibal obejrzał się przez ramię. Spojrzenie miał
odrobinę nieobecne, ale twarz pozbawioną wyrazu. Jego włosy, potargane
przez chaotyczne palce, sterczały w bezładzie. ― Wygląda na to, że moje
plany uległy częściowej zmianie. Nie musisz się tym zamartwiać.
<br />
― Chcesz mu coś podać? ― Młodzieniec wszedł głębiej do pokoju i
przystanął przy łóżku, rzucając spojrzenie na twarz Willa, zarumienioną i
w większej części skrytą w zagłębieniu szyi Lectera. ― Przynieść coś?
<br />
Hannibal milczał, a zdawał się przy tym mocno zamyślony. Amaury patrzył w
jego oczy i w końcu zrozumiał to nieme przesłanie. Zrobił niepewną
minę, choć w środku odczuł dużo większy niepokój.
<br />
Nie powinien był spodziewać się, że ktoś o tak złożonej osobowości jak
Lecter okaże się prosty do sterowania, ale regularnie stosował na nim
swe zabiegi. Regularnie szeptał do jego podświadomości swoje zaklęcia,
które miały uczynić go obojętnym na Willa Grahama.
<br />
I czyniły. Hannibal chodził go tylko karmić. Wkrótce na pewno zgodziłby
się go uśmiercić dla swojej miłości; wspólnie ze swą miłością. Co… się
nagle stało?
<br />
Amaury z trudem powstrzymał się od zaciśnięcia zębów, ale mięśnie wokół jego oczu niebezpiecznie się napięły.
<br />
― Apollinie? ― odezwał się łagodnie. <span style="font-style: italic;">Apollinie, kochasz tylko mnie.</span> ― Twoje serce znów kipi od emocji. Przygotuję ci kąpiel, która przyniesie ci ulgę. Przyjdź do mnie za chwilkę.
<br />
― Nie idź ― powtórzył zdławionym głosem Will ― jeśli mnie kochasz.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-31, 03:18<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">
― Zostań ze mną ― mruczy Hannibal, jego głos jest niewiele głośniejszy
od szumu wiatru, obijającego się o ściany posiadłości. Krew miesza się z
wodą i śladowymi ilościami opiatów, błękitne oczy spoglądają na niego i
jest w nich coś takiego, siła tak wielka, że Hannibal jest tego pewien;
nie odnalazłby w życiu odpowiednich słów, by to opisać, w żadnym języku
znanym ludzkości.
<br />
― Dokąd indziej miałbym się udać? ― Odpowiada na to Will, przez ułamek
sekundy spoglądając na leżące na stole zwłoki Randall'a Tier'a.
<br />
Jego prezent, jego odpowiedź, dowód na to, że Will Graham jest tym
człowiekiem. Tym, którego Hannibal przestał szukać całe wieki temu, a
który sam stanął na jego drodze.
<br />
Zostań ze mną.</span>
<br />
Przesunął dłonią po chłodnym czole, odgarniając z niego parę
ciemnych, zbłąkanych loków ― błękit zdawał się drążyć ogromną dziurę w
jego sercu, rozdzierając je niemal na kawałki ― Hannibal w życiu nie
sądził, że usłyszy od Willa tak wymowne wołanie desperacji. Prośba, czy
też szantaż, błaganie, czy ostrzeżenie, modlitwa lub same przekleństwo ―
Hannibal nie wiedział, bo przy Willu Grahamie nigdy nie można było
czegokolwiek wiedzieć, nigdy nie można było czegoś zakładać, spodziewać
się, oczekiwać. Można się było tylko domyślać i działać i choć sam Will
nie miał o tym pojęcia, czasami Hannibalowi ciężko było za nim nadążyć.
<br />
Pochylił się nieco niżej ― na poważnym obliczu uwidoczniły się sieci
zmarszczek, gdy oświetliło ją światło stojącej przy łożu lampki.
<br />
Sam nie wiedział, kiedy wplątał w jego włosy swoje długie palce ―
zorientował się w tym czynie dopiero wtedy, gdy ich jedwabista gładkość
załaskotała go po opuszkach. Znalazłszy się dostatecznie nisko, Hannibal
przysunął wargi do ucha młodzieńca i powiedział w nie cicho:
<br />
― Odwiedzę cię tu w nocy.
<br />
Will poruszył się niespokojnie, ale nie zwiększył dzielącego ich
dystansu; teraz to jego wargi dotknęły ucha Hannibala, delikatnie niczym
motyle skrzydła i muskając je w pełnej wdzięki pieszczocie,
wypowiedziały kolejne słowa.
<br />
― Nie, Hannibal. Dobrze wiesz, że jeśli teraz pójdziesz, to zostaniesz z nim.
<br />
"Zawsze dotrzymuję swoich obietnic", chciał odpowiedzieć, zgodnie ze
swoim zwyczajem, ale nagle zdał sobie sprawę z tego, że Will mógł mieć
rację ― nie raz zdarzyło się już, że choć stanowczo sobie coś zakładał,
przy Amaurym tracił tego świadomość...
<br />
Hannibal zakładał już wiele możliwości, wiążących się z jego niepewnymi
odczuciami co do własnego działania, ale nigdy nie patrzył na nie przez
pryzmat czasu spędzanego z młodym du Maurier ― nie był na tyle głupi,
by nie dostrzegać jego... pewnych zabiegów, ale nie sądził, by były one
groźne. Masaże, czułe słowa i pełne zmysłowej stymulacji rozmowy przy
kieliszku wina ― cóż mogło w tym być złego?
<br />
― Zostanę ― powiedział jednak i choć nie potrafił pozbyć się odczucia,
że nie powinien był ulegać temu niemądremu żądaniu, pozwolił, by jego
ramiona objęły czule leżące przy nim ciało. Will natychmiast oddał
uścisk, wyciskając na jego ustach gwałtowny, choć jednocześnie
nienatarczywy pocałunek.
<br />
― Obiecaj, że mnie więcej nie zamkniesz, proszę ― usłyszał jego prośbę i
wtedy znowu wydarzyło się coś dziwnego. Hannibal zdawał sobie sprawę z
tego, gdzie i z kim był, ale nagle oczyma wyobraźni ujrzał siebie,
leżącego w gościnnej sypialni i szczupłe dłonie, gładzące zmysłowo
mięśnie jego ramion. Później usłyszał głos, dobrze mu, z resztą znany;
głos wypowiadał słowa, których nigdy wcześniej nie wypowiadał, ale które
były tak... Oczywiste, zakodowane w jego podświadomości.
<br />
Zamrugał, zerkając z bliska na szarą poduszkę, przykrytą siatką ciemnych
loków. Uniósł głowę, i złapał za podbródek młodzieńca, spoglądając w
jego błękitne oczy.
<br />
― Obiecuję. Chcę... ― jego słowa przerwał odgłos otwieranych drzwi, w
których pojawił się znów Amuary. Hannibal nie mógł go zauważyć,
znajdując się obrócony w jego kierunku plecami, ale Will, Will wychylił
się odrobinę i popatrzył na chłopca w sposób, który był doktorowi dobrze
znany, i który przesycony był mieszanką emocji tak silnych, że
atmosfera panująca w sypialni zagęściła się jeszcze bardziej ― uczucie
znajdowania się w ścisłym centrum tej niby-wojny, przyprawiało Hannibala
o nieznane dotąd wrażenia... Wrażenia, o które nigdy się nie posądzał.
<br />
― Czy mógłbyś, proszę, dać nam jeden wieczór ― usłyszał cedzone słowa,
poczuł ich drżenie w tulonej do siebie, młodzieńczej piersi.
<br />
Hannibal wiedział, że nieobracanie się w kierunku Amaury'ego było
naprawdę niegrzeczne, ale miał też świadomość, że gdyby patrzył mu teraz
w oczy, mógłby odnaleźć niewyobrażalnie trudnym pozostanie u boku
tulącego się do niego zaborczo Willa.
<br />
I wtedy poczuł, jak zapach kwiatowego balsamu nasilił się ― brzeg łoża
załamał się odrobinę (tuż przy jego nogach, tuż przy nim) a smukła dłoń
ułożyła się w okolicach jego pasa.
<br />
― Hannibalu. Woda się już nalewa. Dodałem do niej twój ulubiony aromat i płatki kwiatów.
<br />
Nie umiał już na niego nie spojrzeć ― spojrzał więc i z ledwością
powstrzymał się od drgnięcia, gdy zieleń zaatakowała go ze zwinnością i
jadowitą precyzją atakującego węża. W tym samym momencie Will docisnął
go mocno do siebie i... Ilość uczuć, odczuć, myśli i pragnień,
wszystkiego było stanowczo za wiele ― z ledwością udawało mu się
zachować kamienną twarz i choć przeżył tyle w swoim życiu, choć
doświadczył tylu zawodów i uniesień, tylu sytuacji, w których czuł się
naprawdę niekomfortowo, w tej jednej chwili, uwięziony pomiędzy drobnymi
ciałami kochanków, poczuł się naprawdę...
<br />
Bezsilny. Bezbronny.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-31, 10:53<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>gładził
Hannibala po włosach, czując w gardle uścisk. Wiedział, że jeśli teraz
się podda, jeżeli ustąpi temu ślicznemu młodzieńcowi, to może się
okazać, że Hannibal już nigdy do niego nie wróci. Nagle zrozumiał: to
nie Lecter był dla niego tak oschły i zimny. Nie Lecter bezwzględnie
zamykał go w małym więzieniu. Nie Lecter czuł się nim zmęczony, tylko
twór Amaury’ego.
<br />
Hannibal Lecter, którego poznał Will; Hannibal Lecter, który pozwolił
się Willowi poznać, nie był tą osobą, która ulegała dziś Amaury’emu i
była na niemal każde jego skinienie.
<br />
Jak dokonał tego ktoś tak młody, tego Will nie wiedział, ale z pewnością chodziło o coś znacznie więcej niż urodę.
<br />
Wątpił, aby Amaury zrobił Hannibalowi to, co Hannibal zrobił kiedyś
jemu, by wmówić mu, że mordował, ale może, może… Może istnieją inne
techniki, kto wie, co kryje się za tą jadowitą zielenią?
<br />
Amaury przesunął palcami po udzie Lectera i wygiął różowe usta w
uśmiechu. Zagryzł dolną wargę ostrym, bialutkim kłem, i nieuważnie
podrapał się przy obojczyku, szarpiąc lekko kołnierzyk koszuli. Po
chwili sprawnie rozpiął dwa górne guziki, odsłaniając mleczną skórę,
nieskazitelną, gdyby nie blizny od Willa.
<br />
― Apollinie, chcę znów uprawiać z tobą seks słowami ― rzekł subtelnie. ― Czy to, co teraz robisz, jest aż tak zajmujące?
<br />
Will poczuł, jak ciemnieje mu przed oczami, i zgrzytnął zębami.
<br />
― Hannibalu Lecterze ― wycedził stanowczo, głośniej niż Amaury. ―
Chciałbym wyjść za ciebie. Zostać panem Lecter. I wtedy naprawdę
zostalibyśmy Krwawymi Małżonkami.
<br />
Hannibal spojrzał najpierw na jednego ze swych chłopców, a następnie na drugiego. Uśmiechnął się pod nosem, parsknął cicho.
<br />
― Nie macie ochoty na wino?
<br />
― Bardzo chętnie się z tobą napiję ― odrzekł spokojnie Amaury, nawet
nie patrząc na Willa. Nie okazywał zdenerwowania. Sunął białymi palcami
po boku mężczyzny, a kiedy cofnął dłoń i się podniósł, ten nienachalny,
niegwałtowny dotyk rozbudził tęsknotę; wraz z jego zniknięciem czegoś
zabrakło.
<br />
Ale Will nadal obejmował Hannibala ramionami i wpatrywał się w jego
oblicze z uporem, na który nie byłoby go kiedyś stać. Zwłaszcza, że było
mu okropnie wstyd za to, co przed chwilą do niego powiedział, a co
zostało skwitowane jedynie parsknięciem. Wziął głęboki wdech.
<br />
― Mówiłeś, że zostaniesz ― przypomniał.
<br />
― Och, możemy napić się tutaj. Przynieść butelkę i kieliszki,
Apollinie? Na które wino masz dziś ochotę? Może na naszego l'Ermita? ―
zapytał Amaury.
<br />
― Czemu nie ― odparł Hannibal, spoglądając na Willa. Pogładził
młodzieńca uspokajająco po karku, jakby leżał przed nim nie człowiek, a
zdolny do gwałtownego ataku dziki kot, który pod łagodną
powierzchownością kryje niezwykle ostre kły i pazury. ― Nigdy nie
przeszkadzała ci jego cierpkość, prawda?
<br />
Amaury zaśmiał się cicho.
<br />
― Nigdy, mój drogi. Jest tak cierpkie, jak potrafisz być ty ―
odpowiedział i opuścił sypialnię, odprowadzony spojrzeniem Hannibala,
ale tylko przez chwilę, ponieważ zaraz Will chwycił go za podbródek i
odwrócił jego twarz do siebie.
<br />
― Nie uśmiechaj się tak ― powiedział. ― Teraz widzę, że nie jesteś sobą, odkąd pozwoliłeś mu się do siebie zbliżyć.
<br />
Hannibal przestał się uśmiechać; na jego twarz wrócił znajomy wyraz uprzejmego zainteresowania.
<br />
― W jaki sposób udało ci się to zobaczyć?
<br />
― Och? Nie zapytasz, jak się z tym czuję? ― Kącik napiętych ust Willa drgnął nieznacznie.
<br />
― Jaką mam pewność, że gdybym zapytał, usłyszałbym prawdziwą
odpowiedź? ― zapytał Lecter w tonie żartobliwej zaczepki, gładząc
swojego młodzieńca, ale jednocześnie prostując się i siadając na brzegu
łoża. Poluzował krawat, lekko spocony.
<br />
Will leżał jeszcze przez chwilę za nim, ale w końcu – na dźwięk kroków
na korytarzu – podniósł się i usiadł na krawędzi łóżka tuż przy
Hannibalu.
<br />
Źle czuł się w byle jakich ubraniach przy doskonałym Amaurym, ale za nic
nie poszedłby teraz przebrać się w coś innego, zostawiając ich samych.
<br />
Amaury wrócił z tacą i postawił ją ostrożnie na stoliku nocnym.
Uśmiechając się, pochylił się, powabnie wypinając pośladki, i
nieśpiesznie otworzył butelkę. Obaj, Hannibal i Will, obserwowali go,
siedząc obok siebie, ale każdy z nich z inną emocją.
<br />
― O czym rozmawialiście? ― zagaił luźno Amaury. Chwycił dwa kieliszki i
podszedł z nimi do Willa i Hannibala. Jeden podał Hannibalowi, a drugi,
chwilę później, Willowi.
<br />
― O uczuciach ― odpowiedział Lecter, unosząc kieliszek do nosa. Zaciągnął się zapachem szlachetnego trunku i oblizał wargi.
<br />
Amaury wrócił do stolika po trzeci kieliszek i uniósł lekko szkło, jakby wznosił toast.
<br />
― Za uczucia, Apollinie. ― Usiadł po lewej stronie Hannibala. Lekko
trącił Lectera kolanami, ale wyglądało to na przypadkowe, bo zaraz
odsunął się kulturalnie o kilka cali. Wciąż zwrócony całym ciałem w
stronę mężczyzny, patrzył na niego spod gęstych, czarnych jak węgiel
rzęs.
<br />
Kieliszek w dłoni drugiego młodzieńca zadrżał. Will widział już, że
spojrzenie Hannibala skupione było znów głównie na tym chłopaku.
<br />
― On nie ma na imię Apollin, więc go tak nie nazywaj ― powiedział cicho Will.
<br />
Hannibal spojrzał na niego, a jednocześnie założył nogę na nogę w taki
sposób, że kontakt fizyczny z Amaurym znów był nieunikniony. Amaury się
nie odsunął, a wprost przeciwnie, potraktował to jako zachętę i położył
dłoń na jego kolanie.
<br />
― Myślałem dzisiaj o Florencji, o Watykanie. Muszę przyznać, że tęskno
mi do śródziemnomorskich klimatów. Tutejsze powietrze musi być
niezwykle zdrowe, ale za mało w nim słońca, krzykliwości.
<br />
Will napił się w końcu wina, lekko krzywiąc się na jego cierpki smak.
Było jednak wyśmienite, szlachetne. Jak wszystkie ze spiżarni Hannibala.
Pociągnął kilka dodatkowych łyków.
<br />
― Och, jakże to rozumiem ― westchnął tymczasem Amaury, przyciągając
znów wzrok Lectera. ― Pomarańczowe kopuły, strzeliste wieże, rozkołysany
dzwon <span style="font-style: italic;">Campanile di Giotto</span>.
Wąskie uliczki wyściełane lśniącym brukiem i kamienne łuki, w których
cieniu możesz schować się przed włoskim słońcem. Byłem tam jako
szesnastolatek… Podziwiałem malowidła Santiego w Galerii Uffizi… Ileż
bym dał, aby znów tam pojechać, mój miły. ― Mówiąc to, zbliżał twarz do
twarzy mężczyzny, aż w końcu już niemal szeptał w jego usta.
<br />
Will patrzył na nich, marszcząc brwi. On nie dotykał Hannibala. Oburącz
trzymał kieliszek, spięty i zarazem zgnębiony. Amaury potrafił odnieść
się do wszystkiego, o czym mówił Lecter. I potrafił czarować słowami.
Potrafił go oczarować.
<br />
― Któregoś razu ― rzekł mężczyzna ― w poszukiwaniu inspiracji dla
nowych szkiców, wybrałem się na spacer po mieście. Nie odnalazłszy
natchnienia w przechadzce po galerii, pozwoliłem namówić się znajomym na
wizytę w Teatro Verdi. ― Nie odrywał wzroku od Amaury’ego, który niemal
spijał te słowa z jego ust, ale wiedziony jakimś impulsem przesunął
dłoń na rysujące się pod materiałem udo Willa. ― Wystawiany tam wówczas
spektakl nazwano prostym jednym słowem: sztuka. Zasiedliśmy w
najwyższych rzędach, głodni nie tylko sztuki, ale i barw, przekazu, a
najbardziej – szczególnie z mojej strony – bodźców dla twórczości. To
właśnie wtedy po raz pierwszy ujrzałem na scenie całkiem nagich aktorów.
Muszę przyznać, ze niewiele pamiętam z samego spektaklu, ale surowy
przekaz nagich ciał okazał się wyjątkowo pobudzić moją wyobraźnię. Ich
poruszająca kruchość na tle wielkiej sceny, kontrastowa
bezpretensjonalność, wszystko to wydawało mi się nowe i świeże. Szkice z
tamtych lat do tej pory mają szczególne miejsce w moim pałacu
wspomnień.
<br />
Amaury westchnął z zachwytem, przymykając oczy.
<br />
― Potrafię to sobie wyobrazić. Jako młodzieniec, musiałeś być…
<br />
Will wstał dość gwałtownie – Amaury aż urwał – i ruszył do stolika, żeby
uzupełnić pusty już kieliszek. Nie nalał stosownej ilości wina, jak
wcześniej zrobił to Amaury. Wypełnił go aż po brzegi, rozlewając trochę
czerwonej cieczy na mebel i podłogę. Napił się i podszedł do okna, by
wyjrzeć na zewnątrz. Bardzo, bardzo dawno nie widział nieba. Wydawało mu
się, że całą wieczność.
<br />
― Musiałeś być ― próbował kontynuować Amaury, ale mu przerwano.
<br />
― Ja też doznałem we Włoszech przebudzenia. Nie w samej Florencji, ale
w nadmorskim Palermo… Dawno temu pewien człowiek opowiedział mi o
pałacu, którego westybulem była jedna z tamtejszych kaplic, surowa,
piękna i wieczna… z drobnym detalem przypominającym o śmiertelności:
czaszką na posadzce. Odwiedziłem to miejsce. Podziwiałem malowane
ołtarze i rzeźby, jednak nic w tej kaplicy nie urzekło mnie tak, jak
akt, którego ten sam człowiek dokonał wewnątrz tej budowli. On… Amaury…
ten mężczyzna wystawił tam serce, tak ogromne i realistyczne, że miałem
wrażenie, że wyrwano je z piersi olbrzyma, lub osoby, którą dotknęło
olbrzymie cierpienie. Powitało mnie w przedsionku jego pałacu – to
wielkie, krwawiące serce. Zostawił je tam tylko dla mnie, widziały je
tysiące par oczu, ale ono było przeznaczone wyłącznie dla moich. I
wtedy… to miejsce… z tym sercem… stało się częścią mojego pałacu. ― Will
przysunął kieliszek do ust i pociągnął z niego dwa łyki. Nie odwrócił
się od okna.
<br />
― Pałacu? ― zapytał cicho Amaury, z ustami tuż przy uchu Hannibala, który teraz śledził wzrokiem Willa.
<br />
― Pałacu ― potwierdził Will. ― Nigdy nie dostałem piękniejszego i
bardziej wymownego prezentu. Nikt nigdy nie podarował mi takiej
walentynki. Nigdy nie zostałem obdarowany taką miłością. Na początku
mnie przerażała, ale łatwo się uzależniłem od jej niszczącej mocy i nie
potrafiłem, Amaury, co chyba rozumiesz, nie odwzajemnić tego potężnego
uczucia. Stałem się człowiekiem obsesji, maniakiem, wiesz, co to
oznacza?
<br />
Amaury uniósł lekko brew.
<br />
― Powiedz mi.
<br />
― Że jestem równie zaborczy jak Hannibal Lecter.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-02-01, 03:49<br />
<hr />
<span class="postbody">
Świadomość Hannibala walczyła uparcie z pewnym odczuciem, a może myślą,
która tkwiła w nieskończenie gęstych warstwach "istnienia" w jego
umyśle, ale której posiadacz nie potrafił jej za nic zrozumieć. Zaczynał
odczuwać swoistego rodzaju złość i żal, kierowany niesprzecznym
niepokojem o to, że nie potrafił zrozumieć, jakim cudem ta myśl, myśl o
tym, że nie pragnął Willa Grahama, znalazła się w ogóle w jego głowie.
<br />
Dawniej, Hannibal żył w przekonaniu, że nie istniała taka rzecz, że na
świecie nie było takiego czynu, którym jego drogi towarzysz mógłby w
jakiś sposób mu się narazić ― ich uczucie było, bowiem, tak silne, że by
je złamać, musieliby tego chcieć obaj, a szansa na takie zjawisko,
zahaczała o śmieszne i nierealne liczby, które tak łatwo było mu
zignorować, tak łatwo...
<br />
Nie należał do ludzi głupich, powoli łączył ze sobą odpowiednie fakty ― a
jednak, zlepek obrazów i niekiedy nazbyt śmiałych domysłów, stanowiły
za mało, by mógł być czegoś pewien.
<br />
Siedział więc, dalej na swym miejscu, pośrodku ogromnego łoża, z lampką
wina w dużej dłoni ― siedział tam i słuchał swój Willa Grahama, pięknych
i ciężkich, dojrzałych i soczystych, jak jabłka, spadające z ugiętych
gałęzi jabłoni, by opaść miękko na ziemię i pozostać na niej do momentu,
w których ktoś się nimi nie zainteresuje. I któż to będzie ― czy
pochyli się po nie człowiek, oczarowany ich krwistoczerwoną skórką i
perspektywą tryskającej słodyczy, czy pierwsze dotrą do nich muchy,
czarne i bezwzględne? Czerwona skóra zwiędnie, zapadnie się w sobie, a
słodycz, wyssana przez larwy, zmieni się w szarą masę, przypominającą
swym zapachem rozkładające się mięso.
<br />
Co stanie się pierwsze, kto wyciągnie dłoń po słodki, zakazany owoc? Człowiek, czy mucha?
<br />
Will nigdy nie mówił tak pięknie o swoich uczuciach, nigdy nie ubierał
je w szale subtelności i namiętne podszycia, które tworzyły sobą
jedność, docierającą wprost do jego serca, do tego samego serca, o
którym opowiadał jego drogi przyjaciel.
<br />
Hannibal przechylił głowę, by lepiej widzieć ukryty za woalem ciemności
profil ukochanego ― czuł przy sobie soczyste wargi Amaury'ego, ale to
nie o nim teraz myślał, to nie on siedział teraz w jego głowie,
zaostrzając apetyt, pobudzając go nieznośnie do tego stopnia, że choć
trzymany kielich opustoszał już znacznie z ilości wina, doktor Lecter
poczuł w ustach taką suchość, jakby nie trzymał w nich niczego od wielu,
wielu dni.
<br />
I chciał coś powiedzieć, naprawdę, ale w obliczu tak silnych emocji i
trwającej wciąż przy nim, nieznośnej niepewności, nie potrafił odnaleźć
słów, które niosłyby sobą jakiekolwiek znaczenie.
<br />
Amuary, jakby instynktownie wyczuwał utratę zainteresowania swego
Apollina, oparł się o jego ramię, muskając je swoim bladym policzkiem ―
Hannibal nie potrafił zaprzeczyć, że dotyk ten był niezwykle przyjazny i
miał ochotę mu się oddać, ale nie potrafił oderwać spojrzenia od
wyglądającego przez okno młodzieńca. Nie umiał oprzeć się widokowi jego
szczupłych pleców, kuszących swą krzywizną nawet w tych prostych,
wiszących ubraniach.
<br />
Will obrócił się nagle w ich kierunku ― błękitne spojrzenie przesunęło
się przez chwilę po jego twarzy, ale zaraz potem, utkwione w
przylegającym do niego drobnym chłopcu, zniknęło, zatopiwszy się na
powrót w widoku za oknem.
<br />
Ledwo udało mu się powstrzymać nieszczęśliwe westchnienie. Amaury musiał
jednak nie zauważyć jego miny, bo nachyliwszy się odrobinę niżej,
mruknął cicho:
<br />
― Nie jestem pewien, czy wiem, o czym on mówi. Wyda...
<br />
― Pamiętasz, kim byłeś, kiedy robiłeś to dla mnie? ― Przerwał mu Will,
głośno i wyraźnie. Hannibal uniósł głowę, odstawiając kieliszek na blat.
Jego serce ruszyło prędszym rytmem, adrenalina przepłynęła śmiało po
ciele. ― Potrafisz to sobie przypomnieć?
<br />
Hannibal... pamiętał, przecież nie potrafiłby tego zapomnieć ― pamiętał,
ile razy wybaczał Willowi jego okrutne próby ucieczki, próby
odrzucenia i te, które stanowiły tylko zwykły sprawdzian jego
cierpliwości ― wybaczał, ponieważ wiedział, że bez nich jego życie
straciłoby swój bogaty smak i znowu stałoby się jedynie spokojną
egzystencją. Wybaczał, bo kiedy patrzył w błękitne oczy, widział w nich
coś, czego nie potrafił zobaczyć w żadnych innych, a potem, gdy było już
zdecydowanie za późno na rozwagę, wybaczał, bo wiedział, że nie umiałby
postąpić inaczej, już nie.
<br />
― Moja pamięć jest nieśmiertelna ― powiedział wreszcie wolno,
spoglądając na Amaury'ego, by ten nie odważył się mu przerwać, bez
względu na to, czy jego słowa mu się spodobają, czy też nie. ― Nigdy nie
zapomnę wersji siebie, która podarowała ci moje serce.
<br />
I Will obrócił się znowu, a jego wargi wygięły się w najcudowniejszym,
sztywnym uśmiechu. Przez całe swoje życie Hannibal nie widział, by ktoś
uśmiechał się w równie rozbrajający sposób ― owo wygięcie warg, grało po
jego duszy, niczym smyczek tańczący po strunach, wygrywający w ten
sposób najpiękniejszą melodię uczuć, całą ich gamę.
<br />
― Ja też jej nigdy nie zapomnę.
<br />
Nie powinieneś nigdy obawiać się o utratę moich uczuć, chciał
powiedzieć Hannibal, ale (wbrew jego nakazowi) przerwała mu szczupła
dłoń ― przerwały mu długie palce, owijające się pajęczo wokół jego
nadgarstka.
<br />
― Powinniśmy zagrać w karty ― odezwał się cicho Amaury; jego oczy
ciskały jadowicie zielonymi błyskawicami, a piękne wargi skrzywione były
w niebezpiecznie uprzejmym grymasie. ― Coś, co pozwoli nam rozładować
atmosferę, pozbyć się niepotrzebnych emocji. Co powiecie na tysiąca?
Taka miła, prosta gra, rozwija umysł. Zwykłem grać w tysiąca ze swą
ciotką, Apollinie, nie wspominała ci o tym?
<br />
― Nigdy nie dostąpiłem okazji wymienienia z Bedelią poglądów na temat
gier karcianych ― zauważył Hannibal, zmuszając się do pozostania
absolutnie spokojnym. ― Kto wie, może jeszcze jeden kieliszek wina i
partia kart dobrze by nam zrobiły ― Hannibal podniósł się z łoża,
kierując swój krok do milczącego Willa; ułożył swą dużą dłoń na jego
ramieniu, wpatrując się w ten sam punkt, w to samo ogromne drzewo,
rozkwitające na niebie, niczym plama atramentu. ― Później pójdziemy spać
― obiecał mu cicho, wyginając usta w łagodnym uśmiechu.
<br />
Nie chciał się już na niego gniewać ― właściwie, jedynym, czego teraz
pragnął, było odnalezienie ukojenia w zapachu jego gęstych włosów, w
smaku różowych warg, w...
<br />
― Och, więc śpimy tutaj? ― Spytał Amaury, unosząc swą ciemną brew. ― W
porządku, pozwól, że doniosę zatem dodatkowe poduszki. Nie chciałbym
obudzić się przez ich brak z bólem pleców ― zaśmiał się wdzięcznie i
zniknął za drzwiami.
<br />
Hannibal odczekał pięć sekund i zwrócił wygłodniałe spojrzenie w
kierunku swego towarzysza; gwałtownym ruchem pochwycił szczupłe
nadgarstki uniósł je wysoko nad jego głowę, przyciskając się do niego
swoim rozgrzanym ciałem. Nie mówił nic, ale sytuacja absolutnie tego nie
wymagała ― patrzył tylko, pozwalając, by sprytny młodzieniec czytał z
jego oczu ― by wyczytał z nich wszystko to, czego Hannibal nie mógł
powiedzieć głośno, do momentu, w którym nie wymyślą, jak dalej sobie ze
wszystkim poradzą.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-02-03, 09:55<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>zesztywniał
pod naporem jego dłoni i całego ciała. Spojrzał w górę, na swoje
unieruchomione nadgarstki, potem zaś opuścił wzrok na twarz Hannibala, z
trudem walcząc ze sobą, by nie schować się gdzieś w głębi siebie przed
jego przenikliwymi oczami.
<br />
To było okropne, jak musiał się dziś obnażyć, żeby odzyskać jego uwagę, przebić się przez barwną postać Amaury’ego.
<br />
W oczach Hannibala widział aprobatę, zadowolenie, głębokie przywiązanie i
wiele innych uczuć, niekiedy skrajnych, ale nie widział w nich decyzji.
<br />
Być może Lecter naprawdę chciał mieć ich obu, ale Will tak nie potrafił.
Na widok Amaury’ego ogarniała go wściekłość, zapach balsamów (którymi
pachnął też Hannibal) budził odruch wymiotny, słodki głos – chęć wbicia
noża w gardło chłopca i uciszenia go na zawsze.
<br />
Cóż z tego, że Hannibal patrzył na niego w taki sposób, skoro za chwilę
Will znów będzie musiał żebrać o jego uwagę i konkurować z doskonałym
Amaurym, który z taką lekkością czarował słowami, znał się na sztuce i
był taki reprezentacyjny.
<br />
― Rywalizowanie z nim o twoje względy mnie zabija ― szepnął.
<br />
Hannibal przysunął się bliżej – w jego ruchach było coś gorączkowego – i
Will jęknął cicho, tak stęskniony za jego wargami, za dotykiem,
bliskością, zainteresowaniem. Młodzieniec przechylił głowę i rozchylił
wargi, patrząc z desperacją, prośbą. Niech to już się skończy. Mógłby
otrzymać swój koniec z jego rąk. Wykrwawić się tu, na podłodze. Byleby
tylko nie było już obok osoby przypominającej mu ciągle o własnych
błędach i niedoskonałości.
<br />
― Swego czasu Alana Bloom ― rzekł Lecter ― była bardzo blisko ciebie.
Jej obecność zatruwała twój umysł, przez co nie byłem w stanie się do
niego dostać, nie w całości. Próbowałem wielu rzeczy, by odciągnąć od
niej twoją uwagę, ale nie baczyłeś na subtelne sygnały. Wreszcie
postanowiłem wdrożyć w życie plan, który sprawił, że jej osoba przestała
cię ostatecznie interesować. Wiedziałem, że nie będzie to dla mnie
łatwe zadanie, ale kiedy cel uświęcał środki, nic innego nie miało
znaczenia. Wkrótce problem Alany Bloom przestał zaprzątać myśli moje i
twoje.
<br />
Skończył z ustami tuż przy wargach Willa, a w spojrzeniu młodzieńca desperacja przerodziła się w niedowierzanie.
<br />
W tej samej chwili Hannibal puścił jego dłonie, a do pokoju wszedł Amaury z plikiem kart i poduszkami.
<br />
Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>położył
się na boku tyłem do tej dwójki; nie miał zamiaru uczestniczyć w grach.
Był skonsternowany i zagubiony słowami Lectera; nie wiedział, czy
bardziej jest wściekły, czy rozżalony, dowiedziawszy się, że to wszystko
było grą. Pamiętał swoją zazdrość, kiedy dowiedział się, że Hannibal z
nią spał. Poczuł się zraniony. Zdradzony. Oszukany. Choć, jak się
później okazało, już wcale nie o Alanę był zazdrosny.
<br />
Najwyraźniej Hannibal po raz kolejny zastosował okrutną gierkę i zagrał
na jego uczuciach. Jeżeli dał się uwieść Amaury’emu tylko po to, by
obudzić w nim chęć walki, to… było niesprawiedliwe i podłe.
<br />
Amaury nie przejął się, że Will nie chciał z nimi grać. Przyniósł bardzo
starą indyjską talię kart zawierającą interesujące ryciny i ostatecznie
zasiedli z Hannibalem na skraju łoża, dyskutując o figurach, kształtach
i kolorach.
<br />
― A to Brahma ― mruknął Amaury. ― Cztery twarze, cztery ręce… Ujeżdża
łabędzia, symbol równowagi między dobrem i złem. ― Z uśmiechem oparł
głowę o ramię Hannibala. ― Ktoś miał niezwykle ciekawy pomysł, by
wkomponować te postaci w zwykłe karty do gry, czyniąc z przeciętnego
przedmiotu dzieło sztuki. Wszystko nakreślone ręcznie, utrwalone
techniką…
<br />
Will zamknął oczy i wyłączył się. Zmyślna tortura. Jego drogi przyjaciel
bywał czasem doprawdy okrutny. Młodzieniec zastanawiał się, jak Lecter
postąpiłby na jego miejscu; czy w ogóle byłby w jakikolwiek sposób
zazdrosny.
<br />
Gdy Will lata temu próbował założyć rodzinę, mężczyzna nasłał na nich
Czerwonego Smoka. A co zrobiłby teraz? Czy godziłby się, jak Will,
akceptować jawną zdradę, znosić ból bycia zastąpionym przez kogoś
młodszego, piękniejszego, lepszego?
<br />
Nie, pomyślał Will, uśmiechając się gorzko. Nie ma nikogo, kto mógłby
zastąpić Hannibala. Nie istnieje na świecie nikt podobny do niego, bo
gdyby istniał, świat znałby go, podziwiał i drżał przed jego imieniem,
tak, jak drżał przed wszystkim, co związane z Lecterem.
<br />
Drgnął nagle, słysząc ciche mlaśnięcie. Hannibal i Amaury… już nie
rozmawiali. Will zesztywniał, a potem powoli odwrócił się przez ramię.
<br />
Amaury, z dłonią na policzku doktora, całował czule jego usta.
<br />
Will zobaczył to po raz pierwszy, lecz był pewien, że nie pierwszy raz dzielili pocałunek.
<br />
Rozchylił usta i wydał z siebie zdławiony, niekontrolowany jęk, ponieważ
to, co poczuł na ten widok, ból, którego doznał, nie był możliwy do
przewidzenia, załagodzenia, zduszenia.
<br />
Nie potrafił patrzeć na to bez emocji. Byli tuż obok niego i całowali
się, i nieważne, co powiedział wcześniej Hannibal, nieważne, to było
okrutne, bolesne, nie do zniesienia. Równie dobrze mogliby wbić ostrze w
jego pierś i pociągnąć w dół, rozdzierając go na pół. Wspólnymi siłami.
<br />
Hannibal odsunął się od ust Amaury’ego, który oblizał zaróżowione,
słodkie wargi. Obaj popatrzyli na Willa; Amaury wciąż dotykał policzka
mężczyzny, a drugą dłoń trzymał na jego kolanie. Minę miał niewinną i
łagodną, jakby nie rozumiał sytuacji, ale z pewnością rozumiał
doskonale.
<br />
A Lecter… pochylił się, umykając tym subtelnym dłoniom, i delikatnie przyłożył wargi do ust Willa.
<br />
Will się nie odsunął. Gdy trwali tak w złączeniu, Hannibal mógł poczuć
na własnej skórze wilgotne, słone łzy, które popłynęły obficie z oczu
jego drogiego przyjaciela. I palce Amaury’ego czule wplatające się w
przyprószone siwizną włosy.
<br />
Amaury wsunął nogi na łóżko, podkurczył je i zwrócił się przodem do
dwójki mężczyzn. Przesunął z wyczuciem paznokciami po skórze głowy
Lectera, spokojnie patrząc, jak ten na jego oczach całuje Willa mimo
wszystkich zmyślnych sztuczek, mimo jego starannych zabiegów, by uczynić
łączące ich uczucie jednostronnym.
<br />
Hannibal otarł policzek Willa z wilgoci. Wsunął język do ulegle
rozchylonych ust, kosztując ich ciepłej słodyczy. Były to usta zupełnie
inne od tych, które całował jeszcze przed chwilą, delikatniejsze i
bardziej nieśmiałe, ale też drżące niekontrolowanie, nieprzewidywalne.
<br />
Nagle palce Amaury’ego zacisnęły się mocniej w jego włosach i pociągnęły
delikatnym, ale stanowczym gestem do góry. Ledwie Hannibal się pod
wpływem tego gestu wyprostował, Amaury usiadł mu okrakiem na udach i
ukradł pocałunek smakujący Willem.
<br />
Hannibal pozwolił mu na to, ale jego prawa dłoń spoczęła na klatce
piersiowej Willa i przesunęła się po niej na oślep wyżej, do policzka, a
w końcu do brązowych loków.
<br />
Nagle ciało Willa wysunęło się spod niej i zanim Lecter zdążył temu
zapobiec, młodzieniec rzucił się na Amaury’ego. Zepchnął go z ud
ukochanego, przycisnął gwałtownie do łoża i wydawało się, że go zabije,
gdy zawisł nad nim, z twarzą całą we łzach i z wściekle obnażonymi – jak
u wilka – kłami.
<br />
Will zamachnął się, patrząc na niego jak drapieżca, jak <span style="font-style: italic;">szaleniec</span>
i Amaury zacisnął powieki, ponieważ nie zostało już wiele innych
rzeczy, które mógł zrobić, kiedy jego uda i ręce przyciśnięte były do
materaca. Ale… sekundy mijały i… nie spadł na niego żaden cios. Zamiast
tego…
<br />
Amaury w zaskoczeniu otworzył oczy i ujrzał twarz Willa Grahama tuż przy swojej.
<br />
I poczuł jego rozedrgane, słone usta na swoich.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-02-03, 15:58<br />
<hr />
<span class="postbody">
Pomieszczenie wypełniało się z wolna parą - Hannibal przyglądał się jej
z zafascynowaniem, absolutnie świadom jej nieprawdziwości - para, choć
wypełniała gęsto jego sypialnię, była tylko kontrolowaną projekcją
umysłu, której pozwolił sobie pomóc zobrazować przebieg zdarzeń.
<br />
Wszystko przez ogień i wodę, przez dwa przeciwstawne żywioły, które
raptownie i niespodziewanie połączyły się w szaleńczej pętli, w
wirującym uścisku, w pocałunku chaotycznym i niepewnym, zagubionym i
pełnym nienawiści, pocałunku, który już w pierwszych sekundach rozpalił
go do czerwoności, choć nie był, przecież, jego uczestnikiem.
<br />
Cóż, może nie do końca - Hannibal był tam, w obu umysłach, był ziarnem
chaosu i jabłkiem niezgody, puszką pandory, świętym Graalem, był <span style="font-style: italic;">wszystkim</span>.
<br />
Pochylił się nieco niżej, przysuwając bez wstydu swoją dojrzałą twarz -
nie wtrącał się w pieszczotę bardziej, niż było to konieczne, a
konieczne nie było wcale. Pocałunek Amaury'ego i zapłakanego Willa nie
stanowił zwyczajnej pieszczoty; nie wyglądał też na walkę o dominację,
ale doktor Lecter zbyt dobrze znał ludzkie mechanizmy obronne, by nie
wiedzieć, co tak naprawdę kryło się za miarowymi, coraz mocniej
przepełnionymi agresją mlaśnięciami.
<br />
Czy planował, by ten wieczór skończył się właśnie w ten sposób?
<br />
Nie.
<br />
Czy wiedział, że prędzej czy później taka kolej rzeczy będzie miała swoje miejsce?
<br />
Wiedział.
<br />
Wiedział też, że jeżeli natychmiast nie wkroczy między dwa młode ciała,
pieszczoty zmienią się w otwartą walkę - atmosfera i tak była już zbyt
ciężka, by podsycać ją dodatkowymi scysjami - to właśnie dlatego chwycił
za ciepły kark Amaury'ego i pociągnął go niedelikatnie, odchylając jego
głowę daleko, daleko w tył. Młodzieńcza grdyka przesunęła się pod bladą
skórą, przyciągając ich spojrzenia - Hannibal wiedział, że Will myślał
teraz dokładnie o tym, o czym myślał on sam, ale...
<br />
Nie, nie mogli, to byłoby niewłaściwe. Krzywdzenie Amaury'ego byłoby
absolutnie zbędne i grubiańskie, Hannibal nie wyobrażał sobie, by
dopuścić się tak impertynenckiego czynu w <span style="font-style: italic;">tej</span>
chwili. Przesunął swoją dużą dłoń na ramię młodzieńca, gładząc je
uspokajająco - odczucie nieodzownie przywodziło mu na myśl ugłaskiwanie
drapieżnika, gotowego w każdej sekundzie do wyprowadzenia śmiertelnego
ataku. Błękitne oczy łypały na niego, różowe wargi wyginały się w
grobowej minie - Amaury, który zaczynał już chyba z wolna kojarzyć, co
własnie miało miejsce, przerwał ich kontakt wzrokowy, wymuszając, by
ciemne spojrzenie zatrzymało się teraz na nim.
<br />
― Skąd w tobie tyle gwałtowności, Apollinie? ― Chłopiec wyciągnął swą
drobną dłoń, by ułożyć ją na szorstkim policzku doktora, ale ta została
gwałtownie odtrącona. Hannibal dobrze wiedział, co się za chwilę
wydarzył, ale nie ważył się przerwać Willowi nawet wtedy, gdy łapał go
wściekle za krawat, przydusił do materaca i wgryzł się żarłocznie w jego
wargi, rozszarpując je natychmiast. Krępowany przez smukłe uda,
wciskające go skutecznie w miękką pościel, mógł jedynie odlegle marzyć o
swobodzie ruchów.
<br />
Ból eksplodował mu pod zamkniętymi powiekami, a usta opuściłby zapewne
ciężki jęk, gdyby nie fakt, że maltretowały je zawzięcie białe, równe
zęby. Raz za razem, jeden z kłów wpijał się w delikatną skórę i szarpał
za nią bezlitośnie, i choć Hannibal tak bardzo miał ochotę przerwać tę
śmiercionośną pieszczotę, poddawał się jej posłusznie, wierząc, że tylko
w ten sposób mógł uchronić Amaury'ego od czegoś znacznie gorszego.
<br />
Chronił go przed Willem i jego gniewem, chronił go przed sobą i swoimi
uczuciami, przed wirem niezrozumiałych myśli i zdarzeń, głupich posunięć
i nierozważnie wypowiedzianych słów.
<br />
Nie wiedział, kiedy zrobił się twardy - poczuł jedynie, że jego ciało
zrobiło się gorętsze, szczególnie zaś w okolicach krocza. Jeśli Amaury
niczego się jeszcze nie domyślił, to Will, który w najlepsze siedział mu
okrakiem na biodrach, musiał zdawać sobie ze posiadać tę świadomość -
to od niego zależało, kiedy miał zamiar ją wykorzystać.
<br />
O, nie - młody du Maurier musiał się jednak wszystkiego domyślać -
Hannibal był tego niemalże pewien w chwili, gdy poczuł jego soczyste
wargi, otulające swym ciepłej jeden z jego długich palców. Ruchliwy
język przesuwał się śmiało po paliczku, wodząc po skórze wzdłuż ciemnych
sieci żyłek.
<br />
Hannibal westchnął, drgnął niespokojnie, zadzierając głowę, by zerknąć w
kierunku pieszczonych dłoni - został jednak szybko powstrzymany przez
drugą dłoń, znowu. Will nie poddawał się łatwo, nie tylko walczył o jego
uwagę, ale wręcz go do niej zmuszał - Hannibal patrzył więc, wciągając
gwałtownie powietrze, gdy guzki jego koszuli, zwinnie odpięte, poddały
nagą skórę na tak długo wyczekiwany powiew powietrza. Kiedy zerknął w
dół, zdał sobie ze zdziwieniem sprawę, że jego brzuch i klatkę piersiową
pokrywały krople potu - nie miał pojęcia, że gorąc, który trafił go już
od dłuższego czasu, tak widocznie odbił się swym znamieniem na jego
ciele; nie było mowy, by nie zauważyć, co dwójka młodzieńców wyczyniała z
jego samokontrolą.
<br />
Nie wiedział, do kogo należały palce, które krążąc leniwie wokół
sztywnych sutków, pobudzały je dodatkowo zwinnymi przeciągnięciami - nie
miał również pojęcia, czyja dłoń błądziła mu po biodrze, dopóki nie
poczuł ostrego paznokcia, sunącego nieśpiesznie wzdłuż wyrzeźbionego
wcięcia.
<br />
Tym razem szarpnął się całkiem dostrzegalnie - błękitne oczy rozbłysły
triumfem, podczas gdy jego własne zmrużyły się niebezpiecznie. A Amaury,
wsuwając we wnętrze swych ciepłych ust drugi z palców, począł wyczyniać
ze swoim językiem prawdziwe cuda - Hannibal nie potrafił nie myśleć o
tym, jak bardzo pragnął, by palce zostały zastąpione jego rozgrzaną
erekcją; uciążliwy problem rozrastał się coraz śmielej pod przyciasnym
materiałem spodni, napierając boleśnie na guziki rozporka. W przypływie
bezwiednej arogancji, Hannibal wypiął lędźwie i otarł się całą długością
męskości o usadzone na nim pośladki - błękit przyszpilał go znów swym
arktycznym chłodem, ale tym razem nie pozwolił mu się zdusić; wysuwając
język, by złapać jedną z płynących z poranionych warg strużek krwi,
posmakował posoki i sięgnął wolną dłonią do burzy brązowych loków,
przyciągając ich właściciela do długiego pocałunku. Z początku wydawało
mu się, że pieszczota będzie należała do stonowanych i łagodnych, ale
gdy dobrze mu znane pośladki, a raczej szczelina pomiędzy nimi,
przysunęła się bliżej jego pulsującego trzonu męskości, uderzając o nią
swoim gorącem, Hannibal zapomniał o grzeczności i rozwadze - przycisnął
się tylko mocniej do całowanych warg (palce docisnęły się głębiej,
napierając na pieszczący je język) i zajęczał ciężko, pozwalając się
sobie zapomnieć, godząc się na to, by ostatnie zawiasy, trzymające jego
maskę na miejscu, puściły, ujawniając przesiąknięte instynktownymi
pragnieniami zamiary.
<br />
Hannibal pragnął kochać się ze swoimi chłopcami, bez względu na to, jak
miało się to później skończyć - pragnął ich posmakować, połączyć ze
sobą, niczym dwa idealnie wyważone składniki i wchłonąć ich w siebie,
stając się z nimi, na tę krótką chwilę, jednością. A kiedy patrzył z
boku, na pieszczące go śmiało dłonie, kąsające żarłocznie wargi i
smakujące bezwstydnie języki, miał wrażenie, że nie on jeden nosił w
sobie to pragnienie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-02-05, 21:43<br />
<hr />
<span class="postbody"> Bardzo wiele<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>kosztowało Willa dzielenie się tym, co należało – powinno należeć – do końca jego życia tylko do niego.
<br />
Hannibal był wielki, lecz było go zbyt mało, aby dość było go dla nich obu, Willa i Amaury’ego.
<br />
Pewnie pieściło to jego ego, gdy dwaj młodzieńcy, jeden piękniejszy od
drugiego, tak zapalczywie zabiegali o jego względy. Jak komplementy
dotyczące kuchni, ich zaangażowanie było kolejnym dowodem jego
doskonałości, kolejnym świadectwem, że nawet w tym wieku może budzić
pożądanie tak wielkie, iż można było przyrównać je do destrukcyjnych sił
takich jak pożoga czy tsunami.
<br />
Will odepchnął otwartą dłonią twarz Amaury’ego, kiedy ten próbował
pochylić się i spić kroplekę potu ze skroni Lectera. Młody Du Maurier
wyprostował się wówczas z delikatnie urażoną miną i czule przesunął
palcami po nadgarstku mężczyzny. Językiem znów musnął jego skórę. Will
był zaborczy, zajmował całego Hannibala: siedział na jego kroczu,
całował usta.
<br />
Ale Amaury nie wydawał się zrażony. Mógłby dzielić się tym mężczyzną.
Nie czuł się zagrożony nawet wówczas, gdy Hannibal okazywał Willowi swe
względy. Po prostu wiedział, że jest młodszy i piękniejszy.
<br />
Próbował wyeliminować Willa z innego powodu. Will życzył mu śmierci. Od samego początku. I teraz również.
<br />
Amaury puścił dłoń Hannibala i na chwilę znalazł się poza jej zasięgiem;
a gdy gładkie ręce znów ją ujęły za nadgarstek i pokierowały w
odpowiednie miejsce, Lecter czuł już tylko nagość.
<br />
Chłopiec – Hannibal niestety nie mógł tego zobaczyć, Will mu na to nie
pozwalał – właśnie się rozebrał. Teraz dłoń mężczyzny została zaproszona
między ciepłe, gładkie uda. Krągłe jądra spoczęły wygodnie na
nadgarstku, a niewielki, gorący otwór znalazł się dokładnie nad opuszką
palca.
<br />
Amaury dostał tylko jedną dłoń, ale potrafił ją wykorzystać i sprawić,
że myśli Hannibala – choć całowanego, choć zawłaszczanego – cały czas
wracały do niego.
<br />
Will uniósł głowę, przerywając pocałunek, popatrzył na konkurenta i
zaczerwienił się wściekle. Hannibal też spojrzał, odchylając głowę, w
stronę tej piękności. Amaury uśmiechnął się łagodnie i uniósł szczupłe,
zupełnie nagie biodra. Wystarczyłoby, żeby Hannibal wystawił palec lub
dwa, a ten ciasny otwór nasunąłby się na nie, objąłby je swoim ciepłem.
Tylko że to nie palce potrzebowały tej ciasnoty i tego ciepła; nie one.
<br />
― Ką nori jog aš padaryčiau?¹ ― zapytał łagodnie Amaury, zamarłszy na
takiej wysokości, iż Hannibal czuł pod wrażliwymi opuszkami ruchy jego
delikatnych mięśni, ale nie miał ich w pełnym zasięgu; nie mógł się
między nie wedrzeć, dopóki chłopiec przytrzymywał jego nadgarstek przy
materacu, chyba że użyłby siły.
<br />
Will wyprostował się, skrępowany. Po pierwsze, nic nie zrozumiał. Po
drugie, rozebranie się przy kimś takim jak Amaury wymagałoby sporej dozy
pewności siebie, a tego Willowi po ostatnich zajściach zdecydowanie
brakowało. Popatrzył na nadgarstek Hannibala przytrzymywany szczupłą
dłonią i niknący gdzieś pod pośladkami młodego Du Maurier. Trudno było
na to patrzeć bez silnych emocji, zwłaszcza, że doktor Lecter wydawał
się tak Amaurym w tej chwili zafascynowany.
<br />
Co ten chłopak mu powiedział?
<br />
― Norėčiau, kad padėtumėte man pašalinti mano vyro drabužius² ― odrzekł mu Hannibal, po czym obaj popatrzyli na Willa.
<br />
― Jis tikrai nėra tavo vyras, ar jis?³ ― mruknął Amaury i uśmiechnął
się uroczo. Puścił nadgarstek Lectera i przysunął się bliżej wyraźnie
już niepewnego Willa. Wyciągnął dłoń, ale ten ją uderzył i odtrącił.
<br />
― Możecie używać angielskiego? ― warknął, coraz bardziej spięty.
<br />
― Przepraszam ― odrzekł Hannibal i uśmiechnął się lekko. ― To rzeczywiście było odrobinę niegrzeczne.
<br />
Will pokiwał głową i objął się ramionami, przyjmując zamkniętą pozycję.
Niewiele więcej zdążył zrobić, ponieważ Lecter podniósł się do siadu i
gwałtownie zaatakował jego szyję. A Lecter wiedział, jak zrobić to w
sposób, który wywoła u Willa dreszcze, tak przerażenia, jak podniecenia.
Krzywe, ostre kły w kontakcie z delikatną skórą potrafiły wzbudzić
niepokój, przypomnieć, jak te same zęby wgryzły się w szyję Czerwonego
Smoka, wyrywając z niej kawał mięsa…
<br />
― Ach… ― jęknął i wbił paznokcie w ramiona mężczyzny, tylko mgliście
zdając sobie sprawę z dwóch par rąk na swym ciele. Pożądane i
znienawidzone ręce poczęły rozpinać jego guziki, szarpać materiały,
obnażać kolejne fragmenty poznaczonej bliznami skóry… Uległ. Pozwolił
im. Zanim jednak pozwolił również na siebie spojrzeć Hannibalowi,
zwrócił głowę w stronę Amaury’ego, chwycił go mocno za podbródek i
ścisnął. ― Światło. Zgaś światło.
<br />
― Oczywiście ― odpowiedział kulturalnie Amaury. ― Nie krępuj się,
Will. ― Uśmiechnął się do niego pokrzepiająco, lecz zdaniem Willa
zupełnie fałszywie, a potem wstał i kocim krokiem przeszedł przez całe
pomieszczenie do włącznika. Nieskazitelny pomimo blizn, które otrzymał. ―
Nie jestem twoim rywalem, a przeciwwagą.
<br />
― Mmhh… ― Will wplótł niespokojnie dłoń we włosy kąsającego go
Lectera, a potem nastąpiło ciche pstryknięcie i pokój pogrążył się w
ciemności.
<br />
Wtedy Will pozwolił dłoniom – chyba Hannibala, lub głównie jego – zsunąć
z siebie spodnie i bieliznę. Usiadł na kroku mężczyzny gołymi
pośladkami, znacznie wyraźniej czując teraz wydatne wybrzuszenie.
<br />
Amaury przysiadł za Hannibalem; mężczyzna po prostu odczuł za sobą
przyjemne ciepło, a czułe ramiona objęły go, przytuliły, palce – nakryły
przez materiał sutki.
<br />
Usta młodego Du Maurier znalazły się przy jego uchu.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Mogę dać ci przyjemność, o jakiej nie śniłeś</span> ― szepnęły w rodzimym języku Hannibala ― <span style="font-style: italic;">jeśli tylko odwrócisz się do mnie, mój słodki Apollinie.</span>
<br />
Hannibal szarpnął się lekko. Te słowa wdarły się do jego podświadomości;
sprawiły, że duszące gorąco przerodziło się w głód tak wielki, iż był
on niemal nie do zniesienia. Mężczyzna spojrzał na Willa i poruszył się,
pragnąc poczuć swą erekcją ciepło jego ciała i nie marząc już o niczym
innym, jak o tym, by dzielące ich warstwy materiału zniknęły.
<br />
Przy uchu czuł ciepło oddechu drugiego chłopca i nie potrafił się
oprzeć; odwrócił głowę, a różowe usta natychmiast objęły jego cienkie,
twarde wargi. Amaury zassał dolną, przygryzając ją delikatnie swoimi
perłowymi ząbkami, dłoń zaś zsunął nisko i wsunął między krocze Lectera a
pośladki Willa.
<br />
Nie zrobił tego, aby ich rozdzielić. Zrobił to, aby dać im ulgę.
Sprawnym ruchem rozpiął pas Hannibala, a potem jego rozporek. Rozchylił
poły spodni, ale wtedy niecierpliwe dłonie Willa przejęły inicjatywę –
to one wyciągnęły na wierzch napuchniętą męskość.
<br />
Amaury zaskakująco gwałtownie przerwał pocałunek i oblizał nabrzmiałe
wargi. Obrzuciwszy twarz Lectera roziskrzonym spojrzeniem, przesunął się
nieco w bok, a następnie… zanurkował.
<br />
Will napiął się cały i jęknął głośno. Zacisnął dłonie na koszuli
ukochanego, wytrzeszczając oczy, ponieważ Amaury, ten mały… ten
znienawidzony przez niego, podły potwór w ciele Adonisa, on… wziął do
ust… ich obu.
<br />
<br />
¹ Co chciałbyś, abym zrobił?
<br />
² Chciałbym, żebyś pomógł mi rozebrać mojego męża.
<br />
³ Tak naprawdę nie jest twoim mężem, prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-02-05, 23:32<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ogień zasyczał cicho, gdy jego chybotliwe języki przesunęły się w
nieudanej pieszczocie nad falującą taflą wezbranego strumienia - nie
zraziło go to jednak do samobójczej kontynuacji pieszczoty - wydawać by
się mogło, że nic nie sprawiało mu równie wielkiej przyjemności, jak to
zabawne droczenie, niby zaloty. Zmuszanie Wody do przyjmowania postaci
pary, wymagało od Ognia nie lada cierpliwości i odwagi, ale nie
pozostawała mu ona dłużna - wyczuwając ciepło zbliżającego się intruza,
rozlewała się buńczucznie poza swe brzegi, posyłając coraz to większe
krople wprost w siedlisko trzeszczących płomieni.
<br />
Hannibal przyglądał się tej walce z fascynacją godną artysty pracującego
nad swym największym dziełem - ciemne spojrzenie wodziło od jednych
dłoni, do drugich, od jednych warg, do następnych, zapisując coraz
wymowniejsze obrazy w swych rozległych komnatach pałacu umysłu - ułożony
pomiędzy dwoma szczupłymi ciałami - jednym chłodnym i opanowanym, choć
nie uległym, drugim gorącym, niespokojnym, nieskończenie żywym.
<br />
Tym, co jednak łączyło obu młodzieńców, była jedna cecha, którą doktor
Lecter cenił ponad wszystko w swoim życiu - zarówno pewny siebie Amaury,
jak i nieokrzesany Will, byli absolutnie nieprzewidywalni. Dlatego też,
choć przeczyło to wszelkiemu rozsądkowi, Hannibal świadomie podjudzał
swych chłopców do rywalizacji, zaciekawiony tym, do czego mogła ich ona
zaprowadzić. Opierając się o szczupłą klatkę piersiową młodszego z
kochanków, nie sądził, że okaże się on być na tyle śmiały, by wysunąć
się spod jego ciała, przywrzeć ustami do rozpalonej skóry i wreszcie
zmusić swego urokliwego rywala do wydobycia spod okowów materiału
sztywny, napęczniały od krążącej w nim krwi, wilgotny od soków...
<br />
Ale na tym się nie skończyło - jakże przyjemnie było mu poczuć się
zaskoczonym po raz kolejny - w momencie, gdy poczuł przy swej męskości
drugi, wyraźnie sztywny i napęczniały kształt, który nie mógł być niczym
innym, jak cudownym, słodkim skarbem, należącym do Will'a. Och,
Hannibal mógł rozpoznać w jego głosie oznaki (jakkolwiek niechcianej)
przyjemności - młodzieniec walczył ze sobą zawzięcie, starając się
pilnować, by żaden z chaotycznie pobieranych oddechów nie kończył się
jękiem, ale...
<br />
Cóż, nawet dla Hannibala nie było to proste - musiał przyznać, że
doświadczył w życiu paru... wyrafinowanych sztuk uprawiania miłości, ale
nigdy nie dane mu było poczuć się właśnie w <span style="font-style: italic;">taki</span>sposób.
<br />
Czuł przy swojej męskości każdy skurcz, każde drgnięcie soczyście
wilgotnego trzonu; czuł tarcie zaczerwienionych główek, wiedzionych ku
sobie przez żarłoczne, niebezpiecznie zdolne usta, pochłaniające ich obu
z taką gracją, z taką lekkością...
<br />
Nie wiedział, do kogo należała dłoń, która wsunęła mu się gadzim ruchem
pod rozchełstany materiał koszuli - nie działo się tak za sprawą
zgaszonego światła - to przyjemność, którą dawały mu pełne wargi i
wilgotny język, to one nakazywały mu przymknąć powieki i odchylić głowę,
ponieważ nawet tak prozaiczna czynność, jak wzięcie oddechu, stała się
nagle w dziwny sposób... wyjątkowo... uciążliwa... Może to przez wciąż
nieściągnięte ubrania? Jego ciało pociło się wciąż nieznośnie, skraplane
wodą, gotowane przez płomienie, otoczone ściśle przez gęstą mgłę
pożądania - tak ciężko było mu się skupić, kiedy przyjemność niemalże
rozsadzała mu lędźwie.
<br />
Zamrugał, wydając z siebie ochrypłe sapnięcie - coś było nie tak, jego oddech, nie powinien przecież...
<br />
Przesunął dłonią przez swoją rozpaloną twarz (w ciemności poczuł pod
palcami krople potu i przyklejone do czoła włosy, znów znajdowały się w
absolutnym nieładzie), przez nos, wargi i podbródek, aż wreszcie dotarł
do źródła problemu - a okazała się nią smukła, gorąca dłoń, zaciskająca
się na jego gardle z taką siłą, że jedynym, co potrafił z siebie
wydusić, były tylko te ochrypłe, ciężkie posapywania.
<br />
― Will ― chciał powiedzieć, ale, och, jakże mu to nie wyszło, gdy
jego krtań miażdżona była w żelaznym uścisku niepozornych palców. ―
Wi... -o-och...
<br />
Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, krew szumiała w skroniach, ale
powietrze, było go stanowczo za mało - jak miał jednak powiedzieć o tym
w takiej chwili, kiedy śmiałe wargi brały go w siebie niemal całego,
obmywając go chłodnymi wstęgami śliny i preejakulatu, jak miał...
<br />
Zadrżał, naprężając się wyraźniej - wiedział, że miał otwarte oczy, ale
niczego na nie nie widział. Usta kochały go zawzięcie, podczas gdy dłoń
nienawidziła ze wszystkich sił. Hannibal uniósł dłoń, wyciągnął ją
nieporadnie w kierunku miękkich loków, ale ta została odtrącona - chwilę
później poczuł owijający się wokół nadgarstka... pasek? Jego własny
pas? Kiedy Will zdążył go...
<br />
Wilgotny język nacisnął na samo centrum odsłoniętej główki -
elektryzujący dreszcz wstrząsnął nim do samych jąder, podczas gdy dłoń
zacisnęła się mocniej - zakaszlał cicho, potem głośniej - zabawy już
dawno się skończyły, wiedział o tym. Dusił się, ale nie mógł tego
przerwać, nie teraz, gdy przyjemność stawała się najsilniejsza, a każdy
niepotrzebny ruch mógłby zepsuć nadchodzące wielkimi krokami
spełnienie...
<br />
Will Graham pochylił się nad nim nisko - w ciemnościach błysnęły jego
białe zęby, błękit zniknął zupełnie, ustępując miejsca płomieniom.
<br />
― Widzisz? ― Zapytał go młodzieniec, uśmiechając się szeroko; jego
pośladki znajdowały się tuż nad pozbawioną ciepłych ust erekcją.
Hannibal szarpnął się, wydał z siebie niewyraźny warkot - w przypływie
frustracji odsłonił w krótkim grymasie kły - tak, był gotów zaatakować,
byle tylko otrzymać spełnienie, znajdował się już za blisko, nie mógł
oddychać, potrzebował tego, potrzebował orgazmu, dreszczy, potrzebował
tego ciasnego wnętrza, smaku, wszystkiego. Potrzebował wykorzystać i
zostać wykorzystanym, musiał tego natychmiast doświadczyć.
<br />
Szarpnął dłonią - materiał paska zatrzeszczał sucho, gdy naprężył się w
proteście, troskliwie opleciony wokół ramy łoża. Wyciągnął więc drugie
ramię, ale i ono było w nieznośny sposób skrępowane. Kręciło mu się w
głowie - zwielokrotniony obraz niebieskich płomieni sprawiał, że
ogarniało go szaleństwo, trawiące swym gorącem, niszczące swą siłą. ―
Widzisz? ― Powtórzył głośniej Will i uniósł się z gracją, wpijając mu
się w usta swymi gorącymi wargami.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-02-06, 01:21<br />
<hr />
<span class="postbody"> Amaury<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>był
tuż obok. To jego czułe dłonie uwiązały drugą rękę Hannibala we
współpracy z Willem. A teraz te same dłonie wsunęły się pod pośladki
Willa, ostrożnie wcierając słodki balsam w pulsujący organ.
<br />
― Możesz go dosiąść, Will ― powiedział chłopiec łagodnie,
przytrzymując go w pionie; pod palcami czuł każdy przepływ krwi, każde
drgnięcie dorodnego członka.
<br />
― Hnnh… ― stęknął Will, usiłując spełnić prośbę, ale był zbyt ciasny,
zbyt nieprzygotowany, toteż Amaury kojąco przesunął dłonią po jego
naprężonych jak struna plecach.
<br />
― Pomóc ci, skarbie? Pomogę. ― Mokre od balsamu, chude i zwinne
paluszki wśliznęły się bezceremonialnie dokładnie tam, gdzie Will ich
nie chciał, ale… potrzebował.
<br />
Hannibal mógł się tylko domyślać, co się dzieje. Na chwilę zaniedbany
przez swoich kochanków, leżał pod Willem i wsłuchiwał się w jęki swojego
najdroższego chłopca.
<br />
Znów pocałowały go czyjeś usta. Na granicy świadomości potrafił
rozpoznać poszczególne pocałunki: te wprawne i pełne wyczucia, noszące
smak jego nasienia… oraz te chaotyczne i bolesne, smakujące tylko winem.
Zupełnie inne, lecz razem tworzące wyjątkowo zgraną całość, zwłaszcza
wtedy, gdy przeplatały się, gdy zlewały w jedno. W którymś momencie
obydwaj chłopcy całowali go w tej samej chwili – i całowali siebie. Trzy
języki splatały się ze sobą w rozkosznym tańcu, a dłoń Amaury’ego
przesuwała się po trzonie męskości Lectera, pieściła go, by w końcu
zastąpić ją mogła gorąca, o wiele przyjemniejsza, o wiele bardziej
upragniona ciasnota…
<br />
― Aa-ach… Mmmnnh… ― Will wygiął się w przepiękny łuk, lecz po raz
kolejny Hannibal mógł to jedynie poczuć, nie zobaczyć; poczuł, że
zostały z nim tylko jedne usta, te słodkie, te zmysłowe, i całowali się,
on i Amaury, on, ujeżdżany z wolna przez Willa, i Amaury, słodki,
pachnący, czuły Amaury, który zawsze tak dbał o jego potrzeby, o
potrzeby jego ciała; który dbał o nie i teraz, godząc się bez żadnych
pretensji i żalu, by brał Willa, by wypychał biodra, zatapiając się w
gorącej ciasnocie kogoś innego.
<br />
― Kochanie… potrzebuję cię we mnie. Proszę ― wyszeptał słodki chłopiec
wprost w jego usta. Wystarczyło odległe, nieznaczne skinienie głowy
Hannibala, by Amaury wyczytał pożądaną odpowiedź i odsunął się od jego
warg. By… poruszył się w ciemności obok, uniósł i… zastąpił słodycz
swych ust czymś miękkim, ciepłym, otwartym już… dla niego.
<br />
Amaury przysiadł na twarzy Hannibala tak delikatnie, jakby to płatki
róży osiadły na cienkich wargach. Ciepłe dłonie przesunęły się po
napiętych ramionach Lectera. Amaury sięgnął do dłoni mężczyzny i splótł
ich palce, wyprężając się, wyginając lekko i zarazem siadając wygodniej,
mocniej napierając pośladkami na ukochane dojrzałe oblicze.
<br />
― Skosztuj mnie ― szepnął i sapnął bezgłośnie, gdy język Lectera
skorzystał z tego zaproszenia, posłuchał go i wdarł się głęboko, och,
tak głęboko.
<br />
Will, który dotąd opierał się o pierś Hannibala, teraz wbił paznokcie w
ramiona Amaury’ego, ciągnąc szczupłego młodzieńca do siebie.
<br />
― Co ty… wypra-aahwiasz… ― wydusił słabo.
<br />
― Pozwalam ci… go ujeżdżać ― sapnął Amaury. ― Więc zrób to tak… by nie
żałował, że tobie przypadła… ta rola, och, kochaniehh… ― Sięgnął jedną z
dłoni do tyłu, do włosów Hannibala, do jego głowy, i przytrzymał ją. ―
Masz… złoty… język…
<br />
― Aa-ach… ― Will szarpnął drobnym ciałem Amaury’ego. ― Ach, aach… Tak… w-wielki…
<br />
Amaury jęknął jeszcze wyżej niż Will i otarł się pośladkami o twarz
Lectera, o jego podbródek, wargi, nos, a potem odwrócił się i, dysząc
ciężko, przysiadł na jego piersi, całkiem mokry od potu. Jęknął znów,
boleśnie, kiedy Will otoczył go ramieniem od tyłu – jak wąż boa – i
przydusił mocno, bezlitośnie, nie pozwalając, by kolejne dźwięki
opuściły jego gardło.
<br />
Amaury chwycił to duszące ramię, ale nie mógł z nim skutecznie walczyć.
Will unosił się i opadał, unosił i opadał, a jego męskość przesuwała się
po spiętych plecach Amaury’ego, który powoli mdlał z braku powietrza…
Jednak w ostatniej chwili ramię Willa cofnęło się, pozwalając chłopcu
zaczerpnąć wdech.
<br />
Amaury pochylił się szybko i przytulił mokrym od łez policzkiem do
policzka Hannibala. Dyszał mu do ucha. Męskość Willa ocierała się teraz o
jego pośladki, uderzała o nie.
<br />
― Aš tave myliu¹ ― sapnęły te rozedrgane, spragnione oddechu usta, na
ułamek sekundy przed tym, jak przywarły do rozchylonych warg Hannibala i
zjadły jego niski jęk.
<br />
Dłonie Amaury’ego ugładziły mokre, rozczochrane włosy. Drobne ciało otarło się o to większe przez mokry materiał koszuli.
<br />
Hannibal uśmiechnął się lekko (Amaury poczuł to na swej skórze) i na tyle, na ile mógł, wychylił ponad ramieniem chłopca.
<br />
― Złap jego szyję jeszcze raz… Will.
<br />
Oczy Amaury’ego rozszerzyły się w przestrachu, to samo uczucie ścisnęło
go w gardle. Mimo to młodzieniec zacisnął drżące wargi i wyprostował
się, zanim jeszcze Will zdążył się pochylić i sięgnąć do jego gardła.
Nie było takiego rozkazu, którego nie wykonałby z ust tego człowieka.
Nie było rzeczy, której by dla niego nie zrobił – z miłości, dzikiej,
palącej, destrukcyjnej.
<br />
Jeżeli te słowa, które właśnie wypowiedział, mają być jego ostatnimi, niechaj tak będzie; niech staną się jego epitafium.
<br />
Wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, gdy Will bardzo mocno
zacisnął ramię wokół jego szyi. Uda zadrgały mu konwulsyjnie. Dłonie
uniosły się odruchowo do góry i zacisnęły na tak nienawistnie duszącym
go przegubie. Uszy wypełnił mu wysoki pisk, a przed oczami pojawiły się
geometryczne kształty.
<br />
― Aah… moc… niej…? ― sapnął Will z wargami przy uchu Amaury’ego,
unosząc się i opadając już ostatkiem sił; czarnowłosy chłopiec ledwie
był w stanie rozpoznać te słowa. Łzy zapiekły go w oczach nieprzyjemnie,
ale wszystko rozpływało się w cieple, traciło powoli znaczenie.
<br />
Amaury skupił się ostatkiem woli na ciele, które czuł pod swoimi
wilgotnymi jeszcze pośladkami. Wbrew odruchowi ciała opuścił wiotczejące
dłonie i oparł je mocno o klatkę piersiową Hannibala, by poczuć bicie
jego serca.
<br />
― Tak ― wychrypiał Hannibal z uśmiechem, który był w tym głosie słyszalny.
<br />
Łup łup. Łup łup. Łup łup.
<br />
Serce Lectera biło tak samo szybko jak Amaury’ego. Obraz zrobił się
biały. Z dłoni odeszła siła. Młode ciało przestało się napinać. Zupełnie
znieruchomiało.
<br />
Will odepchnął je z obrzydzeniem na bok i przypadł do warg Hannibala. Na
oślep odwiązał jego ręce i ujeżdżał go w nowym przypływie agresji,
jakby cała potęga Amaury’ego przeniknęła do niego. Czuł się silny. Czuł
się piękny. Czuł się… znów jego, gdy agresywnymi, prawie brutalnymi
ruchami bioder wiódł do spełnienia jego i siebie, słuchając tych
ochrypłych jęków i wiedząc… wiedząc, że teraz ten mężczyzna… do końca
swych dni należeć będzie już tylko do niego.
<br />
_____
<br />
¹ KC</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-02-28, 22:58<br />
<hr />
<span class="postbody">
Z biegiem lat Hannibal odkrywał, że ludzka pamięć bywała zwodnicza -
czasem podsuwała do umysłu obrazy i zdarzenia, które nigdy nie miały
miejsca, innym razem zabierała te, które zdecydowanie wydarzyły się
naprawdę i coś znaczyły, coś bardzo ważnego i choć Hannibal ćwiczył swój
umysł, a jego wspaniały pałac wzbogacał się z każdym dniem o nowe,
przestronne komnaty, nie potrafił niczego poradzić na fakt, że czasem,
czasem wyłapywał momenty, gdy chwila umykała mu podstępnie, a wtedy...
<br />
Chwytał się jej z całych sił i walczył, a niejasne obrazy z biegiem
czasu i odrobiną wysiłku potrafiły stworzyć spójną... całość.
<br />
Odczucia, zapachy i echo odległych słów, przelewały się wtedy w
bezdennej otchłani pamięci i pozwalały - krok po kroku - dojść mu
wreszcie do samego źródła, ziarna, które wykiełkowało w nim bujnie,
odbijając na jego percepcji swe bezlitosne piętno.
<br />
Doktor Lecter wiedział, że któregoś dnia zapomni o tym, jakie w dotyku
były deski dębowego stołu, przy którym zwykł jadać ze swymi rodzicami
wczesne kolacje. Był absolutnie pewien, że jego zmysły oszukają go i nie
będzie potrafił odróżnić Chateau Petrus od zwykłego Trapiche Malbec -
nie był tylko pewien, czy doprowadzi do tego jego śmierć, postradanie
zmysłów, czy też sędziwy wiek, w którego dożycie, naturalnie, szczerze
wątpił.
<br />
Miał za to absolutną pewność, że nigdy nie uda mu się zapomnieć sposobu,
w jaki drobne palce prześlizgiwały się przez jego pierś, bawiąc się
niesfornie jej gęstym owłosieniem. Wiedział, że nie potrafiłby wyrzucić
ze swego pałacu, jakkolwiek ukruszonego przez niesprzyjające siły
sprawcze, widoku błękitnych oczu. O zielonych ledwo potrafił w tej
chwili myśleć, a przywołanie do głowy ich obrazu wydawało się graniczyć z
cudem. Ciemne loki, nie czarne fale. Poznaczona siatkami blizn
wyrazista twarz, nie piękne, porcelanowo-kruche oblicze.
<br />
― Will ― wymruczał ukochane imię z nieskrywaną przyjemnością; młode
ciało przylegało do niego kurczowo tylko po to, by zaraz wysunąć się z
jego objęć, by uciec mu z ramion, zmusić je do tego żeby sięgały po
niego ponownie, zupełnie tak, jakby jego niesforny kochanek potrzebował
jeszcze tego zapewnienia.
<br />
Hannibal pamiętał o skurczonym chłopcu, którego ramię spoczywało
bezwładnie niebezpiecznie blisko jego własnej dłoni - pamiętał o nim i
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo musiał go chwilę temu
skrzywdzić, ale (uświadamiał to sobie po raz kolejny w życiu i zabawnym
było, że znowu czuł się zaskoczony) przebywanie w towarzystwie Willa
Graham'a zawsze kończyło się dla niego w jeden sposób - doktor Lecter
stopniowo przestawał dostrzegać kogokolwiek poza niepozornym i
roztrzepanym młodzieńcem, aż w końcu liczył się dla niego tylko on.
<br />
I gotów był pozbyć się ze świata każdego, kto w jakiś sposób zagrażał
ich skomplikowanej relacji - w tym przypadku, tym jednym, konkretnym
momencie, padło na (nie tak do końca) niewinnego Amaury'ego.
<br />
Nie potrafił niczego poradzić na wizję, które podsuwał mu zatopiony we
mgle pożądania umysł - ciasny tunel zwartych mięśni niemalże pożerał
jego rozpaloną erekcję, wciągając ją w siebie głębiej i głębiej, drobne
dłonie błądziły po przepoconym materiale koszuli, spodnie uwierały w
drżące mięśnie nóg, wszystkiego było za dużo i za mało - Hannibal
pragnął przyciągnąć młodzieńca bliżej siebie tak samo mocno, jak pragnął
go od siebie odepchnąć, ściągnąć z siebie niewygodne ubrania i
dokończyć sprawę w sposób najbliższy jego zachciankom.
<br />
Długie ramię wysunęło się niedelikatnie spod potarganych, czarnych fal -
jego dotyk zastąpiła dłoń o zwinnych palcach, która momentalnie,
ciągnąc za delikatne pasma, odchyliła głowę chłopca - jej właściciel,
poczyniwszy to samo, doprowadził świadomie do możliwości spotkania się
ich oczu. Przenikliwa czerń wnikała bezlitośnie w jadowitą zieleń,
mieszając się z nią, dominując ją swoim smolistym jestestwem.
<br />
Doktor Lecter patrzył w oczy swego młodego kochanka, sycąc się wyrazem
jego kiepsko skrywanego bólu i przerażenia - Amaury nie mógł się łudzić,
wyglądał wtedy idealnie, najlepiej - Hannibal sycił zmysły obrazem jego
upadku, postanawiając zakorzenić je w sobie na zawsze, umieścić w
pałacu swej pamięci dzień sądu tego małego diabelstwa, które ośmieliło
się mieszać mu w głowie, które w swej próżności uważało, że będzie
potrafiło poróżnić go z...
<br />
...Ze sobą?
<br />
Reszta myśli utonęła nagle w białym świetle - białe strumienie zalewały
prędko ściany umysłu, wzburzając je, podbijając do skali prawdziwego
sztormu - Hannibal był teraz białym światłem i niczym więcej, a białe
światło, ono było przyjemnością, nieskończoną, niepomierną.
Przyjemnością, którą dały mu zręczne dłonie, błękitne oczy, jędrne
ciało, gładka skóra i władza. Poczucie niezaprzeczalnej władzy.
<br />
Nie wiedział, jak długo trwał w tym stanie - z twarzą ściągniętą wyrazem
przyjemności, z palcami wbitymi w pościel, z mokrym odzieniem,
przylegającym do drżącego w spazmach rozkoszy torsu, z...
<br />
Cisza, która przywitała go, gdy otworzył oczy, miała ze sobą wiele
wspólnego z pustką, która wlewała się w ludzkie serca tuż po okropnym
kataklizmie - cisza nie przed, ale po burzy, po czymś wielkim, czymś
przełomowym.
<br />
Nie musiał używać wielkich słów, by rozumieć, co wydarzyło się w tej
jednej chwili - był jednak świadom, że w całym tym zamieszaniu nie można
było wyróżnić przegranego i zwycięzcy. Żaden z nich niczego nie wygrał,
a jeśli miał przegrać, to stało się to już o wiele wcześniej. To, co
stanowiło teraz "główną wygraną" w ich małej grze, miało znaczenie o
wiele większe, niż sama wygrana.
<br />
Wyprostował się lekko, nie pozwalając młodzieńcowi na opuszczenie swych
kolan - nie przejmował się mięknącą męskością, odcinającą się wyraźnie
na tle ciemnego materiału spodni, nie myślał też jeszcze o czynieniu ze
sobą porządku. Duża dłoń powróciła do czarnych włosów jednocześnie z
chwilą, gdy okalana brązowymi lokami głowa, oparła się ufnie o jego
tors.
<br />
Pozwolił, by mokre od łez policzki Amaury'ego przytuliły się do jego
przedramienia, pogładził kciukiem jedną z opuchniętych od przygryzania
warg.
<br />
― Il n'y point d'amour sans jalousie. ― wymruczał wolno, bardziej
do siebie, niż do oplatających go swymi ramionami młodzieńców.
Przesunął językiem po dziwnie wyschniętych wargach i wychylił się
delikatnie, sięgając po kieliszek.
<br />
Wino dawno nie smakowało mu równie... słodko.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-03-27, 01:10<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nie ma miłości bez zazdrości, ciężkich prób i wyrzeczeń.
<br />
Dwóch rozkochanych w tym mężczyźnie młodzieńców szukało teraz ciepła w
jego objęciach. Rywalizowali między sobą o względy człowieka o
wysublimowanym guście, człowieka, który nie zadowalał się byle czym.
Oni, dwaj najpiękniejsi – szczególnie umysłem – młodzieńcy na tym
świecie. Ziemscy bogowie, jedyni, którzy mogli mu dorównać.
<br />
We trójkę mogliby stać się niczym Święty Oddział. Ich umysły idealnie by
się dopełniały: chaos Willa, wieczysta harmonia Hannibala i połączenie
tych dwóch cech w przebiegłym Amaurym.
<br />
Amaury mógł być jak spoiwo dla ich miłości, a zarazem jak bariera
wyznaczająca granice między ich jestestwami, powstrzymująca ich przed
wzajemnym pochłonięciem się i staniem jednością.
<br />
Mógł ich dzielić, jednocześnie łącząc.
<br />
Ale nie było im to dane. Will nie zniósłby tego. I Hannibal też czuł, że
Will jest zbyt daleko, kiedy Amaury stoi między nimi, nie pozwalając
się rozpętać burzy destrukcyjnych uczuć.
<br />
Na wyciągnięcie ramion… to zbyt daleko.
<br />
Hannibal chciał Willa przy sobie, w sobie, i chciał być w Willu. A Will
odwzajemniał te pragnienia w całej swej porywczości, w całym
szaleństwie.
<br />
Ten wieczór wiele uświadomił każdemu z nich, i o poranku nic nie było już jak wcześniej.
<br />
Amaury wcześnie rano przygotował śniadanie. Przyjemny zapach
świeżego pieczywa roznosił się po kuchni, kiedy wkroczył do niej
gospodarz.
<br />
Chłopiec jak gdyby wyczuł jego obecność i odwrócił się przez ramię.
<br />
― Wybacz. Postanowiłem, że zaskoczę was czymś przyjemnym, Apollinie. Pomyślałem, że nie będę was budził.
<br />
Amaury spędził noc w łożu razem z nimi, ale Will był tak zaborczy i
absorbujący, że chłopiec ostatecznie mógł się tylko przytulić do pleców
doktora Lectera.
<br />
Hannibal, kiedy spojrzał na talerze, mógł zobałczyć perfekcyjnie
przygotowane i przyprawione jajka w koszulce. Chwilę później szczupłe
ramię owinęło się wokół jego szyi i Amaury przytulił policzek do twardej
piersi. Wykorzystał pierwszą z brzegu sposobność, by zbliżyć się do
niego, jakby przeczuwał, że jego dni w tym domu są policzone.
<br />
Rozmowy nie biegły już tak gładko, jak zawsze dotąd. Nagle jak gdyby
zabrakło tematów, a kiedy do kuchni wkroczył Will, okazało się, że
Hannibal znów wpatruje się w niego jak w najciekawszy obiekt badań.
<br />
Zasadził ziarno i patrzył, co z niego wyrasta, dobrze wiedząc, że nie będzie miał nad tym żadnej kontroli.
<br />
Will zaczął poranek od kieliszka czerwonego wina. Zasiadł naprzeciw
Lectera i uśmiechnął się blado, kiedy pod rękawem koszuli mężczyzny
ujrzał świeże przetarcie. Wczorajsza noc była idealna.
<br />
Jego nadgarstek też nosił ślad poprzedniego wieczora. Teraz, w
promieniach porannego słońca wpadających przez kuchenne okno, czuł się
dziwnie z myślą, że wczoraj własnymi zębami wygryzł sobie kawałek skóry –
jak pies.
<br />
Że chciał się zabić, bo myślał, że Hannibal przestał go kochać.
<br />
Cóż za dramatyczny, przesadzony powód. Miał wrażenie, że to wyśnił i
może nawet by w to uwierzył, gdyby nie bolesny dowód prawdziwości tych
makabrycznych wydarzeń.
<br />
Długo patrzył w oczy Lectera, zanim przeniósł spojrzenie na Amaury’ego,
który dziwnie się w sobie zamknął. Patrząc na chłopca, zatopił nóż w
jajku, z którego wypłynęło żółtko i rozlało się po talerzu na
podobieństwo posoki. Will bezlitośnie rozpłatał jajko i oblizał powoli
wargi z resztki wina. Amaury bez wątpienia zrozumiał tę mało subtelną
sugestię, ponieważ w tej samej sekundzie przeprosił ich grzecznie, wstał
od stołu i wyszedł ze swoją kawą na taras.
<br />
Will wrócił spojrzeniem do Hannibala. Uśmiechnął się kącikiem warg dość
bezwzględnie. Tym razem to on wykazywał zaciekawienie sytuacją i jej
możliwym rozwojem.
<br />
Był ciekaw, czy Hannibal będzie zdolny do tego czynu; czy naprawę zrobi
wszystko, by odzyskać uczucie, które ich niszczyło, a zarazem budowało.
<br />
― Czuję głód, mój drogi ― przyznał. ― Głód, jakiego nie czułem, odkąd zabiłem Węża. I nie wiem, czy powstrzymam go długo.
<br />
Wieczorem Amaury, nie wiedząc, co przez dzień zaszło między
mężczyznami i o czym mogli rozmawiać, stanął w drzwiach gabinetu, w
którym Hannibal pochylony był nad rysunkiem, a Will, na kanapie za jego
plecami, pogrążony w lekturze. Przez chwilę ich obserwował, aż w końcu
doktor Lecter podniósł głowę, z pewnością długo po tym, jak poczuł jego
zapach.
<br />
Amaury poprosił go o rozmowę na osobności. Wyszli na zewnątrz i ruszyli
spacerem przez wrzosowisko. Młodzieniec długo milczał, wpatrując się w
zachodzące słońce, nim zdecydował się odezwać.
<br />
― Nadchodzi czas pożegnania, prawda? ― zagaił pogodnie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-08, 23:11<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">
― Nie możemy tego zrobić ― nie wypowiada tych słów na głos, ale jest
świadom faktu, że od dłuższej chwili wiszą w powietrzu, zagęszczając je,
sprawiając, że każdy oddech wiąże się z niepomiernym wręcz wysiłkiem.
<br />
Nie, to nie tak - wysiłek byłby niepomierny, gdyby Hannibal nie
postanowił już dawno temu, jak zakończy się ta historia - gdyby nie
postawił kropki na końcu ostatniego zdania, zanim jeszcze zostało ono
napisane.
<br />
Nie mówi więc niczego, ale gdy pochyla się ponownie nad swym rysunkiem,
czuje na sobie palące spojrzenie - jest pewien, że błękitne oczy
prześlizgują się teraz po jego sylwetce, ignorując uparcie widniejący w
stronicach równy szlak liter. Will przygląda mu się ukradkiem, a on,
rzecz jasna, mu na to pozwala. To ich mały zwyczaj, nawyk, który
wypracowali w sobie obaj, ucząc się ze sobą współpracować, żyć, ucząc
się wzajemnie kochać.
<br />
Ołówek spotyka się z kartką, pozostawia na niej linię - parę szkiców,
skrzypnięcie grafitu, ciche oddechy, zapach wody kolońskiej, tej dobrej,
bo otrzymanej w prezencie właśnie od niego.
<br />
Hannibal otwiera wrota swego pałacu i spotyka w nich dwóch młodzieńców -
jeden z nich uśmiecha się triumfalnie, pełen w swej krasie, mocny,
emanujący radosnym wigorem.
<br />
Drugi... Drugi, drugi. Ten drugi. Niepotrzebny.
<br />
Ale znajdzie się dla niego miejsce, pan Lecter jest tego pewien - nie
przyznaje się do tego nawet przed samym sobą, jeszcze nie, ale strata
Amaury'ego...
<br />
Będzie dla niego bardzo bolesna.
<br />
Nie wie, jak to się stało - w jaki sposób temu niepozornemu chłopcu
udało się zakorzenić w nim uczucie przywiązania. Obawia się (nikt nie
musi o tym wiedzieć, nikt się tego nie dowie), że zaczyna mięknąć z
wiekiem - jego psychika jest silna, ciało zahartowane, zdaje sobie z
tego sprawę, tak. Ale czas, czas jest nieuchronny i z biegiem lat
potrafi odebrać człowiekowi wszystko to, co najcenniejsze. Bezlitośnie, o
nic nie pytając.
<br />
Jeśli ktoś kiedykolwiek zapytałby go, o trzy rzeczy, w których można
ujrzeć boskie istnienie, Hannibal odpowiedziałby bez mrugnięcia okiem.
<br />
Krew - ta, którą widuje czasem na podłodze, w kieliszku, na swoich, lub
cudzych dłoniach. Krew, którą ściera ze szczupłych nadgarstków Willa
Grahama, którą scałowuje z jego warg, wysysa z jego serca.
<br />
Czas - ten, którego nie da się zatrzymać, przynajmniej nie na długo -
czasami Hannibalowi udaje się go okiełznać, zastopować moment, jak
klatkę w filmie - przygląda się sobie wtedy z wielu perspektyw i trzyma,
trzyma wszystko w garści, dopóki nie może już dłużej walczyć i wymyka
się z jego dłoni przykrą ulotnością. Czas, z którym walczy, odkąd tylko
pamiętał, jego największy wróg, najzacieklejszy rywal, najwierniejszy
kochanek. Rzecz, która swym ogromem przerasta wszelkie istnienie i jest w
tym niezaprzeczalnie zatrważająca.
<br />
I wreszcie śmierć - śmierć, która niemalże dorównywała mu swoim tempem -
zawsze gdzieś w pobliżu, gotowa owinąć swe chłodne dłonie wokół jego
szyi. Na szczęście wciąż wiedział, jak jej unikać - czy to za sprawą
jego niezaprzeczalnego sprytu, czy też zwykłego szczęścia - trzymał jej z
dala i blisko, równocześnie. Obcowanie ze śmiercią było niezwykle
ryzykowane, ale to chyba właśnie to go w niej tak pociągało.
Przełamywanie granic i stereotypów, te dwie rzeczy kusiły pana Lectera
odkąd tylko pamiętał.
<br />
Śmierć była również stratą - stratą, którą musiał wkrótce zadać samemu
sobie, a której w tej chwili nie potrafił sobie wyobrazić. Wiele razy
myślał o sposobie, w jaki pozbawi swego drogiego gościa życia. Czy zrobi
to szybko, czy powoli? Pozwoli mu być przy tym świadomym? Czy zatopi
się w nieskończonej zieleni, patrząc, jak pozostaje z niej z wolna tylko
pusta, szklana powłoka?
<br />
Jak na zawołanie, jego pałac odwiedza jeszcze jedna istota - młoda
dziewczyna o wyrazistych rysach uśmiecha się do niego promiennie - kiedy
idzie w jego stronę, małe stopy stawia z gracją dorównującym
mistrzyniom baletowym. Jest lekka i zwiewna i, ponad wszystko inne,
niewypowiedzianie radosna, rześka. Szczęśliwa.
<br />
― Przecież jest na to wszystko tak prosty sposób, mój drogi ―
odzywa się, jej słodki głos ocieka łagodnością. ― Zatrzymaj go przy
sobie już na zawsze. Tak, jak zrobiłeś to ze mną, braciszku. Tak, jak
zrobiłeś to z nimi wszystkimi. </span>
<br />
<br />
Wiatr dął nieustępliwie, ale na całe szczęście wciąż nie
można było określić go lodowatym - Hannibal podejrzewał, że ciepłe kraje
obdarzały ich łaskawie swym powietrzem, czyniąc wrzosowiska nie tylko
malowniczymi, ale możliwymi do zamieszkania. Gałęzie drzew tańczyły w
rytm zawodzących podmuchów, uginając się nieraz niemalże do samej ziemi.
<br />
A jednak, gdy wkroczyli wraz z Amaurym na jedną z różowych polan (wrzosy
trzeszczały im pod stopami, pęknięcia gałązek łudząco przypominały te,
które wydawały deptane kości), pan Lecter nie czuł na swym obliczu
bezlitosnych podmuchów - jego młody towarzysz po raz kolejny zaskoczył
go swą przezornością i niezwykle mocnym instynktem w odnajdywaniu
sprzyjających miejsc i okoliczności w nawet najmniej sprzyjających
warunkach.
<br />
― Nadchodzi czas pożegnania, prawda? ― Słodki głos zdawał się stwarzać
dopełnienie krajobrazu, który mężczyzna chłonął niewzruszenie, omijając
mądrymi oczami twarz kochanka. Nie trwało to jednak długo;
hipnotyzująca czerń zderzyła się wreszcie z przygaszoną smutno zielenią,
gotowe, zdawałoby się, wzajemnie się pochłonąć.
<br />
Nie mówił nic - zdołał jedynie wyciągnąć dłoń i ułożyć ją na szczupłym
policzku - wszystko to jednak wydawało się dziwnie sztywne i naturalne;
dotykał bladej skóry, gładził ją delikatnie, ale nie potrafił wyczuć jej
faktury, nie umiał pomyśleć o niej w przepełniony ekscytacją sposób.
Nie wiedział jej zmysłami, a jedynie oczami w najbardziej przykry,
biologicznie odizolowany sposób.
<br />
― Śmierć Hiacynta ― powiedział wreszcie wolno, chrapliwie ―
niektórzy twierdzili, że za wszystkim stało jedynie niefortunne
zrządzenie losu, inni upierali się, że stał za tym najpierwotniejszy
motyw każdej ze zbrodni - zazdrość. ― Umięśnione ramię przyciągnęło
chłopca bliżej siebie, niemalże wciskając je w twardy tors. ― Dobrze
znamy tę historię. Jej zakończenie.
<br />
Nie protestował, gdy poczuł na swej szyi jego mocny uścisk - pozwalał
sobie wdychać cudowny zapach tak samo, jak czynił to Amaury.
<br />
― Mogę cię poprosić o jedną rzecz, Hannibalu? To... nie będzie nic sprzecznego z twoimi zamiarami.
<br />
Wiedział, że nie musiał odpowiadać, tak samo, jak wiedział, że chłopiec
wcale nie musiał kończyć zdania - obaj wiedzieli, co za chwilę powie,
ale... Hannibal rozumiał. Sprawę należało przypieczętować, mieć pewność.
Powiedzieć to głośno i uroczyście, tak, jak zasługiwała na to sytuacja.
<br />
Drobne ramiona zniknęły, zieleń znowu stała się wyraźniejsza - pan
Lecter wytrzymywał ją dzielnie, przemieniając swe oblicze w kamienną,
nieprzeniknioną maskę.
<br />
― Obiecaj mi, że mnie zjesz - całego. Chcę już na zawsze żyć w tobie.
<br />
Hannibal patrzył, a krew, czas i śmierć patrzyły wraz z nim, owijając
swe szponiaste dłonie wokół szczupłego torsu jego kochanka. Przechylił
głowę, nie odnajdując słów, które mogłyby opisać jego uznanie dla tego
niepozornego istnienia. Amaury zdecydowanie miał w sobie krew Bedeli -
był nie tylko niezwykle piękny, ale i inteligentny. Sprytny, domyślny.
Wszechmocny.
<br />
― Obiecuję ― odparł krótko, spoglądając na chowające się za horyzontem. ― Nie zmarnuję żadnej twej części.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-09, 00:07<br />
<hr />
<span class="postbody"> Wiatr szarpał czarne jak krucze pióra kosmyki.
<br />
Krew była w czerwonych jak wino ustach, przygryzanych białymi ząbkami,
pieszczonych wilgotnym językiem: nabrzmiewały nią, ilekroć Hannibal
wbijał w nie swój kieł, ilekroć gryzł je niepowstrzymanie, dziwiąc się
samemu sobie, że ktoś jeszcze potrafił wzbudzić w nim taką namiętność.
<br />
Czas zaszyty był w gładkiej, połyskującej i pozbawionej pojedynczej
zmarszczki skórze, na pozór posągowej, wiecznej – jak eteryczne płótno
rozpostarte na sztaludze z kruchych kości.
<br />
A śmierć, śmierć była w jadowicie zielonym spojrzeniu, toksycznym jak
jad najgroźniejszego węża z afrykańskich sawann, spojrzeniu mrocznym,
mądrym i groźnym, ale nigdy dla niego, Amaury nigdy nie spojrzał na
niego z intencją skrzywdzenia go.
<br />
Zawsze patrzył z nabożną czcią. Szanował go. Otaczał kultem. Wykazywał
się niesamowitą wiedzą na temat aspektów jego życia, do których nie
każdy mógł dotrzeć. I Hannibal wiedział, musiał to wiedzieć, że Amaury,
mając do wyboru ocalenie siebie lub jego, zawsze poświęci swoje młode
życie, swoje piękne ciało, błyskotliwy umysł, dzięki któremu być może,
pewnego dnia, mógłby przecież stanąć na szczycie świata wraz z innymi…
nadludźmi.
<br />
Ale ten chłopiec nie pragnął arogancko władzy, uznania, wiecznej chwały.
Nie chciał, by świat pamiętał o nim przez wieki, jak o Kubie
Rozpruwaczu. Nie chciał być ikoną, legendą, urosnąć do rangi bóstwa.
<br />
Miał nieco skromniejsze pragnienie, a może nie, może właśnie najbardziej zuchwałe.
<br />
Pragnął jego miłości. W każdej możliwej formie.
<br />
― Dziękuję, najdroższy ― powiedział ciepło i nie musiał spoglądać w
dół, by od razu natrafić na jego ręce, kiedy zapragnął lekko zacisnąć na
nich palce. Trzymając te ciepłe, szlachetne dłonie, zwrócił twarz ku
słońcu i stali tak w milczeniu długo, prawie do końca świata, był to
bowiem jeden z tych momentów, w których czas… ustępuje, i trzymają go w
garści, trzymają przez wieki, dopóki w końcu pierwsze ziarenko piasku
wiecznej klepsydry nie umknie ich palcom, dopóki nie posypią się za nim
następne.
<br />
Po wszystkim Hannibal zawsze będzie miał takie miejsce – na jednym z
pałacowych tarasów – gdzie znów spotka zielone spojrzenie i znów chwyci
szczupłe dłonie w swoje. Na tarasie, gdzie pachnie wrzosami i zawsze
zachodzi słońce.
<br />
<br />
Will odwrócił się od lustra, z pewnym zawstydzeniem zdejmując
z głowy kapelusz z szerokim rondem. Trzymał go skromnie przed sobą i
zmierzył wyjątkowo trzeźwym spojrzeniem ciało mężczyzny stojącego w
progu. Miał wrażenie, że nikt nie wygląda w garniturze tak dobrze, jak
Hannibal Lecter. Przez lata nie śmiał ubierać się formalnie już nawet
nie przez wzgląd na własną wygodę i kiepski gust – co Hannibal nieraz
subtelnie podkreślał – lecz z myślą o tym, jak wyglądałby w garniturze
przy człowieku takim jak on.
<br />
NTD. Nigdy. Tak. Doskonale.
<br />
Wziął głęboki wdech i w końcu rzucił kapelusz niedbale w stronę ich łóżka.
<br />
― Bedelia zostawiła ― wyjaśnił krótko. ― Będziesz musiał dać małemu, kiedy będzie stąd wyjeżdżał. O czym rozmawialiście?
<br />
Hannibal… został wprawdzie poważny, ale w jego spojrzeniu błysnęło
zaintrygowanie, które wprawiło młodego mężczyznę w większe zażenowanie –
odwrócił na chwilę wzrok i odchrząknął, wybitnie nie mając ochoty
tłumaczyć się z czegoś tak dziwnego. Niemal czuł na swojej skórze bieg
jego myśli. <span style="font-style: italic;">Bedelia, tak? Ile z tych rzeczy jest jej, a ile sprawiłeś sobie sam, obłudny chłopcze?</span>
<br />
― O pożegnaniach. ― Wargi Lectera wygięły się nieznacznie w tym
charakterystycznym uśmieszku, który zawsze wywoływał u Willa mrowienie w
dole kręgosłupa. ― Zjemy dziś wieczór uroczystą kolację.
<br />
― W takim razie powinienem się przebrać. Pomożesz mi coś wybrać?
<br />
Will odwrócił się powoli do lustra i powoli rozpiął guziki flanelowej
koszuli, ale w połowie drogi jego ręce zostały zastąpione przez większe,
starsze, bardziej żylaste.
<br />
Młody mężczyzna westchnął cicho i wykonał ruch głową, jakby chciał ją
odchylić i położyć na ramieniu Hannibala, ale w ostatniej chwili się
rozmyślił.
<br />
Spod półprzymkniętych powiek patrzył na ich sylwetki w lustrze. Minęło
tyle lat. I nadal czuł pewien wstyd w chwilach takich, jak ta.
<br />
Palce Lectera niemal czule przesunęły się po starej bliźnie na brzuchu.
<br />
Jego zabaweczka, pomyślał Will, lalka, którą sam tak pieczołowicie
wystrugał w delikatnym drewnie, której sam nadał kształt. Zabaweczka,
którą zostawił sobie najdłużej i… ta myśl nie była dla niego już nawet
trochę niepokojąca.
<br />
Będą razem już na zawsze, do ostatnich chwil któregoś z nich na tym
świecie, to fakt równie oczywisty, jak to, że Ziemia krąży wokół słońca,
albo że podgrzewana woda wrze.
<br />
Kącik warg Willa uniósł się w niewielkim uśmiechu, łudząco podobnym do
tego, w który tak często układały się usta Lectera. Wprawne dłonie z
wolna zsunęły z niego nieładną koszulę. Gdy Hannibal ją składał i
umieszczał w koszu na bieliznę, Will zsunął dżinsowe spodnie i kopnął je
niedbale pod ścianę.
<br />
― Później je złożę. Możesz mi teraz pomóc?
<br />
<span style="font-style: italic;">Kobaltowy.</span> Skąd wiedział, że właśnie taki mu wybierze. Przecież… sam mógłby się ubrać. Wiedziałby, w co, by był zadowolony.
<br />
Kobaltowy garnitur, który podkreśla błękit oczu, i błękitnoszara koszula
odcinająca się od tego odcienia, i krawat do niego powracający. I już,
już wyglądał jak milion dolarów, ale nie, dłonie Lectera musiały
zawiązać ten krawat, wygładzić go, wyrównać, przesunąć się po piersi,
likwidując najdrobniejszą fałdkę.
<br />
Potem Hannibal musiał wrócić po poszetkę. Poszetki powinny znajdować się
w specjalnej szufladce, ale Will z lenistwa często mieszał je z
bielizną. Hannibal nie przetrząsał mu rzeczy, był na to zbyt kulturalny,
a wszystko składała gosposia. Teraz jednak zajrzał tam, gdy pożądanej
chusty nie było we właściwym miejscu.
<br />
― Czego szukasz? Nie, n…
<br />
Will podszedł szybko do Hannibala i odsunął go od swojej cennej szuflady.
<br />
― Zostaw, sam znajdę. Szukasz tej śmiesznej chustki. Tej szarej? ―
Zasłonił swoim ciałem zawartość szuflady, zaczerwieniony po czubki uszu.
To, co ukrywał, schowane było na samym dnie szuflady, głęboko, by nikt
nigdy tego nie znalazł, ale było tam, krępowało go i nie mógł pozwolić,
by przypadkiem ujrzało światło dzienne.
<br />
Szara chusteczka. Podał ją mężczyźnie w dłoni, która naprawdę mu drżała.
Lecter musiałby być kimś zupełnie innym, żeby nie nabrać podejrzeń. Ale
Will zachował kamienną twarz. Zamknął na oślep szufladę, przytrzaskując
przy tym materiał białych bokserek, i wrócił do lustra.
<br />
― Nigdy nie wiem, jak je włożyć. Te chustki. Jak one się nazywają?
<br />
― Poszetki.
<br />
― Poszetki. ― Odetchnął dopiero, gdy Hannibal znów stanął za nim i
ostrożnie złożył poszetkę w bardzo skomplikowany według Willa sposób, by
wsunąć ją płynnym ruchem do małej kieszonki na piersi. ― Dziękuję. Coś
jeszcze?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-09, 01:22<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie byłby sobą, gdyby nie udało mu się zauważyć małego skarbu, którego
tak pilnie strzegł jego onieśmielony chłopiec - czujne spojrzenie
ciemnych oczu przemknęło się po skrawku czerwonego materiału tylko przez
ułamek sekundy, a kamienna twarz nie zdradziła sobą absolutnie niczego,
ale umysł pana Lectera pracował już na najwyższych obrotach, precyzując
z wolna przepiękny i niezwykle przebiegły plan, który miał mu pozwolić
ujrzeć gładkość czerwonego jedwabiu jeszcze raz, w nieco innych
okolicznościach.
<br />
― Cóż ― wymruczał wolno, celowo przeciągając sylaby. Zajął swoje
miejsce za młodzieńcem, spoglądając jeszcze raz na ich odbicie;
kontrast, dzielący ich postacie, buzował w powietrzu, jak rój pszczół,
gotowy w każdej chwili zaatakować obserwatora swoją mocą. Drobny,
masywny, jasny, pociemniały, delikatny, wyrazisty - prawdziwa gama
doznań, różnic, pieszczących zmysły. Wiedziony nagłym impulsem,
wyciągnął swą dłoń, przesuwając palcami po idealnie gładkim materiale
marynarki i koszuli, docierając do wiązania krawatu. Szarpnął nim
delikatnie, zaciskając mocniej, niż wydawało się to przyzwoite; twarda
klatka piersiowa przylgnęła do drobnych pleców, dominując przestrzeń
swoją obecnością.
<br />
― Nie rób niczego ze swoimi włosami ― poprosił prawie szeptem,
spoglądając nagle w błękitne oczy. Nie wprost, bo te, które patrzyły na
niego z odbicia lustra, ale mógł z nich doskonale wyczytać wstyd i
podniecenie swego małżonka. ― Przed oczami mam czystą perfekcję.
<br />
Skłamałby gdyby powiedział, że nie miał ochoty, by pozostać w sypialni o
wiele dłużej, ale czekało go przygotowanie zaplanowanej kolacji; bez
względu na to, jak bardzo jego ciało bliskie było idei zaatakowania
drżącej pod jego dłonią grdyki, musiał mu odmówić i pokierować się
rozsądkiem.
<br />
― Jagnięcina ― zawyrokował, wyciągając ze swego organizera
kolejną wizytówkę; ułożył ją w nienagannej pozycji na blacie, by za
chwilę pochylić się nad otworzoną lodówką. Kawałek czerwonego miejsca,
pakowany w staranny sposób (próżniowo), wylądował na blacie, tuż obok
kompletu błyszczących noży. Muzyka klasyczna sączyła się wolno z
ukrytych głośników, wprowadzając go w znakomity nastrój - chęć tworzenia
wrzała w okolicach skroni, wędrując przez całe ciało w rytm płynącej
przez żyły krwi.
<br />
Dwóch młodzieńców, odzianych w drogie, nienaganne garnitury, siedziało
po drugiej stronie blatów, obaj na wysokich stołkach, obaj z kieliszkiem
wina w lewej, smukłej dłoni.
<br />
Pan Lecter podejrzewał, że jego towarzysze nie mieli pojęcia o
podobieństwach, które łączyły ich teraz w o wiele liczniejszym szeregu,
niż zdołał to wcześniej zauważyć - sposób, w jaki się na niego patrzyli,
siedzieli, w jaki się poruszali i obdarzali go uśmiechami...
<br />
Było w tym wszystkim coś tak intrygującego, jak i niepokojącego.
<br />
Bez słowa sięgnął po wysoki stojak, oferując każdemu z nich po idealnie
naostrzonym nożu - nie musiał o nic pytać, nie musiał niczego tłumaczyć -
i Amaury i Will zasiadali nie raz w dokładnie tym samym miejscu, by
pomagać mu w przygotowaniu jego wspaniałych uczt.
<br />
― Tymianek ― powiedział wolno, krojąc mięso na drobne kawałki ― w
czasach starożytności wykorzystywano go do balsamowania zwłok. Wszystko
to przez zawarty w nim tymol, uznawany przez wielu za jeden z
najskuteczniejszych substancji przeciwzapalnych i niezwykle intensywny
zapach ― ciemne oczy spotkały się na moment z jadowitą zielenią; żaden
z nich nie nosił w sobie skrępowania tymi oczywistościami; już dawno
przestali przed sobą ukrywać swe intencje, a teraz, gdy zdążyli się ze
sobą pożegnać, wszystko to, co miało się stać potem, było już tylko
kwestią umowną. Początek końca wydarzył się tam, na wrzosowisku i nic
nie mogło tego zmienić.
<br />
― Czosnek ― kontynuował nieśpiesznie, przygotowując składniki do
szybkiej marynaty ― od lat uznawany za najskuteczniej odstraszający
przed złymi mocami. Znany ze swych właściwości leczniczych, które w
samych założeniach nijak mają się z prawdą, ale nie można mu odmówić
pozytywnego wpływu na ludzki organizm.
<br />
Drobna dłoń Amaury'ego wysunęła się do przodu, łapiąc za nieduży
czajniczek - jego szklana powierzchnia ukazywała bladozieloną zawartość,
którą zarówno on, jak i Will znali już chyba zbyt dobrze.
<br />
― A to? ― Zapytał jednak chłopiec, uśmiechając się do niego
łagodnie. W takich chwilach Hannibal nie był pewien, czy odpowiadała mu
ta łagodność, ta bierność. Nie potrzebował się nad tym jednak
zastanawiać, nie w takiej chwili.
<br />
― To jest napar z wspomnianego wcześniej tymianku i pietruszki ―
odparł dziwnie sucho. Wiedział, że jeśli chwilę wcześniej Will
zastanawiał się nad, co planował, teraz miał już całkowitą klarowność
sytuacji. ― Napar ten poprawia smak jedzonej potrawy.
<br />
Ostrze noża po raz ostatni musnęło, niby w pieszczocie, porcjowane mięso
- Hannibal odłożył go na bok, przeglądając się w ostrzu swemu odbiciu.
<br />
― Chciałbym, abyś dzisiaj się go napił. Abyś od dziś pił go
regularnie ― poinformował go grzecznie, pozwalając po raz kolejny dać
się pochłonąć jadowitej toni zielonych jezior.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-09, 13:04<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will patrzył na to z boku. Zbyt ciasno zawiązany krawat nieznacznie
utrudniał mu oddychanie, zwłaszcza w chwili takiej jak ta, gdy
potrzebował więcej powietrza. Zacisnął blade palce na nożu,
przypominając sobie i uświadamiając po raz kolejny, z jak niebezpiecznym
człowiekiem zdecydował się (czy sam?) żyć.
<br />
Hannibal Lecter był zimny i niedostępny, kiedy mówił Amaury’emu o
naparze, kiedy polecał mu sucho i bezosobowo, by od dziś pił go
regularnie. Amaury stał się w jego oczach mięsem.
<br />
<span style="font-style: italic;">Wkrótce zginie</span>, dotarło do niego.
<br />
A on nadal będzie żył.
<br />
― Och. ― Żaden mięsień na twarzy Amaury’ego nie drgnął, ale mimo to Will wiedział, że to opanowanie jest w pełni pozorne.
<br />
Patrzył, jak śliczny młodzieniec zanurza łyżkę w nieszczęsnej „zupie”, smakuje jej i tym razem lekko się krzywi.
<br />
Will znał ten smak, pamiętał go do teraz. I pamiętał, jak się wtedy
czuł. Zastanawiał się do dziś dnia, czy Hannibal naprawdę chciał go
zjeść, czy tylko przestraszyć, odegrać się za ten niesprawiedliwy atak,
zostawiając koleją bliznę. Zapewne już nigdy się nie dowie.
<br />
Amaury odsunął od siebie czajniczek i oblizał wargi, a napotkawszy
uważny i nieco zatrwożony wzrok Willa, uśmiechnął się, wzruszając
ramionami.
<br />
― Może być ― stwierdził pogodnie, jakby chciał dodać komuś otuchy; w
tym przypadku pewnie sobie. Potem spojrzał na Hannibala, który wrócił do
oporządzania mięsa. ― Zawsze trochę bałem się bólu ― przyznał. ―
Znieczuli…
<br />
― Hannibalu, ja ― Will poderwał się dość gwałtownie ze stołka. ― Nie musisz. Możesz go po prostu wysłać do domu.
<br />
― Och, nie dałbym się wysłać do domu ― zapewnił Amaury. ― Mówiłem ci
już. Mam zamiar na zawsze zostać z wami. ― Nawiązał do krótkiej wymiany
zdań, która kiedyś tak wytrąciła Willa z równowagi; cichej obietnicy,
która obudziła w nim strach, że może zostać zastąpiony, a zrodziła się z
niecierpliwie zadanego pytania, jak długo Amaury zamierza z nimi
zostać.
<br />
Hannibal popatrzył krótko, ukradkowo na Willa. W tym spojrzeniu było
coś, co przytłoczyło młodzieńca, niemal odebrało mu tchnienie. Poczuł to
w sercu: cały ten strach i ból. Hannibal Lecter, który nigdy nie bał
się niczego i przed niczym nie wahał, teraz…
<br />
Will zacisnął wargi w wąską kreskę. Lecter znów pochylił się nad mięsem. Amaury nic nie zauważył, ale Will zrozumiał.
<br />
Hannibal nie zmienił w jednej chwili podejścia. On starał się uczynić to
dla nich łatwiejszym. Przywiązali się do siebie, to było oczywiste.
Tylko ten chłód mógł sprawić, że zapragną takiego zakończenia. Amaury
zwątpił w swoje znaczenie i przestał walczyć o jego względy. A znaczył
dla Hannibala tak wiele. Już pewnie nigdy się nie dowie, ile. Na sercu
Lectera zostanie po tym ślad, który nigdy nie zniknie. Kolejna bruzda,
kolejne brzemię do dźwigania, wyrzut z przeszłości zapytujący: może
powinieneś był potraktować go inaczej? Może należała mu się szczerość?
Przecież nigdy nie był kawałkiem mięsa, za jaki teraz Lecter usiłował go
mieć.
<br />
W kuchni zapadło ciężkie milczenie, wypełnione, na szczęście, nastrojowymi dźwiękami muzyki.
<br />
Amaury kosztował jagnięciny, ale nie podnosił znad niej
wzroku. Co kilka kęsów posłusznie spijał z łyżeczki napar o zbyt
intensywnym smaku. Robił z siebie świnię.
<br />
W przeciwieństwie do niego, Will bardzo uważnie obserwował każdy ruch
Hannibala, każde drgnięcie mięśni jego twarzy. Byli połączeni, a łączące
ich więzy sięgały głębiej niż, być może, którykolwiek z nich by tego
chciał. Nie sposób było odseparować się od bólu, który poniewierał teraz
tego mężczyznę. Will go współodczuwał – niemal fizycznie.
<br />
― Jest smakowite ― powiedział cicho, ściągając na siebie ten wzrok,
znów nieprzenikniony. Czy on próbował się przed nim schować, czy sądził,
że mógłby zataić wszystko to, co przeżywał, i zachować tylko dla
siebie?
<br />
Ciemne i dziwnie puste spojrzenie wróciło do talerza – tym razem nawet
pochwały nie mogły wywołać znajomego zuchwałego uśmieszku na napiętej
twarzy.
<br />
Skończyli posiłek w ciszy. Will sam, bez słowa, zebrał talerze i wyniósł
do kuchni. Wtedy Amaury podniósł głowę i popatrzył na oblicze Lectera,
by upewnić się, że maluje się na nim tylko chłód i kompletny brak
zainteresowania.
<br />
Zaśmiał się cicho i wstał od stołu, by odwrócić się od tego okropnego
widoku beznamiętności. Dla niego maski doktora Lectera były nieczytelne.
Nie był w stanie przebić się przez nie swoją percepcją i dlatego
uwierzył nawet w coś tak absurdalnego jak to, że tak silne uczucia mogą
nagle wyparować.
<br />
― Chodź, Hannibal ― padło od kuchni.
<br />
Will siedział na szafce, miał w dłoni paczkę belgijskich czekoladek.
Wyciągnął mały trójkącik i po prostu wsunął między dojrzałe wargi, a
potem westchnął i przytulił się do szerokiego torsu. Uniósł dłoń i
delikatnie przyciągnął głowę Hannibala do swego ramienia, przez wzgląd
na pozycję znajdującego się wyjątkowo wyżej.
<br />
Gładził go po karku i owiewał ciepłym oddechem muszelkę ucha długo, zanim odezwał się szeptem.
<br />
― Nie chcę w twoim życiu niczego, co nie jest mną. Hannibalu Lecterze.
<br />
Szczupłe palce owinęły się wokół krawatu i zacisnęły go odrobinę za mocno.
<br />
― Ale nie chcę patrzeć, jak sobie to robisz. <span style="font-style: italic;">Ja</span>
to zrobię. Zabiorę go stąd, daleko, byś pamiętał go tak, jak pragniesz,
całym i żywym, i nigdy nie ujrzał w chwili upadku. Po kawałku przywiozę
całe mięso, byś mógł je przyrządzić. Zostanie z tobą na zawsze, lecz
nie będziesz musiał wspominać widoku więdnącego powoli piękna.
Hannibalu.
<br />
Przesunął palcami po wydatnej kości policzkowej milczącego mężczyzny.
<br />
― Pozwól, że go zabiorę.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-09, 17:16<br />
<hr />
<span class="postbody">
W całym swoim życiu Hannibal nie doświadczył tak wielkiego
zniesmaczenia własną kuchnią, jak tego feralnego wieczoru - wiedział, że
mięso zostało prawidłowo przyrządzone, że sos zdobyłby zapewne pięć
gwiazdek na talerzu nawet najbardziej wymagających krytyków kulinarnych,
ale... Prawdziwy kucharz powinien wiedzieć, kiedy należy sobie czegoś
odmówić i pan Lecter dobrze o tym wiedział, a mimo to wciąż uparcie,
nieznośnie...
<br />
Czekolada roztopiła mu się na języku i spłynęła wolno wzdłuż przełyku,
sklejając struny głosowe - Hannibal oparł czoło o rozkosznie odstający
obojczyk, odnajdując go wyjątkowo miękkim i ciepłym; w życiu nie
pomyślałby, że kiedykolwiek mógłby w przypływach lęku, czyjakolwiek
bliskość okaże się tak kojąca.
<br />
Inną sprawą było samo pojęcie lęku - było to bowiem uczucie, stan, który
nie nawiedzał pana Lectera zbyt często. Właściwie mógł z całą pewnością
przyznać, że doświadczył go jedynie parę razy w życiu i szczerze tego w
sobie nienawidził - pragnął odrzucić to śmieszne uczucie, wyprać się z
niego do tego stopnia, by pozostała w nim już tylko perfekcja i, na
bogów, był pewien, że tak właśnie było, ale sytuacja, którą poddał go
los, to jak sobie z niego zakpił...
<br />
― Nie chcę w twoim życiu niczego, co nie jest mną. Hannibalu Lecterze.
<br />
Słowa pieściły jego szyję, owiewały skórę gorącem, stawiając włoski na
karku. Chrząknął, gdy wiązanie krawatu ścisnęło jego grdykę - przełknął
ślinę, prostując się delikatnie, by popatrzeć kochankowi w oczy.
<br />
― Ale nie chcę patrzeć, jak sobie to robisz. Ja to zrobię. Zabiorę go
stąd, daleko, byś pamiętał go tak, jak pragniesz, całym i żywym, i nigdy
nie ujrzał w chwili upadku. Po kawałku przywiozę całe mięso, byś mógł
je przyrządzić. Zostanie z tobą na zawsze, lecz nie będziesz musiał
wspominać widoku więdnącego powoli piękna. Hannibalu.
<br />
Delikatna dłoń musnęła jego twarz w pieszczocie łudząco podobnej do
motylich skrzydeł - tak subtelnej i ulotnej, a jednak pozostawiającej po
sobie ślad.
<br />
― Pozwól, że go zabiorę.
<br />
Po raz pierwszy w życiu, nie znajdował w sobie odpowiednich słów, by
wyrazić swoją opinię - odczucia mieszały się w umyśle, walcząc ze sobą,
kłócąc się zaciekle. Rozsądek i duma nacierały na siebie, ale to lęk,
właśnie on nie pozwalał im uparcie wspiąć się na podium, by przelać się
przez wargi w postaci słów.
<br />
Szerokie ramiona owinęły się wokół pasa (przyjemnie wklęsłego i
ciepłego) młodzieńca, przyciągając drobne ciało nieco bliżej siebie -
Hannibal wyprostował się i uniósł nieco głowę, by powąchać miejsce
zagłębienia szyi, tuż nad jedną z blizn, którą pozostawił na nim
Dusiciel z Rise. Mężczyzna przymknął powieki i zaciągnął się tak mocno i
bezwstydnie, pozwalając, by do umysłu wlały mu się odczucia obrazujące
wykonywaną czynność.
<br />
I zobaczył wiele rzeczy; bladą skórę, buteleczkę z wodą kolońską,
odległe echo krwi i potu, żel pod prysznic, wodę, materiał koszuli,
szufladę i poszetkę, kręcone włosy, zarysowaną linię szczęk, zobaczył
pełne wargi, a nawet samego siebie. Zatrzymał się tak, spoglądając na
nienagannie dopasowany garnitur, gładko ulizane włosy. Popatrzył na
poważne oblicze, poznaczone pojedynczymi bliznami i siateczką
zmarszczek. Wysoka postać obróciła się w jego stronę i również na niego
spojrzała. Gadzie wargi wygięły się w pojedynczym uśmiechu, w którym nie
było sympatii.
<br />
Eleganckie obuwie uderzyło o niewidzialny parkiet, odsłaniając to, co
skrywały za sobą szerokie plecy - Hannibal popatrzył na równy szereg,
tworzony przez każdą istotę, która kiedykolwiek skończyła na jego
talerzu - niektórych z nich zabijał jeszcze jako Rozpruwacz z
Chesapeake, innych bez masek i pseudonimów, gołymi rękoma.
<br />
Nie czuł wyrzutów sumienia - byłby skończonym głupcem, gdyby teraz
zaczął je nagle odczuwać - ruszył wolnym krokiem wzdłuż osobliwego
szeregu, przyglądając się z zaciekawieniem każdej kolejnej twarzy. Był
zaskoczony tym, jak dokładnie ja pamiętał - mężczyźni i kobiety, chłopcy
i dziewczęta - wszyscy patrzyli na niego beznamiętnie, nieruchomi w
swej pozie, z martwymi spojrzeniami utkwionymi tępo przed siebie.
<br />
To Abigail opuściła szereg, jako pierwsza - z początku bardzo nieśmiało,
wykonała jedynie jeden drobny krok; ni to w przód, ni w bok. Hannibal
obrócił się na ten dźwięk, zaciekawiony dalszym rozwojem wydarzeń -
drobna dziewczyna popatrzyła na niego z właściwym sobie zagubieniem. Z
jej wodnistych oczu biła nerwowość, wstyd. Pokonywała go jednak
dzielnie, skracając ich dystans do zwyczajowego minimum - był pewien, że
gdyby tylko wyciągnął ramiona, mógłby ją nimi objąć. Nie miał jednak na
to ochoty, nawet w najmniejszym stopniu.
<br />
― Czy widzisz, jak bardzo stajesz się do niego podobny? ― Zapytała
nagle, uśmiechając się lekko, z dziwnym rozczuleniem. ― Nie miałeś o tym
pojęcia, prawda? To, co teraz robisz... Tata ucieka w to miejsce, gdy
się czegoś boi. Gdy chce coś zrozumieć. A teraz ty ― urwała nagle,
łapiąc się za szyję; spod szczupłych palców polała się ciemna, gęsta
krew. ― Teraz ty przyszedłeś tutaj i szukasz odpowiedzi. Zgódź się,
Hannibalu ― szepnęła słabo; z każdą chwilą jej oddech stawał się coraz
cięższy, a spojrzenie traciło na swej ostrości. ― Pozwól mu zaopiekować
się tym chłopakiem. Tak, jak ty... ― przełknęła ślinę, a kąciki sinych
warg zadrgały nieznacznie. Hannibal przechylił głowę w tym samym
momencie, kiedy uczynił to ten drugi - ich spojrzenia spotkały się na
moment; pociemniałe tęczówki ziały swą pustką i zimnem, zatrważającym
niewzruszeniem.
<br />
― Tak, jak ty zaopiekowałeś się mną.
<br />
Nie jedli deseru - po kolacji udali się prosto do salonu,
gdzie zasiedli w fotelach. Żaden z nich nie przerywał ciszy, wpatrując
się w trzaskające płomienie (środek lata nigdy nie przeszkadzał im w
rozpaleniu kominka) - trawieni przez własne rozmyślania, pozwalali, by
czas omijał nieduży dom na wrzosowiskach, nie obciążając go swoim
piętnem.
<br />
Amaury był tym, który jako pierwszy uległ zmęczeniu - idealnie
ufryzowana głowa opadła na szczupłe ramię, powieki opadły ciężko,
zakrywając jadowitą zieleń wachlarzem ciemnych, gęstych rzęs.
<br />
Hannibal odczekał chwilę, sięgając po kieliszek z winem - burgund
zakołysał się groźnie w naczyniu, gdy mężczyzna odstawił je nieostrożnie
z powrotem. Podniósł się z fotela, kierując zmęczone spojrzenie na
nieskazitelnie gładkie oblicze swego towarzysza.
<br />
― Zabierz go stąd ― powiedział krótko i nie czekając na odpowiedź, opuścił salon.
<br />
Ciszę przerwało tylko kliknięcie zamka i ciche trzaski, dochodzące z kominka.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-10, 23:19<br />
<hr />
<span class="postbody">
Rzęsisty deszcz zacinał wściekle, był zimny i nieczuły jak kochanek,
którego uczucia dawno już wygasły, gdy tłukł zarumienioną twarz Willa. U
splotu z jesienią lato bywało kapryśne, przewrotne i niezdecydowane,
zapierało się i wykłócało, by przedłużyć błogie chwile u szczytu władzy,
w końcu jednak musiało pogodzić się z przegraną i ustąpić miejsca
złotej królowej.
<br />
Will Graham zakasłał cicho i nacisnął klamkę, ale drzwi nie ustąpiły,
więc niespokojnie przeszukał kieszenie burego płaszcza w poszukiwaniu
kluczy i w końcu zapukał w jedno z rozległych okien; to, które nie tak
dawno sam wybił.
<br />
Otworzył mu po niedługiej chwili. Musiał być nieopodal. Może znów
kontemplował w ciszy koncepcje i zjawiska. Może szkicował w salonie,
może komponował nowy utwór. Ostatnio sam Hannibal Lecter stracił apetyt,
ale to, co miał dla niego Will w torbie izolacyjnej, powinno temu
zaradzić.
<br />
Młody mężczyzna uśmiechnął się oszczędnie, przemoknięty do suchej nitki,
i zbliżył się do Lectera, by po prostu chwycić go za kark i przyciągnąć
tę poważną, pomarszczoną twarz do swojej. Skubnął te wydatne,
niepowtarzalne wargi, częstując mężczyznę smakiem chłodnej ulewy,
burzowego wiatru i jesiennego już powietrza.
<br />
Wszystko zmieniało się, przemijało. Pory roku odwiedzały ich, by po
chwili wypaść z łask i zrzucić swe szaty. Tylko to miejsce, miejsce, w
którym żyli, pozostawało zawsze niezmienne. Czas rzeczywiście je omijał.
<br />
Na nieskazitelnej koszuli Hannibala pojawiły się plamy. Wilgotna,
zroszona kroplami dłoń sunęła po twardej piersi, gładziła ją, aby
następnie zsunąć się na mięśnie brzucha, ciało tego mężczyzny zawsze
było obłędne i wydawało się równie wieczne jak to miejsce.
<br />
I kto by pomyślał, że kiedyś… Alana? Że Margot? Że Molly?
<br />
― Mam coś na obiad.
<br />
Zostawił go w drzwiach i wszedł głębiej do ich cichego mieszkania.
Położył torbę izolacyjną na kuchennym blacie, obok niej jeszcze drugą,
ze świeżymi zakupami spożywczymi.
<br />
Poszedł na górę, by zdjąć przemoczone ubrania.
<br />
Hannibalowi wprawdzie nie zdarzyło się przyłapać Willa w jednoznacznej
sytuacji, ale miał pewne podejrzenia, ostatnimi czasy graniczące już
właściwie z pewnością. Widział w jego szufladzie koronkę, widział go
przymierzającego kapelusz, a innym razem na podłodze w kącie łazienki
leżała czarna zakrętka, prawdopodobnie od miękkiej kredki.
<br />
W tym domu nie nocowały kobiety. Jego Will… bawił się w coś, czegoś
próbował. Ostatnio znikał na całe dnie i kto wie, gdzie wtedy przebywał i
co robił – być może nie tylko z Amaurym.
<br />
Ale zawsze wracał, ten zbłąkany psiak. Zawsze znajdował drogę do domu,
stawał w drzwiach, całowali się, a potem długo milczeli. Pijali wino,
które pomagało rozluźnić się im obu. Czas mijał, choć wspomnienie
czarnowłosego chłopca nie chciało się zatrzeć, nie chciało przeminąć
wraz z nim. Obaj bardzo powoli się z tego leczyli i starali się
odbudować wzajemne zaufanie. Zasypiali w jednym łożu, ale nie w swoich
objęciach. Nie wszystko wróciło do normy, nie wszystko mogło.
<br />
Gdy zasiedli tego dnia przy stole, Will wyglądał trochę inaczej niż
zwykle. Miał szare ślady pod oczami, jakby niedokładnie zmył kosmetyk. I
nie był niczego świadom.
<br />
― Co? ― zapytał trochę zniecierpliwionym tonem, kiedy uważne spojrzenie Lectera stało się już nie do wytrzymania.
<br />
― Nie powiedziałeś jeszcze niczego o smaku potrawy. Chcę wiedzieć, co o niej myślisz .
<br />
― Przyznaj po prostu, że łakniesz świeżej porcji komplementów,
zuchwalcze. ― Młody mężczyzna uśmiechnął się kącikiem warg i napił wina,
przez chwilę wpatrując w pociemniałe oczy Hannibala, nim opuścił wzrok
na talerz. Tak. Na powiekach też miał resztki czegoś ciemnego. Pod
bacznym spojrzeniem nabrał na widelec niewielki kawałek soczystego
mięsa, a potem powoli zanurzył je w ustach i nieśpiesznie przeżuł,
odchylając lekko głowę. Po chwili mięśnie jego twarzy rozluźniły się
błogo. ― Och, to smakuje jak… ― Zamilkł, nie mogąc znaleźć słów.
<br />
Uśmiechnął się leciutko i unurzał kolejny kawałek mięsa w żurawinie.
Połączył go z papają i najlepszej jakości serem. Powąchał, nim wziął
następny, bardziej świadomy kęs.
<br />
― Jak młodość, Hannibalu ― szepnął w końcu i westchnął cicho,
oblizując wargi. ― Młodość, świeżość i ciepłe kraje. Myślę, że byłby tym
zachwycony.
<br />
Przez chwilę jedli w milczeniu, spijając wino i wsłuchując się w dźwięki klasyki.
<br />
― Powinniśmy pojechać do miasta ― stwierdził nagle. ― Wyjść stąd. Za dużo tu wspomnień. Za dużo <span style="font-style: italic;">jego</span>. Wybierzmy się do teatru.
<br />
Hannibal uśmiechnął się <span style="font-style: italic;">wreszcie</span>
w ten swój, absolutnie swój sposób, i Will nie potrafił nie odwzajemnić
tego wyrazu. Ostatnio gnębiła go absurdalna obawa, że dzień, w którym
znów zobaczy ten zuchwały, uwielbiony wyraz, nigdy już nie nastąpi.
<br />
― Znalazłem już następne miejsce ― odparł Hannibal. ― Wierzę, że nie
masz nic przeciwko odrobinie ciepła. Przydałyby się nam porządne
wakacje… nie uważasz?
<br />
<span style="font-style: italic;">Jakby czytał mu w myślach.</span>
<br />
― Tak ― wydusił Will do tego stopnia gorliwie, że Hannibal przyjrzał
mu się z niejakim zainteresowaniem. Jego drogi chłopiec zabrzmiał po
prostu, jakby był właśnie w zupełnie innej sytuacji. ― Tak ― powtórzył,
już bardziej panując nad emocjami. ― To właśnie miałem na myśli. Zabierz
mnie daleko stąd i zamknijmy ten rozdział. I koniecznie wyjdźmy.
Wyjdźmy dziś wieczorem. Moglibyśmy… wyjść?
<br />
Ta osobliwa propozycja randki nie pozostała długo bez odpowiedzi.
<br />
― Jeżeli byłbyś tak miły i uprzątnął stół, spakuję rzeczy. ― Hannibal
powiedział to, jakby było najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem. Will
zaśmiał się cicho.
<br />
― Nie boisz się, że naczynia będą niedomyte? ― zażartował.
<br />
Czuł się dużo lepiej. Atmosfera między nimi zrobiła się, po raz pierwszy
od tak dawna, dużo lżejsza – na przekór pogodzie. Jakby wraz z parnym
gorącem na zewnątrz, który utrudniał oddychanie, rozpłynął się wreszcie
ciężar ich dusz.
<br />
Will wszedł na górę i od razu skierował kroki do szafy. Otworzył swoją szufladę, by wybrać bieliznę, ale…
<br />
― Już cię spakowałem ― oznajmił Hannibal ochryple i nisko, na co
wzdłuż kręgosłupa Willa przebiegł znajomy dreszcz. Młody mężczyzna
panicznie przerzucił rzeczy w poszukiwaniu skrawka czerwonego materiału,
ale… nie znalazł. Za to sam zrobił się czerwony.
<br />
Tym razem nie miał się co łudzić, że Hannibal coś przeoczył. Spakował je z pełną świadomością tego, czym są, i do kogo należą.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-11, 23:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie pytał o to, w jaki sposób Will Graham postanowił pozbawić życia
jego młodego kochanka - ta prawda zawisła pomiędzy nimi, gładka i lekka,
choć niewypowiedziana.
<br />
Wszystko chyliło się z wolna ku zapomnieniu (nigdy nie całkowitemu,
rzecz jasna) - idealnemu wobec przykrego ciężaru i dziwnej duszności
ostatnich dni. Hannibal nie był przyzwyczajony do dźwigania własnych
rozmyślań - w jego perfekcyjnym świecie nie było miejsca na brzydzenie
się własną osobą, na niezgodę wobec swych postępowań. Właśnie dlatego
pewnego poranka, gdy zastał przed drzwiami pachnącego jesienią
młodzieńca, pan Lecter już <span style="font-style: italic;">wiedział</span>
- wiedział, że nadeszła najwyższa pora na zmiany, ponieważ obecność
Amaury'ego, tak jak otworzyła w ich życiu pewien rozdział, tak jej brak
ostatecznie go zamknął.
<br />
Jego apetyt także ostatecznie powrócił w nieocenionym towarzystwie
niekończącej się inspiracji - pomysły na nowe dania, jeden po drugim,
wlewały się w jego chłonny umysł - wena łaskotała przyjemnie zakątki
duszy, pobudzając go do tworzenia.
<br />
Nic nie wydawało się być równie dobrym pożegnaniem, jak
wspólnie spędzony wieczór (poza domem, rzecz jasna - niewielki
konstrukt, ukryty pośród wrzosowisk, choć niezwykle urokliwy, nosił sobą
ciężar poprzednich wydarzeń, a tych, rzecz jasna, chcieli absolutnie
uniknąć).
<br />
Czujnemu spojrzeniu pana Lectera nie umknął powrót kociego uśmieszku -
tego, który tak uwielbiał oglądać na pełnych wargach swego towarzysza;
nieco psotnego, absolutnie chłopięcego i rozkosznego uśmiechu, który
kojarzył mu się nieodzownie z dwiema rzeczami. Pierwszą z nich były
dawne czasy, (<span style="font-style: italic;">czy ty właśnie mnie powąchałeś?</span>) gdy żaden z nich nie miał jeszcze pojęcia, jak wiele będą dla siebie znaczyć.
<br />
Drugą ciężko było określić zwykłymi słowami - było to bardziej
przeczucie, odebranie znaku, zwiastuna nadchodzącej perspektywy dobrej
zabawy - nie w sposób było o tym nie pomyśleć, gdy cień tej właśnie miny
pojawił się na gładkim obliczu Willa Grahama w chwili, gdy zdał sobie
sprawę, że tajemnicza szuflada była <span style="font-style: italic;">pusta</span>.
Pan Lecter poznał jego sekret i nic już nie mogło tego zmienić: nie
było mowy o jego grzecznym przemilczeniu, o odłożeniu tej sprawy w
zapomnienie, tak jak zwykli to czynić z tematami, na których
konfrontację Will nie był jeszcze gotowy.
<br />
Tym razem Hannibal nie zamierzał odpuścić swemu mężowi nawet w
najmniejszym stopniu, ponieważ to, co odkrył na dnie szuflady niezwykle
go... zaintrygowało.
<br />
― Muszę przyznać, że zaczynałem się o ciebie martwić ― powiedział
tonem naszpikowanym lekkością i swobodą, zupełnie tak, jakby rozmawiali
właśnie o pogodzie, lub ulubionych utworach muzycznych. ― Twoje długie
zniknięcia i... ― jego ramię wysunęło się do przodu, by dojrzała,
poznaczona szlakiem żył i blizn dłoń dotknęła jednego z policzków
młodzieńca. Mężczyzna uśmiechnął się dziwnie, a wtedy jego kciuk dotknął
miejsca z niedokładnie zmytym cieniem.
<br />
― Nie lubię, kiedy masz przede mną tajemnice.
<br />
Will dzielnie znosił jego spojrzenie - błękit nie chował się pod gęstą
kurtyną rzęs, błądząc po dojrzałym obliczu. Wreszcie wyszarpnął się i
pośpiesznie podszedł do szafy, by zajrzeć do przymocowanego w jej
wnętrzu lustra - smukłe palce roztarły resztki cienia, pozbywając się go
ostatecznie.
<br />
― To nie to, co myślisz. I możesz tego nie lubić, ale to właśnie
tajemnice nadają naszej znajomości smaku, który tak sobie upodobałeś.
<br />
Hannibal nie mógł się z tym nie zgodzić - słowa ciemnowłosego diabła,
choć nieco zaczepne i bezczelne, były absolutnie zgodne z prawdą - nie
było więc sensu czynić w stosunku do nich komentarza.
<br />
― Przygotowałem ci już odpowiednie przebranie ― zmienił temat (jak
zwykle robiąc to z lekkością właściwą tylko i wyłącznie świetnym
aktorom i, rzecz jasna, kłamcom), otwierając drugie skrzydło szafy - na
wieszakach znajdowały się tylko dwa stroje; jeden należący do Hannibala,
drugi do Willa. ― Za godzinę przyjedzie po nas taksówka.
<br />
Poprawiając ułożenie kołnierzyka, Hannibal pomyślał o tym,
jak bardzo zdążył się stęsknić za odcieniami brązu - ich barwa
komponowała się dobrze z jego cerą i oczami, a w połączeniu z odważnym
bordo i bardziej stonowanym ecrue, dawały elegancki i apetyczny wyraz.
Pan Lecter lubił przedstawiać się ludziom jako smakowita osoba -
wierzył, że tworzyło to jeden z kluczowych elementów dobrego wrażenia.
<br />
Kiedy kwadrans przed siódmą spotkali się w salonie, Will nie mógł mieć
wątpliwości co do efektu, który chciał osiągnąć jego mąż, gdy wybierał
im stroje - dopasowywali się nimi bezbłędnie.
<br />
Hannibal nie mógł się jednak powstrzymać od lekkiego uśmiechu, widząc
jak dobrze prezentowały się wąskie, eleganckie spodnie na długich nogach
jego towarzysza. Nareszcie krój ubrań wydawał się być idealny w
stosunku do tej niewypowiedzianie zgrabnej sylwetki.
<br />
― Szampana? ― Uśmiechnął się krótko, pozwalając, by ciemne oczy
zdradziły częściowo jego figlarny nastrój. Wyprostował się, by sięgnąć
po dwa, identyczne kieliszki i nie czekając na odpowiedź, nalał w nie
przepisową ilość alkoholu.
<br />
― Wznoszę toast za udany wieczór ― wymruczał, podając kochankowi
naczynie wypełnione różowym płynem; obserwował wędrówkę smukłych palców,
ujmujących szklaną nóżkę z niezaprzeczalnym wyczuciem i gracją.
<br />
― Za udany wieczór ― powtórzył jego uroczy towarzysz, a na jego
gładką twarz znowu wkradł się koci uśmiech; słodki i ulotny, jak zapach
kwiatów. ― Za nas.
<br />
Pociągnęli z kieliszków (pan Lecter nieco oszczędniej), rozkoszując się
bogatym aromatem Boërl & Kroff Brut; błękitne tęczówki nawet przez
chwilę nie przestawały błądzić po jego twarzy, Hannibal czuł to nawet
wtedy, gdy sam nie spoglądał w ich stronę.
<br />
― Wyglądasz dziś obłędnie ― powiedział wreszcie Will, a Hannibal ze
zdziwieniem odkrył, że tylko na to czekał. Zamiast jednak odpowiadać,
mężczyzna <span style="font-style: italic;">popatrzył</span> na swego kochanka i włożył w tę czynność wszystko to, czego wcale nie trzeba było wypowiadać na głos.
<br />
― Nasza taksówka ― powiedział, zanim za oknem dało się usłyszeć lub
zobaczyć zwiastuny przybyłego auta. Po chwili rozległ się jednak
chrzęst żwirowanego podjazdu, a ciemniejący krajobraz rozświetliło
światło reflektorów.
<br />
Pan Lecter chwycił za swój płaszcz i dopił resztkę szampana, odstawiając
kieliszek na komodę. Wreszcie przeszedł do drzwi, otwierając je
teatralnie szarmanckim gestem.
<br />
― Zapraszam ― wyprostował się z dumą, przepuszczając młodzieńca
przodem; nie odmówił sobie przyjemności wychwycenia jego świeżego
zapachu, gdy jego dłoń została muśnięta przez sam róg marynarki.
<br />
Ileż gracji jest w tym chodzie - pomyślał, gdy zasiadając na tylnym
siedzeniu, podawał kierowcy adres teatru - dawniej Hannibal nigdy by nie
przypuszczał, że ten sam chłopiec, który powłóczył nogami po korytarzu
siedziby FBI, będzie któregoś dnia stawiał na ziemi swe kroki z
lekkością i zmysłowością prawdziwej bogini. To było dość niespotykane.
<br />
Jazda upływała im w pewnym... napięciu - było ono o tyle osobliwe, że
żaden z nich (nawet strapiony kierowca) nie odzywał się nawet słowem,
ale powietrze, nasycone i gęste od wszystkich niewypowiedzianych myśli,
to ono sprawiało chyba, że mimo dość chłodnego wieczoru, Hannibal
odczuwał prawdziwe gorąco - zwłaszcza w okolicach szyi i klatki
piersiowej.
<br />
Poprawił wciąż nienagannie wyprasowany materiał koszuli (kołnierzyk
uwierał lekko, ale byłoby niegrzecznym go teraz luzować) spoglądając
ukradkiem na obróconego w kierunku okna młodzieńca - podziwiał gładkość
jego szyi, mocny zarys szczęk i pełne, różowe wargi, rysujące się
wyraźnie na tle bladej twarzy. Miło było mieć tak oszałamiające piękno
na wyciągnięcie dłoni... Było w tym jednak coś niepokojąco
pobudzającego. Coś, co kazało mu robić rzeczy, których absolutnie nie
powinien robić w takim miejscu, jak to. Teraz pan Lecter nie myślał już
tylko o rzeczach niegrzecznych, ale i wulgarnych, a nawet wyuzdanych do
tego stopnia, że...
<br />
― Zaparkować tutaj? ― Znajdował się o krok od pomysłu wyciągnięcia
dłoni i zatopienia jej w gęstych włosach (już to robił, był tam), gdy
przerwał mu miękki głos kierowcy. Hannibal oderwał spojrzenie od swego
chłopca i przeniósł je na szeroką twarz mężczyzny. Skinął głową i
dyskretnie wypuścił powietrze, nie mogąc uwierzyć w swoją własną
przewrotność.
<br />
Z radością przywitał na swej twarzy podmuch chłodnego wiatru - przymknął
powieki, rozkoszując się osobliwą pieszczotą, by wreszcie ruszyć w
kierunku gmachu teatru, ramię w ramię ze swym uroczym towarzyszem.
<br />
― Merope ― odczytał niemalże kokieteryjnie wielki napis, a na jego
dojrzale oblicze znów wkradł się oszczędny uśmiech. ― Wierzę, że
jesteś gotów na popis prawdziwej gwiazdy. Jego sopran jest niemalże
legendarny. Zawsze chciałem usłyszeć ten głos na żywo ― wymruczał,
wkraczając żwawo na długie, marmurowe schody. Perspektywa obejrzenia
dobrej sztuki napawała go zawsze niezbitym optymizmem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-15, 12:00<br />
<hr />
<span class="postbody">
Zasiedli na balkonie, skąd był doskonały widok na scenę, a jednocześnie
dostatecznie intymne warunki, by mogli zapomnieć o odgłosach wydawanych
przez innych obserwatorów sztuki – zbyt głośnym oddychaniu, chrząkaniu,
kaszlu czy szeptach – i skupić się na kontemplacji.
<br />
Hannibal kontemplował scenę. Will kontemplował Hannibala i scenę.
Stopnia, w jakim zakochał się w tym mężczyźnie, nie potrafiłby określić
słowami. Nie znał osoby, która by imponowała mu, zaskakiwała go i
pociągała bardziej niż on. A przecież Hannibal lata młodości miał już
dawno za sobą. Ta twarz była już zmęczona. Tak zmęczona, że nie mógł na
niej zagościć już nawet uśmiech. Tak doskonała i szlachetna w swym braku
ekspresji.
<br />
Na pierwszy rzut oka mogli być zupełnie inni. Na obliczu Willa malowało
się tak wiele emocji. Uśmiechy były duże, a każde słowo wywoływało żywą
reakcję mięśni twarzy.
<br />
Dopóki nie poznał Hannibala, który nauczył go przybierania masek.
Obudził w nim potwora i nakarmił najlepszą kuchnią, najwyborniejszymi
daniami, by osiągnął monstrualne rozmiary. A na końcu usidlił i oswoił.
Przez te wszystkie lata był Willowi mentorem, a teraz siedział obok i <span style="font-style: italic;">płakał</span>, ponieważ wzruszyła go sztuka, jaką był śpiew zawodzącej Merope.
<br />
Zawodzącego Merope.
<br />
Ponieważ zdruzgotany Will w pewnym momencie połączył fakty.
<br />
Główna aktorka nie była wcale aktorką. Ten głos należał do mężczyzny
przebranego za kobietę i nagle stało się jasnym, dlaczego Hannibal
powiedział wcześniej o „<span style="font-style: italic;">jego</span> sopranie”.
<br />
Prawda uderzyła młodzieńca jak otwarta dłoń w policzek. I wiedział, że
to nie jest przypadek, że Hannibal „wymanipulował” im bilety na tę
akurat sztukę, chociaż nie do końca chciał przyjąć to do wiadomości.
<br />
Bo to nadal mógł być przypadek. Bielizna. Zabrał ją przez przypadek. Albo w ogóle nie przywiązuje do tego wagi.
<br />
Albo przywiązuje. I drwi z niego w swój wysublimowany sposób. Wypomina.
<br />
Poczuł, że się napić, właśnie teraz, w tym momencie.
<br />
Wyszli, gdy tylko akt pierwszy dobiegł końca.
<br />
― Chcę wina ― powiedział Will i Hannibal po prostu objął go w pasie, a
następnie poprowadził do holu, gdzie w przerwie sprzedawano wino.
Szybko okazało się, że opera nie ma na wyposażeniu dostatecznie
wyrafinowanego trunku dla Hannibala, ale Will nalegał i dostał swój
kieliszek wytrawnej tanizny, której połowę wypił zanim jeszcze doszli do
stolika.
<br />
Zasiedli naprzeciwko siebie, a pozycje ich ciał były jak lustrzane odbicie. Nawet w identyczny sposób ułożyli nogi.
<br />
― Pierwszy raz widzę, żeby w roli kobiety obsadzono aktora.
<br />
Gdy podniósł wzrok, zobaczył na twarzy Lectera dość niepozorny uśmiech i tym razem naprawdę nie był pewien, czy to znów gra.
<br />
― To zabieg stosowany od czasów starożytności. Greckie tragedie, z
których dziś wywodzi się wszystko to, co znamy jako teatr, opowiadane
były przez długi czas jedynie przez mężczyzn i zdolniejszych ― Hannibal
przez chwilę brzmiał, jakby chciał użyć innego słowa ― młodzieńców.
<br />
Will zanurzył wargi w winie i rozejrzał się niespokojnie dokoła, jakby
sprawdzał, czy ktoś ich nie słucha. Zauważył skupione na Lecterze
spojrzenie jednej z przepięknych, eleganckich kobiet przy stoliku za ich
plecami.
<br />
Takich w <span style="font-style: italic;">jego</span> stylu.
<br />
Wrócił spojrzeniem do twarzy mężczyzny, którego oczy błyszczały, dziwnie rozognione.
<br />
― Czasy starożytne słyną z wielu dziwactw, które dziś gorszą ludzi lub
wręcz napawają odrazą. ― Wydatne wargi Willa wygięły się w nikłym,
sztywnym uśmiechu. ― Ale ciebie pewnie bardziej fascynują niż odpychają.
<br />
― Nic, co ludzkie, nie jest mi obce.
<br />
Zapadła między nimi pełna erotycznego napięcia cisza. Will, nie
przejmując się zasadami dobrego wychowania, poluzował kołnierzyk, czując
na policzkach gorąc.
<br />
Ta kobieta. Jakimś cudem wiedział, że Hannibal właśnie o niej myśli. Czeka na jego ruch.
<br />
Tak dawno tego nie robili. Ale to przypadkowa kobieta. Niewinna osoba.
Nie Alana, która próbowała ich rozdzielić. Nie Freddie, która uporczywie
ich obrażała i prowokowała, która pluła Hannibalowi w twarz, gdy ten
był w więzieniu. Nie Smok, który im zagrażał. Nie Dusiciel.
<br />
Niewinna kobieta.
<br />
Bardzo, bardzo powoli, ledwie zauważalnie skinął głową i odstawił pusty kieliszek na stół.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-15, 21:21<br />
<hr />
<span class="postbody">
Akt trzeci dobiega końca - Adelaide podnosi się ze swego miejsca wraz
ze wszystkimi eleganckimi panami i ich wytwornymi towarzyszkami
(samotność nigdy nie przeszkadzała w odwiedzaniu teatrów i spełnianiu
swych pasji, prawie jej nie dostrzega), by obdarować czarującego
młodzieńca falą gorących oklasków. Jej drobna twarzyczka pokryta jest
wyraźnym rumieńcem, świeżym zwiastunem rozkoszy, którą zafundował jej
niespotykany wręcz w tych czasach męski sopran.
<br />
Bogowie, była pewna, że nigdy nie doświadczy czegoś podobnego na żywo,
tymczasem Riccardo Zeno pochylał się z gracją, by zgarnąć ze sceny
rzucane w jego kierunku kwiaty - żywa legenda, był chyba jeszcze
nieświadomy tego, z jaką łatwością zdobędzie w przyszłości każdą scenę,
każde miasto i każde oczy, które musną jego androgyniczną twarz.
<br />
A jednak, choć uroda głównego sopranu, była absolutnie niezaprzeczalna,
to nie jemu swą uwagę poświęcała Adelaide - próbowała, naprawdę
próbowała nie spoglądać już więcej w tym zgubnym kierunku , ale poważna
twarz, poznaczona szlachetnym szlakiem zmarszczek i ciemne oczy,
wilgotne od łez najprawdziwszego poruszenia - one wciąż nie dawały jej
spokoju, wołały ją, kusiły, zwodziły.*
<br />
W tej chwili też odwraca swą kunsztownie ufryzowaną głowę i spogląda w
górę, natychmiast tego żałując - kapelusz zsuwa się jej na bok, spódnica
odsłania kawałek zgrabnego uda - nie dba o to, choć, przecież powinna.
Nie, zamiast tego spogląda znów na dojrzałe oblicze egzotycznego,
całkiem jej obcego mężczyzny, zatapiając się w dziwnym uczuciu
podniecenia, ekscytacji i świeżego, młodzieńczego zakłopotania. Uśmiecha
się, a wargi mężczyzny robią to samo.
<br />
Wie, dobrze wie, że to, co robi jest absolutnie szalone i niepoważne -
człowiek, któremu się tak uparcie przygląda, nie jest tu sam - Adelaide
widziała przy jego boku niewysokiego młodzieńca z ciemnymi lokami,
zaczesanymi do tyłu w niemalże identyczny sposób, co jego towarzysz.
Musi przyznać, że ta dwójka od początku wydawała się jej dość...
specyficzna - widząc ich przy jednym ze stolików, raczących się rozmową w
przerwie pomiędzy aktami, odnosiła silne wrażenie, że przyglądała się
braciom - mężczyźni ci siadali, mówili i uśmiechali się do siebie w
niemalże identyczny sposób. Potem zobaczyła jednak, jak na siebie <span style="font-style: italic;">patrzyli</span> i wszystko stało się jasno - tak spoglądali na siebie tylko kochankowie.
<br />
Ale nawet ta wiedza nie jest dla niej wystarczającą przeszkodą do
przystanięcia w holu i oczekiwania tajemniczego dostojnika przy samym
wyjściu, zupełnie tak, jakby byli tam umówieni.
<br />
Jest szczerze przekonana o swojej lekkomyślności i zgodnie odmawia sobie
rozsądku, ale wie, że nie umiałaby sobie już nigdy spojrzeć w oczy,
gdyby nie udało się jej z nim porozmawiać. Choć ten raz, jeden, jedyny.
<br />
― Tu pani jest ― młody brunet pojawia się jej nagle przed twarzą z
szerokim uśmiechem; brzmi tak, jakby naprawdę jej wyczekiwał, jakby ich
spotkanie zostało zaplanowane już dawno temu. Adelaide cofa się
odrobinę, niepewna jego serdeczności. Ma wrażenie, że partner
tajemniczego mężczyzny pojawia się tu tylko po to, by szepnąć jej parę
słów na temat dobrego wychowania. Przecież nie godzi się, by tak... Tak
nagle...
<br />
― Wszędzie pani szukałem. Adelaide, prawda? Dyrektor Martphins wiele
nam o pani wspominał. Podobno zna się pani na tych młodych talentach,
jak nikt inny. Och, proszę wybaczyć ― kiedy młodzieniec przystaje na
moment z absolutnym roztargnieniem w oczach, Adelaide nie umie odmówić
mu uroku; zaczyna rozumieć, co takiego widzi w nim jej obiekt
ukradkowych westchnień. ― Nie przedstawiłem się, prawda? Thomas Jones,
mąż <span style="font-style: italic;">tego</span> Jonesa. Słyszała pewnie
pani o moim mężu, tak? Kto by nie słyszał o najsłynniejszym krytyku
sztuki ― Thomas chichocze miękko i uroczo, a Adelaide, naturalnie,
odpowiada tym samym.
<br />
Nie słyszała o żadnym Jonesie, ale jeśli jest to rzeczywiście słynny
krytyk, to może parę ciepłych zdań pomogłoby w jej karierze? Kto wie,
nie może zmarnować takiej szansy.
<br />
― Miło mi pana poznać. Gdzie zmierzamy? ― Pyta nieco zmieszana,
rozglądając się po pustej już sali; czerwone siedzenia wyglądają nieco
niepokojąco, gdy nie zajmuje je żaden z uroczyście wyprostowanych gości.
<br />
― Na zaplecze ― pada po chwili odpowiedź. ― Domyśla się pani, że
spotyka się tam śmietanka towarzyska. Nie będziemy chyba tkwić na środku
sceny. ― Śmieją się krótko z żartu i wreszcie smukła dłoń Thomasa
naciska klamkę do niepozornie wyglądających drzwi.
<br />
Przepuszcza ją przodem, Adelaide nie protestuje; jej blade palce
zaciskają się mocno na rondzie eleganckiego kapelusza, a serce
przyśpiesza lekko na myśl o wszystkich osobistościach, które za chwilę
pozna pana Jones'a i, być może, samego Riccardo Zeno. Och, będzie miała o
czym opowiadać wnu...
<br />
― Dobry... wieczór? ― Nie potrafi powstrzymać nuty zwątpienia, gdy w
wyjątkowo ciasnym i ciemnym wnętrzu dostrzega tylko wysoką sylwetkę
pana Jones'a. Nie wie, co się dzieje, nie ma pojęcia, dlaczego ją tu
zawołano, a po głowie chodzą jej niestworzenie niestosowne myśli i...
<br />
― Przepraszam ― wyjaśnia pośpiesznie, płonąc rumieńcem, gdy Thomas
zamyka za sobą drzwi i nagle robi się jej wyjątkowo ciasno i... duszno. ―
Ja... nie chciałam panów zwieść. Nie jestem tego typu osobą.
Przepraszam ― powtarza jeszcze raz, próbując wyminąć młodzieńca, by jak
najszybciej wydostać się z tego miejsca. To nie w porządku, przecież nie
miała ochoty na.. Nie myślała, że...
<br />
― Przeprosiny przyjęte ― głęboki, nieco mrukliwy głos przesyca
ciężki, nieznany jej akcent. Adelaide czuje gorący oddech na swojej szyi
- poczucie duszności potęguje się w jednej chwili. Odwraca się, by w
przypływie paniki zaatakować swego napastnika, ale do ust zostaje jej
przyciśnięte coś... Co za okropny zapach.
<br />
W następnej chwili świat przykrywa gęsta i nieprzenikniona ciemność.
<br />
<br />
*<span style="font-style: italic;">...i obce, co mnie zwiozły na manowce</span></span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-15, 22:46<br />
<hr />
<span class="postbody">
Co jakiś czas Will wychyla się za kurtynę i omiata wzrokiem całkiem
pustą, mroczną salę. Jest coś przytłaczającego i strasznego w pustocie
tego zwykle tętniącego życiem miejsca. A jednak czuje fascynację i
ekscytację. Cały wieczór zwierał ciasno uda. Już tak dawno nie doznawał
tego uczucia. Ostatnimi czasy on i Hannibal zasypiali wprawdzie w jednym
łożu, ale o lata świetlne oddaleni od siebie. Kładli się o różnych
porach. Różnie wstawali. Łączyły ich zawsze tylko posiłki, w czasie
których kosztowali młodzieńczego mięsa i popijali najlepsze wina.
<br />
Willowi brakowało spędzania czasu razem. Intelektualnych pojedynków,
utarczek, patrzenia sobie w oczy i wymiany uśmiechów, za którymi kryło
się znacznie więcej niż ktokolwiek inny mógłby przypuszczać.
<br />
Dziś on i Hannibal uprawiają seks oczami. Cały wieczór. I Will wie, że
to koniec tego jałowego okresu rekonwalescencji. Koniec dochodzenia do
siebie po całym zamęcie, który wywołało pojawienie się i zniknięcie
Amaury’ego. Ostatni kawałek mięsa został wydany. Nastał koniec. Koniec
jednego etapu i początek nowego. Muszą znów się dotrzeć: ich nowe
wersje. Odmieniony Amaurym Will i odmieniony Amaurym Hannibal.
<br />
Dziś wieczór – Will wie – znów to zrobią. Zjednoczą się i poczują jak
kiedyś, jakby wszystkich tych lat po prostu nie było. Pragnął tego.
Lęgnąca się w nim tęsknota zaczęła wylewać się na zewnątrz, nie dziś,
lecz już wcześniej, kiedy prosił swego drogiego partnera o ten wyjazd.
<br />
Odwraca się od kurtyny i przygląda się pracy Hannibala. Wszystko zawsze
jest perfekcyjnie zorganizowane wokół tego człowieka. Może on sięgać na
oślep po swoje narzędzia, gdyż nigdy nie trafiają w przypadkowe miejsca.
To zawsze ich różniło. Will notorycznie wszystko rozrzuca. Ileż razy
szukał okularów i znajdował je w najdziwniejszych miejscach – lub
korzystał z pomocy Hannibala, który z miernym zainteresowaniem zawsze
potrafił przywołać w umyśle widok niedoskonałości i wskazać, gdzie
znajduje się poszukiwany obiekt.
<br />
Uśmiecha się leciutko, kiedy widzi, jak dłoń Hannibala nagle zamiera. Zniknął skalpel.
<br />
Błysk przyciąga spojrzenie Lectera. Will zgrabnie obraca skalpel w
palcach i zbliża się do mężczyzny powoli, krzyżując nogi i stawiając
stopę bezpośrednio przed stopą. Kołysze biodrami. Spojrzenie doktora
wspina się po nich powoli, zatrzymuje na rozpiętym niedbale kołnierzyku.
Potem na wargach, bo Will jest już tuż obok.
<br />
― Na co masz dzisiaj ochotę? ― zapytuje młody mężczyzna, a wygląda
tak, jakby za chwilę miał wbić ten skalpel w pierś doktora Lectera, nie
zaś zatopić go w ciele nieprzytomnej kobiety.
<br />
― Na nowy początek ― odpowiada Hannibal i obaj spoglądają na delikatnie zaokrąglony brzuch kobiety.
<br />
Gdy opuszczają operę i idą powoli szerokim bulwarem,
wdychając zapach wody i jesiennego powietrza, i niosą torby ku
malującemu się w dali, pięknie rozświetlonemu hotelowi (Will już nie
może się doczekać, choć życie z Hannibalem i tak było jak mieszkanie w
pięciogwiazdkowym hotelu), młodzieniec po prostu wsuwa palce w dłoń
mężczyzny. Spoglądają na siebie i idą dalej, patrząc sobie w oczy.
Hannibal wygląda doskonale w tym garniturze, w tej fryzurze, a jego
oblicze jest dziś jakby mniej zmęczone niż zawsze. On promienieje w ten
swój mało ekspresyjny, seksowny sposób.
<br />
Will zaciska dłoń nieco mocniej, a następnie uśmiecha się delikatnie i
rozsuwa palce. Hannibal po niedługiej chwili wsuwa kciuk między nie.
Will je zaciska, zagryzając wargę. Wydaje z siebie ciche westchnienie,
gdy Hannibal minimalnie porusza palcem, gładząc delikatną, wystającą
błonę skóry.
<br />
Nagle nie wytrzymuje, upuszcza torbę na wilgotny bruk, chwyta Lectera za
koszulę na piersi i ciągnie mocno do siebie, do spragnionych ust, do
głębokiego pocałunku, który niestety nie zostaje odwzajemniony.
<br />
Podniecenie pali go w kroczu. Próbuje się otrzeć o udo doktora. Chce
poczuć jego dłonie na swoich pośladkach, chce, żeby Hannibal był
wulgarny i bezpośredni. Decyduje się sięgnąć między nogi mężczyzny, chce
przesunąć dłonią po twardym zapewne, łukowatym wybrzuszeniu w materiale
spodni.
<br />
― Ależ miałem na ciebie dzisiaj ochotę ― wydusza i czuje, że nie
dojdzie do tego hotelu, nie jest w stanie. Musi z nim to zrobić <span style="font-style: italic;">teraz</span>, nieważne, że wokół są spacerowicze. Musi się z nim kochać. Muska spodnie Hannibala, ale zanim może go <span style="font-style: italic;">chwycić</span>, Hannibal łapie go za kołnierzyk koszuli i ściska mocno. Powoli, ale stanowczo odsuwa rozpalone ciało. Will cały drży.
<br />
― Proszę cię, błagam, nikt nic nie… Aach…
<br />
Uderza plecami o drzewo i patrzy na Hannibala oczami o tak rozszerzonych
źrenicach, że wydają się całkiem czarne. Przełyka z trudem ślinę i
patrzy na twarz, która wydaje się beznamiętna.
<br />
― Byłoby to bardzo niegrzeczne, gdybyśmy oddali się uniesieniu w tej
chwili i w takim miejscu ― mówi Lecter i wygładza mu sfatygowany
kołnierzyk, uśmiechając się pod nosem. Dyszy. Will niemal spija te
ciężkie oddechy z jego ust. ― Do hotelu już niedaleko. Zameldowałem nas w
niezwykle urokliwym miejscu, Will.
<br />
Wargi Willa drżą lekko. Hannibal go puszcza, odsuwa się. Podnosi rzuconą przez Willa torbę i teraz niesie obie.
<br />
― Hannibalu, czy ― odzywa się po dłuższej chwili, uspokoiwszy odrobinę
ciało, doprowadziwszy do porządku głębokim oddychaniem. W głowie jednak
wciąż szumi mu od emocji, które przytępiają umiejętność widzenia przez
maski. Zaczyna się gubić. Jest mu nawet wstyd. ― Cóż, wybacz mi.
<br />
Wchodzą do hotelu. Kobieta w recepcji od razu zawiesza na Lecterze
maślany wzrok, uświadamiając Willowi po raz kolejny, że nawet wiek nie
może odebrać atrakcyjności i charyzmy temu człowiekowi.
<br />
― Rezerwowałem pokój na nazwisko Mikkelsen.
<br />
― Witamy serdecznie, drodzy panowie. Mikkelsen. Tutaj. Pokój z podwójnym łóżkiem.
<br />
― Zgadza się.
<br />
― Pokój trzydzieści pięć. Proszę, oto karta. A pan ma rezerwację? ― zwraca się do Willa.
<br />
― Tak ― odpowiedział ten, popatrzył jej wyzywająco w oczy, a potem ruszył tuż za Hannibalem w stronę windy.
<br />
Jadąc na górę, nic nie mówią. Will patrzy pod nogi, wciąż zażenowany
tym, jak się zachował. Hannibal na chwilę przekłada obie torby do jednej
ręki. Młodzieniec nie podnosi wzroku, nie przeczuwa niczego i nagle
czuje, jak dwa palce mężczyzny wsuwają się między jego wskazujący i
środkowy. Natychmiast podrywa głowę i spogląda na oblicze Lectera, który
wygląda wyjątkowo pogodnie.
<br />
Bawi się.
<br />
Oczy Willa błyskają wściekle. Młodzieniec wyszarpuje dłoń, chwyta
nadgarstek Lectera i ciągnie go do ust. Bierze do buzi te dwa długie
palce i zaczyna ssać tak agresywnie, jakby chciał zrobić mu krzywdę. Ma
błogą minę.
<br />
Ale Hannibal zabiera rękę.
<br />
― Nie. Muszę umyć ręce.
<br />
Will dyszy z frustracji. Drzwi windy otwierają się z cichym
dzwoneczkiem, a wtedy prawie z niej wybiega. Staje pod pokojem
trzydzieści pięć i niecierpliwie szarpie klamkę, ale drzwi są zamknięte.
Jest zdenerwowany. Wytrącony z równowagi. Wściekły.
<br />
Hannibal przykłada białą kartę do czytnika. Drzwi w końcu ustępują.
Wpuszczony przodem, Will wchodzi do środka żwawym krokiem. To apartament
małżeński. Wielkie, białe łoże stoi w centrum, ale Will nie przygląda
się mu w tej chwili. Nie może.
<br />
Tym razem Hannibal go całuje. Wreszcie. Wreszcie wsuwa swój długi,
gorący język do jego ust, penetruje go, liże. Och, jak wulgarnie, jak
nieelegancko.
<br />
― Prysznic. Teraz ― dyszy młodzieniec w minimalnej przerwie na
zaczerpnięciie wdechu. Zaciska palce na krawacie mężczyzny i szarpie w
stronę jedynych poza wejściowymi drzwi. Po drodze zzuwają buty.
<br />
Wanna i prysznic. Prysznic i wanna. Oba te obiekty wielkie. Na wannie
stoją świece i zapachowe kule, na dnie leżą płatki róż, ale nie mają
czasu napuszczać wody, och, nie mają.
<br />
Obijając się o ściany i wzajemnie do nich przyciskając – raz dociska
Will, innym razem Lecter – przemierzają pomieszczenie w stronę kabiny,
zrzucając po drodze mnóstwo rzeczy i część ubrań. Will wpycha
pozbawionego marynarki Hannibala pod prysznic i gwałtownie odkręca wodę.
Zimny strumień powoduje duży szok, ale nie jest w stanie zgasić
płomienia, który znów trawi ich od środka.
<br />
Koszula na ciele Hannibala robi się półprzezroczysta, przylega do jego
ciała, do owłosionej klatki piersiowej i Will już nie może, nie może na
samo wyobrażenie tego. Odrywa usta od warg Lectera, przyciska jego
ramiona do bordowo-złotych kafelków, to przepiękna łazienka.
<br />
I przywiera wargami do mokrego materiału w miejscu, gdzie odznacza się sutek, wypinając się przy tym jak kurwa.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-15, 23:47<br />
<hr />
<span class="postbody"> Zimna
woda nie jest w stanie ostudzić zapału pana Lectera - kiedy jego sutek
zostaje zaatakowany przez żarłoczne wargi, odchyla głowę, wystawiając
rozpaloną twarz na spotkanie lodowatego strumienia. Trwa tak przez
chwilę z zamkniętymi powiekami (rozchyla za to napęczniałe od pocałunków
wargi), aż wreszcie nie wytrzymuje i spogląda w dół, na pokryte wciąż
przemoczonymi ubraniami smukłe ciało, które wygina się w sposób tak
nieprzyzwoity i wymowny, że...
<br />
Zapomina - w jednej chwili jego umysł zostaje przyćmiony kolejną falą
rozkoszy, tym razem w chwili, gdy niecierpliwa dłoń sięga do zapięcia
eleganckich spodni, radząc sobie z nim - pomimo wilgoci - z największym
profesjonalizmem. Potem następują dwa kolejne pociągnięcie i dowód jego
pożądania wyskakuje spod ciemnego materiału, kontrastując na jego tle w
krzykliwy, wyuzdany sposób.
<br />
Will przygląda mu się chwilę; nie Hannibalowi, lecz temu, co trzyma w
dłoniach - z chorą fascynacją wpatruje się w nabiegły żyłami trzon, waży
w dłoni ciężkie jądra, <span style="font-style: italic;">oblizuje</span>
się na widok zaczerwienionego czubka. A potem przysuwa do niego wargi,
spomiędzy których wysuwa się gadzio długi, różowy język i atakuje go
wściekle, wsuwając go pod napletek z taką wprawą, jakby robił to już
setki razy.
<br />
Pan Lecter obserwuje go z wilgocią ściekającą po wygiętym karku - jego
pierś unosi się i opada w coraz prędszym tempie, zaciśnięte palce błądzą
po kafelkach. Materiał koszuli uwiera nieprzyjemnie, ale nie potrafiłby
go teraz ściągnąć, nie umiałby tego zrobić.
<br />
Połowa męskości wsuwa się w gorące wnętrze rozwartych szeroko ust -
Hannibal wypuszcza z siebie z powietrze, a potem znów go gwałtownie
nabiera - po głowie chodzą mu bardzo nieprzyzwoite słowa, które w ogóle
nie powinny się tam znajdować, ale ciężko jest po nie nie sięgać, kiedy
przyjemność kazała wciąż wypinać mu lędźwie, by eksponować w ten sposób
wszystko, co miał, by <span style="font-style: italic;">dawać</span> w ten sposób wszystko, co posiadał.
<br />
Ale na tym jego przyjemność się nie kończy, o nie - coś w błękitnych
oczach zmienia się diametralnie, gładka tafla wzburza się wyraźnie,
przepuszczając przez siebie małą apokalipsę. Rozepchane pulsującą
erekcją wargi, wyginają się w szerokim uśmiechu, a potem Will dociska
się mocniej, wpychając sobie - cal po calu, bogowie, bogowie! - resztę
trzonu.
<br />
Na ułamek sekundy przed tym, jak gładka broda dotyka jego jąder,
Hannibal wydaje z siebie dziwny dźwięk - ni to jęk, ni okrzyk - sam
właściwie nie wie. Wie za to, że nie potrafi go powstrzymać, nie w tej
ciasnocie, nie w tym gorącu, to jest... Nigdy nie było...
<br />
Wreszcie młodzieniec chrząka (choć dźwięk ten w jego przypadku
absolutnie nie jest pozbawiony urokliwości) i wysuwa go ze swoich ust -
pan Lecter odprowadza spojrzeniem nitki śliny - odnotowuje, że widok ten
wywołuje w nim niezdrową fascynację. Powinien być tym faktem
zawstydzony, tak.
<br />
Sytuacja przedstawia się jednak zgoła odwrotnie.
<br />
Will spogląda na niego spod rzęs - uśmiecha się i jest w tym uśmiechu
coś takiego, że Hannibal na krótką chwilę zapomina, jak się oddycha -
zamiera tak, pokonany przez piękno, zszokowany wulgarnością,
grubiaństwem, wyuzdaniem małego diabła, który jak gdyby nigdy nic
przytula się do jego członka, a potem ociera się o niego, jak kot, jak
demon, jak ostatnia szmata...
<br />
Czerwony czubek zostawia na gładkim policzku kleiste ślady, które
mieszają się z wszechobecną wodą - woda wsiąka również w cudowne loki,
które Hannibal chce chwycić w garść, ale jego dłoń zostaje odtrącona ze
zwinnością i siłą, o której w życiu by nie posądził tak drobnej w
przeciwieństwie do niego istoty.
<br />
Teraz jego członek jest skierowany ku górze - może poczuć rozbijające
się o niego krople, które uderzając w ten jeden, specyficzny punkt na
główce, wywołuje u niego nagłe pomruki - to nie jest dobre uczucie,
zimno i intensywne uderzenia sprawiają, że kręci mu się już w głowie i
nie ma pojęcia, gdzie może podziać swój wzrok, ręce, oddech!
<br />
A złośliwy demon uśmiecha się znowu, przesuwając swoim zdolnym językiem po kolejnym <span style="font-style: italic;">miejscu</span>.
Gorący mięsień naciera na spód erekcji, nie darując sobie przy tym
wędrówki przez jądra - pan Lecter ledwo powstrzymuje się od tego, by nie
docisnąć się do tych zdolnych warg, by nie ocierać się o ruchliwy
język, jak zwykły, niedoświadczony młodzik.
<br />
Na szczęście jego kochanek postanawia uratować go od tych
zawstydzających rozważań - wsuwa go znów w siebie i robi to tak szybko,
bezlitośnie i dobrze, dobrze, <span style="font-style: italic;"> dobrze </span>,
że Hannibalowi natychmiast miękną kolana; przytrzymuje się wystającej
ze ścian półeczki, przewraca się drogi płyn, wyciekając szmaragdową
strugą pod ich stopy i (w przypadku Willa) kolana. Chłopiec unosi głowę,
atakuje mężczyznę swoim błękitnym szaleństwem. Rozchyla wargi, ale nie
wsuwa w nie znów pulsującej erekcji - zamiast tego uśmiecha się
bezwstydnie i chwyta jej trzon, składając na główce długi pocałunek,
którego każdy szczegół uderza wprost... w jego...
<br />
― Will ― warczy nisko, ciężko. Akcent znowu zniekształca jego słowa, ledwo da się go zrozumieć. ― Przestań się bawić.
<br />
Co takiego powiedział? Czy to na pewno był angielski? Któż mógł to wiedzieć.
<br />
Sądząc po tym, co następuje za chwilę, na pewno nie Will - gdyby
zrozumiał, nie rozpocząłby przecież tego szaleństwa, na pewno nie.
<br />
Hannibal nie wie, ile z tego, co doświadczył, widział na własne oczy, a
ile dorobiła sobie jego wyobraźnia, pobudzana skutecznie najbardziej
wyuzdanymi i niestworzonymi pieszczotami, jakich w życiu kiedykolwiek
doświadczył.
<br />
Nigdy nie widział, by ktoś <span style="font-style: italic;">bawił</span>
się w taki sposób czyimś penisem - by całował go i kąsał, by uderzał
nim o swoje policzki i wargi, by przyduszał się nim do bólu, do granic
wytrzymałości, tylko po to żeby za chwilę (po odzyskaniu oddechu?)
przypaść do niego znowu i znowu i...
<br />
Zimna woda ratuje mu życie - tylko dzięki niej jest w stanie utrzymać
się na nogach, kiedy falę rwącej rozkoszy, nagłej i niespodziewanej,
choć oczywistej, uderzają jego wszystkie zakończenia nerwowe - orgazm
jest tak silny, że czuje go nawet w zębach i kiedy wreszcie, wreszcie
otwiera wargi, dostrzega, że nie tylko on ma problemy z oddychaniem.
<br />
Czuje się wypłukany z wszelkich sił - woda uderza swymi strumieniami w
jego ramiona i plecy, kiedy pochyla się, by pomóc Willowi stanąć na
nogi. Prostują się obaj, spoglądając sobie w oczy. Hannibal uśmiecha się
znacząco, a Will...
<br />
Wciąż jest sztywny - jego wzwiedziony członek przytula się do brzucha
doktora Lectera - różowy, smukły i twardy, jak skała, ociera się o wąski
pas owłosienia łonowego, a potem robi to po raz kolejny i jeszcze raz.
<br />
Spuchnięte wargi chłopca rozwierają się w niemym krzyku, kiedy silna
dłoń owija się wokół trzonu, naciągając z wprawą jego delikatną skórę.
<br />
Zaraz jednak Hannibal puszcza pieszczoną erekcję, odsuwając się tak
nagle, jak nagle się przysunął - spogląda na kochanka i powoli zakręca
wodę, zbierając oddech, by to, co za chwilę powie brzmiało bardzo
kategorycznie i wyraźnie.
<br />
― Dam ci pięć minut na odświeżenie się ― chrypi ciężko, ściągając z
siebie mokre ubrania. Całkiem nagi i rozgrzany opłukuje się dokładnie,
sięgając po jeden z puchatych hotelowych ręczników. ― Za pięć minut
wyjdziesz z łazienki i wejdziesz do sypialni, Will. Powiem ci dokładnie,
co będziesz później robił.
<br />
Kończy tajemniczo, pozostawiając swego chłopca sam na sam z głodem,
pragnieniem i myślami. Drzwi zamykają się jeszcze zanim może do niego to
dotrzeć.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-16, 00:49<br />
<hr />
<span class="postbody">
Chce za nim krzyknąć; zemsta za zabawę jest bezlitosna, stanowcza i
prawie bolesna. Podniecenie jest bolesne. Napęczniały penis pulsuje
mocno z każdym kolejnym przepływem wrzącej krwi. Nie dostaje
zaspokojenia, choć jego obietnica jest zawarta w tonie Hannibala. W
sposobie, w jaki patrzy na jego ciało, na najintymniejsze jego części. W
seksownej chrypie i przyspieszonym oddechu.
<br />
Will patrzy tęsknie. Potem w końcu zsuwa z siebie resztę ubrań. Wyciera
się w puchaty ręcznik. Każdy przypadkowy dotyk na uwrażliwionym penisie
jest torturą. Najchętniej padłby na kolana i zwalił sobie teraz. Lub w
pokoju, klęcząc przed Hannibalem, masturbowałby się ordynarnie pod jego
bacznym spojrzeniem.
<br />
Zrobi to, jeśli będzie musiał. Przecież nie wytrzyma jeszcze dłużej.
Potrzebuje spełnienia, pragnie go desperacko, choćby miało nastąpić
poprzez ocieranie się jak pies o nogi Hannibala. Will nie ma już
godności, na refleksje o niej przyjdzie czas dużo później.
<br />
Staje przed lustrem i patrzy przez chwilę na własną zaczerwienioną
twarz, opuchnięte usta, ociekające wodą włosy. Wyciera je, odsącza wodę.
Cała łazienka jest zachlapana. Kręci mu się w głowie. To boli.
<br />
Nie wytrzymuje pięciu minut. Wychodzi z łazienki okryty hotelowym białym
szlafrokiem. Chce podejść prosto do Hannibala, klęknąć przed nim i
błagać o to rżnięcie, choćby palcami. Chce, ale na drodze między nim a
Lecterem, który znów ma na sobie ubranie i rozpostarty jest w fotelu,
stoi łóżko, a na białej pościeli odcina się czerwienią… odcina się…
<br />
― N-nie ― udaje mu się wydusić. Policzki pieką ze wstydu, bogowie,
nigdy nie czuł się tak zawstydzony, nigdy nie chciał tak bardzo zapaść
się pod ziemię.
<br />
Leżą tam nie tylko nieszczęsne majtki, które kupił raz, z czystej
ciekawości, i powinien był wyrzucić. Leżą zupełnie nowe pończochy. I
pas. I para rękawiczek. I kapelusz dziewczyny z teatru. A tuż przed
łóżkiem stoją buciki. Wszystko czerwone jak krew.
<br />
― Tak, Will ― odzywa się ochryple Hannibal. ― Nie będzie przed nami
żadnych tajemnic. Ukrywałeś przede mnie skrzętnie część siebie, którą
obiecałeś mi ofiarować. Chcę cię poznać. Całego.
<br />
― Uch… ee… ― Will odwrócił głowę, jakby upewniał się, że w pokoju nie ma nikogo poza nimi. ― To <span style="font-style: italic;">jej</span> kapelusz?
<br />
― Pomyślałem, że będzie to urocza pamiątka. Musisz przyznać, że do twarzy ci w czerwieni, prawda?
<br />
― Ja nie… nie wiem. ― Powoli podchodzi do łóżka, owijając się
szczelniej szlafrokiem. Jeszcze przed chwilą był tak pewny siebie, a
teraz jakby przygasł, choć twardy wzwód wciąż nie pozwala mu o sobie
zapomnieć. Wciąż pamięta, jak dziwnie zareagowała Molly, gdy złapała go
na przymierzaniu swoich rzeczy. Nie czuł się z tym dobrze. To było
żenujące. Nigdy później do tego nie wracali. ― To nie do końca tak, że
ja… mam taką część. Naprawdę, byłem tylko ciekaw, jak bym wyglądał.
<br />
Hannibal nurza wargi w winie, które przygotowano na ich przybycie. Upaja
się wstydem swojego chłopca, kontrastem, jaki występuje między tymi
dwiema wersjami Willa, które miał okazję w tak niewielkich odstępach
czasu podziwiać. Bez skrępowania przygląda się ciału młodzieńca,
zwłaszcza długim nogom, które doskonale widać, bo szlafrok jest krótki.
<br />
Zbyt krótki. Gdyby Will się pochylił, pokazałyby się jego pośladki. To
kobiecy szlafrok. Ten drugi zabrał Hannibal, który teraz zatrzymuje
spojrzenie na wysokości kroku, gdzie przez szlafrok odznacza się
sztywność.
<br />
I Will wie, że nie dostanie tego, o co ma ochotę błagać, dopóki nie zrobi tego, czego on wymaga.
<br />
― Ja też ― chrypi Hannibal ― jestem tego ciekaw.
<br />
Młodzieniec bierze głęboki wdech.
<br />
― Dobrze.
<br />
Przemaga się i bierze to wszystko. Zostawia tylko buty. Wraca do
łazienki. Nie wychodzi przez kilka niemożliwie długich minut. Hannibal
popija wino i obserwuje klamkę; ta w końcu porusza się nieśmiało.
<br />
Drzwi otwierają się. Jego doskonały chłopiec wychodzi ze środka. Stawia
kroki w ten sensualny sposób. Stopa za stopą. Powoli. Różowe sutki
sterczą mocno. Męskość moczy czerwoną koronkę i usiłuje się przez nią
przebić; wypycha ją, naciąga do granic możliwości. Mały bonus u tej
ślicznej, wyuzdanej elegantki.
<br />
Will trąca lekko kapelusz. Na dłoniach ma rękawiczki idealnie dopasowane
do pończoch. Leżą pięknie na tych szczupłych dłoniach, Hannibal dobrał
rozmiar perfekcyjnie.
<br />
― Nie mogę ich… z-zapiąć, z tyłu.
<br />
Podchodzi z wyraźnym wahaniem do Lectera. Odwraca się tyłem. Paski od
pasa zwisają luźno, wymagają dopięcia do pończoch. Pośladki Willa
wyglądają obłędnie, kiedy opina je taki materiał. Nogi wydają się
jeszcze dłuższe, a cała figura jakby drobniejsza. Pas eksponuje talię.
Will nie wiedział, że ma taką talię. Widzi się w dużym lustrze, kiedy
Hannibal starannie podpina pończochy. Prawdę mówiąc, podoba się sobie.
Widzi, że to mu służy. Lubi to. Naprawdę lubi. Hannibal ma rację,
czerwień nadaje mu drapieżnego charakteru. Kapelusz wygląda cudownie,
choć jest trochę za mały i ciągle się zsuwa. Jest seksowny. Nigdy w
życiu nie czuł się tak seksownie.
<br />
― O-och ― wydusza, gdy Lecter, podpiąwszy pończochy, chwyta niespodziewanie mocno jego biodra i powoli go odwraca. <span style="font-style: italic;">Wącha</span>. Głęboko zaciąga się zapachem skrytego pod koronką drobnego przyrodzenia. Przysuwa nos tak blisko.
<br />
Will wypuszcza drżący oddech i w końcu zdobywa się na pewniejszy
uśmiech. Widzi, że nie jest oceniany, tylko podziwiany. Hannibal sam
kupił mu te ubrania. Podobają mu się. Uważa je za ładne. Uważa Willa za
ładnego w nich. I znów. Jest. Podniecony. Tak głośno oddycha, tak
błyszczą mu oczy.
<br />
― Nie dręcz mnie już ― szepcze młodzieniec. ― Po prostu zsuń je ze mnie i sprawdź, jak pojemna jest moja <span style="font-style: italic;">szparka</span>.
<br />
Płonie nowym rumieńcem, gdy orientuje się, co powiedział. Mimo to
odważnie znosi spojrzenie, które podnosi na jego twarz Lecter. I może
nawet kącik jego warg wygina się oszczędnie w wyzywającym uśmieszku.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-16, 16:32<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jest pewien, że minęły wieki, odkąd czegoś równie mocno wyczekiwał -
być może temu napięciu może równać się pewien środowy wieczór, gdy jeden
z jego pacjentów nie pojawił się na umówionej przez nich wizycie. Cóż,
gdyby to był zwykły pacjent, Hannibal nie zerkał by wciąż na tarczę
zegara, nie trzymałby w swej dłoni słuchawki telefonu, oczekując w
każdej chwili usłyszeć dźwięk dzwonka.
<br />
Ale tamten dzień, tamto <span style="font-style: italic;">napięcie</span>,
ono nie nosiło w sobie tej erotycznej nuty, ekscytacji, która niemalże
nie pozwala mu pozostać na swym miejscu, na cholernym fotelu, gdzie
przebiera nogami, gdzie zaciska swe palce na poręczach, zbyt twardych i
szorstkich, poręczach, które nie są i nigdy nie będą kształtnymi
pośladkami, odzianymi we wściekle czerwoną koronkę.
<br />
Wreszcie drzwi otwierają się i wychodzi zza nich ktoś niezwykły.
Nieskazitelny chłopiec, o długich nogach - nogach, które nie noszą na
sobie ani jednego włoska (tak samo, jak reszta tego apetycznego ciała,
myśli mimowolnie), długich lokach, częściowo skrytych pod czerwonym
kapeluszem i...
<br />
Zmysłowa kokietka, która stawia swe stopy, jedna za drugą, w sposób
przesączony gracją, w sposób, który stawia w ogniu każdy nerw pana
Lectera, który...
<br />
― Nie mogę ich… z-zapiąć, z tyłu.
<br />
Jeszcze parę kroków, a potem drobny obrót i Hannibal <span style="font-style: italic;">drętwieje</span>, dostrzegając przed sobą ten zgrabny tyłek, ósmy cud świata, dzieło samych bogów.
<br />
Nie wytrzymuje - zapina pas, jest w tym naprawdę staranny i uczynny, ale
nie może się powstrzymać od odwrócenia sobie tego drobnego ciała
przodem. Nurkuje nosem w koronki, przyciska go do pulsującej pod
materiałem główki, <span style="font-style: italic;">wącha</span>. Wącha
tak długo, aż wreszcie nie jest przesączony tym cudownym zapachem - chce
być nim naznaczony od stóp do głów, chce być niewolnikiem tej ostrej,
słodkiej woni - woni podniecenia, koronek i tajemnicy, którą od tak
dawna pragnął poznać.
<br />
― Nie dręcz mnie już ― szepcze młodzieniec, drżąc niespokojnie pod
jego coraz śmielszym dotykiem. Błękitne oczy rozszerza podniecenie tak
wielkie, że niewiele je dzieli od całkowitego zatracenia. ― Po prostu
zsuń je ze mnie i sprawdź, jak pojemna jest moja...
<br />
Hannibal jęczy urywanie; chwyta swoją małą kokietkę za nadgarstki i
unosi je wysoko, popychając drobne ciało na łóżko - prostuje się tak u
wezgłowia ze swym gadzim uśmieszkiem, sycąc oczy widokiem przepięknej
talii, pełnych warg, smukłych dłoni, odzianych w krzykliwie
nieprzyzwoite, kurewskie rękawiczki. Te rękawiczki, które doktor Lecter
ma ochotę poczuć na swym pulsującym potrzebą, napierającym na materiał
spodni...
<br />
― Na plecy ― warczy krótko, nie odnajdując w sobie siły i ochoty na
układanie swych żądań w bardziej rozbudowane zdania. Nie musi też być
miły, przecież żaden z nich tego w tej chwili nie wymaga. Jedyne, czego
wymagają, to ostre, zwierzęce pieprzenie.
<br />
Jego śliczny chłopiec obraca się posłusznie na brzuch (koronka napina
się na jego niedużych, okrągłych jądrach, Hannibal może je dokładnie
zobaczyć i gdyby tylko chciał, pochylić się i ścisnąć je tak mocno, żeby
leżące pod nim stworzenie wyło z bólu i rozkoszy) i posyła mu
spojrzenie.
<br />
Nie ma w nim strachu, o nie - ta mała, wyuzdana szmata oblizuje swoje
usteczka, nawilżając je dodatkową warstwą wilgoci (jeszcze nie tak dawno
szminkował je sobie cieknącym fiutem swojego męża i ta myśl poszerza
odrobinę jego uśmieszek), a potem wypina się, rozszerzając posłusznie
swoje pośladki, by wyeksponować tę malutką, szczelnie ściśniętą dziurkę
i...
<br />
Wyciąga ramię, zanim o tym w ogóle myśli - zwinne palce wsuwają się pod
koronkę i szarpią nią wściekle - szwy trzeszczą, a potem puszczają
posłusznie; czerwone strzępy powiewają w jego dłoni, jak cholerna
chorągiew. Dyszy ciężko i chce już się tam znaleźć, ale nie może nie
uszanować tego małego cudu - na oczach swojej dyszącej małżonki składa
majtki trzy razy, a potem wkłada je sobie w miejsce, w którym powinna
znajdować się poszetka, ale wcale się tam nie znajduje, już nie, bo
wyrzucił ją gdzieś za siebie.
<br />
Czerwień o wiele bardziej pasowała do tego garnituru, Hannibal nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
<br />
Jedno spojrzenie rzucone wciąż wypiętym wdziękom, sprawia, że Will
rumieni się wściekle i spuszcza spojrzenie na jego tors, a potem jeszcze
niżej, na szeroki, skórzany pas, który - obaj o tym dobrze wiedzą - nie
znalazł się tam przypadkowo.
<br />
Chłopiec nie mówi absolutnie nic, ale (mała dziwka) potrząsa prowokująco pośladkami.
<br />
Nie potrzebował jego zgody, ale dobrze się z nią czuje - dobrze czuje
się z tym, że jego laleczka ma ochotę na to samo, co on. Na krótką
chwilę przed sięgnięciem do sprzączki, Hannibal pochyla się i zanurza
dłoń w gęstwinie ciemnych loków, gładząc je pieszczotliwie.
<br />
Później nie ma już czasu na inne pieszczoty - pas zostaje odpięty i
mężczyzna składa go na pół, łapiąc szybko za oba końce - trzaśnięcie
skóry brzmi perfekcyjnie, a w akompaniamencie jego psotnego uśmiechu,
musi robić na chłopcu wyjątkowo pobudzające wrażenie, jest tego pewien.
<br />
Napina ramiona i pozwala, by pierwsze uderzenie, skośne i niezbyt mocne,
uderzyło w prawy pośladek - młodzieniec cofa się odrobinę, ale tylko na
chwilę, w pierwszym szoku. Później wypina się na nowo, gotowy i chętny
do dalszych razów.
<br />
Następnie celuje w drugi pośladek i nie, wcale nie jest już delikatny.
Ale to trzecie uderzenie, wymierzone prosto między pośladki, w kurczącą
się pulsacyjnie dziurkę, dopiero ono uświadamia jego słodkiej
zabaweczce, że dla pana Lectera zaczyna się prawdziwa <span style="font-style: italic;">zabawa</span>.
<br />
Unosi więc ramię jeszcze raz, a szeroki pas skóry smaga czerwony już
tyłeczek, pogłębiając jego barwę do tego stopnia, że całkiem nieźle
komponuje się już z zsuwającym się kapeluszem.
<br />
Za kolejnym razem Will krzyczy piskliwie i ochryple, a jego cieknąca
ptaszyna, jakby na złość, roni parę ciężkich kropli, brudząc w ten
sposób cudownie drogą pościel.
<br />
Powstrzymuje w sobie odruch zlizania tej wilgoci, nie ma na to czasu
(choć mógłby ją nawet wysysać przez materiał prześcieradeł, jest tego
pewien).
<br />
Uderza jeszcze raz i następny, tym razem długą serią - wysiłek
znamionuje się na jego ciele - dojrzałe oblicze pokryte jest potem i
czerwienią, żyły na skroniach uwydatniają się bezczelnie.
<br />
Nie dba o to - dłoń po raz kolejny ląduje w górze, nad jego głową, by
opuściła się w akompaniamencie kolejnego okrzyku, graniczącego już ze
szlochem.
<br />
― Możesz krzyczeć głośniej ― informuje go łaskawie, głosem
zniekształconym przez zdradliwe podniecenie ― zapłaciłem im mnóstwo
pieniędzy żebyś mógł to robić.
<br />
Kolejne uderzenie trafia w napięte jądra, krzyk młodzieńca wibruje mu w głowie.
<br />
― Więc krzycz ― kontynuuje, chwytając za brzeg jednego z paseczka,
trzymającego na miejscu gustowne pończochy. Hannibal napina go do granic
wytrzymałości i strzela materiałem w czerwoną od uderzeń skórę ud. ―
Drzyj się, ile tylko chcesz.
<br />
Ale w końcu okazuje się, że Will nie ma zbyt dużego wyboru - chce tego,
czy nie chce, uderzenia wyrywają z niego kolejne okrzyki, i wydawać by
się mogło, ze już dawno powinien się poddać, wycofać, ale jego mały,
słodki skarb mu na to nie pozwala. Biedny chłopiec nie ma nawet szans,
by spróbować wyperswadować swemu małżonkowi kolejne razy - sztywny,
zaczerwieniony organ kołysze się między jego udami, przypominając o
niezałatwionej sprawie, o jego wstydliwym problemie, o konieczności,
potrzebie ulgi, która jest już tak silna, tak paląca...
<br />
Hannibal o nim nie zapomina, o nie - uznaje wreszcie, że nadeszła pora,
by dać swemu towarzyszowi nagrodę za jego wzorowe zachowanie. Grzeczne
zwierzątko, jego mała bestia spisała się naprawdę wzorowo.
<br />
Ta drobna twarzyczka wygląda zbyt dobrze, pokryta potem i łzami - myśli,
wsuwając dwa palce, pokryte śliską substancją (skąd on ją w ogóle
wziął) w ciasny tunel mięśni. Jest usatysfakcjonowany, gdy ciało
kochanka ustępuje mu niemalże natychmiastowo - ta dziwka jest tak bardzo
spragniona dotyku tatusia, że zrobi <span style="font-style: italic;">wszystko</span>, by otrzymać marne cokolwiek, nawet najgorsze ochłapy.
<br />
― Grzeczny piesek ― nawet nie wie o tym, że powiedział to na głos.
Przyciska swoje pulsujące monstrum do rozszerzonego wulgarnie otworu
(może dostrzec jego różowy środek, to okropne, cudowne) i wciska się w
jego środek w jednym, bezczelnie agresywnym ruchu.
<br />
― Pieprz się na mnie ― syczy, nie poruszając biodrami. ― Szybko. Zwolnisz i możesz zapomnieć o czymkolwiek więcej.
<br />
Ostrzega go jeszcze litościwie i sięga w górę, ponad baldachim, po
ostatnią rzecz, którą pozostawił tam na wszelki wypadek. Z czystej
ciekawości.
<br />
Obroża z łańcuszka o szerokich, mocnych ogniwach, wbrew jego obawom,
wpasowuje się w kurewsko-elegancki styl jego pojękującej suki. Dopina do
niej skórzaną smycz, owijając sobie jej koniec wokół nadgarstka, aż do
bólu.
<br />
Will zaczyna się na niego posłusznie nadziewać i, och, pracuje swoim
tyłkiem, jak cholerna maszyna, a pan Lecter naciąga smycz mocniej i
mocniej, zadzierając jego śliczną główkę do niemalże nienaturalnej
pozycji.
<br />
Patrzy mu w oczy i znowu się uśmiecha. Podoba mu się to, co widzi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-17, 01:08<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will jest na skraju załamania. Ból go pokonał, obdarł ze wszystkich
masek, zmusił do obnażenia się przed tym mężczyzną w całym swym
człowieczeństwie, ze wszystkimi słabościami.
<br />
Lecter się zapomniał, przesadził, ale Will ma wrażenie, że sprawia mu
przyjemność oglądanie go w takim stanie; że nie napawa go to wstrętem
jak w przypadku słabości innych. Zgnieść robaka a powalić bestię – to
nigdy nie będzie tożsame. On też pokazał mu dziś inne oblicze. Coś,
czego nie okazał względem niego nigdy wcześniej. Jest agresywny, zimny i
bezwzględny. Jest sadystą, ma ochotę upokorzyć i zdeptać swój
najcenniejszy skarb.
<br />
Paradoksalnie w serwowanym przez niego upodleniu jest coś
oczyszczającego. Łzy płynące po policzkach przynoszą ulgę, a ból
pośladków i intymności nie powoduje, że Will przestaje być podniecony,
choć ma ochotę błagać o litość.
<br />
Ale to trwa już tak długo. Tak długo, że boli jeszcze bardziej. Chce
tylko spełnienia i oszaleje, jeżeli go nie dostanie. Dlatego kiedy tylko
ból ustaje, kiedy tylko dane jest mu wydusić coś z siebie pomiędzy
uderzeniami, odzywa się, czy może bardziej szlocha.
<br />
― Błagam. Błagam…
<br />
Tak, przyjąłby ochłapy. Ale dostaje jego palce. Nie ma na nic siły,
wszystko tak boli. Chciałby zostać teraz przerżnięty i wykorzystany,
modli się o to.
<br />
― Grzeczny piesek.
<br />
Jęczy, kiedy czuje jego kutasa. Krzyczy bardzo głośno, gdy ten wrzyna się w jego ciasną dziurkę jednym, agresywnym ruchem.
<br />
Znów szlocha, gdy ciało Lectera uderza obolałą skórę.
<br />
― Pieprz się na mnie. Szybko. Zwolnisz i możesz zapomnieć o czymkolwiek więcej.
<br />
Serce Willa łomocze jak oszalałe. Z piersi po raz kolejny wyrywa się
szloch, a może przez cały czas młodzieniec nie przestaje cicho zawodzić.
<br />
Musi się wysilić. Inaczej zostanie z niczym. Nie ma siły. Nie ma na to
siły, ale musi, inaczej umrze, och, zwariuje i umrze. Bierze głęboki
wdech i czuje coś zimnego na swej szyi. Odwraca się niespokojnie przez
ramię.
<br />
Obroża wrzyna się boleśnie w szyję, odrobinę dusi. Kiedy Hannibal ciągnie za smycz, wtedy dusi mniej niż odrobinę.
<br />
Z jękiem cofa biodra i wypycha je ku kutasowi, który wydaje się znacznie
większy niż zapamiętał. Musi się postarać, albo on zmieni zdanie. Musi
szybciej, albo sam oszaleje. Może gdyby myślał trzeźwiej, wiedziałby, że
Hannibal <span style="font-style: italic;">nie mógł</span> zmienić teraz zdania; że sam oszalałby, gdyby teraz, właśnie teraz, pozbawiono go tej obłędnej ciasnoty.
<br />
Trzask, trzask i trzask. Pośladki uderzają w biodra. Obolałe jądra zderzają się z jądrami.
<br />
― Khhh…
<br />
Will musi się odgiąć, wyprostować i przywrzeć do ciała stojącego przed
łożem Hannibala. Odchyla głowę i patrzy na zimne, napięte i gadzie
oblicze z twarzą mokrą od łez. Półprzytomnie, gdyż brakuje tchu. Nie
przestaje ruszać biodrami, nawet jeżeli w tej pozycji jest trudniej.
Stara się. Robi wszystko. Boi się. Łaknie aprobaty, najdrobniejszej
pochwały. Czegokolwiek, co pozwoli mu się nie rozpaść i nie obnażyć do
reszty.
<br />
Hannibal przysuwa usta do szyi młodzieńca i wgryza się w nią mocno,
wywołując zbolały jęk graniczący z piskiem. Will mamrocze niezrozumiale
jakieś błaganie i na chwilę wypada z rytmu. Nagle obroża zaciska się
mocniej.
<br />
― Hhh… ahhkhh…
<br />
Trzask.
<br />
Dostaje z otwartej dłoni w twarz, aż mu dzwoni w uszach – już nie tylko z
braku powietrza. W następnej chwili zostaje pchnięty na łóżko,
odwrócony brutalnie na plecy, jak w gwałcie. Rozszerzonymi z
nieskrywanego przerażenia i szoku oczami patrzy na twarz znajomą, ale
tak obcą. Widzi grymas niezadowolenia i brakuje mu powietrza już nie z
powodu obroży..
<br />
― Miałeś się na mnie pieprzyć. ― Lecter przybiera litościwie uprzejmy
ton. Jego słowa są zniekształcone przez akcent, ledwie zrozumiałe. ―
Dostałeś jedno, proste zadanie, ty zepsuta zdziro. I nawet to okazało
się dla ciebie za trudne?
<br />
Will drży pod nim. Błękit na chwilę całkowicie chowa się za łzami. Młodzieniec unosi spocone uda.
<br />
― Nie mam siły, nie mogę, ja…
<br />
Trzask. Zostaje uderzony po raz kolejny. Ciemnieje mu przed oczami. Niespokojnie owija nogi wokół bioder Lectera.
<br />
― Daj mi jeszcze jedną szansę, proszę… ― duka błagalnie i nadstawia
się do pierdolenia, tak, do pierdolenia, bo tego nie można nazwać
kochaniem.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-17, 01:37<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Powinieneś się wstydzić ― Hannibal nie poznaje swojego głosu,
ale to musi być on, bo zaraz po tych słowach przysuwa się do chłopca
tylko po to, by chwycić jego twarz w swoją dużą dłoń. Zaciska palce na
wilgotnych policzkach, zaciska je tak mocno, że szczęki rozwierają się
posłusznie. Wie, gdzie nacisnąć, zna ludzką anatomię lepiej, niż
ktokolwiek inny na całym świecie. Miał ją w sobie na wszystkie sposoby,
dotykał i poznawał ludzkie ciało każdym swym zmysłem.
<br />
Ma teraz doskonały widok na równe zęby, ruchliwy język, nawet na przełyk tej pojękującej rozpustnicy, która zrobi dla niego <span style="font-style: italic;">wszystko</span>, bo nie wytrzymałaby, gdyby teraz postanowił przestać.
<br />
― Nie spodziewałem się, że zostanę do tego zmuszony ― wyznaje z
teatralną poufnością, otwierając szufladę jednej z uroczo zdobionych
szafek nocnych. Ręcznie rzeźbione drewno nie wydaje z siebie żadnego
dźwięku, gdy mężczyzna wyciąga ze środka niepozorne pudełko. Jest tak
łatwe i przyjemnie w obsłudze, że udaje mu się je otworzyć jedną dłonią.
Napotyka chłodną i gładką taflę okrągłego przedmiotu i chwyta go
chciwie, podtykając znalezisko pod sam nos swego kochanka.
<br />
Nie musi nim machać, nie musi opowiadać o tym, co to jest, bo obaj
wiedzą to świetnie, co jest właściwie paradoksalnie, ponieważ żaden z
nich nie korzystał wcześniej z podobnego urządzenia.
<br />
― Sądziłem, że jesteś posłuszny, ale zrobiłeś wszystko, bym przekonał
się, że jest odwrotnie ― chrypi z wysiłkiem, wciskając knebel pomiędzy
rozchylone wciąż szczęki. Jego uwadze nie uchodzi fakt, że czerwona
piłeczka wpasowuje się elegancko w resztę kreacji pojękującej
niewyraźnie kokietki. Zapina sprzączkę tak ciasno, by mieć pewność, że
nie usłyszy z wyszczekanych usteczek już ani jednego słowa. Że zamiast
szczekania będzie słyszał już tylko jazgot, pisk krzywdzonego
zwierzęcia, które tak ciężko było okiełznać, którego nigdy w pełni
nie...
<br />
― Przyda ci się dobra tresura ― dodaje z przekonaniem, chwytając znów
pewniej za koniec smyczy. Nie spuszczając spojrzenia z błękitnych oczu,
Hannibal wsuwa się do gorącego wnętrza w jednym pchnięciu, dociskając
się natychmiast do niebotycznego oporu. I nie daje mu chwili
wytchnienia, nie ma przecież takiej potrzeby - rżnie ciasny tunel
mięśni, czując jak każdy centymetr dygoczącego pod nim ciała, próbuje go
powstrzymać i zachęcić jednocześnie. I na tym wcale się nie kończy -
smycz znowu się napręża, zmuszając chłopca do wyprostowania się do
niemalże bezlitosnego siadu. Ich twarze znajdują się od siebie w
minimalnym oddaleniu i gdyby nie krzykliwy, wściekle czerwony knebel,
być może mogliby się teraz pocałować.
<br />
Ale nie robią tego, Hannibal ma zupełnie inny plan.
<br />
Wciska się głębiej, a Will, zgodnie z jego oczekiwaniami, krzyczy
ochryple, pomimo zatykającego mu usta przedmiotu. Wtedy pan Lecter
zatrzymuje się na chwilę i ignorując owinięty wokół nadgarstka koniec
smyczy, sięga tą samą dłonią po leżący przy porzuconym po drodze
kapeluszu pas.
<br />
― Nie wydasz z siebie ani jednego odgłosu ― to nawet zabawne, że
przez to, jak bardzo jego głos jest już zniekształcony, biedny Will może
nie zrozumieć polecenia. To wcale by go nie usprawiedliwiło i obaj o
tym wiedzą, ale w tej chwili ta myśl wydaje mu się zabawna. ― Jeśli
usłyszę z twych ust choćby jeden jęk, będę cię tym tłukł tak długo, aż
nie wyrżnę do czerwoności, skóry w każdym miejscu twojego ciała.
<br />
Nie żartował i chyba właśnie to było w tym wszystkim najbardziej
przerażające ― z początku niewinna zabawa przerodziła się w prawdziwy
test silnej woli, którą Hannibal, wbrew pozorom, miał wielką ochotę
złamać. Ten płacz i błagania, to wszystko było dla niego za mało. Chciał
widzieć prawdziwe szaleństwo, histerię, chciał usłyszeć o wszystkich
fantazjach i widzieć, widzieć w tych oczach swoją boskość. Czuć swoją
władzę, móc jej dotknąć, posmakować, móc ją zerżnąć i przekonać się o
tym, że nic nie było w stanie tego zmienić.
<br />
Jego potęgi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-17, 21:01<br />
<hr />
<span class="postbody">
Knebel – który jest druzgocącym zaskoczeniem tak samo jak smycz –
szybko pokrywa się wilgocią. Blokuje słowa, ale nie jest w stanie
całkowicie zablokować jęków i krzyków. Twarz młodzieńca jest mokra od
łez i śliny spływającej stróżką po podbródku. Nie spodziewał się po
Hannibalu <span style="font-style: italic;">tego</span>. Nigdy nie poznał go od takiej strony. Nigdy by nawet nie pomyślał, że ten elegancki i wysublimowany mężczyzna może ją mieć.
<br />
To tak osobliwe uczucie, kiedy strach przeplata się z pragnieniem. Kiedy
kutas pieprzący go głęboko, kiedy jądra uderzające w pośladki są
źródłem przyjemności, a słowa i mimika Lectera budzą przerażenie. Kazano
mu milczeć. Jakoś nie wątpi w powagę groźby swego kochanka, widzi jej
potwierdzenie w zimnych i skupionych oczach. Problem w tym, że nie
potrafi. Nie potrafi być cicho, gdy jest rżnięty tak brutalnie, tak
mocno, że każde uderzenie wyciska całe powietrze z jego płuc i uderza w
zgięcie jelita. To boli. Tak bardzo. Boli go brzuch i bolą nogi
ślizgające się w niewygodnej pozycji. Boli go, że jego kochanek mówi do
niego tymi słowami. Jak do psa. Może zachował się dziś jak pies, będąc
tak prostackim i ordynarnym w swej seksualnej gorączce. Ale przecież…
przecież nie mógł być w jego oczach aż tak żałosny, to niemożliwe…
<br />
Zaciska zęby na kneblu i wstrzymuje oddech. Patrzy na Lectera z
błaganiem w oczach. „Już dość. Za dużo. Proszę. Proszę, już nie”. Skupia
każdą cząsteczkę woli na tym, by nie wydać z siebie chociaż piśnięcia.
Ani jednego. I kiedy już myśli, że może to w sobie zdusić, Hannibal
raptownie zmienia kąt.
<br />
― Mmmmmhh-nnh! Mmhhh! ― próbuje coś wykrzyczeć, może nawet, gdyby
wyjąć ten knebel, z kształtnych ust wydobyłyby się jakieś słowa. Zapiera
się dłońmi o okrytą koszulą pierś Lectera. <span style="font-style: italic;">Błaga</span>
go bez użycia słów. Uderza pięściami o twarde ciało, kiedy twarz
Lectera tężeje, a ten przestaje się poruszać. Will czuje zimną trwogę –
może właśnie tak czuli się wszyscy ci, którzy zobaczyli go w pełnej
krasie i wiedzieli, że już nie wyjdą żywi – i potrząsa błagalnie głową,
ale to na nic.
<br />
Hannibal wysuwa się z niego powoli (na penisie jest trochę krwi),
prostuje się i wstaje. Dyszy ciężko. Składa w dłoniach pas. Will kuli
się z przerażenia, ale mężczyzna nie zważa na mowę ciała, szloch i
błagania. Stoi i okłada go raz po razie, tak jak obiecał, a Will nie
może przestać szarpać się i krzyczeć. Próbuje bezskutecznie zasłaniać
się przed ciosami, ale pas po prostu spada na skórę przegubów i ramion i
ból sprawia, że je odsuwa.
<br />
Nie trwa to długo, nim w końcu coś jeszcze w nim pęka. Już nie tylko
szlocha, już nie może dzielnie znosić swej kary: nagle podrywa się
gwałtownie i zanim spada na niego kolejne uderzenie, stacza się z łóżka.
Na kolanach korzy się przed Lecterem; chwyta go desperacko za materiał
spodni na łydkach i coś mamrocze.
<br />
― Nnn… nngmghhh…
<br />
Szczupłe dłonie zaciskają się rozpaczliwie na eleganckiej tkaninie.
Młodzieniec podkula pośladki, stara się zasłonić jak najwięcej. Ciągnie
materiał, szarpie go, nie panując nad chaotycznymi wdechami i spazmami. W
którymś momencie czuje na policzku gorącą wilgoć. Podnosi załzawiony
wzrok (nawet nie zastanawia się, jak żałośnie musi wyglądać) i widzi
wydzielinę, która cienką nitką zwiesiła się z końca męskości Lectera i
zakończyła swoją wędrówkę w dół właśnie na jego twarzy.
<br />
Pociąga cicho nosem i przesuwa minimalnie tak, by wydzielina trafiła mu w
okolice ust. Spija ją pomimo knebla, drżący i złamany. Niemal
natychmiast czuje we włosach palce. Zaciska powieki, ale ból nie
przychodzi, nie spada na niego żadne uderzenie. Czuje na twarzy – i nie
musi otwierać oczu, by to wiedzieć – gorącego penisa, którym Hannibal
przesuwa po jego policzkach, rozmazując łzy i własną spermę; którym
napiera na knebel, przyduszając młodzieńca.
<br />
I nagle słychać ciche kliknięcie, po którym knebel odpada. Will wciąż
nie może się uspokoić. Wciąż drży i zaciska powieki. Teraz boi się tego,
co mógłby zobaczyć. Może znów lód. Może znów arktyczny mróz.
<br />
Coś znów dotyka jego warg. Tym razem nie jest gorące. Zdziwiony uchyla
powieki, mruga nimi, oddychając bardzo płytko i w końcu przez usta. W
każdym z tych oddechów pobrzmiewa ni to zbolały jęk, ni westchnienie.
<br />
Hannibal spogląda na niego z góry, jego pała jest tuż obok, na poziomie
nosa Willa, a w dłoni mężczyzny znajduje się… znajduje się złota szminka
w odcieniu Devil Red, z subtelnie wygrawerowanym na sztyfcie logo;
musiał ją kupić już dawno; musiał wydać na nią fortunę.
<br />
Lecter spokojnie nakłada kosmetyk na drżące wargi i zrobiłby to
idealnie, gdyby tak się nie trzęsły. Potem przytrzymuje zaczerwienioną
twarz swego chłopca i chyba już… chyba już nie zamierza go bić.
<br />
Will pozwala się podciągnąć za obrożę, a następnie i popchnąć lekko na
niską szafę na ubrania. Opiera się o nią posłusznie i spogląda przez
ramię w pociemniałe z satysfakcji oczy Lectera. Wypina obolałe,
poprzecinane pręgami pośladki i stęka słabo, zapierając się o blat.
Hannibal przywiera do jego spoconego ciała. Owiewa gorącym oddechem
wrażliwe ucho.
<br />
― Ach… ― szepcze słabo Will, czując, jak duża dłoń owija się wokół
jego męskości, która w odpowiedzi na ten niedbały dotyk szybko wypełnia
się krwią do granic możliwości. ― A-ach… Nn…
<br />
Tak długo na to czekał, tak długo tego pragnął, że teraz, gdy wreszcie
dostaje, nie może w to uwierzyć, ale też… nie może nic poradzić na to,
jak szybko i żywo reaguje na ten dotyk. Hannibal z mlaśnięciem zatapia
się w rozepchanej dziurce i przeciąga dłonią po członku Willa zaledwie
kilka razy, nim czuje, jak niewielka ptaszyna szarpie się w jego ręce i
wypluwa z siebie gorącą maź w akompaniamencie rozkosznego, wysokiego
jęku. Will wygląda pięknie, gdy odrzuca głowę do tyłu (musi, pociągnięty
za obrożę) i z szeroko rozwartymi ustami przeżywa ekstazę. Jakby był w
innym świecie. I niczego się już nie wstydzi. Niczego nie zakrywa. Dziś
Hannibal zobaczył go całego, w momencie największego upadku i
największego szczytu.
<br />
Mężczyzna dochodzi, wpatrując się w cudowną, rozkosznie zarumienioną
twarz i warcząc nisko wprost do niewielkiego ucha. W ostatniej chwili
wgryza się w szyję kochanka, w pulsującą żywo arterię. Szczytując,
rozlewa się obficie, aż nasienie strzela bokami, brudząc jego spodnie i
pośladki oraz uda młodzieńca.
<br />
Przez chwilę trwają tak, jeden za drugim. Lecter ciężarem ciała niemal
wgniata młodzieńca w szafkę. Will jest zbyt wyczerpany, by zareagować.
<br />
Wysuwa się z niego po długiej chwili i patrzy, jak nasienie wypływa z
pulsującej bez kontroli dziurki. Całe ciało Willa unosi się i opada w
chaotycznym tempie, ale powoli dochodzi do siebie.
<br />
― Hnn…
<br />
Szminka w okrągłym opakowaniu napiera na sfatygowany otwór, który po
krótkiej walce ustępuje. Will odwraca się przez ramię z rozszerzonymi
oczami, jednak Hannibal nie musi mu się z niczego tłumaczyć.
<br />
Szminka jest w nim. Nie pozwala, by sperma wypłynęła całkiem. To takie
dziwne, takie dziwne, ale dziś wydarzyło się tyle dziwnych rzeczy między
nimi, że młodzieniec będzie musiał przedefiniować znaczenie tego słowa.
<br />
Wreszcie jest w stanie wyprostować się, stanąć na drżących nogach i
odwrócić do Lectera. Zagryza umalowaną wargę. Szminka uwiera
nieprzyjemnie. Wygląda, jakby chciał, ale bał się odezwać.
<br />
Mężczyzna wyciąga dłoń i gładzi go po brudnym policzku. Burzy tym gestem
złudzenie ograniczeń i Will, po chwili badawczego wpatrywania się w
jego oczy, obejmuje go za szyję i opiera twarz o twardą pierś.
<br />
― Co w ciebie wstąpiło? ― pyta sennie. Czuje na skroni, jak wargi jego
kochanka wyginają się w śladowym uśmiechu. Umyka spomiędzy nich
ukradkowe westchnienie, aż wreszcie padają słowa.
<br />
― To bardzo proste, Will. Ty miałeś swoje tajemnice, a ja swoje. ―
Odsuwa się od młodzieńca i idzie po wino. Napełnia dwa kieliszki. Jeden
podaje małżonkowi, a drugi, odsunąwszy się na bardziej niż stosowny
dystans, unosi do nosa i zaciąga się wonią trunku, ważąc następne słowa.
― Ale teraz to już przeszłość ― dodaje, unosząc kieliszek w parodii
toastu.
<br />
Kącik pokrytych czerwienią warg drga nieznacznie, błękitne spojrzenie
skrywa się pod rzęsami. Policzki Willa wciąż są sklejone spermą i
zaschniętymi łzami.
<br />
― W-wystraszyłeś mnie.
<br />
Przestępuje z nogi na nogę, dyskomfort narasta. Staje się wręcz nie do
wytrzymania. Ma ochotę się schować ze wstydu i zostać jednocześnie. To
nie strach, lecz głębokie zakłopotanie sprawia teraz, że nie może
podnieść wzroku. Powinien iść do toalety, ale nie wypada mu przerwać
rozmowy. Stoi więc, coraz bardziej zażenowany, a jednocześnie dziwnie
podekscytowany – i zupełnie nagi przed całkowicie ubranym Lecterem,
który ze spokojem upija łyk wina i złośliwie przedłuża wymianę zdań.
<br />
― Silne emocje ― podejmuje ― nierzadko stanowią bodziec do przeżywania
stanu graniczącego z euforią. Niewiele istnieje rzeczy, które są zdolne
ten stan wywołać.
<br />
Will szybko spogląda na jego oblicze, kiedy Lecter powoli rusza w jego stronę z niepokojącym wyrazem twarzy.
<br />
― Strach. ― Hannibal postępuje krok do przodu. ― Seks. ― Kolejny krok i
ledwo dostrzegalne spojrzenie w kierunku bladych ud. ― I śmierć. ―
Ostatni krok i byłby już przy Willu, gdyby ten nie cofnął się w stronę
komody i nie przylgnął do niej pośladkami, słysząc w głowie tylko szum.
Szczupłe ramiona unoszą się i opadają tak szybko i wyraźnie, jak
pośpieszne i głębokie są zaczerpywane nerwowo wdechy. Kieliszek z winem
drży w pięknej dłoni o przegubie poznaczonym pręgami.
<br />
― Chcesz mnie zabić? Teraz? ― wydusza z niedowierzaniem młody
mężczyzna, na chwilę zapominając o nieszczęsnej szmince, spermie na
całym ciele i własnej nagości.
<br />
Nie potrafi go zrozumieć. Patrzy na niego i… nie poznaje.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-17, 23:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jego garnitur znajduje się w opłakanym stanie - marynarkę zdobią plamy
śliny i nasienia, na niegdyś białym materiale koszuli tkwią niewyraźne
odciski czerwonych warg, w okolicach rozporka można dopatrzeć się
gęstych, półprzezroczystych kropli - to nie zmienia jednak faktu, że
doktor Lecter wciąż pozostaje elegancki; nawet w tak niedoskonałej
kreacji, on sam pozostaje doskonały.
<br />
Nic nie jest w stanie przydusić jego perfekcjonizmu, żadna siła nie
mogła mierzyć się z potęgą jego nieomylności. Bóg, los, czy też inna
energia - oni wszyscy mogli się przy nim schować. Hannibal pieprzył siłę
sprawczą, to <span style="font-style: italic;">on</span> był siłą sprawczą, to on...
<br />
― Chcesz mnie zabić? Teraz? ― Słyszy pytanie, a kiedy pochyla głowę,
może je też zobaczy, czające się w wąskiej obręczy ukrytych za
rozszerzonymi źrenicami błękitnych tęczówek. Uśmiecha się, z początku
oszczędnie, później nieco wyraźniej - wyciąga w kierunku chłopca dłoń,
przykładając palce do miejsca, gdzie przesuwa się pośpiesznie niewielkie
jabłko adama. Gładzi je czule, pieszcząc delikatną skórę. Zna na pamięć
każdy jej centymetr i nie potrafi wyrazić tego, jak bardzo ją uwielbia.
<br />
― Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie myślałem o tym dniu ― wyznał,
czując, jak na samą myśl o możliwości ściśnięcia tego gardła mocniej
(potłuczenia kieliszka i zarysowania go szkłem, uderzenia piękną głową o
ścianę, zaciśnięcie smyczy, wepchnięcia knebla w gardło i pulsujący
przełyk, a potem jeszcze głębiej) ogarnia go niemożliwe do powstrzymania
podniecenie.
<br />
― Od dawna zastanawiałem się, które drzwi twojego umysłu pozostawały
dla mnie wciąż zamknięte ― dodaje cicho, napierając na drobne ciało tak
mocno, dopóki nie zostaje ono wgniecione w wysoką komodę. Komodę, na
której jeszcze parę chwil temu działo się tyle nieprzyzwoitych rzeczy. A
teraz wydarzy się kolejna. ― Teraz, gdy otworzyłeś je przede mną
otworem, straciłeś ostatnią rzecz, która oddzielała nas od siebie, jako
byty. Pokazałeś mi siebie ― przyciska szorstkie wargi do gładkiej skóry
tuż poza małym, lekko zaczerwienionym uchem. ― Ja pokazałem ci mnie.
― Duża dłoń sunie teraz w dół, przez rozkoszny łuk bioder, dociera
między uda i pośladki, a także skryty pomiędzy nimi skarb. Hannibal
wciska tam swój palec i dociska przedmiot głębiej, wsłuchując się z
rozkoszą w urywany oddech kochanka.
<br />
― Zamknij oczy, Will ― nakazuje mu spokojnie, gdy w drugiej ręce
pojawia się nagle bardzo znajomy nóż. Jego zakrzywione ostrze przyciska
się do pieszczonej przed chwilą grdyki, przesuwa się po niej zupełnie
tak, jakby Hannibal, zdolny balwierz, doszukiwał się na bladej skórze
niedogolonego włoska, który gotów jest usunąć jednym przesunięciem swej
brzytwy.
<br />
― Gdzie jesteś? ― Pyta po prostu, wgniatając bezsilne ciało mocniej
i mocniej. Kieliszek wysuwa się ze smukłych palców, a jego kruche
odłamki rozsypują się brzękliwie po pięknym parkiecie. Ciemne oczy
zmuszają błękit do wiernego znoszenia gwałcącego intymność spojrzenia.
Hannibal jest Bogiem i katem, jest strachem, namiętnością i umykającym z
rozwartych szeroko warg oddechem.
<br />
― Kim jesteś?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-18, 00:34<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will zaciska powieki. Wstrzymuje oddech pod naciskiem ostrza. Zamiera,
sparaliżowany uczuciami, dla których nie potrafi dłużej znajdować nazw.
Odpływa. Są wśród drzew, w powietrzu unosi się zapach lasu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Podchodzi bliżej, żeby przytrzymać
listwę. Z początku jest przekrzywiona, ale dłoń Hannibala szybko ją
naprostowuje. Will nie pozwala fragmentowi ramy się osunąć, kiedy
mężczyzna go przytwierdza za pomocą wiertła.
<br />
W końcu zapada cisza.
<br />
― Czy nadal, po tych wszystkich latach ― pyta wtedy Will, wpatrując
się błyszczącymi oczami w nieskazitelny profil mężczyzny, nie wiedząc
jeszcze, że będzie to jego kochanek i coś znacznie ponad to ― chcesz
mnie zjeść?
<br />
― Nie. ― Hannibal spogląda na niego, omiata przeciągłym spojrzeniem jego twarz. ― Już nie.
<br />
Will spogląda na nich z niewielkiej odległości. Widzi samego siebie. Widzi tę naiwną ulgę na swojej twarzy.
<br />
Powiedział, że nie chce cię już zjeść, a nie że nie chce zabić, idioto.
Dlaczego to zapewnienie sprawiło, że poczułeś się tak bezpiecznie i
właściwie zapomniałeś, z kim masz do czynienia?
<br />
Spojrzenia jego i Lectera z pałacu spotykają się nagle. Will trzymający
ramę nie widzi specyficznego uśmieszku, który kwitnie na wargach
mężczyzny, i nie czuje niepokoju.</span>
<br />
Will otrząsa się.
<br />
Nawet nie chce myśleć, jak by to <span style="font-style: italic;">teraz</span>
wyglądało. Policjanci znaleźliby go gdzieś w tych porwanych w
namiętności pończochach, ze zmaltretowanym ciałem i w obroży.
Przypatrywaliby mu się z mieszaniną niedowierzania i pogardy. A w nim…
znaleźliby…
<br />
I cały świat śmiałby się z Willa Grahama, tego naiwnego idioty, który
pomyślał, że może żyć z Hannibalem Lecterem tak spokojnie, jak… żył z
Molly.
<br />
Najwyraźniej przez cały czas był wodzony za nos, choć to straszne,
ponieważ – jest o tym przekonany jak o niczym na świecie – kocha
Hannibala, kocha <span style="font-style: italic;">tamtego</span>
Hannibala, uwierzył w jego szczerość, głębokie wyznania, spojrzenia na
pozór pełne uznania i podziwu. Łyknął to wszystko jak… jak łykał kiedyś
wszelkie mylne tropy, które Lecter mu podsuwał. Do czasu aż go poznał.
Lub nie poznał.
<br />
Ale może to nie tak, łudzi się. Może rozmawia teraz z kimś innym, a on nadal tam jest, skryty gdzieś za <span style="font-style: italic;">tym</span>
Hannibalem. On, jego namiętny kochanek, ten, który zawsze był taki…
Który nigdy go nie poniżał, lecz wynosił na piedestał, i zawsze pragnął
widzieć jako partnera u swego boku, swoje dopełnienie.
<br />
― …<span style="font-style: italic;">kim jesteś?</span> ― pytanie zawisa w powietrzu.
<br />
― A ty? ― pyta młodzieniec w grobowej ciszy, starając się brzmieć po
prostu zimno, ale coś niepożądanego dzieje się z jego głosem i jąka się.
<br />
― Jestem tobą ― odpowiada mu Lecter, lecz nie odsuwa noża, nie
zwiększa dystansu między nimi ani o milimetr. ― Jestem w tobie. Jestem
wszystkim, co posiadasz. Wszystkim, co sprawia, że istniejesz.
<br />
Will przełyka z trudem ślinę. Toczy ze sobą wewnętrzny pojedynek. Stara
się nie być jeszcze bardziej żałosny niż był wcześniej i jest w tej
chwili, ale myśl o tym, jak będzie wyglądał (czy naprawdę bardziej
martwi się tym, w jakim stanie go znajdą niż potencjalną śmiercią),
przyprawia go o poczucie wstydu i beznadziei.
<br />
To był jego największy, najpilniej strzeżony i najbardziej wstydliwy
sekret, coś, o czym nikt nigdy nie powinien był się dowiedzieć.
<br />
Ale miej godność, Will. Miej godność.
<br />
Bierze głębszy wdech, choć utrudnia mu to obecność ostrza tuż przy grdyce. Potem odzywa się, ale niepewnie.
<br />
― Czy w takim razie zabijając mnie, nie zabiłbyś siebie?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-18, 01:18<br />
<hr />
<span class="postbody"> ― Czy w takim razie zabijając mnie, nie zabiłbyś siebie?
<br />
Hannibal zamyka oczy - w głowie słyszy przepiękną melodię - delikatne
dzwonki i potrząsane nieśmiało struny, tworzą sobą kompozycję tak lekką i
zwiewną... I ulotną, jak powietrze.
<br />
Coś mu się wymyka, ale wcale nie próbuje tego złapać. Spryt Willa
Grahama jeszcze raz udowadnia mu, jak bardzo się co do niego mylił,
nawet teraz, gdy jeszcze przed chwilą był absolutnie przekonany o tym,
że poznał już jego <span style="font-style: italic;">każdą</span> część.
<br />
Czy wtapiając ostrze w jego miękką skórę, zastanawia się pan Lecter, czy
obserwując, jak z otwartej rany tryska krew (arteria wypuszcza z siebie
fontanny lepkiej cieczy, która osiada strugami na jego twarzy, na
wargach, na kołnierzyku koszuli, gdzie miesza się z czerwienią
krzykliwej szminki) poczułby ból? Czy poczułby cokolwiek? Czy <span style="font-style: italic;"> był jeszcze w stanie </span> czuć. Cokolwiek.
<br />
Zatraciłby się w ciemności razem ze swoim kochankiem? A może odsunąłby
się od niego z beznamiętną maską, przyklejoną do twarzy i opuściłby
hotel, nie zwracając uwagi na puste miejsce w samolocie?
<br />
Puste miejsce w łóżku, przy stole, na stole, w jego umyśle, w pałacu, w...
<br />
― Nie ― chrypi wreszcie, ale Will wcale go nie słyszy; młodzieniec
nie ma już czym oddychać, jego twarz z czerwonej, robi się niezdrowo
blada, a wreszcie sina.
<br />
Hannibal odsuwa się od niego pośpiesznie; ledwie jest w stanie pochwycić
omdlałe ciało w swoje ramiona. Kładzie go ostrożnie na łóżku,
przyciskając ucho do posiniaczonej klatki piersiowej. Słyszy puls, nie
słyszy jednak oddechu.
<br />
― Tak ― odzywa się znowu, ciągnąc za pozostałości materiału,
obleczonego wokół smukłych ud, klatki piersiowej. Rozrywa skórzaną
obrożę, odrzucając ją niedbale na jeden z foteli.
<br />
Jego dłonie <span style="font-style: italic;">drżą</span>, gdy przysuwa
je do bladej twarzy, uderzając ją parę razy - bezskutecznie. Potrząsa
nim, a potem rozpoczyna masaż. Uciska, napiera, sprawdza puls, szuka
oddechu.
<br />
Oddech się nie pojawia.
<br />
I nagle to czuje - pojedynczy skurcz, który ściska najpierw jego lewą
dłoń, potem przedramię i obojczyk, szyję i szczęki. Ból targa jego
ciałem, sprawia, że musi się na chwilę zatrzymać. Musi się zatrzymać i
pomyśleć, bo ma niewiele czasu.
<br />
Wyciąga telefon, ale nie dzwoni po karetkę - jeśli umrą, to właśnie w
ten sposób, przyciśnięci do siebie, targani bólem i wątpliwościami.
<br />
Jego prawa dłoń wybiera numer, choć palce ślizgają się po gładkiej
powierzchni wyświetlacza. Dyszy ciężko, przyciskając sobie słuchawkę do
policzka. Musi odebrać, to wystarczy, znajdzie ich, <span style="font-style: italic;">musi</span> ich znaleźć. Zawsze wiedziała, gdzie go szukać. Może nawet jest tutaj i zaraz...
<br />
Krzyczy urywanie, a dłoń z telefonu przesuwa się do piersi, jakby w ten
sposób mogła uspokoić serce. Leżąc na ziemi, spogląda znów na Willa -
nie może go dosięgnąć, ale może na niego popatrzeć i to go trochę
uspokaja. Sina twarz przechodzi powoli w barwę błękitu, tak jak błękitne
jest niebo, tak jak błękitna jest woda, tak jak błękitne są oczy Willa
Grahama.
<br />
I wreszcie Hannibal zanurza się w błękitnej toni, pozwalając się do niej
wciągnąć; nieświadomy tego, że zezwolił na to, przecież, już o wiele,
wiele wcześniej.
<br />
Dzwonki i struny płyną przez falę swymi dźwiękami. I nastaje spokój. Cisza. I spokój.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-19, 03:52<br />
<hr />
<span class="postbody">
Chiyoh nacisnęła klamkę drzwi pokoju, gdzie spoczywał pogrążony w
śpiączce Will, który od wielu dni nie wykazywał żadnych oznak
świadomości. Obecnie podłączony był do maszyn podtrzymujących go przy
życiu. Kiedy przybiegła do pokoju hotelowego, najpierw przypadła do
Hannibala: wykonała resuscytację, podała mu nitroglicerynę i dopiero,
kiedy odzyskał przytomność na tyle, by wskazać nieruchome ciało i
chrapliwie wydać polecenie, zajęła się nieoddychającym, trupio bladym
młodzieńcem.
<br />
Udało się jej przywrócić u niego oddech, ale nic więcej. I tak już
zostało; obecnie trwali we troje w pięknym, drewnianym domu u brzegu
oceanu, wśród błękitu fal i zielonych liści palm, i Hannnibal wciąż nie
chciał zamknąć sprawy ze swym wybrankiem, a Chiyoh przestała już
kwestionować w myślach jego decyzje. Po prostu przemywała chudnące ciało
chłodną wodą, czesała kasztanowe loki i dbała o to, by kroplówki były
pełne, a skóra zawsze nawilżona. Jakby była jeszcze nadzieja, że lada
dzień Will Graham się obudzi. Jeżeli Hannibal życzył sobie trzymać w
domu wegetującego kochanka, musiał mieć ku temu swoje powody. Jak zwykle
o nie pytała o nie, ani też nie wywierała presji.
<br />
Dziś jednak, otworzywszy drzwi sypialni, bardzo się zdziwiła. Zamiast
spoczywającego nieruchomo w łożu młodzieńca, zobaczyła skotłowaną
pościel i szminkę w złotym opakowaniu, która stała na szafce od samego
początku, ale którą dziś ktoś zmiażdżył ze wściekłością o blat.
<br />
Musiało się to wydarzyć w ciągu minionych dwóch godzin, które spędziła
na wieszaniu prześcieradeł. Być może Hannibal zdecydował się go gdzieś
przenieść, coś z nim zrobić. Może właśnie ćwiartował go gdzieś poza
domem.
<br />
Przeszukała skrupulatnie i dość pośpiesznie wszystkie pomieszczenia, a potem wybrała <span style="font-style: italic;">jego</span> numer telefonu. Powinna się upewnić. Jeżeli nie on zabrał Willa, musi wiedzieć jak najszybciej.
<br />
― Zniknął.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Kiedy?</span>
<br />
― Nie zaglądałam do niego od dwóch godzin. Rzeczy w szafie są skotłowane. A szminka z szafki zgnieciona o blat.
<br />
Oddech Lectera zmienił się odrobinę, ale gdy ten znów przemówił, głos nadal miał spokojny, jakby ta wieść go nie wzruszyła.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Za chwile tam będę</span> ― poinformował ją. I rzeczywiście, był.
<br />
Patrzyła, jak wchodzi do sypialni, zatrzymuje się przy łóżku i patrzy:
na pozostawioną w nieładzie pościel, jeszcze pachnącą znajomym ciałem;
na szminkę ze złością wgniecioną w powierzchnię szafki. I na szafę, z
której ktoś zabrał jedną koszulę, spodnie i buty.
<br />
Will musiał wyjść bez pieniędzy i żadnych środków na przetrwanie. Nie
zabrał kosmetyków, szczoteczki do zębów. Chiyoh mogłaby go zauważyć,
gdyby zaczął zbierać rzeczy, i najwyraźniej z tego powodu opuścił dom w
pośpiechu, nie pożegnawszy się słowem.
<br />
― Wiesz, gdzie go szukać?
<br />
― Podejrzewam.
<br />
<br />
Nie wiedział, gdzie jest, nie wiedział, jaki jest dzień, ale
wiedział, że Hannibal będzie tuż za nim. Choć wspomnienia miał rozmyte,
pamiętał dostatecznie wyraźnie, co się stało w hotelu, w którym razem
byli, kiedy zdecydował się ostatecznie mu zaufać.
<br />
Udał zagubionego autostopowicza i musiał wyglądać bardzo niegroźnie, ponieważ szybko udało mu się złapać transport.
<br />
Był już bardzo daleko i nie potrafiłby wrócić, kiedy zaczął się zastanawiać, co właściwie chce zrobić, dokąd pójść.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Dokąd miałbym pójść?</span>
<br />
Zamarł na tylnym siedzeniu auta obcej kobiety, nerwowo okręcając loki wokół palców.
<br />
Dokąd miałby pójść?
<br />
― Wszystko w porządku? ― Dziewczyna za kierownicą musiała zwrócić
uwagę na jego zaszklone oczy. Pokiwał krótko głową i zamknął powieki.
Czuł się koszmarnie i był zagubiony. Zostawił dla Lectera wszystko, co
miał, jak nastolatek dając się uwieść gadkom o uczuciach. Powinien był
wiedzieć, powinien był pamiętać. Wszystkie ofiary Rozpruwacz zamordował z
zimną krwią, nie lękał się nikogo i nie uznawał niczyjego autorytetu, z
jakiej więc racji miałby czuć coś do niego, podziwiać, wynosić na
piedestał.
<br />
Potrafił udawać i wodzić za nos. Dlaczego pod jedną maską nie miałaby
się skrywać druga. Dlaczego nie, skoro Hannibal Lecter był królem masek.
<br />
<span style="font-style: italic;">Spaceruje korytarzami pałacu. Zagląda do pomieszczeń i przypatruje się scenom.
<br />
― Nie dam ci niczego więcej, dopóki ty nie dasz mi siebie ― mówi
spokojnie Hannibal, a Will patrzy na niego, poruszony, przypierany za
nadgarstki do ściany, trzymany za biodro. ― Nie mogę dać ci więcej,
otrzymując w zamian kolejne blokady. Widziałeś mnie. Pozwól mi zobaczyć
siebie.
<br />
― Hannibal ― dyszy. Obaj patrzą na fragment jego odsłoniętego
brzucha. Hannibal go dotyka. Will jest zaczerwieniony na policzkach,
żywo reaguje na sytuację, jest nią wręcz wstrząśnięty. A Lecter…
niezmiennie spokojny, i tylko jego oczy są pociemniałe, ale czy jest w
nich coś oprócz pożądania?
<br />
Will staje blisko, wpatruje się w nie.
<br />
Twarz Willa z pałacu napina się nagle.
<br />
― Puść mnie ― rozkazuje i Hannibal cofa dłonie. Pozwala mu myśleć, że się wycofał, ale przecież za chwilę dopnie swego.
<br />
Will z pałacu popycha go gwałtownie. Mężczyzna wpada na biurko. Młodzieniec na niego wskakuje.
<br />
Całują się. Szczupłe dłonie zaciskają się na szyi Lectera, ale ten nie
czuje się zagrożony. Jego twarz – teraz Will to widzi – nie traci tego
zuchwałego wyrazu. Gdy odchyla głowę, niby to na skraju omdlenia,
wygląda wręcz, jakby miał ochotę wybuchnąć śmiechem.
<br />
Will odwraca się gwałtownie i wychodzi.
<br />
Nie musisz się mnie obawiać, Will. Nie musisz się mnie obawiać. Słowa
rozbrzmiewają w jego umyśle, gdy przemierza korytarz w drodze do
następnych drzwi, i brzmią dziś wprost szyderczo.
<br />
Podłoga kolejnej komnaty kołysze się subtelnie. On i Lecter leżą na łóżku w kajucie, twarz przy twarzy.
<br />
― Jesteś cały lodowaty.
<br />
― Ty jesteś za to gorący.</span>
<br />
Will jęknął i zacisnął dłoń w pięść. Nie wiedział, co zrobić. Hannibal
był wszędzie. Spenetrował go całego. Pochłonął wszystkie jego sekrety i
kiedy poznał ostatni, wówczas – jak na to wyglądało – ujawnił swój:
nigdy nie miał uczuć. Wszystko składało się powoli w spójną całość, ale
myśl o tym sprawiała młodzieńcowi fizyczny, rozdzierający ból. Zanim się
zorientował, łzy popłynęły obficie po jego policzkach.
<br />
A więc to naprawdę się tak kończy.
<br />
<br />
Jack Crawford zerknął na wyświetlacz rozdzwonionego telefonu i
uniósł brew na widok zupełnie nieznanego numeru, w dodatku najwyraźniej
zagranicznego.
<br />
― Słucham.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Jack?</span>
<br />
Na dźwięk tego głosu serce mężczyzny przyspieszyło gwałtownie, a on sam zaniemówił.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Jack, słyszysz mnie?</span>
<br />
― Will? To ty?
<br />
― <span style="font-style: italic;">Tak się cieszę, że odebrałeś.</span> ― Głos młodego mężczyzny drży. ― <span style="font-style: italic;">Naprawdę nie wiesz, jak bardzo.</span>
<br />
― Co się dzieje? Gdzie jesteś?
<br />
― <span style="font-style: italic;">Nie wiem. Udało mi się uwolnić spod wpływu środków, którymi mnie odurzał, Jack, i potrzebuję pomocy.</span></span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-22, 19:13<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Sygnał. Połączenia. Wskazuje. Na wyspy! ― Ryknął Jack Crawford,
uderzając swoją ogromną pięścią w ścianę. Zgromadzeni agenci cofnęli się
odrobinę i tylko przerażony Robins był w stanie chrząknąć, dając
wszystkim do zrozumienia, że miał zamiar się wypowiedzieć.
<br />
― Mów ― wszystkie spojrzenia skierowały się zgodnie w stronę
niewysokiego blondyna, pesząc go w ten sposób jeszcze bardziej.
Chrząknął po raz kolejny, chwyciwszy za sfatygowany kołnierzyk koszuli,
poprawił zsuwające się ze spoconego nosa okulary.
<br />
― Uważam, że ma pan rację ― zaczął cicho, przymykając powieki;
wszyscy wciąż na niego patrzyli i to było coraz gorsze do zniesienia.
Larry nienawidził wystąpień publicznych, okropnie się nimi stresował i
nagle zupełnie tracił głos w gardle, ale wiedział, że żeby utrzymać tę
posadę, MUSIAŁ zacząć mówić. Tylko to wszystko było tak nieznośnie
trudne pod czujnym spojrzeniem pana Crawforda... Gdyby tylko ktoś inny
wyręczył go w przelewaniu myśli na słowa.
<br />
― Tak? Cudownie. Coś jeszcze? ― W głosie mężczyzny zadudniło
wyraźnie zniecierpliwienie. ― Możesz mi coś powiedzieć o tej sprawie,
czy chciałeś tylko wyrazić swoją sympatię, Robins?
<br />
― T-to jakaś mała wioska ― powiedział bardzo, bardzo cicho. ― Nie
przedmieścia, coś znajdującego się w głuszy. Być może nie ma jej nawet
na mapie, to jest c-coś... Tamtejszego. Tylko lokalni mogą wiedzieć, co
to za m-miejsce.
<br />
― Co kazało ci tak myśleć? ― Z głosu Jacka zniknęła już tnąca
surowość. Zbliżył się do Larry'ego, spoglądając mu z bliska w oczy.
Oczywistym stało się, że Robinsowi udało się go zainteresować.
<br />
― T-to oczywiste ― wymruczał, prostując się nieco. Przy Crowfordzie
czuł się taki mały, bezsilny. ― Kończą się mu pomysły.
<br />
<br />
Wiedział, że poruszanie się po piaszczystych brzegach starym
autem, było po prostu niemożliwe, ale nie mógł sobie darować swojej
ulubionej marki - Bentley Bentayaga w eleganckim odcieniu lakierowanego
mahoniu sunął przez plaże, odbijając od lakieru ostatnie promienie
zachodzącego słońca. Hannibal mijał kolejny przydrożny sklepik,
wypytując po drodze każdą napotkaną osobę, o ciemnowłosego młodzieńca.
<br />
Szybko udało mu się wymyślić kłamstwo o jego chorobie - niestabilny
chłopiec, jego drogi bratanek. Zapomniał wziąć leków, oczywiście z jego
(jego jedynego opiekuna) winy. Przepraszał, prosił i zostawiał wszędzie
swój numer, tłumacząc się ogromem pracy i ogromną miłością, oczywiście.
<br />
Nie musiał się nawet wyjątkowo starać, by już wkrótce otrzymać o Willu
pierwsze informacje - wsiadł do auta zupełnie obcej kobiety, widziano
ich, jak oddalali się w kierunku miasta.
<br />
Miasta. Sama ta nazwa wprawiała go teraz w poirytowanie, bo ile łatwo
byłoby znaleźć Willa w małej wiosce, o tyle w miejscu, liczącym sobie
więcej mieszkańców, stawało się to coraz trudniejsze.
<br />
Nie zamierzał jednak tracić czasu - ruszył główną (i jedyną) drogą do
Hualuu - miejsca, które, według informacji, które odnalazł w internecie,
słynęło z masowej produkcji mleka kokosowego. Największym punktem, była
więc ogromna przetwórnia, w której pracowała zdecydowana większość
mieszkańców. Samo to wydawało się odrobinę pocieszające.
<br />
Wkrótce okazało się również, że to, co miejscowi, których Hannibal
wypytywał o Hualuu, nazywali miastem, dla samego Lectera było jedynie
miasteczkiem. Jedenaście tysięcy mieszkańców, było wręcz banalną ilością
- w obliczu tego, na co się przygotował, czuł przysłowiową lekkość w
sercu.
<br />
Był pewien, że przeszukałby każde miejsce na świecie, by odnaleźć tego
nieposłusznego chłopaka, ale perspektywa przeszukania paru tysięcy
domów, wydawała się zwyczajnie o wiele wygodniejsza.
<br />
Chiyoh poruszyła się gwałtownie na swoim siedzeniu, posyłając mu długie, przenikliwe spojrzenie.
<br />
― Dlaczego go szukasz? ― Zapytała wreszcie, opierając się szczupłym ramieniem o brzeg drogiego fotela. ― Po co?
<br />
Długo nie odpowiadał. Wiatr, wpadający do środka przez otwarte okna,
pachniał słońcem i oceanem, gdzieś nad ich głowami skrzeczały
nieustająco mewy.
<br />
― Dwoistość ciała i duszy, potwierdzono już wieki temu, zaprzeczając
czasem samemu istnieniu tego drugiego ― zaczął wolno, nie przestając
się wciąż rozglądać za błękitnym vanem, o którym opowiadali mu wcześniej
mieszkańcy wioski. ― Przez wieki odmawiano nam uparcie duchowości,
wzniosłości i upojenia, zmieniając nas w marionetki, niewolników
systemu. Przez lata nie spotkałem na swojej drodze kogoś, w kim tak
mocno tętniłoby życie.
<br />
― Nie pytam o to, co do niego czujesz ― przerwała mu,
zniecierpliwiona. ― Pytam, dlaczego mu to ciągle robisz. Dlaczego nie
puścisz go wolno, nie ułożysz sobie życia poza tym wszystkim. Nie możesz
zacząć od nowa? Wyjedź stąd i...
<br />
― Nie ― tym razem to on jej przerwał, skręcając w jedną z bocznych uliczek (rzekomego skrótu). ― Kończą mi się pomysły.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-26, 22:15<br />
<hr />
<span class="postbody">
Idzie po niego – Will to czuje. Czasem ma wrażenie, że ich umysły łączy
nierozerwalna więź. Myślą to samo, robią te same rzeczy w jednej
chwili. Może nawet się porozumiewają. Ileż to razy Hannibal Lecter
powtórzył na głos to, co Will właśnie pomyślał. Ileż razy Willowi
zdawało się, że dostrzegł błysk zdziwienia w ciemnym spojrzeniu, kiedy
wyszeptał coś, co Lecter zdawał się akurat klarować w głowie.
<br />
Problem w tym, że teraz świadomość tej więzi znów jest dla Willa
bolesna. Przypomina mu, że nie potrafi bez tego człowieka funkcjonować.
Tak mocno w to uwierzył, że stało się prawdą, choć być może tylko mu to
wmówiono.
<br />
― Och ― wzdycha ciężko i wiedzie wzrokiem za uprzejmą gospodynią,
która nie tylko zgodziła się go podwieźć, ale też zaproponowała nocleg w
swoim domu, kiedy okazało się, że Will w żaden sposób nie może opuścić
wyspy w najbliższym czasie. Pozostaje mu liczyć na to, że Jack dotrze tu
w porę. Kiedy tylko dowiedział się, gdzie zostanie na noc, zadzwonił do
niego i podał mu adres łącznie z nazwą wyspy i miasteczka, ale agent
Crawford sam powiedział mu, że dotarcie na wyspę, na której nie ma
lotniska, nie będzie proste.
<br />
<span style="font-style: italic;">Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie myślałem o tym dniu.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy zabijając mnie, nie zabiłbyś siebie?</span>
<br />
„Nie”<span style="font-style: italic;">, mówią oczy Lectera.</span>
<br />
― W porządku? ― upewnia się gospodyni łamaną angielszczyzną. ― Nie smakuje?
<br />
― Smakuje. Naprawdę. ― Will pochyla się nad talerzem i bierze w dłoń
podsmażoną papaję. Uśmiecha się smętnie do śniadej kobiety, która chyba
go podrywa.
<br />
Jednym uchem wysłuchuje jej opowieści o życiu w tej zacofanej mieścinie.
Dobrze, że mają tu chociaż telefony, ale Will ma wrażenie, że wszystkie
nowinki docierają tutaj z wieloletnim opóźnieniem. Mało kto ma tu
pralkę, a telewizor czy samochód znajdzie się w co piątym domu. Akurat
ta piękna kobieta ma wszystko.
<br />
― A jak ty się tu znalazłeś?
<br />
Will przeżuwa papaję i niespokojnie zerka w stronę okna.
<br />
― Przypłynąłem na wakacje i miałem nieprzyjemną przygodę. Okradziono
mnie ze wszystkiego ― kłamie bez wysiłku. ― Będę musiał się stąd jakoś
wydostać.
<br />
― Dzwoniłeś do kogoś?
<br />
― Do przyjaciela, tak. Pomoże mi. Zapłacę ci za twoją gościnność, kiedy tylko będę w stanie.
<br />
Kobieta uśmiecha się ciepło.
<br />
― To nic. Jak masz na imię?
<br />
― Ja… ― po raz pierwszy się waha. Tak dawno nie używał tego imienia. ― Will.
<br />
― Ja jestem Mea. Miło mi cię poznać.
<br />
― Wzajemnie.
<br />
<br />
W nocy jest gorąco. Will obraca się niespokojnie z boku na
bok na dość twardej kanapie. Kolorowy koc, który podarowała mu Mea,
okazuje się zupełnie zbędny. W dodatku mimo moskitier pełno tu robactwa;
Will ma wrażenie, że gdyby zasnął, muszyska zjadłyby go żywcem.
<br />
Ale tak naprawdę to nie owady przeszkadzają mu w spaniu. Wie, że każda
chwila bezczynności zmniejsza dystans między nim a Hannibalem. Jeśli tu
zostanie, on go znajdzie. Na pewno już złapał trop, na pewno już zmierza
we właściwym kierunku. Może już dotarł do tego miasta. Może już jest w
środku, zakradłszy się bezszelestnie, i czai się w ciemności, z
drapieżnym i pozbawionym uczuć uśmiechem obserwując jego półnagie,
spocone ciało.
<br />
Nie spocznie, dopóki go nie schwyta.
<br />
To cud, że Will w ogóle miał okazję uciec. Te kroplówki miały zapewne
utrzymywać go w stanie uśpienia, żeby Lecter mógł zjadać go po kawałku,
zachowując świeżość mięsa – jak to robił w przypadku tylu innych ofiar.
Jak długo pod leżał w uśpieniu, nie miał pojęcia, ale najwyraźniej nie
było to dość długo, by Lecter zdążył czegokolwiek go pozbawić.
<br />
Czy na pewno?
<br />
Tknięty złym przeczuciem, zaczyna na oślep poszukiwać na swoim ciele
świeżych szwów lub blizn, których nie było tam wcześniej. Nie znajduje.
<br />
Wciąż podrywa się na każdy szelest i stukot. Kilka razy w ciągu nocy siada na łóżku i rozgląda się dokoła przerażonym wzrokiem.
<br />
Nie chce umierać, nawet jeżeli nie wie, jak żyć dalej.
<br />
<span style="font-style: italic;">Wiem, kim jestem. Ale nie jestem pewien, czy wiem, kim ty jesteś.</span>
<br />
Przyciska pięść do ust i szczypie ją zębami, zaciskając powieki, pod
którymi czuje szczypanie. Jest zdruzgotany, wstrząśnięty, nie potrafi
przejść do porządku dziennego nad tym, jak go potraktowano, gdy odkrył
swe najintymniejsze sekrety.
<br />
Czuje do siebie żal, ale wydaje mu się, że wreszcie rozumie, czym był w oczach Hannibala Lectera.
<br />
<span style="font-style: italic;">Od dawna zastanawiałem się, które drzwi
twojego umysłu pozostawały dla mnie wciąż zamknięte. Teraz, gdy je
przede mną otworzyłeś, straciłeś ostatnią rzecz, która oddzielała nas od
siebie jako byty.</span>
<br />
Zagadka została rozwiązana, ciekawość zaspokojona.
<br />
Teraz mogą stać się jednością – teraz Hannibal może go zjeść z pełną
świadomością tego, co spożywa. Czyż nie o to zawsze dbał? By odżywiać
się świadomie?
<br />
<span style="font-style: italic;">Traktuje je jak świnie.</span>
<br />
By wiedzieć wszystko o świni, którą zjada?
<br />
Will wzdryga się i podnosi do siadu. Ostatni raz omiata półprzytomnym, zmęczonym spojrzeniem ciemny, pusty pokój.
<br />
Nie może tu zostać, inaczej go dopadnie. Musi iść dalej, przemieszczać się, chować i nie pozostawiać śladów.
<br />
Wstaje i rusza do łazienki, by krótko się odświeżyć. Gdy gospodyni śpi
snem twardym jak skała, bezszelestnie przeszukuje i kradnie jej rzeczy.
Jak w amoku przywdziewa na siebie kobiece ubrania.
<br />
Hannibal będzie pytał o mężczyznę o bujnych lokach i europejskim typie urody, ale nikt mu takiego nie wskaże. Och, nie.
<br />
Zanim jeszcze słońce ma okazję wzejść, Will Graham wychodzi na ulicę z
dużą torbą z podstawowymi przedmiotami i pieniędzmi. Jest mu wstyd, że
okradł kobietę, która była wobec niego tak życzliwa, ale przecież nie
miał wyboru.
<br />
Nigdy <span style="font-style: italic;">mnie nie znajdziesz, moje okrutne kochanie.</span></span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-06-07, 23:39<br />
<hr />
<span class="postbody">
Z jakiegoś powodu wiedział, że gdy dojedzie pod wskazany przez jednego z
miejscowych adres (pod którym znajdować się miało mieszkanie pewnej
kobiety, która tej nocy wracała do swego domu w towarzystwie
tajemniczego młodzieńca), Willa tam już nie będzie. Nie był więc
zaskoczony, pukając do drzwi, za którymi nie dostrzegł twarzy, której
tak szukał.
<br />
― Nie mam pojęcia, co się z nim stało ― Mea wygięła wargi w
zakłopotanym uśmiechu, okrywając się szczelniej prześwitującym
materiałem szlafroka. Ciemnym oczom nie umknął fakt, że ów materiał był
nieco za cienki i wystawny, jak na odzienie, którym winno się okrywać,
gdy gościło się w domu całkiem sobie obcych mężczyzn. ― Kiedy pan
zapukał, już go tu nie było... musiał wyjść, kiedy spałam, ja... Obawiam
się, że nie mogę panu wiele pomóc.
<br />
― Czy wspominał cokolwiek o miejscu, do którego chce się później
udać ― zapytał spokojniej, czując budzącą się w ciele adrenalinę.
Obawiał się, że rozwiązania, które kalkulowały się z wolna w jego
umyśle, odpowiadały rzeczywistości. Mógł jednak dać losowi szansę,
pozwolić mu podsunąć sobie pomyślne rozwiązanie. Nie mógł tego nazwać
nadzieją - w obliczu powściągliwego nastawienia, było to stanowczo zbyt
duże słowo. A jednak, uczucie, które zakiełkowało na moment w jego
sercu, wyrwało się z niego wraz z następnymi słowami kobiety.
<br />
― Mówił tylko o przyjacielu ― wyznała po chwili zamyślenia ― o tym, że już do niego dzwonił i mu pomoże.
<br />
<span style="font-style: italic;">Jack.</span>
<br />
― Nic więcej? ― dopytał mimo to, starając się przemierzyć torami
myślenia czarnoskórego agenta. Nie mógł ich namierzyć od razu, to nie
było takie proste. Połączenie nie mogło trwać zbyt długo - chłopak na
pewno chciał jak najprędzej wydostać się poza wyspę. Nie zmieniało to
jednak faktu, że Crawford posiadał odpowiednie środki i ludzi, którzy
mogli mu ułatwić to zadanie.
<br />
Wyspa Bunga nie posiadała lotniska, ale znajdował się na niej malutki
port, z którego raz dziennie odpływała łódź, płynąca na drugą, większą
wyspę. Ta posiadała już nie tylko lotnisko, ale i wiele turystycznych
punktów, które reklamowało się żywo w każdym możliwym miejscu. To nie
sprzyjało żadnej z rzeczy, które tkwiły w jego myślach, jako plan
awaryjny.
<br />
Miał zdecydowanie za mało czasu, za mało możliwości, które roztaczały
przed nim perspektywę uchwycenia Willa Graham'a i przekonania go, że...
<br />
Że wciąż mogli jeszcze od tego wszystkiego uciec. Filiżanka stała na
swym miejscu, jeszcze nie tknięta przez źle podjętą decyzję. Porcelana
była jednak zbyt krucha i delikatna, by poskładać ją jeszcze raz -
niczym kot, zapierała się przy swym ostatnim życiu, a teraz, teraz nagle
krawędź stołu, przybliżała się do niej nieuchronnie, zmuszając do
podjęcia tej samej decyzji.
<br />
Tej samej, która, z jakiegoś powodu, także kończyła się (prędzej, czy później) w taki sam sposób.
<br />
― Dziękuję ― nigdy nie tracił swych manier, nawet w obliczu
katastrofy, która już teraz sypała mu się na głowę, pokrywając starannie
ułożone włosy swoim trującym popiołem. ― Dziękuję, że zajęła się nim
pani, gdy potrzebował pomocy.
<br />
― Nie ma problemu ― odparła Mea z tym samym zakłopotanym uśmiechem ―
przykro mi, że nie mogłam panu bardziej pomóc. To musi być okropne,
stra... och ― wysapała, dopiero teraz uświadamiając sobie, że tym,
przez co nie mogła oddychać, było wystające z jej brzucha ostrze noże.
Skąd się tam nagle wziął? Przez cały czas patrzyła na dłonie dziwnego
przybysza, nie miał w nich niczego do ostatniej chwili...
<br />
― Dobranoc ― Hannibal pochylił się ostrożnie, łapiąc bezwładne ciało, zanim uderzyło ono głucho o podłogę.
<br />
Nie potrzebowali zbędnych hałasów.
<br />
Jeszcze nie teraz.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-06-08, 00:45<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will mógł się tylko domyślać, że zaborczy Hannibal podąża jego tropem –
lub usiłuje. Jednak od tej chwili pytanie o młodego, podróżującego
samotnie Amerykanina powinno być już bezowocne. Ukradziona sukienka była
na niego wręcz za luźna w niektórych miejscach, gdyż tutejsze kobiety
charakteryzowały pełne kształty, ale przynajmniej nie przylgnęła do jego
ciała, by podkreślić jego niekobiecość. Odpowiednio przewiązana wraz z
kapeluszem odebrała mu płeć, a po całym dniu przebywania na słońcu jego
wrażliwa skóra spiekła się na tyle, że właściwie przestała przyciągać
spojrzenia nietypową bladością.
<br />
― <span style="font-style: italic;">To potrwa</span> ― usłyszał od Crawforda, gdy zatelefonował do niego ze stacji benzynowej.
<br />
― Jak to: potrwa? Jack. Wiem, że czeka mnie już tylko śmierć za to, co przez niego zrobiłem. Ale <span style="font-style: italic;">proszę</span>,
nie pozwól mu mnie dopaść. Chcę trafić przed sąd. Chcę procesu. Chcę
opuścić tę przeklętą wyspę, nie mogę tu zginąć. Czuję na karku jego
oddech, Jack. Nie rób mi tego.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Uspokój się, Will. Robię, co w
mojej mocy, by cię stamtąd wyciągnąć, ale to niemożliwe. Na Bungę można
dostać się tylko z Kauai. Tam jest lotnisko. Najwcześniej, Will,
dotrzemy do ciebie pojutrze, i to tylko, jeśli wylecimy dziś,
wypraszając z samolotu kilku bogu ducha winnych turystów. Najlepiej
byłoby, gdybyś sam dotarł na Kauai, stamtąd możemy cię…</span>
<br />
― To niemożliwe ― syknął młodzieniec. ― Niemożliwe, Jack. On właśnie
na to liczy, na pewno czyha na mnie w porcie. Zauważy mnie od razu.
Musicie po mnie przyjechać, odebrać mnie, ochronić.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Will. Opuścisz tę wyspę. Musisz tylko poczekać jeszcze dwa dni.</span>
<br />
― Nie mam gdzie spać. Chowam się, żeby nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wiem, że o mnie pyta. Już nie wiem, co mam robić.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Dwa dni. Kończę, Will. Jeżeli mamy cię wydostać, muszę powiadomić ludzi.</span>
<br />
― Dobrze… Jack.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Przy odrobinie szczęścia i on wpadnie w nasze ręce.</span>
<br />
― Akurat na to bym nie liczył.
<br />
<br />
Gdy udało mu się dodzwonić do Jacka następnego dnia,
mężczyzna był już na Kauai, czekając na poranny rejs. Umówili się w
porcie. Jeżeli uda mu się tam dotrzeć, Hannibal nie zaatakuje go w
tłumie ludzi na pobliskim rynku, nawet jeżeli rzeczywiście tam na niego
czyha. Będzie chciał dostać się na ten sam statek, by wymierzyć
sprawiedliwość, ale nie będzie mógł tego zrobić, jeżeli na pokładzie
będzie Jack i oddział SWAT.
<br />
Odziany w te same ubrania, w których uciekł z kryjówki Rozpruwacza, Will
zjawił się tam właściwie spóźniony, wiedząc, że Jack, jeśli przypłynął
(musiał, obiecał), nie pozwoli kapitanowi odpłynąć, dopóki on nie
znajdzie się na pokładzie. Powietrze pachniało rybami i solą, gdy
przedzierał się przez targowisko z duszą na ramieniu, kryjąc głowę pod
słomianym kapeluszem, by zanadto się nie wyróżniać, a jednocześnie
rozglądając niespokojnie na wypadek, gdyby miał tam być.
<br />
Statek naprawdę już czekał, wystarczy tylko do niego dotrzeć, nie
wpadając w ramiona tego, przed którym uciekał. Jeszcze raptem sto
metrów. To żaden problem pokonać taką odległość. Już niedaleko. Już
tylko pięćdziesiąt. Gdzie schowałby się, gdyby był Hannibalem i chciał
go upolować?
<br />
Zaczął się przeciskać między ludźmi opuszczającymi pokład i nagle – och,
kurwa – nagle go zobaczył. Ta zmęczona, poważna i niedogolona twarz
mignęła mu tylko przez chwilę, sekundę, może nawet nie, a jednak
zobaczył ją tak wyraźnie, jakby oglądał codziennie przez całe życie.
Minęli się właściwie ramię w ramię, zmierzając w przeciwne strony, ale
przeciągle spoglądając sobie w oczy.
<br />
Serce Willa szarpnęło się wściekle. Nie czekał na żadne działanie ze
strony Lectera. Rzucił się ku pomostowi prowadzącemu na pokład
straceńczym biegiem, tratując wzbudzonych ludzi. Przy barierce zobaczył
patrzącego na rynek z góry człowieka, który był zbyt muskularny na
zwykłego turystę – i wiedział, że to wypatrujący go człowiek Jacka.
<br />
Był uratowany. Uratowany… i całkiem pusty w środku.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-25, 01:51<br />
<hr />
<span class="postbody">
Dopiero później nadeszły takie dni, które pozwoliły mu wreszcie
zrozumieć, co oznaczało znajdowanie się w prawdziwym ukryciu - takim,
przy którym nie mógł sobie pozwolić na kolejne nowe życie i fałszywe
nazwisko, w którym nic nie było oczywiste i wygodne. Takim, które
obejmowało jedynie ciemność, chłód i samotność.
<br />
Nie było takiego miejsca, w którym nie znaliby jego imienia, czy twarzy -
Hannibal Lecter był najbardziej poszukiwanym człowiekiem na świecie i
musiał się z tym pogodzić (przynajmniej jeśli wciąż chciał, by jego
pozycja pozostawała niewiadoma dla agentów wydziału specjalnego).
<br />
Przychodziły takie wieczory, podczas których nabierał pewności, że
jednak nie chciał. Feralna ucieczka Willa Graham'a zabrała mu coś
więcej, niż ostatnią szansę na nowe, normalne życie - widok błękitnego
spojrzenia (prześladującego go tak często w jego snach), które za
chwilę zniknęło w gęstym tłumie innych oczu, uświadomiło mu, że bez
niego stał się znów niekompletny.
<br />
Filiżanka pękła, a z pyłu nie dało się zlepić choćby i dna - wszystko
leżało na ziemi, w rozsypce, porywane przez mocniejsze powiewy wiatru.
<br />
Ich jestestwa także zatarły się, mieszając ze sobą, jak ten pył -
granice przestały być nawet umownością, słowa pobrzmiewały nieskończonym
echem w czeluściach umysłu, obijając się boleśnie o ściany czaszki.
<br />
Wszystko, co kiedykolwiek uważał za święte, wszystko to, co trzymało go
niegdyś przy życiu, teraz przyczyniało się do jego upadku, do powolnego
znikania, rozpływania się w nicości.
<br />
Hannibal zamykał oczy i czuł, że tonął, ale wokół nie znajdowała się ani jedna deska.
<br />
Brzytwa? Ona, natomiast, czekała cierpliwie, tuż przy jego gardle.
<br />
I nocami odbijała się w niej wciąż twarz Willa Graham'a.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Dyszy ciężko, pot ścieka
wąskim strumieniem po pulsującej skroni - lawiruje zgrabnie w tłumie
ludzi, bojąc się (naprawdę się boi), że już teraz jest za późno, że nie
uda mu się go zobaczyć, dotknąć.
<br />
Jest przekonany o tym, że rozumie, co się właśnie dzieje - Will ucieka,
próbuje uciec i za chwilę mu się to uda, ponieważ Hannibal zawiódł. Nie
odnalazł go w porę, nie powiedział, nie pozwolił mu zrozumieć, że...
<br />
― To niebezpieczne ― słyszy za sobą stłumiony pomruk ― zaraz będą
się tu kręcili, o ile już teraz nie ma ich z nami. Nie wystawiaj się na
ich widok, będziesz...
<br />
Nie słucha jej. Will gdzieś tutaj jest, Hannibal wyczuwa go swoimi
wszystkimi zmysłami. Jest tutaj, chowa się przed nim, ale on go
znajdzie, tak jak znajdował go przez całe życie. Zdąży przed Jackiem i
wrócą do... pojadą gdzieś, gdzieś daleko przed siebie. Chiyoh, ona
powinna pamiętać, jak dostać się do starej posiadłości w Rumunii, był
tam całkiem przyzwoity dom, który...
<br />
Hałas potęguje odgłos wypływającego statku. Wypływającego? Nie, pozostawała wciąż jeszcze chwila. Ale niedługa.
<br />
Czuje na sobie odrażające łokcie i ramiona - ludzie atakują go ze
wszystkich stron, ale brnie przez to morze, mając nadzieję, że tak jak
ten statek i jemu uda się bezpiecznie dobić do portu.
<br />
W jednej chwili jego nadzieje stają się jedynie dowodem na to, jak
bezcelowo jest wierzyć, że ów niepozorna myśl może przerodzić się w coś
potężnego. To nie nadzieje doprowadziły ich, przecież, do tego miejsca.
To nie one sprawiły, że stał się tym, kim się stał. Nie one zapewniały
mu bogactwo i siłę. Nie one kładły swe dłonie na wszystkich tych
osobach, które dziś urzędowały już tylko jako wspomnienie po wyśmienitej
kolacji.
<br />
Odwraca się gwałtownie, imitując bezbłędnie sytuację, w której zapomina
wziąć czegoś z samochodu. Za chwilę wróci w to miejsce, on, zupełnie
niepozorny człowiek niemający czegokolwiek do ukrycia.
<br />
Musi szybko opuścić to miejsce, agenci w każdej chwili mogą zdać sobie sprawę z tego jak znajomo wygląda jego twarz.
<br />
I wtedy go zauważa - a raczej zauważa błękitne spojrzenie. I świat
przestaje na chwilę istnieć, a czas płynąć, hałasy dobiegają do niego
jak zza tafli szkła. Ma ochotę wyciągnąć swą dłoń, ale nie zrobi tego,
ponieważ nie może. Jeśli wykona jakikolwiek nieostrożny ruch, wszystko
to, o co tak długo walczył, obróci się w proch.
<br />
Chwila mija jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - czas rusza
ponownie, tak samo jak ruszają długie nogi Willa Graham'a. Ten pędzi
przed siebie ile sił w nogach i znika na statku, a Hannibal...
<br />
Hannibal zostaje sam. </span>
<br />
<br />
Nie był pewien co go zbudziło - czy był to odgłos wznoszonego
szlabanu, wysokiego gwizdu, czy zgrzyt starych cegieł i kiepsko zbitych
desek, poruszających się nad jego głową ilekroć w okolicy przejeżdżał
pociąg?
<br />
A może to kolejny sen? Pod powiekami wciąż tańczyły mu wymowne obrazy
(błękit, nieskończone morze błękitu), w umyśle pobrzmiewało echo
odległych słów, coś jak...
<br />
Wyciągnął dłoń po pilota, wciskając uparcie jeden z paru startych
guzików - telewizor udało mu się uruchomić dopiero za czwartym
podejściem, ale to wcale nie psuło mu jeszcze humoru.
<br />
Była godzina ósma piętnaście i już za chwilę w każdej stacji nadawane miało być sprawozdanie z procesu Willa Graham'a.
<br />
Procesu, który ciągnął się już od wielu nieznośnych tygodni i
przechodził przez media w towarzystwie szumu tak wielkiego, że z całą
pewnością można go było nazwać największym i najgłośniejszym wydarzeniem
roku.
<br />
Hannibal był za to wdzięczny losowi - codziennie wysłuchiwał na swój
temat najróżniejszych opinii (w której dominowały, rzecz jasna, paskudne
kłamstwa) i dowiadywał się o coraz nowszych zbrodniach, których nigdy
nie popełnił, ale rozumiał gdzie miało to swoje podłoże. Najważniejsze
było jednak to, że w ten sposób mógł jakkolwiek kontrolować to, co
działo się z Willem.
<br />
Choć "kontrola" była tu może zbyt mocnym słowem - doktor Lecter łudził
się jedynie czasem, że wszystkie te strzępki informacji dawały mu wciąż
czas do podjęcia ostatecznej decyzji.
<br />
Wcześniej myślał, że to będzie znacznie łatwiejsze - że uda mu się
obmyślić plan działania w ciągu paru chwil, wprowadzając go w życie wraz
z kolejnym zawieszonym procesem, ale...
<br />
Gdy nie miał do dyspozycji wszystkich środków i kontaktów, którymi
dysponował zazwyczaj, wszystko stawało się o wiele trudniejsze, niż mógł
się tego spodziewać.
<br />
W ten sposób utknął w miejscu, o którego istnieniu wolał nawet nie
myśleć, nienawidząc swojego życia coraz bardziej i bardziej z każdym
mijanym dniem.
<br />
Ale coś trzymało go jeszcze przy woli życia, przy postanowieniu walki.
<br />
Nie od razu zrozumiał powody, dla których Will Graham zezwolił na to, by
podczas udostępniania fragmentu procesów nie cenzurowano jego twarzy.
Spoglądał na pełne wargi i wyraźnie zarysowaną linię szczęk, wsłuchiwał
się w tak dobrze sobie znany ton głosu, wyłapywał najmniejsze nerwowe
tiki i mikro-drżenia powiek.
<br />
I któregoś razu błękitne tęczówki zwróciły się wprost w kamerę, spoglądając prosto na niego, poczuł to bardzo dokładnie.
<br />
I już wiedział. Wiedział, co miał robić.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-25, 02:36<br />
<hr />
<span class="postbody"> Tak właściwie to nie zależy mu już… na niczym.
<br />
Trwa w jakiejś apatii, w stanie zawieszenia między życiem, o które tak
desperacko walczył, uciekając ze szponów kanibala, a śmiercią, która tak
go przerażała, wcześniej, gdy biegł jak najszybciej, byleby tylko nie
mógł go już dosięgnąć.
<br />
Patrzy w ciemność pod powiekami i widzi jego twarz, za każdym razem,
codziennie, dziesiątki razy w każdej minucie, tysiące w ciągu godziny.
<br />
Tę zmęczoną, zniszczoną twarz, te zapadnięte, poważne oczy, które
spojrzały na niego wtedy, w tłumie, gdy jego jedynym celem było
znalezienie się już na statku.
<br />
Ten widok zniszczył wszystko. Wyrył się w jego pamięci i nie chciał odejść. Nic nie mogło pomóc.
<br />
Dlaczego przyspieszył, zamiast cofnąć się, chwycić go za koszulę na
szerokiej piersi, zamknąć oczy i pozwolić, by działo się cokolwiek…
<br />
Niechby go rozpłatał, niechby zabił, czyż nie wywalczył sobie tego prawa
przez te wszystkie lata; prawa, które Will złośliwie zapragnął mu
odebrać, ponieważ inaczej to sobie wyobrażał.
<br />
― …<span style="font-style: italic;">a więc Hannibal Lecter odurzył
pana i nakłonił do popełnienia wszystkich tych czynów. Czy oskarżony
zgadza się z tym? Proszę oskarżonego. Potwierdza pan?</span>
<br />
― Tak… ― mówią jego usta, a on otrząsa się, mrugając i rozglądając
się ospale dokoła. To sala sądowa, przed sobą widzi obiektyw kamery, po
lewej stronie podstarzały sędzia usiłuje przebić się przez zamgloną,
szarą barierę myśli.
<br />
― Jeśli tak, jak wyjaśni pan incydent ze szpitala w Baltimore? Nie
był pan pod wpływem środków odurzających, a jednak przywitał pan
Rozpruwacza, można by rzec, z otwartymi ramionami.
<br />
― Mm. ― Will przymyka oczy, jakby go zemdliło. Zaciska wychudłe,
skute kajdankami dłonie. Potem bierze głęboki wdech i spogląda na Jacka
Crawforda, który siedzi tam, wśród widzów, patrzy, czeka, wspiera, nawet
pomimo tego, czego się dopuścił. ― To… nie tak.
<br />
― Nie tak? ― Sędzia marszczy krzaczaste brwi.
<br />
― Nie. Ja ― zaczyna i czuje, jak drżą mu wargi ― kocha…łem tego człowieka.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">WILL GRAHAM: MIŁOŚĆ KANIBALA</span>, krzyczą nagłówki. <span style="font-style: italic;">GRAHAM POTWIERDZA: MIAŁ ROMANS Z LECTEREM!</span>
<br />
Wielkie, czerwone litery biją Willa po oczach, choć już dawno zabrano
sprzed nich gazety. Jack Crawford siedzi naprzeciwko niego ze
zmartwionym wyrazem twarzy.
<br />
― Nie wiem, czy to było konieczne, Will. Mówić coś takiego. Nie pomogło ci.
<br />
― Dość kłamstw ― wzdycha młodzieniec. ― Dość tego.
<br />
― Powoli kończą się nam możliwości. Nie powinieneś był komplikować
sprawy. Trzeba było trzymać się pierwszej wersji, którą ustaliliśmy,
Will. Do czego ty dążysz? Myślałem, że chcesz przeżyć, zacząć…
<br />
Will parska niewesołym śmiechem.
<br />
― Jestem zmęczony ― mówi cicho. ― Zmęczony, Jack. Nie daję rady.
<br />
― Zorganizujemy ci pomoc psychiatryczną. Zorganizowalibyśmy, gdybyś tylko się postarał, gdybyś… Will, gdybyś nie negował…
<br />
― Nie mogę wyjść na wolność. Wtedy mnie zabije ― przerywa
młodzieniec. ― Nie ukryję się przed nim, Jack. Nie, dopóki wie, że żyję.
Muszę umrzeć.
<br />
― Will.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Chcę </span>umrzeć.
<br />
Jack przymyka oczy, na chwilę chowając twarz za splecionymi dłońmi. Trwa
tak, w głębokiej zadumie, wsłuchując się w tykanie zegara w pokoju
spotkań, i cichy szczęk łańcucha towarzyszący każdemu oddechowi Grahama.
<br />
― Zobaczę, co zdołamy zrobić ― orzeka w końcu. ― Niewiele innego nam
teraz pozostaje. Chciałbym wiedzieć tylko jedną rzecz, Will. ― Spogląda w
błękitne, przyćmione dziwnie oczy. ― Co cię skłoniło, żeby… na litość
boską… ― Kręci głową.
<br />
― Żeby sypiać z Lecterem? ― młodzieniec spogląda w bok, zagryzając
drżącą wargę. ― Żałosne pytanie, Jack. To piękny mężczyzna.
Najpiękniejszy.
<br />
Jack wygląda, jakby został uderzony w twarz. Ledwo do niego dociera
absurd tego wyznania. Miał Willa za zupełnie, zupełnie inną osobę.
Wiedział, że jego relacja z Lecterem jest specyficzna – ale nie
przewidział, że poszła w <span style="font-style: italic;">takim</span>
kierunku. Wypierał to z siebie mimo oczywistych sygnałów ze wszystkich
stron, jak ojciec, który za wszelką cenę chce uważać swoje dziecko za
normalne. Mimo to nie potrafi go odtrącić. Nie w takiej chwili. W jakiś
sposób kocha Willa Grahama. Nie może znieść myśli, że mogłoby go
zabraknąć.
<br />
<br />
To, o jakie nazwisko prosi go jego przyjaciel, jest kolejnym szokiem.
<br />
― Ava Barlow? ― Jack marszczy brwi, na początku biorąc to za żart.
Ale Will nie wygląda, jakby żartował. Will od dawna nie wygląda na
osobę, która mogłaby powiedzieć coś wesołego. ― Nie wiem, czy to dość
niepozorne nazwisko dla mężczyzny.
<br />
― Nie mogę być mężczyzną ― pada natychmiast odpowiedź, która zupełnie
zbija z tropu Jacka Crawforda. ― On będzie szukał mężczyzny, Jack.
Myślisz, że w jaki sposób udało mi się przed nim ukryć na tak małej
wyspie?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-25, 03:37<br />
<hr />
<span class="postbody">zdublowało, to wkleję rogacza może
<br />
<img alt="" border="0" src="https://p.gg.pl/p/d/q0rOXWR8G8BJqkrOXWR0L0w/Schowek-47(1).png" /></span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-25, 03:39<br />
<hr />
<span class="postbody">
― To będzie kosztowało ― mężczyzna zamyślił się na chwilę,
zacierając zziębnięte dłonie ― czterysta pięćdziesiąt dolarów.
<br />
Hannibal pochylił się delikatnie i odliczył starannie banknoty,
rozdzielając je w skórzanym portfelu na równą sumę. Ich zawartość
kurczyła się powoli, lecz bezlitośnie i wiedział, że już niedługo będzie
musiał pomyśleć o użyciu środków drastycznych, zwierzęcych i
napawających go obrazą, by w dalszym ciągu mógł realizować swój plan.
<br />
Poprawił kołnierz płaszcza tak, by śnieg nie osiadał mu już na nagiej
szyi - to zabawne, ale takie wędrówki bez szalika przywodziły mu
mimowolnie na myśl pewną deszczową noc w Baltimore, gdy wydawało mu się
(jakiż był głupi), że po raz ostatni w życiu oglądał twarz Willa
Graham'a.
<br />
Teraz, gdy o tym rozmyślał, wydawało mu się to zabawne - jego własna
bezmyślność, coś, co niegdyś wydawało mu się absolutnie niemożliwe do
pojęcia.
<br />
Minąwszy wielobarwne stoiska i wystawy sklepowe, zadbał o to, by
zachować odpowiednią postawę - zgarbiony i z pochyloną głową wychodził
naprzeciw śnieżycy, wyławiając kątem oka to dobrze znane, niezbicie
przepiękne oblicze. Tego ranka w wiadomościach huczało od plotek na
temat zbliżającego się wielkimi krokami wyroku. Wyroku, który miał
brzmieć w niemożliwy do zaakceptowania sposób i który Hannibal miał
zamiar udaremnić.
<br />
Najpierw musiał jednak przyjrzeć się znacznie uważniej całej tej sprawie
- wiedział bowiem, że Jack nie potrafiłby dopuścić tak łatwo do tego,
by wyrządzono krzywdę jego jedynemu prawie-synowi - ten wielki mężczyzna
był w stanie zrobić dla Willa o wiele więcej, niż ktokolwiek mógłby się
tego spodziewać. Zwłaszcza w takiej chwili, gdy po śmierci swej drogiej
małżonki chcąc - nie chcąc, został całkiem sam.
<br />
Nie pozwoli na to, by uśmiercili jego drogiego złotego chłopca. We
wszystkim tym musiał być jakiś podstęp, coś co miało odwieść od Willa
samego Hanibala i och, dobrze o tym wiedział.
<br />
Nie umiał tylko jeszcze zrozumieć co miało się wydarzyć "po"jego domniemanej śmierci i to to męczyło go najbardziej.
<br />
Nie jadł wiele - odkąd jego budżet został żałośnie
ograniczony, starał się zadowalać tym, co otrzymywał, ale nie potrafił -
jego zmysły odrzucały z obrzydzeniem wszystkie te wstrętne pomyje bez
smaku, które niektóre zgubione istoty ośmielały się nazywać jedzeniem.
Nie wiedział, nie potrafił zrozumieć <span style="font-style: italic;">jakim cudem</span> mogło się im wydawać, że jakakolwiek istota zasłużyła sobie na takie traktowanie.
<br />
I schudł, oczywiście, że schudł - zniknęły jego imponujące mięśnie, a
przynajmniej ich część, ale trzymał się jeszcze. I potrafił być
nieznośnie szybki i nieprzewidywalny, zdecydowanie. Pozwolił sobie się o
tym przekonać parę dni później, gdy późnym wieczorem opuścił swoje
zatęchłe mieszkanie w poszukiwaniu szansy na zdobycie odrobinę gotówki
i... czegoś smacznego do jedzenia.
<br />
Idealnym kąskiem okazała się niewysoka kobieta przed trzydziestką -
zadbana spacerowiczka, wędrująca przez śniegi ze swoim ogromnym
syberyjskim psem, cieszącym się zapewne pogodą jak niczym innym na
świecie.
<br />
Wystarczyło jedno cięcie, by zaskoczona dama upadła u jego stóp,
kierując nierozumiejące spojrzenie na jego twarz. Jak wielkie musiało
być jej zaskoczenie, gdy zrozumiała kto taki pozbawił ją życia. Musiała
widzieć ów twarz setki razy jeszcze tego samego dnia - były teraz
przecież w każdym miejscu.
<br />
Potwór, który rozkochał w sobie agenta FBI. Zimnokrwisty morderca,
demoniczny kochanek - tyle przydomków zyskał w ciągu ostatnich dni od
prasy, że ciężko było mu je już naliczyć.
<br />
I nienawidził ich, gardził nimi. Nigdy nie pragnął, by jego wielkość
definiowana była przez typowo zezwierzęcone instynkty. Nigdy nie chciał
też trafić na łamy typowo plotkarskich magazynów.
<br />
Jakiż to był odrażający, pozbawiony kultury światek - jeśli Hannibal
rozmyślał o osobach, które z jakiegoś powodu nie zasługiwały na miejsce
na ziemi, od razu na myśl przychodzili mu nieznośni reporterzy (czerwone
ciało panny Lounds i kształtne pośladki, odznaczające się przez
skórzane spodnie).
<br />
Pies za późno zwrócił uwagę na to, że tajemniczy mężczyzna podnoszący
jego właścicielkę z ziemi nie był dobrym człowiekiem - kiedy czworonóg
powrócił na miejsce, w którym rozciągała się kałuża krwi, Hannibal
znajdował się już daleko stamtąd, ciągnąc ciało w kierunku dziwnie
uchylonego okienka piwnicznego.
<br />
I tej jednej nocy na jego stole gościła prawdziwa uczta - wśród blasku
paru tanich świec i na talerzu, któremu daleko było od porcelany, po
całym mieszkaniu roztaczał się zapach przypiekanego mięsa, słodkich
ziemniaków i żurawiny, a na zmęczonym obliczu na krótką chwilę zagościł
znów uśmiech.
<br />
<br />
― Musi mi pan wybaczyć, ale nie mam pojęcia ― Amelie
westchnęła smutno, spoglądając na niego z wyraźnym zakłopotaniem ― wiem
jedynie, że wyjeżdża z miasta i, że Jack Crawford wręczał mu jakieś
dokumenty. W jego domu nie ma psów, nie ściągał ich też wcześniej. Nie
wiem jakim porusza się samochodem. Nie wziął z szafek swych ubrań,
nie...
<br />
― Nie będzie ich teraz nosił ― wymruczał spokojnie, uśmiechając się
tak, jakby rzeczy, o których opowiadała mu agentka wcale nie wprawiały
go w dyskomfort. Ale ona dobrze wiedziała, że prawda przedstawiała się
zupełnie inaczej; odkąd widzieli się ostatnim razem Hannibal znowu
schudł, a na jego twarzy pojawiły się kolejne zmarszczki. Skóra twarzy
była niezdrowo blada, a pełne wargi niemalże sine. Gęste włosy
poprzeplatały gęsto wstęgi siwizny, oczy były dziwnie wygasłe, jakby
przysłaniała je ściana mgły.
<br />
I za każdym razem gdy się widzieli, nie otrzymywał dobrych wiadomości, a
jednak przychodził tu za każdym razem, stawiał się, pytał i prosił o
kolejne przysługi.
<br />
Nie miała w sobie śmiałości, by odmówić mu pomocy - właściwie (ryzykując
swoją karierę zawodową i wszelką wolność) proponowała mu ją sama z
siebie, gotowa zrobić wszystko, by tylko jakoś ulżyć temu zmartwionemu
człowiekowi.
<br />
Kiedy z nim rozmawiała, nie potrafiła uwierzyć w to, że naprawdę uczynił
te wszystkie krzywdy, o której mówiono w telewizji. Człowiek tak
kulturalny, tak... czarujący, miałby zabijać z zimną krwią niewinnych
ludzi? Może to wszystko było jedynie nieporozumieniem, jakimś paskudnym
zbiegiem okoliczności albo intrygą? Tyle się o tym mówiło w
wiadomościach, może stali za tym politycy?
<br />
― Tak myślę ― przyznała, przestępując z nogi na nogę, gdy mróz stawał
się powoli nieznośnie dotkliwy ― jest jeszcze coś, o czym powinien pan
wiedzieć.
<br />
Na zmęczone oblicze wstąpił wyraz zainteresowania, ale Amelie wiedziała,
że w rzeczywistości jest to zręcznie skrywana ekscytacja i... nadzieja.
To właśnie ona najbardziej chwytała ją za serce - fakt, że pan Lecter
wciąż wierzył, że uda mu się odzyskać Willa Graham'a i...
<br />
To było tak niedzisiejsze. Kochać kogoś do takiego stopnia, do szaleństwa.
<br />
― Will Graham <span style="font-style: italic;">przyznał</span> się do
popełnianych przez państwa morderstw. Media zręcznie to zatuszowały, ale
dokumenty mówią same za siebie. Każde jedne morderstwo, panie Lecter.
Czy to oznacza, że... ― urwała, chrząkając z wysiłkiem. Nagle pytanie
cisnące się jej na usta, wydało się zupełnie nieważne. Ciekawość
stanowiła pierwszy krok do piekła, prawda? ― Do widzenia ― dodała więc
pośpiesznie, kierując się do opuszczonego przed chwilą samochodu ―
wszystkie dobrego.
<br />
Nie wiedziała co w nią wstąpiło, gdy w przypływie głupiego impulsu
objęła go krótko ramionami, przyciskając wargi do szorstkiego policzka.
Odchodząc w stronę parkingu, czuła się dziwnie pusta w środku. A więc to
naprawdę był ostatni raz kiedy go widziała - to było wręcz
nieprawdopodobne.
<br />
Wsiadła za kierownicę, od razu włączając silnik i ogrzewanie. Tegoroczna
zima była potwornie sroga i nie chciała im odpuścić, mimo środka marca.
Obawiała się, że musiała odłożyć plany co do wymiany opon.
<br />
Bardzo powoli uniosła głowę i przesunęła spojrzeniem po wstecznym
lusterku - kiedy dotarła nim do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą
rozmawiała z Hannibalem, mężczyzny już tam nie było.
<br />
Czasami przerażał ją swoją umiejętnością do rozpływania się w powietrzu.
Gdyby nie doświadczyła jego obecności na własne oczy, nigdy w życiu nie
powiedziałaby, że miała z nim do czynienia zaledwie przed paroma
minutami.
<br />
Wzdychając pod nosem uruchomiła radio i zanuciła popową piosenkę, wykręcając w główną ulicę, prowadzącą do autostrady.
<br />
I nie mając pojęcia o tym, że na tylnym siedzeniu podróżował z nią pasażer.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-25, 22:06<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wyrok śmierci dla Willa Grahama, partnera Rozpruwacza z Chesapeake.
Tylko o tym słyszy się w mediach ostatnimi czasy. Will Graham, znany
również jako jeden z Krwawych Małżonków, ma zostać uśmiercony poprzez
wstrzyknięcie trucizny. Wyrok ma się odbyć z samego rana w połowie
marca. Tego dnia przed Zakładem Karnym w Baltimore gromadzą się setki
złaknionych sensacji fotoreporterów.
<br />
― Panie Crawford. Panie Crawford! Will Graham był od wielu lat pana bliskim współpracownikiem, jak pan to skomentuje?
<br />
― Czy FBI wiedziało, z kim ma do czynienia?
<br />
― Co z Hannibalem-Kanibalem? Czy znane jest miejsce jego pobytu?
<br />
― Jak doszło do zatrzymania Willa Grahama?
<br />
― Czy Hannibal Lecter porzucił Willa Grahama na widok policji?
<br />
― Agencie Crawford!
<br />
Jack strzepuje z ramienia płatki śniegu, mijając bez słowa wyciągnięte w
jego stronę mikrofony. Pusty wzrok utkwiony ma w drzwiach gmachu.
<br />
― Will Graham był pańskim przyjacielem. Czy uważa pan, że…
<br />
To tylko złudzenie – to musi być złudzenie – ale przez chwilę w tłumie
widzi twarz wścibskiej Freddie Lounds. Martwej od tak dawna. Martwej, bo
nie zapewnił jej bezpieczeństwa. Jack ma wiele osób na sumieniu. Jego
sumienie dźwiga ciężar, którego nie jest i nigdy nie będzie w stanie się
pozbyć. Ciężar wspomnień, niedotrzymanych obietnic, wykrzyczanych i
przemilczanych zarzutów. Ciężar wyrzutów sumienia.
<br />
To przez niego Will Graham stał się mordercą. Bo nie chciał go
wysłuchać, gdy był na to czas. Bo nie zabił Hannibala Lectera, kiedy
miał okazję. Bo niczego się nie nauczył. Bo wciąż śledztwa były
ważniejsze niż zdrowie jego drogiego chłopca.
<br />
Dziś jest mu winien tę ostatnią przysługę, jakakolwiek by nie była i
jakiekolwiek konsekwencje nie byłyby z nią związane. Jest mu winien
wolność, nowe życie, ostatnią szansę, ostatni raz.
<br />
Wchodzi do zakładu, wielkie drzwi zamykają się za jego plecami i wrzaski
reporterów wreszcie cichną. Cichnie wszystko. Jack Crawford zostaje sam
na sam z brzmiącym w uszach spokojnym rytmem serca.
<br />
Will czeka na górze, przypięty do krzesła. Dochodzi ósma – za chwilę wszystko się skończy i zacznie od nowa.
<br />
<br />
Cały świat będzie miał okazję patrzeć, jak Will Graham żegna
się z życiem, ponieważ na salę w takich przypadkach mają wstęp wybrani
dziennikarze. Wyrok jest publiczny, a Amerykanie mogą z ulgą przyglądać
się, jak ich kraj staje się bezpieczniejszym miejscem dla nich i ich
bliskich.
<br />
Podczas podłączania wenflonu do przegubu przypiętego do fotela
młodzieńca na okrągłej, przypominającą arenę sali panuje całkowita
cisza. Will opiera się i oddycha głęboko i coraz szybciej, nie
otwierając oczu.
<br />
Nie ma pewności, czy Jack kontroluje sytuację – nie widzi go ani wśród
ubranych na biało pracowników, ani na balkonach, wśród dziennikarzy i
innych obserwatorów. Nie wie, jaki środek znajdzie się za chwilę w jego
żyłach, dlatego to wszystko wygląda tak wiarygodnie.
<br />
― Mmh… mm… ― mamrocze, krzywiąc się, kiedy wenflon zostaje
przyklejony do jego skóry. Wciąż nie lubi igieł. Wciąż tak bardzo się
boi. Jest mu słabo, zanim jeszcze jakikolwiek przewód zostaje podłączony
do wenflonu. Potem, gdy do żył dostają się środki znieczulające, robi
się jeszcze gorzej, jeszcze bardziej mgliście. Drobne zamieszanie słyszy
jak spod wody.
<br />
― …problem, doktorze. Proszę, musi pan… podejść.
<br />
Doktor wykonujący wyrok prostuje się znad przegubu Willa Grahama i
spogląda w stronę podwójnych drzwi, przy których stoi wyraźnie
przestraszony pracownik zakładu.
<br />
Po chwili wahania opuszcza salę, zostawiając Willa Grahama samego,
obserwowanego przez dziesiątki par oczu z otaczających go oszklonych
balkonów.
<br />
Siedzi nieruchomo, a świat wiruje, choć nie podano mu zupełnie nic, i
twarze w oknach wydają się upiorne: Alana? Freddie Lounds? Molly…
<br />
Zapłakana kobieta przyciska dłonie do szyby.
<br />
Biedna Molly. Nigdy nie zasłużyła na to wszystko. Nigdy nie powinien był…
<br />
Słyszy jakieś krzyki. Czy to Jack? Czy to głos Jacka?
<br />
― Mmm… ― mamrocze słabo, czując szarpnięcie w piersi, które towarzyszy nagłemu zrozumieniu.
<br />
Hannibal.
<br />
To Hannibal jest przyczyną zamieszania.
<br />
Hannibal Lecter.
<br />
Mruga ospale i porusza się niespokojnie w fotelu.
<br />
Hannibal jest tutaj, tuż obok. Nie pozwoli im zrobić mu krzywdy. Tylko
on ma prawo odebrać mu życie. Tylko on, i to wydaje się takie właściwe.
<br />
Ale w jaki sposób ten człowiek wdarł się tu, do najpilniej w tej chwili
strzeżonego zakładu… Ileż zaryzykował – z głupoty, z głupiej dumy, z
głupiego postanowienia, że to on, i nikt inny, będzie jego katem.
<br />
<span style="font-style: italic;">Kończą ci się pomysły.</span> Twoje
przedstawienie dobiega końca. Jesteś gotów zniszczyć siebie, niszcząc
mnie. Szukasz dla nas zakończenia. Odkąd pochowałeś myślami Amaury’ego…
Nie zależy ci już, by to ciągnąć. Chcesz tylko własnoręcznie poodcinać
sznureczki swoich marionetek. Robiłeś to konsekwentnie od lat. Wszystkie
kukiełki są już martwe. I został tylko Jack. I ja.
<br />
― Mmm.
<br />
Czas tak bardzo się dłuży. Gdzie oni są? Gdzie są wszyscy?
<br />
<br />
― To… ślady walki?
<br />
― Nie ― odpowiada szorstko Jack Crawford, który zamiast na salę
egzekucyjną, trafił do chłodni – na miejsce niedawno popełnionej
zbrodni. Ściska w rękach pistolet, uważnie lustrując niewielkie
pomieszczenie, a w końcu przyglądając się zwłokom. ― To nie są ślady
walki. Wlazł tutaj i celowo zniszczył zbiorniki z trucizną ― wyrokuje z
przekonaniem, patrząc na szczątki fiolek i mocząc podeszwy ciężkich
butów w płytkiej kałuży toksycznej substancji. ― Kiedy to odkryliście?
<br />
― Przed chwilą ― mówi roztrzęsiony pracownik zakładu. ― Kiedy pan przyszedł, dopiero mówiłem o tym doktorowi.
<br />
― To pan go znalazł?
<br />
― Tak. Chwilę temu…
<br />
― Nie widział pan nic podejrzanego? Żadnej osoby?
<br />
― N-nie. Nikogo tu nie było. Powinien być tylko Marcus, ale on… Kiedy wszedłem…
<br />
― Przyślijcie natychmiast wsparcie na trzecie piętro do chłodni ―
mówi Jack Crawford do mikrofonu krótkofalówki. ― Ale nie ruszajcie
nikogo spod sali egzekucyjnej! On będzie chciał się tam teraz dostać!
<br />
<br />
Gdyby w żyły Willa Grahama miała zostać wstrzyknięta
trucizna, do egzekucji by nie doszło: cały jej zapas został zniszczony.
Hannibal Lecter dopiąłby swego – wykonanie wyroku zostałoby odroczone, a
on miałby czas, by ratować swojego chłopca. Dla młodzieńca przygotowano
jednak inną mieszankę, a na tej Lecter nie miał możliwości położyć rąk,
gdyż nie było jej w chłodni. Przywieziono ją z zewnątrz i przemycono na
salę pod fałszywą etykietą.
<br />
Egzekucja nie zostaje zatem wstrzymana. Siły specjalne obstawiają salę,
odcinając do niej dostęp każdej osobie, która mogłaby spróbować teraz
tam wejść, a zarazem chroniąc obserwatorów i pracowników zamkniętych w
jej obrębie przed poszukiwanym intruzem.
<br />
Do przewodów podłączona zostaje kroplówka i Will patrzy na skraju
przytomności, jak żółta substancja płynie powoli ku jego dłoni.
<br />
Jest przygaszony, ma problemy ze skupieniem myśli i z odczuwaniem
czegokolwiek, ale czuje coś dziwnego w powietrzu. Wie, że coś się
dzieje, i nagle wzdryga się, zaskakująco świadomy, ogarnięty czystym
przerażeniem.
<br />
― H-Hannibal. Hannibal. HANNIBAL! ― zaczyna wrzeszczeć na całe
gardło, napinając się w sztywno trzymających go pasach. Wszystko się
nagrywa. ― HANNIBAL! N-nie chcę umierać, HANNIBAL! HANNIBAL, GDZIE
JESTEŚ?! GDZIE JESTEŚ?! Gdzie…
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">OSTATNIE SŁOWA WILLA GRAHAMA: HANNIBAL, GDZIE JESTEŚ? Czy liczył na pomoc</span>, zapytuje jeden z nagłówków już następnego ranka. <span style="font-style: italic;">Tajemniczy zgon przed egzekucją GRAHAMA. Świadek: LECTER był w środku</span>, informuje inny.
<br />
Jest o czym pisać. Zginął niewinny człowiek, choć opinia publiczna ma na
ten temat wiele sprzecznych informacji; nikt nie potwierdza ich
oficjalnie. Oficjalnie potwierdzona jest natomiast śmierć Willa Grahama.
Prawie wszędzie można zobaczyć ostatnie chwile jego życia; i prawie w
każdej gazecie są jakieś zdjęcia.
<br />
Czasy są bezlitosne. Sensacyjne wieści obiegają świat w okamgnieniu, a
śmierć jednego z Krwawych Kochanków jest największą sensacją ostatnich
czasów. Żyje nią cały świat. Cały świat żyje śmiercią.
<br />
A Ava, Ava przegląda prasę z dala od epicentrum wydarzeń, z pewnym
wstydem wracając myślami do swego panicznego nawoływania w chwili, gdy
była pewna, że zaglądająca jej w oczy śmierć nie ma zmęczonej twarzy
Hannibala Lectera.
<br />
<br />
Czy to wszystko ma w ogóle jakiś sens?
<br />
Jest w Paryżu i jest zupełnie sam. Przedłuża swoją agonię – może trzeba
mu było skonać, kiedy był na to czas, zamiast prosić Jacka o nowe imię.
<br />
Trudno jest przyzwyczaić się do funkcjonowania jak kobieta, trudno jest
przeżyć w obcym kraju, trudno znaleźć sobie zajęcie, trudno odważyć się
wyjść na zewnątrz z twarzą, którą zna cały świat, nawet jeśli ukrytą pod
makijażem.
<br />
A Hannibal Lecter? Gdzie jest Hannibal Lecter? Jak zareagował? Co zrobił? Co teraz robi?
<br />
Will wzdryga się lekko i ogląda za siebie na dźwięk uderzających o siebie, wiszących w przejściu koralików.
<br />
― Mimo wszystko nie spodziewałem się ― mruczy Amaury, zaczepiając je
niedbale o wystający ze ściany hak ― że spotkamy się w zaświatach.
<br />
― Tylko na chwilę ― odpowiada Will, marszcząc brwi pod jego spojrzeniem. ― Co?!
<br />
― Spodobałbyś mu się ― odpowiada chłopak, uśmiechając się pod nosem. ―
Pięknie wyglądasz w tym wydaniu. Teraz już wiem, dlaczego wybrał
ciebie.
<br />
― Nic nie wiesz. Nic, Amaury. <span style="color: grey;">U know nothing Jon Snow.</span>
<br />
― Podobno dziś w nocy ktoś rozkopał grób Willa Grahama i zbezcześcił
jego zwłoki. ― Amaury wsuwa do ust cygaretkę, opierając się z gracją o
ścianę, i wyciąga z kieszeni białego szlafroczka zapalniczkę. ―
Zastanawiam się, kto mógł to zrobić?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-26, 01:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Postać obraca się niespokojnie w prześcieradłach, wystawiając spod nich
jedno z szerokich ramion. Ciszę przerywa jedynie odgłos śnieżycy,
szalejącej za małym oknem - białe, grube płatki uderzają o nie zaciekle,
zupełnie jakby chciały przebić się na drugą stronę.
<br />
Oddech śniącego jest tak spokojny, że z łatwością można by pomyśleć, że
nie męczyły go żadne koszmary. Prawda leży jednak po przeciwnej stronie;
Hannibal śni sen tak okropny, że gdyby tylko miał możliwość, zapłaciłby
każde pieniądze, by się z niego uwolnić.
<br />
Ale nie może, oczywiście - minuty włóczą się niemiłosiernie, wysysając z
niego resztki energii niczym ogromne pijawki, a on pozwala im na to,
nie mając już innego wyjścia.
<br />
I każda z pijawek ma inną twarz, choć łączy je właściwie coś wspólnego -
wiszą nad nim, szczerząc swoje ostre zębiska, a on powtarza ich
straszliwe imiona, starając się zagłuszyć rozpaczliwe wołanie, wołanie o
pomoc, którego (jest tego pewien) miał już nie zapomnieć do końca
życia.
<br />
Tiopental. Pankuronium. Chlorek potasu. Tiopental. Pankuronim. Chlorek potasu.
<br />
Will Graham nie żyje.
<br />
<br />
Przyzwyczaja się z wolna do swojego trybu życia - w skórzanym
pasku dorabia dziurkę pomiędzy ostatnią, a przedostatnią (zabieg ten
zostaje przez niego starannie zaaranżowany podczas jednego z majowych
poranków), używa brzytwy do golenia dwa razy w tygodniu, pija kawę
parzoną z ziaren ponadprzeciętnej jakości i...
<br />
Rutyna pozwala mu nie myśleć o rzeczach, które przypominają mu o
bezcelowości jego istnienia. Nocami leży jednak w pustym i zimnym łóżku i
stara się to wszystko poskładać w taki sposób, aby ów cel pojawił się
nagle w jego głowie, niczym jedno ze spektakularnych objawień, które
zwykły gościć w zdolnym umyśle jeszcze nie tak dawno temu.
<br />
Długo pozostaje jedynie skorupą, swoim własnym cieniem - nie spotyka się
z ludźmi, nie ogląda telewizji, nie czytuje gazet. Zadowala się jedynie
starymi książkami i artykułami ulubionych autorów. Filozofia prowadzi
go swoimi prawdami przez nieistniejące wymiary, jaśminowa herbata
pozwala wyciszyć umysł.
<br />
Dryfuje - utrzymuje się na powierzchni przez krótką chwilę tylko po to,
by móc znów opaść na samo dno. Czasami osuwa się tam z zamkniętymi
oczami, zamknięty na wszystko to, co go otacza. Innym razem otwiera je
szeroko i zatapia się w błękicie, pozwalając sobie wierzyć, że...
<br />
Nigdy nie sądził, że przyjdzie taki dzień, kiedy jego życie stanie się
jedynie egzystencją - pustą i smutną. Przesyconą samotnością tak wielką,
że w końcu mit legendarnej duszy towarzystwa przemienia się dla niego w
jakiś okrutny żart.
<br />
Szóstego czerwca powraca do swego mieszkania (unikania słów "obskurna
nora" zaskakująco dobrze mu idzie) z papierową torbą z najznamienitszymi
składnikami.
<br />
Przyrządza całe mnóstwo smakowitych potraw, układając je specjalnie na
stole wraz z dwoma nakryciami. Otwiera butelkę wina i nalewa je
pieczołowicie do dwóch kieliszków. Zakłada swój najlepszy garnitur i
przewiesza przez puste krzesło granatowy krawat ("lubisz mnie ubierać,
prawda?"), siadając do posiłku.
<br />
To zadziwiające, jak cicho potrafi pozostać głodny człowiek - żaden z
nich nie wymawia choćby słowa, zaaferowany cudowną ucztą. Popijają wina,
oblizują wargi z sosu winogronowego.
<br />
I Hannibal wie już, że nie trzeba mu niczego więcej - prawdziwie
wyszukane potrawy są bowiem sto, tysiąc razy lepsze niż zwykłe
"wszystkiego najlepszego".
<br />
A jednak męczy go przeczucie, że czegoś nie wykonał, że coś pominął i z jakiegoś powodu Will jest z niego niezadowolony.
<br />
Nawet kolacja nie smakuje już tak samo - przerywa ją gwałtownie i kładzie się do łóżka z uczuciem niestrawności.
<br />
Rozmyśla nad tym całą noc, nie potrafi zasnąć, gdy męczy go to dziwne uczucie.
<br />
I objawienie wreszcie przybywa. O szóstej nad ranem, targane letnim
wiatrem i zapachem świeżego pieczywa, podsuwa mu w umysł pewien obraz.
<br />
Szara płyta, imię, nazwisko data.
<br />
Tiopental. Pankuronium. Chlorek potasu.
<br />
Grób. Jego grób.
<br />
<br />
O rozkopaniu i zbezczeszczeniu grobu Willa Graham'a huczy
głośno każda stacja telewizyjna i radiowa. Krzyczy o tym każdy nagłówek
magazynów plotkarskich, dzienników informacyjnych i kieszonkowego
wydania krzyżówkowego.
<br />
DZIEWIĄTEGO CZERWCA WŁAŚCICIELE CMENTARZA ODNAJDUJĄ ROZKOPANY GRÓB,
NALEŻĄCY DO MAŁŻONKA ROZPRUWACZA Z CHESAPEAK! SPRAWCĄ MÓGŁ BYĆ SAM
ROZPRUWACZ!
<br />
I mieli rację, oczywiście. To właśnie on rozłupał kamienny pomnik, on
przepiłował drewnianą trumnę. I także on nie odnalazł w niej Willa
Graham'a, zastawszy absolutną pustkę. Zadziwiającym było to, że dla
samego spokoju nie włożyli tam jednego z ciał niezidentyfikowanych. Co
jeśli to nie on zająłby się tym grobem, a uczyniłby to ktoś inny?
<br />
To jednak nie to zatruwało umysł doktora Lectera - fakt, że nie zastał w trumnie Willa Graham'a oznaczał jedno.
<br />
To, że wciąż miał szansę na wykonanie wszystkiego tak, jak należało.
Życie tej niepozornej istoty spoczywało w jego rękach i musiał zadbać o
to, by tam właśnie się znalazło.
<br />
Wszystko to brzmiałoby jednak znacznie lepiej, gdyby istniał choćby cień
szansy, że jakimś sposobem uda mu się dowiedzieć, gdzie znajdowała się
osoba, która przestała nosić nazwisko Graham.
<br />
Jak wiele ludzi mogło o tym wiedzieć? Jak wielu z nich mogło tę wiedzę mu w jakikolwiek sposób przekazać?
<br />
Hannibal wiedział, że wszystko to będzie musiało skończyć się w jeden
sposób i (ku jego największemu zdziwieniu) napawało go to
niepowstrzymaną ekscytacją.
<br />
Ponieważ mężczyzna, do którego musiał się udać, pozostawał jednym z jego niezałatwionych rachunków.
<br />
Ponieważ pozbawiając go życia, zamykał w swym życiu kolejny rozdział.
<br />
Odsunął się ostrożnie od białej ściany, poprawiając wysoki kołnierz tak,
by zakrył wyraziste kości policzkowe. Całe szczęście, że jego drogi
znajomy postanowił przenieść się na spokojne przedmieścia. Zupełnie tak,
jakby zaplanował to właśnie dla niego.
<br />
Długi palec zmiażdżył guzik domofonu, wprawiając urządzenie w urywany
pisk. Odgłos połączenia uzyskał dopiero za trzecim razem, ale to nie
zrażało go wcale. Wiedział, że gotów był tak sterczeć do samego rana,
ponieważ ów miejsce stawało się jego jedyną, ostatnią nadzieją.
<br />
Bez Jacka Crawforda Hannibal stawał się absolutnie zgubiony.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-26, 02:55<br />
<hr />
<span class="postbody"> Wieść o zaginięciu Jacka Crawforda rozniosła się bardzo szybko i pokryła się w czasie z zaginięciem Molly Graham.
<br />
― Wiąże luźne końce ― szepcze z fascynacją Amaury, wpatrując się w
drżące ciało pobladłego, skulonego w fotelu Willa – w bardzo długich już
włosach, z podkrążonymi oczami.
<br />
― Wiąże luźne końce ― powtarza za nim półprzytomnie młodzieniec.
<br />
― Zrobi ci prezent. Willy. Piękny prezent na do widzenia.
<br />
― Pojedź tam ze mną.
<br />
Amaury mruga, zbity z tropu.
<br />
― Wiesz, gdzie to zrobi?
<br />
― W… w naszym pierwszym domu. W miejscu, w którym zabiliśmy pierwszy raz.
<br />
Czarnowłosy chłopak uśmiecha się do Willa leciutko, z nutą podziwu, a
zarazem żalu; zapewne wciąż ubolewa nad tym, że nigdy, nigdy nie połączy
go z Lecterem taka więź, nigdy nie dozna z nim połączenia bez słów.
<br />
― Skąd to wiesz? Jest tyle miejsc, w których mógłby zrobić coś symbolicznego. A jednak…
<br />
Will potrząsa głową.
<br />
― To będzie tam. Tam będzie chciał się ze mną pożegnać.
<br />
<br />
Jest bardzo zimno. Wiatr zacina bezlitośnie, kołysząc
czarnymi koronami drzew. Ziemia jest w wielu miejscach skuta lodem – to
lodowaty marzec. W pewnym miejscu skradziony samochód nie chce już
jechać wyżej, ale to dobrze, ponieważ Will nie zamierzał podjeżdżać na
samą górę.
<br />
Nie śpieszy się, by ratować Jacka czy Molly, nie śpieszy się, by przerwać jego spektakl.
<br />
To nie ma sensu. Rozumie tę wizję. Wizję, w której mistrz lalek płonie z całym teatrem.
<br />
Wysoki but z chrzęstem rozgniata bryłki lodu. Minimalna warstwa śniegu
skrzypi cicho pod jego naporem. Will podtrzymuje się otwartych drzwi
wozu i spogląda na Amaury’ego, który – owinięty białym, grubym futrem –
szczęka zębami.
<br />
― Idź przodem ― szepcze słabo Will, owijając się szczelniej
płaszczem. Wichura rozwiewa jego włosy, zagarnia je na twarz, gdzie
przyklejają się do umalowanych czerwienią ust.
<br />
― A ty? ― Amaury przechyla głowę.
<br />
― Przyjdę. We właściwym czasie. ― Wymusza uśmiech i zamyka oczy. Pod powiekami czuje nieprzyjemny piasek, zwiastun łez.
<br />
Nie powinien był uciekać, nigdy. Może lepiej byłoby zostać w łóżku, dać
mu się poćwiartować, zjeść – zapewniał go tyle razy i tak żarliwie o
swej miłości, a nie potrafił dać jej ostatecznego dowodu.
<br />
Jak Amaury. Amaury, który sam nalegał, by Hannibal Lecter zrobił z niego posiłek.
<br />
Kochać – to znaczy wyrzec się siebie. Kochać – to znaczy dać się wchłonąć.
<br />
Kochać Hannibala Lectera, to znaczy…
<br />
<br />
Amaury wspina się z trudem po śliskiej nawierzchni. Potyka
się i przewraca, wspierając na okrytych grubymi rękawicami dłoniach.
Podejście jest tak strome, a on nie ma nawet latarki. Idzie w niemal
całkowitą ciemność, oświetlaną tylko blaskiem księżyca, ślepo ufając
Willowi Grahamowi, że właśnie tam, na górze, jest jego ukochany.
<br />
Myśl o zobaczeniu go znów, po raz ostatni, uskrzydla go, wywołuje uśmiech na spierzchniętych, bladych wargach.
<br />
Czekał na tę chwilę tak długo. Tak trudno było mu udawać martwego,
wyobrażać sobie jego cierpienie, zgrozę i smutek. Ale jakąż sprawi mu
teraz radość – ileż doda mu otuchy, kiedy ujrzy go w mroku, biorąc
pewnie najpierw za marę…
<br />
Przewraca się i leży płasko na oblodzonej, twardej jak lustro ziemi, ale
widzi już swój cel. Widzi dom, o którym mówił mu Will. Widzi z daleka w
jednym z dużych okien przyćmione światło.
<br />
Podrywa się i rusza zdecydowanie szybciej, z bijącym sercem i nierównym
oddechem. Potyka znowu się, ale zbliża nieuchronnie, i kiedy jest już
prawie u celu…
<br />
― Ach…
<br />
Pada na ziemię, po raz kolejny boleśnie zderzając z nią kolanami i
łokciami. Zamiera, dysząc ciężko, a biały kaptur nasuwa mu się na głowę.
I zanim może spróbować się podnieść – słyszy to. Wie, że jego obecność
została wykryta. Nic dziwnego. Był tak rozemocjonowany. Nie dbał o
dyskrecję, nie dbał o zachowanie ciszy.
<br />
Oddycha płytko i zapiera się dłonią o ziemię. Wie – co zdradza mu bardzo ciche skrzypnięcie śniegu – że <span style="font-style: italic;">ktoś</span> stoi kilka metrów za nim.
<br />
Bierze głęboki wdech i wstaje, mocno się chwiejąc. Prostuje się i wtedy
Hannibal Lecter widzi, że postać, którą pierwotnie wziął za… jest po
prostu za niska, żeby mogła <span style="font-style: italic;">nim</span> być.
<br />
Amaury zaciska drżące wargi – nie może zapanować nad cisnącym się na nie
uśmiechem – i odwraca się powoli przez ramię, a kaptur zsuwa mu się z
głowy.
<br />
Will miał rację. Miał rację.
<br />
<br />
Hannibal Lecter wpatruje się w młodzieńca i na jego wargi bardzo powoli wpływa ślad dawnego uśmiechu.
<br />
Bardzo się zmienił. Policzki ma zapadnięte, oczy podkrążone, a twarz
śmiertelnie bladą. Zmarszczki wydają się – może tylko w tym świetle –
znacznie liczniejsze i głębsze niż zazwyczaj, podbródek skrywa cień
zarostu, a włosy, o ile to nie księżycowe światło igra na nich w ten
sposób, w dużej części zmieniły barwę na siwą.
<br />
Hannibal wygląda, jakby postarzał się o dwadzieścia lat – w kilka miesięcy.
<br />
Amaury cierpi, kiedy na niego patrzy. Uśmiech na młodej, zarumienionej
buzi blednie, nim staje się zaledwie wspomnieniem. Chłopiec z powagą
czyni kilka kroków w stronę kiedyś tak potężnej sylwetki, ślizgając się
na lodzie, i wreszcie bez słowa zarzuca szczupłe ramiona na jego szyję.
<br />
― Och, skarbie ― szepcze. ― Co ci się stało…
<br />
Hannibal obejmuje go ostrożnie, jak gdyby obawiał się, że przy
mocniejszym ściśnięciu Amaury rozpryśnie się jak mydlana bańka. Przez
chwilę patrzy na młodzieńca w trudny do określenia sposób, po czym
nieznacznie się pochyla i bierze głęboki wdech; wdycha zapach młodego
ciała, hawajskich olejków, kokosa, palm, morza, egzotycznych potraw.
Zaraz jednak prostuje się, dystansuje (Amaury natychmiast stosownie cofa
swe dłonie) i rozchyla usta, by odpowiedzieć.
<br />
― Powinienem zapewne o to samo zapytać ciebie. Cóż za niespodziewane
spotkanie. ― Ręka Lectera delikatnie wygładza kołnierz białego,
miękkiego futra. ― Co cię tu sprowadza, mój chłopcze?
<br />
― Po co pytasz? Dobrze wiesz ― odpowiada łagodnie Amaury. ― Pomogę ci
zapakować prezent, zanim on… do ciebie przyjdzie. Zobaczysz. ― Wargi
chłopca wyginają się w uśmiechu zwiastującym coś szczególnego. ―
Zobaczysz, kim się stał.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-26, 20:12<br />
<hr />
<span class="postbody">
Drzwi otwierają się gwałtownie i staje w nich mężczyzna, którego
Hannibal spodziewa się w nich ujrzeć. Zanim jego dawny przyjaciel zdąży
się w tym jednak zorientować, w jego szyję wbija się wielobarwna
strzałka, wpuszczająca w rosłe ciało końską dawką propofolu. Skłamałby,
gdyby powiedział, że oglądanie Crawforda, osuwającego się natychmiast na
ziemię nie sprawiło mu satysfakcji. Przepycha go do środka niedbałym
kopnięciem i przechodząc nad nim jak nad elementem umeblowania, zamyka
za sobą elegancko drzwi.
<br />
Nie zdarzyło mu się jeszcze, by podczas polowania żałował, że nie ma
przy sobie partnera (poza momentami, w których odkrył, że na świecie
znajdowała się osoba godna dochowania mu towarzystwa w <span style="font-style: italic;">każdej</span> chwili) - przynajmniej do tej pory.
<br />
Tak, dźwiganie ogromnego ciała byłego agenta FBI i ciągnięcie go przez
metrów do tyłu furgonetki okazało się to tak męczące, że gdy wsiada z
powrotem za kierownicę, <span style="font-style: italic;">drżą mu dłonie</span>.
<br />
Więc żałuje, żałuje że nie pomyślał w odpowiednim czasie o kimkolwiek,
kto okazałby się choć w połowie tak interesujący, jak Will Graham. Ktoś,
kto pozostałby u jego boku bez względu na okoliczności. Ktoś, kto
widziałby w nim swoje światło, choćby stąpał w niewiadomo jak gęstym
mroku.
<br />
I kiedy o tym myśli, uświadamia sobie, że to on, on we własnej osobie
pozbył się każdej takiej jednostki, pozostawiając w ten sposób miejsce
dla tylko swego chłopca. Ponieważ nakazując mu uczynić to samo,
wiedział, że postąpienie w ten sposób okaże się słuszne.
<br />
W założeniu mieli być, przecież, tylko oni. Ich dwójka. Hannibal dobrze
pamiętał moment, w którym postanowił, że udowodni Willowi, że nie mogło
być inaczej.
<br />
<br />
― Jestem potworem ― blade wargi Abigail ledwo się poruszają,
gdy wypowiada te okropne słowa, wpadając w jego ramiona z zaskakująco
żałosnym szlochem.
<br />
Przytula ją ciaśniej do swojej piersi, ogarnia szerokim ramieniem,
odgradzając od złego świata. Wargi, które przyciskają się do jej
ciemnych włosów, mruczą cicho;
<br />
― Nie. Wiem, czym są prawdziwe potwory ― i naprawdę tak myśli.
Jedynym błędem tej zagubionej dziewczyny była tylko nieuwaga. Nauki,
które wpajał jej ojciec, postrzegane przez wielu jako skrajnie szalone,
doktorowi Lecterowi wydawały się niezwykle słuszne, przydatne.
<br />
Czy udałoby się jej dojść tu, gdzie stała, gdyby nie te wszystkie młode
kobiety? Czy potrafiłaby tulić się do jego piersi, dając szansę na
wykiełkowanie dawnych uczuć, czy dałaby radę spojrzeć mu w oczy (te
oczy), wiedząc ile osób pozbawił życia gdyby sama w jakiś sposób nie
uczyniła tego samego?
<br />
Okropne tajemnice - oto pierwszy z aspektów, których połączył ich ze sobą, skrzyżował ich ścieżki.
<br />
Drugim aspektem jest Will Graham.
<br />
Szczupłe dłonie zaciskają się kurczowo na materiale jego nienagannie
wyprasowanej koszuli, mnąc ją kurczowo. Delikatny zapach miodowego
szamponu owiewa go coraz ściślej, wdziera się w nozdrza, otwierając w
bramach umysłu widok pastwisk, kwiatów, niewielkiej pszczoły, roju
pszczół.
<br />
Wszystko to jest okropnie oszukane - Hannibal zdaje sobie sprawę z tego,
że w ów szamponie nie znajdowała się choćby i kropla prawdziwego miodu.
A jednak może wyczuć jego woń; nieco zbyt drażniącą i sztuczną, ale...
<br />
Czy da się być i nie być jednocześnie? Czy da się komuś coś zabrać, w rzeczywistości nie wyciągając nawet po coś dłoni?
<br />
Czy właściwym jest przedstawiać komuś błędną rzeczywistość, mamić go
nieprawdziwymi sygnałami, mylnym przekonaniem, że coś działo się
naprawdę, podczas gdy jedyną prawdą było to, że nie działo się
absolutnie nic?
<br />
Ramiona wypuszczają wreszcie drżącą postać - pociemniałe spojrzenie
kieruje się na bladą twarz, zawieszając się na niej przez dłuższą
chwilę.
<br />
― Zabiorę cię z powrotem ― proponuje wreszcie, ofiarując jej swą
dłoń. Dłoń, która natychmiast zostaje pochwycona przez szczupłe palce z
ufnością i nadzieją niewinnego dziecka.
<br />
Nie. To nie Abigail jest tutaj potworem.
<br />
<br />
Słaby pomruk odbija się echem od ścian piwnicy - to właśnie
ten dźwięk sprawia, że Hannibal wyrywa się ze specyficznego letargu,
wypuszczając z umysłu wspomnienie dziewczęcej twarzy.
<br />
Podnosi się ze swego miejsca i pociąga za sznurek, odpowiadający za
włączenie starej żarówki - ta, kołysząc się ospale na pojedynczym kablu,
wydziela z siebie wąski strumień żółtawego światła, padającego wprost
na zmęczoną twarz detektywa.
<br />
Wie, że Crawford już teraz domyśla się z kim ma do czynienia, ale i tak
odczuwa miły dreszcz, gdy może uroczyście zaprezentować mu swą obecność,
wyłaniając się z ciemności z typowym dla siebie uśmiechem.
<br />
― Dobry wieczór, Jack ― wita się z nim uprzejmie, wiedząc, że z
oczywistych przyczyn jego towarzysz nie może mu się odpłacić tym samym.
<br />
Hannibal nigdy nie lubił zbyt wiele mówić - uważa, że słowa niekiedy są
właściwe, a nawet wymagane, by przedstawić sens sytuacji, ale w tym
wypadku... oczywistościom stało się chyba za dość, prawda?
<br />
Jack, naturalnie, próbuje go rozproszyć - pomrukuje coś zza knebla,
wierząc, że w jakiś sposób ów bełkot zdoła nakłonić Hannibala do (choćby
i chwilowej) zmiany planów.
<br />
Ale Hannibal nie znosi zmian.
<br />
A każdy plan lubi doprowadzać do samego końca.
<br />
<br />
Atlantyk wita go swoim zimnem i wspomnieniami. To
zadziwiające, że po tym wszystkim urzędnicy nie sprzedali tego
wspaniałego domu jakiejś zafascynowanej zbrodniami parze, lub
dziennikarzowi, chcącemu czerpać z tego miejsca natchnienie - ten spokój
i cisza, przerywana jedynie szumem oceanu, wydawały się do tego wprost
stworzone.
<br />
Nie może sprawdzić, czy na drewnianej podłodze tarasu wciąż widnieją
plamy krwi, ponieważ wszystko pokrywa gruba warstwa lodu. Zadziwiające, o
tej porze.
<br />
Pęk kluczy przewraca się w długich palcach, podzwaniając delikatnie na
wietrze - już po chwili znajduje się w środku, choć i tam nie jest wcale
przyjemniej - dom pozostawiony przez tyle dni (lat?) bez ogrzewania,
przesiąka szybko mrozem i wilgocią, zmieniając się w trumnę.
<br />
Ale może to i lepiej - to takie... właściwe - złożyć Jacka w jego
trumnie, z dumnie rozłożonymi rękoma, z ciemnymi oczami wpatrzonymi w
nicość.
<br />
Z głową <span style="font-style: italic;">lżejszą</span> od zmartwień. Z sercem pozbawionym swego ciężaru. Z prawdziwie ojcowskim uśmiechem. Witający swe dziecko w domu.
<br />
Wciąż nie jest przekonany do tego, czy informacje, które udało mu się
zdobyć o Avie Barlow są wystarczające do tego, by mógł ją odnaleźć. Nie
wie, czy pani Barlow będzie gotowa odpowiedzieć na jego zaproszenie.
Jest za to pewien, że Will Graham przyjdzie odebrać jego prezent i
uszanuje go tak, jak zawsze potrafił uszanować każdy dar, którym doktor
Lecter zwykł go obdarowywać, niczym kochanek swą najdroższą oblubienicę.
<br />
Żaden prezent nie był równie wyjątkowy, jak ten jeden - Hannibal czuje
to, rozpakowując czarny worek ze specjalnie spreparowanymi zwłokami.
<br />
Tym razem jego dłonie pozostają profesjonalnie nieruchome, pewne,
wyćwiczone - sunie nimi po ścięgnach i mięśniach, naprostowuje nagie
kości. Za chwilę przejdzie do najważniejszej części swej pracy.
<br />
A raczej przeszedłby... gdyby nie rozlegający się na dole hałas.
<br />
Prostuje się w ułamku sekundy - ciemne oczy zwężają się czujnie, gdy
meżczyzna wytęża zmysł słuchu i węchu, starając się zlokalizować
intruza.
<br />
I lokalizuje go, rzecz jasna.
<br />
Ale ów przybysz nie wydaje się być intruzem. W żadnym wypadku.
<br />
<br />
Powinien być zdziwiony, wie o tym. Ale nie jest. Nic nie
mogłoby wydać się w tej jednej chwili odpowiedniejsze od pojawienia się
Amaury'ego.
<br />
<span style="font-style: italic;">Ja chciałem zaskoczyć ciebie. Ty chciałeś zaskoczyć mnie. </span>
<br />
Spogląda w jego przepiękną twarz i nagle uderza go przerażające uczucie
cofnięcia się w czasie. Znów stoi na wrzosowiskach, tuląc do siebie
drobne ciało, szepcząc swoje obietnice.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie zmarnuję ani jednej twej części.</span>
<br />
Śmierć Hiacynta - jak przekłamana wydaje się teraz ta straszliwa
odpowiedź. Jak dziwnie jest myślec o tym, że kiedykolwiek porównywał to <span style="font-style: italic;">wszystko</span> do filiżanki - kruchej porcelany, gotowej rozłupać się na części od gwałtowniejszego podmuchu wiatru.
<br />
Któż z nich mógł porównać się z tym urokliwym, lecz zatrważająco delikatnym tworzywem?
<br />
Teraz, gdy o tym rozmyślał, gotów był przyznać się do własnej nieuwagi.
<br />
Nie, nie porcelana, lecz diament- szlifowany wiele lat przez bezlitosne
krawędzi życia, przez okrutne koleje losu i niezwykłe okoliczności.
<br />
Diament, który choć sprawia wrażenie szklistego i niematerialnego,
stanowi ze sobą jeden z najtwardszych materiałów świata. Niezastąpiony,
ostry, nieskończenie piękny ze swą zdolnością odbijania świata.
<br />
Widzi spojrzenie, którym chłopiec obrzuca jego zmęczoną twarz. Nie może
się dziwić jego trosce i poruszeniu - pozwala mu wpaść w swe ramiona,
gładząc przez chwilę (wciąż, wciąż) doskonałe ciało.
<br />
Zadziwiające, że przez chwilę wierzył, że to... przecież nie byli nawet podobni.
<br />
― Och, skarbie ― szepcze słodki Hiacynt, poruszając z trudem swymi pełnymi wargami ― Co ci się stało…
<br />
Kilka ostrych krawędzi, myśli Hannibal. Kilka niezwykłych okoliczności.
<br />
― Powinienem zapewne o to samo zapytać ciebie ― odpowiada jednak,
nie odrywając spojrzenia od cudownie gładkiej twarzy. ― Cóż za
niespodziewane spotkanie.
<br />
― Po co pytasz? Dobrze wiesz ― odpowiada łagodnie Amaury. ― Pomogę ci
zapakować prezent, zanim on… do ciebie przyjdzie. Zobaczysz. ― Wargi
chłopca wyginają się w uśmiechu zwiastującym coś szczególnego i przez
chwilę Hannibal obawia się, że nie zdoła powstrzymać przepełnionego ulgą
westchnienia. ― Zobaczysz, kim się stał.
<br />
<br />
Zawieszają go w progu - pozbawiony skóry ( i paru narządów)
Jack sprawia wrażenie znacznie lżejszego i swobodniejszego. W jednej z
dłoni wystaje przepiękny bukiet, przeplatany (to takie odpowiednie,
zupełnie jakby Hannibal wszystkiego się spodziwał, jakby był w stanie
przewidzieć wszystko to, co rzeczywiście się wydarzyło) spękanymi
wrzosami i długimi kłosami żyta. Druga dłoń trzyma w sobie jedno z
odciętych uszu - oto dwie zmarnowane szanse, oto dwie szanse na
odkupienie - powinen mówić Jack, ale tak naprawdę nieruchome zwłoki
mówią coś znacznie więcej.
<br />
Nie odzywają się do siebie wiele podczas pracy - doktor Lecter emanuje
spokojem i niezwykłym skupieniem, a Amaury w swej niezwykle wysokiej
potrzebie zachowania zasad dobrego wychowania, nie ośmiela mu się
wadzić.
<br />
Nie zmienia to faktu, ze ciemne spojrzenie od czasu do czasu wędruje do
szczupłych dłoni, zarumienionej twarzy i błyszczących, zielonych oczu.
Chłopiec wciąż prezentuje mu się jak najdoskonalsze młode wino - pełne
aromatu, smaku i cierpkiego upojenia, ulotnego, lecz dającego tyle
radości.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zobaczysz, kim się stał</span> - słowa
pobrzmiewają wciąz w jego głowie, odbijając się w niej echem niczym
najdoskonalsza muzyka. Żadna pieśń i precyzyjnie skomponowany utwór nie
mógłby mu jednak dać tyle satysfakcji, tyle...
<br />
Nadzieji.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, dostrzegam perspektywę zawarcia prawdziwej przyjaźni.</span>
<br />
Folie à deux.
<br />
W pewnej chwili muszą zgodnie przyznać, że nic więcej nie pozostało im
już do zrobienia - odsuwają się od swego dzieła, obaj zakrwawieni,
spoceni i drżący - jest coś nieodzownie pierwotnego i sensualnego w
sposobie, w jaki zadzierają głowy, by móc podziwiać wyniki swej pracy.
<br />
Hannibal nie odzywa się choćby i jednym słowem, ale jego spojrzenie mówi
dokładnie, czego teraz oczekuje. Czy powinien się przebrać? Wziąć
prysznic, oczyścić z czerwonych plam?
<br />
Nie. Pewnej nocy obiecał Willowi Graham'owi, że wyzbędzie się swych masek i obejdzie obyczaje, by pokazać mu prawdziwego siebie.
<br />
Ava Barlow musiała o tym dobrze wiedzieć... byli sobie przecież tak bliscy.
<br />
― Naleję nam wina ― zaproponował uprzejmie, udając się do
przeszklonej kuchni. Wyciągnął z szafki trzy kieliszki i korkociąg,
który wciąż nosił na sobie ślady od ostatniej butelki, roztrzaskanej
przez Czerwonego Smoka.
<br />
Tyle niezakończonych rozdziałów w jednym miejscu.. jakie to szczęście, że mieli wreszcie okazję, by je pozamykać.
<br />
I otworzyć coś nowego. Coś, czego - po raz pierwszy w życiu - Hannibal nie planował przez choćby i sekundę swego życia.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-26, 21:45<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jest już jasno. Marcowe słońce niechętnie obrzuca bladymi promieniami
skutą lodem ziemię, a mężczyzna i chłopak, którzy zajmują szezlong
naprzeciwko spektakularnie rozdartego ciała Jacka Crawforda, przez długą
chwilę bez słowa siedzą obok siebie; ten pierwszy popija wino.
<br />
― Przykro mi ― chrypi Amaury, cały blady i zziębnięty od siedzenia w
bezruchu w białym, wilgotnym futrze. Przez całą noc wilgotny i zimny
morski wiatr wdzierał się przez rozbite przed laty okno (nadal jest
oklejone policyjną taśmą), kpiąc sobie z płonącego w kominku ognia,
będącego przez całą noc jedynym źródłem światła. ― Byłem pewien, że
przyjdzie.
<br />
Hannibal wydaje się dziwnie rozluźniony. Chyba niedługo będzie chciał
stąd iść, myśli Amaury, i nie myli się, bo za chwilę Lecter podnosi się,
odstawia pusty kieliszek i wygładza materiał koszuli.
<br />
― Przygotuję się do dalszej drogi ― oznajmia.
<br />
― Mógłbym ci pomóc ― mówi natychmiast chłopiec. ― Gdybyś tylko zgodził się, abym ci towarzyszył, Apollinie.
<br />
Hannibal odrywa dłonie od zapięcia koszuli i spogląda na Amaury’ego,
zatrzymując się w pół kroku. Patrzą na siebie bardzo długo, nim w końcu
Lecter ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy wyraża zgodę, by jego drogi
chłopiec stał się jego towarzyszem w najbliższym czasie.
<br />
<br />
Szkło chrzęści pod wysokimi butami, gdy okryta płaszczem,
zakapturzona osoba staje w rozbitym oknie, spoglądając na nieruchomy
obraz, który został tu pozostawiony dla pewnej osoby.
<br />
Spójrz, co dla ciebie zrobiłem, Will. Spójrz, kogo powaliłem, by urosnąć w twych oczach. Śmiesz jeszcze wątpić w moje uczucia?
<br />
Wszystko to przypomina końskie zaloty, choć forma, jaką przybrało, jest
dalece bardziej wyrafinowana i zmysłowa. Erotyczna, bowiem śmierć, krew i
przemoc w umyśle Willa scalają się z seksualnością, są częścią jego
erotycznego ego.
<br />
Hannibal jest pawiem, który prezentuje najbardziej rozłożysty i
najpotężniejszy ogon. Jest samcem, który cały we krwi z dumą przynosi
wybrance serca największe trofeum. Jest wojownikiem, który powala
najpotężniejszego przeciwnika, walcząc o względy miłości. Jest Parysem –
lecz w tej wersji historii to Parys pokonuje potężnego Achillesa.
<br />
Dla ciebie, Will. Dla ciebie, Heleno.
<br />
<br />
Amaury ma pieniądze i nieznaną mediom twarz, dzięki którym
mogą zatrzymywać się w miejscach znacznie wygodniejszych niż te, do
których ostatnimi czasy przywykł Hannibal. Chłopiec siedzi na hotelowym
łożu, na którym zaraz, wreszcie, po kilkudziesięciu godzinach bez snu,
będą mogli spocząć i odpłynąć choć na krótką chwilę. W telewizji jest
bardzo głośno o Lecterze i Crawfordzie. Nie znaleziono zwłok
czarnoskórego agenta i pewnie minie wiele czasu, nim ktoś zawędruje na
szczyt pewnego klifu nad Atlantykiem, wedrze się do opuszczonego,
popadającego w ruinę domu i odkryje makabryczny, nadżarty przez czas,
wiatr i robaki obraz, jednak wszyscy wiążą to zniknięcie ze słynnym
kanibalem, który w rzekomej furii po śmierci ukochanego zarżnie teraz
każdą powiązaną z nią jednostką.
<br />
Słusznie.
<br />
Tego dnia do obiegu trafia jednak jeszcze inna wiadomość.
<br />
― Bedelia Du Maurier to kolejna osoba, która w przeszłości związana
była z Krwawymi Małżonkami. Dziś w nocy, dwudziestego pierwszego marca,
została prawdopodobnie uprowadzona ze swego apartamentu w Paryżu.
Odkrycia dokonała pokojówka, która…
<br />
Drzwi łazienki otwierają się, ale Amaury nie porusza się ani o cal, blady i wpatrzony w zdjęcie ciotki.
<br />
Już rozumie, dlaczego Will nie przyszedł.
<br />
Hannibal Lecter w spodniach i niedopiętej koszuli zbliża się z wolna do
telewizora, wycierając ręcznikiem mokre włosy. Potem, bez mrugnięcia
okiem, zaczyna bardzo starannie składać ten ręcznik, by w końcu odłożyć
go na krzesło.
<br />
― Wygląda na to ― mówi, gdy z telewizora pada już wszystko, czego
udało się dowiedzieć dziennikarzom ― że nie pozostaniemy tu długo.
<br />
<br />
Gdy niebo jest błękitne i odbija się granatem w zatoce,
tworząc kontrast dla złotych budowli i intensywnie zielonej roślinności,
Palermo odbiera odwiedzającym słowa, stając się inspiracją dla ruchów
pędzla, skreśleń pióra, szarpnięć strun i wszelkich innych form sztuki.
<br />
Jest w tej urokliwej miejscowości pewna owiana złą sławą kaplica,
spektakularna i zdobna, gdzie na posadzce płyty układają się w obraz
kościotrupa, budząc uczucie zgrozy i konsternacji w turystach
podziwiających sklepienia z zachwycającymi wizerunkami wiecznie pięknych
i żywych świętych.
<br />
Miejsce to ma szczególne znaczenie w historii Krwawych Małżonków i choć z
biegiem lat coraz mniej się o nim słyszy, dziś ma znów stać się
najbardziej znanym obiektem sakralnym na świecie. Oto diabeł po raz
kolejny zatryumfuje przed obliczem Boga. Oto piorun uderzy drugi raz w
to samo miejsce.
<br />
Młody kapłan podejrzliwie przygląda się kobiecie, która stoi przed
wrotami kaplicy, jakby zastanawiała się, czy wejść do środka. Jest
trochę dziwna, ale tak już bywa z turystami, bywają dziwni, bywają
oderwani od rzeczywistości i zdarza się, że mylą się im godziny.
<br />
― Już zamknięte! ― skrzeczy do niej, a ta drga i odwraca się przez
ramię. Jest osobą ładną, lecz umalowaną wulgarnie i pretensjonalnie, a
jej spódnica jest stanowczo zbyt krótka, i ojciec Alberto odkrywa, że
wcale nie ma ochoty wpuszczać tej ladacznicy do środka. Ma złe
przeczucia, które prowokują w nim nieopisaną falę złości. Nagle ma
ochotę uderzyć tę dziewczynę, chwycić za ciemne włosy i wepchnąć jej
twarz do misy z wodą święconą, a potem patrzeć, jak ta barwi się na
krwawą czerwień. Co za okropne myśli, niegodne i przerażające. Skąd
wzięły się w jego głowie? ― Idź precz! ― krzyknął na wiedźmę, żegnając
się pośpiesznie. ― Nie masz tu wstępu!
<br />
Kobieta patrzy na niego, spłoszona, a potem pośpiesznie odchodzi,
odprowadzana rozognionym spojrzeniem księdza. Gdy znika za rogiem,
ojciec Alberto bierze głęboki oddech i kładzie dłoń na swym sercu.
<br />
Na Boga. Co w niego wstąpiło?
<br />
Ma nadzieję, że nigdy więcej jej nie zobaczy.
<br />
<br />
Późną nocą kaplica jest cicha, ale nie pusta.
<br />
Smukła, zakapturzona sylwetka stoi przed czymś, co wygląda jak nabity na metalowy stojak, niekompletny manekin.
<br />
Ojciec Alberto i Bedelia pod wpływem szczupłych, wprawnych dłoni, powoli stają się jednością.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-26, 23:22<br />
<hr />
<span class="postbody">
Mogli lecieć samolotem - w taki sposób byłoby o wiele szybciej i
wygodniej, to prawda, ale lotniska nieodzownie wiążą się ze ścisłą
kontrolą, a tej chcieli uniknąć jak tylko się dało.
<br />
Jadą więc pociągiem - to zabawne, cały ten zgiełk i szum przypomina mu o
swojej pierwszej podróży do Włoch, gdy jako niepozorny, szczupły
młodzieniec oddawał się uciechom życia z lżejszym sercem i głową pełną
pomysłów.
<br />
Dziś nie jest już tak zapalony do tworzenia sztuki, ale wciąż czuje w
sobie pewną chęć do działania - to właśnie ona popycha go skrupulatnie
do podążania szlakiem swego ukochanego, zupełnie tak jak niegdyś on sam
był przez niego poszukiwany.
<br />
Pamięta jeszcze uczucie chorej ekscytacji, gdy po tylu miesiącach,
spędzonych jedynie w towarzystwie obcych ludzi i Bedeli, (która...
prawdopodobnie już teraz nie żyła) usłyszał tak dobrze sobie znany głos.
Echo <span style="font-style: italic;">tych</span> kroków, przysięgę o przebaczeniu.
<br />
Ciężko było mu o tym myśleć - zadziwiające, że nawet dla niego
(człowieka, który nie tylko przeżył, ale i przyniósł śmierć tylu bliskim
sobie ludziom) fenomen martwej przyjaciółki wydaje się w tej chwili
czymś nie do pojęcia. Wie, że aby to zaakceptować, musi udać się do
świątyni i tam, tam zobaczyć na własne oczy to, do czego sam
doprowadził. Do czego doprowadzał przez wiele długich lat, trzymając
nasiąkającego spaczeniem Willa Graham'a.
<br />
Wierzył tylko, że okropna myśl, która pojawiła się w jego głowie, gdy
usłyszał o zaginięciu du Maurier. Myśl, która udowadniała mu, że mógł
jeszcze raz dokonać straszliwej pomyłki, pozwalając sobie uwierzyć, że
ich historia dobiegała powoli upragnionego końca
<br />
To byłoby takie... logiczne - oddając mu Amaury'ego, Will zabiera
Bedelię i nagle uważa, że rachunki między nimi są równane, a on staje
się wolny, uciekając daleko, daleko poza ich zasięg, zaczynając nowe
życie pod kolejnym imieniem i... Jest jeszcze taki młody, w tym wieku
wszystko ma sens.
<br />
To Hannibal nie może już uciekać.
<br />
To jemu skończyły się pomysły.
<br />
Amaury rusza się niespokojnie przez sen - Hannibal wpatruje się w niego
chwilę, zanim unosi się ostrożnie ze swego miejsca, by okryć chłopca
puszystym szalem - wciąż nie potrafi uwierzyć w jego nieporuszone
piękno; z przymkniętymi powiekami i wargami uchylonymi w subtelnym
kółeczku, wygląda jak porcelanowa lalka. Alabastrowa cera, okraszona
delikatnym rumieńcem, pukle ciemnych, gęstych i zdrowych włosów...
<br />
I po tym wszystkim ta piękna istota, ten mały cud gotów był towarzyszyć
mu w jego podróży, ryzykując przy tym wszystkim, co miał...
<br />
Czy łudził się, że jakimś cudem uda mu się uratować swą ciotkę przed nieobliczalną Avą Barlow?
<br />
Duża dłoń wysuwa się wolno i dotyka z wahaniem jednej ze szczupłych
dłoni - kciuk gładzi jedwabistą skórę w paru pojedynczych przesunięciach
i odsuwa się z powrotem.
<br />
Nie, chłopiec nie jest na tyle głupi - wie, co czeka jego jedyną żyjącą
krewną i jest gotów ją poświęcić, ponieważ dostąpił łaski wczesnego
poznania swego miejsca na tym świecie.
<br />
Ponieważ już dawno pogodził się, że w jego życiu nie będzie nikogo,
oprócz dwóch nieprzewidywalnych, zimnokrwistych morderców. Jego
kochanków.
<br />
<br />
Na miejsce docierają dwa dni później, tuż przed pierwszą. Ich
kroki niosą się echem po opustoszałym placu, przerywając ciszę tak
głęboką i nasyconą, że niemalże świętą.
<br />
Są zmęczeni i obolali, ale udało im się w sobie znaleźć tyle pokory i
zaparcia, by przybyć w mury świątyni w odświętnych strojach - świeżo
wykąpani i uczesani, sprawiają wrażenie dwóch gentlemanów, gotowych do
poprowadzenia bardzo ważnego wykładu.
<br />
Noc jest ciepła, lecz wietrzna - gwałtowne podmuchy porywają w górę poły
marynarek, ale to nie przeszkadza im w pokonaniu ostatniego odcinka
dystansu w przyśpieszonym tempie.
<br />
Hannibal przystaje przed masywnym wrotami i chwyta za jedną z klamek,
obracając się na moment, by posłać Amaury'emu ostatnie spojrzenie.
<br />
Obaj wiedzieli, że to, co zastaną w środku, wywrze na nich wrażenie. Nie
wiedzieli jednak (choć nigdy by się do tego przed sobą nie przyznali)
czy ów wrażenia oscylowały będą wokół tych pozytywnych, czy też tych...
mniej.
<br />
I rzeczywiście, smukła dłoń przytrzymuje delikatnie jego ramię, a potem jego drogi chłopiec <span style="font-style: italic;">poprawia</span>
mu ułożenie płaszcza i ugładza włosy. Dotyka świeżo ogolonej twarzy,
zupełnie tak, jakby chciał mu przekazać, że wcale nie wygląda jeszcze
tak okropnie. Że wciąż jest w stanie wywołać na Willu Graham'ie dobre
wrażenie.
<br />
Nie musiał niczego mówić, wiedział, że Amaury przejrzał wszystkie te myśli w jego oczach.
<br />
Bierze głęboki wdech, przygotowując się do pchnięcia wrót. Już za
chwilę, udaje mu się tylko pomyśleć i gdzieś w tle słyszy dźwięki
Struss'a, to niesamowite.
<br />
A potem wchodzą do środka.
<br />
Zakapturzona postać odwraca się wolno od swego widowiskowego
posągu - aksamitny materiał peleryny muska przy tym obrocie posadzkę w
najdelikatniejszej pieszczocie, zupełnie jak kochanek, witający się ze
swą lubą czułym pocałunkiem. W półmroku Hannibal ledwo jest w stanie
dostrzec choćby i zarys jej twarzy, ale dostrzega za to bardzo wyraźnie
długie ostrze rzeźnickiego noża, utkwione zawadiacko w urękawiczonej
dłoni.
<br />
Zatrzymuje się parę kroków dalej, tak, by mieć doskonały widok na
kwitnące dzieło, zaprezentowane przed nimi w swej najpiękniejszej
krasie. Unosi głowę i spogląda w dwie twarze, złączone w jedną. Spogląda
na piękne ciało, zszyte w taki sposób, by miało w sobie wszystko to, co
łączyło obie płci.
<br />
Obraz tak samo estetyczny, jak i targający ich zmysłami w skrajnym
obrzydzeniem i niedowierzaniem. Doprawdy, spoglądając na to dzieło
trudno było nie zastanawiać się cóż takiego chodziło po głowie jego
autorowi... ale Hannibal wiedział.
<br />
On nie szargał pięknego ciała Bedeli, nie upokarzał jej. Dał jej nowe życie, piękne, wzniosłe i... kompletne.
<br />
― Metamorfoza ― podejmuje wolno, ruszając elganckim krokiem wzdłuż
zdobnych wzniesień i monumentów; teraz może oglądać dzieło Avy Barlow
pod każdym z możliwych kątów.
<br />
<span style="font-style: italic;">Chcę dotknąć każdego skrawka twego ciała.</span>
<br />
― Dafne, jedna z nimf Artemidy, a właściwie jej sama ulubienica ―
ciągnie, omiatając spojrzeniem ostatnią z części. Teraz przenosi je już
tylko i wyłącznie na zakapturzoną postać. ― Uchodziła za córkę jednego z
bogów, Penejosa. Próbując uciec od zakochanego w niej Apollina,
poprosiła swego ojca o przemienienie ją w drzewo wawrzynu, które później
stało się symbolem miłości niedostępnej i dziewictwa ― mruczy,
przybliżając się nieco. Kroki stawia ostrożnie, z rozwagą, oczy
wpatrzone są wprost w skryte pod kapturem oblicze. ― Nie przewidziała
jednak, że Apollin odnajdzie w jej nowej formie coś jeszcze
piękniejszego ― teraz od milczącej istoty dzieliły go już tylko dwa
kroki. Pokonał je stanowczo, i ignorując wyciągnięte w jego stronę
ostrze noża, sięgnął do długiego kaptura, ściągając go z pięknie
ufryzowanej głowy w jednym, niezwykle precyzyjnym ruchu.
<br />
Piękno na chwilę odbiera mu oddech, ale szybko zmusza się do odzyskania
go z powrotem. Nie potrafi powstrzymać błysku, który pojawia się w jego
oczach. Nie umie zapanować nad mieszanką pożądania, tęsknoty i
satysfakcji, targającymi jego strunami głosowymi.
<br />
― Jej metamorfoza, choć miała okazać się wybawieniem i sposobem na
ucieczki, sprawiła jedynie, że Apollin zrozumiał, że od tej pory Wawrzyn
będzie na niego czekała w jednym i tym samym miejscu. Gdzie wszystko
się zaczęło i kończy.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-27, 01:05<br />
<hr />
<span class="postbody"> Wreszcie patrzą na siebie i potrafią się w pełni zrozumieć.
<br />
Nie ma już żadnych niedopowiedzeń i tajemnic.
<br />
Il Mostro, Rozpruwacz z Chesapeake, doktor Lecter, pan Fell, Nikander
Floris… i wiele, wiele innych masek, wszystkie należą teraz do
przeszłości, podobnie jak maski i przebrania Willa Grahama.
<br />
Maskarada dobiegła końca, wreszcie mogą spojrzeć na siebie takimi,
jakimi są, i nigdy, nigdy dotąd nie widzieli się wzajemnie tak wyraźnie.
<br />
Patrzą sobie w oczy. Stoją przed sobą, jakby byli zupełnie sami, i tylko ostrze noża wyznacza granicę między nimi.
<br />
Will mógłby gwałtownym gestem unieść teraz rękę i zatopić je w dziwnie
wychudłym ciele swego dawnego kochanka, przyjaciela, lekarza, męża,
wroga, rywala, och, kim on dla niego nie był. Mógłby zabić go i byłby
wolny, ale dla żadnego z nich nie jest zaskoczeniem, że tego nie robi.
<br />
Hannibal ani trochę nie obawia się tego noża. Postępuje powoli o krok
bliżej, pozwalając, by ostrze naparło lekko na jego brzuch.
<br />
A potem zbliża się bardziej, a wówczas na białej koszuli pojawia się czerwona plama.
<br />
Will nie opuszcza ręki, nie rozluźnia chwytu. I Hannibal przysuwa się
jeszcze bardziej w jego stronę i… nóż upada na posadzkę w tej samej
chwili, w której chude ręce gwałtownie napierają na twardą pierś.
<br />
Will – Ava – rozchyla usta jak wyrzucona na brzeg ryba i bierze głęboki, drżący wdech.
<br />
Czy potrzebują słów?
<br />
Czy potrzebują czegoś tak prymitywnego?
<br />
Dłonie młodzieńca unoszą się i ujmują wychudzone, zapadnięte policzki.
Kciuki przesuwają się po gładkiej skórze, odgarniają i mierzwią uczesane
kosmyki. Błękitne, mocno kontrastujące z okalającą je czernią oczy
rozszerzają się i mrużą, badając oblicze, które tak bardzo się zmieniło.
<br />
Miłość to siła, która buduje i niszczy, daje życie i uśmierca, a przede
wszystkim siła, która łączy, scala i pożera, nie pozostawiając miejsca
na coś takiego jak osobność.
<br />
Taka jest ich miłość.
<br />
Czy Hannibal Lecter spodziewał się, że Will przyjmie tę niemo złożoną
ofertę, ofertę zakończenia tego tutaj, przecięcia w całkowitej ciszy
łączącej ich więzi – nie.
<br />
Czerwone, drżące usta, nieco lepkie od szminki, zaciskają się wreszcie, w
odróżnieniu od ciemnych powiek, a dłonie przyciągają zmęczoną, dojrzałą
twarz bliżej, niwelując ostatnie dzielące ich milimetry.
<br />
Amaury wycofuje się cicho, patrząc, jak ich drżące wargi łączą się w
końcu w pocałunku, który jest jak dziewiczy. Oni odkrywają się na nowo,
przeżywają pierwszy romans, pierwsze uniesienia jak para podlotków, a on
– on pozwoli im na to, czekając w cieniu, aż nadejdzie czas.
<br />
Prawie anorektyczne, bardzo blade ręce Willa Grahama oplatają się z
utęsknieniem wokół karku Lectera, a chude palce, które wyglądają, jakby
najmniejszy nacisk mógł je połamać, przeczesują dalej posiwiałe włosy z
czułością i uwielbieniem, z podziwem, który nigdy nie zniknie, ponieważ
Hannibal Lecter, choćby czas usiłował z niego zadrwić, choćby śmiertelna
choroba, boska zemsta usiłowała odebrać mu sprawność i godność, a na
samym końcu życie, zawsze, zawsze będzie… najpiękniejszy.
<br />
― Ach ― wzdycha słabo Will w jego spierzchnięte wargi. Zaciska
powieki, pod którymi czuje pieczenie – a potem je otwiera, nie ukrywa
łez. ― Mm.
<br />
Słone krople spływają po jego policzkach i nikną za linią żuchwy.
<br />
Ale to nie jest czas na smutek. To szczęśliwa chwila. Najszczęśliwsza i całkowicie ich.
<br />
Tym razem to Hannibal pochyla się, by sięgnąć do umalowanych warg. Spija
z nich całą czerwień, pochłania czule ich górny i dolny płatek. Will
wysuwa język, przytulając się mocniej. W cichej kaplicy słychać jedynie
mlaśnięcia, gdy ich pocałunek pogłębia się, a oni zaczynają w pełni
pojmować swoją tęsknotę i zdawać sobie sprawę z tego, jakiego rodzaju
pragnienia wzbudziła w nich ta rozłąka. Przyciskają się do siebie coraz
mocniej, coraz bardziej zapalczywie, i liżą do utraty tchu, choć
przecież ich pierwszy dotyk był tak nieśmiały.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nigdy nie mógłbym żyć bez ciebie. Nigdy
nie byłbym w stanie pogodzić się ze stratą ciebie. Odejdę razem z tobą,
dokądkolwiek prowadzi ta droga. Sami wybierzemy sobie zakończenie,
wyprzedzając boską rękę: zadrwimy z niej po raz ostatni.</span>
<br />
Pocałunek urywa się w chwili, gdy ich oddechy są przyspieszone, a
szminka rozmyta po całych ich twarzach. Zamierają w zbliżeniu, dzieląc
się oddechem. Will przymglonym wzrokiem spogląda w okolice policzka
Lectera, a Lecter pochłania zachwyconym spojrzeniem jego twarz.
<br />
<span style="font-style: italic;">Ten zapach, tak znajomy i dobry. Ta
twarz – szminka, rozmazana po niej w wybuchu namiętności, wygląda jak
krew, jak krew w blasku księżyca. I jego skóra jest tak gładka, łzy tak
błyszczące. Ich smak na ustach, ich słono-słodka gorycz. Nic się nie
zmienił, wciąż jest przepiękny, błękit jego…</span>
<br />
Will wypuszcza drżąco powietrze, mrugając ospale i powoli przesuwając spojrzenie wyżej, do pociemniałych z podniecenia oczu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Ty też jesteś przepiękny.</span>
<br />
Jego drogi kochanek podrywa nagle głowę. Obserwowane przez Willa źrenice
rozszerzają się gwałtownie, chociaż na zmęczonej, wyniszczonej twarzy
nie drga ani jeden mięsień.
<br />
Młodzieniec mruga powoli i przechyla głowę, muskając wargami krawędź
żuchwy swego najdroższego kata. Absurd, oczywiście, że to absurd.
Oczywiście, że to nierealne. Oczywiście, że zaprzecza wszelkim
ustaleniom nauki.
<br />
Ale właśnie w tej chwili ich zrozumienie i wzajemne zatarcie osiąga apogeum, o jakim nigdy nie śnili.
<br />
<span style="font-style: italic;">Najpiękniejszy.</span>
<br />
Rozchyla usta i zsuwa je niżej, całując spód podbródka Lectera i jego szyję, każdy skrawek szyi.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nigdy nie myślałem, że możesz być jeszcze seksowniejszy.</span>
<br />
Jest to po prostu oczywiste, że Will myśli właśnie o tym, że w jego umyśle klaruje się właśnie to spostrzeżenie.
<br />
Może to coś w mowie ciała zdradza tok myśli. Może zmysły pod wpływem tak
silnych impulsów, po tak długiej rozłące, wyostrzyły się do tego
stopnia, że wychwytują mikroekspresje, które wcześniej były nieuchwytne.
<br />
Bez względu na to, w jaki sposób się dzieje, to, czego doświadczają, jest niezaprzeczalnym faktem.
<br />
Słowa nie są im już do niczego potrzebne.
<br />
<br />
Spoglądając na swoją utraconą i odzyskaną miłość, Hannibal
Lecter czuje się przygwożdżony przez pożądanie. Po tak długiej przerwie
od jakichkolwiek pieszczot… Will wie, że jest spragniony jak nigdy
przedtem. I wie, że widząc jego podziw, że znajdując potwierdzenie tego
bezgranicznego uwielbienia i zachwytu w każdej emocji przemykającej
przez jego umalowaną twarz, Hannibal znów staje się bogiem, który ma
cały świat u swych stóp.
<br />
I ponieważ Lecter ma ochotę wgryźć się w łabędzią szyję, Will odrzuca
głowę na bok, zarzucając długimi, pofalowanymi kosmykami. I ponieważ
Lecter ma ochotę chwycić jego tyłek i sprawdzić, czy wciąż będzie leżał
tak idealnie w jego dłoniach, w tym samym ułamku sekundy, w którym
zaczyna zsuwać palce niżej, Will Graham wygina ciało w łuk, nadstawiając
się dla ich dotyku. Pragną tego samego, dążą do jednego celu.
<br />
I ponieważ Hannibal myśli o urywanych oddechach, w tej samej chwili, gdy
zatapia kły w delikatnej skórze, urywane oddechy atakują jego policzek,
przeradzając się w jęki bólu, tęsknoty i niezliczenie wielu innych
nienazwanych odczuć.
<br />
A młodzieniec, gdy tylko myśli, że chciałby…, dostaje to. Hannibal
niecierpliwym gestem zrywa z niego pelerynę, odsłaniając białą,
odświętną koszulę i ciemne spodnie, i szelki, w których Will – Ava –
wygląda, jakby za chwilę miał przeprowadzić bardzo ważny wykład. Sekundę
później okryta rękawiczką dłoń ląduje na sztywnym wybrzuszeniu w
spodniach Lectera i młodzieniec zaciska palce na utęsknionym organie, na
tym długim fiucie, który poci się, ślini i klei pod niepozornym
materiałem, i lgnie do jego dłoni, bo właśnie do niej należy.
<br />
Krew spływa po mlecznobiałej skórze i bruka nieskazitelną koszulę, a im
mocniej zaciskają się zęby Lectera na ranie, tym mocniej palce Willa
ściskają nabite jądra, podczas gdy druga ręka naprawdę niecierpliwie
walczy z guzikami, które dzielą go od owłosionej piersi.
<br />
Na tę miłosną scenę spogląda pastor i spogląda Bedelia, i teraz, z
odbiciem splecionych w namiętnym uścisku ciał w dwóch różnych oczach,
dzieło nabiera nowego znaczenia, o którym żaden z nich nie pomyślał.
<br />
Staje się metaforą ich stanu: permanentnego połączenia dwóch skrajnych
żywiołów w jedną spójną całość, której już żadna siła nie będzie zdolna
rozdzielić.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-28, 23:43<br />
<hr />
<span class="postbody"> Dlaczego jest zdziwiony?
<br />
Dlaczego ośmiela dziwić się temu, co jest w rzeczywistości całkiem
oczywiste? Spogląda w błękitne oczy, w bladą twarz i na rozmazaną po
niej szminkę. Wyciąga dłonie i przeciąga nimi delikatnie po szczupłych
bokach, och, jak bardzo są teraz wątłe, jak kruche.
<br />
I wszystko dzieje się tak szybko - w jednej chwili udaje mu się
zaakceptować ogrom wiedzy, która wlewa się do jego duszy (ta dziwaczna
prawda, tak niepomierna i niemożliwe do pojęcia dla zwyczajnego
człowieka zagnieżdża się w jego umyśle, uskrzydla go i wzmacnia do
rozmiarów przekraczających wszelkie pałace) i posyła ją pod sam sufit,
popychając do o wiele śmielszych czynów.
<br />
Są razem nieskończoną jednością - jak mechanizm, oddziałują na siebie
wzajemnie, popychając do działania, wprawiając maszynę w ruch.
<br />
Duże dłonie błądzą po szczupłym ciele, odgarniając kolejne warstwy
ubrań, podczas gdy te mniejsze układają się bezczelnie w samym centrum
jego pożądania, które już od paru dobrych chwil napręża się buńczucznie,
zupełnie jakby zaraz miało rozerwać przyciasny materiał spodni.
<br />
Przez chwilę w umyśle doktora pojawia się niechciana myśl, myśl o tym,
że nie udało mu się jeszcze powiedzieć o kolejnej rzeczy, która
przybliża ich do końca, ale nie musi, naprawdę, bo Will już o tym
wszystkim wie. Może to wyczytać w jego spojrzeniu, w urywanych
oddechach, w poruszających się w skupieniu wargach, wyduszających z
siebie słodkie pojękiwania, gdy Hannibal nie wytrzymuje i wgryza się w
bladą, łabędzią szyję, kosztując z niej tego, czego odmawiał sobie przez
tyle długich miesięcy. Uczucie gorącej krwi, zalewającej mu usta i
gardło, jest tak dobre, że mężczyzna szarpie się jak dzikie zwierzę, jak
bestia gotowa w każdej chwili do przystąpienia do swego zabójczego
ataku.
<br />
Z transu wyrywają go delikatne dłonie, przesuwające się czule po piersi,
by odpiąć guziki koszuli. Pozwala im na to, choć przez krótką chwilę
obawia się tego, co poczują - a raczej czego odczuć nie będą już mogły.
<br />
To, że stracił sporo na wadze, widoczne jest gołym okiem, ale (jest tego
niemal pewien) Will nie może podejrzewać w swych najśmielszych
przypuszczenia, jak wychudłe jest ciało jego <span style="font-style: italic;">męża</span> w rzeczywistości.
<br />
Przez przepiękną twarz nie przemyka nawet jeden grymas - zero
wątpliwości, bo (Hannibalu, jak możesz o tym zapominać) chłopiec
wyczytał już każdą jedną myśl z oczu swego ukochanego. Wyczytał ją i
przyjął do wiadomości ze swym zwyczajowym spokojem i zrozumieniem i <span style="font-style: italic;">pożądaniem</span>, bo nadal uważał pana Lectera za najbardziej pociągającego mężczyznę na świecie.
<br />
I wtedy nie mają już przed sobą żadnych tajemnic, znowu. I mogą na powrót zająć się swoim słodkim przywitaniem.
<br />
Ale już nie tak delikatnie, nie tak nieśmiało.
<br />
Hannibal dobrze wie, czego pragnie, gdy popycha swojego chłopca na jedną
z ław i przypada do niego w nowym, jeszcze żarłoczniejszym pocałunku.
Pozwala małym ząbkom na przegryzienie opuchniętych warg, pozwala
ruchliwemu językowi na zlizywanie każdej kropli krwi, tak jak on czynił
to sam zaledwie chwilę wcześniej z długą szyją.
<br />
Nie odsuwa bioder, gdy szczupłe palce sięgają do ostatniej nieodpiętej
części jego garderoby - rozporek wydaje z siebie charakterystyczny
odgłos, uwalniając natychmiast rozpychający się pod materiałem bielizny
napuchnięty organ.
<br />
W tej samej chwili sprawne dłonie sięgają do szelek, zsuwając je bez
trudu ze szczupłych ramion - wystarczy, by odpiął trzy górne guziki, a
śnieżnobiała koszula schodzi z nich przez głowę i (niczego nie potrafi
na to poradzić) w takiej chwili czuje się tak, jakby znów robili to
pierwszy raz, bo Will jest tak delikatny, bo Ava jest tak piękna, bo
trzymane przez niego nadgarstki są tak delikatne, gdy wyślizgują mu się z
dłoni, a szczupła istota osuwa się na kolana, oddając mu niemy hołd i
bez skrępowania, bez cienia wstydu rozchyla mu uda, szarpie za materiał
bielizny i wyciąga cieknącą erekcję na wierzch, oglądając ją z tym samym
dziecinnym, nieskłamanym zafascynowaniem, z nieposkromionym, zwierzęcym
głodem.
<br />
Spogląda na niego z góry, ale z jakiegoś powodu nie czuje się przy tym
jak pan sytuacji, jest zdany na łaskę posągowo bladej piękności, która
spogląda na niego spod długich, tuszowanych rzęs i trzepocząc nimi
zalotnie wsuwa czubek męskości do wnętrza warg, wydając z siebie przy
tym zalotne westchnienie.
<br />
Hannibal także wzdycha, napinając mimowolnie uda i <span style="font-style: italic;">patrzy</span>,
zdając sobie ze zdumieniem sprawę, że widok ruchliwego języka,
odsuwającego napletek, by móc dokładnie wylizać cieknącą główkę, że
widok czerwonych warg, obcałowujących zachłannie całą długość trzonu, że
wklęsłe policzki, ssące go z całej siły... że wszystko nie umywa się do
tego, jak to wyglądało w jego pałacowych komnatach, gdy powracał
myślami do słodkich chwil uniesień w czasie najgorszej samotności. To
wszystko jest znacznie lepsze, znacznie przyjemniejsze i już po chwili
doktor Lecter musi złapać się drewnianej ławy, zalewając się gęsto potem
- drży wyraźnie, a jego wargi co chwila układają się tak, jakby
spomiędzy nich miał dobiec najprymitywniejszy dowód odczuwanej
przyjemności, ale walczy z tym jeszcze, kontroluje się.
<br />
Wie, że nie ma w tym ani krzty rozsądku, ale pewne rzeczy nigdy się nie
zmieniają, a jego obsesja samokontroli na pewno stanowi jedną z nich.
<br />
<span style="font-style: italic;">Jesteś tak smaczny.</span>
<br />
Mówią błękitne oczy, gdy różowy język naciska wymownie na pulsującą
cewkę, a sprawne dłonie przesuwają się na nabite jadra, ważąc w sobie
ich ciężar.
<br />
<span style="font-style: italic;">Uwielbiam ci to robić.</span>
<br />
I to takie niesamowite - niesamowite, że istota, ta nieskończenie piękna
kokietka nawet w obliczu wulgarnego, wyuzdanego ssania przedstawiał je
tak, jakby tworzył u jego stóp najprawdziwszą sztukę. Ileż gracji i
wyrafinowania było w sposobie, w jaki smukłe dłonie <span style="font-style: italic;">obciągały</span>
go bezlitośnie, ileż stylu miały w sobie opuchnięte wargi, z którymi
łączyły go nitki śliny, prowadzące, niczym pajęcze sieci wprost do
zaczerwienionej erekcji.
<br />
I nagle jego członek zagłębia się w pulsującym przełyku, a oczy mówią
"uwielbiam to robić, doktorze, uwielbiam kiedy pierdolisz mnie w samo
gardło".
<br />
Więc pierdoli - jego biodra podrygują w rytm stanowczych pchnięć, duże
dłonie ślizgają się po gładkiej powierzchni drewna, rozchylone wargi
ledwo są w stanie łapać powietrze.
<br />
Hannibal dobrze wie, że Will nie wypowiedziałby tych słów na głos za nic
w świecie, ale może je przecież pomyśleć, może przekazać mu je mową
swego ciała, wyrazem tych przepięknych oczu.
<br />
I Will unosi głowę, więc duża dłoń bierze w garść długie, wyprostowane
włosy, owijając je sobie okół palców, jak lejce, jak koniec smyczy.
Pociąga gwałtownie i przyciska mocniej, a wijąca się pod nim piękność
jęczy ochryple, bo tak, właśnie dostaje to, czego tak bardzo pragnęła.
<br />
Przyśpiesza, wyrzucając teraz lędźwie według potrzeb własnego,
spragnionego ciała. Pociemniałe oczy mrużą się delikatnie, pogryzione
wargi rozchylają w nieregularnych wdechach i...
<br />
Odpycha go od siebie gwałtownie, obserwując, jak drobne ciało uderza o
zdobną posadzkę. Ale w przepięknej twarzy nie odnajduje już ani cienia
strachu, o nie. Ava bardzo dobrze wie, czego pragnie jej drogi
przyjaciel. Wie, dlaczego ten zbliża się do niej eleganckim krokiem,
dumnie wyprostowany, ze sterczącą erekcją, obijającą się o materiał
drogich spodni.
<br />
Hannibal nigdy nie przystaje na półśrodkach. Jeśli za coś się bierze,
robi to do samego końca. I tak stanie się także w tej chwili, oboje są o
tym całkowicie przekonani. Po to tu przybyli, po to znowu się
odnaleźli.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-29, 02:37<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nawet nowotwór, który tak spektakularnie wyniszczył to silne niegdyś,
zahartowane, wysportowane ciało, nie jest w stanie wymazać zachwytu z
błękitnych oczu. To dziwne i może nienormalne ze strony Willa, myśleć w
ten sposób, lecz temu człowiekowi z wyniszczeniem, chorobą i śladami
niedawnego cierpienia i smutku jest wybitnie do twarzy, gdyż kontrast,
jaki tworzą te znaki z jego wciąż potężną postawą i dowodem żaru uczuć w
błyszczących oczach, tylko uwypukla zjawiskowość tego człowieka, jego
niesamowitą siłę i piękno płynące nie tylko z fizyczności, lecz z
niezniszczalnego umysłu. Jego siwizna, liczne zmarszczki, zapadnięty
brzuch, wystające żebra i resztki wspaniałych mięśni, powaga w
spojrzeniu, której nie było nigdy wcześniej, ale i potęga większa niż
kiedykolwiek przedtem, wszystko to czyni go <span style="font-style: italic;">prawdziwym</span>,
zachwycająco ludzkim, ale i boskim w tym samym momencie, i składa się
na obraz Hannibala Lectera, który nigdy nie był tak wielki i zjawiskowy,
jak właśnie dziś. Półleżąc na posadzce kaplicy, która stanowi pierwszą
komnatę pałacu myśli Lectera, Will patrzy na niego z dołu, oddychając
ciężko, drżąco, głośno.
<br />
Wie, jak bardzo Hannibal lubi słuchać tych wszystkich nieprzyzwoitych
słów, wie o tym, a ponieważ to prawdopodobnie ostatni raz, ponieważ to
ostatni raz – robi to, zaczyna mówić.
<br />
― Och, mój… Proszę… Nie odtrącaj mnie.
<br />
Podnosi się na kolana, zadziera głowę, z bijącym sercem usiłuje przypaść
do sterczącego fiuta. Chwyta go i bije się go nim w policzek, lekko,
potem mocniej, a nabrzmiała męskość pozostawia na jego policzku mokry
ślad.
<br />
― Pozwól mi błagać o przebaczenie, mój… piękny… przystojny… panie.
<br />
Hannibal z zaskakującą brutalnością chwyta go za włosy i odsuwa biodra.
Fiut wyślizguje się z dłoni Willa, która unosi się szybko do włosów w
próbie załagodzenia bólu, a z noszących resztkę szminki ust wydobywa się
żałosny, pełen głodu i rozczarowania jęk.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie waż się. Ręce. Przy. Sobie,</span>
mówi spojrzenie Lectera i Will opuszcza drżące dłonie na dół, na swoje
uda, gdzie spoczywają nieruchomo, grzecznie. I wtedy Hannibal zbliża
się, by wykorzystać jego twarz jak jakąś zabawkę. Ociera się główką
kutasa o rozwarte błagalnie i chętnie wargi, lecz w nich nie zagłębia;
ignoruje wysuwający się żywo język i przesuwa po nosie i policzku,
gniotąc jasną skórę i zostawiając na niej ślady perlistej cieczy.
<br />
Will wciąż patrzy błagalnie, błaga go, by nie przestawał, i żeby nie
poprzestawał na tym. Błaga, by Lecter, w swej łaskawości, pamiętał też o
innych otworach jego ciała, które tak samo łaknęły jego kutasa, jak
wulgarne usta.
<br />
― Jestem pańską kurwą, doktorze Lecter ― mamrocze, nie spuszczając
wzroku. ― Klęczę przed panem i błagam, żeby… w swej… wspaniałomyślności ―
przerywa, kiedy fiut ociera się o jego wargi ― jak kurwę mnie pan
zerżnął, wprost w moją… ciasną…
<br />
Urywa, zamyka oczy i powoli unosi dłonie wysoko nad głowę, krzyżując je w
nadgarstkach, jakby wisiał na niewidzialnych kajdanach.
<br />
― …przed… obliczem… Boga.
<br />
Nie potrafi nie unieść kącików ust w wyrazie tysiąca skrajnych uczuć,
kiedy na wargi Lectera wpływa znajomy uśmieszek. I już wie, że zostanie
wysłuchany; że tej nocy zjednoczą się w największym możliwym stopniu,
nie tylko jaźnią, ale i fizycznością.
<br />
Tak dawno nie czuł go w sobie. Tak bardzo teraz tego pragnie. Obaj
doskonale o tym wiedzą. Wiedzą, że oszaleje, jeśli nie poczuje. Chce go
wszędzie. Chce topić się w jego nasieniu, chce czuć się nim wypełniony
do granic.
<br />
<span style="font-style: italic;">Rozbieraj się</span>, mówi spojrzenie Lectera, choć nie padają żadne słowa.
<br />
Nie muszą.
<br />
Will powoli podnosi się z kolan, zzuwa buty i rozpina spodnie, które
zsuwają się z jego szczupłych nóg (są jak patyki, ale to jeszcze nie to,
to jeszcze nie moment, w którym chudość zaczyna budzić niechęć),
ukazując komplet czarnej, zmysłowej bielizny, która nie skrywa przed
oczami Hannibala prawie niczego: to majteczki, pas i kabaretkowe
pończochy podkreślające łagodne zaokrąglenia ud i łydek. Will chwyta
zębami rękawiczkę, zdejmuje ją sobie z ręki i trzyma w ustach nadal, a
gołą dłoń wsuwa pod siatkę, delikatnie obniżając ciemne zakończenie
pończochy.
<br />
Cofa się o krok, a potem o drugi; w końcu się odwraca i kocim krokiem
przemierza salę, kierując się do ołtarza. Kołysząc biodrami, wspina się
po schodach, a głowę ma zadartą i patrzy na bogato zdobiony sufit. Nagi
staje przed obliczem boga, unosi wysoko ręce, jakby znów niewidzialny
łańcuch ciągnął je do góry, i zamyka oczy, a rękawiczka upada na ziemię.
<br />
Czeka, zdany na łaskę i niełaskę swej miłości. Czeka na nią przed ołtarzem i – tak bardzo o tym marzył – czy to ten dzień?
<br />
Odwraca lekko głowę, nadstawiając ucho, ale nie otwiera oczu. Chociaż
nie słyszał, że Hannibal się zbliżył, po prostu wie, że ma go już za
sobą, tuż za plecami.
<br />
― Czy wyjdziesz za mnie ― sapie na bezdechu.
<br />
Hannibal zbliża się jeszcze o krok i ociera się fiutem o okryte koronką
pośladki. Dłonią nieśpiesznie odchyla materiał, a palce drugiej zatapia w
otwartych ustach Willa, który bez chwili ociągania zaczyna sunąć po
nich językiem, obficie nawilżając śliną. Liże jego palce, jakby go
całował, i nadstawia pośladki, by samemu otrzeć się o ociekającego
wilgocią kutasa. Oddycha płytko i chrapliwie, i jęczy zdławienie, gdy
pulsujący organ układa się wygodnie między jego pośladkami. Jego własny
jest tak nabrzmiały, że to boli. Will marzy o najmniejszym choćby dotyku
na wypychającej koronkę ptaszynie, ale wie, że będzie musiał na to…
mile… zasłużyć.
<br />
Z mlaśnięciem długie palce wysuwają się z ciasnego gardła i Will kaszle
cicho, odzyskując oddech. Opuszcza dłonie i wyciąga je przed siebie, by
oprzeć się o ołtarz, a zarazem wypiąć.
<br />
― Aa-aach! ― wykrzykuje, gdy z zaskoczenia te palce gwałtownie, od
razu oba, wbijają się w jego ciasno zwarte mięśnie. Nie ma czasu
zastanawiać się, czy to boli, ponieważ w następnej sekundzie zaczynają
jebać go z nadludzką prędkościa, uderzając TAK CELNIE, tak precyzyjnie,
jak potrafią tylko palce Hannibala Lectera, bo któż zna ludzką anatomię
lepiej niż on?
<br />
― ACH! Nnnn! ― zapomina o wszystkim, zapomina o swoim pytaniu.
Pokłada się na ołtarzu i już tylko drży, i szarpie się konwulsyjnie; po
tak długim czasie braku pieszczot, to wszystko jest tak intensywne, że
niemal go zabija.
<br />
Palce wysuwają się z niego – jęczy z rozczarowaniem, odwraca się przez
ramię, przerażony, że Hannibal będzie zwlekał, karał go teraz za
ucieczkę, za wszystkie zdrady, ale natychmiast po tym wie, że nie, nie,
nie. Wszystko to jest już za nimi, Lecter jest zwierzęco podniecony, z
jego głowy sterczy para ogromnych rogów, jego sylwetka urasta do
gigantycznych rozmiarów, i jego kutas… jego kutas… wdziera się do
środka, pokierowany stanowczą dłonią. Napiera na ciasny, podrażniony
pierścień i wciska się w niego, i ulga, ulga, która ogarnia ich obu, nie
znalazłaby odbicia w żadnych słowach. Powietrze, które owiewa teraz
chude ramiona Willa, wydychane przez jego kochanka, drży od niej, jest
nią przepełnione. Jest tak, jakby Hannibal, po całym tym czasie, po
wszystkich męczarniach, dopiero teraz wynurzył się z ich toni i mógł
znów oddychać.
<br />
I Will też się tak czuje.
<br />
― Aaa-ach ― jęczy słabo, mnąc stronice Pisma Świętego.
<br />
To takie oczyszczające. Czuje każdy cal powoli zagłębiającej się w nim
męskości – czuje się tak bezpiecznie, gdy pomimo nieludzkiej żądzy
Hannibal jest delikatny, robi to powoli, i niby szorstki, ale tak
naprawdę… najczulszy. I nawet jeśli tylko przez chwilę, nawet jeżeli już
zaraz biodra Lectera ruszają gwałtownie i ostro, to tak wiele znaczy;
mówi wszystko o ich relacji i naturze brutalności, która jest w nim
pisana.
<br />
Will zachłystuje się powietrzem, jęcząc przez zęby z bólu, bo on jest
wielki, bo penetruje go do samego końca, wbijając się za każdym razem w
zgięcie jelita. Lecz nagle Hannibal się odzywa, i słowo, które
wypowiada, odsyła ból w zapomnienie.
<br />
― Tak.
<br />
Jego głos jest ochrypły, twardy, toporny. Pojedyncze słowo tnie powietrze z zaskakującą agresją.
<br />
― Taak ― teraz to już warkot, i Will szlocha cicho, i prostuje się nagle na rękach, wykręca głowę do tyłu i…
<br />
<span style="font-style: italic;">Tak.</span>
<br />
Ich usta spotykają się natychmiast, instynktownie. Wśród trzasku
spoconych, zderzających się ze sobą ciał, splatają znów języki, i każdy z
nich sięga wulgarnie głęboko. Will z trudem wygina się i sięga ręką do
wychudłej twarzy Lectera, by zacisnąć na niej boleśnie palce. Miażdży
podbródek i policzki mężczyzny, jakby chciał go zmusić do otwarcia ust
jeszcze bardziej, szerzej.
<br />
I odpływa. Przestaje nadążać. Zatapia się we mgle. Nagle orientuje się,
że wie, dlaczego. Wie. To dłoń Lectera na jego szyi. Wszystko… robi się
takie… <span style="font-style: italic;">Taaak</span>, wycedzone agresywnie słowo odbija się echem w ospałym umyśle, a na dole… on… już…
<br />
― Aaak-hh-khhh! ― krztusi się i krzyczy i szlocha jednocześnie.
Szarpie się konwulsyjnie. To zbyt dobre. Zbyt dobre, gdy Lecter bierze
go od tyłu, z przodu trąc agresywnie wyprężoną ptaszynę. I napięcie
rozsadza młodzieńca od środka. Will wybucha, rozlewa się, pęka jak
przepełniony balon, a biel oblewa ołtarz, i miękkie obrusy, i pożółkłe
stronice.
<br />
<span style="font-style: italic;">Tak</span>.
<br />
Teraz jest gotów.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-29, 03:36<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">W zdrowiu i chorobie.</span>
<br />
Myśli Hannibal i spogląda na Boga, zastanawiając się, czy i on obserwuje
teraz jego. Być może odwraca się właśnie z zawstydzeniem, bo przecież
niczego mu nie zabrał, absolutnie niczego. Bo być może ujrzy w nim swoje
własne odbicie, wszechpotężną istotę, przeżywającą najwyższy wymiar
rozkoszy, gdy zagłębia się swoim twardym fiutem wprost w między wypięte
dla niego pośladki. Młode i jędrne pośladki najpiękniejszej,
najurokliwszej istoty na tym (stworzonym przez kogo?) świecie.
<br />
Przyśpiesza, wciskając się teraz w ciasny otwór tak dziko i pośpiesznie,
że nawet dźwięk marszu weselnego zaczyna do niego docierać, jak przez
taflę grubego szkła - miesza się z odgłosem uderzających od siebie ciał,
organów i wiwatu gości, wtórujących im w tym najpiękniejszym dniu.
<br />
I wszyscy tam są - Alana Bloom, Freddie Lounds, Abigail, Bedelia, Jack i
Molly i mały Walter, wszyscy tam siedzą i uśmiechają się, spoglądając z
uwielbieniem na żywy dowód ich nieśmiertelnej miłości.
<br />
<span style="font-style: italic;">I że cię nie opuszczę aż do śmierci</span>
<br />
Duża dłoń zsuwa się przez płaski brzuch, pociągając za koronkę, by
wydobyć z niej wzwiedzioną ptaszynę - zarumienioną niemalże w równym
stopniu, co pogrążona w wyrazie przyjemności młodzieńcza twarz. Wciąż
tak samo rozkoszna, tak samo poruszająca swym wdziękiem.
<br />
Przesuwa palcami po rozedrganym członku, ugniata go w swej dłoni, jak
cholerne berło, obciągając je pośpiesznie w rytm własnych uderzeń.
Jeszcze chwila i drobniejszym ciałem wstrząsają pierwsze dreszcze
orgazmu, a on sam... jemu też ciężko jest już się powstrzymać.
<br />
<span style="font-style: italic;">Ogłaszam nas morderczymi małżonkami.</span>
<br />
Zwłaszcza w chwili, gdy ciasny tunel zaciska się na nim mocno, a on
odchyla głowę, biorąc przez usta gwałtowny oddech i... dochodzi,
zalewając miażdżone wnętrze swoim gęstym, lepkim nasieniem.
<br />
Och, ile czasu marzył o tej chwili, ile razy obawiał się, że umrze, nie
będąc w stanie zaznać znów tej niemożliwie obezwładniającej rozkoszy.
<br />
Długo nie potrafią przełamać ciszy czymś więcej, niż swoimi oddechami -
Will opiera się o ołtarz, Hannibal o niego. Wokół porozrzucane są części
odzieży, strony pisma świętego, wsiąkające z wolna lejącą się z posągu
krwi.
<br />
Wszystko to jest tak piękne, że momentalnie ogarnia go wzruszenie - jest
ono tak silne, że musi przymknąć powieki, by nie poleciały spod nich
łzy. Potem uchyla je znowu i patrzy, wsiąkając tę chwilę do swego
pałacu.
<br />
W życiu nie zaplanowałby tej chwili tak, by stała się dla niego
szczęśliwsza. Pochyla się i składa na czole swego męża najczulszym
pocałunku.
<br />
Nie musi się odzywać, by przekazać swe poruszenie wtulonej w niego
istocie. Nie musi też nic mówić, kiedy staje się oczywistym, że
ceremonia, jakkolwiek piękna, dobiegła końca.
<br />
Że przyszedł czas na wesele, a na tym nie może przecież zabraknąć Amaury'ego.
<br />
<br />
Jakiś czas później wrota świątyni rozwierają się i stają w
nich obaj, morderczy małżonkowie. Wyglądają na szczęśliwych i bardzo
zakochanych, ich ramiona nawet przez chwilę nie tracą ze sobą kontaktu.
<br />
― Amaury. Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć ―zaczyna Will łagodnie i nagle Hannibal wie, co chwilę powinien zrobić, co <span style="font-style: italic;">powiedzieć</span>,
ale... nie może. Nie potrafi, nie wobec tego wszystkiego, co przeżył,
co zrobił. Jeśli jest jedna rzecz, nad którą nie potrafi przejść w
spokoju, jest nią przyznanie się do swojej słabości.
<br />
Na całe szczęście, Will znajduje się tuż obok i <span style="font-style: italic;">wie</span>. Po prostu wie, bo są ze sobą jednym. Bo uzupełniają się i wspierają, jak dobre, zgrane małżeństwo, prawda?
<br />
Chłopiec przypatruje się im na zmianę i uśmiecha się łagodnie. Serce
doktora Lectera jest ciężkie, jak ołów i ciąży na żołądku (cóż za ironia
losu), bo ich słoneczko niczego jeszcze nie wie, niczego nie
podejrzewa.
<br />
― Tak? Chcecie mnie razem zabić?
<br />
Świeżo upieczony pan Lecter opuszcza głowę i śmieje się nieco histerycznie (<span style="font-style: italic;">musisz dać radę, proszę</span>), podejmując z trudem;
<br />
― To nie tak. Chodź do nas ― mruczy miękko jego wybawiciel, łącząc
ich dłonie w swym uścisku. Błękitne oczy spoglądają na niego przez
chwilę z wyraźnym bólem i Hannibal orientuje się nagle, że wstrzymuje
powietrze, że nie może wytrzymać tego napięcia.
<br />
― Hannibal... jest chory. Bardzo chory.
<br />
Co za okropne słowa. Nawet on sam nie chce ich słyszeć, mimo, że zdaje
sobie sprawę z własnej, żałosnej ułomności już od ponad pół roku. Od
razu ją wyczuł, zawsze miał do tego zdolności.
<br />
Pamiętał dokładnie dzień, w którym to wszystko się wydarzyło. Jego
poranna kawa zakończona okropnymi mdłościami i zapach, odór śmierci,
bijący od jego wymiocin.
<br />
Skrajne obrzydzenie do jedzenia. Niemożność utrzymania go w <span style="font-style: italic;">żołądku</span>.
<br />
Żołądku.
<br />
Amaury blednie i spogląda na niego pośpiesznie, licząc zapewne, że bierze właśnie udział w okropnym żarcie.
<br />
― Nie ― mówi szybko i ostro, czekając na zwrot akcji, na
zaprzeczenie, na cokolwiek, co nie będzie potwierdzeniem tych okropnych
słów. ― Nie ― powtarza już o wiele żałośniej, więc Hannibal zgarnia go
pośpiesznie w swoje ramiona, wtulając prześliczną buzię w swoją szeroką,
wychudłą pierś. Nie może na niego patrzeć, nie może słuchać jego
szlochu, bo coś dziwnego budzi się w nim i drga i ma ochotę wyjść,
wypełznąć na wierzch, ale on nie może na to pozwolić, bo w jego życiu
nie ma miejsca na cholerne słabości, nawet jeśli te obejmują samą
śmierć.
<br />
Zaciska powieki, walcząc ze sobą jeszcze. Jego całe ciało błaga o ulgę,
ale dobrze wie, że jedyną ulgą, którą może sobie zapewnić, jest śmierć.
Śmierć w ramionach swoich ukochanych chłopców, swojej <span style="font-style: italic;">rodziny</span>. Jedynej, najdroższej.
<br />
Razem. Tak, jak to wcześniej planowali.
<br />
Razem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-29, 16:04<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will przytula się do nich i wplata palce w miękkie włosy Amaury’ego.
Gładzi je zupełnie czułym, ojcowskim gestem. Teraz, kiedy już wszyscy są
ze sobą pogodzeni, kiedy każdy z nich zna swoje miejsce w ich trudnej
relacji, agresja jest przeszłością.
<br />
― Od jak dawna… ― szepcze słabo Amaury, unosząc głowę, by spojrzeć Lecterowi w oczy.
<br />
― To nieistotne, Amaury ― mówi Will i odwraca jego delikatną buźkę ku
sobie. ― Najważniejsze, że jesteśmy teraz wszyscy razem.
<br />
― Nie chcę, żeby umierał ― jęczy chłopiec. ― Można to wyleczyć? Można, prawda?
<br />
Will uśmiecha się blado na te naiwne, pełne dziecinnej nadziei pytania.
Zamiast odpowiedzieć, nachyla się lekko i w promieniach porannego słońca
całuje chłopca w rozchylone usta.
<br />
― Wszystko będzie dobrze ― szepcze mu, bo wie, że będzie. ― Tatuś
potrzebuje teraz, żebyśmy wszyscy byli razem. Pójdziemy wszyscy razem.
<br />
Amaury mruga szybko, a słone łzy spływają po jego policzkach. Obaj –
Hannibal i Will – sięgają, by je otrzeć. Są jak jeden spójny organizm. I
kiedy jeden choruje, drugi ponosi wszystkie tego konsekwencje, jak ma
to teraz miejsce w przypadku każdego organu w ciele Lectera.
<br />
― Chodźmy ― mruczy łagodnie Will i odsuwa się, żeby Amaury mógł wejść
między nich; i tak, trzymając się za ręce, wszyscy trzej przemierzają
wąskie uliczki Palermo w drodze do portu.
<br />
<br />
Złote kopuły Florencji, miasta, w którym Hannibal zaczął
dorosłe życie, odbijają promienie piekącego słońca, kiedy mordercza
rodzina spokojnie przemierza Ponte Vecchio. Podróż zdążyła ukoić część
bólu i zbliżyć ich do siebie bardziej. Spędzili ją, delektując się swoim
towarzystwem, czytając poezję i spożywając wykwintne włoskie dania na
pokładzie luksusowego statku (tylko Hannibal skosztował tak niewiele).
<br />
Przystają przy barierce, mężczyzna, kobieta i młodzieniec, i nikt nie
zwraca na nich uwagi, jakby nikt nie przeglądał wiadomości, jakby nikt
nie pamiętał z plakatów twarzy Hannibala Lectera.
<br />
Może nikt postronny nie jest już w stanie rozpoznać mordercy z gazet w
tym zapadniętym obliczu. Może nikt nie spodziewa się dostrzec go w
towarzystwie przepięknej kobiety i chłopca, który musi być synem.
<br />
Są rodziną i oddychają wilgotnym powietrzem nad Arno, nie rozdzielając
się nawet na krok. Will wpatruje się w lśniącą na jego palcu obrączkę –
taką samą ma Hannibal, naprawdę są teraz małżeństwem i będą już do końca
świata, ich świata.
<br />
W ten ostatni dzień cieszą się wszystkimi urokami Florencji. Podziwiają
architekturę, odwiedzają kaplice, galerie i place. Przechodzą po Galerii
Uffizi, podziwiają Palazzo Vecchio i Palazzo Pitti. Przed uśmiechniętym
Amaurym tańczą walca w kościele Santa Croce i okazują sobie miłość w
ogrodzie Boboli.
<br />
Na samym końcu, nad ranem, trafiają do katedry Santa Maria del Fiore i
Amaury, zainspirowany tym niesamowitym miastem, miastem artystów,
miastem uniesień i marzeń, podchodzi do swych ojców z wymalowanym na
twarzy zachwytem.
<br />
― Dziękuję ― szepcze. ― Nigdy nie byłem w równie pięknym mieście. Jeden dzień to tak mało, by się nim nacieszyć.
<br />
Will uśmiecha się do Hannibala, a Hannibal do Willa. Stoją, objęci, tuż
pod kopułą malowaną tysiącami barw, i kołyszą się do muzyki, którą
słyszą tylko oni.
<br />
― Będziesz cieszyć się nim znacznie dłużej ― mówi ciepło Will i spogląda na Amaury’ego, który potrząsa głową.
<br />
― Nie chcę bez was.
<br />
Hannibal unosi dłoń, by dotknąć nią delikatnie policzka młodzieńca.
<br />
― Zostaniemy z tobą ― chrypi bardzo zmęczonym głosem, ale z
łagodnością, i mimo całego tego wyczerpania (jakby właśnie teraz rzucił
się na niego ciężar wszystkich przebytych lat) bije od niego absolutny
spokój, całkowite pogodzenie z tym, co ma nastąpić. ― Z radością
zajmiemy pierwszą komnatę pałacu twego umysłu, mój chłopcze.
<br />
― Chcę odejść z wami.
<br />
― Dla ciebie jest zbyt wcześnie. Masz przed sobą całe życie i tak
wiele talentów, które powinieneś pokazać światu. Będziemy żyli w tobie,
będziesz teraz naszymi rękami. Poprowadzimy cię. ― W głosie Willa jest
ciepło, gdy spogląda na piękną, zmartwioną twarzyczkę. ― Jesteś
predestynowany do rzeczy wielkich…
<br />
Amaury wznosi wzrok ku górze i spogląda na ciemne sklepienie, gryząc
wargę. Przeżywa dylemat, jest taki zagubiony. To tylko dzieciak, myśli
Will. Tylko dzieciak, któremu wydaje się, że nie ma już nic na tym
świecie, podczas gdy może mieć wszystko, czego zapragnie: z tą twarzą, z
tym ciałem, z tym umysłem.
<br />
Jest taki dumny.
<br />
Hannibal odwraca głowę i spogląda przez wąskie okna na niebo, które zaczyna z wolna jaśnieć. Wie, że nie zostało im wiele czasu.
<br />
― Jest tu jeszcze wiele do zrobienia ― zauważa pogodnie, przenosząc
spojrzenie na zielone oczy. Potem odsuwa się delikatnie i sięga do
kieszeni marynarki, by wyciągnąć z niej przetarty portfel. W środku nie
ma pieniędzy. Są tylko fałszywe dokumenty, lokalizacje starych i nowych
domów, i kluczyk do kasetki z przepisami. Reszta jest przecież nieważna.
― Pamiętaj, żeby w wolnym czasie wziąć lekcje rysunku ― upomina
chłopca, unosząc ledwie widoczną brew.
<br />
Will śmieje się cicho.
<br />
― Musisz otworzyć się trochę na świat i ludzi, Amaury. Znaleźć sobie przyjaciół. To nie takie trudne, jak ci się wydaje.
<br />
Chłopiec spogląda na nich znad portfela, a w jego oczach zaczyna połyskiwać jakaś determinacja.
<br />
― Czas ucieka. ― Will spogląda na powrót na swego męża. ― My musimy już iść.
<br />
― Pozwólcie mi to zrobić.
<br />
Krwawi małżonkowie spoglądają na Amaury’ego z takim samym zainteresowaniem.
<br />
― Pozwólcie mi was wkomponować.
<br />
<br />
Will wypija truciznę pierwszy – niczym Julia – i przełyka
część gorzkiego płynu, by następnie nachylić się do ukochanych warg i
pozwolić, by Hannibal spił z jego ust całą resztę. Dzielą się nią, czule
obejmując, oparci o zdobny ołtarz. Will układa głowę na jego ramieniu i
przygląda się przez chwilę buteleczce z zabójczym płynem.
<br />
Pije więcej – i znów dzielą się toksyną, splatając ręce, oddychając na
swoje twarze i muskając się wargami w najlżejszych, najbardziej
zmysłowych pocałunkach.
<br />
― Nigdy nie byłem szczęśliwszy ― szepcze słodko Will w rozchylone
usta oddychającego coraz ciężej kochanka, kiedy już twarze zaczynają im
drętwieć, a mięśnie robić się strasznie ciężkie.
<br />
Pokłada się, osłabiony, na mężu, i splata ich dłonie. Obraz delikatnie
się kołysze, a krew w żyłach przyspiesza swój bieg. Jakby byli na
statku. Jakby cała katedra Santa Maria del Fiore stała się arką
kołyszącą spokojnie na rozległych wodach, z dala od cywilizacji.
<br />
Jaki tu spokój, jaka cisza.
<br />
― Tak pięknie pachniesz. ― Chowa nos w spoconej szyi mężczyzny i mruga ospale.
<br />
Nie musi mówić, ale z jakiegoś powodu czuje taką potrzebę.
<br />
Powiedzieć mu, jak bardzo się cieszy i go kocha.
<br />
Hannibal za to nie wypowiada już ani słowa. Mówi umysłem, i Will widzi.
Wychwytuje ten obraz, gładząc delikatnie miękki materiał koszuli na tym
ciepłym ciele. Zanurzają się w ciszy strumienia, i Hannibal zbliża się
powoli w nieskazitelnym garniturze, silny, piękny i potężny jak nigdy
wcześniej. I Will tam jest, w tych brzydkich spodniach, słomianym
kapeluszu i z wędką, gotowy do dalszych łowów.
<br />
<br />
Gdyby ktoś oglądał obrazy w Galerii Uffizi tak dokładnie, jak
czynił to Amaury, być może w dwóch splecionych ze sobą pod kopułą
katedry, lodowatych ciałach kochanków odkryłby łudzące podobieństwo do
fragmentu jednego z dzieł w złotej ramie zdobiących jej zaokrąglone
ściany. Minie jednak zapewne dużo czasu, zanim ktoś się go dopatrzy i
dostrzeże w czymś, co wygląda na makabryczny akt dokonany przed obliczem
Boga, nową formę wyrażania dawno zapomnianej sztuki.
<br />
Amaury uszanował ciała swych ojców tak, jak nie uczyniłby tego nikt
inny, i wie, że są z niego dumni. Ilekroć zagląda od pałacu, widzi ich,
leżących tak, jakby położyli się na trawie pod starym dębem, by chwilę
odpocząć. Will opiera się policzkiem o pierś męża i kreśli na niej
bezmyślne wzory, walcząc z nadchodzącym snem, a Hannibal otula delikatne
ciało ramionami i patrzy ponad kasztanowymi lokami właśnie na niego; i
jest poważny, ale po chwili jego wargi zawsze wykrzywiają się w
specyficznym uśmieszku.
<br />
Oni tam są, i kiedyś Amaury do nich dołączy, ale najpierw dopisze własny rozdział do tej historii.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://oi64.tinypic.com/15x9wnm.jpg" height="400" width="341" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-2349042308457204412019-06-01T06:30:00.001-07:002019-06-01T06:36:28.850-07:00Pull Me from the Dark 1/2<center>
<b>Pull Me from the Dark</b><br />
</center>
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-10, 17:40<br />
<b>Temat postu</b>: Hannibal, Pull Me from the Dark [MM] [!!!]<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-size: 15px; line-height: normal;"><span style="color: #705454;">Ta fabuła jest oficjalnie zakończona.
<br />
<br />
Autorzy: <span style="font-style: italic;">H.K.M., Koss Moss</span>
<br />
Uniwersum: <span style="font-style: italic;">Hannibal</span>
<br />
Pairing: <span style="font-style: italic;">Hannibal x Will</span></span>
<br />
<br />
<span style="color: #e22929;"><span style="font-weight: bold;">Ostrzeżenia dla czytelników:</span> motywy antyreligijne, gore, przemoc, kanibalizm, narkotyki</span></span>
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;"></span></span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"><span style="font-size: 29px; line-height: normal;"><span style="color: #705454;">Pull Me from the Dark</span></span></span></span></div>
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">
</span>
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nie należał do gatunku ludzi, którzy
oglądali telewizję nałogowo - wieczorami wolał przysiąść do klawesynu,
uraczyć się miłą powieścią lub przygotować dobrą kolację - telewizor
omijał szerokim łukiem, do czasu, gdy urządzenie stawało się potrzebne.
<br />
Tak, jak stało się tego wieczoru.
<br />
Pilot leżał na jednej z ręcznie rzeźbionych półek ogromnego kredensu,
pamiętającego jeszcze czasy wzniosłej epoki wiktoriańskiej; wetknięty
pomiędzy opasłe tomy starszych przekładów Gorgiasza z Leontinoji
(twierdzenia filozofa wciąż pozostawały nieznośnie bliskie jego sercu),
sprawiał wrażenie nietrafionej ozdoby i często działał mu na nerwy, ale
gdyby uległ pokusie i pozbył się odbiornika, czy miałby teraz szansę
usłyszeć wiadomości (a raczej wiadomość, tę jedną), na które czekał tak
długo?
<br />
Hannibal Lecter dotrzymywał swych obietnic i nic nie sprawiało mu
większej satysfakcji, niż moment, w którym mógł dowieść swojej
systematyczności, nieomylności, w którym znów mógł ukazać całego siebie.
<br />
Poprawił nienagannie wyprasowane mankiety koszuli, upewnił się, że nowe
spinki od Ralpha Laurena pasowały mu do garnituru - światło płomieni
przemknęło po ich gładkiej powierzchni urywanym refleksem - uśmiechnął
się łagodnie, sięgając po kieliszki w momencie, gdy na ekranie pojawiła
się gładka twarz prezenterki telewizyjnej.
<br />
- Dobry wieczór - rozległo się zwyczajowe przywitanie po wyjątkowo
głośnym i barwnym intro (działało mu na nerwy, ale nie bardziej niż
niestylowa kreacja, w której pokazała się prowadząca, nie bardziej niż
natrętna mucha, którą mógł zgnieść jednym pociągnięciem dłoni). - Zanim
przejdziemy do zwyczajnych wiadomości, poruszymy temat, który dziś
wstrząsnął całym światem. Do tej makabrycznej zbrodni, doszło dziś rano w
Edynburgu; zwłoki trzydziestotrzyletniej kobiety odnalazł jeden z
przechodniów, który natychmiast poinformował funkcjonariuszy policji. O
szczegółach tego przykrego zdarzenia opowie nam Johnathan Danniels,
prosto z Edynburgu.
<br />
Zaciągnął się głęboko aromatem dębu i czereśni; Cabernet Franc
doskonale nadawało się do świętowania... Zwłaszcza przy tak wystawnych
daniach, które czekały już na stole w jadalni.
<br />
Kadr ukazywał rozległą autostradę, prowadzącą wprost do miasta - po obu
stronach widniał ośnieżony las, gęsty i ciemny, mimo wszechobecnej
bieli. Danniels stał w domniemanym miejscu zbrodni tuż obok niewysokiego
mężczyzny, którego przedstawiono wymownym podpisem "świadek zdarzenia".
<br />
- Wracałem z domu, jak zwykle. Pracuję na ciężarówkach, to długa droga,
często przejeżdżam przez granicę. Z samego rana miałem zatrzymać się
przy jednym z takich hoteli dla tirowców. Zwolniłem, żeby zjechać z
głównej na taką drogę przez las, żeby było szybciej, rozumie pan.
Wjechałem ostrożnie i zobaczyłem... No, nagą kobietę, z jakąś girlandą,
czy czymś takim. W pierwszej chwili myślałem, że gdzieś biegnie, a
potem, jak zwolniłem jeszcze, okazało się, że... Hmm, nie ruszała się.
To znaczy, ruszała się, ale ona była na czymś zwieszona. Wokół zacina
śnieg, rozumie pan, a ona biegła naga po lesie? Coś mi nie pasowało. I
dopiero później zorientowałem się, że ona wisi na haku, a ta girlanda...
To były jej własne fla...
<br />
- Ustalenie tożsamości kobiety nie zajęło wiele czasu - materiał z
nagraniem świadka urwał się nagle i na ekranie ponownie zawitała
wymalowana twarz prowadzącej. - Doktor Alana Bloom poszukiwana była już
od dwóch tygodni. Jej zrozpaczona małżonka, Margo Verger, znana na całym
świecie milionerka, apelowała do wszystkich w ubiegłą sobotę w swoim
poruszającym apelu. Dla przypomnienia, przedstawiamy państwu jego
fragment.
<br />
Kadra zajęła dobrze mu znana twarz, teraz nieco starsza przez
zmartwienia i upływ czasu - pani Verger nie miała już w sobie nic z tej
zakompleksionej dziewczyny, której zmartwień zwykł wysłuchiwać wiele lat
temu. Musiał przyznać, że już wtedy wiedział, że miał do czynienia z
potężną istotą, z kimś o niesamowicie wielkim potencjale. Nie mniej
jednak, potencjał ten miał się nijak do jego własnych możliwości, co
znacznie osłabiło jego zainteresowanie osobą Margo.
<br />
- To oczywiste, że włożę każde pieniądze by odnaleźć swoją żonę, by jej
pomóc. Jestem pewna, że każdy z was zrobiłby to samo dla swojej
ukochanej osoby... Dla matki swoich dzieci... Dlatego apeluję do was o
zaprzestanie głupich żartów. Nie dam się zwieść opowieściom policji,
dobrze wiem, że moja żona nie opuściłaby bez słowa swojej rodziny.
Dementując plotki, nie wzięła z naszego konta choćby i pensa. Ona nie
uciekła! To ktoś, ktoś niegodziwy, musiał ją porwać. Jestem w stanie
wyłożyć każde pieniądze osobie, która wskaże mi choćby i miejsce jej
przebywania. Każdy z was ma szansę zapewnić swojej rodzinie sumę, której
nie udałoby mu się uzbierać przez całe życie. Pomóżcie mi odnaleźć moją
żonę. Proszę. Proszę was o to. Pomóżcie mi.
<br />
- Ciężko myśleć o tym, że przemówienie pani Verger zostało nagrane
zaledwie trzy dni przed odnalezieniem zwłok jej małżonki... Johnathanie,
czy możesz nam powiedzieć o tej zbrodni cokolwiek jeszcze?
<br />
Zanurzył wargi w alkoholu i rozsiadł się wygodniej na kanapie, pilnując
by jego ramię nie zetknęło się z tym drugim, odzianym w kraciastą,
flanelową koszulę.
<br />
- Niestety, sprawa jest pilnie cenzurowana przez wszelkie służby.
Funkcjonariusze szkockiej policji oddali sprawę FBI, dużo mówi się o
agentach i przesłuchaniach, do życia wcielono również dawny specjalny
oddział śledczy. Wszystko wskazuje na to, że morderstwa dokonał wielki
fan seryjnego mordercy Hannibala Lectera, znanego również jako
"rozpruwacz z chesapeake", zmarłego nieco ponad roku temu. Sprawca nie
pozostawił po sobie żadnych śladów, ale powszechnie wiadomy jest fakt,
że odebrał sobie serce kobiety, jako trofe...
<br />
- Myślę, że to dobra pora na kolację - odezwał się wreszcie, sięgając
po pilota. Ekran pokrył się na powrót czernią, w salonie zapadła
przyjemna, przesycona ekscytacją cisza. Hannibal triumfował, znowu.
Obrócił się wolno, by posłać swemu towarzyszowi spojrzenie; z tak wielką
łatwością było mu zagłębić się w błękitnych tęczówkach i chłonąć z nich
to, czego usta ich właściciela nigdy, przenigdy nie wypowiedział na
głos.
<br />
Dawno temu Hannibal poprzysiągł Alanie Bloom, że bez względu na wszystko
znajdzie sposób by któregoś dnia pozbawić ją życia. Mijały lata,
podczas gdy droga doktor Bloom zatapiała się w przekonaniu, że jej
największy strach był tylko mrzonką, a Rozpruwacz z Cheesapeake był
naprawdę martwy...
<br />
FBI podejrzanie prędko pogodziło się z faktem, że nie udało się odnaleźć
ich zwłok u stóp klifu - przeszukiwali uparcie wody i niedalekie plaże,
bezowocnie. Will Graham i Hannibal Lecter zostali oficjalnie wpisani na
listę osób martwych. Nikt nie miał pojęcia o tym, jak to wyglądało
naprawdę.
<br />
Tak jak wtedy, dawniej, Hannibal nie miał pojęcia o tym, że dokonując
obiecanego wcześniej morderstwa, nie będzie sam. Że dopełni swej
obietnicy u boku człowieka, który wielokrotnie chciał go pozbawić życia,
i którego on sam także pragnął zabić.
<br />
Nie miał pojęcia, że ten sam człowiek, będzie tego dnia siedział obok
niego na gustownej kanapie i w chwili, gdy ich spojrzenia zaczną się
nieznośnie przeciągać, obróci swą głowę, by wymruczeć krótkie:
<br />
- Więc jedzmy. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-10, 19:42<br />
<hr />
<span class="postbody"> Usta tych,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>którzy
nie uwierzyli w śmierć Morderczych Małżonków, zostały zamknięte
gotówką. Bardzo ważne było, aby nie wzbudzać paniki; aby nie pozwolić
światu znów pogrążyć się w histerii, która skutkowała makabrycznymi
wydarzeniami – jak wtedy, gdy pewien zapijaczony człowieczyna pobił na
śmierć bezdomnego, bo wmówił sobie, że ma do czynienia z Rozpruwaczem z
Chesapeake we własnej osobie.
<br />
Świat był przekonany, że Morderczy Małżonkowie nie żyją, i w końcu
zapanował spokój. Panował ponad rok… aż do dnia, w którym odkryto zwłoki
Alany Bloom.
<br />
W telewizji mówiono, że to naśladowca, ale ci, którzy mieli wiedzieć, <span style="font-style: italic;">wiedzieli</span>.
<br />
Jack Crawford westchnął ciężko, wpatrując się w przylegającą do szyby
taflę deszczu, która uczyniła ze świata mieszaninę szarych, ponurych
kolorów.
<br />
― Chcesz wierzyć, że Will też przeżył upadek ― podsumowała Freddie
Lounds, bowiem co do upadku żadnych wątpliwości nie było. Wszystkie
ślady krwi – obu krwi – prowadziły w jedno miejsce, by urwać się tam,
gdzie zaczynała się przepaść, gdzie w dole o twarde skały rozbijały się
zabójcze fale. ― Ale jeżeli go przeżył, to oznaczałoby, że jest teraz <span style="font-style: italic;">z nim</span>. I wiedział o tej zbrodni. Jeżeli nie był w nią bezpośrednio zaangażowany.
<br />
Ubrała w słowa myśli, które nie dawały panu Crawfordowi spokoju.
Mężczyzna zacisnął pulchne dłonie w pięści i odwrócił się do
dziennikarki profilem.
<br />
― Proszę cię tylko, abyś podtrzymała dotychczasową wersję wydarzeń.
<br />
― Chcesz, żebym kłamała, że za zbrodnią stoi naśladowca? ― Freddie
uśmiechnęła się lekko. ― Mam ryzykować swoją reputacją, aby świat nie
pogrążył się w panice? Mam odmawiać czytelnikom prawdy?
<br />
― Należy odróżnić prawdę od niepotrzebnych spekulacji.
<br />
Kobieta zaśmiała się gorzko.
<br />
― Sam nie wierzysz w to, co mówisz. Wiem, chciałbyś oszczędzić
swojemu przyjacielowi kłopotów. Wciąż masz nadzieję, że został do tego
zmuszony. Liczysz na to, że nie trafi na krzesło elektryczne. Nie chcesz
zaakceptować oczywistej prawdy, bo…
<br />
― Dość. ― Jack Crawford odwrócił się, przemierzył gabinet w kilku
krokach i oparł się o biurko, przed którym zasiadała Freddie. ― Nie
napiszesz w tym artykule o Hannibalu i Willu. Jeszcze nie teraz.
Będziemy badać okoliczności tej zbrodni. Kiedy rozwiążemy sprawę, zadbam
o to, by udzielono ci ekskluzywnego wywiadu. Jako pierwsza opiszesz
szczegóły wyników śledztwa i nie wątpię, że zarobisz na tym fortunę,
jednak… nie teraz.
<br />
― Jeżeli FBI ma zamiar działać tak skutecznie, jak dotychczas ―
Freddie odsunęła krzesło i podniosła się z sardonicznym uśmiechem ― to
szczerze wątpię, abym zarobiła na tym choć centa.
<br />
― Wiemy, gdzie go szukać ― uciął ostro czarnoskóry agent. ― Znamy
jego następne cele. Będzie chciał dotrzymać danego słowa. Schwytamy go.
<br />
Freddie pokiwała z powątpiewaniem głową.
<br />
― Chyba raczej <span style="font-style: italic;">ich</span>? Czy może uważasz, że stali się już jednością? ― zapytała przekornie. ― Dobrze, wstrzymam się ze <span style="font-style: italic;">spekulacjami</span> do wieści o następnej zbrodni… Skoro znacie jej cel, na pewno do niej nie dopuścicie.
<br />
Przez twarz agenta Crawforda przemknął grymas.
<br />
― Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
<br />
― Do widzenia, agencie Crawford.
<br />
Zostawiła go samego z palącymi wyrzutami sumienia.
<br />
Tak, Jack Crawford od dawna nie zaznał spokoju. To on wmanewrował Willa w
cały ten plan z ucieczką z więzienia. To był jego pomysł. To on był
przekonany, że będzie w stanie zapobiec nieszczęściu w ostatniej chwili,
jak miało to miejsce zawsze do tej pory. Ale tak nie było. Gdy
namierzyli telefon Willa i przyjechali na miejsce, spektakl już się
skończył. Pytanie brzmiało: czy wiedząc, że FBI okrąża już okolice domu,
Will z premedytacją pomógł Hannibalowi uciec, czy to Hannibal był tak
przezorny, że przewidział zdradę i zdecydował się na ucieczkę jedyną
nieodciętą drogą?
<br />
Will oddychał ciężko,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>opierając
się o kant umywalki. Jego młoda twarz była mokra, pobladła i poorana
bliznami po starciu z Wielkim Czerwonym Smokiem, które już na zawsze
będą burzyły jej gładkość.
<br />
Jego ciało było całe w pamiątkach.
<br />
Wiedział, że Hannibal jest tuż za drzwiami łazienki. Czy może powinien nazywać go już tylko Nikanderem Florisem?
<br />
Nosili teraz to samo nazwisko. Hannibal jawnie zadrwił ze wszystkich,
którzy nazywali ich małżonkami. Dał im dokładnie to, czego chcieli, i
nikt się nie zorientował, mimo że ostatnie miesiące Will spędził w
bezsennym strachu przed wymiarem sprawiedliwości.
<br />
Hannibal… Nikander, zapewne czyta książkę lub po prostu w zamyśleniu
pije wino. Nie było sposobu, by się od niego uwolnić. Równie dobrze
człowiek mógłby starać się odciąć od własnego cienia.
<br />
Był tam, kilka metrów dalej, i nigdy nie pozwoli mu uciec. W momencie,
gdy Will wybrał, gdy objął go za szyję i wciągnął w przepaść, gdy <span style="font-style: italic;">przeżyli upadek</span>, klamka zapadła. Skazał się na niego. Na bycie świadkiem jego czynów.
<br />
Waszych<span style="font-style: italic;"> czynów, Will. Nie zapominaj, że
stałeś obok. Patrzyłeś, gdy ciął. Podałeś mu skalpel, gdy kazał.
Słuchałeś krzyków Alany, patrzyłeś na nią i nie zrobiłeś nic, choć
mogłeś. Mogłeś mu ten skalpel zatopić w szyi, zamiast łagodnie ułożyć w
jego otwartej dłoni. Nie robiłeś tego.</span>
<br />
Kiedyś w końcu musiał wyjść, więc otworzył drzwi i odetchnął cicho, widząc Hannibala pogrążonego w lekturze.
<br />
Zbliżył się i usiadł na kanapie tuż obok, nieostrożnie dotykając jego ramienia swoim.
<br />
Przyglądał się ukradkiem twarzy, którą znał przecież tak dobrze. Sądził,
że patrzył bezkarnie. Proszę bardzo. On i Rozpruwacz z Chesapeake,
zwyrodnialec, przed którym drżał cały świat. Przystojny jak Diabeł,
potężny jak Bóg. I wybrał go. I mianował swoim…
<br />
Kim?
<br />
Kim dla niego był? Bedelią, żoną, z którą uciekł przed zemstą prawych, którą zastraszył i siłą uczynił świadkiem swej ciemności?
<br />
Gdy Hannibal oderwał wzrok od książki, Will automatycznie spojrzał w
bok. Odkąd zamieszkali razem, nawet nie próbował przebywać gdzie
indziej. Podążał za Hannibalem niemal wszędzie, jedynie łazienka i
sypialnia pozostawały ostojami prywatności.
<br />
Nie sypialnia Willa, oczywiście. Co wieczór Hannibal był ostatnim widokiem, jaki Will miał przed sobą zanim zamykał oczy.
<br />
Doktor Lecter pilnował swojego zwierzątka.
<br />
Czy był jego zwierzątkiem?
<br />
<span style="font-style: italic;">Jesteś samotny, ponieważ jesteś wyjątkowy.
<br />
Jestem tak samotny, jak ty.</span>
<br />
Kimś równym?
<br />
Patrzył uparcie w stronę kominka, przy którym w ciemnym fotelu siedziała, wpatrując się w niego uporczywie, Alana Bloom.
<br />
Dom był pełen ludzi. Will zazwyczaj ich ignorował. Przyzwyczaił się do ich obecności i szeptów.
<br />
― Ten artykuł ― powiedział w końcu cicho, choć mogliby tak milczeć
godzinami; ale nie, kiedy Hannibal patrzył na niego w ten wyczekujący
sposób. Will machinalnie poprawił kołnierzyk nieco wygniecionej koszuli.
Czuł się przy nim rozczochrany, niesforny, rozchełstany. ― Napisali o
tym, co zrobi…liśmy. Czytałeś. Szalony… Hawajczyk. ― Zaśmiał się
nerwowo. ― Tak nas… nazwali. Myślę, że wolałem Morderczych Małżonków,
choć to równie absurdalne.
<br />
― Szalony Hawajczyk ― powtórzył Hannibal, jakby ważąc w ustach
brzmienie tego słowa, i wrócił spojrzeniem do książki, a Will – do
niego. ― Zastanawiam się, co i kogo skłoniło do nadania nam tak
prymitywnej nazwy.
<br />
Powiedział <span style="font-style: italic;">nam</span>. On nie wahał się przed określaniem tego dokonania jako <span style="font-style: italic;">ich</span>
wspólnego dzieła. Na jego wargach zaigrał cień uśmieszku. Niemal
bezszelestnie przerzucił stronę, a Will nie mógł się oprzeć wrażeniu, że
był zadowolony z tej wzmianki o Morderczych Małżonkach. Zadowolony, że
Will należał teraz tylko do niego.
<br />
― Nie mają pojęcia o tym, że za wszystkim stał także drugi sprawca.
Szukają śladów, rozwiązań, ale niczego nie dostają. Niewiedza skłania
ludzi do tworzenia niestworzonych teorii, bo wszystko jest lepsze od
niewiadomej. Szalony Hawajczyk, Tanatos. Jedna wielka niewiadoma ―
zakończył Hannibal w tym swoim filozoficznym tonie.
<br />
Will rozchylił lekko zaróżowione od przygryzania wargi, a słowa popłynęły z nich same.
<br />
― Nie chcę, żeby nas tak nazywali ― powiedział. ― To uwłaczające. Chcę, żeby przestali, chcę…
<br />
Gdy Hannibal spojrzał mu w oczy, Will wiedział już, że powiedział dokładnie to, co on myślał.
<br />
I, Bogowie, czy naprawdę to zrobił? Naprawdę właśnie <span style="font-style: italic;">zaproponował mu</span>, żeby <span style="font-style: italic;">zabili</span>?
<br />
Tym razem zniósł jego wzrok, ale policzki zapiekły go niemal boleśnie.
Potem bezwiednie opuścił go niżej, na wąskie wargi Hannibala; lubił ten
wyraz na nich i chyba wypowiedział te słowa nie dlatego, że łaknął krwi,
nie dlatego, że komiczny pseudonim mu przeszkadzał, ale dlatego, że
ktoś taki jak Hannibal nie powinien być nazywany w ten sposób, i
dlatego, że chciał… zobaczyć ten oszczędny uśmiech, uśmiech pełen
samozadowolenia, zuchwały i zauważalny tylko dla kogoś, kto znał tę
twarz i wszystkie jej mikroekspresje tak dobrze, jak on.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-11, 02:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Wyciągnął dłoń i przekręcił kurek z zimną wodą, spinając ciało przygotowujące się na uderzenie zimna.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie chcę, żeby nas tak nazywali.</span>
<br />
Wstrzymał oddech i poczekał aż pierwszy szok ustąpi i pozwoli mu
rozluźnić mięśnie, oddając się czystej przyjemności płynącej z brania
zimnych kąpieli. Większość ludzi omijała tę ideę szerokim łukiem, ale
nie mieli chyba pojęcia, ile korzyści płynęło z tej odrobiny śmiesznego
cierpienia. A jeśli je mieli, ale mimo wszystko w żaden sposób to do
nich nie przemawiało, musieli być zbyt słabi, nieważni, by otrzymać dar
końskiego zdrowia, niezłomnego ciała.
<br />
Niezłomne ciało potrzebne było do zachowania przytomnego umysłu.
Przytomny umysł potrzebny był do zachowania ostrożności. A ostrożność,
ona była potrzebna w każdej chwili jego życia. W każdej, pojedynczej
chwili.
<br />
Nigdy nie wolno było mu zrobić czegoś za mocno, powiedzieć o czymś za
dużo, roześmiać się za bardzo; nazbyt emocjonalni ludzie, kończyli na
tym świecie tylko w jeden sposób. Aby posiadać nad nimi przewagę,
Hannibal musiał trzymać wszystko w garści, nawet samego siebie. Poruszał
sznurkami marionetek, rozstawiając je po scenie według własnego
upodobania, ale choć ostatecznie to na niego padało światło reflektorów,
nie pozwalał sobie na przebywanie w nim zbyt długo. Jakkolwiek kuszące,
niosło sobą zbyt wiele obowiązków i konieczności ukazywania kolejnych
kawałków siebie, a nie wszyscy na nie zasługiwali, zdecydowanie nie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Chcę, żeby przestali, chcę… </span>
<br />
W pomieszczeniu rozchodził się zapach ziołowego szamponu - Hannibal
wcierał go nieśpiesznie w skórę głowy, wykonując palcami nieznośnie
rozciągnięte koła. Wreszcie pochylił się nieco, pozwalając strumieniowi
uderzyć dokładnie w kark, rozmasować mięśnie. Przymknął powieki,
niemalże natychmiastowo przywołując pod nimi obraz gładkiej twarzy i
błękitnych oczu, przyłapanych na wpatrywaniu się w jego własne.
<br />
Ilekroć w jego głowie pojawiało się jakieś pragnienie, Will Graham
zdawał się je momentalnie wyłapywać, a potem wypowiadać na głos w taki
sposób, jakby od samego początku należało właśnie do niego. Zaskakującym
był fakt, że nie musiał się przy tym nawet specjalnie starać.
<br />
Fenomen niezwykle rozwiniętej empatii, potrafił zaskakiwać nawet i jego -
z jednej strony jego drogi towarzysz był łatwy do manipulowania, z
drugiej równie łatwo potrafił kimś manipulować. Wszystko to przez jego
zdolność brania w posiadanie obcych cech, przywłaszczania ich sobie,
wprowadzania w życie z lekkością i gracją upadającego pióra.
<br />
Oparł się plecami o kafelki (w odróżnieniu od spływającej po ciele,
lodowatej wody, wydawały się niemalże gorące) i pozwolił sobie na nikły
uśmiech, sięgając dłonią po mydło.
<br />
<span style="font-style: italic;">Myślę, że wolałem Morderczych Małżonków...</span>
<br />
Triumf. Triumf śpiewał w jego ciele i duszy, roznosił się po niej echem,
sprawiając, że ciężko było oderwać mu myśli od nowego planu, od czegoś
wielkiego, czegoś, co wreszcie mogłoby mu pozwolić pokazać Willowi
wszystko to, o czym wcześniej jedynie marzył.
<br />
Morderczy małżonkowie, powtórzył wolno w myślach i choć na twarzy nie
drgnął mu ani jeden mięsień, ciemne oczy rozjarzyły się pojedynczym
blaskiem.
<br />
Dobrze wiedział, kto będzie ich następną ofiarą. Już raz był pewien, że
się jej pozbyli. Tym razem w jego planie nie było miejsca na żadną
pomyłkę. Nie istniała także możliwość, że w drogę mógłby mu wejść pewien
wyjątkowo sprytny młodzieniec. Zwłaszcza w sytuacji, gdy tym razem to
on miał być rękoma sytuacji.
<br />
Och, Hannibal był pewien, że drogi Will pokocha to uczucie równie mocno, co...
<br />
<br />
Strząsnął z brzytwy resztę piany i odsunął się od lustra, spoglądając w
odbicie krytycznym okiem. Twarz wydawała się absolutnie gładka, bez
cienia zarostu i ani jednego skaleczenia. Niektórzy woleli golić się
rankiem, ale Hannibal należał do grona po przeciwnej stronie barykady -
golenie wieczorem sprawiało, że skóra nie nabierała tylu podrażnień,
mogła odpocząć i zregenerować się po podrażnieniu. Poza tym... Było coś
niezwykle przyjemnego w przykładaniu gładkiego policzka do miękkiej
poduszki, późną nocą, gdy jego myśli dryfowały swobodnie po niezmąconej
tafli umysłu, wyzwalając z siebie wszystkie mrzonki, wszystkie
pragnienia, które za dnia trzymał sztywno na wodzy.
<br />
Sięgnął po górę od piżamy, naciągnął ją przez głowę, pozwalając
zbłąkanym pasmom włosów opaść w ich naturalnym, nieuporządkowanym
kierunku.
<br />
Wreszcie przyszedł moment na opuszczenie łazienki - z reguły kąpiel
zajmowała mu nieco mniej czasu, ale tym razem miał ochotę na chwilę
relaksu i przemyśleń - a jednak, nie był przygotowany na obrazek,
zafundowany jego oczom od razu po przekroczeniu progu korytarza.
<br />
Błękitne oczy powędrowały pośpiesznie na jeden z drogich dywanów,
szczupłe palce wybiły nieskoordynowany rytm na framudze. Hannibal
zatrzymał się wpół kroku, posyłając młodzieńcowi pytające spojrzenie.
<br />
- Przepraszam - powiedział spokojnie, wędrując spojrzeniem po jednej z
bladych blizn, ciągnącej się wzdłuż żuchwy, aż do kształtnego nosa. -
Musiałem stracić poczucie czasu. - Dla pewności zerknął na zegar, który
wskazywał już niemalże północ.
<br />
Nie spodziewał się, że jego myśli mogłyby przeciągnąć się do tego
stopnia... Biedny Will, nigdy nie wiedział, kiedy należało mu
przypomnieć o tym, że dzielił ten dom z żywą istotą, mającą swoje
pragnienia i potrzeby. Musiał przyznać, że jego drogi towarzysz stał się
wyjątkowo skryty i milczący, odkąd udało im się załatwić wszystkie
potrzebne dokumenty i wreszcie, nareszcie zamieszkać na stałe w ładnym
miejscu, oddalonym od cywilizacji tak bardzo, jak tylko się dało.
<br />
Ruszył w kierunku sypialni, obracając się na moment tylko po to, by dodać jeszcze:
<br />
- Nic nie stoi na przeszkodzie, byś następnym razem zapukał do drzwi, Will.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-11, 17:21<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal przebywał w łazience<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>znacznie
dłużej niż zazwyczaj. W końcu Will doznał uczucia niepokoju. Strumień
wody spod prysznica płynął nieprzerwanie już tak długo. Może jednak coś
mu się stało. Absurdalna była myśl o tym, że Hannibal mógłby <span style="font-style: italic;">zasłabnąć</span> z powodu gorąca albo <span style="font-style: italic;">potknąć się</span> i rozbić sobie głowę, on nie robił tak niegodnych rzeczy.
<br />
Czasami Will zapominał, że Hannibal nie był Bogiem, tylko człowiekiem z
krwi i kości, a każdy człowiek popełnia czasem błędy, każdy ma takie…
ludzkie… chwile.
<br />
Nogi same powiodły go do drzwi, przy których stanął i czekał, bardziej
jak pies aniżeli człowiek. Nie pukał, nie wołał, sekundy mijały,
zmieniały się w minuty, a minuty w godziny.
<br />
W końcu szum wody ustał. Mimo to Will nie ruszył się spod drzwi.
Dotykając szczupłą dłonią ich powierzchni, wsłuchiwał się, upewniał.
<br />
Nie lubił być sam. Obecność Hannibala była wskazana. Za każdym razem,
gdy mężczyzna znikał, Willa czekała walka z demonami przeszłości. Z
Garretem Jacobem Hobbsem, który zawsze stał gdzieś w kącie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Widzisz</span>?
<br />
Ze wszystkimi ofiarami Rozpruwacza.
<br />
Jego.
<br />
Ich?
<br />
Nie wiedział, jakich słów używać. Granice między ich jestestwami zacierały się, lub może były już tylko wspomnieniem.
<br />
Drzwi otworzyły się gwałtowniej, niż był na to przygotowany. Hannibal był-
<br />
Odruchowo uciekł spojrzeniem, wbił je w dywan, cofnął się, wysłuchał słów na pozór obojętnych, ale podszytych reprymendą.
<br />
Hannibal chciał, by był egzaltowany, by mówił do niego o <span style="font-style: italic;">wszystkim</span>,
ale Will uporczywie milczał, uparcie odmawiał rozmów tak otwartych, jak
dawniej, podczas terapii, gdy byli sobie bardziej obcy, jeszcze nie tak
rozmyci.
<br />
― Hannibal? ― rzucił za mężczyzną, a gdy ten się odwrócił, być może z
nadzieją, że usłyszy coś innego, pożegnał go krótko. ― Dobranoc.
<br />
Zamknął się w łazience, niedbale rozebrał, bez ładu rozrzucając ubrania dokoła, i wszedł pod prysznic.
<br />
„Kąpiele w zimnej wodzie są bardzo ważne dla wzmocnienia odporności.
Oprócz tego wpływają korzystnie na samopoczucie i…”, usłyszał głos
Hannibala w swoim umyśle. Tak było cały czas.
<br />
<span style="font-style: italic;">Mój wewnętrzny głos brzmi jak ty.
<br />
Każdy. Z nich.
<br />
Nie mogę wyrzucić cię z głowy.</span>
<br />
Zacisnął powieki i odkręcił gorącą wodę.
<br />
Freddie <span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Lounds
była bardzo bystrą osobą. Wiedziała, że znajduje się na liście ofiar do
odstrzału niedaleko za nieszczęsną Alaną Bloom; pomyśleć, że ta biedna
kobieta była kiedyś kochanką jednego z katów i osobą bardzo bliską
drugiemu. Jeśli bez wahania rozszarpali kogoś, kogo być może darzyli
niegdyś sympatią – jeśli Will na to pozwolił – to czy zawahają się przed
czymkolwiek?
<br />
Freddie wiedziała o wszystkim, musiała wiedzieć, na tym polegał jej
fenomen. Znała brudne sekrety Alany. Znała wiele tajemnic. Teraz jednak,
odkąd stało się jasne, że Morderczy Małżonkowie nie zginęli wśród fal,
priorytetem stało się bezpieczeństwo. Jej dom był więc pilnie strzeżony
przez jedną z najlepszych agencji ochrony w kraju, choć nie było
podstaw, żeby stwierdzić, że Hannibal i Will przebywają w Stanach, w
miejscu, gdzie byli najbardziej znani.
<br />
Z tego powodu nie mogli tak po prostu po nią iść. Trzeba było ją
przechytrzyć, wywabić. W takich momentach ich umysły też stanowiły
jedność.
<br />
Nawet,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>gdy
groziło jej niebezpieczeństwo, nie potrafiła odpuścić sensacji. Jej
wrodzona ciekawość miała doprowadzić ją w końcu do zguby. Nie mogła
przepuścić okazji, aby spotkać się z prezenterką telewizji, która
uparcie i wbrew opinii publicznej twierdziła, że <span style="font-style: italic;">widziała ich</span>.
<br />
Nie mogła też wiedzieć, że kobieta rozprzestrzeniała te informacje
dlatego, że jej jedyny syn, jedyna pamiątka po zmarłym mężu, największej
miłości jej życia, <span style="font-style: italic;">zniknął</span>.
Serce kobiety nie było dość silne, aby mogła pogodzić się z podwójną
stratą. Uchwyciła się nadziei, że pomagając porywaczowi, odzyska swoje
dziecko. Została przecież zapewniona, że wystarczy drobna pomoc. Kilka
kłamstw. Niewielki skandal. Kontrowersja.
<br />
Powiedziała to na wizji. Powiedziała, że Hannibal Lecter i Will Graham
żyją, że ich widziała. Straciła pracę, ale to nie było ważne. Chciała
tylko odzyskać chłopca.
<br />
Freddie<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>nacisnęła
zardzewiały przycisk rozlatującego się domofonu, ale nie usłyszała
żadnego dźwięku, nie wydarzyło się też nic, co mogłoby świadczyć o tym,
że stare urządzenie jeszcze działa. Ponowiła próbę, dla pewności raz
jeszcze szarpnęła klamkę, a potem cofnęła się o dwa kroki i spojrzała w
górę, ku najwyższemu rzędowi okien starej kamienicy. To dziwne, że
prezenterka mieszka w takim miejscu, jakby przed kimś się chowała. Chyba
nie zarabiała aż tak mało.
<br />
Nagle drewniane, skrzypiące drzwi otworzyły się i z klatki schodowej
wyszła zgarbiona, cuchnąca staruszka. Łypnęła na Freddie z grobową miną
podpuchniętymi, zaczerwienionymi oczami, po czym bez słowa poszła dalej.
<br />
Wnętrze kamienicy śmierdziało stęchlizną i uryną. Freddie ostrożnie
wspięła się po trzeszczących schodach na samą górę, pod płaszczem
zaciskając palce na niewielkim pistolecie. Z jakiegoś powodu miała
bardzo złe przeczucia. To miejsce wyglądało jak z horroru. Światła nie
działały, powietrze było gęste od kurzu.
<br />
Nawet nie łudząc się, że wystający ze ściany, wiszący smętnie na kilku
kablach przycisk włączy dzwonek, Freddie zapukała do drzwi oznaczonych
numerem 12, w którym dwójka zwisała żałośnie odwrócona podstawą do góry.
<br />
<span style="font-style: italic;">Może to tylko chora kobieta i jej majaki.</span>
<br />
A jednak głos, który dobiegł zza drzwi, nie brzmiał, jakby należał do takiej osoby.
<br />
― Kto tam?
<br />
― Freddie Launds, TattleCrime. Byłyśmy umówione na wywiad.
<br />
― Oczywiście. ― W głosie kobiety wyraźnie wybrzmiała ulga. Freddie
usłyszała szczęk łańcucha, a potem zamka. Chwilę później drzwi otworzyły
się i ujrzała czterdziestoletnią kobietę czystą i ubraną schludnie,
choć po domowemu. ― Zapraszam.
<br />
Patricia Cloud uśmiechnęła się nerwowo i odsunęła się, by Freddie mogła
wejść do środka. Dziennikarka uczyniła to bardzo ostrożnie, nie
wyciągając dłoni spod płaszcza. Stanęła w przedsionku niewielkiego
mieszkania i rozejrzała się czujnie dokoła. Dopiero po chwili rozluźniła
się i odwzajemniła uśmiech gospodyni.
<br />
― Cieszę się, że zgodziła się pani ze mną porozmawiać. To bardzo
ważne, aby ludzie znali fakty. Miło mi panią poznać. ― Wyciągnęła do
kobiety dłoń. Patricia uścisnęła ją po chwili zawahania.
<br />
― Nie naraziłabym swojej kariery, gdybym uważała inaczej. Obawiam się
jednak, że mogę przypłacić za to życiem, jeżeli w wywiadzie padnie moje
nazwisko. To… straszni ludzie.
<br />
― Nie padnie ― zapewniła Freddie Launds. ― Ma pani moje słowo.
<br />
― W kuchni będzie nam wygodniej porozmawiać.
<br />
Patricia skierowała kroki ku otwartym drzwiom prowadzącym do
niewielkiego pomieszczenia, w którym widać było starannie wyszorowany
drewniany stół i relatywnie nową lodówkę. Mimo pozorów, jakie sprawiała
kamienica, to mieszkanie było czyste, <span style="font-style: italic;">normalne</span>. To odrobinę uspokoiło instynktowne obawy Freddie.
<br />
Był poza tym biały dzień, godzina dwunasta w południe. Zbyt wiele osób wiedziało, gdzie właśnie przebywa. Nic jej nie groziło.
<br />
Przekroczyła próg kuchni i zbliżyła się do wskazanego przez Patricię
krzesła, a tymczasem gospodyni obeszła stół i stanęła przy oknie. Teraz
już wyraźnie przestraszone spojrzenie skierowała w kąt ponad ramieniem
dziennikarki.
<br />
Freddie nie zdążyła się odwrócić, kiedy czyjaś dłoń przycisnęła do jej ust chustę z chloroformem.
<br />
Powieki Willa drgnęły, gdy ten patrzył, jak Hannibal w błyskawicznym,
trudnym do wychwycenia przez oko susie doskakuje do rudowłosej kobiety,
która narobiła im tylu kłopotów, i w kilka sekund odbiera jej zmysły.
Gdy atakował, robił to zawsze niespodziewanie. Mimo że Will wiedział, co
dokładnie nastąpi, i tak drgnął, gdy jego <span style="font-style: italic;">partner</span> natarł ze zwierzęcą gwałtownością na swoją ofiarę – skok był perfekcyjnie wymierzony, moment idealny co do ułamka sekundy.
<br />
Pistolet uderzył ciężko o białe kafelki, znacząc miejsce upadku pajęczyną pęknięć.
<br />
Freddie osunęła się w ramiona Hannibala, a pobladła Patricia cofnęła się pod sam parapet, przyciskając dłonie do ust.
<br />
Dłonią w rękawiczce Will ostrożnie sięgnął do kieszeni płaszcza
nieprzytomnej Freddie i wyciągnął z niej telefon, by położyć go na
stole; musiał tu zostać, zanim przejdą do kolejnego aktu.
<br />
― Dziękujemy ci za współpracę, Patricio ― powiedział cicho.
<br />
― A mój syn? Co z moim synem? ― wydusiła.
<br />
Will opuścił wzrok na podłogę, a głowę skierował nieznacznie ku Hannibalowi.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-11, 20:51<br />
<hr />
<span class="postbody">To,
że wybrał na swoją następną ofiarę Freddie Launds, nie było żadną
niespodzianką - Will musiał zdawać sobie sprawę, że gdzieś w jego
wnętrzu tkwiła wciąż zadra, drzazga, której musieli się ostatecznie
pozbyć, by pozwolić ranie stać się tylko jedną z wielu nic nieznaczących
blizn.
<br />
Od dnia, kiedy świat dowiedział się oficjalnie o śmierci Alany Bloom,
Hannibal dbał o to by zaznajomić swojego drogiego towarzysza z każdym
krokiem planu - każdego wieczora, gdy siadali razem przy stole i
rozmawiali, wymieniając się uwagami (oczywiście Will tymi znacznie
oszczędniejszymi) na temat możliwości, sposobów i wszelkich możliwych
rozwiązań ich działań.
<br />
Nie brali pod uwagi możliwości, że zostaną złapani... Aż do ostatniej
nocy przed wyjazdem. To właśnie wtedy Hannibal postanowił odwiedzić
swojego wspólnika w jego sypialni.
<br />
Wchodząc do środka, miał już przygotowaną przemowę, ale wszystko to
zeszło na boczny tor, gdy po uchyleniu drzwi, jego zmysły zostały
zaatakowane oczywistą prawdą.
<br />
Przyśpieszony oddech, zapach potu, feromony wiszące w powietrzu, możliwe
do podchwycenia z taką łatwością, z jaką przychodziło mu zwykłe
oddychanie.
<br />
Nie zamierzał dać po sobie poznać, że dotarło do niego, co miało miejsce
jeszcze przed sekundą, gdy jego knykcie uderzyły o drewnianą
powierzchnię drzwi - dla kogoś, kto znał go tyle czasu i wiedział o nim
więcej niż ktokolwiek inny, musiało być to oczywiste.
<br />
Nie zdziwił się, gdy dostrzegł na znajomej twarzy mieszankę wstydu,
niedokładnie dogaszonego podniecenia i... Czegoś jeszcze. Wbrew pozorom,
Will nie zawsze był łatwy do przejrzenia - czasami Hannibal musiał
starać się go zrozumieć o wiele bardziej, niż zwykle i z uporem maniaka
wkładał w to całą swoją wiedzę, doświadczenie i inteligencję...
<br />
Jego twarz pozostała gładka, niezmienna - ktoś postronny mógłby
powiedzieć, że naprawdę niczego się nie domyślił. Ktoś postronny mógłby
powiedzieć, że wysoki mężczyzna, siadający na brzegu łóżka i
wyciągający ostrożnie swą dłoń, by odgarnąć ze spoconego czoła zbłąkany
kosmyk, przybył do sypialni jedynie po to, by życzyć młodzieńcowi dobrej
nocy.
<br />
Will Graham przestał być kimś postronnym całe wieki temu. Musiał wyłowić
spośród idealnie wyważonych ruchów, pewne drgnięcie, zawahanie, coś
odbiegającego od zwyczajowej płynności ruchów doktora Lecter'a.
<br />
Hannibal pochylił się odrobinę, jego zmysły krzyczały, a zapach,
unikatowy i niepowtarzalny zapach, wdzierał się chciwie w jego trzewia,
zakłócając czystość umysłu, burząc spokój i niezachwiany porządek
rzeczy.
<br />
Will Graham był chaosem, był dłonią, która potrącała strunę w jego
organizmie, dłonią, która sięgała po strunę i szarpała za nią z taką
siłą, że czasem, tylko czasem ledwo udawało mu się powstrzymać, by...
<br />
- Chcę żebyś pamiętał o tym, że wszystko to, co wcześniej ustaliliśmy,
może zostać zniszczone. Nie biorę pod uwagi naszej pomyłki, jedynie
przeoczenie, nieszczęśliwy zbieg okoliczności, niekorzystne zrządzenie
losu. Jeśli tak się stanie, zrobię wszystko, by znaleźć się przy tobie.
Nie pozwolę im cię stłamsić, tak jak nie pozwolę im nas rozdzielić.
Cokolwiek się zdarzy, będziesz musiał trzymać się ściśle instrukcji. -
Pochylił się odrobinę niżej, jakby w obawie, że ktoś mógłby ich
usłyszeć, tu, na pustkowiu w samym środku norweskiej dziczy. - Jest
pewne miejsce, o którym ci nie wspominałem...
<br />
<br />
Nie zatrzymywali się w hotelu, nie zaglądali nawet w miejsca, które
mogły być kiedyś świadkami ich obecności - prosto z lotniska, udali się
do jednej z przeciętnych kamienic, ustawionej w niemalże centrum
niepozornego miasteczka, znajdującego się pod Plymouth.
<br />
Wynajęli małą kawalerkę na swoje wspólne nazwisko, posługując się tym
razem statusem braci (w pewnych kręgach jednopłciowe małżeństwa były
niemile widziane i trzeba było to po prostu zaakceptować). Wnętrze nie
oferowało sobą niczego specjalnego, ale było ciche, dobrze ukryte i
bezpieczne. To właśnie stamtąd odebrali zamówienie na brakujące
narzędzia, klucze do magazynu, w którym mieli dopełnić ważniejszej
części planu, oraz wiadro drogiej czerwonej farby, potrzebnej na
później, oczywiście.
<br />
Do zatęchłego osiedla pani Cloud, mieli nieco ponad godzinę jazdy -
biorąc pod uwagę, z jak daleka przyjechali, była to dla nich zwyczajna
drobnostka.
<br />
A gdy dodać do tego motyw ich podróży, sam jej fakt stawał się wręcz miłym dodatkiem.
<br />
Zaparkował furgonetkę z tyłu, na specjalnym podjeździe i prowizorycznym
parkingu dla mieszkańców nieciekawego osiedla. Później, zgodnie z
instrukcjami, udali się na górę. Pani Cloud była tak przejęta losem
swego dziecka, że nie śmiała pisnąć na ich widok choćby i słowa.
<br />
Przez cały ten czas, Hannibal nie zwracał na nią uwagi - wolał poświęcać
każdą jej część osobie, która trzymała się blisko jego ramienia, odkąd
tylko wsiedli na pokład samolotu, odkąd wiadomym stało się, że ich plan
przestał być jedynie mrzonką, a stał się realnym wyzwaniem.
<br />
- Poczekajmy na panią Launds - zaproponował łagodnie i cofnął się pod
jedną ze ścian, wyciągając dłoń w zapraszającym geście. - Pamiętaj o
równym oddechu, Will. Wypuszczaj powietrze nosem. Dzięki temu, nasza
droga przyjaciółka nie usłyszy cię do momentu, gdy sami tego zechcemy.
<br />
<br />
Patricia Cloud patrzyła na niego wyczekująco - jej twarz stężała od
grozy, mięśnie napięły się wyraźnie, a małe wargi skurczyły podejrzanie,
gotowe do krzyku. Na całe szczęście zdążyła je zasłonić dłońmi - gdyby
właśnie teraz postanowiła pęknąć, wprawiłaby go w złość, a...
<br />
Nie chciałaby go widzieć w tym stanie, to było oczywiste.
<br />
Ciało Launds osunęło się bezwładnie w jego ramiona - podchwycił je
zwinnie, starając się przy tym nie uszkodzić nienagannie sprężystych
loków. Chciał, by kobieta wyglądała równie zachwycająco i świeżo, jak
zazwyczaj.
<br />
- Dziękujemy ci za współpracę, Patricio - usłyszał i nie potrafił nie
obejrzeć się przez ramię, posyłając Willowi pół-uśmieszek. Był z niego
dumny. Dumny z jego klasy, dobrego smaku; wszystko to uwidaczniało się w
nim z każdym kolejnym dniem, coraz bardziej nasiąkał wpływami
Hannibala, nie dało się tego nie zauważyć.
<br />
- A mój syn? - Wyjąkała pani Cloud, blednąc na twarzy jeszcze bardziej.
Jej skóra przybrała odcień kredy, sprawiając, że momentalnie postarzała
się o dodatkowe parę lat. Nie wyglądała w tej odsłonie zbyt korzystnie,
ale nie było czasu nad tym specjalnie dywagować.
<br />
Poczuł na sobie dobrze znane spojrzenie - Will wybrał doskonały moment, by oddać mu głos.
<br />
- Będę zmuszony poprosić cię o oddanie telefonu - polecił spokojnie i
poruszył minimalnie głową, gdy dłoń kobiety zbliżyła się do modelu
należącego do Freddie Launds. - Nie, nie tego. Twojego telefonu,
Patricio.
<br />
Popatrzył znacząco w kierunku swego towarzysza, dając mu znak, by
wyciągnął zakupione przez nich świeżo urządzenie - z drobną kobietą,
zwisającą mu z ramion, ciężko było mu wykonać ten krok samodzielnie.
<br />
- W zamian dostaniesz od nas <span style="font-style: italic;"> ten </span>
telefon. - Kobieta wyciągnęła drżące dłonie i wymieniła się z Willem
aparatami, cofając się ostrożnie pod ścianę. Jej twarz zdradzała oznaki
cierpienia, rozpaczy, niepewności. Wszystko szło zgodnie z planem; nic
nie napędzało tak do działania, jak perspektywa utracenia najbliższej
sercu osoby.
<br />
- A teraz posłuchaj mnie uważnie - wymruczał, zmuszając kobietę do
tego, by popatrzyła mu prosto w oczy. Jego twarz nabrała ostrzejszego
wyrazu, w tęczówkach pojawił się stalowy błysk. - Przedstawię ci resztę
twojego dnia tylko jeden raz i od ciebie zależy, czy zdołasz go
zorganizować poprawnie. - Wyciągnął z kieszeni zapieczętowane opakowanie
taśm zaciskowych, opierając sobie nieprzytomną Freddie o klatkę
piersiową. Otworzył folię jedną dłonią, owijając ramię wokół szczupłej
talii reporterki. - Musisz się domyślać, że poprawne wykonanie każdego z
kroku, zagwarantuje ci powrót twojego dziecka. Tak będzie - pociągnął
palcami, a taśma zacisnęła się wokół wiotkich nadgarstków. - O ile
wykonasz je poprawnie. Zaczniemy od telefonu panny Launds. Za około pół
godziny, zadzwoni do niej jeden ze strażników, którymi tak pieczołowicie
się teraz otacza. Nie będzie pani próbowała odpowiadać na ten telefon,
dopóki nie wybije piętnaście po piątej. To właśnie wtedy odbierze go
pani i odtworzy z otrzymanego przez nas telefonu nagranie z dokumentem
tekstowym, oznaczonym numer trzy. To powinno dać nam kolejną godzinę,
może dwie. Ubierze się pani ciepło, zostawi w mieszkaniu wszystko tak,
jak było zanim pani wyszła i uda się pani pod wskazany adres. Tam będzie
na panią czekało wszystko to, na czym tak pani zależy, Patricio.
<br />
- Skąd będę wiedziała, co to za adres?
<br />
- Wszystko w swoim czasie. Obiecuję, że kiedy przyjdzie na to czas, dostanie pani informacje.
<br />
Nie musiał dawać Willowi znaku; wystarczyło to, że podciągnął sobie
bezwładne ciało na ramię, a Patricia Cloud zacisnęła szczupłe palce na
błyszczącym nowością samsungu.
<br />
Przekraczając drzwi, obrócił się jeszcze raz przez ramię, obrzucając
panią Cloud przenikliwym spojrzeniem. Musiał wiedzieć, musiał być
pewien, że w ramach czystej paniki, nie przyjdzie jej do głowy zrobić
czegoś głupiego. Musiał. To. Wiedzieć.
<br />
- Pani syn na panią czeka. Proszę o tym pamiętać.
<br />
Patricia Cloud nie odrzekła na to ani słowem, ale Hannibal wiedział.
Widział jej spojrzenie, wyczuwał jej strach i determinację. Wiedział.
Dostał wszystko, czego potrzebował.
<br />
<br />
Droga do magazynu prowadziła przez las - była jedynym i oczywistym
rozwiązaniem, by nie rzucać się nikomu w oczy. Unieruchomione ciało
reporterki nie zdradzało oznak życia - podpięte pod aparaturę i
skutecznie otumanione gazem, wydawało się martwe.
<br />
Oni znali jednak prawdę. Wiedzieli, że za godzinę panna Launds miała
otworzyć oczy i spróbować rozchylić wargi, by wziąć pierwszy, nieudany
haust powietrza.
<br />
- Jesteśmy na miejscu - poinformował uprzejmie, pochylając się nad
siedzeniem pasażera, by sięgnąć po swój szalik. Tym razem celowo musnął
napięte ciało swoim ramieniem - atmosfera ich wzniosłego czynu,
zaczynała mu się coraz bardziej udzielać inie potrafił już ukryć swej
radości, swojego podekscytowania. - Otwórz, proszę drzwi. Ja pomogę
naszej drogiej przyjaciółce zająć swoje miejsce.
<br />
Żałował, że w żaden sposób nie potrafił zmusić Willa do popatrzenia
sobie w oczy - możliwość spojrzenia w nie na krótko przed tym, na co tak
czekał...
<br />
<span style="font-style: italic;"> To właśnie tego zawsze dla ciebie chciałem, Will. Dla nas obu. </span>
<br />
Na co obaj czekali...
<br />
Nie można dostać wszystkiego, tak mówią. Ale Hannibal miał inne plany.
Zamierzał wziąć sobie dokładnie wszystko, kawałek, po kawałku. A Will
Graham... Will Graham był wisienką na jego torcie, czubkiem piramidy,
ostatnim elementem skomplikowanej konstrukcji.
<br />
Musiał tylko poczekać, wykazać się odrobiną cierpliwości i zrozumienia.
<br />
Odetchnął głębiej, zaciągając się dobrze znaną mieszanką wody kolońskiej i niepowtarzalną, słodkawą wonią skóry młodzieńca.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Feromony wirujące w powietrzu. Wstyd, zażenowanie i... Co to było, co to mogło być? </span>
<br />
Był cierpliwy. Był. I mógł poczekać. Miał <span style="font-style: italic;"> na co </span> czekać. Na kogo.
<br />
Umieścił Freddie w specjalnie przygotowanym fotelu i zapalił światła,
mrużąc powieki, by oczy mogły przyzwyczaić się do intensywnego światła.
<br />
- Zaczynajmy, proszę - przechylił głowę, ściągając z siebie wolno
płaszcz, szalik i rękawiczki. - Will. Wyciągnij z szafy kombinezony. Nie
zapomnij o rękawiczkach.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-11, 22:24<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Zaczynajmy, proszę.</span><span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Wypowiedziane
ochrypłym głosem słowa, nieco zdeformowane przez akcent, odbiły się
echem w jego głowie. Istota o skórze czarnej jak smoła i o porożu niemal
sięgającym drewnianego sufitu magazynu przechyliła głowę w oczekiwaniu,
wlepiając w niego białe ślepia.
<br />
Diabeł. Wcielenie zła. Śmierć we własnej osobie.
<br />
Hannibal widział, że Will pobladł. Widział, jak rozszerzyły się jego
źrenice. Dostrzegł, jak zadrżały różowe wargi. Czasami jego drogi
partner zachowywał się, jakby się bał, ale nigdy nie następowało to w
spodziewanym momencie.
<br />
― Will. ― Zwrócił się do młodzieńca imieniem, a ten zamrugał, jakby
wyrwany z jakiegoś transu. ― Wyciągnij z szafy kombinezony. Nie zapomnij
o rękawiczkach.
<br />
Po tylu latach, Will. Po tylu latach nadal jest zainteresowany. Nie
znudził się jak każdym innym. Nie zabił cię. Ale kiedy ten moment
nastąpi, zrobi to, <span style="font-style: italic;">jeżeli ty nie będziesz pierwszy</span>.
<br />
Może powinieneś temu zapobiec właśnie dziś? Kiedy odwróci się do Freddie
Lounds, żeby rozpylić przy jej twarzy pobudzający środek. Kiedy będzie
nieprzygotowany, a jego ręce zajęte. Will zbliży się po cichu, zupełnie
bezszelestnie, tak, jak doktor Lecter sam go nauczył.
<br />
Wykorzysta tę samą broń, aby wbić ostrze w jego plecy. W kark.
<br />
Ale czy to by wystarczyło?
<br />
Czasem Will łapał się na tym, że przed <span style="font-style: italic;">zrobieniem tego</span>
powstrzymywała go tylko myśl, że może mu się nie udać za pierwszym
razem. Jakby Hannibal mógł przewidzieć każdy jego ruch, jakby czytał mu w
myślach.
<br />
Innym razem Will nie wiedział, jak mógł w ogóle pomyśleć o zabiciu go.
Hannibal był jego przyjacielem, osobą, której mógł zaufać.
<br />
Jeszcze innym razem Will zastanawiał się, czy potrafiłby jeszcze bez
niego żyć, a choć zadawał sobie to pytanie od tylu lat, nadal nie
potrafił na nie odpowiedzieć – nawet, kiedy potrafili już wszyscy wokół
niego.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie potrafisz bez niego żyć.
<br />
I nie potrafisz żyć z nim.</span>
<br />
Wyczekujące spojrzenie Hannibala sprawiło, że Will zagryzł w końcu wargę
i podszedł do szafy. Wyciągnął ze środka kombinezony, które
przywdziali. Były bardzo przydatne. Za pierwszym razem, kiedy Hannibal
pokazał mu ten strój, Will był rozbawiony. Powiedział, że nie założy
czegoś, w czym będzie przypominał wędlinę.
<br />
Szybko jednak przekonał się, jak wiele bałaganu… Jak wiele trudu można
sobie zaoszczędzić, przywdziewając przezroczyste odzienie, w którym
Hannibal prezentował się równie stylowo, jak zawsze, a Will, cóż, Will
nadal męczył się z prostym zapięciem, które zacięło się w połowie.
Zabawnie wykręcony walczył z nim coraz bardziej nerwowo, ale zanim
zdążył je zepsuć, poczuł równy, ciepły oddech na swoim karku i
ofoliowane ręce Hannibala powoli, ale stanowczo odsunęły jego dłonie, by
po chwili jednym płynnym gestem zapiąć kombinezon.
<br />
Will szybkim, odrobinę gadzim ruchem przeciągnął dłonią po swoich
zmierzwionych włosach i odwrócił się do Hannibala, czując na policzkach
ciepło, a w podbrzuszu nutę ekscytacji.
<br />
Uśmiechnął się, wprawdzie trochę sztywno, ale wyraźnie, i znalazł odbicie tego wyrazu na wąskich wargach Rozpruwacza.
<br />
Pamiętał, kiedy sam pozwolił Freddie odejść. Sfałszował jej śmierć i
wprowadził go w błąd. Na chwilę. Zapłacił za to wysoką cenę. Prawie go
stracił. Prawie stracił siebie. Natomiast z całą pewnością stracił jego
zaufanie.
<br />
Wybaczyli już sobie tamte grzechy, ale to, co mieli dziś zrobić, było bardzo ważne.
<br />
Dziś Will mógł to naprawić. Sprawić, że stłuczona filiżanka znów stanie
się całością. Sprawić Hannibalowi przyjemność, połechtać jego próżność,
zachować się zgodnie z jego planem.
<br />
Nadstawił policzek dokładnie w tym samym momencie, w którym Hannibal
podniósł dłoń, by dotknąć jego twarzy. Drgnął, gdy mężczyzna dotknął
jego skóry przez cienką rękawicę, i delikatnie odsunął głowę – jak
nieprzyzwyczajony do dotyku pies – ale zaraz potem zamknął oczy i prawie
otarł się o jego palce, oddychając przez usta.
<br />
Po chwili, której sekund Will nie liczył, dłoń Hannibala przesunęła się
powoli do tyłu, na jego włosy, i młodzieniec momentalnie otworzył
szeroko oczy. Spojrzał w dół. W drugiej dłoni mężczyzny nie było jednak
noża, którym mógłby rozpłatać mu brzuch, jak zrobił to lata temu.
<br />
Will nie mógł jednak nic poradzić na to, że przeniósł się wspomnieniami
do tamtej chwili. Pomyśleć, że wydawało mu się wtedy, że Hannibal… go
pocałuje. Patrzył na niego w taki sposób, że Will nie miał co do tego
najmniejszych wątpliwości. Wiedział, że to się stanie.
<br />
Ale Hannibal nie pokonał cali dzielących ich usta.
<br />
To było przerażające, lecz nawet wtedy, gdy Will osunął się już na
ziemię, gdy Hannibal przyklęknął obok, patrząc mu w oczy – nawet wtedy
jeszcze przez chwilę łudził się, że umrze, czując wargi Rozpruwacza na
swoich.
<br />
W jakiś sposób wydawało mu się to na miejscu. Wypuścić ostatni oddech we
wnętrze jego ust. Pozwolić mu się pochłonąć ostatecznie.
<br />
Zamrugał.
<br />
Zmieniło się tylko otoczenie. Nie stał na zakrwawionej podłodze przy
drzwiach spiżarni, tylko w starym magazynie, ale patrzył w te same oczy,
na tę samą twarz i miał wrażenie, że usta jego i Hannibala dzielą nawet
te same milimetry.
<br />
Will był skołowany, czuł się trochę jak we śnie. Z tego stanu wyrwał go
cichy kaszel, na dźwięk którego pośpiesznie odwrócił się i spojrzał na
przywiązaną do krzesła kobietę.
<br />
Szybko odsunął się od Hannibala, jakby przyłapano go na czymś
niestosownym, i podszedł do niej, by stać się pierwszym widokiem, jaki
ją przywitał po przebudzeniu.
<br />
― Witaj, Freddie ― powiedział z powagą, patrząc w jej rozszerzające się źrenice. ― Wydajesz się zdziwiona.
<br />
― Nie…
<br />
Rozejrzała się dokoła z błyskiem zrozumienia – i pierwotnego przerażenia – w oczach.
<br />
― Panno Lounds. ― Słysząc twardy akcent Hannibala, Will instynktownie
odwrócił się przez ramię i cała krew momentalnie odpłynęła z jego
twarzy. Wściekłość Hannibala była dla niego oczywista. Kąciki warg
doktora drgnęły w sposób, któremu daleko było do oznak wesołości. ― Jak
zwykle postanowiła pani się wtrącić w nieswoje sprawy. To było
niewyobrażalnie grubiańskie.
<br />
Will przesunął się o dwa kroki, usuwając się z jego drogi, zupełnie,
jakby spodziewał się, że wściekły Hannibal może być tak nieostrożny,
żeby stratować go, rzucając się na Freddie, choć przecież wiedział, że
nic takiego nie nastąpi.
<br />
― Proszę nie popełniać tego błędu, doktorze Lecter. ― W oczach
dziennikarki była panika, ale ona sama starała się zachować zimną krew. ―
Porozmawiajmy.
<br />
Will mimowolnie uśmiechnął się samym kącikiem warg. Zabawne. Teraz nie
była bezczelna ani odrobinę. Zawsze wydawała mu się tak silna, tak
nieustraszona. Wtykała nos wszędzie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie jest rozsądnie denerwować człowieka, który zastanawia się, czy nie zabijać zawodowo</span>.
<br />
― Za późno na pertraktacje, panno Lounds ― powiedział niespodziewanie
stanowczo. Nawet się nie zorientował, kiedy wyciągnął z otwartej
walizki skalpel. Nagle po prostu uświadomił sobie, że zaciska na nim
palce. ― Miała pani bardzo dużo czasu, aby wziąć sobie do serca
ostrzeżenie.
<br />
― Przepraszam za moje zachowanie. Rzeczywiście było naganne i przykre. Cofnę moje słowa.
<br />
Will stanął u boku Hannibala. Nie obawiał się patrzeć jej w oczy, nie w
tej chwili, ponieważ w tej chwili to z jej oczu można było wyczytać
wszystko. Na dźwięk jej słów poczuł w dole brzucha gorącą falę złości.
Przez cały czas drażniła ich z premedytacją. Szalony Hawajczyk? Nie
wierzył, że napisała te słowa bez podłego uśmiechu. Nie było teraz śladu
po tym wyrazie na jej nieskazitelnej twarzyczce, ale… to za mało.
<br />
Za dobrze ją znał. Nigdy by się nie wycofała. Uderzyłaby ze zdwojoną
siłą, gdyby znalazła się w bezpiecznym według siebie miejscu.
<br />
― Nie, panno Lounds. Udławi się pani nimi ― szepnął.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-11, 23:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Hannibal
czuł, że z każdym kolejnym słowem, które opuszczało usta (te usta,
idealnie różowe wargi) Willa, jego duma rosła i rosła,
rozprzestrzeniając się w jego wnętrzu do tego stopnia, że zdążyła
zastąpić chwilową złość.
<br />
Cóż, mógł to przewidzieć - wścibska Freddie Launds zawsze była gotowa
przeszkodzić im w najmniej oczekiwanym momencie, popsuć zabawę swoim
impertynenckim zachowaniem.
<br />
Musiało się jej zdawać, że z jakiegoś powodu (mniej lub bardziej
żenującego swoją głupotą), była od nich lepsza. Sprytniejsza,
zaradniejsza, być może mądrzejsza.
<br />
Ludzie, którzy stawiali w swoim życiu na marne domysły, nie mieli prawa
uznawać się wartościowymi. Mogli się czegoś jedynie domyślać,
przypuszczać, ale nie mieli prawa przekształcić zwykłej hipotezy w
twardą, niepodważalną definicję.
<br />
Przechylił głowę, by przesunąć spojrzenie z przerażonej twarzy
reporterki na mieniący się refleksami światła skalpel - cienki i ostry,
niezbyt długi, niezwykle poręczny. Z wygrawerowaną przez światowej klasy
grawerów, dumną literą "L".
<br />
- Zawsze tak bardzo fascynowały panią miejsca zbrodni - wymruczał
"pieszczotliwie", wyciągając z kieszeni swój własny zestaw podręcznych
narzędzi. Obrócił się delikatnie, by popatrzeć na swego towarzysza,
wygiąć wargi w zapraszającym uśmiechu. - Teraz ma pani okazje stać się
częścią jednego z takich miejsc, panno Launds. Na pani pozycji,
traktowałbym to przynajmniej jak zaszczyt.
<br />
- Nie możecie tego zrobić. Wszyscy wiedzą, gdzie jestem, mam nadajnik, jest zamontowa...
<br />
- Został pani odebrany bardzo prostym zabiegiem - przerwał chłodno,
odkładając pokrowiec z narzędziami tuż przy łokciu reporterki, w
nieznośnym oddaleniu paru cali od jej podrygujących nerwowo palców. -
Proszę nam już więcej nie przerywać, bardzo tego nie lubię.
<br />
Na ten moment nie zamierzał poświęcić pannie Launds więcej uwagi, nie
chciał już wdawać się z nią w zbędne dyskusje. Zamiast tego przysunął
się jeszcze bliżej rozluźniającego się stopniowo ciała towarzysza i
stanął za nim, łapiąc w dłonie okryte przezroczystą powłoką ramię.
<br />
- Najpierw musimy pozbyć się zbędnej odzieży - poinformował go
pogodnie, nie potrafiąc powstrzymać w swoim głosie mieszanki ekscytacji i
uroczystej atmosfery przebaczenia.
<br />
To teraz, właśnie teraz spełniało się jedno z jego największych
pragnień. Filiżanka miała powrócić w całość, poznaczona suchymi wstęgami
pęknięć - już nigdy taka sama, ale tworząca spójną jedność.
<br />
Tak, jak i oni byli jednym. Granice ich jestestwa zacierały się, niknęły w sferach świadomości, instynktu i pragnień.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Chciałem cię zrozumieć.</span>
<br />
- Masz teraz szansę, abyś wreszcie to zrobił - wychrypiał z trudem,
przytulając do pachnącej szyi swój szorstki policzek. Potarł nim czule o
gładką skórę, nie odrywając wzroku od powoli rozcinanego swetra. Ciało
reporterki w ogóle go nie obchodziło; był daleko poza prymitywnymi,
zwierzęcymi instynktami, tak częstymi u słabych, nic niewartych ludzi.
<br />
By stać się kimś prawdziwym, trzeba było sobą oferować coś więcej, niż
zwykłe instynkty. Instynktami kierowały się zwierzęta. Jeśli ktoś był
zwierzęciem, tak też należało go traktować. A skoro każde zwierzę można
było bezkarnie uderzyć, zabić i zjeść...
<br />
Nie każda istota ludzka zasługiwała na miano człowieka.
<br />
<br />
Freddie wyrywała się i wydawała z siebie niekontrolowane wrzaski, ale
Hannibal potrafił ją przytrzymać tak, by jego drogi towarzysz mógł
wykonać każde cięcie z należytą precyzją - oddzielić tkankę od kości,
rozchylić płaty parującego mięsa na bok, zajrzeć do wnętrza zepsutej,
przepełnionej pychą dziennikarki.
<br />
W końcu jej krzyki przestały ich cieszyć, zakłócały tylko atmosferę
spełnienia i spokoju. Postanowili więc przejść do kroku, który miał
zacząć powoli wyciszyć ich fałszujący instrument.
<br />
Hannibal pochylał się nisko, szepcząc do ciepłego ucha poszczególne
wskazówki. Pokazywał Willowi, jak wyglądała nerka, jak należało ją
usunąć tak, by nie uczynić mięsu żadnej szkody, nie pozwolić by stres
przeszedł do organizmu. Tłumaczył, które części panny Launds będą
przepyszne nawet wtedy, gdy naruszy je gorzka adrenalina. Opowiadał o
orientalnej przyprawie, która podkreślała smak do tego stopnia, że łatwo
było zgadnąć płeć i pochodzenie etniczne konsumowanego osobnika. Jego
ciało napinało się, pociło i traciło na swej nienaganności na rzecz
zdradzieckich emocji, które samoistnie kierowały reakcjami pochłoniętego
wysiłkiem organizmu.
<br />
Po głowie chodziło mu wiele myśli i pragnień, ale skupiał się na tym najważniejszym. Na scaleniu filiżanki, połączeniu jej w...
<br />
Źle nacięta żyła pękła z charakterystycznym odgłosem i posłała na
młodzieńczą twarz wściekle czerwoną strugę. Freddie westchnęła żałośnie,
ochryple, patrząc na nich zamglonymi oczami.
<br />
- To nic takiego - chwycił pośpiesznie za dzierżącą skalpel dłoń i
przesunął ją nieco w lewo, a potem wyżej i wyżej, aż do samej twarzy
wijącej się w spazmach kobiety.
<br />
- Panna Launds miała zawsze takie wielkie, wyszczekane usta - zauważył,
przesuwając tępą stroną zakrwawionego ostrza po jednej z warg. - Szkoda
byłoby tego nie uhonorować... Prawda?
<br />
<br />
- Farba musi pokryć każdy centymetr powierzchni - był już trochę
zdyszany, przez co jego akcent objawiał się silniej, niż zwykle, ale
wiedział, że Will zrozumie go bez żadnego problemu; rozmawiali już wiele
razy, kiedy znajdował się w stanie o wiele gorszym, niż ten, w którym
znajdował się teraz.
<br />
Pochylił się, przesunął końcówką pędzla po dębowym podwyższeniu,
pilnując by nie przeoczyć choćby i kawałka. Czerwona masa zastygała z
wolna, przybierając krzykliwszą, miedzianą barwę. Przyklejone do niej
ciało, zlewało się z nią stopniowo, aż w końcu, gdy przechylić głowę,
znikało zupełnie.
<br />
- Świat powinien zapomnieć o tej aroganckiej istocie - mruknął,
sięgając po szmatę, nasączoną terpentyną. Otarł nią brzegi sceny,
kierując się do skrzyni z narzędziami. Will drgnął wyraźnie, gdy
Hannibal testował pierwsze wiertło.
<br />
- Czas, by przymocować do naszego obrazu ramy - oznajmił, zadowolony,
sięgając po złote elementy przygotowanego wcześniej obramowania. -
Uhonorujmy Freddie Launds w krzykliwym obrazie jej przerysowanej
rzeczywistości. Pozwólmy jej zdobyć sławę, o której zawsze marzyła.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-12, 00:49<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal był wszędzie.<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>W
ciepłym oddechu na jego wrażliwiej skórze. W ochrypłych, niewyraźnych z
powodu wzmożonego przez emocje akcentu słowach w jego uchu. W dłoniach,
które prowadziły jego dłonie. Will nie mógł się nadziwić, jakim cudem
Hannibal jest w stanie zlokalizować bezbłędnie każdy z narządów mimo
gęstej kurtyny krwi.
<br />
Ciało Freddie napinało się i rozluźniało; napinało i rozluźniało z
każdym spazmatycznym, płytkim oddechem, z każdym szlochem, jękiem,
rzężeniem, z każdym uderzeniem serca.
<br />
― A tutaj…
<br />
Hannibal pokierował drżące palce Willa nieco wyżej.
<br />
Łup, łup. Łup, łup.
<br />
W pewnym szoku Will odkrył, że jego serce bije znacznie wolniej niż
serce Freddie. Właściwie w zupełnie normalnym rytmie. Tylko mocniej,
mocniej odbija się echem w uszach, wypełniając je szumem krwi.
<br />
<span style="font-style: italic;">Tego chciałem dla nas obu.</span>
<br />
Odchylił głowę i ułożył ją nieostrożnie na ramieniu Rozpruwacza.
Popatrzył na sufit, a potem zamknął powieki. Trzymał serce Freddie, a
Hannibal trzymał jego dłonie.
<br />
Jakby razem lepili naczynie z gliny. Willowi z jakiegoś powodu
przypomniała się kultowa scena z „Uwierz w Ducha”, filmu, którego
Hannibal nie mógł znać, ponieważ…
<br />
Will nagle zamrugał, trochę zdziwiony nagłym, ale tak oczywistym odkryciem.
<br />
Hannibal w ogóle ich nie oglądał. Nigdy. Nawet nie podnosił głowy znad
książki czy szkiców, gdy Will wpatrywał się w ekran, przeżywając
wymyślone wydarzenia.
<br />
― Zabierzmy je ― szepnął, czując gdzieś na skraju przytomności dotyk
warg na swej szyi. Gdy Hannibal się uśmiechnął – Will nie zobaczył tego,
tylko odczuł, jakby sam się uśmiechał, jakby naprawdę byli już
nierozerwalną jednością. ― I tak nigdy go nie miała.
<br />
Obserwowany uważnymi<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>oczami
zakrwawionego i ubrudzonego farbą Willa – chłopak wyglądał prawie tak
doskonale, jak tamtej wspaniałej nocy, kiedy zamordowali Czerwonego
Smoka – Hannibal testował wiertła, opowiadając o tworzonym przez siebie
dziele o symbolice niedostępnej dla prymitywnych umysłów większości.
<br />
Will nigdy nie myślał tak o innych. Czasami przyłapywał się na
nieopisanej arogancji w towarzystwie tego człowieka. Bywało, że gardził
pospólstwem przynajmniej w równym stopniu jak jego partner.
<br />
Partner zbrodni. I życia.
<br />
Nie łączył ich seks. Nigdy się nie pocałowali. Mimo to żyli i
zachowywali się jak para kochanków. Nawet Will nie mógł temu zaprzeczyć.
I myślał o tym akurat wtedy, gdy wspólnymi siłami doprowadzali miejsce
zbrodni do rangi sztuki, jakby była to zupełnie prozaiczna czynność, do
której przywykł, która go nie wzruszała.
<br />
Zadrżał na dźwięk wiertła, ale nie był Bedelią. Po prostu zbyt gwałtownie wyrwał go z zamyślenia.
<br />
Uśmiechnął się blado i podrapał się po nosie, zostawiając na nim czerwoną smugę.
<br />
Chyba lubił patrzeć, jak Hannibal pracuje. Lubił, gdy był zadyszany,
zmęczony, gdy jego schludne uczesanie ulegało surowym warunkom i włosy
zaczynały opadać mu na twarz.
<br />
Równie dobrze mógłby tak wyglądać po seksie.
<br />
Seks i śmierć stały zadziwiająco blisko siebie w świecie Willa.
<br />
Podszedł bliżej, żeby przytrzymać listwę, z początku krzywo, ale dłoń
Hannibala szybko ją naprostowała i Will nie pozwolił się jej osunąć,
kiedy mężczyzna ją przytwierdzał.
<br />
― Czy nadal, po tych wszystkich latach ― odezwał się, gdy wiertło
ucichło, a patrzył błyszczącymi oczami na nieskazitelny profil mężczyzny
― chcesz mnie zjeść?
<br />
Hannibal popatrzył na niego i Will wytrzymał jego przenikliwe
spojrzenie. Zawalczył nawet z chęcią, by dotknąć tej gadziej twarzy.
Przesunąć po niej palcami w sposób, w jaki często Hannibal dotykał jego.
<br />
Doktor Lecter długo milczał, zawieszony w geście między ramą a
stolikiem, na którym leżały wkręty i gwoździe. Wpatrywał się w ciszy i z
łatwością w oblicze młodzieńca, któremu jednak odwzajemnianie tego
spojrzenia nie zdawało się tym razem sprawiać trudu.
<br />
Zadane pytanie wisiało między nimi. Było ważne.
<br />
Czy Will był w jego oczach zwierzyną łowną?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-12, 01:33<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> Czy nadal, po tych wszystkich latach... Chcesz mnie zjeść? </span>
<br />
Czy miał ochotę zjeść Willa? Poczuć, jakby to było, wchłonąć w siebie
część jego ciała i duszy, zdominować go swoim własnym organizmem, raz na
zawsze udowodnić mu, że nie różnili się od siebie, bo byli dokładnie
tacy sami, bo <span style="font-style: italic;">byli jednym</span>.
<br />
A tym gestem... W żaden inny sposób nie mógłby mu udowodnić tej
jedności. Chociaż... Choć teraz... Rzeczy chyliły się ku zmianom, a
pojęcie jedności naginało się w tej, tej jednej sytuacji, by okazać
się...
<br />
- Nie - odpowiedział krótko, spoglądając w tak drogą mu twarz,
omiatając spojrzeniem gładkie policzki, cień, rzucany przez rzęsy. - Już
nie.
<br />
Wiedział, że nie musiał dodawać niczego więcej - ta krótka i zdawkowa
odpowiedź mówiła więcej niż setki, tysiące słów, którymi doktor Lecter
zazwyczaj tak gorliwie i chętnie operował.
<br />
Dokończyli swoją pracę, pilnując by każdy jej szczegół został dotrzymany
z rygorystyczną wręcz dbałością. Kawałki ramy wkrótce stworzyły jedno i
czas było przetransportować ich dzieło w pozornie nieznaczące miejsce.
Uznali, że pozostawią obraz w miejscu, gdzie obecność bezczelnej
reporterki została odkryta po raz pierwszy - w chatce Jacoba Garetta
Hobbs'a - przybity do frontowej ściany, miał stanowić honorowy punkt
rozległych terenów łowieckich.
<br />
Hannibal był pewien, że myśliwi (którzy prędzej czy później będą musieli
zwrócić uwagę na rdzawoczerwone znalezisko) nie pozwolą zapomnieć o
osobliwym obrazku, który zastaną.
<br />
W swej ignorancji, nazwą ich dzieło makabrycznym, ale to wyłącznie
połechta mile ich ego. Nie zwrócą uwagi na to, że tylko ich dwójka
będzie w stanie docenić jego przesłanie, skomplikowaną symbolikę. Kiedy w
wiadomościach pojawi się twarz Freddie Launds, będą już dawno w swoim
domu, jako niepozorni mężowie. Morderczy małżonkowie. Wzniosą toast,
pochłaniając ostatnie kawałki swojej ofiary, zdobywając je każdym
zmysłem swojego ciała.
<br />
- Rozbierz się - polecił ochryple, odsuwając się o parę kroków, by móc
omieść spojrzeniem całość obrazu. Nie mógł sobie pozwolić na zbyt długą
kontemplację, wiedział o tym. Musiał pamiętać o tym, że nie zdążyli
jeszcze dokończyć swojego dzieła, że parę punktów planu wciąż
pozostawało w jego umyśle bez odpowiedniego zaznaczenia. - W szafie
znajdują się skórzane kombinezony. Przygotuj je, proszę. Ja przez ten
czas zajmę się przykryciem obrazu i zamontowaniem go do przyczepy. Czeka
nas mała przejażdżka - rzucił lekko, niemalże wesoło. - Mam nadzieję,
że wciąż jesteś w nastroju do podróży.
<br />
<br />
Hannibal nie spodziewał się, że Will będzie prezentował się tak dobrze w
przygotowanym wcześniej stroju - czerń nie tylko uwydatniła smukłość,
ale i zgrabność jego sylwetki i - chcąc nie chcąc - spojrzenie mężczyzny
wędrowało w rejony ciała, które zazwyczaj (dopóki nie nadarzały się do
tego krótkie sposobności) grzecznie omijało. Długie nogi, wąskie biodra i
kształtne pośladki drażniły się z jego zmysłami, odbierały mu jego
spokój, podburzając go, kusząc, zwodząc.
<br />
Wiedział, że musiał skupić się na wykonywanym zadaniu, posłużyć się
zwyczajowym opanowaniem, ale tak trudno było mu się nim posługiwać, gdy
rozpraszało go tyle rzeczy... Kiedy działał sam, nie miał z tym żadnych
problemów - Will często pojawiał się w jego myślach, gdy zabijał,
zwłaszcza w ostatnich latach - ale posiadanie go obok, tuż przy sobie,
żywego, czującego i pachnącego w <span style="font-style: italic;"> ten </span> sposób, naginało nawet i jego stalową, niezłomną cierpliwość.
<br />
Przez to wszystko, zdał sobie sprawę, że zabezpieczanie obrazu i
ładowanie go do specjalnego umocowania, zajęło mu o wiele mniej czasu,
niż ten, który poświęcił na pieczołowite zapinanie kurtki, gdy udając
zaaferowanego suwakami, przyglądał się (oby) bezkarnie pogrążonemu w
myślach partnerowi. Czy Will... Zdawał sobie sprawę z tego, jak był
piękny?
<br />
Czy miał pojęcie, co przeżywał człowiek, który patrzył na niego, takm
jak teraz Hannibal patrzył? Czy zdawał sobie sprawę z tego, ile życia
było w jego oczach, ile ognia i siły, ile...
<br />
- Ruszajmy - rzucił ochryple, walcząc z niemiłą tendencją sztywnienia
języka; pojawiała się wtedy, gdy jego myśli zaczynały wkradać się do
głowy w ojczystym języku, przelewając się przez nią swoją śpiewną
treścią. Powrót do angielskiego bywał wtedy nieco... Nieposłuszny.
Łamliwy.
<br />
Usadził się za kierownicą motocyklu, sięgając po jeden z kasków.
<br />
- Will - odchrząknął ukradkiem, przeklinając swoje nieposłuszne gardło.
- Trzymaj się mnie mocno. Leśne tereny bywają wyjątkowo... Wyboiste.
Nie chcę, by coś ci się stało.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-12, 02:18<br />
<hr />
<span class="postbody"> Ale Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>wychwycił tę subtelną zmianę w jego głosie, tak, jak każdego dnia wychwytywał mikroskopijne zmiany na tej dojrzałej twarzy.
<br />
Subtelną? Naprawdę pomyślał o tym określeniu?
<br />
Słowa Hannibala nie były teraz ani trochę subtelne, brzmiały twardo,
ostro, topornie, a kiedy kazał mu mocno się trzymać, tłumacząc to
bezpieczeństwem, Will… zwątpił.
<br />
Wiedział, oczywiście, że wiedział. Hannibal czuł do niego coś więcej. Coś, co Will uporczywie odrzucał.
<br />
Były takie rejony, w które nigdy się nie zapuszczał. Takie rejony, z
którymi nie wiązał Hannibala, tego opanowanego, pełnego klasy człowieka.
Hannibal przez całe życie dbał o to, by odcinać się od tego, co
zwierzęce. Do perfekcji zapanował nad instynktami, dopuszczając do
siebie tylko te, które chciał dopuścić: instynkt łowcy w niespotykanie
eleganckiej formie.
<br />
To, co czysto seksualne, było z dala od niego. To nie był człowiek,
który chciał się pieprzyć, bo musiał to robić. Bo hormony mu nakazywały.
Bo trzeba było przedłużyć gatunek. Nie.
<br />
On robił to, gdy miało z tego wymierne korzyści.
<br />
Przerżnął Alanę Bloom… żeby dała mu alibi. To było częścią planu, doskonałej intrygi.
<br />
Czy pieprzył Bedelię, kiedy przez tyle miesięcy żyli jak małżeństwo?
<br />
A czy miałby w tym jakiś cel?
<br />
Hannibal nie pieprzył, jego imię i to słowo nie miały prawa wystąpić w
jednym zdaniu. Nie ulegał pierwotnym potrzebom ciała. Ta sfera nigdy nie
miała nad nim kontroli, dlatego Will czuł się teraz równie
niekomfortowo, jak on.
<br />
I wiedział, że z jakiegoś powodu to on pobudził te instynkty.
<br />
Bezwiednie.
<br />
Nie chciał go przecież sprowokować. Nie, to, co mieli, było dobre w
obecnej formie. Will nie czuł się gejem. Prawdę mówiąc, nie czuł się…
wcale.
<br />
Usiadł na motorze za mężczyzną i objął go ramionami. Przytulił się do
jego niecodziennie spiętych pleców. Głowę w kasku oparł z trudem o jego
bark. Położył dłoń na piersi Hannibala, wyczuwając pod nią nierówności
okrytych czarną, chłodną skórą mięśni. Pogładził je kciukiem, a potem
przesunął palce niżej, dotykając twardego brzucha.
<br />
Był tylko ciekaw.
<br />
Zacisnął dłonie w pięści na skórzanej kurtce Hannibala, gdy motor
gwałtownie ruszył. Musiał ścisnąć mężczyznę udami po obu stronach jego
ciała.
<br />
To nie był pierwszy raz, kiedy jechali motorem, nie.
<br />
Ale pierwszy raz Hannibal był przy nim w takim stanie. Nie w łazience.
Nie w swojej sypialni. Nie mógł się wycofać, jak robił to dotychczas,
zanim Will zdążył zastanowić się nad przyczyną, zanim zdążył dobrze to
przemyśleć.
<br />
Wziął głęboki oddech i objął Hannibala mocniej. Na chwilę spojrzał do
tyłu, na przyczepkę, a potem odwrócił głowę z powrotem do jego pleców.
Przesunął palce trochę niżej, tam, gdzie zaczynało się podbrzusze, gdzie
miał swoje początki rejon zakazany, intymny.
<br />
Will był… zafascynowany, bo jednak istniały rzeczy, których w nim nie znał.
<br />
Istniały takie sfery, których Hannibal z nim nie dzielił, o których nie rozmawiali.
<br />
Nie znał go takim. Nie wiedział nic na temat jego seksualności.
<br />
Czy miał kiedyś dziewczynę? Pierwszą miłość? Może w szkole? Czy możliwe, że całowali się w tajemnicy w jakiejś pustej klasie?
<br />
Zaśmiał się cicho do własnych myśli i w ostatniej chwili cofnął dłoń, czując zmianę napięcia w łopatkach Hannibala.
<br />
Ale <span style="font-style: italic;">czym</span> wprawił go w ten stan? Co tak na niego podziałało? Pożądał tej wiedzy.
<br />
Zszedł z motoru od razu,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>gdy
Hannibal go zatrzymał. Zanim jeszcze doktor Lecter zdjął kask, Will
czuł się dziwnie. Czuł, że nie powinien był pozwalać sobie na taki
dotyk. Po prostu nie robili ze sobą takich rzeczy. Nigdy.
<br />
Tak było.
<br />
Wypuścił drżąco powietrze i podszedł do przyczepki. Pochylił się nisko,
żeby odwiązać ich piękny obraz, a wtedy kurtka odsłoniła mu plecy, zaś
spodnie uwypukliły każdy cal wydatnych pośladków, a nawet odstęp między
nimi.
<br />
Will nie zwrócił na to uwagi. Nie przywykł do noszenia obcisłych ubrań i
eksponowania swojego ciała. Nie miał pojęcia, jak wygląda.
<br />
Chwilowa śmiałość, która ogarnęła go, gdy Hannibal nie mógł na niego
spojrzeć, gdy przez chwilę nie mógł nic zrobić, bo musiał prowadzić
pojazd, opuściła go. Nie dotknąłby go w podobny sposób teraz, gdy
bliskość nie była już uzasadniona wymogami <span style="font-style: italic;">bezpieczeństwa</span>. Nie miałby czelności. Obaj jednak musieli wiedzieć, że ten dotyk nie był przypadkowy. Will się zabawił.
<br />
― Możesz już… ― zaczął, ale nie skończył, bo gdy się wyprostował, <span style="font-style: italic;">on</span>
niespodziewanie był tuż za nim, milczący i spokojnie poważny lub
śmiertelnie wściekły, znowu przyprawiając go o dreszcze. ― Wiesz, że nie
lubię, gdy to robisz ― wydusił, dotykając swojej piersi i czując, jak
serce reaguje wściekłym łomotaniem.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://images.gr-assets.com/hostedimages/1460819274ra/18792902.gif" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-12, 03:01<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">
Dłoń prześlizguje mu się po piersi - nie powinien czuć jej gorąca przez
materiał skórzanej kurtki i koszuli, ale czuje i... Bogowie... Żadna
podróż nie wymagała od niego tyle pokory i koncentracji, co ta jedna,
którą odbywa teraz.
<br />
Nie reaguje, nie ma z resztą takiej możliwości - może dodać prędkości,
ściskając rączkę uchwytu z taką siłą, jakby miał ją zaraz zmiażdżyć i
rzeczywiście, pragnie tego w tej chwili bardziej, niż kiedykolwiek
wcześniej. Pragnie tego niemalże tak samo mocno, jak tego, by dłoń Willa
Graham'a zsunęła się niżej i dotykała sobie nieśpiesznie jego ciała,
badała je ochoczo, sprawdzała reakcje.
<br />
Pragnie pozwolić mu przejąć na chwilę kontrolę, zmusić go do tego, by
wykonał wreszcie ruch, który on sam będzie mógł potraktować, jak
zaproszenie.
<br />
Czeka na nie od tak dawna...
<br />
Seks nie stanowi w jego życiu towaru z górnej półki - prawdę mówiąc, nie
jest w ogóle ważny, nie był, do momentu, gdy w umysł nie zaczęły
wkradać mu się pewne pragnienia i myśli...
<br />
Zaczęło się bardzo niewinnie - któregoś razu, podczas ich sesji, zwrócił
uwagę na to, że to, co Will skrywał tak pilnie pod zbyt luźnymi
ubraniami, było... Niewyobrażalnie lepsze od tego, czego Hannibal
oczekiwał. Ot, zwykłe zaskoczenie. Później nadszedł okres, kiedy
wierzył, że najpełniejszy rodzaj spełnienia otrzyma tylko i wyłącznie
wtedy, gdy ułoży na talerzu kawałki swojego ówczesnego pacjenta. Jeszcze
później, wszystko uległo zmianie i znów, znowu wrócił do stanu, który
nakazywał mu myśleć o innym zdobywaniu, o posiadaniu tak pierwotnym i
dosłownym, że nie raz doprowadzało go do skrajnego rozczarowania samym
sobą.
<br />
A teraz siedzi na przeklętej maszynie, zmuszony do bierności, a dłoń,
szczupła i gorąca dłoń sunie niżej i, na wszystkie świętości, tak ciężko
jest mu się skupić na prowadzeniu, kiedy jedynym, na co ma ochotę, jest
irracjonalne wypięcie bioder, ułożenie głowy na pachnącym ramieniu i
wgryzienie się w pachnącą szyję!
<br />
Dłoń cofa się nagle, ciało Hannibala pokrywa się potem, naprawdę- czuje
jego ciężkie krople, spływające pod fałdami ubrania, podrażniające
skórę, utrudniające oddychanie i...
<br />
Zatraca się, beznadziejnie się zatraca. Ale dłoń znika i nie pojawia się
już w tym upragnionym miejscu, a on nie potrafi ukryć okropnego
uczucia...
<br />
Rozczarowania?</span>
<br />
<br />
Stał tam, a światło księżyca odbijało się od skrawka bladej skóry -
skrawka, którego Hannibal nie widział chyba nigdy wcześniej... Nie, nie
przypominał sobie.
<br />
Pamiętałby, gdyby widział, był tego pewien.
<br />
Piękny kawałek bladej skóry, która w idealny sposób oplatała mięśnie
lędźwi i tych... Niemożliwie idealnych pośladków. Dlaczego? Dlaczego
Will wystawiał jego cierpliwość na próbę, w tak okrutny sposób?
<br />
Dlaczego tak uparcie próbował mu udowodnić, że był tylko człowiekiem?
Czy chciał go upokorzyć? Sprawić, by poczuł się nieważny, teraz, gdy
filiżanka znowu połączyła swoje okruchy w piękną całość?
<br />
Nie jest tego świadomy, przemknęło mu przez myśl i odetchnął głęboko,
nie mogąc oderwać spojrzenia od tego jednego, intymnie odsłoniętego
miejsca.
<br />
Nie ma prawa być tego świadomy - przysunął się bezszelestnie, oczyma
wyobraźni wędrując swą dłonią za pas spodni, by tak po prostu objąć
jeden z pośladków, zważyć go, po...
<br />
Coś do niego mówił. Will obrócił się i coś do niego mówił. Hannibal
przełknął ślinę, która przesunęła się drażniąco przez wysuszone gardło.
Zmusił się do zwrócenia oczu wprost w błękitne tęczówki.
<br />
Chciał coś powiedzieć, ale zanim to zrobił, jego ramię wystrzeliło do
przodu - sięgnął palcami po drżącą dłoń, obejmując ją swoją własną.
Przyłożył ją ostrożnie do bijącego pod piersią serca i zmusił się każdą
komórką ciała, każdym elementem umysłu, do skupienia na zadaniu. Nie
dokończył swojego dzieła. Ich wspólnego dzieła. Filiżanka czekała,
gotowa do użycia - musiał tylko przygotować dla niej odpowiednie
nakrycie.
<br />
- Nie musisz się mnie obawiać, Will - odpowiedział łagodnie, głosem
zniekształconym przez nieznośną chrypę. - Narzędzia są u boku, w
skórzanej torbie.
<br />
Pracowali w ciszy, ale nie była to cisza, którą dzielili się zazwyczaj -
pomimo chłodnej nocy, napięcie wirowało w powietrzu do tego stopnia, że
ciężko było mu przestać się pocić. Nie ze stresu, nie ze strachu, nie
ze wstydu.
<br />
Z powodu osobliwego pragnienia, które tej dziwnej, magicznej nocy,
postanowiło nasilić się jeszcze bardziej, stając się wręcz nie do
zniesienia.
<br />
W ruch poszły taśmy, gwoździe i małe zabezpieczenia z wkrętów; musieli
mieć pewność, że konstrukcja utrzyma się nawet przy nieprzyjaznej
pogodzie. Co do samego obrazu, mogli żyć w absolutnym przekonaniu, że
nie stanie mu się nic złego - był zabezpieczony dwoma warstwami
specjalnego lakieru. Ot, tak, poniekąd dla żartu. Lakier ten utrudniał
bowiem sekcję zwłok, do tego stopnia, że stawała się niemalże
niewykonalna.
<br />
- Podejdź do mnie, Will - poprosił, napinając mięśnie, by utrzymać w
górze jedną z ciężkich desek. - Przytrzymam to, a ty wkręcisz ostatnie
śruby. Wtedy nasze dzieło zostanie oficjalnie ukończone.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-12, 11:40<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Nie musisz się mnie obawiać, Will</span>,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>powiedział
najbardziej nieprzewidywalny człowiek, jakiego Will znał. Powiedział
człowiek, który rozciął mu brzuch i usiłował przepiłować głowę –
subtelna poprzeczna blizna nadal znaczyła gładką skroń młodzieńca. Will
drgnął, zamrugał szybko i ruszył po torbę.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie, już nie</span>.
<br />
Hannibal był wyjątkowo skupiony. Krople potu zdobiły jego poważne
oblicze. Will przypatrywał mu się ukradkiem, kiedy pracowali. Nie mógł
się nadziwić.
<br />
Doktor Lecter walczył ze słabościami.
<br />
Nie, przede wszystkim: doktor Lecter <span style="font-style: italic;">miał</span> słabości.
<br />
Młodzieniec nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że Hannibal mógłby być
do tego stopnia ludzki. Wszystko w życiu tego perfekcjonisty było
dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Wszystko. Tak sądził aż do dziś.
<br />
Po tylu latach w doskonałym życiu Hannibala było jednak miejsce na
pewien nieporządek. Czyjeś rozwiane włosy, krzywo zapięte i źle
dopasowane koszule, trochę wiszące i poprzecierane, ale <span style="font-style: italic;">ulubione</span>
spodnie, przedmioty, których wyznaczone położenie zmieniało się o
niedostrzegalne dla zwykłego oka centymetry za każdym razem, gdy
dotykały ich młode, ciekawskie ręce.
<br />
W życiu doskonałego Hannibala było miejsce na niepewność i krzyżowanie
planów. Było, wbrew pozorom, miejsce na rzeczy zupełnie poza kontrolą.
<br />
Ale taki Hannibal był Willowi, który z rzadka cokolwiek kontrolował, zaskakująco obcy.
<br />
<span style="font-style: italic;">Myślisz, że mógłbyś mnie zmienić tak, jak ja zmieniłem ciebie?</span>
<br />
Przez cały czas, gdy pracowali, powietrze było gęste i drżało od emocji.
Mogliby rzucić się na siebie w każdej chwili, ale żaden tego nie
uczynił. Bez słowa, w cichym porozumieniu mocowali ramę do ściany, a gdy
ciszę przerwały nagłe słowa, Will zesztywniał.
<br />
― Podejdź do mnie, Will.
<br />
Młodzieniec spojrzał na partnera rozszerzonymi oczami. Serce zabiło mu
szybciej, choć nawet nie drgnęło przy dokonywaniu krwawego zabójstwa.
<br />
Ale Hannibal trzymał silne, napięte ramiona w górze. Przytrzymywał belkę, aby Will mógł wkręcić w nią ostatnie śruby.
<br />
<span style="font-style: italic;">Teraz</span>, pomyślał Will.
<br />
Teraz nie zdążyłby się obronić. Zanim puściłby belkę, zanim zdołałby się
odsunąć, już byłby na wpół martwy, gdyby Will potrafił zdobyć się na
coś takiego.
<br />
Przesunął spojrzeniem po spiętych mięśniach. Niemal każdy jeden z nich
był widoczny przez dopasowany uniform. I twarda pierś, którą gładził na
motorze. I brzuch, na który zsunął dłonie.
<br />
I również te rejony ciała Hannibala, o których Willowi nie wypadało rozmyślać.
<br />
― Przytrzymam to, a ty wkręcisz ostatnie śruby. Wtedy nasze dzieło zostanie oficjalnie ukończone.
<br />
Will posłusznie podszedł bliżej. Jego oczy zabłyszczały w księżycowym świetle; była pełnia.
<br />
Czy Hannibal w ogóle dopuszczał do siebie myśl, że mógłby zginąć z jego ręki?
<br />
Kiedyś Will mierzył do niego z broni, ale to było tak dawno temu, tak
dawno, gdy jeszcze miał wątpliwości, gdy jeszcze nie wiedział, na kogo
patrzy, w kogo celuje; gdy nie rozumiał.
<br />
Wystraszył go wtedy. Wiedział o tym. Wtedy pierwszy raz wytrącił go z
równowagi, pierwszy raz dał Hannibalowi sugestię, że nie wszystko jest
pod jego kontrolą. Wyjaśnienia, próby zagadania go, rozbudzenia
ciekawości, były tak nieadekwatnie <span style="font-style: italic;">desperackie</span>, tak jawnie podyktowane chęcią <span style="font-style: italic;">przeżycia</span>. Ale… nie z ich powodu Will nie pociągnął wtedy za spust.
<br />
Nacisnął spust wkrętarki, zadzierając głowę i starannie, w miarę
możliwości równo wkręcając śrubę. Lekko wydatna grdyka poruszała się na
jego gładkiej, odsłoniętej szyi, ilekroć przełykał ciężko ślinę. Oparł
lekko łokieć o ramię Hannibala, dając ulgę obolałej, zmęczonej ręce,
kiedy umieszczał w ramie ostatni kawałek metalu.
<br />
Wkrętarka ucichła. Will powoli opuścił ją i odłożył. Bez słów odsunęli się o kilka kroków, by spojrzeć na swoje dzieło.
<br />
Wyobrażać sobie scenę zbrodni a <span style="font-style: italic;">doświadczać</span>
jej na własnej skórze. Do tej różnicy Will nadal się przyzwyczajał. Nie
była aż tak duża, jak sądził, ale wciąż potrzebował kilku kieliszków po
aktach takich jak ten.
<br />
Sięgnął do rękawicy i zdjął ją ostrożnie na oczach Hannibala. Uśmiechnął
się do mężczyzny kącikami warg, a potem podszedł do ich dzieła i na
chwilę położył otwartą dłoń na szkarłatnej twarzy Freddie. Nie został
powstrzymany.
<br />
To będą jedyne odciski palców, jakie znajdą śledczy.
<br />
― Nasz przyjaciel Jack powinien wiedzieć ― stwierdził krótko ― że nic mi nie jest. Na pewno się martwił.
<br />
Tym razem Hannibal nie odwzajemnił uśmiechu. Will przechylił lekko głowę.
<br />
― Nie jesteś z siebie zadowolony? Jest naprawdę piękny ― szepnął i na
powrót stanął przy mężczyźnie. ― Będą o nas pisać w samych
superlatywach, Hannibal. Bonnie i Clyde znów mordują.
<br />
Zaśmiał się cicho, odrobinę gorzko, i spojrzał w kierunku motoru.
<br />
― Cóż, dobrze, jedźmy… się przespać.
<br />
Cieszył się, że w ich kryjówce Hannibal zadbał o winiarkę pełną
wybornych trunków. Potrzebował ich teraz, dużo. Myśl o tym, że bezczelna
dziennikarka nie napisze już żadnego krzywdzącego i niesprawiedliwego
artykułu była… dawała pewną ulgę, ale… nie przyswoił jej jeszcze, to
chyba dlatego czuł się tak nieswojo.
<br />
A może wcale nie z tego powodu miał taką ochotę się napić.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-12, 17:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Hannibal
nie zastanawiał się, czy w głowie Willa pojawiały się wciąż myśli, o
jego morderstwie - nie musiał. Po prostu o tym wiedział, gdy czasem,
jego towarzysz stawał się zbyt zamknięty, podekscytowany i milczący.
Wyczuwał unoszącą się w powietrzu adrenalinę, niemalże czuł jej smak.
<br />
Wyjątkiem był ten jeden raz, gdy stał przy ich obrazie, przytrzymując z
wysiłkiem ciężką belkę - ich plan nie bez powodu został rozdzielony na
dwie osoby, nic nie było w nim przypadkowe - Hannibal zdawał sobie
sprawę, że samodzielne zamontowanie obrazu do ściany szopy, było po
prostu niemożliwe.
<br />
Zamarł w bezruchu (pomijając drżenie nadwyrężanych mięśni), zaciągając
się głęboko dziwnym aromatem napięcia - myśli Willa, które zazwyczaj
przejrzałby już po pierwszych sekundach, podsunęły mu tym razem
sfałszowany przez wygłodniałe ciało obraz - wydawało mu się bowiem, że
owo milczenie i ostrożne ruchy, płytki oddech i chwilowy zastój
powietrza, że wszystko to działo się dlatego, że Will Graham zamierzał
dokończyć to, co zostało im wcześniej przerwane.
<br />
Że zrobi to wszystko, wykorzystując chwilową bierność Hannibala, tak
samo, jak było w przypadku jazdy na motorze i ostrożnego, dziecinnie
ciekawskiego dotyku. Że podejdzie do niego i pozwoli, wreszcie, po tylu
latach, by ich wargi zetknęły się ze sobą, choćby i na sekundę, i
wreszcie wszystko będzie oczywiste, jasne. Że skończą z grą pozorów,
zastępując ją naturalnym wyrażaniem języka pragnień.
<br />
Jak bardzo się mylił, wierząc w te brednie, gdy jego najdroższy
przyjaciel zastanawiał się po raz kolejny nad odpowiednim sposobem na
pozbawienie go życia...
<br />
Przytrzymywał belkę z uporem maniaka, starając się przywołać do umysłu
wszystkie znane techniki na koncentrację, wszystkie sposoby, których
używał, gdy znajdował się w sytuacji zagrożenia życia, w więzieniu, w
obliczu mordu, na skraju przepaści, w ramionach śmierci - odwiedzał
miejsca, grzebał we wspomnieniach i kiedy już udawało mu się wierzyć, że
wygrał, słodki zapach, ekscytacja i coraz drapieżniej uwierający głód,
atakowały go na powrót, zmuszając do wpatrywania się w przylegające do
niego ciało. Dlaczego ten głód nie pasował do żadnego, którego
doświadczył wcześniej?
<br />
Nie raz kogoś pożądał... Może nie działo się to nazbyt często, ale
uczucie pożądania czyjegoś ciała, nie było mu obce. Czy pożądał Willa
Graham'a? Tak, na pewno. Od dość długiego czasu.
<br />
Ale do tej pory udawało mu się je skrzętnie ukrywać, równoważyć,
zadowalając się każdym drobnym gestem, który dostawał w zamian. Każdym
uśmiechem, chwilą, gdy młodzieniec pozwalał, by ich oczy spotkały się,
choćby na ułamek sekundy. Otarciem ramion, dotykiem gładkiego policzka
pod dłonią.
<br />
Tak. Do tej pory zupełnie mu to wystarczało (odsunął się wolno od
ukończonego dzieła, czując jak oddech zatrzymuje mu się na moment w
płucach).
<br />
Will ściągnął z dłoni rękawicę, wykrzywił usta w małym, kocim uśmieszku.
<br />
Dotknął twarzy Freddie Launds, zostawiając na niej pięć idealnych
odcisków. Hannibal poczuł, jak szarpie nim wściekłość... To nie na to
się umawiali, nie taki był punkt planu, wszystko miało pozostać w takiej
formie, nietkniętej, nienaznaczonej!
<br />
Nie podobało mu się jego nastawienie. Te gorzkie słowa, niespełniona
mina, rozbiegane spojrzenie... Może wcale tego nie pragnął? Może...
Nawet to wszystko, co teraz mieli, było tylko kolejnym podstępem i...
<br />
Bogowie, Hannibalu... Czy dałbyś mu się aż tak oszukać? Czy możliwym
jest, że znów popełniłeś błąd i pozwoliłeś sobie zaufać, pokazać się na
nowo, tylko po ty by ponownie...
<br />
- Cóż, dobrze, jedźmy… się przespać.
<br />
Drgnął nerwowo, ale natychmiast udało mu się to powstrzymać - ruch ten
był tak nikły, że prawdopodobnie nawet Will nie zwrócił na niego uwagi.
Wcześniejsze rozpalenie zastąpione zostało zwyczajnym chłodem... W
zastraszająco szybkim tempie.
<br />
Nie potrafił stłumić niepokoju, choć wiedział, że będzie musiał ukryć go w sobie tak głęboko, jak tylko się dało.
<br />
Pięć idealnych odcisków. To niemalże gest pozdrowień. Czyżby ktoś miał wyrzuty sumienia? A może chodziło o tęsknotę?
<br />
Will tęsknił za Jackiem? Czy za starym, bezstresowym życiem? Za życiem bez niego, bez Hannibala?
<br />
Bez słowa wsiadł za kierownicę motoru, założył na głowę kask. Tym razem, uczucie oplatających go ramion, miało gorzki smak.
<br />
Filiżanka wyszczerzyła się do niego swoim skruszałym uśmiechem - chwycił za sprzęgło odrobinę zbyt mocno, zbyt gwałtownie.
<br />
Ciszę i spokój lasu przeciął ryk silnika. Ryk bestii. Powietrze smakowało wątpliwościami.
<br />
<br />
Gdy udało im się wreszcie wrócić do wynajętego mieszkania, niebo
zaczynało przejawiać pierwsze oznaki dnia - nie stawało się jasne,
raczej szare - jak to zwykle bywało zimą.
<br />
Tym razem nie było dwóch oddzielnych sypialni, nie istniał żaden sposób na choćby i chwilową samotność, poza oczywistą łazienką.
<br />
Hannibal odłożył kluczyki na niespecjalnie gustowną komodę i sięgnął do
zapięcia kurtki, wyciągając spod starej kanapy, specjalnie przygotowane
worki.
<br />
- Rozbierz się i wrzuć wszystko tutaj, Will. Później weźmiesz prysznic,
używając przy tym mydła, które zostawiłem na półce. Umyj, proszę,
dokładnie każdy skrawek ciała. Dzięki temu zmyjesz z siebie każdą
możliwą... - Urwał, dostrzegając coś na kształt wahania, gdy zdejmując
kurtkę, młodzieniec musiał wreszcie rozumieć, że tym razem Hannibal
prosił go o zdjęcie <span style="font-style: italic;"> wszystkiego</span>.
<br />
Nic nie pozostawało bez skazy, nawet bielizna, choć mogłoby się to wydawać absurdalne.
<br />
Nie bez powodu, doktor Lecter, był uznawany za jednego z
najzdolniejszych zbrodniarzy. Najbardziej przewidujących,
inteligentnych, wyprzedzających agentów służb specjalnych o jeden,
specyficznie przebiegły krok.
<br />
Uczucie niepokoju tliło się w nim jeszcze, nakazując zachowanie
szczególnej ostrożności - wiedział, że musiał je czymś zdusić, choć
odrobinę. Musiał pozbyć się tego uporczywego bólu, natrętnego niczym
nieprzechodząca zgaga. Odsunął się wolno, pozostawiając worek na środku
pomieszczenia. Wrzucił do niego swoją kurtkę, zaraz potem w ślady poszła
przepocona koszula. Odgarnął z twarzy zbłąkane pasma włosów (już dawno
sprzeciwiły się idealnemu ułożeniu, kręcąc się nieprzyjemnie przy
twarzy) i rzucił w kierunku towarzysza krótkie spojrzenie (nie chciał
przyglądać się mu zbyt długo. Mógł być mistrzem w ukrywaniu emocji, ale
nie przy WIllu, nie przy nim, przy tym jednym człowieku nie mógł być
pewien niczego) i westchnął cicho, obracając się do niego plecami.
<br />
- Zostanę tak, dopóki nie usłyszę, że zamykasz za sobą drzwi łazienki -
poinformował go spokojnie, opierając jeden z szerokich barków o ścianę.
- Może to da ci odrobinę prywatności.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-12, 19:02<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will raptownie<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>struchlał.
<br />
Hannibal był mistrzem w swoim fachu. To, że przez tak wiele lat FBI nie
dało rady go schwytać – i nigdy nie dało, ponieważ to on sam, z własnej
woli oddał się w ich ręce, nie pozwalając Willowi się od niego uwolnić
(och, bo wszystko musiało być tak, jak chciał) – było tego najlepszym
dowodem.
<br />
Stał za tym oczywiście szereg czynności, koniecznych czynności. Ubrania
przesiąknięte zapachem miejsca zbrodni należało zniszczyć. Spokojnym
ruchem odciąć wszystkie nitki, które łączyły ich z tym, co zrobili.
<br />
I nie było w tym nic dziwnego. Will podziwiał to zaplecze. Przez tyle
lat działania Hannibala w dużej części były dla niego tajemnicą.
Rozpoznawał go po bezduszności, po chłodnej kalkulacji, perfekcji,
dobrym smaku, ale nigdy nie był w stanie odtworzyć dokładnego przebiegu
morderczych aktów. Teraz w końcu stał się częścią jego świata.
<br />
Ale choć w tak wielu momentach stanowili jedność, chociaż wiedzieli o
sobie – o swych obecnych formach – tak wiele, nagość… czy sama myśl o
niej, uprzytomniła Willowi, jak bardzo odrębnymi bytami byli.
<br />
Ta noc wcale nie pomogła zniwelować tego uczucia. Hannibal był zimny,
odległy. Musiał czuć się zraniony, a to nigdy nie było bezpieczne.
Zraniony Hannibal reagował przemocą. Will stąpał po cienkim i bardzo
kruchym lodzie.
<br />
Mężczyzna odwrócił się do młodzieńca plecami i Will dopiero teraz na
niego popatrzył. Na jego szerokie, nagie plecy, na których widniała
wypalona przez Vergera pamiątka. Kiedy ostatni raz widział jego ciało?
To było bardzo, bardzo dawno temu. Hannibal uporczywie nie pokazywał się
Willowi ludzkich w sytuacjach. Jak aktor na scenie, wiecznie nosił
kostium i odgrywał swą rolę, ale w tym nieskazitelnym dotąd obrazie dziś
wszystko pękało.
<br />
Will odetchnął drżąco i pośpiesznie pozbył się reszty ubrań. Szybko
wrzucił je do worka, który ulegnie zniszczeniu. Potem wycofał się i
zamknął w łazience, zapominając o tym, by zabrać komplet świeżych ubrań.
<br />
Brał prysznic bardzo długo. Woda była tak gorąca, że zostawiała na jego
skórze czerwone pręgi. Will przyciskał dłonie do białych kafelków i
zaciskał powieki. Oczy go piekły, ciało drżało. Od czasu do czasu z jego
ust wyrywał się niekontrolowany jęk lub szloch. Ramionami i brzuchem
wstrząsały spazmy. Czuł się niepewny i zdradzony, po tym wszystkim, co
dla niego zrobił. To budziło w nim zimną wściekłość. Podarował bardzo
rzadki i cenny dar, podarował swoją przyjaźń, szacunek i uznanie, ale
Will nie chciał ich przyjąć. Wciąż wznosił mury. Wciąż tworzył między
nimi przepaście. Wbijał własne paznokcie w pęknięcia na filiżance, z
cienkich nitek czyniąc bruzdy.
<br />
Will wyszedł z łazienki owinięty szarym ręcznikiem.<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Hannibal
stał z twarzą bez wyrazu przy stole naprzeciwko drzwi. W ręku miał
przygotowany ręcznik i świeże ubrania. Na blacie stały dwa kieliszki
napełnione winem.
<br />
Will nie musiał nic mówić, o nic prosić. On zadbał o wszystko.
<br />
Uśmiechnął się delikatnie, odrobinę sztywno, i niemniej sztywnym krokiem podszedł do łóżka, żeby wziąć swój komplet.
<br />
Szara zapinana piżama. Bardzo prosty, ale pełen klasy ubiór, który Will i tak potrafił nosić w swój własny niesforny sposób.
<br />
Kiedy Hannibal wrócił, butelka ekskluzywnego burgunda była już w połowie
pusta, a chłopak, z niedopiętą górą, już wygniecioną od leżenia na
łóżku, podniósł się do siadu i wbił roziskrzone spojrzenie w surową, ale
też i wyjątkowo zmęczoną twarz.
<br />
― Hannibal? ― powiedział ostrożnie.
<br />
― Will.
<br />
Ochrypła odpowiedź, a poza tym chłód i spokój.
<br />
Will opadł znów na miękką pościel, kładąc się w poprzek łóżka. Leżał tak
rozleniwiony, kiedy Hannibal krzątał się po pokoju, w odgiętym
nadgarstku trzymając prawie pusty kieliszek. Zamknął oczy, delektując
się rozchodzącą się leniwie po ciele falą ciepła i szumem w uszach.
<br />
― Nigdy nie widziałem cię pijanego ― zauważył i uchylił powieki,
tylko po to, by znów zobaczyć go odwróconego tyłem, jak usuwa ostatnie
lodowate kropelki ze swego ciała; był tylko w bieliźnie i chyba nie
zamierzał założyć już nic więcej, a to nowość, zwykle przecież sypiał w
tej swojej zabudowanej, kryjącej każdy skrawek ciała piżamie… Miał
piękne ciało, silne ramiona, doskonałą klatkę piersiową, ale zawsze to
wszystko chował i choć w garniturze wyglądał obłędnie, nikt nawet nie
pomyślałby, że może być taki. Zabawne; Will nie mógł wiedzieć, że
Hannibal myślał o nim łudząco podobnie, że też dziwił się młodzieńcowi,
który uporczywie krył swoje wdzięki pod niewłaściwym ubiorem.
<br />
― Ty jesteś na mnie wściekły? ― mruknął Will i w końcu przewrócił się
na brzuch. ― Hannibal? Haaannibal… ― prawie zanucił i z siorbnięciem
opróżnił kieliszek. ― Powiesz mi, co zrobiłem nie tak? Zachowujesz się
dzisiaj naprawdę dziwnie i przykro mi, ale nie mam pojęcia, o co ci
chodzi. Może usiądziesz, napijesz się wina i porozmawiamy.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-12, 20:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Musiał
wreszcie przed sobą przyznać, że nie tak wyobrażał sobie ten wieczór -
każdy z podpunktów planu, został odhaczony, ich wspólne dzieło
znajdowało się, świeżo ukończone, na miejscu - ale mimo tego
wszystkiego, Hannibal czuł specyficzną niepewność, niesmak.
<br />
Nie było w nim już śladu po euforii, triumf zastępowało zmęczenie.
Starał się, naprawdę się starał wmówić sobie, że wszystko było w
absolutnym porządku, ale nie potrafił, nie mógł, już nie.
<br />
Bolał go fakt, że znów zaistniała pomiędzy nim i Willem rzecz, o której rozmowa była niemalże absurdalnym pomysłem.
<br />
Nie tak smakowało zwycięstwo, nie tak...
<br />
Co właściwie sobie wyobrażał? To samo uczucie, którego doświadczył, gdy
zamordował z Willem po raz pierwszy, albo po raz drugi, gdy pozwalał mu
patrzeć, kiedy pozbawiał życia Alanę Bloom?
<br />
To tej nocy miał nastąpić przełom, ponieważ tym razem dłonie Willa
Graham'a, były w dużej mierze siłą sprawczą - to on rozcinał młode ciało
reporterki, to on wyciągał z niego poszczególne kawałki i to on dokonał
ostatecznego cięcia, którym nadał kobiecie szerokiego uśmiechu.
<br />
I przełom nastąpił, może i tak... Ale dlaczego nie odczuwał wybuchu,
siły, która mogłaby przewrócić ten świat do góry nogami? Dlaczego nie
potrafił znaleźć w sobie lekkiej radości, pogody ducha?
<br />
Czy naprawdę chodziło tylko o parszywe odciski?
<br />
A może o...
<br />
Popatrzył na Willa, który znów wyrwał go z zamyślenia swoim wołaniem.
<br />
- To chyba pierwszy raz, kiedy ja widzę pijanego ciebie - wyznał, siląc
się na pogodny ton. Zawiesił sobie ręcznik na ramiona i przysiadł
ostrożnie na kanapie, przesuwając dłonią po gładkiej pościeli. Stanowiła
ona jedyny jakościowy element w mało zachęcającym mieszkaniu (przywiózł
ją razem z resztą bagażu, bo nie mógł powstrzymać obrzydzenia na myśl,
że miałby położyć się na używanej pościeli. Używanej przez innych ludzi.
Obrzydlistwo), przypominała o wygodzie, o domu.
<br />
Sięgnął po kieliszek i upił z niego oszczędny łyk, ciesząc się smakiem i aromatem drogiego trunku.
<br />
Owszem, był wściekły, ale nie na Willa. Był wściekły na siebie, za swoje
wszystkie słabości, za wszystkie myśli, które pojawiły mu się w głowie
dzisiejszej nocy, za wszystkie pragnienia, które tak bardzo miał ochotę
spełnić i nade wszystko za te, których spełnić mu się nie udało.
<br />
- Nie potrafię być na ciebie zły - westchnął, krzywiąc wargi w
uśmiechu; nikłym i bardzo krótkim, ale szczerym. - Zastanawiam się
tylko, co ci chodzi po głowie. Coraz częściej mam wrażenie, że zamykasz
się przede mną, wznosisz forty. - Obrócił się i popatrzył na niego
długo. Patrzył, dopóki Will nie zrozumiał, że nie będzie kontynuował bez
osiągnięcia kontaktu wzrokowego.
<br />
Z początku walczył, uciekał, ale nie było to nic, czego Hannibal by się
nie spodziewał. Poczekał cierpliwie, sącząc wino i ułożył się na skraju
kanapy w zwyczajowej, eleganckiej pozycji (odautora:co z tego, że w
bokserkach, lol).
<br />
Wreszcie młodzieniec drgnął, poprawił się nieco, podnosząc do pół-siadu i
pozwolił zetknąć się błękitnym tęczówkom z ciemnymi oczami pana
Lecter'a. Zaśmiał się krótko, nerwowo.
<br />
- I jak się z tym czujesz?
<br />
Parsknął, odkładając kieliszek na stół - Will Graham był tak absurdalny,
gdy się upijał, że ciężko było na to znaleźć jakiekolwiek słowa.
Hannibal spodziewał się po nim wszystkiego, naprawdę, ale tych słów,
prześmiewczych, karykaturalnych wręcz... Absolutnie nie.
<br />
- Pamiętasz naszą... - zaczął, ale zaraz urwał, nie będąc pewnym, czy
istniał jakikolwiek sens kontynuowania tej rozmowy. Może i nie... Co
miałby z niego wydusić, teraz, w tym stanie?
<br />
- Którą? - Odpowiedź wyrwała go z częściowego zamyślenia, sprawiła, że
powrócił spojrzeniem do gładkiej twarzy, teraz mocno zarumienionej od
wina. Wspominając o winie, szczupła dłoń znowu sięgnęła po butelkę,
wzbudzając jego rozbawienie. On naprawdę zamierzał się upić. Porządnie.
<br />
- Powiedz mi - poprosił Will, posyłając mu przelotne spojrzenie. - Rozmawiajmy.
<br />
Ale Hannibal nie miał już ochoty na rozmowę, ponieważ rozumiał.
Rozumiał, że jego drogi przyjaciel znowu uciekał, znowu chował się za
fortami, których fosy wypełniały rzeki wina. Wszystko po to żeby się
osłonić, zabarykadować, żeby nie myśleć o tym, co właśnie zrobili.
<br />
- Wszystko to właśnie dlatego, Will - wychrypiał, przemykając palcami
po pościeli w kierunku jednego ze smukłych ud. Zatrzymał je centymetry
od skrawka szarej piżamy. Mógł wyczuć jego gorąco, gorąco absolutnie
nieosiągalnego, ukrytego za barierami ciała. - Chowasz się przede mną?
Chowasz się przed wyrzutami sumienia? Nie chcesz myśleć o tym, co
zrobiliśmy Freddie Launds?
<br />
Will zagryzł kształtną wargę; spojrzał na dłoń, a potem podniósł głowę.
Przez długą chwilę patrzył prosto w oczy Hannibala, zamarłszy z
kieliszkiem przed sobą. Jego rozluźnione jeszcze przed chwilą ciało
wyraźnie się napięło.
<br />
- Przecież wiesz, że nie - szepnął. - Hannibal, ja... - urwał i przełknął ciężko ślinę, ważąc słowa. - To nie dlatego.
<br />
Wypuścił drżąco powietrze i przeniósł spojrzenie na jego wargi.
<br />
- To twoje uczucia do mnie - wyszeptał i zaśmiał się cicho, zsuwając
wzrok jeszcze niżej, na jego pierś. - Nie wiem, co z nimi zrobić.
<br />
Długo nie potrafił wydusić z siebie żadnej odpowiedzi. Słowa Willa były w
równym stopniu zaskakujące, co spodziewane. Bolesne, co uskrzydlające.
<br />
Mieszały mu w głowie. Jemu. Hannibalowi, mistrzowi intryg, manipulacji. Temu, który pociągał za sznurki tylu marionetek.
<br />
- Will - odezwał się wreszcie cicho, odstawiając na stół wciąż pełen
kieliszek. Tej nocy nie miał ochoty na wino. - Nie musimy o tym teraz
rozmawiać.
<br />
Młodzieniec chciał coś chyba powiedzieć; zdradzał to krótki refleks na
twarzy, mały grymas i błysk w oczach. Hannibal uprzedził go jednak.
Uniósł dłoń, po raz pierwszy w życiu uniósł dłoń, używając tej
oczywistej formy przekazu do zakończenia dyskusji.
<br />
- Nie<span style="font-style: italic;"> będziemy</span> o tym teraz rozmawiać.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-12, 21:16<br />
<hr />
<span class="postbody"> Młodzieniec<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>zawiesił
wzrok na poziomie pokrytej czarno-siwymi włosami klatki piersiowej
doktora, który leżał na boku, zawsze pełen klasy, nawet wtedy, gdy
półnagi.
<br />
Najpierw się zawahał, a potem odstawił swój kieliszek obok kieliszka
Hannibala i przysunął się do mężczyzny, z własnej woli niwelując ten
stosowny, bezpieczny dystans.
<br />
― Zawsze jesteś taki apodyktyczny. A może ja chcę o tym porozmawiać.
Może dziś jest jedyny dzień, kiedy możemy poruszyć ten temat, Hannibal.
Tracisz nad sobą panowanie. Doprowadza cię to do szału.
<br />
Will nie walczył ze sobą. Światło igrało enigmatycznie na dojrzałej
twarzy doktora. Młodzieniec wyciągnął dłoń i ostrożnie dotknął chłodnej
skóry na tej gadziej twarzy. Przesunął palcami po policzku i skroni,
przeczesał zimne włosy, burząc ład, który nadał im ten perfekcjonista.
<br />
― Spójrzcie na niego. Bóg, który sam zbudował sobie klatkę ― mruknął w
zadumie. ― Przez całe życie nosisz garnitury i pilnujesz, żeby się nie
pobrudzić, żeby ani jedna kropelka krwi nie zbrukała twojej skóry, i
karmisz mnie słowami o wolności. Jak możesz być wolny, gdy jedyne, o
czym myślisz, to nie ulec swoim instynktom, Hannibal.
<br />
Zatrzymał dłoń w jego włosach. Uśmiechnął się kącikiem warg.
<br />
Co on wyprawiał. Czy on namawiał go do…
<br />
Chyba oszalał.
<br />
― Tam na skarpie byliśmy wolni. Przez chwilę. Patrzyłem, jak wgryzasz
się w szyję Czerwonego Smoka. Krew szumiała mi w uszach. Po wszystkim
stanęliśmy tam, a ty przyciągnąłeś mnie do siebie. Popatrzyłeś na mnie
wzrokiem, w którym był niezaspokojony głód, ale ja wiedziałem, że po
mnie nie sięgniesz. To nie było wszystko, czego dla nas chciałeś.
Jeszcze nie wszystko. Łatwiej przychodzi ci dźganie nożem niż zrobienie
czegoś szczerego i zgodnego z tymi pragnieniami, których nie
kontrolujesz.
<br />
Nie wiedział, kiedy zbliżyli się do siebie w taki sposób, że ich twarze
znajdowały się o cale od siebie. Sam tego nie zrobił. Kiedy Will mówił,
przysuwał się do Hannibala, ale i Hannibal wsparł się na ręce, z sekundy
na sekundę niwelując kolejne milimetry, cegiełka po cegiełce
rozbierając dzielący ich mur. Szczupła dłoń Willa spoczęła w końcu na
jego twardej piersi, palce przesunęły się po miękkich włoskach.
Młodzieniec odetchnął cicho, owiewając twarz Hannibala słodkim od wina
oddechem, i przytulił twarz do jego szyi.
<br />
Drugą dłoń ostrożnie położył na plecach Hannibala. Pogładził go po nich
ostrożnie, jakby próbował oswoić dzikie zwierzę. Po raz pierwszy dotknął
pieczęci Vergera.
<br />
― I mówisz, że ja ― mruknął w jego szyję ― wznoszę forty, kłamco.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-12, 21:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Przewraca się na drugi bok, z jego klatki piersiowej zsuwa się wąska dłoń.
<br />
Sen musi być intensywny - gałki oczne wariują pod powiekami, kąciki ust drgają dziwacznie, urywanie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Spójrzcie na niego.</span>
<br />
Błękitne oczy zbliżają się, osiągając rozmiary planet; musi mrużyć oczy
przed ich blaskiem, osłaniać twarz przed ich siłą. Cofa się, ale za
plecami napotyka opór. Ściana?
<br />
<span style="font-style: italic;">Bóg, który sam zbudował sobie klatkę.</span>
<br />
Klatka. Znajduje się w klatce.
<br />
Nie jestem bogiem, próbuje powiedzieć, ale nie potrafi otworzyć ust,
jego wargi są ociężałe, leniwe. Błękit otula go, niczym jedwabny szal.
Nieskończone morze miękkiego błękitu, pochłonie go zaraz do końca.
Pozwoli mu na to, nie ma innego wyjścia.
<br />
Wyciąga dłoń, sięga, ale niczego nie łapie. Próby pochwycenia materiału
są absolutnie daremne, zdaje sobie z tego sprawę. Powinien sobie
odpuścić, ale nie może, nie potrafi tego zrobić, nie w tej chwili.
<br />
Różowe wargi muskają jego szyję, przez ciało przechodzi słodki prąd, elektryzujący impuls, rozlewające się dziko gorąco.
<br />
Mógłby się na niego rzucić, teraz. Mógłby to zrobić, ale nie zrobi, bo
wciąż dostał za mało. To on jest tu myśliwym, to on stawia żądania. To <span style="font-style: italic;">on</span> nie został jeszcze wystarczająco...
<br />
Pragnie go całym sobą. Ale nie ruszy się. Nie ruszy się.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Kłamco. </span>
<br />
<br />
Nie mieli zbyt wiele czasu na to, by się wyspać - zgodnie z planem, o
godzinie dziesiątej piętnaście, podjechała po nich taksówka, którą udali
się prosto na lotnisko.
<br />
Odprawa przeszła bez żadnych problemów, ale Hannibal nie spodziewał się
po niej niczego innego. Darował sobie marną satysfakcję picia taniej
kawy - był bardzo zmęczony, ale świadomość, że wracał do domu, dodawała
mu siły.
<br />
Tak, było coś jeszcze. Coś, myśl, która przyszła do niego jako pierwsza rzecz, gdy tylko się zbudził.
<br />
Musiał bardziej uważać. Wrócić za swoją maskę, nie pokazywać się bez
kostiumu, rozplanować każdą ze scen i odgrywać ją według pieczołowicie
przygotowanego scenariusza.
<br />
Jego słabości, to jak absurdalnie się obnażył... Wciąż nie potrafił nad
tym przejść do porządku dziennego. Czuł się zagubiony, momentami
niemalże zawstydzony.
<br />
Widocznie magiczna noc zdołała na niego podziałać bardziej, niż
pomyślał. Teraz objawiało się to jednak kacem i to nie tym, spowodowanym
winem (ten rodzaj przypadł w udziale jego blademu towarzyszowi). Nie,
kac Hannibala był o wiele gorszy, bo dotyczył jego pewności siebie, jego
moralności i pozycji, którą budował sobie <span style="font-style: italic;">latami</span>.
<br />
Musiał wziąć się w garść i udowodnić Willowi, że wszystko to było
pomyłką, chwilową słabością. Potrafił trzymać swoje uczucia na wodzy,
potrafił powstrzymywać swoje pragnienia i instynkty. Jeżeli pewne sfery
były dla Willa nie do przekroczenia...
<br />
Cóż, doktor Lecter nie był zwierzęciem. Potrafił żyć bez wielu...
Rzeczy. Kontrolował się, nieustannie się kontrolował. Nie widział
problemu w kontrolowaniu czegokolwiek, co dotyczyło jego własnego ciała.
Był pod tym względem doskonały, niezawodny, niczym maszyna.
<br />
Zajęli sąsiednie fotele, wysłuchali instrukcji obsługi, zapięli pasy.
Pierwsza klasa cechowała się na szczęście fotelami z oparciami, które
odgradzały ich od siebie na tyle, by nie było mowy o przypadkowych
otarciach ramion.
<br />
Hannibal odchylił głowę i posłał młodzieńcowi ukradkowe spojrzenie -
biedny Will, wydawał się wręcz nieprzytomny - oprócz bladości i
podkrążonych oczu, towarzyszył mu też spory problem z utrzymaniem
otwartych powiek.
<br />
Uśmiechnął się słabo, pozwalając opaść i swoim.
<br />
Wszystko mogło wrócić do starego porządku rzeczy. Musiał tylko wystarczająco o to zadbać.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-12, 22:32<br />
<hr />
<span class="postbody"> Ale nawet oparcia nie powstrzymały<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>głowy
młodego mężczyzny, gdy ta opadła na ramię Hannibala. Will zasnął z
rozchylonymi ustami i dość płytkim oddechem, od czasu do czasu mamrocząc
coś sennie i wiercąc się w fotelu, gdy zaczynały drętwieć mu nogi.
<br />
― Państwo… Panowie Floris, tak?
<br />
Mężczyzna z przechowalni bagażu zerknął krótko na listę.
<br />
― Zgadza się ― odpowiedział Will z angielskim akcentem i wsunął palce
w dużą dłoń Hannibala. Czasem zdarzało im się udawać małżeństwo, którym
byli wedle dokumentów, by nie zwracać uwagi i nie wzbudzać podejrzeń.
<br />
― Proszę. Wierzę, że pobyt w Stanach był udany.
<br />
Mężczyzna podał im skromne bagaże.
<br />
― Oczywiście. ― Will uśmiechnął się kącikiem warg. Czuł się już dużo
lepiej niż na początku dnia, ale między nim i Hannibalem panowała
napięta atmosfera. Prawie w ogóle nie rozmawiali, a teraz czuł, że dłoń
doktora Lectera nie odwzajemniła jego uścisku. ― Dziękujemy panu.
<br />
W miejscach takich jak to czasem jeszcze był niespokojny. Musieli
patrzeć w oczy wielu osobom i ufać, że nie zostaną rozpoznani. Było to
wprawdzie bardzo małe lotnisko, ale nawet na takim mógł znaleźć się
ktoś, kto przyjrzałby im się nieco uważniej.
<br />
Nie dziś.
<br />
Wsiedli do eleganckiego samochodu. Will przez całą podróż wpatrywał się z
ponurą miną za okno. Pamiętał wczorajszą noc. Pamiętał też, że rano
obudził się, słysząc szum prysznica, z ręką na ciepłej jeszcze, pustej
połowie łóżka należącej do Hannibala. Czy to możliwe, że nieświadomie
objął go przez sen?
<br />
Wczorajsza rozmowa, czy może raczej jego monolog, zamiast wszystko
naprawić, sprawił, że było jeszcze gorzej. Teraz obaj zamknęli się w
fortach. Will był zażenowany słowami, które do niego skierował, i tym,
do czego próbował go namówić. Wszystko za sprawą alkoholu. Było mu
wstyd, że powiedział coś takiego. A Hannibal chyba w ogóle nie miał
zamiaru wracać do tego tematu. Stał się zimny jak lód.
<br />
Mimo że w domu Will wciąż chodził za nim jak cień; mimo posiłków, które
dzielili, było między nimi okropnie cicho i młodzieńcowi zatrważająco
szybko zaczęło brakować oszczędnych półuśmiechów, ochrypłego głosu i
nieco niewyraźnych, elektryzujących słów.
<br />
Czy to był jakiś test? Kolejna manipulacja, która miała skłonić go do
konkretnego zachowania? W odróżnieniu od Willa, kiedy Hannibal zamykał
się w swoim forcie, był równie czysty, jak jego miejsca zbrodni. Nawet
ktoś tak empatyczny jak Will nie potrafił wyczytać nic z jego mowy ciała
i oblicza.
<br />
Nawet idealnie przygotowane i podane posiłki nie smakowały tak dobrze,
gdy nie towarzyszyły im przeciągnięte spojrzenia i głębokie rozmowy.
<br />
Nic nie smakowało dobrze, gdy wisiały między nimi niedopowiedzenia.
<br />
Wieczorem Will po raz pierwszy nie zasiadł przy Hannibalu na kolacji.
<br />
Hannibal zjadł posiłek samotnie, a później zasiadł przy biurku nad
książką. Nie przyszedł dowiedzieć się, dlaczego Will postanowił spędzić
czas w samotności. Nie złapał się na tak prymitywną formę manipulacji,
która miała skłonić go do działania. Niewzruszenie kontynuował odbudowę
swej samokontroli.
<br />
Nie podniósł nawet głowy, gdy drzwi gabinetu się otworzyły. Gdyby to
zrobił, może zdążyłby przygotować się jakoś na to, co się stało kilka
sekund później.
<br />
Will wszedł do pokoju żwawym krokiem, wyszarpnął książkę z dłoni
Hannibala i rzucił ją wprost w trzaskające w kominku płomienie. Stanął
przed biurkiem, zaciskając dłonie w pięści, a w jego spojrzeniu były
błyskawice.
<br />
Tak. Will wrzucił jego książkę do ognia. Hannibal przesunął spojrzenie
poza szczupłą sylwetkę, poświęcając uwagę płonącej okładce. Cielęca
skóra skrzypiała cicho, złote wytłoczenia brunatniały, kurcząc się,
zapadając w sobie.
<br />
Doskonale znał treść tej i wszystkich innych książek, które znajdowały
się w ich domu, nie oznaczało to jednak, że palenie jej nie wydało mu
się bezsensowne.
<br />
― Użyj słów, Will ― poprosił łagodnie, opierając się wygodniej w fotelu. ― Powiedz mi, jak się z tym czujesz.
<br />
Will zaśmiał się gorzko. Spokojna prośba w obliczu tego, w jakim był
stanie – przecież cały drżał od nagromadzonych w środku emocji – wydała
mu się drwiną.
<br />
Była nią.
<br />
― Długo. Zamierzasz. Mnie. Ignorować? ― wydusił zmienionym głosem.
<br />
Twarz Hannibala nie zmieniła się nawet minimalnie. Jego maska była perfekcyjna.
<br />
― Nie ignoruję cię. Jesteśmy po podróży, chciałbym odrobinę odpocz… ―
zaczął mówić, ale nie skończył, ponieważ otwarta dłoń Willa zderzyła
się z nią z trzaskiem.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-12, 23:36<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Trzask.</span>
<br />
To szczupła dłoń zderzyła się z jego policzkiem i to z taką mocą, że
uderzenie nie tylko zostawiło po sobie czerwony ślad, ale i przesunęło
go w krześle.
<br />
Nie był przygotowany na ten cios. Nie był przygotowany na <span style="font-style: italic;">takie</span> zachowanie.
<br />
Will bywał niesamowicie nieobliczalny... Czasem łatwo było stwierdzić,
co dokładnie czuł; martwił się, denerwował, na coś czekał, o czymś
marzył.
<br />
Ale innym razem... Tak, jak w tej chwili, gdy Hannibal ułożył na biurku
swą dłoń, powstrzymując ją od dotknięcia pulsującej dotkliwie wargi..
<br />
Will Graham wydawał mu się jedną, nieskończoną zagadką. Uderzył go.
Naprawdę to zrobił. Po tych wszystkich latach, po tylu rozmowach i
walkach (nigdy nie fizycznych, nie zniżali się do tego poziomu,
absolutnie), jego drogi przyjaciel użył najprymitywniejszego ze
wszystkich możliwych sposobów, które potrafiły by zwrócić na niego uwagę
doktora Lectera.
<br />
Przez chwilę siedział tak, wpatrując się z nikłym uśmiechem w gładki
dębowy blat, przesunął paznokciem po jednej ze starych, prawie
niewidocznych rys. Serce, wbrew temu, jak bardzo nie pragnął go
uspokoić, biło mu o wiele za szybko i za mocno, by mogli udawać, że to
się nie wydarzyło.
<br />
Odsunął się nieco, pozostając na swoim miejscu i wreszcie uniósł głowę, patrząc wprost na drżącego Willa.
<br />
- Tamtej nocy chciałeś, żebym cię posiadł - powiedział niemalże
spokojnie (zdradzał go jedynie przyśpieszony oddech, odrobinę zbyt
prędko unosząca się pierś). - Chciałeś tego, Will.
<br />
Udało mu się. Dojmująca wściekłość w oczach Willa na chwilę zmieniła się
w coś innego. Na chwilę Will opuścił wzrok, ujmując piekącą jeszcze
dłoń w drugą.
<br />
- Chciałem... żebyś się obnażył - przyznał niskim, zdławionym głosem na granicy szeptu.
<br />
Nie odpowiedział od razu; w życiu by się do tego nie przyznał, ale
napawał się chwilą triumfu, chwilą, która dała mu tego samego Willa,
który niegdyś kajał się przed nim łamliwym, drżącym od rozpaczy
szlochem.
<br />
- Przed nikim nie obnażyłem się równie mocno, co przed tobą - jego głos
był niewiele głośniejszy, niż zwykłe tchnienie. Hannibal walczył ze
sobą i znów, znowu ogarniała go wściekłość, bo przegrywał. Mógł
powiedzieć naprawdę wiele na temat swojej samokontroli, ale wszystko to,
co co tak bardzo się starał, na co tak długo pracował... Cała misterna
wieża opanowania kruszyła się u posady, aby wreszcie - kawałek po
kawałku - runąć wprost u stóp Willa Graham'a.
<br />
- Myślałem, że rozmawialiśmy już na ten temat - nie potrafił
powstrzymać w swoim głosie żalu, poruszenia. - Powiedziałem ci, czego
pragnę. Pokazałem ci siebie... - Nie zorientował się, że opuścił
krzesło. Nie zdawał sobie z tego sprawy, dopóki twarz, dobrze mu znana,
gładka twarz, nie znalazła się podejrzanie za blisko, a jego dłonie,
jego własne dłonie zaciskały się na szczupłych nadgarstkach,
przytwierdzając je mocno do ściany i..
<br />
- Nie dam ci niczego więcej, dopóki ty nie dasz mi siebie - powiedział
dziwnie spokojnie. Zniknęła jego chrypa, może jedynie akcent był nieco
wyraźniejszy. - Nie mogę dać ci więcej, otrzymując w zamian kolejne
blokady. Widziałeś mnie.. Pozwól mi zobaczyć siebie.
<br />
Cofnął jedną dłoń i już już, wydawałoby się, że cofnie i drugą, ale
zamiast tego przycisnął się mocniej, układając palce na jednym z wąskich
bioder. Po raz pierwszy w życiu nie zastanawiał się nad tym, co robił.
Pozwolił działać pragnieniom... Żałosnym, instynktownym i prymitywnym.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-13, 00:13<br />
<hr />
<span class="postbody"> Wypuścił<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>całe nagromadzone w płucach powietrze jednym tchnieniem, gdy <span style="font-style: italic;">trzask</span>,
jego nadgarstki zderzyły się z chłodnymi panelami ściany. Will
zesztywniał, a jego źrenice powiększyły się do takich rozmiarów, że
czerń prawie pochłonęła błękit.
<br />
Przez chwilę patrzył w jakiś punkt ponad głową Hannibala, a wargi
wyraźnie mu drżały. Potem spojrzał w oczy. I od razu niżej, na policzki.
Na jednym z nich odcinała się szlachetną czerwienią plama pozostawiona
przez jego dłoń.
<br />
Nigdy dotąd nie uderzył Hannibala.
<br />
Szarpnął się, ale bez większego przekonania. I bez efektu. <span style="font-style: italic;">Poczuł</span> słowa na rozpalonej twarzy. Przymknął oczy, zadzierając głowę jeszcze trochę. Zadzierając podbródek.
<br />
Nie potrafił zapanować nad tym, co stało się z jego ciałem, gdy Hannibal
wtargnął w jego strefę. Nie potrafił powstrzymać fali gorąca, która
rozpaliła komórki, pobudziła krew do szybszego krążenia, a serce do
jeszcze bardziej wściekłych uderzeń, i to wszystko na przestrzeni
sekund. Tym razem nie miało to nic wspólnego ze złością.
<br />
Zabrakło mu tchu, nie potrafił wydusić z siebie słowa. Potem nagle
Hannibal cofnął dłoń. Will był już pewien, że się odsunie. Wróci do
biurka. Sięgnie po ołówek lub pogrąży się w lekturze innej książki. Lub
może zasiądzie do klawesynu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie.</span> Nie, nie zasiadł.
<br />
Obaj popatrzyli w dół, w miejsce, gdzie naciągnięta koszula Willa
odsłaniała fragment płaskiego, bladego brzucha. Młodzieniec wziął
głęboki, drżący wdech, a potem podniósł spojrzenie i zatopił się w
pociemniałych oczach Hannibala. Poczuł jego dłoń na odkrytej skórze,
poczuł, jak palce naruszają jego cielesność, jak dotyk przestaje być
niewinny.
<br />
― Hannibal ― szepnął. Odruchowo, instynktownie zwarł i napiął uda do granic bólu.
<br />
Z trudem, ponieważ jego ciało było wyciągnięte do góry do tego stopnia,
że stał na palcach, wysunął twarz o te błahe milimetry do przodu.
Przechylił głowę. Rozchylił wargi. Zwilżył je końcówką języka,
przyciągając do nich spojrzenie mężczyzny.
<br />
I nagle jego gładka, młoda twarz napięła się niesamowicie, a on zacisnął zęby, aż zatrzeszczały.
<br />
― Puść. Mnie.
<br />
Dopiero gdy padły te słowa, zauważył, jak bardzo Hannibal się do niego
zbliżył. Dopiero gdy mężczyzna wyprostował się powoli, stosownie.
Dopiero gdy uprzejmie puścił jego nadgarstki i biodro.
<br />
Wciąż stał bardzo blisko, ale nie <span style="font-style: italic;">tak blisko</span>, jak jeszcze przed chwilą.
<br />
Will wziął dwa głębokie, niespokojne wdechy, marszcząc brwi w wyrazie, który Hannibal mógł opisać jako wściekły.
<br />
Ale tego, co nastąpiło ułamek sekundy później, Hannibal przewidzieć nie mógł.
<br />
Will odepchnął się od ściany z gwałtownością Rozpruwacza z Chesapeake.
Pchnął klatkę piersiową mężczyzny. Zadziwiające, ile siły było w tak
drobnym przecież ciele. Wyższy i potężniejszej budowy Hannibal zatoczył
się i wpadł na biurko.
<br />
Will wskoczył na nie. Wskoczył i przycisnął swym ciałem brzuch doktora
do blatu. Usiadł na nim. Ścisnął go udami. Ścisnął palcami jego szyję.
Ścisnął podbródek i twarz, wszystko to w jednej sekundzie.
<br />
A potem pochylił się i spojrzał na Hannibala z góry roziskrzonymi
oczami. Obnażył kieł w grymasie, który mu ukradł, który należał do
Lectera.
<br />
I pochylił się bardziej. I zacisnął palce mocniej. I… obdarzył doktora
najdelikatniejszym, najbardziej nieśmiałym pocałunkiem, jaki
kiedykolwiek mu podarowano.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-13, 00:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Hannibal
nie chciał go zostawiać, nie chciał wypuszczać tego szczupłego ciała ze
swoich objęć, ale jeszcze bardziej nie chciał go do czegokolwiek
zmuszać.
<br />
Nie po tym wszystkim, co przeszli, nie po tym, ile trudu, ile wysiłku
włożyli w to, by się tu znaleźć, by móc stać blisko siebie, wiedząc, że
oddziały specjalne nie wparują zaraz przez okno do ich domu, że
perspektywa elektrycznego krzesła była jeszcze na tyle daleka, że mogli
żyć.
<br />
Mogli cieszyć się życiem, korzystać z niego, brać jego garściami, a
jednak męczyli się w swoich własnych klatkach, otoczeni przez
konwenanse, przez intrygi i ograniczenia, które to oni sami sobie
stawiali, którymi to oni, własnoręcznie oplatali się szczelnie,
zapominając o cichej obietnicy, o przysiędze, którą złożyli sobie
pamiętnej nocy na klifie.
<br />
Żaden z nich nie był pewien, czy przeżyją upadek. Obliczenia i plany się
zgadzały, ale szansa, którą dali sobie na sukces, wynosiła nie więcej
niż dwadzieścia procent. Musieli upaść w idealny sposób, razem,
trzymając się siebie (Hannibal był z resztą pewien, że nie puściłby
wówczas Willa nawet wtedy, gdyby miał przez to po prostu umrzeć)...
<br />
Mieli zacząć żyć, ze sobą, dla siebie. Bez masek.
<br />
Czyżby Hannibal tak bardzo zżył się ze swoją, że nie umiał jej już po
prostu zdjąć? Odsunąć, ukazać na moment kawałek twarzy, ale nigdy
niezbyt długo, niezbyt... Widocznie?
<br />
Różowe wargi błyszczały kusząco, zwilżone przez ruchliwy język - podążył
za nim spojrzeniem samoistnie, w ogóle nad tym nie panował. Ich twarze
dzieliły marne milimetry, oddychali wprost na siebie.
<br />
Nie chciał go teraz zostawiać. Nie chciał, by Will znowu się wycofał.
Nie mógł mu na to pozwolić, nie teraz. Za późno było na udawanie, że nic
ich nie łączyło.
<br />
To było <span style="font-style: italic;">coś</span> wielkiego i.. Hannibal nigdy w życiu nie umiałby z tego zrezygnować.
<br />
Nie był przygotowany na uderzenie - nastąpiło tak gwałtownie i
precyzyjnie, że ledwo udało mu się cofnąć ramię, by zamortyzować upadek
łokciem. Ból rozszedł się iskrami po wrażliwym miejscu, ale to nie miało
dużego znaczenia, gdy na twarzy Willa zachodziły znowu zmiany. Teraz
wyglądał, jak chłopiec, którego poznał wcześniej - dziki, nieokrzesany,
może odrobinę podobny do niego samego, ale jakże... Kuszący.
<br />
Sapnął, gdy szczupłe uda zacisnęły się na nim, pozbawiając go tlenu z
niemalże dziecinną łatwością. A jednak to dopiero w momencie, gdy na
jego szyi zacisnęły się szczupłe dłonie, dopiero wtedy odkrył, że coś
takiego, jak wzięcie oddechu, było po prostu niemożliwe.
<br />
Zabije mnie, pomyślał i zdziwił się, z jakim przyszło mu to spokojem. To
był ten moment... Druga natura jego ukochanego przyjaciela, musiała nad
nim zwyciężyć, pokazując mu wreszcie, że nie wytrzyma jeśli to on nie
będzie tym, który ostatecznie ich ze sobą scali... Jeśli Will
rzeczywiście nie potrafił tego zrobić w ten drugi sposób, jeśli umiał
już tylko zabijać i jeść... Może to było lepsze rozwią...
<br />
Zesztywniał nagle - jego źrenice rozszerzyły się delikatnie, a dłonie
zacisnęły w pięści i wiedział, że nie mógłby oddychać nawet wtedy gdyby
nie był duszony, bo...
<br />
Jego usta, jego wargi, zostały obdarowane najdelikatniejszym
pocałunkiem, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Nawet Bedelia, nawet ona
nie umiała złożyć tak ulotnego, motylego i... Rozpalającego pocałunku.
<br />
Hannibal szarpnął się, popatrzył mu prosto w oczy. Rozluźnił palce i
wyjątkowo niezgrabnie przesunął dłonie na jego boki; mógł wyczuć przez
materiał koszuli każde z żeber. Will był wyjątkowo szczupły, ale wcale
mu to nie przeszkadzało. Uważał, że jego ciało było przepiękne. Idealne.
<br />
Mimowolnie powrócił wspomnieniami do ubiegłej nocy, do momentu, gdy
oglądał bezwstydnie kawałek odsłoniętego ciała, gdy wpatrywał się w
czarny materiał, oplatający szczelnie pośladki i wyobrażał sobie, jakby
to było, gdyby nagle zniknął, a on... On i jego dłonie...
<br />
Wyciągnął przed siebie nogi i ponowił próbę uwolnienie - odpływ tlenu
sprawił, że jego twarz stężała i pokryła się pierwszymi plamami
czerwieni. To nie przeszkodziło mu jednak w tym, aby wysilić każdy
mięsień i unieść się wyżej, dając przy tym miażdżyć swoją grdykę, a
potem, potem przymknąć powieki i oddać Willowi dokładnie to samo, co
zostało oferowane jemu samemu.
<br />
Może... Może nie dokładnie. Jego wargi nie były tak nieśmiałe. Przytknął
je do różowych ust, przycisnął je tak mocno, jak tylko mógł, choć
wiedział, że gdyby tylko nie był skrępowany, przycisnąłby je jeszcze
mocniej. Dopiero wtedy, pokonany przez silne dłonie i zawroty głowy,
opadł ciężko na biurko i przymknął powieki, walcząc z infantylnym
pragnieniem wybuchnięcia śmiechem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-13, 01:24<br />
<hr />
<span class="postbody"> Wargi Willa drżały<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>niekontrolowanie.
Dopiero, gdy Hannibal osłabł, gdy stracił siły i opadł ciężko na
biurko, jego szyja wyśliznęła się z delikatnych rąk, które natychmiast
powędrowały do ust młodzieńca.
<br />
Will wciąż siedział mu na brzuchu, wciąż przyciskał bo do biurka w tej
dziwnej pozycji. Wyglądał teraz, jakby nie wiedział, co zrobił. Jakby
ktoś opętał go na chwilę, a teraz właściwy, wiecznie odsuwający się Will
wrócił i próbował zrozumieć, co się stało.
<br />
Opuścił bladą dłoń, powoli, ostrożnie, i patrząc w te ciemne, lekko
zamglone oczy, przesunął opuszkami palców po wydatnej kości policzkowej
mężczyzny. Potem zsunął ją na jego podbródek i znów dotknął szyi, ale
już jej nie ściskał, już tylko sunął po niej delikatnie, czując
niespokojny puls i wibracje oddechu.
<br />
Zorientował się nagle, że jest całkiem sztywny, siedząc tak na nim. To
nie były początki wzwodu, lecz daleka od pierwszego niewinnego
szarpnięcia w kroku, nabrzmiała, pulsująca erekcja, która błagała o
ujście.
<br />
I to stało się przy Hannibalu.
<br />
Przy Hannibalu, który leżał spokojnie na biurku, odzyskując siły.
<br />
Will czuł się jak we śnie. Patrzył na niego nieobecnie, mrugał ospale.
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy mógłby każdego dnia czuć ukłucie dojmującego głodu
<br />
i zaspokajać się samym tylko widokiem twojej osoby? Tak.</span>
<br />
Nie, Bedelio.
<br />
Pomyliłaś się, widok to za mało.
<br />
Kąciki warg młodzieńca drgnęły lekko, chyba w odpowiedzi na wyraz
zuchwałego rozbawienia na twarzy Hannibala. W końcu. W końcu nie było na
niej zimnej bezwzględności. W końcu do niego wrócił.
<br />
Will zsunął się z jego ciała. Powinien, zanim Hannibal zwróci uwagę na
jego stan. Zapomniał tylko, jak doskonały węch miał jego partner.
<br />
Stanął w odległości kilku kroków od biurka.
<br />
― Pójdę już spać, skoro jutro musimy wstać… tak wcześnie ― obwieścił
niskim głosem, a potem odwrócił się i zostawił go samego z tą pękniętą
maską.
<br />
Hannibal<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>kwitł,
gdy mógł brylować w towarzystwie. Dlatego wkrótce po przyjeździe
wmieszał się w kręgi naukowe, gdzie dostawał to, co potrzebował –
stymulację umysłową, inspirację, obcowanie z pięknem. Will chodził z nim
na spotkania i bankiety, ale zazwyczaj trzymał się na uboczu, ukradkiem
obserwując prowadzone przez rzekomego męża gry. Przy różnych okazjach
zdarzało się, że kobiety podchodziły do młodzieńca i gratulowały mu tak
eleganckiego, szarmanckiego i błyskotliwego małżonka. Tutaj niemal
nikogo nie bulwersowało to, w jakiej rzekomo byli relacji, a jeżeli
nawet, nigdy jeszcze nie spotkali się z wyrażoną wprost negatywną
reakcją.
<br />
Może Hannibala darzono zbyt dużym szacunkiem, aby ktokolwiek się odważył.
<br />
To spotkanie odbywało się na uniwersytecie i przebiegało jak zwykle.
Prelegenci wygłaszali przemowy. Hannibal i Will siedzieli w pierwszym
rzędzie. Will uśmiechał się i chował twarz w dłoniach, ilekroć Hannibal
postanowił wyszeptać mu na ucho żart lub uszczypliwy komentarz na temat
któregoś z mówców.
<br />
― Jak zwykle świata poza sobą nie widzą.
<br />
Will dopiero słysząc te słowa zorientował się, że uśmiecha się i czule
wpatruje w pogodną twarz Hannibala. Odwrócił się przez ramię i popatrzył
na rozbawioną przedstawicielkę tutejszych służb bezpieczeństwa
wewnętrznego.
<br />
― Witaj, Astrid ― powiedział do niej. Kiwnęła przyjaźnie głową.
<br />
― Nikandrze, widzisz tego człowieka przy drzwiach? ― zapytała szeptem
Hannibala, z którym miała okazję przywitać się wcześniej. ― To Geir
Gudbrasen, mój szef. Jest zachwycony twoją osobą i chciałby zamienić z
tobą słowo.
<br />
Przy drzwiach stał starszy (według Willa) mężczyzna, który marszczył
brwi i patrzył w ich kierunku z wyraźnymi oznakami zniecierpliwienia. W
ręku trzymał telefon.
<br />
Will wrócił spojrzeniem do Hannibala.
<br />
― Domyśla się ― powiedział od razu bez żadnych ogródek. Astrid i tak nie miała pojęcia, o czym mówił.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-13, 02:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Hannibal
uwielbiał i doceniał możliwość przebywania z ludźmi - fakt, że często
jego znajomości kończyły się w raczej definitywny sposób (dla drugiej
strony zwłaszcza), nie przeszkadzał mu w pielęgnowaniu pasji poznawania,
odczytywania drobnych znaków, rysowania psychologicznych portretów...
<br />
Przez tyle lat swojego życia, nauczył się, że nawet i ci, którzy
stwarzali wyjątkowo zniechęcające pozory, nawet oni mogli okazać się
zaskakująco interesujący.
<br />
Przyjeżdżali więc razem (on i jego drogi mąż) raz w tygodniu, by spotkać
się ze śmietanką towarzyską naukowego grona, które zjeżdżało się
hucznie z całej Norwegii tylko po to, by uraczyć się paroma ciekawymi
teoriami, plotkami i - nade wszystko - żartami.
<br />
Teza, w której twierdzono, że naukowcy byli na ogół jedynie poważni,
okazywała się absolutnie nietrafiona. Ich żarty wybiegały trochę z
okręgu zainteresowań przeciętnego człowieka, ale w swoim towarzystwie
czuli się znakomicie, nie mieli więc powodów do hamowania wesołości.
<br />
Siedzieli w pierwszym rzędzie - od ich kłótni (i pocałunku, pocałowali
się) minęło zaledwie paręnaście godzin, ale cała ta zwariowana wyprawa,
szereg nieporozumień i, wreszcie, wielki wybuch, pozwoliły im oczyścić
atmosferę i znowu sprawić, że stali się sobą nienasyceni.
<br />
Sycili się więc chciwie, szczególnie Hannibal. Pochylał się wciąż do
ciepłego ucha, by wyszeptać mu do niego parę mniej lub bardziej
złośliwych uwag. Celowo zbliżał się do nich tak bardzo, by słodkawy
zapach młodzieńca osiadł mu na twarzy i ramionach, najlepiej już na
stałe.
<br />
Nie był oszczędny w słowach, pilnował się za to, jeżeli chodziło o gesty
- nie chciał być zbyt nachalny, nie należał, z resztą, do tego rodzaju
ludzi. Pozwalał Willowi wykonywać pierwszy ruch i jeśli okazywał się on
wystarczająco dosadny, podchwytywał go i kontynuował w stonowanym,
ułożonym porządku rzeczy.
<br />
Ponieważ pewne rzeczy nie mogły się zmienić ot tak, po prostu.
<br />
<br />
- Domyśla się - usłyszał, więc podniósł się powoli, obdarzając krępego starca niewinnym, zapraszającym uśmiechem.
<br />
- Dzień dobry - przywitał się po norwesku. Jego ton wyrażał czyste, uprzejme zainteresowanie.
<br />
- Nikander Floris, tak? - Upewnił się pan Gudbrasen, wyciągając do
przodu szeroką, pomarszczoną dłoń. - Wiele o panu słyszałem. Miło, że
możemy się w końcu poznać. Astrid wyrażała się o panu i pańskim mężu w
samych superlatywach.
<br />
- Dziękuję - odparł, uśmiechając się jeszcze szerzej. - To bardzo miła i
porządna kobieta. Pomogła nam prędko odnaleźć się w towarzystwie.
<br />
- Widzę - wargi mężczyzny wygięły się w dość kwaśnym uśmiechu. - Cała
Astrid, uwielbia spędzać czas z osobami, które mają coś do powiedzenia.
<br />
- Mniemam, że w tym gronie nie znajdzie pan innej osoby - odparł
Hannibal, przechylając głowę.-Mamy tu do czynienia z samymi najlepszymi.
<br />
- Najlepszymi z najlepszych - odparł kwaśno starzec i ukłonił się oszczędnie w geście ironicznego dowodu uznania.
<br />
Will miał rację, Gudbrasen zachowywał się podejrzanie. Jego szorstkość
absolutnie nie brała się z pewności siebie. Chciał zbudować przed
Hannibalem fałszywy obraz swojej osoby, by móc go zmylić co do
planowanych intencji.
<br />
Nie wiedział tylko, że miał przed sobą mistrza manipulacji.
<br />
A jeśli wiedział i nadal próbował z nim konkurować...
<br />
Hannibal obejrzał się przez ramię, przeszukując spojrzeniem rzędy
krzeseł, do momentu, gdy jego ciemne oczy nie zetknęły się z błękitnym,
klarownym spojrzeniem Willa Graham'a. Kiwnął głową w bardzo krótkim,
urywanym ruchu, który każdy obecny na sali, mógł potraktować jako zwykłe
mrugnięcie.
<br />
Jeśli chciał z nim konkurować, oznaczało to, że będą musieli go zabić.
<br />
<br />
- Macie naprawdę przepiękny dom - Astrid już od progu uśmiechała się z
zachwytem, podążając spojrzeniem po każdym obrazie, rogu dywanów i
błyszczących powierzchni ręcznie polerowanych mebli. - Kto z was
zajmował się wystrojem?
<br />
W tym samym momencie popatrzyli na siebie, wykrzywiając wargi w lekkich
uśmiechach. Will parsknął cicho i ubiegł go sprytnie, odpowiadając:
<br />
- Oczywiście, że ja.
<br />
- Masz świetny gust, Viggo. Miło patrzy się na te ściany, sprawiłeś, że
pomieszczenie wygląda z klasą, ale nie jest też przytłaczające.
Prawdziwy talent.
<br />
- Prawda? - Hannibal przeszedł do kuchni i chwycił za kieliszki,
układając je na tacy wraz z serwetkami. Butelka specjalnie
przygotowanego wina chłodziła się w wiaderku, dopóki nie chwycił jej w
dłonie przez ściereczkę.
<br />
- Jacques Tissot, Arbois, Chardonnay - przedstawił niesiony przez
siebie trunek, wkraczając do salonu w momencie, gdy zarumieniona Astrid
śmiała się z jednego z żartów jego najdroższego małżonka. Hannibal
uśmiechnął się czule, rozlewając wino do kielichów. - Zaczniemy od
czegoś francuskiego i delikatnego; nuta migdałów, gruszki i brzoskwini.
Idealne, by pobudzić podniebienie.
<br />
- Zamierzasz uraczyć nas czymś pobudzającym? - Astrid wyszczerzyła w
uśmiechu swoje białe, równe zęby. Tym razem Nikander nie odpowiedział
jej tym samym. Zamiast tego stanął za swoim małżonkiem i ułożył na jego
ramieniu swoją ciepłą dłoń, mrucząc dwuznacznie (tylko i wyłącznie dla
osoby, która znała go tyle czasu, co Will Graham):
<br />
- Och, tak.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-13, 02:53<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>na
jego dotyk przymknął oczy i delikatnie przechylił głowę w stronę
Hannibala. Astrid nawet nie domyślała się, z kim tutaj była. Urocza,
młoda dziewczyna, bardzo podobna do Beverly Katz, którą Will darzył taką
sympatią…
<br />
Która skończyła zmyślnie poćwiartowana i… była już częścią jego kochanka.
<br />
<span style="font-style: italic;">Stop, Will.</span>
<br />
Czasami tak bardzo wczuwał się w tę rolę, że łapał się na nadawaniu mu w myślach takich określeń. Kochanek. Mąż. Małżonek.
<br />
Był przekonany, że Hannibal z premedytacją wybrał dla nich akurat taką
rolę. Było mnóstwo innych rozwiązań. Każdy z nich mógł mieć tutaj nawet
nową żonę, ale Hannibal zrobił to w inny sposób.
<br />
Tak, jak planował od dawna, już wtedy, gdy uciekając ze Stanów pierwszy raz zabrał na pokład samolotu Bedelię zamiast Willa.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Och, tak.</span>
<br />
Will otworzył oczy i uśmiechnął się samym kącikiem warg.
<br />
Po chwili wszyscy zasiedli wygodnie; Hannibal obok Willa, ale w
stosownej odległości, i Astrid naprzeciwko nich, zachwycona smakiem wina
i przygotowanym przez Hannibala poczęstunkiem.
<br />
― To jest niesamowite… Smak tego mięsa…
<br />
Will pokiwał głową. Dziś zachowywał się zupełnie inaczej niż wczoraj.
Nie wydawało się nawet, aby miał jakiekolwiek problemy z kontaktami
międzyludzkimi. Przy Astrid czuł się wyraźnie swobodnie, pałał do niej
sympatią. Dopiero w większym gronie czuł się skrępowany i bywał
milczący.
<br />
Ale oprócz tego, że mówił wyjątkowo dużo, był też nadzwyczaj uszczypliwy.
<br />
― Mów mu tak więcej, a jego ego nie pomieści się z nami w tym domu.
<br />
― Nikandra? ― zdziwiła się. ― Nie widzę tu przerostu ego, a
człowieka, który wie, że jest dobry w tym, co robi! Zastanawiam się, co
to było za zwierzę?
<br />
― To był wyjątkowo ciekawski wieprz ― odpowiedział Hannibal, unosząc kąciki warg w oszczędnym uśmiechu.
<br />
Niczego nieświadoma Astrid zaśmiała się z rozbawieniem, patrząc to na jednego, to na drugiego gospodarza.
<br />
― Perfekcyjna kuchnia, perfekcyjny dom. I perfekcyjny związek.
Wyglądacie na bardzo szczęśliwych. Rzadko widuję takie pary, aż
zazdroszczę. Mogę spytać, jak długo jesteście małżeństwem?
<br />
Will spojrzał na Hannibala. To była jego historia, ale uzgodnili ją już wcześniej co do najdrobniejszego szczegółu.
<br />
Znów przemówił wyjątkowo gorliwie, zanim ten zdążył otworzyć usta.
<br />
― Sześć lat. Poznaliśmy się, kiedy kończyłem szkołę. Długo łączyła
nas przyjaźń, zanim mi się oświadczył. Nie miał śmiałości. ― Will
wyprostował się ze złośliwym uśmieszkiem.
<br />
― Nieśmiały? ― Astrid popatrzyła na Nikandera. Przypuszczała, że to
żart. Ten mężczyzna odnajdował się przecież w towarzystwie nadzwyczaj
łatwo. ― Naprawdę? Niemożliwe. Taki mężczyzna?
<br />
Will wsunął do ust kawałek serca Freddie, bezczelnie, a wręcz prowokująco patrząc przy tym Hannibalowi w oczy.
<br />
Ten sam Will, który całował tak niewinnie; ten sam Will, który tak często odmawiał kontaktu wzrokowego.
<br />
― Nawet nie wiesz, jak.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://78.media.tumblr.com/f8268544d5bda6d89124b3186f0571d7/tumblr_nznhwdlerX1u7grnzo6_400.gif" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-13, 03:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Nikander
Floris nie poznawał swojego męża - z reguły cichy i zamknięty w sobie,
tego dnia w jakiś sposób stał się istną duszą towarzystwa, małym
uwodzicielem, diabłem, który wodził go za rogi, ilekroć nadarzała się do
tego okazja.
<br />
Był sto razy lepszy od Bedeli w tworzeniu złudnego obrazu zakochanego męża.
<br />
A może... Może ten obraz - jakkolwiek absurdalny - nie był wcale tak do
końca ułudą. Może Will Graham pragnął Hannibala o wiele mocniej, niż mu
się wydawało i tylko w takich momentach, jak ten, gdy mogli darować
sobie grę pozorów i przejść do przyjaznych przekomarzanek, może właśnie i
tylko wtedy czuł się na tyle swobodnie, by...
<br />
Widok kawałka czerwonego mięsa, znikającego za pełnymi wargami jego
drogiego małżonka, sprawił, że momentalnie zapomniał, jak brzmiała
ułożona przez niego w głowie riposta.
<br />
Odzyskał jednak rezon, zamieniając słowa w zwykłe wygięcie warg - ciemne
oczy spotkały się na moment z przeszywającym błękitem, splatając się
tak w najdelikatniejszej, a jednocześnie najbardziej erotycznej i
intymnej pieszczocie.
<br />
Czasami Hannibal patrzył na Willa tak, jakby naprawdę mógł go posiąść
samym tylko spojrzeniem. Ponieważ patrząc na niego, wiedział, że
należeli do siebie.
<br />
Ponieważ patrząc mu w oczy, widział w nich swoje odbicie.
<br />
- Postanowiłeś sobie, że zrobisz wszystko, co tylko w swojej mocy, by
wprawić mnie w zakłopotanie, mój drogi - pan Floris nie pytał,
stwierdzał jedynie fakt, z charakterystyczną chrypą, zgrzytem w głosie.
Po chwili obrócił jednak głowę do ich gościa, spoglądając pytająco na
opróżniony kieliszek. - Życzysz sobie jeszcze wina, Astrid?
<br />
- Czemu nie, jest naprawdę wyśmienite - pasmo blond włosów opadło na
niskie czoło kobiety, nadając jej wyglądu trzynastolatki. Hannibal
sięgnął po butelkę i dolał do naczynia grzeczną, przepisową porcję.
<br />
- A ty, Viggo?
<br />
Will bez słowa uniósł wyżej swój kieliszek; butelka ponownie uległa
przechyleniu, posyłając w nozdrza Hannibala swój specyficzny aromat.
<br />
- Musisz być zadowolona ze swojej pracy - rzucił luźno, powracając do
konsumpcji. - Praca z ludźmi jest chyba twoim żywiołem, prawda?
<br />
- Oczywiście. Gdyby nie była, definitywnie nie zgłaszałabym się na tę
posadę - Astrid wydawała się niezwykle rozluźniona, swobodna i... Lekko
pijana. To właśnie teraz nadszedł najlepszy moment na zdobycie od niej
paru istotnych informacji.
<br />
- Pan Gudbrasen wydawał się być bardzo zadowolony z twojej pracy -
pozwolił, by jego ramię przesunęło się na oparcie krzesła, należącego do
jego małżonka. Sprawiał wrażenie idealnie swobodnego, najedzonego
człowieka, który był po prostu ciekaw opinii dobrej znajomej.
<br />
- Naprawdę? To bardzo... Co o mnie mówił?
<br />
Hannibal uśmiechnął się lekko i sięgnął po kieliszek, zanurzając w
trunku górną wargę. Oblizał ją wolno i potarł kciukiem, odziane w
marynarkę ramię swojego męża.
<br />
A potem zaczął opowiadać.
<br />
<br />
- Bardzo was prze... praszam - wyjąkała słabo Astrid, przytrzymując się
ostrożnie kredensu. - Zamówię taksówkę i wrócę s-sobie powolu-utku, nie
musicie się mną...
<br />
- Nie będzie to dla nas żadnym problemem - zagruchał słodko Nikander,
podtrzymując koleżankę, by udało jej się jakkolwiek ustać w pionie. -
Położysz się teraz spać, a rano zjemy razem śniadanie i odwiozę cię do
domu. Zgoda?
<br />
- To brzmi napra-awdę dobrze, ale nie chcę wam się na... - stłumiła czknięcie, chichocząc pod nosem.
<br />
- Nikomu się nie narzucasz, prawda, Viggo?
<br />
Will uniósł głowę i popatrzył mu w oczy z miną, która jasno definiowała
jego zdanie na ten temat. Zaczynał już chyba rozumieć, dlaczego Hannibal
tak ochoczo dolewał ich znajomej wina, ilekroć o nie poprosiła.
Zrozumiał, dlaczego przenocowanie Astrid, było mu tak bardzo na rękę.
<br />
Dość masek, tak właśnie sobie nie powiedzieli zeszłej nocy. Ale to tego pragnęli, obaj.
<br />
Przyszedł czas na to, aby wyciągać ręce do swoich pragnień. Bez skrępowania, bez poczucia winy, bez duszącej atmosfery pozorów.
<br />
Uniósł pytająco brew, dając znać, że młodzieniec milczał stanowczo za długo.
<br />
- Tak - zreflektował się Will, wyginając usta w wymuszonym uśmiechu.
<br />
- Zaprowadzę cię do twojej sypialni - zaoferował potulnie Hannibal i
wyminął swego męża w korytarzu, nie potrafiąc powstrzymać rozkwitającego
mu na twarzy, gadziego uśmiechu.
<br />
<br />
Wzięcie prysznica zajęło mu chyba krócej, niż kiedykolwiek wcześniej -
zaraz po ułożeniu Astrid w łóżku, wziął się za uporządkowanie jadalni i
salonu, a potem zaproponował swojemu mężowi kąpiel i...
<br />
Położenie się do łóżka, oczywiście.
<br />
Tym razem postanowił zająć środek dosłowności - nie wkroczył do sypialni
nagi, ale nie miał też na sobie swoich zwyczajowych spodni i swetra -
pojawił się w drzwiach, odziany w dół od piżamy, pachnący ziołowym
szamponem, wilgotny i zimny, od spływającej po włosach wody.
<br />
Will leżał już w łóżku - w przeciwieństwie do Hannibala, był ubrany od
stóp do głów, ukryty przezornie pod kołdrą, z rękoma ułożonymi gładko na
jej powierzchni. Na jego widok, skierował błękitne tęczówki wprost na
ramiona, klatkę piersiową i przez chwilę (krótką, niczym mgnienie oka) i
niżej. Jego twarz pozostawała absolutnie bez wyrazu, ale doktor Lecter
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co jego drogi przyjaciel uważał o
jego ciele.
<br />
Zeszłej nocy, otrzymał na to najdoskonalsze potwierdzenie, gdy Will
wciąż pełen emocji i gniewu, opuszczał z roztargnieniem jego gabinet.
Zapach jego podniecenia był aż nazbyt wyczuwalny.
<br />
Hannibal znał ten zapach, ale nigdy wcześniej nie czuł go tak wyraźnie
jak wtedy. A kiedy już raz udało mu się go zwietrzyć do tego stopnia,
że... Poznał go, znalazł...
<br />
Wiedział, że nie odpuści sobie, dopóki nie poczuje go znowu. Jeszcze mocniej, jeszcze intensywniej, na całym sobie.
<br />
- Wierzę, że Astrid naprawdę dobrze się z nami bawiła - mruknął, gasząc
światła (ostatnim elementem była jedynie lampka, znajdująca się na
szafce nocnej, od strony Willa) i odsunął fałdy przykrycia, wślizgując
się pod nie zgrabnie. - Zachowałeś się dziś nadzwyczaj... Interesująco.
Byłem pod wrażeniem twojej elokwencji. Potrafisz ciekawie opowiadać o
moich słabościach, Will.
<br />
Przechylił się przez szczupłe ciało, by chwycić za przełącznik, odpowiadający za światło lampki.
<br />
- Dowiedziałem się nawet o paru nowych - dodał żartobliwie i pozwolił, by otuliła ich gęsta, nieprzenikniona czerń.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-13, 04:25<br />
<hr />
<span class="postbody"> W ciemności<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>słychać
było tylko ich oddechy. Spokojny Hannibala i drżący, urywany Willa.
Jeszcze zanim Hannibal wycofał się po zgaszeniu lampki, poczuł na swoim
przegubie szczupłe palce – zacisnęły się na nim mocno, kurczowo.
<br />
Will położył sobie tę rękę na ramieniu, w poprzek swojego torsu. Był
spięty, ale to zrobił. Czuł przy tym chłód zahartowanej skóry i
wiedział, że na twarzy i we włosach Hannibala będą jeszcze zimne krople.
<br />
― Jesteś cały lodowaty ― powiedział cicho, owiewając oddechem jego usta.
<br />
Przez chwilę jeszcze trzymał jego nadgarstek, a potem na oślep wyciągnął
dłoń przed siebie, od razu natrafiając na jego gładki policzek.
Przesunął palce na mokre, zimne, zaczesane do tyłu włosy i wyobraził
sobie, jak doskonale Hannibal musiałby wyglądać teraz… gdy z zamkniętymi
oczami przeczesał je w przeciwnym kierunku, zgarniając mu je na czoło.
<br />
I jednocześnie przysuwając jego głowę w swoją stronę.
<br />
Jego wargi natrafiły na wystającą kość policzkową. Musnęły ją ledwie wyczuwalnie. Przesunęły się trochę niżej.
<br />
Pamiętał, jak był wściekły, kiedy dowiedział się, że Alana Bloom go całowała.
<br />
I nie tylko całowała.
<br />
Kiedy okazało się, że Hannibal po prostu z nią sypiał, mydląc jej oczy dla własnej uciechy.
<br />
Pamiętał, że miał ochotę ją wtedy naprawdę dotkliwie skrzywdzić, ale…
ale później, po tych wszystkich latach wolał, żeby to Hannibal ją
skrzywdził, żeby udowodnił, że nigdy nie była nikim więcej.
<br />
Tak bardzo był zazdrosny. I pomyśleć, że na początku wydawało mu się, że o nią, a nie o niego.
<br />
― Ty jesteś za to gorący ― odpowiedział Hannibal tonem, jakby
wymieniali się informacjami o pogodzie; zupełnie neutralnym, prawie
całkiem obojętnym, gdyby nie delikatna zmiana, subtelne nasilenie w jego
akcencie.
<br />
Will uśmiechnął się zesztywniałymi wargami, trącając przy tym <span style="font-style: italic;">jego</span> usta. Cofnął się, jakby spłoszony, ale wrócił do nich. Wrócił i złożył na nich jeszcze jeden anielski, nieśmiały pocałunek.
<br />
Hannibal pozwalał mu na to. Czuł na słodkich wargach smak wina, które
wypił jego drogi Will. Poczuł też ciepłą dłoń, która jeszcze przed
chwilą ściskała jego nadgarstek, na swojej klatce piersiowej. Will
ostrożnie i chyba odruchowo przesunął po niej paznokciami, a potem
dotknął jego szyi. Zanim jeszcze palce musnęły poruszającą się jeszcze
miarowym tempem arterię, Will rozchylił wargi i ostrożnie wysunął język.
Intuicyjnie. Bezmyślnie.
<br />
To wszystko było zbyt delikatne. Zbyt mało intensywne w stosunku do
napięcia, które nosili w sobie od tak wielu lat. Ono nigdy nie zmalało,
przeciwnie. Z każdym kolejnym rokiem mieli najwyraźniej coraz większe
problemy z jego ignorowaniem.
<br />
W końcu Will przerwał niewystarczającą pieszczotę i osunął się na miękką
poduszkę, w którą zapadła się jego głowa. Ciemnobrązowe pasma rozsypały
się dokoła, ledwie widoczne dla przyzwyczajających się do mroku oczu
Hannibala.
<br />
Wciąż trzymał dłoń przy szyi mężczyzny, jakby wyznaczał jakąś niezwykle potrzebną granicę bezpieczeństwa.
<br />
Nie był dobry w takich rzeczach. Spał w życiu tylko z jedną kobietą,
która okazała się lesbijką. Prowokował dziś Hannibala, bo chyba za
bardzo wszedł w rolę.
<br />
Obaj. Obaj weszli. A teraz, na Bogów, co oni wyprawiali.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-13, 04:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
zgasił światła dlatego, że chciał onieśmielić Willa intymnością i
uroczystym spokojem ciemności. Wręcz przeciwnie; to ciemność, to właśnie
ona, sprawiała, że wyostrzały się inne zmysły, poddając je próbie,
wzmagając ciekawość, nakazując badać upragniony do poznania obszar,
jedynie za pomocą dłoni, słuchu i węchu
<br />
Pozwalał się więc dotykać, chłonąc wszystko to, co Will tak chętnie mu
dawał, ledwie się powstrzymując od idiotycznego odruchu zadowolonego
pomruku.
<br />
Każde jedno muśnięcie, każdy szept i pocałunek, był dla niego kolejnym
elementem potwierdzenia, niemej zgody na to, do czego szykował się już
od dawien dawna.
<br />
Wszystko przez niejasne scalenie filiżanki...
<br />
Hannibal dopiero po jakimś czasie zrozumiał, że filiżanka nie mogła
tworzyć, tylko i wyłącznie dlatego, że on i Will zamordowali wspólnie
Freddie Launds - potrzeba było czegoś znacznie więcej do ich
ostatecznego zjednoczenia. Tym czymś... Okazał się być seks.
<br />
Ostatni element, potrzebny do zjednoczenia ich jaźni, umysłów i ciał do
tego stopnia, by mogli do końca życia tkwić w pewności, że żaden z nich
nie miał tajemnic przed tym drugim.
<br />
Dlatego też, gdy jego nieśmiały przyjaciel powrócił z powrotem na
poduszki, Hannibal był pewien każdej następnej rzeczy, która miała
później nastąpić.
<br />
Dłoń, trwająca wciąż przy jego szyi, przypominała o tym, że w swoim
postanowieniu nie działał sam - owszem, to on... Zainicjował odpowiednią
scenerię, ale nigdy nie zamierzał wyjątkowo naciskać - chciał dać swemu
towarzyszowi swobodę w działaniu, udowodnić mu, że był gotów przyjąć
to, co tamten planował mu dać i albo podchwycić rękawicę, albo odsunąć
się i dać mu jeszcze trochę czasu.
<br />
Gdyby miał czekać dalej, nie robiłby tego, oczywiście, bezczynnie,
ale... Cóż, Hannibal był absolutnie pewien, że tak pilnie strzeżony
skarb, zachwycał go będzie znacznie mocniej, gdy zostanie mu ofiarowany
dobrowolnie.
<br />
Tak, jak ofiarowano mu go teraz. Tak po prostu.
<br />
Poruszył się lekko, przysuwając do szczupłego ciała tak blisko, by jego
tors stale stykał się ze szczupłym ramieniem. Wiedział, że powinien
zacząć powoli, że doświadczenie Willa było raczej niewielkie i choć w
obliczu emocji, potrafił działać niczym prawdziwy zawodowiec, w tej
sytuacji był niemal zupełnie zielony.
<br />
Fakt, że to właśnie on miał okazję mu to przekazać, nauczyć języka pożądania, napawał go tylko większą ekscytacją.
<br />
Uniósł dłoń i ułożył ją powoli w miejscu, które według jego przypuszczeń
musiało być okolicami pasa młodzieńca. Objął go lekko i przyciągnął
bliżej siebie, obracając mniejsze ciało na bok. Teraz przylegali do
siebie nieco ściślej. Właściwie bardzo ściśle. Hannibal mógł doskonale
wyczuć bijące mocno serce swojego przyjaciela i to na własnej piersi. To
uczucie było niezwykle dobre, nieporównywalne z przypadkowymi uściskami
i przelotnym splataniem dłoni.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nie musisz się mnie obawiać, Will. </span>
<br />
Pochylił się, szukając w ciemnościach kształtu nosa, a potem niżej,
gdzie znajdowały się usta - wtedy pocałował Willa w taki sposób, którego
on sam nie potrafił zainicjować. Sposób, który wywoływał u osób
niedoświadczonych ogromne nerwy, tremę wprawiającą ciało w swoistego
rodzaju sztywność i osłupienie, i wreszcie sposób, który okazywał się
dziecinnie prosty zaraz po tym, gdy osoba ta odkrywała, że nie istniały
żadne techniki, ani szyfry, ponieważ wszystko to tkwiło w jego umyśle, w
pamięci genetycznej, w instynktownych odruchach i potrzebach.
<br />
Całowali się - cienkie wargi Hannibala ocierały się o te pełniejsze,
łapiąc je co jakiś czas w posiadanie, miękkie, smakujące ziołową pastą
do zębów, pachnące wodą kolońską. Całowali się, podczas gdy muskularne
ramię odnajdywało drogę do karku, łopatek i dołu pleców, wślizgując się
pod materiał piżamy, głaszcząc nagą, przyjemnie gładką i ciepłą skórę.
<br />
Żaden z nich nie wydawał z siebie żadnych odgłosów; nie było jęków, nie
było mlaśnięć, być może jedynie nieco przyśpieszone oddechy.
<br />
A jego ciało... Z każdą chwilą reagowało coraz żywiej na zaistniałą
sytuację - po dłuższej chwili mógł odkryć sztywną erekcję, wbijającą mu
się w odziane w spodnie udo. Erekcję, którą (zupełnie mimowolnie) wtulał
też w drugie ciało, ocierając się o nie coraz śmielszymi pchnięciami.
<br />
Poczuł nagłą potrzebę, by się przekonać... By sprawdzić i udowodnić
sobie, że na pewno nie był w tym sam. Musiał zobaczyć... Dotknąć
namacalnego dowodu na to, że Will Graham pragnął jego ciała przynajmniej
w równej mierze, co on sam pragnął tych warg i szczupłych palców.
<br />
Przesunął dłoń z pleców na płaski brzuch - przeciskał ją wolno pomiędzy
ich rozgrzanymi mięśniami - dotykał jednocześnie siebie i jego, sunąć
wzdłuż skór w dół i w dół, aż wreszcie <span style="font-style: italic;"> go </span> znalazł.
<br />
Dowód. Rozgrzany, sztywny i zapewne (och, jego wyobraźnia podziałała
niemalże od razu) wilgotny na czubku. Poczuł, jak ślina napłynęła mu do
ust, odsunął się więc od pocałunków, przełykając ją z głośnym
sapnięciem.
<br />
Nie był w swoim dotyku bezczelny, ani natarczywy - trzymał po prostu
dłoń tam, gdzie rysował się podłużny kształt. Nie łapał, nie masował,
nie ugniatał - trwał obok, niemalże niezauważalnie.
<br />
Niemalże.
<br />
I tak, jak nagle dłoń pojawiła się w tamtych rejonach, tak nagle
zniknęła, przesuwając się na górę, coraz wyżej i wyżej, aż znalazła się
na pierwszym z guzików piżamy.
<br />
- Chcę dotknąć każdego skrawka twojego ciała - poinformował go
spokojnie i przeszedł do odpinania guzików, nie odsuwając się od Willa
nawet wtedy, gdy stawało się to uciążliwe.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-13, 12:57<br />
<hr />
<span class="postbody"> Jakże<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>intensywne
były zapachy. Jakże intensywne odczuwanie, kiedy wzrok pozostawał bez
znaczenia. Willowi zdawało się, że słyszy nawet szum krwi w drugim
ciele.
<br />
Tak, w <span style="font-style: italic;">drugim</span> ciele. Nigdy nie
był tak świadom ich odrębności jak w tej jednej chwili. Nigdy nie byli
tak bardzo osobnymi bytami, kiedy ich ciała nacierały na siebie, kiedy
ścierały się usta i splatały języki, gdy zderzały się ich oddechy.
<br />
Na początku Will był głęboko onieśmielony. Skutkowało to uległością
podobną, z jaką nie śmiał zapukać do łazienki i o sobie przypomnieć; z
jaką zawsze godził się pójść tam, gdzie jego przyjaciel iść chciał; z
jaką przyjmował wszystkie aspekty życia Hannibala jak własne. Ale nagle
okazało się, że to nic takiego. Że on i Hannibal rozumieją się bez słów
także w tej sferze. Leżał więc i napiętą ręką objął go za szyję.
Przysunął się bliżej, bo poczuł ogromny głód. Głód tych warg, które
całowały tak, jak nie spodziewał się, że będą.
<br />
A może… może spodziewał.
<br />
Te pocałunki, choć głębokie i odbierające tchnienie, miały w sobie
elegancję. Ani strużka śliny nie uleciała spomiędzy ich warg. Ani razu
nie zderzyli się zębami, jak miało to miejsce, gdy Will próbował…
wcześniej. Nie musiał myśleć, co robi. To po prostu się działo. Było
przyjemne. Niesamowicie przyjemne. Ciepło rozchodziło się po całym jego
ciele, które rozluźniało się i napinało naprzemiennie poza kontrolą
młodzieńca.
<br />
Sądził, że tego właśnie potrzebuje. Że pocałunek zaspokoi wreszcie
pragnienie i zniweluje to męczące napięcie, które między nimi panowało,
tylko że nie. Z każdą sekundą odkrywał coraz dobitniej, że całowanie się
z Hannibalem nie daje mu nasycenia, a wprost przeciwnie, jeszcze
bardziej potęguje głód.
<br />
― Mmh ― wydusił Will, a był to dźwięk ni to protestu, ni prośby. Był
bezpośrednią reakcją na dotyk na udzie. Od razu wiedział. Nie musiał
sięgać tam dłonią, żeby mieć pewność, czym otarł się o niego Hannibal. I
znów. I jeszcze raz. Ale nie ostentacyjnie. Ten dotyk rodził się w
sposób naturalny, wynikający z ich wspólnego, specyficznego tańca, z
synchronicznych ruchów ich ciał.
<br />
No dobrze. Hannibal był człowiekiem i miał takie sfery jak te. Był
podniecony. Czy nie tego chciałeś, Will? Pragnąłeś, by pokazał ci swoje
człowieczeństwo, byś mógł poznać jego inną stronę niż tę
perfekcjonistyczną, doskonałą, zawsze nieskazitelną i bliską bóstwu.
Chciałeś, żeby się obnażył i właśnie to zrobił, lgnie do ciebie. Tak
właśnie na niego działasz, przyznał to przed tobą i przed sobą samym.
<br />
Zdjął dla ciebie…
<br />
Nagle Will się spiął. Dłoń Hannibala sunęła po jego ciele w dół i
młodzieniec miał… podejrzenia, dokąd zmierza, ale nie mógł być na to w
pełni przygotowany. Jego paznokcie wbiły się nagle w skórę mężczyzny, a
on sam ze zszokowaną, oburzoną miną oderwał się od jego ust,
konwulsyjnie zaciskając drżące uda.
<br />
― Hannibal…
<br />
Ale w tej samej sekundzie urwał. Nie musiał nic mówić. Dłoń Hannibala
taktownie przesunęła się wyżej, wróciła do samego kołnierzyka, gdzie w
końcu się zatrzymała. Will oddychał płytko, niespokojnie wsparty na
łokciu. Wiedział, że wargi Hannibala nadal są oddalone jedynie o
centymetry od jego własnych, ale teraz już… teraz już powinni chyba
przestać, zanim…
<br />
― <span style="font-style: italic;">Chcę dotknąć każdego skrawka twojego ciała</span>.
<br />
Aż pociemniało mu przed oczami.
<br />
Oczywiście.
<br />
Oczywiście, że chciał. Hannibal nie znał przeciętności, nie znał
półśrodków. Jeżeli coś robił, to robił to lepiej niż wszyscy inni,
perfekcyjnie i do końca, oddając się temu w całości.
<br />
Jeżeli natomiast kogoś pragnął, to pragnął go całego, chciał zawłaszczyć
duszę i ciało, przejąć kontrolę nad każdym fragmentem jego jestestwa – o
tym Will już dawno się przekonał. Dążył do tego i nie spoczął, dopóki
nie pochłonął wszystkiego. Nie spocznie więc, dopóki Will nie odda mu
nawet tej najintymniejszej części siebie. Dopóki nie zostanie już ani
jedna rzecz, która będzie stanowić o ich odrębności. Dotknie każdego
miejsca. Odkryje go <span style="font-style: italic;">całego</span>.
<br />
Młodzieniec zacisnął powieki, wydychając drżąco powietrze.
<br />
Wiedział, że Hannibal wie o jego instynktownych, pierwotnych obawach,
nawet jeżeli Will nie potrafił opisać ich słowami. Prawdopodobnie znał
wszystkie jego sny – jeżeli sam ich nie zaprogramował. Nie było już
chyba nic, co mogłoby go odstręczyć, zmniejszyć jego obsesję na punkcie
młodzieńca.
<br />
Tak, Will wiedział, że nie musi się tego obawiać, ale i tak coś
sprawiało, że oprócz pragnienia, żeby zbliżyć się jeszcze trochę, żeby
go dotknąć, przyprzeć do łoża, dosiąść, przygnieść jego męskość swoim
ciałem, czuł się też spięty i nerwowy.
<br />
To uczucie w żołądku… Stres? Naprawdę?
<br />
Podejrzewał, że mężczyzna w jego wieku już dawno powinien mieć za sobą takie reakcje, ale nigdy nie był jak inni.
<br />
Czuł się, jakby stał przed płonącym lasem i poważnie rozważał wejście między drzewa, w samo centrum pożogi.
<br />
Chłodne powietrze owionęło jego szczupłą klatkę piersiową, sprawiając,
że sutki Willa momentalnie zesztywniały. Młodzieniec poderwał się
raptownie do siadu, odtrącając ręce mężczyzny. Hannibal widział w
ciemności tylko zarys jego sylwetki. Przez chwilę trudno było
powiedzieć, co zrobi Will. Może zsunie się z łóżka i ucieknie, już
teraz, zaraz, był przecież taki niespokojny.
<br />
Will wstrząsnął głową, odrzucając brązowe loki do tyłu, i jednym
stanowczym gestem rozerwał osobiście wybraną przez Hannibala, gustowną
piżamę. Nie był pewien, czy nie urwał przy tym jakichś guzików. Zsunął
górną część kombinezonu, a ta skotłowała się w okolicy jego kroku, wciąż
połączona z nogawkami. Potem na czworakach pochylił się nad mężczyzną,
przyciskając dłonie do jego klatki piersiowej, by ten spoczął na
plecach.
<br />
Wsparty na łokciach, Hannibal ledwie widział – bo przede wszystkim czuł –
jak zaplątany w piżamę chłopiec siada na nim okrakiem i oddycha
głęboko. Każdy z tych oddechów odbijał się echem wibracji w ciele
doktora.
<br />
― Chcesz posiąść całego mnie ― szepnął Will, opierając spocone ręce
na całkiem już ciepłym torsie Hannibala. Zagryzł wargę i ledwie
wyczuwalnie przesunął kciukami po jego sutkach, sztywnych jak jego.
Wyobrażał sobie, jak może wyglądać teraz Hannibal, za nic nie zapaliłby
jednak światła. Tuż za pośladkami czuł jego wzwód. Nie musiał go
bezpośrednio dotykać, by czuć jego gorąco, ale… zrobił to. Znów wypuścił
drżąco powietrze i sięgnął prawą dłonią do tyłu.
<br />
Zobaczył Hannibala lata temu.
<br />
Teraz go <span style="font-style: italic;">poczuł</span>.
<br />
― Chcesz ― kontynuował niskim, zdławionym przez podniecenie głosem,
zaciskając uda po obu stronach bioder Hannibala ― mnie pożreć. Ty…
uważasz, że… straciłbyś mnie, gdybyś mnie zjadł. Ale jesteś drapieżcą.
Musisz jeść. Dlatego chcesz to zrobić w inny sposób. Wypełnić mnie i…
pochłonąć. To jest… twój plan.
<br />
Odchylił głowę. Dłoń z krocza Hannibala zniknęła; młodzieniec wziął
głośny, głęboki wdech, dotykając jej opuszkami czubka swojego nosa.
<br />
A potem bardzo, bardzo powoli przesunął się tak, by <span style="font-style: italic;">podniecenie</span> Hannibala wsunęło się przez warstwy miękkich materiałów między jego pośladki.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-13, 14:08<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Chcesz posiąść mnie całego.</span>
<br />
Hannibal nie musi niczego mówić. Wie, że Will wszedł już do jego umysłu,
że zlał się z nim duszą, oplótł jego jaźń swoją własną. Pozwala mu na
to, ponieważ ich relacja nigdy nie polegała jedynie na braniu. Któryś z
nich zawsze coś brał i dawał jednocześnie.
<br />
I nic chyba nie mogło smakować lepiej. Uzupełniali się, wypełniali.
<br />
Było coś takiego w tym nieporadnym chłopcu, siadającym na jego
biodrach... Coś zupełnie naturalnego, tak jakby od początku wiadomym
było, że jeśli kiedykolwiek się do siebie zbliżą właśnie w ten sposób,
to tylko i wyłącznie w takiej właśnie konfiguracji, w żadnej innej.
<br />
Nie było tu mowy o żadnej prymitywnej dominacji, żaden nie okradał
drugiego z jego pewności siebie; wymieniali między sobą to, co obiecali
sobie już dawno, dawno temu.
<br />
Drgnął, wyczuwając szczupłe palce, ujmujące jego męskość przez materiał
spodni. Momentalnie zacisnął wargi i wypiął lędźwie, lgnąc do tego
dotyku, pragnąc go każdą częścią swojego ciała, i tą jedną, dotykaną,
rzecz jasna, najmocniej.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Chcesz... Mnie pożreć. </span>
<br />
Kontynuował bezlitośnie Will, a Hannibal mógł jedynie skinąć głową i
prosić wszystkie mu znane siły sprawcze, by ta chwila nie przemijała,
jeszcze nie teraz.
<br />
W ciemnościach nie był w stanie dostrzec miny i działań swego
towarzysza, ale oczyma wyobraźni, silnie pobudzonymi przyjemnymi
wrażeniami, mógł dostrzec ten nikły uśmieszek pełen wyższości, tak
podobny do jego własnego. Will nauczył się przejmować po nim wiele min i
zachowań, a Hannibal w swej próżności uwielbiał to, jak nic innego.
<br />
Słowa tego małego uzurpatora w połączeniu z już nie tak niewinnym
dotykiem na jego penisie, sprawiały, że ciężko było mu się skupić. Robił
się coraz twardszy i twardszy, aż w końcu marzył już tylko o tym, by
otrzymać spełnienie. Najlepiej dając je siedzącej na nim okrakiem
istocie.
<br />
<span style="font-style: italic;"> To jest twój plan. </span>
<br />
Padły ostatnie słowa, które były mu tak znajome, które miały w sobie tak
długą i barwną historię, które znaczyły o wiele więcej, niż mogłoby się
wydawać, ponieważ, tak, to właśnie był jego plan, być może od samego
początku. Od momentu, gdy poznał młodzieńca o rozbieganym spojrzeniu
wtedy, dawniej, w gabinecie Jacka Crawford'a. Chłopca, który budował
wokół siebie forty.
<br />
Chłopca o pięknym umyśle, o duszy artysty, z sercem chłonnym jak gąbka, z empatią, przekraczającą granice rozsądku.
<br />
Jędrne pośladki przesunęły się wzdłuż sterczącej erekcji - Hannibal
odchylił głowę na poduszkę, rozchylając wargi, by móc wziąć głębszy
oddech.
<br />
Pan Lecter wyobrażał sobie setki, tysiące razy, jak będzie wyglądało ich
pierwsze zbliżenie - nie mógł niczego na to poradzić, zwłaszcza nocami,
gdy odpuszczał maskom i pozorom, pozostając sam na sam z własnymi
pragnieniami. Wyobrażał sobie, planował i marzył, ale w żadnym wypadku
wszystkie te mrzonki nie umywały się do tego, co mieli teraz, do tej
cudownej szczeliny między pośladkami, która otarła się o jego penisa
cudownie zmysłowym, niepasującym do "codziennego Will'a" ruchem.
<br />
Przyzwyczaił się już do tego, że jego przyjaciel miał wiele osobowości -
co więcej, każda z nich była autentyczna - wszystko po prostu zależało
od chwili. Will chłonął chciwie każdą chwilę, odbijając ją swoim
zachowaniem, niczym zwierciadło.
<br />
Jego dłonie były zaskakująco silne, ruchy niezwykle stanowcze. Zapach otumaniał z każdą sekundą coraz mocniej.
<br />
Wreszcie wydawało się, że młodzieniec dał panu Lecterowi ciche
przyzwolenie na wykonanie własnego ruchu. Wykorzystał tę możliwość
niemalże od razu, choć z pewnym (na szczęście w ciemnościach
niedostrzegalnym) opóźnieniem, z niepasującym do pewnych dłoni drżeniem.
<br />
Musnął palcami drgającą grdykę, wyszukiwał pulsu, drażnił się z
drgającymi żyłami, pieszcząc skórę jedynie opuszkami palców. Wreszcie
objął dłonią całą szyję - nie mocno, chciał jedynie sprawdzić, <span style="font-style: italic;">jak</span> to było, mieć w garści tę część ciała, balansować na krawędzi, pozwalać umysłowi wymyślać ciągi wydarzeń.
<br />
Czy potrafiłby udusić Willa Graham'a, tu i teraz, gołymi rękoma?
<br />
Potrafiłby. Ale nigdy nie umiałby po tym już żyć normalnie. Nigdy.
<br />
Zsunął więc dłoń, pieszcząc gładką, napiętą pierś, nie szczędząc sobie
wędrówki przez jeden z napiętych sutków, który docisnął niby
przypadkowym muśnięciem kciuka. Każdy oddech Willa, budził w nim tylko
coraz większy głód, ale Hannibal nie był zwierzęciem, mógł poczekać,
poznawać, cieszyć się każdym kawałkiem, każdą przystawką, jeżeli
prowadziła go tylko do dania głównego.
<br />
Zadziwiającym było to, że pomimo płaskości brzucha, Hannibal wyczuwał
pod skórą drgające mięśnie - Will nie robił niczego, by ćwiczyć swoją
sylwetkę - nie chodził z nim na basen, nie biegał, nie zajmował się
szermierką... A jednak, jego ciało było takie... Zgrabne. Gładkie.
Zachęcające.
<br />
Podniósł się do siadu, wspierając ciało na łokciach - jego usta
znajdowały się dokładnie przy szyi i dziękował za to wszystkim bogom, bo
to było właśnie to miejsce, którego zawsze pragnął posmakować. Wierzył,
że będzie delikatny, ale nie potrafił niczego poradzić, gdy wyczuwając
specyficzny, intensywny zapach ukochanego ciała, rzuciło nim do przodu i
pozwolił sobie odpłynąć, smakując każdego skrawka skóry w wygłodniałych
pocałunkach.
<br />
Jedna z dłoni powróciła na brzuch i została tam przez pewien czas,
ponieważ fakt delikatnego smakowania niemalże całej powierzchni skóry,
pochłonął go niemalże całkowicie.
<br />
Całował go, czując jak grdyka uciekała w górę i dół, gdy Will przełykał
ślinę, albo wydawał z siebie urywane westchnienia. Całował przestrzeń za
uchem, nie potrafiąc powstrzymywać drgających bioder, gdy zapach
młodzieńca otumaniał go, odbierając zmysły. Całował kark, walcząc nosem z
ciemnymi lokami. I wszystko naprawdę, naprawdę przebiegało według jego
planu, bo Will okazał się być idealny, jeszcze lepszy, smakowity.
<br />
W końcu duża dłoń zsunęła się niżej, dość stanowczym, gadzim ruchem.
Hannibal wtargnął pomiędzy fałdy materiału, rozgarniając je, by móc
sięgnąć tam, gdzie jeszcze nigdy nie sięgał.
<br />
Przesunął ciepłą dłonią po napiętym podbrzuszu, dziwiąc się jego
gładkością... Znajdowało się tam zaledwie parę włosków i było to dla
niego zupełnie nie do pomyślenia. Jak ktoś mógł być owłosiony w taki
nikły sposób? Fakt, że nawet ten kawałek ciała, to drgające podbrzusze,
było jedwabiste w dotyku, napędził go tylko jeszcze bardziej.
<br />
Objął szczupłe ciało drugim ramieniem, tak by nie mogło się wyrwać, gdy wreszcie uda mu się zrobić to, do czego dążył.
<br />
Odnalazł erekcję i objął ją dłonią, przeciągając po niej palcami w
pierwszej, niewinnej pieszczocie. Ciało Willa napięło się wyraźnie i
wyglądało na to, że rzeczywiście w pierwszym odruchu chciał po prostu
uciec, ale mężczyzna przytrzymał go, przyciskając sobie do klatki
piersiowej. Wargi znowu zaczęły wędrówkę po szyi, tym razem odrobinę
delikatniej, kojąco.
<br />
Po pierwszym szoku, pozwolił sobie wreszcie na ułożenie palców tak, by
zrobić z nich dla erekcji młodzieńca ciasny tunel. Jedynie kciuk
pozostawił tkwiący zawadiacko na coraz wilgotniejszej główce.
<br />
Odchylił głowę, popatrzył w migoczące plamy, które w ciemności musiały
być rozszerzonymi ze strachu oczyma i naciągnął skórę, rozpoczynając
powolny, lecz stanowczy masaż.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-13, 21:14<br />
<hr />
<span class="postbody"> Już po kilku chwilach<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>drgnął i odchylił lekko głowę, pozwalając ustom swojego <span style="font-style: italic;">ukochanego? męża? czy teraz wszystkie te określenia nabrały mocy?</span>
błądzić po wrażliwej skórze mimo pierwotnego dyskomfortu; było
oczywiste, że jeszcze nigdy nikt nie poświęcił tyle uwagi jego
skrupulatnie skrywanemu ciału. Sądził zresztą, że mu na tym nie zależy,
że tego nie potrzebuje. Seks był sferą, która może ciekawiła go kiedyś,
ale zainteresowanie którą właściwie utracił, gdy pierwsze zbliżenie
okazało się porażką.
<br />
Nie potrzebował tego. Miał siebie. Dłonie, którymi dawał sobie
spełnienie pod kołdrą, wiedząc jak. Przed nikim nie musiał się upokarzać
i odsłaniać, żeby zaznać tej prozaicznej ulgi, niemożliwej do
osiągnięcia w żaden inny sposób. Will nie panował nad potrzebami ciała
tak doskonale jak Hannibal.
<br />
Kiedy jednak usta mężczyzny całowały zachłannie skórę jego szyi, a
każdemu z tych pocałunków towarzyszyła fala podniecenia rozlewająca się
po całym ciele i pieniąca się w każdej komórce, Will pomyślał, że nigdy
nie było mu tak przyjemnie jak właśnie teraz, w jego silnych ramionach, z
językiem na swej skórze, w ślad za którym podążał gorący oddech. Nieraz
i nie dwa zasłonił się odruchowo ramieniem, próbując utrudnić
Hannibalowi dostęp do wrażliwych miejsc, których pieszczenie skutkowało
niekontrolowanymi spazmami oraz ściskiem w kroku, jakby jego męskość i
te niewinnie ulokowane punkty były bezpośrednio ze sobą połączone, mimo
to odmowa nie była werbalna i Hannibal nie odsunął głowy, kontynuując
poznawanie – jak obiecał – każdego skrawka jestestwa Willa. Całował go
więc nawet w miejscach, które innym nie przyszłyby do głowy. Całował i
zasysał bladą skórę pieczołowicie, dopóki każdy jej cal, każdy centymetr
nie był wilgotny od śliny, naznaczony jego dotykiem. Całował, a Will
naprzemiennie się nadstawiał i uciekał, rozdarty między potrzebą
zapewnienia sobie bezpieczeństwa a zaspokojenia zwierzęcych pragnień.
Męskość Hannibala nie dawała mu o sobie zapomnieć. Czuł ją między swoimi
pośladkami niemal jak swoją własną. A Hannibal czuł, jak pośladki Willa
i wszystko, co było między nimi, napina się niemal rytmicznie… by na
krótką chwilę rozluźnić.
<br />
Wtedy doktor Lecter postanowił sięgnąć do miejsca, którego był
najbardziej ciekaw, ponieważ Will tak skrzętnie ukrywał je przed jego
wyobraźnią, tak uporczywie nosił swoje luźne, niepociągające ubrania.
Spodziewał się, że jego drogi chłopiec zareaguje na to bardzo żywo, a
więc zanim Will zdążył mu uciec, został przyciśnięty do szerokiej,
twardej piersi i uwięziony w klatce ramion z szyją wciąż wystawioną na
chciwe wargi.
<br />
― Nie. N-nie, nie, tylko nie… ― wymamrotał i szarpnął się, czując,
jak palce Hannibala prześlizgują się po subtelnych włoskach na
podbrzuszu i sięgają niżej. Ale Hannibal wiedział tym razem, że to nie
były szczere słowa i że Will wcale nie czułby się lepiej, gdyby pozwolił
mu teraz uciec, zamiast zająć się tym maleńkim skarbem.
<br />
― Ahh… Hh… ― wydyszał, zaciskając powieki i jednocześnie łaskocząc
rzęsami szyję Hannibala, do której przyciskał twarz, kiedy usta
mężczyzny pożerały jego ucho – delikatniej… kojąco… prawie z
namaszczeniem, jakby delektował się najszlachetniejszym kawałkiem mięsa…
<br />
Wszystkie następne dźwięki, wszystkie próby odmowy utonęły w skórze
Hannibala, wniknęły w nią, a kiedy Will dopuścił w końcu do
straumatyzowanego umysłu myśl, że <span style="font-style: italic;">chce</span> tego dotyku, że <span style="font-style: italic;">chce</span>,
żeby Hannibal otoczył go ciasnym tunelem i dał szansę, by mógł znaleźć
zaspokojenie między jego palcami, wtedy… Hannibal po prostu to zrobił,
jakby był integralną częścią tego umysłu; jakby wiedział <span style="font-style: italic;">wszystko</span>.
Will wbił paznokcie obu rąk w jego nagie plecy. Oznaczył je
nieświadomie pociągłymi bruzdami. Uniósł głowę, zabierając mokre ucho
poza zasięg warg Hannibala, ale natychmiast przywarł do nich swoimi,
łapiąc go za głowę i przytrzymując, dociskając do siebie, jakby chciał
wepchnąć go w ten pocałunek głębiej; jakby chciał pochłonąć. I właśnie
wtedy, gdy język Hannibala przydusił go <span style="font-style: italic;">w środku</span>,
poruszył się. Poruszył w jego dłoni, wbijając mocno w kciuk na górze, a
potem cofając w szczelnym objęciu palców i zarazem sunąc szczeliną
między pośladkami po całej długości sztywnego…
<br />
Drgnął konwulsyjnie i gwałtownym, spastycznym ruchem sięgnął do w dół, w sekundę zanurzając swoją dłoń w bieliźnie Hannibala. <span style="font-style: italic;">Zjadł</span>
podszyty źle ukrytym, ochrypłym westchnieniem wydech mężczyzny. Ścisnął
go mocno i wyciągnął na wierzch – bardzo dużego, ale smukłego, w jakiś
sposób delikatnego… i rozpalonego jak trzewia piekieł. Czuł się jak we
śnie; nie do końca wierzył i był świadom, że naprawdę do tego doszło. Że
naprawdę go trzyma, że mógł to zrobić tak <span style="font-style: italic;">po prostu</span>, po tak wielu latach. Że to naprawdę on.
<br />
Niewiele myśląc, przesunął po nim smukłymi palcami, a potem odgiął i
przysunął do tej dużej dłoni, przysunął, żeby Hannibal mógł chwycić ich
obu, główka przy główce, pomimo uciążliwych fałd piżamy usiłujących
stwarzać między nimi bariery.
<br />
― Mmh ― wydusił, czując, jak kieł doktora wbija mu się w wargę.
Rozchylił ulegle drżące usta. Hannibal miał ostre zęby, zdolne wydrzeć
kawał mięsa z szyi samego Czerwonego Smoka. Teraz te zęby wbijały się w
niego, atakowały go, a on w amoku niespokojnie szarpał biodrami,
ocierając się o palce Rozpruwacza z jednej, i o jego męskość z drugiej
strony, czując jej gorąc, czując pulsowanie, czując jak preejakulat
drżąco przeciska się przez cewkę, czując… tak wiele rzeczy, na których
nie umiał się skupić, to było piękne, doskonałe, rozrywało go,
niszczyło, zabijało.
<br />
Przytłoczony wrażeniami, nawet się nie zorientował, kiedy Hannibal
pchnął go na pościel i zawisł nad nim, ani na chwilę nie wypuszczając <span style="font-style: italic;">ich</span>
z dłoni. Will spojrzał ospale na ciemny zarys jego przystojnej,
przepięknej twarzy, o której marzyło tyle osób, i półprzytomnie wplótł
palce w wilgotne włosy mężczyzny. Oblizując krwawiącą wargę, drugą dłoń
owinął wokół jego szyi, a uda wokół bioder.
<br />
Było prawie tak, jakby Hannibal był w nim. Prawie tak, jakby na powrót
stali się jednym. Mężczyzna pchnął gwałtownie, a Will równie gwałtownie
zacisnął palce, wymuszając na mężczyźnie zduszone stęknięcie i
zatrzymując jego napiętą zapewne dziko twarz tuż przed swoją. Zaśmiał
się, ale słabo – śmiech przeszedł w skamlenie z kolejnym ruchem bioder
mężczyzny. Ależ był potężny, gdy to robił. Rozpruwacz z Chesapeake. Nad
nim. W nim. W ostrym szarpnięciu bioder. W konwulsyjnych drganiach ud. W
kroplach potu płynących po lśniącej skórze. W skurczu jąder, w ruchu
zdzieranego napletka. W nieartykułowanych dźwiękach, jakie wydawał z
siebie Will. W wyginających się w łuk plecach. W feerii barw przed
oczami. W napięciu każdego mięśnia. W spermie rozlewającej się obficie w
gorącej, precyzyjnej dłoni. W palcach rozluźniających uścisk na szyi. W
gwałtownie zaczerpniętym oddechu. We włosach rozsypanych na skotłowanej
pościeli, w rozbieganym spojrzeniu, w urywanym oddechu.
<br />
Hannibal Lecter.
<br />
Wszędzie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-13, 22:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Hannibal
wiedział, że po cudownej nocy, którą ofiarował mu jego ukochany, nie
mógłby odpłacić się lepiej, niż przygotowując pyszne i pożywne
śniadanie.
<br />
Wstał więc z łóżka o wiele wcześniej, niż pozostali (pozwolił sobie
spędzić parę minut na obserwowaniu zaspanej i zarumienionej twarzy, na
odgarnięcie z czoła niesfornego, ciemnego loka) i udał się do kuchni,
przygotowując jedno z planowanych już wcześniej dań.
<br />
Postanowił, że uraczy swych gości piersią z perliczki, którą (na całe
szczęście) zamarynował jeszcze zeszłej nocy w świeżo wyciskanym soku z
winogron.
<br />
Wyciągnął mięso i rozłożył je troskliwie na blacie, chwytając zręcznie
sporych rozmiarów nóż. Druga dłoń powędrowała do niewielkiego guziczka
na ścianie i po chwili po pomieszczeniu rozległy się najdelikatniejsze
dźwięki przepięknej melodii Strauss'a.
<br />
Musiał przyznać, że odkąd tylko otworzył oczy, był w niezwykle
wyśmienitym humorze - uśmiechał się pod nosem, łapał się na tym, że z
jego gardła wychodziły zadowolone pomruki i...
<br />
Lekkość ruchów, gdy glazurował mięso przy pomocy słodkiej nalewki z
pigwy - to tego mu brakowało, za tym tak bardzo tęsknił. Za lekkością,
chwilowym odstępstwem od wiecznego zastanawiania się nad tym, czy Will
Graham rzeczywiście chciał przy nim być, czy naprawdę go pragnął, czy...
<br />
<span style="font-style: italic;">Młode, jędrne ciało kurczy się pod nim i
napina, penisy nacierają na siebie, pieszczone pod uściskiem
zdecydowanych palców. Młodzieniec unosi głowę, ich spojrzenia odnajdują
się w ciemnościach (a może tak tylko mu się wydaje). Powtarza
nieprzytomnie jego imię, niemalże je wykrzykuje, gdy naprężony jak
struna, z paznokciami wbitymi w skórę jego pleców...</span>
<br />
Pragnął go. Pragnął, jak nikogo innego. Pragnął go tak samo mocno i rozpaczliwie, jak on sam potrzebował jego.
<br />
Utarty seler, doprawiony odrobiną szafranu i garścią goździków,
wylądował w miseczce, zaraz później na stół dołączyło powyginane
naczynie z połyskującym sosem z czerwonego ananasa.
<br />
Nakrył stół najlepszą zastawą, jaką tylko znalazł - nie za ciężką,
ponieważ jedli dopiero śniadanie - kruchą i delikatną porcelaną,
ozdobioną wykonanymi z niezwykłą starannością, kwiatowymi ornamentami.
<br />
Już z daleka usłyszał skrzypnięcie drzwi i nieszczęśliwe westchnienie
Astrid - poniekąd rozumiał jej "nieszczęście" - wypiła zdecydowanie za
wiele, a teraz, gdy jej organizm zdążył wszystko przetrawić, ubolewał
nad ilością w najbardziej uciążliwy sposób.
<br />
- Nikanderze? - Usłyszał jej wołanie z korytarza. Przeszedł przez
kuchnię i jadalnię, wyglądając zza framugi z twarzą wyrażającą
zwyczajowe uprzejme zainteresowanie.
<br />
- Dzień dobry - przywitał się ze skinieniem głowy. - Czy czegoś ci potrzeba?
<br />
- Nie, dziękuję bardzo. Macie cudowną toaletę, ręczniki są bardzo
miękkie! - Uśmiechnęła się, zakłopotana. - Mam nadzieję, że nie robiłam
wam wczoraj kłopotu? Wypiłam stanowczo za dużo, wiem o tym, ale nie
potrafiłam się powstrzymać w waszym towarzystwie, było tak miło.
<br />
- Nie zrobiłaś niczego złego, Astrid - odparł swobodnie. Zerknął w
kierunku drzwi swojej sypialni, ale nie zanosiło się na to, by miały
choćby i drgnąć.
<br />
Nie chciał, by Will jadł zimne śniadanie.
<br />
- Zostawiłem na blacie filiżankę z kawą, powinna ci posmakować. To
świeżo zmielone ziarna odmiany Kopi luwak, prosto z Azji. Pobudzająca i
bardzo aromatyczna, wierzę, że szczerze pokochasz tę odmianę. - Wycofał
się odrobinę, dodając grzecznie przez ramię - pójdę obudzić Viggo i za
chwilę do ciebie dołączymy.
<br />
- Oczywiście, nie śpieszcie się - Astrid westchnęła z wdzięcznością i skierowała się do kuchni, pozostawiając go samemu sobie.
<br />
Wygładził materiał kamizelki i zerknął na wiszący na ścianie zegar;
dochodziła dziesiąta, tymczasem jego drogi mąż, wydawał się nawet nie
wstać z łóżka.
<br />
Musiał być bardzo wymęczony.
<br />
<br />
Mimo faktu, że drzwi, które zamierzał otworzyć, należały do jego
sypialni, zapukał w nie grzecznie i dopiero wtedy nacisnął klamkę, by
wślizgnąć się po cichu do środka.
<br />
Will spał, ze skotłowaną piżamą, owiniętą wokół pasa, przedramieniem
zarzuconym zawadiacko na oczy i najcudowniejszym, porannym wzwodem na
świecie.
<br />
Jego młode, delikatne ciało, kusiło do posmakowania i oczyma wyobraźni
już teraz widział, jak pochyla się nisko nad płaskim brzuchem i składa
na napiętej skórze setki pocałunków, sunąc stanowczo do uwypuklonego
miejsca. Odsuwa fałdy piżamy, zaciąga się głęboko zapachem podniecenia
i...
<br />
Nie, nie powinien sobie tego teraz robić. Przygotował śniadanie. Will na nie zasługiwał.
<br />
Poza tym, zasada "co za dużo, to nie zdrowo", obowiązywała nie tylko w przypadku jedzenia.
<br />
Zanim odważyłby się przejść do drastycznych metod pobudki, postanowił,
że dobrym początkiem, będzie zwykłe rozsunięcie zasłon - chwycił za
jedną z nich i pociągnął stanowczym, choć wyważonym ruchem - pokój zalał
się szarawym światłem, rzucając jego blask na jeden z zarumienionych
policzków.
<br />
- Viggo - Hannibal celowo użył "drugiego" imienia swojego towarzysza.
Wiedział, że Astrid mogła ich mimowolnie podsłuchiwać. Opcja ta, była
mało prawdopodobna, ale dopóki jej prawdopodobieństwo wynosiło więcej,
niż zero, trzeba było uważać. - Będę zmuszony poprosić cie o opuszczenie
łóżka i udanie się pod prysznic. Śniadanie już na ciebie czeka.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-14, 00:05<br />
<hr />
<span class="postbody"> I znów pierwszym,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>co
zobaczył Will po przebudzenia, był Hannibal. Jego wysoka sylwetka
odziana w garnitur. Kąciki warg uniesione w ledwie dostrzegalny sposób –
jak niemal zawsze, gdy spotykały się ich oczy.
<br />
Nie był u siebie. Leżał w łożu Hannibala, zaplątany w pościel i piżamę, z
której ponownym założeniem nie trudził się wczorajszej nocy, nim ułożył
się na ramieniu <span style="font-style: italic;">męża</span> i zamknął oczy, wdychając woń jego spoconej skóry i gładząc machinalnym, zaspanym gestem twarde mięśnie klatki piersiowej.
<br />
Pamiętał to. Ciemne obrazy uderzyły w niego z przytłaczającą siłą, aż z jego ust wyrwało się zaskoczone sapnięcie.
<br />
Był wczoraj pijany. Wino zawróciło mu w głowie, ale pamiętał każdy szczegół tego, co zrobili.
<br />
Pamiętał. Pamiętał pocałunki, których Hannibal odmawiał mu tak długo. Na
ustach, szyi, karku, w uszach, na policzkach, powiekach, obojczykach,
ramionach, <span style="font-style: italic;">na każdym skrawku</span>, którego mężczyzna mógł dosięgnąć.
<br />
Pamiętał… jego dotyk… <span style="font-style: italic;">tam</span>.
<br />
Sztywną męskość między pośladkami. I w swojej dłoni. I w jego dłoni.
Naprawdę go dotykał. Naprawdę poznał. Był niemal pewien, że gdyby uniósł
palce do nosa i je powąchał, nadal poczułby jego zapach.
<br />
<span style="font-style: italic;">Ich</span> zapach. Wspólny.
<br />
W kontekście tego aktu czuł się nieswojo. Nie potrafił tego opisać, jakkolwiek poukładać w zaspanym i otępiałym umyśle.
<br />
Poniosło ich. Tak bardzo ich poniosło w odgrywaniu wybranej przez
Hannibala roli, ale… naprawdę nie mógł powiedzieć, że wczoraj… że
wczoraj czuł się źle. „Mógłbym zostać tu z tobą już na zawsze, doktorze
Lecter”, to właśnie była jego ostatnia myśl, zanim osunął się w krainę
snu.
<br />
Wczoraj mógłby, ale dzisiaj… Dziś chyba się wstydził. To niesprecyzowane
uczucie bardzo przypominało mu, jak czuł się, gdy otworzył swoje serce
przed Alaną, a ona powiedziała mu, że go nie chce.
<br />
Że jest<span style="font-style: italic;"> niestabilny</span>.
<br />
Ale Hannibal nigdy mu tak nie powie. Nigdy mu to nie przeszkadzało.
<br />
Wsparł się na łokciach i przełknął ciężko ślinę, odwracając twarz o
zarumienionych policzkach od spojrzenia mężczyzny. Skoro ten nazwał go
jego nowym imieniem, oczywistym było, że Astrid przebywała jeszcze w ich
domu.
<br />
A właściwie w domu Hannibala. Ostatecznie w wystroju tego miejsca nie
było widać Willa. Wszystko było pomyśli doktora, dokładnie tak, jak on
chciał. Nawet Willowa sypialnia. Wszystko sam kupił, za wszystko
zapłacił. Will był od niego całkowicie zależny finansowo, tylko że nigdy
nie zwrócił na to większej uwagi. Ponieważ dla Willa granice były
zatarte. Nie przeszkadzało mu to, co Hannibal zrobił z jego umysłem, z
jego życiem, z jego osobą. Już nie. I dom należał do nich. Will był jego
częścią tak samo jak Hannibal. Nie mniej. Nie bardziej.
<br />
― Zaraz zejdę ― powiedział i zmusił się żeby jeszcze raz na niego
popatrzeć; a kiedy popatrzył, mimowolnie uśmiechnął się z cieniem
rozbawienia i sympatii.
<br />
Lubił bawić się z nim w udawanie <span style="font-style: italic;">mężów</span>.
<br />
Zszedł na dół<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>w
eleganckiej koszuli, dopasowanych spodniach i wilgotnych włosach, w
stroju, jaki Hannibal aprobował najbardziej. Czekali na niego ze
śniadaniem. Will zajął miejsce po prawicy pana domu i wziął głęboki
wdech, przyjmując w nozdrza przyjemną woń gorącego, doskonałego posiłku.
<br />
Do kuchni Hannibala nie dało się przyzwyczaić. Zawsze go zaskakiwała, a dania nigdy się nie powtarzały.
<br />
Nigdy. Nawet te domowe, które dzielili tylko między sobą. Nigdy nic nie smakowało tak samo.
<br />
― Dobrze spałaś? ― zwrócił się do Astrid i z rozkoszą wsunął do ust
kawałek perliczki. Zamknął oczy, delektując się każdym napływem soków,
jakie uwalniało mięso pod naporem zębów. Przy stole Hannibal zawsze
znajdował na obliczu młodzieńca największy komplement dla swej kuchni.
<br />
― Jak u siebie ― odpowiedziała serdecznie i pokręciła z
niedowierzaniem głową. ― Zazdroszczę ci takich śniadań, Viggo. Jadać
codziennie jak w pięciogwiazdkowej restauracji…
<br />
― Wierz mi, żadna restauracja nie serwuje takich dań, jak mój mąż.
<br />
― Może powinieneś otworzyć własną, Nikandrze.
<br />
Hannibal znów napuszył się w swój stonowany, elegancki sposób, a Will
przyłożył serwetkę do ranki na ustach, która otworzyła się pod wpływem
podrażnień.
<br />
― Muszę się do czegoś przyznać ― powiedziała Astrid, kiedy już zjedli
i miała zbierać się do wyjścia. Zauważyli, oczywiście, że podczas
śniadania kilkakrotnie sięgała po telefon. ― Mój szef ma jakieś niejasne
podejrzenia odnośnie ciebie, Nikandrze… ― wyznała ze skruchą. ―
Poprosił mnie, kiedy do was szłam, żebym wykradła coś, na czym będą
twoje odciski palców.
<br />
Wargi Willa zadrżały lekko. Za plecami Astrid spojrzał na Hannibala z wyraźnym niepokojem.
<br />
― Jakie podejrzenia? ― zapytał cicho.
<br />
― Nie uściślił tego… On ma już swoje lata. Odchylenie zawodowe.
Czasami zdarza mu się oskarżyć kogoś o coś, bo ktoś budzi w nim jakieś
skojarzenia z kimś, kogo zamknął… Robi się wtedy nieznośny. Czy to nie
byłby problem, gdybym mu coś dała, żeby zamknąć mu usta? Może jakąś
serwetkę albo długopis.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-14, 15:07<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal
spodziewał się, że stary Gudbrasen będzie próbował przysporzyć mu sporo
kłopotów i w oczywisty sposób wykorzysta do tego swoją pracownicę
(Astrid była ich jedynym łącznikiem, jedyną osobą, która widywała ich
poza zjazdami naukowymi), ale nie miał pojęcia, że posunie się do tego
tak pośpiesznie, nieostrożnie...
<br />
Właściwie, musiał przyznać, że liczył na to, że mężczyzna okaże się dla
nich jakimkolwiek zagrożeniem, że uda im się ze sobą nieco podrażnić,
pobawić w podchody, stwarzać pozory...
<br />
Cóż, najwyraźniej musiał obejść się smakiem. To już zdarzało się wiele
razy wcześniej, potrafił przyśpieszyć bieg zabawy, pozbyć się gry
wstępnej i przejść do sedna - nie dawało to może tyle radości, ale nie
zamierzał pozwolić, by ktoś tak nieostrożny, nieinteligentny, łudził
się, że stanowił dla ich dwójki jakiekolwiek zagrożenie.
<br />
― Pomyślałem sobie, że mógłbym mu coś oferować osobiście ― Hannibal nie
musiał dawać swemu przyjacielowi żadnego znaku, by ten wiedział, że
miał już w głowie ułożony nowy plan. ― Jego postawa wydała mi się
niezwykle...
<br />
― Nie na miejscu? ― Astrid poprawiła się w krześle i przyjrzała mu się
ze współczuciem. ― Nie przejmuj się tym, mój drogi, wszyscy dobrze
wiemy, że to tylko formalność.
<br />
― Miałem na myśli coś z goła przeciwnego ― wyznał "szczerze" i sięgnął
po filiżankę z kawą, upijając jej łyk z ukradkowym, błogim
westchnieniem. ― Wydaje mi się, że jego wszelkie obawy są uzasadnione
zwykłą, ludzką ostrożnością. Ostrożności nigdy za wiele.
<br />
― Tak ― poparł go cicho jego małżonek. ― Ostrożności nigdy za wiele, Nikanderze.
<br />
Will obawiał się, że stąpali po zbyt cienkim lodzie; Hannibal mógł to
wyczuć w jego udawanej pewności, w oszczędnym uśmiechu, który przemknął
po pełnych wargach (i tej dolnej, pękniętej od jego własnego kła, wciąż o
tym pamiętał) w wyrazie pierwszego zasygnalizowania nerwowości.
<br />
―To może być naprawdę dobry pomysł ― Astrid rozchmurzyła się wyraźnie,
kiwając głową. Oczywistym było, że nie miała pojęcia o prawdziwych
motywach swoich <span style="font-style: italic;"> przyjaciół</span>. ― Podam ci adres i... Daj mi znać, jak poszło, zgoda?
<br />
― Oczywiście ― Hannibal uśmiechnął się lekko, sięgając po sosjerkę. ―
Chciałbym ci serdecznie podziękować za twoją szczerość, Astrid. Miło nam
wiedzieć, że mamy w swym gronie tak pogodną i szczerą osobę.
<br />
Postanowił, że rozdzielą się na dwie grupy: Hannibal miał
pojechać prosto do mieszkania Gudbrasena (choć Astrid powtórzył
wyraźnie, że jego miejscem pobytu będzie zwyczajny market z żywnością), a
Will zaofiarował ich drogiej przyjaciółce odwiezienie do domu, w ramach
zwykłej życzliwości. Przez noc napadała cienka warstwa śniegu, ale na
szczęście była na tyle "niegroźna", że nie musieli trudzić się
odśnieżaniem podjazdu (czym jeszcze miesiąc wcześniej trudzili się
niemalże na okrągło, ale... Cóż, płacili cenę za dom postawiony na
dalekich przedmieściach. Płacili ją, byli jej całkiem świadomi).
<br />
Według urządzenia namierzającego, dom Gudbrasena miał znajdować się
zaledwie trzy mile dalej - osiedle wyglądało na strzeżone, ale to nigdy
nie było dla niego problemem ― potrafił działać wśród ludzi, odwracać
ich uwagę od najważniejszego, balansować na samej krawędzi ich wzroku.
<br />
To wszystko nie mogło być łatwiejsze, pomyślał, przygotowując w kieszeni
długopis. Właściwie pióro wieczne. Doktor Lecter znał się na anatomii
człowieka; wiedział, jak i gdzie przeciągnąć stalówką, by przeciąć każdą
z wiotkich żył, oplatających krtań starszego mężczyzny.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Wejdzie do środka, da sobie zaparzyć
herbaty, zabawi go miłą rozmową. Będzie stał przy krześle, opierając się
barkiem o ścianę lub gzyms. Nie zdejmie rękawiczek. Popatrzy na
Gudbrasena, powie mu, że słyszał o jego obawach, uda szczerze
przejętego. Wyciągnie do niego dłoń z piórem, jego twarzy nie drgnie o
centymetr, oczy będą spokojnie utkwione w wodnistych tęczówkach
rozmówcy. W ostatniej chwili zaciśnie na piórze swoje zwinne palce i
wyprowadzi cięcie ― później odsunie się o krok, pozwalając ciężkiemu
ciału opaść na podłogę i poczeka, aż starzec wykrwawi się na jego
oczach. W ten sposób pozbędzie się problemu w mniej, niż sześć minut. </span>
<br />
Już z daleka dostrzegał jednak obrazek, którego absolutnie się nie
spodziewał ― brama osiedla była całkowicie otwarta, ale budynek z
mosiężną czwórką, w niemalże całości oplatały taśmy. Radiowozy ustawione
były w każdym wolnym miejscu, niektóre tkwiły na krawężnikach i placach
zabaw. Zbiegowisko ludzi, sięgało samego ogrodzenia. Hannibal szybko
zrozumiał, że za nic nie znalazłby miejsca do zaparkowania.
<br />
― Przepraszam ― uchylił okno, zwracając się do jednej z obserwatorek,
niewysokiej kobiety z siatkami zakupach w obu dłoniach. ― Czy wie pani
może, co tu się wydarzyło? Byłem umówiony ze swoim dobrym znajomym,
mieszka dokładnie w tym bloku.
<br />
― Tam mają trupa, proszę pana ― odparła natychmiast kobieta,
podpierając się ciężko na ogrodzeniu. ― Nie dali mi wejść do własnego
mieszkania, wszystkich nas wygonili na zewnątrz. Z zakupami, rozumie
pan. Na tym mrozie.
<br />
― Trupa - Hannibal poczuł, jak do głowy uderza mu pierwsza adrenalina. ― Kto taki umarł?
<br />
― Umarł, umarł. Proszę pana, ktoś tu popełnił morderstwo. Ktoś zabił starego Gudbrasena.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-14, 17:24<br />
<hr />
<span class="postbody"> Od zaginięcia Freddie Launds Jack Crawford<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>nie
miał żadnych złudzeń. Wiedział, że szukają trupa. Przeszukanie domu nie
przyniosło żadnych skutków. Żaden świadek nie był w stanie wskazać
właściwego tropu.
<br />
Patricia Cloud, osoba, która widziała Freddie po raz ostatni, zarzekała
się, że reporterka opuściła jej dom, udzieliwszy wywiadu. To na niej
urywał się trop. Wszystko wyglądało tak, jakby Freddie Launds wyszła z
jej domu i rozpłynęła się w powietrzu.
<br />
A potem zmaterializowała w środku lasu jako część makabrycznego obrazu, który przypomniał Ameryce o Rozpruwaczu.
<br />
„Powrót ROZPRUWACZA Z CHESAPEAKE”, krzyczały nagłówki. „Czego
dowiedziała się FREDDIE LAUNDS?”; „J. CRAWFORD ODMAWIA KOMENTARZA, FBI
KŁAMIE?”; „ROZPRUWACZ ŻYJE WŚRÓD NAS”.
<br />
― Mamy to ― powiedział Jimmy Price. Wszedł do prosektorium z pokaźną
teczką. ― Nie zgadniesz, do czyich odcisków w bazie pasują odciski.
<br />
Jack Crawford zamknął oczy. Na samym ciele znaleziono ich tylko pięć.
Pozostałych, odnalezionych w okolicach miejsca zbrodni, jeszcze nie
sprawdzili, ale mężczyzna podejrzewał, że będą należały do przypadkowych
osób.
<br />
Ale nie te na ciele. Ustalili już, że pozostawiono je z premedytacją.
Ktoś przyłożył dłoń do gotowej figury, którą stała się Freddie Launds.
Doskonale zakonserwowana, by przetrwała w doskonałym stanie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zmumifikowana.</span>
<br />
― To odciski naszego starego przyjaciela. Willa Grahama ― wtrącił Brain Zeller. ― Wszystkie pięć.
<br />
― I co ty na to, Jack?
<br />
― A więc przeżył i jest w rękach Hannibala ― powiedział powoli agent
Crawford, ważąc słowa i walcząc z poczuciem beznadziei. Rozpruwacz z
Chesapeake odebrał mu wszystko, co cenił w życiu, zostawiając ze
szczątkami serca. ― Pod jego kontrolą. Alana. Freddie… Stopniowo Lecter
będzie pozbywał się wszystkich, którym to obiecał. Co z Bedelią Du
Maurier?
<br />
― Przyleci z Paryża w nocy.
<br />
― Z samego rana przyślijcie ją do mnie. Do tego czasu sprawdźcie, co się dzieje w środku.
<br />
― To będą żmudne wykopaliska. ― Jimmy postukał skalpelem twardą skorupę pokrywającą Freddie. ― Ale zrobimy, co w naszej mocy.
<br />
<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Jack
Crawford splótł palce na blacie stołu, wpatrując się w oblicze
przepięknej, ale tak straumatyzowanej kobiety. Bedelia była osobą
delikatną, stonowaną i cichą, ale przy tym bardzo bystrą. Nauczona
wieloletnim doświadczeniem u boku Lectera uważała na to, co mówi.
Niegdyś jego pacjentka, później terapeutka, w końcu… żona.
<br />
Nosiła jego brzemię.
<br />
― Przyjdzie również po ciebie.
<br />
― Nie mam co do tego żadnych złudzeń ― powiedziała, siedząc sztywno na krześle.
<br />
― Chcemy temu zapobiec, Bedelio.
<br />
― Mogliście ― wyszeptała.
<br />
― Wierzę, że wciąż możemy.
<br />
Uśmiechnęła się ledwie widocznie.
<br />
― Teraz? Kiedy połączył się z… Willem Grahamem?
<br />
Twarz Jacka Crawforda napięła się. Bedelia nie powinna o tym wiedzieć, ale wiedziała; bezbłędnie odczytała nieme sygnały.
<br />
― Rozerwiemy to połączenie.
<br />
― Liczysz na to, że Will Graham oprzytomnieje na twój widok.
Chciałbyś, żeby okazało się, że został zmanipulowany i przeprogramowany
przez Hannibala Lectera.
<br />
― Tak właśnie jest ― odpowiedział Jack. ― Znam Willa. Wiem, kim jest.
I wiem, kim staje się przy Lecterze. Ty znasz Hannibala. Chciałbym,
żebyś nam pomogła.
<br />
― Znam tylko to jego oblicze, które chciał mi pokazać. Gdy sądziłam,
że wiem, do czego jest zdolny, wyprowadził mnie z błędu. Nie jestem w
stanie ci pomóc. Żadne z nas mu nie dorówna.
<br />
― Nie osobno ― przyznał Jack Crawford. ― Ale kiedy połączymy siły i ich rozdzielimy, będzie osłabiony i bezradny.
<br />
― Hannibal nie pozwoli ci go sobie odebrać. Ma niezwykle silne
poczucie własnego terenu i wszystkiego, co uznaje za swoje. Jest
zachłanny i nie lubi się dzielić. Nie odda ci go. Nikomu nie odda.
<br />
― A jeżeli Will sam odejdzie?
<br />
Bedelia przechyliła głowę.
<br />
― Jak zamierzasz go do tego skłonić?
<br />
Jack Crawford długo patrzył jej w oczy.
<br />
― Molly Graham.
<br />
<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Will
był już w domu. Światła nie były zapalone; młodzieniec siedział w
zupełnej ciemności, ale Hannibal i tak wiedział, że do niego wrócił.
Czuł słodki zapach w swoim domu. Will szczęśliwie zrezygnował ze swojej
kiepskiej wody toaletowej na rzecz perfum, które sam mu kupił.
<br />
Znalazł młodzieńca skulonego w fotelu, z twarzą rozświetloną ekranem.
Will go nie zauważył. Czytał artykuł o morderstwie Freddie. Dopiero po
dłuższej chwili coś go tknęło i podniósł wzrok.
<br />
Od razu, od pierwszego spojrzenia wiedział, że Hannibal go dziś nie zamordował.
<br />
― Co też się mogło stać? ― zapytał cicho i odłożył laptop na bok.
Wstał, żeby stanąć przed swoim partnerem i spojrzeć w jego napiętą
twarz. Nie sądził, żeby Gudbrasen był na tyle inteligentny, aby domyślić
się intencji Hannibala. Wprost przeciwnie, zdążył już pokazać się im od
bardzo lekkomyślnej strony. Jeżeli wyjechał, to nie dlatego, że uciekał
przed zagrożeniem, które przewidział. Bo nie przewidział niczego. Nie…
nie uciekł. Will już wiedział. Oczy i milczenie Hannibala mu
powiedziały. ― Ktoś cię uprzedził ― wyszeptał w końcu, doznawszy
olśnienia. ― Dlatego jesteś wściekły i zakradasz się tutaj, jakbyś
chciał zrobić mi krzywdę.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-15, 17:24<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Dusiciel
z Rise znów atakuje! Kolejna ofiara seryjnego mordercy, zamordowana we
własnym mieszkaniu. Osiedle było pilnie strzeżone - relacjonuje jeden
za świadków - nikt nie może czuć się bezpieczny.
<br />
Jego pierwszą ofiarą był jeden z najstarszych polityków,
należących do partii Arbeiderpartiet, Jorne Anderssen (zm. 58 lat).
Ciało mężczyzny znaleziono w jego samochodzie, zaparkowanym na jednej z
plaż - nosiło na sobie ślady po sznurach i opaskach uciskowych,
jednoznacznie ogłoszono, że przyczyną zgonu było uduszenie.
<br />
Niecały miesiąc później, Dusiciel atakuje ponownie - tym razem jego
ofiarą pada niespełna dwudziestoletnia artystka, Annete Økken, na krótki
czas przed śmiercią osławiona z powodu ogromnego skandalu, wywoływanego
nielegalnym przewozem niedozwolonych gatunków węży. Kobieta miała
zostać poddana rozprawie karnej, niestety nie dożyła tego dnia. Zwłoki w
niemalże nienaruszonym stanie, odnalazła jej matka - morderca
"uwolnił", lub ukradł wszystkie, żyjące w jej dom stworzenia. To właśnie
A. Økken, jako pierwsza nosiła na sobie specyficzny odcisk na ustach,
tym, który nazwano później prześmiewczo "znamieniem ostatniego
pocałunku".
<br />
W ciągu następnego półrocza, świadkom udaje się odnaleźć aż
dziesięć ciał; najstarsza z ofiar ma 72 lata, najmłodsza niespełna
piętnaście. Eksperci starają się ustalić motywy zbrodni, w telewizji
zaleca się wzmaganą ostrożność.
<br />
Jaki, jednakże, jest sens tej ostrożności, skoro ostatni zabity przez Dusiciela z Rise mężczyzna, zginął we własnym domu?
<br />
Świat będzie tęsknił za Geirem Gudbrasenem - wypowiadają się jego
znajomi i rodzina - był nie tylko wybitnym naukowcem, ale i wspaniałym
mężem, ojcem i przyjacielem.
<br />
Nie mamy pojęcia, jaka mogła być przyczyna jego śmierci - Geir nie miał
wrogów, był przykładnym obywatelem, udzielał się wśród grona
najwybitniejszych uczonych..
<br />
Ktoś musi podjąć wreszcie właściwe kroki! Nikt nie może czuć się
bezpiecznie, to już nie dopuszczalne - te słowa usłyszeliśmy rano w
wiadomościach, wypowiadane przez przedstawiciela ministerstwa
bezpieczeństwa. - Policja musi wiedzieć, że społeczeństwo oczekuje od
nich większej aktywności, nie godzi się, by...</span>
<br />
<br />
Gerd odłożył wieczorne wydanie dziennika na blat niskiego
stolika i pochylił się lekko, by móc włożyć do terrarium swoja ogromną
dłoń. Stłumił niemądry odruch ucieczki i poczekał, aż wielkie cielsko
gada owinie mu się wokół przedramienia, wydając z siebie przy tym miłe
dla uszu syczenie.
<br />
Cieszył się, że napisano o nim w gazecie jeszcze tego samego dnia -
wiedział, że dzięki temu, duma Hannibala Lectera zostanie urażona
podwójnie i w końcu - chcąc nie chcąc- mężczyzna zacznie go szukać.
<br />
Gerd doskonale pamiętał dzień, kiedy udało mu się rozpoznać w eleganckim
mężczyźnie samego Rozpruwacza z Chesapeake - od samego początku
wiedział, że skądś kojarzył ten egzotyczny profil i cienkie wargi. Tam,
skąd pochodził, było bardzo głośno na jego temat. Jego i drugiego,
niepozornego mężczyzny, towarzyszącego mu u boku, niczym cień. Will
Graham, człowiek o niesamowitej empatii, poszukiwany tak samo, jak jak
pan Lecter, choć równocześnie uznany za zmarłego.
<br />
Uciekli do Norwegii pod fałszywym nazwiskiem, pozwalając sobie stać się prawdziwymi Morderczymi Małżonkami.
<br />
Od chwili, gdy tylko usłyszał ten chrapliwy głos, kiedy Hannibal stanął
przy podwyższeniu i zaczął głosić jedną ze swych wzbudzających
kontrowersję teorii, Gerd wiedział, że będzie pragnął się do niego
zbliżyć, poczuć, jak to jest przebywać w towarzystwie takiej
osobistości, niezaprzeczalnego mistrza intryg i mordu.
<br />
Przyjeżdżał na każdy zjazd, pozwalając sobie na zajmowanie miejsca coraz
bliżej pierwszego rzędu, w którym niezmiennie królował pan Lecter.
Tydzień po tygodniu, krzesełko za krzesełkiem, udało mu się usiąść
(pomimo swojego ogromnego wzrostu) tuż za nimi i podsłuchać parę
zabawnych uwag (był pod wrażeniem tego, że przebywając w miejscu
publicznym, nawet szeptem zwracali się do siebie wyłącznie za pomocą
fałszywych imion) i kiedy już, już, miał się odezwać pod pretekstem
jednej z teorii, przeszkodziła im Astrid Millsen, a raczej jej przeklęty
szef, Gudbrasen. Na pierwszy rzut oka było widać, że przeklęty staruch
się czegoś domyślał.
<br />
To właśnie wtedy Gerd postanowił, że pomoże przyjacielowi po fachu i
poczeka na dalszy rozwój wydarzeń. Hannibal Lecter znany był bowiem nie
tylko ze swojego geniuszu, ale i nieskończonego narcyzmu - wiedział, że
kwestia jego naruszonej dumy, musiała go za bardzo boleć, by niczego z
tym nie zrobił.
<br />
Zamierzał więc czekać, grzecznie i cierpliwie. Czekać, aż Rozpruwacz
zauważy go, odnajdzie i podziękuje mu za ofiarowany prezent.
<br />
A potem poprosi go o przysługę. W końcu był mu chyba coś winien, prawda?
<br />
<br />
Wrócił do domu o wiele później, niż zamierzał i - cóż, nie
potrafił tego ukryć, nie teraz, gdy krew wciąż wrzała mu w żyłach,
niczym ogień - był wściekły. Był tak zły, że nie potrafił wrócić do domu
prosto po tym, gdy udało mu się dowiedzieć, że ktoś postanowił go ubiec
i zamordować Gudbrasena przed nim samym, pozbawiając go całej radości i
przyjemności, płynącej z tego czynu.
<br />
Ale to wcale nie było wszystko - mordując starca zaledwie parę godzin
przed Hannibalem, ktoś próbował mu zademonstrować swoja wyższość,
pokazać, że był od niego zdolniejszy i sprytniejszy, a doktor Lecter nie
tylko nie akceptował takiej możliwości, ale wychodził z założenia, że
jeżeli ktokolwiek taką możliwość próbował przedstawić, po prostu prosił
się o karę.
<br />
Owszem, miał ochotę kogoś ukarać - miał ochotę odnaleźć tego bezczelnego
prowokatora i pokazać mu, jak bardzo się mylił, wierząc, że mógłby się
uważać za kogokolwiek lepszego od niego samego.
<br />
To jednak nie to było najgorszą ze wszystkich rzeczy, których udało mu się doświadczyć tego dnia.
<br />
Wracając do domu, czuł, że złość rozsadzała go do tego stopnia, że
byłoby grubo nieodpowiednim wracać do siebie w takim stanie. Hannibal
zbyt dobrze wiedział, że Will potrafił odczytywać go bez mrugnięcia
okiem, a nie miał ochoty być odczytywanym w momencie, gdy emocje wręcz
rozsadzały go od środka. Postanowił więc zrobić najgorszą, najmniej
odpowiedzialną rzecz, jaka tylko przyszła mu do głowy i...
<br />
Zamordował przypadkową osobę. Zamordował młodą dziewczynę, która wracała
późnym wieczorem z zajęć, bądź lekcji, do domu (być może uciekł jej
autobus, a może była zwolenniczką zdrowych spacerów), zatrzymując się
przy niej na środku drogi, gdzie mógł ich zobaczyć <span style="font-style: italic;"> każdy</span>.
przejeżdżający tamtędy człowiek. Wyciągnął swoje pióro i dźgnął w
młodzieńczą pierś tyle razy, że w którymś momencie stracił rachubę.
Dźgał i dźgał, a strumienie gorącej krwi brudziły mu twarz, dłonie i
włosy.
<br />
Mógł zakopać ciało pod grubą warstwą zamarzniętej ziemi, oczywistym
jednak było, że będzie musiał powrócić tam jeszcze przed ociepleniem
pogody - tak nieostrożnie popełniona zbrodnia, roiła się zapewne od
śladów jego obecności...
<br />
Dlatego też nie zakopał ciała, nawet nie próbował.
<br />
W poczuciu beznadziejności zdecydował, że weźmie je ze sobą. Zawinął
zwłoki trzema warstwami przezroczystej folii i ułożył ostrożnie pomiędzy
zapasowym kołem i torbą z podręcznym bagażem, z którym nie rozstawał
się niezależnie od sytuacji (nigdy nie było wiadomo, kiedy przyjdzie im
opuścić nowe miejsce i kolejne, i następne też).
<br />
Wynikiem tego nieostrożnego zachowania, nie była wcale tak pożądana ulga
i wyciszenie - powrócił do domu jeszcze wścieklejszy, zażenowany
własnym zachowaniem i nade wszystko <span style="font-style: italic;">niepewny</span>
reakcji swojego przyjaciela, bo (och, dobrze o tym wiedział) Will nie
mógł być przygotowany na usłyszenie o... Błędzie. Popełnionym przez
niego, przez Hannibala. Człowieka perfekcyjnego, nie dającego ponieść
się emocjom.
<br />
Wchodząc do domu, nie zapalał światła - nie do końca wiedział, dlaczego
to robił. Pragnął, by coś się wydarzyło, potrzebował tego, by Will
zrobił coś, coś nieostrożnego, coś, co przypomni mu o tym, że
młodzieniec nie był idealny i często go ponosiło, że bywał nierozważny,
nieroztropny i...
<br />
<span style="font-style: italic;">Dlatego jesteś wściekły i zakradasz się tutaj, jakbyś chciał zrobić mi krzywdę.</span>
<br />
I niezwykle domyślny.
<br />
Poczuł, jak serce uderza mu stopniowo szybciej i szybciej, napędzane
kolejną dawką złości, adrenaliny. Nie ruszył się jednak ze swojego
miejsca, nie powiedział też ani słowa, przez nieznośnie długą chwilę
wpatrując się jedynie w gładką twarz.
<br />
Patrzył tak, walcząc z pokusą, by nie przysunąć się jednym, niezwykle
prędkim ruchem, nie zacisnąć swych dłoni na pulsującej, ciepłej grdyce i
nie trzymać ich tam tak. Długo. Aż wreszcie. Nie usłyszy. Cholernego
zawodzenia, rzężenia, błagania o litość, czegokolwiek, byleby tylko nie
było w tym głosie pobłażania, oskarżeń, byleby nigdy więcej nie słyszeć w
nim tak...
<br />
Musiał natychmiast odejść. Odsunąć się, iść pod prysznic. Przestać tak
patrzeć, przestać milczeć. Will musiał się domyślać, był już na tropie,
znowu, bo nie dało się mieć przed nim tajemnic.
<br />
Hannibal odsunął się, ściągnął z ramion przemoczony od śniegu płaszcz i odwiesił go troskliwie na elegancki wieszak.
<br />
- Pójdę przygotować się do kolacji - oznajmił pogodnie i zamknął za
sobą drzwi, kierując krok do łazienki. Cisza, którą po sobie zostawił,
była głucha i nieprzenikniona, wibrowała od jego gniewu.
<br />
A on wciąż czuł się niespełniony i głodny i choć wydawałoby się, że
zduszenie tego głodu, było banalnie wręcz proste, realia przedstawiały
się zgoła odwrotnie.
<br />
Głód, który trawił serce doktora Lectera, był inny niż wszystkie. I aby
go nasycić, potrzebował dowiedzieć się, kim był morderca Gudbrasena. A
potem znaleźć sposób, by się go pozbyć.
<br />
<br />
<a class="postlink" href="https://managementartists.s3.amazonaws.com/gm_5017ea68-2d7c-4a6c-b8b6-348a0a0b0910.jpg" rel="nofollow" target="_blank">https://managementartists.s3.amazonaws.com/gm_5017ea68-2d7c-4a6c-b8b6-348a0a0b0910.jpg</a> - no serio dużą łapę ma ten Gerd</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-15, 20:22<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>odprowadził
go spojrzeniem aż do drzwi łazienki, które zamknęły się z cichym
szczęknięciem. Odetchnął cicho. Już bardzo dawno nie widział Hannibala w
takim stanie. W takim, że wiedział dobrze – gdyby Hannibal wrócił i
jakimś cudem zastał tu gości, zabiłby ich bez mrugnięcia okiem, kąpiąc
się w potoku krwi.
<br />
Zabiłby każdego, kto stanąłby mu na drodze.
<br />
Bez żadnych masek.
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy</span>…
<br />
Will wsłuchał się w dobiegający z łazienki szum wody, wiedział, że jest
lodowata. Przez chwilę siedział bezczynnie, opleciony ramionami. Zanim
jednak Hannibal wyszedł z łazienki, jego partner podniósł się i po
cichu, prawie bezszelestnie opuścił pomieszczenie.
<br />
Bose stopy Willa zanurzały się w śniegu; luźne szare spodnie były mokre
aż po łydki. Młodzieniec zgrzytał zębami, ale szedł przed siebie, prosto
do jednego z samochodów.
<br />
Do samochodu Hannibala, czarnego, pełnego klasy i <span style="font-style: italic;">luksusowego</span> Bentleya.
<br />
Will zastanawiał się kiedyś, jak wielkie są majątki Hannibala, ale przestał, gdy w Litwie ujrzał jego pałac.
<br />
Wypuścił z płuc drżące powietrze, które w postaci kłębu pary wzleciało
ku niebu. Było dziś bardzo zimno. Zanim dotarł do garażu, był już cały
rozedrgany i zziębnięty, ale w takich chwilach działał jak w amoku.
Narzucił na siebie tylko wiszący na wieszaku płaszcz Hannibala i wyszedł
na ziąb.
<br />
Pchnął drzwi garażu i sapnął cicho, gdy czerwone od zimna stopy zetknęły się z cieplejszą posadzką.
<br />
Blada dłoń o szczupłych, długich palcach przesunęła się po zimnej
czarnej blasze. Will przyłożył czoło do zaparowanej szyby i przeciągnął
po niej ręką, ale w środku niczego nie zauważył.
<br />
Kaszlnął cicho i szarpnął klamkę. Samochód był zamknięty, jednak Will
wsunął drżącą dłoń do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął klucze.
<br />
Ze zgrzytem wsunął je do zamka. Otworzył drzwi auta. Zdjął płaszcz i
starannie ułożył go na sąsiednim fotelu, aby go nie pognieść. Wsiadł na
miejsce kierowcy. Odchylił głowę, zamknął drzwi. Zapiął pas i rozpostarł
się na chłodnej, skórzanej tapicerce. Wsunął kluczyki do stacyjki.
<br />
Nacisnął hamulec, a rozpędzonym samochodem szarpnęło. Odpiął pas.
Wyszarpnął kluczyki. Gwałtownym ruchem otworzył drzwi, był wściekły.
<br />
― Ktoś mnie uprzedził ― wyszeptał. ― Odebrał mi to, co miało być moje. Rozpala mnie złość.
<br />
Szybkim krokiem szedł ciemną ulicą skąpaną w blasku świateł auta. Idąca
przed samochodem osoba odwróciła się niespokojnie przez ramię na dźwięk
jego kroków.
<br />
― Nie wiem, kim jesteś. Nie interesuje mnie, kim jesteś.
<br />
Zacisnął zęby i wyszarpnął zza pazuchy eleganckie pióro. Ofiara tego nie
widziała, ale instynktownie wyczuła niebezpieczeństwo i zaczęła biec.
<br />
Doskoczył do niej, zanim zdążyła krzyknąć, i z dzikim warkotem wbił pióro w jej ciało.
<br />
― Trafiam na oślep. Nie zastanawiam się nad tym, gdzie wbić moje
ostrze. Chcę tylko krwi. Chcę wykąpać się w jej strumieniu. Żądam
śmierci, nic więcej mnie nie interesuje. Zadaję dziesiątki ran. Kaleczę
ofiarę nawet, gdy już nie żyje. Padam na kolana i po prostu dźgam ją
dalej, aż przestaje przypominać człowieka i staje się bezładnym workiem
poszarpanego mięsa. Powoli… wstaję.
<br />
Will rozejrzał się po pustej ulicy, zgrzytnął zębami, a potem chwycił
ofiarę za kołnierz i przeciągnął ją po jezdni, zostawiając plamę krwi.
<br />
― Muszę… cię… schować, muszę… ― Wbił wzrok w ogrodzenie parku. ―
…stąd zabrać. Zostawiłem ślady. Ktoś mógł mnie widzieć. Musi… zniknąć.
Gdzie… mogę… cię…
<br />
Uderzył palcami o blachę bagażnika. Ciężko dysząc, oparł się o nią
dokładnie w tym samym miejscu, gdzie znajdował się odcisk większej,
krwawej dłoni.
<br />
Przez chwilę trwał tak ze spuszczoną głową, ciężko dysząc. Potem wyciągnął klucz. Wbił go w zamek. Otworzył bagażnik.
<br />
W bagażniku znajdowała się torba, zapasowa opona i zawinięty w folię obiekt.
<br />
Will zamrugał i rozejrzał się nieprzytomnie po garażu.
<br />
― Boże ― wydusił.
<br />
Cofnął się do wnętrza samochodu. Zajrzał do schowka i na jego dnie
znalazł stylowy karambit. Zaciskając palce na rękojeści, wrócił do
bagażnika i wbił go w folię, a następnie przerżnął się przez nią do…
zmasakrowanego ciała.
<br />
Nie potrafił rozpoznać nawet płci tego człowieka.
<br />
A prawdę mówiąc, nie potrafił dostrzec w nim człowieka.
<br />
To były prawie same flaki, poszarpane skrawki skóry, <span style="font-style: italic;">JAK</span>?
Jak trzeba rżnąć ciało piórem, w jakim amoku, aby doprowadzić je do
takiego stanu – zastanawialiby się śledczy, nie dając wiary słowom
Willa, opartego teraz bezradnie o otwartą klapę bagażnika.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-15, 21:11<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal
wszedł do łazienki i odkręcił zimną wodę - najpierw tę w umywalce.
Pozwolił, by strumień zmył ślady porannych, zaschniętych kropli i
przeszedł do kabiny prysznicowej.
<br />
Tam także przekręcił kurek, obserwując spokojnie, jak gruby strumień uderza dokładnie tam, gdzie znajdowałoby się jego ciało.
<br />
Nie zamierzał brać kąpieli, jeszcze nie teraz.
<br />
Odczekał pięć minut, przykładając ucho do powierzchni drzwi - słyszał
skrzypnięcie fotela, a potem odgłos swojego własnego płaszcza i wędrówkę
bosych stóp. Wiedział, w którym momencie jego drogi przyjaciel opuścił
dom, liczył w myślach kroki, które stawiał w śniegu, by dojść do garażu.
<br />
Mógł zachować się inaczej, zupełnie inaczej - dobrze wiedział, że
schowanie zwłok do własnego bagażnika, było jedną z najcięższych
zbrodni, jakie mógł popełnić wobec siebie.
<br />
Narażał ich na niebezpieczeństwo, na podejrzenia. Na kolejną, przedwczesną ucieczkę. I to z własnej winy.
<br />
Zakręcił wodę i ruszył z powrotem przez korytarz - pusty wieszak
utwierdził go w przekonaniu, że jego założenia, były jak najbardziej
słuszne.
<br />
Will postanowił <span style="font-style: italic;">odkryć</span> prawdę, zanim Hannibal w ogóle postanowi, czy chciałby mu ją zdradzić.
<br />
Wsunął stopy w eleganckie obuwie i ruszył przez śnieg, bo małych śladach, pozostawionych przez wąskie stopy.
<br />
Zza uchylonych drzwi, padał snop światła - niezbyt szeroki, ale na tyle
widoczny, by oświetlić na chwilę jego twarz - w tej chwili pokrytą w
niemalże całości krwią. Czerwone rozbryzgi znajdowały się na prostym
nosie, czole i cienkich wargach.
<br />
Wyciągnął przed siebie dłoń i pchnął gładką powierzchnię, wkraczając spokojnie do środka.
<br />
Po głowie chodziły mu wspomnienia dawnych dni, gdy zakradał się w ten
sposób tylko i wyłącznie wtedy, kiedy pragnął kogoś zabić. Jego ciało
napięło się odruchowo, gotowe do zaatakowania, ale uspokoił je w paru
oddechach, równie cichych i bezszelestnych, co jego kroki.
<br />
Wreszcie zatrzymał się w środku, wędrując spojrzeniem ciemnych oczu do
drobnej sylwetki, skulonej przy bagażniku. W przezroczystej folii,
zionęła wielka, krwawa dziura - mdły zapach roztaczał się swymi wstęgami
po całym pomieszczeniu, stanowiąc najsroższy dowód jego nieuwagi.
<br />
Przez chwilę stał tak, wpatrując się w Willa Grahama z miną, która nie
wyrażała absolutnie niczego. Był ciekaw jego reakcji, był ciekaw tego,
czy po takim... Incydencie, nastawienie jego przyjaciela ulegnie
zmianie, czy nagle ze szczerego zrozumienia, zrodzi się coś na wzór
podziwu, obrzydzenia. Wiedział, że nie zniósłby zapachu odrazy, że to
byłoby zbyt wiele, nawet dla niego. Ludzie, którzy go nie rozumieli,
mogli się nim brzydzić. W swej głupocie i o graniczeniu, wysnuwali
proste wnioski i posługiwali się jałowymi teoriami i - przede wszystkim -
byli mało ważni, bezwartościowi.
<br />
Ale Will... On rozumiał. Musiał rozumieć.
<br />
― Nie lubię, gdy krzyżuje mi się plany ― westchnął cicho,
przekrzywiając głowę, by przyjrzeć się dokładniej minie młodzieńca.
Przysunął się odrobinę bliżej i przyklęknął tuż przed nim, spoglądając
na jedną z zaczerwienionych od mrozu stóp. ― Nie powinieneś wychodzić na
taki mróz bez butów, Will. Obawiam się, że będę musiał przygotować ci
kąpiel.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-15, 21:45<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal pojawił się nagle i<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>jak gdyby znikąd. Will instynktownie obawiał się go, kiedy tak robił; kiedy zakradał się, jakby miał zamiar zapolować.
<br />
Nie lubił tego. Każda sekunda mogła być wtedy jego ostatnią. Nigdy nie mógł czuć się przy nim do końca bezpiecznie.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Nie lubię, gdy krzyżuje mi się plany.</span>
<br />
Skulony na podłodze podniósł głowę i popatrzył na niego, a serce
wściekle szarpnęło mu się w piersi. Wziął płytki wdech i pokiwał krótko
głową, niezdolny do wyduszenia z siebie słowa.
<br />
Mógł się domyślić, że nie pójdzie pod prysznic. Powinien był.
<br />
Wcześniej, w ciemności, nie zauważył jego stanu. Nie widział obecnej
niemal wszędzie krwi ofiary. Napiął każdy mięsień swego ciała. Nie mógł
nic poradzić na to, że w oczach miał niepewność.
<br />
Opuścił wzrok na mokre od śniegu, wypastowane buty. Zaraz potem Hannibal przykucnął przy nim i zajrzał mu w oczy.
<br />
― Nie powinieneś wychodzić na taki mróz bez butów, Will. Obawiam się, że będę musiał przygotować ci kąpiel.
<br />
Hannibal patrzył na niego, badał go. Szukał na jego obliczu wyrazu
prymitywnego obrzydzenia, ludzkiej reakcji na odrażającą zbrodnię, ale
znalazł tylko niepewność.
<br />
― To nic. Zaraz wykąpię się sam ― powiedział cicho, gładząc się po
odsłoniętej szyi od strony Hannibala – jakby obawiał się ataku. ― Tak,
zaraz pójdę. A ty powinieneś… może gdzieś… zakopać to. Może tam, gdzie…
sadzisz warzywa.
<br />
Uśmiechnął się sztywno; twarz miał skostniałą i znieruchomiałą, więc przyszło mu to z trudem.
<br />
Hannibal nic nie odpowiedział. Przez chwilę milczał, a potem wyprostował
się powoli z bardzo poważnym obliczem, które obudziło w Willu
wspomnienia tamtej nocy, kiedy zarżnął Abigail.
<br />
Zaczął już wstawać, gdy mężczyzna złapał go, przyciągnął do siebie w ten
przepełniony złością, a jednak czuły sposób, i zmusił do wtulenia się w
swe ciało.
<br />
Drżąc, chyba z zimna, Will wsunął ręce pod jego ramiona, położył dłonie na jego łopatkach i oparł głowę na twardej piersi.
<br />
― Wszystkim się zajmę ― usłyszał w uchu ochrypły głos i odsunął
głowę, żeby popatrzeć na to przerażające oblicze, ale nie zdążył. Wydał z
siebie zduszony okrzyk, gdy Hannibal gwałtownie wsunął ręce pod jego
ciało i podniósł go, jakby młodzieniec ważył tyle, co dziecko.
<br />
Will zarzucił mu ramiona na szyję i wczepił się w niego kurczowo;
mężczyzna czuł, jak młodym ciałem wstrząsają dreszcze. Przeniósł go nad
lodowatym śniegiem, wniósł do ciemnego domu i zaniósł prosto do
łazienki; dopiero tam postawił go na podgrzewanej podłodze.
<br />
Will objął się ramionami. Przemknęło mu przez myśl, że przyniósł go
tutaj, żeby nie nabrudzić. Spięty, oparł się o umywalkę. Przypomniał
sobie wtedy, że nadal ściska w ręku karambit.
<br />
Spojrzał na niego, ale nie, nie otworzył go. Odłożył nóż na ceramiczną krawędź i patrzył, jak Hannibal odkręca kurki wanny.
<br />
Zrozumiał, że nie dostanie od niego prywatności.
<br />
Gdy tak na niego patrzył, przypomniał sobie tamtą noc, kiedy wspólnie
zabili Smoka. Najpiękniejszą noc w jego życiu, kiedy odkrył poczucie
wszechmocy płynące z odbierania życia i wiążącą się z nim rozkosz.
<br />
Skąpany w szkarłacie, ranny Hannibal obudził w nim wtedy największą
czułość. Z ulgą wtulił się w jego zakrwawione, zmaltretowane ciało,
wdychając zapach zbrodni.
<br />
Zbrodni miłości.
<br />
Nawet się nie zorientował, kiedy wyciągnął dłoń i musnął palcami jego
łopatkę. Hannibal wyprostował się, przerywając sprawdzanie temperatury, i
odwrócił, a wtedy Will pokonał dzielące ich kroki, ujął go za policzki i
delikatnym gestem odgarnął przyklejone do twarzy czerwoną posoką włosy.
Zamrugał trochę nieprzytomnie i przeniósł spojrzenie z ciemnych oczu na
cienkie wargi. Przysunął się jeszcze trochę, aż w końcu przycisnął do
nich swoje zmarznięte usta. Od razu poczuł w nich smak krwi. I od razu
zatoczył się na umywalkę, kiedy Hannibal odpowiedział na pocałunek
znacznie gwałtowniej.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-15, 22:25<br />
<hr />
<span class="postbody"> Młode
ciało było wręcz lodowate i chyba własnie to obudziło w nim tak
gwałtowną potrzebę do zduszenia tego zimna, odebrania go przez gorąco
własnych dłoni, klatki piersiowej i ust.
<br />
Ust, które spijały właśnie każdy oddech i słaby jęk ― Hannibal nie miał
pojęcia, że był ich tak głodny, do momentu, gdy nie odkrył, że nie
potrafił wziąć oddechu, dopóki jego płuc nie wypełniało powietrze
wydychane przez Willa Grahama, tak jakby nie potrafił tego robić w żaden
inny sposób.
<br />
Jedno z muskularnych ramion owinęło się chciwie wokół szczupłych pleców,
podczas gdy lewą dłonią sięgnął pod kraciastą koszulę i przesunął nią
wolno po drżących mięśniach brzucha, po płaskiej i gładkiej piersi, po
twardniejącym sutku.
<br />
Z amoku wybudził go dopiero szum wody ― to on przypomniał mu, że przybyli do łazienki w pewnym konkretnym celu.
<br />
Odetchnął głęboko i odsunął się niechętnie, układając zakrwawioną dłoń
na jednym z zarumienionych policzków. Pogładził go czule i wreszcie ― w
ostatniej chwili ― obrócił się, by zakręcić wodę.
<br />
Sięgnął do guzików koszuli bez chwili wahania. W krótkim czasie pozbył
się niemalże wszystkich ubrań, układając je w kącie pomieszczenia. Miał
świadomość, że gdy tylko zmyje z ciała każdą kroplę krwi, będzie musiał
założył swój kombinezon i pozbyć się wszelkich dowodów jego małego...
<br />
Błędu ― nie mógł zaprzeczyć, to był okropny błąd. Dał ponieść się
emocjom w okropnie prymitywny i bezmyślny sposób. A teraz musiał to
wszystko naprawić. Dla siebie, dla Willa. Dla nich.
<br />
Całkiem nagi, powrócił spojrzeniem do swego towarzysza, by poinformować
go uprzejmie, że woda (choć było jej nieco za dużo, musiał to przyznać)
nadawała się swoją temperaturą idealnie do rozgrzania, a na dodatek
można było ją potraktować jako zdrowotną, ponieważ pododawał do niej
aromatyzowanej soli morskiej i paru innych specyfików.
<br />
A jednak, Will stał dalej pod umywalką, dziwnie zdębiały i zamyślony
i... Patrzył. Patrzył na szeroką klatkę piersiową, na ramiona i
umięśniony, choć wcale nie płaski brzuch. Patrzył na owłosione uda i na
masywnego penisa, na wpół twardego przez gwałtowny pocałunek na
umywalce.
<br />
Uśmiechnął się lekko, rozczulony przez rozchylone wargi, rozszerzone
źrenice i urywany oddech - czasami ciężko było mu dopuścić do siebie
wiedzę, że Will był w ogóle dorosły, pełnoletni.
<br />
Tak łatwo było go czymś rozproszyć, oczarować, zawstydzić.
<br />
Pod wieloma względami, jego drogi towarzysz był wciąż niedoświadczonym chłopcem.
<br />
― Pomogę ci ― zaoferował uprzejmie i stanął przed nim, nieskrępowany,
sięgając dłońmi po poły rozchełstanej koszuli. Odpinał troskliwie każdy
jeden guzik i choć kusiło go, by podziwiać kolejne odsłonięte fragmenty
skóry, wpatrywał się uparcie w błękitne tęczówki.
<br />
Potem przyszła pora na spodnie ― Hannibal wsunął dłoń za rozporek
przetartych jeansów i rozprawił się z nim zwinnie, w akompaniamencie
charakterystycznego dźwięku suwaka. Nie musiał pociągać za materiał, by
spodnie opadły na dół ― Will był tak szczupły, że materiał opadł po
prostu w dół, zatrzymując się dopiero u jego kostek.
<br />
Wreszcie nadszedł moment na ostatni element garderoby ― to właśnie on miał sprawić, że Hannibal po raz pierwszy <span style="font-style: italic;">zobaczy</span>
ciało swego przyjaciela, w pełnym świetle, całkiem nagiego. Pozna je
każdym ze swoich zmysłów, pozostawiając granice daleko za sobą.
<br />
Marzył o tym, by któregoś dnia ujrzeć te jędrne pośladki, by móc
nacieszyć oko okrągłymi jądrami, długimi nogami. By móc objąć
spojrzeniem te wąskie biodra.
<br />
Powoli zsunął się na kolana i pociągnął za boki bielizny, obsuwając ją
wolno wzdłuż gładkich ud. Podbrzusze... Także było gładkie ― nie
zdobiły go już jedwabiście gładkie włoski. Hannibal zdał sobie sprawę,
że tym razem Will <span style="font-style: italic;"> przygotował się</span>, na pokazanie mu ciała w takim stanie, w jakim mu to odpowiadało. Pokazywał się takim, jakim chciał być oglądany.
<br />
Delikatnym. Gładkim. Apetycznym.
<br />
Popatrzył na niego z dołu, wykrzywiając wargi w uśmiechu pełnym
aprobaty. Celowo, tuż przed wstaniem, wydmuchał w kierunku przyrodzenia
gorące powietrze.
<br />
Nie mógł zaprzeczyć, miał ochotę wziąć je w usta ― od razu, bez
uprzedzenia ― przesunąć językiem po całej długości trzonu, posmakować
czubka, pomagając ostrymi zębami w obsunięciu napletka.
<br />
Powstrzymał się jednak, wyciągając dłoń, by pomóc młodzieńcowi wejść do
wanny ― para, unosząca się z wody, pokryła już powierzchnię okien i
luster ― mieszała się z powietrzem, odbierając zdolność normalnego
oddychania, mącąc myśli.
<br />
Otworzył jedną z dolnych szafek i wyciągnął z niej butelkę wina i
kieliszki (nikogo nie powinno już chyba dziwić, że trzymał wino w każdym
pomieszczeniu swego domu). Podał jedną z porcji wprost do szczupłej
dłoni i wreszcie sam także usiadł po przeciwnej stronie, odchylając
głowę z cichym pomrukiem zadowolenia.
<br />
Krew dziewczyny oddzielała się od jego skóry, tworząc w wodzie ledwie
dostrzegalne, karmazynowe wstęgi. Jej zapach mieszał się z aromatem
lawendy i białego bzu, którego pełno było teraz w wodzie.
<br />
― Będziemy musieli wybrać się jutro na miasto ― powiedział wolno, upijając łyk wina. ― Wierzę, że nie masz innych planów?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-16, 00:25<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>oparł
się wygodnie o krawędź rozległej wanny i przesunął palcami po bladej
twarzy, na której zdążyły już wykwitnąć rumieńce zażenowania
przeplatającego się nieodzownie z ekscytacją, które to uczucia tak
często ogarniały go, gdy przychodziło mu obnażyć się przy Hannibalu.
<br />
Dziś zobaczył go po raz pierwszy w pełnej krasie i przez chwilę nie
potrafił oderwać od jego ciała spojrzenia rozszerzonych oczu. Nie
umiałby wyjaśnić, dlaczego. Seksualność nigdy go nie interesowała.
Znalazł sobie żonę, która rozumiała jego… zdystansowanie od tych
aspektów człowieczeństwa. Mógł dzielić z nią życie, nie dzieląc łoża.
Molly nigdy nie chciała od niego niczego więcej i taka relacja, tak
sądził, mu odpowiadała. Nie tęsknił za niczyim dotykiem, nie łaknął
widoku niczyjego ciała, ani kobiecego, ani męskiego, i tylko Hannibal…
<br />
Tylko Hannibal potrafił rozniecić w nim ogień, nad którym Will nie potrafił zapanować.
<br />
Ale to nie miało wiele wspólnego z jego cielesnością, mimo że Hannibal
był nadzwyczaj przystojnym mężczyzną o perfekcyjnym guście. Will widywał
przecież nagie ciała, choćby w czasopismach czy w telewizji. Widywał
atletów i kulturystów, których sylwetki były nienagannie ukształtowane, i
które nie budziły w nim niczego więcej niż podziwu, jaki człowiek może
odczuwać względem… galopującego konia albo jastrzębia o rozłożystych
skrzydłach.
<br />
Podziwiał piękno w sposób obdarty z seksualności. Zawsze tak było. Do
czasu, aż w jego życie wdarł się on ze swoim oszczędnym uśmiechem,
dużymi dłońmi, nieskazitelnym garniturem, owłosioną piersią, silnymi
ramionami, wąskimi biodrami, umięśnionymi udami i…
<br />
Nagle Will zaczął się interesować.
<br />
Zacisnął palce na kieliszku. Trzymał nogi po prawej stronie ciała
Hannibala, dotykając stopami jego ciała. Unurzał wargi w płynie
rozkosznym smaku. Patrzył, jak krew rozmywa się, barwiąc wodę na
delikatny odcień różu.
<br />
― Jakbym kiedykolwiek miał własne plany ― powiedział cicho i zgodnie z
prawdą; przez te wszystkie lata przejął od Hannibala już niemal
wszystko. Żył w zupełnie obcym sobie środowisku, bez zwierząt, bez
zatęchłego zapachu, wiecznie pozasłanianych okien. Żył w jego świecie. I
sam dla siebie wybrał taki los. ― Będziesz chciał znaleźć tę osobę.
Chcę cię poprosić, żebyś tego nie robił. Ostatnio przekroczyliśmy
granice bezpieczeństwa, ludzie nas rozpoznają, pętla się wokół nas
zaciska. Nie chcę ciągle uciekać, Hannibal. Przecież przybyliśmy tutaj,
żeby już nie musieć tego robić. Żeby żyć w spokoju, razem.
<br />
Hannibal upił łyk wina, patrząc na Willa z pobłażliwością i wyższością, tak, jakby ten powiedział coś wyjątkowo zabawnego.
<br />
― Osoba, o której mówisz, wie, kim jestem ― odpowiedział, a
młodzieniec poczuł się nieswojo pod spojrzeniem, którym mężczyzna wodził
nieśpiesznie po jego ciele. Hannibal wodził wzrokiem za każdą kroplą,
która spływała wolno po szczupłej szyi, tej samej, którą jeszcze zeszłej
nocy tak łapczywie całował i kąsał. William przysłonił przegubem pierś,
poruszając się niespokojnie. ― Stanowi dla nas o wiele większe
zagrożenie niż Jack i jego nieudolni agenci ― kontynuował Lecter, a jego
ton zmienił się na bardziej miękki, pojednawczy. ― Wyeliminuję
zagrożenie, a potem wrócimy do normalnego początku rzeczy…
<br />
Will patrzył na niego i miał nieodparte wrażenie, że spomiędzy
rozchylonych warg mężczyzny wydobędą się kolejne słowa, ale nie,
Hannibal po niewielkiej chwili zawieszenia znów napił się wina, nie
odrywając wzroku od młodzieńca, który wiedział już, że nie będzie w
stanie wpłynąć na jego decyzję.
<br />
― Nie potrafisz żyć w cieniu, Hannibal ― skwitował krótko. ― Nigdy nie potrafiłeś.
<br />
Mężczyzna uśmiechnął się kącikiem warg, ale nic nie odpowiedział.
<br />
Przez chwilę po prostu siedzieli w ciszy, w gorącej wodzie, a pot rosił
ich twarze, spływał po nich i mieszał się z pachnącymi płynami. Policzki
Willa były już zdrowo zaróżowione i nie widać było, aby był przed
chwilą na mrozie.
<br />
Will nie wytrzymał pierwszy. Westchnął ciężko, odwrócił się ostrożnie i odchylił, żeby oprzeć głowę o jego tors.
<br />
Zamknął oczy, po czym wlał sobie do ust wszystko, co zostało mu w
kieliszku, aż czerwona stróżka pociekła mu kącikiem warg. Na taką
niedoskonałość Hannibal nigdy by sobie nie pozwolił, ale Will mógł.
<br />
Najpierw usłyszał, że Hannibal odstawia kieliszek, a potem cichy chlupot
i ciężar kieliszka uświadomił mu, że uzupełniono w nim wino. Odetchnął,
gdy w końcu dłonie mężczyzny znalazły się w jego włosach i zaczęły z
wyczuciem go masować. Pomyśleć, że te same dłonie tego samego wieczoru
dokonały wstrząsającego i bezdusznego morderstwa. I dziesiątek innych.
<br />
Delektował się tą chwilą spokoju w jego ramionach. Spiął się lekko
dopiero, gdy Hannibal poprawił pozycję i otarł męskością o jego plecy.
Wciąż była półsztywna, a najbardziej fascynujące było to, że Will też
nie był obojętny na jego bliskość.
<br />
Nie miał żadnych, najmniejszych problemów ze wzwodem. Zaniepokoiłby się,
gdyby nie miał pewności że Hannibal, zareagował tak samo.
<br />
Czuły masaż głowy nie ustawał, co po chwili pozwoliło mu się rozluźnić.
Dłonie Hannibala przesunęły się na jego barki i Will odchylił głowę
mocniej głowę, a potem wyciągnął dłoń i, choć świat wirował mu lekko
przed oczami z powodu wina i gorąca, mokrymi palcami ostrożnie otarł
zastygłą krew znad warg mężczyzny.
<br />
― Chcesz, żebyśmy znów zrobili to… razem? ― zapytał, być może nawet
nieświadom dwuznaczności tych słów. Czasem naprawdę trudno było
stwierdzić, jak daleko jest posunięty w swoim aseksualnym postrzeganiu
świata, i czy nawet ze sztywnym penisem, z podnieconym mężczyzną za
swoimi plecami, może wciąż chcieć… planować zbrodnię.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-16, 00:57<br />
<hr />
<span class="postbody">
Pavillon Rouge du Château Margaux miało do siebie to, że choć każda z
butelek nosiła tę samą nazwę, jego smak nigdy nie był ten sam. Wyważony
aromat igrał pomiędzy owocami, a dębem europejskim, z którego wykonywano
beczki. Spośród tysięcy pierwszych beczek, wybierano zaledwie kilka,
które nadawały się do finalnego spożycia. Było to niezwykle dobre wino,
którą cechowało ulotne pojęcie finezji, coś niezwykle rzadkiego i
trudnego do wykonania, gdy przychodziło do produkcji alkoholu.
<br />
Oprócz tego, Pavillon Rouge słynął z tego, że choć pomimo niskiej
procentowości, w odpowiednich warunkach uderzał niemalże od razu do
głowy ― nie było mowy, by zadziałało to w przypadku Hannibala, ale kiedy
rumieńce na bladej twarzy jego towarzysza pogłębiły się jeszcze,
nabierając dojrzałej, niemalże czerwonej barwy, doktor Lecter uśmiechnął
się z wdzięcznością ― do Boga, zrządzenia losu, czy zwykłego poczucia
szczęścia? To nie miało znaczenia.
<br />
Liczyło się tylko to, że Will Graham zaczynał być pijany, a to oznaczało, że czekało ich więcej... Interesujących rozmów.
<br />
Choćby i takich, jak ta, którą młodzieniec sprowokował nieświadomie w najbardziej dwuznaczny sposób.
<br />
― Oczywiście ― Hannibal nie udawał nawet, że zastanawiał się nad
odpowiedzią. Balansował na krawędzi, uznając, że on także mógł dać swemu
towarzyszowi pole do wyobraźni.
<br />
Odstawił swój kieliszek i przysunął usta do wilgotnego ucha, owiewając je swoim oddechem.
<br />
― Teraz, gdy zaczęliśmy już robić to razem... ― pozwolił by jego dłonie
przesunęły się po szczupłych bokach w górę, niemalże pod same pachy.
Wtedy zjechał na płaską klatkę piersiową, uciskając je mięśnie w
powolnych, relaksacyjnych kręgach. ― Powinniśmy kontynuować. Każdy
kolejny raz pozwoli nam odkryć więcej i więcej ― mruczał, z ustami tuż
przy pulsującej żywo arterii. Ułożył się odrobinę inaczej, tak by jego
męskość oparła się o smukłe plecy. Nie ocierał się, jeszcze nie, choć
nie wykluczał też takiej możliwości. Bliskość Willa Grahama zawsze
wywoływała w nim nieznane i trudne do pokonania pragnienia.
<br />
― Pozwoliłem ci spojrzeć na wszystko z innej perspektywy... A ty dałeś
mi dar poznania siebie. Zobaczyłem cię takiego, jakim zostałeś
stworzony. Poznałem twoje pragnienia ― teraz nawet i on miał już problem
z zachowaniem normalnego tonu; wyraźniejszy akcent i lekka chrypa
powróciły, zniekształcając niektóre głoski.
<br />
Jedno z umięśnionych ramion owinęło się wokół torsu młodzieńca w gadzim,
zawłaszczającym ruchu. Przycisnął sobie jego ciało do gorącej piersi i
nie pytając o pozwolenie, począł obcałowywać odsłoniętą szyję i
obojczyk.
<br />
― Za każdym razem, kiedy mi na to pozwalasz... Kiedy odważasz się to ze
mną robić, pokazując mi swoje wnętrze... ― Kontynuował w przerwie
między pocałunkami. ― Czuję, że stajemy się na powrót jednością. Czuję,
że stajemy się pełni, silniejsi niż kiedykolwiek. Czuję też ― urwał,
wciągając z sykiem powietrze, gdy w pełni już sztywna erekcja
zapulsowała wściekle przy drugim ciele. ― Że nigdy nie byłem
szczęśliwszy, niż teraz, mogąc z tobą to wszystko dzielić.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-16, 01:48<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>zakrztusił
się powietrzem, osuwając się w jego ramionach i odchylając głowę, by
usta Hannibala mogły swobodnie błądzić po jego skórze. Na oślep sięgnął
dłonią do tyłu i przycisnął głowę mężczyzny do swojej szyi, jednocześnie
mierzwiąc jego wilgotne włosy, by zburzyć tę eteryczną doskonałość.
<br />
Zaplątani we własne ciała wyglądali zapewne jak para kochanków z obrazu.
To Will był jak jeden z młodzieńców Nicolasa-René Jollaina, jak wieczny
Dorian Gray ze swoimi poskręcanymi puklami i delikatną skórą; jedynie
blizny, jakimi poznaczone było jego ciało odróżniały go od
nieskazitelnych tworów artystów, ale przecież w oczach Hannibala nie
odejmowały mu urody. Każda z tych blizn miała znaczenie, każda
opowiadała historię ich burzliwej relacji, przypominała o zdradach i
wybaczaniu.
<br />
― Ach ― sapnął półprzytomnie młodzieniec i prawie wypuścił przy tym
kieliszek z drżącej dłoni. Znów napił się nieporadnie, a kiedy słodki
napój ponownie ściekł po jego skórze, tym razem łapczywy język doktora
Lectera zebrał każdą jego kroplę. Pod wodą Will zaparł się dłonią o udo
mężczyzny, a gdy Hannibal ukąsił go, znacząc jak swoją własność, i on
wbił paznokcie w jego skórę, pozostawiając tam kilka długich,
równoległych linii.
<br />
― Och… Hannibal… Ja czasem…
<br />
Trzask. Nieostrożnie strącił z krawędzi wanny wartą tysiące butelkę ze
szlachetnym trunkiem. Otworzył półprzytomnie oczy, a potem nagle się
wyprostował i łapczywie napił. Wlał do ust znacznie więcej wina, niż
mogły pomieścić, po czym rzucił swoim kieliszkiem przez całą długość
łazienki.
<br />
Mocno chwycił ramiona Hannibala i przylgnął żarliwie do jego ust. Wino
rozlało się po ich twarzach, kąpiąc ich w słodkim aromacie. Will objął
mężczyznę udami, przygniatając mu uda pośladkami. Ich męskości znów się
zderzyły.
<br />
Will nie chciał już eleganckich, wyrafinowanych pocałunków. Wprowadził w życie Hannibala chaos i teraz też był chaosem.
<br />
Ściskał boleśnie jego skórę, znacząc ją paznokciami, i lizał go z
zapalczywością, brutalnością, dzikością, w których nie było już cienia
elegancji. Było tylko pożądanie, brudne, czyste, zwierzęce. Hannibal
zawsze odcinał się od tego, co łączyło go ze zwierzętami, ale Will nawet
nie próbował tego robić.
<br />
Nie wiedział, czy podziałało na niego tak wino, czy gorąc i duchota, czy te ochrypłe słowa, czy ten <span style="font-style: italic;">akcent</span>,
czy widmo niebezpieczeństwa, a może wszystko na raz; nie miał pojęcia,
nie wiedział, skąd to się wzięło i co skłoniło go do takiej
gwałtowności; co sprawiło, że znalazł się na granicy szaleństwa, ale
teraz… był wyjątkowo świadom swych uczuć, które przecież tak trudno było
mu zwykle opisać.
<br />
Chciał <span style="font-style: italic;">lizać</span> go, wulgarnie i
seksualnie. Chciał wydobyć z niego i z siebie całą dzikość, jak wtedy,
gdy nie myśląc o niczym, poddając się najbardziej pierwotnym instynktom,
a nie rozumowi, rozszarpywali człowieka na kawałki.
<br />
Dłonią niespodziewanie sięgnął między ich ciała. Złapał się za wyprężone
przyrodzenie. Instynkt. Instynkt kazał mu to zrobić. Instynkt mówił, że
tego potrzebuje. Z trudem i bezmyślnie zaczął sobie dogadzać, tak jak
wstydliwie czynił to czasami w samotności. Ale teraz nie czuł wstydu.
Chciał tylko poczuć ulgę. Bardzo jej potrzebował, inaczej, był pewien,
udusi się.
<br />
Doprowadził wargi Hannibala do strasznego stanu. Pogryzł je ostrymi
zębami. Spił z nich metaliczną w smaku krew, a część jej popłynęła mu
bladymi, zmieszanymi z wodą stróżkami po podbródku i szyi.
<br />
Czy to już? Czy już minęli tę granicę, której przekroczenia tak się obawiał?
<br />
Zadyszany, omiótł półprzytomnym spojrzeniem twarz Hannibala, odgarnął
machinalnym, ospałym gestem włosy ze swojej twarzy, a przez jego twarz
przebiegł cień tego sztywnego, spiętego uśmiechu, gdy bezczelnie, na
jego oczach masował się szybkimi, chaotycznymi ruchami.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-16, 02:48<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Trzask</span> ― to butelka z jego Pavillon Rouge uderzyła głucho o kafelki, tłukąc się na niezliczone kawałki.
<br />
Will wyprostował się gwałtownie ― coś w jego twarzy drgnęło, zmieniło
się nieodwracalnie ― przez chwilę Hannibal obawiał się, że ten mały
głupiec ubzdurał sobie, że butelka wina mogłaby coś dla niego znaczyć;
nie, była tak mało znacząca przy tym młodym i chętnym ciele, że równie
dobrze sam doktor Lecter potłukłby ich tysiące. Wszystko to tylko po to
by...
<br />
Zrozumiał, jak bardzo się mylił, w momencie gdy o ścianę rozbił się
(opróżniony jednym, łapczywym haustem) kieliszek. Kolejny trzask,
kolejne małe i ostre odłamki rozsypujące się po podłodze.
<br />
Wbrew pozorom, Hannibal uwielbiał takie dźwięki, tak samo, jak uwielbiał
widzieć takim swego ukochanego chłopca. Absolutnie szalonego,
nieokiełznanego, skupionego jedynie na niezdrowych pragnieniach,
trawiących jego młode ciało ― nie miał jednak czasu, by się nad tym
zastanawiać, ponieważ przylgnęło do niego nagle, a usta pełne alkoholu
zaatakowały jego własne wargi,wdzierając się bezczelnie do środka.
<br />
Pozwolił mu wlać w siebie część alkoholu, pozwolił też, by jego resztki
wypłynęły spomiędzy zwierzęcych pocałunków i nagle... Nagle zaczął
odczuwać, że...
<br />
Z każą chwilą mury jego opanowania i samokontroli burzyły się,
rozmywały, niczym wstęgi krwi i wina, które zdobiły teraz szczodrze jego
brodę, szyję i klatkę piersiową, mieszając się z potem, mieszając się z
absurdem, wiszącym ciężko w powietrzu, przebijającym się przez kłęby
pary.
<br />
Wargi piekły go niemiłosiernie, smak własnej krwi odurzał i potęgował
głód. Głód czegoś znacznie smaczniejszego, niż jego krew. Czegoś
słodszego, pełniejszego.
<br />
Posyłającego dreszcze przyjemności wprost do lędźwi, nawet gdy jedynie o tym pomyślał.
<br />
Wykorzystał moment, gdy Will odsunął się od niego kawałek, spoglądając
mu w twarz ― zaatakował szybko i niespodziewanie, jak zwykle. Chwycił za
szczupłe nadgarstki i przycisnął je do ściany, chwytając oba w dużą,
zwinną dłoń. Nie pozwalając im choćby na chwilę rozdzielić się
spojrzeniami, sięgnął po swój własny kieliszek i stłukł go częściowo o
ścianę, przytykając ostrą krawędź do drgającej grdyki młodzieńca.
<br />
Uklęknął tuż przed nim, ustawiając się celowo w taki sposób, by ich
ciała przylegały ściśle do siebie, by nie oddzielał ich choćby i
centymetr niepotrzebnego powietrza ― wilgoć osadzała się chciwie na ich
twarzach, na klatkach piersiowych ―jej krople łaskotały go, gdy spływały
długą wędrówką od karku, przez plecy i pośladki, aż docierały do ud,
gdzie łączyły się z powrotem z wodą.
<br />
Uklęknął, zapierając się stopami o ścianę wanny i wydając z siebie
gardłowe warknięcie, docisnął szkło, robiąc w ten sposób niezbyt
szerokie nacięcie. Było ono jednak na tyle głębokie, by po wyjęciu szkła
wypuściło z siebie szkarłatną strugę krwi ― pochylił się wtedy i z
ochrypłym westchnieniem przyssał do rany, ciągnąc z niej życiodajny
nektar, jakby od tego naprawdę zależało jego życie.
<br />
Jęknął głośno, pokonany, wypuszczając z dłoni częściowo potłuczony
kieliszek ― nie wiedział, gdzie upadł, to nie miało znaczenia ― skupił
się jedynie na tym, by wolna dłoń powędrowała tam, gdzie wcześniej
znajdowała się ta druga, mniejsza, należąca do pokrzykującego teraz pod
jego zębami rozpustnika.
<br />
Owinął palce wokół jego gorącej erekcji i bez żadnych wstępów zaczął
przeciągać nimi po napiętej skórze w górę i w dół, pozwalając przy tym,
by jego własny wzwód zagłębiał się śmiało, uderzając czubkiem w napięte
jądra, bądź prześlizgiwał się po jego własnej dłoni i tym, co tak
kurczowo w niej trzymał.
<br />
Było tak gorąco, że zaczynał już odczuwać pierwsze skutki niedotlenienia
― kręciło mu się w głowie, pod powiekami tańczyły mroczne obrazy
przeszłości ― zasysał się na delikatnej skórze szyi, wysysając z niej
kolejne krople, pozwalając się im bezbrzeżnie pochłonąć.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Zagłębia nóż, rozdzielając parujące na mrozie mięso. Pozwala, by dziewczyna patrzyła mu przy tym prosto w oczy.
<br />
Za chwilę wyciągnie z niej płuca, musi tylko rozszerzyć szczeble żeber,
wyłamać je, by dostać się do ciepłej, nieco klejącej tkanki... </span>
<br />
Zajęczał głośniej, dociskając się penisem do drżącego uda. Chciał poczuć
Willa całym sobą, chciał go zdobyć, posiąść, tak jak planował to zrobić
wiele razy wcześniej, ale wiedział, że nie mógł sobie na to jeszcze
pozwolić, że musiał poczekać, aż Will zrobi to sam. Inaczej straciłby
jego zaufanie, zgasiłby zapał. Nie mógł na to pozwolić. Przechylił
głowę, odrywając się na moment od ssanej rany.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Chwyta za szczęki i ciągnie je w
przeciwnym do siebie kierunku. Rozszerza je tak długo, aż nie słyszy
wreszcie charakterystycznego kliknięcia. Doktor Sutcliffe darłby się
zapewne, gdyby mógł, ale nie może, to chyba dość oczywiste.
<br />
Hannibal uśmiecha się i sięga po skalpel. To właśnie teraz przychodzi najlepsza część jego zabawy.
<br />
Oczywiście, docenia towarzystwo swego kolegi po fachu, to nie tak, że z
jakiegoś powodu stało mu się ono przykre ― Sutcliffe wie jednak
stanowczo zbyt wiele, jak na zwykłego kolegę. Wkrótce jego twarz spływa
gęstą, czerwoną posoką.
<br />
To dobrze. Pragnie krwi, pragnie nią ociekać.</span>
<br />
Ściągnął drugą dłoń z wątłych nadgarstków, pozwolił, by jędrne pośladki
oparły się o jego drżące uda. Popatrzył na Willa, popatrzył na jego
zarumienioną twarz, popatrzył prosto w rozszerzone źrenice. W jednej
chwili długie ramię wystrzeliło do przodu, a palce, które jeszcze przed
chwilą zaciskały się na przegubach, ścisnęły mocno szyję. Kciuk wpasował
się idealnie w krwawiące wciąż rozcięcie ― nacisnął je śmiało, jęcząc
głucho, gdy młodzieniec wydał z siebie zbolały okrzyk zaskoczenia.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Wgryza się w szyję Czerwonego Smoka
tak mocno, że kawałek mięsa zostaje mu w zębach. Wypluwa go pod nogi,
ale nie szczędzi sobie przyjemności oblizania warg. I patrzy, patrzy na
Willa, czując, jak pomimo bólu i zmęczenia, ogarnia go podniecenie tak
wielkie, że ledwie może patrzeć na oczy. Zabiją go, zabiją go razem, we
dwójkę. Tak, jak od zawsze o tym marzył. </span>
<br />
Otworzył oczy; po skroni spływała mu wolno kropla potu, twarz zdobił
wyraz pierwotnego gniewu i pożądania ― nie panował nad tym, co robił, to
po prostu... się działo.
<br />
Przypominając sobie o dłoni, znajdującej się wciąż na zaczerwienionej
erekcji kochanka, poruszył nią nieco osowiale ― zaraz jednak
zreflektował się, zwiększając tempo, że jedynym, co dało się słyszeć,
było oszałamiające bicie jego serca, urywane jęki (nie wiedział już, do
kogo należały) i apetyczny, mlaszczący odgłos zsuwanego napletka.
<br />
Ale nagle przestało mu to wystarczać ― wcale nie chciał dotykać go
palcami, chciał go poczuć w swoich ustach, chciał posmakować dowodu
pożądania, chciał sprawdzić go każdym zmysłem.
<br />
Kolejny ruch ramienia i szarpnięcie młodym ciałem ― teraz Will siedział
na jednej z krawędzi (Hannibal przyznawał, że był pod wrażeniem jego
refleksu; chłopiec złapał się jej w ostatniej chwili), oszołomiony,
czerwony z wysiłku.
<br />
Zbliżył się do niego na kolanach i przesunął ustami po smukłym udzie, a
potem po gładkim, świeżo ogolonym podbrzuszu. Zapach sterczącej męskości
był oszałamiający ― uległ mu natychmiast, zanurzając jej czubek w
chętnych, zakrwawionych wargach.
<br />
Poruszył się, przechylił głowę i spojrzał w górę, spotykając się z
błękitnymi tęczówkami. Patrzył tak przez chwilę, pozwalając, by Will
nacieszył się tym widokiem, świadomy tego, jak bardzo musiał na niego
działać... a potem uśmiechnął się lekko i zaczął ssać.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-16, 14:09<br />
<hr />
<span class="postbody"> Przez ułamek sekundy myślał…<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Nie,
nie myślał. Czuł, że to koniec. Potłuczony kieliszek błysnął w dłoni
Hannibala, Will obrzucił półprzytomnym spojrzeniem jego napiętą twarz i
zacisnął powieki, i szarpnął się; wszystko to bez udziału świadomości.
Ciało reagowało same, chciało uciec przed bólem i niebezpieczeństwem,
chciało…
<br />
― Ahhkh… Hhh…
<br />
Na początku nawet nie poczuł bólu, tylko szarpnięcie, które dopiero po
chwili odezwało się rwaniem. Gdy usta Hannibala przywarły do tego
miejsca, gdy język wwiercił się boleśnie w głębokie rozcięcie.
<br />
Szarpał się i wił. Próbował uciec. Był przerażony. Hannibal pił z niego.
Chyba pił. Will nie wiedział, ponieważ cała łazienka, cały świat
wirował przed jego oczami, niknąc w kłębach gęstej pary i mieszając
zmysły.
<br />
W pewnej chwili poczuł tylko, że dojdzie. Rozwarł szeroko drżące uda i
wyprężył się. Wszystko się ze sobą zlewało. Nie wiedział, gdzie kończy
się on, a zaczyna Hannibal Lecter. Gdzie kończy się pierwotne
przerażenie, a zaczyna palące podniecenie.
<br />
Gdzie jest granica między seksem a krwawą przemocą, makabrą.
<br />
Wydał z siebie wysoki, rozedrgany jęk, był już na skraju, był już bliski
rozlania się, utopienia ich w swoim spełnieniu, ale wtedy grzmotnął
potylicą o ścianę, aż pociemniało mu pod oczami.
<br />
― Khhh… ― Złapał duszącą go dłoń – naprawdę nie miał pojęcia, kiedy
Hannibal wypuścił jego nadgarstki, kiedy w ogóle stały się wolne i gdzie
były jego dłonie jeszcze przed chwilą, zanim instynktownie sięgnęły do
dusicielskiej pętli. Nie był w stanie uwolnić się z żelaznego uścisku.
Nie był w stanie wygrać. Nie był w stanie, umrze tu. Bolało, nie
wiedział, czy Hannibal rżnie go szkłem, czy gryzie, czy jedynie wciska
paznokieć w ranę. W uszach zaczęło mu piszczeć. Oczy błysnęły białkami.
Stracił zmysły, ale zanim je stracił, poczuł cichy, ciepły spokój. W
epicentrum, mówią; w epicentrum jest najspokojniej. Will stał w nim.
Stał w centrum kataklizmu, pośrodku trąby powietrznej, osuwał się w
bezpieczną, miłą, gościnną ciemność.
<br />
Nie bał się, gdy ciemność zmieniła się w biel. Umysł powoli odcinał kolejne funkcje. Niepotrzebne teraz, gdy nie było tlenu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zgasł</span>.
<br />
Co to za dźwięk? Jak głębokie wibracje zepsutej, zaciętej maszyny.
Dyszenie rannego, konającego zwierzęcia. Czarny, monstrualny jeleń leżał
w kałuży krwi, konał. Jego oddech stawał się coraz wolniejszy, z
płytkich, głośnych wdechów przechodził w głębokie, rytmiczne…
<br />
Biel przed oczami rozmyła się delikatnie, zobaczył w niej błysk oczu,
nos, wargi, wysokie policzki, skupioną twarz, nie wstrzykuj… nie,
Hannibal… Światło miga, każdy błysk czyni spustoszenie w otępiałym
umyśle, w uszach szum… wody… cichego potoku, gdy…
<br />
To nie jeleń, orientuje się Will. To nie jeleń oddycha tak ciężko, tylko
on sam, leżąc przed Hannibalem, z pośladkami opartymi o jego krok, z
ciałem oddalonym od milimetry od jego ciała. Patrzą sobie w oczy, Will
rozgląda się nieprzytomnie, nie wie, co się stało, gdy nagle dłoń
porusza się na nim równomiernie, gdy nagle… instynktownie musi chwycić
się czegokolwiek, by nie runąć w przepaść pełną szkła. Młodzieniec
półprzytomnie, odruchowo złapał się krawędzi umywalki za swoimi plecami i
podparł, siedząc na krawędzi wanny. Twarz Hannibala… w dole… Patrzył na
nią, nie był pewien, co się dzieje, czy to sen, czy jawa; czuł się,
jakby spał bardzo długo, a teraz…
<br />
Hannibal pochylił się, odgiął jego męskość, zanurzył jej czubek w
zakrwawionych ustach. Will dotknął drżącą dłonią swojego brzucha, był
cały w czerwonych strugach; potem zaś, niewiele myśląc, wplótł ją w jego
włosy, rozchylając wargi w niemym „o”.
<br />
Hannibal patrzył mu w oczy, odsunął się lekko, przechylił się,
uśmiechnął w sposób, który zdrowemu człowiekowi nakazałby ucieczkę, ale
to dlatego, że oni nie znali Hannibala Lectera, nie rozumieli go. Tylko
Will wiedział, jak wiele jest w tym czułości, zachwytu i podziwu.
<br />
― Hh… aach…
<br />
Kropelki wody z jego włosów wystrzeliły w powietrze, gdy gwałtownie
odrzucił głowę, krzycząc nieopanowanie, bo w tej samej sekundzie…
właśnie w tej sekundzie, w której Hannibal zaczął go ssać, jego biodra
szarpnęły się, w środku nastąpiła implozja.
<br />
Nie trzeba było go dusić, by stracił tchnienie. Rozlał się obficie w
ustach mężczyzny, przewracając na umywalkę, której obecność za wanną
uratowała go przed upadkiem na szklane kolce. Wygięty w łuk, szarpał się
konwulsyjnie i bez kontroli, zapierając nogami o krawędź wanny, o
rozpalone ciało, o parne powietrze.
<br />
Odchylił głowę, układając ją niewygodnie w brodziku, którego porcelanowa
biel pokryła się szkarłatem płynącym z rozciętej szyi. Drżącą ręką Will
sięgnął do rany i przytrzymał ją, krwi płynęło tak dużo. Co się…
<br />
Na skraju świadomości poczuł, jak ciepłe i silne ręce ciągną go
ostrożnie z powrotem w ciepłą toń, w której zanurzył się, w której by
utonął, gdyby dłonie nie przytrzymały jego twarzy, nim zniknęła pod
wodą.
<br />
Will spojrzał półprzytomnie w oczy Lectera. Jedną dłonią wciąż tamował
krwawienie. Drugą wplótł w jego włosy i przyciągnął go bliżej. Rozchylił
pod wodą nogi, pozwolił mężczyźnie ułożyć się między nimi, sztywną
męskością musnąć jego nagość.
<br />
Umarł dziś trzy razy. Umarł od trucizny w winie. Umarł od poderżniętego
gardła. I umarł od duszącego uścisku. A jednak nadal patrzył na Lectera,
nadal mógł odgarniać mokre pasma z jego twarzy, dotykać twardych
policzków, cienkich, pokąsanych warg.
<br />
Hannibal wiedział, że gdyby teraz chciał zadrzeć uda Willa i wsunąć się
między jego pośladki, nie spotkałby się z najmniejszym oporem, ale
pragnął czegoś innego.
<br />
Senny, osłabiony Will zamknął oczy i rozchylił wargi, gdy mężczyzna
przyłożył do nich swoje. Dzielili uspokajające się oddechy; dzielili się
powietrzem.
<br />
Znów byli jednością. Znów nie było nic, co wyznaczałoby granicę między ich jestestwami.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-16, 15:52<br />
<hr />
<span class="postbody"> Wiedział,
że rana, którą wyciął w skórze swojego towarzysza, była odrobinę za
głęboka, by się nią nie przejmować, ale działało to również w drugą
stronę ― zbyt płytka, by można było traktować ją poważnie, nadawała się
po prostu do zszycia. Szycie należało do rzeczy banalnie prostych,
takich, które Hannibal potrafiłby robić z niemalże zamkniętymi oczyma,
lub podczas snu.
<br />
Miał około pięciu minut do chwili, gdy Will Graham powinien utracić
przytomność ze względu na utratę krwi, niedotlenienie i... Przeżycie
ogromnych emocji, wszystko jednocześnie ― przytrzymał ostrożnie jego
ciało, ocierając się sztywną męskością o gładkie pośladki. Woda już
dawno przestała wydzielać aromat lawendy ― śmierdziała krwią; krwią
zabitej dziewczyny, krwią Hannibala i krwią jego ukochanego przyjaciela,
nią zwłaszcza ― doktor chłonął chciwie ten mdły aromat, odnajdując go
lepszym, niż jakikolwiek inny afrodyzjak. Krew pachniała, jak życie.
Krew pachniała, jak potęga. Pachniała jak Will Graham i nic nie mogło
się z nią równać, absolutnie nic.
<br />
Przyłożył dłoń do jednego z pobladłych gwałtownie policzków ― zaledwie
chwilę temu, były one gorące jak sam ogień, teraz zaś pozostały lodowato
zimne.
<br />
Erekcja ciążyła mu swym niespełnieniem, ale szybko zrozumiał i przyswoił
wiadomość, że nie miał już czasu się nią zająć. To nie byłoby, z
resztą, w jego stylu ― pozwolić sobie na uniesienia w chwili, gdy jego
drogi przyjaciel znajdowałby się już na granicy nieprzytomności... Nie.
<br />
Hannibal mógł poczekać, był w tym naprawdę dobry. A dzięki drobnej
istocie, przelewającej się w jego ramionach, gdy nieśpiesznie stąpał
między odłamkami szkła, jeszcze lepszy. Jeszcze cierpliwszy.
<br />
Pchnął drzwi do sypialni (swojej, oczywiście) i ułożył młodzieńca na pościeli, wilgotnego, umazanego cieknącą śmiało krwią.
<br />
Uśmiechnął się, rozczulony (nikt nie mógł wyglądać w tym stanie równie
pięknie, równie delikatnie i niewinnie) tym widokiem i wrócił się na
moment na korytarz, sięgając po skórzaną torbę, w której trzymał swoje
narzędzia.
<br />
― Pozwól sobie odpłynąć, Will ― wychrypiał, ścierając z twarzy krople
potu. Błękitne tęczówki, przykryte teraz rozedrganym płaszczem mgły,
wpatrywały się w niego ostatkami wysiłku; Will walczył ze sobą, choć
Hannibal nie miał pojęcia, dlaczego.
<br />
Pochylił się, obmywając ranę płynem odkażającym; młodzieniec syknął cicho, jego źrenice rozszerzyły się momentalnie.
<br />
― Gdybym zamierzał cię zabić, zrobiłbym to w taki sposób, byś mógł być
przy tym w pełni przytomny ― poinformował go łagodnie, układając swoją
dużą dłoń na unoszącej się prędko piersi.
<br />
Przycisnął końcówkę igły do rozwartej rany i zmrużył powieki, skupiając
się na zamknięciu rozcięcia. Teraz, gdy troskliwie je szył, zaczynał z
wolna rozumieć, jak bardzo dał się ponieść swoim instynktom. Kiedy
pozwalał się sobie zapomnieć, momentalnie ożywała w nim żądna krwi
bestia - niezrównoważona, dzika, złakniona krwi, bólu, czyjejś krzywdy i
złamania.
<br />
Wierzył, że Will wybaczy mu ten mały wybryk. Wydawał się być, z
resztą... Bardzo pochłonięty tym, co robili. Reagował żywo na każdą
najmniejszą pieszczotę, każdy mocniejszy cios.
<br />
Lubił ból, ponieważ wiedział, jak wielka płynęła z niego przyjemność.
Był mądrym człowiekiem. Świadomym w swojej nieświadomości.
<br />
― Cóż za ironia ― wymruczał bardziej do siebie, niż do walczącego z
ciemnością młodzieńca. ― Twoje całe życie opiera się na uwalnianiu
pragnień i nienawiści do nich. Potrafisz w zaskakujący sposób nabrać
zrozumienia, tylko po to, by zaraz o nim zapomnieć. Balansujesz na
krawędzi absurdu, kłócąc się ze swoim własnym umysłem. Czyż nie pięknym
jest to, że to twój umysł, właśnie on, sprawia, że w końcu się
poddajesz? Podsuwa ci fałszywe obrazy, nakazuje zadziałać twojej
empatii, przyjąć w siebie cząstkę mnie, stać się <span style="font-style: italic;"> mną</span>
na tę krótką chwilę, gdy zaczynasz odczuwać przyjemność. Potrafisz być
spełniony tylko wtedy, tylko w tych krótkich momentach ― pociągnął za
nić, wiążąc zgrabnie supeł. Szew wyglądał równo i bardzo estetycznie,
Hannibal o to zadbał.
<br />
― Tylko w takich chwilach jestem w stanie poznać swoje wnętrze. Dzięki
tobie... Widzę prawdziwego siebie. ― Dodał już znacznie ciszej,
narzucając na nagie ciało jeden z ciepłych koców. Podniósł się wolno,
otwierając dużą szafę, by wyciągnąć z niej przezroczysty kombinezon. ―
Wrócę gdy tylko uporam się z naszym małym kłopotem.
<br />
Rzucił Willowi ostatnie spojrzenie i westchnął ukradkowo, łapiąc za klamkę drzwi.
<br />
Postarał się, by zamykając je, nie wydać zbędnego hałasu.
<br />
<br />
Stanęło na piecu jednej z opuszczonych fabryk ― jej rozległe
magazyny znajdowały się w oddaleniu niemalże dwóch godzin od ich
przytulnego domu, ale warto było się poświęcić, by pozbyć się ze swego
bagażnika uciążliwego kłopotu.
<br />
Poszarpane zwłoki, pozostawiły w jego bagażniku mały bałagan ― Hannibal
miał świadomość, że ominąłby przykry element czyszczenia go specjalnymi
chemikaliami, gdyby nie jego krnąbrny przyjaciel, ale nie potrafił mieć
mu tego za złe.
<br />
Właściwie w pełni rozumiał postępowanie Willa ― obiecali sobie przecież
szczerość, a Hannibal złamał tę obietnicę, wcielając w życiu swój
podstęp, zupełnie niepotrzebny.
<br />
Tak, czasami ulegał niemądrym wątpliwościom, poddawał się im,
zastanawiając się nad szczerością i oddaniem swego towarzysza. I
sprawdzał go wtedy na najróżniejsze sposoby ― nieważne, jakie. Mógł
postawić go przed trudnymi wyborami, pokazywać mu najokropniejsze
zbrodnie, stosować na nim wszelkie środki manipulacji, torturować jego
biedne ciało i umysł ― Will Graham podnosił się po każdym ciosie, blady i
spocony, a potem wyginał swoje usta w słabym uśmiechu, powracając do
narożnika.
<br />
Kiedyś, dawniej, Hannibal chciał się go pozbyć i robił wszystko, by to
osiągnąć. Posyłał go na śmierć z ręki obcych mu ludzi, prowokował
niebezpieczne sytuacje, próbował zabić go nawet własnoręcznie. I
wszystko to na darmo.
<br />
To właśnie wtedy zrozumiał, że Will Graham, był człowiekiem niezwykłym.
Wybitnym, unikatowym i niepowtarzalnym. Człowiekiem, którego Hannibal
zapragnął mieć.
<br />
Którego w końcu zdobył.
<br />
Odsunął się od czyszczonego przed chwilą bagażnika i zerknął na niebo
―jego szarawa barwa mówiła mu, że wielkimi krokami zbliżał się poranek ―
nie sądził, by jego drogi towarzysz obudził się przed dziewiątą, ale
dla pewności wolał pojawić się w domu, zanim miałoby to nastąpić.
<br />
Wiedział, że Will nie znosił być sam, nienawidził, gdy zostawali
rozdzieleni ― odkąd zamieszkali razem, drobny młodzieniec towarzyszył mu
niemalże wszędzie, trwając przy nim wiernie, niczym cień. Czasem nie
mówił niczego, wpatrywał się tylko ukradkiem, rozmyślając zapewne, jakim
cudem do tego wszystkiego doszło.
<br />
Innym razem wymagał interakcji i okazywał to wtedy całym sobą, całym tym
chaosem, którego brzemię musiał dźwigać każdego dnia. Hannibal
przystawał wtedy chętnie na rozmowę, wspólne jedzenie kolacji, lub
kieliszek wina; Will Graham mógł nie być wielkim naukowcem, filozofem,
czy autorem wyjątkowo ciągającego kryminału ― był jednak kimś, z kim
rozmowa mogła trwać i trwać, dopóki tego chciał. Potem, gdy uznawał, że
wystarczało mu interakcji międzyludzkich, zamykał się w sobie i na
powrót wracał do swego świata, pełnego wizji i koszmarów.
<br />
Przycisnął guzik radia, spoglądając we wsteczne lusterko ― nie uszło
jego uwadze, że od dłuższego czasu, czarne bmw, jechało tuż za nim i
choć pomimo niezbyt imponującej prędkości, którą sam się poruszał, nie
wyprzedzało go.
<br />
Jego jasnowłosy kierowca posyłał mu co jakiś czas spojrzenia ― bladą twarz znamionował wyraz ekscytacji.
<br />
Nie zajęło mu dużo czasu, by domyślić się, z kim miał do czynienia ―
dlatego też zjechał nonszalancko na pobocze, gasząc silnik.
<br />
Nie wysiadał z samochodu, nie opuszczał okien ― otworzył drzwi od strony
pasażera i poczekał, aż wysoki mężczyzna zrozumie, że otrzymał właśnie
niepisane zaproszenie do rozmowy.
<br />
Kiedy ogromna dłoń nieznajomego szarpnęła za klamkę, Hannibal musiał
przyznać nawet przed sobą, że nie chciałby zmierzyć się z nim w walce
wręcz; nie chodziło o sam wzrost, to ciało... Było masywne.
Niebezpiecznie przerośnięte.
<br />
― Dzień dobry ― przywitał się uprzejmie, sięgając po gorący wciąż
termos. Wykrzywił usta w zachęcającym uśmieszku, pozwalając, by przybysz
usadził się w skórzanym fotelu.
<br />
Nie odpowiedział, skinął tylko głową, nie odrywając szarych oczu od jego twarzy.
<br />
Uśmiech Hannibala poszerzył się nieco, gdy dojrzał na bladej szyi niezbyt udany tatuaż wisielczej pętli.
<br />
― Kawy?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-16, 20:58<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will otworzył sennie oczy<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>i machinalnie sięgnął dłonią do szyi, na której wyczuł eleganckie, subtelne szycie.
<br />
Kolejna blizna, którą ofiarował mu… małżonek.
<br />
Wczorajsze wydarzenia pamiętał jak przez mgłę, ale obudził się żywy i nagi w łóżku Hannibala.
<br />
Bez Hannibala.
<br />
Przesunął dłonią po pustej połowie łóżka. Była zimna, i jego dłoń, i pościel. Hannibal tu nie spał.
<br />
Will przekręcił się z trudem na bok, był jakiś słaby i obolały, możliwe,
że stracił wczoraj bardzo dużo krwi. Bladą ręką zdjął z szafki budzik i
przyjrzał się wskazówkom, które wskazywały dziewiątą dwanaście.
<br />
Podniósł się z trudem i wstał. Chwiejnie podążył do drzwi sypialni.
Otworzył je i wyszedł na korytarz całkiem nagi, a idąc, podpierał się o
ściany.
<br />
― Hannibal? ― rzucił w przestrzeń, ale odpowiedziała mu cisza.
<br />
I Will już wiedział, że nie ma go w domu. Nie musiał nawet sprawdzać pokojów.
<br />
Nie było go, ponieważ gdyby był, w powietrzu unosiłby się zapach
śniadania, na stole czekałaby gorąca kawa, a Will nie obudziłby się,
patrząc w pustkę.
<br />
Narzucił jedynie swój płaszcz i wyszedł boso do garażu, niemal dokładnie po wczorajszych śladach w śniegu.
<br />
Znalazł tam tylko jeden samochód.
<br />
― Coś ty zrobił… ― wydusił zdrętwiałymi wargami.
<br />
Powietrze było wilgotne<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>i
zatęchłe. Ciszę zaburzał dźwięk zderzających się z kamieniami kropel i
ciężkie kroki, które odbijały się echem po zabudowaniach podziemi
starego kościoła.
<br />
Kiedy Hannibal otworzył oczy, szybko zorientował się, że nie będzie w
stanie się ruszyć. Jego ciało krępowały grube, szorstkie sznury.
Oplatały zarówno nadgarstki i ramiona, kostki i uda, jak i szyję,
utrudniając przełykanie śliny. Został przywiązany do pochyłej drewnianej
powierzchni, czegoś, co wyglądało jak średniowieczna machina do
rozciągania kończyn, i rzeczywiście, liny były połączone z kołami,
których użycie musiało je naprężać.
<br />
Nagle ciężkie kroki za plecami Lectera ustały.
<br />
― Il Mostro ― usłyszał gardłowy ni to charkot, ni to syk. ― Doktor
Fell. Rozpruwacz. Z Chesapeake. Nikander Floris. A może Hannibal…
kanibal. Nie do schwytania, mówili. Nie do wyśledzenia. Legenda.
<br />
Zapadła cisza, której Hannibal nie przerwał.
<br />
Dusiciel z Rise zacisnął zęby, aż zatrzeszczały, i wystąpił z cienia, a
potem wtargnął w plamę światła wpadającą w kratkę na suficie, z której
zwisały ciężkie, zardzewiały łańcuchy.
<br />
― Po wielu latach odnalazłem cię. To dowód na to, że dni twej
świetności dobiegły już końca ― warknął ― ale oto nastał twój następca.
Nowa, lepsza wersja ciebie. Nawet nie wiesz, jak długo na to czekałem,
jak długo marzyłem o tym, żeby wchłonąć twoją potęgę. Zamierzam odebrać
ci wszystko, co masz.
<br />
Mężczyzna obnażył kieł, patrząc Hannibalowi prosto w oczy. Mina doktora
Lectera wyrażała uprzejme zainteresowanie, ale nie strach, nie to, czego
pragnął Dusiciel.
<br />
― Powiem ci, co się stanie. Najpierw poczujesz moją siłę. Obedrę cię z
człowieczeństwa. Pomogę ci poczuć pierwotną trwogę przed Potężnym
Dusicielem. Wyzwolę cię. To pomieszczenie wypełni się twoimi wrzaskami.
Zaznasz prawdziwego bólu. Potem złożę na twych ustach pocałunek. Wyrwę
ci wargi i pochłonę je. Zjem cię tak, jak ty pożerałeś ofiary, aby stać
się tobą. A potem. Potem poczekam na twojego Nefilim i wchłonę także
jego.
<br />
<span style="font-style: italic;">Will zmrużył oczy<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>i wyciągnął dłoń, wskazując coś między drzewami.
<br />
― A to co? ― zapytał cicho.
<br />
Było późne lato, słońce przebijało się przez witraże z listowia i
łaskotało ich przyjemnie po twarzach. Szli identycznie zsynchronizowanym
krokiem przez las. Hannibal niósł w prawej dłoni strzelbę.
<br />
Spomiędzy drzew przezierały jakieś stare, zarośnięte zabudowania, których cel trudno byłoby określić.
<br />
― Przekonajmy się, Will.
<br />
Chwilę później weszli do zawalającego się budynku, który wyglądał na
starą fabrykę pełną zepsutych maszyn i pieców połączonych z wysokimi,
częściowo zawalonymi kominami.
<br />
― Ciekawe miejsce ― mruknął Will, otwierając hałaśliwie jeden z pieców. ― Wiele rzeczy mogłoby tu zniknąć bez śladu.
<br />
Podniósł spojrzenie na twarz Hannibala, która wyrażała śladowe rozbawienie.
<br />
― Warto pamiętać położenie takich miejsc, Will. Nigdy nie wiesz, kiedy okażą się przydatne.</span>
<br />
Will wypuścił drżąco powietrze. Piec był jeszcze ciepły, popiół świeży. W
powietrzu unosił się zapach spalonego mięsa, którego jeszcze nie wywiał
wiatr.
<br />
Jego najdroższy przyjaciel tutaj był. Spalił tu zwłoki. Dotykał tych
drzwiczek, użył starych pogrzebaczy, aby upewnić się, że ogień właściwie
się rozprzestrzenia, one nosiły na sobie ślady jego dotyku; nie
dosłownie, nie było tu z pewnością żadnych odcisków, ale były cienie,
pomroka Rozpruwacza z Chesapeake. A więc nie tutaj i nie wcześniej. <span style="font-style: italic;">Coś</span> się stało, gdy już opuścił to miejsce.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-16, 21:54<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal
nie znosił, kiedy ktoś ot tak po prostu omijał grę wstępną, przechodząc
grubiańsko do sedna sprawy ― był pewien, że jego nowy znajomy okaże się
na tyle inteligentnym i wrażliwym psychopatą, by doceniać takie rzeczy,
jak ekscytujący element polowania, nieme nici porozumienia, zastawianie
sideł, cierpliwość i satysfakcja z nagrody.
<br />
Cóż, najwyraźniej Dusiciel z Rise nie należał do cierpliwych osób.
<br />
― Jestem pod wrażeniem twojej elokwencji ― przyznał, kiwając w
uznaniu głową. A raczej próbując, ponieważ dusząca go lina nieco mu to
uniemożliwiała. Miał coraz większe problemy z oddychaniem, ale nie
zamierzał dać tego po sobie poznać. Był mistrzem w ukrywaniu swoich
prawdziwych intencji i zamiarów ― przy czym w stosunku do Dusiciela,
sprawa miała się z goła odwrotnie.
<br />
Zabawne, jak się uzupełniali. Kontrastowali ze sobą.
<br />
― Powinienem ci też chyba pogratulować zabójstwa Gudbrasena ―
kontynuował, nie spuszczając ciemnych oczu ze swego rozmówcy. Wiedział,
że musiał zrobić wszystko, by pokazać mu, że nie odczuwał przed nim
strachu, jedynie coś na kształt podziwu. <span style="font-style: italic;">Musiał</span>
mu wmówić, że w chwili, gdy tylko obudził się w zatęchłym
pomieszczeniu, był pogodzony ze swoją śmiercią, co więcej, że była mu
ona obojętna.
<br />
― Zrobiłem to tylko po to, by zwrócić na siebie twoją uwagę ―
usłyszał sykliwą odpowiedź. Kiedy przyglądał się twarzy Dusiciela, nie
dostrzegał na niej żadnej deformacji, która mogłaby odpowiadać za wadę
wymowy. Czyżby sam stał za tym zabawnym niekształceniem, wmawiając
sobie, że wzbudzało ono strach lub zainteresowanie? A może w jakiś chory
sposób, Dusiciel z Rise pragnął <span style="font-style: italic;">być</span> wężem, tak jak sprawa miała się z Czerwonym Smokiem?
<br />
― To chyba oczywiste ― Hannibal uśmiechnął się pogodnie. ― Gdybyś tego nie zrobił, nie wiedziałbym nawet o twoim istnieniu.
<br />
Drażnił się z nim, wiedział o tym, ale kim by był, gdyby oparł się tej pokusie?
<br />
Wielka dłoń przesunęła się w kierunku mechanizmu i pozwoliła, by jedno z
kół przekręciło się odrobinę ― lina oplatająca szyję doktora,
zacisnęła się mocniej, odbierając mu możliwość oddychania do bolesnego
wręcz stopnia.
<br />
Przełknął ciężko ślinę i przymknął na moment powieki, wydychając
ostrożnie powietrze. Twarz poczerwieniała mu lekko, żyły, nabiegłe
krwią, uwidoczniły się na skroniach.
<br />
Wciąż jednak patrzył, a w jego oczach, miast strachu, tliła się dalej zwykła, ludzka <span style="font-style: italic;">ciekawość</span>.
<br />
<br />
Gerd sapnął wściekle i puścił koło, które bez żadnego oparcia, rozluźniło linę z powrotem.
<br />
Skurwiel Lecter nie zaczerpnął nawet głośniej oddechu.
<br />
― Wydaje ci się, że jesteś nie zdarcia ― westchnął z rozbawieniem.
Nie pytał, stwierdzał jedynie fakt i nawet nie oczekiwał odpowiedzi. ―
Chętnie pokażę ci, jak bardzo się myliłeś.
<br />
Przystąpił nieco bliżej, wyciągając dłoń, by sprawdzić węzeł, zaciśnięty
na przegubie mężczyzny ― cienki drut trzymał się tam przylegle,
czekając tylko na odpowiednie naprężenie.
<br />
― Zawsze zastanawiałem się, czym powinienem cię złamać, doktorze ―
wysyczał tuż przy jego uchu, kierując się uroczyście do mechanizmu. Tym
razem za wszystko odpowiadało specyficzne urządzenie, zaprogramowane
elektronicznie. Gerd pochylił się nad nim i wpisał trzy cyfry,
odpowiadające za naprężenie drutu.
<br />
Obserwował z fascynacją, jak cienki metal wżyna się w skórę
przedramienia Rozpruwacza, tworząc na nim krwawą, wstęgę. Mężczyzna
nawet nie drgnął, ale jego oddech przyśpieszył nieco, a wargi drgnęły w
kiepsko ukrytym grymasie.
<br />
― Bólem? ― Podsunął, unosząc brwi w idealnej parodii miny Lectera.
Dopisał kolejne cyfry, a drut, zgodnie z zasadami, zacisnął się jeszcze
mocniej, wżynając się w ranę tak, by pogłębić ją, rozerwać w wyjątkowo
precyzyjny sposób.
<br />
― Czy to cię boli? ― Zapytał troskliwie, odprowadzając spojrzeniem
samotną kroplę krwi, która ściekała swobodnie na garniturowe spodnie
Hannibala.
<br />
Dusiciel prychnął cicho, zwiększając jeszcze moc.
<br />
― Boli cię. Musi cię boleć, nie jesteś niezniszczalny, choć tak być może ci się wydaje.
<br />
Odsunął się parę kroków, ściągając płachtę z terrarium ― nie bez powodu
przyprowadził tu ze sobą swoje drogie skarby. Nie tylko on miał się tej
nocy najeść, nasycić umysłem Hannibala Lectera.
<br />
Dla niego przypadała jego dusza, dla jego ukochanych dzieci, jego ciało.
<br />
― Chciałbym, abyś kogoś poznał ― szepnął, wyciągając w jego kierunku
ramię z owiniętym szczelnie gadem. Wąż zakołysał ciężko łbem, wpatrując
się czujnie w swój przyszły obiad. Helle była głodna, Gerd mógł to
dobrze wyczuć.
<br />
Uśmiechnął się lekko, sięgając do kieszeni po pilot drugiego urządzenia.
<br />
― Może przedramię nie było zbyt dobrym pomysłem na początek ― wzruszył
ramionami, udając zupełnie rozluźnionego. ― Może trzeba było zacząć od
czegoś innego, doktorze?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-16, 22:54<br />
<hr />
<span class="postbody"> Dusiciel wziął głęboki wdech,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>gdy ciszę nagle przerwał inwazyjny dzwonek telefonu.
<br />
Telefonu Hannibala, który wciąż znajdował się w wewnętrznej kieszeni pociętej nierówno nożem marynarki.
<br />
Mężczyzna zbliżył się ze swoim wygłodniałym wężem do doktora Lectera i
jednym szarpnięciem wydobył telefon zza jego pazuchy. Gdy wsuwał rękę
między pierś a odzienie Hannibala, poczuł, że jego serce nie bije nawet
odrobinę wcześniej.
<br />
Obnażył kły, które miał nienaturalnie długie i ostre, jak u węża. Wyglądało to na robotę dentysty.
<br />
Na ekranie wyświetlało się jedno imię.
<br />
Viggo.
<br />
― Dzwoni do nas twój <span style="font-style: italic;">mąż</span> ― powiedział do Hannibala ze słyszalnym w głosie zadowoleniem. ― Szybko zauważył. Cóż. Nie zostało nam dużo czasu. <span style="font-style: italic;">Hallo</span>?
<br />
―<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Hallo?
<br />
Will zacisnął palce na kierownicy i wypuścił drżąco powietrze.
<br />
Jedno słowo i pomimo zniekształconego połączenia już wiedział.
<br />
― Hvor er han? Min mann?
<br />
Po drugiej stronie słuchawki usłyszał ochrypły śmiech.
<br />
<span style="font-style: italic;"> ― Nie wysilaj się. Rozumiem angielski.</span>
<br />
― Dokąd go zabrałeś? Co mu zrobiłeś?
<br />
Chwila ciszy.
<br />
<span style="font-style: italic;"> ― Jeszcze nic.</span>
<br />
― Nie rób mu krzywdy.
<br />
<span style="font-style: italic;"> ― Nie martw się, Willu Graham.
Będziesz zaraz po nim. Wiesz… leży na stole do rozciągania. Naciąłem
jego kończyny drutem. Kiedy naprężę liny… jego ręce rozpadną się na
kawałki, którymi nakarmię moje węże.</span>
<br />
― Gdzie jesteś? Gdzie jesteście? Pozwól mi tam przyjechać, dam ci, czego ode mnie chcesz, tylko <span style="font-style: italic;">pozwól mi</span> zobaczyć go żywego.
<br />
Hannibal słyszałtylko zniekształcony w słuchawce telefonu
dźwięk głosu swojego ukochanego przyjaciela, ale nie poszczególne słowa.
<br />
― Masz rację, Willu. Ta scena nie byłaby bez ciebie kompletna.
<br />
Dusiciel obszedł machinę i, trzymając telefon przy uchu, wystukał
kolejną cyfrę. Gdy się nachylał, aby to zrobić, Hannibal wychrypiał w
stronę słuchawki:
<br />
― Nie zapomnij butów… Will.
<br />
Natychmiast został uderzony w twarz tak mocno, że pociemniało mu przed
oczami, a szczęka niemalże pękła. Przeszył ją promieniujący ból, a z
poobijanej twarzy znów zaczęła sączyć się krew.
<br />
― Odwiedź nas w starym kościele pod Røros.
<br />
Czarny Lexus IS<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>zatrzymał
się gwałtownie na błotnistej drodze, grzęznąc w gęstej, brązowej mazi.
Will wypadł wprost na lodowaty, rzęsisty deszcz i rzucił się ku ciemnej,
milczącej cerkwi, potykając się i ślizgając. Włosy przylepiły mu się do
czoła. W dłoni ściskał strzelbę i, ciężko dysząc, odgarniał ostre,
pokryte cierniami gałęzie, przedzierając się ku celowi.
<br />
Z zewnątrz nic nie wskazywało na to, by w środku rozgrywała się tragedia.
<br />
Zatrzymał się przy uchylonych, zbutwiałych drzwiach i wziął kilka głębokich wdechów.
<br />
„Oddychaj przez nos, zamknij oczy i uspokój bicie serca. Nie usłyszy
cię, jeżeli zdejmiesz buty i będziesz szedł równym krokiem, nie
pozwalając, by umysł został przyćmiony emocjami. Will. Will, nie
oddychasz teraz przez nos.”
<br />
Zacisnął pełne wargi najmocniej, jak umiał. Zzuł buty, nim po cichu
przekroczył próg kościoła. Nie użył latarki, choć wewnątrz niepodzielnie
panował mrok. Posuwał się wzdłuż ścian, uważnie nasłuchując.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-16, 23:38<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Trzask</span>
― cienki rzemień owija się wokół jego uda, zadając dotkliwy ból, pomimo
otulającej go nogawki spodni. Hannibal zaciska wargi i spogląda na
swojego kata, zmuszając się do pozostania w bezruchu.
<br />
― Chciałbyś może zagrać ze mną w grę? To umiliłoby nam oczekiwanie na
twojego męża. ― Zaproponował łagodnie Dusiciel i zbliżył się, by
poklepać go bo uderzonym miejscu, które posłało iskry bólu wprost do
każdego z zakończeń nerwowych. Szczęki nie były złamane, ale kość była
pęknięta, mógł to doskonale wyczuć, nawet bez dotykania zranionego
miejsca.
<br />
― Gra polega na liczeniu uderzeń. Ja będę uderzał, ty będziesz liczył.
Potem zapytam cię, ile zrobiłem to razy. Jeśli odpowiesz dobrze,
przestanę uderzać. Jeśli odpowiesz źle, uderzę mocniej. Ale! ― Wielka
łapa uniosła się w górę, a na pociągłej twarzy pojawił się chytry
uśmieszek. ― Żeby nie było nudno, dodamy do kary dodatkową atrakcję.
Jeśli nie odpowiesz wcale, będę zaciskał druty w kolejnych miejscach.
Trochę cię też poddusimy... ― Hannibal przechylił głowę, dostrzegając
czułość, z jaką mężczyzna zwracał się do swojego zwierzęcia; jego ton
ulegał stuprocentowej zmianie, kiedy do niego mówił. ― Helle, poznaj
swoją nową zabawkę.
<br />
Wielkolud znów wyciągnął swoje ramię, a wąż przesunął się po nim
zwinnie, oplatając się powoli wokół jego torsu. Hannibal znieruchomiał,
wyczuwając jego chłód - wilgotne ciało przesuwało się po kolejnych
fragmentach torsu, obejmując go w kiepskiej parodii czułości.
<br />
― Nie radzę ci wykonywać gwałtownych ruchów, doktorze ― usłyszał
prześmiewczą radę i przełknął ciężko ślinę, spoglądając z pogardą na
rozbawionego Dusiciela. ― Będziesz grał w moją grę, albo otrzymasz karę i
módl się, by twoje opanowanie pozostało wtedy tak niezachwiane, jak
wcześniej.Jeśli poruszysz się w sposób, który Helle uzna za niewłaściwy,
skończysz pokąsany o wiele szybciej, niż byś tego pragnął.
<br />
Powiódł spojrzeniem za wzniesionym wysoko batem ― nie wyróżniał się
niczym od innych, które Hannibal widział w swoim życiu, nie sądził więc,
by miał przynieść mu wiele bólu.
<br />
Nie wiedział tylko, że każdy z rzemieni, najeżony był ostrymi odłamkami,
gotowymi przebić się przez kolejne warstwy skóry. Niczym kły
drapieżnika, prześlizgującego się co jakiś czas po jego klatce
piersiowej.
<br />
― Zacznijmy zabawę, doktorze ― usłyszał jego syk i napiął ciało, przygotowując się na pierwsze uderzenie.
<br />
<br />
O mały włos krzyknął ― to, co odczuł było tak niespodziewane i
dojmujące, że tylko cudem nie szarpnął się wściekle, pobudzając
syczącego mu przy uchu pytona.
<br />
Drugie uderzenie, kierowane w okolice ud, było jeszcze mnie przyjemne ―
siła, którą musiał włożyć w powstrzymanie jęku, sprawiła, że na ciele
pojawiły mu się pierwsze krople potu. Zacisnął powieki i otworzył usta,
wdychając przez nie powietrze.
<br />
Wąż przesunął się przez szyję i ramiona, wodząc łbem za językiem, którym oblizał spierzchnięte wargi.
<br />
Nie mógł sobie na to więcej pozwolić, musiał zostać przy oddychaniu
przez nos. Nie wiedział tylko, jak długo potrafiłby to jeszcze
wytrzymać. Dwa, trzy uderzenia. Nie więcej.
<br />
Przy trzecim pociągnięciu, oberwała jego twarz ― nie mocno, ale na tyle,
by z pękniętego policzka pociekła odrobina krwi, która zwabiła w jego
pobliże płaski pysk Helle.
<br />
― Ile razy uderzyłem, doktorze? ― Usłyszał pytanie i poczuł, że to, co
wcześniej było jedynym poirytowaniem, przerodziło się w prawdziwą
wściekłość.
<br />
Zacisnął wargi, przełykając ostrożnie zebraną w nich krew. Uniósł głowę i
popatrzył na Dusiciela wzrokiem, którym równie dobrze mógł przyglądać
się gnijącym fekaliom.
<br />
― Nie zamierza pan odpowiedzieć, prawda? ― Hannibal słyszał drżącą w
jego głosie radość, satysfakcję. Udawaną, był tego pewien. O wiele
bardziej cieszyłby się, gdyby Rozpruwacz mu teraz uległ, gdyby podał mu
liczbę uderzeń, głosem drżącym od płaczu. ― To dobrze. Zacznijmy od tej
imponującej szyi. Nie sądzę, by oddychanie było ci tak potrzebne,
Rozpruwaczu.
<br />
Hannibal drgnął, czując zaciskającą mu się na szyi pętle ― mocno, bardzo
mocno. W jednej chwili zrozumiał, że wzięcie oddechu stało się po
prostu niemożliwe. To oznaczało, że kwestia jego samokontroli stawała
właśnie pod znakiem zapytania.
<br />
A Dusiciel z Rise postanowił uderzyć ponownie, tym razem prosto w
przeponę. Ostre odłamki wdarły się pod skórę i wyrwały ją gwałtownie,
posyłając niemożliwe do poskromienia iskry bólu.
<br />
― A-aa... ― zacisnął wargi, ale nie potrafił już dłużej powstrzymywać
jęku, który chciał je opuścić od momentu, gdy poczuł już pierwsze
uderzenie. To było zbyt wiele, nawet dla niego, nie w takiej ilości.
<br />
― Och, czyli jednak. Nie myliliśmy się do ciebie, prawda, Helle? Uderzymy jeszcze raz, tak dla pewności.
<br />
Sapnął ciężko, czując jak kolejne kawałki skóry i mięsa odrywają się od
jego łydki. Szczypiący ból rozchodził się od każdej dziurki po ciele,
zmieniając je we wrzącą, rozdrażnioną masę.
<br />
― Ile razy cię uderzyłem? ― Zapytał znów Dusiciel.
<br />
Hannibal otworzył usta, by odpowiedzieć, ale wtedy coś innego przykuło
jego uwagę ― zapach. Słodkawy, stonowany, zupełnie inny od zatęchłej
wilgoci, od śliskiego ciała węża i piżma, które wydzielał jego wielki
oprawca.
<br />
Wyczuwał zapach swojego ukochanego przyjaciela. Zapach Willa Grahama.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-17, 00:27<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nigdy jeszcze Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>nie
zachowywał się tak cicho, jak wtedy, gdy w miarę możliwości
bezszelestnie, w kolorowych skarpetkach stąpał po wilgotnych stopniach w
dół, skąd dobiegały go trzaski. Z trudem powstrzymał się od tego, by
biec, ale dobrze wiedział, że wówczas mógłby wszystko zaprzepaścić.
Jeśli Dusiciel go usłyszy, ponieważ nie, Will nie miał wątpliwości, z
kim mają do czynienia mimo że jeszcze go nie widział, on i Hannibal będą
straceni.
<br />
Trzaski dawały nadzieję, dawały nadzieję, że to nie koniec, że przybył w porę.
<br />
― A-aa…
<br />
― Och, czyli jednak. Nie myliliśmy się do ciebie, prawda, Helle? Uderzymy jeszcze raz, tak dla pewności.
<br />
Trzask. Hannibal sapnął. Will wśliznął się do krypty i przylgnął w
ciemności do ściany. Oddychał przez nos, ale nie potrafił uspokoić bicia
serca.
<br />
Nie, kiedy zobaczył go całego we krwi, w poszarpanym garniturze,
obwiązanego sznurami i ostrymi jak żyletki drutami, skąpanego w cieniu
rzucanym przez ogromną sylwetkę Dusiciela.
<br />
Był przerażający, ogromny, kolosalny. Minotaur, Goliat. Gigant.
Przerośnięty potwór. Nagle Will zwątpił, czy kula wystarczy, aby go
powstrzymać.
<br />
― Ile razy cię uderzyłem?
<br />
Młodzieniec zesztywniał i uniósł strzelbę, próbując zapanować nad
drżeniem rąk. Nie może spudłować, nie może pozwolić sobie na najmniejszy
błąd.
<br />
Usłyszał, jak Hannibal nabiera chrapliwie powietrza… ale nic nie mówi.
<br />
Delikatnie naparł palcem na spust. Przysunął głowę do kolby, oparł policzek o chłodną powierzchnię.
<br />
Jak wtedy, gdy polowali na leśną zwierzynę.
<br />
„Mój drogi Willu. Jeżeli zbyt długo będziesz przymierzał się do strzału,
najlepsza okazja przeminie wraz z sekundą, na którą czekałeś. Nie
możesz dopuścić do siebie wątpliwości, gdy trzymasz w dłoni broń.
Uświadom sobie swoje intencje i odrzuć niepewność.”
<br />
Donośny huk rozdarł powietrze.
<br />
Dusiciel zawył.
<br />
Will zamrugał gwałtownie i czym prędzej przeładował broń. Potężny
mężczyzna odwrócił się gwałtownie i zaszarżował na niego jak wściekły
byk. <span style="font-style: italic;">Nie było czasu na przeładowanie broni</span> – zrozumiał nagle.
<br />
Krwawiący Dusiciel (kula wbiła się w jego plecy i utknęła w nich, jakby
miał mięśnie z kamienia) rzucił się na niego i chwycił go za szyję,
odrywając jego nogi od ziemi. Charcząc, Will chwycił go za przegub.
Wystrzelił ponownie w tym samym momencie, w którym Dusiciel cisnął nim
przez pół krypty.
<br />
Will upadł na posadzkę i przekoziołkował przez nią, boleśnie się
obijając. Strzelba upadła u stóp Dusiciela, kula go nie trafiła.
Młodzieniec splunął krwią i przeczołgał się w stronę ściany, ale został
chwycony za nogę, podniesiony w powietrze i jak worek kartofli ciśnięty w
stronę terrarium, na które wpadł i które rozbił na tysiące szklanych
kawałków.
<br />
Padł na ziemię bez ruchu, a wokół niego pojawiła się szybko rosnąca kałuża krwi.
<br />
Dusiciel warknął wściekle i odwrócił się do Hannibala.
<br />
― Twój małżonek ― wycedził ― cóż. Będę musiał zadowolić się tobą.
<br />
Wąż, który zawiesił łeb tuż nad wargami Hannibala, skutecznie odwiódł mężczyznę od zareagowania na te słowa.
<br />
Gerd podniósł z ziemi bat, zamachnął się i z całych sił uderzył klatkę
piersiową Hannibala, a w powietrze wzleciały strugi krwi i maleńkie
kawałki mięsa.
<br />
I jeszcze raz. I jeszcze raz. A kiedy tylko Hannibal otworzył usta, wąż
wgryzł się w jego dolną wargę, wbijając w nią maleńkie, ale ostre jak
igły kły.
<br />
Zapewne już nawet nie zobaczył, co się stało, dlaczego Dusiciel przestał go okładać, dlaczego coś wrzeszczał.
<br />
Will wskoczył mu na plecy i z całej siły wbił zęby w jego szyję, a
dłonią, w której trzymał największy kawałek szkła, jednym szybkim ruchem
sięgnął do przodu i bez chwili zawahania („nie możesz dopuścić do
siebie wątpliwości, gdy trzymasz w dłoni broń”) wbił ostrze w krtań
olbrzyma.
<br />
Dusiciel zrzucił go z siebie i Will upadł na posadzkę, uderzając w nią
mocno głową. Pociemniało mu przed oczami; na kilka sekund stracił
przytomność. Gdy otworzył oczy, Gerd wisiał nad nim, brocząc krwią, jego
paluchy zacisnęły się wokół szyi Willa, a jego krew oblała młodą twarz
szkarłatnym deszczem.
<br />
Chociaż Will stracił oddech, to był koniec. Charcząc, Goliat zwalił się
na niego ciężko. Przez chwilę Will leżał pod nim, niezdolny do żadnego
ruchu, wszystko tak go bolało, tak bardzo rwała go poraniona szkłem
ręka, były w niej tysiące odłamków; miał przecięte żyły.
<br />
Ale potem usłyszał dźwięk ze stołu. Wąż wściekle atakował twarz jego
ukochanego. Will nie widział dokładnie, co się dzieje, widział tylko,
jak Hannibal szarpie się w więzach. Na skraju przytomności podniósł się i
chwiejnie przypadł do stołu. Wydał z siebie zbolały jęk. Nie miał nic w
ręku. Po prostu pochylił się nisko i zmiażdżył cielsko węża tuż przy
szyi własnymi zębami, zatapiając je w chłodnej chropowatej skórce, w
twardym mięsie. Zgniótł przysadkę mózgową i tarczycę, zniszczył płuca,
rozszarpał serce. Gryzł jak opętany, dopóki nie rozdzielił gada na dwa
odrębne byty. Splunął wnętrznościami zwierzęcia, czując mdłości, i
poranionymi rękami chwycił sznur, który dusił Hannibala.
<br />
― Jak… ― wydusił słabo i ospale. Ale nie mógł. Nie mógł spać. Pierwszą
myślą nie było kręcenie kołami, co wydawałoby się najprostsze. Nie.
Pierwszą myślą było biec do szkła, chwycić kolejny odłamek i użyć go, by
przeciąć sznur.
<br />
Poranił się przy tym bardziej, ale nie poranił jego. Ale Hannibal nie oddychał. Jego twarz była cała we krwi i nie oddychał.
<br />
― HANNIBAL! ― wrzasnął i nigdy w całym życiu nie wydał z siebie tak
rozpaczliwego okrzyku. Chwycił jego twarz i nie bacząc na to, że była
poszarpana, nie bacząc na obrzydliwe skrawki wnętrzności węża przylgnął
do jego ust, dłonią opierając się o pierś, w której nie biło serce…
<br />
Tchnął w usta mężczyzny powietrze i zaszlochał, ale nie poddał się,
tchnął jeszcze raz, i oparł się mocno o jego pierś, i zaczął masaż, i
wrócił do twarzy Hannibala, i znów wypełnił jego płuca powietrzem, swoim
powietrzem, ten silny mężczyzna; ten silny człowiek; kochał go i odda
wszystko, by go odzyskać, on nie może odejść tu, nie w taki sposób,
pokonany przez tego psychopatę, pokonany przez własną arogancję i
zuchwałość, nie może, to nie jest śmierć dla Boga.
<br />
„Możesz sprawić, że to wszystko zniknie. Odchyl głowę i zamknij oczy. Zanurz się łagodnie w ciszy strumienia”.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-17, 01:41<br />
<hr />
<span class="postbody"> Gdyby
ktokolwiek zapytał go później o to, co poczuł, gdy zobaczył, jak
Dusiciel obraca się w kierunku Willa, by ukarać go za to, co zrobił, nie
umiałby tego opisać, nie słowami.
<br />
Potrafił tylko wisieć tam, otoczony przez tłuste cielsko węża i cienkie
druty, patrząc bezczynnie i błagając o to, by jego najdroższy towarzysz
pamiętał o tym, czego uczył. By nie wahał się przed tym, co chciał robić
i pamiętał o swojej sile ―o tym, jaki potrafił być szybki i
nieprzewidywalny, jak wiele przyjmował osobowości tylko po to, by
obudzić w sobie bestię, by <span style="font-style: italic;">stać</span> się bestią, która potrafiła rozszarpać każdą żywą istotę własnymi zębami.
<br />
Drobne ciało uderzyło o ogromne terrarium, rozwalając je na maleńkie
kawałki. Hannibal drgnął, ale właścicielka szklanych okruchów
przypomniała mu żywo o swoim istnieniu, zaciskając się jeszcze mocniej
wokół jego klatki piersiowej. Hannibal jęknął bezgłośnie ― brak tlenu
sprawiał, że ciężko było mu pozostać przytomnym. Właściwie, musiał
powoli godzić się z myślą, że od nieprzytomności dzieliły go zaledwie
chwile.
<br />
I nie miał jak pomóc Willowi. Nie umiał go ochronić, ktoś odebrał mu
taką możliwość. Dusiciel z Rise okazał się sprytniejszy, niż Hannibal
mógł przypuszczać. Wszystko to, każda rana i drut, wszystko było jego
winą. Popełnił błąd, był nieuważny. To przez niego mogli tu obaj zginąć,
on i Will.
<br />
― Twój małżonek ― usłyszał prześmiewcze parsknięcie i zmusił się do
otworzenia oczu, kierując wzrok na uniesione ramię. Dusiciel dzierżył w
dłoni bat. ― Cóż. Będę musiał zadowolić się tobą.
<br />
Uderzenia były pełne pasji i nietłumionego gniewu ― w połączeniu z
absolutnym brakiem tlenu, sprawiły niemalże natychmiastowo, że drgnął
wyraźnie, rozchylając wargi, by...
<br />
Wąż zasyczał wściekle i zaatakował, wbijając swoje długie kły ―
Hannibal zdążył tylko poczuć jak wilgotne cielsko owija się wokół niego
mocniej i mocniej, a krew zalewa mu wnętrze ust i...
<br />
Słyszał krzyki, słyszał szamotaninę, ale nie mógł... już...
<br />
Oddychać.
<br />
Kiedy otworzył oczy, nie umiał powiedzieć, co tak naprawdę się
z nim działo ― czuł wszechobecny ból, trawiące żołądek mdłości i
nieznośne odrętwienie.
<br />
Chciał otworzyć oczy, ale nie potrafił, nie do końca. Coś mu w tym przeszkadzało.
<br />
Krew. Jego twarz była nią ubrudzona od czoła, po brodę. Krew. Czyja? Jego, Dusiciela? A może Willa Grahama? Oby nie, oby...
<br />
Szum ― szum płynął przez jego uszy i ciało, szczególnie jego centrum ―
zapragnął go dotknąć, ale nie mógł się ruszyć, nie potrafił.
<br />
To nie śmierć, wiedział o tym ― śmierć jeszcze do niego nie przyszła. A
to oznaczało, że żył. Musiał uświadomić to swojemu ciału. Żył i mógł się
poruszyć.
<br />
Musiał się poruszyć, bo jeśli naprawdę nie umarł, istniała szansa, że
być może zdoła pomóc Willowi, zdoła uratować go przed ogromnym
Dusicielem i zabiją go razem, we dwoje, tak samo, jak uczynili to z
Czerwonym Smokiem. Skonsumują ogromne ciało, zrobią z niego prawdziwą
ucztę, być może wyprawią nawet przyjęcie...
<br />
Szloch. Myśli rozmyły się nagle, zaatakowane przez ten nagły, krótki dźwięk.
<br />
Hannibal wiedział, kto go wydał, wiedział o tym doskonale. Na samą myśl o
tym, że jego chłopiec mógłby z jakiegoś powodu zalewać się łzami,
poczuł, jak powoli... Do jego ciała napłynęła tak upragniona...
<br />
Złość. Adrenalina. Życie.
<br />
Żył.
<br />
Will ciągnął go po ziemi, przedzierając się z ledwością przez
ostre zarośla ― Hannibal czuł na twarzy ich kolce, ale nie sprawiały mu
bólu. Przy eksplozji rozdrażnienia, które fundowało mu ugryzienie węża i
ślady po wybatożeniu, te drobne zadrapania stały dla niego na równi z
głaskaniem po głowie.
<br />
Jedna ze stóp, odzianych w absurdalnie kolorową skarpetkę, zagłębiła się
w ziemi, przeciągając po niej z ledwością swój ciężar. Jej właściciel
szlochał głośno ― Hannibal pomyślał mimowolnie, że w całym swoim życiu
nie słyszał równie żałosnego i rozpaczliwego płaczu.
<br />
Poderwał z wysiłkiem głowę i spojrzał na niego spod przymrużonych powiek, walcząc ze światłem zachodzącego słońca.
<br />
― Will ― wychrypiał z wysiłkiem, próbując poruszyć dłonią. Był jednak tak odrętwiały, że nie potrafił się do tego zmusić.
<br />
Na szczęście jednak nie musiał ― młodzieniec zamarł nagle, wpół kroku
(choć ciężko było nazwać tę rozpaczliwą formę czołgania krokami) i
popatrzył na niego, jakby zobaczył ducha.
<br />
Musiał być pewien, że Hannibal nie żył. Ta myśl sprawiła, że poczuł
nadchodzącą falę czułości, przebijającą swą mocą jego ból i gniew.
<br />
― H-hannibal...? ― Usłyszał jego nieśmiałe jąkanie, a potem ziemia
przybliżyła się i poczuł na twarzy chłodne, wilgotne dłonie. Twarz
Willa, podobnie jak jego własna, pokryta była czerwienią i czymś
jeszcze. Czymś mało przyjemnym. Hannibal uśmiechnął się spękanymi
wargami i wreszcie udało mu się zmusić dłoń do wyciągnięcia się w górę,
by musnęła jeden z gładkich policzków.
<br />
― Nigdy tego... nie popierałem ― wydusił z siebie z wysiłkiem ― ale
będziemy zmuszeni do zatelefonowania do mojego znajomego. Ktoś musi nas
stąd zabrać, Will ― dodał stanowczo, nie przestając gładzić delikatnej
skórę jego policzka.
<br />
― Oczywiście - usłyszał w odpowiedzi łagodny szept i poczuł, jak jego
dłoń została otoczona przez tę drugą, mniejszą, należącą do jego
ukochanego. ― Znasz jego numer?
<br />
No, tak... Jego telefon został dosłownie zmiażdżony przez Dusiciela.
<br />
To właśnie w takich chwilach Hannibal wręcz błogosławił swoją niepowtarzalną pamięć.
<br />
Rytmiczne pikanie maszyn i sterylny zapach, uświadomiły mu, że
znajdowali się już w szpitalu. Prywatnym szpitalu, należącym do jego
dawnego znajomego, który ze względu na parę spraw przeszłości, był mu
winien porządną przysługę.
<br />
Wciąż nie mógł nawet pomyśleć o tym, ile mieli szczęścia. Gdyby nie to, gdyby nie to wszystko... Kto wie, kto mógł to wiedzieć.
<br />
― Mieliście dużo szczęścia ― Thomas uśmiechnął się przyjaźnie i
sprawdził prędkość, z jaką płyn z kroplówki przedostawał się do jego
żył. Ubrany w biały fartuch, wyglądał niezwykle profesjonalnie i...
Uspokajająco. Hannibal oddał uśmiech i zmusił się do przechylenia głowy w
kierunku swojego małżonka.
<br />
Po sporej utracie krwi i niezliczonej ilości obrażeń, jego drogi Will
nie wyglądał najlepiej ― bladą twarz zdobiły siatki bruzd, pod oczami
widniały niemalże czarne cienie, kontrastujące z niezdrową bielą skóry.
<br />
I tak w jakiś sposób wydawał mu się pociągający, niepowtarzalny ― nawet z
tymi sińcami miał niezwykle proporcjonalną, przystojną twarz. Pełne
wargi, pomimo swej sinej barwy, wciąż układały się w sposób zachęcający
do całowania.
<br />
― Dziękuję ci za pomoc, Thomasie ― odezwał się krótko, czując, że nie mógł już dłużej walczyć z sennością.
<br />
― Nie masz mi za co dziękować ― usłyszał oszczędną odpowiedź i
westchnął z ulgą, gdy mężczyzna zgasił światło, pozostawiając ich w
spokojnej, przepełnionej odgłosem maszyn ciemności.
<br />
Nie miał sił, by myśleć teraz o tym, co ich czekało.
<br />
Byli bezpieczni, on i jego Will. Byli bezpieczni i mogli odpocząć.
<br />
Ta jedna rzecz była jedyną, która miała w tej chwili znaczenie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-17, 02:37<br />
<hr />
<span class="postbody"> Jeszcze zanim Hannibal zasnął, poczuł,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>jak zimne, szczupłe palce sięgają z drugiego łóżka ku jego dłoni, oplatając ją, ściskając.
<br />
Will odetchnął chrapliwie, położył kciuk tam, gdzie mógł czuć puls
mężczyzny i zamknął oczy, wtulając obolały, zabandażowany policzek w
poduszkę.
<br />
Jak… dobrze.
<br />
Cerkiew trzeba było<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>uprzątnąć,
a przynajmniej usunąć z niej zwłoki i większość krwi, aby po prostu
nikt nie zorientował się, że doszło tam do morderstwa – w miejscu, w
którym było tak wiele śladów. To skłoniłoby wszystkich do poszukiwania
Morderczych Małżonków właśnie tu, w Norwegii. Tego musieli uniknąć.
<br />
Pomógł im Thomas. W zamian dostał zdrowe, bardzo cenne organy. W lodówce
Hannibala znalazło się wszystko to, czego nie zabrał lekarz.
<br />
Wystarczy na ich ucztę. Na wiele, wiele posiłków.
<br />
Will nie mógł wyprzeć z pamięci tego, co poczuł, gdy zobaczył go tam na
stole, związanego, złamanego, zniszczonego. Nie mógł wyprzeć z pamięci
tego, co poczuł, kiedy myślał, że to koniec Hannibala Lectera.
<br />
Nie do końca mógł wybaczyć mu tę nieostrożność, tę chęć zabawy, która
doprowadziła ich do takiego stanu, która była bezpośrednią przyczyną, z
jakiej znaleźli się w takiej sytuacji, ale najważniejsze było, że obaj
żyli.
<br />
Tak niewiele brakowało.
<br />
Z trudem ciągnąc, jak sądził, ciało Hannibala ku samochodowi, młodzieniec nie wiedział, co zrobi dalej.
<br />
Czy tylko dociągnie go do samochodu, usiądzie w błocie, oprze się o
drzwi i ułoży sobie głowę mężczyzny na podołku, a potem powoli zanurzy
się w ciszy strumienia i zostanie już tak na zawsze, aż przypadkowy
spacerowicz odnajdzie dwa rozkładające się ciała, wtulone w siebie,
połączone.
<br />
Czy zabierze go do domu, poćwiartuje i będzie zjadał kawałek po kawałku,
próbując wypełnić pustkę, a gdy zje ostatni skrawek jego ciała, gdy
okaże się, że nie był w stanie zapełnić luki, którą pozostawił Hannibal
Lecter, targnie się na swoje życie w jakiś ironicznie romantyczny
sposób.
<br />
Nie wiedział, ale na szczęście nie miał okazji się dowiedzieć.
<br />
Od tamtego dnia wiele się zmieniło. Will nie tylko nie odstępował
Hannibalowi na krok, ale przy każdej okazji zbliżał się do niego
znacznie bardziej niż wcześniej. Kiedy siadali obok siebie na kanapie,
opierał się o doktora Lectera, układał głowę na jego ramieniu, czasem
przekładał rękę przez jego brzuch, wiedząc, ile bliźniących się ran jest
pod garniturem.
<br />
Spali razem. Zawsze. Każdego dnia. Codziennie wieczorem Will sam
przychodził do jego sypialni, wsuwał się w pościel i czekał aż mężczyzna
wróci spod zimnego prysznica, by ułożyć głowę na jego chłodnej piersi i
objąć go szczupłym, pooranym bliznami ramieniem.
<br />
Nigdy już go nie wypuści.
<br />
Dusiciel nie mógłby schwytać Hannibala, gdyby jechali wtedy razem.
Ponieważ razem byli silni, a osobno… najwyraźniej trudno było im teraz
funkcjonować.
<br />
Pierwszego dnia,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>gdy
wrócili do domu i Hannibal przygotowywał dla nich kolację z piersi
Dusiciela, Will wpatrywał się w niego jak w objawienie, niby próbując
czytać gazetę, ale tak naprawdę cały czas odbiegając od niej wzrokiem ku
Lecterowi.
<br />
― Tamtego dnia ― odezwał się cicho ― coś zrozumiałem.
<br />
Hannibal uniósł głowę znad obrabianego umiejętnie mięsa z miną, która nie wyrażała zbyt wiele.
<br />
― Zrozumiałem ― kontynuował Will głosem niskim i pełnym źle skrywanych
emocji ― że gdybyś umarł, wcale bym się od ciebie nie uwolnił. Moje
życie stałoby się przedłużoną agonią, odroczonym wyrokiem śmierci.
Zjadłbym cię… a później ze sobą skończył. Nie mogę żyć bez ciebie,
Hannibalu Lecterze.
<br />
Hannibal zwrócił się w jego stronę. Popatrzył z powagą, wielką powagą.
Will nie dostrzegł na jego obliczu ani cienia pełnego samozadowolenia
uśmiechu, najmniejszego znamiona satysfakcji, choć przecież musiał
czekać na takie słowa.
<br />
― Przepraszam, Will ― wychrypiał. ― Już nigdy więcej nie dopuszczę do takiej sytuacji.
<br />
Will przełknął ciężko ślinę, a potem odsunął hałaśliwie krzesło i
podszedł do mężczyzny w kolorowych skarpetkach. Ignorując nóż w jego
dłoni, zarzucił mu ramię na szyję, na której wciąż widać było ślady po
sznurze, ujął Hannibala za podbródek i pocałował… Nie, to Hannibal go
pocałował, to Hannibal obniżył głowę i pierwszy przycisnął wargi do jego
ust, ale to było bez znaczenia, gdy splotły się ich języki.
<br />
Odkąd wkroczyli na ten etap, w którym było już miejsce na takie gesty,
na seksualność, cielesność i pocałunki, Will coraz częściej i coraz
bardziej instynktownie zbliżał się do Lectera właśnie po to, by połączyć
się z nim w ten sposób.
<br />
Po chwili Will odsunął się minimalnie od cienkich, ciepłych warg i rozchylił powieki.
<br />
― Oczywiście, że dopuścisz ― wyszeptał, ale bez pretensji. ― Lubisz
się bawić i balansować na krawędzi, udowadniać sobie, że jesteś
silniejszy i lepszy od wszystkich. Ciągle kusisz los. Zginiemy przez to
obaj, zobaczysz.
<br />
Zamrugał; równocześnie dwie łzy spłynęły po jego bladych policzkach, ale oblicze młodzieńca pozostało na pozór kamienne.
<br />
― Nieważne ― uciął nagle, bo samo myślenie o tym okazywało się nie do
zniesienia. Chwycił jeden z noży wystających ze stojaka i uniósł go
między ich ciała. ― Powiedz mi, co mam zrobić.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-17, 03:22<br />
<hr />
<span class="postbody"> Dni
mijały, jeden za drugim, podczas gdy państwo Floris starali się
powrócić do normalności ― z początku Hannibal myślał, że będzie to
prostsze, niż przypuszczał, ale z biegiem czasu, uświadamiał sobie, że
jego prawda przedstawiała się, niestety z goła odwrotnie.
<br />
Zaczęło się na tyle niewinnie, że nawet jako doświadczony psychiatra,
doktor Lecter miał poważne problemy z dostrzeżeniem źródła problemu ―
owszem, zauważył, że Will trzymał się go jeszcze bliżej, bardziej
kurczowo i nieustępliwie, niż dotychczas, ale rozumiał jego zachowanie ―
on sam także potrzebował upewniać się, że wszystko było z nim w
porządku, że nie musiał się o niego martwić.
<br />
Spali więc w jednym łóżku, a czasem brali nawet razem prysznic ―
wszystko to tylko po to, by pozwolić Willowi przyzwyczaić się do myśli o
bezpieczeństwie, by młodzieniec zrozumiał wreszcie, że nic im nie
zagrażał.
<br />
Mijały jednak kolejne tygodnie, a sytuacja nie ulegała zmianie ― wręcz
przeciwnie, bliskość chłopca stała się tak wymowna, że momentami
Hannibal odnajdywał ją jako natarczywą ― działo się tak pierwszy raz,
ponieważ Will należał do osób, które <span style="font-style: italic;">nigdy</span>
nikomu się nie narzucały ― był samodzielną i niezależną istotą,
potrafił zająć się sobą, zatopić się w swoim świecie, pełnymi wizji i
odległych wspomnień.
<br />
Nocami dręczyły go koszmary ― Hannibal otwierał oczy, odkrywając, że po
raz kolejny został obudzony przez krzyk, cios, zadany nieostrożnie przez
drżącą dłoń, lub piżamą przemoczoną przez pot nie należący do niego.
Wiedział, że jego drogi przyjaciel w ten sposób odreagowywał zapewne
traumę ― traumę, którą to on, Hannibal, samodzielnie sprowadził swoją
głupotą na ich głowy. Dlatego też za każdym razem cierpliwie wybudzał go
z nocnych wizji, tulił do swojej piersi, szeptał w ciemności tak długo,
aż nie odczuwał wreszcie, że drobniejsze ciało przestawało drżeć i
opadało bez sił w jego ramionach. I zapewniał go, utwierdzał,
nieustannie przypominał, że byli już bezpieczni, ale to wszystko mijało
się z celem.
<br />
Jego zmartwienia przybrały krytyczną wartość, gdy za dnia Will okazywał
się być apatycznym i wycofanym ― przy jego poprzedniej wylewności i
chęci utrzymywania kontaktu cielesnego, nagła obojętność przedstawiała
się rażącym kontrastem.
<br />
Hannibal próbował z nim rozmawiać, podejść go w sposób naturalny i
podstępem, ale nie potrafił wyciągnąć, co takiego nękało biedny umysł
jego drogiego towarzysza.
<br />
I nagle ich dni zmieniły się diametralnie o sto osiemdziesiąt stopni ―
wspólne posiłki przebiegały w całkowitym milczeniu, posiedzenia w
salonie były bardzo krótkie, przepełnione pełną napięcia ciszą, zupełnie
jakby obaj czegoś wyczekiwali, a noce...
<br />
Samotne, znowu ― Will powrócił do nawyku używania własnego łóżka, przestał nawet przychodzić, by życzyć mu dobrej nocy.
<br />
Hannibal wiedział, że nie mógł tak tego zostawić ― każdego dnia próbował
jakoś się zbliżyć, zbadać źródło problemu, zajrzeć do udręczonego
umysłu przyjaciela, ale pozostawał on równie zamknięty, co wcześniej. W
końcu troska zaczęła ustępować miejsca irytacji, irytacja zaś zmieniła
się szybko w paskudne uczucie przegranej.
<br />
Któregoś razu podczas jednego z posiłków, Hannibal wyciągnął swą dłoń,
by musnąć palcami policzek swego ukochanego ― Will spojrzał na niego
wówczas z przerażeniem tak wielkim, że Hannibal nie był pewien, czy
kiedykolwiek widział go równie zdruzgotanym.
<br />
Młodzieniec odsunął się gwałtownie od stołu, zrzucając nieumiejętnie
talerz z posiłkiem ― drogi dywan pokrył się resztkami kremowej zupy i
grzanek, kieliszek z winem dołączył do niego wraz z przewróconym w
pośpiechu krzesłem.
<br />
― W-Will? ― To właśnie wtedy, po raz pierwszy w życiu, Hannibal Lecter
odkrył, że nie miał słów, że nie potrafił odpowiednio zareagować na to,
co się wydarzyło. Siedział, zszokowany w swoim krześle i wpatrywał się
rosnącymi oczyma w znikającą za drzwiami sylwetkę.
<br />
Czego obawiał się jego drogi przyjaciel, co było tak... Wstrząsające?
<br />
Najgorsze wydarzyło się jednak parę dni później, gdy późnym wieczorem,
Hannibal przechadzał się po domu, zbierając z okien wszystkie zasłony.
Był umówiony z dobrym znajomym, który miał zabrać je następnego dnia do
pralni. Nacisnął klamkę do drzwi sypialni ukochanego i wkroczył do
środka, trzymając po pachą piękny kosz ze złożonymi zasłonami.
<br />
Nie był przygotowany na to, co nastąpiło później ― poczuł jedynie mocne
pchnięcie, które posłało go z powrotem na drzwi. Uderzył o ich
powierzchnię potylicą tak mocno, że na moment pociemniało mu przed
oczami, a kiedy je otworzył...
<br />
W akompaniamencie płytkiego oddechu, w jego ramię wbijany był nóż.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-17, 15:36<br />
<hr />
<span class="postbody"> Tamtego dnia w głowie Willa<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>coś
przeskoczyło, jego myśli wskoczyły na inny tor. Jego zachowanie bardzo
się zmieniło. Najpierw, jak Hannibal zauważył, stał się natrętny jak
dziecko lub pies, a chwilami wręcz irytujący. Jednak przy tym, co stało
się później, doktor Lecter zatęsknił zapewne za czasem, kiedy nie mógł
się od niego uwolnić.
<br />
Will zamknął się w swoim świecie. Zwykle reagował na polecenia;
przychodził na posiłki, kiedy Hannibal zaglądał do jego sypialni, jego
azylu, ażeby poinformować go, że nakrył do stołu. Nie chciał jednak
rozmawiać. Zbywał przyjaciela półsłówkami, wzruszeniem ramion,
westchnieniami. Gdy Hannibal próbował naciskać, zbliżać się i wypytywać,
Will sztywniał i wpatrywał się w niego z nieopisaną trwogą, albo
zadawał szybki cios i rzucał się do ucieczki, do swojej komnaty, do
miejsca, w którym od samego początku Hannibal pozwalał mu znaleźć
upragnione odosobnienie, jeśli młodzieniec go potrzebował.
<br />
<span style="font-style: italic;">Niezrównoważony</span>. Will Graham
stał się niezrównoważony. Coraz częściej miewał napady paniki z bliżej
nieokreślonego powodu. Hannibal wiedział tylko, że to jego widok jest
dla nich zapalnikiem. To na jego widok oczy Willa rozszerzały się do
niemożliwych rozmiarów. Na jego widok młodzieniec wciskał się w ścianę,
krzesło, cokolwiek, na czym siedział, obok czego stał. Na jego widok
Will rzucał się do ucieczki, kiedy tylko mógł, a jeżeli nie miał, to na
podobieństwo przerażonego zwierzęcia kulił się i odwracał od zagrożenia,
albo odpowiadał rozpaczliwym, desperackim atakiem.
<br />
Ale te ataki nigdy nie wyglądały tak, jak dziś. Will nigdy jeszcze nie
zaatakował Hannibala nożem. Nigdy nie targnął się na jego życie. Gdyby
nie doskonały refleks i instynkt Lectera, ostrze przebiłoby jego pierś, a
nie ramię.
<br />
Jak miał odebrać takie zachowanie w kontekście pamiętnych słów, które powiedział do niego Will, gdy wrócili ze szpitala?
<br />
„Moje życie stałoby się przedłużoną agonią, odroczonym wyrokiem śmierci. Nie mogę żyć bez ciebie, Hannibalu Lecterze.”
<br />
Jakąż traumę musiał przeżyć jego najdroższy przyjaciel, aby dokonać czegoś takiego?
<br />
I kogo musiał widzieć?
<br />
Trafił<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>demona,
ponieważ ten zawył, zawył przeraźliwie, był ranny. Nie zdołał ugodzić w
serce, ale miał szansę uciec, nim ten się podniesie.
<br />
W biegu wpadł na balustradę, zatoczył się, rzucił w dół po schodach,
prawie z nich spadając. Przy drzwiach odwrócił się przez ramię i
zobaczył go na szczycie schodów, ściskającego w dłoni kuchenny nóż.
<br />
Demon o jelenim porożu zaczął powoli schodzić ze schodów, nie spuszczając z niego oczu.
<br />
Will wydał z siebie zduszony okrzyk i przypadł do klamki. Szarpnął ją,
ale nie ustąpiła, drzwi były zamknięte, a potwór coraz bliżej. Czarny
demon nie śpieszył się, zbliżał się do niego jak drapieżca pewien, że
zapędził ofiarę w kozi róg, że nie musi jej już gonić.
<br />
Will rzucił się w bok, do okna. Stratował je całym swoim pięknym,
drobnym ciałem. W deszczu szkła i drewna wypadł na zewnątrz, gdzie legł
na tarasie, cały zakrwawiony od szczęśliwie powierzchownych ran.
Niezdarnie podniósł się z ziemi, odwrócił raz jeszcze przez ramię,
zobaczył sylwetkę demona w rozbitym oknie, tak blisko.
<br />
Ślizgając się na oblodzonym ganku, rzucił się do dalszej ucieczki. Spadł
ze schodków, przeturlał się po ziemi i pieszo, w samych skarpetkach
rzucił się biegiem przed siebie, nie patrząc, gdzie biegnie, nie bacząc
na zimno i ból, jaki zadawały kamienie i gałęzie, na które trafiały jego
nogi; nie bacząc na zimno resztek śniegu i lodu. Wpadł w gąszcze i
przedzierał się przez nie, już nie patrząc za siebie. Walczył o życie
jak ptak zaplątany w sieć, szarpał się rozpaczliwie, gotów połamać sobie
skrzydła i nóżki, gotów skręcić kark, byleby tylko się wydostać, byleby
tylko rozerwać więzy.
<br />
Przewrócił się na lodzie i wciąż próbował wstać. Okoliczne płaty śniegu
zabarwiły się na czerwono. Ślizgając się nieporadnie i ciągle potykając,
trwał właściwie w miejscu, i w końcu zobaczył przy swej głowie parę
czarnych, ogromnych kopyt.
<br />
Wrzasnął i rzucił się w drugą stronę. Padł na ziemię. Skulił się,
zasłonił rękami głowę. Zesztywniał i niemal zupełnie znieruchomiał,
jedynie jego ramiona poruszały się szybko i gwałtownie pod wpływem
płytkich, chrapliwych oddechów.
<br />
Ze strachu zmoczyłby się, gdyby miał czym. To nie był normalny strach,
nie był to nawet strach podobny do tego, który odczuwały ofiary
uciekające przed Hannibalem i innymi mordercami. Will uciekał przed
czymś, co przerażało go tysiąckroć bardziej niż którykolwiek zabójca,
którykolwiek człowiek.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-17, 16:46<br />
<hr />
<span class="postbody"> Zranione
ramię rwało ostrym, piekącym bólem, ale Hannibal nie mógł mu na razie
poświęcić należytej uwagi ― z jego drogim przyjacielem działo się coś
bardzo niedobrego i nie było już czasu na domysłu, nie było sposobności,
by doktor Lecter to wszystko sobie poukładał, przemyślał i wystosował
odpowiednie środki, dzięki którym mógłby wreszcie mu pomóc, załagodzić
jakoś tę napiętą sytuację. Był na siebie wściekły, ponieważ nie zdążył i
zdradliwa choroba, trawiąca umysł Willa Grahama, uprzedziła go z
finalnym skutkiem, który odpisać można było jedynie jako tragiczny.
<br />
Zdążył wyłowić spojrzeniem drobne ramiona, napierające na okno z taką
siłą, że przez chwilę Hannibal nie mógł wyjść z podziwu ― Will nie
należał do słabowitych młodzieńców, ale to, co zrobił z oknem, to z jaką
łatwością wybił jego szybę... Hannibal jeszcze nigdy nie widział go w <span style="font-style: italic;">takim</span> stanie.
<br />
Rzucił się za nim w pościg, z krwawiącą raną, w samych skarpetkach,
posuwając się ostrożnie na lodzie ― walczyli teraz z własnymi ciałami,
starając się utrzymać na śliskiej powierzchni jakąkolwiek równowagę.
<br />
To Will przewrócił się pierwszy, ale nie oznaczało to końca pościgu ―
drobne ramiona wystrzeliły w górę, osłaniając resztę ciała, tak jakby od
samego patrzenia doktor Lecter mógł mu wyrządzić ogromną krzywdę.
Młodzieńcza pierś unosiła się prędko w panicznie płytkich wdechach, zęby
szczękały od siebie, a błękitne tęczówki uwięzione były za zaciśniętymi
powiekami.
<br />
Hannibal zadrżał wyraźnie, walcząc z uczuciem szoku ― w momencie, gdy
pochylał się nad przyjacielem, by unieruchomić go i przemówić do
rozsądku, zastanawiał się poważnie, czy aby na pewno dobrze postępował.
Jeśli z jakiegoś powodu, Will bał się go do takiego stopnia, jeśli
przerażenie to nakazywało mu dokonywać tak... Drastycznych kroków, ranić
jego, siebie i wszystko dookoła, był też prawdopodobnie zdolny do tego,
by zażarcie walczyć o swoje życie, nawet jeżeli w rzeczywistości nie
istniała żadna realna obawa, którą mógł się kierować.
<br />
Odrzucił za siebie nóż, daleko w śnieg i odetchnął przez nos,
przygotowując się do unieruchomienia chłopca ― wiedział, że musiał
wykazać się dużą ilością zwinności i sprytu, by tego dokonać, ale ponad
wszystko liczył, że jego przewaga pod względem wzrostu i masy, okaże się
niezwykle użyteczna.
<br />
Pochylił się więc i przypadł do szczupłego ciała w jednym skoku,
zmuszając Willa do przeturlania się z nim po lodzie. Teraz, gdy
przerażony młodzieniec wyrywał mu się z uścisku, niczym usidłana
zwierzyna, Hannibal wiedział, że miał niewiele czasu do działania.
Zacisnął swoje ramiona wokół płaskiej klatki piersiowej i trzymał.
<br />
― Puść mnie ― usłyszał zniekształcony przez chrypę głos, który z
ledwością potrafił odnaleźć, jako ten należący do jego przyjaciela. ―
Zostaw, puszczaj, puszczaj mnie!
<br />
Hannibal nie puszczał ― wręcz przeciwnie ― z każdą sekundą zaciskał
ramiona coraz mocniej, aż z gardła młodzieńca nie wyrwał się żałosny,
przepełniony bezbrzeżną rozpaczą szloch.
<br />
Musiał zrozumieć, że (przed czymkolwiek uciekał) jego ucieczka nie
powiodła się i w jego mniemaniu, wiązało się to już pewnie z najgorszym.
<br />
W rzeczywistości Hannibal zmusił się, do dźwignięcia na nogi, z drżącym
ciałem przyciśniętym kurczowo do jego własnego serca. Mógł wyczuć pod
przedramieniem puls swego towarzysza, zdecydowanie zbyt prędki,
oscylujący na granicy skandalicznie wysokiego zagrożenia zawałem.
<br />
Działał szybko ― dostał się do domu najszybciej jak tylko potrafił;
pierwszą rzeczą, którą się zajął, było wyciągnięcie z szuflady długiego
sznura. Trzymał go tylko na wszelki wypadek, w gwoli przesadnej
przezorności, która wiele razy ― tak, jak i w tym przypadku ― uratowała
mu życie.
<br />
Związał przeguby ukochanego i zaciągnął go do swojej sypialni, rzucając na środek ogromnego łoża.
<br />
Nie posiadał w domu zbyt wiele leków na uspokojenie. Miał za to
niezwykle pokaźną kolekcję psychotropów i narkotyków, absolutnie
zakazanych w tym i wielu innych krajach.
<br />
Wiedział, że podawanie substancji chemicznych, było w przypadku Willa
nieco... Niebezpieczne, zdecydował się więc zaparzyć mu wywar z
Argyreia'i nervosy ― roślina miała przyjemne działanie halucynogenne i
uspokajające, człowiek stawał się po niej wyjątkowo podatny na sugestie,
kierowanie jego wizjami przebiegało niemalże bezproblemowo.
<br />
Stojąc w kuchni i nalewając do filiżanki płyn o delikatnie bursztynowym
zabarwieniu, Hannibal wiedział jednak, że nie mógł poić swego ukochanego
przyjaciela powojem hawajskim...
<br />
Obaj potrzebowali czegoś z goła innego, czegoś, za czym każdy z nich
musiał podświadomie tęsknić od dawien dawna, ale nie mieli w sobie tyle
zaparcia, aby powiedzieć o owym pragnieniu na głos.
<br />
Doktor Lecter zamierzał powrócić do ich wieczornych terapii.
<br />
― Will? ― Przesunął dłonią po chłodnym już czole i przyłożył
kciuk do żyły na nadgarstku, mierząc naprędce puls; na szczęście okazał
się on zadowalający ― nieco podwyższony, nie stanowił już żadnego
zagrożenia.
<br />
― Will ― powtórzył, pochylając się nad nim niżej. Pogładził szczupłą
twarz, zmuszając młodzieńca do otworzenia oczu. ― Czy wiesz, gdzie się
znajdujesz? Wiesz, kim jesteś?
<br />
Wreszcie na niego popatrzył; niezbyt przytomnie i spod półprzymkniętych
powiek, ale złapał z nim kontakt wzrokowy. Hannibal miał ochotę
odetchnąć głośno, ale nie chciał, by jego drogi towarzysz dowiedział
się, jak bardzo się o niego martwił.
<br />
― W domu ― usłyszał jego słaby szept. Był niewiele głośniejszy od
tchnienia, ale to absolutnie wystarczało. ― Nazywam się Viggo Floris
i... jestem w domu.
<br />
Zmusił się do bladego uśmiechu i pogładził ostrożnie jego wilgotne czoło, odgarniając na bok jeden z ciemnych loków.
<br />
― Musisz ze mną porozmawiać, Viggo ― podjął grę, uznając ich
małżeńską grę za niezwykle bezpieczną wobec problemu z poczuciem
stabilności swego rozmówcy. ― Musisz powiedzieć mi, co takiego się
dziś wydarzyło, Co dzieje się z tobą od wielu dni. Dość już
przemilczałeś, nie uważasz? Powinienem wiedzieć, jako twój mąż, co
takiego cię trapi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-17, 17:29<br />
<hr />
<span class="postbody"> Świat lekko wirował,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>kolory
były przydymione, a kształty niewyraźne, ich kontury rozmyte,
wygładzone. W uszach Will słyszał szum, ale nie był to ten inwazyjny,
niepokojący szum, który powodowała krew w uszach, gdy człowiek znalazł
się pod wpływem adrenaliny. Było tak, jakby zanurzył się w spokojnym
strumieniu, a ciepła woda obmywała łagodnie jego skronie.
<br />
Przymknął oczy, przez chwilę nie mogąc się oprzeć pokusie, by zanurzyć
się głębiej, aż ciepła, gęsta maź wedrze mu się do nosa i ust i
wszystkich otworów ciała, ale wtedy usłyszał w uchu ochrypły głos – ten
sam, który słyszał w umyśle każdego dnia.
<br />
― …się znajdujesz? Wiesz, kim jesteś?
<br />
Uchylił powieki i rozejrzał się nieprzytomnie. Zobaczył światło
wpadające przez okno, poczuł nagle bardzo intensywny zapach świeżej,
niedawno wypranej pościeli, i chłód obrączki na swoim palcu.
<br />
Przebiegł wzrokiem po suficie, i nagle zauważył ciemny kształt.
Zmarszczył leciutko brwi, choć jego twarz była do tego tak nieskora, tak
płynna, rozluźniona, i przyjrzał się uważniej, aż mgła rozmyła się
lekko, aż nie zobaczył przystojnej twarzy dojrzałego mężczyzny, który
pochylał się nad nim i… gładził jego twarz – to nie woda – dłonią… z
chłodną obrączką na palcu.
<br />
To jego mąż.
<br />
Viggo uśmiechnął się łagodnie.
<br />
― W domu ― szepnął, co przyszło mu z trudem. Wszystkie jego mięśnie
były jakby pogrążone we śnie, otępiałe, i każdy ruch, każde napięcie
jakiegokolwiek mięśnia wymagało od niego ogromnego wysiłku. ― Nazywam
się Viggo Floris i… jestem w domu.
<br />
― Musisz ze mną porozmawiać, Viggo ― powiedział Nikander spokojnym,
troskliwym tonem. ― Musisz powiedzieć mi, co takiego się dziś wydarzyło,
co dzieje się z tobą od wielu dni. Dość już przemilczałeś, nie uważasz?
Powinienem wiedzieć, jako twój mąż, co takiego cię trapi.
<br />
Will utkwił spojrzenie w obliczu mężczyzny. Wyraz jego twarzy był
pogodny, źrenice błękitnych oczu rozszerzone, różowe usta delikatnie
wygięte w ospałym półuśmiechu.
<br />
Zapragnął dotknąć swojego męża, tak jak on dotykał jego, ale wtedy coś przytrzymało jego nadgarstek.
<br />
― Mm, ale puść mnie… ― spojrzał powoli w dół i zobaczył sznur.
Rozchylił wargi, ale nie wydawał się przestraszony. ― Czemu jestem…
związany?
<br />
― Wydaje mi się, że doświadczyłeś dzisiaj przykrego ataku paniki ―
odpowiedział Nikander. ― Widziałem w twoich oczach czysty strach, twój
umysł spotkał się zapewne z bardzo przykrym rodzajem wizji. W akcie
desperacji, podczas ucieczki przed koszmarami, wyskoczyłeś przez okno.
Muszę dodać, że było zamknięte, Viggo. Sam chyba rozumiesz, że nie
mogłem ci pozwolić na trwanie w takim stanie bez odpowiednich środków
zabezpieczeń.
<br />
Viggo zamrugał. Mięśnie jego spokojnej, rozluźnionej twarzy drgnęły, wargi poruszyły się nerwowo.
<br />
Zmartwił się. Zmartwił bardzo mocno.
<br />
Przez chwilę różne wyrazy pojawiały się na młodym obliczu, nieraz zupełnie ze sobą sprzeczne.
<br />
Gdy Nikander o tym powiedział, przypomniał sobie. Przypomniał, że wpadł
na okno na dole, taranując je własnym ciałem i zatoczył się na śniegu,
zostawiając plamy krwi, i…
<br />
Zaczął szybko mrugać, w dużych oczach zamigotał przestrach, zagubienie. Oddech zrobił się płytki, puls znacznie przyspieszył.
<br />
Nikander przyłożył mu dłoń do policzka i pogładził po nim czule.
<br />
― Nie musisz się obawiać, Viggo. Jestem przy tobie. Jeśli poczujesz się na to gotowy, rozwiążę cię i porozmawiamy.
<br />
― Przepraszam. To musiało być straszne. Chciałbym cię przytulić ― powiedział Viggo, napinając lekko ręce.
<br />
Nikander popatrzył na niego krótko, a potem pochylił się i zaczął go odwiązywać: najpierw nogi, później ręce.
<br />
Na początku Viggo się nie poruszył. Dopiero po dłuższej chwili przesunął
w końcu szczupłą dłoń po gładkiej pościeli. Zamknął oczy, starając się
uspokoić oddech.
<br />
Nic się nie działo, Nikander był obok. Jakże musiał się czuć, kiedy Viggo wyskoczył przez okno; jakże musiał być przejęty.
<br />
Powoli, z dużym trudem zmusił mięśnie do wykonania pracy i podniósł się
do siadu. Potem wyciągnął ręce do swojego męża. Objął go za szyję,
ułożył głowę przy jego szyi. Wplótł chude palce w ugładzone włosy
mężczyzny. Odetchnął, pozwalając ciału na powrót się rozluźnić. Szum w
dalszym ciągu wypełniał jego uszy – jakby byli nad morzem lub pośrodku
wichury, ale w bezpiecznym domu.
<br />
― Kocham cię i nie chciałem cię zmartwić ― szepnął. ― Niestety, choć
bardzo bym chciał to wiedzieć, mój najdroższy, ja… nie pamiętam, co mnie
wystraszyło.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-17, 18:21<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal
uśmiechnął się blado, pozwalając Willowi wtulić się ufnie w jego ciało ―
słowa, które przed chwilą popłynęły z kształtnych warg, uświadomiły mu,
że sytuacja, w której się znajdowali, przyniosła mu bardzo ciekawe
możliwości.
<br />
Mógłby się zaprzeć i powoli wytłumaczyć zagubionemu młodzieńcowi, w
jakiej sytuacji się znajdował ― opowiedzieć mu o tym, kim naprawdę był,
co takiego się wydarzyło, na jakich zasadach działało ich małżeństwo...
Mógł mu opowiedzieć o gestach, na które sobie pozwalali, o wyznaniach,
które nie padły między nimi przez tyle lat, a które teraz zawisło ciężko
w powietrzu, sprawiając, że po kręgosłupie doktora Lectera popłynął
przyjemny dreszcz.
<br />
A jednak nie chciał tego robić ― ze stanu, w którym znajdował się jego
drogi przyjaciel, płynęła niezbita sposobność do wyciągnięcia z niego
wszystkiego, o jego lękach, do sprowokowania go, by ujawnił (mniej lub
bardziej świadomie) wszystkie swoje tajemnice.
<br />
Hannibal miał przed sobą okazję do ostatecznego zgłębienia
skomplikowanego umysłu Willa Grahama, miał ją na wyciągnięcie dłoni i
nie, nie zamierzał jej odrzucać.
<br />
Kiedy życie ofiarowało mu szansę do zrobienia czegoś niecodziennego,
Hannibal przyjmował ją z otwartymi ramionami. Choć to, co robił, wydawać
się mogło z goła nieetyczne, nie miał przecież złych intencji. Robił
wszystko z myślą o dobrym zdrowiu swego drogiego małżonka.
<br />
― Nie musisz się tym na razie martwić ― szepnął miękko, całując go
czule w czubek głowy. Przytulił sobie szczupłe ciało do szerokiej
piersi, zerkając z ukosa na rozdarty i przemoczony całkiem od krwi rękaw
koszuli; zarówno on, jak i Will, lepili się cali od krwi.
<br />
Musiał przyznać, że jej czerwona barwa, towarzyszyła im nieustannie,
odkąd tylko się poznali ― ciężko było mu sobie przywołać do wspomnień
miesiąc, podczas którego nie doświadczył słodko-metalicznego zapachu
posoki.
<br />
― Zajmijmy się na razie kwestią twoich zadrapań ― zaproponował,
przesuwając dłonią po łuku szczupłych pleców. ― Potem zrobię nam kolację
i postaramy się to przedyskutować, w porządku?
<br />
Will uniósł głowę i popatrzył na niego z czystym zachwytem, a potem
skinął głową i uśmiechnął się tak pięknie, jak jeszcze nigdy się nie
uśmiechał.
<br />
Zadbał o to, by każde z poważniejszych skaleczeń jego drogiego
męża, zostało oczyszczone i zabezpieczone drobnymi opatrunkami ― blada
twarz, pokryta nimi w paru miejscach, sprawiała, że jego drogi Will
kojarzył mu się teraz z nieporadnym chłopcem, który całkiem niedawno
doświadczył swojego pierwszego upadku z roweru.
<br />
Teraz, gdy spokojny i czysty, siedział przy blacie, podczas gdy Hannibal
zajmował się krojeniem uwędzonego mięsa na cieniutkie kawałki, poczuł,
że po raz pierwszy od bardzo dawna, ogarnął go <span style="font-style: italic;">spokój</span>.
Stan, w którym jego drogi przyjaciel znajdował się przez ostatnie
tygodnie, najwyraźniej wpłynął w jakimś stopniu i na doktora Lectera ―
od dawna nie miał bowiem równie doskonałego humoru, co teraz.
<br />
Przesunął ostrzem noża wzdłuż uwędzonego mięsa i uśmiechnął się,
zadowolony, gdy tuż nad jego brzegiem, pojawił się stopniowo idealnie
cienki kawałek ― Hannibal już teraz wyczuwał jego słony, wyrazisty
aromat, który sprawiał, że stawał się głodny.
<br />
― Viggo, nakryj, proszę do stołu ― pochylił się, by sięgnąć po
idealnie zachowane kwiaty dębika, nazywanego przez norwegów dumną nazwą
"reinrose" i wstęgami tymianku, nadającym mięsu jeszcze bogatszego
zapachu.
<br />
Kątem oka obserwował poczynania swego małżonka ― wyglądał na tak
spokojnego i zadowolonego, że trudno było uwierzyć, jak zachowywał się
zaledwie półtorej godziny wcześniej. Hannibal odprowadzał spojrzeniem
ciemnych oczu każdy ruch szczupłej dłoni, każdy uśmiech, w którym
wykrzywiały się pełne wargi.
<br />
Wreszcie przyszła pora na postawieniu na stole dania głównego ― pozwolił
sobie również zapalić parę świec, czyniąc ich wspólną kolację jeszcze
bardziej uroczystą.
<br />
― Wznoszę toast z twoje zdrowie, Viggo ― oświadczył poważnie, unosząc w
górę napełniony czerwonym winem kieliszek. ― Chciałbym, abyś już nigdy
więcej nie musiał doświadczać żadnych przykrości i wrócił w pełni do
sił. Pamiętasz, jak szczęśliwi byliśmy po ślubie?
<br />
Był zaskoczony, z jaką łatwością przyszło mu znowu to robić ― wlewać do
chłonnego umysłu swego towarzysza nieprawdziwe informacje, mącąc mu w
głowie, zatruwając myśli swoimi wpływami.
<br />
― Pragnę wrócić do tamtych czasów, widzieć cię znów tak uśmiechniętego i
swobodnego ― kontynuował, przyzwalając skinieniem głowy na spożycie
pierwszego łyku aromatycznego trunku.
<br />
Noga Dusciciela z Rise, przyprawiona teraz kwiatami, wylądowała w swych
idealnych plasterkach na obu talerzach. Hannibal podsunął małżonkowi
sosjerkę, opowiadając z pasją o składniach, które wykorzystał do
stworzenia idealnego sosu żurawinowego, a jego mąż słuchał, śmiał się i
wtrącał swoje niewinne, niekiedy wyjątkowo niepoważne uwagi.
<br />
I nagle wszystko było zupełnie tak, jak dawniej.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-17, 19:24<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>był
ospały, ale spokojny i pogodny, a przede wszystkim – głęboko
przekonany, że nazywa się Viggo Floris, a Hannibal jest jego mężem.
Otumanionego środkami młodzieńca tak łatwo było zmanipulować, przekonać
do dowolnego działania, wmówić dowolną rzecz. Hannibal byłby w stanie
przekonać go teraz nawet do położenia się na stole i przyzwolenia mu na
pokrojenie się żywcem.
<br />
Było to bardzo niebezpieczne. Hannibal musiał dbać o to, aby Will przez
jakiś czas nie spotykał się z nikim innym; by jego świat ograniczył się
do Doktora Lectera.
<br />
Wreszcie Hannibal mógł spać spokojnie, z młodym ciałem przytulonym ufnie
do jego torsu. Musiał tylko pamiętać, by co trzy godziny wstać i
zafundować swojemu mężowi kolejną dawkę odbierającej trzeźwość umysłu
substancji. W przeciwnym razie spokojny, uśmiechnięty Viggo zniknąłby na
rzecz przerażonego i niebezpiecznego Willa.
<br />
Trzeciej nocy Viggo leżał wygodnie z głową na ramieniu Nikandra, owijając sobie wokół palców włoski na jego piersi.
<br />
― Wszystko miesza mi się w głowie. Czy tak będzie już zawsze? ―
zapytał mrukliwie, w cichej zadumie, mając nadzieję, że mężczyzna
jeszcze nie zasnął.
<br />
Nie. Nie zasnął. Odsunął go lekko od siebie i w półmroku zajrzał mu w oczy.
<br />
― To zależy, co masz na myśli, mówiąc „tak” ― wychrypiał.
<br />
― Bo widzisz… Budzę się tu… każdego ranka, w twoich ramionach…
wdychając twój zapach, nie wiedząc, jaki jest dzień… W moim życiu…
jesteś ty i… ty i… mam wrażenie, że nigdy nie było i nie będzie… niczego
innego. Nic nie pamiętam, mój najdroższy. Nie pamiętam naszego ślubu, o
którym mówisz tak piękne rzeczy, ani… co robiliśmy wcześniej, nie
pamiętam żadnych ludzi, imion, tylko niewyraźne przebłyski. Jedynym,
czego jestem świadom, jesteś ty, jest… to, że zawsze byłeś tutaj, obok…
To mnie… to mnie niepokoi, Nikandrze.
<br />
― Jeśli twoim pragnieniem jest przypomnienie sobie wszystkiego, co
wydarzyło się w twoim życiu… Znam sposób na to, by ci pomóc.
<br />
Viggo zamrugał ospale i wsparł się na łokciu. Uśmiechnął się łagodnie.
<br />
― Chciałbym przypomnieć sobie, jak i kiedy poznałem tak przystojnego,
inteligentnego, szarmanckiego mężczyznę. Co popchnęło nas ku sobie. Czym
sprawiłem, że postanowiłeś właśnie ze mną związać swoje życie, a teraz
trwasz ze mną w mej chorobie. Ktoś taki jak ty… mógłby mieć każdego.
<br />
Hannibal wiedział, że z ust swojego Willa nigdy nie usłyszałby podobnych
słów. Nie, gdyby mógł myśleć trzeźwo. Jego Will nigdy nie pytał,
dlaczego. Doskonale wiedział, z jakiego powodu Hannibal wybrał właśnie
jego. Ale teraz jego umysł nie pracował trzeźwo. Był nadzwyczaj otwarty i
wielokrotnie spowolniony. Objął Viggo mocniej, uśmiechając się
przebiegle i wiedząc, że w oczach przyjaciela ten uśmiech nie będzie
wyglądał ani trochę podejrzanie.
<br />
― W takim razie zaczniemy od zwyczajnej rozmowy ― rzekł tonem, który
zaniepokoił jego towarzysza. Łagodny uśmiech powoli spłynął z różowych
warg młodzieńca, ustępując miejsca niepewności. Will zamrugał powoli,
przyglądając się twarzy Hannibala, ale nie, nie był podejrzliwy, ufał
bezkrytycznie wszystkim jego słowom, wszystkim sugestiom, które padały
spomiędzy cienkich warg.
<br />
― Powiedz mi szczerze, czy stało się między nami coś bardzo złego? ―
zapytał na granicy szeptu głosem drżącym i zmartwionym. ― Coś, co
sprawiło, że przestaliśmy okazywać sobie miłość i patrzeć na siebie jak
dawniej?
<br />
Zauważył bowiem, że nawet w sytuacjach zbliżeń jego najdroższy Nikander nie całuje go… i nie dotyka tak, jak mógłby, jak <span style="font-style: italic;">powinien</span> dotykać mąż męża.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-17, 21:04<br />
<hr />
<span class="postbody"> Za
dnia, jego drogi mąż wykazywał się niezwykłym spokojem i pogodą ducha ―
poranki spędzali na wspólnych śniadaniach i rozmowach z filiżanką kawy,
południa mijały im na spokojnej lekturze, bądź krótkich spacerach po
okolicznym lesie, popołudnia przeznaczone były na słuchanie muzyki przy
gotowaniu obiadów, wieczory zaś (w zależności od ich nastroju) na
wspólnych kąpielach, bądź uroczystej kolacji.
<br />
To jednak nocami przychodził najcięższy okres, kiedy w targanym
wątpliwościami umyśle Willa, budziły się kolejne pytania. Pytania, które
za każdym razem stawały się coraz cięższe i wymagały od Hannibala coraz
to nowszych kłamstw ― kłamał ostrożnie i bardzo uważnie, wierząc, że
uda mu się powtórzyć każde jedno choćby i przez sen. Opowiadał Viggo o
ich szczęśliwym małżeństwie, o niepozornych dniach i spacerach, o tym,
jak bardzo kochał z nim jeździć na polowania i ile odnajdował radości w
pozowaniu do szkiców jego obrazów.
<br />
Opowiadał o idealnie szczęśliwym życiu, którego nigdy nie mieli,
zmierzając stopniowo do momentu, w którym miał to wszystko zburzyć za
pomocą paru zdań ― przywołać nieistniejące wizje, ukazujące Willowi
"prawdę", w której to on, właśnie on, niszczył wszystko, na co sobie
zapracowali.
<br />
Gdyby ktoś kiedykolwiek odważyłby się go zapytać, zadać mu to jedno
pytanie, na które nigdy nie potrafili sobie odpowiedzieć, Hannibal
uśmiechnąłby się uprzejmie i odpowiedział dwoma, krótki słowami.
<br />
Dlaczego to zrobiłeś, Hannibalu? Co podkusiło cię do wyrządzania tak wielkiej krzywdy, osobie, którą kochasz?
<br />
Z ciekawości. Był po prostu ciekaw tego, co się wydarzy. Znowu.
<br />
W pomieszczeniu panowała całkowita ciemność, rozświetlana
jedynie przez specjalną lampę, której rozbłyski w dość konkretny sposób
pozwalały mu wpłynąć na percepcję swego drogiego męża. Siedział w swoim
fotelu, wpatrując się z gładką twarz z nieskrywanym zainteresowaniem.
Napar z powoju hawajskiego przestawał powoli wystarczać ― Hannibal
zmieszał go więc z mieszanką innych specyfików ― postanowił dodać do
tryptaminy sporą dawkę empatogenów; czegoś, wydającego się być wręcz
stworzonym dla Willa Grahama.
<br />
Czegoś, co miało pozwolić mu wbić do jego głowy każdą z wizji.
<br />
― Rozluźnij się, Viggo. Zamknij oczy ― wymruczał kojąco, nie
spuszczając wzroku ze szczupłej twarzy ukochanego. ― Pomyśl o czymś
przyjemnym, pozwól mi ruszyć za sobą w bezpieczne miejsce. Pomogę ci o
wszystkim sobie przypomnieć. Pokażę ci prawdę.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nikander i Viggo siedzą w dawnym gabinecie pana Floris, w Maryland.
<br />
Rozmawiają o czymś nieistotnym, racząc się kieliszkiem wina.
<br />
― Uważam, że powinieneś ograniczyć swój udział w pomaganiu FBI ― mina
Nikandra wyraża czystą powagę i troskę. ― To zaczyna cię przerastać,
Viggo. Te halucynacje świadczą nie tylko o przepracowaniu, mogą być
początkiem czegoś strasznego.
<br />
― Wiem, kim jestem ― odpowiada Viggo, parskając pobłażliwie. Zanurza
wargi w winie i posyła Nikandrowi rozbawione spojrzenie. ― Jeśli miałbym
z tym problemy, byłbyś pierwszą osobą, która by się o tym dowiedziała.
<br />
― Dowody jasno mówią, że za wszystkimi zbrodniami stoisz
właśnie ty, Viggo! ― Jack Crawford przybliża się do młodzieńca,
wyginając usta w wyrazie pogardy. ― Pogódź się z tym i pozostań przy
opcji, że nie byłeś świadom dokonywanych czynów, a być może pozostawią
cię w tym miejscu, darując ci miejsce, do którego powinieneś trafić już
dawno temu!
<br />
― Nie jestem inteligentnym psychopatą, którego szukacie - warczy Viggo, przysuwając się wściekle do krat.
<br />
― Znowu zaczniesz opowiadać mi o tym, że za wszystkim stoi Nikander?
Nikander Floris, który ryzykował własnym zdrowiem i karierą, by kryć cię
przede mną, przed Alaną, przed Freddie Launds?! O mały włos nie
pozbawiłeś go życia, czy to ci nie wystarcza?!</span>
<br />
Will wyprostował się gwałtownie, oddychając bardzo szybko i
płytko. Trzymał się za uszy, głowę, skronie. W oczach miał przerażenie,
ale i przytłaczające zrozumienie. Nie trzeba było długo czekać, by
pojawiły się w nich łzy. Błękitne spojrzenie odnalazło wzrok ciemnych
oczu Hannibala i potok łez popłynął bladymi policzkami. Młodzieniec
zaniósł się niekontrolowanym szlochem. Zapewne był wstrząśnięty tym,
czego się dowiedział; zupełnie wytrącony z równowagi.
<br />
― Z-zabijałem ludzi - wydukał słabo. ― Och, Boże, zabijałem ludzi i
próbowałem obciążyć ciebie, nic dziwnego, że zwariowałem, jestem
potworem!
<br />
Hannibal podniósł się z fotela i zapalił światło, wyciągając ramiona, by
jego drogi mąż mógł w nie bezkarnie wpaść. Łkając rozpaczliwie,
próbował mu chyba tłumaczyć, jak bardzo żałował tego, co zrobił i jak
mocno pragnął cofnąć czas, ale Hannibal nie był w stanie zrozumieć do
drugiego słowa z tego płaczliwego bełkotu (odautora:wow, chyba pierwszy
raz w ten sposób, nie odwrotnie). Był cierpliwy, a jego szept kojący,
ale wszystko mówiło mu, że tego dnia nie powinien już pozwalać sobie na
więcej.
<br />
― Może to dobry moment na przerwanie sesji? ― Zaproponował, wzdychając
nieszczęśliwie. Nie potrafił ukryć, że miał co do tego dnia inne plany,
ale nie zamierzał wyrządzać Willowi większej krzywdy, niż było to
konieczne. Mieli w końcu dużo czasu, by...
<br />
― Nie, nie ― Viggo popatrzył na niego nieśmiało, kręcąc głową. Po jego
policzkach ściekały wciąż łzy, ale kształtne wargi zaciskały się w
wyrazie najprawdziwszej determinacji.
<br />
― Dobrze ― doktor Lecter przytaknął krótko, wracając na swój fotel.
Jego mina zdradzała teraz fałszywe obawy, ból, trawiący serce. ―
Chciałbym cię jednak ostrzec przed tym, że następne wspomnienia były o
wiele, wiele gorsze. ― Pozwolił, by do jego głosu dostało się fałszywe,
zachrypnięte brzmienie. ― Cokolwiek jednak zobaczysz, pamiętaj o tym,
że jestem przy tobie. Jestem tu, Viggo. Możesz w każdej chwili do mnie
wrócić.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Viggo obraca się powoli, w
jego dłoni pojawia się znikąd pistolet, wycelowany w sam środek czoła
Nikandra. Pan Floris cofa się , przerażony, napotykając w końcu opór w
postaci lodówki. Uderza w nią plecami, wydając z siebie suche sapnięcie.
<br />
Viggo unosi ramię.
<br />
― Czy to właśnie tym jesteś? ― Pyta Nikander, ledwie odnajdując w sobie
odwagę na to, by się odezwać. Wie jednak, że musi to zrobić, musi, bo
chce walczyć, bo kocha mężczyznę, którzy mierzy do niego z broni.
<br />
― Wiem, kim jestem ― warczy w odpowiedzi Viggo i przysuwa się jeszcze
bliżej, zmuszając Nikandra do odchylenia głowy. Kwestia tego, że za
chwilę naciśnie spust, jest już absolutnie pewna. ― Nie jestem mordercą,
Nikandrze. Jack musi zrozumieć, że to nie ja. Nie pozwolę mu się
zamknąć. Muszę dokończyć swoje dzieło. Muszę...
<br />
Krwawią, ale to nie ma znaczenia ― udaje im się dotrzeć do
jego domu. Viggo dyszy ciężko, Nikander nie pozostaje mu dłużny. Zapach
kłótni wiruje wciąż w powietrzu ― drobnym ciałem młodzieńca wstrząsają
dreszcze.
<br />
― Oddałem ci wszystko ― Nikander przysuwa się do fotela, spoglądając
ukochanemu w oczy. ― Ucieknij ze mną, Viggo. Teraz, gdy nie wiedzą,
który z nas jest mordercą, nie będę miał szans, by
<br />
― Nie chcę uciekać ― przerywa mu szorstko Viggo, obracając głowę w przeciwnym kierunku.
<br />
― Nie mogę podać się za ciebie Jackowi ― oponuje Nikander. ― To zniszczy mi życie.
<br />
― Wolisz, by zniszczyli moje? ― W głosie młodzieńca słychać tylko i
wyłącznie pogardę. ― Mam dość uciekania, rozumiesz? Mam tego dość.
<br />
― Viggo, proszę... Pomyśl o mnie...
<br />
― Nie chcę już o tobie nigdy więcej myśleć, Nikandrze. </span>
<br />
Poprawił się w fotelu, uciekając spojrzeniem przed błękitnymi
tęczówkami ― pozwolił, by po policzku potoczyła mu się jedna, samotna
łza, gdy "walczył ze sobą", tłumiąc przykre emocje.
<br />
Chciał sięgnąć do kieszeni po chusteczkę, by otrzeć wilgotne dowody
swego bólu, ale w tym samym czasie poczuł na twarzy dwa chłodne kciuki,
zbierające łzy z taką delikatnością, jakby twarz Hannibala, wykonana
była ze szkła.
<br />
― Nie będę nawet prosił, abyś wybaczył mi taki czyn, bo to niemożliwe.
Ty... powinieneś mnie po tym wszystkim wyrzucić ― szepnął drżąco. ―
Nie zasługuję na to, żeby z tobą być. dlaczego wciąż tu jesteś?
<br />
Nikander popatrzył na swojego męża, chłonąc widok jego przepięknej,
zapłakanej twarzy ― utrwalał obraz drżących warg i wilgotnych rzęs,
upajał się zapachem niepomiernego wręcz bólu.
<br />
― Tamtego dnia ― odezwał się wreszcie cicho ― coś zrozumiałem.
<br />
Will uniósł głowę, spoglądając na niego ze źle skrywaną nadzieją i zaciekawieniem.
<br />
― Zrozumiałem, że gdybyś umarł, wcale bym się od ciebie nie uwolnił.
Moje życie stałoby się przedłużoną agonią, odroczonym wyrokiem śmierci. ―
Hannibal zadrżał wyraźnie, roniąc jeszcze jedną łzę. Jego dusza
promieniała, triumfując. ― Nie mogę żyć bez ciebie, Viggo.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-17, 21:45<br />
<hr />
<span class="postbody"> Viggo popatrzył<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>na
męża zmęczonym, pełnym bólu i trochę nieprzytomnym wzrokiem. Osunął się
w końcu na kolana przed mężczyzną i oparł głowę na jego udzie.
Cierpienie rozdzierało jego duszę. Nie zakwestionował ani jednego słowa
Nikandra, spił zmyślne kłamstwa prosto z jego warg i uwierzył, że to on
jest potworem, że to on zabijał.
<br />
Pamiętał swoje zbrodnie. Pamiętał wszystkie okropności, których dokonał z
zimną krwią, z niewzruszonym sercem. Pamiętał, jak knuł i intrygował,
jak wodził wszystkich za nos, jak uwiódł Nikandra tylko po to, by mieć
alibi, jak wykorzystywał jego miłość dla swoich celów, gdy zaś Nikander
odkrył prawdę, Viggo nie wahał się, nie starał nawet wziąć pod uwagę
jego uczuć.
<br />
<span style="font-style: italic;">Viggo chwyta za szczęki i ciągnie je w
przeciwnym do siebie kierunku. Rozszerza je tak długo, aż nie słyszy
wreszcie charakterystycznego kliknięcia. Doktor Sutcliffe darłby się
zapewne, gdyby mógł, ale nie może, to chyba dość oczywiste.</span>
<br />
Chłopak zanosi się szlochem.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zagłębia nóż, rozdzielając parujące na
mrozie mięso. Pozwala, by dziewczyna patrzyła mu przy tym prosto w oczy.
Za chwilę wyciągnie z niej płuca, musi tylko rozszerzyć szczeble żeber,
wyłamać je, dostać się do środka.</span>
<br />
Drobnym ciałem wstrząsają niekontrolowane dreszcze. Wspomnienia są
chaotyczne, niespójne, niepoukładane chronologicznie. Przenoszą go z
miejsca w miejsce, raz stoi w polu, nabijając młodą dziewczynę na
jelenie poroże, innym razem skóruje mężczyznę, wywraca jego ciało na
drugą stronę, składa w zmyślną rzeźbę niepodobną już do człowieka. Raz
morduje w afekcie. Innym razem ze spokojem i precyzją w opanowanych
dłoniach.
<br />
<span style="font-style: italic;">Ściskając w dłoni małą, okrągłą piłę,
przymierza się do rozcięcia głowy Nikandra. Chce dostać się do środka,
zobaczyć mózg, skosztować go, ponieważ ma taki kaprys, ponieważ Nikander
nie zachował się tak, jak tego oczekiwał. Jack Crawford krzyczy. Do
środka wpadają policjanci.</span>
<br />
Viggo oddycha płytko i nierówno, wciskając głowę w udo nieruchomego mężczyzny, ale coś się zmieniło.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zarżnie wszystkich, którzy stoją mu na
drodze. Verger obudzi się z twarzą Cordella na swojej, to zabawne. Jego
strażnicy padają jeden po drugim, nim którykolwiek zdąży podnieść alarm,
ponieważ Viggo jest zły, Viggo długo czekał, długo był podjudzany w
klatce dla świń. Pałac Vergerów tonie w szkarłacie…
<br />
Wynosi… najdroższego Nikandra… w swoich ramionach, nie zostawia go w środku, ma na niego inny pomysł.</span>
<br />
― Kochałem cię ― chrypi w końcu słabo. ― Cały czas. Kochałem każdego
dnia, i czułem zawód, ilekroć odwracałeś się ode mnie, ilekroć brakło mi
pewności, że jesteś po mojej stronie, a nie Jacka Crawforda, mój drogi.
<br />
Odsuwa się i prostuje powoli, jego ciało wciąż unosi się i opada szybko przy każdym oddechu, ale uspokaja się coraz bardziej.
<br />
Wstaje z kolan z nieprzeniknioną twarzą. Przechyla głowę jak gad i
opanowanym gestem poprawia rozchełstaną koszulę, zaczyna starannie
zapinać guziki.
<br />
― Chciałem cię ukarać, pokazać ci swoją potęgę, utrzeć nosa. Pokazać,
co się dzieje, kiedy ktoś myśli, że jest sprytniejszy ode mnie.
Zamknąłem cię więc i uwolniłem, Nikandrze, ponieważ mogłem to zrobić. W
pewnych momentach zachowywałeś się wobec mnie niewyobrażalnie
grubiańsko.
<br />
Stoi wyprostowany, jego mina wyraża uprzejme zainteresowanie zmieszane z
miernie ukrywaną wyższością; podbródek ma zadarty, spojrzenie – mimo
rozszerzonych nienaturalnie źrenic – zaskakująco wyraźne, błyszczące.
<br />
― Rozumiesz przecież, że takie zachowania nie mogły pozostać bez mojej reakcji, Nikandrze.
<br />
Głos ma już zupełnie niski i ochrypły, zdarza mu się wypowiadać niektóre wyrazy w nietypowo miękki, niewyraźny sposób.
<br />
Już nie płacze.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-17, 22:35<br />
<hr />
<span class="postbody"> Przez
wiele dni wydawało mu się, że nowy Viggo, którego stworzył przy pomocy
psychotropów i sztucznie wywołanych halucynacji, pozwoli Willowi powoli
wrócić do siebie, przyjąć do wiadomości, że był całkowicie bezpieczny,
że ze strony Hannibala nie groziło mu absolutnie nic...
<br />
Po jakimś czasie zrozumiał jednak, że znów przesadził ― że z tego, co
miało w zamiarach być niekonwencjonalną terapią, powstał niemalże
odrębny byt. Byt łudząco podobny pana Lectera.
<br />
Teraz, każdego dnia zarówno Will, jak i Hannibal, oddawali się tym samym
rozrywkom ― począwszy od czytania starych ksiąg, traktujących o
filozofii, potrafili ramię w ramię, poddawać się tym samym czynnościom,
kończąc w kuchni, na przygotowywaniu wspólnie kolacji.
<br />
Tygodnie bez nieporadności i chaosu jego najdroższego przyjaciela,
przypomniały mu, jaka cenna była dla niego jego odmienność ― jak lubował
się w poprawianiu każdego z krzywo pozostawionych przedmiotów, jak
wiele radości dawał mu jego urywany śmiech i nieposłuszne loki (które
odgarniał ostatnio uparcie do tyłu, czyniąc się w ten sposób bardziej
eleganckim).
<br />
I nagle, ku swemu najwyższemu zdziwieniu, Hannibal zatęsknił za
flanelowymi koszulami, za rozmowami o rodzajach przynęt, które pomagały
złowić większe okazy okonia, za pytaniami o zupełnie przypadkowe rzeczy i
zdarzenia...
<br />
Wiedział, że nadszedł czas na oddanie Willowi jego prawdziwej tożsamości
― wraz z tym założeniem, nadchodziła również perspektywa jego
"przebudzenia". Przebudzenie oznaczało świadomość, świadomość z kolei
zrozumienie.
<br />
Hannibal dobrze wiedział, że gdy Will Graham <span style="font-style: italic;">zrozumie</span>,
jak wielką krzywdę wyrządził mu jego przyjaciel, będzie absolutnie
zdruzgotany. Młodzieniec nie mógł się przecież spodziewać, że nawet po
tylu latach doktor Lecter gotów był dla swojej rozrywki poddać go
kolejnym okropieństwom.
<br />
Nie potrafił odczuwać wyrzutów sumienia ― nocą, gdy leżeli obok siebie
ramię w ramię, on i Viggo, Hannibal wpatrywał się w sufit, starając się
zajrzeć do swego sumienia. Choć uparcie szukał tam skruchy, czegoś, co
pozwoliłoby mu odnaleźć w tym wszystkim swoją winę, potrafił odczuwać
tylko i wyłącznie swą potęgę. I uznanie, niepomierne pokłady uznania dla
błogosławionego daru wszechstronnej empatii Willa Grahama.
<br />
Odkrywał wtedy, jak wiele stanowili oni obaj ― we dwoje nie mieli
praktycznie rzeczy nie do pokonania. Uzupełniali się, tworząc wspólnie
prawdziwego boga.
<br />
Postanowił, że aby przywrócić swemu przyjacielowi jego
drogocenne wspomnienia, będą potrzebowali odpowiedniej scenerii ― to
właśnie dlatego bez wahania wykupił dwa bilety, dzięki którym mieli się
przedostać do Włoch. Odwiedzić miejsce, gdzie zaczęło się i skończyło
wiele rzeczy jednocześnie. Miejsce, które miało nieodzownie kojarzyć się
im z poczuciem zdrady i wybaczeniem ― kontrastowym balansowaniem między
tymi dwoma pojęciami, by nauczyć się specyficznej, trudnej do pojęcia
sztuki <span style="font-style: italic;">kochania</span>.
<br />
Poprawił się w fotelu i zerknął z ukosa na wpatrzonego w chmury małżonka
― Viggo przyglądał się z pogodnym zainteresowaniem ich białym
rozlewiskom, przechylając głowy, gdy widok stawał się dla niego w jakiś
sposób urzekający.
<br />
Hannibal dobrze rozumiał jego zachwyt ― sam także nigdy nie był
przygotowany na ogrom uczuć, które wlewało w niego piękno natury. Do
czegoś takiego nie dawało się po prostu przyzwyczaić.
<br />
― Mamy rezerwację w jednym z najlepszych hoteli ― wyznał mu z
szarmanckim uśmiechem, pochylając się lekko, by złożyć na odsłoniętym
czole przelotny pocałunek. Jedna ze stewardes spojrzała na nich z
rozczuleniem, przeciskając się między rzędami foteli, by przekazać
pasażerom ich zamówienia. ― Pójdziemy pozwiedzać muzea i galerie sztuki,
nacieszymy zmysły towarami z górnych półek. Niewątpliwie będzie to
odpoczynek pełen wrażeń.
<br />
Uśmiech pana Lectera przybrał nieco mroczniejszego wyrazu, gdy pomyślał o
jednej, najważniejszej rzeczy, która wciąż czekała na jego przyjaciela.
<br />
Hannibal planował dla niego bowiem spotkanie z ich dawną znajomą. Ot, zwykłą kolację z nieco... Szalonym finałem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-18, 00:11<br />
<hr />
<span class="postbody"> Po Willu<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>było
widać, że nie jest sobą, ale większość osób niemających o nich pojęcia
brało pewnie jego stan za zwykłą ospałość spowodowaną zmęczeniem,
brakiem snu. W samolocie Will nie dostał od Hannibala alkoholu, którego
działanie mogłoby w połączeniu z psychotropami dać niespodziewane
efekty, więc młodzieniec popijał tylko wodę. Głowę trzymało prosto i
zachowywał stosowny dystans od Hannibala, a jednocześnie nie uciekał
przed jego dotykiem i ustami, niekiedy kwitując je tylko oszczędnym
uśmiechem.
<br />
Nie był <span style="font-style: italic;">do końca</span> Hannibalem, ale
ewidentnie wierzył, że dokonał tych wszystkich mordów, mało tego,
zdystansował się od nich i trwał w przekonaniu o kontroli nad sytuacją.
<br />
Mógłby w tym stanie samodzielnie zaplanować zbrodnię, choć być może jej
urzeczywistnienie nie skończyłoby się sukcesem przez wzgląd na
przytępione zmysły i zacierające się obrazy. Z całej podróży Will
zapamiętał tylko jedną twarz, twarz Hannibala Lectera, mimo że patrzył
na wiele osób.
<br />
Z lotniska pozwolił się Hannibalowi wyprowadzić pod ramię, pozytywnie przeszli kontrolę, a potem wsiedli do luksusowej taksówki.
<br />
Szum i mgła stale towarzyszyły Willowi, a on zachowywał się i
funkcjonował, jakby nie były niczym nietypowym. Nie pamiętał chwil, w
których Hannibal klękał przed nim i delikatnie wstrzykiwał mu coś w
zgięcie łokcia. Czasem tylko odruchowo, ale nieświadomie, dotykał się w
miejscu, gdzie znajdowały się nakłucia, być może czując swąd lub
delikatny ból.
<br />
Zwiedzali galerie i muzea. Will oglądał wiele obrazów, których barwy
żyły i mieszały się ze sobą, tworząc niezrozumiałe, skomplikowane
fantasmagorie.
<br />
Chodzili za rękę, Hannibal wdawał się w rozmowy z artystami i znawcami
sztuki na wystawach, wobec ciekawskich stan Willa usprawiedliwiając
przemęczeniem i tłumacząc, że jego najdroższy towarzysz mimo wszystko
nie zgodził się przespać ich jedynego dnia w rozkosznej Florencji.
<br />
Will nie był chyba nawet do końca świadom, że są we Florencji i że
rozmawiają z jakimiś ludźmi. Reagował tylko na dotyk i słowa Hannibala,
szedł tam, gdzie został pokierowany, pił to, co podały mu znajome ręce,
jadł to, co podsuwał mu mężczyzna, wysłuchiwał jego komentarzy na temat
dzieł, ale prawdopodobnie nie rejestrował ich w pamięci. Ożywił się
tylko przy Wiośnie Botticelliego. Chciał go dotknąć i zrobiłby to, gdyby
Hannibal nie powstrzymał szczupłej dłoni na widok ochroniarza, który
nie byłby tym zachwycony.
<br />
Chciał dotknąć postaci po prawej stronie obrazu, nimfy Chloris z
kwieciem w ustach dotykanej powiewem Zefira. Obudziła jakieś
skojarzenia, otworzyła jakieś drzwi. Znajoma twarz wśród tłumu obcych
również powinna wywrzeć na Willu wrażenie, prawdopodobnie dużo
mocniejsze niż obraz.
<br />
Dzień zwieńczyli wizytą w luksusowej restauracji. Hannibal odsunął
Willowi krzesło, upewnił się, że młodzieniec zorientował się, że
zasiadają przy stole. Zajrzał w błękitne oczy, a błękitne oczy spojrzały
na niego. Różowe wargi wygięły się w półuśmiechu.
<br />
Biedny Will, był tak ogłupiony, tak bardzo skazany na wrażenia, które sprytnie wybierał dla niego Hannibal.
<br />
Viggo zamrugał półprzytomnie, rozejrzał się dokoła. Zorientował się, że
Nikander zasiadł już po drugiej stronie stołu. Rozbawiło go, zamiast
zaniepokoić, że nie wiedział, kiedy to się stało i jak znaleźli się w
tym miejscu.
<br />
― A dla pana…? ― dobiegło go z oddali i spojrzał ze zdziwieniem na
osobę, której cień padł na stolik, ale twarz była rozmyta. Nikander
wpadł mu w słowo, zanim zdążył się odesłać.
<br />
― Wodę z miętą i cytryną.
<br />
Viggo zapatrzył się na sufit, który stanowiła spektakularna, zdobiona
kopuła. Odchylił głowę, ułożył ją na oparciu krzesła. Jego grdyka
poruszała się, kiedy wpatrywał się w mieniące się kolory i osobliwe
kształty, zaciekawiony, rozbawiony.
<br />
Nawet nie zwrócił uwagi na trzecie nakrycie, które czekało na jeszcze jedną osobę.
<br />
― Viggo. Viggo… ― usłyszał zza mgły.
<br />
Opuścił głowę z rozmarzonym, ale ledwie dostrzegalnym uśmiechem, i popatrzył na Hannibala, który patrzył na…
<br />
Viggo zmrużył oczy. Ktoś siedział przy ich stole. Zamrugał intensywnie, ale wciąż o wiele wolniej niż mu się zdawało.
<br />
― Will. ― Kobieta była roztrzęsiona. Miała na sobie prostą sukienkę,
włosy spięte w roztrzepany kok, oczy i usta podkreślone delikatnym
makijażem; szykowała się na to spotkanie, stroiła się dla człowieka,
który bez zawahania ją zostawił i przez tyle miesięcy nawet nie
skontaktował z nią i z <span style="font-style: italic;">ich</span> dzieckiem. ― Will, słyszysz mnie? Will!
<br />
Viggo znał ją, ale nie był przekonany, kim była. Utkwił w niej
spojrzenie, potem przeniósł je na Nikandra. I znów na nią. Nie było w
nim zrozumienia.
<br />
Roztrzęsiona Molly Graham zwróciła się do Hannibala, którego twarz wyrażała nieszczególnie skrywane ubawienie sytuacją.
<br />
― Co mu zrobiłeś? ― wydusiła. ― Mówiłeś, że jest chory. To… nie jest
choroba! On nie kontaktuje z rzeczywistością, nie poznaje mnie!
<br />
― Nie każda choroba objawia się tak, jak to sobie wyobrażasz, Molly ―
odpowiedział spokojnie Hannibal, kładąc jowialny akcent na jej imię. ―
Przyznasz chyba, że jako psychiatra mam coś do powiedzenia na ten temat.
To skutek przeżytej wcześniej traumy. Pozwól, że opowiem ci o tym ze
szczegółami nieco później.
<br />
Do stołu podeszła kelnerka, podając wybrane wcześniej przez Hannibala
przystawki. Na oczach Molly Will pochylił się lekko i powąchał talerz,
zamykając oczy.
<br />
― Miał cię za przyjaciela ― sapnęła. ― Jak mogłeś, Hannibal.
<br />
― Hannibal ― powtórzył nagle Will, prostując się w swoim odczuciu
pewnie dość szybko, ale w rzeczywistości bardzo, bardzo powoli, jakby
był zanurzony w gęstej smole lub zastygającym cemencie. ― Hannibal
Lecter?
<br />
Oboje Hannibal i Molly popatrzyli na niego ze skrajnie odmiennymi
wyrazami twarzy. Na obliczu Lectera malowało się zainteresowanie
przeplatające się z rozbawieniem, na twarzy Molly – szok i trwoga.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-18, 00:48<br />
<hr />
<span class="postbody"> Spędzili
ze sobą wprost cudowny dzień, wędrując przez obiecane wcześniej muzea i
galerie ― Hannibal całe wieki nie bawił się równie dobrze, co tego
uroczego popołudnia ― oglądał wystawy, trzymając pod ramię swojego
zagubionego chłopca. Napawał się widokiem wielkich dzieł, istną
kakofonią obrazów, kolorów, dźwięków i zapachów. Wspominał dawne czasy,
oczyma wyobraźni widział siebie, jak dorastającego młodzieńca,
usadzonego na jednej z ławek, kopiującego zawzięcie szkice na
usztywnionym papierze. Już wtedy przeczuwał czekającą na niego wielkość.
Nie miał jednak pojęcia, że wraz z wielkością, przyjdzie mu także
doświadczyć uczuć ― najpiękniejszych, wypełniających jego wnętrze czymś
niepowtarzalnym, niemożliwym do osiągnięcia w pojedynkę.
<br />
Do restauracji dotarli, zgodnie z rezerwacją, późnym wieczorem. Hannibal
zaplanował na tę okazję coś szczególnego ― postanowił, że pierwszym
rozważnym krokiem, ku przywróceniu Willowi jego wspomnień, było
spotkanie z jego byłą (choć według prawa aktualną) żoną.
<br />
Molly Graham pojawiła się na spotkaniu, wyszykowana tak starannie, że
doktor Lecter nie miał żadnych wątpliwości ― pani Graham łudziła się,
że gdy Viggo Floris ujrzy tę obcą dla siebie kobietę, poczuje w swym
wnętrzu specyficzne szarpnięcie i zrozumie, jak bardzo za nią tęsknił,
jak cały czas podświadomie pragnął jej obecności.
<br />
Cóż, nie mógł ukryć, że brak jakiejkolwiek reakcji ze strony kochanka,
wywołał w nim jeszcze lepszy humor ― teraz nie mógł ukryć pełnego
zadowolenia uśmieszku, nawet gdyby chciał.
<br />
Państwo Graham nie mogli mieć jednak pojęcia, że Hannibal przygotował
dla nich jeszcze jedną niespodziankę ― parę dni przed wylotem, Will
poddawany był specyficznemu rodzajowi hipnozy, która w odpowiednich
warunkach i na jego sygnał, miał przeprowadzić na Molly najprawdziwszy i
niezwykle artystyczny (jak na Florencję przystało) akt mordu.
<br />
To właśnie dlatego doktor Lecter zaprosił ją, by zjadła z nimi kolację, a
potem, by spędziła ze swym mężem noc w wynajętym przez nich
apartamencie.
<br />
Przygotowana starannie sceneria, dla postronnego obserwatora
przedstawiać się miała, jako gustowny, być może odrobinę ekscentrycznie
urządzony salon. Znajdowały się w nim jednak przedmioty, które przy
właściwie wypowiadanych słowach, stanowiły dla jego drogiego przyjaciela
zapalniki, słowa-klucz, prowadzące nieświadomego swych postępowań
młodzieńca do podejmowania finezyjnie brutalnych kroków.
<br />
― Viggo ― Hannibal uniósł swą dłoń, przykładając ją do gładkiego
policzka młodzieńca. Nie przesadzał z czułością, by nie rozjuszyć w
żaden sposób ich nachmurzonej towarzyszki. Dotknięcie policzka było
jednak umownym znakiem, by myśli Willa pochłonięte zostały przez obrazy
ich niedawnego spaceru. W głowie młodzieńca pojawiały się teraz wysokie,
ośnieżone świerki, zapach lasu i śpiew ptaków. ― Mam nadzieję, że
smakuje ci twój befsztyk?
<br />
― Nie widzę sensu w nadgorliwym wpływaniem na jego odczucia, Molly ―
westchnął w łagodnej reprymendzie. ― Nie chciałabyś doświadczyć jego
ataków paniki. Musimy uświadamiać go we wszystkim powoli i stopniowo.
<br />
Podczas reszty wieczoru starał się wmówić zdezorientowanej kobiecie, że
kiedy on i Will Graham tkwili w "normalności", nie łączyło ich nic, poza
zwyczajną i zdrową przyjaźnią.
<br />
Nie wiedział, jak ktokolwiek mógł być tak zaślepiony, by w to uwierzyć,
ale nie twierdził, że nie było mu to na rękę - Molly była tak wpatrzona w
swego męża, tak bardzo za nim stęskniona, że (Hannibal był tego pewien)
gotowa była wskoczyć za nim w ogień.
<br />
― To tutaj ― poinformował ją uprzejmie, otwierając szeroko drzwi.
Oczom państwa Graham ukazał się przestronny korytarz ze ścianami,
zdobionymi najprawdziwszymi freskami. Ich połyskliwa powierzchnia
wskazywała na farby olejne ― przykryte warstwą zabezpieczającą, musiały
cieszyć oko chwilowych domatorów już od wielu, wielu lat.
<br />
― Rozgość się, proszę. Za chwilę przyniosę nam coś do picia. Mam ochotę
na butelkę schłodzonego Giacomo Conterno ― wymruczał, kierując się do
kuchni.
<br />
Stamtąd przyniósł pierwszy przedmiot, a właściwie trzy ― duże kieliszki.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Kiedy zobaczysz Molly Graham,
odstawiającą pusty kieliszek na stolik, podejdziesz do niej i uderzysz
ją mocno w potylicę. Sprawi to, że sprawi przytomność. Zwiążesz ją tak,
by nie mogła samodzielnie podnieść się z fotela. W usta włożysz
przygotowany wcześniej knebel. Poczekasz, aż odzyska przytomność. </span>
<br />
― Wypijmy za czas ― zaproponował, posyłając Willowi swój zawodowo
uprzejmy uśmiech. Molly nie spuszczała spojrzenia z pobladłej twarzy
swojego męża.
<br />
― Dlaczego Will nie pije alkoholu? ― Zapytała, unosząc w górę brwi. ― Podajesz mu jakieś świństwo?
<br />
― Nie ― Hannibal wykrzywił wargi w pobłażliwym uśmiechu. Dawne
kłamstwo wpłynęło mu na język szybciej, niż wyrazisty aromat wina. ―
Dałem mu tylko połówkę valium. Nie chciałem, żebyś spotkała go po takim
czasie w... Nieprzyjemnym nastroju. Prawda, Viggo?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-18, 02:03<br />
<hr />
<span class="postbody"> Viggo<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>popatrzył półprzytomnie na Nikandra.
<br />
― Mhmm, zgadza się ― skwitował z opóźnieniem, którego znów sam nie był
świadom. Leniwie wodził wzrokiem po ścianach i popijał wodę.
<br />
I wtedy Molly z cichym brzdękiem odstawiła na stół kieliszek.
<br />
Ten jeden dźwięk sprawił, że spojrzenie jej męża momentalnie zogniskowało się na niej, nadzwyczaj świadome i rozszerzone.
<br />
― Will ― wydusiła. ― Will, rozpoz…
<br />
Wspomniany podniósł się, przewracając swój kieliszek, i w jednym
niespodziewanie szybkim susie do niej doskoczył. Zdążyła tylko krzyknąć,
ale nieprzyjemny dźwięk o zbyt dużej liczbie decybeli dla wrażliwych
uszu Hannibala bardzo szybko się urwał.
<br />
Trzask, z hukiem zwaliła się na ziemię. Była nieprzytomna, a Will
rozejrzał się w amoku po pomieszczeniu i zobaczył wystającą dyskretnie z
szuflady linę. Wszystko było pomyślane, miejsce zbrodni perfekcyjnie
zaplanowane.
<br />
Podszedł tam, szarpnął linę, wywlókł ją całą i ciągnąc za sobą po
podłodze, podszedł do swojej młodej żony. Związał ją mocno i może z
powodu przytępienia odrobinę nierówno i nieporadnie, ale ruchami, w
których nie było niepewności.
<br />
Chwycił Molly pod pachy i przeciągnął ją przez cały pokój do stojącego
pod ścianą fotela. Usadowił ją na nim z niejakim trudem, był wszak dość
drobnym, nawet jeśli silnym młodzieńcem, i chwycił leżący na blacie
niepozorny obiekt.
<br />
Wbił jej palce w kości policzka, jak to czyni się czasem z niesfornym
kotem, któremu trzeba podać tabletkę, i zmusił do otworzenia ust.
Wcisnął knebel do ich wnętrza.
<br />
Tak właśnie należało zrobić, w przeciwnym razie ta kobieta targnęłaby
się na ich życie, na niego, na drogiego Nikandra, który nie ruszył się z
krzesła.
<br />
― Może trochę mnie poniosło ― powiedział spokojnie i nieco
niewyraźnie, odwracając się przez ramię. Błękitne spojrzenie spotkało
się znów z tym ciemnym. Will poprawił rękawy koszuli, a potem jak gdyby
nigdy nic powolnym, sennym krokiem wrócił do stołu. Odsunął krzesło.
Usiadł na nim. Przymknął oczy i postawił swój nieszczęsny kieliszek.
<br />
― Gdybyś był tak miły i podał mi butelkę, Nikandrze.
<br />
Hannibal nie podał. Chwycił ją i podniósł się, żeby zbliżyć do Willa, a potem napełnił jego kieliszek winem.
<br />
― Dziękuję ― powiedział Viggo bez wzruszenia. Unurzał usta w płynie.
Nie był rozmowny, ponieważ czas płynął dla niego tak szybko, a
jednocześnie tak powoli. Życie było zlepkami wspomnień, chaosem szeptów,
kolorów, cieni, pomroków.
<br />
Will w tym stanie nie był w stanie konwersować z Hannibalem, podążać za
jego tokiem myślenia, droczyć się, okazywać zawstydzenia. Był pustym
naczyniem, w które Hannibal mógł wlać dowolną treść. Grzecznym psem,
który nigdy nie postąpi wbrew jego woli.
<br />
Tak było zabawnie i wygodnie. I spokojnie. Hannibal wreszcie nie musiał
znosić nieprzewidywalnych zachowań, ataków, pretensji, nie musiał szukać
Willa pod stołami lub biec za nim do lasu, by młodzieniec nie zrobił
sobie krzywdy.
<br />
Stworzył sobie marionetkę. Pociągał za sznurki i patrzył, co się dzieje.
<br />
Molly stęknęła za plecami doktora Lectera. Will nie zareagował, rozbieganym i niewidzącym wzrokiem znów wodząc po otoczeniu.
<br />
― Viggo. Czas wznieść toast za jej nowe, piękne oblicze.
<br />
Kieliszek wypadł z dłoni Viggo, odbił się o kant stołu i spadł na
podłogę, gdzie roztrzaskał się na dziesiątki kawałków. Viggo poderwał
się i stał przez kilka sekund w plamie wina, a potem ruszył ku Molly
Graham, wyglądając przy tym jak lunatyk.
<br />
Na stoliku przy fotelu leżała skórzana walizka odwrócona ku Willowi. Nie
była zamknięta. Wystarczyło, że młodzieniec podniósł jej wieko i ujrzał
szereg srebrnych noży, skalpeli. Słyszał szum, chaotyczne jęki, krzyki,
które nie miały znaczenia.
<br />
Molly Graham napięła się w więzach i wybełkotała coś niewyraźnie.
Przemawiał przez nią czysty strach, najczystsze przerażenie. Teraz chyba
nie miała już wątpliwości, że Will nie był sobą. Zachowywał się, jakby
jej nie dostrzegał. Godzinami, zdawało jej się, wyciągał z walizki
skalpel, obracał w palcach, by utkwić spojrzenie w jej twarzy, unieść
dłoń…
<br />
― Wchodzimy, TERAZ!
<br />
Przez uchylone okno Hannibal usłyszał z zewnątrz znajomy głos. Przed
uroczą kamieniczką zgromadził się niewielki tłum, w którym wyróżniał się
Jack Crawford.
<br />
Gdy Hannibal stanął w oknie, ich spojrzenia się spotkały.
<br />
Molly Graham, ta przestraszona sarenka, ta kochająca żona, najwyraźniej
nie była tak naiwna, jak oczekiwano. Przez cały czas miała za sobą Jacka
Crawforda, którego ściągnęła tu aż ze Stanów, i przez cały czas
realizowała swój plan.
<br />
Wydała z siebie zdławiony wrzask, gdy Will zatopił skalpel w jej
policzku, ale niestety, ten uroczy wieczór nie miał zakończyć się tak,
jak doktor Lecter sobie to zaplanował.
<br />
<span style="font-style: italic;">„Przepraszam, Will. Już nigdy więcej nie dopuszczę do takiej sytuacji.”</span>
<br />
Miał w tej chwili dwa wyjścia. Mógł chwycić Willa i próbować uciekać z
nim drogą na dach, jednak otumaniony, naćpany chłopiec z całą pewnością
go spowolni. Sprawny Jack Crawford i jego przyjaciele dogonią ich bez
problemu. Przez wzgląd na to, ilu zbrodni dopuścił się Hannibal, będą
strzelać bez ostrzeżenia.
<br />
<span style="font-style: italic;">„Oczywiście, że dopuścisz”, szepcze
Will, jego Will ze zrozumieniem, z przepiękną świadomością tego, kim i
jaki jest Hannibal Lecter. „Lubisz się bawić i balansować na krawędzi,
udowadniać sobie, że jesteś silniejszy i lepszy od wszystkich. Ciągle
kusisz los. Zginiemy przez to obaj, zobaczysz.”</span>
<br />
Lub mógł zostawić Willa w tym pomieszczeniu i uciekać samotnie. Gdy Jack Crawford wpadnie tu ze swoimi strzelcami, <span style="font-style: italic;">obezwładnią</span> Willa, a później odkryją, że przez cały czas był znarkotyzowany.
<br />
Gdy wróci do siebie, nie trafi na krzesło elektryczne, tylko do szpitala psychiatrycznego.
<br />
Przeżyje, a jemu być może uda się uciec.
<br />
Czasu było coraz mniej, wyraźnie słyszał kroki na schodach.
<br />
Tik, tak.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-18, 17:20<br />
<hr />
<span class="postbody"> Mijając
zabytkowe mury najpiękniejszych kamienic, znajdujących się w samym
centrum Florencji, Hannibal myślał o tym, jak bardzo nie znosił przed
kimś uciekać ― nie należał bowiem do osób, które unikały konfrontacji za
wszelką cenę. Mógł nawet śmiało przyznać, że jego poglądy ocierały się o
tak częstą konfrontację, jak tylko można było sobie na nią pozwolić bez
konsekwencji, które w późniejszym czasie miały go tej możliwości
pozbawić.
<br />
Planując ten niezwykły wieczór, doktor Lecter był pewien, że uda mu się
pozbawić życia Molly Graham, a potem wyruszą z Willem w dalszą podróż i
odnajdą Jacka Crawforda ― jego cel ostateczny, ostatnie niewyeliminowane
ogniwo, które drażniło go samym swoim istnieniem. Nie wiedział jeszcze,
w jaki sposób pozbawią go życia, ale miał na to dużo czasu...
<br />
Nie. Wydawało mu się, że go miał.
<br />
Molly Graham okazała się sprytniejsza, niż przypuszczał ― musiała
podejrzewać, że w rzeczywistości Hannibal uważał ideę jej pomocy za
trywialną, śmieszną ― poinformowała więc o wszystkim FBI, a oni ustawili
spotkanie, planując troskliwie każdy ruch, zajmując miejsca, które
pozwoliłby im go schwytać bez możliwości uszkodzenia państwa Graham.
<br />
Był wściekły i zażenowany swoim brakiem pomyślunku ― jak mógł pozwolić
sobie na tak rażący błąd drugi raz w ciągu tak krótkiego czasu?!
<br />
Musiał powrócić do spokoju ducha, wyciszyć się, zaszyć gdzieś.
<br />
A potem zaplanować wszystko jeszcze raz, od początku... I wrócić. Wrócić
po swojego ukochanego przyjaciela, by móc trwać przy jego boku,
korzystając z życia, urozmaicając jego barwny jadłospis.
<br />
Za plecami słyszał huk wystrzałów, niektóre z kul świstały gdzieś w
pobliżu, gdy agenci oddawali niezbyt sprawdzające się w swej roli
wystrzały ostrzegające.
<br />
Wrócę po ciebie, Will, pomyślał, wślizgując się do jednego z budynków
jednym zwinnym ruchem ― maleńkie drzwi wydały z siebie słaby zgrzyt, ale
powstrzymał go, podciągając ich skrzydło w górę. Rozejrzał się uważnie,
odgarniając z drewnianej podłogi ciężkie snopy siana.
<br />
Klapa zatrzeszczała pod jego stopami ― Hannibal pochylił się w jej
kierunku, pociągnął za mosiężny uchwyt i wreszcie uśmiechnął się lekko,
przeciskają ciało przez niewielki otwór.
<br />
Był wolny, znowu. Z czasem stawało się to łatwiejsze, niż gotowanie.
<br />
Jack przystanął przed drzwiami pokoju z elegancką dwudziestką i
westchnął ciężko, posyłając Molly Graham ciężkie spojrzenie.
<br />
― Za godzinę pojawią się tu eksperci. Będą w stanie stwierdzić, co mu dole...
<br />
― Przecież doskonale widać, że jest czymś odurzony ― Molly przerwała mu
niecierpliwie, machając rękoma. ― Trzeba mu zrobić płukanie żołądka,
albo... Podać kroplówki, nie wiem...
<br />
― Lekarze zbadają mu krew, to część procedury. ― Rzucił, opierając się o ścianę szerokim barkiem.
<br />
Wciąż nie potrafił uwierzyć, że po tym wszystkim Will Graham był
naprawdę żywy i... Cały ten czas znajdował się pod wątpliwej jakości
(przynajmniej pod względem opieki mentalnej; Jack nie wątpił, że Lecter
zadbał o to, by młodzieniec miał gdzie spać, i co... jeść) opieką
Hannibala...
<br />
A teraz wszystko wskazywało na to, że ten zadufany w sobie skurwiel,
poprzestawiał mu w głowie wszystkie klocki, zupełnie, jak to zrobił z
Bedelią de Maurier.
<br />
I jak on miał w tym wszystkim znaleźć winnego? Jeśli Will będzie miał
narkotyki w swojej krwi, inne dowody na jego niewinność staną się zbędne
― będzie mógł wmówić w sądzie każdą, dowolną wersję wydarzeń, a oni w
świetle prawa nie będą mogli go o nic oskarżyć.
<br />
― Musicie go złapać ― warknęła Molly Graham, zupełnie tak jakby czytała
mu w myślach. ― Musicie odnaleźć tego szaleńca i wreszcie go zamknąć,
zabić, nie wiem. To nie może dłużej trwać. Nie chcę nawet myśleć, do
czego ten człowiek zmuszał Williama ― głos kobiety załamał się lekko,
ale odzyskała rezon po paru głębszych wdechach. ― Nie chcę wiedzieć...
Jak on się zachowa, kiedy zda sobie sprawę z tego, co się stało? Co
będzie pamiętał? Jak długo Hannibal pozbawiał go pamięci?
<br />
― Postaramy się odpowiedzieć na wszystkie te pytania ― wtrąciła się
Annie Holmes, która w towarzystwie dwóch młodych pielęgniarzy, która
przekroczywszy próg, podeszła do nich pewnym krokiem i wyciągnęła swą
drobną dłoń, witając się z nimi pośpiesznie. ― Proszę nie wchodzić do
pokoju, dopóki nie dam państwu znak, że jest taka możliwość. Pacjent
może silnie reagować na stres, mogą pojawić się zachowania agresywne,
krzyki, napady agresji i paniki, naprzemiennie albo jednocześnie. ― Jack
skinął głową, robiąc kobiecie miejsce, by wcisnęła się do drzwi. Lubił
konkretne kobiety, doceniał ich stanowczość i zdolność do komunikacji.
<br />
Zacisnął pięści i dał Holmes znać, by weszła do środka ― przez ułamek
sekundy, za uchylonymi drzwiami minęła mu blada twarz Willa Grahama ―
pocił się, a jego błękitne oczy biegały od jednej ściany do drugiej.
<br />
― Dobry wieczór, panie Graham ― usłyszał głos Holmes i w tej samej chwili drzwi zamknęły mu się przed nosem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-18, 20:23<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Dwa miesiące później</span>
<br />
<br />
Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>siedział
na krześle, opierając dłonie na blacie, i wpatrywał się w przestrzeń
przed sobą. Umysł miał skołatany i niespokojny, ale panował nad ciałem i
mimiką. Lekarze uznali jednak, że jest zbyt niestabilny, aby
funkcjonować w społeczeństwie. Nie został uniewinniony. Skazano go za
zabójstwo dwóch osób, ale ponieważ w momencie wykonywania czynów był
wedle sędziego niepoczytalny, zafundowano mu po prostu bezterminowe
leczenie psychiatryczne w zakładzie zamkniętym.
<br />
Drzwi otworzyły się, do środka weszła Molly Graham. Uśmiechnęła się
blado i odetchnęła cicho, a potem podeszła do stołu, gdzie Will siedział
w białej masce i w kombinezonie ograniczającym ruchy do minimum.
<br />
― Dzień dobry, kochanie. Jak się czujesz?
<br />
Will zamrugał i przeniósł na nią błękitne spojrzenie. W ciszy patrzył,
jak chwyta plastikowy kubeczek i napełnia go w maszynie z wodą. Uniosła
go do ust, a potem postawiła na blacie…
<br />
Drgnął niespokojnie, jakby ktoś go dźgnął, i nie potrafiłby tego wyjaśnić.
<br />
Rzuciła mu się w oczy zagojona, częściowo zabliźniona rana na jej policzku.
<br />
― Kochanie?
<br />
― Jakoś ― odpowiedział sucho.
<br />
― Wally odnosi duże sukcesy w konkursach literackich…
<br />
― To cudownie.
<br />
Molly ze smutkiem wpatrywała się w puste oczy swego męża i, jak sądziła, przyjaciela.
<br />
― Oboje bardzo za tobą tęskniliśmy. Na początku byłam wściekła, gdy
zniknąłeś bez słowa, ale nie winię cię, Will, widziałam, co zrobił ci
ten psychopata…
<br />
Will nie odpowiedział.
<br />
― Pamiętasz coś z tego?
<br />
Młodzieniec spojrzał w stronę lustra weneckiego, w którym zobaczył swoje
blade, smętne odbicie. W białym kolorze wyglądał jak trup.
<br />
― Tylko przebłyski ― odpowiedział krótko.
<br />
― Nie dziwię się. Zachowywałeś się, jakbyś w ogóle nie kontaktował.
Reagowałeś tylko na jego głos. Ale już jesteś bezpieczny, Will.
<br />
― Hannibal jest na wolności.
<br />
― Tak. Ale jest poszukiwany w prawie każdym miejscu na świecie, a ty jesteś tutaj, bezpieczny.
<br />
― Zostawił mnie.
<br />
― Tak, zostawił. Został otoczony, więc nie miał wyjścia. Tchórzliwie uciekł.
<br />
― Namieszał mi w głowie.
<br />
― Tak ― potwierdziła Molly. ― Ale teraz już wszystko będzie dobrze.
<br />
Will opuścił głowę i zamrugał, walcząc ze szklącymi się oczami.
<br />
― Wiem, że cię bardzo skrzywdził ― kontynuowała kobieta. ― Ale to
naprawdę koniec, jesteś w dobrych rękach. Dostaniesz tu pomoc,
zobaczysz, i myślę, że pewnego dnia będziesz mógł do nas wrócić.
Szybciej niż myślisz.
<br />
<br />
Doktor Holmes<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>wyprostowała się w krześle, z zainteresowaniem wpatrując się w kamienne oblicze Willa Grahama.
<br />
― A tutaj? ― zapytała, pokazując mu kolejną czarną plamę.
<br />
Will przyglądał się jej długo. Patrzył, dopóki ciemne kształty nie zaczęły się poruszać, falować, wić się i wyginać.
<br />
Widział demona o jelenim porożu. Widział w figurach czarną sylwetkę swojego koszmaru.
<br />
― Motyl ― mruknął cicho. ― Czy możemy już skończyć ten test…
<br />
― Skończymy, gdy uznam, że wystarczy ― ucięła doktor Holmes i pokazała mu kolejną kartkę.
<br />
Kolejny raz Will popatrzył na czarną, przerażającą postać mężczyzny z jelenim porożem.
<br />
― Wiatrak. Albo kwiat jaśminu.
<br />
<br />
Dnie Will spędzał<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>leżąc
na plecach w łóżku i wpatrując się w sufit. Nocami nękały go sny, z
których budził się z krzykiem. Bywało, że lunatykował. Wstawał i
próbował iść do sypialni Lectera, ale napotykał na drzwi bez klamki i
przypominał sobie, gdzie jest, i że nie może do niego pójść, że zostali
rozdzieleni, że Hannibal go zostawił.
<br />
Czasem gwałtownie wyrwany ze snu nie był w stanie się ruszyć, w uszach
słyszał pisk, a na krawędzi łóżka widział Jego, mężczyznę z porożem,
który siedział i wbijał w niego białe ślepia.
<br />
Ale wiedział, że to tylko wizje. Zamykał oczy, rozluźniał ciało, oddychał głęboko, starał się oczyścić umysł.
<br />
Molly odwiedzała go kilka razy w tygodniu. Przynosiła świeże kwiaty,
domowe jedzenie, książki i gazety. Nie przyprowadzała ze sobą Wally’ego,
tłumacząc, że chłopiec zbyt mocno przeżył jego utratę, by teraz narażać
go na kolejne silne uczucia. Ale była przy Willu. Troszczyła się.
Marzyła o wspólnej przyszłości; chciała wszystko naprawić. Nie miała już
żadnych pretensji.
<br />
― Ciągle o nim myślisz? ― zapytała pewnego dnia na wiosnę, kiedy niebo
za oknem było błękitne jak oczy jej przyjaciela, kwitnęły kwiaty i
ćwierkały ptaki.
<br />
― Nie mogę wyrzucić go z głowy ― przyznał Will.
<br />
― Uzależnił cię od siebie.
<br />
― I siebie ode mnie. A jednak mnie zostawił.
<br />
― Chyba nie żałujesz? Po tym, co ci zrobił, jak cię skrzywdził… Jack
mówi, że wmawiał wszystkim, że jesteś jego mężem; może nawet…
<br />
Will łypnął na nią grobowo.
<br />
― Dokończ.
<br />
― Wykorzystywał cię seksualnie ― wydusiła, opuszczając wzrok. ― To psychopata, kanibal, a ty za nim tęsknisz.
<br />
― Tęsknię za moimi psami. Nie za nim.
<br />
Molly odetchnęła drżąco; chyba jej ulżyło.
<br />
― One też za tobą tęsknią. Nie mogą się doczekać, aż wrócisz.
<br />
― Nie wypuszczą mnie stąd nigdy.
<br />
― Nie mów tak, Willie. Doktor Holmes jest zadowolona z efektów
terapii, mówi, że się uspokoiłeś. Zobaczysz, niedługo odeślą cię do
domu.
<br />
― Mam nadzieję, że nadal chroni was FBI.
<br />
― Oczywiście, Will.
<br />
― To dobrze ― westchnął młodzieniec ― ponieważ odkąd próbował cię
zabić… moimi rękami, jestem pewien, że jesteś na jego liście. A nie
chciałbym, żeby stała ci się krzywda.
<br />
Molly pobladła wyraźnie.
<br />
― Wiem ― szepnęła. ― Jack mi mówił. Jesteśmy ostrożni. Jeśli zjawi się w okolicy naszego domu, zostanie schwytany.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-19, 17:30<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nocami
śnił o jego włosach i palcach ― wyciągał dłonie i zatapiał je w drugim
ciele, chłonąc jego cudowny zapach, przypominając sobie na nowo jego
delikatny dotyk.
<br />
Ciemne loki łaskotały go w policzek, pełne wargi pochłaniały jego własne w żarłocznych, choć na swój sposób czułych pocałunkach.
<br />
Hannibal unosił się lekko, wspierając na łokciach i <span style="font-style: italic;">patrzył</span> na niego, ciesząc się widokiem zarumienionej twarzy i błyszczących podnieceniem błękitnych tęczówkach.
<br />
Czuł się w takich momentach tak kompletny i spokojny, że nie mógł być
chyba bardziej szczęśliwy. Czas mijał, a on zadowalał się samym
patrzeniem i świadomością, że miał go przy sobie, że był obok.
<br />
Ale potem budził się i odkrywał, że nigdzie go nie było, a on sam budził
się wśród pustej pościeli, z pięścią zaciśniętą nieprzytomnie na
prześcieradłach.
<br />
Prędko odkrył, że życie bez Willa Grahama u boku, stawało się
szare, nudne i wyprane ze wszystkiego, co nadawało mu prawdziwy smak.
<br />
Spędził niemalże dwa miesiące, ukrywając się po całej Europie ― grzał
miejsce w Niemczech, Polsce, mroźnej Rosji, bawił na Litwie, Węgrzech i
Słowacji... Zwiedzał miejsca, które kojarzyły mu się z dzieciństwem ―
bawił znów w ulubionych restauracjach, wrzucał do fontann miedziane
monety, przyglądał się sklepowym wystawom ― zamawiał na targowiskach
świeże owoce, pił młode i cierpkie wina, odświeżając niedoskonały, lecz
jakże żywy smak dzieciństwa.
<br />
Każdego dnia oglądał wiadomości, czytał gazety i dzienniki, zaglądał na
bezużyteczne blogi, szukając takiego, który choć trochę przypominał by
szaloną twórczość Freddie Launds ― niestety, wyglądało na to, że na
świecie nie istniała równie grubiańska, ciekawska świata przestępczości
istota.
<br />
Światem zaczynały z wolna rządzić strach i skrupuły, cechy, którymi Hannibal szczerze pogardzał.
<br />
Wyglądało na to, że dopuszczając się z Willem ich genialnej zbrodni na
pannie Launds, pozbawili się też nieświadomie jednego z najznakomitszych
łączników.
<br />
Kolejny błąd, kolejne przeoczenie, które mogło kosztować ich wszystko.
Hannibal był więc wściekły i po raz pierwszy w życiu czuł się
naprawdę... bezsilny.
<br />
Zrozumiał, że po raz kolejny będzie musiał prosić w swym życiu o
przysługę. Parę przysług... I choć nienawidził tego całym sercem
(zależeć od czyjejś woli, polegać na rachunku sumienia, na roztropności
lub całkowitym jej braku), odwiedzał wszystkich dawnych znajomych, <span style="font-style: italic;">prosząc</span>,
przypominając o długach, insynuując i manipulując, aż wreszcie w jego
głowie narodzić się mógł kolejny, genialny plan ― perspektywa jego
wykonania groziła wieloma okazjami do popełnienia choćby najmniejszego
błędu, który mógł obrócić wszystko w proch, ale...
<br />
Hannibal nie zamierzał już nigdy więcej popełnić żadnego błędu ― w
ostatnich czasach owe zadry pojawiały się zbyt często, burząc
nieskazitelną wcześniej taflę nieomylności.
<br />
Will Graham musiał do niego wrócić ― nie obchodziło go, w jakim
znajdować się miał stanie, nie obchodziło go także, czy młodzieniec
zdążył wybaczyć mu te wszystkie krzywdy, których się na nim dopuścił.
Miał w najgłębszej pogardzie, co pomyślą na ten temat inni,
bezwartościowi ludzie, i jak daleko będzie musiał potem uciekać, by
ukryć siebie i swój najdroższy skarb przed oczyma Jacka Crawforda i jego
agentów.
<br />
Liczył się tylko i wyłącznie Will Graham. Hannibal nie mógł odejść bez niego. Nie wtedy, gdy stanowili sobą kompletną całość.
<br />
― Doktorze! ― Usłyszał za sobą czyiś głos i bardzo powoli
obrócił się przez ramię, posyłając kobiecie przepełnione pewnością
siebie spojrzenie.
<br />
― Tak? ― Starał się, by jego angielski brzmiał płynnie i czysto;
wiedział, że pracownicy szpitala byli względnie przygotowani przez FBI
na jego wtargnięcie, widział nawet parę ulotek, wykonanych na wzór
listów gończych ― wszystkie posiadały duże zdjęcie jego twarzy,
absolutnie wyraźne, klarowne.
<br />
― Czy mógłby pan przejąć ode mnie te pliki i zanieść je do pani Holmes?
Prosiła mnie o to jakiś czas temu, ale pacjent spod trzynastki znowu ma
te swoje napady agresji... ― Nagle wyraz jej pulchnej twarzy zmienił
się na nieco podejrzliwy. ― Czy my się w ogóle znamy? Nie przypominam
sobie, abym pana wcześniej wi... Och.
<br />
Był to jedyny dźwięk, jaki zdołała z siebie wydać ― Hannibal dopchnął
szpikulec, przebijając całkiem jej serce i wspierając umierającą
pielęgniarkę na ramieniu, powędrował z nią spokojnie wzdłuż korytarza,
dopóki nie dotarli do schowka na pranie. Ułożył ją troskliwie w jednym z
koszy, dbając o to by brudne fartuchy wchłonęły w siebie wypływającą z
rany krew.
<br />
Nikt nie mógł domyślić się tego, co się wydarzyło, do momentu, gdy Hannibalowi nie stałoby się to wygodne.
<br />
Chwycił w dłoń oferowane mu wcześniej pliki i przespacerował
nieśpiesznie z powrotem, kierując elegancki krok w stronę gabinetu panny
A.Holmes ― z informacji, które udało mu się zdobyć wcześniej, kobieta
siedziała tam niemalże cały czas, zagłębiając się w papierkowej robocie.
To ona zajmowała się przypadkiem W.Grahama i to ona nie zezwoliła na
jego powrót do domu. Była tak pochłonięta swoją własną pracą, swoimi
niezbitymi zasługami i artykułami w gazetach, które tytułowały ją
zgodnie "najznamienitszym psychiatrą roku", że nie obchodził ją los jego
biednego chłopca. Miała w głębokiej pogardzie fakt, że Will Graham
męczył się w murach jej szpitala, że jego wielki umysł marnował się, gdy
każdą noc i każdy dzień spędzał w zakratowanej celi.
<br />
Nie rozumiała, że te cudowne plecy leżały kiedyś na materacu wartym
więcej, niż jej własny samochód. Że te dłonie myte były
najcudowniejszymi olejkami, a w te włosy wcierane były najdroższe
ziołowe szampony.
<br />
Że kształtne wargi o delikatnej, różowej barwie, należy do Hannibala
Lectera, tak samo wspaniała szyja i nieskończenie bogaty umysł, wszystko
to. Należało. Do niego.
<br />
― Dzień dobry ― przywitał się uprzejmie, szykując w kieszeni niewielki
paralizator. Musiał się naprawdę namęczyć, by udało mu się go przemycić
przez wielokrotnie kontrolowane sieci przesyłek, ale teraz, gdy dzierżył
go w dłoni, a jego chłodny przełącznik ślizgał się pod opuszką palca,
czuł, jaki opłacalny był ten cały wysiłek, całe to zmęczenie, brak snu i
wieczne podróże.
<br />
― Pańska godność? ― Zapytała chłodno Holmes, nie unosząc na niego nawet
wzroku. ― A, przyszedł pan tu z tymi plikami, dobrze. Proszę je
zostawić na biurku, jestem dość zajęta.
<br />
― To zrozumiałe ― odparł Hannibal, siadając w krześle naprzeciw jej
biurka. Kobieta skrzywiła się wyraźnie, unosząc w górę jedną z ciemnych
brwi. ― Ktoś na pani stanowisku musi być zabiegany od rana do nocy,
prawda? Praca psychiatry ―celebryty, musi być naprawdę męcząca.
<br />
― Co? ― Wreszcie zielone oczy skierowały się z monitora, na jego twarz. ― T-to niemożliwe, ty...
<br />
Szczupłe palce zatrzymały się w połowie guzika bezpieczeństwa, gdy
niezbyt delikatna fala elektrowstrząsów, ugodziła panią Holmes prosto w
pulsującą na szyi aortę.
<br />
Kobieta zadrżała wyraźnie, wydając z siebie słaby jęk. Hannibal
uśmiechnął się serdecznie i poraził ją jeszcze raz, tak dla pewności.
Potem podniósł się z krzesła i nałożył maskę z powrotem na twarz.
<br />
Obramowany plan rozkładu pomieszczeń z dopisanymi troskliwie nazwiskami
pacjentów, mówił mu, że Will znajdował się na samym dole, pod opieką
dwóch sanitariuszy i kamer.
<br />
Trzymali go w piwnicy, jak zwierzę... ― Hannibal poczuł, jak mięśnie twarzy spinają mu się w wyrazie nieskrywanego gniewu.
<br />
Skoro traktowano tu jego najcenniejszy skarb, jak zwykłą bestię, sprawiedliwą karą wydawało się będzie zabicie ich, jak bestia.
<br />
Gołymi rękami.
<br />
Annie uchyliła ostrożnie powieki ― jej ciało pulsowało tępym
bólem, zwłaszcza szyja. Nie pamiętała, co takiego się wydarzyło ― czy
obudził ją kac po niezwykle udanym przyjęciu, czy może była wciąż
jeszcze noc, a ona spała w złej pozycji...
<br />
Spróbowała poruszyć ramionami, ale nie mogła, coś ją blokowało.
Szarpnęła się wściekle, ale i to niczego nie dało ― paraliż senny ―
przyszło jej do głowy. Znów doświadczała przykrego zjawiska paraliżu
sennego i musiała... Wymyślić coś, żeby...
<br />
― Panno Holmes ― usłyszała obcy, a jednocześnie dziwny znajomy głos. ―
Obudziła się pani wreszcie. To bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności,
zdążę pani osobiście zaprezentować swój podarunek. Proszę chwilę
poczekać... ― poczuła ruch za głową, chciała ją obrócić, ale nie była
już nawet pewna tego, co robi. Nagle coś musnęło ją przy twarzy;
drgnęła, oślepiona białym światłem.
<br />
Zacisnęła szczęki i spróbowała otworzyć oczy; bolało, ale powoli... zaczynała coś dostrzegać...
<br />
Pod sufitem, jakiś kształt, coś na wzór... Aniołów?
<br />
Trupy. Pod sufitem wisiało mnóstwo trupów ― poczuła, jak momentalnie
zalewa ją fala mdłości ― rozpoznała w nich swoich kolegów i koleżanki z
pracy. Wszyscy oskórowani, upodobnieni w prześmiewczy sposób do aniołów,
o których głośno było prawie sześć lat temu, gdy Will Graham pracował
jeszcze dla FBI.
<br />
Nie chciała patrzeć, ale jej oczy... Robiły to same ― przesuwały się
dalej, błądząc po oskórowanych ciałach, dążąc w końcu do centrum
makabrycznego obrazu.
<br />
Stanowił je... Graham. Uwolniony, nieskrępowany, siedział na stole z
poważną miną, a za jego plecami... Obejmując go zaborczo ramieniem, stał
Hannibal Lecter.
<br />
Obaj patrzyli na nią (Hannibal z widocznym rozbawieniem, a Will z
zagadkową powagą), wyraźnie ciesząc oczy zgrozą, która malowała się jej
coraz widoczniej na twarzy. Wreszcie Rozpruwacz oderwał się od
młodzieńca i zbliżył się do niej powoli ― Annie z przerażeniem zdała
sobie sprawę, że w jego dłoni znajdował się dziwny szpikulec, którego
koniec przybliżał się nieznośnie do jej oka i...</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-19, 20:58<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Czy<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>były takie chwile, w tym czasie, kiedy cię więził, że nie byłeś pod wpływem narkotyków?
<br />
Pytanie zawisa w powietrzu, Molly Graham wpatruje się w znieruchomiałą sylwetkę męża, Will Graham milczy przez kilka sekund.
<br />
― Były.
<br />
― Myślałeś wtedy o mnie i o Wallym? O psach? ― pyta.
<br />
Will kiwa powoli głową.
<br />
― Dlaczego nigdy nie próbowałeś się z nami skontaktować? Minęło tak wiele czasu. Na pewno były okazje.
<br />
Will uśmiecha się gorzko.
<br />
― Dowiedziałby się o tym, a gdyby się dowiedział, zabiłby was ―
odpowiada. ― Milcząc, chroniłem was, ale czas, gdy to było skuteczne,
dobiegł już końca.
<br />
Molly Graham zagryza niespokojnie wargę. Nigdy nie rościła sobie praw do
Willa Grahama. To jej mąż, ale głównie przyjaciel. Szanują się. Will
jest miły dla Wally’ego, dobrze się sprawdza jako ojciec. Przy Molly nie
przypomina rozchwianego emocjonalnie chłopaka z zespołem Aspergera,
żyje prawie jak normalny człowiek. Jego szaleństwo jest przyduszone.
Oboje odnajdują spokój. On w osobie, która go nie ocenia i daje mu
potrzebną stabilność. Ona w chłopaku, który potrafi zrozumieć jej strach
przed wiązaniem się z mężczyznami po traumatycznych przejściach; który
umie dostać się do jej złamanego serca.
<br />
― Alana Bloom uważała, że Hannibal Lecter cię kocha ― mówi cicho Molly.
<br />
― Tak. Kocha mnie ― potwierdza sucho Will.
<br />
― Co by się stało, gdybyś po prostu poprosił go, żeby nie robił nam
krzywdy? ― zapytuje kobieta, której dał swoje nazwisko. Odpowiedź pada
prawie od razu.
<br />
― Wtedy by zrobił. ― Chłopak wydaje się pewny. ― Nie musiałby się domyślać, miałby pewność, ile dla mnie znaczycie.
<br />
― Zabrałby ci to, co jest dla ciebie ważne? Mimo że cię kocha?
<br />
― Hannibal Lecter nie jest zwykłym człowiekiem i nie kocha jak zwykły
człowiek. Dąży do usunięcia z mojego życia wszystkiego, co nie jest nim.
<br />
Zapada cisza.
<br />
― To przerażające ― stwierdza Molly.
<br />
― To prawda.
<br />
Znów przez chwilę milczą, nim dziewczyna decyduje się odezwać.
<br />
― Powiedziałeś, że będzie chciał nas teraz zabić.
<br />
― Musiał zorientować się, że mi na was zależy. Może powiedziałem za
dużo we śnie. Może podczas którejś z terapii. Zaprosił cię do Włoch z
myślą o tym, żeby cię zabić. Moimi rękami. I będzie chciał to zrobić
znów, dlatego, Molly, musisz uważać, a kiedy zniknę – i ty zniknij.
<br />
Molly mruga szybko i patrzy na Willa bez zrozumienia.
<br />
― Kiedy znikniesz?
<br />
― Tak ― odpowiada młodzieniec. ― Mówiłem już, że po mnie przyjdzie. To tylko kwestia czasu.
<br />
― Jack zabezpieczył szpital…
<br />
― To go nie zatrzyma. Kiedy zniknę, Molly, pamiętaj moje słowa.</span>
<br />
Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>nie
mylił się ani odrobinę. Kwestią czasu było, aż doktor Lecter stawi się
po swoją własność i ani Jack, ani Molly, ani FBI, ani nawet boska siła
nie mogły stanąć mu na drodze.
<br />
Kiedy pielęgniarka nie zjawiła się o stałej godzinie, by podać mu środki
uspokajające i przygotować do śniadania, Will wiedział już, że Hannibal
zjawił się w szpitalu.
<br />
Ani nie uradowała go ta myśl, ani nie zasmuciła. Leżał na niskim łóżku i
wpatrywał się w sufit. Przez maleńkie okienko pod sufitem do jego
pokoju wpadała odrobina dziennego światła. Miał stolik, krzesło, kilka
gazet i książek, jedną szafkę na osobiste przedmioty, których prawie nie
posiadał.
<br />
Było mu lepiej z Hannibalem, oczywiście, w luksusowym domu przy lesie,
nieopodal jeziora, w którym mógł, jeśli tylko chciał, całymi dniami
łowić ryby i być przy tym widocznym z okna.
<br />
Życie z Hannibalem też było życiem w więzieniu, ale więzienie Hannibala –
z prętami z jego ramion i powietrzem gęstym od narkotycznych substancji
– zachowywało przynajmniej pozory otwartości.
<br />
Może więc i cieszył się trochę, że to wszystko wróci, ale martwił się, że Molly go nie posłucha.
<br />
Środki uspokajające jeszcze nie zeszły, więc kiedy drzwi się otworzyły, podniósł się do siadu i w końcu na niego popatrzył.
<br />
― Hannibal.
<br />
― Will.
<br />
Doktor Lecter miał na sobie lekarski uniform i maskę, ale zsunął ją,
pokazując młodzieńcowi twarz. Była znacznie bardziej zmęczona niż Will
ją zapamiętał, teraz jednak rozjaśnił ją wyraz satysfakcji.
<br />
Lecter pomógł Willowi wstać, rozciął rękawy uniformu, by uwolnić mu
ręce, i przeciął sznurki łączące nogi. Teraz Will mógł wreszcie
swobodnie się poruszać.
<br />
Na odzieniu doktora nie było ani kropli krwi, więc Will miał pewność, że kogoś zabił.
<br />
― Co tak długo? ― zapytał cicho, gdy wyszli na opustoszały korytarz.
<br />
― Nie mogłem ryzykować, że mnie złapią. Czekałem na odpowiedni moment,
ale mogę cię zapewnić, Will, ani przez chwilę nie przestawałem o tobie
myśleć ― odrzekł Hannibal, biorąc go pod ramię, ale prowadząc w zgoła
przeciwnym kierunku niż do wyjścia.
<br />
― Wiem ― odpowiedział Will. ― Ja też o tobie myślałem.
<br />
Weszli do stołówki, której podłoga spłynęła krwią. Will zamrugał kilkakrotnie, ale nie cofnął się przed makabrycznym widokiem.
<br />
― Będę potrzebował twojej pomocy ― powiedział Hannibal, patrząc na
bezwładne ciała, które tutaj zniósł, i na doktor Holmes, jeszcze
nieprzytomną, przywiązaną do jednego z krzeseł.
<br />
Środki<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>na
uspokojenie już prawie zupełnie przestały działać, gdy doktor Holmes
odzyskała przytomność. Will siedział na stole i patrzył na swoje ręce.
Silne ramię Hannibala obejmowało go od tyłu, a potem zniknęło, gdy
Rozpruwacz z Chesapeake ruszył na spragnioną sławy lekarkę.
<br />
Wkrótce bez wątpienia będzie znana na cały świat.
<br />
Will nie ruszył się z miejsca, kiedy Hannibal skończył już swoją pracę i
wyprostował się z zakrwawionym mózgiem w okrytej białą rękawicą dłoni. W
tym stroju wyglądał, jakby naprawdę przeprowadzał poważną operację.
<br />
Will odwrócił głowę w stronę jednej z kamer, która ich obserwowała, i za
którą prawdopodobnie nie siedział już nikt żywy, kto mógłby wezwać
pomoc.
<br />
― I dokąd teraz pojedziemy? ― zapytał cicho.
<br />
Nie mógł mu zapomnieć tego, że Hannibal odebrał mu jego samego. Nie był
pewien, jak długo znajdował się pod wpływem substancji psychotycznych,
ale musiał nie być sobą… przez jakiś czas. Próbował już, ale nie
potrafił przypomnieć sobie nawet ostatniej klarownej rzeczy, jednego
wspomnienia, które na pewno byłoby autentyczne i na pewno nie byłoby
dotknięte przez wpływ narkotyków. Możliwe, że Hannibal bawił się w ten
sposób miesiącami.
<br />
― Wieczorem czeka nas przejażdżka do portu, z którego odpłynie prom.
Pomyślałem, że to dobry czas na Szkocję. O tej porze jest tam dużo
wiatru i słońca, to powinno korzystnie wpłynąć na twoje zdrowie ―
odrzekł Hannibal, spokojnym gestem pakując mózg do torby izotermicznej.
<br />
Will zsunął się w końcu z blatu odwinął rękawy kombinezonu.
<br />
― Myślę, że psychotropy wszędzie działają podobnie ― stwierdził
krótko. ― Mam nadzieję, że przyniosłeś dla mnie jakieś normalne ubrania,
bo te nie są zbyt dyskretne.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-19, 22:14<br />
<hr />
<span class="postbody"> Miał
zdecydowanie za mało czasu na to, by ustalić, czy zachowanie Willa
miało swoje źródło u środków uspokajających, przeżytej traumy, czy też
trawiącego serce żalu za wszystko to, co wyrządził mu Hannibal ―
wiedział jednak, że coś w jego drogim przyjacielu uległo zmianie,
zatarło się, sprawiając, że stał się swoim własnym cieniem, dziwnie
niewyraźnym, wygasłym.
<br />
Wierzył, że w ciągu paru tygodni uda mu się przywrócić jego skołatany
umysł do stanu pełnej używalności, ale nim miało to nastąpić, potrzeba
było wiele czasu i cierpliwości; podejrzewał, że przez arogancki i
małostkowy personel szpitala, biedny Will uzależniony był już od środków
uspokajających i psychotropów. Cóż, on sam także miał w tym część swego
udziału, ale... Nie przewidział tego, co wydarzyło się później.
<br />
Był jedynie ciekaw i chciał mu pomóc, zwalczyć te okropne ataki paniki,
zdusić w nim dziwne wizje i majaki, których i tak doświadczał zbyt
często.
<br />
Do tej pory Hannibal zastanawiał się, co takiego zobaczył jego
przyjaciel; co było tak przerażające, że wyzwoliło w nim potrzebę
ucieczki tak silną, że rzucił się własnym ciałem na szybę, pozwalając by
porozcinała w wielu miejscach delikatną, bladą skórę...
<br />
Co sprawiło, że Will Graham nie umiał patrzeć na Hannibala tak samo, jak wcześniej?
<br />
Nie umiał ukryć, że bardzo często nad tym rozmyślał ― niewiedza ciążyła
mu na sercu, tkwiła w nim, jak drzazga, nie pozwalając wziąć w pełni
swobodnego oddechu, zająć myśli czymś innym, lżejszym.
<br />
Do tej pory wydawało mu się, że jego drogi przyjaciel nie miał przed nim
już żadnych tajemnic, tym czasem wszystko przedstawiało się tak, jakby
Will <span style="font-style: italic;">chciał</span> żeby tak myślał.
<br />
Jakby znowu próbował nim manipulować, dostosowując go do swojej wizji,
by czuł się wolny, niezależny, by móc udowodnić sobie i jemu, że...
Wciąż potrafił bez niego funkcjonować.
<br />
Nie, zganił się natychmiast, poprawiając wiązanie umazanego krwią fartucha.
<br />
Popatrzył w tkwiącą w ścianie kamerę dokładnie w tym samym momencie, co
jego ukochany chłopiec; cienkie wargi wygięły się w oszczędnym, choć dla
pilnego obserwatora pełnym ekscytacji uśmiechu.
<br />
― Oczywiście, mój drogi ― skinął głową, sięgając po leżącą do tej pory
na ziemi torbę. Otworzył ją i podał w szczupłe dłonie komplet idealnie
złożonej odzieży.
<br />
Ściągnął z siebie zakrwawione ubrania i przebrał się w czysty garnitur;
przykładał uwagi do każdej spinki, każdego guzika, dbał o to, by
materiał nie zagiął się w żaden sposób. Chciał wyglądać dobrze,
nieskazitelnie i elegancko.
<br />
Chciał wyglądać równie dobrze, co dnia, gdy poznał Willa Grahama, wtedy, w gabinecie Jacka Crawforda.
<br />
Wyciągnął do młodzieńca dłoń, obracając go wolno, by móc nacieszyć się
widokiem jego smukłego ciała, ubranego w przyległą, ciemną koszulę i
spodnie w tym samym kolorze.
<br />
Pamiętnej nocy, gdy mordowali razem Freddie Launds, Hannibal odkrył, że
uwielbiał widzieć swego przyjaciela w takich kreacjach; obcisłych,
uwydatniających uroki jego ciała, których było nadto aż wiele.
<br />
Przyciągnął go do siebie delikatnie, zaciągając się głęboko słodkim
zapachem, wymieszanym z metaliczną wonią krwi. Zwłoki dyndały ponuro nad
ich głowami, strzegąc, obserwując, podziwiając piękno obejmującej się
pary.
<br />
― Pamiętam, że odkąd cię tylko zobaczyłem, chciałem z tobą zatańczyć ―
wyznał łagodnie, przechylając głowę, by móc popatrzeć Willowi w oczy. ―
Nie wydaje ci się, że to odpowiedni moment?
<br />
Nie potrzebowali muzyki; jej piękne dźwięki grały mu w duszy, posyłając
dreszcze ekscytacji przez całe ciało. Wszystko śpiewało w nim o tym, że
jego najdroższy przyjaciel, najwierniejszy kochanek, największy skarb,
że Will Graham wracał do domu. Domu, który nie miał konkretnego miejsca
na świecie; znajdował się tam, gdzie Hannibal i odwrotnie.
<br />
Anioły zabujały się ciężko na łańcuchach, wodząc za wirującą parą swoimi
zgaszonymi oczami. Światełko kamery pulsowało martwo czerwoną
kontrolką.
<br />
Hannibal pozwolił, by ciało ukochanego odgięło się od niego tylko po to, by mógł przyciągnąć je do siebie z powrotem.
<br />
Uniósł głowę i nie wypuszczając drobniejszego ciała z ramion, posłał kamerze przepełniony triumfem uśmiech.
<br />
Uwielbiał podróżować nocą, szczególnie zaś po wodach oceanu ―
powietrze pachniało wtedy świeżą bryzą, a niebo rozkwitało nad głowami
swym granatowym atłasem, przepychając się z tysiącem, z milionami
gwiazd.
<br />
Wpatrywał się w nie z niekrytym zachwytem, przyjmując od jednego z
kelnerów kieliszek szampana ― na pokładzie trwało w najlepsze przyjęcie
na cześć jednej z córek właściciela promu. Niektórzy z gości dobrze
znali Hannibala, ale żaden z nich nie zamierzał zawiadamiać przez jego
obecność policji ― zbyt bardzo bali się o swoje życia, zbyt dobrze
świadomi byli, co potrafił zrobić ten mężczyzna, by udowodnić każdej
żywej istocie, że mógł żyć tak, jak mu się to tylko podobało.
<br />
Zerknął z ukosa na swego milczącego towarzysza ― Will opierał się o
barierki, wiatr igrał z jego długimi lokami, posyłając je figlarnie na
każdą stronę świata. Hannibal wyciągnął dłoń i odgarnął jedno z ciemnych
pasm na bok, za niewielkie ucho.
<br />
― Nie jesteś głodny? ― Spytał z nieskrywaną troską. ― Podają tu świetne
małże. Są bardzo pożywne, powinny też nieco polepszyć ci nastrój. Nie
od dziś wiadomo, że...
<br />
― Hannibal? Hannibal Lecter? ― Od razu rozpoznał ten głos. George T.
Bolt podchodził do nich z żywym uśmiechem na ustach. Postarzał się
nieco, odkąd widzieli się ostatnim razem, ale wciąż był tym samym
człowiekiem, z którym Hannibal spędził w przeszłości wiele miłych
wieczorów, z kieliszkiem wina i nutami najbardziej skomplikowanych
utworów na klawesyn.
<br />
― George Bolt ― uśmiechnął się serdecznie, przechylając głowę.
Uścisnęli sobie dłonie (George zadbał też o to, by przywitać należycie
jego milczącego wciąż towarzysza ― Hannibal widział, jak drobne ciało
spina się, jak zwykle, gdy zmuszano go do kontaktu z obcymi ludźmi) i
przystanęli przy jednym ze stolików, wznosząc od razu pierwszy, nieco
chaotyczny toast.
<br />
― To niesamowite, znów cię widzieć po tych wszystkich latach ― pan Bolt
zachichotał cicho, rzucając raz po raz wymowne spojrzenie w kierunku
Willa. ― Co tu porabiasz? Przyszedłeś pogratulować Charlesowi Harry'emu
pełnoletności jego córki? Jakoś nie chce mi się wierzyć...
<br />
― Wybieram się z moim mężem w podróż poślubną ― Hannibal objął
młodzieńca ramieniem, absolutnie nieskrępowany miną swego kolegi. ―
Pomyślałem, że takie przyjęcie będzie przemiłym startem. Ale dość już o
nas, George. Lepiej opowiadaj, jak powodziło ci się przez te wszystkie
lata.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-20, 00:03<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will upewniał się<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>co
do jedzenia i picia. Wiedział, że gdyby Hannibal zechciał znów go
otumanić, podałby narkotyk w sposób, którego nie mógłby wykryć, ale i
tak dyskretnie wąchał wszystko, co mu podawano; i patrzył, czy Hannibal
brał to z ogólnodostępnych miejsc; i baczył na to, czy wcześniej ktoś
pił z tego dzbanka, czy ktoś kosztował już tych owoców.
<br />
Nie mógł zaufać Lecterowi po tym, co się stało i nade wszystko nie chciał być znów bezwolną marionetką w jego rękach.
<br />
I nie chciał skrzywdzić Molly ani Wally’ego, a pod jego wpływem
najwyraźniej był zdolny nawet do tak sprzecznego z jego naturą i wolą
czynu.
<br />
Pił szampana małymi łyczkami, ale nie, nie pojawiały się objawy
odurzenia. Po raz pierwszy od bardzo dawna był dziś sobą i chyba tęsknił
za tym uczuciem.
<br />
W jakiś sposób miło było jednak widzieć <span style="font-style: italic;">go</span>
żywego i w jednym kawałku, w tak szampańskim nastroju, nieskazitelnego i
jowialnego – najprzystojniejszego mężczyznę na promie, a pewnie i na
świecie. Do tego widoku nie dało się przyzwyczaić.
<br />
Ale nie rzucił się na jego szyję i nie odwzajemniał gestów, choć
Hannibal dotykał go cały czas. Cały czas pokazywał każdemu z obecnych,
że Will należy właśnie do niego.
<br />
Jakby cały wszechświat już tego nie wiedział.
<br />
Oczywiście, że było to pochlebiające. Kiedy taki człowiek jak Hannibal
staje się zaborczy wobec ciebie, nie możesz tego nie docenić, chociaż
jest to dar, z którym wiążą się konsekwencje, jakich nie zniósłby każdy.
Ostatecznie nawet Will doznał załamania, które Hannibal prawdopodobnie
starał się stłamsić swoją… jakże bezpieczną… terapią, skutkującą między
innymi dziurami w pamięci.
<br />
Will nie pamiętał nawet, że byli we Florencji. Jeśli znów stanie się
niestabilny, pewnie zapomni również o Szkocji, więc nie mógł.
<br />
Za wszelką cenę musiał pozostać spokojny i zrównoważony.
<br />
― …zawsze wydawało mi się, że jeżeli mężczyzna twojego formatu weźmie
ślub, to z jakąś światowej sławy divą operową, może taką jak ta, co ją
Charles sprowadził, żeby zaśpiewała sto lat, naprawdę zjawiskowa,
widzieliście? Norweżka… A tu proszę, to musi być naprawdę wyjątkowy
młody chłopak.
<br />
George posłał spojrzenie Willowi, który obracał w palcach widelec do
ostryg. Młodzieniec nie wiedział, do czego służy i chyba chciał zjeść za
jego pomocą ciasto, ale zanim zdążył się upokorzyć w towarzystwie,
doktor Lecter pokierował jego dłoń ku owocom morza i pokazał mu
dyskretnie, jak je jeść.
<br />
― Co u mnie, zapytujesz. Nabyliśmy ostatnio z Marge sieć prywatnych
lokali i czasem żałuję, że nie przyjmujesz zleceń na swoje usługi ―
zażartował George. ― Konkurencja próbuje nas zniszczyć, rozsiewają
okrutne pogłoski, jakobym ja, człowiek takiej klasy, sprowadzał narządy z
nielegalnych źródeł, niedorzeczne.
<br />
Will wyłączył się z rozmowy, zjadając ostrygę za ostrygą teraz, gdy już nauczył się je jeść i mu zasmakowały.
<br />
― …twój mąż? ― usłyszał. ― Wygląda młodo, czyżby student?
<br />
Hannibal zaśmiał się w swój chrapliwy sposób.
<br />
― Will jest świeżo po studiach, a nawet zdarzało mu się już nauczać, bo jest wyjątkowo błyskotliwym młodzieńcem.
<br />
― Naprawdę? Nie uwierzyłbym. ― Greg też się zaśmiał. ― Willu, opowiesz coś o sobie?
<br />
Will niespokojnym, zdradzającym nerwowość gestem sięgnął po serwetkę i przyłożył ją do ust.
<br />
― Will miał naprawdę ciężki dzień ― powiedział Hannibal, gdy
młodzieniec długo milczał. ― I trudno mu się dziwić. Mieliśmy dzisiaj
małą ucztę i tańce ― spojrzał na Willa znacząco. ― Myślę, że niedługo
udamy się na spoczynek.
<br />
Ich kajuta była niewielka<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>i
znalazło się w niej tylko jedno łóżko, na którym Will usiadł tyłem do
drzwi i bez słowa przystąpił do rozpinania eleganckiej koszuli. Nawet
nie słyszał Hannibala za sobą, drgnął więc, gdy usłyszał jego głos.
<br />
― Will.
<br />
― Tak, Hannibal? ― Will nie odwrócił się do niego. Zsunął koszulę z
poznaczonych bliznami ramion i odchylił się na chwilę, żeby zdjąć także
spodnie. Rzucił ubrania lekkim gestem na krzesło, gdzie zawisły bez
ładu. Położył się na boku i zakopał w pościeli. W przedłużającej się
ciszy spojrzał w końcu przez ramię na Hannibala zasiadającego w fotelu.
<br />
― Chcę, żebyś opowiedział mi wreszcie o tym, co zobaczyłeś tamtej nocy
― odezwał się Lecter, jakby tylko czekał na to spojrzenie.
<br />
Brew Willa drgnęła leciutko. Kiedy na twarzy mężczyzny zaczęły pojawiać
się smoliste plamy, znów odwrócił głowę i wtulił policzek w poduszkę.
<br />
― To były tylko halucynacje. Zwykle potrafię odróżnić je od rzeczywistości.
<br />
― Halucynacje są często odbiciami naszych lęków. Chcę dowiedzieć się, co cię przeraziło, Will. Mogę pomóc ci się tego pozbyć.
<br />
Will zaśmiał się gorzko w poduszkę.
<br />
― Tak, miałem chyba okazję się o tym przekonać.
<br />
Na twarzy Hannibala nie było nawet cienia uśmiechu, który gościł na niej
wcześniej. Nalał sobie do szklanki szkockiej wartej pewnie więcej niż
niejedno życie i opróżnił naczynie <span style="font-style: italic;">odrobinę</span> zbyt szybko.
<br />
I choć Will na niego nie patrzył, <span style="font-style: italic;">wiedział</span>, że Hannibalowi bynajmniej nie było to wszystko obojętne. Może nawet go właśnie rozwścieczył.
<br />
― Miałeś też okazję przekonać się o tym, że wszystko, co przede mną ukrywałeś, działo tylko i wyłącznie przeciw tobie.
<br />
Wypowiedziane ochryple słowa – ni to groźba, ni przypomnienie –
uderzyły Willa. Zacisnął dłoń na poduszce i wziął głęboki wdech.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie wszystko, Hannibal. Jeszcze nie wszystko.</span>
<br />
Pękł jednak. Wystarczyła myśl, że Hannibal mógłby znów odebrać mu
świadomość, żeby to z niego wyciągnąć. Wolał powiedzieć sam, i tylko to,
co chciał. Choć wiele nie ukrył. Chyba tylko to, jak wielkie
przerażenie budziła w nim ta postać… nadal.
<br />
― To był… ― zaczął głosem stłumionym przez poduszkę; nagle nie był
pewien, czy odwrócenie się do niego plecami było najlepszym pomysłem,
ale został w tej pozycji. ― Wielki demon z jelenimi rogami. Cały czarny
jak… smoła. Tylko jego oczy były całkiem białe. Miał twoją twarz. Ale to
nic, zwidy.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-20, 01:30<br />
<hr />
<span class="postbody"> Wiedział,
że nie udało mu się skutecznie ukryć swej złości, że musiała go
zdradzić prędkość, z jaką spożył ilość szkockiej, specyficzne drgnięcie
kącika ust, niezbyt dobrze zamaskowany ton głosu.
<br />
Will znał go już zbyt dobrze, by dać się oszukać przez pozornie
stwarzane zobojętnienie ― zbyt dobrze znał jego nawyk do delektowania
się każdym łykiem alkoholu, zbyt długo napatrzył się na jego twarz, by
nie wiedzieć, kiedy stawała się maską.
<br />
Wreszcie jednak, młodzieniec musiał się zorientować, jak <span style="font-style: italic;">nieostrożnym</span> było ukrywanie przed Hannibalem prawdy, której pożądał do tego stopnia, by pytać o nią <span style="font-style: italic;">wprost</span>, miast cierpliwie czekać, aż zostanie ona wyjawiona w odpowiednim czasie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Wielki demon z jelenimi rogami.</span>
<br />
Hannibal wciąż pamiętał o figurze, którą niegdyś trzymał w swym
gabinecie ― niestety utracił ją w dniu, gdy odebrał życie ich drogiej
Abigail i (jak mu się wtedy wydawało) młodzieńcowi, leżącemu pod
jedwabnym przykryciem, ale w swym pałacu myśli i wspomnień, widział ją
bardzo dobrze, wyraźnie. Z jakiegoś powodu przepiękny posążek przyszedł
mu do głowy jako pierwsze skojarzenie ― miał wrażenie, że w jakiś sposób
Will Graham połączył obraz jego mrocznej strony z czarnym jeleniem.
<br />
― Te wizje... Halucynacje ― poprawił się kulturalnie, dolewając sobie
jeszcze szkockiej. Od dawien dawna Hannibal nie miał tak silnej ochoty,
by... Się upić. Naprawdę, zdał sobie sprawę z tego, że tak szczeniacka i
grubiańska ochota, kręciła mu się po głowie już od dłuższego czasu, a
tego dnia (potęgowana ulgą i triumfem), stała się wręcz nie do
zniesienia. Czy zamierzał ulec zwykłej pokusie ciała? Kaprysowi, który
na dłuższą metę miał mu tylko zaszkodzić, nie pomóc?
<br />
― Zaczęły się niedługo po feralnym dniu, gdy rozprawiliśmy się z Dusicielem, prawda?
<br />
Will nie odpowiedział od razu; nim w ogóle się odezwał, jego usta
opuściło ciężkie westchnienie. Nie chciał mu się zwierzać, nie chciał
opowiadać Hannibalowi o swoich lękach.
<br />
Dlaczego? Czy naprawdę utracił do niego całe zaufanie? Wszystko przez skutki uboczne ich... Terapii?
<br />
― Widywałem go już wcześniej, ale chyba od tamtego dnia... chyba w
tamtym czasie... te wizje stały się bardziej przytłaczające. nie
pamiętam dokładnie.
<br />
Oczywiście, że pamiętał ― pomyślał doktor Lecter, wykorzystując fakt,
że nie był obserwowany na upicie kolejnej porcji whiskey. I dolanie
następnej, oczywiście.
<br />
Fakt, że jego drogi przyjaciel próbował z nim igrać w ten sposób,
działał mu na nerwy i to z każdą chwilą coraz mocniej i mocniej.
<br />
― Czy ten... Demon ― urwał, upijając jeszcze alkoholu. Powoli
zaczynało mu szumieć w głowie, ale nie zwracał na to uwagi. ― Próbował
cię skrzywdzić?
<br />
Drobne ciało poruszyło się niespokojnie w pościeli.
<br />
― Nie wiem, czy... nie wiem. Zwykle... obserwował mnie. Nie czułem
się bezpiecznie. ― Głos młodzieńca przesiąknięty był od napięcia,
które z każdą kolejną chwilą rosło bardziej i bardziej. Ale im więcej
murów napotykał po drodze Hannibal, tym bardziej chciał je przebić,
zmiażdżyć, choćby i własnymi pięściami.
<br />
― Jak myślisz ― zaczął wolno, wpatrując się w częściowo skryte pod pościelą ciemne loki. ― Dlaczego chciał to zrobić?
<br />
Kolejne pytanie, kolejna porcja szkockiej ― powoli zaczynał tracić
rachubę w tym, ile ich było ― minęło tak wiele czasu, odkąd alkohol
"wchodził mu", jak herbata... Z reguły uwielbiał delektować się
czerwonymi winami o mocnym smaku i aromacie; poił nimi zmysły, ale nigdy
nie potrzebował więcej, niż kieliszka, lub dwóch. Tym razem nie
potrzebował alkoholu samego w sobie ― pragnął jedynie jego działania,
zawirowania w głowie, stłumienia zmysłów i myśli, których zaczynało być
już za wiele. Z którymi nie radził sobie tak dobrze, jakby tego chciał.
<br />
― Ż-żeby mnie ukarać ― usłyszał wreszcie odpowiedź. Jego ramię niemal
automatycznie pomknęło w kierunku butelki, uzupełniając pustą szklankę.
Uśmiechnął się gorzko, wędrując oczyma wyobraźni do umysłu swego
przyjaciela. Zastanawiał się, jakim on musiał go widzieć, jak paskudnym i
mrocznym tworem przedstawiała go jego wybujała wyobraźnia.
<br />
― Za co? ― Zapytał niewyraźnie, głosem trąconym przez alkohol i nasilający się akcent. ― Za co chce ukarać cię demon?
<br />
W jednej chwili Will obrócił się przez ramię, obrzucając go zaskoczonym
spojrzeniem ― musiał się domyślić, że doktor Lecter odrobinę już wypił, a
to nie zdarzało się często. Zaraz wrócił jednak do poprzedniej pozycji.
Przez chwilę kajutę wypełniała ciężka cisza, aż nagle Will podniósł się
z łóżka, podszedł do niego i wziął butelkę w dłonie, udając się z nią z
powrotem do łóżka. Usiadł na jego brzegu, znowu tyłem, chowając twarz
przed spojrzeniem Hannibala.
<br />
― Za to, że go... zraniłem. - odpowiada w końcu.
<br />
― Zraniłeś go ― powtórzył, uśmiechając się krzywo. Dopił resztki
whiskey ze szklanki i wyciągnął przed siebie nogi. Miał ochotę napić się
jeszcze, ale skradziona butelka znajdowała się teraz poza zasięgiem
jego dłoni. Nie spodobało mu się to; miał ochotę się upić, a Will
odmawiał mu tej przyjemności, tak samo jak wcześniej odmawiał mu prawdy i
wszystkiego innego, naprawdę ― wiecznie wycofany, ostrożny, nieufny
i...
<br />
Poza... Zasięgiem. Jego. Dłoni.
<br />
Podniósł się z fotela, ściągając z siebie marynarkę i koszulę ― w
ruchach Hannibala, była dziwna pośpieszność i chaos, coś, czego z reguły
nie można było doświadczyć w jego towarzystwie. Do koszuli dołączyły
wkrótce spodnie, buty i skarpetki (nie dbał nawet o to by ułożyć je w
równy stosik, porzucił je po prostu na ziemi, tam gdzie leżały.
<br />
Przesunął się ostrożnie i usiadł tuż obok towarzysza, zmuszając go do popatrzenia sobie w oczy.
<br />
― Zranienie pozostawia po sobie blizny ― podjął poważnym tonem, nie
spuszczając wzroku z błękitnych tęczówek. Kiedy Will chciał uciec przed
nim wzrokiem, Hannibal złapał go za tył głowy i wplątał palce między
długie loki, nie pozwalając w ten sposób zmienić młodzieńcowi pozycji. ―
Każda blizna przypomina nam nieodzownie o zadanej wcześniej ranie.
Patrząc na nią, pamiętamy o tym, kto i dlaczego wyrządził nam krzywdę. ―
Nieświadomie przysuwał swoją twarz coraz bliżej tej drugiej, aż w
końcu, gdy znowu zaczął mówić, jego usta muskały bladoróżowe wargi.
<br />
― Ty zraniłeś demona, Will, a demon zranił ciebie. Ale żaden z was nie byłby sobą bez tych wszystkich blizn... Prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-20, 02:13<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will napiął<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>się
w rękach mężczyzny. Próbował się odsunąć, ale gdy dłoń Hannibala
przytrzymała jego głowę, nie spróbował już poruszyć się ani o cal.
<br />
Patrzył więc w jego oczy, czując od mężczyzny przede wszystkim zapach
whisky. Nigdy nie widział go w takim stanie. Nigdy jeszcze Hannibal nie
wypił przy nim niestosownej ilości alkoholu, a spędzali ze sobą bardzo,
bardzo dużo czasu. Widok go w takim stanie był anomalią i choć Will
jakiś czas temu był skłonny nalegać, żeby Hannibal pił z nim, żeby
wyzbył się masek, to teraz jego stan wywołał tylko silny niepokój.
<br />
Ale nie mógł – pomyślał zaraz – go jawnie okazać. Wolał już tego
uniknąć, oszczędzić sobie i jemu kolejnych terapii, tak myślał. W głębi
serca wiedział jednak dobrze, dlaczego tak bardzo bał się, że Lecter po
raz kolejny uzna odurzenie go za konieczne lub przynajmniej użyteczne.
<br />
Odczuwał paniczny strach na myśl o tym, że pewnego dnia mógłby się obudzić i stwierdzić… że Molly i Wally zginęli z jego rąk.
<br />
― Nie chcę go więcej ranić ― powiedział więc cicho, starając się
oddychać spokojnie, gdy na twarzy Hannibala igrały ciemne plamy.
<br />
― A on nie chce już więcej ranić ciebie.
<br />
Hannibal pochylił się i ucałował drżące usta Willa, który zamrugał
szybko, lecz nie zdołał powstrzymać cisnących się na policzki łez. W
prawej dłoni wciąż trzymał butelkę. Lewą uniósł i ostrożnie położył na
karku mężczyzny, była zimna.
<br />
Oddał mu pocałunek, boleśnie świadom, że te słowa miały drugie dno.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie chcę, ale będę musiał. Nie mogę pozwolić, żebyś ich usunął.
<br />
Nie chcę, ale będę musiał. Nie mogę pozwolić, aby w twoim życiu był ktoś więcej.</span>
<br />
Może na razie nie powinien o tym myśleć. Może miną miesiące, lata, zanim
Hannibal znów zapragnie rozrywki, ofiar, dowodów największego oddania.
<br />
Może mogą tak żyć. W zawieszeniu, w międzyczasie, przed osiągnięciem celu.
<br />
Ostrożnie odstawił otwartą butelkę na podłogę. Objął Hannibala oburącz i
przysunął się do niego bliżej. Myśli powoli odsunęły się na dalszy
plan, na później, ustępując miejsca świadomości ust jego i doktora
Lectera, ich ciał, dłoni.
<br />
Tak dawno go nie dotykał. Tęsknił za sposobem, w jaki ich języki
ocierały się o siebie, i w jaki zęby Hannibala wbijały mu się w wargi.
Ból, który temu towarzyszył, był oczyszczający.
<br />
To zabawne, że jeszcze jakiś czas temu myśl o zbliżeniach przerażała go,
a teraz całowali się, jakby robili to cały czas, jakby wcale nie było
żadnej przerwy.
<br />
<span style="font-style: italic;">A jeśli</span>, uderzyło go, <span style="font-style: italic;">jeśli zrobił mi to, uprawiał ze mną seks w tym stanie?</span> Hannibal potrafił być niecierpliwy. Potrafił naciskać, gdy miał dość czekania. Potrafił wziąć to, czego chciał.
<br />
Czy wziął?
<br />
Nie dowie się tego.
<br />
Nigdy.
<br />
Will spiął się na powrót. Rozdzielił ich wargi, by wziąć głęboki oddech. Ich wargi łączyły cienkie nitki śliny.
<br />
Mimo wszystko to pytanie samo cisnęło mu się na usta. Może w swej
arogancji liczył na to, że słysząc odpowiedź, będzie w stanie wychwycić u
urodzonego kłamcy i manipulatora zdradziecką nutę. A może liczył na to,
że w tym wyjątkowym stanie Hannibal nie będzie kontrolował się tak
doskonale, skoro… oddychał tak ciężko jak nigdy… i nawet jego głos…
zmienił się tak bardzo, że ledwo go poznawał.
<br />
― Byłbyś ze mną szczery, gdybym zadał ci teraz pytanie…? ― wyszeptał, opierając się lekko czołem o jego czoło.
<br />
― Tak, Will ― padła ochrypła, niewyraźna odpowiedź, po której Will nie
potrzebował już zachęty. Odnaleźli swoje spojrzenia i wtedy wziął
jeszcze jeden głęboki oddech.
<br />
― Czy… ― zaciął się. Jak dobrać słowa; jak dobrać je w ułamek sekundy i
wpleść w zdanie, które zaczął już budować? ― Czy ty… Czy uprawialiśmy
seks.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-20, 03:14<br />
<hr />
<span class="postbody"> Odsunął
się nieco, przypatrując się czujnie zarumienionej twarzy Willa ―
przesunął kciukiem po jednym z gładkich policzków i odetchnął drżąco,
przebiegając myślami po wspomnieniach z ostatnich tygodni, które spędził
wraz z <span style="font-style: italic;">Viggo</span> w zaśnieżonej Norwegii.
<br />
Wiedział, o co tak naprawdę pytał jego najdroższy towarzysz ― nie
dziwił mu się specjalnie, ponieważ na jego miejscu także chciałby <span style="font-style: italic;">wiedzieć</span>.
Po czasie, który włożyli wspólnie w odkrywanie siebie, zacieśnianie ich
więzi małymi kroczkami, nie było nic dziwnego, że świadomość o tym, że
Hannibal tak po prostu zniszczył wszystko przez brak cierpliwości,
wykorzystując brak poczytalności swego ukochanego, byłaby druzgocząca.
<br />
Wziął głęboki wdech i sięgnął po odłożoną na blat butelkę, unosząc ją do
ust ― och, minęły całe lata, odkąd pozwolił sobie na coś tak...
Prostackiego ― musiał więc być naprawdę pijany.
<br />
Wreszcie odetchnął ciężko i skinął głową, tak jakby się do czegoś
przygotowywał. A potem popatrzył w błękitne tęczówki i zaczął opowiadać.
<br />
<span style="font-style: italic;">― Nikandrze ― słyszy przy
uchu jedwabisty szept, który owiewa je gorącym oddechem. Otwiera oczy i
spogląda na swojego męża, ocierającego się bezwstydnie o jego sterczącą
erekcję.
<br />
Jego ciało jest takie piękne... W świetle świec, jego pot zmienia się w
połyskującą eterycznie powłokę ― Hannibal ledwo powstrzymuje się od
tego, by nie rzucić się na kawałek błyszczącego torsu, zlizując z niego
każdą pojedynczą kroplę. Już teraz wyobraża sobie ten niesamowity smak,
esencję jego ukochanego.
<br />
― Nikandrze ― tym razem szept zmienia się na stanowczy rozkaz, coś
zgoła nieoczekiwanego. Nikander spogląda na młodzieńca z figlarnym
uśmiechem, który gaśnie w momencie, gdy odkrywa, że jeszcze przed chwilą
odziane pośladki, są... Nagie.
<br />
A Will ociera się nimi wulgarnie o pulsującą potrzebą spełnienia erekcję i... Bogowie, ten ruch jest tak... Dobry.
<br />
Kręci mu się w głowie, myśli plączą się w nielogiczną całość. Stara się coś powiedzieć, ale nie potrafi, nie teraz.
<br />
― Weź mnie ― słyszy z góry; dopiero wtedy orientuje się, że znów
zamknął oczy. Otwiera je więc, mrugając prędko; czy... Czy Will (Viggo!)
poprosił go właśnie, o...
<br />
Viggo. Viggo, to Viggo!
<br />
Informacja dociera do niego wreszcie i rozumie, że sytuacja między nimi
zabrnęła o wiele za daleko ― cofa biodra, ściąga z siebie słodki
ciężar, zmuszając go do położenia się obok.
<br />
― C-coś znowu nie tak? ― Jąka słabo jego małżonek. ― Myślałem, że wszystko jest... Przecież jesteś... Masz...
<br />
― Myślę, że trochę na to za wcześnie ― zmusza się, by do jego głosu
wkradła się niepewność. Mimowolnie czuje gdzieś w sobie żal, ale wie, że
nie mógłby... Nie potrafiłby zrobić tego bez Willa, to nie było w ogóle
to samo.
<br />
― Och, rozumiem. Przepraszam cię, najdroższy. Nie pomyślałem, że... To po prostu...
<br />
― Nic już nie mów ― odpowiada miękko i pochyla się, by zgasić światło.
<br />
W ciemności przesuwa dłonią po naprężonej erekcji. Jego serce bije prędko i ciężko, jak młotem.
<br />
O mały włos dopuścił się czegoś okropnego. Najgorszego. </span>
<br />
― Nie potrafiłbym kochać się z tobą bez ciebie ― wyznał z
cieniem gorzkiego uśmiechu. ― Zrozumiałem, że byłoby to zaprzeczeniem
wszystkiego tego, czego pragnąłem.
<br />
Powiedział zbyt dużo ― miał wrażenie, że alkohol rozwiązywał mu
nadmiernie język i bardzo mu się to nie spodobało. Wolał, gdy jego
uczucia pozostawały niewyjaśnioną zagadką, gdy Will mógł się ich tylko <span style="font-style: italic;">domyślać</span>, nie dostawać je podane na talerzu!
<br />
Westchnął głośno i położył się tuż obok młodzieńca, wbijając w niego
nieco zamglone spojrzenie. Ciemne oczy śledziły każdy przebłysk emocji,
pojawiających się na gładkiej twarzy. W głowie rodziły mu się coraz
nowsze i pozbawione sensu pomysły. I pytania tak absurdalne, że
momentami zastanawiał się, czy aby na pewno należały do niego...
<br />
Co też alkohol wyczyniał z ludźmi. I to on sam do tego doprowadził.
<br />
Niepoprawne. Nieprzyzwoite.
<br />
― Chcesz, żebym oddał ci dobrowolnie każdą część swojego życia ―
usłyszał nagle dobrze znany głos; niski i przesycony z wolna rosnącym
erotyzmem. ― Aż nie będę go już całkiem miał.
<br />
Po chwili szczupłe palce pomknęły w kierunku jego ramienia i przesunęły
się po jego skórze długim, zmysłowym ruchem. Smukłe uda rozchyliły się
nieco, ukazując Hannibalowi swoje wnętrze; już teraz mógł rozpoznać pod
materiałem bielizny podłużny kształt erekcji.
<br />
Will Graham był podniecony jego obecnością. Zauroczony jego słowami. Uzależniony od jego obecności.
<br />
Nie mówił już nic ― zsunął się po prostu niżej, pozwalając by jego
usta znalazły się tuż przy unoszącej się w urywanych oddechach klatce
piersiowej.
<br />
Centymetr za centymetrem, obcałowywał każdy skrawek bladej skóry,
pozostawiając na niej wściekle czerwone znamiona swojej obecności.
<br />
Umościł się między długimi nogami kochanka, pochylając się nad gładkim
podbrzuszem ― już teraz wyczuwał intensywny zapach jego podniecenia i
chyba cudem udawało mu się powstrzymać od szarpnięcia za niepotrzebny
materiał, ale nie chciał, nie mógł być natarczywy, bo tak niewiele
dzieliło go przecież od przekroczenia granicy.
<br />
Granicy, która narosła w Willu z jego winy, którą on sam nakrył świeżą
warstwą cegieł. A teraz... Teraz musiał postarać się to naprawić ―
pozwolić, by jego najdroższy skarb znów poczuł się przy nim pewnie i
swobodnie, by zrozumiał, że na świecie nie było drugiej osoby, której
zależałoby na nim tak bardzo jak jemu, Hannibalowi.
<br />
Ucałował czule nieco drżące miejsce pod pępkiem i otarł się obojczykiem o
widniejącą pod bielizną erekcję. Uśmiechnął się lekko i uniósł głowę
tylko po to by móc znów popatrzeć wprost w rozognioną rumieńcem twarz, w
błękitne tęczówki, które zachodziły z wolna mgłą pożądania.
<br />
Podekscytowany perspektywą każdego jęku i westchnienia, wsunął za pas
bielizny jeden palec, a potem pociągnął go delikatnie, chłonąc
spojrzeniem każdy fragment gładkiej skóry. Na Bogów, ciało Willa Grahama
pachniało i wyglądało tak <span style="font-style: italic;">apetycznie</span>, jak żadne inne na całym świecie.
<br />
Zajęczał gardłowo i odgarnął materiał na bok, witając prężące się dumnie
przyrodzenie z czymś na miarę nabożnej czci. Przysunął się do niego
powoli, otarł się o trzon swoim szorstkim policzkiem.
<br />
― Spokojnie ― szepnął, zmuszając każdą komórkę swego ciała do ukrycia
tego, jak bardzo był teraz podniecony, rozgorączkowany. ― Pozwól mi...
<br />
Nie dokończył ― zamiast tego otworzył usta i zamiast słów, popłynął z
nich kolejny jęk, tym razem nieco krótszy, zdławiony przez penisa,
którego wsuwał sobie śmiało do ust. Zassał się na nim stanowczo,
podsuwając jedno z ramion pod jędrne pośladki. Zmusił tym samym, by jego
drogi przyjaciel wypiął swe lędźwie, eksponując wszystko to, czym
Hannibal tak troskliwie się zajmował.
<br />
Przesunął wilgotnym językiem po zaróżowionej główce i obserwował z
fascynacją, jak z samego czubka upłynęła kropla przezroczystego
preejakulatu. Ludzkie ciała były niezwykle fascynujące ― ich
fizjologia, to, jak robiły się cudownie wilgotne i lepkie, gdy
przychodziło do kontaktu z drugim człowiekiem...
<br />
Zlizał chciwie cieknącą kroplę i uniósł wolne ramię, szukając nim na
oślep dłoni i palców, które splótł ze sobą w geście pojednania, niemych
przeprosin, których nie umiałby wypowiedzieć za żadne skarby świata.
Potrafił tylko przyciskać się do młodego ciała, ssać sztywną erekcję i
modlić się, że to, co zburzył, zostanie kiedyś uratowane.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-22, 01:19<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal trzymał go w garści,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>w
przenośni i dosłownie; trzymał mocno i ssał z lubością różową, mokrą
główkę członka, a potem wilgotną od soków dłonią sięgnął po dłoń Willa.
Spletli palce. Uda młodzieńca zadrgały niespokojnie, jakby chłopak
walczył z odruchem zwarcia ich i zasłonięcia się. Jeszcze jakiś czas
temu robienie tego z kimkolwiek byłoby dla niego nie do pomyślenia, a
teraz proszę, sam go sprowokował, sam rozchylił przed nim nogi, po
których błąkały się krople potu zmierzające ku napiętym pachwinom. Sam
zachęcił go, by całował jego skórę.
<br />
Kilka godzin temu, gdy brał prysznic, przygotowując się do przyjęcia,
oprócz ogolenia śladowej ilości zarostu na podbródku, zainteresował się
też niższymi partiami ciała… z myślą właśnie o nim, od razu bowiem, gdy
zobaczył podwójne łóżko, wiedział, jak skończą tego wieczora. Po tak
długim czasie rozłąki, pomimo niedopowiedzeń i niemych pretensji (och,
Will miał ich wiele), napięcie erotyczne między nimi było do tego
stopnia intensywne, że prawie iskrzyło od nich przy każdym dotyku,
przypadkowym bardziej lub mniej.
<br />
Cały wieczór Will trzymał się na dystans, ale pękł. Nie był aż tak
silny, by odrzucić go, a później przez całą noc leżeć na drugim końcu
łóżka. Pragnął być blisko swojego oprawcy, swojego koszmaru, człowieka,
który pokazał mu, jak piękna jest przemoc, jak namiętna i pełna
zmysłowego napięcia bliskość dwóch osób.
<br />
Gdyby nie Hannibal, Will prawdopodobnie nigdy nie pomyślałby, że obcowanie z kimś w taki sposób może być aż tak…
<br />
― Ooch… ― wygiął ciało w łuk, wbijając paznokcie wolnej dłoni w materac.
<br />
…elektryzującą <span style="font-style: italic;">ucztą</span> doznań.
<br />
Hannibal kosztował go jak potrawy, jego ostre zęby ślizgały się po
najwrażliwszej części ciała Willa. Młodzieniec wiedział, do czego jest
zdolny ten człowiek, który własnymi kłami wygryzł kawał mięsa z szyi
Wielkiego Czerwonego Smoka, ale mimo to pozwalał mu obcałowywać swoje
ciało, owijać ciepłym tunelem warg nawet tak delikatne miejsca.
<br />
Język Hannibala był nieznośny. Wwiercał się nachalnie pod napletek,
wylizywał każdą kropelkę wydzielin. Doktor Lecter miał obsesję na jego
punkcie, na punkcie jego smaku. Był koneserem. Degustował go.
<br />
Will zacisnął kurczowo palce na jego dłoni. W ustach, prócz śpiewu krwi,
wciąż brzmiały mu wypowiedziane ochryple i nieco bełkotliwie słowa,
opowieść o tym, jak Hannibal nie dał się uwieść jego odurzonej wersji.
Will nie miał już do niego zaufania, ale dziś świadomie dokonał wyboru,
aby mu uwierzyć, nawet jeżeli przyjdzie mu za to zapłacić najwyższą
cenę.
<br />
Och, Hannibal zawsze dostaje to, czego pragnie.
<br />
Zaraz, czy…
<br />
Will napiął mięśnie brzucha i zadarł niespokojnie głowę, półprzytomnie
rejestrując, że usta Hannibala zsuwają się niżej, znacznie niżej niż
mogły i powinny. Dotyk zimnego powietrza na mokrym od śliny penisie
został szybko zastąpiony gorącem dłoni, ale język… język…
<br />
― Hannibal ― wychrypiał słabo i sięgnął nerwowo do jego włosów.
Zburzył ich gładkie uczesanie, wsuwając w nie drżące palce. ― Och, mój…
<br />
Chyba nawet nie do końca chciał go powstrzymać. Jego policzki nabiegły
czerwienią. Wejście zacisnęło się kurczowo, gdy usta zawędrowały
niebezpiecznie w jego okolice; gdy język prześliznął się po napiętym
pierścieniu mięśni.
<br />
― Hnnn-naahh…
<br />
Szarpnął się nerwowo, płonąc z zażenowania. Nigdy nikomu nie pozwolił
się tam dotknąć, a co dopiero lizać, jednak wciąż tego nie przerwał,
wciąż z tym zwlekał, po części ludzko ciekaw, a po części… szczerze
spragniony tego nowego, obcego doznania każdą rozpaloną komórką swego
ciała.
<br />
Jęknął, gdy doktor zasmakował go tak samo, jak wcześniej w innych
miejscach; jak zassał zwarte mocno mięśnie, i lekko drasnął ostrym kłem,
i naparł językiem na sam ich środek. Ale przecież to było preludium do
czegoś, od czego konsekwentnie uciekał, do…
<br />
― Ah… hah…
<br />
Szarpnął biodrami, ocierając się o tunel oferowany mu przez dużą dłoń,
której kciuk spoczywał na nabiegłej krwią główce. I jeszcze raz. Był w
gorączce. Bardziej niż zachować godność i ukrócić wstyd pragnął
spełnienia i tym razem był tego świadom. Nie brakowało mu tchu. Nie
tracił krwi. Tak, był świadom każdego podmuchu gorącego powietrza,
każdego pocałunku, każdego ruchu dłoni, każdego liźnięcia.
<br />
Jego mięśnie zapulsowały niemal boleśnie, a język Hannibala wykorzystał ten ułamek sekundy, by wśliznąć się między nie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nieprzyzwoite. Wstydliwe. Jak mógł.</span>
<br />
Will szarpnął jego włosy. Zamiast uciec, nieco bardziej zadarł gładkie
pośladki w kształcie serca. Odchylił głowę. Czuł, jak Hannibal sięga w
dół palcami, <span style="font-style: italic;">czy zamierzał</span>…
<br />
Nie. Nie, tylko rozchylił go, a serce Willa łomotało, jakby już posunął
się znacznie dalej, i pompowało wrzącą krew do uszu, wypełniając je
coraz gęstszym szumem.
<br />
Rozchylił go i wsunął język do środka, a młodzieniec jęknął wysoko i
umilkł zupełnie, chowając zawstydzoną, ale przede wszystkim rozpaloną
twarz w poduszce.
<br />
Zaciskał zęby. Gryzł wilgotną pościel. Miał ochotę… zapaść się pod
ziemię albo… przygnieść pośladkami jego twarz do poduszki, zmusić, żeby
lizał <span style="font-style: italic;">bardziej</span>, żeby zrobił to tak <span style="font-style: italic;">całkiem</span>, żeby nie smakował już, nie degustował, tylko pochłaniał łapczywie, bez pamięci, bez żadnych skrupułów.
<br />
Żeby kochał go tak namiętnie, jak potrafił zabijać.
<br />
― Głębiej, Hannibal ― wydusił słabo. ― Liż głębiej.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-22, 02:43<br />
<hr />
<span class="postbody"> Podparł
się na łokciu i pozwolił, by jego język przesunął się wzdłuż drżącej
pachwiny ― zlizał chciwie każdą kroplę potu, rozkoszując się jej słonym
smakiem, wzmocnionym goryczą fermonów i czystego podniecenia.
<br />
Will zajęczał wdzięcznie, odrzucając głowę na poduszki ― ciemne loki
rozsypały mu się wokół głowy, niczym swoistego rodzaju aureola.
<br />
Hannibal uniósł się wtedy ostrożnie i popatrzył na niego, sycąc oczy
niepowtarzalnym widokiem twarzy kochanka ― przez pobyt w szpitalu, Will
stracił sporo na wadze (zdecydowanie zbyt sporo, ale tym doktor Lecter
miał zająć się później), a jego skóra przybrała niezdrowo bladego
odcienia, ale wciąż był tak samo piękny, tak samo zachwycający. Jego
drobna budowa, pełne wargi, mały i prosty nos, wszystko to składało się w
całość, obok której żaden człowiek nie mógłby obojętnie przejść.
<br />
Kochały się w nim kobiety, mężczyźni szaleli z zazdrości ― i przez i za nim.
<br />
A on, ta zawstydzona i drżąca pod jego językiem istota, nie miał
zupełnie pojęcia o tym, jakie emocje wzbudzał swoim jednym spojrzeniem,
nawet w nim, Hannibalu, pozornie ponad wszelkimi uniesieniami tego typu,
ograniczając je do spożywania niebiańsko pysznych potraw.
<br />
Nie miał pojęcia, kiedy jego język zaczynał sunąć niżej i niżej ―
wiedział, że prędzej czy później to musiało nastąpić, że będzie <span style="font-style: italic;"> musiał</span>
posmakować i tego miejsca, naznaczyć je swoją obecnością, zbadać je pod
każdym kątem, każdym zmysłem, każdym skrawkiem swojego wygłodniałego
ciała i umysłu.
<br />
Młodzieniec nie domyślał się jeszcze tego, co go czekało ― był na tyle
niewinny, że nie mógł mieć chyba pojęcia o tym, jak przyjemna czekała go
niespodzianka.
<br />
Nawet jeśli jakimś cudem (w co Hannibal szczerze wątpił) sięgał w te
najintymniejsze rejony podczas krótkiej, przepełnionej frustracją
masturbacji... Nie potrafił pewnie nacisnąć w odpowiednich miejsc,
pobudzić ich, sprawić, by każde muśnięcie języka stało się utrapieniem i
największą nagrodą, jednocześnie.
<br />
Nacisnął na jedno z ud wolną dłonią, zmuszając je do rozchylenia się
mocniej, tak aby jędrne pośladki rozwarły się, ukazując mu idealnie
teraz wyeksponowane wnętrze. Kiedy Hannibal pochylił się następny raz,
nie był już delikatny ― nie badał, nie sprawdzał, pozwolił sobie
działać.
<br />
Zassał się na pulsującym miejscu, przesuwając po nim językiem, zupełnie
tak, jakby się całowali. Idąc tym torem myślenia, poczekał, aż
pulsowanie ciasnego kręgu mięśni zmieni się na cykliczne, zapraszające
swym drżeniem i... Wsunął koniec języka do środka, przytrzymując
kochanka (który szarpnął mimowolnie swymi wąskimi biodrami) w miejscu.
<br />
Wiedział, że samo to było już dla Willa sporym wyzwaniem, ale teraz, gdy
udało mu się (wreszcie, nareszcie!) dostać do tego miejsca, nie
zamierzał mu łatwo odpuścić.
<br />
Przesunął jedną z dłoni na zaróżowioną i wilgotną wciąż od śliny erekcję
i zacisnął ją mocno wokół jej trzonu, tworząc z palców idealnie
przyległy tunel. Nie musiał poruszać nadgarstkiem, masować palcami
delikatnej skóry, szukając na niej napęczniałych żył ― jego drogi
towarzysz wyręczył go w tym słodkim obowiązku, niemalże natychmiast
rozpoczynając rytmiczny taniec lędźwi.
<br />
Góra, dół ― sztywny penis przeciskał się przez gorące palce, podczas gdy
usta doktora Lectera atakowały wściekle otwierający się zapraszająco
otwór.
<br />
Góra dół ― wsuwał swój język głębiej i głębiej, naciskając kciukiem na wrażliwą, ociekającą wilgocią główkę.
<br />
Will zajęczał rozdzierająco, jego ciało pokrywało się coraz wyraźniej
potem; zaciskał zęby tylko po to, by zaraz wgryźć się w poduszkę, w
prześcieradła, we wszystko to, czego dosięgnął.
<br />
A Hannibal wykorzystywał jego stan, korzystał z niego, biorąc od młodego ciała tyle, ile tylko mógł.
<br />
Wreszcie zamiast jęku, z pełnych warg padło coś, co o wiele bardziej przypominało już przepełniony frustracją krzyk.
<br />
― Głębiej, Hannibal ― Will nie mógł widzieć gadziego uśmiechu, który
wykwitł na twarzy doktora w momencie, gdy zrozumiał, o co prosił go jego
drogi przyjaciel. ― Liż głębiej.
<br />
Była to jednak prośba, której aż szkoda byłoby mu nie spełnić ―
wyprostował przedramię i wsunął palce pod jedno z drżących ud. Na krótką
chwilę popatrzył w błękitne tęczówki ― spojrzenie młodzieńca było już
nieco zamglone, ale wciąż przytomne, wciąż świadome.
<br />
Hannibal wiedział jednak, że przestanie takie być w momencie, gdy wprowadzi w życie swoje ― bądź co bądź ― grzeszne zamiary.
<br />
Z długą nogą, przerzuconą przez ramię, miał o wiele lepszy dostęp do
skrywanego (przez wstyd, niewinność) wnętrza kochanka ― dlatego też bez
skrupułów skorzystał z tego przywileju i rozchylił jasne pośladki,
wsuwając swój język tak głęboko, jak tylko się dało.
<br />
I nie trzymał go tam w miejscu, o nie ― poruszał nim szybko w przód i w
tył, w górę i w dół, zupełnie tak, jak jeszcze przed chwilą rozgrzana
erekcja poruszała się w jego dłoni.
<br />
Młode ciało naprężyło się pod nim, niczym struna ― szczupłe biodra
wystrzeliły w górę, noga, która nie opierała się o jego ramię, zgięła
się w pół i zaparła o prześcieradła. Will zmuszał się do pozostania w
miejscu, do wytrzymania przyjemności, którą dawały mu żarłoczne usta,
którą zalewały go pieszczoty wszędobylskiego języka.
<br />
Przesunął dłonią po napiętym brzuchu, zbliżając się w górę z
nonszalancką powolnością, graniczącą już z wyuzdaniem ― pieścił
opuszkami gładką skórę, celowo zaczepiając o napięte sutki.
<br />
Wreszcie, gdy dotarł do pełnych warg, nacisnął na nie wskazującym palcem
i wkradł się do ich wnętrza, posuwiście, nakazująco ― zawłaszczał ich
gorące wnętrze, tak jak robił to cały czas swymi ustami.
<br />
Nacisnął na jeden z ostrych kłów, zaprosił wilgotny język do tańca,
zmuszając go by owijał się wokół obcego ciała, by ulegał mu pod każdym
względem.
<br />
Tymczasem druga dłoń wysunęła się z pośladków i nieuchronnie przesuwała się w kierunku pulsującego coraz intensywniej otworu.
<br />
Nie wiedział, co kazało mu myśleć, że nadszedł dobry czas na to, by
zdobyć ciało Willa Grahama na każdy z możliwych sposobów, by ich
zbliżenie nabrało rumieńców, dopełnione swą najbardziej prymitywną i
wymowną formą.
<br />
Być może było to niepomierne już pożądanie, może za wszystkim stał tylko
alkohol ― to chyba nie miało już jednak znaczenia, nie w momencie, gdy
jeden z palców nacisnął nagle samo centrum wilgotnego od śliny otworu i
przedarło się przez jego wnętrze jednym, zgrabnym pchnięciem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-22, 03:51<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nie przewidziałby tego,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>co wydarzyło się wkrótce po tym, jak wyjęczał te kilka słów, przegrywając walkę z samym sobą.
<br />
Nikt by tego nie przewidział.
<br />
Nie potrafił nawet <span style="font-style: italic;">zrozumieć</span>, co
Hannibal nagle zaczął robić z językiem. Jakby zmienił się w węża. Gdy
spojrzał nieprzytomnie w dół, widział zza mgły tylko jego zmierzwione
włosy i, od czasu do czasu, jako tło dla swej własnej naprężonej
męskości, parę roziskrzonych, ciemnych oczu – był to jednak widok
odległy i oddalający się od niego z każdą kolejną sekundą. Uwięził
Hannibala w plątaninie swoich nóg i szarpał się bez kontroli, wznosząc w
powietrze drżące, wysokie jęki; nie dbał o to, że ściany były tu
cienkie i ktoś mógł usłyszeć, ponieważ świat skurczył się do nich dwóch…
Nie myślał o innych ludziach, nie pamiętał o tym, że istniała jeszcze
jakaś rzeczywistość poza tym ciasnym, rozpalonym, poruszającym się
szybko, pulsującym miejscem.
<br />
Wszystkie jęki, mlaśnięcia, westchnienia i okrzyki roznosiły się w
rozedrganym, gęstym powietrzu i mieszały z silnym zapachem piżma i mgłą
niespokojnych oddechów.
<br />
Żadne składne słowa nie mogły opuścić ust Willa, gdy Hannibal robił z
jego ciałem rzeczy, o których młodzieniec nie miał pojęcia, że jest do
nich zdolne. Okazało się, iż wystarczyło zgiąć język i wbić go
umiejętnie w jeden punkt, żeby świat stracił ostrość i zawirował; mimo
że we krwi Willa nie płynęła ani kropla substancji odurzających,
odczucia były narkotyczne.
<br />
Gdy dłoń Hannibala sunęła po jego torsie, ciało młodzieńca odpowiedziało
jej, podążyło za tym gestem. Wygięło się, osunęło. Napięło i uległo.
Skutek delikatnego trącenia sutka Hannibal odczuł wibracjami głęboko w
ciele swojego wybranka. A gdy palec naparł na różowe wargi, nie było już
szans, by nie został gorliwie wpuszczony do ich wnętrza. Taka odmowa
nie miałaby najmniejszego sensu po tym, jak Will pozwolił mu wtargnąć w
swoje najintymniejsze sfery.
<br />
― Mmmh…
<br />
Tak też młodzieniec objął wargami jego palec, <span style="font-style: italic;">chore</span>,
może; jego język przesunął się po nim, a potem wokół niego owinął.
Zarumieniony i rozkosznie rozpalony chłopiec przygryzł obce ciało
prawdopodobnie trochę za mocno i lizał je tak, jak lizałby język.
Dopiero później dotarło do niego, że bardziej niż język on przypominał
teraz…
<br />
― Aa-aaach!
<br />
Gdy Hannibal wdarł się w niego jednym, płynnym gestem, jego myśli
rozprysły się jak kwiaty fajerwerków, których odległe huki słyszeli z
góry przez rozliczne ściany.
<br />
Ciało Willa wygięło się w łuk. Już od… już od dłuższej chwili był na skraju, był… cały mokry, tak śliski, że <span style="font-style: italic;">wstyd</span>, i czuł w powietrzu głównie swój własny zapach, <span style="font-style: italic;">Hannibal… w bieliźnie… wciąż w bieliźnie…</span>
<br />
Will chwycił oburącz włosy mężczyzny, jakby próbował go jeszcze jakoś zatrzymać, powstrzymać; zacisnął palce, <span style="font-style: italic;">dwa palce, w ustach i… tam… On go sobie wziął jak…</span>
<br />
Szarpnął się, zaparł mocno o prześcieradło. Jego mięśnie zacisnęły się
na Hannibalu na podobieństwo imadła. Były tak ciasno zwarte, że w tej
chwili mężczyzna nie byłby w stanie wsunąć między nie choćby końcówki
języka, ale… zdobył już to miejsce. Czuł Willa w środku. Czuł, jak
słodkie mięśnie kurczliwie oplatają go swoim pulsującym gorącem. Czuł
ich gładkość, którą mogły konkurować z najsubtelniejszymi materiałami
świata.
<br />
A Will, Will czuł twardość. Był bardzo świadom tego, że Hannibal posunął
się naprawdę daleko. Piekło go, bolało. Przez moment, był bowiem
świadom tylko przez tę krótką chwilę, jaką zajęło doktorowi Lecterowi
przesunięcie głowy w stronę jego naprężonej, zupełnie mokrej męskości i
otulenie jej ustami.
<br />
A gdy mężczyzna poruszył palcem w jego wnętrzu, cofając go powoli i… i zginając, to… Will stracił tę świadomość zupełnie.
<br />
Zacisnął zęby na palcach Hannibala na ułamek sekundy przed tym, jak
umknęły spomiędzy jego ust i pozwoliły im krzyknąć… również jedynie
przez ułamek sekundy, następnym bowiem, co zarejestrował Will, było to,
że brak mu powietrza, i że jest rozrywany, że podbrzusze pali, że krew
wrze, że świat ciemnieje, łomotanie w uszach – to nie fajerwerki, to
serce, serce – przyćmiewa wszystkie inne odgłosy, palec Hannibala jest w
nim, porusza się w nim, zgina, napiera, odbiera, daje i… mdlał i… to
najcudowniejsze uczucie na świecie, uczucie, jakiego nigdy jeszcze…
<br />
Trwało zbyt krótko, by mógł je nazwać. Gdy odzyskał oddech i
przytomność, zorientował się, że prawie usiadł; że Hannibal, pochylony
nad nim nisko… piękny, rozczochrany, spocony, idealny, przełknął ślinę.
Ciężko, bo…
<br />
Mięśnie Willa zacisnęły się mocno na palcu, który nadal był w nim obecny
i nie zamierzał się nigdzie ruszyć. Młodzieniec powoli, oddychając
płytko jak po jednym z ataków, osunął się na poduszki. Po chwili znów
rozchylił uda.
<br />
Popatrzył w dół. Hannibal nie uronił ani kropli, spił go całego.
Wiotczejąca z wolna męskość była zupełnie czysta, prawie nic nie
świadczyło o tym, co czuł przed chwilą, ale jego palec…<span style="font-style: italic;"> jego palec</span>… Hannibal…
<br />
Will złapał go za spocone ramiona i pociągnął do góry. Z zaskakującą jak
na swój stan gwałtownością wpił się w cienkie, gorące wargi mężczyzny.
Rozchylił szeroko usta i wysunął język najdalej, jak potrafił – zupełnie
śmiało na spotkanie z tym drugim, smakującym jak whisky, lecz przede
wszystkim jak on sam.
<br />
Uda uniósł i przytulił odruchowo do bioder mężczyzny. <span style="font-style: italic;">To nie tak, że</span>…
<br />
Po prostu chciał być bliżej, ponieważ ich odrębność, malująca się
klarownie jak nigdy w sytuacjach takich jak ta, była nienaturalna i
męcząca. Zjednoczyć się z nim… Przywrzeć do mokrego ciała swoim mokrym
ciałem tak mocno, że zleją się w jedno. Tego chciał Will Graham. To, że
kiedy instynktownie robił wszystko, by doszło do tego zbliżenia, by
mogli znów być ze sobą tożsami, okryta bielizną erekcja Hannibala
nakryła jego zadarte pośladki, zdawało się jedynie naturalną
konsekwencją tych dążeń; nie celem, lecz stanem nieodłącznie idącym w
parze z <span style="font-style: italic;">pochłanianiem</span> w siebie drugiego bytu, ze stawaniem się <span style="font-style: italic;">nim</span>.
<br />
Drżącymi nogami owinął się wreszcie wokół bioder Hannibala, przyciągając
go jeszcze bliżej. Paznokciami, które wbijał w jego plecy, kaleczył
skórę mężczyzny, pozostawiając na niej grubsze i cieńsze czerwone pręgi.
<br />
Obecność palca… Hannibala… w nim, była na tym etapie już równie
naturalna jak ich pocałunki, namiętne i instynktowne, pozbawione
myślenia, niepokoju – stanowiące najczystszy objaw wzajemnego pożądania.
<br />
Gdy oderwali się od siebie i owionęli przyspieszonymi oddechami swe
wargi, Will odgarnął włosy z mokrej twarzy doktora Lectera, patrząc na
niego ledwie przytomnie, z cichym podziwem.
<br />
Nagle… <span style="font-style: italic;">chciał.</span>
<br />
Nie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Musiał.</span>
<br />
I nie było już nic, co mogłoby go przed tym powstrzymać, żadnych podszeptów, które powiedziałyby: dość.
<br />
Patrzył w jego pociemniałe od pożądania oczy. Widział czarne plamy igrające na <span style="font-style: italic;">najprzystojniejszym</span> obliczu na świecie, naprawdę tak uważał.
<br />
Widział go jak w wizjach, które wypełniały jego umysł, kiedy nocami, w
samotności… masturbował się sekretnie. Widział nad sobą. Mokrego.
Podnieconego. Roztargnionego. W takim stanie, że – był pewien – gdyby
Hannibal się do niego teraz odezwał, uczyniłby to po litewsku.
<br />
Will przymknął oczy. Na chwilę.
<br />
Na bardzo krótką chwilę, po której znów odważnie wbił wzrok w te ciemne, bezkresne, tajemnicze studnie.
<br />
Dwa słowa. Dwa słowa i to się stanie, wiedział.
<br />
― Weź mnie ― wyszeptał więc, czując, jak od samego brzmienia tych słów
całe jego ciało napina się i wypełnia ciepłem, tym szczególnym, płynnym
ciepłem.
<br />
I już… nie wahał się.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-22, 04:03<br />
<hr />
<span class="postbody"></span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/b4/28/5d/b4285da11fbc0cf2e327afd0775bf89f.jpg" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-22, 04:55<br />
<hr />
<span class="postbody"> Powietrze
przesycał zapach ich wzajemnego pożądania ― Hannibal chłonął go
chciwie, oddając się pocałunkom, pozwalając Willowi na chwilowe
przejęcie kontroli, gdy jego długi język penetrował wnętrze ust w
prymitywnie dominującej formie. Wiedział, że młodzieniec smakował w ten
sposób siebie, że mógł spróbować tego, co doktor Lecter pochłaniał tak
gorliwie, tak chętnie, ilekroć pozwalano mu to wziąć.
<br />
Nie ukrywał już nawet, że uwielbiał zabawiać się maleńkim skarbem swego
przyjaciela ― trzymanie jego erekcji w ustach, scałowywanie z niej
każdej kropli, pozwalanie na to, by zalała wnętrze jego ust falami
gorącego nasienia ― wszystko to dawało mu w pełni satysfakcję niemalże
równą tej, którą otrzymywał jego kochanek.
<br />
Nie umiałby określić, o co dokładnie chodziło ― o jego soczyste,
niekiedy wyuzdane jęki, czy też o zapach, który wydzielało jego ciało,
kiedy ogarniało je podniecenie ― a może za wszystkim stała piękna
twarz, zarumieniona, rozogniona do tego stopnia, że krzyczała sobą o
nadchodzącym wielkimi falami uniesieniu.
<br />
Może cały ten proces, podczas którego Will Graham otwierał się przed
nim, ukazując swoją prawdziwą, spragnioną pieszczot naturę, może to
pękające forty i przekraczane granice ― może to było zapalnikiem, który
sprawiał, że Hannibal uwielbiał zadowalać swojego kochanka, używając
przy tym swych ust.
<br />
W końcu to one w wielu wypadkach stanowiły jego sposób na życie; smak, dotyk, wilgoć, receptory...
<br />
Zajęczał chrapliwie, gdy długie nogi owinęły mu się wokół bioder ― jego
sztywna erekcja drgnęła pod materiałem bielizny, gdy przywarł nią
chciwie do nagich i wilgotnych pośladków.
<br />
O niczym nie marzył teraz równie mocno, co o tym, by rozebrać się i
wsunąć w ciasny tunel, który jeszcze chwilę temu tak ochoczo brał ustami
i językiem... Wnętrze Willa Grahama, było wprost idealne ― ciasne,
pulsujące i takie ciepłe... Tak dobrze byłoby tam się znaleźć, tak
dobrze...
<br />
Ocierał się. Ocierał się o niego, niczym niesforny nastolatek,
niespełniony obłąkaniec ― ale tak się też poniekąd czuł. Od podniecenia
kręciło mu się już w głowie, bo... Minęło tyle czasu, odkąd mógł
ostatnio dotknąć tego ciała, odkąd mógł go posmakować, poczuć tuż przy
sobie i brać, brać całym sobą...
<br />
Will nie mógł wiedzieć o tym, jak ciężkie były dla Hannibala dwa,
spędzone osobno miesiące ― tęsknota i poczucie straty towarzyszyło mu
silnie każdego dnia ― tym silniejsze, gdy zaczynał z wolna rozumieć, że
wszystko to <span style="font-style: italic;">naprawdę</span> działo się z jego winy.
<br />
Z powodu pychy, zarozumiałości, z potrzeby poczucia swej wyższości i,
przede wszystkim, przynależności Willa Grahama, jego lojalności, niemej
obietnicy...
<br />
Drobna dłoń wysunęła się do przodu i odgarnęła mu z czoła nieposłuszne
kosmyki wilgotnych włosów. Hannibal skupił się całym sobą na tym, by
popatrzeć na kochanka, ponieważ wiedział, że on patrzył na niego.
Potrzeba spełnienia pulsowała tak mocno w jego podbrzuszu, że niemalże
bolała. Czuł się jak zaszczute zwierzę, które musiało zaatakować, które
nie widziało już innego wyjścia, jak...
<br />
I nagle coś w twarzy jego drogiego przyjaciela... Uległo zmianie.
Drgnęło, zasiewając w błękitnych tęczówkach stalowy błysk, twardą nutę
zdecydowania.
<br />
Rozchylił wargi, chcąc przypaść pocałunkami do jego długiej szyi, ale
powstrzymały go przed tym słowa. Dwa słowa, które posłały go jego lędźwi
iskrę przyjemności ― tak silną, że umiał odpowiedzieć na nie jedynie
przeciągłym, zadziwiająco jak na niego wysokim jękiem.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Weź mnie. </span>
<br />
Powiedział tak, powiedział to, te dwa słowa, o których do tej pory
Hannibal jedynie śnił, marzył późnymi nocami, gdy leżąc w łóżku sięgał
po siebie ostrożnie dłonią, by...
<br />
Nie musiał o tym myśleć, nie teraz ― zwłaszcza nie teraz, gdy wreszcie mógł...
<br />
Nie, nie mógł. Nie tak po prostu ― zorientował się, przyciskając drobne
ciało do wilgotnych prześcieradeł. Nie mógł przecież wtargnąć w ciasne
wnętrze zupełnie nieprzygotowany, nawilżony jedynie za pomocą
naturalnych wydzielin.
<br />
Nie, to skrzywdziłoby jego niewinny skarb, wyrządziłoby mu krzywdę ―
Hannibal nie chciał krzywdzić Willa Grahama, już... Już nie.
<br />
Uniósł się na łokciach i popatrzył trochę (a może wcale nie trochę) nieprzytomnie na swego towarzysza.
<br />
― Drėkintuvas ... ― wyjęczał nisko, walcząc z niechętnym do współpracy
językiem. Dyszał ciężko, ledwo odnajdując w głowie słowa, które
odzwierciedlały jego myśli. ― Tikriausiai ... palauk.
<br />
Zerwał się z łóżka, niemalże szarżując w kierunku drzwi do łazienki ―
szarpnął za klamkę, nie dbając o to, że cienkie drewno odbiło się z
trzaskiem od ściany.
<br />
Przypadł do swojej torby, otwierając ją nieco nieporadnie ― pot ściekał
cienkimi strużkami po jego karku, ramionach i podbrzuszu, wsiąkając w
pas bokserek.
<br />
Zerknął w dół i poczuł, jak fala gorąca uderzyła mu wolno prosto w twarz
― jego bokserki lśniły od soczystej plamy wilgoci, ale nie tej
spowodowanej potem. Zdał sobie sprawę, że podczas jego igraszek z
Willem, zdążył się nieco...
<br />
Nieważne.
<br />
Był tak roztrzęsiony, tak spragniony i podekscytowany, że miał ochotę
wyrzucać z torby każdą rzecz, która okazywała się nie być balsamem ― na
szczęście czerwona tubka mignęła wreszcie w zasięgu wzroku i pochwycił
ją, niosąc w dłoniach niczym drogocenny artefakt.
<br />
Wczołgał się z powrotem na łóżko (przez chwilę mignęła mu
rozgorączkowana twarz kochanka i nie umiał, nie potrafił znowu nie
jęknąć, przeciągle, z potrzebą, jak zwierzę, całkiem jak zwierzę) ―
ściągnął z siebie bieliznę, pomagając sobie na oślep, bo całą uwagę
zdążył poświęcić tylko i wyłącznie rozłożonym ulegle udom, wilgotnym i
drżącym, cudownym i...
<br />
Wycisnął krem na palce, wycisnął go stanowczo za dużo, ale nie potrafił
równoważyć sił, nie potrafił niczego, poza troskliwym przyciśnięciem
palców do ciasno zwartego wnętrza Willa ― wsunął je do połowy długości,
rozprowadzając śliską substancję po każdej ściance, po każdej jej
części.
<br />
Potem wycofał je nagle ― może powinien robić to dłużej, naprawdę, ale
nie mógł, nie wytrzymałby ― przecież z ledwością mógł się tam <span style="font-style: italic;">dotknąć</span>, rozprowadzając śmieszny substytut nawilżacza po własnym członku. Był tak twardy i gorący, chyba jak nigdy przedtem.
<br />
I nagle do zrobienia nie pozostało już nic więcej ― nic poza oczywistym faktem wtargnięcia do...
<br />
Świadomość tego, co chwilę się wydarzy, uderzyła w niego kolejną falą ekscytacji.
<br />
Filiżanka stała na szafce nocnej, gotowa do pełnienia swej roli.
<br />
Przycisnął czubek erekcji do gorącego i chłodnego jednocześnie wejścia ― niczego w życiu nie pragnął równie mocno, co tego.
<br />
Jego serce biło głośno, w uszach słyszał szum i... Oddech. Swój, czy jego? To nie miało znaczenia, nie miało, najmniejszego.
<br />
Nie wiedział, kiedy się poruszył ― to chyba stało się samo, jego
pragnienie zmusiło go do tego, zanim zdążył o tym pomyśleć. Wiedział
tylko, że młode ciało napięło się pod nim wyraźnie, a ciasne wejście
oplotło ściśle... Kolejne centymetry erekcji i...
<br />
― O-oach... ― nie panował nad sobą, zupełnie nad sobą panował. A
uczucie zdobywania Willa Grahama było jeszcze lepsze, niż to sobie
wyobrażał, było takie...
<br />
Tkwił w nim do połowy. Młodzieniec dyszał ciężko, w jego oczach czaiły
się łzy. Zatrzymał się na chwilę i wyciągnął dłoń, by ułożyć ją na
jednym rozgrzanych policzków.
<br />
Popatrzył na niego, zrobił to ― wpatrywał się w cudowną twarz, chłonąc
jej widok, napawając się nim, bo nawet teraz, w obliczu takiego bólu i
determinacji, stanowiła najpiękniejszy widok na świecie.
<br />
Pochylił się i ucałował zaciśnięte wargi, otarł się nosem o spocone
czoło ― wiedział, że nie mógł właściwie zrobić wiele więcej. Poruszył
się więc znowu, ostrożnie, powoli ― eksplozja przyjemności uderzyła w
niego z siłą rozpędzonego pociągu, chyba krzyczał, a może to wcale nie
był on.
<br />
― Will ― wyjęczał imię, przepraszając i wyznając, bo to było wyznanie,
naprawdę. To wyznanie, którego żaden z nich nie powiedział jeszcze na
głos, ale przecież żaden z nich nie musiał tego robić, bo było takie
oczywiste, takie naturalne...
<br />
Hannibal Lecter kochał Willa Grahama, kochał się w nim od wielu lat i wiedział, że będzie go kochał przez wiele następnych.
<br />
A filiżanka... Filiżanka świeciła swą bielą, poznaczona rysami pęknięć,
ukruszona w każdym możliwym miejscu. I była w ten sposób
najidealniejszą, jaką tylko można było znaleźć.
<br />
Przepiękna.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-22, 05:48<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nie zrozumiał,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>co
powiedział do niego Hannibal. Popatrzył na niego ze zdziwieniem,
rozszerzonymi, pytającymi oczami, a kiedy zorientował się, że on
zamierza wstać, było za późno, nie zdążył pochwycić go i zatrzymać.
<br />
― Hannibal… ― sapnął, siadając na łóżku.
<br />
Nie wycofa się chyba. Nie teraz, kiedy Will… Nie teraz, prawda?
<br />
Zataczając się lekko, Hannibal w dwóch krokach dopadł do łazienki,
otworzył gwałtownie drzwi i zniknął Willowi z pola widzenia. Młodzieniec
usłyszał, jak rozpina swoją perfekcyjnie zapakowaną torbę, jak
chaotycznie przetrząsa jej zawartość.
<br />
<span style="font-style: italic;">Szuka czegoś</span>, zrozumiał nagle.
<br />
Szuka czegoś, co umożliwi im… to nie takie proste i… może być bolesne, kiedy…
<br />
Hannibal stanął w drzwiach, ściskając w dłoni czerwoną buteleczkę, a w
następnej sekundzie rzucił się w stronę Willa. Przypadł do niego, a
chłopak padł znów na poduszki i pozwolił, by silne dłonie zadarły mu
ponownie uda.
<br />
Wbił paznokcie w barki mężczyzny i odetchnął drżąco. Miał w oczach
niepokój, ale patrzył na jego twarz, spoconą i dziką; słuchał nierównego
oddechu i wdychał wydychane przez Hannibala powietrze; i słuchał jego
jęków, zupełnie wyrwanych z restrykcyjnych ryzów samokontroli; nie, nie
wycofałby się, nie cofnąłby za żadne skarby.
<br />
Zadarł pośladki mocniej i owinął się ramionami wokół mokrego ciała
Lectera. Sapnął, gdy poczuł jego mokre palce, przynajmniej kilka, nie
umiałby zgadnąć i chyba nie chciał wiedzieć.
<br />
― Mhh… ― Spodziewał się dużego bólu, ale on nie nastąpił. Palce
wśliznęły się w niego gładko, właściwie bezboleśnie, choć nagle.
Odetchnął drżąco. To było dla niego zupełnie nowe uczucie, czy Hannibal o
tym wiedział?
<br />
Co za niemądre myśli przemykały mu teraz przez głowę – <span style="font-style: italic;">oczywiście</span>, że wiedział.
<br />
Jęknął zduszenie w ramię mężczyzny, ale nie krępował się zanadto tymi
dźwiękami, już nie – skoro Hannibal sam mu ich nie skąpił, wyraźnie na
granicy wytrzymałości, i to wszystko z jego powodu, <span style="font-style: italic;">przez niego</span>.
<br />
Jeszcze kilka miesięcy temu nie pomyślałby, że to możliwe, doprowadzić Hannibala do takiego…
<br />
― Aach-nn… ― wydusił, znów gubiąc wątek. Nie, nie potrafił skupić się
na żadnej myśli, gdy Hannibal był obok, taki. Gdy jego palce poruszały
się w nim, gdy napierały na prostatę, gdy sprawiały, że męskość Willa
nabrzmiewała ponownie, mimo że krew nie zdążyła jeszcze zupełnie jej
opuścić.
<br />
Palce wysunęły się z niego równie nagle jak w niego wtargnęły,
pozostawiając na ściankach mięśni warstwę balsamu, i Will jęknął, nie
kryjąc rozczarowania. Zacisnął nerwowo palce na jego włosach. To
oznaczało jedno, że…
<br />
Zerknął krótko w dół, ale nie zobaczył nic oprócz ich piersi, oprócz
owłosionej, muskularnej piersi Hannibala i swojej, gładkiej i szczupłej;
byli tak blisko siebie, nie dzielił ich już ani milimetr, nie dzieliła –
zrozumiał Will – nawet bielizna, obaj byli całkiem nadzy.
<br />
Jego usta rozchyliły się, przyjmując kształt litery „O”. Nie opuścił ich
żaden dźwięk. Nie, dopóki męskość Hannibala, ocierająca się o jego
spięte mięśnie, nie naparła na ich środek z całą siłą; Boże, przecież to
właśnie się działo, on wsuwał się w niego, wsuwał w niego swoją
męskość.
<br />
I to bolało.
<br />
― Aahhh-hhah… ― wydusił z trudem. Ale nie bardziej, pomyślał półprzytomnie, niż kiedy zostawiłeś uśmiech i <span style="font-style: italic;">odszedłeś</span>; nie bardziej niż twoja nieobecność. ― Hnn… mmh… Aach!
<br />
Krzyczał. Nie próbował się powstrzymać. Jego oddech był płytki i głośny,
a uciekał wprost do ucha Hannibala, który wydawał się niemal nieobecny,
a jednak tu, jednak tu, bo zatrzymał się, kiedy oczy Willa wypełniły
się łzami i kiedy rozpaczliwy jęk uleciał z drżących ust.
<br />
Will zastygł w bezruchu i Hannibal też. Nie potrzebowali żadnych słów,
żadnego języka. Gdy obolałe od trzymania w górze uda Willa chciały się
osunąć, Hannibal sam je przytrzymał, blokując swoimi ramionami.
<br />
Will rozluźnił uścisk w jego włosach. Przeczesał je niespokojnie, ale z
każdym gestem coraz mniej nerwowo. Ich wargi ocierały się o siebie, zęby
pieściły skórę ukąszeniami.
<br />
Czy był już cały? Willowi wydawało się, że tak, lub <span style="font-style: italic;">prawie</span> tak.
<br />
Ale nie, Hannibal nie był cały i młodzieniec przekonał się o tym, gdy
jego biodra znów przesunęły się do przodu. Delikatnie. Tak delikatnie.
Will oplótł się wokół niego tak ciasno, jak tylko potrafił. Zacisnął
powieki, tuląc twarz do mokrej, pachnącej szyi. Zacisnął je mocniej,
kiedy Hannibal poruszył się w nim, cofnął, a potem wsunął chyba jeszcze…
głębiej…
<br />
― Will… ― usłyszał ten ochrypły głos, i tak wiele w nim emocji. Złamaną chrypę. Burzę.
<br />
― Hannibal ― wydusił i nagle szarpnął biodrami, nabijając się na niego – och tak, teraz poczuł to <span style="font-style: italic;">na pewno</span> do samego końca.
<br />
Szarpnął się i wygiął na pościeli, wznosząc łamiący się okrzyk, ale
Hannibal przywarł już do niego ściśle, nie pozwolił, by odległość między
nimi znów stała się nieznośna.
<br />
W nierównym oddechu Willa wybrzmiewały jęki i westchnienia. Hannibal
czekał, ale jakim cudem on czekał, jakim cudem pozostawał tak spokojny,
tego Will nie wiedział.
<br />
Był w nim. Byli w sobie. Połączyli się. Doszło do tego, na co czekał tak
długo i czego tak bardzo się objawiał – granica między nimi zatarła
się, rozmyła, rozpłynęła w powietrzu gęstym od zapachu piżma i potu,
wibracji głosów i oddechów, wilgoci, oparów pożądania.
<br />
Odnalazłszy w kończynach nową siłę, Will owinął się ściśle wokół ciała
mężczyzny, układając się pod nim nieco wygodniej. Ból… mijał, lub może
tylko pozwalał mu się do siebie przyzwyczaić. Will już o to nie dbał.
Czuł go w sobie i, Bogowie, nigdy jeszcze nie był tak świadom tego, co
dzieje się z jego najdroższym partnerem, jak teraz, gdy czuł każdy
przepływ krwi przez jego nabrzmiałe żyły, gdy bicie serca i każdy
chrapliwy oddech odbijał się echem w <span style="font-style: italic;">nim</span>, jakby to jego serce biło, jakby to on oddychał tak ciężko, jakby to on… oni…
<br />
Wziął głęboki oddech i spił krew cieknącą z rozciętej wargi mężczyzny,
nie; zessał ją, i przez chwilę ssał jego wargę tak, jak ssać mógłby <span style="font-style: italic;">jego</span>, i… pchnął jego pierś, jakby chciał go teraz odepchnąć, ale nie chciał. Odepchnięcie Hannibala, przerwanie <span style="font-style: italic;">tego</span>, było ostatnią rzeczą, o jakiej Will mógłby w takiej chwili pomyśleć.
<br />
Już od wielu, wielu godzin miał ochotę na nim usiąść. Przygnieść go
mocno pośladkami do materaca. I choć nigdy, nigdy tego nie robił, to
marzył o tym, jak o niczym innym.
<br />
Gryząc do krwi i napierając udało mu się sprawić, że ciasno zwarci
przeturlali się na drugą stronę łóżka. Wtedy wyprostował się i oparł
mocno dłońmi o jego pierś. Zaplątał palce w delikatne włoski.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nieważne</span>, że nigdy tego nie
robił. Wiedział, jak. Może nieco nieporadnie uniósł więc biodra i
odetchnął cicho, gdy śliski, nabrzmiały organ prawie zupełnie się z
niego wysunął i… wypadł, więc obaj sięgnęli doń w tym samym momencie, w
tym samym ułamku, bez słów, i splatając palce <span style="font-style: italic;">razem</span> naprostowali go… i Will osunął się na niego i…
<br />
― Aach… ― nadwyrężone mięśnie odezwały się rwącym bólem, od którego
cały zadrżał, ale… co z tego, kiedy jego ptaszyna, ta niewielka
ptaszyna, znów podniosła się, znów ociekała sokami, które miały teraz
spływać na podbrzusze Hannibala. Will nie myślał już o wstydzie, był
bezwstydny. Teraz już… subtelniej, uniósł biodra i opuścił je, uniósł i
opuścił, z mlaśnięciem biorąc go w siebie, obejmując, ściskając.
<br />
I patrzył mu w oczy, choć ledwo je widział.
<br />
Patrzył i pierwszy raz w życiu nie potrafił przerwać kontaktu wzrokowego – tak, jak zawsze nie potrafił go utrzymać.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-22, 16:38<br />
<hr />
<span class="postbody">
Tego, co działo się w tej chwili w jego głowie, nie dało się nazwać
myślami ― zlepek słów, obrazów, smaków i zapachów, atakowały go wściekle
odbierając momentami zdolność do kojarzenia, oddychania, do otworzenia
oczu.
<br />
Owijał swoje ramiona wokół podrygującego pod nim ciała z równą siłą, co
to samo ciało, owijało się okół niego ― ściskali się więc tak mocno i
przylegali do siebie tak ściśle, że ciężko było już odróżnić, gdzie
kończył się jeden, a zaczynał drugi.
<br />
Ich zjednoczenie miało w sobie coś magicznego ― Hannibal czuł zarówno
to, że jego penis znajdował się we wnętrzu kochanka, co sam fakt, że ów
kochanek był również w nim. Słyszał każde uderzenie ich serc, każdy
oddech, każdy jęk i westchnienie, którymi tak hojnie się teraz
wymieniali.
<br />
Poruszał się ostrożnie, bardzo ostrożnie ― oplatająca go ściśle
ciasnota, przylegała do trzonu erekcji tak dokładnie, że chyba nigdy,
przez całe swoje życie, Hannibal nie czuł się równie... Kompletny.
Przynależny, spełniony, choć nie zaznał jeszcze, przecież, spełnienia.
<br />
Uniósł głowę, omiatając rozgorączkowanym spojrzeniem twarz swego
najdroższego ― ich usta złączyły się w pocałunku pełnym głodu i
ukojenia, namiętności i gniewu, tęsknoty i miłości, jej też, bo ― nie
potrafił nie myśleć o tym w takim momencie ― była ona tak oczywista,
niezaprzeczalna.
<br />
Pozwolił Willowi ugryźć swoją wargę jeden raz, drugi i trzeci ― do samej
krwi. Jęknął gardłowo, dopychając się męskością jeszcze dalej, jeszcze
głębiej w ciasno zwarte wnętrze i już, już był gotowy do rozpoczęcia
specyficznego tańca lędźwi, gdy został odepchnięty.
<br />
Nie, przecież nie chciał chyba... Nie teraz, prawda?
<br />
Nie, na szczęście nie ― Hannibal poddał się posłusznie kolejnemu
ugryzieniu, mimo, że tym razem było naprawdę bolesne ― dzikie
szarpnięcie zębami, które rozerwało skórę i wypuściło z napuchniętych
warg kolejny strumyk ciepłej posoki.
<br />
Młodzieniec przyssał się do rany, spijając znów chciwie każdą kroplę ― w
tej samej chwili zrobił coś, co sprawiło, że... Znaleźli się... Że
zamienili się miejscami; dotarło do niego po jakimś czasie.
<br />
Will siedział na nim. <span style="font-style: italic;">Siedział</span> na nim. Zamierzał go ujeżdżać, Bogowie, zamierzał to zrobić.
<br />
Nie umiał się powstrzymać ― warknął wściekle, gdy jego erekcja wysunęła
się z ciała kochanka, owiana powiewem niepożądanego chłodu. Sięgnął więc
po nią i drgnął, gdy ich palce spotkały się ze sobą, splotły w
najczulszej pieszczocie, a potem wsunęły ją z powrotem, tam gdzie było
jej miejsce.
<br />
I Will popatrzył na niego, opadając znów wolno niemalże na sam dół ―
przyjemność była tak silna, że zesztywniał cały i ściągnął dłonie z
wąskich bioder kochanka, by przesunąć je na prześcieradła i wpić w nie
palce tak mocno, że ― wiedział o tym, był tego pewien ― mógłby je
rozerwać najlżejszym pociągnięciem, podrzeć luksusowe tkaniny na cienkie
paski.
<br />
Oddychał ciężko, a właściwie dyszał, po prostu dyszał, walcząc ze sobą o
każdy kolejny oddech, każdy haust powietrza, który musiał niemalże
kraść, bo tak ciężko było mu już...
<br />
― Will ― powtórzył znów nieprzytomnie, niewyraźnie, nie wiedział nawet,
czy wypowiadał tak drogie imię na głos, czy też jedynie w swych myślach,
ale to właśnie ono, to imię, było jego jedną, jedyną myślą.
<br />
Bo <span style="font-style: italic;">Will</span> uniósł się znów w górę,
tym razem o wiele zgrabniej, lżej, wysuwając z siebie cieknącą męskość
niemalże do samego końca, a potem <span style="font-style: italic;">Will</span> opadł znów w dół, zaciskając na nim cudowny tunel gorących, pulsujących wilgocią mięśni.
<br />
To <span style="font-style: italic;">Will</span> sięgnął dłonią do jego szyi i zacisnął na niej palce, przyduszając go swoim mocnym, zaskakująco stanowczym chwytem. To <span style="font-style: italic;">Will</span>
przyśpieszył swoje ruchy, wspinając się na nim i dociskając z powrotem w
coraz prędszym i wymagającym tempie i, Bogowie, to było zbyt
wymagające, nawet jak na niego, bo...
<br />
Will, Will, Will...
<br />
― Will! ― Wychrypiał, albo wykrzyczał na samej granicy spełnienia,
odpowiadając wreszcie na jego ruchy; teraz nie pozwalał już biernie brać
tego, co życzył sobie wziąć jego wyuzdany towarzysz. On także brał i
nie, nie krępował się, by brać tak żeby się zadowolić, by ulżyć swej
potrzebie, spełnić się w instynktownym, pierwotnym pragnieniu
dostarczenia... Sobie... Przyjemności!
<br />
Nie był świadom tego, co zdarzyło się potem ― być może stało się to z
powodu odciętego dopływu powietrza, a może ogrom rozkoszy, może była ona
tak wielka, ze jego ciało poddało się na chwilę i odpłynęło, zanurzając
się w oparach najczystszej, najcudowniejszej formy spełnienia.
<br />
Później zorientował się, że wyginał się w łuk i... Uderzał w gorące wnętrze falą nasienia... Drugą... Trzecią?
<br />
I nagle opadł nieprzytomnie na poduszki, a szczupła dłoń zniknęła z jego
twarzy, ale słodki ciężar drugiego ciała wciąż tam był i całe
szczęście, bo gdyby zniknął, teraz, gdyby znowu okazał się tylko snem...
<br />
Ale żaden sen, żaden z nich nie był taki... Dobry. Przyjemny. Rozkoszny.
I pobudzający, Bogowie, przecież... To, co wyprawiał z nim jego drogi
towarzysz, to jak zmysłowo się na nim zaciskał, jak brał go sobie,
pojękując i pocąc się w taki dobry... Sposób.
<br />
Jego powieki opadły samoczynnie, nie potrafił z tym nawet walczyć. W
którymś momencie pozwolił sobie zapaść się w miękkie piaski, a one
wciągnęły go przymilnie do samej głębi absurdu, zagrzebując zmęczone
ciało i umysł we śnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-24, 02:50<br />
<hr />
<span class="postbody"> Jack Crawford<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>oderwał zmęczony wzrok od ekranu, na którym wciąż i wciąż wyświetlał się zapętlony fragment nagrania ze stołówki w psychiatryku.
<br />
Hannibal Lecter i nieszczęsny Will tańczą tryumfalnego walca na miejscu
zbrodni. Will patrzy w dół i porusza się niezgrabnie, wyraźnie gubiąc
krok, gdy wtem dłoń Hannibala wsuwa się pod jego podbródek i zmusza
chłopaka do spojrzenia mu w oczy.
<br />
I nagle, jakby ten gest miał ogromne znaczenie, ich taniec zmienia się
diametralnie. Will przestaje się potykać i deptać partnerowi po palcach.
Patrzy Lecterowi w oczy i daje mu się prowadzić; zapomina, zdaje się, o
całym świecie, i wygląda, jakby lada chwila miał zamiar… jakkolwiek
osobliwe by się to nie wydało… <span style="font-style: italic;">pocałować</span> Lectera, ale tego nie czyni.
<br />
Nie, przecież nie jest homoseksualny. Mimo to zmienił się nie do
poznania. Nieśmiały, wycofany chłopak z fobią przed utrzymywaniem
kontaktu wzrokowego; gdzie był na tym nagraniu?
<br />
Czy to wpływ narkotyków?
<br />
Jack chciałby w to wierzyć. Na razie wie jedno: Hannibal Lecter znów
okazał się sprytniejszy, a Bedelia miała rację. Wrócił po to, co uważa
za swoją własność. Zawsze będzie wracał. I to może doprowadzić do jego
schwytania. Czy jednak nadarzy się druga okazja, by odseparować ich od
siebie, gdy zmarnowali jedną, płacąc przy tym dziesiątkami żyć?
<br />
Gazety będą wieszały na nich psy, jeżeli sprawa ujrzy światło dzienne. W
tym momencie Jackowi trudno byłoby zaprzeczyć, że śmierć Freddie Launds
korzystnie zbiegła się z tym wszystkim w czasie. Ona nie pozostawiłaby
na nich suchej nitki. Nie sprawiło to jednak, że czuł się mniej winny.
<br />
Znów zbagatelizował zagrożenie. Nie spodziewał się, że Lecter będzie w
stanie wedrzeć się do tak pilnie strzeżonej placówki, zwieść wszystkich i
zabić, zanim ktokolwiek podniesie alarm…
<br />
Po wszystkim<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Will
był tak obolały i wyczerpany, że nawet się nie wytarł. Był w stanie
jedynie przesunąć się na tyle, by męskość Hannibala wysunęła się z niego
wśród wodospadu nasienia (ileż on go w niego władował…), i ułożyć się z
głową na mokrej piersi mężczyzny. Wilgotne kosmyki młodzieńca łaskotały
szyję doktora Lectera, gdy ten objął swojego chłopca i pozwolił sobie
zasnąć.
<br />
Kilka godzin później został z tego lekkiego mimo upojenia snu gwałtownie
wyrwany. W półmroku zobaczył sylwetkę swojego wybranka, drżącą, skuloną
na końcu łóżka. Chłopak oddychał płytko i niespokojnie.
<br />
Hannibal nie potrzebował dużo czasu, by zrozumieć, co się dzieje.
Podniósł się bezszelestnei, wyciągnął rękę i objął młodzieńca, po czym
przyciągnął do siebie.
<br />
― Co ci się śniło? Co cię niepokoi? ― zapytał ochryple do ucha Willa,
który napiął się dosyć gwałtownie, a jednak nie wyrwał. Zlany potem po
prostu leżał przez chwilę sztywno z zaciśniętymi powiekami.
<br />
― On… ― Chłopak nabrał głęboko powietrza. Jego ciałem wstrząsnął
bezgłośny szloch. Opierał się przed powiedzeniem prawdy, wstydziła go,
czyniła brudnym. Stan młodzieńca niebezpiecznie przypominał ten
poprzedzający atak. Najwyraźniej leki zupełnie nie miały już mocy;
ostatecznie minęła doba, odkąd zażył je ostatni raz.
<br />
― „Jego” już nie ma ― wychrypiał Hannibal, przylegając ściśle do ciała
najdroższego kochanka. Jego gorący szept owionął ucho Willa. ― Jesteśmy
tylko my i to, co jest między nami.
<br />
Wargi mężczyzny przesunęły się po muszelce ucha, a potem po mokrej
skórze szyi młodzieńca; zsunęły się na ramię. Mięśnie pod ich dotykiem
były napięte do granic możliwości.
<br />
― Nie mogłem uciec ― wydusił Will, a jego słowa z ledwością przedarły
się przez zaciśnięte gardło. ― Zapędził mnie w róg. Stał nade mną.
Chciał mnie skrzywdzić. Bardzo, bardzo mocno skrzywdzić. Nie mogłem
uciec. Nie miałem dokąd. Nie mogłem się obronić. Był wielki. Nie mogłem ―
mamrotał panicznie, powtarzając wciąż te same słowa, zlepki słów.
Owinął się ramionami i osłaniał przed pocałunkami. Dotyk nie wprawiał go
już w rozluźnienie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Twarz czarnego demona wykrzywia się w
gadzim uśmiechu. Nic nie mówi. Will wciska się w ścianę, jest i czuje
się przy nim jak mały chłopiec. „Nie dotykaj mnie”, prosi łamiącym się
głosem, ale demon wie, po co przyszedł.
<br />
Chwyta Willa za ręce i unieruchamia nad głową. Jego dotyk parzy. Czarne
jak smoła pnącza zaciskają się boleśnie wokół słabych nadgarstków
młodzieńca. Will czuje, jak przepalają mu skórę, wpijają się w mięso
jakby były z najostrzejszego drutu.
<br />
Kiedy otwiera usta, by zawyć z bólu, demon otwiera swoje, wysuwa długi
jęzor podobny do węża i wbija go w gardło Willa. Młodzieniec czuje, jak
czarna głowa przedziera mu się przez przełyk, rozpycha szyję, wciska się
do żołądka i wypełnia go rozpaloną smołą. Rozpycha dwunastnicę, wdziera
się do jelit…
<br />
Will dusi się, nie może złapać oddechu, gardło ma pełne smoły. Czarne
macki pochłaniają go, obejmując kolejne fragmenty skóry. Owijają się
wokół przegubów, ramion, szyi, wbijają się w oczy, wdzierają do uszu;
zawłaszczają go całego. Suną po jego brzuchu, parzą, zabierają. Zsuwają
się niżej. Przebijają pępek, w którym spotykają się z czarną smołą
obecną już wewnątrz jego ciała. Sięgają jeszcze niżej. Jest bezbronny.
Smoła zalewa mu pole widzenia, gałki oczne są jej pełne, ale macki nie
zatrzymują się, owijają się wokół jego członka, rozrywają cewkę.
<br />
Nie zatrzymują się. Wkrótce docierają do najintymniejszej sfery. Ją także gwałcą. Zawłaszczają.
<br />
Will jest smołą.</span>
<br />
Will szlochał, zaciskając panicznie uda i próbując uciec pośladkami od
przylegającego do nich ciała. Czuł ból w środku, jakby to wszystko
wydarzyło się naprawdę. Ręce Hannibala oplatały go ściśle, ale on chciał
odejść.
<br />
― Puść ― wyszeptał.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-26, 21:36<br />
<hr />
<span class="postbody"> Puścił
― nie wierzył bowiem, że mógł w jakikolwiek sposób udowodnić Willowi,
że jego zamiary, jego intencje nie zdradzały choćby i cienia przemocy.
<br />
Wiedział, że wszystkie niepokojące wizję, które nawiedzały udręczony
umysł jego ukochanego, że to on sam za nie odpowiadał. Prowokował je,
pobudzał, odkąd tylko się poznali.
<br />
W którymś momencie zaczęły mu one jednak...
<br />
Przeszkadzać. Krzyżować plany ― sprawiały, że miast przybliżać, Will
się od niego oddalał, poddawany skrajnemu przerażeniu, panice,
niemożności zaufania.
<br />
Dawniej Hannibal nie miał zielonego pojęcia, jak skończy się ich
znajomość ― wielokrotnie jej koniec równał się ze śmiercią któregoś z
nich, nawet i wspólną. Z czasem okazywało się, że każdy starannie
zaplanowany krok, każdy plan i działanie, były krzyżowane ― czasem
przez nieuwagę (tak rzadką wobec jego geniuszu, cierpliwości i praktyki)
Hannibala, czasem przez roztropność Willa Grahama, czasem przez emocje,
które ponosiły ich często wbrew woli.
<br />
Teraz, gdy drobne ciało znajdowało się tuż przy nim, na wyciągnięcie
ramion, a jednak dziwnie zamknięte i niedostępne, doktor Lecter czuł
przykre skutki swych działań. Skutki niechciane, zupełnie niepożądane.
<br />
I cierpiał, choć za nic w świecie by się do tego nie przyznał ―
cierpiał, ponieważ jego jedynym pragnieniem, było przypaść do szczupłych
ramion, opleść je własnymi i udowodnić Willowi Grahamowi, że koszmar,
który fundowali sobie wzajemnie przez lata, miał się wreszcie zakończyć.
<br />
Jego słowa nie zabrzmiałyby jednak przekonująco ― nie wobec wydarzeń,
które miały miejsce zaledwie dwa miesiące temu. Wydarzeń, przez które
jego drogi przyjaciel cierpiał nawet w tej chwili, do tej pory, a może
zwłaszcza w tej porze.
<br />
Uniósł się na łokciach i zmusił ociężałe ciało do siadu. Sięgnął po
butelkę wody, ale nie brał jej dla siebie. Położył ją przy towarzyszu i
rzucił mu długie, pozornie pozbawione wyrazu spojrzenie.
<br />
― Napij się ― rzucił chrapliwie, przeciągając palcami po potarganych włosach.
<br />
Ku jego zaskoczeniu, Will bez słowa przyjął ofiarowaną mu wodę, napił
się jej gwałtownie, aż cienkie strumyki popłynęły po brodzie i gardle i
wreszcie, odsunął butelkę od siebie. Przez chwilę siedział po prostu,
wpatrując się nieprzytomnie w nieistniejący punkt na ścianie, za chwilę
jednak spojrzał po sobie i podciągnął kołdrę, zapewne w niemądrej
obawie, że mógłby ukazać doktorowi swą nagość.
<br />
Hannibal westchnął ukradkiem, obracając głowę, by nie musieć na niego
patrzeć ― w jakiś sposób bolał go fakt, że młodzieniec, który jeszcze
parę godzin temu obejmował go i drżał pod każdym jego dotknięciem,
każdym pchnięciem bioder... Teraz oddzielał się od niego, jak od
obcej... Nie, jak od <span style="font-style: italic;">wrogiej</span>osoby.
<br />
― Nie czuję się stabilny ― usłyszał nagle, więc odwrócił się, by móc
znowu spojrzeć na pogrążoną w niepokoju twarz. ― Może powinienem był
zostać w psychiatryku.
<br />
Coś we wnętrzu Hannibala drgnęło boleśnie, ale jego mina nie zmieniła
się nawet o jotę. Nie powiedział nic, wiedział, że nie miało to
najmniejszego sensu.
<br />
― Albo ćpać ― kontynuował Will ― do końca życia, żeby nie widzieć go już nigdy więcej.
<br />
Żeby nie widzieć go już nigdy więcej, pomyślał Hannibal, podnosząc się z łóżka, musiałbyś przestać widywać i mnie.
<br />
Nie mógł mu na to pozwolić. Nie umiałby już żyć bez Willa Grahama. Nie potrafił, nie mógł...
<br />
― Postaraj się jeszcze zasnąć ― odpowiedział ostrożnie, choć dobrze
wiedział, że nie udało mu się ukryć w swoim głosie pewnego rodzaju
pustki, zmęczenia. ― Ja wezmę prysznic i zorganizuję nam samochód.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-27, 00:33<br />
<hr />
<span class="postbody"> Jednostajny szum wody<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>wypełniał
pomieszczenie, w którym nie było pary. Strumień był lodowato zimny, ale
stojący pod nim mężczyzna znosił go, nie napinając już nawet mięśni.
Stał tyłem do uchylonych nieznacznie drzwi – tylko na tyle, aby
usłyszeć, jeżeli trzasnęłyby drzwi kajuty.
<br />
Ale nic takiego się nie stało. Will Graham narzucił na siebie białą
koszulę, która leżała skotłowana na ziemi. Hannibal zawsze składał swoje
rzeczy, więc chłopak był przekonany, że ubiera się w swoją, dopóki nie
okazało się, że sięga mu niemal do połowy ud. Przystanął w drzwiach
łazienki i patrzył w ciszy na sylwetkę swojego partnera, przez długi
czas niezauważony.
<br />
„Uważam waszą znajomość za destrukcyjną. Nie powinieneś zadawać się z
Hannibalem Lecterem. Teraz to widzę”, mówiła Alana, ta sama Alana, która
tak okropnie skrzeczała, gdy wyciągali z niej – jeszcze za życia –
wnętrzności.
<br />
Hannibal wyciągał. Will właściwie tylko je przytrzymywał. Na jego prośbę.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Tutaj. Zobacz, jak niewielu narządów człowiek potrzebuje, aby żyć. Nie zostawiaj nas, Alano. Jeszcze nie czas.
<br />
― Wcześniej powiedziałeś, że sama tego chciała ― mamrocze Will.
<br />
― To nie oznacza, że nie powinniśmy cieszyć się tym momentem. Musisz
przyznać, że nasza droga przyjaciółka czekała naprawdę długo, by
zrealizować wreszcie swoje pragnienie. Celebrujmy tę chwilę. Rozkoszujmy
się nią ― odpowiada Hannibal, pochylając się nad rozpłatanym brzuchem
kobiety.
<br />
― Błagam… Will… Will, uratowałam cię… ― bełkocze Alana.
<br />
Will patrzy na nią z pewnym niepokojem. To nie jest Alana, w której
kiedyś się zakochał. Pociągnięte szkarłatem usta (szminka jest teraz
rozmazana po całej jej twarzy, jej odcień miesza się z krwią) nie należą
do nieśmiałej, wesołej dziewczyny, która tak go urzekła. Stała się
zimną, wyrachowaną kobietą, która… chciała upokorzyć Hannibala, a Will
nie potrafił jej tego wybaczyć.
<br />
― Hannibal mnie uratował ― odpowiada w końcu.
<br />
― To ja… go wypuściłam… i zrobiłam to tylko z myślą… o tobie, Will…
aaach… aaaach! ― Jej głos łamie się, przechodzi w nieludzki skowyt.
<br />
Ale Will pamięta. Pamięta, jak okrutna była Alana, kiedy Hannibal był
zamknięty w celi i zdany na jej łaskę. Pamięta, jaką była okrutnicą. Jej
okrucieństwo było posunięte daleko bardziej niż okrucieństwo Hannibala,
gdyż wynikało z prymitywnych pobudek.
<br />
Bo Hannibal ją zostawił.
<br />
Dla niego.
<br />
― Chciałam cię ratować ― jęczy. ― Chciałam cię… a ty…
<br />
Will nawet nie spogląda w stronę ostrych narzędzi. Tak, wystarczyłoby
sięgnąć po jedno z nich. Być może mógłby odwrócić uwagę Hannibala i go
zabić. Wezwać pogotowie. Ale nie chce tego.
<br />
Patrzy w jej oczy i nie znajduje w sobie współczucia. Ręce nie drżą mu, kiedy podtrzymuje nimi kolejne centymetry jelit.
<br />
Jest niebezpieczna. Nawet teraz błaga go o to, by zabił Hannibala.
Wypuszczona, zawsze będzie próbowała ich rozdzielić. Taka jest kolej
rzeczy. Jej śmierć to tylko kolejny punkt na ich drodze ku wspólnym
życiu. Wspomnienie tych czerwonych ust już nigdy nie wywoła w Willu obaw
o bezpieczeństwo przyjaciela.</span>
<br />
To ta sama osoba. Ten sam Hannibal. Przyjaciel, z którym Will chciał
ułożyć sobie życie. Dlaczego dziś nie mógł być tego tak pewien jak
tamtej nocy, gdy ją razem mordowali?
<br />
Może dlatego, że wiedział już, do czego zdolny był Hannibal, a
nawiedzające go wizje wcale nie były zupełnie niezgodne z
rzeczywistością.
<br />
Zamrugał powoli. Nie wiedział, kiedy to się stało – nagle po prostu
zauważył, że woda pod prysznicem jest zakręcona, a Hannibal stoi obok
kabiny i patrzy na niego. Nagi. Nierozmazany już przez mleczną szybę.
Will nie umiałby powiedzieć, jak długo to trwało. Nie umiałby też nie
zatrzymać wzroku na jego…
<br />
Robili to. Kochali się wczoraj. Dzisiaj.
<br />
Will wszedł do łazienki głębiej, minął mężczyznę, nie patrząc na niego. Odkręcił gorącą wodę.
<br />
― Zostaniesz ze mną jeszcze? ― zapytał.
<br />
Nie chciał puszczać go nigdzie samego.
<br />
Nie chciał zostawać sam.
<br />
I wiedział, że Hannibal nie odmówi. W przedłużającej się ciszy odwrócił
się przez ramię, a mężczyzna kiwnął głową z cieniem uśmieszku.
<br />
― Zostanę.
<br />
Will też się uśmiechnął, trochę nerwowo, ale wraz z tym słowem, wraz z
jowialnym błyskiem w oku mężczyzny poczuł, jakby z serca spłynął mu cały
ten smolisty ciężar. Odgarnął spocone włosy z czoła, a potem zaczął
rozpinać dopiero co zapiętą koszulę, świadom, że jest obserwowany.
<br />
― Czy zawsze interesowali cię mężczyźni? ― wypalił, ledwie przyszło mu
to do głowy, i parsknął cicho na brzmienie tych słów. ― Nigdy nie
wyglądałeś na kogoś takiego.
<br />
Kącik warg Hannibala drgnął; mężczyzna odgarnął przyległe do twarzy
włosy (Will jednak wolał, gdy opadały na nią – tak, jak dzisiejszej
nocy, gdy granice przestały istnieć) i stanął przed lustrem, by sięgnąć
po żel do golenia.
<br />
― Nigdy nie zastanawiałem się nad swoją orientacją. Bardziej niż samym
ciałem, interesowałem się osobowością, czymś, do czego mogłem wrócić,
odnieść się niezależnie od sytuacji. Nie zaprzeczę, że zdarzały mi się
przelotne romanse, ale nigdy nie ukierunkowywałem ich perspektywą
czyjejś płci, lub wyglądu.
<br />
― Mi nigdy nie podobali się mężczyźni.
<br />
Koszula Hannibala opadła na ziemię. Will wsunął się do kabiny i zanurzył
pod strumieniem gorącej wody. Zmył z ud i pośladków zastygłe nasienie,
nasienie Hannibala.
<br />
Zabawne. Zabawne, że jeszcze jakiś czas temu naprawdę nie był nim… nawet w najmniejszym stopniu nim zainteresowany.
<br />
Nie pomyślałby, że mogłoby między nimi kiedykolwiek dojść do czegoś takiego.
<br />
Ale wiedział, dlaczego doszło. Hannibal na każdego wywierał silny wpływ.
I nie mógł ustąpić, dopóki subtelnymi, zmyślnymi działaniami nie
doprowadził do tego, czego chciał. Do tego, co miało miejsce kilka
godzin temu.
<br />
Zmienił też w Willu wiele innych rzeczy. Nie było już nawet jednej cząstki, której by nie dotknął.
<br />
Ale i Will go zmienił.
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy mógłby każdego dnia czuć ukłucie dojmującego głodu
<br />
i zaspokajać się samym tylko widokiem twojej osoby? Tak.</span>
<br />
Hannibal zjadł wszystkich, którzy byli mu bliscy.
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy nadal, po tych wszystkich latach, chcesz mnie zjeść?
<br />
Nie. Już nie.</span>
<br />
Ogarnięty nieprzewidywalnym uczuciem ciepła w okolicach serca, otworzył szklane drzwi, wychylił się z kabiny i mruknął:
<br />
― Kocham cię, Hannibalu Lecterze.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-27, 00:55<br />
<hr />
<span class="postbody"> Choć
tej nocy Hannibal nie spał wiele, nie mógł powiedzieć, że był wyjątkowo
zmęczony ― stały za tym zapewne emocje, których nadmiar naładował jego
serce i umysł sporą dawką adrenaliny. Od miłosnego uniesienia, po
przykre uczucie zdrady, od ciepłego poczucia bezpieczeństwa, po
obezwładniający chłód samotności. Obwinianie, zmieszane z przebaczaniem,
coś odbudowywanego ostrożnie, kawałek po kawałku, by za chwilę runęło
wśród przykrych ugryzień straty.
<br />
Zastanawiał się czasem, jak wiele rys miała ich filiżanka ― czy dawało
się z niej jeszcze pić ― czy utrzymywała w sobie cokolwiek, by móc
uraczyć ich spierzchnięte wargi swym nektarem?
<br />
A może już dawno przestało chodzić o tę funkcję filiżanki? Może ze
zwykłego naczynia stała się ona ozdobą, skarbem, który trzeba im było
chronić przed zazdrosnymi spojrzeniami ludzi?
<br />
― Doktorze ― głos Bolta wyrwał go z zamyślenia. ― Z tego, co wiem,
wasze auto czeka już na parkingu pod pokładem. Dokumenty i parę innych
drobiazgów, znajdują się na tylnym siedzeniu.
<br />
― Dziękuję, George ― Hannibal uśmiechnął się oszczędnie, spoglądając
ukradkiem w kierunku zapatrzonego w wodę Willa. ― Miło było móc znów się
z tobą zobaczyć.
<br />
― Oczywiście ― mężczyzna wykrzywił wargi w dwuznacznym uśmiechu,
ściskając mu serdecznie dłoń. ― Życzę tobie i twojemu towarzyszowi
wielu wspaniałych przygód.
<br />
― Z wzaje... ― Przerwał mu dźwięk dzwoniącego telefonu. Posłał
Georgowi przepraszające spojrzenie i sięgnął do kieszeni marynarkę,
wyciągając z niej niewielki telefon komórkowy.
<br />
Hannibal zerknął na wyświetlacz, ale numer był zastrzeżony, nie mógł go
rozpoznać. Przez chwilę wahał się przed odebraniem ― odruchowo wrócił
spojrzeniem do siedzącego nieopodal młodzieńca ― i wcisnął guzik
zielonej słuchawki.
<br />
― Dzień dobry ― przywitał się krótko, sięgając po proponowany przez
kelnera sok pomarańczowy. Powszechnie wiadomo było, że prom miał dotrzeć
do portu w ciągu najbliższej godziny.
<br />
Odpowiedział mu kobiecy głos, dobrze znany, niemalże kojący dla ucha.
<br />
Nakazała słuchać, słuchał więc uważnie. A kiedy się rozłączył, miał
niemalże ochotę zatańczyć. Przyszłość rysowała się znowu w jaśniejszych
barwach, perspektywa lepszego życia rozkwitła przed nim swoimi
możliwościami.
<br />
<br />
Ciszę przecinał tylko i wyłącznie szum silnika ― obaj byli już
mocno zmęczeni i w ich głowach rysowały się zapewne podobne myśli ―
dotrzeć na miejsce, wziąć prysznic i położyć się do łóżka, by móc
odpocząć i zastanowić się nad wspólnym urządzeniem kolejnego miejsca.
<br />
Hannibal wciąż mimowolnie rozpamiętywał rozmowę, którą odbyli w
pokładowej łazience jeszcze parę godzin temu ― odtwarzał w głowie jej
przebieg, rozkoszując się każdą minutą, podczas której Will powrócił do
niego i znów, znowu napełniał się drogocennym ciepłem, pozwalając, by
otaczające go ściany ukruszyły się, wróciły do fundamentów.
<br />
Doktor Lecter musiał przyznać, że zapomniał już o tym, jak przyjemnie
było dzielić z ukochaną osobą trudy codziennego życia ― podczas, gdy
jego ukochany znajdował się w szpitalu, doświadczał przykrego uczucia
samotności na niemalże każdym kroku. A zeszłej nocy, wreszcie... Robili
razem niemalże wszystko. Hannibal <span style="font-style: italic;">golił się</span>, podczas gdy Will brał prysznic.
<br />
Coś tak trywialnego, a jednak przynoszącego tak wiele radości.
<br />
Z początku nie miał pojęcia, jak powinien odpowiedzieć na wyznanie
ukochanego ― odruchowo spojrzał na moment w jego kierunku i uśmiechnął
się ciepło, gdy okazało się, że jego młody towarzysz pogrążony był już
we śnie. Pochylił się nad jego siedzeniem i okrył troskliwie swoją
marynarką, zerkając na GPS ― wszystko wyglądało na to, że czekała go
jeszcze godzina jazdy.
<br />
Odetchnął ciężko, a jego myśli niemalże od razu pofrunęły do momentu,
gdy kształtne, różowe wargi, ułożyły się w te dwa słowa, te, o których
Hannibal myślał, że nigdy ich nie usłyszy, nie z ust Willa Grahama.
<br />
Kocham cię, powiedział Will Graham, a on poczuł, jak jego ciało
sztywnieje nagle, niezdolne do pozostania niewzruszonym. Odsunął brzytwę
od twarzy, strząsnął z niej pianę i obrócił się przez ramię, bo musiał,
<span style="font-style: italic;">musiał</span> na niego spojrzeć.
Spojrzał więc. I zobaczył najpiękniejszego człowieka na świecie. Kogoś,
kogo ukształtował. Kogoś, kto ukształtował jego. Kogoś, kto należał do
niego i do kogo należał on sam. Kogoś, bez kogo nie wyobrażał już sobie
życia.
<br />
A ja kocham ciebie, odpowiedział poważnie, stojąc tak przez chwilę, by
nacieszyć oko widokiem najdroższego mu stworzenia na świecie. I podążał
okiem za dłonią, która namydlała ramię i szyję, podążał nim za
kropelkami wody i rozmywającymi się obłokami pary. I chyba...
<br />
Uniósł głowę, uświadamiając sobie z szokiem, że prawie zasnął za
kierownicą ― poprawił się w fotelu i odchrząknął głośno, wciskając guzik
radia.
<br />
― Przepraszam ― rzucił w kierunku prostującego się nagle w fotelu
młodzieńca. ― Nie chciałem cię obudzić, musiałem jednak... Upewnić się,
że zachowam koncentrację. Tutejsze powietrze sprawia, że robię się
senny.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-27, 02:17<br />
<hr />
<span class="postbody"> Dom znajdował się<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>na
skraju niewielkiego miasta, a tłem dla niego były wzgórza i las, który o
tej porze roku dopiero zaczynał się zielenić. Przejechali przez
drewniany most nad rzeką – Will przyklejał nos do okna – i Hannibal
zatrzymał wóz przed kutą bramą; jej skrzydła powoli się przed nimi
otworzyły i wjechali na teren posiadłości. Wtedy po raz kolejny Willowi
przemknęło przez myśl coś na temat fortuny Lecterów, ale nie wypytał;
naprawdę nie potrzebował tego wiedzieć.
<br />
― Zastanawiam się ― mruknął zamiast tego, starając się dojrzeć coś w
ciemności ― ile masz już takich domów, do których nie możesz już wrócić.
<br />
Światła samochodu padły na drewnianą fasadę domu na krótko przed tym, jak mężczyzna wjechał do otwieranego zdalnie garażu.
<br />
Will od razu odpiął pas, rozglądając się ciekawie. Wyskoczył z
samochodu, by wreszcie rozprostować nogi. Wielogodzinna jazda naprawdę
go wymęczyła. Chciał już tylko się umyć, a potem wsunąć do łóżka i
ułożyć głowę na piersi Hannibala.
<br />
Zapomnieć o tym, co dzieli. Skupić się tylko na tym, co łączy. Na ich nowej filiżance.
<br />
Sam wsunął palce w dużą dłoń Hannibala Lectera. Szli w stronę
tajemniczego, ciemnego domu, ale przez chwilę młodzieniec patrzył za
siebie; ciemność pobudzała wyobraźnię, widział w niej więcej niż
przeciętny człowiek.
<br />
Ścisnął dłoń Hannibala mocniej i zwrócił twarz ku ich nowemu mieszkaniu.
<br />
Nie było wcale takie nowe. To musiał być stary dom, ale bardzo zadbany.
Miał duży ganek; wchodziło się nań po szerokich, drewnianych schodach,
które prowadziły do masywnych, stylowych drzwi. Gdy Hannibal je
otwierał, Will patrzył w stronę jednego z dużych okien; blada twarz
Alany Bloom wyłoniła się z mroku, sprawiając, że serce zabiło mu
szybciej.
<br />
Ale już po chwili w środku zabłysło światło i Will poczuł się
bezpieczniej. Stanęli w korytarzu i rozejrzał się dokoła, skupiając się
głównie na suficie, z którego zwieszał się wystawny żyrandol.
<br />
― Widziałem w okolicy inne domy ― odezwał się w końcu ze zdziwieniem.
<br />
― Nie możemy pozwolić sobie na luksus samotności. Jack przeszukuje
zapewne każdy skrawek naszego starego domu. Przykrą stroną naszych
częstych przeprowadzek jest to, że żadne z miejsc nie może być podobne
do drugiego. Pod żadnym względem.
<br />
Will zagryzł wargę i pokiwał powoli głową. Pozwolił, by Hannibal zsunął
mu z ramion okrycie i zaczął ostrożnie przechadzać się po pokojach,
odnajdując odpowiedniki pracowni, w której doktor Lecter zwykł wykonywać
szkice, i salonu, gdzie urządzał bankiety, i wreszcie rozległą kuchnię z
osobną spiżarnią. Pod nimi rozciągały się zapewne przestrzenne piwnice.
Na piętrze znalazł natomiast dwa pokoje sypialne – mniejszy i, na samym
końcu korytarza, większy, ale do tamtego zbliżył się dopiero, gdy
Hannibal, bez słów wyczuwając jego obawy, zapalił światło.
<br />
― Nie jesteś czasami zmęczony uciekaniem? ― zapytał, podchodząc do
okna. Popatrzył przez nie tylko krótką chwilę i bardzo szybko zasłonił
ciemne zasłony. Gdy odwrócił się do Hannibala, na jego twarzy pojawiło
się wahanie. Wyraźnie coś innego chodziło mu po głowie.
<br />
― Nie jestem zmęczony, dopóki mam powód, by uciekać ― odpowiedział mężczyzna.
<br />
Will kiwnął krótko głową.
<br />
― Nikogo tu nie ma, prawda? ― westchnął w końcu, przyznając się do
tego, co i tak było oczywiste. ― Jesteśmy tylko my dwaj, żadnej służby.
<br />
― Nikogo. Tylko my dwaj ― potwierdził Hannibal i wykonał krok w stronę
Willa. Młodzieniec wziął głęboki oddech, patrząc na coś ponad jego
głową, i w końcu raz jeszcze pokiwał głową.
<br />
― Dobrze ― westchnął. ― To… napiłbym się jeszcze wina przed snem.
<br />
Hannibal przyjrzał mu się bacznie, a potem bez słowa odwrócił się i opuścił pokój.
<br />
Will osunął się na łóżko i powoli rozpiął koszulę. Ręce trochę mu
drżały, ale wszystko będzie dobrze; teraz, gdy między nimi nie było już
tylu nieporozumień, gdy powiedzieli sobie tak ważne słowa – nie ma
powodów do niepokoju.
<br />
Nie w tej chwili.
<br />
Hannibal<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>został
w środku nocy obudzony jękami i zdławionymi okrzykami nieszczęsnego
Willa. Wypierane uparcie wizje nie chciały opuścić umysłu jego kochanka.
Po chwili chłopak zerwał się z łóżka, rozejrzał się nieprzytomnie i
wyszedł pośpiesznie z pokoju, poruszając się po omacku.
<br />
Pozwolił się wprawdzie bez problemu zawieść z powrotem do łóżka, ale
gdyby nie Hannibal, mógłby spaść ze schodów i zrobić sobie krzywdę.
<br />
I wstawał tak… kilkanaście razy.
<br />
Wczesny ranek<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>powitał
Willa śpiewem tutejszych ptaków, promieniami słońca na policzkach (ktoś
odsłonił okno), ale przede wszystkim… odrętwieniem nadgarstków.
Chłopiec spojrzał półprzytomnie do góry i ze zdziwieniem odkrył, że
dłonie ma skrępowane granatowym krawatem. Zostały zmyślnie przywiązane
do ramy łóżka.
<br />
Zanim jeszcze do końca zrozumiał, gdzie jest, ogarnął go przestrach.
<br />
― Hannibal? ― rzucił w przestrzeń.
<br />
Jego spojrzenie spoczęło na uchylonych drzwiach łazienki. Mężczyzna
wyłonił się z jej wnętrza przepasany białym ręcznikiem i Will cicho
odetchnął, odruchowo sunąc wzrokiem po jego wilgotnym, zimnym zapewne
ciele.
<br />
Był w domu; w nowym domu. I był świadomy. Hannibal był obok. Młodzieniec
nie rozumiał tylko do końca, dlaczego został w taki sposób
unieruchomiony.
<br />
Ale już się nie bał. Uśmiechnął się leciutko, wracając wzrokiem do dojrzałego oblicza Lectera.
<br />
― To ty powinieneś obudzić się związany. Możesz mi to wyjaśnić?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-27, 16:52<br />
<hr />
<span class="postbody"> Koszmary
Willa nasilały się z każdą chwilą i Hannibal szybko zrozumiał, że nie
mógł pozostawić go samemu sobie ― nie wiedział tylko, czy odpowiednim
było podać mu leki, czy podjęcie próby leczenia terapią (tym razem
niemalże zgodną z przepisami widniejącymi w podstawowych podręcznikach),
która choć zaliczała się do dość rozciągniętych w czasie i niepewnych,
jeśli chodziło o jej skutki, wydawała się być znacznie łagodniejsza dla
trawionego przez koszmarne wizje umysłu młodzieńca.
<br />
Nocą nie udało mu się zmrużyć oka na dłużej, niż czterdzieści minut ―
spoglądał na zegarek i ze zgrozą uświadamiał sobie, że jego drogiego
przyjaciela znowu nie było w łożu, a nawet i w sypialni. Podnosił się,
szukał go ― na szczęście czułe zmysły pozwalały mu wyczuwać brak
obecności drugiego ciała w czasie, który umożliwiał mu szybką
interwencję ― i zaprowadzał z powrotem do łóżka.
<br />
Stracił cierpliwość za czwartym razem; nie, nie chodziło o cierpliwość,
która skutkowała frustracją i niechęcią do biednego Willa ― chodziło
tylko o kwestię jego bezpieczeństwa. Schody należały do dość wysokich,
twardych i zabezpieczonych jedynie staromodną poręczą ― Hannibal nie
mógł więc pozwolić, by młodzieńcowi stała się jakaś krzywda.
<br />
Ledwo przytomny, z powiekami ledwo zdolnymi do utrzymania się w górze,
sięgnął po pierwszą rzecz, która wydała mu się odpowiednia do stworzenia
pozorów bezpieczeństwa ― granatowy krawat (swoją drogą, jeden z jego
ulubionych). Hannibal obwiązał go starannie wokół szczupłych nadgarstków
wijącego się w spazmach przyjaciela i ułożył się obok z nadzieją, że to
wystarczy, przynajmniej tym razem. Był tak bardzo zmęczony...
<br />
Brak odpowiedniej ilości snu nie powstrzymał go przed pobudką w
okolicach przepisowej godziny siódmej ― wysunął się ostrożnie spod
pościeli, rzucając Willowi krótkie spojrzenie ― wydawał się absolutnie
niewzruszony krępującym go paskiem materiału. Drzemał z twarzą pokrytą
najdelikatniejszym rumieńcem, z bladym uśmiechem błąkającym się na
pełnych wargach.
<br />
Coś takiego, pomyślał Hannibal, kierując się do łazienki, jeszcze
godzinę temu biedny chłopiec rzucał się po całym łóżku, dławiąc własny
szloch poduszką, a teraz... Teraz się <span style="font-style: italic;">uśmiechał</span>. Tak po prostu.
<br />
Ludzki umysł był taki zaskakujący ― potrafił zadziwić go każdego dnia, pomimo tylu lat wyjątkowo <span style="font-style: italic;">dogłębnych</span> badań nad tajemnicami ciała i duszy człowieka.
<br />
Wkroczył do kabiny prysznicowej i śmiało odkręcił zimną wodę ― przez
chwilę walczył ze spięciem mięśni, ale po paru oddechach był gotowy do
swojego codziennego rytuału. Namydlił dokładnie całe ciało, nałożył na
włosy swój ulubiony szampon. Ogolił się dokładnie, ułożył starannie
swoje włosy ― nie zamierzał spisywać tego dnia na straty. Właściwie mógł
przyznać, że jego humor i samopoczucie mknęły w kierunku niezdrowej
ekscytacji, która ogarniała go, ilekroć urządzać miał nowe miejsca.
Uwielbiał zajmować się aranżacją, doborem dywanów i mebli ―
zdecydowanie umilało mu to czas.
<br />
Usłyszał słabe wołanie podczas mycia zębów ― wypłukał usta i cofnął się
do sypialni, owijając ręcznik wokół bioder. Popatrzył na Willa i z
ledwością powstrzymał odruch uśmiechu ― jego drogi towarzysz wyglądał
niesamowicie... Dobrze, z rękoma uniesionymi w górę, nadgarstkami
przepasanymi granatowym krawatem i (nade wszystko) z przytomnym
spojrzeniem. Ze spojrzeniem Willa Grahama, który wiedział, rozumiał i
czuł wszystko tak, jak powinien.
<br />
Rozkoszował się chwilą, gdy błękitne spojrzenie wędrowało po jego ciele ―
uwielbiał sposób, w jaki patrzył na niego ten nieznośny bałamutnik ―
ogarniał oczyma każdy mięsień, każdy włosek i kropelkę wody, wędrującą
wzdłuż pulsujących żył.
<br />
Wreszcie spojrzenie powróciło do jego twarzy, a na pełnych wargach pojawił się specyficzny i niepowtarzalny uśmieszek.
<br />
― To ty powinieneś obudzić się związany. Możesz mi to wyjaśnić?
<br />
Tym razem nie mógł się powstrzymać. Wykrzywił wargi i przeszedł wolno do łoża, siadając na jego brzegu.
<br />
― Pewnie nie zabrzmi to dla ciebie dość przekonująco, ale związałem
cię, ponieważ dręczyła mnie obawa, że mógłbyś zrobić sobie krzywdę ―
westchnął ciężko, wyciągając dłoń, by ułożyć ją na jego gładkim
policzku. ― Nie miałbym nic przeciwko związaniu, ale na wszelkie z tym <span style="font-style: italic;">związane</span>
czynności, będziesz musiał pozostawić na wieczór. Czekają nas dziś duże
zakupy, te z dojazdem i te internetowe. Trzeba jakoś urządzić to
miejsce.
<br />
Sięgnął do wiązania krawata i pozbył się go dwoma ruchami ― węzeł był banalnie prosty, ale, jak widać i niezwykle skuteczny.
<br />
― Przeważa tu rustykalny wystrój ― wtrącił łagodnie, przyciągając do
siebie drobne ciało towarzysza. Odetchnął błogo, gdy jego zimna pierś
zderzyła się z rozgrzanym po śnie ramieniem. ― Pomyślałem, że tym razem
ty także mógłbyś dodać tu coś od siebie. Tymczasem będę cię musiał
poprosić, żebyś się ubrał. Ja zajmę się śniadaniem.
<br />
Dzień wymagał od nich wykrzesania wiele energii, postanowił
więc, że dobrym pomysłem będzie przyrządzenie jajecznicy. Niestety,
jako, że do samego domu wprowadzili się zaledwie zeszłego wieczoru, w
lodówce Hannibala nie znajdowało się zbyt wiele rzeczy ― a już na pewno
nie tyle, ile by ich chciał.
<br />
Zadbał jednak o to, by jajka połączyły się z prawdziwym, domowym masłem,
ziołami, zerwanymi z tyłu domu i kawałkami panny Holmes, doprawionymi
pieprzem kajeńskim, kolendrą i gałką muszkatołową. Cudowny aromat
smażonego na maśle mózgu, wprawił go w jeszcze lepszy humor.. Hannibal
zaczynał sobie wolno uświadamiać, że dwumiesięczny koszmar naprawdę się
skończył i mieli przed sobą z Willem przynajmniej parę tygodni błogiej
ciszy, dostatku. Samotności we dwo...
<br />
<span style="font-style: italic;">Puk, puk, puk.</span>
<br />
Ktoś zapukał do ich drzwi dokładnie w momencie, gdy jajecznica lądowała
na talerzykach tuż przy filiżankach świeżo zmielonej arabiki. Hannibal
odstawił patelnię na blat i ruszył do drzwi, wymieniając się
spojrzeniami z kroczącym po schodach Willem.
<br />
Wytarł dłonie w mały ręcznik i sięgnął do klamki, witając w progu
niewysoką, wściekle rudą i piegowatą kobietę w towarzystwie dwóch
szczerbatych podrostków.
<br />
― Dzień dobry ― odezwała się z silnym, twardym i definitywnie
szkockim akcentem. ― Nazywam się Jilly Stone, a to Craig i Olley, moi
synowie. Chcieliśmy pana przywitać w sąsiedztwie. To taki nasz zwyczaj,
robimy ciasto i...
<br />
Hannibal zerknął na trzymaną w rękach Jilly blachę z nierównym jabłecznikiem.
<br />
― Staramy się jakoś zapoznać ― zakończyła, wykrzywiając usta w
nieznośnie sympatycznym uśmiechu. Śmierdziało od niej wsią i ubóstwem. ―
Możemy wejść?
<br />
― Oczywiście ― Hannibal zmusił się do oddania przyjaznego uśmiechu. ― Zapraszam, akurat robiłem śniadanie.
<br />
― Oj, oj, to ja może za wcześnie? Nie chcemy panu przeszkadza...
<br />
― Skądże. To nasza pierwsza noc, więc wszystko trochę się opóźniło.
Proszę się nie martwić, zrobiłem wystarczająco dużo, by każdy zadowolił
się porządną porcją.
<br />
― "My"? ― Zapytała Jilly, rozglądając się po korytarzu z ciekawską miną. ― Czyli nie jest pan sam?
<br />
― Nie ― odparł Hannibal, przeklinając w duchu ludzi obdarzonych
prostackim usposobieniem. ― Jesteśmy tu z mężem. Linas i Dalius
Petrauskas.
<br />
― Tak coś czułam, że pan z daleka. Można zapytać skąd?
<br />
― Z Litwy. Czy pani dzieci się czegoś napiją?
<br />
― Coli! ― Wykrzyknął natychmiast jeden z podrostków, za co od razu dostał od matki karcące spojrzenie.
<br />
― Obawiam się, że nie mam coli ― westchnął Hannibal. ― Może zadowoli was sok winogronowy? Z tutejszych zbiorów.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-27, 20:31<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>był
zbyt kulturalny, aby to przyznać, ale Jilly Stone musiała niebywale go
irytować swoją prostą, wiejską naturą. Will nie popatrzył na nią i jej
synów z góry. Zbliżył się i obdarzył ją uśmiechem. Uścisnął pulchną
dłoń. Z takimi ludźmi jak ona łatwiej było mu odnaleźć wspólny język niż
z tymi, których spotkali poprzedniej nocy na promie.
<br />
― Dzień dobry. Dziękujemy za powitanie. Wezmę to ― powiedział i
przyjął od kobiety jabłecznik. ― Zjecie z nami, prawda? Jajecznica
mojego męża ― nie był w stanie powtórzyć żadnego z imion, które nadał im
Hannibal ― jest doskonała.
<br />
Zaprosili gości do jadalni, która nie była jeszcze kompletnie wyposażona
i umeblowana, ale stół już był: piękny, duży, z gładkiego drewna.
Pewnie nieraz będą wyprawiać tu uczty – lub zasiadać po jego obu
stronach z kieliszkami wina.
<br />
Gdy Will stawiał blachę na podsuniętej przez Hannibala podkładce, Jilly
zawiesiła wzrok na jego przetartym nadgarstku. Młodzieniec zauważył jej
spojrzenie. Wiedział już, że padną ofiarą plotek pomimo jej pozornie
życzliwego usposobienia, więc wolał zrobić na niej dobre wrażenie.
<br />
Nie powinni zwracać niczyjej uwagi. Ot, zwykli, prości ludzie, którzy
uciekli na drugi koniec świata, by żyć spokojnie wśród zielonych lasów i
wzgórz.
<br />
Hannibal wrócił z kuchni ze świeżo przygotowaną jajecznicą. Postawił
talerze z kawałkami mózgu żądnej sławy lekarki przed niczego
nieświadomymi gośćmi i zasiadł u szczytu stołu obok Willa. Tylko
młodzieniec poczekał na niego z jedzeniem – prosta Jilly wraz z dziećmi
od razu zaczęła posiłek, wsuwając do ust pierwszy kęs.
<br />
Will i Hannibal patrzyli tak samo uważnie na jej twarz.
<br />
― Och ― westchnęła Jilly jeszcze z pełnymi ustami. ― To lokalne mięso?
<br />
― Pyszne! ― powiedział Olly.
<br />
Drugi chłopiec, Craig, nie jadł. Był obrażony, że nie dostał słodkiej coli ani ciastek.
<br />
― Nie, odebrałem je po drodze od znajomego rzeźnika ― odpowiedział
Hannibal ze znajomą nutą samouwielbienia, choć zachowanie Craiga musiało
mu się wydawać grubiańskie. ― Wyjątkowo inteligentna świnia, miała za
sobą niedługi, choć udany żywot.
<br />
Will zaśmiał się cicho, przy czym lekko trącił Hannibala pod stołem.
Goście też się zaśmiali, zupełnie, jakby wszystko zrozumieli, ale byli
tak nieświadomi.
<br />
― Craig, prawda? ― Will zwrócił się do marudnego młodzieńca. ― Nie spróbujesz nawet?
<br />
― Nie lubię jajecznicy.
<br />
― Ależ spróbuj, kochanie ― wtrąciła Jilly.
<br />
― Takiej jajecznicy nie jadłeś ― zapewnił Will. ― Jest dla prawdziwych mężczyzn.
<br />
― Prawdziwy mężczyzna ma żonę ― mruknął Craig.
<br />
― Craig! ― Jolly spojrzała na syna i pokręciła z niedowierzaniem
głową. ― Wybaczcie, proszę. Jego ojciec głosi takie poglądy, a on
niemądrze powtarza. My tutaj nic do tego nie mamy. Miłość to miłość,
prawda?
<br />
Starszy chłopak, Olly, pokiwał głową, nie przerywając łapczywego
jedzenia. Will zerknął krótko na profil Hannibala, który z całą
pewnością nie przywykł do tak ordynarnego zachowania w swoim domu.
Obawiał się, ale nic nie wskazywało na to, by Lecter miał w gwałtowny
sposób przerwać posiłek.
<br />
Cóż – nigdy nic na to nie wskazywało.
<br />
― To bardzo ładna okolica ― odezwał się szybko i podniósł się
podejrzanie gwałtownie, uprzedzając Hannibala. Złapał za nóż i zaczął
kroić jabłecznik. ― Od razu się w niej zakochałem. Litwa, choć piękna,
ma dość płaski krajobraz.
<br />
Jolly pokiwała gorliwie głową.
<br />
― Szkocja to najpiękniejszy kraj na świecie! Nigdy nie chciałabym się stąd wyprowadzić.
<br />
Will postawił przed każdym talerzyk z kawałkiem ciasta i uśmiechnął się
do nachmurzonego Craiga. Wciąż trzymał w dłoni nóż, gdy usiadł obok
Hannibala. Zanurzył wargi w kawie, nie wypuszczając narzędzia tak długo,
aż Hannibal sam nie wyjął mu go z ręki. Zamrugał wtedy i schował dłoń
pod stół. Przyłapał się na tym, że to <span style="font-style: italic;">on</span> fantazjował właśnie o tym, jak przyjemnie byłoby zatopić długie ostrze w skroni tego krnąbrnego chłopaka.
<br />
Zobaczyć, co się stanie. Jak zareaguje jego matka. Brat. Nie był nawet
wściekły. Tylko ciekawy, jak w takich sytuacjach i po jakim czasie
pojawiają się reakcje.
<br />
Jakie reakcje.
<br />
Ale nie sprawdził tego i nie sprawdzi. Nie mogli wciąż uciekać. Nie
mogli zabijać sąsiadów, ściągając na siebie uwagę, bo w końcu nie będzie
już na świecie gazety, która by o nich nie pisała.
<br />
Spędzili długie godziny<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>na
zakupach. Wspólnie wybierali sprzęt w sklepie remontowym, nowe zasłony w
pasmanterii, obrusy, talerze, kieliszki, sztućce, nawet sprzęt
wędkarski. Hannibal spełnił każdą zachciankę Willa. Zgodził się nawet
odwiedzić lokalne schronisko. I wyjść z niego z dużym, w połowie ślepym
psem, któremu zostało najwyżej kilka lat życia.
<br />
Will pierwszy raz od bardzo dawna był tak szczęśliwy. Zapomniał o
problemach. O Jacku. Molly. Na chwilę uwierzył, że naprawdę mogliby tak
żyć. Już zawsze. Tylko oni dwaj i niezbyt szkodliwi ludzie z miasteczka.
Od czasu do czasu mogliby wyjeżdżać za miasto na polowanie. Przyrządzać
wspólnie posiłki. Nigdy już nie ściągać na siebie niczyjej uwagi, aż
świat zapomni o Morderczych Małżonkach. Sława była okrutnie męcząca.
<br />
Czasami miewał takie naiwne myśli. Zastanawiał się, jak mogłoby wyglądać
ich życie, gdyby zdecydowali się gdzieś osiedlić na zawsze. Zastanawiał
się od tamtego dnia, kiedy Hannibal zaserwował mu jagnię i oznajmił, że
mogliby uciec nawet <span style="font-style: italic;">dziś</span>.
<br />
Wybierać sobie w sklepie zasłonki? Przygarnąć psa? Zestarzeć się razem? Właśnie to miał na myśli?
<br />
Czy właśnie teraz wypełniała się jego wizja?
<br />
Pewne sfery umysłu Hannibala pozostawały jednak dla Willa niedostępne i
nienaruszalne. Jeszcze jakiś czas temu Hannibal Lecter byłby ostatnią
osobą, którą posądziłby o tak ludzkie marzenia.
<br />
Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>siedział
w salonie przy kominku, gładząc Viggo po ciemnym łbie spoczywającym mu
na kolanach. Fotel był odwrócony tyłem do drzwi, by zasiadająca w nim
osoba mogła ogrzewać sobie nogi tuż przy ogniu. Will lubił, kiedy
kominek płonął, nawet, jeżeli na zewnątrz było ciepło. Z zamyślenia
wyrwał go odgłos cichych kroków. Wiedział, że są prawdziwe, ponieważ
Viggo podniósł głowę. Młodzieniec wyprostował się i odwrócił powoli, ale
to nie Hannibal wszedł do pokoju.
<br />
Wyczuwając spięcie swego pana, Viggo odsunął się i warknął na intruza,
który zaburzył intymne, przepełnione czułością chwile należące tylko do
nich dwóch. Will jęknął zduszenie, a potem zamknął oczy i skulił się w
fotelu.
<br />
― Idź precz ― rzucił cicho, gdy kroki ustały, ale nie podniósł głowy, by znów popatrzeć.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-28, 23:05<br />
<hr />
<span class="postbody">
Życie w Lanarg toczyło się własnym, niepowtarzalnym rytmem i choć z
początkową dozą niechęci, Hannibal postanowił oddać się miasteczkowemu
klimatowi (oczywiście w granicach rozsądku i klasy), zawierając pierwsze
znajomości wśród dociekliwych, plotkujących i niezwykle prostackich
sąsiadów. Z jednej strony, nie mógł znaleźć w Jilly Stone wad, których
nie mieli zwykli miastowi ― jej dociekliwość, skłonności do rozsiewania
plotek i zaglądania w każdy kąt ich domu, mógł znaleźć u przeciętnej
panny zamieszkującej Londyn, Baltimore lub zaludnione ulice Manhattanu. A
jednak, we wszystkim tkwiła pewna zadra, szczegół, coś nie do obejścia ―
coś, co nie pozwalało doktorowi Lecterowi na obdarzenie głośnych ludzi
Szkocji swoją choćby i szczątkową sympatią.
<br />
Zgodnie ze swoją wcześniejszą obietnicą, Hannibal pozwolił Willowi na
urządzenie części pomieszczeń w ich domu ― posiadali w nim więc parę
puchatych koców, oprawionych w drewniane ramki rybek i... Psa.
Wielkiego, przygłuchego i definitywnie ślepego psa, którego drogi Will
obdarzył wyjątkowo wymownym (i przypominającym o tym, że nigdy nie
zapomniał i nie zapomni, nie tak naprawdę) imieniem, Viggo.
<br />
Jakkolwiek gorszące i wprawiające w krępujące milczenie, z czasem
okazało się ono niezwykle trafione. Pies nie interesował Hannibala pod
żadnym względem ― był stworzeniem brudnym i chaotycznym, zwierzęciem.
Był jednak wart swojej ceny, gdy przychodziło do oglądania szczęścia i
spokoju, które rysowało się na twarzy jego najdroższego przyjaciela.
<br />
Spokój znikał niestety niemalże równo z momentem, gdy przychodziło do
snu ― niemalże każda noc kończyła się wynajdowaniem coraz nowszych metod
na skrępowanie i zabezpieczenie rzucającego się młodzieńca tak, by
wytrzymali do rana bez wrzasków, zadrapań i uciekania po schodach.
<br />
Hannibal walczył ― z początku kwestia trzymania psa we własnym łóżku
była dla niego nie do przyjęcia, ale w końcu, gdy odkrył, że przynosiło
to choć częściowy spokój jego ukochanemu, zgodził się, by nieszczęsny
czworonóg spoczywał ostrożnie na brzegu łoża (oczywiście nie tym
należącym do niego) i spoczywał tam do momentu, gdy Hannibal nie
wypraszał go z sypialni wczesnym rankiem.
<br />
Mógł oszukiwać się, że nad wszystkim panował, że każdy atak koszmarów i
wizji jego ukochanego, znajdował się pod jego kontrolą ― w którymś
momencie stwierdził jednak, że dalsze oszukiwanie nie miało sensu.
Musiał zareagować, pomóc Willowi w taki sposób, jaki potrafił najlepiej ―
wprowadzić w ich relację (częściową, niejawną i nieszczególnie uczciwą)
terapię.
<br />
Postanowił, że wykorzysta znów swoją starą dobrą metodę i poda
młodzieńcowi szczególny rodzaj substancji psychoaktywnych, które miały
pobudzić jego wizje w łagodny, możliwy do kontrolowania sposób.
Wiedział, że aby poznać dokładnie każdy szczegół koszmaru, który dręczył
jego umysł, Hannibal musiał na niego wpłynąć w taki sposób, aby Will
nie był niczego świadomy. Aby odpowiadał mu na pytania w specyficznym
stanie słodkiej hipnozy, a potem (o ile było to możliwe w przypadku jego
zaskakująco rozwiniętej zdolności do dedukcji) nie pamiętać z tego
żadnego konkretnego momentu.
<br />
Na odpowiednią okazję musiał czekać niemalże okrągły tydzień ― za każdym
razem wypadało im bowiem coś mało istotnego, ale krzyżującego plany z
taką samą mocą, jak cokolwiek innego ― czasem wpadała do nich z wizytą
rozwydrzona gromadka Stone'ów, innym razem musieli pojechać do
okolicznego sklepu po karmę dla Viggo (zwierzę spożywało tak
zatrważające ilości karmy i mięsa, że stanowiło to zagadkę nawet dla
Hannibala), czasem chodziło jedynie o nagłą chęć wędkowania, wyjątkowo
trywialną zachciankę, której doktor Lecter nie potrafił w żaden sposób
odmówić swemu ukochanemu.
<br />
Wyczekana sposobność nadeszła piątkowego wieczoru, tuż przed weekendem,
który zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, mieli spędzić na spacerach
po okolicznych wrzosowiskach. Spożywszy wspólną kolację, rozdzielili się
na jakiś czas (Hannibal wymówił się czytaniem książki, Will miał ochotę
posiedzieć z Viggo przy kominku), obiecując sobie późniejsze
posiedzenie z kieliszkiem dobrego wina.
<br />
Nie potrzebował kieliszka, by podać Willowi przygotowaną wcześniej
ampułkę ― wystarczyło wlać mu ją do wyjątkowo aromatycznej owocowej
herbaty, za którą ostatnimi czasy wprost przepadał.
<br />
Zagadkowe było jedynie spojrzenie czworonoga, które odprowadzało dłoń
właściciela, ilekroć brzeg naczynia spotykał się z jego wargami.
Jednakowoż psy ― bywały dziwne, prawda? Któż mógł wiedzieć, o co
chodziło staremu, przygłuchemu kundlowi?
<br />
Schodząc po schodach, przygotowywał się mentalnie na wiele możliwości ―
oczekiwał ataku agresji, histerii, przemocy i rozpaczy ― nie wiedział
jednak za jaką sprawą, jego drogi Will okazał się być chłodny i
zdystansowany... Na jego obecność obrócił jedynie głowę, każąc mu po
prostu odejść.
<br />
Kim jestem, zastanowił się Hannibal, zawieszając marynarkę na pobliskim
wieszaku ― podciągnął rękawy koszuli i skinieniem głowy, wyprosił Viggo
z salonu, zamykając za nim drzwi. Słyszał, jak ciężkie, kudłate cielsko
osiada po ich drugiej stronie. Zwierzę zamierzało zapewne warować tam
przez cały czas, pilnując swego ukochanego właściciela.
<br />
Musiało mu zapewne chodzić o demona ― przerażającą formę, którą Hannibal
przybierał w wyobrażeniach Willa, ilekroć ten miał swoje problemy ze
stabilnością.
<br />
― Napijesz się wina? ― Zapytał, sięgając po butelkę i kieliszki.
Obejrzał się przez ramię, lustrując szczupłą twarz młodzieńca swoim
fachowym, uważnym spojrzeniem. Wiedział, że substancja zaczęła działać;
błękitne tęczówki niemalże w całości zostały pochłonięte przez
rozszerzone źrenice, a oddech Willa zrobił się nieco chaotyczny, płytszy
od normalnego. Na jego słowa, nieszczęśnik skulił się jeszcze mocniej w
fotelu, zupełnie tak, jakby przerażający stwór mógł pozbawić go życia
jednym spojrzeniem.
<br />
― Tak, tak ― odezwał się drżąco po jakimś czasie. ― Dużo wina.
<br />
Hannibal rozlał ostrożnie obie porcje i postawił jedną z nich na
stoliku, znajdującym się najbliżej jego ukochanego. Nie chciał ryzykować
bezpośrednią ingerencją w jego strefę osobistą ― wiedział, że mogło to
doprowadzić do przedwczesnego zakończenia sesji, a na to nie mógł
pozwolić.
<br />
― Opowiedz mi o tym, jak wyglądam ― poprosił, siadając w fotelu
nieopodal. Podstawił kieliszek pod nos i zaciągnął się z lubością
aromatem wina. ― Chcę, byś zdradził mi każdy szczegół, rozrysował
dokładnie to, co widzisz. W zamian i ja odpowiem na twoje pytanie.
<br />
Tak, tak właśnie należało grać z przerażonym człowiekiem ― rozpraszać
jego uwagę, zadawać pytania, stawiać żądania i obiecywać nagrody,
niekoniecznie warte swej ceny.
<br />
― Mogę się założyć, że jest wiele pytań, na które szukasz odpowiedzi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-29, 00:17<br />
<hr />
<span class="postbody"> Halucynacje<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>dręczyły
Willa prawie cały czas, a zwłaszcza w chwilach niepewności, jednak
zazwyczaj był w stanie rozpoznać wytwory swej wyobraźni, ignorować je, a
czasem nawet nad nimi zapanować. Najgorzej było nocami, gdy we śnie
wyprawiał rzeczy, o których nie miał pojęcia, dopóki nie zapytał
Hannibala.
<br />
Nie miał do swojego partnera pełnego zaufania, nie wierzył w każde jego
słowo (nie wierzył nawet w połowę), ale nie potrafił już znaleźć innego
wytłumaczenia dla kolejnych siniaków i zadrapań.
<br />
Nie było obecnie powodu, z jakiego Hannibal mógłby mu to wmawiać. Nie
było takiej potrzeby. Pozwalał się więc wiązać, czasem nawet jeszcze
zanim zasnął. Stało się to ich cichym rytuałem. I tylko krawat został
zastąpiony delikatniejszym materiałem.
<br />
Tego wieczora przy kominku Will czuł się trochę dziwnie. W uszach mu
szumiało, reakcje miał opóźnione, ale w ogóle nie odczuwał z tego powodu
niepokoju. Nie bał się ani trochę, dopóki nie zobaczył jego, bo wtedy w
jego ciało uderzył cały szereg objawów paniki.
<br />
Nie dało się, jak sądził, przyzwyczaić do widoku tej czarnej,
przerażającej twarzy. Nie dało się nie zadrżeć przed potężną sylwetką o
jelenich rogach wadzących o sufit.
<br />
Serce trzepotało się w klatce piersiowej Willa jak uwięziony ptak i
wypełniało jego uszy cyklicznymi uderzeniami dochodzącymi jak gdyby spod
wody.
<br />
Przez mgłę przebił się do niego znajomy głos.
<br />
Kieliszek wina przyjął z ulgą i od razu go opróżnił, jakby pił zwykły
sok. Zerknął krótko w stronę potwornej postaci. Obraz lekko falował. W
nozdrza chłopaka wdarł się, mimo tak wielu innych woni, znajomy zapach
drogiej wody toaletowej, której używał jego najdroższy przyjaciel… mąż…
kochanek. Wyróżnił się w tle innych, odcinając wyraźnie elegancją
zawartą w łagodnej nucie imbiru i orchidei. Rozwijał się powoli, ale
inwazyjnie, i w końcu Will nie potrafił pomyśleć już o żadnym spośród
korzennych czy ziołowych aromatów, które do niedawna unosiły się w
powietrzu.
<br />
„Opowiedz mi o tym, jak wyglądam”.
<br />
Głos mężczyzny rozbrzmiał przyjemnym echem w jego głowie. Wszędzie
orchidea i imbir i bursztyn i lekkie owoce i zmysłowe przyprawy,
dojrzałe wino, cierpki smak, ukryta słodycz, ból na początku, ukojenie
na końcu.
<br />
„Chcę, byś zdradził mi każdy szczegół, rozrysował dokładnie to, co widzisz. W zamian i ja odpowiem na twoje pytanie”.
<br />
Will zatopił się w fotelu i ułożył dłonie na smukłych udach; w jednej
wciąż trzymał kieliszek. Oczy miał zamknięte. Gdy na ułamek sekundy
uchylił powieki, ujrzał przez ciemną firanę rzęs spokojne płomienie. Po
chwili znów je zamknął.
<br />
„Mogę się założyć, że jest wiele pytań, na które szukasz odpowiedzi”.
<br />
― Mężczyzna ― powiedział Will po długim milczeniu. Jego głos już nie
drżał, był cichy, łagodny. ― Dojrzały. Wysoki. Moim… moim zdaniem bardzo
przystojny. Najprzystojniejszy, o jakim mogę pomyśleć. Wiesz, ma…
głęboko osadzone oczy… ciemne, i… Ma… duże dłonie, zadbane.
<br />
Will przełknął ciężko ślinę i wyciągnął na oślep dłoń z kieliszkiem w stronę źródła zapachu.
<br />
Poczuł słodki ciężar. Przysunął nektar do ust. Spił go mniej łapczywie,
ale ze smakiem. Różowe wargi pieściły cienką taflę kieliszka, język
starannie zebrał uronioną ciemną kropelkę.
<br />
Gdyby Will mógł zobaczyć minę Hannibala, zobaczyłby na jego twarzy wyraz
uprzejmego zakłopotania. W następnej sekundzie do świadomości chłopca
przebił się jego głos, stanowczy, bezpośredni.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Jak wygląda demon</span>?
<br />
Kieliszek w dłoni Willa zadrżał, a jego twarz stężała. Młodzieniec
zmarszczył brwi, rozchylił usta, zacisnął je, znów rozchylił. Nie
siedział już zatopiony w fotel; wyprostował się sztywno, pozbawiając
plecy i ramiona oparcia. Wolną ręką ścisnął podłokietnik.
<br />
― On… jest wielki, jest… Ma czarną skórę, jak smoła, jak smoła. I
ogromne, ogromne rogi jelenia. One… sięgają sufitu. I… i dłonie ma tak
duże, że zmiażdżyłby mnie jednym ruchem i… ― Głos zaczął mu drżeć i się
łamać. ― I nie chcę go widzieć, dlaczego o niego pytasz? Nie chcę o nim
myśleć, przyjdzie tu, jeśli będę myślał.
<br />
Hannibal zmienił pozycję w fotelu. Sięgnął po swój kieliszek i upił z
niego łyk. Oczy rozbłysły mu w sposób, który zwiastował, że w jego
umyśle zarysował się właśnie jakiś wyjątkowo zły i ekscytujący pomysł.
<br />
― Momenty, kiedy się pojawia. ― Mężczyzna dolał sobie wina, lustrując
uważnie twarz młodego kochanka. ― Przywołujesz go za pomocą myśli?
Działa na niego twój strach, to on go przyciąga?
<br />
Gdy zapadła między nimi dłuższa chwila ciszy, przerywana jedynie
niespokojnym oddechem i grymasami Willa, mężczyzna przesunął dłonią po
poręczy fotela z pewnym zniecierpliwieniem. Zdawał się coraz bardziej
podniecony. ― A może to ty go przywołujesz? Może nie zdajesz sobie
sprawy, że pragniesz jego obecności?
<br />
Will zaparł się mocno o własne udo, zaciskając kurczowo palce na
kieliszku do tego stopnia, że istniały podstawy, by sądzić, że wkrótce
delikatne szkło pęknie pod ich naporem.
<br />
― Nie, nie ― wydukał, ale bardzo niepewnie. Odwrócił głowę tak, że Hannibal stracił z oczu jego napiętą buzię. <span style="font-style: italic;">Trzask</span>. Kieliszek po prostu wyśliznął mu się z palców i rozprysł się jak mydlana bańka w zderzeniu z posadzką.
<br />
Will podskoczył i wciągnął nogi na fotel. Otworzył szeroko oczy i utkwił ich spojrzenie dokładnie w obiekcie swego przerażenia.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-29, 01:11<br />
<hr />
<span class="postbody"> Długie
palce uderzały bezgłośnie o skórzaną poręcz, wybijając na niej
niesłyszalny, lecz niezwykle równomierny rytm ― rogaty mężczyzna
przysłuchiwał się uważnie słowom skulonego w fotelu człowieka, wysuwając
przed siebie nogi ― kopyta zaryły ciężko o szkło, wbijając ostre
odłamki w dywan.
<br />
― Musisz uważać na to, co robisz ― przemówił wprost w umyśle Willa
Grahama; jego chrapliwy głos rozprzestrzeniał się w nim, niczym zaraza,
obijał echem o ścianki czaszki, krążąc po niej nieustępliwie. ― Nie
możemy pozwolić na to, by wyrządziła ci się krzywda.
<br />
Smoliste oblicze obróciło się w nieludzko szybkim zwrocie, a Demon
skierował spojrzenie białych oczu na swego rozmówcę. Czerń rozpraszała
się prędko po pomieszczeniu, choć nie poderwał się nawet z fotela ―
pochłaniała bezlitośnie każdy mebel, sufit i ściany, omijając drobną
sylwetkę przerażonego młodzieńca. Jej granice zacierały się tuż przy
drżących ramionach, zupełnie tak, jakby nie były w pewien sposób
przekroczyć jego bariery, złamać jej.
<br />
― Czego boisz się najbardziej? ― Zapytał nagle, obniżając głowę,
chowając ją w ramionach ― masywne poroża rozrastały się wraz z jego
ciałem, wraz z wszechogarniającą ciemnością; smolista sylwetka zajmowała
teraz niemalże cały salon, górując przygnębiająco nad skuloną sylwetką.
<br />
Will Graham poruszył się gwałtownie ― jego przerażenie rysowało się już
nie tylko na bladej twarzy, ale wychodziło w każdym ruchu drobnego
ciała, w gwałtowności z jaką wciskał się w fotel, w pośpiesznym
osłanianiu rękoma. A jednak pomimo strachu, nie odezwał się przez długą
chwilę ani słowem.
<br />
To właśnie wtedy Demon postanowił zaatakować ― podniósł się gwałtownie, przystępując do krótkiej szarży, kiedy...
<br />
― Ciebie ― nastąpiła nagle odpowiedź. ― Ciebie. Ciebie.
<br />
Och, ostatnie słowo graniczyło już z ciężkim szlochem, z rozpaczą tak ogromną, że stanowiła w sobie coś niepomiernego.
<br />
Na czarnym obliczu rozkwitł uśmiech ― szeroki i wstrętny, niczym pęknięcie w suchej ziemi.
<br />
Wabiony gorzką wonią strachu, przysunął się bliżej, owijając wokół
fotela swoje ogromne ramiona. Ciężki łeb zawisł o centymetry o
osłanianej przez drżące palce, bladej jak kreda twarzy.
<br />
― Nie zrobię ci krzywdy ― cienkie wargi nie poruszyły się ani o jotę,
ale chrapliwy głos przepłynął swym straszliwym echem przez rzeki umysłu
Willa Grahama. Nieskończenie białe oczy wymuszały uwagę na błękitnych
tęczówkach. Demon przysunął się bliżej, układając szponiastą dłoń na
jednym ze smukłych ud. Długi pazur przesunął się po gładkiej skórze, nie
pozostawiając na niej ani śladu.
<br />
― Nie rozumiesz? ― Zapytał, zmuszając wijące wstęgi zmaterializowanej
ciemności do ujęcia nadgarstków młodzieńca. Smoliste pętle zacisnęły się
na nich stanowczo, choć wciąż łagodnie, pociągając wątłe ramiona do
góry. ― Już dawno przestaliśmy działać przeciw sobie. ― Chrapliwy szept
nabierał cięższej, przepełnionej podnieceniem nuty. Demon pragnął
ucałować zaciśnięte wargi Willa Grahama. Pragnął wepchnąć język w jego
zaciśnięte przerażeniem gardło. ― Teraz jesteśmy jednością. Należę do
ciebie, Willu Grahamie. A ty... ― Twardy policzek przywarł do ciemnych
loków; chłodny oddech Demona podrażnił nadstawione ucho. ― Ty należysz
do mnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-29, 02:06<br />
<hr />
<span class="postbody"> Zapędzone w pułapkę zwierzę<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>potrafi
desperacko zaatakować nawet znacznie silniejszego od siebie
przeciwnika, ale często jego przerażenie jest tak wielkie, że nie jest w
stanie wykonać najmniejszego ruchu.
<br />
I tak właśnie stało się z Willem. Ciemność narastała w pokoju. Demon
rósł i rósł, rozpościerał się, wypełniał sobą kolejne fragmenty wolnej
przestrzeni. Jego macki pięły się po ścianach, owijały się wokół mebli,
wdzierały w zakamarki. Rogi rzucały cień na skuloną sylwetkę młodzieńca.
Wkrótce Wendigo zawłaszczył całą wolną przestrzeń i nie zostało już
prawie nic poza nim, nie było już w tym świecie miejsca dla Willa.
<br />
„Nie zrobię ci krzywdy.”
<br />
Will jest cały sztywny, kiedy długi pazur sunie po gładkiej skórze przez cienki materiał spodni.
<br />
„Nie rozumiesz…?”
<br />
Ciemność owija się szczelnie wokół smukłych nadgarstków i ciągnie je do
góry. Will staje na palcach na wolnym od szkła skrawku podłogi; kolorowe
skarpetki chronią go przed mikroskopijnymi odłamkami, lecz mógłby w tej
chwili stanąć na rozżarzonej blasze i wcale nie zareagowałby wówczas
żywiej niż na widok przeklętego Wendigo.
<br />
„Należysz do mnie.”
<br />
Słowa wślizgują się we wrażliwe ucho wespół ze smolistą ciemnością. Will
próbuje chować głowę, wtulać twarz we własne ramię, udawać, że nic się
nie dzieje, ale demon jest obok, jeśli nie może dostać się do ust, to
atakuje inne miejsca, trzyma nadgarstki, jednak…
<br />
Wykorzystując coś, co uznał za chwilę przepełnioną samouwielbieniem,
niezachwianą wiarą w swoje zwycięstwo, Will szarpnął się gwałtownie i
chyba tylko cudem udało mu się wyrwać poza zasięg smolistych kajdan. Bez
zawahania rzucił się do ucieczki – przez największe kawałki szkła,
przez…
<br />
Zaskoczony bólem padł na ziemię i na niej już pozostał. Wierzgnął
niespokojnie, rzucając spojrzenie w stronę drzwi, ale kopyta gniotły ze
chrzęstem szkło, zatrzymały się tuż obok i Will nie zdąży się podnieść.
To koniec.
<br />
Zaszlochał i w ostatniej desperackiej próbie zwrócił zapłakaną twarz ku
obliczu, które tak go przerażało. Popatrzył w białe, puste oczy z dołu,
ranny, pokonany u stóp tryumfującego potwora.
<br />
― Błagam ― wyszeptał żarliwie zdrętwiałymi ustami i ramieniem oplótł
jedną z ciemnych, zakończonych potężnymi kopytami kończyn. ― Błagam,
miej dla mnie litość.
<br />
Powieki zadrgały mu nerwicowo, gdy demon klęknął, rozpostarł ramiona i
owinął je wokół jego ciała. Jego oblicze było o centymetry oddalone od
mokrej i napiętej twarzy Willa, kiedy sięgnął dłonią po stopę
młodzieńca, by unieść ją nieznacznie i westchnąć; było to jednak
westchnienie osobliwe, wcale niepodszyte pogardą lub agresją.
Znieruchomiały Will odnalazł w nim nutę rozbawienia, z jaką sam czasami
zwracał się do psów, gdy okazywały się niesforne, ale przecież nie na
tyle, by chciał je skrzywdzić.
<br />
Demon oglądał jego stopę, a Will patrzył na jego twarz, tak blisko, tak
wyraźnie malującą się tuż przy nim. Tak, była podobna do tej, którą
oglądał każdego dnia od rana do późnej nocy. Była łudząco podobna do
oblicza Hannibala, lecz jeszcze bardziej poważna, jeszcze mniej ludzka.
Mógł dopatrzeć się w niej tych samych cech: wystających kości
policzkowych, głębokich oczodołów, wydatnego podbródka, wąskich,
doskonale wyrysowanych warg. To był ten sam profil, ten sam ideał, to
samo posągowo idealne oblicze. Nim się zorientował, kiedy, opuszkami
palców drżącej dłoni musnął smolistą skórę, wsłuchując się w szum
wzburzonej krwi i głuche uderzenia własnego serca.
<br />
― Nie wyrządziłem ci krzywdy, odkąd tu ze sobą razem siedzimy. Ani
razu. Nie zauważyłeś? ― powiedział demon, zwracając ku niemu twarz.
Oniemiały Will powiódł spojrzeniem w górę i popatrzył na rozpostarte
niczym korona rozrosłego drzewa rogi, ogromne, szlachetne, wspaniałe.
Przesuwał wzrokiem po każdej jednej gałęzi, zastanawiając się, czy gdyby
zaczął liczyć miejsca, w których dzieliły się na kolejne, wciąż
drobniejsze i drobniejsze, ale przy tym coraz dłuższe, to kiedyś by
skończył.
<br />
I nagle… Nagle… Miękka ciemność wdarła się łagodnie, lecz stanowczo do
jego rozchylonych, drżących ust. I Will się nie sprzeciwił. Opuścił
wzrok rozszerzonych oczu i utkwił go w białych punktach. A potem
delikatnie, nieśmiało położył dłonie na twardych policzkach, pod którymi
czuł pulsowanie gorącej smoły.
<br />
Odetchnął niespokojnie i w końcu wysunął język na spotkanie bestii.
<br />
Poddał się. Wpadł w ciemność i pozwolił, by otuliła go szczelnie jak
woda. Bardzo odlegle poczuł chłód na stopach, był bowiem bosy; pełne
szkła skarpetki leżały już daleko od nich, od niego i demona.
<br />
W końcu Will odsunął się z zagubioną, niepewną miną. Raz jeszcze
spojrzał na dziwnie znajome oblicze. Raz jeszcze popatrzył na rogi.
Doszło do niego, że siedzi demonowi na udach. Że są tuż przy kominku i
to dlatego tak ciepło mu w plecy.
<br />
Wyciągnął dłoń. Chciał dotknąć poroża, ale nie był w stanie. Rogi jak macki czarnego dymu minęły się z jego palcami.
<br />
Wargi Willa znów zadrżały. Wrócił spojrzeniem do białych oczu. Gorąc
bijący od płomieni rozprzestrzeniał się podejrzanie szybko po jego
drobnym ciele, jakby połączył się z płynną ciemnością, by wedrzeć się w
każdy jego zakamarek, nawet ten najintymniejszy.
<br />
Demon był uwodzicielski. Spoglądając na Willa, uśmiechał się zuchwale,
jak gdyby na coś czekał. Will zawahał się, ale w końcu ostrożnie sięgnął
do zapięcia koszuli i, nie odrywając niepewnego spojrzenia od białych
ślepi, rozpiął kilka guzików, by wolnym, wyuzdanym gestem odsłonić swoją
pierś i musnąć małym palcem bladoróżowy, nabrzmiały sutek.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-29, 03:06<br />
<hr />
<span class="postbody"> Jego krew <span style="font-style: italic;">wrzała</span>
gdy twarde wargi odnalazły w końcu miękkie usta Willa Grahama i wpiły
się w nie zaborczo, biorąc je pazernie w swe posiadanie ― Demon całował
je zapamiętale, a gdy to robił, brał niemalże w równym stopniu, co
dawał. Czarne macki wezbrały pod sufitem, tworząc wokół nich ciasny
kokon ― po chwili jego ruchliwe części rozpierzchły się po całym
pomieszczeniu, dążąc nieuchronnie do gorącego, wijącego się pod nim
ciała.
<br />
Wyprężył się dumnie, wsuwając sobie drobne ciało na twarde uda ― nie
przerywał wciąż pocałunków, było mu z nimi zbyt dobrze, zbyt...
<br />
A jednak Will Graham był pierwszym, który przerwał ich wspólną
pieszczotę ― oderwał się od jego warg z cichym mlaśnięciem, które wydało
się Demonowi niezwykle dźwięczne, godne zapamiętania.
<br />
Przechylił łeb, by móc przyjrzeć się lepiej nieco zlęknionej minie
towarzysza ― nie potrafił zrozumieć, skąd wzięły się u niego
jakiekolwiek wątpliwości. Demon rozumiał bowiem doskonale to, co się
między nimi działo ― czuł buzujące pożądanie w każdej części smolistego
ciała i, tak, bardzo chciał dać mu już ujście.
<br />
Uśmiechnął się bezwstydnie, wyczuwając zamglone spojrzenie na swoich
porożach ― były ogromne, wiły się w niemalże każdym kierunku, niczym
niesforne pnącza winogron.
<br />
Wreszcie, Will Graham zrozumiał, że z sytuacji, w której się znaleźli,
nie było już odwrotu ― pokusa ciała, silna i nieznająca odmowy, zatliła
się w nich wyraźniej, gdy szczupłe palce sięgnęły do zapięcia koszuli i
powoli... Powolutku...
<br />
Szarpnął się, gdy ujrzał kawałek młodzieńczej piersi, niemalże zawył,
gdy jeden z palców trącił różowy sutek. Demon poczuł się nagle wściekle
zazdrosny ― to on powinien go teraz dotykać, to jego palec powinien
był...
<br />
Momentalnie przysunął się bliżej, przyciskając twarde wargi do szyi
oddychającego płytko młodzieńca ― przesuwał nimi po gładkiej skórze,
zaznaczając na niej swoją wszechogarniającą obecność. Mógł wyczuć, jak
ciemność ogarniała coraz mocniej i mocniej ulegające mu ciało ― jego
potęga rosła, wzmacniała się z każdym uderzeniem gorącego, pompującego
krew serca.
<br />
Chciał poczuć jej zapach, poznać jej smak ― pragnienie było tak silne,
że pociemniało mu przed oczami, a szponiaste dłonie zacisnęły się na
biodrach, zsuwając je ze swych ud.
<br />
Wystarczył jeden ruch, by Will Graham runął przed nim na plecy ― leżąc
na dywanie z rozchylonymi wargami, przez które wydobywał się każdy,
drżący oddech, wyglądał tak niewinnie i ponętnie, że zdeprawowanie go
wydało mu się nagle koniecznością ― obowiązkiem wobec jego
niszczycielskiej natury.
<br />
Obsunął się na ziemię, wspierając ciężar ogromnego ciała na łokciach ―
pochylił się nisko nad szczupłym torsem i pociągnął za materiał
koszuli, rozszarpując jej poły w czasie, który nie zajął dłużej, niż
jeden oddech.
<br />
Przycisnął twarz do odsłoniętego brzucha, przesunął nosem po gładkim
podbrzuszu, zaciągając się głęboko jego zapachem. Doskonale zdawał sobie
sprawę, z tego, co znajdowało się odrobinę niżej, uwięzione wciąż w
okowach niepotrzebnych spodni i bielizny, ale do tego miał wciąż trochę
czasu.
<br />
Wysunął swój długi język i pociągnął nim z lubością przez rozkoszną
długość wcięciach na wąskich biodrach, miękkiej okolicy tuż przy pępku, a
potem i wyczekanych, sztywniejących pod naporem wilgotnego gorąca
sutkach, które ssał z takim oddaniem i lubością, że nie nie był
zaskoczony, gdy do jego uszu dotarły wysokie, urywane jęki.
<br />
Zapragnął wielu rzeczy na raz ― chciał zdusić pojękiwania własnymi
wargami, wchłonąć je w swoje wnętrze, zawłaszczyć, ale z drugiej strony
wiedział o tym, że to by je uciszyło, a tego wcale nie pragnął ― wolał
natomiast, by stały się one jeszcze głośniejsze, by przeszły w pełen
potrzeby i rozpaczy krzyk, nieprzerwany, jeżący włoski na karku...
<br />
Potrzeba pocałunków zwyciężyła ― Demon przywarł do rozchylonych warg,
wślizgując w nie swój długi, ciemnych język. Smakował wnętrza Willa
Grahama, naznaczając je swoim własnym smakiem, swoim unikatowym śladem.
Nie zamierzał jednak spocząć jedynie na pocałunkach ― poziom gorąca,
które biło od mniejszego ciała, uświadamiał mu, że granica muru, który
wybudował sobie przed nim młodzieniec, powoli słabła na tyle, by mógł
wreszcie chwycić za rzeczywisty, sztywny i gotowy na jego dłoń symbol
pożądania.
<br />
Nie zaprzestając swych pieszczot, sięgnął na oślep między ich ciała, a
potem ujął między dwa długie szpony zapięcie rozporka i pociągnął za nie
stanowczo, warcząc gardłowo, gdy dojmujące ciepło uderzyło go swą falą w
szamoczącą się teraz z guzikiem dłoń. Gdy udało mu się w końcu utorować
drogę do miękkiej bielizny, wtargnął śmiało pod jej materiał, bez
pardonu zaciskając chłodne palce na kontrastowo gorącej męskości Willa
Grahama.
<br />
― Mój chłopcze ― przemówił do niego głosem drżącym od podniecenia,
wyuzdanym w swej bezwstydnie erotycznej formie. ― Jak możesz przede mną
uciekać, gdy tak bardzo pragniesz mojego dotyku?
<br />
Pociągnął lekko, zsuwając miękką skórę z napletka ― zaparł się jednym z
pazurów o nasadę przyrodzenia, podrażniając je lekko przy każdym
poruszeniu.
<br />
― Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć ― szepnął, pochylając się znów, by zdusić niemądrą odpowiedź kolejnym pocałunkiem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-29, 03:51<br />
<hr />
<span class="postbody"> Czarne<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>pnącza owinęły się ciasno wokół jego ciała, przylgnęły do niego, wniknęły <span style="font-style: italic;">do środka</span>.
Granica między Willem a potworem zatarła się bezpowrotnie. Nie umiałby
powiedzieć, w której chwili. Gdy półprzytomnie rozejrzał się dokoła,
wiedział tylko, że otacza ich nieprzenikniona ciemność, choć przecież
obok wesoło trzaskają płomienie, i że jest po nim, jest skończony,
przepadł.
<br />
Demon wisi nad nim, jego rogi są wszędzie. Na obliczu młodzieńca wciąż
maluje się trwoga, lecz bez trudu rozpoznaje pragnienia Wendigo;
rozpoznaje w nich swoje własne.
<br />
On i ten przerażający demon odczuwają dokładnie ten sam rodzaj
smolistego pożądania. Pochłania ich ta sama ciemność, oplata ten sam
mrok, i kiedy demon przywiera do jego piersi, kiedy zaczyna pieścić
gorącym jęzorem sutek, kręgosłup Willa wygina się w łuk, a naciągnięta
koszula pruje się w okolicach pachy i zsuwa się wreszcie z jego ciała.
<br />
― Oaaach ― jęczy niespokojnie i szarpie dłońmi, ale są uwięzione,
unieruchomione przez czarny dym, i nie może nimi poruszyć. Spogląda w
górę, a wtedy zachłanne usta bestii żrą jego szyję, ostre zęby kąsają,
lecz nie ranią, nie, nie krzywdzą go, choć mogłyby, bo każdy z nich jest
ostry jak sztylet.
<br />
Słodki zapach podniecenia uderza w nozdrza ich obu, gdy demon szarpie spodnie, a Will nie może się przed tym obronić.
<br />
Nie może i nie próbuje już. To zaszło za daleko. Stało się nieuchronne.
Spadają w przepaść i roztrzaskają się na jej dnie, razem, jeżeli jakieś
tam w ogóle jest.
<br />
Czarne macki ciągną ciało Willa w dziwne kierunki. Rozsuwają mu uda,
unoszą nogi, unieruchamiają w niewygodnej, wyuzdanej pozycji. Will jest
całkiem odkryty. Ani jeden skrawek ciała nie uchroni się przed
spojrzeniem Wendigo. Nigdy nie obnażył się tak przed Han…
<br />
― Ach ― kwili słabo, gdy chłód owiewa jego drobną męskość, a chwilę później obejmuje ją swym gorącem olbrzymia łapa. ― Hnn-hh…
<br />
Głos chłopca łamie się. Młodzieniec jest bardzo podniecony. Podniecenie
przeplata się ze strachem. Ciemna postać wciąż rzuca na niego cień, jak
jastrząb krążący nad ofiarą. Cień jest wszędzie, jest w każdej należącej
do Willa komórce, w każdym atomie.
<br />
― Mój chłopcze ― odzywa się Wendigo głosem drżącym od podniecenia,
głębokim, niskim, wibrującym, pierwotnie erotycznym. ― Jak możesz przede
mną uciekać, gdy tak bardzo pragniesz mojego dotyku?
<br />
Will wypręża się na tyle, na ile może w swej ograniczonej gamie ruchów, i napina wszystkie mięśnie. Płonie.
<br />
― Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć… ― szepcze potwór i kiedy Will
otwiera usta, by zaczerpnąć kurczowo powietrza po długich sekundach
wstrzymywania oddechu, dusi pragnący się wydostać na zewnątrz krzyk
swoim czarnym pocałunkiem.
<br />
Palce demona poruszają skórką na ptaszynie Willa, tak potężne i wielkie,
ale tak ostrożne. Ciszę wypełniają mlaśnięcia, których Will się
wstydzi, które przyprawiają go o dreszcze i budzą regresywną
nieśmiałość, ale nie może nic poradzić, nie może poruszyć napiętym
ciałem nawet o cal. Nogi ma zadarte, a napinające się i rozluźniające,
pulsujące bez najmniejszej Willa nad nim kontrloli wejście wystawione
jest ku biodrom bestii, ku jej palącemu pożądaniu.
<br />
Młodzieniec może się tylko wić, szarpać w silnych więzach i jęczeć swoje
liche błagania. Demon unosi się nad nim, rozpościera skrzydła, nie
spuszczając z niego wzroku.
<br />
Will chce się schować, tak bardzo chce się schować.
<br />
― Nn-nnie, nie ― mamrocze, walcząc z zawrotami głowy, przez które
demoniczna sylwetka rozmywa mu się przed oczami, przeplata się z jakąś
inną. ― Nie… aa-aaoch… nnhh…
<br />
Palce wdzierają się w niego ostro, szorstko, tak mu się wydaje. Są
grube, długie i zakończone szponami. Will czuje, jak go rozrywają. Wije
się spazmatycznie i próbuje wyzwolić, ale jego niewielka męskość ocieka
wściekle sokami, zdradzając prawdziwe intencje, rozbudzone, ukryte dotąd
pragnienia.
<br />
― Taak… ― wzdycha nagle, a uda i pośladki drżą mu, napięte do granic i
nieruchome. Palce demona wdzierają się głęboko. Jego wargi zasysają
boleśnie sztywny sutek, tak, Will czuje ból bardzo wyraźnie. ― Och… ―
sapie, spod półprzymkniętych powiek obserwując czarne oblicze, które nie
napawa go już bezgranicznym przerażeniem, choć wciąż budzi szacunek i
podziw. ― Proszę… pokaż mi go… pozwól mi… wziąć… do ust, zerżnij…
Zerżnij je brutalnie. ― Słowa lecą jak wystrzeliwane z karabinu, nie
jest w stanie nad nimi zapanować. Znajduje w nich ujście zwierzęce
pożądanie, najbardziej prymitywne z pragnień, których nigdy jeszcze nie
pokazał Hannibalowi Lecterowi; o których Hannibal Lecter nie miał dotąd
pojęcia.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2017-12-29, 04:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ogień, ogień, zewsząd otaczały go pulsujące przejmującym gorącem
płomienie ― Demon drżał pod ich inwazyjną pieszczotą, dysząc ciężko tuż
nad uchem pieszczonego przez niego chłopca.
<br />
Drobne ciało naprężało się cyklicznie, pozwalając, by szponiaste palce
wślizgiwały się w sam środek wyeksponowanego wnętrza ― Will Graham
wyglądał dobrze, gdy upadlał się z własnej woli ― złamany i bezbronny,
dla Wendigo stanowił zdobycz najwyższej klasy.
<br />
Poprawił swoją pozycję, zapierając się kopytami w drogim dywanie ― ruchy
jego dużych dłoni były już tak prędkie i mocne, że ich siła odpychała
go nie raz od tego, co było zdecydowanie najważniejsze ― od jęków,
westchnień i zapachu potu, podniecenia, zawłaszczenia.
<br />
Maleńkiego przyrodzenia, które było już tak wilgotne, że niemalże
wyślizgiwało mu się z dłoni ― pieścił je jednak z lubością, zmieniając
kąt pociągnięć na taki, który uniemożliwiał słodkiej ptaszynie na
opuszczenie uścisku długich palców. Demon dobrze wiedział, że nie
zniósłby tej straty, jeszcze nie teraz.
<br />
Docisnął palce do najistotniejszego punktu w gorącym wnętrzu młodzieńca ―
uśmiechnął się lubieżnie, gdy przemyślany ruch został nagrodzony
wyjątkowo długim i niezaprzeczalnie nieco piskliwym jękiem ― nie było na
tym świecie osoby, która jęczałaby równie soczyście i podniecająco, jak
ten mały, wyuzdany, bezwstydny...
<br />
― Proszę… pokaż mi go… pozwól mi… wziąć… do ust, zerżnij… Zerżnij je
brutalnie ― usłyszał, czując jak jego cienkie wargi rozerwał wibrujący,
zwierzęcy pomruk.
<br />
Zerżnij, zerżnij, zerżnij ― słowo krążyło pulsacyjnie w przepełnionym
mrokiem umyśle, posyłając wezbrane fale pożądania do wspomnianego
wcześniej sztywniejącego organu.
<br />
Demon spojrzał w dół i zdał sobie sprawę, że jego ogromne przyrodzenie,
niczym na zawołanie napęczniało do tego stopnia, że ciężko było go już
nie zauważyć ― kołysało się buńczucznie, obijając o masywne uda,
pozostawiając na nich wilgotne, perłowe plamy.
<br />
Mógł zrobić wiele rzeczy ― podnieść się na klęczki, stanąć na kopyta,
zmusić Willa Grahama do błagania go o każdy centymetr jego męskości ―
mógł... I nie mógł, jednocześnie.
<br />
Potrzeba dominacji, władzy, rozmywała się z każdą chwilą, ustępując
miejsca czemuś o wiele mocniejszemu, czemuś, co było tak dojmujące, że
nawet on, Wendigo, musiał temu ulec, przesuwając się na kolanach w górę i
w górę, aż czubek erekcji zawisł tuż nad kształtnymi wargami.
<br />
Naparł biodrami, naciskając, prosząc i każąc.
<br />
Wpuść mnie, mówiły niecierpliwe uderzenia, wpuść.
<br />
I w końcu Will Graham uległ pokusie, a Demon wykorzystał to natychmiast,
wsuwając w ciepły otwór część swojej nabrzmiałej męskości. Cierpki
preejakulat pobrudził jeden z gładkich policzków, pozostawił wilgotną
plamę na czole i nosie młodzieńca, ale to nie odbierało mu uroku, nie,
absolutnie.
<br />
Zajęczał dziko, wpijając szponiaste dłonie w dywan, tuż nad głową zasysającego się na nim człowieka.
<br />
Poderwał łeb w pojedynczym zwrocie, gdy zwinny język wślizgnął się pod
napletek, docierając do najczulszego punktu odsłoniętej główki. Nie
panował nad sobą, nawet nie próbował ― oddawał się naporowi pożądania ze
zwierzęcą bezmyślnością, poruszając biodrami w specyficznym,
pierwotnym, jak sama ziemia tańcu. Brał usta Willa Grahama,
zawłaszczając je sobie, naznaczając je sobą, całym i tylko sobą. Macki
zakradły się między ich ciała, oplątując szczelnie niewielką męskość
młodzieńca ― wyręczyły Demona w jego niewygodnej do tej czynności
pozycji, sprawiając chłopcu przyjemność niemalże tak wielką, jak
odczuwał ich właściciel.
<br />
Przymknął powieki, a jego posągowa twarz zlała się w jedno, pozbawiona
białych punktów zaczepności ― rogi wiły się żywo, tracąc swoją
fizyczność na rzecz eterycznej mgły, wiszącej ciężko w powietrzu,
wzbijającej się przy każdym rozpaczliwie płytkim oddechu.
<br />
Wendigo westchnął przeciągle i przesunął dłonią po zarumienionym
policzku, kierując ją nieuchronnie do burzy poskręcanych loków.
Rozsypane malowniczo wokół spoconego oblicza Willa Grahama, przywodziły
mu na myśl aureolę ― nie świetlistą, lecz ciemną, czarną i smolistą,
jak on sam.
<br />
Szarpnął za wilgotne pasma, dopychając przyrodzenie głębiej w wilgotne
wnętrze. Poruszył lędźwiami i wygiął się w łuk, odchylając znów łeb tak
mocno, jak tylko potrafił.
<br />
― Taaaaak! ― wyjęczał długo, szczerząc ostre kły w czystym,
nieskrępowanym wyrazie zadowolenia. ― Udław się nim, mały bezwstydniku. ―
Sapał, uderzając czubkiem erekcji wprost w pulsujący przełyk. ―
Posmakuj go, weź tak głęboko, jak nikt nigdy przedtem tego nie zrobił. ―
Zesztywniał na moment, uderzony pierwszą falą spełnienia. Wiedział, że
od wybuchu dzieliły go już jedynie sekundy. ― I nie waż się ― warknął
więc, skupiając się na tym, by móc znów zajrzeć w załzawione oczy
chłopca. ― Upuścić choćby i jednej, o-oaaach, kropli. Nie wybaczę ci
tego, Willu Grahamie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-29, 05:26<br />
<hr />
<span class="postbody"> Dławił się.<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Gigantyczny
kutas rozpychał jego policzki i wbijał się w gardło, odbierając mu
tchnienie. Demon rżnął go tak, jak Will o to błagał. Brutalnie, dziko i
bez opamiętania. Niewiele zostało z godności młodzieńca, zdeptanej,
pochłoniętej, skonsumowanej. Niewiele pozostało z niego samego, gdy z
każdym kolejnym pchnięciem Wendigo był w nim bardziej, i bardziej
stawali się jednym.
<br />
Przed oczami miał już tylko ciemność. Co jakiś czas uchylał je i
niewidzącym wzrokiem omiatał pomieszczenie. Czasami spod powiek i
gęstych rzęs widać było tylko białka jego oczu. Został zdominowany,
zeszmacony, zniszczony tym potężnym fiutem penetrującym jego usta,
gardło, przełyk.
<br />
<span style="font-style: italic;">I nie waż się… upuścić choćby i jednej, o-oaaach, kropli.</span>
<br />
Will szarpnął się rozpaczliwie. Nie zniesie tego dłużej. Z jego gardła
wydobywały się tak wstydliwe, nieludzkie dźwięki. Ale Wendigo nie
zatrzymał bioder.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie wybaczę ci tego, Willu Grahamie.</span>
<br />
Gorące, lepkie nasienie buchnęło z końca ogromnego przyrodzenia i zalało
gardło młodzieńca. Sperma trysnęła mu z kącików ust, ochlapała policzki
i podbródek. Demon pchnął jeszcze raz, tak mocno, że Will zachłysnął
się i skręcił mu się żołądek. Dwie kolejne fale uderzyły w jego gardło,
topiąc go, zalewając gęstym gorącem.
<br />
Gdy tylko demon cofnął biodra, głowa Willa opadła bezwładnie na bok, ale
chłopiec był przytomny. Krztusił się, walczył o oddech i… drżał; sperma
nie znajdowała się jedynie na jego twarzy, plamiła też uda i brzuch,
ponieważ sam, cóż, sam osiągnął szczyt, będąc sprowadzonym do poziomu
jakiegoś narzędzia.
<br />
Poczuł nagle, że może poruszać rękami: jedna z ciemnych macek po prostu
gwałtownie zwiotczała i ześliznęła się z jego nadgarstków, gdy nimi
poruszył. Wsparł się wreszcie na dłoniach, z ogromnym trudem, i
zaczerpnął łapczywie powietrza.
<br />
Czarna dłoń chwyciła go wtedy mocno za podbródek i zmusiła do zadarcia
głowy. Potem zaś demon zgarnął nasienie, które spłynęło po policzkach
Willa, i… nie musiał nic mówić. Chłopak chwycił oburącz jego gruby
przegub i wsunął do ust mokre palce. Zessał z nich wszystko, co zostało,
cały ten cierpki, dojrzały smak.
<br />
Mokry od potu i brudny od resztek spełnienia opadł bez sił na ziemię.
Wtedy demon w końcu oswobodził jego nogi. Mógł je wyciągnąć, były już
zupełnie zdrętwiałe. Tak, wyciągnąć się lubieżnie na miękkim dywanie.
Poprzecierane nadgarstki, lśniące ciało, drżące, wymęczone uda,
czerwone, opuchnięte, pęknięte w kącikach wargi, posklejane włosy
rozsypane wokół głowy i mieszające się z brązowym futrem niedźwiedzia,
wszystko to było częścią jego, wszystko to spoczywało teraz przed oczami
tajemniczej postaci i bardzo powoli dochodziło do siebie po tak
wielkich, tak niecodziennych przeżyciach.
<br />
― Mmmh.
<br />
Will przeciągnął się i odwrócił głowę na drugi bok, pocierając podbródkiem swoje ramię.
<br />
― Jesteś tu jeszcze? ― wyszeptał, nie otwierając oczu.
<br />
Poczuł nagle, jak muskularne ramię owija mu się wokół torsu. Nie
wzdrygnął się przed tym dotykiem. Zmęczone wargi wygięły się w błogim
uśmiechu. Poczuł, jak demon dotyka nosem miejsca za uchem. Usłyszał, jak
zaciąga się głęboko jego zapachem.
<br />
― Jestem. ― Gorący szept owionął zaczerwienioną, wrażliwą muszelkę
ucha, i Will zaśmiał się cicho, próbując zakryć się ramieniem przed
łaskoczącym doznaniem.
<br />
― Wrócisz do mnie jeszcze?
<br />
― Ja nigdy nie odchodzę, Willu Grahamie. ― Szept dochodzi z wnętrza
jego czaszki. ― Zawsze jestem w pobliżu, tu… ― Przesunął szponem po
samym środku mokrego czoła młodzieńca. ― Nie musisz mnie widzieć, żebyś
wiedział. Ilekroć zechcesz mnie zobaczyć, sięgnij wgłąb swojego umysłu.
<br />
― Mmh… ― Will skrzywił się lekko, wciąż nie otwierając oczu. Myśl o
tym, że to wszystko było nieprawdą, bolała go, raniła. Nie chciał w to
uwierzyć. Ziewnął, znajdując w końcu oparcie dla głowy na twardej,
spoconej piersi. ― Jak mogę cię nazywać?
<br />
Nie padła żadna odpowiedź. Will poczuł, jak demon zsuwa jego głowę ze
swej piersi. Westchnął z rozczarowaniem i pozwolił mu się odsunąć,
jednak Wendigo nie odszedł na długo. Uzbrojona w szpony dłoń znów
chwyciła go za policzki, a smoliste usta obdarowały pocałunkiem.
<br />
Po chwili Will zasnął w kłębowisku ubrań i szkła, zaplątany w skórzany
pas i porwany krawat, ale całkiem nagi. Wyglądał jak z obrazu przy
wygasającym kominku, gdy Hannibal patrzył na niego z góry. I zdawało
się, że będzie dziś spał nadzwyczaj spokojnie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-03, 01:58<br />
<hr />
<span class="postbody">
Późną nocą Hannibal wrócił do Willa, by ostatecznie zająć się
porządkiem ― porządkiem z nagim, pogrążonym w głębokim śnie
młodzieńcem, porządkiem ze zdemolowanym salonem, którego podłoga
połyskiwała ponuro ostrymi odłamkami szkła, z porozrzucanymi wszędzie
sznurami, plamami wina, krwi, potu i nasienia. Dywan przy kominku
przypominał bardziej miejsce zbrodni, niż miłosnych uniesień ― doktor
Lecter przypatrywał mu się z niedowierzaniem, nie potrafiąc objąć
umysłem tego, jak bardzo oddali się chwilowemu szaleństwu, jak łatwo
dali się ponieść...
<br />
Pochylił się, by zgarnąć na szufelkę dominującą część szkła ― ciemne
spojrzenie przesuwało się powolnie po połyskujących w świetle płomieni
plamach ― ciemnych, jasnych, śliskich i lepkich.
<br />
Po dłuższym zastanowieniu, ciężko było mu zgodzić się ze swoim
wcześniejszym stwierdzeniem... Całe to pobojowisko miało niewiele
wspólnego z czystym pojęciem miłości samej w sobie. To, co jeszcze parę
chwil temu działo się na drogim dywanie, to co wyczyniali ze sobą, tuż
przy tych płomieniach... Hannibal nie był pewien, czy w całym swoim
życiu pozwolił sobie na tak zwierzęce, seksualne, pozbawione granic
zbliżenie. Ileż było w tym agresji, ileż pasji i pragnienia, by
pozostawić na kochanku swój ślad, coś niezaprzeczalnego, nie do
zasłonięcia zwyczajnymi opatrunkami.
<br />
Ale Will, on także pokazał mu się tego wieczoru z zupełnie innej
strony... Przez wszystkie te lata Hannibal nigdy nie słyszał w jego
głosie pragnienia tak silnego, jak wtedy, gdy prosił... Nie, gdy <span style="font-style: italic;">błagał</span> Demona, by zajął się nim z taką brutalnością. By użył go, po prostu użył, jak rzeczy.
<br />
I Hannibal zrobił to ― wykorzystał upojenie kochanka, wykorzystał jego
podniecenie i dręczące umysł wizje, spełniając chorą prośbę. Rżnął jego
usta, pozwalając by wszelkie myśli, wołania instynktów
samozachowawczych, a nawet i zwykły rozsądek, opuściły jego wnętrze,
znajdując swe ujście w postaci prymitywnego, przepełnionego pierwotnym
gniewem pożądania.
<br />
Podłożył dłonie pod nagie, przyjemnie rozgrzane ciało i odprowadzany
czujnym spojrzeniem Viggo, przeniósł kochanka do sypialni, obmywając
każdy skrawek bladej skóry wilgotnym ręcznikiem.
<br />
Pozwalał, by miękki materiał otulał zaokrąglenia i wklęsłości szczupłych
ramion, odstających żeber, aby zahaczał o przyjemny dla oka łuk bioder.
Pełne wargi nosiły ślady niedelikatnych ugryzień ― jedno z nich,
wyjątkowo nieprzyjemne, sączyło się ciągle wąskim strumykiem krwi,
brudząc świeże prześcieradła. Hannibal uśmiechnął się mimowolnie i
odgarnął z ciepłego czoła zbłąkane loki ― od dawna Will nie wyglądał tak
spokojnie, jak w tej chwili. Tak błogo, szczęśliwie...
<br />
Może jednak nie wszystkie jego niekonwencjonalne terapie nosiły w sobie same negatywne skutki.
<br />
Kawałki wołowiny skwierczały cicho na patelni, rozsiewając
sobą mdławy aromat smażącej się tkanki. Bulion z ikry i wodorostów
parował pod terkoczącą przykrywką ― Hannibal pochylił się zwinnie, by
zmniejszyć ogień, obserwując czujnie wyłaniające się na powierzchnię
wywaru bąbelki powietrza.
<br />
W międzyczasie silne ramię wyciągnęło się po nóż, krojąc marynowane
jeżowce, by ułożyć na nich prażone płatki migdałów. Wymieszane ze sobą
zapachy, stanowiły razem niesamowitą harmonię ― apetyczna woń sprawiała,
że wnętrze ust wilgotniało mu szybciej, a na twarzy błąkał się pełen
zadowolenia uśmieszek.
<br />
Po chwili przyszedł moment na ozdobienie przysmażonych kawałków Wagyu
kwiatami jednej z najtrudniej dostępnych odmian orchidei, Shenzhen
Nongke. Płatek za płatkiem, Hannibal ozdabiał cierpliwie każdy z
talerzy, gdy przerwało mu natarczywe drapanie w drzwi. Uśmiech przepadł
momentalnie, ustępując miejsca poirytowaniu.
<br />
― Nieznośne stworzenie ― otworzył drzwi i obrzucił zniechęconym
spojrzeniem dyszącego wściekle czworonoga. Ciemne futro pozlepiane było
kleistym błotem, które ściekało kroplami na jego (kolejny) nowy dywan.
Viggo ruszył odważnie w kierunku kuchni, ale wystarczył jeden ruch
dłonią, aby go od tego pomysłu skutecznie odwieść.
<br />
Jego kroki odbijały się cichym echem, gdy ruszył na górę, by przebudzić
pogrążonego wciąż w łagodnych objęciach snów prawowitego właściciela
Chodzącego Źródła Bałaganu.
<br />
Otworzył drzwi sypialni i wkroczył bezszelestnie do środka, przyglądając
się zarumienionej twarzy ukochanego ― wciąż tkwiły na niej ślady i
nocnej zabawy, ale nic nie mogło chyba zepsuć jej piękna. Will Graham
budził się i zasypiał, wyglądając zawsze tak samo świeżo, młodzieńczo,
apetycznie. Duże, błękitne oczy, rozsiewały sobą plask nawet wtedy, gdy
tkwiły pod nimi sine kręgi od niewyspania, a kształtne wargi nie traciły
na swym uroku nawet wtedy, gdy ich róż zostawał odebrany przez
niezdrową bladość.
<br />
Hannibal przysiadł na brzegu łoża, wyciągając dużą dłoń, by ułożyć ją na
jednym z ciepłych policzków. Pogładził go chwilę w zamyśleniu nad
pięknem swego towarzysza.
<br />
― Will ― odezwał się wreszcie łagodnie, przechylając się nad drobnym
ciałem, by użyć przycisku, odsłaniającego okna. ― Obawiam się, że będę
zmuszony przerwać ci odpoczynek. ― Podniósł się, by wyciągnąć z szafy
jedną z ukochanych kraciastych koszul i przetartych jeansów ukochanego.
Materiał drażnił swą szorstkością jego dłonie i szczerze nie znosił
pospolitego wzoru obu tych części garderoby, ale świadomość, że jego
drogi przyjaciel czuł się w tego rodzaju odzienia najlepiej, sprawiała,
że czasem zapominał o własnych upodobaniach. ― Chciałbym powiedzieć, że
jest to spowodowane czekającym na ciebie śniadaniem, ale zanim
przejdziemy do tej przyjemności, jest jeszcze jedna, niecierpiąca zwłoki
sprawa. Domyślasz się pewnie, że chodzi o Viggo. ― Westchnął ciężko,
podając przytomniejącemu młodzieńcowi szklankę z wodą. Z jakiegoś powodu
nie potrafił przestać mówić, a jego oczy nie mogły skoncentrować się na
błękitnych tęczówkach. ― Po raz kolejny przewędrował przez okoliczne
pastwiska. Na szczęście tym razem nie wziął sobie niczego na pamiątkę.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-03, 02:55<br />
<hr />
<span class="postbody"></span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://38.media.tumblr.com/ccf8c84dfd038542c4a63464e95b08c9/tumblr_inline_nt4vplucba1s5z3hs_500.gif" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-03, 02:56<br />
<hr />
<span class="postbody"></span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://i.imgur.com/MvwrOyE.gif" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-03, 02:56<br />
<hr />
<span class="postbody"> Delikatny<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>młodzieniec
uchylił powoli powieki i natychmiast poraziło go niechciane światło.
Dawny Will lubił ciemność. Lubił, kiedy wszystko było pogrążone w mroku,
a on mógł siedzieć godzinami w jednym miejscu, udając, że świat na
zewnątrz nie istnieje. Nie lubił mieć wtedy gości. Ale Hannibal
przychodził.
<br />
Hannibal przychodził i, niezrażony ani ciemnością, ani nieporządkiem,
ani nieprzystosowanym do przyjmowania gości strojem Willa, częstował go
śniadaniem, zmieniając cichy, milczący poranek w coś na kształt… randki.
<br />
Will w lekkim otępieniu przysłania oczy.
<br />
Że też akurat takie wspomnienie jako pierwsze klaruje się w jego umyśle.
<br />
Teraz podobne poranki mają miejsce cały czas, tylko że Hannibal nie
pozwala mu żyć w ciemności. Nie pozwala spać do późna i udawać, że świat
nie istnieje.
<br />
Że on nie istnieje.
<br />
Następną rzeczą, którą dociera do Willa, jest ból. Boli go wszystko.
Kręgosłup, jakby długo leżał w wyjątkowo niewygodnej pozycji. Dół ciała.
Usta i ich kąciki. Dotyka ich. Czuje pod palcami nierówności świeżych
strupów.
<br />
Jest zdezorientowany. Hannibal mówi coś, ale Will nie do końca poświęca
temu uwagę. Z trudem podnosi się do siadu. Nie jest związany, a w łóżku…
leżał nagi, choć nie zwykł tego robić. Zawsze starał się ubrać, chyba
że… chyba że…
<br />
Will czuje w bardzo obolałym gardle suchość. Hannibal, jakby czytał mu w
myślach, podaje mu szklankę wody, przyjemnie chłodnej, słodkiej wody.
<br />
Pije, najpierw ostrożnie, z cieniem świadomości, że Hannibal mógł czegoś
do niej dosypać, ale pragnienie zwycięża, zaspokaja je łapczywie i
odstawia szklankę na stolik.
<br />
Wtedy zwraca uwagę na sine przetarcie na nadgarstku. Zauważa bliźniacze
na drugim. Dotyka tego miejsca. Hannibal mówi coś o psie, ale Will nie
słucha, naprawdę go nie słucha. Robi mu się… słabo, obraz przed oczami
ciemnieje. Opada na łokieć. Serce, przed chwilą spokojne, bijące
miarowo, teraz szarpie się w jego piersi jak zamknięty w klatce ptak.
<br />
― Hannibal ― przerywa mu, zauważając, że mężczyzna na niego nie
patrzy. Już… nie musi pytać. Nie musi. Źrenice błękitnych oczu
poszerzają się, drobne ciało zaczyna drżeć. ― Co znów… Co się wczoraj
stało? ― pyta w końcu nerwowo, starając się, by głos pozostał stabilny.
<br />
I ma świadomość, że Hannibal może nie powiedzieć mu prawdy. Że prawdopodobnie jej nie powie.
<br />
Że znów… stało się coś poza jego kontrolą.
<br />
Dla rozrywki Hannibala.
<br />
Ale co, co sprawiło, że ten uwielbiający kontakt wzrokowy i bliskość w
każdym aspekcie mężczyzna unikał teraz jego spojrzenia, co sprawiło, że
człowiek tak opanowany zalewał go teraz potokiem nic niewartych słów, CO
zaszło między nimi zeszłej nocy? Co zrobił Hannibal? Czym Will go
sprowokował?
<br />
Hannibal podnosi wzrok. Jest poważny. Spogląda na niego i Will wie, że
właśnie jest analizowany. Wtedy na dojrzałej twarzy pojawia się drobny
wyraz mający świadczyć o niepewnym zaskoczeniu.
<br />
― Znów miałeś koszmary, Will.
<br />
Młodzieniec patrzy na niego, dotykając obolałego nadgarstka. Przełyka
ciężko ślinę, która z trudem przeciska się przez sfatygowane gardło.
Jakby miał anginę. Ale nie, to nie angina.
<br />
Czuje się jak tamtego dnia, kiedy… Dopiero później domyślił się, że… W jaki sposób ucho Abigail znalazło się w jego żołądku.
<br />
Mdli go. Za chwilę zwymiotuje. Powinien iść do…
<br />
― Co włożyłeś mi do ust? ― sapie na wydechu.
<br />
Kolejna oszczędna ekspresja Hannibala wyraża śladowe zakłopotanie.
<br />
― Kiedy miałeś koszmary, zerwałeś się ze sznurów i doszło między nami do… pewnych rzeczy.
<br />
Will porusza się niespokojnie na łóżku. Czuje, jak spięte mięśnie twarzy
drżą mu; Hannibal na pewno to widzi. Na pewno doskonale wie, jak bardzo
jest przerażony i skołowany jego najdroższy, podobno, mąż.
<br />
― Do jakich rzeczy, Hannibal? Co mi zrobiłeś?
<br />
Hannibal wzdycha z rezygnacją i upija łyk wody z drugiej szklanki. Uśmiecha się łagodnie.
<br />
― To nie było cokolwiek, czego byśmy wcześniej nie robili. Wybacz.
Wydawało mi się, że jesteś całkiem przytomny. Zdawałeś się bardzo…
przekonany. Dość jasno ująłeś swoje pragnienie. Nie czułem się
zobligowany do tego, by mu nie ulec.
<br />
Will mruga szybko. Niepokój na jego twarzy przeradza się stopniowo w
niepewność, a w końcu na policzki wpływają intensywne rumieńce wstydu.
<br />
― Co… powiedziałem…? ― pyta ledwo słyszalnie po długich sekundach, i tym razem to on nie może wytrzymać spojrzenia Hannibala.
<br />
― Nie jestem pewien, czy chcesz, abym ci to teraz powtórzył.
<br />
― Kurwa. Hannibal. ― Will gwałtownie się podrywa. Wygląda przez
chwilę, jakby chciał uciec lub złapać mężczyznę za ramiona i mocno nim
potrząsnąć, by przestał mówić w ten sposób, by przestał być tak
tajemniczy, by zareagował wreszcie adekwatnie do tego, co naprawdę miało
miejsce. Tak czy inaczej, byłoby to coś gwałtownego, jednak ostatecznie
Will powstrzymuje się i tylko niespokojnie wyłamuje palce zamarłe w
połowie drogi między nim a Hannibalem. ― Przestań owijać w bawełnę,
powiedz mi, co to było.
<br />
Młodzieniec jest cały w emocjach, ale nie wpływa to na spokój i
równowagę doktora Lectera. Mężczyzna spogląda na chłopca z uprzejmym
zainteresowaniem, choć bez wątpienia nie spodobał mu się ten wulgarny
język.
<br />
― Poprosiłeś mnie o to, żebym zerżnął twoje usta ― odpowiada i
uśmiecha się figlarnie, tak jak wtedy, gdy rozmawiali ze sobą w
gabinecie Jacka.
<br />
Will nie jest czerwony. Will jest purpurowy na twarzy. Przez chwilę
porusza ustami jak jedna z ryb, które tak często wyciąga na żyłce z
wody. Potem zakrywa je obiema dłońmi i zamyka oczy. Oddycha szybko,
niespokojnie.
<br />
Wstyd. Jest mu tak okropnie wstyd.
<br />
Powinien to jakoś wytłumaczyć, powiedzieć coś. Nie pamięta nic. Nie wie,
co się stało. Nie podejrzewałby siebie o coś takiego. Przecież nigdy
nie wypowiedziałby takich słów do kogoś takiego jak Hannibal, nawet
gdyby mogły w ogóle pojawić się w jego głowie.
<br />
Ośmieszyłby się, upokorzył w jego oczach, gdyby tak powiedział.
<br />
― To niemożliwe ― mamrocze w końcu, odwracając w zażenowaniu głowę. ― Ja… Przecież nie powiedziałbym czegoś tak ordynarnego.
<br />
Dopiero po chwili uderza go, że bardziej przejął się swoim wstydem niż tym, że Hannibal… musiał… No dalej, Will.
<br />
<span style="font-style: italic;">Musiał zerżnąć twoje usta.</span>
<br />
Boże.
<br />
Zaciska uda najmocniej, jak może – to odruch, z którego zdaje sobie
sprawę również dopiero po chwili. Odruch spowodowany tym, jaki efekt
wywołały te ordynarne słowa w ustach Hannibala.
<br />
― Mnie także wydawało się to z początku dziwne, ale możesz sobie
zapewne wyobrazić, że nie byłem w stanie, który zezwoliłby mi na
rozważenie poprawności tych słów ― mówi spokojnie mężczyzna.
<br />
― Niczego nie pamiętam ― wydusza z siebie Will i jest tym przerażony, i
chce zapytać, dlaczego, i chce pomocy, ale w tej chwili jest coś, co
jest ważniejsze, może jakaś godność. Dyskretnie przesuwa poduszkę na
swoje uda, ale Hannibal bez wątpienia wyczuwa już w powietrzu ten
charakterystyczny zapach. Jego węch jest przekleństwem. <span style="font-style: italic;">Nic</span>
nie może ujść jego uwadze. ― I przepraszam cię, ale… Porozmawiamy o tym
na dole, muszę teraz… Muszę zostać sam, muszę… przeanalizować to, co mi
powiedziałeś.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-03, 04:52<br />
<hr />
<span class="postbody">
Mógł już w tej chwili odwrócić się i grzecznie opuścić zanurzoną w
oparach pożądania sypialnię, ale nie byłby sobą, gdyby zrobił to równie
bezwarunkowo... Równie potulnie.
<br />
Pozostał więc na swym miejscu, sięgając do rozpięcia marynarki, by
zsunąć ją płynnie z ramion ― odwieszona na jedno z krzeseł, przestała
stanowić jakikolwiek problem.
<br />
― Nie chciałbym zostawiać tego w taki sposób ― wyznał, podchodząc wolno
do samego skraju łoża; ciemne oczy śledziły dokładnie każde drgnięcie,
każdą zmianę, która zachodziła na zarumienionym obliczu młodzieńca. ― To
byłoby wyjątkowo niezręczne. Może potrzebujesz więcej szczegółów,
dzięki którym przypomniałbyś sobie dokładnie, co się wydarzyło?
<br />
Will poderwał gwałtownie głowę; jego twarz pokryła się jeszcze
wyraźniejszą czerwienią i Hannibal nie mógł zaprzeczyć, było to
nadzwyczaj interesujące zjawisko.
<br />
― Drwisz ze mnie? ― Głos młodzieńca przepełniała rezygnacja i wstyd,
niezaprzeczalny wstyd, który w jakiś sposób potęgował w Hannibalu to
nieznośne uczucie nienasycenia; było ono tak silne, że momentalnie
wykonał następny krok i usiadł na brzegu łoża, przesuwając dłonią po
skotłowanej pościeli.
<br />
― Wyjdź, proszę ― łamliwa prośba pozbawiona była całkiem swej mocy;
Will wciąż obracał od niego głowę, wciąż nie potrafił na niego
popatrzeć, ale jego ciało, ono mówiło coś zupełnie innego. Słodki,
ciężki zapach podniecenia i ton, który nie prosił go o to by wyszedł,
ale o to, by absolutnie nie odchodził.
<br />
Nie odszedł. Przysunął się nieco bliżej i chwycił za gładki podbródek, zmuszając swego towarzysza do spojrzenia sobie w oczy.
<br />
― Nie ma w tym niczego wstydliwego ― mruknął miękko, gładząc kciukiem
niemalże purpurową skórę. Mimowolnie odetchnął głębiej, pozwalając
specyficznej woni na otulenie go z każdej strony.
<br />
Wyczuł to natychmiast ― na drobnym ciele pojawiły się pierwsze krople
potu, a szczupła klatka piersiowa unosiła się w nieregularnym tempie,
zniekształcając każdy płytki oddech. Lewa dłoń sięgnęła ku niemu i bez
zawahania wpiła szczupłe palce w materiał nienagannie wyprasowanej
koszuli, a prawa pomknęła w kierunku kolana... Uda... I wreszcie,
powoli, nieznośnie powoli dotarła do miejsca, gdzie chłód ciała
ustępował nieznośnemu gorącu. Hannibal zdawał sobie sprawę z faktu, że
tkwiła pod nim jego erekcja ― była ona nieunikniona przez sposób, w
jaki zapach Willa Grahama pobudzał, podrażniał jego czułe zmysły. Przez
chwilę błękitne tęczówki błądziły po jego ciele i twarzy, a palce
wodziły po podłużnym kształcie przez materiał spodni.
<br />
Zadziwiającym było to, że to Hannibal był tym, który nie wytrzymał
napięcia ― to on odtrącił dłoń, to on pchnął drobniejsze ciało na
materac, odrzucając na bok niepotrzebną poduszkę. I to także on ułożył
się na Willu, przygniatając go do materaca, a potem sięgnął między ich
ciała, ujmując z chorą czcią jego niewielkie przyrodzenie.
<br />
― Powiedziałeś mi, że pragniesz go zobaczyć ― wysapał, ściągając z
trzonu delikatną skórę; zsuwała się tak łatwo, że nie było mowy o
pomyłce ― Will Graham był podniecony i pragnął w tym miejscu dotyku,
pragnął, by ktoś je popieścił, zajął się nim. ― Poprosiłeś mnie, żebym
włożył ci go do ust. ― Och, te słowa, nawet w tej chwili wydawały się
tak brudne i ordynarne, że po raz pierwszy od dawna Hannibal czuł się,
jakby popełniał zbrodnię wobec dobrego smaku. Być może ją właśnie
popełniał? Może naprawdę to robił. I wszystko przez drobnego młodzieńca,
pojękującego mu słabo w ramię. Wszystko przez jego sterczącą, różową
męskość, od której samego widoku robiło mu się mokro w ustach. ― Potem
już nie prosiłeś ― wysapał z pewnym trudem, układając kciuk między
napiętymi jądrami kochanka. ― Błagałeś... Mnie. I używałeś przy tym tak
wulgarnych... pozbawionych choćby i krzty kultury słów, że nie zamierzam
ich już więcej powtarzać.
<br />
Jego przyrodzenie naciskało na smukłe udo, skrępowane przez sztywny
materiał spodni. Sapnął wściekle, pocierając całą jego długością o
wijące się pod nim ciało ― nieszczęsne ubrania, ostatnio więcej było z
nimi problemu, niż pożytku. Gdyby tylko wiedział, gdyby mógł wiedzieć,
że jego drogi towarzysz zareaguje na jego słowa a taki sposób...
<br />
Will zajęczał ciężko, niemalże błagalnie ― jego ciało reagowało
wdzięcznie na każdy dotyk; szczupłe biodra unosiły się, przylegając
ściśle do dłoni, a wilgotny członek wślizgiwał się w ciasny tunel dłoni
tak ochoczo, tak pośpiesznie...
<br />
― Ja... proszę, musisz mi... m-muszę wiedzieć ― młodzieniec uniósł
głowę i spojrzał pomiędzy ich ciała, zupełnie tak, jakby chciał
dokładnie obejrzeć intruza, który tak ochoczo penetrował jego gardło.
Świadomość, że ta wizja, że sam jej posmak, wprawiał jego towarzysza w
podniecenie, uderzała w Hannibala z coraz większą mocą, z coraz
silniejszą falą rozkoszy, tak ciężkiej do określenia zwykłymi słowami.
Poprowadził szczupłą dłoń i zmusił ją do rozpięcia guzika spodni, do
udzielenia sobie pomocy z rozporkiem. Zmusił ją też do sięgnięcia we
wnętrze bielizny przez specjalną kieszeń i wyciągnięcie pulsującej
erekcji na wierzch, tak by cudownie błękitne oczy rozbłysły specyficznym
zachwytem i pochłaniać mogły każdy jej rozpalony centymetr.
<br />
I to chyba właśnie to było zapalnikiem, który pokierował dalszym ciągiem
wydarzeń ― Hannibal poczuł nacisk na klatce piersiowej (nie był mocny,
ale natychmiast mu uległ, jak zwykle, gdy działo się to podczas
specyficznie intymnych wydarzeń. Uwielbiał, gdy Will odzyskiwał nad
wszystkim kontrolę, gdy z przerażonego chłopca stawał się świadomym swej
seksualności młodzieńcem, który zamierzał wykorzystać każdą sposobność
do udzielenia sobie zaspokojenia.
<br />
― To żenujące ― usłyszał, czując dotyk w okolicy piersi. Długie palce
odwiązały mu zwinnie krawat; Hannibal spodziewał się, że zostanie on
odrzucony na podłogę, lub krzesło, ale absolutnie nie przewidywał tego,
że jego drogi przyjaciel obwiąże mu go wokół nadgarstków. ― Upokorzyłem
się, chciałbym wiedzieć, dlaczego. ― Następnie Will sięgnął do jego
spodni i ignorując ściskaną przez materiał erekcję, pociągnął za nie
stanowczo, odsłaniając rozgrzany fragment ciała, od pasa po same uda.
Doktor Lecter zamrugał wolno, spoglądając w dół ― oczyma wyobraźni
widział swoje skrępowane ciało i... Sam nie wiedział, jak się z tym
czuł. Podniecenie wciąż pulsowało boleśnie przez lędźwie, przez całą
długość członka i zaczerwienione jądra, ale... Nie przywykł do tak
gwałtownej utraty kontroli. Nie wiedział, czy czuł się z nią komfortowo,
nie tak... Na pewno.
<br />
― Co mi podałeś, Hannibal.
<br />
To nie było pytanie, dobrze o tym wiedział ― Will Graham, ten mały,
nieznośnie domyślny, podstępny i szalenie inteligentny diabeł, zdążył
już przejrzeć jego kłamstwa; jeśli nie całkowicie, to przynajmniej
częściowo. I teraz... Teraz wymagał odpowiedzi. Prawdziwych.
<br />
Ale Hannibal nie wiedział, czy chciał mu ich udzielić. Nie. Wiedział. Nie chciał. Nie mógł.
<br />
― Zwyczajne tabletki nasenne ― odparł, choć mówienie wydało mu się
nagle nie tak proste, jak tego oczekiwał. Pocił się, miał problem z
normalnym oddychaniem i... Ta erekcja. Była taka uciążliwa, chciał już,
by objęły ją te błyszczące wargi, by zassały się na niej z tak samo
wielkim oddaniem, jak zeszłej nocy... ― Ludzie potrafią na nie różnie
reagować ― dodał i uniósł głowę, by popatrzeć Willowi w oczy, mamiąc go
swoim zwyczajowym uśmieszkiem, ale w momencie, gdy spojrzał w
przepełnione niemalże paraliżującym gniewem...
<br />
Natychmiast przestał się uśmiechać.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-03, 06:00<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nagle<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Will czuje… siłę. Czuje ją jak wówczas, gdy… tamtej pamiętnej nocy… wspólnymi siłami pokonali Wielkiego Czerwonego Smoka.
<br />
Czuje potęgę, która rozpiera go od środka. Nie jest łanią. Jest drapieżnikiem. Wszechpotężnym jeleniem.
<br />
Hannibal łże. Will wie o tym. Jeżeli wypowiada te słowa z wiarą, że mogą uśpić jego czujność, to ma go za głupca.
<br />
Nie może wiedzieć, jak wygląda jego twarz, ale znajduje jej odbicie w
mimice Hannibala: mężczyzna w reakcji na to, co zobaczył, gubi ten cień
przekonującego, manipulatorskiego uśmiechu, którym go obdarzał.
<br />
Will zaciska wargi.
<br />
Może zrobić teraz wszystko, co zechce. Mógłby go upokorzyć, odebrać mu
godność. Rzadko kiedy zdarzają się sytuacje, gdy Rozpruwacz z Chesapeake
jest tak bezbronny, gdy nikt, żadne zmanipulowane narzędzie nie może mu
pomóc.
<br />
I to było łatwe. Will z łatwością doprowadził do takiej sytuacji. Zrobił
to tak łatwo, jak Hannibal mógł zrobić jemu. Każdego dnia. Każdej nocy.
<br />
<span style="font-style: italic;">I zrobił</span>, odzywa się głos w głowie Willa. Tak się składa, że to głos Hannibala.
<br />
― Co mi podałeś? ― powtarza młodzieniec. ― Mam sam poszukać?
<br />
Hannibal długo patrzy Willowi w oczy. Widać, że całe rozbawienie
sytuacją uleciało z niego jak powietrze z przebitej dętki. Zastanawia
się zapewne, jak okrutny potrafiłby być ten delikatny młodzieniec.
<br />
― Niczego nie znajdziesz ― mówi w końcu poważnie.
<br />
Kącik warg Willa drga, ale nie jest to pogodny wyraz. Bardziej upodabnia go do drapieżcy niż uroczego chłopca.
<br />
Nie wątpi w to. Hannibal z całą pewnością zadbał o to, by nigdy nie
znalazł jego tajnych broni. Broni, które wciąż wobec niego stosował. I
prawdopodobnie będzie. Ku własnej uciesze.
<br />
Złamać Hannibala. To nie udało się nikomu. Nikt nie wyciągnąłby z niego
potrzebnych informacji, ponieważ właściwie nikt nie znał sposobu, który
by to umożliwił.
<br />
Nie umożliwią tego tortury.
<br />
Will patrzy z góry na poważne oblicze.
<br />
On nie przestanie tego robić, jeżeli Will nie będzie konsekwentny. Jak
pies, który stale wchodzi na meble. Nie przestanie, jeżeli Will da mu
przyzwolenie.
<br />
Will zamyka oczy. Bierze głęboki wdech. Jest wściekły, tak bardzo
wściekły. Zupełnie jak wtedy, gdy powiedział mu, że nie chce go widzieć
nigdy więcej. Że nie ma jego apetytu.
<br />
Nikt przecież nie lubi, gdy ktoś inny zabawia się jego kosztem, a
zwłaszcza, gdy jest to ktoś… bliski, osoba, której powinno się ufać.
<br />
Gdyby tylko zechciał być szczery, ale nie, kłamstwo i manipulacja były chyba wpisane w naturę Hannibala i dla niego nieodzowne.
<br />
Will nie mówi już nic. To, co czuje, nie jest bólem, choć byłoby nim w
innej sytuacji. Ale ta osobowość, ta strona uroczego Willa potrafi
przekuć ją na coś innego. To siła.
<br />
Młodzieniec chwyta brutalnie włosy Hannibala i zamyka je w garści. Ciągnie jego głowę do góry. Unosi się i przysuwa bliżej.
<br />
― W takim razie pewnie nie będziesz tak zachwycony tą wizją, jak to,
co ze mnie zrobiłeś ― mówi prawie łagodnie. ― Otworzysz usta sam, czy
powinienem zastanowić się, w jaki sposób rozewrzeć je siłą?
<br />
Ledwie widoczne brwi Hannibala szybują w górę. Wyraz twarzy mężczyzny
jest teraz trudny do sprecyzowania. Maluje się na nim niedowierzanie dla
grubiaństwa Willa. I mina ta mówi, że gdyby Hannibala nie trzymały w
miejscu jakiekolwiek ryzy, czy samokontroli, czy te fizyczne, to Will
poniósłby srogą karę.
<br />
― Jeżeli spróbujesz teraz dotknąć moich ust, przekonasz się, jak
bardzo takie drażnienie może się okazać niebezpieczne ― odpowiada
Hannibal.
<br />
I Will wie, że przesadził. Że kara byłaby nieunikniona, gdyby zdecydował
się tu zostać. Że Hannibal bez zawahania zacisnąłby zęby, gdyby
spróbował wedrzeć się do jego ust siłą, och, tak, Will był tego w stu
procentach pewien, ponieważ godność Hannibala, jego godność, była zawsze
na piedestale, nie było nic, co ten człowiek ceniłby ponad nią, nawet
jeżeli nigdy tego nie okazał.
<br />
A gdyby Will połamał mu szczękę i zgwałcił go…
<br />
Tego zrobić nie potrafił.
<br />
Czuje, że nie jest już podniecony. Złość zabiła w nim to uczucie, wypaliła je, zamieniła w czarny węgiel.
<br />
Will spogląda na swoje sfatygowane dłonie, oparte wciąż o twardą klatkę
piersiową. Mruży lekko oczy. Nic nie mówi. Przez chwilę obaj nic nie
mówią.
<br />
Nagle nie może już na niego patrzeć. I nie może znieść myśli o tym, że jego usta wypowiadały słowa bez jego kontroli, ponieważ <span style="font-style: italic;">Hannibala to bawiło.</span>
<br />
― Musisz być z siebie taki… dumny ― szepcze bez emocji, za to z jadem.
On nie jest dumny. Czuje się wykorzystany. Rozczarowany.
<br />
― Po raz kolejny jesteś w błędzie, Will. Zmienisz zdanie na temat
mojej dumy, gdy zorientujesz się, że nie nawiedzają cię już koszmary.
<br />
Młodzieniec podnosi głowę. Przez ułamek sekundy na jego twarzy maluje
się zaskoczenie. Niedowierzanie podobne do tego, z jakim przed chwilą
patrzył na niego Hannibal.
<br />
― Zrobiłeś to, żebym nie miał koszmarów? ― upewnia się, a jego głos
jest dziwny, upiornie słodki od trucizny. ― Wiesz, co jest prawdziwym
koszmarem? Że nigdy, Hannibal, nigdy w całym swoim życiu już… ci nie
wybaczę. I przysięgam ci to. Dzień, w którym ci wybaczę, będzie dniem, w
którym nie będzie już we mnie Willa Grahama, a tylko pusta marionetka.
<br />
Nawet nie mruga, kiedy to mówi, patrząc w ciemne oczy. Zaraz potem
wstaje, podchodzi do szafy i narzuca na siebie pierwszą lepszą koszulę.
Nie patrzy na Hannibala, gdy powoli, w milczeniu i stojąc tyłem do
niego, zapina guziki. Emocje powoli opadają. Nie bardzo wie, co się
stanie, jeżeli go rozwiąże, więc zwleka z tym. Ale kiedyś będzie musiał
to zrobić.
<br />
Jest świadom, że słowa, które wypowiedział, są gorsze niż wszystkie
czyny, których mógłby się teraz dopuścić. Wypowiedział je właśnie po to,
żeby zadać mu ból. Nie mają innego celu. Nie jest nawet pewien ich
prawdziwości, ale chciał brzmieć, jakby był. Chce, żeby na zawsze wyryły
się w umyśle Hannibala.
<br />
Żeby już zawsze dźwięczały w jego głowie, do ostatniej chwili jego
życia. Ma to być wers, który odprowadzi Rozpruwacza z Chesapeake w
ciemną i rozpaczliwie pustą otchłań śmierci.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-03, 07:00<br />
<hr />
<span class="postbody">
Przez krótką chwilę łudził się, że wiadomość o tym, że wszystko to
miało większy cel, wpłynie na Willa ― uświadomi mu prawdziwe intencje,
które kryły się za postępowaniem Hannibala. Niestety, nie mógł się chyba
bardziej mylić, bo następne słowa, które padły z kształtnych warg, były
jak... Jak ostrza. Sztylety, które, jeden po drugim, wbijały się w jego
serce z zaskakującą precyzją i... bólem. Zupełnie tak, jakby w każdej
sylabie znajdowała się potężna dawka jadu, która rozlewała się po jego
ciele, przepalając je niczym rozżarzone do czerwoności żelazo (znak od
Vergera zapiekł go na tę myśl i natychmiast zapragnął go dotknąć, ale
węzeł absolutnie mu to uniemożliwiał).
<br />
Jak nigdy dotąd cieszył się, że zaraz po wypowiedzeniu okropnej prawdy,
Will obrócił się do niego plecami ― nie wiedział, czy potrafiłby teraz
na niego patrzeć, pozostawiając na swej twarzy maskę zimnego opanowania.
<br />
Ciężko było mu myśleć o opanowaniu, gdy nie potrafił nawet normalnie oddychać. Czuł tylko dojmujący żar i ścisk w żołądku.
<br />
Jak... Dlaczego...
<br />
<span style="font-style: italic;">Nigdy w całym swoim życiu już… ci nie wybaczę.</span>
<br />
Czego miałby mu nie wybaczać? To było tak bardzo niezrozumiałe,
przecież... Dobrowolnie przyznał mu się do tego, że poddał go terapii
leczącej z koszmarów. Czy... Will naprawdę tak myślał?
<br />
To on, Hannibal, był jego koszmarem?
<br />
Demon, on... miał jego formę ― czyżby wszystko miało to o wiele większy
związek z prawdziwymi lękami młodzieńca? Czy wcale nie chodziło o
przerażającą istotę, a jedynie o osobę, którą symbolizowała?
<br />
― Salvia divinorum ― odezwał się wreszcie (gdy ponownie udało mu się
zaufać brzmieniu swojego głosu). Nie spoglądał nawet w jego kierunku i
sam nie wiedział, co czuł; nie umiał zdefiniować tego, co działo się w
jego głowie. Wydawał się być wyjątkowo rozdarty... Pomiędzy tyloma
dojmującymi wrażeniami, że... ciężko było mu się odnaleźć w tym chaosie,
wynurzyć z niego cokolwiek definitywnego.
<br />
Will westchnął ciężko ― Hannibal dostrzegał kątem oka jego wahanie; on
także miał zapewne problem z dostosowaniem się do tej niecodziennej
sytuacji. Z reguły, ich kłótnie były bowiem... Nie przesączały ich tak <span style="font-style: italic;">ostre</span>
słowa, od wielu lat nie padły między nimi gorzkie oskarżenia. A teraz,
zupełnie nagle, ostrza wróciły na swoje miejsca ― te same, które
Hannibal troskliwie załatał w dniu, gdy Will Graham odwiedził go w jego
celi w ośrodku dla obłąkanych morderców.
<br />
Wreszcie młodzieniec zdecydował jednak, że rozsądniej będzie go
rozwiązać ― przycupnął ostrożnie na brzegu łoża, odziany jedynie w tę
śmieszną, nie zakrywającą niczego koszulę. Hannibal przesunął głowę tak,
by móc swobodnie wędrować spojrzeniem po jego bladym ciele ― w tej
chwili wolał to o wiele bardziej, niż spotkanie się z przykrą
możliwością spoglądania Willowi w oczy.
<br />
Pozwolił odwiązać krawat, choć trwało to nieznośnie długie minuty ―
drobne dłonie drżały wyraźnie, gdy mocowały się z węzłem, wszystko
przedłużało się do granic rozsądku.
<br />
Poruszył odrętwiałymi nadgarstkami i podciągnął się delikatnie w górę,
uświadamiając sobie z zawstydzeniem, że on także był wciąż nieznośnie
wyeksponowany.
<br />
Bogowie, kto mógł się spodziewać, że ten niewinny poranek zakończy się w tak przykry sposób?
<br />
Podciągnął się zwinnie i unikając starannie dotykania szczuplejszego
ciała, zszedł z łoża, stając na nogi, by podciągnąć bieliznę i spodnie z
powrotem. Poprawił zapięcie koszuli, otworzył szafę, by wyciągnąć z
niej nowy krawat.
<br />
Na szczęście kołnierzyk koszuli pozostał absolutnie niewygnieciony ― nie
zniósłby chyba dodatkowych minut pobytu w naznaczonej piętnem wojny
sypialni ― chwyciwszy w biegu swoją marynarkę, opuścił pomieszczenie,
udając się schodami wprost do kuchni. Viggo popatrzył na niego ponuro z
korytarza, ale żałosny pies był ostatnią z rzeczy, którymi Hannibal miał
ochotę zaprzątać sobie teraz głowę.
<br />
Złość, smutek, zawód i krzywda mieszały się przewlekle w jego wnętrzu,
jak mdłości, jak paskudna choroba ― przechylił filiżankę zimnej już kawy
i wypił jej zawartość w dwóch nieeleganckich łykach. Dłonie drżały mu
odrobinę, gdy sięgał po kluczyki do samochodu ― na dworze panowała
przepiękna, słoneczna pogoda ― przez chwilę pomyślał mimowolnie, że nie
stanowiła ona odpowiednich okoliczności do tego, by odprężył się tak,
jak tego pragnął, ale...
<br />
Nie potrafiłby tu zostać. Nie teraz, nie z nim.
<br />
Otworzył więc drzwi, mijając psa tak, by nie otrzeć nogawkami o jego
brudne futro i przemaszerował przez ogródek, otwierając drzwi garażu, by
zorientować się, że stał przy nich ktoś inny.
<br />
Pierwszą osobę rozpoznał od razu ― Bedelia du Maurier uśmiechnęła się
łagodnie i przechyliła głowę, obrzucając go pobłażliwym spojrzeniem.
<br />
― Nigdy nie pomyślałabym, że zobaczę cię w takim miejscu ― westchnęła
cicho, wyciągając swoją dłoń, by mógł złożyć na niej oszczędny
pocałunek. ― Pozwól, że przedstawię ci swego bratanka, Amaury'ego. ―
Czarnowłosy młodzieniec wystąpił zza ciotki i uścisnął mu dłoń, przez
ani chwilę nie spuszczając z jego twarzy swoich przejmująco zielonych
oczu.
<br />
― Amaury ― powtórzył Hannibal, czując, jak świat wali mu się na głowę.
Nie spodziewał się w takim momencie gości, zdecydowanie. Nie był w
nastroju na ich przyjmowanie i zabawianie, ale... Zamierzał dotrzymać
swej obietnicy. Zamierzał pomóc Bedeli i jej bratankowi. ― To
przyjemność, móc wreszcie cię spotkać.
<br />
― Przyjemność jest obopólna, panie Lecter ― usłyszał jego kojący głos i
na moment aż znieruchomiał, wyczuwając mieszankę perfum, tak subtelną,
tak... bogatą w najróżniejsze aromaty, że...
<br />
― Zaprosisz nas do środka? ― Bedelia popatrzyła na niego wyczekująco. ―
Nie chciałam być niegrzeczna, ale tak długie stanie w słońcu nie
wyjdzie nam na zdrowie, prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-03, 15:00<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will długo stoi pod prysznicem,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>jakby
woda mogła zmyć z niego cały wstyd, ciężar i nagromadzone emocje.
Niestety, gorący strumień jedynie parzy jego skórę, nadając jej
czerwonego odcienia, ale nie może przynieść prawdziwej ulgi ani
rozluźnienia.
<br />
Po wszystkim Will wychodzi do sypialni i cieszy się, że nie zastaje w
niej Hannibala. Nie podejrzewa, aby szybko mieli porozmawiać. Nie jest
pewien, czy nie zniszczył dziś wszystkiego, co ich łączyło; czy ten
poranek nie jest początkiem końca.
<br />
Nie potrafi żyć bez Hannibala. Udowodnił to sobie już wiele razy. Zawsze
o nim myślał, zawsze musiał do niego wrócić. Hannibal Lecter uzależnił
go od siebie, rozkochał w swojej fascynującej osobowości, a nawet
rozbudził w Willu uwielbienie dla swego dojrzałego ciała, o które
chłopiec by się nigdy nie podejrzewał.
<br />
Dlatego teraz jest mu trudno pogodzić się z myślą, że mogą już nigdy nie
zjeść razem śniadania w tej spokojnej, błogiej atmosferze wzajemnej
akceptacji, bezwarunkowego oddania.
<br />
Czy na pewno bezwarunkowego, Will już nie wie, nie ma pewności.
<br />
Hannibal wciąż próbuje go zmienić, nie pytając o zdanie, a Will, Will
nienawidzi, gdy Hannibal to robi, gdy bawi się jego kosztem.
<br />
Schodzi na dół, bo wydaje mu się, że Hannibal opuścił dom, ale nie.
Przeżywa zaskoczenie, gdy z jadalni dobiegają go dźwięki rozmowy.
Zatrzymuje się w połowie schodów i patrzy przez otwarte drzwi na
Hannibala, <span style="font-style: italic;">Bedelię</span> (co ona tu robi, dlaczego Hannibal znów nie raczył go uprzedzić, podając jej adres, o co chodzi?) i jakiegoś chłopca.
<br />
― …i teraz jestem na drugim roku ― mówi Amaury. ― Moją specjalnością
są chorzy psychicznie kryminaliści, ale oprócz tego pasjonuje mnie
literatura. Gdyby mój ojciec nie był tak niechętny, być może
studiowałbym dziś stare woluminy i podziwiał szlachetną
staroangielszczyznę, ale widocznie nie było mi to dane.
<br />
Uśmiecha się delikatnie, gładząc dłonią spód podbródka, i zauważa
stojącego na schodach młodego mężczyznę. Jego uśmiech odrobinę blednie,
Bedelia podąża za jego wzrokiem.
<br />
Will zmusza odrętwiałe ciało do wykonania ruchu. Idzie dalej, w dół
schodów. Zamiast do jadalni, a z niej do kuchni, jak chciał na początku –
żeby coś zjeść, bo był głodny, tak strasznie głodny – skręca do salonu,
gdzie kuli się na kanapie.
<br />
Słyszy stamtąd ich cichą rozmowę i nie podoba mu się to wszystko.
<br />
Nie chodzi o samo przyjmowanie gości, którego zwyczajnie nie znosi.
Chodzi o Bedelię, o tego młodzieńca. Może nawet bardziej o tego
młodzieńca. Kolejne sekrety.
<br />
Amaury waha się nieznacznie.
<br />
― Więc to był słynny Will Graham ― uśmiecha się kącikiem warg. ― Gust ma pan doskonały we wszystkim, doktorze Lecter…
<br />
Bedelia bierze głęboki wdech. Nie tknęła mięsnej części potrawy. Wydaje się zatrwożona zachowaniem swego bratanka.
<br />
Musi grać w grę Hannibala, jeżeli chce przeżyć. Ale Amaury’emu ta gra
wydaje się sprawiać prawdziwą przyjemność. Jej bratanek zawsze był
bardzo gorliwym chłopcem i łatwo wpadał w fascynację. A Hannibal Lecter…
był równie łatwym, jak śmiertelnie niebezpiecznym obiektem fascynacji.
<br />
Ostrzegała go, ale chłopak nie posłuchał. Zabawia Hannibala rozmową,
opowiada wiele ciekawostek, zawiera w wypowiedziach aluzje literackie,
które muszą podobać się doktorowi. Wywołuje nawet śladowy, niespotykany
uśmiech na jego wyraźnie zmęczonym obliczu. To taki młody, błyskotliwy
paniczyk.
<br />
― Dlaczego Will ― odzywa się cicho Bedelia, a mówi powoli, słabo ― nie je z nami?
<br />
Hannibal spogląda na nią w sposób, który karze jej wierzyć w każde następne słowo.
<br />
― Will ostatnio nie ma apetytu.
<br />
― Nie wiem, jak to możliwe. Pańska kuchnia jest obłędnie apetyczna. ―
Amaury uśmiecha się kącikiem warg. Z talerza je głównie mięso, a robi to
z lubością. Każdy soczysty, doskonale doprawiony kawałek, zanim
znajduje miejsce miejsce w jego różowych ustach, ociera się o doskonale
wykrojone wargi. Will nie jest jedynym pięknym młodzieńcem na świecie. I
być może wcale nie jest tak niezastąpiony, tak niezbędny w jego życiu,
jak Hannibal sądził. ― Czuć, że to mięso… doskonałej jakości, ale to
sposób przyrządzenia zachwyca mnie najbardziej.
<br />
Bedelia spogląda na bratanka z przerażeniem. Gdyby tylko mogła zrobić to
dość dyskretnie, szturchnęłaby go pod stołem. Amaury stąpa po cienkim
lodzie. Niebezpiecznie jest wzbudzać zainteresowanie Hannibala Lectera.
Jeszcze bardziej niebezpiecznie, gdy za ścianą jest jego kochanek. Will
Graham zmienił się, odkąd się poznali. Teraz może być zdolny do
wszystkiego.
<br />
― Czy sam zabija pan <span style="font-style: italic;">zwierzęta</span>,
doktorze? ― brnie w to Amaury, a Bedelia ma coraz bardziej nieodparte
wrażenie, że jest świadkiem romantycznej kolacji tych dwóch, i nie może
wyzbyć się odczucia déjà vu. A Will? Will Graham? Co zaszło między
Hannibalem i jego najdroższym Willem, na punkcie którego miał taką
obsesję, o którym tyle mówił, o którego tak walczył?
<br />
Nie przewidziała tego, gdy prowadziła tu bratanka. Nie przewidziała wielu rzeczy.
<br />
Hannibal spogląda na kobietę i uśmiecha się oszczędnie.
<br />
― Zdecydowanie wolę robić to sam ― odpowiada, przenosząc wzrok na Amaury’ego, a w jego oczach dostrzega <span style="font-style: italic;">ten</span>
błysk. I nie musi robić nic, by go wywołać. On po prostu tam jest. Ten
zepsuty chłopiec wie o wszystkim. Wie i jest tym zachwycony. Z seksualną
wręcz rozkoszą pochłania mięso, które mogło być ludzkie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Akceptuje. Rozumie. Cud</span>.
<br />
― Mógłbym kiedyś zobaczyć, jak pan to robi? ― szepcze chłopiec z nieskrywaną ekscytacją.
<br />
Bedelia odstawia kieliszek nieco zbyt głośno. Jej twarz jest spięta, drży.
<br />
Hannibal długo patrzy na kobietę. Zaczyna rozumieć, kogo do niego przyprowadziła.
<br />
― Być może ― mówi powoli ― nadarzy się ku temu okazja.
<br />
Will czuje<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>w
żołądku obrzydliwy skurcz. Viggo siedzi obok i spokojnie poddaje się
nerwowym pieszczotom. Młodzieńcowi daleko do stanu odprężenia. Oddycha
ciężko, drżąco. Słyszał rozmowę. Drzwi były przecież otwarte. On też już
wie, kogo przyprowadziła Bedelia.
<br />
Jest to ktoś młodszy, chyba znacznie bardziej oczytany i bezwzględnie Hannibalem zafascynowany.
<br />
Zimne szpony najprymitywniejszej w swej formie <span style="font-style: italic;">zazdrości</span> rozrywają serce Willa na strzępy. Ma ochotę zabić intruza. Zabić osobę, która wkracza między niego a Hannibala.
<br />
I to w takim momencie. Jakby dobrze wiedziała, że są teraz osłabieni
walką ze sobą, i że ten moment jest idealny, by zasiać ziarno zepsucia.
<br />
W końcu wstaje i wraca na górę, nie patrząc w stronę jadalni. Przechodzi
przez sypialnię do łazienki. Poprawia wygląd. Korzysta z ekskluzywnego
żelu Hannibala, by ułożyć schludnie włosy. Potem ubiera się w jedną z
nielicznych nieflanelowych koszul i ciemne, dopasowane spodnie, których
nie lubi.
<br />
Raz jeszcze patrzy na siebie w lustrze.
<br />
<span style="font-style: italic;">Co ty zrobiłeś, Will. Co ty zrobiłeś? Nie możesz pozwolić się zastąpić.</span>
<br />
Długo wpatruje się w cienie zmarszczek przy oczach. Naciąga je palcami.
Naciąga mocniej. Myje twarz ciepłą wodą, by przestała być chorobliwie
blada.
<br />
Ale może powinien zacząć się kąpać w zimnej. Może Hannibal miał rację, mówiąc o starzeniu się skóry.
<br />
― Dzień dobry. Przepraszam za moją niegościnność ― mówi, stając w
drzwiach jadalni. Zmusza się, żeby spojrzeć na Hannibala, ale nie… nie
potrafi zdobyć się na to, co chciał zrobić. Nie potrafi podejść do niego
i złożyć pocałunku na jego półprzezroczystej skroni, okazać mu
czułości, pokazać, że dba o niego i że żaden młodziutki chłopczyk nie
będzie w stanie wkraść się między nich.
<br />
Nie potrafi, nie po słowach, które padły i złowieszczo wiszą między nimi nadal, jak ostrze gilotyny nad głową skazańca.
<br />
― Miło cię widzieć, Bedelio. Ciebie jeszcze nie znam.
<br />
― Amaury Du Maurier ― odpowiada młodzieniec i chwyta wyciągniętą dłoń.
Nie krzywi się, choć Will prawie miażdży mu palce. Nie daje po sobie
poznać, że to bolało. Nie odwdzięcza się tym samym.
<br />
Will siada przy stole obok Amaury’ego. Nie ma dla niego zastawy, ale
stara się to zignorować, jakby wcale nie był głodny, jakby nie oczekiwał
śniadania.
<br />
― Coś mnie ominęło?
<br />
Wbija spojrzenie w Hannibala, lub może raczej w punkt nieco obok jego ciemnych, błyszczących oczu.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-03, 20:26<br />
<hr />
<span class="postbody">
Amaury, Amaury, Amaury ― ileż nieskrywanego potencjału tkwiło w tym
niecodziennym chłopcu ― Hannibal ledwo nadążał za swymi myślami, bawiąc
się wyśmienicie w ich otwartej, nasączonej małymi gierkami rozmowie.
Bedelia popełniła ogromny błąd, przyprowadzając pod jego dom ten mały
skarb ― jak mogła nie spodziewać się tego, że Hannibal i jej drogi
bratanek przypadną sobie do gustu? A może to właśnie tego chciała?
Pozostawało więc pytanie, dlaczego. Fakt, że członek jej wąskiego grona
rodzinnego, znamionował cechy socjopaty (albo psychopaty, wszystko
podlegało jeszcze dalszym badaniom), niebezpiecznie ciekawego i
spragnionego bliskości kogoś mu podobnego.
<br />
Bedelia nigdy wcześniej nie wspominała mu o swej rodzinie ― z początku
Hannibal nie mógł jej więc zaufać, nie po tym wszystkim, co razem
przeszli. Przyglądał się drobnej twarzy młodzieńca, wyszukując w niej
wspólnych cech. Ciemne spojrzenie prześlizgiwało się po drobnej twarzy,
wyławiając w niej wąski nos i podbródek. Duże oczy i gładką,
arystokratycznie bladą cerę. Wyraźnie zarysowane szczęki i kości
policzkowe. I nie, nie potrafił się oszukiwać ― podobało mu się to, co
widział. Chłonął każdy szczegół niepowtarzalnej twarzy, odpowiadając na
każde pytanie w mniej lub bardziej oczywisty sposób. Na każdy komplement
reagował niemożliwym do powstrzymania uśmieszkiem ― pasja Amaury'ego
imponowała mu i w pewien sposób przywodziła na myśl jego własną młodość i
zapał do życia, chęć zgłębienia każdej tajemnicy, posmakowania każdej
zakazanej rzeczy, hedonistycznego pragnienia wyciągnięcia ze świata
tyle, ile tylko był mu w stanie zaoferować.
<br />
Kiedy to wszystko zeszło na drugi plan, przykryte innymi, bardziej... przyziemnymi pragnieniami?
<br />
Sięgnął po kieliszek z winem, wciągając w nozdrza jego słodki aromat ―
niepisana zasada mówiła, że niegrzecznym było częstować gości czerwonymi
winem, jeżeli ich wizyta przypadała na godziny przedpołudniowe. Białe
grona nie miały w sobie tak wielkiej mocy, a ich zapach nie był równie
charakterystyczny, co tych ciemnych, ale w delikatnej słodyczy i
świeżości żywych, soczystych pędów, także tkwiła niezaprzeczalna magia.
<br />
Bedelia popatrzyła na niego tak, jakby już teraz zrobił coś okropnego ―
Hannibal uniósł głowę i popatrzył na nią długo i nieskrępowanie.
<br />
― Czy zamierzasz u nas długo gościć, Bedelio? ― Zapytał pogodnie, przelewając w swoje pytanie podprogowy przekaz.
<br />
Nie "zamierzacie", lecz "zamierzasz" ― doktor Lecter wiedział bowiem, że
czarujący Amaury pozostanie w jego domu na wiele dni, dopóki jego
ciotka nie znajdzie lepszego rozwiązania.
<br />
Kobieta patrzyła na niego długo ― jej powieka drżała lekko, ale oprócz
tego piękna twarz nie znamionowała ogromu uczuć, który targał jej
właścicielką. Wreszcie, blade wargi wygięły się w smutnym, zrezygnowanym
uśmiechu.
<br />
― Zostanę do wieczora ― przemówiła cicho, odsuwając od siebie talerz z prawie nietkniętą potrawą. ― Jeśli pozwolisz.
<br />
― Och, nie ― Amaury uniósł się nagle, spoglądając na ciotkę z łagodnym
oburzeniem. ― Proszę, zostań jeszcze trochę, droga ciociu. Nie zniósłbym
z tobą rozłąki po tak krótkim czasie.
<br />
Bedelia odstawiła swój kieliszek, uderzając nim brzękliwie o talerz ―
jej dłonie drżały lekko, a usta zacisnęły się w wąską linię.
<br />
― Oczywiście ― zgodziła się jednak cicho, nie odrywając spojrzenia od bladego oblicza bratanka. ― Oczywiście.
<br />
Dołączywszy do stołu, Will wzbudził chwilowy zastój w
rozmowach ― Hannibal zauważył zmianę, jaka zaszła na twarzy chłopca, gdy
jego drogi narzeczony przekroczył próg sypialni, odziany w eleganckie
ubrania, z ciemnymi lokami ułożonymi w nienagannie elegancką fryzurę ―
nie zamierzał jednak dawać po sobie czegokolwiek poznać; biorąc pod
uwagę ich... emocjonalny poranek, nie widział w tym żadnego sensu.
<br />
Wiedział, że prędzej czy później musieli odbyć rozmowę na ten okropny
temat ― nie sądził, by był jednak gotowy w tej chwili na jakąkolwiek
rozmowę z Willem Grahamem.
<br />
Doktor Lecter czuł, że jego serce znów pękło na kawałki ― próbował
podejść do wszystkiego z dystansem, podejść do tego obiektywnie, z
perspektywy obserwatora, ale... Pomimo wielu lat doświadczeń w
oddzielaniu się od wszystko, co bolesne, nie potrafił. Nie tym razem.
<br />
Bolało zbyt mocno, ostrza weszły zbyt głęboko. Rany były zbyt świeże i nic nie potrafiło ich na razie zagoić.
<br />
Bedelia uniosła głowę i popatrzyła krótko w kierunku Willa ― jej
spojrzenie było zmęczone i lekko nieobecne, ale wiedziona potrzebą
wykazywania się dobrym wychowaniem, wygięła wargi w słabym uśmiechu.
<br />
― To rzeczywiście niewypowiedziana przyjemność ― podsumowała słabo i
sięgnęła po butelkę, dolewając sobie jeszcze wina. Zielone oczy
odprowadzały jej dłoń i wlewający się do kieliszka alkohol, ale Amaury
nie skomentował zachowania swej ciotki ani słowem.
<br />
Hannibal podniósł się od stołu i przeszedł do kuchni po talerze i
kieliszek ― nie zamierzał pozwolić swemu towarzyszowi siedzieć przy
stole, jakby zupełnie niczego nie znaczył ― mogli być pokłóceni, ale
Hannibal nikomu nie odmawiał swej kuchni. Nawet największym wrogom.
<br />
― Napijesz się wina? ― Zapytał z perfekcyjnie odegraną pogodą ducha i
uprzejmością. ― Nie ominęło cię nic specjalnego, rozmawialiśmy właśnie o
zwierzynie i sposobach jej przyrządzania. ― Z tymi słowami uśmiechnął
się łagodnie do milczącego kulturalnie młodzieńca.
<br />
― Nie, dziękuję. ― Will pokręcił głową, poświęcając swą uwagę
ciemnowłosemu przybyszowi. Hannibal wiedział, dlaczego jego drogi
przyjaciel gardził winem. Wiedział też, że pogardzi każdym oferowanym
przez niego trunkiem, choćby i herbatą. Will Graham mu nie ufał, gardził
jego potrawami i napitkiem.
<br />
Odstawił butelkę na stół i powrócił na swe miejsce z możliwie
bezwyrazową miną. W głębi duszy rozpierało go rosnące poczucie krzywdy,
ale kim by był, gdyby je teraz okazał?
<br />
― Wasza wizyta jest dla mnie dość niespodziewana, gdybym wiedział, przywitałbym was lepiej. Mogę wiedzieć, co tutaj robicie?
<br />
Amaury wyglądał, jakby chciał się odezwać, ale to Bedelia zabrała głos, odsuwając brzeg kieliszka od uszminkowanych warg.
<br />
― Mój drogi bratanek potrzebuje wakacji od miastowego życia ―
westchnęła, spoglądając z pewnym trudem w błękitne oczy. ― Pomyślałam,
że dobrze mu zrobi pobyt w... takim miejscu.
<br />
Will patrzył na nią; jego brwi poruszały się lekko w niemożliwym do
powstrzymania tiku. Wreszcie przechylił głowę i uśmiechnął się krzywo,
zaczepnie.
<br />
― Och, tak ― powiedział powoli, nie starając się nawet, by jego słowa
zabrzmiały na przekonujące. ― Na pewno dobrze mu to zrobi. Jeśli
chcesz ― tu zwrócił się do czarnowłosego młodzieńca ― sam mogę
nauczyć cię czegoś o zwierzynie.
<br />
Hannibal uśmiechnął się lekko, wkładając do ust ostatni kawałek
wołowiny; przeżuł go dokładnie, zwilżając podniebienie łykiem wody.
Amaury skinął poważnie głową i odkładając sztućce na talerz.
<br />
― To mogłoby być interesujące ― przyznał, wracając spojrzeniem do Hannibala. ― Czy często chodzicie razem na polowania?
<br />
― Wierzę, że nie będzie wam przeszkadzało, jeśli się na chwilę oddalę ―
Bedelia podniosła się od stołu, zbierając z oparcia krzesła płaszcz i
torebkę.
<br />
― Gdzie się wybierzesz, ciociu? ― Amaury sięgnął po kieliszek, upijając jeszcze wina. ― Czy aby nie jest za gorąco na spacery?
<br />
― To nie zajmie długo. Muszę się po prostu... przewietrzyć.
<br />
― Nie krępuj się ― rzucił wesoło Hannibal, zbierając ze stołu (niektóre
absolutnie zignorowane i nietknięte) talerze. ― Uważaj tylko na Viggo.
Lubi skakać na zbyt... zaprzyjaźnione osoby.
<br />
― Viggo ― powtórzyła słabo kobieta, kręcąc głową. Więcej nie odezwała
się już ani słowem, udając się pośpiesznie w kierunku drzwi' ich ciche
kliknięcie uświadomiło im, że zostali sami.
<br />
― Pozwolisz, że pokażę ci twój pokój ― rzucił więc do swego gościa, odkładając na blat pustą już butelkę.
<br />
― To będzie dla mnie prawdziwa radość, panie Lecter ― Amaury podniósł
się ochoczo, poprawiając nienagannie wyprasowany kołnierzyk koszuli. ―
Chętnie obejrzę pański dom.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-03, 22:47<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal ma powody,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>by być na niego zły.
<br />
Obaj mają ku temu powody, ponieważ obaj wzajemnie się zranili, choć przecież obiecali sobie już tego nie robić.
<br />
Hannibal znów podał Willowi coś, co uczyniło z niego kogoś innego, raz
był gotów zabić drogą przyjaciółkę, innym razem… błagać o rżnięcie w
usta. Obie te rzeczy były równie dla niego nienaturalne, nawet jeżeli
myśl o tym drugim nie była dla niego tak odrażająca, jak powinna.
<br />
To jednak nieważne, ponieważ Hannibal zrobił to wbrew jego woli, odebrał
mu władzę nad ciałem i umysłem. Zabawił się jego kosztem, zmusił do
obnażenia się i to bez znaczenia, jak szczytnym zasłaniał się celem.
<br />
A Will, Will powiedział do niego coś, czego nigdy nie powinien był
mówić, jeśli zależało mu, by przetrwali, by spróbowali wszystko
poukładać, znów stać się jednością. Wbił noże w jego serce, złamał je po
tym wszystkim, co mu zawdzięczał. Przecież to przy nim pierwszy raz
poczuł potęgę i wyzwolenie. Hannibal go wyleczył. Był mu mentorem.
Ojcem. Kimś, kto wiedział, co dla niego dobre, lepiej od niego. Kimś,
komu Will oddawał władzę nad sobą, komu ufał. Kimś, kto kłamał, ale
jednocześnie wznosił na wyższe poziomy jestestwa. Will nie może
powiedzieć, że żałuje. Że to było złe. Że najchętniej nigdy by go nie
poznał.
<br />
Nie może tak powiedzieć, bo Hannibal jest najpiękniejszym, co go
spotkało, nawet jeżeli ma swoje wady. Nawet, jeżeli nie potrafi być
szczery. I nawet, jeżeli musi go otumaniać narkotykami, by go
kształtować i akceptować. Nawet pomimo tego.
<br />
Teraz atmosfera między nimi jest napięta i ciężka. Will wie, jest
świadom, że w tej chwili nie ma żadnych szans, by porozmawiali. Nie są
gotowi. Hannibal potrzebuje pobyć z kimś innym, zdystansować się,
zmienić w bryłę lodu i zareagować na swój ból przemocą.
<br />
Przemocą wobec jego źródła.
<br />
Tak, jak robił zawsze.
<br />
A Will, Will musi się przygotować na to, co może się stać, oczyścić umysł, uspokoić serce.
<br />
Wcale nie ma satysfakcji, ponieważ… nie spodziewał się, że w ich życiu pojawi się ten chłopiec.
<br />
Jeśli więc czegoś żałuje, to tylko tych okropnych słów, ale jest za
późno, one nie znikną, nigdy. Zostały zasiane i coś z nich wyrośnie,
nikt nie wie jeszcze, co.
<br />
Will nie towarzyszy Hannibalowi i Amaury’emu.<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Odprowadza
ich spojrzeniem na górę, a potem bierze głęboki oddech i wychodzi na
zewnątrz, na piekące słońce. Marszczy i podwija schludnie opuszczone
rękawy koszuli, odsłaniając poranione przeguby. Czuje się trochę lepiej.
Nie potrafi być nieskazitelny jak Hannibal. I jego nowy towarzysz.
<br />
Znajduje Bedelię za domem, gdzie kobieta w granatowym kapeluszu stoi na drewnianym tarasie i obserwuje wrzosowiska.
<br />
Will podchodzi do niej cicho, staje przy niej. Opiera sfatygowane dłonie o balustradę.
<br />
Przez kilka minut milczą, obserwując spokojne trawy. Widok jest
przepiękny, każdego dnia zachwyca Willa, kiedy wychodzi na taras ze
swoją kawą lub kieliszkiem wina, niekiedy z dłonią Hannibala w swojej.
<br />
Hannibal nie bez powodu wybrał to miejsce, było obłędne, pachniało tu
wrzosem, i łagodnym wiatrem, i lasem, i jeziorem, i specyficzną wiejską
świeżością.
<br />
Jest pięknie, w takim miejscu można bez żalu pozostać do końca swoich dni. W takim miejscu można umrzeć.
<br />
― Coś was poróżniło ― odzywa się wreszcie Bedelia.
<br />
Will zaciąga się głęboko słodką wonią tutejszego powietrza. Zatrzymuje
je w płucach. Przez chwilę pustka w sercu wydaje się jakby nieco
mniejsza, to naprawdę przynosi ulgę, ale niewielką i krótkotrwałą.
<br />
― Cóż ― mówi krótko na wydechu i nie rozwija tematu.
<br />
― Co zamierzasz?
<br />
Will wzrusza lekko ramionami.
<br />
― Jeszcze tego nie przemyślałem.
<br />
Bedelia kiwa krótko głową.
<br />
― Człowiek nigdy nie wie, co przyniesie kolejny dzień. Jaką myśl w <span style="font-style: italic;">jego</span> umyśle wyklaruje następny poranek.
<br />
― Czy tobie też podawał środki odurzające? ― pyta Will. Spogląda na
kobietę i widzi wątły uśmiech na jej umalowanych starannie wargach.
<br />
― Bardzo często ― przyznaje.
<br />
― I robiłaś rzeczy, których nie byłaś świadoma?
<br />
― Rzeczy, których żałowałam ― dodaje. ― Tak, Hannibal odnajduje
nieopisaną przyjemność w nakłanianiu swych marionetek do postępowania
wbrew ich naturze.
<br />
― Ciekawe, że użyłaś akurat tego słowa. ― Will uśmiecha się krzywo i
schyla, by pogłaskać Viggo, który przyszedł tu za nimi. ― Wszyscy
jesteśmy laleczkami w jego teatrzyku.
<br />
― Ale ty ― mówi Bedelia ― nie.
<br />
Will mruga krótko. Patrzy na nią ze zdziwieniem. Ciekawi go, skąd wzięło
się u niej takie przekonanie teraz, gdy to wszystko tak pięknie runęło.
<br />
― Sterował mną tak samo jak tobą, Bedelio.
<br />
― Ale nigdy nie mógł przewidzieć, do czego to doprowadzi.
<br />
Młodzieniec zagryza wargę, a potem odwraca głowę. To prawda. Ale to
wcale nie oznacza, że mogą razem żyć. Może jest wprost przeciwnie.
<br />
Amaury<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>rozgląda
się po pomieszczeniu. Przysiada na starannie zasłanym, wygodnym łóżku.
Przesuwa smukłymi palcami po drewnianej, lśniącej ramie.
<br />
― Ma pan przepiękne domostwo ― mówi i podnosi spojrzenie na twarz
Hannibala. Uśmiecha się łagodnie, bez obaw, bez strachu, za to z czystym
podziwem. ― Pański wpływ… jest w każdym jego calu. ― Trudno odgadnąć,
czy nadal mówi o domu, ale Hannibal nie ma z tym problemu. Uśmiecha się
wymownie. Nic więcej nie mówi.
<br />
Amaury podnosi się z łóżka i wygładza swoją nienaganną odzież. Zbliża się do mężczyzny, ale na kulturalną odległość.
<br />
― Czy to za dużo pytać, czy mógłbym obejrzeć pozostałe pomieszczenia? ―
zapytał z zaciekawieniem. ― To naprawdę fascynujące miejsce.
<br />
Hannibal przygląda się chłopcu przez chwilę.
<br />
― Nie widzę przeszkód, aby cię trochę zabawić.
<br />
Amaury uśmiecha się z wdzięcznością i kontynuują spacer po domu.
Chłopiec zatrzymuje się przy obrazach, na które Will zdawał się nie
zwracać uwagi. Komentuje szczegóły, wypytuje o autorów, z fascynacją
wysłuchuje anegdotek, niemal spijając ochrypłe słowa z tak
podniecających go, krzywych warg. Jego głowa wciąż jest zadarta, a oczy
roziskrzone i wpatrzone w dojrzałe oblicze. Amaury jest jednak przy tym
doskonale wychowany: nie przekracza granic. Nie wchodzi w strefę intymną
mężczyzny, nie próbuje go dotknąć. Nie robi rzeczy nieprzewidywalnych.
<br />
― Tak, brzmienie muzyki z klawesynu wydaje się głębsze ― mruczy,
przesuwając długimi palcami po klawiszach cennego instrumentu, nim
odwraca się z zachwytem do mężczyzny i delikatnie opiera dłonią o klapę.
― Ja również rozwijam się muzycznie. Bardzo lubię taniec. Widziałem ―
uśmiecha się łagodnie ― film, na którym pan tańczył z Willem Grahamem,
choć w mediach niestety go ocenzurowano.
<br />
Drzwi tarasu otwierają się cicho. Do środka najpierw wbiega świeżo umyty
pies, a potem wchodzi Will. Nałożył na włosy za mało produktu,
zaczynają już skręcać się i żyć własnym życiem. Przystaje i przytrzymuje
drzwi Bedelii.
<br />
― Pojadę do miasta ― mówi do Hannibala w zapadłej ciszy, ale
zmęczonymi oczami patrzy na kwitnącego Amaury’ego. Jest w tym spojrzeniu
coś niepokojącego. ― Muszę kupić… żyłki.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-04, 00:48<br />
<hr />
<span class="postbody">
Tak łatwo było mu rozmawiać z Amaury'm o... o wszystkim; sztuce,
meblach, garniturach, psychologii, poezji, kompozytorach, rodzajach wina
i spinek do mankietów ― Hannibal nie czuł upływu czasu, bawiąc i będąc
zabawianym naprzemiennie. Żartował, czynił uwagi, prawił niewinne
komplementy i wszystko działo się właściwie wbrew jego woli ― osobowość
bratanka Bedeli zdawała się go wręcz hipnotyzować.
<br />
Niestety, żaden człowiek (choćby nie wiadomo jak uroczy) nie potrafił
odwieść jego myśli od Willa Grahama ― przynajmniej nie do końca ―
Hannibal wracał myślami do porannej kłótni, ilekroć tylko spoglądał na
skrawek dywanu, okiennicę lub inny, pozornie zwyczajny kawałek domu.
<br />
Był to przecież dom, który dzielili ze sobą wspólnie, on i Will ― nie
trudno było więc o kojarzenie czegokolwiek z jego drogim towarzyszem..
<br />
Wciąż nie mógł przyjąć do wiadomości gorzkich słów, które zostały mu
wypowiedziane twarz ― tak spokojnie, zadziwiająco spokojnie. Bez
mrugnięcia okiem, bez głębszego oddechu.
<br />
Niemożliwym było, że kłamał ― ludzie, którzy kłamali, przychodzili
przepraszać. Will nie zamierzał go przeprosić, Hannibal był tego pewien.
<br />
Stało się więc jasnym, że pomimo wszystkiego, co razem dzielili, Will
się z nim męczył ― być może w jakiś sposób doceniał to, ile Hannibal mu
dał, ale... To widocznie było za mało, aby zdusić jego niechęć,
stłamszenie, poczucie... Strachu? Wstrętu?
<br />
Czyżby tamtej niepozornej nocy, gdy podał mu herbatę, czyżby właśnie
wtedy przekroczył ostatecznie granicę? Jednym kłamstwem za dużo?
<br />
― Ja również rozwijam się muzycznie. Bardzo lubię taniec. Widziałem
―Amaury uśmiechnął się łagodnie, spoglądając w jego stronę. Hannibal
zmusił się, do poświęcenia uwagi, koncentrując spojrzenie na zielonych
oczach. ― Film, na którym pan tańczył z Willem Grahamem, choć w mediach
niestety go ocenzurowano.
<br />
Poczuł, jak jego wargi rozwarły się, by mogły z nich popłynąć szczere
słowa uznania (nie spodziewał się, że ktokolwiek na świecie ― poza
Jack'iem Crawford'em, rzecz jasna ― miał dostęp do nagrania, na którym
Hannibal prowadził swego ukochanego w płynnym walcu, między
zakrwawionymi aniołami), ale drzwi do tarasu otworzyły się i weszli
przez niego kolejno Viggo, Will i Bedelia.
<br />
― Pójdę do miasta ― powiedział jego drogi towarzysz, wpatrując się w
piękny profil młodego du Maurier. Hannibalowi nie podobało się brzmienie
jego głosu, nie podobało mu się to spojrzenie. Nie zamierzał go jednak
powstrzymywać; cokolwiek planował bowiem jego przyjaciel, nie było to
nic, czemu nie dałoby się zapobiec.
<br />
Skinął więc pogodnie głową i wymijając młodzieńca, udał się do kuchni.
Zerknął na zegar, powstrzymując się od skrzywienia w wyrazie
niezadowolenia.
<br />
― Obawiam się, że nasza rozmowa pochłonęła mnie do tego stopnia, że
spóźnię się z obiadem ― westchnął, odwieszając marynarkę na
przystosowany do tej funkcji kuchenny wieszak. Podwinął starannie rękawy
koszuli i umył ręce, obracając się, by stanąć twarzą w twarz z bladym,
uśmiechniętym zachęcająco obliczem Amaury'ego.
<br />
― Doktorze, nie miałby pan nic przeciwko, gdybym zaoferował swoją
pomoc? ― Podrzucił młodzieniec, chwytając za guziki eleganckiej
kamizelki. ― Nie wspominałem chyba jeszcze, że jedną z moich pasji jest
również gotowanie.
<br />
<br />
Bedelia spogląda na szerokie plecy Hannibala, który ugniata
starannie odtleniane płuca ― jej bratanek pochyla się, obdarzając mięso
spojrzeniem pełnym niezdrowej ekscytacji.
<br />
Nie jest w stanie długo się przyglądać temu osobliwemu zjawisku ―
odwraca więc wzrok, kierując go na nietknięte wciąż butelki wina ―
przygotowane do obiadu, czekają na odpowiedni moment, gdy gospodarz domu
sięgnie po otwieracz, oznajmiając wszystkim z pełnym zadowolenia
uśmieszkiem "podano do stołu".
<br />
Ale Bedelia miała ochotę napić się już teraz ― tym, czego jednak nie
miała w obecności Hannibala Lectera, była śmiałość. Nie śmie więc prosić
swego dawnego przyjaciela, pacjenta, męża i... Kimkolwiek był i jest
ten osobliwy, przerażający mężczyzna...
<br />
Nie zamierza prosić go o ciche przyzwolenie, by mogła się w spokoju upić
― wie, że taka chwila przyjdzie na to prędzej, czy później ― musi tylko
odrobinę poczekać.
<br />
― Wykonuję masaż okrężnymi ruchami ― słyszy cichy pomruk Hannibala ― w ten sposób mam pewność, że...
<br />
― Wszystko wydostanie się na zewnątrz ― przerywa mu Amaury, spoglądając
na niego z zawstydzeniem. ― Przepraszam, doktorze. Wszystko jest po
prostu... Pasjonujące. Pańskie dłonie są... magnetyzujące.
<br />
W jednej chwili robi się jej słabo ― chwyta za krawędź stołu i zapiera
się obcasami o zdobioną mozaikowymi kafelkami podłogę ― wszystko
ukradkiem, byle tylko nie zwrócić na siebie ich uwagi, byleby pozostać
poza zasięgiem ich chorego wzroku. Czuje, że gdyby tylko którykolwiek z
nich na nią spojrzał, zapadłaby się pod ziemię, pochłonięta w same
piekło.
<br />
Nie poznaje w Amaurym chłopca, którym opiekowała się dziesięć lat temu,
podczas długich wakacji spędzonych w przesłonecznionych przedmieściach
Paryża. Beztroskiego chłopca zastępuje bezpowrotnie potwór o ludzkiej
twarzy ― twarzy tak pięknej i łudząco niewinnej, stanowiącej
przerażający kontrast przy ostrych, niemalże wyzywających rysach
Hannibala.
<br />
Są odrażający i pociągający jednocześnie... i chyba to właśnie to
przeraża ją w nich najbardziej, ta niepewność, zgrzyt, brak punktu
zaczepienia, który pozwoliłby jej na bezpowrotną nienawiść.
<br />
W jednej chwili żałuje, po raz pierwszy w życiu <span style="font-style: italic;">żałuje</span>, że nie ma z nimi Willa Grahama. Och, jak nisko musiała upaść, że wydaje jej się teraz jedynym normalnym człowiekiem.
<br />
Jak nisko.
<br />
<br />
Will nie pojawił się w domu na obiedzie, ani kolacji ―
Hannibal starał się tego nie zauważać, ale w którymś momencie musiał
przed sobą przyznać, że... zaczynał się o niego martwić. I nawet
rozgrzewające towarzystwo Amaury'ego nie mogło w nim zdusić tego
dziwnego lęku.
<br />
Od ich ostatniego rozstania, nie było dnia, którego nie spędziliby razem
― czas, który spędzali osobno, ograniczał się do tego między posiłkami,
tym czasem mijał już drugi posiłek bez błękitnych oczu, ciemnych loków i
oszczędnych uwag. I uśmiechu, wygięcia samym kącików warg, które w
jakiś sposób układały się na bladej twarzy w tak rozgrzewający serce
sposób, że Hannibal niemalże natychmiast się od nich uzależnił.
<br />
A teraz tęsknił. Martwił się i myślał.
<br />
Amaury musiał wyczuć, że potrzebował kilku chwil samotności, nie
zaproponował bowiem wspólnie spędzonego wieczoru, mimo, że Hannibal
doskonale wyczuwał, jak wielką chłopiec miał na to ochotę ― zamiast udać
się jednak do sypialni, doktor Lecter postanowił poczekać, aż zmęczeni
goście oddadzą się objęciom snu i opuścić dom w poszukiwaniu swoistego
rodzaju ukojenia.
<br />
Nie miało znaczenia, w jakiej go zapragnie formie ― liczyło się jedynie
to, by jakoś zdusić ten ból, by wypełnić rany w sercu płynnym żelazem,
lodem, albo wręcz przeciwnie ― żarem, który przetopi jego do tego
stopnia, że nie będzie już musiał myśleć i...
<br />
Czuć. Hannibal nie chciał już niczego więcej czuć ― wiedział, że samo w
sobie stanowiło to nieco przesadne, dramatyczne postanowienie, ale nie
potrafił o tym wszystkim myśleć w inny sposób, nie potrafił przejść obok
słów Willa tak obojętnie, jak udawało mu się to zazwyczaj, a <span style="font-style: italic;">pragnął</span>
być obojętnym ze wszystkich sił. Pragnął się od tego oddzielić, pozbyć
się emocji, zagrzebać je w piasku. Przestać na chwilę pamiętać o swoim
oddaniu, o wszystkim tym, co przeszli i co mieli jeszcze razem
przejść....
<br />
Przesunął palcami po nienagannie ułożonych włosach, układając dłonie na
kierownicy ― nawet planowanie przyszłości wydało mu się nagle dziwnie
niewłaściwe i pozbawione sensu. Nie było przyszłości, gdy zastępowały ją
słowa, okropnie jadowite i bolesne...
<br />
Hannibal nie potrafił zrozumieć, dlaczego w ogóle je usłyszał ― w swoim
życiu był w stanie zaakceptować naprawdę wiele, ale nie coś takiego.
Jego drogi przyjaciel nie powiedziałby mu czegoś takiego. Chłopiec,
którym się zaopiekował, <span style="font-style: italic;">nie powiedziałby</span> czegoś takiego. Kochanek, jego bratnia dusza, część ciała, jego <span style="font-style: italic;">ciało</span>, on nie byłby... Przecież...
<br />
Dość. Nie mógł sobie tego robić, nie przez cały czas. Musiał po cichu
opuścić podjazd i udać się... gdziekolwiek. Na jedną noc ― byleby tylko
znaleźć się z daleka od tego miejsca, problemów i... Willa Grahama,
gdziekolwiek był.
<br />
I kimkolwiek był.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-04, 20:02<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>znika.
Nie wraca do domu po tych kilku godzinach, których potrzebowałby na
wyjazd do miasta, zakup sprzętu wędkarskiego i powrót. Nigdzie nie ma
drugiego samochodu, samochodu, który wybrał sobie Will.
<br />
Nie wraca ani na kolację ani na śniadanie. Nie wraca na kolejny obiad i kolejną kolację. Przepada jak kamień w wodę.
<br />
Edynburg kwitnie o tej porze roku. Młodzieniec siedzi w środku nocy w
opuszczonym parku. Krawędź fontanny jest zimna i twarda. Will z zadartą
głową wpatruje się w nieruchomy posąg archanioła, który ściska w
dłoniach stalową włócznię; jej koniec wisi tuż nad pokonanym
przeciwnikiem.
<br />
Twarz archanioła wydaje się bezwzględna i beznamiętna.
<br />
Powalony na ziemi leży Lucyfer, wpatrując się w oblicze archanioła nie
ze strachem, nie z błaganiem, lecz z wyrazem, który wydaje się Willowi
pogardą. Skamieniali przeciwnicy mierzą się spojrzeniami, a wokół nich
tańczą strumienie wody. Lucyfer nigdy nie umrze.
<br />
Will wzdycha i podnosi się w końcu. Już świta, gdy opuszcza to miejsce.
Wychodzi z parku przez główną bramę, wsiada do samochodu i odjeżdża.
<br />
Wynajmuje pokój w małym, obskurnym motelu, który nie przyciąga uwagi.
Śpi – próbuje spać – w niewygodnym łóżku, z dala od ramion Hannibala,
które być może już nigdy, nigdy nie będą chciały zamknąć się na jego
ciele; które być może teraz zamykają się na ciele kogoś innego.
<br />
Will pali papierosy, choć nigdy ich nie dotykał. Papierosy mają w sobie
coś, co pomaga zwalczyć pustkę. Dym tytoniowy wypełnia ziejące próżnią
dziury nieco bardziej niż samo powietrze, ale równie chwilowo.
<br />
Jest strasznie zazdrosny. Gdyby nie wyszedł na noc z domu, zarżnąłby
tego bezczelnego chłopaka, który na jego oczach… na jego oczach, wiedząc
doskonale, kim jest – krwawi małżonkowie, Bonnie i Clyde XXI wieku,
gazety o tym krzyczały, nawet gdy Freddie Lounds już nie żyła – robił to
wszystko… z premedytacją. Specjalnie chciał ich rozdzielić.
<br />
Czy Hannibal myśli o nim teraz?
<br />
Jak się czuje? Czy stał się już zimny?
<br />
Czy uwierzył w te okropne, okropne słowa?
<br />
Dwa dni później<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>w
godzinach porannych ktoś wsuwa klucz w drzwi domu panów Petrauskas i te
otwierają się cicho wśród szczeku rozradowanego psa. Will patrzy pod
nogi, gdy wchodzi, i szybko zapala światło. Zjawy znikają, szepty w
głowie milkną.
<br />
Dobrze jest znów tu być, nawet jeżeli już wkrótce nie będzie tu dla niego miejsca. Jeżeli będą musieli się rozstać, pozabijać.
<br />
Tutaj jest jego dom, naprawdę tak czuje.
<br />
― Viggo.
<br />
Tarmosi futro psa. Nie wygląda na głodnego, widocznie Hannibal go karmił. Lub ktoś inny. Najważniejsze, że nic mu się nie stało.
<br />
Siada na podłodze i pozwala Viggo wyrażać radość i zainteresowanie
srebrną torbą termoizolacyjną, którą przyniósł. Jest bardzo zmęczony.
Pójdzie się przespać na kanapę. Hannibal pewnie jest na górze. Jeśli
Bedelia nadal tu przebywa, to zajmuje sypialnię gościnną, pomyślaną jako
sypialnia Willa, ale niepełniącą tej funkcji, odkąd Will śpi z
Hannibalem.
<br />
Spał.
<br />
Amaury śpi z nią. Albo z Hannibalem.
<br />
Will nie chce sprawdzać.
<br />
Podnosi się, idzie do kuchni, po drodze zapalając światła wszędzie,
nawet na schodach. Wkłada torbę do lodówki. Potem klepie się w udo, by
Viggo podążył za nim, i idzie do salonu. Tam również zapala światło i,
jeszcze tyłem do wnętrza pokoju, zdejmuje koszulę. Ma zamiar po prostu
położyć się na kanapie i okryć kocem, ale…
<br />
― H-Hannibal. ― Zamiera z koszulą w ręku. Chciał ją właśnie rzucić na fotel, ale ten jest już zajęty. Siedzi w nim <span style="font-style: italic;">on</span>. Milczący. Ze szklanką szkockiej w dłoni.
<br />
Hannibal powoli odstawia szklankę na stolik obok. Patrzy na Willa beznamiętnie, a potem uśmiecha się.
<br />
― Will ― odpowiada takim tonem, jakby grali w jakąś grę.
<br />
Will bierze kilka głębokich wdechów. Wystraszył go. Pewnie siedzi w
ciemności od wielu godzin. Serce głucho uderza w jego piersi, ale ciało
jest lodowate.
<br />
― Amaury śpi w <span style="font-style: italic;">twojej</span> sypialni? ― pyta cicho i po chwili wahania na powrót zakłada koszulę.
<br />
― To byłoby zapewne niezwykle gościnne ― mówi Hannibal z ewidentnym
rozbawieniem, na które Will robi nachmurzoną minę. ― Ale postanowiłem
umieścić go w pokoju dla gości, tak jak i Bedelię.
<br />
Will kiwa krótko głową. Na chwilę zapada między nimi cisza. Hannibal pociąga ze szklanki.
<br />
― Gdzie byłeś? ― pyta takim tonem, jakby mało go to interesowało.
<br />
Młodzieniec marszczy lekko brwi.
<br />
― W mieście ― odpowiada cicho. ― W Edynburgu ― precyzuje po kolejnej chwili milczenia. ― Nie chciałem was oglądać.
<br />
― Co robiłeś w Edynburgu, Will?
<br />
Will słyszy w jego głosie niepokojącą nutę. Coś jest nie tak. Opanowanie
Hannibala jest na wyczerpaniu. Być może za chwilę dojdzie do tragedii.
Will nie ma ze sobą żadnej broni, jest tylko Viggo, który wciąż kręci
się u jego stóp, radośnie machając ogonem.
<br />
― Rozmyślałem ― mówi w końcu młodzieniec. ― Nad tym, co dalej. Kupiłem
bilet do Stanów, ale… ― urywa, machając niedbale ręką. ― To nie miałoby
najmniejszego sensu. Jestem gotów.
<br />
Hannibal również milczy przez chwilę.
<br />
― Wielką zbrodnią jest zakłócać komuś samotność. ― Hannibal sięga znów
po szklankę i wypija resztę szkockiej. Potem wstaje. Wygląda, jakby
miał wyjść, jednak przystaje w progu, opiera się o framugę i patrzy na
Willa spojrzeniem, w którym jest – młodzieniec widzi go bardzo wyraźnie –
potwór. ― Ale ty nie byłeś sam.
<br />
Will kiwa lekko głową. Mimowolnie dotyka dłonią podłużnej blizny na
brzuchu. Uśmiechu, który zostawił mu Hannibal ostatnim razem, gdy złamał
mu serce.
<br />
Sekundy płyną w ciszy, wloką się w nieskończoność.
<br />
― Zabijecie mnie? ― pyta wreszcie, ale w jego głosie nie ma emocji.
Myślał o tym tak długo, tak wiele razy przerabiał już w głowie ten
scenariusz i… teraz… najbardziej martwi się o Molly i Wally’ego. Dopóki
żyje – wie o tym – są w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
<br />
Są pierwszym celem Hannibala, jeżeli ten pragnie go ukarać. Tak, jak była nim Abigail. A jest za co karać.
<br />
Hannibal nie odpowiada mu ani słowem. Wychodzi. Will powoli kieruje kroki do kanapy, ale pomimo zmęczenia senność go opuściła.
<br />
― …<span style="font-style: italic;">powiesił</span><span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span><span style="font-style: italic;">zwłoki
pod sufitem, korzystając z rusztowania, z którego konserwatorzy
zabytków odnawiali freski. Makabryczny obrazek do złudzenia przypomina
posągi fontanny w parku świętej Teresy…</span>
<br />
Will siedzi na pomoście jeziorka nieopodal domu i łowi ryby. U jego boku
stoi zadowolony pies. Widać ich z okna. Na ekranie telewizora w salonie
wyświetla się ujęcie na przepiękną fontannę przedstawiającą pojedynek
Archanioła Michała z Lucyferem. Wokół niej jest teraz zapewne mnóstwo
gapiów. Nigdy nie przykuwała uwagi tak bardzo, jak teraz, gdy
zainspirowała kogoś do popełnienia okrutnej zbrodni na dwóch
przypadkowych młodych chłopcach.
<br />
― <span style="font-style: italic;">…przerażającego Rozpruwacza z
Chesapeake. Wedle ustaleń w obu ciałach brakuje po połowie serca.
Brakujących organów nie udało się na razie odnaleźć. To nie pierwsza
taka zbrodnia. Podobnych dokonano w różnych miejscach świata. Morderca
prawdopodobnie podróżuje, lecz nie wiadomo, dlaczego dotąd nie udało się
go zatrzymać. Potwierdzono, że Rozpruwacz działał ostatnio Stanach
Zjednoczonych…</span>
<br />
Bedelia wyłącza telewizor. Jest pobladła. Spogląda poważnie na Hannibala Lectera, który stoi tuż obok.
<br />
― Musisz być z siebie dumny… ― mówi cicho, nieświadoma, kto i w jakich
okolicznościach wypowiedział do niego podobne słowa kilka dni temu.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://oi67.tinypic.com/flvgu8.jpg" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-05, 23:14<br />
<hr />
<span class="postbody">
Bedelia pochyla się, chwytając za rączkę eleganckiej, skórzanej
walizki. Zerkając na zegarek, uświadamia sobie, że do odjazdu jej
pociągu pozostały już tylko trzy godziny. Trzy godziny, podczas których
będzie musiała spojrzeć w oczy Hannibala i poprosić go ponownie o pomoc.
<br />
Po tylu latach nie przyszłoby jej do głowy, że ta sytuacja będzie miała
jeszcze kiedykolwiek miejsce ― teraz, gdy o tym myśli, wydaje się jej to
absurdalne i nierzeczywiste, niczym odległe wspomnienie z dzieciństwa.
<br />
Wierzy, że patrząc w ciemne oczy, odnajdzie w nich kpinę i litość.
Poczucie władzy i nieskończoną satysfakcję, że będzie w nich wypisane
to, czego nie chciała już nigdy więcej oglądać. Łudziła się, łudziła się
w nieskończoność, że Hannibal Lecter ostatecznie przestał mieć wpływ na
jej życie, wierzyła w to w dniu, w którym dowiedziała się o jego
nieistniejącej śmierci.
<br />
Teraz już nie wierzy, nie potrafi. Dobrze wie, że cień jej dawnego
przyjaciela będzie za nią podążał w każde miejsce, w którym się
znajdzie. Że już zawsze będzie widziała jego twarz, czuła <span style="font-style: italic;">jego</span> zapach i słyszała <span style="font-style: italic;">jego</span> słowa.
<br />
Siada na brzegu łoża, przypatrując się pogrążonemu w głębokim śnie
Amaury'emu ― to zadziwiające, że ktoś o tak przerażającym umyśle, może
wyglądać całkowicie niepozornie, niewinnie.
<br />
Życie jest ciągłą grą pozorów, Bedelia zrozumiałą tę prawdę już dawno
temu ― nikt nie powiedział jednak, że życie nie potrafi być zaskakujące,
nawet pod względem oczywistości.
<br />
Jest zmęczona, bardzo zmęczona ― odkąd przekroczyła próg domostwa panów
Petrauskas, przez chwilę nie pozwoliła sobie na zmrużenie oka. Na
szczęście jej katorga powoli dobiega końca ― przynajmniej na tę chwilę.
Nie musi się na razie martwić przyszłością. Jej jedynym zmartwieniem
jest to, czy dotrwa do świtu i czy uda się jej wsiąść do pociągu. Potem
będzie już prawie bezpieczna.
<br />
Nie łudzi się, że kiedykolwiek jej bezpieczeństwo przyjmie pełną miarę.
<br />
― Nie spodziewałem się, że opuścisz nas tak szybko ― Hannibal
wysunął ramię, ofiarując je uprzejmie kroczącej przy nim kobiecie.
Spacerowali po wrzosowiskach, choć godzina, o której postanowili się
wybrać na swoją przechadzkę, pozostawiała sobą wiele do życzenia. Na
szczęście zbliżające się wielkimi krokami lato, było tego roku niezwykle
łaskawe i choć wszechobecny wiatr dął uparcie, przemykając się między
wzgórzami, nie był on chłodny, ani wilgotny.
<br />
― A ja nie spodziewałam się, że zabawię tak długo ― Bedelia uśmiechnęła
się słabo, obejmując go posłusznie. Jej jasne włosy podrywały się co
jakiś czas w górę, przyciągając ciemne spojrzenie.
<br />
― Nie zamierzam cię tu trzymać na siłę, Bedelio. To byłoby niegościnne ―
zażartował, pozwalając, by jego dłoń pogładziła lekko jej szczupłe
plecy. ― To nie zmienia faktu, że nie musisz się przy mnie niczego
obawiać. Jesteś bezpieczna w moich progach.
<br />
― Och, nie ― jej głos brzmiał tak spokojnie i stonowanie, był ledwo
słyszalny wobec zawodzenia wiatru. ― Nie ma miejsca, w którym
znajdowałabym się w większym niebezpieczeństwie.
<br />
Hannibal obrócił się wolno, zmuszając Bedelię do przystanięcia w
miejscu. Chwycił za jej podbródek i skierował na siebie jej piękną
twarz.
<br />
― Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę ci musiał o tym powiedzieć wprost ―
zaczął poważnie, pozwalając sobie na częściowe ściągnięcie maski.
Prawdziwy Hannibal patrzył na Bedelię du Maurier, tak samo jak prawdziwy
Hannibal wypowiadał te słowa. ― Nie zamierzam cię zabić.
<br />
Bedelia popatrzyła na niego przez chwilę ― jej drobna dłoń przesunęła się po jego policzku w najdelikatniejszej pieszczocie.
<br />
― Nigdy nie powiedziałam, że to ty jesteś źródłem tego niebezpieczeństwa.
<br />
Wsiadając do pociągu, upuszcza chusteczkę ― kawałek zwiewnego
materiału, zapewne czystego jedwabiu lub kaszmiru ― Hannibal chwyta ją
zwinnie w swą dużą dłoń, podsuwając zawiniątko pod okno przedziału.
Bedelia wychyla się przez nie, opierając przedramiona o brzeg
opuszczonej szyby ― w jej ruchach tkwi pewna nonszalancja, niepozbawiona
młodocianego uroku swoboda.
<br />
― Zatrzymaj ją ― uśmiecha się łagodnie, walcząc z pokusą, by nie
pochylić się znów i ucałować wykrzywionych w pogodnym uśmiechu warg.
Znowu, tak jak wcześniej.
<br />
Czuje w sobie nieopisaną lekkość, bo znowu się żegnają. Przynajmniej na
jakiś czas. Fala swobody i fałszywej wolności wzbija się przez ocean
możliwości, woła ją, kusi.
<br />
― Zatrzymam ― chustka ląduje w kieszonce marynarki; jej drobinki
migoczą pięknie w słabym świetle latarni. Konduktor wspina się po
schodkach, przepuszczając ostatnich pasażerów.
<br />
― Chciałabyś, żebym przekazał coś twojemu bratankowi? ― Hannibal unosi
głowę, mrużąc swoje ciemne oczy. Jego mina wyraża czyste zainteresowanie
i Bedelia wie, jak bardzo jest ono niebezpieczne.
<br />
― Chciałabym żebyś mu przekazał, by na ciebie uważał ― odpowiada
szczerze, nie pozbywając się wciąż swojego uśmiechu. ― Ale przecież tego
nie zrobisz.
<br />
Konduktor wykrzykuje coś chaotycznie, drzwi pociągu zamykają się ze specyficznym zgrzytem.
<br />
Bedelia odsuwa się od okna i zamyka je, spoglądając na mężczyznę przez
szklaną, zanieczyszczoną smugami taflę. Uświadamia sobie, że nie zdążyła
mu podziękować i, że chyba nigdy mu jeszcze za nic nie podziękowała.
<br />
Unosi dłoń i przytyka ją powoli do chłodnej powierzchni. Hannibal patrzy
na nią przez chwilę, patrzy również na przytkniętą dłoń.
<br />
Odsuwa się w momencie, gdy pociąg rusza, porywając się z peronu z
jeszcze nieznaczącą prędkością. Bedelia zamyka oczy, opiera głowę na
wygodnym zagłówku. Czuje, że uśnie w ciągu nieprzyzwoitej chwili.
<br />
Pod powiekami wciąż widzi jego twarz.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-06, 01:34<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>miesza
w misce ocet, oliwę, sos Worcesterhire i wybrane przyprawy. Starannie
miesza, a potem kładzie na desce soczyście wyglądające połówki serc.
Spogląda na leżącą na blacie karteczkę zapisaną starannym pismem.
Przepis na grillowane serce jelenia jest zwięzły i bardzo klarowny.
Nigdy nie gotował, ale dziś czuje taką potrzebę.
<br />
Nie dla Hannibala, mówi sobie. Nie po to, żeby go docenił.
<br />
― Co robisz? ― pyta młodzieńczy głos.
<br />
Will przerywa obtaczanie mięsa w marynacie i nieruchomieje. Potem odwraca się powoli przez ramię.
<br />
― Gotuję? ― odpowiada oszczędnie po dłuższej chwili ciszy.
<br />
Amaury wydaje się niezrażony tym tonem. Podchodzi i spogląda na sporządzoną przez Lectera listę składników.
<br />
― Może ci pomogę? Widzę, że…
<br />
Will zaciska zęby.
<br />
― Nie.
<br />
― Serce jelenia jest bardzo szlachetne, najlepiej go nie dopiec, bo inaczej zrobi się szare i…
<br />
Will Graham patrzy na blat, mięśnie ma napięte do granic możliwości.
<br />
― Nie mam ochoty na twoje towarzystwo.
<br />
― Och. ― Amaury unosi lekko brwi na tak bezpośrednio wyrażoną niechęć.
W jego sferach gospodarz nigdy nie zwróciłby się w taki sposób do
gościa. Podobne grubiaństwo jest nie do pomyślenia. Dziwi go, że Will
Graham zachowuje się w taki sposób. I dziwi go, że człowiek takiej klasy
jak Hannibal Lecter pozwala na takie zachowania w swoim domu. ―
Rozumiem.
<br />
Wycofuje się ostrożnie.
<br />
― Może zabiorę na spacer twojego psa?
<br />
― Dotknij go, a cię nim nakarmię ― odpowiada zimno Will. Nie panuje
nad tymi słowami. Amaury stoi przez chwilę w drzwiach, obserwując go z
kamienną twarzą.
<br />
Jego łagodne rysy nie zdradzają odrazy ani niezadowolenia, ale na pewno
nie spodobała mu się ta groźba. Nie przywykł do podobnego traktowania.
<br />
Hannibal wraca<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>z
dworca jakiś czas później. Will siedzi przy stole nad miską
marynujących się serc. Amaury spędza czas w salonie. Nie odezwał się do
Grahama od ich ostatniej wymiany zdań.
<br />
Doktor Lecter zagląda krótko do salonu. Zaraz potem kieruje kroki do
kuchni, w której panuje nieporządek. Rozgląda się. Spogląda na to
pobojowisko. Will nie podnosi nawet głowy.
<br />
― Potrzebujesz pomocy, Will? ― zadaje młodzieńcowi pytanie.
<br />
― Nie ― odpowiada ten jeszcze zanim Hannibal całkiem milknie.
<br />
― W takim razie z radością na ciebie popatrzę.
<br />
Will zaciska zęby.
<br />
― Nie. Idź do Amaury’ego. Tak bardzo na ciebie czekał.
<br />
Hannibal uśmiecha się oszczędnie, a potem ściąga marynarkę i odwiesza ją
na kuchenny wieszak. Zasiada przy blacie, zupełnie niezrażony odmową.
<br />
― Wierzę, że poradzi sobie beze mnie jeszcze parę chwil. Nie chciałbym przeoczyć takiego widowiska.
<br />
Will obserwuje go spode łba.
<br />
― Czy znowu ze mnie drwisz?
<br />
Hannibal patrzy na niego przez chwilę; potem podnosi się i bierze dwa
kieliszki. Will uważnie go obserwuje. Patrzy, jak nalewa do nich wina z
jednej butelki. Patrzy tak intensywnie, że Hannibal musi wiedzieć, jak
bardzo mu nie ufa.
<br />
Ale ani kropla narkotyku nie znajduje się w napoju. Młodzieniec wzdycha
ciężko i odbiera kieliszek z jego wyciągniętej dłoni. Czeka, aż Hannibal
napije się pierwszy. I Hannibal pije, patrząc na marynatę.
<br />
― Brakuje gałązek rozmarynu.
<br />
Will prycha i opuszcza głowę. Na jego wargach maluje się cień
mimowolnego uśmiechu, ale szybko niknie za kieliszkiem wina. Młodzieniec
pije, a potem bierze ustami głęboki wdech i wypuszcza powietrze nosem.
<br />
― Nie nadaję się do gotowania.
<br />
Hannibal zsuwa się ze stołka, wyciąga ze stojaka jeden z perfekcyjnie
naostrzonych noży. Podaje go Willowi i staje tuż za nim. Młodzieniec
lekko się rumieni.
<br />
Hannibal sięga po gałązki rozmarynu, który rośnie w donicy na oknie.
Kładzie je na desce, a Will kroi. Powoli. Odrobinę nieporadnie, dopóki
duża dłoń nie przytrzymuje jego ręki, nie układa noża pod odpowiednim
kątem.
<br />
― Perfekcyjna marynata ― mówi Hannibal ― powinna przechodzić do mięsa
przez całą dobę. Tylko wówczas uzyska odpowiednie walory smakowe.
Rozmaryn nada mu odpowiedniej lekkości.
<br />
Will kiwa lekko głową i odchyla się delikatnie. Cofa dłoń, sunąc nią po
palcach Hannibala. Zostawia nóż w jego rękach, rytmicznie uderzający o
deskę i…
<br />
― Mmmh…
<br />
Nie jest pewien. Nie jest pewien, czy to Hannibal, czy on sam. Nagle po
prostu ich usta się łączą. Wolna dłoń Hannibala chwyta jego podbródek.
Will gwałtownie wplata palce w jego włosy. Przytula się do niego. Ściska
go prawie jak wtedy, na skarpie.
<br />
Całują się. Ich ciepłe języki splatają się ze sobą w romantycznym
zbliżeniu. Minęło kilka dni, ale Will czuje się, jakby to były wieki,
odkąd byli tak blisko.
<br />
Nie potrzebują słów. Obaj <span style="font-style: italic;">to</span> wiedzą.
<br />
Will przywiera do niego mocniej. Nieuważnie potrąca kieliszek, ale nie
wylewa jego zawartości. Opiera się o blat i obejmuje mężczyznę nogą.
<br />
― Ach… ― sapie i patrzy, i oddycha drżąco. Oczy mu błyszczą.
<br />
Przez chwilę miał niemądrą myśl, że Hannibal zrobi mu to samo, co przed
laty. Ale nie. Hannibal tego nie robi. Hannibal patrzy na niego w ten
swój poważny, pozbawiony emocji sposób.
<br />
Will uśmiecha się blado, już tego nie ukrywa. Chciałby zobaczyć
odwzajemnienie tego wyrazu na dojrzałym obliczu. Chciałby mieć chociaż
złudzenie, że… tamten poranek nie miał jednak znaczenia.
<br />
Żeby wszystko wróciło do normy. Żeby znów mogli sobie zaufać.
<br />
Ale czy mogą? Czy może jeszcze zaufać Hannibalowi Lecterowi, po tym wszystkim, co zrobił, jak go potraktował?
<br />
Hannibal rozchyla usta. Wygląda, jakby chciał coś powiedzieć, ale wtedy…
wtedy czuje znajomą mieszankę doskonałych, łagodnych perfum. Odsuwa się
i odwraca, by popatrzeć na stojącego w progu Amaury’ego.
<br />
Przepiękny chłopiec uśmiecha się przepraszająco.
<br />
― Proszę mi wybaczyć. Nie chciałem przeszkadzać.
<br />
Will natychmiast przestaje się uśmiechać. Bierze deskę z tymiankiem.
Zerka krótko na nóż w dłoni Hannibala, a potem podchodzi do miski z
„jelenim” sercem i wsypuje do niej zioło.
<br />
Nie odzywa się do Amaury’ego. Nie ma zamiaru mówić nic, dopóki młodzieniec jest w pobliżu.
<br />
Hannibal musi sam dokonać wyboru. I musi wiedzieć, że żaden śliczny
gówniarz, żaden przepiękny mały morderca nie zastąpi mu jego.
<br />
Nawet pomimo tego, co przeszli.
<br />
A może właśnie przez to, co przeszli.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-06, 03:15<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal
odsunął się od Willa na tyle daleko, by nie był niegrzeczny, wciskając
się w jego ciało w sugestywny sposób, ale wciąż pozostał tak blisko, jak
blisko mieli prawo pozostać kochankowie, którym przerwano wspólne
pieszczoty.
<br />
Popatrzył na Amaury'ego bez cienia urazy, pozwalając ukochanemu oddalić
się pośpiesznie do marynowanych serc. Sięgnął po swój kieliszek i
przymknął powieki, rozkoszując się cierpkim aromatem wina.
<br />
― Chateau? ― Chłopiec usiadł na jednym z wysokich stołków, podpierając
głowę na wątłym nadgarstku. Hannibal uniósł brwi, kiwając z uznaniem w
głowie.
<br />
― Prosto z Bordeaux ― odparł, nie kryjąc w swym głosie szczerej nuty
sympatii. Amaury wciąż zaskakiwał go swoim niecodziennym poziomem
wiedzy, zdolnością do szybkiego wyciągania wniosków, czytania swego
rozmówcy, wyciągania informacji nie tylko z jego słów, ale i z
zachowania, języka ciała... Choć darzył Bedelię du Maurier ogromnym
szacunkiem i w jakiś sposób uznawał ją za człowieka godnego swej nazwy,
musiał przyznać, że jej bratanek okazał się jeszcze większym
ewenementem.
<br />
― Ciężko jest zdobyć choćby i butelkę ― zauważył młodzieniec,
przyjmując kieliszek z ostrożnością graniczącą z nabożną czcią. ― To
godne podziwu.
<br />
Komplementy... Hannibal zaczynał zauważać, że ilość ciepłych słów, jaką
obdarowywał go jego rozmówca, zdążyła już dawno przekroczyć granice
uprzejmości. Fakt, że Amaury próbował go uwodzić w niemalże oczywisty
sposób i to w towarzystwie Willa Grahama, był nieco...
<br />
― To nic takiego ― obrócił się wolno, sięgając po deskę z niepokrojonym
selerem i czerwonym ananasem. ― Przywiózł mi ją jeden znajomy. Nie
maczałem w tym palców.
<br />
Z reguły nie posługiwał się w rozmowach skromnością ― Hannibal uwielbiał
brać odpowiedzialność za swoje wspaniałe czyny, niepowtarzalne potrawy i
słowa, pozostające w ludzkiej pamięci na długo po tym, jak zostały
wypowiadane ― teraz nie działał jednak ze względu na siebie. Odbił
wypowiadany komplement, zwrócił go przeciwko adresatowi, by dać do
zrozumienia krojącemu czosnek, nachmurzonemu do granic możliwości
młodemu mężczyźnie, że...
<br />
Że był w stanie odmówić sobie każdego i zrezygnować ze wszystkiego, byleby zostawić go przy sobie. Na zawsze.
<br />
Ponieważ Hannibal Lecter nie potrafił istnieć bez Willa Grahama.
Ponieważ stanowili ze sobą jedno. I żadna rzecz, ilość komplementów i
piękni młodzieńcy, nie potrafili tego zmienić.
<br />
Wyglądał pociągająco, gdy jadł. Na bogów, Amaury odprowadzał
wygłodniałym spojrzeniem wędrówkę dużej dłoni, dzierżącej widelec od
talerza do samych ust, w które miał ochotę wpić się tak mocno, jak tylko
pozwoliłby mu na to jego własne wargi.
<br />
Wiedział, że mógłby zajmować się nimi w nieskończoność ― zasysać się na
nich, rozkoszując się ich jędrną i gładką fakturą, niepowtarzalnym
dojrzałym smakiem. Wiedział też, że gdyby to robił, usiadłby doktorowi
na kolanach. Tak, zdecydowanie by tak zrobił ― usiadłby na nich, sięgnął
do wiązania krawata, a potem odłożyłby go na bok i powąchał jego
niesamowitą szyję. Otarłby się o jej szorstkość swoim bladym policzkiem,
którego jeszcze nigdy nie naznaczył cień zarostu.
<br />
― Na dziś wieczór zapowiadano pełnię księżyca ― zauważył pogodnie
doktor Lecter, spoglądając... Na swojego narzeczonego. Amaury ledwo
powstrzymał się od przewrócenia oczami. Ktoś tak nudny, tak nieprzyjemny
i powierzchowny miał na sobie uwagę <span style="font-style: italic;">tego</span>
mężczyzny, odkąd tylko wrócił do domu. To było wyjątkowo
niesprawiedliwe ― Amaury wiedział, że drogi doktor martwił się o Willa
Grahama, ale stokrotnie wolał, gdy ten dziwny człowiek przebywał poza
domem.
<br />
Atmosfera zmieniła się na chłodną, odkąd tylko powrócił ze swego
polowania ― stała się ciężka, gęsta, nasączona niewypowiedzianymi
pretensjami i żalem. A wcześniej?
<br />
Och, wcześniej poczynali sobie z doktorem, zabawiali się wzajemnie ile
sił! Wspólna gra i rozmowy, obserwowany wschód słońca, długi spacer,
gotowanie, pite wino...
<br />
A teraz wszystko to zostało mu znów odebrane na rzecz...
<br />
― Widziałeś kiedyś krew w pełni księżyca? ― Will Graham skierował na
niego spojrzenie, przyglądając się beznamiętnie jego twarzy. Amaury
uśmiechnął się blado, unosząc swe ciemne brwi.
<br />
― Przepraszam? ― Zapytał tak, jakby nie słyszał. Oczywiście usłyszał
wszystko wystarczająco wyraźnie, ale nie zamierzał zrezygnować z rozmowy
na tak interesujące tematy.
<br />
Will uniósł swą brew w geście graniczącym z politowaniem.
<br />
― Czy widziałeś kiedyś krew. W świetle. Księżyca. W pełni.
<br />
― Och, nie ― Amaury zmusił się do zduszenia swego gniewu na rzecz
promiennego uśmiechu. ― Chodziło mi raczej o to, byś rozwinął swą
myśl. Muszę przyznać, że nigdy nie widziałem krwi podczas pełni księżyca
i w istocie zaciekawiło mnie, dlaczego miałaby się różnić od krwi,
którą widziałem chociażby w świetle dnia lub nocy podczas całkowitego
zaćmienia.
<br />
Ciemne loki osunęły się na szczupłą twarz Willa Grahama, gdy opuścił
głowę, wpatrując się stół. Doktor Lecter otarł usta (te nieskończenie
kuszące, wołające o pocałunki i ugryzienia wargi) i zerknął na niego z
miną, która wyrażała niezbite zainteresowanie.
<br />
― Być może dziś zobaczysz, co mam na myśli.
<br />
Miał ochotę na kąpiel ― taka ochota nie nachodziła go
często, ale kiedy już jej doświadczał, nie wyobrażał sobie, by w
perfekcyjnej scenerii wanny pełnej wody, butelki wina i gęstej pary,
miało zabraknąć jego najdroższego towarzysza. Po uprzątnięciu po
kolacji, udał się więc na taras, gdzie młodzieniec zgodnie ze swym
świeżo wyrobionym zwyczajem siedział w towarzystwie pochrapującego cicho
czworonoga.
<br />
Pozwolił, by drzwi trzasnęły cicho, zwiastując jego obecność ― błękitne
oczy odwróciły się na moment od stawu i wrzosowisk, spoczywając na jego
twarzy.
<br />
― Pomyślałem o tym, że przydałaby nam się długa, relaksująca kąpiel ―
Hannibal przystanął obok fotela, układając swą dłoń na jednym ze
szczupłych ramion. ― Minęło sporo czasu, odkąd dane nam było się
odprężyć, nie uważasz?
<br />
Delikatny podtekst wkradł się w jego słowa wraz z uśmieszkiem, który od
samego początku przeznaczony był tylko dla Willa Grahama. Uświadomił
sobie, że po raz pierwszy, odkąd wyruszyli razem w świat pamiętnej nocy
na skarpie, Hannibal ujął niemalże wprost swoje pragnienie, swoją...
propozycję. Po raz pierwszy dał swemu kochankowi do zrozumienia, że miał
ochotę na chwilę bliskości, która wykraczała stymulację duchową, a
przechodziła wprost do tej cielesnej, pierwotnej i (jak udało mu się z
czasem przekonać) niepowstrzymanej.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-06, 04:17<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>prostuje
się powoli. Odwraca się od spektakularnego widoku, który ma na co
dzień. I odwraca się do innego spektakularnego widoku, który także ma na
co dzień, ale który nie jest tak wieczny jak wrzosowiska, staw i
mieniące się barwami niebo.
<br />
Słońce zachodzi, rzucając ostatnie cienie na dojrzałe oblicze Hannibala. Podkreśla ostrość i szlachetność jego rysów.
<br />
Amaury nie jest jedyną osobą, którą zachwyca ta twarz. Will również
darzy ją nieopisanym podziwem. Darzył ją podziwem jeszcze zanim
zrozumiał naturę swych uczuć do Hannibala Lectera; zanim dostrzegł w
nich seksualność.
<br />
Will podchodzi powoli do mężczyzny i układa dłoń na jego piersi. Hannibal zawsze jest taki elegancki.
<br />
Sunie powoli palcami po wytwornym materiale. Przesuwa je na kark mężczyzny.
<br />
Nie był pewien, czy jeszcze kiedykolwiek będzie mu to dane. Ale jest.
Hannibal sam po niego przyszedł. Sam przyszedł, by upomnieć się o to,
czego potrzebował.
<br />
Will zawiesza wzrok na jego piersi, ale po chwili podnosi go i błękit
spotyka się z ciemnym czerwonawym – zwłaszcza w tym świetle –
spojrzeniem Lectera.
<br />
Czy to ostatni wieczór, jaki ze sobą dzielą?
<br />
Amaury tak bardzo go nienawidzi.
<br />
Czy Hannibal pozwoli mu zrobić to, czego tak bardzo pragnął ten oczytany dzieciak?
<br />
Hannibal jest tutaj, z Willem. Will przesuwa palcami drugiej dłoni po
jego lekko szorstkim policzku. Bada zarys kości policzkowej, ociera się
kciukiem o zagłębienie policzka.
<br />
Wpatruje się w ciemne oczy przez kolejne sekundy. Chłonie ich widok, a
słońce zupełnie chowa się za horyzontem i zostaje po nim tylko łuna.
<br />
Nie potrzebują słów. Nie potrzebują niczego, co zabiłoby ciszę między
nimi, ponieważ ona nigdy nie była niezręczna. Przez kolejne minuty
wpatrują się w swoje twarze, jakby widzieli je pierwszy raz w życiu.
Will naprawdę tak się czuje. Czuje się, jakby minęły wieki, odkąd… Czuje
się, jakby dostał szansę.
<br />
Zna już każdy detal tej twarzy, ale nie może przestać na nią patrzeć,
nie potrafi. Czy Hannibal czuje to samo? A może patrzy uważnie z innego
powodu?
<br />
W ciszy nieświadomie zbliżają się do siebie bardziej i bardziej. W końcu, gdy ich usta prawie się stykają, Will przymyka oczy.
<br />
― Czy to forma pożegnania? ― pyta cicho, owiewając wargi Hannibala ciepłym, delikatnym powiewem oddechu.
<br />
― Pożegnanie może mieć wiele form… ― mówi Hannibal, głaszcząc policzek Willa. ― Pożegnałem już dziś jedną osobę.
<br />
Will kiwa minimalnie głową i bierze głęboki wdech. Wplata palce we włosy mężczyzny i odrobinę je mierzwi.
<br />
― Powinieneś był pożegnać dwie. To się źle skończy ― szepcze na
wydechu, zaciskając palce na ciemnych pasmach. Hannibal jest
delikatniejszy, gładząc jego miękkie loki. Uśmiecha się oszczędnie,
nieustannie wpatrując w wargi młodzieńca. Choć sytuacja jest tak
intymna, nie jest rozluźniony. Wydaje się… wygłodniały.
<br />
― Co czułeś, kiedy żegnałeś tych dwóch młodzieńców? ― pyta ochryple, ledwie słyszalnie.
<br />
Will uchyla powieki i na ułamek sekundy patrzy w te oczy, w oczy
wpatrzone w jego usta. Mimowolnie oblizuje wargi i przybliża się jeszcze
o cal. Hannibal ma pochyloną głowę, więc młodzieniec nie musiałby nawet
stawać na palcach, żeby…
<br />
― Że mam tylko pół serca ― przyznaje.
<br />
Hannibal zaciąga się głęboko jego zapachem, tak, Will wie, że chodzi
właśnie o jego woń, a nie aromat wrzosowiska, i ramieniem przyciska go
do siebie; ich ciała zderzają się i coś w Willu pęka. Otwiera usta,
gardło mu się zaciska, jest bliski szlochu. Ma na końcu języka słowa,
lecz… Hannibal wyprzedza go.
<br />
― Stworzyłeś przepiękny obraz, Will. Wart każdej formy przebaczenia.
<br />
Ich usta też się zderzają. Will natychmiast przyciąga do siebie głowę
Hannibala bardziej, bliżej, i ssie. Ssie te szlachetne wargi, zasysa
język, a słone łzy nie dają się powstrzymać i spływają mu po policzku,
który jeszcze przed chwilą tak czule gładziła ta dłoń.
<br />
Mogą całować się długo. Mogą to robić i nigdy nie mieć dość. Pocałunki
są naturalne, nie wymagają myślenia. Są instynktowne. Są tak łatwe jak
milczenie. Will przesuwa palcami po szyi mężczyzny i wodzi nimi po jego
krawacie. Ciągnie go lekko. I mocniej. Wiedzie do domu, a gdy tylko
znajdują się we wnętrzu salonu, Hannibal… mocno przypiera go do ściany i
pokazuje mu, jak bardzo jest głodny.
<br />
Will jęczy cicho, gdy ostre zęby tną jego wargi. Odwdzięcza się tym
samym. Tym razem wargi Hannibala też będą nosiły na sobie ślady kłów.
<br />
Młodzieniec przerywa pocałunek, ale tylko na ułamek sekundy. Zaraz potem
przywiera do szorstkiej, ciepłej szyi Lectera. Całuje gorliwie całą jej
szlachetną powierzchnię. Jest bardzo stęskniony. Czasem dopiero zachwyt
w oczach innej osoby sprawia, że to, co mamy obok, wydaje się nam
cenne. Tak jest z Willem. Sama myśl o tym, że tę skórę mogłyby pieścić
inne usta, doprowadza go do szału.
<br />
Ma ochotę zarżnąć Amaury’ego we śnie, ale Hannibal tak go lubi.
<br />
Nie powinien o nim myśleć, nie tera…
<br />
Mruży oczy. Całując szyję Lectera, ponad jego ramieniem widzi w drzwiach
salonu znajomą sylwetkę. Chłopiec wyszedł właśnie spod prysznica, ma
wilgotne włosy, szary, kasztanowy szlafrok. Przyszedł tu by uwieść
Hannibala Lectera – Will wie. Jednak wysublimowane nozdrza Hannibala
Lectera są wtulone we włosy Willa i wypełnia je tylko zapach kosztownego
szamponu i źle dobranych perfum (młodzieniec musi naprawdę lubić ten
okropny, tani zapach). Stoi tyłem do drzwi. Nie widzi intruza. Widzi go
tylko Will, który wbija paznokcie w plecy mężczyzny i z premedytacją,
wręcz prześmiewczo patrzy na Amaury’ego.
<br />
― Ach… ― jęczy wysoko wprost do ucha Lectera. ― Nnh…
<br />
Uśmiecha się okrutnie i jednym pociągnięciem za krawat przyciąga twarz Hannibala do spoconej szyi.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-06, 04:56<br />
<hr />
<span class="postbody">
Odpływał w czułe objęcia doznań, skupiając się na tym, co potrafił
wyczuć bez otwierania oczu ― jego wargi ocierały się o gładką, pachnącą
okropnie i wspaniale szyję ― co jakiś czas udawało mu się także wyczuć
jedno z ciemnych, miękkich pasm włosów; poza kontrolą mocno trzymającego
je w ryzach żelu, rozsypywały się wokół głowy młodzieńca, tworząc
cudowną, pachnącą ziołami aureolę, którą Hannibal tak szczerze
uwielbiał.
<br />
Duże dłonie zaciskały się na każdym wolnym fragmencie ciała ― szczupłe,
odstające biodro, płaska klatka piersiowa, odstające obojczyki ―
wszystko nadawało się do tego, by ich dotknąć, upewnić się, że ich
faktura nie zmieniła się od momentu, gdy mógł ich dotykać ostatnim
razem.
<br />
Do tej pory nie potrafił zrozumieć, co robił z nim ten zapach ― feromony
Willa uderzały mu do głowy tak mocno, że często zapominał na moment o
otaczającym świecie, zupełnie tak, jakby znajdował się nagle pod wpływem
nieznanego mu narkotyku.
<br />
Błogi, wygłodniały, otumaniony, przysysał się do bladej skóry,
pozostawiając na niej czerwone znamiona po ssaniu, po ugryzieniach i po
pocałunkach, które już dawno przekroczyły granice dobrego smaku.
Hannibal nigdy by się do tego nie przyznał (gdyby ktoś miał w ogóle
odwagę go o to zapytać) ale w sytuacjach takich, jak ta, gdy miał
drżącego Willa Grahama, rozłożonego pod ścianą, przyjmującego ulegle
każdą z jego pieszczot, miał w największym poważaniu dobre wychowanie,
kulturę osobistą i wszystko to, co się z tym wiązało.
<br />
Chciał tylko brać i dawać, czuć i sprawiać by...
<br />
― Na-aaach ― Will zajęczał głośno, wypinając lędźwie w kierunku jego
własnej, prężącej się pod spodniami erekcji. Hannibal docisnął się do
niej kurczowo, ledwie panując nad cisnącym mu się na usta pomrukiem;
uwielbiał, gdy ich męskości przyciskały się do siebie, choćby w tej
skrytej pod materiałem formie. Specyficzne gorąco i drżenie (i możliwość
ocierania) były dla niego niczym objawienie; tak dobre i proste i...
<br />
Jego pieszczoty zakłócił obcy zapach ― Hannibal natychmiast wyczuł w nim
specyficzną, wytworną nutę perfum Amaury'ego ― kiedy jednak poderwał
głowę, obracając ją w kierunku źródła zapachu, ujrzał pusty korytarz.
Oprócz zapalonego światła, nie nosił on w sobie żadnych znaków
czyjejkolwiek obecności.
<br />
Nie miał sił, by się nad tym zastanawiać, nie w takim momencie, ale
świadomość, że znajdowali się na korytarzu i w rzeczy samej Amaury mógł
ich niechcący zobaczyć, uzmysłowiła mu, że miał przecież zgoła inny
plan.
<br />
― Chodź za mną ― poprosił gorąco i chwycił za szczupłą dłoń, ciągnąć
swego towarzysza w górę, po schodach, do ich prywatnej sypialnianej
łazienki. W międzyczasie nie próbował już nawet ukrywać swych intencji ―
ciągnął za elegancką koszulę, szarpał skórzanym paskiem ― rozbierał
swego ukochanego, pośpiesznie i niecierpliwie, nie dbając o formę i
sposób, a jedynie o osiągnięcie celu.
<br />
Kiedy znaleźli się w łazience... Ledwo potrafił już nad sobą panować.
<br />
Potrafił tylko odkręcić kran, poluzować wygnieciony krawat i zaszarżować
ciężko na niespodziewającego się ataku młodzieńca, atakując jego
kuszące wargi serią wygłodniałych pocałunków.
<br />
Tu nie musieli już się z niczym pilnować ― uświadomił sobie, sięgając
śmiało do rozpiętych spodni Willa. Przebijał się przez cienką warstwę
materiału, odciągnął bieliznę i wreszcie zacisnął dłoń na pulsującym,
gorącym trzonie jego niewielkiej męskości, dzierżąc go dumnie, niczym
berło potwierdzające jego wspaniałość, nieskończoną władzę.
<br />
Przesunął palcami po gładkiej skórze i naciągnął ją delikatnie,
wsłuchując się w nierówny oddech kochanka ― woda napływała do wanny,
rozsiewając wokół słodki, różany aromat olejku ― przyszła mu do głowy
myśl, że róże kontrastowały w niesamowicie dobry sposób z ich zapachem
pożądania; ich subtelna, słodkawa nuta nadawała łagodności
cierpko-piżmowemu zapachowi feromonów.
<br />
Popatrzył nagle w błękitne tęczówki, chłonąc z nich wszystko to, czego
ani ich właściciel ani on sam nie umieli nigdy powiedzieć na głos.
<br />
Kiedy się nad tym zastanawiał, nie sądził, że przyjdzie w jego życiu
dzień, w którym pojedna się z Willem Grahamem po okropnej kłótni... I to
dobrym, pełnym wody, zapachów i doznań seksem.
<br />
Kto by pomyślał...
<br />
Odsunął się na tyle, by szczupłe dłonie, które już od jakiegoś czasu
krążyły po jego klatce piersiowej, znalazły wreszcie zapięcie skórzanego
pasa, szarpnęły za nie i ułatwiły dostęp do rozporka ― sam ochoczo
pociągał za rękawy swej koszuli, ściągając ją z siebie niedbale,
pośpiesznie, bez chwili namysłu.
<br />
Wszystko to, co czuł i myślał, zmieniło się ściśle w jedno słowo;
pragnienie. Hannibal pragnął prężącego się pod nim ciała, pragnął dalej
pieścić niewielkie przyrodzenie, dotykać jędrnych pośladków, smakować
pełnych warg, dotykać miękkich włosów i...
<br />
Woda zachlupotała wściekle, przelewając się z wanny ― Hannibal popatrzył
w jej kierunku, unosząc brwi w geście czystego zdziwienia. Kiedy zdążył
minąć ten czas, odliczany teraz w kolejnych, ściekających za krawędź
wanny kroplach?
<br />
Zerknęli na siebie w tym samym momencie ― Will parsknął przepięknym
śmiechem, a Hannibal nie potrafił mu nie odpowiedzieć chociażby
skrzywieniem warg. Rozebrali się wzajemnie do końca ― w ich ruchach
dominował chaos, potrzeba spełnienia i zniecierpliwienie godne
niedoświadczonych nastolatków, ale to chyba była ich rzecz ― tylko i
wyłącznie w takich chwilach mogli znów czuć się nieidealni, zależni i...
<br />
Tak bardzo żywi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-06, 19:00<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>też
nie wiedział, kiedy to się stało. Całowali się, dotykali. Hannibal
ocierał się o niego swoją erekcją, a Will obejmował go nogami i
odsłaniał szyję na pocałunki, tęskniąc <span style="font-style: italic;">tak bardzo</span>.
Czuł to niemal jak wtedy, na skarpie, gdy wczepił się w jego ciało,
rezygnując z całego chłodu, ze wszystkich murów, ze wszystkich masek.
Wtedy też tęsknił. Z głową na jego piersi, wsłuchany w bicie jego serca.
Niepewien, czy dożyją jutra.
<br />
Tknięty nagłym ukłuciem bólu i potrzebą bliskości, w którymś momencie
zamknął oczy i przywarł wargami do jego ramienia, a potem do piersi.
Instynktownie obsypał ją pocałunkami. Powoli. Nabożnie. Nakrył ciepłym
językiem jeden z jego sutków, końcówką wyczuwając jego twardość.
<br />
Potem po umięśnionym brzuchu opuścił się niżej, osuwając się na kolana.
Wreszcie czule ucałował podbrzusze Hannibala. Przesunął wargami po lekko
szorstkich, jasnych, przyprószonych siwizną włoskach nad linią
ekskluzywnej bielizny. Musnął policzkiem jego ciepłą skórę, nieznacznie
wystający brzuch. Przesunął palcami po twardych, ale doskonale
ukształtowanych przez pływanie pośladkach, których nigdy nie śmiał
dotknąć i nawet dziś udał, że zrobił to przypadkiem. W końcu wtulił nos w
niższe, gęstsze owłosienie. Czuł jego zapach. Jego erekcji, od której
dzieliła go tylko warstwa…
<br />
I nagle woda po prostu się przelała.
<br />
Popatrzyli w stronę wanny, a potem na siebie, dokładnie w tym samym
momencie. Will zaśmiał się nieco nerwowo, z nutą skrępowania.
<br />
Hannibal uśmiechnął się kącikiem warg, rozbawiony, znów w tym figlarnym nastroju, w którym Will go lubił.
<br />
W figlarnym nastroju Hannibal nie był skory do patroszenia ludzi.
<br />
Młodzieniec podniósł się z kolan, zarumieniony na policzkach. Przy tym
człowieku czuł się jak nastolatek. Był jak nastolatek. W sprawach
seksualnych miał mniej doświadczenia niż przeciętny licealista. Wszystko
przez to, że dopiero Hannibal… dopiero Hannibal tak naprawdę… wyciągnął
to z niego.
<br />
― Hannibal ― wyszeptał, gdy mężczyzna sprawnym ruchem odsłonił mu
pośladki i zsunął bieliznę w dół. Od połowy ud ześliznęła się już ze
szczupłych ud bez pomocy rąk. Członek młodzieńca pod wpływem
wcześniejszych pieszczot – i całego ogółu doznań – zaczerwienił się, był
cały wilgotny i rozkosznie wyprężony.
<br />
Hannibal zsunął bieliznę także ze swych bioder. Chwycił Willa za rękę.
Poprowadził do wanny. Zakręcił wodę, wyszarpnął korek, by spuścić jej
trochę.
<br />
Przyjemne ciepło otuliło intymności Willa, gdy ostrożnie zatopił się w gorącej, aromatycznej toni.
<br />
Ale nie chciał być w niej sam. Przytrzymał mocno rękę Hannibala, jakby obawiał się, że ten odejdzie.
<br />
Nie. Nie odszedł. Jego zesztywniała, bardzo duża męskość prężyła się
przed twarzą Willa, lekko się kołysząc. Młodzieniec spojrzał w górę, a
potem bardzo delikatnie objął członka palcami.
<br />
Prawie tak delikatnie, jak za pierwszym razem go pocałował.
<br />
Zacisnął palce mocniej i zsunął napletek, który był tak napięty, że
ześliznął się sam, lekko tylko pociągnięty. Z końcówki męskości
Hannibala wypłynęła mętna kropla i zwiesiłaby się ku podłodze… gdyby nie
spadła na różowy język.
<br />
Will zamarł, zawieszony drugą dłonią na krawędzi wanny, ze spermą
klejącą się do ust i twarzy. Zamknął oczy. Czuł jej smak. I
konsystencję. Była lepka, ciepła i lekko słonawa i… słyszał oddech
Hannibala, ochrypły, szorstki.
<br />
Czas zdawał się wydłużyć do granic absurdu. Will zamarł tak. Był
okropnie skrępowany, prawie sparaliżowany tym odczuciem, ale… oblizał w
końcu wargi, <span style="font-style: italic;">spijając</span> tę… krępującą, ale nie Hannibala, jego krępującą… wydzielinę.
<br />
Kiedy uchylił powieki i popatrzył w górę, nie zobaczył na twarzy Lectera
uśmiechu. Serce szarpnęło mu się w piersi. To był taki wyraz twarzy,
jak wtedy, w kuchni, gdy…
<br />
Nagle palce Hannibala, te, które wcześniej ściskały jego dłoń, zacisnęły
się niespodziewanie na ciemnych lokach. Druga ujęła podbródek i powoli,
nieznośnie powoli uniosła twarz Willa, aż… <span style="font-style: italic;">nadziała ją na niego</span>.
<br />
To stało się tak szybko – i nie przyszło to Hannibalowi z trudem,
ponieważ usta Willa przez cały czas były otwarte. Ledwie główka zetknęła
się z gorącą, rozedrganą wargą, Hannibal po prostu wypchnął biodra,
wbijając się w mokre i ciasne wnętrze.
<br />
W odpowiedzi na to członek Willa szarpnął się boleśnie, ale młodzieniec
nie śmiał go dotknąć, jedynie zacisnął uda, i palce obu dłoni na
krawędzi wanny. Zacisnął też powieki.
<br />
― Hnn…
<br />
Tak wyraźnie czuł jego słony ciężar na języku. Czuł twardość i każdy
przepływ krwi. Czuł pulsujące żyłki. Czuł każdą kropelkę, która
wypływała z jej końca i wlewała się wprost do jego gardła, nie dając mu
już żadnego wyboru, czy połknąć, czy nie.
<br />
Nie, nie próbował się odsunąć, bo… był do granic możliwości… podniecony
tym, że Lecter wszedł w jego usta, i że zrobił to tak gwałtownie, i że
zaraz…
<br />
Z jego gardła wyrwał się niekontrolowany odgłos, kiedy Hannibal poruszył
biodrami, chcąc w ciasnym tunelu jego ust znaleźć dla siebie tak
potrzebną teraz ulgę.
<br />
To był ten stan, w którym – Will był pewien – nie dotarłaby do niego
odmowa, a gdyby się odezwał, akcent byłby wyjątkowo silny, o ile w ogóle
przemówiłby… w znanym Willowi języku…
<br />
― Mmmh…
<br />
Will jęknął zdławienie i zaparł się o biodra Hannibala, jakby prosił o
płytsze pchnięcia, o delikatność. Z drugiej strony wyglądał tak pięknie z
rozchylonymi najmocniej jak potrafi ustami, z rozepchanymi policzkami.
Wyglądał podobnie chwilę po tym, jak wyraził słowami wulgarną, bezecną
prośbę, właściwie błaganie, by Hannibal zerżnął go w twarz.
<br />
Teraz się opierał. Ale to nie był stanowczy opór. Nie było w nim przekonania.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-07, 04:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie planował tego, by wcisnąć swą męskość do idealnie wykrojonych,
błyszczących od śliny i jego własnego nasienia warg ― Will musiał
świadomie go sprowokować, nadstawić posłusznie język, by uratować nim
spływającą kroplę ― przecież wiedział, jak wtedy wyglądał, jak robił się
niepoważnie piękny, zachęcający, apetyczny do tego stopnia, że
niespróbowanie go byłoby przecież zbrodnią wobec wszystkiego, co miało w
życiu jakikolwiek sens.
<br />
Hannibal nie chciał popełniać tej zbrodni ― tę jedną wolał sobie
stanowczo odpuścić. Zamiast tego wolał wsunąć się w ciasny tunel
niemożliwych do opisania słowami doznań, bowiem przyjemność, która
wstrząsnęła dziko jego ciałem...
<br />
Jak miałby określić tę wezbraną, ogłuszającą falę iskier, która odebrała
mu nagle zdolność do mówienia, która sprawiła, że przed oczyma
zatańczyły mu czarne i czerwone plamy? Nie mógł oddychać, nie potrafił,
bo ciasny tunel, w który wbijał się mocniejszych ruchem rozpalonych
lędźwi, był tak dobry, tak wilgotny, pulsujący...
<br />
Drobne dłonie powędrowały na jego biodra, zapierając się o nie w geście
protestu ― Hannibal spojrzał z góry wprost w osłonięte gęstą kurtyną
czarnych rzęs oczy, przechylając głowę, by móc zajrzeć w nie głębiej,
przebić się przez gęste opary wszechobecnej wody i pożądania.
<br />
Doskonale wiedział, że Will pragnął tego bardziej, niż czegokolwiek
innego ― jego symboliczna odmowa była tylko ostatnim wołaniem
świadomości, alarmowym dzwonkiem, który uświadamiał mu znów, jak daleko
zabrnęła ich relacja, jak bardzo wtapiali się w siebie wzajemnie, stając
się najprawdziwszą całością.
<br />
Ścisnął więc wąski podbródek, zmuszając go do rozwarcia się jeszcze
szerzej ― ból był tylko przejściową formą, potęgował tylko pożądanie ―
Hannibal był pewien, że jego drogi towarzysz musiał rozumieć tę prawdę,
musiał jej ufać. Nie bał się przecież odrobiny bólu. Nie po tym
wszystkim, czego razem doświadczyli.
<br />
Palce wpiły się w nieco wydęte policzki, naciskając przez skórę na zęby;
szczęki młodzieńca rozwarły się szerzej i szerzej, aż wreszcie...
<br />
― A-aach!― wydusił z siebie jękliwie, przenosząc dłoń z gęstych loków
na grubą rurę metalowego wieszaka na ręczniki; dzięki temu mógł sobie
pozwolić na rozstawienie ud szerzej, ustawienie się pod odpowiednim
kątem i...
<br />
Pochylił gwałtownie głowę, pozwalając, by wilgotne pasma włosów
przykleiły mu się do spoconego czoła i policzków ― musiał zacisnąć wargi
niemalże z całej siły, by zdusić kolejny jęk.
<br />
Miał wrażenie, że przyjemność, którą dawały mu te wargi, że wszystko to
było w jakiś sposób nieziemskie, przerysowane, podszyte czymś nieznanym i
cudownym, nieskończenie cudownym.
<br />
Czasami ciężko było mu uwierzyć, że człowiek, który znajdował się
właśnie u jego stóp, klęcząc w gorącej wodzie, że naprawdę nie miał
żadnego doświadczenia, żadnych intymnych kontaktów, zanim nie poznał
umysłu i ciała Hannibala ― jak ktoś niedoświadczony mógł w [i]taki[i]
sposób przemykać gorącym, lepkim językiem po czubku jego członka, jak
ktoś taki mógł pozwalać mu zdobywać każdy cal gorącego wnętrza ust i
gardła, do samego przełyku?
<br />
Kolejny dreszcz przyjemności wstrząsnął dużym ciałem ― mięśnie brzucha
zafalowały ciężko; krople potu i wody mieszały się w gęstym owłosieniu
klatki piersiowej, podążając swą ścieżką do samego podbrzusza,
rozmazywane przez żarłoczne i chętne wargi, które z każdą chwilą
nabierały sił i tempa ― Hannibal przymknął powieki i odchylił gwałtownie
głowę; jego otwarte wargi z trudem łapały każdy następny oddech, uda
drżały niekontrolowanie. Wiedział, że jeśli pozwoli sobie jeszcze trochę
na te pieszczoty, nie wytrzymałby tak długo, jak pragnął...
<br />
Musiał więc coś zmienić, jakoś zadziałać ― ciężko było jednak mówić o
skupieniu myśli, gdy ten język... uderzał tak... rytmicznie o jego
czubek, drażniąc cewkę w swoim wyuzdanym, zaczepnym tańcu i...
<br />
― Will ― wyjęczał krótko, chrapliwie; kiedy otworzył oczy, ukazał mu
się nieco zamazany obraz zarumienionej twarzy i warg, z których bardzo
powoli wysuwał się zaczerwieniany i żylasty organ; cofnął się
chaotycznie o krok, pozwalając mu na całkowite opuszczenie cudownych
ust. Przełknął ciężko ślinę i skoncentrował się na ostrożnym przejściu
przez krawędź wanny, siadając tuż obok swego kochanka; za chwilę
podniósł się jednak na kolana, zmuszając drobniejsze ciało do uniesienia
się w górę i w górę ― zdezorientowany chłopiec ulegał mu posłusznie,
spoglądając na niego z nutą dezorientacji, ale i rozkosznego,
odbierającego zmysły podniecenia.
<br />
Pchnięty na zimne kafelki zasyczał cicho ― jego płytki oddech odbijał
się echem w umyśle Hannibala, pozostawiając w nim swe hipnotyzujące
piętno. Młodzieniec obrócił się przez ramię i popatrzył na niego,
popatrzył mu prosto w oczy, a on nie umiał nie odpłacić się tym samym.
<br />
― Co zamierzasz, Hannibal? ― Młody głos drżał od mieszanki strachu i ekscytacji, zniekształcany przez mimowolne jęki.
<br />
Hannibal uśmiechnął się lekko, a potem szerzej ― sięgnął dłonią do
jednego z kształtnych pośladków i rozchylając go bezczelnie, poświęcił
swą uwagę idealnie wyeksponowanej, ciasno zwartej dziurce ― druga dłoń
złapała za szczupłą łydkę i pokierowała nią tak, by chłopiec ustawił
stopę na krawędzi wanny, eksponując tym samym wszystkie swoje wdzięki.
<br />
― Uwielbiam na ciebie patrzeć ― wymruczał bezwiednie, przypatrując się
kołyszącemu zaczepnie, zaczerwienionemu przyrodzeniu; na widok
cieknącego czubka poczuł od razu specyficzne szarpnięcie, skurcz
dzikiego głodu ― to nie jemu zamierzał jednak poświęcić swój czas, choć
sam w sobie stanowił niezwykle kuszący kąsek.
<br />
Nie mówiąc już więcej niczego (słowa nie były w tym przypadku absolutnie
potrzebne), pochylił się wolno, wysuwając spomiędzy warg swój długi,
gorący język ― już w następnej chwili zanurkował nim między pośladki,
nacierając stanowczo na oponującą dziurkę. Ciasny pierścień mięśni zwarł
się ciasno, nie chcąc wpuścić intruza ― wystarczyło jednak parę
leniwych, rozciągniętych w czasie kółek językiem, by (wśród
akompaniamentu głębokich, urywanych jęków, od których kręciło mu się już
w głowie) wejście rozluźniło się na tyle, by wsunął w nie czubek
języka, atakując natychmiast gorące ścianki.
<br />
Duża dłoń przesunęła się z łydki na udo, a z uda powędrowała do ciepłej i
gładkiej erekcji ― Hannibal objął ją palcami, poruszając nimi w górę i w
dół w rytmie odpowiadającemu uderzeniom języka ― uśmiechnął się
przebiegle prosto w pieszczoną dziurkę, nagrodzony serią jeszcze
dobitniejszych okrzyków przyjemności; uwielbiał, gdy Will dobrowolnie
pozbywał się swych fortów, pozwalając sobie już tylko czuć, czuć, czuć.
<br />
Zapomniał jedynie o tym, że nie byli jedynymi osobami przebywającymi w
drewnianym domu (ściany mogły być grube, ale czy szczelne?) i pewna
osoba mogła usłyszeć każdy z soczystych jęków, przyciskając do ściany
swą szczupłą dłoń i przeklinając głośno wszystkie żywe i umarłe bóstwa.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-07, 05:06<br />
<hr />
<span class="postbody"> Will <span style="font-style: italic;">kochał</span>, gdy<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Hannibal mu <span style="font-style: italic;">to</span>
robił. Gdy zmuszał go do przybierania tak otwartych, nieprzyzwoitych
póz, i gdy sięgał po najintymniejsze, najbardziej wstydliwe sfery ciała
Willa.
<br />
Chłopiec zachłysnął się powietrzem, przeciągając paznokciami po śliskich
kafelkach, jakby próbował znaleźć na nich jakiś punkt zaczepienia, żeby
się nie osunąć.
<br />
Jego wejście zwarło się ciasno, i pośladki też by się zwarły, gdyby
Hannibal mocno ich nie przytrzymał. Młodzieniec odwrócił się przez
ramię, oddychając nie tylko płytko, ale i głośno; w każdym oddechu
pobrzmiewało drżące westchnienie, błaganie.
<br />
― Hannibal, ty… zepsut-tyyaaach…!
<br />
Ciemne loki zatańczyły wokół odrzuconej gwałtownie głowy, a krople
wilgoci wzleciały w powietrze, tworząc przez chwilę w przestrzeni coś na
kształt wodnego pióropusza.
<br />
Jakże pochlebiało mu to, że największy smakosz świata, człowiek o tak
szlachetnym podniebieniu rozsmakował się do tego stopnia właśnie w nim;
że ktoś taki jak Hannibal uwielbiał do tego stopnia zatapiać język w
jego wnętrzu, że robił to przy każdej, każdej możliwej okazji, nigdy nie
każąc Willowi o to prosić.
<br />
Ale nie, to nie było to, o czym Will myślał w tamtej chwili. W tamtej
chwili myśli Willa rozbiły się na tysiące, miliony, miliardy kawałków,
jak krople wody po zderzeniu z twardą powierzchnią wanny i kafelków, jak
mury jego fortów, w których próbował się chować przed Hannibalem
Lecterem, osobą najbliższą mu na świecie.
<br />
― Aacch ― jęknął drżąco, czując, jak jego mięśnie robią coś, nad czym
kompletnie nie panował, ale nad czym Hannibal zdawał się panować,
ponieważ od razu skorzystał z okazji, żeby wśliznąć się do środka.
<br />
Paznokcie Willa znów prześliznęły się po kafelkach; w końcu z trudem złapał się stalowego wieszaka na ręczniki.
<br />
― Nng-ggh…
<br />
Will przycisnął pięść do ust, kiedy inna pięść, większa, zamknęła się na jego spragnionej pieszczot ptaszynie.
<br />
Och, teraz to on był na skraju wytrzymałości. Sytuacja tak szybko uległa
diametralnej zmianie. Jeszcze przed chwilą to Hannibal dyszał ciężko,
walcząc z własnym organizmem, ze skurczami mięśni, tak, Will czuł to
wszystko swoim językiem, swoimi policzkami, a teraz on… on sam przeżywał
dokładnie, dokładnie to samo, i modlił się, modlił do wszelkich znanych
sobie bóstw, żeby dłoń Hannibala nie sunęła tak szybko, żeby język…
żeby język nie…
<br />
Szarpnął się niekontrolowanie. Okrzyk, który wyrwał się z jego ust, tym
razem prawdopodobnie był słyszany w całym domu. Nie potrafił nad tym
zapanować, a to tylko… tylko język, Will, język i jego dłoń.
<br />
Sięgnął drżącą dłonią do tyłu i wplótł palce w mokre włosy Hannibala.
Przyciskając policzek do lodowatych kafelków, przycisnął także jego
twarz do swoich intymności. Zmusił Hannibala do werżnięcia się głębiej,
do sięgnięcia tak… nieprzyzwoicie… wulgarnie… daleko w głąb jego ciała,
jakby chciał sięgnąć… samego serca.
<br />
Ale już sięgnął.
<br />
Will zakwilił słabo i błagalnie. Równie błagalny był gest, którym
zatrzymał dłoń Hannibala na pulsującej niespokojnie męskości. W podobny
sposób pulsowało całe jego ciało, pulsowała krew w żyłach, pulsował szum
w uszach, a w szczególności owinięty ciasno wokół długiego, wrażliwego
języka krąg mięśni.
<br />
― Proszę… ― wyszeptał słabo Will. Od nadmiaru wrażeń kręciło mu się w
głowie. Było tak gorąco. Jego zmysły śpiewały, adrenalina buzowała w
każdym nerwie, och, bo ilość dopaminy w mózgu była tak przytłaczająca,
że Will nie poczułby wbijanego w brzuch ostrza, ale poczułby, poczułby
bardzo, gdyby Hannibal cofnął swój cudowny, najwspanialszy na świecie,
najzwinniejszy na świecie język. Równie dobrze mógłby być pod wpływem
narkotyków. Ale nie był. Był pewien, że niczego nie spożył, dopilnował
tego. ― Zemdleję… ― sapnął bezradnie i zacisnął nerwowo dłoń na dłoni
Hannibala, i razem ściskali delikatną, pulsującą konwulsyjnie ptaszynę.
<br />
Will popatrzył półprzytomnie przez ramię; opierał się o kafelki tak, że
deformowały mu policzek. Hannibal cofnął powoli głowę… oderwał się z
mlaśnięciem, które było wstydliwe, wulgarne, nieprzyzwoite do granic.
Uśmiechnął się. Łagodnie. Will znał ten uśmiech. Jęknął słabo na jego
widok.
<br />
Zdawało mu się, że trwało to wieczność. Patrzył, jak mężczyzna powoli
ociera policzek z wilgoci, jak nieśpiesznie, lubieżnie oblizuje wargi.
Nagle poczuł pustkę, straszną pustkę, dwie pustki. Nie było już języka w
jego dziurce. Nie było dłoni na jego ptaszynie. Dłoń była… między jego
łopatkami. Naparła na niego, zmuszając, by na nowo wypchnął biodra, bo
te instynktownie podążyły za dłonią, która jeszcze przed chwilą
oferowała mu swój ciasny tunel. I… Will nie zdążył tego zarejestrować.
Nagle całe jego ciało, niezależnie od jego woli, wygięło się w potężny
łuk, tak, że Hannibal musiał go mocno przytrzymać, aby nie przewrócił
się, nie zrobił sobie krzywdy.
<br />
Nie był pewien, ile palców znalazło się w jego wnętrzu. Na pewno więcej
niż jeden. Nawet już nie patrzył. Znów przyciskał policzek do kafelków,
które nie były już zimne. Ogrzała je para z jego ust, ogrzała para
kąpieli.
<br />
Nie mógł wytrzymać. Wypchnął biodra na powrót ku palcom. Pokazał
Hannibalowi wszystko, co miał. Uwiesił się na konstrukcji wieszaka,
rozstawiając szerzej nogi. Nie znalazłby słów, którymi mógłby opisać,
jak bardzo było to przyjemne.
<br />
Jak bardzo podobało mu się, gdy ktoś go rżnął. W ten mały, ciasny tunel. Nigdy nie pomyślałby, że… że…
<br />
On był lekarzem, przemknęło mu przez myśl, był lekarzem i prawdopodobnie właśnie dlatego wiedział <span style="font-style: italic;">dokładnie</span>, gdzie uderzyć, by Will został uderzony.
<br />
Fala rozkoszy zalała zupełnie bezbronne, drobne ciało, biorąc młodzieńca
z zaskoczenia. Płomienie trawiły go bezlitośnie. Pożar zaczął się w
podbrzuszu i skumulował tam, i stamtąd rozchodził po całym ciele, całym,
calutkim, czuł to nawet w palcach, które poczęły drżeć niekontrolowanie
i będą jeszcze przez kilka minut po całej tej burzy.
<br />
<span style="font-style: italic;">Najwspanialsze. Uczucie. Na świecie.</span>
<br />
Will zakrztusił się, tracąc dech. Przed oczami migały mu tysiące kolorów
w tysiącach kształtów, które przemykały zbyt szybko, aby mógł je
rozróżnić.
<br />
Ale był wśród nich jeden kształt, niemożliwy do pomylenia z żadnym innym.
<br />
― Hannibal ― jęknął wyczerpany i osunął się na nogach jak z waty na
samo dno zbiornika. Natychmiast odwrócił się do Hannibala i zwiotczały
przylgnął do jego ciała, do jego warg. Bez chwili wytchnienia, bez
ułamka sekundy namysłu sięgnął pod wodę i objął czule duży, naprężony
organ. Zassał się na szlachetnych wargach Lectera, sunąc palcami po
całej długości jego penisa.
<br />
― Powiedz ― sapnął, nie mając siły doprecyzować, ale wiedział, on… wiedział.
<br />
Hannibal wpatrywał się w niego intensywnie. Jego oczy były roziskrzone.
Wydawał się zachwycony, oczarowany, urzeczony pięknem swego kochanka,
jego stanem.
<br />
Przez chwilę milczał, więc Will trącał jego wargi swoimi, i masował pod
wodą nabite jądra, i dociskał nadgarstkiem gruby trzon do owłosionego
podbrzusza; drugą zaś ręką najpierw chaotycznie pieścił włosy na piersi
mężczyzny, a potem jego czuprynę, kark, potylicę, momentami ciągnąc
ciemne kosmyki za mocno, bo jego rozedrganym palcom wciąż brakowało
spokoju i wyczucia.
<br />
Oddech Hannibala był ochrypły, głośny. Mężczyzna nadal milczał, więc
zniecierpliwiony Will przesunął się, uniósł na udach. Objął go kolanami i
przysiadł na nim miękko.
<br />
― Powiedz coś wulgarnego, tatusiu ― szepnął na bezdechu, przyciskając
spocone czoło do czoła Hannibala i patrząc mu głęboko w oczy.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-07, 06:00<br />
<hr />
<span class="postbody">
Moc, która pozwalała mu na wyciąganie z Willa Grahama jego prawdziwego
oblicza, za którym stała prawdziwa, dzika i nieokiełznana bestia, była
czystym błogosławieństwem.
<br />
Możliwość ujrzenia go takim (spoconym, rozgrzanym ze źrenicami
rozciągniętymi na niemalże całą powierzchnię tęczówki), możliwość <span style="font-style: italic;">sprawienia</span> go, by taki się stał...
<br />
Dyszał ciężko, a bestia siadała mu wolno na kolanach, spoglądając na
niego zza gęstej kurtyny pozlepianych wilgocią rzęs. Hannibal mimowolnie
zauważył, że na zarumienionych policzkach nie było nawet grama zarostu,
ani jednego włoska ― jego drogi chłopiec był tak piękny, tak...
gładki...
<br />
Jego erekcja zadrżała wyraźnie, a pierś zafalowała gwałtownie, gdy
szczupłe ciało przycisnęło się do jego ramion, ud i piersi ― Will był
teraz tak blisko, że między ich torsy nie dałoby się wetknąć zapałki,
Hannibal był tego pewien.
<br />
― Powiedz coś wulgarnego, tatusiu ― szept bestii owionął jego wargi swym
niezduszonym gorącem; ciemne oczy otworzyły się szerzej, tak samo jak
uczyniły opuchnięte od pocałunków i pieszczot wargi. Hannibal... Był w
szoku, nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
<br />
Nie zmieniało to faktu, że choć w pewien sposób znajdował się na granicy
oburzenia wulgarnością i bezpośrednim słownictwem swego chłopca,
reakcja jego ciała (ilość wypływającego gwałtownie nasienia, bolesny
skurcz jąder i ciche, przegrane "o-och") uświadomiła mu, że
przekraczanie granic, szczególnie w takim momencie, działało na niego
bardziej, niż mógł przypuszczać.
<br />
Tatusiu ― to słowo, teoretycznie zupełnie niewinne i niepozorne, a
jednak posiadające ogromną, niszczycielską moc, odbijało się echem w
jego wzburzonym przez pożądanie umyśle, posyłając skurcze przyjemności
wprost do wypiętych bezwstydnie lędźwi. Ile razy zastanawiał się, jak
głęboko sięgała jego relacja z Willem Grahamem? Ile razy przyłapywał się
nad tym, że rozmyślał o tym, jakby to było, gdyby to właśnie on był
jego bratem, lub... Synem?
<br />
Och, to było chore, absolutnie niesmaczne i przepiękne. Idealne.
<br />
― Jak bardzo będę wulgarny ― wysapał niewyraźnie, walcząc z
wyschniętymi, spragnionymi wilgoci wargami ― jeżeli powiem ci, że
wszystko, czego... teraz pragnę... ― uniósł się nieco, chwytając za
wątłe nadgarstki, by złączyć je za maltretowanymi jeszcze przed chwilą,
niemożliwie zgrabnymi pośladkami; by przytrzymać je, skrępowane w
miejscu, potrzebował tylko jednej dłoni.
<br />
― To unieść cię w górę... ― zmusił, by smukłe uda wsparły się na
kolanach, dzięki czemu mógł nakierować czubek przyrodzenia w górę, by
znalazł się w idealnej pozycji. ― Opuścić w dół, prosto na niego ―
czubek męskości naparł na ciasne, drgające wciąż po spełnieniu wnętrze,
rozpychając je bezczelnie ― i zerżnąć tak mocno... ― urwał, wciągając z
sykiem powietrze; uczucie obejmującej jego trzon ciasnoty, było tak
wszechogarniające, że uderzyło mu prosto do głowy ― kad vienintelis
dalykas, kurį galėsite padaryti, yra išmesti savo ka...
<br />
Nie dokończył, nie potrafił, nie pamiętał już nawet, co takiego mówił ―
potrafił już tylko przyśpieszyć, ciągnąc okrutnie za przytrzymywane
nadgarstki, tak, że biedny chłopiec wygiął się w piękny łuk, opierając
spocone czoło na jego własnym rozedrganym obliczu.
<br />
Hannibal pieprzył ciasny tyłek, uderzając w niego tak mocno, że jego
ciężkie, napięte do granic możliwości jądra uderzały z każdym pchnięciem
o wyeksponowane znów (niestety nie w stronę jego oczu, ale mógł
przeboleć tę stratę wobec płynących z tego korzyści, naprawdę mógł to
zrobić) pośladki, sprzedając im w ten sposób wcale lekkie klapsy.
<br />
Zajęczał bezwiednie (choć może przypominało to bardziej warknięcie,
zupełnie tego nie kontrolował), ciągnąc naprężone ramiona jeszcze
mocniej ― Will zajęczał piskliwie w geście protestu, ale Hannibal nie
potrafił się z tym liczyć, nie w takiej chwili, kiedy znajdował się o
krok od spełnienia.
<br />
― Toks subtilus... ― wyjęczał mu wprost w rozchylone od ciągłego
krzyku wargi. Przesunął po nich językiem, zmieniając kąt pchnięć na
taki, który pozwalał mu na zabójczo dokładną penetrację; teraz wyczuwał
każdy skurcz, każdy oddech i jęk swego kochanka całą, pulsującą
długością gorącego...
<br />
― Ir stora ― czy to on wypowiadał te słowa? Naprawdę, to był on? Nie
wiedział, miał tylko przeczucie, że... Zaraz, czy to na pewno był
angielski? Czy właśnie...
<br />
Nie zdążył dokończyć ― choć może uczynił to w innym tego słowa
znaczeniu ― muskularne ciało wygięło się nagle, stopy naparły na brzegi
wanny, a dłonie (puszczając więzione nadgarstki i tarmoszony pośladek)
pomknęły na jej brzegi, zaciskając się na nich z całych sił, do bieli
kostek.
<br />
Przyjemność uderzyła nie tylko w lędźwie i rozgrzanego penisa, ale i w
samo centrum jego umysłu ― Hannibal poczuł ją, rozlewającą się w
skroniach, pod oczami, w uszach i wypełnionych niezrozumiałym potokiem
słów ustach ― wyginał się tak i drżał, z głową odrzuconą mocno do tyłu,
z powiekami zaciśniętymi tak mocno, że zaczynały mu drżeć i...
<br />
Bezkres bieli mieszała się z czernią i czerwienią, jego pierś unosiła
się tak szybko, nie wiedział nawet, czy wciąż jeszcze oddychał ― trwał w
takiej pozycji i w takim też stanie przez wiele chwil, zanim udało mu
się wyczuć na swojej piersi znajomy ciężar. Gładki policzek otarł się o
jego szyję ― odgłos wciąganego gwałtownie i mocno oddechu, uświadomił
go, że był właśnie bezwstydnie obwąchiwany.
<br />
― Kocham twój zapach, tatusiu ― usłyszał wyuzdane wyznanie,
wypowiedziane zaskakująco niskim, ochrypłym głosem. To właśnie wtedy
uchylił powieki, spoglądając na młode oblicze bez cienia zażenowania.
Nie miał jednak sił, by utrzymywać swą głowę dłużej, niż te parę sekund ―
pozwolił, by opadła z powrotem i skupił się na tym, by jakoś się
pozbierać, ocknąć z tego cudownego snu.
<br />
Ciszę przesycał już tylko odgłos ich wymęczonych oddechów ― Hannibal
zdał sobie sprawę (nie bez pewnego rodzaju zawstydzenia), że jeszcze
chwile każdy swój wdech i wydech akcentował ciężkim jękiem. Pokręcił
głową, uderzony tym, jak bardzo... Znowu się odsłonił. Jak szalenie znów
ich poniosła niezmierzona i zdradliwa moc pożądania.
<br />
― Poleżmy tak jeszcze chwilę ― zaproponował, wykrzywiając wargi w
nieco zakłopotanym uśmiechu. ― Potrzebuję dojść... do siebie.
<br />
Młodzieniec skinął głową, wplątując swoje szczupłe palce w gęste owłosienie jego klatki piersiowej.
<br />
― Już za dużo dla ciebie? ― Miękki śmiech (najpiękniejszy na świecie)
uświadomił mu, że absurdalne słowa były jedynie żartem; zaczepnym, choć
na swój sposób chłopięco niewinnym.
<br />
― Och, Will ― tym razem Hannibal brzmiał tak, jakby próbował
nieudolnie upomnieć swego drogiego przyjaciela o dobre zachowanie. ―
Muszę ci wyznać, że twoje dzisiejsze słownictwo było wyjątkowo
niepoprawne ― oparł policzek o wilgotną głowę, pieszcząc szorstką skórę
miękkimi lokami. ― Graniczyło wręcz z absolutnym brakiem wychowania i
rozsądku.
<br />
Osunął się nieco niżej w wodę, pozwalając by jej ciepło otuliło ich po
samą szyję. Cisza pieściła jego uszy, a zmęczenie drażniło przyjemnie
drżące mięśnie.
<br />
― Musimy to koniecznie powtórzyć ― dodał nieco ciszej, uśmiechając się ukradkowo.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-07, 19:28<br />
<hr />
<span class="postbody"> Hannibal<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>był mu bratem i był mu ojcem. Will nigdy nie miał prawdziwej rodziny. To Lecter mu ją dał.
<br />
Dał mu wszystko, czego Willowi brakowało. Swoją obsesyjną, ale miłość,
toksyczne, ale przywiązanie, bezwzględne zainteresowanie każdym aspektem
jego życia. Uczył go, wprowadził w inny świat, pokazał, czym jest
euforia.
<br />
Nikt nie był Willa tak ciekaw jak Hannibal. Nikt nie dostrzegł w nim
tego, co Hannibal. Nikt się nim tak nie zafascynował. Dla nikogo nie był
<span style="font-style: italic;">niezastąpiony</span>.
<br />
Dziś Will wiedział, że nawet śliczny i szlachetnie urodzony gówniarz nie jest w stanie rozbić ich rodziny.
<br />
Rano Hannibal przyszedł go obudzić, zupełnie jak dawniej. Will
uśmiechnął się ospale, obracając się w miękkiej pościeli. Był strasznie
obolały, naznaczony, ale czuł się wspaniale.
<br />
Zmierzył z góry na dół doskonałą sylwetkę Lectera, na dłużej zatrzymując wzrok na ustach, a potem na krawacie.
<br />
― Zaraz zejdę ― obiecał.
<br />
Na myśl o konfrontacji z Amaurym mimo wszystko poczuł cień skrępowania.
Miał przeczucie, że… wczoraj… byli dość głośni, a Will, cóż, Will
naprawdę nie lubił dzielić się ze światem tym, co robili czasem z
Hannibalem. Nie lubił, gdy widział w spojrzeniach innych to ciche
rozbawienie. Nie lubił, gdy wyobrażali ich sobie razem w intymnych
sytuacjach, po prostu nie chciał, aby ktokolwiek miał dostęp do tak
intymnych części jego życia.
<br />
Wstydził się ich. Były zarezerwowane tylko dla niego i dla Hannibala.
<br />
Z którym tworzył jedność.
<br />
Amaury nie dał po sobie<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>niczego
poznać, gdy Will zszedł na dół i zawitał w kuchni. Młody Du Maurier
stał u boku Hannibala i pomagał mu w wykańczaniu posiłku. Will stanął w
drzwiach i przesunął spojrzeniem po plecach swojego… męża. Po jego
pośladkach. Dzieciak naprawdę go nie interesował.
<br />
― Wypuszczałeś Viggo, Hannibal? ― zapytał cicho. ― Jestem prawie pewien, że wszedł wczoraj do domu, ale nigdzie go nie ma.
<br />
― Zdaje mi się, że wszedł za nami do salonu, ale nie mam pewności.
Rozpraszały mnie pewne… inne czynności ― odpowiedział Hannibal,
prostując się z trzema talerzami z gorącym posiłkiem spoczywającymi na
przegubie.
<br />
Will przeniósł spojrzenie na Amaury’ego.
<br />
― A ty?
<br />
Amaury uniósł delikatnie brwi.
<br />
― Chodzi o tego pieska? Nie widziałem go.
<br />
Will sapnął i gwałtownie wyszedł z kuchni. Otworzył na oścież drzwi
tarasu. Rozejrzał się dokoła. Viggo nigdy się za bardzo nie oddalał. Był
towarzyskim psem. Potrzebował towarzystwa ludzi.
<br />
― Viggo? ― rzucił podniesionym, zaniepokojonym głosem i zagwizdał. ― Viggo!
<br />
Ale pies nie zareagował. Przepadł jak kamień w wodę. I Will… Will był niemal pewien, że wie, kto za tym stoi.
<br />
Nasunął niedbale buty i wyszedł na zewnątrz, żeby poszukać zwierzęcia.
<br />
Amaury widział przez okno, jak Will chodzi po okolicy, nerwowo
przeczesując włosy, i wydaje się coraz bardziej nerwowy, coraz bardziej
spanikowany. Spojrzał na Hannibala Lectera bez uśmiechu.
<br />
― Często znika? ― zapytał z łagodną troską.
<br />
Hannibal zajął się przygotowywaniem kawy. Wydawał się zamyślony. Przez
chwilę spoglądał przez okno na Willa, a potem odwrócił się o Amaury’ego.
<br />
― Viggo nie odstępuje swego pana na dłużej, niż jest to konieczne ―
odrzekł, a potem, kiedy Will wciąż nie wyglądał, jakby miał zamiar
wrócić do domu, minął młodzieńca i wyszedł do ogrodu.
<br />
Na dźwięk cichych kroków Will odwrócił się gwałtownie z przestraszoną miną. Potem zacisnął drżące wargi i dłonie w pięści.
<br />
― To on ― wydusił. ― Ten chłopak zrobił mu krzywdę.
<br />
― Skąd to przypuszczenie? ― Hannibal uśmiechnął się prawie czule,
chcąc nieco załagodzić napiętą sytuację. ― Nie mamy przecież powodów, by
się wzajemnie oskarżać.
<br />
Will nabrał powietrza. Chciał chyba coś odpowiedzieć, ale wtedy ponad ramieniem Lectera zobaczył na werandzie Amaury’ego.
<br />
― Czy mogę jakoś pomóc? ― zapytał uprzejmie chłopiec.
<br />
Will oplótł się ramionami, poranek był dziś zaskakująco chłodny.
<br />
― Oczywiście ― powiedział cicho, krzywiąc się. ― Smacznego.
<br />
To rzekłszy, młodzieniec odwrócił się i ruszył w stronę linii lasu;
wydawało mu się, że właśnie tam, wśród gęstwiny, najprędzej mógłby
znaleźć Viggo lub to, co z niego zostało. Byłoby to pierwsze miejsce, w
którym sam chciałby ukryć zwłoki, gdyby nie mógł tego zrobić na posesji.
<br />
Hannibal<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>odwrócił się i wręczył Amaury’emu ściereczkę, którą przez cały czas trzymał w dłoniach.
<br />
― Wybacz, ale lepiej będzie, jeżeli pomogę mojemu mężowi w
poszukiwaniach ― powiedział, a gdy Amaury pokiwał głową, ruszył szybkim
krokiem za Willem.
<br />
Młodzieniec był przejęty i niemal przekonany, że nie znajdą Viggo żywego.
<br />
― Był już stary ― westchnął, starając się nie unosić. ― I tak nie
zostałoby mu wiele lat, Hannibal, ale ten chłopak odebrał mu nawet je.
<br />
Lecter objął go w pasie, prowadząc w stronę zbliżającej się linii lasu.
Amaury odprowadził ich wzrokiem, jeszcze przez chwilę stojąc na tarasie,
a potem wrócił do wnętrza domu.
<br />
Poszukiwania nie przyniosły rezultatu.<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Dwie godziny nawoływania później Will był zrozpaczony. Przysiadł na jednym pniu, schował twarz w dłoniach i potrząsnął głową.
<br />
― Dlaczego pozwoliłeś mu tu zostać? ― wydusił; kiedy sytuacja jest
krytyczna, a nerwy napięte, ludzie często próbują obarczać winą osoby z
otoczenia, aby samemu nie czuć się winnymi. ― Gdybyś odprawił i ją, i
jego, Hannibal, nic by się nie stało, ale ty chciałeś się bawić i to, że
Viggo zginął…
<br />
Urwał, nie dokończył. To było za dużo. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że Hannibal nie mógł przewidzieć wszystkiego.
<br />
Sam powinien był upewnić się, że Viggo znajdzie się w bezpiecznym miejscu, ale wczoraj… wybrał coś innego.
<br />
Twarz Hannibala była kamienna, gdy wyciągnął rękę.
<br />
― Czas wracać, Will. Nie możemy przeciągać tego w nieskończoność.
Lepiej będzie, jeżeli wrócimy do domu i zastanowimy się nad innym planem
działania ― powiedział.
<br />
Will podniósł na niego zmęczony, smutny wzrok. Rozpoznał na twarzy
Lectera ten profesjonalny wyraz. Rozpoznał wystudiowaną nutę w głosie.
Hannibal znów traktował go jak pacjenta z problemami. Zwracał się do
niego w taki sposób, że trudno było nie ulec perswazji; takim tonem, że
trudno było nie zaufać.
<br />
Był tego świadom, ale to nie miało teraz znaczenia.
<br />
Pociągnął nosem, chwycił dużą dłoń i pozwolił się zawieść z powrotem do domu.
<br />
Ku ich zdziwieniu, gdy tylko wstąpili na schody prowadzące do drzwi, ze środka rozległo się donośne, radosne szczekanie.
<br />
Will gwałtownie otworzył drzwi i padł na kolana, żeby szczęśliwy kundel
mógł zacząć lizać go śmierdzącym językiem po twarzy; to musiało być dla
Hannibala obrzydliwe.
<br />
― Viggo ― wydusił Will. ― Gdzie ty byłeś? Mój mały. ― Odwrócił się do
Lectera i spojrzał bez zrozumienia na jego poważne oblicze.
<br />
Z salonu, z którego dobiegały ich dźwięki gramofonu, wyłonił się Amaury.
Wsmarowywał właśnie w swoje szczupłe ramiona jakiś kwiatowy olejek.
<br />
― Och, panie Lecter. Kiedy wyszliście, usłyszałem stłumione
szczekanie. Okazało się, że ten biedny pies spędził noc w piwnicy.
Okienko było otwarte. Musiał wejść do środka z dworu ― wyjaśnił
poważnie, patrząc na Hannibala, ale jego uwagę przykuły nerwowe ruchy
Willa. Młody mąż pana Lectera patrzył w kierunku ciemnej szczeliny drzwi
piwnicy, jakby kogoś tam widział. ― Przepraszam, co się dzieje?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-11, 04:25<br />
<hr />
<span class="postbody">
Pogoda dopisywała jak nigdy wcześniej, ukazując im uroki zielonej
Szkocji w jej pełnej krasie ― wędrując przez las, Hannibal rozmyślał o
jej nieposkromionym pięknie, odnajdując zwiastuny gorącego lata w
ciężkich, lepkich pąkach kwiatów, w przejmująco jaskrawej barwie
listowia, w słodkim zapachu , które niósł każdy podmuch wiatru.
<br />
Niestety nie miał sposobności, aby opowiedzieć o swoich spostrzeżeniach
swemu towarzyszowi ― przedzierając się między grubymi pniami i
zaczepiającymi się o rękawy krzewami, ledwo nadążał za jego chaotycznym,
przepełnionym rozpaczą tempem. Słyszał trzask pojedynczych gałązek,
pękających pod podeszwami sportowego obuwia, wyczuwał kłębiący się wokół
szczupłej sylwetki specyficzny zapach nerwowości.
<br />
Nie wierzył w to, że za zniknięciem Viggo stał Amaury ― młodzieniec miał
naprawdę wiele powodów, by nie darzyć jego narzeczonego zbyt wielką
sympatią, ale w gamie dobrego wychowania nie leżało coś tak prymitywnego
i pozbawionego klasy, jak zabijanie niewinnych zwierząt.
<br />
Czworonóg Willa był nie tylko stary, ale i pozbawiony lwiej części
zmysłów wzroku i słuchu ― zabicie go byłoby czymś niegodnym szanującego
się człowieka... Byłby to jedynie pełen żałosnej desperacji akt czystej
głupoty. Młody du Maurier pilnował się w towarzystwie Hannibala na
każdym kroku, nie pozwalał sobie w jego towarzystwie na choćby i
wypowiedzenie czegoś niemądrego, cóż dopiero można było powiedzieć o <span style="font-style: italic;">dokonaniu</span>...
<br />
Słowa jego drogiego (kochanka, przyjaciela; ich relacja wciąż nie
przybrała określonej formy, choć zdawało im się to coraz mocniej wadzić)
Willa, przepełnione były niemożliwym do ukrycia jadem, strachem i żalem
― doktor Lecter wysłuchał ich z fachową uprzejmością i rezerwą, a
później swoim starym zwyczajem, zaproponował rozwiązanie problemu, które
w żaden sposób nie będzie zahaczało o drażliwy temat ― nie potrafił się
na niego gniewać w momencie, gdy widział na jego obliczu tyle przykrych
do zniesienia emocji.
<br />
Wiedział, że będzie musiał zrobić wszystko, co znajdowało się w jego
mocy, by odnaleźć nieszczęsną zgubę zrozpaczonego młodzieńca ―
jakkolwiek zniknięcie Viggo nie było mu po drodze, brak jego cuchnącej
brudem i błotem obecności, oznaczał kolejne dni przepełnione pozbawioną
życia obecności Willa, a... Cóż, Hannibal był pewien, że nie zniósłby
tego po raz kolejny, nie w tak krótkim czasie po ostatnim epizodzie.
<br />
W drodze powrotnej obserwował jego szczupłe plecy, obejmował spojrzeniem
ciemne loki i zarys zgrabnych pośladków, rysujących się swymi kuszącymi
wypukłościami pod materiałem spodni ― wciąż nie potrafił uwierzyć, że
wszystkie te mięśnie, ścięgna i oplatająca je gładka skóra, należały do
niego. Czasem przyłapywał się nawet na niezrozumiałym uczuciu ekscytacji
i szczęścia, które wypełniało go wówczas, gdy pozwalał sobie przyglądać
się swemu towarzyszowi ― szczęście porównywalne do krótkotrwałej
euforii, która ogarniała go za każdym razem kiedy mógł zaobserwować
ostatnie iskry życia, przetaczające się wolno pod półprzymkniętymi
powiekami, by pozostawić na źrenicach martwą, pozbawioną rozumienia
powłokę.
<br />
Czy mógł porównać miłość do morderstwa? Czy to, co czuł, gdy mordował,
mogło być miłością? A może odwrotnie, czy kochając Willa Grahama, nie
dopuszczał się jednocześnie morderstwa?
<br />
Kogo mordował, trzymając w ramionach szczupłe, drżące ciało? Czyje życie
wypalało się z każdą sekundą, kiedy ich wargi łączyły się w dzikim,
pełnym pasji zwarciu, a dłonie, one...
<br />
Błękitne oczy zatrzymały się na nim przez chwilę; Hannibal walczył z
niezrozumiałym wrażeniem, które mówiło mu, że ów błękit zagłębiał się
nie tylko w jego obliczu, ale i znacznie dalej, pod warstwy skóry,
kości, do samego wnętrza, do skomplikowanego mechanizmu umysłu i myśli,
gdzie wszystko przestawało być jedynie domysłami, a stawało się
oczywistością.
<br />
Zaraz potem uświadamiał sobie, że nikt, poza nim samym, nie umiał tam
dotrzeć przez wiele lat ― oznaczało to jedynie, że dopóki sam sobie tego
nie zażyczy, był bezpieczny, a błękitne spojrzenie (jakkolwiek
przenikliwe), pozostawało ślepe na sączące się w jego głowie słowa.
<br />
I w takich momentach Hannibal Lecter był niemożliwie wdzięczny losowi,
przypadkowi, szczęściu ― wiedział bowiem, że niektóre myśli nie powinny
opuścić bram jego własnego umysłu. Nigdy.
<br />
Zagadka zaginięcia Viggo została rozwiązana prędzej, niż się
tego spodziewał ― zdążyli zaledwie dotrzeć do bram posiadłości, gdy już z
daleka rozlegało się radosne poszczekiwanie. I wszystko potoczyło się
dokładnie tak, jak spodziewał się tego Hannibal ― czworonóg rzucił się w
kierunku właściciela, ocierając się o niego pełną powierzchnią
kudłatego ciała, Will cieszył się jego obecnością w pozbawiony ogłady,
infantylny (i niezwykle urokliwy) sposób, nie zwracając uwagi na
wyłaniającego się z salonu Amaury'ego, który zaczął opowiadać o tym, w
jak niepozorny sposób odnalazła się włochata zguba, by wreszcie...
<br />
Nie, jednak nie wszystko poszło zgodnie z zaprojektowaną przez umysł
Hannibala wizją... Wszystko popsuło jedno spojrzenie, rzucone w
piwniczne drzwi z dobrze mu znaną nutą strachu i rozkojarzenia ― Will
znów widział <span style="font-style: italic;">rzeczy</span>, a kiedy to się działo, w niekrótkim czasie następowały tego konsekwencje.
<br />
Obrazy, które ukazywały się w jego drogiemu towarzyszowi, stanowiły sobą
dla niego niewytłumaczalną zagadkę ― to chyba właśnie one były jedną z
rzeczy, które nie pozwalały mu tak po prostu na zrezygnowanie z ich
niebezpiecznej (dla obojga) relacji, która kazała mu ją pielęgnować,
wbrew wszystkiemu co święte i rozsądne ― wizje Willa Grahama, mimo swej
złożoności i ciężko dostępnej symboliki, nigdy nie mijały się z prawdą;
jeśli więc widział jelenia, musiał dostrzegać ślad obecności Hannibala.
Kiedy ściany spływały krwią, gdzieś nieopodal rozgrywało się
przestępstwo; jeśli szczupłe dłonie zaciskały się na czyimś gardle, to
tylko i wyłącznie w idealnie odwzorowany sposób, w który robił to
prawdziwy morderca.
<br />
― Wróćmy do jadalni ― zaproponował roztropnie, podchodząc do klęczącego
na podłodze młodzieńca; uchwycił go delikatnie za ramię i podciągnął w
górę, dając subtelnie do zrozumienia, że dalsze wpatrywanie się w
koszmarne twory nie miało żadnego sensu. Skinął głową na Viggo, który
posłusznie poczłapał na swoje posłanie, obijając się przy tym o każdą
napotkaną ścianę.
<br />
Szczupła dłoń uniosła się wolno, by ułożyć się delikatnie na jego piersi
― Hannibal pochylił się niżej, spoglądając w oczy kochanka ― ich błękit
pociemniał wyraźnie, zastąpiony czymś nieokreślonym.
<br />
― Mam halucynacje ― usłyszał przy swoim uchu; był pewien, że Amaury
mógł dosłyszeć słowa Willa z niemalże taką samą dokładnością, ale nie
miał temu nic przeciwko: Will doświadczał swych wizji tak często, że nie
było sensu ich przed kimkolwiek ukrywać.
<br />
― Nie warto sobie nimi teraz zaprzątać głowy ― wymruczał łagodnie,
prowadząc rozkojarzonego młodzieńca do stołu. Sięgnął po szklankę i
nalał do niej starannie przefiltrowanej wody, przesuwając ją zwinnie po
powierzchni stołu. ― Napij się wody i oczyść swoje myśli, a ja postaram
się podgrzać nam śniadanie. Choć wobec zaistniałej pory ― westchnął,
zerkając na zegarek ― odpowiedniejszym byłoby chyba wziąć się za obiad.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-12, 00:07<br />
<hr />
<span class="postbody"> Ich relacja była<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>naprawdę
dziwna. Amaury nie potrafił tego rozgryźć. Will miał jakieś problemy
psychiczne, zachowywał się w sposób zupełnie nieprzewidywalny. Cedził
groźby, by po chwili paść na kolana i mówić czułym głosem do starego
psa. Zabijał z zimną krwią chłopców w Edynburgu, wracał i wydawał się
kruchy jak przepiórka, którą mieli ostatnio na talerzu.
<br />
Domyślił się, że doktora Lectera w jakiś sposób musi ekscytować
niemożność przewidzenia jego następnego ruchu, jednak chyba kryło się w
tym coś jeszcze.
<br />
Pożądanie, oczywiście. Hannibal dziesiątki razy dziennie wodził spojrzeniem za jego pośladkami i było to wyjątkowo ewidentne.
<br />
Ale nie to. Nie tylko to.
<br />
Posadzony przy stole Will siedział przez chwilę w bezruchu, oddychając
jakoś ciężko i chrapliwie, potem zaś wzdrygnął się, wydał z siebie
stłumiony dźwięk i zaczął się trząść.
<br />
― Will? ― rzucił niepewnie i podszedł do niego pośpiesznie. ― Panie Lecter, on ma jakiś atak.
<br />
Will nie słyszał jego słów, widział tylko spod półprzymkniętych powiek
jego niewyraźną twarz z niemożliwym do odczytania wyrazem.
<br />
Hannibal odwrócił się od kuchni i podszedł do nich szybkim krokiem.
Schylił się i sprawnym gestem rozpiął pasek młodzieńca, wyszarpnął go ze
szlufek i wsunął mu do ust. Potem ujął twarz kochanka, by zajrzeć mu w
oczy, upewnić się, że nie ma z nim kontaktu.
<br />
― Zostań z nim chwilę, Amaury ― polecił chłopakowi, a ten pokiwał
niespokojnie głową i przytrzymał mocniej twarz młodego mężczyzny.
<br />
Hannibal wrócił niespełna minutę później ze strzykawką w dłoni. Amaury
patrzył, jak wstrzykuje kochankowi jakąś substancję, a potem pewnym
gestem przytrzymuje spoconą głowę w pionie aż do chwili, gdy drgawki
ustają.
<br />
Will przechylił głowę i podążył półprzytomnym wzrokiem za doktorem
Lecterem. Wymamrotał coś, ale jego bełkot był wyjątkowo niewyraźny.
Patrzył, jak Hannibal i Amaury stają przy kuchennym blacie i rozmawiają o
czymś. Amaury kilka razy spojrzał w jego kierunku.
<br />
― Mmmh… nnn.
<br />
Will zamknął oczy i rozluźnił szczękę. Wtedy spomiędzy jego zębów wypadł skórzany pasek i uderzył głucho o jego uda.
<br />
O czym rozmawiają, myślał, choć przychodziło mu to z trudem teraz, gdy
najchętniej osunąłby się w niebyt. Co znów planują, w czym usiłuje
zmanipulować Hannibala ten podły dzieciak.
<br />
― Rozumiem ― mruknął Amaury i uśmiechnął się blado. To, czego był
przed chwilą świadkiem, trochę nim wstrząsnęło. Nieczęsto widuje się
takie rzeczy. ― Niektórzy uważają, że halucynacje to jakiegoś rodzaju
komunikacja ze światem duchów lub demonów. W jego przypadku, słyszałem,
to raczej demony przeszłości niż religijne potwory?
<br />
Wziął talerze z podanym przez Lectera posiłkiem i ustawił je na stole,
pochylając się przy tym, a wówczas doskonale dopasowane spodnie opięły
się na jego pośladkach. Ubierał się z klasą i gdyby ktoś spojrzał na
niego i Lectera z boku, powiedziałby, że są doskonałą parą. Oni. A nie
Hannibal i ten dziwak, który nie potrafi nawet dobrze dobrać sobie
spodni i wybrać koszuli, która nie kojarzy się z farmą, a w obecnej
chwili nie kontaktuje ze światem.
<br />
Położył delikatnie dłoń na ramieniu doktora, gdy ten się zbliżył.
<br />
― Przepraszam za moją bezpośredniość. Chciałbym tylko spytać, czy nie
zechciałby pan… jeżeli oczywiście pański mąż poczuje się na tyle dobrze,
by mógł zostać sam… zapolować ze mną. Bardzo mi na tym zależy.
<br />
Hannibal uśmiechnął się, nie do końca skutecznie ukrywając ekscytację.
<br />
― To zależy ― odrzekł ― czy chcesz polować na zwierzęta małe, czy
duże. Każde stworzenie cechuje się innym trybem życia i porą dnia lub
nocy, kiedy powinno się na nie polować.
<br />
Młodzieniec odwzajemnił uśmiech i zasiadł przy stole. Zerknął krótko na Willa, który wyglądał, jakby zasnął na siedząco.
<br />
― Zawsze interesowała mnie duża zwierzyna, panie Lecter ― odpowiedział
ciepło. ― Taka, której powalenie daje poczucie wszechmocy. ― Sięgnął po
widelec i skosztował przygotowanej potrawy. ― Och ― westchnął, dobrze
wiedząc, jak Hannibal lubi komplementy. ― Do pańskiej kuchni nie da się
przyzwyczaić.
<br />
Jakiś czas później<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Will
ocknął się na kanapie w salonie z psem u swych stóp. Podniósł się do
siadu i czule potarmosił rzadką sierść na łbie wiernego zwierzęcia,
rozglądając się za <span style="font-style: italic;">Hannibalem</span>, który zawsze był jego pierwszą myślą po przebudzeniu, pierwszą osobą, której wypatrywał.
<br />
Nie był pewien, co się stało. Miał bardzo mgliste wspomnienia późnego poranka, czy może wczesnego popołudnia.
<br />
W końcu wstał i zaczął go szukać. Nie było go w domu. Nie było <span style="font-style: italic;">ich</span>. Wyszedł z psem do ogrodu i rozejrzał się bezradnie. Potem sprawdził, czy samochody są na miejscu, ale były.
<br />
Musieli być blisko, musieli…
<br />
Donośny odgłos wystrzału sprawił, że Viggo podkulił ogon i zaszczekał niespokojnie. Will też aż podskoczył.
<br />
― Viggo! Chodź, Viggo. ― Zaprowadził psa do domu, założył buty (gdy
był czymś bardzo zaaferowany lub przejęty, często o nich zapominał) i
cienką kurtkę, gdyż dzień nie był już tak upalny jak ostatnie. Podpiął
do obroży psa smycz i znów wyprowadził go na zewnątrz.
<br />
Ruszył w stronę cichej, jakby nic się przed chwilą nie stało, linii
lasu, nasłuchując kolejnych odgłosów polowania. Czuł się dziwnie
otumaniony, ale musiał tam iść. Nie mógł pozwolić, by Hannibal spędzał
czas z tym toksycznym chłopcem, nie mógł pozwolić im się do siebie
zbliżyć.
<br />
Amaury<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>uśmiechnął
się łagodnie i opuścił strzelbę. Ranny dzik zakwiczał i próbował
uciekać z całym przerażonym stadem, ale nie mógł, nie był już w stanie.
Wystrzał był tak głośny, że nawet ptaki poderwały się z drzew. Chłopcu
dudniło w uszach. Spojrzał na doktora Lectera z sympatią, wręcz
uwielbieniem.
<br />
Chwilę temu Hannibal pomógł mu w poprawnym chwyceniu broni. Nakierował
odpowiednio lufę i byli tak blisko, że Amaury mógł poczuć tę subtelną
nutę doskonałej wody po goleniu…
<br />
― Panie Lecter, nie spodziewałem się, że moje pierwsze polowanie okaże
się owocne ― wyszeptał, nim cicho ruszyli w stronę rannego zwierzęcia.
<br />
Kiedy byli już blisko, Hannibal wyciągnął nóż i bez chwili zawahania zakończył jego cierpienie.
<br />
― Proszę… wybaczyć mi impertynencję, doktorze ― powiedział cicho
Amaury, który został nieco z tyłu, nagle jakby onieśmielony. ― Nawet pan
nie wie, jak <span style="font-style: italic;">seksownie</span> wygląda pan, gdy odbiera pan życie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-13, 03:18<br />
<hr />
<span class="postbody">
Momentami doktor Lecter, wbrew wszystkiemu, co święte i wszelkim
zasadom pisanej i niepisanej etykiety, porównywał swego ukochanego Willa
z towarzyszącym mu ostatnio na każdym kroku Amaury'm ― różnice
pomiędzy oboma młodzieńcami dawały sobą niezwykle wiele do myślenia.
Hannibal pomijał już błahostki takie, jak ubiór, czy sposób mówienia,
potrafił też nie oceniać ludzi po ich upodobaniach muzycznych i
zainteresowaniach. A jednak, w chwili gdy kształtne wargi czarnowłosego
chłopca ułożyły się w specyficzny, trudny do nadinterpretowania uśmiech,
by po chwili wysączył się z nich jednoznaczny, pełen uwielbienia
komplement, Hannibal nie potrafił nie pomyśleć o tym, że jego drogi Will
nigdy nie pozwalał sobie na luksus wyrażania wprost swych odczuć i
myśli, i teraz, gdy słyszał coś podobnego, trudno mu było tego nie
docenić.
<br />
Obrócił głowę, ogarnięty przez zabawne i mocno odrealnione poczucie
zwalniającego czasu ― ich spojrzenia zderzyły się ze sobą, gdy
młodzieniec zbliżył się wyraźnie, opierając swoje szczupłe ramię o ten
sam konar, przy którym on sam opierał zmęczony od długiego naprężania
bark.
<br />
Słońce zachodziło śmiało za horyzont, barwiąc wszystko ostatnimi smugami
złocistego światła ― Hannibal wpatrywał się na moment w jego
świetliste refleksy, osiadające swymi ramionami na długich rzęsach
chłopca.
<br />
Długo nie wykonał żadnego ruchu i nie zakłócał przepełnionej ekscytacją
ciszy brzmieniem swego głosu ― odległy trzepot skrzydeł uświadomił go w
tym, że minęło zdecydowanie więcej czasu, niż wypadało mu odczekać po
usłyszeniu <span style="font-style: italic;">takiego</span> komplementu.
<br />
― Obaj stoimy za śmiercią tego zwierzęcia ― uśmiechnął się oszczędnie,
uderzony niezaprzeczalnym pięknem skierowanej w jego stronę
młodzieńczej twarzy. Nie kryjąc swych intencji, pochylił się nieco, by
zniwelować dzielącą ich twarze odległość i zaciągnął się głęboko
zapachem drogich perfum, olejków różanych i specyficznym zapachem
młodego ciała.
<br />
Wiedział, doskonale wiedział o tym, że gdyby tylko chciał, mógłby go
mieć nawet teraz, w tej chwili, skąpanego w promieniach zachodzącego
słońca, pod starym świerkiem, ze stygnącą strzelbą, ze szczupłymi
palcami zaciśniętymi na jej umazanej prochem strzelniczym lufie.
<br />
Ale było w tym coś... niewłaściwego ― i choć sam fakt zdrady wydawał się
już wystarczająco niewłaściwy, nie chodziło mu absolutnie o ten aspekt,
o ten konkretny...
<br />
― Hannibalu ― usłyszał przy swym uchu słodki szept; jedna pełnych warg
trąciła je niecierpliwie, a smukłe udo wsunęło mu się (jakże wymownie,
pomyślał mimowolnie) między jego własne nogi, przesuwając się wyżej i
wyżej, aż wreszcie dotknęło...
<br />
Szczekanie psa rozległo się z oddali swym zgrzytliwym ujadaniem ―
magiczny moment został bezpowrotnie przerwany, gdy Amaury odskoczył od
niego gwałtownie, łapiąc się za serce. Popatrzyli na siebie krótko,
Hannibal poprawił nieco uwierający krawat i ściągnął wargi, starając
pozbyć się z nich nawiedzającej go za każdym razem, gdy ogarniało go
poczucie pożądania, sztywności.
<br />
Z gęstych krzewów wyłoniło się toporne cielsko Viggo, a za nim, oczywiście, mignął kształt smukłej sylwetki Willa.
<br />
― Będę potrzebował pomocy ze związaniem tego dzika ― wymruczał tonem,
który sugerował, że dyskusja została im przerwana dokładnie w tym
momencie i właściwie nie wydarzyło się nic szczególnego. ― Will, czy to
ty? Cieszę się, że czujesz się już lepiej. Może zechciałbyś nam pomóc?
Założę się, że tak duży okaz będzie nieco kłopotliwy w transporcie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-01-13, 16:59<br />
<hr />
<span class="postbody"> Amaury<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>przybrał
na twarz uprzejmy uśmiech. Wydawał się taki niewinny, gdy to robił.
Gdyby nie doskonały zmysł Willa, młodzieniec nie uwierzyłby w jego
okrucieństwo, ono nie szło w parze z tym nieskazitelnym wyglądem i
doskonałymi manierami.
<br />
Ale czy szło w parze z tym, co prezentował sobą Hannibal?
<br />
Obaj potrafili doskonale zwieść ludzi. Tylko Will zawsze wzbudzał
podejrzenia. Niemal wszyscy widzieli, że jest niestabilny. Wystarczyło
popatrzeć w te rozbiegane oczy. Psychopata, mówili. Nie dziw, że trafił
do więzienia za grzechy Lectera.
<br />
Teraz łypnął na Amaury’ego i na Hannibala. Nic w ich twarzach nie
wskazywało, że do czegoś doszło, i właśnie dlatego Will był pewien, że
doszło.
<br />
Przytrzymał na smyczy Viggo, który z entuzjazmem chciał wyrwać się w
stronę Amaury’ego, nie wiedzieć czemu, ponieważ Amaury nie darzył go
wielką sympatią, jedynie politowaniem.
<br />
― Zostawiłeś mnie ― stwierdził sucho, patrząc na spokojne oblicze
Hannibala. Zbliżył się do martwego już dzika i nagle gwałtownie
odskoczył, zadzierając głowę.
<br />
Nie potrafił nad tym zapanować, czasem to działo się samo. Olbrzymi
jeleń o imponującym porożu i sierści czarnej jak krew w księżycowym
świetle stał dęba, a potem gwałtownie opadł na przednie kopyta, miażdżąc
nimi ranne, kwiczące zwierzę. Stojąc w szkarłatnej miazdze, uniósł łeb i
popatrzył ciemnymi oczami w punkt ponad ramieniem Willa.
<br />
Will odwrócił się, wiodąc za tym spojrzeniem, i zobaczył Amaury’ego z
wyrazem podziwu na tym jego nieskazitelnym, młodziutkim obliczu.
<br />
Gałązki pękały pod ciężkimi, matowymi kopytami, kiedy jeleń ciężkimi
krokami zmierzał ku młodzieńcowi. Powietrze wypełniły wibracje
głębokiego wdechu, gdy zwierzę trąciło wielkim pyskiem delikatną szyję.
Amaury wyglądał jak dziecko przy tym potężnym, majestatycznym rogaczu.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Will</span>? ― usłyszał i zamrugał.
Amaury stał nadal na swoim miejscu. Obok niego, z wyrazem uprzejmego
wyczekiwania na twarzy, był Hannibal. ― Pomożesz nam?
<br />
― Przecież powiedziałem, że tak ― odparł Will.
<br />
Amaury popatrzył krótko na Hannibala. Jedyne słowa, jakie wypowiedział
wcześniej Will, brzmiały: „zostawiłeś mnie”. Młody mężczyzna zachowywał
się jak lunatyk.
<br />
Will przykucnął przy martwym zwierzęciu i położył dłoń na jego ciepłym
jeszcze ciele. Przesunął palcami po szorstkim futrze. Viggo przysunął
łeb do rany po nożu (młodzieniec nawet nie wiedział, kiedy wypuścił z
ręki smycz, ale musiało to być w chwili, gdy oderwał się od
rzeczywistości) i różowym językiem chłeptał krew, dopóki nie został
stanowczo odsunięty.
<br />
Amaury podręczną siekierką ścinał grubą gałąź, której mieli użyć do transportu zwierzęcia.
<br />
Will drgnął, gdy nagle w uchu usłyszał głęboki, wibrujący wdech jelenich
nozdrzy… Ale gdy spojrzał w prawo, zobaczył tylko Hannibala klęczącego
tuż obok i przekładającego sznur przez martwe ciało.
<br />
Amaury przykucnął naprzeciwko, by pomóc od drugiej strony. Will czuł na
sobie spojrzenie Lectera, który wypatrywał u niego niepokojących
symptomów. Teraz jednak młodzieniec zachowywał się spokojnie. Pewnie
wykonał węzeł, mocując ciało dzika do gałęzi.
<br />
― Ja poniosę ― zadeklarował Amaury, biorąc drugi koniec uniesionej
przez Hannibala gałęzi przed Willem. ― Ty pilnuj swojego psa.
<br />
― Viggo.
<br />
Will przywołał rozszczekanego towarzysza i podniósł koniec smyczy.
Ruszyli w drogę powrotną. Gnębiło go poczucie przegranej. Z jednej
strony wiedział, że Hannibal to szalenie atrakcyjny na wszystkie możliwe
sposoby mężczyzna. Z drugiej nie przywykł do zabiegania o jego względy
przez te wszystkie lata. Zawsze je miał. Jego uwaga dla Willa była dotąd
niepodzielna, bo Will był jedyną osobą, która mogła go zrozumieć,
zaakceptować, i która go fascynowała. Teraz, gdy nie był już jedyny,
czuł się tak dziwnie, tak… źle.
<br />
Dopiero zrozumiał, jak bardzo nie lubi się dzielić.
<br />
Jak bardzo nie chce dzielić się Hannibalem Lecterem.
<br />
Może powinni o tym porozmawiać, lecz co miałby mu powiedzieć? Hannibal
wiedział, że nie podoba mu się obecność Amaury’ego w ich życiu i nic
sobie z tego nie robił, czy mocniejsze słowa, jakieś deklaracje – które
nie leżały w naturze Willa – coś zmienią?
<br />
Może powinien zadbać o niego bardziej, okazywać mu jeszcze więcej uwagi.
Nie spędzać większej części dnia samotnie z wędką w dłoni. Może
potrzebował Amaury’ego, bo Will dawał mu za mało, był zbyt zamknięty w
sobie.
<br />
― Hannibal, możemy oprawić go razem? ― zapytał, gdy znaleźli się w
dużej piwnicy, w której Hannibal zazwyczaj obrabiał mięso na specjalnym
długim stole.
<br />
― Oczywiście, Will ― odpowiedział Lecter.
<br />
― Nauczy mnie pan skórować? ― zapytał łagodnie Amaury.
<br />
― Miałem na myśli ― Will popatrzył na Amaury’ego ― bez niego.
<br />
Chłopiec zmarszczył lekko brwi, ale szybko przybrał na swoją doskonałą twarzyczkę wyraz bardziej zasmucenia niż złości.
<br />
― Dlaczego mnie tak nie lubisz, Will? Czujesz we mnie konkurencję? Nie
martw się, doktor Lecter na pewno nie straci dla ciebie sympatii przez
znajomość ze mną. Bardzo chciałbym zająć się dzikiem, którego
upolowałem.
<br />
Will nachmurzył się i przeniósł spojrzenie na Lectera.
<br />
― Nie mogę patrzeć na tę fałszywą buźkę. Możemy? ― zapytał z naciskiem.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-01-14, 00:49<br />
<hr />
<span class="postbody">
Słońce schowało się ostatecznie za horyzontem w chwili, gdy martwe
ciało dzika uniosło się w górę, wspierane na młodzieńczym ramieniu ―
ciemna krew ubrudziła część nieskazitelnego płaszcza, zaznaczając na nim
swą brunatną, kleistą obecność.
<br />
Hannibal kroczył tuż obok Willa, przypatrując mu się ukradkiem ― fakt,
że jego drogi towarzysz z dnia na dzień czuł się widocznie gorzej,
zaczynał go coraz mocniej niepokoić ― jedną z najbardziej
zastanawiających zagadek, była sprawa postępującej z wolna...
<br />
Czym to właściwie było? Czy stan ciemnowłosego młodzieńca można było już
określić chorobą? Choroby miały zazwyczaj na ogół swoje skutki,
specyficzne objawy i sposoby leczenia. Jak można było wyleczyć
niebezpiecznie rzeczywiste wizje, symptomy wskazujące po części
zaburzenia osobowości, by za chwilę stanąć po drugiej stronie barykady i
sugerować mu czystą psychozę...
<br />
Pozapalał światła w każdym pomieszczeniu, które znajdowało się na
parterze ― wkrótce ujrzeli więc w pełnej krasie korytarze, przedpokój,
dużą kuchnię z jadalnia i oba salony, a nawet niewielką salę, na której
zwykł (dawniej) urządzać bankiety.
<br />
Zamierzał przyrządzić im przepyszną kolację (po głowie chodziły mu owoce
morza, kruszony lód i świeżo wyciskany sos z czerwonego ananasa), ale
plany pokrzyżowała mu para niezaprzeczalnie pięknych i niezaprzeczalnie
rozbieganych, błękitnych oczu, wpatrzona w niego z determinacją, która
mogłaby powalać swą mocą góry i mosty.
<br />
― Wybacz nam, Amaury ― przemówił miękko, zaskoczony jadem, którym Will
tak pieczołowicie posługiwał się niemalże za każdym razem, kiedy mówił o
chłopcu. ― Nie odmawiam, gdy prosi się mnie o rozmowę, zwłaszcza, gdy
chodzi o mojego narzeczonego. Zasada stara, jak świat, mówi, że pewni
ludzie mają u nas specjalne względy i przez lata niezbicie dowodzi mnie
do wniosku, że jej słuszność nie uległa zmianom nawet na przestrzeni
wieków. Muszę cię więc prosić o zrozumienie mojej postawy.
<br />
Błękit prześlizgnął się po gładkim obliczu młodego du Maurier ― Hannibal
czuł pierwsze uderzenia lawiny, opadającej prosto w samo centrum jego
domostwa.
<br />
― Hannibal w kulturalny sposób powiedział ci właśnie, że nie jesteś tu mile widziany. czas pomyśleć o wyjeździe.
<br />
Zanim Amaury zdążył jakoś skomentować wstrząsające słowa narzeczonego
doktora Lectera, on sam wyprowadził go z salonu, zaciskając swą dużą
dłoń na jego przegubie. Nie miał już siły ani ochoty na dalsze udawanie,
że wszystko było w porządku ― zachowanie Willa było po prostu
skandaliczne i Hannibal nie miał zamiaru dłużej go znosić.
<br />
Zamknął za sobą drzwi i pozwolił młodzieńcowi zająć miejsce pod ścianą,
wbijając w niego spojrzenie pociemniałych od gniewu oczu. Patrzył i
(Will musiał zdawać sobie z tego sprawę) czekał, podczas gdy jego zapasy
cierpliwości kurczyły się w zastraszającym wręcz tempie.
<br />
Will odwzajemnił jego spojrzenie, ale w przeciwieństwie do niego, w jego
oczach nie krył się już gniew, a jedynie dezorientacja, która choć w
takiej chwili mało wiarygodna, wydała mu się niezaprzeczalnie...
<br />
― Przepraszam. To twój dom i twój gość. Nie powinienem był.
<br />
Suchy śmiech przypomniał mu czasy, gdy Will Graham, zatroskany i
nieświadomy swej choroby chłopiec, patrzył na niego zza biurka (na
którym on sam rozłożył starannie fotografie przedstawiające miejsca i
dowody zbrodni), nie chcąc sobie uświadomić, że ostatnie godziny spędził
w specyficznym stanie graniczącym między snem, a jawą.
<br />
Hannibal przymknął powieki i wypuścił przez nos długo wstrzymywany
oddech ― wiedział, że nie mógł sobie teraz pozwolić na okazanie słabości
― musiał pozostać silny, stabilny. Dla niego, dla siebie. Dla nich obu.
<br />
― Proszę, postaraj się chociaż dać mu szansę, Will ― szepnął,
wyciągając swą dużą dłoń, by ułożyć ją z pewnym wahaniem na jego gładkim
policzku. ― Jeżeli w dalszym ciągu obecność Amaury'ego będzie czyniła
ci tyle krzywdy, znajdę mu inne miejsce, ale zanim to nastąpi chcę mieć
pewność, że chociaż spróbowałeś. W innym wypadku potraktuję to jako
przejaw ignorancji. Wiesz, jak bardzo jej nie znoszę.
<br />
― To naturalne ― kontynuował z zapałem Amaury, robiąc
przerwę tylko po to, by upić łyk wytrawnego wina; Hannibal przyglądał mu
się uważnie, uderzony jego pasją, sposobem w jaki chłopiec się
uśmiechał, gdy zaczynał wypowiadać się na interesujące go tematy. ― Że
smaki przełamywane swoimi przeciwieństwami, kontrastujące z komponentem
na tyle wyraźnie, by pozostawiać swój ślad na języku, na długo po tym,
gdy już się go przełknęło, stanowią główny klucz do wytrawnych potraw.
To właśnie dlatego nie mogę pozbyć się wrażenie, że twoja kuchnia jest
najznamienitszą, z jaką miałem do tej pory do czynienia. Jestem pewien,
że nigdy nie zapomnę smaku tego mięsa ― wymruczał młodzieniec, oblizując
pełne wargi z pozostałości Nardi Poggio. Hannibal nie potrafił się
powstrzymać, by nie podążyć spojrzeniem za ruchem błyszczącego języka ―
sam nie wiedział kiedy zaczął mieć z tym trudności ― może dwa dni temu,
kiedy wśród zachodzącego słońca, opierali się razem o drzewo, a on
(wbrew jakiejkolwiek przyzwoitości) pochylał się, by móc zaciągnąć się
młodym, świeżym zapachem? Może stało się to parę godzin później, gdy
oprawiali wspólnie martwe ciało dzika, pozbywając go po kolei skóry,
wnętrzności i wreszcie długo wyczekiwanego, wydzielającego silną woń
krwi mięsa? Było coś niezwykle intymnego w sposobie, w jaki Amaury
wsuwał swoje smukłe dłonie między poszczególne mięśnie, przytrzymując
je, by ułatwić Hannibalowi ich porcjowanie długim, rzeźnickim nożem.
<br />
A może wszystko przybrało klarowniejszą postać następnego dnia, gdy
spędzili go niemalże w całości właśnie w kuchni, rozprawiając swobodnie o
potrawach i sposobach ich przyrządzania, siekając zioła, marynując nimi
płaty przygotowanego mięsa i...
<br />
Nie, naprawdę nie potrafił powiedzieć kiedy jego zainteresowanie
Amaury'm ze zwykłego, uprzejmego rodzaju, stało się niemalże nieznośne ―
teraz, gdy rozmawiali przy stole, Hannibal odkrył, że ciężko było mu
chociażby odwrócić od niego na chwilę wzrok. I myślał, rozmyślał o nim
stanowczo za dużo, budując w swym pałacu umysłu najróżniejsze koleje
dzisiejszej nocy ― od tych przepełnionych stosowną ilością dobrego
wychowania i zabawy dla każdego gentlemana, do tych, które z dobrych
wychowaniem miały naprawdę niewiele wspólnego.
<br />
I czuł się winny, oczywiście, że tak ― wiedział, że Will musiał
obserwować wszystko ze swojego miejsca, wcielonego siłą w cień ― jego
drogi przyjaciel był aż nazbyt domyślnym stworzeniem, by nie wiedzieć,
co działo się właśnie między doktorem, a ich młodym gościem. Hannibal
powstrzymywał się jednak tak długo, jak tylko potrafił, a zdecydowanie
przestawał potrafić w momentach takich, jak ten, gdy pełne wargi
układały się w słowa, które wprost pieściły jego duszę i zmysły, kiedy
zielone oczy śledziły każdy jego ruch, rozświetlane przez czysty
zachwyt, ilekroć napotykały jego własne.
<br />
― Stare przysłowie mówiące o przyciąganiu się przeciwieństw sprawdza
się w niejednej dziedzinie naszego życia ― Hannibal przerwał długie
milczenie, sięgając po butelkę z winem. Przeszedł się wolno wokół stołu,
rozlewając każdemu z nich kolejną porcję; dolewając rubinowej cieczy do
kieliszka należącego do młodego du Maruier, ponownie zaciągnął się
ukradkowo jego unikatowym zapachem. Był zdziwiony, że jego słodka woń
tak dobrze kontrastowała z kwaśną nutą Nardi Poggio...
<br />
Amaury wychylił się ponad jego ramieniem i (ku największemu zaskoczeniu
Hannibala) posłał Willowi otwarcie chłodne spojrzenie, odbierając swój
kieliszek wraz z najdelikatniejszym muśnięciem palców.
<br />
― Tak, to prawda, że przeciwieństwa się przyciągają ― przyznał, kiwając
demonstracyjnie głową. Przez cały czas nie spuszczał spojrzenia ze
szczupłej twarzy Willa Grahama, zupełnie tak, jakby chciał pozbawić go
tchnienia za pomocą tej niepozornej, wydawałoby się, czynności. ― Nie
oznacza to jednak, że na trwałe ze sobą zostają. Czasem kluczem do
sukcesu jest równowaga ― kontynuował i nagle Hannibal zrozumiał, dokąd
zmierzała jego wypowiedź.
<br />
― Równowagę miło zaburzyć chaosem... Wieczny spokój staje się po jakimś
czasie mało satysfakcjonujący ― podsunął, zajmując na powrót swoje
miejsce. Zerknął na milczącego do tej pory Willa; Viggo ułożył łeb na
jego kolanie, zupełnie tak, jakby chciał mu tym samym dodać otuchy.
<br />
― Równowaga jest bardzo ważnym elementem w życiu każdego człowieka ―
powtórzył uparcie Amaury, chwytając w szczupłe palce rękojeść noża.
Pokroił wolno swój kawałek mięsa, zanurzając go w sosie żurawinowym. ―
Bez stabilności nie ma mowy o jakiejkolwiek równowadze... Mam rację,
doktorze?</span><br />
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/06/pull-me-from-dark-22.html">CIĄG DALSZY</a>Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-48404721051531086882019-06-01T05:19:00.001-07:002019-06-01T05:19:06.197-07:00To nie jest tym, na co wyglada.<center>
<b>Yaoi - "To nie jest tym, na co wyglada."</b><br />
</center>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-01-13, 00:44<br /><b>Temat postu</b>: "To nie jest tym, na co wyglada."<hr />
<span class="postbody">
Wszyscy mamy tajemnice. Mniejsze lub większe sekrety, będące
nieodłączną częścią naszego jestestwa. Coś, o czym wiemy tylko my lub
ewentualnie nasi najbliżsi. Mroki serc, jakich nie chcemy lub nie możemy
ujawniać z różnych powodów. Czasami są one naszą decyzją, czasami ktoś
je na nas wymusi.
<br />
Co jednak począć, kiedy o naszym sekrecie, który mamy utrzymywać
przez lata, pielęgnować, niczym rozkwitający kwiat, zdecyduje ktoś zaraz
po naszych narodzinach? Mówi się, że to najczęściej tylko kilka słów,
że nie warto sobie nimi zawracać głowy. Jedni zaraz przestaną się tym
przejmować, inni będą rozważać latami. Szczególnie, jeżeli taka
tajemnica decyduje o tym, kim mamy być.
<br />
Mające zaledwie tydzień brzdące, bliźnięta zrodzone z pięknej
królowej, podczas ceremonii ich oddania bogom, usłyszały straszliwą
przepowiednię. Jedno z nich zostało naznaczone jako martwe w kołysce,
zaś drugie miało wieść życie zmarłego. Nikt z obecnych nie rozumiał
znaczenia słów przeraźliwego czarownika, jaki pojawił się na ceremonii.
Nikt nie potrafił również zdjąć klątwy, jaką podobnież rzucił na małe
dzieci. Wszystko zdawało się normalne. Aż do chwili, gdy chłopiec
zachorował.
<br />
Następca tronu z dnia na dzień był coraz słabszy, choroba
pochłaniała jego ciało, w czasie gdy siostrzyczka rosła, jakby to ona
karmiła się bliźniakiem. Przerażona para królewska sięgała po wszelkie
rozwiązania, aby uratować oboje dzieci. Gdy sprawa zdawała się już
przesądzona, postanowili wciąż pielęgnować chłopca, większą jednak uwagę
postanawiając skierować na dziecko, które miało szansę żyć.
<br />
Jeszcze w kołysce mała księżniczka została zaręczona, mając w
przyszłości być jednocześnie kartą przetargową dla jednego z władców
dalszych krain. Uzgodniono wszystko, przyszły małżonek nawet przybył
obejrzeć swą narzeczoną, zupełnie niezrażony, iż będzie od niej starszy o
ponad trzydzieści lat. Byli długowieczni, nie jak marni ludzie. Czas
nie niszczył ich ciał tak szybko, mogli sobie pozwolić na znacznie
więcej.
<br />
Kolejne wydarzenie, jakie wbiło gwóźdź do trumny.
<br />
Minęły kolejne dwa miesiące od odwiedzin drugiego władcy.
Uzgodnienia poczynione podczas wizyty zostały potwierdzone odpowiednimi
pismami, a para królewska cieszyć się mogła owocną przyszłością dla
córki, ciesząc, iż chociaż jedno dziecko będzie miało piękne życie.
<br />
Nie miało. Dokładnie pół roku po ogłoszeniu klątwy jedno z dzieci
zmarło. Królowa wypłakiwała oczy, rozpaczając, chociaż sądziła, że była
na to gotowa. Kolejne dwa miesiące potrzebowała, aby dopuścić do siebie
świadomość o tak prędkim pochowaniu jednego z dzieci.
<br />
Wychowywano królewnę. Delikatną, chudą i bladą, gdyż nieczęsto
opuszczała swe pokoje. Choć rosła z każdym rokiem, pozostawała zamknięta
w sobie, samotna. Jakby utraciła coś wielce ważnego.
<br />
- Słyszałaś resztę klątwy, piękna królewno? - Usłyszała skrzekliwy,
nieprzyjemny starczy głos, dochodzący z wnętrza jej komnaty. W
osiemnaste urodziny miała osobiście poznać swego narzeczonego, od razu
biorąc ślub, po czym opuścić rodzime strony. Skrzywiła się, rozglądając
po pomieszczeniu. - W dniu swych osiemnastych urodzin, po latach udręki i
upokorzenia... Dołączysz do zmarłego dziecka, pogrążając w wiecznym
śnie. Wówczas odpokutujesz to, że odebrałaś drugie życie - oznajmił z
rozbawieniem, śmiejąc nieprzyjemnie.
<br />
Nie była pewna, co później nastąpiło. Poczuła wyłącznie dotyk.
Zimna dłoń oplotła jej gardło. Nie zacisnęła się jednak. Zsunąwszy na
ramię, delikatnie je pogładziła i... Zniknęła.
<br />
A księżniczka osunęła się bezwładnie na kolana, padając chwilę
później na miękkim, puszystym dywanie, pogrążona we śnie, z którego nikt
z królestwa nie potrafił jej zbudzić.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-24, 14:03<br /><hr />
<span class="postbody">O
Nerodzie mówiło się wiele rzeczy, ale pierwszą rzeczą, która uparcie
przebijała się przez potok, przez tę rzekę wylewności, było jedno słowo.
<br />
Zły.
<br />
Zły od samego początku, od cholernego poczęcia - to, bowiem, miało swoje
miejsce za sprawą zwyczajnego gwałtu, którego dopuścił się w okrutny
sposób jego ojciec, Abhadael.
<br />
Maleńkie państwo Durugh znajdowało się w punkcie strategicznym dla
szlaku kupieckiego łączącego północ z południem, równiutko jak w
kompasie.
<br />
Mieszkańcy Durugh od wielu lat nie chcieli przyjąć demokracji Wielkiego
Imperium Abhadaela, który z każdym dniem miał coraz większą chrapkę na
owocny w plony kawałeczek ziemi.
<br />
Przeprowadził więc natarcie, w którym zginęło wielu cywili, wielu
wojskowych, wiele kobiet i dzieci. Przeprowadził natarcie, które było
tak brutalne i bogate we wrzaski i zawodzenia, że rzeki spłynęły krwią,
że Bogowie na moment wstrzymali swe nieśmiertelne oddechy, odwracając
się od swych dzieci.
<br />
Matka Neroda, Teli'ena, donosiła ciąże pod srogim spojrzeniem swego
nowego pana. Jej niezwykła uroda okazała się być w tym jednym przypadku
zbawienna. Łaskawy Abdahael pozwolił jej urodzić swego syna w najlepszej
komnacie, pod okiem prawdziwych specjalistów, magomedyków i szamanów,
na dodatek uznał dziecko, obwieszczając je głośno swym prawowitym
potomkiem.
<br />
Nieszczęśliwie, zrobił to tuż przed tym, gdy dowiedział się, że jego
dziecko było zbyt ogromne i swoim ciężarem pokonało drobne ciało matki,
pobzawiając jej życia.
<br />
Było jednak zdecydowanie za późno na odwoływanie swej decyzji. Nerod,
wielki i pokraczny, miał być w przyszłości władcą Wielkiego Imperium.
<br />
Rósł jak na drożdżach, wprawiając w trwogę niemalże każdego, kto miał z
nim do czynienia. Ojciec darzył go okrutną nienawiścią i obojętnością,
niańki i nauczyciele okazywali mu tylko strach.
<br />
Był okropnym dzieckiem - brzydkim, wielkim i bardzo niegrzecznym.
Zamęczał małe ptaki i kocięta, bił i pluł na swych opiekunów, szydził z
kazdego, kto śmiał stanąć mu na drodze. Ojca unikał, jako, że ten jako
jedyny miał nad nim kontrolę. Nauczyli się ze sobą mijać w zaskakująco
krótkim czasie - bywały dni, miesiące a może i lata, kiedy w ogóle się
nie widywali.
<br />
W końcu minęło jednak tyle lat, że Nerod wkroczył w dorosłość. I choć
nie uchodził już za niezgrabnego, to wciąż pozostawał niezwykle ogromny.
Jego niski głos dudnił basowo po korytarzach, odbijając się dźwięcznie
od ścian.
<br />
Możnaby pomyśleć, że takie dziecko wyrośnie na ponuraka, zamknięte w
sobie indywiduum, lecz nic bardziej mylnego: Nerod uwielbiał się śmiać,
choć śmiał się z rzeczy, z których nie powinno. Nerod uwielbiał spędzać
czas wśród rówieśników, choć oni najchętniej pierzchnęliby przed nim
gdzie pieprz rośnie. Nerod uwielbiał zaczepiać młode i starsze kobiety,
choć robił im wtedy straszną krzywdę, po której najczęściej nie wracały
do siebie.
<br />
Był niezwykle inteligentny, choć niektórzy uparcie wmawiali, że za ową
inteligencją nie stało nic więcej, jak zwykły i prosty spryt, właściwy
tak podłym kreaturom. Był silny, choć większość ludzi zarzekała się po
cichu, że mogłaby dać mu radę, gdyby tylko nie był pieprzonym księciem
Imperium.
<br />
Był zdolny, choć znaleźli się tacy, którzy uznawali jego talenty za skutki tresury pilnych nauczycieli.
<br />
Pozostawała jednak jedna, jedyna rzecz, co do której wszyscy nie mieli żadnych wątpliwości.
<br />
Nerod był zły.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-25, 13:22<br /><hr />
<span class="postbody">(przepraszam, że w dwóch osobnych postach, ale zapomniałam edytować i teraz już mi się po prostu nie chce. Kocham :*)
<br />
<br />
- Musi być coś, co pozwoli mi go zabić - Nerod przeciągnął się leniwie
wśród mokrych prześcieradeł i podniósł się z łoża, przesuwając palcami
po rogach. Zerknął z ukosa na Tabholta: mężczyzna pochylał się nad
przykryciem i oceniał stan nieprzytomnej już dziwki. Jego czoło
marszczyło się w skupieniu, gdy jedną ze szponiastych dłoni starał się
doszukać pulsu.
<br />
Nie doszukał się. Naciągnął ubarwione szkarłatem prześcieradła i
westchnął cicho, kierując mądre spojrzenie do księcia Imperium.
<br />
- Mówiłem ci już o tym, mój panie. Jest tylko jeden sposób na to byś mógł zabić swego ojca.
<br />
Nerod zrobił nadąsaną minę i przeszedł się wściekle po sypialni,
zaczesując palcami swoje krótkie, siwe włosy. Zerknął krytycznie na
swoje dłonie, brudne od zaschniętej krwi. W zamyśleniu zbliżył do jednej
z nich usta i przesunął językiem po najwidoczniejszym śladzie.
<br />
- Nie chcę brać sobie żony - powiedział po prostu, nie odrywając
zamyślonego spojrzenia od dłoni. - Nie potrzebuję kobiety, zaraz bym ją z
resztą zabił i musiałbym się żenić jeszcze raz. - Zaśmiał się
chrapliwie z własnego żartu, podczas gdy Tabholt dźwignął zwłoki na
ramię, by służba mogła uporządkować sypialnię księcia.
<br />
- Pomogę ci - zaoferował uczynnie i odebrał od niego sztywniejące z
wolna ciało, a potem skierował kroki do specjalnego zsypu, który został
zamontowany w dniu jego piętnastych urodzin. Służący mieli już dość
dźwigania ciał kolejnych prostytutek po schodach i zatrudnili majstra,
który wymyślił ten cud technologii. Zsyp na martwe kurwy, jak lubił
nazywać go sam książę.
<br />
- Naprawdę nie da się tego jakoś obejść? Dobrze wiesz, że nie
pokusiłbym się na skrytobójstwo, ale zwykły pojedynek nie wchodzi w
rachubę? Powiedziałbym mu... "Ojcze, przyszedłem cię zabić, łap za
broń." Miałby prawo mi odmówić? Miałbym prawo go zabić?
<br />
- Nie, mój panie - powtórzył cierpliwie speszony doradca. - Prawo do
wyzwania swego ojca na pojedynek, otrzymasz tylko wtedy, gdy wskażesz mu
godną tego miana małżonkę.
<br />
- Godną tego miana! - Przedrzeźnił go złośliwie, otwierając niedbale
wieko włazu. Wrzucił do niego zwłoki bez choćby i mrugnięcia, a potem
skierował wykrzywione w złości oblicze z powrotem go Tabholta. -
Widziałeś te wszystkie "królewny" z okolicy? Są brzydsze niż Tedrick, a
słyszałem jak stajenny mówił, że musiał go płodzić nosorożec.
<br />
- Drogi książe, nie może być chyba tak źle - mężczyzna posłał mu
grymas, który w jego mniemaniu miał być zapewne pocieszającym uśmiechem.
<br />
- Diana Tehgell - rzucił doniośle w odpowiedzi i zrobił najbrzydszą
minę na jaką było go stać. - Przysięgam, że moja srająca dupa wygląda
lepiej do jej paskudnej gęby. Widziałem tę szkaradę na przyjęciu u
Mezodha, tego od smoków. Myślałem, że się na nią wyrzygam. - Uniósł
wciąż brudny palec, nie pozwalając przerwać mężczyźnie swego wywodu. -
Annayen Egllyt, czujesz już jej piękne nazwisko? Brzmi jak wymiociny i
tak też wygląda. Ma oczy osadzone tak blisko siebie, że równie dobrze
mogłaby nie mieć nosa. Poza tym wygląda jakby nie miała ust, przysięgam
ci. Nie będę pieprzył czegoś, co nie ma ust, Tahbolcie. Musisz przyznać,
że nawet tobie przyszłoby to z trudem. Ale! - Ostrzegł go swym palcem
po raz kolejny. - nie to jest najgorsze. Jedna była całkiem przyzwoita,
myślałem, że nawet bym się skusił. Pięć lat temu. Ostatnio pojawiła się w
pałacu jako jedna z przyzwoitek tej kurwy, baronowej. Poszerzyła się
tak, że nie wiem jakim cudem weszłaby do mojej komnaty. Musieli by ją tu
wpychać taranem - zachichotał, krzywiąc się jednocześnie z obrzydzenia.
<br />
- Mój książę! - Odezwał się wreszcie zniecierpliwiony doradca - nie
wygląd się liczy, ale pozycja! Poza tym... - Poprawił się pod widocznie
rozeźlonym spojrzeniem swego władcy - na pewno gdzieś na świecie czeka
ładna królewna. Trzeba tylko dobrze poszukać.
<br />
- Tak? - Jedna z ciemnych brwi Neroda podjechała w górę czoła, tworząc
na nim zabawne zmarszczki. - Znajdź mi jedną taką, choćby i na końcu
świata. Przysięgam ci, że po nią pojadę i przyciągnę sukę za rączkę
prosto do tatusiowego tronu. A potem się z nią ożenię i zabiję go
własnymi rękoma - ostatnie słowa już wywarczał, przysuwając się
niebezpiecznie blisko swego rozmówcy.
<br />
- O-oczywiście, mój panie - Tahbolt przełknął ciężko ślinę i wtulił się w ceglany mur za swymi plecami. - Oczywiście.
<br />
<br />
-...rzuciła na nich klątwę. Podobno królewna leży tam wciąż, uśpiona.
<br />
- A książę? - Nerod poklepał bok łuskowatej szyi wierzchowca,
spoglądając z zaciekawieniem na dowódcę straży królewskiej. - Tak po
prostu zdechł?
<br />
- Nikt nie wie jaka jest prawda - starzec wzruszył ramionami i posłał
władcy nikły uśmiech. - Książe, królewna, nie ma to jakiegoś wielkiego
znaczenia.
<br />
- Ma, kiedy w sprawę wchodzi płodzenie potomka - odezwał się milczący
dotąd Tabholt. Gwardzista posłał mu rozbawione spojrzenie i odparł
lekko:
<br />
- Od tego są specjalne rytuały. No, ale lepiej módlmy się do Bogów by trafiła się królewna. Będzie mniej roboty, prawda?
<br />
<br />
- Psia jucha, cuchnie tu gorzej niż w burdelu - Tahbolt przytknąl sobie
rękaw szaty do nosa, przyświecając pochodnią po porośniętych bluszczem
ścianach. Wszędzie wokół walały się jakieś rzeczy: skorupy po
naczyniach, stare księgi, resztki ludzkich szczątków. Iście egipskie
ciemności przesiąknęły zapachem stęchlizny i rozkładu, rozsiewając wokół
aromat niemalże nie do zniesienia dla jego delikatnych i wyczulonych
zmysłów.
<br />
Książe Imperium (nie znosił być nazywany księciem, dlatego Tahbolt
nazywał go tak tylko i wyłącznie w myślach) nie wydawał się zrażony
przykrą atmosferą, czy zapachem. Przeciwnie; on wydawał się być tak
podekscytowanym, jak tylko było można.
<br />
Nie wiedział tylko, że wciąż nie poradzili sobie z największym problemem
- nawet, jeżeli znajdą królewnę, to wciąż nie wiedzieli co mogłoby ją
wybudzić z przeklętego snu. Tahbolt był mądrą osobą i bardzo dużo
czytał, ale nie znalazł w księgach nic, co mogłoby pomóc w tej sprawie.
<br />
Nie wiedział tylko, że Nerod miał już w swym chorym umyśle plan.
<br />
Ale nawet gdyby wiedział, to czy udałoby mu się go powstrzymać?
<br />
<br />
- Nie wierzę - Książe Imperium pokręcił głową, uśmiechając się pod
nosem. - Jest piękna, tak jak mówiła ta pieprzona legenda. I leży tu
sobie sto lat, naprawdę?
<br />
- Być może i dłużej - rzucił od niechcenia kapitan straży - to bardzo stara legenda.
<br />
Nerod wykrzywił usta w okrutnym uśmiechu i podszedł do pięknie
zdobionego łoża, strzepując z niego grubą warstwę kurzu i pajęczyn.
<br />
Co dziwne, ciało królewny pozostawało nienaruszone ani przez czas, ani
przez kurz, ani przez żadne inne paskudztwo, które mogło się do niej
przykleić.
<br />
Była śliczna i taka... czysta. Coś w jej urodzie wabiło, wzniecało
płomień pożądania, z którym młody władca nie miał nawet ochoty walczyć.
<br />
Odpiął skórzany pas spodni i ściągnął z siebie kaftan, koszulę i rękawice.
<br />
- Mój... panie? - Starzec zająknął się, cofając ostrożnie pod ścianę. - Co zamierzasz zrobić?
<br />
- Przywitać się z moją narzeczoną - wymruczał niemalże pieszczotliwie i
obrócił się przez ramię by obdarzyć gwardzistę szydzacym, rozbawionym
spojrzeniem. - Mógłbyś nam nie przeszkadzać? To będzie nasz pierwszy
raz, chcemy nacieszyć się sobą.
<br />
<br />
Przesunął dłonią po jej szczupłym boku, podczas gdy drugą odciągał materiał koszuli nocnej.
<br />
Nie dość, że królewna wyglądała tak jakby usnęła zaledwie zeszłej nocy,
to jeszcze pachniała w taki sposób, że Nerodowi zaczynało się krecić w
głowie.
<br />
Materiał odsłonił szczupłe uda nieskażone nawet jednym włosem, przesuwając się wyżej i wyżej, aż...
<br />
- Na wszystkich Bogów - Nerod poczuł jak w jednej chwili głupieje, bo
jego oczom nie ukazało się rozkoszne łono, różowe płatki czy też słodka
różyczka, ale cholerny fiut.
<br />
Nieduży, co prawda i tak, różowy, ale wciąż fiut. To oznaczało, że...
<br />
- Posłuchaj mnie, skarbie - zaczął łagodnie, ujmując w dłoń podbródek
swej wybranki. - Ja wiem, że jesteś chłopcem i w ogóle, ale taki układ
nam się nie opłaca. Utrzymamy wszystko w tajemnicy. Będziesz nosił
sukienki i nadamy ci jakieś ładne imię. Zgodzisz się, zaręczam ci. Jeśli
tego nie zrobisz, to natychmiast tego bardzo pożałujesz, wiesz?
<br />
Wyciągnął z rozporka swoją nabrzmiałą erekcję i pogładził ją chwilę,
wpatrując się zajadle w rozchylone wargi i długie rzęsy, rzucające na
policzki niezwykle uroczy cień.
<br />
Och, tak, chciał go przerżnąć. Już, teraz. Natychmiast.
<br />
To nic, że był chłopcem. Chłopcy też byli ciaśni. Ich tyłki były ciasne.
<br />
- Pobudka, kwiatuszku - wyszeptał i przyłożył czubek penisa do ciasno zwartego wejścia. Bez przygotowań, bez nawilżania.
<br />
Chciał żeby jego wybranka dobrze zapamiętała ich pierwszy raz.
<br />
<br />
A to jest jako-tako oddana refka Neroda:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://vlepa.pl/dfe146.png" /></span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-01-25, 20:05<br /><hr />
<span class="postbody">
Być może, gdyby ktokolwiek znalazł nieprzytomnego królewskiego potomka
wcześniej, można by mu pomóc, nim całkiem zapadnie w ciemności. Może
można było go wyrwać z rąk pustki, w którą wpadł, pozostając zawieszonym
pomiędzy życiem a śmiercią? Spekulowano nad tym wielokrotnie, gdy
omdlałe ciało leżało bezczynnie w pięknym, zdobionym łożu, a medycy,
alchemicy oraz magowie roztrząsali, w jaki sposób dopomóc dziecku.
Problem polegał na tym, że nikt nie wiedział, co uczynić. Nie potrafiono
nawet ustalić, co dokładnie dolega nieprzytomnemu. Nie było żadnego
urazu, żadnej rany, sińca, czy chociażby otarcia. Nawet podczas
dokładniejszych badań, nakłuwania igłami, w celu pobrania krwi, czy
innych sposobów, jakie szaleńcy zmyślali, aby tylko zdobyć nagrodę, nie
skutkowały.
<br />
A z czasem zabrakło sposobów. Zabrakło nawet wiary, iż nagroda –
hojna nagroda o równowartości wagi pomysłodawcy, mająca zachęcić
najtęższe umysły do kolejnych prób – w jakikolwiek sposób pomoże. Mniej
więcej miesiąc po nieszczęśliwym zdarzeniu para królewska ogłosiła, że
obsypie złotem tego, kto znajdzie sposób na wybudzenie <span style="font-style: italic;">księżniczki</span>. Nagrody nie zdobyto, zaś plotki o oszustwach i kłamstwach stopniowo zaczęły się szerzyć.
<br />
Do sąsiednich krain zaczęły napływać pomówienia, jakby władcy tak
naprawdę nie poszukiwali sposobu na obudzenie potomka, a na podbicie
sąsiadów. Twierdzono, że spiskują, zbierają wojska i tworzą potężną
broń. Także niedoszły pan młody, usłyszawszy, że nie może na razie
ujrzeć narzeczonej zaczął nabierać podejrzeń. Nie zdradzano mu, co było
powodem jej nieobecności na osiemnastych urodzinach – tych, podczas
których miało się jednocześnie odbyć wesele. Odprawiono go z kwitkiem, a
później ignorowano.
<br />
Czy zatem powinno być dziwnym, jeżeli po narastających wciąż
plotkach, sam zaczął się zbroić? Niepokoje rosły, aż do chwili, gdy
sąsiednie królestwa postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Niespełna rok
później najechały wspólnie ze wszystkich stron, mordując każdego po
drodze, uznawszy ich za wrogów.
<br />
Nim zrozumiano, co właściwie się dzieje, większość mieszkańców zamku oraz pobliskiego miasta była już martwa. Pozbyto się <span style="font-style: italic;">wroga</span>
nawet nie zadając pytań. Kilka godzin przeszukiwano komnaty w
poszukiwaniu potężnej broni, która jakoby miała się w nich kryć. Nie
odnaleziono żadnej, zaś niedoszły zięć popadł w obłęd, odnajdując swą
narzeczoną, pogrążoną we śnie… Zaklętą. Za drzwiami, przed którymi
zamordował jej matkę i ojca.
<br />
Chcąc ukryć swe grzechy, najeźdźcy w pośpiechu opuścili zamek oraz
tereny królestwa, pozostawiając królewnę nietkniętą, zapomnianą, pośród
trupów. Przez kilka kolejnych tygodni rabowano najniższe piętra z
bogactw, a tereny, teraz już niczyje, wcielano stopniowo pomiędzy
sąsiadów, dokąd i oni ni zostali podbici przez Imperium.
<br />
Czas leciał, a o zapomnianym dziecięciu mówiono już wyłącznie, jak o
legendzie, nie brano w nią wiary, ostatecznie nawet zapominając, gdzie
ów zamek leżał. Rok po roku zamek coraz bardziej podupadał, jednak
zamknięta w nim, jedyna żywa istota nie miała o tym pojęcia.
<br />
<br />
- Znów mnie zostawiłeś - usłyszał słodki, dziecięcy głos.
<br />
Odwrócił się na pięcie, w pustej przestrzeni, dostrzegając małą,
uroczą dziewczynkę, o wielkich, złotych oczach, długich, czarnych
włosach oraz tegoż samego koloru ptasich skrzydłach, wyrastających z
łopatek. Przygryzł dolną wargę, z niepokojem spuszczając wzrok. Gdyby
nie różnica wieku, wyglądaliby identycznie.
<br />
- Przecież wiesz, że nigdy tego nie chciałem...
<br />
- Mieliśmy być razem - przerwała, podchodząc bliżej, wyciągając na
palcach, aby pogładzić go po włosach. - Ale ty wciąż do mnie nie
przyszedłeś.
<br />
Pokręcił nerwowo głową, czując coraz gorzej z powodu jej słów.
Cierpiał wystarczająco i bez tego. Pochylił się, ukląkł i objąwszy
dziewczynkę, wtulił się w nią, jakżeby to on miał nie więcej, jak sześć
lat, a ona była niemal dorosła.
<br />
- Dlaczego mnie stąd nie zabierzesz? - Zapytał strapiony,
nieznacznie drżąc od wzbierającej w nim chęci na płacz. - Pierw trzymano
mnie tam, nie puszczając do ciebie, teraz... Jestem zamknięty w tym
więzieniu i...
<br />
Umilkł ponownie, czując jej wielką dłoń na swojej głowie. Gładziła
go, pocieszała tak, jak winna to była robić matka, kiedy tego
potrzebował. Kobieta, od której nigdy nie poczuł ciepła, nie ujrzał jej
prawdziwego uśmiechu, kierowanego w swą stronę. Nigdy nie widziała <span style="font-style: italic;">jego</span>, nawet patrząc prosto w jego oczy.
<br />
- I wciąż nie możesz do mnie przyjść - zakończyła zamiast niego,
następnie uśmiechając smutno. Westchnęła, spuszczając głowę. - Ale ja
nie jestem w stanie ci pomóc, Levi... Muszą cię stąd wypuścić, abyś mógł
do mnie przyjść.
<br />
- Jak?
<br />
- Musisz poczekać...
<br />
<br />
Tak więc czekał. Nie wiedząc, co się działo dookoła, nie mając
pojęcia, jak wiele czasu minęło, nie mogąc zrobić nic, prócz wpatrywania
w bezkresną przestrzeń.
<br />
Pustka była... Przerażająca. Otaczała go ze wszystkich stron,
strasząc, niepokojąc. Swego czasu próbował ją przebyć, sprawdzić co
znajdzie, podążając stałe w jednym kierunku. Szedł. Długo, bez
zatrzymywania, bez rozglądania się na boki, nie chcąc zboczyć z
wyznaczonej trasy. I nic. Nie znalazł nikogo ani niczego. Wciąż otaczała
go jedynie pustka.
<br />
Czekał. Stopniowo tracąc nadzieję, aż w końcu zupełnie poddając.
<br />
Sam nie wiedział, jak długo tkwił w jednej pozycji, bez ruchu,
leżąc po prostu na czymś, co tworzyło płaszczyznę pod jego… Jestestwem?
Wpatrzony w przestrzeń, bez żadnych myśli, od dawna nie zastanawiając
już nawet, czy jest szansa na ucieczkę. A jednak nagle coś poczuł. Pierw
jakby drgnięcie, następnie ukłucie, a po tym rozdzierający ból.
Krzyknął, kuląc momentalnie, nie mając pojęcia, skąd się to bierze.
Minęło już tak wiele czasu, od kiedy <span style="font-style: italic;">cokolwiek</span> odczuwał! Skąd więc brało się… <span style="font-style: italic;">To</span>?!
<br />
Jęcząc przewrócił się na bok, walcząc z tym nieprzyjemnym
doznaniem. Kuląc stale, miał nadzieję, że uchroni się od kolejnych fal
bólu, że już nie nastąpią. Jakże się mylił…
<br />
Walczył sam ze sobą, jednak nic to nie dawało. Stopniowo łzy
zaczynały płynąć po jego policzkach, gdy poczucie rozrywanego ciała
zdawało się nie do zniesienia. Nie chciał się poddać, obawiając, że
wówczas już całkiem zniknie, rozpływając w tej białej przestrzeni.
<br />
Kolejna fala bólu, kolejny krzyk, zaciskane kurczowo mięśnie,
ściskane pięści. Bezmyślnie wbijał długie pazury, ostre niczym szpony,
we własne dłonie, czym dodatkowo przysparzał sobie cierpień. Nie
rezygnował. Chciał już końca tej tortury. Z rozpaczą zacisnął mocno
powieki, zagryzł zęby i…
<br />
<br />
Otworzył oczy, czując kolejne silne pchnięcie, wywołujące ból w
całym i tak już obolałym ciele. Z zaciskanych w pięści dłoni, ułożonych
wzdłuż jego ciała toczyła się krew, plamiąc jasne, błękitne
prześcieradło. Plecy chłopaka były wygięte w lekki łuk, a przy kolejnych
ruchach gwałcącego go mężczyzny, co rusz nieznacznie przesuwał się na
posłaniu.
<br />
Zadrżał gwałtownie, tym razem już nie przez ból, a szok, wywołany
widokiem obcego nad sobą. Czuł, że jest trzymany za biodra, czuł kolejne
szybkie, głębokie pchnięcia, wyrywające bolesne jęki z jego gardła. Ale
co z tego, skoro nie potrafił na to właściwie zareagować?
<br />
Wierzgnął w końcu, próbując wyrwać, przez co otrzymał po chwili
silny cios w brzuch, zaraz po którym szponiaste dłonie mocniej zacisnęły
się na jego biodrach, nie pozwalając na nic więcej, prócz biernego
oczekiwania końca stosunku, przypatrując mężczyźnie z coraz większym
przerażeniem.
<br />
<br />
<br />
Poglądowo Levi
<br />
<img alt="" border="0" src="http://vlepa.pl/182532.png" /></span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-25, 20:37<br /><hr />
<span class="postbody">Nerod
przyśpieszał ruchy z każdym kolejnym pchnięciem, wykrzywiając wargi w
lubieżnym i bezwstydnym uśmiechu. Był szczęśliwy, gdy mógł kogoś
pieprzyć, bo pieprzenie pozwalało mu nie myśleć, skupić się tylko i
wyłącznie na odczuwaniu.
<br />
A to co czuł było dobre, bardzo dobre. Ten ciasny, dziewiczy tyłek
zaciskał się na jego fiucie tak mocno, że niemalże boleśnie, a jednak
wciąż przyjemnie. Jak dziwnie była skonstruowana granica bólu i
przyjemności, kiedy oba odczucia ocierały się o siebie, nakręcając
wzajemnie.
<br />
Zajęczał głośno i zmarszczył brwi, dostrzegając, że jego narzeczona nie tylko się obudziła, ale i chciała uciekać!
<br />
Niewdzięczna suka, pomyślał i zamachnął się na oślep, nie przestając
pieprzyć zakrwawionego tyłka. Uderzenie padło na brzuch i w gruncie
rzeczy było to fortunnie trafione miejsce, bo dzięki temu pozbawił
swojej królewny oddechu.
<br />
Oczywiście, że na chwilę, ale tak chwila była wystarczająca by wykonał
ostatnie, mocne pchnięcie i spuścił się obficie, wysuwając zakrwawionego
penisa z rozgrzanego wejścia księcia.
<br />
- O-och... Tak - wymruczał do siebie i oblizał wolno wargi, rozkoszując
się ostatnimi dreszczami orgazmu. Potem ponownie spojrzał w dół, na
cały bałagan, który narobił, na przerażonego młodzieńca, starającego się
usilnie zasłonić najintymniejsze miejsca.
<br />
- Nerod - przedstawił mu się wolno, mocno zachrypniętym głosem. -
Jestem twoim narzeczonym, a ty jesteś moją królewną. Mam nadzieję, że
rozumiesz co do ciebie mówię, królewno? - Uśmiechnął się w
najokropniejszy sposób, w jaki tylko potrafił, a potem bezceremonialnie
cofnął się z łoża i zapiął spodnie, odpalając skręta. - Jak taka piękna
dama jak ty może mieć na imię?</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-01-25, 21:16<br /><hr />
<span class="postbody">
Drżał. Tak z przerażenia, jak i bólu, jaki prześlizgiwał się po całym
ciele, docierając od obolałego odbytu, od obitych jelit, od brzucha,
idąc nerwami po każdym odcinku jego ciała, docierając do wszystkich jego
zakamarków. Nie, nie było to faktyczne odczucie, ale strach sprawiał,
że chłopak nie potrafił myśleć o gwałcie inaczej. Jakby każda komórka
jego ciała była rozszarpywana. I nawet nie mógł dać temu upustu w formie
krzyku, skoro odebrano mu dech.
<br />
Ledwie został puszczony, lewie tylko nieznajomy się od niego
odsunął, książę podkulił pod siebie kolana, przesuwając na drugi koniec
łóżka, kuląc na nim. Skrzywił się z obrzydzeniem, gdy tylko poczuł, jak
zmieszana z krwią sperma wypływa z odbytu, płynąc nieprzyjemnie po
udzie. Zignorował to. Leżał na boku, wciąż drżąc, wciąż wpatrując w <span style="font-style: italic;">Neroda, tak?</span>,
szeroko otwartymi oczyma. Poruszył nagle pierzastymi skrzydłami, jak
osłaniając nimi całe ciało, jak tarczą. Potrzebował kilka głębokich,
spokojnych oddechów, aby zrozumieć sytuację, aby pojąc, co dokładnie się
stało. Co powiedział tamten.
<br />
<span style="font-style: italic;">Jesteś moją królewną</span>.
<br />
<span style="font-style: italic;">Lete</span>.
<br />
Nie! Nie, nie nie! Nie Lete! Levi!
<br />
<span style="font-style: italic;">Zastąpisz Letę. Będziesz żyć jej życiem. Od dziś to twoje imię.</span>
<br />
Pokręcił szybko głową, chcąc odgonić te myśli. Nie chciał ich. Nie
miał ochoty znów tego wszystkiego przeżywać! Dlaczego nikt nie mógł tego
pojąć? Dlaczego nie rozumieli?!
<br />
- Le… - Przerwał, gryząc się w język, walcząc jednocześnie ze
strachem, bezradnością, przeszłością oraz sobą samym. – Lete – odparł
wreszcie tak cicho, że sam nie był pewien, czy usłyszał swój głos,
jednocześnie odnosząc wrażenie, jakby przegrał jakąś istotną walkę. Czuł
mocny ścisk gardła. Dopiero po chwili uniósł ostrożnie dłoń, aby pozbyć
się łez z policzków.
<br />
W jego umyśle stale pojawiały się te same pytania, oscylujące wokół
Neroda. Dlaczego to zrobił? Czego właściwie od niego chciał? Kim był?
<br />
Zupełnie niespodziewanie poczuł coś jeszcze. Ogarniającą go panikę,
gdy zdał sobie sprawę, że pokój nie wyglądał tak, jak powinien.
Wszędzie osadzał się kurz, kotary łoża były poszarpane, pod sufitem oraz
na ścianach znajdowały się liczne pajęczyny z ich mieszkańcami. I nie
było słychać najmniejszego szmeru zza drzwi. Jakby straży w ogóle tam
nie było.
<br />
- Co… Ty tu robisz? – Wymamrotał, skupiając na tych wszystkich
niespójnościach z własnymi wspomnieniami. – Czego ode mnie chcesz? –
Zapytał już śmielej, podźwignąwszy na ręce do pół siadu, wciąż jednak
nie mając odwagi przysunąć bliżej.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-26, 12:54<br /><hr />
<span class="postbody">Obserwował
z rozbawieniem jak jego małe stworzonko nakrywa się skrzydłami,
próbując uciec przed tym, czego doświadczyło. Chłopiec był drobny i
piękny, niezwykle piękny.
<br />
- Jesteś syreną, prawda? - Zapytał wolno, ale nie otrzymał żadnej
odpowiedzi. Jego narzeczona zdawała się być pogrążona w swoistego
rodzaju transie, zupełnie jakby coś nagle pozbawiło ją częściowo
przytomności. Stan ten nie trwał jednak na tyle długo by Nerod
przykładał do tego uwagę.
<br />
- Lete - powtórzył to imię, rozkoszując się sposobem, w jaki płynęło po
języku. - Całkiem w porządku, ale musimy pozbawić cię twoich korzeni,
rozumiesz? Nikt nie może wiedzieć o tym, kim byłeś lub jesteś. Od tej
pory masz na imię Leticia. Kurwa, ale to wymyśliłem! - Mruknął już
bardziej do siebie niż do królewny.
<br />
Nieśpiesznie wciągnął na siebie resztki cześci garderoby i przysiadł z
powrotem na brzegu łóżka, uśmiechając się gdy skulona postać drgnęła
zauważalnie.
<br />
- Nie rób tak, bo się zezłoszczę - powiedział łagodnie, grożąc mu
palcem. -Nienawidze kiedy ktoś zachowuje się jak spłoszona sarenka.
Zwykłem zabijać spłoszone sarenki gołymi rękoma, rozumiesz?
<br />
Przechylił głowę, spoglądając mu bez cienia lęku w duże, poznaczone
piętnem smutku oczy. Ale były piękne i duże, jakie... Wciągające.
<br />
Nerod zamrugał, marszcząc z lekka brwi: naprawdę mógłby się wpatrywać w te oczy bez końca i było to... Trochę przerażające.
<br />
- Jestem twoim narzeczonym, mówiłem ci już. Przybyłem tu bo słyszałem
legendę o zamku, w którym od ponad stu lat śpi pewna królewna. I wpadłem
pomysł na to jak mógłbym zdjąć urok. Podobało ci się?</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-01-26, 15:22<br /><hr />
<span class="postbody">
Normował oddech. Odpoczywał. Uspokajał się po tym, czego właśnie
doświadczył. Starał się poukładać wszystkie myśli, zdarzenia, jakie
pamiętał. Był... Pamiętał tę bezkresna nicość, w której tkwił bez celu,
nie czując nic, żadnych emocji, żadnych uczuć, bólu, czy głodu ni
pragnienia. Po czym nagle został wyrwany ze swego więzienia, aby obudzić
się pod gwałcącym go mężczyzną.
<br />
Odczuwając przy tym wyłącznie ból i poniżenie.
<br />
Popatrzył na niego, zagryzając zęby. Słuchał uważnie, jednak nie
rozumiał. Dlaczego miałby zmieniać imię? Ponownie? Znów przyzwyczajając
do innego, nadanego mu nagle przez wzgląd na innych? Dlaczego nie mógł
używać własnego? Nerwowo przełknął ślinę, zaraz ostrzeżony przed
podobnym zachowaniem. I jak on miał się nie obawiać kogoś, kto właśnie
otwarcie mu groził śmiercią? Mimowolnie popatrzył n na szponiaste
dłonie, zaciskając przy tym własne w pięść.
<br />
Nie uciekł wzrokiem, dumnie wpatrując w oczy Neroda, nie chcąc dać
się całkiem zdominować. Skoro tamten już odkrył prawdę, skoro wiedział,
że sam ma do czynienia z mężczyzną, po cóż miałby udawać przed nim
kobietę?
<br />
Otworzył szerzej oczy, słysząc sugestię. Momentalnie nastroszył
pióra, podrywając, pomimo silnego bólu, na równe nogi, wcześniej
zsunąwszy z łóżka. Pochylił się nieznacznie i zasyczał ostrzegawczo.
<br />
- Nie – odparł, siląc na spokój, a rozłożone skrzydła powoli
poczęły się składać, gdy książę się prostował. – Ani trochę nie podobało
mi się takie budzenie – wycedził, dostrzegając dopiero po chwili, iż
stojący przed nim mężczyzna posługiwał się nieznacznie innym akcentem.
Mówił bardziej… Twardo. W jego rodzinie mowa była zazwyczaj płynna i
łagodna. – I prawdę powiedziawszy, nie wiem, czego właściwie ode mnie
chcesz.
<br />
Stał tak jeszcze kilka sekund, krzywiąc, kiedy znów poczuł, jak po
jego udach spływa mieszanina wydzielin. Nie mogąc znieść nieprzyjemnego
odczucia, jakie temu towarzyszyło, zdarł z siebie resztkę poszarpanej
tkaniny, z niejakim zakłopotaniem wycierając nią uda, aby następnie
rzucić na zakurzoną ziemię. Tę samą, po której, mimo bólu w okolicach
lędźwi, przeszedł do stojącej przy łóżku szafy, otwierając. Potrzebował
czegokolwiek, w co mógłby się odziać, nie chcąc świecić golizną przed
obcym.
<br />
<span style="font-style: italic;">Przed narzeczonym!</span>
<br />
- Dlaczego życzysz sobie mnie stąd zabrać? – Podjął po chwili,
zdejmując z wieszaka najmniej zniszczoną, czarną suknię, z licznymi
falbanami oraz tasiemkami. W myślach momentalnie począł złorzeczyć na
rodzinę, że tylko takie odzienie skryli w komnatach <span style="font-style: italic;">księżniczki</span>. – Dlaczego właściwie <span style="font-style: italic;">miałbym</span> to uczynić i z tobą pójść? – Dopytywał, spoglądając na niego ponad ramieniem, gdy wciągał na siebie suknię.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-27, 15:20<br /><hr />
<span class="postbody">Nerod
obserwował wręcz z przerażajacym spokojem, jak jego nowe zwierzątko
miotało się i tupało nóżka, jak uparcie próbowało się zorietnować jak
mała jest klatka, w której się znalazło i na jak wiele (albo niewiele)
będzie mu pozwalał jego nowy właściciel.
<br />
Bawiła go jego dezorientacja, to poczucie zagubienia i głos
przesiąknięty strachem. Miał ochotę podejść do niego, złapać go za te
skrzydełka i przybić je do ściany, a potem przez kolejne godziny
obserwować jak miota się i błaga i krzyczy i...
<br />
Chrząknął, wykrzywiając usta w tym samym, okropnym uśmiechu.
<br />
Przesunął dłonią po jednym z rogów i parsknał śmiechem, słuchając wszystkich pytań narzczonej.
<br />
- Życzę sobie ciebie zabrać, moja droga, ponieważ chcę uczynić cię
swoją wybranką, a co za tym idzie, tyłkiem, który będzie wraz ze mną
zasiadał na tronie. Nadążasz? Jako następca tronu Wielkiego Imperium -
przemówił uroczyście, nie szczędząc sobie przy tym ironii - mianuję cię
swoją narzeczoną i ogłaszam wszeb i wobec, że jeżeli nie przyjmiesz
moich oświadczyn, to zaciągnę cię przed ołtarz w kawałkach. Co ty na to?
- Zapytał wolno, stając tuż za nim, by objąc go w niemalże czuły
sposób. Kiedy chłopiec chciał mu się wyrwać, Nerod wzmocnił chwyt swych
ramion tak bardzo, że niemalże duisł biedną kruszynę.
<br />
- Teraz już rozumiesz? - Wycharczał, unosząc go za fraki, by zrównać
się z nim poziomem oczu. - Ty nie masz szans na ucieczkę -
warknął,potrząsając nim wściekle. W ciemnych oczach demona, igrała
prawdziwa furia. - Odetnę ci każdy palec i nakarmię cię nimi, a potem
rzucę twoje truchło kapłanowi i połączy nas węzłem małżeńskim. Radzę ci
więc się lepiej zgodzić - wcisnął szponiaste dłonie w chude ramiona
księcia. - Nie należę do cierpliwych osób.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-01-28, 00:54<br /><hr />
<span class="postbody">
Zaledwie po chwili wsłuchiwania się w głos mężczyzny, przyglądania jego
zachowaniu, przebywania z nim... Levi był pewien, że nie chce go
drażnić. Nie po tym, jak dopiero został brutalnie zgwałcony. Nie po
nieprzyjemnej groźbie, którą odniósł wrażenie, Nerod z pewnością by
spełnił. Nie po tym, jak został boleśnie ściśnięty, gdy znów próbował
się wyrwać z jego rąk.
<br />
Postawiony ponownie na ziemi, nie poruszył się. Posłusznie odchylił
głowę, chwycony wyjątkowo delikatnie za podbródek. To tak niesamowicie
kontrastowało z wcześniejszym zachowaniem <span style="font-style: italic;">narzeczonego</span>. Tak oto, ledwie odzyskał swe ciało, życie, możliwość poruszania, a... Ponownie zamknięto go w klatce.
<br />
Wpatrywał się w milczeniu w ciemne oczy, odnajdując w nich jedynie
nienawiść oraz pogardę. Czym zawinił, aby tak na niego patrzono? A może
ten osobnik darzył podobnymi uczuciami wszystkich, prócz samego siebie?
Poczucie niepokoju rosło w nim coraz bardziej, kiedy rozważał wszelkie
swe możliwości. Miał skrzydła, zdolne do lotu. Uciekł na moment wzrokiem
do okna. Mógł wyskoczyć przez nie, wzbić się w powietrze i uciec.
Tylko... Dokąd?
<br />
Jęknął, niespodziewanie pociągnięty za długie włosy. Czyżby Nerod domyślił się, co chodziło po głowie <span style="font-style: italic;">przyszłej małżonki</span>?
<br />
- R-rozumiem - odpowiedział wreszcie na pytanie, zadzierając mocno
głowę w tył, aby nie czuć bólu. - Puść... Proszę - wycedził, próbując
kucnąć, co przez wciąż trzymającą go drugą dłoń było uniemożliwione. -
Zgadzam się - dodał, licząc, iż może to nakłoni Neroda do zelżenia
uścisku.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-28, 15:27<br /><hr />
<span class="postbody">Trzymał go za śliczną twarzyczkę, oczekując jedynej słusznej odpowiedzi płynącej z idealnie wykrojonych ust chłopca.
<br />
"Tak, przepraszam. Już będę grzeczny." - Wyobrażał sobie, krzywiąc usta
w grymasie zadowolenia. Spotkało go jednak coś z goła odmiennego. Oczy
jego nowego nabytku prześlizgnęły się nerwowo po ścianie, dochodząc
do... Okna?
<br />
Chyba nie był na tyle bezczelny? Nie, to graniczyłoby przecież z głupotą!
<br />
Szarpnął wściekle za długie, czarne włosy, ledwie panując nad mdlącym
pragnieniem by rzucić tym chuchrem o ścianę. Jużby nauczył tę małą
dziwkę jak powinna się zachowywać posłuszna narzeczona.
<br />
Ale musiał uważać. Nie mógł go potłuc na tyle by ktoś widział bardzo wyraźne ślady, bo kapłan mógłby unieważnić małżeństwo.
<br />
Tego, oczywiście, nie musiał wiedzieć nikt oprócz niego i kapłana, bo
natychmiast obrócono by ten durny przepis przeciwko niemu. Z resztą, po
co wymyślano takie głupoty? Panna młoda bez śladów użytkowania, bez
jednego zadrapania? Jaka więc płynęła radość z posiadania żony?
<br />
Spełnił prośbę księcia z litościowym uśmiechem i pozwolił by jego drobne
ciało uderzyło o kammieną posadzkę. Lubował się w dźwięku
powstrzymywanych jęków i okrzyków bólu.
<br />
- Cudownie - powiedział rozradowanym tonem, tak jakby przed chwilą
wcale nie miał ochotę go zabić. - Wstawaj - rzucił już całkiem szorstko i
chłodnie, a potem znów parsknął śmiechem, rozbawiony konsternacją
chłopca.
<br />
Przecież tylko się wygłupiał, no już niech da spokój.
<br />
- Jesteś cała? Dobrze się czujesz? - Przyłożył chłopcu dłoń do czoła,
udając, że sprawdza mu temperaturę. - Nie, chyba nie. Masz gorączkę,
rozumiesz? - Spojrzał mu w oczy, dając do zrozumienia, że dobrą
odpowiedzią na to pytanie, było tylko i wyłacznie <span style="font-style: italic;"> "tak, mam" </span>.
<br />
- To oznacza, że przez całą drogę do domu będziesz musiała być
cichutko. Odpoczywaj, skarbie - przysunął się by złożyć na dotykanym
przed chwilą czole wyjatkowo czuły pocałunek. - A potem znajdziesz się w
swojej komnacie i wszystko będzie kurewsko pięknie, zobaczysz.
<br />
Iście szarmanckim ruchem, otworzył przed narzeczoną drzwi i zamaszystym
ruchem ramienia wskazał kierunek, w którym mieli się udać.
<br />
- Proszę bardzo, Leticio. Panie przodem.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-01-28, 17:47<br /><hr />
<span class="postbody"> Łupnąwszy
o posadzkę, tracąc przy tym równowagę, co poskutkowało i przewróceniem
się oraz padnięciem i tak wciąż bolącym tyłkiem na zakurzoną podłogę,
stęknął boleśnie. Drżał, wpatrując w te wściekłe, zirytowane wciąż oczy,
pilnujące każdego jego ruchu. Chciał się odsunąć, uciec z zasięgu rąk
kogoś, kto usilnie próbował go krzywdzić, nie dbając nawet o to, co
czuje druga osoba. Naprawdę chciał, ale w tej samej chwili znów odezwał
się w jego umyśle ten ostry głos: <span style="font-style: italic;">nie masz szans na ucieczkę!</span> Z żalem, musiał mu przyznać rację. Nie mógł uciec. Nie teraz.
<br />
Powstrzymał drżenie ciała, widząc wyciąganą ku sobie dłoń. Jak
sparaliżowany, nawet nie drgnął, kiedy dotknęła jego czoła, kiedy
zdawała się jedynie łagodnie go badać. Bał się. W jakiś sposób uwierzył i
miał tę nieprzyjemną świadomość, że najdrobniejszy błąd przypłaci
życiem, z którego niespodziewanie… Nie chciał tak szybko rezygnować.
<br />
Pouczony, jak powinien się zachowywać, spuścił wzrok, nerwowo
łykając ślinę. Skinął twierdząco głową, nie śmiejąc w tej chwili
oponować. Ale nie zamierzał rezygnować – potrzebował nabrać sił, w pełni
wrócić do siebie, nim da tamtemu do zrozumienia, że nie będzie
wyłącznie popychadłem w jego rękach!
<br />
- Rozumiem – wymamrotał, pochylając lekko głowę, aby nie musieć dłużej wpatrywać się w jego oczy.
<br />
Wstał powoli, otrzepał suknię z kurzu, ruszając do drzwi, długim
korytarzem, aż do schodów, przy których czekał kolejny rogaty, kłaniając
w pas nadchodzącej parze. Levi nawet nie obdarzył go spojrzeniem,
schodząc powoli, krok za krokiem, przytrzymując balustrady, dbając o
idealną prezencję, jaką wyćwiczył przez długie lata. Podniesiona wysoko
głowa, podniesiona dopiero po opuszczeniu sypialni, równy, spokojny
chód, jak i harde spojrzenie ani trochę nie zdradzały jego strachu. I
delikatny uśmiech błąkający się po bladym licu, kiedy patrzył na Neroda,
w myślach życząc mu bolesnej, krwawej śmierci.
<br />
- Posiadasz spory orszak, mój panie – rzekł cicho, gdy stanęli przed
wrotami zamku, a ich oczom ukazali się podwładni następcy tronu
Imperium. – Czy zatem mogę liczyć, iż zabiorą mnie bezpiecznie do twych
włości? – Spytał uprzejmie, wystarczająco głośno, aby przyboczny również
słyszał rozmowę. – Jak sam zdążyłeś zauważyć, nie czuję się zbyt
dobrze…
<br />
Jakby na potwierdzenie tych słów, udał, iż musi podtrzymać się
ramienia narzuconego mu narzeczonego, w duchu irytując własnym
zachowaniem. Wszystko po to, aby pozostać w jednym kawałku.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-28, 19:53<br /><hr />
<span class="postbody">Nie umiał nie podziwiać swojej powabu i wdzięku, z jakim poruszała się jego cudowna narzeczona.
<br />
Prawda była taka, że to co wcześniej robili mogło w jakiś sposób... Cóż,
utrudniać chodzenie, ale on wydawał się tym zupełnie nie przejmować,
pozostając idealnym w każdym jednym calu.
<br />
- Posiadasz spory orszak, mój panie - odezwał się cicho, wprowadzając
go w chwilowe osłupienie, które szybko zatuszował krzywym uśmieszkiem.
On naprawdę brzmiał jak kobieta, Nerod mógłby przysiąc, że nią jest, na
własne rogi. - Czy zatem mogę liczyć, iż zabiorą mnie bezpiecznie do
twych włości? Jak sam zdążyłeś zauważyć, nie czuję się zbyt dobrze…
<br />
- Nie musisz się niczym przejmować, moja droga - odparł tak uprzejmie,
że mógłby uchodzić za czarującego (gdyby nie te oczy, gdyby nie szpony
sunące po drobnym ramieniu) i pomógł księżniczce wsiąść do specjalnie
przygotowanego wozu, pakując się na miejsce obok.
<br />
Wszyscy zebrani wpatrywali się w królewnę z niekrytym zdumieniem.
<br />
Jaka piękna, szeptano, jaka śliczna i drobna! Jak taka kruszynka
wytrzyma z tym szaleńcem? Jak ona to zniesie? Biedna dziewczyna, biedna
istotka!
<br />
Drzwi wozu zamknęły się za nim i Nerod pochylił się nad narzeczoną,
ogarniając ją swoim szerokim ramieniem. Wyciągnął z kieszeni skręta i
odpalił go niedbałym zaklęciem, zaciągając się głęboko mieszanką
specjalnie wyselekcjonowanych ziół.
<br />
- Będzie nam ze sobą dobrze - powiedział jakby to było oczywiste. - Zobaczysz.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-01-28, 21:53<br /><hr />
<span class="postbody">Podtrzymując
się ramienia, długowłosa piękność przebyła te kilkanaście metrów,
dzielących ją od powozu. Wsiadł, siadając powoli, przodem w kierunku
jazdy, uważając, aby nie przysporzyć sobie bólu. Przymknął oczy, czując
silny dyskomfort, tak fizyczny, jak i psychiczny, świadom, że będzie
musiał znów udawać przed wszystkimi. Oprócz tego, który właśnie
przysiadł się tuż obok.
<br />
Zerknąwszy niepewnie na mężczyznę, próbował zachować spokój, nie pokazać
znów strachu, nie dać pretekstu do ponownej złości komuś, kto wyraźnie
nie posiadał skrupułów przed okazywaniem negatywnych emocji, przed
przemocą. I jeszcze te wszystkie komentarze, które chociaż szeptane,
wciąż były dobrze słyszane przez syrenę. Odetchnął głębiej, następnie,
aby dodać prawdziwości swych wcześniejszych słów, powoli pochylił się w
bok, do Neroda, opierając o niego delikatnie. Głowę ułożył na ramieniu
przyszłego władcy, znów przymykając powieki.
<br />
<span style="font-style: italic;">Obawiam się, że nie będzie</span>. Przygryzł dolną wargę przez własne myśli, nie śmiejąc jednak powiedzieć tego głośno. <span style="font-style: italic;">A już na pewno nie, jeżeli będę przez ciebie traktowany tak, jak dotychczas.</span>
<br />
Skrzywił się, czując swąd palonych ziół. Dym, wdzierający w nos i płuca
był obrzydliwy, przeszkadzając wrażliwemu na zapachy brunetowi. <span style="font-style: italic;">W dodatku wciąż czuję twój, tak intensywny zapach.</span>
Z niechęcią pozwolił do siebie dojść myśli, że szybko się go nie
pozbędzie. I w najbliższym czasie, stale owa woń będzie mu towarzyszyła.
<br />
- Jak długa podróż nas jeszcze czeka? – Zapytał cicho, kiedy po
niespełna godzinie, powóz nadal się nie zatrzymywał. Mimo to, wiedział,
że został usłyszany. Co więcej… Dziwiło go, iż przez cały ten czas Nerod
nie wykazał kolejnych oznak agresji w jego kierunku. Czyżby to
oznaczało, że spokój i delikatność koiła także jego zachowanie?</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-29, 16:32<br /><hr />
<span class="postbody">Gdyby
Nerod był w stanie odczytywać myśli swojej świeżo upieczonej
narzeczonej, niechybnie w tym momencie wyśmiałby je głośno, nie dając im
wiary.
<br />
Nie słyszał ich jednak i w gruncie rzeczy, to co mogło wyglądać na jego
spokój, w rzeczywistości było zmęczeniem po wyjątkowo udanym bzykaniu.
<br />
Chłopiec miał cholernie ciasny tyłek i cudownie było go w niego posuwać,
ale wymagało trochę wysiłku żeby w ogóle się wcisnąć, a co dopiero
poruszać, kiedy ta kruszynka postanowiła mu w trakcie wierzgać we
wszystkie strony...
<br />
- Już nie tak daleko - odezwał się, znudzony. Musiał przyznać, że
skręt, którego wypalił niemalże w całości, też zrobił swoje. Mieszanka
ziół, którą polecił mu jeden ze znajomych handlarzy, działała kojąco
i... Przyjemnie, w sposób, którego nie umiał określić.
<br />
- Niecierpliwisz się? - Zapytał nagle, kładąc mu dłon na jednym ze
smukłych ud. - Masz w ogóle pojęcie ile mogłaś tak spać? Sto lat?
Dwieście? Który był u ciebie rok, co?</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-01-29, 22:16<br /><hr />
<span class="postbody"> Powstrzymał
w sobie chęć wzdrygnięcia, słysząc odpowiedź na swoje pytanie, a zaraz
po nim, czując nieprzyjemny dotyk na udzie. Zagryzł zęby, próbując
zachowywać spokojnie, chociaż serce znów gwałtownie przyspieszyło.
Usiadł prosto, powoli kręcąc głową.
<br />
- Nie niecierpliwię - rzekł spokojnie, znów wpatrując w twarz
Neroda. Levi musiał przyznać, że jego nowo upieczony oprawca był
przystojny. Był zły i wyraźnie za nic miał jego zdanie i odmowy, ale
niewątpliwie uchodzić musiał za mężczyznę, za którym nie jednak
niewiasta się oglądała. Za pewne nie tylko. I to wyłącznie, jeżeli go
nie znali. Teraz jednak zdawał się spokojny, odprężony. - Zwyczajnie...
Zastanawia mnie, jak długa przed nami podróż - rzekł wreszcie, siląc na
panowanie nad sobą.
<br />
Żałował, że mężczyzna nie śpi. Wówczas mógłby szybko wyskoczyć z
powozu, wzbić się w powietrze i uciec, nim ktokolwiek zorientowałby się w
sytuacji, ale tak? Zapewne, gdyby próbował się teraz gwałtownie
podnieść, zostałby chwycony... W najlepszym, razie za ramię, w
najgorszym za pióra. Co było by później? Pamiętając, jak pociągnięty
został za włosy za samo spojrzenie w kierunku okna swej komnaty, nie
chciał się dowiadywać.
<br />
- Nie znam też odpowiedzi na twoje pytanie... - Rzekł wreszcie, nie
mając bladego pojęcia, ile czasu był pogrążony we śnie. Sądząc po stanie
zamku, długo. - Moje osiemnaste urodzony przypadały na wigilię
Valpurgii osiemdziesiątego siódmego Roku Krwi - odparł, nawet nie
wiedząc, czy wciąż obowiązywał dawny kalendarz. A może ród, z którego
pochodził Nerod prowadził jeszcze inny? Jak niegdyś wiele narodów, nie
chcących uznać Dawnych Bogów.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-30, 21:27<br /><hr />
<span class="postbody">Wsłuchiwał
się w słowa swojej narzeczonej, czując jak z każdym następnym, rozumie z
nich coraz mniej. W życiu nie słyszał o Roku Krwi, nawet na licznych
lekcjach historii, których udzielano mu za młodu. Ile więc lat mogła
mieć siedząca przed nim istota?
<br />
Setki? A może nawet tysiące?
<br />
- Wigilia czego? - Nerod zmarszczył ciemne brwi, uśmiechając się
dziwnie. - Albo całkowicie ci się pochrzaniło w główce po zbyt długiej
drzemce, albo pochodzimy z innych wymiarów, moja droga - mruknął,
wychylając się przez okno wozu. W oddali wciąż nie było widać
wierzchołków gór, co oznaczało, że pozostawał im wciąż kawałek podróży.
<br />
Nerod nienawidził podróżować. Nudziło go siedzenie w jednym miejscu, nawet jeżeli teoretycznie to miejsce się przemieszczało.
<br />
- Opowiedz mi coś jeszcze o sobie - polecił tonem nieznoszącym
sprzeciwu. - Można zdechnąć z nudów, naprawdę - prychnął niczym
rozpieszczony dzieciak (którym z resztą był, ale nikt nie odważył mu się
tego powiedzieć, nie wprost, nie patrząc w ciemne oczy przesiąknięte
szaleństwem).
<br />
Odpiąl parę guzików koszuli i zerknął krytycznie na chłopca, wciąż nie
mogąc wyjść z podziwu nad tym, że okazał się nie być dziewczyną.
<br />
- Jesteś cholernie drobny. I te włosy, długie jak jasna cholera. Jak to
się stało, co? Czemu wyglądasz jak kobieta? Czujesz się... No wiesz,
jak kobieta? Sprawia ci przyjemność to, że do ciebie tak mówię?</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-01-31, 00:42<br /><hr />
<span class="postbody"> Skrytykowany
w taki sposób przygryzł wargi i zmarszczył brwi. Och, więc teraz ma nie
po kolei w głowie, ponieważ jego lud używał innego kalendarza, niż
pobratymcy Neroda? Powstrzymał w sobie gniewne prychnięcie, chociaż jego
mina jawnie pokazywała, co sądzi o takim traktowaniu swojej osoby oraz
kultury. Mimo to, naszła go zaduma - jeżeli mężczyzna nawet nie słyszał o
Wieku Krwi, to jak długo Levi pogrążony był we śnie? Ile czasu minęło
od chwili, gdy położono go w tamtej komnacie? Ile lat później oraz jak
dawno temu, licząc od aktualnego dnia, zginęli jego rodzice?
<br />
- Obawiam się, że nie jestem równie rozrywkowy, jak ty, panie -
odparł delikatnym, kobiecym głosem, spoglądając na niego z niesmakiem.
Nie lubił, kiedy w taki sposób wydawano mu polecenia. Pomimo wszystko
sam był następcą tronu... Ubranym w suknie i wyglądającym, jak
niewiasta, ale wciąż pozostawał mężczyzną! - Nie mam też na swój temat
wiele do powiedzenia.
<br />
Nim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, przyszły imperator znów się
odezwał, zadając mu serię pytań. Przymarszczył po raz kolejny brwi,
wpatrując w niego tak, jakby oczekiwał stwierdzenia, iż są to jedynie
żarty. raczej nie były - Nerod nie wyglądał na takiego, który lubiłby
sypać żartami.
<br />
- Nie, nie czuję się kobietą. W najmniejszym stopniu nie sprawia mi
przyjemności przywdziewanie sukni i udawanie niewiasty. - Westchnął
ciężko, spuszczając wzrok. - Nienawidzę swojego wyglądu, jeżeli mam być
szczery. Ale nie dano mi wyboru... - Ponownie nagryzł dolną wargę,
opamiętawszy dopiero, gdy z powstałej rany pociekła krew. Zlizał ją
szybko. - Kazano mi w ten sposób zastąpić zmarłą siostrę, którą jeszcze w
kołysce obiecano innemu władcy. Ponieważ byliśmy bliźniętami,
odpowiedni ubiór i uczesanie wystarczyły...
<br />
<span style="font-style: italic;">Szczególnie, iż nigdy nie byłem zbyt... Postawny</span>.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-02-01, 17:02<br /><hr />
<span class="postbody">Nerod parsknął śmiechem, kręcąc rogatym łbem przez długą chwilę po zapadnięciu ostatnich słów swojej narzeczonej.
<br />
- Biedactwo - rzekł ze źle odegranym przejęciem i chwycił go ot, tak
pod pachy, sadzając sobie na kolanach. Było coś takiego w tej drobnej
istocie, że nie chciał od niej odrywać swych dłoni, nie chciał go ani
przez chwilę spuszczać z oczu. Podejrzewał, że działo się to za sprawą
motywu "nowej zabawki", ale dopóki jego zapał nie przeminął, zamierzał z
niego śmiało korzystać.
<br />
- Rzeczywiście jesteś bardzo drobny - wymurczał mu do ucha, przesuwając
szponami po jego klatce piersiowej i ramionach. Nie robił tego w
sposób, który mógłby zranić chłopca, ale tak by poczuł zaczepny dotyk
poprzez tkaninę gustownej sukni, tak by zrozumiał, że demon znów miał na
niego ochotę, zaraz, teraz!
<br />
Wpił się ustami w długą szyję księcia i począł smakować delikatnej
skóry, zdobiąc ją odciskami zębów od obojczyka, po samo ucho.
<br />
- Chętnie wziąlbym cię teraz jeszcze raz - wyznał mu, przesuwając po
pogryzionej skórze gorącym językiem. - Popchnąłbym cię na ścianę i
podwinął te kieckę a potem wypieprzył twój tyłek tak, że wrzaskiem
spłoszyłbyś wierzchowce. Co byś na to...
<br />
- Panie - usłyszał gdzieś z boku i westchnął ciężko, wyglądając przez okno.
<br />
- Czego - syknął mało przyjemnie, spychając królewnę ze swych kolan. - Nie słychać, że jesteśmy akurat pogrążeni w rozmowie?
<br />
- Wybacz mi, mój panie - sługa ukłonił się pokornie, co wyglądało dość
komicznie, kiedy robił to w siodle. To odrobinę poprawiło zepsuty humor
księcia. - Mijamy właśnie złoty las, powinniśmy zaraz dostać się do
portalu.
<br />
- Portalu - powtórzył rozradowany - naprawili go wreszcie?
<br />
- W rzeczy samej, mój pa..
<br />
Nerod nie słuchał już mężczyzny. Zamiast tego ponownie obrócił się do swej narzeczonej i wygiął usta w chytrym uśmieszku.
<br />
- Wygląda na to, że będziemy w domu o wiele prędzej niż oczekiwałem, najdroższa. Podróżowałaś kiedyś za pomocą portali?</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-02-11, 00:32<br /><hr />
<span class="postbody">Chłopakowi
ani trochę nie podobał się ten fałszywy ton. To udawanie, szyderstwo
wręcz z pozycji, jaka mu przypadła, jak teraz była wykorzystywana przez
drugiego mężczyznę, jaka przez lata go poniżała. Tylko ktoś, kto
przeszedł w swym życiu to, co Levi, mógł zrozumieć jego smutek i
rozgoryczenie.
<br />
Ponownie posadzony na udach mężczyzny, spiął się nieznacznie, znów
czując zdenerwowanie na myśl kontynuowania tego, co działo się w jego
sypialni. Pomimo wszystko siedział spokojnie, wyprostowany i oparty
plecami o tors ciemnowłosego. Nie reagował na dotyk, starając się
ignorować nieprzyjemne myśli oraz niesmak na samo wspomnienie gwałtu,
jednak mając w pamięci i groźby <span style="font-style: italic;">narzeczonego</span>,
grzecznie odchylił głowę, dając lepszy dostęp do swojej szyi. Czuł
nieprzyjemne dreszcze, przechodzące po plecach. Przełknął głośniej
ślinę, przymykając oczy, starając pozostać spokojnym, niewzruszonym na
kolejne słowa.
<br />
Zagryzł zęby, aby nie dać po sobie poznać, jak źle wpływają na niego
podobne wypowiedzi. Serce łomotało mu w piersi jak szalone i niemal
wyskoczyło, gdy zabawę Neroda nagle przerwał jeden z jego podwładnych.
Jęknął zaraz po tym, zepchnięty z kolan dość niedelikatnie, siadając
znów kawałek od niego. Odetchnął głębiej, próbując się uspokoić,
przysłuchując ich wymianę zdań. Zainteresowała go. Portal? Dobrze
słyszał?
<br />
Słyszał o nich kiedyś – miały ułatwiać podróże na kontynencie, sprawiać,
że ludność będzie się mogła szybciej i wygodniej poruszać, nie
potrzebując tygodni, a zaledwie chwil, aby pojawić się w zupełnie innym
miejscu. Popatrzył z zaskoczeniem na Neroda. One istniały? To… Było
najlepszym dowodem, jak bardzo zmieniły się czasy, podczas jego snu. Nim
usnął, portale były jedynie mrzonką – pięknym snem, snutym przez
uczonych i magów, nad którym pracowały najtęższe umysły wszystkich
sojuszniczych królestw.
<br />
Zapytany pokręcił powoli głową, wciąż nie dając temu wiary. Spuścił powoli głową i odchrząknął nerwowo.
<br />
- W moich czasach… Jeszcze nie istniały – wyznał zdenerwowany, czując ukłucie w okolicach żołądka.
<br />
Czy to da przyszłemu imperatorowi pojęcie, jak długo spał Levi? Sam był
już ciekaw. Nie potrafił przestać myśleć o tym, jak bardzo zmienił się
świat, jak bardzo… Był nieprzystosowany do tego, co go czekało. I jak
właściwie Nerod wyobrażał sobie jego jako swoją małżonkę?
<br />
- Czy to… Boli? – Zapytał niepewnie, wpatrując w niego wyczekująco.
<br />
Nie zdziwił się, zostając wyśmianym, po czym usłyszał tylko, że się
przekona, a kiedy byli już niemal na miejscu, wychylił się przez okienko
i wskazał syrenie portal. Wielki, kamienny okrąg, przy którym właśnie
jeden z żołnierzy wybijał właściwe runy, aby dostać się pod odpowiedni
adres. Jak wiele ich już było na świecie? I jak wyglądała taka podróż?
<br />
Chwilę później czuł, tańczącą w powietrzu magię, przesyconą
elektrycznością, jak podczas burzliwego dnia. Wciągnął głęboko
powietrze, napawając tym niecodziennym smakiem. Z prawdziwym
oczarowaniem obserwował, jak otwiera się portal, jak wewnątrz kamiennego
okręgu tworzy się… Migotliwa masa, rozszerzająca stopniowo, aż do
krańców, aby następnie zaiskrzyć i zmienić w widok po drugiej stronie,
przedstawiający leśną polanę, a kawałek wyżej, na wzgórzu, wielkie,
ponure, ciemne zamczysko.
<br />
Nim zdążył o coś zapytać, powóz znów ruszył, a on czuł mieszaninę paniki
i ekscytacji, gdy wkraczali w migotliwą masę. Czuł się… Jakby
Przechodził przez taflę wody, jednak za nią nie był mokry. Uczucie było
przyjemne, nieco nawet odświeżające. Znów zaintrygowany zwrócił swój
wzrok na Neroda, który… Zdawał się tym znudzony.
<br />
- Czy… Teraz tak się podróżuje po kontynencie? – Zapytał zaskoczony, gdy pochód kontynuował marsz ku zamczysku.
<br />
Zaledwie kilkanaście minut później zatrzymali się na jego terenach, a
chłopaka ogarnęła prawdziwa panika. Co będzie dalej? Zostanie komuś
przedstawiony, czy może od razu zaciągnięty przez ołtarz jako
narzeczona? A może dadzą mu odpocząć?
<br />
Zdenerwowany, nie poruszał się, czekając na polecenie. Chwilowo jedyne,
czego potrzebował, to się uspokoić i wymyślić, co zrobić dalej.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-03-08, 00:16<br /><hr />
<span class="postbody">-
Musisz więc być niezwykle leciwą panną - zazartował Nerod, posyłając
swojej narzeczonej nieokreślony uśmiech. Przesunął jedną z duzych dłoni
po rogu, podązając paznokciem za jego idealną krzywizną, gładką
powierzchnią. Uwielbiał swoje rogi, nie tylko za to jak wyglądały, ale i
za to, ze słuzyły mu jako jedna z najbardziej widowiskowych bronii.
<br />
Całe królestwo szeptało wciąz o tym jak nadział na nie jedną ze swoich "narzeczonych, gdy ta okazała mu nieposłuszeństwo.
<br />
Demon roześmiał się chłodno, słysząc w głosie młodzieńca wyraźne
zdenerwowanie. Och, jego mała niedoświadczona gwiazdeczka odkrywała
właśnie na nowo świat i świadomość, ze on, jako jej przyszły mąz,
znajdzie się w kazdym momencie tych niezwykłych odkryć, była
niezwykle... Pobudzająca.
<br />
- Czasami boli bardziej, innym razem mniej - skłamał gładko, wyglądając
przez okno powozu. - Wszystko zalezy od siły woli i determinacji. Nie
obraź się, ale nie wyglądasz mi na kogoś kto cechowałby się silną wolą. -
Dodał złośliwie i obserwował ze słodką satysfakcją jak oblicze jego
drogiej narzeczonej wykrzywia się w jeszcze większym strachu.
<br />
- Spokojnie, przez cały ten czas będę przy tobie - powiedział, tak
jakby to miało sprawić, ze ból biednego młodzieńca stanie się lzejszy.
Objął go w parodii czułego uścisku i poklepał w drzwi wozu, poganiając
eskapadę zdecydowanymi okrzykami.
<br />
Wkrótce znaleźli się juz przy portalu - ogromnej sieci energetycznej,
okraszonej starymi kamieniami runicznymi, uwzorowanymi na schemat
okręgu. Nerod przepuścił przodem konie z transportem (częściowo
zrabowanym z sypialni jego ślicznej królewny), pozostawiając siebie i
narzeczoną jako ostatnią parę.
<br />
- Złap mnie za ramię - zaproponował, uśmiechając się krzywo. - I trzymaj je mocno. Nie chcesz przeciez utknąć w pustce, prawda?
<br />
Wreszcie dostrzegając jego niezdecydowanie, pociągnął go stanowczo za
sobą i przeprowadził przez portal, obserwując grę emocji na jego pięknej
twarzy.
<br />
Jak wielkim zaskoczeniem było dla niego to, ze nie poczul na sobie niczego poza lekkim szarpnięciem?
<br />
Uśmiechnął się do narzeczonej i roześmiał sucho.
<br />
- Żartowałem z tym bólem. Ale warto było popatrzeć na twoje spięcie. Wyglądasz przy tym niemozliwie kusząco, królewno.
<br />
Ułozył swą duzą dłoń na plecach drobnej istoty i pokierował nią
delikatnie tak by znaleźli się na powrót tuz za orszakiem. Obserwował z
ukosa pełen gracji chód i niezwykle zmysłowy sposób, w jaki jego
narzeczona kręciła biodrami. Niepozorny młodzieniec potrafił udawać jak
nikt inny... Gdyby Nerod sam nie widział wcześniej jego przyrodzenia,
mógł dać sobie uciąć łeb, ze stworzenie, które obok niego kroczyło, było
kobietą.
<br />
Wreszcie pojawili się na pięknej drodze, prowadzącej wprost na zwodzony
most zblizający ich do zamczyska. Nerod zaproponował gentlemańsko swe
ramię, i zajął królewnę krótką i niepozorną rozmową o portalach; ich
historii, sposobie uzytkowania i rozmieszczeniu w królestwie.
<br />
Byli juz niemalze u bram zamku, gdy do głowy wpadło mu z goła inne pytanie:
<br />
- Jakiej właściwie jesteś rasy? - Zapytał z pozoru znudzonym tonem.
Śmiał wcześniej snuć przypuszczenia, ale zadne z nich nie wydawło mu się
na tyle oczywiste by cos z gory zakładać.
<br />
- Straz! - Tu zwrócił się do kroczącej eskorty, przyjmując na twarz
groźny, władczy grymas. - Przygotujcie nam kąpiel, chcemy odpocząć po
podrózy.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-03-13, 19:11<br /><hr />
<span class="postbody"> Był
niezwykle zaaferowany podróżą portalem, niemalże nie mogąc jej
doczekać. Uwaga tycząca bólu wprawdzie chłopaka niepokoiła, jednakże nie
zamierzał się skarżyć. Gdyby było to niebezpieczne, nie próbowaliby,
prawda?
<br />
A jednak, ku jego zaskoczeniu, nic się nie stało. Nie czuł bólu, nie
było się czego obawiać. Zamiast tego speszył się przez kolejne słowa
mężczyzny, marszcząc przy tym nos i brwi. Nie! Nie zamierzał być
kuszący. Na pewno nie dla tego gbura i sadysty, który już rościł sobie
do niego prawa. Tak po prostu…
<br />
Nie odpowiedział, nie zamierzając narażać, skoro nie było ku temu
większych powodów. Musiał się stale pilnować, nie opuszczać gardy. Grać.
Udawać przed wszystkimi, że jest tym, za kogo go biorą. I najwyraźniej
działało, ponieważ Nerod nie był jedynym stale spoglądającym w jego
kierunku. Wielu spośród jego podwładnych nie raz i nie dwa z
zainteresowaniem mierzyło go wzrokiem, oceniało, niczym towar na
wystawie, gdy sądzili, że syrena tego nie widzi.
<br />
Zapytany po raz drugi o swą rasę, zamrugał zaskoczony. Chwilę,
naprawdę krótką chwilę, przyglądał się przyszłemu Imperatorowi z
niezrozumieniem. Wreszcie pokręcił delikatnie głową, aby sprowadzić sam
siebie na ziemię. Delikatny uśmiech rozjaśnił jego oblicze. Dalej grał.
<br />
- Jak już zdążyłeś zauważyć, panie, w mojej komnacie… - Zaczął
łagodnym, uprzejmym, nieco śpiewnym głosem. - … Jestem syreną –
oznajmił, jednocześnie słysząc syki zaskoczonych żołnierzy dookoła nich,
najwidoczniej przysłuchujących rozmowie. – Stąd moje pierzaste skrzydła
oraz szpony na dłoniach – dokończył, unosząc jedną z nich, aby
zaprezentować długie, ostre paznokcie.
<br />
Ale po cóż się wysilał, jeżeli jego przyszły małżonek nawet już go
nie słuchał? Był wszakże zbyt zajęty wydawaniem rozkazów swym
podkomendnym, a chociaż Levi uważał kąpiel za wspaniały pomysł,
niezwykle jej pragnąc, to wspólna kąpiel już nie wydawała się tak
przyjemna. Nie, kiedy miał świadomość, iż znów będą nadzy, a Nerod jasno
mówił, że chętnie szybko powtórzy gwałt, jakiego się dopuścił na „swej
księżniczce”.
<br />
Dwóch strażników ukłoniło się nisko przed przełożonym i biegiem
ruszyli powiadomić służących, czego ich władca żąda. W tym czasie
przyszła imperialna para kroczyła już w kierunku komnat następcy. Jedyną
pociechą dla długowłosego był chwilowy brak obłapiania – przynajmniej
publicznie Nerod wstrzymywał swoje żądze. Ledwie drzwi komnaty się za
nimi zamknęły, Levi stanął w półmroku, spuszczając głowę i bacznie
przyglądając drugiemu księciu. Zacisnął wargi, rozważając wszelkie za i
przeciw wypowiedzeniu cisnącemu się na usta pytaniu.
<br />
- Czy… Mógłbym wykąpać się sam? – Spytał wreszcie już swym zwykłym głosem, upewniwszy, iż chwilowo wciąż są tutaj sami.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-24, 21:48<br /><hr />
<span class="postbody">-
Mógłbym? - Wysyczał, wiedziony nagłym impulsem rozdrażnienia. - Nie
taka była umowa, Leticio. Nie obchodzi mnie, jak się czujesz, ani na
kogo się czujesz, ale na tej ziemi i na każdej innej, jesteś tylko i
wyłącznie kobietą, rozumiesz? - Sam nie wiedział kiedy znalazł się na
tyle blisko królewny, by chwycić ją za drobny podbródek i zacisnąć na
nim szpony tak mocno, że delikatna skóra popękała w paru miejscach,
sącząc się szkarłatną posoką. - Zadaj swoje pytanie jeszcze raz, ale w
należyty sposób. Albo nie! Nie mów już nic, w ogóle. Nie czuję potrzeby
opuszczania komnaty. Rozbieraj się, mała dziwko, i nie waż się nigdy
więcej twierdzić, że nie jesteś do tego zobowiązana. Twoje ciało należy
tylko i wyłącznie do mnie, rozumiesz? - Nie czekał na odpowiedź, zamiast
tego wymierzył narzeczonej siarczysty policzek. - Jesteś moją
własnością. Moją dziwką, którą będę sobie brał i oglądał, kiedy tylko
najdzie mnie taka ochota. A teraz rozbieraj się, albo sam to z ciebie
zerwę!
<br />
Wiedział, że nie musiał powtarzać. Jego oblicze przeciął paskudny
uśmiech, gdy syrena cofnęła się nieśmiało parę kroków i sięgnęła do
swego odzienia. Drobne dłonie drżały wyraźny, a usta wykrzywiał widoczny
grymas, gdy najwyraźniej walczyła ze sobą by wykonać "prośbę"
narzeczonego.
<br />
Narzeczony... Jakże słodko to brzmiało, jak dumnie. Zadziwiające, że
stał się nim dla niej w ciągu paru godzin, paru ruchów lędźwi, kilku
sapnięć. Wszystko zgodnie z rodzinną tradycją...
<br />
- Czekasz na oklaski? - Warknął, opierając się nonszalancko o jedną z
marmurowych rzeźb. - Uwierz mi, potrafię być baaardzo zachęcający. Mogę
ci pokazać, jak bardzo. Powiedz tylko jedno kurewskie słowo,
księżniczko.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-09-24, 22:13<br /><hr />
<span class="postbody"> Syren
poczuł gwałtowny dreszcz, na samo syknięcie mężczyzny. Już po tym
dźwięku wiedział, że powinien był zatrzymać pytanie dla siebie. W
żołądku poczuł gwałtowne skurcze i mdłości przez kolejne padające słowa.
Z trudem powstrzymywał napływające do oczu łzy rozpaczy.
<br />
Podbródek bolał, jednak ani drgnął, ściskany mocno, dokąd przyszły
władca go nie puścił. Nerwowo przełykał ślinę, drżąc na całym ciele,
łapiąc głębszy oddech dopiero, gdy po uderzeniu odsunął się o kilka
kroków.
<br />
Zmierzył jeszcze księcia zniesmaczonym spojrzeniem, chcąc walczyć.
Odmówić i uciec. Zamknął na kilka sekund powieki, kiedy naszła go chęć
na spojrzenie na drzwi. Ponownie zostałby uderzony, tego był pewien.
<br />
Przygryzł wargę, walcząc sam ze sobą. Miał do czynienia z brutalnym,
okrutnym osobnikiem, biorącym wszystko, co jego zdaniem mu się
należało. <span style="font-style: italic;">Jedno, kurewskie słowo, tak?</span>
<br />
- Nie jestem kurwą - odpowiedział wiedziony nagłym przypływem
odwagi. Odsunął się w tył kilka kolejnych kroków, rozkładając
jednocześnie skrzydła. Stroszył je gniewnie, wpatrując się w
"narzeczonego". - I nie jestem ani przedmiotem, ani twoją własnością,
książę - warknął, mrużąc oczy. - Jeżeli chcesz być szanowany, sam okaż
mi chociaż odrobinę szacunku!
<br />
Nie silił się na modulację głosu. Nie silił się także na panowanie nad nim. Nie on będzie miał kłopoty, kiedy się wyda, że <span style="font-style: italic;">narzeczona</span>
wcale nią nie jest. To Nerod straci swoją pozycję, nie on. Levi już
żadnej nie miał, ale nie zamierzał dawać sobą pomiatać w taki sposób.
<br />
- Jeżeli jesteś taki <span style="font-style: italic;">zachęcający</span>, zachęć i mnie - wycedził, sycząc po tym na księcia.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-25, 15:12<br /><hr />
<span class="postbody">Z
początku był bardzo zły, był tak wściekły, że od wybuchu dzieliła go
granica cienka, jak włos. Patrzył na syrenę, marszcząc gniewnie brwi i
zastanawiał się, w jaki sposób powinien udowodnić temu chłystkowi, że
nie miał prawa zabierać głosu, gdy Nerod wyraźnie mu tego zabraniał.
<br />
Ale dalsze słowa tej wyszczekanej dziwki, uświadomiły, że mógł je odebrać na bardzo odmienne... Sposoby.
<br />
Brzydki grymas momentalnie zastąpił zaciekawiony uśmieszek. Książę
przesunął szponem po jednym z długich rogów i odepchnął się zgrabnie od
rzeźby, przybliżając tym samym do Leviego.
<br />
Ogromne cielsko zawisło nad tym drobniejszym, należącym do chłopca - od
każdego mięśnia demona bił odurzający wręcz zapach potu i feromonów,
ciała gotowego do spełnienia, do szaleńczej kopulacji.
<br />
- Zachęcić cię? - Chciał wymruczeć, ale cały efekt popsuła wkradająca
się w miły bas, chrypa. - Daj mi tylko chwilę, moja najdroższa.
<br />
Jedna ze szponiastych dłoni przesunęła się na mały, choć kształtny
pośladek chłopca i potarmosiła go zaczepnie, ugniatając ten słodki
kawałek odstającego...
<br />
- Może masz rację... To wcale nie musi tak wyglądać - dodał,
uśmiechając się dziwnie łagodnie. Objął królewnę ramionami, wciskając ją
w swoje gorące ciało. Pobudzony członek przesunął się po drobnym
tyłeczku, i choć obaj wciąż mieli na sobie ubrania, było to bardzo miłe
uczucie.
<br />
W międzyczasie, druga dłoń księcia dążyła nieustannie do góry, i nie
byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie wyciągnęła z jednej z rzeźb kawał
czarnego sznura.
<br />
Nie był to jednak zwyczajny sznur - jego końce zwijały się żywo, niczym
węże - Nerod mógł im jedynie opuścić swą kryjówkę, to one samoistnie
owijały się wokół młodego ciała, unieruchamiając je ciasno, podczas gdy
nieświadomy Levi atakowany był serią łagodnych pocałunków wzdłuż całej
długości cudownie delikatnej szyi.
<br />
- A może... - Wyszeptał, uśmiechając się diabolicznie - darujemy sobie
jednak to nędzne przedstawienie i zrozumiesz, że jesteś dla mnie tylko i
wyłącznie atrapą do małżeństwa?
<br />
Szpony wdzierały się już przez delikatny materiał sukni, rozrywając ją w
akompaniamencie przejmujących trzasków. Liny owijały ciasno przeguby i
szyję chłopca, uniemożliwiając mu nawet najmniejszy ruch.
<br />
- Tyłkiem do rżnięcia. Oto, czym dla mnie jesteś - warknął i wyciągnął
ze spodni sztywną już całkiem erekcję. Nie wsuwał jej jednak w jego
wnętrze. Miał zamiar upodlić tę małą gnidę tak, jak tylko potrafił.
Pchnął go na ziemię i przycisnął się kroczem wprost w jego twarz,
przesuwając cieknącym trzonem po jednym z gładkich policzków.
<br />
- Wiesz, co masz zrobić, prawda? Bierz go do tej wyszczekanej buźki.
Radzę ci niczego nie spieprzyć. Bardzo szybko wpadam w... Gniew. -
Wzruszył ramionami, chichocząc w groteskowo uroczy sposób.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-09-25, 15:50<br /><hr />
<span class="postbody">
Był gotów do kolejnego ataku, jaki winien był nastąpić po jego słowach.
Jakże się zdziwił, gdy zamiast tego Nerod... Uśmiechnął się i podszedł
do niego wolno. Skołowany, nie wiedząc, jak na to reagować, patrzył
tylko, w jakiś sposób uspokojony i oczarowany nagłą zmianą zachowania
drugiego księcia.
<br />
Przełknął niepewnie ślinę, słysząc spokojny, przyjemny ton głosu.
Brzmiał, jak obietnica, że jednak coś ulegnie zmianie. Podążając tym
torem, nie wzbraniał się przed kolejnymi pieszczotami. Chociaż policzki
piekły go od rumieńców, poddawała się pocałunkom, dokąd ton głosu
ponownie nie stał się ostry.
<br />
Szarpnął się, próbując uwolnić, ze strachem rozumiejąc, iż nie jest
w stanie, ze coś trzyma go mocno, unieruchamiając szyję i ręce. I
przydusza, kiedy chłopak próbuje z tym walczyć.
<br />
<span style="font-style: italic;">Cholerny sadysto!</span>
<br />
Wizgnął raz jeszcze, ale nic to nie dało, a następca imperium bez
trudu zaczął zderzać z niego ubrania i rzucił na kolana. Zacisnął ze
złością zęby, odchylając głowę od jego penisa najdalej, jak tylko mógł,
nie zamierzając się słuchać.
<br />
Zdawał sobie sprawę, jak niewiele znaczył dla Neroda. Był jedynie
kartą przetargową do tronu, co rownież znaczyło, że po jego objęciu Levi
przestanie być potrzebny. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po całym
ciele, kiedy doszło do niego, iż wówczas... Mężczyzna zapewne szybko się
go pozbędzie. Co znaczyło, że miał dwa wyjścia: uciec po ślubie lub
przed nim.
<br />
Zdecydowanie wolał przed!
<br />
Syknął gniewnie, obnażając ostre, szpiczaste zęby, gdy ponownie
Nerod próbował wcisnąć mu członka w usta. Ciekawe czy z amputowanym
kutasem byłby dalej tak odważny?
<br />
Przekaz najwyraźniej trafił do drugiego księcia, ponieważ zawahał się przy trzeciej próbie.
<br />
Levi nie należał do osób o zbyt dużym uporze. Gdyby tylko
uszanowano jego prośbę, dobrowolnie pomógłby księciu w obcięciu tronu.
Ale skoro wzajemny szacunek to dla Neroda tak wiele...
<br />
Postanowił uprzykrzyć mu ten czas, jak tylko potrafi. Bez względu na własny ból.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-11-18, 22:44<br /><hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Ty chyba sobie żartujesz.</span>
<br />
To zdanie było pierwszą myślą, która wpadła mu do głowy, gdy jego
najdroższa narzeczona odsunęła głowę, nie pozwalając mu wetknąć swojej
pały w te bezczelne, wyszczekane usteczka.
<br />
Pchnął więc jeszcze raz, marszcząc brwi, gdy syrena uniosła (w akcie
złości, ostrzeżenia?) kąciki warg, ukazując mu dwa rzędy równych,
białych i kurewsko ostrych kłów.
<br />
Cofnął się odruchowo, czując jak ciałem wstrząsają mu nieznane dotąd
emocje. Nie wiedział, czy miało to choć odrobinę wspólnego ze strachem,
ale dreszcz, przesuwający się drażniąco po kręgosłupie, był innym od
tych, których doświadczał zazwyczaj.
<br />
Nie chciał jednak by ta mała dziwka zauważyła zmiany w jego twarzy -
użył więc swojej podstawowej broni i zastąpił zaskoczenie pierwotnym,
płonącym niczym pochodnia gniewem.
<br />
Wyciągnął przed siebie szponiastą dłoń i w jednym ruchu zacisnął ją na
drobnej szyi młodzieńca. Kiedy przysunął swoją twarz do twarzy syreny,
musiał wyglądać przerażająco, bo mina, którą miała jego biedna
księżniczka...
<br />
Och, na sam ten widok jego kutas zadrgał wyraźnie, wypuszczając z siebie pierwsze krople preejakulatu.
<br />
Skoro o kroplach była już mowa, czuł parę z nich, płynących śmiało po
skroniach - złość powodowała u niego zazwyczaj znaczne podwyższenie
temperatury ciała, tak jak to mieli to w zwyczaju przedstawiciele jego
szlachetnej rasy. Drgały mu wargi, srebrzyste oczy ciskały błyskawicami,
a jego dłoń, jego dłoń...
<br />
Nie miał pojęcia, kiedy ją wyciągnął - to musiało zdarzyć się poza
udziałem jego woli - teraz jednak liczyło się tylko to, że od kilku
musiał dusić swoją drogą wybrankę, odbierając jej dopływ tlenu... O czym
świadczyła jego coraz czerwieńsza twarz.
<br />
Odsunął się pośpiesznie, wykrzywiając wargi w wyjątkowo paskudnym
uśmiechu. Złapał się za dłoń, tak jakby nie należała do niego i pochylił
się tak, by zrównać się ze swą ukochaną spojrzeniami.
<br />
- Zobacz, do czego mnie doprowadzasz... Zamiast służyć mi swoim słowem i
ciałem, sprawiłaś, że straciłem nad sobą panowanie. Ooooch, masz
wielkie szczęście, że zorientowałem się zanim rozerwałem ci tchawicę...
Ciężko byłoby cię doprowadzić w takim stanie do ołtarza. A teraz -
odchrząknął, wyciągając z kieszeni skórzanych spodni dziwnego rodzaju
zawiniątko z papieru. Poodkrywał poszczególne warstwy, wysypując sobie
na dłoń szczyptę kobaltowego proszku - jego drobinki mieniły się w
słońcu niczym kamienie szlachetne.
<br />
- Teraz pokażę ci jak wielka kara może spotkać tak nieposłuszną sukę -
wyszeptał czule, wdmuchując proszek do gardła swej zaskoczonej
piękności.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-11-18, 23:24<br /><hr />
<span class="postbody">
Chwila spokoju - czy to tak wiele? Pragnął jedynie wieść własne,
nieskomplikowane życie, a zamiast tego skończył... Tak. Zaciskając palce
na duszącej go dłoni, próbując ją od siebie odsunąć, wyrwać się,
uwolnić. Zrobić cokolwiek, byle nie czuć wbijających w szyję pazurów i
uczucia duszenia.
<br />
Nabrał głęboko powietrza w płuca, gdy tylko mężczyzna go puścił.
Normował dech, przymykając powieki, nie potrafiąc chwilowo nawet skupić
na kolejnych wyzwiskach i pretensjach, jakie wystosował w jego kierunku
Nerod. Drżał, nie wiedząc, co zaraz się może stać, w głowie mając
jedynie nieprzyjemne wizje.
<br />
<span style="font-style: italic;">To kara za to, że mnie zostawiłeś</span>
- usłyszał gdzieś w głowie kobiecy głos. Otworzył szerzej oczy, gdy
wpatrzony w przyszłego władcę, ujrzał nad jego ramieniem zaglądającą
długowłosą dziewczynę. Łudząco do niego podobną, wpatrującą w bliźniaka
obojętnym spojrzeniem.
<br />
- C-co...? - Wydukał, nim zakrztusił się dziwnym proszkiem, który
skądś wyciągnął następca tronu. Rozkaszlał się, starając pozbyć
duszącego uczucia i suchości wewnątrz gardła.
<br />
Potrząsnął głową, raz jeszcze starając wykasłać pył, ignorując
przypatrującego mu ze złośliwą satysfakcją Neroda. Nie on był teraz
istotny. Lete odchyliła lekko głowę, unosząc brew. Widział, jak się
uśmiechała.
<br />
<span style="font-style: italic;">Powinieneś był zostać ze mną braciszku. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze.</span>
<br />
Nie! Nie było by - powtarzał sobie, stopniowo przestając panować
nad własnym ciałem. Odnosił wrażenie, jakby było jednocześnie dziwnie
ociężałe i rozgrzane. Wręcz płonęło, a delikatne przesunięcie palcem po
jego szyi, jakie wykonał zaraz Nerod, wręcz wywołało dreszcze na
plecach. Przyjemne, kumulujące się w okolicy krocza.
<br />
Przełknął niepewny ślinę, spoglądając w szare oczy ze strachem.
<br />
- Co... To było? - Zapytał, chociaż miał wrażenie, że lepiej, aby nie znał odpowiedzi.
<br />
Zamknął oczy, gdy przez chwilę zapatrzył się na jego usta. Sam nie
rozumiał dlaczego. I dlaczego nagle delikatne głaskanie po biodrze mu
się podobało?! Pobudzało i zachęcało księcia do kontynuowania i
poddawania temu uczuciu, choć jego umysł podpowiadał, że nie tak być
powinno.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zobaczymy, czy wciąż będzie ci się podobało, kiedy on wbije w twoje ciało swoje szpony</span> - podpowiedziała siostra ze złośliwym uśmieszkiem. - <span style="font-style: italic;">Będziesz zachwycony.</span></span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-11-19, 13:49<br /><hr />
<span class="postbody">Kobaltowy proszek w rzeczywistości nazywał się <span style="font-style: italic;"> shaaahe'es </span>
i słynął z topowej pozycji na liście najbardziej niebezpiecznych,
paskudnych i uzależniających narkotyków na terenie całego Wielkiego
Imperium. Nerod pochylał się nad drobnym ciałem narzeczonej, wpatrując
się z satysfakcją i niekrytą fascynacją w zmiany, które zachodziły na
szczupłej twarzy, w ogromnych oczach, w sposobie, który zaczęły mu drżeć
kąciki warg.
<br />
Starł z czoła niesforne krople potu i zaśmiał się lekko, ściągając twarz
w nieładnym, wilczym uśmiechu. Obnażał przy tym rząd dużych, białych
zębów, gotowych w każdej chwili zacisnąć się na ramieniu ofiary,
rozszarpać je do samej kości.
<br />
- To nic takiego - wyszeptał czule, zupełnie kontrastowo do paskudnego
uśmiechu. Wyciągnął dłoń i pogładził nią oblicze syreny, odnotowując z
zadowoleniem, że w rzeczy samej każdy dotyk wywoływał pożądany przez
niego wcześniej efekt.
<br />
Nareszcie mógł zabawić się z małą dziwką, jak należało.
<br />
Chwycił za drobne nadgarstki i bez problemu uniósł Leticię wysoko w
górę, tak, że na wysokości miał jej maleńkie, sterczące sutki. Chwycił
jeden z nich w usta, obejmując go wargami z niemalże nabożną czcią.
Zassał się przez chwilę, podczas gdy blade ciało wiło się pod jego
dotykiem, jak stado węży.
<br />
Uśmiech Neroda pogłębił się, choć nie był pewien, czy jego droga
zabaweczka mogła to dostrzec. Zamiast jednak się tym przejmować, opuścił
go trochę w dół, tak, że tym razem pod ustami znajdowała się długa,
intensywnie pachnąca szyja. Tu już nie potrafił być łagodny - rzucił się
z pocałunkami jak wygłodniałe zwierzę, obrzucając całą kwiatową długość
wygłodniałymi pocałunkami i ugryzieniami - paląco zwierzęcymi,
pozbawionymi litości.
<br />
Szponiasta dłoń przesuwała się pajęczo po udzie - wyznaczała ścieżkę
poprzez bladą skórę, zatrzymując się dopiero w okolicach krocza -
zamruczał głośno, wyczuwając prężącą się twardość. Jego ukochana zdawała
się lubić to, co z nią robił. Dobrze, bardzo dobrze.
<br />
Nie mogła mieć pojęcia, co dla niej szykował, ale przecież nikt nie zabronił mu ofiarować jej odrobinę rozkoszy.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-11-19, 14:32<br /><hr />
<span class="postbody"> Nie! Nie tak miało być! Nie tak chciał, aby <span style="font-style: italic;">teraz</span>
było! Chciał walczyć, wyrywać się, uciec od oprawcy. Dlaczego więc
ciało go nie słuchało? Poddawało kolejnym pieszczotom, dotykowi?
Wyraźnie łaknęło tego wszystkiego, co <span style="font-style: italic;">on</span>
oferował. Levi dyszał coraz ciężej, odchylając głowę, przymykając
powieki, irytując na siebie coraz bardziej z każdą mijającą sekundą.
<br />
Dlaczego nagle to wszystko tak na niego działało? Był pewien, ze to
przez proszek, jakim dławił się chwilę temu. Cholerny drań nie radził
sobie sam z brunetem, więc podał mu coś, co chłopaka zamroczyło, co nie
pozwalało na panowanie nad sobą.
<br />
Zadrżał, zdając sobie sprawę z tego, iż znów jest zamknięty we
własnym ciele. Po raz kolejny był wewnątrz siebie więźniem, nie mogąc
nic zrobić, nie mogąc zareagować, decydować o tym, co robi. Podczas gdy
Nerod wyraźnie nie tracił czasu. Już po chwili syrena czuła zaciskającą
się mocno dłoń na własnym prąciu. Zasyczał z bólu, gwałtownie prostując
całe ciało.
<br />
- Przestań - wyjęczał z trudem, zaciskając następnie zęby na
wardze, aby dalej nie pojękiwać z przyjemności. Dlaczego, pomimo
sprawianego bólu, czuł... Przyjemność?! To było całkiem nie logiczne.
Zadrapujące jego skórę aż do krwi paznokcie, chociaż powinny sprawiać,
że będzie uciekał, w przedziwny sposób podniecały. Łaknął więcej takiego
dotyku. Do chwili, aż mocniej ich nie wbił.
<br />
Levi zakwilił boleśnie. I zamarł, słysząc chichot siostry.
<br />
<span style="font-style: italic;">Dopiero teraz zauważyłeś?</span> - spytała, wyraźnie z niego śmiejąc. - <span style="font-style: italic;">Wszystko, drogi bracie, czujesz intensywniej.</span>
<br />
Nerwowo łykał ślinę, ponawiając próbę oswobodzenia, ale skutkiem
było jedynie lekkie szarpnięcie prawą ręką. Na nic więcej nie zdołał się
zdobyć, pomimo walki samemu z sobą.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-12-10, 18:43<br /><hr />
<span class="postbody">Moment,
w którym jego droga narzeczona zrozumiała, jakie było działanie
proszku, który dostał się jej do gardła, był dla Neroda czymś w rodzaju
objawienia - jego oczy momentalnie nabrały wyrazu czystego głodu, wargi
wygięły się w rozmarzonym uśmiechu, a wielkie cielsko oblało potem.
<br />
Drżał, przyciskając się wolno do drobnego ciała jak w cholernym amoku.
<br />
Ta mała dziwka już w tej chwili kleiła się do jego dłoni, przelewała się
w nich, łaknąc więcej dotyku, łaknąc go do tego stopnia, że (Nerod był
tego pewien), zrobiłaby wszystko, byleby go tylko otrzymać.
<br />
- Twoja skóra jest taka delikatna - wyszeptał niemalże łagodnie,
podziwiając krwawe pręgi, które pozostawiły jego pazury. - Taka...
delikatna - powtórzył, pochylając się, by opaść na kolana. Z
roztargnieniem zdał sobie sprawę z tego, że był to chyba pierwszy raz
gdy przed kimś klękał... Przysunął się odrobinę bliżej rozcięcia i
polizał zranione miejsce, smakując świeżej, słodkiej krwi.
<br />
Leticia szarpnęła się stanowczo, wyciągnął więc szponiastą dłoń, by
przytrzymać ją w miejscu. Docisnął jej szczupłe bioderko do ściany,
oblizując bladą skórę ponownie... I raz jeszcze...
<br />
Jego podbrzusze zafalowało wściekle, a sztywny jak skała członek obił
się buńczucznie o uda, domagając coraz większej uwagi. Nerod sapnął
wściekle i przycisnął do rany ostre zęby, wbijając je mocno, stanowczo
zbyt mocno by cienka skóra nie pękła mu pod wargami, rozlewając się w
nie swym przepysznym nektarem.
<br />
Syrena wrzasnęła wściekle - magia zafalowała w powietrzu, sprawiając mu
delikatny ból, ale nie potrafił się nim przejmować, nie teraz, gdy
smakował ambrozji, płynącej prosto z jej żył.
<br />
Wiele stworzeń nie miało świadomości tego, że demony nie tylko
uwielbiały smak krwi przedstawicieli magicznych ras, ale i czerpały z
niego siłę, która dawała im niemalże nieśmiertelność. To właśnie dlatego
tak bardzo zależało mu na tym żeby Levi stał się jego żoną, żeby ta
niepozorna istotka była już na zawsze jego własnością, jego własną
skarbnicą mocy, jego przepustką do posiadania królestwa i pozbawienia
życia tego starego skurwiela!
<br />
- Obróć się - wychrypiał na granicy szaleństwa. Podniósł się na nogi i
zanim Leticia zdążyła wykonać jego polecenie, sam obrócił ją twarzą do
ściany i docisnął się do jej drobnego ciała, przytulając do jędrnych
pośladków swoją sączącą się męskość. - Wypnij się dla mnie i rozszerz
pośladki. Pokaż mi się... Chcę cię tam dobrze obejrzeć, rozumiesz?</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-12-10, 21:28<br /><hr />
<span class="postbody">
Kolejne mijające sekundy sprawiały, że chłopak coraz bardziej zatracał
się w uczuciach, w przyjemności łączonej z bólem, jakie serwował mu
właśnie przyszły imperator. Syrena dyszała ciężko, wydając z siebie
gwałtowny jęk przy kolejnym ściśnięciu jego ciała. Wierzgnął, chociaż
nie na wiele się to zdało. Zamiast tego został przyciśnięty biodrem do
ściany, a Neroth począł zlizywać krew, jaka wypływała mu ze zranień.
Próbował uciec od tego uczucia, odsunąć się od niego, jednak silne
dłonie nie dawały takiej możliwości.
<br />
W dodatku - ku irytacji bruneta, język drugiego mężczyzny powodował
dreszcze rozkoszy, rozchodzące się po ciele. Przymknął oczy. Tylko na
moment. Ugryziony, pisnął momentalnie, szeroko otwierając powieki,
próbując odsunąć od bólu. Drżał prawie spazmatycznie, nie mogąc
uspokoić. W dodatku widok śmiejącej się stale siostry przyprawiał go o
niepokój. Dlaczego nie chciała zrozumieć jego położenia?
<br />
Nie był w stanie się przeciwstawiać, mimo iż chciał. Narkotyk
zmuszał go do stałego podniecenia, do dopraszania się o dotyk drugiej
osoby. Jak więc się dziwić, że tak chętnie jego ciało wypięło się dla
Nerotha, kiedy tylko otarł się penisem o odbyt syreny.
<br />
Levi wydał z siebie kolejny jęk, a Lete zachichotała. <span style="font-style: italic;">Czyżbyś aż tak go pragnął, braciszku?</span>
Chyba po raz pierwszy w życiu miał chęć na nią warknąć, obrazić ją i
krzyknąć, aby dała mu wreszcie święty spokój. Miał łzy w oczach, a część
z nich spływała już powoli po jego policzkach.
<br />
- P-przestań - wysapał drżącym głosem, zerkając ponad ramieniem.
<br />
Wbrew jego własnym słowom, penis stał sztywno, a ciało samo
ocierało się o biodra drugiego księcia. Levi bezradnie zacisnął dłonie w
pięści.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-12-11, 22:04<br /><hr />
<span class="postbody">-
Zamknij się - warknął ostrzegawczo, choć bez zwyczajowej siły, bez tej
mocy, która sprawiała, że ilekroć ktoś słyszał jego upomnienie, drżał ze
strachu, kulił się w sobie i lamentował, błagając o litość.
<br />
- Dostałeś właśnie polecenie, ale go nie wykonałeś - poinformował go
sucho i jak gdyby nigdy nic, sięgnął po pasy i oplątał je ciaśniej wokół
wątłych ramion, nadgarstków i szczupłych bioder. - Zaczekasz tu, suko. I
będziesz skamlał o to żebym chociaż na ciebie spojrzał. Z każdą
sekundą będziesz mnie pragnął coraz bardziej i bardziej, wbrew sobie. -
Parsknął śmiechem i obrócił sobie buźkę narzeczonej, poklepując jej
policzek w najbardziej drażniący, wyzywający sposób. - Tak właśnie
działa ten proszek, skarbie. Za chwilę twoje jądra staną się nieznośnie
napięte i ciężkie, a stąd - pochylił się, by sprzedać pstryczka prosto w
czubek erekcji syreny - pocieknie fala preejakulatu. Zaleje ci uda i
łydki, do samych kostek. Ale nie uda ci się odnaleźć spełnienia, o nie. A
wiesz dlaczego? - Ostatnie zdanie wymruczał jej wprost do ucha,
przesuwając swoim długim językiem po jego płatku. - Zaraz ci pokażę.
<br />
W dłoni Imperatora zmaterializowała się niepozorna, czarna tasiemka.
Stojąc za plecami królewny, pochylił się nad jej ramieniem i obwiązał
tasiemkę wokół sztywnego trzonu jej erekcji.
<br />
- W gwoli wyjaśnień - tym razem szepnął, przygryzając ucho, pociągając
je zębami, niczym niesforny szczeniak. - Z każdą chwilą tasiemka będzie
zaciskała się coraz mocniej. Niby nieznacznie, po trochu, ale uwierz mi -
przeciągnął złośliwie słowa, wykrzywiając wargi w gadzim uśmiechu - po
jakimś czasie stanie się to dla ciebie baaaardzo nieznośne.
<br />
Odsunął się nagle, opierając szeroki bark o jedną z długich kolumn.
Przesunął palcami po jednym z rogów, spoglądając na swoje dzieło.
<br />
- Przepiękna - podsumował, parskając znów śmiechem. - Niech rozpocznie się przedstawienie.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-12-12, 00:25<br /><hr />
<span class="postbody">
Warkot. Ostrzeżenie, jakie usłyszał po własnym błaganiu natychmiast go
uciszył. Nie potrzebował krzyku, nie potrzebował nawet gróźb, aby
zamilknąć, zaciskając zęby na dolnej wardze, a powieki zamknąć, starając
pozbyć z nich ostatnich łez. Uspokoić. Tak trudno było to zrobić, kiedy
odczuwał tak wiele całkiem sprzecznych od siebie emocji. Czy może
raczej... Czuł się tak, jakby osobno czuł on i jego ciało? On pragnął
uciekać, a ciało pozostać, pławić w dotyku. On się bał, ale ciało czuło
słodkie podniecenie, buzujące coraz mocniej i mocniej. On pragnął się
oswobodzić i uciec, ale... Miał wrażenie, jakby jednocześnie sam chciał
już tu zostać i grać w rozpoczętą przez Nerotha grę.
<br />
Wiązany ponownie nawet się nie opierał. Narkotyk skutecznie
pozbawiał go sił i chęci ku podobnym zabiegom. Otumaniał. Sprawiał, iż
zmysły syreny szalały, a ocierające się o skórę pasy przyprawiały o
szybsze bicie serca oraz przyjemność, powodującą aż gęsią skórkę.
<br />
Oddychał ciężko. Przymknął powieki, dysząc, stając utrzymać na
nogach. Stać w jednej pozycji, podczas gdy tak naprawdę zaczynał mieć
chęć ocierania się biodrami o ciało kochanka.
<br />
<span style="font-style: italic;">Uspokój się</span> - powtarzał sobie. - <span style="font-style: italic;">To przez narkotyk!</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">A może tak naprawdę tego chcesz, ale boisz się tego przyznać, braciszku?</span> - Zadrwiła po raz kolejny, sugestywnie oblizując wargi.
<br />
Pokręcił głową prawie jak w amoku, stale dysząc, stale chcąc
zapanować nad własnym ciałem, które ani myślało go słuchać. Nie był w
stanie już nawet słuchać kolejnych słów następcy tronu. Wzdrygnął się
jednak i jęknął głośno, czując dotyk na główce penisa. Uniósł powieki,
dopiero teraz orientując, że ma coś obwiązane wokół nasady. Przytłumione
zmysły sprawiły, że nie zarejestrował od razu tej czynności. A może to
Lete tak go zajmowała?
<br />
Podniósł wzrok na Nerotha. Usłyszał jego ostatnie słowa - te
złośliwe, świadczące o tym, że chce zadać mu kolejną dawkę bólu, kolejne
cierpienie, nie ważne w jakiej postaci. Zakwilił cicho, już teraz mając
tego dość. Nie był w stanie myśleć choćby o tym, jak będzie wyglądało
jego życie za tydzień lub później.
<br />
<span style="font-style: italic;">Przyjemnie, prawda braciszku?</span>
<br />
Dziewczyna wyraźnie dobrze się bawiła. Podeszła bliżej, sunąc
samymi opuszkami to po jego ramionach, to po bokach, piersi, plecach,
czy udach. Jej dotyk przyprawiał go o dreszcze. Ponownie liczył na
odsunięcie się od tego, ale jak na złość ciało lgnęło do niego, a pęta
uniemożliwiały ruch.
<br />
<span style="font-style: italic;">A... Gdybym zrobiła... Tak?</span> - Wymruczała mu do ucha, jak wcześniej młody książę, po czym zassała się na płatku, dłonią sunąc po trzonie penisa.
<br />
Wzdrygnął się, ale zgodnie z przewidywaniami przyszłego małżonka -
już po chwili perłowa sperma zaczęła powoli wypływać z główki przy
cichych jękach Leviego.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-02-12, 11:41<br /><hr />
<span class="postbody">
Jego małą księżniczką wstrząsały doprawdy skrajne emocje - Nerod
dostrzegał bez żadnych trudności setki emocji przepływające po
przepięknej twarzy jego narzeczonej - niektóre świadczące o gorącej
nienawiści do niego, inne do siebie samego. Cóż, nie mógł mu się
specjalnie dziwić - wobec tak silnej rozkoszy i upodlenia jednocześnie,
jemu samemu prawdopodobnie też byłoby ciężko się... okiełznać.
<br />
I nagle w oczy rzuciło mu się coś wyjątkowo... interesującego -
zachowanie odmienne od tych, których do tej pory był świadkiem. Jego
mała księżniczka zdawała się z kimś... kłócić? Nie na głos, w żadnym
wypadku, ale te reakcje, jej kwaśne miny i żałosne szarpnięcia drobnego
ciała, to wszystko wydawało się być elementem jakiejś wyjątkowo zażartej
dyskusji. Z kim ją prowadziła? Czyżby ukrywała przed nim więcej
sekretów, niż sądził?
<br />
Nie mógł się ujawnić, jeszcze nie teraz. Nie, <span style="font-style: italic;">zwłaszcza</span> nie teraz, kiedy nie miał jeszcze pojęcia, czy jego obserwacje nie stanowiły jedynie dopowiedzeń wyjątkowo bogatej wyobraźni.
<br />
Sapnął głośno, zbliżając się bezwiednie do podrygującego bezwiednie
stworzenia - wyciągnął szponiaste dłonie i zacisnął je na drobnych
ramionach, dociskając je bezlitośnie do ściany. Przechylił się przez
pachnącą kwiatami szyję, poświęcając swą uwagę oplątanemu tasiemką
trzonowi erekcji. Blada skóra, oplatający te sztywną część niewielkiej
męskości, zdążyła się już pokryć rozkoszną czerwienią, którą Imperator
zapragnął poczuć pod swymi sprawnymi dłońmi.
<br />
- Co powinienem z tobą teraz zrobić? - Zapytał po prostu, owiewając
niewielkie ucho swoim gorącym oddechem. - Okazać ci litość i dotknąć
tego słodkiego skarbu? Wypieścić go i dać ci rozkosz, o której nie
śniłeś? A może... - demon zawiesił głos, dźgając jednym z rogów wrażliwą
skórę na karku syreny - a może powinienem poczekać na moment, w którym
twoje prymitywne potrzeby nakażą ci paść przede mną na kolana i błagać o
to, bym choć na ciebie spojrzał? Czujesz, że ten moment nadejdzie już
wkrótce, prawda? Wiesz o tym, nie jesteś przecież głupia... Zalejesz się
łzami i będziesz w stanie tylko. I wyłącznie - jeden z ostrych kłów
szarpnął za pieszczony chwilę temu płatek ucha. - Błagać.</span>
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2019-01-05, 00:28<br /><hr />
<span class="postbody">
Levi nie dawał sobie rady z przyjemnością. Otumaniony narkotykiem,
jednocześnie widząc i słysząc przed sobą nie tylko Neroda, ale i własną
siostrę zwyczajnie się bał. Patrzył na nich niepewnie, drżąc i próbując
powstrzymywać jęki. Nerod miał rację - tasiemka, zaciskając się powoli
coraz bardziej drażniła, ale i sprawiała dziwną przyjemność. Jak
wszystko po tym proszku, jakim chuchnięto mu w twarz!
<br />
Brunet odniósł wrażenie, że gdyby teraz zawiał na niego delikatny
wietrzyk, również czułby słodkie pieszczoty, zamiast liźnięcia
powietrza. Miał rację. Oddech, jakim przyszły władca owiał jego ucho
wprawił w drżenie całe ciało. I sprawił, że kolejne krople ejakulatu
wypłynęły z podnieconego członka. Drżał, był sztywny i gdyby nie to, że
liny ciasno go oplatały, przebierałby teraz nogami, coraz bardziej
pragnąc złączyć z drugim ciałem.
<br />
- <span style="font-style: italic;">Widzisz?</span> - Dalej drwiła księżniczka. - <span style="font-style: italic;">Sam go pragniesz. chcesz, aby cię dotykał... aby cię wziął!</span> - Rzuciła triumfalnie, drapiąc go po szyi, przez co syknął z przyjemności.
<br />
- P-proszę... - Jęknął, patrząc błagalnie, na wpół przytomnie,
stale nie spuszczając podnieconego wzroku z mężczyzny. - To... Zbyt... -
Jęknął przeciągle, przeprostowując plecy, kiedy Nerod go ugryzł. -
P...Proszę... Przestań - wysapał z pojawiającymi się już łzami w
kącikach oczu.
<br />
Jego siostra roześmiała się głośno, widząc zachowanie Leviego. Pokręciła głową z zachwytem i westchnęła.
<br />
- <span style="font-style: italic;">Ależ braciszku... Przecież ci tak dobrze.</span> - Drwiła dalej, chichocząc. - <span style="font-style: italic;">Przecież chcesz go w sobie</span>
- wymruczała ze złośliwym uśmieszkiem, przez co chłopaka przeszły
dreszcze, a penis zadrżał z podniecenia, wyrzucając z główki kolejne
kropelki przy akompaniamencie kolejnego, przeciągłego jęku syreny.</span>Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-84099804186906016792019-05-30T09:32:00.001-07:002019-05-30T09:36:23.098-07:00Folie a deux<table align="center" border="0" cellpadding="0" cellspacing="0" style="width: 607px;"><tbody>
<tr><td><table border="0" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="right" width="40"><br /></td>
<td align="left"><br /></td>
<td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
<hr />
<center>
<b>Yaoi - Folie a deux</b><br />
</center>
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-29, 00:53<br />
<b>Temat postu</b>: Folie a deux<br />
<hr />
<span class="postbody">
Bernard był taki dumny i szczęśliwy, kiedy jego syn ukończył szkołę z
wyróżnieniem, i nie pozwoliłby za nic, aby problemy finansowe, z którymi
mierzyli się od śmierci Paula, udaremniły chłopakowi spełnianie jego
ambitnych marzeń – nawet, jeżeli oznaczało to, że będzie musiał go
wysłać na drugi koniec kraju, w ręce brata, który wspaniałomyślnie
zaoferował swoją pomoc
<br />
„Wiesz, jaki jest wuj Jack. Nigdy nie lubił mnie i twojego taty”, wspomina Will jego słowa. „Ale ma pieniądze i chce ci pomóc.”
<br />
To była trudna decyzja, ale konieczna, jeśli Will naprawdę chciał
zrealizować marzenie o zostaniu profilerem FBI. Tylko wuj mógł opłacić
astronomicznie wysokie czesne i dać Willowi dom na czas studiów. Harvard
nie jest uczelnią dla biedaków – jest miejscem dla rozpuszczonych
dzieciaków wybitnych i bajecznie bogatych lekarzy, prawników i
biznesmenów, a Will, nie będąc jednym z nich, musiał znaleźć sposób, aby
się stać.
<br />
A więc znalazł. Zgodził się – i pojechał.
<br />
<br />
Dostatek, a właściwie przepych, w jakim żyją wuj i ciotka,
jest dla Willa Grahama zupełną nowością. Wielkie miasto jest nowością.
Wszystko jest tak inne niż w hermetycznym miasteczku, w którym się
wychował. Cambridge to miejsce tętniące życiem, słynące z najlepszego
uniwersytetu na świecie. Każdy chce studiować na Harvardzie, ale mało
kto może. To dla Willa życiowa szansa – prawdopodobnie jedyna możliwość
wyrwania się z małego miasta, w którym mógłby najwyżej jeździć
radiowozem na patrole i wyłapywać wagarującą młodzież. Naprawdę może
spełnić swoje marzenie, dzięki temu człowiekowi, dzięki jego pieniądzom.
<br />
Wujostwo wita go podejrzanie wręcz serdecznie; ciotka, mnąc rękaw
flanelowej koszuli, od razu zaznacza, że trzeba będzie odświeżyć jego
garderobę.
<br />
Pomagają przenosić kartony z rzeczami do małej gościnnej sypialni na
samej górze i opowiadają mu o okolicy; przy czym mała gościnna sypialnia
jest trzykrotnie większa niż pokój Willa w domu rodzinnym.
<br />
Wszystko w Cambridge jest większe, wznioślejsze i bogatsze, i chociaż z
początku jest to źródłem dyskomfortu i poczucia przytłoczenia, to
chwilowe – wszystko jest ostatecznie zaledwie kwestią przyzwyczajenia.
<br />
Już po tygodniu garderoba Willa ulega całkowitej zmianie, a on potrafi
poruszać się po najbliższej okolicy i nawet odważa się na pierwsze
kontakty z miejscowymi.
<br />
Pewnego dnia – a jest to schyłek lata, już prawie początek
chłodniejszego października – gdy ciotka wysyła go do okolicznej
piekarni, podobno najstarszej w mieście, Will spotyka pewnego człowieka.
<br />
Na początku nie zwraca na niego najmniejszej uwagi, stojąc przed nim w krótkiej kolejce do kasy.
<br />
― Co dla ciebie, piękny?
<br />
Dziewczę za ladą uśmiecha się do Willa tak serdecznie, że młodzieniec
nie potrafił nie odwzajemnić uśmiechu w najpiękniejszy ze sposobów.
<br />
― To. ― Kładzie na ladzie papierowe torebki z kilkoma bułeczkami czosnkowymi, długą bagietką i słodkimi ciasteczkami.
<br />
Dziewczyna wystukuje na kasie odpowiednie kody, a następnie z uśmiechem dyktuje cenę.
<br />
― Z małą zniżką za piękne oczy ― dodaje.
<br />
Will śmieje się, rumieniąc lekko, i sięga do kieszeni, ale nie znajduje w
niej otrzymanego od Phyllis banknotu. Sprawdza w następnej i jeszcze z
tyłu, coraz bardziej nerwowo. Mógłby przysiąc, że przed wyjściem schował
pieniądze, ale kiedy wraca myślami do wymiany zdań z ciotką przed
wyjściem, przypomina sobie, że od tej czynności oderwał go dzwoniący
telefon.
<br />
― Obawiam się, że muszę wrócić się po pieniądze ― mówi w końcu z
zakłopotaniem i rozbawieniem, poddając się. Ale wtedy stojący za nim
mężczyzna zrównuje się z nim, jakby przyszli tu razem, kładzie na ladzie
torbę ze swoimi zakupami, i zanim Will może pomyśleć, że pewnie się
przez niego zniecierpliwił, słyszy głos, którego brzmienia nie zapomni
już nigdy.
<br />
― Nie sądzę, aby było to konieczne.
<br />
Z zaskoczeniem Will spogląda na jego właściciela i widzi najpierw bez
wątpienia nieprzyzwoicie drogi garnitur, a dopiero później tę bardzo
nietypową twarz o wykrzywionych oszczędnie wargach. W pierwszej chwili
doznaje sprzecznych odczuć – zupełnie nie wie co myśleć, jak go odebrać,
jak zkategoryzować; przystojny czy brzydki, niepokojący czy godny
podziwu – wśród których dominuje konsternacja. Potem jednak w miejscu
oszołomienia na młodzieńczej twarzy znów zaczyna zakwitać nieśmiały
uśmiech, który obejmuje duże, błękitne jak niebo tego dnia oczy.
<br />
― Dziękuję. Mieszkam tuż obok. Oddam, jeśli poczeka pan chwilę.
<br />
Nieznajomy znów wygina wargi w ledwie widocznym uśmieszku, przyglądając
mu się z zainteresowaniem, przez które Will czuje się dziwnie, trochę
niezręcznie, bo są takie spojrzenia, pod którymi trudno jest czuć się
swobodnie. Onieśmiela go sposób, w jaki jest obserwowany, ale…
<br />
― To sprzyjające okoliczności, ale wolałbym, żebyś w zamian dotrzymał
mi towarzystwa w drodze do domu. Ja także mieszkam w okolicy.
<br />
Uśmiech Willa blednie, gdy przez młodzieńcze oblicze przewija się jakiś rodzaj szoku, a jednak szybko wraca na swoje miejsce.
<br />
― Oczywiście ― ucina i pośpiesznie odsuwa się na bok, by nie
blokować dłużej kolejki. Zabiera swoje zakupy i czeka chwilę, aż
tajemniczy nieznajomy zapłaci za swoje. ― Wezmę je ― dodaje pomocnie i
sięga po jego pakunki, ale zostaje uprzedzony. ― Albo i nie.
<br />
Śmieje się cicho i pierwszy podchodzi do drzwi, patrząc już wyłącznie pod nogi.
<br />
W wielkich miastach nawet zwykłe wyjście po bułki może okazać się wielkim wyzwaniem.
<br />
Po wyjściu ze sklepu mężczyzna obiera kierunek, który odpowiada również Willowi. Może nie będzie musiał wiele nadrabiać.
<br />
Cisza wydaje mu się trochę niezręczna, więc poprawia pakunki w swych
ramionach, zarzuca włosami i wybiera pierwszy temat, który przychodzi mu
do głowy. Banalny.
<br />
― Mieszkam tu od tygodnia ― obwieszcza ― i jestem zachwycony tą
okolicą. Wszyscy są tacy mili i pomocni. Bardzo kulturalni. W tych
czasach to zupełnie niespotykane.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://gifimage.net/wp-content/uploads/2017/10/hugh-dancy-gif-14.gif" height="103" width="200" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-29, 02:32<br />
<hr />
<span class="postbody">
Hannibal dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że stare powiedzenie
"przypadki chodzą po ludziach" ma w sobie całą prawdę tego świata. Wobec
ów przypadków, człowiek jest w stanie przeżyć coś naprawdę niezwykłego,
oddając się tak banalnej czynności, jak zwykły spacer do piekarni.
<br />
Któż mógłby się spodziewać, że pewnego sobotniego poranka podczas
właśnie takiej wyprawy, doktor Lecter spotka na swej drodze pewnego
młodzieńca, który okaże się interesujący już od pierwszej chwili, gdy
ich spojrzenia spotkają się ponad papierowymi torbami z pieczywem?
<br />
Od lat wybierał właśnie to miejsce - z reguły sam piekł własnego
przepisu chleby i ciasta, ale czasem nie zmuszony był do oddawania tej
przyjemności innym ludziom. Zwykle w chwilach, gdy zajmowały go podróże i
praca (a tej ze względu na swój zawód miał naprawdę wiele).
<br />
Pan Lecter był bowiem nie tylko jednym z najsławniejszych profesorów
kryminologii, ale szczycił się jeszcze tytułem samego rektora najlepszej
uczelni Bostonu. Przeciętnym jednostkom wydawało się zapewne, że tego
rodzaju praca obejmowała jedynie siedzenie za biurkiem, ale Hannibal
musiał przyznać, że nie pamiętał kiedy ostatnio spędził przy nim więcej,
niż parę chwil nad podpisywanymi dokumentami - ciągle znajdował się w
podróży, lub tuż przed nią, tak jak sprawy miały się w tej chwili.
<br />
Teraz, gdy wychodzą już na zewnątrz ze swymi zakupami, pozwala sobie na
rzucenie jeszcze jednego spojrzenia w stronę niezwykle regularnych rys
kroczącego przy nim młodzieńca.
<br />
Spogląda na wyraźnie zarysowane szczęki, na proporcjonalny podbródek i
prosty nos. Na burzę loków i cień, rzucany przez długie, ciemne rzęsy.
<br />
Mógłby przysiąc, że nie widział w okolicy nikogo choćby i trochę
podobnego do tego młodego człowieka - z kim zatem przybył on w te
strony? Czyją pociechą jest ten czarujący jegomość?
<br />
― Mieszkam tu od tygodnia ― odzywa się chłopiec, przerywając ciszę ― i
jestem zachwycony tą okolicą. Wszyscy są tacy mili i pomocni. Bardzo
kulturalni. W tych czasach to zupełnie niespotykane.
<br />
― To prawda ― podejmuje wolno, przesuwając się odrobinę, by zrobić
na chodniku miejsce młodej kobiety, pchającej przed sobą wózek z
gaworzącym niemowlęciem. Ich ramiona ocierają się o siebie przez ułamek
sekundy, ale żaden z nich nie zwraca na to uwagi. ― To wspaniali ludzie o
dobrych manierach. To z kolei pozwala mi podejrzewać, że świetnie
odnajdziesz się w tym miejscu. O ile już się nie odnalazłeś ― dodaje,
sprzedając swój oczywisty komplement z najwyższą przyjemnością.
Młodzieniec śmieje się dźwięcznie (cóż za niesamowity profil, przebiega
mu przez myśl), ale nie spogląda w jego kierunku, zupełnie jakby był w
pewien sposób zażenowany wylewnością swego rozmówcy.
<br />
― W małych miastach mówi się o miejscach takich jak to, że żyją tu
snobi i aroganci. Z moich obserwacji wynika jednak, że to w moim małym
mieście arogancja i snobizm wyzierają z ludzi najbardziej. Tak często
zarzucamy innym to, czego nie potrafimy w sobie zaakceptować.
<br />
Kiwa głową, nie odnajdując lepszego sposobu na to, by wyrazić sweuznanie dla wypowiedzi inteligentnego chłopca.
<br />
Podążają nieśpiesznie główną ulicą i wreszcie Hannibal uznaje, że nadszedł odpowiedni moment, by o czymś sobie "przypomnieć".
<br />
― Przepraszam ― przystaje, spoglądając na chłopca z widocznym
zakłopotaniem ― nie spytałem cię o to, gdzie mieszkasz. Byłoby z mojej
strony nieuprzejmym, prowadzić cię w nieznaną ci dzielnicę. Mój dom
znajduje się tuż za rogiem, w zupełności sobie poradzę ― dodaje,
kiwając uprzejmie głową.
<br />
― W takim razie musimy być sąsiadami ― odpowiada wesoło właściciel
błękitnych oczu i doktor Lecter nie umie się już powstrzymać od
uniesienia ledwie widocznych brwi. ― Bardzo się cieszę.
<br />
Cóż za zbieg okoliczności.
<br />
I Hannibal także się cieszy, naprawdę. Spogląda w młodzieńczą twarz
(delikatny rumieniec wygląda, jakby został tam celowo namalowany paroma
pociągnięciami najmiększego pędzla) i uśmiechają się obaj, przystając
przed dwiema bramkami - jedna z nich prowadzi do terenu niewielkiej
posiadłości doktora Lectera, druga do domu Jacka Crawford'a, jego
dobrego znajomego, mężczyzny, który odwiedza go z żoną co drugi weekend.
<br />
― Wygląda na to, że jeszcze nie raz się zobaczymy ― zauważa
Hannibal, wystukując precyzyjnie szereg cyfr. Odpowiada mu ciche
kliknięcie, zwiastujące otwarcie bramki.
<br />
Pod koniec celowo zawiesza głos, by przekonać swego towarzysza do
wyjawienia mu swej godności. To takie głupie, że nie pomyśleli o tym
wcześniej - z reguły nie zdarzają mu się podobne niedopatrzenia, ale tym
razem wszystko jest dziełem nieznośnego przypadku, a ten nie ma w sobie
miejsca na dobre obyczaje, dominując wszystko swym chaosem i
koniecznością improwizacji.
<br />
― Will. Will Graham ― odpowiada gorliwie, wplątując jeden z palców
w niesforne loki. Na młodą twarz znów wkrada się zaraźliwy uśmiech.
Otwiera usta, by on także mógł się właściwie przedstawić, ale wyręcza go
w tym nikt inny, jak... Jack Crawford.
<br />
― Hannibal! ― rosły mężczyzna macha mu przyjaźnie z ogródka, krocząc
w ich stronę, przesiąknięty zapachem świeżo skoszonej trawy i
kwitnących piwonii. ― Widzę, że postanowiłeś wrócić na chwilę do domu.
Poznałeś już mojego Willa ― skinął głową, kładąc swoją wielką dłoń na
szczupłym ramieniu młodzieńca. ― To dobry chłopak. Będzie uczył się w
twojej szkole, dasz wiarę?
<br />
I znowu doktor Lecter nie może się oprzeć wrażeniu, że nie przypadki nie
tylko chodzą, ale i nie opuszczają ludzi, zaskakując ich swymi
niesamowitymi zbiegami okoliczności.
<br />
― To świetna wiadomość, Jack ― odpowiada, kiwając w uznaniu głową ―
wierzę, że świetnie sobie poradzisz, Will. Cóż za kierunek sobie
wybrałeś?
<br />
― Kryminologia ― odpowiada za niego Crawford ― idzie w ślady wuja, jak nic.
<br />
Tak, duma agenta FBI, który może pochwalić się bratankiem, idącym w tym
samym kierunku, jest czymś zrozumiałym, właściwym. Hannibal ponownie
uśmiecha się oszczędnie, popychając bramkę, by przejść przez nią w
kierunku domu.
<br />
― To ciężki kierunek ― przyznaje szczerze, wracając spojrzeniem do
młodego Graham'a ― wiele z nim pracy. Wierzę jednak, że świetnie sobie
poradzisz. Z tak dobrym wychowaniem i otwarty umysłem, nic nie stoi ci
na przeszkodzie. Może... ― urywa, udając, że nad czymś się zastanawia. W
rzeczywistości już od dłuższego czasu ma w głowie pewien plan, który
(jest tego pewien) sprawi mu niemało satysfakcji. ― Może odwiedzicie
mnie jutro na obiedzie? Wierzę, że droga Bella stęskniła się za moimi
deserami?
<br />
― Nie bardziej niż jak ― jack uśmiecha się do niego szczerze i
zgarnia bratanka pod swoje muskularne ramię, prowadząc go w stronę domu,
niczym małe zagubione dziecko ― o trzeciej?
<br />
― O trzeciej ― zgadza się uprzejmie i rzuca ostatnie spojrzenie
(błękitne oczy) świeżo poznanemu sąsiadowi oddalając się do siebie.
<br />
Chyba już wie, co takiego przyrządzi na powitalny obiad.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-29, 04:10<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie może przestać o nim myśleć, choć przecież zamienili ze sobą tylko
kilka słów. Ledwie drzwi zamykają się za plecami Jacka, Will rzuca
zakupy na szafkę na buty i przenosi spojrzenie rozszerzonych, wciąż
wesołych oczu na wuja.
<br />
― Żeby mi to było ostatni raz.
<br />
― To naprawdę Hannibal Lecter?! ― zapytuje z rozpędu, wspominając nietypowe nazwisko rektora Harvardu. ― O co chodzi, wuju?
<br />
― Zaczepianie obcych osób w przypadkowych miejscach nie jest tutaj mile widziane.
<br />
Will patrzy na mężczyznę, jakby niewiele zrozumiał z jego słów. Bo nie
rozumie, jak komuś może przeszkadzać niewinna rozmowa. Potem jednak
przypomina sobie, co mówił o nim Bernard.
<br />
― Myślisz, że podrywam na ulicy przypadkowe osoby? ― pyta z niedowierzaniem. ― To on mnie zaczepił, a nie ja jego.
<br />
― Wszystko w porządku? ― Phyllis wychyla się z kuchni. ― Will, nie wziąłeś pieniędzy. Jak zrobiłeś te zakupy?
<br />
― Pan Lecter za nie zapłacił. Sam zaproponował, żebym się nie wracał.
To naprawdę on? ― Młodzieniec patrzy to na wuja, to na ciotkę. Nie
potrafi uwierzyć w ten zbieg okoliczności, chociaż prawdopodobnie
właśnie to było powodem, z jakiego wuj Jack był od początku wydawał się
taki pewien jego możliwości i zachęcał do kandydowania. Jeśli
najbardziej wpływowy człowiek na Harvardzie tak po prostu zapraszał go
na niedzielni obiad – pewnie, znając jego despotyczny charakter, wiele
rzeczy mógłby wynegocjować. ― Mieszkamy obok rektora?
<br />
― Och, tak ― odpowiada Phyllis i uśmiecha się życzliwie, zbierając
pakunki z pieczywem. ― Hannibal to niezwykle uprzejmy człowiek. A jaki
doskonały kucharz.
<br />
― Skoro już o tym mowa, zaprosił nas na obiad jutro o trzeciej ―
powiadamia ją Jack. Przechodząc obok Willa w drodze na schody, kładzie
mu dłoń na ramieniu; mijając z kolei swoją żonę, caluje ją krótko w
policzek.
<br />
― Doskonale ― cieszy się Bella. ― Będziesz zachwycony, Will.
<br />
Will uśmiecha się szeroko i rusza za nią do kuchni.
<br />
― Czy mieszka sam?
<br />
― Zdaje się, że nie miał czasu, żeby założyć rodzinę ― odpowiada
ciotka, kładąc pieczywo na kuchennym blacie. ― Tak rzadko tutaj bywa.
<br />
― Przyjaźnicie się?
<br />
― Swego czasu bardzo nam pomógł. Umyjesz warzywa, Will?
<br />
― Umyję. ― Młodzieniec podchodzi do zlewozmywaka i sięga po misę z
owocami, wciąż podekscytowany. Nie co dzień ma się okazję poznać taką
osobistość – nic więc dziwnego, że chce się dowiedzieć o tym człowieku
czegoś więcej. Po pierwotnym niepokoju, jaki względem niego odczuwał,
nie pozostał już chyba ani jeden ślad.
<br />
<br />
Jak na to, ile słów zamienił z tym człowiekiem i ile z nim
spędził czasu, mogło się wydawać absurdalnym, jak wiele poświęcił mu
myśli. Może to dlatego, że ktoś tak ważny jak pan Lecter poświęcił mu
tak dużo uwagi. Skomplementował. Wżarł się w młody umysł przemyślaną
sztuczką. I Will poczuł się zauważony, doceniony przez taką osobistość, a
komu nie sprawiłoby to przyjemności?
<br />
Na spotkanie ciotka przygotowała dla niego całkiem dopasowany garnitur
(od razu musiał zweryfikować swoje wyobrażenie tego popołudnia – z całą
pewnością to nie będzie domowy obiad, na który można przyjść w
podkoszulku i dżinsach). Jeszcze przed przywdzianiem go, chłopak oblewa
się bardzo już starą wodą kolońską, którą kiedyś dostał od Bernarda, ale
nigdy nie czuł potrzeby używać. Ma dość intensywną woń, która na
szczęście szybko traci na mocy, stapiając się z zapachem ciała.
<br />
Daleko nie mają. Ubrana w granatową garsonkę ciotka i odziany w garnitur
Jack towarzyszą młodzieńcowi w drodze do sąsiedniej furtki. Pan
Crawford naciska przycisk domofonu, przysłaniając masywnym ciałem
bratanka. Po chwili ciche kliknięcie obwieszcza im, że mogą wejść na
teren posiadłości.
<br />
― Jak ty zawiązałeś krawat? ― szepcze nagle Bella, przystając wpół
kroku, i Jack idzie przodem ku otwierającym się drzwiom schludnego domu,
podczas gdy ciotka szybko poprawia wiązanie na młodzieńczej szyi.
Chwilę później wygładza Willowi włosy, uśmiecha się życzliwie i ruszają
ku gospodarzowi. Na widok krzywego uśmieszku młodzieniec sam odruchowo
się uśmiecha, ale w odróżnieniu od oblicza profesora Lectera, jego twarz
krzyczy o wszystkim, czego w tej chwili doświadcza.
<br />
Krzyczy więc o tym, że widok mężczyzny dostarczył mu nieprzyzwoicie wiele radości.
<br />
― Cześć, mój drogi ― Bella wita się z Hannibalem bardzo poufale,
kiedy tylko zaprasza ją do środka. ― Już czuję te cudowne zapachy! Co
też dziś przygotowałeś? Chodź, Willy, nie wstydź się.
<br />
Will nie wygląda, jakby się wstydził. Najdłużej czeka z przekroczeniem
progu, ponieważ nie chce ani powodować tłoku przy drzwiach, ani stawać w
pobliżu wuja Jacka.
<br />
― Dzień dobry, panie Lecter ― wita się grzecznie, zsuwając spojrzenie
niżej i przez chwilę pozwalając sobie na niemy zachwyt stylem tego
człowieka (nigdy nie pomyślałby, że typ garnituru, który uważa za
charakterystyczny dla osób starszych, może na kimś prezentować się w
taki sposób). Dopiero potem zauważa, że dobry styl nie ogranicza się
wyłącznie do jego ubioru. Hol, w którym się znajdują, wygląda jak
pałacowy i dopiero ten widok wywołuje w młodzieńcu subtelne
onieśmielenie – zdominowane przez podziw.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-29, 17:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
Sprawne dłonie przewracają płat mięsa na drugą stronę, ugniatając je
starannie, zupełnie tak, jakby ich właściciel chciał im udzielić
ostatniego, luksusowego masażu.
<br />
Z reguły nie traktuje w ten sposób nerek, ale tym razem pragnie, by te
nabrały jak najwięcej truflowego aromatu - obtacza je starannie w mące z
szafranem i gałką muszkatołową, a potem smaruje rozcięcia przygotowanym
farszem.
<br />
Liście szpinaku rozsypują się swą kaskadą, zmieszane ze świeżo zebranymi
kurkami - ich wyraziste barwy kłócą się o uwagę na talerzu w niezwykle
miły dla oka sposób.
<br />
Długim nożem o fachowo zaostrzonym ostrzu, przesuwa zwinnie po
ugotowanych burakach, krojąc je na najcieńsze możliwe plastry. Migdały
prażą się już na cienkiej patelni, nasiąkając olejem orzechowym,
Caciocavallo Podolico podejrzewał na tyle, by móc go wreszcie otworzyć -
oczywiście odpowiednio wcześniej przed przybyciem gości. Ser pochodzący
z włoskiej krowy odznaczał się niepowtarzalnym aromatem i intensywną
wonią, która w połączeniu z odpowiednimi składnikami stawała się,
oczywiście, istnym dziełem sztuki, ale sama w sobie mogła wydawać się
innym zbyt dominująca.
<br />
Na stole ląduje także kiść Ruby Roman - najdroższych winogron świata,
które w swej dojrzałej formie osiągają wielkość piłeczki pingpongowej.
Hannibal rozdziela je starannie i przeciera specjalną chusteczką, by
zaraz zabrać się za obkrajanie ich ze skórki i wyciskanie mięsistego
owocu - odrobina soku tryska mu na twarz, okraszając swą słodyczą dolną
wargę.
<br />
Wyciąga do niej z wahaniem palec i ściera kroplę, muskając opuszkę
językiem. Na krótką chwilę mężczyzna przymyka powieki, oddając się z
lubością pieszczącym zmysły doznaniom.
<br />
Każdy człowiek na świecie jest w stanie zakochać się w jego kuchni.
<br />
<br />
Kiedy jego drodzy goście przybywają na miejsce, stół czeka
już ze swymi przystawkami i kieliszkami, gotowymi na napełnienie ich
wyśmienitym Romanée-Conti. To zadziwiające, że w jego piwnicy utrzymały
się dwie butelki tego wyśmienitego trunku.
<br />
Ktoś mógłby rzec, że ów wino stanowiło zdecydowanie zbyt wystawny
gatunek, jak na zwykły niedzielni obiad, ale Hannibal ma w tym swoje
powody. Każdy jego krok, każde słowo i oszczędny uśmiech, wszystko to
jest starannie zaplanowane i ułożone w taki sposób, by wzbudzić w swym
młodym gościu odpowiednie odczucia.
<br />
― Dzień dobry, panie Lecter ― słyszy, więc obraca się od Belii, by
zauważyć spojrzenie, przesuwające się wolno po jego garniturze. To już
drugi raz, dobrze o tym wie; chłopak Crawforda zwraca uwagę na jego
garnitury, na to jak się ubiera.
<br />
To interesujące.
<br />
― Dzień dobry, Will ― odpowiada nie mniej serdecznie i przyjmuje od
nich wierzchnie okrycia (właściwie tylko od Phyllis, ponieważ życzliwe
lato nie wymaga od nikogo wierzchnich okryć), wskazując wszystkim ich
miejsca. Celowo sadza młodego Graham'a po swojej lewej, między sobą a
ciotką, podczas gdy po prawicy ma swoje zaszczytne miejsce napuszony
Jack.
<br />
Polewa wszystkim wina i nakłada na talerze przepiękne kwiaty, wycięte z
buraków, sera i winogron, wielkości piłeczek. Całość, posypana
delikatnie prażony płatkami migdałów wdzięcznie oddaje wyraz kwitnących
kwiatów wiśni.
<br />
― Zrobiłem to specjalnie z myślą o tobie, Willu ― obwieszcza dumnie,
pozwalając wszystkim zasmakować każdego z płatków. ― Kwiat wiśni
uchodzi w Japonii za symbol nadziei i szczęścia. Myślę, że to dobry
sposób na to, by życzyć ci udanego roku akademickiego.
<br />
Jack kiwa gorliwie głową, wznosząc w górę swój kieliszek; reszta podąża
za nim zgodnie i och, zauważa spojrzenia, które wuj rzuca swemu drogiemu
bratankowi, jakby już w tej chwili chciał ukarać go za upicie tego
nieznaczącego łyczka wina.
<br />
Hannibal, oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że jego najmłodszy
gość nie dobiegał nawet do pełnoletności. Harvard zaczynało się w wieku
zaledwie osiemnastu lat, co oznaczało kolejne trzy lata do osiągnięcia
wieku upoważniającego do spożywania alkoholu, ale..
<br />
Nikomu nie zaszkodziła jeszcze lampka czerwonego wina, prawda? Przecież to absurd, denerwować się taką rzeczą.
<br />
Młody Graham unosi swą głowę z miną wyrażającą zadowolenie - Hannibal
nie jest pewien, czy za ów zadowoleniem stoi smak potrawy, czy też to,
co usłyszał (lub zrozumiał). Po chwili jego wargi układają się znów w
niewątpliwie czarującym uśmiechu i... błękitne oczy rozbłyskują nagle w
wyrazie, którego nie spodziewał się ujrzeć u żadnego z gości.
<br />
Młodzieniec zachwyca się zgodnie jedzoną potrawą, ale zdaje się rozumieć
znacznie więcej, niż towarzyszące mu wujostwo. Profesor Lecter nie
spuszcza z niego wzroku, czując rosnącą w swym wnętrzu ekscytację - nie
mylił się. Naprawdę się nie mylił.
<br />
― Dziękuję ― mówi wreszcie Will, gdy jego wuj zdaje się przepalać go
oceniającym spojrzeniem ― naprawdę. Zachwycający pomysł i wykonanie.
<br />
Oczywiście, myśli Hannibal, ale nie mówi niczego, ciesząc się miłymi
słowami. Kończą przystawki, rozprawiając o zupełnie niepozornych
sprawach, takich jak kończące się lato, nowy sklep, budowany z wolna w
okolicy i o zabawnej sytuacji w piekarni także.
<br />
― Zostawiłem ci pieniądze w przedpokoju. Przepraszam za to, Hannibalu. Chłopak jest ostatnio wyjątkowo roztargniony.
<br />
Hannibal podnosi się od stołu i stara się, by na jego twarz nie wpłynął
wyraz zakłopotania. Nie wie jakim cudem Jack'owi może się wydawać, że
parę dolarów stanowi dla niego problem, kiedy poi ich własnie winem za
kwotę przekraczającą jego najśmielsze oczekiwania, ale... Nie może tego
skomentować, bo na pewno zrobiłby to w sposób podkreślający śmieszność
tego czynu, a tego zdecydowanie chce uniknąć.
<br />
Zbiera ze stołu talerze, wymijając gości, by przystanąć na chwilę w
progu jadalni i popatrzeć znów wprost w młodzieńcze oblicze swego nowego
sąsiada.
<br />
― Will ― zaczyna, uśmiechając się do niego przyjaźnie ― czy mógłbyś pomóc mi w kuchni z głównym daniem?
<br />
― No, proszę ― Bella wznosi w górę swój kieliszek, wyciągając przez
stół swoją drobną dłoń, by pogładzić nią ogromną pięść swego męża ―
przypadła mu najlepsza zabawa.
<br />
Chłopiec od razu się podnosi i szybko odchodzi od stołu - jeszcze w
drzwiach kuchni odwraca się przez ramię na Jacka, którymi mimo usilnych
starań Belli nie tryska wobec zaistniałej sytuacji entuzjazmem.
<br />
Wreszcie wkracza do środka, rozglądając się ciekawie po szafkach, półkach i schludnie ułożonych naczyniach.
<br />
― Co mam robić? ― zapytuje cicho, a Hannibal śpieszy z odpowiedzią,
sięgając zwinnie po jeden z ostrych noży. Chwyta za ostrze, przekręcając
je zwinnie tak, by rękojeść noża wyciągała się w stronę jego uczynnego
asystenta.
<br />
― Gdybyś mógł, proszę, pokroić te bataty ― prosi go cicho,
przesuwając się tuż za szczupłym ciałem, tak by móc sięgnąć piekarnika.
Pochyla się nad burzą schludnie zaczesanych loków i... zaciąga się
głęboko zapachem kwiatowego szamponu, wody kolońskiej i...
<br />
<span style="font-style: italic;">Młodość. Jedwabista skóra. Bułeczki z miodem. Grzebień, koszula, pas, wykonany z cielęcej skóry. Bawełniana bielizna. </span>
<br />
Cóż za niezwykły zapach.
<br />
― Skąd taka woda kolońska u tak młodego człowieka? ― Pyta cicho,
układając na talerzu świeżo pokrojone nerki. ― To chyba nie twoje
perfumy, prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-29, 21:23<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will zaciska szczupłe palce na rękojeści, w ostrzu widząc odbicie
swojej młodej twarzy, i wzdryga się, gdy Lecter znajduje się za nim,
doznając jakiejś dziwnej nuty nieokreślonego niepokoju – jakby odwrócił
się tyłem do przyczajonego dzikiego drapieżnika, zachęcając go do ataku,
ale to przecież absurd, igraszka wyobraźni.
<br />
Słyszy jednak i chyba widzi kątem oka, jak pan Lecter nachyla się w jego stronę i bierze głęboki wdech, jakby właśnie go…
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy on właśnie…</span>
<br />
Marszczy brwi i otwiera usta, by zadać to pytanie, ale zanim ma szansę to zrobić, odpowiedź już zostaje mu dana.
<br />
― Skąd taka woda kolońska u tak młodego człowieka? ― zapytuje
mężczyzna znad układanych na talerzu kawałków mięsa. ― To chyba nie
twoje perfumy, prawda?
<br />
I chłopiec odwraca się z nożem w ręku i wymalowanym na twarzy wyrazem konsternacji, ale i zakłopotania.
<br />
Coś jest nie tak, coś jest nie tak z tym człowiekiem, ale nie wie
jeszcze, co. Czy to, co właśnie robi, jest rodzajem flirtu? Kwiaty
wiśni, które mu zadedykował, oprócz szczęścia i nadziei, symbolizują
ulotność życia i przypominają o tym, by cieszyć się każdą jego chwilą,
gdyż przemija tak szybko, jak szybko opadają ich delikatne płatki. W ich
symbolikę wpisany jest żywot krótki, lecz intensywny i pełen uniesień –
są także silnie nacechowane erotycznie i Will szczerze wątpi, a wręcz
odrzuca taką opcję, że ktoś tak wykształcony i szanowany jak rektor
Harvardu mógłby nie wiedzieć o tym znaczeniu, kiedy wybierał taką, a nie
inną aranżację dla swego dania.
<br />
Teraz go wącha i obdarza uwagą; może rzeczywiście. Może nie jest sam dlatego, że nie miał czasu na założenie rodziny.
<br />
― A właśnie, że moje ― odpowiada powoli, leniwie obracając nóż w
palcach. Przenosi wzrok na dłonie Lectera, dopiero teraz w pełni
świadomie odnotowując brak obrączki. Zaraz potem zadziera głowę i czeka,
aż Hannibal przejdzie do innej części kuchni, by nie mieć go za
plecami, kiedy jest tak blisko. Dopiero wtedy odwraca się na powrót do
batatów. Głowę ma pełną myśli; nie jest zbyt skupiony na tym, co robi. ―
Dostałem kiedyś na Gwiazdkę.
<br />
Mężczyzna posyła mu znad talerza uważne spojrzenie; jest w nim jakiś
przekaz, ale Will nie potrafi go odczytać i czuje tylko, jak robi mu się
dziwnie ciepło.
<br />
― To zapewne prezent wręczony w dobrej wierze, ale jestem przekonany,
że nieco lżejszy zapach prezentowałby się na tobie znacznie lepiej ―
mówi ochryple, na co Will chrząka cicho, zdekoncentrowany, i nagle
syczy, przesuwając ostrzem noża po swej skórze.
<br />
Szybko cofa dłonie i przyciska palec do ust, spijając z jego opuszka
krew. Pan Lecter zauważa to od razu; podchodzi, staje tuż za nim, łapie
go za nadgarstek i z wyczuciem ciągnie w stronę zlewu.
<br />
Will ulega, idzie z nim i pozwala, by mężczyzna odkręcił zimną wodę, a
następnie… nie jest pewien… czy znów go powąchał, zanim wsunął jego
palce pod przezroczysty strumień? Wzdryga się lekko, a potem patrzy za
mężczyzną, gdy ten odchodzi, zostawiając go z palcami pod kranem.
<br />
Niebawem wraca, trzymając w dłoniach małą apteczkę. Bierze go za dłoń i
precyzyjnie wyciera wacikiem. W jego ruchach Will czuje spokój,
stanowczość i wprawę. Krzywi się delikatnie, bo środek, którym nasączona
była watka, piecze go nieprzyjemnie, ale zaraz potem odczucie łagodzi
suchy plasterek, sprawnie owinięty wokół niewielkiego rozcięcia na
szczupłym palcu.
<br />
Młodzieniec uśmiecha się kątem warg i odwraca wzrok.
<br />
― Dziękuję panu. Mierny ze m nie użytek w kuchni.
<br />
Wyciąga dłoń z jego dłoni (to wszystko trwa niemoralnie długo, albo to
jemu się tak wydaje, gdy odczuwa tak wiele emocji) i wkrótce po tym
wracają do kuchni, niosąc wujowi i ciotce ciepłe, świeżo podane potrawy.
<br />
― Proszę, proszę. Nasz Willy chyba się sprawdził jako asystent.
<br />
Talerze lądują przed Bellą i przed Jackiem, a dwa ostatnie Hannibal
stawia przy miejscu młodzieńca i swoim. Wuj Jack jest pod wrażeniem.
<br />
― Wygląda obłędnie. Nie chcę nawet pytać, ile czasu zajęło ci przygotowanie takiej uczty.
<br />
Zasiadają do stołu, tylko Hannibal pochyla się jeszcze, uzupełniając
wino. Na obliczu pana Lectera Will dostrzega nutkę samozadowolenia, a
może wręcz pychy, nie może jednak powiedzieć, że mężczyzna pyszni się
bez powodu. Postarał się. Wszystkie dania, które spoczęły dziś na jego
stole, wyglądają, jakby wydano je w najlepszej restauracji. Może zamiast
kariery naukowej, Hannibal Lecter powinien otworzyć luksusowy lokal z
jedzeniem, choć gdyby podjął taką decyzję, światek akademicki bez
wątpienia wiele by stracił.
<br />
― Wystarczy. ― Jack zatrzymuje gestem dłoń Hannibala, gdy ten
przymierza się do uzupełnienia kieliszka Willa. ― Przepraszam ― zwraca
się do Lectera. ― Will nie powinien pić więcej.
<br />
― Bierze lekarstwa ― dodaje przepraszająco Phyllis.
<br />
Profesor unosi nieznacznie brwi – pewnie jest prawie tak samo zażenowany tym komentarzem jak Will – ale stosownie cofa butelkę.
<br />
― W porządku, przyniosę coś innego. Co powiesz na szklankę świeżo
wyciskanego soku z czerwonej pomarańczy? Powinna mile się uzupełniać z
kurkami.
<br />
Młodzieniec kiwa krótko głową i uśmiecha się uprzejmie, choć wuj skutecznie popsuł mu humor.
<br />
― Chętnie. Dziękuję.
<br />
Gdy Hannibal, wróciwszy z karafką soku, zasiada przy stole, Phyllis
sięga po sztućce. Will czyni to samo, choć przykuwa jego uwagę to
niezwykle baczne spojrzenie, z jakim gospodarz śledzi wędrówkę mięsa od
talerza do ust ciotki. To dziwne, trochę niezręczne, chociaż z pewnością
nie wynika ze złośliwości. Zapewne, jako doskonały i dobrze wychowany
gospodarz, chce się tylko upewnić, że jedzenie smakuje jego gościom.
<br />
― Mmm. ― Bella przymyka oczy w wyrazie niekłamanej przyjemności. ― Przeszedłeś dziś samego siebie, Hannibalu.
<br />
― Co to za mięso? ― zapytuje Jack.
<br />
― Nerki pochodzące od wyjątkowo żwawej lochy. Z nutą szafranu i gałki
muszkatołowej mają ciekawy aromat, w którym na wierzch przebija się
najsłodsza nutę. Pomyślałem, że w towarzystwie trufli i leśnych kurek,
stworzą harmonijną jedność.
<br />
― Nigdy jeszcze nie jadłem nerek. Prawdziwa poezja ― przyznaje Jack. ― Spróbuj, Will.
<br />
Wszyscy spoglądają na młodzieńca, który opuszcza w końcu wzrok na talerz
i powoli wydziela nożem i widelcem odpowiedniej wielkości kęs.
<br />
Gdy zaś pod czujnym okiem gospodarza wsuwa go do ust, dociera do niego,
że ciotka nie słodziła panu Lecterowi bez powodu. Mruga szybko, zupełnie
zbity z tropu smakiem. Nigdy nie czuł czegoś podobnego. Nie potrafi
wyjaśnić, co jest tego powodem. Większość mięs smakuje dla niego
podobnie. Zna smak szafranu i gałki muszkatołowej. Wie, jak smakują
grzyby. A jednak…
<br />
Przymyka oczy i po prostu czuje. Ten smak przywołuje mu na myśl pewne
jesienne popołudnie, kiedy był mały, Paul jeszcze żył i wszyscy trzej
razem z psem, szczęśliwi i beztroscy, kopali w parku w piłkę. Powietrze
pachniało kasztanami, mchem i wilgotną ziemią, a na wietrze unosiły się
nasiona klonów, które Will nakładał na nos, bo to było takie zabawne.
<br />
Otwiera oczy i rozgląda się dokoła – ktoś chyba coś mówił, ale on
zatonął w tym popołudniu i zupełnie nic nie słyszał, zupełnie przepadł,
gdy potrawa rozchodziła się po jego języku, paraliżując kolejne zmysły.
<br />
― Will? ― ciotka spogląda na twarz młodzieńca.
<br />
― Tak?
<br />
― Pan Lecter zadał ci pytanie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie da mi o sobie zapomnieć</span>, myśli nagle Will.
<br />
― Może pan powtórzyć? ― dopytuje grzecznie.
<br />
― Odpowiada ci sok?
<br />
― Bardzo. To pomarańcze z marketu? ― Uśmiecha się, widząc jaką reakcję wywołały te słowa. ― Nie smakują jak z marketu.
<br />
― Przyjechały wprost z Hiszpanii, z ogrodów mojego dobrego znajomego.
Sadzi je i pielęgnuje od przeszło piętnastu lat. To dla niego sposób na
ucieczkę z miasta, które po latach, jak miał wrażenie, narzucało mu
niesatysfakcjonujący styl życia.
<br />
Ich spojrzenia znów spotykają się na bardzo długą chwilę.
<br />
― Muszę przyznać, że imponuje mi dbałość, z jaką wybierasz produkty
spożywcze ― stwierdza Jack z uśmiechem. ― Smakują mi nawet surówki.
<br />
― Że też znajdujesz na to czas mimo wszystkich swoich obowiązków ― podchwytuje Phyllis. ― I na te wszystkie podróże.
<br />
Rozmowa schodzi na ten temat i Will z pewnym niedowierzaniem wysłuchuje
historii o miejscach, które odwiedził ten człowiek. Aż trudno w to
uwierzyć. I oczywiście, że jest podekscytowany. I oczywiście, że pan
Lecter mu imponuje. Najbardziej tym, że pomimo tego, kim jest, nie
traktuje z góry najwyraźniej nikogo. Will nie ma przecież do
opowiedzenia równie fascynujących opowieści, mimo to ani przez chwilę
nie udało mu się odczuć, aby uważany był za osobę mało istotną lub
nudną.
<br />
Właściwie odnosi wprost przeciwne wrażenie.
<br />
Miłe wrażenie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-29, 22:52<br />
<hr />
<span class="postbody">
Doprawdy, Hannibal jest w stanie naprawdę wiele zrozumieć, ale
zabronienie chłopakowi dwóch kieliszków wydaje mu się ogromną przesadą.
Will wydaje się być rozsądnym młodzieńcem, alkohol sączy bardzo powoli,
udziela jasnych i interesujących odpowiedzi.
<br />
Jego rumieniec nie pociemniał ani o ton od momentu, w którym powrócili z
kuchni (jej wydarzenia wciąż przemykają mu przez umysł, przypominając o
wielu interesujących odkryciach, które przyniosło mu choćby zupełnie
mimowolne zaciągnięcie się zapachem chłopaka) i...
<br />
― Bierze lekarstwa ― słyszy nagle i wszystko staje się jasne. Czuje
się nawet odrobinę winny temu, że nie zapytał o to wcześniej, ale z
drugiej strony; czy jeden kieliszek wina mógłby mu w jakikolwiek sposób
zaszkodzić?
<br />
Skądże, wręcz przeciwnie - alkohol pobudził zapewne przyjemnie jego
krążenie krwi i trawienie, wzbogacił smak potrawy... Profesor Lecter,
dla przykładu, nie wyobrażał sobie choćby i dnia bez kieliszka tego
trunku, przyzwyczajony do jego bogatego aromatu i smaku późnymi
wieczorami, gdy zasiadał przed kominkiem, lub wyjątkowo deszczowymi
popołudniami, gdy spędzał większość dnia przy biurku, nieco znużony
ciągłym czytaniem i podpisywaniem dokumentów.
<br />
Dla prawdziwego smakosza, wino było czymś w rodzaju nektaru bogów -
jeśli nie wykwintne potrawy, to tylko i wyłącznie ono mogło dostarczyć
głodnemu kulinarnych wrażeń, prawdziwych atrakcji.
<br />
W końcu jednak chłopiec zaczyna wyraźnie odpływać i jest to rzecz,
której po prostu nie da się nie zauważyć - na pytania odpowiada z
opóźnieniem, zapatruje się w przestrzeń, przeżuwając starannie swój
posiłek. Hannibal postanawia dać mu spokój i uraczyć swych gości
opowieściami o dalekich podróżach, o najciekawszych wykładach, których
doświadczył w ostatnim czasie. Jego twarz nie zwiastuje zbyt wielkich
emocji, ale co jakiś czas rozkwita na niej typowy dla niego uśmieszek,
gdy kolejne salwy szczerych komplementów sypią się w jego stronę, niczym
oklaski.
<br />
Być może jest próżny (nigdy tego nie wykluczał), ale gdyby ktoś go o to
zapytał, powiedziałby, że ma do tego całkowite prawo - uczył się w swoim
życiu o wiele więcej, niż przeciętna jednostka, głodny świata i doznań,
głodny wiedzy i doświadczeń.
<br />
W końcu przychodzi czas na ostatni element ich wspaniałej uczty -
deseru. Na stole pojawiają się więc talerze z makaronikami i sernikiem z
sosami owocowymi domowej roboty. Goście zachwycają się smakiem
winogron, a on szczerze im w tym wtóruje - jest całe mnóstwo odmian tych
niesamowitych owoców, ale tylko specjalnie wybrana mieszanka pozwala
uzyskać taki, nie inny smak.
<br />
I w którymś momencie jego młodemu sąsiadowi przytrafia się dokładnie ta
sama sytuacja, która przydarzyła się jemu - odrobina soku tryska spod
napęczniałego miąższu i osiada na pełnych wargach, barwiąc je swą
dojrzała, czerwonawą barwą. Hannibal obserwuje dokładnie wędrówkę
różowego języka, który zgarnia krople do wnętrza ust, ale w jego
spojrzeniu nie ma niczego niewłaściwego. A jednak w jaki odpowiadają
zarumienione policzki Willa mówi mu jasno, że chłopiec musiał doszukać
się w pociemniałych oczach czegoś nad wyraz wręcz interesującego.
<br />
Po deserze mają zaledwie chwilę na to, by podyskutować o sztuce, filmie,
o literaturze - Hannibal poleca swemu przyszłemu uczniowi parę
interesujących tytułów, wymienia się z nim uwagami na temat tego, co
sądzą o pracy w policji i wszelkich wyższych departamentach.
<br />
Rozmowa ta zostaje przerwana przez Jack'a, który podnosi się od stołu,
wymieniając krótkie (ale wciąż zauważone przez gospodarza) spojrzenia.
<br />
― To było naprawdę wyśmienite, Hannibalu, ale musimy już iść ― odzywa
się z pokorą, przeciągając się lekko. ― Dziękujemy ci za ten wspaniały
obiad.
<br />
― Wszystko to smakowało nadzwyczajnie ― zgadza się Bella, kiwając
głową. ― Wierzę, że uda nam się to jeszcze kiedyś powtórzyć.
<br />
― Oczywiście ― Hannibal podąża za nimi do przedpokoju, gdzie nakłada
na opalone ramiona swej sąsiadki jej elegancką marynarkę. ― Muszę
przyznać, że ja także wyśmienicie się bawiłem. Macie wspaniałego
bratanka. Wróżę mu naprawdę dobrą przyszłość.
<br />
― Oby twoje wróżby się sprawdziły, Hannibalu ― Jack parska
niewymuszonym śmiechem. ― Chłopak powinien iść w ślady swego wuja.
<br />
― Ty też tak uważasz? ― Profesor Lecter obraca się wolno, wbijając
spojrzenie wprost w błękitne tęczówki Willa. Uśmiecha się przy tym
jednostronnie, zupełnie tak, jakby bawiła go możliwość zadania mu tego
pytania, wprawienia swych sąsiadów w zakłopotanie. ― Musisz być bardzo
dumny z tego, jak wyśmienitego agenta masz w swojej rodzinie, prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-29, 23:48<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jack przewierca Willa spojrzeniem, a Will patrzy w nietypowe oczy
doktora. Chyba nie potrafi określić jednoznacznie ich koloru. Na
pierwszy rzut oka wydają się piwne, ale mają w sobie inne odcienie –
miód, oliwki – trudno mu je nazwać. To ciekawe oczy. Oczy człowieka
inteligentnego i enigmatycznego.
<br />
Znów to robi, znów stawia go w centrum uwagi i pyta go o zdanie, choć
wuj tak bardzo się stara, by nie dać mu okazji do odzywania się zbyt
wiele.
<br />
Uśmiecha się z ociąganiem.
<br />
― To bez wątpienia wuj Jack zakorzenił we mnie zainteresowanie kryminalistyką, kiedy byłem chłopcem.
<br />
Niemal natychmiast czuje na swoim ramieniu ciężką dłoń czarnoskórego mężczyzny.
<br />
― Przysyłałem mu dużo książek ― potwierdza pan Crawford. ― Liczyłem na to, że złapie bakcyla.
<br />
― Zawsze najbardziej ciekawił mnie aspekt psychologiczny. Co kieruje
mordercą, co skłania go do określonych czynów. Jaką ma
wizję ― kontynuuje Will, nie odrywając wzroku od oczu Lectera.
<br />
― Naprawdę ma do tego smykałkę, dlatego chciałem, by rozwinął się na
najlepszej uczelni. ― Jack znów wpada bratankowi w słowo. ― Ale cóż.
Dziękujemy ci za gościnę.
<br />
― Bardzo dziękujemy, było pysznie ― zapewnia Bella. ― Ale niczego innego się nie spodziewaliśmy.
<br />
― Do widzenia ― żegna się Will, obdarowuje gospodarza ostatnim
półuśmiechem i wychodzi zaraz za Phyllis na zewnątrz, z ulgą witając
chłodny powiew zwiastujący opady.
<br />
<br />
W domu czeka go długa rozmowa z Jackiem. Wuj nie jest
zadowolony. Uważa, że Will kokietował starszego od siebie mężczyznę, i
że to wszystko wina Bernarda.
<br />
― Nigdy nie byłem zwolennikiem wychowywania dzieci w takich warunkach ― orzeka surowo, a Will zadziera buńczucznie głowę.
<br />
― Lepiej, żebym nigdy nie wyszedł z sierocińca?
<br />
― Lepiej, żebyś od najmłodszego nie przyglądał się wynaturzonym
relacjom, ponieważ nie potrafisz normalnie traktować mężczyzn.
<br />
Will zaciska wargi, starając się za wszelką cenę niczego nie odpowiedzieć, nie dać się sprowokować.
<br />
― Jack. ― Do salonu zagląda Bella. ― Mieliśmy nie poruszać tego tematu.
<br />
― Jak mogę go nie poruszać, kiedy sama widziałaś, co robił.
<br />
― Nic nie widziałam, Jack. ― Ciotka staje za fotelem, na którym
siedzi młodzieniec, i kładzie ciemne dłonie na ramionach chłopca. ― Był
miły i Hannibal wydawał się go polubić.
<br />
― Wdzięczył się ― upiera się Crawford ― a takich rzeczy nie robi mężczyzna.
<br />
― Nie wdzięczyłem ― syczy Will. ― Jesteś przewrażliwiony.
<br />
― Przecież Hannibal mógłby być jego ojcem. To absurdalne, co
sugerujesz ― wstawia się za nim ciotka i Jack mruży oczy,
niezadowolony. ― Will taki już jest, do każdego się uśmiecha.
<br />
― Widziałem, co zrobiłeś ― zarzeka się Jack, celując grubym palcem w
Willa. Tylko oni dwaj wiedzą, o którym momencie mówi. Kiedy soki
winogrona ochlapały twarz Willa, młodzieniec popatrzył prosto na
profesora i sposób, w jaki oblizał usta i palec, połączony z takim
spojrzeniem, nie należał do najbardziej neutralnych. Ale to było
machinalne, niewymuszone. Nie zrobiłby przecież czegoś takiego, na pewno
nie przy wujostwu. ― Jeżeli zobaczę to jeszcze raz, Will, uznam, że
terapia to konieczność.
<br />
― U jakiegoś przystojnego psychiatry? ― Will uśmiecha się krzywo i wstaje, chcąc odejść.
<br />
― Jeszcze nie skończyłem! ― rzuca Jack, również wstając, ale wtedy
staje między nimi ciotka. Mówi do mężczyzny kilka cichych słów, i po
chwili agent Crawford odrobinę spuszcza z tonu. ― Idź na górę ― wydaje
polecenie. ― I przemyśl swoje zachowanie.
<br />
<br />
Późnym wieczorem, po wyjściu spod prysznica, okryty
szlafrokiem Will wchodzi do swojej błękitnej sypialni, zapalając
światło. Podchodzi do szafy i wyciąga z niej ubrania do snu. Składa je w
dłoniach, podchodzi do dużego lustra i spogląda w nie – i wtedy
dostrzega w nim odbicie okna za swymi plecami. A w nim…
<br />
Serce zaczyna mu wściekle łomotać. Zamiera, a potem odwraca się gwałtownie i podchodzi z rozszerzonymi oczami.
<br />
Ze swojej sypialni na górze ma widok na – i dociera to do niego dopiero
dziś, w pierwszy wieczór, gdy widzi tam zapalone światło i <span style="font-style: italic;">jego</span> – sypialnię profesora Lectera.
<br />
Profesor Lecter chyba również brał przed chwilą prysznic. Pojawia się w
polu widzenia Willa ubrany w dwuczęściową piżamę w kolorze ciemnego
bordo (materiał wydaje się miły), osuszając białym ręcznikiem włosy, i
znika za ścianą. Will nie wie, co powstrzymuje go przed pośpiesznym
zasunięciem zasłon. Powinien to zrobić od razu, ale stoi tam i wypatruje
go. I widzi znów, jak pan Lecter, z ręcznikiem na barkach, wkracza w
widoczną dla niego strefę pokoju. Serce Willa zamiera, gdy mężczyzna
zbliża się z pochyloną głową do stojącego przy oknie biurka. Staje przed
nim, zaczyna przekładać jakieś dokumenty. Will mruży powieki, z
rozchylonymi ustami obserwując ruchy jego wprawnych dłoni, tych dłoni,
które opatrywały go dziś z taką delikatnością i precyzją; tych dłoni,
które gestykulowały z takim wyczuciem i przekonaniem, kiedy Lecter
opowiadał o swoich…
<br />
Mężczyzna w oknie gwałtownie podrywa głowę i patrzy wprost na niego, a
Will odskakuje w przestrachu i przywiera plecami do ściany, przyciskając
dłonie do ust.
<br />
Widział go.
<br />
Widział, to nie ulega wątpliwości.
<br />
Chociaż może pomyśleć, że mu się przywidziało, ostatecznie to był tylko ułamek s…
<br />
I nagle obraz przed oczami wyostrza mu się, gdy spojrzenie Willa ogniskuje się na lustrze.
<br />
Na wielkim lustrze, w którym wyraźnie odbija się przecież…
<br />
Will jęczy z zażenowania, błyskawicznym gestem zaciąga zasłonę i przysięga sobie, że już nigdy nie wyjrzy przez to felerne okno.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-30, 00:56<br />
<hr />
<span class="postbody">
Sprzątanie po kolacji zajmuje mu nieco dłużej niż zwykle - przecierając
szklankę po soku, spogląda na odcisk pełnej, dolnej wargi młodego
Graham'a. Myślami przenosi się do chwili, w której różowy język zbiera
drobne cząstki winogron, zgarniając je do gorącego wnętrza ust, gdzie
rozsmarowuje je na podniebieniu, ocierając się o nie każdym centymetrem
zmysłu smaku, kosztując zawzięcie...
<br />
Odstawia szklankę i uśmiecha się do siebie, sięgając po kolejne naczynie
- już dawno nie mógł sobie przypisać uczucia silnej ciekawości i
dopowiadania ciągów zdarzeń, ubarwiania ich swoimi domysłami - to
niedzielne popołudnie dało mu o wiele więcej powodów do rozmyślań, niż
śmiał podejrzewać.
<br />
Po skończonym sprzątaniu udaje się do salonu i oddaje się grze na
klawesynie - komponuje skomplikowany utwór, przesączony pięknem tęsknoty
i chęci doznania od życia czegoś więcej, czegoś, co nie koniecznie jest
w stanie objąć swymi rozumami zwykli ludzie. D-moll wplątuje we
wszystko właściwy smutek, a przeplatane wiersze okazują się uzupełniać
swym zróżnicowaniem - nie mógł lepiej wyobrazić sobie tego właśnie
fragmentu.
<br />
Późnym wieczorem raczy się ostatnim kieliszkiem wina i wreszcie udaje
się na górę, do swej sypialni. Bierze długi, zimny prysznic, nakładając
na ciało ziołowy żel i szampon - dokładnie masuje mięśnie ramion, masuje
skórę głowy. Myje zęby i ubiera się w swoją ulubioną piżamę, mając
zamiar dokończyć jedną z ulubionych książek już w łóżku.
<br />
Musi jedynie odnaleźć porzucony za dnia dokument z listą nazwisk osób,
do których powinien zatelefonować niezwłocznie z samego rana - rok
akademicki zbliża się wielkimi krokami i pozostało wiele do zrobienia w
zaskakująco krótkim czasie. Nie przerażało go do jednak; jako rektor z
pięcioletnim stażem dobrze wiedział, na co musiał się przygotować i - ku
zaskoczeniu większości współpracowników - był gotów za <span style="font-style: italic;">każdym</span> razem.
<br />
Ten schludny i zapracowany mężczyzna z całą pewnością stanowił sobą
książkowy wręcz wzór perfekcjonisty - ze swoimi drogimi garniturami,
ułożonymi włosami i niezbitą punktualnością, był jak ożywiony posąg, jak
boski zesłaniec, mający dawać innym właściwy przykład.
<br />
W jakiś sposób bawi go to boskie porównanie - przebiera jeszcze w
papierach, gdy rozprasza go jakieś poruszenie za oknem - unosi głowę i
spogląda wprost w znikające za ścianą pobladłe oblicze.
<br />
Z jakiegoś powodu od razu wie, do kogo ono należy. Upewnia się
zwłaszcza, gdy po chwili dostrzega interesujące odbicie w pokojowym
lustrze. Uśmiecha się lekko do Willa Grahama, tak jakby chciał mu
powiedzieć tym spojrzeniem "dobrej nocy" i zaciągają jednocześnie
zasłony, udając się każdy w swoją stronę.
<br />
<br />
Następny dzień przeznacza na zajmowanie się ogrodem -
zaprasza do siebie znajomą, która świetnie zna się na wszelkich
roślinach i zabezpieczają delikatne kwiaty przed nadchodzącymi ziąbami,
ulewami i nieprzyjemnym wiatrem. Rozprawiają o organografii, o
nieskomplikowanej budowie i wymaganiach wszystkiego "co jest zielone".
<br />
Hannibal wysłuchuje okrojonego wykładu o fitofenologii z niekłamanym
zainteresowaniem, przerzucając pracowicie grudy ziemi - jego zwykle
nienaganna koszula ma teraz podwinięte rękawy, spodnie o eleganckim
kroju zdobi parę plam - nie przejmuje się tym jednak, wiedząc, że
następnego dnia odda całą odzież do fachowej pralni i po
zanieczyszczeniach nie będzie żadnego śladu.
<br />
Jest zajęty przygotowaniem lemoniady, gdy Alice wpada do kuchni z nieco figlarnym uśmiechem i wypiekami na policzkach.
<br />
― Kim jest ten mały cud? ― pyta podekscytowana, siadając przy
kuchennej wyspie. Podbródek ustawia na ubrudzonych dłoniach, a
spojrzenie wbija prosto w jego oczy.
<br />
Hannibal marszczy brwi, zastanawiając się, kogo jego droga znajoma ma na
myśli. Cóż, właściwie udaje tylko, że się zastanawia, ponieważ on także
zauważył swego młodego sąsiada, przechodzącego wzdłuż ulicy z naręczami
zakupów. Parska cicho, stawiając przed kobietą wysoką szklankę z
orzeźwiającym napojem.
<br />
― To Will Graham ― obwieszcza uroczyście, upijając łyk lemoniady ―
siostrzeniec Jacka. Wprowadził się całkiem niedawno. Wspaniały chłopak.
<br />
― Och, widziałam ― botaniczka śmieje się nieskrępowanie, sprawiając
wrażenie jeszcze młodszej i niepoważniejszej ― jest absolutnie
przepiękny. Czy wiesz może, ile ma lat?
<br />
― Zdaje mi się, że nie więcej niż osiemnaście ― nie powstrzymuje w
swym głosie delikatnego upomnienia. ― Co tak zainteresowało cię w tym
młodym człowieku? Jego przyjemna aparycja?
<br />
― Nie sądzę ― zbywa go niedbale, podnosząc się ze stołka. Hannibal
odprowadza ją ciemniejącym spojrzeniem, przecierając ślady po ziemi
miękką szmatką. ― Chodźmy, profesorze Lecter. Trzeba dokończyć
przesadzanie piwonii!</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-30, 01:51<br />
<hr />
<span class="postbody">
Pierwszy dzień na uczelni to dla Willa przede wszystkim formalności.
Trzeba wziąć udział w ceremonii otwarcia, wygłosić ślubowanie i
dowiedzieć się, w których znalazł się grupach oraz jakie zajęcia może
wybrać.
<br />
Od niedzieli nie widział profesora Lectera (raz specjalnie zignorował
jego obecność w ogrodzie, za wszelką cenę nie spoglądając w bok, po
prostu nie spoglądając w bok), ale wie, że dziś będzie to nieuniknione.
<br />
Hannibal Lecter jako rektor będzie z pewnością wygłaszał powitalną przemowę, i Will zamierza na niej być.
<br />
Gdy wchodzi do audytorium, szybko okazuje się, że nie tylko on – sala
jest przepełniona i zmuszony jest stanąć z tyłu, ściśnięty przez tłum i
odrobinę z tego powodu markotny.
<br />
W swoim odczuciu nie wyróżnia się spośród innych studentów – tak jak i
oni nosi ciemny garnitur i stonowany krawat, i czeka, aż rozpocznie się
ten frapujący spektakl.
<br />
Cóż – prawda jest taka, że mało kogo obchodzi ceremonia otwarcia.
Studenci pierwszych lat w większości ją zignorowali i przyjdą na godzinę
dziesiątą, na ślubowanie. Jak na rozmiary całej uczelni ludzi jest tu
bardzo mało, chociaż prawie wysypują się przez otwarte z powodu upału
okna i zabytkowe drzwi.
<br />
I Will Graham też nie przyszedłby na ceremonię otwarcia roku
akademickiego, gdyby nie to, że chciał… zobaczyć na własne oczy, że to
nie żart, i naprawdę zjadł w niedzielę obiad z samym rektorem Harvardu.
<br />
I kiedy go widzi w oficjalnych szatach uczelni, wkraczającego na podest
wraz z innymi osobistościami (Will musi co jakiś czas przemieszczać się
delikatnie, by widzieć coś między ciałami wyższych od siebie) – a
najbardziej wtedy, gdy słyszy ten charakterystyczny, ochrypły głos o
twardym akcencie – zyskuje już całkowitą pewność.
<br />
Nawet gdyby chciał go nie słuchać i skupić się na czymś innym, nie da się.
<br />
Jego Magnificencja Hannibal Lecter, jak przedstawiono go przybyłym, jest
człowiekiem obdarzonym taką charyzmą i urokiem osobistym, że nawet w
swoim wieku… <span style="font-style: italic;">Ile może mieć lat</span>, zastanawia się nagle Will, a ponieważ młodym ludziom często wydaje się, że inni są dużo starsi, myśli: <span style="font-style: italic;">pięćdziesiąt?</span>
A mimo to nie ma wątpliwości, że ktoś taki jak on mógłby uwieść – i
szczerze, uwieść, a nie przekonać do tego pieniędzmi czy
wpływami – osobę dużo młodszą od siebie.
<br />
Jest przystojny, jego kości policzkowe to jakiś cud, i chociaż Will
pamięta jeszcze, że w pierwszej chwili wcale tak o nim nie pomyślał (to
były sprzeczne uczucia, dużo sprzecznych uczuć), teraz nie może już
myśleć inaczej.
<br />
I wie, że wuj nie zaatakował go bez powodu, że wydarzyło się na tym
obiedzie coś dziwnego, i wieczorem też. Poczuł pociąg do mężczyzny tak
dużo starszego od siebie, a teraz przychodzi na otwarcie wcale nie
dlatego, żeby upewnić się co do jego tożsamości, jak usiłuje sobie
wmówić, lecz po to, by móc bezkarnie przyglądać się jego nietypowej
urodzie przez całą godzinę.
<br />
To fascynujący człowiek. Dziwny i zjawiskowy. Wydaje się tak niedostępny
na tym podeście, gdy przemawia z pasją o uczelni, którą zarządza. A
Will jadł z nim obiad i opowiadał mu o swoich planach.
<br />
<br />
Wpisując małą jedynkę przy rubryce podpisanej <span style="font-style: italic;">Kryminalistyka</span>, gdzie wśród przedmiotów widnieją między innymi niezwykle intrygujące zajęcia o nazwie „<span style="font-style: italic;">Psychokryminalistyka: ujęcie praktyczne, dr hab. Hannibal Lecter, prof. zw. Harvardu</span>”,
czuje się cokolwiek nieswojo. Podchodząc jako jeden z ostatnich, widzi,
jak wiele osób już wyraziło chęć rozwijania się w tym kierunku.
<br />
― Zadecydują punkty ― oznajmiła studentom prawa kobieta odpowiadająca
za podział na grupy. ― Proszę wybrać specjalizacje w kolejności od
najbardziej do najmniej pożądanej, przy czym jedynka oznacza
specjalizację, na którą najbardziej chcą państwo uczęszczać.
<br />
Czuje przypływ zwątpienia i dość słusznie, ponieważ gdy nazajutrz z
samego rana przychodzi zapoznać się z oficjalną, wiszącą na głównym
korytarzu gmachu katedry listą, okazuje się, że się nie dostał, że
będzie musiał rozwijać się w kierunku prawa cywilnego.
<br />
I nagle jest zupełnie zniechęcony i rozczarowany. Wygryziony –
zepchnięty z piedestału. Droga, która dotąd wydawała mu się już wieść
dokładnie do celu, nagle zakręca i prowadzi go w zgoła przeciwnym
kierunku. Szkoda.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-30, 03:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Tyle radosnych twarzy ― szczebiocze Susanne Ashworth, przesuwając
bladą dłonią po świeżo dostarczonych dziennikach z listami uczniów.
Wyciąga jeden z nich w stronę Hannibala, a ten podchwytuje go chętnie,
błądząc spojrzeniem od góry, do dołu, zauważając parę
satysfakcjonujących nazwisk. Obiecujący uczniowie zawsze trafiają na
jego właśnie wykłady, ponieważ to o nich jest najgłośniej, to z nich
czerpie się najwięcej wiedzy - wszyscy o tym wiedzą.
<br />
Zajęcia z psychokryminalistyki odbywają się jedynie dwa razy w tygodniu,
ponieważ w inne dni profesor Lecter jest ogromnie zajętym, zapracowanym
człowiekiem i nie może pozwolić sobie na przybywanie na uniwersytecie
dłużej, niż jest to konieczne.
<br />
Mimo, że naprawdę lubi swoją pracę - lubi uczyć młodych ludzi, lubi
widzieć w ich twarzach zainteresowanie. Zwłaszcza w momentach, gdy
znając już podstawowe zasady funkcjonowania, odkrywają, że nawet tak
skomplikowany mechanizm, jak <span style="font-style: italic;">ludzki</span> umysł, da się rozbroić odpowiednimi środkami.
<br />
― Życzę wszystkim udanego pierwszego dnia pracy ― uśmiecha się
szczerze, ściskając dłonie koleżankom i kolegom. Przedziera się przez
zaludnione korytarze, odpowiadając uprzejmie na każde powitanie,
skinienie głową i uniesienie dłoni. Wydaje się być niezwykle elegancki,
szarmancki, być może nawet <span style="font-style: italic;">filuterny</span>.
Tak dobrze się czuje, mogąc błyszczeć w towarzystwie. Za każdym razem
odkrywa, że za tym tęsknił, gdy po tygodniach wraca do pracy.
<br />
Pcha dwuskrzydłowe drzwi i uśmiecha się dumnie, odnotowując niemalże
przepełnioną salę. Wszyscy, jak jeden mąż pojawili się na jego
wykładach, wbijając w niego wyczekujące spojrzenia. Spojrzenia głodne
wiedzy, głodne stymulacji umysłowej, którą Hannibal w swej hojności
zamierza ich szczodrze obdarować.
<br />
― Dzień dobry ― wita się ze wszystkimi, układając na szerokim biurku
stos dokumentów ― prawdziwą przyjemnością jest zobaczyć was tu, w tej
sali. Widzę mnóstwo obiecujących osobistości, które chcą poświęcić swój
czas i wolę na poznanie świata zbrodni. Zanim przejdę do właściwych
wykładów, pozwolę sobie na drobny wstęp ― przerywa, by powieść
spojrzeniem po wszystkich twarzach, szukając w nich choćby i jednej,
która może zdradzać zniecierpliwienie. Nie dostrzega jednak żadnej
takiej, choć w oczy rzuca mu się dość naburmuszony młodzieniec o burzy
złotych, modnie zaczesanych włosów. Od razu odnotowuje, że z tą
jednostką będzie miał w przyszłości kłopoty - arogancja bije na kilometr
ze wszystkiego, co definiuje tego młodego człowieka - jego postawy,
skrzywienia ust, niedbale zawieszonego wzroku.
<br />
Cóż, Hannibal jest pewien, że podejmie wszelkie środki, by zainteresować
tego studenta swymi wykładami. Choć, być może, nie będzie musiało do
tego dochodzić.
<br />
― Co wiemy na temat "ciemnej liczby zabójstw" ― pyta, lecz akcentuje
to w taki sposób, by nikt nie ważył unieść się swej dłoni, śpiesząc z
odpowiedzią. ― W jaki sposób zabezpiecza się ślady zbrodni? Co tak
naprawdę możemy w nich wyczytać, czy stanowią kluczową rolę przy
skazaniu sprawcy przestępstwa? Jak perfekcyjnie zaplanowane inscenizacje
na miejscach zabójstw kierują śledztwo na właściwe tory? ― Rusza
wolnym krokiem wzdłuż biurka, gasząc nagle światło. Przez chwilę wokół
rozlegają się przerażone szepty i westchnienia, ale te urywają się, gdy
ciemność rozprasza światło rozpalanego projektora.
<br />
― O tym wszystkim dowiecie się na tych wykładach. Teraz proszę państwa
o ciszę i przeanalizowanie ze mną wspólnie pierwszej zbrodni ― na
ekranie pojawiają się trzy różne slajdy; trzy różne ujęcia martwej
kobiety.
<br />
Hannibal uśmiecha się lekko, zanim obraca się do grupy przez ramię i podejmuje pierwsze prawdziwe pytanie wykładu.
<br />
― Kto może mi powiedzieć, co wydarzyło się w tym miejscu?
<br />
<br />
― Prawdziwy sukces, profesorze Lecter ― czarnowłosa
dziewczyna, która przedstawia mu się francuskim nazwiskiem, ściska jego
dłoń, wykrzywiając wargi w kulturalnym uśmiechu ― z radością przyjdę na
pana następne wykłady.
<br />
― Miło mi to słyszeć ― odpowiada szczerze, zbierając z biurka teczki i
segregatory ― wierzę w naszą udaną współpracę. Już teraz widzę, że
część grupy nosi w sobie mnóstwo zapału, to dobry zwiastun.
<br />
― Nie w sposób nie palić się do... ― ale Hannibal przestaje słuchać,
ponieważ dostrzega kroczącą ku niemu znajomą sylwetkę. Niewysoki wzrost,
długie szczupłe nogi i błękitne oczy przybliżają się do niego z każdym
rozpaczliwie pośpiesznym krokiem i staje się oczywistym, że ich
właściciel śpieszy ze sprawą właśnie do niego.
<br />
To dość.. niespodziewane.
<br />
Dziewczyna o francuskim nazwisku musi wreszcie zauważyć to samo, co on,
ponieważ żegna się z nim pośpiesznie i oddala w swoją stronę. Hannibal
kiwa jej na pożegnanie głową i przystaje, czekając w ten sposób na lekko
zdyszanego chłopca.
<br />
― Will ― odzywa się pierwszy, spoglądając na zegarek. Za chwilę
powinien już wsiadać w samochód, nie może spóźnić się na spotkanie ―
mogę ci w czymś pomóc?
<br />
Chłopiec uśmiecha się promiennie, sięgając z roztargnieniem do swoich
ciemnych loków; w jakiś sposób ten uśmiech zdradza, że jego mały
towarzysz jest zadowolony z obecności swego rektora i napawa go to
niezaprzeczalną satysfakcją; lubi, gdy dostarcza ludziom radości samym
swym widokiem.
<br />
― Dzień dobry, panie profesorze. Przepraszam, że zawracam panu głowę.
Chciałbym wiedzieć... ― młodzieniec waha się nagle, jakby to, co miał
powiedzieć wydało mu się nagle nieodpowiednie, nieprzemyślane. Błękitne
oczy utkwione są w podłodze, drobne palce zaciskają się na materiale
eleganckiej marynarki. ― Nie dostałem się na kryminalistykę, ale
bardzo, bardzo zależy mi na uczestnictwie w tych zajęciach. Czy miałby
pan coś przeciwko, gdybym pojawił się czasem i tylko posłuchał...
<br />
I wtem lokowana głowa unosi się, a na zarumienionej twarzy rozkwita
rozkoszny uśmiech. I nagle Hannibal zaczyna zastanawiać się, co do
niewinnych intencji swego rozmówcy. Czy Will może mieć świadomość tego,
jak przekonujący jest <span style="font-style: italic;">ten</span> uśmiech? Jak pozytywne wzbudza sobą emocje, odczucia do tego niepozornego chłopca?
<br />
Może nie ma... przecież jest w nim tyle dziecięcej jeszcze słodyczy, tyle roztrzepania, słodkiego chaosu.
<br />
Może nie.
<br />
Przez długą chwilę profesor Lecter wpatruje się jedynie w oblicze świeżo
upieczonego studenta, starając się znaleźć najwygodniejsze wyjście z
tej sytuacji. Jeśli Will nie dostał się na jego zajęcia, oznacza to
tylko tyle, że otrzymał za mało punktów, aby tego dokonać. To, z kolei,
znaczy, że dostał się na kierunek, który zapewne niewiele go obchodzi -
Hannibal już teraz może wyobrazić sobie rozczarowanie Jacka, gdy jego
bratanek powraca do domu, by go o tym powiadomić.
<br />
Przychodzi czas, aby Hannibal zadał sobie jedno, ważne pytanie.
<br />
Co może zrobić dla pana Grahama jako rektor uczelni?
<br />
Na cienkich wargach wykwita chytry uśmieszek. Duża dłoń układa się
delikatnie na szczupłych plecach, zachęcając młodzieńca do wspólnego
spaceru.
<br />
― Mam dla ciebie pewną propozycję ― mruczy obiecująco, ruszając wolno wzdłuż korytarza. ― Zapraszam do swojego gabinetu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-30, 04:49<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will kiwa gorliwie głową i z łomoczącym sercem rusza korytarzem u boku
profesora, zastanawiając się, jak bardzo wuj i pan Lecter muszą się
przyjaźnić, skoro właśnie w tej chwili prowadzony jest do jego gabinetu
na rozmowę. Ilu studentów dostępuje takiego zaszczytu? Ile osób jada u
niego obiad; to oczywiste, że już teraz jest w oczach tego człowieka
kimś wartym uwagi, czasem tylko zastanawia się, co dokładnie się do tego
przyczynia. Ma przeczucie, że nie tylko osoba wuja.
<br />
Idąc, nawet nie spogląda na zegarek w telefonie, by sprawdzić, ile ma
czasu do zajęć z logiki dla prawników; są rzeczy ważne i ważniejsze.
<br />
― Studiował pan tutaj? ― zagaja luźno, zapatrzony w dostojne oblicze
mężczyzny do tego stopnia, że co jakiś czas ktoś w ostatniej chwili musi
zejść mu z drogi. Profesor Lecter kręci głową.
<br />
― Swoje młode lata spędziłem we Florencji ― wyjaśnia.
<br />
― Ale nie pochodzi pan z Włoch, prawda?
<br />
― Prawda ― przyznaje Hannibal, a brzmi, jakby go chwalił za
domyślność. ― Urodziłem się w Aukštaitiji na Litwie. Ale już od dziecka
dużo podróżowałem.
<br />
Will jest trochę zbity z tropu. Wchodzą schodami na wyższe piętro, gdzie
znajdują się gabinety profesorskie. Mijają rzędy drzwi z ciemnego dębu,
by zatrzymać się przed tymi opatrzonymi złotą plakietką z tytułem
naukowym i nazwiskiem profesora Lectera.
<br />
Hannibal otwiera je i wpuszcza Willa przodem. Chłopak wchodzi dość
nieśmiało i od razu się rozgląda, odnajdując w wystroju tego pokoju
znamiona doskonałego gustu. Nie ma wątpliwości, że Lecter urządził to
miejsce osobiście, ale nie wskazałby konkretnej świadczącej o tym rzeczy
– widzi po prostu znajomy styl, znajome podejście, bezdyskusyjnie dobry
gust w zadziwiający sposób łączący przepych z umiarem. Od razu
zapatruje się w obraz w zdobnej ramie, który przedstawia florencką
panoramę. <span style="font-style: italic;">Musi tęsknić za tym miastem</span>, myśli. <span style="font-style: italic;">Bardzo.</span>
Nad budynkami góruje gmach katedry Santa Maria del Fiore, a za nią
zachodzi słońce. Barwy na obrazie są tak żywe i realistyczne, że Will
niemal mruży oczy przed jego blaskiem.
<br />
Jest piękny, widać w pociągnięciach pędzlach niebywały kunszt, zmysł i
precyzję. Widać uwielbienie artysty do panoramy Florencji, do jej
niepowtarzalnej architektury, którą oddał w najdrobniejszych detalach.
<br />
Gdy otrząsa się z zamyślenia (a ma niespotykaną tendencję do odpływania w
swych myślach, do zatracania się w świecie wyobraźni), orientuje się,
że profesor Lecter stoi obok i również wpatruje się w skupieniu w obraz –
gdy zaś ich spojrzenia się spotykają, wskazuje mu krzesło przed
masywnym biurkiem.
<br />
― Proszę, usiądź.
<br />
Młodzieniec bez zawahania spełnia polecenie i nawet siada dość pewnie,
nie na samym koniuszku krzesła, zakładając jedną nogę na drugą.
Przypatruje się cierpliwie, jak mężczyzna włącza komputer – Will nie
może widzieć ekranu, oczywiście – i klika przez chwilę z zupełnie
kamiennym obliczem.
<br />
― Jeśli byłbyś tak uprzejmy i podał mi swoje pełne dane ― mruczy w końcu ochryple.
<br />
― Och. ― Will marszczy lekko brwi. No tak, sprawdzi go teraz.
Sprawdzi i dowie się, że do wymarzonego progu zabrakło mu dość sporo.
Ale podaje mu pełne dane i moment później Hannibal zapewne widzi na
ekranie wszystko, łącznie z tym, że w rubryce „rodzice/opiekunowie
prawni” figurują dwa męskie imiona.
<br />
Spogląda na młodzieńca z całkowitą powagą, a ten poprawia się na krześle, coraz bardziej zagubiony i skrępowany.
<br />
― Będę zmuszony zadać ci bardzo ważne pytanie, Will.
<br />
― Tak, profesorze?
<br />
― Która ze specjalizacji jest twoją wymarzoną?
<br />
Will zamiera na kilka sekund, a potem mruga szybko i uśmiecha się z zakłopotaniem, opuszczając wzrok na kolana.
<br />
― Kryminologia, oczywiście.
<br />
Profesor Lecter na krótką chwilę spogląda na ekran.
<br />
― Witamy na kryminologii ― orzeka i wraca spojrzeniem do chłopca,
wykrzywiając wargi w charakterystycznym uśmiechu. Will nie odwzajemnia
tego wyrazu. Wygląda, jakby ktoś właśnie uderzył go w twarz. Nie
dowierza w to, co właśnie się stało; to brzmi jak brutalny żart.
<br />
― Naprawdę? ― mamrocze w końcu niemądrze. ― Ja, och. ― Wargi mu drżą, a
potem łamie się i ukazuje szereg białych, równych zębów w
niepowstrzymanym uśmiechu, który wyraża najczystsze szczęście,
przywróconą nadzieję, nieopisaną wdzięczność i tysiąc innych emocji, dla
których brakuje słów. ― Nawet pan sobie nie zdaje sprawy, jak bardzo…
Och, profesorze Lecter. Jest pan dla mnie tak życzliwy. Gdyby tylko było
coś, co mógłbym dla pana zrobić, żeby się odwdzięczyć.
Cokolwiek. ― Splata ze sobą palce obu dłoni i unosi do ust. ― Naprawdę
cokolwiek. ― Oczy migoczą mu w przypływie ekscytacji. ― Uratował pan
całą moją przyszłość.
<br />
Lecter wygląda na zadowolonego w siebie – zdaje się, że wręcz pławi się w
swoim zwycięstwie, a może nawet czuje jak bóg wspaniałomyślnie
udzielający łask marnemu śmiertelnikowi, wzbudzając zachwyt i
bezgraniczne uwielbienie. Łączy dłonie, przyjmując szczególnie elegancką
pozę, nim odpowiada.
<br />
― Panie Graham. ― Jego ton jest niejednoznaczny. Na pozór oficjalny,
ale ten błysk w oku i ślad rozbawienia i zainteresowania na niby
pokerowej twarzy, wnoszą do jego wypowiedzi coś więcej. <span style="font-style: italic;">Zaczepkę</span>, myśli Will, <span style="font-style: italic;">prowokuje mnie.</span> ― Moim
obowiązkiem jest otwieranie przed zdolnymi ludźmi odpowiednich drzwi,
by mogli pielęgnować swój potencjał, przemienić go w coś lepszego,
przydatnego społeczeństwu. Pan wydaje mi się jednym z takich właśnie
ludzi; wyczuwam tu nie tylko ogromny potencjał, ale i zapał do nauki, a
co więcej może być potrzebne? Proszę to potraktować jako dar od losu.
Jako szansę.
<br />
― Nie zmarnuję jej ― zarzeka się Will. ― Obiecuję.
<br />
<br />
Zaczyna więc studia na wymarzonej specjalizacji. Nikt o nic
nie pyta, gdy po każdych zajęciach podchodzi, prosząc o dopisanie do
listy swojego nazwiska. Dopisują i Will zanurza się w świecie
fascynującym go od tak dawna. Wreszcie oprócz biernego przyjmowania
wiedzy z książek, może skonfrontować swoje wrażenia z najwybitniejszymi
specjalistami. I jest ciężko. Pierwszy rok ma bardzo dużo zajęć, w tym
również nudnych, jak historia prawa, i wiele długich przerw między
poszczególnymi blokami, ale wszystko to jest warte wiedzy, którą tu
zdobędzie.
<br />
Jeżeli chodzi o innych studentów, od samego początku Will trzyma się na
uboczu. Podchodzą do niego głównie urocze dziewczęta, zagadują o
błahostki, pytają, czy nie chciałby pójść gdzieś po zajęciach. Mężczyźni
patrzą zazdrośnie; jeden, o burzy jasnych, modnie zaczesanych włosów,
jest nawet przykry.
<br />
Ale Will nie odnajduje w tych osobach nic ciekawego, nie potrafią do
niego dotrzeć swoimi przechwałkami, zawoalowanymi zapytaniami o status
finansowy i znane osoby w rodzinie. Nieprzyzwyczajony do tłumów, dużego
zainteresowania i stylu życia w wielkim, tętniącym życiem mieście, po
części z własnej woli odsuwa się na bok, opuszczając studenckie
integracje, pierwsze imprezy w akademikach i spotkania klubów: nie
przepada za takimi aktywnościami. Szybko otrzymuje łatkę ekscentryka.
Nie pasuje tu, nie pasuje do tych ludzi, ale jeżeli sam Hannibal Lecter
mówi mu o potencjale, może to oni są w złym miejscu, a nie on.
<br />
<br />
Ponieważ nie przychodzi mu do głowy, w jaki inny sposób
mógłby odwdzięczyć się profesorowi za niebywałą przysługę (a czuje się w
obowiązku to zrobić), postanawia przygotować coś dla niego
własnoręcznie. Nie może nic mu kupić – nie ma własnych pieniędzy, jakąż
zresztą wartość miałby tego typu prezent dla człowieka, którego stać na
to, żeby podawać gościom takie wino, jakie podał ostatnio (zasłyszał,
jak ciotka i wuj rozprawiali o jego cenie).
<br />
Przez kilka dni, ilekroć czuje przypływ swojego „zamyślenia”, maluje
więc na płótnie obraz, a gdy go kończy, utrwala i pokazuje ciotce Belli.
<br />
Kobieta wygląda na zaskoczoną, ale nie może odmówić Willowi wybujałej wyobraźni.
<br />
― Myślisz, że spodoba się panu Lecterowi?
<br />
― Myślę, że może go zaskoczyć ― opowiada ciotka. ― Sama nie wiem, co przedstawia.
<br />
― To jeleń, nie widzisz? ― Will uśmiecha się z
rozbawieniem. ― Widziałem w jego jadalni figurkę przedstawiającą
jelenia. Musi je lubić.
<br />
― Jeleń? ― Ciotka mruży oczy, jakby nie dowidziała.
<br />
― Jeleń. Tutaj ma rogi. ― Will wiedzie pędzlem po zawiłych
kształtach. ― Idę mu go zanieść, nie mogę się doczekać, jak zareaguje.
<br />
― Cóż… ― mruczy pani Crawford, w zamyśleniu wpatrując się w płótno,
dopóki to nie znika pod białą tkaniną. Niewątpliwie młodzieniec ma
zmysł, ale kobieta zaczyna obawiać się, że jego prace świadczyć mogą o
tym, iż należy poprosić psychiatrę o silniejszą dawkę leków. Nie wie
jeszcze, czy porozmawia o tym z Jackiem, czy zachowa dla siebie; Willy
po prostu zachowuje się czasami bardzo… dziwnie, jakby postrzegał świat
kompletnie inaczej niż wszyscy wokół. Bernard zapewniał ich, że od lat
nie wystąpiły żadne problemy, ale może przeoczył pewne rzeczy? Mężczyźni
są tak mało spostrzegawczy, co widzi doskonale po swoim mężu. Dlatego
każde dziecko potrzebuje obojga rodziców. Nie może poprawnie
funkcjonować bez matki.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-30, 16:11<br />
<hr />
<span class="postbody">
Mija parę dni, które pozwalają studentom załapać rytm w natłoku zajęć i
pracy - Hannibal jest pewien, że tę parę dni absolutnie im na to nie
starczy, ale zdaje sobie też sprawę, że żaden z wykładowców nie zamierza
czynić nowicjuszom żadnej ulgi - rok akademicki rozpoczął się niemalże
tydzień temu i już ich w tym głowa, by jakoś sobie z tym poradzić.
<br />
Prestiżowe uczelnie nie robią wyjątków, nie litują się nad pojedynczymi jednostkami.
<br />
Chyba, że te mają parę dużych, błękitnych oczu i rzucają anielskimi uśmieszkami, jak asami z rękawa.
<br />
Dochodzi szósta, gdy duże dłonie biorą się za uprzątnięcie stołu z
kolacji - przekładają sprawnie talerze i miseczki, przekładając je
starannie do głębokiego zlewu. Reszta, po delikatnym przetarciu, ląduje w
zmywarce. Za chwilę uda się na górę, weźmie prysznic i (być może)
dokończy jeden ze swych szkiców, rozstrzygając pod względem
anatomicznym, czy powinien na pewno...
<br />
Z rozmyślań wyrywa go odgłos domofonu - podrywa się od wycieranego
kieliszka i ociera dłonie w miękką szmatkę, kierując krok do drzwi.
Spogląda w obraz, rejestrowany przez kamerę domofonu i zamiera,
uśmiechając się lekko.
<br />
Will Graham. O tej porze.
<br />
No, proszę.
<br />
Uchyla drzwi ze swą zwyczajową miną, wyrażającą uprzejme
zainteresowanie. Ciemne spojrzenie zatrzymuje się na chwilę przez
prostokątnym kształcie, dzierżonym z dumą przez jego młodego sąsiada. Na
anielskim obliczu tkwi kilka czarnych i czerwonych plam - jedna z nich
zdobi dolną wargę, przyciąga spojrzenie, wabi go w swoją pułapkę.
<br />
― Will ― wita się z nim krótko, wpuszczając chłopca do środka. ― Cóż
za niespodzianka. Wejdź, proszę. Co cię do mnie sprowadza?
<br />
Młodzieniec zatrzymuje się na krótką chwilę, trzymając swoje małe dzieło pod pachą.
<br />
― To dlatego, że malowałem ― tłumaczy cicho ― dla pana. Pomyślałem, że odwdzięczę się w ten sposób.
<br />
Hannibal przysuwa się pośpiesznie, wyręczając swego gościa w dźwiganiu
obrazu - odstawia go ostrożnie na jeden ze stołów, zdejmując ostrożnie
biały pokrowiec.
<br />
Jego oczom ukazuje się... czysty chaos - mieszanka uniesienia, szaleństwa, namiętności i... potencjału. Okazji. Szansy.
<br />
― To niesamowity obraz, Will ― odzywa się cicho, z gardłem ściśniętym
przez poruszenie. Bada starannie kształty, przesuwając pociemniałym
spojrzeniem po rozłożystych rogach i masywnym torsie jelenia. Ileż
gracji jest w tym niesamowitym stworzeniu, ileż mocy. A jednocześnie
wydaje mu się w pewien sposób upadłe, zupełnie jakby... ― Dziękuję.
<br />
Zostaje potraktowany kolejnym anielskim uśmiechem, błękitne spojrzenie
zatapia się na moment w jego oczach, może to doskonale wyczuć.
<br />
― Cieszę się. Czy wie pan, co przedstawia?
<br />
Tym razem to Hannibal uśmiecha się szerzej, dodając sobie w ten sposób
uroku - spogląda na swojego rozmówcę w taki sposób, jakby w
rzeczywistości znał wszystkie tajemnice świata.
<br />
Odsuwa się odrobinę od oglądanego dzieła, przekrzywiając głowę, obserwując jelenia z różnych perspektyw.
<br />
― Wydaje mi się, że trudno się nie domyślić, choć twój styl jest
absolutnie niespotykany. To tak, jakbyś namalował to zwierzę własnymi
emocjami. Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Jeszcze w
tym tygodniu oprawię twój obraz i powieszę go w swoim gabinecie. Ta
czerwień będzie idealnie komponowała się z resztą ― mruczy, nie kryjąc w
swym głosie satysfakcji.
<br />
Taki prezent. Kto by pomyślał - trzeba przyznać, że pomimo skromnych środków, młody Graham ma gest, naprawdę go ma.
<br />
― Co powiesz na filiżankę herbaty i ciasto? ― Oferuje, przypominając
sobie nagle o dość istotnym problemie. ― Twój wuj nie będzie miał
niczego przeciw?
<br />
Błękitne spojrzenie przesuwa się wolno po jego dłoniach i twarzy (czyżby
zatrzymało się na dłużej na kościach policzkowych?) by na młodą twarz
wstąpił przebiegły uśmieszek.
<br />
― Skąd. Nie dowie się ― Hannibal prawie się śmieje, gdy zostaje mu
puszczone oczko. W jakiś sposób odnosi nieodparte wrażenie, że jego
drogi gość zachowuje się jeszcze bardziej kokieteryjnie, swobodnie...
Czuje na sobie jego spojrzenie, prześlizgujące się nieustannie przez
garnitur, oczy i usta.
<br />
A może tak tylko mu się wydaje? Może to chaos wprowadza go w błąd?
<br />
Udają się do kuchni, gdzie poleca młodzieńcowi usiąść na jednym z
wysokich stołków, podczas gdy on sam zajmuje się przygotowaniem herbaty.
Proste ciasto znajduje się, na szczęście, w piecu - piekł je jeszcze
tego samego ranka, racząc się kawałkiem przy śniadaniu.
<br />
Na wyspę kuchenną ląduje zestaw herbaciany, pokrojone owoce i parę
innych łakoci, które Hannibal uznał za przyjemny dodatek do ich małego
posiedzenia.
<br />
Co zabawne, sięgają po jedną z truskawek w tym samym momencie - ich
palce stykają się lekko, ale profesor Lecter nie wycofuje ich od razu.
Tak, jak się tego spodziewał, otrzymuje w zamian przepiękną nagrodę w
postaci rozkosznego uśmiechu i to dłoń należąca do Willa wycofuje się
pośpiesznie, wplątując szczupłe palce w burzę loków. Jeden z nich
oplątuje się wokół skręconego pasma, upodabniając ich właściciela do
książkowego wręcz symbolu kokietki.
<br />
― Proszę ― chłopiec odstępuje mu soczystej truskawki, zajmując uwagą jedno z ciasteczek.
<br />
W ten sposób zamykają się w pułapce przyłapywanych spojrzeń, rzucanych
na wargi, dłonie i języki - gawędzą sobie o szkole, o sztuce i o
impresjonizmie; niknącej w tych czasach sztuce, która duszona jest przez
paradoksalnie żałosny pop-art. Wymieniają się ciekawymi historiami o
swoich ulubionych malarzach, dzielą się uwagami na temat ulubionych
technik rysunku i ołówkiem i typowego malowania pędzlem. Później temat
schodzi na malowanie palcami, a gdy w dyskusję włączają się także inne
części ciała, Hannibal uświadamia sobie, jak wiele mógłby wydusić ze
swego rozmówcy, jak wiele ciekawych tematów poruszyć przy nim bez cienia
skrępowania.
<br />
― To niesamowite ― odzywa się cicho po dłuższej chwili milczenia,
spoglądając przez okno na całkiem już ciemne niebo ― jak wiele sposobów
odnajduje w sobie człowiek, by móc się jakoś wyrazić. Gdyby nie sztuka,
ten świat byłby tylko pustą skorupą.
<br />
Will kiwa gorliwie głową, podpierając swą przepiękną twarz na zgiętej
dłoni. I choć Hannibal kontynuowałby najchętniej tę rozmowę przez choćby
i całą noc, dobrze wie, że już za chwilę mogą na siebie ściągnąć gniew
Belli, a to nigdy nie wiązało się z niczym dobrym.
<br />
Sprząta z blatów i oferuje chłopcu odprowadzenie go pod drzwi.
<br />
Młodzieniec przystaje na moment w przedpokoju, śmiejąc się miękko. Jego
policzki czerwienią się wciąż żywo po ich żywej rozmowie.
<br />
A może niekoniecznie dlatego.
<br />
― Boi się pan, że zabłądzę? Albo ktoś mnie porwie?
<br />
Hannibal parska cichutko, rozchylając wargi w zaczepnym uśmiechu.
Rozmyśla o spokojnej okolicy, w której od lat nie doszło do choćby i
włamania na teren ogródka i kręci wolno głową.
<br />
― Nie ― odpowiada, ściszając głos do poufnego pomruku, zupełnie jakby
dzielił się ze swoim gościem pilnie strzeżoną tajemnicą ― chcę tylko
mieć pewność, że nie odwiedzisz już po drodze żadnego innego sąsiada.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-30, 17:45<br />
<hr />
<span class="postbody">
Chwilę później, choć Will rozsuwa delikatnie zasłony i spogląda w okno
drugiego domu, widzi tylko ciemny materiał strzegący widoku sypialni
mężczyzny.
<br />
Z nutą rozczarowania puszcza skrawek tkaniny i przysiada na łóżku, przesuwając palcami po miękkiej pościeli.
<br />
Hannibal Lecter nie wychodzi mu z głowy, nie może z niej wyjść. Wyraz
rozbawienia i zaciekawienia (jakby profesor oglądał wyjątkowo ciekawy
spektakl), który maluje się na dojrzałej twarzy, ilekroć mężczyzna
spogląda na niego, wyrył się w jego głowie, nie chce jej opuścić.
<br />
Co za człowiek. Zapewne nie ma problemu z zainteresowaniem kogokolwiek, a
jednak Will czuje, po prostu wie, że to zainteresowanie nie jest
jednostronne.
<br />
Gdy profesor Lecter spojrzał na jego obraz, gdy w jego ochrypłym głosie słychać było to <span style="font-style: italic;">uznanie</span>; gdy sam oświadczył, że powiesi go w swoim <span style="font-style: italic;">gabinecie</span>, Will poczuł najprawdziwszą dumę. Zaciekawić kogoś takiego…
<br />
Sny, których uświadcza, to mieszaniny obrazów, zapachów i dźwięków.
Widzi ciemną plamę powoli rozrastającą się na posadzce; widzi krew
tryskającą na ściany i czuje fetor zgnilizny. Spogląda na jedzenie,
które musi stać w jadalni Lectera od wielu miesięcy. Po mięsie łażą
robale, wijąc się i skręcając. Will przygląda się spleśniałej herbacie,
wystającym, oślizgłym kościom, pomarszczonym owocom, zasuszonym kwiatom.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Bon appetit</span> ― słyszy i
spogląda w bok, w czerwone oczy profesora Lectera, który siedzi tuż obok
i patrzy na niego z powagą i wyczekiwaniem. Potem mężczyzna odwraca
głowę i wbija spojrzenie w swój talerz z poczerniałą potrawą, i pleśnią,
i robactwem, i kwiatami.
<br />
Will mruga i też spogląda przed siebie. I widzi obraz przedstawiający
Florencję, lecz odpryskuje z niego farba, kolejne jej warstwy odchodzą
płatami, ukazując coś pod spodem.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Powiedz mi, co widzisz.</span>
<br />
― Nie wziąłem tabletek ― szepcze Will i spogląda na twarz stojącego
obok profesora. Mężczyzna pochłania go swoim spojrzeniem, jest duży,
jest wielki, a z jego skroni wyrastają się czarne macki, nie, to kości,
rozrastające się kości układające się w kształt jelenich rogów.
<br />
I pod Florencją jest jeleń, pod Florencją zraniony jeleń wykrwawia się i
to jego krew jest na podłodze, jego krew bryzga na ściany.
<br />
― Nie wziąłem tabletek, proszę pana ― tłumaczy uparcie. ― Będę się dziwnie zachowywał.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Ta czerwień będzie idealnie komponowała się z resztą</span>
― chrypi pan profesor i Will patrzy na niego bez zrozumienia, patrzy, a
rogi rozrastają się do absurdalnych rozmiarów i kiedy staje się jasne,
że zaczynają tworzyć wokół nich czarną klatkę, jest już za późno, by
uciec.
<br />
― Jaka czerwień…
<br />
― <span style="font-style: italic;">Twoja, Will</span>.
<br />
Hannibal Lecter spogląda w dół z zaciekawieniem i rozbawieniem. Will też
tam spogląda i widzi wyciągniętą rękę mężczyzny, a w niej zakrzywiony
nóż, który zatopiony jest po samą rękojeść w nim, w jego ciele.
<br />
I to nie krew jelenia, nie krew jelenia, tylko jego krew, tak naprawdę. Jego krew.
<br />
― Co pan zrobił ― wydusza. ― To mnie boli.
<br />
― <span style="font-style: italic;">A to niespodzianka.</span>
<br />
Ostrze przesuwa się powoli, rozpruwając mu brzuch. Will potrząsa głową.
<br />
― Proszę przestać. Muszę wziąć tabletki.
<br />
Czuje dłoń wplatającą się we włosy i Lecter zmusza go do spojrzenia w
górę, na swoją twarz. Jest blisko, jego usta są rozchylone, oddech
ochrypły, ciężki, a twarz zakrwawiona.
<br />
Will wbija paznokcie w mokre ramiona mężczyzny, owijając się wokół jego ciała spoconymi udami. Dyszy ciężko, obaj dyszą.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie wziął… tabletek.</span>
<br />
Budzi się zlany potem i podrywa gwałtownie, łapiąc za głowę. Pościel
jest wilgotna, w uszach szumi krew. Zwiera uda, boleśnie ściskając nimi
erekcję, po czym na oślep otwiera szufladę szafki nocnej, by wyciągnąć z
niej słoiczek z białymi tabletkami. Wysypuje ich za dużo, bierze jedną,
połyka i obficie popija wodą, a następnie opada na pościel i zaciska
powieki, aż obraz robi się biały.
<br />
Rano nic z tego nie pamięta.
<br />
<br />
Gdy po powrocie z uczelni leży w trawie przed domem i podziwia chmury, nagle słyszy kobiecy, pogodny głos.
<br />
― Dzień dobry!
<br />
Zadziera głowę i widzi odwróconą sylwetkę młodej dziewczyny. Ma miłą
twarz, brązowe włosy i dołeczki w policzkach. Uśmiecha się do niego
serdecznie.
<br />
― Dzień dobry ― odpowiada Will i podnosi się do siadu. ― Mogę jakoś pomóc?
<br />
Alice śmieje się cicho.
<br />
― Tylko przechodziłam i pomyślałam, że zapoznam się z tym Willem, o którym tyle słyszałam. Mieszkam ulicę dalej.
<br />
― Słyszała o mnie pani? ― dziwi się młodzieniec, podchodząc powoli do płotu.
<br />
― Alice ― poprawia go. ― Przyjaźnię się z Hannibalem.
<br />
― Co o mnie mówił?
<br />
― Mówił w samych superlatywach! ― Alice nie przestaje się uśmiechać i w
końcu Will nieśmiało odwzajemnia ten wyraz. ― Może porozmawiamy o tym
przy kawie?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-31, 02:35<br />
<hr />
<span class="postbody">
Droga marynarka zaczepia się o skraj eleganckiej aktówki, porywając za
sobą stertę papierów - Hannibal próbuje je podchwycić, ale kartki
rozsypują się we wszystkie strony, wirując w powietrzu.
<br />
Will Graham spogląda na niego z miną wyrażającą czyste zakłopotanie,
przyciskając teczkę do płaskiej piersi, zupełnie tak, jakby miało to w
jakiś sposób cofnąć ten krępujący moment, sprawić by nigdy nie miał
miejsca.
<br />
― Dzień dobry ― wita się z nim rześko, pochylając się, by pomóc zatroskanemu młodzieńcowi uprzątnąć malowniczy bałagan.
<br />
― Przepraszam ― Will pada na kolana, pakując wszystko pośpiesznie do
aktówki ― bardzo pana przepraszam ― powtarza, rozgorączkowany. ― Tak
mi głupio, profesorze, zupełnie nie patrzyłem po nogi...
<br />
― Nic nie szkodzi. Twoje myśli zajęte były pewnie nauką ― podpuszcza
go żartobliwie, starając się rozluźnić atmosferę. Nie jest zaskoczony,
kiedy na bladej twarzy gości wreszcie anielski uśmieszek, a błękitne
oczy rozbłyskują żywą iskrą.
<br />
― Tak, właściwie to tak ― kolejne kartki lądują w szczupłe dłonie,
zbierając się znów sprawnie w zorganizowany stos. Hannibal stara się, by
od razu segregować je numerami, kiedy...
<br />
Kolejna ze stron przedstawia sobą coś, czego nie spodziewał się ujrzeć -
szkic wysokiego mężczyzny, trzymającego za rogi ogromnego jelenia.
Mężczyzna ten jest mu też w pewien sposób znajomy - dobrze zbudowany i
całkiem nagi, a kości policzkowe, one wyglądają, jak...
<br />
― Och, to na zajęcia ― biel śmiga mu przed oczami, gdy karta zostaje
wyrwana z palców. Młody Graham pakuje ją pośpiesznie do reszty
dokumentów, czerwieniąc się na kolor dojrzałego pomidora. Za oknem
rozlegają się odległe dzwony pobliskiego kościoła.
<br />
― Dwunasta. To moje zajęcia, profesorze. D-do zobaczenia.
<br />
Może tylko obejrzeć się za drobną sylwetką, znikającą za rogiem
szybciej, niż samo światło. Przystaje w miejscu i marszczy brwi,
kalkulując starannie tę krótką chwilę.
<br />
Czy on zrobił to specjalnie, zastanawia się, ruszając wreszcie w kierunku gabinetu, czy to było zaplanowane?
<br />
<br />
― Dlaczego morderca nie jest mężczyzną? ― pyta niewysokiej
blondynki, wpatrującej się w niego z przejęciem, świadczącym o dokonaniu
niezwykłego odkrycia.
<br />
Opiera się o biurko, zerkając ukradkiem na zegarek - powinien kończyć w każdej chwili.
<br />
― Ofiary nie noszą na sobie śladów przemocy seksualnej?
<br />
Parę osób parska śmiechem, ale Hannibal powstrzymuje to łagodnym uniesieniem dłoni.
<br />
― Świetna uwaga, panie Davis, ale to jeszcze o nim nie świadczy.
<br />
― Długi włos, jako zabezpieczony materiał dowodowy?
<br />
― Panie Collins ― tym razem uśmiecha się lekko, dając wyraz swemu
pobłażaniu ― dwa miejsca dalej siedzi obok pana pański kolega, Davis.
<br />
Collins wychyla się, by pokiwać w końcu głową, nieco zakłopotany własnym
wyznaniem. Davis przesuwa dłonią po długich lokach, szczerząc głupio
zęby.
<br />
― Pani Ellson? ― zwraca się bezpośrednio do blondynki, ignorując
błękitne spojrzenie, które (Hannibal jest tego pewien) zna odpowiedź na
każde jedno pytanie, które zadał dziś swoim studentom.
<br />
Drobna dziewczyna wierci się przez chwilę w miejscu, by chrząknąć parę razy i wreszcie wydukać z siebie;
<br />
― To, co dzieje się z ofiarami, jest dla podejrzanej sposobem na
przeżycie traumy, związanej z rozwodem, lub przykrym rozstaniem.
Podejrzana poddaje ich stresującym sytuacjom, zmuszając do oglądania
krzywdy partnerów, insynuując w ten sposób ból, którego doświadczyła,
dowiadując się o zdradzie swojego partnera. Dlatego właśnie wybiera
tylko mężczyzn i kobiety, którzy... zdradzali ― kończy niezręcznie, ale
zaraz rozjaśnia się wyraźnie, otrzymując w dowodzie uznania jego
przepełnione dumą spojrzenie.
<br />
― Dokładnie tak, panno Ellson ― chwali ją ochoczo, włączając główne
światła. Zebrani mrugają ospale, uprzątając miejsca z książek i
notatników - uczniowie zbierają się powoli z sali, żegnając go, jak
zwykle, miłymi słowami.
<br />
― Panie Graham ― Will obraca się przez ramię tuż przed drzwiami,
uśmiechając się przepięknie. Podchodzi pośpiesznie z wciąż otwartym
zeszytem; strony zdobią skomplikowane schematy, pełne liczb i strzałek,
możliwe do odczytania zapewne tylko dla ich autora ― proszę na słówko.
<br />
Czekają, aż ostatni ze studentów opuści pomieszczenie, popatrując na
siebie z nieskrywaną sympatią; zegar wskazuje za dwadzieścia szóstą, za
oknem panuje prawdziwa ulewa - w powietrzu czuć nie tylko koniec lata,
ale i nadchodzące ochłodzenie i nocne przymrozki.
<br />
― Tak, panie profesorze, jak mogę panu pomóc?
<br />
Nie od razu mówi, co ma na myśli. Przez chwilę rozmawiają o zupełnie
niewiążących się z tematem sprawach dotyczących wykładu, pracy w FBI,
przepisach na najlepsze dżemy. Wreszcie Hannibal przysuwa się odrobinę,
odnotowując z satysfakcją, że prowadzi to do częściowego rozproszenia
jego rozmówcy - duże oczy błądzą niespokojnie po jego szyi, dłoniach,
idealnie zawiązanym krawacie, po wargach.
<br />
― Poznałeś ostatnio Alice, prawda?
<br />
Przez chwilę nie dzieje się nic; nic, poza intensywniejszymi
spojrzeniami i nagłym krokiem, równie niepozornym, nie zmieniającym,
zdawałoby się, niczego.
<br />
Nozdrza zostają zaatakowane przez nieprzyjemny zapach źle dobranej wody
kolońskiej. Przy głębszym wdechu można jednak wyczuć inną woń, mniej
natrętną, coś kwiatowego i delikatnego... orchidee. Migdały. Mleko,
farby, terpentyna, tusz, młoda skóra, ciemne loki...
<br />
<span style="font-style: italic;">Apetyczny.</span>
<br />
― Taaak? ― pada ni to potwierdzenie, ni zaprzeczenie. Powstrzymuje się
od zmarszczenia brwi, wykrzywiając wargi w oszczędnym uśmiechu.
<br />
― Widziałem was razem, rozmawiających w ogrodzie. To przemiła
dziewczyna, prawda? Odwiedza mnie od czasu do czasu, by pomóc ze
specyficznymi roślinami. Świetnie się zna na egzotycznych kwiatach.
<br />
Will zagryza dolną wargę, a czyni w to sposób zjawiskowy, zupełnie jakby
przez choćby i chwilę swego życia nie przestawał tworzyć sztuki -
błękitne spojrzenie przesuwa się z ciemnych oczu trochę niżej, na jedną z
kości policzkowych, szczupłe ramiona unoszą się przy głębszym wdechu.
<br />
― Jest bardzo miła. W dodatku prześliczna ― różowe usta wyginają się w krótkim uśmiechu ― świetnie się dogadujemy.
<br />
― To bardzo mnie cieszy ― zauważa Hannibal, oddając uśmiech w
niemalże identycznej formie. ― Twój wuj na pewno będzie zadowolony.
<br />
Will kiwa powoli głową.
<br />
― Myślę, że ją polubi ― przyznaje. ― Martwił się o moje relacje z dziewczętami.
<br />
― Nie miał o co ― Hannibal podnosi swój neseser i zerka na tarczę
zegarka ― za oknem szaleje wyjątkowo nieprzyjemna ulewa. Może
zechciałbyś mi dzisiaj towarzyszyć w drodze do domu? Twoje <span style="font-style: italic;">dokumenty</span> nie powinny się zamoczyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-31, 03:46<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wracają więc razem jego samochodem. Will jest pod wrażeniem – to
luksusowe auto, spektakularny czarny Bentley o siedzeniach obitych
pachnącą skórą w stonowanym odcieniu palonej sjeny. Pasuje do tego
człowieka, ze srebrnymi listwami odgradzającymi szyby od karoserii, a
jak przyjemnie brzmi jego silnik – to niskie buczenie, które przypomina
bardziej mruczenie zwierzęcia aniżeli mechaniczne dźwięki.
<br />
Wsiadają do środka (pan Lecter przytrzymuje mu nawet drzwi, wcale nie
przejmując się, że może rektor nie powinien tak ostentacyjnie podwozić
studenta) i <span style="font-style: italic;">dokumenty</span> Willa
pozostają suche, podobnie jak on sam. Rozmawia im się zaskakująco dobrze
i lekko. Młodzieniec tak często czuje rozbawienie i zaciekawienie w
towarzystwie pana Lectera. Niemal zapomina, kim on jest i ile ma lat.
Czy to znów takie ważne; w przyjaźni, bowiem chyba właśnie to uczucie
zaczyna się między nimi rodzić, wiek i status nie mają przecież
większego znaczenia.
<br />
Nie dla Willa.
<br />
― Nie chciałem przerywać wykładu absurdalnymi pytaniami ― oznajmia,
patrząc przez ociekające kroplami okno na grupkę studentów, którzy też
patrzą na niego bardzo, bardzo uważnie (czy to zawiść?). ― Ale
zaciekawiła mnie jedna rzecz w ostatnim slajdzie, który pan przedstawił.
<br />
Hannibal spogląda na chłopca z uśmieszkiem wyrażającym uprzejme zainteresowanie. Zachęca go, by wyraził swoje odczucia.
<br />
― Tak? Co konkretnie?
<br />
― Wszystko niby się zgadza. Morderca zabił żonę i chciał zabić córkę,
ale udało się ją odratować, tak? Tylko że… ― Will mruży oczy. ― Nie
wiem, czy się teraz nie ośmieszę, profesorze. Po prostu… Mam wrażenie,
że tym impulsem, który spowodował, że zaatakował swoich bliskich, nie
była żadna kłótnia. Mimo że znaleziono te papiery rozwodowe, po
prostu… Nie wiem.
<br />
Hannibal wyjeżdża sprawnie z parkingu i przejeżdża przez uniwersytecką
bramę z miną, której Will nie potrafi jednoznacznie określić. Może to
być zarówno rozbawienie niedorzecznością tych przypuszczeń, jak i…
<br />
― Co zatem nim było, Will? Co kierowało mordercą?
<br />
― Pośpiech? ― rzuca niepewnie i krzywi się przepraszająco, jakby szykował się na wyśmianie.
<br />
― Niekoniecznie ― sugeruje pan Lecter. ― Co, jeśli to, co poczuł
morderca, było dalekie od pośpiechu? Jeśli targnęło nim coś pierwotnego,
chaotycznego, coś… zwierzęcego?
<br />
Will zagryza wargę i na dłuższą chwilę spogląda za okno, analizując
fotografię. Odrywa się od świata, wracając myślami do sceny, przywołując
przed oczami widok kuchni Hobbsów, wczuwając w rolę człowieka, który
zdecydował się poderżnąć gardło osobie, którą musiał przecież kochać.
<br />
― Co, jeśli targnęło nim to przez presję czasu? ― zapytuje,
przechodząc przez kuchnię z nożem do krojenia mięsa; na desce spoczywa
wołowina.
<br />
― Co każe ci tak myśleć, Will?
<br />
Will otwiera oczy i mruga szybko, wracając błękitnym spojrzeniem do Lectera.
<br />
― Robił obiad, tak? Na desce było mięso, zabił żonę nożem do krojenia
mięsa. Ale chciał zrobić obiad, to miał być zwykły, rodzinny obiad, tak
to wyglądało. Może dowiedział się, że policja już po niego jedzie? Mogło
tak być? ― zagarnia włosy za ucho. ― Miał pod ręką telefon?
<br />
― Według raportu owszem, miał przy sobie telefon. Uważasz, że ktoś do
niego zadzwonił? ― Pan Lecter wydaje się coraz bardziej zainteresowany
hipotezą Willa; w powietrzu między nimi panuje lekkie napięcie.
<br />
― Nie ― mówi Will i znów odwraca głowę, zamykając oczy. Milknie na
bardzo długą chwilę, a kiedy profesor spogląda na jego twarz, widzi
zmarszczone brwi, wyraz wskazujący na to, że chłopiec analizuje coś,
rozważa. Młodzieniec trwa w tym zawieszeniu i mężczyzna nie zakłóca go,
cierpliwie prowadząc samochód, dopóki nie wjeżdżają w znajomą ulicę
prowadzącą na ich osiedle.
<br />
Wóz podryguje na wybrzuszeniu w jezdni i Will otwiera gwałtownie oczy.
<br />
― Nie, profesorze. Nie uważam tak. Jestem pewien, że ktoś do niego
zadzwonił i powiedział mu, że policja jest w drodze. Może… ― urywa na
moment, gryząc wargę. ― Może ktoś, kto współpracował z policjantami przy
tej sprawie.
<br />
Hannibal sięga po pilot i naciska przycisk, dzięki któremu brama otwiera
się automatycznie przed maską samochodu. Wjeżdża do garażu i bez słowa
wysiada jako pierwszy, obchodząc auto, by otworzyć drzwi z drugiej
strony.
<br />
Gdy Will wysiada, może patrzeć tylko na plecy profesora, który sięga do
tyłu po elegancki, czarny parasol, a następnie wręcza go mu z uczynnym
uśmiechem.
<br />
― Chciałbym, żebyś następnym razem powiedział mi coś więcej o
dzwoniącej osobie. Jaki miała motyw? Kim była dla sprawcy? Skoro
pracowała w policji, po co miałaby szkodzić śledztwu? Proszę to
przemyśleć, <span style="font-style: italic;">panie Graham</span>. ― Pociemniałe
spojrzenie mężczyzny z oczu Willa zsuwa się na chwilę nieco niżej, na
jego smukłą szyję, i młodzieniec machinalnie podnosi do niej dłoń, jakby
poczuł dotyk.
<br />
― Dobrze, <span style="font-style: italic;">panie Lecter</span> ― szepcze konspiracyjnie, a potem odsuwa się, unosi parasol i rozkłada go z uśmiechem. ― Dziękuję za wszystko, do zobaczenia!
<br />
I rozentuzjazmowany wybiega na rzęsisty deszcz.
<br />
<br />
Jeszcze tego samego dnia gości w swoim pokoju Alice. Do
bardzo późnego wieczoru przeglądają kolorowe pisma i zaśmiewają się z
modowych trendów, bo – jak dziewczę bardzo szybko odkryło – z Willem
mogło porozmawiać o niemal wszystkich kobiecych sprawach podobnie jak z
przyjaciółką. Poznała chłopaka, który wie, czym jest pomadka!
<br />
Cały wieczór popijali ukradkiem przyniesione przez nią wino i pod koniec
jej drogi towarzysz zrobił się naprawdę rozkosznie rozleniwiony. Leżał
na łóżku w delikatnie podwiniętej koszulce, sunąc palcami po białej
pościeli, szczupły, gładki, piękny i młodzieńczy.
<br />
― Ktoś powinien cię teraz namalować ― mówi mu. ― Bo wyglądasz anielsko.
<br />
― Anielsko? ― podchwytuje Will, po czym podnosi się do siadu i
przechyla głowę, podkładając pod podbródek lekko wygiętą dłoń, a
następnie obdarzając dziewczynę najpiękniejszym uśmiechem.
<br />
― Willy! ― Dziewczyna śmieje się, kręcąc z niedowierzaniem głową. Tak
trudno jest to pojąć, ale ten chłopak najwyraźniej dobrze wie, jak
wygląda jego twarzyczka, kiedy robi z nią takie rzeczy. I jaki efekt
wywiera to na wszystkich wokół. A przecież nikt nie posądziłby go o to,
patrząc w te błękitne oczy.
<br />
Will unosi ręce i przeciąga się, ziewając szeroko.
<br />
― Może powinnam już iść ― reflektuje się Alice. ― Jest późno i twoi
wujkowie będą na mnie źli. Lepiej ją zabiorę ― zaciska szczupłą dłoń na
zielonej butelce i ostrożnie zatyka ją, a następnie chowa do dużego
plecaka. ― Odprowadzisz mnie do drzwi?
<br />
― Mhm ― mruczy Will, ale oczy mu się kleją i zamiast wstać, odchyla
się, by ponownie opaść na pościel i poddać się wirującym wrażeniom. Może
wujostwo mieli rację i alkohol nie działał na niego najlepiej.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-31, 14:56<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ciemna zasłona drga przez chwilę, gdy duże dłonie wkradają się za jej
materiał - ruch ten jest jednak na tyle nieznaczący, że siedząca
naprzeciw para nie zwraca na niego uwagi. Poza tym; światła w sypialni
pana Lectera są absolutnie wygaszone - dlaczego ktoś miałby tam akurat
stać?
<br />
Ciemne oczy prześlizgują się uważnie po każdym widocznym elemencie
pokoju; po porozrzucanych magazynach, po niedokończonych przekąskach,
otwartej butelce przeciętnego wina i po dziewczęcych wargach,
rozchylających się raz za razem w kokieteryjnych uśmiech.
<br />
Jest coś przerażającego w sposobie, w jaki Hannibal stoi przy swym
oknie, ukryty w cieniu, niemożliwy do zauważenia - wysoka sylwetka tkwi <span style="font-style: italic;">nieruchomo</span>
przez dobre dziesięć minut - jedynie tęczówki przesuwają się złowrogo
po elementach scenerii, rejestrując każdy z nich o wiele dokładniej, niż
mogłoby się komukolwiek wydawać.
<br />
Nie widzi łóżka, na którym najpewniej leży młody Graham - widzi za to
zatroskaną minę, z jaką przypada do niego po chwili Alice. Czy udaje się
jej już zauważyć swój błąd?
<br />
Ma ochotę zadzwonić do Jacka i sprowokować go nieprawdziwą informacją,
zupełnie pobłażliwą. W swej wyobraźni słyszy już własne słowa "Wybacz mi
tak późną porę, Jack. Czy byłbyś tak uprzejmy i przekazał Willowi, że
na jutrzejsze zajęcia potrzebować będzie dodatkowego zeszytu?
Wprowadzamy szczególne ćwiczenia, nie chcę żeby był nieprzygotowany. Sam
wiesz, jakie to ważne. Oczywiście. Dobrej nocy." i sprawdzić, co się
później stanie.
<br />
Wydaje mu się to jednak za mało widowiskowe - jest wiele sposobów na to,
by beztroska Alice poznała konsekwencje rozpijania nieletnich młodych
mężczyzn.
<br />
Chociażby takie, jak rozmowa.
<br />
<br />
Okno uchyla się wolno i wsuwa się przez nie wysoka postać -
jej ruchy są zwinnie i bezszelestnie, przypominając bardziej dzikiego
kota, przestępującego miękko wśród źdźbeł trawy, by dopaść swoją ofiarę.
<br />
Ofiara, rzecz jasna, znajduje się w swoim łóżku - pogrążona w
nieprzyjemnym śnie, rzuca się w prześcieradłach, wydając co jakiś czas
przepełnione pierwotnym lękiem jęki. Postać pochyla się na moment nad
szybko unoszącą się piersią, wdychając w nozdrza cierpki aromat
przerażenia. Duża dłoń zawiesza się na moment nad wilgotną od potu
twarzą, zupełnie tak, jakby miała ująć ją w swe długie szpony - rogi
rozrastają się pod sufitem swymi ciężkimi mackami - ofiara traci oddech,
jej białka uciekają wgłąb czaszki. Pełne wargi rozchylają się pod
wpływem niemego krzyku, drobne ręce sztywnieją nagle, wyciągając przed
siebie szczupłe palce.
<br />
Zostaje przewrócone parę stron magazynu, z podłogi znika lakier do
paznokci - pozornie są to rzeczy nie do zauważenia i Postać bardzo
dobrze zdaje sobie z tego sprawę.
<br />
Pozory są dla większości ludzi sprawą nieważną, pozbawioną głębszego
sensu - czymś, co biorą za oczywiste, lub co w ogóle nie odnotowuje się w
ich życiu istnieniem.
<br />
Są także rzeczą, która potrafi z wolna doprowadzić do szaleństwa - kiedy
ktoś przestawia w twym życiu jego znajome czynniki, ukazując je w
świetle, które przemienia ciepło w brak zrozumienia i źródło strachu -
czy nie zaczynasz modlić się o to, by wszystko wróciło do normy?
<br />
I czym jest dla niego normalność, a co przestaje nią być, kiedy nic nie jest już takie samo?
<br />
Wiatr porusza delikatną , otulając wilgotne ciało swymi chłodnymi
podmuchami - Ofiara drży, sięgając bezwiednie ku skopanemu okryciu - jak
wielkie musi przeżywać utrapienie, gdy nie może wybudzić się ze swego
koszmaru, trwając w piekle swego umysłu, w paskudnym zawieszeniu?
<br />
Za oknem rozpoczyna się z wolna ulewa - ciężkie krople uderzają o
zadbane trawniki, rozbryzgują się na twardym betonie - gdzieś w oddali
wydziera się kot, ktoś zamyka z trzaskiem okno.
<br />
I nie ma właściwie takiej osoby, która następnego dnia mogłaby udowodnić
biednemu chłopcu, że ktoś rzeczywiście zjawił się tej nocy w jego
sypialni - nie pozostawił za sobą, przecież, żadnych śladów, prawda? Kto
normalny zwróciłby uwagę na zaginięcie jednego, małego przedmiotu,
kojarząc je od razu z kradzieżą? Kto pamiętałby, że kolorowy magazyn
pozostawiony został na artykule o skórzanych torebkach, podczas gdy
teraz lśnił reklamą najnowszych mebli kuchennych?
<br />
Nikt, to przecież takie oczywiste.
<br />
I Postać bardzo dobrze o tym wie.
<br />
<br />
Nazajutrz ulewa przeszkadza bardziej, niż można było się tego
spodziewać - większą część poranka Hannibal spędza w korkach,
wysłuchując porannej audycji, zawierającej w sobie wiadomości - krople
uderzają zawzięcie o szybę auta, zwyciężając powoli nad szalejącymi
wycieraczkami.
<br />
― Apelujemy do wszystkich o szczególną ostrożność ― prosi speaker
radiowy, w swym poważnym, wyćwiczonym tonie ― już tej nocy doszło do
trzech wypadków samochodowych, przy których, na całe szczęście, nie
ucierpiała poważniej żadna z ofiar. Zaleca się, by zwolnić o trzy mile w
stosunku do obowiązujących przepisów i pod żadnym pozorem <span style="font-style: italic;">nie wyprzedzać</span>! Szerokiej drogi, kochani, oby jak najmniej wariatów drogowych!
<br />
Na miejsce dociera piętnaście minut przed czasem, co wprawia go w
nienajlepszy nastrój - tym razem nie jedzie na uczelnię, by poprowadzić
wykłady - jest umówiony z jednym ze sponsorów ich placówki na kolejną
nieznaczącą pogadankę, którą wpływowi, bogaci ludzie uwielbiają wplatać w
swój grafik tak często, jak tylko się da. Wszystko to, by usiąść na
chwilę w jego gabinecie, czując się tam, jak u siebie, puszyć się w swej
dobroduszności i usłyszeć parę miłych słów od samego Hannibala Lectera.
<br />
Hannibal dobrze wie, że nie może odmówić im tej przyjemności, ale
szczerze nie przepada za koniecznością prawienia komuś fałszywych
komplementów - zdaje sobie sprawę z tego, że często jest to głównym
kluczem do osiągnięcia sukcesu, oczywiście - czy nie jest to jednak przy
tym przykre i niewłaściwe? Sam nie umie się postawić w sytuacji, gdy <span style="font-style: italic;">odwiedza kogoś</span> jedynie po to, by nasłuchać się o swojej wielkości.
<br />
Och, nie - profesor Lecter nie musi się o to starać - komplementy padają
same, ze wszystkich stron i to nie z powodu jego pieniędzy, ponieważ
angażuje się w życie towarzyskie innymi środkami.
<br />
Swoją kuchnią, szkicami, wykładami, wyprawianiem niezapomnianych przyjęć
- nie wie, co uczyniłby ze swoim życiem, gdyby kojarzono go tylko ze
względu na jego fortunę. Cóż to za egzystencja, gdy rzeczy materialne są
jedynymi, które się posiada?
<br />
Przemierzając przez korytarze, celowo obiera drogę, która pozwala mu
minąć jedną z sal, pod którą zbierają się pierwszoroczni - spojrzeniem
przeczesuje gęste rzędy garniturów i garsonek, starając się je zaczepić o
dwa błękity - kiedy jednak je zauważa, uderza w niego ogrom zmęczenia,
jakiemu poddana jest twarz ich właściciela.
<br />
Will Graham wygląda tego dnia, jak siedem nieszczęść - blady, z
podkrążonymi oczami i zaspany, opiera się o ścianę z odchyloną głową,
wyalienowany od reszty grupy.
<br />
I to nie wyobraźnia podpowiada mu, że gdy ich spojrzenia stykają się
wreszcie, chłopiec wydaje się dziwnie poruszony, rozdarty. Nie ma jednak
czasu, by przyjrzeć się dokładniej tej sprawie, ponieważ pod drzwiami
dostrzega Thobiasa Margera. Definitywnie znudzonego swym czekaniem.
<br />
― Pan Lecter ― mężczyzna rozkłada na jego widok swe ramiona, zupełnie
jakby zaraz miał go objąć w przyjacielskim uścisku. Opuszcza je zaraz
jednak i potrząsa gorliwie jego dłonią. ― Co za przyjemność, tak dobrze
wreszcie pana zobaczyć.
<br />
― To obopólna przyjemność ― kłamie gładko, otwierając dębowe drzwi ― zapraszam.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-31, 16:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jest podziębiony. Wieczorem nie zamknął okna, więc w środowy poranek
obudził się zupełnie zziębnięty i okropnie słaby. Dręczy go ból głowy,
który po wypiciu raptem połowy wina z butelki w ogóle nie powinien
wystąpić. I dręczy jakieś dziwne poczucie bycia zjadanym od środka przez
coś, czego nie ma prawa w nim być.
<br />
Nie ma dziś apetytu ani ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Powinien iść do
domu i się położyć, jednak opuścił już raz środowe zajęcia i chce
zostać. Dla pewności przed zajęciami bierze dodatkową tabletkę.
<br />
― Will? Wszystko w porządku? ― zapytuje dziewczyna, której imienia Will nie pamięta.
<br />
― Tak, tak ― odpowiada, spocony. ― To tylko przeziębienie.
<br />
― Mogę? ― pyta dziewczyna i wyciąga dłoń, by dotknąć jego czoła. ― Masz gorączkę. Lepiej wracaj do domu.
<br />
― Nie mogę, muszę zostać.
<br />
Zjawia się pan doktor prowadzący zajęcia z podstaw wiktymologii i otwiera drzwi sali.
<br />
― Jak chcesz ― opowiada studentka i obrzuca go uważnym spojrzeniem, a potem wraca do tłumu, który wsypuje się do środka.
<br />
― O co chodzi z dziwakiem? ― pyta szeptem jej koleżanka i obie
spoglądają na Willa, a Will spogląda na nie, odklejając się powoli od
ściany i na drżących nogach zmierzając w stronę drzwi, które zdają się w
ogóle nie przybliżać.
<br />
Zna te objawy i wie, że to nie jest zwykła gorączka. Wieczorna tabletka
źle zareagowała z alkoholem. Bez wątpienia działają gorzej. Ale zaraz
zacznie działać druga, już za chwilę.
<br />
Zasiada z tyłu sali i słyszy wszystko znacznie wyraźniej. Słyszy szepty,
których słyszeć nie powinien: widzi, jak dziewczęta z pierwszej ławki
patrzą w jego kierunku, szepcząc coś do siebie, i on wie, co.
<br />
<span style="font-style: italic;">…nienormalny, teraz już naprawdę się go boję.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Dajcie spokój</span>, odzywa się
studentka z drugiej ławki, która zapraszała go raz na drinka, a przed
chwilą usiłowała dowiedzieć się, co mu dolega. <span style="font-style: italic;">Mówił mi, że się przeziębił. Po prostu nie czuje się najlepiej.</span>
<br />
Nie wie, czy naprawdę to słyszy, czy tylko sobie wymyśla, ale napotyka
wzrok Austina Howarda, złośliwego prymusa o burzy złotych loków.
<br />
<span style="font-style: italic;">…jakby miał zaraz się przekręcić; i dobrze by było, bo naprawdę nie wiem, co tutaj robią tacy, jak on.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Możemy mu w tym pomóc.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Poczekaj, aż będzie sam.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Psychopata.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Psychopata gania psychopatów.</span>
<br />
― Panie Graham? Will?
<br />
Will otwiera oczy i spogląda w zaniepokojoną twarz doktora Vertis. Rozgląda się. Sala jest pusta. Musiał się zdrzemnąć.
<br />
― Dzień dobry ― wita się i uśmiecha blado. ― Czuję się trochę źle.
<br />
― Widzę. Przespał pan całe zajęcia. Wezwać pogotowie?
<br />
― Och, poradzę sobie. ― Młodzieniec podnosi się powoli; w uszach szumi
mu krew, ale chyba jest już lepiej. Tak, jest dużo lepiej. Ociera
spocone czoło dłonią i poprawia na nosie okulary. ― Dziękuję i
przepraszam.
<br />
― Powinien pan wrócić do domu.
<br />
― Nie, nie. Teraz już wszystko będzie dobrze ― zapewnia Will i obdarza
pana doktora ciepłym uśmiechem. Podnosi z ziemi swoją torbę, zarzuca na
ramię i rusza do drzwi, zerkając po drodze na duży zegar. Potrafi
odczytać godzinę: jest dziewiąta czterdzieści dziewięć, więc ma
jedenaście minut do wykładu wydziałowego.
<br />
Wszystko będzie dobrze.
<br />
<br />
Przyciskając telefon do ucha, rozgląda się po pokoju, zagląda nawet pod łóżko.
<br />
― Nie ma go, przykro mi.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Szkoda</span> ― wzdycha Alice. ― <span style="font-style: italic;">Nigdzie nie mogłam dostać tego koloru. Ale kurczę, byłam pewna, że zostawiłam go na dywanie.</span>
<br />
― Jeżeli znajdę, to na pewno ci oddam ― obiecuje Will i przysiada na łóżku. Cicho kaszle.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Jesteś chory?</span>
<br />
― Z tego wszystkiego zostawiłem otwarte okno na noc i…
<br />
― <span style="font-style: italic;">Ojej, słoneczko. Pozwól w takim razie, że przyniosę ci coś dobrego.</span>
<br />
― Nie trzeba, ciotka już… ― obdarza ciepłym uśmiechem kobietę, która
właśnie wchodzi do jego pokoju, niosąc wielki kubek z miodową herbatą.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Na pewno dobrze się tobą zajmuje, ale ja mam coś specjalnego. Sama piekłam. Będę za piętnaście minut, dobrze?</span>
<br />
― No, dobrze ― odpowiada Will, biorąc od Phyllis herbatę. ― Do zobaczenia.
<br />
<br />
W czwartkowe popołudnie, po całym dniu spędzonym w ciepłym
łóżku, Will wita uśmiechem ciotkę, która zagląda do jego pokoju po
powrocie z pracy.
<br />
― Jak się czujesz, Willy?
<br />
― Może być. Nie mam gorączki.
<br />
― Cieszę się. Zaraz przyniosę ci witaminy… I masz gościa.
<br />
― Alice? ― pyta natychmiast Will, ale gdy drzwi otwierają się szerzej,
obok ciotki widzi kogoś zupełnie innego. Reaguje promiennym uśmiechem. ―
Pan Lecter!
<br />
― Zostawię was ― mówi Phyllis.
<br />
Pan Lecter wchodzi do pokoju, kiwając Willowi głową na powitanie, i
odsuwa krzesło od biurka, żeby postawić je zaraz przy łóżku. Siada na
nim i popatruje na pobladłe młodzieńcze oblicze; wygląda, jakby
troskliwym gestem miał dotknąć jego czoła, jak to wiele razy robiła w
podobnych okolicznościach Bella, ale tego nie czyni.
<br />
― Co pan tu robi? ― To takie zaskakujące, że przyszedł – specjalnie
dla niego? Chyba że… Mina młodzieńca zmienia się z zaskoczonej na
zakłopotaną. ― Pański parasol… Jest w korytarzu, ciotka go panu odda.
<br />
― Nie sprowadził mnie tu parasol. ― Hannibal uśmiecha się lekko,
wyciągając z torby dwie dobrze zabezpieczone miseczki. Zdejmuje z nich
wieczka i odstawia parujący wywar na biurko, żeby się odrobinę
przestudził. Potem pochyla się lekko i poprawia młodzieńcowi poduszki,
żeby ten mógł wygodnie usiąść.
<br />
Policzki Willa są czerwone, ale chyba nie powoduje tego gorączka.
<br />
― Usłyszałem wczoraj od doktora Vertisa ― kontynuuje Lecter ― że nie
najlepiej się poczułeś, a dziś nie było cię na zajęciach. Pomyślałem
więc, że przyniosę ci zdrowotny rosół i porozmawiam z tobą na temat
dzisiejszych zajęć. O ile czujesz się na siłach, oczywiście.
<br />
Will opuszcza na chwilę wzrok, prawdziwie zakłopotany.
<br />
<span style="font-style: italic;">Chce wpędzić mnie w jeszcze większe poczucie długu i zobaczyć, co zrobię</span>, myśli.
<br />
― Pewnie, że czuję się na siłach ― odpowiada. ― Jest już dużo lepiej i
mógłbym iść na uczelnię, ale lekarz powiedział mi rano, że powinienem
zostać w domu do końca tygodnia. Więc zostanę. ― Przechyla się lekko i
sięga po leżący na szafce nocnej zeszyt pełen specyficznych map myśli. ―
Ale nie próżnuję. I chętnie dowiem się, co mnie ominęło. ― Zerka w
stronę biurka. ― I zjem pański rosół. Pachnie najlepiej na świecie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-07-31, 17:44<br />
<hr />
<span class="postbody"> Jedzą
rosół i rozmawiają o... wszystkim - o kryminologii, o paskudnych
przestępstwach, o smaku zupy, o rodzaju wirusów, atakujących układ
odpornościowy, o... Alice Bloom i tym, jak troskliwie postanowiła zająć
się swoim przyjacielem.
<br />
― Często cię odwiedza? ― Zapytuje Hannibal, przyjmując od chłopca
zeszyt z notatkami, by dopisać w nich eleganckim pismem parę uwag -
błękitne oczy śledzą dużą dłoń, <span style="font-style: italic;">kaligrafującą</span> sprawnie litery, lśniąc nieskrywanym podziwem.
<br />
― Tak, dosyć często. Chyba przypadliśmy sobie do gustu ― odpowiada
beztrosko i śmieje się cicho, zakłopotany; zaraz potem ucieka od tematu w
sposób niemożliwy do niezauważenia. ― Ale ma pan... piękne pismo.
<br />
― Dziękuję ― unosi głowę, by móc popatrzeć rozmówcy prosto w oczy. W
jakiś sposób ta skromność, ten wstyd i zakłopotanie... imponują mu; tak
rzadko można w tych czasach spotkać człowieka, który nie szczyci się
tym, że ktoś darzy go swymi względami. Który nie puszy się dumnie w
fakcie, że doceniana jest jego niezwykła uroda i osobowość. ― Alice
odwiedzi mnie dzisiaj w ramach pomocy z ogrodem ― dodaje po chwili,
przechylając się, by schować puste już miski z powrotem do torby. ― Może
chciałbyś żebym coś jej przekazał?
<br />
Czy uśmiech pana Lectera nabiera dziwnej drapieżności? A może Willowi to
wszystko się tylko wydaje, może to umysł trawiony gorączką podsuwa mu
tę niemądrą myśl?
<br />
Chłopiec poważnieje momentalnie, przyglądając się badawczo jego twarzy.
<br />
― A pana też często odwiedza?
<br />
No, proszę, myśli Hannibal, oddając zeszyt z powrotem jego właścicielowi.
<br />
Zazdrość?
<br />
― Oczywiście ― odpowiada swobodnie, sugerując, że już za chwilę przyjdzie pora na pożegnanie ― to moja dobra znajoma.
<br />
― Mówiła coś o mnie? ― (*eksjujuwtf?) zapytuje młody Graham,
sprawiając, że coś w Hannibalu porusza się niespokojnie, prowokuje do
przyjęcia zaskoczonej miny, która w ostatniej chwili zostaje zamaskowana
uśmiechem z rodzaju tych, które swoim pociechom może rzucić dumny
rodzic.
<br />
― Wiele dobrych rzeczy ― podejmuje ostrożnie, podnosząc się ze swego
krzesła. Odsuwa je starannie pod biurko, obracając się, by dokończyć swą
myśl ― myślę, że twoje zainteresowanie jej osobą nie jest
jednostronne. To bardzo miłe, móc zaobserwować, jak dwie tak sympatyczne
osoby się ze sobą <span style="font-style: italic;">zaprzyjaźniają</span>.
<br />
Czyżby profesor Lecter położył na ostatnie słowo specyficzny akcent?
Nie, to niemożliwe - Will znowu dopowiada sobie nieistniejące rzeczy,
szuka drugiego dna.
<br />
― Dziękuję panu za wszystko ― Will uśmiecha się, uspokojony, podczas
gdy Hannibal podchodzi już wolno do drzwi. ― Proszę ją koniecznie ode
mnie pozdrowić.
<br />
<br />
― Jak tu pięknie o tej porze roku ― Alice opiera podbródek
na zgiętej dłoni, wyglądając z zachwytem przez kuchenne okno. Hannibal
przystaje obok, wręczając towarzyszce świeżo napełniony kieliszek z
winem. Upijają po łyku w absolutnym milczeniu, przyglądając się
wirującym tornadom z wielobarwnym listowiem, opadającym na trawnik
kasztanom i odbijającym w sobie zachodzące słońce kałużom.
<br />
― To poniekąd twoja zasługa ― uśmiecha się krótko, odnosząc się do ich
dzisiejszej pracy w ogrodzie. Uzbrojeni w latarki i ciepłe swetry,
zajmowali się spulchnianiem ziemi i zabezpieczaniem drzewek przez trzy
ostatnie godziny, by teraz, blisko przed dziesiątą, odpocząć chwilę z
kieliszkiem wina i zająć się rozmową. ― Dziękuję, że znalazłaś dla mnie
czas.
<br />
― To prawdziwa przyjemność ― Alice nie ma oporów przed wygięciem swych
warg w wyrazie czystego zadowolenia. Uwielbia jego komplementy, może to
bezsprzecznie wyczuć w jej mowie ciała. ― Niesamowity masz ten ogród.
Pełno w nim tyle niepowtarzalnych odmian... tylko w twojej szklarni mogę
zobaczyć je na żywo.
<br />
― Potraktuj to, jako przyjemności płynące z niesienia pomocy ―
żartuje, a panna Bloom podłapuje szybko jego ton, odpowiadając jego
idealnym odzwierciedleniem.
<br />
― Jeszcze jedną? Zaskakujące, ile takich przyjemności może płynąć ze zwykłej pracy w ogrodzie.
<br />
― Masz moją uwagę ― mruczy szarmancko, opierając się szerokim ramieniem o ścianę.
<br />
Alice mruży powieki, przekrzywiając swą głowę; parę ciemnych pasm muska
jej policzek, dodając dziewczynie nieco nastoletniego uroku, choć - jak
dobrze o tym wiedzą - nastolatką przestała być już jakiś czas temu.
<br />
― Hannibalu, twoja śmiałość ― śmieje się ciepło, zaskoczona. ―
Pomyślmy ― kontynuuje jednak, przysuwając się do niego odrobinę. ―
Dobre wino, dzienna dawka wysiłku fizycznego... wykwintne dania i długie
rozmowy w jeszcze wykwintniejszym towarzystwie... Czy to nie...
wystarczające?
<br />
― Sądzę, że to nie mnie powinnaś zadać to pytanie ― odpowiada cicho, odstawiając kieliszek na lśniący czystością blat.
<br />
― Sądzę, że możesz mieć rację ― przystaje na to Alice, idąc w jego
ślady. Pozbawieni kieliszków, spoglądają na siebie przez chwilę w
rosnącym napięciu i wreszcie to Hannibal przerywa je absolutnie
świadomie, spoglądając na zegarek.
<br />
― Och, jak późno ― dziewczyna rumieni się wściekle, otulając drobne
ciało ramionami. Oboje jednak wiedzą, do czego mogło przed chwilą dojść i
nic już tego nie zmieni.
<br />
― Wezwę ci taksówkę ― proponuje, sięgając po telefon.
<br />
Na cienkich wargach błąka się specyficzny uśmieszek. Symbol jego triumfu.
<br />
<br />
* <img alt="" border="0" height="113" src="https://thtswhatsheread.files.wordpress.com/2016/12/hannibal-season-2-episode-12-hannibal-chair.gif?w=869" width="200" /></span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-31, 19:04<br />
<hr />
<span class="postbody">
Robi się coraz chłodniej – każdy kolejny tydzień przybliża dogorywającą
jesień do mroźnych objęć zimy. Will czuje się już w mieście jak w domu.
Czasami dzwoni do Bernarda i rozmawiają o tym, jak sobie radzi na
uczelni, jak rozwijają się jego przyjaźnie i czy czuje się dobrze. Na
wszystkie te pytania odpowiada pozytywnie, ponieważ tak, jest dobrze.
Pierwsze kolokwia pozaliczał całkiem pozytywnie. Prowadzący zdają się go
lubić, nawet jeżeli wśród studentów jest wyraźnie osamotniony. Poznał
aż dwoje wspaniałych ludzi. Pan Lecter zaprasza go od czasu do czasu na
herbatę lub obiad, racząc go wspaniałą kuchnią i porywającymi
opowieściami, z których Will dowiaduje się, jak mu się zdaje, bardzo
dużo o jego osobie. Czasem rozmawiają tak długo, że za oknem robi się
już ciemno, i wtedy Hannibal zawsze odprowadza go pod drzwi, jakby
obawiał się, że w ciemności młodzieniec może zgubić drogę.
<br />
Z Alice z kolei często chodzą po okolicznym parku, rzucają kamyki nad
rzeką i stają się sobie coraz bliżsi: ona jest taka otwarta, i taka
normalna. Wykłada wszystkie karty na stół, ignorując lub nie zdając
sobie sprawy z tych, które Will chowa pod blatem. Relacja z nią jest
nieskomplikowana, prosta, stanowi miłą odskocznię od tego, co czasem
dzieje się w jego głowie. Przywraca mu nadzieję, że może żyć normalnie,
nawet ze swoją chorobą.
<br />
I czuje się dobrze. Czuje się naprawdę dobrze ze swoim życiem i z
otaczającymi go ludźmi. Jack zazwyczaj wraca do domu bardzo późno i
spędza w nim jedynie weekendy, a i te nie zawsze. To pracoholik. Z
ciotką Phyllis nie ma natomiast żadnych problemów: Bella zawsze jest dla
niego miła, nawet jeżeli bywa nadopiekuńcza.
<br />
Czuje się dobrze, choć stany „zamyślenia” zdarzają mu się częściej niż
zwykle. Ma wrażenie, że jego organizm zaczyna uodparniać się na
tabletki, ale nie potrafi sam stwierdzić, czy to już pora na większą
dawkę. Doktor Chilton, mimo regularnych kontroli nie widzi takiej
potrzeby, może więc ma rację. Może tak już musi być.
<br />
Hannibal Lecter bardzo często wyjeżdża. Zajęcia z nim zgodnie z planem
odbywają się średnio co dwa tygodnie, żeby profesor mógł pozałatwiać
sprawy w innych miastach, a nieraz i za granicą. Z tego powodu czasem
mają dłuższe okresy, kiedy się nie widzą, mimo bycia sąsiadami. Kiedy
jednak profesor jest w domu, Will od razu o tym wie. I staje w swoim
oknie – i kiwają sobie na dobranoc, uśmiechając się do siebie z dwóch
różnych sypialni, z dwóch różnych domów.
<br />
Któregoś niedzielnego poranka – jest to już późnym listopadem – kiedy
słońce daje wyjątkowo dużo ciepła, liście są złote i nic nie zapowiada
opadów, profesor proponuje, by wybrali się razem nad rzekę, zabierając
ze sobą sztalugi. Młodzieniec spogląda na niego odrobinę rozbieganym
wzrokiem znad kruchych bagietek z robioną przez doktora własnoręcznie
kiełbasą (przepyszne, nie może się nadziwić) i uśmiecha się ciepło.
<br />
― Pewnie. Zajdę tylko do garażu ― mówi, i wtedy przerywa im dźwięk domofonu.
<br />
Hannibal przeprasza i wstaje, żeby sprawdzić, kto niepokoi go w ten
niedzielny poranek. Okazuje się, że to Jack Crawford – głęboko
poruszony, a wręcz zdruzgotany.
<br />
― Twój wuj tu jest. Obawiam się, że nie przynosi dobrych wieści.
<br />
Młodzieniec prostuje się w krześle, gubiąc uroczy uśmiech.
<br />
― Może lepiej ucieknę przez okno? Nie wiem, dlaczego, ale nie lubi, gdy do pana chodzę.
<br />
Pan Lecter spogląda na niego pobłażliwie.
<br />
― Możesz poczekać, aż wyjdzie, w moim gabinecie ― proponuje swobodnie z uśmieszkiem.
<br />
― Świetnie ― odpowiada Will i zabiera ze stołu swój talerz i napój, po
czym czmycha na górę, do pokoju, w którym już kilkakrotnie zdarzyło mu
się być, kiedy pan Lecter chciał mu pokazać jakąś książkę. Stawia
posiłek na blacie masywnego biurka i rozgląda się z zainteresowaniem po
pomieszczeniu, z dołu słysząc przytłumiony głos wuja. Spogląda na
spoczywające na stoliku obok szkice (obok nich na blacie spoczywają
idealnie ułożone ołówki i skalpel do ostrzenia). To obrazy znanych
artystów, w jednym z nich rozpoznaje Primaverę, ale bardzo różnią się od
oryginałów, przyciągają wzrok, szokują. Jedna z twarzy wygląda chyba
nawet jak… Czy to może być Alice?
<br />
Słysząc jednak, jak bardzo poruszony jest wuj (chyba nigdy nie słyszał u
niego takiego tonu), porzuca przeglądanie szkiców i, wiedziony
ciekawością, podchodzi bliżej do drzwi, żeby zasłyszeć choć fragment
rozmowy.
<br />
― …ocy, Hannibalu. Ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
<br />
Pan Lecter mówi coś cicho, a potem znów słychać tylko Jacka.
<br />
― Sam spójrz. Proszę. I co o tym myślisz?
<br />
Will znów nie słyszy, co dokładnie mówi Hannibal, przeklinając jego
stonowaną manierę. Opuszcza gabinet i zbliża się nieco bardziej do
schodów, starając się, by pod stopą nie zaskrzypiała mu podłoga.
<br />
― …ale oni nic nie widzą. Dlatego chciałbym, żebyś pojechał ze mną – jeżeli to nie problem. Alana nadal jest w Paryżu.
<br />
― Oczywiście ― mówi Lecter. ― Pojadę z tobą.
<br />
― Dziękuję, Hannibalu ― odpowiada wuj i Will musi szybko schować się z
powrotem w gabinecie, aby nie zostać zauważonym z dołu. Mężczyźni
ubierają się, rozmawiając o świeżej sprawie, choć nie padają żadne
szczegóły, i w końcu wychodzą z domu, zostawiając skonsternowanego
młodzieńca na piętrze, zupełnie samego w okazałej posiadłości profesora
Lectera.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-01, 17:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Udają do głównej siedziby Biura Federalnego i zostają mu pokazane ciała
ofiar - mijają długie rzędy najróżniejszych drzwi, nim nie docierają
wreszcie do samych podziemi, gdzie znajduje się kostnica z ciałami, Nie
jednym, lecz dwoma. Obie z ofiar znajdowały się w ponownym wieku, ale
jest to jedyna rzecz, która ich łączy - reszta spraw (takich, jak stan
rozkładu, początkowe ułożenie zwłok, czy też ich miejsca) całkowicie się
różni.
<br />
― Przynajmniej tak zdawało nam się na początku ― ciągnie Jack,
przekazując mu kolejne zdjęcie, które Hannibal układa w domniemanym
przez siebie porządku chronologicznym.
<br />
― Co kazało wam zmienić zdanie ― zapytuje, nie patrząc mu nawet w oczy, zbyt pochłonięty swą pracą.
<br />
Rosły mężczyzna przystaje nieco bliżej, dokładając do schludnego rzędu
ostatnią fotografię - zdjęcia, przedstawiające dziury, ziejące pustką.
<br />
Dziury, w których powinny znajdować się narządy.
<br />
― Płuco i wątroba ― powietrze wypełnia nieszczęśliwe westchnienie,
poruszając jedną z fotografii. Hannibal poprawia ja powoli, mrużąc w
skupieniu oczy.
<br />
― Trofea ― mówi wolno, wskazując palcem zdjęcie, które ukazuje ofiarę z
okrutnie przymocowaną wypchaną, niedźwiedzią głową. ― Morderca jest
łowcą, który poluje na zwierzynę. Im trudniejsza zdobycz, tym więcej w
nim ekscytacji.
<br />
― Im trudniejsze łowy ― kontynuuje Jack ― tym więcej ma z nimi zabawy.
<br />
Spoglądają na siebie smutno, wyrażając tym niemą zgodę. Przez krótką
chwilę na sali panuje absolutna cisza, którą przerywa wreszcie szelest
papierów.
<br />
― Co robi z trofeami ― kolejne pytanie nacechowane już jest
niepewnością, zupełnie jakby Jack sam nie miał pojęcia, czy chce
usłyszeć odpowiedź czy nie.
<br />
A Hannibal nie odpowiada od razu - waży słowa, kalkuluje je, układając w
taki sposób, by nie sprawić, by agent Crawford dowiedział się, jak
groźny w rzeczywistości jest ów morderca - jak przerażający człowiek
stoi za tymi okrutnymi czynami.
<br />
― Może konserwuje je w formalinie i układa na swej półce ― napawa się
ich widokiem, odnajdując w tym potwierdzenie swej potęgi. Patrząc na
nie, uświadamia sobie, że jest...
<br />
― ...psychopatą.
<br />
<br />
Kiedy wraca do domu, jest już naprawdę, naprawdę późno i
absolutnie nie spodziewa się ujrzeć w swym domu Willa Grahama - a
jednak, gdy tylko przekracza próg salonu, drobne ciało, skulone na
szezlągu, jest pierwszym, do czego przykleja spojrzenie.
<br />
Spogląda na tarczę eleganckiego zegarka, marszcząc delikatnie brwi -
dobiega północ, Bella musi zapewne szaleć ze zmartwienia. Postanawia, że
zatelefonuje do niej jednak za drobną chwilkę i siada w fotelu,
przyjmując w nim swą zwyczajową, niezaprzeczalnie elegancką pozę.
<br />
Spogląda w młodą twarz, wpatrując się przez moment w zarumienione
policzki, pełne wargi - w mały, prosty nos i wyraźnie zarysowaną linię
szczęk.
<br />
Will Graham wygląda czasem, jakby ktoś namalował go za pomocą
najlepszych pędzli, chcąc uwiecznić wybitne cechy chłopięcego piękna -
jest on tak wyrazisty i delikatny, jednocześnie. Tak kruchy i...
<br />
― Mmmh ― chłopiec obraca się nagle na plecy, marszcząc brwi w wyrazie
czystego przerażenia - jego szczupła pierś zaczyna unosić się w
niebezpiecznie pośpiesznym tempie, a długie palce błądzą po materiale
puchatego swetra, szukając w nim chyba otuchy. Ta jednak nie przychodzi,
gdy koszmar (teraz Hannibal jest już tego pewien) zmienia się w wizje
wzbudzające w młodzieńcu strach tak wielki, że pobladłe wargi są tylko w
stanie mamrotać pojedyncze słowa.
<br />
Podnosi się z fotela, by uklęknąć tuż przy wijącym się ciele,
nadstawiając uszu w taki sposób, by słowa stały się poniekąd słyszalne.
<br />
― Proszę, nie ― dociera do niego rozmyty, gorący szept ― nie zachowuję się normalnie, nie zacho... boże.
<br />
I nagle nie jest już tak pewien, czy to, co brał z pewnością za
koszmary, nie okazuje się z wolna czymś absolutnie odmiennym. Wobec
nieprzyjemnych wizji człowiek nie produkuje, przecież, tyle feromonów -
wyczulone zmysły profesora Lectora wyczuwają je natychmiastowo,
przekazując informację pracującemu na najwyższych obrotach umysłowi.
<br />
Cienkie wargi przysuwają się odrobinę wyżej przykrytego ciemnymi lokami
czoła - mężczyzna mierzy w ten sposób temperaturę rozgrzanego ciała, ale
nie wyczuwa w nim gorączki.
<br />
Pożądanie. I strach.
<br />
Cóż za nietypowa kombinacja, myśli i wyciąga swą dłoń, by ułożyć ją
delikatnie na jednym ze szczupłych bioder. Pomruki rozlegają się
ponownie i tak ciężko jest mu je zdefiniować; obronne, czy
przyzwalające? Zdruzgotane, czy zachwycone, jakaż emocja rządziła teraz
Willem Grahamem?
<br />
Uczucie gorąca nasila się, gdy jego dłoń zostaje muśnięta przez smukłe
udo - te łączą się ze sobą gwałtownie, a szczupłe dłonie uwieszają
się... jego marynarki.
<br />
― Zostaw mnie ― słyszy warknięcie, więc próbuje się odsunąć, ale uścisk jest za silny, nie może tego zrobić.
<br />
― Will ― próbuje zareagować, spoglądając w zarumienioną twarz i drga
nagle; ponieważ oczy młodzieńca wciąż są stanowczo zamknięte.
<br />
Czyżby miał właśnie do czynienia z.... lunatykowaniem?
<br />
― Ty potworze ― pełne wargi przyciskają się do jego ucha, owiewając je gorącym oddechem ― obłudniku. Zostaw mnie.
<br />
― Will ― potyka się, upadając na podłogę; szczupłe ciało zsuwa się z
szezlonga, lądując na jego torsie. W całym swoim życiu Hannibal nie był
równie mocno zaskoczony, co teraz. ― Will! ― powtarza stanowczo ― obudź
się!
<br />
I nagle drgające powieki rozchylają się wreszcie, a na twarz chłopca
wstępuje absolutne niezrozumienie; momentalnie odsuwa się gwałtownie pod
ścianę, przypominając bardziej dzikie zwierzę, niż człowieka.
<br />
― Spójrz na mnie ― unosi wolno obie dłonie, patrząc wprost w błękitne
oczy ― zasnąłeś, Will. Teraz już nie śpisz. Wszystko jest w porządku.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-04, 19:21<br />
<hr />
<span class="postbody">
Przez chwilę wzrok Willa jest rozbiegany. Młodzieniec przypomina
zapędzone w kąt, spłoszone zwierzę. Zwiera kurczowo nogi i kuli się,
wciskając plecami w róg pokoju, a spojrzenie ma utkwione w podnoszącym
się powoli do kucek mężczyźnie.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Teraz już nie śpisz. Wszystko jest w porządku.</span>
<br />
Ponieważ Will się nie rusza, a tylko oddycha płytko i głośno, Hannibal
daje przerażonemu sąsiadowi czas, by zorientował się w sytuacji: to na
pewno nie były zwykłe sny. Mijają dobre dwie minuty, zanim wzrok
młodzieńca skupia się wreszcie na zmęczonej twarzy mężczyzny, jakby
dopiero teraz wyłowiły jej znajomy kształt spośród setki rozpraszających
widm, a pełne wargi drgają lekko, jakby chciały coś powiedzieć. W tym
czasie Hannibal jest już w stanie wyrównać oddech i ochłonąć,
przesuwając dłonią po nieco potarganych włosach.
<br />
― Pro… Profesorze Lecter ― szepcze w końcu Will, a głos mu się łamie. ― Co pan tu robi?
<br />
Mężczyzna uśmiecha się łagodnie, spoglądając na niego bez cienia
wyrzutu. W księżycowym blasku, które wpada przez okno z widokiem na
rozległe ogrody, jego oblicze wygląda magicznie. Will zapatruje się na
nie półprzytomnie, z wolna się wyciszając. Szepty przestają być takie
inwazyjne, a twarz profesora wyraźnie dominuje wśród wszystkich innych,
które wydają się malować w mroku.
<br />
― Wróciłem właśnie z głównej siedziby Biura Federalnego, Will. Do swojego domu.
<br />
Młodzieniec unosi wysoko brwi, a potem uśmiecha się z zakłopotaniem, odrobinę krzywo, sardonicznie.
<br />
― Która jest godzina? Jaki dzień? ― chrypi.
<br />
― Jest dwudziesty czwarty listopada, Will. Zbliża się północ.
<br />
Will mruga szybko, obejmując podkurczone, zwarte nogi ramionami.
<br />
― Muszę iść do domu ― stwierdza trzeźwo. ― Przepraszam, ale… Nie pamiętam… Spędziłem z panem cały dzień?
<br />
Pan Lecter prostuje się, a wygląda na zaskoczonego. Wyciąga dłoń i przykłada ją do czoła młodzieńca, jednak ten nie ma gorączki.
<br />
― Will ― odzywa się cicho, spoglądając na niego z zatroskaniem. ―
Wydaje mi się, że ostatnio możesz za mało sypiać. Przepracowujesz się?
<br />
Młodzieniec opuszcza na chwilę wzrok i bierze głębszy wdech.
<br />
― Proszę nikomu nie mówić, profesorze… Jestem schizofrenikiem. Leczę
się, ale czasem, czasem po prostu gubię się albo opowiadam głupoty.
Przepraszam za kłopot, pójdę już do domu i wezmę leki.
<br />
Wstaje, wygładza pośpiesznie pomięte ubrania, uśmiecha się jeszcze raz i rusza wzdłuż ściany w kierunku drzwi wyjściowych.
<br />
― Może twój lekarz nie dba o ciebie wystarczająco ― sugeruje Hannibal,
nim jeszcze Will kończy zakładać kurtkę. ― Może powinieneś rozważyć
zmianę psychiatry. ― Urywa nagle, jak gdyby zakłopotała go własna
śmiałość. Will uśmiecha się krzywo.
<br />
― Może rzeczywiście ― przyznaje cicho.
<br />
― Odprowadzę cię, jest tak późna pora.
<br />
― Żebym nie odwiedził żadnego innego sąsiada?
<br />
― Dokładnie tak. ― Pan Lecter kiwa głową, starając się pokrzepić
młodzieńca uśmiechem. Chwilę później wychodzą razem; odprowadza chłopca
pod same drzwi i upewnia się, że Will jest w stanie je samodzielnie
otworzyć. Widzi, jak delikatne dłonie drżą, usiłując wsunąć klucz do
dziurki. W którymś momencie przytrzymuje je pewnie, stabilizując ich
drganie, i Will spogląda na niego z wdzięcznością na krótko przed tym,
jak udaje mu się otworzyć drzwi.
<br />
― Dobranoc, proszę pana, i przepraszam za kłopot.
<br />
― Dobranoc, Will.
<br />
<br />
Młoda Bloom siedzi na szezlongu z posmutniałą miną, popijając doskonale zaparzoną herbatę.
<br />
― Naprawdę go nie poznaję ― mówi, wyraźnie przybita i rozdarta. ―
Wydawał się taki słodki, wesoły. Ale ostatnio coraz częściej… boję się
go.
<br />
Hannibal spogląda w jej twarz z powagą i niepokojem.
<br />
― Ostatnio po powrocie do domu zastałem go w swoim salonie ― wyznaje z
wahaniem. ― Był całkiem roztrzęsiony. Zapytał się mnie nawet o datę,
godzinę. Wydawał się całkiem oderwany od świata.
<br />
Alice chłonie te słowa z rosnącym zmartwieniem.
<br />
― Też miałam o nim takie wrażenie. Spotkaliśmy się w ostatnią sobotę.
Chodziliśmy po parku aż do późnego wieczora. Rozmawiał ze mną normalnie,
a potem nagle… Wyglądał, jakby się mnie przestraszył. Patrzył na mnie
tak, że przez chwilę… Przez chwilę miałam wrażenie, że rzuci się na mnie
i zrobi mi krzywdę. Hannibalu… Co się dzieje z tym chłopakiem? Co mu
jest? To jakaś choroba?
<br />
― To pewnie przemęczenie ― odpowiada Hannibal ze swego fotela. ― To
jego pierwszy rok, ma zapewne całe mnóstwo nauki. Znalazł się na jednym z
najcięższych kierunków.
<br />
― Nie wiem, co mam robić ― wzdycha dziewczyna, patrząc uważnie na
dojrzałe oblicze. ― Nie czuję się przy nim bezpiecznie. Może potrzebuje
jakiejś terapii.
<br />
― Postaram się mu pomóc ― mówi Lecter i upija łyk ciemnoczerwonego
trunku z trzymanego w dłoni kieliszka. Alice mimowolnie zawiesza wzrok
na jego wargach, śledząc wędrówkę oblizującego je języka. ― Nie chcę, by
Will cierpiał.
<br />
― Ja też nie ― zapewnia. ― Życzę mu jak najlepiej. Może… może powinnam
po prostu dać mu trochę czasu, żeby sobie to wszystko poukładał, z
twoją pomocą.
<br />
Hannibal przytakuje jej z miną wyrażającą poparcie dla jej słów.
<br />
― Może rzeczywiście będzie to dobrym rozwiązaniem. Przynajmniej na chwilę.
<br />
Jego słowa wyraźnie utwierdzają ją w jej przekonaniu, ponieważ Alice zaciska w determinacji wargi i kiwa krótko głową.
<br />
― Porozmawiam z nim jutro. Myślę, że potrzebuje teraz przede wszystkim
spokoju i opieki kogoś doświadczonego. Wierzę, że zdołasz mu pomóc. To
naprawdę szlachetne z twojej strony, ile dla niego robisz. Jest w ciebie
taki zapatrzony. ― Alice uśmiecha się z rozckliwieniem. ― Jesteś jego
idolem. Kto, jeśli nie ty, będzie w stanie do niego dotrzeć.
<br />
― To miłe, że tak myślisz ― mówi mężczyzna, wyraźnie zadowolony. ― Nie
kieruje mną jednak szlachetność, a szczera sympatia. Will Graham to
niezwykły młody człowiek. Nawet jeśli przeżywa teraz pewne problemy.
<br />
― Zgadza się ― odpowiada dziewczyna i w końcu się uśmiecha, może nieco
zbyt długo spoglądając w oczy Lectera. Chyba wie już, co zrobić.
<br />
<br />
Wzdycha, obracając kubek z herbatą w dłoniach. Gdy myślała o
tym w domu, wydawało się jej, że będzie łatwiej. Czwartkowego ranka
poprosiła Willa o wieczorne spotkanie w kawiarni i teraz zajmują jeden
ze stolików w kącie. Will sądził, że idą na randkę, ale kiedy zobaczył
jej minę, od razu dotarło do niego, że nie będzie to jedno z ich
beztroskich spotkań. Nie milczała pięciu dni bez powodu.
<br />
― O czym chciałaś ze mną porozmawiać? ― zapytuje cicho, wpatrując się w zatroskaną twarz dziewczyny.
<br />
Alice na krótką chwilę podnosi wzrok, ale zaraz go opuszcza.
<br />
― O tym, jak dziwnie się ostatnio zachowujesz, Will.
<br />
― Co masz na myśli?
<br />
― Zmieniłeś się, odkąd się poznaliśmy. ― Dziewczyna urywa na długą
chwilę, a Will zaciska pobladłe wargi, cierpliwie czekając, aż rozwinie
myśl. Dobrze wie, do czego pnie, zna to spojrzenie, choć jeszcze przez
chwilę się łudzi. ― Coś złego dzieje się z tobą.
<br />
Will prostuje się w krześle.
<br />
― Przepraszam. Czasami zachowuję się dziwnie. To nic poważnego, po prostu…
<br />
― Potrzebujesz pomocy, Will.
<br />
― Ja… ― Młodzieniec opuszcza wzrok, uśmiechając się sardonicznie. ― Muszę tylko nabrać nieco… stabilności.
<br />
Alice kiwa powoli głową. Potem z wahaniem wyciąga dłoń, by położyć ją na jego ręce.
<br />
― Jesteś naprawdę słodki i kochany. Bardzo inteligentny. Z mało kim
mogę porozmawiać tak szczerze i otwarcie ― zapewnia. ― Po prostu wydaje
mi się, że… przyda ci się czas. Żebyś mógł dojść do siebie.
<br />
― Alice. ― Will od razu podnosi na nią spojrzenie. ― Czas się przyda,
ale to nie znaczy, że nie możemy się spotykać. Dobrze na mnie działasz.
<br />
― Hannibal powiedział, że spróbuje ci pomóc.
<br />
― Rozmawiałaś o mnie z panem Lecterem?
<br />
Alice cofa rękę i wzdycha ciężko.
<br />
― Opowiedział mi o tym, jak znalazł cię w swoim salonie. Podobno nie
wiedziałeś nawet, jaki jest dzień. Zmartwiłeś go. I mnie, Will. Oboje
chcemy dla ciebie jak najlepiej.
<br />
Młodzieniec bierze głęboki wdech, czując nagły przypływ nieuzasadnionej wściekłości.
<br />
― Chodzi o coś innego, prawda? ― cedzi. ― Nie o moje dobro, tylko o twoją wygodę.
<br />
― Potrzebujesz czasu i terapii ― powtarza Alice, a potem zmienia ton
na bardziej stanowczy. ― Musisz dojść do siebie. Nigdy nie uda nam się
zbudować zdrowej relacji, dopóki nie odzyskasz swojej stabilności. Będę z
tobą, Will. Będę cię wspierać jako twoja przyjaciółka, ale dopóki…
<br />
Will nie daje jej dokończyć: wstaje z miejsca, niemal przewracając
krzesło, i gwałtownie opuszcza lokal, zostawiając dziewczynę ze
zszokowaną miną i niezapłaconym rachunkiem.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" height="105" src="https://i.pinimg.com/originals/54/f8/ed/54f8edb0cca28b6abf837cae35839d7b.gif" width="200" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-04, 23:49<br />
<hr />
<span class="postbody">
Młody Graham udaje się do psychiatry, który zwiększa mu dawkę leku, ale
jeszcze przez następne dwa tygodnie jakikolwiek efekt, czy poprawa są
absolutnie znikome - chłopiec wciąż zawiesza się często, odskakuje
gwałtownie od nieistniejących rzeczy i ma problemy z kojarzeniem
rzeczywistości - jego zachowanie bywa dziwne, nieprzyjemne,
nieprzewidywalne; jest niestabilny. W taki właśnie sposób Will traci z
wolna większość swych znajomych, a także jedyną przyjaciółkę, pozostając
sam. Cóż, prawie sam - Hannibal Lecter wciąż zajmuje przy nim miejsce,
ofiarując mu swe towarzystwo tak często, jak tylko może.
<br />
Zdarza się jednak czasem, że z jakiegoś powodu Will ucieka od tego
towarzystwa, zupełnie jakby go nie łaknął. Podczas długich rozmów w jego
salonie, które kończą się zazwyczaj długą chwilą zadumy, Will potrafi
spojrzeć na niego w sposób, który sugeruje, że za bramami tego
niezwykłego umysłu kryją się naprawdę czarne myśli. Dlatego też profesor
postanawia zaczepić go któregoś razu po wykładzie.
<br />
― Panie Graham ― wychyla się znad masywnego biurka, uśmiechając się
lekko; chłopiec obraca się w drzwiach, wbijając w niego spojrzenie
błękitnych oczu. To zadziwiające, że nawet przy tak ponurym nastroju na
bladej twarzy potrafi wykwitnąć uśmiech. ― Zapraszam na chwilę.
<br />
Wie, że musi teraz działać we właściwym porządku; utrzymywać konwersację
w takim tonie, by okazać swemu młodemu studentowi tyle ciepła i
wsparcia, ile jest tylko w stanie.
<br />
Nie chce, by ten biedny człowiek myślał o sobie, jako o całkowicie
osamotnionej jednostce. Musi mu uświadomić, że pomimo dziwacznego
zachowania i nieprzyjemnych odzywek, Hannibal wierzy w jego prędką
poprawę, w powrót do zdrowia i nie zamierza z niego w żaden sposób
zrezygnować.
<br />
― Oczywiście, panie profesorze ― już po paru krokach pan Lecter może
od niego wyczuć mieszankę adrenaliny i strachu. Czyżby Will obawiał się,
że czekają go kłopoty?
<br />
Duże dłonie zbierają zręcznie porozrzucane zdjęcia w jeden stosik,
wpakowując go do jednej ze służbowych teczek. Zabójstwo, którym zajmował
się dzisiaj z pierwszorocznymi, ma ścisły związek z mordercą, o którym
jest już niezwykle głośno w mediach i w FBI - nazwano go Rozpruwaczem z
Massachusetts ze względu na sposób, w który zajmuje się ciałami swych
ofiar. Każda z nich pozbawiona jest jakiegoś narządu i choć wydaje się
to pozbawione sensu, Jack Crawford jest gotów zamęczyć Hannibala na
śmierć, by ten podał mu wreszcie powód tego osobliwego zachowania.
<br />
Ale nawet człowiek tak błyskotliwy, jak pan Lecter ma tym razem niemały
problem z rozwiązaniem tej zagadki. Trofea przechowywane w formalinie
wydają mu się po jakimś czasie pozbawione sensu, nieodpowiadające
zachowaniu mordercy, jego drapieżności, wyrafinowaniu.
<br />
― Nie będę pana oszukiwał ― zaczyna oficjalnie, spoglądając na chłopca
z kiepsko skrywanym zatroskaniem ― chodzi o Rozpruwacza. Potrzebne mi
konsultacje z kimś, kto rzuci na sprawę świeże spojrzenie i pomoże mi ją
przeanalizować w innym świetle.
<br />
Dostrzega w młodej twarzy kiepsko skrywany wybuch ulgi. Szczupłe palce
przeczesują ciemne loki, a spomiędzy pełnych warg wydobywa się ciche
westchnienie.
<br />
― Bardzo dużo o nim czytam ― przyznaje. ― Jest wyjątkowy.
<br />
― Co czyni go tak bardzo wyjątkowym? ― Zapytuje Hannibal, pochylając
się delikatnie w jego stronę. ― Czy to sposób, w jaki morduje swoje
ofiary?
<br />
Chłopiec zamyśla się na chwilę, błądząc wzrokiem po suficie
<br />
― Tak ― mówi w końcu. ― Widziałem zdjęcia jego dwóch ofiar ―
uśmiecha się krzywo ― w gabinecie mojego wuja. Wie pan... Widuję dużo
miejsc zbrodni na pańskich zajęciach. Seryjni mordercy zwykle działają
według schematów. Ich ofiary są w jakiś sposób powiązane. Ale
Rozpruwacz, on... To, co robi... ― Will kręci głową. ― Na pierwszy
rzut oka między ofiarami nie ma żadnych zależności, nie dobiera ich
według żadnego klucza. Chyba nie mają dla niego większego znaczenia. To
niespotykane.
<br />
Nie potrafi ukryć swego uznania dla tak dojrzałych słów w ustach tak
młodego człowieka; Hannibal kiwa głową, popatrując na blade oblicze w
pełnym dojrzałego milczenia skupieniu. Stoją tak przez jakiś moment,
kontemplując wyraźnie swoje własne rozmyślania. Wreszcie profesor Lecter
wzdycha głośniej, wybijając się w ten sposób z zamyślenia.
<br />
― Proszę, przyjdź dzisiaj do mnie na kolację. Załatwię to z twoim
wujostwem, nie będziesz musiał się martwić. Chciałbym to z tobą
przedyskutować, o ile nie masz innych planów.
<br />
Sugerowanie, że istnieje możliwość, by Will rzeczywiście miał inne plany
(poza nauką, oczywiście) jest może bezsensowne, ale dobre wychowanie
nie pozwala mu na zwykłe szastanie czyimś czasem.
<br />
Chłopiec kiwa gorliwie głową, wyraźnie podekscytowany propozycją wykładowcy.
<br />
― Naprawdę bardzo chętnie, panie Lecter. Bardzo. ― opiera swą drobną głowę na splecionych palcach.
<br />
Cienkie wargi rozchylają się w pojedynczym, oszczędnym uśmiechu.
<br />
<br />
<br />
Pochyla się nad pogrążonym w płytkim śnie młodzieńcem i
wyciąga wolno swą dłoń, dotykając jego gładkiej twarzy - przez chwilę
szponiaste palce bawią się ciemnymi lokami, przesuwają się wolno po
pełnych wargach.
<br />
Kim jest wysoka postać, wlewająca w nadstawione ucho te wszystkie
okropieństwa? Czy to zjawa wlewa w drobne ciało cały ten spaczony jad,
czy zatruwa je skrupulatnie, plugawiąc swym zepsuciem?
<br />
A może demon, wysłany wprost z najgłębszych czeluści piekieł, by zabić w
tym niewinnym stworzeniu wszystko, co dobre? By odebrać mu jego ostatni
promyk nadziei, zdusić w nim zapał do życia?
<br />
Chłopiec porusza się niespokojnie, jego ciało pokrywa się z wolna
kroplami potu - Postać obserwuje je beznamiętnie, odprowadza swym
spojrzeniem aż do zakamarków, które stają się dla niego niewidoczne pod
niedbale narzuconym przykryciem.
<br />
Ciemna dłoń zsuwa się wreszcie z drżących warg, otaczając swym dotykiem
drżącą grdykę - jedno mocniejsze ściśnięcie naprawdę mogłoby doprowadzić
do jej pęknięcia, jest tego pewien. Ale nie ściska, jeszcze nie teraz.
<br />
Zamiast tego zadowala się chwyceniem za materiał koszulki i...
podciągnięciem go wolno, odsłaniając płaski, wilgotny brzuch.
Najdelikatniejsze mięśnie jawią mu się w tej chwili jak
najwykwintniejsze kawałki mięsa, w które pragnie się po prostu wgryźć.
Na krótką chwilę pochyla się nad nim, a długi język wysuwa się spomiędzy
warg, zbierając ze skóry słone krople. Postać rozsmakowuje się w nich
wyraźnie, drżąc wyraźnie, gdy dociera do niego silny zapach podniecenia.
<br />
Ile by dał, by móc teraz wessać się mocniej w to młode ciało, by
skosztować każdego jego fragmentu, otulając swe zmysły jego smakiem i
zapachem.
<br />
Ale nie może - na tę chwilę obejdzie się smakiem. Dlatego podnosi się
wolno, rozrastając się w mgnieniu oka pod sam sufit. Rzuca Willowi
ostatnie spojrzenie i pozwala, by niebyt rozerwał go wolno, porywając
czarne wstęgi w kierunku uchylonego okna.
<br />
Drobny chłopiec budzi się z krzykiem, siadając gwałtownie w łóżku -
dlaczego znów ma wrażenie, że ktoś przed chwilą go dotykał, mimo faktu,
że znajduje się w swoim bezpiecznym, zamkniętym pokoju?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-05, 00:37<br />
<hr />
<span class="postbody">
W tej chwili nie ma już ani przyjaciół, ani znajomych. Nikt nie dzwoni,
by go gdzieś wyciągnąć, więc chłopiec po zajęciach spędza większość
czasu w domu lub w ogrodzie. Dużo maluje i chociaż czuje się ze sobą
bardzo źle – ma wrażenie, jakby stracił nad sobą kontrolę, jakby żyło w
nim kilka osób – wciąż pociesza się, że już wkrótce będzie lepiej, że to
na pewno tylko trochę gorszy okres.
<br />
Wujostwo są zaniepokojeni do tego stopnia, że któregoś dnia Will podsłuchuje rozmowę wuja z ojcem na swój temat.
<br />
― Lunatykuje, krzyczy po nocach. Ostatnio wrócił po północy i nie
potrafił powiedzieć, co robił, gdzie był. Jeżeli tak dalej pójdzie,
trzeba będzie go wysłać do ośrodka. Wiem, Bernardzie. Wiem. Lecter
pewnie zgodzi się na jego urlop do czasu poprawy, wyraźnie darzy go
sympatią. Nie. Przecież go nie zostawimy. Może potrzebuje kompleksowej
opieki. A może tylko innego terapeuty. Zabiorę go na konsultacje z kimś
innym, zobaczę, co będzie miał do powiedzenia.
<br />
Will przełyka ciężko ślinę i czmycha na schody, gdy słyszy zbliżające
się kroki wuja. Zamyka się w sypialni, przysiada na łóżko i zaciska
drżące, wygięte w podkówkę wargi.
<br />
Świat spada mu na głowę, ludzie się go boją, Alice nie chce być jego
dziewczyną (Will uporczywie odmawia spotkań z nią, choć od ich spotkania
w kawiarni wiele razy próbowała go odwiedzić), a on nie marzy o niczym
tak jak o odzyskaniu stabilności.
<br />
― Will.
<br />
Wuj Jack wchodzi do pokoju bez ostrzeżenia i zastaje go zapłakanego na
łóżku w ciemnym pokoju. Jest już bardzo późno, ale okno nadal jest
odsłonięte. Mężczyzna zapala światło.
<br />
― Dlaczego siedzisz po ciemku? Chłopcze. Dlaczego płaczesz?
<br />
― Nie płaczę. ― Will uśmiecha się słabo. ― Będę już się kładł.
<br />
― Wziąłeś tabletki?
<br />
― Wziąłem. ― Will kiwa głową i pokazuje opakowanie, które stoi na
stoliku przy łóżku. Znika z niego więcej tabletek niż powinno –
młodzieniec wbrew zaleceniom Chiltona łyka ostatnio po dwie, a czasem
nawet trzy.
<br />
― Rozmawiałem z Bernardem.
<br />
― Ja wiem.
<br />
― Uznaliśmy, że potrzebny ci odpoczynek od zajęć.
<br />
Will potrząsa szybko głową.
<br />
― Nie, nie. Nie chcę odpoczywać. Zajęcia to jedyne, na czym mogę się skupić. Niedługo egzaminy. Muszę się przygotować.
<br />
― Na święta pojedziesz do ośrodka.
<br />
Will mruga szybko, obejmując się ramieniem.
<br />
― Nie chcę. Nie chcę, chcę być tutaj. Proszę.
<br />
Jack patrzy na bladą twarz chłopca, przygląda się niezdrowo roziskrzonym oczom. Kręci lekko głową, zatroskany.
<br />
― Będzie tylko gorzej, jeśli to tak zostawimy.
<br />
― Nie będzie ― zarzeka się Will. ― Muszę się tylko przyzwyczaić, to wszystko.
<br />
― Przyzwyczaić?
<br />
― Tak, dam sobie radę. ― Młodzieniec uśmiecha się lekko. ― Naprawdę.
<br />
Wuj przygląda mu się badawczo; wyraźnie nie ufa tym słowom.
<br />
― Jutro wszystko zorganizuję. Dobrej nocy, Will.
<br />
― Nie organizuj. Nic nie organizuj. Przestań! ― krzyczy
niespodziewanie młodzieniec, kiedy Jack zamierza wyjść. W jedną chwilę
chłopak zaciska palce na ubraniu mężczyzny, przypadając do jego pleców. ―
Proszę. Proszę, nie wyrzucaj mnie. Nie wyrzucaj ― błaga drżącym głosem i
nawet tak stanowczy człowiek jak Jack nie potrafi pozostać
niewzruszony. Odwraca się do chłopca i przytula go, a ten, drżący,
wciska się w jego ramiona.
<br />
To jeszcze dzieciak, zwykły, zagubiony, a przede wszystkim przerażony
dzieciak; tak wiele jest problemów, z którymi musi się mierzyć.
<br />
― Will. Nikt cię nie chce wyrzucać. Przecież wszyscy chcemy ci pomóc.
Ja. Bella. Hannibal. Wszyscy chcemy dla ciebie jak najlepiej.
<br />
Szczupłe ręce mną niespokojnie garnitur mężczyzny, a po bladych policzkach płyną gorzkie łzy.
<br />
Przez długą chwilę obaj stoją po prostu w drzwiach, a potem z dołu
przychodzi w ciemnym szlafroku Phyllis i staje przy nich, bez słowa
także ich obejmując.
<br />
I Will czuje się trochę lepiej, ale nadal tak bardzo się boi, boi myśli o białym kaftanie i skórzanych pasach.
<br />
<br />
Któregoś dnia czuje się wyjątkowo samotny, a ponieważ uważa,
że stanowczo zbyt często zawraca głowę panu Lecterowi (to tak
zapracowany człowiek), spotyka się w końcu z Alice. Zaprasza ją do
siebie i próbują spędzać czas jak dawniej. Czytają gazety, żartują,
Alice maluje paznokcie. Ale nie jest jak dawniej. Dziewczyna zachowuje
dystans. Kiedy się przytulają, jest sztywna, klepie go po plecach,
odsuwa się. Will często łapie ją na uważnych spojrzeniach; wie, że szuka
w nim oznak niestabilności i że się go obawia. Ale przynajmniej do
niego przychodzi i Will ma przyjaciółkę. Teraz, kiedy ochłonął, trochę
ją rozumie: nikt nie lubi brać sobie na głowę problemów. To nie jest
dobry czas na romanse, nie, kiedy sypia tak niespokojnie i traci kontakt
z rzeczywistością. Ale może trochę później – kiedy już będzie mu lepiej
– może wtedy znowu będą mogli być tak blisko, jak wcześniej. Bardzo by
chciał. To taka miła, wesoła i ładna dziewczyna.
<br />
― Will. ― Chłopiec wyrywa się z zamyślenia i odwraca do wuja, który
wchodzi do pokoju wkrótce po wyjściu Alice. ― Jak się czujesz?
<br />
― Dobrze ― odpowiada młodzieniec i uśmiecha się lekko.
<br />
― Alice to dobra dziewczyna.
<br />
― Prawda.
<br />
― Rozmawiałem o tobie z Hannibalem. Zaproponował pewne rozwiązanie.
<br />
Na młodej twarzy pojawia się zainteresowanie.
<br />
― Jakie?
<br />
― Chce się tobą zająć osobiście. To specjalista w zakresie ludzkiego
umysłu. Przez wiele lat pracował jako psychiatra, zanim oddał się
całkiem karierze naukowej. W swojej uprzejmości zaoferował, że może
pomóc ci trochę… to wszystko poukładać. Ufamy mu z twoją ciotką. Gdybyś
się zgodził, może wyjazd nie byłby konieczny.
<br />
― Chce się mną zająć ― powtarza Will, wyraźnie zdumiony; chyba
bardziej tym, że wuj, który tak nie lubił, kiedy odwiedzał Hannibala,
nagle zmienił zdanie. Podejrzewa, czyja to sprawka, ale jakich środków
perswazji musiał użyć jego elegancki sąsiad?
<br />
― Tak. Jest gotów przyjąć cię jutro po południu.
<br />
― Pewnie. Pewnie, że się zgadzam. ― Młodzieniec uśmiecha się blado;
wie, że to jedyne wyjście, jeśli nie chce wyjeżdżać. Stresuje się, że
leczenie znów nie przyniesie efektu, a wtedy nie będzie już odwrotu, ale
też ma świadomość, że ten człowiek od samego początku jest mu bardzo
życzliwy. Nigdy nie czuł się przez niego oceniany. Przeczuwa, że może
się przy nim czuć bezpiecznie, spokojnie powierzyć mu swoje tajemnice i
powiedzieć o rzeczach, które w oczach innych kwalifikowałyby go
prawdopodobnie na oddział zamknięty. Pan Lecter po prostu jest zupełnie
inny niż wszyscy i kto wie, może zgodzi się zataić pewne kwestie, jeśli
Will wyjaśni mu, jak bardzo zależy mu na pozostaniu na uczelni? Może
wspólnie znajdą inną opcję? ― Pójdę.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-08-07, 23:25<br />
<hr />
<span class="postbody">
To niewłaściwe, ale z jakiegoś powodu Hannibal obserwuję przykrą scenę,
rozgrywającą się w sypialni Willa Grahama, przez niewielką szparę w
zasłonach. Widzi, jak gwałtowne i przejmujące są emocje, które
wstrząsają drobnym ciałem, widzi, jak ponura jest mina Jack'a Crawforda,
gdy przybywa do błękitnej sypialni, by wyrazić swe obawy względem stanu
bratanka.
<br />
Nie musi słyszeć ich słów, by wiedzieć o czym rozmawiają - od wielu
tygodni uczestniczy w życiu swych sąsiadów o wiele intensywniej, niż
można by się tego spodziewać - spędza wiele godzin na długich rozmowach z
każdym z nich, starając się rozwiązywać ich problemy, wspierać w
ciężkich chwilach, dawać poczucie, że nie zostali z tym wszystkim sami.
<br />
Sytuacji nie poprawia rosnąca liczba morderstw, zadanych z ręki
Rozpruwacza - ilość ciał przytłacza mieszkańców Bostonu, wprawiając ich
wolna w początki (słusznej) paranoi. Ludzie boją się wychodzić z domów, o
zmroku zaciągają żaluzje, wyczekując z trwogą dawki nowych wiadomości w
wieczornym wydaniu dziennika.
<br />
I wszyscy dobrze wiedzą, że sytuacja powróci niedługo do normy - nocne
wyjścia odnajdą znów swoje istnienia, nieuwaga na powrót zagości we
wszystkich sercach. Do czasu, gdy w którymś parku, lub galerii sztuki,
nie zostanie odnalezione kolejne ciało, rzecz jasna.
<br />
Ludzie to proste stworzenia, ich mechanizm działania nie jest w żadnym
wypadku jakkolwiek złożony - Hannibal potrafi przewidzieć ich
bezsensowne posunięcia, zanim te wejdą w ogóle w życie i (co już chyba
najgorsze) nie musi się nad tym nawet zastanawiać.
<br />
To takie przykre, że młody Will nie radzi sobie z sytuacją, której
poddaje go życie - czasami profesor Lecter zastanawia się nad tym, czy
to wszystko nie jest poniekąd jego winą; może gdyby nie przepisał go na
wymarzony kierunek (gdzie niemalże codziennie chłopiec spotyka się z
przykrymi obrazami morderstw i słucha o nich od najróżniejszych ludzi) i
nie pielęgnował w nim zdolności analizowania każdej zbrodni...
<br />
"Nie powinieneś się obwiniać" - słyszy ciągle od Alice, ale nie potrafi
jej już wierzyć - nie, kiedy codziennie zauważa coraz głębszy cień,
rzucany na młodą twarz, błękit, który wydaje się gasnąć na jego oczach.
To, mimo wszystko, zbyt wiele do zniesienia i nagle rodzi się w nim
potrzeba do przyniesienia tej biednej istocie zadośćuczynienia.
<br />
Nie może, przecież, pozwolić, by ten młody i zdolny umysł marnował się w
jakimś ośrodku, podczas gdyby mógł czynić tak wiele dobrego dla
społeczeństwa.
<br />
Jest też niemalże pewnym, że za złym samopoczuciem tego zdolnego
młodzieńca stoi tylko i wyłącznie błąd jego psychiatry - jeśli weźmie
się za to ktoś odpowiednio nastawiony, wykształcony i *cierpliwy*
(Hannibal jest tego pewien) osiągnie rezultaty w mgnieniu oka.
<br />
A sposób na to, jak może tego dokonać, przychodzi do jego głowy szybciej, niż mógłby się tego spodziewać.
<br />
<br />
Następnego dnia otwiera swe drzwi, ubrany w elegancki (choć i
dość niecodzienny, trzeba przyznać) garnitur, witając w nich Willa
Graham'a.
<br />
― Dzień dobry ― wita się z nim uprzejmie, wykrzywiając wargi w zwyczajowym, uprzejmym uśmiechu.
<br />
― Dzień dobry ― odpowiada uprzejmie chłopiec. Jego wargi zdobi krzywy
uśmiech, który z dnia na dzień w pewien sposób zmienia się z niewinnego i
słodkiego do niebezpiecznie.. znajomego ― bardzo miło mi pana widzieć,
panie Lecter. Czy może powinienem teraz do pana mówić: doktorze...
<br />
To takie dziwne, myśli przez chwile, przyjmując od swego gościa
elegancki płaszcz i miękki szalik, widzieć tego drogiego chłopca w roli
swego... pacjenta.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie jestem pewien, czy będziesz
potrafił traktować go profesjonalnie, rzuca Jack, spoglądając mu w oczy z
nieskrywanym powątpiewaniem.
<br />
Wszyscy dobrze wiemy, jak bardzo polubiłeś tego chłopaka. Nic dziwnego;
jest niesamowity, przyznaję mu to. Ale nie pozwolę na to żeby dalej
działa mu się krzywda, rozumiesz? Chcę widzieć postępy waszej
współpracy. Chcę odczuwać je każdego dnia. Jeśli to nie pomoże, wysyłam
go do ośrodka. I nikt nie zmieni już mojego zdania.</span>
<br />
― To pierwszy śnieg, prawda? ― rzuca wesoło, strzepując a tkaniny
płaszcza parę topniejących płatków; przygląda się z zafascynowaniem ich
niknącym strukturom, do momentu, gdy nie roztapiają się całkowicie na
jego palcach. ― Najwyższa pora. Parę razy poprószyło delikatnie, ale
dzisiejszego ranka rozpadało się już chyba na dobre.
<br />
Will wchodzi za nim, przeciąga się rozkosznie pod wpływem ciepła, płynącego z rozpalonego w kominku ognia.
<br />
― Tak. Tutaj pada mniej niż tam, gdzie się wychowałem.
<br />
Przechodzą do gabinetu i zostaje mu wskazany jeden z foteli - Hannibal siada w tym drugim, znajdującym się dokładnie naprzeciw.
<br />
Tu także znajduje się kominek - to jemu chłopiec poświęca swoją uwagę,
wpatrując się w tańczące płomienie z dziwnie smutną miną. Szczupłe palce
skubią nerwowo rękaw swetra, pełne wargi wydymają się odrobinę.
<br />
― W Carrabassett Valley śnieg potrafił sięgać do pasa. Mój pies
uwielbiał się w nim bawić. Pewnego dnia pobiegł w las i bawił się tak
dobrze, że już nigdy nie wrócił. Chyba nie potrafił znaleźć naszego
zapachu. Pewnie zamarzł.
<br />
Przez chwilę ciszę wypełnia tylko odgłos trzaskających polan i tykania
zegara. Hannibal podnosi się ze swojego miejsca i nalewa im po kieliszku
wina; jego mina wyraża jasno, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego,
co na to wszystko powiedziałby Jack; dojrzałe oblicze jaśnieje przez
moment w pojedynczym uśmiechu, a oczy rozbłyskują w pojedynczym akcie
rozbawienia.
<br />
<span style="font-style: italic;">To będzie nasza mała tajemnica, panie Graham.</span>
<br />
― Nawet psy, brane przez tylu ludzi za najwierniejszych przyjaciół,
potrafią stawać się absolutnie nieprzewidywalne; podejrzewam, że twój
drogi czworonóg musiał zostać poddany bodźcom, które odwiodły go od
powrotu do domu. W nieprzyjaznych warunkach często brakuje nam ostoi
bezpieczeństwa. Wyciągniętej dłoni, latarni morskiej, która wskaże nam
właściwy kierunek w bezkresie ciemności. Will ― odchyla się na fotelu,
zmuszając chłopca do spojrzenia sobie w oczy ― co jest twoją latarnią?
Co jest w stanie cię odwieść od cienia?
<br />
Duża dłoń wędruje do kieliszka, by podetknąć go elegancko pod nos; pan
Lecter zaciąga się głęboko kwaskowatym aromatem, upijając pojedynczy
łyk. Smak jest tak zadowalający, że ma ochotę zamruczeć, ale byłoby to
wysoce nieodpowiednie; zadowala się więc jedynie przymknięciem powiek i
zobrazowaniem sobie wysokich pnączy bluszczu, piwnicznych cegieł,
pełnych gron z napęczniałymi, ociekającymi sokami owocami.
<br />
― Napij się, proszę ― proponuje, mając nadzieję, że pozbawi go w ten
sposób wątpliwości ― możesz być pewien, że dokładnie zbadałem sprawę
szkodliwości alkoholu przy dawce twoich leków. Jeden kieliszek może mieć
wręcz dobroczynne właściwości. Podejrzewam, że pozwoli ci się także
nieco rozluźnić. Chcę, abyś na naszych spotkaniach opowiadał mi zawsze
szczerze o tym, co myślisz. Skup się na moim pytaniu, Will. Zamknij oczy
i wyobraź sobie bezkres ciemności, podszeptów i wszystkich rzeczy,
które sprawiają, że nie możesz złapać stabilności. Kiedy utrwalisz ten
obraz w swoich myślach, skup się na moim pytaniu; co jest w stanie cię
od nich odwieść?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-08, 01:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will zamyka oczy i widzi cienie pnące się po piwnicznych ścianach;
widzi ciemne macki przyjmujące finezyjne kształty ślimaków, nabierające
kanciastych form jelenich rogów. Słyszy szepty i bicie dzwonu
rozlegające się w dali. Widzi w mroku wysokie sylwetki i szponiaste
łapska, które sięgają po niego, hacząc o mury z nieprzyjemnym odgłosem.
<br />
Widzi wreszcie Jego: stoi tam, jego oczy błyszczą białkami i wżerają się w niego. Jest taki głodny.
<br />
― Ach!
<br />
Otwiera gwałtownie powieki, chlapiąc się winem. Jego chłód przenika teraz przez ciemną koszulę, osiada na skórze piersi.
<br />
Will mruga, marszczy brwi i wbija spojrzenie w uważne oczy Lectera. Bierze głęboki oddech. Poprawia się w fotelu.
<br />
― Chyba tylko… jakaś osoba. Ktoś, kto zawoła mnie z powrotem, gdy szepty są najgłośniejsze. Pociągnie do światła.
<br />
Pociąga zdrowo z kieliszka, opuszczając na chwilę wzrok. Łagodny pomruk
wdziera się w jego uszy, pieszcząc je wibracjami, gdy mężczyzna
przemawia.
<br />
― Kim jest ta osoba?
<br />
Kim jest?
<br />
Will mruży oczy, śledząc wzory na zapewne niezwykle drogim dywanie, aż
dociera do lśniących butów siedzącego naprzeciwko niego człowieka.
Przesuwa wzrokiem po błyszczącej skórze, wiedzie nim w górę doskonałej
jakości materiału spodni. Wspina się bezwiednie po koszuli. Zatrzymuje
spojrzenie na poziomie grdyki, która porusza się, gdy Hannibal przełyka
wino.
<br />
― Myślałem, że to Alice ― przyznaje. ― Ale ostatnio… Chyba mało ją
obchodzę. Boi się mnie, albo może jest zmęczona tym, że ciągle
potrzebuję pomocy. To nie ona.
<br />
― Spróbuj zobrazować sobie tę twarz. Czy słyszysz głos tej osoby? Może to Jack?
<br />
Will marszczy brwi. Czy to wuj Jack? Czy wuj Jack, któremu nie potrafi ufać?
<br />
Zawsze był za nim. Zawsze gotów był pomóc, ale to on wciągnął go w
czerwony świat zbrodni, on ubrudził krwią, on sprawił, że w ciemności
pojawiły się wygłodniałe bestie. Bestie, które szczerzą do niego kły,
ilekroć zamknie oczy.
<br />
Will pije szybko.
<br />
― Nie wiem ― wydusza w przedłużającej się, prawie niezręcznej ciszy.
― Nie wiem, doktorze. Może to… pan? Stał się pan ważną osobą w moim
życiu. Dużo pan dla mnie robi. ― Podnosi nagle wzrok na jego dostojne
oblicze. ― Najwięcej ze wszystkich. Mógłbym panu zaufać, pójść za panem w
wiele miejsc, ale… Nie wiem. ― Odsuwa od ust opróżniony o wiele za
szybko kieliszek i odstawia go na stolik. Przez chwilę znów obaj milczą.
Will znosi to gorzej, czuje potrzebę odezwania się. ― Może mi pan
powiedzieć, co się ze mną dzieje? Dlaczego leki nie działają? Dlaczego
czuję się tak źle?
<br />
Hannibal wodzi spojrzeniem od drobnej sylwetki do kieliszka,
przechylając głowę w wyrazie zainteresowania, a zarazem zadumy. Wygina
wargi w łagodnym uśmiechu, który niesie ze sobą pokrzepienie. Will
wiedzie wzrokiem za końcówką języka, która przesuwa się z wolna po tych
szlachetnych ustach.
<br />
― W twoim życiu wydarzyło się wiele rzeczy na raz ― mówi Hannibal i
Will odkrywa, że nie potrafi już tak łatwo oderwać wzroku od tych warg. I
nagle zaczyna się sobie dziwić, że tak długo był w stanie ignorować
urok tego człowieka. Nie wie, dlaczego, ale każda ze zmarszczek
znaczących to spokojne oblicze zdaje się zupełnie na miejscu, nie szpeci
go. Ich pajęczyna nadaje tej twarzy zmysłowości, sprawia wrażenie, że
zmęczona skóra może smakować dokładnie jak dojrzałe wino, cierpkie,
wytrawne, eleganckie, znakomite. Młodzieniec przechyla głowę i wyobraża
sobie, jakby to było – polizać ją. Oczywiście natychmiast spotkałby się z
odepchnięciem, to pewne. Pan Lecter mógłby być jego ojcem. Zapewne
traktuje Willa jak syna, którego zdaje się mu brakować. Tylko Will jest
tak spaczony, by myśleć przy nim takie rzeczy, by myśleć takie rzeczy o
nim. A może…?
<br />
Przypomina sobie, jak bardzo pan Lecter zbliżył się do niego – jak obaj
się do siebie zbliżyli – gdy rozmawiali na uczelni. Jak bardzo byli
blisko, kończąc posiłek w kuchni. Wspomina, jak bardzo gorąco było mu
czasem, kiedy ta duża dłoń dotknęła go, przypadkiem lub nie, jak mocno
niekiedy potrafiło zawrócić w głowie wino, kiedy…
<br />
― …nowe wyzwania. Tyle nowości każdemu mogłoby zawrócić w głowie.
Najważniejsze jest to, żebyś zdołał to wszystko jakoś poukładać.
<br />
― Doktorze Lecter ― przemawia gwałtownie, zbyt gwałtownie (może mu
przerwał?) i chrząka, poprawiając się w fotelu. Zagarnia ciemne loki za
ucho i przełyka nerwowo ślinę, krzyżując nogi. Palce bolą go od wbijania
w podłokietniki; porusza nimi. ― Mam problem z… lunatykowaniem. ―
Spuszcza wzrok na swój brzuch. ― Budzę się czasem ze śladami na ciele,
których nie miałem w dzień.
<br />
Czuje na sobie wzrok Lectera, czuje jego zdziwienie.
<br />
― Czy… to często ci się zdarza? Co się dzieje, kiedy się budzisz? Jak wyglądają te ślady? ― słyszy.
<br />
― Czasem. Ostatni raz dwa albo trzy dni temu. To takie jakby… siniaki.
― Uparcie nie podnosi wzroku. ― Czasem czuję, jakby… ktoś mnie dotykał,
robił mi różne rzeczy, kiedy jestem nieprzytomny. Ale to przecież
niemożliwe.
<br />
Wie, że doktor uważnie go obserwuje. Jest mu gorąco. Poci się. Naprawdę
nie chce podnosić spojrzenia, naprawdę nie czuje się na siłach. Patrzy
na jego buty. Co się dzieje? To całkiem chore. Napięcie wisi w
powietrzu, aż trudno oddychać.
<br />
― Myślę, że mogę ci pomóc w tej kwestii ― słyszy. I chce zaufać. Kto by nie zaufał, słysząc ten głos. ― Pokaż mi, Will.
<br />
Ale nie może, nie teraz.
<br />
Blade policzki płoną.
<br />
― Muszę do toalety. Przepraszam.
<br />
Podrywa się i prawie przewraca, odwracając gwałtownie w stronę drzwi
gabinetu. Wychodzi bardzo szybko i wpada do łazienki, od razu zamykając
drzwi. Opiera się o nie plecami i wypuszcza drżąco powietrze.
<br />
Świat wiruje, ale to nie wino. Znów się zaczyna. Tylko dlaczego,
dlaczego tak. Dlaczego to się dzieje. Tylko rozmawiali. Nawet nie
siedzieli blisko. Nie dotykali się.
<br />
Odkręca wodę, rozpina rozporek i ze zduszonym okrzykiem ulgi zaciska
palce na wzwiedzionej męskości. Odchyla głowę i wzdycha z ulgą. Podnosi
wzrok na sufit, po którym suną czarne węże, i zaciska powieki.
<br />
Pójdzie szybko.
<br />
Robi to sobie gwałtownie, mokrą ręką, szybkimi ruchami. Z jakiegoś
powodu znowu siedzi w fotelu przed doktorem, zaspokajając się
bezwstydnie na jego oczach, uśmiechając się kątem warg na jego
zszokowaną minę.
<br />
A może jest w błędzie, może ich zażyłość wcale nie jest tylko
przyjaźnią. Może pan Lecter też patrzy na niego trochę inaczej. Może,
mimo wszystko…
<br />
Och, naprawdę nie może myśleć. Chce tylko ulgi. Ściska się mocniej,
zapierając o drzwi. Otwiera szeroko usta, gdy przyjemność staje się zbyt
intensywna, zbyt brutalna dla niego. I nie przestaje. Nie przestaje,
dopóki nie czuje znajomego mrowienia, a potem gwałtownego skurczu, który
wywołuje eksplozję w całym jego ciele, w całym umyśle.
<br />
Nasienie ląduje na kafelkach, Will osuwa się na kolana. Porywa aksamitny
papier, żeby je zetrzeć. Jeszcze przez chwilę klęczy, kafelki są tak
przyjemnie chłodne. Jeszcze chwilę, zanim do niego wróci i pokaże mu te
dziwaczne ślady. Ze spokojem. Bez śladu… tego, co zrobił przed chwilą.
<br />
Świadomość tego spada mu na głowę jak grom z nieba.
<br />
Właśnie masturbował się w łazience swojego nauczyciela, doktora. Starego
mężczyzny, który czeka na niego w gabinecie, niczego nieświadom.
<br />
Jest chory, bardzo chory. Wszystko nadal wiruje, ale chyba może już iść.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-11, 00:46<br />
<hr />
<span class="postbody">
Rozmowa przebiega bez większych trudności do momentu, gdy w słowa jego
drogiego pacjenta (zabawnym jest o nim tak myśleć) wkrada się pewne
drżenie - potęgowane wzbierającymi emocjami i niezachwianym popędem,
przemienia się szybko w istne tornado odczuć, które nie wydaje mu się
jednak odrażające.
<br />
Hannibal siedzi w swym fotelu, chłonąc zapach młodzieńczego podniecenia,
jak wygłodniały wilk, wietrzący nitki zapachu swej przyszłej afery.
Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co takiego poniewiera nieco
nieobecnym młodzieńcem, choć w kamiennej twarzy nie drga nawet jeden
mięsień. Kontynuuje ich niewinną rozmowę, zadając bardziej i mniej
podchwytliwe pytania, aż docierają do tematu dziwnych śladów; jest nawet
odrobinę zmartwiony. Nie podejrzewał, bowiem, że halucynacje i nocne
lunatykowanie chłopca, mogły doprowadzić go do rzeczywistych, fizycznych
obrażeń. Rozważa nawet założenie, że ślady mogą być tylko wytworem
gorliwej wyobraźni jego pacjenta. Postanawia natychmiast je obejrzeć -
jest, przecież, oczywistym, że jako lekarz (jest jeszcze wiele rzeczy,
których Will Graham będzie musiał się o nim dowiedzieć) ma pewność, że
będzie miał na ich temat wiele do powiedzenia.
<br />
― Myślę, że mogę ci pomóc w tej kwestii ― mruczy, wodząc spojrzeniem
po nieco zaczerwienionych policzkach, po błyszczących i zamglonych,
jednocześnie oczach. Na cienkie wargi ma ochotę wpełznąć gadzi uśmiech,
ale Hannibal powstrzymuje go z klasą, upijając jeszcze łyk wina.
<br />
<span style="font-style: italic;">Niesamowity aromat.</span>
<br />
― Muszę do toalety. Przepraszam ― Will podrywa się nagle, potrącając
fotelem. Smukłe stopy, odziane w kolorowe skarpetki, przesuwają się
szybko po dywanie i już po chwili w pomieszczeniu rozlega się trzask
drzwi, a potem szum wody.
<br />
Czeka spokojnie piętnaście sekund; potem pochyla się i pozbywa się
swoich butów, poruszając się bezszelestnie tym samym szlakiem, który
jeszcze chwilę temu przecierał jego pacjent.
<br />
Gładko ogolona twarz zatrzymuje się o centymetry od drewnianej
powierzchni drzwi, gdy czujne ucho wyłapuje spośród odgłosu odkręconego
kranu o wiele więcej, niż można by przypuszczać. I nawet tu, ze swego
miejsca, czuje <span style="font-style: italic;"> ten </span> zapach jeszcze intensywniej, otula się jego gęstością, wnika w nią, pozwalając zadziałaś swojej wyobraźni.
<br />
Widzi więc młode ciało, nieco pochylone, z wypiętymi biodrami - spodnie
spuszczone do kolan, pośladki wystające spod przyluźnego swetra. Gładkie
i blade pośladki bez ani jednej skazy - wyglądają, jakby ktoś wyrzeźbił
je w kawałku marmuru, lub masy perłowej, opiewając idealną krągłością
piękno ludzkiego ciała.
<br />
Widzi szczupłą dłoń, zaciskającą się kurczowo na sztywnym, zaróżowionym
członku. Widzi jego wilgotny czubek, mętną kroplę, przeciskającą się
przez cewkę, mętną kroplę, która marnuje się, wsiąkając w mały dywanik
przy zlewie.
<br />
Czy myśli teraz o nim? Czy dotyka się, mając pod powiekami obraz jego twarzy, warg, jego palców?
<br />
<span style="font-style: italic;">Podrywa się z fotela i staje tak przed
nim, dumny, wyprostowany. Błękitne oczy spoglądają na niego z dołu,
pełna warga bieleje pod uściskiem zębów.
<br />
Zbłąkany lok osuwa się na czoło, trąca nasadę nosa - Hannibal odgarnia
go na bok, nie zabierając dłoni. Kładzie ją na gładkim policzku, bada
odstające kości szczęk.
<br />
Szczupłe dłonie zsuwają się po płaskim torsie, podciągają niecierpliwie
sweter, rozpinają dolne guziki młodzieńczej, eleganckiej koszuli.
<br />
Weź go, weź go - szepcą miękko cienkie wargi, a posłuszne dłonie
rzeczywiście wyciągają sztywną erekcję na wierzch. Pociemniałe
spojrzenie przesuwa się przez rozchylone wargi, drgające jabłko adama,
przez unoszącą się spazmatycznie pierś i odsłonięty brzuch, aż wreszcie
docierają do maleńkiego skarbu.
<br />
A Will? Cóż za niegrzeczny chłopiec - popisuje się nim, bawi, naciągając
bezczelnie skórę i prowokuje go do wykonania dalszego ruchu, ale
Hannibal nie daje mu tej satysfakcji.
<br />
Stoi tam, nieugięty, choć - być może - pewna rzecz w jego postawie
uległa delikatnej zmianie. Wypchany rozporek piętrzy się w swym
prymitywnym wyrazie pożądania tuż przed nosem zabawiającego się ze sobą
bezczelnie "pacjenta".
<br />
Ich oczy spotykają się ze sobą, gdy chłopiec nie wytrzymuje i przysuwa
się do wybrzuszenia, całując je delikatnie, z wahaniem. Potem, nieco już
śmielej, powtarza swój zabieg, wysuwa końcówkę języka i przesuwa nią po
rysującym się przez materiał kształcie, od dołu do samej góry, gdzie
już za chwile pojawi się wilgotna plama, przesycona zapachem, samą
esencją profesora Lectera. Już po chwili wylizuje to miejsce, jak
ostatnia dziwka, a on sięga wreszcie do paska i... </span>
<br />
Och - to cichy jęk wybudza go z transu, gdy odsuwa się wolno od drzwi,
nabierając głębszego oddechu. Jego oddech jest niespokojny, temperatura
ciała podnosi się znacznie.
<br />
Obrazy wymownej wizji tańczą mu jeszcze pod powiekami, gdy stara się je
odgonić, przecierając skronie. Powraca bezszelestnie do gabinetu, ale
nie siada jeszcze w fotelu. Zakłada buty i dolewa sobie jeszcze wina,
spoglądając na puste fotele tak, jakby mógł z nich wyczytać wszystkie
odpowiedzi. Nie jest pewien, czy miał kontrolę nad tym, co przed chwilą
się stało - czy chciał zamyślić się w ten sposób tam, pod drzwiami
łazienki. Ma wrażenie, że odrobinę go poniosło, ale to... wydaje mu się
takie niemożliwe - stracić nad sobą panowanie, oddać się fantazji, dać
ponieść chwili.
<br />
Sącząc alkohol, spogląda na zegarek. Od zatrzaśnięcia drzwi mija ósma minuta.
<br />
To zbyt długa pora, by łudzili się, by natura małej wycieczki chłopca
należała do absolutnie zwyczajnych. Jest jednak pewien, że żaden z nich
nie da po sobie tego znać - Will wróci tu, a ich rozmowa potoczy się
tak, jakby nie wydarzyło się nic szczególnego, bo i nic takiego się nie
wydarzyło.
<br />
Po chwili mała zguba powraca do pokoju - jego wilgotna twarz zdradza
wciąż ślady rumieńca, a drobne ciało emanuje specyficznym napięciem.
<br />
Nie umie nie odpowiedzieć na nieco sztywny uśmiech tym samym - ów
wygięcie warg wydaje mu się tak bezsprzecznie zabawne, że wydawałoby się
nie na miejscu tego nie zrobić.
<br />
―Mogę ci zaproponować szklankę soku?
<br />
― Poproszę ― młodzieniec kiwa gorliwie głową i odprowadza spojrzeniem
wędrówkę płynu do szklanki, a potem porywa ją w swoje dłonie i przechyla
łapczywie, wypijając jej całą zawartość w paru łykach. Słodkie krople
spływają po jego brodzie i szyi i nagle Hannibal doznaje dziwacznego
uczucia zamknięcia we śnie - wizja ta jest, bowiem tak irracjonalna, że
nie może być prawdziwe, by...
<br />
― Cóż ― odstawia karafkę na tacę, unosząc delikatnie brwi ― wierzę, że teraz jest ci już lepiej.
<br />
Na Boga, nie byłby sobą, gdyby nie włożył w te słowa odrobiny podtekstu -
jest on jednak na tyle niewinny, że nie ma siły, która mogłaby
udowodnić mu jego winę.
<br />
Z resztą; czym wobec tej sytuacji jest prawdziwa wina? I po której leży stronie?
<br />
― Czy teraz jesteś już gotów, by pokazać mi te ślady? ― zapytuje,
poprawiając ukradkiem wiązanie krawata (kiedy je rozluźnił?) ― Myślę, że
może to być bardzo ważne odkrycie w naszej terapii.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-11, 02:01<br />
<hr />
<span class="postbody">
Stoją naprzeciw siebie i Will czuje się przytłoczony wstydem – choć nie
ma takiej możliwości, mówi sobie, by pan Lecter <span style="font-style: italic;">wiedział</span>.
<br />
Czy na pewno?
<br />
Wpatruje się badawczo w dojrzałe oblicze, próżno poszukując na nim oznak
zgorszenia lub jakiejkolwiek innej emocji, która mogłaby wskazywać na
to, że pan Lecter wszystkiego się domyślił.
<br />
Często zdarzało mu się błądzić i zawieszać. Mógł doznać takiego stanu w
łazience. Mógł zapatrzyć się w lustro albo trochę dłużej szorować ręce,
walcząc z wrażeniem brudu.
<br />
Bywało już tak.
<br />
Uznaje wreszcie uśmiech na twarzy doktora za wyraz naturalnej
uprzejmości i podciąga do góry za duży, ciemnozielony sweter. Odkłada go
na bok i zostaje w ciemnej koszuli. Jej rozpinanie zaczyna od dołu.
Jest pewien, że siniaki tam będą, że nie wmówił sobie ich istnienia.
<br />
Podwija w połowie rozpiętą koszulę do linii sutków, odsłaniając nieco
zapadnięty brzuch i wystające żebra. Spogląda w dół – bliżej biodra
znajduje się niewielki purpurowy krwiak, Will widzi go wyraźnie.
<br />
― Widzi pan? Jakbym się uderzył ― mówi powoli, podnosząc z wolna
spojrzenie na nieprzeniknioną twarz mężczyzny. Mruży oczy, kiedy
mężczyzna nieśpiesznie zasiada w fotelu tuż przed nim i pochyla się do
przodu. ― Myślałem, żeby przywiązać się na noc do łóżka… Och.
<br />
Patrzy uważnie, jak Hannibal przechyla głowę i przysuwa ją bardzo,
bardzo blisko, obserwując siniak z odległości najwyżej kilku cali.
Wstrzymuje oddech, czując nagle, że nogi ma jakieś miękkie, Lecter
natomiast kiwa powoli głową i wyciąga dłoń, by ostrożnie przycisnąć
zmienione miejsce.
<br />
― Ach ― syczy cicho Will, napinając się, kiedy kciuk wbija się w nie
odrobinę boleśnie, a jednak uśmiecha się z cieniem zadowolenia. Naprawdę
cieszy się, mogąc być czegoś pewnym. Istnienia tego śladu nie można już
podać w wątpliwość. Z drugiej strony to przerażające, że przemieszcza
się we śnie, nie mając nad tym żadnej kontroli. Pewnego dnia może
przecież spaść ze schodów, a wtedy drobne siniaki będą jego najmniejszym
problemem.
<br />
― Wyglądają na świeże ― stwierdza doktor Lecter, powoli (jak gdyby z niechęcią?) cofając dłoń i prostując się w fotelu.
<br />
― Są świeże ― zapewnia Will i powoli opuszcza koszulę, a następnie ją
wygładza. Cofa się, by zasiąść na powrót naprzeciwko mężczyzny, i tym
razem to on pochyla się do przodu, już z powagą. ― Wiem, że zrobiłem to
sobie w nocy, ale nie pamiętam, jak. Lunatykowałem już kiedyś. Później
na wiele lat ten problem zniknął. Teraz czuję się, jakbym w ogóle nie
brał leków, panie Lecter. Może… potrzebuję silniejszej dawki? Tylko
trochę? ― sugeruje z nadzieją, ale mężczyzna wyraża obiekcje co do
zwiększenia dawki leku. Oznajmia, że nie praktykuje nadużywania środków
łagodzących objawy chorób. Według niego Will powinien uporać się z
własnymi demonami, zamiast spychać je do podświadomości. Proponuje mu
terapię opartą na rozmowach i wspólnym docieraniu do głęboko skrytych
problemów – i Will mu ufa. Nie ma powodu, żeby nie ufać. Doktor Lecter
był przecież zawsze tak wyrozumiały i cierpliwy, a przede wszystkim jest
jego przyjacielem, życzy mu dobrze. Gdyby nie on, Jack wysłałby go do
ośrodka, ale dzięki niemu młodzieniec może spędzić święta z nim, ciotką i
Bernardem.
<br />
Gdyby nie on, wiele rzeczy wyglądałoby inaczej. Być może dawno już
opuściłby Cambridge, nie mogąc studiować na wymarzonej specjalizacji.
Tak więc złożył w jego ręce również ten aspekt swojego życia. Nie ma
zbyt wiele do stracenia.
<br />
<br />
W ostatni świąteczny wieczór wraca do pokoju we wspaniałym
nastroju. Alice spędziła u nich prawie cały dzień. Bernard bardzo ją
polubił. Mruknął do syna z aprobatą, że wydaje się miła i bardzo ładna,
gdy mijał się z nim w drodze do kuchni. Will myśli o niej tak samo.
Alice jest bardzo miła i bardzo ładna, a do tego zabawna i niezwykle
otwarta. Kiedy tylko znów będzie stabilniejszy, wrócą do siebie i będą
razem: on i ona, jedyna dziewczyna, przed którą nie musi niczego
ukrywać. I może, kiedy już pójdą ze sobą do łóżka, wtedy przestanie
wreszcie miewać te myśli, które nachodzą go w najmniej odpowiednich
momentach – myśli o dużych, żylastych dłoniach, długich palcach,
krzywych wargach.
<br />
Rozbiera się w półmroku, zakłada dwuczęściową piżamę i jakaś nieznana
siła znów ciągnie go w stronę okna. Chce zajrzeć do sypialni właściciela
tych rąk, palców i warg, przekonać się, czy już wrócił, bowiem z całą
pewnością nie było go w domu ani w Wigilię, ani w pierwszy dzień świąt.
Rozchyla zasłonę i w bezpiecznej ciemności spogląda do wnętrza –
wreszcie – rozświetlonego pokoju, którego nie zasłaniają mu ciemne
kotary. Serce od razu bije mu szybciej. Jest, jest w domu, wrócił,
ciekawe skąd? Ciekawe u kogo spędził te rodzinne dni? Teraz zapewne
bierze prysznic i za chwilę będzie się przygotowywał do snu. Will
pragnie zobaczyć go chociaż przez chwilę. To jest już niemal rytuał:
przed snem bardzo często spotyka się z nim przy oknie i obaj w tej samej
chwili zasłaniają zasłony, uprzednio obdarowując się uśmiechami bądź
kiwając sobie głowami w niemym „dobranoc”.
<br />
Chce i potrzebuje tego również dzisiaj. To, co dostaje, jest jednak zgoła odmienne od tego, co sobie wymarzył.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-11, 16:33<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Ale nie chciałam się narzucać.</span>
<br />
― Nie narzucasz się ― zapewnia ją czule, wykrzywiając wargi w
subtelnym uśmiechu. Pochyla się przez blat, by móc zamknąć ostatnie z
pudełek ze starannie zapakowanymi potrawami. Na jego szyi tkwi wciąż
jeszcze ręcznik, a zamiast garnituru ma na sobie sweter i spodnie od
piżamy - do wyjścia pozostało mu wciąż sporo czasu, ale jako nieznośny
perfekcjonista chce mieć wszystko dopięte na ostatni guzik jeszcze długo
przed opuszczeniem domu. ― Spędzisz miły dzień z Jackiem i jego
rodziną, ja oddam się corocznej wizycie u swojej przyjaciółki. Wieczorem
spotkamy się u mnie.
<br />
Duża dłoń zamyka się na filiżance, gdy unosi ją do ust, by pociągnąć
odrobinę aromatycznego naparu. Zapach jabłek i cynamonu przypomina mu
nieodzownie o tej niezwykłej porze, jaką są święta Bożego Narodzenia.
Opiera się o szerokim ramieniem o lodówkę i spogląda przez okno na
zaśnieżony ogródek - za bramą miga mu postać niewysokiego chłopca,
zmierzającego do domu z całym naręczem papierowych toreb.
<br />
<span style="font-style: italic;">Jesteś pewien, że nie chcesz tam iść ze mną?</span>
<br />
Nie odpowiada od razu - głos Alice jest dla niego w pewien sposób
przesiąknięty jakimś wahaniem, czymś, co zdecydowanie nie powinno się
tam znaleźć.
<br />
― Jestem pewien, że <span style="font-style: italic;">nie mogę</span>
tego zrobić. Byłoby niezwykle grubiańskie, zrezygnować z tradycji na
rzecz innego wyjścia, nie uważasz? Zobaczymy się wszyscy razem jutro na
obiedzie, prawda?
<br />
<span style="font-style: italic;">Masz rację. Wybacz, po prostu...
tęskniłam za tobą, Hannibalu. To było bardzo długie pięć dni. Pięć dni,
podczas których nie mogłam przestać o tobie myśleć.</span>
<br />
― Moja droga ― upomina ją łagodnie, nie powstrzymując jednak w swym głosie satysfakcji, którą dają mu <span style="font-style: italic;">takie</span>
słowa ― wierzę, że w swojej wspaniałomyślności wytrzymasz do wieczora.
Wynagrodzę ci każdą minutę czekania ― dodaje nieco ciszej, w
wibrującym pomruku. Nie dziwi się, gdy odnotowuje w słuchawce głębokie,
drżące westchnienie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Panie Lecter</span> - słyszy więc i śmieje się miękko, odstawiając pustą już filiżankę do zlewu.
<br />
― Tak, panno Bloom?
<br />
<span style="font-style: italic;">Proszę się dzisiaj nie ważyć zamawiać mi taksówki. Do zobaczenia.</span>
<br />
I zanim może zareagować, połączenie zrywa się, powiadamiając go o tym
pustym, elektronicznym odgłosem. Przez chwilę Hannibal stoi tak jeszcze
ze słuchawką przy uchu, by wreszcie odsunąć ją od siebie wolno i
wykrzywić wargi w drapieżnym uśmiechu.
<br />
To zadziwiające, że niektóre rzeczy przychodzą mu tak naprawdę bez
żadnego wysiłku - ludzie odnajdują się pod jego kierownictwem, jak
marionetki na sznurkach.
<br />
<br />
― Przyniosłeś moje ulubione pierogi z truflami ― rzuca od
progu Bedelia, uśmiechając się do niego nieszczerze. Hannibal przyjmuje
jednak ten wymuszony gest i odpowiada na niego najpiękniejszym z
uśmiechów, wyciągając na kuchenny blat pojemniki z jeżowcami w orzechach
laskowych, duńskimi kalmarami, dynią piżmową, kawiorem i pieczoną
dziczyzną.
<br />
― Nie mógłbym o nich zapomnieć ― rzuca, pochylając się, by uścisnąć
ją krótko. Muska przy tym wargami starannie ufryzowaną głowę, zatapiając
się chętnie w zapachu herbacianych róż i migdałów. Po chwili dołącza do
nich butelka Romanée-Conti, które - tak, jak ich małe spotkania - jest
już coroczną tradycją.
<br />
Zasiadają w salonie, każdy z pękatym kieliszkiem w dłoni. Bedelia układa
się w swoim fotele z niezaprzeczalną i niewymuszoną gracją,
przyciągając tym, jak zwykle, jego spojrzenie.
<br />
Przez krótką chwilę milczą uroczyście, przypatrując się sobie w skupieniu. Wreszcie to Hannibal przerywa ciszę.
<br />
― Wznowiłem swoją działalność, jako terapeuta ― mówi cicho, zanurzając
wargi w winie. Pani du Maurier spogląda na niego z niedowierzaniem,
zupełnie, jakby to, co mówił stanowiło najgorszego rodzaju oszczerstwa.
<br />
― Na stałe ― zapytuje wreszcie nieco zduszonym tonem. Pan Lecter przechyla głowę i ściąga wargi w wyrazie pobłażania.
<br />
― Dla jednego pacjenta. Właściwie sąsiada.
<br />
― To nieetyczne ― odpowiada natychmiast Bedelia, prostując się na swym miejscu. ― Kim on jest?
<br />
― Will Graham ― mruczy, przyglądając się badawczo jej napiętej
twarzy. ― To bratanek Jacka Crawford'a. Miał już w przeszłości problemy
ze schizofrenią, jego psychiatra nie czyni w terapii żadnych postępów,
więc postanowiliśmy wspólnie...
<br />
― My?
<br />
― Ja i Jack ― śpieszy z odpowiedzią, unosząc delikatnie brew.
Nerwowość jego przyjaciółki wydaje mu się być nieco rażąca, ale
postanawia tego nie komentować ― mamy za sobą dopiero pierwsze
spotkanie, ale już wcześniej mogłem śmiało powiedzieć, że istnieje
między nami pewna nić porozumienia. Will zdaje się dostrzegać o wiele
więcej, niż jego rówieśnicy. Jest wszechstronny, inteligenty...
zagadkowy.
<br />
― A ty jesteś nim zafascynowany ― podsumuje dziwnie pusto Bedelia. ― Fascynuje cię jego umysł.
<br />
― Chcę mu pomóc ― zapewnia, zakręcając swym kieliszkiem tak, by
alkohol uronił odrobinę cierpkiego aromatu. Na chwilę przed wlaniem jego
odrobiny do wnętrza warg, zaciąga się tym zapachem, przymykając z
błogością oczy.
<br />
― Jak to zrobisz? ― wypielęgnowana dłoń zaciska się mocniej na nóżce
naczynia, gdy kobieta unosi je do umalowanych warg i upija wreszcie łyk
czerwonego trunku. ― Jak zamierzasz mu pomóc?
<br />
― Pomogę mu zmierzyć się z jego demonami. Odkryjemy je wspólnie,
pozwolę mu je wywlec na wierzch świadomości. Wydaje mi się, że problem
Willa nie tkwi w istocie choroby, a w nieprzerobionym problemie, być
może przykrym zdarzeniu z dzieciństwa.
<br />
― Chcesz zabrać mu leki? ― cedzi wolno Bedelia, po raz pierwszy spoglądając mu prosto w oczy.
<br />
― Już to zrobiłem ― informuje ją lekko, wykrzywiając wargi w
uśmiechu. ― Muszę przyznać, że przynosi to o wiele lepsze skutki, niż
można było to przypuszczać na początku.
<br />
― Hannibal ― głos Bedeli jest niewiele głośniejszy od zwykłego tchnienia ― to nielegalne.
<br />
― To niekonwencjonalna metoda ― przyznaje i nie przyznaje na raz ―
jestem przekonany, że już niedługo przyniesie niesamowite efekty.
<br />
Przestronny salon wypełnia grobowa cisza. Pani du Maurier podnosi się
wolno z fotela, jej przepiękną twarz zdobi niezbicie kamienny wyraz.
<br />
― Nakryję do stołu ― informuje go ciepło i znów absolutnie nieszczerze ― zajmiesz się kuchnią?
<br />
― Oczywiście ― już w drodze odpina elegancką marynarkę, odwieszając
ją na jeden z przepięknych, ręcznie rzeźbionych wieszaków. ― Nie
pozwólmy, by nasza kolacja się zmarnowała. Wesołych świąt, Bedelio.
<br />
<br />
Alice podpiera piękną buzię na zgiętej dłoni i wykrzywia wargi w wyrazie zatroskania.
<br />
― Nie wiem ― wzdycha, spoglądając mu z wahaniem w oczy ― wydawał się być taki szczęśliwy i... uśmiechał się do mnie w <span style="font-style: italic;">ten</span> sposób, Hannibalu. On myśli, że coś do niego czuję, jestem tego prawie pewna.
<br />
Siada obok niej, naciskając klawisze w taki sposób, by trywialna melodia
skomponowała się w coś bogatszego - jej prymitywne dźwięki wypełniają
jadalnię, podsumowane krótkim, dźwięcznym śmiechem. Dziewczyna odchyla
się od klawesynu, zmieniając swą pozycję; teraz patrzą sobie z bliska w
oczy, oddaleni od siebie o marne cale.
<br />
― Nie chcę go ranić ― odzywa się cicho, szukając w niezwykłych oczach
jakiegokolwiek pocieszenia. Pan Lecter zaraz śpieszy z nim, oczywiście,
wyciągając dłoń do jednego z ciepłych policzków.
<br />
― Nie musisz go ranić. Will jest twoim przyjacielem. Powinien rozumieć
i szanować twoje wybory. Nie musisz pogłębiać tej znajomości, nawet
jeśli wydaje ci się, że on sam by tego pragnął.
<br />
― Nie rozumiesz ― Alice odrzuca lekko głowę, przymykając powieki ―
on nie wybaczy mi tego, że ukierunkowałam swoje uczucia właśnie w... ―
urywa, czerwieniąc się lekko. Zaraz potem chrząka jednak i kontynuuje
uparcie.
<br />
― Mówi o tobie tyle dobrego... jest tobą absolutnie zafascynowany,
traktuje cię, jak swojego bohatera. Będzie zrozpaczony, gdy dowie się,
że dwie tak bliskie mu osoby...
<br />
I znowu nie kończy. Hannibal uśmiecha się delikatnie, przysuwając się odrobinę bliżej.
<br />
― Nie zamierzam rezygnować z tak wspaniałej kobiety ze względu na coś
tak trywialnego, jak opinia innych ludzi. W tej relacji nie ma miejsca
na osoby trzecie, Alice.
<br />
― Tej relacji ― podchwytuje zaczepnie, przybierając przy klawesynie
wygodniejszą pozycję, która obejmuje ułożenie jej smukłego uda na jego
własnym. ― Czym jest <span style="font-style: italic;">ta</span> relacja?
<br />
― Jeszcze tego nie wiem ― odpowiada szczerze, pochylając głowę tak, by
ich usta znalazły się od siebie w odległości, która grozi już otwarcie
oczywistością jego zamiarów.
<br />
― Pomogę ci się dowiedzieć ― słyszy odpowiedź i już, już się całują;
pieszczota jest subtelna, być może nawet za bardzo. To Alice nadaje jej
więcej głębi, zmienia ją w coś, czego już nie potrafią zatrzymać.
<br />
W ten sposób znajdują się w jego sypialni - wygłodniali, rozgrzani, gotowi na swoje ciała.
<br />
Kiedy ona odpina guzki jego koszuli, on sięga do zapięcia jej sukienki,
rozprawiając się z nim w paru zwinnych ruchach - kiedy jej dłonie
przesuwają się po jego nagiej klatce piersiowej, on sam zaznajamia się z
miłą krągłością jej niedużych pośladków.
<br />
Ich języki zwierają się w pierwotnym tańcu, dzikim i nieokiełznanym -
wreszcie odrywa się od jej ust, zaszczycając uwagą gładką szyję i piersi
- Alice odchyla głowę, przymyka powieki, mrucząc cicho. Dociska jej
drobne ciało do ściany, walczy z zapięciem spodni; długa noga owija się
wokół jego bioder, nagie udo przyciska go do siebie mocno, szczelnie,
zaborczo.
<br />
Wsuwa się w nią jednym ruchem (to takie łatwe, gdy jest cała wilgotna,
rozgrzana) i... wszystko to jest tak proste, tak niemożliwie proste.
<br />
Porusza się w niej ostrożnie, potem gwałtowniej - owiewają swoje twarze
rozgrzanymi oddechami, przerywanymi niekiedy w gwałtownych pocałunkach.
Na podłodze leży porozrzucana odzież, skóra pokrywa się potem, włosy
zlepiają wilgocią.
<br />
W którejś chwili gaszą światło (plecami, dłonią? Czy to ma jakieś
znaczenie?), ale sypialnia nie pogrąża się w ciemności. Smuga
srebrzystej, księżycowej poświaty wlewa się do środka przez
niezaciągnięte zasłony.
<br />
A kiedy Hannibal obraca się przez ramię, widzi, że nie tylko on zapomniał o tym małym szczególe.
<br />
Cóż za niezwykły zbieg okoliczności - przypadki nieustannie chodzą po ludziach.
<br />
<br />
<img alt="" border="0" height="122" src="https://78.media.tumblr.com/810393c6df328bcc3f8486318a71db1b/tumblr_inline_n3zr86ZyD81qici98.gif" width="200" />
<br />
<br />
NO NAJGORZEJ CHYBA</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-11, 19:14<br />
<hr />
<span class="postbody">
Widzi za dużo. To zbyt wiele już w pierwszej sekundzie, kiedy pojawiają
się w jego polu widzenia, a z każdą następną jest tylko gorzej – a
jednak Will nie potrafi odejść od okna, nie potrafi odejść, przyciskając
palce do zimnej szyby.
<br />
Nagle wszystko staje się jasne, takie oczywiste. To dlatego widział
twarz Alice na jednym z rysunków w gabinecie pana Lectera, to dlatego
Alice traktowała go tak ozięble.
<br />
<span style="font-style: italic;">Kłamała</span>, że chodzi o niestabilność. Przez cały czas chodziło o… kogoś jeszcze.
<br />
<span style="font-style: italic;">Jak długo</span>, myśli, z trudem łapiąc oddech. <span style="font-style: italic;">Czy wiedział, co do niej czuję, kiedy się zbliżali?</span>
<br />
A może byli ze sobą od samego początku, jeszcze zanim Will w ogóle
zjawił się w mieście – młodzieniec cofa się wspomnieniem do jednej z ich
rozmów, widzi Lectera siedzącego przy jego łóżku.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Mówiła coś o mnie?</span>
<br />
Na twarzy mężczyzny odmalowuje się zaskoczenie, a później uprzejmy uśmiech.
<br />
― Wiele dobrych rzeczy. To bardzo miłe, móc zaobserwować, jak dwie tak sympatyczne osoby się ze sobą <span style="font-style: italic;">zaprzyjaźniają</span> ― odpowiada i chyba Willowi się nie zdaje, że położył specyficzny nacisk na to ostatnie słowo. A więc już wtedy…
<br />
Jakże niezręcznie musiał się czuć, ilekroć on, głupi i ślepy, coś o niej
mówił. Kultura nie pozwoliła mu wyprowadzić go w sposób bezpośredni z
błędnego toku myślenia, ale już wtedy dał mu sugestię, że nie powinien
brnąć w to dalej.
<br />
A Will brnął i zrobił z siebie idiotę. Co w ogóle myślał. Zaciska zęby,
aż trzeszczą, i wpatruje się rozszerzonymi oczami w muskularne plecy
Lectera i szczupłe, kobiece uda owijające się wokół wąskich bioder.
Brakuje mu tchu, naprawdę nie może oddychać.
<br />
Dlaczego ALICE mu nie powiedziała? Dlaczego ta tępa kurwa wolała wodzić
go za nos, zamiast powiedzieć na samym początku, że już kogoś ma, po co w
ogóle zaczepiała go, po co zawracała mu w głowie? Och, patrzcie, jak
rozkłada te nogi, perfidna lafirynda, sam wczoraj pomalował jej na
czerwono te paznokcie, sam to zrobił, a ona przez cały czas myślała
pewnie o tym, jak podziałają na wyobraźnię Lectera.
<br />
<span style="font-style: italic;">Co w niej widzi</span>? Bo co ona widzi
w nim, to oczywiste. Starszy i dojrzalszy, bajecznie bogaty, szalenie
inteligentny – Will nieraz słyszał, jak studentki piały do niego,
niedziwne więc (choć tak rozczarowujące), że i Alice należała do tego
typu kobiet. Ale ta różnica wieku; nigdy by nie pomyślał, że Lecter może
upodobać sobie kogoś tak młodego, wyglądał na osobę gustującą w… nikim,
pozbawioną potrzeb seksualnych – jeśli zaś ktoś mógłby go interesować,
Will powiedziałby, że to dojrzałe, władcze kobiety z niesłychanie
wysokim ilorazem inteligencji. Nie Alice. Nie taka zwykła, prosta
dziewczyna z sąsiedztwa, radosna i zabawna, <span style="font-style: italic;">jego!</span> Alice. <span style="font-style: italic;">Co w niej widzisz, mógłbyś mieć każdą, dlaczego wziąłeś ją, jedyną, przed którą nie musiałem się ukrywać. Co w niej widzisz</span>, pytał myślami z wściekle łomoczącym sercem, mrugając, by odpędzić cisnące się do oczu łzy bezradnej furii.
<br />
Jego ciałem wstrząsa zdławiony szloch. Nawet nie zasłonili okna – może chcieli, żeby ich widział? Może chcieli sprawić mu ból?
<br />
Oddycha płytko, słysząc w uszach narastający szum krwi. Obraz wiruje,
zachodzi mgłą. Zimne powietrze owiewa jego twarz, a lodowaty bruk ziębi
bose stopy. Will jednak niestrudzenie idzie przed siebie, tylko w
piżamie, ciągnąc za sobą wyrwaną z okna zasłonę. Jest naprawdę okropnie,
śnieg prószy i osiada na skostniałych powierzchniach, księżyc znajduje
się w pełni, w oddali słychać wycie jakiegoś pozostawionego na mrozie
psa.
<br />
Musi stąd odejść, nie chce patrzeć na ich zakłamane twarze już nigdy, nigdy więcej.
<br />
<br />
Mruga gwałtownie i rozgląda się w dezorientacji. Niewiele widzi, tylko oślepiający blask, i czerwień, i błękit, i…
<br />
― Proszę pana?
<br />
― Mm… ― Ze światła wyłania się nieznajoma twarz jakiegoś mężczyzny, <span style="font-style: italic;">policjanta</span>, orientuje się Will ze zdziwieniem.
<br />
― Wszystko w porządku?
<br />
Młodzieniec spogląda na latarkę w jego opuszczonej dłoni, a potem
rozgląda się dokoła. Naprawdę nie wie, gdzie się znajduje – po obu
stronach są drzewa. Śmieje się nerwowo.
<br />
― Chyba lunatykowałem ― wyjaśnia, spoglądając na swoje nagie stopy. Są
prawie odmarznięte, nie czuje palców. W ogóle nie czuje ciała. ―
P-przepraszam, ale g…zzie jesteśmy?
<br />
― Greenwood Avenue. Zaraz obok cmentarza. Ma pan ze sobą dowód tożsamości?
<br />
Will wypuszcza z dłoni okienną zasłonę i dotyka kieszeni.
<br />
― N-nie.
<br />
― Jak się pan nazywa? Gdzie mieszka?
<br />
― Nazywam się Will Graham i… mieszkam na Lexington Avenue. W Cambridge.
<br />
<br />
Jack Crawford musi odebrać Willa z komendy w Bostonie, gdzie
słyszy od policjantów, że we krwi chłopca nie wykryto śladów środków
odurzających. Znów musi wytłumaczyć bratanka chorobą i wyjaśnić, że
takie rzeczy po prostu się zdarzają. Na komendzie znają go, nie robią mu
problemów – lokalna policja często pracuje z FBI, zwłaszcza odkąd
Massachusetts nawiedził sławetny Rozpruwacz.
<br />
― Co ty sobie myślałeś? ― atakuje Willa w samochodzie. Robi się już
jasno. W pierwszych promieniach słońca twarz agenta wydaje się naprawdę
zmęczona. ― Dlaczego to zrobiłeś?
<br />
― Nie wiem ― odpowiada szczerze Will. ― Najpierw byłem w domu, a potem coś się stało i… Nagle byłem już w Bostonie.
<br />
― Lunatykowałeś.
<br />
― Chyba tak.
<br />
― To szalenie niebezpieczne, Will! Miałeś tak już wcześniej?
<br />
― Tak, tak ― odpowiada Will, uciekając wzrokiem. ― Mówiłem ci, po
prostu zrobiłem się odporniejszy na leki. Ale pracuję nad tym. Pan
Lecter ― co za paskudne ukłucie w sercu, ten zdrajca ― chce mnie poddać
terapii, która pomoże mi to zwalczyć. Mówił, że silniejsza dawka może
nie być wcale konieczna. Że szkoda mojej wątroby.
<br />
― Wierzę, że wie, co robi ― wzdycha Jack. ― Będziemy musieli jakoś zabezpieczyć twój pokój.
<br />
― Masz na myśli: uwięzić mnie w nim?
<br />
― Tylko w nocy. Zobacz, co się stało – gdyby komisarz Stonem cię nie
znalazł, mógłbyś nawet zamarznąć. Wybacz, Will, ale twój ojciec
powiedział wczoraj to samo: jeśli będzie ci się pogarszało, będziesz
potrzebował całodobowej opieki.
<br />
― Nic się już nie pogarsza! ― Will prostuje się gwałtownie w fotelu. ―
Bernard to zdrajca; kiedyś mówił, że nigdy nie odda mnie do ośrodka, a
teraz co? Tylko Lecter was powstrzymał. Taka z was rodzina?
<br />
― Will.
<br />
― Wszyscy jesteście zdrajcami!
<br />
<br />
Zostaje obudzony przez ciotkę, gdy przychodzi czas na wizytę.
<br />
― …j-jaki znowu obiad? ― mamrocze, wyglądając spod poduszki.
<br />
― Poświąteczny obiad u Hannibala. Mówiłam ci wczoraj ― tłumaczy
cierpliwie Phyllis. ― Źle się czujesz? Pogorszyło ci się? Jack mówił,
że…
<br />
― Nie. Nie! Dobrze. Jest całkiem dobrze.
<br />
― W takim razie ubierz się, za kwadrans wychodzimy.
<br />
― Nie chcę dziś nigdzie iść.
<br />
― Nie wypada odmawiać. Hannibal dosyć dużo dla ciebie zrobił. Jak mu się odwdzięczasz?
<br />
Will zaciska wargi, po czym podnosi się do siadu.
<br />
― Możesz mu powiedzieć, że rozbolała mnie głowa.
<br />
― Jeżeli boli cię głowa, trzeba wezwać lekarza. W twoim przypadku to nie żarty, Will.
<br />
― Nic mnie nie boli. Dobrze już. ― Młodzieniec krzywi się i spogląda w
stronę pozbawionego jednej z zasłon okna, przez które wlewa się blask
południowego słońca. ― Zaraz zejdę.
<br />
― Pośpiesz się. Już prawie szesnasta. Kto to słyszał, żeby tyle spać. ―
Phyllis wzdycha i wyciąga rękę, żeby pogładzić kasztanowe loki. ― Wiem,
że jest ciężko, ale nie możesz się zamknąć w domu i udawać, że świat
nie istnieje, Willy. To ci nie pomaga.
<br />
― Wiem, idź sobie.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://oi64.tinypic.com/vmtyit.jpg" height="186" width="200" /></span></div>
<span class="postbody">
<br />
Stoi schowany za Jackiem i Phyllis. Doskonale pamięta
wczorajsze obrazy – wyryły się w jego umyśle boleśnie i nieodwracalnie –
i nie jest pewien, czy potrafi spojrzeć Lecterowi w oczy, mając je w
pamięci.
<br />
Nie jest pewien, czy potrafi w ogóle jeszcze utrzymywać z nim jakieś
kontakty. Czuje wstyd i wielki żal, które potrzebują czasu, by choć
częściowo ustąpić. Tymczasem życie zmusza go do stawienia czoła sytuacji
bezpośrednio po tym bolesnym zderzeniu z rzeczywistością.
<br />
― Witaj, Hannibalu ― rzuca ciepło Jack, kiedy mężczyzna otwiera im
drzwi. ― Miło cię widzieć. Mam nadzieję, że święta były udane.
<br />
― Dzień dobry, Hannibalu ― wita się również Phyllis, i tylko Will
pozostaje milczący. Wchodzi jako ostatni bez choćby jednego słowa.
<br />
― Dzień dobry, Will ― wita go więc gospodarz.
<br />
― Dzień dobry ― odpowiada chłodno młodzieniec, aż Jack spogląda na
niego ze zdziwieniem. Will podnosi więc głowę, spogląda Lecterowi prosto
w oczy i przywołuje na twarz boleśnie sztuczny uśmiech. ― Jak miło pana
widzieć ― dodaje słodko.
<br />
Phyllis obejmuje go i wchodzą, poprowadzeni przez gospodarza, do
wypełnionej zapachem wielkiej, przepięknie ozdobionej choinki jadalni, w
której czeka na nich nikt inny jak Alice. Dziewczyna uśmiecha się
grzecznie i pośpiesznie wstaje od zastawionego stołu.
<br />
― Państwo Crawford! Dzień dobry. I cześć, Will!
<br />
― Dzień dobry, Alice. Jaka piękna sukienka ― komplementuje ją Phyllis.
Dziewczyna ma na sobie intensywnie czerwoną, dopasowaną sukienkę, która
eksponuje jej atrakcyjny dekolt, a przy tym również uda (te uda,
którymi wczoraj oplatała się wokół jego bioder). Nie jest to
najskromniejszy ubiór (dziwka), ale dużo bardziej kobiecy niż
ogrodniczki czy luźne, barwne spódnice (perfidnie się wystroiła). Nosi
dziś mocniejszy makijaż niż zawsze – przez ciemną szminkę, która
wyostrza rysy, można byłoby jej dać nawet trzydzieści lat. W takim
wydaniu jest dla Willa jak ktoś obcy.
<br />
Nic do niej nie mówi – nawet nie zaszczyca jej dłuższym spojrzeniem. To
dla niego katorga, zasiadać dziś z nimi przy jednym stole. Chyba jeszcze
nigdy nie czuł się tak niekomfortowo. Zrobili z niego głupca, a teraz
oboje będą udawali, że nie wiedzą, o co chodzi.
<br />
Ona może nie wiedzieć, ale Will nie wierzy, że Lecter nie domyśla się,
że ich widział. Był doskonale świadom tego okna i połączenia, jakie
stanowi z sypialnią jego sąsiada. Tyle razy spoglądali sobie przez nie w
oczy…
<br />
― Jak wrażenia po świętach, Will? ― zapytuje ciepło Alice, która
zajmuje miejsce na lewo od wolnego krzesła Hannibala, który udał się do
kuchni, by przynieść przystawki.
<br />
Will z braku innej możliwości siedzi obok niej, naprzeciwko mając
wujostwo. Teraz, gdy zwraca się wprost do niego, musi jej odpowiedzieć.
Czyni to tak oschle, jak tylko potrafi.
<br />
― Niezapomniane.
<br />
I chyba w końcu coś do niej dociera, ponieważ nagle zaczyna zagadywać ciotkę, jemu dając spokój.
<br />
Siedząc obok niej i słuchając jej głosu, Will ma szczerą ochotę chwycić
widelec i wbić go w jedno z tych odsłoniętych wulgarnie ud. Wizualizuje
sobie to na wiele sposobów, kiedy pan Lecter przynosi talerze i opowiada
o potrawie. Zwykle zachwycony, teraz wbija w talerz pusty wzrok,
myślami zupełnie oderwany od rzeczywistości. Jack spogląda na niego z
drugiej strony stołu z zaniepokojeniem. Teraz nie da się już ukryć, że z
jego bratankiem coś jest nie tak.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-11, 21:01<br />
<hr />
<span class="postbody"> ― Dzień dobry ― Alice uśmiecha się do niego ospale, układając dłoń na lekko szorstkawym policzku.
<br />
― Dzień dobry ― odpowiada jej cicho, przymykając powieki pod wpływem
pieszczoty, którą dają mu gładkie palce. Otwiera oczy, gdy słyszy
naprzeciw siebie głębokie westchnienie.
<br />
― Nie za bardzo cię wymęczyłam? Jesteś bardzo blady ― mówi, ale w jej
głosie nie słychać wyrzutów sumienia. Tym razem to Hannibal uśmiecha się
wyraźnie, wyciągając swoją dużą dłoń, by chwycić nią za wąski podbródek
kobiety.
<br />
― To pewnie ta pogoda ― kłamie gładko, wzbudzając w niej delikatny
chichot. Przez chwilę wpatrują się tak w siebie, by wreszcie powoli, z
wahaniem przycisnąć do siebie rozgrzane wargi, przypomnieć sobie
wzajemnie wszystko to, co połączyło ich zeszłej nocy.
<br />
Przypominają to sobie powoli, o wiele dokładniej i subtelniej - teraz
mają już cały czas tego świata i dobrze zdają sobie z tego sprawę.
Zaznajamiają się ze swoimi ciałami, głosami, ze smakiem swojej skóry,
zapachem włosów. Niezasunięte zasłony wpuszczają przez okno pierwsze
promienie słońca.
<br />
Tuż przed południem schodzą wreszcie na dół, ubrani w
odświętne stroje - Hannibal udaje się od razu do kuchni, Alice zajmuje
się mniej ważnymi rzeczami - kilka razy pan Lecter zauważa ją siedzącą w
fotelu i czytającą książkę, wpatrującą się w jego obrazy, przesuwającą
palcami po idealnie przystrojonym stole.
<br />
― Może mogłabym ci pomóc z posiłkami? ― zapytuje, ujmując w dłoń
oferowany jej kieliszek wina. ― Czuję się okropnie bezużyteczna.
<br />
― Nawet gdybym rzeczywiście znalazł ci jakieś zadanie, obawiam się, że
mogłoby ono zniszczyć twoją zjawiskową kreację. Nie mamy teraz czasu na
udanie się do pralni, nie sądzisz?
<br />
Pracuje w skupieniu, ale nie okazuje jej swego zniecierpliwienia -
odpowiada na każde pytanie, a nawet sam wychyla się pierwszy z
anegdotkami, które bawią i cieszą kobietę do tego stopnia, że przez
jakiś czas nie może przestać się uśmiechać.
<br />
― Powinnam była założyć któryś z twoich swetrów ― mruczy, podpierając
głowę na zgiętej dłoni. To zabawne, że zawsze zasiada przy jego blatach w
ten właśnie sposób; niczym jedna z niesfornych, nieco znudzonych
uczennic. ― Dobrze w nich wyglądasz, wiesz?
<br />
Parska pod nosem, przerzucając smażące się na cienkiej patelni mięso; w
tym samym czasie sięga po jeden z ostrych noży i kroi marynowany korzeń
imbiru w skośne plasterki.
<br />
― Dziękuję ― odpowiada bez cienia skromności na ten przyjemny
komplement ― wierzę, że ty też świetnie byś się w nim prezentowała.
<br />
W taki czas mija im większa część dnia; słodkie flirtowanie, sączenie
wina, rozmowy przy kominku i wspólne gotowanie nadaje wszystkiemu
zawrotnej prędkości i zanim mogą się zorientować, przychodzi czas na
nadejście ich gości.
<br />
Witają się z każdym po kolei - parę ostatnich dni zmusiło ich do
spędzenia towarzystwa daleko od siebie, toteż rozmowy przesączają się
natychmiast radosną, typową dla świąt ekscytacją. Wszyscy wydają się
radośni, rześcy, zadowoleni.
<br />
Wszyscy, z wyjątkiem Willa Grahama - ten od samego przekroczenia progu
drzwi, wydaje się być pogrążony w wirze samych negatywnych odczuć,
niczym ich odbicie w pękniętym zwierciadle.
<br />
Hannibal nie słyszy rozmowy, która odbywa się pomiędzy Alice, a jego
młodym sąsiadem - dlatego też, gdy podchodzi do stołu z kolejnymi
potrawami, jest nieco zdezorientowany panującą przy nim atmosferą.
Doskonale dostrzega skrępowanie Jacka, zakłopotanie młodej Bloom i
dystans uśmiechniętej Belli.
<br />
To jednak nieobecna mina Willa martwi go najbardziej - sprawia to, że
podczas posiłku, miast błyszczeć swymi opowieściami i znajomością
języków obcych, ciemne oczy wędrują co i rusz na pobladłą twarz, a
krzywe wargi pozostają w swej neutralnej, pozbawionej pysznych uśmiechów
minie.
<br />
W końcu nie wytrzymuje - po głównej potrawie podnosi się ze swego miejsca, zbierając po kolei wszystkie talerze.
<br />
― Will ― odzywa się cicho do chłopca, definitywnie wyrywając go z zamyślenia ― chodź, proszę, ze mną. Pomożesz mi z deserem.
<br />
Chłopiec unosi ospale swą głowę, wyrywając się ze stanu zamyślenia.
Podnosi się wolno od stołu i unikając kontaktu wzrokowego, idzie za nim
wprost do kuchni - jego ruchy przesyca skrępowanie tak wielkie, że sam
Hannibal zaczyna się poważnie zastanawiać, czy nie popełnił wcześniej
jakiejś gafy, czegoś, co mogło do takiego zachowania doprowadzić.
<br />
I mógłby po prostu zapytać "czy wszystko jest w porządku", tak jak
czynią to zazwyczaj inni ludzie, ale wobec tego dziwnego zachowania,
oczywistym jest, że stan emocjonalny jego drogiego gościa daleko odbiega
od jakichkolwiek norm porządku.
<br />
Nie mówi więc nic - zamiast tego podaje w szczupłe dłonie miseczkę z
sosem i maleńką pipetę, a potem staje tuż obok niego i pokazuje mu
cierpliwie, jak powinien wyglądać ozdobiony kształt ciastowego spodu.
Przechyla głowę, gdy zauważa wyraźnie, że miast małych, czerwonych
kropek, Will tworzy na deserach nieregularne, czerwone plamy.
<br />
― Wkładasz w to za dużo siły ― mruczy, dotykając jego dłoni;
drobniejsze ciało sztywnieje pod nim natychmiast, wyrywa się z jego
uścisku. Hannibal przechyla głowę, jego wargi drgają widocznie, ale
ostatecznie nie przybierają żadnego wyrazu.
<br />
― Nie chowaj tego za woalem urazy ― rzuca mu otwarte wyznanie,
poprawiając spinki w mankiecie. ― Porozmawiaj ze mną, Will. Powiedz, co
cię trapi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-11, 22:40<br />
<hr />
<span class="postbody"></span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" height="114" src="https://i.gifer.com/TogT.gif" width="200" /></span></div>
<span class="postbody">
<br />
Will upuszcza pipetę na blat i odsuwa się o kilka kroków w
stronę ściany, owijając się ramionami. Wygląda jak zbity pies, gdy
rozszerzonymi oczami patrzy gdzieś na prawo i w dół od twarzy Lectera.
<br />
Jest głęboko przekonany, że mężczyzna dobrze <span style="font-style: italic;">wie</span>,
co go trapi. Musi wiedzieć. Nie chce z nim teraz o tym rozmawiać
(gdzieś w głębi serca czuje, że jego zazdrość jest po prostu bezzasadna,
nikt niczego mu nie obiecywał), a jednocześnie nie potrafi udawać, że
wszystko jest w porządku, aby tej rozmowy uniknąć. Rzeczy dzieją się za
szybko. Jeszcze chwilę temu był pewien, że Alice chce z nim być. Liczył,
że na niego poczeka – że da mu czas, aby doszedł do siebie. Wierzył, że
będą w stanie stworzyć normalny związek, którego tak bardzo chciała.
Żył tą myślą – motywowała go do pracy nad sobą – ale nagle mu ją
odebrano. Ma problem, żeby się pogodzić z takim biegiem wydarzeń. To
wszystko jest zbyt świeże.
<br />
― Po prostu głowa mnie boli ― ucieka się do prymitywnego
kłamstwa. ― Jakby szalało w niej stado słoni. Proszę wybaczyć, ale
zupełnie nie mam nastroju.
<br />
Hannibal długo milczy, a przy tym wyraźnie popatruje na ramię, które Will jeszcze przed chwilą wyszarpnął z jego uścisku.
<br />
― Skąd brak nastroju, Will ― pyta; nie musi dodawać, że przecież nie od bólu głowy. ― Czyżbyś nie miał ochoty na deser?
<br />
― Mam, mam. Pańska kuchnia jest zawsze świetna ― odpowiada
młodzieniec, ale bez przekonania. Wzdycha z rezygnacją, gdy uświadamia
sobie, że nie zbędzie go tanimi wymówkami, i łamie się pod tym
intensywnym spojrzeniem. ― Proszę nie udawać, że nie wie pan, skąd ten
humor, panie Lecter.
<br />
Mężczyzna milczy przez chwilę, a potem przechyla się przez blat i chwyta
go za podbródek, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Uśmiech, którym
obdarza Willa, wyraża zmartwienie.
<br />
― W porządku. ― Kiwa głową i przystępuje do ozdabiania talerzy
czekoladowymi listkami. ― Moja relacja z Alice… Dlaczego ci przeszkadza?
<br />
Will prycha, marszcząc gwałtownie brwi. Rzędy jego zębów zderzają się ze
sobą głośno, gdy je zaciska, łypiąc na gospodarza z dołu.
<br />
― No, nie wiem. Może dlatego, że… ― zaczyna ostro, ale coś w nim pęka i
urywa, odwracając głowę w bok. Nie powinien mieć żalu czy pretensji, że
wybrała jego. Też by to zrobił na jej miejscu. Miała do wyboru młodego
psychopatę i dojrzałego, stonowanego faceta z oszałamiającą inteligencją
i mnóstwem pieniędzy. To jasne, kogo wolała. Więc chyba… tak naprawdę…
najwięcej pretensji ma do niego.
<br />
Do niego, bo wybrał taką gówniarę. Bo zrobił to, chociaż wiedział, jak trudno jest Willowi do kogokolwiek się zbliżyć.
<br />
― Odsunął ją pan ode mnie ― wydusza. ― Moją jedyną przyjaciółkę.
<br />
― Nawet nie wiesz, jak bardzo Alice obawiała się po tobie właśnie
takiej reakcji. ― Hannibal wydaje się niezrażony; na jego wargach igra
łagodny uśmiech. Will śmieje się gorzko, bez cienia wesołości.
<br />
― No proszę ― ironizuje. ― Ale jestem przewidywalny. ― Pieką go
policzki i oczy, ale nie ma dokąd uciec, musi więc wziąć głęboki oddech i
za żadne skarby nie pokazać po sobie, jak bardzo, bardzo jest wściekły,
jak bardzo, bardzo to boli. ― A niech pan sobie ją weźmie. I tak nie
moglibyśmy być razem. Nie pasowalibyśmy do siebie.
<br />
Odwraca się do okna i wygląda na zewnątrz, intensywnie mrugając. W tym samym momencie do kuchni wkracza przejęty Jack.
<br />
― Hannibalu. ― Ignoruje bratanka, zwracając się prosto do mężczyzny. ―
Dla mnie nie szykuj. Muszę jechać. Kolejne zabójstwo, prawdopodobnie
Rozpruwacz. Skontaktuję się z tobą później.
<br />
Hannibal odwraca się z miną wyrażającą zmartwienie i wzdycha nieszczęśliwie.
<br />
― To okropne, Jack ― mówi, zerkając na naburmuszonego chłopca. ― Czy mogę ci jakkolwiek pomóc?
<br />
― Nie będę zawracał ci głowy. Ściągnę Alanę ― odpowiada Jack z krzywym uśmiechem. ― Do zobaczenia.
<br />
Wychodzi, odprowadzany lekko wilgotnym spojrzeniem Willa, w którym mimo
wszystko tli się ciekawość. Rozpruwacz. Nie miał okazji podziwiać wielu
fotografii jego „dzieł”, ale potrafi stwierdzić z całą pewnością, że to
nadzwyczajny przypadek. Podobno zawsze zabiera jakiś organ i to
umożliwia przypisanie mu wielu morderstw. Nie zostawia natomiast żadnych
śladów.
<br />
Wuj obiecał, że w nowym roku Will będzie mógł robić praktyki w jego
wydziale – a wtedy, być może, zobaczy pozostawione przez Rozpruwacza
szczątki na własne oczy.
<br />
Nie może się doczekać. To jedna z nielicznych rzeczy, na które reaguje teraz entuzjastycznie.
<br />
Odwraca się do Lectera, który wciąż stoi przy deserach i niewielkim
nożykiem skrobie czekoladę, uzyskując apetyczną posypkę. Po chwili ciszy
wzdycha, obchodzi blat i jedną ręką chwyta mężczyznę za przód koszuli, a
drugą obejmuje go z tyłu. Przyciska policzek do jego ciepłego, twardego
ramienia.
<br />
― Proszę mi wybaczyć ― mruczy z przymkniętymi oczami. ― Prawdopodobnie ponoszą mnie emocje. Nie chciałem pana urazić.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-12, 22:21<br />
<hr />
<span class="postbody">
Rozpruwacz uderza więc jeszcze raz w drugi dzień świąt - to wydaje się
Hannibalowi na swój sposób ironiczne - któż może być na tyle przewrotny,
by chcieć zasiać ziarno niepokoju w ludzkich sercach właśnie w taki
czas?
<br />
Czas, który powinien zwiastować odpoczynek i szczęście, radość i
rodzinną atmosferę, szybko przemienia się w taki sposób w nieustanną
walkę; w wymuszone uśmiechy, trwożliwie zaciągane zasłony, prezenty,
wręczane ukradkiem, poza ciekawskimi spojrzeniami nieżyczliwych...
<br />
Prezenty.
<br />
Hannibal doskonale wyczuwa za sobą delikatny ruch; nie jest jednak
przygotowany na to, co jest jego efektem - na drobną dłoń, układającą
się na jego torsie, na ciepły policzek, przylegający do ramienia.
<br />
Czuły dotyk wzbudza w nim mimowolne dreszcze; zelektryzowana fala
przyjemności przebiega przez kręgosłup, uderzając w kark, stawiając na
nim drobne włoski.
<br />
Duża dłoń zaciska się mocniej na dzierżonym nożyku, ramiona sztywnieją
odrobinę; pan Lecter zaciąga się słodkawym zapachem drobniejszego ciała -
chłonie go chciwie, zupełnie, jak rozsiewający się wszędzie aromat
czekolady.
<br />
― Proszę mi wybaczyć ― dobiega go słaby pomruk. ― Prawdopodobnie ponoszą mnie emocje. Nie chciałem pana urazić.
<br />
Kuchnię wypełnia odgłos ni to cichego pomruku, ni westchnienia -
Hannibal obraca się przez ramię z miną wyrażającą uprzejme
zainteresowanie - kąciki cienkich warg wyginają się delikatnie do góry,
tak samo jak jedna z niemalże niewidocznych brwi.
<br />
― Nie uraziłeś mnie, Will ― mruczy miękko, ozdabiając swobodnie
ostatni z deserów. Wreszcie obraca się wolno, stając twarzą w twarz z
niepocieszonym chłopcem.
<br />
Uśmieszek nabiera nieco drapieżniejszej nuty, gdy zwinne palce sięgają
do zapięcia marynarki; odpina ją w dwóch ruchach, odsłaniając elegancką
kamizelkę - teraz duża dłoń wsuwa się wężowym ruchem za pazuchę,
wyciągając zza niej... cienkie, wąskie pudełko.
<br />
― Wierzę, że dzięki temu nie poczujesz się już więcej zagubiony ―
wręcza pudełko zaskoczonemu młodzieńcowi, czekając, aż zabierze się za
jego otworzenie; nie musi się przy tym zbytnio wysilać, wystarczy, że
rozwiąże elegancką wstążkę, a potem rozewrze pokrywkę i błękitnym oczom
ukazuje się elegancki zegarek.
<br />
― Wyświetla nie tylko godzinę, ale i datę ― informuje go uprzejmie pan
Lecter, ciesząc się wyraźnie, gdy na zarumienioną twarz wkrada się
wyraz bezbrzeżnego zdziwienia. ― Będzie dobrze ci służył.
<br />
― To... ― zaczyna Will, ale nie kończy. Ogląda dokładnie swój nowy
prezent i wreszcie to Hannibal wyciąga go z aksamitnej podszewki,
zakładając na wiotki nadgarstek. Ustawia się odrobinę za drobnym ciałem,
przylegając do szczupłych pleców. Ustawia odpowiednią godzinę i datę;
ich twarze odbijają się w wypolerowanej tafli zegarka - wiele można by
powiedzieć o tym widoku, o kontraście pomiędzy ich obliczami. O tym, jak
te własnie kontrasty tworzą ze sobą interesującą całość, jak mile
odbijają się w umyśle Hannibala.
<br />
Przez chwilę trwają tak przy sobie, pozornie zajęci oglądaniem zegarka,
śledzeniem wędrówki eleganckich wskazówek - przerywa im Alice, która
wkracza do kuchni z wyjątkowo ponurą miną.
<br />
― Co się stało ― zapytuje z rezygnacją, przystając gwałtownie w
miejscu. ― Och, przepraszam, nie wiedziałam, że wam przeszkadzam.
<br />
― Oczywiście, że nie przeszkadzasz ― odsuwa się nieśpiesznie od Willa,
przesuwając po jego szczupłym ramieniu swoją ciepłą dłonią. Chwyta w
dłonie talerzyki z ciastem, a posłuszny chłopiec idzie chętnie w jego
ślady ― cóż za przykre zrządzenie losu, prawda? Rozpruwacz zapewnił
niewątpliwie niemałą rozrywkę ekipie Jacka. Ubolewam, wiem, że bardzo
lubił moje świąteczne ciasto.
<br />
― Zapakujemy mu kawałek na drogę ― Alice rozpogadza się odrobinę. ―
Pani Crawford jest nieco zmartwiona, to okropnie po niej czuć.
<br />
― Za chwilę postaramy się temu zaradzić ― mruczy miękko i ogląda się
przez ramię, by spotkać się spojrzeniem z błękitnymi oczami swego
drogiego sąsiada; wie, że Will nie czuje się jeszcze na tyle spokojnie,
by schować urazę na dno podświadomości, ale nie jest już chyba tak
rozżalony.
<br />
Później zdaje sobie jednak sprawę z innego problemu - nie podoba mu się,
bowiem, sposób, w jaki młody Graham spogląda na Alice; o ile do
Hannibala zwraca się już całkiem przyjaźnie, a nawet z dozą wyczuwalnej
sympatii, o tyle do ciemnowłosej dziewczyny pała wyraźną... pogardą.
<br />
I nie ma w jego słowach nic, co mogłoby na to wprost wskazywać, ale
osoba, która dobrze zna tego niepozornego młodzieńca widzi to wszystko,
jak podane na talerzu - drugie dno każdego uśmiechu, jadowitą słodycz
fałszywych komplementów.
<br />
W którymś momencie ich spojrzenia spotykają się ponad stołem - wszyscy
zdążyli wypić już odrobinę wina, ze staromodnego gramofonu płyną
delikatnie rozmyte dźwięki litewskich kolęd. Hannibal przechyla głowę,
obserwując rozłożone w rozleniwionej pozie ciało chłopca; zniknęła
gdzieś jego sztywna dbałość (potęgowana czujnym okiem jego wuja),
zniknęło dziwne napięcie i...
<br />
Jedno ze szczupłych ramion unosi się w górę, by podeprzeć na nim głowę -
loki układają się na tle ciemnej koszuli, jak aureola i mógłby przysiąc
- białe zęby przygryzają delikatnie różową wargę, która wykrzywia się w
tym samym, leniwym uśmiechu, a...
<br />
― Szybko zleciało, prawda? ― głos Alice wyrywa go z zamyślenia i kiedy
spogląda w kierunku chłopca jeszcze raz, ten patrzy już w zupełnie inną
stronę, zupełnie tak, jakby to, co wydarzyło się przed chwilą nie miało
w ogóle miejsca.
<br />
― Święta już to do siebie mają ― kontynuuje panna Bloom, obejmując
delikatnie jego ramię ― że długo się na nie czeka, ale szybko odchodzą.
Żałuję, że nie mogę zostać tu dłużej.
<br />
Bella podnosi się wolno od stołu, spoglądając po wszystkich;
<br />
― Dostałam jakiejś niemiłej migreny... chyba powinnam się położyć do
łóżka ― Hannibal podnosi się natychmiast, ofiarując pani Crawford swoje
ramię ― Willy, kochanie, ty też chcesz już wrócić, prawda?
<br />
Wszystkie oczy kierują się znów do młodego Grahama, ale zanim ten zdąży się odezwać, głos zabiera znowu Alice.
<br />
― A może wolałbyś zostać jeszcze chwilę? Sama też niedługo się zbieram, mogę cię wtedy odprowadzić!</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-12, 23:20<br />
<hr />
<span class="postbody">
Spojrzenie, które Will wbija w Alice, jest naprawdę straszne.
Dziewczynie rzednie lekko mina; robi się niepewna. Jej drogi przyjaciel
(czy jeszcze przyjaciel?) uosabia teraz kwintesencję tego, co ją od
niego (jak sądzi) odsunęło. Kompletnie niestabilny. Gdyby miał w ręku
coś ostrego, zaczęłaby uciekać.
<br />
― Nie ― odpowiada z grymasem. ― Kultura wymaga, żebym odprowadził ciocię i się nią zaopiekował. Dobrej nocy, panie Lecter.
<br />
― Dobranoc, Alice. Dobranoc, Hannibalu. ― Phyllis uśmiecha się krzywo i
bierze Willa pod ramię. Ledwie wchodzą do pustego domu, spogląda na
bratanka ze zmartwieniem. ― Pokłóciłeś się ze swoją dziewczyną?
<br />
― To nie jest moja dziewczyna. Tylko pana Lectera ― parska Will, po rozebraniu się ruszając prosto na schody.
<br />
― Nasza Alice? Co też ci przyszło do głowy, Willy?
<br />
― Nieważne.
<br />
Drzwi błękitnej sypialni zamykają się z trzaskiem i Phyllis wzdycha
umęczenie. Dziś nie ma sił, by próbować do niego dotrzeć. Martwi ją, że
Will odsuwa się ostatnio od wszystkich bliskich osób. Potrafi być taki
niemiły i nieprzewidywalny – nawet wobec ojca, którego nie widział od
miesięcy, choć może to akurat nie powinno jej dziwić. Bernard zniszczył
mu dzieciństwo, wychowując go z mężczyzną i narażając na lincz. A do
tego te jego problemy z alkoholem. Ten dzieciak wiele musiał przejść,
myśli, przygotowując sobie chłodny okład. Szkoda, że tak późno wyrwał
się z tej patologii, bo może właśnie przez to ma tyle problemów z
odnalezieniem się wśród ludzi.
<br />
<br />
Jack dał Willowi kajdanki, by chłopiec przed snem przykuł
jedną z rąk do ramy łóżka. Jest to ich kompromis, rozwiązanie, które nie
wymaga zamykania Willa na noc w pokoju. Na początku trudno mu się
przyzwyczaić. Ramię wciąż mu drętwieje i młodzieniec wybudza się z
płytkiego snu co kilka lub kilkanaście minut, ale w końcu udaje mu się
usnąć na dłużej. Nie jest to spokojny sen. Nękają go dziwaczne wizje
podsuwane przez pracujący na wysokich obrotach umysł. Wieczorem oglądał
wiadomości, w których donoszono o szczegółach zbrodni Rozpruwacza, do
których udało się dotrzeć mediom. Prawdopodobnie pod ich wpływem twarz
mordercy wdziera się w jego sen, mroczna, ciemna, niewyraźna, o białych
ślepiach i smolistej skórze. Jelenie kopyta stukają, przyduszają go,
depczą, gdy próbuje zrozumieć, co się stało, dlaczego podwiesił młodą
dziewczynę na drzewie dębu, dlaczego zamienił ją w pnącza bluszczu.
<br />
― …dlaczego to robisz, dlaczego… to robisz, ciągle ich wszystkich zarzynasz… z zimną krwią… bez celu.
<br />
Rosły, brązowy jeleń stukocze kopytami i przygląda mu się z
zainteresowaniem w ciemnych ślepiach, z których wyślizgują się czarne
jak smoła macki i nabierają kanciastych kształtów, jak gałęzie, jak
konary drzew, jak gigantyczne rogi.
<br />
― Tylko się bawisz? ― jęczy Will, odgarniając zakrwawionymi rękami nachalne pnącza. ― Tylko drwisz? Dlaczego w święta, ach…
<br />
Macki obejmują go od tyłu, ciągną, zmuszają do przylgnięcia nagimi plecami do szorstkiego pnia.
<br />
― Dlaczego w święta ― powtarza, wyciągając do jelenia dłoń. ― Nie masz rodziny?
<br />
Jeleń i mężczyzna powoli zlewają się w jedno (czy kiedykolwiek stanowili
osobne byty?), ciemne macki pochłaniają cały świat. Nagle to Will jest
częścią obrazu, nagle to Will wisi na drzewie z łańcuchem własnych
wnętrzności zarzuconym prześmiewczo na stare gałęzie. Wesołych świąt,
wesołych świąt.
<br />
― Przestań ― syczy, patrząc na swoje palce, powyginane pod dziwacznymi
kątami. ― Musisz mi powiedzieć, muszę zrozumieć. Nie baw się mną.
Proszę. Jesteś samotny? Nie masz nikogo, kto cię zrozumie? Ja mogę. Ja
mogę cię zrozumieć, mogę cię zrozumieć, mogę cię…
<br />
<br />
― … zrozumieć ― mówią jego usta. Mruga półprzytomnie i na
widok czarnej sylwetki majaczącej w ciemności zrywa się gwałtownie w
przypływie adrenaliny, krzycząc głośno. Łańcuch kajdanek napina się,
trzyma go w miejscu. Willowi brak tchu. Podwinięta piżama osuwa się z
powrotem na spocony, wilgotny brzuch. Drzwi zamykają się prawie
bezgłośnie. Sen? Jawa? Will patrzy na nie z przerażeniem, z rosnącą
paniką. Zaczyna drżeć, pocić się, oddychać chrapliwie. Wolną ręką zapala
na oślep lampkę i zaciska powieki w reakcji obronnej na światło. Gdy je
otwiera, jest w pokoju zupełnie sam, ale… podwija, podwija piżamę i
spogląda na swój brzuch. Jęczy z przerażeniem. Sam? Sam to sobie zrobił?
<br />
<br />
Patrzy na Lectera wzrokiem zbitego psa, trzymając podwinięty
sweter w górze. Na płaskim brzuchu widnieje, oprócz kilku świeżych
siniaków, podłużne zadrapanie.
<br />
― Mógłbym przysiąc ― mówi niespokojnie i szybko ― że ktoś był w nocy w
moim pokoju. Że odwiedza mnie jakiś psychopata i robi mi to wszystko.
Obudziłem się i spojrzałem na niego, a wtedy on uciekł. Drzwi były
otwarte, zamknął je za sobą. Słyszałem, jak je zamyka. To było takie
realistyczne, takie prawdziwe, zresztą skąd, skąd wzięłyby się te ślady?
Byłem przykuty do łóżka, nie mogłem się o nic obić, nie mogłem chodzić.
Co, jeśli naprawdę ktoś do mnie przychodzi?
<br />
Hannibal, pochylony nisko w swoim fotelu, wbija spojrzenie w wyraźnie
świeże ślady. Czując na nagiej skórze jego gorący oddech, młodzieniec
przygląda się mężczyźnie, gdy ten przechyla głowę i jeszcze przez chwilę
uważnie go ogląda. W pewnym momencie zauważa coś wyżej, niż Will chce
mu pokazać, a wówczas jego duża dłoń zamyka się na ręce, którą chłopak
przytrzymuje sweter, i razem podciągają materiał wyżej, odsłaniając parę
naprężonych sutków. Przy jednym z nich znajduje się jeszcze jeden
purpurowy siniak – wygląda jak malinka.
<br />
Pan Lecter mruczy pod nosem; naprawdę trudno odgadnąć, jakie myśli kryją
się za tym dźwiękiem. Młodzieniec oblewa się gorącym rumieńcem, jakby
dopiero teraz zarejestrował dwuznaczność tej sytuacji. Napina się
wyraźnie, w gardle czując suchość, jakby nie miał w ustach wody od kilku
dni.
<br />
― Niech pan sobie nic nie myśli ― tłumaczy się. ― Wiem, jak to wygląda
i przysięgam, wiedziałbym, gdybym… pozwolił komuś robić takie rzeczy.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-13, 00:57<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ale Hannibal nie jest już pewien, czy jego drogi Will mówi prawdę - ów
dziwne ślady mówią, przecież, same za siebie - to książkowy wręcz
przykład "pamiątek", które pozostają na skórze po miłosnych
uniesieniach.
<br />
Nie odzywa się jednak - cofa swe dłonie i podnosi się z fotela, udając
się bez słowa do łazienki - duża dłoń opiera się o zlew w tym samym
miejscu, w którym jeszcze nie tak dawno temu znajdowała się ta o wiele
mniejsza (mimowolnie o niej teraz myśli; o niej i reszcie drobnego
ciała, o bladym brzuchu, wyłaniającym się spod materiału) i otwiera
szafkę, w której znajduje się podstawowe wyposażenie medyczne.
<br />
Powraca do gabinetu z naręczem leczniczych maści i małych opatrunków,
wskazując młodzieńcowi jego fotel. Tam po raz kolejny podwija miękki
sweter w górę i ledwo powstrzymuje się do tego, by nie pokręcić głową;
wyraźne odciski ust i zębów mają niemalże bordowy kolor - Hannibal
wiedział, że nie powiedziałby takich słów na głos, ale nie miał pojęcia o
tym, że jego drogi Will mógłby lubić <span style="font-style: italic;">takie</span> zabawy.
<br />
Ugryzienia, ssanie? Ślady na skórze? Krew pod językiem?
<br />
I kto mógł mu to robić? Nie istniało już żadne logiczne wytłumaczenie na
to by mógł to być on sam - ślady były porozkładane w takich miejscach,
że chłopiec najzwyczajniej w świecie nie dałby rady ich sam dosięgnąć.
Chłopak musiał więc coś przed nim ukrywać, albo... nie mieć świadomości
tego, że to robił. Przymknął powieki, analizując sytuację - Will może
zapewne dojrzeć na jego twarzy prawdziwe skupienie - sprawne palce
machinalnie zajmują się drobnymi zadrapaniami i zsinieniami, aż szczupła
klatka piersiowa pokrywa się w większej części małymi, starannie
zaklejonymi opatrunkami - gruba warstwa leczniczej maści rozsiewa wokół
intensywnie ziołowy zapach; wdychają go obaj, nie przerywając dziwnie
napiętej ciszy.
<br />
― Czy Jack kiedykolwiek dziwnie się w stosunku do ciebie zachował ―
pada nagle pytanie, gdy cisza z napiętej przemienia się w ciężką,
skrywająca słowa, które przełamią panujący między nimi spokój ― czy
kiedykolwiek używał w stosunku do ciebie przemocy? Mocniej cię ścisnął,
potrząsnął? Czy zdarza mu się wchodzić do twojego pokoju, gdy śpisz?
<br />
Will unosi gwałtownie głowę, wyraźnie poruszony; błękitne oczy
przesuwają się po jego twarzy, ale wcale na nią nie patrzą - zdolny
umysł szuka wyraźnie wytłumaczenia, poparcia, zaprzeczenia -
jakiekolwiek logicznego powodu, dla którego przypuszczenia Hannibala
mogłyby okazać się fałszywe.
<br />
― Boże. Nie wiem ― mówi powoli, ostrożnie ważąc słowa. Po chwili jego
twarz blednie, drobne ciało zapada się w fotel; Hannibal śpieszy ze
swoim ramieniem, orientując się ze dziwieniem, że... ― Ja bardzo...
słabo mi.
<br />
― Postaraj się patrzeć na mnie ― prosi łagodnie, choć jego ton
niepozbawiony jest specyficznego zmrożenia, zgrozy, którą budzi w nim
myśl o tym, że jego słowa <span style="font-style: italic;">muszą</span> coś w sobie mieć, szczególnie gdy chłopiec zareagował na nie tak żywo, tak...
<br />
― Will ― unosi lekko głos, gdy błękitne oczy uciekają do wnętrza
czaszki ― Will! ― Powtarza głośniej, potrząsając nim lekko, ale to
niczego nie daje; bezwładne ciało przelewa się przez jego ramiona, więc
obejmuje je mocniej i podnosi bez trudu, zanosząc do pierwszego
pomieszczenia z brzegu. Do swojej sypialni.
<br />
<br />
Jakiś czas później Will wreszcie budzi się - Hannibal może to
usłyszeć jeszcze zanim spomiędzy różowych warg dobywa się ciche
westchnienie; obraca się przez ramię akurat w momencie, by móc spojrzeć
we wciąż zamglone błękitne tęczówki.
<br />
Żaden z nich nie odzywa się przez długa porę - patrzą na siebie tylko,
porozumiewając się w ten sposób bez słów. Mina pana Lectera wyraża nie
tylko troskę, ale i przekonanie do tego, że chłopiec ma w nim oparcie,
że nie pozostanie z tym wszystkim sam. I wydaje się, że Will przyjmuje
to oddanie, że potrzebuje go i godzi się na nie, bo widzi w nim
możliwość otrzymania jakiegoś rozwiązania, sposobu na zaradzenie tym
okropieństwom.
<br />
― Musimy coś postanowić ― odzywa się wreszcie łagodnie, wyrywając
młodzieńca z wyraźnego zamyslenia; ten mruga parokrotnie, rozglądając
się po pomieszczeniu (jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że przestał
śnić, to dość... intrygujące) i spogląda w tarczę zegarka, wzdychając
zaraz cicho.
<br />
― Tak ― mówi cicho, siadając na łóżku ― znajdę sobie jakąś pracę i zamieszkam sam.
<br />
― To niemożliwe ― odpowiada natychmiast, podnosząc się ze swego
krzesła; siada na brzegu łoża, wyciągając dłoń, by ułożyć ją na
rozgrzanym czole młodzieńca. ― Jesteś niepełnoletni.
<br />
Wie, że za chwilę Will będzie starał się krzyczeć, oponować - zanim
jednak to czyni, duża dłoń przesuwa się na jego policzek, a pociemniałe
oczy zmuszają do spojrzenia w sam ich środek, zagłębienia się w ich
bezdennej toni.
<br />
― To nie znaczy, że jesteśmy całkiem straceni ― mówi cicho,
uśmiechając się delikatnie. ― Na początek musimy upewnić się w tym, że
to co założyliśmy jest prawdą. Dzisiejszej nocy zamknij drzwi swojego
pokoju na klucz i czyń tak już każdej nocy. Jeśli ślady znikną, zrobię
wszystko, co w mojej mocy, by odsunąć od siebie tego człowieka. Obiecuję
ci to, Will ― dodaje poważnie i coś w jego głosie pobrzmiewa takim
przekonaniem, że nie w sposób nie wierzyć w te słowa.
<br />
Chłopiec patrzy na niego, widocznie zagubiony, zraniony; duże oczy lśnią
całym tym przejęciem i beznadziejnością sytuacji, w której postawił ich
los.
<br />
I nagle uderza go złość, bo chciałby pomóc swemu małemu przyjacielowi,
chciałby odciągnąć go od tej paskudnej sytuacji, zapewnić mu
bezpieczeństwo, ale nie może, a niemożność zawsze przyprawia go paskudne
uczucie niesmaku.
<br />
Niesmak wiąże się jedynie ze słabością, a ta nie powinna móc dotyczyć Hannibala Lectera, nigdy.
<br />
― On ma klucz do mojego zamka ― mówi wolno, zastanawiając się nad czymś. ― Muszę go wymienić. Pomoże mi pan?
<br />
Nie umiałby odmówić temu ufnemu spojrzeniu, nigdy w życiu - natychmiast
zgadza się ze swoim uprzejmym uśmiechem, a wtedy drobna dłoń przesuwa
się w górę i kładzie się na jego własnej w najczulszej,
najdelikatniejszej pieszczocie.
<br />
Błękitne oczy przesuwają się po jego twarzy - zahaczają o nos i
zatrzymują się na wargach. Tych samym wargach, które przed chwilą lekko
rozwarte, teraz łączą się delikatnie, odciskając na sobie swoją obecność
w postaci jaśniejszych śladów.
<br />
Hannibal przechyla głowę, powietrze wypełnia się dziwną gęstością.
<br />
Ktoś powinien to przerwać, myśli, ale nikt nie przerywa, nie wpada do
pokoju, nie robi zamieszania, nie zrywa się też burza, o okno nie uderza
żaden kamień, a ich głowy przysuwają się nieuchronnie ku sobie i...
<br />
Ktoś powinien to <span style="font-style: italic;">natychmiast</span> przerwać.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-13, 02:35<br />
<hr />
<span class="postbody"> …i kiedy już Will przymyka oczy, nawet nie myśląc, że to nastąpi, tylko <span style="font-style: italic;">czując</span>, wtedy… wargi Hannibala mijają jego usta o kilka nieustępliwych milimetrów, by znaleźć miejsce przy jego uchu.
<br />
Will machinalnie obejmuje mężczyznę za szyję i zamyka oczy, opierając
podbródek o jego ramię, znajdując ukojenie w tej nieskomplikowanej
formie bliskości. Serce łomocze mu jak oszalałe, gdy delikatnie, jakby
bał się, że się sparzy, dotyka opuszkami ciepłej skóry na karku
mężczyzny.
<br />
Miły zapach wdziera się do jego nozdrzy – to nie tylko perfumy, ale
przede wszystkim pot i feromony atakują jego zmysły milionem bodźców,
prawie odbierając tchnienie.
<br />
I pomyśleć, że przez kilka sekund był naprawdę pewien, że…
<br />
<br />
Odwiedzają razem sklep budowlany, a potem – pod nieobecność
Jacka, który ciężko pracuje nad nowym mordem Rozpruwacza, i po uśpieniu
czujności Belli – montują nowy zamek w drzwiach błękitnej sypialni. Nie
sprawia to jednak, że Will czuje się dużo bezpieczniej. W nocy wierci
się w pościeli, nie potrafiąc zasnąć aż do bladego świtu. Dopiero nad
ranem przysypia, a kiedy zaniepokojona ciotka budzi go pukaniem w drzwi
(dlaczego się zamknąłeś, Willy, coś mogło ci się stać!), nie znajduje na
swoim ciele żadnych nowych śladów.
<br />
Jack wraca wieczorem i kiedy tylko Phyllis przekazuje mu niepokojącą
wiadomość, a on orientuje się, że zamek został zmieniony, urządza
awanturę.
<br />
― Nie możesz mieć klucza jako jedyny. Jesteś chory i coś może ci się stać! Jak wejdziemy, żeby ci pomóc?
<br />
Will patrzy na wuja wytrzeszczonymi oczami, kołysząc się w tył i wprzód. Oddycha ciężko, zlany zimnym potem.
<br />
― Willy, musisz oddać klucz ― wstawia się za Jackiem Phyllis.
<br />
― Nie ― mówi zimno Will, patrząc tylko na wuja. ― Nie oddam ci klucza. Nigdy.
<br />
Phyllis i Jack spoglądają po sobie wymownie.
<br />
― Willy ― zwraca się do chłopca Bella, starając się brzmieć
łagodnie. ― To wszystko dzieje się tylko w twojej głowie. Musisz się
mocno skupić, spróbować…
<br />
Will śmieje się gorzko i potrząsa głową; jest cały mokry.
<br />
― Nie, nie, nie, nie, nie, nie i nie.
<br />
Jack nabiera gwałtownie powietrza, ale Phyllis kładzie mu delikatnie dłoń na przegubie, powstrzymując przed wybuchem.
<br />
― A dasz klucz mnie?
<br />
― Nie oddam klucza nikomu. Mam prawo do prywatności. Nie macie prawa mi jej zabierać.
<br />
― A panu Lecterowi?
<br />
Will mruży oczy. Wygląda, jakby samo skupienie wzroku na ciotce sprawiało mu duży problem.
<br />
― Panu Lecterowi? ― powtarza powoli. Ciotce wydaje się pewnie, że
nakłoni mężczyznę do przekazania im tego klucza. Ale źle się jej wydaje.
― Panu Lecterowi, tak.
<br />
― Dobrze. ― Phyllis uśmiecha się ciepło, choć sztucznie. ― Pójdziemy teraz do pana Lectera i przekażesz mu klucz, zgoda?
<br />
― Zgoda.
<br />
Jack odprowadza ich spojrzeniem.
<br />
<br />
― Dobry wieczór, Hannibalu, bardzo ci przeszkadzamy? ―
zapytuje Phyllis, gdy tylko pan Lecter, nieco zaskoczony ich obecnością,
otwiera im drzwi. Pobladły Will stoi tuż za nią.
<br />
― Nie ― odpowiada mężczyzna właściwie od razu i wpuszcza ich do
środka, po czym odbiera od nich okrycia wierzchnie. ― Zapraszam.
Herbaty?
<br />
― Poproszę ― odpowiada Phyllis. –- A ty, Willy?
<br />
― Ja też ― mówi cicho Will.
<br />
Wchodzą do jadalni i czekają na gospodarza w milczeniu. W końcu pan
Lecter podaje im dwie filiżanki z pachnącym przyjemnie płynem; jest to
zapewne niezwykle droga i wyrafinowana herbata, ale dla Willa wszystkie
smakują tak samo.
<br />
Przez chwilę popijają gorące napoje. Phyllis i Hannibal wymieniają
uprzejmości, powoli i taktownie zmierzając do celu tej niespodziewanej
wizyty.
<br />
― Willy ― mówi w końcu Phyllis ― chciał ci przekazać klucz do swojego pokoju.
<br />
Oboje spoglądają na młodzieńca, który powoli sięga do kieszeni, a potem
bez słowa wyciąga do mężczyzny rękę z niewielkim kluczykiem na kółku.
<br />
― Zamknął się na noc. Nie powiedział, dlaczego. Nie chciał oddać
klucza żadnemu z nas ― tłumaczy cierpliwie Phyllis, gdy Hannibal odbiera
klucz. ― Ale ktoś musi mieć klucz do jego pokoju. Zgodził się oddać go
tylko tobie.
<br />
Will patrzy na Lectera intensywnie. Odkąd znaleźli się w jadalni, nie
odrywa wzroku od jego oczu i prawie nie mruga. W jego spojrzeniu widać
zaufanie, determinację i szaleństwo.
<br />
Nagle słyszą zza ściany jakiś odgłos. Ktoś jeszcze jest w domu.
Młodzieniec przerywa kontakt wzrokowy i odwraca się przez ramię. Gdy w
drzwiach jadalni staje lekko rozczochrana Alice, podnosi się gwałtownie,
niemal przewracając krzesło, a potem wybiega z pokoju, mijając
skonsternowaną dziewczynę w drzwiach, nim ta ma okazję się choćby
przywitać.
<br />
― Will! Wracaj! ― woła za młodzieńcem ciotka i jęczy cicho. ― Co się z nim, na litość boską, dzieje…</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-13, 03:15<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Przepiękne ― szepcze z zachwytem, opierając głowę na jego ramieniu -
wielobarwne kryształki odbijają się na ścianie swoimi kształtami,
prześwietlane przez płomienie świec; obserwują je w skupieniu,
poruszając co jakiś czas rękoma, zaburzając cienie, bawiąc się nimi.
<br />
― Za dnia wyglądają jak płatki śniegu ― mruczy, ocierając się wargami o
jej ciepłe ucho. ― Nocą przypominają bardziej kryształki lodu.
<br />
― Topniejącego ― Alice wzdycha błogo, odchylając się na jego kolanach-
przykrycie zsuwa się z jej jędrnych piersi, odsłaniając sterczące
sutki. ― Będzie ci przeszkadzało, jeśli dzisiaj zostanę?
<br />
― Właśnie miałem to zaproponować ― uśmiecha się lekko, składając na
jej wargach delikatny pocałunek. ― Możemy teraz udać się do kuchni i...
<br />
Przerywa im odgłos zamykanej bramki i odgłosy cichej rozmowy; Hannibal
natychmiast rozpoznaje oba głosy, odsuwa więc od siebie delikatnie
dziewczynę i spogląda przez okno.
<br />
― Wydaje mi się, że musimy odrobinę przesunąć nasze plany ― mruczy
łagodnie, sięgając do krzesła, na którym pozostawił swoje schludnie
złożone ubrania. Alice prostuje się, nieco skonsternowana, ale dźwięk
domofonu uświadamia ją w sensie jego słów. Wzdycha pod nosem, widocznie
niepocieszona.
<br />
― W porządku ― dodaje jednak, przechodząc bez skrępowania przez
sypialnię - jej nagie ciało odbija w sobie tęczowe wielokąty, dodając mu
wiele artystycznego uroku. ― Za chwilę do was dołączę.
<br />
Schodzi więc na dół, otwiera zatroskanym gościom drzwi - wysłuchuje ich
uważnie i jego uwadze absolutnie nie uchodzi spojrzenie, którym Will
obrzuca go intensywnie, odkąd tylko wpuścił go do swego domu - dobrze
wie, co chcą mu przekazać te oczy, jak bardzo zdesperowany jest biedny
chłopiec, jak bardzo musi czuć się przyciśnięty do muru.
<br />
Ma zamiar zgodzić się na posiadanie zapasowego klucza; co więcej, ma
zamiar pochwalić ten pomysł, twierdząc, że jako terapeuta Willa ma
największe prawo do decydowania kiedy przyjdzie najodpowiedniejsza
(jeśli taka w ogóle przyjdzie) na zmuszenie go do drzwi błękitnej
sypialni, ale...
<br />
Najwyraźniej widok Alice okazał się dla chłopca zbyt wielkim wyzwaniem;
zrywa się, bowiem, ze swego miejsca w pierwszej chwili, gdy zauważa ją w
swoim polu widzenia. Phylis spogląda po nich z nieskrywanym zgorszeniem
(Hannibalowi zdecydowanie nie podoba się to spojrzenie) ale nie ma
czasu na wyrażenie swych obiekcji, ponieważ wszyscy zrywają się ze
swoich miejsc i biegną ku drzwiom - drobna sylwetka oddala się w
zastraszającym tempie, znikając w końcu w zakręcie jednej z uliczek.
<br />
― Boże ― Bella przyciska dłonie do piersi, zalewając się łzami ― co my
teraz... trzeba wezwać... Jack! ― Wykrzykuje w amoku, wybiegając z
terenu posiadłości pana Lectera ― Jack! Will uciekł!
<br />
― Dlaczego... ― odzywa się cicho Alice, ale Hannibal ucisza ją jednym spojrzeniem.
<br />
― Wróć do domu ― prosi ją łagodnie, sięgając po płaszcz ― pojadę po niego.
<br />
― Mogę ci pomóc, ja...
<br />
― Obawiam się, że nie ma to sensu ― zauważa, przerywając jej po raz
kolejny. Duża dłoń sięga po kluczyki bentleya, odruchowo poprawia
wiązanie krawata. ― Powinienem niedługo wrócić. Postaraj się przekonać
Phylis, by nie dzwoniła na policję. To tylko pogorszy sprawę.
<br />
Nie czeka na jej odpowiedź, ponieważ jest w tej chwili najmniej przez
niego pożądaną rzeczą. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie powinien tego
robić, ale jest nieco poirytowany. Zmartwiony tym, że obecność Alice
znowu przyczyniła się do przerwania czegoś ważnego, do gwałtownej zmiany
nastroju biednego Willa.
<br />
Wsiada za kierownicę i wyjeżdża z garażu, nie przejmując się nawet
zamykaniem bramy; koła suną po zmrożonym asfalcie, wykręcając w
dokładnie tę samą uliczkę, w którą udał się pozbawiony okrycia chłopiec.
<br />
Sprawdza wiele miejsc - budynek uniwersytetu, biblioteki, park i
okoliczny las - żadne z tych miejsc nie skrywa jednak śladów obecności
Willa Graham'a.
<br />
Nie dziwi się, gdy dzwoni w końcu jego telefon - zielony wyświetlacz
informuje go swoimi czarnymi literami, kto próbuje się z nim
skontaktować. Bez wahania odbiera połączenie, przykładając urządzenie do
ucha.
<br />
― Jack ― wzdycha ciężko, siląc się na uprzejmy ton. Wciąż nie może
zapomnieć o tym, czego dopuścił się ten podły człowiek; bordowe ślady
migają mu pod powiekami.
<br />
― Znalazłeś go ― zapytuje pan Crawford, jego głos drży od kiepsko skrywanego strachu.
<br />
― Nie ― odpowiada krótko ― domyślam się więc, że ty także nie masz żadnych informacji
<br />
― Jest środek nocy... jeśli zaraz go nie znajdziemy, może zamarznąć. Poinformuję policję i...
<br />
― Nie musisz tego robić, Jack ― ciemne oczy rozbłyskują nagle w
rozumieniu i Hannibal przypomina sobie nagle ich wcześniejszą rozmowę i
wyraz fascynacji, który dostrzegł na młodzieńczej twarzy, gdy Will
opowiadał o najnowszej ofierze Rozpruwacza. Usta, układające się w
wyrazie chorego uznania, gdy mówił o rozłożystym dębie, ozdobionym
wyrwanymi wnętrznościami. ― Wydaje mi się, że już wiem, gdzie go znajdę.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-13, 04:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will szczęka zębami, zadzierając głowę i wpatrując się w wystające z
rozłożystego drzewa haki. Zostały tu jeszcze, podobnie jak ciemne ślady
na korze i zerwana policyjna taśma, powiewająca teraz złowieszczo na
wietrze.
<br />
To tutaj wisiała ostatnia ofiara rozpruwacza i chociaż na śniegu nie ma już śladów krwi, młodzieniec niemal je widzi.
<br />
Po raz pierwszy ogląda to miejsce na własne oczy, wcześniej widział w gazetach jedynie jego okolice.
<br />
Tutaj powiesił tę dziewczynę, młodą, przepiękną kwiaciarkę, robiąc z jej jelit łańcuchy choinkowe.
<br />
Wykazał się taką precyzją, takim skupieniem. Will dotyka zziębniętą
dłonią szorstkiej kory, zadzierając wysoko głowę. Niemal przytula się
policzkiem do pnia, wypuszczając przez usta kłęby pary.
<br />
Patrzy i widzi tam Alice. To Alice nabita jest na hak, to ręce Alice
rozpostarte są na podobieństwo gałęzi, to palce Alice trwają powykręcane
we wszystkie strony jak drogowskazy. To mogła być Alice. To ją mógł
upatrzyć sobie Rozpruwacz: przypadkowa śliczna dziewczyna, która
idealnie uzupełni jego wizję, jego obraz.
<br />
Sunie palcami po chłodnej korze w górę, aż wreszcie może dosięgnąć jej stopy.
<br />
Podwieszam cię jak świnię – nie różnisz się dla mnie niczym od zwykłego
wieprza, choć planuję dla ciebie coś, co moim zdaniem jest szczególne.
<br />
Mam o sobie wysokie mniemanie. Wiem, że to, co robię, jest perfekcyjne.
Wiem, że ludzie drżą przede mną, ale podziwiają moją pracę, ponieważ
pracuję bardzo ciężko. Jestem taki w każdej części swego życia. Brzydzi
mnie niedbalstwo.
<br />
Dokładnie mocuję do drzewa twoje ciało, byś stała się jego częścią. Nie
jesteś już tym, czym byłaś wcześniej. Nadałem ci nową formę, ponieważ
mogłem. Ponieważ mam moc tworzenia. Twoje ramiona są rozpostarte, a nogi
skrzyżowane, przybite do drewna za pomocą młotka: tak, ukrzyżowałem
cię.
<br />
Will dotyka zaczerwienioną dłonią śladu po samotnym gwoździu.
<br />
Gdzie jest teraz twój Bóg, skarbie.
<br />
Will spogląda na mroczną sylwetkę, szarpiąc się niespokojnie. Mężczyzna
ze spokojem, bez cienia wzruszenia przygląda mu się z dołu. Nie czuje
nic oprócz dumy malarza, gdy kończy swój obraz. Pyszni się teraz
widokiem, który za chwilę porzuci na zawsze.
<br />
― Drwisz z Boga? ― chrypi młodzieniec. ― Prowokujesz go? Czy twoje zbrodnie mają podtekst religijny?
<br />
Ciemne macki trzymają go mocno, nie może się…
<br />
Skrzypienie śniegu przyprawia go o ciarki. Will mruga gwałtownie i
zamiera z dłonią opartą o pień przeklętego dębu. Żołądek podchodzi mu do
gardła, nogi sztywnieją, obraz przed oczami wiruje i ciemnieje.
<br />
Ktoś za nim stoi. Ktoś za nim jest.
<br />
I doskonale wie, kto.
<br />
Zaczyna niekontrolowanie drżeć, prawie jakby dostał ataku padaczki.
Trzęsie się całe jego ciało i zimno nie ma z tym nic wspólnego. To
przerażenie. Przerażenie, jakiego nie czuł jeszcze nigdy w życiu.
<br />
Coś, jakaś tajemnicza siła, automatyzuje jego ruchy. Will na bezdechu
odwraca głowę, wykręcając ją boleśnie, jakby nie mógł odwrócić się całym
ciałem; jakby nogi wrosły mu w ziemię, a dłoń przymarzła do drzewa.
<br />
I rzeczywiście, ktoś za nim stoi. Wysoki, postawny mężczyzna. Nie może
dojrzeć jego twarzy. Dopiero kiedy nieznajomy postępuje o krok, dopiero
wtedy…
<br />
― Doktor Lecter ― wydusza z siebie resztkę powietrza i odwraca się,
roztrzęsiony, przodem do Hannibala. Uśmiecha się nerwowo, śmieje
histerycznie. ― Myślałem, że to… M-myślałem, że…
<br />
Śmiech nagle przeradza się w jakiś rodzaj szlochu; błękitne, pociemniałe
oczy wypełniają się łzami. Will obejmuje się ciasno ramionami i krztusi
się, drżący od targających nim emocji, które są tak sprzeczne, że
trudno jest określić, co konkretnie ze sobą niosą, jaki jest ich
wydźwięk. Jedno jest pewne: przed chwilą zobaczył przed oczami całe
swoje życie. Przez ten krótki moment, kiedy był przekonany, że stoi za
nim Rozpruwacz z Massachusetts.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-13, 05:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Docierając
na pogrążoną w srebrzystym półmroku polanę, od razu dostrzega wysoki
kształt masywnego dębu, poruszającego ponuro swoimi nagimi gałęziami.
Wraz z kolejnymi krokami, odkrywa stojącą tuż przy nim drobną sylwetkę -
drżące dłonie dotykają szorstkiego pnia, pełne wargi poruszają się w
słowach (Hannibal nie może ich zrozumieć), podchodzi więc nieco bliżej
i...
<br />
― ...mają podtekst religijny? ― Chłopiec niemalże podskakuje w
miejscu, sztywniejąc nagle - doktor Lecter przechyla głowę, zamierając w
miejscu.
<br />
Co też siedzi w biednej głowie tego nieszczęśnika? Jakiż podtekst, o czym on...
<br />
Ciemne loki przesuwają się po młodzieńczej twarzy, gdy Will obraca się
powoli przez ramię, wytrzeszczając w ciemności duże, błękitne oczy.
<br />
Z początku drętwieje, gdy do jego umysłu wlewają się setki skojarzeń,
absurdalnych pomysłów, które w tej jednej chwili nabierają
niebezpiecznie dużo sensu - spojrzeniem wodzi od pnia dębu do szczupłego
chłopca, a jego myśli, one...
<br />
Nie, nie może sobie tego teraz robić. Nie może tego teraz robić Willowi -
to wszystko jest zbyt... niepojęte, niemożliwe. Tylko mu się wydaje,
jest tego pewien.
<br />
Z determinacją postanawia wykonać jeszcze jeden krok i...
<br />
― Doktor Lecter ― wydusza z siebie nagle, rozpoznając chyba jego
twarz. Szczupłe ciało zwraca się w jego stronę, a na pobladłych od mrozu
wargach wykwita nerwowy uśmiech, przeradzający się w śmiech ― Myślałem,
że to... myślałem, że... ― jest to jednak śmiech histeryczny, który -
jak to zwykle bywa - kończy się nieopanowanym wybuchem płaczu i wkrótce
blade oblicze zdobią łzy, głośny szloch wstrząsa wątłymi ramionami.
<br />
I Hannibal natychmiast bierze je w swój uścisk, przyciska Willa mocno do
siebie, zupełnie jakby w tej jednej chwili pragnął go tylko ochronić
przed całym światem. Wtulają się tak w siebie - jego podbródek układa
się wygodnie na miękkich lokach.
<br />
― Nie ― uspokaja go łagodnie, gładząc zmarznięte plecy swoją dużą dłonią ― to tylko ja, Will. Jesteś bezpieczny.
<br />
Później wszystko dzieje się naturalnie - pan Lecter ściąga z siebie swój
szalik i płaszcz i otula nimi szczelnie swą małą zgubę. Zaprowadza go
cierpliwie do samochodu, włącza ogrzewanie i rusza z polany, kierując
się w stronę głównej ulicy. W radiu rozpoczynają się nocne wiadomości,
naszpikowane gęsto informacjami o Rozpruwaczu.
<br />
<span style="font-style: italic;"> To szóste ciało w ciągu tego roku.
Jesteśmy przerażeni tym stanem rzeczy, co o tym wszystkim myślą służby?
Co powiedzą rodzinom poszkodowanych? Jaki będzie komentarz słu...</span>
<br />
Przełącza stację, z głośników sączy się cicho łagodny jazz. Wtedy
właśnie uznaje, że nadeszła odpowiednia pora, aby w końcu zadać to
pytanie.
<br />
― Co skłoniło cię do tak gwałtownej reakcji ― porusza wargami,
spoglądając we wsteczne lusterko na przebiegającego za nimi jelenia.
<br />
― Której ― Will śmieje się cicho, szczękając wciąż zębami.
<br />
― Wydawało mi się, że stało się dla ciebie oczywiste, że Alice gości
często u mnie w domu ― odpowiada, zerkając na niego z ukosa. ― Byłem
tam, Will. Dla ciebie.
<br />
Młodzieniec wzdycha ciężko, zbierając się wyraźnie w sobie.
<br />
― Przepraszam. Nie mogę znieść jej widoku. Kiedy ją widzę, mam ochotę...
<br />
<span style="font-style: italic;">Kogoś zabić?</span>
<br />
― Kontynuuj, proszę ― zachęca go, zatrzymując się na światłach, mimo całkowicie pustej drogi ― chcę wiedzieć, co cię trapi.
<br />
― Zrobić jej krzywdę za to jak mnie potraktowała ― wyrzuca z siebie sucho, obracając głowę w kierunku okna.
<br />
Zręczne palce zaciskają się mocniej na kierownicy, gdy Hannibal przymyka
powieki, jakby to, co usłyszał było dla niego zbyt bolesne do
przyjęcia.
<br />
Nie komentuje tego w żaden sposób. Przez dłuższą chwilę prowadzi jedyni w
milczeniu, nieco zrezygnowany. Zanim docierają jednak w okolice
zadbanego osiedla drogich posiadłości, obraca się delikatnie i dodaje:
<br />
― Nie możesz tego już nigdy więcej robić ― Will spogląda na niego z
rosnącymi prędko oczami, gdy zatrzymuje gwałtownie samochód, wyraźnie
czymś poruszony. ― Nigdy więcej, Will. To może się bardzo źle skończyć.
Co, jeśli osobą, która przyszła pod dąb, byłby rzeczywiście Rozpruwacz?
Jak to wszystko mogłoby się skończyć? Czy Rozpruwacz miałby nad tobą
litość, gdyby zobaczył cię tam, stojącego pod dębem, rozprawiającym na
głos o jego dziele?
<br />
Pociemniałe spojrzenie świdruje władczo lekko już zarumienione oblicze -
cienkie wargi zaciskają się niebezpiecznie w skurczu wściekłości,
ponieważ Hannibal <span style="font-style: italic;">jest</span> wściekły i nie potrafi już tego ukryć.
<br />
Willowi mogła stać się poważna krzywda i chłopak musi to zrozumieć.
<br />
Jest jednak jeszcze jedna sprawa, jedno pytanie, które chce mu zadać,
ale wie, że nie przyszła na nie jeszcze pora. Wzdycha więc cicho i
zamiast tego mówi:
<br />
― Zostań dzisiaj u mnie noc.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-13, 06:56<br />
<hr />
<span class="postbody">
Pan Lecter załatwia to wszystko z wujostwem telefonicznie. Will nie
słucha, w jaki sposób. Stoi w łazience i wpatruje się w swoje lustrzane
odbicie. Ledwie się poznaje. Pobladły, wyziębiony, potargany, z
roziskrzonym spojrzeniem. Wygląda jak niezrównoważony.
<br />
Jest niezrównoważony. Pan Lecter ma rację, co go skłoniło, żeby tam iść.
Naprawdę mógł wpaść w ręce Rozpruwacza. Mógł już nigdy nie wrócić. To
cud, że pan Lecter wiedział, gdzie go szukać.
<br />
Właściwie…
<br />
― Skąd? ― zapytuje, wychylając się z łazienki, gdy tylko słyszy ruch w
korytarzu; nie wie, ile minęło czasu, odkąd weszli do mieszkania. Pan
Lecter posyła mu zdziwione spojrzenie. ― Skąd pan wiedział, gdzie mnie
szukać?
<br />
Hannibal uśmiecha się kącikiem warg i zdejmuje marynarkę, po czym luzuje
krawat, szykując się już zapewne do przebrania w piżamę. Gdy Will
wchodzi za nim do kuchni, wyczuwa w powietrzu miły zapach rozgrzewającej
herbaty, cynamonu i chyba również jakiegoś alkoholu.
<br />
― Widziałem, jak patrzyłeś na zdjęcia tego miejsca. Wyglądałeś, jakbyś
wiedział o nim więcej, niż można by przypuszczać. Pomyślałem, że
będziesz chciał je zobaczyć. Że będziesz chciał go <span style="font-style: italic;">dotknąć</span>.
<br />
Will przełyka ciężko ślinę, łącząc przed sobą ręce i wykręcając je. Pan
Lecter… nie myśli chyba, że ma z tym coś wspólnego. To absurd. Zdarza mu
się dziwnie zachowywać, ale nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Nie
potrafiłby skrzywdzić nawet zwierzęcia.
<br />
― Próbowałem go zrozumieć ― mówi cicho w próbie usprawiedliwienia się. ― Porozmawiać z jego echem.
<br />
Hannibal kiwa głową, upijając łyk ciepłej herbaty. Mimo wszystko nie
wygląda, jakby go oceniał. Nigdy tak nie wygląda. Ale co czai się
naprawdę za tym spokojnym spojrzeniem – jakie są jego myśli – to
pozostaje poza zasięgiem młodzieńca.
<br />
― To zrozumiałe. Wybrałeś po prostu zły moment. Musisz o tym myśleć, Will. Musisz pamiętać.
<br />
Will kiwa krótko głową. Teraz, gdy szok minął, pomimo zmęczenia przemawia przez niego ekscytacja.
<br />
― Odwiedzając to miejsce, poczułem bardzo silnie jego obecność. Jakbym
patrzył razem z nim na to dzieło. Jakbym mógł nawiązać z nim kontakt.
To było takie realne. ― Marszczy brwi, wpatrując się w bliżej
nieokreślony punkt przed sobą. ― Zupełnie inne niż patrzenie na
fotografie.
<br />
Podchodzi w końcu bliżej i obejmuje zimnymi jeszcze dłońmi nagrzany
kubek. Po chwili unosi go do ust i pozwala, by płyn rozgrzał od środka
jego wyziębione ciało. To takie przyjemne.
<br />
Stoją w skąpanej w półmroku kuchni i tym razem długie chwile ciszy nie są dla Willa uciążliwe. Nie, gdy wypełnia je tyle myśli.
<br />
Odwraca się, przechadza powoli – a w końcu wsuwa się na szafkę pod ścianą i zagląda ciekawie do swego kubka.
<br />
― Co o nim myślisz ― odzywa się w końcu Hannibal. Opiera się o blat
pośrodku kuchni i cień pada na jego oblicze, przykuwając spojrzenie
młodzieńca. Kości policzkowe mężczyzny wyostrzają się, jego rysy
nabierają dziwnej dzikości. Są trochę niepokojące, trochę dziwne.
Ciemność otulająca jego oblicze wydaje się żyć własnym życiem, pulsować.
― Co poczułeś, gdy mogłeś z nim je oglądać?
<br />
Will mruga szybko i przechyla lekko głowę.
<br />
Co myśli. Co poczuł?
<br />
― Poczułem ― zaczyna powoli ― po raz pierwszy, co on czuje. Poczułem
jego… samozadowolenie. Jest z siebie taki dumny, on… Uważa się za tak
dużo lepszego od innych. Myślę, że… ― Ma problem z dobieraniem słów w
taki sposób, by nie zabrzmieć niepokojąco. Próbuje to obejść. ― …że jest
bezwzględny, arogancki, zadufany w sobie i… i bardzo inteligentny.
<br />
Albo to złudzenie, albo wargi mężczyzny wykrzywiają się w jakimś
uśmieszku. Hannibal odstawia na blat swój pusty już, bardzo szybko
opróżniony kubek. Will marszczy podejrzliwie brwi. Ta woń w powietrzu.
On chyba pije alkohol. Dużo alkoholu.
<br />
― To niesamowite ― dobiega go ochrypły, mniej wyraźny niż zwykle głos mężczyzny ― jak piękny jest twój umysł.
<br />
Wytrzeszcza oczy. Lecter nie zmienia pozycji. Wciąż opiera się o blat,
spoglądając na niego z tym trudnym do określenia wyrazem twarzy. Jest za
ciemno. Will czuje nagle ogromną chęć zapalenia światła, rozbicia tej
ciężkiej, zawiesistej atmosfery, która nagle zaczęła utrudniać mu
oddychanie, ale włącznik jest gdzieś po drugiej stronie kuchni, nie po
drodze mu, stanowczo nie po drodze, biorąc pod uwagę, kto stoi w jej
połowie.
<br />
― Co w nim pięknego ― rzuca ostrożnie, z powątpiewaniem, czując gorąc własnych policzków.
<br />
Hannibal sięga do wiązania krawatu i luzuje go znów, tym razem dość gwałtownie.
<br />
― To, że potrafisz go zobaczyć w świetle kłamstw prasy. To, że nie
widzisz w nim jedynie potwora, a żywą istotę, która... ― Mężczyzna urywa
na chwilę. ― Za której czynami stoją myśli i odczucia. To właśnie w ten
sposób dościgani są nawet najgroźniejsi mordercy.
<br />
Jest pijany. Jego akcent się nasilił i coraz większego skupienia wymaga
zrozumienie kolejnych słów. Will wpatruje się w niego z podejrzliwością i
niedowierzaniem, po czym odstawia swój kubek i zsuwa się z szafki;
podchodzi bliżej, krok za krokiem, z uniesioną głową, by wreszcie stanąć
przed dzielącym ich blatem.
<br />
― A co pan o nim myśli? ― pyta po długiej chwili ciszy.
<br />
Pan Lecter pochyla się, wspierając już na łokciach, i uśmiecha się zagadkowo, spoglądając mu wprost w oczy.
<br />
― Myślę ― chrypi ― że to, co robi, jest niekonwencjonalną formą
sztuki. Nigdy nie zabija tak samo. Chce zapewnić swym odbiorcom
odpowiednie przedstawienie. Niepowtarzalne doznania.
<br />
Brwi Willa obniżają się znacznie.
<br />
― Pan go podziwia! ― zarzuca młodzieniec z nutą oburzenia i mina
Lectera zdaje się to potwierdzać: wyraża cień miernie udawanej skruchy,
choć w ciemnym spojrzeniu czai się wyzwanie.
<br />
― Staram się go tylko analizować. Jak ty.
<br />
Will łagodnieje i uśmiecha się krzywo. Układa dłonie na tym samym
blacie, o który opiera się mężczyzna, i też przechyla lekko do przodu. Z
boku mogą wyglądać jak para amorów, choć przecież nie ma to wiele
wspólnego z rzeczywistą sytuacją…?
<br />
― Chciałby pan go spotkać?
<br />
― Wydaje się interesującą personą. ― Mężczyzna przechyla głowę. Will
zaciąga się głęboko zapachem jego feromonów, potu i koniaku. ― A czy ty
chciałbyś go spotkać, Will?
<br />
― Nie ― odpowiada szybko młodzieniec. Zbyt szybko. ― To
znaczy… ― Bezwiednie przysuwa się nieco bliżej, wpada w jego sidła; już
prawie czuje na policzkach ruch wydychanego przez niego
powietrza ― …może gdyby był za kratkami, wtedy tak. Może odwiedziłbym
go, żeby zadać mu kilka pytań. Zobaczyć, jak wygląda. ― Wargi drgają mu
leciutko, to prawie uśmiech. ― Jestem szczerze ciekaw, jak wygląda ktoś
taki.
<br />
Mężczyzna wygina wargi w wyrazie fałszywego zakłopotania. Will nie ma
nawet cienia wątpliwości, że daleki jest od tego akurat odczucia.
<br />
― To niebezpieczne pragnienie. ― Głos Lectera jest już teraz prawie
szeptem, a woń koniaku chwilowo przyćmiewa wszystkie inne. ― Musisz być
ostrożny ze swoją ciekawością.
<br />
Will śmieje się cicho i machinalnie zawiesza spojrzenie na jego wargach.
<br />
I nie potrafi go oderwać.
<br />
I poważnieje, bezwiednie oblizując własne usta.
<br />
― Zanim tego zapragnę, najpierw musiałby sam chcieć dać się złapać ―
szepcze jeszcze ciszej, i znów któryś z nich (lub może obaj) zmniejsza
dzielącą ich odległość o kilka milimetrów. ― A wątpię, żeby taki dzień
nastąpił.
<br />
― Nie miałby wtedy zabawy. ― Akcent Lectera jest taki twardy, tak
wyraźny, jak jeszcze nigdy. ― Cóż to zabawa ― mówi mężczyzna, a jego
spojrzenie zsuwa się na wargi Willa ― gdy sam się w niej podajesz na
talerzu.
<br />
I kiedy Will uświadamia sobie to spojrzenie, nagle uświadamia sobie wiele innych rzeczy.
<br />
To, jak bardzo jest twardy – ponieważ rozmawiali w taki sposób, jakby
uprawiali najgorętszy flirt, a nie poruszali temat seryjnego mordercy.
<br />
To, jak bardzo pragnie posmakować jego ust.
<br />
To, że nie ma już odwrotu.
<br />
Jego dłoń podrywa się sama. Wsuwa się pod podbródek mężczyzny, unosząc
jego głowę jeszcze bardziej. Will przymyka powieki i przełyka ciężko
ślinę.
<br />
― Żadna… ― szepcze.
<br />
A potem cofa rękę, prostuje się i wreszcie może oddychać. Spogląda na swój nadgarstek.
<br />
― Dochodzi siódma ― zauważa ze zdziwieniem. ― Ja… pójdę już lepiej spać.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-13, 14:09<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Nie.</span>
<br />
― Tak ― chrypi niewyraźnie, odsuwając się wolno, gdy zdaje sobie
sprawę z tego, że praktycznie leży na własnym kuchennym blacie. Prostuje
się elegancko, nie zwracając uwagi na piętrzącą się pod materiałem
spodni erekcję. Wie, że jeśli teraz zacząłby ją ukrywać, przywołałby tym
tylko więcej uwagi.
<br />
Pozostaje więc taki - naturalny, dumnie wyprostowany, ze sztywnym...
<br />
Może jeszcze zawrócić, złapać szczupłe dłonie i położyć je sobie na
twarzy. Will nie będzie oponował, nie teraz, gdy jego oczy świecą tym
samym blaskiem, a różowe wargi drżą, dziwnie napęczniałe, jakby już
teraz zdążyli się pocałować.
<br />
<span style="font-style: italic;">Lizać, jak pozbawione krzty dobrego
wychowania zwierzęta. Hannibal pragnie, by jego język znalazł się w
ustach tego chłopca, naprawdę tego pragnie.</span>
<br />
Co za chore, niewybaczalnie chore myśli. Skąd się tam wzięły, <span style="font-style: italic;">jak</span> się tam wzięły?
<br />
Alkohol. Czy na pewno? Powinien się wtedy powstrzymać, nie nalewać go
tyle. Co sprawiło, że był taki nerwowy, co podkusiło go do tak
pośpiesznego wypicia tej porcji?
<br />
― Chodźmy do sypialni ― dodaje, odkładając kubki do zlewu. Może umyć
je rano, tej nocy ma zbyt niepewny chwyt, nie chce, by Will zobaczył,
jak <span style="font-style: italic;">bardzo</span>. ― Jest tu, na dole. To niewielka sypialnia gościnna ― tłumaczy, ruszając bezszelestnie przez korytarz.
<br />
Nie musi oglądać się za siebie, by wiedzieć, że chłopiec podąża tuż za
nim - zapach jego feromonów drażni mu zmysły, miesza w nich, woła.
<br />
Kiedy to wszystko zaczęło mu się podobać? Czy już wtedy, w piekarni, gdy
pewien uroczy młodzieniec zapomniał pieniędzy na pieczywo? A może
później, przy biurku w gabinecie, gdy napawali się panoramą namalowanej
Florencji? Albo w jego gabinecie, kiedy unoszony sweter odkrywał coraz
więcej fragmentów bladej skóry?
<br />
Może jednak nie, może dopiero parę dni temu, gdy szczupłe ciało rozlało
się leniwie na krześle, a na różane usta wstąpił zbyt odważny, zbyt
wymowny uśmiech, który Hannibal zapragnął w jednej chwili zmyć swoimi
wargami, wpić się w nie do samej krwi, zerżnąć na pięknie przyzdobionym
stole, wśród wykwintnych potraw i zawieszonej pod sufitem wrogiej
atmosferze.
<br />
Zatrzymuje się przed drzwiami i szarpie za nie niedelikatnie, obracając się, by wpuścić młodzieńca do środka.
<br />
― Będziesz potrzebował piżamy ― zauważa uprzejmie, kierując się do
jednej z dwóch ogromnych szaf; uchyla jedno ze skrzydeł przepięknie
wyrzeźbionych drzwi i wskazuje nimi półki z mało używanymi ubraniami -
niektóre są przyciasne, inne po prostu mu się znudziły. Szlag
aksamitnych dwuczęściowych kompletów do spania przeplata się ze
wzorzystymi krawatami. ― Pomyślmy... ― zawiesza głos, wyciągając dłoń bo
błękitny komplet. ― pasowałby do twojej sypialni ― dodaje uprzejmie,
wskazując podbródkiem kierunek, w którym trzeba spojrzeć, by ujrzeć
kawałek zadbanego trawnika, należącego do Jacka. ― Proszę.
<br />
― Jaka ładna ― Will uśmiecha się w swój niepowtarzalnie urokliwy sposób. ― Lubię ten kolor.
<br />
― Pasuje do ciebie ― zgadza się Hannibal, przystając przy oknie, by
zaciągnąć szczelnie ciężkie zasłony; pomieszczenie wypełnia się
przyjemnym półmrokiem, przesycanym jedynie szarym światłem wschodzącego
powoli słońca.
<br />
<span style="font-style: italic;">Teraz. Pchnąć go na łoże, zadrzeć do
góry ten absurdalny sweter, rozpiąć spodnie, przecież będzie tak łatwy,
tak chętny, to dobre, to naturalne. Pieprzyć Alice, znajdującą się
zaledwie piętro wyżej, pieprzyć Jacka i Bellę, którzy go później zabiją,
rozszarpią.
<br />
Teraz to on chce kogoś rozszarpać, do żywego mięsa, do gorącej krwi,
która zaleje jego twarz, zszarga ją swoją młodzieńczą niedoskonałością,
anielską słodyczą.</span>
<br />
Wzdycha ciężko, wypuszczając powietrze w taki sposób, jakby właśnie
przebiegł maraton. Być może go przebiegł, tak. Może nawet przeżył coś
jeszcze cięższego.
<br />
― Dobranoc ― chrypi z wysiłkiem przy drzwiach, walcząc z falą gorąca ― obudzę cię, gdy śniadanie będzie gotowe.
<br />
Wychodzi; właściwie wybiega, kierując się po schodach odrobinę
chybotliwym krokiem. Jak bardzo mógł się upić jedną porcją koniaku? Co
się z nim działo, gdzie podziała się doskonała maska opanowania? Tak
dawno nie był pijany... musiały od tego czasu minąć całe lata.
<br />
Zamiast do sypialni, udaje się najpierw do łazienki - zimna woda wybudza go ostatecznie, ostudza jego zapały.
<br />
Wiedział, że chwalenie się Willowi o tym, że czekał go pracowity dzień,
wywołałoby w chłopcu tylko wyrzuty sumienia - przemilczał więc ten fakt,
ale (na Bogów, to do niego absolutnie niepodobne) nie powstrzymał się
od wypicia tego nieszczęsnego koniaku.
<br />
Alice odnajduje go przy umywalce, golącego się starannie.
<br />
― Hannibalu ― przemawia od progu z lekkim wyrzutem. ― Czekałam na ciebie. Nie idziesz do łóżka?
<br />
― Nie dzisiaj ― odpowiada miękko i wciąż trochę niewyraźnie. Brzytwa
sunie jednak po skórze z niezaprzeczalną wprawą, dłonie nie drżą mu już
tak, jak robiły przedtem. ― Przepraszam, czeka mnie sporo pracy.
<br />
― Mogłeś mi powiedzieć... pomogłabym ci jakoś ― drobne ramiona owijają
się wokół jego zimnego torsu, przyciskając się do ciała. Hannibal
uśmiecha się krzywo, nieco zażenowany.
<br />
W czym miałaby mu pomagać Alice Bloom? Ostrzeniu ołówków?
<br />
― Nie będzie takiej potrzeby ― odpowiada nieśpiesznie.
<br />
― Co z Willem?
<br />
― Podejrzewam, że właśnie zasnął.
<br />
― Jak wyglądał Jack, kiedy już się zobaczyli? Myślisz, że był na niego zły?
<br />
― Will śpi tu, w mojej sypialni gościnnej ― informuje ją życzliwie,
opłukując brzytwę pod strumieniem wody. Ogląda swoją twarz, szukając na
niej odstającego włoska.
<br />
Nie znajduje go.
<br />
― Och ― odpowiada głupio dziewczyna ― rozumiem. Powinnam jechać do domu?
<br />
― Podejrzewam, że tak będzie najlepiej. Mogę cię odwieźć.
<br />
― Nie ― słyszy suchą odpowiedź, a ramiona znikają gwałtownie ― poradzę
sobie. Jesteś już i tak wystarczająco zmęczony. Hannibalu ― dodaje
nagle, obracając się w progu.
<br />
Ciemne oczy zwracają się w jej stronę, podczas gdy duże dłonie zamierają
w połowie wędrówki zapinania guzików eleganckiej koszuli.
<br />
― Tak?
<br />
― Uważam, że wasza relacja staje się toksyczna. Will cię wykorzystuje.
Proszę... przemyśl, czy nie powinieneś tego jakoś... oziębić ― Alice
spuszcza głowę, nieco onieśmielona. ― Przemyśl to.
<br />
Powtarza i znika za drzwiami. Hannibal zerka w swoje lustrzane odbicie,
szukając w nim choćby jednego powodu, dla którego miałby zerwać swą
znajomość z Willem Grahamem.
<br />
Nie znajduje go.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-13, 16:20<br />
<hr />
<span class="postbody">
Budzi go zapach aromatycznego posiłku. Zadziwiające, jak spokojnie spał
w tym łożu. Na jego ciele znów nie ma żadnych świeżych śladów. Wszystko
zdaje się potwierdzać trudną do zaakceptowania teorię.
<br />
To wuj Jack. To wuj Jack.
<br />
Myśl o nim napawa Willa obrzydzeniem tak wielkim, że zbiera mu się na
wymioty. Młodzieniec wygrzebuje się z miękkiej, pachnącej pościeli, by
stanąć boso na drewnianej podłodze. Rozczochrany i zaspany pierwsze
kroki kieruje do kuchni, do źródła zapachu. Zatrzymuje się w drzwiach,
patrząc na postawną sylwetkę Lectera pochylonego nad niewielką patelnią
na kuchence pośrodku kuchni.
<br />
Wczorajsze wspomnienia uderzają w niego z całą intensywnością, wywołując
rumieniec. Odbyli naprawdę dziwną rozmowę. Nie jest pewien, jak pan
Lecter się na nią zapatruje teraz, gdy prawdopodobnie nie jest już
pijany.
<br />
Przez chwilę Will poczuł – po raz pierwszy w życiu – że nie musi kłamać.
Ktoś naprawdę go rozumie. Otworzył się, ale tak wiele razy spotkała go
za to w życiu nieprzyjemna kara, że teraz jest niepewny.
<br />
― Dzień dobry, panie Lecter ― wita się cicho, zerkając na zegarek. Już prawie jedenasta.
<br />
Mężczyzna podnosi głowę, zostawia patelnię i nalewa do stojącego na
blacie na środku kuchni kubka jakiegoś mlecznego napoju. Wygląda na
zmęczonego – pewnie również dopiero co wstał – uśmiecha się jednak
uprzejmie, podając młodzieńcowi kubek. To chyba jakieś kakao, ale kiedy
Will nurza w nim spragnione wargi, odkrywa, że nie smakuje jak żadne
kakao, które kiedykolwiek pił.
<br />
― Dzień dobry, Will ― mówi pogodnie mężczyzna. ― Mam nadzieję, że zaznałeś odrobinę odpoczynku?
<br />
Chłopak kiwa gorliwie głową, opuszczając kubek.
<br />
― Dawno nie spałem tak dobrze. Chyba nie miałem żadnych snów. Ma pan
najwygodniejsze łóżko na świecie. ― Na jego obliczu pojawia się nagle
wahanie. ― Przepraszam, czy… <span style="font-style: italic;">ona</span> tu jest?
<br />
Wargi mężczyzny drgają, jakby miały się wykrzywić w uśmiechu, ale ostatecznie Hannibal nie zmienia wyrazu twarzy.
<br />
― Miło mi to słyszeć ― odnosi się najpierw do komplementu, wracając do porzuconej patelni. ― Alice wyjechała jakiś czas temu.
<br />
― To dobrze ― odpowiada bezmyślnie Will i uśmiecha się z fałszywym
zakłopotaniem; jest to wyraz, który na tym obliczu pan Lecter widzi po
raz pierwszy, lecz który z pewnością nie jest mu obcy. Potem poświęca
zainteresowanie swojemu kubkowi. ― Bardzo dobre ― chwali. ― Niby kakao,
ale takie… inne.
<br />
Hannibal odwzajemnia uśmiech – trochę figlarnie, pobłażliwie – i przygotowuje talerze.
<br />
― To danie będzie komponowało się idealnie z pitym przez ciebie
napojem, możesz mi wierzyć ― zapewnia, układając wymyślnie pocięte
plasterki domowej roboty kiełbasek na pulchnej jajecznicy z maleńkich
jajeczek.
<br />
― Wierzę ― odpowiada ciepło Will i rusza za nim, gdy mężczyzna
przechodzi do jadalni. Zasiadają naprzeciw siebie, każdy z nich z porcją
doskonale pachnącego dania. Młodzieniec bierze głęboki wdech, mrużąc
oczy z przyjemności.
<br />
― Zamiłowanie do kuchni ― mruczy ― odkrył pan w dzieciństwie?
<br />
― Gotowanie ― odpowiada mężczyzna ― interesowało mnie od pierwszego
przebłysku świadomości, do którego mogę sięgnąć pamięcią. We
wspomnieniach często czuję specyficzne zapachy i smaki, które są w jakiś
sposób klarowniejsze od obrazów. Być może mogę to określić słowami
„pasja od pierwszego ugryzienia”.
<br />
― To tak jak moje malowanie ― ekscytuje się Will. ― Moi ojcowie
musieli dziesiątki razy przemalowywać ściany. ― Śmieje się radośnie i
szczerze. ― Nie podobały im się moje wizje. Ale pan jest inny.
Właściwie... Kiedyś proponował mi pan wspólne malowanie. Może wrócimy do
tego pomysłu?
<br />
― Nie widzę przeciwwskazań ― odpowiada Hannibal, chyba mile zaskoczony
tą propozycją. Śledzi (niepokojąco) uważnym spojrzeniem wędrówkę
widelca z kiełbaską do różowych ust; Will wciąż czuje się trochę
niezręcznie, gdy pan Lecter to robi, ale zdążył się już trochę
przyzwyczaić. Nie przypisuje mu złych intencji. Jest pewien, że to tylko
(może nieco obsesyjna) potrzeba upewnienia się, że gościom smakuje
posiłek, nad którym tak się napracował. ― Kiedy tylko zechcesz. ― Will
rozpromienia się. ― To może mieć nawet pozytywne skutki w naszej
terapii. A skoro już o tym mowa ― podejmuje mężczyzna nieco ostrożniej ―
pomyślałem o pewnej… rzadko praktykowanej metodzie, która mogłaby
okazać się skuteczna w twoim przypadku.
<br />
― Tak?
<br />
― To pewien rodzaj hipnozy ― tłumaczy Lecter z zachęcającym, łagodnym
uśmiechem. ― Terapia światłem. Poszczególne rozbłyski wywołują spokój i
tłumią złe myśli, pozwalając ci się skupić na pozytywach sytuacji.
<br />
Will przechyla głowę, wyraźnie zainteresowany. Poprawia się na krześle,
wsuwając do ust kolejny aksamitny kawałek kiełbaski z jajkiem.
<br />
― Czy to ryzykowne? ― zapytuje po przełknięciu.
<br />
― Nie ― odpowiada lekko Hannibal, kręcąc głową. ― Może tylko pomóc,
albo nie wywołać żadnych efektów. Decyzja należy do ciebie, Will.
<br />
<br />
Jack nerwowo bębni palcami o stół. Phyllis siedzi obok niego, ze zmartwieniem wpatrując się w bratanka.
<br />
― Nikt nie chce cię skrzywdzić, Willy ― tłumaczy cierpliwie. ― A już
na pewno nie ja, czy wujek. Przyjęliśmy cię tutaj jak syna, płacimy za
twoje studia. Życzymy ci jak najlepiej. To niezrozumiałe, że mimo to
masz nas za wrogów.
<br />
Will uporczywie unika patrzenia na Jacka.
<br />
― Po prostu nie chcę, żeby ktokolwiek wchodził do mojego pokoju.
<br />
― To <span style="font-style: italic;">mój</span> dom i <span style="font-style: italic;">mój</span>… ― zaczyna wuj, ale Phyllis kładzie mu dłoń na ramieniu i przerywa.
<br />
― Nikt nie wchodzi do twojego pokoju bez potrzeby, Willy. Chcemy mieć
pewność, że wszystko jest w porządku. Zachowujesz się bardzo nietypowo.
To, co stało się wczoraj… To przeszło nasze pojęcie. Nawet nie masz
pojęcia, jak się o ciebie martwiliśmy.
<br />
― Niepotrzebnie.
<br />
― Poszedłeś na uniwersytet w środku nocy. Coś mogło ci się stać…
<br />
Will marszczy brwi. Musiała rozmawiać z panem Lecterem – a pan Lecter skłamać, że znalazł go na uczelni.
<br />
― Postaram się już tak nie robić.
<br />
― To zrozumiałe, że jesteś rozgoryczony. Sama nie rozumiem, jak… ―
Phyllis wzdycha ciężko. ― Co kierowało Hannibalem. Alice jest taka
młoda. Musiał czuć się bardzo samotny. Ale na jednej dziewczynie świat
się nie kończy, Willy. I nie możesz teraz na jej widok uciekać nie
wiadomo dokąd.
<br />
― Wiem. To się już nie powtórzy. Wyjechała ― odpowiada Will ― i wróci
dopiero po Nowym Roku. Do tego czasu pewnie ochłonę. A teraz – mogę już
iść?
<br />
― Nie skończyliśmy jeszcze rozmawiać, Will ― odzywa się Jack, na co
młodzieniec wyraźnie się spina. ― Chcę zaznaczyć, że nie wysłaliśmy cię
jeszcze do ośrodka tylko dlatego, że Hannibal podkreślił, jak ważne jest
dla ciebie przebywanie teraz z bliskimi. Wiem, że ostatnio nie miałem
zbyt wiele czasu dla ciebie, chłopcze, ale spróbuję to zmienić. Jutro
możemy pojechać we trójkę do kina.
<br />
― Na jutro ― Will spogląda na niego wrogo ― jestem umówiony z panem Lecterem.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-13, 17:35<br />
<hr />
<span class="postbody">
― To nieprawdopodobne ― skarży się Elliott, opadając bezradnie na
jeden z foteli. Hannibal odprowadza wzrokiem nieumyte dłonie, błądzące
po materiałowym podłokietniku.
<br />
<span style="font-style: italic;">Obrzydlistwo.</span>
<br />
― Staram się jak mogę ― kontynuuje pan Smith ― ale sam widzisz, jak to
wychodzi. Siedem zabójstw. Siedem, mam rację? Siedem martwych ludzi,
porozwieszanych po okolicznych lasach, jak cholerne girlandy. Jak mam
się z tego wytłumaczyć? Myślisz, że ludzie będą głosowali na kogoś <span style="font-style: italic;">takiego</span>?
Nie jestem w stanie zachować porządku, dotrzymać bezpieczeństwa, w
ogóle niczego nie mogę. Tak mnie to... nie mogę spać, ani jeść, jestem
absolutnie bezsilny.
<br />
― Może dasz się jednak skusić na filiżankę herbaty ― proponuje
uprzejmie, wykrzywiając wargi w swoim zwyczajowym uśmieszku. ― Na dworze
panuje prawdziwy ziąb.
<br />
― Tak, proszę. Będzie mi bardzo miło. Masz jeszcze tę indyjską odmianę z kar... Co to takiego było?
<br />
― Kardamon ― śpieszy z wyjaśnieniami ― oczywiście, mam. Za chwilę wracam.
<br />
W kuchni nie powstrzymuje się od nałożenia na talerzyk paru kawałków
ciasta - dobrze wie, że Elliott będzie narzekał i kręcił nosem, ale mimo
powierzchownego dramatyzmu, nigdy nie odmówił jakiejkolwiek części
wykwintnej kuchni pana Lectera.
<br />
Wracając, napotyka burmistrza, trzymającego w dłoni jedno z obramowanych
zdjęć, przedstawiających jego ciotkę. Kąciki cienkich warg drgają w
krótkim grymasie, ale natychmiast maskuje go wymuszonym wyrazem czystej
uprzejmości.
<br />
― Któż to taki? ― zapytuje pan Smith. ― Niesamowita piękność.
<br />
― Kobieta, która niegdyś zastąpiła mi rodzinę ― tłumaczy wolno, nie
spuszczając spojrzenia z brudnej dłoni, zostawiającej odciski na
przepięknej ramce. ― Jak miewa się droga Jannete? ― Zmienia zgrabnie
temat, odnotowując z ulgą, że zdjęcie zostało na powrót odłożone na
kominek. Elliott wraca na swoje miejsce, chwytając w palce kawałek
ciasta.
<br />
<span style="font-style: italic;">Grubianin.</span>
<br />
― Ach, wiesz jak to jest z kobietami ― żacha się lekko, układając na
wydętym brzuchu skórzaną teczkę. ― Marudzi na to, co tu się dzieje. Boi
się. Ostatnio nawet mówiła, że chce się przeprowadzić. W takiej chwili,
rozumiesz? Kiedy powinienem martwić się swoją karierą, ona będzie mi się
martwiła o przeprowadzki.
<br />
― Nie czuje się tu bezpiecznie ― zauważa Hannibal, upijając łyk swojej
herbaty. Przymyka powieki, ciesząc się jej cudownym aromatem.
<br />
Pan Smith chrząka, przełykając niedokładnie przeżuty kawałek ciasta.
<br />
― No, w każdym razie ― zbywa go nieumiejętnie ― przychodzę do ciebie, bo mam sprawę.
<br />
― Mów, proszę.
<br />
― Dostałem odgórne zarządzenie, żebyś nie wciągał już swoich studentów
w te zbrodnie. Zwłaszcza pierwszorocznych. Martwią się, że to podburza
dzieciaki.
<br />
Ty się martwisz, myśli Hannibal, ale nie mówi tego głośno.
<br />
― Masz moje słowo ― obiecuje, kiwając głową. ― Wszystko dla bezpieczeństwa, prawda?
<br />
<br />
― Dzień dobry, Will ― wita się uprzejmie, przepuszczając
chłopca w drzwiach. Zgodnie ze zwyczajem przyjmuje od niego płaszcz i
szalik, strącając z niego płatki śniegu. ― Ostatni dzień roku, hm? Masz
jakieś plany na wieczór?
<br />
Ciemne loki kołyszą się delikatnie, gdy młodzieniec pochyla głowę, by uśmiechnąć się z zakłopotaniem.
<br />
― Pewnie poczytam książkę ― odpowiada wreszcie ― a pan?
<br />
Hannibal przystaje w miejscu, spoglądając na niego z niedowierzaniem; ten atrakcyjny młody człowiek spędzał samotnie <span style="font-style: italic;">taką</span> noc?
<br />
Nie do pomyślenia.
<br />
― Co roku udaję się w to samo miejsce ― kierują się nieśpiesznie po
schodach, do gabinetu. Will znowu ma na sobie absurdalnie kolorowe
skarpetki w renifery.
<br />
Świąteczne, uświadamia sobie z rozbawieniem, wskazując dużą dłonią jego zwyczajowe miejsce.
<br />
Zasiadają obaj na przeciwko siebie, obaj nieznośnie podekscytowani swoim
towarzystwem (nie potrafią już tego nawet ukryć pod maską skromności,
nic z tego).
<br />
― Moja dobra znajoma organizuje u siebie przyjęcie ― kontynuuje
przerwaną wcześniej wypowiedź, nalewając im po kieliszku wina. Z
jakiegoś powodu przypomina sobie natychmiast o swoim wcześniejszym
stanie, gdy przesadził z koniakiem, ale nie wprawia go to w
zakłopotanie. Przesiąknięta dziwnym, mrocznym napięciem rozmowa w
kuchni, zapadła w jego pamięć i powraca do niego o wiele częściej, niż
mógłby sobie tego życzyć, musi to przyznać. ― Jej posiadłość ma
skierowaną większość okien na przepiękną panoramę ze wzgórzami, które,
naturalną koleją rzeczy, o tej porze roku są przykryte przez gęstą
pokrywę śniegu. To miejsce wydawało mi się zawsze odpowiednie do
rozpoczynania nowego roku.
<br />
Przez jakiś czas dyskutują jeszcze o wzgórzach, szampanie i grupowym
odliczaniu. Hannibal walczy ze sobą, by nie popełnić przy tym czegoś
zbyt serdecznego, bowiem zaproszenie Willa Grahama na tego rodzaju
imprezę mogłoby mu jedynie wyrządzić krzywdę; za dużo ludzi, hałasy i
obce miejsce - w przypadku tego biednego chłopca to mogłoby się naprawdę
niefortunnie zakończyć.
<br />
― Wracam jutro koło południa ― podsumuje swoją wypowiedź delikatnym
westchnieniem. ― Może chciałbyś mnie odwiedzić, zjeść razem kolację?
<br />
To takie naturalne - te jego małe zaproszenia, które ze sporadycznych
przerodziły się w notoryczne - nie wiadomo, kiedy. Will kiwa krótko
głową, jego twarz rozjaśnia przez chwilę <span style="font-style: italic;">ten</span> koci uśmieszek, który Hannibal tak uwielbia.
<br />
― W porządku ― podnosi się wolno z fotela i stawia na jednym ze
stolików podłużne urządzenie ― przejdźmy teraz do terapii, o której ci
ostatnio wspominałem. Wierzę, że jesteś na nią gotów? ― Pyta tonem,
który sugeruje młodzieńcowi, że jego zgoda jest tylko kulturalną
formalnością.
<br />
Chłopiec wygląda na zaniepokojonego, kiedy rzuca spojrzenie w kierunku
urządzenia z wyraźną niepewnością. Drobne ciało spina się w fotelu,
znamionując niepewność każdym swym centymetrem.
<br />
― Chyba ― odpowiada jednak. ― Jak dokładnie będzie to wyglądało?
<br />
― Usiądziemy i zaczniemy rozmawiać ― wyjaśnia łagodnie ― co jakiś
czas, lampa będzie rozjarzała się w pojedynczych rozbłyskach. Będziesz
odpowiadał na moje pytania, koncentrując się na świetle. Popatrzysz na
nie i spróbujesz się zrelaksować. W ten sposób będziemy mogli
przewędrować przez twój umysł i odnaleźć źródła problemów, które nie
dają ci normalnie funkcjonować. Być może zdołamy w ten sposób <span style="font-style: italic;">udowodnić lub zaprzeczyć</span> winie Jacka. W porządku?
<br />
Will waha się przez chwilę, zanim kiwa głową. Pan Lecter uśmiecha się do
niego ciepło i naciska guzik, a w pomieszczeniu rozlega się cichy szum.
<br />
― Zaczynajmy więc ― mruczy, przyjmując wygodniejszą pozycję. Błękitne źrenice wypełniają się odbiciem intensywnego rozbłysku.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-13, 19:46<br />
<hr />
<span class="postbody">
Urządzenie błyska notorycznie, wywołując w nim odruch mrugania. Na
początku jest inwazyjne i wybija z rytmu. Rozbłyski i cienie przeplatają
się ze sobą, zderzają się i przyprawiają o irytację, utrudniając
skoncentrowanie się na jednej myśli. Will stara się usilnie skupić
przede wszystkim na twarzy Lectera, którą widzi za wahadłem lampy.
Mężczyzna siedzi w fotelu z elegancko skrzyżowanymi nogami, popijając
wino. Czeka cierpliwie, aż młodzieniec oswoi się z lampą, przyzwyczai.
<br />
― Chciałbym ― zaczyna ze spokojem i łagodnością po dłuższym czasie
ciszy ― żebyś opowiedział mi teraz o swoim ulubionym wspomnieniu z
dzieciństwa.
<br />
Lampa błyska i Will znów mruga. Odwraca na krótką chwilę spojrzenie, marszcząc brwi.
<br />
Ulubione wspomnienie z dzieciństwa.
<br />
Kiedy Paul jeszcze żył.
<br />
Lampa błyska ponownie, wywołując u młodzieńca westchnienie irytacji.
<br />
Wilgotna ziemia, kasztany i mech, myśli. Jesienne popołudnie.
<br />
Rozbłysk światła atakuje oczy, które tym razem się nie zamykają,
skupione na obrazie pogodnego nieba i złotych liści odcinających się na
tle błękitu.
<br />
Will dotyka nosa, przytrzymując na nim nasiono klonu. Śmieje się, światło błyska.
<br />
Paul robi mu zdjęcie, które trafi wkrótce do ich małego albumu.
<br />
Ostatnie zdjęcie Paula.
<br />
Młodzieniec zaciąga się głęboko rześkim zapachem zimowego powietrza. Jeszcze czuć w nim skrawek dusznego lata.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Willy. Willy!</span> …mi, co widzisz.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Chodź, musimy już wracać. Paul jest zmęczony.</span>
<br />
― <span style="font-style: italic;">Nie chcę jeszcze wracać!</span>
<br />
Will bierze głęboki oddech i zagryza wargi.
<br />
― Nie chcę wracać ― mówi do młodego Bernarda (jak bardzo zmarniał
przez ostatnie dziesięć lat), którego kości policzkowe wyostrzają się
powoli, którego oczy ciemnieją, którego wargi robią się cieńsze, a skóra
bardziej pomarszczona.
<br />
― Gdzie?
<br />
― Do domu ― tłumaczy Will, wpatrując się w coraz częściej rozjaśniane
błyskami oblicze. ― Chcę się jeszcze bawić w liściach. Ale Paul źle się
czuje i Bernard mówi, że musimy iść. Nie chcę iść. Chcę się jeszcze
bawić. Chcę się tylko bawić.
<br />
― Paul źle się czuje ― mówi ochrypły głos z obcym akcentem.
<br />
― I musimy iść ― mówi Will, po czym mruga szybko i potrząsa głową. ― Nie możemy iść.
<br />
― Nigdzie nie musisz iść. Zostań, baw się.
<br />
Will uśmiecha się i zbiera liście w garście. Rzuca nimi w Bernarda, a
potem przewraca się na stos już zagrabionych. Wiele z nich wznosi się w
powietrze i daje się porwać wiatrowi. Rozpływają się w bieli, w świetle,
w błyskach, i wszystko jest takie przyjemne, miłe, ciepłe, dobre.
<br />
Bernard, on i Paul nigdzie już nie pójdą. Będą bawić się dalej. Ciche
stukanie ma bardzo dużą częstotliwość. Może to ognisko i blask płomieni.
Może to drewno strzela w przyjemnym ogniu tak często, szybko,
rytmicznie.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Weź sobie jeszcze jedną.</span> ― Paul podaje mu kijek ze świeżo upieczoną pianką.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Nie dawaj mu, zjadł już za dużo</span> ― oponuje Bernard.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Bardzo pięknie, panie Graham.
Bardzo pięknie. Ciekawe, jak się pan z tego wytłumaczy, i kto za to
wszystko zapłaci. Wzywam rodziców…</span>
<br />
― <span style="font-style: italic;">…nie krzycz na niego, nie zrobił tego specjalnie.</span>
<br />
― <span style="font-style: italic;">Ma dwóch starych!</span>
<br />
― Nie widział tego z twojej perspektywy, Will.
<br />
― <span style="font-style: italic;">…są spektakularne. Ale nie najlepiej radzi sobie z językiem angielskim, te wypracowania są bardzo chaotyczne i obawiamy się, że…</span>
<br />
― …nikt nie może definiować twojego bólu lepiej niż ty sam.
<br />
Will krztusi się powietrzem i otwiera gwałtownie oczy. Lampa jest
wygaszona. Hannibal Lecter pochyla się nad nim, dotykając jego twarzy –
całej zlanej potem. Mówi coś do niego, ale przez chwilę młodzieniec nie
potrafi zrozumieć żadnego słowa.
<br />
Te zaczynają do niego docierać po chwili, jak spod wody.
<br />
Jest taki… zmęczony. Tak strasznie zmęczony.
<br />
― …Will? Will. To koniec na dziś.
<br />
― Mmh ― mamrocze słabo i podnosi się powoli. Obraz jest niewyraźny i
zamglony, jakby długo patrzył na słońce. Ilekroć zamyka powieki, widzi
pod nimi świetliste plamy, jakby ktoś je tam wyrył. Spogląda na zegarek,
ale jego tarcza zachowuje się bardzo dziwnie. ― Przepraszam. Chyba
zupełnie odpłynąłem. Powinienem już… iść, tak?
<br />
Pan Lecter uśmiecha się z rozbawieniem.
<br />
― Skąd. Możemy napić się jeszcze herbaty.
<br />
Przechodzą więc do jadalni, gdzie Will nad kubkiem gorącego napoju
powoli dochodzi do siebie. Mimo to długo jeszcze walczy z uczuciem
rozbicia i jakimś irracjonalnym strachem, którego źródła nie potrafi
nawet określić.
<br />
<br />
Kiedy wujostwo wychodzą na zabawę sylwestrową, Will zostaje
sam. Nie było nikogo, kto znałby go na tyle dobrze, że chciałby
świętować z nim nadejście Nowego Roku. I może to odrobinę przykre, może
chętnie wybrałby się gdzieś i oglądał fajerwerki u boku kogoś miłego,
ale jest przyzwyczajony do radzenia sobie z poczuciem wyobcowania. Nie
potrzebuje kontaktów społecznych tak bardzo jak inni ludzie. Wystarczy
mu płótno i pędzel, by w jeden wieczór powstał kolejny budzący mieszane
uczucia obraz. Przedstawia klif nad brzegiem oceanu i burzowe niebo. Na
dole szaleje sztorm – patrząc na malowidło, młodzieniec słyszy ryk fal i
martwi się o niewielką żaglówkę, która usiłuje się na nich utrzymać,
nie rozbijając o złowieszcze skały.
<br />
O północy dzwoni do Bernarda, żeby złożyć mu życzenia. Odbiera też
któryś już telefon od ciotki Phyllis, by uspokoić ją i zapewnić, że
wszystko jest w porządku.
<br />
A potem dzwoni do pana Lectera, zastanawiając się mimowolnie, czy jest
właśnie z Alice. Czy całuje ją i przytula, obserwując rozświetlony
nieboskłon wśród śmiechów, muzyki i brzdęku kieliszków.
<br />
Czy może spędzają ten dzień osobno, ona wśród swoich młodych i głupich
znajomych, a on – w jakimś ekskluzywnym gronie starszych osób, może
profesorów, może szanowanych lekarzy, gdzie nie wypada pokazać się z
małolatą.
<br />
― Panie Lecter ― uśmiecha się, słysząc jego głos w słuchawce, i
odchrząka cicho, opatulając się szczelniej płaszczem. Siedzi na schodach
przed domem w niedorzecznych kapciach, z kubkiem wypełnionym
podkradzionym z barka szampanem, wpatrując się w kolorowe, rozświetlone
blaskiem fajerwerków niebo. ― Szczęśliwego Nowego Roku. Chciałbym
wznieść szybki toast za naszą przyjaźń. Żeby już zawsze taka była.
<br />
― Panie Graham ― odpowiada mężczyzna; słychać, że też się uśmiecha. ―
Wznoszę toast za pańskie zdrowie i naszą przyjaźń. Żeby już zawsze taka
była ― powtarza ze słyszalną wyraźnie serdecznością.
<br />
Will śmieje się i popija szampana. Nie odczuwa już nawet cienia żalu, że
nie spędza tego dnia z jakimiś niepotrzebnymi ludźmi. Nie potrzebuje
tego. Ma kogoś, kto jest warty więcej niż tysiąc przypadkowych osób.
Więcej niż cały świat przypadkowych osób.
<br />
― Tylko proszę nie pić za dużo ― żartuje. ― Ma kto pana przypilnować?
<br />
― Nie zamierzam dzisiaj być niegrzeczny, Will ― słyszy w słuchawce niski pomruk. ― Tej nocy odpowiadam sam za siebie.
<br />
― Założę się, że kokietujące pana kobiety nie mają takiego
podejścia ― odpowiada zaczepnie i parska cicho. Może to bąbelki
zawróciły mu w głowie, że mówi mu takie głupoty, ale o to nie dba, zaraz
zresztą odpowiada mu chrapliwy śmiech.
<br />
― Założę się, że gdybyś był tu ze mną, wszystkie patrzyłyby tylko na ciebie.
<br />
Zapada między nimi krótka chwila ciszy. Na ulicy jacyś pijani sąsiedzi
wykrzykują chórem: „Szczęśliwego Nowego Roku!”. Will patrzy na nich, ale
jakby ich nie widział.
<br />
― Szkoda, że nie ma mnie tam z panem ― przyznaje tęsknie, nie
potrafiąc nad sobą zapanować. W słuchawce słyszy jakiś odległy chichot i
wybuchy. A potem to krótkie stwierdzenie, na które ciepło rozpływa się
po całym jego ciele.
<br />
― Ja też żałuję, Will.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-15, 14:06<br />
<hr />
<span class="postbody">
Unosi kieliszek nieco wyżej i przeciska się przez wielobarwny tłum
wytwornych dam i eleganckich gentlemanów, pilnując, by nie popsuć przy
tym w żaden sposób ich wyjątkowych kreacji.
<br />
Musi to przyznać - państwo de Ladoucette zaprosili w tym roku jeszcze
więcej gości, bijąc tym wszelkie rekordy, które (nie, nie da tego po
sobie poznać) wydają się mu już lekko grubiańskie.
<br />
Przyjęcie charytatywne ma, oczywiście, swoje prawa, ale tak miło było mu
tu dyskutować w zaufanym gronie towarzyszy, nie musząc się zastanawiać,
czy twarz, która pojawia mu się przed nosem, mógł skategoryzować, jako
należącą mu do znanych, czy też taką, której właścicielowi winien był
się natychmiast przedstawić.
<br />
Przystawki wydawały się mniej wykwintne, szampan cierpki, a pogoda zbyt
wietrzna - wprawiało go to stopniowo w coraz kwaśniejszy humor,
(przykrywany zwyczajowym uśmiechem uprzejmości), którego nie potrafił za
nic rozjaśnić nawet w <span style="font-style: italic;">taką</span>.
<br />
I dopiero po jakimś czasie doszło do niego, że to nie przyjęciu czegoś
brakowało, a jemu samemu - uświadomił to sobie w magicznej chwili, w
której rozdzwonił się jego prywatny telefon, a na wyświetlaczu zamiast
kolejnych liter i imion, wzbudzających irytację, pojawiły się dwa słowa.
<br />
<span style="font-style: italic;">Will Graham.</span>
<br />
Rozmawiają przez chwilę tak czule, jak mogłaby to robić tylko stęskniona
para kochanków - jego wargi przyciskają się do zadbanego modelu nokii,
słowa przepełnione są specyficznym, pełnym zadowolenia pomrukiem.
<br />
W końcu rozłączają się jednak (ileż można rozmawiać, gdy zbliżają się ku niemu jego drogie <span style="font-style: italic;">przyjaciółki</span>, ozdobione ogromną taśmą z wydrukowanym nowym, dwa tysiące <span style="font-style: italic;">drugim</span> rokiem?), życząc sobie uprzejmie dobrej nocy.
<br />
Nachylając się do gładkich, pachnących kwiatami i alkoholem Juliette i
Hanny, pod powiekami miga mu obraz kociego uśmiechu - rozkosznego,
młodzieńczego i przepełnionego nadmiar wrażeń.
<br />
Dwa tysiące drugi rok - kto by pomyślał, że może okazać się tak obiecujący?
<br />
<br />
Do domu wraca nad ranem, własnym samochodem - po oszczędnie
spożytym śniadaniu i kawie, znajduje się w nie najgorszym humorze - jego
umysł pracuje na najwyższych obrotach, dusza głodna jest sztuki, a usta
odrobiny dobrego wina; ma przed sobą tyle pracy, należy mu się od życia
odrobinę cierpkiej, wytrawnej słodyczy.
<br />
Château z odmiany Pessac-Léognan oddycha, świeżo odkorkowane, a pan
Lecter postanawia się w tym czasie przebrać - drogi, elegancki smoking
ląduje w pokrowcu, gotowy do przekazania go do pralni - postawne ciało,
odziane jedynie w bieliznę, przesuwa się przez korytarze, aż do
sypialni, gdzie swoimi wielobarwnymi paszczami, witają go czeluści
przestronnej szafy.
<br />
Dobranie kamizelki pod trzy częściowy komplet nigdy nie zajmuje mu wiele
czasu - odnajduje w tym jednak problem, gdy nie potrafi odnaleźć
jednego z ulubionych krawatów - zdaje się, że miał go nawet na sobie w
dniu, kiedy zaprosił wszystkich na świąteczny obiad.
<br />
Cóż mógł z nim zrobić? Czyżby przez przypadek oddał go do pralni?
<br />
Wzrusza ramionami, postanawiając zaimprowizować i zmienić kreację na coś
zupełnie innego - na łożu ląduje więc granatowy garnitur z odległym,
niemalże niezauważalnym kraciastym motywem, krawat, natomiast, czysto
błękitny, tonujący kreację, dodające jej urokliwej elegancji.
<br />
Bierze pośpieszny prysznic i wreszcie, pachnący ziołami, z chłodną wodą
spływającą wciąż po szyi i karku, schodzi na dół, gdzie zajmuje się
resztą przyziemnych czynności.
<br />
Zostaje nakryty jadalniany stół, przygotowane wyśmienite potrawy; z
najnowszego modelu głośników stereo, płyną delikatne dźwięki klasycznego
jazzu - pan Lecter pochyla się czujnie nad szerokim blatem, ozdabiając
talerze filigranowymi, ręcznie skrajanymi kwiatami z pomidorów -
wszystko dopięte jest na ostatni guzik, atmosfera przesiąknięta jest
czymś uroczystym, ekscytującym. Zupełnie tak, jakby to dzisiaj miało
odbyć się święto nowego roku, jakby już za chwilę na dworze jeszcze raz
miały rozlec się podekscytowane odgłosy chichotów i pijanego odliczania.
<br />
To wydaje mu się na swój sposób zabawne - z krzywym uśmieszkiem zanurza wargi w kieliszku, oblizując je zaraz z alkoholu.
<br />
Przerywa mu odgłos dzwoniącego telefonu - prostuje się i sięga do
wewnętrznej kieszeni marynarki, pilnując, by nie przesunąć przy tym
starannie złożonej poszetki.
<br />
― Jack ― odzywa się miękko, nie szczędząc w swym głosie serdeczności ― szczęśliwego nowego roku.
<br />
― Dziękuję, Hannibalu. Szczęśliwego nowego roku ― odpowiada pan
Crawford, brzmiąc na wyjątkowo zadowolonego. ― Jak minęło przyjęcie, co?
Odpoczywasz?
<br />
― Oczywiście, dziękuję ― uśmiecha się szerzej, uświadamiając sobie, że
Jack jest jeszcze po prostu pijany. ― A jak twoja zabawa? Godna
rozpoczęcia z nową datą?
<br />
― O, tak ― mężczyzna śmieje się chrapliwie do słuchawki. ― Słuchaj,
mam do ciebie prośbę ― Hannibal nie spodziewa się niczego innego, ale
mimo to milczy, czekając na dalsze słowa sąsiada. ― Zaprosiłeś dzisiaj
Willa na obiad, prawda?
<br />
― To prawda ― zgadza się natychmiast ― czy coś z tym pomysłem nie tak?
<br />
― Skąd. Pomyślałem tylko, żebyś miał na niego oko, w porządku? Chcemy
zostać z Bellą jeden dzień dłużej, zrelaksować się. Chłopak ci ufa,
wszyscy o tym wiemy. Zajmiesz się nim? Bardzo cię proszę.
<br />
― Nie widzę w tym żadnego problemu ― chwilę zajmuje mu uświadomienie
sobie, że niewiele słów mogłoby mu spełnić teraz większą przyjemność.
Już teraz wyobraża sobie pełen zadowolenia uśmiech, którzy otrzyma, gdy
młody Graham dowie się o naszykowanej dla niego przez wujostwo
niespodziance. ― Baw się dobrze, Jack. Will znajduje pod moją opieką.
<br />
― Cieszę się. Dziękuję ci, Hannibalu. Jakoś się odwdzięczę, zobaczysz.
<br />
Mają więc dla siebie nie tylko popołudnie i wieczór, ale (jeśli tylko
zechcą) i całą noc. Oczyma wyobraźni pan Lecter już teraz widzi ich
partie szachów, długie rozmowy i wspólne czytanie poezji, lub fragmentów
prac najwybitniejszych filozofów - wie, że nie może znaleźć sobie do
tego wdzięczniejszego towarzysza, nie gdy musiałby przy tym porównywać
jakąkolwiek żyjącą istotę z Willem Grahamem.
<br />
Chowa telefon z powrotem do kieszeni - cienkie wargi wyginają się
oszczędnie w krótkim, dziwnie nienaturalnym (gadzim? wygląda jak wąż,
który w każdej chwili może... gdyby tylko chciał...) uśmiechu. Duża dłoń
sięga znów po kieliszek, a ciemne oczy wyglądają przez okno, ukazujące
róg zaśnieżonego podwórza.
<br />
Czeka ich wspaniały dzień.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-15, 16:15<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will jest niezwykle podniecony ich spotkaniem; już na godzinę przed
jego umówionym terminem nie wie, co ze sobą zrobić. Stara się zapełnić
czas, ale ten płynie złośliwie powoli i ostatecznie puka do drzwi pana
Lectera kilkanaście minut wcześniej niżby wypadało.
<br />
Drzwi otwierają się po niedługiej chwili. Ze świeżymi płatkami śniegu na
włosach i rzęsach Will stoi przez chwilę, spoglądając na dojrzałą
twarz, a potem wzdycha z ulgą, wypuszczając z ust kłąb pary i przekracza
próg, aby bez słowa wtulić się w szeroką pierś. Zwykle unika takiej
bliskości, ale wczorajsza samotność najwyraźniej jak nigdy dała mu w
kość – czuje to dopiero teraz, kiedy jest już po wszystkim, kiedy może
wreszcie zaznać czyjejś bezwarunkowej bliskości, poczuć jego rękę na
swych plecach i…
<br />
Marszczy brwi, wyraźnie słysząc, jak Lecter zaciąga się powietrzem z nosem nieopodal jego ucha.
<br />
― Czy pan mnie właśnie… powąchał… ― szepcze w konsternacji.
<br />
― Trudno tego uniknąć ― słyszy w uchu jego ochrypły głos, i cichy trzask zamykanych drzwi. ― Czy to nowe perfumy?
<br />
― No, powiedzmy ― odpowiada z nutką irytacji i odsuwa się, żeby odpiąć wreszcie płaszcz i zdjąć buty. ― Znowu złe?
<br />
― Delikatne ― odpowiada niezrażony Hannibal, a w jego oczach igra
przekorna nuta. ― O wiele lepiej ci pasują. ― Kurtuazyjnie odbiera od
młodzieńca płaszcz i wiesza go na wieszaku. ― Cóż za wspaniała kreacja,
panie Graham.
<br />
Will stoi przed nim w błękitnej koszuli i ciemnych, bardzo dopasowanych
spodniach z kantem. Po zdjęciu butów jedynie barwne skarpetki psują
elegancki efekt. Uśmiecha się na komplement. Długo wybierał dziś
ubrania, by prezentować się lepiej niż zwykle. Wyraźnie próbował też
ułożyć włosy – z ugładzonej fryzury wyłamywało się kilka niesfornych,
błyszczących loków.
<br />
― Pańska też jest niczego sobie. ― Przechodzi za Hannibalem do
jadalni, gdzie czeka już posiłek. Z rozkoszą wdycha zapach znakomitych
potraw, a żołądek skręca mu się z głodu – nie jadł nic od wczoraj.
― Umieram z głodu.
<br />
Zasiadają naprzeciw siebie i dziś nawet intensywne spojrzenie pana
Lectera nie wywołuje u niego dyskomfortu. Wsuwa do ust kawałek kruchego
mięsa, wcześniej zahaczając nim o pełną dolną wargę, i żuje z błogim
uśmiechem, patrząc mężczyźnie głęboko w pociemniałe oczy.
<br />
― Zawsze patrzy pan tak uważnie, kiedy jem pierwszy kawałek ― zauważa pogodnie.
<br />
Hannibal uśmiecha się niepozornie, nie odrywając spojrzenia od jego ust.
<br />
― Chcę mieć absolutną pewność, że moje potrawy ci smakują.
<br />
― Pan dobrze wie, że to, co robi, jest perfekcyjne. ― Wargi Willa
drgają lekko. ― Naprawdę się dziwię, że nie prowadzi pan światowej sławy
restauracji. Czy kiedykolwiek zdarzyło się, żeby ktoś nie był
zachwycony?
<br />
Hannibal unosi kieliszek wina, wdycha jego zapach, a potem nurza w nim delikatnie wargi i oblizuje.
<br />
― Jestem pewien ― mruczy ― że dopóki przy swoim stole nie będę gościć
wegetarianina, nie usłyszę słów skargi. ― Jego ledwie widoczna brew
unosi się pogardliwie w górę, a Will zamyśla się, orientując, że nigdy
jeszcze nie zdarzyło mu się – pomijając dania deserowe – jeść u niego
czegoś, w czym nie byłoby mięsa. Ten człowiek musi je naprawdę wielbić.
<br />
Siedzą, popijają wino, jedzą i patrzą na siebie przenikliwie,
rozmawiając na przeróżne tematy w sposób zupełnie niewymuszony. Dogadują
się doskonale i Willowi łatwo jest się zatracić w poczuciu swobody,
zwłaszcza, gdy niebacznie sięga po drugi kieliszek wina.
<br />
Gdy przychodzi czas na deser, Will nadal je popija, od czasu do czasu
pocierając cieniutką krawędzią szklanego naczynia coraz czerwieńszą
wargę, i coraz swobodniej zapadając się w krzesło. W pewnym momencie
nawet łokieć wkrada mu się na blat.
<br />
― Dlaczego właściwie ― mruczy odrobinę sennie ― jest pan z Alice?
<br />
Pan Lecter wygląda na odrobinę zbitego z tropu; jego uśmiech sugeruje zakłopotanie.
<br />
― Dlaczego o to pytasz, Will? Czy nie wiesz, co zwykle kieruje człowiekiem, gdy decyduje się z kimś związać?
<br />
Will opuszcza wzrok na swój deser, nabierając na łyżkę kawałek soczystej truskawki.
<br />
― Pan nie jest jak inni.
<br />
― Co każe ci tak myśleć?
<br />
Na wargi młodzieńca wpływa krzywy uśmiech.
<br />
― Zbliżył się pan do mnie, kiedy inni się odsunęli.
<br />
― Ludzie często błędnie postrzegają odmienność, biorąc ją za
niebezpieczeństwo ― mruczy mężczyzna. ― Dostrzegam w tobie ogromny
potencjał; twój umysł, nieograniczona wyobraźnia, twoja niezwykła
empatia, wszystko to tworzy niezwykłą całość, która choć na pierwszy
rzut oka może wydawać się trudna do ogarnięcia umysłem, ale z każdą
następną chwilą staje się niemalże… urokliwa.
<br />
Will prostuje się w krześle, mrugając intensywnie. Policzki pieką go, z
całą pewnością intensywnie czerwone. Te pochlebstwa niemalże sprawiają,
że zapomina o swoim pytaniu. Patrzy na Lectera wzrokiem pełnym zachwytu i
wdzięczności, i chętnie wyciągnąłby dłoń, dotknął go tak, jak dotknęły
go te słowa, ale…
<br />
Ma obsesję.
<br />
― Alice też jest urokliwa? ― pyta z niechęcią, odkładając łyżeczkę.
<br />
Lecter nie odpowiada od razu, waży słowa i staje się wreszcie ewidentnym, że nie chce z nim o niej rozmawiać.
<br />
― Każdy jest na swój sposób urokliwy ― mówi wymijająco. ― Czy to dobry moment, abym zaproponował ci filiżankę herbaty?
<br />
― Mhm ― mruczy Will, odwracając głowę. Nie jest już pogodny.
<br />
― Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć. ― Zbierając talerze,
mężczyzna uśmiecha się z nutą figlarności, i chłopak wraca do niego
zaciekawionym spojrzeniem o rozszerzonych źrenicach. Co też może chcieć
mu wyznać? Że z Alice to nic poważnego? Że… ― Dzwonił do mnie dzisiaj
twój wuj. ― Kąciki ust Willa wędrują w dół. Młodzieniec przełyka ciężko
ślinę, zamykając się w objęciu własnych ramion. ― Prosił, żebym dziś się
tobą zaopiekował. On i twoja ciotka zostaną jeszcze dzisiaj w
Worcester.
<br />
Młody Graham otwiera szerzej oczy i podrywa głowę.
<br />
― Och ― szepcze i jego usta drżą delikatnie, nim wyginają się w
niepewnym uśmiechu. ― To… dobrze. Bardzo dobrze, panie Lecter.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-15, 17:39<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Bardzo dobrze, panie Lecter.</span>
<br />
Słowa wibrują po ścianach, odbijają się od nich, oplatając swoimi
zwiewnymi wstęgami jego napuszone ego. W progu jadalni obraca się
jeszcze przez ramię, spoglądając ukradkiem na wyraźnie zarumieniony
profil swego młodego gościa - ciemne oczy prześlizgują się po
zaczerwienionych wargach, po nieco już sfatygowanej fryzurze (niesforne
loki nie chcą się trzymać pod dyktandem kosmetyków) - to zadziwiające,
jak niewiele wina wystarczy temu młodemu człowiekowi do osiągnięcia
stanu słodkiego rozleniwienia (wymowna wizja przygryzanych warg i
błękitnego spojrzenia ponad świątecznie udekorowanym stołem uderza w
niego z siłą rozpędzonego pociągu).
<br />
Nastawia wodę i wyciąga z szafki najwyśmienitsze mieszanki herbaty,
które udało mu się zakupić na ostatnim targu bożonarodzeniowym.
<br />
Przygotowuje im tę, która z czarnego bzu i berberysu - w taką pogodę
naturalne wzmacnianie odporności jest niezwykle ważne, to przecież
oczywiste.
<br />
Napar zaparza się przez chwilę w pękatym czajniczku, podgrzewany od
spodu przez pojedynczą świeczkę. Wreszcie duże dłonie ściągają pokrywkę i
wlewają ciecz do filiżanek.
<br />
Powraca tak, z odświętnie przystrojoną tacą i uśmiechem na twarzy.
<br />
― Usiądźmy tutaj ― proponuje, rozkładając naczynia na jednym ze
stolików przy kominku. Dwa fotele, zwrócone częściowo ku sobie i
częściowo w stronę płomieni, znajdują się tak blisko siebie, że z całą
pewnością stwarzają idealne warunki do poufałej rozmowy.
<br />
Kiedy chłopiec przychodzi do niego posłusznie, może dostrzec na miejscu
jeszcze jedną rzecz. Właściwie dwie - ciężkie szkicowniki w twardej,
obitej skórą okładce i zestaw ołówków, które Hannibal naostrzył
starannie skalpelami jeszcze tego ranka.
<br />
― Co powiesz na odrobinę rozrywki ― rzuca wesoło, przysuwając ku nim
lampę, która w połączeniu z żółtawym światłem kominka, daje idealne
warunki do pracy.
<br />
Will uśmiecha się lekko; spowolnione reakcje jego ciała, wskazują na to, że wino zdążyło z nim już naprawdę zrobić swoje.
<br />
― Tak ― odpowiada pogodnie. ― Pewnie.
<br />
Siadają więc i upijają po łyku herbaty, chwytając w dłonie szkicowniki.
Przez krótką chwilę młody Graham przygląda się z fascynacją naostrzonym
ołówkom, co wywołuje u pana Lectera nieco zafrasowany uśmiech. Nie
potrafi już sobie przypomnieć, co młodość i alkohol mogą zrobić z
ciałem, ale miło doświadczyć jest tego zjawiska nawet, jako zwykły
obserwator.
<br />
― Nie będę nam dyktował motywu przewodniego ― obwieścił uroczyście,
chwytając za ołówek z najmiększym grafitem. ― Pozwólmy sobie się
wzajemnie zaskoczyć.
<br />
Szczupła dłoń wędruje znów do filiżanki z naparem, chłopiec raczy się
nim chętnie (najwyraźniej jest w rzeczywistości ogromnym fanem bzu i
berberysu - myśl warta odnotowania, myśli Hannibal), kiwając na zgodę
otoczoną miękkimi lokami głową.
<br />
Co zabawne, długie palce sięgają po ten sam ołówek, który wybrał sobie
on sam (przygotował dwa identyczne komplety i, cóż, jak zwykle dobrze
zrobił, wykazując się swoją przezornością) i od razu zaczyna rysować
lekkimi, motylimi pociągnięciami.
<br />
Nie da się nie zauważyć, jak często błękitne oczy zatrzymują się na
dojrzałym obliczu, badając fakturę oświetlanej przez płomienie skóry,
kształt nosa i ust - nie trzeba być wyjątkowo domyślnym, by wiedzieć, że
młody Graham wziął się za szkicowanie twarzy swego rozmówcy.
<br />
Nie przeszkadza mu to jednak - właściwie, wydaje mu się to nawet
zabawnym doświadczeniem - namalować się wzajemnie. Sam także kreśli więc
miękkie kształty, poświęcając niezdrową wręcz uwagę kształtowi pełnych,
wyraźnie odznaczających się na młodej twarzy warg.
<br />
Po jakimś czasie odgłos grafitu, przesuwającego się po papierze, robi
się znacznie bardziej zauważalny - Hannibal obraca się lekko i dostrzega
to na własne oczy; skupioną minę, zamaszyste ruchu, dziwne napięcie w
ruchach młodego towarzysza, świadczące o zamknięciu w swej wizji, w
swoim własnym świecie.
<br />
Musi przyznać, że po jakimś czasie zapomina o swoim dziele, oddając swą
uwagę pracującemu artyście. Ich spojrzenia spotykają się co jakiś czas,
ale Will zdaje się ich nie odnotowywać - w szale pracy, udaje mu się
tylko sięgnąć po herbatę i przechylić jej resztkę, pracując w skupieniu
nad swym dziełem.
<br />
Długie nogi wyciągają się wygodnie w kierunku płomieni - pan Lecter
przymyka powieki i pozwala, by chwila błogiej ciszy i relaksu zawładnęła
nim przez chwilę, pozwalając na słodkie lenistwo.
<br />
Nie spodziewałby się, że mógłby poczuć się w czyimś towarzystwie równie
swobodnie - rozgrzane mięśnie osuwają się w miękką otchłań fotela, głowa
odchyla się delikatnie, pozwalając zagłówkowi pomasować kark i...
<br />
Otwiera oczy, mrugając nieprzytomnie - jedno spojrzenie wystarczy mu, by zrozumiał, że właśnie odbył drzemkę.
<br />
Nie mogła być ona długa - ocenia, spoglądając na nieprzejętego,
cieniującego swą pracę młodzieńca. Dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut.
Kto by się tym, z resztą, przejmował - to tylko zwykła chwila
przymknięcia oczu, teraz jest już całkiem przytomny.
<br />
I podekscytowany, bowiem już za chwilę będzie mógł obejrzeć skończony
rysunek. W swej próżności nie potrafi skrywać, jak bardzo pochlebia mu
fakt, że to właśnie jego postanowił namalować milczący artysta. Przez
chwilę Hannibal przygląda mu się bezkarnie, zawieszając spojrzenie na
cieniu, rzucanym na zarumieniony policzek przez długie rzęsy.
Nienaturalnie długie, trzeba przyznać. Może nawet odrobinę dziewczęco.
<br />
Z zamyślenia wyciąga go specyficzny odgłos - pan Lecter przechyla głowę i
odnotowuje ze zdziwieniem, że jego młody gość jest spocony, drżący, że
oddechy, płytkie oddechy, które opuszczają zaczerwienione wargi, brzmią
jakby chłopiec <span style="font-style: italic;">umierał</span>, pogrążony ekscytacją, przyjemnością...
<br />
<span style="font-style: italic;">Pożądaniem</span>.
<br />
Rozbiegane spojrzenie kieruje się na jego twarz - kropla potu wędruje po
grzbiecie nosa, zawieszając się na nim przez moment, zanim Will nie
ściera jej ze zniecierpliwieniem rękawem koszuli.
<br />
Bez słowa wyciąga ku niemu dłonie z gotowym dziełem - Hannibal przyjmuje go chętnie, układając sobie szkicownik na kolana.
<br />
Spogląda na kartkę i... rozchyla wargi, przesuwając spojrzenie z
powrotem na młodzieńczą twarz. W jednej chwili czuje, jak jego serce
przyśpiesza gwałtownie, a w gardle zalega dziwna suchość.
<br />
<span style="font-style: italic;">Bogowie.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-16, 00:55<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will oddycha ciężko, wpatrując się w twarz Lectera spojrzeniem, w
którym płonie ogień. Jest wytrącony z równowagi, niestabilny, ledwo nad
sobą panuje. A rysunek, który przedstawia Lecterowi, jest…
<br />
Tak trudno to opisać. Prymitywny człowiek powiedziałby: przerażający.
Cóż bowiem dzieje się na obrazie Willa Grahama – to chaos i ciemność,
dzikość i obłęd przeplatają się ze sobą wzajemnie; to emocje, a nie
kształty, definiują to dzieło. Hannibal widzi wyraźnie ludzką sylwetkę,
widzi mocno zakreślone kości policzkowe, wystający podbródek, szlachetny
nos i krzywe wargi; widzi swoje lustrzane odbicie. Widzi je wśród
czarnych macek, wśród cieni i plam, wśród rogów, które wyzierają z
oczodołów i rozrastają się we wszystkie strony. Widzi mrok i czuje go
całym sobą. Widzi jelenia i słyszy jego oddech. Widzi i słyszy stukot
kopyt, który niesie się echem wśród pałacowych korytarzy. Doznaje:
emocje, którymi Will Graham namalował swój obraz, sięgają znacznie dalej
poza kawałek doskonałej jakości papieru.
<br />
― Co pan myśli ― szepcze Will. ― Co pan czuje.
<br />
Hannibal Lecter bierze głębszy wdech. Oblizuje wargi i zbiera myśli,
wpatrując się w nieopanowane, lecz tworzące spójną całość zamaszyste
linie.
<br />
― Nigdy jeszcze nie widziałem ― wydusza wreszcie przez mocno ściśnięte
gardło ― by ktoś tak pięknie potrafił namalować coś emocjami.
<br />
Will spogląda mu krótko w oczy, a potem to spojrzenie ucieka gdzieś
ponad głowę Lectera, śledząc z niepokojem niewidoczne dla nikogo poza
właścicielem błękitnych oczu, nierzeczywiste kształty.
<br />
― Czy pan to widzi? ― zapytuje młodzieniec, błądząc wzrokiem po suficie. ― Widzi pan, co się dzieje?
<br />
Hannibal przygląda mu się z ledwo widocznym uśmiechem.
<br />
― Opowiedz mi o tym, Will ― prosi go ochrypłym głosem o obniżonym tonie. ― Opowiedz mi, proszę, o tym, co narysowałeś.
<br />
Will przełyka ciężko ślinę i podkurcza nogi, wciągając je na fotel.
<br />
― Narysowałem pana, nie widzi pan? ― pyta, zapatrzony w górę. ― Narysowałem pański portret.
<br />
― Oczywiście. Doskonale oddałeś anatomiczne szczegóły, jestem pełen
podziwu. Ale powiedz mi, Will. ― Mężczyzna sunie palcem po ciemnych
ścieżkach wykreślonych przez ołówek. ― Czym jest to? Czy to fragment
mojej duszy? Odrębny byt? Czy to wciąż jestem ja, czy może już ktoś
inny?
<br />
Młodzieniec opuszcza wzrok i spogląda na swoją pracę ze zmarszczonymi brwiami, jakby jej nie poznawał.
<br />
― Nie, nie ― mruczy. ― To nic takiego. Czasami dzieje się tak, kiedy nie biorę tabletek. Chyba ich nie wziąłem.
<br />
― Nie powinieneś tego traktować jako niedogodność ― odpowiada
natychmiast pan Lecter. ― To, co tu widzę, jest absolutnie przepiękne,
Will. Zjawiskowe i niepowtarzalne.
<br />
Milknie na chwilę, spoglądając znów na młodzieńczą twarz, a potem
pochyla się nieznacznie, wyciągając w jej kierunku dłoń. Najpierw dotyka
nią chłodnego czoła, jakby sprawdzał temperaturę, a potem zsuwa niżej,
na zaróżowiony policzek. Will znów marszczy brwi, zapatrując się w
ciemne oczy mężczyzny.
<br />
― Nienormalne?
<br />
― Co według ciebie oznacza to niemądre słowo? ― Pan Lecter gładzi
kciukiem jego gładką skórę, po czym delikatnie zagarnia jeden z ciemnych
loków za kształtne ucho. Will bierze gwałtowny wdech i poprawia swą
pozycję, nieco bardziej nachylając się ku mężczyźnie.
<br />
― Ośrodek ― szepcze mało przytomnie, a w jego spojrzeniu błyszczy desperacja. ― Dla mnie oznacza ośrodek.
<br />
Hannibal uśmiecha się gorzko.
<br />
― Nie jesteś nienormalny, Will. Jesteś samotny… ponieważ jesteś wyjątkowy.
<br />
Młodzieniec opuszcza spojrzenie na jego blade wargi.
<br />
― Jestem tak samotny jak pan…
<br />
Oczy Hannibala otwierają się odrobinę szerzej, lecz mężczyzna nie mówi
ani słowa – jego masywne ciało przechyla się jednak odrobinę w stronę
młodzieńca, który ma coraz większe problemy z oddychaniem (czy ktoś
wypuścił z tego pokoju całe powietrze?). Dłoń na jego policzku jest
gorąca, parzy go, drażni, i młodzieniec przymyka powieki, rozchylając
drżące wargi pod jej dotykiem. Odchyla głowę, wypuszczając głośno
powietrze przez nos. Wyciąga bezmyślnie rękę; opuszki jego palców
stykają się z szorstkim materiałem spodni mężczyzny w połowie drogi
między biodrem a kolanem. Ten dotyk razi go, zabija, odbiera zdolność
myślenia. A potem – potem… gwałtownie otwiera oczy. Otwiera je, czując
na swych wargach dotyk innych warg.
<br />
I krew szumi mu w uszach, i ciemność pochłania cały świat. Will jęczy
urywanie i ściska materiał spodni na udzie Hannibala, nie śmiąc nawet
się poruszyć. Bo może to sen, który pryśnie jak bańka mydlana, gdy
poczyni niebaczny ruch?
<br />
Bierze głęboki wdech i wypuszcza drżąco powietrze, i przesuwa dłoń na
wewnętrzną stronę uda mężczyzny, dygocąc na całym ciele. Co się dzieje;
czarne macki zjadają go, oplatają, duszą, pieszczą. Czy to wyobraźnia?
Czy szalony umysł znów płata mu figle? Nie potrafi rozróżnić snu od
jawy; być może w innym świecie siedzą nadal na swych miejscach, być może
w którejś rzeczywistości Will dopiero kończy swą pracę, być może któraś
rzeczywistość jest tą prawdziwą, a on znów zabłądził w labiryncie
umysłu, gdzie jawa i sen potrafią wzajemnie się przenikać i zacierać.
Nie wie, potrzebuje pomocy. Potrzebuje dowiedzieć się, gdzie jest i co
robi – zaczerpnąć powietrza.
<br />
― Czy śnię… ― szepcze, trącając wargami te drugie, tak ciepłe i
miękkie, jak nigdy by nie przypuszczał. Czuje gorący powiew powietrza na
swej twarzy i wzdryga się żywo, gdy przechodzą go dreszcze, gdy
elektryczny impuls przebiega wzdłuż kręgosłupa. To takie realne, tak
prawdziwe, jak niewiele rzeczy w jego życiu. Niemożliwe, by się zgubił.
Niemożliwe, by śnił.
<br />
― Nie ― potwierdza ciężko i ochryple Lecter. ― Nie śnisz.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie śni</span>. Otwiera szerzej oczy.
Nie majaczy. Jego drobna dłoń zaciska się mocniej na rozgrzanym udzie.
Nie wariuje. Will unosi się i wypina na czworakach, by móc sięgnąć
wargami dalej, by móc pochylić się nad mężczyzną, opierając kolanami o
siedzenie, a dłonią o podłokietnik.
<br />
Jego druga dłoń podrywa się z uda i przywiera do policzka mężczyzny.
Paznokcie wbijają się lekko w wystającą kość i młodzieniec przesuwa się
powoli ze swojego fotela na ten drugi, by okrakiem zawisnąć nad swoim
psychiatrą, okazując mu jeden z najgłębszych rodzajów zaufania.
<br />
Nieśmiało, delikatnie i czule, raz jeszcze muska jego wargi swoimi.
Potem przyciska nos do nosa mężczyzny i dyszy na jego wargi, uchylając
powieki, pod którymi czai się przymglony błękit. Oddycha bardzo głośno i
niespokojnie, a źrenice ma rozszerzone tak bardzo, iż niemal
pochłaniają jasne tęczówki.
<br />
W ciemności tych źrenic odbija się oblicze Hannibala: stężałe, napięte,
pożądliwe. Will chłonie ten widok całym sobą, chłonie go i karmi się
nim, dygocząc z emocji, z podniecenia.
<br />
I myśli tylko o jednym. Myśli tylko o tym, że jego ciemne rogi wyglądają
naprawdę zjawiskowo, kiedy zdają się zamykać w klatce cały świat.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-16, 01:51<br />
<hr />
<span class="postbody"> Za dużo.
<br />
Za dużo tu płomieni, gorąca, za dużo dłoni i dotyku, za dużo kwiatowego
zapachu i możliwości, nieskończonych możliwości, które doprowadzają do
skraju nawet jego, znanego ze swego wiecznego panowania, z
niezdejmowalnej maski pozorów.
<br />
Tego wieczoru Will Graham zdejmuję tę maskę - i robi to tak lekko, tak...
<br />
<span style="font-style: italic;">Jest pijany.</span>
<br />
Ich wargi ocierają się o siebie, szczupłe ciało zawisa nad nim,
przytłaczając go (jego, o tak silnym charakterze, tak niezbitej pewności
siebie) swoim jestestwem. Nie znajdują się już w przestronnym salonie,
ponieważ czas i przestrzeń przestają istnieć, zlewając się w
nieregularną mieszaninę dźwięków, obrazów, zapachów i odczuć.
<br />
<span style="font-style: italic;">Absolutnie pijany.</span>
<br />
Duże dłonie przesuwają się przez napięte ramiona i tors, badając ich
naturalne wypukłości i zakrzywienia, zupełnie tak, jakby tym dotykiem
chciały przeniknąć przez warstwy odzienia i skóy, dostać się tak do
samego mięsa, do kości.
<br />
Ich spojrzenia krzyżują się i pozostają tak, całkowicie sobie oddane, niezdolne do zwrócenia uwagi ku innym rzeczom.
<br />
To, co w tej chwili robią jest ordynarne i niewłaściwe, Hannibal dobrze
zdaje sobie z tego sprawę - Will wypił za dużo wina, które w połączeniu z
lekami (lub z ich brakiem, to nie ma znaczenia w obliczu choroby)
wprawiło jego biedny umysł w stan nietrzeźwości - powinien to
natychmiast przerwać, nie tylko jako jego psychiatra, ale i <span style="font-style: italic;">przyjaciel</span>.
<br />
Nie może mu tego zrobić, nie może tego zrobić Alice, Jackowi, Belli -
nie może i wie o tym, a mimo to, mimo tylu przeciwwskazań pozwala, by
jedna z dłoni uniosła się wyżej, wplątując między pasma ciemnych loków, a
druga, druga zsuwa się wzdłuż kręgosłupa, zamierając jedynie o (czy
wciąż stosowne, czy może tak o nich pomyśleć?) <span style="font-style: italic;">milimetry</span> od delikatnie wypiętych pośladków.
<br />
Wargi Willa smakują herbatą i berberysem, są słodkie i napęczniałe od
nabiegłej doń krwi - pełne i zaczerwienione, kojarzą mu się z soczystymi
jabłkami, w które tak bardzo ma się ochotę wgryźć, których tak
nieskończenie pożąda skosztować, zassać, zdominować, zdławić swoim
własnym smakiem, swoim śladem, swoim...
<br />
To zadziwiające, że przy tym wszystkim nie zmienił wciąż swojej pozycji -
chłopiec wisi na nim, z kolanami po bokach jego ud z pupą wypiętą ponad
skrzyżowanymi elegancko kolanami. Pan Lecter wie, że gdyby uniósł jedno
z tych kolan, choć odrobinę, natrafiłby <span style="font-style: italic;"> na pewno</span> na mały skarb swego młodego towarzysza, że mógłby...
<br />
Nie powstrzymuje się już - przy kolejnym pocałunku pozwala swojemu
językowi na zasmakowanie słodkiego wnętrza, zanurzeniu się w nim i
bezczelnym zaproszeniu do wspólnego tańca - zaproszeniu, któremu nie w
sposób jego odmówić, gdy ponaglane jest przez niecierpliwe dłonie i
pełne napięcia westchnienia.
<br />
Coś robi hałas, gdy upada na podłogę - Hannibal mgliście odnotowuje ten
dźwięk, ale nie ma pojęcia, co mogło go wywołać - zamiast nad tym
myśleć, napiera delikatnie na pokrytą miękkimi puklami potylicę,
zmuszając Willa do przylgnięcia szczelniej do jego ciała.
<br />
Szeroka pierś unosi się gwałtownie we wstrzymywanym oddechu, gdy napięte
pośladki ocierają się o jego udo - tkwiąca tuż nad nimi dłoń ma ochotę
zmusić je do wykonania tego ruchu ponownie, ale nie robi tego (nie może,
potrafi nad sobą zapanować, <span style="font-style: italic;">jeszcze</span> tak).
<br />
Wzrasta także jego temperatura - może wyczuć wilgoć, rozlewającą się pod
materiałem kołnierzyka, rozprzestrzeniająca się swoją obecnością w
okolicach torsu, pleców, podbrzusza.
<br />
Całuje się z Willem Grahamem, naprawdę to robi - całuje się ze swoim
nieletnim pacjentem, ze swoim studentem, sąsiadem, bratankiem jego
przyjaciela. Całują się <span style="font-style: italic;">razem</span>, jak para kochanków, jakby robili to razem od zawsze, od wieków.
<br />
Jeśli ktokolwiek by się teraz o tym dowiedział, ich życia można by
równie dobrze uznać za skończone. A może nie ich, a jego, Hannibala -
Will jest, przecież, taki młody, niezrównoważony, nie wie wiedział,
czego chciał, był odurzony - tak pisałyby o nim media. Opinie na temat
pana Lectera nie byłyby już tak życzliwe.
<br />
Bezduszny, wstrętny. Nieokiełznany potwór. Zboczeniec.
<br />
Nie wytrzymuje, musi to sprawdzić - musi przełamać tę niewidzialną
granicę i udowodnić, dotknąć, przekonać się, że to nie tylko on, że Will
też, że...
<br />
Unosi nogę, naciskając kolanem wprost między wyeksponowane teraz
(mimowolnie.. a może specjalnie?) wnętrze młodzieńczych ud - twardość
napiera na gorące ciało, pocierając ją przesyconym perfidną
premedytacją, <span style="font-style: italic;">rozciągniętym w czasie</span> ruchem, ocierając się o napięte gorąco, o jego całą długość.
<br />
We wnętrze czerwonych warg Willa Grahama wlewa się głębokie
westchnienie, podczas gdy te cierpkie, krzywe, należące do całującego go
mężczyzny, wykrzywiają się w gadzim uśmiechu.
<br />
Dostał to, czego chciał. Teraz już wie.
<br />
Teraz już nic go nie powstrzyma.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-16, 02:39<br />
<hr />
<span class="postbody">
Język mężczyzny wdziera się do młodzieńczych warg i Will zamiera na
kilka sekund, gniotąc w palcach koszulę Lectera. Jest przytłoczony
doznaniami, uwięziony w rzeczywistości, którą tu stworzyli – nie może,
nie potrafi i nie chce wyrwać się z jej szponów. Pocałunki, które
pierwotnie były delikatne, niemal dziewicze, w tej chwili nabierają
erotycznej treści, zaczynają silnie oddziaływać na ciała prawdopodobnie
ich obu.
<br />
I kto by pomyślał, że ktoś w wieku pana Lectera jest zdolny do takiego wyuzdania, do takich sprośności.
<br />
Chwilę później, jakby tego było mało, mężczyzna unosi nieznacznie nogę
(ma je skrzyżowane, jak to on, i nie zmienił swej pozycji ani o krztynę,
odkąd Will na nim przysiadł). Młodzieniec czuje wyraźnie, jak jej
twardość podrażnia <span style="font-style: italic;">jego</span> twardość, i wzdycha niepowstrzymanie, czując na policzkach spiekotę – <span style="font-style: italic;">za dużo</span>, zbyt intymnie.
<br />
― Och, ooch ― jęczy w dojrzałe usta (jego uda trzęsą się, napięte do
granic), odpowiadając nieporadnie i chaotycznie na kolejne pocałunki.
Długi język mężczyzny prześlizguje się po rzędach jego zębów, wdziera
się pod jego własny, napiera na spód niewprawnego mięśnia; zaraz potem
zatacza wokół niego kółko i sięga głębiej, i Will pozwala na to, nawet
nie próbując się bronić: pozwala panu Lecterowi sięgnąć do swego gardła,
otwierając się dla niego szerzej, bardziej, ponieważ chce tego, chce,
żeby on zdominował go i zawłaszczył, jak potrafi zrobić to z każdym,
ponieważ to takie ekscytujące, utracić siebie na rzecz kogoś innego.
<br />
Z młodzieńczym zaciekawieniem trąca, od czasu do czasu, swoim językiem
jego wargi, jego zęby, te wyjątkowo ostre kły (Lecter tak rzadko
pokazuje je w uśmiechu, może dlatego, że upodabniają go do zwierzęcia,
do wściekłego drapieżnika, który tylko czeka na to, by zatopić je w
gorącym ciele ofiary). Rękami obejmuje teraz rozpaloną twarz mężczyzny,
gładząc skronie, policzki, uszy, powieki i każdy skrawek gorącej skóry,
który ma w zasięgu spragnionych, ciekawskich palców.
<br />
Czy wstydzi się – chyba nie myśli o tym wcale. Nie ma nawet jak zewrzeć
ud, więc poddaje się wszystkiemu, co Lecter mu tak władczo serwuje.
Mężczyzna musi czuć drżenie jego warg i jego całego (ciała, umysłu,
duszy), głębokie przejęcie, głębokie <span style="font-style: italic;">przeżywanie</span>
tego zbliżenia. Musi czuć, jak bardzo znarkotyzowane ciało wyolbrzymia
wszelkie bodźce, jak żywo reaguje na każdy, najlżejszy nawet dotyk. Jak
wibruje pod każdym przesunięciem dłoni, napina się pod
najdelikatniejszym, najbardziej motylim muśnięciem.
<br />
Will, rozpalony i mokry, robi się bardziej nachalny, bardziej śmiały:
coraz chętniej sam sięga do wnętrza ust Lectera, ilekroć tylko ma taką
szansę (a Hannibal, wiedziony być może ciekawością, co zrobi jego
cudowny chłopiec wobec drobnej okazji, prezentuje mu je raz po raz).
Czasem próbuje zasysać dolną wargę mężczyzny, a czasem ją przygryza.
Towarzyszy temu cała gama doprawdy nieprzyzwoitych, niegodnych dźwięków.
<br />
Gdyby ktoś teraz przyłożył dłoń do spoconego czoła młodzieńca, wysłałby
go pilnie na pogotowie, lecz nie jest to gorączka, która mogłaby
sygnalizować chorobę, och, nie.
<br />
Oddychając tak płytko, że z braku tlenu doznaje zawrotów głowy, Will
uchyla powieki i spogląda błagalnie w oczy mężczyzny, ale o co błaga,
tego nie wie pewnie sam. Jedną z dłoni nie wiedzieć kiedy zacisnął na
błękitnym krawacie Lectera, tak zadziwiająco dopasowanym kolorystycznie
do jego koszuli.
<br />
Co widzi? Co musi widzieć człowiek o tak wielkich źrenicach, o tak
spłoszonym i nieprzytomnym, a jednocześnie rozognionym wzroku? Co musi
widzieć ktoś, kto drży na całym ciele, nie potrafiąc skupić spojrzenia
na jednym punkcie?
<br />
Hannibal tymczasem patrzy na niego jak drapieżca na kawałek świeżutkiego
mięsa. Wygląda, jakby chciał go skosztować i pochyla się, wdzierając w
intymną strefę przy grdyce swego młodzieńca. Will rozchyla szeroko
wilgotne wargi i wytrzeszczonymi oczami wpatruje się w sufit, na skórze
czując gorąc ust, które jeszcze go nie dotykają.
<br />
Słodka wypukłość porusza się, gdy chłopiec przełyka ciężko ślinę (to
trudne, gdy gardło ma całkiem suche), a wówczas Hannibal przykłada do
niej rozpalone wargi zaskakująco czule, głęboko wdychając powietrze wraz
z zapachem młodzieńczego potu, feromonów, słabych perfum.
<br />
Will odchyla głowę mocniej, znów usiłując przełknąć ślinę, i ściska z
całych sił ramiona mężczyzny, jakby dawał sobie w ten sposób złudzenie
bezpieczeństwa.
<br />
― Och ― jęczy słabo, kiedy Lecter rozchyla te cudowne, cudowne wargi, i
wypuszcza spomiędzy nich śliski język, by samym jego koniuszkiem
dotknąć go, połaskotać, jakby smakował lizaka lub kosztował… inny
produkt spożywczy, i Will chyba chce być jego lizakiem, chce być jego
pożywieniem, kawałkiem mięsa, w którym zatopią się ostre siekacze i
szpiczaste kły, chce rozlać się na niego, spłynąć w smolistej postaci do
samych jego stóp.
<br />
Odchyla się i gdyby ramię Lectera nie obejmowało go, gdyby ręka nie
spoczywała nad pośladkami, niechybnie przewróciłby się, spadł w czarną
przepaść. Ale tak – zostaje blisko, bezpiecznie w granicach jego rąk, z
trudem oddychając w miejscu, w którym feromonów jest tak dużo, że nie ma
przestrzeni na powietrze.
<br />
Nieśmiałym ruchem rozdygotanej ręki wsuwa palce w siwiejące włosy i
zaburza ich ład, szczękając zębami, lecz nie z zimna – zimno jest o cały
wszechświat oddalone od ich rzeczywistości, dusznej, ciasnej, czarnej i
rogatej.
<br />
― Hnn… ― dociska go do siebie, i pozwala (czy w ogóle ma nad tym
kontrolę?) swym udom rozjechać się na boki; pozwala sobie opaść na
niego, osunąć się na te skrzyżowane nogi i zderzyć swe ciepło z ich
ciepłem.
<br />
Kark Lectera jest mokry… ocieka smołą i Will ma brudne ręce, ale to nic,
to nic takiego, przesuwa nimi po jego ramionach, po włosach, roznosi
czarną maź, roznosi na własny policzek, na własne usta, gdy wsuwa do
nich opuszki palców, gryząc.
<br />
Smoła oblewa ich i jest gorąca jak samo piekło, a on wije się w niej,
wije lizany w najbardziej dziwny ze sposobów – w sposób, który sprawia,
że czuje się jak ulubiony deser Hannibala Lectera.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-16, 03:10<br />
<hr />
<span class="postbody">
Hannibal nie zastanawia się nad tym, co widzi młody chłopiec, siedzący
na jego kolanach, gdy obcałowuje pieczołowicie jego długą szyję.
<br />
Nie zakrząta swych myśli rzeczami, które może widzieć jego mały,
rozdygotany pacjent, odkładając na tę chwilę swój tytuł profesora,
psychiatry, dobrego przyjaciela, <span style="font-style: italic;">odpowiedzialnego człowieka</span>.
<br />
W tej chwili jest tylko smakoszem, który pragnie poznać swą potrawę
(doprawdy, podaną na złotym talerzu) każdym zmysłem swego głodnego
ciała.
<br />
Cieszy więc je na swój sposób - wzrok widokiem młodego, rozpalonego
ciała, gładkiej skóry, ciemnych loków i rozchylonych, czerwonych warg.
<br />
Słuch dźwiękiem płytkich, wysokich i urywanych jęków, powtarzających się
tym częściej, im częściej stymuluje kolejny ze zmysłów, dotyk - gdy
twarde kolano naciska na równie już twardą młodzieńczą erekcję. Tak
chętną, tak żywą, namacalnie prawdziwą i gorącą..
<br />
I smak, wreszcie i smak, gdy żarłoczne usta kosztują aksamitnej skóry,
scałowując z niej słodycz niewinności, podszyty cierpką goryczą strachu.
<br />
Czego boi się Will Graham? Hannibal się nad tym nie zastanawia, nie
może, nie potrafi w tej chwili, gdy jego własne ciało tak gorliwie prosi
o więcej i więcej.
<br />
Ale jak, jak mógłby pozwolić sobie na coś więcej, gdy wiązać się to
będzie z tak paskudnym czynem? Z wykorzystaniem tego biednego chłopca,
niemalże <span style="font-style: italic;">zmuszeniem</span> go do zaspokojenia swych potrzeb.
<br />
Nie był głupi, dobrze wiedział, co oznaczały długie spojrzenia, które
młody Graham rzucał mu nie raz przy ich spotkaniach - odczuwał je
niemalże, jak dotyk, długie i intensywne, niewinne, a jednak podszyte
prośbą, której nie potrafił spełnić.
<br />
Do teraz.
<br />
― Will ― odzywa się w którymś momencie, naginając swą wolę, zmuszając
się do tego, by oderwać się od pieszczonej skóry i popatrzeć
nieprzytomnie w błękitne...
<br />
W zdominowane przez rozszerzone źrenice oczy, które patrzą na niego, ale
czynią to tak, jakby... jak gdyby niczego przed sobą nie widziały.
<br />
Zupełnie nieprzytomnie.
<br />
― Will ― powtarza zaniepokojony, układając swą dłoń na czole chłopca.
Tym razem jest definitywnie rozpalone. Czyżby mógł się przeziębić? Może
wtedy, gdy składali sobie noworoczne życzenia? Może był niedokładnie
ubrany... ― Czy mnie słyszysz?
<br />
Chłopiec nie odpowiada - zamiast tego chwyta w dłonie jego twarz i
przyciąga ją ku sobie, omiatając spojrzeniem poszczególnie jej
fragmenty. Na żadnym nie zatrzymuje się jednak na dłużej i to jest dość
niepokojące, to naprawdę powinno już go przekonać by zatrzymał to,
dopóki nie zabrnęli zbyt daleko, by...
<br />
Ciemne pukle poruszają się gwałtownie, gdy Will kiwa gorliwie głową,
dysząc ciężko. Rozgrzane ciało przysuwa się znów, jego intencje są
całkiem jasne - sytuacja znowu daje mu szansę do przerwania, zakończenia
tego chaosu, a on <span style="font-style: italic;">znowu</span> jej nie wykorzystuje.
<br />
Sapie cicho, zaskoczony, gdy do pocałunków wkradają się tym razem małe,
ostre ząbki - ich pieszczoty nie są już tak niewinne, nie można ich
zakwalifikować jako skromne. W którymś momencie jeden z kłów przebija
skórę dolnej wargi, spod której tryska wątłym strumieniem krew; ale
nawet wtedy Will nie przestaje kąsać, całować i ssać czerwonej cieczy,
jątrzyć jej prosto z małej ranki.
<br />
Duże dłonie łapią za ramiona (jest o krok od tego, by go od siebie
odsunąć, zaraz to zrobi), podczas gdy te mniejsze sięgają wolno do
kołnierzyka jego koszuli, ale nie sięgają po guziki - szczupła palce
owijają się znów wokół błękitnego materiału, pociągając za perfekcyjny
węzeł. Zamiast go jednak odwiązać, materiał zaciska się jeszcze mocniej,
przyduszając go odrobinę.
<br />
― Will ― wydusza z siebie z wysiłkiem, między gwałtownymi pocałunkami,
jęcząc ochryple, gdy małe wargi przyciskają się do przestrzeni pod jego
uchem, gdy wilgotny język sunie po skórze, rażąc resztę ciała
elektryzującymi dreszczami przyjemności.
<br />
Pod przylegającym materiałem spodni zaczyna się z wolna piętrzyć
kształt, zaburzający estetykę delikatnej kratki - linie wyginają się
nieregularnie, obły kształt napiera na szorstki materiał, ściskany
między założonymi wciąż na siebie nogami.
<br />
Zachłanna dłoń zsuwa się z włosów, opadając na jedno z wąskich bioder -
twarz pana Lectera oblewa się najdelikatniejszą czerwienią, tężejąc od
przeżywanej rozkoszy. W tej samej chwili wilgotny mięsień trąca znów
wrażliwy płatek ucha, przygryza go, wyrywając spomiędzy krzywych warg
głęboki pomruk.
<br />
― Will ― powtarza znów, ale bez mocy, zupełnie bez mocy, ponieważ
stracił ją na rzecz tych pocałunków, tak łudząco podobnych do tych,
które jeszcze przed chwilą składał on sam.
<br />
Węzeł znów zacieśnia się odrobinę i nagle Hannibal rozumie - Will nie
robi tego specjalnie, nie poddusza go z premedytacją. Podtrzymuje się
jedynie na fotelu, nie wspierany już tak dzielnie przez jego drżące
ramiona.
<br />
Pomaga mu więc (nie przestaje być uprzejmy w każdej chwili swego życia) i
rozstawia wreszcie nogi, sprawiając, że drobne ciało opada mu na pierś,
że dzielący ich dystans skraca się do nieistniejącego.
<br />
Spoglądają tak na siebie, rozgrzani, zamroczeni, <span style="font-style: italic;">odurzeni</span> wszystkim tym, co ich otacza.
<br />
― Chcę cię dotknąć ― mówi nagle, zupełnie nie poznając swojego głosu;
tego ochrypłego pomruku z twardym, wibrującym akcentem, który w ogóle
nie powinien się tam pojawić. ― Pozwól mi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-16, 04:19<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will odrywa się od jego skóry, opuszcza luźno dłonie i patrzy
półprzytomnie na swego lekarza, na swego przyjaciela, przetwarzając w
głowie te ochrypłe słowa o wyjątkowo wzmocnionym akcencie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Chcę cię dotknąć. Pozwól mi.</span>
<br />
Dotknąć. To już nie tylko pocałunki, nie tylko. Pan Lecter chce iść o
krok dalej, Will wie o tym, chce go rozebrać i obdarzyć intymniejszym
dotykiem.
<br />
Płonie na policzkach od samej myśli o tym.
<br />
Nie zastanawiał się nad tym wcześniej, a teraz nie ma na to sił. Czy
rzeczy mogą po prostu się wydarzyć, czy może mu zaufać, oddać się w te
duże, ciepłe ręce, wierząc, że nie zrobią mu krzywdy?
<br />
Nagle… dociera do niego, cóż ma pod palcami. Dociera do niego, że opuszczając dłoń, pozwolił jej spocząć… dokładnie na…
<br />
Rozchyla drżące wargi, kraciaste spodnie są wypchane, są wypchane penisem pana Lectera.
<br />
Wzwiedzonym, jak członek Willa. Ta prawda uderza w niego nagle, jakby
przez cały czas amok uniemożliwiał mu stwierdzenie tej oczywistości,
uświadomienie sobie, jak podziałał na niego ten człowiek, i jak on
podziałał na tego człowieka, i do czego zmierzają w swym karkołomnym
pędzie ku bliskości, ku zaspokojeniu pragnień.
<br />
Pan Lecter też pochyla głowę, i Will widzi to kątem oka. Przez chwilę
patrzą obaj w to samo miejsce, a potem mężczyzna wraca spojrzeniem do
młodzieńczej twarzy i (och, Boże) sunie dłonią po jego udzie (kiedy się
na nim znalazła?) nieuchronnie ku…
<br />
Will wstrzymuje oddech, napinając każdy mięsień ciała, ale apogeum nie
następuje, duża dłoń zatrzymuje się o milimetry od swego celu, o
milimetry, które chłopiec czuje całym swoim jestestwem, które zadają mu
prawie fizyczny ból.
<br />
Podrywa szybkim, nerwowym gestem głowę i dopiero teraz wypuszcza przetrzymywane w płucach powietrze. Przełyka ciężko ślinę.
<br />
Nie myślał o tym, nie spodziewał się, nigdy by tego nie przewidział.
<br />
Serce jak dzwon uderza w jego pierś, gdy pochyla się, by przyłożyć
spocone czoło do jego czoła i… przysunąć się… jeszcze odrobinę… bliżej.
Wypite wino szumi w głowie, szumi cały świat.
<br />
― Tak ― szepcze wprost w dojrzałe usta i czuje dokładnie pod swymi palcami, jak reaguje na to Hannibal Lecter. ― Proszę.
<br />
I Lecter spokojnym ruchem sięga do jego rozporka; rozpina guzik, a potem
dwoma palcami chwyta zamek i pociąga go, przechylając głowę, by widzieć
wszystko dokładnie. Will też spogląda krótko w dół; na swojej białej,
zwyczajnej bieliźnie zauważa plamę znikającą pod długimi palcami,
których dotyk jest dla niego doznaniem tak intensywnym, że wzdryga się,
jakby przeszył go prąd, i przywiera do mężczyzny całym ciałem, wbijając
paznokcie w jego plecy. Oddycha płytko, głośno, chrapliwie, unosząc się
delikatnie na udach, lgnąc do tych palców, do tej dłoni, a Hannibal
obejmuje go czule, jakby chciał uspokoić, ukoić te rozszalałe emocje.
<br />
Tak, teraz już wie o tym każda cząstka ciała Willa: pragnie tego dotyku
jak niczego na świecie. Pragnie, by pan Lecter obciągnął mu, by
wypieścił w jakikolwiek sposób, przynosząc upragnione wytchnienie od
tego bólu, od rwania, którym reaguje młody członek na tak dużą ilość
krwi.
<br />
― Ooch ― dyszy chłopiec, ocierając się nosem o skroń Lectera, pocierając wargami o ucho i policzek. ― Och, och, tak…
<br />
Wplata niespokojnie obie dłonie w jego włosy, gniecie je, szarpie bezwiednie, tuląc twarz mężczyzny do swej mokrej szyi.
<br />
Czuje całym sobą, jak zgięty palec mężczyzny przesuwa się powoli po
wybrzuszeniu w bieliźnie; zagryza swoje wargi niemal do krwi, próbując
nie zwariować od tego oczekiwania, nie zwariować od subtelnego dotyku. I
nagle – jednym gwałtownym ruchem – ten sam palec wsuwa się za gumkę
bielizny i ciągnie ją błyskawicznie w dół, w ułamku sekundy obnażając
wyprężoną ptaszynę. Powietrze na rozgrzanym członku jest jak lód; Will
wzdryga się niespokojnie, z całej siły zaciskając uda po obu stronach
nóg mężczyzny – nie odsuwa się ani na milimetr i nie pozwala również
jemu oddalić się choćby po to, by wziąć głębszy wdech.
<br />
― Mmh ― zaciska powieki, próbując odciąć się od smoły, wszechobecnej
smoły, od rozłożystych rogów, od duszących węży. Nie ma w tym nic złego.
Nic złego. To tylko brak tabletek, brak tabletek nie zepsuje tej
chwili. ― Błagam ― szepcze bezradnie, ocierając się gorliwie policzkiem o
jego policzek i poruszając niecierpliwie biodrami i pośladkami. ― Już,
och, już.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-16, 04:53<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wprawna dłoń przesuwa się po członku w najdelikatniejszej pieszczocie -
lekkim, motylim dotyku, który otula tylko swą obecnością napęczniały
organ, zaznajamia się z aksamitną skórą, z pulsującymi wyczuwalnie
żyłami.
<br />
Chłopiec wtula się w niego mocniej, przywiera kurczowo do jego ciała,
zupełnie jakby chciał się z nim zespoić w jedno - Hannibal pozwala mu na
to, tuli go do siebie, tuli go całym sobą, a więc i dłonią, a więc i
palcami, które oplatają się szczelnie wokół niedużego trzonu gorącej
erekcji.
<br />
Pierwsze poważne naciągnięcie skóry kończy się ciężkim, wibrującym
jękiem, który łaskocze go wyraźnie po szyi - zafascynowany przez tę
niewątpliwie żywą reakcję, powtarza ów ruch - ciężki oddech wpływa teraz
wprost do jego ucha, pieszcząc zmysły. Will brzmi teraz tak, jakby
właśnie przebiegł maraton, jakby tylko chwila dzieliła go od zejścia z
tego świata, pokonany przez wyczerpanie, przez odbierające zdolność
logicznego myślenia pożądanie.
<br />
Ale pan Lecter nie przestaje na tych dwóch śmiesznych ruchach - duża
dłoń obejmuje sztywny członek w pewniejszym uchwycie i przyśpiesza
tempo; z początku nieinwazyjnie, z każdą chwilą jednak coraz śmielej.
<br />
Ciężkie oddechy mieszają się z wymownym odgłosem, niby mlaskaniem -
wilgotna skóra wędruje po napiętej erekcji, drażniąc ukrwiony narząd w
najintymniejszej pieszczocie, doprowadzając młode ciało do samego skraju
szaleństwa.
<br />
Profesor przechyla swą głowę, porusza się delikatnie (tylko trochę,
silny napór nie pozwala mu na więcej) dzierżąc mokrą już męskość z
niemalże nabożną czcią, z chorą delikatność, zupełnie jakby w jego dłoni
spoczywały teraz insygnia jego władzy, najdroższy, zapomniany skarb
tego świata.
<br />
I być może tak właśnie jest, przynajmniej w tej jednej chwili, gdy
wtuleni w siebie zapominają o istnieniu wszelakich innych form życia,
które wykraczają poza ich własne.
<br />
Co więcej, nawet ich byty zaczynają na siebie nachodzić, zacierać swe
granice, gdy okazuje się, że płytkiego oddechu nie uwalniają już jedne
wargi, gdy nie tylko jedne lędźwie poruszają się rytmicznie - gdy nie
biją dwa serca, a jedno, wspólne - tym samym rytmem.
<br />
Gorąco nasila się natrętnie, uniemożliwiając mu z wolna wzięcie
głębszego oddechu - pot pokrywa każdy zakątek rozgrzanego ciała,
wsiąkając w już i tak sfatygowany garnitur. Szczupłe palce szarpią za
rozchełstany materiał koszuli, przesuwają się między pasmami zwykle
idealnie ułożonych włosów, a jego dłoń, jego dłoń znowu wzmacnia swój
uścisk i porusza się już tak prędko, tak pośpiesznie, że wkrótce Will
nie ma innego wyjścia - musi odchylić się do tyłu, wyginając swe plecy w
łuk, a wtedy pan Lecter (zboczeniec) może obrzucić ciekawskim
spojrzeniem jego ptaszynę.
<br />
I robi to - odprowadza pociemniałymi oczami wędrówkę własnej dłoni - od
góry do dołu, przez wyraźnie zaczerwienioną erekcję, wwierca się w
cieknącą cewkę, zupełnie jakby w ten sposób mógł spić jedną z
półprzezroczystych kropli.
<br />
Chciałby. Naprawdę chciałby to teraz zrobić - pchnąć drobne ciało z
powrotem na fotel, który został mu wcześniej przeznaczony, jako miejsce,
(a nawet, naprawdę) opaść na kolana i pożreć ten słodki kąsek,
posmakować esencji swego drogiego towarzysza, rozsmakowywać się w niej
jak w najwykwintniejszym ze wszystkich dań.
<br />
<span style="font-style: italic;">Szaleństwo.</span>
<br />
Nie robi tego jednak - podświadomie wyczuwa, że mogłoby to zaburzyć tę
niezwykłą atmosferę, ten dziwny stan uniesienia, w którym tak nagle się
znaleźli , niezdolni do odmówienia sobie chwili bliskości, tej całkiem
grubiańskiej, zakazanej.
<br />
I nagle to czuje - specyficzne drżenie, skurcz, wstrząsający wilgotnym
od potu podbrzuszem, świadczący o tym, jak blisko znajduje się jego mały
przyjaciel - już teraz, w tej chwili.
<br />
Jakiż jest niedoświadczony, jak rozkoszny... czuły na każdy, najmniejszy nawet dotyk.
<br />
Wymowne, apetyczne odgłosy towarzyszą im już w każdej sekundzie - krople
preejakulatu toczą się po jego palcach, sklejają je, ale to nie
utrudnia mu w przyśpieszeniu ich tempa do niemalże nieludzkiego wymiaru.
Musi przytrzymać drobne ciało, by nie upadło na ziemię, ponieważ
rozkosz, która nim wstrząsa jest już chyba niemożliwa do udźwignięcia
przez jego zarumienionego właściciela.
<br />
― Will ― chrypi krótko, oczarowany jego pięknem. Rozszerzone źrenice
zwracają się na krótką chwilę w jego stronę; Hannibal może zauważyć w
nich swoje odbicie, swą zaczerwienioną twarz, rozchylone wargi ze
zdobiącą je niezaschniętą jeszcze krwią.
<br />
<span style="font-style: italic;">Szaleństwo, dzielone we dwóch.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-16, 16:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie może tego znieść; dłoń Lectera sprawia mu tak wiele przyjemności,
posyłając elektryczne impulsy do każdego zakończenia nerwowego jego
ciała. Will zanurza się w ciemnej toni i nic już do niego nie dociera,
nic oprócz dotyku, dźwięków i obezwładniającego zapachu. Mężczyzna
pieści go w nadludzkim tempie, ślizgając się po napęczniałym trzonie.
Robi to tak dobrze, tak płynnie, z takim wyczuciem, bez śladu skrupułów.
<br />
Will oddycha tak głośno i spazmatycznie, że niemal zagłusza wszystko
inne. Dyszy, jakby dopiero co wynurzył się z wody po długim czasie bez
powietrza i teraz łapał je rozpaczliwie, desperacko, bez najmniejszej
nad tym kontroli.
<br />
Jakże piękny musi przedstawiać obraz w oczach Hannibala, wygięty w
eteryczny łuk, subtelny i gładki, wilgotny od potu i oderwany od
rzeczywistości, podległy kreacjom pobudzonego umysłu.
<br />
Nie jest trudno doprowadzić młode ciało do szczytu: wystarczy jeszcze
kilka szybkich ruchów, a szczupłe uda zaczynają drżeć konwulsyjnie,
jakby chciały się zewrzeć w obronnym odruchu. Zamiast jednak się
złączyć, rozchylają się szerzej i Will rozwiera usta do krzyku.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Will</span>…
<br />
Przez czarną zasłonę przebija się ochrypłe nawoływanie. Młodzieniec
otwiera oczy i nieprzytomnym wzrokiem wśród tysięcy kształtów odnajduje
ostre zarysy twarzy mężczyzny, który doprowadził go do tego stanu.
<br />
Wpatruje się w dwa pociemniałe punkty, w oczy wpatrzone w jego wygięte
ciało, skupione, mroczne i bezkresne jak czeluście samych piekieł.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Hannibal</span> ― wydusza na
bezdechu i oczy błyskają mu białkami, gdy wywraca nimi, przepadając,
rzucając się w objęcia nieznanej ciemności, w mroczną toń macek i rogów,
w gorąc smolistych płomieni, wulkanicznej lawy, rozkosznego, w obłędnym
tempie rosnącego w siłę uścisku.
<br />
Krzyczy słabo, łamiącym się głosem, i rozlewa się w dużej dłoni Lectera,
szarpiąc niekontrolowanie biodrami i odrzucając głowę do tyłu. Dłońmi
chwyta się za intymności, nakrywa je, jakby próbował w jakiś sposób
zatrzymać to przytłaczające, ekstatyczne, <span style="font-style: italic;">najprzyjemniejsze na całym świecie</span>
uczucie lub może się przed nim zasłonić. Jego ciało drga jak w agonii
jeszcze przez chwilę, i gdyby nie ramię Hannibala – naprawdę opadłoby na
podłogę. Podtrzymywane przed upadkiem, wygięte w łuk i niemal wiotkie,
wygląda jak powalony Capocchio z obrazu Bouguereau, bezradny i pokonany,
gryziony przez Schicchiego w odsłoniętą szyję.
<br />
Jest piękny.
<br />
Lecter przyciąga do siebie młode ciało gestem, który w innej
rzeczywistości mógłby być spokojny i opanowany, ale nie tutaj, nie w ich
obecnym świecie. Szczupłe, drżące ręce natychmiast owijają się wokół
mężczyzny szyi, a Will chowa mokrą twarz w jego ramieniu, dysząc, wciąż
dysząc i dysząc.
<br />
Trwają tak w ciszy kto wie jak długo, aż w końcu chłopiec uspokaja
trochę rozszalały umysł i rozdygotane ciało. Jego palce poruszają się i
wplatają w miękkie włosy Lectera, przesuwając po skórze głowy.
<br />
Czuje się dziwnie, tak bardzo dziwnie – jakby za chwilę miał się obrócić
w pył niczym wyschnięta piaskowa figura. Nie ma na nic siły, nie może
nawet podnieść głowy i popatrzeć w oczy swojemu <span style="font-style: italic;">kochankowi</span>.
<br />
Wuj Jack byłby tak wściekły, gdyby się dowiedział. Wpadłby w furię. Will
spina się na samą myśl o tym chorym i obrzydliwym człowieku. Tak
wściekał się, gdy Will jego zdaniem <span style="font-style: italic;">kokietował</span> Lectera, podczas gdy sam… nocami… obmacywał go, kąsał i…
<br />
Bierze głęboki wdech i potrząsa głową – nie będzie o tym myśleć, to
przeszłość. Ten stary, obleśny zwyrodnialec już nigdy go nie dotknie,
już nigdy nie dotknie, już nigdy, nigdy w życiu nie będzie miał okazji,
by położyć na nim swoje brudne, obrzydliwe łapy.
<br />
― To dobry czas na kąpiel, nie uważasz ― słyszy w uchu ochrypły pomruk.
<br />
Hannibal Lecter jest tak inny od Jacka Crawforda. Jego ręce są duże,
czyste i czułe. I nie ma nic złego w tym, co właśnie zrobili. Nic, czego
powinien żałować, brzydzić się, obawiać. Nic niewłaściwego.
<br />
― Wspólną? ― dopytuje, nie podnosząc głowy, ale mimowolnie wyginając
obrzmiałe wargi w ciepłym uśmiechu. Hannibal drga delikatnie, jakby coś
go rozbawiło, a gdy przemawia ponownie, w jego głosie słychać jowialną
nutę.
<br />
― Jeśli tylko zechcesz.
<br />
― Zechcę.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" height="200" src="https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/7/7b/Dante_et_Virgile-William_Bouguereau-IMG_8283.JPG/800px-Dante_et_Virgile-William_Bouguereau-IMG_8283.JPG" width="157" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-16, 17:12<br />
<hr />
<span class="postbody">
Udają się więc na górę - Hannibal w swoim wygniecionym garniturze i
rozchełstanej koszuli, w swoim świeżo poluzowanym krawacie, włosami w
nieładzie i Will, wciąż mocno zarumieniony, potargany, z błyszczącymi
oczami, z niedopiętymi spodniami.
<br />
Pan Lecter jest tak czuły, gdy pomaga chłopcu usiąść na toalecie,
podczas gdy sam napuszcza do dużej wanny ciepłej wody, doprawiając ją
wykwintnymi olejkami i najwyższej klasy płynami do kąpieli. W ten sposób
wanna wypełnia się gęstą pianą, rosnącą z każdej chwili do bajkowych
wręcz rozmiarów.
<br />
Obraca się przez ramię, spoglądając na lekko nieprzytomnego towarzysza -
nie potrafi się nie uśmiechnąć, gdy pełne wargi wyginają się znów w
symbolu najczystszego szczęścia, zadowolenia - to zadziwiające, jak
często wyraz pojawia się na młodej twarzy pana Grahama, gdy ten gości u
swego terapeuty.
<br />
Potrafią dobrze spędzić ze sobą czas - ich rozmowy ciągną się godzinami,
mają wspólne pasje, wiele podobnych poglądów, są siebie wzajemnie
ciekawi - to wszystko sprawia, że z każdym kolejnym dniem ich relacja
zacieśnia się nieprzyzwoicie i coraz ciężej jest im bez siebie
wytrzymać, coraz częściej starają się zorganizować swój czas w taki
sposób, by stawał się on wspólnym.
<br />
Wiele osób patrzyło więc na nich z tego powodu, rzecz jasna,
nieprzychylnym okiem (na przedzie tegoż orszaku stała sama Alice), ale
nie potrafili wiele sobie z tego robić, nawet jeśli wiązało się to
poniekąd z balansowaniem na granicy dobrego smaku, a czystego
grubiaństwa.
<br />
Ściąga z siebie marynarkę i krawat, odwieszając je starannie na jedną z
wysokich szafek. Wracając do Willa, mija po drodze lustro - spogląda
przez ułamek sekundy na swoje odbicie - zaczyna do niego docierać, że
może być mu ciężko wytłumaczyć się ze śladu po ostrym kle swojego
młodego...
<br />
<span style="font-style: italic;">Kochanka?</span>
<br />
Jak wytłumaczy się z tego wszystkiego sąsiadom, w pracy, co ma powiedzieć Alice?
<br />
― Nie zamierzasz się kąpać w ubraniach, prawda? ― Uśmiecha się krzywo,
wyciągając do Willa swoją dużą dłoń. Chłopiec dźwiga się na niej z
toalety, słodko ociężały, ospały.
<br />
Hannibal jeszcze pamięta czasy, kiedy sam reagował tak w młodości na
niemalże każde zbliżenie - naturalna reakcja organizmu, która przechodzi
w miarę wzmacniania ciała coraz to nowszymi doświadczeniami.
<br />
Szczupła dłoń drży delikatnie, gdy jej palce zatrzymują się milimetry od
guzików koszuli - młodzieniec krępuje się wyraźnie, ale pokonuje opory,
odsłaniając powoli coraz większe obszary płaskiej klatki piersiowej.
Bez ani jednego włoska.
<br />
Intrygujące.
<br />
Błękitne oczy przesuwają się co jakiś czas po jego ciele, ponaglając go,
zachęcając do dołączenia do ich małej zabawy - pan Lecter przystaje
więc chętnie na tę propozycję i pozbywa się swojej kamizelki, a potem
koszuli, ruchami przepełnionymi czymś zupełnie przeciwnym do tych, które
kierują Willem Grahamem.
<br />
Nie jest już młodzieniaszkiem, dobrze zna swoje ciało - te też jest
przeciwieństwem jego młodego towarzysza - szeroki tors pokryty jest
bowiem gęstym owłosieniem, tak samo, jak umięśniony brzuch i skrywane
wciąż częściowo pod materiałem spodni podbrzusze.
<br />
Sięga do zapięcia spodni, bez trudu odnajdując odpowiednią haftkę -
pociąga za nią śmiało, potem to samo czyni z zamkiem - w ruchach
profesora Lectera jest pewna nonszalancja, kipiąca przekorą pewność
siebie, która pozwala mu myśleć o tym, że wpatrzony w niego chłopiec
traktuje wszystko to, co ogląda, jak prawdziwy spektakl.
<br />
Ściągnięte spodnie odsłaniają umięśnione nogi, o wyraźnie zarysowanym
kształcie silnych ud i łydek, stopy okazują się tak samo duże, lecz w
jakiś sposób eleganckie i smukłe, tak jak jego dłonie. Pozostając w
samej bieliźnie, rzuca towarzyszowi wyzywające spojrzenie - twoja kolej,
mówią ciemne oczy, lśniąc tym samym, figlarnym rozbawieniem.
<br />
<span style="font-style: italic;">Pokaż mi.</span>
<br />
Młodzieniec cofa się dwa kroki, wbijając w jego ciało pożądliwe
spojrzenie (nie da się tego pomylić z czymkolwiek innym, gdy Hannibal
widzi sposób, w jaki poruszają się jego wargi, gdy słyszy płytkie
oddechy, gdy na własne oczy może zaobserwować, jak płaska pierś unosi
się w górę i w dół, w górę i w dół). Kilka ciemnych loków opada na jeden
z zarumienionych policzków, ale Will zdaje się tego nie zauważać,
przebywając w zupełnie innym świecie - świecie pełnym zachwytu i
oczarowania, onieśmielenia i pragnień.
<br />
W końcu pozwala, by błękitna koszula zsunęła się ze szczupłych ramion, a
spodnie z wąskich bioder - chłopiec wychodzi z nich i kopie je niedbale
na bok, wzbudzając tym częściowe rozbawienie starszego mężczyzny.
<br />
Stają tak przed sobą w bieliźnie - na stopach młodzieńca wciąż jeszcze
tkwią (nieodzownie kolorowe) skarpetki - mija kilka chwil, nim odrywają
od siebie wreszcie spojrzenie, a czynią to tylko dlatego, że przychodzi
pora na to, by zakręcić wodę.
<br />
Poziom piany jest wręcz absurdalny, Hannibal odgarnia ją rękoma,
wzdychając nad swoim własnym brakiem pomyślunku. Niektóre sytuacje
pozbawiają go czasem na moment zdolności do myślenia i Will Graham, on
jeden jest definitywnie taką właśnie sytuacją.
<br />
Prostuje się lekko i wyciąga do niego ramię, a które ten znów ufnie
łapie - szczupłe palce składają się delikatnie na jego przegubie, gdy
pan Lecter przyciąga do siebie drobne, gładkie ciało - tak blisko, że
niemalże stykają się ze sobą torsami.
<br />
Nie trzyma go jednak długo w takiej pozycji. Po chwili obraca towarzysza
tak, by mógł wtulić się w niego swoimi drobnymi plecami - zawisa tak
nad mlecznobiałym ramieniem, jak kruk, przybliżając swoją szorstką twarz
do pachnącej młodzieńczym uniesieniem szyi.
<br />
Wydaje się przy nim taki ogromny - może otulić go całym sobą, a wciąż
wystarcza mu ciała na przykrycie więcej i więcej przestrzeni, dominując
ją sobą, zawłaszczając bez wysiłku.
<br />
Duże dłonie przesuwają się po zgrabnych bokach, zatrzymując na pasie
białej bielizny - silne ramiona przytrzymują drugie ciało w miejscu, nie
pozwalają mu się ruszyć, gdy w tak bezczelny sposób pozbywa chłopca
jego ostatnich części garderoby - zmuszając go do grzecznego
podciągnięcia nóg, by mógł to uczynić nawet ze skarpetkami.
<br />
I kiedy Will jest już absolutnie nagi, Hannibal pomaga mu po
gentlemańsku wejść do wiany, ukryć się bezpiecznie wśród piany - nie
szczędzi sobie przy tym rzucenia długiego spojrzenia na nagie, okrągłe
pośladki. Są tak piękne, że mógłby je namalować, tu, teraz. Ma ochotę
ich dotknąć, zatopić w nich zęby - takie apetyczne, słodkie, dziewczęce,
idealne.
<br />
Sam także pozbywa się i swojej bielizny, mogąc w ten sposób <span style="font-style: italic;">zaprezentować</span>
bacznemu obserwatorowi swoją wciąż na wpół twardą erekcję, kołyszącą
się między silnymi udami, gdy przestępuje krok w górę, by zająć miejsce
naprzeciw swego towarzysza. Nie przeszkadza mu to, że jest obserwowany,
nigdy mu nie przeszkadzało.
<br />
Zwłaszcza, gdy w nagrodę otrzymuje tę formę bezgranicznego uwielbienia, malującego się na młodej, pięknej twarzy.
<br />
<img alt="" border="0" src="https://i.gifer.com/TUW4.gif" /></span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-16, 18:40<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will przekłada nogi na bok, by Hannibal mógł wygodnie usiąść
naprzeciwko. Wanna jest duża, ale nie aż tak, by mogli się w niej nie
dotykać. Patrzy, jak mężczyzna bez cienia skrępowania pozbywa się
bielizny, i od razu zawiesza wzrok na półsztywnej, dorodnej męskości,
która sterczy dumnie spomiędzy bujnej kępki ciemnych włosków. Krew znów
napływa mu do uszu i policzków; nie może się napatrzeć, nie potrafi
przestać. To, że myślał wcześniej o jakiejś dziewczynie, że całował
kiedyś dziewczynę, że nieśmiało dotykał jej ciała, badając delikatne
krągłości i wgłębienia, wydaje mu się teraz odległym i niedorzecznym
wspomnieniem.
<br />
Męskie ciała zachwycają go dalece bardziej: szerokie ramiona i wąskie
biodra. Muskularne uda i przeguby. Szczupłe nadgarstki, duże dłonie,
długie palce. Twarda jak kamień pierś. Delikatnie wystający brzuch.
<br />
I ten penis, na Bogów, ten ogromny penis.
<br />
Przygląda się, dopóki nie traci go z oczu pod warstwami piany. Oblizuje
spierzchnięte wargi i bezmyślnie wyciąga rękę. Pragnie go dotknąć,
zamknąć w palcach, jest ciekawy. Skoro ta lawina już… ruszyła, skoro już
doprowadził do tego, że pan Lecter zdradził z nim Alice, chce posunąć
się jeszcze dalej. Chce masować go i patrzeć, jak opanowane, dojrzałe
oblicze zmienia wyraz. Tak bardzo chciałby…
<br />
Pod uważnym spojrzeniem Lectera rumieni się, lecz dopina swego. Pod wodą
i gęstą pianą jego palce napotykają na gorące ciało i Will wzdycha
urywanie, przymykając oczy i rozchylając usta. Bada delikatnie jego
kształt, ostrożnie wiedzie opuszkami wzdłuż trzonu i sięga do miękkich
jąder. Uśmiecha się półprzytomnie, ważąc je i lekko uciskając kciukiem.
<br />
Potem nagle otwiera oczy, wznosi się na kolana, opiera wolną ręką o
krawędź wanny i nachyla do przodu, by zamrzeć z rozgrzaną twarzą tuż
przy twarzy mężczyzny. Spod nieznacznie uchylonych powiek, spod
niewiarygodnie długich rzęs, patrzy Lecterowi w oczy i oddycha drżąco na
jego twarz. Oblepione bielą pośladki trwają wypięte w górze, plecy są
wygięte w delikatny łuk, drobna męskość zanurzona jest w pianie, a
szczupłe paluszki suną z powrotem w górę, zamieniając się w miły tunel
dla półsztywnego, gorącego penisa mężczyzny. Reakcją na to jest
minimalne drgnięcie krzywych warg, które w następnej chwili przybliżają
się do zaczerwienionych ust chłopca. Jedna z rąk Lectera spoczywa na
krawędzi wanny po przeciwnej stronie niż dłoń Willa; palce drugiej
wplatają się natomiast w ciemne, wilgotne od potu loki, wywołując u ich
właściciela błogie, pełne ulgi westchnienie.
<br />
Ze skraju wanny dłoń młodzieńca przenosi się na silne ramię i zatapia w
nim paznokcie, gdy języki po raz kolejny tego popołudnia – czy już
wieczoru, nie wie, gdyż naprawdę go to nie interesowało – splatają się
ze sobą w wulgarny, zaskakująco zgrany sposób.
<br />
― Mm.
<br />
Chłopiec przechyla głowę, trącając językiem narząd smaku Lectera gdzieś w
połowie drogi między ich ustami. Pierwsze pocałunki, jakimi go
obdarzył, były delikatne i nieśmiałe, ale nie ma już po nich śladu.
<br />
Piana spływa z młodego, błyszczącego ciała. Kolana Willa ślizgają się po
dnie wanny, gdy młodzieniec walczy o zachowanie pozycji. Paznokcie
zarysowują skórę starszego mężczyzny, a dłoń, która dotąd jedynie
delikatnie przesuwała się po trzonie, teraz zaciska się mocniej i zsuwa
napletek, by obnażyć wrażliwą główkę.
<br />
Will wchłania w siebie nieco bardziej chrapliwy oddech Lectera i
opuszcza powoli pośladki, przysiadając na własnych łydkach na dnie
wanny. Masuje go coraz pewniej i sprawniej, kiedy udaje mu się złapać
lepszy kąt. Woda ułatwia płynność ruchów, niwelując wszelkie
podrażnienia. Napletek zsuwa się i nasuwa, zsuwa i nasuwa, a ich usta
łączą i na ułamki sekund rozdzielają, łączą i rozdzielają.
<br />
Z ramienia palce Willa przesuwają się na twardą pierś, by poczuć, jak
mężczyźnie łomocze serce i utwierdzić się w przekonaniu, że nie tylko on
jest tak poruszony, nie tylko w jego żyłach krew płynie tak szybko.
<br />
Z mlaśnięciem przerywa pocałunek, kiedy potrząsa już dłonią tak szybko,
że trudno mu się skupić na jednoczesnym poruszaniu językiem. Zaczyna
wpatrywać się pełnym żaru wzrokiem wprost w oczy kochanka, początkowo
ignorując ból nadgarstka.
<br />
Nagle przerywa, wyciąga rękę z wody i potrząsa nią z lekkim uśmiechem,
by pozwolić jej się rozluźnić. Potem znów wsuwa ją pod białą pianę, ale
nie wraca już do tak satysfakcjonujących ruchów, och, nie.
<br />
Rozogniony wzrok chłopca zdradza inny zamiar.
<br />
Krągłe pośladki znów wędrują ponad powierzchnię piany, gdy Will rzuca
mężczyźnie ostatnie spragnione spojrzenie. Nie pyta o zgodę: po prostu
bierze głęboki wdech i zanim Lecter może go powstrzymać, zamyka
szczelnie oczy i zanurza głowę w pachnącej kwiatami wodzie. Nurkuje po
to tylko, żeby za chwilę miękkie, delikatne usta odnaleźć mogły to, co
przed chwilą wybadała dłoń.
<br />
Przytrzymując męskość u nasady, na oślep wprowadza ją między swe wargi i
upycha głęboko w jamie ustnej, aż do momentu, w którym gardło się
buntuje, zmuszając go, by czym prędzej wynurzył się na powierzchnię.
<br />
Bierze kilka łapczywych wdechów, przywierając mokrym policzkiem do
piersi Lectera. Woda spływa mu po twarzy, piana osiada na nosie,
podbródku i rzęsach. A potem chłopiec znów zaczerpuje w powietrza i
ześlizguje się po ciele Lectera niżej – po jego pełnym brzuchu, po
ścieżce mokrych włosków – aż dociera do celu i wtedy wsuwa go już
ostrożniej, już dużo bardziej świadomie, i kto by pomyślał, że pierwszy w
życiu raz, kiedy będzie pieścić kogoś ustami, zrobi to komuś starszemu
niż własny ojciec, a w dodatku… pod wodą.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" height="106" src="https://thumbs.gfycat.com/PinkFearfulBlesbok-size_restricted.gif" width="200" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-16, 21:38<br />
<hr />
<span class="postbody">
Napięte mięśnie rozluźniają się odrobinę pod gorącą wodą -
jedno z silnych ramion opiera się nonszalancko na krawędzi wanny, drugie
opuszcza luźno wzdłuż tułowia - tak przyjemnie jest mu tu siedzieć,
mógłby z całą pewnością zatopić się w tym cudownym uczuciu.
<br />
Po chwili robi się ono jednak jeszcze lepsze - a dzieje się tak w
momencie, w którym przed jego twarzą pojawiają się błękitne oczy i
rozchylone, czerwone wargi.
<br />
I kiedy wokół jego penisa owija się nieśmiała, lecz niezwykle ciekawska dłoń.
<br />
Musi przed sobą przyznać - nie tak to wszystko zaplanował - zamierzał
ofiarować Willowi rozkosz, ale nie brać niczego w zamian, obejść się
smakiem (mimo tego, jak bardzo pragnął skosztować tego zakazanego
owocu). Teraz ledwo może sobie przypomnieć o tym postanowieniu, bo
szczupłe palce zsuwają się na jego jądra, trącają, sprawdzają, drażnią
się.
<br />
Nie panuje nad pojedynczym skurczu, przechodzącym przez pokrywającą się
kroplami potu twarz - pod bacznym spojrzeniem swego młodego towarzysza
nie czuje się oceniany, ale w jakiś sposób ta bliskość, absolutna
wymowność, fakt, że to on jest dotykany, nie odwrotnie, sprawia, że...
<br />
Że natychmiast ma ochotę ucałować te piękne usta, wpić się w nie, by
wyssać z nich każdy z głębokich oddechów, które owiewają mu twarz, które
czuje na całym swym ciele, od których jego podrygujący penis sztywnieje
mocniej w uścisku palców.
<br />
Porusza się delikatnie, napiera na ich ciasny tunel, ale wcale nie musi
tego robić, ponieważ Will sam chętnie go pieści, sam wychodzi z
inicjatywą, pomrukując mu rozkosznie w pocałunki, które z każdą chwilą
stają się coraz figlarniejsze, coraz mocniej przepełnione ich rosnącą
znów żądzą.
<br />
I nagle ten sam tunel zaciska się na nim mocniej, z masaż nabiera tempa,
które wystawia na próbę jego samokontrolę - owłosiona pierś unosi się
częściej w urywanych oddechach, wargi rozchylając się w tańcu języków,
walcząc o odrobinę przepełnionego wilgocią powietrza.
<br />
Nie może uwierzyć, że istota, która sprawia mu właśnie przyjemność w tak
pierwotnym i wyuzdanym akcie, jest tym samym chłopcem, który jeszcze
przed chwilą bał się przed nim rozebrać, bał się mu spojrzeć oczy, gdy
odsłaniał przed nim swe intymności.
<br />
Czy ten mały diabeł ma z nim w ogóle cokolwiek wspólnego? Will Graham,
którego zna Hannibal nie umiałby tak całować. Nie umiałby tak...
przysiąść na dnie wanny, pochylając usta, by...
<br />
― Mh ― wymyka mu się krótko, gdy dosięgają go delikatne, opuchnięte od
pieszczot wargi; potężne ciało napręża się w pojedynczym skurczu,
powieki przymykają bezwiednie.
<br />
Głowa młodzieńca wynurza się spod wody, posyłając wszędzie pianę i
pachnące kwiatami krople - parę z nich osiada mu na twarzy, ale nie
zwraca na to uwagi - walczy ze swoim zdradzieckim ciałem, z
pragnieniami, o które nawet się nie posądzał, które w ogóle nie powinny
się tam znaleźć.
<br />
Jest przygotowany na to, że Will może zechcieć się teraz wycofać - może
nie jest gotowy na taki poziom spoufalenia i naprawdę, nie musi być,
Hannibal jakoś mu to wybaczy, jakoś wytrzyma, przecież nie jest
zwierzęciem, nie je...
<br />
Ale nie, młodzieniec wcale się nie wycofuje - bierze głęboki wdech i
nurkuje znów pod wodę, a jego ciałem, jego wstrętnym i obrzydliwym
ciałem wstrząsają znów przejmujące dreszcze. I już, już czuje
wzbierające napięcie w okolicach lędźwi, ścisk w nabitych jądrach,
ekscytację, rozprzestrzeniającą się po jego żyłach, jak najbardziej
zaraźliwy rodzaj wirusa.
<br />
Pogryzione wargi rozchylają się w niemym krzyku, gdy ruchliwy język
uderza znów w główkę sztywnej erekcji, gdy zasysa się na niej ochoczo,
pociągając więcej krwi, zmuszając ją do jeszcze odważniejszego krążenia
po zaczerwienionym, nabitym organie.
<br />
Sprawne palce zaciskają się mocniej na brzegach wanny, wilgotne kosmyki
przyklejają się do dojrzałego oblicza. Im dalej odchyla swą głowę, tym
bardziej wypycha biodra i ich spragnione dotyku centrum, atakowane znów
przez gwałtowne, zaskakująco wprawne pocałunki.
<br />
Jest już tak sztywny i niespełniony... potrafi tylko słuchać własnych
pomruków, bulgotania wody i szumu krwi, która buzuje w jego skroniach,
przypominając mu o tym, jak prędko musi mu teraz bić serce.
<br />
― Will ― szepcze pod nosem, gdy gorący język trąca zaczepnie jedno z jąder, znów w ten sam niesforny, wyzywający sposób.
<br />
W końcu zaczyna być to jednak wyczerpujące - jak długo można się w końcu
napinać w wannie, jak długo można w kółko wstrzymywać oddech?
<br />
Na szczęście na to doktor Lecter miał w zanadrzu pewną radę -
wystarczyło bowiem dźwignąć się z wody w pełnym pierwotnej agresji ruchu
(chaos, był już tylko chaosem) i wyciągnąć swoje ogromne dłonie po
spoglądającego na niego z rosnącymi prędko oczami młodzieńca. Przesunąć
go, niczym szmacianą lalkę tak, by teraz klęczał (idealnie wyprostowany,
grzeczny chłopiec) na dnie, ustawić się przed jego twarzą i wtulić się
swoim napęczniałym kutasem w jeden z gładkich policzków, poobcierać się,
pozostawiając na zarumienionej skórze mętne, lepkie krople.
<br />
Skoro potrafił robić to pod wodą, nie będzie miał żadnych problemów tu, wśród oparów kwiatowych olejków i czystego szaleństwa.
<br />
Rozstawia szerzej nogi, nie wypuszczając ze swoich szponów drobnej,
anielskiej twarzyczki i napiera czubkiem rozgrzanej pały wprost na
rozchylone w zdziwieniu (a może strachu? Nie, czego miałby się bać,
wszystko jest w porządku, wszystko jest takie przyjemne) wargi,
posiadając je dumnie, zupełnie jakby od zawsze należały tylko do niego.
<br />
Cal po calu, mięsista męskość znika w ciasnym tunelu ust, nie pozwalając
młodzieńcowi na zaczerpnięcie głębszego tchu. Gdzieś zniknęła czułość,
gdzieś zniknęła ostrożność i maska wyrachowania - są tylko oni i ich
pożądanie.
<br />
Ich nienasycony głód.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-16, 22:07<br />
<hr />
<span class="postbody"> Oczy młodzieńca rozszerzają się do absurdalnych rozmiarów, podobnie jak jego źrenice.
<br />
Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że Lecter wstaje, by opuścić wannę, ponieważ go rozczarował, ponieważ zrobił coś nie tak.
<br />
Ale tak nie jest. Hannibal rośnie nad nim, góruje; jego potężna sylwetka
zdaje się wypełniać całe zaparowane pomieszczenie. Kiedy patrzy na
niego z góry, wydaje się tak <span style="font-style: italic;">zimny</span> i obcy, dziki, w jakiś sposób naprawdę przerażający.
<br />
Nie opuszcza wanny. Zamiast tego chwyta go władczo pod pachy i podnosi,
zmuszając do uklęknięcia. Will momentalnie opuszcza wzrok na to, co ma
teraz na poziomie oczu, i czuje szarpnięcie w podbrzuszu. Już wie. Już
wie, co go czeka. Serce szarpie mu się w piersi, a krew szumi w uszach,
zagłuszając chlupot wody. Czy da radę? Czy da sobie radę? Lecter nie
wie, nie może wiedzieć tego, co Will – że to jego pierwszy raz, że nigdy
wcześniej nie widział nawet innego mężczyzny w pełnej krasie, nie
licząc tych w nieprzyzwoitych czasopismach skradzionych spod łóżka
Bernarda, czy na wulgarnych filmach.
<br />
Jego wargi drżą, w nozdrza zaś wlewa się mocny zapach preejakulatu. Na
języku wciąż czuje ten słono-słodki smak, którego namiastki spróbował
pod wodą. Zwilża delikatnie wargi, nieśmiało opierając się dłońmi o
śliskie krawędzie wanny. Przygląda się uważnie i z bliska temu, co
jeszcze przed chwilą tak nieudolnie próbował pieścić; odkąd tylko
znalazł się na kolanach, nie potrafi odwrócić od tego wzroku. Perlista
kropla pojawia się w ujściu cewki i powoli wycieka na zewnątrz, bladą
bielą znacząc swoją ścieżkę. Hannibal ujmuje trzon swojego kutasa i Will
nagle przypomina sobie o oddychaniu: bierze desperacki wdech w tej
samej chwili, w której napęczniały fiut ociera się o jego mokry policzek
wraz z ruchem bioder mężczyzny, raz, drugi, trzeci. Palce Lectera
przytrzymują jego twarz, nie pozwalają mu się odsunąć, nie pozwalają
przygarbić czy osunąć w dół: zostaje zmuszony do utrzymania idealnie
wyprostowanej postawy i to chyba trochę niepokojące, ale też szalenie,
szalenie podniecające, klęczeć przed kimś takim, tak blisko jego fiuta,
tak blisko… I nie musieć myśleć, czego on chce, czego oczekuje, ponieważ
Hannibal sam to bierze.
<br />
― Aachmnnh ― wydusza słabo, gdy mokra główka ześlizguje się z
policzka na jego wargi, a następnie napiera na nie, wdzierając się do
środka i dławiąc jęk. Pod jej naporem Will rozwiera szeroko usta i zęby,
i bardzo szybko zapiera się niespokojnie dłonią o udo Lectera, ponieważ
nie może, nie może przecież wziąć go więcej. Klepie go lekko, nerwowo,
spoglądając zaszklonymi oczami wysoko w górę, gdzie widzi jego napiętą
twarz.
<br />
Lecter przestaje napierać dalej. Opiera się rękami o kafelki i nachyla
się, ogromny i przytłaczający, budzący jakiś rodzaj pierwotnej trwogi,
na którą błękitne oczy rozwierają się mocniej.
<br />
Mężczyzna wbija w Willa intensywne, wyczekujące spojrzenie. Nie zna określenia „nie mogę”.
<br />
Młodzieniec odruchowo chwyta oburącz jego męskość tuż przy swych ustach i
zamyka oczy, odcinając się od tego naglącego, przerażającego wzroku.
Szczęki bolą go od szerokiego rozwierania – wciąż musi przypominać sobie
o trzymaniu ich szerzej – a słony posmak rozlewa mu się po ustach;
wydzielina osiada na końcówce języka, spływając do gardła. Trwają tak
chwilę, nim w końcu Will przełamuje się, zsuwa rozpalone dłonie niżej,
do samej nasady, a potem przesuwa je na biodra mężczyzny i lekko go do
siebie pociąga, uchylając powieki, by spojrzeć na niego ponownie, by
podziwiać jego szalenie pociągającą mimikę.
<br />
Natychmiast nieruchomieje, gdy Lecter syczy wściekle, otarłszy się o
jego zęby. Dojrzała twarz wykrzywia się w zwierzęcym grymasie: górna
warga mężczyzny unosi się, nadając jego obliczu wyglądu ściągniętego,
wilczego pyska, na co serce Willa zamiera. Duża dłoń opuszcza kafelki i
mknie ku młodzieńczemu policzkowi, ale zatrzymuje się o milimetry od
niego. Chłopiec napina się, prawie kuli, jakby był już pewien, że…
<br />
Ponieważ przez chwilę był pewien, że…
<br />
Ale on nie zrobiłby mu tego, przecież nigdy by go nie uderzył. To nie
ten typ człowieka – tak kulturalny, starszy dżentelmen nie byłby zdolny
do agresji. To nic takiego. Zwykły odruch, który on wyolbrzymił sobie w
wybujałej, przejaskrawionej wyobraźni.
<br />
Musi uważać na zęby, to pewne. Otworzyć usta szerzej.
<br />
Robi to, zaciskając palce na twardej kości biodrowej mężczyzny. Odpycha
go lekko od siebie, by wielki fiut niemal wysunął się na zewnątrz, a
potem nie musi już przyciągać z powrotem, ponieważ Lecter robi to sam.
<br />
Sam zaczyna pieprzyć jego usta, jak swoją zabawkę.
<br />
I Will skupia każdą cząsteczkę swojej woli na tym, ażeby tylko nie
zewrzeć zębów, ażeby tylko wytrzymać i dać mu to wszystko, czego tak
bardzo chce – czego obaj chcą – ponieważ sprawianie przyjemności komuś
takiemu… to też rozkosz, która może się niemal równać z tą przeżywaną
przez niego przed chwilą.
<br />
Trzyma wciąż ręce na jego biodrach, mimo że nie ma nad nimi najmniejszej
kontroli. Zaciska powieki i pozwala na wszystko. Hannibal Lecter rżnie
go w usta. Sam Hannibal Lecter.
<br />
Jedną z dłoni przesuwa nagłym ruchem wyżej, na jego mokry brzuch, i
sunie po nim właściwie bezmyślnie w górę i w dół, czując pracę mięśni,
czując każdy ruch. A potem przesuwa rękę do tyłu, na końcówkę jego
pleców. Na jego… pośladek. Zaskakująco… twardy i… seksowny. I zaciska na
nim palce, coraz bardziej tracąc dech, coraz bardziej dławiąc się tym
wielkim, brutalnym kutasem.
<br />
Nie kontroluje odgłosów, które z siebie przy tym wydaje, ani spazmów, którymi od czasu do czasu buntuje się gardło.
<br />
I mnie jego pośladek, odnajdując spełnienie w tym rozkosznym upodleniu, w
coraz cięższym oddechu swego kochanka, w świadomości, że… doprowadził
się on do tak dzikiego stanu – nim.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-16, 23:42<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jakże dziwnie jest mu oglądać tę twarz, gdy świat stoi w płomieniach -
jak dziwnie jest patrzeć w te oczy, gdy zamiast błękitu, emanują
ziejącymi studniami rozszerzonych źrenic, które w takiej chwili wydają
mu się starsze niż samo istnienie.
<br />
Jęczy ochryple, wsuwając się głębiej w wilgotny tunel, powstały z
rozpalonych, czerwonych jak samo piekło warg - pieprzy je, nie
przejmując się już nawet tym, że co jakiś czas jego napęczniały kutas
ociera się o małe, ostre ząbki. Teraz nawet to staje się już przyjemne;
zwłaszcza, gdy towarzyszą temu sprośne, niemożliwie wyuzdane ruchy
małej, sprawnej dłoni, obmacującej jego pośladki, jakby czynił to
ostatni, zepsuty na wskroś zboczeniec, nie niewinny chłopiec.
<br />
Gardłowy pomruk rozlega się ponownie, odbijając od ścian, gdy cieknąca
pała wysuwa się na moment z lepkich od soków ust - marszczy się
gniewnie, niezadowolony z takiego obrotu słów, ale zaraz rozumie jednak,
uśmiechając się mrocznie.
<br />
Uśmiechają się obaj, bo Will wysuwa na jego widok różowy, błyszczący
język i obejmuje nim główkę kutasa, zbierając chętnie zwisającą ciężko
maź - zbiera jej każdą kroplę, delektując się nimi, jak ostatnia dziwka.
<br />
Duża dłoń odkleja się wreszcie od kafelków, by przenieść się na mokry od
potu policzek - przez chwile rozciera po nim tylko krople wody i potu,
wyraźnie zafascynowany gładkością skóry, jej niepowtarzalną barwą i...
<br />
Ale zaraz potem jego intencje ulegają gwałtownej zmianie - napręża dwa
palce i błyskawicznym ruchem wciska je tam, gdzie jeszcze przed chwilą
znajdowała się jego erekcja - rozszerza nimi zwarte szczęki kochanka,
zmusza go do otworzenia ich tak szeroko, jak ten tylko potrafi (a może i
szerzej) i - o, zgrozo - dociska tam jeszcze i kutasa, zupełnie jakby
same palce nie wystarczały do spełnienia estetyki rodzącej się w chorym
umyśle wizji.
<br />
Drobne ciało zapiera się, próbuje walczyć, ale nie otrzymuje ku temu
odpowiednich okazji - umięśniony brzuch zatrzymuje się jedynie o cale od
rozpalonej twarzy, gdy ogromny kutas wdziera się w młodzieńcze gardło,
odcinając mu skrupulatnie dopływ powietrza.
<br />
Przyjemność jest tak intensywna, że momentalnie odrzuca głowę do tyłu, a
czyni to tak energicznym ruchem, że przylepione do twarzy włosy
odklejają się natychmiast, rozsiewając wokół przezroczyste krople,
przesycone ciężkim, piżmowym zapachem.
<br />
Mięśnie pośladków poruszają się wyraźnie pod napiętą skórą, podczas gdy
szczupłe paluszki pozostawiają na nich odciśnięte, półksiężycowe
pamiątki, po desperacko wbijanych paznokciach.
<br />
Pokonany chłopiec próbuje jeszcze walczyć, dać jakoś znać, że za chwilę
nie będzie już miał czym oddychać, ale pan Lecter zna możliwości
ludzkich ciał i dobrze wie, że Will wytrzyma jeszcze trochę, że wytrzyma
akurat tyle, by on sam mógł w spokoju...
<br />
― Taip gerai ― wykrzykuje nieprzytomnie, dociskając się w pieprzone
wnętrze najgłębiej, jak jest tylko w stanie. Młody Graham porusza
rozpaczliwie ramionami, zaciska je na silnych udach, próbując odepchnąć
od siebie intruza... nie, wcale nie (zdaje sobie sprawę na granicy
przytomności) on wcale go już nie odpycha. Ta mała bestia przyciąga go
do bliżej, pogrążona w bezgranicznym uwielbieniu dla własnego upodlenia.
<br />
I Hannibal dochodzi, dochodzi, jęcząc ochryple, rozlewając się obficie w
nastawiony mu posłusznie przełyk, w otwarte dla niego gardło. Dochodzi,
przyciskając gorącą twarz do mokrych kafelek, uderzając w nie pięścią,
zaciskając palce na wklęśniętych od ssania policzkach.
<br />
I choć sam akt uniesienia nie może trwać dłużej, niż pół minuty, kiedy
ostatni spazm rozkoszy opuszcza go wreszcie, ma wrażenie, jakby w między
czasie przepłynęły setki, miliony lat świetlnych, oddalających go na tę
krótką chwilę do innego wymiaru, do oddzielnej galaktyki, z której
powrócił teraz, uderzony przez ogrom swoich czynów.
<br />
Swoich niegodnych, paskudnych i bezgranicznie grubiańskich czynów, za
które będzie musiał prawdopodobnie zapłacić najwyższą z możliwych cen.
<br />
― Will ― chrypi słabo, ledwo zdolny do złapania oddechu. Klęka z
trudem w wodzie, ocierając dłonią spływające po twarzy krople. ― Czy
ty... wszystko w porządku?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-17, 00:29<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will zwrócony jest w bok; opiera się przegubami oburącz o krawędź
wanny, uwiesza na niej i trwa tak, nieruchomo, jakby ktoś naprawdę
zrobił mu krzywdę.
<br />
A jednak kiedy podnosi głowę na słowa Lectera, kiedy zwraca zarumienioną
twarz ku obliczu mężczyzny, wygląda przede wszystkim na zmęczonego, ale
zdecydowanie nie na skrzywdzonego.
<br />
― Tak ― mówi ochrypłym, nieco zduszonym głosem (boli go gardło,
język, policzki, jest taki zmęczony, zużyty, słaby). ― Tak, wszystko
dobrze.
<br />
Potwierdza zapewnienie jednym z łagodnych, ospałych uśmiechów, za którym kryje się nutka niepewności, jakiś cień obaw.
<br />
Bo… co będzie dalej? Jak ma wyglądać ich znajomość po czymś <span style="font-style: italic;">takim</span>?
Nie wyobraża sobie, żeby mogli funkcjonować jak dawniej. Nie ze
wspomnieniem spragnionych warg i twardego penisa w ustach. Nie po tak
intymnym, wstydliwym zbliżeniu. Och, nie.
<br />
Hannibal chrząka, a wydaje się przy tym odrobinę skrępowany. Sięga po
czystą, miękką myjkę i pochyla się z uśmiechem, by pogładzić mokre,
brązowe pasma, które nawet w takim stanie już zaczynają się uroczo
skręcać, przyklejone do jasnej skóry.
<br />
― Umyję cię ― pada i Will nie dyskutuje. Obraca się w wannie, by
siedzieć tyłem do jej wolnej części, i po chwili słyszy chlupot wody.
Lecter siada tuż za nim, wyciągając nogi po obu stronach drobnego, lekko
skulonego ciała.
<br />
W milczeniu obmywa gładkie plecy i ramiona; pierś i szyję. Myje szczupły
brzuch i uda, a nawet łydki, wychylając się do przodu. Trwa to kilka
minut, nim odkłada myjkę i sięga do włosów.
<br />
Will odchyla głowę i przymyka oczy. To wszystko jest tak przyjemne, tak
delikatne i odmienne od tego, co miało miejsce przed chwilą. Zagryza
obolałe i wymęczone wargi, rozbity rozkosznym masażem skroni i potylicy.
Tak dobrze mu, kiedy precyzyjne palce zataczają na jego skórze głowy
kręgi, dokładnie masując. Nadstawia się i łasi do tych dużych dłoni –
cały ból i dyskomfort w gardle z wolna odchodzą w zapomnienie – a kiedy
pachnący szampon jest już dokładnie wsmarowany w jego loki, odchyla
głowę i pozwala, by Hannibal dobrał temperaturę wody, a następnie
opłukał go strumieniem prysznica.
<br />
Odchyla się sennie – jest tak wyczerpany – i opiera o ciepłą, twardą
pierś. Kładzie głowę na jednym z szerokich barków, rozchylając wargi i
otwierając oczy, by popatrzeć w te rozszerzone źrenice.
<br />
Jest tak… dziwnie. Nie jest pewny, co myśleć, jak się zachować; jakimi słowami odezwać się do niego po tym, co zrobili.
<br />
Imię Alice ciągle nieznośnie wybija się na wierzch jego myśli. Co z nią?
Czy się dowie? Czy Lecter ją zostawi? Czy będzie chciał mieć ich oboje?
A może to jego porzuci, uznając to za zabawę, nic nie znaczącą
odskocznię od szarej codzienności?
<br />
Tyle pytań kłębi się pod kopułą ciemnych loków, tyle obaw i wątpliwości.
<br />
A czego by właściwie chciał? Tego też nie wie. Przez całe życie był
właściwie odosobniony, ludzie zbliżali się do niego, ale nie decydowali
się na pozostanie. Przywykł do swojej samotności, była bezpieczna,
niezmienna i stabilna, przynajmniej ona. Dawała mu czas na przemyślenia i
sztukę, pozwalała złapać oddech, otrzeźwiała, oddzielając go od
niepotrzebnych emocji i uczuć.
<br />
A teraz? Teraz to wszystko runęło, cały jego skrupulatnie budowany mur,
cegiełka po cegiełce, rozprysł się na kawałki, zaatakowany niskim
tembrem ochrypłego głosu, dotykiem dużych dłoni, zainteresowanym
spojrzeniem bystrych oczu i błyskiem ostrych kłów.
<br />
Co więc się stanie?
<br />
Unosi powoli ciepłą dłoń i przechyla w prawo, by delikatnie trącić nią
rękę Lectera, spoczywającą spokojnie na krawędzi wanny. Splatają palce.
Na dojrzałe wargi wpływa cień uśmiechu. Leżą tak – i odpoczywają,
patrząc na siebie, lecz nie zawsze się widząc; rozkoszując się swobodą i
wolnością płynącą z tej nietypowej bliskości, w której nie trzeba nosić
masek.
<br />
Przynajmniej przez tę jedną chwilę.
<br />
Will przygląda się, stojąc w drzwiach kuchni w błękitnej
koszuli i niczym więcej (bielizna jest brudna, spodnie – mokre od
leżenia na podłodze zachlapanej przez wodę wylewającą się z wanny przy
ich wyczynach), jak Hannibal podrzuca jajko i łapie je ostrzem noża,
rozcinając zarazem skorupki na idealne połowy, a zawartość łapiąc w
szklaną miskę. Wydaje mu się, że mężczyzna nie wie o jego obecności –
nawet nie wie, w jak wielkim jest błędzie.
<br />
Uśmiecha się leciutko i uderza kilkakrotnie w dłonie, pełen uznania dla
jego precyzji i umiejętności. Przywitany zachęcającym spojrzeniem,
wchodzi głębiej do przestronnego pomieszczenia.
<br />
― Mogę spróbować? ― zapytuje wciąż jeszcze trochę zduszonym, zachrypniętym głosem.
<br />
I Hannibal zaprasza go bliżej, pozwala stanąć między sobą a błyszczącym
blatem. Staje tuż za plecami młodzieńca, wsuwa do jego ręki nóż i układa
w niej, przesuwając szczupłe palce, usztywniając chudy nadgarstek.
<br />
― Trzymaj go nieruchomo w tej pozycji ― szepcze do niewielkiego
ucha, pieszcząc je ciepłym oddechem. Dłoń Willa zaczyna drżeć, więc
przytrzymuje ją ze spokojem, unieruchamia.
<br />
Młodzieniec odchyla się lekko, odnajduje oparcie w szerokim torsie.
<br />
― A teraz ― kontynuuje Lecter, biorąc jedno ze świeżych jaj ― podrzucam.
<br />
Patrzą obaj za jajkiem, które wzlatuje nad ich głowy, a później szybuje w
dół, by rozbić się o doskonale ostrą krawędź noża i zawisnąć na
ostatnim skrawku skorupy.
<br />
Żółtko i białko spływają do miseczki, tworząc w niej wymyślne kształty.
<br />
Will odwraca się przez ramię i obdarowuje go uszczęśliwionym uśmiechem.
<br />
― Ależ pan lubi się popisywać.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-17, 01:43<br />
<hr />
<span class="postbody">
Oczywiście, że to uwielbia - szczególnie zaś, gdy ma przy sobie tak
wdzięczną widownię, gotową posłać pełne uwielbienia spojrzenie, ilekroć
czymś się zachwyci.
<br />
A zachwyca się tak prosto i z <span style="font-style: italic;">taką</span> gracją, z całymi pokładami nieodpartego uroku (tak jest, nawet on, nawet Hannibal Lecter nie potrafi się mu oprzeć).
<br />
Komentarz chłopca zostaje jednak (fałszywie) skromnie przemilczany i przechodzą do wspólnego przygotowywania posiłku.
<br />
Ktoś mógłby się teraz z całą pewnością założyć o to, że po tym
wszystkim, co miało między nimi miejsce jeszcze chwilę temu,
niezręczność towarzyszyć im będzie już do końca dnia, ale magiczne
właściwości ich niezwykłej relacji postanawiają zadziałać raz jeszcze -
ich podboje kuchenne przebiegają, bowiem w atmosferze tak lekkiej i
przyjaznej, że można by śmiało posądzić, iż nic niezwykłego nie miało
tego dnia miejsca.
<br />
Hannibal uczy Willa, jak należy prawidłowo kroić różne rodzaje pieczywa i
mięsa, jak obrać ziemniaka w taki sposób, aby zajęło to dziesięć
sekund, przekazuje mu całą swoją wiedzę odnośnie solenia makaronu, a
nawet zdradza jeden ze swoich sekretnych składników świątecznej
pieczeni.
<br />
I mimo faktu, że gdzieś z tyłu głowy pan Lecter wciąż słyszy pikanie
czerwonej lampki[CHYBA WINA LOL] (to takie niepoważne, pozbawione
wszelkiej moralności)
<br />
W końcu zasiadają wspólnie do stołu, roześmiani, rozochoceni i <span style="font-style: italic;">głodni</span> - któż nie byłby głodny po <span style="font-style: italic;">takich</span> wrażeniach?
<br />
Postanawiają nałożyć sobie wzajemnie potrawy, każdy według własnego
uznania - jak wielkie jest jego zdziwienie, gdy powracający do niego
talerz ozdobiony jest tak pięknie, że przez chwilę nie potrafi z siebie
wydusić odpowiedniego słowa, wyrażającego jego podziw, jego bezgraniczne
uwielbienie dla tego młodego człowieka.
<br />
― Zachwycające ― wzdycha, obdarzając młodzieńca szczerym, niemożliwym
do opanowania uśmiechem. Tak dobrze jest spotkać w swoim życiu kogoś
jeszcze, kto podziela jego pasję do sztuki, do estetyki. ― Co cię
zainspirowało?
<br />
Pyta, sięgając po lampkę z delikatnym, białym winem - wdycha jego
słodkawy, owocowy aromat i upija odrobinkę, rozkoszując się specyficzną
słodyczą dojrzałych winogron.
<br />
Chłopiec podnosi na niego wolno spojrzenie, mrugając intensywnie -
został najwyraźniej wyrwany z zamyślenia, tak często przy twórczym
szale.
<br />
― Harmonia i spokój wokół pana, w życiu codziennym ― mruczy ― oraz
dzikość i brutalność, które wkradają się do pańskich ruchów w chwilach,
kiedy... zapomina się pan.
<br />
Na krótką chwilę jego serce przyśpiesza swój rytm, niczym niespokojny
ptak, próbujący wyrwać się ze swej klatki - na dojrzałym obliczu maluje
się mały, krótki uśmieszek, ale nie jest on już tak szczery, ponieważ...
<br />
Hannibal jest zaskoczony szczerością swojego gościa - musi przyznać,
absolutnie się jej nie spodziewał - oczekiwał raczej wymijających
przenośni, czegoś banalnego.
<br />
To, co powiedział Will Graham jest absolutnie niebanalne.
<br />
Wsuwa do ust kawałek jajka, przeżuwając je nieśpiesznie - kiedy
szczupła dłoń sięga po butelkę z winem, pan Lecter wyciąga swą dłoń,
zastępując wino pękatym dzbankiem z sokiem dyniowym.
<br />
Chłopiec waha się przez chwilę, wznosząc w górę jedną z wyraźnie
zarysowanych brwi - zaraz przyjmuje jednak kulturalnie oferowany sok i
nalewa go sobie do wysokiej szklanki.
<br />
― Wino rzeczywiście chyba mi nie służy ― mówi ze zmartwieniem i
Hannibal dobrze wie, co zaprząta teraz umysł jego posmutniałego
towarzysza.
<br />
Na samą myśl o tym, czego się dopuścili (tylko z jego winy, przecież to
*on* podał swojemu pacjentowi alkohol) przez jego... błąd, ogarnia go
fala bezbrzeżnego zakłopotania, wręcz obrzydzenia dla własnego
postępowania, doskonale widocznego na dojrzałej twarzy.
<br />
― Will ― odzywa się poważnie, unosząc głowę, by popatrzyć swemu
rozmówcy w oczy ― jeżeli cokolwiek z tych rzeczy, które... ― Pan Lecter
przymyka powieki, jakby samo myślenie o czymś takim było dla niego zbyt
bolesne ― robiliśmy wcześniej, zrobiłeś tylko dlatego, że byłeś pod
wpływem alkoholu,chciałbym żebyś mi o tym powiedział. Jeśli czujesz się
wykorzystany ― ściąga delikatnie wargi, spuszczając wzrok na własne
dłonie ― chcę o tym wiedzieć. Postaram się wtedy już nigdy... nigdy
więcej tego nie robić.
<br />
<br />
<img alt="" border="0" src="https://tribzap2it.files.wordpress.com/2014/11/tumblr_nf98d8yncw1t1zbvuo4_500.gif?w=1100" /></span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-17, 03:08<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ta chwila musiała nadejść – musieli poruszyć ten temat – i choć Will
starał się unikać tego, gdy przygotowywali kolację, w końcu coś pękło, i
chyba nie tylko w nim.
<br />
Podnosi spojrzenie na poważne oblicze swego rozmówcy.
<br />
Czy to przez alkohol w połączeniu z tabletkami dopuścił się tego
wszystkiego? Czy był nieświadomy swych czynów, gdy zasiadał na kolanach
Lectera, całując się z nim z pasją, zapominając o tym, kim dla siebie
są, jak wiele dzieli ich lat, jak bardzo to niestosowne…
<br />
― Nie, nie ― mówi nagle po dłuższej chwili niż odpowiedziałaby
skupiona, stabilna osoba. ― Nie czuję się wykorzystany. Prawdę mówiąc,
sam… nie wiem, jak się czuję.
<br />
Opuszcza wzrok z jego oczu na wargi, na których widnieje ślad po jego
kle (nie wiedział, że gryzie go tak mocno, nie myślał o tym, że chce
coś takiego zrobić; ledwie pamięta, co robił, jakby to był ktoś inny,
jakby coś przejęło nad nim kontrolę).
<br />
Czerwieni się, gdy niewyraźne wspomnienia atakują jego świadomość,
przypominając, jak bardzo się odsłonił, jak bardzo pozwolił sobie
odpłynąć.
<br />
Nabiera na widelec kawałek jajka i przeżuwa go ze spojrzeniem wbitym już tylko w blat.
<br />
― A jak pan się czuje ― pyta cicho, licząc, że pomoże mu to dojść do
jakiegokolwiek ładu ze sobą samym. Może mógłby przyjąć jego odczucia
jako własne. Czasem tak jest łatwiej niż szukać odpowiedzi w sobie,
wśród tak wielu sprzeczności. Ale czy przyjdzie mu z łatwością
zaakceptowanie czegoś, czego nie chciałby usłyszeć?
<br />
Zapada długie milczenie. Podnosi w końcu wzrok na swego rozmówcę –
przyjaciela – czy kogoś więcej? – i widzi powagę i wahanie na twarzy
mężczyzny.
<br />
I wie, że pomoc nie przyjdzie.
<br />
― Ciężko mi określić, co w tej chwili czuję ― odpowiada mu Lecter, i
Will przez chwilę ma absurdalne przeczucie, że jest to celowe i złośliwe
działanie, że Hannibal go testuje, że chce go zmusić do myślenia, do
poradzenia sobie z tą sytuacją na własną rękę, może w ramach
terapii. ― Myślę, że odnosimy się do tej sprawy bardzo… podobnie.
<br />
Jak Hannibal Lecter może czegoś nie wiedzieć? To on, Will, jest po raz
pierwszy w takiej sytuacji. Ale ktoś taki jak on? Ktoś z takim bagażem
doświadczeń? Jak może nie wiedzieć, co czuje?
<br />
Will marszczy z irytacją brwi.
<br />
― Więc co dalej? ― pyta i choć w jego głosie słychać nieopanowaną
nutę złości, tak naprawdę drażni go bezradność wobec własnych uczuć, i
wobec niemożności wpłynięcia na jego uczucia, jak mu się wydaje.
<br />
Hannibal wzdycha pod nosem – i on zdradza oznaki zdenerwowania, i Will
łypie na niego z coraz większą podejrzliwością nieznanego źródła.
<br />
― Will ― mężczyzna z twardą nutą ― co według ciebie powinno być dalej?
<br />
Młodzieniec podrywa dość gwałtownie głowę i zadziera podbródek, zaciskając palce na widelcu aż do ich białości.
<br />
― Proszę przestać to robić. Cały czas to pan robi. Proszę przestać ― mówi podniesionym głosem, aż drżąc.
<br />
― Przestać <span style="font-style: italic;">co</span> robić ― pyta mężczyzna ostrzej niż kiedykolwiek przedtem. ― Zastanawiałeś, jak brzmi to pytanie? W jakiej stawia mnie sytuacji?
<br />
Will zgrzyta zębami, gdy dociera do niego oczywista prawda, wzbudzając w nim przypływ niepohamowanej złości.
<br />
― Pan <span style="font-style: italic;">chce</span>, żebym czuł się wykorzystany ― cedzi. ― Pan tego chce.
<br />
― Gdybym tego chciał, nie wyglądałoby to w ten sposób ― odpiera
Lecter, sięgając po kieliszek. Upija z niego duży łyk wina, śledzony
przez parę wilgotnych, błękitnych oczu, a potem całe napięcie na jego
twarzy znika pod zwyczajową maską. Kieliszek wraca na stół, Hannibal
chrząka cicho. ― Może napijesz się herbaty?
<br />
Will potrząsa głową, odkładając widelec. Gardło zaciska mu się tak, że
wie już – nie przełknie już ani jednego kęsa więcej, jakkolwiek
doskonała nie byłaby zaserwowana mu potrawa.
<br />
― Pójdę już, panie Lecter ― mówi w końcu i chyba dopiero, gdy padają
te słowa, rzeczywiście to postanawia. Podnosi się i spogląda na błękitną
piżamę, którą ma na sobie. ― Oddam ją jutro.
<br />
Zaczesuje wilgotne jeszcze włosy za ucho i nie bacząc na to, jak
niezwykle jest to grubiańskie, rusza to drzwi, gotów założyć na gołe
stopy buty, i narzucić płaszcz na górę od piżamy, byleby tylko wyjść,
zamknąć się w swoim bezpiecznym, cichym świecie i nigdy już, nigdy już…
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie wychodzić, Will</span>?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-17, 03:50<br />
<hr />
<span class="postbody">
Spodziewa się wielu rzeczy, wielu gorzkich słów, wyrazu wzgardy,
obrazy, może nawet obrzydzenia - nie spodziewa się jednak tego, że
cierpkie słowa, wyrzucane zza kształtnych warg z takim jadem, z taką
złością - że uderzą go ono prosto w miejsce, które z reguły ukryte jest
przed dostępem dla innych ludzi. Jakim cudem, zastanawia się, walcząc z
ochotą uczynienia głupich, głupich rzeczy, jakim cudem udało się to
osiągnąć tak niepozornej istocie, jak mógł wiedzieć, że...
<br />
Opanowuje się szybko, zwilżając wargi winem. Nikt nie ma prawa doprowadzać go do takiego stanu, absolutnie nikt.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nigdzie nie pójdziesz.</span>
<br />
Odzywają się w jego głowie słowa, słowa, które najchętniej wydusiłby z
siebie, wycedził podniesionym głosem, ale nie robi tego, ukryty
bezpiecznie pod swoją maską.
<br />
― Odprowadzę cię ― odpowiada spokojnie ze swoją zwykłą uprzejmością,
wiedząc, że to właśnie ona, tylko ta chłodna uprzejmość może doprowadzić
rozwścieczonego młodzieńca do skraju wytrzymałości (tak jak on ośmielił
się... niemalże... nikt nie ma prawa).
<br />
Podnosi się od stołu, odkładając sztućce na talerz z niedokończoną,
stygnącą kolacją. Trudno, obejdzie się smakiem - przy tym, co wyczynia
jego niewdzięczny gość stracił już apetyt.
<br />
Will potrząsa stanowczo głową, nie odwracając się wciąż w jego stronę.
Na krótką chwilę zaciska mocno pięści, by zaraz rozluźnić je usilnie.
<br />
― Jestem dużym chłopcem i poradzę sobie bez pana.
<br />
― Dużym chłopcem, który planuje wyjść na ulicę nocą, w środku zimy, z
niewysuszonymi włosami, w piżamie? ― Podsuwa, przechylając delikatnie
głowę. W niskim głosie można <span style="font-style: italic;">usłyszeć</span> kpiący uśmieszek.
<br />
Momentalnie młodzieniec zamiera, zastyga w swej pozie - wreszcie odwraca
się powoli, bardzo powoli i kieruje na niego spojrzenie błyszczących
oczu.
<br />
― Nie jestem psychopatą.
<br />
― Nie jesteś ― zgadza się Hannibal, po chwili milczenia. ― Dlatego
chciałbym abyś pozwolił mi się odprowadzić. Dobrze wiesz, że w tych
okolicach nie jest już bezpiecznie.
<br />
Wraz ze swymi słowami, zbliża się do niego powoli - wyprowadza oczywistą
technikę manipulacji, dominując towarzysza swoimi szerokimi ramionami,
dumną posturą, specyficznym sposobem poruszania.
<br />
― Myśli pan, że nie pójdę do domu ― mówi. ― Może pan sobie patrzeć przez okno.
<br />
Ale im bliżej niego znajduje się pan Lecter, coś zmienia się w zaciętym
wyrazie twarzy, a błękitne spojrzenie pęka, ujawniając swoją prawdziwą
naturę, naturę skrzywdzonego chłopca, przesiąkniętego na wskroś
rozpaczą, desperacją - w tym samym momencie Will odskakuje gwałtownie,
szarpiąc za klamkę i wybiega przez drzwi, nie zamykając ich nawet za
sobą.
<br />
Hannibal wzdycha cicho, wsłuchując się w kroki, skrzypiące na śniegu -
potem w odgłos otwieranej bramki i wreszcie klucza przekręcanego w
zamku.
<br />
Zamyka drzwi, stojąc przez chwilę z dłonią, owiniętą wokół dotykanej
jeszcze przed chwilą klamki. Pochyla się, dostrzegając na metalowej
powierzchni odciski z pofalowanymi liniami papilarnymi - w takiej chwili
ciężko mu uwierzyć, że jeszcze... godzinę temu...
<br />
Nie zastanawia się długo nad tym, co powinien teraz zrobić - przechodzi
przez salon do jednego z korytarzy, sięgając po bezprzewodową słuchawkę
telefonu i wybiera starannie nr. Jacka Crawforda.
<br />
― Jack ― odzywa się smutno, gdy jego sąsiad odbiera wreszcie połączenie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy coś się stało, Hannibalu? Nie brzmisz najlepiej. Czy to ma coś wspólnego z Willem?</span>
<br />
― Niestety, ma ― odpowiada cicho, zerkając przez okno, na prószący
gęsto śnieg. ― Właśnie wyszedł ode mnie z domu. Wydaje się bardzo
niestabilny. Być może to przez to, że czuł się bardzo porzucony podczas
nowego roku. Obawiam się, że powinieneś na niego bardzo uważać, Jack. Na
twoim miejscu nie wypuszczałbym go z domu.
<br />
<br />
Nocą, zasłony w błękitnej sypialni są szczelnie zaciągnięte -
Hannibal nie może przez nie dojrzeć choćby i najmniejszej smugi
światła.
<br />
Do późna krząta się po domu, pozbywając się z niego pozostałości po
tym... specyficznym wieczorze - zbiera ze stołu resztki jedzenia, zmywa
mokrą podłogę w łazience (przemoczone ubrania składa starannie, by odać
je z samego rana do pralni) zbiera z salonu szkicowniki i ołówki - każde
z miejsc krzyczy głośno o rzeczach, których było świadkiem, przez co w
żaden sposób nie może pozbyć się ich z głowy.
<br />
Dopiero gdy noc zaczyna już z wolna graniczyć z dniem, zdobywa się na
położenie do łóżka, wbijając wciąż dziwnie skupione spojrzenie w gładką
biel sufitu. Przymyka powieki, witając pod nimi szczupłe pośladki,
pokryte pianą. Odchyla głowę, wzdychając głęboko, gdy do pośladków
dołącza zaraz wąski tułów, długie ramiona i szyja, piękne, ciemne loki i
duże oczy, o barwie najczystszego błękitu.
<br />
Co on najlepszego narobił - jak bardzo był nierozsądny (och, łagodnie
powiedziane), pozwalając, by wydarzyły się między nimi te wszystkie...
<br />
Między psychiatrą a jego pacjentem.
<br />
Między wykładowcą a jego studentem.
<br />
Między dojrzałym mężczyzną a zagubionym chłopcem, który mu ufał.
<br />
Który jest na niego wściekły i czuje się teraz tak bardzo zraniony. Który myślał chyba, że... po tym wszystkim...
<br />
Zrywa się pośpiesznie z łóżka, zrzucając z nóg jewdabiste przykrycie.
<br />
Nawet jedwab wydaje się w taką noc szorstki.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-17, 04:46<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will zostaje zamknięty w domu: Jack oznajmia, że nie pójdzie ani na
uczelnię, ani nawet do sklepu. Młodzieniec patrzy na niego ze zgrozą,
obrzydzeniem i szczerą niechęcią, utwierdzając tym samym agenta
Crawforda w poczuciu słuszności podjętej decyzji.
<br />
Hannibal ma rację, jego drogi bratanek utracił resztki stabilności.
Odsuwa się kolejno od wszystkich w swoim otoczeniu. Nawet od samego
doktora Lectera, którego zdawał się tak uwielbiać, ponieważ gdy
wyczerpany dniem Jack (Rozpruwacz znów dał im popalić) przychodzi po
południu porozmawiać z młodzieńcem o czekającej wkrótce wizycie u
Hannibala, spotyka się z kategoryczną odmową.
<br />
― Nie! ― wykrzykuje ze złością Will i popycha drzwi, usiłując wypchnąć wuja z pokoju.
<br />
Ale Jack Crawford jest silnym mężczyzną, bez problemu jest w stanie
otworzyć drzwi, odpychając tym samym chłopca, a wreszcie podejść do
niego i chwycić go za ramiona.
<br />
Chce nim potrząsnąć, doprowadzić go do porządku. Zapewnić, że wszyscy chcą dla niego dobrze, ale…
<br />
― NIE DOTYKAJ MNIE!
<br />
Wrzask, który wydobywa się z młodej piersi, ma efekt jak uderzenie
pięścią; Jack sztywnieje i puszcza drobne ramiona, wstrząśnięty, bo cóż
mogło wywołać taką reakcję, jakiego potwora musi widzieć w nim ten
chłopak?
<br />
Wtedy Will na podobieństwo przestraszonego zwierzęcia rzuca się na
korytarz i w straceńczym biegu dociera na dół, do drzwi wyjściowych.
Szarpie za klamkę, ale ta nie ustępuje, więc Will podbiega do okna, aby
odkryć, że i jego klamka została zabezpieczona zamkiem. Jack lub ciotka
musieli zatroszczyć się o to w ciągu ostatnich kilku godzin; naprawdę
tylko ze względu na niego?
<br />
Szarpie ją bezskutecznie, a kiedy dociera do niego, że nie ma ucieczki,
że nie ma żadnego wyjścia, został tu zamknięty jak w ośrodku, chwyta się
za głowę i zaczyna krzyczeć na całe gardło, niech całe sąsiedztwo wie,
niech całe sąsiedztwo widzi, nie pozwoli, by go dotknął, nie pozwoli się
skrzywdzić, nie pozwoli molestować, nie pozwoli.
<br />
Jack zmuszony jest użyć wobec niego siły, by zaciągnąć go z powrotem do
sypialni. Tam zamyka młodzieńca na klucz i wykonuje pośpieszny telefon.
<br />
― Doktorze Chilton ― podejmuje, gdy tylko słyszy po drugiej stronie
znajomy głos. ― Jest problem z Willem. Jesteśmy kompletnie bezradni.
Prawdopodobnie potrzeba silnych leków, żeby go uspokoić. Czy mogę go
przywieźć?
<br />
<br />
Will tuli policzek do oparcia kanapy, wpatrując się w swoje
dłonie. Stan, w jakim przywiózł go Jack, nie wskazywał na utratę
kontroli. Chłopak wydawał się jednak zdenerwowany, głęboko czymś
poruszony. Wściekły, że coś poszło nie po jego myśli. Młodzieńcy.
<br />
― Zamknął cię w domu? ― zapytuje Frederick, podsuwając pacjentowi
kolejną szklankę wina. To doskonały sposób, aby dowiedzieć się prawdy.
Niekiedy najbardziej prymitywne metody okazują się najskuteczniejsze.
Alkohol rozwiązuje język. Kto chce zachować milczenie, winien wziąć
przykład z konia i pić wodę.
<br />
― Bezprawnie ― potwierdza natychmiast jego wyraźnie nieszczęśliwy
pacjent. ― Próbuje mi wmówić, że jestem szalony. On. Próbuje mi wmówić,
że jestem szalony. To on jest szalony. To on jest nienormalny.
<br />
― Rozwiń, Willu.
<br />
― Nie, nie.
<br />
― Wypij jeszcze, zrobi ci się lepiej.
<br />
― Nie chcę o nim mówić. Musi pan go tylko przekonać, że wszystko ze
mną dobrze. Muszę wychodzić z domu, inaczej oszaleję. Nie mogę jechać do
ośrodka.
<br />
― Podobno bardzo źle zareagowałeś, kiedy wuj i ciotka zostawili cię w domu w Sylwestra.
<br />
Młodzieniec parska cicho.
<br />
― To nie dlatego chciałem opuścić dom Lectera, nie dlatego.
<br />
― A więc dlaczego? ― doktor Chilton wyciąga paczkę z papierosami.
Wsuwa sobie jednego z nich do ust i po chwili wahania podaje chłopakowi
drugiego. ― To cię może uspokoić. Jesteś zaprzyjaźniony z Hannibalem
Lecterem, zgadza się? W tej chwili określiłbyś go jako osobę bliską
swojemu sercu?
<br />
― Nie ― odpowiada szybko Will i bierze ze szklanki kilka dużych
łyków. ― Tak ― jęczy i pociąga nosem. ― Uciekłem z jego domu, bo…
<br />
― Tak?
<br />
Chilton nachyla się do młodzieńca, żeby przypalić końcówkę wystającego spomiędzy bladych ust papierosa.
<br />
― Bo… khkehh… ― Will kaszle. ― Był… niemiły…
<br />
― W jaki sposób był niemiły; powiedział ci coś, co cię zabolało?
<br />
Will wyciąga się na kanapie, wpatrując się w sufit. Rozlewa odrobinę
ciemnoczerwonego trunku ze szklanki na białą koszulę, ale się tym nie
przejmuje.
<br />
― Odbił mi dziewczynę ― mamrocze po dłuższej chwili ciszy.
<br />
― Hannibal Lecter odbił ci dziewczynę, tak? ― Chilton uśmiecha się
pod nosem i zapisuje coś w notatniku. ― Twój przyjaciel odbił ci
dziewczynę i dlatego byłeś zły. Dowiedziałeś się o tym w Nowy Rok i
zdenerwowałeś się. Wybiegłeś w samej piżamie…
<br />
Will wyłącza się, zamyka oczy i wsłuchuje się w szum w swoich uszach.
<br />
Ma ochotę zadzwonić teraz do Lectera, ale nie może, ponieważ w przypływie złości usunął jego numer.
<br />
Co zresztą mógłby powiedzieć – wie, że to przez niego Jack nie wypuszcza
go z domu, wie, że to kara za jego zachowanie, za stwarzanie kłopotów.
<br />
Co mógłby powiedzieć po tym wszystkim – że chyba się zakochał, że jest największym głupcem.
<br />
Otwiera oczy, by napotkać wyczekujące spojrzenie Chiltona.
<br />
Nie lubi tego człowieka, naprawdę go nie lubi i nie uważa za dobrego psychiatrę.
<br />
― Słucham ― szepcze.
<br />
― Pytałem, czy to się zgadza.
<br />
― Mhm ― mruczy Will i unosi rękę ze szklanką do góry; rozchyla wargi,
przechyla naczynie i wlewa sobie wino do ust długim strumieniem.
<br />
― Zazdrość to uczucie, które niejednego wyprowadziło z równowagi. Ale
dlaczego wyżywasz się w ten sposób na innych. Jeżeli to Hannibal Lecter
odbił ci dziewczynę ― Chilton uśmiecha się z nutką jadu, pewnie skrycie
cieszy się, że jego wybitny konkurent ma skandaliczny romans z jakąś
małolatą ― dlaczego obarczasz winą wszystkich wokół, Will, ludzie chcą
ci pomóc.
<br />
Will stawia sobie szklankę na piersi i zasłania przegubem oczy.
<br />
― Ludzie mają mnie gdzieś, i ja też mam ich gdzieś. Nigdy nie
potrzebowałem ludzi. Dlaczego miałbym nagle coś zmieniać. Nie potrzebuję
ani Lectera, ani Alice, ani wuja, ani ciotki, ani mojego zjebanego
ojca, ani pana. Taka jest prawda. W dupie mam was wszystkich, nic nie
rozumiecie. Nie chcę już z panem rozmawiać, chcę iść spać.
<br />
― Uważaj na tapicerkę, Willu. Will! ― Chilton podchodzi, żeby
wyciągnąć z jego ręki papierosa, którego popiół brudzi cenną kanapę. ―
Jeszcze nie skończyliśmy spotkania.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://i.pinimg.com/originals/16/5c/0f/165c0f924e8729125cdd0a46fca21c1b.gif" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-17, 16:54<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Nie mogę tego zrozumieć ― Jack obejmuje rękoma swoją dużą twarz,
pochylając się ciężko w fotelu. Hannibal poprawia nieco opatrunek,
upewniając się, że ramię nie będzie już ocierało się przy każdym kroku o
nieprzyjemną ranę. Odchyla głowy, przymykając na moment powieki. Ból
jest na tyle wszechogarniający, że z tego wszystkiego zapomina swojemu
gościowi zaproponować choćby i herbaty. Krzywe wargi drgają co jakiś
czas w specyficznym skurczu, z reguły kamienne oblicze znaczy siatka
przepełnionych dyskomfortem zmarszczek.
<br />
― Muszę to... sobie ułożyć ― Crawford podnosi się z krzesła, zmuszając
go do spojrzenia sobie w oczy - pan Lecter czyni to niechętnie,
starając się wyrównać oddech.
<br />
― Pytaj, Jack ― mruczy niewyraźnie ― od tego tu jestem.
<br />
― Około trzeciej, czwartej nad ranem opuszczasz dom z powodu zasłyszanych przez siebie hałasów. W <span style="font-style: italic;">tej</span> okolicy ― upewnia się krótko, twardo.
<br />
― Tak. Ktoś krzyczał, chciałem pomóc.
<br />
― Może to krzyki zwykłej bijatyki? Po alkoholu?
<br />
― Nie ― odpowiada natychmiast. Poprawia krawat niezranioną dłonią, ale
i tak przeszywa go fala druzgoczącego bólu. Potrząsa głową, nie
potrafiąc wciąż uwierzyć w to, co go spotkało. ― To mogło się zdarzyć
każdemu i wierzę, że każdy zareagowałby tak samo.
<br />
― Wyszedłeś, udając się za źródłem krzyków. Sam?
<br />
Ciemne spojrzenie błyska pojedynczo oburzeniem, gdy zostaje mu zadane to pytanie.
<br />
― Czy próbujesz mi coś zasugerować, Jack?
<br />
― Będziesz wiedział, jeśli spróbuję. Odpowiedz na moje pytanie.
<br />
― Sam ― potwierdza, walcząc z uwidacznianiem swojej obrazy. Nagle
rozumie, że nie rozmawia ze swoim przyjacielem, a z agentem Crawfordem.
<br />
― Co zdarzyło się potem?
<br />
― Tak, jak już wcześniej wspomniałem ― odpiera nieco cierpko ― źródło
krzyków prowadziło w pobliże posiadłości pani Halley. Dochodząc na
miejsce zauważyłem... ― kąciki ust znowu drgają w pełnym obrzydzenia
grymasie ― mężczyznę, leżącego na ziemi. Bardzo krwawił, wydaje mi się z
okolicy tętnicy udowej. Pochyliłem się, żeby ucisnąć ranę...
<br />
― Czy mężczyzna był w coś ubrany?
<br />
Nie dziwi go to pytanie; nawet w takiej chwili pod powiekami miga mu wyraźnie silnego, nagiego ciała, leżącego na śniegu.
<br />
― Był nagi ― podejmuje nieco zduszonym tonem ― umierał, nie
mogłem... ― urywa, uderzony przez emocje. Ciemne oczy pokrywają się
szklistą powłoką, głowa odchyla się gwałtownie w drugą stronę.
<br />
― To nie twoja wina ― agent Crawford wcale nie brzmi, jakby go
pocieszał ― z naszych raportów wynika, że nie była to jego jedyna rana.
Skurwiel przepruł mu żyły tak, żeby uszła z niego niemalże cała krew.
Alana powiedziała, że mógł chcieć jednego z tych ciał wyjątkowo bladego.
<br />
― Jednego ― mówi powoli, czując, jak do żołądka napływa mu nowa fala mdłości.
<br />
― Znaleziono dwa ciała ― słyszy i nie potrafi nie wydusić z siebie
ciężkiego westchnienia. ― W jakiejś dziwnej kompozycji. Kochankowie, tak
twierdzi Alana. Badamy jeszcze te sprawę. Z twoich zeznań wynika, że
otrzymałeś później cios w potylicę. Około piątej nad ranem odnalazł cię
pies pani Halley. Czy pamiętasz cokolwiek jeszcze?
<br />
― Pamiętam walkę ― mówi po chwili, z wahaniem. Głowa boli go coraz
bardziej z każdą mijaną chwilą, ale nie poddaje się, chce pomóc policji,
chce z nimi współpracować. ― Nie... zemdlałem od razu po tym ciosie.
Napastnik był bardzo wysokim, rosłym mężczyzną. Wydaje mi się, że nóż,
który miał... mógł być typowo rzeźnicki.
<br />
― Skąd takie przypuszczenie?
<br />
Tym razem Hannibal spogląda na mężczyznę z lekkim powątpiewaniem. Ciemne
oczy rozświetlają się przez ułamek niezachwianą pewnością siebie.
<br />
― Bez trudu pociął mi nim ramię w czterech miejscach, Jack. Ciął skórę, jakby zagłębiał ostrze w papierze.
<br />
<br />
Po jakimś czasie nie wytrzymuje i zażywa leki przeciwbólowe, a
potem układa się w łożu, mając pod ręką swoją ulubioną książkę. Nie
jest zaskoczony faktem, że wciąż nie może zasnąć (wspomnienia ubiegłej
nocy szaleją mu pod powiekami, błyskając kalejdoskopem myśli i odczuć),
ale czuję się odrobinę zmęczony, musi to przyznać.
<br />
Odchyla głowę na wygodne poduszki, przymyka powieki, starając się
wsłuchać w łagodny odgłos szalejącej za oknem śnieżycy. To zadziwiające,
z jak surową zimą przyszło się im zmierzyć tego roku; nadeszła późno,
ale kiedy już chwyciła, wiadomym stało się, że nie wypuści ich ze swych
szponów za prędko. Ale to nic - jego rośliny zostały starannie
zabezpieczone w ogrodach, a niskie temperatury są mu niestraszne, gdy ma
na sobie swój płaszcz. Poza tym, śnieg dostarcza tylu malowniczych
widoków - łagodne wzgórza, pokryte jego grubą warstwą, stanowią sobą
jedno z boskich dzieł sztuki, przed którymi Hannibal nie potrafi
pochylić głowy. Tak piękne, majestatyczne, tak...
<br />
Rozmyślania przerywa odgłos dzwoniącego telefonu - na oślep wyciąga
dłoń, by odnaleźć nią grające urządzenie i wciska zieloną słuchawkę,
przykładając aparat do ucha.
<br />
― Słucham ― odzywa się uprzejmie.
<br />
― Pan Lecter ― odpowiada mu znany głos. ― Proszę zgadnąć, kto u mnie właśnie gości.
<br />
Gdzieś w tle słychać specyficzny odgłos upadającego szkła i dzikiego chichotu.
<br />
― Pan Chilton ― wzdycha, siadając na łóżku. Dobrze wie, kto znajduje
się teraz w gabinecie tego amatora; słyszał krzyki, dochodzące z domu
Jacka, wiedział co wydarzyło się, gdy ten opuścił tylko jego posiadłość,
kończąc dziwaczne przesłuchanie. ― Czy mogę panu w czymś pomóc?
<br />
Bardzo się stara, by w jego głosie nie dało się słyszeć zmęczenie; wie,
że nie może okazać przed kolegą po fachu swych słabości. Will jest
niestabilny, obraca się ku nim i odwraca, jak chorągiewka. To jednak do
Hannibala będzie powracał już zawsze - to Hannibal osiąga bowiem
zadowalające efekty, podczas gdy Chillton doprowadza chłopca do skraju
załamania, związanego z przykrymi wizjami i pobudzeniem, lub ich
przeciwieństwem - obojętnością, apatią.
<br />
― Właściwie to tak ― padają jowialne słowa. ― Nasz drogi Will
wspomniał mi dzisiaj, jakobyś odbił mu dziewczynę. Córkę Alany Bloom,
dobrze zrozumiałem?
<br />
Spękane wargi ozdabia z wolna usiany krwawymi pęknięciami uśmiech.
<br />
― Wydaje mi się, że źle musiałeś to wszystko zrozumieć. W porządku, każdemu się zdarza ― zauważa łagodnie ― człowiek popełnia <span style="font-style: italic;">wciąż</span> błędy, by się na nich uczyć, prawda?
<br />
Coś po drugiej stronie znów hałasuje okropnie. Pan Lecter nadstawia
uszu, ale słyszy tylko ciężkie sapnięcie, przekleństwo i zduszony
szloch...
<br />
Należący do Willa Grahama.
<br />
― Fredericku ― zwraca się z usilnym spokojem ― czy chcesz, żebym przyjechał odebrać pana Grahama?
<br />
― Powiedział, że nie chce cię widzieć ― odpowiada po chwili,
zaniepokojony. ― Dzieciak robi mi tu prawdziwy bajzel. Za dużo wypił
i... hej, to moje papierosy! Panie Graham, proszę zejść z... co pan
wyprawia?!
<br />
― Papierosy ― mruczy pod nosem, skrajnie pobudzony. Nie czeka na słowa
pożegnania, nie wypowiada ich też sam. Rozłącza się i odpycha od
materaca, ignorując rwący ból w zranionym ramieniu. Ubiera się
pośpiesznie i wsiada do samochodu, wyjeżdżając z wąskiej uliczki o wiele
prędzej, niż dozwalają na to wszelkie istniejące przepisy.
<br />
Na miejsce dociera pół godziny później - pół godziny
niecierpliwej jazdy, nieco zamglonej przez działające leki
przeciwbólowe. Na szczęście ta przykra dolegliwość mija wraz z kipiącą w
żyłach adrenaliną (zupełnie jakby ją wygotowała, myśli mimowolnie) i
kiedy drzwi bentleya trzaskają głośno, a wysoki mężczyzna z obliczem,
wyrażającym niebezpiecznie bezsprzeczny gniew, udaje się prosto do drzwi
prywatnego ośrodka, nie pytając się recepcjonistki o odpowiednie
piętro. W ten sposób ona sama także nie śmie go o nic pytać -
przepuszcza go w holu, pozwalając wspiąć się po rzędach kamiennych
schodów.
<br />
Tam udaje się w jedno z rozwidlenie korytarzy, gdzie znajduje się
największe i najbardziej wystawne pomieszczenie, służące za gabinet
Chiltona - już z daleka słyszy ich stłumione przez grube ściany rozmowy.
<br />
― Spokojnie, panie Graham ― głos Fredericka wyraża już jego zniecierpliwienie ― rozumiem, napraw...
<br />
― Jest <span style="font-style: italic;">bezwzględny, arogancki i zadufany w sobie</span>...
I nie liczy się z nikim poza sobą... ― reszta słów zaciera się w
pijackim bełkocie, ale Hannibal może je zrozumieć, potrafi to zrobić. ―
Nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Hmmph, właściwie widzi. Ale
się tym nie przejmuje.
<br />
Dość tego, myśli i wyciąga dłoń, szarpiąc za klamkę. Jego oczy
rozszerzają się przez krótką chwilę, gdy dostrzega chłopca, rozłożonego
na szezlongu ze szklanką od whisky, wypełnioną winem i połową tlącego
się papierosa. Kieruje spojrzenie na skrępowanego psychiatrę.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zmiażdżyć mu krtań. Ma ochotę miażdżyć
mu krtań, żeby już nigdy nie mógł wydobyć z siebie tego irytującego
głosu. Nigdy. Więcej. </span>
<br />
― Will ― wydusza z siebie na bezdechu (ramie odzywa się znów rwącym
bólem) i podchodzi gwałtownie do młodzieńca, wyrywając mu spomiędzy
palców śmierdzącego niedopałka, odrzucając go ze wstrętem na podłogę.
Chwyta chłopca za ramiona i przesuwa dłońmi po jego policzkach. ― Co ty
wyprawiasz ― pyta z powątpiewaniem ― jesteś absolutnie pijany.
<br />
Błękitne oczy spoglądają na niego nieprzytomnie, zupełnie jakby do ich
właściciela nie docierał fakt, że osoba, o której jeszcze przed chwilą
tak chętnie opowiadał, znajduje się tuż przed nim.
<br />
― Co pan tu robi?
<br />
― Przyszedłem tu, żeby zabrać cię do domu.
<br />
Chłopiec nie podnosi się z kanapy; jego nadgarstek odgina się pod nienaturalnym kątem, zwisając nad podłogą.
<br />
― Nigdzie nie jadę ― oznajmia niewyraźnie. ― Teraz doktor Chilton się mną opiekuje, nie pan.
<br />
Hannibal już otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale uprzedza go rzeczony Chilton.
<br />
― Nie wydaje mi się, że powinieneś go do czegokolwiek zmuszać,
Hannibalu. Wyglądasz jak siedem nieszczęść, lepiej idź już do domu.
<br />
― Nie ruszę się stąd bez Willa Grahama ― oznajmia pogodnie i zajmuje
miejsce w jednym z wolnych foteli, przyjmując elegancką pozę.
<br />
Och, ma czas, ma całe mnóstwo czasu. Poczeka.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-18, 17:48<br />
<hr />
<span class="postbody">
Obraz wiruje, jest rozmyty, niewyraźny. Will ma problem ze skupieniem
dłużej spojrzenia na jakimkolwiek punkcie. Kiedy widzi nad sobą zmęczone
[mmmmm] oblicze doktora Lectera, na początku z trudem ją rozpoznaje.
Potem jego twarz wyraża już tylko ospałe zdziwienie.
<br />
Nie chce iść. Nie chce iść nigdzie z nim. Unikał go od ich ostatniego
spotkania, chyba po części ze wstydu, a po części z niemożności
ustalenia, jak powinien go po tym wszystkim traktować. Nadal nie wie,
nadal jest taki zagubiony.
<br />
Leżąc, wiedzie spojrzeniem po jego skrzyżowanych elegancko nogach
(Hannibal zawsze siada w tak władczej pozycji, zawsze prezentuje się tak
dalece doskonalej niż, na przykład, pochylony do przodu Chilton z
szeroko rozstawionymi nogami, w niedopiętej koszuli). I zauważa, że
Chilton ma rację, że coś musiało się stać. Marszczy brwi, zatrzymując
wzrok na poziomie twarzy Hannibala, mruga powoli.
<br />
― Co się panu stało ― mamrocze, na co Lecter spuszcza na chwilę spojrzenie, uśmiecha się gorzko i składa dłonie.
<br />
― Nie chcę teraz o tym rozmawiać ― odpowiada w zamyśleniu. Will leży
tak jeszcze przez chwilę, obserwując tę nietypową przemianę, a potem
podnosi się z trudem i czka. Jest rozczochrany i chwiejny, i naprawdę
nie ma siły na nic. Zaciska jednak palce na butelce, wcześniej prawie ją
przewracając, i przysuwa ją do siebie po stole unieść do ust i z gwinta
napić się więcej.
<br />
Potem ociera wargi rękawem.
<br />
― To może się pan napije ― bełkocze.
<br />
Hannibal ściska wargi w nieprzyjemnym grymasie i potrząsa głową.
<br />
― Will ― mówi zmęczonym głosem ― jedźmy już do domu.
<br />
Młodzieniec wzdycha ciężko. Wie, że nie ma innego wyjścia. On będzie tu
teraz siedział, patrzył, czekał, nie da mu spokoju. To jego metoda.
<br />
― Will, uważaj. Wil… ― zaczyna Chilton i osłania się rękami, kiedy
wstając, chłopak zatacza się potężnie i przewraca wprost na niego,
oblewając go winem. ― Do jasnej cholery, chłopcze, co ty wyprawiasz…
<br />
Lecter w sekundę jest obok. Troskliwie pomaga młodzieńcowi się podnieść,
dość brutalnie trącając przy tym Chiltona łokciem. Nie dba o to – jakby
obił się o przedmiot. Obejmuje swego pacjenta, daje mu sobą stabilne
oparcie i prowadzi do auta, zostawiając Chiltona samego, z miną
wyrażającą niedowierzanie i pustą butelką u stóp.
<br />
<br />
W samochodzie nie mija chwila, jak Will pogrąża się we śnie.
Lecter spogląda na niego w zamyśleniu – któż wie, co myśli, gdy spogląda
na bezbronnego, zdanego na jego łaskę pacjenta w świetle mijanych
latarni rozjaśniającym ciemniejącą aurę wczesnego wieczora.
<br />
Młodzieniec przebudza się dopiero wówczas, gdy wjeżdżają na osiedle i
samochód przetacza się ciężko przez próg zwalniający. Otwiera oczy,
rozgląda się nieprzytomnie i, kiedy rozpoznaje znajomą okolicę, uspokaja
wyraźnie, zapadając w fotel. Mijają posiadłość Halleyów, otoczoną od
dzisiejszego poranka policyjnymi wstęgami…
<br />
Will nic jeszcze o tym nie słyszał – nie widział wiadomości, nie czytał
gazety, nie rozmawiał o tym z Jackiem. Późno w nocy zbudziło go
wprawdzie wycie syren, ale nie powiązał ich z mordem – nie, nie
pomyślałby, że Rozpruwacz może uderzyć tak blisko, że może nawiedzić dom
znajdujący się na tej samej ulicy, oddalony o raptem kilka numerów po
skosie – może nawet widoczny z jego okna! W jego głowie ten morderca
działał w innej rzeczywistości, w rzeczywistości, do której on nie miał
dostępu, którą mógł obserwować jedynie przez bardzo grubą szybę. Nigdy
tak blisko. Nigdy tak bezpośrednio. Zawsze z bezpiecznego dystansu w
czasie.
<br />
Nagle rozumie, skąd wzięły się zamki; to nie po to, by go więzić, tylko ze względu na…
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy to Rozpruwacz? Czy to ON? Co tu się
stało? Najwyraźniej nie zwykłe zasłabnięcie, lub zawał serca czy upadek
ze schodów; najwyraźniej nie lokalni rabusie, tylko…</span> Żółte taśmy
powiewają mrocznie na wietrze, ciemne okna wydają się ziać pustką. To
miejsce zbrodni. Dlaczego wuj nic mu nie powiedział. Dlaczego wuj nic
nie powiedział?!
<br />
― Niech się pan zatrzyma ― mamrocze.
<br />
Hannibal spogląda na niego i zwalnia – chyba z obawy, że Will
zwymiotuje. Młodzieniec przywiera do okna – wszystko wydaje się już
opuszczone i posprzątane, ale na pewno nie jest, na pewno są jeszcze
ślady. Czuje przypływ adrenaliny, który przyspiesza tętno i oddech,
skutkując uczuciem gorąca.
<br />
― Co tu się stało? Niech pan natychmiast zatrzyma! ― poleca głośniej, rozpaczliwie, chwytając klamkę.
<br />
Lecter zatrzymuje auto i chwyta młodzieńca za ramię. Will spogląda na
jego twarz (dopiero teraz zauważa jak bardzo, bardzo zmęczony musi być
mężczyzna) i wstrzymuje oddech, wciąż czując pod palcami chłodny metal
klamki.
<br />
― Nie mogę ci na to pozwolić, Will ― oznajmia stanowczo Hannibal.
<br />
― Rozpruwacz? ― pyta pobladły chłopak, ledwie poruszając ustami i
patrząc wprost w jego ciemne oczy. Serce tak bardzo mu łomocze.
<br />
To mógł być jego dom. To mógł być on. Jego twarz, czy…
<br />
Hannibal opuszcza głowę – wydaje się rozbity, zagubiony.
<br />
― Był tutaj ― przyznaje niechętnie w zapadłej ciszy. ― Dziś w nocy.
<br />
Will wyciąga rękę (dlaczego tak drży), żeby dotknąć okolic przetarcia na
jego policzku. Układa ją na dojrzałej twarzy, z rozszerzonymi źrenicami
kontemplując każdy milimetr pomarszczonej skóry.
<br />
― Czy pan… g-go spotkał?
<br />
Hannibal przechyla lekko głowę, wtulając policzek w jego dłoń, i
intensywnie wpatruje się w Willa. I nie musi nic mówić, ponieważ Will
wie, wyczytuje odpowiedź z jego spojrzenia.
<br />
Lecter <span style="font-style: italic;">boi się</span>. Ten silny, zawsze tak opanowany i pewny siebie mężczyzna odczuwa strach.
<br />
Młodzieniec bierze gwałtowny wdech i obejmuje go mocno, zaciskając palce
na materiale płaszcza na jego plecach. Zamiera tak, z wytrzeszczonymi
oczami, przechylony niewygodnie i do głębi wstrząśnięty.
<br />
― Mój… Boże…</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-18, 23:31<br />
<hr />
<span class="postbody">
Bentley zatrzymuje się na żwirowanym podjeździe - żelazna brama skrzypi
przeraźliwie, gdy pan Lecter zamyka ją starannie, upewniając się, że
nie istniała możliwość, by ktoś niepowołany miał choćby najmniejszą
możliwość na jej otworzenie.
<br />
To naprawdę niebezpieczne czasy i niebezpieczna okolica - zdążył się o tym przekonać na własne oczy.
<br />
Obchodzi auto i otwiera drzwi od strony pasażera, by pomóc zagubionemu
(i wciąż mocno pijanemu) młodzieńcowi wygramolić się na zewnątrz -
chłodne powietrze uderza w zarumienioną twarz, rozdmuchuje na bok ciemne
loki.
<br />
― Odprowadzę cię ― głos Hannibala przebija się swoją stanowczością
przez szum wichury; duże dłonie wyciągają się do przodu i łapią za
wełniany szalik chłopca, poprawiając jego niedbały węzeł.
<br />
Błękitne oczy wciąż nie opuszczają jego twarzy - ich właściciel porusza
się ociężale, niezdarnie i kiwa głową, pozwalając się wesprzeć na
szerokim ramieniu.
<br />
Odprowadza go tak powoli pod same drzwi, przystając w miejscu, gdy ma
nadejść ten niezwykle przykry, niezręczny moment pożegnania.
<br />
Szczupłe dłonie podchwytują znów jego twarz, nakierowując ją ku sobie -
przymglone przez alkohol tęczówki lśnią tym samym, nieznośnym lękiem,
który w jakiś sposób ma w sobie dla Hannibala coś niezwykle...
<br />
<span style="font-style: italic;">Pociągającego.</span>
<br />
― Proszę na siebie <span style="font-style: italic;">bardzo</span> uważać ― mówi wolno Will; jego głos aż brzmi od desperacji, od przerażenia i pan Lecter doskonale zna jego powód.
<br />
Chłopiec boi się, ponieważ zrozumiał, że mógł stracić swojego
przyjaciela. Ponieważ wie, że gdyby tej nocy zostali razem, Hannibal nie
opuściłby ciepłego łoża i nie znalazł się w niebezpieczeństwie.
<br />
Nie odpowiada - zmusza jedynie drobne dłonie do zsunięcia się z jego policzków i uśmiecha się nikle, jak to już ma w zwyczaju.
<br />
― Dobranoc, Will ― żegna się kulturalnie i czeka, aż młodzieniec
naciśnie klamkę, a gdy już to robi, sam udaje się pośpiesznie do swego
domu; do bezpiecznego fortu, gdzie niebezpieczeństwo staje się jedynie
odległym wspomnieniem, odsunięte od niego na długość żelaznych krat i
domofonu.
<br />
<br />
<br />
Silna dłoń prowadzi ołówek w stanowczych, pełnych wprawy
pociągnięciach - papier zapełnia się z wolna pięknym zarysem smukłej
sylwetki, z uwidocznionym każdym mięśniem, każdą kością i zaokrągleniem.
Szczupłe ramiona, wyciągnięte do tyłu, starają się zamortyzować upadek -
rozchylone wargi, zdają się wołać o pomoc, ale i tak nie robią tego
równo przejmująco, co te oczy - naszkicowane starannie z tysiąca
maleńkich kropek, odbijają w sobie strach tak wielki, że trudno się nim
nie zaaferować, trudno nie zwrócić na niego uwagi.
<br />
Pan Lecter pochyla się nad swoim biurkiem - jego plecy, zwykle elegancko
wyprostowane, teraz przybierają mocno zgarbioną postawę, gdy w pocie
czoła pracuje nad swym dziełem.
<br />
Nie może zaprzeczyć - natchnienie buzuje w nim od samego rana i teraz,
gdy ma wreszcie okazję, by dać mu upust, spełnia się w nim całym sobą.
<br />
Miękki grafit odrywa się na chwilę od chropowatej powierzchni - ciemne
oko obrzuca go krytycznym spojrzeniem - staję się oczywiste, że trzeba
znów sięgnąć po temperówkę, by go naostrzyć.
<br />
Nie dane jest mu to jednak wykonać - pełną skupienia ciszę przerywa odgłos dzwoniącego domofonu.
<br />
Podnosi się niechętnie od biurka i wygląda przez okno, by skrzyżować
spojrzenia z Jackiem Crawfordem - mężczyzna jest wyraźnie
zniecierpliwiony - jego stężała twarz mówi jasno o targającymi mężczyzną
problemach.
<br />
Miękkie kroki nie tworzą sobą żadnego hałasu, gdy pokonują kolejne
stopnie szerokich schodów i wreszcie dociera do drzwi, wpuszczając
przyjaciela do środka.
<br />
― Jack. Nie spodziewałem się tu ciebie ujrzeć ― mówi szczerze, cofając
dłonie, gdy agent odsuwa się delikatnie, sugerując, że nie zamierza
ściągać z siebie płaszcza. ― Co sprowadza cię tutaj o takiej porze?
<br />
― Hannibal ― rzuca krótko Jack ― przepraszam za najście, ale jest jedna sprawa, o której muszę z tobą bezzwłocznie pomówić.
<br />
― Proszę ― marszczy lekko brwi, wyraźnie zmieszany. ― Czy mogę ci zaproponować herbaty?
<br />
― Obejdzie się. Muszę... muszę wiedzieć, gdzie byłeś nocy z dwudziestego czwartego na dwudziestego piątego grudnia.
<br />
Hannibal zamyka gwałtownie usta, cofając się delikatnie. Spogląda na
Jacka, nie potrafiąc w nim rozpoznać swego przyjaciela. Co sprowadza go
do jego domu z <span style="font-style: italic;">takim</span> pytaniem? To niedorzeczne.
<br />
― Chodzi ci o boże narodzenie? ― Dopytuje na wszelki wypadek.
<br />
― Tak jest. Noc bożego narodzenia. Gdzie się wtedy znajdowałeś.
<br />
― Dokładnie w tym miejscu ― odpowiada, strapiony ― Jack, o co chodzi? Zaczynam podejrzewać, że...
<br />
― Czy ktoś może to potwierdzić?
<br />
― Słucham? ― Zaciska wargi, krzywiąc się tak, jakby pod nos została mu
właśnie podsunięta wyjątkowo przykra potrawa. ― Potwierdzić?
<br />
― Nie lubię się powtarzać ― atakuje Jack. ― Czy ktokolwiek może
potwierdzić, że znajdowałeś się tu w nocy, z dwudziestego czwarte...
<br />
― Ja mogę ― obracają się jednocześnie, gdy ze schodów dobiega ich
słaby, choć niezwykle znajomy głos. Jack rozchyla wargi, spoglądając na
Alice w taki sposób, jakby właśnie zobaczył ducha. Szczupła dziewczyna,
odziana jedynie w za dużą, męską koszulę, schodzi ostrożnie po
stopniach, by uchwycić się szerokiego ramienia. Pan Lecter krzywi się
wyraźnie, kręcąc głową. ― Znajdowałam się tu wtedy z Hannibalem. Przez <span style="font-style: italic;">całą</span> noc ― dodaje znacząco. ― Czy to ci wystarcza, Jack?
<br />
Agent Crawford spogląda na nich z powątpiewaniem. I to jest moment, w
którym dla Hannibala robi się tego stanowczo za dużo - odsuwa się
delikatnie od drobnego ciała i maszeruję w stronę schodów, zawiedziony i
rozgoryczony zachowaniem swego (byłego?) przyjaciela.
<br />
― Wystarczy ― słyszy z dołu jego zduszony głos. ― Przepraszam, że was zaniepokoiłem. Dobranoc.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-19, 15:27<br />
<hr />
<span class="postbody">
Tej nocy okno błękitnej sypialni jest odsłonięte. Na tle pokoju
młodzieńcza sylwetka siedzi na parapecie z podkurczonymi nogami i
obserwuje miejsce okropnych wydarzeń. Z daleka widzi taśmy, którymi
szarpie mroźny wiatr.
<br />
Szkicuje, pochłonięty tą czynnością, kiedy ruch na krawędzi pola widzenia przyciąga jego wzrok do okna sąsiada.
<br />
Dostrzega w nim Alice. Coś w piersi ściska go nieprzyjemnie. Mimowolnie
wspomina, co nie tak dawno robił z jej partnerem. Ona zapewne o niczym
nie wie. Nie powiedział jej. To była tylko odskocznia. Zabawa.
<br />
Czuje się z tym źle. Nie potrafi pozbyć się obrazu jego napiętej twarzy,
dzikiego błysku w spojrzeniu. Hannibal w sytuacjach intymnych był
zupełnie innym mężczyzną niż ten codzienny, stonowany pan Lecter (strach
w jego oczach, ten strach w jego oczach – co zobaczył, co widział, że
tak wygląda; musi z nim porozmawiać, musi, gdy tylko nadejdzie
stosowniejsza pora).
<br />
Pamięta smak jego nasienia, pamięta gorąc skóry, ciężki oddech, twardy
akcent, niezrozumiałe słowa, które w chwili uniesienia warknął – czy po
litewsku?
<br />
Już się nie dowie – wszystko między nimi jest skończone – teraz musi
tylko uważać, by nie sprawić mu kłopotu; chce tej przyjaźni i nie chce;
pewnie unikałby go przez wiele tygodni, gdyby nie to, co się stało,
gdyby Lecter nie otarł się o śmierć.
<br />
Alice wygląda na wzburzoną, odwraca się i mówi coś, i po chwili w oknie
pojawia się również on. Serce Willa przyspiesza – pewnie myśli, że go
podgląda, że ma obsesję, ale…
<br />
Hannibal uśmiecha się ze zmęczeniem i odwraca do partnerki. Po słowach,
jakie do niej prawdopodobnie wypowiada, ta potrząsa głową, wyraźnie
poruszona. To ona szarpnięciem zasłania okno, odgradzając ich od
młodzieńca, chowając przed wzrokiem, który szybko powraca do sceny
zbrodni.
<br />
― Will. ― Do pokoju zagląda ciotka Phyllis, ma ze sobą talerz z
ciepłym posiłkiem. Młodzieniec bez mrugnięcia okiem przerzuca kartkę
szkicownika. ― Mógłbyś zejść do nas na dół.
<br />
― Nie, nie zejdę.
<br />
― O co chodzi, Willy? ― Ciotka zamyka drzwi i stawia talerz na
biurku, a potem podchodzi do okna ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy.
― Od pewnego czasu ciągle na niego krzyczysz. Wuj chce dla ciebie jak
najlepiej, zobacz, zawsze przysyłał ci książki. Przygarnął cię, żebyś
mógł tutaj studiować, rozwijać się. Próbuje być dla ciebie ojcem, dać ci
to, co powinieneś dostać już dawno, a ty wciąż go od siebie odsuwasz.
<br />
Mięśnie twarzy młodzieńca drgają wyraźnie w obrzydzeniu.
<br />
― Nie chcę na niego patrzeć. Nie chcę, żeby tu przychodził.
<br />
― Ale co się stało? Dlaczego nie chcesz?
<br />
Will odwraca głowę z powrotem do okna i milczy – i chociaż ciotka zadaje
pytania, próbuje do niego dotrzeć, dowiedzieć się czegokolwiek, nie
jest w stanie. Młodzieniec chowa się za murem, poza który ona nie może
sięgnąć nawet wzrokiem. Czasem obawia się chłopca, którego trzyma pod
swym dachem – adoptowane dzieci często są obciążone genetycznie, jak
widać; któż wie, kim byli jego rodzice. Ten w dodatku wychowywał się w
patologii, bez matki, z Bernardem, który ma problemy z alkoholem i długi
tak wielkie, że nawet Jack nie jest w stanie mu pomóc bez uszczerbku
dla ich stabilności finansowej. Kto wie – może któryś z tych pederastów
krzywdził go, a teraz biedny Will drogą skojarzeń przerzuca wszystko na
wuja. Nie poznał dobrego życia i nie wie nawet, że nie musi być
krzywdzony.
<br />
Nie wie, że nie jest krzywdzony.
<br />
<br />
Nazajutrz po południu pan Lecter odbiera telefon od Willa
Grahama. Zamknięty w domu chłopak wykorzystuje jedyny sposób, by się z
nim skontaktować – Jack wziął sobie do serca słowa doktora i nie
zamierza wypuszczać chłopca nigdzie indziej niż do lekarza, dopóki jego
stan się nie poprawi; jeżeli zaś poprawa nie nadejdzie, bez wątpienia w
końcu zrealizuje swe groźby o ośrodku. Troszczy się, ale Will tak nie
odbiera jego zachowań.
<br />
Po części strach przed uwięzieniem skłania młodzieńca do wykonania tego
telefonu. Po części zwykła tęsknota: ich znajomość stała się tak
intensywna i zażyła, że dzień bez choćby chwilowego kontaktu wydaje się
wiecznością.
<br />
Przede wszystkim zaś to, czego świadkiem był pan Lecter.
<br />
― Dzień dobry, panie Lecter.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Dzień dobry, Will.</span>
<br />
― Czy ma pan chwilę?
<br />
― <span style="font-style: italic;">Oczywiście, Will. Jak mogę ci pomóc?</span>
<br />
― Wiem, że powiedziałem wujowi, że nigdy więcej do pana nie przyjdę,
ale byłem zły… Chciałbym bardzo pana przeprosić i… wznowić terapię,
proszę.
<br />
Po drugiej stronie zapada całkowita cisza. Will czeka cierpliwie, ale
gdy mijają kolejne sekundy, odsuwa telefon od ucha, by spojrzeć, czy
połączenie w ogóle trwa.
<br />
Pełen obaw nabiera powietrza, chcąc pośpiesznie dodać coś niemądrego
(„oczywiście zrozumiem, jeśli nie znajdzie pan czasu, mogę poszukać
pomocy u…”), wtedy jednak pada odpowiedź.
<br />
― Nie umiałbym długo chować urazy. Wydaje mi się, że w tych ciężkich czasach <span style="font-style: italic;">obaj</span> potrzebujemy swojego towarzystwa. Dwie wizyty tygodniowo, wieczorem. Czy taki układ ci odpowiada?
<br />
― Tak ― odpowiada natychmiast Will; ulga, która go ogarnia, jest przytłaczająca. ― Dziękuję. Powiem <span style="font-style: italic;">mu</span>, że pan się zgodził. Może wreszcie mnie wypuści. Kiedy chce się pan zobaczyć?
<br />
― Mam wolne środowe i piątkowe popołudnia. Jeśli to ci odpowiada, nie widzę przeciwwskazań do wznowienia twojej terapii.
<br />
Will uśmiecha się; nagle doznaje pewnego przeczucia. Podnosi się z podłogi przy łóżku i podchodzi powoli do okna.
<br />
I spogląda wprost w oczy Hannibala Lectera, który stoi z telefonem w
ręku przed własnym oknem, być może w podobny sposób pewien, że się
zobaczą.
<br />
― Jesteśmy umówieni.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-19, 16:42<br />
<hr />
<span class="postbody">
Drobna dłoń sięga po kieliszek, przeciera go starannie miękką szmatką.
Hannibal dostrzega na brzegu naczynia pozostawioną w zaniedbaniu smugę,
ale nie komentuje tego głośno, otaczając sytuację kulturalnym
milczeniem.
<br />
Alice obraca się przez ramię, rozciągając usta w nieco zmęczonym
uśmiechu. Podchodzi do niego, dotyka pokrytej szramami twarzy. Krzywi
się delikatnie, gdy jeden z palców zahacza o skaleczenie, trzymające się
w swej wątpliwej ozdobie na jego dolnej wardze.
<br />
― Przepraszam ― mówi ― nie chciałam żeby bolało.
<br />
― To nic ― kręci głową, przyciągając ją bliżej; szerokie ramiona
owijają szczelnie szczuplutkie ciało dziewczyny, tak, że ta znika pod
nimi niemalże zupełnie.
<br />
― Wciąż nie mogę uwierzyć, że... mogłeś tam... ― głos Alice drży od
przejęcia i trwogi. ― Nie wiem, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie ten
pies. Zamarzłbyś tam, albo...
<br />
― Zostawmy to ― prosi, zmęczony, przymykając delikatnie powieki. ― Chciałbym się już położyć.
<br />
― Oczywiście ― słyszy, ale zamiast tego drobne ramiona otulają go
jeszcze mocniej, sprawiając kolejny dyskomfort. Uśmiecha się krzywo pod
nosem, zatrwożony młodzieńczą bezmyślnością, którą Alice wykazuje się
tak często w jego obecności. Nigdy nie uważał, by różnica wieku mogła
stanowić okoliczności uniemożliwiające komukolwiek nawiązanie relacji,
ale wszystko w swoim życiu odzywać się musi równowagą. I tak, jak
posiadanie młodej, pięknej kochanki ma swoje plusy, tak nie raz potrafi
stać się odrobinę...
<br />
― Pójdę przygotować ci kąpiel, zgoda? Zasłużyłeś sobie na chwilę
odpoczynku, spokoju od tych wszystkich natrętnych ludzi, gości,
telefonów... A potem utulę cię do snu ― pełne wargi wyginają się w
figlarnym uśmiechu. ― Co ty na to?
<br />
― Oczywiście ― odpowiada natychmiast, odczekując pogodnie, aż
skrzypienie drewna oznajmi mu, że dziewczyna ulotniła się już poza
zasięg ciekawskiego spojrzenia.
<br />
Sięga po szmatkę i przeciera starannie pękaty kieliszek, spoglądając na szkło przez światło żarówki.
<br />
O wiele lepiej.
<br />
<br />
― ...iałem cię przeprosić ― mówi Jack, spoglądając mu w
oczy z dziwnie zatwardziałą nutą. ― Dowody powiedziały nam jasno, że nie
miałeś z tą sprawą niczego wspólnego. Nie sądziłem, żebyś był
zamieszany w tę sprawę, ale tak to mogło wyglądać. Przepraszam.
<br />
Przyjmuje oferowaną mu dłoń, ściskając ją lekko. Wciąż jest odrobinę
obrażony, ale nie oznacza to, że nie może zaproponować swemu sąsiadowi
filiżankę herbaty.
<br />
Siadają więc w salonie, przy rozpalonym kominku - to ostatnie niedzielne
popołudnie przed poniedziałkiem, który na nowo rozpocznie kolejny
semestr nauki, pracy i podróży profesora Lectera.
<br />
Agent Crawford wyciąga przed siebie z lubością nogi, upijając łyk ziołowego naparu.
<br />
― Paskudna ta pogoda ― wzdycha ciężko ― dzisiaj dwie godziny
odśnieżaliśmy drogę z Carlsonem. Wspólnota odzywała się dziś rano,
mówili, że miasto się tym zajmie, ale zobacz sam ― zerka na swój zegarek
i Hannibal, naturalnym odruchem, czyni to samo. ― Za pięć piąta, a oni
ciągle się nie pojawiają. Jak tak dalej pójdzie, nie będę miał jak
dojeżdżać do pracy.
<br />
― Wierzę, że w końcu się pojawią ― rzuca z przekonaniem. ― Nikt nam nie wybaczy, jeśli nie pojawimy się w swoich pracach.
<br />
Uśmiechają się do siebie pojednawczo i już wszystko jest jasne; znika
dziwne napięcie, opary obrazy wyparowują w trzaskających płomieniach
kominka. Pan Lecter poprawia się odrobinę w fotelu, wyglądając przez
okno na szalejącą dziko śnieżycę.
<br />
― Uważam, że Will powinien wrócić na wykłady ― odzywa się stanowczo.
<br />
― Nie. To nie jest dobry pomysł, Hannibalu. Sam ostatnio mówiłeś...
dzieciak nie zachowuje się normalnie, szaleje. Nie chce mnie widzieć,
nie chce ze mną rozmawiać.
<br />
Nie odpowiada od razu; rozmyśla nad słowami przyjaciela (czy znowu może
go tak nazywać), starając się dobrać słowa w taki sposób, by przekonać
go do swojej racji.
<br />
― To właśnie dlatego wznowiliśmy terapię. Uważam, że Will ma teraz
ogromne szansę do tego, by ponownie się ustabilizować. Sytuacja z
Rozpruwaczem uświadomiła mu, jak bardzo chce robić, to co robi, Jack. Co
więcej; Will wykazuje się niesamowitymi predyspozycjami, które stawiają
go na samym czele moich studentów. Jego umysł... jest czymś niezwykłym.
To, co nosi w sobie Will, jest czystą empatią; może bez trudu odnieść
się do twojego, lub mojego punktu widzenia, lub może kogoś innego,
kogoś, kto niewątpliwie może go przerażać. To niewygodny dar, Jack. Nie
mniej jednak, uważam, że ktoś taki zasługuje na to, by odbyć u was staż.
Co więcej... jestem niemalże pewien, że to wy na tym skorzystacie. I
my, jako ludzie.
<br />
― Sugerujesz mi ― mruczy wolno pan Crawford ― że powinienem nie tylko
pozwolić mu znów uczęszczać na zajęcia, ale wprowadzić go w świat
morderstw, nie mając pewności, że będzie przy tym stabilny?
<br />
― Nasze terapie ― wtrąca więc Hannibal ― przyniosą skutki w ciągu paru
następnych dni. Zrobiliśmy ogromne postępy już tę parę tygodni temu,
musimy jedynie...
<br />
― On mnie nienawidzi ― przerywa mu mężczyzna, splatając duże dłonie w
nieco chaotycznym uścisku. Spojrzenie ciemnych oczu utkwione jest teraz w
ogień. ― Nie wiem, co sobie wymyślił, ale... nie znosi mnie. I nie
wiem, nie mam pojęcia, co robić. Ten dzieciak kiedyś mnie uwielbiał, a
ja... Jest dla mnie, jak rodzina. Zawsze był. I będzie, ale muszę
wiedzieć... Muszę wiedzieć, dlaczego on się tak zachowuje, Hannibal. Nie
chce ze mną siedzieć przy jednym stole, jakby był... jakbym...
<br />
― Do tego też dojdziemy, Jack ― zapewnia ― w odpowiednim czasie.
<br />
<br />
W ten sposób w poniedziałkowy poranek Will zjawia się w
murach uczelni, nieco blady i zmęczony, ale wciąż pełen zapału do pracy.
<br />
Hannibal zauważa go wśród roześmianych studentów, gdy przemierza
korytarz w kierunku masywnych drzwi, prowadzących na sale wykładową.
<br />
Jeszcze wypoczęci, nasiąknięci atmosferą nowego roku, wydają się mu tacy
rześcy i odlegli... Pozbawieni większych zmartwień, żyją własnym
życiem, pozwalając się martwić o resztę ludziom, zepchniętym za drugą
stronę barykady.
<br />
― Dzień dobry, panie Lecter ― wita się z nim serdecznie Annie Ellson,
jedna z aktywniejszych studentek. ― Bardzo miło mi pana znów widzieć.
Jak udała się przerwa świąteczna? O, jej, czy to... coś się panu stało?
<br />
― Mały wypadek samochodowy ― tłumaczy bez zająknięcia. ― Czuję się już znakomicie, nie ma powodów do zmartwień.
<br />
― Tak mi przykro... Wierzę, że naprawdę czuje się pan już lepiej. Czy
mogę się dowiedzieć, co będzie tematem dzisiejszych zajęć? Tak bardzo na
nie czekałam, nie uwierzy pan, ale...
<br />
Ciemne oczy przesuwają się z opalonej twarzy na skryte między rosłymi
sylwetkami drobne oblicze zafrasowanego chłopca. Szczupłe palce
przesuwają się po teczce, naciągając jej gumkę, rozwierając kartonowe
strony i sięgają po kartki z notatkami, lustrując je uważnie swymi
błękitnymi studniami.
<br />
― ...rzeszkadzać, chciałam po prostu wiedzieć, że wciąż będziemy
tropić Rozpruwacza. Czy wie pan, że jego ostatnia zbrodnia miała miejsce
<span style="font-style: italic;">tu</span>, w tej okolicy? To straszne, prawda? Musimy coś zrobić, by mu przeszkodzić, nie godzi się, by to miało miejsce.
<br />
― Proszę mi wybaczyć, panno Ellson, ale odstałem odgórne zarządzenie, zabraniające mi rozmawiania z państwem na ten temat.
<br />
― Naprawdę? ― odzywa się ktoś z tyłu ― to okropne, przecież po to tu właśnie jesteśmy! Nie może być, tak, że...
<br />
― Przecież to nie wina profesora...
<br />
― Ale powinni coś z tym zrobić! Jesteśmy tu po to żeby pomagać!
<br />
― Obawiam się, że jesteście tu po to żeby się uczyć ― jedna z
niewidocznych brwi unosi się lekko, gdy spogląda po twarzach uczniów,
starając się im w ten sposób przekazać, że właśnie zakończył tę
dyskusję. ― Proszę rozsiąść się wygodnie na swoich miejscach i pozwolić
mi zaprezentować wam pierwszy tegoroczny temat. Hm?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-19, 19:35<br />
<hr />
<span class="postbody"> ― <span style="font-style: italic;">Pokaże
mi pan rysunek? ― zapytał go, gdy w piątkowy wieczór siedzieli
naprzeciw siebie w jego salonie, i mężczyzna zmarszczył ledwie widoczne
brwi.
<br />
― O jaki rysunek ci chodzi, Will?
<br />
― Ten portret, który narysowałem panu w Nowy Rok, zanim… ―
młodzieniec urwał; zapiekły go policzki, ale na twarzy Lectera malowało
się tylko niezrozumienie, jakby kompletnie nie wiedział, o czym on mówi,
co mogłoby wywołać taką reakcję.
<br />
― Zanim co? ― spytał Hannibal, zaraz jednak pokręcił głową, jakby uznał, iż nie ma najmniejszego sensu wnikanie w </span>urojenia<span style="font-style: italic;">.
― Nie było żadnego rysunku, Will ― stwierdził dobitnie, a chłopak
poczuł, jak oblewa go lodowaty dreszcz. ― Co prawda ja szkicowałem przy
kominku, ale w tym czasie zmogła cię drzemka. Musiało ci się to
przyśnić. Cokolwiek ci się śniło, wydawałeś się bardzo rozluźniony ―
Dojrzałe wargi wygięły się w zagadkowym uśmiechu. ― Dlatego właśnie
pozwoliłem ci chwilę odpocząć.
<br />
― Co robiliśmy, gdy wstałem? ― zapytał ostrożnie młody Graham, coraz
mniej pewien tego, co jeszcze przed chwilą wydawało się tak oczywiste
jak to, że śnieg jest zimny.
<br />
― Zrobiliśmy kolację ― odpowiedział niemal od razu Lecter. ― Potem
zaczęliśmy jeść i rozmawiać, ale… czymś bardzo się zdenerwowałeś ― dodał
w zamyśleniu. ― Pamiętasz naszą… rozmowę? Tę o Alice?
<br />
Will potrząsnął szybko głową.
<br />
― Nie rozmawialiśmy o Alice ― powiedział bez przekonania. ― Proszę,
niech mnie pan nie okłamuje, panie Lecter. Nie musi pan kłamać. Nie będę
do tego wracał.
<br />
Hannibal uśmiechnął się z cieniem zakłopotania czy też zawstydzenia, odbierając młodzieńcowi jeszcze więcej pewności swego.
<br />
― Nie okłamuję cię, Will ― wytłumaczył spokojnie. ― W pewien sposób
twoje słowa dotyczyły mojej relacji z Alice. Choć o wiele właściwszym
będzie określenie; twojego punktu widzenia tej relacji.
<br />
― Może mi pan to przypomnieć?
<br />
W ciemnym, skupionym na młodej twarzy spojrzeniu, igrała dziwna nuta.
<br />
― Czy istnieje możliwość, byś naprawdę nie miał pojęcia o tym, co
czułeś w momencie opuszczania mojego domu? Will. ― Hannibal waha się
wyraźnie. ― Pamiętasz chyba kiedy… wyznałeś mi, że chciałbyś, żebym ją
dla ciebie zostawił?
<br />
I Will pobladł, i spuścił wzrok.
<br />
― Nie ― przyznał ze zmartwieniem i zażenowaniem, bo jeśli to była
nieprawda, jeśli on i Lecter nie przekroczyli tej granicy, cóż jeszcze
mógł wymyślić, i cóż mógł mu powiedzieć, nie będąc sobą? ― Niemożliwe.
<br />
Wiedział jednak, wbrew własnym słowom, że to jest możliwe. Bywało tak
już. Bywało, że nie pamiętał, co robił – tylko że zwykle potrafił
rozpoznać urojenia i jawę, potrafił spostrzec moment, gdzie
rzeczywistość zakrzywiała się i zmieniała w sen.
<br />
Ale tym razem mogło być inaczej.
<br />
― Czy pan i ja ― podjął z obawą, gdyż musiał mieć pewność ― tego wieczoru…
<br />
Jedno krótkie spojrzenie na twarz Hannibala wystarczyło, by poznał
odpowiedź, nim jeszcze została zwerbalizowana. Lecter wyglądał, jakby
ktoś go spoliczkował. Ni jęknął, ni westchnął, a potem pokręcił powoli
głową i przemówił łagodnie, jak do dziecka, które twierdzi, że pod jego
łóżkiem mieszka potwór.
<br />
― Obawiam się, że nie.</span>
<br />
A więc Will Graham nierzadko zastanawia się, czy to wszystko w ogóle
miało miejsce. Wspomnienia są jakieś mgliste, niewyraźne, zakrzywione.
Ma problem z umiejscowieniem wszystkiego w czasie, choć jednocześnie
przebłyski są zadziwiająco klarowne: smaki, zapachy i widoki mącą mu w
głowie, nie pozwalają o sobie zapomnieć. Nie ma żadnych dowodów. Nawet
rozcięcie na wardze mężczyzny, dziś już ledwie widoczne, wydaje się
pamiątką pozostawioną przez Rozpruwacza. Co jest bardziej prawdopodobne?
Że ktoś taki jak Lecter – ten odpowiedzialny, spokojny i elegancki
człowiek – dopuściłby się takich czynów wobec własnego pacjenta, mając w
dodatku kobietę; czy to, że Will uroił sobie każdą z tych namiętnych
chwil?
<br />
Jeśli to sobie uroił – myśli, siedząc na jego poniedziałkowym wykładzie – to w sposób, w jaki nie zrobił tego nigdy wcześniej. <span style="font-style: italic;">Co się ze mną dzieje, co się ze mną dzieje, czy naprawdę mnie zamkną</span>, zastanawia się; <span style="font-style: italic;">jak wiele dzieli mnie od niepoczytalności</span>.
<br />
― Proszę mi wybaczyć, panno Ellson, ale odstałem odgórne zarządzenie, zabraniające mi rozmawiania z państwem na ten temat.
<br />
Podnosi głowę, słysząc znamienne słowa.
<br />
Nie będą rozmawiali o Rozpruwaczu? O najgłośniejszym mordercy we
współczesności, o człowieku, przed którym drżą całe Stany, jeśli nie
świat?
<br />
Szybko jednak jego oczy rozszerzają się, gdy spogląda na fotografię z
jakiegoś pola: młoda kobieta została nabita na jeleni łeb. Rozpoczyna
się zgadywanie. Studenci snują domysły.
<br />
― Może podtekst seksualny mordu?
<br />
― Czytałam o tej sprawie w gazecie. Podobno naśladuje Hobbsa. Jest jego spadkobiercą. Naśladowcą.
<br />
― Tak, może naśladuje Hobbsa. A może to nie Hobbs był mordercą!
<br />
― Przecież zabił żonę i córkę…
<br />
― Ale zbrodnie nie ustały.
<br />
Will zamyka oczy, zapadając się w fotelu. Głosy studentów zaczynają
zlewać się w jeden, nikną wreszcie w szumie. Od hałasów świata
zewnętrznego Willa dzieli gruba warstwa czarnej smoły.
<br />
<span style="font-style: italic;">Bawicie mnie – jesteście nieudolni.
<br />
Ślepcy szukający drogi w polu, w które was wywiodłem.
<br />
To nie jest kobieta – to świnia, którą zarżnąłem.
<br />
Zasiałem swoje ziarno wątpliwości. Teraz zasiadam na widowni.
<br />
Nie znajdziesz mnie. Nie ma wśród was nikogo, kto potrafiłby mnie…</span>
<br />
Zobaczyć.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-19, 22:25<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wykład dobiega końca, sprawa morderstwa zostaje zawieszona w połowie
drogi do prawdy - większość oskarżeń pozostaje wciąż przy domniemanym
pomocniku Hobbsa, inni celują w innego mordercę, jedynie zainspirowanego
głośnymi czynami człowieka, którego los pozostawił trwały ślad w
historii masowych zbrodni i... kanibalizmu.
<br />
Zręczne dłonie pakują do nesesera pliki z aktami zbrodni - Hannibal
podnosi głowę, by upewnić się, że na żadnej z ławek nie pozostały
jeszcze podawane wcześniej fotografie - jego spojrzenie kieruje się w
ten sposób na siedzącego wciąż w swym miejscu Willa Grahama.
<br />
W bezszelestnych krokach pokonuje dzielącą ich odległość i pochyla się
odrobinę, by odkryć z zaskoczeniem, że oczy chłopca są zamknięte -
poruszają się pod powiekami, zupełnie tak jakby śnił, ale wyprostowana
pozycja sugeruje jasno, że jego stan daleki jest od tego odpowiadającego
śnieniu.
<br />
― Will ― odzywa się cicho, starając się wybadać okoliczności osobliwego stanu swego ucznia.
<br />
Młodzieniec rozchyla wargi, mrugając gwałtownie - spogląda wprost w jego
twarz i nie wydaje się być jej widokiem zdziwiony. Dopiero potem
rozgląda się, gwałtownie obracając głowę i chyba właśnie to jest moment,
w którym orientuje się, gdzie jest.
<br />
― Och ― wzdycha, rzucając szybkie spojrzenie w kierunku tarczy zegarka ― no tak.
<br />
Szczupłe palce zgarniają notatki, gdy młody Graham gryzie wargi,
starając się coś definitywnie przemilczeć. Nagła nieśmiałość pacjenta
jest dla niego nieco przykra, ale nie może się jej specjalnie dziwić; po
ich piątkowej rozmowie on sam odczuwa także specyficzne zesztywnienie
[CHYBA NAWET WIEM, CZEGO] gdy ma tylko okazję do spotkania z tym
niepowtarzalnym człowiekiem.
<br />
― Dobrze się czujesz? ― Zapytuje z troską. ― Może chciałbyś żebym
odwiózł cię do domu? Zdaje się, że masz jeszcze chwilę przed praktykami,
prawda?
<br />
Zanim odpowiadają mu słowa, robi to krzywy uśmiech; tak niepodobny do Willa Grahama, a jednak tak niezwykle znajomy.
<br />
― Tak. Zamyśliłem się tylko. Pojadę tam wcześniej ― Hannibal odsuwa
się, by zrobić miejsce, gdy chłopiec podnosi się ze swego miejsca,
pakując notatki do eleganckiej torby. ― Właściwie chciałem z panem
porozmawiać, choć może to nie jest najlepszy moment.. Ma pan chwilę na
mały spacer?
<br />
― Oczywiście ― zapewnia, wyglądając przez okno; trzeba przyznać, że
tego dnia słońce jest na tyle łaskawe, że rzeczywiście istnieje
możliwość wyciągnięcia z takiego spaceru parę korzyści. ― Pozwolisz
tylko, że zabiorę z gabinetu swoje rzeczy.
<br />
Udają się więc na sam dół, wzbudzając przy tym niemałą sensację - coraz
więcej osób dostrzega bowiem, że tak często, jak można gdzieś zobaczyć
samego rektora uniwersytetu, tak można przy jego boku odnaleźć
niewysokiego ucznia z burzą loków i błękitnym, nieco nieobecnym
spojrzeniem.
<br />
Otulają się starannie swymi szalami i ruszają zgodnie przez przepiękny,
pokryty bielą dziedziniec. Harvard jest, na szczęście, miejscem na tyle
prestiżowym, by miasto odśnieżało jego drogi w drugiej (po szpitalach)
kolejności.
<br />
Śnieg skrzypi pod podeszwami ich butów, odbijając w sobie wielobarwne
drobinki światła. Hannibal nie ponagla; dobrze wie, że jego towarzysz
zacznie rozmowę w chwili, którą uzna za najbardziej do tego stosowną.
<br />
I w którymś momencie Will zatrzymuje się wreszcie, siadając elegancko na
brzegu nieczynnej o tej porze fontanny. Błękitne spojrzenie wędruje po
rzeźbach, liczących sobie dziesiątki lat.
<br />
― Po tym co się stało, zrozumiałem jak bardzo jest mi pan bliski ―
przyznaje w zadumie. ― Tak bardzo... przestraszyłem się w pierwszej
chwili gdy mi pan to powiedział. Pan wie, że jestem bardzo zaangażowany w
sprawę Rozpruwacza. I wie pan, że chcę zrobić wszystko, żeby go...
znaleźć, i zamknąć. I dlatego ― szepcze ― chciałem wiedzieć, co się
wtedy stało. Wiem, że FBI nie daje panu spokoju, ale proszę. Gdyby mógł
pan ostatni raz do tego wrócić. Dla mnie.
<br />
Hannibal przysiada tuż obok, zmęczony i posmutniały. Bruzdy, zdobiące
jego dojrzałe zdążyły się już odrobinę zagoić, ale to nie one zostawiły
na nim prawdziwy ślad, po całym tym okropnym zdarzeniu. To cień, który
nosi w sobie, z którym musi budzić się każdego dnia i zasypiać każdej
nocy.
<br />
Nie chce wracać wspomnieniami do przykrego momentu, w którym zrozumiał,
że przepełniony bólem okrzyk nie należał do (jak przypuszczał) pijanego
sąsiada, przewracającego się na ziemi.
<br />
Ale pod wpływem błękitnego spojrzenia (jest tego pewien) mógłby wrócić
do wiele gorszych chwil. Ponieważ rozumie, bardzo dobrze rozumie, co
kieruje jego młodym przyjacielem, jak bardzo pragnie dowiedzieć się
czegokolwiek, co pozwoli mu myśleć, że istniała szansa, by powstrzymać
Rozpruwacza przed tymi wszystkimi okropieństwami.
<br />
― Dobrze ― zgadza się więc słabo, przymykając powieki.
<br />
I wraca.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Nocą męczyły go okropne
koszmary - po rozmowie, którą odbył z Willem, nie jest pewien, czy
słusznie go potraktował - może nie powinien być tak dosłowny... To co
mówił na pewno w jakiś sposób zraniło uczucia tego biednego chłopca.
<br />
Ale co innego miałby mu powiedzieć? To, co... starał mu się zaproponować
młody Graham, było absolutnie nie do pomyślenia - jak mieliby się do
czegoś podobnego dopuścić, jako psychiatra i pacjent? Jako wykładowca i
student? Jako dojrzały mężczyzna i niewinny chłopiec, obdarzający go
całkowitym zaufaniem?
<br />
Właśnie. Nie mógł tego zaufania zmiażdżyć, stracić - dlatego też trwał
uparcie przy wybiciu tego pomysłu z głowy swego młodego przyjaciela i...
cóż, pozwolił mu opuścić swój dom.
<br />
Ale wszystko to i tak było niezwykle przejmujące. Nie potrafił się nie
martwić, nie potrafił rozmyślać nad wyrazem twarzy, który dostrzegł, gdy
młody Graham opuszczał jego dom.
<br />
Nie wiedział, czy gwałtowny krzyk, który usłyszał jakiś czas później go
obudził, czy może i tak znajdował się w specyficznym stanie pomiędzy
snem a jawą - wiedział jedynie, że ów krzyk był przepełniony bólem tak
wielkim, że momentalnie zdecydował; musiał zobaczyć, kto i dlaczego go
wydał, musiał pomóc.
<br />
Mimowolnie pomyślał natychmiast o starym Halleyu - mężczyzna znany był z
tego, że lubił sobie popić, a że przy tym nie należał do
najsprawniejszych i najmłodszych, często lądował na ziemi we własnym
ogródku, nie potrafiąc dotrzeć do domu o własnych siłach.
<br />
Sytuacji nie poprawiała obecność pani Halley, która z domu wychodziła
jedynie po to, by wyprowadzić na spacer swojego psa, Yarda. Ona również
osiągnęła na tyle sędziwy wiek, że nie było mowy by dała rady wtachać
swego męża do domu.
<br />
Nałożył na siebie szlafrok, zgarniając po drodze szalik - bose stopy
wsunął w buty i w taki sposób przemierzył pośpiesznie ulicę, docierając
na posiadłość państwa Halley.
<br />
Ale na miejscu nie znalazł żadnego z nich - jego spojrzenie skierowało
się za to od razu na leżącego na śniegu mężczyznę - był nagi, a z
głębokich rozcięć zdobiących jego szyję i nadgarstki, broczyła gęsta
posoka. W świetle księżyca krew wyglądała na niemalże czarną,
upodabniając się bardziej do smoły. Hannibal pochylił się nad nim
natychmiast, przyciskając do najdłuższej rany swoje drżące dłonie. W
międzyczasie musiał jednak porwać na strzępy drogi szal, obwiązać jakoś
paskudne zranienia i...
<br />
Zajęczał ciężko, czując przesuwające się po ramieniu ostrze - nie był
przygotowany na atak i właśnie to sprawiło, że opadł tuż obok
umierającego mężczyzny.
<br />
Zamrugał nieprzytomnie, rozpoznając nad sobą kształt - chwilę zajęło mu zrozumienie, że patrzył w czyjąś twarz.
<br />
Twarz Rozpruwacza.
<br />
Nie zdążył niczego powiedzieć, nie zdążył o nic zapytać - ostrze wbiło
się w jego ramię kolejny raz i wtedy zrozumiał, że musiał walczyć,
musiał, albo straci swoje życie.
<br />
Chwycił za silny nadgarstek, zamachujący się, by po raz kolejny zanurzyć
w jego ramieniu. Nie mógł na to pozwolić, nie mógł się wykrwawić, nie
tutaj, nie teraz.
<br />
Zacisnął dłoń w pięść i wymierzył nią w podbródek napastnika - szczęki
zazgrzytały żałośnie, łamane przez trafny cios. Przetoczyli się tak
przez śnieg w parodii uścisku - biel pokryła się kroplami gorącej
czerwieni, wylatującymi teraz nie tylko z jego ran. Uderzył jeszcze raz;
napastnik sapnął ciężko, nóż błysnął pojedynczo, gdy uniósł go znów w
górę. Uskoczyłby na bok, gdyby nie drugie ciało, teraz już (był tego
pewien, widział jego otwarte oczy, w których była już tylko śmierć)
martwego mężczyzny. Ale było tam, tkwiło tuż obok i ostrze zagłębiło się
w naprężony mięsień, rozcinając go okrutnie.
<br />
Zamrugał, osłabiony, na granicy przytomności.
<br />
Przecież to nie mogło się tak skończyć... nie teraz.
<br />
Wyciągnął przed siebie dłonie; skulił się, gdy w okolicy żeber rozległo
się potworne szarpnięcie. Czy... czy jego też miał zamiar pozbawić
życia? Kim on był, czy...
<br />
Znali się? Czemu zaatakował tej nocy? Dlaczego jego twarz wyglądała tak dziwnie... znajomo?</span>
<br />
<br />
― Nie pamiętam, jak wyglądał ― ucina stanowczo, spuszczając
wzrok. ― Nie mogę przypomnieć sobie jego twarzy, nie ważne, jak bardzo
bym się starał. Wydaje mi się, że to przez uderzenie w głowę, lub... ―
chrząka z lekkim zażenowaniem. ― Emocje. Cały obraz tej sytuacji ukrywa
się przede mną za mgłą. Wybacz mi, ale nie mogę już nic więcej na ten
temat powiedzieć. ― Podnosi się ze swego miejsca, chcąc zmienić już ten
przykry temat. Uznaje, że jest mu jednak winny jeszcze parę słów, po
których będzie mógł uznać rozmowę za skończoną. ― Później musiałem
stracić przytomność. Znalazła mnie pani Halley. Nietkniętego. Cóż, może
prawie ― poprawia się po chwili. ― A może nie tyle pani Helley, co jej
drogi czworonóg. Gdyby nie on... prawdopodobnie by mnie już tu nie było.
Jeszcze tego samego dnia przyszedłem jej podziękować z bukietem
najlepszych róż herbacianych, jakie byłem tylko w stanie otrzymać. Dla
czworonoga, natomiast, przypadły najwyższej jakości nerki cielęce. Był
szczerze zachwycony ― dodaje z nutką zadumy i zmusza się do lekkiego
uśmiechu. Opowiadanie o tak przykrych okolicznościach nie jest łatwe,
ale nie chce, by Will martwił się tym wszystkim - chłopiec ma przecież
wystarczająco dużo własnych problemów.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-20, 00:05<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will kiwa powoli głową, obejmując się ramionami. Pomimo słońca jest
bardzo zimno. Nie wieje wiatr, ale powietrze jest mroźne. Gdyby nie para
ciepłych rękawiczek, nie czułby już palców.
<br />
Wiedzie przez chwilę wzrokiem po zabytkowych budynkach kampusu, walcząc z
przypływem troski i niepokoju. Chciałby objąć go, uścisnąć, przeczesać
palcami siwiejące włosy i wyszeptać w ucho kilka słodkich zapewnień.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zrobił pan wszystko, co mógł. Miał pan
tyle szczęścia. Proszę mi obiecać, że już nigdy, nigdy nie pójdzie pan
sam w takie miejsce.</span>
<br />
Coś jednak sprawia, że ma problemy z przyjęciem tej historii. Z jednej
strony ufa temu człowiekowi i nie sądzi, aby mógł zostać okłamany, z
drugiej – przy Lecterze rzekoma prawda wyjątkowo często go zaskakuje, a
sprzeczności nasilają się, jak przy nikim innym.
<br />
Teraz, oczywiście, powoli traci inne punkty odniesienia. Ale kiedyś,
kiedyś tak nie było. Kiedyś potrafił sam określić prawdę. Problemy
zaczęły się razem z tym człowiekiem. Może to zbieg okoliczności.
<br />
Ale czy nieomylny, niepozostawiający śladów (to jego główny znak
rozpoznawczy, wspólny mianownik wszystkich zbrodni) Rozpruwacz z
Massachusetts pozostawiłby przy życiu świadka <span style="font-style: italic;">przypadkiem</span>?
<br />
Nie.
<br />
Dlaczego więc pozostawił przy życiu Hannibala Lectera; jaki miał w tym
cel? Zabawa – nawet ona ma swoje granice. Nie obawiał się, że jego
portret pamięciowy zdominuje okładki gazet?
<br />
― Czy myśli pan ― podejmuje cicho ― że Rozpruwacz może teraz… z obawy przed rozpoznaniem… ― zawiesza głos.
<br />
― Myślę, że nie oszczędził mnie wtedy bez powodu ― zauważa roztropnie
Hannibal i wargi Willa natychmiast wykrzywiają się w cieniu uśmiechu. ―
Choć nie zdziwiłbym się, gdyby było to tylko przypadkiem, spowodowanym
jego nieuwagą.
<br />
― Żartuje pan sobie? ― Will pociąga nosem i wstaje. ― Rozpruwacz i
nieuwaga? Jeśli to był on, panie Lecter, był dokładnie świadom tego, że
zostawił pana przy życiu. Jeśli to był on. Muszę zobaczyć zdjęcia ciał. ―
Otrzepuje płaszcz ze śniegu, który przykleił mu się do okolic
pośladków. ― Będę wiedział, kiedy je zobaczę. Panie Lecter…
<br />
Zagarnia włosy za zaczerwienione z zimna ucho i wzdycha ciężko.
<br />
― Martwię się o pana. Mam złe przeczucia. Nie wiem, co on myśli, co
zamierza, ale boję się, że stał się pan częścią jego teatru. Może jest
ciekaw, co pan teraz zrobi.
<br />
Lecter uśmiecha się gorzko i kiwa krótko głową.
<br />
― Niczego nie da się przed tobą ukryć ― mówi bardziej do siebie niż
do swego studenta. ― Bez względu na to, jaką rolę gram w jego
przedstawieniu, wydaje mi się, że nie będę miał w tej kwestii wiele do
powiedzenia dopóki nie zrozumiem lepiej jego motywów.
<br />
<br />
Jack wprowadza Willa do prosektorium. To duże, nowocześnie
wyposażone pomieszczenie, gdzie w powietrzu unosi się przykra woń
formaliny. Młodzieniec marszczy nos.
<br />
― Przyprowadziłem pomoc ― oznajmia agent Crawford, patrząc na Briana
Zellera, Jimmy’ego Price’a i Beverly Katz, który odrywają się od
okropnie zmasakrowanych zwłok, by spojrzeć na młodego praktykanta. ― Mój
bratanek. Will Graham. Cudowny chłopak, trochę niespokojny.
<br />
― Przestraszony. ― Jimmy Price uśmiecha się pod nosem, choć nie brak w
tym serdeczności. ― Oswoimy go. Jimmy Price, laboratorium zbrodni.
<br />
― Beverly Katz.
<br />
― Brian Zeller.
<br />
Wszyscy kolejno kiwają chłopakowi, a Beverly, jako jedyna bez rękawiczek, ściska mu dłoń.
<br />
― Od razu na głęboką wodę, co, Will? ― rzuca serdecznie Jack i klepie Grahama po ramieniu; młodzieniec stara się nie skulić.
<br />
― Nie ma lepszego sposobu, by się przekonać, czy to dla ciebie, niż
zacząć z grubej rury ― zapewnia pan Price. ― Właśnie tym się zajmujemy:
oglądamy uważnie naszych mniej szczęśliwych kolegów. Przeprowadzamy
badania i staramy się łączyć kropki.
<br />
Will zbliża się z wzrokiem utkwionym w chaotycznie pociętych zwłokach
trzydziestolatka. Przystaje obok, poprawiając niespokojnym ruchem
przyduży fartuch.
<br />
― Will jest naprawdę dobry w łączeniu kropek ― zapewnia Jack,
wycofując się powoli w stronę drzwi; nie chce go stresować. ―
Wtajemniczcie go w ostatnie sprawy, zobaczymy, co do nich wniesie.
<br />
― Tak jest, Jack. ― Beverly uśmiecha się miło i zagląda Willowi w
oczy. ― Hej. Spokojnie. Pierwsze zderzenie z tym światem zawsze jest
trochę szokujące. Chcesz odsapnąć świeżym powietrzem?
<br />
Will kiwa powoli głową.
<br />
― Przy okazji pokażę ci automaty z najlepszą kawą.
<br />
<br />
Gdy Jack zagląda we wtorkowy wieczór do pokoju Willa Grahama,
zastaje chłopca z taśmą klejącą pod ścianą. W swojej pasji Will nie
zauważa go, zajęty oklejaniem muru fotografiami.
<br />
― Co robisz, Will?
<br />
Młodzieniec drga i ogląda się przez ramię. Łypie na wuja z niezmienną niechęcią, zamierając w bezruchu z fotografią w dłoni.
<br />
― Dante i Virgil ― mówi.
<br />
― Słucham?
<br />
― Dante i Virgil. To nazwa obrazu, którym się inspirował.
<br />
Jack podchodzi bliżej, by spojrzeć na trzymane przez bratanka zdjęcie.
Zachowuje bezpieczny dystans. Fotografia przedstawia miejsce zbrodni. Na
ścianie wisi już wydruk obrazu, który zainspirował mordercę.
<br />
― Rzeczywiście ― przyznaje, zdumiony, po czym wyciąga telefon;
podekscytowany, zapomina już nawet o tym, że powinien porozmawiać z
Willem, czy tapetowanie pokoju takimi obrazami to dobry pomysł. ―
Rzeczywiście.
<br />
Przykłada urządzenie do ucha i czeka na połączenie.
<br />
― Brian, znajdź obraz Dante i Virgil. Kto jest autorem?
<br />
― William Bouguereau ― podsuwa Will, doklejając fotografię obok
obrazu. ― Rozpruwacz lubi sztukę i bez wątpienia ma dostęp do miejsca, w
którym może z nią obcować. Być może w takim pracuje.
<br />
Jack kiwa głową.
<br />
― To Will ― mówi do Zellera. ― Mój Will do tego wszystkiego dotarł. Mówiłem ci, że ten chłopak to złoto.
<br />
Will przesuwa palcami po fotografii. Jest zafascynowany dokładnością, z
jaką Rozpruwacz odwzorował obraz – w każdym detalu. Nawet ułożenie
palców na piersi Capocchia zgadza się z oryginałem. Trzymał kopię w
ręku, kiedy układał zwłoki pana Halley i jego kamerdynera w tak zmyślny
sposób? Czy wszystko pamiętał?
<br />
<br />
― Will… Will. Spójrz na mnie. Już koniec.
<br />
Młodzieniec otwiera oczy i mruga w dezorientacji. Spogląda na wyłączoną
już lampę z wahadłem i poprawia się w fotelu. Jest bardzo zmęczony,
wręcz wyczerpany. Spogląda na zegarek: minęło kilkadziesiąt minut, odkąd
ostatni raz spojrzał na jego tarczę. Głowę ma pełną burzowych myśli.
<br />
― Och ― wzdycha słabo, przymykając oczy. ― Panie Lecter.
<br />
Hannibal przygląda mu się z rozchylonymi wargami, jakby nie dowierzał własnym oczom.
<br />
― Wyglądasz na… Może powinienem ci zrobić herbatę.
<br />
― Te transy, w które mnie pan wprowadza ― odzywa się Will, uchylając
powieki ― sprawiają, że tracę poczucie rzeczywistości. Czy właśnie to
zrobił mi pan w Nowy Rok?
<br />
Oczy Lectera rozszerzają się gwałtownie; mężczyzna patrzy na niego w
wyrazie przykrego zaskoczenia (jak mogłeś, Will, myślałem, że sobie
ufamy) i zaprzecza pojedynczym ruchem głowy, poprawiając się w fotelu.
<br />
― Czy tak właśnie myślisz?
<br />
― Myślę, że nie mówi mi pan całej prawdy. ― Will ociera delikatnie
rękawem pot z czoła i wzdycha ciężko. ― Przyniesie mi pan szklankę wody?
<br />
Lecter wygląda, jakby miał coś powiedzieć, jednak rezygnuje: opuszcza
pokój i zmierza do kuchni. Will pozostaje w fotelu, ze wzrokiem
skupionym na tym drugim miejscu, i z głową wypełnioną tak realistycznymi
przebłyskami.
<br />
Gdy Hannibal wraca i pochyla się nieznacznie, by podać młodzieńcowi
szkło, chłopak wygląda, jakby zasnął. Mężczyzna odstawia szklankę na
stolik tuż obok lampy, nachyla się i przykłada dłoń do jego czoła.
<br />
― Will ― mruczy łagodnie i w tej samej chwili szczupłe palce zaciskają się gwałtownie na jego krawacie.
<br />
Młodzieniec uchyla powieki z cieniem uśmiechu na różowych wargach.
Patrzy na nabiegłą żyłami, poczerwieniałą twarz Lectera, który zapiera
się dłońmi o podłokietniki.
<br />
― Wi…ll… ― charczy.
<br />
Will oblizuje wargi i przesuwa powoli dłoń z krawatu na jego ramię,
dokładnie w to miejsce, w które – mógłby przysiąc, naprawdę – wbijał
palce tamtej nocy, kiedy ta duża dłoń sprawiała mu upragnioną,
najwspanialszą rozkosz.
<br />
― Przepraszam ― szepcze z drobnym błyskiem w spojrzeniu, wygładzając
materiał jego marynarki i intensywnie wpatrując się w rozszerzone
źrenice pociemniałych oczu. ― Mam czasem takie dziwne odruchy.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" height="320" src="https://78.media.tumblr.com/aa8b26383028f1a13daad648894216f5/tumblr_inline_opwfjsBTCI1t70f5q_540.jpg" width="212" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-20, 16:05<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Cienkie
wargi wykrzywiają się w gadzim uśmiechu - ciemne oczy wwiercają się w
błękitne studnie, wciągają je w swoją bezdenną przepaść, zatapiając w
poczuciu lęku, niepewności, w poczuciu strachu przed jego niezrównaną
potęgą.
<br />
― Dziwne odruchy ― powtarza, a przewrotny uśmiech przysuwa się
niespodziewanie do jednego z miękkich uszu. Skubie je przelotnie ostrymi
zębami, a jego dłoń, jego szponiasta dłoń zaciska się na palcach,
owiniętych wciąż szczelnie materiałem krawata i zmusza je do ciągnięcia
mocniej. I mocniej. I mocniej.</span>
<br />
Hannibal odsuwa się gwałtownie, wyszarpując z duszącego uścisku - impet
wyrzuca go parę kroków, ale zanim zdąży opaść na fotel, udaje mu się
utrzymać pion. Spogląda z góry na swego pacjenta, absolutnie zaskoczony,
walczący o oddech. Luzuje przyciasny węzeł, dotykając zaczerwienionej
skóry. Zaciska wargi, posyłając młodzieńcowi długie spojrzenie.
<br />
Nie może powiedzieć, że jest na niego zły za to, co się przed chwilą
wydarzyło - doświadczył bowiem w życiu tylu dziwnych zachowań swoich
pacjentów, że ciężko byłoby określić to jedno mianem wyjątkowo
nieznośnego. Właściwie... bliżej mu do zaintrygowania, niż jakiejkolwiek
innej emocji.
<br />
― Mamy szczęście, że zdążyłem odłożyć szklankę na stół, prawda? ―
Zagaduje wesoło, upewniając się, że materiał koszuli i marynarki
wyglądał już na powrót na świeżo wyjęty spod żelazka. Wraca na swoje
miejsce i wskazuje podbródkiem napełnione wodą naczynie, zupełnie jakby
prezentował pacjentowi jedno ze swoich wykwintnych dań. ― Możesz się jej
teraz napić.
<br />
Błękitne spojrzenie błądzi po jego obliczu z nieskrywaną fascynacją i
Hannibal doznaje wrażenia, że chłopiec ujrzał w niej coś, czego bardzo
potrzebował. Drobne ciało zsuwa się zgrabnie z fotela, by
<br />
porwać szklankę w drobne dłonie, ale Will nie przysuwa jej sobie do twarzy. Zamiast tego podchodzi do niego z dziwną miną i...
<br />
― Gdyby pan trzymał ją w ręku, mógłby pan na przykład zmoczyć sobie koszulę ― <span style="font-style: italic;">chlust</span>
- pan Lecter zaciska powieki, a lodowaty strumień uderza go w klatkę
piersiową, wsiąkając w gładki materiał. Wiedział o tym, wiedział o tym,
co zrobi ten mały diabeł, zanim to jeszcze w ogóle się stało, ale (Bóg
mu świadkiem) nie był na to przygotowany, nie potrafił się na to
przygotować, <span style="font-style: italic;">nie umiał</span> tego zrobić.
<br />
<span style="font-style: italic;">Pochyla ciężko swój łeb, wymierzając
porożami wprost w centrum wijącego się przed nim ciała. Szarżuje na
niego dziko, agresywnie, bez namysłu, śmiejąc się chrapliwie, gdy z
młodzieńczego gardła wyrywa się cienki pisk. Gałęzie imponujących rogów
przebijają się przez warstwy ściany, ale nie zdołały przebić jej jeszcze
na wylot (mogłyby, gdyby tylko tego chciał, obaj o tym wiedzą, jest
zbyt potężny, zbyt potężny, by znać pojęcie "niemożności" - to słowo dla
niego nie istnieje) ale czynią to wystarczająco, by uwięzić chłopca w
ich nieczułych objęciach.
<br />
Jak śmiesz - krzyczy wyraźnie spojrzenie, które choć rzucane z dołu,
posiada w sobie tyle godności, że nie sposób się przed nim ugiąć.
<br />
Jak śmiesz. </span>
<br />
Krzywe wargi rozchylają się bezwiednie, a niemalże niewidoczne brwi
wędrują w górę czoła, tworząc na nim więcej malowniczych zmarszczek.
Hannibal spogląda na niego ze swojej uniżonej pozycji, ale zaraz
koryguje tę niewybaczalną pomyłkę, zrywając się na równe nogi - czyni to
tak gwałtownie, że ociera się szerokim ( i niezaprzeczalnie wilgotnym)
torsem o szczupłą pierś, zmuszając chłopca do cofnięcia się o krok przed
nacierającym ciałem.
<br />
― To, co pan teraz zrobił, było bardzo niegrzeczne, panie Graham ―
warczy chrapliwie, kręcąc głową. Przybliża się znów o parę kroków,
zmniejszając dzielący ich dystans do nieistniejącego. ― Nie toleruję w
tym domu takich zachowań.
<br />
Blade dłonie przyciskają się do wilgotnego materiału - pan Lecter może
wyczuć ich ciepło i drżenie, gdy chłopiec zaciska na nim palce.
Błękitne spojrzenie zrównuje się z nim (a przynajmniej usilnie się
stara), gdy stoją tak naprzeciw siebie, obaj dyszący wściekle (choć
każdy z innych powodów, naturalnie) i... pełne wargi rozchylają się
lekko, a ta dłoń, jedna z tych nieznośnych dłoni, które są
odpowiedzialne z stan, w jakim się teraz znajduje, układa się delikatnie
na jego policzku i... gładzi go w najdelikatniejszej pieszczocie. I
jest w tym wszystkim coś niezwykle intymnego, przepełnionego nieznośnym
wręcz napięciem. Will Graham zachowuje się w tej chwili, jak treser,
ujarzmiający dziką bestię, jak głupiec, wkraczający do jaskini lwa,
wierząc, że widok błękitnych oczu przekona drapieżnika do darowania mu
życia, do obejścia się (znów, znowu) smakiem.
<br />
― Pomogę się panu przebrać ― rzuca z roziskrzonym spojrzeniem i
Hannibal wzdycha głęboko, czując, jak niemądre było to, czego chciał...
czego o mały włos się na nim dopuścił. Odsuwa się pośpiesznie,
przymykając powieki.
<br />
Obraca głowę i przez chwilę stoi tak, dumny i wyprostowany (i mokry),
wyglądając przez okno. Wpatruje się w zaśnieżone drogi, w przykryte
bielą gałęzie drzew, dachy samochodów, połyskujące mętnie zamarznięte
oczka wodne.
<br />
Wreszcie powraca swą uwagą do swojego pacjenta i kiwa słabo głową, dając
za wygraną, choć sam tak naprawdę nie wie, dlaczego się na to godzi.
Nie powinien, nie powinien tego robić. Został potraktowany we własnym
domu w sposób tak grubiański, tak niemożliwie... że już dawno powinien
wyrzucić stąd tego nieprzewidywalnego chłopaka i zabronić mu
kiedykolwiek więcej postawić tu nogę. Tak, tak właśnie powinien
postąpić.
<br />
A jednak, zamiast tego udaje się wolno do sypialni i w towarzystwie
ciekawskiego spojrzenia odpina rząd błyszczących guzików, ukazując
młodzieńcowi coraz szerszy pas owłosienia torsu i brzucha.
<br />
― Czy to właśnie o to ci chodziło ― zapytuje go chłodno, sucho. ―
Mogłeś po prostu poprosić. Nie ma niczego złego w ludzkiej ciekawości.
<br />
W grubiaństwie już tak, dodaje w myślach, ściągając wściekle wargi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-20, 17:47<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will wstrzymuje oddech. Serce wciąż jeszcze łomocze mu wściekle (Lecter
przeraża go, kiedy robi takie grymasy, wyglądając, jakby…) – lecz
wspomnienia zaczynają odżywać na nowo. Młodzieniec nie wie, czy są
prawdziwe. Wie jednak niemal na pewno, iż tamtego popołudnia i wieczora
wydarzyło się coś, o czym Hannibal nie chce mu opowiedzieć. Coś, co
doprowadziło go na skraj załamania. Być może właśnie to, co myślał.
<br />
Patrzy na jego klatkę piersiową i przełyka ciężko ślinę, dostrzegając <span style="font-style: italic;">znajomą</span> ścieżkę gęstego owłosienia. <span style="font-style: italic;">Skąd</span> by wiedział? Skąd wiedziałby, jak wygląda to ciało pod warstwami eleganckiego, stosownego odzienia?
<br />
Postępuje o krok do przodu. Wyciąga ostrożnie dłonie przed siebie, powoli, dając mężczyźnie długie sekundy na sprzeciw.
<br />
― Przepraszam, panie Lecter ― mówi szczerze. ― Ciekawość kiedyś mnie
zgubi, ale muszę spytać. Czy to pierwszy raz, kiedy rozbiera się pan ―
kładzie dłonie na rękach Lectera i odsuwa je delikatnie od dolnego
zapięcia jego koszuli ― przede mną?
<br />
Hannibal pozwala mu na to wszystko – wygląda jedynie na zmęczonego
kolejnym powrotem do tego tematu, na zaskoczonego, że znów zachodzi taka
potrzeba.
<br />
Znów jest wiarygodny i znów Will waha się: bo może zobaczył go pewnego
dnia w oknie. Może zachował ten widok w podświadomości, a później
dobudował do niego całą erotyczną historię w swojej niezwykle bujnej
wyobraźni. Może któregoś dnia Lecter wychodził półnagi spod prysznica,
nie zasłoniwszy okna…
<br />
Czy dopuściłby się takiego zaniedbania?
<br />
― Nie przypominam sobie, żeby wcześniej zaszła podobna potrzeba ―
pada, i młodzieniec marszczy brwi, zawieszając wzrok na poziomie jego
właśnie odsłoniętego podbrzusza. ― Will. Czy jest coś o czym chciałbyś
mi powiedzieć?
<br />
― Obawiam się, że byłoby to grubiańskie ― odpowiada bez namysłu
mężczyźnie i uśmiecha się krzywo, czując żar na policzkach. ― I że nie
chce pan o tym słyszeć.
<br />
Powoli unosi dłonie i zsuwa koszulę z ramion Lectera, po czym pełen
zwątpienia odsuwa się w końcu, mnąc ją w rękach złączonych przed ciałem;
oznaka skrępowania. Hannibal momentalnie rośnie w siłę, staje się znów
dziwnie znajomą wersją siebie, która jest przepełniona pychą, arogancka,
władcza, i prezentuje mu swe półnagie ciało bez cienia skrępowania, w
sposób wręcz prześmiewczy, w prawie pełnej krasie.
<br />
Will podnosi z zagubieniem wzrok i omiata nim potężne ramiona mężczyzny.
Czuje się przy nim doprawdy niewielki i słaby. Byłby bezradny wobec
jego siły, a jednak wciąż decyduje się balansować na krawędzi,
prowokować go, testować.
<br />
― Nie ma takiej rzeczy, o której nie mógłbyś mi powiedzieć, Will.
Szczególnie w tak… intymnej chwili ― słyszy i spogląda ze skrępowaniem w
bok, w stronę okna, za którym widać jego własne, całkowicie gubiąc
swoją pewność siebie.
<br />
― Powiedzieć bym mógł, ale myślę, że obaj już o tym wiemy. Pozwoli
więc pan, że powstrzymam swój długi język i może po prostu wrócę do
siebie, nie stawiając pana w jeszcze bardziej niezręcznej sytuacji ―
prawie recytuje, a następnie odwraca się do drzwi sypialni, głęboko
żałując chwilowej brawury.
<br />
Jeden z nich bez wątpienia kłamie, i każdy ma powody, by to robić. Will –
chorobę. Lecter – ułożone życie, którego nie chce zmieniać przez jedną
małą przygodę.
<br />
Może to nieważne, jaka jest prawda. Może powinni wspólnie zgodzić się na
zawsze zapomnieć o Nowym Roku, cokolwiek się wtedy wydarzyło.
<br />
Postępuje krok w stronę wyjścia z dusznej sypialni, ale wie co się
stanie, zanim jeszcze to następuje. Dłoń mężczyzny opada na jego ramię,
zatrzymując go i odwracając z powrotem, i przez chwilę Lecter gładzi
drobne ciało ojcowskim gestem, wpatrując się w usilnie unikający jego
spojrzenia błękit.
<br />
― Cokolwiek się zdarzy, Will ― mówi z powagą ― masz mnie po swojej
stronie. Jesteś nie tylko moim pacjentem, ale i przyjacielem. Cokolwiek
mi powiesz, zostanie to między nami. Jeśli wolisz jednak wrócić do domu,
pozwól mi się, proszę, ubrać. Odprowadzę cię.
<br />
Młodzieniec uśmiecha się krzywo i kiwa krótko głową.
<br />
Dopiero, gdy Lecter się odwraca, patrzy na jego szerokie, znikające pod
koszulą plecy. Hannibal staje przed lustrem i zapina ze spokojem guzik
po guziku, a potem wiąże krawat, zadzierając przy tym lekko podbródek.
<br />
Will patrzy z fascynacją, przyciskając do piersi jasny, wilgotny materiał.
<br />
― To nic takiego ― mówi w końcu cicho. ― Nic, czym musiałby się pan
frasować. Podejrzewam, że brakuje mi po prostu znajomych. Może spróbuję
się z kimś umówić, iść do klubu ― rzuca niebacznie, wspominając
zaproszenie, które dostał od Beverly podczas oprowadzania pierwszego
dnia praktyk. ― Jak wszyscy normalni ludzie w moim wieku poznać kogoś,
jakąś fajną dziewczynę. Bo widzi pan, czasem, wbrew pozorom, po prostu
czuję się… samotny.
<br />
― Oczywiście ― przyznaje Lecter po chwili ciszy, ale w jego głosie
jest jakiś opór. Wpatruje się w opuszczone powieki chłopca z wyrazem
troski. ― Na razie wydaje mi się jednak, że odpowiedniejszym miejscem
dla ciebie będzie biblioteka. Kluby są niebezpieczne, pełno w nich ludzi
o złych intencjach.
<br />
― Biblioteka ― mruczy młodzieniec z powątpiewaniem, ale widzi
spojrzenie mężczyzny i wie, że nie zdoła uzyskać jego aprobaty. Wzdycha
ciężko, bo przecież nie o to chodzi. Nie o takie spędzanie czasu.
<br />
Chce być normalny, poczuć się jak inni, chociaż raz.
<br />
<br />
Beverly spogląda na Willa z serdecznym uśmiechem, kiedy ten zaczepia ją w czwartkowe popołudnie na terenie biura.
<br />
― I co, namyśliłeś się? ― zapytuje go.
<br />
― Tak. Pójdę z wami, tylko że wcześniej mam jedno spotkanie.
<br />
― Z dziewczyną?
<br />
Will śmieje się cicho; to absurdalne pytanie.
<br />
― Wyglądam, jakbym miał dziewczynę?
<br />
Beverly przygląda mu się z udawaną powagą.
<br />
― Z chłopakiem?
<br />
― Nie. ― Will śmieje się cicho i odwraca głowę. ― Muszę tylko wymyślić coś, żeby przekonać wuja.
<br />
― Zostaw to mnie, Will ― odpowiada Beverly. ― Przypomnę mu, jak ważny jest dobrze zintegrowany zespół w naszej branży.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-20, 19:42<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Wolałbym to jednak przełożyć ― mówi cicho, układając papiery w
równe stosy. Alice spogląda na niego spod opuszczonych rzęs; jej twarz
czerwieni się wyraźnie, a w kąciki warg wkrada się dziwna determinacja.
<br />
― Miałam do tej pory mnóstwo cierpliwości, Hannibalu ― odzywa się,
zmuszając go by popatrzył jej w oczy. ― Ale nie czuję jej w sobie
więcej, nie potrafię. To... to on cię tu trzyma, prawda? Nie chcesz
wyjechać, bo boisz się, że Will sobie bez ciebie nie poradzi.
<br />
Nie odpowiada od razu - wpatruje się w odmienione przez gniew oblicze,
chłonąc jego nowy, dotąd nieznany (ale jakże inspirujący) wyraz. Pakuje
przygotowane dokumenty do swojego skórzanego nesesera i prostuje się
dumnie, zerkając na zegarek - młody Graham zapuka do jego drzwi już za
piętnaście minut i zarówno on, jak i panna Bloom dobrze zdają sobie
sprawę z tego, że do tego czasu nie powinno jej już tu być. Obecność
Alice wciąż oddziałuje negatywnie na niestabilnego młodzieńca i jest
naturalnym, że jako jego psychiatra Hannibal będzie robił wszystko, by
do tego nie dopuszczać.
<br />
― Chciałbym żeby to było możliwe ― przemawia, powstrzymując się od
westchnienia. ― Chciałbym z tobą wyjechać, móc ci dotrzymać towarzystwa.
Oprowadzić cię po najpiękniejszych miejscach Florencji, rozprostować
członki w promieniach słońca, znaleźć się jeszcze raz w Uffizi,
podziwiać panoramę miasta z samego szczytu jednej z wież palazzo
Vecchio ― mimowolnie uśmiecha się lekko na samo wspomnienie tych
niesamowitych miejsc; ich zapachu, specyficznej atmosfery,
oszałamiających widoków, przypominających mu nieodzownie o ludzkich
możliwościach, o wielkości. ― Nie jest to jednak możliwe, Alice.
Obiecałem Jackowi, że zajmę się jego bratankiem. Że pomogę mu stanąć na
nogi.
<br />
― Jako przyjaciel, czy jako psychiatra? ― pyta cierpko, krzyżując ramiona na piersiach.
<br />
Spogląda na nią, nie kryjąc swego zdziwienia - wie, że za zachowaniem
dziewczyny stoi tylko i wyłącznie troska, ale tak bardzo wolałby
otrzymać od niej w tej chwili odrobinę wsparcia - jest już zmęczony
wszystkim tym, co się dookoła dzieje. Zmęczony i...
<br />
― Jako jedno i drugie ― odpowiada szczerze. ― Nie chcę, by Will
skończył w ośrodku. Wierzę, że mogę mu pomóc, że znam sposób by wyciszyć
jego problemy. Zepchnąć je na boczny tor.
<br />
― Te problemy prędzej, lub później powrócą, Hannibalu. Nie da się ich
po prostu wyciszyć, oboje o tym wiemy. A Will... on cię wykorzystuje.
Wykorzystuje to, że jesteś dla niego tak dobry i przychodzi tu, bo wie,
że dzięki temu Jack nigdzie go nie wyśle. Ale... proszę, popatrz sam;
odkąd zaczęła się ta terapia, nie jesteś sobą. Zamknąłeś się, odsunąłeś
ode mnie, a ja...
<br />
Drga lekko, gdy szczupłe dłonie obejmują jego twarz, a miękkie wargi
przyciskają się do jego własnych, zamykając je w desperackim pocałunku.
<br />
Trwają tak przez chwilę, złączeni w tej kipiącej emocjami pieszczocie;
oplata ją szczelnie ramionami, przyciska do siebie, pozwalając, by
otulił go szczelnie jej miodowy zapach.
<br />
Wreszcie odsuwają się od siebie lekko, nieco rozgrzani i wciąż dalecy od porozumienia.
<br />
― Chciałbym jeszcze o tym porozmawiać, ale goni mnie czas ― wyznał, uśmiechając się przepraszająco.
<br />
Alice wzdycha drżąca (nie próbuje nawet ukryć swojego poirytowania) nie
sprzeciwia mu się jednak - udają się zgodnie na dół, gdzie Hannibal
pomaga jej kulturalnie nałożyć płaszcz, a potem całuje ją lekko na
pożegnanie.
<br />
Kiedy otwiera drzwi, czyni to akurat w momencie, by spotkać się
spojrzeniem z falą błękitu - uśmiechają się do siebie oszczędnie i Will
mija się z panną Bloom, która nie spogląda nawet w jego stronę;
przechodzi do bramki swym pośpiesznym krokiem, chowając głowę w
ramionach, tak jakby obawiała się, że chłopiec byłby w stanie zaatakować
ją w każdym możliwym momencie.
<br />
Ciemne spojrzenie ześlizguje się pośpiesznie z pleców kochanki,
poświęcając swą uwagę skrzywionej w zbolałym wyrazie młodzieńczej
twarzy; uderza go to, jak wymowny ból maluje się na tym bladym obliczu.
To musi być dla niego okropne - być traktowanym w tak ostentacyjny
sposób przez kogoś, kogo uważało się za przyjaciółkę (a może i kogoś
więcej...).
<br />
― Dzień dobry ― wita się z nim jednak kulturalnie, najwyraźniej walcząc ze swym smutkiem.
<br />
― Dzień dobry Will ― odpowiada łagodnie, robiąc w drzwiach więcej miejsca. ― Zapraszam. Pozwól, że wezmę twój płaszcz.
<br />
Udają się z miejsca do jego gabinetu, pomijając kuchnię, w której zwykli
ucinać sobie niewinne pogawędki, nim przechodzili do samej terapii.
Hannibal nie jest pewien, co popycha go do pominięcia tego kroku i
suchego przejścia do rzeczy; być może jest to coś w postawie jego
pacjenta (dziwna niepewność w ruchach, brak zwyczajowego uśmiechu na
twarzy) a może za wszystkim stoi mała sprzeczka z Alice, która w jakiś
sposób pozbawiła go części dobrego nastroju (który pojawiał się w nim,
ilekroć nadchodziła okazja do spotkania się z młodym Grahamem).
<br />
Zajmują swoje miejsca w fotelach ustawionych naprzeciw siebie - pan
Lecter krzyżuje elegancko nogi, układając jedno z ramion na niskim
podłokietniku.
<br />
― Opowiedz mi o swoim dniu ― zaczyna wolno, wykrzywiając wargi w
trudnym do zdefiniowania grymasie. ― Wierzę, że zdążyłeś już wdrażać w
życie swój plan zdobycia nowych znajomych?
<br />
Ciemne oczy przesuwają się uważnie po zarumienionej twarzy chłopca -
wyczekując jego odpowiedzi, Hannibal odkrywa, że jest jej ciekaw o wiele
mocniej, niż przystoi to zwykłemu psychiatrze. Jest bowiem ciekaw nie
tylko tego czy Will z kimkolwiek rozmawiał, ale i tego kim były te
osoby, jak się nazywały, gdzie je spotkał, co młodzieniec o nich myślał,
co...
<br />
Przechylił głowę, zaskoczony podobnymi myślami w swej głowie. Gdyby nie
znał dobrze swojego własnego "ja", mógłby powiedzieć, że czuł się jakby
na samą myśl o nowych znajomościach swego pacjenta, robił się...
<br />
Zazdrosny?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-20, 23:24<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will zauważa tę ledwie dostrzegalną zmianę w postawie doktora. Czy to
Alice zepsuła mu dzień? Wydawała się spięta, gdy wychodziła. Może się
pokłócili?
<br />
Byłoby tak dobrze, gdyby się pokłócili. Gdyby zniknęła z ich życia,
ponieważ jej obecność w nim – w życiu Hannibala – z jakiegoś powodu jest
dla Willa trudna do zniesienia. Może to zazdrość (nie oszukuje się już,
że ten mężczyzna go nie pociąga), a może urażona duma: wybrała jego –
więc Will był gorszy, wadliwy? Za mało atrakcyjny, nie dość urokliwy?
<br />
Stara się tego nie robić, ale czasami tak ciężko nie porównywać mu się
do Hannibala – z tego powodu podjął decyzję już na samym początku. Nie
będą mieli wspólnych znajomych. Nie wciągnie swojego psychiatry w inne
relacje, ponieważ Hannibal… Hannibal Lecter i jego nieodparty urok, nie
ma z nim szans.
<br />
― Dziś znów byłem na praktykach. Oglądaliśmy więcej zwłok ― podejmuje
spokojnie. ― Powoli przyzwyczajam się do widoku wnętrzności i zapachu
antyseptyków. Wuj mówi, że świetnie sobie radzę. Twierdzi, że pomogłem
im rzucić nowe światło na sprawę Rozpruwacza. To dosyć miłe. Czasem
zachowuje się tak, że nie mogę uwierzyć, co mi robił. ― Opuszcza wzrok. ―
Mam tak wiele wątpliwości w każdym aspekcie mojego życia. Umysł płata
mi figle, kreuje fałszywe wspomnienia, usuwając inne. Ale zacząłem
prowadzić dziennik, jak pan ostatnio zasugerował. Teraz wszystko powinno
się wyjaśnić.
<br />
Nie wspomina nic o zaplanowanym na wieczór wyjściu. Wie, że Lecter go nie poprze. Nie będzie go niepotrzebnie martwił.
<br />
― Bardzo mnie cieszy fakt, że postanowiłeś się na to skusić ―
odpowiada Hannibal. ― Pamiętaj, by zapisywać w nim nie tylko to, co się
działo, ale i własne przemyślenia na ten temat. To bardzo ważne, byś
mógł w każdej chwili odnieść się do sytuacji, mając pod ręką rozpisaną
swoją perspektywę jej widzenia.
<br />
Will kiwa głową. Zauważa, że Lecter milczy o Rozpruwaczu – nie próbuje naciskać.
<br />
― A jak minął panu dzień? ― zapytuje trochę luźniej. ― Coś pana chyba martwi.
<br />
Lecter uśmiecha się niewyraźnie, z lekkim zakłopotaniem.
<br />
― To nic takiego ― odpowiada wymijająco i natychmiast zmienia temat. ― Czy wciąż męczą cię koszmary?
<br />
― Jest tak, jakbym w ogóle nie brał tabletek ― przyznaje Will ― ale
to nic takiego. ― Uśmiecha się krzywo i zmienia temat w podobny sposób,
jak chwilę temu uczynił to Lecter. ― Alice zapewne namawia pana do
zakończenia tej znajomości. Mogę to stwierdzić po wyrazie jej twarzy.
Proszę powiedzieć szczerze. Myśli pan o tym, żeby ze mnie zrezygnować?
<br />
― Nie ― odpowiada od razu Lecter i w jednej chwili sięga dłonią do
lampy. ― Nie zrezygnuję z naszej znajomości, Will. Jesteś mi drogi i
będę o ciebie walczył, jeśli taka zajdzie konieczność. ― Młodzieniec
mruga gwałtownie, bez żadnego ostrzeżenia oślepiony błyskiem, choć
zawsze, za każdym razem wcześniej Hannibal pytał go o gotowość. ― <span style="font-style: italic;">Stoisz w swojej sypialni, spoglądając w kierunku posiadłości pani Halley…</span>
<br />
<br />
Will obiecuje wrócić przed północą. Jack ufnie powierza go
Beverly tylko dlatego, że wie, iż jest odpowiedzialną pracownicą.
Wierzy, że jego bratankowi dobrze zrobi takie wyjście: może pozna kogoś
nowego i przestanie wciąż zadręczać się tym niefortunnym obrotem spraw z
Alice.
<br />
Will też jest takiego zdania. Wychodzi pośpiesznie z domu, chowając się
pod czarnym parasolem (z jakiegoś irracjonalnego powodu nie chce, by
rozpoznano go z okien sąsiedniego domu) i wsiada do srebrnego, nie
najnowszego już Land Rovera, gdzie wita go zaskoczona Beverly.
<br />
― Proszę, proszę, Will. ― Uśmiecha się, patrząc na wyjątkowo dbale
uczesane loki. Chłopak zachwyca dziś świeżością i młodzieńczością. Ma na
sobie biały sweterek, który odsłania obojczyki, i dopasowane spodnie.
Wygląda zupełnie inaczej niż w schludnie zapiętej pod samą szyję
koszuli, prawie uwodzicielsko, nawet jeżeli tak subtelnie. ― Niesamowita
przemiana. Poznaj Jennifer, ona też studiuje kryminologię, tylko na
ostatnim roku. A to jest Morgan, pracuje w naszym departamencie jako
informatyk. Tam, gdzie się zabierzemy, na pewno ci się spodoba. To klub
mojego znajomego. Pogramy trochę w bilard, co ty na to?
<br />
― Cieszę się ― odpowiada Will, zapinając pas ― i bardzo doceniam zaproszenie.
<br />
― Ale wydajesz się trochę spięty, Will ― zauważa Jennifer. ― Nieśmiałość?
<br />
― Można to tak nazwać. ― Młodzieniec wbija wzrok w kolana. ― Przejdzie mi.
<br />
Kiedy mijają dom pani Halley, podnosi go jednak gwałtownie i jak
zahipnotyzowany wpatruje się w odgrodzony teren, prawie przyklejając nos
do szyby.
<br />
― To tutaj zabił Rozpruwacz? ― wypytuje Jennifer.
<br />
― Nie mówmy o tym teraz ― Beverly odwraca się przez ramię i posyła
Willowi pokrzepiający uśmiech. ― Jedziemy się teraz odprężyć, prawda? Na
chwilę odkładamy pracę na bok.
<br />
<br />
Błyskające światła, głośna muzyka i tłumy ludzi są
onieśmielające. Gdyby nie Beverly, z pewnością nawet nie wpuszczono by
go do środka – wygląda na swój wiek i nikt nie uwierzyłby w jego
pełnoletność. U jej boku ma okazję po raz pierwszy się przekonać, jak
wyglądają takie miejsca. Nie tak, jak sobie wyobrażał. Trudno byłoby
powiedzieć, że jest zachwycony.
<br />
― Śmiało, Will. Czego się napijesz? Soku? A może piwa? Nic nie powiem Jackowi.
<br />
Will uśmiecha się krzywo, odnajdując spojrzenie jakiegoś mężczyzny.
<br />
― Przepraszam, to jakiś konkretny rodzaj klubu? ― pyta ostrożnie.
<br />
Jennifer śmieje się.
<br />
― Taki, w którym na pewno ci się spodoba, Will!</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-21, 00:02<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wieczorem po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu ma okazję, by
zasiąść do klawesynu - nuty same płyną mu spod palców, kierowane
niepomiernymi pokładami inspiracji, kumulującej się w nim już od czasów
Nowego Roku.
<br />
Szerokie ramiona odcinają się wyraźnie na tle ciemnego kształtu
instrumentu, oświetlanego tylko przez blask świec i kominka. To jedna z
nocy, w których pan Lecter pragnie być otoczony przez ciemność,
potęgującą uczucie spokoju, samotności - chce zagłębić się w swych
uczuciach, przelać je na pełne mistycznego drżenia dźwięki klawesynu.
Zwinne palce przemykają pajęczo po dwóch rzędach klawiszy - od góry do
dołu, przez łagodne do przejmujących brzmień, które pozostają na długo w
głowie po ich zagraniu.
<br />
Zamyka oczy i ściąga delikatnie wargi, aż u nasady nosa tworzy się
delikatna sieć zmarszczek - płynie wraz z muzyką, jest już oddalony od
swego domu o setki, tysiące mil, wzlatując niczym ptak ponad wszystko
to, co więzi go w klatce człowieczeństwa.
<br />
Niebo jest błękitne w tak znajomy sposób - kiedy unosi swą głowę,
spoglądając w nie oczyma wyobraźni, sklepienie wypuszcza z siebie czarne
kropki źrenic i wyciąga do niego swe ramiona, zdolne do objęcia całego
świata. Hannibal nie chce dzielić się nimi ze światem, pragnie ich tylko
dla siebie, tylko na sobie. Pragnie posmakować aksamitnego błękitu,
otoczyć się szczelnie jego zapachem. Nie może pozwolić, by coś zaburzyło
jego idealną taflę, by ziejące otchłanie źrenic zwróciły się w inną
stronę. Musi...
<br />
Palce zamierają gwałtownie w miejscu, echo dźwięków przetacza się przez
bogato zdobione ściany salonu - przerywa przez pojedynczy dźwięk,
zwracający jego uwagę swoją odmiennością.
<br />
Silnik samochodu nie pasuje do wszystkich tych, które zasłyszeć można w
sąsiedztwie. Tak samo młodzieżowa muzyka, sącząca się przez cienkie
drzwi auta (słyszalna mimo takiej odległości).
<br />
Podnosi się od instrumentu i przysuwa bezszelestnie do okna, mrużąc
powieki, by móc akurat spojrzeć na składającego parasol Willa Grahama -
jego ruchy przepełnione są pośpiechem i przesadną wręcz ostrożnością.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie chce być obserwowany, ponieważ zdaje sobie sprawę z tego, że jego kłamstwo wyjdzie w ten sposób na jaw.
<br />
Biblioteka. Doprawdy, w takich swetrach nie chadza się do biblioteki.
<br />
Mały kłamca. </span>
<br />
Ukrywa się za zasłoną, unikając pojedynczego, rzuconego w popłochu
spojrzenia. Być może chłopiec już teraz domyśla się, że Hannibal zna
prawdę - że zdołał połączyć fakty, dochodząc do jedynego słusznego
wniosku.
<br />
Że jego drogi pacjent nie jest z nim szczery - że nie słucha jego rad,
ignorując je na rzecz prostackich znajomych i wątpliwej jakości
chwilowych uciech życia.
<br />
Jakże niegrzecznie z jego strony... okłamywać swego <span style="font-style: italic;">przyjaciela</span>.
<br />
Kiedy Hannibal odsuwa się od grubej zasłony, nie jest już smutny.
<br />
Jest wściekły.
<br />
<br />
Postanawia upewnić się w swych przekonaniach, dzwoniąc do
Jacka - nie jest zdziwiony, gdy mężczyzna odbiera od niego połączenie
dopiero za trzecim razem - nie należy do ludzi pozbawionych
inteligencji, czy lekkomyślnych. Doskonale domyśla się, do czego dążą
zapewne w tej chwili jego drodzy sąsiedzi. Który rodzic nie czuje
chwilowego zrywu wolności, gdy jego młode (choćby i chwilowo) opuszcza
ich gniazdo?
<br />
― Dobry wieczór, Jack ― wita się ze swą zwyczajową uprzejmością ―
przepraszam dzwonienie o tak późnej porze, ale jest pewna sprawa, którą
chciałbym z tobą skonsultować.
<br />
― Tak? ― jego uwadze nie uchodzi odgłos cichego szelestu i
westchnienia, który, rzecz jasna, postanawia zignorować. ― O co chodzi?
<br />
― Chodzi o Willa ― zaczyna ostrożnie, z wahaniem. ― Widziałem, ze postanowiłeś pozwolić mu udać się na imprezę ze znajomymi?
<br />
― Tak, to prawda. Czy coś... coś nie tak?
<br />
― Chciałem tylko żebyś wiedział, że... to może być dla niego ogromny cios. Czy jego <span style="font-style: italic;">koleżanka</span> podała ci adres, pod którym będą przebywać?
<br />
― Hmm... niezbyt dokładny, ale ciągle nie rozumiem do czego zmierzasz.
<br />
― Dzisiaj podczas naszej terapii, dopadł go znów krótki atak. Mam wrażenie, że mógł zostać wywołany <span style="font-style: italic;">intensywnym światłem.</span>
Miejsce, do którego się zapewne udał, jest pełne takich własnie
świateł. Pomyślałem, że lepiej wiedzieć, na wszelki wypadek, gdzie zatem
przebywa.
<br />
― Rzeczywiście... to pewnie niezły pomysł. Co? ― ostatnie pytanie jest
definitywnie kierowane nie do jego osoby. ― W porządku, zapytam.
Hannibal?
<br />
― Tak ― wyrzuca z siebie od razu, podczas gdy na gadzim uśmiechu rozkwita krzywy uśmieszek.
<br />
― Czy mógłbyś w razie czego odebrać Willa? Z tego, co wiem i tak udajesz się na miasto... ?
<br />
― Oczywiście ― odpowiada, przyjmując stosownie skromny ton. ― Odbiorę go, jeśli zajdzie taka właśnie potrzeba.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-21, 01:19<br />
<hr />
<span class="postbody">
W sali ze stołami bilardowymi jest spokojniej, lepiej. Will ściska
kufel z piwem, przyglądając się, jak jego nowe znajome rozstawiają bile.
Czuje się przy tym obserwowany – jak świeży kawałek mięsa położony na
talerzu przed stadem drapieżników. To dziwne uczucie, nie przywykł do
takiej uwagi, choć można powiedzieć, że prosił się o nią, decydując na
taki strój.
<br />
― Will! Najmłodszy rozbija ― rzuca pogodnie Jennifer, obejmując
zadumaną Morgan w pasie. Beverly z uśmiechem podaje młodzieńcowi kij i
patrzy, jak ten pochyla się, próbując przybrać dogodną pozycję.
<br />
― Nie grałeś nigdy w bilard? ― dziwi się Morgan, widząc jego osobliwy układ palców.
<br />
― Nigdy ― przyznaje po chwili ciszy Will.
<br />
― Zobacz. ― Beverly nachyla się i zagląda mu w twarz, chwytając za
rękę. ― Kij musisz wsunąć w to miejsce, a potem szybkim ruchem uderzasz
mniej więcej w środek białej kuli.
<br />
Will podejmuje próbę. Trafia białą kulę, a ta toczy się ku reszcie bil,
ale siła uderzenia jest zbyt słaba, by rozgoniła je po całym stole.
Jennifer uśmiecha się z rozbawieniem.
<br />
― Dobrze, Will! Teraz wybierz sobie kulę, którą chcesz trafić. Całe czy połówki? To będzie kolor twój i Beverly.
<br />
<br />
Bawiąc się i spożywając alkohol, wkrótce stopniowo zapomina o
początkowym dyskomforcie. Morgan, Jennifer i Beverly są bardzo
serdeczne. Dwie pierwsze są partnerkami, a trzecia też okazuje się
niezwykle otwartą osobą: ich podejście do seksualności jest miłą odmianą
od tego, co Will słyszy zwykle od wujostwa.
<br />
― Kiedy cię zobaczyłam ― mówi Beverly, gdy piją kolejne piwo ― od
razu wiedziałam, że jesteś zbyt piękny, żeby lubić dziewczyny.
<br />
Will krztusi się napojem. Gdy unosi głowę, na nosie ma pianę.
<br />
― Co masz na myśli? ― pyta podniesionym głosem; odkąd przyszli, z
upływem czasu muzyka w sąsiedniej, głównej sali zrobiła się znacznie
bardziej donośna.
<br />
― Jesteś trochę inny. Bardzo zadbany. I widziałam, jak patrzysz na Briana Zellera!
<br />
― Nie patrzę na niego ― parska Will i pociąga zdrowo ze słomki, coraz
bardziej zażenowany, a zarazem rozbawiony teoriami Beverly.
<br />
― Doprawdy? ― uśmiecha się kobieta.
<br />
― Naprawdę nie. ― Will odwzajemnia z zakłopotaniem uśmiech i spuszcza wzrok. ― Pójdę do toalety.
<br />
Z piwem w ręku odchodzi pośpiesznie ku głównej sali, odprowadzany
spojrzeniem przez przynajmniej kilka par oczu. Nie udaje się jednak do
toalety. Zatrzymuje się przy parkiecie, rozglądając ciekawie dokoła –
teraz, gdy dochodzi dwudziesta druga, to miejsce wygląda inaczej.
Zrobiło się jeszcze bardziej tłoczno i duszno, muzyka jest cięższa,
bardziej dudniąca. Wraz ze zwiększającą się liczbą gości i stężeniem
alkoholu w ich krwi, wijące się na parkiecie w blasku neonów, spocone
ciała – męskie i żeńskie – stają się coraz liczniejsze i bardziej
swobodne. Mocno oddziałują na młodzieńcze zmysły. Lampy błyskają
błękitem, w powietrze wznosi się dym. Na pierwszym planie Will ma parę
mężczyzn, którzy wodzą dłońmi po swych torsach i kołyszą się dziko, nie
widząc poza sobą świata.
<br />
Młody Graham przełyka ciężko ślinę, pije więcej piwa i bezmyślnie,
prawie odruchowo postępuje o krok do przodu. Wsuwa się między rozpalone
ramiona, brzuchy i pośladki; przeciska się dalej, okręcając zaraz wokół
własnej osi. Zaciąga się zapachem potu i mieszanek perfum, co chwilę
potrącany, dotykany, poklepywany.
<br />
― Śliczny jesteś! ― pada, lecz jakby tego nie słyszał; mija
wyciągniętą do niego rękę i przepycha całym sobą kolejną, która zagradza
mu drogę.
<br />
― Hej, zostań!
<br />
Idzie dalej, spoglądając rozszerzonymi oczami w zupełnie inną stronę, w
stronę rozświetlonej sceny, w stronę wijących się na rurach tancerzy.
<br />
Jest gorąco, nie może oddychać. Serce łomocze mu jak oszalałe.
<br />
― Fajna dupcia!
<br />
Nawet klapsa zdaje się nie czuć, przedzierając się dalej i dalej, przez
ręce, przez nogi, przez twarze przyklejone do sylwetek – wysokich i
niskich – które stanowią mury żywego labiryntu.
<br />
Stojąc pod wielką strukturą pełną lamp zagubiony chłopak zadziera głowę i
zapatruje się w malownicze mozaiki; potem nogi same wiodą go gdzieś w
bok, ku małej wyrwie w ludzkiej ścianie. Zbliża się do niej, by opuścić
tę małą polanę pełną kolorów i kształtów, lecz kiedy już jest o krok od
upatrzonego przesmyku, kiedy już ma się tam wśliznąć, potężny cień pada
na jego drobną postać, zmuszając do zadarcia głowy.
<br />
Półprzytomne, zamglone spojrzenie wspina się z wolna po wysokiej
sylwetce, jakby dopiero teraz zarejestrowało coś istotnego, coś innego
niż pozbawione znaczenia i sensu figury tańczących. Sunie w górę po
ciemnej koszuli i zatrzymuje się na równie ciemnej twarzy. Młode serce
przyspiesza gwałtownie, gdy tajemnicze oblicze rozświetla pojedynczy
rozbłysk, umożliwiając rozpoznanie.
<br />
― Hannibal… ― szepczą rozchylone w szoku usta.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-21, 02:21<br />
<hr />
<span class="postbody">
Pomieszczenie aż wibruje od przepełniającej go łupaniny, którą
Hannibalowi bardzo ciężko nazwać muzyką - ten agresywny, pierwotny rytm
wzbudza w nim poirytowanie, miast specyficznej ekscytacji, płynącej z
możliwości doświadczenia sztuki na własnym ciele, poczucia jej w
najdalszych zakątkach swojej duszy.
<br />
Teraz pan Lecter czuje jedynie swąd ludzkich ciał, alkoholu i taniego
rodzaju wybielacza, stosowanego w użytkowanych wciąż toaletach - te
stara się omijać szerokim łukiem, pamiętając, by nie wychodzić przy tym
nadto z tłumu. Przez jakiś czas stoi tak - nieruchomy mężczyzna wśród
wijących się dziko ciał - obserwując ze swojej bezpiecznej kryjówki
poczynania swojego zagubionego pacjenta.
<br />
I widzi to - widzi te wszystkie spojrzenia, którymi obrzucają go
bardziej lub mniej stali bywalcy klubu, czyniąc sobie bezczelnie
komentarze na temat jego zgrabnych pośladków, dużych oczu i pełnych
warg, zaciskających się ciasno wokół wściekle różowej słomki - Hannibal
też na nie patrzy, ale komentarze, które czyni przy tym za bramami
umysłu nie osiągają nawet w połowie tak wulgarnego i prostackiego
wymiaru.
<br />
Mimowolnie... zastanawia się jednak. Zastanawia się, czy przekraczając progi tego miejsca, będąc ubrany w <span style="font-style: italic;">taki</span> sposób, Will był w pełni świadom tego, co może go w nim spotkać.
<br />
Czy ma pojęcie, jacy ludzie obracają za nim swe głowy, gdy (wiedziony
muzyką, alkoholem, bezradnością?) zapuszcza się w szeregi spoconych
ciał, a te (bezmyślny motłoch) rzucają się na niego, niby przynętę,
porywając go w objęcia swej wielobarwnej sieci.
<br />
Ktoś dotyka szczupłego ramienia, ktoś inny wykrzykuje mało cenzuralne
słowa (za które Hannibal w jednej chwili ma ochotę zrobić naprawdę
paskudne rzeczy) - w jednej chwili pan Lecter postanawia więc, że musi
wyjść z ukrycia i pomóc swemu zagubionemu przyjacielowi.
<br />
Długo nie może się do niego dostać - nie ma jednak co ukrywać - dzięki
niemałej sile i szerokim ramionom udaje mu się w końcu zrównać z
chłopcem i w momencie, gdy ten zamierza chyba czmychnąć w dalej,
zastępuje mu stanowczo drogę.
<br />
― Hannibal ― słyszy swoje imię, więc uśmiecha się delikatnie, przechylając głowę.
<br />
― Will ― mówi krótko i bez zbędnych wstępów pociąga za smukłą dłoń,
wyprowadzając ich poza zatłoczony parkiet. Chłopiec daje mu się tak
poprowadzić, by przystanąć obok niego i nie przerywając uścisku ich
dłoni, marszczy brwi, przyglądając mu się badawczo.
<br />
― To ostatnie miejsce... w jakim spodziewałem się pana spotkać ―
odzywa się, głosem przesiąkniętym przez oburzenie, ale nie jest to ten
rodzaj oburzenia, który spodziewał się usłyszeć, a coś z goła odwrotnego
- zupełnie tak, jakby jego drogiego sąsiada oburzał fakt, że Hannibal
Lecter, ten dojrzały, elegancki mężczyzna, który <span style="font-style: italic;">znajdował się w związku</span>
przychodził do tego miejsca rozpusty, popatrzeć na piękne, młode ciała,
nacieszyć się ich mniej i bardziej legalnymi rozrywkami i...
<br />
Cóż za niemożliwie niedomyślny chłopiec. Jakże mu ufał. Jakże w niego wierzył.
<br />
― Ja też nie spodziewałem się ciebie tu ujrzeć ― odpowiada z tym
samym, krzywym uśmieszkiem. ― Nie miałeś się przypadkiem znajdować w
bibliotece? ― Rzuca luźno, ale jest pewien, że chłopiec doskonale
rozumie, jak wielki popełnił błąd, okłamując go w tak bezczelny sposób.
Uczucie to musi zapewne potęgować fakt, że pełnym nonszalancji ruchem
mężczyzna pochyla się na wysoką szklanką i wącha krótko jej zawartość,
wznosząc w górę swą niewidoczną brew. ― Czyżbym wyczuwał w tym alkohol?
<br />
Will spuszcza głowę, ale już za chwilę podrywa ją z powrotem, by podnieść głos (tak ciężko im się porozumieć w tym hałasie).
<br />
― Tylko jedno piwo! Czy mogę liczyć, że zatai pan to przed moim wujem?
<br />
― Oczywiście ― zgadza się po chwili, choć ma przy tym spojrzenie,
które jasno mówi, co myśli o podobnym zachowaniu. ― Ale musisz mi
obiecać, że na tym się skończy. I... że nie oszukasz mnie już nigdy
więcej, Will. Nie będę tolerował podobnych zachowań. Przyjaciele się
nie.. ― urywa, gdy wpada na nich rozpędzona para całujących się wściekle
dwóch... młodzieńców. Odruchowo przytula do siebie mniejsze ciało,
chroniąc je przed możliwością zderzenia. Nie pozwoli, by jakieś brudne
wyrzutki ocierały się o jego chłopca.
<br />
Nie zdając sobie sprawy z tego, co przed chwilą pomyślał, pochyla się,
oglądając zarumienioną twarz - wzdycha z ulgą, gdy nie odnajduje na niej
śladów po tym nieprzyjemnym zdarzeniu.
<br />
― Wszystko w porządku ― dopytuje jednak z troską, pocierając delikatnie jeden z gładkich policzków.
<br />
Will rozgląda się wokół siebie, wyraźnie skołowany - specyficzne drżenie
wyraźnie zarysowanych szczęk może mu jasno powiedzieć, że szarżująca
para nieudolnych kochanków odrobinę przeraziła jego towarzysza.
Utwierdza się w tym, gdy policzek wtula się ufnie w jego dłoń, a jedno z
ramion zostaje mu zarzucone na szyję - teraz ich ciała oddziela jedynie
wysoki kufel. Mimo to WIll przysuwa się bliżej, przytulając się do
większego ciała. Wyczuwając jego mały nosek, ocierający się o skórę szyi
(wciąż pamięta, jakie to było uczucie, gdy zaciskał się wokół niej
krawat), pochyla głowę niżej, napotykając przy uchu powiew ciepłego
powietrza.
<br />
― Co by pan zrobił, gdybym skłamał znów?
<br />
Chowa uśmiech za kurtyną miękkich loków, starając się nie wzmocnić
uścisku ramion. W tłumie zauważa zatroskaną koleżankę chłopca, szukającą
go zapewne wśród tłumu.
<br />
― Czasami bezpieczniej jest nie pytać o takie rzeczy ― rzuca
tajemniczo, przyciskając drobne ciało do jednego z wysokich filarów.
<br />
<span style="font-style: italic;">Teraz, albo nigdy.</span>
<br />
― Will ― mówi poważnie, spoglądając mu z wahaniem w oczy. ― Miałeś
rację. Ja także cię okłamałem. Tamtej nocy... nie byliśmy sobie wcale
tak obojętni.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-21, 05:12<br />
<hr />
<span class="postbody">
Źrenice młodzieńca rozszerzają się do niewyobrażalnych rozmiarów; nie
jest pewien, czy nie zrozumiał czegoś źle w tym hałasie, przez twardy
akcent, przez spokojny tembr.
<br />
Jednak spojrzenie, jakie wwierca Hannibal Lecter w młodą twarz, mówi dużo więcej niż słowa. Och, tak dużo więcej niż słowa.
<br />
― Co ― wydusza zapewne niesłyszalnie wśród donośnego łomotu.
<br />
Hannibal pochyla się, by przycisnąć wargi do niewielkiego ucha i kiedy
wypowiada kolejne słowa, odbijają się one wibracjami w całym
młodzieńczym ciele, powodując zalew gorąca i niekontrolowane drżenie.
<br />
― Wiem, jak smakują twoje usta.
<br />
Will bierze gwałtowny wdech, niemal krztusząc się powietrzem. Szkło z
trzaskiem upada na ziemię i rozbija się na dziesiątki kawałków,
rozchlapując resztę bursztynowego płynu u ich stóp.
<br />
Drobne dłonie odpychają się gwałtownie od dużego ciała, aby zaraz docisnąć do drżących, różowych warg, a chwilę później do uszu.
<br />
Młodzieniec wygląda na rozbitego, tak kompletnie rozdartego i przytłoczonego.
<br />
To zbyt wiele bodźców jak na jeden wieczór, zbyt ciężka świadomość i zbyt wiele jej konsekwencji.
<br />
Szkło zapewne chrzęści pod butem Lectera, kiedy mężczyzna postępuje o
krok do przodu, zdradzając mową ciała poczucie winy. Ale jego poczucie
winy jest przecież niczym w porównaniu z tym, co czuje Will,
dowiedziawszy się o jego oszustwie. Tak bardzo mu ufał – do tego
stopnia, że przestał ufać samemu sobie. Zawierzył jego zakłopotanym
grymasom, zawierzył uprzejmym, współczującym zaprzeczeniom, kłamstwom
wypowiedzianym bez mrugnięcia oka.
<br />
I teraz nie może uwierzyć w jego skruchę.
<br />
Nie, kiedy spotyka go tutaj, w tym okropnym miejscu, dokąd pewnie
przyszedł, by robić podobne rzeczy z innymi chłopcami podobnymi do
niego.
<br />
Bo w jakim innym celu Lecter mógłby tu być – przecież nie dla muzyki.
<br />
Ze względu na niego? Skąd mógłby wiedzieć, gdzie jest?
<br />
To wszystko składa się teraz w bardzo nieprzyjemną całość, stawiając tego niepozornego mężczyznę w złym, bardzo złym świetle.
<br />
Kto podejrzewałby go o coś takiego. Nikt.
<br />
― Przepraszam ― mówi delikatnie podniesionym głosem. ― Okoliczności
tego zdarzenia mówiły jasno, że było ono niewłaściwe. Nie wiedziałem co
zrobić i posunąłem się do czegoś okropnego, wiem o tym. Zrobiłem to po
to, żeby cię chronić.
<br />
Will mruga, czując, jak policzki parzą go z poczucia upokorzenia; jak
oczy pieką od niechcianych łez. Niespokojnym gestem zagarnia loki za
ucho, szczupła dłoń mocno drży.
<br />
Wolałby chyba sobie to wszystko wymyślić niż czuć się w ten sposób.
<br />
Hannibal przymyka powieki. Idiota uwierzyłby w jego rozpacz i w
determinację, by wszystko wyjaśnić, być szczerym. Być może chce być
szczery teraz, kiedy się tu spotkali – teraz, kiedy został złapany na
gorącym uczynku, wśród rozpalonych ciał innych mężczyzn – być może tą
szczerością chce sobie kupić dyskrecję, tak jak wcześniej nabył ją
kłamstwem. Ale Will już mu nie wierzy. Nie wierzy w ani jedną emocję na
tej twarzy.
<br />
Kiedy na oczach coraz bardziej zainteresowanych gapiów mężczyzna wyciąga
do niego rękę, Will odwraca głowę, a potem całe ciało. Odchodzi,
pośpiesznie ocierając oczy. Wraca do sali z bilardem, rozgląda się po
niej bez zainteresowania i odnajduje wzrokiem Jennifer.
<br />
― Beverly cię szuka. ― Dziewczyna rzuca uważne spojrzenie na jego twarz. ― Co się stało? Ty płakałeś?
<br />
― Dym mi zaszkodził ― kłamie odruchowo Will. ― Chyba muszę już iść, powiedzcie Beverly, że…
<br />
― Nie puścimy cię przecież samego. Poczekaj, ona zaraz wróci,
pojedziemy wszyscy razem. O tej porze tutaj rzeczywiście robi się trochę
dziko.
<br />
Młodzieniec przysiada na krawędzi stolika i ogląda się za siebie, ale
nie widzi tam już ani śladu po swoim przyjacielu, o ile może go wciąż
nazywać tym słowem. Ogarnia go niespokojne przeczucie, że jutro usłyszy
od Lectera, że nigdy się tutaj nie spotkali.
<br />
Jeśli już tego nie zrobił, to oszaleje od tej niepewności.
<br />
<br />
Noc przynosi jednak inne myśli. Will nie może zmrużyć oka.
Siedzi przy biurku i w świetle lampki notuje w dzienniku, co zapamiętał,
tak szybko i nerwowo, że boli go ręka.
<br />
<span style="font-style: italic;">Całowaliśmy się.
<br />
Uprawialiśmy seks.
<br />
Ja i Hannibal Lecter.</span>
<br />
Odrywa długopis od kartki i zadziera głowę, wpatrując się w ciemne węże pełznące po suficie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Pamiętaj, by zapisywać w nim nie tylko
to, co się działo, ale i własne przemyślenia na ten temat. To bardzo
ważne, byś mógł w każdej chwili odnieść się do sytuacji, mając pod ręką
rozpisaną swoją perspektywę jej widzenia</span>, słyszy w głowie ochrypły, spokojny głos.
<br />
Zaciska powieki, a potem rozchyla je i znów ciszę zaburza dźwięk długopisu sunącego po papierze.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nienawidzę go. Jak mógł mnie okłamać?
Wykorzystał mnie. Chyba chciał to zrobić ponownie. Alice powinna o tym
wiedzieć, ale nigdy mi nie uwierzy.</span>
<br />
Wzdycha drżąco.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nikt się nie dowie. To mój przyjaciel.</span>
<br />
Podkreśla ostatnie słowo linią tak zamaszystą, że prawie przerywa
delikatny papier. Dopisuje znak zapytania. Zaciska zęby i zatrzaskuje
notes. Chwyta się za włosy i naciąga je boleśnie, wydając z siebie
zbolały, bliżej nieokreślony dźwięk.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie zrezygnuję z naszej znajomości, Will. Jesteś mi drogi i będę o ciebie walczył, jeśli taka zajdzie konieczność</span>,
słyszy znów jego głos. Wzdryga się, gdy gorące powietrze wlewa mu się
do ucha, ale nikogo nie ma obok, nikogo nie ma. Tarmosi niespokojnie
włosy. To tak beznadziejne, ponieważ wie, wie i jest pewien, że on też
nie zrezygnuje z ich znajomości.
<br />
Z prostego powodu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nikt nie zrozumie mnie tak dobrze, jak
on. Nikt nie zaakceptuje tego, jaki jestem, tak jak zrobił to on. Tylko
tam mogę być sobą, tylko przy nim, z nim, mogę czuć się swobodnie.
Należę do niego. Należę tylko do niego.</span>
<br />
<br />
Drzwi otwierają się powoli. Hannibal Lecter wydaje się nieco
zaskoczony widokiem Willa Grahama o tak nieprzyzwoicie wczesnej porze,
jednak niemal natychmiast otwiera drzwi szerzej.
<br />
Chłopak wygląda mizernie i blado, jakby w ogóle nie zmrużył oka. Wchodzi
do środka, zgrzytając zębami – nie ma ze sobą nawet płaszcza, a nogi
chronią tylko domowe kapcie, w których wypadł na zewnątrz bez wiedzy
śpiących wujostwa.
<br />
― Musimy porozmawiać ― szepcze desperacko. ― Proszę.
<br />
Hannibal zamyka za nim drzwi i rusza powoli do kuchni. Kiedy przechodzą
przez salon, zgarnia koc i narzuca go na ramiona chłopca, który z
wdzięcznością się nim otula.
<br />
― Napijmy się kawy ― proponuje Willowi ze zmęczeniem. Wszystko wskazuje na to, że on też nie spał długo.
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy to dlatego, że myślał o mnie, tak jak moje myśli nieuchronnie zmierzały ku niemu?</span>
<br />
Młodzieniec wchodzi za nim do kuchni i wsuwa się na <span style="font-style: italic;">swój</span> blat. Opiera się policzkiem o chłodną powierzchnię lodówki, śledząc mężczyznę wzrokiem i wtulając się w miękki materiał koca.
<br />
― Przepraszam ― zaczyna łagodnie. ― Powinienem nauczyć się od…
ciebie, tej fascynującej, bezwarunkowej akceptacji, którą mnie
obdarzyłeś, a do której nie był zdolny nikt inny, nawet mój własny
ojciec.
<br />
Przygląda się, jak silna dłoń stawia na kuchence czajnik.
<br />
― Pokazałeś mi wiele razy, że jesteś moim przyjacielem, ale ja, ja
nigdy nie dałem ci powodu, żebyś mógł mi ufać. Potrafię więc zrozumieć,
dlaczego kłamałeś.
<br />
Hannibal sztywnieje lekko, kiedy słyszy te słowa; być może nie wierzy w
to wybaczenie, być może wciąż przemawia przez niego nieufność. Przez
zmęczoną, dojrzałą twarz przechodzi pojedynczy grymas, gdy zmęczone
spojrzenie Lectera skupia się na twarzy chłopca.
<br />
― Nie chciałem zawieść twojego zaufania ― mówi mężczyzna z wyraźną
nutą żalu, ale zaraz jego ton staje się bardziej zdeterminowany. ―
Wczoraj zrozumiałem, że aby nasza relacja mogła funkcjonować w taki
sposób, jakbyśmy sobie tego życzyli, musimy być ze sobą szczerzy. <span style="font-style: italic;">Tylko</span> szczerzy.
<br />
― Tak ― zgadza się z powagą Will. ― I chciałbym, żebyś wiedział o
jeszcze jednej bardzo, bardzo ważnej rzeczy. Wszystko, co mi powiesz,
pozostanie między nami. Nie tylko ty jesteś moim przyjacielem, ale
również ja twoim. I masz mnie zawsze po swojej stronie. Zawsze,
Hannibalu, bez względu na to, co zrobisz. Nawet, jeśli tego nie
popieram.
<br />
Uśmiecha się krzywo i wzdycha, po czym zsuwa się z blatu i podchodzi do niego, by zniwelować ten niepotrzebny dystans.
<br />
Gdy zarzuca szczupłe ramiona na jego szyję i przykłada miękkie wargi do
jego kości policzkowej, wie – wiedzą obaj – że od dziś ich relacja nie
będzie już taka sama.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-21, 18:27<br />
<hr />
<span class="postbody">
Duża dłoń wysuwa się do przodu, przekazując szkic w tę mniejszą (nieco w
tej chwil drżącą). Hannibal poprawia się elegancko, ściągając wargi w
cienką linię - walczy z ochotą przymknięcia oczu, ale ostatecznie nie
odrywa ich od młodzieńczego oblicza.
<br />
Przez długą chwilę błękitne studnie przesuwają się po chaotycznych
liniach, rogach i zakrzywieniach - pełne wargi znamionują doskonale
widoczne skupienie, powagę, wypełniającą gabinet w swej podniosłej,
pełnej napięcia atmosferze.
<br />
Wreszcie ich spojrzenia krzyżują się ze sobą i żaden z nich nie odwraca
wzroku - wpatrują się w siebie przez dłuższą chwilę (po twarzy młodego
Grahama przesuwają się setki do emocji, trudnych teraz do rozróżnienia) i
ciszę przerywa dopiero pytanie.
<br />
― I co o tym myślisz?
<br />
― To doskonały portret, Will ― zauważa, sięgając po porzucony
wcześniej kieliszek z winem. Zaciąga się głęboko wyrazistym aromatem,
wypuszczając powietrze z nieodzownym podziwem dla sposobu, w jaki ów
zapach potrafi podrażnić, rozbudzić jego zmysły. ― Nigdy nie widziałem ―
dodaje po chwili przez nieco ściśnięte gardło ― by ktoś tak pięknie
potrafił coś namalować emocjami.
<br />
Chłopiec przechyla głowę, by w końcu uśmiechnąć się lekko w swój nowy, niezwykle widowiskowy sposób.
<br />
― To nie są moje emocje.
<br />
Pan Lecter przesuwa spojrzenie na trzymany przez towarzysza szkic -
wpatruje się chwilę w namalowaną postać, wyłaniającą się spośród zamętu
rogów i cierni właściwie tylko pod odpowiednim kątem. Czarna skóra
połyskuje oleiście, kontrastując z martwą bielą oczu. Oczu stworzonych z
potęgi, pychy, wyższości i zniszczenia. Krzywe palce, przeistaczające
się w szpony, to ból, zazdrość, zdrada i chciwość. Czym są krzywe wargi,
wygięte w mikro-ekspresji dumnego uśmiechu?
<br />
― Czy pamiętasz, co zobaczyłeś we mnie tamtego popołudnia? ― zapytuje więc wolno, splatając dłonie jednym z podłokietników.
<br />
― Oprócz pociągającego mężczyzny? ― I nagle ta sama mikro-ekspresja
pojawia się na twarzy jego rozmówcy; zaraz zasłania ją jednak gładka
strona szkicu, gdy ten unosi go wysoko, oddzielając w ten sposób ich
twarze. Kiedy odzywa się znowu, jego głos przesycony jest już właściwą
powagą, skupieniem. ― Moje wspomnienia z tamtych chwil są wyjątkowo
mgliste, niepewne. Mam problem z przypomnieniem sobie, co widziałem i
czułem. Prawie nie pamiętam rysowania tego ― dłoń zsuwa się nieco niżej i
błękitne oczy spoglądają na niego ponad granicą szkicu. ― Ale teraz
widzę w tym obrazie, w jakimś stopniu, to, co uderzyło mnie wtedy.
Ciemność, wylewającą się z ciebie jak z pękniętego naczynia. Tajemnice.
<br />
Hannibal nie podnosi głosu, nie obraża się, nie zaprzecza, nie kłamie.
Spogląda na swego rozmówcę, sącząc swe wino, tak jakby w dalszym ciągu
rozmawiali o całkiem niepozornych sprawach, jak pogoda (która jak na
wczesny luty wydawała się być tak surowa, jak przewidywali to
meteorolodzy). Wreszcie odbiera obrazek od swego pacjenta, odkładając go
troskliwie do przygotowanej wcześniej teczki - gdyby mógł, zawiesiłby w
swym nieskończonym samouwielbieniu na jednej ze ścian, być może pod
samym jeleniem (który zgodnie z obietnicą zawieszony został w swym
honorowym miejscu, samym centrum gabinetu)? Obraz jest jednak zbyt...
<br />
― Nierzadko nasze prawdziwe oblicza skrywamy pod maskami dobrego
wychowania, pozorów i obaw o opinie tłumu, które możemy zasłyszeć nawet
wtedy, gdy o nie nie poprosimy ― ciemne spojrzenie wwierca się w
błękitne tunele, zupełnie jakby mogło prześwietlić w ten sposób skrywaną
pod miękkimi lokami czaszkę, przebadać skomplikowany umysł Willa
Grahama na wskroś, wydzierając spod niego wszystkie myśli, choćby i te
najpilniej, najgłębiej skrywane. ― Nie chowaj się przede mną, Will, w
moim spojrzeniu nie odnajdziesz osądu. Tamtej nocy... pozwoliłem ci
zobaczyć siebie, ale ty chowałeś się za oparami alkoholu. Kiedy wrócę ze
swej podróży i zobaczę cię na tym fotelu, w tym gabinecie... chcę żebyś
nie nosił już żadnych masek. A wtedy i ja będę mógł zdjąć swoje.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-21, 21:22<br />
<hr />
<span class="postbody"> Młodzieniec potrząsa głową.
<br />
― To nie Rozpruwacz ― zarzeka się.
<br />
― Brakuje przecież nerek ― przypomina Jack. ― Cięcie zostało wykonane
z chirurgiczną precyzją, a ciało zostało ułożone w pozie upodabniającej
je do Venus z obra…
<br />
― To nie Rozpruwacz ― powtarza młodzieniec. ― To ktoś, kto chciał
zostać wzięty za Rozpruwacza, ale wiele mu brakuje. Prawdopodobnie
wyciął narządy, żeby je sprzedać. Dochodowy biznes, ale ryzykowny.
Pomysłowy.
<br />
Odkłada plik zdjęć z powrotem na blat, uśmiechając się krzywo.
<br />
― Niesamowite. Będziemy musieli… ― mruczy Jack, kiedy nagle drzwi
otwierają się i do środka wpada jedna z nieznanych Willowi agentek.
<br />
― Jack ― zwraca się do mężczyzny. ― Mamy kolejne zwłoki w starej
elektrowni wodnej. Znalazła je grupka chłopców kręcących filmy w
opuszczonych miejscach. Bierz ludzi i jedźcie się tym zająć.
<br />
<br />
Z osadzonej w lesie u brzegu rzeki elektrowni została już
właściwie tylko sama ruina budynku – z tamy zostały tylko pojedyncze
kamienne struktury. Większość elementów rozkradli złomiarze, zniszczyli
wandale lub obrócił w pył czas.
<br />
Jack Crawford stoi na uboczu, przesłuchując przestraszonych świadków,
kiedy pracownicy służb specjalnych odgradzają teren żółtą taśmą. Will
stoi w drzwiach i przypatruje się z bezpiecznej odległości pracy Zellera
i Price’a.
<br />
― Jak skała ― szepcze Price, stukając końcówką wskaźnika skamieniały
policzek martwej dziewczyny. ― Pokrył ją jakimś rodzajem… kleju…
<br />
Ciało jest całkiem sztywne i zupełnie nagie. Doskonale zakonserwowane.
Spoczywa w niemal kuszącej pozycji na miękkich, barwnych materiałach.
<br />
Piękno, które nie przemija – zachowane na zawsze w miejscu nadgryzionym bezlitosnym zębem czasu.
<br />
― To Chelsea Megs, modelka, która zaginęła w sierpniu ubiegłego roku.
Będzie trudno określić, kiedy doszło do morderstwa ― mówi Price do
Jacka, kiedy ten wchodzi do środka z nieciekawą miną. ― Zwłoki są
praktycznie zmumifikowane. Twarda skorupa, tydzień będziemy dokopywać
się do środka.
<br />
― Dokoła żadnej krwi. Póki co nie widzę żadnych poszlak ― dodaje
Zeller. ― To może nie być miejsce zbrodni, albo ktoś miał dużo czasu,
żeby posprzątać.
<br />
― Znajdziesz tu pewnie ślady naszych świadków ― informuje Crawford. ―
Podobno myśleli, że patrzą na manekin. Wezwałem już Alanę, zabieramy
ich na komisariat.
<br />
― Pewnie za wiele nie wniosą. ― Zeller spogląda krótko na Willa,
który wydaje się oderwany od rzeczywistości. Jack odwraca się przez
ramię.
<br />
― Pewnie nie, ale trzeba to sprawdzić ― przyznaje. ― Zostawcie mnie
na chwilę z chłopakiem, chciałbym go posłuchać. Will. Will, możesz
podejść.
<br />
<br />
Błękitne oczy otwierają się w pustce. Białe ślepia mrużą się
drapieżnie, a usta wykrzywiają w szyderczym grymasie. Czarny byt składa
uzbrojone w szpony dłonie na smolisty blat, przechyla głowę i patrzy,
patrzy, patrzy.
<br />
― Dobrze ― wzdycha Will. ― Rozumiem, że estetyka jest dla ciebie ważniejsza niż moralność.
<br />
Wpatruje się wprost w ślepia bestii ze swego miejsca przy blacie.
<br />
― Nie masz czegoś takiego jak moralność, zabijasz bez wyrzutów
sumienia i pławisz się w swoich dokonaniach. Jesteś bezwzględny. Ale… ―
Will wstaje i odwraca się, by popatrzeć na ośnieżony ogród pani Halley,
gdzie w plamie krwi leży nieruchomo odziana w elegancki płaszcz, męska
sylwetka. ― Nie zabijasz każdego. Nie kieruje tobą litość. Powiedz mi
więc: co sprawia, że jednych mordujesz na podobieństwo świni, a innych
zostawiasz? Co było tak odrażającego w tej dziewczynie, tak pięknej i
bogatej, i młodej, nade wszystko młodej. Co sprawiło, że potraktowałeś
ją… jak…
<br />
― …natychmiast stąd wyjść. Kto panią tutaj wpuścił?
<br />
Will otwiera oczy i mruga z konsternacją, rozglądając się dokoła. Jack
Crawford zastępuje przy drzwiach drogę rudowłosej kobiecie z burzą
płomiennych loków.
<br />
― A kto wpuścił tutaj nieuprawnionego studenta kryminalistyki ― czy
nie jest to aby pogwałceniem zasad, panie Crawford? ― Dziennikarka
uśmiecha się podle, ściskając w rękach aparat. Młodzieniec napotyka jej
bystre spojrzenie i chyba ją rozpoznaje.
<br />
― Ja wiem, kim pani jest. ― Marszczy brwi. ― Freddie Lounds. Pisze pani te szydercze artykuły dla TattleCrime.
<br />
― Daję światu prawdę ― mówi Freddie z dumnie uniesioną głową, gdy od
Crawforda przejmuje ją dwoje policjantów ― którą FBI usiłuje ukryć.
<br />
― Będzie musiała oddać pani aparat.
<br />
<br />
― Och, Bogowie. ― Pochylony nad leżącymi na stole zwłokami
Jimmy Price krzywi się pomimo naciągniętej na nos maski. ― Wszystko w
środku jest zgniłe ― tłumaczy Willowi, który zagląda do sali w białym
fartuchu. ― Piękna tylko z wierzchu.
<br />
Młodzieniec otwiera szerzej oczy.
<br />
― Jak Dorian Gray ― mówi, odwracając się do wuja, który jest tuż za
nim. ― Porwał ją i zabił, ponieważ wzbudziła w nim odrazę tym, co ma w
środku.
<br />
― Chelsea Megs ― podejmuje Beverly, odwracając się od komputera ― wiodła dosyć rozpustny tryb życia. Rozpruwacz ją ukarał?
<br />
― Może miała z nim romans ― sugeruje Zeller.
<br />
― Nie, nie ― zaprzecza Will. ― Rozpruwacz by jej nie dotknął. Był nią całkowicie zdegustowany.
<br />
― Wymierzył sprawiedliwość ― mruknął Crawford w zadumie.
<br />
― Nie chodzi mu o sprawiedliwość. ― Will potrząsa głową. ― Nigdy o nią nie chodziło. Jakie zabrał trofeum?
<br />
― Język ― odpowiada Zeller.
<br />
― Język ― powtarza Will, spoglądając w sufit.
<br />
― Dotąd nie rozumiem, po co mu te wszystkie organy. Język – to nie
jest organ, który mógłby sprzedać na przeszczep. Nerki, płuca, serce,
nawet te jelita. Ale język, czy kawałek uda…
<br />
― Właśnie. Po co mu to wszystko? Co z tego robi? Przedmioty użytkowe,
jak ta Ilse Koch? ― mruczy Jimmy, starannie umieszczając larwę na tacce
za pomocą pipety.
<br />
Will bierze głęboki wdech… i wydech.
<br />
― Nie robi z nich przedmiotów użytkowych ― szepcze. Beverly, Zeller,
Price i Crawford spoglądają na niego z zainteresowaniem i trwogą. ― On
je… z-zjada.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-22, 02:51<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Pomogę ci ― odzywa się łagodnie, ale jest to tylko formalność,
ponieważ Bedelia wsuwa dłonie pod kaskadę platynowych włosów i odsłania
swoje zgrabne plecy, zanim zdąży chociażby otworzyć usta.
<br />
Przymyka powieki, zaciągając się głęboko starannie wyselekcjonowaną
mieszanką perfum - ów aromat, jedyny w swoim rodzaju, pomagał jej
komponować on sam - do tej pory pamiętne popołudnie, spędzone na ich
wspólnych zakupach, kojarzy mu się jako jedne z zaskakująco przyjemnych
przeżyć.
<br />
Teraz nic nie jest już takie samo i oboje nie potrafią tego zmienić -
zbyt ciężkie stało się to przesycone napięciem powietrze, zbyt dużo wisi
w nim niewypowiedzianych słów, oskarżeń wycofanych w ostatniej chwili,
pretensji, niedopowiedzeń, wiecznych niedopowiedzeń.
<br />
― To był taki piękny wieczór ― doktor du Maurier obraca się przez
ramię, przytrzymując roztropnie zsuwający się z ramienia materiał
koktajlowej sukienki.
<br />
Hannibal uśmiecha się wdzięcznie, pochylając swą głowę w wyrazie
szarmanckiej wdzięczności. On sam także nie może narzekać na przebieg
tej niesamowitej nocy - cudowne przyjęcie, pełne wzniosłych rozmów o
filozofii, tańców i innych uciech, wciąż odbija się w umyśle swym
rozkosznym harmiderem. To chyba jedyny rodzaj hałasu, za którym pan
Lecter przepada wręcz bezgranicznie.
<br />
Po chwili puszcza swobodnie swe myśli wprost w głębokie wody fantazji,
wśród których wynurzają się wymowne wizje, znamionowane innym rodzajem
hałasu - tego, który tworzyć może jedynie wdzięczny kochanek (który
przycisnąwszy swoje cudowne oblicze do jego szyi, pozwala mu dotykać się
bezwstydnie po całej długości rozkosznie zarumienionego członka)...
<br />
Lub kochanka, oczywiście.
<br />
― Dziękuję, że zgodziłaś mi się dziś towarzyszyć, Bedelio ― odsuwa się
od niej, by pociągnąć za ciężkie, zdobne zasłony, oddzielając ich w ten
sposób od widoku na panoramę cudownej Florencji. Nie zastanawiając się
długo, sięga po dwa kieliszki i chłodzącą się do tej pory butelkę
szampana, odkorkowując ją z taką gracją i zręcznością, jakby pod korkiem
nie znajdowało się wcale ciężkie do ujarzmienia ciśnienie. Nalewa im po
przepisowej ilości szampana i podaje jedno a naczyń wprost do
wypielęgnowanej dłoni towarzyszki.
<br />
― Za tę niesamowitą noc ― wznosi toast, nie przestając się przy tym
zawadiacko uśmiechać. Ich spojrzenia łączą się ponad wyciągniętymi
rękoma i nie przerywają tego kontaktu nawet w chwili, gdy ich wargi
dotykają już szklanych brzegów, upijając wspólnie niedużego łyka.
<br />
― Niesamowitą noc ― powtarza po chwili doktor du Maurier ― czyżbyś planował dla nas więcej atrakcji?
<br />
― Oczywiście. Czy myślałaś, że nie wykorzystam naszego jedynego dnia w roku <span style="font-style: italic;">do samego końca</span>?
<br />
Srebrzyste oczy spuszczają się skromnie, gdy ich właścicielka oblewa się
najdelikatniejszym rumieńcem, a wyszminkowane wargi drgają lekko,
niezdolne do wypowiedzenia dalszych słów.
<br />
Niedopowiedzenia, myśli Hannibal i odkłada kieliszek na komodę, by móc podnieść z niej coś zupełnie innego.
<br />
― Wszystkiego najlepszego ― mruczy lubieżnie, wyciągając ramię z
wąskim pakunkiem w kierunku zaskoczonej kobiety. Długie palce rozrywają
powoli papier, nie ważąc się na pośpieszność, którą pan Lecter mógłby,
przecież, uznać za grubiańską. Wreszcie docierają do eleganckiego,
skórzanego pudełka i rozwierają jego pokrywy, by...
<br />
― Hannibalu ― wydusza z siebie, zszokowana ― czy ty...
<br />
― Tak ― odpowiada krótko i pochyla się gwałtownie, by zgasić światło.
<br />
<br />
Pociągiem kołysze lekko, gdy rozpędza się wreszcie do pełnej
prędkości - odległość, która dzieli ich w tej chwili od następnej stacji
wydaje się dopiero blado rysować cienką linią, na mapie przyszłości.
Hannibal opiera się wygodniej na staromodnym (lecz wciąż
niezaprzeczalnie wygodnym) podłokietniku i spogląda na pogrążoną we śnie
Bedelię, zastanawiając się, czy dobrze się z nim bawiła poprzedniego
wieczoru. Wielobarwne wspomnienia ich niepowtarzalnej zabawy migają mu
pod powiekami, niczym w kalejdoskopie - nie sięga do nich jednak
palcami, pozwala swobodnie przepływać przez znużony podróżą umysł,
sięgając w zamyśleniu po poranne wydanie dziennika.
<br />
Okładka przedstawia niedokładnie ocenzurowane zdjęcie kolejnej ofiary
Rozpruwacza - Hannibal przygląda się mu uważnie, mrużąc powieki, ale nie
potrafi dokładnie rozróżnić kształtu przy tak kiepskiej jakości
fotografii.
<br />
<span style="font-style: italic;">Rozpruwacz z Massachusetts znowu uderza! Najnowsza ofiara miała tylko dwadzieścia dwa lata...</span>, głosi ponury nagłówek, który mężczyzna trąca tylko pobieżnym spojrzeniem, przechodząc od razu do artykułu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Najnowszą ofiarą Rozpruwacza okazuje
się Chelsea Megs: dwudziestodwuletnia modelka, o której karierze bardzo
głośno zrobiło się dwa lata temu, gdy wystąpiła na wybiegu samej Cho
Ling (kolekcja 2000 jesień/zima). Od tamtej pory można było ją często
zobaczyć nie tylko na wybiegu, ale i w tabloidach, gdzie robiło się
głośno na temat jej coraz nowszych partnerów. Chelsea doświadczyła także
w swoim krótkim życiu paru przykrych incydentów, związanych z używkami i
skandalami, które...</span>
<br />
Bedelia wzdycha cicho, przekręcając się na bok - jej blady policzek
opiera się o jego ramię, a smukłe dłonie układają ufnie w okolicy uda -
Hannibal pozwala jej na to, okrywając towarzyszkę swoim markowym
szalikiem. Zerka przez okno na przesuwający się prędko obraz wysokich
lasów, teraz skąpanych w złocistym świetle zachodzącego słońca.
<br />
Tak dawno nie znajdował się w pociągu... to prawda, jego życie składa
się z nieustających podróży, ale ostatnimi czasami porusza się jedynie
samochodem (tak jest szybciej i wygodniej) - teraz, gdy ma okazję do
prywatnej, własnej wycieczki z ukochaną przyjaciółką na boku, czuje się
dziwnie wolny, nieustannie podekscytowany. Nie umie tylko ukryć, że co
jakiś czas jego spokój wzburzają gwałtowne przypływy fal tęsknoty.
Tęsknoty za głosem, rozmowami i skrobaniem ołówka, sunącego po
najdoskonalszym papierze specjalnie przygotowanego szkicownika.
<br />
Z głębokich westchnieniem powraca do czytania artykułu, ściągając co
jakiś czas cienkie wargi. Staje się niewątpliwym to, że Rozpruwacz
poczuł się na tyle swobodnie, by obdarowywać wszystkich swoimi ofiarami
nawet więcej, niż raz w miesiącu. To, zgodnie z informacjami, jakie
posiada, znajduje się z wolna coraz bliżej wszelkich rekordów morderstw,
których dopuścili się wszelcy, znani historii amerykańscy zbrodniarze.
<br />
W jakiś sposób mu to imponuje, nie potrafi temu zaprzeczyć - imponuje mu
to, że przez tyle czasu, tyle okropnych zabójstw, Rozpruwaczowi wciąż
udaje się pozostać poza zasięgiem sił działania FBI.
<br />
Nie każdy potrafi dokonać <span style="font-style: italic;">takich</span> rzeczy.
<br />
Nie każdy.
<br />
<br />
Na miejsce docierają późną nocą - to zadziwiające, ale pan
Lecter wcale nie czuje się tak, jakby spędził w podróży ponad dwanaście
godzin; kiedy wysiada z pociągu, wspierając przy tym po gentlemańsku swą
towarzyszkę, czuję się wypoczęty i rześki.
<br />
― Jak daleko do naszego hotelu ― pyta słabo Bedelia, poprawiając
dyskretnie jeden z delikatnych splotów; jej włosy prezentują się w
świetle księżyca, jak płynne srebro - przez chwilę Hannibal przygląda
się tym urokliwym falom, lecz już zaraz przenosi swe spojrzenie na
doktor du Maurier.
<br />
― Nie jedziemy do hotelu ― informuje ją łagodnie, unosząc dłoń, gdy na
dworzec przybywa wreszcie ich limuzyna; pomaga kierowcy zapakować
ostrożnie obie walizki i zasiada na tylnym siedzeniu, pozwalając
kobiecie oprzeć się wygodnie o swój tors.
<br />
― Gdzie w takim razie mnie zabierasz?
<br />
― Rue Louis Rolland, s'il vous plaît ― zarządza, uśmiechając się tajemniczo, gdy Bedelia traktuje go podejrzliwym spojrzeniem.
<br />
― Co to za miejsce?
<br />
― Zobaczysz ― pochyla się, przeciągając jowialnie głoski ― to niespodzianka.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-22, 14:48<br />
<hr />
<span class="postbody"></span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/yqLUiDgbNrIcg/giphy.gif" /></span></div>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-22, 21:24<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will uczęszcza na zajęcia, błąka się po korytarzach, pilnie notuje,
czyta dużo książek, ogląda mnóstwo obrazów. Popołudniami (nawet, kiedy
oficjalnie nie musi) odwiedza siedzibę FBI i zanurza się w krwawym
świecie morderstw, w który popycha go wuj Jack, zachwycony niezwykłą
zdolnością Willa do odgadywania, kim są lub mogą być mordercy. Hannibal
Lecter miał rację. Chłopak jest w stanie z zadziwiającą precyzją
nakreślić profile sprawców rozwiązanych już spraw, które ze względu na
poufną naturę nie mogły być mu wcześniej znane. A teraz, w ciągu zalewie
dwóch tygodni, dodał do akt Rozpruwacza wiele nowych, niezwykle cennych
informacji, które pomogły wszystkim spojrzeć na tajemniczą sylwetkę
zupełnie inaczej.
<br />
Morderca-kanibal. Jakże szokujące i jak oczywiste jest to odkrycie. Jak wiele otwiera drzwi.
<br />
Młody Graham to cud i Jack już teraz czuje, jak dużo wnosi swoją
świeżością, swoim bystrym umysłem, a przede wszystkim pewnością własnych
przekonań: nie boi się wygłaszać twierdzeń, których jeszcze nikt nie
wygłosił, lub które wręcz stoją w sprzeczności z już uznanymi. Jeżeli
odległe spojrzenie i problemy z relacjami z ludźmi to cena, którą trzeba
ponieść za genialny umysł, Jack jest w stanie – po raz pierwszy w życiu
– to zaakceptować.
<br />
W natłoku zajęć młodemu Grahamowi nie pozostaje wiele czasu na
rozmyślania, gdy jednak kładzie się wieczorem do łóżka, nie może
przestać myśleć o…
<br />
O swoim sąsiedzie. Brakuje mu ich terapeutycznych rozmów. Właściwie
powoli zaczyna mieć wrażenie, że nie potrafi bez nich funkcjonować: że
intensywnym zaangażowaniem w sprawy związane z zajęciami i praktykami,
tylko zapycha pustkę, która pozostała po jego wyjeździe.
<br />
Po prostu nigdy jeszcze nie spotkał takiego człowieka jak Lecter. Z
nikim nie czuł się tak swobodnie, przy nikim nie przełamał swoich
antyspołecznych barier. Nikt nie dał mu takiego poczucia bycia
akceptowanym w całości. Przeczuwa, że mógłby powiedzieć Hannibalowi o
wszystkim i nigdy nie zostać odtrącony czy chociaż wyśmiany.
<br />
Nigdy.
<br />
I chociaż nie chce być natrętny, przychodzi taki dzień, w którym
dowiaduje się czegoś, o czym bardzo, bardzo potrzebuje porozmawiać.
Ponieważ ani wuj Jack, ani Phyllis nie mogą go zrozumieć; i ponieważ nie
zrozumie z całą pewnością nikt obcy, Will zna tylko jeden sposób, jedną
metodę, by przynieść sobie ulgę, by zostać wysłuchanym, zrozumianym, i
nawet pomimo tak podłych okoliczności – cieszy się, szczerze raduje, że
ma pretekst, by… wreszcie usłyszeć w słuchawce jego głos.
<br />
Ostatecznie kto jak kto, ale jego lekarz powinien wiedzieć o tak istotnych zmianach w jego życiu. Hannibal nieraz to podkreślał.
<br />
― Dobry wieczór, panie Lecter ― mówi cicho z parapetu, otulony kocem,
zapatrzony w ogród pani Halley, z ciemnym oknem sypialni przyjaciela
widocznym na skraju pola widzenia. W wolnej dłoni trzyma ołówek i
przesuwa nim bezmyślnie po opartym o podkurczone nogi szkicowniku. ―
Przepraszam, że dzwonię tak późno. Czy miałby pan chwilę… Kilka minut,
żeby ze mną porozmawiać.
<br />
To właściwie nie jest pytanie, bo wie, że tak. Hannibal zawsze ma dla niego czas. Zawsze.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Oczywiście</span> ― pada natychmiast; Will nie jest zaskoczony. ― <span style="font-style: italic;">Słucham.</span>
<br />
Uśmiecha się odlegle, przeczesując w zamyśleniu wilgotne loki. To takie
dobre, takie przyjemne, usłyszeć jego ochrypły głos o niskim tonie,
wyraźny akcent, osobliwie zmiękczone głoski.
<br />
― Znów nazywam cię panem ― zauważa żartobliwie, chociaż w jego głosie
nie słychać wesołości – oprócz przygnębienia jest w nim słyszalna
najwyżej specyficzna czułość i pewien rodzaj tęsknoty. ― Jakbyśmy nie
przerobili już wszystkiego przez te dziesiątki godzin, które
dzieliliśmy.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Mógłbym powiedzieć, że to bez znaczenia</span>
― mówi Lecter i Will ma wrażenie, że nie tylko jemu ten telefon
przyniósł dużą ulgę już w pierwszej chwili, gdy wzajemnie się usłyszeli.
― <span style="font-style: italic;">Ale lubię sposób, w jaki wypowiadasz moje imię.</span>
<br />
Młodzieniec parska cicho; nawet na odległość ten człowiek potrafi
wywołać u niego rumieniec, i nawet w tak trudnych chwilach potrafi
spowodować uśmiech. To niesamowite, jak czasami ich dialogi przypominają
zmysłowy flirt dwóch spragnionych siebie kochanków, którzy prawią sobie
komplementy, nęcą się i kokietują, wyczekując ponownego spotkania.
<br />
Ale tym razem nawet ich przekomarzanki nie są w stanie na długo odwieść Willa od tego, co leży mu na sercu.
<br />
― Mój ojciec ― wzdycha po chwili, poważniejąc, gdy przypomina sobie,
co skłoniło go, by zawrócić Hannibalowi głowę. Nie jest łatwo o tym
mówić, ale zdążył już – przez minione godziny – ochłonąć z pierwszego
szoku. Teraz potrzebuje tylko wiedzieć, że nie zostanie sam. Nigdy. ―
On… jest w więzieniu. Dowiedziałem się kilka godzin temu.
<br />
To Jack był posłańcem złych wieści. Will doznał wstrząsu, wpadł w
histerię. Trudno było nagle przyjąć do wiadomości, że nie ma już ojca.
Że nie ma domu i żadnych pieniędzy. Że jest całkowicie zależny od swego
wuja. Od człowieka, który… sam nie jest już pewien. Czasami tak bardzo
nie chce mu się wierzyć w te okropieństwa. Nie ufa sobie na tyle, by
mieć pewność. Pewnie dlatego potrafi jeszcze się do niego odzywać,
patrzeć na niego, oddychać tym samym powietrzem. Pewnie dlatego, że coś,
wbrew wszystkim dowodom, podpowiada mu: on nigdy by tego nie zrobił.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Wnioskuję, że nie zachował się najlepiej</span> ― mówi powoli Lecter. ― <span style="font-style: italic;">Co zawiodło go w takie miejsce?</span>
<br />
― Od śmierci mojego drugiego taty ― podejmuje Will po chwili wahania,
wyrywając się z zamyślenia ― bardzo się zmienił. Zaczął pić. Bywał
agresywny ― wyznaje. ― Zwolnili go z pracy, nie miał za co płacić
rachunków i wziął się za hazard. Przez chwilę było świetnie, zabrał mnie
nawet na wakacje do Paryża, bo zawsze chciałem zwiedzić Luwr, a potem… ―
Ołówek przesuwa się po kartce znacznie mocniej, zostawiając na niej
znacznie grubszą, ciemniejszą linię. ― Potem wpadł w długi. I chyba
przeczuwał, że <span style="font-style: italic;">to</span> nadejdzie. Dlatego mnie oddał, chociaż zawsze tak kłócił się z wujem o… Paula i mnie. Nie miał wyjścia, inaczej zostałbym sam.
<br />
Po drugiej stronie na chwilę zapada cisza.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Bardzo mi przykro, Will</span> ― mówi Hannibal. ― <span style="font-style: italic;">Wiele
razy spotkałem się z sytuacją, że ktoś nie poradził sobie z przeżytą
traumą. Hazard jest okropnym uzależnieniem, jednak przy odpowiednim
leczeniu każdy może się od niego uwolnić. Pozostaje nam życzyć właśnie
tego twojemu drugiemu ojcu.</span>
<br />
Młodzieniec marszczy lekko brwi, subtelnymi pociągnięciami kreśląc
grafitowy owal. Coś jest nie tak, ma wrażenie, że Lecter coś…
przemilcza. Zna go już na tyle, by wychwycić w głosie tę drobną nutę
świadczącą o pewnym zawahaniu, o odsunięciu od siebie jakiejś myśli.
<br />
― Znasz mojego ojca? Bernarda Grahama? ― dopytuje ostrożnie.
<br />
Lecter wzdycha cicho, znów przez chwilę milcząc, ważąc słowa.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Pan Graham odwiedził mnie któregoś wieczoru</span> ― wyznaje w końcu niechętnie. ― <span style="font-style: italic;">Nie sądzę, by był wtedy w stanie trzeźwości umysłowej.</span>
<br />
― Och, nie. ― Will przymyka oczy; wie aż za dobrze, jak potrafi
zachowywać się Bernard, gdy wypije za dużo, i chyba naprawdę nie chciał,
żeby Hannibal o tym wiedział; żeby na własne oczy zobaczył, jaki Will
miał przez większość życia wzór do naśladowania. Może lepiej byłoby tego
nie usłyszeć. ― Co zrobił?
<br />
― <span style="font-style: italic;">Obawiam się, że przyszedł do mnie w akcie desperacji… Przyszedł mnie prosić o pieniądze, Will.</span>
<br />
Dłoń młodzieńca zamiera o cal nad papierem.
<br />
― Kiedy? Kiedy przyszedł to zrobić, i dlaczego o niczym mi nie powiedziałeś?
<br />
― <span style="font-style: italic;">Nie chciałem cię martwić.
Przyszedł zaraz po świętach. Nie byłeś wtedy w najlepszym stanie, więcej
zmartwień mogło kosztować cię sporo zdrowia.</span>
<br />
Młody Graham milknie, zaszklone spojrzenie kierując w stronę okna.
<br />
Może i ma rację. Może i lepiej było nie wiedzieć. Tak naprawdę nic by to nie zmieniło.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Jak podoba ci się twoja nowa praca?</span> ― słyszy i z ulgą odrywa myśli od swego ojca. ― <span style="font-style: italic;">Zaaklimatyzowałeś się już wśród nowych doznań?</span>
<br />
― Zawsze chciałem to robić ― przyznaje. ― I zawsze wiedziałem, że
kiedy będę to robił, będę w tym dobry. Tam bardzo dużo się dzieje. Mogę
oglądać te miejsca z bliska, na własne oczy. Czuć tych morderców lepiej,
patrząc na to, co dla mnie zostawili. Rozmawiać z nimi. Prawie ich
widzieć. Czasem jestem trochę zmęczony, ale cały ten wir wydarzeń,
pozwala mi zapomnieć.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Zapomnieć o czym, Will?</span>
<br />
― O tym, jak cholernie brakuje mi twojej kawy.
<br />
<span style="font-style: italic;">I twojego zapachu. I twojego dotyku. Spojrzenia. Widoku twojej twarzy.</span>
<br />
W słuchawce słychać specyficzne westchnienie, które Hannibal nierzadko
wydaje z siebie, gdy na jego wargi wpływa zuchwały uśmieszek.
<br />
―<span style="font-style: italic;"> Przywiozę ze swych podróży najlepszą z odmian arabici.</span>
― Ciepły pomruk wlewa się do młodzieńczego ucha i uśmiech wraca na
gładkie oblicze. Will cofa dłoń z ołówkiem spogląda na swoje dzieło.
Widzi nagiego mężczyznę o bujnie owłosionej klatce piersiowej i
podbrzuszu, o umięśnionym torsie i lekko wydatnym brzuchu; o dorodnym,
pokrytym żyłami, wzwiedzonym penisie, który ocieka obficie wylewającym
się spod napletka nasieniem. Duże stopy postaci zapierają się o ziemię,
gdy jej silne, napięte ramiona siłują się z dzikim zwierzęciem: ogromnym
jeleniem, który zmuszony był ugiąć się pod potęgą alfy, nadrzędnego
drapieżcy, swego pana – i choć jeszcze usiłuje odbić się kopytami od
ziemi, nie jest w stanie tego zrobić, nie może nawet unieść głowy. Nigdy
już nie będzie.
<br />
― A ja ― mruczy Will ― będę miał dla ciebie pewien stary rysunek, który właśnie dokończyłem.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-23, 15:50<br />
<hr />
<span class="postbody">
Musi przyznać, że rysunek, który przygotował dla niego Will Graham,
wzbudza w nim ogromną ciekawość i nie może wyrzucić go z pamięci jeszcze
długo po tym, gdy rozłączają się wreszcie, życząc sobie kulturalnie
dobrej nocy.
<br />
Leżąc samotnie w hotelowym łożu (Bedelia pojechała jakiś czas temu w
swoją stronę, lecz już wkrótce zastąpi ją - jakże okropnie to brzmi -
Alice) wpatruje się w pomalowany na modny beż sufit, rozmyśla nad
wydarzeniami ostatnich (i nie tylko dni) - o tym, jak dzięki staraniom
jego młodego sąsiada, udało się rozwiązać jedną ze spraw, a do
rozwiązania drugiej przybliżyć się tak, jak tylko można było to zrobić.
<br />
Od samego Jacka Crawforda zaledwie dwa dni temu dowiedział się o wszystkim, gdy rozmawiali ze sobą o przyszłości chłopca.
<br />
"Twoja terapia bardzo korzystnie wpływa na jego zdolności postrzegania świata", tak mu właśnie powiedział.
<br />
<span style="font-style: italic;">Masz na niego świetny wpływ, Hannibalu. Pod twoją opieką staje się prawdziwym mężczyzną.</span>
<br />
Jakże niewłaściwe wydały mu się wtedy te słowa - zwłaszcza w chwili, gdy
okazało się całkiem prawdopodobne, że pan Lecter uczynił swego pacjenta
"mężczyzna" nie tylko w tej kwestii (choć ta druga niekoniecznie mogła
przypaść agentowi Crawfordowi do gustu).
<br />
Przewracając się na bok, układa głowę w taki sposób, by móc podziwiać ze
swego miejsca panoramę rozświetlonego milionem lamp Paryża - ogromne
okno wpuszcza do środka rozmaite cienie, prześlizgujące się po ścianie w
swej rozciągniętej, odległej od realizmu formie.
<br />
Jeśli Will Graham zdołał tak szybko rozwiązać swoją pierwszą sprawę (gdy
dopiero stanął u wrót nie tylko kariery, jako agenta specjalnego, ale i
<span style="font-style: italic;">studenta</span> prawa), jak wielkie
sukcesy osiągać będzie za tę parę lat? Ile wielkich umysłów
najtrwożliwszych morderców ugnie się pod siłą naporu tego niezwykle
utalentowanego młodzieńca?
<br />
Tak... wyjątkowy, uzdolniony, tak... trudny do skategoryzowania,
określenia zwykłymi, tkwiącymi w zasobach ludzkości słowami. Ten młody
człowiek musi w sobie skrywać jeszcze niejedną tajemnicę - Hannibal jest
o tym szczerze przekonany.
<br />
Nie umie też ukryć swojego zadowolenia, spowodowanego ich małą rozmową -
fakt, że chłopiec dzwoni do niego z problemami, że mimo tych paru
nieporozumień (które na całe szczęście pozostawili już za sobą) wciąż
bezgranicznie mu ufa, odnajdując opinię swego terapeuty jako niezwykle
istotną.
<br />
Sprawa Bernarda, choć przykra, wydaje mu się słuszna - pan Graham
wydawał mu się przegrany, odkąd tylko o nim usłyszał, a stało się tak
jeszcze przed samym poznaniem jego syna, gdy pewnego wieczoru Jack wypił
w domu pana Lectera o jedną szklaneczkę szkockiej za dużo. Język
rozwiązał mu się na długą chwilę, podczas której Hannibal dowiedział
się mnóstwa rzeczy nie tylko o swoim sąsiedzie, ale i o jego rodzinie.
Nawet tej części, o której ten nigdy nie chciał mu wspominać, zażenowany
faktem posiadania w swej rodzinie uzależnionego od alkoholu i hazardu
homoseksualisty.
<br />
Jak to dobrze, że postanowił wtedy odebrać temu człowiekowi Willa, zająć
się nim tak, jak od początku należało to zrobić - teraz, gdy chłopiec
posiada już bezpieczny dom i odpowiedzialną rodzinę, jego los maluje się
w o wiele lepszych barwach.
<br />
Myśląc o tej sytuacji, Hannibal jest wdzięczny Jackowi za wszystko to,
co mimowolnie ofiarował także i jemu - przemiłe towarzystwo, zdolnego
studenta... przyjaciela.
<br />
Życie bez Willa Grahama mogłoby okazać się o wiele uboższe w pozostające
w pamięci doznania - fakt więc, że ta niepowtarzalna osobowość olśniewa
go swoją niecodziennością (i będzie to robiła przez długi jeszcze czas)
napawa go pewnym rodzajem... szczęścia.
<br />
Uczucia, o którym nie myślał, że któregoś dnia powróci, by jeszcze go nawiedzić.
<br />
<br />
Alice porusza się na nim ostrożnie, zapiera się dłońmi o
szerokie ramiona - unosi biodra powoli, z wahaniem, opuszczając je
jednak ufnie do samego końca.
<br />
Odchyla głowę, ześlizgując się palcami po łuku talii - delikatna skóra,
nieco wilgotna od potu, ulega jego dotykowi, poddaje mu się całkowicie,
tak samo jak ujeżdżająca go dziewczyna.
<br />
― Och, mmm ― pojękuje cicho wprost w jego ucho, gdy pokonana
przyjemnością przytula się mocniej do owłosionego torsu, dociska się do
niego pełnymi piersiami, pozwalając mu przejąć kontrolę nad siłą i
tempem pchnięć. ― H-hannibal, ja...
<br />
― Tak ― podpuszcza ją świadomie, drażni się; mógłby wytrzymać o wiele
dłużej, ale wie, że o wiele bardziej widowiskowe jest osiąganie
wspólnego spełnienia. Zmienia więc kąt, uderza teraz tak, by podrażniać
nie tylko ją, ale i siebie. Przymyka powieki, odchylając głowę na
jedwabne poduszki.
<br />
― Och, proszę, proszę... tak bardzo tęs... kniłam!
<br />
Pozwala jej się całować, a potem rozchyla wargi, gdy naciska na nie jej
język - smakują się wzajemnie, połączeni pod każdym możliwym względem -
nabrzmiała męskość wślizguje się coraz pośpieszniej, napędzana przez
naturalne wydzieliny i ich rosnącą potrzebę.
<br />
Wreszcie uderza inaczej i przytrzymuje dziewczynę w miejscu, by nie
uciekła przypadkiem, gdy wyprowadza ostatnie, najgłębsze pchnięcie -
Alice krzyczy ochryple, zaciskając swe uda - jej ciało sztywnieje
gwałtownie, usta, uwolniwszy się od tych drugich, zaciskają się w wąską
linię.
<br />
Opadają tak, bez sił, na prześcieradła, spoceni, zbierający oddech - ich
głowy obracają się ku sobie, smukłe udo zakłada mu się na powrót na
biodro, gdy dziewczyna wtula się w niego z absurdalną tęsknotą.
<br />
― Zapaliłabym teraz ― rzuca niewinnie i uśmiecha się, gdy napotyka
jego poirytowane spojrzenie ― ale wiem, że zabiłbyś mnie, gdybym to
zrobiła, tak, tak.
<br />
― Jest na świecie tyle przyjemniejszych trucizn. Po co truć się akurat papierosami.
<br />
― Przyjemniejszych? Co masz na myśli?
<br />
― Takich, które działają równie powoli, ale nie pozostawiają po sobie
przykrego zapachu ― odpowiada i śmieją się cicho, gdy pomalowany na
wściekłą czerwień paznokieć dźga go zaczepnie w bok.
<br />
― Na przykład?
<br />
Przechyla się przez łoże, sięgając po słuchawkę telefonu - czujne
spojrzenie odprowadza jego dłoń, gdy niezawstydzona swą nagością panna
Bloom układa się wygodniej wśród poduszek.
<br />
― Bonsoir. Je voudrais une bouteille de Ryal de Maria. Merci ― odkłada
słuchawkę, podnosząc się z łóżka, by nałożyć na siebie ubrania.
<br />
― Zamówiłeś nam właśnie butelkę wina wartego trzydzieści tysięcy
dolarów? ― upewnia się Alice, narzucając na piersi cienkie, jedwabne
przykrycie.
<br />
― Taka trucizna odpowiada mi w pełni ― uśmiecha się figlarnie,
rzucając jej rozbawione spojrzenie. ― Powinniśmy jakoś uczcić ten
wieczór, prawda?
<br />
<br />
― To znowu on ― Alice nie pyta, a stwierdza, przyjmując na młodą twarz niezadowoloną, kwaśną minę.
<br />
Hannibal obraca się do niej, mierząc spojrzeniem, które ciężko byłoby
znieść każdej żyjącej istocie - nie dziwi się więc, gdy zielone oczy
spuszczają się pośpiesznie na podłogę, a drobna dłoń zaciska na rączce
kosza z serami.
<br />
― To mój pacjent ― upomina ją cierpko. ― Prosiłem cię, żebyś spróbowała to zaakceptować.
<br />
― To nie jest łatwe ― warczy, ignorując odgłos dzwoniącego telefonu.
<br />
Jest zaskoczony jej zachowaniem, jej... agresją. To nie jest podobne do
Alice Bloom, która całowała go czule parę tygodni temu. Zmiany, które
zachodzą w tej dziewczynie, stają się coraz bardziej uciążliwe, trudne
do zniesienia.
<br />
Podnosi się z fotela i wychodzi z sypialni, ignorując wściekłe
westchnienie. Dzisiejsza konferencja zdążyła dać mu nieźle w kość i
naprawdę nie potrzebuje, by ktoś pogłębiał stan jego zmęczenia. Na
szczęście rozmowy z młodym Grahamem przynoszą zazwyczaj z goła odwrotne
skutki.
<br />
― Dobry wieczór, Will ― wita się z nim uprzejmie, opierając się
przedramieniem o marmurową barierkę, by móc nacieszyć się widokiem
zachodzącego słońca, przebijającego się we wściekłym różu przez potężną
figurę wieży Eiffla. ― Jak się miewasz?
<br />
― Teraz, gdy słyszę twój głos, Hannibalu, już dużo lepiej ― mówi
ciepło. ― Bez ciebie wszystko tu staje na głowie. ― Wzdycha ― położyłem
dziś egzamin z taktyki kryminalistycznej.
<br />
― Jak to możliwe ― pyta nie bez zdziwienia. ― Nie przypominam sobie żebyś miał z tym przedmiotem większe problemy.
<br />
― Wiesz, który to Austin Howard? ― w głosie chłopca pobrzmiewa taka
dawka jadu, że ciężko go rozpoznać. ― Oczywiście, że wiesz. Przez niego
profesor Lawrence oskarżył mnie o ściąganie. Będę musiał zdawać ten
przedmiot jeszcze raz. A w dodatku ten drań... ― waha się i ostatecznie
nie kończy zdania. ― Ale to nic, znów mówię tylko o swoich sprawach.
Przepraszam.
<br />
― A ja bardzo chętnie o nich posłucham. Wiesz, że możesz mi ufać,
Will. ― Przekonuje go, bo choć czuje podskórnie, że nie spodoba mu się
to, co za chwilę usłyszy, musi wiedzieć, co tak gnębi jego przyjaciela.
Nie pozwoli, by działa mu się krzywda, szczególnie zaś na <span style="font-style: italic;">jego</span> uniwersytecie.
<br />
― Powiedział, że jestem na Harvardzie tylko dlatego, że ci <span style="font-style: italic;">obciągam</span> ―
podejmuje z oburzeniem. ― Że nie dostałbym się, gdybyś za mną nie stał.
Że jestem nic niewart, bo nie mam nazwiska. Obraził też ciebie. Nie
potrafię tego spokojnie powtórzyć. Myślałem, że go uderzę. Uderzyłbym
go, gdyby nas nie rozdzielono.
<br />
Przez chwilę ogrom uczuć nie pozwala mu zabrać głosu (jest pewien, że
mógłby powiedzieć parę słów za dużo, słów, które nie powinny opuszczać
ust człowieka o opinii stonowanego, kulturalnego). Daje sobie dwie
minuty na uspokojenie oddechu, odzyskanie rezonu.
<br />
― Najlepszym, czym możesz go teraz obdarować, jest zwrócenie na niego
uwagi. Udowodnienie, że jego słowa jakkolwiek cię wzburzają. Will ―
wkłada w to imię całe swoje przekonanie, całą siłę, która sprawia, że
znajduje się tu, gdzie się znalazł, która czyni go potężniejszym, niż
śmie podejrzewać większość ludzi ― studiujesz kryminalistykę, ponieważ
wykazujesz się w tej dziedzinie niezaprzeczalnym talentem. <span style="font-style: italic;">Pracujesz</span>
w Federalnym Biurze Śledczym, ponieważ wyróżniasz się na tle swoich
rówieśników czymś, czego oni sami nie zdobędą najpewniej przez całe
swoje życie. Otrzymujesz świetne stopnie, budzisz sobą zainteresowanie
wielkich figur, które z reguły nie patrzą nawet w kierunku zwykłych
pionków. Zwykłe pionki odczuwają zazdrość, niezdolne do stanięcia na
twym polu, o które toczy się gra. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
<br />
Willy milczy przez dłuższą chwilę.
<br />
― Uważasz mnie za jednostkę nadrzędną ― mówi cicho. ― Jestem samotny, ponieważ jestem wyjątkowy.
<br />
― Jesteś tak samo samotny, jak ja ― wtóruje, kontynuując ich małą grę. ― I nikt nie ma prawa nam tego odebrać.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-23, 20:28<br />
<hr />
<span class="postbody">
To byłoby grubiańskie, odwiedzić go w minutę po powrocie z długiej i
pewnie męczącej podróży, toteż Will – choć przez szybę widzi znajomą
postać przy drzwiach sąsiedniego domu – nie rusza się ze swojego pokoju,
ograniczając się do cichej obserwacji. W jednej dłoni Hannibal trzyma
elegancką torbę, a w drugiej klucz, który unosi do zamka, a gdy tylko go
w nim umieszcza, wówczas (jak gdyby dobrze wiedział, że go tam zobaczy)
nieśpiesznie odwraca głowę w stronę tego szczególnego okna i spogląda
wprost w oczy swego sąsiada.
<br />
Tętno Willa gwałtownie przyspiesza. Choć z daleka trudno jest mieć
pewność, młodzieniec może przysiąc, że na krótko przed tym, jak Lecter
zniknął w drzwiach swego domu, na jego wargach zaigrał znajomy
uśmieszek, a jedna z powiek mrugnęła do niego przyjaźnie.
<br />
Młode ciało zalewa miłe ciepło: Will niezwykle się raduje, widząc swego
przyjaciela po takiej rozłące – nie przypuszczał nawet, że ujrzenie go
przyniesie mu tak wielką przyjemność i ulgę. Ma nadzieję, że uroki Włoch
i Francji pozwoliły mężczyźnie zapomnieć o wszystkich troskach, i że w
jego oczach nie zobaczy już strachu, który tak bardzo wstrząsnął nim
wkrótce po ataku Rozpruwacza na Halleyów. Chce z nim koniecznie
porozmawiać, wszystkiego się dowiedzieć, usłyszeć każdą historię, którą
Lecter zechce się z nim podzielić. Chce intensywności, jaka zawsze
towarzyszyła ich spotkaniom.
<br />
Na odpoczynek i rozpakowanie się daje Hannibalowi tylko godzinę, którą
spędza głównie na przymierzaniu ubrań i rozrzucaniu ich po całym pokoju.
Potem narzuca na siebie płaszcz i w biegu mija ciotkę Phyllis, nie
dając jej nawet okazji się sobie przyjrzeć.
<br />
― Dokąd to, Will!
<br />
― Hannibal!
<br />
― Will, powinieneś dać mu…!
<br />
Drzwi trzaskają za podnieconym młodzieńcem i kobieta zostaje w korytarzu z miną wyrażającą czystą konsternację.
<br />
Szczupłe palce naciskają dzwonek, gdy z rozchylonych ust wydobywa się
przyspieszony oddech. Will poprawia na szyi apaszkę, w drugiej dłoni
ściskając dużą kopertę. Hannibal otwiera po stosownej chwili – ale jak
dobrze wygląda, gdy wreszcie stają naprzeciw siebie. Od razu widać, że
wyjazd doskonale mu zrobił. Wydaje się taki wypoczęty i rześki – młodszy
o dobre kilka lat. Jego zwykle bladą skórę przyrumieniło słońce, a oczy
iskrzą żywo, kiedy przesuwają się po sylwetce Willa z góry na dół.
<br />
― Dzień dobry, Will ― wita swego pacjenta po dłuższym niż zwykle milczeniu. ― Świetnie wyglądasz.
<br />
― Hannibal. ― Zaczerwienione usta wyginają się w uśmiechu, który jest
zarezerwowany tylko dla tego człowieka. ― Miałem powiedzieć to samo o
tobie. Ubyło ci parę lat. ― Wypowiadając te słowa, Will mruga,
uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie ma pojęcia, ile lat ma ten
człowiek. Nigdy nie miał okazji zapytać; kiedyś to zrobi, ale jeszcze
nie dziś.
<br />
Wchodzi do środka i zsuwa z ramion płaszcz, który szybko zostaje mu
odebrany. Wygładza jasnoszary sweter i zagarnia lok za ucho. Przygląda
się Hannibalowi, kiedy ten starannie wiesza jego odzienie na specjalnym
wieszaku, by się nie pogniotło. Sam nigdy nie przejmuje się takimi
szczegółami. Potrafi rzucić płaszcz na stojak i nie upewnić się, czy nie
zsunął się z niego na podłogę. Są w wielu aspektach tak różni, a jednak
znaleźli jakiś most, który pozwolił im nie tylko nawiązać tę
intrygującą więź, ale i również podtrzymać.
<br />
Ich spojrzenia spotykają się po raz kolejny (to zbyt intensywne, zbyt mocno oddziałujące na <span style="font-style: italic;">wszystkie</span>
zmysły) i bez słowa, w tej samej chwili, obydwaj przysuwają się do
siebie: Will przechyla głowę, układając ją na ramieniu Hannibala, a ten
wtula w nos jego szyję, głęboko zaciągając się jej zapachem. Młodzieniec
czuje ruch powietrza na swojej skórze; aż się wzdryga, mnąc palcami
materiał marynarki w subtelną kratę, i zaciska lekko uda, czując
subtelny skurcz w podbrzuszu. Ach, więc naprawdę nic się nie zmieniło.
Nadal na niego reaguje. Nadal, od tamtego dnia, gdy zamknął się w jego
łazience i zaspokoił się z palącej potrzeby, nie potrafi traktować go
obojętnie: jakby się uwarunkował. Jakby już sama obecność Hannibala,
sama jego bliskość, wywoływała w jego ciele seksualne skojarzenia. I
nagle Will czuje, że… że nie chce tego powstrzymywać. Po prostu nie
chce.
<br />
Bierze głęboki wdech, przesuwa palce na starannie ugładzone, siwiejące
włosy, gładzi je przez kilka sekund – i raptem napiera: wymusza, by
wargi Lectera zetknęły się z jego ciepłą skórą tam, gdzie kończy się
apaszka.
<br />
Wzdycha drżąco, kiedy cienkie wargi same dociskają się do niego mocniej;
kiedy rozchylają się i całują go lekko w utęsknionej pieszczocie. Tak…
blisko. Nareszcie. Nareszcie. Przeczesuje włosy Hannibala, lgnąc do
niego bezmyślnie całym ciałem. W ogóle nie myśli o tym, że poza nimi
istnieje ktoś jeszcze i ma uczucia, ma serce, które darzy tego człowieka
psim przywiązaniem. Nadstawia szyję mocniej, ale… wtedy ciepłe wargi,
które dają mu tak wiele przyjemności, odrywają się od jego wilgotnej
skóry. Unosi głowę, by popatrzeć półprzytomnie w oczy Lectera – nie chce
się odsunąć, nie chce tego, zbyt daleko byli przez ostatnie tygodnie,
aby teraz zwykłe siedzenie naprzeciwko siebie mogło stanowić
satysfakcjonującą nagrodę.
<br />
Oddychając dość ciężko, z zarumienionymi policzkami zsuwa palce z włosów
na ramię Lectera, drugą zaś dłoń zdejmuje z jego pleców i – nie
pozwalając by odległość między nimi powiększyła się choćby o pół kroku –
ostrożnie podaje mężczyźnie kopertę, po czym unosi kąciki warg w
nieobecnym uśmiechu.
<br />
― To dla ciebie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-24, 12:57<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wszystko to dzieje się tak szybko, że Hannibal nie próbuje się już
nawet oszukiwać - nie ma kontroli nad tym, co dzieje się z jego ciałem,
gdy w polu widzenia pojawia się smukła sylwetka jego młodego sąsiada. To
nie on, ale jego ramiona obejmują ciasno przyjemnie węższą talię, to
nie on, ale jego nos wtula się w kawałek odsłoniętej szyi, walczy z
apaszką, chcąc ją zastąpić, chcąc stać się przez moment lekkim
materiałem, popieścić bladą skórę, ucałować ją, <span style="font-style: italic;">posmakować</span> jej.
<br />
Ale w którejś chwili... uświadamia sobie ze wstydem, że jeśli
natychmiast nie oderwie się od pieszczonego miejsca, nie będzie umiał
się powstrzymać i ugryzie je, wpije w nie kły, nadrywając delikatną
skórę, a przecież nie mógł, nie powinien...
<br />
Odsuwa się w ostatniej chwili - jego krew krąży po żyłach z chorą
prędkością i spływa bezlitośnie w miejsca, które powinny teraz pozostać
nieaktywne, o których w ogóle nie powinien teraz rozmyślać - ale
wszystko to jest winą Willa Grahama, tego jak się wystroił, tego jak
dobrze wygląda kiedy spogląda na niego błyszczącymi oczami, zarumieniony
i...
<br />
Podaje mu kopertę - Hannibal przyjmuje ją więc z wdzięcznością, wiedząc, że ujrzy tam <span style="font-style: italic;">nareszcie</span> obiecany mu wcześniej rysunek.
<br />
Długo rozmyślał nad tym, czym może się okazać prezent od Willa Grahama -
czy znów ujrzy kłębowiska cierni i rogów? A może tym razem chłopiec
posunie się o krok dalej...? Jeśli tak, to jak będzie wyglądała jego
jeszcze śmielsza rzeczywistość? Co skrywało się w tym niesamowitym
umyśle? Jakie wizje dręczyły go w chwilach samotności?
<br />
I nagle nie musi już zadawać pytań, ponieważ otwiera kopertę i wyciąga
kartę na wierzch, nie odrywając od niej spojrzenia ciemnych oczu.
<br />
Spogląda na wysoką, umięśnioną sylwetkę - na szerokie ramiona i
owłosioną pierś. Ogląda mocne nogi, i pośladki, wyraziste oblicze,
wykrzywione w pełnym zezwierzęcenia grymasie.
<br />
Dobrze wie, kim jest mężczyzna, któremu udało się pokonać rosłego
jelenia - poznaje każdą część, nawet bliznę w okolicy nadgarstka.
<br />
Poznaje także nabitą, wilgotną męskość, z której cewki wypływają śmiało
mętne krople, zwieszające się w swojej kleistej formie, zupełnie tak,
jakby już teraz znajdował się u szczytu, u samego końca...
<br />
― Cóż za niezwykła dbałość o detale ― mruczy, zachwycony sposobem, w
jaki chłopiec oddał na swym obrazie jego... piękno. Piękno, wynikające z
potęgi. Jak wielką siłą musi dysponować narysowany Hannibal, by bez
trudu położyć na ziemię tak rosłe zwierzę?
<br />
Jego oddech przyśpiesza odrobinę, wargi wysychają nagle, wołając o
odrobinę nawilżenia. Przesuwa po nich językiem, zaciągając się śmiało
zapachem towarzysza. Teraz może poczuć go wszędzie - płynie z
wyrysowanej kartki, w powietrzu, z jego włosów, ubrań, emanuje nim
kraciasta apaszka...
<br />
― To niesamowity prezent ― chrypi niewyraźnie przez nasilony akcent. ― Dziękuję ci, Will. Warto było czekać na coś takiego.
<br />
Chłopiec spogląda na niego z dołu - jego spojrzenie także zdradza więcej
powinno, a płytki oddech potwierdza tylko grzeszne podejrzenia pana
Lectera (nie tylko on, nie tylko jemu jest tak ciężko).
<br />
Szczupłe dłonie obejmują go ostrożnie za szyję (pozwala im na to, nie
potrafi, nie umiałby, nie teraz), palce przesuwają się po jego karku (to
takie przyjemne, nieznośnie, niepoprawnie), a gdy pod ich delikatną
pieszczotą przechyla głowę, zostaje mu podarowany najsubtelniejszy z
pocałunków - ten trąca zaledwie kącik jego warg, ale i tak odciska się
na dojrzałym obliczu swym piętnem.
<br />
Drugi pocałunek kieruje się w nieco bardziej oczywistym kierunku -
Hannibal czuje muśnięcie na swej dolnej wardze i, na wszystkie
świętości, tak mu gorąco, tak duszno, całe powietrze ucieka gdzieś z
korytarza (czy naprawdę nie weszli nawet do salonu?) i...
<br />
Ostatni z pocałunków trafia wreszcie w sam środek ust - jest jak
muśnięcie motylich skrzydeł, ale najtęskniejsze, najostrożniejsze, jakie
tylko może sobie wyobrazić.
<br />
Czy nie grzechem byłoby przerwanie <span style="font-style: italic;">takiej</span>
chwili? Czy potrafiłby sobie wybaczyć, gdyby, wiedziony moralnością,
oderwał od siebie to słodkie ciało, odrzucił tak rozkoszną pieszczotę?
<br />
Czym, z resztą, jest moralność wobec tego, co robią? Czy ich tęsknota,
czy to, jak na siebie działają (jak bardzo siebie pragną) mogłoby
naprawdę zostać uznane za niegodne?
<br />
― Will ― wydusza z siebie ciężko, przyciskając się gwałtowniej do
drobnego ciała. A jednak, kiedy jego brzmienie zawisa pomiędzy nimi w
ciężkiej atmosferze, Hannibal nie wie, nie pamięta co miało nastąpić po
nim, co miał na myśli, gdy...
<br />
Atakuje w jednej chwili i bez uprzedzenia - napiera na szczupły tors w dzikiej szarży i kontrastowo delikatnie, <span style="font-style: italic;">z namaszczeniem</span> odkłada kopertę i swój prezent na komodę.
<br />
A wtedy jego dłonie stają się wreszcie całkiem wolne i może dostać to,
czego pragnął od... To tak trudne do określenia, gdy walczy się ze
swoimi pragnieniami, gdy oszukuje się własne ciało, starając się
odnaleźć dla wszystkiego logiczne wytłumaczenie, ale po co, <span style="font-style: italic;">po co</span>, kiedy pożądanie nie ma niczego wspólnego z logiką?
<br />
To nie równanie matematyczne, ale czysta chemia i neuroprzekaźniki,
pojedynczy sygnał mózgu, który w tej jednej chwili nakazuje mu wpicie
się w kształtne wargi (od samego początku były zbyt czerwone, zbyt
kuszące) i zaciśnięcie ramion, zamykając drobne ciało w swej klatce.
Will nie może mu teraz uciec, nie może wyfrunąć - może tylko wić się pod
pieszczotą, skamleć o więcej lub mniej, ale każdy ruch, wszystko zależy
teraz od profesora Lectera i ta świadomość napędza go nową, nieznaną
siłą.
<br />
Oto on, pierwotny wojownik, zdolny do powalenia dzikiego zwierzęcia
gołymi rękoma, usidla jedno z nich (to najrzadsze, mityczne,
najpiękniejsze) zmieniając je w swoją ofiarę, zmuszając do ugięcia się
pod swą potęgą.
<br />
Czy już wtedy młody Graham wiedział, że to, co rysował, stanie się prawdą? Że przepiękny rysunek przedstawiał jego właśnie los?
<br />
Co jeszcze skrywał w sobie mroczny umysł tej niepozornej istoty? Jakie tajemnice, jakie nowe (ekscytujące) występki?
<br />
Odrywa się na chwilę od całowanych warg, spoglądając z rozgorączkowaniem
w przepiękne oblicze - obaj dyszą ciężko, pożądanie wyrysowuje się w
ich oczach specyficznym zamgleniem, którego nie potrafiliby ukryć,
nieważne jak bardzo będą się starać.
<br />
W pełnej napięcia ciszy, duża dłoń układa się na wąskim biodrze, ale nie
pozostaje tam długo, ponieważ zwinne palce unoszą skrawek swetra i
podwijają go wolno, zaznajamiając się z delikatną skórą - napierają na
jej miękkość, wymuszają uległość.
<br />
Jedna ze stóp, odziana w drogie, skórzane obuwie, wsuwa się między
długie nogi i stanowczym naciskiem zmusza je do obscenicznego rozkroku.
Ciemne oczy wwiercają się w apaszkę, zupełnie jakby pan Lecter
postanowił przepalić ją siłą spojrzeniem.
<br />
Wreszcie, pokonany wirującymi emocjami, Will wydaje z siebie przeciągły,
pokonany jęk - to jest właśnie sygnał, którego Hannibal tak
potrzebował.
<br />
Żarłoczne wargi przywierają do wyeksponowanej szyi, rwą delikatny
materiał, lizą skórę, jakby stanowiła najsmaczniejszą ze wszystkich
potraw - wówczas wszędobylskie palce obdarowują swą bezczelną uwagą
sterczący sutek; podskubują go, pobudzając płynącą krew, zmuszając do
przyjmowania każdej z pieszczot w biernej uległości.
<br />
Jeleń wierzga, szarpie się w ucisku, ale Wojownik nie pozwala mu się od
siebie odsunąć - teraz, gdy zwierają się w swej pierwotnej walce, nie
odpuści mu, dopóki nie odnajdzie go u swych stóp, z pochylonym usłużnie
łbem i wzrokiem wpatrzonym w jego wielkość.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-24, 15:43<br />
<hr />
<span class="postbody">
Will odchyla głowę i wygina ciało w łuk, przyparty do powierzchni drzwi
– nawet nie ruszyli się z korytarza, to takie szalone, tak straceńcze.
Rzucili się na siebie niczym wygłodniałe zwierzęta podlegające
pierwotnym instynktom. I tym razem Will nie ma najmniejszych
wątpliwości, że to się dzieje naprawdę.
<br />
Udo Lectera wsuwa się między jego nogi, a ciepła dłoń pod swetrem
dobiera się do drobnego sutka. To takie przyjemne, choć momentami
bolesne – brodawki Willa są bardzo wrażliwe i żywo reagują na każde
uszczypnięcie czy pociągnięcie.
<br />
― Aa-ach ― jęczy, bezradny wobec potęgi swego oponenta, przytłoczony
jego siłą. Zaciska palce na jego włosach, kąsany po szyi, a drugą ręką
ściska przód koszuli Hannibala, jakby dawało mu to jakąś złudną
namiastkę kontroli nad sytuacją.
<br />
Każdy pocałunek, każde ukąszenie i każdy dotyk jego dłoni posyłają po
całym młodym ciele fale dreszczy, wprawiając je w rozkoszne drżenie.
Will jest gorliwy, spragniony i chętny…
<br />
― N-ngh! ― wydaje z siebie zduszony okrzyk i odrzuca głowę w bok,
przyciskając policzek do powierzchni drzwi, kiedy Lecter napiera kolanem
dokładnie na jego krocze, całkiem już sztywne, całkiem mokre.
Młodzieniec bezwiednie zaciska palce na siwiejących włosach i na
materiale koszuli; nie kontrolując gwałtowności odruchów, zadrapuje
przez ubranie twardą pierś, walcząc o oddech.
<br />
Nie ma w tym nic niewinnego, nic platonicznego. Nic.
<br />
Oddycha płytko, głośno i jękliwie, wzdrygając się konwulsyjnie od
pocałunków i gorących powiewów wydychanego powietrza na najwrażliwszej
skórze szyi. Lecter bawi się nim, sunąc wargami po jego szyi, żuchwie,
policzku. Bawi się, obejmując nimi nabrzmiałe usta chłopca, ssąc i
gryząc, splatając ich języki. Bawi się, przesuwając kolanem po całej
długości niewielkiej ptaszyny, wsłuchując się w jęki i pysznie
delektując nerwowymi odruchami szczupłych dłoni.
<br />
― Hannibal ― jęczy słabo Will, gdy cienkie wargi wdzierają się pod
jego podbródek. Rozchyla nogi szerzej, wygina plecy w mocniejszy łuk –
mógłby dojść nawet w taki sposób, jest tego całkowicie pewien. Tylko od
pocałunków, od tarmoszenia sutka, od dotyku kolana.
<br />
Problem w tym, że Lecter nie jest łaskaw mu na to pozwolić. Wycofuje
nogę spomiędzy lubieżnie rozchylonych ud, przesuwa dłoń z jego piersi na
biodro i młodzieniec otwiera przymglone pożądaniem oczy, patrząc z
niemym błaganiem w te pociemniałe.
<br />
Nie zamierza chyba przerwać – nie, oczywiście, że nie zamierza – dociera
do niego, kiedy widzi jak mroczne studnie pochłaniają go, pożerają w
całości.
<br />
Zagryza nerwowo drżącą wargę, gwałtownie chwytając Lectera za policzki.
<br />
― Dotykaj mnie, proszę ― szepcze gorączkowo, popchnięty do tego przez
nieznaną siłę, przez jakiegoś demona, który mieszka w nim i budzi się w
takich chwilach. Policzki go pieką; wie, że prowokuje kogoś, kto jest
większy od niego, silniejszy i potężniejszy. Wie, że to może go
przerosnąć, że pewnie nie przewidział wszystkiego, kiedy nocami
wyobrażał sobie ich razem. Wie o tym wszystkim, ale nie potrafi
przestać, nie potrafi znaleźć w sobie wstydu i przyzwoitości, kiedy
widzi w ciemnych oczach tak wiele pożądania, tak wiele uwielbienia dla
swojej cielesności. ― Dotykaj ― chrypi ― <span style="font-style: italic;">tatusiu</span>.
<br />
Nie wie, skąd to określenie przyszło mu do głowy – to znaczy wie, oczywiście, że z pornografii, że z brzydkich płyt i gazet <span style="font-style: italic;">ojca</span> – nie wie tylko, dlaczego wyszło z niego akurat w tej chwili, akurat przy nim, niestosowne i brudne, gorszące, niewłaściwe.
<br />
Na twarzy Lectera odmalowuje się subtelna nuta zaskoczenia, ale już
zaraz na usta mężczyzny wpływa znajomy, zuchwały uśmieszek – musi być z
siebie taki dumny, że doprowadził go do tak niewielkim wysiłkiem do
stanu graniczącego z obłędem. I chyba to lubi. Chyba lubi być tak
nazywany, chyba czerpie z tego równie niebezpieczną przyjemność jak
Will.
<br />
Duża dłoń ześlizguje się w dół, na zapięcie spodni, i sprawnie rozpina
guzik, a potem zamek. Zsuwa materiał, odsłaniając prostą, beżową
bieliznę, która jest już przemoczona preejakulatem.
<br />
Will wstrzymuje oddech, spoglądając na nią, gdy Hannibal sięga do jej
wnętrza, żeby wyciągnąć całkiem mokre maleństwo na wierzch. Mężczyzna
ujmuje z wprawą estetyczną ptaszynę (brak jej napletka, który usunięto w
dzieciństwie) i rozsmarowuje obfite wydzieliny po całej jej długości.
Will wczepia się w niego całym sobą, chowając całkiem czerwoną twarz w
jego ramieniu, i jęczy słabo. Lecter obchodzi się z nim jak z kobietą –
rozprowadza śluz po czubku i pociera opuszkami palców, wywołując reakcje
bliskie skrajnym. W kilka sekund rozpala Willa do granic – i unosi jego
podbródek, i spogląda z tryumfem w błękitne oczy tylko po to, by zaraz
przysunąć gorące wargi do niewielkiego ucha.
<br />
― Tatuś się tobą zajmie.
<br />
Słodka, wychrypiana z twardym akcentem zapowiedź penetruje bezlitośnie
młodzieńczy umysł, znaczy go swym topornym piętnem, odbija się
wibracjami w całym ciele.
<br />
Nie ma już najmniejszych wątpliwości, że ich skrzywienia pasują do siebie. Kto by pomyślał, że ktoś taki jak pan Lecter…
<br />
Och, naprawdę nikt.
<br />
Znów wpija się gwałtownie w cienkie wargi z rozkosznym grymasem na
twarzy. Brwi ma uniesione, a czoło zmarszczone; usta rozwarte, powieki
zaciśnięte. Wysuwa język i liżą się wulgarnie, przepychają mokrymi,
twardymi narządami smaku. Lecter potrafi doskonale całować – Will jest
przekonany, że jego zwinny język potrafi tak samo wwiercać się w inne,
znacznie wrażliwsze miejsca, tak samo ciekawie i zaborczo zaglądać w
każdy zakamarek, doprowadzając do obłędu…
<br />
― Aa-ach…
<br />
Nadstawia się dla jego palców, tylko dla dwóch. Tymi dwoma palcami
Hannibal pokazuje mu, jak czerpać przyjemność z bliskości drugiego
mężczyzny – jak wielką przewagę ma precyzyjny dotyk nad chaotycznymi,
gorliwymi pociągnięciami całej dłoni.
<br />
Chłopak drży w jego ramionach, rozpada się, rozpływa – uwiesza się na
nim i owija udem wokół jego bioder, z ledwością nadążając za
pocałunkami. Zsunąwszy dłonie z policzków, zapiera się nimi o twardą
klatkę piersiową Hannibala, wyczuwając <span style="font-style: italic;">całym sobą</span> gwałtowne bicie serca.
<br />
― Tak, och, dobrz… nhh… ― jęczy głosem stłumionym przez zwierzęce pocałunki.
<br />
Czuje się zawłaszczony, kiedy długi jęzor wdziera się do jego gardła.
Przytłoczony, rozbity i pokonany. Musi w końcu przyznać, że Lecter ma
nad nim kompletną kontrolę. Że gra na nim jak zechce, z chirurgiczną
precyzją pieszcząc te wszystkie małe punkty, o których istnieniu Will
nie miał pojęcia, a od których podrażniania ciemnieje mu przed oczami.
<br />
Tonie w jego cudownych rękach, nie potrafiąc już nawet oddychać. Nie
myśli o tym, by się odwzajemnić, bo nie jest w stanie. Wbija bezmyślnie
paznokcie w jego pierś, wywraca bezradnie oczami, pokazując białka,
ilekroć wydaje mu się, że już, już… ponieważ krew wrze, a jądra drgają w
skurczu zwiastującym to upragnione uczucie, a jednak nie dane mu jest,
nie dane zaznać tego, czego pragnie w tej chwili bardziej niż
czegokolwiek na świecie.
<br />
Nigdy już samotne pieszczoty nie sprawią mu rozkoszy – nigdy nie dadzą
orgazmu, wie o tym, że nie dojdzie bez tych rąk, zaznawszy czegoś <span style="font-style: italic;">takiego</span>,
a co najwyżej da sobie rozpaczliwą ulgę w chwilach, gdy okoliczności
nie pozwolą mu wrócić do wprawnych palców, do umiejętnych ust, do
ochrypłych pomruków.
<br />
Młody Will odkrywa właśnie magię zbliżeń przepełnionych prawdziwym,
zwierzęcym pożądaniem, którego jeszcze nikomu na świecie nie udało się w
nim obudzić – nikomu poza tym człowiekiem, tak wszechstronnym, tak
bystrym i światłym, tak pięknym i wyrafinowanym jak nikt inny.
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy wiesz, Will, czym jest Imago</span>, rzekł mu Lecter, lustrując z uwagą jego twarz podczas jednego z wieczorów, które spędzili naprzeciw siebie w gabinecie.
<br />
<span style="font-style: italic;">To latający owad</span>, odpowiedział Will.
<br />
<span style="font-style: italic;">To również termin z porzuconej
dziedziny psychoanalizy. Imago jest obrazem ukochanego, pogrzebanym w
świadomości, który nosimy w sobie przez całe życie.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Ideałem</span>.
<br />
<span style="font-style: italic;">Koncepcją ideału.</span>
<br />
Will patrzył w ciemne oczy, czując na policzkach gorąc, tak samo jak
patrzy w nie teraz, na granicy przytomności, czując gorąc całego swojego
ciała.
<br />
<span style="font-style: italic;">Imago</span>, słyszy ochrypły głos,
lecz nie wie czy w umyśle, czy w uchu. Przywiera rozpalonymi wargami do
policzka mężczyzny, jęcząc bezradnie, stękając bez sił.
<br />
Imago.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-25, 21:31<br />
<hr />
<span class="postbody">
Długie palce zajmują się mokrą ptaszyną; pocierają ją i obracają w swej
pieszczocie tak lekko i sprawnie, że wręcz niemożliwym jest, by nie
robiły tego nigdy wcześniej, by nie zajmowały się nią już setki, tysiące
razy.
<br />
Sprawianie Willowi przyjemności w <span style="font-style: italic;">taki</span>
właśnie sposób, daje mu wiele satysfakcji - to takie łatwe, gdy
odsłonięty wulgarnie czubek roni za sobą kroplę za kroplą, zapewniając
im w ten sposób naturalne nawilżenie. Intensywnie słodki zapach
podniecenia wlewa mu się do nozdrzy, ale to i tak nie powstrzymuje go
przed wdychaniem go łapczywie do samych płuc (na wskroś, chce przeniknąć
tą cudowną wonią na wskroś, utożsamić się z nią, stać jednym).
<br />
Do dwóch palców dołącza i trzeci, który wciskając się między okrągłe,
rozkosznie nabite jądra, wymusza na młodym ciele nowy, jeszcze
gwałtowniejszy wybuch przyjemności.
<br />
Jakże niewłaściwym jest upajanie się tymi ciężkimi jękami - Hannibal
mógłby przysiąc, że jego kutas jeszcze nigdy nie był tak twardy i
gotowy, jak w tej chwili, gdy przypiera swego pacjenta do chłodnej
ściany, atakując go swoim pysznym, przerośniętym, straconym "ja".
<br />
Sama wizja klęczącego przed nim młodzieńca jest tak pobudzająca, tak
apetyczna, że... natychmiast zasycha mu w ustach i tylko dobry Bóg wie o
tym, że na to pragnienie istnieje tylko jeden sposób, o którym myślał, z
resztą, od tak dawna...
<br />
Silne dłonie zaciskają się gwałtownie na wątłych ramionach, gdy pełnym
zwierzęcej agresji ruchem pan Lecter opada na kolana. Uśmiecha się z
satysfakcją, gdy zaróżowiona męskość kołysze się dumnie tuż przed jego
nosem. Przesuwa więc jego czubkiem po całej, palącej gorącem długości,
nie ukrywając, że przy okazji <span style="font-style: italic;">obwąchuje</span> ją bezwstydnie, otacza jej zapachem nawet i twarz.
<br />
Nie wstydzi się - nie potrafi, gdy dyszącym przed nim młodzieńcem jest
właśnie Will Graham - chłopiec tak apetyczny, że pragnienie wylizanie <span style="font-style: italic;">całego</span> jego ciała nie wydaje mu się niczym gorszącym.
<br />
Nie, kiedy to ciało składa się z tej gładkiej, kremowej skóry,
zarumienionej w miejscach, które nadają się idealnie do zatapiania w nim
zębów. Ani jednego włoska, wszystko wulgarnie wygolone, wyeksponowane i
pachnące - tylko dla niego, tylko dla <span style="font-style: italic;">tatusia</span>.
<br />
Ciemne oczy spoglądają na niego z dołu - z pozoru uniżonej pozycji, ale w
rzeczywistości tak daleko mu do uniżenia, gdy zaciska tak na tych
drobnych ramionach swoje dłonie (niby imadła) trzymające go bez większej
trudności w miejscu, przyciśniętego do bezlitośnie chłodnej ściany.
<br />
Wyobraźnia podsuwa mu obraz gorących pośladków wygniatających się w
lodowatą powierzchnię (eleganckie tapety tak dobrze kontrastują z
najdelikatniejszym różem jędrnych okrągłości) - między nimi też za
chwilę wciśnie się swoim wszędobylskim jęzorem, musi tylko najpierw...
skosztować tego... wyśmienitego kąska.
<br />
Kiedy krzywe wargi rozwierają się szeroko, ostatnim, co może zobaczyć
zziajany młodzieniec, są rzędy długich, nienaturalnie ostrych zębów -
kiedy patrzy się na te ostre, zwierzęco wygięte kły, można myśleć tylko o
jednym.
<br />
O czerwonym, parującym mięsie, szarpanym wściekle w pełnych głodu pociągnięciach, rozrywanych bez najmniejszego trudu.
<br />
Czy Will widzi to pod swymi powiekami, gdy te przykrywają gwałtownie
zamglone oczy, pokonane napływem przyjemności, płynącym z zaciskających
się wokół trzonu warg?
<br />
Hannibal bierze go agresywnie do samego gardła, zasysając się przy tym w
akompaniamencie odgłosów, które wydawać może jedynie ktoś
usatysfakcjonowany swą potrawą. Spija każdą kroplę, liżąc krótko, by
pobudzić cewkę do ronienia ich jeszcze więcej i więcej. Wpycha go w
siebie śmielej i śmielej, aż w końcu brodą uderza o wilgotne jądra -
ślina ścieka mu z kącika ust, ale nie robi sobie z tego wiele.
<br />
Do momentu, gdy nie dociera do niego krzyk - to właśnie wtedy prostuje
się gwałtownie, nie podnosząc się z kolan (męskość wysuwa mu się z ust,
łącząc je lepką nitką, płynącą od dolnej wargi, aż do zaczerwienionego
czubka) i mruga wielokrotnie, uświadamiając sobie, że wcale nie słyszy
krzyku, ponieważ to, co wziął za jego dźwięk, to odgłos domofonu.
<br />
I nie musi się nawet długo zastanawiać, by wiedzieć, kto za niego odpowiada.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-25, 21:31<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" height="240" src="https://78.media.tumblr.com/8a8641f80b1da8d14c36ef221c59ea7d/tumblr_pdx5rr6bJ71rx2kpwo1_1280.jpg" width="320" /></span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-25, 23:28<br />
<hr />
<span class="postbody">
Gdy Hannibal otwiera Alice drzwi, Will jest już w łazience; siedzi na
podłodze tuż przy wannie i usiłuje złapać oddech, ściskając się za
pulsujące krocze. Jego członek usiłuje się przebić przez więżący go na
powrót materiał, zaznawszy przyjemności intensywnej jak nigdy dotąd.
Boli, nabrzmiały do granic możliwości od nadzwyczajnych ilości krwi,
która spłynęła do niego całego ciała. Porusza się w rytm łomoczącego
wściekle w piersi chłopca serca.
<br />
Przechyliwszy się, odkręca w wannie zimną wodę i bierze jej trochę na dłoń, by zmoczyć sobie twarz. Z korytarza słyszy głosy.
<br />
― Znowu tutaj jest…? ― Alice brzmi na zirytowaną.
<br />
― Oczywiście ― odpowiada jej spokojnie Hannibal. Mijają drzwi łazienki
w drodze do kuchni. ― Byliśmy umówieni już wiele dni wcześniej.
Zapomniałaś?
<br />
Will odchyla głowę, biorąc drżący oddech.
<br />
Jak może być tak spokojny? Jak on może być tak spokojny, kiedy zaledwie minutę wcześniej… miał go w ustach, Boże…
<br />
Wsuwa mokrą dłoń w bieliznę, zaciskając ją mocno, by dać sobie choć
namiastkę nowo poznanego uczucia, uczucia nieporównywalnego do żadnego
innego.
<br />
― Mówiłeś, że na wieczór. Jest czternasta! ― dociera do niego
podniesiony głos Alice. Hannibal odpowiada jej coś, ale jego głos tłumią
ściany, i słowa zlewają się w jeden niewyraźny ciąg.
<br />
Will nie może się już skupić na odgłosach spoza pomieszczenia. Nie
potrafi. Musi dać sobie ulgę jak najszybciej. Jeszcze trochę – myśli z
zażenowaniem, odchylając mocno głowę i pieszcząc się brutalnie,
chaotycznie – i tradycją stanie się dla niego masturbacja w łazience
Lectera.
<br />
Dlaczego musiała przyjść akurat teraz. Dlaczego – do cholery – nie
minutę później. Tyle by wystarczyło, to pewne. Prawdę mówiąc, byłby
spełniony już dawno, gdyby tylko Lecter wciąż i wciąż nie zwalniał w
ostatniej chwili, gdyby tylko tak okrutnie się nim nie bawił!
<br />
― Nhh ― jęczy słabo, zaciskając powieki i odtwarzając pod ich ciemną
pokrywą widok klęczącego u jego stóp mężczyzny; widok zakrzywionych,
ostrych jak szpice zębów wyzierających z czeluści jego ust, bogowie,
gdyby je zacisnął…
<br />
Wgryza się w nadgarstek. Pojedyncza kropla potu przecina jego czoło, gdy
ostatnimi mocnymi pociągami doprowadza się na skraj. Rozlewa się we
własnej dłoni, ale to uczucie bardziej niż rozkosz daje mu ulgę – och,
wie, że byłoby zupełnie inaczej, gdyby udało się im dokończyć to, co
zaczęli z Lecterem; gdyby te usta i ten język przesunęły się po jego
członku raptem kilka razy, bowiem tyle, tylko tyle dzieliło go wtedy od
wystrzelenia w nie, od spuszczenia się do gardła swego… przyjaciela i
kochanka.
<br />
Czuje jednak ulgę. Może wstać, obmyć się i iść do nich na drżących nogach; i tym razem szczerze tego chce.
<br />
Chce popatrzeć na Alice ze świadomością tego, co przed chwilą wyczyniali z jej partnerem. Wie, że sprawi mu to przyjemność.
<br />
<br />
To Lecter zauważa go pierwszy znad krojonego mięsa, właściwie
od razu, gdy Will przystaje w drzwiach, oparty o framugę, mrużąc oczy i
uśmiechając się kątem warg.
<br />
― Powinienem już iść? ― zapytuje ochryple po dłuższej chwili ciszy,
choć wie, jaka będzie odpowiedź – i wie, jak zareaguje na nią Alice.
Lecter podnosi głowę i gdyby tylko młodzieniec nie napotkał wcześniej
jego spojrzenia, uwierzyłby tak jak ta dziewczyna, że został dopiero
zauważony.
<br />
― Właściwie liczyłem na to ― odpowiada mężczyzna ― że pomożesz mi z
obiadem. Dlaczego nie mielibyśmy zjeść razem? ― Kieruje spojrzenie na
Alice i choć nie ma w nim nic naglącego, jego partnerka momentalnie
potulnieje; to imponujące, a zarazem trochę straszne, z jaką łatwością
ten człowiek dominuje swoje otoczenie.
<br />
Alice spogląda na Willa z wyraźną niechęcią, ale jest bezradna, tak,
zupełnie bezradna, bo gdyby zaprotestowała – to ona by przegrała,
pokazując się od strony niedojrzałej, zazdrosnej idiotki.
<br />
Nie może zrobić <span style="font-style: italic;">nic</span>.
<br />
― Bardzo chętnie ― odpowiada Will i zbliża się, by stanąć u jego boku. ― Potrafię już rzucać jajkami, czas na nową sztuczkę.
<br />
Alice marszczy lekko brwi, ale ostatecznie wymusza uśmiech i wraca do krojenia bakłażana.
<br />
I tak we troje przygotowują posiłek, rozmawiając głównie na temat
niedawno odbytej przez Hannibala podróży. Lecter zawsze ma tak wiele do
powiedzenia: czasem są to jego osobiste wrażenia z pobytu w
poszczególnych miejscach, innym razem historyczne ciekawostki, to znowu
rozległe, lecz bynajmniej nie nudne elaboraty na temat piękna i sztuki.
Will z pasją chłonie wszystkie te opowieści, momentami z wrażenia
zapominając o wykonywanych czynnościach.
<br />
Spędzają w kuchni wieki, lecz w żaden sposób nie jest to czas źle
spożytkowany – i chyba pomaga wreszcie Alice spojrzeć na chłopca
przychylniejszym okiem; dostrzec w nim namiastkę Willa, który tak ją
kiedyś zauroczył.
<br />
<br />
Skończywszy delektować się pierwszymi kęsami wyśmienitego
ragoût będącego łożem dla kawałków mięsa, Lecter spogląda na swych gości
ze swym zwykłym, w odczuciu Willa dość zuchwałym uśmieszkiem.
<br />
― Uważam, że stosownym będzie ― mówi, i siedzący po jego prawicy
młodzieniec podnosi z zainteresowaniem głowę ― zaproszenie was z tego
miejsca na przyjęcie. Postanowiłem je urządzić w najbliższą sobotę,
ponieważ odwiedza mnie jeden z moich drogich przyjaciół.
<br />
― Wreszcie jakichś poznam. ― Alice uśmiecha się dość oszczędnie. ― Kto taki?
<br />
― Alexander Bealfrod ― oznajmia z dumą Lecter. ― Mniemam, że o nim słyszałaś.
<br />
Alice wyraźnie się waha, ale wtedy odzywa się Will.
<br />
― Pewnie przyjeżdża z synem na konkurs Van Cliburna?
<br />
― Zgadza się. ― Hannibal spogląda na młodzieńca z nieskrywanym
zachwytem, a ten nie potrafi powstrzymać wyraźnego uśmiechu. ― Może ―
dodaje po chwili namysłu ― chciałbyś się tam ze mną udać? Mam tam
zapewnione specjalne miejsca, a atrakcji, jak możesz się domyślać, nie
brakuje ani przez chwilę.
<br />
Will rozchyla wargi, prostując się w krześle, i niemal natychmiast zerka
na Alice – sądząc po jej minie, nie dostała podobnej propozycji. Lecter
chyba również sobie o niej przypomina, gdyż spogląda na nią krótko ze
swoją zwykłą, niewyrażającą skruchy miną.
<br />
― Pomyślałem, że to wpłynęłoby na ciebie korzystnie w ramach terapii. Muzyka jest lekarstwem dla duszy, prawda?
<br />
― Dziękuję ― odpowiada młodzieniec. ― Naprawdę chętnie, nigdy nie byłem na takim wydarzeniu.
<br />
― Może powinnam was zostawić, żebyście sobie poflirtowali? ― zapytuje
Alice, powoli obracając w palcach nóż, zaraz jednak uśmiecha się lekko, z
odrobiną tylko goryczy. ― Naprawdę, gdybym nie znała Hannibala,
pomyślałabym, że jesteście nieprzyzwoicie wręcz sobie bliscy.
<br />
Will parska i chowa uśmiech za kieliszkiem wina, udając, że tylko się
zakrztusił, a Hannibal – zupełnie niewzruszony – przyjmuje wyraz
żartobliwego oburzenia.
<br />
― Na szczęście ― mówi, i to cud, że tylko Will słyszy tę ironię, gdyż
wydaje się młodzieńcowi taka ewidentna ― znasz mnie wystarczająco
dobrze, prawda?
<br />
Alice uśmiecha się do niego łagodnie; ma taki zakochany wzrok.
<br />
― Czy są takie rzeczy, których byśmy jeszcze o sobie nie wiedzieli? ―
pyta retorycznie i Will przechyla głowę, nagle zaciekawiony.
<br />
Nie jej osobą, bynajmniej. Teraz, gdy po raz pierwszy odkąd z jego oczu
opadły klapki, rozmawiają ze sobą dłużej, dociera do niego, że Alice to
osoba wyjątkowo przeciętna i naiwna.
<br />
Zastanawia go, co skłania kogoś takiego jak Hannibal Lecter do
spotykania się z nią. Jej piękno, pewnie tak, ale z pewnością mógłby
mieć wiele innych pięknych kobiet, a przy tym dużo bystrzejszych. Jej
dobroć? Opiekuńczość? <span style="font-style: italic;">Uległość</span>? W tym wszystkim nie może chodzić o nic więcej niż jego własną wygodę.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-08-26, 02:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Hannibal, natomiast, nie zastanawia się, co takiego widzi w Alice, gdy
jeszcze tego samego wieczora siedzą razem przy klawesynie, uderzając
rytmicznie w klawisze, by stworzyć nieharmonijny i pozbawiony
jakiegokolwiek rytmu urywek melodii.
<br />
Nie zastanawia się także, dlaczego jeszcze się z nią nie rozstał, gdy
zmęczeni po wieczornej dozie czułości, leżą w jego łożu, ze splecionymi
ramionami, wsłuchani w sączące się z głośników ciche dźwięki Strussa.
<br />
Wie, że ich relacja nie należy do zwykłych, ani też wyjątkowo udanych
(po jakiejś chwili jest to jedynie przykra oczywistość, z którą jednak
nie muszą się mierzyć, jeszcze nie) i pan Lecter nie ma pojęcia, czy
stoją za tym różne zainteresowania, temperamenty, czy rzeczywiście są to
przykre skutki uboczne dość znaczącej różnicy wieku, ale nie czuje się
jeszcze obligowany do tego, by podejmować w tym kierunku jakieś kroki.
Na razie są względnie szczęśliwi, pochłonięci swym towarzystwem,
połączeni dobrą zabawą, pasją do ogrodnictwa, gotowania i subtelnego,
pełnego wyczucia seksu.
<br />
Tak przynajmniej wydaje się Alice Bloom, która wpatrzona w niego z
bezwzględnym uwielbieniem, przesuwa swą drobną dłonią po umięśnionym
braku i uśmiecha się, nieświadoma myśli kłębiących się w głowie
ukochanego.
<br />
― To przyjęcie ― zaczyna wolno, ospale; pokryte niezmytym cieniem
powieki opadają leniwie na coraz dłuższe momenty, zwiastując prędkie
nadejście jej snu. ― Czy powinnam się na nie jakoś specjalnie ubrać?
<br />
― Przewidywany ubiór, to wizytowy ― odpowiada, wykrzywiając wargi w zaczepnym uśmiechu ― ale wnioskuję, że nie o to pytasz.
<br />
― Może coś pasującego do twojego garnituru ― proponuje, spoglądając w
jego dojrzałe oblicze ― tak dobrze w nich wyglądasz... Chciałabym
żebyśmy do siebie ― zaciska gwałtownie wargi, tłumiąc ziewnięcie ―
pasowali.
<br />
Hannibal obraca się wolno na bok, wyciągając dłoń, by pociągnąć za
przełącznik stojącej na szafce lampki nocnej - na krótką chwilą, gdy
otula ich nieprzenikniona ciemność, spogląda odruchowo w kierunku
zaciągniętych zasłon; mimowolnie zalewają go wspomnienia tego
niewypowiedzianie zaskakującego w kolejach losu dnia.
<br />
Przymyka powieki i wzdycha błogo, gdy rozkwita pod nimi wizja sztywnego
penisa, ociekającego śliskimi sokami (za chwilę weźmie go w usta),
smukłych ud, drżących pod siłą przyjemności, napierające na chłód ściany
pośladki.
<br />
Pełne, czerwone wargi, sztywny sutek, urywane westchnienia, dźwięk niegrzecznych słówek i wyuzdanych jęków.
<br />
Jakże niepoprawni okazali się tego popołudnia, jak wielkim
pokrewieństwem zapałały do siebie ich dusze... to gwałtowne (i
niedokończenie)pozostawiło w Hannibalu niezatarty ślad, który (jest tego
pewien) dręczyć go będzie jeszcze wiele takich nocy.
<br />
I nie myśli już nad niepoprawnością swych czynów; tak samo, jak o ich
konsekwencjach (które pewnego dnia mogą się okazać skandalicznie drogie w
skutkach), nie zastanawia się nad tym, co tak naprawdę ich ku sobie
pchnęło, nie martwi się też tym, że być może znajdzie się coś, co
miałoby ich od siebie odepchnąć, bo kiedy o tym myśli, nie przychodzi mu
do głowy choćby i jedna rzecz.
<br />
Jedna rzecz, która miałaby go poróżnić z Willem Grahamem.
<br />
Uśmiecha się krzywo, w myślach żegnając chłopca przepełnionymi czułością
pocałunkami - po jednym na udekorowanymi aureolą rzęs powiekach, jednym
tuż sam w środek czoła i ostatnim, pieszczącym nieprawdopodobnie
czerwone wargi.
<br />
I w głębi duszy wie, że Will czyni w tej chwili dokładnie to samo.
<br />
<br />
Przygotowania do przyjęcia trwają już od wielu godzin - pan
Lecter wynajął specjalne zorganizowane zespoły, które odpowiadają za
dekorację wnętrza, przygotowywanie potraw i nastrajanie skrzypiec (a
wszystko to, oczywiście, zgodnie z jego osobistymi pomysłami, których
ostatnimi czasy ma w głowie aż <span style="font-style: italic;">zbyt</span> wiele).
<br />
Radość tego wielkiego, nadchodzącego wielkimi krokami wydarzenia, psują nieco poranne wiadomości.
<br />
Za sprawą przykrych nowin stoi, oczywiście, Rozpruwacz. Odnaleziono jego
kolejną ofiarę, którą (zgodnie ze słowami prezenterki) okrutny morderca
pozbawił życia zaledwie dobę temu; wtedy widziano, bowiem, po raz
ostatni jego najnowszą ofiarę.
<br />
Ow nieszczęśnikiem okazuje się być Joseph Thadller - pozornie zwykły
człowiek, który po bliższym zapoznaniu z jego nazwiskiem staje się
jednym z najpopularniejszych aktywistów, walczących o prawa zwierząt.
<br />
― <span style="font-style: italic;"> Zaledwie parę dni temu pan
Thadller napisał poruszający artykuł dla "LifeStyle", w którym poruszył
ważną kwestię masowego zabijania zwierząt</span> ― tłumaczy przygaszonym tonem młoda reportażystka. ― <span style="font-style: italic;">Wszyscy
ubolewamy ogromnie nad tą stratą. Nie wiemy, dlaczego Rozpruwacz
zdecydował się pozbawić życia kogoś tak wspaniałego. Świat na zawsze
zapamięta Josepha Tadhllera i jego niesamowitą walkę. Wierzymy, że
znajdzie się więcej tak wspaniałych ludzi, którzy swoją działalnością
będą chcieli oddać cześć wielkiemu człowiekowi.</span>
<br />
Świat zapamięta na zawsze i Rozpruwacza, myśli przelotnie Hannibal,
wygaszając pilotem telewizor. Żałuje, że w ogóle postanowił go włączyć;
wiążą się z tym nieodzownie same nieprzyjemności. Czytanie codziennego
wydania dziennika wydaje się już o wiele bardziej porywające; wiadomości
nie zakłócają godne pożałowania reklamy, treść jest jasna i konkretna,
pozbawiona dobrych dla prostej widowni banałów.
<br />
― Panie Lecter ― słyszy za sobą miły głos jednej z dekoratorek. ―
Zastanawiałyśmy się, czy nie zechciałby pan teraz wybrać serwetek.
<br />
― Oczywiście ― przywdziewa na twarz swój uprzejmy uśmieszek i udaje
się za kobietą do jadalni, witając w niej suto zastawiony stół. Granat i
srebro komponują się ze sobą tak wytwornie i elegancko, że nie w sposób
nie być z tego efektu zadowolonym.
<br />
Bez wahania wskazuje długim palcem stos z błękitnymi serwetkami i sięga
do kieszeni po telefon komórkowy, wybierając bez zastanowienia dobrze
sobie znany numer.
<br />
― Will ― odzywa się łagodnie, gdy słyszy w słuchawce dobrze sobie
znany głos. ― Za godzinę udaję się do miasta na drobne zakupy. Czy
myślisz, że twój wuj zgodzi się byś mi na nich towarzyszył?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-26, 04:45<br />
<hr />
<span class="postbody"> Jack klaska krótko w dłonie.
<br />
― Wszyscy odejść ― rozkazuje. ― Will. Proszę.
<br />
Odsuwa się, aby młodzieniec mógł się zbliżyć, i staje z tyłu, broniąc
dojścia na miejsce zbrodni komukolwiek, kto mógłby w jakikolwiek sposób
rozproszyć jego cennego młodzieńca.
<br />
Will podchodzi do makabrycznej wystawy, jaką Rozpruwacz postanowił
urządzić wewnątrz wielkiego domu pana Thadllera. Jeśli jego działalność
na rzecz zwierząt na tak dużą skalę naprawdę była w stu procentach
charytatywna, ten człowiek musiał mieć inne potężne źródło dochodów.
<br />
Teraz jednak nie ma to już większego znaczenia, jakim był człowiekiem.
Trafił tam, gdzie trafią prędzej czy później wszyscy, dobrzy czy źli.
<br />
W niebyt.
<br />
― Bon apetit ― szepcze Will, obchodząc dokoła owalny stół, na którym
spoczywa przyozdobiona świeżymi kwiatami, warzywami i owocami pieczeń.
Pan Thadller został potraktowany zupełnie jak wieprz: podwiązany i
powyginany, prezentuje się na blacie niczym dobrze wypieczona świnia na
srebrnej tacy. ― Podano do stołu.
<br />
Przystaje, przyglądając się wetkniętemu w usta mężczyzny, intensywnie czerwonemu jabłku.
<br />
Podnosi głowę i spogląda wprost w białe ślepia potwora o rozłożystych
rogach, który stoi po drugiej stronie stołu, nonszalancko oparty o blat.
<br />
― Dobrze się bawisz?
<br />
Odpowiada mu tylko okropny, przerażający grymas pogardy.
<br />
― Chciałeś nas zaprosić na swoją ucztę? ― pyta chłodno Will. ― Ucztę z czego? Co mu wyciągnąłeś?
<br />
Rusza powoli w stronę mrocznej istoty, dumnie zadzierając głowę – nie pozwala jej się zdominować.
<br />
― Co ci zrobił, że tak nim pogardzasz… Nie jadał mięsa, to cię tak
wzburzyło? Teraz otaczają go same owoce i warzywa. Skoro żywi się jak
pożywienie… Stanie się pożywieniem. Niew… niewiele dla mnie znaczysz ―
Will przechyla głowę i… to on stoi po drugiej stronie stołu, wpatrując
się w wypięte pośladki wijącego się niespokojnie w więzach mężczyzny. ―
Niewiele mnie interesujesz. Twoja egzystencja napawa mnie odrazą, tylko
dlatego poświęciłem ci uwagę. Jesteś zaschniętym błotem, które muszę
usunąć z podeszwy buta.
<br />
Zaciska wargi w pogardliwym wyrazie, podrzucając w dłoni czerwone jabłko.
<br />
― Odmawiałeś sobie mięsa, ale sam kończysz podany na talerzu, jako
prosty posiłek ― mruczy powoli, niemal lubieżnie przeciągając sylaby. ―
Jabłko, symbol grzechu…
<br />
Odkłada owoc na blat i strzyka palcami dłoni, nim sięga do szczęk
Thadllera i wepchnąwszy w nie ręce, rozwiera je siłą, dopóki nie słyszy
trzasku.
<br />
― …wkładam w twoje wielkie, niegrzeczne usta ― kontynuuje spokojnie,
sięgając po owoc, aby umieścić go w całości w połamanej twarzy
konającego mężczyzny. ― Domyślasz się, dlaczego?
<br />
Uśmiecha się pogardliwie i cofa o krok, przyglądając wodospadowi krwi,
który wypływa z nienaturalnie rozwartych ust, oblewając wieprza sosem.
<br />
Uśmiech rzednie mu. Cofa się o kolejny krok, gdy kałuża krwi robi się
coraz większa. Rośnie tak szybko, że zaraz dosięgnie jego stóp. Will
cofa się, cofa, cofa szybciej, ucieka przed szkarłatną rzeką jak przed
sięgającymi coraz dalej oceanicznymi falami. Oddycha płytko, zaczyna
ogarniać go panika, gdy nagle wpada plecami na coś twardego i…
<br />
― Will. Will ― Jack chwyta go za ramiona. ― Spokojnie, chłopcze. Co się dzieje? Co zobaczyłeś?
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Choćby mi zabronił, i tak z tobą pójdę</span>, obiecuje Hannibalowi.
<br />
Wuj jest mu to winien. Jest mu to cholernie winien.
<br />
Na szczęście Jack doskonale zdaje sobie z tego sprawę i kiedy Will
dzwoni do niego z zapytaniem, okazuje się, że nie ma nic przeciwko, by
młodzieniec spędził trochę czasu w towarzystwie swego terapeuty, nim
wraz z ciotką uda się na przyjęcie (Jack, niestety, w najlepszym razie
przyjdzie na samą końcówkę, a wszystko przez natłok pracy w związku z
nowym mordem Rozpruwacza).
<br />
Dlatego uszczęśliwiony młodzieniec niemal bezzwłocznie dołącza do
Hannibala, wsiadają do jego luksusowego Bentleya i jadą do centrum, by
zatrzymać się przed sklepem, który już na pierwszy rzut oka wygląda na
zarezerwowany dla najbogatszych. Will z pewnym skrępowaniem podąża za
swym przewodnikiem ku przeszklonym drzwiom, które otwiera dla nich
odziany w wystawny garnitur mężczyzna – czy zatrudniono go tutaj jedynie
w tym celu? Cóż za… gest.
<br />
― Dzień dobry, panie Lecter ― wita Hannibala elegancka kobieta za
ladą, uśmiecha się oszczędnie i odwraca się, by spośród granatowych
pudełek na półkach wybrać jedno, szczególne, opatrzone pożądanym
nazwiskiem. ― Pańskie zamówienie.
<br />
Płynnym gestem zdejmuje pokrywę i oczom Willa ukazują się dwa srebrne przedmioty, które wyglądają trochę jak kolczyki.
<br />
― Spinki do mankietów ze srebra najwyższej próby, wykonane na zamówienie indywidualne przez naszego dostawcę.
<br />
Kobieta za ladą nie mówi nic o cenie, ale młodzieniec odruchowo zerka na
podsunięty przez nią Hannibalowi do podpisania dokument i natychmiast
ogarnia go poczucie niezręczności. Cały ten lokal wprawia go w ogromne
zakłopotanie: ciotka wprawdzie zadbała o to, by chodził w porządnych
ubraniach, niemal kompletnie zmieniając jego garderobę i pozbywając się
rzeczy, które przywiózł z domu – jednak jego nowe koszule, spodnie i
marynarki przy tych, które można podziwiać tutaj, wyglądają jakby kupił
je z drugiej ręki.
<br />
― Są piękne ― mówi onieśmielony, wpatrując się w zakup Hannibala,
kiedy ten składa precyzyjny podpis (ma niesamowite pismo) wyciągniętym z
wewnętrznej kieszeni, eleganckim piórem. ― Przepiękne.
<br />
Lecter odpowiada mu zuchwałym uśmieszkiem i chociaż milczy, w jego
oczach Will widzi to zadowolenie, tę satysfakcję – jakby właśnie o to mu
chodziło, by wzbudzić jego zachwyt. Ale czego się spodziewał?
Przyprowadził do luksusowego sklepu kogoś, kto do niedawna musiał długo
oszczędzać, żeby kupić sobie nieużywaną kurtkę.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-09-04, 21:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
Chwilę później wędrują przez główne (i niezwykle zatłoczone) uliczki
samego centrum miasta, kierując się od jednego sklepu do drugiego - w
niektórych pan Lecter podchodzi jedynie do kasy, za którą stoi elegancko
ubrany pan, lub pani, w innych zaś zamawia na miejscu, otrzymując (za
wręcz nierozsądne ceny, oczywiście) najświeższe, najznamienitsze
jakościowo składniki, potrzebne do uczynienia jego małego przyjęcia
nieskończenie idealnym.
<br />
Dłuższego postoju doświadczają dopiero w pewnym niepozornym salonie
krawieckim, sygnowanym nazwiskiem "Mallory" - to właśnie tam Hannibal
przygotował dla swego drogiego przyjaciela pewien prezent, którego
wręczenia chce i może dokonać tylko i wyłącznie osobiście.
<br />
― Dzień dobry, Leonie ― ściąga wargi w oszczędnym uśmiechu, pochylając
swą głowę w geście powitania. Jest dumny, gdy jego młody towarzysz
czyni to samo, posyłając kilka ciemnych loków na zarumienione policzki.
<br />
― Czy to o tym młodzieńcu mówiłeś mi przez telefon? ― dopytuje tylko
niewysoka brunetka, obchodząc ich z miną łowcy, oceniającego swe
najnowsze zdobycze. Hannibal nie obraca głowy, gdy projektantka znika mu
z pola widzenia, ale bez trudu potrafi zlokalizować jej położenie
dzięki dźwiękowi, który wydają jej wysokie obcasy i rozciągającymi się
za nią nitkami intensywnej woni perfum.
<br />
― Zgadza się. Pan Graham przybył tu ze mną odebrać swoje zamówienie.
<br />
Celowo nie pozwala, by jego spojrzenie natknęło się na błękitne tęczówki
- obraca się tak, by stało się oczywistym, że nie zamierza wyjawić
Willowi właściwej istoty swej małej niespodzianki do chwili, gdy ta nie
znajdzie się w jego dłoniach.
<br />
Albo na jego ciele.
<br />
Leonie dodaje coś cicho pod nosem, ale pan Lecter jej już nie słucha -
przyjmuje od chłopca płaszcz i zachęcając go pojedynczym wygięciem warg,
przyzwala, by projektantka poprowadziła go za czarne kurtyny
przebieralni. Sam siada w jednym ze skórzanych foteli i przyjmując w nim
elegancką pozycję, przystaje na zaproponowaną mu filiżankę espresso.
<br />
Przez chwilę otacza go cisza, którą z chęcią wykorzystuje na odpoczynek
dla umysłu - jeszcze raz przetwarza w myślach listę potrzebnych mu
rzeczy i odnotowuje z satysfakcją, że ta skurczyła się do zupełnie
niepozornego rozmiaru. Ze słodkim przekonaniem, że może poświęcić
Willowi całą swą uwagę, oczekuje na pierwszy sygnał, który pozwoli mu
wywnioskować, że ten zapoznał się już ze swoim podarunkiem. Wreszcie
ciemne loki wynurzają się spod ciemnej kurtyny, a wraz z nimi przepiękne
oblicze, wykrzywione teraz w wyrazie niezdecydowania.
<br />
― Sam nie wiem ― słyszy ten głos i od razu rozpoznaje w nim
zaproszenie do dołączenia do środka; przyjmuje je, podnosząc się ze
swego fotela z błyskiem ekscytacji w ciemnym oku - uważając, by przy
wchodzeniu nie odsłonić zbyt wiele materiału, wślizguje się do środka,
przystając w stosownej odległości do ustawionego naprzeciw lustra. To
właśnie ku niemu zwraca swą głowę, obrzucając długim spojrzeniem odbite w
nim smukłe łydki, przyjemnie kształtne uda i pośladki; a wszystko to
otulone przez czarne, pasy, podkreślające tylko to piękno, te
imponujące, niewieście zaokrąglenia.
<br />
― Sądzę, że spełniają swoje zadanie ― uśmiecha się niewinnie,
przenosząc spojrzenie na metalowe zapięcia, trzymające w miejscu napięty
materiał koszuli, wreszcie na swoim miejscu, schludnie przylegającej do
tułowia. ― Nie sądzisz?
<br />
Will także spogląda krytycznie na swoje ciało; obraca się, przechyla
głowę, krzywi i rozluźnia pełne wargi, podczas gdy jego oddech przybiera
na intensywności, a powietrze zapełnia się słodkim aromatem jego
podniecenia, który Hannibal potrafi już zwietrzyć w ciągu paru sekund;
jest dziki pies, węszący za lisem, rozochocony na myśl o możliwości
rozerwania puszystego gardła, zasmakowania jego młodej, pysznej krwi.
<br />
― Może i tak ― odpowiada mu wreszcie chłopiec; obaj walczą już z
nieznośną chrypą, nie kryjąc krążącego napięcia. ― Może spełniają.
<br />
Oczywistym jest to, że chcieliby zostać w tym miejscu dłużej - że z
chęcią oddaliby się cielesnym, grzesznym igraszkom pośród ciemnych kotar
przebieralni (wsuwa palce za jeden z pasów, naciąga materiał, pozwala,
by zderzył się z delikatną skórą i słucha jęków, bogowie, spija je z
tych czerwonych warg) ale nie mogą tego zrobić. Czeka ich wizyta w
ostatnim ze sklepów (owoce morza dla pana Bealforda) i długa jazda
samochodem, by pośród całego morza zakorkowanych ulic dotrzeć wreszcie
do posiadłości pana Lectera, gdzie dopiąć ma ostatnich poprawek swego
wielkiego przyjęcia.
<br />
Pół godziny później siada za kierownicą, wyciągając dłoń, by po
bentley'u rozniosły się dźwięki jakiejś delikatnej melodii, puszczanej
ostatnio często przez wszystkie stacje radiowe.
<br />
― Wierzę, że mój prezent ci się spodobał ― podejmuje z krzywym
uśmieszkiem, błąkającym się na cienkich wargach. ― Nie jest to jednak
jedyna rzecz ― wyznał, powstrzymując parsknięcie, gdy błękitne oczy
rozbłysły znów podnieceniem.
<br />
Bez słowa pochylił się nad młodzieńcem, otwierając elegancko ukryty
guzik schowka samochodowego - chwyta pośpiesznie za papierową torbę i
wsuwa ją na kolana chłopca, sięgając po drobną dłoń, by poprowadzić ją
na tekturowe zapięcie. W ten sposób razem wysuwają z wnętrza torby
flakon z perfumami, które zamiast popularnych marek, noszą na sobie
tajemniczą literę "N" i nic więcej. Hannibal odkorkowuje je ostrożnie i
zanim zdąży usłyszeć jakiekolwiek słowo, nabiera na specjalny pędzelek
odrobinę cieszy, by przesunąć nim po długiej szyi (słodkiej przestrzeni
za uchem), a potem po wewnętrznej stronie bladego nadgarstka. Nie
podsuwa go Willowi pod dłoń - to on sam po niego sięga, podtykając sobie
smukłe przedramię pod sam nos i zaciąga się głęboko zapachem lilii i
jaśminu, a potem, zupełnie bezwiednie składa w tym miejscu pocałunek.
Wreszcie odsuwa je od siebie z powrotem, wsuwając w stacyjkę kluczki -
choć jego twarz wyraża pozornie obojętność, jest pewien, że pan Graham
może bez trudu rozpoznać w niej walkę z falą podniecenia.
<br />
― Powinny ci się spodobać ― chrypi, pocierając zesztywniałym językiem o
podniebienie. ― Wydaje mi się, że znacznie lepiej się z tobą komponują.
<br />
Silnik szumi cicho, ale nadal nie rusza się z parkingu. Ich spojrzenia
krzyżują się nagle i Hannibal jest już pewien, że nie powróci do domu
tak prędko, jak sobie to wcześniej zaplanował.
<br />
Ale to nic, myśli, pochylając się znowu w kierunku szczupłego ciała - przecież zdąży. Zawsze zdąża.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-09-04, 22:48<br />
<hr />
<span class="postbody">
Każdy mięsień młodego ciała napięty jest do granic możliwości, kiedy
dojrzałe usta muskają wewnętrzną stronę smukłego nadgarstka. Will
zaciska palce drugiej ręki na swoim kolanie; ma wrażenie, że zaraz się
udusi, umrze, jeśli Lecter nie otworzy okna, nie rozbije gęstej
atmosfery podmuchem chłodnego powietrza.
<br />
Przymyka oczy, zmuszając każdą cząsteczkę swojej woli, by uspokoić się,
by nie postępować gwałtownie: muszą jechać teraz do domu, wkrótce
rozpocznie się uroczysty posiłek.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Wydaje mi się, że znacznie lepiej się z tobą komponują</span> ― słyszy ten zmieniony głos i otwiera oczy, by napotkać spojrzenie jego właściciela.
<br />
I przepada, to koniec. Cała jego samokontrola pęka, rozpada się na kawałki.
<br />
W tej samej chwili nachylają się do siebie. Młodzieńcze, gorliwe usta
zderzają się z cienkimi wargami, już rozchylonymi do pocałunku. Rzucają
się na siebie jak para stęsknionych kochanków – jakby nie widzieli się
od wielu tygodni, cóż, widocznie ostatni wyjazd Hannibala naprawdę mocno
nadszarpnął ich ryzy samokontroli, wpływając w wielkim stopniu na
każdego z nich.
<br />
― Mmm… ― Will jęczy z ulgą wprost w usta Lectera i naprawdę nie myśli
już o tym, że nie powinni; naprawdę nie obchodzi go Alice i nikt inny na
świecie.
<br />
Nie może wytrzymać, nie potrafi trzymać rąk przy sobie. Dysząc ciężko,
chwyta oburącz twarz Hannibala i unosi się w fotelu, drżąc z
podniecenia. Wspomnienia tego, co wyczyniali ostatnio, nim przerwała im <span style="font-style: italic;">ona</span>,
zostają wyparte przez nowe, teraźniejsze doznania, które posyłają
kolejne fale gorącej krwi wprost do skrytej w bieliźnie ptaszyny Willa.
Bez chwili wahania poddaje się silnym ramionom, które zagarniają go
bliżej do odzianego w wytworny garnitur ciała. Młodzieniec siada
okrakiem na udach Lectera i ściska jego twarz mocniej, i otwiera usta
szerzej: potrzebuje, by ich pocałunki stały się nieprzyzwoicie głębokie,
by Hannibal wcisnął swój długi jęzor głęboko do jego ust, by był
bliżej, jeszcze bliżej, głębiej, mocniej.
<br />
Jęczy, zsuwając jedną z dłoni na jego marynarkę. Zaciska bezwiednie
palce i szarpie niespokojnie materiał, przechylając głowę i łaskocząc
lokami skórę swego drogiego przyjaciela. Wzdłuż kręgosłupa biegną mu
iskry: czuje na plecach dotyk dużych rąk, które zsuwają się… niżej i…
niżej… i…
<br />
― Och, mmmph ― jęczy znów w pocałunek, gdy długie palce nagle
zaciskają się na jego pośladkach. Czuje się jak rażony prądem – ptaszyna
reaguje gwałtownym szarpnięciem, to niemal bolesne. ― Ach, aa-och ―
dyszy, przerywając pocałunek i przyciskając spocone czoło do jego czoła.
Lgnie pośladkami do jego rąk. Lgnie nawet, gdy palce wdzierają się w
intymniejsze rejony, gdy przesuwają się wzdłuż szczeliny – choć policzki
pieką go jak przypalane słońcem.
<br />
Oddychając drżąco, głośno i nierówno, przypada gwałtownie do Lectera:
przyciska krok do jego brzucha, przyciska sobie jego głowę do
niedopiętego kołnierzyka. Próbuje nie zepsuć jego wygładzonych włosów,
ale nie potrafi się skupić, nie, gdy tyle bodźców zalewa jego ciało.
Dłonią, którą dotąd szarpał materiał marynarki, teraz zapiera się o
szybę, a z jego ust płyną najbardziej intymne jęki. Ociera się o twarde i
gorące ciało przez warstwy odzienia, przesuwając się z góry na dół, by
osiąść na sztywnym wybrzuszeniu – i zaraz wzbić się znów w górę, jakby
już był gotów ujeździć go, jakby właśnie tego pragnął. Czyni to wszystko
intuicyjnie i bezmyślnie, egoistycznie i gwałtownie. Nie może przestać;
nie może wyzwolić się spod zgubnego wpływu jego bliskości, jego
zapachu, jego dominującej aury, jego dzikich grymasów i ochrypłych
westchnień.
<br />
Odczuwa to bardzo wyraźnie, kiedy jedna z dłoni mężczyzny opuszcza jego
pośladek – z ust wyrywa mu się zbolały jęk na ten dyskomfort płynący z
braku bliskości, z braku jego dotyku – szybko jednak godzi się z jej
brakiem, gdy dociera do niego, dokąd ta dłoń właśnie się udała.
Wsunąwszy ją między ich ciała, Lecter chwyta dwoma palcami zamek i
ciągnie go w dół, a w tym samym czasie jeden z palców drugiej dłoni
znajduje się nieznośnie blisko najintymniejszego ze wszystkich miejsc, i
Will doznaje mieszanych uczuć, które przyprawiają go o szaleństwo. Nie
potrafi zdecydować, czy bardziej pragnie jego dotyku również tam, czy
jest gotów oddać mu we władanie również <span style="font-style: italic;">taką</span> część ciała, czy to jednak granica, której wolałby nie…
<br />
A jednak… gubi wątek, gdy chłodne powietrze owiewa jego odkrytą
ptaszynę, wyciągniętą z bielizny i spodni jednym sprawnym gestem. Obaj
spoglądają w dół, obaj patrzą na nią przez chwilę półprzytomnie,
przyglądając się sokom wypływającym z obnażonej główki wprost na
elegancką koszulę.
<br />
Will płonie, to krępujące, to okropne i niesmaczne, tak podniecające.
<br />
Wolną ręką sięga tam, zbiera bezmyślnie wydzieliny, które sklejają mu palce i przełyka ciężko ślinę.
<br />
A potem, potem przywiera drżącymi wargami do warg Lectera, niejako
odciągając jego uwagę od tej krępującej, wprost nagannej sytuacji.
<br />
Ssie jego dolną wargę, przygryzając ją zębami, i mokrą dłonią sięga po ciemnozielony krawat.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">To wstyd, i Will nie odważyłby się
nigdy przyznać do czegoś takiego. Czasami, gdy wieczory są wyjątkowo
długie i ciemne i samotne, gdy okno sąsiada od dawna jest zasłonięte,
gdy wuj z ciotką od wielu godzin pogrążeni są we śnie, młody Graham
sięga pod materac łóżka i wyciąga spod niego krawat, który jest
prawdopodobnie droższy niż cały jego najdroższy wizytowy komplet.
<br />
Rozprostowuje przyjemny, lekko śliski materiał w drżących dłoniach i
najpierw wtula w niego swój policzek, a potem przesuwa nim po swoim
nagim ciele, zbierając z niego swój zapach, swój pot.
<br />
Kieruje się niżej, dużo niżej. Pieści poruszający się coraz szybciej
brzuch. Materiał czule spływa po wygolonym podbrzuszu i osiada w samym
epicentrum tego krępującego stanu, gdzie chwilę później przytrzymuje go
delikatnym chwytem szczupła dłoń.
<br />
Hannibal Lecter nigdy się nie dowie o tych chwilach słabości. Nigdy nie
dowie się o pospiesznych pieszczotach, którymi chłopiec obdarza swoje
spragnione ciało z myślą o nim, wzmacnianą przez specyficzną fakturę
drogiego materiału.</span></span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-09-04, 23:21<br />
<hr />
<span class="postbody">
Długi język prześlizguje się po miękkim uchu, otulając go swoim
wilgotnym gorącem - duża dłoń miętosi bezczelnie okrągły pośladek -
gładki materiał przesuwa się po skórze, uwidaczniając momentami podłużne
pasy szelek. Hannibal spełnia swoją małą fantazję i naciąga jedną z
nich, pozwalając, by uderzyła z trzaskiem w jedno ze smukłych ud.
<br />
Chłopiec nabiera gwałtownie powietrza, zduszając nieumiejętnie okrzyk
zaskoczenia - przyciska sobie dłoń do ust, podczas gdy druga ciągnie
bezczelnie za krawat; ciągnie, przyduszając starszego mężczyznę, dopóki
gładki materiał nie otula się wokół wilgotnej ptaszyny.
<br />
I właśnie wtedy na jego oczach (och, jest zmuszony patrzeć tylko i
wyłącznie na niego, z głową przyciągniętą do szczupłego, poruszającego
się gwałtownie torsu) rozgrywa się najciekawsza część spektaklu; gdy
długie palce tworzą z ciemnozielonej tkaniny ciasny tunel, który pieści
swą gładkością jeszcze gładszy, rozkosznie zaróżowiony trzon erekcji,
zbierając z niego wilgoć, wsiąkając ją chciwie, zupełnie jakby w
rzeczywistości stanowiły długie kły, wyschnięty, niecierpliwy język,
żarłoczne wargi, które chcą przywrzeć do czerwonego, wulgarnie
odsłoniętego czubka i wyssać z niego <span style="font-style: italic;">wszystko</span>, co tylko Will Graham ma im do zaoferowania.
<br />
Chrząka urywanie, gdy pętla wzmacnia swój uścisk - dojrzałe oblicze
pokrywa się czerwienią i kroplami potu, zwykle nienaganna koszula
zmienia się w pomiętą, przesiąkniętą plamami wilgoci szmatę i, o,
zgrozo, Hannibal nie ma pojęcia, jak uda mu się wytłumaczyć ze swego
wyglądu przed całymi tłumami służby krążącej po jego salonach i kuchni,
ale nie potrafi się tym przejmować, nie w tej chwili, gdy jedyne o czym
myśli, to ta bujająca mu się buńczucznie przed wargami ptaszyna.
<br />
Wszędobylskie palce także zaczynają w końcu dopraszać się o swoje - nie
bacząc na to, że znajdują się pośrodku dość uczęszczanego parkingu, pan
Lecter sięga do pasa ciemnych spodni młodzieńca i pociąga je zwinnie w
dół, obsuwając delikatny materiał aż do połowy otulonych ciemnymi pasami
ud, których widok działa na niego, jak przysłowiowa płachta na byka.
<br />
I nie obchodzi go także to, czy spotka się z pozytywną reakcją swego
towarzysza na ten niewypowiedzianie wręcz ordynarny ruch, którego ma
zamiar się dopuścić.
<br />
Will <span style="font-style: italic;">musi</span> go zaakceptować - wobec zaistniałej sytuacji nie napisano innego scenariusza.
<br />
Długi palec wślizguje się między fałdy bielizny, naciskając na pulsującą
gorącem dziurkę - to zadziwiające, że trafił do niej bez żadnego trudu i
już, już trąca samym czubkiem te zaciskające się spazmatycznie mięśnie,
drażniąc je bezlitośnie, zmuszając do pośpiesznego, pulsacyjnego tańca,
a wreszcie i do zaciskania się na samym czubku, na samej opuszce,
wciągając ją odrobinę do środka.
<br />
Uścisk na krawacie luzuje się odrobinę - Hannibal wykorzystuję tę
chwilę, by przywrzeć do jego warg w wulgarnych, wygłodniałych
pocałunkach - smakuje słodyczy ruchliwego języka, więzi w klatce długich
zębów, nie pozwalając z niej uciec, karmiąc się każdym jękiem,
przepełnionym wahaniem i niepewnością. Drżące oddechy pobrzmiewają
strachem, ostatnim kamieniem fortu, który zabrania młodzieńcowi wyzbyć
się całkiem lęku o powierzenie mężczyźnie <span style="font-style: italic;">każdej</span>
części swego ciała, o oddanie mu swego zaufania w stopniu, którego nikt
nie będzie w stanie przekroczyć, zmienić, złamać, odebrać.
<br />
Odrywają się od siebie niemalże w tej samej chwili - błękitne oczy
wymuszają na nim uwagę; patrzy więc, rozgrzany i drżący, ze obolałym
członkiem, ściskanym przez sztywny materiał spodni.
<br />
Will miota się, nie znajduje słów - drobne dłonie zapierają się o
szeroką pierś (nie dotykają już wilgotnej ptaszyny, już nie i nagle
Hannibal obawia się, że pozwolił sobie na zbyt wiele, że posunął się
jednak za daleko) i odpinają parę guzików, mnąc nerwowo materiał.
Spoglądają jednocześnie na odsłonięty kawałek owłosionego torsu,
poruszającego się gwałtownie, wilgotnego od cienkiej warstwy potu -
teraz obaj są całkowitym bałaganem, chaosem, nerwowymi i pulsującymi
zlepkami gorąca, które narasta stopniowo w miarę upływających oddechów
(to właśnie nimi odliczają teraz czas, tylko nimi).
<br />
Wybiera ten moment, by zaatakować ponownie - napina palec, napiera nim
na ciasto zwarte mięśnie; chłopiec wierci się na jego kolanach, pochyla
głowę, ukrywając się za kurtyną ciemnych loków.
<br />
― Nie wiem czy... och, boże... ― i staje się; opuszka naciska
stanowczo, a młodym ciałem targa niemożliwy do zatrzymania dreszcz, gdy
przywiera do niego kurczowo, wciska się tak mocno, jakby od tego mieli
rzeczywiście spoić się w jedno, w całość.
<br />
― Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz ― mruczy łagodnie, składając
czuły pocałunek na jego spoconej skroni. Nie zdaje już sobie sprawy z
tego, jak niewyraźnie teraz mówi, jak twardy jest jego akcent.
<br />
Wiedziony nowymi pokładami ekscytacji (pozwolił mu na to, zgodził się)
odchyla ostrożnie materiał białych slipów, ale zanim wciska się między
całkiem już nieosłoniętą szczelinę, kieruje swą dłoń do porzuconej
ptaszyny. W akompaniamencie nieprzyzwoicie mlaszczących odgłosów zbiera z
niej ostrożnie odrobinę wilgoci (pomaga sobie odrobinę, wyciskając jej
odrobinę z podatnej na pieszczoty główki) i dopiero wtedy powraca na swe
miejsce, przesuwając palcami do skrywanego przed nim wstydliwie skarbu.
Docierając do dziurki, wita ją znowu ostrożnymi okręgami, teraz
nieznośnie śliskimi, wulgarnymi - pomaga młodzieńcowi powrócić do swej
wyeksponowanej pozycji, zmuszając go tym naporem swych silnych ramion.
<br />
Wie, że może to być dla niego krępujące, dobrze to czuje - tak wypięty,
sterczący, z pośladkami skierowanymi delikatnie ku górze, nie ma żadnych
szans, by się przed nim schować, uciec, by zachować dla siebie choć
resztkę własnego "ja". Nie, ponieważ Hannibal pożera je właśnie chciwie,
masując uparcie ciasno zwarty okręg mięśni (jest taki napięty, taki
niedostępny). Will stawia mu nieświadomie opór, ale on dobrze wie, jak
go zdusić - druga dłoń znowu sięga do ptaszyny, więżąc ją w swym uścisku
- porusza się na nagiej, podatnej na pieszczoty skórze - naciąga ją
bezlitośnie, masuje, pobudza żyły, zmusza je do pracy, aż pęcznieją
rozkosznie, odznaczając się na zaczerwienionej skórze, jak czarne pasy
odznaczają się na naprężonych udach.
<br />
Palec naciska znów, uprasza się, żąda - wsuwa się odrobinę (tak
niewiele, jest taki uparty!) i zaraz wysuwa z powrotem, pokonany przez
nacisk drżących mięśni. Ale jak długo Will utrzyma te walkę? Jak długo
zdoła się oprzeć tym wprawnym dłoniom i wilgotnej opuszce, pieszczącej
czule jego dziurkę? Sama w końcu się przed nim otworzy, choćby i wbrew
jego woli - wpuści go w siebie, a wtedy chłopiec zrozumie, jak słabe
jest jego ciało w porównaniu do tej żarłocznej bestii. Jak niewiele może
wskórać swym uporem wobec tego wszechogarniającego łaknienia.
<br />
― Pozwól mi... ― zaczyna, ale przerywa mu obrzydliwie znajomy odgłos, nie mający niczego wspólnego z <span style="font-style: italic;">tym</span>
światem. Z ich światem. Specyficzne wibracje wstrząsają klapami
marynarki, zarzuconej teraz gdzieś pod jego ramieniem. Hannibal sięga do
niej z wahaniem i wysuwa z kieszeni dzwoniący telefon. ― To twój wuj.
Wydaje mi się, że miałem mu...
<br />
Nie kończy - telefon zostaje mu wściekle wyrwany i... odrzucony na tylne
siedzenie. Błękitne oczy strzelają dzikimi iskrami, przygważdżają go
swą niespodziewaną mocą, młodzieńczym gniewem, wściekłym uniesieniem.
<br />
To może poczekać, przyznaje w myślach, zaciskając swą dłoń mocniej na pulsującym gwałtownie członku.
<br />
Wszystko może poczekać.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-09-05, 19:20<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie pozwoli, by ktokolwiek im teraz przerwał. Choćby groziło to
najbardziej uciążliwymi konsekwencjami, choćby miał się od tego skończyć
świat, nie pozwoli Hannibalowi poświęcić uwagi czemuś innemu, nie
teraz, gdy ten mężczyzna, właśnie on, ze swym zmęczonym obliczem,
posiwiałymi włosami, ostrymi jak brzytwy kłami, obudził w nim pragnienie
odkrycia nowych, niezbadanych dotąd obszarów swej seksualności.
<br />
Nie pozwoli, ponieważ – och, to tak okropne – pragnie, by Lecter
pogwałcił jego intymność, pragnie by to właśnie on po raz pierwszy
naruszył te schowane przed światem, czy może po prostu zapomniane
rejony. Choć jest to wyjątkowo krępujące i dziwne, podoba mu się uczucie
czułych, wprawnych pieszczot na swej dziurce, a wręcz przyłapuje się na
pragnieniu, by ten palec wdarł się do środka, tak długi i śliski, by
wśliznął się w niego, och, jakie byłoby to uczucie – jakie byłoby to
uczucie, czy…?
<br />
Telefon ląduje więc na tylnym siedzeniu, a błękitne spojrzenie ogniskuje się na seksownym obliczu: <span style="font-style: italic;">ani mi się waż</span>, mówi, <span style="font-style: italic;">nie zrobisz mi tego ZNÓW, tym razem ci nie pozwolę</span>.
<br />
I spojrzenie Lectera odpowiada mu: <span style="font-style: italic;">nie zrobię</span>.
<br />
Czując mocniejszy uścisk na swej ptaszynie, wydaje z siebie odgłos z
pogranicza śmiechu i szlochu, i niecierpliwie sięga do koszuli
Hannibala, by rozchełstać ją mocniej. Rozpina guziki, zamykając jedno z
oczu, gdy palec wraca na swoje miejsce, posyłając kolejny strumień
gorącej krwi do ptaszyny, która pulsuje mocniej w ściskającej ją dłoni.
<br />
Atmosfera gęstnieje niemożliwie, napięcie eskaluje, bliskie już apogeum.
Ostatnim gwałtownym, nieprzemyślanym szarpnięciem Will rozchyla poły
koszuli, prawie wyrywając ostatni przytrzymujący je guzik, i zadziera
głowę, otwierając szeroko usta w tej samej chwili, w której Lecter –
wykorzystując ułamek sekundy, gdy pulsujące niespokojnie mięśnie
rozwierają się, by zaraz zacisnąć jeszcze mocniej – postanawia sprawnym
ruchem do połowy zanurzyć się z mlaśnięciem w jego ciasnocie.
<br />
― A-aach ― jęczy młodzieniec w reakcji na ten nagły i niezwykle
wprawny ruch, spięty i drżący, a im mocniej się napina, tym mocniej
ściska go w sobie, tym bardziej odczuwalna jest jego obecność. ― Ach,
Boże, mój Boże, mój… Boże.
<br />
Choć oczywistym było, co nastąpi, Will nie mógł się tego spodziewać, nie
mógł być na to gotowy. Głos mu się łamie, ochrypły, przepełniony
skrajnymi emocjami, a szczupłe dłonie spoczywają na twardej, owłosionej
piersi, wbijając w nią paznokcie.
<br />
To tak dużo, tak dużo. Tak dużo, że nie może myśleć, nie potrafi na
niczym się skupić. Hannibal jest w nim (to nie boli, nie boli, jest
tylko takie dziwne, takie… dobre) i pieści go oddechem, który – głośny i
ciężki – osiada mu na policzkach i wargach. Jest w nim i na pewno czuje
pulsowanie jego mięśni, nad którym tak bardzo chciałby, lecz nie
potrafi zapanować.
<br />
Pod wpływem tego obcego i niezręcznego uczucia (wstyd i skrępowanie
walczą z potrzebą wypchnięcia pośladków po więcej) instynktownie
przywiera do Lectera mocniej: dociska objętą wciąż przez dużą dłoń
ptaszynę do jego rozgrzanego ciała – i swoje wargi do jego warg. I liżą
się, ponieważ ich zbliżenia w żaden sposób nie można już nazwać
pocałunkiem. Liżą się ordynarnie jak w ostrej pornografii, wydając z
siebie okropnie niezręczne dźwięki, dzieląc się śliną, sapiąc sobie w
usta. Hannibal dyszy jak dziki zwierz, jak wściekły drapieżca, jest
przerażający, jest nie do poznania. Kolejny gwałtowny impuls przeszywa
młodzieńcze ciało, gdy mokre palce maltretują główkę jego męskości –
nagły skurcz wstrząsa nim bezlitośnie, a kiedy przemija, palec Lectera
tkwi w nim już po nasadę, Will może to poczuć, tak, czuje bardzo
wyraźnie, jęczy, wzdycha, szarpie się.
<br />
― Już nie mogę ― jęczy słabo, gdy ich opuchnięte wargi rozstają się,
łączone jeszcze grubymi nićmi śliny. ― Nhhh… Boże… ― Napręża się i
przypada gwałtownie do jego ucha, atakując je gorącym oddechem. ―
Dyszysz jak bestia… Och, tatuśku, chciałbyś może… chciałbyś…
<br />
Przyciska piekący policzek do jego skroni i oddycha coraz płycej i
głośniej; coraz wyższy jest głos, który w każdym z tych oddechów
wybrzmiewa westchnieniem.
<br />
― Nhh… hhh… Mmmm… ― uda drżą mu, i drżą mięśnie wewnątrz jego ciała.
Lecter gładzi go w środku, zaledwie się drażni, lecz to zbyt dużo, zbyt
dużo w połączeniu z tym, co wyczyniają jego palce z przodu, co robi mu z
taką wprawą i nonszalancją, jakby robił codziennie.
<br />
Żadne już myśli nie klarują się w młodzieńczym umyśle – dokądkolwiek
zmierzała wcześniejsza wypowiedź, jej sens zgubił się wśród
spazmatycznych wdechów, kiedy błękit schował się pod powiekami,
ustępując bieli.
<br />
Sperma tryska obficie z niewielkiej ptaszyny, zalewając długie palce
perlistym, gorącym wodospadem, a mięśnie dziurki zwierają się
gwałtownie, kurczą i otulają palec ciasno jak kokon; można byłoby
uwierzyć, że wsunięcie do środka kolejnego byłoby niemożliwe, groziłoby
skrzywdzeniem wyczerpanego młodzieńca, niezdolnego wypowiedzieć choćby
słowa.
<br />
Will wtula nos w szyję Lectera, szukając wytchnienia w jego ramionach.
Zamyka oczy i dyszy jeszcze, a dłoń Hannibala, przesunąwszy się ostatni
raz po wymęczonej męskości, sięga do spoconych pleców i układa się na
przemoczonej koszuli. To nic, że zostawia na niej plamy nasienia – obaj
są tak mokrzy i nieczyści, że nie robi im to najmniejszej różnicy. Będą
zmuszeni się przebrać, kiedy tylko wrócą.
<br />
Młodzieniec wzdycha, gładzony uspokajająco po łopatkach. Stopniowo wraca
do siebie; długie rzęsy łaskoczą spoconą skórę mężczyzny tuż przy
żuchwie, a mięśnie rozluźniają się delikatnie, wypuszczając wreszcie ze
swych ciasnych objęć mokry palec.
<br />
Hannibal, w dalszym ciągu wygłodniały i rozdrażniony, spogląda na
zarumienioną jeszcze twarz Willa, kiedy ten wreszcie się prostuje.
Patrzy na zbliżające się, pełne wargi, które rozchylają się tylko po to,
żeby wypuścić rozgrzany język. Młodzieniec gorliwie przeciąga prawie
całą jego powierzchnią po twarzy Lectera: zostawia na niej ciągnącą się
od linii żuchwy aż po skroń błyszczącą smugę. Zlizuje słony pot,
łaskocząc mężczyznę wilgotnymi kosmykami. Liże go jak dziecko mogłoby
lizać w upalne popołudnie ulubionego loda; potem z rozwartymi ustami
wysłuchuje urywanego westchnienia i przygryza ząbkami skrawek skóry w
okolicach wydatnej kości policzkowej Hannibala.
<br />
Mężczyzna unosi bardziej głowę; spogląda na Willa półprzytomnie nieco z
dołu, choć tak naprawdę z góry. Oddycha ciężko i chrapliwie przez
rozchylone usta. Jest na skraju i wygląda w takim stanie obłędnie: jak
rozjuszony drapieżca, jak płonąca puszcza, jak bliski eksplozji wulkan
(chce się jednocześnie od niego uciekać i ulec mu, oddać się, pozwolić
zniszczyć).
<br />
Will wplata palce w mokre włoski na jego klatce piersiowej, zaciska je, a
potem przesuwa w bok, robiąc miejsce dla swych spragnionych warg.
Pochyliwszy się, przywiera do obojczyka i szybko ześlizguje się niżej,
na umięśnioną pierś. Wymaga to od niego rozepchania się; kierownica
nieprzyjemnie wbija mu się w lędźwie, ale tylko przez krótką chwilę,
zaraz bowiem w tej samej chwili sięgają z Lecterem w to samo miejsce: do
drążka po prawej stronie, którego pociągnięcie (dłoń Hannibala nakrywa
jego i robią to razem) skutkuje odsunięciem fotela i zwiększeniem
upragnionej przestrzeni.
<br />
Will sapie i zsuwa się z ud mężczyzny. Chwyta go za kolana i po prostu
rozsuwa jego nogi, po czym klęka i rzuca się do przodu, by odnaleźć
wargami jeden z ukrytych wśród owłosienia sutków. Ssie go gorliwie,
jakby od tego zależało jego życie, a dłonie kładzie wprost na
wybrzuszeniu, które jest tak wielkie – tak <span style="font-style: italic;">kurewsko</span>
wielkie – i tak okrutnie sztywne, iż Will dziwi się, jakim cudem Lecter
pozostał tak spokojny, tak cierpliwy, jakim cudem nie zmusił go do
gwałtownego stosunku lub chociaż dotyku przez cały ten czas, który
poświęcił jemu.
<br />
To już nieważne, gdyż dotyk przychodzi: drobne ręce dobierają się do
klamry paska i długo z nim szarpią. Will zmuszony jest przerwać swoje
pocałunki i popatrzeć w dół, by w końcu uporać się z nią, torując sobie
drogę dalej. Znów przywiera do twardej piersi, zagryza skórę wokół tego
samego sutka i ssie, och, robi to intuicyjnie jak wygłodniała suka, jak
pazerna dziwka, mała szmata. Brak mu doświadczenia, lecz nadrabia
gorliwością i gwałtownością, słodką bezmyślnością, która pozwala mu na
utratę kontroli, na kompletne zezwierzęcenie.
<br />
Dłoń Lectera wsuwa się w mokre kosmyki młodzieńca i zaciska na nich,
zmuszając chłopca do zadarcia głowy. Will wydaje z siebie zduszony
okrzyk i zaciska powieki, unosząc odruchowo ręce do włosów, ale uścisk
zaraz się rozluźnia. Otworzywszy oczy, młodzieniec widzi przed sobą
drapieżne oblicze. Lecter wygląda, jakby miał zaraz umrzeć na atak
serca, ale nie, nie to mu teraz dolega. Na krzywe wargi wpływa cień
drapieżnego uśmiechu. Wolną dłonią mężczyzna sprawnie wyciąga skórzany
pas ze szlufek i układa sobie na udzie. Will momentalnie spogląda w dół,
ignorując szarpnięcie za włosy; patrzy na czarną skórę, połyskującą
ostrzegawczo na matowym tle materiału spodni.
<br />
A potem, potem… Potem Hannibal jednym sprawnym pociągnięciem rozpina
sobie wypchany rozporek, sięga do środka i na oczach spragnionego
chłopca wyciąga na wierzch swojego drąga: purpurowego, nabiegłego
żyłami, napuchniętego do granic bólu i całkiem mokrego od obfitych
wydzielin.
<br />
― Nnnhnn… ― Z ust Willa wyrywa się drżący jęk i chłopak nie wie, jakim
cudem to możliwe, nie wie, jak, ale znajome szarpnięcie w kroczu
uświadamia mu, że to się dzieje znów, że jego ciało znów go pragnie,
pobudzone mimo tak wielkiego wysiłku, mimo niedawnego spełnienia. To
nienormalne – wariuje przy tym człowieku, zapomina się, zmienia w…
<br />
Nogi uginają się pod nim, opada udami na swe łydki, przytłoczony jego
rozmiarem, jego zapachem, jego potęgą, i chwyta się za policzki,
przysłania sobie usta, oddychając ciężko, drżąco, konwulsyjnie, kiedy
dłoń Hannibala obnaża wielkiego kutasa, kiedy uwalnia go całkowicie z
krępującego ścisku spodni.
<br />
Chude dłonie Willa znajdują oparcie na twardych udach – jedna z nich
trąca pas. Młodzieniec zamyka powieki, nie mogąc tego znieść, nie
potrafiąc przyjąć. Jest przerażony i podniecony w tym samym momencie.
Wie, co się stanie za chwilę, dłoń w jego włosach nie pozwala mu o tym
zapomnieć ani na sekundę. To nieuniknione. Nie może zrobić nic, aby to
powstrzymać.
<br />
Ale przecież nie chce, nie chce. Pragnie za to, żeby…
<br />
― Użyj mnie ― szepczą drżąco jego mokre usta.
<br />
I pozostają rozchylone.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-09-07, 18:22<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Użyj mnie ― rozlega się przesycony przejęciem szept; jego drżenie
posyła elektryzujący prąd przyjemności od czubka tkwiącego przy wargach
penisa, przez napięty brzuch, do samej głowy, która odczuwa go chyba
najmocniej. Hannibal dyszy ciężko, pochyla się, wielki i wściekły, jak
dzikie zwierzę, wypuszczone ze swej klatki. Długie palce zaciskają się
pewniej na wilgotnych kosmykach i pociągają za nie niedelikatnie.
<br />
Użyj mnie, powiedział Will, więc Hannibal go używa. Zmusza do rozwarcia
pełnych, krwisto czerwonych warg, naciskając na nie wilgotną główką
penisa; rozmazuje przy tym na młodej twarzy swoje własne soki, ale (jest
tego pewien) jego grzeczny chłopiec już za chwilę upora się z tym
bałaganem. Różowy, błyszczący język przesuwa się z wahaniem po całej
jego długości, podczas gdy duża dłoń naciąga skórę penisa, odsłaniając
go już całego, tak, by żaden jego rozpalony centymetr nie uciekł już...
zamkniętym oczom?
<br />
Marszczy brwi i bez zawahania pociąga znów za miękkie loki, wyduszając ze ściśniętego gardła okrzyk zaskoczenia.
<br />
― Powinieneś patrzeć ― rzuca szorstko i... krótko, jak najkrócej.
Gdzie podziała się jego elokwencja, wyszukane słownictwo? Co stało się z
tym zwykle opanowanym i eleganckim mężczyzną? ― Patrz.
<br />
Powtarza nieprzytomnie i uśmiecha się w krótkim, gadzim uśmiechu, gdy
błękitne tęczówki zsuwają się leniwie z jego twarzy na ogromną,
odsłoniętą wulgarnie męskość - na tle ciemnych spodni wydaje się jeszcze
ogromniejsza i przerażająco nabita, ale pan Lecter nie odnajduje w tym
konieczności do odczuwania wstydu. Wręcz przeciwnie; ten pyszny
mężczyzna <span style="font-style: italic;">upaja</span> się słodką chwilą, gdy jego wygląd wzbudza w młodym kochanku częściowe przerażenie.
<br />
Przyjemnym jest oglądanie znamion wewnętrznej walki, malujących się na
tej pięknej twarzy - kiedy wstyd walczy z pożądaniem, wahanie z
pewnością, złość z upojeniem - Will Graham to niekończące się
przeciwieństwa, po których nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać.
Jednego dnia chłopiec może być uroczym niewiniątkiem, a następnego
rozpustną i zepsutą zdzirą, tak jak w tej właśnie chwili. I pomimo
oczywistej potrzeby, Hannibal nie jest w stanie określić, którego Willa
lubi bardziej. Każdego. Chyba tak.
<br />
Odchyla głowę, gdy mała dłoń układa się ostrożnie nad jego własną,
zaciskając na gorącym ciele. Młodym ciałem wstrząsa kolejne drżące
westchnienie, wargi wiszą nieznośnie nad cieknącą główką.
<br />
Ile jeszcze, myśli, rozdrażniony. Jest jednym wielkim czekaniem,
wulkanem, kłócącym się z ziemią o uzyskanie możliwości erupcji. Ciepły
język przesuwa się wreszcie po najwrażliwszej części, obmywając krótkimi
pociągnięciami przestrzeń pod cewką. Szarpie się w fotelu (nie umie
tego powstrzymać), przymykając na moment powieki. Kiedy je już otwiera,
młode oblicze skryte jest pod częścią ciemnych loków, podczas gdy
rozpustne usta wsuwają do swego wnętrza <span style="font-style: italic;">odrobinę</span>jego
męskości. To za mało, wciąż za mało - Hannibal wariuje, nie może
oddychać, jest zbyt napięty, zaraz pęknie, nie uda mu się już wytrzymać.
<br />
― Į pragarą. Jūs nenorite susitikti su mano... mmh! ― Urywa
gwałtownie, gdy ruchliwy języczek naciska bezczelnie na cewkę i wierci,
wierci w niej nieznośnie, doprowadzając go na cholerny skraj, nie ma się
już czego trzymać, zniknęła nawet brzytwa.
<br />
Silna dłoń naciska władczo na tył głowy i zmusza drobniejsze ciało do
uległości - zmusza chłopca do rozchylenia szczęk (jeszcze szerzej),
wsuwając w ciepły tunel część nabitej pały, ale to za mało, wciąż za
mało!
<br />
Dociska więc mocniej i nie przestaje nawet wtedy, gdy umowną ciszę
wypełnia specyficzny odgłos krztuszenia się. Will jest takim mądrym
chłopcem - już za chwilę zorientuje się zapewne, że pomoże mu oddychanie
przez nos, to przecież takie proste.
<br />
Wycofuje się, a młodzieniec nabiera gwałtownie powietrza - ich oczy
spotykają się na chwilę (te należące do Lectera nigdy nie były chyba tak
ciemne), ale błękitne tęczówki znikają gwałtownie, gdy cieknąca męskość
powraca na swe miejsce, do samego przełyku.
<br />
Will walczy - walczy ze strachem, z gorącem, z odruchem wymiotnym -
szczupłe palce zapierają się o jego uda, zupełnie jakby miały go za
chwilę odepchnąć, ale już po chwili mną jedynie materiał spodni,
pociągają za niego wściekle, dziko. Drobna dłoń zaciska się mocniej na
wilgotnym trzonie, wytaczając <span style="font-style: italic;">ostateczną</span> granicę, by nie dopychał się w niego do samego końca.
<br />
Czerwone wargi pracują pilnie - Hannibal jęczy nisko, urywanie, gdy może
dostrzec swój zarys przez delikatną skórę policzka swojego chłopca.
Przez chwilę kłócą się tak ze sobą - pan Lecter chce zerżnąć napuchnięte
gardło, Will woli pobawić się jeszcze chwilę policzkiem - w ramach kary
otrzymuje ostrzegawcze, głębokie pchnięcie, które uderza gwałtownie w
zaciskający się obronnie przełyk. Błękitne oczy spoglądają na niego z
wyrzutem, drżąca dłoń zaciska się jeszcze mocniej na pokrytym siatką żył
trzonie - mężczyzna zdusza nim skutecznie wszelkie marudzenie,
wciskając się tam z powrotem, znowu. Uczucie jest zbyt dobre,
uzależniające - to nie on wyprowadza te okrutne pchnięcia, a jego ciało,
tak bardzo głodne, tak okropnie spragnione.
<br />
― Taip! ― wykrzykuje nieprzytomnie, przytulając rozgrzany policzek do
chłodnej skóry obicia fotela; pozwala swoim lędźwiom dyktować szaleńcze,
wykańczające ich obu tempo, do momentu, w którym ściska je przyjemność
tak wielka, że natychmiast sztywnieje gwałtownie, zamiera w sobie,
rozchylając szeroko wargi, z których nie dochodzi już ani jeden dźwięk.
Nieświadomie dopycha się jeszcze, jeszcze głębiej, aż małe rączki
wbijają mu swoje ostre paznokcie w okolice ud i podbrzusza, ale to nie
ma znaczenia, to wcale nie jest takie złe, potęguje tylko uczucie, że...
<br />
Dochodzi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-09-08, 15:24<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ogromny kutas strzela fontannami spermy: pierwsza trafia wprost do
obolałego gardła, a druga po części zalewa wnętrze ust, po części zaś
młodzieńczą twarz, kiedy Lecter cofa biodra, by zaraz dopchnąć je
potężnie ostatni raz.
<br />
Will dławi się i wyszarpuje pośpiesznie w niekontrolowanym odruchu: tego
jest zbyt wiele, traci oddech i resztki kontroli. Pochyla nisko głowę i
kaszle, przez chwilę walcząc z torsjami. Część nasienia mimowolnie
przełyka; pozostała wypływa z jego zaczerwienionych, obrzmiałych ust,
brudząc ich okolice i skapując niżej.
<br />
Hannibal niemal natychmiast wyciąga dłoń z jego włosów i chwyta go za
szczękę, zmuszając do podniesienia głowy. Will spogląda na jego spoconą
twarz ze łzami w oczach, ze spermą i śliną rozmazaną po całym podbródku,
i z mokrymi kosmykami przyklejonymi do czoła. Oddycha ciężko i
nierówno, nie zamykając ust. Jest zdruzgotany. Pokonany.
<br />
W oczach swojego kochanka dostrzega coś, co momentalnie pomaga mu poczuć
się swobodniej z tym, co się właśnie stało, i jak się stało. To
aprobata, uznanie – lub może nawet jakiś rodzaj <span style="font-style: italic;">zachwytu</span>
– lecz na pewno nie pogarda czy odraza. Chwilę później Lecter sięga
dłonią do kieszeni i wyciąga z niej poszetkę; delikatnym materiałem
ociera mu troskliwie twarz i Will nadstawia ją, przymykając oczy;
nadstawia, pozwalając, by oczyścił ją całą z krępujących dowodów tego,
co zrobili.
<br />
― Dziękuję ― chrypi, a potem ze zmęczeniem układa wygodnie głowę na
udzie mężczyzny. Jest tak wyczerpany, że byłby w stanie zasnąć nawet
teraz, w takiej pozycji i w takich okolicznościach. I przez chwilę
naprawdę jest tego bliski: palce mężczyzny wsuwają się teraz o wiele
delikatniej w jego włosy i gładzą z wyczuciem skórę jego głowy – to
wszystko jest niezwykle przyjemne, pozwala mu się zrelaksować, uspokoić,
opanować.
<br />
Otwiera oczy, gdy Lecter cofa dłoń, i unosi głowę. Zaraz potem silne
ręce wsuwają się pod pachy Willa i podnoszą go, nakierowując na sąsiedni
fotel.
<br />
Młodzieniec przesiada się więc z trudem i unosi, by schować obolałe
intymności pod bielizną i spodniami; zajmuje mu to znacznie więcej czasu
niż normalnie w takim rozleniwionym stanie. Potem spogląda w bok.
Hannibal poprawia właśnie włosy, wpatrując się w samochodowe lusterko.
Zdążył już zapiąć koszulę i na nowo zawiązać krawat. Po chwili ich
spojrzenia spotykają się, a wówczas mężczyzna uśmiecha się kącikiem warg
i wsuwa w dłoń młodego kochanka poszetkę.
<br />
― Zachowaj ją ― mówi ― jako pamiątkę tego uroczego popołudnia. Zdaje się, że i tak <span style="font-style: italic;">zgubiłem</span> krawat, który najbardziej do niej pasował.
<br />
Twarz Willa znów nabiega czerwienią. Młodzieniec zaciska mocno palce na miękkim materiale i ucieka spojrzeniem.
<br />
<span style="font-style: italic;">Domyślił się? Widział go? Wie?</span>
<br />
Panikuje, choć właściwie… ta drobna kradzież nie jest niczym ważnym na <span style="font-style: italic;">takim</span> etapie znajomości.
<br />
Lecter wie przecież o jego obsesji. To raczej oczywiste.
<br />
I on też wie o obsesji Lectera.
<br />
Tak, to jest oczywiste, jak na siebie działają.
<br />
Odrobinę słabo Will uśmiecha się do swojego odbicia w szybie, machinalnie poprawiając zapięcie koszuli. Jadą do domu.
<br />
<br />
Na szczęście udaje mu się zamknąć w łazience, nim Phyllis ma
okazję go spotkać i zobaczyć jego stan; nie wie, czy byłby w stanie się z
tego wytłumaczyć. Ciotka zajęta jest przygotowaniami do przyjęcia,
przymierza różne kreacje w swojej sypialni – zależy jej, by prezentować
się nienagannie wśród innych wytwornych dam. Will bierze więc szybki
prysznic, zmywając z siebie pot i resztki nasienia, ale nie będąc
zdolnym pozbyć się tego, co wspólnie przeżyli w przestronnej kabinie
luksusowego auta.
<br />
Jak będą w stanie spojrzeć sobie po tym wszystkim w oczy? Czy możliwe jest po czymś takim zachowywać się <span style="font-style: italic;">normalnie</span>, nie wzbudzić niczyich podejrzeń?
<br />
Wiele myśli kłębi się w jego głowie, wiele wątpliwości, kiedy ostrożnie
zapina pasy na swych udach – musi przyznać, że to bardzo przydatny,
praktyczny wynalazek, dzięki któremu nigdy już nie okaże się, że koszula
wysunęła mu się ze spodni, przyciągając wzrok niechlujnością.
<br />
Przesuwa naperfumowanym pędzelkiem po delikatnej skórze za uchem tak,
jak zrobił to wcześniej Hannibal, i rozczesuje pachnące loki,
przypatrując się uważnie swojemu lustrzanemu odbiciu.
<br />
A patrząc na siebie, widzi wszystko, co dziś zrobili. Widzi to w swoich
oczach. W opuchliźnie warg. W spękanych od rozwierania ust kącikach.
Widzi dowody ich podłego grzechu i czuje się jak wyłożony na talerz. Ma
wrażenie, że wszyscy się domyślą; że niczego nie będzie w stanie ukryć.
<br />
― Willy?
<br />
Phyllis zagląda do łazienki w czerwonej sukni do samej ziemi. Prezentuje
się zjawiskowo, jej skóra błyszczy zdrowo, a na twarzy błąka się
uśmiech godny podekscytowanej nastolatki. Każda kobieta uwielbia
przecież takie wieczory – nieważne, ile ma lat.
<br />
― Dzwoniłam do wujka. Dołączy dużo później, ma dużo pracy. Chodź, pokaż. Znów krzywo zapiąłeś koszulę… a cóż to za piękny…
<br />
Will uśmiecha się delikatnie.
<br />
― Dostałem od Hannibala ― odpowiada bez mrugnięcia okiem, wygładzając
skradziony krawat idealnie dopasowany do starannie złożonej, wystającej z
kieszonki poszetki.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-11-07, 20:27<br />
<hr />
<span class="postbody">
Piękny (marka limuzyny, znajdę potem) przesuwa się przez ulice
Cambridge, wzbudzając swoim istnieniem niemałe zamieszanie - tak drogie
samochody można nierzadko zobaczyć jedynie na ekranach telewizorów, ale
dla jadącego w nich mężczyzn (a może mężczyzny i młodzieńca) jest do
zwykła, szara codzienność.
<br />
Przyciemnione szyby nie zdradzają tożsamości przebijającego się leniwie
przez popołudniowe korki duetu, dopóki tylne tablice rejestracyjne nie
błyskają specyficznym, dość znanym sloganem: "Beal4rd".
<br />
Większość Amerykanów nie orientuje się być może <span style="font-style: italic;">dokładnie</span>
w świecie biznesu, ale ci, którzy choć raz oglądali w swoich ulubionych
telewizorach ranking najbogatszych przedsiębiorców na świecie, mogli
zobaczyć przystojny profil pana Bealfroda, goszczący w niemalże każdym z
takich reportaży.
<br />
Swoje bogactwo osiągnął nie tylko z powodu krewnych w samej rodzinie
królewskiej, ani nie też za sprawą swojej nietuzinkowej urody - wśród
nieco ciaśniejszych, zaufanych gron, ów człowiek o anielskim obliczu
znany jest z rzeczy, które aniołom nigdy nie wypadały, a gdyby takie
przedstawić komukolwiek sprawujący urząd wyższy w gronie duchownych,
niechybnie niejeden "ojciec" mógłby odkryć, że istnieją zbrodnie, o
których nawet tak rozwinięty cywilizacyjnie świat nie słyszał.
<br />
To jednak nie obchodzi go zbytnio - pan Bealford dzierży swe bogactwo i
nazwisko, niczym insygnia władzy i nie pozwala zepchnąć się z piedestału
przez tyle lat, że (dobrze już o tym wie) nie ma się czym martwić. Że
każdego, kto ośmieli się go jakkolwiek zmartwić, czeka bardzo ciężki
los.
<br />
Elegancka dłoń przesuwa się przez skórzane obicie eleganckich foteli, by
bez zawahania dotrzeć na jedno ze smukłych ud, odzianych w
nieprzyzwoicie przylegające do niewieścich nóg spodnie.
<br />
Dokładnie ogolona twarz przysuwa się do tej drugiej, pełne wargi
odnajdują te drugie i przez chwilę idealny porządek zaburza odrobina
chaosu, ale jest tak dystyngowana, tak subtelna i apetyczna, że nic nie
może jej zaszkodzić, że warta jest godzin poprawiania kołnierzyka i
mankietów, wartych więcej od szeregów aut.
<br />
― Wyglądasz zjawiskowo ― szepcze z ustami tuż przy jego uchu, by
musnąć je w ostatniej, nieco tęsknej pieszczocie. Wie, że już za chwilę
będą musieli opuścić auto i udawać, że upierścieniona dłoń nigdy nie
znalazła się na rozkosznie gorącym udzie, a spojrzenia, które rzucają
stalowe tęczówki pozbawione są perwersyjnego, nieskończenie
niewłaściwego drugiego dna. ― Moja przepiękna laleczka ― dodaje jednak
specjalnie i uśmiechają się, gdy nieprzyzwoita dłoń sięga głębiej i
dalej, do miejsca, w którym spodnie przestają już skrywać jedynie
nogi. ― Skarb tatusia ― skończony zboczeniec, nie może zatrzymać się
nawet teraz, gdy fasada domu Lectera majaczy im już na końcu ulicy. ―
Bądź dla mnie grzeczny, Lou. Nie pozwól, by ktokolwiek położył na tobie
swoje brudne łapy. Chcę żeby każdy z tych ludzi wiedział, że należysz
tylko do mnie. Zrozumiano?
<br />
<br />
Goście schodzą się namiętnie do środka, witając go
niezmiennie ciepłymi słowami - z niemożliwą do powstrzymania ekscytacją
sięgają po oferowane im kieliszki Moet & Chandon'a, zakupionego na
tę okazję specjalnie z okazji przybycia wielu słynnych projektantów mody
(w tym i tych, którzy tworzą na specjalne zamówienie jego własne,
niepowtarzalne kreacje), rozchodzą się po salonach, sięgają po
przekąski, rozmawiają, słuchają grającej elegancko orkiestry smyczkowej.
<br />
Spełnia się w roli gospodarza, lecz to nie to jest budzącą
zainteresowanie nowością - jest nią krocząca przy jego boku młoda dama,
która w każdej rozmowie stara się jasno wyjaśnić rodzaj łączących ich ze
sobą relacji. Nie przeszkadza mu to - mały skandal nadaje takim chwilom
słodkiego posmaku goryczy, idealnego zaburzenia, które nadaje słodkości
jeszcze więcej aromatu, godnego pozostania w pałacu umysłu na długie,
długie lata.
<br />
Przygląda się więc z nieskrywaną satysfakcją, karmiąc się każdym
spojrzeniem i trwożliwym szeptem, każdym uśmiechem i pośpiesznym
skinieniem głowy, które jasno mówi "popatrz, zobacz, jaka młoda. Popatrz
tylko!"
<br />
Niech patrzą. Niech się dziwią i, nade wszystko, niech jedzą
przygotowane dla nich wspaniałości, bo to nad nimi pan Lecter spędził
najwięcej chwil. Bo to właśnie w nie włożył całe swoje serce.
<br />
Może nie całe, myśli mimowolnie, gdy próg domu przekracza młodzieniec z
burzą ciemnych loków, wędrujący ku niemu z gracją w towarzystwie ciotki -
widok tej cudownej, zarumienionej twarzy na chwilę pozbawia go dumnego
uśmieszku, ale już po chwili powraca na swoje miejsce. A może jest nawet
pyszniejszy, niż zazwyczaj?
<br />
― Phyllis ― wita się krótko z sąsiadką, chwytając jej dłoń, by musnąć
ją przelotnie wargami. To samo ma ochotę uczynić z dłonią należącą do
jej drogiego bratanka, ale zastępuje to <span style="font-style: italic;">spojrzeniem</span>
rzuconym w okolice kolorowego krawatu. ― Cóż za wspaniałe kreacje, moi
drodzy. Miło mi zobaczyć was w tak pięknych strojach. Co powiecie na
kieliszek szampana?
<br />
Zanim goście mogą udzielić mu odpowiedzi, tuż przy nich pojawia się
usługująca im tej nocy asystentka kulinarna, służąc tacą, niczym
najdzielniejsi rycerze okrągłego stołu służyli swemu władcy, Arturowi.
Wystarczy kolejne spojrzenie, aby Bella nie zabroniła swemu młodemu
towarzyszowi sięgnięcia po długą nóżkę naczynia.
<br />
Nie tej nocy - mówią ciemne oczy, choć gdyby kazać wytknąć w nich jakąś naganę, byłoby to, oczywiście, niemożliwe.
<br />
Tej nocy wolno mu wszystko.
<br />
― Willy, Bello ― Alice pojawia się znów "znikąd", wyciągając swe
ramiona, by uścisnąć nieelegancko dwójkę znajomych jej ludzi. Hannibal
domyśla się już, że wynika to poniekąd z niepewności (a ta z
otaczających ją obrzydliwie bogatych i nieznajomych, oceniających ją
gości), ale i tak uważa podobne zachowanie za wysoce niestosowne. ―
Cudownie was widzieć, moi drodzy. Może chcielibyście czegoś do jedzenia?
Chyba nie każecie mu czekać na wasze zadowolone miny?
<br />
Rzuca żartobliwie, a kolejny nietakt odbija się nieładnie od ścian,
zdradzony jedynie specyficznym drżeniem nienaturalnie wysuniętej, górnej
wargi. Pan Lecter unosi głowę i wszystko wygląda tak, jakby tym razem
zamierzał to zachowanie głośno skomentować, ale drzwi otwierają się i
staje w nich dwójka najpiękniejszych ludzi na świecie.
<br />
I na krótką chwilę tłum, onieśmielony specyficznym blaskiem i aurą
pieniędzy, zamiera w milczeniu, dopóki wyższy z mężczyzn nie podchodzi
do samego gospodarza, pilnując, by nie musnąć przy tym swym szerokim
barkiem kogokolwiek z mijanych gapiów.
<br />
― Hannibalu ― głęboki baryton płynie do niego, niczym dźwięki muzyki,
gdy Alexander wyciąga w jego stronę dłoń, ściskając ją w sposób, który
można określić jedynie słowem "wyważony", ponieważ każdy ruch tego
człowieka, wszystko to, co robi i mówi, jest zawsze starannie
zaplanowane, a doktor Lecter docenia i szanuje w nim tę cechę bardziej,
niż ktokolwiek inny na świecie.
<br />
Przez krótką chwilę spoglądają na siebie z sympatią, a potem uwaga
gospodarza przenosi się na milczącego stosownie młodzieńca, który ożywa
jednak, gdy przychodzi im do wymienienia uprzejmości.
<br />
I jakiż jest przy tym rześki, jaki urokliwy i radosny. Piękno tego
młodego człowieka można porównać jedynie do aniołów, porcelanowych
lalek, do... ucieleśnienia greckich bogów - a kiedy patrzy się w jego
błękitne oczy, kiedy Hannibal może w nie zajrzeć, odkrywa, że i młody
Bealford nie ośmieli zawieźć się jego oczekiwań, ponieważ poza
nieskończonymi pokładami narcyzmu zauważa tam też wiele... możliwości.
<br />
A możliwości od zawsze sprawiały mu sobą przyjemność. Można je przecież wykorzystać na tyle sposobów...</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-07, 21:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Panicz
Bealford doskonale czuje się wśród ludzi. Widać to po nim nawet, gdy
milczy. Wysoko uniesiona głowa, dumnie wyprostowana postawa, dłonie
zgrabnie splecione w okolicy mostka – dopóki jedna z nich nie sięga po
podany przez Alexandra Bealforda kieliszek (spojrzenia, które ze sobą
wymieniają, są przeciągnięte). Potem już tylko trzyma z gracją smukłą,
szklaną nóżkę i z uśmiechem spija – można by odnieść wrażenie – słowa z
ust swego ojca, który dzieli się z Lecterem jakąś opowieścią, zapewne
bardzo ciekawą, ponieważ na twarzy doktora nie widnieje tym razem nawet
ślad znużenia.
<br />
Słucha go, lubi. Widać, że obaj znają się i szanują.
<br />
Will patrzy na nich spod ściany. Jest przytłoczony liczbą nieznajomych
osób. Bealfordowie są zjawiskowi, piękni – jeszcze bardziej niż na
fotografiach – i z pewnością wyjątkowi. A Louis Bealford… Louis
Bealford, ze swoimi złotymi lokami opadającymi na ramiona, z dużymi
błękitnymi oczami, ze szlachetnymi rysami, jest zachwycający.
<br />
Jest zachwycający zupełnie obiektywnie i Will nie chce do niego podchodzić, nie chce z nim nawet rozmawiać.
<br />
To nawet nie zazdrość. Nie zostałby dobrze odebrany, na pewno nie. Nie
ma nazwiska ani pieniędzy, nie ma wpływowych znajomych, nie ma nic, o
czym mógłby z nimi porozmawiać. Gdyby dowiedzieli się, czym się zajmuje
na co dzień…
<br />
Wprawiłby tylko wszystkich w zakłopotanie, wzięliby go za dziwaka, jak
studenci, i pan Lecter musiałby się tłumaczyć, a Will nade wszystko nie
chce sprawiać mu kłopotów; i tak dużo zaryzykował, zapraszając go tutaj w
imię ich przyjaźni.
<br />
Lepiej nie podchodzić, myśli, lepiej skupić się na jedzeniu (jest
przepyszne) i znalezieniu miejsca, gdzie nikt nie będzie próbował
nawiązywać z nim rozmowy.
<br />
Błąka się z talerzykiem w dłoni. Zanurza się w myślach, wyłącza się.
Pozwala, by wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach, choć w zasadzie i
wbrew jego woli miałoby to miejsce.
<br />
Tabletki nie działają, tabletki nie działają. Ile czasu minie, zanim ktoś to zauważy?
<br />
Jak długo uchowa się z dala od psychiatry?
<br />
Gdzie jest granica, po przekroczeniu której Hannibal stwierdzi, że nie
będzie dłużej ukrywał jego stanu? Ponieważ obaj wiedzą, że jest źle.
Obaj wiedzą, że ta terapia, ona…
<br />
Czy człowiek, który ostatnio zmasakrował zwłoki sklepowej ekspedientki
już się zabił? To pewnik, że targnie się na swe życie. Musiał być w
strasznym stanie, kiedy robił jej krzywdę. Wyżył się i boi się kary. Nie
uważa się za dość inteligentnego by uciec, a zatem wybierze jedyną
drogę, która wyda mu się pewna.
<br />
Jedyny sposób, by nikt go nie znalazł, to…
<br />
― To musi być Will Graham.
<br />
Mruga szybko i odwraca się gwałtownie – jak atakujący wąż. Louis
Bealford przechyla głowę. Nawet jeżeli się przestraszył, niczego po
sobie nie pokazał. Jego uśmiech wydaje się serdeczny. Spojrzenie –
kieruje się na Alexandra, na pewno na niego, ponieważ kto inny mógłby
stać się jego obiektem.
<br />
Alexander Bealford unosi delikatnie brwi, jednak wyraz ten, cokolwiek
oznacza, szybko znika pod zadowolonym uśmieszkiem. Staje tuż przy Willu,
prawie za nim.
<br />
Hannibal. Hannibal musiał coś powiedzieć.
<br />
<br />
Louis spogląda w zimne oczy ojca, kiedy ten przystaje tuż za Willem.
<br />
Czuje, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mu dreszcz ekscytacji. Uśmiecha się z nutką podłości, widząc to spojrzenie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zabawmy się, laleczko.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Zawsze, ty seksowny draniu.</span>
<br />
― Z pewnością ― mruczy Alexander ― nie powinieneś stać samotnie pod
ścianą, mój chłopcze. Takie przyjęcie nosi ze sobą mnóstwo możliwości do
nawiązania ciekawych… znajomości…
<br />
Louis błyskawicznie przysuwa się bliżej i obejmuje Willa w pasie, nie odrywając roziskrzonego wzroku od oczu ojca.
<br />
Kierują się ku jednemu z długich stolików – ten, który stanowi ich cel,
zastawiony jest wyłącznie owocami morza. Jeszcze w samochodzie ojciec
zakazał mu kosztować niczego innego niż dania kuchni morskiej. Wciąż nie
do końca wiedział, dlaczego tak mu na tym zależało, skoro Lecter był w
jego mniemaniu tak doskonałym kucharzem, ale to przecież nieważne. I bez
zakazu czasem wypada zrobić sobie przerwę od mięsa dla dobrego zdrowia.
<br />
Idą więc; Will kroczy między nimi, ale Louis z wyczuciem popycha go do
przodu, by nachylić się do ojca i mruknąć do niego dyskretnie dwa słowa.
<br />
― Niezłe pośladki.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-11-07, 22:09<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ciemne oczy spotykają się na krótką chwilę ze stalową szarością, gdy
spomiędzy krzywych warg wydobywa się parę słów - pozornie pozbawionych
głębszego znaczenia, ale w rzeczywistości są one najważniejszymi, które
padną tego wieczoru.
<br />
― Same znakomitości, Alexandrze. Każdy może poszczycić się innym talentem.
<br />
― To oczywiste, Hannibalu. Nikt nie lubi się otaczać nudnymi ludźmi,
prawda? ― Nigdy nie odezwałby się w ten sposób publicznie, ale wie, że
przy doktorze Lecterze nie musi przebierać w określeniach, wybierając
tylko te "bezpieczne". Już dawno pozbyli się tej maniery na rzecz
znacznie zabawniejszego gorszenia, balansowania na krawędzi. Nic nie
jest, przecież, równie ekscytujące w swej formie, co to, co robią w tej
chwili. ― Czyje towarzystwo mi dziś zaserwujesz? ― Pyta wolno i to
właśnie wtedy dzieje się ten cud; pojawia się małe objawienie, snob
niewidocznego światła pada w kierunku, podsuniętym przez ciemne oczy (są
jak bezdenne studnie).
<br />
― Pan Graham jest znakomitym rozmówcą ― mówi tylko i znika w tłumie wielobarwnych kreacji, porwany przez Lady Allen.
<br />
Alexander unosi głowę i upija stosownie niewielki łyk szampana. Nie musi
spoglądać przez ramię, by wiedzieć, że Louis pojawia się grzecznie u
jego boku.
<br />
Czuje na swoim karku jego lekki, słodki oddech.
<br />
<br />
― Niezłe pośladki ― słyszy, co w akompaniamencie z dotykiem
szczupłej dłoni posyła specyficzny dreszcz przez całe, wysokie ciało;
zostaje wręcz zmuszony do zatuszowania tego rozkosznego dyskomfortu
koniecznością upicia jeszcze odrobiny Chandon'a - ten na szczęście jest
na tyle przyjemny w smaku, by nie musiał na tym cierpieć.
<br />
Podchodzą tak do stolika, gdzie każdy chwyta za przystawki; porcje są
niewielkie i istnieją tylko po to, by sprawić przyjemność złaknionym
doznań podniebieniom. Tak, jak Will Graham jest tej nocy stworzony do
tego, by przynieść radość innym ich zmysłom.
<br />
Chłopak milczy wciąż, onieśmielony ich bliskością - Alexander może
jednak wyczytać w błękicie oczu więcej, niż zwykły strach. Czyżby
uprzedzenie?
<br />
A może <span style="font-style: italic;">zrozumienie</span>? Oby nie, to popsułoby zbyt wcześnie ich zabawę.
<br />
― Wspaniała muzyka, prawda? Hannibal jak zwykle wykazał się
nieomylnością, gdy stawiał na akustykę pomieszczenia ― zarzuca więc
luźno tematem, niby przynętą, mającą ku sobie zwabić niezdecydowaną
rybkę. ― Czy uważa się pan za fana muzyki na żywo, panie Graham?
<br />
Imię gospodarza momentalnie wywołuje w młodzieńcu doskonale zauważalne
ożywienie - duże oczy prześlizgują się przed twarze zebranych, szukając
(to takie oczywiste) te, której widok ma im przynieść ukojenie i sądząc
po specyficznym przebłysku, odnajdują chyba to, czego pragnęły.
<br />
― Tak, raczej tak ― pada cicha odpowiedź i oczy znikają znów w dole, skierowane na podłogę.
<br />
To dziwne i niepodobne do "znakomitych rozmówców" ale pan Bealford
dobrze wie, że Hannibal nigdy by go nie oszukał; czeka więc cierpliwie,
częściowo zaintrygowany atypowymi zachowaniami młodego Grahama.
<br />
― Będziesz mi kibicował na konkursie, prawda? ― podchwytuje Louis,
kładąc mu dłoń na ramieniu i pochylając się lekko, żeby nawiązać kontakt
wzrokowy. ― Bardzo się z tego cieszę.
<br />
W odpowiedzi otrzymuje jednak jedynie skinienie głową, a potem drobna dłoń sięga po kieliszek z szampanem.
<br />
Och, tak. Szampan.
<br />
― Wznieśmy toast ― proponuje roztropnie Alexander, uśmiechając się
pysznie, gdy szkło, wzniesione w górę przez ich dłonie odbija w sobie
złocisty blask żyrandola. ― Za nasze spotkanie. Za dobrą zabawę.
<br />
Pan Graham uderza kieliszkiem o ich kieliszki, czemu towarzyszy wysoki
dźwięk (czyżby zrobił to odrobinę za mocno) i pociąga od razu kilka
dużych łyków, patrząc po skosie w bok. Znowu zapada pełna niegorszącego
napięcia cisza.
<br />
― Przepraszam ― chrząka w końcu, zakłopotany. ― Jestem okropnym rozmówcą.
<br />
Louis uśmiecha się serdecznie.
<br />
― Mój ojciec i ja jesteśmy przekonani, że zyskujesz przy bliższym poznaniu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Bingo.</span>
<br />
Chłopiec kaszle cicho, a jego jeszcze przed chwilą pobladłe oblicze
pokrywa się rozkosznym rumieńcem, czyniąc z niego coraz wierniejszy
obiekt do obserwowania. Następnym łykiem pozbywa się już niemalże całej
zawartości alkoholu.
<br />
Grzeczny.
<br />
― Wieczór jest jeszcze młody ― zapewnia gorąco, odkładając niewielki
talerzyk na tace mijającego ich kelnera. ― Mamy mnóstwo czasu, by lepiej
się poznać.
<br />
― Oczywiście ― to nie głos Louisa roztacza mu się tym razem za
ramieniem; obraca się przezornie, by spotkać się tak oko w oko z samym
Hannibalem, który nieśpiesznym ruchem zgarnia ze stołu jedną z mięsnych
różyczek, a potem zanurza ją elegancko w wargach i na jego oczach
wzdycha z uznaniem, delektując się potrawą, jak najwyższej jakości
ambrozją.
<br />
Na krótką chwilę przymyka oczy, a jego dłoń odruchowo wędruje do
ramienia syna, ale wystarczy odrobina szampana, by zagłuszyć niemądry
odruch ucieczki.
<br />
Nic się nie dzieje. Są bezpieczni. To środek przyjęcia, są otoczeni
przez dziesiątki ludzi, nieopodal orkiestra bierze się za Vivaldiego. Są
bezpieczni.
<br />
I mogą naprawdę dobrze się bawić.
<br />
― Cieszę się, że postanowiliście dochować towarzystwa drogiemu
Willowi ― dodaje, gdy elegancka wykałaczka zostaje odłożona na maleńki
talerzyk, a dojrzale wargi oblizane z resztek potrawy. Duża dłoń wznosi
się ponad kieliszkami i na oczach obu Bealfordów Hannibal sięga do
jednego z ciemnych, zbłąkanych loków, zasuwając go czule za ucho
chłopca.
<br />
― Jak się pan bawi, panie Graham? ― W ciemnych oczach igra coś
nieokreślonego, gdy Lecter bawi się każdą głoską nazwiska swego młodego
gościa. ― Czy podoba ci się kolorystyka salonu?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-08, 19:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Will
zdusza w sobie westchnienie ulgi, kiedy obok zjawia się Hannibal. Coś
się dzieje, atmosfera staje się na ułamek sekundy pełna napięcia, coś
dziwnego zawisa w powietrzu, ale trwa to zbyt krótko, by otumaniony
alkoholem młodzieniec zaczął o tym rozmyślać. Zbyt krótko, by zmarszczył
brwi, zamiast obdarzyć gospodarza wdzięcznym uśmiechem.
<br />
Kiwa gorliwie głową.
<br />
― Tak. Bardzo. ― Może i celowo pominął pierwsze pytanie. Mimo starań
trudno powiedzieć, by bawił się w ogóle. ― Słyszał to pan już od
każdego, ale musiał się pan upewnić, prawda?
<br />
Kątem oka widzi, jak Louis spogląda spod uniesionej brwi na swego ojca.
<br />
Widzi też, jak równie czułym, co dyskretnym gestem poprawia ułożenie
jednego z długich pasm pana Bealforda. Nie może znieść przejawów
niedoskonałości, nie może pozwolić, by cokolwiek zbrukało jego ideał,
jest w niego taki zapatrzony, jest całym jego światem, a właściwie…
jest…
<br />
― Musiałem.
<br />
Mruga, dostrzegając błysk kieliszka, kiedy Hannibal uniósł go, jakby
wznosił miniaturowy toast. Na jego ustach igra uśmiech, zuchwały
uśmiech.
<br />
Will odwzajemnia ten wyraz bez cienia pychy.
<br />
― Kuchnia też doskonała ― stwierdza, zgarniając od przechodzącego kelnera mięsną potrawę.
<br />
― Alkohole też wyborne ― mruczy Louis, wyginając wargi we flirciarskim
uśmiechu. ― Właściwie, panie Lecter, zaobserwowałem tam w kącie…
klawikord. To malowidło na pokrywie to istne dzieło sztuki. Zastanawiam
się, czy instrument jest sprawny, czy może służy jedynie jako niezwykła
ozdoba pańskich wnętrz.
<br />
Hannibal spogląda na niego z uprzejmym zainteresowaniem.
<br />
― Wiedziałem, że nie zawiodę się na pańskim dobrym guście, paniczu
Bealfrod. To w pełni sprawny wyrób Henriego Hemscha, którym raczono
paryską arystokrację około tysiąc siedemset trzydziestego szóstego roku.
Odrestaurowałem malowidło własnoręcznie z pomocą paru życzliwych
przyjaciół. Czy pan sobie żebym zwolnił na chwilę orkiestrę?
<br />
― Jeżeli da mi pan przyzwolenie, z rozkoszą uświetnię pańskie
przyjęcie ― mruczy Louis. Will, ukłuty niezręcznością, kładzie dłoń na
swym łokciu, zabudowując się ramieniem, i w poszukiwaniu komfortu
spogląda najpierw na Alexandra – kiedy jednak ich spojrzenia się
spotykają, szybko przenosi wzrok na klawikord.
<br />
Hannibal odchodzi w stronę orkiestry, ażeby uciszyć ją i przygotować tło
pod popisy panicza. Potem spogląda na Willa i przez chwilę młodzieniec
jest pewien, że podejdzie i staną gdzieś razem, wtedy jednak Alice –
jakby nie mogła wytrzymać bez Lectera nawet pięciu minut – zachodzi
mężczyźnie drogę i skupia na sobie całą jego uwagę.
<br />
Will wykorzystuje to, że Alexander jest zaabsorbowany swym synem, i
umyka w odległy kąt sali, gdzie ciotka Phyllis dyskutuje z jakąś
elegancką, jasnowłosą damą.
<br />
Chwilę później orkiestra cichnie, co prawie od razu spotyka się z
zainteresowaniem gości. Louis Bealford wydaje się w swoim żywiole. Cały
czas patrzy na swego ojca, a jednak mówi do sali.
<br />
Potem pomieszczenie wypełniają dźwięki Preludium i Fugi numer dwa.
Zwinne palce panicza tańczą po klawiaturze instrumentu jak opętane.
Trudno nadążyć za nimi wzrokiem i nikt nawet nie próbuje tego robić.
<br />
Głębia dźwięków klawikordu jest przytłaczająca, w każdym pojedynczym
uderzeniu słychać echo dawnych czasów. Nikt nie szepcze, kiedy Louis
Bealford się popisuje.
<br />
Nikt nie myśli nawet o tym, że Louis Bealford się popisuje.
<br />
To zbyt wzruszający spektakl, zbyt poruszający do samej głębi serca.
<br />
Will mruga szybko, czując mimowolnie napływające do oczu łzy. Nie jest
pewien, dlaczego muzyka tak działa; Louis uderza w klawisze, szarpiąc
jednocześnie strunami jego duszy.
<br />
<br />
Kiedy zapada cisza, nikt przez chwilę nie waży się jej przerwać. Louis
zsuwa palce z klawiatury, otwiera powoli oczy i odruchowo kieruje wzrok
na osobę, której reakcja interesuje go jako jedyna.
<br />
Alexander Bealford bez wątpienia jest usatysfakcjonowany. W jego wzroku
jest duma. Uznanie. Uwielbienie. Nie bije braw razem z tłumem, ale nie
musi.
<br />
Louis wstaje i kłania się szarmancko, obrzucając gawiedź szczerym
uśmiechem. Ludzie zaczynają podchodzić do niego, otaczają go szczelnie.
Chcą dowiedzieć się więcej, pochwalić, wyrazić zachwyt, podlizać się,
ukraść trochę jego uwagi.
<br />
Alexander stoi wciąż na swoim miejscu, pozwalając synowi cieszyć się
komplementami. Wychował Bealforda, który przyniesie temu nazwisku
jeszcze więcej respektu. Któż oparłby się urokowi jego synka, jego
laleczki o wąskich biodrach, o najpiękniejszej talii na sali.
<br />
Już po chwili jego dziecko jest tuż obok. Uśmiecha się arogancko, ale
nigdy do niego. Kiedy Louis przenosi spojrzenie z gości na na Alexandra,
uśmiecha się zupełnie inaczej. Nigdy z wyższością. Z pożądaniem, owsem.
<br />
― Zachwycenie ich jest dziecinnie proste ― mówi, przeciągając sylaby, a
jego szczupła dłoń przesuwa się po nadgarstku mężczyzny, nim odbiera
należny jej kieliszek z jasnym, słodkim winem. Pieprzą się. Pieprzą się
spojrzeniem. ― Gdyby usłyszeli nas razem, pewnie by pomdleli.
<br />
― Duety z reguły wywołują więcej zamieszania ― chrypi mężczyzna, nie
spuszczając z syna oczu; Louis z rozkoszą dałby mu się porwać, objąć w
pasie, przyciągnąć blisko, bliżej, pocałować. Chętnie zacisnąłby palce
na jego włosach i przywarł do niego całym ciałem, pozwalając się
ordynarnie obmacywać. Minęło tyle lat, odkąd zrobili to po raz pierwszy,
a jednak od tamtego czasu napięcie między nimi nie zmalało nawet
odrobinę. Zawsze są na pierwszej randce. Zawsze są siebie ciekawi i
spragnieni. ― W moim występie ― szepcze Alexander, dotykając go
ramieniem, pochylony; jego ciało jest ciepłe, gorące, Louis rumieni się ―
zawsze będziesz grał pierwsze skrzypce.
<br />
Jest zbyt seksowny, kiedy to mówi; Louis nie potrafi mu się oprzeć.
<br />
― Tato... ― szepcze, opuszczając głowę jak zawstydzona dziewica, choć obaj wiedzą, że wiele mu do niej brakuje.
<br />
Gdyby uniósł teraz podbródek ― tylko odrobinę ― mogliby zetknąć ze sobą
spragnione, wilgotne od trunków wargi. Mogliby to zrobić dokładnie tak,
jak tamtej nocy, gdy Alexander przyszedł do jego pokoju.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">To nie tak, że nie został do tego sprowokowany.
<br />
Louis starannie nad tym pracował, z początku być może bez pełnej świadomości, do czego to może doprowadzić.
<br />
Tyle razy komplementował jego wygląd lub dotykał dłużej niżby wypadało.
Niejeden raz składał w kąciku jego warg pocałunek lub pozwalał, by ich
uda dotykały się pod stołem.
<br />
Często patrzył mu prosto w oczy, kiedy jadł lub pił, ale czy kontrolował
przekaz, jaki wysyłał tym spojrzeniem, czy był go w ogóle świadom?
<br />
Kołysał biodrami, ilekroć przed nim kroczył. Uwodził, a potem odwracał
się przez ramię i uśmiechał się, kiedy go przyłapywał na wpatrywaniu się
w...
<br />
Ktoś zupełnie zdrowy, niewypaczony, mógłby nawet nie zauważyć w tym
niczego niewłaściwego, wyprzeć taką myśl, nim zdążyłaby zakwitnąć w jego
umyśle.
<br />
Ponieważ to wszystko, co robił Louis, nie było jednoznaczne. Ponieważ
chłopak mógł nie być tego świadom i z łatwością byłby w stanie
wszystkiego się wyprzeć, gdyby postawiono mu zarzuty.
<br />
Nie byłoby powodu, aby mu nie wierzyć.
<br />
Ale Alexander chyba nie potrafił spojrzeć na to jak ktoś zdrowy i niewypaczony.
<br />
Tamtej nocy Louis przebudził się, czując dotyk na nagiej nodze, którą ―
leżąc na boku ― wystawił nad kołdrę. Gorąc skóry, chłód sygnetów, woń
whisky... Mruknął cicho i sennie, wyginając wargi w uśmiechu.
<br />
― Co robisz...?
<br />
Alexander patrzył na niego ze stężałą, napiętą twarzą. Zwierzęcy.
Zdeterminowany. Przyszedł po swój skarb, przyszedł go odebrać. Jego dłoń
z łydki przesunęła się na kolano, a z niego dalej, na udo, poszukując
rąbka materiału, który mógłby wyznaczyć jakąś granicę. Nie znalazła go
jednak. Louis miał na sobie półprzezroczystą koszulę, ale nic poza nią, i
palce mężczyzny wsunęły się pod nią bez żadnych przeszkód, już niemal
dotykając pośladka.
<br />
― Jesteś absolutnie zachwycający ― wymamrotał niewyraźnie pan
Bealford, nisko pochylony, i Louis poczuł ruch powietrza na swoich
policzkach, i w jego nozdrza wdarła się silniej woń alkoholu.
<br />
Otworzył powoli oczy i wtedy ― widząc go w półmroku tak wyraźnie, że był
w stanie dostrzec załamania księżycowego światła przy jego ledwie
widocznych porach ― zdał sobie w pełni sprawę z tego, że nie śnił, a
dotyk na udzie był prawdziwy.
<br />
Serce szarpnęło mu się w piersi, adrenalina pobudziła przepływ krwi. Po
kręgosłupie przemknął mu dreszcz, którego natury nie potrafił wtedy
określić. Wargi rozchyliły się, język wysunął, by je lekko zwilżyć.
<br />
Patrzył na swojego ojca, patrzył, gdy Alexander obmacywał jego ciało, i
nie potrafił odnaleźć w tym nic niewłaściwego, nic, czego by nie chciał.
Dotyk ten posyłał strumienie gorąca do wnętrza jego ciała, wprawiał go w
drżenie, sprawiał, że miał ochotę zadrzeć koszulę i zażyczyć sobie
więcej.
<br />
Uniósł się lekko i wsparł na łokciu. Rozszerzonymi oczami popatrzył w
dół, na dłoń, która objęła jego pośladek. Napiął się. Wrócił spojrzeniem
do dojrzałej twarzy.
<br />
― Chyba jesteś bardzo zmęczony, mój drogi ojcze ― wyszeptał spokojnie,
wbrew temu, co działo się w jego głowie, duszy, sercu. ― Chodź, połóż
się tutaj, obok mnie.
<br />
Przesunął się na drugą stronę łóżka, a Alexander podążył za nim, jakby jego ręka przylgnęła do jego ciała już na dobre.
<br />
― Oczywiście ― wymruczał, ale zrobił to w taki sposób, że Louis aż
stracił dech; i chwilę po tym poczuł go na sobie, całego, na sobie,
poczuł, jak wgniata go w pościel, jak napiera na niego swoim twardym...
<br />
I Louis chwycił go za policzki, rozpalone niczym dwa żelazka, i
przytrzymał jego twarz, przełykając ciężko ślinę, i patrzył, patrzył na
twarz swojego ojca, na twarz przystojnego mężczyzny, i nie potrafiłby
zaprzeczyć, że go pragnie, nie potrafiłby zaprzeczyć, że dotyk, którym
go obdarzał, nie był niewinny.
<br />
Ptaszyna, którą ściskał kurczowo udami, też była twarda. To się działo. To się stało.
<br />
Powoli, patrząc Alexandrowi w oczy, rozchylił nogi, wpuszczając go
dokładnie między nie. Przymknął powieki i sapnął drżąco, gdy poczuł go
pełniej, och, to było takie dobre, takie doskonałe, przyrodzenie jego
ojca między jego udami, na jego kroczu, tak blisko, tak bardzo.
<br />
― Podnieciłeś się tak samym patrzeniem, jak śpię, kochanie? ― zapytał
czule, spod półprzymkniętych powiek wpatrując się w jego roziskrzone
oczy. ― Czy myślałeś o mnie już wcześniej?
<br />
― Nie ma chwili, w której bym o tobie nie myślał ― przyznał Alexander i
Louis zadrżał, gdy uderzyła go pobrzmiewająca w jego tonie rozpacz i
desperacja, i szczerość, i rezygnacja. Odchylił głowę, kiedy mężczyzna
przycisnął wargi do jego szyi, obcałowując ją delikatnie, ale nie tak,
jak mógłby robić to ojciec swojemu dziecku, w ogóle nie tak. ― Co ty ze
mną robisz, co robisz.
<br />
Wargi ojca sunęły w stronę jego ucha, zostawiając na wrażliwej skórze delikatne, zakazane pocałunki.
<br />
Louis jęknął, rozpływając się pod nim, wyginając ciało w łagodny łuk, płonąc.
<br />
― Przestań ― wydusił. I kiedy Alexander podniósł głowę i obrzucił jego
twarz półprzytomnym spojrzeniem, w którym tliła się rozpacz, Louis
uśmiechnął się tak, jak uśmiechał się do niego cały dzień. ― Nikt nie
będzie cię oceniał. Bo nikt się nie dowie, tatusiu. To będzie nasza
mała... słodka... tajemnica.
<br />
Powiedział to. A potem sam pociągnął go do siebie i pocałował jego
wargi. Na początku zaciśnięte, chłodne. Dopóki nie zassał jednej z nich.
Dopóki nie wysunął języka, dopóki nie naparł na nie, wymuszając wstęp.
<br />
Wtedy właśnie po raz pierwszy skosztować ich zakazanego owocu. Owinąwszy
się szczelnie wokół ojca, nie pozwoliłby mu odejść nawet, gdyby kończył
się świat.
<br />
I nie widział w tym nic złego. Nic niewłaściwego, kiedy spijał posmak
whisky z ojcowskich warg, dociskając się kroczem do jego krocza.
<br />
Oddał mu się z własnej woli. Alexander nie musiał uciekać się do gwałtu
na swym nastoletnim dziecku. Dostał wszystko, czego mógłby chcieć, a
kiedy obudził się rano w poczuciu dezorientacji i odrazy względem samego
siebie, szczupłe ramiona i uda wciąż oplatały jego nagie ciało, nie
pozwalając uciec tak łatwo.</span></span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-11-08, 21:17<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie tylko błękit oczu Willa Grahama szkli się nieprzerwanie podczas
występu utalentowanego panicza - pan Lecter nie powstrzymuje nawet swych
łez, gdy muzyka otula go swoim nieokiełznanym pięknem; jej dźwięki są
ponadczasowe, tchną swą wiecznością wszystkich zgromadzonych, uświęcając
chwilę swą gamą doznań.
<br />
Muzyka, jego stara przyjaciółka, najdroższa dama przepełnionego
uwielbieniem serca, która nie opuszczała go wówczas nawet wtedy, gdy
pozornie jej dźwięki cichną, zastąpione nieco opóźnionym (jest w stanie
to zrozumieć, on także...) aplauzem.
<br />
Wiwatuje, wznosi w górę świeżo napełniony kieliszek - nie pije wiele, ale nie umiałby odmówić toastu tak wybornemu występowi.
<br />
Alexander Bealford uśmiecha się dumnie, emanując balansującym na granicy
narcyzmu uwielbieniem; Hannibal nie może mu się dziwić, nie wtedy, gdy
to owoc jego właśnie lędźwi stanowi przez chwilę samo centrum przyjęcia.
Jego słodką, główną atrakcję.
<br />
Nie przeszkadza mu to, każdy czasem ustąpić swego miejsca na piedestale.
Tak łatwo jest je, przecież odzyskać, nawet wobec porażającej urody i
wdzięku mijającego go młodzieńca.
<br />
Udaje, że nie widzi ich dotyku i spojrzeń, tak jak czyni to reszta
gości. To stosowne i rozsądne - unikać prawdy i omijać ją szerokim
łukiem, by nie wzbudzić gniewu tego okrutnika o twarzy samego boga.
Wszyscy liczą się tu z konsekwencjami, które można ponieść wobec
nietaktu popełnionego względem Alexandra. Tylko on ma prawo do
nietaktów, nikt nie śmie w to wątpić.
<br />
― To taki wspaniały wieczór ― słodki pomruk otula jego ucho, gdy Alice
wspina się na palce, by złożyć pod nim czuły pocałunek. ― A twoi
znajomi? Wspaniali ludzie, są tacy... Interesujący. Nie miałam pojęcia,
że pan Bealford jest tak uprzejmym, ciepłym człowiekiem! To niesamowite i
pocieszające, że fortuna nie odebrała mu ludzkiej strony.
<br />
Kolejny nietakt (nie powinno się rozmawiać o pieniądzach) odzywa się
drapaniem w gardle, które niemalże wypycha mu słowa z ust - przyznaje
przed sobą, że martwi go, iż doświadczenie i pozycja społeczna zwykłej
pani ogrodnik może mieć wpływ na zdanie postrzegających go ludzi. Czy
powinien z nią porozmawiać - zastanawia się, pozwalając, by drobne ramię
owinęło mu się śmiało wokół wyciągniętej ręki - czy powinien to
skończyć, zanim przedłużanie ich relacji stanie się bezsensowne?
<br />
I znów to robi - nie tylko odbiega myślami od towarzyszących mu gości,
ale powraca nimi uparcie do jednego z nich - tego, który ukrywa się
uparcie, uciekając od ludźmi, uciekając przed ludźmi. I przed nim,
Hannibal czuje to i nie może się do tej myśli ustosunkować. Nie może
jednak zabiegać o młodzieńcze względy w chwili takiej, jak ta - gdy
większość oczu kieruje się w jego stronę, gdy pochłonięty wyższymi
myślami umysł zostaje regularnie poddawany próbie, nadążając za każdym
pytaniem, komplementem, za każdą wylewnością, płynącą prosto z serc
przejętych bawiących na przyjęciu.
<br />
Przez jakiś czas spełnia się więc jako gospodarz, rozsiewając wokół swój
blask - raczy głodną ciekawość barwnymi historiami, a nienasycone
podniebienia kolejnymi potrawami, które wjeżdżając do salonu na
srebrnych wózkach, wzbudzają sobą niemałą sensację.
<br />
Cóż za znakomita potrawa, panie Lecter, mówią, pieszcząc świadomie jego ego.
<br />
W życiu nie jedliśmy czegoś równie smacznego.
<br />
Wiem, mówią oczy, podczas gdy wargi układają się w podziękowania. I to
takie cieszące, że wszyscy ci tu zebrani jedzą mu z ręki równie ochoczo,
co z ręcznie zdobionych talerzy.
<br />
Dźwięki orkiestry płyną przez przestrzeń, nadając zdarzeniu odpowiedniej
kameralności - Hannibal jest przekonany, że o tym wieczorze będzie się
jeszcze mówiło przez długie tygodnie. I słusznie, oczywiście, że
słusznie. Jest pewien, że to nie mogło zakończyć się inaczej, ale nawet
zwykłe utwierdzenie w przekonaniach niesie sobą pewnego rodzaju
satysfakcję.
<br />
Po jakimś czasie tłum zaczyna się delikatnie przerzedzać - większość
gości uraczyła się już paroma kieliszkami za dużo, przez co wszelkie
rozmowy nabierają właściwego im dramatyzmu. Wokół rozlegają się co i
rusz <span style="font-style: italic;">zbyt</span> głośne chichoty i nieumiejętnie tłumione przekleństwa. Tak łatwo jest udawać, że się tego nie słyszy, nie widzi.
<br />
I tego, że Bealfordowie zbliżają się znów ze swymi dumnymi uśmieszkami do milczącego pana Grahama też.
<br />
<br />
W przeciwieństwie do pana Lectera, Alexander nie porusza się
bezszelestnie - jego kroki są dźwięczne i wzbudzają sobą
zainteresowanie; sprężysty chód ściąga uwagę, wymusza na sobie
spojrzenie zgromadzonych wokół gości, którzy chcąc lub nie, darzą tego
mężczyznę niemożliwym do pohamowania zachwytem. Jest coś niezwykle
kontrastowego w sposobie, w jaki mężczyzna spogląda na drobnego,
wciśniętego w ścianę chłopca - jak to możliwe, że tak piękne oczy
zdradzać mogą tyle wyrachowanej wyższości, tyle nieczułego zimna. Nie
wszyscy są w stanie dostrzec ów fenomen, to pewne, ale Will? Spośród
wszystkich ludzi ten młody człowiek wydaje mu się prawdziwym wyzwaniem.
Zaczyna rozumieć, co Hannibal miał na myśli, określając go mianem
"interesującego". Niektóre diamenty trzeba po prostu... oszlifować.
<br />
― Przyjęcie zbliża się już do końca ― zauważa łagodnie, przyciągając
Lou bliżej zaborczego ramienia. Stoją tak obok siebie, ojciec z synem,
połączeni swą serdeczną zażyłością., przyjaźnią i zaufaniem. W
delikatnym dotyku dłoni, sunącej wolno wzdłuż pleców nie ma przecież nic
niewłaściwego. ― Szkoda byłoby je opuścić bez pożegnania, prawda?
<br />
Chłopiec, który siedzi z kieliszkiem na sofie, spogląda na nich trochę
rozbieganym wzrokiem, ale po chwili wstaje grzecznie, nie starając się
nawet ukryć swego zaskoczenia.
<br />
― Do widzenia ― mówi cicho, ze zmarszczonymi podejrzliwie brwiami
<br />
― Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy ― rzuca wtedy Lou z niewinnym uśmieszkiem. ― Zrobiłeś na nas bardzo dobre wrażenie.
<br />
Taki komplement, płynący z ust Bealforda jest nie byle jaką rzeczą, ale
młodzieniec albo nie chce, albo nie potrafi tego odpowiednio okazać.
Czas pozwoli im zapewne o tym zadecydować, zwłaszcza, że...
<br />
― Oczywiście, że się zobaczymy ― Alexander spogląda na syna z udawanym
rozbawieniem, odgarniając ze ślicznej buzi jeden z niesfornych (to
tylko pretekst do dotknięcia tej wspaniałej twarzy) loków. ― Hannibal
obiecał nam przecież jutro kolację. Sądzę, że jego bliski sąsiad
powinien się na niej pojawić, prawda?
<br />
Jego piękny chłopiec spogląda mu w oczy i jest w tym spojrzeniu cała ta
namiętność i gorąco, które gorszy swym erotyzmem, które nie powinno mieć
miejsca między ojcem, a synem.
<br />
I Will patrzy na to wszystko i zaczyna rozumieć znacznie więcej,
ponieważ prawda bije go po oczach; ponieważ nie starają się jej nawet
ukryć, nie przed nim.
<br />
Wystarczy sekunda, by wydarzyło się jednak coś jeszcze bardziej
niespodziewanego - w chwili, gdy Louis pochyla się szybko, nagle i
łapiąc w swe wypielęgnowane dłonie twarz podpitego chłopca, składa
pocałunek w samym kąciku jego warg.
<br />
Szok, malujący się na pokrywającym się czerwienią, młodym obliczu, mówi
jasno o wszystkim tym, co właśnie się stało. A jednak, wszystko to
trwało tak krótką chwilę, zaledwie mgnienie oka. Czy aby na pewno się
więc wydarzyło?
<br />
― Do zobaczenia ― mówi jeszcze ciepło panicz Bealford i przyjmując
ofiarowane mu przez ojca ramię, podejmują wędrówkę w kierunku drzwi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-08, 23:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Ciemnowłosy młodzieniec osuwa się z powrotem na sofę, odprowadzając jasnowłosych gości zagubionym, uległym spojrzeniem.
<br />
Wydaje się taki słaby, tak podatny na krzywdę. Bezbronny i zdany na
łaskę innych. Ale coś w postawie Willa Grahama burzy ten obrazek, coś
sprawia, że ludzie omijają go szerokim łukiem, zamiast otoczyć opieką i
współczuciem.
<br />
Will bardzo się zmienił na przestrzeni ostatnich miesięcy.
Prawdopodobnie sam nie był tego świadom, lecz widzieli to wszyscy,
którzy znali go, odkąd przyjechał do miasta.
<br />
Coś w nim narastało, jakiś rodzaj nieokreślonej ciemności. Być może to
przez obcowanie ze śmiercią, zwłokami, wnętrznościami. Być może ostatnie
wrażenia były zbyt silne, budząc w młodym Grahamie nienaturalną
bezwzględność, którą najwyraźniej można od niego instynktownie wyczuć.
<br />
― Will, czas iść ― mówi odrobinę niepewnie Phyllis, jakby obawiała
się, że wyrywając chłopca z zamyślenia narazi się na jakiś atak. ―
Willy, słyszysz mnie? ― Pochyla się, żeby wyciągnąć z jego dłoni pusty
kieliszek.
<br />
Młodzieniec podnosi na nią rozbiegany wzrok.
<br />
― Mogę jeszcze chwilę…
<br />
― Hannibal na pewno jest zmęczony.
<br />
― Ja chcę… z nim porozmawiać.
<br />
― Willy, posłuchaj, nie możemy nadużywać… ― zaczyna Bella, lecz nie
kończy, ponieważ Hannibal jest już obok, jak gdyby zaalarmowany
sytuacją. Jest przy nich i z cieniem uśmiechu interweniuje, skupiając na
sobie spojrzenie młodzieńca.
<br />
― Wierzę, że dobrze się dziś bawiliście? Twoja kreacja wyglądała
zjawiskowo, Bello. Martwi mnie tylko, że Jack nie zdołał oderwać się od
swoich obowiązków…
<br />
― Ostatnio jest naprawdę zajęty ― przyznaje Bella z westchnieniem. ―
Nie miej mu tego za złe, proszę. Kiedy te potworności będą już
przeszłością, na pewno nadrobimy wspólny czas. ― Spogląda na Willa,
który nie odrywa błękitnych oczu od twarzy Lectera. ― Cóż, dziękujemy za
wspaniałe przyjęcie, bawiliśmy się doskonale. Ale Will jest już chyba
bardzo zmęczony.
<br />
Jak spod ziemi wyrasta przy nich Alice i obejmuje starszego kochanka w pasie. Jest z niego taka dumna.
<br />
Will zatrzymuje spojrzenie na jej wypielęgnowanej dłoni o pomalowanych
na szkarłat paznokciach, która spoczywa na drogim materiale wieczorowego
garnituru, a potem z trudem się podnosi.
<br />
To jednak nie czas na rozmowy, ona im na to nie pozwoli. Będzie tu
zawsze, jak parszywa wesz, jak obrzydliwy pasożyt żerujący na jego
dobrej opinii, talencie, popularności, pieniądzach.
<br />
Nagle ma ochotę chwycić ją za twarz i mocno nacisnąć jej powieki,
dokładnie tak, jak zrobił to Rzeźnik ze swoją ofiarą, od tego właśnie
zaczął, od przyciśnięcia jej powiek, od wciśnięcia oczu głęboko do
wnętrza jej czaszki, od werżnięcia ich w mózg własnymi kciukami.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://i.gifer.com/AQ7X.gif" /></span></div>
<span class="postbody">
<br />
― Zawsze. Zawsze doskonale się czujemy w domu Hannibala ― zapewnia
Phylis Alice, kiedy dziewczyna dopytuje o ich wrażenia, mimo że
gospodarz przed chwilą zdążył już upewnić się, że jego przyjęcie zostało
ocenione pozytywnie.
<br />
― Niektórzy mają naturalny talent do zjednywania sobie ludzi ― wzdycha Alice.
<br />
Hannibal obserwuje uważnie twarz młodzieńca, zdaje się, że w ogóle nie przykładając wagi do słów kobiet.
<br />
― Czy mogę was o coś prosić? ― wtrąca jednak w stosownym momencie. ―
Chciałbym zapakować resztę jedzenia, żeby móc je jutro zawieźć swojemu
znajomemu. Czy byłybyście tak uprzejme…?
<br />
― Oczywiście, kochanie ― odpowiada od razu Alice. ― Nie sądziłeś
chyba, że cię z tym zostawimy. Bello, pomożesz mi? Weźmiemy tylko
pojemniki próżniowe i…
<br />
Odchodzą w stronę kuchni, a Will unosi drżącą rękę i odgarnia
niespokojnie pasmo za ucho – to, które przez cały wieczór wymyka mu się z
fryzury.
<br />
― Nie powinienem był przychodzić ― wydusza w końcu. ― Nie znoszę takich przyjęć.
<br />
― Przykro mi, jeśli tak właśnie się czujesz. Nie powinienem był
nalegać ― odpowiada mu Lecter bez emocji. Jest taki spokojny, tak
niewzruszony. ― Nie wydaje mi się jednak, by to przyjęcie było powodem
twojego niepokoju.
<br />
Will potrząsa głową, jakby próbował się otrząsnąć z jego bliskości, nagle zbyt inwazyjnej, dominującej.
<br />
― Wiesz, że możesz podzielić się ze mną wszystkimi obawami? ― dopytuje mężczyzna.
<br />
Will przymyka oczy, oplatając się ramionami.
<br />
― Boję się, że mógłbym kogoś zabić ― mamrocze niewyraźnie i chwieje
się lekko. Jest cały napięty; ręce, którymi się obejmuje, są aż białe od
siły, jakiej do tego używa. ― W afekcie, i…
<br />
Urywa, gdy do pokoju wraca jego opiekunka i Alice.
<br />
Oczy pod powiekami pieką. Nie chce ich otwierać.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-11-11, 00:12<br />
<hr />
<span class="postbody">
To zdecydowanie nie są tematy, które powinny między nimi paść w
podobnych okolicznościach i Hannibal mimowolnie dziękuje niebiosom za
ostatnie rezerwy wstrzemięźliwości, które pozwalają chłopcu powstrzymać
je do chwili, w której nie zostają one z niego łagodnie wyciągnięte, jak
to zwykle mają w zwyczaju robić na wspólnych sesjach.
<br />
Musi przyznać, że słowa chłopca wywołują u niego lekki niepokój - nie
dlatego, że ich treść nawiązywała do czynów co najmniej niewłaściwych,
ale ze względu na ton, jakim zostało mu to wyznane. Głęboka rozpacz i
niebezpieczne drżenie sugerowało mu że wyznanie było nie tylko głębokie,
ale i boleśnie szczere. A gdy apogeum rozchwiania uderzyło w zbliżającą
się ku nim eleganckim krokiem Alice, napięcie stało się niemalże nie do
zniesienia.
<br />
― Wszystko w porządku? ― Dziewczyna marszczy brwi, opierając się lekko
na jego ramieniu. Momentalnie poważnie, dostrzegając stan, w jakim
znajduje się drżący wciąż młodzieniec. I Hannibal widzi to: widzi, że
chce zareagować i coś powiedzieć, ale zanim to niemądre zachowanie
odniosłoby (zapewne katastrofalny) skutek, zatrzymuje ją przy sobie,
mamiąc jednym z oszczędnych uśmiechów.
<br />
― Will nie czuje się najlepiej ― informuje ją oszczędnie, wydostając
się z jej uścisku (pozwala, by jej wargi musnęły go przelotnie w kącik
ust), by otulić swym ramieniem drżącego Grahama. Wie, że zbliża się
jeden z ataków, wzmocniony przez ilości spożytego alkoholu (to jego wina
i czuje się z tym okropnie, nie wierzy, że do tego dopuścił, to takie
okropne) i musi szybko działać, by oszczędzić resztce gości tego widoku.
A także by oszczędzić ciekawskich spojrzeń swojemu biednemu pacjentowi.
To nie jego wina, że tak wstrętnie się teraz czuje, to on, jego
psychiatra przyczynił się do tak wielkiego cierpienia.
<br />
― Proszę, powiedz Phyllis, że odprowadzę Willa do łóżka. Przy okazji podam mu coś na mdłości.
<br />
― Czekać na ciebie? ― W odpowiedzi dostaje dziwnie gorzkie pytanie.
Obraca się przez ramię, wspierając na sobie drobne ciało trzęsącego się
chłopca. Czy nie widzi, że potrzebna mu pomoc?
<br />
― Oczywiście ― sili się na pogodny ton, zmuszając niechętne wargi do
kolejnego fałszywego uśmiechu. ― Zostawiłem dla ciebie coś w
szufladzie ― dodaje cicho, ruszając w kierunku korytarza. ― Wrócę
najprędzej, jak to możliwe.
<br />
Wreszcie wydostają się na zewnątrz - zimne powietrze uderza ich w
twarze, gdy pozbawieni okryć przemierzają kamienną dróżkę, prowadzącą do
chodnika. Stamtąd droga prowadzi już konkretnie pod same drzwi domu
Crawford'ów.
<br />
Duże ramię wspiera łagodnie zataczającego się młodzieńca, pomagając mu pokonać schodki na ganek.
<br />
― Prosto do sypialni? ― Jedwabisty pomruk przebija się przez
ciemności, gdy pyta krótko, nie trudząc się nawet zapaleniem światła.
Dobrze zna ten dom, bywał tu już nie raz. ― Czy kąpiel?
<br />
Drobne ciało wywija mu się z ramion, opadając ciężko o przeciwległą
ścianę; wystarczy mu jedno spojrzenie, aby wyczytać z błękitnych oczu
wszystkie te niewypowiedziane pretensje, cały jad i zazdrość, któremu
nie mogły dać upustu przez okrągły wieczór.
<br />
― Nie wiem, co się ze mną dzieje. Myślałem, że już jest dobrze. Ale
jest bardzo, bardzo źle. Powinienem być zamknięty, ty o tym wiesz ―
dyszy ciężko chłopiec i nagle Hannibal uświadamia sobie, że musi mieć
gorączkę. ― Dlaczego jeszcze nikomu nie powiedziałeś...
<br />
― Will, musisz się uspokoić. Twoja empatia sprawia, że zaczynasz zbyt
wiele odczuwać, to cię przerasta. Wydaje mi się, że powinieneś odpocząć i
zrezygnować z pracy u swego wuja.
<br />
― Proszę ― drżenie przybiera na sile, przemieniając go w rozdygotaną
burzę, w ucieleśnienie niestabilności, szaleństwa. ― Pomóż mi. Pomóż mi,
pomóż mi, pomóż!
<br />
Blade dłonie wyciągają się gwałtownie, zaciskając palcami na materiale
drogiej koszuli; mną ją, ciągnąc we wszystkie strony, aż pękają guziki.
Hannibal marszczy brwi i próbuje go objąć, ale nie jest w stanie, nie w
tej chwili.
<br />
― Musisz odsunąć się od spraw morderstw, Will ― powtarza twardo. ― Jack cię wykorzystuje, nie możesz mu na to pozwolić.
<br />
Płytki oddech przybiera teraz na tempie do takiego stopnia, dłonie
szarpią wciąż za materiał koszuli. Blade wargi wypuszczają z siebie
ochrypłe, żałosne pojękiwania, gdy błękitne spojrzenie próbuje skupić
się na konkretnej rzeczy. Wreszcie zatrzymują się na jego twarzy i
nagle...
<br />
― Will ― ciemne oczy rozszerzają się w przestrachu, gdy drgawki
przemieniają się w atak... padaczkowy. ― Will ― powtarza głośniej,
przykładając mu dłoń do rozgrzanego czoła. Zapala światło, przyświeca w
twarz kieszonkową latarką. Otrzymuje w zamian zero sygnału, żadnej
odpowiedzi.
<br />
Drzwi wejściowe poruszają się delikatnie i do środka wkracza Phyllis.
Pan Lecter działa bardzo szybko, bezszelestnie - uwiesza sobie młode
ciało na ramieniu i wciąga je pośpiesznie po schodach, prowadząc do
ciasnej sypialni.
<br />
― Hannibalu ― słyszy z dołu zaniepokojone wołanie. ― Czy wszystko w porządku?
<br />
― Oczywiście ― odpowiada jej pośpiesznie, ściągając z chłopca nieco
już sfatygowaną marynarkę; układa go troskliwie na łóżku, mocując się
przez chwilę z eleganckim obuwiem. ― Will nie najlepiej się poczuł, ale
wystarczy mu odrobina snu.
<br />
W ostatniej chwili sięga do uchwytu białej szafy, wydobywając z niego
przewieszony niedbale pas - czarny, skórzany, służący idealnie wobec
większości przykrych ataków padaczki.
<br />
Składa skórę na pół i wciska ją między dzwoniące zęby młodzieńca,
odsuwając się od niego pośpiesznie, by opuścić jego pokój (a więc i
zamknąć jego drzwi) w chwili, gdy Bella dociera na górę schodów.
<br />
― Prosił, by mu nie przeszkadzać. Wymiotował i jest tym faktem mocno zażenowany ― uśmiecha się krzywo, zawstydzony.
<br />
― Och, rozumiem ― Phyllis śmieje się niezręcznie. ― Typowo męskie sprawy, hm?
<br />
Wzdycha z ulgą, zadając sobie sprawę z tego, że stan ciotki Willa jest
także nieco pokomplikowany przez alkohol. To pozwala jej zapewne nie
zwracać uwagi na rozchełstaną koszulę sąsiada.
<br />
― Tak ― zgadza się, łapiąc za poręcz schodów. ― To był wspaniały wieczór, Bello. Dziękuję ci.
<br />
― To ja dziękuję tobie, Hannibalu ― odpowiada czule kobieta, uśmiechając się do niego ciepło. ― Dobrej nocy.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-11, 15:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Will sięga po dzwoniący telefon, krótko zerkając na wyświetlacz, nim naciska zieloną słuchawkę i podnosi urządzenie do ucha.
<br />
― Słucham ― mówi cicho; w mikrofon wieje wiatr, powodując szumy.
<br />
― Dzień dobry, Will. Wierzę, że nie przeszkodziłem ci w czymś ważnym? ―
słyszy znajomy głos. Któż inny mógłby do niego zadzwonić.
<br />
― Nie. Raczej nie.
<br />
― Właściwie spodziewałem się, że zastanę cię w domu. Zdziwiłem się, gdy Bella powiedziała mi, że wyszedłeś na spacer.
<br />
― Musiałem trochę odetchnąć. Pomyśleć na świeżym powietrzu. Wczoraj…
Nie wiem, nie wiem ― odpowiada zagubiony. ― Coś się stało? Wszystko w
porządku?
<br />
― Na świeżym powietrzu. ― Słyszy w głosie Lectera wątpliwości. Wie, że
mężczyzna jest podejrzliwy i pewnie już się domyśla, gdzie Will się
udał. ― To zabawny zbieg okoliczności; chciałem cię dziś zabrać na
spacer w szczególne miejsce, porozmawiać. Czy będziesz tak uprzejmy i
podasz mi adres, pod którym powinienem cię odebrać?
<br />
― Jestem w… ― Młodzieniec zawiesza głos, zatrzymując wzrok na
strzępach powiewającej na wietrze, żółtej policyjnej wstęgi. Kłamstwa
nie mają sensu. ― Jestem przy tym sklepie, gdzie Rzeźnik… Gdzie… Po
prostu przyjedź po mnie jak najszybciej, dobrze?
<br />
Po drugiej stronie na długą chwilę zapada zupełna cisza.
<br />
― Dobrze.
<br />
<br />
Kiedy ciemne luksusowe auto zatrzymuje się nieopodal stojącego przy
nieczynnym sklepie młodzieńca, ten od razu otwiera sobie drzwi i wsiada
do środka. Policzki ma zarumienione, rzęsy są białe od mrozu, zęby
zgrzytają z zimna. Szczupła dłoń w rękawiczce pociera miejsce pod nosem.
Przez dłuższą chwilę Will unika spojrzenia mężczyzny.
<br />
― Rano znaleźli jego ciało ― mówi wreszcie cicho, jakby to miało go
usprawiedliwić. ― Jeszcze to ustalają, ale to on. Tylko czekałem na
wiadomość o samobójcy.
<br />
― Nie wytrzymał presji ― zgadza się krótko Hannibal, otwierając
samochodowy schowek żeby podać mu termos z gorącą herbatą. ― Okazał się
zbyt słaby, by dorównać swym czynom.
<br />
Młodzieniec odwraca głowę od okna i spogląda Lecterowi w oczy. Zdarza mu
się zapominać, jak niekonwencjonalne podejście wyznaje ten człowiek.
Kiedy inni poprosiliby o zmianę tematu, on komentuje zajście, jakby
rozmawiali o pogodzie, spoglądając na sylwetkę mordercy z zupełnie innej
strony niż wszyscy, z którymi Will mógłby porozmawiać.
<br />
Jakby zbrodnie mu imponowały. Jakby silna psychika morderców była czymś nie tyle przerażającym i nieludzkim, co godnym podziwu.
<br />
Znów uderza go to, jak podobnie czasami myślą, i jak bardzo cieszy się,
że ma kogoś, kto go nie ocenia, nie potępia, nie próbuje zmienić,
zamknąć, stłamsić, zniszczyć. Zaczyna jednak zdawać sobie sprawę z
drugiej strony tego medalu. Lecter zawsze zapewniał go o jego
wyjątkowości, jednak w ustach człowieka, który uważa Rozpruwacza za
kogoś nadzwyczajnego, taki komplement jest niebezpieczny.
<br />
Ich znajomość jest niebezpieczna i wcale nie jest pewien, czy pomaga mu wrócić do stabilności.
<br />
Uśmiecha się jednak kątem warg (odrobinę krzywo, dziwnie) i bierze od
mężczyzny termos. Przesuwa palcami po dłoni mężczyzny, przeciągając
dotyk, nagle jednak uderza go, że podobny gest – dość oczywistej natury –
wykonał wczoraj Louis Bealford.
<br />
Poważnieje, cofając dłoń z ciepłym termosem. Spogląda znów w stronę
okna. Ruszają w nieznane mu miejsce, ale nie cel ich podróży nie daje mu
teraz spokoju.
<br />
― Widzisz w Bealfordach coś niepokojącego? ― pyta cicho.
<br />
― Ich postawa i spojrzenie na życie znacząco różnią się od tych, które
możemy spotkać na co dzień u innych ludzi ― odpowiada enigmatycznie
Lecter, a kiedy Will zerka na jego twarz, dostrzega na niej znajomy
uśmieszek. ― Czy ty widzisz w nich coś niepokojącego?
<br />
Will nerwowym gestem zagarnia kosmyk włosów za ucho.
<br />
― Chodzi mi o to, że oni… ― urywa i nagle zmienia ton na ostrzejszy. ―
Nie wierzę, że tego nie widzisz. Wiesz, co mam na myśli. Robili to cały
wieczór. Dobrze wiesz.
<br />
― Chodzi ci o ich relację. ― To nie jest pytanie, tylko stwierdzenie;
Hannibal wypowiada je takim tonem, jakby rozmawiali o czymś zupełnie
błahym, zupełnie nie kontrowersyjnym czy niewłaściwym. ― Dlaczego tak
cię to peszy? To, co niekonwencjonalne ― mruczy miękko ― też potrafi być
piękne.
<br />
Will znów patrzy w okno, ale czuje na sobie spojrzenie Lectera; czuje też, jak pieką go policzki.
<br />
― Wiem ― mówi cicho. ― Wiem, wiem <span style="font-style: italic;">bardzo</span>
dobrze, Hannibal, jak to jest, kiedy poczujesz coś, co jest zupełnie
niewłaściwe i powszechnie potępiane, wręcz zakazane. Takie rzeczy się
ukrywa, żyje się z nimi, ale tłamsi na dnie serca, nigdy nie wypuszcza
na wierzch. A oni tego nie ukrywają. W ogóle.
<br />
― Ukrywają ― odpowiada Lecter ― dopóki uznają, że w danych
okolicznościach jest to stosowne. Przestają to natomiast ukrywać, gdy
łatwo im wtopić pojedyncze spojrzenia i gesty w całą gamę
niejednoznaczności.
<br />
Will marszczy brwi i spogląda na profil mężczyzny, bawiąc się zakrętką termosu.
<br />
― Czy potępiasz ich ze względu na to uczucie? ― pada pytanie. ― Czy
stali się ze względu na nie gorszymi ludźmi w twoich oczach?
<br />
Na chwilę zapada między nimi cisza i młodzieniec wbija spojrzenie we własne dłonie, skubiąc zębami spierzchniętą wargę.
<br />
― To nie to ― wzdycha w końcu. ― Wystarczyłoby jedno zdjęcie, jedno
nagranie. Żyją pod ogromną presją. Zawsze w strachu przed odkryciem. To
trudniejsze niż duszenie w sobie tych uczuć, niepozwalanie im się
rozwinąć. Muszą być doskonali jak mordercy. Każda pozostawiona poszlaka
może zniszczyć ich świat, a oni balansują na krawędzi.
<br />
― Myślę, że ― odpowiada wolno Lecter, zdając się ważyć słowa ― zdają
sobie sprawę z ryzyka, które niesie podtrzymywanie ich relacji w ten, a
nie inny sposób, Will. Namiętność przyćmiewa czasem rozsądek, ale
nierozważny jest ostatnim z określeń, jakimi mogę opisać Alexandra.
Wydaje mi się, że mimo wszystko dostrzegasz więcej, niż inni ludzie. To,
co dla ciebie może wydawać się oczywiste i naganne, dla reszty
pozostanie jedynie niejednoznacznymi aluzjami. Tak łatwymi to pomylenia,
niewłaściwej interpretacji. Balansowanie na krawędzi skandalu oznacza
nieodłącznie krążenie wokół zasad dobrego wychowania. Trudno jest
zarzucić niewłaściwości osobie o tak wysokim poziomie kultury osobistej,
nie uważasz?
<br />
― Może i tak ― przyznaje Will. ― Skłoniło mnie to w każdym razie do
wniosku, że muszą się darzyć naprawdę silnym uczuciem, żeby tak wiele
dla siebie zaryzykować ― kończy odrobinę gorzko.
<br />
W głowie wciąż ma przyklejoną do boku Hannibala Alice. Nie potrafi
zapanować nad pogardą i niechęcią do niej. Dziś abstrakcją wydaje się,
że kiedyś spotykali się, by przeglądał z nią kolorowe gazety i malował
jej paznokcie. Że kiedykolwiek miał ją za sympatyczną.
<br />
Gdyby stała się kolejną ofiarą Rozpruwacza, nie uroniłby nawet jednej łzy.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-11-13, 18:12<br />
<hr />
<span class="postbody">
Eleganckie auto kontrastuje przyjemnie z miejskim przepychem; wysokie
budynki odbijają się w przyciemnianych szybach, prezentując cały swój
wielkomiejski szyk. To zadziwiające, że podróż nie zajęła im więcej, niż
dwadzieścia minut, a otaczający ich krajobraz odmienił się wręcz
diametralnie; zniknęły posiadłości, usłane drogimi domami przedmieść,
zniknęły liczne parki i prywatne sklepiki - wszystko to zostało w
niemalże całości zastąpione rzędami pięter, ściskiem i zmodernizowanymi
centrami handlowymi.
<br />
Wszystko, poza jednym, szczególnym miejscem, do którego docierają w
chwili, gdy milczenie po wymownych słowach młodzieńca staje się ciężkie,
pełne napięcia, z rodzaju takich, które nie zdarzają się między nimi
ciężko; nie ma, bowiem tematu, w którym doktor Lecter nie poczuwałby
się, jako przodujący rozmówca. Nie potrafi jedynie przyzwyczaić się do
myśli, że to właśnie <span style="font-style: italic;">jego</span>
zachowanie wzbudza w młodym Grahamie tak wiele sprzecznych,
niekoniecznie pozytywnych emocji. To cios, nad którym nie do końca może
przejść obojętnie.
<br />
Zwłaszcza w chwili, gdy nie wyznał mu jeszcze okropnej prawdy.
<br />
Bentley zostaje zatrzymany na jednym z miejsc parkingowych, wydzielonych
dla odwiedzających kościół; na tle szklanych wieżowców stara,
monumentalna budowla prezentuje się dziwnie, ale wciąż imponująco. Jej
stożkowe dachy i wysokie kolumny, zakończone ręcznie rzeźbionymi
zdobieniami, każą wrócić mu pamięcią do czasów i miejsc, które dziś może
chować już tylko i wyłącznie w swych wspomnieniach.
<br />
― Wierzę, że pan Bealford i jego drogi syn są wdzięcznymi obiektami
wszelkich rozmów ― wyznaje ostrożnie, wyłączając silnik. W samochodzie
zalega znów ta gęsta cisza, przesycona niemożliwym do zatajenia
napięciem. Duża dłoń prześlizguje się po obłym kształcie kluczyka i
chowa pęk do kieszeni płaszcza. Krzywe wargi zaciskają się na krótką
chwilę w nieumiejętnie skrytym grymasie bólu, tak niepasującym do tego
dumnego mężczyzny. Hannibal wzdycha ciężko i zmusza się, by
kontynuować. ― Nie oni byli jednak powodem, dla którego cię tutaj
ściągnąłem, Will.
<br />
― W jakim więc celu ― zapytuje młodzieniec. ― Odnosiłem wrażenie, że
kwestie religijne są dla ciebie obiektem pogardy. Liczysz na to, że dach
spadnie wiernym na głowy?
<br />
Nie może tego nie zauważyć; słowa przesyca ton badawczy, wnikliwy. Na tę
chwilę jego drogi rozmówca zostaje pozbawiony uczuć wyższych na rzecz
potrzeby uzyskania informacji. Na szczęście doktor Lecter gotów jest mu
ich natychmiast użyczyć.
<br />
― Nie muszę mieć wiele wspólnego z religią, aby chcieć odwiedzić to
miejsce ― wyznaje cicho, spoglądając przez okno na śpieszącą w kierunku
drzwi, odświętnie ubraną młodzież. ― To miejsce cieszy się nie tylko
niezwykłą historią, ale i najlepszymi chórami w okolicy. Śpiewają tu
każdej niedzieli. Nie uważasz tego za korzystny zbieg okoliczności? ―
Dodaje, chwytając za klamkę, by wydostać się na zewnątrz. Pogoda nie
sprzyja tego dnia spacerowiczom; wydychane powietrze szybko przemienia
się w małe obłoki, a gwałtowne powiewy lodowatego powiatru zamieniają
wystające kości policzkowe w kamień.
<br />
― Zeszłej nocy ― podejmuje ostrożnie, powracając do tematu, podczas
gdy ruszają tak ramię w ramię, w kierunku ogromnych wrót ― odprowadziłem
cię do pokoju. Pamiętasz zapewne, że nie czułeś się najlepiej.
<br />
Pobladłe wargi rozchylają się lekko, a błękitne spojrzenie wbija się w
niego z nową nutą, nutą podejrzliwości, która w jakiś sposób staje się
dla niego bolesna. Coś w chłopcu zamyka się przed nim i choć próbuje za
wszelką cenę temu zapobiec... nie potrafi. To osobliwy przypadek, biorąc
pod uwagę, jak łatwo przychodzi mu zazwyczaj manipulować nastrojami
młodego Graham'a.
<br />
― Końcówka wczorajszego wieczoru nie należała dla mnie do najprzyjemniejszych ani też najbardziej klarownych, Hannibalu.
<br />
― Miała poczekać, aż odprowadzę cię do łóżka. Oferowała pomoc, której
żaden gospodarz nigdy nie odmawia. Doprowadzenie salonów do stanu
użyteczności po tylu gościach jest niełatwym zajęciem, sprawdza się
stare przysłowie o każdej parze rąk, potrzebnych do pracy. Kiedy
wróciłem, nie zajmowało jej jednak sprzątanie ― zadziera głowę,
spoglądając w górę, wyżej, na odrestaurowaną część fasady. Cisza wciąż
dzwoni mu w uszach i nagle postanawia zmienić temat. ― Dawniej kościół
znajdował się na ulicy Letniej. To zabawne, że wspomniałeś o zawalającym
się dachu, ponieważ w chwili, gdy rozpętał się Wielki Pożar, wielu
wiernych przebywało w środku, modląc się podczas wieczornej mszy.
Płomienie trawiły okolicę przez dwanaście godzin, podczas których
rozpaczliwie modlono się o cud i utrzymanie zabytkowego miejsca w
całości. Cud jednak nie nastąpił, a wkrótce po tragedii za odbudowanie
miejsca wziął się rektor Philips Brooks. Uskrzydlony wiarą, nie tylko
nadzorował budowę, ale angażował w nią cieszące się sławą osobistości,
które pozwoliły mu zyskać ogromne poparcie. To dzięki temu właśnie
kościołowi można było zobaczyć więcej tego rodzaju budowli. Styl
romański przypadł mieszkańcom wyjątkowo do gustu. Wszystko to dzięki
wspaniałej pracy Henry'ego Hobson'a Richardson'a. Spójrz na te kolumny.
To powrót do świetności, specyficzny rodzaj bliskości z bogiem.
<br />
Urywa, zatrzymując się przed ogromnymi wrotami.
<br />
― Dowiedziała się o nas ― mówi krótko, bo nie widzi potrzeby, by
rozwijać tę myśl; wie, że młodzieniec zdaje sobie sprawę z tego, co
znaczą w rzeczywistości te trzy słowa. ― Chciałem zaproponować
zamówienie taksówki, ale emocje nie pozwoliły jej na przyjęcie choć
jednego mojego słowa. Nie mam w zwyczaju trzymania swych gości na siłę;
tak było więc i tym razem. Później telefonowałem do niej wielokrotnie,
ale zgodnie z moimi przypuszczeniami spotykałem się z głuchą ciszą. To
jednak nie wszystko ― urywa, gdy przerywają im pierwsze dźwięki
nieśmiertelnego utworu "Ave verum corpus". Ciemne oczy wtapiają się w
szklący się od zgrozy błękit, gdy duża dłoń pcha odważnie wrota,
otwierając im widok na bogato zdobione wnętrze; chłopięcy chór rozsyła
po nim dźwięki, pieszczące duszę do tego stopnia, że przez krótką chwilę
ich piękno aż boli, wyciskając z jego oczu łzy.
<br />
― Dziś rano dzwonił do mnie twój wuj, Will ― wydusza przez ściśnięte
gardło, zupełnie jakby słowa nie potrafiły przez nie przejść bez
dojmującego smutku. ― Tej nocy Alice nie dotarła do swego domu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-13, 19:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Will
przystaje w przytrzymywanych przez Hannibala drzwiach, zastygły między
śpiewem chłopięcego chóru a dźwiękami świata na zewnątrz.
<br />
― Jak ― szepcze w głębokim szoku.
<br />
Jest w szoku, ponieważ ta informacja nie wywołuje w nim takich uczuć,
jakie powinna. Oblewa się zimnym potem, ale nie z rozpaczy, nie z
troski, nie.
<br />
Boi się, że ktoś to zobaczy, że nie będzie w stanie pokazać, jak bardzo nim to wstrząsnęło, jak bardzo cierpi.
<br />
Boi się bryły lodu, która nawet nie zadrżała na myśl o tym, że Alice mogła wpaść w ręce Rozpruwacza.
<br />
I tylko trochę tego, że to już drugi mord w okolicy JEGO domu.
<br />
I bardziej tego, że to znów wydarzyło się tak blisko Hannibala.
<br />
A najbardziej tego, że…
<br />
― Czasami krążenie wokół zasad dobrego wychowania nie wystarcza ―
odpowiada Lecter po chwili ciszy. ― Pewne rzeczy stają się zbyt
oczywiste pod czujnym okiem, szukającym pojedynczego błędu.
<br />
Wchodzą głębiej do kościoła. Will zaciska wargi w wąską kreskę.
<br />
― Cóż, gdyby dopadł ją Rozpruwacz ― odpowiada półgłosem dość ostro,
kiedy przystają razem w cieniu wspierających balkony filarów ― to
udowodniłby, że piorun potrafi uderzyć dwa razy w to samo miejsce.
Zastanawiam się, czy w ramach przekory nie porzuciłby zwłok w którymś z
miejsc, które już… ― cichnie, zamyślony, lecz nie zgnębiony.
<br />
Nie potrafi mu nawet współczuć utraty ukochanej. Nie po tym wszystkim.
Może nawet w głębi duszy posunąłby się do stwierdzenia, że Hannibal na
to zasłużył. Zasłużył na to, by ją stracić.
<br />
I może w jakimś stopniu był skłonny przyznać, że Rozpruwacz – jeżeli to
on, jeśli naprawdę ją dopadł – swoim mordem… rozwiązał pewien problem,
który od długiego czasu zakłócał jego spokój ducha, nie pozwalając
odpocząć od zdradzieckich, złorzeczących myśli.
<br />
Will mruży oczy.
<br />
Gdzie? Gdzie Rozpruwacz z Massachusetts umieściłby zwłoki pięknej, młodej, lecz niezbyt mądrej kobiety?
<br />
Komu by ją sprezentował?
<br />
Co byłoby dla niego najzabawniejsze?
<br />
Will mruga szybko, gdy granice jego pola widzenia zaczyna pożerać czerń.
Świadomość uderza w niego jak ten grom, zwalając go z nóg, odbierając
tchnienie i gdyby nie silne ramię podtrzymujące go w ostatniej chwili,
gdyby nie ono, niechybnie uderzyłby w posadzkę.
<br />
― Will ― słyszy w uchu głos o twardym akcencie i czuje ciepło drugiego
ciała, które daje mu oparcie. ― Powiedz mi, co widzisz, proszę. To
ważne, żebyś…
<br />
― W twoim domu ― szepcze słabo młodzieniec, zaciskając palce na
materiale kryjącym pierś Lectera. ― Myślę, że jest w twoim domu.
<br />
<br />
Hannibal otwiera drzwi i Will wchodzi przodem, choć z dużą dozą
niepewności. Przystaje w korytarzu, obejmując się ramieniem. Rozgląda
się powoli, przygląda poszczególnym przedmiotom.
<br />
― Nie znajdę żadnych śladów jego obecności ― zastrzega z nutą
rezygnacji. ― Nikt nie znajdzie. Ten człowiek jest sterylny jak chirurg,
dlatego jestem pewien, że studiował coś związanego z medycyną.
<br />
Pociąga nosem, przeczesując potargane wiatrem włosy.
<br />
― Mam wrażenie, że go sobą zainteresowałeś. Tamtej nocy. Myślę, że nie
chce cię zabić. Dostrzegł coś w tobie, a teraz sprawdza, czy się nie
pomylił. Tak myślę.
<br />
― Musi mnie obserwować już od jakiegoś czasu ― zgadza się Hannibal,
kierując się powoli do kuchni. ― Dobrze wie, z kim przystaję, czym się
zajmuję. Wybrał tę noc celowo. Ale czy Alice ― ton Lectera ulega
zmianie, słowa zaczynają ciągnąć się niemiłosiernie jedno za drugim ―
czy od początku to właśnie ona miała być jego ofiarą? ― jego głos jest
już prawie pomrukiem. Mężczyzna obchodzi wysepkę kuchenną i staje za nią
w półmroku. Will przystaje w progu i przypomina sobie nagle bardzo
podobną scenę, która rozegrała się wiele tygodni wcześniej, w tym samym
miejscu, w tej samej aranżacji – przy tym samym temacie.
<br />
Zagryza wargę, czując, jak w gardle narasta mu specyficzny ucisk.
<br />
― To proste ― szepcze.
<br />
Hannibal pochyla się lekko i Will mimowolnie postępuje dwa kroki do
przodu, zapatrzony w jego oczy, które w ciemności przypominają dwie
bezkresne przepaście.
<br />
― Opowiedz mi o tym ― prosi Lecter odrobinę zdławionym głosem.
<br />
― Grubiaństwo ― odpowiada niemal natychmiast Will, wyciągając dłonie,
by położyć je subtelnym gestem na blacie, o który opiera się mężczyzna. ―
Prymitywizm. Brak taktu. ― Oczy młodzieńca rozwierają się nagle. ― On
był na twoim przyjęciu, Hannibal. Ja… musimy… ― Bierze głębszy wdech,
walcząc z zawrotami głowy. ― Musimy natychmiast powiedzieć Jackowi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-13, 20:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Will
przystaje w przytrzymywanych przez Hannibala drzwiach, zastygły między
śpiewem chłopięcego chóru a dźwiękami świata na zewnątrz.
<br />
― Jak ― szepcze w głębokim szoku.
<br />
Jest w szoku, ponieważ ta informacja nie wywołuje w nim takich uczuć,
jakie powinna. Oblewa się zimnym potem, ale nie z rozpaczy, nie z
troski, nie.
<br />
Boi się, że ktoś to zobaczy, że nie będzie w stanie pokazać, jak bardzo nim to wstrząsnęło, jak bardzo cierpi.
<br />
Boi się bryły lodu, która nawet nie zadrżała na myśl o tym, że Alice mogła wpaść w ręce Rozpruwacza.
<br />
I tylko trochę tego, że to już drugi mord w okolicy JEGO domu.
<br />
I bardziej tego, że to znów wydarzyło się tak blisko Hannibala.
<br />
A najbardziej tego, że…
<br />
― Czasami krążenie wokół zasad dobrego wychowania nie wystarcza ―
odpowiada Lecter po chwili ciszy. ― Pewne rzeczy stają się zbyt
oczywiste pod czujnym okiem, szukającym pojedynczego błędu.
<br />
Wchodzą głębiej do kościoła. Will zaciska wargi w wąską kreskę.
<br />
― Cóż, gdyby dopadł ją Rozpruwacz ― odpowiada półgłosem dość ostro,
kiedy przystają razem w cieniu wspierających balkony filarów ― to
udowodniłby, że piorun potrafi uderzyć dwa razy w to samo miejsce.
Zastanawiam się, czy w ramach przekory nie porzuciłby zwłok w którymś z
miejsc, które już… ― cichnie, zamyślony, lecz nie zgnębiony.
<br />
Nie potrafi mu nawet współczuć utraty ukochanej. Nie po tym wszystkim.
Może nawet w głębi duszy posunąłby się do stwierdzenia, że Hannibal na
to zasłużył. Zasłużył na to, by ją stracić.
<br />
I może w jakimś stopniu był skłonny przyznać, że Rozpruwacz – jeżeli to
on, jeśli naprawdę ją dopadł – swoim mordem… rozwiązał pewien problem,
który od długiego czasu zakłócał jego spokój ducha, nie pozwalając
odpocząć od zdradzieckich, złorzeczących myśli.
<br />
Will mruży oczy.
<br />
Gdzie? Gdzie Rozpruwacz z Massachusetts umieściłby zwłoki pięknej, młodej, lecz niezbyt mądrej kobiety?
<br />
Komu by ją sprezentował?
<br />
Co byłoby dla niego najzabawniejsze?
<br />
Will mruga szybko, gdy granice jego pola widzenia zaczyna pożerać czerń.
Świadomość uderza w niego jak ten grom, zwalając go z nóg, odbierając
tchnienie i gdyby nie silne ramię podtrzymujące go w ostatniej chwili,
gdyby nie ono, niechybnie uderzyłby w posadzkę.
<br />
― Will ― słyszy w uchu głos o twardym akcencie i czuje ciepło drugiego
ciała, które daje mu oparcie. ― Powiedz mi, co widzisz, proszę. To
ważne, żebyś…
<br />
― W twoim domu ― szepcze słabo młodzieniec, zaciskając palce na
materiale kryjącym pierś Lectera. ― Myślę, że jest w twoim domu.
<br />
<br />
Hannibal otwiera drzwi i Will wchodzi przodem, choć z dużą dozą
niepewności. Przystaje w korytarzu, obejmując się ramieniem. Rozgląda
się powoli, przygląda poszczególnym przedmiotom.
<br />
― Nie znajdę żadnych śladów jego obecności ― zastrzega z nutą
rezygnacji. ― Nikt nie znajdzie. Ten człowiek jest sterylny jak chirurg,
dlatego jestem pewien, że studiował coś związanego z medycyną.
<br />
Pociąga nosem, przeczesując potargane wiatrem włosy.
<br />
― Mam wrażenie, że go sobą zainteresowałeś. Tamtej nocy. Myślę, że nie
chce cię zabić. Dostrzegł coś w tobie, a teraz sprawdza, czy się nie
pomylił. Tak myślę.
<br />
― Musi mnie obserwować już od jakiegoś czasu ― zgadza się Hannibal,
kierując się powoli do kuchni. ― Dobrze wie, z kim przystaję, czym się
zajmuję. Wybrał tę noc celowo. Ale czy Alice ― ton Lectera ulega
zmianie, słowa zaczynają ciągnąć się niemiłosiernie jedno za drugim ―
czy od początku to właśnie ona miała być jego ofiarą? ― jego głos jest
już prawie pomrukiem. Mężczyzna obchodzi wysepkę kuchenną i staje za nią
w półmroku. Will przystaje w progu i przypomina sobie nagle bardzo
podobną scenę, która rozegrała się wiele tygodni wcześniej, w tym samym
miejscu, w tej samej aranżacji – przy tym samym temacie.
<br />
Zagryza wargę, czując, jak w gardle narasta mu specyficzny ucisk.
<br />
― To proste ― szepcze.
<br />
Hannibal pochyla się lekko i Will mimowolnie postępuje dwa kroki do
przodu, zapatrzony w jego oczy, które w ciemności przypominają dwie
bezkresne przepaście.
<br />
― Opowiedz mi o tym ― prosi Lecter odrobinę zdławionym głosem.
<br />
― Grubiaństwo ― odpowiada niemal natychmiast Will, wyciągając dłonie,
by położyć je subtelnym gestem na blacie, o który opiera się mężczyzna. ―
Prymitywizm. Brak taktu. ― Oczy młodzieńca rozwierają się nagle. ― On
był na twoim przyjęciu, Hannibal. Ja… musimy… ― Bierze głębszy wdech,
walcząc z zawrotami głowy. ― Musimy natychmiast powiedzieć Jackowi.
<br />
― Will ― wydusza ochryple Hannibal. ― Zeszłej nocy wyznałeś mi, że
chciałbyś zrobić krzywdę Alice. To nie był pierwszy raz. Potem… kiedy
odprowadziłem cię do twojego pokoju ― urywa i odwraca się na chwilę, by
napełnić szklankę jakimś napojem. Will wyczuwa w powietrzu nutę koniaku.
― Czy pamiętasz, co mi wtedy powiedziałeś?
<br />
Wypowiedziane z twardym akcentem słowa zawisają między nimi i czas zdaje się zatrzymać na długą chwilę.
<br />
― Nie sądzisz chyba, że… ― zaczyna Will, a potem napina się cały.
Dłonie ześlizgują się z płaszczyzny blatu, by zacisnąć na jego krawędzi.
<br />
Obrazy migają mu nieskładnie przed oczami, ale niczego nie pamięta, niczego nie dostrzega.
<br />
I tylko krew, którą widział rano, tylko krew, która była za jego
paznokciami, kiedy obudził się rano, tylko ona przebija się ciągle na
wierzch, siejąc w nim wątpliwość, poważną wątpliwość; każąc kwestionować
własną poczytalność…
<br />
― Wiem, że Jack będzie wiedział, co sądzi. ― Hannibal znienacka
znajduje się tuż obok i ujmuje jedną z napiętych dłoni we własną. Will
podnosi głowę i widzi to wyraźnie w jego oczach.
<br />
Rozpacz. Poświęcenie. Najwyższy rodzaj oddania, ten, który nakazuje mu
zachować milczenie, kiedy przecież chodzi o jego kochankę, o jego
kobietę, o jej życie.
<br />
Młodzieniec drży na całym ciele, kiedy Lecter z czułością gładzi jego dłoń. Dłoń mordercy, czy tak?
<br />
<span style="font-style: italic;">Czy tak?</span>
<br />
― Rozpruwacz to człowiek o fascynującym umyśle. Równie dobrze może
jedynie z nas kpić, podsuwając nam pod nos fałszywe zbiegi okoliczności.
― Szept pieści ucho Willa, który oddycha nierówno, głośno; może to już
szloch, może już panika? ― Nie możemy jednak pozwolić, by ktokolwiek
dowiedział się o naszym dzisiejszym odrkyciu. Nikt nie będzie chciał cię
słuchać.
<br />
― Boże ― wydusza z siebie Will, potrząsając głową. Zaciska powieki do
granic bolesności. ― Nie jestem Rozpruwaczem. Nie jestem nim. ― Nabiera
głęboko powietrza i jego ciałem wstrząsa rozpaczliwy spazm, gdy
przywiera do ciała starszego mężczyzny, szukając w jego bliskości
ukojenia. Słodkich zapewnień. Nawet kłamstw. ― Co się ze mną dzieje ―
szlocha. ― Co się ze mną dzieje, Hannibal, boję się! Nic nie pamiętam.
Nic nie pamiętam, co, jeśli naprawdę ją zabiłem? Co, jeśli naprawdę
tutaj jest? Co wtedy?
<br />
Błękitne spojrzenie zatrzymuje się na pociemniałych oczach mężczyzny, a
błyszczy w nim przede wszystkim przytłaczająca desperacja i strach,
można by pomyśleć, że… przed karą.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-11-17, 14:35<br />
<hr />
<span class="postbody">
Cisza, która zalega pomiędzy nimi po właściwie niewypowiedzianej
prawdzie, jest ciężka i martwa. Żaden z nich nie stara się jej
przerywać, ponieważ nie ma takich słów, które mogłyby zaburzyć ogrom tak
druzgoczącej wiedzy.
<br />
Czy to naprawdę możliwe, aby właśnie Will był poszukiwanym przez FBI
mordercą? Czy ten piękny młodzieniec o twarzy anioła ma prawo stanowić
jedynie drugie oblicze Rozpruwacza?
<br />
Nic nie może pomóc uspokoić mu zrozpaczonego chłopca - dostrzega nerwy w
każdym jego kroku, w nieskładnych, chaotycznych ruchach smukłych dłoni,
które uczepiają się blatu mocniej, niż powinny. Kostki bieleją
niebezpiecznie, paznokcie zlewają się swą barwą z drżącymi palcami.
<br />
― Chodźmy do mnie, do gabinetu ― proponuje wreszcie uprzejmie,
przełamując ciszę. ― To dzień naszych spotkań ― dodaje, upewniając się,
że Will wciąż jest w stanie zrozumieć płynące do niego słowa, ale nie
jest pewien, czy rzucone spojrzenie nie jest już całkiem pozbawione
przytomności. Kolejny atak?
<br />
Nie mówi już więc wiele więcej - użycza drobnemu ciału swego ramienia i
pomaga mu pokonać każdy ze schodków, wspinając się tak do samego
gabinetu.
<br />
Dębowe drzwi trzeszczą cicho, gdy jedna z silnych dłoni niedbale je do
siebie przyciąga - drewniane skrzydło, na krótko przed zamknięciem
ukazuje potężną sylwetkę, pochylającą się nad chłopcem, by wcisnąć mu w
usta skórzany pas. Jej rogi pochłaniają pomieszczenie w swych skręcanych
gałęziach, oddzielając postać od zewnętrznego świata. Odgłosy kaszlu
nie przeszkadzają jej w rozwarciu szczęk i dopchnięcia pasa głębiej.
Chłopcu nie może się wydarzyć krzywda. Zewnętrzny świat stanowi jedynie
synonim dla krzywd.
<br />
Drzwi zamykają się z trzaskiem i na korytarzu zapada ciemność.
<br />
<br />
W drodze do nowo otwartej filharmonii imienia świętego Karola
nie wymieniają ze sobą zbyt wielu słów. Will wydaje się być wciąż
odrobinę zaspanym - ich wspólna sesja wpłynęła na niego na tyle kojąco,
by zdołał zapomnieć o męczących go problemach. Przynajmniej na tę
chwilę.
<br />
Duża dłoń zaciska się na kierownicy i obraca nią delikatnie, gdy z
miejskich dróg zjeżdżają w jedną z mniej uczęszczanych, otoczoną ze
wszystkich stron gęstym i nieprzeniknionym lasem.
<br />
Z głośników sączą się cicho dźwięki symfonii Vivaldiego; są tak
nieinwazyjne, a jednocześnie przyjemne dla ucha, że nawet szum silnika
nie jest w stanie zepsuć mu tej chwili relaksu, potęgowanej zwłaszcza,
gdy myśli o tym, co dopiero go czeka. Pokaz wspaniałej muzyki klasycznej
na żywo, wychodzącej spod palców młodych, zdolnych ludzi, jest dla
niego niczym nagroda od losu. Co roku czeka na ten dzień z nie mniejszym
wyczekiwaniem od otwarcia jego ulubionych sztuk teatralnych i
repertuarów operowych. Muzyka jest tym, co od zawsze nieodzownie
uskrzydlało jego duszę. Jest śpiewem sztuki, dźwiękiem duszy. Pan Lecter
jest przekonany, że bez muzyki świat byłby pozbawioną wyrazu skorupą.
Na szczęście on sam nigdy nie straci cudownych dźwięków, pieszczących
jego duszę. Muzyka pozostaje z nim przez cały czas, przelewając się w
swym pięknie przez rozległe sale Pałacu Pamięci.
<br />
― Will ― mruczy ciepło, wybudzając rozleniwionego towarzysza ze
słodkiego transu. ― Docieramy na miejsce. W schowku jest termos z
herbatą. Napij się jej, proszę.
<br />
Chłopiec rozgląda się ospale, w rosnącej konsternacji. Hannibal zaczyna
podejrzewać, że biedaczek nie zdołał zarejestrować chwili, w której
wsiedli do samochodu, zbyt zrelaksowany swym stanem spokoju. Wreszcie
drobna dłoń sięga posłusznie do schowka i po chwili we wnętrzu samochodu
rozlega się słodki przejmujący zapach berberysu.
<br />
Pełne wargi wyginają się w nieco niestabilnym (lecz wciąż czułym, tak nieskończenie ciepłym) uśmiechu i pada z nich pytanie:
<br />
― Chyba odpłynąłem, Hannibal. Gdzie jesteśmy?
<br />
― Za chwilę dotrzemy pod samą filharmonię ― informuje go uczynnie, nie
odrywając spojrzenia od drogi. ― Zbliża się pora konkursu.
<br />
― Już ― pyta, wyraźnie zdziwiony. ― O... rany. ― Młoda twarz przybiera
wyraz zaniepokojenia, ale ten ustaje po chwili, stłamszony przez inne
doznania.
<br />
W ten sposób wpasowują się zgrabnie w jedno z parkingowych miejsc,
otoczeni przez przybywających tłocznie gości i uczestników - ich barwne
kreacje odbijają w sobie srebrzyste światło wiszącego na niebie
księżyca, nadając wszystkiemu dodatkowego uroku. Duża dłoń przekręca
kluczyk, uciszając muzykę (i jednostajny, miły szum), ale nie sięga
jeszcze do klamki. Czeka cierpliwie, aż chłopiec dokończy swą herbatę
(to sezon przeziębień, trzeba się nawadniać) i dopiero wtedy otula go
troskliwie płaszczem, gotów do podjęcia wędrówki ko bogato zdobionym
drzwiom postawnego budynku filharmonii.
<br />
― Czy jesteś ciekaw zwycięzcy? ― Pyta zawadiacko, przyciągając do
siebie szczupłe ciało towarzysza. Idą tak ze sobą, ramię w ramię, niby
przyjaciel z przyjacielem.
<br />
<span style="font-style: italic;">Ojciec z synem.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Kochanek z kochankiem.</span>
<br />
― Nie tak, jak samych występów, panie Lecter ― odpowiada mu z lekką
przekorą i sam przytula się bliżej ze swą nieskończoną ufnością.
<br />
― To prawda ― zgadza się, chyląc głowę ku witającymi ich
przedstawicielami ochrony. ― Tak wiele talentów, zgromadzonych w jednym
miejscu... to będzie prawdziwie wspaniała zabawa.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-17, 16:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Bealfordowie
już tam są, otoczeni wielkim tłumem. Will z daleka rozpoznaje jasne
włosy, tak mocno odcinające się na tle bardziej pospolitych odcieni.
<br />
To naprawdę niespotykany kolor, myśli. Wyglądają jak z innego świata.
Wyróżnia ich zresztą również wszystko inne. Akcent, maniery. Szeroko
pojęte piękno.
<br />
Stoją blisko siebie, kiedy wymieniają różnego rodzaju uprzejmości z
zainteresowanymi, i choć pozornie nie zwracają na siebie większej uwagi,
to jasne, że każdy z nich czuje potrzebę bycia blisko drugiego, jakby
odległość mogła ich zabić, jakby…
<br />
― Wy zawsze razem, prawda, Hannibalu? ― mężczyzna, którego Will zna z
zajęć na strzelnicy, zbliża się do nich z uprzejmym uśmiechem i ściskają
sobie z Hannibalem dłonie. ― Will Graham, magnetyczny młodzieniec,
który na praktykach zrewolucjonizował FBI. Tattler sporo o tobie pisze.
<br />
― Tattler sporo o mnie pisze? ― powtarza Will.
<br />
― Nie czytujesz brukowców? ― Pan Windham uśmiecha się szerzej. ― Nie
wymienili cię z nazwiska, ale przecież wszyscy wiemy, o jakiego
praktykanta chodzi. Jeszcze trochę i wyłapiesz tu wszystkich.
<br />
Porozumiewawcze spojrzenie, jakie posyła Hannibalowi, umyka uwadze nieco roztargnionego Willa.
<br />
Nie umyka jej natomiast Louis Bealford, którego twarz na jego widok zdaje się rozpromienić.
<br />
Nie przerywa swojemu ojcu rozmowy – po prostu zgrabnie wymyka się z
tłumu, odprowadzany kilkoma uważnymi spojrzeniami skrajnie różnej
natury, i dołącza do nich bez cienia nieśmiałości. Jest jakby stworzony
do brylowania w towarzystwie. Will odrobinę zazdrośnie patrzy na jego
pewność siebie, na brak zahamowań w kontaktach społecznych.
<br />
Ale odwzajemnia z uprzejmością ten pełen wyższości uśmiech.
<br />
― Dzień dobry, panie Lecter, jak zwykle spektakularnie pan wygląda. ―
Louis ściska uprzejmie dłoń Lectera, a potem obejmuje Willa przynajmniej
jak starego przyjaciela. ― Will. Nie mogliśmy się ciebie doczekać,
skarbie.
<br />
Słodkie słowa wyszeptane w jego ucho mają przytłaczającą moc. Will
czuje, jak po jego ciele rozlewa się gorąc, odciskając się czerwonymi
plamami na policzkach. Wdycha słodką woń Louisa Bealforda i odruchowo
wplata dłoń w jego jasne, miękkie loki – na chwilę zapomina, gdzie jest i
kto stoi obok, po prostu przytula go, oddycha nim, smakuje i…
<br />
<br />
Louis odsuwa się od młodzieńca, jakby nie wydarzyło się właśnie nic
szczególnego, i wygładza swą idealną koszulę. Napotyka spojrzenie
Lectera, w którym widzi swoiste zaintrygowanie. Potem Hannibal spogląda w
stronę Alexandra – i Louis też odwraca się przez ramię, by obdarzyć
swego drogiego ojca figlarnym uśmiechem. Mężczyzna zbył już
zafascynowaną nim grupę i wreszcie skierował swe kroki właśnie do nich.
<br />
― Może pójdziemy już do loży? ― zapytuje uprzejmie młody Bealford,
kiedy Alexander jest już obok. ― Za chwilę na schodach zrobi się
naprawdę tłoczno, a przecież nie mamy ochoty się z nikim przepychać.
<br />
― Pozwolicie, że zostaniemy na chwilę tutaj ― odzywa się wówczas
Hannibal, kładąc na ramieniu Alexandra swoją dłoń. ― Chciałbym
przedstawić panu Bealfordowi kogoś szczególnego.
<br />
― Oczywiście. Zaprowadzę Willa na miejsce. Zaopiekuję się nim ―
odpowiada gorliwie Louis i spogląda Alexandrowi prosto w oczy. Wyczytuje
z nich wszystko, wszystko, co chce, wszystko, co zachęca go do
działania. ― Do zobaczenia za chwilę.
<br />
Obejmuje młodego Grahama w pasie, zagląda mu z uśmiechem w twarz i prowadzi w stronę schodów.
<br />
― Nikt się tobą nie zajmie tak jak ja ― szepcze.
<br />
<br />
Loża mieści tylko cztery miejsca. Jest dla nich – cały balkon osłonięty
czerwonymi kotarami, z najlepszym widokiem na scenę i większą część
publiczności. Sala dopiero zaczyna się zapełniać, dociera do nich gwar,
ale jak przez mgłę.
<br />
Will ma zawroty głowy. Pozwala się posadzić w wygodnym fotelu. Och,
jakże to przyjemne. Materiał zdaje się zapadać pod jego pośladkami,
pieścić go, otulać niczym ciepła woda. Czuje go wszędzie, na swych
dłoniach, na swojej twarzy.
<br />
― …<span style="font-style: italic;">naprawdę piękny, nawet mój ojciec to przyznał, jest tobą oczarowany…</span>
<br />
― Mhm.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Napij się wina, jest pyszne, słodkie.</span>
<br />
― Mmm…
<br />
Jego usta wypełniają się lekko cierpkim, chłodnym płynem. Każda uroniona
kropla zostaje otarta czymś ciepłym, miękkim, lekko wilgotnym.
<br />
― <span style="font-style: italic;">…straszną ochotę oddać się miłosnym uniesieniom, właśnie w takich miejscach jak to, Will. A ty? Will?</span>
<br />
Will mruga ospale i widzi, jak twarz Louisa nagle odsuwa się od jego
twarzy; i widzi, jak na pełnych ustach rozkwita figlarny uśmiech
kierowany do kogoś, kto stanął w wejściu do loży, kogoś, kto…
<br />
<br />
Louis uśmiecha się filuternie do swojego ojca i prostuje się, trzymając w dłoni kieliszek z resztką wina.
<br />
― Dzień dobry panom ― mruczy i tylko wyciąga dłoń, by objąć Alexandra
za szyję, kiedy ten – z pełnym uwielbienia uśmiechem – zbliża się, by
ucałować go w czoło. ― Wyglądasz tak seksownie ― szepcze, zamiast się
odsunąć. ― Mam ochotę uklęknąć przed tobą i wziąć go do ust, jak
najsłodszy lizak… ― Bierze głęboki oddech i przymyka drżące powieki, a
potem odsuwa się i spogląda w bok, na Willa.
<br />
Młody Graham wydaje się wyjątkowo nieobecny. Patrzy niewidzącym wzrokiem
na twarz Lectera, który nachyla się, żeby podnieść go z fotela i
przesadzić na drugi, skrajnie po prawej stronie. Coś do niego mówi.
<br />
<br />
― Pierwszy z kandydatów… ― Will uchyla ciężkie powieki ― …pochodzi z
mojego rodzimego kraju. Słyszałem już parę jego występów i sądzę, że
jego gra przypadnie ci do gustu. ― Hannibal w skupieniu układa jego
dłonie na podłokietnikach, poprawia mu kołnierz i wiązanie krawata. ―
Czy rozmowa z paniczem Bealfordem dostarczyła ci rozrywki?
<br />
Młodzieniec mruga powoli i w końcu kiwa z opóźnieniem głową.
<br />
― Był miły ― mówi cicho.
<br />
Przedstawia sobą rozkoszny obraz z rumieńcem na policzkach, zaczerwienionymi ustami i podbródkiem wilgotnym od słodkiego wina.
<br />
Spogląda bezwiednie na sąsiedni fotel, ten, z którego przed chwilą
Hannibal go zabral. Zauważa na nim coś złotego, ładnego; jakoś nie ma
wątpliwości, do kogo należy.
<br />
― Louis. ― Bierze obiekt do ręki. ― Coś ci wypadło.
<br />
Louis ledwie rzuca na to okiem.
<br />
― To nie moje ― odpowiada szybko i wraca spojrzeniem do ojca. Wdzięczy się. Uśmiecha.
<br />
Will i Hannibal obaj spoglądają znów na złoty przedmiot. Will w konsternacji zdejmuje coś, co okazuje się tylko nakrywką.
<br />
Trzyma w dłoni intensywnie czerwoną… szminkę, i nie może się oprzeć wrażeniu, że…
<br />
<br />
― Będę potrzebował nowej ― szepcze Louis ledwo słyszalnie w usta swojego mężczyzny.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-11-22, 22:22<br />
<hr />
<span class="postbody">
Alexander nie dostrzega w postępowaniu swej najdroższej pociechy
czegokolwiek niewłaściwego - jego cudowny skarb znalazł sobie nową
zabaweczkę i oczywistym stało się, że zrobi wszystko by ją posiąść. Co
więcej, jako Bealford nie musiał znowu robić tak wiele; parę uroczych
uśmiechów, błysk w anielsko błękitnym oku i wymowne <span style="font-style: italic;">słowa</span>, które w mniemaniu odbiorcy uchodzić mogły za doprawdy dwuznaczne..
<br />
Ale jak wytknąć dwuznaczność komuś o tak niewinnym spojrzeniu? Komuś, kto wykrzywia swoje przepiękne, <span style="font-style: italic;">porcelanowe</span> wargi w tak promiennym i rozkosznie filuternym...
<br />
― Witamy ― prostuje się pośpiesznie, odrywając dłonie od smukłych ud,
kierując (niechętnie) swe spojrzenie na elegancko ubranego organizatora
koncertu. ― Na kolejnym już otwarciu wielkiego konkursu młodych
talentów. Jak co roku, zasady pozostają te same; głosy będzie można
oddać po występie ostatniego z kandydatów ― wspomnieni kandydaci
poważnieją momentalnie, ale nie on, nie Louis. Jego dumny, piękny
chłopiec uśmiecha się tylko łagodnie, podpierając swój wąski podbródek
na białej dłoni; te małe diablątko musi być święcie przekonane o swoim
zwycięstwie i Alexander nie może nawet specjalnie się temu dziwić. Ktoś
rozwijający się przez tyle lat pod opieką tylu wspaniałych mistrzów, nie
może czuć tremy wobec tak trywialnego zagrożenia. Pan Bealford spogląda
na wszystkich młodych chłopców i jest pewien, że to jego, jego
najdroższy skarb jest wśród nich najbardziej utalentowany. Ten, którego
cudowna dłoń opiera się teraz na gładko wygolonym policzku, i którego
wargi przyciskają się do ojcowskiego ucha, by szepnąć;
<br />
― Gdybyś wiedział, co mam na sobie, nie siedziałbyś tak spokojnie.
<br />
I w ułamku sekundy Alexander rzeczywiście przestaje być spokojny, ale
tylko jego słodki kochanek, tylko on może to zauważyć, ponieważ
nieruchoma maska nie drga choćby o jotę; nie, to tylko oczy o
stalowo-szarych tęczówkach roziskrzają się wyraźnie, a pełne wargi
czerwienieją niczym dojrzałe jabłka, zupełnie jakby już teraz odkrywały
pocałunkami kolejne, nagie fragmenty ciała.
<br />
― Będę bardzo uważnie przyglądać się twoim poczynaniom podczas
występu ― zapewnia go więc gorąco, zapuszczając swą dłoń w wyjątkowo
nieprzyzwoite rejony długiej, zgrabnej nogi. ― Twoim dłoniom. Będziesz
czuł to spojrzenie na swoich palcach, na szyi... ― prawie go całuje,
prawie to robi. ― Wszędzie.
<br />
Następuje zapowiedź pierwszego kandydata, która wprawia ich w stosowne
milczenie; jest oczywistym, że panuje między nimi niemożliwe do
ugaszenia gorąco, ale nigdy nie było ono powodem do prostackich
zachowań. Nie pod czujnymi spojrzeniami spragnionych chwili sława i
bogactwa gapiów, gotowych zemdleć od każdego rzuconego w ich stronę
ochłapu.
<br />
Pomieszczenie wypełniają wreszcie dźwięki płynnej melodii, a szare
spojrzenie prześlizguje się wolno z podobnego (lecz nie identycznego)
oblicza Louisa na drugie, mocno zarumienione, skryte pod kaskadą
ciemnych loków. Co też siedzi w umyśle tego nieprzewidywalnego
człowieka?
<br />
― Macie ochotę na jeszcze wina? ― Pyta, nieskrepowany, przyjmując
kieliszek, oferowany mu usłużnie przez przemiłą, młodą damę z obsługi.
<br />
― Chętnie ― odpowiada Hannibal, ale zadowala się pojedynczą porcją,
nie użyczając już "dokładki" swemu towarzyszowi. Alexander postanawia
nie komentować tego głośno, ale w duchu żałuje decyzji przyjaciela. Pan
Graham, jak mu już wiadomo, staje się niezwykle rozkoszny po wszelkiego
rodzaju... trunkach.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-24, 15:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Siedząc
w loży, słuchają kolejnych występów. Muzycy – zarówno ci młodsi, jak i
nieco starsi – reprezentują najwyższy poziom, to ostatecznie wielki
finał. Louis spokojnie ogląda występy, uśmiechając się marzycielsko,
kiedy dłoń ojca gładzi jego udo.
<br />
Co może pójść źle, kiedy wspiera go najważniejsza osoba na świecie. Co może pójść źle?
<br />
Występuje jako siódmy. Mówi się, że to szczęśliwa liczba. Już kiedy
piąty muzyk wchodzi na scenę, Louis Bealford opuszcza lożę, by udać się
na dół, na zaplecze, i przygotować się do występu.
<br />
Stres, który odczuwa, jedynie motywuje go do wzięcia się w garść. Jest
Bealfordem, z dumą nosi to nazwisko i z radością okryje je chwałą, na
jaką zasługuje.
<br />
Wystarczy perfekcja.
<br />
<br />
Will wsłuchuje się w występy na granicy przytomności. Głowa osunęła mu
się w bok, ciężkie powieki opadły, kryjąc pod sobą błękit. Okryte
garniturem ramię stało się jego oparciem. Hannibal jest jedyną ostoją,
jedynym bastionem bezpieczeństwa.
<br />
Tak dobrze go zna i rozumie, on jedyny.
<br />
Jest panem jego myśli. W jego umyśle brzmi ochrypły głos o twardym
akcencie, który na dobre wyparł już ten poprzedni, znany młodzieńcowi od
urodzenia – jego własny.
<br />
― Mój wewnętrzny głos ― chrypi cicho Will wśród rozkosznych dźwięków Scen dziecięcych Schumanna ― brzmi jak ty.
<br />
Hannibal spogląda na chłopca z nieopisaną satysfakcją, przechylając
głowę. Patrzy w błękitne oczy, chociaż spojrzenie tych błądzi gdzieś
indziej. Musi się czuć jak władca – jak bóg – rozsmakowując się w
bezgranicznej władzy, w poczuciu jedności z kimś tak bardzo od niego
zależnym.
<br />
― Co ci podpowiada ― szepcze z wargami tuż przy muszelce ucha,
owiewając ją gorącym powietrzem, i Will wzdryga się, i ociera policzkiem
o lekko szorstki materiał.
<br />
― Że nie mam na tym świecie nikogo ― szepcze wśród dźwięków mało udanego występu. ― Że zostałeś tylko ty.
<br />
Czuje na swym uchu dotyk żarłocznych warg – jego własne drżą, a przez
ciało przemyka znajomy dreszcz. Cała krew spływa do krocza; pożera go
gorąc, jest wobec tego bezradny. Odchyla delikatnie głowę – uległy,
zależny, pokonany – ale…
<br />
― Wiem, że coś mi zrobiłeś ― te słowa są ciche, ale niosą w sobie
zadziwiającą pewność; nie powinny teraz paść, nie w takim stanie, nie,
kiedy młodzieńcze ciało jest tak rozluźnione, nie, kiedy umysł powinien
być otwarty i jak nigdy podatny na wpływy. ― To nie była herbata i
wiedz, że… dowiem się wszystkiego.
<br />
<br />
W powietrzu wisi napięcie, lecz oto nagle, po skromnej zapowiedzi, salę
wypełnia melodia, której zignorować nie można. Przy fortepianie zasiada
jasnowłosy młodzieniec, ten, o którym tyle się mówi. Zwinne palce od
samego początku, od pierwszych nut, uderzają w klawisze z pasją
kochanka, z gwałtownością burzy.
<br />
Liszt i szósta spośród <span style="font-style: italic;">Grandes études de Paganini</span>. Podobno obaj sprzedali duszę diabłu w zamian za nadludzkie zdolności.
<br />
Jeżeli tak, musiał zrobić to i młody Bealford. Nikt nie śmie nawet
chrząknąć, gdy szczupłe, długie palce skaczą po klawiaturze jak opętane,
z nieopisaną prędkością wygrywając kolejne wibrujące dźwięki. Ileż razy
na sekundę są w stanie uderzyć w klawisze?
<br />
Na twarzy Louisa maluje się namiętność, ale przede wszystkim głębokie
skupienie. Żadnej arogancji, nie w chwili takiej jak ta. Ani jednego
zuchwałego uśmiechu, ani nutki satysfakcji. Jest przedłużeniem muzyki –
nie pozwala, by jakikolwiek grymas zakłócił wydźwięk utworu, nie
pozwala, by perfekcyjne maski choćby na chwilę zsunęły mu się z twarzy,
pokazując kamerom to, czego pragnęły. Tak wiele osób na tej sali i poza
nią czeka na jego potknięcie…
<br />
Ale wtem nadchodzi szybsza partia utworu, moment, który jak żaden inny
niesie ze sobą ryzyko zguby. Palce poruszają się tak szybko, że
wyglądają jak zrobione z gumy – panicz i instrument stanowią jedność,
swoboda wygrywania dźwięków przypomina tę, z jaką większości pospólstwa
przychodzi wypluwanie z siebie zbędnych słów.
<br />
Muzyka króluje w umysłach i sercach zebranych, a gdy milknie, między
ostatnią drżącą nutą a brawami następuje niezwykle długa pauza – Louis
ma czas, by odetchnąć, wyprostować się i odgarnąć z twarzy kosmyki, nim
napięcie opada i tłum zaczyna wyrażać entuzjazm.
<br />
Spojrzenie panicza biegnie znów do jednej tylko osoby.
<br />
Do niego. Do człowieka, którego zachwyt coś znaczy.
<br />
Alexander spogląda na niego z góry i zmienia nieznacznie pozycję,
pochylając się do przodu – snop światła pada na jego oblicze. Na nim zaś
maluje się wszystko to, czego panicz by pragnął.
<br />
Ojciec jest dumny. Tatuś kocha swoje maleństwo, swoją śliczną laleczkę,
której pełne, różowe wargi wydymają się i wykrzywiają w zuchwałym
uśmieszku, kiedy błękitne spojrzenie pada na klaszczący tłum.
<br />
To jego chwila. Nie musi dostawać kryształowej statuetki, która stoi na
stole jurorskim i połyskuje w świetle, przyciągając wzrok. Już jest
zwycięzcą.
<br />
<br />
W półgodzinnej przerwie prosto zza kulis wychodzi, spocony, na korytarz i
– z uśmiechem, lecz niedbale i pośpiesznie przyjmując komplementy od
znanych i nieznanych mu osób – kieruje się na górę, gdzie przy loży już
czeka na niego Alexander, gdzie czekają pan Lecter i zagubiony Will.
<br />
― Cóż za niesamowity występ ― mruczy Hannibal. ― Muzyka wypływająca
spod tak utalentowanych dłoni potafi przenieść mnie w dawno zapomniane
rejony młodości. To piękna sztuka, paniczu Bealford.
<br />
― Dziękuję, panie Lecter. Z pańskich ust takie słowa to największy
komplement ― szepcze, owijając sobie jasny pukiel wokół palca, i
przenosi wzrok na ojca, którego blade wargi wykrzywiają się w
sugestywnym uśmiechu. ― Będę musiał panów przeprosić. Pójdę się
odświeżyć. ― Przedłuża spojrzenie z Alexandrem i odwraca się, by ruszyć w
stronę toalet, jednak w połowie drogi ktoś go zaczepia.
<br />
― Louis Bealford. Jak zwykle perfekcyjny występ ― słyszy głos pełen
jadu, który pewnie by zignorował, gdyby nie chwytająca go za przegub
dłoń. Zatrzymuje się gwałtownie i spogląda w ciemne oczy swojego
konkurenta, Armina Hillsa. ― Tylko co z tego, skoro całkiem pusty.
Znakomita technika. Całkowity brak duszy.
<br />
Louis wyszarpuje przegub z jego uścisku i ociera go ze słabo skrywanym obrzydzeniem.
<br />
― Armin Hills ― mruczy. ― Twoja matka zdechła, bo zanudziłeś ją na
śmierć, czy to jednak choroby weneryczne? Kiedy się wiedzie taki tryb
życia, to…
<br />
Jego słowa odnoszą oczekiwany efekt. Jadowity uśmieszek znika z
piegowatej twarzy, ustępując miejsca czystej furii. Następnie rzeczy
dzieją się zbyt szybko, aby mógł czemukolwiek zapobiec. Chłopak rzuca
się na niego i z nieopisaną agresją popycha brutalnie przez całą
szerokość korytarza aż do balustrady, na którą Louis wpada i której
krawędzi chwyta się, by uniknąć przechyłu do tyłu.
<br />
Piękna twarz odwraca się w bok, a błękitne, rozszerzone ze strachu oczy
spoglądają w dół, na posadzkę holu piętro niżej; adrenalina krąży w
żyłach, krew szumi w uszach, żadne słowa przez dłuższą chwilę do niego
nie docierają.
<br />
Jak przez mgłę widzi swego ojca – już jest obok, już swoją laską
przyciska dłoń Hillssa do ściany, boleśnie wbijając ostry koniec w samo
jej centrum.
<br />
Alexander jest wściekły – jego uśmiech to uśmiech drapieżcy, zimny jak lód, dziki jak grymas rozjuszonego tygrysa.
<br />
― Niebezpiecznie jest pchać tak zręczne dłoni tam, gdzie nie trzeba ―
zauważa ze stoickim spokojem. ― W naszym gronie sprawne palce są
niezwykle ważne.
<br />
Cofa laskę i odsuwa się od pobladłego chłopaka. Podchodzi do syna, który przykłada dłoń do ust, jeszcze dochodząc do siebie.
<br />
― Louis ― w głosie pana Bealforda słychać spokój, ale tylko pozorny.
Louis wyczuwa, jak bardzo jego drogi ojciec jest poruszony, jak bardzo
rozwścieczył go ten skandal. ― Całe szczęście, że udało ci się zapobiec
temu nieszczęsnemu upadkowi. ― Wzdycha ciężko, wyciągając z kieszeni
papierośnicę, i odwraca się, by skierować kroki w stronę zewnętrznego
tarasu.
<br />
Louis bierze głęboki wdech, prostuje się dumnie, uśmiecha krzywo –
skupia się na nich teraz tak wiele oczu, tak wiele obiektywów – i rusza
za mężczyzną, który bez wątpienia musi czuć się zażenowany.
<br />
― Co za plebejusz… ― szepcze, oplatając się ramionami; powietrze jest
zimne. ― Powinien panować nad prymitywnymi emocjami. Nie potrafił
odpowiedzieć słowem, więc odpowiedział pięściami. Ordynarne ― skarży
się, ale też usprawiedliwia.
<br />
Nie chce, by był zażenowany lub zirytowany choćby w najmniejszym stopniu z jego powodu.
<br />
Alexander zaciąga się dymem i lekko odgina nadgarstek dłoni, w której
trzyma papierosa. Jego twarz jest spięta, ale wkrótce delikatnie się
rozluźnia. Odwraca się do syna, rozgląda pobieżnie i dyskretnie wsuwa
końcówkę papierosa między różowe wargi Louisa, poprawiając z troską jego
zmierzwione, piękne loki.
<br />
― Na szczęście ani słowa, ani pieści nie są nam w stanie wyrządzić
krzywdy ― mruczy miękko, kiedy Louis wypuszcza łagodnie dym na jego
policzek.
<br />
― Gniewasz się na mnie? ― zapytuje ciepło, słodko.
<br />
― Jak mógłbym ― odpowiada Alexander, choć w jego głosie wciąż jest tak
wiele emocji. ― Gniewam się na szaleńca, który odważył się ciebie
tknąć.
<br />
― Mój piękny ojcze, ten grubianin nie jest wart twojego gniewu ―
szepcze Louis. ― Pozwolisz mi się porwać do garderoby? ― pytanie zadane
jest takim tonem, jakby dotyczyło pogody i nie zawierało żadnego
podtekstu. Panicz uśmiecha się seksownie i wyciąga dłoń, by pogładzić
palcami szlachetne zagłębienie policzka, ale cofa ją, nim może się to
wydać niestosowne jakiemuś obserwatorowi. ― Jest otwarta i nikt tam
teraz nie zagląda, a przecież nie obchodzi nas <span style="font-style: italic;">jego</span> występ.</span>
<br />
<hr />
<b>Opatrzność Boża</b> - 2019-01-12, 03:28<br />
<hr />
<span class="postbody">
<br />
<br />
<br />
</span><br />
<center>
<span class="postbody">
<div class="w1">
<div class="w2">
FABUŁA PRZENIESIONA</div>
<br />
<br />
<center>
</center>
<br />
<div class="w3">
Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― <a class="postlink" href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/t78-folie-a-deux" rel="nofollow" target="_blank">TUTAJ</a>
</div>
<br /></div>
</span></center>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
</td></tr>
</tbody></table>
<br />Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-69615048949805449912019-05-29T09:43:00.003-07:002019-05-29T09:52:26.691-07:00Czarna polewka<hr />
<span style="color: #3d85c6;">
</span><br />
<center>
<span style="color: #3d85c6;">
<b>Czarna pol</b></span><span style="color: #3d85c6;"><b>ewka</b></span></center>
<center>
<span style="color: #3d85c6;"><b> </b></span><br />
</center>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-03, 21:40<br />
<b>Temat postu</b>: Czarna polewka [MM]<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-size: 15px; line-height: normal;"><span style="color: #705454;">Ta fabuła jest oficjalnie zakończona.
<br />
<br />
Autorzy: <span style="font-style: italic;">Amantis, Asmodeusz</span>
<br />
Uniwersum: <span style="font-style: italic;">Własne</span>
<br />
Pairing: <span style="font-style: italic;">Własny</span>
<br />
Opis: <span style="font-style: italic;">Kiedy władca Y odwiedzał
królestwo X nie spodziewał się, że królewicz jest tak ponętną i uroczą
postacią. Zapragnął go mieć o czym poinformował króla i królową. Ci
jednak poczęstowali go czarną polewką, co oznaczało odmowę ręki syna. Y
wpada we wściekłość i odgraża się, że jeszcze tego pożałują. Jakiś czas
potem na zamek X zostaje zaatakowany przez odziały Y. Młody król
postawia zdobyć ślicznego królewicza za wszelką cenę.</span></span></span>
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><span style="font-size: 29px; line-height: normal;"><span style="font-weight: bold;"><span style="color: #705454;">Czarna polewka</span></span></span></span></div>
<span class="postbody">
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://static.zerochan.net/Jack.Vessalius.full.394191.jpg" /> </span></div>
<span class="postbody">
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"><a class="postlink" href="http://hd4desktop.com/images/b/1920x1080_jack_vessalius-1227654.jpg" rel="nofollow" target="_blank"> Książę Alexander II </a> </span></span></div>
<span class="postbody">
<br />
<br />
Osiemnastoletni następca tronu pięknego kraju o wdzięcznej nazwie Astrum.
<br />
Raczej średniego wzrostu, długowłosy blondyn o zielonych oczach.
<br />
Uwielbia zwierzęta, większość wolnego czasu spędza w królewskich stajniach.
<br />
Ma bardzo bliski kontakt ze swoimi rodzicami. Szczególnie z matką łączą go wyjątkowo zażyłe relacje.
<br />
Jest wulkanem energii. Wszędzie go pełno i mało kto potrafi za nim
nadążyć. Interesuję go wszystko co go otacza. Jednego dnia kręci się po
kuchni próbując zrobić obiad dla swojej mamy by drugiego dociekliwie
pytać ogrodnika o różnorakie gatunki roślin.
<br />
Uprzejmy, ale gdy coś mu się nie spodoba nie boi się wyrazić swojego zdania.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">Ciekawostki:</span> </span></div>
<span class="postbody">
<br />
<br />
o Jego ulubionym kwiatem jest biała róża,
<br />
o Ma klacz, którą nazwał Oaza ,
<br />
o Czasami kusi go żeby ściąć swoje długie włosy,
<br />
o Boi się małych pomieszczeń. Jest to prawdopodobnie spowodowane tym, iż
w dzieciństwie zatrzasnął się w schowku na miotły i przez parę godzin
nie mógł się wydostać.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-03, 22:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Imię: Asmodeusz z Mroźnego Szczytu
<br />
Wiek: Dwadzieścia jeden
<br />
Tytuł: Król
<br />
Wygląd: Zdecydowanie nie wygląda na swój młody wiek, na co z pewnością
wpłynął surowy klimat jego państwa. Ma lekko upiorne spojrzenie oczu w
kolorze onyksu, wąskie usta, wyraźnie odznaczające się pod skórą kości,
bardzo harmonijną budowę ciała. Jego skóra jest blada niczym u wampira
bądź zjawy, z czym mocno kontrastują czarne, wpadające lekko swym
odcieniem w granat włosy.
<br />
Charakter: Nie jest trudno domyślić się, jaki ma charakter - tak młody
król nie uzyskałby posłuchu w brutalnej, skutej lodem krainie, gdyby
którykolwiek z jego poddanych wątpił w jego siłę, zawziętość i
zdecydowanie. Jego rozkazy są niepodważalne, a niewykonanie nawet
najmniej istotnego zawsze jest bardzo surowo karane.
<br />
<br />
<br />
Młody król wraz ze strażą przekroczył granicę Astrum ponad dzień temu,
od tego czasu jednak nie przerwał wędrówki, chcąc jak najszybciej
dotrzeć do zamku królewskiego. Miał bowiem ze sobą, jak nakazywała
tradycja, podarunki dla władcy krainy. Drogocenne klejnoty, złote
monety, piękne, bogato zdobione księgi - wszystko to bardzo kusiło
wszelkiego rodzaju bandytów, co opóźniłoby marsz.
<br />
Na miejsce dotarł, na szczęście bez komplikacji, pod wieczór.
Przedstawił się strzegącej rodziny królewskiej straży, a gdy pozwolono
mu wejść, nakazał poinformować o swym przybyciu. Widział oddalającego
się w pośpiechu posłańca, który zniknął za wrotami pałacu. Udał się w tą
samą stronę.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-03, 22:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Tego
dnia na zamku panowało ogromne poruszenie. Służba uwijała się jak
mrówki, chcąc przygotować wszystko na przybycie wyjątkowo ważnego
gościa.
<br />
Ich królestwo miał odwiedzić Asmodeusz z Mroźnego Szczytu. Był to kraj
całkowicie inny od gwiaździstego Astrum bogatego w urodzajne ziemie.
Alexander był ciekawy jak wyglądają ludzie z ziem ogarniętych ciągłym
mrozem. U nich nigdy nie padał śnieg. Temperatury nie spadały poniżej
zera, nawet w okresie zimowym. Dlatego też młody książę płatki śniegu
widział zaledwie parę razy w życiu.
<br />
<br />
Król został przywitany tak jak na to zasłużył, po królewsku. Przyjęto go
w sali tronowej przy dźwiękach trąb i w otoczeniu kwiatów.
<br />
Alex biorąc przykład ze swoich rodziców wstał z miejsca i przywdział na
twarz delikatny uśmiech. Próbował nim ukryć swoje zaskoczenie
spowodowane wyglądem króla z dalekiej krainy. Był to mężczyzna bardzo
przypominający blondynowi upiora. Ta blada cera! U nich w królestwie
była to oznaka choroby. Może ten ciemnowłosy władca również cierpiał na
jakieś schorzenie?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Witaj w naszym zamku królu Asmodeusie. Musisz być głody i zmęczony po tak długiej podróży. Pozwól zaprosić się na wieczerzę. </span>
<br />
Alexander drgnął słysząc donośny głos swojego ojca. Zawsze uważał go za
silnego i nieustępliwego mężczyznę i miał nadzieję, że już wkrótce jego
wątłe ciało nabierze takiej masy mięśniowej jak jego ojca.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-03, 22:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Słudzy,
którzy przybili z Asmodeuszem, byli głównie wojami. Było to widać
zarówno po ich licznych bliznach i pokaźnym umięśnieniu, jak i po
zachowaniu. Byli bardzo zdystansowani, w ich zachowaniu oznaczała się
drobna doza brutalności - hamowanej dziś ze względu na okoliczności.
Skóra każdego z nich zbliżona była odcieniem do cery władcy, bowiem w
ich rodzimej krainie rzadko można było skąpać się w ciepłych promieniach
słońca. Nawet latem ziemię pokrywał śnieg, gdzieniegdzie jedynie
poprzetykany nieliczną roślinnością, która mimo trudów walczyła o
przeżycie.
<br />
Młody król od razu spostrzegł królewicza. Musiał przyznać, iż na
pierwszy rzut oka uznał on go za niewiastę, jednak rysy twarzy i
sylwetka młodzieńca zdecydowanie nie były kobiece. Asmodeusz przywołał
na twarz uprzejmy, urzekający uśmiech.
<br />
- Witam, wasza wysokość - mimo swej pozycji skłonił się grzecznie, by
okazać szacunek. - Z chęcią skorzystam z zaproszenia, choć najpierw
chciałbym przypieczętować nasz niedawno zawarty sojusz. W tym celu
pozwoliłem sobie przywieźć z mego kraju drobny podarek dla rodziny
królewskiej. - Kończąc wypowiedź, posłał spojrzenie księciu, by
podkreślić, iż jego ta wypowiedź również dotyczy.
<br />
Zaledwie skończył mówić, na sali wylądowało pięć skrzyń z
kosztownościami. Były otwarte, by dokładnie zaprezentować obecnym, jak
bardzo są piękne.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-03, 23:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
dużymi oczyma obserwował przybyłych gości. Byli tak różni od ich ludu.
Gdyby nie to, że przybyli tutaj w pokojowych zamiarach zapewne by się
ich obawiał. Mieli takie surowe oblicza i byli niesamowicie umięśnieni.
Dużo kosztowało go to by tak otwarcie nie rozglądać się po sali.
Próbował całą swoją uwagę poświęcić przemawiającemu obecnie młodemu
królowi. Poruszył się niespokojnie widząc spojrzenie skierowane
bezpośrednio na jego osobę. Oczy Asmodeusza były tak bardzo inne od jego
własnych. Ślepia blondyna były koloru świeżej wiosennej trawy a
ciemnowłosego przypominały dwa bezdenne tunele. Trzeba było uważać by
się w tym czarnych oczach nie zagubić.
<br />
Widok skrzyń z kosztownościami na chwilę odebrał księciu umiejętność
oddychania. Tyle pięknych brylantów nie widział jeszcze nigdy. Jego kraj
był bogaty, ale nie w drogocenne kamienie. Bogactwem Astrum były
ziemie, czyste wody i bogate w zwierzynę lasy.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Są niesamowicie piękne. Moja żona zapewne już myśli o tych wszystkich błyskotkach jakie z nich wykona. </span>
rzekł ojciec Alexa schodząc z małego podwyższenia, na którym stał.
Rzucił okiem na swojego pierworodnego i na jego usta wpłynął mały
uśmieszek. <span style="font-style: italic;">- Jak widzę nawet na moim
synu Twój dar wywołał nie małe wrażenie. Przygotuj się na grad pytań
odnośnie Mroźnych Szczytów. Alexander jest wyjątkowo ciekawskim
stworzeniem i wszystko chce wiedzieć.</span>
<br />
Książę zarumienił się pod wpływem słów swojego rodziciela. Nie chciał by
ojciec mówił o nim jak o niesfornym dziecku, był już dorosły.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-03, 23:27<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jestem wielce rad, iż dary państwa satysfakcjonują - odparł. Jego
maniery były bezwzględnie nienaganne, musiały być, by jego państwo nie
było odbierane jako dzikie. Właśnie tak bowiem określano mieszkańców
Mroźnych Szczytów, gdy królem był jeszcze ojciec Asmodeusza - jako
dzikich, niebezpiecznich i niewychowanych rozbójników. Wiele zmieniło
się od tego czasu, aczkolwiek nawet w wyższych sferach lodowa kraina
wciąż jest traktowana podobnie.
<br />
Asmodeusz westchnął niby niepewny i wyprostował się. Niespecjalnie
szczegółowo zaplanował to, co chciał teraz zrobić, ba, on w ogóle tego
nie zaplanował, jednak poczuł ogromną potrzebę wypowiedzenia
następujących słów:
<br />
- Muszę przyznać, iż w opowieściach o panicza urodzie, księciu
Alexandrze, kryje się ziarno prawdy. Ziarno, ponieważ panicza uroda w
rzeczywistości bije na głowę to, co do tej pory dane mi było usłyszeć.
Chcąc być szczerym, przybyłem tu nie tylko z powodu sojuszu. - Cały czas
mężczyzna obserwował młodzieńca z lekkim uśmiechem, a jego głos - mimo
improwizacji - był tak pewny, jakby Asmodeusz recytował doskonale sobie
znany tekst. - Moim pragnieniem jest połączyć nasze państwa.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 00:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
zesztywniał słysząc wypowiedziane przez mężczyznę słowa. W sali
zapanowała kompletna cisza, młodzieniec spojrzał na swojego ojca mając
nadzieję, że ten od razu zaprzeczy. Przecież był mężczyzną! Jak
Asmadeusz mógł zaproponować coś tak absurdalnego?! Książę już miał
powiedzieć co na ten temat myśli kiedy ubiegł go jego ojciec.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">- Myślę, że nie pora teraz na takie rozmowy. Zapraszam do stołu królu Asmadeuszu. </span>
<br />
Brzmiał przyjaźnie, chociaż jego oblicze nie promieniało już gościnnym uśmiechem tak, jak to było jeszcze chwilę temu.
<br />
Blondyn poczuł na ramieniu drobną dłoń swojej matki, która to gdy tylko na nią spojrzał posłała mu pokrzepiający uśmiech.
<br />
Będzie dobrze, rodzice nigdy się na to nie zgodzą.
<br />
Alex rzucił w kierunku ciemnowłosego gniewne spojrzenie. Nie zamierzał
się o nic pytać tego dzikusa. Choćby go miała zeżreć ciekawość! Co to za
wychowanie, prosić o rękę mężczyzny! Niedorzeczność!
<br />
<br />
Podczas wieczerzy panowała napięta atmosfera, którą co rusz próbował
rozładować ojciec Alexandra rozmawiając z władcą mroźnej krainy o mało
istotnych sprawach.
<br />
Książę Astrum za to otwarcie ignorował obecność gościa wciąż czując się urażony propozycją mężczyzny.
<br />
W pewnym momencie dało się słyszeć gwałtowny ruch ze strony młodego
króla na wskutek którego, krzesło na którym siedział uderzyło głośno o
podłogę.
<br />
Blondyn zląkł się i pierwszy raz odkąd zasiedli do stołu zwrócił na ciemnookiego uwagę.
<br />
Podano polewkę czosnkową jako przystawkę więc nie rozumiał o co było tyle rabanu.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 00:09<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wasza wysokość, czy to ostateczna decyzja? Wie król, jakie będą tego
konsekwencje? - zapytał, mrużąc onyksowe, nieprzeniknione ślepia.
<br />
Asmodeusz, mimo złości, silił się na spokojny, choć dużo chłodniejszy
już ton. W tonie tym brzmiała jednak groźba, której król ewidentnie nie
zamierzał maskować. Na twarzach jego poddanych zamajaczyły się uśmiechy.
Jego kraina nadal żyła głównie z wojen, nadal każdy zdrowy mężczyzna
szkolił się na wojownika. Zmieniło się tylko to, że Asmodeusz, w
przeciwieństwie do ojca, wolał dać podjąć innym krajom decyzję - z nami,
albo przeciw nam. Nic pośredniego. Nigdy. Zdecydowana większość państw
nie śmiała odrzucić żadnej z propozycji młodego króla. Wszyscy bowiem
wiedzieli, że Ci upiorni ludzie są istnymi demonami śmierci i wcale się
to nie zmieniło pod nową władzą.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 00:30<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">-
Nie mogę się zgodzić na taką propozycję. Mój syn w przyszłości wyjdzie
za jakąś młodą damę. Nie pozwolę by ubiegał się o niego mężczyzna.</span>
<br />
Alex w końcu zrozumiał. Królowi Asmodeuszowi podano czarną polewkę. W
ten sposób władca Astrum pokazał, że jest przeciwny zalotom
ciemnowłosego.
<br />
Książę widząc zachodzące w otoczeniu zmiany spiął się i odsunął od siebie drewnianą miskę wypełnioną ciepłym płynem.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ojcze? </span> Pierwszy raz chłopak
się odezwał będąc zaniepokojonym. Głos był jego wyjątkowo dźwięczny i
obecnie zabarwiony nutką strachu. Nie rozumiał, że właśnie w tym
momencie mroźna kraina staje się ich wrogiem. Siedząca obok młodzieńca
królowa krótkim skinięciem głowy rozkazała mu milczeć.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Jeśli nie ma innego wyjścia. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 00:44<br />
<hr />
<span class="postbody">W
oczach króla Mroźnych Szczytów zaiskrzyła ledwo zauważalna iskierka
szaleństwa. Czegoś, co bez wątpienia odziedziczył po ojcu i przez co
strach przed wojną z nim czuły nawet najbardziej oddalone państwa.
<br />
- Rozumiem - jego głos teraz był bardzo, bardzo niski i lodowaty, choć
wciąż nienormalnie spokojny, zważywszy na sytuację. Obrócił się w stronę
Alexandra, a jego woje jak jeden mąż powstali z siedzeń, ewidentnie
zadowoleni z takiego rozwoju wydarzeń.
<br />
- Dziękuję za jasne przedstawienie mi swych intencji, piękna kraino
Astrum. Wygląda na to, że nie jestem już tu mile widzianą osobą. Do
zobaczenia, mój słodki książę. A zobaczymy się bardzo, bardzo niedługo.
<br />
Nieśpiesznym krokiem udał się wraz ze strażą do wyjścia. Zabrali
skrzynie, które miały być podarunkiem pieczętującym sojusz. Po chwili
słychać było tylko odgłos poganiania koni.
<br />
<br />
Nie pojawił się przez następnych kilka dni, co miało dać ojcu uroczego
młodzieńca czas do namysłu, a jego wojom możliwość odpoczynku po długiej
podróży. Czekali w obozowisku na wzgórzach, odliczając dni. Jeden, dwa,
trzy. Asmodeusz pozwolił władcy Astrum cieszyć się spokojem tylko przez
cztery doby.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 08:09<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Ojcze błagam, pozwól mi walczyć! Ja też jestem mężczyzną!</span>
<br />
Minął prawie miesiąc odkąd rozgniewany król Mroźnych Szczytów opuścił
ich kraj zapewniając o wojnie. Teraz był już na granicach Astrum a jego
ojciec zabraniał mu walczyć.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">- Alexandrze jesteś świetny w wielu rzeczach, ale nie w bójce. Zostaniesz w pałacu i będziesz pilnował matki. </span> Mężczyzna był nieugięty. <span style="font-style: italic;">- Nie wspominając o tym, że<span style="text-decoration: underline;"> jemu </span> w głównej mierze zależy na tobie. Nie będziemy mu tak ułatwiać zadania. </span>
<br />
Blondyn przełknął nerwowo ślinę. Nie podobało mu się to wszystko, nie
chciał wojny. Gdyby wiedział, że ich gość z południa tak łatwo się
obraża i jest tak niebezpieczny inaczej by się zachował.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie da się tego jakoś ... cofnąć?</span> spytał nagle zielonooki. <span style="font-weight: bold;">- Nie chce żeby ludzie umierali tylko dla tego, że odmówiłeś mu mojej ręki.</span>
<br />
Siwowłosy król westchnął ciężko i spojrzał na swoje dziecko.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Nie chodzi tylko o czarną polewkę mój
synu. Gdybyś został wydany za Asmodeusza byłby on władcą Astrum w takim
samym stopniu co ty, albo nawet i większym. Poddani nie chcą takiego
króla, dlatego zrobią wszystko by nie dostał cię w swoje ręce. </span> powiedziawszy to przeczesał włosy chłopaka i wyszedł z sali. Czas przegrupować wojska, wróg już prawie u bram.
<br />
<br />
Przegrywali! Alex z głośno bijącym sercem oglądał wszystko z okna. Był
przerażony, ale z determinacją ściskał w rękach swój krótki miecz by w
razie potrzeby chociaż spróbować obronić matkę. Królowa siedziała na
krześle blada i nieruchoma. Wyglądała niczym posąg.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 08:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiech
Asmodeusza, gdy wkroczył do sali tronowej, był niebezpiecznie
drapieżny. W ręku trzymał miecz z zakrzywionym przy końcu ostrzem, który
ociekał krwią wojowników Astrum. Za jego plecami wciąż toczyła się
bitwa, ale pozostawił ją swoim ludziom. Wiedział, że nie zostawią żywymi
nawet kobiet i dzieci, jeżeli on nie wyda takiego rozkazu. Wiedział
też, że własnym życiem bronić będą króla, choć prawdopodobnie nie było
takiej potrzeby. Bezwzględność i lojalność poddanych nawet jego czasami
zaskakiwała.
<br />
- Witaj, Alexandrze. - Młody król oparł miecz na ziemi, a pełne uciechy
spojrzenie skierował na młodzieńca. - Chciałbym uprzejmie Cię
powiadomić, iż właśnie zasadą dziedziczenia zostałeś królem.
<br />
Ojciec księcia walczył zaciekle i zabrał za sobą wielu jego wojów,
jednakże legendy o sile ludzi Mroźnych Szczytów wcale nie chciały
pozwolić sobie na zniewagę, jaką byłaby przegrana. Głowa króla, uderzona
unikatowym ostrzem Asmodeusza, potoczyła się po zroszonej krwią ziemi.
<br />
- Czy jako król, mój drogi, nie chciałbyś końca rzezi?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 08:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem Alexander stanął przed matką w
bojowej pozycji unosząc swój miecz. Widok oblepionego krwią mężczyzny z
dużym, ostrym mieczem zabarwionym szkarłatną cieczą sprawił, że ramiona
młodzieńca zadrgały nieznacznie. Wyglądał niesamowicie przerażająco. I
ten jego pełen głodu wyraz twarzy...
<br />
Słowa jakie nadeszły niemal zwaliły go z nóg. Jego ukochany ojciec nie żył.
<br />
Usłyszał krzyk rozpaczy swojej rodzicielki i jej pełne żałości szlochy.
On nie mógł sobie pozwolić jeszcze na płacz, do czorta nie był przecież
kobietą!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Co masz na myś..</span> zanim zdążył dokończyć zdanie w słowo wpadła mu królowa.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Ty pomiocie diabelski! Jak mogłeś?! </span> syknęła kobieta stając przy swoim synu. <span style="font-style: italic;">- Puki żyję nie pozwolę by moje dziecko wpadło w twoje łapska! </span>
<br />
I nim blondyn zdążył zareagować kobieta rzuciła się w stronę
ciemnowłosego dzierżąc w ręce jedynie cienki sztylet. Jeden ruch
nadgarstkiem Asmodeusza a królowa leżała na ziemi w kałuży krwi konając.
<br />
Zielonooki nie wypuszczając miecza z rąk podbiegł do stygnącego już ciała.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mamo, nie...</span>
<br />
Wziął w ramiona kobietę i delikatnie ją do siebie przytulił. Niewiele brakowało mu do wybuchnięcia rzewnym płaczem.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jak mogłeś! Twój kraj nie szczędzi nawet kobiet? A może zabijacie także dzieci i starców? Ty bestio! </span> krzyknął wciąż klęcząc na ziemi. <span style="font-weight: bold;">- Brzydzę się Tobą! </span>
<br />
Podniósł się i skierował na króla Mroźnych Szczytów swoje ostrze. Zaatakował.
<br />
<br />
_____________
<br />
<br />
<a class="postlink" href="http://s167.photobucket.com/user/sariyanna1/media/Anime%20and%20Manga%202/Jackcrying.png.html" rel="nofollow" target="_blank"><img alt="" border="0" src="http://i167.photobucket.com/albums/u149/sariyanna1/Anime%20and%20Manga%202/Jackcrying.png" /></a></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 12:37<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Mój kraj nie słynie z litości dla głupców. - Uśmiechnął się jeszcze
szerzej, widząc szarżującego młodzika. Sparował atak, czego skutkiem
było rozbrojenie Alexandra. Asmodeusz złapał go mocno za dłonie i
wykręcił mu ręce do tyłu.
<br />
- Przed konsekwencjami Twej bezczelności ratuje Cię wyłącznie uroda,
drogi książę. Zapytam ostatni raz - zaznaczył, przybliżając twarz do
twarzy Alexandra. - Czy chcesz końca tej rzezi? Czy wolisz, by wszyscy
poddani oddali za Ciebie życie - na próżno?
<br />
Mężczyzna ani drgnął, slysząc przeraźliwy krzyk jakiejś małej dziewczynki. Jego ludzie bawili się w najlepsze.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 17:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Tak
jak myślał, jego atak spalił na panewce. Syknął i wykrzywił się, gdy
jego ręce zostały wykręcone do tyłu. Odchylił głowę w bok , gdy ten
przybliżył się do niego. Chciał mu powiedzieć co o nim sądzi, ale w tym
samym momencie usłyszał krzyk. Był to bez wątpienia dziecięcy krzyk.
Wielkimi oczyma spojrzał na Asmodeusza.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przestań. Każ im przestać! </span> w
głosie młodziaka zabrzmiała panika. Był przekonany, że w tej bitwie
wroga armia oszczędzi niewinnych. Tak jednak nie było i chłopaka niemal
zemdliło ze strachu. <span style="font-weight: bold;">- Zrobię co zechcesz tylko proszę, przestań! </span>
<br />
W zielonych oczach zabłysły łzy a wątłym ciałem wstrząsnął dreszcz.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 17:36<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Hmh? - Niespecjalnie zaskoczyła go ta nagła zmiana zdania, za to bardzo
zadowoliła. Będzie musiał dodatkowo wynagrodzić swego woja.
<br />
Odsunął się nieco od młodzieńca. Jego oczy były teraz zmrużone i w ich
głębokiej czerni powoli wygasała szaleńcza uciecha, pojawiała się za to
satysfakcja. Wiedział już, że wygrał.
<br />
- Wydaje mi się, czy powiedziałeś, księciu Alexandrze, że akceptujesz me zaloty?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 18:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Zagryzł nerwowo wargę i spojrzał w dół czując, że już nic nie może zrobić.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Odwołaj ich.</span> pisnął cicho. <span style="font-weight: bold;">- A zrobię co zechcesz. Tylko proszę szybko! </span>
<br />
Jego głos drżał od nadmiaru emocji. W każdej sekundzie mogły ginąć
niewinne istnienia. I to dlaczego? Bo Asmodeusz poczuł się urażony
odmową jego ręki? Wciąż nie mógł zrozumieć dlaczego król z południa był
nim zainteresowany pod względem seksualnym. Był przecież mężczyzną! To
nie było normalne.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 18:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
był piękny. Drobny, delikatny, o niezwykle urodziwej twarzy i
wspaniałych oczach, w których teraz lśniły łzy. Istotnie przypominał
niewiastę, jednak młody król wątpił, by istniała niewiasta, która równie
oszałamiająco wyglądała w rozpaczy. Asmodeusz nie mógł się doczekać, by
ujrzeć młodzieńca nago.
<br />
Zadowolony, w niemal czułym geście ucałował jego czoło i delikatnie pogładził po włosach.
<br />
- Oczywiście. Wszystko, czego sobie zażyczysz.
<br />
Wyszedł na zewnątrz i, podziwiając swe dzieło, zwołał wojowników. Książę
w dobrym momencie zgodził się na przerwanie bitwy, nie ucierpiało
jeszcze wiele dzieci i kobiet.
<br />
- To koniec - obwieścił. - Odnieśliśmy zwycięstwo.
<br />
Ten krótki komunikat wystarczył, by uspokoić jasnoskórych. Nawet Ci,
którzy zamierzali właśnie użyć swego ostrza do ukrócenia czyjegoś życia,
bez chwili zawahania przerwali i puścili niedoszłe ofiary, by zebrać
się pod pałacem.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 18:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
napiął się pod wpływem jego dotyku i nieznacznie odsunął się od swojego
adoratora. Obserwował jak mężczyzna wychodzi by wydać rozkazy swoim
ludziom.
<br />
Przynajmniej tyle mógł zrobić. Gdyby jego ojciec od razu zgodziłby się
na zaloty Asmodeusza tyle istnień nie skończyło by dzisiaj życia. A tak
czarnowłosy i tak postawił na swoim.
<br />
Blondyn pozostawiony sam sobie uklęknął przy swojej zmarłej matce i
nakrył jej oblicze kawałkiem materiału, chcąc oddać jej tym samym choć
odrobinę czci. Wytarł łzy wierzchem dłoni i na nieco miękkich nogach
wyszedł z sali by ocenić ogrom zniszczeń jakie dokonało wrogie wojsko.
Wszędzie walały się trupy, byli to głównie sami strażnicy i rycerze ale i
dane było mu zobaczyć zwykłych stajennych i lokai. Największe wrażenie
wywarło na nim ciało małego chłopca z głęboką raną w klatce piersiowej.
Błękitne oczy dzieciaka w pustym wyrazie skierowane były w sufit.
Następca Astrum pochylił się nad chłopczykiem i zamknął powieki, by ten
choć trochę wyglądał jakby spał.
<br />
W sercu Alexa zapłonęła niesamowita nienawiść do władcy Mroźnych
Szczytów. Gdyby nie strach o swoich poddanych nigdy nie ugiąłby się pod
naporem Asmodeusza.
<br />
W zamku było cicho, tylko gdzieniegdzie słyszał kobiece szlochy. Udało
mu się znaleźć służkę, której polecił zająć się ciałem swojej zmarłej
matki i udał się na dziedziniec na którym obecnie przebywał czarnooki
prowadząc ożywione rozmowy ze swoimi wojami.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Gdzie mój ojciec? </span> zapytał stając w bezpiecznej odległości od mężczyzn. Chciał się pożegnać a nigdzie nie widział swojego taty.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 19:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Słudzy
Asmodeusza wpatrywali się w chłopaka z rozbawieniem, zastanawiając się,
co zrobi z nim ich król. Bawiło ich przejęcie i rozpacz Alexandra. Dla
nich była to wojna - jak wojna. Możliwość sprawdzenia się w boju, okazja
do zwiedzenia innych części świata. Byli dość zrelaksowani. Zupełnie
jakby nie widzieli dookoła tylu zwłok ludzi, którzy parę chwil temu
zginęli z ich rąk. Zupełnie jakby traktowali to jak jakąś dziecinną
zabawę - chwalili się pomiędzy sobą tym, co zdziałali na polu bitwy.
<br />
Asmodeusz wzniósł wzrok do nieba, jakby chciał to właśnie miejsce
wskazać jako nową kwaterę starego władcy. Po chwili jednak obniżył
spojrzenie, wyciągnął dłoń i wskazał na znajdujące się przed nimi,
przyniesione tu ciało. Głowa była od niego odcięta i spoczywała na
ziemi, tuż obok zwłok.
<br />
- Tutaj. Pożegnaj się, czeka Cię długa podróż, Alexandrze.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 19:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
zbladł gwałtownie a jego oddech mocno przyspieszył. Nie widział
wcześniej, że ciało znajdujące się nieopodal jest pozbawione głowy.
Zrobiło mu się niesamowicie słabo a przed oczami zamigotały gwiazdki.
Nie rozpoznał w tym trupie własnego ojca.
<br />
To pierwszy raz kiedy dane było zobaczyć mu tyle śmierci i Alex nie
wytrzymał tego wszystkiego mdlejąc jak jakaś niewiasta. Żałował, że
zobaczył swojego rodzica w takim stanie. Chciał go zapamiętać jako kogoś
silnego i pełnego życia a nie truchło bez głowy.
<br />
Emocje których dzisiaj doświadczył doprowadziły go do omdlenia za co
zapewne później będzie mu bardzo wstyd. Padł jak długi na oczach jego
generałów. Kiedy ostatnio doznał takiego upokorzenia?</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 19:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Omdlenie
było niemałym szokiem dla obecnych. Owszem, uważali go za słabego,
delikatnego dzieciaka, jednak nikt, do diaska, nie spodziewał się, że
owy dzieciak tak po prostu zemdleje! Sam chciał przecież zobaczyć ciało
ojca.
<br />
Czarnowłosy westchnął tylko, zażenowany sytuacją. Zdążył złapać
wybranka, dzięki czemu ten nie uderzył głową o twardą, pokrwawioną
ziemię. Planował zostać w stolicy jeszcze przez kilka godzin, jednakże w
tym wypadku postanowił wyruszyć od razu. Wsiadł na rosłego,
zarośniętego miękkim, zimowym futrem kasztana i posadził zielonookiego
przed sobą, podtrzymując go jedną ręką, drugą zaś chwytając wodze.
Poczekał, aż poddani zbiorą wszystkie zdobyte podczas potyczki
kosztowności, a potem ruszył przed siebie. Nie sądził, by młody książę
odzyskał przytomność przed zmierzchem, kiedy powinni być już daleko poza
terenem miasta. Konie szły nieśpiesznie, nie były poganiane. Mężowie z
wesołością rozmawiali o minionej bitwie, oddaleni nieco od swego króla.
Postój miał odbyć się dopiero w nocy.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 19:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Do
Alexandra zaczęły dochodzić jakieś odgłosy i powili budził się z
odrętwienia w jakim się znajdował. Pierwsze co go zaskoczyło to, to że
ewidentnie siedział na koniu a czyjaś ręka obejmuje go mocno w pasie.
Zamrugał parę razy zdezorientowany i niepewnie obejrzał się przez ramię.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Asmodeusz..</span>
<br />
Wróciły wszystkie wspomnienia z dnia dzisiejszego i chłopak zgiął się w
pół czując nagły napad mdłości. Uświadomił sobie też to, że jak jakaś
panna zemdlał ośmieszając się przed prawie tuzinem chłopa. Nie doda do
tego jeszcze wymiotów. Musiał by się wtedy chyba zapaść pod ziemię, w
końcu też ma swoją dumę. Kiedy był pewien, że jego żołądek nie spłata mu
figla odezwał się ponownie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie chcę zostawiać swojego królestwa! Nie w takim momencie! Jak mogłeś mnie stamtąd zabrać!</span> rozżalony szarpnął się w silnym uścisku ciemnowłosego.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 20:01<br />
<hr />
<span class="postbody">-
O ile dobrze pamiętam, zgodziłeś się na to, mój książę - zauważył,
nieco mocniej przyciskając do siebie wciąż ewidentnie skołowanego
blondyna. Dobrze mu się tak siedziało i nie zamierzał zdjąć ze swego
konia Alexandra, mimo iż ten już się wybudził. - Rad jestem, iż wracają
Ci siły. Czujesz się już lepiej?
<br />
Jego głos był grzeczny, spokojny i uprzejmy. Nie było w nim słychać już
nawet cienia niebezpiecznego, wojennego wydźwięku. Trzymająca chłopaka w
silnym uścisku ręka gładziła go lekko po brzuchu przez materiał.
<br />
Oczywiście, pamiętał o Astrum. Chaos, jaki mógłby się tam rozpętać pod
nieobecność władzy, byłby dla niego niekorzystny. Zamierzał w końcu
niedługo przyłączyć te państwo do własnego. Zamierzał po powrocie do
Mroźnych Szczytów rozkazać jednemu ze swych zaufanych ludzi, by zajął
się zarządzaniem tym krajem. Przynajmniej na jakiś czas. Dziedziczenie
tronu przez młodzieńca musiało zaczekać, bowiem Asmodeusz wcale nie
zamierzał go tak łatwo i szybko wypuścił. Pragnął pierw nacieszyć się
nim w swych komnatach. Wyczekiwał tego ze zniecierpliwieniem.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 20:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
zaprzestał gwałtownych ruchów, gdy uścisk wzmocnił się i poczuł na
swoim brzuchu leniwe głaskanie. Jego opór nie robił na nim żadnego
wrażenia więc szkoda marnować sił. Może podczas podróży uda mu się uciec
i zacznie nowe życie? Z dala od królewskich obowiązków i
odpowiedzialności za poddanych.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie zgodziłem się na wyjazd. </span> automatycznie zaprzeczył. <span style="font-weight: bold;">-
Nie czuję się lepiej. Zamordowałeś moją rodzinę i poddanych a teraz
zabierasz mnie do swojego zimnego kraju. Jak mógłbym czuć się choć
odrobinę lepiej kiedy Twoje ręce, te same co pozbawiły dziś życia tyle
istnień teraz głaszczą mnie i obejmują? </span> nie zamierzał rzucić się
mu w ramiona oznajmiając, że całe swoje życie czekał na takiego
mężczyznę jak on. Co to, to nie. Będzie panował nad wybuchami nienawiści
i złości ale nie zamierza być dla niego miły i udawać, że jest ok.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 20:35<br />
<hr />
<span class="postbody">W przymrużonych oczach pojawiło się rozbawienie. Czarnowłosy poluźnił lekko uścisk, kiedy przestał wyczuwać opór.
<br />
- Ależ się zgodziłeś, mój książę. Nigdy nie zrobiłbym niczego wbrew woli
mego przyszłego, pięknego kochanka - przysiągł. Bardzo wyraźnie słyszał
słowa blondyna, gdy ten zapewniał go, iż zrobi wszystko, czego
zapragnie. Asmodeusz zapragnął zabrać go na długoterminową wycieczkę.
<br />
- Nie cieszysz się, iż zobaczysz odległą krainę? Podobno miałeś na jej
temat wiele, wiele pytań. Straciłeś zainteresowanie przez ten zaledwie
miesiąc, Alexandrze?
<br />
Koń stanął w miejscu. Było już bardzo ciemno, więc dalsza wędrówka
mogłaby być niebezpieczna. Wojownicy zeskoczyli ze swych wierzchowców,
by zająć się organizacją. Na suchej ziemi kładli po cienkim materiale i
miękkim, ciepłym kocu, a następnie w tych miejscach rozkładali namioty.
Któryś z poddanych Asmodeusza rozpalił ognisko, by poprawić widoczność w
obozowisku. Planowali tu zostać do rana.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 20:56<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Jeśli nie zrobisz nic wbrew mojej woli to wiedź, że nigdy nie zostanę Twoim kochankiem. </span>
<br />
O seksie nie wiedział zbyt wiele. Tylko tyle ile udało mu się wyczytać
ze zwojów, a były to tylko krótkie informacje o stosunku damsko-męskim
nie miał pojęcia jak to było z facetami. Zielonymi oczami obserwował
przemieszczających się poddanych Asmodeusza. Rozbijali namioty,
rozpalali ogniska. Szykowali się do odpoczynku. Jeśli wszystko dobrze
pójdzie tej nocy ucieknie. Oderwał się od swoich uważnych obserwacji by
skupić się na władcy. Nie mógł pozwolić by ten zaczął coś podejrzewać.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jesteś cyniczny. Odmawiam odpowiedzi na Twoje pytania. </span>
gdy koń się zatrzymał Alexander z wytęsknieniem wyczekiwał momentu, gdy
jego nogi dotkną ziemi a ciało uwolni się od męskich dłoni Asmodeusza.
Jak zdążył zauważyć były one duże, szorstkie i naznaczone bliznami,
prawdopodobnie pamiątkami po licznych wojnach jakie prowadziło jego
królestwo.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chcę mieć sam namiot. </span> dodał też szybko jak najbardziej księciowatym tonem. Miał nadzieję, że ciemnowłosy weźmie go za rozpuszczonego królewicza.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 21:14<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Myślę, iż zmienisz zdanie - odpowiedział rezolutnie. Nie, on nie
myślał. On był wręcz pewien, że chłopak mu się odda. I to z własnej
woli. Asmodeusz nie przepadał za wymuszonym seksem, nie bawiło go to,
więc pod tym względem książę mógł czuć się bezpieczny.
<br />
Wcale nie zdziwiła go prośba o samotny namiot. Było ich też
wystarczająco wiele - kilka dodatkowych zostało po poległych
wojownikach. Nie miał więc powodu, by się nie zgodzić - mógł niby, w
odwecie za rodzinę, wkraść mu się do namiotu i poderżnąć mu gardło przez
sen, ale niespecjalnie się tego obawiał. Alexander nie wyglądał mu na
osobę, która byłaby w stanie zabić. Zsiadł z konia i zdjął z niego
blondyna, polecając od razu najbliżej stojącej osobie, by rozłożyła
dodatkowy namiot. Oczywiście, zostało to wykonane. Po chwili postawiono
dwunasty namiot. Najmniejszy, jednoosobowy.
<br />
- Droga do Mroźnych Szczytów jest daleka, Alexandrze. Twoim życzeniem
jest, by milczeć całą drogę? - Uniósł brew w geście niedowierzania.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 22:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
jego nogi dotknęły ziemi ku swojemu niezadowoleniu musiał przytrzymać
się ramienia Asmodeusza, gdy nogi zatrzęsły się pod nim niebezpiecznie.
Trwało to dosłownie chwilę bo niemal od razu odskoczył od niego udając,
że nic takiego nie miało miejsca.
<br />
Z zadowoleniem obserwował jak powstaje dla niego namiot. Pozostało mieć
jeszcze nadzieję, że konie będą paść się gdzieś na skraju lasu. Wtedy
uda mu się uciec bez problemu. Może i był beznadziejnym szermierzem, ale
za to świetnie radził sobie na koniu.
<br />
Objął się ramionami zerkając na mężczyznę z pod przydługiej grzywki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wolałbym nie wdawać się z Tobą w konwersacje jeśli nie jest to konieczne. </span> odparł po krótkim namyśle.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 22:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
uśmiechnął się z lekką kpiną. Przejechał językiem po swojej górnej
wardze. Zachowanie chłopaka go bawiło, uważał, że jest uroczy z tym
trzymaniem dystansu. Prędzej czy później, król lodowej krainy i tak miał
zatryumfować. Tryumfował bowiem zawsze.
<br />
- Och, czyżby? Naprawdę nie interesuje Cię, jakie motywy kierują królem
najbrutalniejszej z krain? - W jego głosie słychać było rozbawienie, co
było zjawiskiem niecodziennym. Przynajmniej dla osób z zewnątrz.
<br />
- Gdybym był na Twoim miejscu, jednak wypytywałbym, nawet mimo niechęci,
Alexandrze. O położenie chociażby. Wiesz, gdzie jesteśmy, książę?
Wiesz, jaką drogą podążaliśmy, gdy byłeś nieprzytomny? Jakie obiekty
mijaliśmy? Który kierunek zaprowadziłby Cię do stolicy? To podstawowe
pytania, jakie powinna zadać przetrzymywana wbrew swej woli osoba. Nie
twierdzę oczywiście, iż Ty taką osobą jesteś, mój książę, zgodziłeś się w
końcu na moje warunki.
<br />
Czujne oczy śledziły każdy, nawet najdrobniejszy ruch blondyna. Asmodeusz nigdy bowiem nie tracił czujności. Nie mógł.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-04, 23:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
niechętnie przyznał mu rację. Nie miał pojęcia, gdzie się znajdują. Nie
wiedział nawet jak długo jechali. Jeśli obierze zły kierunek mógł wpaść
w pułapkę kierując się wprost na góry albo co gorsza dotrze do morza.
Wspinać się można próbować, ale na pewno nie przepłynie wielkiej wody.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Więc...Gdzie dokładnie jesteśmy?</span>
spytał po chwili milczenia. Ta informacja była mu potrzebna jeśli
ucieczka miała się udać. Ludzie z krainy lodu nie zwracali na nich
uwagi, nie widząc najwidoczniej żadnego zagrożenia w młodym następcy
tronu. Trudno było się im dziwić, w końcu nie tak dawno temu zemdlał na
widok ciała swojego ojca.
<br />
Na to wspomnienie blondyn zadrżał i mocniej objął się ramionami. Nigdy nie pozbędzie się z przed oczu tego strasznego obrazu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- I dlaczego wieziesz mnie do Mroźnego Szczytu jakbym był Twoją panną młodą...</span> urwał nagle swoją złośliwą wypowiedź robiąc wielkie oczy. To nie mogła być prawda! <span style="font-weight: bold;"> - Przecież tak nie można, prawda? Dwóch mężczyzn nie może się pobrać! </span>
<br />
Matka mówiła mu, że Asmodeusz pożądał go tylko przez wzgląd na jego urodę. Nie wspominała nic o związkach sakralnych!</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-04, 23:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Złośliwy uśmieszek rozgościł się na twarzy młodego króla. Ten chłopak naprawdę bardzo mało wiedział o życiu.
<br />
- Och, ależ dlaczego nie? Taki właśnie jest mój cel. Myślałem, iż jest
to oczywiste, kiedy pamiętnego dnia wspomniałem o połączeniu krajów -
odpowiedział szczerze.
<br />
Cóż, związki partnerskie w wyższych sferach w końcu są powszechnie znane
i od dawna nie uznaje się ich za nic gorszącego. To, że zawiera się je
zazwyczaj wyłącznie na tle politycznym, jest inną kwestią.
<br />
- Hm, chciałbyś wiedzieć, gdzie jesteś? Na południowym wschodzie
własnego kraju, drogi książę. Albo południowym zachodzie? W każdym razie
poruszamy się na południe.
<br />
Zdawał sobie sprawę, jak mizerną informacją to było, jednak nikt nie
mógł powiedzieć, że król Asmodeusz jest kłamcą. Rzeczywiście byli w
południowej części Astrum. Mężczyzna już wiedział, że Alexander planuje
ucieczkę, ale wcale nie zamierzał tej iskierki nadziei w nim tłamsić. I
tak mu się nie uda.
<br />
- Radzę jednak grzecznie iść spać, mój książę. Kolejny postój będzie
dopiero po przekroczeniu granicy. To wiele godzin w siodle i nie na rękę
byłoby mi, gdybym był świadkiem Twojego kolejnego omdlenia.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 08:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander z wrażenia uchylił usta.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- W Astrum takie rzeczy się nie zdarzają. To niezgodne z prawami natury!</span>
<br />
Chłopak słysząc odpowiedź na swoje pytanie odnośnie obecnego pobytu skrzywił się brzydko.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Tyle sam byłem w stanie wywnioskować. Jesteśmy na wschodzie czy zachodzie? Na jakiej wysokości się znajdujemy? </span>
<br />
Jako przyszły król blondynek doskonale znał geografię swoje kraju,
jednak tylko w teorii. W praktyce bardzo rzadko wychodził z zamku. Na
wszelkie wyprawy zawsze udawał się król. Przez to, że rodzice chuchali i
dmuchali na niego przez osiemnaście lat teraz miał problemy. Czasami
miał wrażenie, że chcieli mieć córkę, a gdy okazał się chłopcem chcieli
mieć w nim choć cząstkę dziewczynki. Nie pozwalali mu ścinać włosów, a
kiedy był już w takim wieku, że sam mógł decydować również zostawił je
długie, bo przyzwyczaił się do nich i lubił sprawiać matce radość, gdy
pozwalał sobie zaplatać warkocze.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 09:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Młody
król pochylił się nieco i cmoknął chłopca krótko w rozchylone usta.
Przejechał językiem po jego wardze i dopiero się odsunął, wszystko
zrobił bardzo, bardzo powoli. To nie jego wina. Jego cierpliwość
stopniowo wygasała, czekał w końcu już miesiąc, a takie urocze gesty
bardzo naruszały jego samokontrolę.
<br />
- Co zrobisz, jeśli Ci powiem, książę? - Jakby nigdy nic kontynuował
rozmowę. Jego ciemne oczy wyglądały niesamowicie głęboko, gdy oświetlał
je płomień ogniska, spojrzenie zdawało się przeszywać. Czerń jego
tęczówek zawsze sprawiała wrażenie, że można się w nich zagubić, teraz
jednak uczucie przyciągania było szczególnie intensywne. Asmodeusz
doskonale wiedział, jak działa to na ludzi.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 09:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Telefon lubi dublować.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 12:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Zastygł
w bezruchu, gdy mężczyzna na chylił się nad nim. A już kompletnie go
sparaliżowało, kiedy został pocałowany w bardzo zmysłowy sposób.
Zdolność do poruszania odzyskał dopiero, gdy król odsunął się od niego,
wtedy też cofnął się parę kroków w tył z wyrazem kompletnego zaskoczenia
na twarzy. Niepewnie dotknął ust jakby nie mogąc uwierzyć w to co przed
chwilą miało miejsce. To był jego pierwszy pocałunek!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nigdy więcej tak nie rób! Nie pozwalam! </span> powiedział cicho choć z ochotą by to wykrzyczał. Nie chciał jednak zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- A co ty byś zrobił na moim miejscu? </span>
odparł pytaniem na pytanie unikając zwinnie odpowiedzi. Mimo iż jego
ojciec nie żył i powinien zostać królem, wciąż jest księciem ze względu
na to iż nie odbyła się jego koronacja. I zapewne jeszcze długo się nie
odbędzie chyba, że Asmodeusz zechce zrobić z niego swoją królową. Ta
myśl tak nim wstrząsnęła, że przezornie cofnął się jeszcze troszkę
prawie wpadając na stojące nieopodal drzewo.
<br />
Speszył się pod wpływem spojrzenia tych ciemnych oczu, były one
niesamowicie przeszywające i blondyn miał wrażenie, że ten wie o
wszystkich jego planach.
<br />
Chyba zapomniał z kim miał do czynienia. Władca Mroźnego Szczytu nie
była osobą z którą prowadziło się gierki. On był bezwzględny i brutalny.
Dominował wszędzie, gdzie się pojawił. Zawsze dostawał to co chciał. I
sam Alexander był tego najlepszym przykładem.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 16:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Reakcja
młodzieńca była bardzo łatwa do przewidzenia, właściwie zbyt łatwa.
Można było w nim czytać niczym w otwartej księdze, której autor nie
pomyślał o zaszyfrowaniu zawartości. Każdy gest, każdy ruch, każde
spojrzenie - wszystko bardzo wyraźnie, dobitnie informowało o tym, o
czym myślał książę.
<br />
Urocze, choć potencjalnie niebezpieczne - dla blondyna, rzecz jasna.
<br />
Asmodeusz udał zastanowienie, słysząc to niecodzienne pytanie. Co by
zrobił, gdyby został schwytany przez mordercę, który na jego oczach
doprowadził do śmierci połowy mieszkańców stolicy? Co by zrobił, gdyby
nie był tym Asmodeuszem, którym jest teraz, a znajdowałby się w podobnej
sytuacji, co Alexander? Było to dla niego oczywiste.
<br />
- Doprowadziłbym do sytuacji, w której bylibyśmy sami, a następnie
poderżnął oprawcy gardło, co najłatwiej zrobić przez sen. Potem
myślałbym o ucieczce. Jest tu pełno broni, więc pozyskanie jej nie
byłoby żadnym problemem. - Uśmiechnął się krzywo. - Obawiam się jednak,
iż ta odpowiedź nie była Ci pomocna, Alexandrze.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 18:17<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Po co byłaby Ci broń? Może i zabiłbyś króla, ale na pewno nie poradziłbyś sobie z całą armią jego ludzi. </span> powiedział powoli jednocześnie myśląc nad jego słowami. <span style="font-weight: bold;">- Nie zniżyłbym się do Twojego poziomu i nie zabiłbym Cię podczas snu. Mimo iż podczas normalnej walki nie mam z Tobą szans. </span>
<br />
Skrzywił się przypominając sobie z jaką łatwością został rozbrojony przez mężczyznę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- I tak zorientuje się w czasie podróży,gdzie jesteśmy... Chyba, że masz zamiar zasłonić mi oczy. </span>
dodał unosząc nieco podbródek i wyzywająco wpatrując się wprost w te
niesamowicie czarne tęczówki. Trzeba było uważać, by nie zgubić się w
tych dwóch ciemnych bezdennych tunelach.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 18:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Ciemnowłosy pokręcił lekko głową, gdy usłyszał, iż nie dałby sobie rady z armią.
<br />
- Mylisz się, Alexandrze. Armia bez króla nie jest armią. Przynajmniej w
przypadku Mroźnych Szczytów. Jest pozbawioną celu hołotą. Tchórzami. W
mojej ojczyźnie tytuł królewski uzyskuje się poprzez udowodnienie, iż
jest się silniejszym od poddanych. Iż ma się siłę, by posyłać ich na
śmierć i by samemu patrzeć śmierci w oczy. Jeżeli ich król,
najsilniejszy z nich, poległby pod ich nosami... Myślisz, że oni
naprawdę byliby w stanie walczyć? Gdyby wszystko, w co wierzyli, okazało
się zwykłą obłudą? - spytał jedynie pozornie swobodnie. Mimo upływu
lat, jego wspomnienia z dnia śmierci ojca wciąż były świeże. Dwanaście
lat. Tyle właśnie miał, gdy jego życie obróciło się do góry nogami. Z
jego własnej woli.
<br />
Przymknął na chwilę oczy i odetchnął.
<br />
- Nie sądzisz, iż czas iść spać, mój drogi książę? Jeśli chcesz mieć jutro siłę do rozglądania się, powinieneś się wyspać.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 19:00<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Czy ty mnie właśnie zachęcasz do tego żebym Cię zabił? </span> spytał niedowierzająco. <span style="font-weight: bold;">-
I może jeszcze powiesz, że gdybym to zrobił Twoi ludzie tak po prostu
pozwolili by mi odejść? I co jeszcze? Może by się do mnie przyłączyli? </span> parsknął śmiechem pewien, że ten sobie z niego żartuje.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Hey, poczekaj! Jeszcze mi nie powiedziałeś! </span>
zdenerwował się widząc, że ten chce go już odesłać do namiotu. Miał
nadzieję, że na jego obliczu nie będzie widoczne to jak bardzo chciał
pozyskać tą informację. <span style="font-weight: bold;"> - Zdradź chociaż czy mijaliście zielone głazy czy lazurowe jezioro. </span>
Potrzebował wiedzieć tylko to. Czy wymagał aż tak wiele? A może zbyt
naciska i król doskonale wie po co mu ta wiedza. Alexander prychnął w
końcu zakładając ramiona na piersi odwracając od niego wzrok.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Sam się dowiem. </span> powiedział w końcu. <span style="font-weight: bold;"> - Który namiot jest mój? </span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 19:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
zaskoczyło go wcale to, iż Alexander uznał jego słowa za żart. Tak by
było jednak dla niego najroztropniej. O ile, oczywiście, poradziłby
sobie z samotnym panowaniem krajem i o wiele bardziej śmiercionośną
wojną, która z całą pewnością by nadeszła, gdy inne państwa wyczułyby
osłabienie Astrum.
<br />
Cóż, wiedział doskonale, że młodziak tego nie zrobi. Nie potrafił
zabijać. Asmodeusz potrafił stwierdzić to po jednym spojrzeniu na jego
osobę. Po prostu nie był w stanie.
<br />
Mężczyzna wskazał mu namiot, swoją drogą stojący tuż obok jego własnego.
Już tylko oni pozostali na nogach, wojownicy dawno temu zasnęli, nie
martwiąc się zupełnie o swego władcę. Oni też uznali dzieciaka za
kompletnie nieszkodliwego.
<br />
- Gdybyś miał koszmary, mój słodki książę, pamiętaj, że zawsze możesz
przyjść do mnie - poinformował, mrużąc leciutko oczy i uśmiechając się
uprzejmie, jakby nocna wizyta księcia miałaby być dla niego wielką
przysługą.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 19:33<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Moim największym koszmarem jesteś TY. </span> syknął ze złością. <span style="font-weight: bold;">- Ugh i nie jestem słodki. Też jestem mężczyzną jakbyś nie zauważył! </span> zbulwersował się na koniec i omijając go szerokim łukiem wszedł do namiotu.
<br />
Odetchnął z ulgą ciesząc się z tej chwili prywatności. Przy Asmodeuszu
ciężko było zebrać mu myśli i normalnie funkcjonować. Ciągle był spięty i
musiał zastanawiać się nad każdym słowem. MUSIAŁ zrobić coś by się
uwolnić od tej bandy barbarzyńców. Usiadł na ziemi i ukrył twarz w
dłoniach. Nie było potrzeby dłużej ukrywać swoich łez więc pozwolił im
swobodnie płynąć pilnując jednak by nie wydać przy tym żadnego dźwięku.
Nie będzie przecież szlochać... mimo iż ból w sercu spowodowany śmiercią
tylu osób był ogromny. Musiał się uspokoić i zastanowić co dalej...,
ale to za chwilę. Na razie potrzebuje parę minut na żałobę, potem
obiecał sobie, że nie będzie już płakać.
<br />
Sprawę ucieczki komplikował fakt, że tuż przy jego namiocie znajdował
się namiot brutalnego króla, który na pewno nie cierpi na niedosłuch.
Trzeba było poruszać się bardzo cicho. Odczekał godzinę i wtedy
nieśmiało wychylił się na zewnątrz.
<br />
W obozie panowała niczym nie zmącona cisza, było tak cicho, że Alex miał
wrażenie, iż wszyscy pobudzą się od jego dzikich uderzeń serca. Wyszedł
zerkając przy tym niespokojnie na namiot ciemnowłosego. Nie dobiegał
stamtąd żaden odgłos co było wyjątkowo niepokojące. Zebrał się w sobie i
zrobił parę cichych kroków czując jak adrenalina pulsuje w żyłach.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 19:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
z kpiącym uśmiechem przyglądał się czynom jasnowłosego. Od około pół
godziny siedział na swym kasztanie i wyczekiwał tego, co bez wątpienia
miał zamiar uczynić blondyn. Ogier stukał silnym kopytem o ziemię,
zniecierpliwiony. Po zachowaniu swego właściciela przypuszczał, iż
zdarzy się coś ciekawego, dlatego prócz tych miarowych uderzeń był
całkowicie cicho. Stał grzecznie w miejscu, od kiedy tylko zobaczył
wychodzącego z namiotu zielonookiego. Reakcja króla potwierdziła mu, że
to on jest "celem".
<br />
Mężczyzna zastanawiał się, czy Alexander zamierza uciec pieszo, czy może
przekona do siebie któregoś z puchatych koników. Te zwierzęta urodziły
się i wychowały na terenie Mroźnych Szczytów, nie były wierzchowcami,
które posłuchają każdego jeźdźca. Zawsze bardzo ekonomicznie rozkładały
swoją energię, nie marnowały jej w żaden sposób - i gdyby wyczuły, iż
ich jeździec jest za słaby, by nimi przewodzić (włączały się w to bardzo
silne emocje, nie tylko umiejętności), nie ruszyłyby się ani o krok,
nawet smagane batem. Jedynym wyjątkiem od tej reguły była bardzo młoda,
srokata kobyłka, która niedawno wydała na świat swe pierwsze źrebię. Nie
przejawiała jeszcze typowego dla gatunku uporu.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 20:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Zatrzymał
się w połowie drogi ponownie zerkając za siebie. Coś było ewidentnie
nie tak i Alex dobrze o tym wiedział. Ale skoro powiedziało się "a" to
trzeba byłoby powiedzieć i "b". Czuł się obserwowany, ale nie wiedział
czy to tylko jego wyobraźnia czy może na prawdę był przez kogoś
śledzony. Nie było sensu uciekać na piechotę więc najciszej jak potrafił
podszedł do koni od razu dostrzegając konia, który bardzo przypadł mu
do gusty. Przypominał jego ukochaną klacz Oazę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Cii maleńka. Nie zrobię ci krzywdy...</span>
szepnął do zwierzęcia, gdy ten zastrzygł nerwowo uszami. Uwielbiał
konie, były takie piękne i majestatyczne. Bez trudu nawiązał kontakt z
klaczą. Odwiązał ją z drzewa i poprowadził w głąb lasu. Miał w planach
parę kilometrów pokonać leśnymi ścieżkami i dopiero potem zorientować
się nieco w terenie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 20:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
uniósł brew. Dzieciak miał jednak niewiarygodne szczęście. Alicja, bo
tak nazywała się klacz, bez chwili zawahania postanowiła mu zawierzyć.
Król widział, jak koń co chwila się zatrzymuje, przeszukuje mu kieszenie
i dokładnie go obwąchuje, licząc jednak na słodki smakołyk w zamian za
swoją pracę. W końcu parsknęła bardzo głośno (Asmodeusz mógł sobie tylko
wyobrazić, jak przerażonym musiał być wtedy książę!) i szła grzecznie,
choć była nieco urażona brakiem poczęstunku.
<br />
Cmoknął cicho i krótko, by zwrócić na siebie uwagę ogiera, który mimo
słusznych rozmiarów poruszał się wyjątkowo zgrabnie. Wolno zaczął
podążać za Alexandrem, utrzymując cały czas na tyle duży dystans, by nie
zostać zauważonym. Zastanawiało go, gdzie wywieje młodzieńca. Czy
zamierzał zawrócić do stolicy, czy poszukać pomocy w którymś z
mniejszych miast? Na pewno trwały tam już zamieszki. Ważne informacje, o
których dla bezpieczeństwa nie mówiło się ludowi charakteryzowały się w
końcu tym, że wszyscy o nich bardzo szybko wiedzieli. Wiedzieli i,
oczywiście, wpadali w panikę. Cóż.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 20:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Królewicz
omal nie zszedł na zawał, gdy klacz parsknął głośno. Automatycznie
zaczął ją uciszać i obiecywać sowite wynagrodzenie jeśli tylko mu
pomoże. Chłopak był przekonany, że konie rozumieją co się do nich mówi.
<br />
Alexander wsiadł na zwierzę , gdy las się nieco przerzedził.
Przyspieszył myśląc gorączkowo co powinien teraz zrobić. Nie może udać
się do zamku, bo tam szybko zostanie zauważony. Okoliczne miasta też nie
były zbyt rozsądnym rozwiązaniem... może udać się nad morze? Do
królewskiej letniej rezydencji? Uhg.. , ale żeby tam dotrzeć musiał
wiedzieć gdzie się znajduje.
<br />
Wciąż trawił go niepokój. Miał wrażenie, że poszło zbyt łatwo.
<br />
Zatrzymał gwałtownie konia kiedy przednim zamajaczył zarys wielkiej
góry. Więc są na północnym wschodzie. Niedobrze, to pasmo górskie
ciągnie się przez kilkadziesiąt kilometrów, musiał ostro skręcić jeśli
nie chce zostać zapędzony w kozi róg. Zawrócił klacz, która nagle
zaczęła rozglądać się i nasłuchiwać swoimi puchatymi uszami. To
zachowanie zaniepokoiło Alexandra więc nie oglądając się za siebie
ruszył pędem wzdłuż zbocza góry.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 20:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
zaśmiał się pod nosem. Czy Alexander naprawdę nie wie, że nigdy nie
ucieka się przed drapieżnikami, gdy mają Cię na celowniku?
<br />
- Łotrze? Co powiesz na małą pogoń? - Pogłaskał konia po miękkiej szyi,
na co kasztan podniósł gwałtownie dotychczas opuszczony łeb. Uniósł
lekko przednie, lewe kopyto i z mocą stuknął nim w ziemię, a potem
wypruł przed siebie, odbijając nieco bardziej w lewo, by częściowo
schować się za drzewami. Huk uderzających o ziemię kopyt był jednak
bardzo donośny, zwłaszcza w nocnej ciszy. Alicja była znacznie mniejsza,
a co za tym szło - bardziej zwrotna i z kocią zwinnością stawiająca
nogi, jednak rosły ogier robił o wiele większe kroki. Niewiele czasu
minęło, nim się z nią zrównał. Zaczął się zbliżać, zaganiając klacz w
stronę ślepego zaułku, który tworzyły ustawione na półokręgu skały.
Stamtąd nie było drogi ucieczki.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 21:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Koń
okręcił się nerwowo wokół własnej osi widząc, że zostali wpędzeni w
ślepy zaułek. Alexander zeskoczył z klaczy i zaczął ją uspokajać mimo,
iż sam był przerażony. Poczuł się jak sarna zapędzona w pułapkę. Rzucił
spłoszone spojrzenie w stronę siedzącego na wielkim ogierze króla
zimnego królestwa z południa. Wiedział, że było za łatwo.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Prawdopodobnie jeśli powiem, że poszedłem tylko na małą przejażdżkę nie będziesz skłonny uwierzyć w moje słowa? </span> rzekł w końcu czując się malutki przed mężczyzną dosiadającej tak imponującego zwierzęcia.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie mogłem nie spróbować. </span> dodał wzruszając niby nonszalancko ramionami, kiedy tak na prawdę bał się konsekwencji swojego czynu.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 21:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
po chwili namysłu, widząc ten słodki strach na twarzy nastolatka,
postanowił udać bardzo rozgniewanego. Kto wie, może będzie miał z tego
jakieś korzyści?
<br />
Zeskoczył ze zwierzęcia, które potrząsnęło łbem gwałtownie. Łotr bardzo
lubił biegać i długo momenty, w których pozwalano mu na osiąganie pełnej
prędkości przeżywał.
<br />
Mężczyzna podszedł bardzo, bardzo blisko swego nieoficjalnego
narzeczonego. Na jego twarzy nie było cienia uśmiechu, czarne oczy
zwężały się niczym u polującego kota. Wyciągnął rękę i przejechał dwoma
palcami po pięknej, drgającej w nerwach szyi młodzieńca. Powoli
przeniósł palce na twarz i odezwał się bardzo, bardzo cicho, co miało na
celu spotęgować emocje.
<br />
- Powiedz mi, mój mały, słodki, kochany książę... co ma znaczyć udawanie się na spacery w środku nocy..?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 21:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Nawet
nie drgnął, gdy ten z drapieżnym wyrazem twarzy zbliżał się w jego
stronę. Kiedy go dotknął niezależnie od woli skulił się nieco i swoimi
lśniącymi zielonymi ślepiami spojrzał wprost w przystojne oblicze króla.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie powiedziałeś, że nie mogę. </span> odpowiedział na zadane mu pytanie.
<br />
Od Asmodeusza biła potęga i siła, to jaką aurą się otaczał przypominała
mu nieco jego ojca. On też miał ten gen przywódcy. Niestety nie był
skłonny się nim podzielić ze swoim synem.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 21:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Nikły
uśmiech wypełzł na jego twarz, jednak wcale nie dodawało mu to
łagodności. Wręcz przeciwne, uśmiech był niezwykle drapieżny. Asmodeusz
zbliżył się jeszcze odrobinę, wpatrując się w oczy księcia z odległości
kilku centymetrów, nie pozwalając na przerwanie kontaktu wzrokowego
nawet na moment. Obserwował bardzo uważnie odbijające się w zielonych
oczach emocje. Jego onyksowe ślepia hipnotyzowały, był tego w pełni
świadom.
<br />
- Nie powiedziałem - zgodził się, przejeżdżając powolutku opuszkami
palców po jego twarzy. Zatrzymał się na wargach, które delikatnie
obrysował. - Jednakże, o ile dobrze pamiętam, radziłem Ci przed ucieczką
odwiedzić mój namiot, Alexandrze... Nie widziałem Cię tam.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 21:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexandrowi
nie spodobała się ta nagła potrzeba bliskości Asmodeusza. Odtrącił rękę
głaszczącą go po buzi i odchylił się w tył by poczuć się choć trochę
pewniej. Wciąż jednak nie mogąc oderwać się od tych przeszywających
czarnych ślepi.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie rozumiem... zapraszałeś mnie do siebie jeśli będę mieć koszmary a nie jeśli nabiorę ochotę na mały... spacer. </span>
<br />
Może czegoś nie zrozumiał? Był zdezorientowany i na pewno odbijało się
to w jego gestach i mimice. Chłopak nigdy nie był dobry w urywaniu
emocji, mimo iż ojciec próbował go tego nauczyć kiedy ten był jeszcze
dzieciakiem. Zaczynał żałować, że w ogóle wyszedł z tego cholernego
namiotu.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 22:07<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Koszmary. Bezsenność. Głupota. Jest wiele wytłumaczeń bezsensownego
chodzenia po zmroku... - Cały czas mówił bardzo cicho i nisko, tylko
trochę głośniej od szeptu. - Ale wiesz, książę... nie wszystkie można z
miejsca wybaczyć. Chyba jednak bardzo nie chcesz spać samotnie... Czyż
nie?
<br />
To było pytanie retoryczne. Skoro już Asmodeusz pofatygował się po
błąkającego się nocą młodzieńca, chciał mieć z tego jakąś korzyść.
<br />
- Czy uspokoiłeś się, Alexandrze? - spytał, nie mając najwyraźniej
zamiaru się odsunąć, dopóki nie usłyszy potwierdzenia. Ba, on nie tylko
nie zamierzał się odsunąć, przybliżał swą twarz coraz bliżej i bliżej
twarzy blondyna, niebezpiecznie zbliżając swoje usta do jego. Obecnie
niemal stykał się z nim skórą, od ust zachował kilka milimetrów
odległości. - Uspokoiłeś się, książę?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 22:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Książę nie wiedział co powiedzieć więc tylko poruszył się niespokojnie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie będę z Tobą spał. </span>
zbuntował się mimo niekomfortowej sytuacji w jakiej się znalazł .
Przerwał w końcu kontakt wzrokowy i przechylił nieco głowę, gdy usta
mężczyzny niemal dotykały jego warg.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jestem spokojny...</span> odpowiedział
za drugim razem zduszonym głosem. Asmodeusz całkowicie panował nad
sytuacją, robiąc z blondynem co chciał. Alexander jeszcze nigdy nie czuł
się tak zdominowany. Można powiedzieć, że pierwszy raz w życiu poznał
prawdziwego samca alfa, który to był w stanie zapanować nad jego
rozbrykaną osobowością.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 22:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Rysy jego twarzy złagodniały, gdy usłyszał potwierdzenie.
<br />
- W porządku, wracamy. Wsiadaj na konia - polecił. Nie kłopotał się już
trzymaniem go, naprawdę wątpił, by Alexander zamierzał ponownie uciec.
Dosiadł swojego wierzchowca i, zaczekawszy najpierw na księcia,
skierował się w stronę obozowiska. Do świtu zostały zaledwie dwie
godziny. Podejrzewał, że dla blondyna jutrzejsza podróż będzie bardzo,
bardzo długa.
<br />
Nie byli wcale tak daleko, więc na miejsce dotarli w ciągu kilku, może
kilkunastu minut. Zatrzymał Łotra przy reszcie stada i zsiadł z niego.
Nie oglądając się na młodzieńca, kroczył w stronę namiotu. Pół siedząc,
pół leżąc, oczekiwał wejścia dziedzica Astrum. Nie żeby uważał, że
chłopak ponowi próbę - był wręcz pewien, iż do tego nie dojdzie. To była
kara.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 23:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
król odsunął się od niego ten zorientował się, że od paru chwil
wstrzymywał oddech. Ten facet potrafił być wyjątkowo przytłaczający
jeśli chciał. Wsiadł na śliczną klacz ciesząc się, że Asmodeusz nie
kazał mu jechać na swoim wierzchowcu. I tak jego duma poważnie
ucierpiała. Nie minęło dużo czasu, gdy ujrzeli ogień dogasających
ognisk. Uważnie śledził drogę jaką mężczyzna przebył od lasu do swojego
namiotu. Nawet nie obejrzał się przez ramię by sprawdzić czy blondyn za
nim podąża. Nikt nie traktował go nigdy tak lekceważąco więc poczuł się
nieswojo. Przywiązał konia do drzewa i szepnął jej parę miłych słów
obiecując, że wkrótce przyniesie jej coś w podzięce. Celowo przedłużał
tę czynność wciąż mając w pamięci słowa odnośnie spania razem. Za żadne
skarby świata dobrowolnie nie wejdzie do namiotu osoby która własnymi
rękoma zamordowała jego rodziców.
<br />
Ciemnowłosy przerażał go, ale Alex z natury był przekorny i lubił robić
wszystko po swojemu. Zawsze miał też swoje zdanie, o które potrafił
wykłócać się jeśli była taka potrzeba.
<br />
Zamiast skierować kroki do namiotu króla z północy ten wszedł do tego w którym siedział jeszcze nie tak dawno temu.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 23:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz wygiął usta w złośliwym uśmiechu, widząc, iż Alexander nie wykonał jego polecenia. Cóż, tym lepiej dla niego.
<br />
Nie wykazując najmniejszego przejęcia brakiem uszanowania przez chłopaka
rozkazu, wyszedł ze swojego namiotu i przeszedł do namiotu obok, tego
należącego do młodzieńca. Usadowił się tam jakby nigdy nic, przyciągając
do siebie księcia. W tym namiocie naprawdę było niewiele miejsca.
Został zaprojektowany na potężnego woja, więc mieścili się w nim
obydwoje, jednak wyłącznie przy zachowaniu bliskości.
<br />
- Zaprawdę nie pomyślałem, iż zechcesz dzielić ze mną tak małą
przestrzeń, Alexandrze. - Jego uśmiech tym był szerszy, im więcej emocji
pojawiało się na twarzy blondyna. - A ja, głupi, proponowałem Ci nocleg
w swoim namiocie... - Pokręcił głową, niby z dezaprobaty dla swojego
braku pomysłowości.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-05, 23:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Znowu przegrał! Mógł się domyśleć, że mężczyzna nie odpuści tak łatwo i dopnie swego.
<br />
Zaparł się rozpaczliwie rękoma o jego klatkę piersiową chcąc się od
niego odsunąć. Szereg różnorakich emocji odbił się w intensywnie
zielonych oczach osiemnastolatka. Od zaskoczenia po oburzenia na chęci
ucieczki kończąc. Denerwował go jego pełen zadowolenia uśmieszek
goszczący na tej przystojnej twarzy.
<br />
Najgorsze w tym było to, iż ten namiot był taki mały! Kiedy ciemnowłosy
wszedł do środka dla blondyna zostało nie wiele miejsca przez co
zaczynał odczuwać swoją klaustrofobię.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Puść, ja chcę wyjść. </span>
<br />
Nienawidził małych pomieszczeń. Dostawał w nich ataków paniki i ciężko
było mu oddychać. Teraz też miał wrażenie, ze ktoś położył mu na klatce
piersiowej coś wyjątkowo ciężkiego.
<br />
Nie chciał się zdradzać, pokazywać tak wstydliwej słabości więc z całych sił próbował się uspokoić.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-05, 23:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Jasnoskóry
uznał te słowa za podyktowane zwykłą niechęcią czy przekorą, na pewno
nie podejrzewał, iż mógłby to być jakikolwiek poważny problem.
<br />
Lekko uniósł i ułożył sobie chłopaka na szerokiej klatce piersiowej, by nie ściskać się na niewielkiej wymiarowo przestrzeni.
<br />
- Dlaczego miałbym Cię puścić? - zapytał rezolutnie. Nie widział żadnego
powodu. To była kara, więc nie łamała złożonej wcześniej przez niego
przysięgi, mogła wywoływać dyskomfort. Ba, nawet powinna, choć Asmodeusz
nie obraziłby się, gdyby książę pozytywnie zareagował na jego bliskość.
Alexander leżał brzuchem w jego stronę, więc rękę wsunął pod materiał
drugiej strony koszulki. Jeździł samymi opuszkami palców po plecach
osiemnastolatka, za każdym okrążeniem zjeżdżając nieco niżej i niżej,
nie przekraczał jednak niepisanej granicy.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 00:00<br />
<hr />
<span class="postbody">W
takiej pozycji zdobył więcej przestrzeni i łatwiej zapanować mu było
nad swoimi odruchami. Stopniowo uspakajał oddech i starał się nie
myśleć o tym w jak małym pomieszczeniu się znajduje i to z kim.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przestań!</span> syknął wyginając się w tył i próbując złapać ruchliwą dłoń, która z wyczuciem smyrała go po plecach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dlaczego to robisz? To nienormalne! Nie jestem kobietą!</span>
przypomniał mu po raz kolejny. Był już zmęczony i coraz mniej siły
wkładał w ucieczkę. Tak bardzo chciał położyć się spać. Krążąca po
organizmie adrenalina opadła i zostało tylko zmęczenie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie wygodnie mi. </span> poskarżył się mając nadzieję, że ten argument zadziała. <span style="font-weight: bold;">- Pójdę do twojego namiotu tylko wyjdźmy z tego ciasnego miejsca. </span>
<br />
Miał nadzieję, że tym razem uda mu się zachować swój sekret tylko dla siebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 00:13<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Oczywiście, że nie jesteś. - Przejechał mu już nie opuszkami, ale
mocno, z wyczuciem przyciśniętymi palcami, idealnie wzdłuż kręgosłupa. -
Jesteś mężczyzną, Alexandrze. Niezwykle ponętnym mężczyzną.
<br />
Westchnął, gdy książę skapitulował. Niespecjalnie chciał kończyć karę, a
to tutaj właśnie była najefektywniejsza. Miał już odmówić, ale w
mieszance emocji, które przelewały się przez zielone oczy chłopaka
(które, oczywiście, cały czas bardzo pilnie obserwował), dostrzegł
panikę. Szczerą, usilnie powstrzymywaną panikę. Wycofał rękę spod
koszulki blondyna i podniósł się do siadu.
<br />
- Gdzie magiczne słowo? - dopytał śmiertelnie poważnym tonem. Jeżeli
zielonooki będzie w stanie się przemóc i go poprosić, będzie to
oznaczało, iż naprawdę potrzebuje się stąd wydostać. Jeżeli nie... cóż,
król znał bardzo ciekawe sposoby na zagospodarowanie małej przestrzeni.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 00:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Przyjemny dreszcz przebiegł po całym ciele w odpowiedzi na dotyk w wrażliwym dla księcia miejscu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie rozumiem dlaczego upatrzyłeś sobie akurat mnie. Nie chcesz mieć potomka?</span>
<br />
Sapnął ciężko, gdy mężczyzna zmienił pozycję na taką, w której w
namiocie znowu zrobiło się ciaśniej. Słysząc jednak jak ten każe mu
poprosić uniósł się dumą i jedynie prychnął oburzony.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie ma mowy. Nie zrobię tego. Zapomnij. </span>
<br />
Chyba nie było jeszcze tak źle skoro odmawiał wiedząc, że w tej ciasnej przestrzeni ledwo dało się poruszyć.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie będę się przed Tobą płaszczyć. Puszczaj! </span> szarpnął się mocno, chcąc mimo wszystko postawić na swoim i wydostać się na świeże powietrze.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 00:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Słowa
Alexandra sprawiły, że aż przez chwilę się zamyślił. Co właściwie
spowodowało to, że w sekundzie, gdy go zobaczył, nagle zechciał go na
męża? Co ważniejsze - co sprawiło, iż poddał się temu pragnieniu?
<br />
Uroda - na pewno, ale po co mu wtedy małżeństwo?
<br />
Charakter - nic o nim nie wiedział.
<br />
Inteligencja - przecież z nim, cholera, nie rozmawiał ani razu!
<br />
Pozycja - owszem, było to korzystne dla jego krainy, jednakże w tamtym momencie zupełnie o tym nie myślał.
<br />
Duma królewska Asmodeusza - nie, zaczęło mu przecież zależeć na chłopaku wcześniej, przed odmową.
<br />
Co, do diabła, się z nim w ogóle dzieje? To do niego niepodobne. Nigdy
nie podejmował nagłych decyzji. Nigdy nie były one ważniejsze od tego,
co postanowił wcześniej.
<br />
Nieco zbyt brutalnie, w porównaniu z zawsze bardzo lekkim i delikatnym
dotykiem, zacisnął dłoń, którą trzymał na nadgarstku Alexandra.
Zreflektował się dopiero wtedy, gdy usłyszał syknięcie, natychmiast
uścisk rozluźniając. Zamknął oczy, by się nieco uspokoić. Uspokoić, on!
Niedługo ludzie staną na księżycu!
<br />
Nigdy nie żałował swoich decyzji. Nie żałował nawet najgorszych, gdyż
zawsze były przemyślane. Tej jednej, nieprzemyślanej, żałował. I to
spowodowało taki mętlik w jego głowie, jakiego nie miał od koronacji. Od
dwunastego roku życia. Cholera jasna.
<br />
- Idź spać - nakazał po prostu księciu, samemu usuwając się z namiotu. Nie rozumiał, do diaska. I to było przerażające.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 01:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Książę
spodziewał się wszystkiego, ale na pewno nie tego, że Asmodeusz tak po
prostu wyjdzie. Rozmasował obolały nadgarstek, kiedy jego palce tak
mocno zacisnęły się na jego skórze był pewien, że limit króla został
wyczerpany i teraz dostanie prawdziwą nauczkę. Zamiast tego zostawił go w
namiocie samego z lekko uchylonymi ze zdziwienia ustami.
<br />
Czy to jego pytanie tak go wyprowadziło z równowagi? Czyli, że on sam
nie wie dlaczego? Chłopak powinien się cieszyć że udało mu się postawić
na swoim a zamiast tego ogarnęła go niesamowita wściekłość. Wybiegł za
nim do jego namiotu z rumieńcami złości na policzkach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dlaczego nie odpowiedziałeś?</span> zażądał odpowiedzi a, gdy ta nie nadeszła podniósł nieco głos. - <span style="font-weight: bold;">Wymordowałeś
większość mojego królestwa tylko dlatego, że mój ojciec nie chciał Ci
mnie oddać a ty nie wiesz w sumie DLACZEGO tak chciałeś mnie mieć? Jeśli
powiesz, że to był tylko Twój kaprys to przysięgam i niech bogowie będą
mi świadkiem, że otruję Cię czymś wyjątkowo śmiertelnym przy
najbliższej nadarzającej się okazji. </span>
<br />
Gdyby nie był taki chucherkowaty na pewno rzuciłby się na ciemnowłosego z pięściami.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 01:14<br />
<hr />
<span class="postbody">To
był chyba pierwszy i jedyny raz w historii, gdy Asmodeusz w reakcji na
czyjeś słowa się zwyczajnie zarumienił. Nie potrafił też utrzymać
kontaktu wzrokowego. Był tak bardzo zmieszany i zdezorientowany, że aż
było to po nim widać! Zapewne jutro będzie sobie pluł w brodę, że w
ogóle go to ruszyło, ale teraz... jakoś nie potrafił się ogarnąć.
Jedynym szczęściem w tym całym nieszczęściu był fakt, iż nie widział go
żaden z jego poddanych.
<br />
Mężczyzna zamrugał kilkakrotnie. Milczał długo, bardzo długo,
przetwarzając słowa księcia. Czuł się tak, jakby jego procesy myślowe
nagle zwolniły do absolutnego minimum.
<br />
- Wiesz - odezwał się w końcu. - Chyba jestem Tobą zauroczony.
<br />
Powiedział to tak prosto z mostu, bez żadnego zająknięcia czy zawahania,
a jednocześnie tak szczerze, że aż było to dziwne, zważywszy na jego
teraźniejszy stan. Sam zaczynał się zastanawiać, czy nie nabawił się
czasem gorączki albo jakiejś typowej dla Astrum choroby. Może któryś z
poddanych przemycił mu w kielichu truciznę i stąd to zachowanie?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 01:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
nie wierzył własnym oczom, facet który przed nim stał nie mógł być tym
samym, który z zimną krwią zamordował tyle istnień. Ten dumny, władczy
król był zmieszany?!
<br />
I chwila, jak to zauroczony? Na taką odpowiedź kolana ugięły się pod nim i z wrażenia musiał usiąść na ziemi.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Żartujesz sobie ze mnie?</span> zapytał niedowierzająco. <span style="font-weight: bold;">- Przecież to niemożliwe!</span> dodał z pełnym przekonaniem.
<br />
Spodziewał się każdej odpowiedzi, ale nie tej jaką otrzymał i patrząc na zachowanie Asmodeusza też był tym faktem zaskoczony.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jak ktoś pozbawiony wyrzutów sumienia może się zauroczyć?</span>
<br />
Żeby tylko sumienia! W opinii blondyna ciemnooki nie miał nawet serca!</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 01:41<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Sam się właśnie zastanawiam - odpowiedział po prostu. Nie uraziły go te
słowa, sam już dawno temu doszedł do podobnych wniosków. Nie
potrzebował sumienia do sprawowania władzy, nie przydawało się w
Mroźnych Szczytach. Nie potrzebował serca do osiągnięcia celów. A tylko
to było dla niego ważne. Zawsze tylko to było ważne.
<br />
- Sam się zastanawiam, ale nic innego mi nie przychodzi do głowy. To chyba jedyne logiczne rozwiązanie...
<br />
Nie czekając nawet na żadną odpowiedź, poszedł do swojego namiotu.
Bardzo chciał, by ta dziwna noc się w końcu skończyła. By mógł znaleźć
woja, który dolał mu coś do wina i skrócić go o głowę. I wszystkich,
którzy to widzieli. Jeśli po jego państwie przeszłaby choć plotka, choć
mała plotka, której teoretycznie nie powinno się wierzyć... To byłby
koniec. Po prostu koniec. Poważnie zastanawiał się teraz, czy nie
powinien opuścić tronu zawczasu. Tak, stanowczo jutro będzie bardzo,
bardzo zły.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 01:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
również wrócił do swojego namiotu, mimo zmęczenia nie mogąc usnąć.
Rozpamiętywał wszystko co mu się przydarzyło w tak krótkim czasie.
Ciągle zapominał, że jego rodzice nie żyją, ale wtedy od razu
przypominał sobie ich martwe, zimne ciała i cały wczorajszy koszmar
powracał.
<br />
Kiedy już zasnął miał bardzo mocny sen, zwinął się w kulkę na swoim
posłaniu i nie obudziły go nawet hałasy panujące na zewnątrz. Jego ciało
było wyczerpane i potrzebowało choć kilka godzin snu, a najlepiej to
całego dnia.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 02:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
Asmodeusz obudził się kilka godzin później, w jego głowie znowu panował
perfekcyjny porządek. Był przekonany, że wspomnienia z nocy były
jedynie częścią wyjątkowo nieprzyjemnego snu. Nie zamierzał się nimi
przejmować.
<br />
Pobudził swych sług, niezadowolony z faktu, iż wciąż spali. Zależało mu w
końcu na czasie, mieli wyruszyć zaraz po śniadaniu, które powinni zjeść
ledwo świt - dochodziło południe!
<br />
W ostatniej kolejności przeszedł do najmniejszego z namiotów. Ukucnął
obok zwiniętego w kłębek chłopaka, mimowolnie przypominając sobie sceny
ze swojego snu. Niemożliwe. Wcale nie był nim zauroczony. Doskonale
wiedział, czemu wszczął tę bitwę. Dla kraju, oczywiście. Wszystko robił
dla kraju. Choć nie ukrywał, że uroda Alexandra była bardzo przyjemnym
dodatkiem.
<br />
- Dzień dobry, mój słodki książę. - Spróbował go obudzić. Pogłaskał
księcia po skołtunionych włosach, uznając, iż dotykiem obudzi go
prędzej, niżeli słowami.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 10:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexandrowi
śniło się, że ktoś dotyka go po włosach. Zupełnie tak jak to robiła
jego matka, jedyne co mu nie pasowało to męski głos jakim przemówiła. Co
to za dziwny sen?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie jestem słodki...</span> mruknął przewracając się na drugą stronę nie świadomy tego, że nie jest sam w namiocie.
<br />
Miał taki głęboki sen nie chciał go przerywać, wolał pozostać w
objęciach Morfeusza... tylko dlaczego? Wkrótce zostanie podane śniadanie
a on miał wielką ochotę na pajdę chleba z konfiturą jabłkową. Uchylił
delikatnie powieki od razu orientując się, że coś jest nie tak. Spojrzał
przez ramię by ujrzeć blade oblicze króla z północy.
<br />
Żałował, że się obudził... Więc to nie był sen, na prawdę Asmodeusz
głaskał go po głowię chcąc go wybudzić. Sięgnął ręką do włosów
uświadamiając sobie, że są one w kompletnym nieładzie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">-Jak tam twoje zauroczenie? </span> zadrwił zachrypniętym od snu głosem. Taki rozczochrany i zaspany na pewno nie był zbyt atrakcyjny. Stłumił ziewnięcie.
<br />
Zaczął rozplątywać swój długi warkocz by potem ponownie go zapleść.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przydałby się grzebień...</span>
rzucił bardziej do siebie niż do ciemnookiego, gdy palcami przeczesywał
blond pasma.W takich chwilach żałował, że są takie długie. Burza
pofalowanych włosów okalała mu buzie i gdy nie płaska klatka piersiowa
zapewne nikt nie nazwałby go mężczyzną.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 11:38<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Och, ależ jesteś - zaprotestował, pochylając się nad księciem. Oparł
się na ułożonych po obu stronach Alexandra rękach i zawisł nad
chłopakiem. Znowu był spokojny, pewny siebie, a nieustanne spojrzenie
jego czarnych oczu przeszywało.
<br />
- Moje zauroczenie, książę? Jestem absolutnie zakochany w Twym obliczu -
powiedział bardzo niskim, cichym głosem. Nie przeszkadzała mu potargana
fryzura, uważał wręcz, iż Alexander wyglądał tak jeszcze bardziej
pociągająco.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 12:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
znowu źle się poczuł kiedy zrobiło się wyjątkowo ciasno. Powoli
zaczynała ogarniać go panika spowodowana klaustrofobiczną przestrzenią.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ten namiot jest stanowczo za mały na naszą dwójkę. Mógłbyś już wyjść skoro się obudziłem.</span>
jeszcze panował nad swoim głosem jednak sprawne oko zauważyło by
nieznacznie przyspieszony oddech młodziaka. Poruszył się niespokojnie
szukając dla siebie drogi ucieczki. Gdyby chociaż płachta od namiotu
była uchylona nie czułby się tak źle, jednak z drugiej strony wtedy
wszyscy widzieliby jak Asmodeusz się do niego dobiera. I tak źle i tak
nie dobrze.
<br />
Mimo woli zauważył jak silne i mocne ma ramiona, kiedy tak opierały się z
jego dwóch stron miał wrażenie, że są to dwa żelazne pręty a nie
ludzkie ciało. Po raz kolejny zirytował się na własną sylwetkę. Mógł się
pocieszać jedynie tym,że w sumie ma jeszcze czas żeby zmężnieć.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 13:39<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Książę... - Asmodeusz przymrużył nieco bardziej oczy, co miało w tym
przypadku oznaczać irytację. - Jak nikt inny cenię odwagę, zapewniam,
jednakże nikt nie ma szacunku dla głupców. Mylenie tych dwóch pojęć jest
wręcz... karygodne.
<br />
Oparł się swoim czołem o czoło chłopaka, a jego przydługie wlosy o
bardzo nietypowym odcieniu połaskotały Alexandra po szyi i policzkach.
Dopiero wstał, jeszcze nie zdążył ich spiąć.
<br />
- Dlaczego mam wyjść? - spytał, wbijając wzrok w zielone oczy.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 13:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
każdym przysunięciem się króla blondyn czuł się coraz gorzej. Taka
sytuacja nie miałaby miejsca, gdyby Asmodeusz przystawiał się do niego
na otwartej przestrzeni jednak w tak małym namiocie napieranie na niego
doprowadzało do lęku na którym nie był już w stanie zapanować. Jego
oddech stał się szybki i urwany a buzia wyraźnie straciła kolorów.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Bo jest mało miejsca. </span> wydusił czując, że jeszcze chwila a zacznie się trząść. <span style="font-weight: bold;">- Więc... proszę zejdź ze mnie. </span>
<br />
Magiczne słowo ledwo przeszło mu przez gardło, ale był już na tyle
spanikowany, że wypowiedzenie prośby nie nie było już tak straszne.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 16:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
tylko usłyszał prośbę, władca Mroźnych Szczytów od razu się odsunął. W
końcu coś obiecał, tak? Poza tym, jego podejrzenia się potwierdziły.
Książę nie wypowiedziałby słowa "proszę", gdyby nie był naprawdę,
naprawdę zdesperowany. Klaustrofobik. Król nie był zadowolony z tej
informacji (na klaustrofobię cierpiało przecież obecnie bardzo mało osób
i była niezwykle kłopotliwa), jednak można było ją - jak każdą -
oczywiście dobrze w przyszłości wykorzystać. Spiął część włosów w
niewielki kucyk, by mu nie przeszkadzała.
<br />
- Wyruszamy od razu po posiłku. Zechcesz go z nami zjeść, Alexandrze? -
zapytał uprzejmie. Naprawdę byłby skłonny uwierzyć, że chłopak na chwilę
obecną wolałby się zagłodzić, aniżeli zostać jego kochankiem, co
przecież wkrótce miało nastąpić. Zdążył już dostrzec, iż ślepy upór
potrafił przysłonić blondynowi zdrowy rozsądek.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 21:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
tylko król się odsunął młody książę odwrócił się do niego plecami by
ten nie widział jak próbuje zapanować nad swoim oddechem. Był pewien ,
że Asmodeusz domyślił się jaki miał problem z ciasną przestrzenią. W
końcu nie był głupi.
<br />
Alexander był zawstydzony... Po raz kolejny pokazał przy mężczyźnie
swoją słabość. Im bardziej się starał, żeby być postrzegany jako silnego
faceta tym bardziej okazywał się zniewieściały i delikatny.
<br />
Kiedy zaproponował mu śniadanie jego żołądek ścisnął się boleśnie. Był
głody, a jeszcze bardziej chciało mu się pić, ale wątpił czy byłby w
stanie przełknąć cokolwiek w obecności tych wszystkich łotrów.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie mam zamiaru z wami jeść. </span>
odburknął więc tylko wyzywająco spoglądając w te czarne błyszczące
tunele. Był ciekaw na jak długo wystarczy mu cierpliwości. Przecież był
człowiekiem gwałtownym i wybuchowym więc dlaczego podchodzi do niego z
takim spokojem? Czemu nie daje się sprowokować mimo, że Alexander robi
mu wszystko na złość i ciągle na niego prycha jak rozwścieczony kot.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 22:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
ponownie potwierdził jego przypuszczenia. Przez chwilę Asmodeusz
zastanowił się, czy aby na pewno dowiezienie chłopaka żywego do Mroźnych
Szczytów było wykonalne. Na razie nie było źle, ponieważ znajdowali się
w Astrum - krainie ciepłej i słonecznej. Jednakże jeżeli wszystko
pójdzie zgodnie z planem, jutro powinni znajdować się już bardzo blisko
granicy. Granica zaś była jednym z niewielu takich miejsc na świecie,
gdzie klimaty mieszały się - to nie było tak, że robiło się delikatnie
zimniej i zimniej. Właściwie w jednej chwili temperatura z ciepłej
zmieniała się na bardzo, bardzo zimną. Jeżeli książę nie będzie jeść,
jego ciało nie będzie miało energii, która potrzebna była do ogrzania
organizmu.
<br />
- Jak wolisz - rzekł spokojnie. - Gdybyś zmienił zdanie, zapraszam, książę.
<br />
To nie było tak, iż posiadał niezmierzone pokłady cierpliwości. Wręcz
przeciwnie, ta była już na wykończeniu. Mimo to, król wiedział, iż
stosowanie przemocy wobec tego dzieciaka naprawdę nic mu nie da. To nie
było proste. Może go zastraszyć, sponiewierać, jasne, ale jak wtedy
dotrzymałby złożonej niedawno obietnicy? Bo, wbrew pozorom, Asmodeusz
naprawdę do obietnic podchodził poważnie. Przynajmniej wtedy, gdy i z
powagą je wypowiadał.
<br />
Mężczyzna wyszedł z namiotu, pozostawiając Alexandra samego. Na środku
obozowiska piekła się już dziczyzna - Astrum na całe szczęście było na
tyle przyjazne podróżnym, że o zwierzynę łowną naprawdę nie było trudno.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 23:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Wychodząc
zostawił jego namiot otwarty przez co do środka wkradł się przyjemny
zapach pieczonego mięsa. Zaburczało mu w brzuchu a do ust napłynęła
ślina. Nie ugiął się jednak i nie podszedł do tłumu jasnoskórych
mężczyzn. Przecież wytrzyma, ludzie potrafią nie jeść dużo dłużej i
żyją.
<br />
Bo Alex chciał żyć, mimo wszystko nie spieszyło mu się na tamten świat.
Był w końcu młody i miał nadzieję, że jakimś magicznym sposobem uda mu
się uciec i zacząć nowe, lepsze życie. Tak jak to było w licznych
powieściach, które potajemnie podkradał matce.
<br />
Dokończył czesanie długich włosów i wygramolił się z namiotu. Spojrzał
przelotnie w stronę biesiadującej grupy i skierował się w stronę lasu.
Podczas swojej ucieczki zauważył mały strumyk z którego chciał się teraz
napić i przemyć twarz przyjemnie chłodną wodą. Tak na obudzenie.
<br />
Nie wiedział czy może oddalać się poza zasięg wzroku, ale przecież nie
będzie pytał o zgodę. Nie robił niczego złego. Nie uciekał przecież..</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 23:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Mieszkańcy
Mroźnych Szczytów nie pilnowali już Alexandra tak bardzo, skupiając się
całkowicie na posiłku, a następnie na przeliczaniu łupów. Król uznał,
iż głupota tego chłopca musiałaby być doprawdy bezgraniczna, gdyby
kolejny raz uciekł. Poza tym, wiedział, że go znajdzie. Nawet na końcu
świata. Łowca nigdy nie gubi zwierzyny.
<br />
<br />
Księcia obserwował jednak ktoś zupełnie inny. Nie ukrywał się, siedział
blisko, niemal wręcz bezpośrednio za nim i z zainteresowaniem wpatrywał
się w obmywającego twarz blondyna. Nie odzywał się, pozwolił mu się w
spokoju napić, czekając na to, aż on się odwróci, z pewnością strapiony
intensywnym spojrzeniem. Owy osobnik miał ciemnobrązowe, rozczochrane
włosy, duże oczy o tęczówkach w mocnym odcieniu niebieskiego, bardzo
łagodne rysy twarzy, a jego budowa była bardzo, bardzo drobna i
prawdopodobnie był od swojego obiektu obserwacji niższy o głowę. Wydawał
się młodszy od Alexandra. Uśmiechał się promiennie, a iskierki radości
wirowały w jego ślepiach.
<br />
- Cześć!</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-06, 23:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
był przekonany, że za nim znajduje się Asmodeusz gotów skarcić go za w
każdej chwili za swawolne wędrówki jakie więc było jego zdziwienie, gdy
zamiast tego zobaczył kogoś zupełnie innego. Prawie wpadł do strumyka,
gdy przez swoje zaskoczenie odskoczył do tyłu mierząc nieznanego
osobnika od góry do dołu. Dużo niższy i zapewne młodszy wgapiał się w
niego tymi wielkimi niebieskimi oczyma.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Kim ty do czorta jesteś? I dlaczego zwracasz się do mnie tak nieformalnie, zdajesz sobie sprawę z faktu, że jestem księciem? </span>
<br />
Niby nie wyglądał groźnie, ale pozory mogą mylić. Stała czujność!</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-06, 23:51<br />
<hr />
<span class="postbody">To
zachowanie jeszcze bardziej rozbawiło wątłego chłopaczka. Pozostawił na
ziemi mały koszyczek, który dotychczas trzymał w dłoni.
<br />
- Och, nie martw się, nie jestem uzbrojony! - zapewnił, podchodząc od
razu blisko. Okrążał Alexandra, wpatrując się w niego, oceniając. Duże
oczy stopniowo jeszcze bardziej się rozszerzały.
<br />
- Wiedziałem! - pisnął w końcu z ekscytacją. - Wiedziałem, to naprawdę
Ty, kuzynie! To naprawdę Ty! Hej, hej, jak się tu znalazłeś? Co tutaj
robisz? To prawda, że was napadnięto?! Jesteś taki odważny, Alex, ja
byłbym przerażony! Bo masz na imię Alex, prawda? Alexander?
<br />
Pytania zadawał bardzo głośno, choć zdawał sobie sprawę z bliskiego towarzystwa grupy z mroźnej krainy.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 00:06<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Kuzynie...? </span> powtórzył po nim niedowierzająco, po czym zgarnął chłopaka do siebie i zakrył mu usta ręką.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Cii, oszalałeś? Chcesz żeby Ciebie też porwali?</span>
<br />
Jak mógł być taki głośny kiedy w pobliżu siedziała cała armia uzbrojonych wojów.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jestem Alexander, ale nie mam pojęcia jak ty się nazywasz. Kogo jesteś synem? </span>
szepnął pochylając się nad dzieciakiem i spoglądając w jego duże oczy.
Mógł od razu zorientować się, że chłopak nie jest z Mroźnego Szczytu,
nie był tak chorobliwie blady.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ci barbarzyńcy dokonali w stolicy
prawdziwej rzezi. Moi rodzice nie żyją a król Asmodeusz najwyraźniej
chce ze mnie zrobić swoją królową i ciągnie mnie na południe. Mają
jakieś dziwne upodobania więc jeśli ty też nie chcesz skończyć jako
kogoś żonka bierz nogi za pas i uciekaj puki możesz! </span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 00:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopiec zaśmiał się cichutko, posłusznie milknąc, choć nie widział problemu.
<br />
- Porwali? Dlaczego mieliby mnie porwać? - Przekrzywił głowę w geście
niezrozumienia, zamrugawszy dwa razy. Gdy wszystkiego wysłuchał,
uśmiechnął się jeszcze szerzej i pokiwał głową. Tak, już wszystko było
jasne. To dla Alexandra kazano mu kupić ciepłe ubrania, które znajdowały
się teraz w koszyczku.
<br />
- Ekhem! - odchrząknął, przygotowując się do prezentacji. Skłonił się
wesoło. - Nazywam się Siergiej IV, jestem byłym księciem wspaniałego
imperium Wschodniego Morza. Moim ojcem jest król tej krainy, Dymitr.
Naprawdę mnie nie pamiętasz, Alexandrze? Byłeś u nas z wizytą, gdy
miałem cztery lata. Bawiliśmy się w ogrodzie różanym mojej matki. Nie
pamiętasz?
<br />
Spojrzenie intensywnie niebieskich oczu nieco posmutniało. Nie
spodziewał się, iż książę Astrum zupełnie go nie rozpozna. On sam
pamiętał o nim przez te wszystkie lata i nie mógł się doczekać, by go
ujrzeć.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 00:33<br />
<hr />
<span class="postbody">- <span style="font-weight: bold;">Siergiej!
Wiedziałem, że skądś znam te śliczne ślepia! Wybacz, że Cię nie
poznałem... Minęło tak wiele czasu. Wyglądałeś wtedy zupełnie inaczej...</span> wytłumaczył kulawo.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Potem nasi rodzice się pokłócili i .. zaraz, jak to byłym? </span>
<br />
Król Dymitr i ojciec Alexa pokłócili się tak poważnie, że przez
kilkanaście lat nie rozmawiali ze sobą. Nawet handel między Astrum a
imperium był zakazany.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Co tu robisz Siergiej?</span> spytał nagle wyraźnie zaniepokojony blondyn odsuwając się od niego o parę kroków, by lepiej widzieć chłopca.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jak się tu dostałeś i co nosisz w tym koszyku?</span>
Pojawienie się jego młodszego kuzyna na początku bardzo go ucieszyło a
teraz Alexander coraz bardziej nieufny był w stosunku do tego spotkania.
<br />
Spojrzał w stronę obozowiska, w którym zrobiło się dużo głośniej. Musieli już skończyć swoje ucztowanie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 00:43<br />
<hr />
<span class="postbody">W
obozowisku ewidentnie skończył się posiłek, mimo to nikt im nie
przeszkadzał w rozmowie. Zupełnie jakby Asmodeusz wiedział o obecności
kuzyna księcia.
<br />
- Czyżbyś nie wiedział? - zdziwił się niebieskooki. - Kiedy miałem
dziesięć lat, zostałem sprzedany do Mroźnych Szczytów. Ta transakcja
zapewniła imperium bezpieczeństwo. Nie powiedziano Ci?
<br />
Siergiej był szczerze zaskoczony. Rozumiał, iż jego ojciec usilnie
starał się trzymać to w tajemnicy, ale myślał, że akurat najbliższe im
osoby zauważą brak najmłodszego z książąt.
<br />
Podniósł koszyczek, słysząc pytanie o jego zawartość.
<br />
- Ta~Dam! - Wyciągnął piękną, elegancką odzież zimową - ciepłe, wysokie
buty, płaszcz z kapturem ze śnieżnego wilka, rękawiczki i szal. Wszystko
prócz szalika dodatkowo wyściełane wewnątrz dodatkową warstwą skóry i
miękkim futrem, aby zapewnić największy komfort, przy możliwie jak
najmniejszej utracie ciepła.
<br />
- Podoba Ci się, Alex? Ładne, prawda? Sam wybierałem! - pochwalił się.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 00:54<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Jak to sprzedany?! Nic nie wiedziałem, ojciec nie chciał nawet rozmawiać o Imperium. </span>
<br />
Przyjrzał się grubemu odzieniu i pierwszy raz pomyślał o tym, że
przecież na północy jest cholernie zimno. On nie przepadał za niskimi
temperaturami, jego ulubioną porą roku było lato kiedy to mógł wygrzewać
się w promieniach słońca. Westchnął widząc podekscytowanie chłopca.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Masz dobry gust, Siergiej. </span> pochwalił go wiedząc, że tego od niego oczekuje. <span style="font-weight: bold;">- Dlaczego wybrałeś taki kolor? Chcesz mi ułatwić ucieczkę zapewniając odpowiedni kamuflaż w tej śnieżnej krainie? </span> zażartował słabo biorąc do ręki ciężki, porządny, gruby płaszcz. Był taki milutki w dotyku!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Siergi... jakie jest Twoje zadanie w Mroźnym Szczycie? </span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 01:05<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ucieczkę? Dlaczego miałbyś uciekać, Alex? - Siergiej zamrugał, kolejny
raz niespecjalnie rozumiejąc myśli Alexandra. Przytulił się z radością,
gdy usłyszał pochwałę.
<br />
- Biały jest bardzo ładny! - wyjaśnił wesoło. - W dodatku niedźwiedzie i
wilki nie atakują tych, którzy są biali, bo myślą, że to śnieg! Biały
jest taaki praktyczny!
<br />
Odsunął się nieco, by przyjrzeć się swojemu starszemu kuzynowi.
<br />
- I powinien na Ciebie pasować - dodał z zadowoleniem. Przejechał językiem po spierzchniętych wargach.
<br />
- Zadanie? - powtórzył. Zamyślił się. - Raczej nie mam zadań w Mroźnym
Szczycie, bo mnie tam zwykle nie ma, wiesz, Alex? Na przykład przez
ostatnie pół roku byłem w Astrum. Wyobrażasz sobie, że nie pozwalano mi z
Tobą rozmawiać? - Dla odmiany ostatnie zdanie wypowiedział z
oburzeniem. Przez te pół roku podjął dwie próby dotarcia do pałacu: Przy
pierwszej odesłali go strażnicy, przy drugiej dostał polecenie od
króla.
<br />
- Ogólnie dużo podróżuję - kontynuował. - Jest zabawnie! Wiesz, ile
krain już widziałem? Z tym, że nie wszędzie ludzie byli mili...
<br />
Chłopiec skrzywił się nieznacznie, patrząc na blizny na swoich rękach. Miał je na całej długości, od nadgarstka do ramienia.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 01:18<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">-
Dlaczego miałbym uciekać? Może dlatego, że król Asmodeusz to podły drań
który wymordował pół mojego królestwa? Zabijając przy tym moich
rodziców. I to z jakiego powodu? Wkurzył się, bo nie dostał tego co
chciał - Mnie. </span> skrzywił się nie ładnie przy końcówce zdania.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dlaczego byłeś w Astrum, tak długo? Kto jest Twoim opiekunem? Chyba nie podróżowałeś sam po krainach? Masz.. 15, 16 lat? </span> dopiero po chwili zorientował się co chłopak ma rękach. Chwycił go za nadgarstek z oburzeniem wpatrując się w blizny . <span style="font-weight: bold;">- Kto Ci to zrobił?!</span>
niemal krzyknął nie patrząc już na to czy ktoś usłyszy ich głosy czy
nie. Ciemnooki zapewne doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest
sam. A może nawet specjalnie wysłał Sergiego by ten wpłynął nieco na
jego zachowanie? Niedoczekanie jego! Nie będzie miał z nim tak łatwo!</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 01:31<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Władcy krain, które już nie istnieją bądź toczą wojny - odpowiedział
zaskakująco spokojnie, nawet głos mu nie zadrżał. Było to już na tyle
dawno, że wspomnienia zdążyły wyblaknąć. - Niektórzy byli... nieco
brutalni. W łóżku. Ale byłem dzielny!
<br />
Siergiej był bardzo dumny z zadania, które polecono mu wykonywać, odkąd
skończył dwanaście lat. Miał podróżować po krajach i znajdować dowody na
niekompetencję władców. Jeżeli niczego nie znajdował, Mroźne Szczyty
zawierały z danym krajem sojusz, tak jak było w przypadku Astrum. Jeżeli
znajdował, Asmodeusz wykorzystywał to do obalenia władzy w danym
miejscu i przejęciu jej - dyplomacją bądź siłą, jeśli ta pierwsza
zawodziła. Było to bardzo odpowiedzialne zadanie i Siergiejowi tak
pochlebiało, że właśnie on został do niego wyznaczony, iż kompletnie nie
zwracał uwagi na niedogodności.
<br />
- Opiekunem? Moim panem jest król. - Miał oczywiście na myśli
Asmodeusza, gdyż prawnie to właśnie do jego państwa należał. - Mam
szesnaście lat, Alex! Jestem od Ciebie tylko dwa lata młodszy! -
przypomniał. Bardzo nie lubił, gdy ktoś zaniżał jego wiek. I tak
wyglądał bardzo młodo.
<br />
- Byłem w Astrum, ponieważ mi kazano - odpowiedział, jakby to była
najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Ale wuj był dobrym
człowiekiem, więc nie miałem tam za wiele pracy. Głównie zwiedzałem.
<br />
Uśmiechnął się do kuzyna. Na to, co zrobił ze stolicą Asmodeusz, nie
zareagował. Prawdą jest, że niespecjalnie ten czyn rozumiał, Astrum
przecież było nastawione pokojowo - uważał jednak, iż jego pan zawsze
miał jakiś powód, by coś uczynić. W tym przypadku też musiało tak być.
Siergiej nie chciał myśleć, by mogło być inaczej.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 01:46<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- ON KAZAŁ CI Z NIMI SPAĆ?!</span> warknął nie kryjąc się z oburzeniem, które nim zawładnęło. <span style="font-weight: bold;">- Jak on mógł?! Przecież byłeś jeszcze dzieckiem i... </span> brakowało mu słów żeby opisać to jak bardzo nienawidził w danym momencie Asmodeusza i jego metod sprawowania władzy.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Oni zrobili Ci pranie mózgu, to nie
jest normalne zachowanie. Nie wątpię, że byłeś dzielny Siergiej, ale
takie zdarzenia nie powinny mieć w ogóle miejsca. </span>
<br />
Zaczął iść w stronę obozu. Ten potwór... bogowie, nie wiedział czy mógł
go jeszcze bardziej nienawidzić. Nie chciał już dłużej rozmawiać ze
swoim kuzynem, bał się że w gniewie powie mu coś co go zrani a nie
chciał, by ten się smucił. To nie była jego wina. W wieku dwunastu lat
potrzebował autorytetów i pech chciał, że Sergi dostał Asmodeusza.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 01:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej przekrzywił głowę i zamrugał parokrotnie. Co on takiego powiedział?
<br />
<br />
Obozowisko było już praktycznie puste. Namioty złożono, a ognisko
zostało wygaszone. Osiodłane konie czekały na sygnał do dalszej podróży.
Alicja trąciła Alexandra łbem, gdy przeszedł obok niej. Obiecano jej w
końcu smakołyk.
<br />
Asmodeusz stał przy swoim kasztanie i spoglądał na blondyna, który
właśnie wrócił. Podejrzewał, iż spotkał się z Siergiejem - nie dość, że
szesnastolatek kręcił się w tych okolicach, to jeszcze miał kupione dla
niego odzienie. Zapewne wolał wręczyć je osobiście.
<br />
Zaskoczyło go trochę to, jak wściekły był książę. Zastanawiał się, co
takiego tym razem Siergiej palnął? Bo zakładał, że to jego sprawka.
Naprawdę lubił tego chłopca, ale nie dało się nie zauważyć, że
niespecjalnie panował nad językiem.
<br />
- Czy coś się stało, Alexandrze? - spytał grzecznie.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 02:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Złość
nie minęła mu nawet wtedy, gdy został szturchnięty przez klacz, która
najwyraźniej wciąż oczekiwała swojej nagrody. Żeby jej coś dać musiałby
pierw poprosić o to króla a tego nie miał zamiaru robić. Koń musiał
poczekać.
<br />
Miał ochotę warknąć, gdy w jego kierunku zostało rzucone uprzejme pytanie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Pytałeś się mnie wczoraj czy zamierzam
milczeć całą drogę, więc jeśli chcesz znać moje zdanie na ten temat, to
tak. Nie mam zamiaru rozmawiać z takim bezdusznym.... brutalem.</span>
Szukał w głowie jakiś przekleństw jakimi mógł obdarzyć ciemnowłosego,
ale jak na złość nie znał ich zbyt wielu. Nie wspominając o tym, że
niektóre brzmiały nieco śmiesznie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 02:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnął się półgębkiem, gdy usłyszał słowa chłopaka. Naprawdę był niewinny, nawet patrząc na słownictwo.
<br />
Wątpił, czy Alexander spełni swoją "groźbę". Jeżeli im się poszczęści,
podróż do zamku zajmie trzy dni. Jeżeli napotkają kłopoty, wędrówka może
przedłużyć się nawet kilkukrotnie.
<br />
- Jak sobie życzysz, Alexandrze - odpowiedział więc, nieprzejęty. Nie
dopytywał się, co obecnie jest przyczyną tej decyzji. Wsiadł na konia.
<br />
- Pojedziesz sam, czy weźmiesz na konia przyjaciela, książę? - spytał
jeszcze, gdy wzrokiem odszukał przestraszonego Siergieja. Chłopiec
chował się za drzewem. Naprawdę nie chciał sprawiać Asmodeuszowi więcej
kłopotów i król doskonale o tym wiedział, co nie zmieniało faktu, że
niektórych rzeczy się zwyczajnie nie mówi. A Siergiej mówił wszystko, co
tylko pojawiło się w jego głowie, nie zastanawiał się w ogóle nad tym,
czy będzie miało to jakieś konsekwencje. Najpierw robił, później
żałował. Dokładnie odwrotnie do tego, czego zawsze uczył go pan.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 09:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Zirytowało
go, że ten uśmiechnął się delikatnie kompletnie nie przejęty jego
oświadczeniem. Potraktował go z taką pobłażliwością jak to się robi z
nieposłusznym urwisem. Powiódł wzrokiem za spojrzeniem króla, gdy ten
wspominał o jego przyjacielu. Sergiej. Wziął głęboki oddech by nieco się
uspokoić.
<br />
Zgrabnie wsiadł na klacz, której użył wczoraj do ucieczki i podjechał do
swojego kuzyna chowającego się za drzewami. Wyciągnął do niego
zachęcająco rękę by temu łatwiej było wsiąść. Nie był przecież zły na
nastolatka tylko na Asmodeusza.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie martw się, jestem całkiem dobry w jeździe. </span> mrugnął do niego żartobliwie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 12:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej po chwili wpatrywania się w osobę księcia niepewnie ujął jego rękę. Usiadł na tylnym łęku siodła.
<br />
- Ty... nie jesteś na mnie zły? - spytał bardzo cicho i poważnie. - Nie powiedziałem niczego złego, prawda? Ja nie chciałem...
<br />
Urwał, zaciskając wargi niczym dziecko, które miało się zaraz rozpłakać.
Bo Siergiej był dzieckiem. W swojej głowie. Mimo iż osiągnął już wiek
męski, ciągle zachowywał się jak maluch, który był przerażony, gdy tylko
ktoś był zły - nawet nie musiał być zły na niego, nie musiał na niego
krzyczeć, wystarczyła sama świadomość, że się do tego przyczynił. Jakby
nie było, jego wychowanie skończyło się w wieku lat dwunastu, później
był całkiem sam. Bał się tego, że przez jego słowa dopiero co
odnaleziony kuzyn go zostawi. A czekał na spotkanie z nim tak bardzo
długo, iż nie chciał tego najbardziej na świecie.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 12:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexandra
coś ścisnęło w serduchu, gdy zobaczył jego smutną minkę. Podświadomie
chciał się niem opiekować, mimo iż mówił, że jest tylko dwa lata młodszy
od niego to zachowywał się jak gdyby było zupełnie inaczej.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie mógłbym być na Ciebie zły. W końcu wybrałeś mi takie ładne ubranie...</span>
<br />
Stwierdził, że lepiej będzie jeśli powie coś co odwróci jego uwagę.
<br />
Wojsko ruszyło a wraz z nim Asmodeusz na swoim potężnym ogierze. Blondyn
jechał na samym końcu pilnując by nie zbliżać się za bardzo do króla.
Nie chciał by ten słuchał o czym rozmawia z nastolatkiem.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Hymm.. mogę Cię o coś prosić Siergiej? </span> jego głos stał się wyjątkowo delikatny. <span style="font-weight: bold;">-
Jeśli znów będziesz miał z kimś iść do łóżka to nie rób tego. Takie
rzeczy powinno robić się z osobą, którą się kocha, wiesz? Jeśli król
będzie zły to przyjdź do mnie a ja rozwiąże każdy Twój problem. </span> obrócił się w stronę dzieciaka z najładniejszym i najsympatyczniejszym uśmiechem na jaki było go stać.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 12:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Twarz
szesnastolatka nabrała kolorów, gdy tylko to usłyszał. Tak, wybrał w
końcu bardzo ładne ubranie! Bardzo się starał, żeby było ładne i
kuzynowi się podobało. Był zadowolony.
<br />
- Kocha? - Słowa Alexandra go zastanowiły. - Czyli jeśli kocham Ciebie, to powinienem iść z Tobą do łóżka?
<br />
Dopytał dumny z faktu, iż zrozumiał.
<br />
- Alex, a Ty kochasz króla? - spytał jeszcze, znowu dostając słowotoku.
Kuzyn nie był zły i nic więcej się dla niego nie liczyło. Czuł
szczęście, jednak nie zostanie sam! - Bo masz z nim iść do łóżka, tak?
<br />
Z zainteresowaniem wpatrywał się od tyłu w twarz starszego chłopaka, oczekując odpowiedzi.
<br />
- Rozwiążesz? Obiecujesz? Każdy? - Oczy mu się śmiały, a głos był znów
donośny i brzmiała w nim ekscytacja. - To ja też obiecuję! Obiecuję,
Alex! Jeśli będziesz miał problem, to go rozwiążę, dobrze?!</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 13:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Na twarzy Alexandra pojawiło się czyste przerażenie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie! Nie o taką miłość chodzi! Są
różne rodzaje tego uczucia... na przykład miłość do matki, brata, kuzyna
czy do zwierzęcia ale też i taka do twojej wybranki. Miłość ta sprawia,
że nie możesz się doczekać spotkania z daną osobą, jak ją widzisz
czujesz takie dziwne ciepło w okolicy serca no i hymmm chcesz czuć jej
dotyk. </span>
<br />
Książę trochę martwił się rozumowaniem swojego kuzyna, był taki dziecinny.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Prędzej piekło zamarznie nim ja
pokocham króla. Według niego tak ma być, ale ja nie wyrażam na to zgody.
Nie mam pojęcia co próbuje osiągnąć ciągnąc mnie do swojego zimnego
kraju. </span> westchnął z nienawiścią wpatrując się w plecy Asmodeusza.
Kiedy ponownie spojrzał na Siergieja na jego obliczu znów gościł
delikatny uśmiech.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Postaram się. Och, chcesz rozwiązać mój problem? Bo widzisz ta ślicznotka..</span> tutaj poklepał klacz po grzbiecie. <span style="font-weight: bold;">-
Jest na mnie nieco obrażona, bo obiecałem jej jakiegoś smakołyka a do
tej pory nic nie otrzymała. Masz może kostkę cukru lub jabłko, żebym
mógł ją nieco ułaskawić? </span>
<br />
Chłopak mógł się poczuć ważny, wiedząc iż starszy kuzyn potrzebuje jego pomocy.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 13:26<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Och, więc powinienem iść do łóżka z królem?! - zareagował natychmiast,
gdy usłyszał pokrętne wyjaśnienia. Nie rozumiał, czemu po jego głośnym
pytaniu większość wojów spojrzała na niego, kompletnie osłupiała. Nie
miał pojęcia o tym, że są różne rodzaje miłości. Bardzo go to
zaciekawiło.
<br />
- Więc czemu nie powiesz królowi, że nie pójdziesz z nim do łóżka? -
Znowu nie rozumiał. - Skoro go nie kochasz, to nie możesz tego zrobić!
To byłoby... złe. Tak?
<br />
Skrzywił się znacznie na myśl o tym, że kuzyn mógłby być smutny. Grymas
jednak szybko uciekł z jego twarzy, gdy niebieskooki usłyszał prośbę.
Zaczął chaotycznie przeszukiwać swoje kieszenie. Wymacał coś w jednej z
nich.
<br />
- To się przyda? - spytał z nadzieją, gdy pokazał Alexandrowi drewniane
pudełeczko z kostkami cukru. Nosił je wszędzie, bo sam bardzo lubił
cukier.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 13:40<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Ciszej Siergiej. </span> skarcił go Alex rumieniąc się pod wpływem spojrzeń rzucanych w ich stronę. <span style="font-weight: bold;">- Nie mów, że podoba Ci się król. To podły drań jak możesz się cieszyć z przebywania w jego towarzystwie? </span>
<br />
Zwolnił nieco konia by jeszcze bardziej odseparować się od reszty.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Powiedziałem mu.</span> odparł krótko. <span style="font-weight: bold;">- Na pewno nie byłoby dobre.</span>
<br />
Dziwnie się czuł rozmawiając z nim na takie tematy. Jego kuzyn w wieku
dwunastu lat był bardziej doświadczony w tych sprawach jak on. Alex
wiedział co nieco, ale tylko na temat sexu z kobietą. Ucieszył się, ze
chłopak z takim entuzjazmem rzucił się mu do pomocy. Ze szczerym
uśmiechem przyjął małe pudełeczko wyciągając z niego dwie kostki cukru.
Wychylił się do przodu i przepraszając klacz za długi czas oczekiwania
podsunął jej łakocie pod nos. Zwierzę parsknęło zadowolone i ze smakiem
zjadło podarunek od księcia.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dziękuję Siergi, na prawdę mi pomogłeś. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 13:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej uśmiechnął się radośnie. Pomógł, pomógł!
<br />
- Skoro mu powiedziałeś, to nie pójdziecie do łóżka, tak? Nie będziesz
smutny? - upewniał się. Cały czas wpatrywał się w kuzyna niczym w
obrazek, bardzo ciesząc się z jego towarzystwa. Tyle czasu minęło, odkąd
mógł z kimś porozmawiać - a teraz rozmawiał właśnie z osobą, z którą
chciał rozmawiać najbardziej!
<br />
Dłuższą chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią na pierwsze z pytań.
<br />
- Król nie jest zły. Jest dobry - upierał się. Asmodeusz przez te sześć
lat stał się dla niego niemalże jednym z bóstw i Siergiej nie bał się
tego ukazywać. - A wiesz, że chcemy zmienić mapę, Alex? Pokolorować ją
na niebiesko? Moje zadanie się do tego przyczynia! Już mapa jest
bardziej niebieska, niż była wcześniej. Pomyśl, Alex, dzięki mnie będzie
pokój na świecie!
<br />
Gdy to mówił, jego głos przepełniała bezgraniczna duma.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 14:00<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Na pewno nie będę smutny.</span>
zapewnił go jednocześnie celowo unikając odpowiedzi na pierwszą część
pytania. Asmodeusz wykorzystywał go do podbijania innych królestw
wmawiając chłopcu, że to co robi zapewni w świecie pokój. Co za podły
drań! Miał ochotę go zabić. Mimo, że nigdy wcześniej nie posiadał takich
morderczych zapędów.
<br />
<span style="font-weight: bold;">-Siergiej, król nie jest dobry. Jest
okrutny i bezwzględny. Oszukuje Cię więc proszę... nie pomagaj mu już
kolorować mapy, dobra? Możesz mi zaufać? </span> zapytał starając się by wyglądał przy tym jak najbardziej szczerze.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Co robiłeś w Astrum przez tak długi okres czasu? Czy król wyznaczył Ci jakieś zadanie?</span>
<br />
Ciekawiło go to odkąd chłopak wspomniał, że był w jego kraju od paru miesięcy.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- A może tylko zwiedzałeś? I jak Ci się podobało? </span> nie chciał za bardzo na niego naciskać żeby ten nie czuł się źle. Jeśli będzie miał ochotę sam mu opowie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 14:13<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Oszukuje? - Zagryzł wargę. Nie zgadzał się ze słowami Alexandra, jego
sześcioletnie obserwacje były zupełnie inne. Król nigdy nie zrobił mu
nic złego, nie czuł się też źle w jego towarzystwie. Ale Alex był
przecież jego kuzynem, prawda? Kuzyn by go nie okłamał.
<br />
- No mogę... - zgodził się w końcu, nieco niepewnie.
<br />
Uspokoił się dopiero, gdy temat zmienił się na bardziej neutralny.
<br />
- Co robiłem? - Zaśmiał się. - Zwiedzałem wioski, pomagałem kupcom,
zbierałem jabłka dla miłej pani, u której mieszkałem, chodziłem po
polanach... Było wesoło! Astrum jest naprawdę piękne. Król wysłał mnie
tu, bym sprawdził Twojego ojca, Alex. To było tuż przed tym, jak zawarł z
wami sojusz, wiesz? Król bardzo ufa moim opiniom! A ja powiedziałem, że
Twój ojciec jest dobrym władcą i nie robi krzywdy poddanym. Tylko
szkoda, że nie chciał mnie wpuścić do zamku, kiedy chciałem z Tobą
porozmawiać... Mówił, że to dlatego, że jestem z imperium. To źle, Alex?
To źle, że moim ojcem jest Dymitr? Nie mam z nim już za wiele
wspólnego...
<br />
Ostatnie kilka zdań wypowiedział ze smutkiem. Naprawdę bardzo chciał się
spotkać z kuzynem wcześniej, ale zwyczajnie mu nie pozwolono, czego
kompletnie nie rozumiał. Nawet nie należał już do imperium.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 14:26<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Cieszę się.</span>
odwrócił się do niego i potarmosił go czule po włosach. Słuchał uważnie
słów chłopaka, gdy ten opowiadał mu o swoich przygodach w Astrum. Wiec
Siergiej był kimś w rodzaju szpiega.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mi ojciec nawet zabraniał rozmawiać o Imperium. </span> powiedział ze smutkiem. <span style="font-weight: bold;">-
To przykre, że dwóch braci pokłóciło się do tego stopnia. Gdybym ja
miał rodzeństwo nigdy nie dopuściłbym do takiej sytuacji. Wiesz... on na
pewno nie wiedział, że nie jesteś już księciem Imperium. Siergiej nie
miej mu tego za złe... popełnił błąd i na pewno żałowałby teraz swoich
czynów.</span>
<br />
Alex był głodny, z godziny na godzinę cukier w jego krwi obniżał się
powodując osłabienie u blondyna. Był on jednak tak uparty i dumny, że do
swojej słabości przyzna się dopiero, gdy będzie się czuł naprawdę źle.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Opowiedz mi o tym co lubisz.</span>
<br />
Chciał by ta podróż przebiegała miło zarówno dla jego kuzyna jak i dla
niego samego. Te wszystkie rozmowy o seksie sprawiły, że sam zaczął
myśleć o tym co miało nadejść. Obiecał przecież, że nie zrobi tego wbrew
jego woli, prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 14:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopaczek
kiwał głową ze zrozumieniem, gdy Alexander tłumaczył mu czyny swojego
ojca. Nie miał mu tego za złe. Już nie. Teraz książę Astrum był z nim i
wszystko było dobrze. Niedługo nawet razem zamieszkają - to wszystko, o
czym marzył! Nie traktował Alexa jak kuzyna, raczej jak starszego brata.
Tylko on do niego przychodził, tylko on się z nim bawił, gdy jego
biologiczne rodzeństwo otwarcie obecność najmłodszego z nich ignorowało.
Gdy został sprzedany, nawet się trochę ucieszył. Znajdował się wtedy w
centrum zainteresowań króla Mroźnych Szczytów i przez dwa lata był
naprawdę szczęśliwy. W wieku lat dwunastu zaczął mu pomagać, by za tę
uwagę się odwdzięczyć.
<br />
- Co lubię, co lubię... Lubię cukier! - zawołał radośnie. - I wszystkie
słodycze. Tutaj, w Astrum, jest ich naprawdę bardzo dużo. Czasem
dostawałem je w nagrodę za pomoc. Były naprawdę pyszne!
<br />
Urwał na chwilę, by zastanowić się nad swoimi upodobaniami.
<br />
- Lubię też śnieg. Przez ostatnie cztery lata rzadko go widywałem, ale
zawsze stwierdzałem, iż jest śliczny! Biały, miękki i puszysty. Gdy
jeszcze mieszkałem w Mroźnych Szczytach, bardzo lubiłem się w nim bawić.
A wiesz, jak wyglądają płatki śniegu? Nie ma dwóch takich samych!
Naprawdę!</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 15:19<br />
<hr />
<span class="postbody">O
bogowie, dlaczego on zaczął mówić o słodyczach?! Te Astrum były
szczególnie smaczne. Kandyzowane owoce, galaretki w cukrze i mleczna
czekolada, którą oblewano suszone śliwki i orzechy włoskie. Stop, nie
może o tym myśleć. Od tego robi się jeszcze bardziej głodny. Śnieg to
dobry temat.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- W Astrum bardzo rzadko pada śnieg, ale miałem okazję go zobaczyć. </span> odpowiedział zastanawiając się jednocześnie od jak dawana już jadą, bo słońce powoli chyliło się ku zachodowi. <span style="font-weight: bold;"> - Może i jest ładny, ale jest też zimny i mokry. Ja lubię gdy jest ciepło. </span> wytłumaczył się ze swojej niechęci do białego puchu.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 15:31<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie martw się, Alex, w zamku jest dość ciepło - pocieszył kuzyna. -
Komnaty są ogrzewane. Ale na zewnątrz jest bardzo zimno. Dlatego przyda
Ci się odzienie, które dla Ciebie kupiłem.
<br />
Siergiej uśmiechał się, kolejny raz dumny z dobrego wyboru. Mimowolnie
zauważył, iż z kuzynem jest coś nie tak. Przyłożył mu rękę do czoła.
<br />
- Czy wszystko w porządku? - zapytał z wielką troską i przejęciem. - Jesteś blady, Alex. Jesteś zmęczony? Rozchorowałeś się?
<br />
Szli już co najmniej od sześciu godzin, non stop. Konie nie były
zmęczone, ale z pewnością znużone monotonnym tempem. Szły z głowami przy
ziemi, co jakiś czas poparskując. Słońce powoli zaczynało zachodzić,
robiło się coraz ciemniej. Postój miał, jak poprzednim razem, odbyć się
dopiero wtedy, gdy ciemność będzie nieprzenikniona.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 15:42<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Na pewno jeszcze nie raz podziękuje Ci za ciepłe futro...</span>
<br />
Nie wiedział czemu, ale przy swoim kuzynie czuł się jakby miał młodszego
brata, którym powinien się opiekować. Zaskoczyło go pytanie dzieciaka.
Nie wiedział, że aż tak widać po nim jego niedyspozycję.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Och naprawdę? </span> udał, że nie wie o co mu chodzi. <span style="font-weight: bold;">
- To pewnie dlatego, że nie jestem przyzwyczajony do takich długich
podróży no i .. ostatnio w moim życiu nie działo się zbyt dobrze. </span>
<br />
To było chyba dobre wytłumaczenie, prawda?
<br />
Miał prawo wyglądać trochę gorzej ze względu, że przez ostatnie dwa dni
mało spał i nic nie jadł a na dodatek widział śmierć swoich rodziców i
poddanych.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 19:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej
był zmartwiony. Nie chciał, by jego kuzyn czuł się źle. Poza tym,
organizm musiał być silny, by człowiek był w stanie przejść przez
granicę, nawet zaopatrzony w najgrubsze płaszcze. Osłabiony organizm
reagował zbyt wolno, by natychmiast przystosować właściciela do bardzo
nagłego spadku temperatury.
<br />
- Wiele się działo, tak? Wiele złego? I długa podróż, tak, faktycznie...
- Chłopak myślał na głos. - To mogło odbić się na zdrowiu. Nawet byłoby
dziwne, gdyby się nie odbiło...
<br />
Zastanowił się.
<br />
- Nie wytrzymasz do czasu rozbicia obozowiska, Alex? Poprosić króla,
żebyśmy się zatrzymali wcześniej? - pytał, lustrując księcia uważnym
spojrzeniem niebieskich oczu.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 19:28<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">-
Nie martw się o mnie. Jestem tylko nieco osłabiony to nic groźnego,
jeśli chcesz żebym lepiej się poczuł mów do mnie. I nie chcę żebyś
rozmawiał o mnie z Asmodeuszem. Poradzę sobie, to nic groźnego. </span>
zapewniał go gorliwie. Jeszcze tego brakowało, żeby przez niego robili
postój. I tak mieli go już za głupiego, słabego księcia z południa. Nie
wspominając o tym, że w życiu nie przyznałby się przed ciemnowłosym, że
nie czuje się za dobrze. Robił tak na własne życzenie, gdyby nie unosił
się dumą i poszedł zjeść z rana ze wszystkimi teraz nie czułby się
słabo.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 19:39<br />
<hr />
<span class="postbody">- No dobrze... - Siergiej nie był przekonany, ale postanowił nie kłócić się z kuzynem.
<br />
- Mówisz do króla po imieniu? - zaciekawił się. Sam przez sześć lat się
na to nie odważył, nawet jako dziesięcioletnie dziecko zwracał się do
Asmodeusza (który sam nie osiągnął wtedy jeszcze wieku męskiego, bowiem
miał jedynie piętnaście lat) "mój królu" bądź "mój panie", nigdy tak po
prostu po imieniu. Mimo dobrego traktowania, był świadom tego, jak
wielka przepaść dzieli ich pozycje społeczne.
<br />
- Hej, Alex, co lubisz jeść? - postanowił, zgodnie z życzeniem
Alexandra, ciągle do niego mówić. - Ja na przykład bardzo lubię królicze
mięso. Jest pyszne! Zwłaszcza w gulaszu. Tylko szkoda, że takie piękne,
urocze zwierzątka giną... Wiesz, chciałbym mieć królika! Mają takie
ładne, puchate uszka! A Ty chciałbyś mieć zwierzę, Alex? Jakie? Miałeś
jakieś na zamku?
<br />
Mówił bardzo dużo, chcąc, by kuzyn skupił się na nim, a nie na swoim
osłabieniu. Z pewnością nie chciał zasłabnąć - a wyglądał tak, jakby
miało się to w końcu stać.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 20:08<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- On nie jest moim królem. Nie mam do niego krzty szacunku więc nie zamierzam zwracać się do niego wasza wysokość. </span>
odpowiedział bez zastanowienia. Nie wspominając o tym, że w gruncie
rzeczy sam jest teraz nieformalnym królem Astrum więc nie było między
nimi dużej różnicy jeśli chodzi o hierarchie. Wyobraził sobie sytuacje, w
której ciemnowłosy znowu go obłapuje a on krzyczy "przestań panie! " .
Aż wzdrygnął się z odrazy na taką insynuację.
<br />
Miał ochotę jęknąć kiedy dzieciak zaczął znowu mówić o jedzeniu. Tylko nie to...
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Lubię drób, sery i warzywa. Mięso jem bardzo rzadko... </span> miał nadzieję, że nie będzie ciągnął tego tematu. Ożywił się nieco, gdy ten zapytał o zwierzęta.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Uwielbiam wszystko co ma sierść. Na
zamku miałem swoją ukochaną klacz, nazywała się Oaza. Nie wiem co się z
nią teraz dzieje.Mam nadzieję, że żyje... to najpiękniejsza klacz w
królestwie. Ruda z jasną grzywą i niesamowicie piękną sylwetką.</span> rozmarzył się mówiąc o niej. <span style="font-weight: bold;">- Spędzałem z nią prawie cały swój wolny czas.</span> zaśmiał się przypominając sobie jak pewnego razu matka robiła mu o to wyrzuty. <span style="font-weight: bold;"> - Królowa dokuczała mi, że najchętniej zamieszkałbym w stajni.</span>
<br />
Podczas rozmowy o jego ukochanych koniach szybciej zleciał czas i
nastała kompletna ciemność. Asmodeusz zarządził postój i od razu zabrał
się do wykrzykiwania rozkazów do swoich ludzi. W tym momencie Alex
żałował, że niczego nie zjadł bo miałby teraz okazję spróbować ucieczki.
Zamiast tego poprowadził klacz na ubocze i dopiero, gdy jego kuzyn
ześlizgnął się z konia on też to zrobił. Po wylądowaniu na ziemi
zakręciło mu się w głowie więc musiał przez chwilę przytrzymać się
siodła. Nie chcąc by chłopak się martwił obrócił się przez ramię i ze
śmiechem rzucił w jego stronę :
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Uhg od tego siedzenia moje nogi zapomniały chyba jak się stoi! </span>
<br />
Poklepał konia po szyi i pochwalił za jej ciężką pracę.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 22:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
był znużony tą podróżą i zmęczony, poprzedniej nocy przecież właściwie
nie przespał. Rozkazał swym ludziom rozłożyć namioty, w obozowisku
rozpalono ogień. Namiotów znowu było dwanaście, jednak najmniejszy był
tym razem dla Siergieja. Król zaznaczył przecież bardzo wyraźnie, iż
Alexander będzie sypiać z nim. Jego namiot był zresztą ze wszystkich
największy - mogło pomieścić się w nim nawet sześć osób. Nie było więc
ryzyka ataku paniki ze strony blondyna.
<br />
Jego wojownicy poszli spać od razu po wykonaniu swoich zadań. On
spokojnie czekał przed namiotem na księcia. Nie wierzył w to, by ten był
tak głupi, by ponownie spróbować ucieczki - poza tym zapewne jest teraz
tak osłabiony, że nawet nie miałby sił. Chodziło wyłącznie o
dopilnowanie, by nie <span style="font-style: italic;">pomylił</span> namiotu. Był w stanie to zrobić.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 22:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
zostawił oporządzonego przy pomocy Siergieja konia i ruszył w stronę
namiotów. Od razu rzuciło mu się w oczy, że król stoi przed swoim
namiotem. Zerknął na swojego kuzyna , który z szerokim uśmiechem
zmierzał w jego stronę więc chcąc nie chcąc również się tam udał. Chciał
jak najszybciej wślizgnąć się do najmniejszego z namiotów i iść spać.
Nie miał ochoty nawet na niego spoglądać więc odwracając głowę w bok
kierował się do wyznaczonego przez siebie celu.
<br />
Myślał, że to co mówił o spaniu razem to tylko takie czcze gadanie... w
końcu ostatniej nocy w rezultacie zostawił go i poszedł do siebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 22:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Nikły uśmiech pojawił się na twarzy króla, gdy uświadomił sobie, że miał rację.
<br />
- Dokąd to, książę? - zwrócił się do Alexandra, nawet na niego nie patrząc.
<br />
- Czy zapomniałeś o swej małej... przypadłości... - przerwał na moment,
by do blondyna mogło dotrzeć, że chodziło o klaustrofobię - podejrzewał,
że jego procesy myślowe nie działają teraz najsprawniej. - ...że chcesz
spać ze mną w tak małym namiocie, drogi Alexandrze?
<br />
Rozchylił zapraszająco ściankę własnego namiotu.
<br />
<br />
Siergiej, nie widząc trzynastego namiotu, był nieco zdezorientowany. Gdy
król skończył mówić, chłopaczek podszedł do niego, by sprawę wyjaśnić.
<br />
- Panie, gdzie ja mam spać? - spytał, rozglądając się w nadziei, iż jednak namiot przegapił.
<br />
- W starym namiocie Alexandra, Siergieju - odrzekł ciemnowłosy, na owy namiot wskazując. - Księciu nie będzie on już potrzebny.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 22:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
zatrzymał się łaskawie spoglądając na króla. Kiedy ten zaczął mówić o
jego przypadłości zbladł gwałtownie i zerknął na Siergieja chcąc
zobaczyć czy zrozumiał o czym mówił Asmodeusz. Mógł się burzyć, ale duże
oczy jego kuzyna obserwowały ich teraz uważnie i Alex bał się, że ten
znów zacznie się zamartwiać. Przegryzł nerwowo wargę i powoli ruszył w
kierunku namiotu ciemnowłosego.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wolałbym spać z Siergiejem. </span>
rzucił nie mogąc się powstrzymać i stanął za chłopakiem by ten nie mógł
zobaczyć morderczego spojrzenia jakie rzucał w stronę władcy z północy.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 23:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdyby tylko było to możliwe, nad głową Siergieja pojawiłyby się wielkie pytajniki, gdy król wspomniał o <span style="font-style: italic;">przypadłości</span> jego kuzyna. Jakiej przypadłości? Czemu on nic nie wiedział? Czemu pan to wiedział? Czy z Alexem wszystko w porządku?
<br />
Były książę imperium strasznie się zmartwił. Może ma to związek z
dzisiejszą bladością i osłabieniem, jakie widział na twarzy blondyna?
Może jednak ten jest chory? Może nieuleczalnie?! Na tę myśl zląkł się
niezwykle.
<br />
Spojrzenie króla nakazywało mu jednak nie dopytywać, więc nie dopytywał. Dopyta jutro.
<br />
- Dobranoc - rzucił tylko grzecznie.
<br />
Wszedł do jednoosobowego namiotu, wiedząc, że nie zaśnie. W głowie mnożyły mu się myśli, spekulacje. Na co chory może być Alex?
<br />
<br />
- Nie wątpię, iż byś wolał. A wolałbyś, by <span style="font-weight: bold;">on</span> spał ze <span style="font-weight: bold;">mną</span>,
mój książę? - Król nie zamierzał opuszczać swojego namiotu, więc
przewidywał tylko te dwie opcje. Mrużąc oczy, w ciszy czekał na
odpowiedź Alexandra - zresztą wiedział, co odpowie.
<br />
Nie.
<br />
Asmodeusza zupełnie nie pociągał Siergiej. Bawiła go wręcz taka
ewentualność. "Dostał" go od imperium w wieku zaledwie lat piętnastu,
więc trudno mu było myśleć o nim inaczej, niż o młodszym bracie.
Alexander jednak nie mógł tego wiedzieć.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-07, 23:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
odprowadził spojrzeniem kuzyna do namiotu. Po czym z oburzeniem
spojrzał na Asmodeusza, gdy ten spytał się czy chciałby aby Siergi spał z
nim. Przeszedł pod ramieniem władcy i wszedł do wnętrza namiotu.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jak możesz sugerować coś takiego?!</span> warknął kiedy już byli w środku. <span style="font-weight: bold;">- Jesteś okropnym manipulacyjnym draniem <span style="font-style: italic;">królu.</span></span>
<br />
Rozejrzał się z ulgą stwierdzając, że jest tu na tyle dużo miejsca, że
nie powinien mieć problemów ze swoją klaustrofobią. Stanął w rogu nie
zamierzając kłaść się dopóki nie zrobi tego ciemnowłosy a gdy tak się
stanie zająć jak najdalszy kąt namiotu by ten znowu nie zaczął go
ściskać.
<br />
W pewnym momencie zaburczało mu w brzuchu na co zarumienił się wściekle i
przycisnął ręce do żołądka. Chyba wszystko sprzysięgło się przeciwko
niemu by tylko upokorzyć go przed Asmodeuszem.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-07, 23:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
niemalże zaśmiał się w duchu, gdy stało się dokładnie to, czego się
spodziewał. Wszedł do namiotu za księciem, swobodnie kładąc się na
ciepłym kocu. Przestrzeni było tu dużo, bardzo dużo, więc o to nie
trzeba było się martwić.
<br />
Gdy się wygodnie ułożył, spojrzenie automatycznie powędrowało mu do
Alexandra. Uniósł jedną brew, gdy usłyszał wściekły odgłos, który
ewidentnie dochodził z brzucha blondyna. I ewidentnie miał do
przekazania tylko jedną, jedyną wiadomość: JEŚĆ.
<br />
- Czyżbyś był głodny, mój mały książę? - spytał z pobłażaniem. Na jego
twarz wpełzł lekki uśmiech. Oczywiście, że chłopak był głodny. Na swoje
własne życzenie, należało nadmienić.
<br />
Podniósł się na rękach i zbliżył znacząco. Kusiły go te piękne rumieńce.
<br />
- Chciałbyś, żeby Cię nakarmić?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 00:15<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Wydaje Ci się. I nie jestem mały ani tym bardziej Twój.</span>
oburzył się wciąż czując jednak jak jego policzki pieką wściekle. Czuł
się przy Asmodeuszu wyjątkowo bezradny i słaby co bardzo go męczyło. Nie
był przyzwyczajony do takiego traktowania. Zawsze wszyscy słuchali tego
co mówił i robili to o co prosił.
<br />
<br />
Kiedy ten zaczął się do niego przysuwać Alexander cofał się. Trwało to
tak długo dopóki książę nie trafił plecami na ściankę namiotu. Widocznie
przełknął ślinę, gdy uświadomił sobie, że znalazł się w potrzasku.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Potrafię sam jeść, więc nie potrzebuje twojej pomocy. </span>
<br />
Ugh było mu tak słabo, po co tracił tyle energii na wkurzanie się na władcę Mroźnego Szczytu?!
<br />
Zachowywanie króla przypominało mu trochę przyczajoną panterę gotową do skoku na swoją zdobycz.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 00:33<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jesteś mój - powiedział zmysłowym szeptem, gdy przysunął się bardzo
blisko. Miał usta tuż przy uchu Alexandra, które zaczepił językiem, a
potem delikatnie podgryzł. - I już Cię nie wypuszczę.
<br />
Przy obecnym tonie króla brzmiało to w połowie jak groźba, w połowie jak słodka obietnica.
<br />
Musnął palcami szyję, powoli zbiegł nimi w dół - po materiale, w który
odziany był książę. Gdy dotarł do jego krawędzi, wsunął dłoń pod spód,
dotykając lekko chłodnymi palcami brzucha Alexandra. Nie mógł się
nadziwić, jak przyjemna w dotyku była jego skóra. Delikatna, pozbawiona
jakichkolwiek zgrubień czy skaz. Bez grama tłuszczu. Idealna.
<br />
Od dołu podążał bardzo powoli w górę, zatrzymując się na moment przy
pępku, by zatoczyć kółeczko dookoła niego. Dokładnie badał dotykiem
każdy milimetr skóry. Dotarłszy do jednego z sutków, podrażnił go samym
czubkiem palca, by potem chwycić go pomiędzy dwa i lekko, leciutko
przekręcić.
<br />
Cały czas wpatrywał się przymrużonymi czarnymi oczami w te zielone,
należące do Alexandra. Uwielbiał obserwować emocje, jakie się w nich
odbijały.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 00:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Ku
swojemu zażenowaniu pisnął cicho, gdy język a potem zęby Asmodeusza
dotknęły jego ucha. Jego glos przepełniony był erotyzmem, kiedy
zapewniał go o tym,że jest jego i już mu nie ucieknie. Blondyn wygiął
się pod dziwnym kątem chcac uciec od dotyku chłodnej dłoni pod swoja
koszulką.
<br />
- Natychmiast przestań!!- zarządał pilnując by jego glos nie byl zbyt
donośny. Nie potrzebował zbiorowiska...no i nie chciał żeby nastolatek w
namiocie obok coś usłyszał.
<br />
Przerażony zakrył usta dłonią, gdy z jego gardła wydobył się niekontrolowany jęk co było reakcja na zabawy króla jego sutkiem.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 01:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
grzecznie przerwał akurat w momencie, gdy Alexander zaczął reagować.
Cały czas trzymał dłoń pod koszulą chłopaka, po prostu przestał nią
poruszać.
<br />
- Mam przestać, Alexandrze? Czy to naprawdę jest Twoim życzeniem? -
spytał znowu bardzo, bardzo niskim i przyciszonym głosem. Wolną ręką
delikatnie przejechał po twarzy księcia.
<br />
<br />
Siergiej, gdy usłyszał jęk, aż się skulił w swoim namiocie. Jeszcze nie
zasnął i bardzo go to zaniepokoiło. Był święcie przekonany, iż jego
kuzyn naprawdę jest chory. Może właśnie teraz cierpi? Może rzeczywiście
sprawa jest tak poważna?
<br />
Postanowił, że zaweźmie się i jutro rano porozmawia i z królem, i z
księciem. To trzeba było natychmiast skonsultować z medykiem!</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 09:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
nie mógł uwierzyć w to jak przed chwilą zareagował. Rumieniec wchodził
mu chyba już na uszy. To niesamowite, że on samego głosu króla robiło mu
się gorąco. Odtrącił rękę ze swojej twarzy i ponownie spróbował
odepchnąć od siebie mężczyznę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jestem absolutnie pewien. Zabierz tę łapy! </span>
syknął, gdy szok spowodowany nowym odczuciem przeminął.Nie mógł się
odnaleźć w sytuacji w jakiej się znalazł. Czuł się przez to nieco
zagubiony i naprawdę zaczynał mieć tego wszystkiego dość. Chwilami miał
nawet ochotę się rozpłakać, ale na to nie mógł pozwolić. Był przecież
księciem Astrum a nie jakąś dziewką z targu.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 10:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
westchnął ze znużeniem. Ten chłopak naprawdę powinien bardziej słuchać
tego, co mówi mu ciało. A ewidentnie mówiło, że jest mu dobrze.
<br />
Gdy wysuwał dłoń spod jego koszulki, zaczepił jeszcze - niby przypadkiem - o wrażliwy narząd. Odsunął się nieco.
<br />
- Jesteś naprawdę uparty, książę - stwierdził na wpół niezadowolony, na
wpół zadowolony bardzo. Coś, o co trzeba się postarać, zawsze najlepiej
smakuje, czyż nie?
<br />
- Wróćmy więc do przerwanej rozmowy, Alexandrze. - Jak gdyby nigdy nic
przeszedł do porządku dziennego. - Powiedz, co byś zrobił, gdybym
powiedział, że mam przy sobie coś dobrego? Byłbyś w stanie o to
poprosić?
<br />
Widział, jak bardzo młodzieniec jest osłabiony i prócz tego na tyle
dumny, by prawdopodobnie jutro też odmówić posiłku. A skoro tak się
natrudził, by swojego małego księcia dostać, nie miał zamiaru tak łatwo
dać umrzeć mu śmiercią głodową. Albo zamarznąć, jak kto woli.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 10:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Wziął
głębszy oddech, kiedy ręka króla ostatni raz musnęła jego sutek.
Rozluźnił się nieco, gdy jego żądanie zostało spełnione. Buzia powoli
zaczynała wracać do swojego pierwotnego koloru, co bardzo blondyna
cieszyło.
<br />
Był uparty i Asmodeusz nie wiedział jeszcze jak bardzo. Często przez
ten jego ośli upór tylko sobie szkodził, tak jak to było w tym wypadku.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dobrze wiesz, że tego nie zrobię.</span> odburknął pochylając nieco głowę by grzywka zasłoniła jego twarz.
<br />
Mimo, że odpowiedział negatywnie powoli zaczął mięknąć. Jutro
prawdopodobnie też odmówiłby śniadania a wtedy nie będzie miał nawet sił
utrzymać się w siodle. Zmartwi swojego kuzyna i znowu się ośmieszy... Z
drugiej jednak strony nie chciał prosić o nic ciemnowłosego a
szczególnie o jedzenie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 10:49<br />
<hr />
<span class="postbody">- Wręcz przeciwnie, uważam, że to zrobisz, mój książę - odparł zgodnie z prawdą.
<br />
- Moim pytaniem jest: Czy wiesz, jakie zjawisko zachodzi na granicy
naszych krain? - zapytał, podejrzewając, że chłopak jednak nie wie.
Ciemnowłosy naprawdę wątpił, by w główce dziedzica Astrum zrodziła się
myśl o samobójstwie.
<br />
Musiał być więc nieuświadomiony. Jak zdecydowana większość świata, która
dziwiła się, czemu wjazd na terytorium Mroźnych Szczytów bez osobistego
pozwolenia króla był zabroniony. Z tym, że ta<span style="font-style: italic;"> zdecydowana większość świata</span> zwykle nie miała żadnego interesu w przyjeździe do mroźnej krainy. I tak pewnie zjadłyby ich wilki.
<br />
- Czy wiesz, jakie konsekwencje może nieść ze sobą przejechanie przez nią w Twoim obecnym stanie, Alexandrze?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 11:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Chciał mu od razu odburknąć, gdy ten zapewnił go, że na pewno to zrobi jednak zamilkł słysząc zadane mu pytanie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie ma strefy przejściowej... tylko od razu robi się zimno?</span>
Tylko tyle wiedział z książek i od nauczycieli. Nigdy nie zagłębiał się
jakoś szczególnie w ten temat, bo też nie sądził, że będzie musiał się
tam kiedykolwiek udać.
<br />
Lekkim poruszeniem głowy potwierdził przypuszczenia Asmodeusza. Nie wiedział jakie mogą być konsekwencje.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- To nie ważne... i tak nie dbam o to co się ze mną stanie. </span> skłamał celowo nie spoglądając wtedy w ciemne oczy by ten nie widział, iż nie mówi prawdy.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 11:14<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Organizm nie nadąża ze stabilizowaniem temperatury ciała, która spada
bardzo gwałtownie. Praca organów zwalnia. Następuje utrata świadomości.
Niedotlenienie mózgu. Całkowita niezdolność do poruszania kończynami.
Jedynym uczuciem, jakie temu towarzyszy, jest przeszywający ból.
Krążenie ustaje. Cały proces może trwać nawet kilka godzin. Jak myślisz,
co jest później?
<br />
Jego głos był bardzo poważny, ale rzeczowy. To były sprawdzone, pewne
informacje, nie historyjka, którą straszy się podróżnych. Mężczyzna
przymknął oczy i westchnął.
<br />
- Ja rozumiem, Alexandrze, że chciałbyś dołączyć do rodziny, ale są zdecydowanie przyjemniejsze sposoby śmierci, zapewniam Cię.
<br />
Zbyt wiele razy widział, jak jego wyczerpani wojną poddani (czyli
ludzie, którzy w tej temperaturze żyją i funkcjonują od dzieciństwa,
więc ludzie wyjątkowo odporni) konają w męczarniach. Bardzo pilnował, by
nikt nie przechodził przez granicę bez jego zezwolenia.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 12:49<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Ty nie żartujesz, mam rację?</span>
<br />
Wiedział, że mówi prawdę. Nie chciał takiej śmierci, tak naprawdę wcale
nie spieszyło mu się na tamten świat. Nie mógł zostawić biednego
Siergiej pod wpływem tych barbarzyńców. Obiecał sobie, że już nigdy nie
pozwoli by wysyłali go na misje. Szczególnie takie, w których szedł z
kimś do łóżka.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jeśli chodzi o odbieranie życia, to jesteś w tym znawcą, prawda? </span>
dodał z przekąsem od razu przypominając sobie ciało ojca pozbawione
głowy. Potem zamilkł na chwilę by zebrać się w sobie. Uniósł spojrzenie
swoich niesamowicie zielonych oczu i niema, że wyszeptał słowo proszę .
Czuł przy tym jak z zażenowania jego policzki ponownie delikatnie
różowieją.
<br />
Miał nadzieję, że Asmodeusz nie przyczepi się do tego, że nie powiedział
prośby pełnym zdaniem. Skoro wypowiedzenie tego jednego słówka
kosztowało go tak wiele, nie chciał wiedzieć jak bardzo musiałby się
złamać, żeby dopowiedzieć resztę.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 13:13<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jestem - potwierdził z krzywym uśmiechem. To była prawda, umiał dobrze
zabijać. Metodę wybierał zależnie od osoby, z którą przyszło mu walczyć.
Dla tchórzy i głupców (takich jak niektórzy dowódcy, którzy zostawiali
swoje oddziały i uciekali, wiedząc, iż bitwa jest stracona) nie miał
litości, pozwalał im konać w męczarniach, bardzo długo i bardzo
boleśnie. Człowiekowi honorowemu wolał zadać szybką i w miarę jak
najmniej bolesną śmierć, taką jak pozornie brutalne obcięcie głowy
właśnie (które było przecież jednym, silnym cięciem i przerywało życia
natychmiast).
<br />
Pogłaskał chłopaka po włosach, gdy ten jednak swoją dumę przełknął i
poprosił. Wyszedł na moment z namiotu, odnalazł koszyk Siergieja i
zabrał go z powrotem. Prócz ubrań znajdowało się tam całkiem sporo
jedzenia - dżemy, pajdy chleba, winogrona, pszczeli miód, śliwki,
morele, truskawki, znalazła się tu nawet czekolada. Szesnastolatek nie
wybierał się w żadną podróż bez jedzenia, przekonany, iż w każdej chwili
może go przecież zabraknąć.
<br />
Asmodeusz postawił kosz przed Alexandrem, a samemu ponownie wygodnie ułożył się na kocu.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 13:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Czując
dotyk Asmodeusza na swoich włosach nawet nie warknął do niego czegoś
nieprzyjemnego. To było swoiste podziękowanie za to, iż ciemnowłosy nie
naciskał na niego niepotrzebnie.
<br />
Obserwował jak wychodzi z namiotu by chwilę potem wrócić z koszykiem
Siergieja. Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie, gdy zobaczył
znajomą rzecz. A kiedy zajrzał do wnętrza kosza miał ochotę się mocno
uderzyć. Więc mógł zjeść coś bez konieczności proszenia króla.
Wystarczyło szepnąć słówko kuzynowi... Nie mógł w to uwierzyć. Pod
bacznym spojrzeniem ciemnowłosego zaczął jeść.
<br />
Na pierwszy ogień poszedł chleb, który zamoczył w płynnym miodzie. Już
po jednym gryzie naładowanym cukrem odczuł ulgę. Gdy skończył jedno
sięgnął po parę truskawek i pasek czekolady, jadł obie rzeczy
naprzemiennie ciesząc swoje kubki smakowe cudowną mieszanką. Było mu
teraz niesamowicie słodko i wyjątkowo dobrze. Przejechał językiem usta
by zlizać resztkę klejącego się miodu i po kolei wyczyścił swoje
paluszki wkładając je do buzi.
<br />
Tego mu było trzeba, nawet zapomniał na chwilę z kim obecnie znajduję się w namiocie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 13:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
rozbawieniem przyglądał się młodzieńcowi, który po kolei kosztował
wszystkich słodkości. Jedząc, brudził się niemalże jak małe dziecko.
<br />
I prawdopodobnie zupełnie nie był świadomy tego, jak swoimi niewinnymi
gestami kusił ciemnowłosego. Balansował na granicy jego samokontroli,
gdy wkładał do ust palce czy oblizywał usta. Asmodeusz zamknął oczy,
wiedząc doskonale o tym, iż zrobiłby coś baardzo niestosownego, gdyby
wciąż na chłopaka patrzył. Jeszcze nie teraz. Jeszcze trochę poczeka,
skoro już wytrzymał tak długo.
<br />
- Proszę, odnieś koszyk pod namiot Siergieja, gdy skończysz jeść, książę
- rzekł, nie otwierając wciąż oczu. Pójdzie spać. Pójdzie spać. Zaśnie.
Zaśnie i nie będzie myślał o... cholera! Po prostu przestanie myśleć.
<br />
- Zmartwi się, jeśli rano go nie zobaczy - dodał. Nie był pewien, czy
tak otwarte zezwolenie księciu na opuszczenie namiotu jest dobrą
decyzją, ale zawsze mógł go dogonić, gdyby zamierzał uciec. Sądził, iż
blondyn jest tego świadomy.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 14:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Oczy
zaświeciły mu się, gdy ten wysłał go samego poza namiot. Spojrzał na
niego spod rzęs i próbując się nie uśmiechać wyszedł na zewnątrz. To
była IDEALNA okazja do ucieczki. Tym razem nie miał zamiaru brać konia.
Za dużo czasu zajęłoby jego siodłanie a on musiał przecież jeszcze
przekonać Siergieja!
<br />
Wsunął głowę do najmniejszego z namiotów od razu zauważając parę szeroko wpatrzonych w niego patrzałek.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Pamiętasz jak mówiłeś, że mi ufasz? </span> zapytał poważnym tonem głosu. <span style="font-weight: bold;">- Teraz masz szanse to udowodnić. Chodź! </span> wyciągnął do niego rękę czując jak w jego żyłach pulsuje adrenalina. <span style="font-weight: bold;">- Jeśli mi się uda pokaże Ci lepsze życie. </span> zachęcał widząc jak ten się waha.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 14:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej
nie spał, gdy usłyszał kroki przy swoim namiocie. Wyjrzał na zewnątrz, a
widząc swojego kuzyna lekko się zdziwił. Rozejrzał się niepewnie, gdy
ten wyciągnął do niego rękę. Wyszedł.
<br />
- Co robisz, Alex? Nie powinieneś być w namiocie? - spytał, tym razem
cicho. Zamrugał kilkukrotnie, gdy uświadomił sobie, co ma na myśli
starszy chłopak - zajęło mu to dłuższą chwilę ze względu na godzinę.
Przetarł oczy.
<br />
- Co? Dlaczego? - Naprawdę nie rozumiał. - Czy coś się stało? Ktoś Ci coś zrobił?
<br />
Zagryzł wargę. Teraz był już mocno zaniepokojony. Dlaczego jego kuzyn
chciał uciekać, gdy już wszystko tak dobrze się układało? Mieli mieszkać
razem, w jednym zamku, w końcu być rodziną... Dlaczego Alex miałby tego
nie chcieć?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 14:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej tak jak myślał Alex, zadawał mnóstwo pytań. A teraz nie było na nie czasu!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Obiecuję, że wszystko Ci wytłumaczę jak tylko będziemy bezpieczni. </span> odpowiedział nerwowo w końcu sam chwytając go za dłoń. Uścisnął jego rękę pokrzepiająco i pociągnął go w stronę lasu. <span style="font-weight: bold;">- Tylko cicho...</span>
dodał kiedy już znaleźli się w lesie. Kluczyli między drzewami kierując
się na południe. Nie było to łatwe zadanie z uwagi, że ten odcinek lasu
był wyjątkowo mocno zalesiony.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jeśli nas złapią powiedź, że zmusiłem Cię do tego, dobrze? </span> rzucił w stronę chłopaka nie chcąc by wpadł on w kłopoty w razie czego.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Powiedźmy... obiecałem Ci, że będę Cię nienawidzić do końca życia jeśli nie zrobisz tego co Ci każę. </span> mówił cicho, oddychając szybko przez tempo ich wędrówki.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 14:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Szatyn
kompletnie nie wiedział, co się dzieje. Szedł za Alexandrem tylko
dlatego, że był zdezorientowany. W innym wypadku zostałby w obozowisku.
<br />
- Ale... Alex... stop! - ocknął się, gdy byli już w środku gęstego lasu. - Przecież my<span style="font-weight: bold;"> jesteśmy</span> bezpieczni! Co się dzieje? Powiedz mi, Alex, ja nie rozumiem!
<br />
Zaparł się piętami o ziemię i przystanął.
<br />
- Ja naprawdę nie rozumiem! - powtórzył, by te słowa podkreślić. Jego
mina była naprawdę żałosna - nie dość, że szesnastolatek panicznie się
bał ciemności, to jeszcze ta cała sytuacja... - Wytłumacz mi, Alex,
proszę. Nie ruszę się, dopóki mi nie wytłumaczysz.
<br />
Jak powiedział, tak zrobił. Stanął jak słup, lekko tylko się trzęsąc.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 14:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
spojrzał rozpaczliwie na chłopaka, który odmówił dalszej wędrówki.
Przykucnął ciągnąc za sobą chłopaka by ten zrobił to samo. Tak powinni
być mniej widoczni.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wiesz dlaczego Asmodeusz zaatakował
moje państwo? Miał być pokój, ale nie wiadomo co mu odbiło, że zechciał
mnie jako swojego partnera. Mój ojciec nie wyraził zgody na małżeństwo
co doprowadziło do tego, że wypowiedział nam wojnę. Zabił moją matkę,
uciął głowę mojemu ojcu i gdyby nie to, że prosiłem go aby przestał jego
ludzie zabiliby każdą osobę w zamku. Dzieci, kobiety i starców... </span> głos mu drżał kiedy opowiadał o wszystkim szesnastolatkowi. <span style="font-weight: bold;">-
Nie chcę z nim zostać a nie wyobrażam sobie zostawić Ciebie. Jesteś dla
mnie bardzo ważny i nie pozwolę więcej Cię krzywdzić... tak wiem, że
według Ciebie wszystko jest super. Uwierz mi, że nie jest. Więc proszę,
pozwól że pokażę Ci jak powinno wyglądać życie. </span> wyczekująco spojrzał w niebieskie oczy szatyna. Miał nadzieję, że to przekona go do ucieczki z nim.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 15:13<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ale... - W głosie chłopca rozbrzmiewała rozpacz i wahanie. Nie wierzył w
to, nie chciał w to wierzyć, przede wszystkim. Nigdy nie widział króla w
bitwie, jednakże nie wyobrażał sobie, by mógł być okrutny. Jego zawsze
traktował tak, jak Siergiej chciał być traktowany, a jak nigdy
traktowany nie był - jak ważnego, młodszego brata.
<br />
- Ja... ja Ci ufam, Alex... - powiedział w końcu bardzo, bardzo cicho.
Całym sobą pokazywał, jak boli go to, że jest zmuszany do podjęcia
takiej decyzji. - Nie zostawisz mnie, jeśli z Tobą pójdę, prawda? Nie
zostawisz?
<br />
Tak bardzo bał się zostać sam, a jego strach wzmagało to, że znajdowali
się w ciemnym, ponurym lesie. Gdyby nie był tu z kuzynem, prawdopodobnie
nie potrafiłby iść.
<br />
- Obiecujesz?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 18:56<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Chodź tu...</span> szepnął wyciągając w jego kierunku ramiona. <span style="font-weight: bold;">- Obiecuje, że nigdy z własnej woli Cię nie zostawię. </span>
<br />
Ścisnął go lekko i podciągnął rękaw koszuli chłopaka.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nigdy też nie pozwolę, tak jak to robił Asmodeusz, żeby działa Ci się krzywda. </span>
dodał pokazując blizny pozostawione przez jego kochanków. Kiedy
nastolatek wydawał się wystarczająco uspokojony powoli stanął na nogi i
znów kontynuowali ucieczkę. Serce waliło mu jak szalone i zdawał sobie
sprawę z tego, że jeśli im się nie powiedzie król delikatnie mówiąc nie
będzie zadowolony.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Widzę, że nie najlepiej czujesz się w
ciemnościach. Zdradzę Ci więc swoją tajemnice... ja boję się ciasnych
pomieszczeń. I nie zachowuje się wtedy tak odważnie jak ty, więc możesz
być z siebie dumny. </span> Chciał go podnieść na duchu i sprawić by niebieskooki nie myślał za dużo o tym co teraz robi.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 19:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy Siergiej usłyszał pochwałę, od razu poczuł się pewniej. Uspokojony obietnicą, szedł już za kuzynem grzecznie.
<br />
- Hej, Alex, gdzie idziemy? - zapytał w którymś momencie, rozglądając
się na boki (co i tak nie miało zbyt wiele sensu - w ciemnościach
kompletnie nic nie było widać). Las wcale nie chciał się kończyć, a miał
dziwne przeczucie, że w obozowisku już wiedzieli, że uciekli. Że król
wiedział.
<br />
- Gdzie zamieszkamy, Alex? Bo będziemy musieli się ukrywać, wiesz? -
Znowu zaczął wątpić. Czy na pewno dobrze robią? Może jeśli się
zatrzymają i wrócą, unikną kary? - Nie będziemy mogli zostać w Astrum.
<br />
Nie będą mogli, ponieważ - mimo żyjącego wciąż księcia, następcy tronu -
ten kraj był już podbity przez Mroźne Szczyty i do Mroźnych Szczytów
już właściwie należał.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 19:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex zagryzł nerwowo wargę. Wiedział, że nie mógł zostać w kraju.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Na razie trzeba im uciec. </span> odpowiedział. <span style="font-weight: bold;">
- A potem skryjemy się gdzieś do czasu aż wszystko ucichnie. A może ty
znasz jakąś krainę, która szczególnie przypadła Ci do gustu? W końcu
tyle podróżowałeś. Możemy zrobić co tylko zechcemy! Czy to nie
ekscytujące? Tylko ty i ja. </span>
<br />
Tylko żeby znowu nie zaczął w niego wątpić, bo to mogło opóźnić ich marsz.
<br />
Czy to, że nie wziął konia było dobrą decyzją? Pieszo poruszali się
wolniej, ale za to byli mniej widoczni. Mogli skrywać się w krzakach i
za drzewami...
<br />
Nasłuchiwał uważnie, na każdy dźwięk reagował małym zawałem serca.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie bój się.</span>
<br />
Powiedział to do chłopaka, ale zabrzmiało jakby próbował pocieszyć sam siebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 19:27<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Tak, ekscytujące... - potwierdził, ale niezbyt pewnie. Spróbował
wyszukać we wspomnieniach jakiegoś kraju, w którym był, a który nie był
teraz częścią Mroźnych Szczytów lub nie trwał z krainą w sojuszu.
Ewentualnie były dwie wciąż istniejące, niezależne od Asmodeusza krainy,
w których był, jednak toczono tam teraz wojny. Nie dość, że nie byliby
bezpieczni, to jeszcze nie darzył władców tych państw szczególną
sympatią.
<br />
- Niestety, nie znam - odpowiedział smutno, żałując, że nie może kuzynowi pomóc.
<br />
Nagle zesztywniał i zastygł w bezruchu, niemalże się wywracając, gdy Alexander go pociągnął. Usłyszał tętent kopyt.
<br />
- Alex..? - Spojrzał ze strachem w stronę dziedzica Astrum, natychmiast
ruszając szybkim marszem. - Wszystko będzie w porządku, prawda? Będzie?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 19:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Słysząc nadjeżdżającego konia pociągnął kuzyna za drzewo. Kiedy ten zaczął zadawać pytania zatkał mu usta dłonią.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Pamiętaj, że jakby co to Cię zaszantażowałem, jasne?</span>
szepnął mu wprost do ucha. Starał się być dzielny, by dodać mu otuchy.
Miał nadzieję, że nie wpadł na ich trop, że jest tu przypadkiem. Kiedy
zwierzę się zatrzymało a na ziemię zeskoczył jeździec Alex wiedział, że
przegrał.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 19:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
nie był zły. Nie, nie, nie. On był wściekły. Nie sądził, przez myśl mu
nie przeszło nawet, iż ten dzieciak był tak głupi. On naprawdę chciał,
by wszędzie go prowadzać za rączkę? Bo właśnie sobie to załatwił. A na
ucieczkę od samego początku nie miał żadnych szans i król myślał, iż
dość łopatologicznie mu to wyjaśnił.
<br />
Poza tym naprawdę chciało mu się spać, a przez ten pochrzaniony pomysł musiał się specjalnie fatygować.
<br />
Zeskoczył z konia i stanął pośrodku. Wszędzie były drzewa, krzewy, liście, gałęzie i...
<br />
- Wychodzić - rzucił tylko bardzo, bardzo chłodno, gdy dostrzegł skrawek materiału, który wystawał zza drzewa. - Już.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 20:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
zacisnął mocniej ręce na ramionach chłopaka i po raz kolejny zapewnił
go, że wszystko będzie dobrze. Żeby się nie martwił i zwalił wszystko na
niego.
<br />
Odetchnął głęboko i pierwszy wyszedł zza drzewa chowając za sobą Siergieja.
<br />
Starał się mieć nieprzenikniony wyraz twarzy by ten nie widział, że się
go boi. Nie wiedział nawet co powiedzieć więc tyko stał w miejscu
spoglądając wprost w te zimne, czarne oczy.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie złość się na Siergieja...
powiedziałem mu, że jeśli ze mną nie pójdzie znienawidzę go a on bardzo
tego nie chciał. Już w połowie drogi namawiał mnie, żebyśmy zawrócili.</span> rzekł w końcu unosząc dumnie podbródek. Pod koniec głos mu delikatnie zadrżał zdradzając to jaki jest teraz podenerwowany.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 20:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Ciemnowłosy
naprawdę miał ochotę złapać Alexandra za te długie, jasne kłaki i
zaciągnąć za nie do obozowiska, a potem zwyczajnie chłopaka przerżnąć.
Dzieciak najwyraźniej nie pojmował, w jakiej sytuacji się znajdował.
Król podejrzewał, że jego spojrzenie teraz mroziło krew w żyłach wcale
nie gorzej, niż robiły to najstraszliwsze mrozy.
<br />
Tylko lata doświadczenia w kontrolowaniu emocji i obecność Siergieja (na
którego znowuż wcale zły nie był, szesnastolatkiem było strasznie łatwo
manipulować i wiedział o tym od zawsze) sprawiły, że się powstrzymał
przed spełnieniem swoich pragnień.
<br />
- Wracamy. Wsiadać na konia.
<br />
Ograniczał się do krótkich poleceń, ale nawet one zawierały w sobie tyle
złości, że nic więcej mówić nie musiał. Poczekał, aż nastolatkowie
ulokują się na zwierzęciu (sam nie wsiadał, by konia dodatkowo nie
obciążać) i zaczął iść drogą powrotną. Bez słowa.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 20:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Ughh
był wściekły, spojrzenia jakie posyłał w jego stronę sprawiły, że bez
słowa sprzeciwu wsiadł na konia. Cieszył się, że nie zrobił mu awantury
przy Siergieju. I tak był teraz zapewne niesamowicie przejęty i
przestraszony. Sięgnął ręką do tyłu i uścisnął mu dłoń chcąc go
zapewnić, że nie ma się o co martwić.
<br />
Asmodeusz mimo iż poruszał się na piechotę nadał ich podróży niezłego
tempa. Na swoich długich nogach był dużo szybszy niż Alexander. Książę
musiałby biec żeby za nim nadążyć.
<br />
Blondyn zerknął na ciemnookiego, który kompletnie nie zwracał teraz na nich uwagi. Każdy jego gest przepełniony był złością.
<br />
Już po krótkiej chwili zobaczyli światła z obozowiska. Przecież obu
nastolatką nie udało się zajść daleko nim zostali zauważeni. Zupełnie
jak za pierwszym razem. Alex stracił już nadzieję , że kiedykolwiek uda
mu się uciec.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 20:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej
bał się. Bardzo się bał. Nigdy nie widział tak rozjuszonego króla -
mało tego, nigdy nie widział, by król w ogóle okazywał złość! Ten widok
przeraził go o tyle bardziej, że wściekłość króla była skierowana na
jego kuzyna. Były książę imperium strasznie się o niego zmartwił. Był
wdzięczny, iż starszy chłopak wziął odpowiedzialność za ucieczkę
całkowicie na siebie, ale przez to mógł być teraz w niebezpieczeństwie!
<br />
Gdy Alex uścisnął mu dłoń, niebieskooki niemalże zaczął płakać z bezsilności. Nie mógł nic zrobić, by pomóc swojemu kuzynowi.
<br />
Gdy tylko zszedł na ziemię, od razu czmychnął do swojego namiotu,
wyglądając jednak uparcie na zewnątrz. W tym momencie niezwykle się
lękał o Alexandra.
<br />
<br />
Asmodeusz poczekał, aż obaj zejdą, a potem chwycił blondyna mocno za
nadgarstek i niemalże wrzucił do namiotu - szczęśliwie dla
osiemnastolatka, były tam koce.
<br />
Wszedł do środka za nim i patrzył. Po prostu patrzył, piorunował
Alexandra tym wściekłym spojrzeniem, ewidentnie oczekując wyjaśnień
takiego zachowania. Jakie ten dzieciak miał szczęście, że władca
Mroźnych Szczytów potrafił się kontrolować...</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 21:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
cichym jękiem wylądował na stercie koców, gdyby nie one na pewno
boleśnie by się potłukł. Podniósł się na rękach orientując się, że
najwyraźniej Asmodeusz oczekuje jakiś wyjaśnień. Pod tak wściekłym
spojrzeniem poczuł się wyjątkowo niepewnie. Nie miał zamiaru pozwolić by
patrzał na niego z góry więc stanął na nogi cofając się przezornie parę
kroków.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Musiałem chociaż spróbować... póki jesteśmy w Astrum. </span> odezwał się zmęczony ciszą panującą między nimi.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nigdy nie powiedziałem, że nie będę próbować ucieczki. </span>
<br />
Sam wykopał sobie grób?
<br />
Ani na chwilę nie spuszczał wzroku z ciemnowłosego by w razie potrzeby
uskoczyć przed jego atakiem. Jeśli myślał, że podczas walki na zamku
wyglądał przerażająco to teraz zmienił zdanie. Teraz wygląda dużo, dużo
straszniej.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 21:20<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Powiedz mi, Ty naprawdę jesteś takim głupcem? Naprawdę lubisz igrać ze
śmiercią? - zapytał ponurym, poważnym tonem. To nie były żarty.
Mężczyzna naprawdę był wściekły.
<br />
- Jesteś w stanie mi chociaż odpowiedzieć na jedno pytanie? Po co to, na
wszelkie znane i nieznane nam bóstwa, było? Jaki miał być tego efekt?
Gdzie chciałeś się ukryć? W sąsiednich państwach? Naprawdę myślisz, że
są nastawieni do Astrum przyjaźnie? Myślisz, że ktoś bezinteresownie
przyjąłby biednego chłopczyka ze zrujnowanego kraju? - Parsknął, jak
gdyby rozbawiony samą taką myślą.
<br />
- Nie. Nikt by Ci nie pomógł. Nikt. Nawet najbliższa rodzina, nawet
książęta imperium, które całkiem niedawno przysięgało wam pomoc. Te
stare sępy czekają tylko na takie okazje. Hej, myślisz, że oni naprawdę
sypiają tylko ze swoimi żonami? Że są przykładnymi tatusiami, którzy co
noc przychodzą, by pocałować w czółko swoje dzieciątka? W życiu!
<br />
Teraz naprawdę się zaśmiał, ale wyłącznie z pogardy. Asmodeusz jak niczego innego nienawidził rządzącej tym światem polityki.
<br />
- Mają u siebie tuziny takich chłopców, którzy przychodzą do nich w
nocy. Szlachetnie urodzonych, wielu przed osiągnięciem wieku męskiego,
książąt i synów szlachciców,, bo czemuż mieliby wpuszczać do swego łoża
pospólstwo? Sprzedanych przez kraje, by zapewnić pokój, choć nikt tak
tego nie nazwie. Nikt nie mówi o tym otwarcie. Wiesz, po co im oni? Są
zabaweczkami. Zabaweczkami do łóżka, które maltretuje się, a zabija, gdy
się znudzą. Są bezpieczniejsi niż dziewczęta, bo można ich pieprzyć bez
obaw o bękarta.
<br />
Przerwał na moment, a potem kontynuował:
<br />
- A wiesz, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Że miałeś stać się
jednym z nich, mój książę. Miałeś być sprzedany imperium przez własną
rodzinę. Sypiać z własnym krewnym, aż mu się nie znudzisz. Co się stało?
Nie powiedziano Ci o tym? Twoi kochani rodzice naprawdę zapewniali Cię,
że ożenisz się z księżniczką i zostaniesz królem? Poddani nigdy nie
chcieli Cię na króla, Alexandrze. Nie zauważyłeś?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 21:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
bladł coraz bardziej po każdym słowie króla. Ostatnie zdanie podziałało
na niego szczególnie. W zielonych oczach zabłysły łzy.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Kłamiesz!</span> krzyknął nie bacząc na to, że może pobudzić wszystkich dookoła. <span style="font-weight: bold;">- Moi rodzice nigdy nie zrobiliby czegoś takiego! </span>
<br />
Nie mogliby... nie jego rodzice. Po co byłaby ta cała wojna z Mroźnymi
Szczytami? Gdyby to była prawda od razu przyjęliby zaloty Asmodeusza.
Imperium nie jest tak potężne jak kraj ciemnowłosego. A jeśli jego
rodzice nie mieli o tym pojęcia? Jeśli to były plany doradców? Musieli
być wtedy wściekli, że ojciec odmówił królowi jego ręki.
<br />
Nie wiedział co o tym myśleć... Na prawdę nie chcieli go na króla? Ale dlaczego? Przecież był jedynakiem!</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 21:39<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Och? Zastanawiasz się, czemu mi odmówiono? - odgadł. - Widzisz,
pozostałe państwa niespecjalnie mnie lubią. Jestem dla nich jedynym
realnym zagrożeniem. Jedyną osobą, która otwarcie wypowiada wojnę im
wszystkim. Tym wszystkim tchórzom, którzy chowają się w pięknych
komnatach, wysyłając swych ludzi na śmierć. Boją się. Nawet Ci, którzy
przyjęli mój sojusz, zrobili to ze strachu. W rzeczywistości cały czas
zbierają wojska, knują. Czekam na to. Czekam, aż się sprzymierzą, by
ostatecznie ich wszystkich wytępić.
<br />
Asmodeusz nie miał wcześniej zamiaru informować chłopaka o tym, co
postanowił sobie, gdy został królem, ale popchnęła go do tego złość.
<br />
- Moim celem jest zniszczenie tego cholernego systemu, przez który cierpią ludzie. Dlatego właśnie mi odmówiono.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 22:01<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">-
Mój ojciec nie był taką osobą! On zawsze walczył! Znał Twój okropny
charakter i wiedział z czym wiązała się odmowa a mimo to nie chciał mnie
oddać! Nie poszedł na pewną śmierć tylko po to, żeby Ci zrobić na
złość! Krytykujesz innych władców, a sam co robisz? Bez wyrzutów
sumienia mordujesz nawet niewinnych! Wysłałeś Siergieja w wieku dwunastu
lat żeby przespał się z jakimś królem. Jesteś potworem! Okazujesz mu
zainteresowanie tylko po to, żeby mieć w nim wiernego człowieka! Przez
Ciebie jest taki wrażliwy i ufny. Ale Tobie to odpowiada, prawda? Możesz
wtedy łatwo nim manipulować! </span> Powiedział to wszystko niemal na jednym wydechu, przez co prawie nie zemdlał z niedotlenienia.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ludzie cierpią podczas bezsensownych wojen!</span>
<br />
Dotknął twarzy ze zdziwieniem odkrywając, że po jego policzkach płyną duże słone łzy.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jak mogłeś wziąć Siergieja i pozwolić
by działa mu się krzywda? Jesteś potworem bez serca. Może miałeś ambitne
cele, ale jak dla mnie sam się w nich pogubiłeś. </span>
<br />
Przetarł szybko oczy i odwrócił głowę w bok tak, że ten widział tylko jego profil.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Obiecaj, że mój kuzyn już nigdy nie zostanie wysłany na żadną misję a w zamian ja przysięgnę już nigdy nie uciekać. </span>
<br />
Nie wiedział czy taka wymiana wystarczy Asmodeuszowi.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 22:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
niemalże warknął. Jak ten dzieciak w ogóle śmiał wypowiadać się o
sprawach, o których nie miał pojęcia? Bezsensowne wojny będą trwały
dopóty, dopóki krainy nie zjednoczą się pod jednym sztandarem. On po
prostu dokonał wyboru. Wolał zadawać śmierć, niż na nią patrzeć. Wołał
zabijać wiedząc, że przyczyni się to do pokoju. Miecz można pokonać
tylko mieczem. Tarczy może używać w nieskończoność, ale nie przyniesie
to zmian, które były konieczne. Pojął to już bardzo dawno temu.
<br />
Ofiary <span style="font-weight: bold;">były</span> konieczne. Krew musiała zostać przelana, a on był w stanie ją przelać. Ktoś musiał.
<br />
Mimo wszystko, odetchnął głęboko, by się uspokoić. Naprawdę nie chciał
robić Alexandrowi krzywdy. Podejrzewał, że jego słowa i tak
wystarczająco nim wstrząsnęły.
<br />
- Obiecuję.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 22:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Wypuścił
ze świstem powietrze. Przynajmniej tyle udało mu się utargować. Założył
ramiona na piersi czekając na dalszy ruch Asmodeusza. Mimo, że ten nie
skrzywdził go fizycznie bardzo precyzyjnie wbił mu sztylet prosto w
serce. Ziarno niepewności zostało zasiane.
<br />
Nie wiedział czy to, że trochę na niego powarczał wystarczyło by przeszła mu złość.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Co teraz?</span> ponownie przerwał milczenie, bo król tylko stał i wpatrywał się w niego z trudnym do określenia wyrazem twarzy.
<br />
Martwił się o Siergieja... na pewno teraz wszystko mocno przeżywa.
Chciał iść go uspokoić, ale wątpił czy ciemnowłosy wypuściłby go teraz z
namiotu. Nawet jeśli obiecał już więcej nie uciekać to przecież mógł
skłamać, prawda? Na zaufanie trzeba sobie zasłużyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 22:36<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Teraz? - powtórzył. Na jego twarz wpełzł uśmiech, gdy położył się na
kocach. - A co ciekawego chciałbyś teraz robić, Alexandrze?
<br />
Złość już mu przeszła, czuł się już spokojny i w miarę zrelaksowany,
choć niewiele trzeba było, by znowu tę jego drugą naturę rozbudzić. Miał
jednak szczerą nadzieję, iż Alexander nie postanowi tego uczynić.
<br />
Wyciągnął rękę do blondyna, chwytając go lekko za nadgarstek. Pociągnął, by ściągnąć młodzieńca do swojego poziomu.
<br />
- Teraz idziemy spać. Przykro mi, mój drogi książę, jeśli miałeś na coś ochotę, jednak przyda nam się trochę godzin snu.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 22:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Zarumienił
się wściekle na to bezpośrednie pytanie. Dokuczał mu i miał przy tym
całkiem niezły ubaw. Uścisk na jego nadgarstku był delikatny, ale
stanowczy i tak oto Alexander znalazł się na kocach całkiem blisko
twarzy Asmodeusza.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> - Dobrze wiesz, że chętnie przeniósłbym się do namiotu obok, królu. Przestań mówić tak jakbym chciał byś mnie dotknął. </span>
<br />
Też był zmęczony. Ostatniej nocy nie spał za długo a podróż, którą
przebyli była wyjątkowo nużąca. Położył głowę na kocu i odwrócił się do
niego plecami chcąc mu pokazać jak bardzo jest niezadowolony z sytuacji w
jakiej się znalazł.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 22:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Był
zadowolony, że w końcu może zrobić to, co chciał zrobić od rozłożenia
tego namiotu. Mimo adrenaliny, która go pobudziła podczas pościgu, wciąż
był bardzo senny. Zwłaszcza teraz, gdy się uspokoił.
<br />
Po chwili namysłu, Asmodeusz jedną ręką objął osiemnastolatka i
nieznacznie do siebie przyciągnął, a drugą położył mu na głowie, by
delikatnie gładzić długie włosy.
<br />
- Dobranoc, mój mały, słodki książę - szepnął mu wprost do ucha.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 23:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Otworzył
szeroko oczy, gdy czarnowłosy przyciągnął go do siebie i przytulił, by
chwilę potem dodatkowo zacząć gładzić go po włosach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Już Ci coś mówiłem odnośnie tego jak mnie nazywasz. </span>
burknął niezadowolony i dla zasady próbował odepchnąć męskie ręce ze
swojego ciała. Po chwili poddał się jednak z głośnym westchnieniem.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Gdym nie był taki zmęczony... </span>
<br />
Zmiękł pod wpływem delikatnego głaskania i ciepłego ciała, które go
obejmowało. Asmodeusz mógł poczuć jak do tej pory napięte mięśnie się
rozluźniają a oddech wyrównuje się. Blondyn w przeciągu paru minut
zasnął i to wyjątkowo mocno.
<br />
<br />
Rankiem obudził się czując, że jest mu wyjątkowo ciepło. Kiedy spróbował
się poruszyć odkrył, że ma ograniczoną możliwość ruchu. Ku swojemu
zaskoczeniu zobaczył męską nogę przerzuconą przez jego własne tworzącą
swojego rodzaju blokadę. W tali obejmowała go silna dłoń a w kark ktoś
równomiernie wydychał mu powietrze. Przekręcił się tyle na ile pozwalała
mu pozycja w jakiej się znajdował i mruknął z oburzeniem widząc twarz
śpiącego Asmodeusza.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 23:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Król
miał bardzo przyjemny sen, co go samego nieco zaskoczyło, bo takowych
nie miewał od dawna. Śnił mu się świat, jaki sobie wymarzył i do jakiego
dążył. Wizja była tak realistyczna, że byłby nawet skłonny w nią
uwierzyć, gdyby...
<br />
Otworzył oczy z cichym pomrukiem niezadowolenia, mrugając kilkukrotnie,
by przyzwyczaić je do światła dziennego. No tak. Trochę mu jeszcze do
tego celu brakuje.
<br />
Jego umysł był bardzo zrelaksowany i rozleniwiony, więc dobrą chwilę
zajęło mu uświadomienie sobie, czemu znajduje się w takiej, a nie innej
pozycji.
<br />
- Dzień dobry, Alexandrze - przywitał się grzecznie, nie poruszywszy się ani o milimetr. Dobrze mu się leżało.
<br />
- Czy coś się stało? - zapytał niewinnie, widząc oburzenie w zielonych
oczach chłopaka. Podejrzewał, iż ten też dopiero co się przebudził.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-08, 23:43<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Zabieraj swoje kończyny z mojego ciała inaczej obiecuję, że zachowam się równie nieokrzesanie co Twoi ludzie i Cię ugryzę! </span>
zagroził z bardzo niezadowoloną miną jednocześnie zastanawiając się czy
byłby w stanie zgiąć się na tyle żeby zatopić zęby w jego ręce.
<br />
Na dodatek musiał udać się za potrzebą a ściskający go król wcale mu nie pomagał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie jestem zabawką do spania żebyś mnie tak gniótł! </span> warknął dodatkowo zirytowany, że nie może nawet poruszyć nogami.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-08, 23:57<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Och, ale wydawało mi się, że spało Ci się całkiem dobrze, drogi książę -
zauważył. Miał póki co bardzo dobry humor, więc nawet nie reagował na
groźby, które w gruncie rzeczy były bardziej urocze, niż straszne.
<br />
Mimo swoich słów, puścił młodzieńca, samemu podnosząc się do siadu i
przecierając oczy. Jemu też, zresztą, bardzo dobrze się spało.
<br />
<br />
Siergiej od razu po pobudce zakradł się pod największy namiot i
ostrożnie zajrzał do środka. Martwił się o swojego kuzyna. Pan był
wczoraj wściekły (co zresztą było zrozumiałe, choć i tak zaskoczyło
szesnastolatka). Siergiej lękał się, że Alexander mógł nie wyjść z tego
bez szwanku.
<br />
W życiu jednak nie spodziewał się zobaczenia tego, co udało mu się
podejrzeć. Spąsowiał. Dla niego taka pozycja była jednoznaczna.
<br />
Blondyn mówił przecież, że do łóżka chodzi się tylko z osobą, którą się kocha!
<br />
Na pewno mówił też, że nie kocha króla. Jego czyny to zresztą potwierdzały.
<br />
Więc... dlaczego..?
<br />
Opadł na kolana, nie mogąc tego fenomenu pojąć. I tak sobie klęczał,
zarumieniony, nie zwracając uwagi na chodzących wokół niego wojów.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 00:08<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- To nieprawda, całą noc miałem koszmary i było mi strasznie gorąco. </span> skłamał bez mrugnięcia okiem, podniósł się i ruszył do wyjścia w ostatniej chwili zatrzymując się jednak.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Obiecałem, że nie ucieknę, pamiętasz? </span> powiedział zerkając na niego niepewnie. Nie zabroni mu chyba iść się załatwić, prawda?
<br />
Nie będzie się przecież pytał czy może iść za potrzebą, no bez przesady.
Na jego policzkach zakwitły delikatne rumieńce i zdenerwowany tym
zjawiskiem wyszedł o mało nie potykając się o chłopca klęczącego przed
namiotem.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Siergiej, co ty tutaj robisz? </span>
zdziwił się w ostatniej chwili utrzymując równowagę. Zerknął za ramię
chcąc zobaczyć co robi Asmodeusz, kiedy nie zauważył żadnych
podejrzanych ruchów ponownie w pełni skupił swoją uwagę na młodszym
chłopaku.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 00:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
nie ruszył się z miejsca, śledził tylko wychodzącego chłopaka wzrokiem.
Wprawdzie wczoraj obiecał sobie, że nigdzie, nigdzie nie będzie go
puszczał samego, ale naprawdę miał zbyt dobry humor, by tę obietnicę
respektować.
<br />
<br />
Siergiej, dotknięty, krzyknął głośno. Dopiero wrócił do rzeczywistości.
<br />
- Ja... ja nie... - jąkał się, czerwieniejąc jeszcze bardziej. - Ja nic nie widziałem, Alex, naprawdę, nic!
<br />
Machał gwałtownie rękami przed sobą w geście obronnym. W jego wielkich,
niebieskich oczach widoczne były wstyd i zdezorientowanie. Przede
wszystkim to pierwsze.
<br />
- Ja naprawdę nie podglądałem!</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 00:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Widząc głośną reakcje nastolatka wiele spojrzeń zostało skierowanych wprost na ich dwójkę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Litości, nie krzycz tak. Coś ty sobie ubzdurał pod tą twoją małą główką? </span> zapytał czerwieniejąc prawie tak samo jak Siergiej.
<br />
Po twarzy Alexa przemknął cień zrozumienia, gdy zobaczył zdezorientowanie chłopaka.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie uważasz chyba, że kochałem się z królem, prawda?</span>
szepnął nachylając się nad niebieskookim. Na samą myśl o tym poczuł się
wyjątkowo nieswojo. Tym bardziej, że za jego plecami siedział Asmodeusz
i prawdopodobnie wszystko podsłuchiwał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Już Ci mówiłem coś na ten temat, jeśli coś się zmieni dam znać. </span> dodał już nieco głośniej po czym ruszył w stronę lasu by udać się za potrzebą.
<br />
Nie miał pojęcia skąd przyszedł mu do głowy taki pomysł, przecież byli ubrani!</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 00:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiejowi
wyraźnie ulżyło, gdy dowiedział się, że to nieprawda. No tak, przecież
to było niemożliwe. Alex by mu powiedział. Niemożliwe. Jeju, jakie on ma
dziwne myśli!
<br />
Z przekonaniem o niemożliwości wystąpienia takiego zjawiska, poszedł
pomóc przy robieniu śniadania. Robiono potrawkę z królika, więc on
najlepiej nadawał się do próbowania i doprawiania.
<br />
<br />
Zanim Alexander wrócił, jedzenie było już gotowe. Siergiej pożerał
właśnie trzecią miseczkę, bardzo zadowolony ze swoich zdolności
kulinarnych. Tymczasem jasnoskórzy jedli powoli, żartując pomiędzy sobą.
Ewidentnie cieszyli się z powodu bliskiego powrotu do ojczyzny.
Tutejszy klimat był korzystny, ale zbyt odmienny od rodzinnego.
Asmodeusz z miejsca wetknął mu w ręce posiłek. Mowy nie było, żeby
akurat dziś głodował, a zapasy Siergieja po ostatnim poczęstunku
znacznie się skurczyły.
<br />
- Smacznego, książę. - Jego głos był łagodny, ale spojrzenie wyraźnie informowało, iż chłopak ma to zjeść.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 01:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Odruchowo
przyjął oferowaną mu miseczkę. Spojrzał na Asmodeusza, który twardo
wpatrywał się w niego oczekując, że zacznie jeść. Zacisnął usta w wąską
linie i przysiadł na pniu nieopodal Siergieja.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Twoje ulubione danie, prawda?</span>
zagadnął go przyjaźnie nie ruszając na razie widelca. Chciał się trochę
podrażnić z królem, by ten myślał, że nie ma zamiaru tego zjeść.
Oczywiście prawda była zupełnie inna. Wciąż miał w pamięci słowa o
strasznej śmierci, której mimo wszystko nie chciał doświadczyć.
<br />
Posłał czarnowłosemu spojrzenie spod rzęs i jakby od niechcenia wziął
trochę mięsa do ust. Nie narzekał na smak, który nie koniecznie przypadł
mu do gustu tylko powoli czyścił swoją porcję.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 01:16<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Yhm! - potwierdził uradowany chłopiec. Ucieszyło go to, że Alex
pamiętał. Gdy spojrzał na króla, znowu się zaczerwienił. Widziany dziś
obraz pojawił mu się przed oczami.
<br />
- Na pewno... nic? - upewniał się. Wiedział, że Alexander nie chciał iść
do łóżka z Asmodeuszem, dlatego właśnie był zmartwiony i
zdezorientowany. Nie chciał wierzyć w to, że jego pan byłby zdolny do
czegoś takiego, ale nawet jemu, mimo ogromnej sympatii i oddania, nie
mógłby wybaczyć, gdyby skrzywdził jego biednego, starszego kuzyna.
<br />
- Co się działo wczoraj? - zapytał z ciekawością, ale i niepewnością.
Słyszał w nocy podniesione głosy, które dochodziły z największego
namiotu, co tym bardziej go niepokoiło. - Dostałeś jakąś karę, Alex?
Jaką?
<br />
Niebieskie oczy bardzo czujnie wpatrywały się w osiemnastolatka, Siergiej oczekiwał szczerej odpowiedzi.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 09:43<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Powiedziałbym Ci, gdyby to na mnie wymusił. </span> odpowiedział grzebiąc widelczykiem w swojej miseczce. W końcu chciałby, żeby chłopak przestał go tak ślepo wielbić.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Hymm... trochę na siebie
pokrzyczeliśmy, więc nic szczególnego. Pamiętasz jak Ci mówiłem, że już
nigdy nie będziesz musiał chodzić na TE misje? Wytargowałem to z
Asmodeuszem. </span> powiedział z ciepłym uśmiechem zerkając na
Siergieja. Miał nadzieję, że się ucieszy w końcu w zamian obiecał już
nigdy nie uciekać.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Kara? Hymm... dla mnie karą było już to, że pół nocy ściskał mnie jak poduszkę. </span>
odpowiedział mu z krzywą miną. Tak na prawdę to wcale nie było tak źle.
Spało mu się wyjątkowo dobrze... no i było tak przyjemnie ciepło. Ale
do tego by się nie przyznał za nic w świecie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 11:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Otworzył szeroko oczy.
<br />
- Ale... jak? - W życiu by nie przypuszczał, że tak skończy się ta próba
ucieczki! Nie dość, że jego kuzyn uniknął kary, to jeszcze wynegocjował
ustępstwa!
<br />
W jego niebieskich oczach zalśniły łzy. Przytulił się do Alexandra, niemalże wytrącając mu miseczkę.
<br />
- Dziękuję, Alex! - zawołał, ściskając starszego chłopaka. Tak bardzo
się cieszył. Chciał pomagać królowi, naprawdę bardzo chciał, ale
szczerze nie znosił tego uczucia. Uczucia bycia rzeczą, którą
zaspokajali się Ci zboczeńcy. Nigdy na to jednak nie narzekał, nie chcąc
być egoistycznym.
<br />
- Teraz już będzie dobrze, prawda? Dotrzemy do zamku i będziemy rodziną?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 12:28<br />
<hr />
<span class="postbody">W
ostatniej chwili złapał wysuwającą mu się z rąk miskę. Nie spodziewał
się tak nagłego ataku czułości więc na chwilę zesztywniał nieporadnie
klepiąc go po głowie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jeśli nie dokończę swojego posiłku nie
dotrę do zamku. Asmodeusz dosyć dobitnie mi to uświadomił. Więc
przestań się już martwić Siergiej. Mówiłem Ci, że wszystko będzie
dobrze, prawda?</span> Delikatne rumieńce wstąpiły na jego policzki, gdy
po raz kolejny poczuł na sobie spojrzenia innych. Najbardziej speszyła
go uwaga niesamowicie czarnych oczu. Tak bardzo tęsknił za choć odrobiną
prywatności!
<br />
Kiedy chłopak odsunął się od niego zjadł do końca swój gulasz. Wstał widząc, że większość namiotów jest już złożona.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Czy już dzisiaj dotrzemy do Mroźnych Szczytów? </span> podszedł bliżej ciemnowłosego, który stał z boku i wszystko kontrolował co rusz poganiając tych, co się lenili.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 14:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
oporządził i osiodłał już swojego konia, a po chwili to samo zrobił z
Alicją, nie chcąc przedłużać momentu wyjazdu. Gładził właśnie
przygotowaną już klacz po szyi, poganiając ociągających się ludzi, gdy
usłyszał pytanie.
<br />
- Aż tak Ci śpieszno do moich komnat, mój drogi książę? - odpowiedział
pytaniem na pytanie, uśmiechając się półgębkiem. - Cieszy mnie to. Tak,
dziś dotrzemy, Alexandrze. Jesteśmy już bardzo niedaleko granicy.
<br />
Zapatrzył się na moment w horyzont, chcąc odnaleźć wzrokiem szczyty
lodowych gór, którym jego kraina zawdzięczała swą nazwę. Jak jednak
przypuszczał, nie było po nich jeszcze ani śladu, mimo iż ich czubki
sięgały chmur. Prawdopodobnie ujrzą je za kilometr lub dwa.
<br />
Gdy wszyscy byli już gotowi do wymarszu, przekazał blondynowi dotychczas trzymane przez siebie wodze.
<br />
- Trzymaj się blisko, książę. Jeżeli zobaczę, że się oddalasz, nigdy
więcej nie pozwolę Ci samodzielnie powodować koniem. - Te słowa może i
były wypowiedziane z niezwykłym spokojem, bez cienia nerwów, jednak były
poważne. Asmodeusz wolałby zabrać chłopaka na swoje zwierzę, jednakże
był na tyle świadomy marnych umiejętności jeździeckich Siergieja, że za
lepsze rozwiązanie uznał pozostawienie sprawy transportu taką, jaka
była.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 16:53<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Nie zamierzam dzielić z Tobą komnat i jeśli nie weźmiesz mnie siłą nic nie zyskasz z mojej obecności w swoim zamku. </span>
odpowiedział przyjmując obronną postawę. Kiedy usłyszał, że to już
dzisiaj opuści swój kraj, żołądek związał mu się w supeł. Nie wiedział
czego się spodziewać i ta niewiedza go przerażała.
<br />
Nieufnie przyjął wodzę i aż sapnął z oburzenia słysząc ten okrutny komentarz.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie mógłbyś mi tego zabronić! </span> wsiadł na konia i pomógł Siergiejowi umiejscowić się za sobą. <span style="font-weight: bold;">- Przecież powiedziałem, że nie będę już więcej uciekać. </span> dodał niezadowolony z faktu, że jego słowa nie są traktowane poważnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 17:15<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nawet nie wiesz, o co się prosisz, książę - powiedział na tyle cicho,
by jego słowa nie zwróciły uwagi pozostałych i na tyle głośno, by być
pewnym, że blondyn to jednak usłyszał. Naprawdę ten chłopak mógł nieco
docenić fakt, że nie stracił dziewictwa od razu po wybyciu z rodzinnego
zamku. Mogło się tak stać. A gdyby umowa pomiędzy Astrum i imperium,
która już niemal została zawarta, stała się ważna, nikt by nawet nie
patrzył na to, że chłopak nie ma żadnego doświadczenia. Skrzywił się,
gdy w jego głowie zamajaczyła się twarz wschodniego władcy. Co jak co,
ale Asmodeusz w życiu mu niczego nie odda. Tym bardziej nikogo.
<br />
Wsiadł na konia, który mając w głowie ostatnio rozwiniętą prędkość od
razu chciał wybiec na przód, ale został przytrzymany i w rezultacie
cofnął się jedynie o dwa kroki, nerwowo stukając kopytami o podłoże i
chaotycznie machając łbem.
<br />
- Owszem, powiedziałeś - potwierdził. - Z tym, że moja wiara w Twoją
chęć współpracy nie jest na chwilę obecną zbyt wysoka, książę. Uprzejmie
Ci radzę, byś jej nie nadwyrężał.
<br />
Pozwolił zwierzęciu w końcu ruszyć do przodu, a reszta jeźdźców poszła w jego ślady.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 17:27<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Nie powiedziałem, że będę współpracować. </span>
rzucił jeszcze za oddalającym się mężczyzną. W obawie przed tym, że
Asmodeusz nie pozwoli mu prowadzić klaczy również ruszył. Nie podobało
mu się, że musi jechać blisko króla, ale wolał to niż kolejne
upokorzenie.Nie może za bardzo pyskować przy jego ludziach. Wiązało się z
tym za duże ryzyko.
<br />
Ramiona blondyna były wyjątkowo mocno napięte kiedy po parunastu
minutach zobaczyli wielkie zaśnieżone szczyty gór. Odruchowo zwolnił
konia, zupełnie jakby chciał odwlec moment przejazdu przez granicę. Nie
robił tego celowo, po prostu się bał.
<br />
Nie zagadywał Siergieja i cieszył się, że on też nie próbuję go wciągnąć
w rozmowę. Musiał zauważyć zdenerwowanie księcia Astrum. Nawet Alicja
zdawała się rozumieć, iż coś jest nie tak, bo stała się niespokojna i
raz czy dwa Alex musiał ją uspokajać.
<br />
Wciąż pamiętał odpowiedź Asmodeusza odnośnie domniemanego gwałtu i...
wcale się mu ona nie podobała. Chociaż z drugiej strony obiecał
przecież, że nie zrobi nic wbrew jego woli, prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 20:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Podróż
upłynęła im w ciszy. Nawet Siergiej przez całe cztery godziny nie
pisnął ani słowa. Rozumiał, że jego kuzyn nie chciał teraz rozmawiać, że
jest przestraszony. Gdy się zatrzymali tuż przed granicą państw,
zacisnął dłoń na jego ręce. Miało to dodać otuchy, ale dłonie
szesnastolatka tak drżały, że zapewne efekt był zupełnie inny.
<br />
- Alexandrze, zsiądź z konia - odezwał się Asmodeusz. To nie był rozkaz,
to była prośba. Rada. Jak zwał, tak zwał. Równie dobrze młodzieniec
mógł przekroczyć granicę wierzchem, jednak nie byłaby to najmądrzejsza
decyzja. Nawet koń, który się tu urodził, mógł paść pod wpływem nagłego
spadku temperatury i przygnieść pasażerowi nogi.
<br />
Siergiej podał kuzynowi koszyczek, w którym znajdowało się ciepłe
odzienie i spróbował się do niego uśmiechnąć, chociaż strasznie się
martwił.
<br />
Tuż przed nimi znajdowała się biel. Ogromne, nieprzeniknione sterty
białego puchu. Mimo iż stali w ciepłym jeszcze miejscu, mogli usłyszeć
świszczący wiatr i ujrzeć śnieżynki, które przelatywały na drugą stronę,
natychmiast się roztapiając. W oddali rysowały się sylwetki gór -
ogromnych, stromych, wznoszących się aż do chmur i ponad nie. Były
niewątpliwie zjawiskowe i nadawały mroźnej ziemi specyficzny, jeszcze
surowszy klimat.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 20:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Drżąca
ręka kuzyna nie dodała mu otuchy, wręcz przeciwnie zaczął się jeszcze
bardziej niepokoić. Widział, że jego ludzie bez żadnego polecenia
zsuwają się z wierzchowców więc zrozumiał, że najwidoczniej tak jest
bezpieczniej. Z koszyka podanego mu przez Siergieja wyciągnął cały swój
zimowy zestaw. Mimo, iż znajdywali się jeszcze w ciepłym kraju od samego
patrzenia na szalejącą burzę śnieżną zrobiło mu się zimno. Zapatrzył
się na to niesamowite zjawisko czując jak ze strachu miękną mu kolana.
Nie miał teraz możliwości ucieczki... zresztą przecież obiecał, że tego
nie zrobi. Narzucił na siebie grube futro, w którym w zestawieniu z jego
blond włosami wyglądał jak aniołek. Brakowało jeszcze tylko błękitnych
oczu i skrzydeł. Potem był szal, czapka, rękawiczki i ogrzewcze na buty.
Był gotowy by przekroczyć granicę, ale jakoś nie spieszyło mu się do
tego. Nie można było powiedzieć tego samego o wojownikach Mroźnych
Szczytów, ci byli wyraźnie podnieceni.
<br />
Obejrzał się na Siergieja z rozczuleniem zauważając, że w tym wielkim
futrze wyglądał wyjątkowo słodko. Usta wykrzywił mu niewyraźny uśmiech.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Śmiesznie wyglądasz.</span> zaczepił go.
<br />
Zerknął jeszcze na Asmodeusza, który również był już gotowy do przekroczenia granicy.
<br />
Alex zamknął na chwilę oczy i odetchnął głęboko...
<br />
<span style="font-style: italic;">Żegnaj moja wolności.</span>
<br />
Nie było już odwrotu. A tym surowym kraju będzie zdany tylko i wyłącznie na łaskę i nie łaskę ciemnowłosego.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 21:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej
uśmiechnął się niemrawo i pokazał kuzynowi język, odpowiadając na
zaczepkę. Bał się, naprawdę się bał, że blondyn nie da rady. Przecież
jeszcze całkiem niedawno wyglądał okropnie! Jeżeli nadal dolega mu jakaś
choroba... Uch, nie chciał nawet o tym myśleć! Pośpiesznie przeszedł na
tereny Mroźnych Szczytów, wcześniej upewniwszy się, że wszystko dobrze
zapiął. Nie robił tego pierwszy raz, więc nie sprawiło mu to tak dużego
problemu. Okręcił się, aby pokazać Alexandrowi, że wszystko jest w
porządku.
<br />
- Oddychaj powoli - poradził bardzo spokojnie, pewnie król, zauważając,
że chłopak jest zdenerwowany. Jego wojownicy przeszli już na drugą
stronę i przeprowadzili wszystkie konie, on jednak wolał opuścić Astrum
jako ostatni. - Może zrobić Ci się bardzo słabo, ale tylko na moment. To
nie będzie nic groźnego. Twoje ciało skupi się na stabilizowaniu
temperatury. Najważniejszym jest, byś nie zapomniał o oddechu.
Rozumiesz, Alexandrze?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 21:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Obserwował kuzyna już w zaśnieżonej krainie. Od mrozu policzki zaczynały mu się powoli czerwienić.
<br />
Drgnął, gdy uwaga króla skupiła się na nim. Znając jego szczęście po
przejściu granicy padnie jak długi twarzą prosto w śnieg. Będą się z
niego naśmiewać do końca życia.
<br />
Zirytował się nieco, że Asmodeusz mówi do niego jak do dziecka.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Rozumiem, nie jestem głupi. </span> odwarknął nerwowo <span style="font-weight: bold;">- Co za pomysł osiedlać się w takim srogim kraju...</span>
burknął jeszcze idąc w stronę bariery. Ze strachu zaschło mu w ustach a
oddech wyraźnie przyspieszył. Musiał się nieźle wysilić, żeby go nieco
uspokoić. Czując obecność Asmodeusza za swoimi plecami wszedł do kraju, w
którym zawsze był śnieg.
<br />
Przed chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami i niebezpiecznie się
zachwiał, ale na szczęście udało mu się zachować równowagę. Chociaż
tyle!
<br />
Było cholernie lodowato. Obejrzał się tęsknie za słonecznym Astrum, ale nie wiele zobaczył, bo widok zasłaniał mu Asmodeusz.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Musisz być z siebie zadowolony.</span> syknął jadowicie spoglądając na niego gniewnie. Krół dostał to co chciał i prawię wcale przy tym nie ucierpiał.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 21:44<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Będę bardziej zadowolony, gdy nareszcie znajdziemy się w zamku, książę -
rzekł, naciągając mu bardziej na głowę kaptur z wilka i jedną ręką go
lekko przytrzymując, by mimo wszystko nie upadł. Jego ubrania, jako
jedynego w całej grupie, były ciemne, ocieplane niedźwiedziem, którego
ostre pazury miał także przyszyte do rękawiczek. Całym sobą wyraźnie
kontrastował z białym tłem.
<br />
Gdy dotrą na miejsce, nie miał już zamiaru się powstrzymywać. Posiądzie w końcu to piękne, nieskalane ciało. Był tego pewien.
<br />
- Jak Ci się podoba Twoje nowe miejsce zamieszkania? Byłeś go bardzo
ciekawy. - Nawiązywał, oczywiście, do słów ojca Alexandra, który
ostrzegał go przed ogromem pytań, jakie może mieć osiemnastolatek.
<br />
<br />
Siergiejowi ulżyło! Najwyraźniej Alex był już zdrowy, bowiem na drugą
stronę przeszedł bez szwanku. Podbiegł do kuzyna i uściskał go mocno.
Tak się martwił, tak się martwił...
<br />
- Skoro to mamy już za sobą, to już wszystko będzie dobrze! - zawołał bardzo wesoło.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 22:12<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Tak Ci się tylko zdaje. </span>
odpowiedział mu przez zaciśnięte zęby odpychając przytrzymującą go
dłoń. Na pewno się nie da! Będzie kopać, gryźć i drapać, ale na pewno
nie będzie grzecznie pod nim leżał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jesteś bezczelny.</span> odpowiedział czując jak serce ścisnęło mu się boleśnie na myśl o ojcu. Od tamtego pechowego dnia wszystko się zaczęło. <span style="font-weight: bold;">-
Jest okropnie zimno. Twój kraj pod względem klimatu i flory nie dorasta
Astrum do pięt. Nie wiem czemu tak bardzo chciałeś tu wracać. </span> ton jego głosu był suchy i nieprzyjemny. Nie zamierzał być grzeczny.
<br />
<br />
Atak małego Siergieja niemal zwalił go z nóg. Przegryzł wargę słysząc
radość w jego głosie. Nie chciał mówić mu, że będzie dobrze. Wątpił,
żeby tak było więc wolał milczeć. Nie chciał kłamać.
<br />
Ponownie wsiedli na konie, co z obecnym odzieniem był nie lada wyzwaniem
i wyruszyli do zamku. Alex kulił się w swoim futrze, co rusz naciągając
kaptur mocniej na głowę. Już mu się tu nie podobało, a to był dopiero
początek.
<br />
Dojazd do zamku zajęła im zaledwie godzinę, która dla blondyna wydawała
się wiecznością. Wszystko tutaj wyglądało tak samo, wszędzie tylko
oślepiając biel śniegu. I ten cholerny mróz!
<br />
Dopiero widok potężnej budowli nieco go rozbudził. Nigdy jeszcze nie
widział tak masywnej i ogromnej konstrukcji. Widać było, że mury są
wyjątkowo grube co od razu przypomniało mu o tym co mówił
szesnastolatek. W zamku musiało być ciepło.
<br />
<span style="font-style: italic;">A gdyby nie było mi wystarczająco ciepło jest ktoś kto chętnie mnie rozgrzeje. </span> pomyślał z przekąsem.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 22:41<br />
<hr />
<span class="postbody">W
środku rzeczywiście było ciepło. Bardzo ciepło. Służki zawsze bardzo
tego pilnowały - same zresztą kiepsko radziły sobie z zimnem, wśród nich
nie było ani jednej osoby, która pochodziłaby z tych ziem. Skóra
biegających w popłochu dziewcząt była wprawdzie jasna, jednak nie aż tak
chorobliwie blada, jak miało to miejsce w przypadku rodzimych
mieszkańców Mroźnych Szczytów, choć kobiety bez wątpienia mieszkały tu
już bardzo długo. Parę z nich podeszło do nowo przybyłych, kłaniając się
grzecznie. Zaproponowały kolację, kąpiel, a Alexandrowi, którego
jeszcze nigdy tu nie widziały, a którym wydawały się bardzo
zainteresowane, zwiedzenie zamku. Siergieja witały z szerokimi,
przyjaznymi uśmiechami. Był niezwykle lubiany przez całą służbę zamkową,
która mimo rzadkich obecnie wizyt wciąż traktowała go jak domownika.
<br />
Szatyn uśmiechał się do swego kuzyna. Był szczęśliwy. Odkąd tylko go
spotkał, marzył o zamieszkaniu tutaj wraz z nim - w miejscu, które
nazywał domem. Chciał ten dom dzielić wraz z osobą, która była dla niego
niczym starszy brat.
<br />
- Hej, Alex - zagadnął. - Gdzie będziesz spać? Chcesz sobie wybrać komnatę? Chodź, pokażę Ci wszystko!</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 22:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
był skrępowany, kiedy był w centrum zainteresowań służby. W pierwszej
chwili, gdy wszedł do środka miał ochotę westchnąć z ulgą. Tak
cieplutko... Od razu też znalazło się kilka par rąk by pomóc mu się
rozebrać z grubego odzienia.
<br />
Zmieszał się, kiedy Siergiej podszedł do niego z dużym uśmiechem
proponując mu zwiedzanie zamku. Ewidentnie był szczęśliwy z wizyty w
Mroźnych Szczytach. Niestety nie można było tego samego powiedzieć o
Alexandrze. Starał się być miły i chociaż delikatnie się uśmiechać
jednak podejrzewał, że nie wychodziło mu to zbyt przekonywując.
<br />
Nie wiedział co odpowiedzieć na wesołe paplanie niebieskookiego, który
czuł się tutaj jak u siebie w domu najwyraźniej nie zauważając napiętej
sylwetki księcia. Prawdopodobnie teraz liczyło się dla niego tylko to,
że w końcu zamieszkają razem.
<br />
Zerknął na Asmodeusza wyjątkowo, jak na niego, potulnie chcąc wiedzieć
co on na ten temat sądzi. Chyba nie będzie mieszkał w komnacie z
królem, prawda? Jeśli ciemnowłosy taki ma zamiar to, gdy wokół nie
będzie tyle służby dobitnie uświadomi go co na ten temat sądzi.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 23:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
zerknął na chłopaka jedynie kątem oka, bowiem właśnie tłumaczył dwóm
pannom, które pomieszczenia życzy sobie, by przygotować i ile wanien
napełnić.
<br />
- Schodami w górę, pierwszym korytarzem w prawo i ósme drzwi po lewej.
Tam będziesz spał, książę - poinformował rzeczowo, zaraz ponownie
koncentrując swą uwagę na czymś innym.
<br />
Siergiej tymczasem ponownie bardzo obficie się zarumienił. Może i nie
znał dokładnie planu zamku (bywał tu w końcu w ostatnim czasie
nieczęsto), ale bardzo dobrze pamiętał drogę do komnaty króla. Często
tam przesiadywał, gdy był młodszy. Spojrzał niepewnie na kuzyna,
przygryzając wargę. Zastanawiał się, czy powinien mu o tym powiedzieć.
Przestąpił z nogi na nogę nieco nerwowo. Uznał w końcu, iż Alexander sam
się zorientuje, gdy dotrze na miejsce.
<br />
- To jak, Alex? Chcesz pozwiedzać? - powtórzył pytanie. - Czy może jesteś zmęczony? Zawsze mogę Cię oprowadzić jutro!</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 23:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Reakcja
Siergieja mówiła mu wszystko. To była komnata Asmodeusza! Już od mu
pokaże! Niech sobie nie myśli, że potulnie zgodzi się na wszystko co mu
zaplanował.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie pogniewasz się jeśli pokażesz mi wszystko jutro? </span>
zapytał czochrając mu ręką włosy w przyjaznym geście. Wiedział, że
chłopak jest teraz zakłopotany więc z niepewną miną wyjaśnił, że słabo
radzi sobie w terenie i poprosił niebieskookiego, żeby ten zaprowadził
go pod same drzwi. Widocznie ucieszył się, że może być pomocny o co w
głównej mierze chodziło Alexandrowi.
<br />
<span style="font-weight: bold;">-To komnata króla, prawda Siergiej?</span>
westchnął odgarniając grzywkę z twarzy kiedy byli już wystarczająco
daleko od władcy krainy. Z chęcią umyłby swoje długie włosy. <span style="font-weight: bold;">- Nie martw się o mnie, poradzę sobie z Asmodeuszem. </span> zapewnił go mając nadzieję, że dzięki temu nie będzie się czuł źle.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-09, 23:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Zgodził
się od razu, gdy dziedzic Astrum poprosił go o pomoc, ucieszyło go to.
Idąc z pamięci, zaprowadził kuzyna pod same drzwi.
<br />
- Tak... króla... - odpowiedział niechętnie, wpatrując się uparcie w ziemię.
<br />
- Jesteś pewien, Alex? Ja... mogę porozmawiać z panem, może zmieni
zdanie... W końcu Ty też niedawno wstawiłeś się za mną... A król chyba
zrozumie, że nie możesz spać z osobą, której nie kochasz, prawda? Na
pewno zrozumie! Nie mógłby Cię przecież zmusić do czegoś takiego, racja?
To byłoby okrutne!
<br />
Wszystkie znaki na niebie mogły sobie mówić inaczej, ale Siergiej i tak w
życiu nie powiedział złego słowa na temat Asmodeusza. Nawet jednego.
Zawsze i tak próbowałby go bronić. To była reakcja podświadoma.
Szesnastolatek nie miał na to żadnego wpływu.
<br />
<br />
W rozmowę chłopców wtrąciła się jedna ze służek. Dygnęła.
<br />
- Dobry wieczór. Chciałabym poinformować panicza Alexandra, iż kąpiel
jest już gotowa. Nie wiedziałam, jakich olejków użyć, ale może pan
korzystać z zasobów łazienki bez skrępowania, to w końcu pańska komnata.
Gdybym była paniczowi do czegoś potrzebna, proszę mnie zawołać.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-09, 23:56<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Myślę, że to będzie bezcelowe działanie. </span>
westchnął cierpiętnico. Kiedy jedna ze służek zwróciła na siebie ich
uwagę w głowie Alexa od razu zapaliła się czerwona lampa. Podziękował
grzecznie kobiecie i chwycił Siergieja za ramię.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Musisz mi pomóc. </span> w jego oczach
widniała czysta desperacja. Wciągnął go do wskazanej komnaty a potem po
krótkim rozeznaniu ustawił chłopaka jak mu się wydawało przed drzwiami
od łazienki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Pójdę się szybko odświeżyć, a ty stój
tu i w razie, gdyby król wszedł do środka daj mi o tym znać i no, nie
wiem... w razie potrzeby postaraj się go zatrzymać, co?</span>
<br />
Akurat, gdy skończył mówić usłyszał ciche pukanie i do pomieszczenia weszła pokojówka z nowymi ubraniami dla księcia.
<br />
Zgarnął je i szybkim krokiem wszedł do łazienki już w drodze do wanny
pozbywając się ubrań i rozplatając warkocza. Normalnie mógłby zrobić na
złość i odmówić kąpieli, ale byłoby to głupie. Po pierwsze śmierdziałby a
po drugie Asmodeusz mógł go po prostu wrzucić do wanny. Z cichym
pomrukiem zanurzył się w wodzie... nie pozwolił sobie na relaks tylko od
razu zabrał się do mycia. Najwięcej problemu miał z włosami. Chyba na
prawdę je sobie zetnie...</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 00:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej zamrugał trzy razy.
<br />
- No... dobrze - zgodził się. I pilnował, choć nie miał pojęcia,
dlaczego. Stał przed tymi drzwiami niczym wierny pies stróżujący
(bezzębny), nie pozwolił nawet wejść służącej, która chciała umyć
Alexandrowi plecy.
<br />
- Paniczu Alexandrze, na pewno pan sobie poradzi? Ja panu bardzo chętnie
pomogę... Umyję i uczeszę też włosy, by królowi się podobały, ma panicz
je w końcu takie ładne. Mogę? - wołała.
<br />
<br />
Asmodeusz do komnaty wszedł dopiero po około dwudziestu minutach.
Dowiedział się, że wygrali kolejną bitwę przy utracie zaledwie pięciu
ludzi. Były to bardzo dobre wieści. Spodziewał się dużo gorszych po
powrocie ze swojego dość długiego wyjazdu.
<br />
Skierował się wprost na łóżko, by się na nim ułożyć. Uniósł brew, widząc strzegącego łazienki Siergieja.
<br />
- Mogę wiedzieć, co Ty tu robisz? - spytał. - O ile mi dobrze wiadomo, w Twoim pokoju także jest wanna.
<br />
- Ja... - Siergiej był zrozpaczony, rozglądał się nerwowo na boki. Nie
wiedział, jak ma poinformować kuzyna o obecności króla w komnacie tak,
by nie brzmiało to dziwnie. Stuknął dwa razy w drzwi, by nieco pogonić
Alexandra.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 00:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Podobać
się Asmodeuszowi? Nigdy w życiu! Nie będzie się przecież dla niego
stroić! Kiedy usłyszał rozpaczliwe pukanie w drzwi właśnie chwytał za
klamkę jedną ręką wycierając ręcznikiem włosy. Widząc zakłopotaną minę
Siergieja ten nie mógł sobie odmówić drobnej złośliwości. Był taki
uroczy, gdy nie wiedział co robić.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Siergiej, a co Ty tutaj robisz?</span> udał zdziwienie jednocześnie kątem oka zauważając ciemnowłosego na łóżku. <span style="font-weight: bold;">- Przecież umawialiśmy się na jutro na zwiedzanie zamku. Czekałeś na mnie z tego powodu?</span>
Ustawił się tak by król nie widział jego twarzy i puścił mu
łobuzerskie oczko jednocześnie robiąc minę, która pokazywała mu wyście.
Biedny, zagubiony nastolatek opuścił komnatę zostawiając owieczkę w
jaskini lwa.
<br />
Zniknął przyjazny uśmiech, którym obdarzał niebieskookiego. Zastąpiło je wyraźne rozdrażnienie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie mam zamiaru dzielić z Tobą komnaty. </span> od razu przeszedł do ataku. <span style="font-weight: bold;">- Masz w zamku niedostatek pokoi, że zmuszasz mnie do mieszkania z Tobą? </span>
<br />
Mokre włosy okalały jego delikatną buzie tworząc uroczy obrazek.
Powiesił ręcznik na krześle i od razu ustawił się za nim, by w razie
potrzeby móc trzasnąć przystojną twarz władcy kawałkiem drewna.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 00:56<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie wiem, czy zapominasz, mój książę, ale niedługo będziemy małżeństwem
- przypomniał. Wodził wzrokiem po wilgotnym jeszcze ciele chłopaka.
<br />
Nie ruszył się ani o krok z wielkiego, miękkiego łoża, na którym
wygodnie się ułożył. Naprzemiennie bawiło i irytowało go zachowanie
blondyna. Naprawdę Asmodeusz był bardzo cierpliwym człowiekiem, a
przynajmniej za takiego się uważał, jednakże nawet on powoli już nie
wytrzymywał.
<br />
- Naprawdę przeszkadza Ci perspektywa spania z własnym mężem,
Alexandrze? Przecież i tak tradycja nakazuje skonsumowanie nocy
poślubnej.
<br />
Nie wspominając już o tym drobnym szczególe, że póki co król nie robił
nic złego, a w każdym razie żadnego takiego zachowania sobie nie
przypominał.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 01:09<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Przeszkadza! I nie zostanę Twoim mężem! Nie wyrażam na to zgody!</span> powiedział wciąż nie ruszając się ze swojego miejsca. Jedynie mocniej zacisnął palce na oparciu krzesła.
<br />
Przecież ślub nie może się odbyć bez jego zgody, prawda? Musi powiedzieć sakramentalne "tak"a on nie zamierzał tego zrobić.
<br />
Zamordował mu rodzinę, przyciągnął do tego ziemnego kraju i jeszcze
myśli, że uszczęśliwiony rzuci się mu w ramiona? Wolne żarty!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Tak jak mówiłem... nie będę Twój z własnej woli. </span> żeby zrozumiał, iż nie żartuję przybrał wyjątkowo poważny wyraz twarzy.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 01:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił. Mroźne Szczyty różniły się od
innych krain pod wieloma względami, ten nie był wyjątkiem. Kobiety (w
teorii, bo naprawdę rzadko dochodziło tu do podobnych sytuacji) nie
miały tu żadnych praw, a młodszy mężczyzna w związku partnerskim był
uznawany właśnie za jedną z nich.
<br />
- To nie Astrum, mój słodki książę, przykro mi, ale owszem, jestem w
stanie wziąć Cię za męża bez choćby Twojego udziału. - Westchnął ze
znużeniem. Przekręcił lekko głowę, wbijając spojrzenie w sufit.
<br />
- Możesz do mnie podejść, książę? - Tak, to była prośba. Asmodeusz
wyciągnął rękę w jego kierunku. Zmrużył czarne oczy, gdy po chwili nadal
nie usłyszał ani pozytywnej, ani negatywnej odpowiedzi.
<br />
- Nie zrobię Ci nic złego. - Starał się powiedzieć to poważnie, ale sama
konieczność wypowiedzenia tych słów strasznie go bawiła.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 01:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex, aż uchylił usta ze zdumienia. Jak to mógł?! Tak bez jego zgody?!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- To chore! Jak tak można?!</span>
<br />
Nie krył swoje zdegustowania. Dla niego to było nie do pomyślenia.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jeśli chcesz zmieniać świat, zacznij od Twojego królestwa!</span> powiedział nie szczędząć mu złośliwości.
<br />
Więc... on zostanie jego mężem? To straszne! Wiedział, że noc poślubna
jest potrzebna by zatwierdzić małżeństwo, więc może uda mu się
wystarczająco długo nie dopuścić do tego i ślub zostanie unieważniony?
<br />
Za pierwszym razem nie zareagował, kiedy przywołał go do siebie. Czy on myśli, że Alex jest tak samo naiwny jak Siergiej?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie ma mowy. Mamy nieco inne postrzeganie zła jak zdążyłem już zauważyć. </span>
<br />
Pewnie zacząłby go znowu ściskać i smyrać, bo dla Asmodeusza to przecież nic złego.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 01:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Tym razem spojrzał na chłopaka z całkowitą powagą.
<br />
- Zmieniałeś kiedyś prawa w kraju pełnym ludzi, którzy od pokoleń umieją
jedynie mordować, Alexandrze? - spytał retorycznie. - To nie jest
proste. To bardzo czasochłonne.
<br />
Tak, pozostałości po jego ojcu jeszcze długo pozostaną w sercach tego
ludu. Zbyt długo był władcą, by Asmodeusz podczas swojego zaledwie
kilkuletniego panowania mógł wykorzenić jego nauki. Póki co, korzystał z
nich podczas wojen. A na terenie krainy pilnował, by edukowano dzieci.
Na chwilę obecną to było wszystko, co mógł tutaj zmienić.
<br />
Skoro jedno prawo jego ojca więcej miało się przydać, choć ten jeden raz... Cóż. Jemu to absolutnie nie przeszkadzało.
<br />
- Naprawdę nie zrobię Ci krzywdy, książę. Obiecałem przecież, że nie zrobię niczego wbrew Twej woli, prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 02:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
poruszył się niespokojnie. Nie chciał wyjść na tchórza więc bardzo
powoli zbliżył się nieco do księcia, zachował jednak bezpieczną
odległość.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chcesz wbrew mojej woli zawrzeć małżeństwo!</span> warknął nie spuszczając wzroku z Asmodeusza. <span style="font-weight: bold;">- Jeśli to zrobisz to ja... to ja popełnię samobójstwo!</span>
<br />
Takie rozwiązanie wpadło mu do głowy w ostatniej chwili i było nieco
dramatyczne, ale jeśli byłoby skuteczne? Oczywiście blondyn nie miałby
na tyle odwagi by odebrać sobie życie, ale król nie musiał tego
wiedzieć.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 02:19<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Samobójstwo, co? - Uniósł brew w geście niezrozumienia. - Powiedz mi
więc: Dlaczego nie zrobiłeś tego wcześniej, Alexandrze? Było wiele
okazji.
<br />
Nie był głupi. Widział minę księcia, gdy uświadamiał go o możliwych
skutkach przekroczenia granicy. Osiemnastolatkowi wcale nie śpieszyło
się na drugą stronę.
<br />
Patrzył na bardzo niepewnie, pomalutku zbliżającego się Alexandra.
Ponaglił chłopaka spojrzeniem, widząc, że ten nie zamierza zrobić więcej
ani kroczku.
<br />
- No, śmiało. Jeszcze drugie tyle.
<br />
W nieco ironicznym geście podniósł lekko obie dłonie.
<br />
- Nie mam złych zamiarów.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 02:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex skrzywił się na zadane mu pytanie. Król był inteligentny i na pewno nie da się podejść w tak oczywisty sposób.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie.</span>
<br />
To słowo Alexander ostatnio często używał w stosunku do króla,
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Tu mi dobrze. </span> założył ręce na ramiona i uniósł wyzywająco podbródek.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- I przestań do mnie mówić jak do małego dziecka. Dobrze wiesz, że mam powody by trzymać się od Ciebie z daleka! </span> wybuchnął w końcu by w gniewie nieświadomie podejść nieco bliżej.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 02:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Podczas
wybuchu, Asmodeusz szybko i sprawnie kajdankami przykuł Alexandra za
nadgarstek do ramy łóżka, zszedł z niego i powędrował do łazienki, zanim
chłopak się o uwięzieniu dowiedział. On w końcu też chciał się wykąpać,
a blondyn zapewne wykorzystałby ten czas i zmienił zakwaterowanie.
<br />
Tak było zwyczajnie bezpieczniej. Żałował tylko, że siedział już
zamknięty w łazience i wpatrywał się w płynącą wodę, gdy do młodzieńca
dotarło, co się właśnie stało. Naprawdę chciałby teraz zobaczyć jego
twarz.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 02:45<br />
<hr />
<span class="postbody">W
przeciągu paru sekund został powalony i przyciśnięty do łóżka. Jego
prawy nadgarstek został uniesiony do góry i Alex zdążył tylko
zarejestrować, że coś kliknęło.
<br />
Asmodeusz zszedł z niego równie szybko co wszedł, z tą jednak różnicą,
że gdy blondynek chciał się podnieść zorientował się, że nie może. Zakuł
go w kajdanki! Ciemnowłosy powinien bardzo żałować, że nie widział w
tym momencie wyrazu twarzy księcia.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ty podły gadzie! Wypuść mnie, natychmiast! Oszukałeś mnie!</span>
krzyczał do zamkniętego w łazience króla. Szarpnął się wściekle, ale
przyniosło mu to tylko bólu, gdy otarł sobie nadgarstek. Łzy wściekłości
i bezsilności zaczęły mu się zbierać w oczach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- ASMODEUSZ! Nienawidzę Cię, nienawidzę Cię! Słyszysz?!</span> pieklił się mocując się z kajdankami.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 02:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna wrócił dopiero, gdy się umył. Zajęło mu to zaledwie jakieś piętnaście minut.
<br />
Ukucnął obok łóżka, widząc, że chłopak w miarę spokojnie na nim leży.
Przejechał palcami po narzędziu, które powinno być przeznaczone do
tortur. Całkiem dobre. Wytrzymałe. Z pewnością Alexander mocno się
szarpał, ale konstrukcja nie była nawet minimalnie uszkodzona. Świetnie.
<br />
- Uspokoiłeś się już, mój mały książę? - spytał cicho, kładąc głowę na złożonych na brzegu łóżka rękach. - Będziesz grzeczny?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 10:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
był zrozpaczony. Jeszcze nikt, nigdy nie zrobił mu czegoś takiego! Po
paru minutach zaprzestał dzikiej walki widząc, że nie przynosi ona
efektów. A mało tego robi sobie tylko krzywdę. Nadgarstek już go
delikatnie piekł. Kiedy Asmodeusz wrócił blondyn usiadł jak najbliżej
ramy łóżka wpatrując się w mężczyznę z nienawiścią.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nigdy więcej nie uwierzę w żadne Twoje słowo.</span> odpowiedział nie kryjąc tego, że jest bardzo zły. Nawet ostentacyjnie odwrócił głowę w bok!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie będę. </span> warknął słysząc pytanie. Co on jest dziecko żeby się go pytać czy będzie grzeczny?! Niech go diabli wezmą!
<br />
W Alexsie wszystko krzyczało nie mogąc pogodzić się z obecną sytuacją.
Jak mógł potraktować go jak kryminalistę zakuwając go w kajdanki? Podły
drań. Widząc tak zrelaksowane i zadowolone oblicze króla miał ochotę
uderzyć go mocno.
<br />
Ciemnowłosy był pierwszą osobą, która wzbudzała w nim takie negatywne
emocje! Za dzieciaka miał różne głupi sytuacje z braćmi Siergieja, bo
byli okropnie zepsuci, ale nigdy nie myślał o tym żeby ich pobić!</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 11:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Cóż, król na pewno nie miał wyrzutów sumienia. Temu chłopcu naprawdę trzeba pokazać, że niewyparzony język nie jest zaletą.
<br />
To nie jego wina, że ten dzieciak nie szanuje starszych.
<br />
- Chciałem Cię rozkuć i iść spać, książę, ale właśnie zmieniłem zdanie -
rzucił lekko. Wstał i pociągnął za jego nogę, by go polożyć i przesunąć
na środek łóżka. Zawisł nad nim, opierając się na ułożonych po obu
bokach Alexandra rękach. Uśmiechnął się bardzo, bardzo drapieżnie.
<br />
- Co Ty na to, by się trochę zabawić, skoro i tak niedługo będziemy małżeństwem?
<br />
Nie interesowała go odpowiedź.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 12:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
znalazł się w tak niekomfortowej pozycji jego serce na moment się
zatrzymało. Słysząc pytanie spiął się i jedna ręka próbował odepchnąć od
siebie władcę. Na jego nieszczęście lewa była u niego tą słabszą i nic
nie zdziałał. Asmodeusz był nie do ruszenia. Drapieżny wyraz twarzy
króla zmotywował księcia do działania. Podkulił nogi i z całej siły
kopnął go miedzy nogi.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 12:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
naprawdę myślał, że go zabije. Że w tym właśnie momencie zwyczajnie go
zamorduje. Kopnięcie nie było mocne, ale zdecydowanie odczuwalne w tak
wrażliwym miejscu. Aż sapnął i zgiął się lekko.
<br />
Duży błąd, królewiczu. Bardzo duży. Król złapał chłopaka brutalnie za wlosy i szarpnął. Przybliżając swą twarz do jego twarzy.
<br />
- Jeszcze raz, a i nogi Ci zwiążę - syknął.
<br />
Do teraz przynajmniej chciał być delikatny.
<br />
- Przepraszaj.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 14:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
jęknął z bólu, gdy król szarpnął go mocno za włosy. Wygiął się w
kierunku trzymającej go ręki by nieco sobie ulżyć. Musiał zamrugać
szybko oczami bo zbierały się w nich niechciane łzy.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Nie przeproszę! Puść! </span> pisnął
obiecając sobię, że nie ugnie się pomimo okrutnego traktowania. Jeśli
Asmodeusz myśli, że będzie cichy i pokorny to ostro się pomylił. Będzie
walczył! Nie wiedział jak długo wytrzyma, bo miał niski próg odczuwania
bólu, ale na pewno nic nie ułatwi władcy Mroźnych Szczytów. Teraz kiedy
nikt ich nie słyszał mógł bez przeszkód wyrażać swój sprzeciw.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 15:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Głupiec. Uparty głupiec, u którego najwyraźniej nie istnieje nic, co można by nazwać instynktem samozachowawczym.
<br />
Asmodeuszowi się to wcale nie podobało. Odwagę cenił, ale to nie była odwaga. To była zwykła głupota.
<br />
Szarpnął raz jeszcze, rękę trzymając uniesioną na tyle, by podnosić
Alexandra na włosach. Drugą dłoń wsunął mu od spodu pod dolne odzienie,
dotykając ostro zakończonymi paznokciami delikatnej skóry. Był niemal
pewien, że przeciął ją w co najmniej kilku miejscach.
<br />
Własnymi nogami skrępował nogi Alexandra, by ten nie mógł go kopnąć ani
nimi wierzgać. Właściwie całkowicie ograniczał mu ewentualny ruch.
<br />
- Przepraszaj - powtórzył, bez żadnego nawilżenia czy choćby nawet
ostrzeżenia wsuwając (a raczej wpychając, bo mięśnie nastolatka były
zadziwiająco jednomyślne w tym, by pozostawać niewzruszonymi) w jego
tyłek palec, a potem drugi. Patrzył mu przy tym cały czas prosto w oczy,
ani na sekundę nie pozwalając na przerwanie kontaktu wzrokowego.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 15:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
krzyknął cicho, gdy ponownie został pociągnięty za włosy. To bolało! Z
coraz większym trudem hamował łzy cisnące się mu do oczu. Wolną ręką
chciał zatrzymać wędrując pod jego odzienie dłoń, ale oczywiście nic tym
nie wskórał. Nie chciał patrzeć Asmodeuszowi w oczy, ale ten trzymał go
na tyle mocno i sprawnie, że chcąc nie chcąc musiał robić to co mu król
rozkazuje.
<br />
Był dzielny kiedy ostre paznokcie znaczyły jego skórę a dłonie
nieprzyjemnie przesuwały się po delikatnym ciele jednak czując jego
palce TAM rozszlochał się jak małe dziecko.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przepraszam! </span> Ugiął się chcąc by to okropne uczucie jak najszybciej zniknęło. <span style="font-weight: bold;"> - Proszę przestań!</span>
<br />
Duże słone krople leciały po jego policzkach, gdy zażenowany zamknął powieki.
<br />
Napiął pośladki chcąc utrudnić dostęp do swojego odbytu. Nie zdawał
sobie sprawy, że przez ten zabieg cała sytuacja jest dla niego
boleśniejsza.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 15:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Proszę,
proszę. A jednak buntowniczy książę z Astrum potrafi wykonać proste
polecenie. Już powoli tracił wiarę w to, iż kiedyś to nastąpi.
<br />
Włosy wraz z głową Alexandra zostały puszczone i opadły luźno na miękkie poduszki.
<br />
- To ostatnia szansa: Będziesz grzeczny? - zapytał po raz drugi. - Będziesz grzeczny, czy mam kontynuować?
<br />
Jakby na potwierdzenie prawdziwości groźby, ciemnowłosy skrzyżował dwa
suche palce, rozpychając najpewniej bardzo boleśnie ścianki.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 16:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Puszczenie
jego włosów nie dało Alexowi za wiele ulgi. Najgorszy dyskomfort
odczuwał w dolnych partiach ciała i to stamtąd chciał pozbyć się
niechcianych gości. Jęknął jak zraniony szczeniak, kiedy palce w jego
wnętrzu ponownie wykonały ruch.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie... nie wiem...</span> pisnął bardzo cicho. <span style="font-weight: bold;">-Proszę przestań...</span>
<br />
Wolną rękę rozpaczliwie zaciskał na przegubie dłoni Asmodeusza.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 17:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Cholera.
<br />
Tylko to zdążył pomyśleć, nim złość zaczęła z niego ulatywać. Na bóstwa,
co ten dzieciak robił, że wystarczyło jedno zerknięcie w jego zielone
oczy i Asmodeusz uspokajał się tak szybko, że sam za swoimi reakcjami
nie nadążał?
<br />
Jakim prawem miał takie cholerne szczęście?
<br />
<br />
Westchnął ciężko, wysunąwszy palce. Nie żeby miał zamiar przerywać, nie,
nie, nie. Po prostu uznał, że zrobi to nieco... inaczej. Bolący tyłek
już sobie chłopak załatwił, no przykro królowi bardzo.
<br />
Pochylił się i pocałował go - bynajmniej nie tak, jak całował
poprzednio. To nie było niewinne cmoknięcie, jakim uraczył go za
pierwszym razem, choć podobnie się zaczęło - od złączenia ust i
starannym, nieśpiesznym objechaniu językiem po wargach. Różnice pojawiły
się później, gdy owy język pod koniec wędrówki wsunął się pewnie do
środka i przejechał koniuszkiem po języku blondyna, by następnie samemu
cofnąć się i delikatnie zacząć badać wnętrze ust, zaczepiać, zachęcać do
zabawy odpowiednik. Dłoń Asmodeusza, na której przegubie dotychczas
zaciskała się ta Alexandra, nie pozwoliła jej uciec, tylko prędko ją
pochwyciła, kciukiem tocząc swobodne kółeczka po wewnętrznej części.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 17:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Palce
zniknęły pozostawiając po sobie uczucie pieczenia. Odetchnął głęboko z
ulgą i rozluźnił nieco tylko po to by zaraz znów spiąć się czując na
swoich ustach namiętny pocałunek. Nie zdążył nawet unieść ręki by
spróbować odepchnąć mężczyznę, ponieważ jego dłoń została zaraz
schwycona w mocnym uścisku przez króla.
<br />
Myślał, że to koniec, ale najwyraźniej był to dopiero początek... tyle,
że teraz nie sprawiał mu bólu. Kiedy język władcy zaczął buszować we
wnętrzu ust Alexa ten odruchowo zacisnął na nim zęby. W ustach poczuł
metaliczny smak krwi.
<br />
Szybko jednak zorientował się co zrobił i wyraźnie struchlały
przeprosił. Nie chciał by palce Asmodeusza zostały zastąpione czymś
innym. Czymś znacznie grubszym i twardszym.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Obiecałeś...</span> rzucił z wyrzutem w
przerwie między pocałunkiem. Jego oczy wciąż były wyraźnie zaszklone,
usta opuchnięte a policzki delikatnie zarumienione.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie dziwota, że nie wierzyłeś w moje zapewnienia skoro sam nie dotrzymujesz swoich...</span>
Miał nadzieję, że ruszy jego rycerskie ego... jeśli takie posiadał. To
była dla niego ostatnia deska ratunku. Wiedział już, że nie opłaca się
atakować króla, bo ten odpłaca pięknym za nadobne. Jego dumna bardzo
ucierpiała przez konfrontacje z ciemnowłosym.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 18:14<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Dotrzymam obietnicy - szepnął mu wprost do ucha, gdy w końcu odsunął
się od ust księcia. Jego głos był szczery, niski i przesycony erotyzmem.
- Dotrzymam, bo sprawię, że będziesz tego chciał.
<br />
- Jeżeli coś Cię zaboli albo się przestraszysz, po prostu ściśnij moją
rękę - powiedział mu to zaraz po kolejnym pocałunku, znacznie teraz
krótszym.
<br />
Chwilę potem wędrował już w dół czubkiem ciepłego języka po skórze
Alexandra, znacząc ją mokrymi śladami. Zatrzymał się, gdy napotkał jedną
z brodawek. Trącił ją dwa razy, z wyczuciem podgryzł i zassał się,
podczas gdy drugą z nich maltretował palcami, skubiąc, lekko uciskając,
przekręcając i drażniąco trąc. Rozkoszował się słodkim smakiem wyjątkowo
delikatnej skóry, jej gładkością i tak różnym od jego własnego
odcieniem.
<br />
Gdy uznał, że oba sutki są już dostatecznie dopieszczone, podjął dalszą
wędrówkę. Okrążył cały czas szurającym po ciele zielonookiego językiem
pępek, po czym schował go, gdy dotarł do niższych partii, schowanych
póki co za materiałem. Posłał blondynowi spojrzenie oczu w kolorze
niebezpiecznie przyciągającej czerni. Wyglądało to nieco tak, jakby
prosił o przyzwolenie.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 18:32<br />
<hr />
<span class="postbody">On
sobie żartował, prawda? Jeśli się przestraszy? Już był przerażony! Mało
brakowało żeby zaczął trząść się ze strachu. Od razu zaczął
rozpaczliwie ściskać trzymającą jego rękę dłoń.
<br />
<span style="font-weight: bold;">-Tak nie można!</span> powiedział drżącym głosem wiercąc się nerwowo pod mężczyzną. Jego kolejny protest został stłumiony przez pocałunek.
<br />
Zachłysnął się powietrzem, gdy język Asmodeusza zaczął wędrówkę po
ciele blondyna. To było bardzo intensywne odczucie i prawdopodobnie
jeśli nie byłby taki zrozpaczony to uznałby je za wyjątkowo przyjemne.
Szczególnie kiedy dotarł do małych różowych punkcików. Tutaj książę nie
mógł zapanować nad przeciągłym jęknięciem, które wyrwało mu się z
gardła. Połączenie języka i rąk w tym miejscu kompletnie wytrąciło go z
równowagi.
<br />
Dyszał ciężko po zabawach króla jego sutkami. Powoli zaczynał odczuwać podniecenie co go mocno zaskoczyło.
<br />
Spojrzał w kierunku Asmodeusza widząc, że ten wpatruje się w niego wyczekująco. Oczekiwał na zgodę?
<br />
Rozpaczliwie zaczął kręcić głową na boki, aż mu włosy wpadły na buzię.
Nie chciał być tam dotykany! To takie osobiste i zawstydzające.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 19:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnął
się ciepło, uspokajająco. Kciukiem wciąż ściskanej dłoni nadal malował
leniwe, nieforemne kółeczka. Całym sobą próbował przekazać księciu, że
nie dzieje się absolutnie nic złego. Zbliżył się do jego twarzy,
ponownie krótko go całując.
<br />
- Rozluźnij się, skup na tym, co czujesz, Alexandrze... - Przez chwilę
rozważał zasłonięcie blondynowi oczu przy pomocy jakiejś chusty, jednak
po namyśle uznał to za zły pomysł. Chłopak stresowałby się jeszcze
bardziej, gdyby nie wiedział, co się dzieje. Prawdopodobnie skończyłoby
się to omdleniem albo czymś równie niemile widzianym.
<br />
Powrócił na wcześniejsze miejsce. Skoro nastolatek nie chciał mu
pozwolić na rozebranie go, postanowił póki co pobawić się inaczej. Jego
pomysłowi sprzyjał fakt, iż odzienie księcia było wykonane z bardzo
cienkiego i delikatnego materiału. Gdyby ubranie osiemnastolatka było
choć trochę tylko grubsze, takie pieszczoty nie miałyby sensu.
<br />
Bardzo powoli przejechał językiem po swoich wargach w drapieżnym geście,
po czym nachylił się nad ładnie schowaną męskością Alexandra. Chuchnął w
to miejsce ciepłym powietrzem, by następnie polizać kilkukrotnie
materiał spodni, bardzo obficie go śliniąc, by być pewnym, że wilgoć
dotarła też do członka.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 19:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Czując
jego usta w takim miejscu szarpnął mocno rękoma, nie pamiętając iż
jedna ręka jest unieruchomiona przez kajdanki. Od razu poczuł ból i
nieprzyjemnie mrowienie w nadgarstku. Zaraz jednak zapominając o
dyskomforcie kiedy w spodniach zrobiło mu się mokro. Jako, że w zamku
było bardzo ciepło odzież, którą nosili tutejsi mieszkańcy była bardzo
cienka. Dlatego ciemnowłosy nie musiał się specjalnie wysilać, by ślina
dotarła do jego wrażliwych narządów.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Asmodeuszu, przestań! </span> na tyle,
na ile mógł próbował złączyć ze sobą uda. Jeden rzut okiem wystarczył
by książę był w stanie zobaczyć zarys swojej męskości.
<br />
Nie rozumiał jak Siergiej mógł oddawać się innym z własnej woli,
przecież to było takie upokarzające! Buzia zielonookiego przypominała
teraz barwą dojrzałe jabłko.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 19:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Przyjrzał
się zaczerwienionemu blondynowi z jawnym rozbawieniem. Gdy ten próbował
ukryć swojego teraz wyraźnie odznaczającego się w spodniach penisa,
Asmodeusz zablokował mu drogę swoim kolanem, nie pozwalając udom się
złączyć. Pogładził go po nodze.
<br />
- Śliczny... Jesteś naprawdę prześliczny, Alexandrze... Twoje rumieńce są naprawdę ujmujące.
<br />
Wrócił dłonią na mokre miejsce i potarł mocno i szybko.
<br />
- Pozwolisz mi się rozebrać? - poprosił. - Bardzo chciałbym Ci pokazać,
co ciekawego można robić z pewną częścią ciała, kiedy nie zasłania jej
żaden materiał...</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 20:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Tym
razem zagryzł wargi by nie wydać z siebie żadnego odgłosu czując mocny
dotyk na swoim penisie. Komentarze Asmodeusza nie pomagały Alexowi w
pozbyciu się dokuczliwych rumieńców. Znowu ponowił pytanie na co blondyn
jedynie odchylił głowę w bok i wyraźnie zrezygnowany rzucił:
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przecież i tak zrobisz co zechcesz. </span>
<br />
Uścisk w podbrzuszu był tak silny jak uścisk w okolicy gardła. Był
jednocześnie przerażony i podniecony. Mimo iż miał już te swoje
osiemnaście lat nie doświadczył nigdy takiego rodzaju dotyku. Było parę
dziewczyn, które uważał za ładne, ale zawsze tylko im się przyglądał.
Rodzice nie pozwalali mu się bawić ze służbą a on zawsze był posłuszny.
Pewnie dlatego tak bardzo lubił konie... tylko one były jego
towarzyszami zabaw.
<br />
Wiedział, że król mu dzisiaj nie popuści i tylko od niego zależało jak
to będzie wyglądać, jeśli dalej będzie się opierać zabawa tylko się
przedłuży. A kiedy znów zacznie się szarpać, wyrywać i gryźć na drugi
dzień nie będzie w stanie podnieść się z łóżka.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 21:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Wiedząc, iż kajdanki mogą przeszkadzać, uwolnił od nich nadgarstek księcia.
<br />
- Mylisz się, Alexandrze. Jestem najzupełniej zauroczony będącą przy
mnie, uroczą osóbką i przede wszystkim chcę, aby to ona była zadowolona.
Dopilnuję, byś odczuwał wyłącznie przyjemność, więc czy możesz się
odrobinę uspokoić? Proszę.
<br />
Pogłaskał krótko długie, jasne włosy i ucałował chłopca w czoło. Pierw
jego dłonie (przestał przytrzymywać dłoń księcia jedną z nich) dotarły
na miejsce, później i on do nich dołączył. Zsuwając z Alexandra
odzienie, pocałunkami znaczył odkrywane fragmenty skóry. Na sam koniec
zostawił ewidentnie domagający się uwagi element. Ucieszyło go to, iż
jego działania dawały pożądane efekty.
<br />
Owionął go ciepłym, wilgotnym oddechem, prawą dłonią porządnie łapiąc u
podstawy i trąc w zwyczajowym ruchu góra-dół, a lewą z wyczuciem
uciskając jądra. Językiem bardzo lekko przejechał, wręcz musnął główkę
penisa, by potem wykonywać mocniejsze, okrężne ruchy na samym jego
czubku. Gdy pieszczota robiła się monotonna, zmieniał kierunek ruchów
języka oraz tempo i siłę nacisku na trzon. Nie śpieszył się, ale i nie
znęcał. Z wzięciem męskości do ust poczekał do czasu maksymalnego
rozbudzenia tej. Wtedy uśmiechnął się z tą specyficzną drapieżnością,
wbił spojrzenie wabiących głębią, przymrużonych oczu w kochanka i od
razu wsunął sobie do gardła całą, obiema dłońmi drażniąc teraz jądra.
Językiem wprawnie pieścił penis Alexandra, co chwila mocno się
zasysając. Nawet na moment nie odrywał hipnotyzującego, nakazującego
osiemnastolatkowi patrzeć spojrzenia.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 22:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Ucieszył się, gdy kajdanki zniknęły. Miał już poważnie poobijany nadgarstek i jutro zapewne będzie na nim ślad.
<br />
Podczas wywodu Asmodeusza nawet na niego nie spojrzał uparcie kierując swój wzrok w bok.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przecież wiesz, że najbardziej zadowolony byłbym będąc w innej komnacie. </span>
powiedział nie siląc się na bycie miłym. Mimo wszystko leżał w bezruchu
pozwalając mu robić z nim co zechce . Przegrał i wyglądał na takiego co
się z tym pogodził.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie wiem czy dam radę. </span> dodał nieco ciszej po chwili wahania. Serce waliło mu jak oszalałe a ciało reagowało napięciem na każdy ruch ciemnowłosego.
<br />
Spojrzał na niego dopiero, gdy ten pogłaskał go delikatnie po włosach i
ucałował w czoło. Nie spuścił z niego spojrzenia nawet wtedy, gdy
obcałowywał każdy najmniejszy fragment skóry blondyna.Kto by pomyślał,
że ten bezwzględny morderca potrafi okazać tyle czułości.
<br />
Nie sposób było nie zauważyć jak bardzo napiął się kiedy jego dolne odziane wylądowało w przeciwległym kącie łóżka.
<br />
Zastanawiał się czy specjalnie bawił się z nim omijając, mało
imponujących rozmiarów, penisa. Drażnił się z nim? Śmieszyło go jego
lęk?
<br />
Wszystkie jego myśli zniknęły w momencie, gdy duże, ciepłe ręce zaczęły
pieścić jego przyrodzenie. Drgał za każdym razem kiedy język Asmodeusza
muskał główkę wrażliwego organu. Szczupły nadgarstek został wsunięty do
buzi Alexa, gdy ten zagryzał na nim zęby aby powstrzymać zawstydzające
dźwięki cisnące się do ust.
<br />
Apogeum nadeszło jednak kiedy król zdecydował się wziąć go całego.
Osiemnastolatek wygiął się wtedy w ładny łuk i zacisnął kurczowo wolną
rękę na pościeli. Zacisnął powieki nie będąc w stanie dłużej patrzeć na
to co wyprawia z nim ciemnooki.
<br />
Klatka piersiowa blondyna unosiła się dziko w górę i w dół a serce biło
szybciej niż zwykle. Był oszołomiony tymi wszystkimi doznaniami.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 22:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Wypuścił
przyrodzenie młodzieńca z ust. Zapatrzył się na moment na Alexandra,
szczerze rozczulony tym, jak bardzo ten miał urocze i niewinne reakcje.
Piękne, po prostu piękne.
<br />
Podniósł położony przy łóżku flakonik z olejkiem do ciała. Przekręcił
nastolatka tak, by leżał na brzuchu, a sam wylał sobie na dłoń trochę
tłustego płynu. Wodził palcami naokoło dziurki, lekko naciskał, masował i
jednocześnie rozprowadzał w ten sposób olejek.
<br />
Gdy postanowił w końcu zacząć rozciągać chłopaka, okolice odbytu były
już tak natłuszczone, że do środka palec wślizgnął się bardzo gładko.
Dalej było już trochę ciężej, bo blondyn naprawdę mocno zaciskał
mięśnie, przez co w środku było niesamowicie ciasno.
<br />
Drugą dłonią zaczął gładzić jego plecy, chcąc, by się nieco rozluźnił.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 23:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
odwrócony na brzuch poważnie się przeraził. On nie chciał! Nie był
gotowy! Nie w taki sposób... nie z nim.. Kiedy opowiadał Siergiejowi o
tym, z kim powinno się to robić mówił poważnie. Naprawdę uważał, że sex
jest dla ludzi darzących się uczuciem a on.. a on czuł do Asmodeusza
jedynie nienawiść! A nie miłość jak to powinno być w tym wypadku.
<br />
Zacisnął dłonie na pościeli wtulając twarz w poduszkę. Po jego buzi
znowu spływały duże, słone krople kończąc swój żywot w miękkiej rzeczy.
Nogi drżały mu kiedy król zagłębiał palce w jego tyłku, rozciągając go
sukcesywnie. Nie było to miłe uczucie... można wręcz powiedzieć, że
znajdowało się gdzieś na granicy bólu. A przecież mówił, że nie będzie
bolało...
<br />
Czując zmysłowy dotyk na plecach zerknął za siebie chcąc zobaczyć co
ciemnowłosy wyczynia, szybko jednak wrócił do poprzedniej pozycji, kiedy
jego ruchy stały się nieco mocniejsze. Pisnął cicho jeszcze mocniej
zaciskając ręce.
<br />
Gdyby tylko udało mu się rozluźnić nie musiałby cierpieć. Wiedział o
tym, ale nie potrafił się zrelaksować mając świadomość, że władca zaraz w
niego wejdzie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-10, 23:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
dolał jeszcze nieco więcej olejku, gdy napotkał tak poważny opór, ale
szybko zorientował się, że zupełnie nie chodzi tu o brak nawilżenia, a o
to, jak wielką psychiczną blokadę wytworzył sobie w główce książę.
<br />
- Alexandrze? Wiesz, że musisz się rozluźnić, prawda? Inaczej będzie
bolało. - Ucałował plecy blondyna. Naprawdę starał się dobrze i
nieśpiesznie go przygotować, ale ten wcale mu zadania nie ułatwiał,
wręcz przeciwnie. Przez myśl mu nawet przeszło, by jeszcze dzisiaj
odpuścić, ale nie chciał tego robić. Tym bardziej, że kompletnie nie
rozumiał podejścia chłopaka. Pieszczoty mu się przecież podobały!
<br />
- Nie zrobię nic, co Ci się nie spodoba - przypomniał o obietnicy. - Zrelaksuj się, Alexandrze, proszę.
<br />
Bardzo się starał, by w jego głosie nie było słychać zniecierpliwienia.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-10, 23:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
odezwał się ani słowem... łatwo mu mówić, zrelaksuj się. Ciekawe czy on
byłby odprężony mając świadomość, że zaraz zostanie zgwałcony. Bo to
był gwałt, prawda? Może się nie wyrywał i nie krzyczał, ale już na samym
początku wyraźnie mu zakomunikował, że się na to nie zgadza. Potem po
prostu przestał się stawiać.
<br />
Naprawdę pragnął nieco rozluźnić mięśnie, nie był przecież masochistą! W
głosie Asmodeusza zaczynała pobrzmiewać nutka irytacji przez co blondyn
jeszcze mocniej się napiął.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Cały czas to robisz.</span> powiedział
stłumionym przez poduszkę głosem. I nie skłamał w tym momencie, bo może
i dotyk był przyjemny, ale na pewno mu się to nie podobało.
<br />
Jednocześnie chciał i nie chciał by Asmodeusz. Nie chciał z wiadomych powodów ,a chciał by mieć to już za sobą.
<br />
Pozycja, w której się znajdował była tak upokarzająca, że nie wiedział
jak długo zajmie mu nim bez rumieńców będzie mógł spojrzeć w lustro.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-11, 00:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Otworzył
usta, by znowu spróbować jakoś chłopaka uspokoić, ale w momencie gdy
mięśnie jeszcze bardziej niż wcześniej zacisnęły na jego palcu,
zrezygnował.
<br />
Wyciągnął palec z jego wnętrza, pochylił się w jego stronę i lekko,
nienachalnie go pocałował. Wstał i nawet na Alexandra nie patrząc
(zapewne zmieniłby zdanie), udał się prosto do łazienki.
<br />
Był zły. Informowało o tym wszystko: jego zachowanie, spojrzenie,
postawa, nawet głupie szybsze niż zwykle kroki bardzo dobitnie mówiły o
jego stanie emocjonalnym. I miał dlaczego być zły. Do diabła, naprawdę
nigdy nie przypuszczał (i wątpił, by ktokolwiek inny przypuszczał), że
jako władca Mroźnych Szczytów kiedykolwiek pójdzie sobie strzepać w
łazience!</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-11, 00:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
był wyraźnie zaskoczony kiedy łóżko zaskrzypiało a chwilę potem słychać
było kroki bosych stóp. Okrył się w najbardziej strategicznych
miejscach i zdumiony, wpatrywał się w zanikającego w łazience króla. Nie
rozumiał... Dał mu spokój czy poszedł po kolejne narzędzia tortur?
Ściskając kurczowo kołdrę, z potarganymi włosami i zaróżowionymi
policzkami wyglądał wyjątkowo uroczo... nie wspominając już o tym
zagubionym wyrazie twarzy.
<br />
Powoli, nieporadnie zszedł z posłania i na paluszkach podszedł bliżej
pomieszczenia, do którego przed chwilą wszedł ciemnowłosy.
<br />
A, że jego instynkt samozachowawczy był równy zeru pociągnął za uchylone
drzwi od razu nieruchomiejąc w progu. Z wrażenia otworzył usta. Władca
Mroźnych Szczytów właśnie obciągał sobie ręką swojego OGROMNEGO fiuta!
<br />
Chłopak cofnął się od razu, nieszczęśliwie nadeptując na materiał,
którym się okrywał i naprawdę w ostatniej chwili zdążył go złapać. Twarz
paliła go żywym ogniem, kiedy zupełnie bez gracji wycofywał się w głąb
pokoju.
<br />
Przecież nie było nawet mowy o tym, że Asmodeusz się w nim zmieści. Jest
za duży! Skoro już dwa wciśnięte palce dawały o sobie znać to co by
było.. o bogowie.. musi uciekać. Tylko gdzie? Był w końcu na lodowym
pustkowiu!</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-11, 00:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie miał pojęcia, co go podkusiło, by zostawić uchylone drzwi.
<br />
Zresztą, o wiele bardziej od jego pobudek interesująca była mina tego dzieciaka, gdy go podejrzał.
<br />
Bo podejrzał. Król przecież nie był ślepy. Ani głuchy, tak swoją drogą.
<br />
Wyszedł z łazienki, gdy skończył. A Alexander nadal stał, najwyraźniej
tak bardzo zamyślony, by nie zauważyć wcale nienagłego wtargnięcia w
jego przestrzeń osobistą, jakim było poczochranie po i tak już
sterczących na wszystkie strony włosach. Cholera, uroczy. Nawet w złości
nie mógł stwierdzić inaczej.
<br />
- Dobranoc, książę. - Minął go i ułożył się wygodnie na jednej połowie
łóżka, zamierzając iść spać. Będąc jednak w pełni świadomym pomysłowości
blondyna, cierpliwie czekał, aż ten też wróci na posłanie.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-11, 00:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Był
tak pogrążony w swoich myślach, że nie zauważył nawet jak Asmodeusz
zbliża się do niego. Dopiero dotyk wyrwał go z chaotycznych rozmyślań.
Nie mógł pozbyć się z przed oczu wielkiego przyrodzenia króla. Poruszył
się nerwowo uświadamiając sobie, że wciąż jest nagi. Jego spodnie nie
nadawały się raczej do ubrania zważywszy na swój stan.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Czy mogę dostać coś do ubrania?</span>
<br />
Specjalnie użył słów "czy mogę" by nie powiedzieć "chcę" . Wiedział, że
jego rozkazy są całkowicie ignorowane i tylko prośbą może coś zyskać.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- I nie żebym narzekał..., ale dlaczego? </span>
zapytał wpatrując się dużymi oczyma w rozłożonego na łóżku
ciemnowłosego. To pytanie nie dawało mu spokoju. Walczyło obecnie o
pierwsze miejsce w głowie blondyna z wielkim penisem Asmodeusza.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-11, 01:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Wskazał
gestem dużą szafę na lewo od Alexandra. Nie był pewien, ale powinno tam
być coś, co ten byłby w stanie założyć. Ewentualnie pozostawała komnata
Siergieja, ale z kolei jego ubrania mogłyby być nieco za małe na
blondyna. Szesnastolatek był w końcu sporo niższy.
<br />
- Dlaczego, hmh? - Uśmiechnął się całkiem krzywo. No właśnie, dlaczego?
<br />
- Dlatego, że nie lubię łamać obietnic, książę. Między innymi - odpowiedział.
<br />
- Teraz jesteś w stanie mi w to uwierzyć? - zapytał o to bardzo lekko,
jednak tak naprawdę zależało mu na odpowiedzi. Wiele rzeczy można było
mu zarzucić (prawdopodobnie inne państwa nie skończyłyby tych wad
wyliczać przez dwie noce, a są przecież dla siebie obcymi ludźmi), ale
był słowny. Zazwyczaj.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-11, 01:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
podszedł do szafy pilnując, aby materiał nie zsunął się z bioder. Może i
było to nieco głupie zachowanie zważywszy na to, że król widział już
każdy skrawek jego ciała, ale tak czuł się pewniej. Nie znalazł nic w
swoim rozmiarze więc naciągnął na siebie koszulę króla, która była na
blondyna sporo za duża.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie jestem w stanie jeszcze tego stwierdzić. </span>
odpowiedział po chwili wahania. Wciągnął na siebie odzienie, które
sięgało mu prawie do kolan i przeczesał włosy palcami, by choć trochę
doprowadzić je do porządku.
<br />
Spojrzał tęsknie w kierunku drzwi a potem z nieszczęśliwym wyrazem twarzy na królewskie łoże.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie zmieniłeś zdania odnośnie mojego miejsca do spania, prawda?</span>
wolał się jeszcze upewnić. Kiedy jego podejrzenia się potwierdziły
bardzo powoli podszedł do dużego łoża i wsunął się pod kołdrę pilnując
by koszula się przy tym nie podwinęła.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-11, 11:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Zdusił śmiech. Książę w tej koszulce wyglądał naprawdę zabawnie.
<br />
I cholernie, cholernie uroczo.
<br />
Trochę go podirytowała odpowiedź, którą usłyszał. Właśnie poszedł sobie
strzepać do łazienki z jego powodu, a ten nie jest pewien? Pff.
<br />
- Nie zmieniłem - potwierdził, kiedy zadano mu pytanie. Tym razem nie
nosiło to znamion kary, mężczyzna po prostu CHCIAŁ z Alexandrem spać.
Zbyt dobrze poprzednio mu się spało, by miał tą możliwość zignorować.
<br />
Gdy chłopak ułożył się pod kołdrą, Asmodeusz przyciągnął go do siebie
jedną ręką, a drugą zaczął powoli, leniwie gładzić miękkie włosy. Tak
jak ostatnio.
<br />
- Śpij - szepnął, zanim ten zdążył zaprotestować. Alexandrowi też dobrze
się tak spało, widział to bardzo wyraźnie wtedy, gdy mimo sytuacji
blondyn w namiocie błyskawicznie się rozluźnił.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-11, 15:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Zanim
jeszcze zdążył w geście protestu choćby odtworzyć usta od razu został
uciszony. Postanowił się nie wykłócać z królem z racji tego, że mimo
swojego podniecenia mu dzisiaj odpuścił. Zdawał sobie oczywiście sprawę z
tego, ze co się odwlecze to nie uciecze, ale przynajmniej zyskał trochę
czasu.
<br />
Ciepłe ramiona i delikatny dotyk tylko uświadomiły mu jak bardzo jest
zmęczony. Jeszcze chwilę rozmyślał nad dzisiejszym dniem zanim zmorzył
go sen.
<br />
<br />
Obudził się wyjątkowo wypoczęty, spanie na kocach nie równało się z tym
na mięciutkim łóżku. Otworzył leniwie ślepia z zażenowaniem odkrywając,
że podczas snu zmienił nieco pozycję i teraz wręcz wtulał się w szeroki
tors króla. Od razu spiął się z zamiarem jak najszybszym zmiany ten
sytuacji.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-11, 16:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Król
nie zasnął prędko. Obserwował zasypiającego chłopaka, nieprzerwanie
gładząc jasne włosy. Gdy ten całkiem odpłynął, niemalże natychmiast
przekręcił się w jego kierunku, ufnie się wtulając.
<br />
Jak kotek. Jak mały, słodki, cholerny kotek, który stroszy futerko przy
każdej próbie dotknięcia, a później przychodzi i każe się głaskać.
<br />
I Asmodeusz sam nie wiedział, czy to bardziej urocze, czy deprymujące.
<br />
<br />
Tym razem znowu obudził się późno, jednakże przed Alexandrem, który najwyraźniej zamierzał odespać całą podróż.
<br />
Nie ruszał się, dobrze mu się tak leżało, ponadto książę przedstawiał teraz obraz dość... intrygujący.
<br />
Kręcąc się w nocy zrzucił z siebie kołdrę, a za duża koszulka podwinęła
mu się tak, że teraz naprawdę niewiele zasłaniała. A z punktów, które
chłopak chciał chronić przed obcym wzrokiem, nie zasłaniała nic.
<br />
Czy któreś z bóstw testuje jego cierpliwość? Jeśli tak, jest diabelnie przebiegłym skurczybykiem.
<br />
Kiedy po paręnastu minutach zdecydował się wstać, usłyszał senny pomruk,
a chwilę później poczuł gwałtowną próbę odsunięcia się. Trzymał jednak
Alexandra na tyle mocno, by po prostu ten atak niezadowolenia
przeczekać.
<br />
- Dzień dobry, książę - przywitał się, gdy ten uspokoił swoje ruchy. - Cieszę się, że tak dobrze Ci się spało.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-11, 20:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
szybko zaprzestał prób uwolnienia się z ciepłego uścisku, gdy poczuł,
że takim zachowaniem nic nie zdziała. Podczas swoich gwałtownych ruchów
zorientował się, że koszula podwinęła się do góry pokazując to, co
chłopak chciał zakryć. Poprawił się nieporadnie czując jak jego policzki
gwałtownie czerwienieją. Zawstydzony spojrzał na twarz króla by
zobaczyć kiedy ten się z nim przywitał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Skąd takie wnioski? </span> zapytał zaczepnie. Kiedy czuł się w miarę bezpiecznie jego zadziorny charakter powrócił.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-11, 20:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Puścił chłopaka, widząc, że ten nie ma już zamiaru wierzgać. Przeczesał palcami rozpuszczone włosy.
<br />
- Bardzo ładnie się tuliłeś - wyjaśnił. - Doprawdy, to było ujmujące, książę.
<br />
Mówiąc to, oparł znów ręce po jego obu stronach i zawisł nad nim, uśmiechając się lekko.
<br />
- W tej koszuli wyglądasz... - zamierzał coś powiedzieć, ale przerwało
mu gwałtowne wparowanie do pokoju pewnego szesnastolatka.
<br />
<br />
Siergiej przyszedł do komnaty królewskiej, gdy tylko wstał - jeszcze
ubrany w cienkie, nocne odzienie, nieuczesany. Śnił mu się bardzo miły
sen, o czym zamierzał niezwłocznie poinformować swojego kuzyna. Przy
okazji sprawdzi, czy aby na pewno nic się nie stało. Wierzył słowom
starszego chłopaka, ale i tak wolał się upewnić.
<br />
Wszedł bez pukania. Nigdy nie pukał. Nie przed wejściem do tego konkretnego pomieszczenia. Bo i czemu?
<br />
Cóż, chyba jednak ta wizyta miała pomóc Siergiejowi się tego konkretnego
nawyku pozbyć, bo ledwo zerknął na łoże, już zastygł w bezruchu, nawet
nie mrugając. Był w szoku, delikatnie mówiąc. Jego twarz czerwieniła się
coraz i coraz mocniej. Zn... znowu przyszedł w złym momencie?!
<br />
Nawet się nie odezwał, tak bardzo go to zaskoczyło.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-11, 20:56<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Musiałeś mnie przewrócić na drugi bok, gdy spałem!</span>
oskarżył go próbując pozbyć się czerwonych plam z policzków. Wcisnął
się bardziej w posłanie, kiedy Asmodeusz zawisł nad nim niebezpiecznie
nisko. Oparł ręce na barkach króla zapierając się niezadowolony z tej
pozycji. Przy okazji w świetle dziennym zobaczył swój nadgarstek, który
jeszcze w nocy był unieruchomiony przez kajdanki. Tak jak myślał, został
dość brzydki czerwono-siny ślad.
<br />
Słowa ciemnowłosego zostały przerwane przez wtargnięcie do pokoju szesnastolatka.
<br />
Alex uniósł nieco głowę by widząc swojego kuzyna z nową pasją zacząć
odpychać mężczyznę. Poziom zażenowania osiągnął swoje apogeum.
<br />
Siergiej zobaczył go w takiej sytuacji! Rodzinne musi być u nich ten
brak wyczucia czasu. Wczoraj łazienka i wielki ( znowu sobie o nim
przypomniał) penis króla a dzisiaj to! Uhg.. chce umrzeć.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-11, 21:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
cofnął się do poprzedniej pozycji, wzdychając z niezadowoleniem.
Podniósł się i, przywitawszy się wcześniej całkiem swobodnie z nowo
przybyłym, poszedł do łazienki.
<br />
Głupi, głupi Siergiej. A taką król miał ochotę na parę(naście) chwil zabawy.
<br />
<br />
A Siergiej patrzył. I patrzył.
<br />
Otrząsnął się dopiero wtedy, gdy jego uszu dobiegło skrzypnięcie
łazienkowych drzwi. Zamrugał pośpiesznie, nawilżając zaczerwienione
oczy, bo z wrażenia aż o tej czynności zapomniał.
<br />
- A... A... Alex... - odezwał się bardzo niepewnie, mimo że w jego
głosie wyraźnie brzmiał wyrzut. W końcu kuzyn miał informować go, gdyby
sytuacja uległa zmianie! - Czy chciałbyś mi coś powiedzieć?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-11, 21:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex nie wiedział który z nich był w tym momencie bardziej zarumieniony, on czy jego kuzyn.
<br />
Podniósł się do pozycji siedzącej i z zażenowaniem spojrzał w niebieskie oczy chłopaka.
<br />
Obciągnął mocno koszulę by przypadkiem nie zaliczyć kolejnej wtopy.
<br />
Zerknął nerwowo w kierunku łazienki. Znowu poszedł zrobić sobie dobrze?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Może porozmawiamy nieco później? Na przykład podczas wycieczki po zamku?</span> zapytał zagryzając nerwowo wargę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mogę Ci tylko powiedzieć,że to co mówiłem wcześniej nie uległo zmianie. </span> dodał po chwili wahania. Wciąż twierdził, że sex powinno się uprawiać tylko z osobą którą się kocha.
<br />
Musiał też przemyśleć wczorajszą noc i zdecydować ile z tego może
powiedzieć Siergiejowi. Pewne zdarzenia powinien pominąć dla dobra
nastolatka.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Widzimy się potem?</span> zapytał niepewnie.Miał nadzieję, że Asmodeusz da mu trochę swobody i nie będzie chodził za nim krok w krok.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-11, 21:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Teraz to Siergiej już kompletnie zbaraniał.
<br />
Nie uległo zmianie? Więc co? Alex kocha króla? Ale przecież całkiem niedawno mówił...
<br />
Potrząsnął głową, żeby przestać nad tym rozmyślać. Alex sam mu powie! Na pewno!
<br />
Poinformował kuzyna wciąż nieco drżącym głosem, że zaraz będzie
śniadanie, że służki kończą właśnie piec bardzo dobre bułeczki i że nie
mogą się doczekać, aż Alex ich spróbuje. Gdy dostrzegł, w co odziany
jest starszy chłopak, zagryzł mocno wargę, by powstrzymać rumieńce.
<br />
- Poszukam w mojej komnacie jakichś ubrań, które mogłyby na Ciebie
pasować. Przyniosę je, dobrze, Alex? A oprowadzę Cię po śniadaniu.
<br />
Zbyt był zawstydzony i skrępowany, by nadać swojemu głosowi swobodniejsze brzmienie.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-11, 21:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Jeśli Siergiej był zawstydzony to Alex był tym bardziej. Szczególnie, że był ubrany tylko w koszulę Asmodeusza.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Król powinien pomyśleć o ubraniach skoro w jego planach było sprowadzenie mnie do zamku. </span> powiedział wyraźnie niezadowolony. <span style="font-weight: bold;">- Będę Ci bardzo wdzięczny. </span> dodał z widoczną ulgą.
<br />
Alex rozejrzał się za spodniami do spania, które wczoraj zostały rzucone
gdzieś w kąt łóżka. Znalazł je po krótkiej chwili na ziemi. Kiedy
szesnastolatek ponownie wrócił trzymając w rękach naręcze ubrań blondyn
czuł się już nieco pewniej.
<br />
Chciał wejść do łazienki gdzie obecnie przebywał Asmodeusz więc podszedł do drzwi i zapukał w nie krótko.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Też chciałbym skorzystać z łazienki... </span> rzucił na tyle głośno by być usłyszanym. <span style="font-weight: bold;">- Gdybym miał własny pokój nie byłoby żadnego problemu. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-11, 22:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Podczas
pobytu w łazience przebrał się w królewskie, codzienne szaty, uczesał,
założył na głowę prostą koronę (jednakże bardzo ciężką, bo wykonano ją
wyłącznie ze szczerego złota, które w tej nieprzyjaznej krainie
nietrudno było znaleźć - to był jeden z powodów bogactwa Mroźnych
Szczytów, zaraz po właściwie ciągle toczonych wojnach) i gdy usłyszał
pukanie, był już gotowy do wyjścia.
<br />
Ledwo otworzył drzwi, spontanicznie przyciągnął do siebie chłopaka i
pocałował go mocno, głęboko, choć krótko. Ot tak. Na spóźnione dzień
dobry.
<br />
Puścił go po zaledwie kilku chwilach, będąc doskonale świadomym tego, że bardzo bolałby go język, gdyby potrwało to dłużej.
<br />
I udał się na dół, do jadalni, gdzie kończono już szykować śniadanie.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-11, 22:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
zdążył nawet pisnąć słowa sprzeciwu, gdy jego usta zostały zmiażdżone w
namiętnym pocałunku. Nim wykonał jakikolwiek ruch aby przerwać
pocałunek król sam to zakończył odsuwając się od niego i jak gdyby nigdy
nic ruszył w kierunku wyjścia.
<br />
Podły dupek.
<br />
Alex przeklinając władcę ile wlezie wszedł do łazienki by wykonać
codzienną toaletę. Na jednej z półeczek znalazł grzebień za pomocą
którego rozczesał swoje długie włosy aby później zapleść je w precyzyjny
warkocz.
<br />
Podczas ubierania się zauważył na swoich pośladkach ślady paznokci
zostawione tam wczoraj przez Asmodeusza. Wyraźnie odznaczały się one na
gładkiej skórze osiemnastolatka. Po raz kolejny w myślach zwyzywał go od
najgorszych.
<br />
Ubrania przyniesione przez Siergieja na długości były dobre tylko trochę
zbyt obcisłe. Szczególnie spodnie bardzo przylegały do ciała blondyna.
Lepsze to niż paradowanie pół nago.
<br />
Po kilkunastu minutach wyszedł z sypialni rozglądając się niepewnie na
boki. Nie za bardzo wiedział gdzie ma się teraz udać. Z opresji wybawiła
go przechodząca akurat korytarzem służka, która widząc, że ten jest
nieco zagubiony sprowadziła go do jadalni.
<br />
Od razu rzucił mu się w oczy syto zastawiony stół przez co do ust napłynęła mu ślina.
<br />
Usiadł na jedynym wolnym krześle, którym było w tym wypadku to stojące na wprost miejsca króla i posłał mu pochmurne spojrzenie.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie miałem pojęcia jak dojść na śniadanie. </span> wytknął mu mając nadzieję, że poczuje się przez to choć trochę głupio.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-11, 23:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
czekali z rozpoczęciem śniadania na przybycie ostatniej osoby. Nie było
tu żadnych ważnych osobistości z innych krajów (jeżeli nie liczyć
Siergieja), jedynie kilku szlachciców, posiłek nie miał być uroczysty, a
Asmodeusz nie był w ogóle pewien tego, czy książę ma zamiar się
pojawić.
<br />
Że jednak ten zamiar miał, dowiedział się dopiero po kilkunastu
minutach. Co go o tym poinformowało? Oczywiście natychmiast zwrócone w
stronę chłopca spojrzenia. On też spojrzał i aż uśmiechnął się z
pobłażaniem. Ubierając coś takiego... Jeżeli Alexander naprawdę sądził,
iż orientacja seksualna władcy Mroźnych Szczytów była odbiegająca od
normy, chyba urodził się i żył w innym świecie. Większość z gości, wszem
i wobec ignorując fakt posiadania żon i dzieci we własnych domach, aż
się na uroczego chłopaczka zapatrzyła, szczególnie wiele uwagi
poświęcając bardzo ładnie podkreślonym nogom.
<br />
Bardzo był ciekawy, czy blondyn naprawdę tych spojrzeń nie widział, czy
może widzieć nie chciał? Usiadł przed nim jak gdyby nigdy nic, jak gdyby
przed chwilą grupa sześciu mężczyzn nie wpatrywała się w niego niemalże
obsesyjnie. Jak gdyby ciągle tego nie robiła, choć teraz w istocie
patrzyli nieco taktowniej.
<br />
- Cieszę się, iż mimo wszystko dotarłeś, mój książę. Już zaczynałem się obawiać, iż nie zaszczycisz nas swoją obecnością.
<br />
Przymknął na moment oczy, a potem z całkowitym spokojem podniósł się, by
na swoją osobę skierować uwagę gości. Wprawdzie nie było ich wielu,
jednakże nawet oznajmiając cokolwiek na tak nielicznym forum mógł być
pewien, iż wszyscy na terenie królestwa szybko się o jego słowach
dowiedzą.
<br />
- Z okazji mojego wczorajszego powrotu do ojczyzny, bardzo chciałbym wam
coś oznajmić, drodzy przyjaciele. Ta oto osoba... - Tu wskazał na
osiemnastolatka. - ... to Alexander II, jedyny syn zmarłego niedawno w
bitwie władcy Astrum. Jest księciem przejętej przez nas krainy, jej
najważniejszym zarządcą i moim przyszłym małżonkiem. Ufam, iż udzielicie
nam swego błogosławieństwa.
<br />
Mimo iż został niejako zmuszony do wyjaśnienia sytuacji przez
ściągnięcie do zamku blondyna, wcale nie był niezadowolony z
konieczności wymówienia tych słów. Szlachta dzięki temu zajęła się sobą
(gdy już wyszła z ogromnego szoku: bo o ile posiadanie męskiego kochanka
przez króla było jak najbardziej w porządku, początkowo miało mieć
miejsce i na to szlachcice się zgadzali, to takie małżeństwo, nie mające
jeszcze ŻADNYCH korzyści politycznych, bo przecież i tak kraj był już
ich... no, to było dla nich łagodnie mówiąc niepojęte) i przez jakiś
czas nie miała zamiaru przeszkadzać.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-11, 23:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
zwrócił uwagi na spojrzenia skierowane w jego stronę uważając, że jest
to po prostu spowodowane zaciekawieniem nową twarzą w towarzystwie.
<br />
Alexander słuchał przemowy króla z gustownie uniesioną brwią. Ładnie
ubrał to w słowa. Nie ma co. Zabrzmiało prawie tak jakby robił
blondynowi przysługę, że zabrał go ze sobą. Miał ochotę prychnąć
pogardliwie, ale wstrzymał się mając świadomość, że przebywające w sali
osoby są jakimiś ważniakami w królestwie.
<br />
Był przyzwyczajony do obecności innych ludzi podczas jedzenia. W Astrum
rzadko kiedy jedli z rodzicami sami,bez obecności osób trzecich.
<br />
Z słów Asmodeusza zaciekawiła go tylko jedno... to, że był
najważniejszym zarządcą. Czy nie kłamał ? A może to tylko taka
polityczna gra?
<br />
Stwierdził, że wstrzyma się z wszelkimi komentarzami i pytaniami do
czasu aż zostaną sami. Zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo trzeba było
uważać na słowa, które mogły szybko obrócić się przeciwko osobie, która
je wypowiedziała.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 00:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
był zaskoczony tym, iż Alexander nie wtrącił ani słowa po jego krótkim
przemówieniu. Zaskoczony pozytywnie - przynajmniej ten jeden raz.
Chłopak może i był pyskaty oraz pozbawiony instynktu samozachowawczego,
ale jednak przejawiał oznaki dobrego wychowania. Zadziwiające.
<br />
Śniadanie upłynęło we względnej ciszy. Szlachcice wprawdzie nie
szczędzili krytyki takiego zachowania, byli oburzeni i zniesmaczeni
takim pomysłem, jednak naprawdę bardziej niż wystarczającym było jedno,
bijące lód na kolana swym chłodem spojrzenie, by uwagi ucichły.
<br />
Jedzenie było dobre, nawet bardzo dobre - zawsze takie było. Dziewczęta
będące służkami od dziecka szkolone były na jak najlepsze żony. Musiały
dobrze gotować, być grzeczne, ciche, odpowiednio skromne, zawsze chętne
do usługiwania mężom i bardzo, bardzo uległe. Nie można więc powiedzieć,
by ich obecna sytuacja była zła - może i uwłaczała dobrze urodzonym,
jednak ich czyny nie były na każdym kroku kontrolowane, co z całą
pewnością im odpowiadało - mimo ich początkowego zagubienia w sytuacji.
<br />
Asmodeusz zawsze tak robił. Dawał ludziom swobodę, by ludzie dawali
swobodę jemu. Nie musiał się dzięki temu martwić zdradami od tych osób.
Jedyne osoby, które byłyby w stanie stanąć przeciwko niemu (nie
otwarcie, oczywiście - nikt nie miał odwagi potrzebnej, by to uczynić)
były szlachcicami, ludźmi pochodzącymi z wpływowych i szanowanych na
tych terenach rodzin, chociaż w przeciwieństwie do większości krain,
tutaj to król decydował, a radzenie się szlachetnie urodzonych
ograniczał do minimum, po czym i tak robił właśnie to, co sobie
postanowił - jego najdrożsi, najważniejsi Doradcy uważali oczywiście
inaczej. Pozwalał im tak uważać. Właśnie bardzo dobitnie to im
udowodnił.
<br />
Zaraz po odejściu od stołu musiał z nimi na ten temat porozmawiać, więc
powiedział Alexandrowi, by ten został z Siergiejem. Chwilowo nie byłby
zbyt bezpieczny, będąc sam. Osobiście urwałby głowę osobie, która
śmiałaby podnieść choć palec na jego właśnie obwołanego narzeczonego,
ale zanim by to zrobił, chłopak mógłby być już dość poważnie
pokaleczony. Psychicznie i fizycznie.
<br />
Z Siergiejem już swoje możliwości w tej sprawie udowodnił, więc istniało mniejsze ryzyko ataku.
<br />
<br />
A Siergiej czekał na swojego kuzyna, trochę jeszcze tylko zarumieniony.
Słyszał oświadczenie pana i mimowolnie bardzo się nim przejął, choć
starał się tego nie okazywać.
<br />
- No to... idziemy? - spytał starszego chłopaka, wbijając w niego spojrzenie intensywnie niebieskich tęczówek.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 01:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
starał się ignorować złośliwe, pełne oburzenia uwagi szlachty. W
gruncie rzeczy wcale go one nie obchodziły. Sam nie był zadowolony z
ślubu, bo wiązał on na całe życie ( a bynajmniej tak było w Astrum) a
kochankiem można się znudzić.
<br />
Był przyzwyczajony do milczenia, w końcu jego ojciec był bardzo
despotyczny. Mimo, że dla swojej rodziny był wyjątkowo łagodny, obcym
pokazywał inną twarz. Alexander nie miał wtedy prawa głosu, bo mógł
przez swój niewyparzony język doprowadzić do jakiejś tragedii. Pewnie
dlatego był uważany za osobę cichą, zrównoważoną i spokojną. A przecież
prawda była zupełnie inna.
<br />
Pozostawiony z Siergiejm westchnął ciężko wiedząc, że nie czeka go łatwa rozmowa.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Król ciekawie przedstawił swoją wersję wydarzeń. </span> zaczął od nieco prostszego tematu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wiedziałeś, że jeśli ktoś zechce Cię za partnera nie masz nic do powiedzenia? Przecież to prawdziwe barbarzyństwo! </span> zezłościł się jednocześnie rozglądając po korytarzach, by zapamiętać jak najwięcej.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wyjaśnijmy coś sobie Siergiej. Nie
kocham króla, nie chcę być jego...królową, nie chcę się z nim kochać,
nie chcę nawet przebywać w tym cholernym kraju. Jednak każda moja próba
ucieczki kończyła się klęską! Asmodeusz najwidoczniej przyzwyczaił się,
ze zawsze dostaje to co chce... prędzej czy później. </span>
<br />
Przez swoje zdenerwowanie przyspieszył nieco kroku.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Króla raczej średnio interesuje moje zdanie. </span>
<br />
Zatrzymał się przed oknem opierając rękę o drewnianą ramę.Nie zauważył
przy tym, że w ten sposób wyeksponował swój nieszczęsny nadgarstek.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- A teraz nawet, gdybym mógł to i tak
nie zdołam uciec. Prędzej umrę z zimna, albo zjedzą mnie wilki.
Ewentualnie obie rzeczy na raz.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 01:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Szesnastolatek
zaczął oprowadzać księcia o zamku, opowiadać o komnatach i związanych z
nimi historiach oraz przeznaczeniu: zamek był naprawdę ogromny i
pięknie umeblowany oraz wystrojony. Wszędzie wisiały obrazy i znajdowały
się ozdoby z licznych kamieni szlachetnych, w które obfitowały Mroźne
Szczyty. Z pewnością zamek nie wyglądał tak, jak wyobrażały go sobie
osoby z zewnątrz.
<br />
Gdy zbliżali się do komnaty mieszczącej się na najwyższym, nieczęsto
używanym (choć bardzo zadbanym, służki bezwzględnie dbały o to, by
wszystko wyglądało schludnie) piętrze, Siergiej przystanął, a jego kuzyn
zaczął mówić. Słuchał go z wielką uwagą. Jego oczy rozszerzały się
coraz bardziej i bardziej z każdym zdaniem. Gdyby potrafił, pewnie
znienawidziłby teraz króla za to, co zrobił Alexandrowi - bo dopiero
teraz pojął w pełnym znaczeniu tego słowa to, co miało miejsce w ciągu
ostatnich tygodni. Ale znienawidzić nie mógł. Zwłaszcza będąc w tym,
konkretnym miejscu.
<br />
Gdy usłyszał, że króla średnio interesuje zdanie księcia, spojrzał na
obraz. Wielkie na niemalże całą ścianę malowidło miało niemal wyłącznie
ciemne odcienie, dominowała czerń. Był to portret. Portret osoby, którą
pamiętali wszyscy, a której nie chciał pamiętać nikt.
<br />
Czarne jak u Asmodeusza, bystre oczy zdają się spoglądać na malarza. To
one najbardziej przyciągają uwagę - są lodowate, jednakże bardzo, bardzo
wyraźne jest w nich szaleństwo. Czyste, niczym niezmącone szaleństwo,
uciecha. Usta władcy - bo że jest to władca, nie ma ni krzty
wątpliwości, krzyczy o tym cała jego potężna sylwetka, nie mówiąc już o
drogocennym ubiorze i zdobnej koronie na ciemnej peruce - są wykrzywione
w podobnym do uśmiechu grymasie, choć znacznie bardziej przerażającym,
drapieżnym niczym u wilka, nie, u całej watahy wilków, które okrążają
ofiarę, by skoczyć na nią w najbardziej dogodnym momencie i zacząć
rozszarpywać żywcem, pozwalając się powoli, powolutku wykrwawić.
<br />
Rysy twarzy są ostre, zmarszczki dodają postaci charakteru. Ktoś mógłby
uznać, iż ten obraz jest obrazą, negatywnym przedstawieniem władzy przez
niezadowolonego z niej malarza, celową przesadą. Ale mógłby to zrobić
tylko i wyłącznie ktoś, kogo oczy nigdy nawet na moment nie spotkały się
z tym upiornym spojrzeniem szaleńca. To dzieło było idealnym, idealnym
przedstawieniem osoby byłego króla.
<br />
Gdy odwrócił wzrok od obrazu, jego twarz była bardzo poważna. Otworzył
usta, chcąc opowiedzieć księciu coś, co - jak sądził - ten powinien
usłyszeć, jednak po wypowiedzeniu dwóch pierwszych słów ("Myślę, że...")
zauważył okropnie posiniaczony nadgarstek. Złapał go obiema dłońmi,
patrząc na Alexandra intensywnie.
<br />
- Kto Ci to zrobił?! Jak to się stało?! Boli? Czemu nic nie
powiedziałeś? - wypytywał bardzo nerwowym i bardzo przejętym głosem.
Rozejrzał się dookoła. - Medyka, do tego trzeba medyka... Bardzo boli?!
Alex?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 09:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
syknął z bólu, gdy jego nadgarstek został schwytany w szczupłe dłonie
szesnastolatka. Delikatnie wyciągnął rękę z uścisku i zsunął rękaw niżej
ukrywając zasinienie przed oczami innych.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Spokojnie Siergiej. Mam to niejako na
własne życzenie. Król nie jest w stosunku do mnie brutalny... jeśli
nie buntuję się za dużo. Zazwyczaj jest hymm.. można powiedzieć <span style="font-style: italic;">czuły</span>. </span>
<br />
Skoro mieli zostać w tym zamku nie chciał by niebieskooki nienawidził/
nie lubił Asmodeusza. Owszem na początku blondyn bardzo chciał pokazać
chłopcu prawdziwe oblicze władcy, ale teraz spasował.
<br />
W gruncie rzeczy powiedział przecież prawdę. Gdyby nie wyrywał się i nie
szamotał jego ręka by nie ucierpiała. Spojrzał na ścianę po
przeciwległej stronie i zamarł.
<br />
Wpatrywały się w niego dwa czarne tunele identyczne jak oczy Asmodeusza.
Wcześniej nie zauważył tego obrazu kierując swoje spojrzenia na widok
za oknem.
<br />
Jego pierwsze spotkanie z teściem, uroczo.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Co się stało z ojcem króla? </span>
spytał Siergieja nie odrywając od obrazu wzroku. Od samego patrzenia na
malowidło dostawał gęsiej skórki, co by było gdyby miał nieszczęście się
z nim spotkać.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 12:53<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Co to znaczy: jeśli?! - Siergiej był oburzony. Dotychczas naprawdę nie
przypuszczał, że król mógłby zrobić krzywdę jego kuzynowi. Inaczej -
przypuszczał, jednak było to dla niego pojęcie na tyle abstrakcyjnie, że
spychał je daleko w głębiny swojego umysłu, odcinał się od niego. Gdy
wiedział już, że to możliwe, że to się STAŁO... nie rozumiał, ani
trochę.
<br />
- No dalej, chodź, musimy pójść do medyka, powinien to obejrzeć... -
Pociągnął Alexandra za zdrową rękę, ale ten ani drgnął. - No Alex, no...
<br />
Odpuścił po kilku chwilach bezsensownego ciągnięcia kuzyna w stronę
schodów, z ciężkim westchnięciem przystając. Gdy podniósł głowę,
przyczyna wrycia w ziemię stała się jasna.
<br />
Usłyszał pytanie, jednakże przez długi czas nie odpowiadał, pochylając
się lekko i pozwalając brązowym włosom zasłaniać mu pole widzenia. Nie
był pewien, czy chce to mówić, czy może zupełnie nie chce.
<br />
Chyba chce. Przecież po to Alexander został tu przyprowadzony, prawda? Wziął głęboki oddech.
<br />
- Był... był okropną osobą - powiedział, zamiast po prostu odpowiedzieć
na pytanie. - Wiesz, Alex, ten kraj kiedyś taki nie był. Był brutalny,
ale nie do tego stopnia. Nie wszczynał wojen z każdą krainą, która nie
podzielała jego opinii. Ci ludzie... narodzili się za panowania pana
Christophera... Można powiedzieć, że to on zrobił z nich demony.
<br />
Wzdrygnął się znacznie, gdy wymówił to imię. Nigdy nie spotkał króla,
był zbyt młody, by go kiedykolwiek spotkać, lecz słyszał o nim wiele,
stanowczo zbyt wiele.
<br />
- Wojny toczyły się bez ustanku. Nie tylko przeciw ludziom, którzy w
jakikolwiek sposób sprzeciwiali się władcy, ale przeciwko wszystkim.
Król kochał wojny. Sprawił, że jego ludzie je pokochali. Że ich życiowym
celem, nawet kobiet i dzieci, stało się zginąć w bitwie, zabierając za
sobą życia wielu, wielu osób. Nie tylko zabijali. Kradli, napadali,
gwałcili. Ostatecznie jednak wszystko sprowadzało się do śmierci.
Podczas swojego długiego panowania, pan Christopher miał wiele żon.
Każda kraina chciała być bezpieczna, niezagrożona. Sądzili, że oddając
mu swe córki zrobią krok w stronę zawarcia sojuszu. Ale to było
jednostronne pragnienie. Każda z tych kobiet w końcu ginęła w
męczarniach, a jej państwo było doszczętnie rujnowane. Tylko jedna dała
mu potomka. Nie była żoną. Była służką. Jedną z tych, które umilały
królowi noce. Pozwolono jej urodzić syna, wykarmić, a kilka miesięcy
później utopiono. Na polecenie pana Christophera.
<br />
Z każdym słowem usta Siergieja drgały coraz mocniej.
<br />
- Nadał synowi imię demona, licząc na to, że demonem się stanie -
zacytował coś, co wyczytał kiedyś w jednej z historycznych ksiąg,
których wbrew pozorom było tu bardzo wiele. - Gdy jego demon miał
dwanaście lat, pan Christopher pierwszy raz... odwiedził go... w
sypialni. Tej samej nocy jego gardło zostało poderżnięte zatrutym
ostrzem, a niedługo później jego syna obwołano królem.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 14:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Szatyn
długo nie odpowiadał i Alex już zaczął się zastanawiać czy zadał
niewłaściwe pytanie. Już chciał zmienić temat, ale w tym momencie
nastolatek zaczął mówić. Blondyn słuchał go uważnie, ani razu mu nie
przerywając.
<br />
Więc to tak... ojciec Asmodeusza był gorszym draniem niż ktokolwiek
mógłby przypuszczać. Ten to dopiero odnajdywał przyjemność w mordowaniu.
Powinien się cieszyć, że król nie odziedziczył więc z charakteru po
swoim tatusiu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Więc Asmodeusz miał dwanaście lat jak zabił własnego ojca... </span> zamyślił się, ani na chwilę nie odrywając spojrzenia od obrazu.
<br />
On w tym wieku prowadził bardzo beztroskie życie, w którym jedynym zmartwieniem były nauki historii i etykiety królewskiej.
<br />
Przeczesał brązowe włosy Siergieja zdrową ręką by ten się nieco rozchmurzył.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przestań się zamartwiać Siergi. Miałeś w życiu dużo gorsze sytuacje i się nie załamałeś, więc ja również sobie poradzę. </span>
rzucił będąc w tym momencie bardzo poważnym. Serce krajało mu się na
myśl, że oddawał się innemu mężczyźnie już jako dwunastolatek lat. <span style="font-weight: bold;"> -A to, </span>- uniósł w górę prawą dłoń - <span style="font-weight: bold;"> To tylko niegroźne obtłuczenie. Za parę dni powinno zejść.</span>
<br />
Chciał już odejść od portretu tego strasznego człowieka więc powoli
ruszył na przód, ruchem głowy nakazując to samo nastolatkowi.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 17:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
był nieprzekonany. Ślad na ręce Alexandra wyglądał strasznie i nie
sądził, by miał on szybko zniknąć. Na pewno był bardzo bolesny.
<br />
Zagryzł wargę, powstrzymując się od zadania bardzo trapiącego go
pytania. Czy... to... już się stało? Czy jego kuzyn i król spali ze sobą
w pełnym tego słowa znaczeniu?
<br />
Potrząsnął głową gwałtownie, kiedy zaczął się rumienić. Nie zapyta.
<br />
- Ale jesteś pewny, Alex? Mamy w zamku medyka, więc można by do niego
podejść... - zaproponował nieśmiało, wciąż mając w głowie widzianą dziś
sytuację.
<br />
Zaczął iść do przodu, nawet przed siebie nie patrząc, kiedy nagle w <span style="font-style: italic;">coś</span> uderzył. Niemalże się wywrócił! Gdy znowu stanął pewnie na nogach i spojrzał przed siebie, lekko się przestraszył. Tym <span style="font-style: italic;">czymś</span>,
na co wpadł, okazała się być pewna osoba. Jeden z Doradców, którzy byli
dzisiaj przy stole. Barczysty mężczyzna o agresywnych rysach twarzy i
bardzo zimnym spojrzeniu spoglądał na nich z dezaprobatą, a jego usta
wyginały się w grymasie niezadowolenia.
<br />
- Och, ja... - zaczął Siergiej, zerkając krótko na kuzyna. - Przepraszam, nie chciałem na pana wpaść, ja...
<br />
Urwał, gdy przypomniał sobie, gdzie jest.
<br />
Nikt prócz sprzątających służek nie wchodził na to piętro. Wstęp był
zabroniony, można było tu się dostać jedynie za pozwoleniem władcy.
<br />
- Ale co pan tu robi..?
<br />
Doradca skrzywił się jeszcze bardziej. Wyminął szesnastolatka i podszedł
do starszego. Złapał go za szczękę, oglądał jak towar i też tak na
niego patrzył.
<br />
- Za ile Cię kupił, co? Za dwie skrzynie złota? No tak, zawsze był
rozrzutny, bachor... Ale naprawdę nie myślałem, że kupi sobie taką
bezwartościową zabaweczkę, bez pozycji, bez posagu...
<br />
Dostrzegł obraz wiszący na przeciwległej ścianie.
<br />
- Jego ojcu byłoby wstyd.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 18:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wpatrywał się w mężczyznę, który
zmierzał w jego kierunku. Z zachowania Siergieja wiedział, że ta osoba
nie miała prawa się tu znajdować. A więc pofatygował się tu specjalnie
dla niego. Nawet nie drgnął kiedy jego ruchy ograniczył mocny uścisk na
szczęce.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Na pewno jesteś zaufanym człowiekiem króla, skoro ośmielasz się mnie dotykać. </span> zaczął wpatrując się wprost zimne oczy szlachcica. <span style="font-weight: bold;">- Nie zapłacił ani talara. Po prostu mnie sobie wziął, razem z moim krajem i życiem wielu istnień z mojego królestwa. </span> wycedził przez zaciśnięte zęby. <span style="font-weight: bold;">- Ja uważam, że jego ojciec byłby z tego dumny. </span>
<br />
Postanowił zachować spokój i nie pokazać po sobie jak bardzo się lęka.
Nie tyle co o siebie, ale nie chciał by coś spotkało szatyna. W końcu
nie wiedział czego spodziewać się po tych brutalach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jestem prawowitym następcą tronu, jeśli weźmie mnie sobie za męża prawie...
<br />
<span style="font-style: italic;">legalnie</span> zostanie również władcą Astrum. </span>
<br />
Prawdopodobnie mało go to obchodziło, bo przecież kraj i tak należał do Mroźnych Szczytów. Ale chciał zyskać na czasie.
<br />
Tylko na sekundę zerknął na Siergieja, który wpatrywał się w nich z przerażeniem.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> - Uważasz, że moja uroda jest warta tylko dwóch skrzyń złota? </span>
<br />
No dalej Siergiej zwiewaj!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mam idealne, szczupłe, gibkie i
gładkie ciało. Nie skażone przez żadną bliznę. Moje włosy są mocne,
grube i lśniące. Czy czegoś mi brakuje? </span> Mówiąc to nawet na
sekundę nie oderwał swoich szmaragdowych ślepi od surowego oblicza.
Miał nadzieje, że szesnastolatek zrozumiał, co Alex próbował zrobić. Nie
miał jednak odwagi tego sprawdzić bojąc się, że to rozproszy
wpatrzonego w niego jak w obrazek mężczyznę.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 18:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej może był naiwny, łatwowierny, ale na pewno nie głupi.
<br />
Gdy tylko szok minął, chłopak zacisnął na moment oczy i czmychnął
schodami na dół. On by nie pomógł, sprawiałby dodatkowy kłopot. Musiał
znaleźć króla, znaleźć króla. I to szybko!
<br />
<br />
Facet zacisnął mocniej palce na jego szczęce, prawie mu ją miażdżąc.
Przyciągnął blondyna bliżej siebie. Jak ten szczeniak śmiał takim
tonem...
<br />
- Uważam, że nie jesteś wart złamanej monety - syknął. - Poza tym swoim
ciałkiem nie masz teraz niczego, bachorze! Niczego! Astrum należy już do
Mroźnych Szczytów, Twoi rodzice nie żyją, nie różnisz się teraz niczym
od zwykłego, nic nieznaczącego szczeniaka z ludu! Jeszcze nie dotarło,
że straciłeś swoją pozycję?! Nie jesteś już nawet księciem tej swojej
pieprzonej krainy, jesteś tylko rozpieszczonym gówniarzem, nikim więcej!
Ktoś taki jak syn króla powinien Cię przerżnąć, a potem poćwiartować i
rozrzucić po tym wspaniałym Astrum! Właśnie. Bardzo mnie ciekawi, czemu
jeszcze żyjesz...
<br />
Puścił chłopaka i odrzucił go do tyłu. Przez chwilę się nad tym faktem
zastanawiał. W tym czasie na piętro weszło kilka wiernych mu sług.
<br />
- Nieważne. Niedługo naprawimy ten błąd, nie martw się.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 19:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
udało się. Nic dziwnego w końcu nie miał zielonego pojęcia o uwodzeniu.
Mimo woli stęknął z bólu, gdy mężczyzna zacisnął mocniej dłonie na jego
szczęce. Słyszał rozszalałe bicie swojego serca... miał rację, gdy
mówił o tym, że stracił swoją pozycję. Można powiedzieć, że gdyby nie to
iż Asmodeusz chce go poślubić byłby zwykłym niewolnikiem. Jeńcem
wojennym.
<br />
Mógł mu wyjaśnić, że jego tyłek jest jeszcze dziewiczy, ale facet mógłby
zapragnąć to zmienić. Z resztą to nie był jego interes.
<br />
Odrzucony w tył uderzył mocno plecami o ścianę. Na chwilę zabrakło mu
tchu a przed oczami zrobiło się ciemno ( głową też przywalił, ała. ) .
Kiedy się ogarnął jego oczom ukazało się paru pachołków zmierzających w
ich stronę. W pierwszym odruchy chciał rzucić się do ucieczki, ale w
rezultacie zrobił tylko krok w tył i się zatrzymał. I tak zaraz by go
dogonili a tak może zachowa resztki swojej dumy.
<br />
Po prostu czekał.
<br />
Na śmierć albo na ratunek.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 19:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Szlachcic aż uśmiechnął się nieco psychicznie, gdy zobaczył, że dzieciak się poddał.
<br />
Korzystając z okazji, przyjrzał mu się dokładniej. To ciało rzeczywiście
było wspaniałe. Piękne, niewątpliwie bardzo miękkie i gładkie, młode, o
tak zachwycającym odcieniu, bez widocznych skaz...
<br />
Przejechał językiem po swoich wargach. Wpierw chciał go zwyczajnie
zabić, żywcem poćwiartować, a przed tym kwasem wypalić oczy i wlać mu go
do żołądka, ale zmienił zdanie.
<br />
Jego żona była bardzo urodziwą kobietą. I właśnie w tym problem - była.
Teraz brzydka, pomarszczona, bez wdzięku, a dzieci równie przeciętne.
Zapragnął w swym łożu kogoś, kto naprawdę go rozpala, a ten niewinny
szczeniak już rozpalał jak mało która ladacznica! Już - ubrany!
<br />
- Przynieść mi go do domu. Żywego.
<br />
To mówiąc, odwrócił się na pięcie i zaczął iść w kierunku schodów, nawet
nie patrząc na czyny swoich ludzi, którzy wbili chłopakowi w nogę
zatrute paraliżującą, niezwykle bolesną w działaniu trucizną, cienkie i
małe ostrze, po czym - nie czekając na efekty - włożyli ofiarę do
przygotowanego na zwłoki wora i podążyli za swoim panem, nie zważając na
nic.
<br />
Dawka była wystarczająca, by książę odzyskał zmysły dopiero w piwnicy szlachcica.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 19:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Widząc
na sobie to lubieżne spojrzenie niemal wykonał kolejny krok w tył.
Kiedy usłyszał rozkaz gwałtowne zbladł. Więc on też go pożądał? Czy
wszyscy mężczyźni w jego królestwie tacy byli?
<br />
Krzyknął, gdy zatrute ostrze zatopiło się w jego skórze. Potem nie mógł
już pisnąć ani słówka mimo iż ból był na prawdę mocny. Nie był w stanie
ruszyć żadną częścią ciała, nie ważne jak bardzo chciał to zrobić.
Zrobiło się całkiem ciemno, kiedy został wrzucony do dużego lnianego
worka. Był przerażony... żałował, że nie zdążył pożegnać się z
Siergiejem. Miał pewność, że już nigdy go nie zobaczy.
<br />
<br />
Znieśli go do piwnicy, przywiązali do zimnego kamiennego słupa,
unieruchamiając jego ręce wysoko nad głową. Między nogi została wsunięta
gruba deska nie pozwalająca mu na złączenie nóg. Poczuł, że trucizna
przestała działać, gdy jego ciało zaczęło drżeć. Nie wiedział czy to ze
strachu czy może to skutek zatrutego ostrza.
<br />
Śmiali się z niego wychodząc. Obiecywali, że wkrótce ich pan go odwiedzi
i nie będzie długo samotny. Powiedzieli, że nie może się doczekać aż
skosztuje tak apetycznego, młodego ciałka.
<br />
Blondyn pozwolił sobie na cichy szloch kiedy drzwi zamknęły się a w pomieszczeniu zapanowała ciemność.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 20:32<br />
<hr />
<span class="postbody">W
domu nie było nikogo. Jego żona poszła na spacer dookoła wioski,
zabrała ze sobą dzieci i nie miała prędko wrócić. Wiedziała, co jej mąż
robił zawsze wtedy, gdy opuszczała te cztery ściany. Jasne,
przeszkadzało jej to, ale o wiele bardziej przeszkadzał jej fakt, iż
odwiedzał w sypialniach także ich dzieci. Zdecydowanie wolała, by
zaspokajał się na obcych chłopcach, niż na nich. Choć i tak ona miała
najmniej do powiedzenia.
<br />
A jej drogi małżonek ze zniecierpliwieniem przemierzał korytarze swojej
siedziby, by po chwili marszu przejść do piwnicy. To piękne ciało... tak
blisko... już za moment będzie jego...
<br />
I w tym momencie najmniej go obchodziło to, że ten bachor, Asmodeusz,
zrobił to jako pierwszy. Dla niego tym lepiej. Nie będzie musiał się
martwić tym, że mu biedaczek nie będzie wiedział, co ma robić.
<br />
Gdy wszedł i zapalił wiszącą przy wejściu świecę, aż sapnął. Dzieciak
był rozebrany, o co najwyraźniej postarali się jego słudzy. Wyglądał
fenomenalnie. Jedynym defektem na tej pięknej skórze był ohydnie
posiniaczony nadgarstek prawej ręki, ale nie sprawiało to żadnego
problemu. Reszta była idealna.
<br />
Kiedy już się napatrzył, bez skrępowania zdjął dolną część odzienia,
górną zostawiając na miejscu. Rozkuł nastolatka, który opadł na twardą,
zimną posadzkę na klęczkach. Nie przejmując się drżeniem jego ciała i
ogólnym przerażeniem, stanął po prostu tuż przed nim. Głowę szczeniak
miał na wysokości idealnej, bo wysokości jego fiuta.
<br />
- Wiesz, co robić, prawda? - W razie gdyby chłopak jednak nie wiedział,
chwycił go za włosy i przysunął głowę chłopaka wprost do swojego
przyrodzenia, dotykając nim jego ust.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 20:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Blondyn
zmrużył oczy kiedy w pomieszczeniu znowu zrobiło się jasno. Jego
oprawca wszedł i na jego widok niemal się zaślinił. Mężczyzna przez
ładnych parę minut wpatrywał się w sylwetkę księcia, zupełnie jakby nie
mógł nacieszyć oczu. Potem ściągnął spodnie zostając w koszuli, zupełnie
jakby chłopak nie był godny oglądania go w pełnej okazałości.
<br />
Alex aż sapnął, gdy jego ciało upadło na zimną posadzkę.
<br />
Najpierw poczuł smród nieumytego, spoconego męskiego ciała a potem dotyk
przy swoich ustach jego twardego penisa. Spojrzał na niego z dołu i
uchylił wargi tylko po to, aby potem mocno zacisnąć zęby na fiucie
szlachcica.
<br />
Został odrzucony w bok a poszkodowany zgięty w pół chwycił się za swoją bolącą męskość pojękując z bólu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Powiedziałeś, że nie jestem wart nawet złamanej monety. Miałeś rację, bo dziwka ze mnie raczej marna. Brak mi...</span>
chciał powiedzieć, że nie ma doświadczenia, ale w ostatniej chwili
zamilkł. Jeszcze bardziej podnieciłaby go myśl, że może być jego
pierwszym.
<br />
Wiedział, że za to ugryzienie zaraz solidnie oberwie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 21:16<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ty mała szmato! - Złapał się za obolały narząd, po czym mocno
odrzuconego w bok chłopaka kopnął. Był wściekły. Złapał blondyna za
włosy i szarpnął mocno, przyciągając jego głowę bliżej siebie.
<br />
- Wybrzydzać się księżniczce zachciało?! - krzyknął mu wprost do ucha.
Poprawił kolejnym kopnięciem, tym razem nieco słabszym, ale wciąż z
pewnością bolesnym.
<br />
- Naprawdę myślisz, że jesteś kimś więcej niż zwykłą, nic niewartą
kurwą?! Powinieneś pogodzić się już ze swoim losem, skoro dajesz się
pieprzyć temu bachorowi! W czym niby jestem od niego gorszy?!
<br />
Kopnął kolejny raz, zbulwersowany samą taką możliwością. Był wiernym
sługą króla, to prawda, ale jego królem był Christopher! Jego dzieciak
nie mógłby nawet stóp całować wybitnemu ojcu, który w parę lat
kilkukrotnie zwiększył powierzchnię ich krainy.
<br />
To już nie był kraj, który sobie wymarzył. Asmodeusz jest zbyt...
miękki. W życiu nie dorówna wspaniałości pana Christophera, jedynego i
niezastąpionego władcy Mroźnych Szczytów, przed którym drżą wszystkie
kraje! Jego ojciec był legendą.
<br />
On nie mógł, po prostu nie mógł być gorszy od kogoś takiego!
<br />
- Ssij! Jeśli jeszcze raz ugryziesz, odrąbię Ci ten cholerny łeb, rozumiesz?!</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 21:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Krzyknął, a potem kolejny raz i tym razem do oczu napłynęły łzy.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wcale mu się nie daje! </span> wybuchnął z nienawiścią patrząc wprost te zimne ślepia. <span style="font-weight: bold;">- Proszę bardzo, ale na pewno nie będę ssać Twojego śmierdzącego fiuta! </span>
<br />
I tak go pewnie zabije, a podobno odrąbanie głowy w gruncie rzeczy nie
jest taką złą śmiercią. Przynajmniej umrze szybko. Plunął mu twarz, a w
jego ślinie były ślady krwi. Skurczybyk musiał mu coś uszkodzić podczas
kopnięcia.
<br />
Był twardszy niż ostatnio, a było to spowodowane prawdopodobnie
świadomością, że długo nie pożyje. Asmodeusz w najgorszym wypadku mógł
go zgwałcić, pobić, zamknąć w ciasnym pomieszczeniu albo ograniczyć
kontakty ze Siergiejem. A jego oprawca... on mógł zrobić dużo gorsze
rzeczy.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 21:59<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jak wolisz, szczeniaku - wycedził i mimo słów księcia się uśmiechnął,
ale w żadnym wypadku nie był to uśmiech przyjazny. To był raczej lekko
szaleńczy grymas - przerażający, choć w żadnym stopniu nieporównywalny z
tym byłego władcy.
<br />
Złapał go, podniósł i przekręcił tak, by chłopak był do niego obrócony
tyłem, na klęczkach. Skoro tak bardzo nie chce possać mu fiuta, nie ma
problemu. Mogą od razu przejść do rzeczy.
<br />
- Jak on Cię pieprzył, kurewko? - zapytał chrapliwie, nadal nie domyślając się, iż tyłek nastolatka jest jeszcze dziewiczy.
<br />
Nie zamierzał go przygotowywać, nawilżać. Chciał, by go bolało.
Następnym razem trochę pomyśli, zanim odezwie się do niego takim tonem.
Zanim w ogóle się odezwie.
<br />
Bo tak, szlachcic nie zamierzał kończyć po tym razie. Młodzik mu się
podobał, jego ciało było takie piękne, a buźka taka wyszczekana. Idealny
do zabawy. Idealny do zniszczenia.
<br />
Jego penis mimo ugryzienia wciąż był twardy. Przesunął po nim
parokrotnie dłonią, by rozbudzić go do końca i zaczął wciskać się
pomiędzy zaciśnięte pośladki, co było utrudnione ze względu na całkowitą
suchość. Cholera, taki ciasny... Jakby nikt z niego nigdy nie
korzystał...</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 22:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Ciało
blondyna zadrżało ze strachu, gdy mężczyzna przekręcił go tak, że teraz
klęczał wypięty w jego stronę. Czując jak ten próbuje się w niego
wedrzeć, bez żadnego nawilżenia spowodował u niego większy lęk niż myśl o
śmierci.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- On mnie jeszcze nigdy... </span> zaszlochał niezrozumiale <span style="font-weight: bold;">- Nikt jeszcze...</span>
jego dalsze słowa utonęły w krzyku chłopaka. Był to krzyk wypełniony
cierpieniem i rozpaczą. Mimo iż penis nie był tak imponujących rozmiarów
jak króla i udało mu się wcisnąć w niego zaledwie główkę przyrodzenia
to i tak Alexander myślał, że umiera.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przestań! </span>Próbował uciec od
trzymających go rąk, ale był za słaby. W końcu szlachcic brał udział w
nie jednej wojnie i miał imponującą muskulaturę a książę... był tylko
drobnym, szczupłym dzieciakiem z zerowym zarysem mięśni. Co on mógł
zrobić?</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 22:33<br />
<hr />
<span class="postbody">No i faktycznie przestał i wysunął nawet tę włożoną już główkę, choć bynajmniej nie z powodu litości dla dziewiczego tyłeczka.
<br />
Po prostu bardzo trudno jest się skupić na rżnięciu kogoś, kiedy Twoją
szyję i głowę właśnie rozpuszcza kwas, zalewając oczodoły i wpływając do
ust.
<br />
A krzyk, którym uraczył przestrzeń szlachcic, był najbardziej przerażającym krzykiem, jaki kiedykolwiek usłyszano w tym domu.
<br />
I najdłuższym.
<br />
<br />
Asmodeusz był zły. Wściekły. Nie, wściekły był wtedy, gdy książę drugi
raz spróbował uciec. Teraz był zwyczajnie wkurwiony na tego głupca,
swojego <span style="font-style: italic;">Doradcę</span> i zamierzał wypalić mu wnętrzności żywym ogniem.
<br />
Na szczęście (albo nieszczęście, jeśli patrzeć z perspektywy starszego
mężczyzny) w piwnicy była buteleczka z kwasem. Mały, niepozorny flakonik
ozdobiony zieloną czaszką.
<br />
Gdy zobaczył, co robi ten skurczybyk (a ten nawet go, cholera, nie
zauważył), nie potrzebował nawet chwili na podjęcie decyzji. Po prostu
przechylił naczynie, a potem patrzył z mściwym zadowoleniem, jak
szlachcic wije się z bólu i rękami drapie twarz, roznosząc jeszcze
bardziej kwas po ciele. I słuchał krzyków, które dla niego teraz
brzmiały tak pięknie, jakby były najczystszą melodią.
<br />
Ostrzegał, że to zrobi. Ostrzegał bardzo wyraźnie. Nie jego winą było to, że go nie posłuchano.
<br />
Nie zamierzał dobijać konającego w męczarniach człowieka. Nigdy nie miał
szacunku do głupców, nie miał zamiaru tego zmieniać, nawet jeżeli ten
człowiek służył królestwu tyle lat.
<br />
Wręcz tym bardziej zasługiwał na taką śmierć.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 23:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Poczuł,
że rozrywający ból znika w tym samym momencie, w którym pomieszczenie
wypełnił nieludzki krzyk. Był tak głośny i przerażający, że uwolniony
blondyn skulił się i zakrył uszy rękoma. To co zobaczył było jeszcze
straszniejsze niż owy wrzask. To było okropniejsze niż widok jego ojca
bez głowy. Na jego oczach człowiek był palony żywcem. Smród był przy tym
niesamowity.
<br />
Alexander wycofał się pod ścianę i chowając głowę w kolanach próbował
wymazać z pamięci tą straszliwą scenę. Dreszcze wstrząsające ciałem
chłopaka były tak silne, że aż szczękały mu od tego zęby. Chciał żeby
ten okropny krzyk w końcu się skończył.
<br />
Widok Asmodeusza z tym okrutnym, pełnym satysfakcji wyrazem twarzy wcale nie pomagał mu się uspokoić.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 23:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Niedługo
trwało, nim Asmodeusz się usatysfakcjonował - w zasadzie trwało by to
dłużej, gdyby nie przypomniał sobie o Alexandrze. Zostawił wciąż
cierpiącego, umierającego człowieka, wziął nagiego nastolatka na ręce i
po prostu go stamtąd wyniósł na zewnątrz (wcześniej okrywając wziętym z
zamku płaszczem i kocem, znajdowali się w końcu w krainie wiecznej
zimy), pewnym będąc, że za rękę go nie wyprowadzi. Chłopak był
ewidentnie w szoku i prawdopodobnie nie byłby w stanie iść o własnych
siłach.
<br />
Nie powiedział nic przez całą drogę powrotną, bo nie widział sensu w
mówieniu czegokolwiek, gdy ten nie był w stanie odpowiedzieć. Całe,
drobne ciało osiemnastolatka straszliwie drżało i wątpliwym było, by
działo się to wyłącznie przez zimno.
<br />
Służki natychmiast do nich podbiegły, gdy tylko ujrzały tę zatrważającą
scenę, jednakże wydano im tylko kilka rozkazów i kazano wracać do pracy.
Naprawdę niepotrzebne było zbiegowisko.
<br />
Przeszedł do sypialni, otwierając drzwi do niej prowadzące nogą. Podszedł do łóżka i położył Alexandra na miękkiej pościeli.
<br />
Nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć.
<br />
- Potrzebujesz pomocy medyka? - To było coś, o co stanowczo należało zapytać.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-12, 23:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Nawet
nie zaprotestował, gdy silne ramiona uniosły go z ziemi. Za bardzo się
teraz bał Asmodeusza. Zresztą nie był pewien czy byłby w stanie
cokolwiek powiedzieć. Przez całą drogę więc milczał próbując zapanować
nad rozdygotanym ciałem. Odczuł małą ulgę, gdy znaleźli się w ciepłym
zamku i kolejną kiedy został ułożony na miękkim łóżku.
<br />
Słysząc pytanie nie wiedział co odpowiedzieć. Kiedy królewski doradca
kopał go ból był ogromny. I nawet pamiętał, że plunął krwią, ale teraz
czuł jedynie to cholerne drżenie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie.. Nie jestem pewien. </span> wyjąkał głosem tylko trochę głośniejszym od szeptu.
<br />
Otulił się ciasno kocem uparcie wpatrując się w pościel. Jak mogło dojść
do czegoś takiego? Gdzie w tym czasie była straż? Oni go tak po
prostu... wynieśli, jak worek kartofli!</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-12, 23:56<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Więc zaraz po niego pójdę - rzekł z westchnieniem. Chciał na niego
nawrzeszczeć, że po jaką cholerę w ogóle się stawiał, że powinien
grzecznie wykonywać polecenia, przeciągać... Ale nie mógł. Skąd miał
wiedzieć, co robić w takiej sytuacji? Skąd miał w ogóle wiedzieć, że
ktoś po niego przyjdzie?
<br />
Naprawdę wątpliwym było, by książę kiedykolwiek choćby pomyślał o
możliwości wzięcia udziału w takiej sytuacji. To on był tu
poszkodowanym. Niepotrzebnym było dodatkowo się na niego złościć,
dodatkowo go straszyć.
<br />
Za to miał całkowite prawo być wściekłym na strażników zamku, którzy -
pokładając całkowite zaufanie w jednym z Doradców - nie sprawdzili
zawartości worka, w którym wyniesiono Alexandra. Ale im już awanturę o
to zrobił.
<br />
- Zaraz przyjdzie tu jedna ze służek. Przygotuje kąpiel i pomoże Ci się
umyć, dobrze? - mówił bardzo spokojnie i wyraźnie, jak do małego
dziecka, ale wcale nie miało to być złośliwe.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 00:10<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Jeszcze nie teraz...</span>
<br />
Nie był pewien czy własne nogi go utrzymają, nie chciał też by ktoś
oglądał i dotykał jego ciała. Szok powoli zaczął mijać a wraz z nim
powracał ból. Czuł też jak ogarnia go znużenie... kąpiel nie była dla
niego taka ważna. Nie miał na nią siły. Te wszystkie wydarzenia
kompletnie go wyczerpały. Miał wrażenie, że jest taki pusty, zupełnie
jakby zużył już wszystkie emocje jakie posiadał.
<br />
Położył głowę na poduszce i przymknął oczy. Choć na chwilę, bo powieki tak bardzo mu ciążyły.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 00:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Posiedział
jeszcze dłuższą chwilę przy zasypiającym młodzieńcu, pogładził go po
splątanych, spoconych włosach i wyszedł z komnaty, wcześniej myśląc
tylko o jednym:
<br />
Naprawdę mógł nie jechać w ten dzień do Astrum.
<br />
Gdy analizował zdarzenia z ostatnich dni, dochodził tylko do takiego
wniosku. Zrobiłby dokładnie to samo, gdyby czas miał się przesunąć do
godziny jego pierwszego spotkania z Alexandrem, był o tym święcie
przekonany. Jedynym rozwiązaniem byłoby więc wtedy wyjazd odłożył,
poczekać tydzień, dwa. Miesiąc. Może wtedy życie tego kruchego
nastolatka potoczyłoby się inaczej.
<br />
Zszedł do pomieszczenia, które zajmował zamkowy medyk i poprosił go ze
sobą do królewskiej komnaty. Patrzył, jak podstarzały mężczyzna dotyka
poobijanego ciała dziedzica Astrum, jak naciska na najbardziej
wyglądające na zranione miejsca, patrząc na instynktowne reakcje
śpiącego.
<br />
- Na szczęście nie widzę tu żadnych szczególnie niepokojących urazów,
wasza wysokość. Ma trochę pogruchotane kości i jest bardzo poobijany.
Zgaduję, że się z kimś bił? To taki wiek...
<br />
- Tak, można tak powiedzieć. - Cóż, chłopak raczej nie byłby zbyt
zadowolony, gdyby rozpowiadano wokoło o tym, iż (prawie) stał się ofiarą
gwałtu.
<br />
- Zostawię kilka ziół wspomagających regenerację i maści do smarowania
ran, wasza wysokość. Zioła należy zalewać gorącą wodą i pić dwa razy
dziennie, maść wystarczy nakładać raz dziennie do czasu wygojenia się
zranień.
<br />
- Dobrze. Może pan odejść.
<br />
Gdy medyk wychodził z komnaty, kąpiel przygotowana przez służki była już
gotowa i stygła, a Asmodeusz siedział na łożu i po prostu na blondyna
patrzył, obserwował, czy aby na pewno nie dzieje się nic niepokojącego.
<br />
Martwił się, cholera. Czy to coś złego?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 10:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Znowu
był w tej strasznej piwnicy. Czuła ten okropny zapach i słyszał
przeraźliwy krzyk. Widział Asmodeusza stojącego nad konającym z tym
okrutnym uśmiechem. Twarz ciemnowłosego zaczęła się zmieniać by w końcu
nabrać dużo ostrzejszych rysów. Skulił się rozpoznając stojącą przed nim
osobę. To był Christopher. Zmierzał w jego stronę z paskudnie wygiętymi
wargami. W jednej ręce trzymał buteleczkę z kwasem a w drugiej głowę
jego ojca.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Będę na tyle łaskawy, że pozwolę wybrać ci swoją śmierć. </span>
<br />
Potem utonął w jego ramionach.
<br />
<br />
Alexander obudził się dysząc ciężko. Przestraszony rozglądał się na
wszystkie strony, by gdy ujrzeć oblicze króla krzyknąć i nieco się
wycofać.
<br />
To był tylko sen, tylko sen... Asmodeusz nie poleje cię kwasem... uspokój się...
<br />
Był spocony i ewidentnie potrzebował teraz kąpieli. Odgarnął z czoła
wpadającą mu do oczu grzywkę i bardzo powoli zsunął się z łóżka. Otulił
się mocno kocem. Kiedy stanął na własnych nogach te ugięły się pod nim i
ku swojemu zdumieniu wylądował na ziemie.
<br />
Co jest grane? Zapomniał jak się chodzi czy jest taki osłabiony?</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 10:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Do
podniesienia powiek zmusił go krzyk, a rozbudził głuchy odgłos
upadającego ciała. Podniósł się prędko, zaraz rejestrując, że spał w
ubraniach i koronie. Tej masakrycznie ciężkiej koronie. Aua.
<br />
Położył ozdobę na stoliku nocnym i wstał, zapalając zaraz świecę, by
trochę rozświetlić te ciemności. Zobaczył jasnowłosą, wyglądającą na
skołowaną istotę, która nie mogła podnieść się z ziemi.
<br />
Nie, to nie mógł być Alexander. W końcu jest środek nocy, on śpi nadal w łóżku i...
<br />
Albo nie.
<br />
Westchnął i ukucnął przy chłopaku. Wyciągnął do niego rękę.
<br />
- Mogłeś mnie obudzić, książę - stwierdził.
<br />
- Chcesz iść się wykąpać? Woda już dawno wystygła. Nagrzanie jej zajmie jakąś godzinę.
<br />
Dopiero teraz coś zrozumiał, jego umysł naprawdę nie lubił tej pory
dnia. Nastolatek znajdował się bardzo blisko łóżka, jakby wywrócił się
tuż po postawieniu stóp na ziemi.
<br />
- Wszystko dobrze z Twoimi nogami? - zapytał. Zaniepokoiło go to, że ten
tak po prostu upadł, nie mogąc nawet zrobić kroku. Przecież medyk
orzekł, że jego urazy nie są na tyle poważne, by sprawiać mu wyraźny
kłopot...</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 10:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Widząc przed sobą twarz władcy nie mógł powstrzymać się przed tym, żeby się choć odrobinę nie odsunąć. Wciąż go przerażał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie musi być ciepła.. </span> odparł.
Przecież nie chce zażywać długiej kąpieli. Miał zamiar tylko szybko się
odświeżyć. Zapytany o swoje nogi spojrzał niepewnie na Asmodeusza.
<br />
Nie kopnął go w plecy ani nie zmasakrował mu nóg więc na pewno nie miał
nic uszkodzonego. Myślał intensywnie... aż nagle zrozumiał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Och.. to chyba jakiś skutek uboczny...</span> powiedział to bardziej do siebie niż króla i dopiero widząc jego pytającą minę wyjaśnił:
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Zaaplikowali mi jakąś truciznę w nogi, która całkowicie mnie sparaliżowała. To pewnie dlatego moje mięśnie nieco się buntują. </span>
<br />
Podjął kolejną próbę i tym razem udało mu się utrzymać na nogach, mimo
iż były one dziwnie miękkie. Usiadł na łóżku nie chcąc znowu wylądować
na ziemi. Miał przy tym wyjątkowo nieszczęśliwą minę.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 11:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
w tej chwili pożałował, że jednak przed śmiercią nie zabrał tego
zdrajcy do sali tortur, żeby troszeczkę się z nim pobawić przy pomocy
obcinacza do uszu czy palców.
<br />
Dwukrotnie głęboko odetchnął, by żądza mordu zniknęła z jego twarzy. Zbyt dobrze wiedział, jak wtedy wygląda.
<br />
Używać eksperymentalnego tworu na tak mało odpornym człowieku... Przecież to się może utrzymać wieki!
<br />
Tak, wiedział, co to za trucizna. Opracowywano ją we współpracy z
medykiem jako znieczulenie operacyjne, jednak z powodu niezwykłej
bolesności po podaniu nie nadawała się póki co do użycia na ludziach -
gorsze męki cierpieliby po zaaplikowaniu paraliżującej substancji,
niżeli podczas rozcinania ciała...
<br />
Skoro osiemnastolatek chciał wymyć się w letniej wodzie (nie mogła być
zimna, ponieważ w zamku zawsze temperatura powietrza była dość wysoka),
trzeba jedynie pomóc mu się tam dostać. A to nie było problemem.
<br />
Asmodeusz zastanawiał się, ile ten chłopak w ogóle może ważyć. Uniesienie go było tak proste, jakby nie ważył zupełnie nic.
<br />
Wciąż był rozebrany, jedynie owinięty kocem, więc posadził go na
szerokim brzegu wanny, by go pierw zdjął. Sam usiadł na ziemi, oparty
plecami o drzwi łazienki. Nie zamierzał wychodzić.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 11:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
wydał z siebie cichy odgłos zaskoczenia, kiedy jego ciało zostało
uniesione przez Asmodeusza. Król nawet nie skrzywił się przy podnoszeniu
go.
<br />
Czy to na pewno normalne, że mężczyzna, podnosi mężczyznę( blondyn się
już za niego uważał) bez żadnego problemu? Posadzony na brzegu wanny
obserwował jak król siada pod drzwiami łazienki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie zamierzasz wyjść? </span> spytał z
nutą pretensji w głosie. Otrzymał jedynie pełne politowania spojrzenie
więc zaciskając mocno usta w ciup zanurzył stopy w przyjemnej,letniej
wodzie. Potem wsunął się do wanny w taki sposób, że król nie miał okazji
zobaczyć jego ciała, gdyż koc z ramion odrzucił w ostatniej chwili.
Zanim ten zdążył się zamoczyć.
<br />
Spojrzał w stronę Asmodeusza czując na jakiego policzki wchodzą rumieńce.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mógłbyś chociaż nie patrzeć...</span>
rzucił wyraźnie zawstydzony. Co z tego, że ciemnowłosy widział już
każdy kawałek jego ciała? I tak się wstydził! Zawsze uważał kąpiel za
coś intymnego, dlatego korzystał z pomocy służby jedynie przy myciu
włosów.
<br />
Chciał już zmyć z dotyk brudnych rąk szlachcica, kurz piwnicy i pot od
którego nieprzyjemnie się lepił, ale hamował go przed tym wzrok króla.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 12:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Czy
ten chłopak naprawdę myślał, że król siedział tu, by się w niego
wpatrywać? No owszem, miał piękne ciało, ale tak posiniaczone, że w tej
chwili mężczyzna naprawdę nie chciał go dokładniej oglądać, bo
prawdopodobnie poszedłby jeszcze do domu byłego Doradcy i zwyczajnie ten
dom by podpalił, w poważaniu mając świadomość, że rodzina starca nijak w
tej sprawie nie zawiniła.
<br />
Głośno wypuścił powietrze przez usta, nieco zażenowany prośbą o
niepatrzenie. Zasłonił dłonią oczy. Wyszedłby, gdyby nie wiedza o użyciu
tej trucizny przez szlachcica. Paraliżowała ona całkowicie i miała aż
nazbyt wiele skutków ubocznych, nawet użyta w bardzo niewielkiej dawce.
Jeden z obiektów badawczych, na których to zastosowano, stracił władzę w
nogach na dzień po zażyciu, a drugi dwa dni po nie był w stanie
samodzielnie oddychać. Z tą trucizną naprawdę trzeba było bardzo, bardzo
uważać. Zwłaszcza iż wątpliwym było, by tamten skurczybyk jakkolwiek ją
rozcieńczył. Asmodeusz wolał pilnować, by nic się nie stało. A mogło
stać się dużo.
<br />
- Nie patrzę - zapewnił znużonym głosem. Najchętniej wróciłby do
miękkiego łóżka i poszedłby spać, w końcu był cholerny środek nocy. Nie
uśmiechało mu się siedzenie tutaj.
<br />
- Myj się, naprawdę nie patrzę - ponaglił.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 12:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Widząc,
że ten zasłania oczy poczuł się dużo lepiej. Może i jego zachowanie
było nieco dziecinne, ale nie dbał teraz o to. Sięgnął po olejek do
kąpieli i kolistymi ruchami zaczął rozsmarowywać go po obolałym ciele.
Dopiero teraz zobaczył jak bardzo był posiniaczony... dupek mocno go
poobijał.
<br />
Jak zwykle najwięcej problemu zajęło mu umycie włosów.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chciałbym ściąć włosy. </span> powiedział nagle do Asmodeusza. <span style="font-weight: bold;"> - Mógłbyś mi dać w najbliższych dniach jakiś ostrze, bym mógł to zrobić? </span>
<br />
Spłukał się z piany i był gotowy do wyjścia. Taka kąpiel zajęła mu około
dziesięciu minut. Szybciej niż zwykle miał to zwyczaj robić. Rozejrzał
się za ręcznikiem, który jak na złość leżał daleko od niego. Spróbował
się podnieść, ale jego nogi znowu dziwnie zdrętwiały i nie chciały go
słuchać.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Kiedy to minie?</span> spytał nieco przestraszony brakiem kontroli nad własnym ciałem.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 12:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Powstrzymał
cisnące mu się na usta słowa "nie wiem". Bo nie wiedział, nie miał
pojęcia, to najbardziej go denerwowało. Wszystko zależało od ilości i
stopnia stężenia trucizny, a te mogły być naprawdę jakiekolwiek. Gdyby
tylko wcześniej wiedział, że została w ogóle użyta, najpierw wyciągnąłby
informacje na ten temat od szlachcica. Nie można było podać odtrutki,
jeżeli nie znało się proporcji, mogłoby to jeszcze bardziej zaszkodzić.
Dużo bezpieczniejsze w takim wypadku było pozwolenie organizmowi na
samodzielne uporanie się z substancją.
<br />
Podejrzewał jednak, iż taka odpowiedź wpędziłaby nastolatka w niemałą
panikę, więc z fałszywym spokojem i pewnością odpowiedział:
<br />
- Najdalej za parę dni, książę. To normalne.
<br />
Nie odsłaniając oczu, podał Alexandrowi ręcznik.
<br />
- Zetnę Ci włosy, jeśli chcesz. Jutro - zaproponował, mimo iż bardzo
podobały mu się te włosy w obecnej długości. Nie żeby sądził, że
dziedzic Astrum mógłby chcieć się tym ostrzem skaleczyć. Wielokrotnie mu
już udowodnił, że lęka się śmierci i Asmodeusz nie miał podstaw do
oskarżania osiemnastolatka o coś takiego. Mógłby to jednak zrobić
omyłkowo, gdyby nóż wysunął mu się ze zdrętwiałych dłoni (choć póki co
efekty widoczne były jedynie na nogach), co mogłoby mieć katastrofalne
skutki.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 12:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Przez
parę dni będzie musiał uważać, żeby się nie przewrócić? To bardzo
kłopotliwe! Podkulił kolana, gdy król podszedł do niego z ręcznikiem.
Chłopak przyjął go i trzymając się wanny uklęknął zarzucając na siebie
ręcznik. Na jego policzki wstąpiły rażąco czerwone plamy, które były
spowodowane świadomością, iż sam nie da rady wyjść.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chyba..., chyba będę potrzebował nieco pomocy. </span> wyznał tak cicho, że nie był pewien czy aby Asmodeusz go usłyszał.
<br />
Uniósł swoje zielone ślepia spoglądając na ciemnookiego z zaskoczeniem.
Szczerze powiedziawszy trochę się bał, że ten nie pozwoli mu ich ściąć a
zamiast tego proponuje mu pomoc?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jutro?</span>
<br />
To trochę szybko. Hodował te włosy przez osiemnaście lat a ma się ich
pozbyć w ciągu zaledwie paru minut. Potrzebował się przygotować na to
psychicznie. Nastawić się i w ogóle...</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 13:19<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Mogę już patrzeć? - Gdy usłyszał potwierdzenie, przestał zasłaniać
sobie oczy dłonią. Przytrzymując chłopaka, by nie upadł, pomógł mu wstać
i owinął nieco staranniej dotychczas rozsuwającym się ręcznikiem.
Uniósł go lekko i wyprowadził do pokoju.
<br />
- To doprawdy zabawne, że <span style="font-weight: bold;">najważniejszy zarządca Astrum</span>
potrzebuje aż tyle pomocy - rzucił, specjalnie akcentując te trzy
słowa, które po raz pierwszy wypowiedział podczas krótkiej przemowy,
którą wygłosił podczas śniadania. Miał nadzieję, iż Alexander trochę się
rozluźni, że znowu zacznie gadać, pyskować i prychać niczym
rozdrażniony kot. Czuł się o dziwo bardzo nieswojo, gdy ten był aż tak
potulny i cichy. Jego samego to zaskoczyło, bo wydawało mu się, że
właśnie takiego zachowania od niego oczekuje, tymczasem zupełnie mu ono
do chłopaka nie pasowało.
<br />
- Tak, jutro, książę - potwierdził, gdy posadził już go na poduszkach. - Czy to Ci nie pasuje?
<br />
Wplątał palce w jasne, mokre włosy. Naprawdę bardzo mu się podobały w
tym stanie, były piękne, długie i lśniące, niczym u niezwykle urodziwej
niewiasty. Jeśli miał się ich pozbyć, musiał to zrobić szybko, by sprawy
nie przemyśleć i nie zmienić zdania. Ostatnio zbyt często mu się to
zdarzało.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 13:44<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">-
Nie potrzebowałbym pomocy, gdyby Twój zamek posiadał lepszą straż! Może
i Astrum było od was słabsze, ale nikt nigdy nie uprowadził od nas
nikogo! </span> odparł wzburzony. To wina Asmodeusza, że ma wokół siebie takich niewiernych ludzi!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- A skoro już mowa o Twoje wypowiedzi, naprawdę ładnie przedstawiłeś swoją wersję wydarzeń. Brzmiałeś niemal jak bohater. </span> prychnął kiedy znalazł się już na łóżku. <span style="font-weight: bold;"> Najważniejszy zarządca Astrum? Nawet nie mam pojęcia co tam się teraz dzieje! </span>
zawołał zirytowany. Nie miał pojęcia skąd król wytrzasnął takie
określenie. Było to tylko pod publikę czy na prawdę chciał pozwolić mu
kierować państwem?
<br />
Spiął się wyraźnie czując dotyk we włosach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wolałbym trochę później...</span> odpowiedział zabierając męską dłoń ze swojej głowy.
<br />
To nie tak, że chce jakiejś radykalnej zmiany... Teraz sięgały mu nieco
za pośladki więc zbyt wstrząsające byłoby ścinać je na krótko. Może tak
do połowy pleców? Byłoby mu wtedy dużo wygodniej a nie odczuwałby tak
ich straty.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 14:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnął się półgębkiem. Ucieszył się, że jego drobna prowokacja odniosła skutek.
<br />
- W większych wioskach trwały zamieszki, poddani byli zrozpaczeni i
niespecjalnie rozumieli co się dzieje, ale kilku moich ludzi
zaprowadziło już względny porządek. Ich dokładne raporty razem z
całkowitą liczbą ofiar zamieszek leżą na stoliku nocnym, tym stojącym z
lewej strony łóżka. Jest tam też medalion ze splecionymi symbolami
Astrum i Mroźnych Szczytów, będzie świadczył o sprawowanej przez Ciebie
funkcji - poinformował bardzo rzeczowym głosem, choć nie ukrywał, że
jest zadowolony, mogąc to powiedzieć.
<br />
- Nie będę ingerował w sprawy tej krainy, jeśli Twoje zarządzenia nie
będą niekorzystne dla gospodarki i sytuacji politycznej tej. Wszyscy
ludzie, którzy zostali tam wysłani, będą Tobie podlegli, Alexandrze. Nie
muszę chyba mówić, że jako zarządca wciąż mimo wszystko podlegasz moim
rozkazom?
<br />
Położył się na łożu, rozpuszczając czarnogranatowe włosy. Pociągnął za
sobą mianowanego przy śniadaniu zarządcę i spojrzał mu w oczy. Jego
własne spojrzenie było szczere i poważne, chciał w ten sposób pokazać
Alexandrowi, że nie jest to żart ani polityczna gierka.
<br />
- Innymi słowy, Twoja pozycja niewiele się zmieniła, książę. Niezależnie
od tego, co mówił tamten człowiek. - Znał swojego Doradcę na tyle
dobrze, by wiedzieć, jakimi słowami się posiłkował. Zdążył też na tyle
dobrze poznać osiemnastolatka, by wiedzieć, że się tymi słowami przejął,
więc czuł się w obowiązku go z tego błędu wyprowadzić.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 16:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Słuchał
słów króla z rosnącą uwagą. Od razu spojrzał na szafkę nocną, na której
piętrzył się stos dokumentów. Nie kłamał? Na prawdę pozwoli na
zarządzanie krajem? Zagryzł wargę niemal do krwi nie mogąc uwierzyć w to
co słyszał. Myślał, że Asmodeusz traktował go wyłącznie jako zabawkę do
zaspokojenia własnych potrzeb a tymczasem on naprawdę dał mu taką
funkcję?
<br />
Nie zaprotestował, gdy został pociągnięty do pozycji leżącej. Jedynie
mocniej uchwycił ręcznik, którym był owinięty. Tęsknił za swoimi
ubraniami za Astrum...
<br />
Widocznie się skulił, gdy król wspomniał o tamtym okropnym człowieku i
od razu spuścił wzrok z twarzy ciemnookiego. Na pewno wyczytałby z jego
oczu jak bardzo to wszystko przeżył.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Skąd wiesz co mówił?</span> spytał
poruszając się nerwowo. To co usłyszał od tego potwora nie odbiło się na
nim bez echa. Uważał nawet, że w pewnych kwestiach miał rację więc tym
bardziej zdziwiły go słowa jego narzeczonego.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 19:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Uchwycił
palcami podbródek nastolatka i uniósł go, zmuszając do utrzymywania
kontaktu wzrokowego. Nie mógł patrzeć na jego ciało, bo wpadłby we
wściekłość, a skoro było tak blisko, jedynym rozwiązaniem było skupianie
się na oczach chłopaka. One były wciąż piękne, piękne niczym
oszlifowane szmaragdy - klejnoty najrzadziej spotykane w tych stronach. I
w niezrozumiany dla króla sposób natychmiast koiły jego nerwy.
<br />
I Asmodeusz naprawdę wiedział już, co było przyczyną jego zachowania
tamtego dnia. Tego zachowania, które zapoczątkowało ten niezwykły ciąg
wydarzeń, mimo że nikt - z nim samym na czele - go zapoczątkowywać nie
chciał.
<br />
- Ponieważ czytam z Ciebie jak z otwartej księgi, mój drogi książę -
wyjaśnił. - Prócz tego wiem też, że szlachcice nadzwyczaj miłują się w
uderzaniu w czułe punkty. Te Twoje punkty są bardzo czułe.
<br />
Przysunął się jeszcze bliżej i bardzo, bardzo lekko musnął wargami wargi
Alexandra, hamując ochotę, by pocałować go naprawdę mocno i głęboko.
Odsunął się bardzo nieznacznie, tylko na tyle, by oboje byli w stanie
nieskrępowanie oddychać.
<br />
- Powiesz mi, co jeszcze Ci mówił? - zapytał głosem nieco tylko
głośniejszym od szeptu i bardzo, bardzo niskim, pobudzającym. Zawsze
takiego używał, gdy znajdował się tak blisko tego chłopaka.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 19:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Był
skrępowany, gdy król spoglądał mu prosto w oczy tymi czarnymi ślepiami.
Było w nich coś niepokojącego, dzikiego. Czasami miał jednak wrażenie,
że miga w nich jakaś ciepła, nieokreślona nuta. Blondyn za to nie mógł
go rozgryźć, nigdy nie wiedział jak się zachowa.
<br />
Kiedy Asmodeusz zmniejszył odległość między nimi Alex automatycznie wbił
się mocniej w materac i zapobiegawczo położył mu ręce na ramionach.
Widocznie skulił się kiedy ten go pocałował. Całe szczęście był to tylko
mały buziak.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Powiem Ci jeśli dasz mi jakieś spodnie. </span> zaszantażował go, mając jednocześnie nadzieję, że jeśli się odsunie nie powróci znowu do takiej bliskości.
<br />
To ciągłe przebywanie niemal nago stawało się dla niego męczące. Nie
pamiętał kiedy ostatnio latał tyle na golasa! Chyba nigdy, bo nawet jako
dzieciak nie mógł pozwalać sobie na takie ekscesy.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dlaczego nie zabrałeś moich ubrań z Astrum? Nie chcę chodzić w tych Siergieja, są dla mnie za ciasne.</span> poskarżył się robiąc niezadowoloną minę.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 20:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Głośno
wypuścił powietrze przez usta w geście poirytowania. Alexander naprawdę
nie wiedział, kiedy należało zamknąć te śliczne usta.
<br />
Kolejno odsunął się, podniósł do siadu i wstał, kierując swoje kroki w
stronę wielkiej szafy. Naprawdę nie dowierzał w to, by nie znajdowało
się tam nic pasującego. I miał rację. Sięgnąwszy w głąb mebla, wydobył
kilka par spodni. Nosił je, gdy miał zaledwie jedenaście, dwanaście lat,
ale dzieci z Mroźnych Szczytów były wyjątkowo wyrośnięte w porównaniu
do innych krain (rośli bardzo intensywnie i szybko się rozwijali, choć
też gwałtownie rosnąć szybko przestawali, bo po przekroczeniu granicy
wieku męskiego raczej nie przybywało im już centymetrów). Obrzucił
odzież dość długim spojrzeniem, by ocenić jej wymiary. Może być jedynie
trochę za luźna na szerokość, w końcu Alexander był bardzo drobny, ale
różnica powinna być raczej nieznaczna. Przynajmniej tak wynikało z jego
wyliczeń.
<br />
Podał znalezione ubrania blondynowi.
<br />
- Służki jutro rano pójdą do wioski i spróbują znaleźć coś dla Ciebie
odpowiedniego, Alexandrze. Podam im wymiary - rzekł, ponownie kładąc się
na poduszkach. Nie pomyślał wtedy o zabraniu odzienia księcia ze sobą. O
bardzo niewielu rzeczach myślał, kiedy opuszczał stolicę Astrum.
<br />
- Więc? - zagadnął swobodnie, znowu się zbliżając. - Powiesz mi?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 20:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
miał ochotę się uśmiechnąć widząc poirytowanie władcy. Z małym
rozbawieniem przyglądał się jak ten szybkim krokiem podchodzi do szafy
by po chwili wyciągnąć z nich parę spodni. Zwykłe, czarne, z mocowaniem
na sznurek. Książę pod ręcznikiem wsunął je na siebie i mocno zawiązał
żeby nie spadały. Były trochę za duże, ale nie narzekał więcej. Lepiej
za duże niż za małe, bynajmniej nie wbijają mu się w tyłek.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Znasz moje wymiary? </span> zapytał
marszcząc przy tym zabawnie brwi. Chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale
kiedy Asmodeusz ponownie znalazł się tak blisko niego zamilkł.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Słyszałeś o czymś takim jak przestrzeń osobista?</span>
<br />
Podparł się na łokciach i wycofał nieco w tył, po czym zamyślił się na
moment. Zastawiał się co mu powiedzieć. Na pewno nie chciał się żalić,
że mężczyzna uważał, że jest nic nie warty. To było by żałosne.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wspominał coś o tym, że Twój ojciec przewraca się w grobie widząc jak rządzisz krajem. </span> zaczął obserwując uważnie reakcje władcy. <span style="font-weight: bold;">- No i.. raczej nie mówił o Tobie w samych superlatywach...</span> dokończył nieco nieporadnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 21:26<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Owszem, znam, książę. - Jak mógłby nie znać? Własnym językiem przeszedł
tą piękną skórą przez całą jej długość i szerokość. Puścił mimo uszu
uwagę co do przestrzeni osobistej. Ponieważ chłopak nieco się wycofał,
ciemnowłosy lekko go do siebie przyciągnął. Gdyby to od niego zależało,
ten nie oddalałby się od niego ani na pół metra. Chciał przykuć go do
tego łóżka i nigdy z niego nie wypuszczać.
<br />
Chciał, ale wiedział, jakie byłyby tego skutki.
<br />
Gdy blondyn w końcu postanowił odpowiedzieć na pytanie, Asmodeusz
słuchał go z uwagą. A więc to tak. Przywiezienie tu Alexandra nie było
powodem tego ataku, ta czynność po prostu przelała czarę goryczy.
Mężczyznę to zaskoczyło, gdyż mimo wszystko był pewien, iż ludzie
kwestionujący jego władzę w jakikolwiek dotkliwy sposób zostali z zamku
usunięci. Cóż, w takim razie to szczęście w nieszczęściu. Pozbył się
osoby, która mogłaby zaszkodzić jego pozycji i miał do tego całkowite
prawo zważywszy na to, co szlachcic zrobił.
<br />
- Rozumiem - odparł, przejeżdżając palcami między pasmami jasnych
włosów. - Niektórzy ludzie mają do mnie żal o to, iż wstąpiłem na tron.
Mój były Doradca był więc jednym z nich.
<br />
Zatrzymał na moment dłoń, przekręcił ją, by gładzić fryzurę wierzchem
dłoni i wbił swoje spojrzenie zmrużonych ślepi w zielone oczy.
<br />
- Ale nie o to pytałem, mój mały książę. Czy mówił coś jeszcze o Tobie? Coś, czym się przejąłeś?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 22:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Burknął
coś niewyraźnie kiedy mężczyzna stanowczo przyciągnął go bliżej siebie.
Jak tak dalej pójdzie jego klaustrofobia zacznie obejmować nawet taką
sytuacje jaka teraz miała miejsce.
<br />
Z zaskoczeniem stwierdził, że król raczej nie spodziewał się takiej
odpowiedzi. Nie rozumiał dlaczego przecież przy śniadaniu nikt nie krył
swojego oburzenia. U niego nigdy coś takiego się nie zdarzyło. Nie
mówili tego na głos, ale to co chodziło im po głowach to już zupełnie
inna sprawa.
<br />
Jeśli słowa Asmodeusza były prawdziwe w jego królestwie też knuli
przeciwko niemu. Nigdy nie uwierzy w to, że rodzice chcieli go
sprzedać, ale nie był takich pewien królewskich doradców Astrum. Może
chcieli w ten sposób odbudować relacje ze skłóconym krajem? Nie chciał
za dużo o tym myśleć, bo napawało go to przerażeniem... Miałby spać z
własnym wujem a może daliby go któremuś z jego kuzynów? Obydwoje starsi
bracia Siergieja byli podłymi dupkami, uważającymi się za chodzące
bóstwa. Pamiętał jak dokuczali mu mówiąc, że wygląda jak dziewczynka.
Nie cierpiał tam jeździć jak był młodszy.
<br />
Z doświadczeń Alexandra wynikało, że król naprawdę lubił bawić się jego
włosami. Chwycił za nadgarstek głaszczącej go ręki i zrobił wzburzoną
minę. Widząc jego zmrużone jak u drapieżnika oczy odruchowo puścił dłoń.
Obrócił szybko głowę w bok.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nic co traktowałby poważnie. </span> odpowiedział szybko. Za szybko. <span style="font-weight: bold;">- I przestań mnie tak nazywać! Nie jestem mały... jesteś starszy tylko trzy lata! </span> spróbował odwrócić jego uwagę.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 22:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnął
krótko i nieco się odsunął, gdy chłopak tak nerwowo przerwał kontakt
wzrokowy. Może i lubił patrzeć w jego oczy, ale na chwilę obecną nie
miał najmniejszego zamiaru jeszcze bardziej go stresować.
<br />
- Spokojnie, Alexandrze. Przecież nic Ci nie zrobię - zapewnił z bardzo nikłym, ale jednak wyczuwalnym niezadowoleniem.
<br />
Nie będąc już tak blisko, postanowił chwycić go za dłoń, by jednak tę
bliskość odczuwać. Zaczął bawić się jego palcami, by w ten sposób
zrekompensować sobie utratę możliwości gładzenia włosów.
<br />
- Jesteś mały, książę. Powiedziałbym wręcz: filigranowy - stwierdził po
chwili zastanowienia, uśmiechając się skwapliwie. - Przez to, jak mała
różnica wieku nas dzieli, jest to jeszcze bardziej widoczne.
<br />
Nie miało to zabrzmieć jak obraza - drobna, niemalże kobieca budowa
ciała sprawiała, że był bardzo atrakcyjny i wyglądał na młodszego, niż
jest w rzeczywistości. Dokładnie odwrotnie sprawa miała się w przypadku
jego samego - wyglądał na ładne kilka lat więcej niż miał naprawdę, a
wszystko to spowodowane było surowym klimatem i trudami królewskiego
życia, z jakimi musiał zmagać się w młodym wieku.
<br />
- Nic? Jesteś pewien, że nic? - dopytał, z prawie politowaniem
obserwując księcia, którego wszystkie emocje i plany niemal krzyczały o
uwagę, kompletnie będąc odsłoniętymi. - Wyglądasz, jakby coś Cię
trapiło.
<br />
Cóż, trapić tego nastolatka mogło z pewnością bardzo wiele rzeczy, ale
coś kazało królowi podejrzewać, iż najwięcej miejsca w jego głowie
zajmowała teraz rzecz całkiem niedawno usłyszana.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-13, 23:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Wciąż
zapewniał go, że nic mu nie zrobi, ale Alex mimo wszystko odczuwał lęk
ilekroć król za bardzo się do niego zbliży lub pośle mu któreś ze swoich
przerażających spojrzeń.
<br />
W dużej mierze bał się go, bo wiedział, że nie ważne jak się będzie
stawiał i bronił Asmodeusz i tak postawi na swoim. Nie wspominając o
tym, że widział go podczas walki i kiedy zadawał śmierć. Nie mrugnął
przy tym nawet okiem.
<br />
Z drugiej strony przez większość czasu był dla niego nadzwyczajnie
cierpliwy i czuły. Miał dwa oblicza przez co blondyn był kompletnie
zagubiony.
<br />
Skrzywił się słysząc jak ten nazywa go filigranowym. Był facetem, jakiemu facetowi spodobałoby się nazywanie go w taki sposób?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mężczyźni z Astrum rosną do 21. roku życia. </span> powiedział na swoją obronę. Uwagę księcia co rusz rozpraszała dłoń króla, która leniwie bawiła się jego palcami.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Trapiło? Jak wiesz królu, ostatnio
trapi mnie wiele spraw. Choćby taka, że wkrótce wbrew swojej woli mam
zostać Twoim.... mężem? A może żoną? </span> nie krył złośliwości. Mroźne Szczyty miały wiele obyczajów, których nie rozumiał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Myślę, że wiesz co mi powiedział. </span> przerwał na chwilę zagryzając przy tym wargę. <span style="font-weight: bold;">- Mniej więcej to co usłyszeliśmy przy śniadaniu, tylko w nieco bardziej dosadny sposób. </span>
<br />
Mimo wszystko powinien się cieszyć, że Asmodeusz jest wobec niego taki
zaborczy i tak bardzo chce go mieć pod każdym względem. Mógł przecież
zrobić sobie z niego seksualnego niewolnika.
<br />
Żałował, że jego rodzice omówili mu wtedy jego ręki. Może wtedy to
wszystko wyglądałoby inaczej. Wyraźnie posmutniał na myśl o swoim
rodzinnym domu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Z Siergiejem wszystko dobrze? </span>
<br />
Jak mógł być taki samolubny i zapytać o to dopiero teraz?! Było mu wstyd.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-13, 23:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Mruknął
coś niekoniecznie wyraźnego. Przysypiał, przyzwyczaił się do faktu, iż w
nocy śpi i jego organizm bardzo dobitnie mu to oznajmiał. Zabawa
palcami chłopaka stała się bardzo powolna i leniwa.
<br />
- Jeżeli staniesz się moim mężem, Alexandrze, nie będą mieli prawa do
takich słów. A imperium w końcu nie będzie miało praw do Ciebie. -
Rysował nieforemne kółeczka na skórze dłoni jasnowłosego. O tym, że
jednak doszło do przekazania dokumentów sprzedaży pomiędzy krajami,
dowiedział się całkiem niedawno. Było to zawarte w jednym z raportów,
które leżały teraz z lewej strony łóżka, na stoliku.
<br />
- Sądzę, iż zwłaszcza ta druga kwestia jest dla Ciebie istotna, książę.
Nie będziemy się zbyt często widywać, kiedy powrócisz do Astrum, więc
potraktuj to małżeństwo raczej jako... dożywotni sojusz z tłem łóżkowym.
<br />
Miał ochotę parsknąć, gdy to powiedział, ale powstrzymał się i pozwolił
jedynie wypełznąć na twarz rozbawionemu, lekkiemu uśmiechowi. On wcale
nie patrzył na to w ten sposób, ale po zastanowieniu - właśnie tak to
miało wyglądać. Asmodeusz większość czasu spędzał w swoim zamku, a
zarządca krainy musiał mieszkać na jej terenie.
<br />
- Siergiejowi nic nie jest, tylko się przestraszył. Dość szybko mnie znalazł.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-14, 00:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
czuł, że jego ośli upór jest bez sensu. Nie wiedział ile prawdy jest w
słowach króla, a na ile ten chce by blondyn w końcu mu uległ. Widocznie
mimo wszystko nie podniecały go gwałty.
<br />
Pod wpływem delikatnego dotyku Asmodeusza chłopak stawał się coraz bardziej senny.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Sojusz? Przecież Tobie to nie potrzebne... zdobyłeś mój kraj i możesz z nim robić co chcesz. </span> W swoich słowach czerpał inspirację od pewnego brutalnego doradcy.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie da się jakoś... pominąć tła łóżkowego? </span>
<br />
Troszkę irytowało go, że był widocznie rozbawiony swoimi słowami.
<br />
Alexander odetchnął z ulgą wiedząc, że Siergiejowi nic nie jest. Chwała bogom!
<br />
Wcisnął mocniej głowę w poduszkę, zamyślony wpatrując się w pościel.
Musiał poukładać sobie wszystko, jednak naprawdę ciężko mu się myślało,
gdy powieki same się zamykały.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-14, 01:20<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Dobrze powiedziane, książę, mogę z nim zrobić, co tylko zechcę. Więc
chcę zawrzeć z nim sojusz poprzez małżeństwo. - Wzruszył ramionami w
nieco lekceważącym geście, tak jakby jego słowa nie miały mieć
kolosalnego znaczenia dla mieszkańców zdobytej krainy.
<br />
Ten pomysł był tak irracjonalny i tak boleśnie Asmodeusz zdawał sobie z
tej irracjonalności sprawę, iż nawet jego rozum nie zamierzał się o to
wykłócać. W tym działaniu nie było żadnej logiki.
<br />
I, na wszystkie istniejące i nieistniejące bóstwa, wcale mu to nie przeszkadzało.
<br />
Po prostu chciał, by te zielone oczy przestały być nawiedzane przez
wszystkie negatywne emocje, które w ciągu tych kilku dni zdążyły
zagościć tam niemalże na stałe. Inaczej. Chciał udowodnić, że właśnie to
jest jego teraźniejszym priorytetem. Uznał to za dobry dowód.
<br />
Nie odpowiedział na pytanie z dwóch powodów.
<br />
Powód pierwszy: Nie wiedział, co na nie odpowiedzieć, jego pragnienia zbyt mocno się ze sobą spierały o dopuszczenie do głosu.
<br />
Powód drugi: Podejrzewał, że jego towarzysz wcale go już nie słuchał.
<br />
Samemu też będąc już bardzo zmęczonym, zamknął oczy i również zasnął.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-14, 09:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
po raz kolejny obudził się w ciepłych, silnych ramionach króla. Tym
razem jednak nie wyrywał się ani prychał wściekle. Uniósł tylko
delikatnie głowę by chwile przyglądać się śpiącemu obliczu Asmodeusza.
Nie trwało to jednak długo, bo zaraz potem spuścił wzrok na jego klatkę
piersiową. Uderzyło go to, jak spokojnie wyglądał ciemnowłosy, gdy spał.
Rysy twarzy łagodniały mu wtedy i w końcu wyglądał na swoje dwadzieścia
jeden lat.
<br />
Miał teraz czas by spokojnie pomyśleć. A miał o czym... Jednak
najbardziej martwił go ślub. Król dzięki niemu zapewniał mu szereg
przywilejów.... wcale nie musiał tego robić. Przecież i tak blondyn był
już jego.
<br />
Alexander zagryzł wargę, co ostatnio stało się jego nawykiem, i sam
przed sobą musiał się przyznać do tego, że jego niechęć do ślubu nie
jest rozsądna.
<br />
Nie będzie się opierał a jeśli Asmodeusz zapyta go o to czy zostanie jego mężem, zgodzi się.
<br />
Jedyne co bardzo go niepokoiło to myśl o nocy poślubnej. Jej bał się
najbardziej i wciąż nie mógł się pogodzić z tym, że ma zrobić to z
mężczyzną.
<br />
Da radę. Skoro Siergiej dał i to nie raz to on też sobie poradzi. I postara się przy tym nawet nie płakać. [/code]</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-14, 09:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej
obudził się dość wcześnie, ponieważ był bardzo zmartwiony. Od razu po
pobudce pobiegł do służek, by zapytać o swojego kuzyna. Ucieszył się,
gdy powiedziano mu, iż jest już bezpieczny i wypoczywa w królewskiej
komnacie. Chciał natychmiast się z nim zobaczyć, więc ruszył prędkim
krokiem do wspomnianego pomieszczenia.
<br />
Gdy stanął przed drzwiami, niewiele myśląc pchnął je i wtargnął do
środka. Tym razem poczuł na policzkach tylko niewielki rumieniec. Dość
szybko zorientował się, że król wciąż śpi, za to Alexander już nie.
<br />
- Alex, nic Ci nie jest! - powiedział to przyciszonym głosem, ale i tak
było to nieco zbyt donośne. Na szczęście nie obudziło władcy Mroźnych
Szczytów, który chyba chwilowo zapomniał o tym, jak bardzo lekki ma sen.
<br />
- Czy coś Ci zrobiono..? Kiedy byłeś u... tamtego... człowieka? - Od
razu postanowił starszego nastolatka o wszystko wypytać. - Nikt mi nic
nie mówił na ten temat... Tylko tyle, że pan ukarał już tę osobę i medyk
Cię przebadał... Alex, skoro medyk Cię przebadał, to coś Ci się stało,
tak? Coś Cię boli? A może się rozchorowałeś?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-14, 14:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
drgnął przestraszony, gdy ktoś wszedł do środka. Ulżyło mu kiedy tym
kimś okazał się Siergiej... Chociaż nieco go to zawstydziło. W końcu był
w objęciach Asmodeusza.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Cieszę się, że nic Ci nie jest. </span> szepnął unosząc się na łokciach na tyle, na ile pozwalał mu zaborczy uścisk władcy.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> - Myślę, że nie zrobił mi nic poważne...uhg!</span>
<br />
Jego wypowiedź została przerwana kiedy ciemnowłosy najwidoczniej jeszcze
we śnie przyciągnął go do siebie mocniej przez co blondyn znalazł się w
pozycji, w której niemal dotykał ustami warg króla. Poziom czerwoności
twarzy chłopaka osiągnął krytyczny poziom. Przekręcił lekko głowę by móc
coś powiedzieć bez ryzyka pocałowania go.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Asmodeuszu... obudź się! Siergiej przyszedł! </span>
powiedział głośno mając nadzieję, że obudzi tym mężczyznę. Zerknął
kątem oka na swojego kuzyna, który nagle zarumienił się obficie.
Widocznie było to u nich rodzinne.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-14, 17:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
odruchowo przyciągnął księcia bliżej siebie, gdy usłyszał jego głos.
Kiedy jednak tuż obok ucha wypowiedziano jego imię, niechętnie rozwarł
powieki. Widząc, jak blisko znajduje się twarz Alexandra, przekręcił
jego głowę z powrotem do właściwej pozycji i bez najmniejszego
skrępowania go pocałował, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz pod
słońcem, jak gdyby jakieś półtorej metra od nich nie stał chowający
twarz we włosach, zarumieniony jak diabli szesnastolatek. Przecież król
nie robił nic złego.
<br />
- Dzień dobry, książę. - Dopiero teraz puścił ściskanego przez siebie
blondyna i odsunął się, rozglądając. Szybko zlokalizował Siergieja.
<br />
- Dzień dobry, Siergieju - przywitał się spokojnie z niesamowicie
czerwonym na twarzy szatynem. - Przyszedłeś, by pogratulować swemu
kuzynowi nowego stanowiska?
<br />
- Nie, królu, ja przyszedłem, by zapytać... - urwał, gdy zrozumiał, co powiedział jego pan. - Stanowiska?
<br />
Spojrzał pytająco na Alexandra.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-14, 22:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
z zażenowania ukrył twarz w dłoniach. Czy ten człowiek w ogóle nie ma
wstydu?! Puszczony nastolatek od razu usiadł na łóżku odsuwając się od
mężczyzny.
<br />
Spojrzał na króla rozmawiającego z jego kuzynem, czyżby Asmodeusz zapomniał, że Siergiej też był wtedy w sali?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- To co ogłosił na śniadaniu... odnośnie zostania zarządcą Astrum, to podobno prawda.</span>
wciąż jeszcze jakoś nie mógł w to uwierzyć. Nie rozumiał, czemu
ciemnowłosy jest dla niego taki wspaniałomyślny. Może naprawdę coś do
niego czuł?
<br />
Niepewnie postawił stopy na ziemi, nie mając jednak w planach powstania
nim szatyn nie opuści pokoju. Nie chciał paść na ziemię na jego oczach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dzięki temu będę mógł zamieszkać w Astrum... jeśli król nie miałby nic przeciwko bardzo chciałbym byś pojechał ze mną. </span>
rzekł nieco zawstydzony. Bał się, że Siergiej będzie wolał zostać ze
swoim panem a blondyn zostanie wtedy sam w wielkim zamku. Bez żadnej
przyjaznej osoby u boku. W dodatku nie miał ostatnio za dobrych
wspomnień z swoim miejscem urodzenia. Na pewno będzie mu ciężko.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-14, 23:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Siergiej
może i słyszał przemowę króla, jednakże nigdy by nie przypuszczał, że
była to prawda! Nawet jego naiwność miała swoje granice i szatyn sądził,
iż te słowa były wymyślone na pożywkę Doradców, a wyznaczone stanowisko
nigdy nie zostanie przez jego kuzyna objęte. Bardzo był teraz
zaskoczony - na tyle bardzo, by w oka mgnieniu zapomnieć o tym, co przed
chwilą zobaczył. Rumieńce nadal były na jego twarzy, ale zupełnie inne,
te wynikały raczej z ekscytacji.
<br />
- Czyli zostaniesz królem, tak, Alex?! - dopytał się po chwili,
niezmiernie ucieszony. Nie wątpił w to, że Alexander chciał rządzić
swoim królestwem. - To świetnie!
<br />
Słysząc propozycję księcia, zmieszał się lekko. Zaszurał nogami o miękki dywan.
<br />
- A król mi pozwo..? - urwał, widząc minę Asmodeusza. Wielokrotnie mu
mówił, że może podróżować pomiędzy wszystkimi krainami, które zostały
przyłączone do Mroźnych Szczytów. Astrum było teraz jedną z nich.
Namyślił się. Więc wszystko zależy od niego, tak?
<br />
- Ja... tak, pojadę! - zgodził się w końcu, uśmiechając wesoło. Nie
potrafiłby opuścić kuzyna po tym, jak już go odnalazł i upewnił się, iż
nadal jest jego rodziną. Dużo bliższą niż ojciec czy bracia, którzy go
przecież sprzedali. - Pojadę! Wiesz, jak bardzo lubię Astrum, Alex!
<br />
Przypomniał sobie o czymś.
<br />
- Och - zaskoczył. - A co ze ślubem? To znaczy... bo król chyba z niego nie rezygnuje, tak?
<br />
Pośpiesznie spojrzał na swojego pana, by posłać mu przepraszające
spojrzenie. Na moment zapomniał o jego obecności i zadał takie pytanie!
Później znowu przeniósł wzrok na osiemnastolatka, oczekując jednak
odpowiedzi.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-14, 23:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
widocznie ucieszył się słysząc zgodę kuzyna. Nie będzie sam w tym zamku
przesiąkniętym krwią jego rodaków i pełnego nieprzechylnych spojrzeń.
<br />
Słysząc pytanie o ślub blondyn widocznie się zmieszał. Skulił ramiona i
opuścił głowę pozwalając kurtynie włosów zakryć jego twarz.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jeśli Asmodeusz nie zrezygnuje ze ślubu... nie będę się więcej stawiać. </span> powiedział po dłuższej chwili. <span style="font-weight: bold;"> - Byłbym głupi, jeśli dalej bym się na niego nie zgadzał. </span>
<br />
Był wyraźnie podenerwowany mówiąc te słowa. Nigdy by nie pomyślał, że
sam z własnej woli zostanie kiedyś małżonkiem króla Mroźnych Szczytów.
<br />
Zerknął niepewnie w kierunku ciemnowłosego ciekawy jego reakcji. Chyba
nie spodziewał się po kimś tak pyskatym jak on takiej odpowiedzi.
Przecież jeszcze paręnaście godzin temu wykrzykiwał, że się na to nie
zgadza. Że to będzie wbrew jego woli.
<br />
Jednak przez ten czas wydarzyło się tyle istotnych spraw, które zmieniły
jego pogląd na tę sprawę, że nie było mu przez to aż tak bardzo wstyd.
<br />
Wciąż jednak nie mógł sobie wyobrazić tego wszystkiego i napawało go to przerażeniem. Wręcz paniką.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-14, 23:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
nawet nie próbował ukrywać, jak zaskoczyły go te słowa. Owszem, cały
czas dążył do tego, by je usłyszeć, jednak w życiu nie przypuszczał, że
to naprawdę mogło się stać. Alexander przecież zarzekał się, że nigdy z
własnej woli go nie poślubi. Czyżby się poddał? Czy może wreszcie coś
zrozumiał?
<br />
Uśmiechnął się szczerze i ciepło w kierunku księcia, bez choćby krzty
ironii, nie pamiętając nawet, kiedy ostatnio kierował do kogoś taki
uśmiech.
<br />
Widząc lekko zmartwioną minę stojącego teraz blisko łóżka Siergieja, potargał mu brązowe włosy.
<br />
- Zadbam o niego, Siergiej. Przysięgam. - Król Mroźnych Szczytów nigdy
nie łamał obietnic. Była to jedna z zasad, które ustanowił sobie, gdy
postanowił złamać wszystkie inne i których przestrzegał bezwzględnie.
Gdy bez fałszu i z powagą coś komuś obiecał, zawsze dotrzymywał słowa.
<br />
I Siergiej wiedział o tym na tyle dobrze, że natychmiast się
rozchmurzył. Przez moment poczuł się jak wtedy, gdy trafił do tego zamku
i gdy to jemu król poświęcał najwięcej uwagi. Nawet nie przypuszczał,
jak bardzo za tym uczuciem tęsknił.
<br />
- Za dwadzieścia minut będzie śniadanie - poinformował jeszcze chłopak,
zbierając się do wyjścia. Zerknął na swego kuzyna. - Będzie dobrze,
Alex.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-14, 23:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexowi ulżyło kiedy ujrzał miły uśmiech zamiast zwycięskiego, drwiącego. Czułby się wtedy jeszcze gorzej. Jak przegrany.
<br />
Zadziwiające, że wystarczyło tylko kilka słów Asmodeusza a jego kuzynek
od razu przestał się martwić i zadowolony wyszedł z pokoju. Czy nie ufał
mu za bardzo? Kiedy chłopak zniknął za drzwiami blondyn niepewnie
stanął na nogi. Zanim wykonał pierwszy krok chwilę trwał w bezruchu
próbując wybadać ich stan. Wydawało się w porządku więc zrobił pierwszy
ruch chwilę potem żałując tego ogromnie. Z cichym sykiem wylądował na
podłodze.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Parę dni, tak?</span> upewnił się
widocznie zrozpaczony Alexander spoglądają na niego z ziemi. usiadł na
tyłku rozmasowując obolałe kolana, na które upadł.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie myśl sobie, że naglę zapałałem do Ciebie wielką miłością. </span> powiedział, chcąc wyjaśnić swoje postępowanie. <span style="font-weight: bold;">- Byłbym po prostu mało mądry odrzucając to co mi proponujesz. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 00:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Pomógł osiemnastolatkowi wstać i posadził go z powrotem na poduszkach.
<br />
- Tak, parę dni - potwierdził Asmodeusz, wciąż się uśmiechając w ten
sposób. Chyba nie wyjdzie dzisiaj z tego pokoju, bo Doradcy zaczną mu
wypominać, w jakim wieku został (niezgodnie z wszelkimi prawami Mroźnych
Szczytów) królem. Zwykle ten temat ignorowali, ale zwykle władca
wizualnie był o dziesięć lat starszy, więc nie rzucało się to aż tak w
oczy.
<br />
- Jedna ze służek przyniesie śniadanie - oznajmił, wiedząc, że książę
miałby spore problemy z samodzielnym dostaniem się do jadalni, a
niesiony na rękach czułby się bardzo niekomfortowo. - I wiem o tym,
Alexandrze, ten układ ma w końcu dla Ciebie wiele korzyści. Co nie
zmienia faktu, iż bardzo cieszy mnie Twoja zgoda. Nie chciałbym zawierać
tego małżeństwa bez niej.
<br />
Nie było sensu udawać, że jest inaczej. Całą swoją osobą to pokazywał i
nie miał nad tym absolutnej kontroli, co mu się znowuż wcale nie
podobało.
<br />
- To, co powiedziałem Siergiejowi, jest prawdą - poczuł się w obowiązku,
by o tym zapewnić. - Zadbam o Ciebie, książę. W końcu jestem Tobą
szczerze zauroczony.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 00:36<br />
<hr />
<span class="postbody">To
uczucie bezradności było strasznie przytłaczające. Zastanawiał się jak
zareaguje Siergiej na wieść o tym, że przez parę dni nie będzie mógł się
sprawnie poruszać. Zapewne zacznie panikować i płakać, że to jego wina.
Bo przecież mógł znaleźć władcę szybciej i tak dalej. Wypuścił ze
świstem powietrze z płuc słysząc zapewnienia króla.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie chciałbyś, ale zapewne i tak by to się stało, prawda? </span> bardziej stwierdził niż zapytał. Wiedział, że Asmodeusz by nie odpuścił.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Zaopiekujesz? </span>
<br />
Dlaczego blondyn używając tego słowa myślał jedynie o seksie? Nie
potrafił uwierzyć, że ciemnowłosy chce również zadbać o jego
bezpieczeństwo i komfort psychiczny?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Zauroczenie szybko przemija. Co
będzie, gdy tak się stanie? Potraktujesz mnie wtedy jak nakazuje
tutejsza tradycja? Zostanę w jakiś brutalny sposób zabity? </span> mimo iż wydawałoby się, że ta wypowiedź miała wydźwięk drwiąc i kpiący, ale prawda była taka, że Alex naprawdę się tego bał.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 01:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Król
usiadł na ziemi, tuż obok nóg księcia Astrum. Nie chcąc dać po sobie
poznać, że jest to jeden z niewielu jego naprawdę czułych punktów,
wplątał palce własnej dłoni w te Alexandra. Nie mógł być zły na chłopaka
za tę uwagę, nawet jeśliby chciał. Za to jak najbardziej mógł poczuć
się urażony, prawda?
<br />
- Powiedz, Alexandrze, jak sądzisz: Dlaczego zabiłem Christophera? - Nie
lubił nazywać tego człowieka ojcem, bo i ojcem dla niego nie był: był
człowiekiem, który zabił jego matkę, który na jego oczach zabijał każdą
osobę, nawet małe dzieci, jeśli w jakikolwiek sposób okazano mu
nieposłuszeństwo.
<br />
- Nie dlatego, że chciał uprawiać ze mną seks. Nawet palcem nie
kiwnąłem, gdy mnie rozbierał - mówił to z bezwzględnym spokojem, tylko
mocniejszym i słabszym uciskiem na palce narzeczonego sygnalizując, że
jakakolwiek z tych rzeczy nie jest wspomnieniem, które chciałby
przytaczać. - Chodziło tylko o to, jak odpowiedział na moje pytanie.
Zapytałem, czemu zabił moją matkę, skoro mój widok przypomina mu ją na
tyle, bym wyglądał dla niego atrakcyjnie. Zawsze sądziłem, że w jakiś
sposób mu się sprzeciwiła, to był dla mnie powód, który byłem w stanie
zrozumieć. Nie potrafił wyjaśnić braku odpowiedzi. Zrobił to dlatego, że
miał taki kaprys. Większość decyzji tak podejmował.
<br />
Westchnął krótko.
<br />
- Christopher to osoba, której nienawidzę najbardziej na świecie,
książę, tak samo nienawidzę tego, co zrobił z tym krajem i jego
mieszkańcami. Jeżeli więc kiedykolwiek stanę się taki jak on, daję Ci
pełne prawo do zarządzania Mroźnymi Szczytami i wszystkimi przejętymi
krainami, z całkowitym odsunięciem mnie samego od władzy. - To nie był
żart. Największą słabością Asmodeusza były geny jego własnego ojca,
które nawet teraz, po dziewięciu latach od wysłania tego człowieka do
piekła, nadal potrafiły się w nim odzywać. Jeżeli ostatecznie by z nimi
przegrał, nie miał nic przeciwko śmierci. Światu niepotrzebny kolejny
psychopata.
<br />
- Rozumiesz, Alexandrze?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 10:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
wysłuchiwał tego co Asmodeusz miał mu do powiedzenia, nie przerywał mu,
nie robił min, tylko słuchał. Pierwszy raz odkąd spotkał tego potężnego
człowieka zrobiło mu się go szkoda. Mało tego, poczuł nić sympatii.
<br />
Kiedy wspomniał o panowaniu nad Mroźnymi Szczytami miał ochotę się roześmiać, ale jedynie parsknął cicho.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jeśli staniesz się jak Twój... jak
zeszły król to na prawdopodobnie nie zdążę nawet pisnąć i już nie będzie
mnie na tym świecie. A nawet jeśli tak by się nie stało to naprawdę
sądzisz, że ktokolwiek by mnie słuchał?</span>
<br />
To była smutna prawda. Kto w takiej brutalnej krainie wziąłby pod uwagę rządy kogoś tak drobnego i niepozornego jak on?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Sam ledwo nad nimi panujesz. Wyobrażasz sobie co to by było, gdybym to JA zasiadł na tronie? </span> w jego głosie zabrzmiało ledwo słyszalne rozgoryczenie. Zamilkł na chwilę jakby się na coś zbierając.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Lepiej się nie zmieniaj w
Christophera. Dobrze było by gdybyś miał potomka. Ja Ci go nie mogę
dać... Mam taką nadzieję bynajmniej! </span>
<br />
Trochę przestraszył się myśli, że może wynaleźli jakiś sposób na zapłodnienie mężczyzny.
<br />
Asmodeusz nie będzie żyć wiecznie, potrzebował kogoś kto poprowadzi dalej to dzikie królestwo.
<br />
Chciał mu powiedzieć jeszcze coś pokrzepiającego, ale w tym samym
momencie przypomniał sobie ciała swoich rodziców i jedynie zagryzł
wargę.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 10:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Zaprzeczył,
gdy książę zasugerował, że zostałby zabity. Nie wiedział wprawdzie,
jakby się wtedy zachowywał, jednak ten chłopak miał coś, co z całą
pewnością nie pozwoliłoby go zamordować.
<br />
Oczy. Te zielone, piękne oczy, w które wystarczy zerknąć, by wyparowała
cała złość. Te oczy, w które spojrzenie zapoczątkowało to wszystko. To
nie był kaprys. To była silna potrzeba, by mieć je blisko. By nie stać
się takim, jak Christopher.
<br />
- Nie, Alexandrze. Byłbym w stanie zabić każdego, ale nie Ciebie. -
Wyciągnął rękę do góry i czule pogładził wierzchem dłoni policzek
narzeczonego. - Jestem tego pewien.
<br />
Miał nadzieję, iż te słowa nieco uspokoją blondyna.
<br />
- Zanim by do tego doszło, zdążyłbym zmienić ten kraj. Naprawić go,
wyzbyć się wszystkiego, co zaszczepił w sercach tych ludzi były król.
Byłbyś w stanie rządzić. I byłbyś dobrym królem, Alexandrze - zapewnił
miękkim, łagodnym głosem.
<br />
- Nie chcę potomka - odparł zgodnie z prawdą. - Pragnę, by po mnie na
tronie zasiadł ktoś, kto nie ma w sobie krwi Christophera, kto jest z
nią w żaden sposób niezwiązany. Ta krew jest przeklęta, przecież
widziałeś. Wszystko zatoczyłoby koło. Znajdę osobę, która będzie w
stanie rządzić, gdy umrę. Tu też są dobrzy ludzie, Alexandrze.
<br />
Asmodeusz mówiąc, iż ten widział już momenty dominacji tej krwi, miał na
myśli chwile w stolicy. Gdy pozwalał swym ludziom gwałcić, mordować
dzieci. Tylko dlatego, że nie potrafił myśleć, więc postanowiono myśleć
za niego.
<br />
- Przepraszam za to. Naprawdę.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 12:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Trwał
w bezruchu, gdy Asmodeusz czule głaskał go po policzku i zapewniał, iż
nigdy nie pozbawiłby go życia. Zastanawiał się co było przyczyną takiego
zachowania. Jak mógł być tego, aż tak pewien? Czym się różnił od innych
osób?
<br />
Spojrzał na niego zaskoczony, gdy ten go przeprosił. Na początku nie
miał pojęcia za, ale gdy zrozumiał wyszarpał swoją rękę z uścisku króla.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Zwykłe przepraszam nie załatwi sprawy. Tego się nie da wybaczyć, albo co gorsza zapomnieć. </span>
<br />
Przeczesał dłonią swoje długie włosy i to na nich skupił teraz swój wzrok nerwowo skubiąc końcówki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mam nadzieję, że będziesz żył na tyle
długo by dokonać to czego pragniesz Asmodeuszu. Siergiej może się
martwić jeśli nie zobaczy żadnego z nas na śniadaniu. </span>
<br />
Chciał w ten sposób uciąć rozmowę. Jeśli będzie dłużej myślał o tej
rzezi, którą dokonał w stolicy Astrum nigdy nie przejdzie mu przez
gardło słowo "tak", gdy zostanie zapytany czy chcę go za małżonka.
<br />
No i nie ukrywajmy, był nieco głodny,</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 12:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Trwał
w bezruchu, gdy Asmodeusz czule głaskał go po policzku i zapewniał, iż
nigdy nie pozbawiłby go życia. Zastanawiał się co było przyczyną takiego
zachowania. Jak mógł być tego, aż tak pewien? Czym się różnił od innych
osób?
<br />
Spojrzał na niego zaskoczony, gdy ten go przeprosił. Na początku nie
miał pojęcia za, ale gdy zrozumiał wyszarpał swoją rękę z uścisku króla.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Zwykłe przepraszam nie załatwi sprawy. Tego się nie da wybaczyć, albo co gorsza zapomnieć. </span>
<br />
Przeczesał dłonią swoje długie włosy i to na nich skupił teraz swój wzrok nerwowo skubiąc końcówki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mam nadzieję, że będziesz żył na tyle
długo by dokonać to czego pragniesz Asmodeuszu. Siergiej może się
martwić jeśli nie zobaczy żadnego z nas na śniadaniu. </span>
<br />
Chciał w ten sposób uciąć rozmowę. Jeśli będzie dłużej myślał o tej
rzezi, którą dokonał w stolicy Astrum nigdy nie przejdzie mu przez
gardło słowo "tak", gdy zostanie zapytany czy chcę go za małżonka.
<br />
No i nie ukrywajmy, był nieco głodny. Miał nadzieję, że Asmodeusz dotrzyma swojej obietnicy i służka przyniesie mu posiłek.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 13:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Wiedział,
że nie załatwi. Rzeź na kobietach i dzieciach nie była czymś, co dało
się wybaczyć i Asmodeusz wcale wybaczenia za to nie oczekiwał. Gdyby
cofnięto czas, prawdopodobnie uczyniłby dokładnie to samo, chociaż
żałował niewinnych. Po prostu uznał, że powinien to powiedzieć.
<br />
Zignorował uwagę o śniadaniu. Naprawdę nie miał ochoty ruszać się z tego
pokoju. Wolno mu, prawda? Ostatnio ciągle podróżował, walczył, zajmował
się sprawami królestwa, kłócił z imperium. Nic się nie stanie, jak parę
godzin dłużej zostanie w komnacie.
<br />
Służka wiedziała, że powinna przyjść. Król nierzadko nie przychodził do
jadalni, nie chcąc jeść w towarzystwie swych Doradców, wtedy przynoszono
mu jedzenie, tłumacząc przy stole, iż jest bardzo zajęty i nie może
zejść. Tym razem kobieta wzięła także śniadanie dla księcia Astrum.
Zapukała i weszła, gdy usłyszała pozwolenie.
<br />
- Witam, wasza wysokość. Witam, paniczu. - Dygnęła dwa razy z lekkim
uśmiechem, kładąc wypełnioną świeżym jedzeniem tacę na stoliku.
Zaparzyła jeszcze zioła, o których usłyszała wczoraj od medyka. Podała
parujące naczynie księciu.
<br />
- Może być nieco gorzkie, paniczu - ostrzegła. - Ale naprawdę pomaga.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 13:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
był zdumiony, gdy ujrzał w drzwiach służkę z tacą zastawioną jedzeniem.
Skąd wiedziała, że ma przyjść? Przez zapach wydobywający się z potraw
aż zaburczało mu w brzuchu. Czy on widział słodkie bułeczki?!
<br />
Kiedy podano mu naczynie z naparem o nieprzyjemnym aromacie skrzywił się
odruchowo i nieco odsunął go od swojej twarzy. Pamiętając jednak o tym,
że nie jest tu sam zrobił zaciętą minę i za jednym zamachem wypił całą
zawartość kubeczka.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Obrzydlistwo. </span> wymsknęło mu się kiedy opróżnił naczynie. Przez chwilę krzywił się jeszcze próbując pozbyć się ohydnego smaku z buzi.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Co to w ogóle było?! </span> spytał
uświadamiając sobie, że nie chcąc wyjść na mięczaka wypił to bez żadnych
pytań. To chyba nie było za mądre. Przecież to mogło być cokolwiek!
Zerknął w kierunku syto zastawionego stolika chcąc jak najszybciej
zabrać się do jedzenia. Może dzięki temu ten gorzki posmak zniknie.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 14:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
zadziwił się ufnością księcia w stosunku do naparu, który przecież mógł
być trujący i niemal zaśmiał, widząc jego reakcję na niewątpliwie
gorzki smak zaparzonego zioła. Powstrzymała go przed tym jedynie
świadomość o obecności służki, która stała przy pijącym i wzięła od
niego naczynie, gdy skończył.
<br />
- Ziele lecznicze, paniczu - oznajmiła z niezmiennym uśmiechem. - Musi
je panicz pić dwa razy dziennie, rano i przed snem. Takie są zalecenia
medyka, który panicza badał. Raz ma panicz być też smarowany maścią. Czy
po śniadaniu mam przyjść i to zrobić?
<br />
- Zajmę się księciem. - Wolał wyprzedzić odpowiedź Alexandra, który i
tak skupił się teraz całkowicie na przyniesionych smakołykach, których -
w istocie - było dziś wyjątkowo wiele, ze słodkimi bułeczkami,
galaretkami, pieczonymi owocami i budyniami na czele. Służba niezwykle
lubiła gotować słodkości, często też pochodzące z innych krain, a
dzisiaj prawdopodobnie wykonała je specjalnie dla osiemnastolatka,
słysząc pobieżne informacje o jego ostatnim, strasznym przeżyciu. -
Dziękuję za przyniesienie śniadania. Możesz odejść.
<br />
Skłoniła się i odeszła, prosząc o poinformowanie, gdy skończą posiłek.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 14:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy służka wyszła dotarło do niego, co przed chwilą powiedziała.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- DWA RAZY DZIENNIE?!</span> krzyknął robiąc przerażoną minę. Tylko nie to! <span style="font-weight: bold;">- Czy to ma być jakiś nowy rodzaj tortury?!</span> zapytał wykrzywiając usta w podkówkę. Przeanalizował jeszcze raz słowa kobiety. Czy ona nie mówiła coś o smarowaniu?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- A ta maść, to na co? </span> zmarszczył brwi nie rozumiejąc po co to wszystko. Przecież nic mu nie było, nie licząc tego zaniku pracy mięśni w nogach.
<br />
Przyjrzał się swojemu ciału i z wrażenia uchylił nieco usta. Posiadał
pełno siniaków, w czym dwa były szczególnie rozległe. Ten jego
nieszczęsny nadgarstek był niczym z tym, co znajdowało się na jego
torsie i brzuchu.
<br />
Nie wiedział, że to wygląda aż tak źle.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 14:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Tym
razem Asmodeusz naprawdę się zaśmiał, słysząc ten pełen przerażenia
krzyk. Jak dziecko! Od kiedy lekarstwa miały być smaczne?
<br />
- Na to, na co patrzysz, drogi książę - odparł król, zaskoczony tym, iż
Alexander nie czuł i nie dostrzegł wcześniej tych siniaków. Były
wielkie, rozległe i wyglądały na bardzo, bardzo bolesne. Zadziwiający
był przy ich posiadaniu nawet fakt, że osiemnastolatek nie jęczał przy
każdym ruchu, sińce w końcu były niemalże wszędzie. Może jednak ta
trucizna paraliżująca działała jak znieczulenie, mimo swoich efektów
ubocznych? Będzie musiał później porozmawiać na ten temat z medykiem.
<br />
Cóż, gdyby chłopak wiedział, w których jeszcze miejscach będzie trzeba
użyć maści wspomagającej regenerację, prawdopodobnie dużo bardziej by
protestował. Dolne rejony jego ciała też były poranione, zwłaszcza w
jednym miejscu.
<br />
Widząc, że nastolatek się zagapił, włożył mu do ust kawałek pieczonego jabłka, które właśnie jadł.
<br />
- Wygląda źle, ale szybko się wygoi, Alexandrze - zapewnił. - Na
szczęście nie masz żadnych trwałych obrażeń. Za jakiś czas nie będzie po
tym wszystkim śladu.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 15:01<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Czy to nie powinno bardziej boleć? </span>
spytał nim w jego buzi znalazł się kawałek jabłka. Przez sekundę tkwił z
kawałkiem owocu w buzi z wyjątkowo głupią miną. Dopiero po chwili
zaczął przeżuwać. Było pyszne, ale i tak rzucił w kierunku króla gniewne
spojrzenie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Źle? Wyglądam jak krowa w sine łatki! </span>
jedną ręką sięgnął do swojej długo wyczekiwanej bułeczki a drugą
niepewnie dotknął jednego z siniaków. Zabolało, ale tylko wtedy kiedy
zwiększył nieco nacisk dłoni na obitą część ciała.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- To z pewnością nie jest normalne! </span> przestraszył się na chwilę przestając jeść. <span style="font-weight: bold;"> - Przecież wczoraj nie mogłem nawet ruszyć nadgarstkiem bez choćby minimalnego bólu a to -</span> wskazał na wielką fioletową plamę <span style="font-weight: bold;"> - wygląda dużo gorzej! </span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 15:25<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Powinno - zgodził się król, przez chwilę się wahając, czy powiedzieć
księciu o przeznaczeniu trucizny, o której - jakby nie było - ten nie
miał prawa wiedzieć. Mimo wszystko uznał, że poszkodowany może to
usłyszeć.
<br />
- Widzisz, ta trucizna... substancja... została stworzona jako
znieczulenie operacyjne, które chciał opracować medyk. Podczas testów
okazało się jednak, że nie nadaje się do tego celu, bo bardzo negatywnie
wpływa na osobę zażywającą. Przypuszczaliśmy zresztą, że nie spełnia
swojego przeznaczenia, więc przerwaliśmy prace. Wydaje mi się, że trochę
się pośpieszyliśmy z tym wnioskiem. - Gdy mówił, z zainteresowaniem
przyglądał się Alexandrowi. - Wygląda na to, iż faktycznie znieczula.
<br />
Oczywiście, w tej postaci nie można było jej wprowadzić do użytku, ale
oznaczało to, że prace mogą zostać wznowione i w przyszłości może udać
się wyszczególnić prawidłowo działające elementy. Medyk się ucieszy.
<br />
- Wszystko powinno wrócić do normy, gdy Twój organizm ją zwalczy. W
sensie negatywnym... - Tu spojrzał na sińce, po czym przeniósł wzrok na
nogi. - I pozytywnym.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 17:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexandrowi
zrobiło się słabo, gdy został poinformowany, że to produkt testowy.
Zbladł gwałtownie i bardzo poważnie spojrzał na Asmodeusza.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jesteś pewien, że to minie, prawda?</span>
<br />
Kiedy usłyszał, że organizm sam zwalcza tę substancję odetchnął z ulgą i
na powrót wróciły mu kolory. Zajął się jedzeniem. Tyle pyszności i to w
dodatku słodkich. Alex uwielbiał słodycze, więc dzisiejsze śniadanie
nieco poprawiło mu humor.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wiec... jak wygląda u was uroczystość zaślubin? </span>
<br />
Był tego ciekawy odkąd król powiedział mu, że może go sobie wziąć za męża nawet jeśli on nie wyrazi na to zgody.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 17:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
Alexander zapytał go, czy ma pewność, skłamał, że tak. Nie chciał go
straszyć tym, iż tak naprawdę można tylko czekać i liczyć na wytrwałość
organizmu. Oraz na szczątkową choćby inteligencję byłego, zmarłego
Doradcy.
<br />
Ugryzł wziętą do ręki bułeczkę. Musiał przyznać - całkiem dobrą, choć za
nimi nie przepadał. Służkom najwyraźniej ogromnie zależało na
poprawieniu humoru chłopakowi.
<br />
- Strasznie Cię polubiły, zauważyłeś, książę? - Uśmiechnął się lekko, gdy o to spytał.
<br />
- Zaślubiny? Wątpię, by bardzo różniły się od tradycyjnych, Alexandrze,
prócz tego, że odbywają się w budynku kościoła, nie przed jego drzwiami.
To ze względu na warunki pogodowe - wyjaśnił. - Nie kojarzę żadnych
innych różnic. Zasada, o której wcześniej Ci wspomniałem, była wymysłem
Christophera, który lubił chwilowo pojmować za żony co ładniejsze
dziewczęta. Raczej się tego nie praktykuje wśród ludu, takie przypadki
zdarzały się dotychczas sporadycznie, a małżeństwo zazwyczaj
unieważniano po kilku dniach.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 17:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex przekrzywił głowę jak zaciekawiony szczeniak.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Polubiły? Masz na myśli służbę?</span> kiedy Asmodeusz upewnił go w jego przypuszczeniach wzruszył tylko ramionami. <span style="font-weight: bold;">- Nie mam pojęcia. Nie przepadasz za słodyczami, że tak sądzisz?</span>
<br />
W zamku w Astrum był chyba lubiany przez ludzi tam pracujących. Zawsze
był w stosunku do nich grzeczny i uprzejmy. Nigdy nie wydziwiał i nie
nadużywał władzy tak jak to robili na przykład bracia Siergieja.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Więc, gdybym się nie zgodził zaślubiny byłyby po jakimś czasie unieważnione? </span> chciał wiedzieć czy dobrze zrozumiał.
<br />
Czyli to taka sama uroczystość jak w jego kraju... To będzie żenujące. Miał nadzieję, że do kościoła nie zleci się pół zamku.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie będę musiał nosić białej sukienki, prawda?</span> przeraził się na samą myśl. <span style="font-weight: bold;">- Pamiętaj, że nie jestem kobietą!</span>
<br />
Wolał postawić sprawę jasno, żeby potem nie było nieporozumień.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 18:17<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie przepadam - potwierdził. - Za to Ty chyba przeciwnie, mój książę.
Oczy Ci się zaświeciły na widok tego, co przyniosła Christine. Może
wyślę z Tobą do Astrum kilka służek. Są tam w końcu teraz drobne...
braki w personelu, a one uwielbiają robić słodycze.
<br />
Odchylił głowę do tyłu, kładąc ją na pościeli. Wyciągnął rękę i dotknął
włosów księcia. Naprawdę nie podobał mu się fakt, iż wkrótce będzie
musiał je ściąć.
<br />
- Byłyby unieważnione, jeśli nie zostałyby przypieczętowane, tak. Jeżeli
chcesz wykorzystać moją słabość względem Ciebie, śmiało. Zauważyłeś już
chyba, że nie przekonuje mnie perspektywa wymuszania tego na Tobie.
Jednak to małżeństwo jest dla Ciebie korzystne i zdajesz sobie z tego
sprawę, prawda?
<br />
Na jego twarz wypełzł rozbawiony uśmiech, gdy Alexander wspomniał o sukni.
<br />
- Niewątpliwie wyglądałbyś oszołamiająco, mój słodki książę, jednak
podejrzewam, że nawet nie pozwoliłbyś się odziać w suknię ślubną. Nie,
biorę Cię za męża, a nie za żonę... Zjadłeś już? Muszę Cię wysmarować tą
maścią.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 18:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Alexander
tylko spojrzał na niego podejrzliwie, gdy ten zaproponował mu swoje
służki. Naprawdę chce go traktować w ten sposób? Troszczyć się o niego?
To nieprawdopodobne.
<br />
Zagryzł wargę, gdy wspomniał o przypieczętowaniu ślubu. Wiedział, że
będą musieli to zrobić, bo inaczej wszystko będzie anulowane. A na to
nie mógł pozwolić. Milczał więc tylko kończąc swoje śniadanie, a gdy na
jego talerzu było już pusto król ponownie zwrócił na siebie jego uwagę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Sam mogę to zrobić, ręce mam sprawne. </span> powiedział nieświadomy tego gdzie ma być posmarowany. Prawdopodobnie za parę minut w pokoju rozpęta się piekło.
<br />
To jeszcze nie była noc poślubna. Na nią się zgodzi, ale szybciej na pewno nie będzie grzeczny i spokojny.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 18:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Wziął do ręki słoik z tłustą maścią, po czym umiejscowił się na łóżku, tuż obok księcia.
<br />
- Z przodu dasz radę, ale z tyłu? - Uniósł brew, nieco sceptycznie
podchodząc do tego pomysłu. Nie dość, że wszystko dookoła byłoby
zachlapane tą kiepsko usuwalną breją, to jeszcze przy oporach
psychicznych nastolatka potrwałoby to tak długo, że doczekaliby pory
kolacji.
<br />
- Po prostu zdejmij spodnie i połóż się na brzuchu, Alexandrze.
<br />
Podejrzewał, że po brutalnej próbie wepchnięcia penisa przez tamtego
skurczybyka zostało sporo ranek. Może i blondyn chwilowo tego nie czuł
(ten środek naprawdę musiał mocno działać), jednakże na pewno nie można
było pozostawić tego samemu sobie.
<br />
- To nie potrwa długo - zapewnił.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 19:18<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Z tyłu? </span> spytał marszcząc przy tym zabawnie brwi. Przecież nie kopał go po plecach...
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Och! </span> zrozumiał, gdy Asmodeusz kazał ściągnąć mu spodnie. <span style="font-weight: bold;">- Nie ma mowy.</span>
<br />
Nic go nie bolało w tamtych rejonach więc nie widział potrzeby aby
nakładać maść w tak intymne miejsca. Przezornie wycofał się bardziej w
głąb łóżka dając sobie w ten sposób złudne poczucie bezpieczeństwa.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Po prostu daj mi ten przeklęty słoiczek. </span> zażądał posyłając mu gniewne spojrzenia.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 19:32<br />
<hr />
<span class="postbody">- Dam Ci go za moment, książę - obiecał ze znużeniem. Przecież i tak trzeba to zrobić, po co chłopak to tak komplikuje?
<br />
Nie widząc sensu w wykłócaniu się o ten fakt z Alexandrem, pociągnął za
jego nogi, by położyć go płasko na łóżku. Ani odrobinę nie przejmując
się oporem, zsunął z niego spodnie i przekręcił go na brzuch. Przyjrzał
się zranieniom i odkręcił słoiczek.
<br />
Skrzywił się, widząc, jak - wbrew temu, co myślał książę - jest poharatany.
<br />
- Nie kręć się teraz, dobrze, Alexandrze?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 19:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Pociągnięty
za nogi wylądował płasko na łóżku nieopodal Asmodeusza. W pierwszy
momencie miał zamiar go za to kopnąć, ale przypomniał sobie co ostatnio
miało miejsce i się powstrzymał.
<br />
Oburzony okrzyk zatonął w miękkiej pościeli, kiedy sprawnie został przewrócony na brzuch i pozbawiony spodni.
<br />
Alexander był wściekły za to, że król robił sobie z nim co zechciał.
Chciał się podnieść i założyć ponownie spodnie, ale silna dłoń leżąca
nieco powyżej pośladków skutecznie mu to uniemożliwiła.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przestań! Przecież powiedziałem, że sam dam radę. </span> pieklił się czując jak na jego policzki wpełzają niechciane rumieńce.
<br />
Co z tego, że król już go sobie tam obejrzał? To i tak było okropne! A
świadomość, że zaraz go tam dotknie sprawiła, że zaparł się rękoma o
posłanie i próbował się wyślizgnąć spod ręki ciemnowłosego.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 20:04<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Prosiłem, żebyś się nie kręcił - przypomniał. Z nienaruszonym spokojem
wytrzymywał bunt, a gdy chłopak na moment znieruchomiał, zanurzył palec w
słoiczku, zagarnął na niego sporą ilość mazidła i przytknął mu palec do
odbytu, pozwalając nadmiarowi gęstej maści wpłynąć do środka. Dopiero
wtedy włożył tam też sam palec i zaczął nim gmerać, by rozprowadzić
lekarstwo po poranionych ściankach.
<br />
- Masz szczęście, że nie zdążył wcisnąć się głębiej - stwierdził. Na
jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, gdy przypomniał sobie
tamtą sytuację. - Te ranki są bardzo płytko umieszczone.
<br />
Skończył bardzo szybko, bo i nie było tam wiele pracy. Okręcił palcem
ostatni raz, by upewnić się, że żadna ze ścianek nie jest sucha i już
mógł go wyciągnąć.
<br />
- Już, książę. Proszę. - Podał Alexandrowi słoiczek.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 20:26<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- A ja prosiłem żebyś tego nie robił! </span>
<br />
Pisnął czując zimną maść w tak wrażliwym miejscu. Schował twarz w
dłoniach by ukryć swoje zawstydzenie. Dotykał go tam zupełnie swobodnie!
W ogóle się nie krępował, nastolatek nie rozumiał jak tak można.
<br />
Puszczony od razu podkulił pod siebie nogi i szybkim ruchem ubrał spodnie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dlaczego taki jesteś?!</span>
zdenerwował się będąc niesamowicie czerwonym na twarzy. Zabrał mu
słoiczek dbając by choćby nie musnąć palcami jego dłoni. Po czym sam
sięgnął do niego i nabrał trochę maści na rękę. Posmarował nią sine
miejsca robiąc to jak najdelikatniej.
<br />
Jeździł po swoim ciele dłonią próbując dotrzeć do każdego obitego
miejsca. Wściekał się przy tym co niemiara na osobę, która mu to
wszystko zrobiła. Na koniec po namyśle posmarował również nieszczęsny
nadgarstek.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 20:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Starł maść z dłoni.
<br />
- Hmh? - Zbliżył się do księcia, opierając ręce na pościeli. - Dlaczego jestem <span style="font-style: italic;">jaki</span>, mój książę? Czy to źle, że martwię się o mego przyszłego męża i chcę dla niego jak najlepiej?
<br />
Zapytał o to, mrużąc czarne, wpatrzone w siedzącą obok osobę oczy. Gdy
widział te blizny, miał ochotę przekląć duszę tego zdrajcy, skazać ją na
wieczne tortury w ogniach piekielnych. Chyba pójdzie do wioskowej
wiedźmy i o to poprosi. Nie wiedział tylko, czy nie minęło już zbyt
wiele czasu od tego wydarzenia.
<br />
- To źle, że Cię kocham, Alexandrze? - spytał o to z wielką powagą, tym niskim, nieco tylko głośniejszym od szeptu głosem.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 20:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex zastygł w bezruchu, gdy Asmodeusz uwięził go spojrzeniem tych jego bezdennych oczu.
<br />
Oddech zauważalnie mu przyspieszył kiedy odległość między nimi znacznie się zmniejszyła. Co ten człowiek z nim wyprawiał?!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dlaczego... dlaczego zawsze musisz postawić na swoim? </span> sprecyzował czując się nagle niespotykanie skrępowany.
<br />
Słysząc jak czarnowłosy mówi o swoich uczuciach do niego z wrażenia uchylił usta.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ty mnie co? </span> wydukał <span style="font-weight: bold;">- Kiedy zauroczenie zmieniło się w miłość? </span> głos księcia stał się dziwnie piskliwy. Spodziewałby się wszystkiego, ale nie usłyszenia tych dwóch słów.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przestań sobie ze mnie żartować. To nie jest śmieszne. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 21:12<br />
<hr />
<span class="postbody">- Ponieważ mam taki charakter, książę - odpowiedział jak gdyby nigdy nic.
<br />
Cofnął się nieco z dość osobliwą miną, gdy ujrzał aż takie emocje w
zielonych oczach. Niespecjalnie rozumiał, co w jego słowach tak księcia
zaskoczyło. Przecież niepierwszy raz mówił mu, że go kocha...
<br />
Podejrzewał, że wygląda teraz co najmniej śmiesznie, ale naprawdę się teraz nad tą kwestią zastanawiał.
<br />
- Żartować? Dlaczego miałbym? Kocham Cię, Alexandrze. Przecież już to mówiłem...
<br />
Zamrugał.
<br />
- Czy zauroczenie oznacza coś innego niż miłość? - zapytał w końcu
całkiem poważnie. Dla niego te słowa od zawsze były synonimami.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 21:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex nie wierzył własnym uszom.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Pytasz poważnie? </span> upewnił się, a
gdy ten skinął głową roześmiał się.Chyba pierwszy raz zrobił coś
takiego przy Asmodeuszu. To takie zabawne, że taki wielki władca nie
rozróżnia znaczenia dwóch podstawowych słów.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Zauroczenie jest najczęściej
krótkotrwałe i w dużej mierze taki związek opiera się na pożądaniu.
Przemija kiedy zaczynamy dostrzegać wady drugiej osoby... A zakochanie
to stabilność. Mimo iż wie się, że druga osoba nie jest idealna to i tak
się ją kocha i.. chce się z nią przebywać i w ogóle..</span> umilkł
nagle zawstydzony tym ile powiedział na ten temat. A miał sporo wiedzy w
tym zakresie, w końcu uwielbiał czytać romantyczne powieści i
przysłuchiwać się legendom o zakazanej miłości. W życiu by się do tego
nie przyznał.
<br />
Zastanawiał się teraz czy jakikolwiek mężczyzna wiedział tyle o uczuciach co on.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Hymm.. rozumiesz różnicę, prawda?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-15, 21:48<br />
<hr />
<span class="postbody">- Rozumiem... - potwierdził ostrożnie, w skupieniu przetwarzając otrzymane informacje.
<br />
- A więc Cię kocham, Alexandrze - powtórzył po chwili namysłu spokojnie,
zadowolony z tego, że zrozumiał ten krótki wykład, którym uraczył go
książę. Cały czas miał to na myśli, ale najwyraźniej nieodpowiednio
dobierał słowa. W takim wypadku chyba nie byłby w stanie być
zauroczonym. Wady dostrzegał bardzo szybko, o ile nie od razu. Gdy w
końcu się w coś angażował, odruchowo tę sprawę analizował. Przy analizie
nie mogło być takich błędów, jakimi byłoby niezauważenie wad.
<br />
- Jak to się nazywało... - Zastanowił się, szukając w pamięci słów,
które przeczytał kiedyś w pewnej powieści. - Miłość od pierwszego
wejrzenia, tak? Chyba pasuje, bo kocham Cię, od kiedy spojrzałem w Twoje
oczy, książę.
<br />
Wszystko to powiedział bez najmniejszego skrępowania, uznając to za oczywistą oczywistość.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-15, 23:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Gołym
okiem widać było, jak twarz księcia przybiera purpurowy odcień.
Zasłonił twarz rękoma i pokręcił gwałtownie głową chcąc dać upust
swojemu zażenowaniu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przestań mówić takie rzeczy ot tak sobie!</span>
pisnął zawstydzony. Prawie jak w powieściach jakie czytał. Wielka
miłość ( i to od pierwszego wrażenia!) tyle, że w tle przewinął się
napad na ich zamek, śmierć jego rodziców, porwanie do mroźnej krainy,
postawienie go przed faktem dokonanym jeśli chodzi o ślub i takie tam
mało istotne sprawy... A tak to wszystko by się zgadzało!
<br />
Przystojny,bogaty król.. może nie na białym rumaku, ale jednak! Piękny
zamek, romantyczne słowa i zapewnienia, wspólne posiłki.. Czego chcieć
więcej?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Moje oczy? </span> odsłonił nieco rękę by spojrzeć na nim jednym ślepiem.<span style="font-weight: bold;"> - A co one mają do tego? </span></span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-16, 00:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnął
się, wielce rozbawiony rumieńcami na twarzy narzeczonego. Rozbrajała go
jego niewinność. Przysunął się bliżej, naprawdę blisko.
<br />
- Twoje oczy... - rzekł. - ...to najpiękniejsze szmaragdy na świecie.
<br />
I go pocałował.
<br />
<br />
~
<br />
<br />
Uroczystość była wyjątkowo huczna, jak na tę krainę, a atmosfera na
rynku niezwykle radosna. Wszyscy poddani, nawet Ci oburzeni niezwykłym
wyborem króla, zebrali się pod kościołem, gdzie zawierano śluby. Czekali
z niecierpliwością na wyjście nowożeńców, by wesprzeć ich w tym dniu.
<br />
W kościele tymczasem podstarzały ksiądz z poczciwym uśmiechem zakładał klęczącym obrączki.
<br />
- Czy zgadzasz się, Alexandrze, synu Astrum, zostać mężem tego oto człowieka?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-16, 00:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Tego
dnia Alexander był wyjątkowo zestresowany. Za parę godzin miał zostać
mężem króla Mroźnych Szczytów! A nawet tego człowieka nie kochał.. Mało
tego to oznaczało noc poślubną!
<br />
Chyba będzie wymiotować...
<br />
<br />
Szata, którą przygotowali dla niego krawce była w odcieniu śnieżnej
bieli. Bogato zdobiona, przepasana złotymi nićmi. Na głowę przygotowano
dla niego koronę wysadzaną szmaragdami,ponoć najrzadszym kamieniem w
kraju.
<br />
Kiedy był już ubrany przerażona służka zauważyła, że kubrak jest za nieco za duży. Nie było już czasu na poprawki.
<br />
Więc to prawda, że najwięcej chudnie się przed samą uroczystością.
<br />
<br />
Ku przerażeniu Alexa kościół był wypełniony po brzegi gośćmi , a dźwięki
z zewnątrz informowały go o tłumie zebranym przed katedrą.
<br />
Żeby tylko nie zemdlał!
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;"> - Czy zgadzasz się, Alexandrze, synu Astrum, zostać mężem tego oto człowieka?</span>
<br />
Asmodeusz już wyraził swoje chęci wzięcia go sobie za partnera i zrobił to bardzo entuzjastycznie.
<br />
Teraz w zależności od tego jak odpowie na pytanie tak potoczy się jego
przyszłość. Blady jak ściana blondyn wykrztusił potwierdzenie. A było
to tak ciche, że ledwo usłyszeli go ludzie siedzący w pierwszych
ławkach. Tylko, to co wyczytali z ruchu jego warg nie wywołało na sali
niepotrzebnego poruszenia.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ogłaszam was małżeństwem. Możecie się pocałować.</span> zakończył zadowolony z siebie duchowny.
<br />
To koniec. Zemdleje jak nic.Albo zwymiotuje, albo jedno po drugim...
jego dziką gonitwę myśli zakończyły ciepłe usta pochylającego się nad
nim króla.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-16, 00:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
wcale się nie denerwował, mimo iż był to pierwszy ślub w jego życiu.
Denerwował się kilka dni wcześniej, tego konkretnego był zrelaksowany i
cieszył się myślą o tym, że niedługo Alexander stanie się jego mężem. Że
wielkimi krokami zbliżała się noc poślubna, której wyczekiwał od
poznania swego narzeczonego.
<br />
Najmniej teraz przejmował się tym, iż za niespełna dwa tygodnie jego
małżonek wyjedzie do swojego rodzinnego kraju, by zamieszkać w nim na
stałe. Zamierzał cieszyć się tym dniem.
<br />
Nie ubrano go nazbyt strojnie, choć zdecydowanie odświętnie. Na czarno.
Najbardziej istotną różnicę w wyglądzie króla stanowiła korona. Była to
nieoficjalna korona, wykonana specjalnie na tę okazję, ozdabiana bardzo
licznie - głównie drobnymi kawałkami kamieni szlachetnych, które w
świetle mieniły się niezwykle. Również była złota, a więc - ze względu
na ozdoby - jeszcze cięższa od codziennej. Król naprawdę nie chciałby
musieć używać takiej korony każdego dnia, jednak musiał przyznać, iż
doskonale prezentowała bogactwo jego krainy.
<br />
<br />
Gdy w kościele został poproszony o potwierdzenie decyzji o ślubie,
potwierdził bardzo entuzjastycznie. Nie mógł powstrzymać uśmiechu,
zwłaszcza wtedy, kiedy z ust wyraźnie przejętego wydarzeniem księcia
usłyszał to samo.
<br />
Nie całował go długo, nie chcąc kusić losu. Blondyn wyglądał tak, jak
gdyby w każdej chwili mógł stracić przytomność, a stracić przytomności
przy tylu gościach z całą pewnością nie chciał.
<br />
Duchowny związał ich ze sobą czerwonym kawałkiem materiału, który towarzyszyć im miał do samej nocy poślubnej.
<br />
Tak ogłoszono ich małżeństwem, ku ogromnej uciesze ludu.
<br />
<br />
Wprawdzie zaplanowane było jeszcze przyjęcie, jednakże nie zabawili tam
dłużej, niżeli pół godziny - a to tylko po to, by spożyć posiłek wśród
gości i wymienić z nimi uprzejmości, przyjąć gratulacje. Alexander
bowiem z każdą mijającą minutą robił się bledszy i bledszy, coraz
bardziej się spinał i było to na tyle widoczne, że Asmodeusz postanowił
nie kłopotać go bardziej tak licznym towarzystwem.
<br />
Skierował się na górę, pod komnatę, którą przeznaczono i przygotowano im specjalnie na noc poślubną.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-16, 01:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Blondyn
cierpiał przez pół godziny zanim król ulitował się nad nim i zabrał go z
tej sali wypełnionej ludźmi. Ludźmi, którzy co chwilę podchodzili i
gratulowali im zaślubin. Chcieli wdawać się w rozmowy, uśmiechali się i
dobrze bawili.
<br />
Czy oni nie rozumieli, że robi mu się niedobrze już na sam widok ich
uśmiechniętych twarzy? Przecież nie robił tego z miłości tylko dla
przywilejów, jakie Asmodeusz mu obiecał.
<br />
Co prawda przez ostatnie dni przyzwyczaił się do mieszkania w tym zamku,
ciągłego towarzystwa ciemnowłosego i tego, że przed snem jak i nad
ranem obejmowały go ciepłe ramiona. Nie miał dzięki temu żadnego
koszmaru, co zmieniało się, gdy króla akurat wtedy przy nim nie było. W
pewien sposób uzależnił się od jego obecności.
<br />
Kiedy dotarli do pokoju specjalnie dla nich przygotowanego Alex ścisnął
mocno trzymającą jego rękę dłoń. Ramiona były tak spięte, że niemal
powędrowały mu do góry.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chciałbym trochę alkoholu... inaczej nie dam rady. </span> rzucił robiąc nieszczęśliwą minę. Pragnął się nieco rozluźnić zważywszy na to jak bardzo był w tym momencie przestraszony.
<br />
Jak na razie nie miał żadnych dobrych wspomnień z wciskaniem
czegokolwiek do jego małego tyłka. Za każdym bolało lub było
niekomfortowo.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-16, 01:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Komnata
była ładna. Duża, przestronna, utrzymana w bardzo ciepłych kolorach.
Dominowała czerwień - czerwony był futrzany dywan na drewnianej
podłodze, czerwone były zasłony w wielkim oknie, czerwone były ściany
oraz w końcu pościel na sporym, zajmującym większość przestrzeni łożu.
<br />
Asmodeusz rozwiązał supełki materiału, które wiązały ze sobą ich dłonie,
posadził blondyna na łóżku i, mając w pamięci prośbę o alkohol,
rozejrzał się za kielichami, które służące miały tu postawić, gdy
wychodziły z przygotowanego pomieszczenia zaledwie dziesięć minut temu. W
istocie, były. Nie zastanawiał się wiele nad ich zawartością, po prostu
upił łyk, a później podał naczynie mężowi.
<br />
Gdy ten się napił, król zabrał mu kielich, odłożył, po czym nachylił się
nad nim, by go pocałować. Na początku łagodnie, powoli, później jednak
mocniej i śmielej zwiedzał wnętrze jego ust, zachęcając do zabawy
również jego język. Tego jednego dnia nie zamierzał się już hamować.
Czekał już na tyle długo, by w pełni zrozumiałym było czucie przez niego
zniecierpliwienia. W końcu jak nic innego pożądał tego ciała, na które
patrzył przez ostatnie noce z poczuciem, że nie może go dotknąć tak, jak
tego chce. Teraz mógł. I zamierzał korzystać.
<br />
Nie przerywając pocałunku, wsunął dłoń pod szatę osiemnastolatka, sunąc
palcami pierw po jego brzuchu, a później po sutkach, które drażnił
pocieraniem i szczypaniem. Drugą dłonią gładził jego plecy w
uspokajającym geście, przyciskając jednocześnie nieco bliżej siebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-16, 09:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Wszystko
w tej sali kojarzyło mu się z jednym - z seksem. Jeśli przed drzwiami
był przerażony, to teraz ze strachu robiło mu się słabo, więc ucieszył
się na możliwość spoczęcia. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa i czerniało
przed oczami, dlatego była to dla niego duża ulga.
<br />
Przyjął kielich od swojego... męża rękoma tak drżącymi, że gdyby alkohol
nalany byłby do pełna z pewnością wylałby sporą jego ilość. Zanurzył
usta w specyfiku o charakterystycznym aromacie dopiero teraz czując jak
bardzo chciało mu się pić. Wypił przez to, prawdopodobnie, wino dużo za
szybko jak dla blondyna, bo gdy król odebrał od niego naczynie ten
pożałował, że był taki łapczywy.
<br />
Asmodeusz nie próżnował od razu zabierając się do pocałunku. Na początku
Alex kurczowo ściskał wargi, ale gdy jego sutki zostały zaatakowane
mimowolnie uchylił usta co natychmiast wykorzystał ciemnowłosy
wślizgując się do nich z wprawą. To co wyrabiał z nim ten mężczyzna było
nieprawdopodobne. Miał wrażenie, że jego dłonie są wszędzie.
<br />
Na przemian robiło mu się gorąco i zimno, zupełnie jakby był trawiony gorączką.
<br />
Kiedy język króla wszedł mu prawie do gardła, Alex zareagował starając się swoim wypchnąć niegrzecznego gościa.
<br />
Ciemnooki był wyraźnie wygłodniały. Jego ruchy nie były już delikatne i
przemyślane on dał się ponieść pożądaniu. Pokazywał swoją drugą naturę,
tę dziką i nieobliczalną. Król niewątpliwie był podniecony, czego
dowodem był twardy jak skała penis dociskany teraz do jego uda. Sapnął
czując jak zaczyna brakować mu tchu, ciemnowłosy zapomniał chyba, że on
musi oddychać.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-16, 14:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Mruknął
z zadowoleniem, gdy język Alexandra nareszcie zareagował na jego
zaczepkę. Pochwycił go zaraz swoim, nie dając znowu się wycofać. I
trącał, owijał się wokół niego, zasysał, nie pozwalał przerwać pocałunku
nawet na moment. Jednocześnie palcami z niezwykłą zawziętością
maltretował wrażliwe brodawki.
<br />
Odsunął się dopiero, gdy przypomniał sobie, że jego mąż jest jeszcze niedoświadczony. Pozwolił mu zaczerpnąć oddech.
<br />
- Oddychaj przez nos, spokojnie... - poradził, znowu go całując, choć teraz znacznie krócej.
<br />
Korzystając z chwilowego ogłupienia chłopaka, wymusił położenie go na
łożu, a następnie rozebrał z szaty, całując odkrywane fragmenty skóry.
Pięknej, nieskazitelnej - po bliznach nie pozostał nawet ślad, a ciało
blondyna znowu po prostu olśniewało.
<br />
Przejechał językiem po jego szyi, wędrując wprost do uwolnionych właśnie
spod dotyku jego dłoni sutków. Wprawnie je zastąpił, gdy te postanowiły
przenieść się na niższe rejony. Chłodne palce wsunęły się pod bieliznę
osiemnastolatka, muskając opuszkami jego prącie, a potem chwytając od
razu pewnie i mocno, trąc kciukiem sam czubek.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-16, 15:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Pierwszy
okrzyk zabrzmiał w sypialni, gdy Asmodeusz jednocześnie zassał się na
jego brodawkach i chłodną dłonią chwycił go za penisa. Jego ręce
automatycznie powędrowały do głowy króla i zacisnęły się na
czarno-granatowych włosach. W pierwszym odruchu chciał odciągnąć ten
cholernie sprawny język od jego wrażliwych sutków, ale uświadomił sobie,
że to przecież bez sensu więc odpuścił. Położył jedną dłoń na pościeli a
drugą przyłożył do ust pragnął w ten sposób zagłuszyć wydobywające się z
jego gardła wstydliwe dźwięki.
<br />
Pod wypływem dotyku Asmodeusza ciało księcia zaczęło się budzić do
życia. Przyrodzenie stwardniało i stanęło na baczność, zupełnie jak małe
różowe suteczki. Klatka piersiowa unosiła się szybko a na policzki
wypłynęły obfite rumieńce. Wzrok blondyna przysłonięty był mgiełką
ogarniającego go pożądania a delikatnie uchylone usta opuchnięte od
wcześniejszych pocałunków.
<br />
Był zgubiony.
<br />
A to wszystko dzięki temu, że postanowił skupić się na doznaniach a nie
głupio walczyć. Może dzięki temu nie będzie tak bolało...
<br />
<br />
Panika powróciła, gdy poczuł w sobie pierwszy palec. Od razu spiął się i
zesztywniał pokazując tym jak bardzo nie podoba mu się to co się teraz
dzieje.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-16, 18:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Ten
słodki dźwięk jeszcze bardziej go rozbudził i zachęcił. Rozebrał
Alexandra do końca i bez ograniczającego ruchy dłoni kawałka materiału,
zaczął mocno i intensywnie pieścić jego rosnący członek, z drugiej
korzystając, by lekko masować jądra. Chłopak w końcu się poddał,
zaprzestał tej bezsensownej walki, rozluźnił i zaczął czuć. I doskonale
widocznym było, że niezwykle podoba mu się to, co czuł. To był tak
powalający widok, iż Asmodeusz przez większość czasu po prostu na niego
patrzył, zachwycony tym, co widzi. Śmiało mógł powiedzieć, że nigdy
wcześniej nie widział czegoś równie rozpalającego i niewinnego zarazem.
Nie wiedział, kiedy pozbył się swoich własnych ubrań. Całą uwagę
poświęcał temu pięknemu ciału.
<br />
Zwolnił ruchy dłonią najbardziej, jak potrafił. Przesuwał nią leniwie, a
co kilka sekund na moment bardzo gwałtownie przyśpieszał, by potem
znowu dramatycznie zwolnić. Nie zamierzał pozwolić blondynowi dojść,
jeszcze nie.
<br />
Nie odwracał go na brzuch, by uniknąć ataku paniki bądź ten atak
zminimalizować. Nieśpiesznie oderwał lewą dłoń od jąder, wylał na
okolice odbytu sporą ilość nawilżającego olejku i, nie przerywając
wolnych pieszczot członka, wsunął palec do wewnątrz. Wszedł dość gładko -
osiemnastolatek w końcu był bardzo rozluźniony. Szybko jednak mięśnie -
chyba mimowolnie - zacisnęły się wokół jego palca, a Alexander cały się
spiął. Niewiele myśląc, król zbliżył się twarzą do twarzy męża i
dosłownie wpił się w jego usta, by odwrócić uwagę. Wiedział, że był to
tylko i wyłącznie zwykły strach, który spowodowały wcześniejsze
przeżycia, musiał więc sprawić, by choć na moment o nich zapomniał.
<br />
Gdy tylko ciasna obręcz na chwilę stała się luźniejsza, zaczął poruszać
tym jednym palcem, a krótko potem dołączył drugi, rozciągając ścianki z
każdym ruchem, skrzyżowaniem palców.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-16, 20:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
pisnął w usta Asmodeusza, gdy ten pocałował go namiętnie. Nastolatek
nie wiedział na czym ma się skoncentrować, na rozciągających go palcach
czy na języku wyprawiającym cuda w jego buzi.
<br />
Przez przypadek zacisnął zęby na wardze króla, kiedy ten dodał drugi
palec. Chciał od razu przeprosić, ale zamiast tego z jego gardła wydobył
się niezrozumiały pomruk, bo ciemnowłosy ani na chwilę nie przerwał
pocałunku.
<br />
Zaaferowany tym co przed chwilą zrobił dopiero po chwili zorientował się, że w jego wnętrzu są już trzy palce.
<br />
Jęknął i wygiął się w łuk, gdy palce Asmodeusza znalazły TO zgrubienie.
<br />
Blondynek nie miał pojęcia co to było, więc dużymi oczyma spojrzał
zaskoczony na króla. Kiedy mężczyzna powtórzył ten ruch książę zacisnął
ręce na ramionach swojego męża odchylając przy tym głowę w tył.
<br />
To było niesamowite. Nie wiedział, że można czuć coś takiego... Nie
równało się to z opisami z ksiąg jakie czytał. Alex dosłownie zobaczył
gwiazdki i już naprawdę niewiele brakowało by osiągnął spełnienie.
Drżał.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-16, 21:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Asmodeusz
już wiedział, że wygrał i w tym momencie najmniej istotna była dla
niego ugryziona warga. Przerwał pocałunek tuż przed tym, jak jego mąż
jęknął i wygiął się w piękny łuk. Naprawdę piękny. Uśmiechnąłby się
nawet na ten widok, gdyby nie był tak cholernie podniecony, że ledwo
kontraktował. Kilka razy poruszał jeszcze palcami we wnętrzu blondyna,
zanim postanowił je wyciągnąć. Miał nadzieję, iż dostatecznie dobrze go
rozciągnął, bo właśnie kompletnie skończyła mu się cierpliwość. Sam nie
wierzył w to, jak bardzo rozpalał go ten młody książę. Inaczej - nie
wierzyłby, gdyby mógł o tym myśleć.
<br />
Wylał na jedną rękę trochę pozostałego olejku i paroma ruchami
rozprowadził go po swoim twardym przyrodzeniu. Ponownie głęboko
pocałował chłopaka, gdy przytknął do jego odbytu penisa i zaczął w niego
wchodzić - na tyle powoli, na ile w tej chwili potrafił. Mimo
rozciągnięcia nie było to takie łatwe, jednak gdy przecisnął się przez
najciaśniejszą część, było już dużo lepiej. Cholera, wyobrażał to sobie
tyle razy w ciągu ostatnich dni, to nie był też jego pierwszy raz, ale i
tak aż sapnął, gdy ciasno otuliły go te miękkie ścianki. Niesamowite.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-16, 21:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
krzyknął wprost w usta Asmodeusza a po jego policzkach popłynęło parę
łez. Tym razem sam pocałunek nie był w stanie odciągnąć uwagi od uczucia
rozpychania, a blondyn powiedziałby w tym momencie, że wręcz
rozrywania. Bolało jak cholera przez co mocniej zaciskał się na intruzie
wewnątrz niego, a było to błędem bo wtedy bolało jeszcze bardziej.
<br />
Oddychając ciężko przez nos próbował się przyzwyczaić do uczucia wypełnienia.
<br />
Wszystko byłoby dużo prostsze, gdyby król nie miał takiego dużego osprzętu.
<br />
Ręce kurczowo zaciskał na ramionach ciemnowłosego, nieświadomie wbijając mu paznokcie w skórę.
<br />
Jego małżonek był na tyle łaskawy, że dał mu chwilę nim zaczął się
poruszać. Przy każdym ruchu bioder wyrywał z jego ust przeciągłe jęki.
Chłopak chciał żeby to się jak najszybciej skończyło. I popłakiwał
jeszcze przez dobre pięć minut nim jego ciało nauczyło się czerpać z
tego przyjemność.
<br />
Zaczęło się od miłych dreszczy, kiedy Asmodeusz zmienił nieco kąt
wchodzenia w niego a potem... a potem znowu znalazł jego prostatę.
<br />
Blondyn na chwilę zapomniał, że musi oddychać a przed oczami zrobiło mu się ciemno.
<br />
Jeszcze raz!</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-16, 22:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Króla
naprawdę bardzo mało obchodziły te paznokcie. Przy tylu bodźcach ledwo
był w stanie zauważyć, że w ogóle wbiły mu się one w skórę.
<br />
Gdy dobił już do końca, westchnął głośno i znieruchomiał, by pozwolić
mężowi się przyzwyczaić. Osobiście czuł się fantastycznie w tym miękkim,
żywym i ciasnym wnętrzu. Bardzo, bardzo ciasnym. Nie pamiętał, by
kiedykolwiek, z kimkolwiek czuł się tak dobrze w łóżku. Może jednak to
prawda? Może seks z ukochaną osobą zawsze jest taki wspaniały?
Dotychczas w to wątpił, jednak teraz... był w stanie przyznać temu
stwierdzeniu rację.
<br />
Wysunął się częściowo, by zaraz ponownie wbić się do środka, o wiele
szybciej niż wcześniej. Próbował przypomnieć sobie, gdzie odnalazł
wcześniej prostatę Alexandra. Udało mu się to dopiero po kilku długich
minutach, podczas których po policzkach nastolatka płynęły łzy.
Asmodeusz już myślał, że nigdy nie odnajdzie tego miejsca, gdy przy
kolejnej zmianie kąta uderzania wnętrze chłopaka zadrgało i zacisnęło
się mocniej, niż wcześniej, jednocześnie całe ciało osiemnastolatka
rozluźniło się i rozkosznie, niekontrolowanie wygięło. Uderzył ponownie w
to samo miejsce, a reakcja się powtórzyła. To był jego cel.
<br />
Przyśpieszył, przy każdym pchnięciu celując w to jedno, konkretne
miejsce. Dodatkowo znów zaczął stymulować dłonią penisa Alexandra,
szybko i mocno przesuwał dłonią po trzonie, zaciskając uścisk u główki i
trąc ją.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-16, 22:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
już kompletnie nie kontrolował swojego ciała a tym bardziej głosu.
Sypialnie co rusz wypełniały jego zduszone okrzyki i przeciągłe jęki.
Był tak otumaniony, że dałby z sobą zrobić teraz wszystko. A jeśli
Asmodeusz przerwałby byłby gotów prosić o więcej, nie myśląc o swojej
dumie, która zapewne ucierpiałaby przez takie zachowanie.
<br />
Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło i blondyn nie musiał tego robić.
<br />
Niedoświadczone ciało nastolatka nie wytrzymało takiej ilości
przyjemności i po dołączeniu przez króla ręki miał orgazm niemal od razu
wprost na pieszczącą go dłoń i swój brzuch.
<br />
W amoku objął swojego małżonka za szyję i mocno się w niego wtulił cicho
kwiląc. Drżał przy tym jak osika nie mogąc dojść do siebie bo takiej
ilości doznań i emocji.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-16, 22:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Sam
doszedł dosłownie chwilę później - wewnątrz, ponieważ trochę zbyt późno
przypomniał sobie, że powinien się wysunąć. Od dość dawna nie uprawiał
seksu, w dodatku idealne ciało osiemnastolatka przy orgazmie tak mocno
zacisnęło się na jego penisie, że nie można było się nawet łudzić, by
potrwało to dłużej.
<br />
Pogładził czystą ręką długie, jasne włosy, których chłopak dotychczas jeszcze nie ściął.
<br />
- Wszystko dobrze, Alexandrze? - zapytał zachrypniętym, ściszonym
głosem. Powoli uspokajał przyśpieszony oddech. Odetchnął głęboko i
głośno, wpatrując się w sufit. Był to widok na tyle neutralny, by dobrze
gromadziło się przy nim rozbiegane myśli.
<br />
- Chciałbyś się umyć?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-16, 23:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex drgnął czując jak duże ilości czegoś ciepłego rozlewają się w jego wnętrzu. To była jego jedyna reakcje. Wciąż był w szoku.
<br />
Nie mógł powstrzymać cichego szlochu, który co rusz wstrząsał jego ciałem.
<br />
Chłopak nie wiedział dokładnie dlaczego płacze, było to chyba
spowodowane samym faktem, stracenia dziewictwa. A może to nadmiar emocji
właśnie z niego ulatywał?
<br />
Delikatne głaskanie zaczęło działać kojąco na nastolatka, ale wciąż był
na tyle roztrzęsiony, że na pytanie czy wszystko w porządku nie dał
odpowiedzi jedynie zapłakał nieco głośniej.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chciałbym. </span> chlipnął bardzo
cicho tuż przy uchu ciemnowłosego. Król słysząc, że książę pragnie się
wykąpać uniósł go i ruszył ze swoim świeżo poślubionym mężem, na rękach,
w kierunku łazienki.
<br />
W momencie, gdy powoli opadający penis wyszedł z wnętrza Alexa dało się
słyszeć charakterystyczne chlupnięcie i z małego otworku zaczęła
wypływać sperma, na co blondyn odruchowo zacisnął uda.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-16, 23:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Łazienka
przyłączona do tej komnaty była o wiele większa, niż pozostałe. Miejsce
było potrzebne ze względu na bardzo dużą wannę - co najmniej
trzykrotnie większą od standardowej.
<br />
Kąpiel była gotowa, wodę przygotowały wcześniej służki. W tak dużych
ilościach studziła się wolniej, więc nadal powinna być przyjemnie ciepła
i kojąca. W powietrzu unosił się odurzający zapach zmieszanych olejków.
Król włożył swego męża do wody i zaraz również do niej wszedł.
<br />
Zaniepokoiło i zafrasowało go trochę to, iż książę nadal płakał.
Niespecjalnie to rozumiał. Wydawało mu się, że blondynowi jednak się
spodobało.
<br />
- Alexandrze..? Czy coś się stało..? - W końcu postanowił zapytać, nie potrafiąc odgadnąć przyczyny takiego zachowania.
<br />
Cały czas delikatnie gładził jego poplątane włosy.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-16, 23:57<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">-Tak.</span> odparł automatycznie, by zaraz potem dodać - <span style="font-weight: bold;">nie...ja nie wiem..</span>
dokończył z nieszczęśliwą minką. Był nieco zagubiony i potrzebował
trochę czasu by sobie wszystko pod tą blond kopułą poukładać. To co
przeżył było tak intensywna, że nie był w stanie przypomnieć sobie
czegoś równie oszałamiającego.
<br />
Woda przyjemnie otulała jego ciało a kojący dotyk we włosach łagodził
nerwy. Chłopak się uspokajał. Łzy przestały płynąc i teraz tylko ślady
łez na policzkach świadczyły o tym, że coś takiego miało wcześniej
miejsce.
<br />
Spojrzał niepewnie na króla zauważając, że ten jest wyjątkowo
rozluźniony i zadowolony. Rysy jego twarzy wyraźnie złagodniały i nie
przypominał już surowego władcy.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- To bolało. </span> poskarżył się czując jak na jego policzki wstępują rumieńce. Nie planował tego powiedzieć, jakoś tak samo mu się wyrwało.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-17, 00:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąwszy cicho, pochylił się i czule ucałował czoło męża.
<br />
- Wiem. Przepraszam. Ale potem czułeś się lepiej, mam rację?
<br />
Ton jego głosu był łagodny i ciepły. Asmodeusz był tak zrelaksowany, jak
nie był nigdy wcześniej. Do żadnego z poprzednich kochanków go nie
ciągnęło, nie czuł do nich niczego głębszego. Nie mógł rozluźnić się w
ich towarzystwie, ponieważ jego intuicja nakazywała mu oczekiwać zdrady,
zwłaszcza z najmniej oczekiwanych stron. I nierzadko wcale się nie
myliła. Przy tym chłopcu czuł się inaczej. Swobodniej. Nie odczuwał aż
tak wad bycia na takiej, a nie innej pozycji.
<br />
- Kocham Cię, Alexandrze. - Lubił to mówić. Bardzo lubił, zwłaszcza
wiedząc, jak nastolatek reaguje na te słowa. - Cieszę się, że zgodziłeś
się zostać moim mężem, nawet jeśli niedługo powrócisz do Astrum.
<br />
Wziął do ręki małą buteleczkę.
<br />
- Usiądź przede mną. Umyję Ci włosy. Zawsze masz z nimi problem, prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-17, 00:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Lepiej
to mało powiedziane... było obłędnie, ale Alex nie był w stanie jeszcze
tego przyznać. Wyraźnie się zakłopotał słysząc wyznanie Asmodeusza.
Wciąż do końca nie wierzył w jego zapewnienia, ale powoli zaczynało do
niego docierać, że może ten surowy władca naprawdę coś do niego czuje.
<br />
Przegryzł wargę i spuścił głowę w dół, gdy ten wspomniał o jego powrocie
do Astrum. Jeszcze wcześniej zapewne skakałby z radości a teraz...
teraz nie był pewien czy aby na pewno chce tam wracać. Przeczytał
wszystkie dokumenty jakie przygotowali dla niego ludzie Asmodeusza i
jego chęć powrotu gwałtownie spadła. Dowiedział się, że najbliżsi
doradcy ojca chcieli strącić jego ojca z tronu i przejść pod władanie
Imperium. Księcia chcieli dać im w prezencie, bo wiedzieli, że był dla
nich wyjątkowo atrakcyjny.
<br />
To właśnie dlatego jego tata przestał utrzymywać kontakty ze swoim
bratem. Przyłapał go na pożądliwym wpatrywaniu się w swojego syna i od
tego zaczęła się waśń między dwoma królestwami.
<br />
To prawdopodobnie przelało czarę goryczy. Miał tyle złych wspomnień ze
stolicą, że po prostu bał się tam wrócić sam. Jedyną osobą, która byłaby
mu przychylna byłby Siergiej... a spójrzmy prawdzie w oczy, on był
jeszcze dzieckiem. Przynajmniej psychicznie. Nie mógłby polegać na nim w
wielu sprawach.
<br />
A tu jest pełno służby, która uwielbia go rozpieszczać, Siergiej jest
bezpieczny a on... A on nie ma koszmarów, bo wszystkie złe sny zabiera
od niego jego mąż.
<br />
Nie ważne, że większość z tych sennych mar to właśnie on spowodował.
<br />
Usiadł przed mężczyzną tyłem pozwalając by ten zanurzył ręce w jego włosach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie chcę ich ścinać za dużo..</span>
powiedział przechylając nieco głowę przez co do jego oczu wleciało nieco
olejku. Musiał szybko przepłukać dokuczające miejsce, bo pieczenie było
nieznośne.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-17, 01:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Ta
reakcja była zaskakująca. Książę ani odrobinę nie ucieszył się na
wspomnienie o powrocie w rodzinne strony, co jeszcze całkiem niedawno
było dla niego rewelacyjną nowiną. Wręcz przeciwnie, wydawał się
zmieszany. Czyżby nie chciał wracać? Asmodeusza bardzo by radowało,
gdyby zechciał zostać, ale wydawało mu się to mało prawdopodobne.
Dziedzic Astrum kochał swój kraj, kochał słońce, ciepłe powietrze,
zamek, w którym się wychował... i chciał kierować tym państwem, wstąpić
na tron. To było jego marzenie. Tak się przynajmniej dotychczas królowi
wydawało.
<br />
Nie dopytywał. Nie potrafił znaleźć powodu, dla którego blondyna miałaby
nie cieszyć myśl o wyjeździe z krainy, której przecież nienawidził.
<br />
Umył mężowi głowę płynem o lekkim, aczkolwiek wyczuwalnym zapachu
cytrusów. Odetchnął z ulgą na wieść, że ten nie ma zamiaru znacząco
skracać długości włosów.
<br />
- Są piękne, byłoby ich szkoda... - stwierdził, chwytając palcami jeden z
mokrych kosmyków. - Mogę zapytać, Alexandrze, dlaczego chcesz je
podciąć? Wyglądają tak, jakby zapuszczano je celowo. Przestały Ci się
podobać?</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-17, 01:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzał na swoje włosy a potem na Asmodeusza.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Są kłopotliwe.</span> to było najłatwiejsze wyjaśnienie, ale blondyn postanowił dać nieco bardziej wyczerpująco odpowiedzieć. <span style="font-weight: bold;">-
Na początku nie pozwalano mi ich ścinać...A potem, gdy już mogłem to
zrobić, a ojciec więc nakazywał, nie zrobiłem tego. Ze względu na
matkę... wiedziałem jak uspokajało ją czesanie mnie. Teraz kiedy jej nie
ma mogę nieco ułatwić sobie kąpiele i ogólnie życie codzienne. </span>
<br />
Zrobiło mu się smutno na wspomnienie o rodzicach. A świadomość, że ich
morderca siedzi z nim w wannie, a mało tego jest jego mężem nie
ułatwiało mu decyzji o pozostaniu.
<br />
Z drugiej strony oni i tak by zginęli a on mógł zostać sex zabawką
swojego wuja i kuzynów. Żaden z nich zapewne by się nad nim nie litował
ani nie okazywał czułości.
<br />
Nie wiedział co ma zrobić... Gdzie było teraz jego miejsce na ziemi?
<br />
Co ma myśleć o mężczyźnie, którego poślubił parę godzin temu? Nie miał pojęcia.
<br />
Wiedział na pewno, że jego dotyk już mu nie przeszkadza a wręcz przeciwnie uspokaja, pobudza i usypia.</span>
<br />
<hr />
<b>Asmodeusz</b> - 2015-02-17, 07:15<br />
<hr />
<span class="postbody">- Rozumiem... - odparł, uśmiechając się lekko na myśl, że ma coś wspólnego z matką chłopaka. On też naprawdę uwielbiał te włosy.
<br />
Zauważył, że książę przysypia w ciepłej wodzie, najwyraźniej zupełnie
zapominając o kąpieli. Cóż, nic dziwnego. Olejki były doskonale dobrane,
wszystkie swoimi zapachami uspokajały i nakłaniały do relaksu, w
dodatku Alexander miał prawo być zmęczonym. Bez wątpienia był to dla
niego stresujący dzień. Wymył go więc, jakby ten był niezdolnym do tego
dzieckiem, wytarł i opatulił miękkim, grubym ręcznikiem. Westchnął tylko
krótko, zażenowany tym, co zrobiła z nim ta miłość. Nigdy wcześniej nie
miał takich opiekuńczych odruchów. Nigdy nie zależało mu na tym, by
druga osoba czuła się komfortowo, nie myślał nawet o tym, co teraz
zajmowało niemalże wszystkie jego myśli. Powinien być z tego powodu
rozdrażniony, ale... Jakoś nie mógł.
<br />
Miłości wolno wszystko. A Asmodeusz specjalnie nie protestował, gdy ta
go zmieniła. Jest jedna, jedyna na świecie, więc chyba może sobie na to
pozwolić. Pozwolić na bycie cholernie zakochanym i nielogicznym.
<br />
Właściwie był już z tymi zmianami pogodzony. W zamian za nie miał kogoś,
przy kim mógł zapomnieć, że jest królem i że od jego trafnych bądź nie
decyzji zależą losy całego, wielkiego królestwa. Dziesiątek, setek
tysięcy ludzi. A tego potrzebował jak powietrza, chociaż dopiero teraz
zdawał sobie z tego sprawę. Jak mógłby, wiedząc to wszystko, narzekać na
tak korzystną wymianę?
<br />
Wydawało mu się, że był całkiem rozbudzony, jednakże wystarczyło
położenie głowy na poduszce i przytulenie się do blondyna, by
momentalnie odpłynął.</span>
<br />
<hr />
<b>Amantis</b> - 2015-02-17, 08:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Zapach
olejków i ciepła woda działały na niego na tyle kojąco i rozluźniające,
że młodemu chłopakowi zaczęło być błogo i tak bardzo sennie.
<br />
Nawet nie protestował, gdy sprawne ręce przesuwały się po jego ciele
myjąc go dokładnie. Sam nie miał na to siły ani ochoty. Marzył tylko o
wygodnym łóżku.
<br />
Już, gdy Asmodeusz wziął go na ręce i zmierzał z nim w kierunku posłania
Alex praktycznie spał. Kiedy jego głowa dotknęła miękkich poduszek od
ładnych paru sekund był w krainie Morfeusza.
<br />
<br />
Rano obudził się pierwszy. Było mu tak przyjemnie i ciepło, że chwilę
jeszcze leżał z zamkniętymi oczami. Bardzo intensywnie myślał w tym
czasie, analizując wszystkie za i przeciw powrotu do Astrum.
<br />
Prawie większość jego argumentów ku temu by nie zostać ze swoim mężem
była wyjątkowo banalna i musiał się mocno zastanowić czy aby na pewno
jest to coś złego.
<br />
Zagryzł wargę i spojrzał na twarz śpiącego króla. Akurat w tym momencie
promienie słońca padały idealnie na jego oblicze. Asmodeusz skrzywił się
zabawnie przez sen i poruszył niespokojnie , mocniej go obejmując.
<br />
Na ten widok blondyn poczuł coś, co zarzekał się nigdy nie poczuć. A
zaczęło się od drobnego ukucia gdzieś pod żebrami, które
rozprzestrzeniło się zalewając ciepłem serce nastolatka.
<br />
W tym momencie Alexander już wiedział jaką decyzje podejmie.
<br />
Zostanie.
<br />
Przysunął się nieco do tego męskiego ciała i w tej samej chwili
przyszedł ból w biodrach. Skrzywił się i mrużąc oczy ponownie spojrzał
na swojego małżonka. Na jego ustach gościł ledwo widoczny uśmieszek.
Drań wcale nie spał!
<br />
Chyba się jeszcze jednak zastanowi nad tym wyjazdem.
<br />
<br />
<br />
THE END :c</span>Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-51107097232986654452019-05-29T09:41:00.000-07:002019-05-29T09:41:04.513-07:00WHO's CUTER?<hr />
<center>
<span style="color: #3d85c6;"><b>Yaoi - WHO's CUTER?</b></span><br />
</center>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-02-18, 18:08<br /><b>Temat postu</b>: WHO's CUTER?<hr />
<span class="postbody"><div align="center">
<img alt="" border="0" src="http://s1.zerochan.net/600/44/19/140994.jpg" /> </div>
<br />
<br />
Loki nigdy nie pomyślałby, że całe jego życie może rozsypać się na
drobne kawałeczki, po tym jak pieprzony samolot, którym lecieli jego
rodzice rozbił się zaraz po wystartowaniu.
<br />
Miał wszystko, cudowną rodzinę, przyjaciół, był popularny w szkole i
dobrze się uczył. Niczego nie brakowało mu do szczęścia, a teraz...
teraz nie potrafił się pozbierać.
<br />
Został sam w wielkim pustym domu. Przez trzy dni nie wychodził z pokoju pogrążony w rozpaczy, nic do niego nie docierało.
<br />
Dopiero przyjazd wujostwa, którzy mieli od tej pory sprawować nad nim opiekę do ukończenia pełnoletności nieco go otrzeźwił.
<br />
Nie widział brata ojca od dziesięciu lat, pamiętał go jak przez mgłę,
więc jak to możliwe, że miał teraz z nimi zamieszkać? I to w Stanach?!
<br />
Jego ojczyzną była Wielka Brytania! Jak miał się odnaleźć w zupełnie nowym kraju?
<br />
Jedynym pocieszeniem był fakt, że dom nie zostanie sprzedany a poczeka
na niego, w razie gdyby zechciał wrócić do swojego rodzinnego miasta.
Dowiedział się również, że rodzice zapisali mu w spadku całkiem pokaźną
sumkę, co zapewniało mu dobry start w dorosłość.
<br />
<br />
Pogrzeb pamiętał jak przez mgłę. Przyszło bardzo dużo ludzi, większości z
nich kompletnie nie kojarzył. Poklepywali go po plecach, przytulali i
składali kondolencję a on jedynie stał wpatrując się pustym wzrokiem w
dwie kamienne tablice z wyrytym nazwiskiem Smith.
<br />
Tylko tyle pozostało po Annie i Tomie, jego najdroższych rodzicach.
<br />
<br />
Wujostwo zajęło się jego przenosinami i wszelkimi formalnościami. Został
poinformowany, że od jutra pokój będzie dzielił ze swoim kuzynem, który
ze względu na trwający rok szkolny nie mógł przyjechać do Anglii na
pogrzeb.
<br />
Nie bardzo mu się ta myśl podobała, bo przez całe życie był jedynakiem,
ale przecież nie miał nic do powiedzenia. To na pewno było lepsze niż
sierociniec.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-02-18, 20:58<br /><hr />
<span class="postbody">Rodzina.
Francis niewiele wiedział o swojej. Przynajmniej tej, mieszkającej za
oceanem. Słyszał kiedyś tyle: jego ojciec dorwał dobrą robotę w Stanach,
więc całą trójką przenieśli się do przygotowanego dla nich sporego
mieszkania. Trzy lata później zamienili je na jeszcze większe, dzięki
czemu każde z nich miało swoje cztery ściany.
<br />
Fran nie miał jak narzekać na swoje życie - było poukładane, godne,
robił w większości to, na co miał ochotę, a rodzice nie wściubiali w nie
nosa tak długo, jak długo przynosił dobre oceny ze szkoły. Nauczyciele w
większości go lubili, miał dobrych kumpli, z którymi przesiadywał, a i
panienek chętnych do jego łóżka nie brakowało. No, wiedział, że gdzieś
tam w Anglii ma kuzyna, ciotkę i wuja, pewnie i innych krewny, ale nie
odwiedzali się. Jego ojciec raz tylko pojechał tam samotnie, podobno
odnośnie sprawy spadkowej, ale Fran był wówczas dzieciakiem i... I
zwyczajnie go to nie obchodziło. Sprawa rozeszła się po kościach, a on
wrócił do spokojnego, bezpiecznego życia.
<br />
Które miało ulec drastycznemu załamaniu w wieku osiemnastu lat! Wieść o
śmierci brata ojca oraz jego żoneczki przyszła nagle. Momentalnie
należało się zabrać za pomoc osieroconemu nastolatkowi, dopilnować
sprawy pogrzebowej, załatwić wszelkie papiery. Nim wyjechali, wypytali
jeszcze syna, czy poradzi sobie bez nich kilka dni. Och, poradził sobie
świetnie! Do tego stopnia, że w dzień po ich wyjeździe zwlekł się z
łóżka, po mocno zakrapianej imprezie, dopiero koło trzeciej popołudniu.
<br />
Wypieprzył wszystkich gości, nawet tę śliczną blondynkę, jaka po pijaku
wlazła mu do łóżka. Nawet nie wiedział, jak się nazywała. Pies z nią!
<br />
Z kumplem ogarnęli dom, resztę czasu spędzając równie przyjemnie we
własnym towarzystwie, przez co z prawdziwym zawodem powitał powrót
rodziców, czego... Nie dał po sobie poznać, witając ich szerokim
uśmiechem. Ich oraz balast, jaki ze sobą przywlekli.
<br />
Trochę z politowaniem popatrzył na kuzyna. Był od niego niższy, wątły,
jak na faceta i... Generalnie, jakby zapuścił włosy i wyrosłyby mu
cycki, mógłby uchodzić za dziewczynę. Uniósł lekko brew, przepuszczając
go w progu.
<br />
Ciekaw był, gdzie go ulokują... W gabinecie ojca?
<br />
- Fran, zaprowadź kuzyna do swojego pokoju.
<br />
- Co? - Rzucił, nim zdążył ugryźć się w język, z niedowierzaniem patrząc na matkę.
<br />
- No, zamieszka z tobą - odparła uśmiechnięta. - Masz duży pokój i spore łóżku, więc się pomieścicie, dokąd nie kupimy drugiego.
<br />
Zacisnął szczęki, momentalnie tracąc humor.
<br />
- Chodź - rzucił tylko, pochylając się po wielką, najwyraźniej ciężką
torbę, którą przytargał jego ojciec. Przerzucił ją sobie przez ramię i
ruszył na koniec korytarza, do swojego pokoju, gdzie bezceremonialnie
rzucił torbę na środku.
<br />
Siadł na krześle obrotowym, zarzucając nogi na stół, wpatrując oceniająco w blondyna.
<br />
- Nazywasz się jakoś? - Rzucił od niechcenia. Planował dać mu jasno do
zrozumienia, że w tym pokoju jest intruzem. Nic o sobie nie wiedzieli,
nie znali się i... Prawdopodobnie widzieli się pierwszy raz w życiu.</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-02-18, 22:28<br /><hr />
<span class="postbody">Dzielnie
zniósł oceniające spojrzenie kuzyna, zdając sobie sprawę, że wygląda
żałośnie. Przez ostatni tydzień schudł pięć kilko, miał sine worki pod
oczami i był chorobliwie blady.
<br />
Przywitał się niemrawo, nie siląc się nawet na uśmiech. Z tego co zdążył
zauważyć jego krewniak był tak samo jak on zadowolony z nowego
współlokatora. Nie dziwił mu się, on też byłby wkurzony.
<br />
Ruszył za Francisem rozglądając się dyskretnie na boki. Nie było tak
źle, mieszkanie było nowoczesne, czyste i gustownie urządzone.
<br />
Skrzywił się widząc jak jego torba ląduje z łoskotem na ziemi. Miał nadzieję, że nic się nie potłukło.
<br />
Oparł się o szafkę i w obronnym geście objął się ramionami, nie miał
ochoty na rozmowy z wrogo nastawionym do niego osiemnastolatkiem.
<br />
- Jestem Loki, mi też miło cię poznać kuzynie. - odezwał się z charakterystycznym angielskim akcentem.
<br />
- Nie patrz tak na mnie, też nie mam ochoty z tobą mieszkać. Gdybym miał
coś do powiedzenia siedziałbym teraz w swoim domu, na przedmieściach
Londynu a nie gniótł się z wyrośniętym nastolatkiem w jego pokoju. -
rzucił nie szczędząc sobie drwiny. Nie zamierzał udawać, że jedyne czego
pragnie to zaprzyjaźnić się z nim i pokazać jak bardzo jest wdzięczny
za przyjęcie go pod swój dach.
<br />
- Co to za pomysł, spać w jednym łóżku? Co my mamy po pięć lat? -
prychnął. - Z twoimi rodzicami jest chyba coś nie halo. - rzucił nim
zdążył dobrze zastanowić się nad swoimi słowami.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-02-19, 14:22<br /><hr />
<span class="postbody">-
Loki? - Powtórzył za niem, unosząc brwi, nie wierząc, że komukolwiek w
Anglii można było dać tak kretyńskie, jego zdaniem, imię. - Czyli co?
Jesteś kłamcą? - Zadrwił, wspominając wierzenia skandynawskie, o których
nie jedno czytał. Lubił mity i legendy, w czym swego czasu sporo
siedział. Dokąd nie odkrył ciekawszych pasji.
<br />
Popatrzył na niego niechętnie, krzywiąc się, kiedy zaczęto mu ubliżać. <span style="font-style: italic;">Wyszczekanyś, gówniarzu</span>.
Ale o ile to, że obrażano jego mógł jakoś przegryźć, to, co dzieciak
zaczął gadać o jego rodzicach niezmiernie Frana wkurwiło. Wstał
gwałtownie, podchodząc do niego w kilku krokach, z łupnięciem uderzając
dłonią o ścianę tuż za głową chłopaka, przypierając go do niej. Nie
dawał drogi ucieczki, pacząc na blondyna z góry. Warknął ostrzegawczo.
<br />
- Coś nie halo? - Powtórzył za nim mrukliwie, pochylając nieznacznie,
aby ich oczy były na jednym poziomie. - Ciesz się, gówniaku, że chociaż
delikatnie to ująłeś, inaczej właśnie zarobiłbyś w pysk. - Złośliwy
uśmiech ozdobił jego twarz. - A jak ci się, kurwa, nie podoba spanie ze
mną w jednym łóżku, zawsze masz podłogę do dyspozycji.
<br />
Jemu to też nie odpowiadało. Nie chciał spać w jednym łóżku z facetem.
Przynajmniej tym konkretnym, ale rozumiał też, że nie chcieli go wywalać
do salonu, gdzie nie miałby już ani odrobiny prywatności.
<br />
- Ale wiesz... - Zaczął, prostując się po chwili. - Jak ci się tak nie
podoba to przeniesienie, może powinieneś trafić do domu dziecka, hm?
Jeszcze można wszystko zmienić.</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-02-19, 22:56<br /><hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Raczej marny ze mnie olbrzym. </span>
odparł również odnosząc się do mitologii. Nie zdążył uciec przed
nastolatkiem, który doskoczył do niego w przeciągu kilku sekund wyraźnie
rozjuszony. Przymknął ślepia spodziewając się uderzenia, które otworzył
dopiero słysząc łupnięcie tuż przy swoim uchu.
<br />
Duże, lazurowe oczy rozszerzyły się w niemym zaskoczeniu, ale szybko
doszedł do siebie i na jego ustach ponownie pojawił się ironiczny
uśmieszek.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Śmiało, twoi rodzice będą zachwyceni, gdy zobaczą jak dobrze się dogadujemy. </span>
powiedział unosząc prowokująco podbródek. Położył rękę na klatce
piersiowej swojego kuzyna i pchnął go, chcąc zwiększyć między nimi
odległość. Nie podobało mu się, że jest przyciskany do ściany i nie
bardzo może się ruszyć.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przestrzeń osobista. Wiesz, co te słowa znaczą? </span> skrzywił się niezadowolony z faktu, że różnica wzrostu jest między nimi aż taka duża.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- To miłe, że jesteś tak gościnny i proponujesz mi swoją podłogę. </span>
<br />
Zesztywniał słysząc o przytułku.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Pieprz się. </span> warknął już autentycznie wkurzony. Nie będzie gnój jeden spoglądał na niego z góry, tylko dlatego że jest półtora roku starszy!</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-02-19, 23:24<br /><hr />
<span class="postbody">-
Sam nie będę - odparł ze złośliwym uśmieszkiem. - Poza tym,
zdecydowanie wolę pieprzyć kogoś - dodał, puszczając mu oczko, świadom,
że jeszcze bardziej go wkurzy.
<br />
Wziął głęboki oddech, rozejrzał się po pokoju i warknąwszy kilka
przekleństw pod nosem, podszedł do drzwi na przeciw łóżka, otwierając
je, po czym od raz wszedł do sporej garderoby. Niechętnie zaczął
przewieszać ubrania, następnie przekładać inne na półkach, robiąc tym
samym miejsce na dwóch z nich, wzrokiem wyszukując, gdzie jeszcze może
go trochę zwolnić.
<br />
Wyszedł, popatrzył niechętnie na Lokiego i prychnął.
<br />
- Masz dwie wolne półki i kilka wieszaków - poinformował. - Baw się dobrze - rzekł, wychodząc, aby porozmawiać z rodzicami.
<br />
Matka szybko zwróciła na niego uwagę, posyłając pytające spojrzenie oraz radosny, wesoły uśmiech.
<br />
- Gdzie zgubiłeś kuzyna? - Zapytała uprzejmie.
<br />
- Myślę, że się rozpakowuje - mruknął obrażony, siadając na wysokim,
barowym krześle. - Dlaczego musi być w moi pokoju? - Spytał w prost, nie
dbając o to, jak to brzmi. - W biurze taty można spokojnie postawić
łóżko i będzie miał tam chociaż własną przestrzeń!
<br />
- Dobrze wiesz, że tata potrzebuje miejsca, gdzie będzie mógł pracować w spokoju.
<br />
- W ostatnim roku siedział tam dwa razy - rzucił szybko w odpowiedzi,
przez co został skarcony wzrokiem. - No, cholera! Ale jak sobie
wyobrażacie, że mamy razem spać?
<br />
- Kochanie, przecież wiesz, że to przejściowe.
<br />
- Za kilka dni kupimy nowe łóżko i dostawi się je w twoi pokoju - wtrąciła głowa rodziny.
<br />
- Czemu akurat w moim? - Zapytał nastolatek, coraz bardziej poirytowany.
<br />
- Ponieważ za trzy miesiące i tak kończysz szkołę, pójdziesz do
collage'u i twój pokój będzie wolny - wyjaśnił cierpliwie mężczyzna, na
co jego syn otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, podrywając momentalnie
na nogi.
<br />
- Że co?! - Rzucił, nim się opamiętał. - Świetnie! Czyli jak będę na
wakacje zjeżdżał do domu, to nawet nie będę miał się gdzie podziać, bo
mój pokój już nawet nie będzie mój, tak?!
<br />
- Skarbie, tata nie to miał na...
<br />
- Zajebiście - warknął, wracając do pokoju, wparowując tam jak burza,
nawet nie oglądając za nowym lokatorem. Chwycił tylko za stojącą w kącie
gitarę elektryczną, komórkę z biurka i tyle go było w pokoju. -
Wychodzę - oznajmił, ponownie przechodząc przez salon.
<br />
Wciągnął glany i kurtkę i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. Był
wściekły i potrzebował odreagować. Zjeżdżając windą wysłał tylko smsa
znajomym, gdzie można go znaleźć, licząc, że chociaż przyjaciel
przyjdzie się z nim napić i pomóc ochłonąć.</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-02-20, 13:47<br /><hr />
<span class="postbody">Blondasek
zaniemówił a potem zarumienił się - i to nie tylko ze złości. Z pod
przydługiej grzywki obserwował jak kuzynek krząta się po pokoju
widocznie wkurwiony, by w końcu zniknąć w garderobie łaskawie robiąc mu
nieco miejsca na rzeczy.
<br />
Gdy jego nowy współlokator wyszedł z prychnięciem godnym kota wziął się
za rozpakowywanie swoich rzeczy. Jak on się miał tu pomieścić?
<br />
Był w trakcie wyciągania swoich koszulek z torby, gdy do pokoju jak
burza wparował Francis omal go nie taranując. Zabrał gitarę i coś z
biurka i wyleciał tak szybo jak wszedł zostawiając zaskoczonego
krewniaka na środku pokoju z bardzo głupią miną.
<br />
Loki postanowił zignorować niecodzienne zachowanie i kontynuował swoją robotę, do czasu gdy usłyszał pukanie do drzwi.
<br />
- Proszę? - powiedział niepewnie, bo wcale nie czuł się gospodarzem w tym pokoju.
<br />
- Hey, Loki. I jak tam? - zaczął niezdarnie pan domu siadając na
krześle, zajmowanym wcześniej przez swojego syna. - Jak ci się u nas
podoba?
<br />
Niebieskooki wpatrywał się w swojego wuja nie bardzo wiedząc co
powiedzieć. W końcu, po długim, jak się mu zdawało, milczeniu wzruszył
ramionami.
<br />
- Nie jest źle. - odpowiedział nie chcąc sprawić przykrości mężczyźnie, który z wyglądu bardzo przypominał jego ojca.
<br />
- Wiesz jakbyś czegoś potrzebował to nie krępuj się, no i... czuj się jak u siebie. W końcu trochę tu pomieszkasz.
<br />
- Ta, jasne.- uciął nastolatek mając nadzieję, że ta krępująca rozmowa
się skończy. - Jeśli nie ma wujek nic przeciwko to chciałbym rozejrzeć
się po okolicy.
<br />
Najstarszy z rodu nie był zbyt optymistycznie nastawiony do tego
pomysłu, ale nie chcąc by Loki pomyślał, że uważa go za dzieciaka
wymruczał pozwolenie.
<br />
Stary Steaven aż za dobrze wiedział co się dzieje, gdy nastolatka nie
traktuje się jak dorosłego. Miał w końcu w domu osiemnastolatka.
<br />
Więc sierotka wyszła w wielki świat, zupełnie inny od tego dotychczas mu znanego.
<br />
<br />
Usiadł na ławce w central parku wyciągając buzię w kierunku słońca. W
Londynie zazwyczaj padało, mało było dni gdy mógł się rozkoszować ładną
pogodą, dlatego jego skóra była jasna jak śnieg.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-02-22, 15:59<br /><hr />
<span class="postbody">Kiedy
wreszcie blondyn wrócił do domu, czekał na niego ciepły obiad oraz
wujostwo, chcące wyraźnie zrobić wszystko, aby chłopak czuł się u nich
jak najlepiej. Ciotka wypytywała chłopca co lubi jeść, jak lubi spędzać
wolny czas, wuj natomiast upewniał się, co chłopakowi będzie potrzebne w
najbliższych dniach.
<br />
Zapewniali również w przyszłym tygodni będzie mógł iść już do szkoły,
zaś do tego czasu ma trochę wolne dla oswojenia się z miastem i nowym
miejscem. Nie chcieli na raz wprowadzać zbyt wielu zmian, a tym samym
zbytnio stresować nowego podopiecznego.
<br />
Francis do domu wrócił dopiero następnego dnia. Wciąż wściekły, nawet po
kilku godzinach odreagowywania z przyjacielem, nie miał chęci siedzieć z
rodziną. I z kuzynem. Przenocował o Wade'a, do mieszkania wchodząc po
dwunastej. W drzwiach powitała go matka. Niezadowolona.
<br />
- Gdzie byłeś? - Zapytała od wejścia zaniepokojonym głosem.
<br />
- U Wade'a - prychnął, zrzucając buty i ją wymijając. - Tam chociaż nie czułem się jak intruz - dodał ze złością.
<br />
- Fran, wiesz przecież, że nie chcemy, abyś...
<br />
- Co?
<br />
Jej westchnięcie powiedziało mu jasno, że jest zmieszana. Nie umiała
odpowiedzieć. Pokręcił tylko głową, idąc do swo... Ich pokoju!
<br />
- Cześć, kuzynie - przywitał się od wejścia, okładając gitarę na
miejsce. Zdjął tshirt przez głowę i ruszył do łóżka. - A teraz się suń.
Idę spać.</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-02-22, 20:53<br /><hr />
<span class="postbody">Starali się.
<br />
Naprawdę chciał ich nie lubić i być nieuprzejmym, ale nie potrafili, gdy
byli dla niego tacy mili. Szczególnie ciężko było mu prychać na wuja,
który tak strasznie był podobny z wyglądu do jego ojca. Czasem to, aż
bolało. Patrzenie na tak znajomą twarz, której się już nigdy więcej nie
zobaczy.
<br />
Ciotka zmieniła pościel, upewniła się że Loki wszystko ma i zostawiła go w jego nowym pokoju.
<br />
Pierwszą noc miał przyjemność spędzić sam, na co nie narzekał. Mógł w
spokoju wypłakać się ( postanowił sobie, że to ostatni raz kiedy sobie
na to pozwala) i przemyśleć swoją sytuację. Gdyby nie jego milusi
kuzynek byłoby dużo łatwiej przystosować się do nowej sytuacji.
<br />
Westchnął słysząc odgłos trzaskanych drzwi, a zaraz potem warczenie ciemnowłosego.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jest dopiero południe, nie było nawet dobranocki. </span>
powiedział nie patrząc na młodego mężczyznę zza swojej książki.
Przeturlał się jedynie ze środka na prawą stronę, a zrobił to tylko
dlatego, że nie chciał być przygnieciony przez większe ciało. Nie
wątpił, że Fran byłby w stanie najzwyczajniej w świecie rzucić się na
niego, albo skopać mało delikatnie.
<br />
Dopóki kuzyn nie zaczepiał go, miał w planach ignorować jego obecność
tak długo jak się da. Nie miał ochoty na przepychanki z zielonookim, tym
bardziej, że zdawał sobie sprawę ze swojej marnej sylwetki. Gdyby
doszło do bójki dostałby niezłe bęcki, a jemu nie spieszno było do
siniaków i rozlewu krwi.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-02-23, 00:54<br /><hr />
<span class="postbody">Uwaliwszy
się wygodnie, wtulił twarz w pościel, pomrukując z zadowoleniem.
Odetchnął głęboko, wsuwając ręce pod poduszkę, przymykając oczy.
Oczywiste, że było południe. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tyle
tylko, że z przyjacielem nie spali do szóstej, a kiedy wreszcie posnęli,
o dziesiątej zerwała ich z łóżka rodzina Wade'a, przez co szatyn był
mocno nie wyspany.
<br />
Chwilę wiercił się na łóżku, ostatecznie, unosząc nieznacznie jedną
powiekę, aby spojrzeć na kuzyna. Przewrócił oczami i westchnął ciężko.
<br />
- Co czytasz? - Zapytał niechętnie, tylko dlatego, że nie był w stanie
teraz usnąć. Może rozmowa z tym dzieciakiem tak go zanudzi, że sam
zaśnie? - Jakieś romansidło?
<br />
Zlustrował go wzrokiem. Chłopak ani trochę nie wyglądał na kogoś, kto...
Byłby męski. Gdyby sam nie pieprzył się z kim ma ochotę, zapewne od
razu zapytałby kuzynka, czy jest pedałem. A może faktycznie był? I brał
chętnie w dupę inne kutasy? Bo Francis nie zamierzał wierzyć, że jego
kuzynek mógłby być na górze.
<br />
- Pytam o coś - zwrócił mu uwagę, kiedy nie otrzymał odpowiedzi.</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-02-23, 11:00<br /><hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Przecież miałeś spać. </span>
odezwał się nieco zirytowany napastliwym tonem kuzyna. Odłożył książkę
na bok i spojrzał na leżącego obok nastolatka. Gustownie uniósł brew do
góry widząc go na w pół nagiego i wyciągniętego jak król na łóżku.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mało tego, że romans to jeszcze erotyk. Pięćdziesiąt twarzy Greya, na pewno słyszałeś.</span>
skłamał odnośnie czytanej książki. Tak naprawdę sięgnął po Harrego
Pottera, konkretnie piątą część. Tą z dedykacją od jego rodziców. To
była taka namiastka normalności i ... mógł się zatracić w magicznym
świecie nie myśląc o swojej obecnej sytuacji.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Zawsze tak uciekasz z domu? Twoja matka nie spała prawie całą noc.</span>
<br />
Loki też nie spał zbyt wiele, a jak już mu się udało odpłynąć do krainy
Morfeusza, to jego sen był bardzo płytki i doskonale słyszał nerwowe
kroki swojej ciotki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- A zresztą nieważne. Co mnie to obchodzi. </span>
prychnął ostatecznie odwracając się do krewniaka tyłem. Ciemnowłosy
miał teraz okazję podziwiać dwie, zgrabne i jędrne półkule opięte przez
obcisłe dżinsy.
<br />
Blondyn lubił, gdy spodnie przylegały do niego ja druga skóra, natomiast bluzki preferował rozmiar większe.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-02-26, 21:48<br /><hr />
<span class="postbody">Przewrócił
oczami, usłyszawszy odpowiedź. Och, super. Próbował chociaż zagadać w
miarę przyjaźnie, a w odpowiedzi usłyszał tylko złośliwość. Co miał
poradzić na fakt, że się kompletnie nie znali, a nagle mieli żyć obok
siebie, w jednym pokoju i... Tolerować siebie nawzajem? Jeszcze to
zachowanie blondyna i jego wczorajsze słowa.
<br />
W chwili, gdy usłyszał o zamartwianiu się rodzicielki, prychnął
pogardliwie. Och, doprawdy! Jakby to było istotne. Przecież było z góry
jasnym, że nic mu się nie stanie, że idzie pograć, skoro wziął gitarę, a
ostatecznie i tak wróci do domu.
<br />
- Zdarza się - przyznał, wzruszając ramionami. - Poza tym, co to za
ucieczka, kiedy jasno mówię, że wychodzę z domu? - Dorzucił, kręcąc
głową, unosząc lekko na ręce, aby popatrzeć na kuzyna. - Ty nigdy nie
wychodziłeś ze znajomymi? - Zapytał, uśmiechając drwiąco.</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-02-26, 23:22<br /><hr />
<span class="postbody">Kiedy stało się jasne, że kuzynkowi zebrało się na rozmowy, odłożył książkę na ziemię i z powrotem odwrócił się w jego stronę.
<br />
- Wypadałoby powiedzieć, gdzie dokładnie idziesz i z grubsza co będziesz
robić. A do tego odbierać telefony, albo chociaż odpisywać na esemesy.
<br />
Czy on właśnie poucza osiemnastolatka? Coś tu chyba poszło w złą stronę,
w końcu to Fran był tym nieco starszym. Zacisnął wargi, gdy uświadomił
sobie, że zachowuje się jak własny ojciec.
<br />
- Nie, nikt mnie nie lubi. - powiedział nad wyraz poważnie, by chwilę
potem parsknąć.- No raczej, że wychodziłem. Za kogo ty mnie masz?
<br />
Blond włosy rozsypały się na poduszce, tworząc duży kontrast z czarną
pościelą. Niebieski ślepia spoglądały bystro w te zielone, wpatrujące
się w niego uważnie.
<br />
- Słuchaj, gdyby to zależało ode mnie zostałbym w Anglii. Ale z racji
tego, że nie jestem jeszcze pełnoletni twoi rodzice mi na to nie
pozwolili. Gdy tylko stuknie mi osiemnastka, już mnie więcej nie
zobaczysz więc... więc może odczep się, co? Nie mam ochoty na twoje
humorki, nie chciałem się nad sobą użalać, ale... straciłem mamę i tatę.
Nie uważasz, że to już wystarczająco chujowe?
<br />
Sam nie wiedział czemu to wszystko powiedział. Po prostu mu się wyrwało!
Nie wytrzymał i wywalił z grubej rury, aż mu się głupio zrobiło.
<br />
Przymknął oczy uświadamiając sobie, że właśnie zrobił z siebie słabą sierotę.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-02-27, 00:33<br /><hr />
<span class="postbody">Patrzył
na niego wzrokiem bez wyrazu. Wreszcie siadł, przekrzywił głowę raz w
jedną, raz w drugą, uśmiechając z rozbawieniem. Westchnął kręcąc głową.
Sięgnął po niego i przyciągnął do siebie, tak, że blondyn nie miał
możliwości, aby się <span style="font-style: italic;">nie</span>przytulić.
<br />
- Kiedy gadasz w taki sposób, jesteś znacznie słodszy, niż kiedy boczysz
się już na sam mój widok, wiesz? - Stwierdził, mierzwiąc mu włosy. -
Mojej matce złamiesz serce, jak spierdolisz do Anglii, zaraz po
skończeniu osiemnastki - rzekł wreszcie poważnie. - I chociaż przyznaję,
że dzielenie pokoju z szesnastolatkiem, którego kompletnie nie znam,
wkurwia mnie, nie jestem skończonym chujem, aby nie wiedzieć, że teraz,
przede wszystkim potrzebujesz miejsca, gdzie będziesz czuł się
bezpiecznie.
<br />
Skrzywił się, kiedy pomyślał o tym, jak będzie wyglądało kilka kolejnych
dni. Ale chwilowo nie miał na to wpływu. Właściwie... Loki też nie.
Mogli tylko zaakceptować nowy stan rzeczy i mieć nadzieję, że jakoś to
będzie. Jakoś przeboleją.
<br />
- Więc... Może po prostu spróbujmy się dogadać i poznać? - Zaproponował,
chociaż sam był tym trochę zdziwiony. Ale przecież właśnie tego
oczekiwali po nim starzy, prawda?</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-02-27, 10:14<br /><hr />
<span class="postbody">Jęknął
zaskoczony nie spodziewając się nagłego przytulenia. Do jego nozdrzy
wdarł się przyjemny, męski zapach kuzyna a buzia znalazła się we
wgłębieniu pomiędzy szyją a barkiem ciemnowłosego.
<br />
- Wcale nie chcę być słodki. - wymruczał niewyraźnie, łaskocząc go swoim
przyspieszonym oddechem. - I rocznikowi mam siedemnaście lat. - dodał
niezadowolony z faktu, że urodził się w grudniu. Zawsze był najmłodszy w
klasie, to był jego mały kompleks.
<br />
Mimo, że na początku napiął mięśnie się na takie wylewne okazanie uczuć
już po chwili rozluźnił się pod wpływem ciepła płynącego od drugiego
ciała.
<br />
- Jeśli obiecasz nie ściskać mnie jak pluszowego misia. - zażartował
słabo, czując się nagle zawstydzony przez pozycję w jakiej się
znajdował. - Nie podejrzewałbym cię o takie czułości. Wszystkich tak
tulisz, czy tylko biedne sieroty?
<br />
Wsunął ręce między ich ciała i pchnął delikatnie, by zwiększyć między
nimi dystans. Fran miał dzięki temu okazję zobaczyć jego nieco
zarumienione policzki.
<br />
- Możesz już przestać, obiecuję nie płakać.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-02-27, 22:28<br /><hr />
<span class="postbody">Ponaglony,
odsunął go od siebie, przypatrując chwilę chłopakowi w zastanowieniu.
Nie chciał go straszyć. Nie chciał, aby się sprzeczali. I naprawdę
uważał, że tylko wspólne dogadanie się pozwoli im jakoś przetrwać w
jednym pokoju. Zagryzł mocniej zęby, uświadamiając sobie, jak bardzo
będzie wkurzony, kiedy będzie chciał się pieprzyć z kimś na <span style="font-style: italic;">swoim</span> łóżku. A akurat jego kuzynek będzie w domu...
<br />
- Nie, nie wszystkich - odpowiedział momentalnie, uśmiechając na to
pytanie. - Tylko tych słodkich - dodał, puszczając mu oczko, po czym
przeciągając z głośnym jękiem.
<br />
Oparłszy potylicę o ścianę, westchnął ciężko. Chciał spać, a
jednocześnie był już tak przemęczony, że nie będzie w stanie przez kilka
kolejnych godzin. Świetnie! Nienawidził tego stanu. Pozostało mieć
nadzieję, że względnie szybko odpłynie, jak już położy się wieczorem... I
że nie zaśpi następnego dnia na lekcje.
<br />
- W tym tygodniu jeszcze nie idziesz do szkoły, nie? - Zagadnął,
zerkając na znów sięgającego po książkę blondyna. - Co będziesz robił
cały tydzień?</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-02-28, 08:36<br /><hr />
<span class="postbody">Wcale
nie był słodki, do diabła. Zarumienił się jeszcze mocniej, więc żeby to
ukryć sięgnął ponownie po wcześniej odłożoną książkę.
<br />
- Taki był na początku plan. - przyznał ponownie spoglądając na kuzyna. -
Tyle, że poprosiłem by z niego zrezygnowali. Wolę się czymś zająć i
pójść do szkoły. Na co mi wolne, jak nie mam się nim z kim cieszyć?
Samotne wałęsanie jest takie, no... samotne. - zakończył trochę kulawo
wzruszając przy tym ramionami.
<br />
Nie mając co robić dużo by myślał, a myślenie w jego obecnym stanie nie
było niczym przyjemnym. Ciągle powracało do niego wspomnienie pogrzebu.
<br />
- Więc... skoro już nie chcesz spuścić mi lania, mogę się jutro z tobą
zabrać autem? Słyszałem, że dostałeś całkiem niezłe cacko na szesnaste
urodziny.
<br />
Wygodna podróż samochodem wydawała się dużo lepszą opcją niż jazda zatłoczonym metrem.
<br />
- No chyba, że nie masz w szkole za dobrej opinii, to wtedy chyba będę
musiał sobie darować wspólny podjazd pod szkołę. - dodał z dużym
uśmiechem, dzięki któremu wiadome było, że żartuje.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-03-04, 23:58<br /><hr />
<span class="postbody">Popatrzył
na kuzyna, myśląc nad tym krótką chwilę. Właściwie nie widział żadnych
przeciwwskazań, aby razem wybrali się do szkoły. Po drodze nigdy nikogo
nie zabierał - jak już, zwykle tylko odwoził Wade'a do domu, ale aby
specjalnie po niego jechać? Pokręcił nosem, rozważając tę kwestię.
<br />
- Pozostaje jeszcze sprawa twoich papierów - stwierdził po chwili.
Musisz pogadać z moimi rodzicami, aby w takim razie dzisiaj wszystkie
przygotowali, wtedy jutro skoczymy do budy wcześniej, żeby dostarczyć je
do dyra.
<br />
Wzruszył ramionami, przeciągnął się i ziewnął przeciągle.
<br />
- Inaczej nawet nie będzie wiadomo, do której klasy masz dołączyć, a tego raczej nie chcemy, no nie?</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-03-06, 20:15<br /><hr />
<span class="postbody">Loki wydawał się rozbawiony nagłym zamartwianiem się kuzyna o tak <span style="font-style: italic;">dorosłe</span> rzeczy jak jego szkolne papiery.
<br />
- To samo powiedzieli twoi rodzice. - uśmiechnął się delikatnie. -
Jasne, jeśli to nie duży problem to wolałbym wiedzieć, gdzie mam
zajęcia.
<br />
<br />
Rano wskoczył w swoje najlepsze ciuchy, umył dokładni zęby i zrobił
sobie na głowie artystyczny nieład. Pierwszy dzień w szkole zawsze był
stresujący, liczyło się dobre wrażenie i to co pomyślą o nim nowi
koledzy. Oby nie został jakimś wyrzutkiem czy innym dziwakiem.
Przyzwyczajany był do tego, że należał do tej "fajnej" grupy.
<br />
Nie było łatwo wstać skoro świt, przygotować się i jeszcze zjeść
śniadanie. Ciotka widocznie wiedziała, że nastolatki wiecznie się
spieszą więc nim zdążyli wyjść wcisnęła im w ręce przygotowane kanapki,
żeby nie szli do szkoły głodni.
<br />
Podróż zajęła nieco ponad dwadzieścia minut, a gdyby nie zapalające się co chwilę czerwone światła byliby jeszcze szybciej.
<br />
- Och, a więc to jest to słynne amerykańskie liceum. - powiedział, gdy
już wysiedli z auta. - No... nie powiem robi wrażenie. Mam nadzieję, że
mój angielski akcent nie będzie dla innych zbyt drażniący. - westchnął
nieco dramatycznie i ponaglony przez kuzyna ruszył do dyrektora.
<br />
<br />
- Nic z tego nie rozumiem. - wyznał podając ciemnowłosemu plan zajęć, gdy już wyszedł z sekretariatu z bardzo nietęgą miną.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-03-13, 20:41<br /><hr />
<span class="postbody">Następnego
dnia rano, zgodnie z ustaleniem, przyszykowali się do szkoły - spanie w
jednym łóżku nie okazało się tak złe, jak początkowo Fran zakładał,
chociaż nadal uważał to za naprawdę dziwne. W końcu byli kuzynami! Nie
miał nic do spania z facetami, ale uprawianie przygodnego seksu, a
spanie w jednym łóżku z kimś z rodziny, w dodatku w podobnym wieku,
było... Wyjątkowym doświadczeniem. Ładnie ujmując.
<br />
Poranny zgiełk i ciasnota na drogach nie była niczym wyjątkowym. Jak
zawsze musieli postać w korkach śpieszących do szkół i pracy ludzi, na
całe szczęście wyrabiając wcześniej, jak planowali. Zaprowadziwszy
blondyna pod gabinet dyrektora, siadł na ławeczce, wkładając słuchawki i
odpalając muzykę z telefonu. Nudził się, esemesując z Wadem oraz grupką
innych znajomych. Rutyna. Wróciła jego norma dnia. I równie szybko
zniknęła, gdy młodszy chłopak wrócił na korytarz.
<br />
Wstał, wyrywając mu bezceremonialnie plan z rąk, rzucając na niego
szybko wzrokiem. Uniósł brew, zaskoczony wychowawcą, z jakim miał mieć
teraz blondyn. Fran i profesor biologi za sobą nie przepadali. Lekko
rzecz ujmując, jednak nie uznał za istotne o tym wspominać, od razu
kierując kroki w odpowiednim kierunku.
<br />
- To będzie tu - poinformował, wskazując salę trzysta dwanaście. -
Później kieruj się za resztą klasy. - Ogarną jeszcze raz jego plan,
następnie kartkę wciskając w ręce kuzyna. - Kończę godzinę po tobie,
więc zaczekaj na mnie przed szkołą - polecił, układając w głowie plan
dnia. - Po szkole oprowadzą cię pewnie nowi znajomi, a po lekcjach
zabiorę cię do domu. Pasi? - Zapytał, po chwili machając mu ręką i
ruszając dwa piętra niżej pod własną salę.</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-03-19, 22:12<br /><hr />
<span class="postbody">Loki
przewrócił oczyma na ten niemal filmowy gest, zabrania mu planu lekcji i
przystanął z założonymi ramionami wpatrując się w kuzyna wyczekująco.
Gdy ten ruszył w sobie znanym kierunku, poprawił plecak na ramieniu i
podążył za kuzynem. Sam szukałby klasy z milion lat, a spóźniać się na
pierwszą lekcję nie było w dobrym tonie. Wolał wywrzeć pozytywne
wrażenie. Nie wiedział jeszcze, że samo jego nazwisko cieszy się wśród
nauczycieli zła sławą. Fran był bystry, ale cholernie pyskaty.
<br />
- Pasi. - przytaknął odbierając kartkę z rozpiską zająć i delikatnym
skinieniem głowy żegnając się ze swoim przewodnikiem. Oparł się o ścianę
i wyciągnął telefon zerkając na wyświetlacz. Miał jeszcze pięć minut do
rozpoczęcia zajęć. Co miał robić przez ten czas? Zagadać do kogoś?
<br />
- Siemka, będziesz chodził do naszej klasy? - usłyszał delikatny,
dźwięczny głos, więc uniósł spojrzenie i przyjrzał się ładnej, zgrabnej
dziewczynie. Wyglądała na miłą, więc uśmiechnął się swoim najlepszym
uśmiechem i wyciągnął do niej rękę.
<br />
- Josh. Jestem tu nowy.
<br />
- Ooohhh, Anglik! - zapiszczała potrząsając jego dłoń. - To prawda, że pijecie tyle herbaty?
<br />
No nie, tylko nie gadka o herbacie. Mina nieco mu zrzedła, ale grzecznie odpowiadał na ciekawskie pytania nastolatki.
<br />
- Chodzą słuchy, że jesteś nową dupą, Smitha. Zdajesz sobie sprawę, że
szybko zostaniesz porzucony? Fran na pewno znudzi się tobą w ciągu
tygodnia.
<br />
Jak miło.
<br />
Dobrze, że zadzwonił dzwonek i Josh nie miał czasu odpowiedzieć jakiejś
wytapetowanej lali, która najwidoczniej uważała się za niesamowitą
piękność. Zatrzymany przy tablicy przez nauczyciela westchnął cicho,
naprawdę miał nadzieję, że uda im się pominąć kwestię przedstawienia
się.
<br />
- Powiedź nam coś o sobie, chłopcze.
<br />
Blondyn rozejrzał się po pomieszczeniu wyłapując kilka zaciekawionych
spojrzeń i przez chwilę zagapił się na model serca, ale szybko odzyskał
koncentrację i odezwał się z tym swoim pięknym akcentem.
<br />
- Josh Smith, rodowity Anglik.
<br />
- Smith? Od TEGO Smitha? Podobno z nim przyjechałeś.
<br />
Niebieskooki zmieszał się wyraźnie.
<br />
- Fran to mój kuzyn. Mieszkamy razem.
<br />
Oho, to był news miesiąca. Francis ma kuzyna! Przez pół godziny nauczyciel nie był w stanie zapanować nad klasą.
<br />
I całe pierwsze dobre wrażenie, chuj strzelił.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-04-03, 20:11<br /><hr />
<span class="postbody">Fran
już po chwili spotkał się pod salą z najlepszym przyjacielem.
Przywitawszy, zaczęli prowadzić swoją zwyczajową rozmowę o wszystkim i
niczym, wybitnie pomijając temat nowego mieszkańca domu Francisa. Wade,
po wspólnym upijaniu w sobotę doskonale zdawał sobie sprawę, że nawet
jeżeli kumpel jest w dość dobrym humorze, po rozmowie na temat jego
nowego współlokatora ten stan może ulec zmianie.
<br />
Szybko zajęli się lekcjami, przerwy spędzając jeszcze weselej, niż
zajęcia. Dzięki temu na jakiś czas Fran zupełnie wyrzucił z głowy myśli o
blondynie. Przynajmniej do czasu, jak po lekcjach wychodząc ze szkoły
został zaczepiony przez jedną z dziewczyn, z którą przespał się...
Jakieś dwa tygodnie wcześniej?
<br />
Podbiegła, patrząc na niego z wyrzutem, stając o krok przed nim wyraźnie oburzona.
<br />
- Co jest, Marie? - Zapytał, unosząc jedną brew, zaskoczony jej postawą.
<br />
- Ja wiem, że nic sobie nie obiecywaliśmy - zawarczała, marszcząc brwi. -
Ale mógłbyś mnie chociaż aż tak nie poniżać, biorąc się za jakiegoś
pedała chwilę po tym, jak pieprzyłeś się ze mną - wycedziła łypiąc to na
Frana, to jego przyjaciela.
<br />
Wymienili spojrzenia, wspólnie zastanawiając, o co jej chodziło.
Niewypowiedziane pytanie uderzyło ją jeszcze bardziej, przez co niemal
zabuzowała. Dla Francisa ten widok był dość zabawny - szczególnie, że
nigdy nie przejmował się tym, co myślą o nim osoby, z którymi sypiał,
dokąd dobrze się bawił. A już na pewno nie przejmował się ich uczuciami,
skoro każdemu mówił, że to zazwyczaj pierwszy i ostatni raz.
<br />
- O czym ty, kurwa, mówisz? - Zapytał wreszcie, kiedy wciąż stała, nic nie mówiąc.
<br />
- Już cała szkoła gada o twojej nowej dupie, z którą rano przyjechałeś! -
Krzyknęła oskarżycielsko. - Sothas widziała was, jak przyjechaliście
razem grubo przed zajęciami!
<br />
Zamrugał. Sothas to, jak się nie mylił, ta durna drugoklasistka, która
uwielbia plotkować, wynajdować sensacje i rozpowiadać je na lewo i
prawo. Roześmiał się, łapiąc za brzuch, zaraz praktycznie zginając,
kiedy wyobraził sobie, jakie "pierwsze wrażenie" w takim razie zrobił
jego kochany kuzynek. Och, jeżeli faktycznie tamta idiotka rozsiała już
te plotki, to każdą przerwę blondynek musiał mieć wręcz przeuroczą!
<br />
- Ach... O nim mówisz - odpowiedział z rozbawieniem, wreszcie się
uspokajając. O dziwo Wade się nie wtrącał, czekając na jego reakcje. -
Ta, całkiem niezłą dupę wyrwałem, nie? - Zadrwił. - Ale spadaj stąd.
Zaraz przyjdzie, bo jedzie prosto do mnie, a takie dziwki, jak ty, nie
powinny z nim rozmawiać - oznajmił, z szerokim uśmiechem.
<br />
I uśmiech ten nie zniknął, nawet kiedy zarobił po swoich słowach liścia od obrażonej szatynki, która odeszła szybkim krokiem.
<br />
- Wiesz, że ona rozpowie to dalej, nie? - Zagadnął przyjaciel, kiedy przy samochodzie Frana czekali na Josha.
<br />
Smith wzruszył ramionami.
<br />
- Na to liczę - odparł beznamiętnie, odpalając sobie fajkę. - Skoro
dzielę pokój z gnojkiem, którego imię dowiaduję się dopiero z karki od
dyra - dodał z rozbawieniem. - Wiesz, jak mi się przedstawił? Loki. -
Parsknął śmiechem.
<br />
- Twoja nowa dupa lubi mity skandynawskie, czy po prostu ma jazdę na Marvela?
<br />
- Och... Nie wiem, skarbie - zadrwił, puszczając przyjacielowi oko. - Ty mi powiedz, Wade.
<br />
- Mogę ci to przeliterować, Francis - odpowiedział mrukliwie drugi, po czym obaj ryknęli śmiechem.</span>
<hr />
<b>Amantis</b> - 2017-04-10, 10:23<br /><hr />
<span class="postbody">To był najgorszy pierwszy dzień w szkole ever.
<br />
Nigdy, nawet w koszmarach nie podejrzewałby, że będzie musiał przez cały
dzień tłumaczyć, że Fran to NIE jest jego chłopak tylko KUZYN.
<br />
Pod koniec mordował wzrokiem każdego, kto chciał się do niego zbliżyć.
<br />
Nic więc dziwnego, że gdy widząc kuzyna naśmiewającego się z jego
imienia z jakimś typem, nie wytrzymał. Czara goryczy się przelała.
<br />
Wyciągnął z torby niezjedzone jabłko i bardzo celnie trafił nim w napuszony łeb ciemnowłosego.
<br />
- Jeszcze raz, co ci nie odpowiada w moim imieniu, Fran? - warknął zupełnie ignorując obecność kolegi nastolatka.
<br />
- Takie zabawne jest, że moje imię pochodzi od nordyckiego boga? Twoje
wywodzi się od plemienia Franków. To dopiera nudna, twoi rodzice nie
mają za grosz wyobraźni.
<br />
Zszedł klika stopni niżej z niemałą satysfakcją wpatrując się w z
początku zaskoczoną minę, która w przeciągu kilku sekund zmieniała się w
grymas złości.
<br />
Chciał z nim żyć w dobrych stosunkach, co? Właśnie widział! Obrabiał mu dupę wcale się z tym nie kryjąc.</span>
<hr />
<b>Lumi</b> - 2017-05-08, 17:22<br /><hr />
<span class="postbody">Boleśnie
odczuwszy silne uderzenie w tył głowy, jęknął boleśnie, momentalnie
chwytając za obolałe miejsce, lekko zginając. Odwrócił się gwałtownie,
wpatrując w zmierzającego ku nim kuzyna, mierząc go chłodnym
spojrzeniem. Prychnął pogardliwie, słysząc nagłą tyradę odnośnie
pochodzenia imion. Przewrócił oczami, patrząc na niego pogardliwie.
<br />
- O, serio? - Odparł obojętnie. - I własnie dlatego, na wydrukowanym dla
ciebie planie zajęć było napisane "Josh", a nie "Loki", hm? -
Odpowiedział obrażony. - Ja przynajmniej nie kłamię na "dzień dobry", <span style="font-style: italic;">kuzynku</span>
- warknął, wsiadając do samochodu. - Wsiadaj i nie marudź. Drugiej
godziny nie będę na ciebie czekał - poinformował, nie zamierzając
kontynuować tematu.
<br />
Wade popatrzył to na jedno, to na drugie i wzruszył ramionami, czekając, aż blondwłosy wpakuje się na tyły.</span>Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-67364656055690196522019-05-29T09:35:00.000-07:002019-05-29T09:35:30.647-07:00Hi, Gorgeous. 4/6<hr style="margin-left: auto; margin-right: auto;" />
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #3d85c6;">Yaoi - Hi, Gorgeous.</span></b></div>
<hr style="margin-left: auto; margin-right: auto;" />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous_29.html">
</a>
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous-26.html">POPRZEDNIA CZĘŚĆ</a></div>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-01, 16:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Boże, ta
kobieta była niesamowicie irytująca w tym momencie. Nigdy wcześniej nie
widziałem tego tak dokładnie. Była po prostu drażniąca. Westchnąłem,
kiedy dalej odstawiała te swoje cyrki i postanowiłem włożyć słuchawki i
puścić sobie muzykę. Uśmiechnąłem się, słysząc znajomą, dobrą nutę.
Włączyłem tablet i zacząłem przeglądać strony internetowe.
<br />
Zaskoczyło mnie, że nagle zjechaliśmy na pobocze. Nie było tu absolutnie
nikogo i niczego. Co jest? Wysiadłem z samochodu i zdezorientowany
spojrzałem na moją matkę i Nielsa.
<br />
- Co jest? - mruknąłem, zdziwiony.
<br />
- Poprowadzisz, skarbie? Zdrzemnę się, a Nielsa boli głowa.
<br />
Skrzywiłem się, ziewnąłem i zdjąłem słuchawki. Wyłączyłem muzykę, tablet
i schowałem do torby. Nie miałem na to ochoty, ale chyba nie mam nic tu
do gadania. Usiadłem więc za kierownicą, poczekałem aż Niels spali
papieros do końca ("Nikt nie będzie palił w moim samochodzie, Seth!").
<br />
Reszta podróży byla spokojna. Matka spała, Niels chyba też. Dojechaliśmy
na miejsce, było późno. I naprawdę byłem bardzo zmęczony. Kurwa.
Cieszyłem się, ze już byliśmy na miejscu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 01:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Usiadł
na siedzeniu za... kierowcą, mając szczerą nadzieję, że dzięki temu nie
będzie próbował wpatrywać się w jego twarz. Bo nie chciał tego robić,
po prostu...
<br />
Nie.
<br />
Ale i tak to robił. Ukradkowo, po cichu, z dużym rozgoryczeniem i żalem do siebie samego.
<br />
Podglądał go. Zirytowaną minę kiedy jechali w korkach, rozluźniony
uśmieszek gdy mknęli po szosie... Zmartwione spojrzenia rzucane w...
jego stronę?
<br />
Nie, tylko mu się wydawało. Przecież Seth unikał go jak ognia, wyraźnie
się nim brzydził, przecież PIEPRZYŁ SIĘ Z INNYM FACETEM, więc po co
miałby, do cholery, się na niego gapić?!
<br />
Właśnie. Po co.
<br />
To pytanie nie dawało mu wciąż spokoju, mimo, że zadawał je w związku z tak wieloma rzeczami...
<br />
Zasnął.
<br />
<span style="font-style: italic;"> - Ymh. - Słyszy stłumione jęknięcie i
obejmuje go mocniej, przyciągając jego drobne biodra i tyłek do swojego
fiuta, tak gorącego i potrzebującego tej ciasnoty.
<br />
- Wiem. - Mówi tylko i przyśpiesza, wyszarpując mu spod ramion resztki
koszuli. Jej strzępy leżą porozrzucane wokół łóżka niczym cholerne
konfetti. Wpatruje się w nagie i spocone ciało, czując podziw, czując
dumę i szczęście.
<br />
Pochyla się i całuje bok cudownie pachnącej szyi, ssie i przygryza jej
skórę - słodką, pachnącą kwiatami i tym czymś, czym pachnie tylko on.
<br />
Albo kimś. Może ten zapach nazywa się po prostu tak jak on sam.
<br />
- Seth. - Mruczy więc, uśmiechając się pod nosem. - Seeeth. - Powtarza, zderzając się jądrami z jego kształtnym tyłkiem.
<br />
Jest cudowny, niesamowity.
<br />
Tylko jego. </span>
<br />
- ...eśmy na miejscu więc naprawdę możesz już wstawać, kochanie.
<br />
- Tak. - Mruknął sennie, podnosząc się z miejsca.
<br />
- Weźmiesz walizki?
<br />
- Jasne. - Odetchnął głębiej i potarł mocno zaczerwieniony policzek.
Spróbował dyskretnie zakryć wzwód (Seth, Seth, Seth - brzęczało mu
uparcie w głowie) i chwycił dwie pierwsze walizki, trzymając się
przezornie z tyłu.
<br />
- Trzeba wjechać na trzecie piętro, mamy apartament z jednym wyjściem,
ale ty masz sypialnię po lewej, kotku, my po prawej. Będzie nas dzielił
salon. Gdybym wzięła dwa oddzielne pokoje to spędzalibyśmy ze sobą za
mało czasu. - Mruczała w kierunku blondyna, uśmiechając się przy tym
radośnie. - Będziemy chodzić na spacery, narty, grzane piwo, no
zobaczysz. Niels, kotku, idziesz za nami?
<br />
- Idę za wami. - Mruknął, napinając mięśnie, które zadrżały pod ciężarem mini lodówki Katji.
<br />
Ciekawe ile w nią zapakowała butów czy innego świństwa.
<br />
Na szczęście ta druga była już lżejsza.
<br />
- Pójdziemy jeszcze na drinka? Nie chce mi się spać. A Wam, chłopcy?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 01:52<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Gdybym wzięła dwa oddzielne pokoje to spędzalibyśmy ze sobą za mało
czasu. - Przedrzeźniałem ją ewidentnie, a gdy spojrzała na mnie,
uśmiechnąłem się niewinnie.
<br />
Być może zależało jej na tej akceptacji tak bardzo, ponieważ rodzina z
jej strony ewidentnie nie brała zbytnio udziału w jej życiu, wycofali
się z niego bardzo skutecznie i dopiero teraz po tylu latach powoli
pewne elementy tej ważnej części jej życia. Wbrew pozorom to była
naprawdę niesamowicie rodzinna kobieta, pełna miłości i potrzeby jej
okazywania, dzielenia się. Mój ojciec miał być taką osobą, na śmierć i
życie aż do starości. Wyszło inaczej i nie pozostało nam nic innego, jak
po prostu pogodzić się z tą kwestią. Przykro mi było, że
doświadczyliśmy wszyscy na świętach tej ewidentnej dyskryminacji i
niezadowolenia z bardzo prozaicznych rzeczy, jak na przykład łączenia
tradycji amerykańskich i ukraińskich. Było to dla mnie bardzo
niezrozumiałe po dziś dzień, ponieważ uważam, że w zasadzie mama
świetnie spełniała się w roli łączenia tradycji od kiedy pamiętam. Nie
pozwalała, aby jej kultura została zatracona, ale też nie chciała, abym
czuł się inaczej wśród amerykańskich rówieśników i chciała, aby tato
także miał wspaniałe, tradycje - w dalszym ciągu kultywowane.
<br />
Chyba dlatego właśnie tak na nas naciskała, ale dalej pozostawało to niewątpliwie szalenie wkurwiające, po prostu.
<br />
Odwróciłem się do Nielsa i spojrzałem na niego, takiego załadowanego.
Nawet jeśli drażnił mnie, a wcześniej sprawił, że czułem się niewygodnie
sam ze sobą. Ale jednak nie lubiłem, jak ktoś robił coś za mnie, co
mogę zrobić sam.
<br />
- Może wezmę jednak swoją torbę, co? Nie jest ciężka.
<br />
- Przestań, kochanie, Niels sobie poradzi. - Nawet jeśli Niels chciał coś odpowiedzieć, matka na to definitywnie nie pozwoliła.
<br />
Pozostało nam więc dobrnąć do tego nieszczęsnego apartamentu i wrzucić
rzeczy do środka. Nie rozpakowywaliśmy się. Wystarczyła chwila, aby się
przebrać (w przypadku mnie i Nielsa, matce zajęło to kilkanaście minut
więcej, żal).
<br />
Nie miałem ochoty na drinki, byłem zmęczony i zniechęcony, ale nie pozostało mi nic innego.
<br />
Luźna koszulka, zwykłe, lekko opinające tyłek jeansy, tenisówki. Moja
matka wyglądała jak bilion baksów, jak zwykle. A Niels wyglądał, jakby
ktoś wsadził mu kij w dupę, taki miał zachwycony grymas. Ech.
<br />
Nie ma to sensu. Tak było lepiej, zero kontaktu, zero problemów.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 02:29<br />
<hr />
<span class="postbody">- O, jak tu ładnie. - Katja uśmiechnęła się pięknie, zawisając z gracją na jego szerokim ramieniu.
<br />
Wyglądała (jak zwykle) zjawiskowo, w długiej srebrzystej sukni i
wysokich szpilkach, które tylko podkreślały zgrabność jej długich nóg.
<br />
Seth odziedziczył po niej te cudowne nogi.
<br />
A on zdecydowanie nie powinien o tym teraz myśleć. A już najlepiej w ogóle.
<br />
- Czego się napijecie? - Zapytała, siadając przy jednym z najlepiej
oświetlonych stolików. Sięgnęła po kartę ze spisem wszystkich kolorowych
drinków i zerknęła na niego tak jakby oczekiwała, że tym razem Niels
napije się czegoś innego niż piwo.
<br />
O, nie. Dość już miał wina, brandy i innego wytrawnego gówna.
<br />
- Piwo. - Mruknął, spoglądając jej przy tym perfidnie w oczy.
Uśmiechnął się przekornie, zmuszając ją tym świadomie do odpuszczenia.
<br />
Pokręciła głową, rzucając spojrzeniem na krzykliwe menu alkoholika.
<br />
- Strasznie tu tego dużo... Nie wiem co mogłabym wziąć. Seth, może ty
mi coś zaproponujesz? Chyba, że też jesteś fanem piwska. - Zmarszczyła
nos i zerknęła na niego przez ramię. - Niels?
<br />
Drgnął, słysząc swoje imię - cholera jasna, znowu odpłynął, rozmyślając i tym gówniarzu.
<br />
Czy on musiał tak dobrze wyglądać w zwyczajnym t-shirtcie i podartych portkach?
<br />
Gdzie tu w ogóle była logika?
<br />
- Słucham? - Zapytał jej uprzejmie, nie rozumiejąc, że właśnie został ochrzaniony.
<br />
Katja popatrzyła na niego dziwnie i westchnęła ciężko, wyraźnie smutniejąc.
<br />
- Jesteś zmęczony? Może wolisz już iść do łóżka?
<br />
- Nie. - Odparł natychmiast, posyłając jej przepraszający uśmiech. - Przepraszam, zamyśliłem się.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Myślałem o nogach i tyłku twojego syna i o tym jak chciałbym mu te nogi rozłożyć a tyłek wypieprzyć.
<br />
Ale nie powinnaś chyba o tym wiedzieć.</span>
<br />
- Czy mogę przyjąć zamówienia? - Znikąd pojawił się kelner,
przyglądając im się dziwacznie. - Ma pani niezwykle piękny naszyjnik. -
Rzucił do Katji, a jego uśmiech przybrał nieco na pikanterii.
<br />
- Dostałam go od swojego mężczyzny. - Zaśmiała się luźno blondynka,
mrugając filuternie. - A co do drinków, to niestety niczego nie
wymyśliłam. Mój syn także. Może pan nam coś doradzi?
<br />
Młodzieniec pochylił się niżej i wskazał palcem pierwszą pozycję, zaczynając... mówić...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nie smuć się tak. Nie gniewaj się na
nią. Ona chce dla ciebie dobrze. Dla nas. Chociaż nie powinna tego
chcieć dla mnie. Jestem strasznym skurwielem.
<br />
Ale, kurwa mać, nie mogę inaczej kiedy ty wyglądasz tak jak wyglądasz.
Mam ochotę sięgnąć przez ten pieprzony stół i wziąć cię za rękę. A potem
wciągnąć na jego powierzchnię i całować cię tak... </span>
<br />
- W porządku, zamówienia przyjęte. Dlaczego nie chciałeś soku do piwa?
<br />
Drgnął i na poczekaniu wymyślił szybką wymówkę (nawet nie słuchał co
mówił ten cholerny kelner i nie pamiętał żeby pytał go o sok!) :
<br />
- Nie jestem dziewczyną.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 02:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Szczerze
mówiąc z drinków lubiłem tylko mojito. I gdy kelner potwierdził, iż
mają takowy, natychmiast to właśnie to było moim zamówieniem. Niels,
tradycyjnie, złapał za piwo. Był jakiś dziwnie zamyślony, a poza tym
patrzył tylko na mnie. Matce, co prawda. odpowiadał, ale było to chyba
trochę mechanicznie i nieświadomie. Nie przywiązywał do tego wagi i ona
zdawała sobie z tego sprawę, ale zajęta była ustalaniem zamówienia dla
siebie. Z tego co słyszałem, dla każdego z nas zamówiła też sałatkę.
Wątpiłem, że Niels będzie z tego powodu zadowolony, ale nie mnie było to
oceniać.
<br />
Nie wiedziałem o co mu chodzi. Ale było to bardzo dziwne, nie uśmiechał
się, ale przyglądał się bardzo bezczelnie. Było to o tyle nietypowe, że
jeszcze wcześniej w ogóle nie chciał przecież nawet na mnie zerknąć, a
co dopiero prowadzić konwersacje.
<br />
Poza tym odnosiłem wrażenie, że ja to spojrzenie już znałem. Było kiedyś
i to w stosunku do mnie. I wtedy właśnie pieprzyliśmy się... To było
dziwne. O co mu chodziło? Był z moją matką, tak?
<br />
Sporzałem na dłoń należącą do Nielsa. Leżała ona na stole i widać było,
jak delikatnie kurczy je i rozsuwa znów. Znów uniosłem spojrzenie na
jego oczy.
<br />
Oblizałem zupełnie mimowolnie usta, nie zdając sobie z tego nawet dobrze
sprawę. A gdy udało mi się to zrozumieć i zauważyć, że mogło to zostać
odebrane bardzo dwuznacznie, znów popatrzyłem na jego oczy. I byłem
zdezorientowany.
<br />
- Czemu nie poprosiłeś o sok?
<br />
Drgnąłem, jakbym był wybity z jakiegoś dziwnego transu. Natychmiast
opuściłem głowę i przeklnąłem pod nosem. Nie powinienem w ogóle... Co my
w ogóle robiliśmy, co ON robił, co to kurwa było? Kochał moją matkę,
czy nie?
<br />
Odetchnąłem nieco drżąco i gdy tylko mój drink przyszedł w końcu,
natychmiast się na niego rzuciłem, w trzech łykach wypijając całego.
Natychmiast domówiłem kolejnego.
<br />
- Seth? Tobie co?
<br />
- Nie, nic. Po prostu chciało mi się pić...
<br />
Zrobiło mi się słabo, bo poczułem się, jakbym chciał, aby... Nie, to
absurdalne. Nie mogło mieć to znowu miejsce, nie mogłem na to pozwolić,
po prostu nie. Już dosyć, że oszukiwaliśmy dalej matkę i ona biedna była
w błogiej nieświadomości.
<br />
Kurwa mać, co ja w ogóle mam w tej głowie?
<br />
Nie. Po prostu nie.
<br />
Wypiłem niemal duszkiem też drugi drink.
<br />
- Seth? Zwolnij.
<br />
- Wiesz, nie czuję się najlepiej. Chyba pójdę do siebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 03:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Zauważył to.
<br />
I był wściekły. Wkurwiony. Albo gorzej, smutny. Zasmucił go swoją
bezczelnością. Zasmucił go tym, że odważył się znów mieć te myśli i
okazał to (co z tego, ze niechcący) w tak otwarty sposób.
<br />
Łup! - pusta szklanka huknęła o wypolerowany blat, a Seth oblizał tylko usta, oddychając głęboko.
<br />
- Seth? Tobie co? - Katja zerknęła na niego z autentycznym zdziwieniem, upijając maleńki łyczek własnego napoju.
<br />
Niels pociągnął zdrowo z kufla, ale w jego przypadku nie było to niczym
dziwnym (kobieta nie mogła jednak wiedzieć o tym, że najchętniej
wydoiłby teraz cały ten kufel na raz i tak jak Seth, poprosił o
następny. I jeszcze jeden...).
<br />
- Nie, nic. Chciało mi się pić. - Skłamał bezczelnie, sprawiając, że dusza Nielsa zawyła z niepokoju i ulgi jednocześnie.
<br />
Niczego jej nie powiedział. Ale przejmował się i to widocznie.
<br />
Co miał zrobić? Kurwa, mógł się tak na niego nie gapić, mógł mu dać spokój i udawać, że nadal jest nim obrzydzony.
<br />
To byłoby łatwiejsze.
<br />
Chociaż...
<br />
- Seth? - Katja po raz kolejny upomniała syna, marszcząc groźnie brwi. - Zwolnij.
<br />
- Wiesz, nie czuję się najlepiej. Chyba pójdę do siebie. - Odpowiedział
niewyraźnie, budząc tym u niego jeszcze większy niepokój.
<br />
Powie jej, powie jej i wszystko będzie stracone. Jego kasa odejdzie w
dal, Katja każe mu o sobie zapomnieć, a on i Seth już nigdy się nie
zobaczą i...
<br />
NIELS, ZWOLNIJ - upomniał się w myślach, parodiując przy tym nieudolnie Katję.
<br />
- To pewnie przez te hot dogi. Ja też się jakoś dziwnie czuję. - Mruknął, patrząc sobie na dłonie.
<br />
- Mogliście ich nie jeść. Mówiłam wam, że na tych stacjach sprzedają
same ohydztwa. Ach, trudno. Dopijamy i kładziemy się spać. Możesz iść
przodem, słońce. Gdybyś czegoś potrzebował, jesteśmy zaraz za drzwiami.
<br />
Wyjaśniła mu jak małemu dziecku i odprowadziła go wzrokiem do samego wyjścia, wyglądając na nieco zmartwioną.
<br />
- Niels, musisz mi powiedzieć co się między wami wydarzyło, bo nie mogę
już patrzeć na to jak on cierpi. Jestem jego matką, to mnie przerasta.
Proszę cię, opowiedz mi o tym.
<br />
Westchnął, zastanawiając się jak mógłby skłamać. Co brzmiałoby sensownie?
<br />
Ona powoli przestawała łykać wymówki, nie była głupia. Potrzeba było
teraz niezłej pomysłowości żeby się w tym wszystkim nie pogubić i...
<br />
- Mówiłem ci już, że Seth nie może się pogodzić z moim ciężkim
podejściem do pe... Ach, homoseksualistów. To silniejsze ode mnie i
próbuję z tym walczyć, ale on i tak się gniewa.
<br />
Wyjaśnił jej cicho i aż drgnął gdy uświadomił sobie jak bardzo prawdziwe
i adekwatne były te słowa w stosunku do ich poronionej sytuacji.
<br />
Gdyby tylko Katja wiedziała JAK bardzo..</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 03:34<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ja nie wiem, czy to to... - mruknęła kobieta, upijając znowu kolejny
łyk kolorowego drinka. Westchnęła. - Myślę, że to jest coś innego,
Niels. I ty wiesz dokładnie, co to jest.
<br />
Ona nie pytała. Stwierdzała fakt. Cóż, nie bez powodu była prawniczką.
Ciężko na to pracowała i znajdowała czas podczas wychowywania małego
dziecka, ku zdziwieniu każdego, być może.
<br />
Dobrze wykonywała swój zawód, a nauczył on jej między innymi obserwacji.
Te przeprowadzane były sukcesywnie, wolno, ale dokładnie.
<br />
Pewna była, że coś wydarzyło się pomiędzy nią, a Sethem i skłonna byłaby
uwierzyć dla Nielsa do pewnego czasu, gdyby nie fakt, że jej syn
wspomniał już o tym, że przyczyna może być zupełnie inna. Jaka, także
nie chciał powiedzieć.
<br />
- Nie wiem dlaczego i co przede mną ukrywacie. - Kobieta spojrzała na
Nielsa i uśmiechnęła się, jakby nigdy nic. Położyła dłoń na jego ręce i
przesunęła delikatnymi opuszkami palców po włoskach na przedramieniu.
<br />
- Mam nadzieję, że dzisiaj będziemy uprawiać fantastyczny, mocny seks, skarbie...
<br />
Kobieta miała pragnienia i było jej przykro, że wcześniej zawiodła
swojego mężczyznę. Że nie była na tyle dobra, aby mu sprostać, naprawdę
tamto współżycie ją bolało. Chciała przełamać swoje opory albo aby
zrobili to w jej agresywny sposób.
<br />
A nie była taka, jak Niels by sobie wymarzył (jak Seth był). Kochała
czuły, namiętny, intensywny seks, oczywiście, że tak, ale nie lubiła
zahaczać o agresję, a ostatnio Niels tylko w te tony chciał uderzać.
Katja zastanawiała się dlaczego tak jest.
<br />
<br />
Wszedłem do windy i oparłem się o ścianę, spuszczając głowę. Czułem się
trochę jak przegrany i chyba tak wyglądałem, bo zebrałem całkiem sporą
ilość spojrzeń pełnych litości lub dezaprobaty, gdy wszedłem do windy.
Wszędzie były lustra.
<br />
Zaszyłem się w pokoju przeznaczonym dla mnie i starałem się po prostu
nie myśleć o tym, co miało miejsce. Co widziałem. Ten popierdoleniec
sprawiał wrażenie, jakby chciał się ze mną ruchać właśnie w tamtym
momencie i w tamtym miejscu, nieważne co. A co gorsza, sam byłem tym tak
potwornie zainteresowany, że to aż przerażało - mnie głównie. Nie
chciałem mieć takich myśli, ani uczuć. Kochałem swoją mamę ponad wszelką
wątpliwość i pragnąłem jej szczęścia najbardziej na świecie, ale gdy on
patrzył tak na mnie - głupiałem. Nikło wszystko inne i jedyne o czym
mogłem myśleć to uczucia, jakie przynosiły mi te usta na moim ciele;
uczucia, jakie sprawiały dłonie wszędzie; uczucia, jakie powodował kutas
na mnie, we mnie, przy mnie.
<br />
Odetchnąłem ciężko, starając się poskromić swój umysł wszelkimi metodami
i męczyłem się tak bardzo długo. Słyszałem śmiech mojej matki, trzask
drzwi. Zapukała do mnie i pytała, czy wszystko ze mną w porządku.
Odpowiedziałem wtedy "Jasne". Nie dociekała. Odeszła. Zapewne uprawiać
seks z Nielsem. Nie wiedziałem dlaczego, ale czułem się po prostu
zazdrosny, cholernie zazdrosny o to, że facet mojej matki mógł pieprzyć
się z swoją partnerką, moją matką. To wywołało niemal chorobę w moim
organizmie.
<br />
I nie pozostało mi nic innego, jak znieczulić się skutecznie
czymkolwiek. Drinkiem chociażby. Tak, drink to dobry pomysł. Na
szczęście w salonie był barek, mogłem więc przyrządzić sobie wódkę z
colą. Tak też zrobiłem. Dodałem kilka kostek i wróciłem cicho do
siebie... A przynajmniej chciałem to zrobić, bo stanąłem przed drzwiami
mojej matki i przytknąłem do drzwi ucho, ciekaw, czy coś usłyszę...
<br />
- ... Niels, przestań, nie tak agresywn... Niel... o...oh... hhgg... Nie, wyjmij go z mojej pupy. Prze...
<br />
O kuwa. Nie powinienem tego słyszeć. Tak bardzo nie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 13:23<br />
<hr />
<span class="postbody">niechcący wysłałam z Twojego X"D</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 13:25<br />
<hr />
<span class="postbody">- Each... W porządku. - Wysapał, wysuwając się niechętnie z jej tyłka. - Katja. Spójrz na mnie.
<br />
Dodał po chwili, starając się uspokoić oddech. Przeczesał palcami wilgotne kosmyki i zmusił ją do popatrzenia sobie w oczy.
<br />
- Przepra...
<br />
- Nie, to ja przepraszam. Myślałem, że chodziło ci o coś naprawdę mocnego, a...
<br />
- Ja po prostu nie lubię...
<br />
- Wiem. Masz takie prawo. Chodź do mnie. - Objął ją ramionami,
przesuwając nieco drżącą dłonią po zgrabnej talii i zaokrąglonym łuku
biodra.
<br />
- Spróbujmy jeszcze raz. - Zaproponowała po długim okresie milczenia.
Drgnął i spojrzał na nią z góry, nie powstrzymując wyrazu zdziwienia.
<br />
- Słucham?
<br />
- Spróbujmy jeszcze raz, Niels. Nie chcę się powtarzać. Chcę potrafić
cię zadowolić jak nikt inny i zamierzam to polubić. Tylko, proszę, bądź
trochę...
<br />
- Mogę to najpierw zrobić palcami. - Zaproponował, wzruszając ramionami. - Wcześniej po prostu jakoś mi się... zjechało.
<br />
Zaśmiała się cicho i skinęła głową, chichocząc cicho.
<br />
- W porządku, skarbie.
<br />
- W porządku.
<br />
<br />
Obudził go szum wody.
<br />
Z reguły budziły go czułe głaskania, pocałunki lub szklanka wody
wślizgująca mu się do dłoni, ale tym razem kiedy otworzył oczy, Katja
wciąż była przy nim.
<br />
Tuż obok. Pogrążona we śnie wtulała się w jego ramię, mrucząc przy tym jak kotka.
<br />
To było nawet trochę zabawne, ale...
<br />
Nie miał na nią teraz czasu.
<br />
Powoli wydobył się z jej uścisku, szukając jakiegokolwiek odzienia, które zakryłoby strategiczny punkt jego nagiego ciała.
<br />
Chociaż osoba, do której właśnie zmierzał, miała przyjemność oglądać jego fiuta już parę razy i to naprawdę z bliska.
<br />
Naprawdę.
<br />
Wreszcie odnalazł nieco sfatygowane spodnie (rzucił je w kąt po podróży)
i po cichu opuścił sypialnię, krocząc na palcach przez salon by stanąć
dokładnie przed drzwiami łazienki.
<br />
Szum wody. Seth. Był pod prysznicem.
<br />
Niewiele myśląc pociągnął drzwi szybkim ruchem, nie czyniąc przy tym
zbędnego hałasu. Nauczył się tego wiele lat temu, gdy jeszcze jako
niedoświadczony chłopak włamywał się bogatym prostakom do domów i kradł
im telewizory w trakcie gdy cała rodzinka spożywała swój smaczny
obiadek.
<br />
Stare dobre czasy, huh.
<br />
Wreszcie wychylił lekko głowę i zerknął na zarys pięknego tyłka, który
właśnie dociskał się do przezroczystych drzwi kabiny, rozmazując po niej
wodę i pianę.
<br />
Niemalże jęknął na ten widok, łapiąc się za framugę. Jego palce niemalże
pobielały od tego uścisku. Pierś falowała mu od płytkiego oddechu, choć
rozchylone wargi próbowały to jakoś uspokoić, wyrównać go.
<br />
Na próżno.
<br />
Długie włosy powędrowały w górę, odsłaniając część płaskiego, lekko umięśnionego brzucha.
<br />
Niels przełknął ciężko ślinę - jego grdyka powędrowała wolno z dołu na górę i znów na dół.
<br />
Nagle zapomniał jak powinno się... stać? Żyć? Patrzeć?
<br />
Nie wiedział o co chodziło.
<br />
Wiedział tylko, że choć mógł temu zapobiec i szybko zamknąć drzwi, on
stał tam dalej, patrząc jak Seth niemal w zwolniony tempie wykrzywia
swoje usta w wyrazie szoku i wytrzeszcza na niego oczy, wyglądając tak
jakby zaraz miał zejść na zawał.
<br />
- Przepraszam. - Powiedział tonem jakby nic się właściwie nie stało i równie powoli sięgnął do klamki, zamykając drzwi.
<br />
Kurwa, pomyślał, odgarniając drżącymi palcami dziwnie wilgotne pasma włosów.
<br />
Kurwa mać, dodał dobitnie, biorąc głęboki wdech.
<br />
Musiał się natychmiast uspokoić.
<br />
- Niels? - Usłyszał z sypialni. - Już wstałeś, kochanie?
<br />
- Już wstałem. - Potwierdził, kucając przy stoliku by ukryć swój wzwód.
Udawał, że z wielką ciekawością zapoznaje się z systemem kostkarki.
<br />
- Dzień dobry. - Rzuciła radośnie, przeciągając się przy tym z głośnym jękiem. - Wszystko w porządku?
<br />
- Jasne. - Odparł, wciskając guzik "on", który i tak nie działał. O co chodziło z tymi kostkarkami?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 13:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
było jakoś super wcześnie, ale i tak chyba jako pierwszemu udało mi się
w ogóle obudzić. Nie zwróciło to mojej uwagi jakoś szczególnie - miałem
dzięki temu czas dla siebie, no i nie będę musiał jakoś szczególnie
widzieć Nielsa. Same plusy. Uśmiechnąłem się więc lekko i poszedłem do
łazienki. Ten apartament był nieco dziwny, bowiem posiadał dwie
łazienki, ale obie wejście miały od strony salonu, który łączył to
wszystko. Niby każdy miał swoje miejsce wobec tego (Katja i Niels to
para, więc oni to jedno - w teorii), ale jednak trochę było mi dziwnie.
Przywykłem do swojej własnej i prywatnej toalety, tymczasem... No cóż.
<br />
Wziąłem szampon (moje włosy są strasznie fochowate) i płyn pod prysznic o
zapachu czekolady, a także szczoteczkę do zębów i pastę. Poszedłem do
łazienki i postanowiłem wziąć prysznic. Powoli myłem się, dbając o to,
aby woda nie zalewała mojej twarzy - szczerze nienawidziłem tego od
początku mojego życia, od kiedy tylko pamiętam. To dosyć dziwne, tak
szczerze powiedziawszy. Ale było faktem nie do zmiany, co poradzić.
<br />
Na gąbkę, którą także wziąłem z torby podróżnej nalałem płyn do kąpieli i
westchnąłem. Intensywny zapach czekolady rozlał się po pomieszczeniu i
wpadł do nozdrzy tak niespodziewanie i jednocześnie przyjemnie, że nie
pozostało nic innego, jak westchnąć błogo.
<br />
Uśmiechnąłem się i zacząłem sunąć nią po swoim ciele drapiącą stroną, mrużąc lekko powieki z zadowoleniem. Lubiłem to uczucie.
<br />
Ziewnąłem przy okazji. Gdy skończyłem to robić, odłożyłem gąbkę na małą
półeczkę w kabinie i wziąłem szampon. Wcierałem go w głowę, dbając, abym
się nie zalał. I odwróciłem się, gdy spłukiwałem już całą pianę z
ciała, a wtedy otworzyłem oczy i zobaczyłem... Nielsa. Była para na
drzwiczkach, więc przetarłem ją, aby widzieć lepiej i naprawdę nie
myliłem się. Stał tam z lekko uchylonymi ustami i patrzył na mnie.
Dopiero po chwili ocknął się, przeprosił mnie i po prostu zamknął drzwi.
<br />
Czy on mnie podglądał, do jasnej cholery? Nie wiedziałem nawet jak
zareagować, do cholery jasnej. Facet mojej matki stał w drzwiach
łazienki i podglądał mnie, jak biorę prysznic. Mój mózg wypłynął z
zaskoczenia i absolutnej dezorientacji.
<br />
Ja pierdolę.
<br />
Gdy wyszedłem, usłyszałem, że moja matka jest z Nielsem w salonie.
Opatuliłem się białym, hotelowym ręcznikiem i uśmiechnąłem się słabo do
rodzicielki.
<br />
- Cześć, kochanie. Czujesz się lepiej? - usłyszałem głos mojej matki,
ewidentnie była zadowolona i rozbawiona. Uśmiechnąłem się niemrawo.
<br />
- W porządku, mamo.
<br />
- Fantastycznie, bo dziś czeka nas pierwsza wyprawa na narty. Niels, byłeś kiedyś?
<br />
Gdy mężczyzna potwierdził, kobieta roześmiała się.
<br />
- Świetnie. Seth jest niezły na snowbordzie, więc może zmierzycie się? Mężczyźni lubią rywalizację!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 14:24<br />
<hr />
<span class="postbody">-
No, dawaj! - Mruknął, dopinając ostatnią klamrę w bucie narciarskim.
Ponaglił Setha, który wyglądał na wyjątkowo zamyślonego i zniechęconego.
<br />
I właściwie nie można mu się było dziwić - głowę Nielsa też od rana zaprzątały ciekawe myśli.
<br />
I obrazy. A może nawet i dźwięki i zapachy? Kto wie, kto wie...
<br />
Zachowywał się tak jakby nic się nie stało, bo dobrze wiedział, że to
było najlepsze co mógł zrobić w obecnej sytuacji. Gdyby dawał chłopakowi
do zrozumienia, że... No, że dalej miał na niego ochotę, albo, że to co
zrobił rano zrobił absolutnie celowo, to...
<br />
Wszystko by się tylko spieprzyło jeszcze bardziej.
<br />
Katja przygotowała czerwoną chustę, którą miała zasugerować im start.
<br />
- No to trzy, dwa, jede... SETH! Nieładnie jest oszukiwać! - Krzyknęła
za odjeżdżającym blondynem, nie mogąc się powstrzymać od śmiechu. - Goń
go, Niels!
<br />
I Niels go gonił, pewnie, że tak.
<br />
Trochę czasu minęło odkąd ostatnim razem był na snowboardzie, ale
potrafił wykorzystać ciężar umięsnionego cielska na swoją korzyść.
<br />
Już po chwili był tuż przy nim, próbując go chamsko popchnąć (jasne, to
było niesportowe, ale ten bachor pokazał już przy starcie co myśli o
regulaminie, prawda?) w zaspę, ale nie udało mu się to, a na dodatek
ledwo udało mu się uniknąć własnego upadku (cholerna równowaga).
<br />
Nie wiedział czy chichot, który usłyszał chwilę później był jego
urojeniem czy też nie, ale podziałało mu to nieźle na ambicję i teraz
dawał z siebie wszystko byleby tylko dogonić tego gnojka i utrzeć mu
nosa.
<br />
Zjechał gwałtownie w lewo, posyłając hałdę śniegu na zaskoczonego
blondyna - zgodnie z jego przypuszczeniami przekoziołkował parę dobrych
metrów i wylądował na plecach z ustami otwartymi w najszczerszym
zdziwieniu.
<br />
Nie przewidział tylko jednego.
<br />
Że Seth okaże się na tyle sprytny by złapać go przy tym za kostkę.
<br />
Los, Bóg, czy kto tam zarządzał dziwnymi zbiegami okoliczności - w
każdym razie coś chciało by Niels upadł idealnie na niego, lądując mu
między udami.
<br />
Chwilę kołatało mu w głowie, a kolory zasnuwały mu spojrzenie plamami o
różnych kolorach - zamrugał gwałtownie, ujmując go mocniej za ramiona i
jęknął zduszenie, parskając śmiechem.
<br />
- Przepraszam. - Mruknął, uśmiechając się krzywo. Spojrzał mu w oczy i
oblizał nagle usta, dostrzegając jego pełną dolną wargę, zarumienione
policzki i to.... spojrzenie.
<br />
Pochylił się niżej, wstrzymując na moment oddech. Kołatanie w głowie nasiliło się i...
<br />
I nagle oberwał śniegiem w pysk.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 14:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Jasne,
że zignorowałem te głupie zasady. Zasady są po to, aby je łamać, to
oczywiste. Uśmiechnąłem się jednak, gdy wygrywałem. Wiatr smagał mnie po
nagich policzkach, gogle chroniły oczy przed szybkością.
<br />
Nie spodziewałem się, że koleś jeszcze specjalnie pośle mnie w zaspy,
niech go szlag! Zdążyłem zupełnie instyntkownie złapać go z zapięcie od
butów snowbordowych i... W zasadzie nie wiem co się wydarzyło dalej.
Wiem tylko tyle, że Niels był nade mną, z zaczerwienionymi ustami od
mrozu i lekko czerwonymi policzkami. Podciągnął gogle nie wiem kiedy i
ja też zdjąłem je przed chwilą. A jego usta dziwnie zaczęły zbliżać się
do moich i chociaż bardzo mi ten rozwój wydarzeń się podobał i chciałem
go okropnie, to byliśmy wśród wielu ludzi, a moja matka stała tam
przecież niedaleko. Mogła wszystko widzieć.
<br />
Myśl, Seth, co zrobić, myśl!
<br />
Śnieg. Niech będzie. Nabrałem śniegu w dłoń (moje rękawiczki nie były
narciarskie, a zwykłe, więc było to raczej proste) i rzuciłem go prosto w
twarz dla Nielsa. To sprawiło, że nie musiałem już robić zupełnie
niczego więcej, mężczyzna po prostu się podniósł i uwolnił mnie spod
siebie. Co ten pojeb sobie wyobrażał do kurwy nędzy, co on wyrabiał?!
<br />
Matka akurat w tym momencie pojawiła się przy nas, zjeżdżała na nartach za nami.
<br />
- Ooo, co się stało?
<br />
- Ten podły koleś zrzucił na mnie tłumy śniegu, nie umiesz przegrywać, Niels! - mruknąłem.
<br />
Ale ewidentnie byłem... kurde, zdezorientowany. Wydawało mi się, że
ściganie może sprawić nam dużo frajdy i radości, może coś podreperuje, a
wszystko co dotychczas na tym wyjeździe widziałem okaże się jakimś
głupim snem, a nie realiami, ale im dalej w las, tym więcej było tych
drzew w kształcie fiutów. Rany boskie.
<br />
Uśmiechnąłem się subtelnie, ale nie było to zbyt szczere. Martwiłem się,
bo... Okej, raz nam się zdarzyło pod wpływem alkoholu i nasze emocje
trochę za daleko poleciały, a czyny były, jakie były. Co nie oznacza, że
powinniśmy dalej to ciągnąć, to partner mojej matki, do cholery.
<br />
Powtarzałem to sobie tyle razy, aby nie dać się złamać swoim naprawdę
dziwnym dla mnie pragnieniom. Absolutnie ich nie rozumiałem i byłem
więcej, niż zagubiony.
<br />
Poszliśmy na gorącą czekoladę, a potem wróciliśmy na stok, ale to już
nie było to samo. Trzymałem się nieco na uboczu, jeździłem raczej tylko w
pobliżu matki i nigdzie więcej. To było zbyt niebezpieczne i Niels
zresztą to pokazał. Bardzo mocno.
<br />
Siedzieliśmy później na obiedzie w hotelu i nie odzywałem się ani
słowem, chociaż próbowano mnie zagadywać. Nie miałem ochoty na
konwersacje, to nie był najlepszy pomysł w ogóle tu przyjeżdżać.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 17:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Siedzieli
na wyciągu narciarskim, podziwiając widoki - zmęczeni, zmarznięci i (w
przypadku osób posiadających fiuta) wyjątkowo zestresowani, zniechęceni,
pokonani, niepewni, wkurwieni?
<br />
Katja wtulała się zarówno w Nielsa co w swojego syna, bujając lekko nogami.
<br />
- Zawsze się bałam tych ławeczek, ale myślę, że takie widoki są warte
odrobiny strachu, prawda? Popatrzcie, tam dalej. Jaka urocza chatka.
Wygląda jak domek dla laleczek. - Wymruczała, obejmując ich mocniej. -
O! - Wykrzyknęła, sprzedając Nielsowi kuksańca w żebra. - Zobacz jaka
ładna... Choinka? Co to za drzewko?
<br />
- Świerk. - Odparli jednocześnie z Sethem i spojrzeli na siebie
ukradkiem, natychmiast odwracając wzrok. Świerki były przecież takie
interesujące.
<br />
Taaak.
<br />
- No dobrze, to teraz kolacja! - Oznajmiła im po długim czasie
milczenia, prostując nogi gdy wreszcie udało im się zsiąść z ławeczki.
Tym razem pokonali tak naprawdę długą trasę. Katja wybrała ją ponieważ
nie miała już siły na dłuższe spacery, a półgodzinny wyciąg prowadził
niemal pod sam kurort. - Widzimy się za pół godziny na dole. Ubierzcie
się ładnie. - Dodała, patrząc znacząco na Nielsa.
<br />
- Co? - Spytał, marszcząc brwi.
<br />
- Wziąłeś ze sobą garnitur?
<br />
- Nie zmieścił si...
<br />
- A koszulę? Tę ode mnie?
<br />
- Tak, ale...
<br />
- Załóż ją, skarbie. Do zobaczenia!
<br />
<br />
Siedzieli więc przy stole ; Katja w pięknej, błękitnej sukni, on w
drogiej koszuli od Ralpha Laurena w tym samym kolorze (nie lubił jej,
wyglądała pedalsko) a Seth...
<br />
Pokusił się o białą koszulę, ale nie darował sobie swoich rockowych jeansików.
<br />
Ale on nie dostał ochrzanu, nie. Tylko Niels musiał paradować w tej idiotycznej koszuli.
<br />
Szlag by to trafił.
<br />
Westchnął głęboko i skinął na kelnera (tego samego, który obsługiwał ich
zeszłej nocy) by złożyć zamówienie, ale Katja zrobiła to za niego.
<br />
- Trzy razy grande specialle, resztę zamówienia już pan zna. -
Skierowała na nich swoje roziskrzone spojrzenie i zachichotała cicho. -
Proszę państwa, dzisiaj mam zamiar się upić. Mam dla was dobre wieści.
Nasza rodzinna firma powiększyła się właśnie o kolejną kancelarię.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 17:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Matula
wymyśliła sobie niestety tę całą kolację. I dopiero na niej poznałem
powód elegancji i tego całego szumu, jaki zrobiła wokół. Uśmiechnąłem
się lekko, ciesząc się z sukcesu mojej mamy. To była fantastyczna
nowina.
<br />
- To gratuluję ci, mamo. To fantastyczne wieści - uśmiechnąłem się,
wznosząc niemal od razu toast za firmę, gdy tylko nasze drinki zostały
przyniesione.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, ciesząc się z jej radości, to były dobre chwile.
Kolacja - nieziemska. Pyszne krewetki na przystawkę w tym uroczym,
koktajlowym kieliszku; na obiad były niestety żabie udka z czosnkiem i
rozmarynem. Smakowały w zasadzie jak bardzo dobrze przyrządzony kurczak i
tu nie było wątpliwości, jednakowoż ewidentnie Nielsowi nie
odpowiadało. Nikt nie spodziewał się jednak takiego deseru. Matka
zamówiła fantastyczny tort z pięknym domkiem jako kancelarią i nazwą
miasta, w której będzie kolejny oddział - czyli Nowy Jork. Moja matka
była niezwykle podekscytowana, a te pieprzone drinki naprawdę mocne - po
czterech moja matula była już ostro wcięta.
<br />
- Odnieś ją do sypialni, ja zapłacę tu już rachunek - mruknąłem do
Nielsa. I nim się obejrzałem, faktycznie wziął na ręce moją
nawet-już-nie-stojącą-matkę, po czym zaniósł ją do pokoju.
<br />
Ja utknąłem z płaceniem rachunku. Mogliśmy zrobić to od razu, gdy
będziemy się już wymeldowywać, ale wolałem zrobić to teraz i mieć
chociaż szczątkową kontrolę nad tym, ile na ten nieszczęsny wyjazd
popłynie pieniędzy.
<br />
Nie spodziewałem się, że Niels wróci na dół.
<br />
- Och? A ty tu...? Wszystko z nią ok? Też jadę na górę - mruknąłem i wyminąłem go, idąc ewidentnie do otwartej windy.
<br />
Już chciała się zamykać, ale Niels wsunął pomiędzy drzwi dłoń i zdążył.
Wszedł do środka. A mnie zrobiło się trochę słabo. Nie powinniśmy zostać
sami, naprawdę nie powinniśmy. Nie mogliśmy, co więcej. Szlag by to
trafił.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 18:35<br />
<hr />
<span class="postbody">-
YA znayu, shcho ya ne dlya vas, tse mriya zhinky... - Wybełkotała
Katja, zwisając mu smętnie z ramion. Uniósł brwi w górę i pokręcił głową
; nie było chyba sensu jej prosić o tłumaczenie. - Ale ya buv duzhe
starayutʹsya. YA lyublyu tebe bilʹshe zhyttya... Wiesz? *
<br />
- Wiem, wiem. - Wymruczał dla świętego spokoju i przyłożył na oślep
kartę magnetyczną, która otwierała drzwi. Musiał ją przyłożyć
pięciokrotnie zanim udało mu się wreszcie otworzyć, ale w końcu Katja
była już w łóżku.
<br />
- Idź spać. - Powiedział, ściągając z niej długą suknię i buty. - Zaraz przyjdę.
<br />
- Przyjdziesz? - Upewniła się, wzdychając ciężko.
<br />
- Przyjdę. - Obiecał i pomachał jej samymi palcami, opuszczając w pośpiechu pokój.
<br />
Cholera, przecież zapomniał wziąć portfela, którym wciąż miał swoje stare prawo jazdy.
<br />
Bardzo stare.
<br />
Nie to, że obawiał się kradzieży tego portfela. Bardziej przerażała go
myśl, że Seth mógłby tam zajrzeć ze zwykłej ciekawości. Nie poznałby
przecież nazwiska widniejącego na kawałku plastiku, ale twarz poznałby
na pewno - szybko złożyłby wszystko w całość i...
<br />
Nie, nie mógł do tego dopuścić.
<br />
Zbieg na dół (winda była zajęta przez ostatnią wracającą z kolacji
grupkę Azjatów), niemalże potykając się o własne nogi i starając się
uspokoić oddech przemknął do stołu, na którym leżał skórzany portfel z
nietknięta (dobry boże, całe szczęście) zawartością.
<br />
O mały włos. Bardzo malutki.
<br />
- Och? A ty tu...? Wszystko z nią ok? Też jadę na górę - mruknął
wyraźnie zdziwiony Seth i wyminął go pośpiesznie, zmierzając w kierunku
windy.
<br />
Winda.
<br />
Po co miał iść schodami? To tylko głupie ułatwienie sobie podroży na
trzecie piętro. Biegł w tę stronę więc w drugą już mógł sobie odpuścić.
To normalne.
<br />
To zwykła wspólna jazda windą.
<br />
To absolutnie nie musi znaczyć nic ponad to.
<br />
W ostatniej chwili wsunął dłoń między zamykające się drzwi i wkroczył do środka, powstrzymując się od jakiegokolwiek komentarza.
<br />
Zamiast tego stali tak obok siebie, w całkowitym milczeniu i krępacji, a tymczasem maszyna ruszyła w górę.
<br />
Zerknął na niego ukradkiem, czując jak serce niemalże podjeżdża mu do gardła.
<br />
Cholera, jak on dobrze wyglądał w zwykłej białej koszuli. Niels od razu
nabrał ochoty żeby rozpiąć parę ostatnich guzików i wsunąć mu swoją
gorącą dłoń pod jej lekki materiał. Przesunąć palcami po delikatnie
zarysowanych mięśniach i wsunąć jeden z nich za pasek spodni, podrażnić
idealnie wygolone podbrzusze.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Piętro pierwsze. </span>
<br />
Drgnął, orientując się, że o mały włos a właśnie by go... powąchał.
<br />
Cholera jasna, jak to się działo, że wystarczyła chwila w jego towarzystwie i Niels tak po prostu zapomniał o całym świecie?
<br />
Zrobiło się tu strasznie i gorąco. Brakowało tylko tego zapachu, słodkawego i mocnego.
<br />
Bo kurewsko tęsknił za jego zapachem.
<br />
Zapachu tego wymuskanego fiuta o spermie smakującej słono, słodko i
gorzko i zupełnie inaczej od kobiety. I smaku jego sztywnych, różowych
sutków. Albo języka, tak ruchliwego, ciętego, zdolnego do rzeczy, o
które nikt by go nie posądzał.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Piętro drugie. </span>
<br />
Przełknął głośno ślinę, zastanawiając się czy ktokolwiek wsiądzie, ale
tak się nie stało. Ruszyli do "przystanku końcowego", a on wciąż nie
mógł dojść do siebie, wciąż nie mógł zrozumieć jak to się działo, że
zazwyczaj minuty były minutami a nie godzinami, pieprzonymi latami
świetlnymi tortury jaką było stanie tak blisko Setha, ale niemożność
dotknięcia jego ramienia, złapania dłoni, wgryzienia się w usta.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Piętro trzecie. </span>
<br />
- No. - Wychrypiał, przepuszczając blondyna by wysiadł pierwszy.
Pozwolił mu otrzeć się o siebie ramieniem (a raczej celowo nie przesunął
się na tyle by dało się tego uniknąć) i ruszył tuż za nim, niemalże
zachowując kontakt fizyczny.
<br />
I wtedy coś w nim pękło.
<br />
I nie dbał o to, że znajdowali się na środku korytarza, między windą a
drzwiami do pokoju. Nie dbał o to, że za innymi drzwiami znajdowali się
ludzie, a gdzieś tam za ścianą musiała drzemać całkowicie zalana Katja.
<br />
Pociągnął go mocno za nadgarstek i przywarł do jego drobnego ciała tak
kurczowo jak tylko się dało. I zanim chłopak zdążyłby zaprotestować czy
też go odepchnąć, to on znów zaatakował, rozpłaszczając go na ścianie.
Podłożył mu przedramiona pod uda i podciągnął je tak wysoko, że mógł go
sobie swobodnie posadzić na biodrach.
<br />
I znowu nie czekał, po prostu wpił swoje usta w jego rozchylone wargi,
wpychając w ich wnętrze swój język. Wzwód niemal go zabolał, gdy tak po
prostu rozepchał się w spodniach, domagając się uwagi.
<br />
I naprawdę miał to gdzieś, miał to wszystko głęboko gdzieś.
<br />
<br />
*Wiem, że nie jestem dla ciebie wymarzoną kobietą, ale bardzo się staram i kocham cię nad życie. (coś w tym stylu)</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 19:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Czułem
się dziwnie w tej windzie. Obserwowany niemalże non stop, a moja sfera
osobista została mocno naruszona, bo Niels był naprawdę blisko, chociaż
winda była cała pusta.
<br />
Mógł stanąć przecież wszędzie, do chuja pana, dlaczego musiał aż tak
blisko? Czym prędzej wyszedłem z tej cholernej windy i oczywiście
musiałem się otrzeć o niego, bo kutas nawet nie myślał o tym, aby
łaskawie się przesunąć. Pieprzony kutas, niech go szlag. Czym prędzej do
pokoju, to jedyne, co mogło mnie urat...
<br />
Zabrakło mi tchu, gdy nagle zostałem odwrócony za nadgarstek twarzą do
Nielsa i popchnięty na ścianę. Tak po prostu Niels podniósł mnie, wziął
na ręce i nie mogłem nic zrobić na to, co on robił, byłem po prostu za
wolny. Moje wargi zostały zaatakowane przez Nielsa, a ja nie byłem w
stanie zrobić absolutnie nic. Mruknąłem tylko rozpaczliwie, zaciskając
palce na jego błękitnej koszuli, aby nie spaść i... Cóż. Nie ukrywam, że
to było to, czego chciałem przez kilka ostatnich dni, chociaż nie
powinienem tego chcieć i...
<br />
- Niels, co ty... - wymamrotałem, gdy moje usta tylko na chwilę były
uwolnione. Mamrotanie to dobre stwierdzenie, ten człowiek robił ze mnie
coś dziwnego, czego nie umiałem identyfikować.
<br />
Moje wargi znów zostały zaatakowane przez jego, żarłoczne jak sama
cholera. Jego fiut wbijał się w mojego, rosnącego w jeansowych
spodniach. Zostałem dociśnięty mocniej do ściany. Objąłem go rękoma za
szyję, wplatając palce we włosy. Nogi oplotły biodra mężczyzny.
<br />
- My nie moż... - Znów wymamrotałem, gdy po raz kolejny moje wargi zostały uwolnione na krótką chwilę.
<br />
Protestowałem, ale nie byłem w stanie być stanowczym. Nie umiałem. Po
prostu. To było za trudne w momencie, gdy wszystko, czego potrzebowałem
od kilku dni to właśnie ta sytuacja.
<br />
Jęknąłem, gdy ugryzł mnie w wargę i zassał się na moim języku. Kurwa, co
za chory pojeb, mógł tu nas zobaczyć absolutnie każdy. To było tak
bardzo nieostrożne i...
<br />
Westchnąłem zduszenie, zjeżdżając jedną z dłoni niżej, na tors mężczyzny.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 19:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Cicho,
cicho, boże, nic już, kurwa, nie mów - prosił go w myślach, raz za
razem smakując tych pełnych, zaczerwienionych od ugryzień warg.
<br />
- Mówienie w niczym nam teraz nie pomoże - dodał stanowczo,tym razem na
głos i powrócił do pocałunków oplątując swój język wokół małego,
ruchliwego i śliskiego języka Setha.
<br />
- Mhhh. - Mruknął bezwiednie, gdy jedna z drobnych dłoni zjechała mu wreszcie na tors.
<br />
To nie było to samo wolne i romantyczne poznawanie siebie, jak ostatnim
razem - teraz potrzebował wszystkiego na raz i to TERAZ, w tej chwili.
<br />
Idąc zatem w ślady swych ostatnich fantazji sięgnął do ostatnich guzików
białej koszuli i odpiął je stanowczym szarpnięciem, od razu wsuwając
swoją wielką dłoń pod jej rozdarty materiał.
<br />
Dotykał ciepłego i drżącego ciała jej wnętrzem, pozwalając by chętne
palce wsuwały się to tu, to tam. Wreszcie jeden z tych palców zahaczył o
gumkę bokserek i wślizgnął się pod nią zupełnie tak jakby ich zawartość
była jego własnością, jakby miał wyłączne prawa do fiuta blondyna i
mógł nim operować tak jak mu się to podobało.
<br />
Gorąco, kurewsko gorąco.
<br />
Ponownie przeniósł wygłodniałe pocałunki na jego długą szyję, liżąc jej
gładką skórę jak pieprzona bestia, jak pies, który zbyt długo nie
otrzymywał cholernego żarcia i teraz musiał go dostać więcej, więcej,
więcej.
<br />
Jęknął zduszenie, mocując się z rozporkiem obcisłych, rockowych jeansów.
Kurwa, chłopak wyglądał w nich obłędnie, ale były takie trudne do
"rozpakowania"!
<br />
Podparł go ostrożnie na swoich biodrach i pomógł sobie z rozporkiem
drugą dłonią szarpiąc materiał spodni i bokserek w dół na tyle by
wydobyć spod ich okowów twardniejącą pałę.
<br />
Różowy, soczysty i gładki penis niemalże sam wskoczył mu do dłoni,
pasując do niej tak jak słońce pasowało do kurewskiego nieba, czy...
<br />
Coś tam.
<br />
Pogładził go czule i zadziwiająco delikatnie w stosunku do pieszczot
jakie dawały jego usta odstającym obojczykom, czy ramionom Setha.
<br />
Głaskał go, przykladał do pulsującego trzonu wnętrze dłoni, a palcami
zaczepiał i masował jądra i czubek. Przesunął rękę pod innym kątem i
rozsmarował kciukiem kroplę, która nieśmiało wypływała z mocno
czerwonego czubka.
<br />
Bez namysłu nakierował go na swój napchany rozporek i potarł nim
agresywnie o materiał, chcąc choć trochę poczuć znowu jednego przy
drugim...
<br />
Nabrał tchu i po raz setny zaatakował jego usta, wzdychając w ich wnętrze z jeszcze większym żarem i potrzebą.
<br />
Tymczasem druga dłoń powędrowała na jego płaską klatkę piersiową i
poczęła maltretować jeden z malutkich sutków, zgrywając się tempem z
posuwistymi ruchami drugiej dłoni, które powoli zaczynały być coraz
śmielsze.
<br />
To już nie było głaskanie, teraz obciągał blondynowi niemal identycznie
jak sobie w smutne i samotne wieczory pełne rozmyślań o jego jędrnym
tyłku i ciasnej dziurce.
<br />
- A-ah. - Sapnął krótko, rozrywając niecierpliwie resztę guzików białej
koszuli. To samo zaczął czynić ze swoją, kurewsko drogą i symboliczną
(prezent od Katji tak? Pamiętasz jeszcze o tym, Niels, czy już w ogóle
całkowicie ci odbiło?) koszulą, szarpiąc ją tak, jakby to miało go
uchronić przed końcem świata.
<br />
Wreszcie przywarł swoim nagim i rozgrzanym torsem do jego klatki piersiowej i odchylił głowę na tyle by spojrzeć mu w oczy.
<br />
Nie mówił nic, dyszał tak tylko i patrzył, nie przestając mu przy tym
agresywnie obciągać. Patrzył na rozchylone, czerwone wargi, na widoczne
rumieńce i zamglone spojrzenie, uświadamiając sobie z podnieceniem, że
to on był powodem tej miny, tych ust i tych cholernych oczu.
<br />
I to było najlepsze uczucie na świecie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 20:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
z pewnością nie był osobą poważną. Nie mógł być, jeśli robił takie
rzeczy, kurewsko okropne zresztą. We wspaniały sposób okropne.
<br />
Niech go szlag, zaciskałem palce na jego ramionach, na włosach, gdzie
tylko mogłem, gdy ten ostry pojeb po prostu na środku korytarza walił mi
konia. Kto normalny by zrobił coś takiego?
<br />
Kto normalny by mu na to pozwolił?
<br />
Odchyliłem głowę z rozkoszy, przymykając powieki i opierając głowę o
ścianę. Zadrżałem, gdy poczułem większe tempo, a inne pieszczoty nie
znikały. Kurwa mać. Kąsał mnie po szyi, zostawiając ślady, ssał skórę,
lizał ją. Zachowywał się, jakbym był lizakiem. I nie chciałem tego
zmieniać ponad wszelką wątpliwość, to było najlepsze, co dotychczas
miało miejsce. A później...
<br />
Patrzył mi w oczy, gdy pieprzył mnie, gdy obciągał mi dłonią tak szybko i
intensywnie, mocno, że nie byłem w stanie złapać nawet oddechu. To było
tak bardzo fantastyczne. Drżałem.
<br />
W końcu nie wytrzymałem, wbiłem palce w ramiona Nielsa i na pewno
zostawiłem mu tam ślady... A sam wydałem z siebie cichutkie kwilenie,
przyduszone moimi własnymi ustami, zagryzionymi. Powieki były mocno
zaciśnięte, a na szyi ukazały się żyłki z wysiłku, gdy się wyciągałem w
jego ramionach, nie będąc w stanie tego w ogóle kontrolować. Biała maź
ozdobiła tym samym dłoń Nielsa i jego klatkę piersiową, ale doskonale
wiedziałem, że na tym ta agresywna potrzeba się nie zakończy.
<br />
Objąłem go za szyję, przywierając do jego piersi. Rozmazałem przez to
nasienie, ale nikogo to nie obchodziło. Wpiłem się w jego usta.
<br />
Jak groteskowo musieliśmy wyglądać? Rosły mężczyzna w rozchełstanej
koszuli, trzymając w ramionach drugiego mężczyznę, wyglądającego
odrobinę jak kobieta, który nie miał na tyłku nawet spodni, koszula
rozerwana i... I całują się jak popierdoleni.
<br />
Zsunąłem dłoń na sutki Nielsa, chcąc je także trochę maltretować. Czułem
jego napięcie i nie musiałem zajmować się nimi nazbyt dokładnie lub
głupio. Ten pojeb był twardy tak po prostu, nie wiem sam dlaczego tak
było i o co chodziło, ale wyraźnie nie miało to dla mnie żadnego
znaczenia.
<br />
Uśmiechnąłem się rozkosznie, wyginając się rozkosznie, gdy czułem, jak
te długie palce majstrują coś przy moich nagich pośladkach.
<br />
Sięgnąłem w końcu niezwykle niecierpliwie do rozporka Nielsa, rozpinając
go w kilku ruchach. Nie były mi potrzebne, za to na pewno chciałem to,
co oferowały.
<br />
- Rozciągaj mnie, pojebie, masz mnie jebać - syknąłem mu do ust i ugryzłem jego dolną wargę.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 20:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Och,
dzieciak już był blisko, bardzo blisko - to było widać po sposobie w
jaki poruszał ustami, po tym jak kurczowo się go łapał i pojękiwał bez
zahamowań, rzucając mu się w ramionach jak...
<br />
Kurwa, no nie był dobry w tych porównaniach.
<br />
I nagle jego klata, brzuch i podbrzusze zostały zroszone jego gorącym i
kurewsko obfitym spustem. To nie było coś niespodziewanego, ale i tak
zamrugał parę razy, spoglądając z zachwytem na jego pokonaną minę, na to
ile siły wkładał w to żeby do siebie po tym dojść.
<br />
A wtedy Seth (zupełnie jakby się wszystkiego domyślił) przyciągnął go do
siebie, rozmazując po nich gęstniejącą maź i zaczął obmacywać mu sutki,
wywołując tym samym jego głośne i ciężkie westchnienia, dopóki...
<br />
- Rozciągaj mnie, pojebie, masz mnie jebać - warknął i przygryzł mu dolną wargę, na tyle mocno, że nie udało mu się nie drgnąć.
<br />
- Mh... - Nie dokończył nawet zwyczajnego "mhm", kurwa mać. Nawet to
było dla niego zbyt dużym wyzwaniem kiedy chodziło o pieprzenie tyłka
Setha.
<br />
Wyciągnął z kieszeni tubkę nawilżacza (pytanie "dlaczego się tam
znajdował" pozostawało w tej chwili zbędne) i wycisnął go sobie obficie
na palce.
<br />
Ich spojrzenia na moment się ze sobą skrzyżowały i Niels już wiedział,
że chłopak się wszystkiego domyślił. Ta wazelina wcale nie należała do
jego matki. Nie służyła do ich zabaw.
<br />
Wpił się w jego wargi, wysysając z nich jeszcze więcej smaku, ciesząc
się ich jędrnością i tym jakie były zwinne i (NA BOGA!!!) chętne.
<br />
Sięgnął mu między uda i przesunął dłonią po mięknącym ale wciąż ciepłym penisie.
<br />
Zanim Seth zdążył go opierdolić za to, że sięgał w miejsce, którego on
mu na razie nie pozwolił dotykać, przesunął palce między rozgrzane
pośladki i potarł nimi mocno zwarte wejście.
<br />
Och, kurwa - tak bardzo tęsknił za uczuciem pofałdowanego odbytu pod
palcami, za tym dzikim pulsowaniem i niecierpliwymi ruchami bioderek
tego wstrętnego gówniarza....
<br />
Pomasował tak chwilę napiętą skórę i wsunął palec do środka, obserwując
czujnie zmiany, jakie zachodziły na pięknej twarzy blondyna.
<br />
Uśmiechnął się krzywo, od razu przechodząc do agresywnych, wymagających pchnięć. Tak, na razie tylko palcem, ale...
<br />
Do czasu.
<br />
Pieprzył go tak, czując, że jego fiut zaraz wybuchnie w spodniach,
dopóki nie zrobiło się wystarczająco dużo miejsca na drugi palec. Dodał
odrobinę nawilżacza i wślizgnął go do środka, zginając je na tyle by
dotrzeć do tego magicznego punktu, od którego Seth piszczał jak mała
dziewczynka.
<br />
O tak, znowu chciał usłyszeć jego jęk.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 21:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Jęknąłem
z rozkoszą, czując ból i dyskomfort, ale także przyjemność płynącą z
tego dotyku prostaty, tak prozaicznego z pozoru, ale jednak niezwykle
mnie to... Rany. To było okropnie wspaniałe. Ja pierdolę.
<br />
Niels odwrócił mnie do ściany i kazał bez słów wypiąć tyłek. Więc
zrobiłem to, opierając się dłońmi o ścianę. Przycisnął mnie wtedy
mocniej do ściany, przez co przytuliłem też policzek do tego płaskiej
powierzchni. Spodnie opadły jeszcze niżej, zatrzymując się na łydkach.
Drgnąłem z zadowolenia, mrużąc powieki i wzdychając jakoś tak
mimowolnie.
<br />
Ruchy dłoni mężczyzny były jeszcze bardziej intensywne i to było...
Kurwa mać, ile ten koleś miał w sobie agresji z jakiegoś powodu. Nie
wiedziałem konkretnie dlaczego, ale wyglądało to tak, jakby nikt go nie
zaspokajał tak czysto seksualnie, to bardzo niepok...
<br />
- Och, kurwa - syknąłem głośniej i zacisnąłem palce, drapiąc w ścianę. Wypiąłem się przy tym mocniej i przymknąłem powieki.
<br />
- Niels - szepnąłem drżąco, czując, jak kolejny palec wchodził do mojego wnętrza z tą samą werwą. To było tak cudowne uczucie.
<br />
Nie potrafię tego nawet opisać. To była pasja, namiętność, intensywność i
siła w jednym. Zupełnie, jakby planował to od długiego czasu, o tym też
mogłaby świadczyć ta wazelina. Nie wiem sam, co o tym myśleć. Nie było
zresztą na to czasu, ani miejsca, nie wtedy, gdy byłem pieprzony w tyłek
tak, że aż pośladki podskakiwały. Drgnąłem z rozkoszy raz i drugi, och
kurwa.
<br />
Niels klepnął mnie w tyłek, raz, drugi, a później...
<br />
Poczułem jego fiuta. Dokładnie i mocno.
<br />
- Och, tak...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-03, 02:38<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://45.media.tumblr.com/a81cad81d95959da1aed3853631eb4e7/tumblr_mn3pfvCMa31rp1voro2_500.gif" />
<br />
<br />
Uczucie, którego doświadczał gdy mógł obserwować jak z warczącego,
butnego i bezczelnego dzieciaka Seth stawał się miękki, drżący i
bezbronny... Podatny na jego dotyk, ulegający mu i proszący o jeszcze...
Wypinający swój kształtny tyłek w stronę jego palców tylko po to by móc
je poczuć głębiej i mocniej...
<br />
Nie umiał tego opisać, ale to było to, co go naprawdę uskrzydlało, co
uświadamiało mu, że dobrze było być człowiekiem i czuć, pragnąć, żyć.
<br />
Nigdy wcześniej nie czuł tak bardzo jak teraz, że żyje.
<br />
- Wypnij się. - Nakazał cicho, pomagając mu się jak najszybciej
obrócić. Nacisnął i podciągnął wąskie biodro, ustawiając go sobie jak
szmacianą lalkę ; wszystko po to by jebać go jeszcze lepiej, by ten
gnojek odczuwał z tego jeszcze większą przyjemność.
<br />
- Mocniej. - Szepnął, chociaż nie był pewien czy chłopak to usłyszał, bo jęczał jak opętany.
<br />
Czwarty palec dołączył do reszty, rozpychając ciasny tunel mięśni -
trochę na siłę, trochę zbyt agresywnie, ale nie miał przecież do
czynienia z panienką - Seth dzielnie znosił każdą zmianę tempa i każdą
intensywność jego ruchów, ulegając mu z taką pokorą jakby to właśnie do
tego został stworzony.
<br />
Jego fiut drgnął boleśnie, komunikując mu w wyraźny sposób, że do końca pozostawało już niewiele czasu.
<br />
A to oznaczało, że musiał jak najszybciej się w nim znaleźć.
<br />
Zsunął z siebie spodnie i bieliznę, czując jak oczy rosną mu ze
zdumienia - no tak bardzo to chyba mu jeszcze nigdy nie urósł...
Wyglądał jak wielka, czerwona maczuga pragnąca rżnięcia.
<br />
Wyciągnął z tylnej kieszeni eleganckich spodni mniej elegancką gumę
(bodajże truskawkową) i rozerwał jej opakowanie zębami, nakładając na
siebie prezerwatywę.
<br />
Obrzucił jego spocony tyłeczek spojrzeniem błyszczącym niezdrowo z podniecenia i niemalże zwierzęcej żądzy.
<br />
On naprawdę już go potrzebował. Może i jak zwierzę, może i tak.
<br />
To nie miało żadnego znaczenia.
<br />
Przyłożył czubek do jego ciasnej dziurki i pchnął stanowczo, zagłębiając
się w nim od razu do połowy. No... Nie chciał tak głęboko, to samo się
stało.
<br />
- Oaaaach. - Zajęczał, z miejsca zaczynając go agresywnie jebać. - Seth. - Dodał tylko, zaciskając mu dłonie na biodrach. Obie.
<br />
Stał tak i jebał go pośrodku hotelowego korytarza, nie dbając o to, że
ktoś w każdej chwili mógł tutaj przyjść i ich zobaczyć, wyśmiać, nagrać,
przegonić...
<br />
Och, chyba zapierdoliłby każdego kto odważyłby się chociaż pisnąć,
widząc jak jego pała zatapia się - centymetr po centymetrze - w tym
ciasnym tyłku tylko po to by się z niego wysunąć i zrobić to jeszcze
raz, i jeszcze i znów...
<br />
Nagłym ruchem złapał go za szyję i podciągnął w górę, tak że szczupły
tors Setha był teraz rozpłaszczony na zimnej ścianie, a tyłek wypięty
pod apetycznym kątem był atakowany prosto w "magiczne miejsce".
<br />
Uśmiechnął się, zadowolony z siebie, gdy wyczuł, że smukłe uda chłopaka zaczęły drżeć.
<br />
Sam miał już problemy z poprawnym kojarzeniem - ten ciasny tyłek tak
cudownie go pocierał i pieścił, że ledwo mógł ustać na nogach.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-03, 03:03<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://25.media.tumblr.com/35f7e3c166bc65edcf19ef8da4a2f8a1/tumblr_mrswk9hbgK1spossoo7_250.gif" />
<br />
Naprawdę chciałem się uciszyć. Każdy z nas wiedział, jak to się może
skończyć. I oboje wiedzieliśmy też, że nie mieliśmy już absolutnie nic
do gadania w tej sytuacji. Jedyne, czego pragnąłem, to jego fiuta i
byłem gotowy jęczeć i błagać o niego nawet przed moją matką.
<br />
Opierałem się dłońmi i policzkiem o ścianę, gdy Niels zaczął mnie jebać.
Jakby był trochę pojebany, od razu wsunął się niemalże do połowy, co
sprawiło, że aż zachłysnąłem się powietrzem i swoją śliną, przestałem na
chwilę oddychać.
<br />
-Ogh... - jęknąłem, gdy w końcu odzyskałem mowę, czyli wtedy, gdy
kolejne pchnięcie było już do końca. Wygiąłem się w łuk, przymykając z
rozkoszy powieki.
<br />
Zagryzłem wargę, a wtedy Niels złapał mnie za szyję. W pierwszej chwili
mruknąłem zaskoczony, ale chwilę później wiedziałem już o co chodzi.
<br />
Uśmiechnąłbym się, gdybym tylko mógł, ale uczucie absolutnego
wypełnienia sprawiało, że byłem pełny jego osoby, uczuć z nim związanych
i na tak prozaiczne czynności, jak uśmiech brakowało już czasu.
<br />
- Ach! - jęknąłem ewidentnie głośniej, gdy tylko każdy ruch Nielsa
sprowadzał się do tego magicznego miejsca w środku, które sprawiało, że
chciałem krzyczeć, płakać i śmiać się jednocześnie.
<br />
Zagryzłem wargę niezwykle mocno i wygiąłem się.
<br />
Moje nogi były już galaretą i jeszcze krótka chwila, a podłoga w
korytarzu i ściana... została zmoczona moją spermą. Nim jednak zdążyłem o
tym pomyśleć, Niels także ewidentnie osiągnął spełnienie. Objął mnie
mocno i oddychał ciężko w moją szyję.
<br />
Nie byłem w stanie utrzymać się na nogach, więc opadłem na kolana, gdy
tylko Niels poluźnił uścisk. A wtedy on także zrównał się z moją pozycją
i znów wszedł we mnie mocno, do samego, pierdolonego końca. Fiut wcale
mu nie opadł. Czy on się nałykał jakiejś wiagry? Kurwa, to było cudowne
tak bardzo, jak tylko cudowne to mogło być.
<br />
- Agh... - jęknąłem znów, wypinając tyłek w jego kierunku, tym razem klęcząc na podłodze i dając do siebie dostęp właśnie tutaj.
<br />
Moje paznokcie przejechały po dywanie, jaki ciągnął się przez cały korytarz.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-03, 03:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
umiał nad tym zapanować - w pewnym momencie po prostu zdał sobie
sprawę, że pieprzył ciasny tyłek chłopaka z taką prędkością, ze
charakterystyczny odgłos jąder uderzających o tyłek zlał się w jedno
chaotyczne...
<br />
To był czysty chaos - ich wymieszane oddechy, jęki, ruchy, które miały
ich tylko do siebie zbliżyć i pomóc im poczuć wszystko jeszcze bardziej -
kakofonia dźwięków, barw i odczuć była niemalże nie do zniesienia, a
jednak trwali w niej i trwali, oddając się sobie najbardziej jak tylko
potrafili.
<br />
I wtedy bestia, którą tak skutecznie w sobie do tej pory tłumił
(cholerna winda, cholerna biała koszula i jeansy, których nie dało się
normalnie odpiąć) dała o sobie znać z całą siłą, wydzierając się w jego
mózgu ze zdwojoną, ba - pięciokrotną siłą.
<br />
Docisnął go mocno do siebie i wtulił nos w jego piękne długie włosy,
wdychając ich zapach tak gwałtownie, że na moment zakręciło mu się w
głowie.
<br />
- Kurwa, ja-aach, Seth! - Wykrzyknął, rozlewając się w... prezerwatywę.
<br />
Ale to nie miało znaczenia, bo było mu tak kurewsko dobrze, przez ten
jeden moment był cholernym bogiem, władcą świata prawdziwym i
szczęśliwym jak skurwysyn!
<br />
- Ooooch, tak. - Wymruczał, podążając w ślady chłopaka - uklęknął za
nim, podziwiając strugi nasienia zdobiące ścianę i dywan korytarza.
<br />
Uśmiechnąl się krzywo i... Zamarł, dostrzegając, że on wciąż pozostawał, kurwa, twardy?
<br />
Jakim cudem?
<br />
Przesunął dłonią po fiucie i aż warknął zduszenie, czując jaki był teraz... nastawiony na pieszczoty.
<br />
Każdy, najdrobniejszy nawet dotyk sprawiał mu teraz nieopisaną przyjemność.
<br />
Och, kurwa. Musiał to wykorzystać.
<br />
Nie pytając dzieciaka o zgodę wsunął się w niego jeszcze raz i
korzystając z tego, że miał teraz oparcie w postaci dywanu włożył całą
swoją siłę w jebanie tego cudownego tyłeczka. Dociskał go do siebie i
siebie do jego, pomijając już nawet odpowiedni kąt.
<br />
Było to tak przyjemne, że jęki wręcz nie mogły mu teraz zejść z ust.
Powtarzał wciąż swoje "a-aah... hah... aaah" w kółko, obserwując ze
zdziwieniem krople potu skapujące mu z czoła i ust prosto na blade plecy
Setha.
<br />
Miały piękny kształt i były właściwie bardziej kobiece niż męskie. Takie
wąskie, zupełnie jak wyrzeźbione w... tej, kości słoniowej, czy jakoś
tak.
<br />
I miały dobrze odstające łopatki. Ładnie.
<br />
- Ja... pierdolę, jesteś tak... - Wymamrotał, odrzucając przepocone
kosmyki mocniejszym szarpnięciem głowy. Przygryzł mocno dolną wargę i
użył resztki siły w niemal heroiczny sposób przyśpieszając ostatnie
pchnięcia.
<br />
Wydarł się wcale cicho i drgnął, czując jak prezerwatywa nie wytrzymuje
kolejnej powodzi spermy. Guma pękła i wpuściła do środka tyłeczka swoją
zawartość ; jej pojedyncza strużka płynęła malowniczo po drżącym udzie.
<br />
- Och. - Mruknął tylko głupio, wpatrując się w to z najprawdziwsza fascynacją.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-03, 04:18<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://24.media.tumblr.com/d6ac5168c07ea4cf163eca10b00c2e94/tumblr_mrswk9hbgK1spossoo4_250.gif" />
<br />
Nie spodziewałem się tego w żadnym razie, ale to doświadczenie było
bardzo dziwne. W sensie... Jeszcze nigdy w życiu nie byłem w ten sposób
potraktowany. Jak zwykły przedmiot i narzędzie do seksu. A jeszcze
dziwniejsze było to, że strasznie mi się to podobało. Cholernie.
<br />
Opadłem na tę podłogę zupełnie bezwiednie, gdy Niels puścił mnie. Nie
miałem siły, aby się ruszyć, a co dopiero powiedzieć cokolwiek.
<br />
Oddychałem ciężko, skołtunione i po części spocone pasma włosów otulały
moją twarz, kosmyki łaskotały mnie w nos, ale nawet nie byłem w stanie
nic zrobić.
<br />
I dopiero po chwili zrozumiałem, że ktoś się na nas krzyczy, a z mojego
tyłka... coś... wycieka. Przestraszyłem się nie na żarty, że to krew i
ociężałą ręką dotknąłem tego miejsca, ale moje palce spotkały się z
kleistą, białawą mazią i wtedy już wiedziałem, że chyba ta pieprzona
gumka nie wytrzymała. Westchnąłem ciężko, a wtedy doszło do mnie jak
jakaś kobieta się drze, naprawdę. To nie był mój dziwny wymysł.
<br />
- Co wy tutaj robicie, do cholery?! To jest korytarz, a nie pokój, nie
można by było w pokoju?! - Kobieta była starawa, z tego co udało mi się
ustalić, gdy uniosłem głowę. - Dzwonię do obsługi!
<br />
- Nie, proszę nie - wymamrotałem, podnosząc się na kolana. Właśnie
odkryłem, że tu gdzie staliśmy wszystko było upierdolone farmą, a jak
stanąłem w miarę w pionie, sperma wylewała się z mojego tyłka jeszcze
bardziej.
<br />
- Kurwa, jeszcze pedały!
<br />
- Zapłacę pani, tylko proszę się zamknąć, kurwa mać, dziękuję -
mruknąłem zirytowany już. Zachowanie tej starszej kobiety i fakt, że
moje nogi były miękkie jak wata sprawiały, że naprawdę się irytowałem.
Grr.
<br />
Nie spojrzałem jeszcze na Nielsa i byłem w kompletnej rozsypce.
<br />
- Ile? - wychrypiałem, próbując niezgrabnie naciągnąć na tyłek chociażby bieliznę, cokolwiek.
<br />
Gdy w końcu się to udało, podciągnąłem też spodnie.
<br />
- Pięćdziesiąt tysięcy.
<br />
- Ile? Taniej to załatwię dzwoniąc po prostu do obsługi.
<br />
- A co, jeżeli powiem tej pięknej kobiecie co twój dziwkarz robi z tobą, kolego?
<br />
Zamilkłem i zmarszczyłem brwi.
<br />
- W porządku - mruknąłem zirytowany. - Idę po czeki. Proszę poczekać.
<br />
Wszedłem do pokoju, który był dosłownie kilka kroków od nas. Znaleźliśmy
tam matkę rzygającą właśnie do miski. Niels był dalej nagi i brudny od
spermy, ja wcale nie wyglądałem lepiej.
<br />
Ale wypisałem ten pieprzony czek, dałem go tej jędzy i zadzwoniłem po
obsługę, żeby ten korytarz posprzątali. A wtedy w końcu mogłem iść pod
prysznic i wyrzucać sobie, jaki kurwa byłem głupi. Skończony debil.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-03, 14:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Ktoś darł mordę.
<br />
Niels potarł oczy i spróbował wziąć głębszy oddech, usiłując rozpoznać
ten obrzydliwy, skrzeczący głos, zdający się docierać spod ziemi. Z
samego, kurwa, piekła.
<br />
A tak się akurat składało, że przez ostatnią godzinę (albo... ile to
trwało?) od piekła dzieliło go całe siedem nieb i ziemia, i hotelowy
korytarz.
<br />
Udało mu się w końcu popatrzeć na staruchę w momencie, kiedy ta groziła im, że o wszystkim doniesie do... Katji?!
<br />
O, kurwa. Nie, nie.
<br />
Lepiej nie.
<br />
Sięgnął po spodnie i zakrył sobie nimi miękkiego już fiuta stojąc tak
jak ostatni debil. Musiał pewnie wyglądać jak jeden z tych kretynów,
którzy na imprezach podpierają ściany i udają lampy. To mogłoby być
nawet całkiem zabawne, gdyby nie fakt, że...
<br />
Pięćdziesiąt tysięcy?
<br />
Zerknął przez szczerbę w drzwiach i natychmiast się od nich odsunął, widząc rzygającą Katję usadowioną na KANAPIE W SALONIE!
<br />
Och, kurwa, ona była dosłownie ścianę, głupie drzwi za nimi. Cholera, kurwa, Boże, mać!
<br />
Wciągnął na siebie porwaną koszulę i bokserki i wślizgnął się po
cichutku do pokoju, zamierzając pobiec od razu do sypialni, ale...
<br />
- N-niels? Miałeś od razu wrócić, a tu...
<br />
- Poszliśmy na basen, kotku. Integrować się. - Uśmiechnął się
sztucznie, chociaż nie umiał powstrzymać nerwowego podrygiwania kącików
ust.
<br />
- I co? Fajnie było?
<br />
- Dobrze. - Odparł natychmiast bez zastanowienia. - Zabawnie. - Poprawił się nieco rozpaczliwie.
<br />
- Mi nie było zabawnie kiedy ciebie nie było. - Obróciła się do niego
plecami, obejmując kurczowo miskę z wymiocinami. - Wylej to. - Warknęła
do niego jakby był jej pachołkiem i oddała mu miskę, usypiając niemal w
tym samym momencie.
<br />
Powędrował do wolnej toalety i pozbył się rzygowin, opierając się ciężko o ścianę.
<br />
Och, kurwa. To było po prostu zajebiste, to, co przed chwilą przeżyli.
<br />
Natchniony myślą o cudownych włosach, dłoniach i tyłku, nacisnął klamkę i
błyskawicznie wkroczył do drugiej z łazienek dopadając tam pod
prysznicem tego kurewskiego urwisa, wstrętnego manipulatora i
najpiękniejszego faceta na tym świecie.
<br />
Setha.
<br />
Mając w pogardzie coś takiego jak zdjęcie ubrań przed wejściem pod
prysznic wepchnął mu się do kabiny i natychmiast go objął, przywierając
do niego tak kurczowo, jakby wcale nie pieprzyli się ze sobą ledwie
chwilę temu.
<br />
- Dzięki. - Wymruczał, wpijając mu się w te rozchylone od zaskoczenia wargi.
<br />
Ssał je tak przez chwilę by za moment go puścić i ociekając wodą, z
koszulą przylepioną to pleców i torsu, opuścić łazienkę, pozostawiając
go tak w autentycznym szoku.
<br />
Lubił go zaskakiwać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-03, 20:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Bylem
jednak skończonym debilem, udalo mi sie to stwierdzić calkiem szybko.
Jak w ogole mogłem zgodzić sie na cos takiego?! Jak?! Czemu go nie
odepchnąłem, do cholery, nie zrobiłem czegos więcej, niż niezrozumiale
marudzenie?
<br />
Te dywagacje przerwane zostały niestety w momencie, gdy drzwi do
prysznica otworzyły sie gwałtownie. Zdążyłem odwrócić sie w kierunku
sprawcy, ale żadne slowo nie zdołali sie wydobyć z moich ust, bo te
zaraz połączyły sie z innymi, należącymi do Nielsa.
<br />
Byl to raczej krótki pocałunek, ale i tak sprawił mi wiele zaskoczenia.
<br />
Zaraz jednak Niels odsunął się, podziękował i taki mokry (prysznic caly
czas wylewał z siebie ciepłą wodę, a ten debil nawet nie zdjął porwanej
koszuli) po prostu wyszedł, jakby nigdy nic. Co się właśnie wydarzyło,
nie mialem pojęcia.
<br />
Stałem tak pod tym prysznicem jak slup soli i po prostu nie ruszałem
się. To bylo zbyt dziwne, aby mogli byc prawdziwe. Poza tym, naprawde...
Kurwa mac. Nie mogłem o tym myśleć, przeciez za chwile sie załamię.
<br />
Wyszedłem spod prysznica i otuliłem sie recznikiem, a także zalozylem
szlafrok. Gdy wyszedłem, okazalo sie, ze moja pijana matka spala juz na
tej kanapie i Niels nie przetransportował jej nawet do lozka. Kurwa
mac... Nie mialem tyle sily, żeby pijana kobietę zanieść gdzies. Chyba.
Chociaż może... Poszedłem do swojej sypialni i nalozylem bokserki, żeby
nie paradować nago. Wziąłem matkę z kanapy i odrobine chwiejnie
poszedłem w stronę sypialni, ktora dzielila z Nielsem.
<br />
On juz spal. Położyłem matkę obok i wyszedłem, nie patrząc nawet na Nielsa. Nie mogłem. Poczucie winy zabijalo mnie.
<br />
Seks z tym kolesiem byl jednym z lepszych i dzikszych w moim
dotychczasowym zyciu, a to, ze ten mezczyzna byl partnerem mojej mamy...
Kurwa, przeciez on ja zdradzal, ja ja zdradzalem, nie mogło być tak
dluzej. Ktos musial ich rozdzielić, Niels miał w dupie ich związek i
leciał do mnie, do cholery jasnej!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 01:11<br />
<hr />
<span class="postbody">-
A głowa boli mnie tak, że zaraz po prostu umrę. - Poskarżyła mu się
Katja, poklepując go przy tym po ramieniu. - Zadzwoń do obsługi i każ im
dostarczyć śniadanie do pokoju. Z dużą ilością soku.
<br />
- Jasne. - Potarł lekko niedogolony policzek i podniósł się z łóżka, obracając się przez ramię.
<br />
- Kat? - Mruknął, oblizując z wolna dolną wargę. Była spękana od
agresywnych pocałunków przesyconych poszarpywaniem i trochę go piekła,
ale to ból dobry ból.
<br />
Bardzo dobry.
<br />
- Tak? - Wymruczała, zakrywając sobie twarz dłonią. - Czego byś chciał?
<br />
- Może ja i Seth pójdziemy w takim razie na basen, co? Ty sobie
odpoczniesz, zregenerujesz się, a my... Trochę się pomoczymy? -
Zaproponował, czując jak serce podjeżdża mu do gardła.
<br />
Chciał brzmieć jak najbardziej naturalnie i spokojnie, ale nie był pewien czy wyszło mu to tak dobrze jak zamierzał.
<br />
- Jasne. - Odparła niemal natychmiast, posyłając mu przy tym zmęczony uśmiech.
<br />
Obrócił się na pięcie i nacisnął klamkę, już niemal opuszczając sypialnię, kiedy...
<br />
- Niels?
<br />
- Tak? - Kurwa, a co jeśli ona o wszystkim wiedziała? Musiałą wiedzieć, może ktoś do niej dzwonił, albo...
<br />
- Czy ja zrobiłam wczoraj coś głupiego? - Zapytała, krzywiąc się lekko. - Jestem trochę obolała... W paru miejscach.
<br />
<span style="font-style: italic;"> A co, jeżeli powiem tej pięknej kobiecie co twój dziwkarz robi z tobą, kolego? </span>
<br />
- Tak. - Wymruczał pośpiesznie, nie patrząc w jej stronę. - Namówiłaś
mnie do... Szybkiego numerku, tuż przed drzwiami. I.. e, przyłapała nas
taka wstrętna starucha. Seth musiał z nią długo rozmawiać żeby na nas
nie doniosła.
<br />
- O Boże! - Zachichotała, kręcąc głową. - Przepraszam! Ach, powiedz mi chociaż, dobrze ci było?
<br />
- Najlepiej. - Odpowiedział bez zastanowienia.
<br />
- To dobrze. Niels?
<br />
- Hm?
<br />
- To miłe, że próbujesz to jakoś posklejać z Sethem.
<br />
- Dziękuję. - Wychrypiał, czując się jak ostatnia kanalia.
<br />
- Doceniam to, skarbie.
<br />
<br />
- Twoja mama zamówiła sobie śniadanie do pokoju. - Oznajmił, siadając
naprzeciwko niego. Goście byli zajęci spożywaniem tostów lub owoców, nie
zwracali na nich najmniejszej uwagi.
<br />
Wyciągnął dłoń przed siebie i szybkim ruchem pogładził blade palce, którymi blondyn dzierżył widelec.
<br />
- Powiedziałem jej, że zostawimy ją w spokoju i skoczymy na basen. Co o tym myślisz?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-04, 01:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Sądziłem,
że matka zejdzie na śniadanie, ale gdy Niels zjawił się sam,
przypuszczałem, że to nie będzie nic subtelnego i miłego. Ale gdy złapał
mnie za dłoń i zaproponował basen, zachłysnąłem się jedzonym przeze
mnie tostem.
<br />
- Niels? Czy ty się dobrze czujesz? Musi się to skończyć, rozumiesz? -
warknąłem, strzepując z siebie jego dłoń. - Zdradzasz moją matkę. JA
zdradzam moją matkę! Ona cię kocha. I jeśli tobie zależy na niej, to coś
musi się skończyć i zniknąć. Nigdy nie może pojawić się znowu. Nigdy,
Niels. Nawet jeśli nie kochasz jej i lecisz tylko na jej szmal, ja ją
kocham.
<br />
Spojrzałem na niego chłodno i wziąłem swój talerz z śniadaniem i
szklankę soku pomarańczowego. Wstałem od stołu i po prostu poszedłem w
inne miejsce, by dokończyć posiłek i odnieść resztki.
<br />
Nie poszedłem na ten basen. Wróciłem do pokoju i znalazłem tam moją matkę, oglądającą jakieś seriale.
<br />
- Już wróciliście z basenu?
<br />
- Nie poszedłem tam - mruknąłem, siadając obok niej i przytulając się do niej.
<br />
Matka była ewidentnie zaskoczona tym, ale nie odsunęła mnie od siebie.
<br />
- Co się stało, kochanie?
<br />
- Nic. Po prostu cię kocham i żałuję pewnych czynów, wiesz? Co byś
zrobiła, jeśli kogoś kochasz, ale skrzywdziłaś tę osobę, chociaż ona
wcale o tym nie wie?
<br />
- Nie wiem, skarbie. O czym mówisz? - Widocznie moja mama się zmartwiła,
a ja nie chciałem mówić nic więcej, bo musiałbym mówić za dużo.
<br />
- O koleżance. Bardzo zraniła swoją mamę, ale nie powiedziała jej tego. Zrobiła coś, co skrzywdzi ją, gdy się dowie.
<br />
- Mamy zawsze wszystko wybaczają, kochanie.
<br />
Westchnąłem. Tego się obawiałem. Tego nie powinna wybaczyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 01:55<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Niels? Czy ty się dobrze czujesz? Musi się to skończyć, rozumiesz? -
Usłyszał, czując jak jego dłoń zostaje brutalnie strzepnięta ze smukłych
palców.
<br />
Wzdrygnął się lekko, czując jak uderzył knykciem o szklany dzbanek z sokiem.
<br />
- Ja... - Chciał coś powiedzieć, ale on nawet tego nie słuchał :
odszedł, obrażony, na drugi koniec jadalni i nie zaszczycił go już ani
jednym spojrzeniem.
<br />
Zjadł spokojnie dwa tosty - przeżuwając je patrzył przez cały czas na Setha, oczekując jakiejś zmiany, przeprosin, czegokolwiek.
<br />
Ale to nie nadeszło.
<br />
Czym zasłużył dobie na ten wybuch?
<br />
Jasne, Katja była w tym wszystkim biedna i Nielsowi też było jej bardzo
szkoda, ale... Co miał poradzić na to, że nieważne jak straszne było to
co robił z tym chłopakiem, to i tak mimowolnie chciał do niego wciąż i
wciąż powracać?
<br />
Łapać go za te jasne włosy, wpychać mu palce za spodnie i lizać po szyi,
kąsać pełne wargi i obciągać mu lewą dłonią żeby prawą móc...
<br />
Nikt nie potrafił go tak nakręcić, podniecić, sprawić żeby po prostu oszalał i nie liczyło się dla niego juz nic, kurwa, więcej.
<br />
Nikt.
<br />
Jeśli kobiety były trudne w obsłudze, to Seth był kimś o dwa poziomy
bardziej skomplikowanym. Najpierw "nie", potem "tak, tak, tak", by
następnego dnia znów odprawić go z kwitkiem.
<br />
Cholerny dzieciak.
<br />
Westchnął ciężko i dopił sok, udając się powoli na pływalnię.
<br />
Skoro Seth nie chciał go teraz widzieć, to najlepszym rozwiązaniem było
zniknięcie mu z pola wzroku. A, że lubił sobie popływać, to już była
druga sprawa.
<br />
<br />
- Cześć. - Ładna brunetka uśmiechnęła się do niego ciepło, siadając
niemalże udo w udo obok niego. Zerknął na nią spod ramienia i oddał
uśmiech, chociaż nie mógł być on tak radosny i zachęcający (jakoś nie
miał humoru na podrywy, ale kiedy zobaczył jej cycki, to jakoś ciężko
było mu ją tak od razu odprawić.
<br />
- Cześć. - Odpowiedział i uścisnął jej wyciągniętą dłoń, oczekując imienia, które... nie padło.
<br />
- Co cię tu sprowadza? - Zagadała, zakładając nogę na nogę. Jej opalona
skóra błyszczała od wody i światła klimatycznych lamp basenowych.
<br />
- Woda. - Odparł z krzywym uśmiechem, wzruszając ramionami. - A ciebie?
- Dodał, gdy przez długą chwilę wpatrywała się w niego z wyraźnym
wyczekiwaniem, uważając zapewne, że powinno go to interesować.
<br />
Nie interesowało.
<br />
- Szukam kogoś, kto lubi się dobrze zabawić. - I znowu uśmiechnęła się w
ten rozbrajający sposób, ale było w niej przy tym coś takiego, że z
niewiadomych przyczyn Niels nie potrafił do niej poczuć sympatii.
<br />
Kogoś mu przypominała i miał wrażenie, że nie były to miłe okoliczności.
<br />
- Zabawić. - Powtórzył bezwiednie, odchylając głowę by lepiej się jej przyjrzeć.
<br />
- Masz coś do posypania? - Uśmiech nabrał jeszcze więcej obrzydliwej
słodyczy, która (teraz już to dostrzegał) była toksyczna jak jad żmii.
Odsunął się lekko i pokręcił głową, parskając wymuszonym śmiechem.
<br />
- Nie wiem kto nagadał ci głupot, gówniaro, ale radzę ci się do mnie więcej nie zbliżać. - Burknął tylko, wychodząc z basenu.
<br />
Dłonie drżały mu lekko, ale udało mu się to zamaskować zaciśnięciem ich w pięści.
<br />
<br />
- Już jesteś, kochanie! - Katja podeszła do niego i objęła go mocno za
szyję, całując lekko w usta. Oddał pocałunek, odkładając na szafkę kartę
magnetyczną do pokoju.
<br />
- Czekałaś na mnie?
<br />
- Oboje czekaliśmy tu z Sethem. - Odparła radośnie, wskazując brodą na
nie zwracającego na nich uwagi gówniarza. - Dobrze się bawiłeś na tym
basenie? Wydajesz się być spięty.
<br />
- Wszystko jest ok. - Machnął dłonią, wymuszając na sobie krzywy uśmiech.
<br />
Seth wpatrywał się uparcie w ekran telewizora, czym doprowadzał go tylko do coraz gorszego humoru.
<br />
A więc znowu mieli zacząć się unikać i milczeć.
<br />
Świetnie.
<br />
- Pójdę się na chwilę położyć. Walnąłem się w kręgosłup przy skoku. -
Poskarżył się fałszywie i ponownie ją ucałował, zamykając za sobą drzwi
do sypialni.
<br />
Powolutku wziął w dłoń butelkę z wodą i cisnął nią w miękki dywan, który
stłumił odgłos uderzenia. A potem rzucił nią jeszcze raz. I jeszcze. I
znowu.
<br />
Wreszcie usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach, przesuwając je w
szale na lekko wilgotne kosmyki włosów. Szarpnął je mocno, zaciskając
wargi tak mocno, że niemal nie było ich widać.
<br />
- Kurwa mać. - Szepnął do siebie, kopiąc wściekle w szafkę nocną. Stopa
zabolała go wściekle ale na razie nie zwracał na to uwagi. Dopóki
niczego sobie nie złamał było dobrze.
<br />
Co on w ogóle ze sobą robił? Uganiał się za jakimś gówniarzem, pedałem, rozpieszczonym bachorem, który uważał, że...
<br />
Nie, kogo on oszukiwał. Seth wcale taki nie był.
<br />
I to chyba było w tym wszystkim najgorsze.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-04, 02:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Przez
resztę dnia kręciłem się po hotelu i swoim pokoju z tabletem i
słuchawkami, które umożliwiły mi słuchać muzyki. Byłem raczej nieobecny
bardziej, niż obecny i sądziłem, że tak już będzie przez resztę
wieczoru, ale wieczorem, gdy chciałem pójść pod prysznic, a moja matka
już słodko drzemała - stanął przede mną Niels.
<br />
- Przesuń się, chcę wziąć prysznic - mruknąłem, przechodząc obok niego.
<br />
Wyglądał jak zbity pies. Kurwa mać. Chciałbym go przeprosić, ale wiedziałem, że miałem rację, niestety...
<br />
- Niels. Nie utrudniaj tego, proszę. Jesteś z moją mamą. I to, co się
wydarzyło jest bardzo niepoprawne. W zasadzie nigdy nie powinno się
zdarzyć - westchnąłem ciężko, rzucając ręcznik na sedes.
<br />
Zdjąłem z siebie ubrania i nagi już wszedłem pod prysznic, ufając, że
Niels po prostu wyszedł. Nie chciałem się odwrócić i tego weryfikować.
<br />
Ale życie samo to zweryfikowało, bo usłyszałem, jak kabina się otwiera. Odwróciłem się i spojrzałem zaskoczony na mężczyznę.
<br />
- <span style="font-style: italic;">Wspólna kąpiel to nie zdrada.</span> - Usłyszałem.
<br />
Co za bezczelny...
<br />
- Jesteś strasznym chujem, wiesz? Zdajesz sobie sprawę z tego, że na
ciebie lecę i robisz takie rzeczy. Niels. Zdradzamy moją mamę. Twoją
partnerkę, pamiętasz to jeszcze?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 02:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie, nie wpadł na niego specjalnie.
<br />
Nie tak do końca. Po prostu chciał mu nawtykać żeby zrozumiał, że nie
można mu było mówić "tak" a potem robić "nie". Nie mógł mu tak mieszać w
głowie, nie miał do tego cholernego prawa i...
<br />
- Niels. Nie utrudniaj tego, proszę. Jesteś z moją mamą. I to, co się
wydarzyło jest bardzo niepoprawne. W zasadzie nigdy nie powinno się
zdarzyć. - Usłyszał i niemalże parsknął śmiechem.
<br />
Serio, tu naprawdę było coś jeszcze do dodania? Musiał się aż powtarzać?
<br />
Niels nie był debilem, rozumiał co oznaczały słowa "Musi się to skończyć". Aż za dobrze rozumiał.
<br />
Znowu stało się to samo - zanim zdążył się choćby odezwać, powiedzieć co
on o tym wszystkim myślał, co czuł wobec tej sytuacji, Seth obrócił się
do niego plecami i na jego oczach zaczął pozbywać się ubrań, wchodząc
pod prysznic.
<br />
Ok, ale jednak był debilem, albo to właśnie było całkowicie oczywiste
zaproszenie, z którego zamierzał, pewnie, że tak, skorzystać.
<br />
Zrzucił z siebie koszulę i spodnie, siłując się moment ze slipkami, które przez swoją obcisłość nie chciały tak łatwo odpuścić.
<br />
Wszedł do kabiny i uśmiechnął się głupio, dostrzegając... Co to było?
<br />
On się dziwił?
<br />
To nie miało być tak?
<br />
- Wspólna kąpiel to nie zdrada. - Zażartował, starając się go rozluźnić, ale chyba mu nie wyszło, bo...
<br />
- Jesteś strasznym chujem, wiesz? Zdajesz sobie sprawę z tego, że na
ciebie lecę i - o, powiedział "lecę". Czyli nareszcie zaczynał
przechodzić do rzeczy. Niels też na niego leciał, nie potrafił niczego
na to poradzić. Tak było i tyle, trzeba się z tym było pogodzić. -
...pamiętasz to jeszcze?
<br />
- Mhm. - Odparł, nie wiedząc na co tak naprawdę odpowiada i przywarł do
jego ciała, zarzucając mu ramiona nad głowę. Pochylił się na tyle nisko
by niemal zderzali się nosami i spojrzał mu w oczy. - Mówienie w niczym
nam teraz nie pomoże. - Zacytował swoją wczorajszą wypowiedź i wsunął
mu między nogi swoje umięśnione udo, dociskając je natychmiast do
miękkiego jeszcze krocza.
<br />
Jedną z dłoni zacisnął na jego nadgarstkach, nie pozwalając mu się w ten
sposób wydostać, a drugą sięgnął po mydło, pocierając o dłoń dopóki nie
była od niego cała śliska i spieniona.
<br />
Wtedy przesunął ją na jego klatkę piersiową i zaczął ją... myć. Kolistymi, kojącymi ruchami.
<br />
- To tylko kąpiel, Seth. - Powtórzył i uśmiechnął się demonicznie,
poruszając nogą tak by przesunąć twardym mięśniem po jego jądrach. -
Chcę ci pomóc się wykąpać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-04, 03:04<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nawet nie słuchałeś, kur... - Zatkało mnie w pół słowa, gdy Niels tak po prostu zbliżył się do mnie i unieruchomił.
<br />
Podniósł moje ręce i przycisnął je do zimnych kafelek swoją dłonią, a
pomiędzy moje nogi ten... kurwa, czemu on tam wsadził moją nogę, z
jakiego powodu?
<br />
- I dlatego macasz mnie po kroczu udem, tak? - mruknąłem cicho, krzywiąc się.
<br />
Nie chciałem być przegranym, nie chciałem dłużej krzywdzić mamy.
<br />
- Nie chcę jej krzywdzić, Niels. Przestań - poprosiłem, próbując się wyrwać z jego uścisku.
<br />
Oczywiście to, co robił było bardzo miłe i przyjemne, ale w dalszym
ciągu bardzo niebezpieczne i... Kurde, naprawdę miałem ogromne wyrzuty
sumienia. Większe chyba z każdą chwilą.
<br />
O dziwo, mężczyzna naprawdę mnie puścił, gdy tylko umył mnie. Po prostu
uśmiechnął się i wyszedł, a ja stałem pod tym prysznicem jeszcze chwilę,
zastanawiając się, co w zasadzie się wydarzyło.
<br />
<br />
Będąc już w swojej sypialni, wziąłem notatnik i długopis. W ten sposób
najczęściej pisałem właśnie teksty piosenek, jakoś przywykłem do tej
formy. I właśnie wtedy powstały pierwsze słowa nowej piosenki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">got me looking, so crazy my baby
<br />
I'm not myself lately I'm foolish, I don't do this
<br />
I've been playing myself, baby I don't care
<br />
Baby your love's got the best of me</span>
<br />
Westchnąłem. Próbowałem pisać dalej, ale nie szło mi, wyjątkowo mi nie
szło. Nie znałem przyczyny, dla której tak właśnie było. Westchnąłem
cicho, przygryzając długopis zębami.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Baby you're making a fool of me
<br />
You got me sprung and I don't care who sees
<br />
Cause baby you got me</span> (ostatnie zdanie skreślone).
<br />
Czułem, że to tekst o nim i to drażniło mnie chyba jeszcze bardziej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 03:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Nawet
jeśli to nie było to, czego od niego chciał, sam fakt, że mógł go tak
po prostu dotykać, pieścić to smukłe ciało (i chętne, tego nie dało się
mu ukryć, to było widoczne jak na talerzu) był satysfakcjonujący.
<br />
Jasne, najchętniej by się z nim po prostu przespał i znowu przeżył
cudowne chwile w jego ciasnym tyłku, ale życie nauczyło go, że nie można
było mieć wszystkiego.
<br />
To, co robili było niemoralne i wstrętne względem cudownej i uczciwej
kobiety, którą - on i Seth - bezczelnie oszukiwali, pieprząc się
namiętnie tuż pod drzwiami hotelowego pokoju, całując się pod
prysznicem, obciągając sobie jak zwierzęta i...
<br />
Zamrugał, odrywając spojrzenie od zjeżdżającego ze szczytu blondyna.
<br />
Uśmiechnął się krzywo, widząc jak jego biodra balansowały wokół własnej osi, pomagając tym samym w zachowaniu równowagi.
<br />
Życie nauczyło go także drugiej rzeczy.
<br />
Zasady istniały po to żeby balansować na ich krawędzi. Żeby
wykorzystywać wszystkie małe druczki i nawiasy, drugie dna i
niedopowiedzenia na swoją korzyść.
<br />
I może nie należało do najszlachetniejszych, ale...
<br />
- Kochanie? - Poczuł na swoim ramieniu jej drobną dłoń, poczuł ją mimo wielu warstw ubrań.
<br />
- Hm? - Mruknął stosunkowo niechętnie, obracając się powoli w jej stronę.
<br />
- Do ciebie. - Wyciągnęła w jego kierunku telefon. Jego serce
momentalnie zmieniło się w bryłę lodu, podskakując do samego gardła.
Zachłysnął się powietrzem, ledwie z siebie wyduszając:
<br />
- Kto?
<br />
- Moja ciocia. Bella, pamiętasz ją? Chciała z tobą porozmawiać.
<br />
- Ach. - Westchnął z ulgą, odbierając od niej urządzenie. - Jasne. Dzień dobry. Tak, mi też się podoba...
<br />
<br />
- Jest taki bal. Organizują go zawsze na koniec turnusu. Wybierzemy się
tam we trójkę, musicie się tylko ładnie ubrać. Kotku, założyć tę
koszulę od Laurena, prawda?
<br />
Porwana, zmięta i śmierdząca od stęchlizny "koszula od Laurena" już
dawno gniła w śmieciach, stanowiąc, zapewne, wątpliwą ozdobę krajobrazu.
<br />
Katja, oczywiście, nie mogła o tym wiedzieć, ale jak on miał jej, do cholery, powiedzieć?
<br />
Że co ją niby zniszczyło? Trzęsienie ziemi? Powódź?
<br />
Atak kosmitów?
<br />
Chyba i tak prędzej uwierzyłaby w powyższe wersje, niż w tę jedną, prawdziwą i najstraszniejszą, zarazem.
<br />
- Jasne. - Potwierdził, chociaż czuł, że właśnie popełnia duży błąd.
<br />
Skąd on miał wytrzasnąć drugą taką koszulę? Przecież przez internet nie
dojdzie do niego w ciągu dwudziestu czterech godzin, a ruszyć się stąd
też nie mógł...
<br />
Ech, chyba trzeba będzie poprosić o pomoc jednego z winowajców zepsucia drogiej koszuli.
<br />
Sam niczego nie dałby rady wymyślić.
<br />
<br />
Zapukał do drzwi jego sypialni, opierając się nagim barkiem o drzwi.
<br />
Była trzecia w nocy, ale Katja dopiero co usnęła, męcząc go uprzednio
swoimi "kobiecymi pragnieniami" niemalże dwie okrągłe godziny.
<br />
Na jeźdźca, od tyłu, tu za dużo, tu za mało, lizać inaczej, wpychać
płycej, ech, on naprawdę jej już nie rozumiał. Nie kręciło go już nawet
to, jak potrafiła się naprężyć czy sposób, w jaki kołysały się jej
piersi gdy go dosiadała.
<br />
To po prostu się jakoś... Wypaliło? Może i wypaliło?
<br />
W każdym razie coś było bardzo inaczej.
<br />
- Co zrobimy z koszulą? - Spytał tak po prostu, wchodząc do środka.
<br />
Rozejrzał się wokół, ale sypialnia Setha właściwie nie różniła się od
tej, którą on dzielił z jego matką. Może była odrobinę mniejsza, ale
spokojnie pomieściłaby z piątkę osób, Niels był tego pewien.
<br />
- Wiesz w ogóle co to za koszula?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 03:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Pomyliłem się i wysłałem z Twojego konta XD</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-04, 03:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Było już bardzo późno. Pisałem piosenkę, gdy Niels wszedł do pokoju bez pukania. Siedziałem tylko w bieliźnie i niczym innym.
<br />
Podniosłem zaskoczony głowę do góry, unosząc brew.
<br />
- Wiesz, co to pukanie? - mruknąłem, przewracając oczami. Odłożyłem
notes na bok i spojrzałem na mężczyznę zaskoczony. - Nie wiem, skąd mam
wiedzieć? Pamiętasz, jaka to była marka?
<br />
Gdy usłyszałem jednak podpowiedzi ("Jakiś Ralph, Laura albo inne takie,
nie pamiętam") zrobiło mi się trochę słabo. No tak. Moja matka
absolutnie uwielbiała jedną markę. Mój ojciec też miał sporo eleganckich
ubrań stamtąd i niech to szlag, to nie była tania rzecz.
<br />
- Ralpha Laurena? No to niedobrze - mruknąłem, sięgając po tablet.
<br />
Zacząłem szukać tej nieszczęsnej koszuli, chociaż nie musiałem pomagać,
ani nic. Mógłby się zająć tym sam, skoro tak się zachowywał (Przecież to
Niels był winny!). Ale niech mu będzie. Niestety nie odnalazłem
pozytywnych wieści.
<br />
- Ten model jest już niedostępny, był jako edycja limitowana z srebrnymi nićmi. Kosztowała dziesięć tysięcy dolców.
<br />
Pokazałem mu na tablecie swoje smutne znalezisko i uniosłem brwi ku
góry. Zrobiła mu bardzo drogi prezent, który został zniszczony, gdy ją
zdradził. To dosyć przykre, niestety.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 20:44<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Pukałem. - Mruknął, nie przejmując się jego groźną miną i paplaniem.
Usiadł na łóżku i poczekał na "werdykt", krzywiąc się wyraźnie gdy ten
wreszcie zapadł.
<br />
- To rzeczywiście utrudnia sytuację. - Zauważył, wzbudzając swoją
wypowiedzią zdziwienie blondyna. No tak, jak na siebie dosunął właśnie
ostro elokwencją.
<br />
- Przesrane. - Dodał już bardziej w swoim stylu, uśmiechając się pod nosem.
<br />
- A gdybym założył po prostu inną niebieską koszulę, to ni...
Poznałaby. - Odpowiedział sam sobie, patrząc na jego minę. - Hm, to już
sam nie wiem.
<br />
Nagle podniósł się ze swojego miejsca, skracając dzielącą ich odległość
do minimum, które jednak (jeśli by się uprzeć) pozostawało wciąż
przyzwoitą odległością.
<br />
Przecież nie zderzali się jeszcze klatkami piersiowymi, a czubki ich nosów dzieliło jakieś pół cala.
<br />
- Mam plan. - Mruknął, przechylając głowę tak by spojrzeć mu w oczy. - Powinien wypalić.
<br />
Zamilkł, mrużąc w skupieniu powieki.
<br />
Seth nadal go blokował, wzbraniał się przed nim tak bardzo jak tylko
potrafił, a przecież nie mógł się wstrzymywać nie wiadomo jak długo.
<br />
Uśmiechnął się krzywo i wyciągnął przed siebie dłoń, kładąc mu ją na policzku.
<br />
Nie wiedział jak ubrać w słowa, to co krążyło mu po głowie, ale
wiedział, że przyszedł taki czas kiedy trzeba było coś powiedzieć, kiedy
musiał coś wyjaśnić temu dzieciakowi.
<br />
- To nie jest tak, że... - Urwał, czując jak coś się w nim blokuje. No,
kurwa - czemu nie mógł mu tak po prostu powiedziec, że mu się podobał?
To nie było takie trudne. Zwyczajne "nie panuję nad sobą kiedy cię
widzę" i będą mieli oboje spokój.
<br />
No powiedz mu o tym, idioto! Do kurwy nędzy, co jest z tobą nie tak?
<br />
- Nie chcę krzywdzić twojej mamy. - Powiedział wolno, siląc się na
spokojny ton. - Nie lubię jej tego robić, po prostu... Ty tak... -
Chrząknął, przesuwając mu palce z policzka na podbródek. Ujął go
delikatnie i spuścił wzrok, czując się nieco śmiesznie.
<br />
Nie lubił dużo gadać. A już szczególnie o <span style="font-style: italic;"> takich </span> rzeczach.
<br />
- Bardzo mi się podobasz. Nie wiem czemu tak jest. Ja... Hm, zapalisz? -
Zapytał, wyciągając w jego kierunku paczkę czerwonych Marlboro.
<br />
Cholera, dlaczego to musiało być takie trudne?!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-04, 21:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Zmarszczyłem
brwi, słuchając... Wyjaśnień? Tak to przynajmniej brzmiało. Bylo to
raczej dziwne i niespotykane dla mnie. Zmrużyłem oczy, ale przyjąłem
propozycje szluga.
<br />
- Mama mówiła, że cos się wam nie układa w łóżku. To prawda? - mruknąłem, podpalając papieros i zaciągnąłem sie nim.
<br />
Z fajką w zębach wziąłem jakies spodnie dresowe w szarym kolorze i nałożyłem je na tyłek.
<br />
Niels przyznał, ze mu sie podobam. Ta informacja byla co najmniej
dziwna. Niby normalna, ale domyślałem się, ze nie miał wczesniej nic
wspólnego z tą samą płcią, prócz picia wspólnie piwa. No i oglądania
meczy, moze. Westchnąłem ciężko, zaciągając sie papierosem.
<br />
- Skoro nie podnieca cię, to zostaw ją, nie rób jej nadziei, Niels. Ona
nie zasłużyła na to, żeby jej partner zdradzał ją z synem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 02:19<br />
<hr />
<span class="postbody">- To nie tak. - Zaprzeczył niemal natychmiast, spoglądając na niego z nieprzyjemnym błyskiem w oczach. - Nie powiedziałem, że...
<br />
- Niels? - Rozległo się pukanie do drzwi i ledwo udało mu się od niego
odskoczyć, kiedy klamka przekręciła się pod wpływem delikatnej dłoni
Katji.
<br />
Kobieta zajrzała do środka i uśmiechnęła się głupio, siadając od razu
obok syna. Objęła go ramieniem i spróbowała mu zajrzeć do tabletu ;
chłopak jednak zwinnie wsunął go pod poduszkę.
<br />
- A co wy tutaj kombinujecie? Rozmawiacie kiedy JA śpię? Nieładnie. -
Zaśmiała się, dostrzegając ich niewesołe miny. - No co wy? Coś się
stało?
<br />
- Nie. - Niels ułożył swoją dużą dłoń na udzie partnerki, siląc się na
ciepły uśmiech. - Chodzi tylko o to, że... - Zerknął na Setha, czując
jak jego serce wykonuje parę rozpaczliwie szybkich uderzeń. - Ja... Hm,
koszula, którą od ciebie dostałem, rozpadła się podczas naszych...
Naszej... - Urwał, o mały włos nie parskając nerwowym śmiechem.
<br />
Kurwa, ależ był teraz bezczelny, kiedy za wszelką cenę starał się wmówić
tej biednej kobiecie, że zniszczył tak drogi prezent, prezent od niej, w
ich ostrym rżnięciu, kiedy tak naprawdę rżnął się z jej synem! I to tuż
pod cholernymi drzwiami, kiedy rzygała do cholernej miski.
<br />
Totalne dno.
<br />
- Och. - Roześmiała się cicho, wtulając się w ramię syna niczym
zawstydzona nastolatka. Seth wbijał swoje mordercze spojrzenie prosto w
niego, wyglądając tak jakby zaraz miał się na niego rzucić i po prostu
go zagryźć, ale głaskał ją dzielnie po ramieniu, pozostając na swoim
miejscu.
<br />
Chrząknął i przełknął ciężko ślinę, wpatrując się uparcie w swoje dłonie.
<br />
- To nic. - Powiedziała wreszcie Katja. - Chcieliście kupić drugą za
moimi plecami? Och, to takie kochane, chłopcy. - Objęła ich ramionami
tak, że teraz przytulali się do siebie we trójkę.
<br />
Nie potrafił powstrzymać delikatnego przymknięcia powiek gdy pliczek blondyna zetknął się z jego własnym. Do tego ten zapach...
<br />
Co się z nim, kurwa, działo? To było niemożliwe, przecież nigdy tak... Nigdy. Naprawdę.
<br />
- Nie dalibyście rady, wszystkie na pewno są wyprzedane. Ale to nie ma
znaczenia, jutro skoczymy na miasto kupić drugą. W porządku? - Ułożyła
się na plecach pomiędzy nimi, włączając telewizor.
<br />
- Może poszlibyśmy dzisiaj spać razem? Proszę? - Wymruczała błagalnie,
kierując wzrok na Setha. - Tak dawno nie spaliśmy obok siebie. - Dodała,
składając dłonie jak do modlitwy.
<br />
Niels poczuł jak coś ściska go porządnie w żołądku. Naprawdę go ściskało!
<br />
Beknął głośno, kierując tym samym na siebie ich zaskoczone spojrzenia.
<br />
- Niels! - Wykrzyknęła Katja, robiąc się czerwona od śmiechu. - Prosiaku!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-05, 02:38<br />
<hr />
<span class="postbody">W
co ten koleś grał, do cholery?! Nie... Ja po prostu w to nie wierzyłem.
Było to dla mnie zbyt groteskowe, zdecydowanie. Czy on właśnie wmawiał
mojej matce, że koszula porwała się, kiedy ON PIEPRZYŁ SIĘ Z NIĄ? O
kurwa. Nie, to już było bezczelne. Zdradzić ją, to jedno, ze mną, to
drugie, ale udawać, że wtedy właśnie uprawiał z nią seks - szczyt
szczytów.
<br />
- Naprawdę nic nie pamiętasz? - spytałem zaskoczony matkę, głaszcząc ją,
chociaż miałem ochotę dać w pysk Nielsowi. O, jak świerzbiło.
<br />
Bardziej, niż kiedykolwiek, jak sądzę.
<br />
- Nic a nic. Ponoć nas ratowałeś od jakiejś starowinki, dziękuję ci, Sethie.
<br />
O tym też jej powiedział. No ładnie.
<br />
Matka naprawdę nie wiedziała co między nimi się działo, więc robiła
wszystko, by ich do siebie jeszcze bardziej zbliżyć, pomimo tego, że ja
robiłem wszystko, by oddalić. Niech to szlag jasny trafi, przecież to
nie w ten sposób miało wyglądać. Nie taki był plan!
<br />
Zakrztusiłem się jednak dopiero wtedy, gdy mama zaproponowała spanie
wspólne. Jasne, te łóżka mogły pomieścić kilka osób, ale NA BOGA MAMO CO
TY WYMYŚLASZ NO!
<br />
Nie, nie, nie, nie.
<br />
- Wiesz, to nie najlepszy pomysł...
<br />
- Oj skarbie, proszę cię. Pamiętasz, jak kiedyś spaliśmy w jednym łóżku, jak byłeś malutki?
<br />
- Tak, ale to było z tatą - mruknąłem, spłoszony ewidentnie.
<br />
- Wiem, kochanie. Teraz jest Niels. Ale przecież nie musicie się nawet dotykać, będę po środku. W porządku?
<br />
Patrzyła na mnie tymi sarnimi oczyma. Nie mogłem odmówić, niech to kurwa szlag.
<br />
- No dobrze - mruknąłem niechętnie.
<br />
Matka zdecydowała, że będą spali w ich sypialni, więc poszedłem tam
smętnie. To był tak bardzo zły pomysł. Położyliśmy się spać. Niels od
prawej, potem mama i ja. Odsunąłem się nawet jeszcze odrobinkę, żeby nie
dotknąć Nielsa pod żadnym pozorem.
<br />
Bardzo zły pomysł.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 03:00<br />
<hr />
<span class="postbody">W telewizji brzęczał jakiś horror, podczas gdy za oknem powoli zaczynało już świtać.
<br />
Niels obrócił się na drugi bok i zerknął przez okno, na szeroko
rozpościerający się górski krajobraz ; ledwo widoczne szczyty gór
wyłaniały się zza obłoków mgły, rysując się na jaśniejącym niebie jak
noże, czubki ołówków, albo...
<br />
No i znowu te porównania. Kurwa.
<br />
Westchnął ciężko i wrócił do poprzedniej pozycji obejmując Katję w jej
szczupłej talii. Pomimo odległości, jaka dzieliła go od Setha (jakieś
półtora metra) mógł go dobrze wyczuć.
<br />
Jego ciepło, zapach, jego... aurę, czy jak to się zwało.
<br />
Uchylił powieki i popatrzył na szczupłe ramię, odznaczające się
delikatnie pod materiałem. Miał ochotę wyciągnąć dłoń i przesunąć nią po
tym obłym kształcie, objechać jego kontury, poczuć pod palcem
charakterystyczne gorąco i dziwaczny prąd, to co zawsze czuł gdy go
dotykał.
<br />
Katja rzuciła się lekko przez sen, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Cholera, teraz mógł... gdyby tak tylko...
<br />
Wzdrygnął się lekko, zaciskając wargi w wąską, niemal niewidoczną kreskę.
<br />
Tylko trochę. Dotknie go... niby niechcący. Przecież spał, nie panował nad tym co robił. Ta?
<br />
Wysunął ramię do przodu, prześlizgując je po talii Katji i ułożył dłoń
tuż przed tą, która należała do jej syna. Leżała tak nieruchomo i
wyglądała na bardzo samotną, więc...
<br />
Tak tylko trochę dotknął palcem jego palec. Po prostu je ze sobą zetknął.
<br />
Ech, to było takie dobre uczucie. Dotykać tego cholerne palca.
<br />
Był totalnym idiotą. I skurwielem. Beznadzieja jakich mało.
<br />
Ale było mu bardzo dobrze.
<br />
Zasnął.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-05, 03:10<br />
<hr />
<span class="postbody">- Budzimy się, panowie, budzimy! - Obudził mnie głos mojej matki, upierdliwy i drażniący jak sama cholera.
<br />
- Mmm, nigdzie nie idę - wymamrotałem półprzytomnie, otulając się bardziej kołdrą i nie ruszając się nigdzie dalej.
<br />
- Seth, no weź, nie mogę dobudzić Nielsa. Mieliśmy iść na zakupy.
<br />
- To kup coś ładnego - wymamrotałem. Nie wiem, czy matka słyszała
cokolwiek, bo niestety, ale usta miałem przykryte kołdrą; jedyne, co
trochę wystawało, to kołdra.
<br />
Usłyszałem tylko trzaśnięcie drzwiami i chyba zasnąłem.
<br />
Obudziło mnie gorąco. Czułem, że jest mi naprawdę ciepło. Przez chwilę
kontemplowałem to dziwne uczucie, ponieważ było odrobinę niepokojące. W
sensie, te kołdry aż tak ciepłe nie były. Więc dlaczego...?
<br />
Podniosłem powieki i zdezorientowany zobaczyłem czyjś tors przed sobą.
Lekko owłosiony, więc to z pewnością nie była mama. Zresztą, był on
płaski. Chwilę później zrozumiałem, że to ciężkie coś na mojej talii to
ręka Nielsa. On mnie obejmował! Spróbowałem się kulturalnie wyśliznąć,
ale zupełnie mi to nie wyszło, niestety. Przytulał mnie za mocno.
<br />
- Puść mnie - syknąłem, próbując się uwolnić.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 03:25<br />
<hr />
<span class="postbody">- Niels, obudź się. Musimy jechać na zakupy po tę koszulę, pamiętasz?
<br />
- Nie mogłabyś pojechać sama? - Wychrypiał, wszczepiając się kurczowo
miękkiej kołdry. - Wiesz, że nie znoszę tego robić, kotku. Wolałbym się
trochę... - Urwał, niezbyt porządnie tłumiąc ogromne ziewnięcie. -
Przespać.
<br />
- To niesprawiedliwe, napaliłam się już na to! - Burknęła, wstrząsając
ramieniem syna. Ten jednak nawet nie drgnął, pogrążony w głębokim śnie. -
No, pięknie. Tak, jasne. Pojadę sama. Śpijcie sobie, w dupie was mam.
Lenie śmierdzące.
<br />
Nie zdołał nawet odpowiedzieć, ponieważ był tak zmęczony, że nie wiadomo kiedy - odpłynął.
<br />
Następnym co udało mu się zarejestrować było wkurwione "puść mnie" Setha, od którego nie mógł przecież nie otworzyć oczu.
<br />
Ten ton budził go lepiej niż wszystkie inne budziki świata i był taki...
<br />
E, jakiś. Porównania mógł sobie raczej odpuścić.
<br />
- Cześć. - Odpowiedział mu rześko, zupełnie tak jakby Seth nie warczał
właśnie "puść mnie", tylko ćwierkał "dzień dobry, kochanie". Wbrew
zakazowi objął go mocniej, przyciskając nos do miejsca na jego szyi
gdzie zapach był najmocniejszy. Zaciągnął się nim głęboko, nie potrafiąc
przy tym powstrzymać uśmiechu. - Jak ci się spało? - Zapytał,
przeciągając się w taki sposób by nie wypuścić go z ramion. - Trochę
się wierciłeś przez sen.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-05, 03:37<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Niels, do cholery, puszczaj! Jak matka tu przyjdzie... - wymruczałem
ewidentnie zirytowany, naprawdę starając się odsunąć. Ale Niels nic
sobie z tego nie robił, przytulał mnie dalej jakby nigdy nic i... Niech
go szlag, no.
<br />
W dodatku, gdy poruszyłem się bardziej poczułem w okolicach własnego krocza wzwód.
<br />
- O nie, jeszcze masz stojącego fiuta, Niels, kurw... - Ale protesty
były absolutnie niczym w obliczu tego mężczyzny, bo tak po prostu
przyciągnął mnie do siebie mocniej i pocałował w usta.
<br />
Mruczałem coś w trakcie tego pocałunku, co miało być absolutnym
protestem, odpychałem go, ale ten pieprzony głaz nawet się nie ruszył.
<br />
Ciepło rozchodziło się po ciele, sprawiając, że było mi ewidentnie miło.
Tylko że to nie była sytuacja, która powinna mieć miejsce!
<br />
- Wróciłam! - Usłyszeliśmy oboje i odsunęliśmy się od siebie, jak oparzeni.
<br />
Zrobiłem to tak gwałtownie, że aż spadłem z łóżka, boleśnie uderzając tyłkiem o podłogę.
<br />
- AUA! - jęknąłem, krzywiąc się.
<br />
Matka weszła do środka i spojrzała na mnie jak na skończonego idiotę.
<br />
- A tobie co?
<br />
- Spadłem z łóżka, na co to wygląda? - mruknąłem nieszczęśliwie, podnosząc się i pocierając bolący pośladek.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 03:51<br />
<hr />
<span class="postbody">-
O nie, jeszcze masz stojącego fiuta, Niels, kurw... - Koniec gadania,
pomyślał i wpił się w słodkie wargi blondyna, wyciskając na nich długi,
przepełniony żarem pocałunek. Miał już w dupie jego gadaninę,
potrzebował go tu i teraz i nic więcej już się nie liczyło.
<br />
Z początku otrzymał parę wcale lekkich ciosów zadawanych mu skrupulatnie
po klacie i ramionach, ale taki ból było mu naprawdę łatwo znieść.
<br />
Poza tym, doskonale wyczuwał, że z każdą chwilą chłopak robił się coraz bardziej miękki, aż wreszcie niemal zupełnie mu ule...
<br />
Och, kurwa mać, no - serio? Naprawdę? Właśnie teraz?
<br />
ZNOWU?
<br />
Ile razy ta nieszczęsna kobieta znowu przerwie im w takim momencie, w
momencie, kiedy mógł, kurwa, wreszcie skosztować tych cudownych ust i
objął ten cudowny pas, potarmosić cudowny pośladek i wsunąć palec za
materiał cudownych bokserek?
<br />
Pośpiesznie upewnił się, że jego wzwód leżał ukryty pod kołdrą i wymusił
na sobie złośliwy śmiech, spoglądając na Katję "ledwo obudzonymi"
oczyma.
<br />
- Trochę pospaliśmy. - Wychrypiał, przeciągając się mocno. Kobieta
niemalże natychmiast rzuciła pełne uwielbienia spojrzenie na jego
umięśniony tors, wzdychając przy tym cicho. - Przepraszam, kotku.
<br />
- Nie szkodzi. - Machnęła dłonią, uśmiechając się ciepło. - Mam
wszystko czego potrzebowałam. Ale nie chce mi się teraz tego przymierzać
ani wam ani sobie. Co powiecie na basen? - Zaproponowała, uśmiechając
się ciepło. - Pomoczymy tyłki w gorących źródłach?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-05, 03:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Boże,
ten człowiek był niemożliwy. Już wiedziałem, że muszę jej to
powiedzieć. I nie dopuścić go do siebie do końca wycieczki. Gdy będziemy
w domu, przyznam się. Po prostu, tak nie mogło być dłużej. Poczucie
winy mnie zżerało, poza tym właśnie dobitnie przekonałem się, że Niels
chce lecieć na dwa fronty. Ale ja mojej mamy krzywdzić nie mam zamiaru.
To ten minus, to, co nas mocno różni i różnić będzie.
<br />
Westchnąłem ciężko i zacisnąłem wargi.
<br />
- Wiecie, ja nie czuję się najlepiej. Idźcie sami, dobrze wam to zrobi -
uśmiechnąłem się wymuszenie i nim matka w ogóle zdołała mnie dopytać
lub, nie daj boże, zatrzymać - zniknąłem za drzwiami.
<br />
Pognałem do siebie, zamknąłem się tam i po prostu odetchnąłem. Jedyne miejsce, w którym jestem bezpieczny. Mam nadzieję.
<br />
<br />
- Co się stało przed tym, nim weszłam?
<br />
Niels spojrzał na Katję zdziwiony, jakby nie rozumiał o co chodzi.
<br />
- Sethie był bardzo... roztrzęsiony. Co się wydarzyło?
<br />
Coś tu bardzo nie grało. I zaczynała się coraz bardziej niepokoić, niestety.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 04:09<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie wiem, spałem. - Odpowiedział jej tak jakby to nie było oczywiste
(co z tego, że było to jednak wierutnym kłamstwem, ona nie musiała o tym
wiedzieć). - Może miał koszmary?
<br />
Wzruszył ramionami, uśmiechając się do niej zaczepnie.
<br />
Teraz wystarczyło poczekać na windę i...
<br />
Popchnął ją na ścianę (a raczej na lustro), niemalże zgniatając ją
własnym ciałem. Wpił wargi w jej rozchylone od głośnego "och" usta i
natychmiast wsunął w nie język, zapraszając ją do długiego, namiętnego
poca...
<br />
- Przepraszam. - Odezwała się młoda kobieta, która wyraźnie zamierzała
po cichu wsiąść razem z nimi. Była ubrana w kostium kąpielowy i... Cóż,
wyglądała na mocno zszokowaną.
<br />
- Och, to my przepraszamy. - Katja starała się być poważna ale
chichotała wyraźnie. - Jesteś niemożliwy. - Dodała gdy już wysiedli,
łapiąc go za rękę. - Najgorszy.
<br />
Wiem, pomyślał, ściskając jej drobną dłoń. Wiem.
<br />
<br />
-...iała różowej, więc wzięłam taką w odcieniu delikatnej lawendy.
Powinna mu pasować do tych jasnych włosów i buzi, nie uważasz?
<br />
- Jasne. - Odparł, wpatrując się bezmyślnie w dwójkę dzieciaków,
ochlapujących się ile sił w łapach. Uśmiechnął się lekko, dostrzegając
jak chłopiec, mimo iż mniejszy od dziewczynki, dawał jej nieźle popalić,
wzbudzając tym jej coraz głośniejsze protesty.
<br />
- Przestań, Jimmy! - Sepleniła smarkula, zakrywając twarz rączkami. - Bo powiem mamie!
<br />
- Nie wiedziałam, że lubisz dzieci. - Katja oparła mu się o ramię, wpatrując się w skupieniu w jego zamyśloną minę.
<br />
- Nie wiem czy je lubię. - Odparł bez namysłu, spoglądając na nią wreszcie.
<br />
Wyglądała na dziwnie zmartwioną.
<br />
- Masz własne dzieci? - Zapytała nagle, wzbudzając w nim ostrzegawczy alarm.
<br />
- Nie. - Krótka odpowiedź, ucinająca temat. Zazwyczaj działało.
<br />
Nie tym razem.
<br />
- A byłe żony? Rodziców? A może długi?
<br />
Ostatnie słowa spowodowały, że jego serce niemal wyskoczyło mu przez gardło.
<br />
Zorientowała się, ze robił sobie z jej konta drobne przelewy? Przecież
był ostrożny, operował takimi sumami żeby wydawało się, że to jej własne
wydatki...
<br />
Cholera, poda go na policję? A może wymyśli inny sposób? Co teraz będzie?
<br />
- Nie, kotku. - Spojrzał na nią, siląc się na powagę. - Co to za pytania?
<br />
- Chciałabym się czegoś o tobie dowiedzieć. - Westchnęła, wyraźnie
przygnębiona. - Jesteśmy ze sobą już jakiś czas, stajesz się częścią
mojego życia i... Nic o tobie nadal nie wiem. To smutne.
<br />
- Czy ja wiem? - Pogładził ją po policzku, zanurzając się głębiej w
wodzie. - Jeśli to dla ciebie takie ważne to pytaj. Mamy czas.
<br />
- Co powiesz na saunę? - Zagadnęła zupełnie innym tonem a on westchnął z ulgą, kiwając ochoczo głową.
<br />
Wszystko było lepsze od wymyślania kolejnych kłamstw.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-05, 04:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Strasznie
to było dziwne. Nie słyszałem, aby mama mówiła coś na temat Nielsa w
stosunku do jego przeszłości. Kilka razy zdarzyło się, że miał on
wyraźne ślady, ale na pytania matki odpowiadał, że się uderzył albo
jakoś przypadkiem tak wyszło. Coś za dużo takich przypadków, pamiętam
bowiem na przestrzeni ich krótkiej znajomości kilka już takich
przypadków i z raz lub dwa bycie w szpitalu. To było dziwne. Poza tym,
Niels naprawdę w ogóle nie operował terminem przeszłości. A przecież
każdy z nas prędzej, czy później coś o niej wspominał. Każdy, tak już
byliśmy skonstruowani, wspominaliśmy. Niepokoiło mnie to.
<br />
Zdecydowałem się więc zrobić coś, co moja matka by potępiła, gdyby się
dowiedziała. Wynająłem detektywa. Jedyna informacja, jaką miałem, to
miejsce jego zamieszkania. Tam też postanowiłem szukać, nie zostało mi
wprawdzie nic innego. Czekać na rezultaty, o ile jakieś będą. Przeczucie
mówiło mi, że Niels coś ukrywa. Może detektyw pomoże mi ustalić, co to
takiego?
<br />
<br />
Kolejnego dnia był już koniec naszej wycieczki. Dobiegła ona końca, ale
czekał nas jeszcze bal. Moja matka zrobiła dzień wcześniej zakupy z tego
tytułu, mówiąc mi od pięciu minut, że ta koszula o kolorze lawendy
powinna idealnie pasować. Dla mnie to był fioletowy, ale okej, ja się
nie znałem.
<br />
Uśmiechałem się tylko odrobinę wymuszenie, gdy matka poprawiała mi raz
po raz koszulę. Bal nie był obowiązkowy, ale ewidentnie mama chciała tam
pójść z wszystkimi, a nie tylko Nielsem. Niestety, byłem więc skazany
na ten wieczór. Co poradzić?
<br />
Weszliśmy do pięknej sali, przystrojonej bardzo gustownie. Wszędzie
paliły się świece, białe obrusy zdobiły stojące pod ścianami stoły z
szwedzkim stołem, a na przeciwko wejścia był zespół na żywo, który
umilał zebranym spotkanie. Kilka parek już tańczyło.
<br />
Trochę czułem się tu nie na miejscu, niestety.
<br />
Mama ubrała się w suknię o podobnym kolorze, co moja koszula, a dla
Nielsa wybrała białą. W zasadzie, wyglądaliśmy wszyscy bardzo elegancko i
gustownie. Cóż, nie mogło być inaczej, w końcu to mama. Jej gust był
naprawdę niezły.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 23:42<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://asset-2.soupcdn.com/asset/6326/0278_2a3f.jpeg" />
<br />
<br />
- Nawet nie masz pojęcia jak dobrze prezentujesz się w garniturze,
Niels. - Katja podeszła do niego wolno, obejmując go w pasie. Ułożyła
swoją kunsztownie ufryzowaną głowę na jego muskularnym ramieniu i
uśmiechnęła się do ich odbicia. - Potrafisz być niezwykle elegancki.
<br />
- Dzięks. - Odparł mrukliwe, całując ją w usta. Nie bardzo lubił się
wbijać w marynarki, koszule i smokingi, ale kiedy Katja była z czegoś
wyraźnie zadowolona, on także nie umiał być nieszczęśliwy.
<br />
- Nie uważasz, że ładnie ze sobą wyglądamy? - Spytała nagle, wtulając
się w niego mocniej. - Że stanowimy razem dobrą parę? Zgraną i...
Dopasowaną? - Ciągnęła, nie spuszczając wzroku z lustrzanego odbicia.
Jej oczy błyszczały dziwnie, a na policzki wstąpił lekki rumieniec.
<br />
- Ja... - Urwał, zastanawiając się nad jej słowami. Coś mu nie
pasowało, może nie koniecznie w tych słowach, a w jej zachowaniu. Coś
było nie tak. - Tak. Tak uważam. Dlaczego pytasz?
<br />
- Tak sobie. - Zaśmiała się lekko, odchodząc w kierunku toaletki. - Za chwilę możemy i... Niels, gdzie się wybierasz, co?
<br />
- Do toalety. - Skłamał gładko, posyłając jej pół uśmiech. - Nie można mi?
<br />
- Oczywiście, że można. Leć. Do zobaczenia.
<br />
- Dozo.
<br />
<br />
- Hej. - Zapukał do drzwi jego sypialni, od razu naciskając klamkę.
Kiedy zauważył go stojącego w bieliźnie i nowej koszuli na chwilę
zaniemówił z wrażenia. Katja miała rację, rzeczywiście ładnie mu było w
tym... lanolinowym. Jakoś tak.
<br />
- Muszę ci coś powiedzieć. - Mruknął, gdy Seth spojrzał na niego z
wyraźną wrogością. Zbliżył się do niego w paru krokach, pochylając się
tak by spojrzeli sobie w oczy.
<br />
- Ja... Ten... Czekaj! - Złapał go mocniej za ramiona, zbierając się w
sobie. Kurwa, musiał wyglądać idiotycznie, w tym garniturze z głupią
miną i przymkniętymi powiekami, zupełnie tak jakby coś go bolało.
<br />
- Zrobię to. - Powiedział bardzo szybko, dysząc jak po przebytym
maratonie. - W sensie... Ja z nią to skończę. Po balu. Wiem, że to nie
jest dobry... - Chrząknął, a kąciki ust zadrgały mu wyraźnie. - Skończę z
nią. - Uśmiechnął się blado, wciąż nie mogą uwierzyć, że naprawdę to
powiedział. I, że w ogóle tak postanowił.
<br />
Skąd weźmie cholerne pieniądze, jak sobie da radę z gangiem Milltona?
<br />
I czemu w ogóle to robił. Dla tego chłopaka? Naprawdę?
<br />
- Zrobię to dla ciebie. - Dodał cicho już przy drzwiach. Nie patrzył na
niego, nie miał siły. Albo odwagi. Albo jednego i drugiego.
<br />
<br />
- Czy można pana prosić do tańca? - Obejrzał się przez ramię, dostrzegając wyczekujące spojrzenie Katji.
<br />
Jasne, wyglądała olśniewająco, najlepiej ze wszystkich zgromadzonych tu kobiet.
<br />
Ale nie ze wszystkich osób. Jej syn... On...
<br />
Był kurewsko piękny, Bogowie. Nielsowi chciało się do niego wzdychać jak
do obrazka, ledwo się powstrzymywał od tego by nie wgapiać się w ten
śliczny tyłeczek dłużej niż to było przyzwoite.
<br />
- Jasne. Tyle, że ja... Nie jestem typem tancerza. - Rzucił pół żartem pół serio, uśmiechając się krzywo.
<br />
- To nic. Obejmij mnie tylko i daj się prowadzić... Do... Hej, wcale nie jesteś taki najgorszy! Kłamałeś?! Bezczelny pro...
<br />
- Kłamałem. Ale i tak nie lubię tańczyć. To nie bardzo...
<br />
- Męskie? - Podsunęła, parskając śmiechem.
<br />
- Jasne. - Zawtórował jej, chichocząc chrapliwie. - Dokładnie to.
<br />
- Czy ja dobrze widzę? Jakaś kobieta porwała mojego syna do ta... Hej,
co robisz? - Wytrzeszczyła oczy na jego nagły obrót. - Kochanie, mogłeś
mnie przewrócić. Zwariowałeś?
<br />
- Przecież dalej stoisz na nogach. - Zauważył, obracając wszystko w
dowcip. W rzeczywistości spoglądał czujnie ponad jej ramieniem na
blondyna wirującego gdzieś z boku parkietu z piękną niewiastą o rdzawo
rudych lokach.
<br />
Ładna była. Szmata.
<br />
- Teraz zajmujesz się mną, nie nim. - Wymruczał, całując ją tuż za
uchem. Poczuł jej głośne i drżące westchnienie na ramieniu, gdy
przywarła do niego w mocniejszym uścisku.
<br />
- W porządku. Wiesz, Niels... Kocham cię.
<br />
- Ja... - Przełknął ciężko ślinę, czując jak robi mu się słabo. Nie
zdobył się jednak na to by dokończyć zdanie, które powinien przecież
wypowiedzieć.
<br />
Zamiast tego ponownie wykonał z nią gwałtowny obrót, mrucząc coś o
pysznie pachnącym ponczu. Przecież od początku miał ochotę się napić.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 00:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Ten
bal od początku wydawał mi się porażką, ale przecież nie powiem tego
matce. Zależy jej na tym. Szczerze mówiąc nie miałem ochoty tam być, nie
cierpiałem tańczyć. Nie potrafiłem też, za bardzo.
<br />
Niels wszedł do pomieszczenia, uprzednio pukając i... I gdy wyszedł, w głowie brzęczało mi jedno zdanie.
<br />
"Skończę z nią. Zrobię to dla ciebie". Nie byłem w stanie wykonać
jakiegokolwiek ruchu przez dłuższy czas, stałem po prostu na środku
pokoju hotelowego i patrzyłem w zamknięte już drzwi.
<br />
- Czy on...? - spytałem sam siebie i uśmiechnąłem się jakoś mimowolnie.
<br />
To było... Niech to szlag. Nie spodziewałem się, że on na serio jest
jakoś do mnie... Myślałem, że się wydurnia, prawdę powiedziawszy. A to
brzmiało, jakby się <span style="font-style: italic;">zakochał</span>. I nie wiedziałem co o tym myśleć.
<br />
<br />
Bal trwał w najlepsze. Kobiety w kunsztownie wykonanych, ewidentnie
drogich sukniach, mężczyźni w smokingach i doskonale skrojonych
garniturach. Niels prezentował się oszałamiająco, kurwa mać. Moja matka
także. Wyglądali na naprawdę piękną parę i aż nie chciało mi się
wierzyć, że on naprawdę zamierza z nią zerwać.
<br />
Poproszony do tańca przez naprawdę ładną, miłą dziewczynę, z którą już
zdarzyło mi się zamienić kilka słów poszedłem na parkiet. Nie znosiłem
tego, ale głupio mi było też odmówić. Wirowała więc na parkiecie i
impreza trwała w najlepsze, dopóki... Nie zobaczyłem swojej matki na
scenie.
<br />
- Przepraszam, że przeszkadzam wam w wspaniałej imprezie. Jest to jednak
ważna dla mnie chwila i mam nadzieję, że będziecie uczestniczyć w niej
razem ze mną.
<br />
Materiał jej sukni wyglądał, jakby lał się po jej ciele, doskonale
ukazując wszelkie atuty i maskując te nie najlepsze miejsca. Kok z jej
pięknych, blond włosów mocno eksponował długą szyję i obojczyki. Była
piękna.
<br />
- Kiedy umarł mój mąż ponad rok temu, myślałam, że moje życie się
skończyło. Szczególnie, że był to wypadek samochodowy, więc nie
rozłączyła nas naturalna śmierć. Dziś wiem, że życie dało mi drugą
szansę na szczęście i chcę je złapać. Wiem, że to niekonwencjonalne -
uśmiechnęła się, biorąc mikrofon do dłoni i schodząc ze sceny. Światło
płynęło za nią, a mama ewidentnie zbliżała się do... Nielsa.
<br />
Zrobiło mi się trochę słabo, bo złe przeczucia były tak bardzo silne. Ona chyba nie...?
<br />
- Ale kocham cię, Niels i chciałabym być z tobą do końca naszych dni. - Uklękła. - Wyjdziesz za mnie, mój najdroższy?
<br />
O.
<br />
Kurwa.
<br />
Mać.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 00:47<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Muszę iść do toalety. - Wymruczała, kiedy orkiestra ogłosiła przerwę.
Skinął głową i podszedł do stołu, częstując się kolejnym kieliszkiem
ponczu i paroma koreczkami. Wsunął sobie je do ust w całości jak ostatni
prostak i zapił ponczem, wzbudzając tym chichoty paru małolat. Puścił
im oczko i dolał sobie jeszcze trochę alkoholu, starając się wewnętrznie
uspokoić.
<br />
Kurwa, było tak miło... Jak on miał z nią po tym wszystkim zerwać?
<br />
Tak, musiał to zrobić bo... Z jakichś niewyjaśnionych przyczyn zależało
mu na spotkaniach z Sethem. Na jego dobrym zdaniu i tyłku. Na ogóle.
<br />
Szkoda mu było tej biednej kobiety... Znali się krótko, ale zdążyła już
dla niego tyle zrobić... Wlała w jego smętne życie trochę światła,
rodzinnego ciepła, trochę takiego...
<br />
Czegoś, czego sam nigdy wcześniej nie miał.
<br />
I to było takie dobre.
<br />
A on miał zamiar jej za to podziękować w <span style="font-style: italic;"> taki </span> sposób. Świetnie, kurwa. Ideal...
<br />
- Przepraszam, że przeszkadzam wam w wspaniałej imprezie. - Usłyszał
nagle kurewsko znajomy głos. Nie. Nie, kurwa. Nie. - Jest to jednak
ważna dla mnie chwila... - jaka ważna chwila, o czym, ona, do kurwy
nędzy, mówiła?! -... będziecie uczestniczyć w niej razem ze mną.
<br />
I nagle już wiedział, kiedy tak po prostu zbliżała się do niego z
błyszczącymi oczyma i rumieńcami na policzkach, a potem gdy klękała
przed nim w tej cholernej sukni i...
<br />
- Ale kocham cię, Niels i chciałabym być z tobą do końca naszych dni. -
Serce o mały włos wyjebało mu z klatki piersiowej. - Wyjdziesz za mnie,
mój najdroższy?
<br />
Tak, powinien właśnie uśmiechnąć się triumfalnie i wykrzyknąć "TAK,
JASNE, PEWNIE!!!", ale jakoś... Jego spojrzenie samoistnie powędrowało
do stojącego nieopodal blondyna.
<br />
Co ja teraz mam zrobić? - krzyczał niewypowiedzianym pytaniem - co ja mam jej powiedzieć?
<br />
I wtedy zobaczył coś, co podbudowało i złamało mu serce jednocześnie.
<br />
Krótkie skinienie głową, poprzedzone gorzkim uśmiechem.
<br />
- Tak. - Odpowiedział, czując jak coś w nim pęka. - Tak. - Powtórzył i
podał jej dłoń by podniosła się z klęczek i objęła go za szyję, by
pocałowali się i cieszyli się jak małe dzieci.
<br />
A przynajmniej by tak to wyglądało.
<br />
Zewsząd sypały się w ich kierunku gratulacje, jedne mniej wylewne, drugie bardziej. Nie było tylko tych od Setha i...
<br />
Jakoś się nie dziwił. Jakoś się, kurwa, wcale nie dziwił.
<br />
To miało wyjść inaczej. Miało... Mieli być razem. On i Seth. Nie Katja. Cholerna Katja, która od początku była tylko przeszkodą!
<br />
- Kochanie, wszystko dobrze? Wydajesz się być otumaniony... Coś nie tak?
<br />
- Wręcz przeciwnie. - Skłamał chrapliwie, całując ją krótko. - To było po prostu... niespodziewane.
<br />
- Ale cieszysz się? Nadal jesteś na tak?
<br />
- Nadal. - Zaśmiał się sucho. - Oczywiście, że nadal.
<br />
<br />
<br />
- Może to ja robię coś w zły sposób? Powinnam... Cię jakoś pobudzić? Może tańcem?
<br />
- Nie. Wszystko w porządku, zaraz... Będzie ok. - Mruknął, przesuwając dłonią po wciąż miękkim fiucie.
<br />
Kurwa, tego nie przeżył jeszcze nigdy. Czuł się tak upokorzony i
pokonany, że miał ochotę stąd wyjść i odjechać najdalej jak tylko się
dało.
<br />
I już nigdy, kurwa, nie wracać.
<br />
No, może tylko po Setha.
<br />
- Na pewno? Potrafię się całkiem nieźle porusza...
<br />
- Trochę za dużo dzisiaj wypiłem. - Wymusił na sobie śmiech. - Daj mi chwilkę.
<br />
- W porządku.
<br />
Co miał teraz zrobić? Ni chuj, fiut leżał, odmawiając mu absolutnie
wszelkiej współpracy. Nie miał pod ręką viagry, nie mógł sobie odpalić
pornosa i...
<br />
No w ogóle wszystko było totalnym dnem.
<br />
Ech, przy Sethcie w ogóle nie miał takiego problemu - jego pała zdawała się czasem wyczuwać tego urwisa wcześniej niż on sam.
<br />
Ten kształtny tyłeczek wydawał się być wręcz stworzony dla niego. Tak
samo jak te smukłe dłonie o długich palcach i gładkie policzki i piękne
usta, kształtne wargi, długie rzęsy...
<br />
- O-och. - Katja jęknęła, wybudzając go tym samym z transu. Sztywny
członek przesunął się jej po pachwinie, zmierzając dobitnie do wnętrza.
<br />
Ułożył jej palec na ustach, dając tym samym dobitnie znać, że pragnął ciszy.
<br />
Kurwa, potrzebował jej jeśli miał sobie wyobrażać, że to Seth.
<br />
Tak, wiedział, że to było kurewsko okrutne, ale... Tylko w ten sposób da radę ją teraz...
<br />
Przecież to była ich noc zaręczynowa.
<br />
Tak więc jeszcze raz : rozchylone wargi, ładny, nieduży nos i wyraźnie
zarysowane brwi. Teraz szeptałby pewnie do niego jakieś świństwa, coś
jak "bierz się do roboty, idioto". Tak, jego pretensjonalny ton i
wymagające dłonie, sztywny fiut, jędrny tyłek...
<br />
- Tak... - Wyjęczał jej do ucha, przygryzając je zaczepnie. - Tak...
<br />
Ze wszystkich sił powstrzymywał się od wypowiedzenia jego imienia i - na
szczęście - jakoś mu to udało. Nie wiedział co by zrobił gdyby tak...
niechcący...
<br />
Bogowie, nie.
<br />
- Kocham cię! - Wykrzyknęła, opadając mu z bioder na materac. Dyszała
ciężko, a jej usta wykrzywiał wyjątkowo zadowolony uśmieszek. - Och,
Niels... Tak bardzo cię kocham.
<br />
- Ja ciebie też. - Chrząknął, spuszczając wzrok. Drgnął, gdy poczuł jej
dłoń w okolicy bijącego serca. To było okropne, kurwa. Najgorsze.
<br />
- Jesteś tylko mój.
<br />
- Wiem.
<br />
- A ja jestem tylko twoja.
<br />
- Jasne...
<br />
- Dobranoc, kochanie.
<br />
- Branoc, kotku.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 01:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Co
mogłem zrobić? Kazać mu, żeby zrezygnował z tego? Powiedzieć, że to
koniec historii? To by złamało serce mojej matki. Nie chciałem tego,
kurwa, nie byłem okrutny pomimo tego, że cieszyłem się na wieść o ich
potencjalnym rozstaniu. Teraz już nieaktualnym.
<br />
Zauważyłem, że Niels popatrzył na mnie rozpaczliwie. Pytając, ewidentnie
pytając co ma zrobić. Cóż. To być może była jedna z ważniejszych chwil w
życiu mojej mamy. Niech to szlag. Niels będzie potrafił pokochać moją
mamę. Być może już wcześniej ją uwielbiał, dopóki nie wpieprzyłem się w
to z butami. Przypadkiem, jasne, zadziałał alkohol, ale... Cóż, tak.
Musiałem myśleć o tym, aby było jak najlepiej dla niej. Nie dla siebie.
Zawsze taki byłem, kurwa mać.
<br />
Wolno przytaknąłem, patrząc na Nielsa. Uśmiechnąłem się niemrawo. I
zniknąłem z tej sali balowej, gratulując w pośpiechu, przelotnie mojej
matce. Było mi słabo. Chciało mi się wymiotować.
<br />
I chyba nie było sensu dłużej się oszukiwać, dlaczego to tak wyglądało. Kurwa mać. Chyba się zakochałem.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">Baby your love's got the best of me
<br />
Your love's got the best of me
<br />
Baby your love's got the best of me
<br />
Baby you're making a fool of me
<br />
You got me sprung and I don't care who sees
<br />
Cause baby you got me, you got me, oh you got me, you got me</span>
<br />
Tak powstała kolejna część piosenki. Byliśmy już spakowani, a ja -
niewyspany. Nie potrafiłem zasnąć, przewracałem się z boku na bok i w
efekcie tak właśnie powstał dalszy ciąg zaczętej piosenki.
<br />
- Skarbie, co tobie?
<br />
- Mhm? - podniosłem nieprzytomnie głowę, nie orientując się o co tak
naprawdę chodzi. Ziewnąłem przy okazji. - W porządku. Nie spałem
najlepiej.
<br />
- Widać. Wszystko okej? - Mama podeszła do mnie i położyła mi dłoń na czole.
<br />
Niels i ona od dziś nosili piękne obrączki z czegoś, co wyglądało jak
srebro. Wyglądały naprawdę zjawiskowo - jej posiadał jeszcze mały
diament. Zadbała o wszystko, niech to szlag. Trudno mi było na to
patrzeć. W zasadzie coś stawało mi w gardle, jakaś gula, która nie
pozwalała mi nawet mówić. Nie patrzyłem na Nielsa. Nie potrafiłem.
<br />
Czekała nas droga powrotna, równie długa, co w tę stronę. Tym razem to
ja miałem prowadzić jako pierwszy, a później zmienić mnie miał Niels lub
mama. Usiadłem więc za kierownicą, odpalając sobie przy okazji
papierosa.
<br />
- Seth, nie pal mi w... - Matka zaczęła marudzić.
<br />
- Oj przestań, tylko jeden - mruknąłem, strzepując popiół za okno. Było
zimno jak skurwysyn, ale miałem to gdzieś. Nim się wszyscy zapakowali do
środka, zdążyłem już wypalić papierosa.
<br />
W końcu mogliśmy ruszać. Chciało mi się rzygać, bo matka usiadła na
tylne siedzenie i ciągle tuliła się i mizdrzyła do Nielsa. Kurwa mać.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Hoping you'll save me right now
<br />
Your kiss got me hoping you'll save me right now (your love)
<br />
Looking so crazy in love
<br />
Got me looking, got me looking so crazy in love
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your love's got me looking so crazy right now
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your touch got me looking so crazy right now</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 01:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy Katja usiadła na siedzeniu obok niego, jedynym co przychodziło mu do głowy była chęć puszczenia soczystego pawia.
<br />
To było okropne - mieć przed oczami miłość swojego życia, ale nie móc
jej dotknąć, ponieważ obok siedziała osoba, której miłością życia byłeś
ty i...
<br />
Zaraz, co? Jak on o nim pomyślał?
<br />
Kurwa mać.
<br />
Rzucił się bezmyślnie na fotelu, wyrywając tym Katję z drzemki.
Spojrzała na niego nieprzytomnie i uśmiechnęła się promiennie, wtulając
buzię w jego ramię.
<br />
Po raz setny zerknął w lusterko, w którym odbijały się podkrążone oczy
Setha. Setha, który jeszcze wczoraj mógł należeć do niego, ale od
dzisiaj już nigdy... Już...
<br />
Przymknął powieki, czując jak robi mu się nagle dziwnie ciężko w okolicy gardła.
<br />
Kurwa, dlaczego to musiało być takie trudne? Przecież... To był tylko seks, mógł sobie znaleźć na boku innego faceta i...
<br />
Ta, brzmiało świetnie. Kurewsko idealnie.
<br />
Ona się nie liczy, Seth, miał ochotę powiedzieć głośno, ale dusił to w
sobie, zadowalając się zaciśnięciem sobie dłoni na udzie tak mocno, że
paznokcie niemal przebijały się przez materiał spodni. Zaciśnięte wargi
nie wypowiedziały ani jednego słowa.
<br />
<br />
- A ty gdzie się wybierasz?
<br />
- Do domu. - Odpowiedział zaskoczony, dźwigając na ramię swoją torbę podróżną.
<br />
- Kochanie... - Katja obrzuciła go spojrzeniem w tylu "ty głuptasku" i pogłaskała go po policzku.
<br />
Zawsze kiedy tak robiła miał jej ochotę zrobić krzywdę, ale wstrzymywał
się dzielnie, wiedząc, że nie chciała go w ten sposób upokorzyć. To nie
była...
<br />
Nieważne.
<br />
- Ale... Nie, to... Niczego jeszcze nie ustalaliśmy, kotku. Muszę
zapłacić rachunki, podlać kwiaty i... - POZBYĆ SIĘ DO KOŃCA KILOGRAMA
KOKAINY?! - nakarmić rybki. Wiesz.
<br />
- Nie możesz zostać jeszcze na tę noc? Proszę?
<br />
- Nie mogę, wiesz, ja... - Przerwał mu odgłos dzwoniącego telefonu, który natychmiast odebrał.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Gorąca akcja na dzień dobry, na czwartej. Idziesz z Willsonem. </span>
<br />
- W porządku, panie Bennet. - Powiedział spokojnie do słuchawki, kiedy David już się rozłączył.
<br />
- Naprawdę muszę iść. - Dodał i uśmiechnął się smutno. - Do zobaczenia.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 01:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy w końcu dojechaliśmy, ledwo siedziałem.
<br />
- Ale skarbie, no przecież...
<br />
- Mamo, przestań. Wyskoczyłaś z zaręczynami. Więc teraz poczekaj, aż uporządkuje sobie życie, okej? Podwieźć cię?
<br />
Gdy Niels zgodził się, wziąłem z szafki w domu klucze do swojego
samochodu i zostawiając bagaże u progu pognałem do swojej bryki.
Wyprowadziłem ją z garażu, poczekałem, aż Niels z swoimi pakunkami
wsiądzie do środka i ruszyłem żwirową drogą w miejsce, gdzie tam sobie
on chciał.
<br />
No to skończyło się rumakowanie. Chociaż przez kilka chwil wydawało mi
się, że będzie w porządku. Teraz też musi być dobrze, tylko trochę w
innym sensie, niż miałem to na myśli jakiś czas temu. Niestety.
<br />
Westchnąłem ciężko, czując na sobie jego spojrzenie.
<br />
- No co, Niels? - mruknąłem, wyciągając fajkę z paczki i podpalając ją
sobie od zapalniczki samochodowej. Zaciągnąłem się dymem, aż zrobiło się
odrobinę siwo. Przypomniało mi się, że musi nam być zimno, odpaliłem
więc klimatyzację, żeby powietrze się trochę rozgrzało. Nie powinienem
wobec tego w ogóle palić tego papierosa, ale nie potrafiłem inaczej i...
<br />
- Gdzie mam cię podrzucić?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 01:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Podwieźć.
<br />
Ten biedny, głupi dzieciak chciał go <span style="font-style: italic;"> podwieźć </span>.
<br />
Cholera jasna, lepiej wymyślić chyba nie mógł. Przecież... Nie powinni
zostawać teraz sam na sam, prawda? Nie powinni. Tak więc Niels nie
powinien się zgodzić. Nie powinien prowokować sytuacji, w których coś
mogłoby go pokusić do obejmowania, dotykania, wzdychania, całowania,
podziwiania, kochania i potrzebowania tego wstrętnego bachora.
<br />
I właśnie dlatego popatrzył na niego jak idiota i skinął głową a potem
jak szalony pognał do jego samochodu, ładując torbę na tylne siedzenie.
<br />
I patrzył tak na niego, kiedy Seth wyraźnie wściekły i smutny wycofał z
garażu a potem odpalił sobie papierosa, zapominając o cholernej
klimatyzacji, włączeniu długich świateł, czy też uważaniu na drogę.
<br />
A wtedy poczuł, że ma ochotę jebać to wszystko i tak po prostu zatrzymać
ten cholerny wóz na środku pustej drogi, przytulić go i powiedzieć, że
wszystko będzie dobrze, bo przecież musiało być, komuś tak cudownemu jak
temu dzieciakowi po prostu musiało wyjść z kimś lepszym od Nielsa.
Zasługiwał na kogoś lepszego od Nielsa.
<br />
Na kogoś, kto byłby szczery i... Kurwa, kto dałby mu prawdziwe
szczęście, a nie taką marną namiastkę... Kogoś, kto nie byłby od samego
początku zakłamanym, marnym i...
<br />
- Zatrzymaj się. - Poprosił nagle, chwytając go za dłoń, którą trzymał luźno na kierownicy.
<br />
Ku jego najszczerszemu zdziwieniu Seth uczynił to, o co został
poproszony i zatrzymali się na uboczu, w środku cholernej zimy, z
minami, które definitywnie nie różniły się od tych, które robił
przysłowiowy srający kot.
<br />
- Bardzo nie chcę... Tego. - Wychrypiał z trudem, znowu czując
idiotyczną gulę żalu, smutku, czy co to tam było. - Bardzo chciałem...
Ale ja nie mogłem...
<br />
Urwał, kręcąc głową. Wyciągnął własne papierosy i odpalił jednego z
nich, czując, że zaraz znowu się chyba porzyga albo zacznie się śmiać
jak pojebany.
<br />
- Nie rozumiem tego. - Wypuścił dym przez nos, rzucając się wściekle na
oparcie fotela. - Co się dzieje kiedy ty... My... Ja wiem, że
mógłbym... - Prychnął, ponownie zaciągając się tak mocno, że aż zabolały
go płuca. - Po prostu nie umiałem jej wtedy powiedzieć prawdy. A teraz
jest już za późno. Więc ty... Ja nie będę już...
<br />
Nie wytrzymał. Pochylił się po prostu nagle do przodu i zupełnie bez
udziału swojej woli wpił mu się w wargi, wyciskając na nich żarliwy,
gorący ale przede wszystkim rozpaczliwy pocałunek.
<br />
Przelewał mu ten smutek i poczucie bezsilności w każdym ruchu warg i
języka, w sposobie w jaki przesuwał swoją wielką dłonią po jego boku i
policzku.
<br />
I chociaż ciążyło na nim okropne przeczucie, że własnie popełniał
okropny błąd i znowu był ostatnim skurwielem świata, to Seth robił z nim
coś takiego, że wpadał w dziwny trans, szaleństwo, które odbierało mu
całkowicie zdolność logicznego myślenia.
<br />
I mógł z tym walczyć, pewnie. Zamierzał.
<br />
Ale na jak długo... ?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 02:12<br />
<hr />
<span class="postbody">- Zatrzymaj się - usłyszałem.
<br />
Zaciągnąłem się papierosem tak, że aż dym zaczął mi drapać w gardle i
zrobiłem to, o co poprosił. Zjechałem na pobocze. Śnieg sypał jak
popieprzony, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Zauważyłem za to, że
włączyłem długie światła, zamiast normalne - kierowcy z naprzeciwka
musieli mi być bardzo wdzięczni. Zmieniłem je więc.
<br />
Słuchałem go, chociaż na niego nie patrzyłem. I gdy chciałem już
przerwać to bełkotanie i powiedzieć, co zdecydowałem, to nie pozwolił mi
na to. Przyciągnął mnie do pocałunku, nachylił się nade mną i wcisnął
mnie niemalże na szybę.
<br />
Jęknąłem cicho, zaciskając palce na kierownicy z papierosem, druga
natomiast była wolna i to ona zacisnęła się na kurtce mężczyzny.
<br />
Wiedziałem, że to mocno nie w porządku. Nie powinniśmy... Nie wtedy,
kiedy moja matka sama się oświadczyła, ona, tradycjonalistka pieprzona.
Niech to szlag. Ale próbowałem uprawiać seks z innymi, dotykać się i
nigdy nie był to ten rodzaj... zachwycenia? Nigdy nie czułem czegoś
podobnego, tej pasji, namiętności, rozkoszy, tego wszystkiego. To było
nietypowe, chyba. Czułem coś takiego może raz w życiu, wcześniej i to
wiązało się z zakochaniem. Strasznie się tego bałem.
<br />
- Moja matka będzie chciała, żebyś z nami mieszkał, Niels - uśmiechnąłem
się smętnie. - Ułożył sobie z nią życie, kochał ją i szanował.
Wyprowadzę się. Nie od razu, ale za tydzień albo dwa. Znajdę mieszkanie,
będzie w porządku - westchnąłem.
<br />
Zdecydowanie nie byłem zadowolony, ale nie miałem nic do gadania.
Sięgnąłem ostatni raz do jego ust, by za chwilę odsunąć go od siebie i
poklepać go po torsie.
<br />
- Będzie okej. To dobra kobieta. No, to gdzie cię podwieźć? - Siliłem się na luz, który tak trudno mi teraz przychodził.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 02:31<br />
<hr />
<span class="postbody">-
D-do domu. - Wyrzucił drżąco, idąc w jego ślady. Sztuczny uśmiech
wyglądał jak smętne pękniecie na jego szpetnej gębie, ale...
przynajmniej próbował, prawda?
<br />
To było chyba najważniejsze. Próbowanie.
<br />
Tylko to im właściwie zostało.
<br />
- To znaczy... Huh, może jeszcze raz pod tę włoską restaurację. -
Zmienił zdanie, woląc nie podawać mu swojego adresu. - Umówiłem się z
kumplem. - Dodał jakby to miało wyjaśnić całą sytuację.
<br />
Tak, wiedział już, że Seth musiał coś podejrzewać, w końcu przyznał mu się, że oszukiwał Katję co do swojego zawodu.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Nie jesteś przedsiębiorcą. - Usłyszał
i uniósł wzrok na twarz Setha, spodziewając się na niej miny
egzekutora, ale pozostawała ona bez wyrazu ; może była tylko wciąż
trochę zaspana.
<br />
- Nie jestem. - Zgodził się szczerze, posyłając mu krzywy uśmiech.
Wpakował sobie do ust połowę tosta i zapił sokiem pomarańczowym by ten
przeszedł mu przez przełyk.
<br />
Nie kontynuował tematu, jadł po prostu swoje pyszne śniadanie,
wsłuchując się w świergot ptaków, które nadawały za oknem jak szalone.</span>
<br />
Kurwa, kiedy to było? Jak dawno temu?
<br />
- Cześć, Seth. - Pożegnał się z nim sztywno, dźwigając swoją torbę z
tylnego siedzenia. Wysiadając nawet się na niego nie obejrzał. Szedł tak
w kierunku najbiedniejszej dzielnicy, wykonując po drodze telefon do
wspólnika.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Nareszcie. Gdzie ty, kurwa byłeś? </span>
<br />
- Nie twój biznes, szmato. Za pięć minut stój tyłem do wschodniej, będę cię osłaniał.
<br />
<br />
- Nie chcę tego nawet słuchać! - Katja odłożyła z hukiem swój kubek,
rozlewając przy tym orzechową kawę. - To jakiś totalny absurd, dopiero
co zdążyłam się nacieszyć waszym towarzystwem pod ręką i...
<br />
- Katja. - Niels przerwał jej łagodnie, biorąc smukłą dłoń kobiety w
swoje własne. - On ma już dwadzieścia jeden lat, to dobry czas żeby się
usamodzielnił.
<br />
- Nie skończył jeszcze studiów. - Poskarżyła się żałośnie, wydymając
wargi. - Sethie, proszę cię, kochanie. Pomieszkaj z nami do końca
studiów. To nic takiego, szybko zleci, zobaczysz... Hej, co ty tu masz? -
Zapytała nagle, przesuwając palcem po skaleczeniu widniejącym na jego
nadgarstku. - Niels, coś ty sobie zrobił? To wygląda tak jakby ktoś
chciał cię rozpłatać.
<br />
Rzucił okiem na okazałe rozcięcie, wymuszając na sobie krzywy uśmiech.
<br />
- Przy pakowaniu pudeł dałem niezłego ciała. To nic takiego.
<br />
- Nic takiego? Powinni ci to szyć, będzie paskudna blizna. Zobaczysz.
<br />
- Nie, wydaje ci się tylko. - Machnął dłonią, sięgając po ścierkę żeby
zetrzeć plamę ze stołu. - Raz dwa i wszystko będzie zagojone.
<br />
- Wracając do tematu. Sethie, synku... Zostaniesz z nami jeszcze trochę?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 02:43<br />
<hr />
<span class="postbody">- Mamo, proszę cię. Jestem już za stary na mieszkanie z mamą. Poza tym...
<br />
- Przestań, nie przeszkadzało ci to dotychczas, poza tym nie jesteś za stary no!
<br />
- Poza tym... - Udałem, że w ogóle mi nie przerwała. - nie będzie dla mnie wygodne mieszkanie z wami.
<br />
- Czemu? - Matka oburzyła się.
<br />
- To dla mnie obcy facet, mamo. Nie chcę tak. Wolę po prostu poczekać i
poznać go jakoś i... No kurczę, dlaczego mam się tłumaczyć z moich
decyzji? - mruknąłem, gasząc szluga w popielniczce. - Poza tym, to
będzie dopiero za dwa tygodnie, muszę znaleźć mieszkanie.
<br />
Spoglądałem na zranioną rękę. Zmarszczyłem brwi. Wyglądało dziwnie, jakby... nóż? Albo jakieś szkło, bardzo równe rozdarcie.
<br />
Prawie wszystkie rzeczy Nielsa były już u nas w domu i czułem się tu
powoli niewygodnie. Już dwa razy przyłapałem ich na tym, że się gdzieś
obściskiwali, matka gadała mi non stop o jakiś jej powalonych planach na
ślub, mówiła o pięknej sukni i... Kurwa, chciało mi się wymiotować od
tej słodyczy. To nie dla mnie, tak bardzo nie dla mnie.
<br />
Wypiłem szklankę soku. Był piątek, więc dzisiaj znikałem z domu po południu.
<br />
<br />
- Mam nadzieję, że miło spędzicie z nami czas. Nowa piosenka, "Crazy in love". Jeśli chcecie, czujcie ją bardzo dokładnie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">You got me looking, so crazy my baby
<br />
I'm not myself lately I'm foolish, I don't do this
<br />
I've been playing myself, baby I don't care
<br />
Baby your love's got the best of me
<br />
Your love's got the best of me
<br />
Baby your love's got the best of me
<br />
Baby you're making a fool of me
<br />
You got me sprung and I don't care who sees
<br />
Cause baby you got me, you got me, oh you got me, you got me
<br />
<br />
I look and stare so deep in your eyes
<br />
I touch on you more and more every time
<br />
When you leave I'm begging you not to go
<br />
Call your name two or three times in a row
<br />
Such a funny thing for me to try to explain
<br />
How I'm feeling and my pride is the one to blame
<br />
And I still don't understand
<br />
Just how your love could do what no one else can</span>
<br />
Uśmiechnąłem się smętnie do Nielsa, który siedział tutaj, oczywiście. I
patrzył na nas, obserwował. Odgarnąłem blond włosy z twarzy i cóż,
śpiewałem dalej, schodząc ze sceny i idąc w stronę Nielsa.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Got me looking so crazy right now
<br />
Your love's got me looking so crazy right now
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your touch got me looking so crazy right now (your love)</span>
<br />
Doszedłem do niego, dotknąłem jego policzka i odwróciłem się, idąc z powrotem.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Hoping you'll save me right now
<br />
Your kiss got me hoping you'll save me right now (your love)
<br />
Looking so crazy in love
<br />
Got me looking, got me looking so crazy in love
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your love's got me looking so crazy right now
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your touch got me looking so crazy right now</span>
<br />
<br />
<a class="postlink" href="https://www.youtube.com/watch?v=BfM_PJDk0r8" rel="nofollow" target="_blank">https://www.youtube.com/watch?v=BfM_PJDk0r8</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 03:10<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://37.media.tumblr.com/8ced00fa48717091657aaa1f3dc84464/tumblr_n2tp9z4IG11qgbxhso5_250.gif" />
<br />
Oczywiście, że MUSIAŁ przyjść na ten cholerny koncert. Chyba by się
zabił gdyby z jakichś powodów nie mógł tego zrobić. Koncerty zespołu
Plan Three stały się - chcąc nie chcąc - częścią jego życia.
<br />
Poza tym... To była jedyna okazja kiedy mógł go widywać dłużej niż parę
sekund, kiedy znikał za kolejnymi drzwiami, odcinając się najbardziej
jak tylko mógł.
<br />
I tym razem Niels nie miał do niego pretensji. Doskonale rozumiał to
zachowanie, sam je nawet podzielał, wyciągając Katję na coraz częstsze
randki - on też nie chciał czynić sprawy trudniejszej.
<br />
Ale koncertu odpuścić sobie nie mógł. Nie. I. Już.
<br />
Z głośników popłynęła muzyka, o którą nigdy by nie posądził zespołu blondyna.
<br />
Znienawidzony klawiszowiec Dave niemalże pieścił instrument, wydobywając z niego zmysłową, niską i mocno erotyczną muzykę...
<br />
Seth ustawił się bokiem do mikrofonu - na jego wargach pojawił się
krzywy uśmiech, w którym gorycz była tak wyraźna, że nie było
wątpliwości o czym... a może O KIM śpiewał.
<br />
<span style="font-style: italic;">You got me looking, so crazy my baby
<br />
I'm not myself lately I'm foolish, I don't do this</span>
<br />
Masz rację, pomyślał, siedząc nieruchomo na swoim miejscu. Nie spuszczał
wzroku z drobnego ciała, z jego zamglonego spojrzenia przesiąkniętego
żalem ale i...
<br />
<span style="font-style: italic;">Baby your love's got the best of me
<br />
Your love's got the best of me
<br />
Baby your love's got the best of me
<br />
Baby you're making a fool of me
<br />
You got me sprung and I don't care who sees </span>
<br />
Ale i pożądaniem. Głodem tak ogromnym i niepomiernym, że aż zadrżał,
wiedziony tym gorącym uczuciem, potrzebą zbliżenia się do niego,
dotknięcia jego ciała...
<br />
Piosenka trwała, a on czuł jak z każdym kolejnym słowem trafiała coraz
głębiej w jego duszę, odwzorowując wszystko to, co między nimi było -
nim a Sethem.
<br />
Uśmiechnął się do niego. Uśmiechnął się, to mu się wcale nie przywidziało.
<br />
A potem... Potem podszedł do niego i choć był przy tym pełen dziwnej
rezerwy, to Niels doskonale widział jak hamulce blondyna powoli
puszczały... Tama zaczynała przeciekać.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Got me looking so crazy right now
<br />
Your love's got me looking so crazy right now
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your touch got me looking so crazy right now (your love) </span>
<br />
Śpiewał, patrząc mu prosto w oczy. Chłodna dłoń (on zawsze miał takie
zimne dłonie, to było niesamowite...) dotknęła jego szorstkiego
policzka, zatrzymując się na nim przez chwilę.
<br />
W ostatnim momencie powstrzymał się od tego by tak po prostu się w nią
nie wtulić, ale dobrze wiedział, ze to by przysporzyło im tylko więcej
kłopotów.
<br />
I tak już w tej chwili wszystkie nastolatki spoglądały tęsknie w ich
stronę (no dobrze, niektóre wyglądały tak jakby miały ochotę go zabić),
co znaczyło, że gest Setha był na tyle wymowny, że nie dało się go
pomylić z czymkolwiek innym.
<br />
Kochali się. Pragnęli. Kurwa.
<br />
Odwrócił się i powoli ponownie wkroczył na scenę, rozsiewając wszędzie
swój tajemniczy urok, racząc ich uszy magnetyzującą barwą głosu -
męskiego, ale subtelnego, pełnego dziwacznego romantyzmu.
<br />
Niels patrzył na niego, tęskniąc za pocałunkami i uczuciem miękkich
włosów w swojej dłoni. Za wilgocią jego ust i ciasnotą tyłka...
<br />
- Hej. - Usłyszał nagle gdzieś z boku, dostrzegając wykrzywioną
prześmiewczo gówniarę. Nie zwrócił na nią szczególnej uwagi, wracając do
przyglądania się blondynowi.
<br />
- Czy pan ciota nie miałby czegoś do posypania? - Zapytała przeciągle i
tak drażniąco, że nie mógł na nią drugi raz nie spojrzeć.
<br />
Więc spojrzał.
<br />
A wtedy jego oczy urosły do rozmiaru spodków od filiżanek.
<br />
Ponieważ tą dziewczyną była dokładnie ta, która zaatakowała go kilka dni
temu w pieprzonym górskim kurorcie.Wiele, wiele mil stąd.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 03:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiem, czy mógłbym powiedzieć, że pomiędzy nami było uczucie, które
nazwać można miłością. Być może, chociaż nie miałem pewności. Nie dało
się jednak ukryć faktu, że naprawdę coś było. Nie miało to zresztą
większego znaczenia, bo przecież Niels był zaręczony z moją mamą. Cała
reszta była już nieistotna.
<br />
Uśmiechnąłem się smętnie, lecąc piosenka po piosence. Niekiedy wariując,
innym razem tańcząc pomiędzy stolikami, czasem skacząc, a innym razem
klaszcząc i machając dłońmi, przez co cała reszta też to robiła. Koncert
naładował mnie bardzo pozytywnymi emocjami i było mi przyjemnie.
Chociaż przez ten krótki okres czasu nie musiałem myśleć o matce, o
Nielsie i o całym gównie. To było niezwykle odprężające.
<br />
Gdy skończyliśmy koncert, Dave przysunął się do mnie bliżej i objął mnie
w pasie. Brak było jakiegoś skrępowania. Jednocześnie wiedziałem, że to
z Nielsem jest bardzo nieaktualne, nawet sporadyczny seks odpadał,
wobec czego czas było znaleźć sobie inny obiekt zainteresowania (i
zrobić to bardzo umyślnie, byleby zamroczyło mój umysł). Dave był łatwo
dostępny i odrobinę już sprawdzony.
<br />
- Pójdziesz ze mną na randkę, Sethie? - usłyszałem mrukliwe pytanie.
<br />
Uśmiechnąłem się nieco wymuszenie, poklepując go lekko po ramieniu.
<br />
- Jasne, ale nie dzisiaj. Może jutro?
<br />
Spoglądałem na Nielsa, który zajęty był jakąś konwersacją z dziewczyną.
Wyglądała bardzo krzykliwie i tanio. Dosłownie. Ubrania bardzo kiepskiej
jakości, bardzo źle wyglądające, bardzo mocny makijaż i zniszczone,
ciemne włosy. Podszedłem bliżej i uśmiechnąłem się trochę sztucznie.
<br />
- Cześć. Jak się masz?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 03:41<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Co ty robisz, Jorgen? - Spytała go po duńsku, unosząc brwi w paskudnej
parodii zdziwienia. - Naprawdę jesteś pedałem? Wiedziałam, że Kajto ma
rację. Ty obleśny cwelu. - Odpaliła papierosa, dmuchając u dymem w
twarz.
<br />
Kąciki ust zadrgały mu wyraźnie, a wyraz spojrzenia uległ całkowitej
zmianie, ale siedział spokojnie, starając się nie robić zadymy w
miejscu, gdzie absolutnie nie powinien tego robić.
<br />
- Lepiej stąd idź, Rilla. Jesteś całkowicie zalana. Ochrona wypierdoli cię tu na kopach jeśli dam im znać.
<br />
- Grozisz mi ochroną, cwelu? - Warknęła, chwytając go za kołnierz
koszuli. Zacisnął łapę na jej dłoni i odciągnął ją od siebie, podnosząc
się z miejsca.
<br />
- Nie zmuszaj mnie żebym sam cię stąd wyjebał. - Tak dziwnie było mu
znowu mówić w swoim ojczystym języku. Wszystko to byłoby takie dobre,
gdyby nie treść przekazu. - Spierdalaj stąd i nie pokazuj się więcej
jeśli chcesz mieć nadal tak samo szpetną mordę.
<br />
- Proszę, proszę. Jakie piękne słowa. Widzę, że nabrałeś trochę
elokwencji. Twój tatuś byłby pewnie kurewsko dumny, co? Jego synek
ciota, ładnie ubrany i pachnący, obściskujący się z jakimś pedałem. -
Zaszydziła i nagłym ruchem zgasiła mu papierosa na ramieniu.
<br />
Stęknął zduszenie i zbliżył się żeby uderzyć ją w twarz, kiedy usłyszał znajome:
<br />
- Cześć. Jak się masz?
<br />
Zerknął na Setha z prawdziwym strachem, czując, że jego życie właśnie
zaczyna się na nowo sypać. To był pierdolony koniec jego szczęścia,
koniec wszystkiego.
<br />
- Hej. - Rilla uśmiechnęła się do niego równie nieszczerze i odpaliła
sobie następnego papierosa, przesuwając językiem po zbyt mocno
wymalowanych wargach. - Zajebiście się mam. A ty?
<br />
I nie czekając na odpowiedź objęła go ramieniem, uwieszając się na blondynie jakby byli dobrymi przyjaciółmi.
<br />
- Wiesz, że ten twój pedał sprzedaje tu prochy? - Zaćwierkała słodko,
ukazując w uśmiechu zniszczone zęby. - Zcwelił się za kasę uzależnionych
dziewczynek, takich jak ja.
<br />
- Zamknij się. - Warknął, łapiąc ją za ramię. Ochrona szła już w ich stronę.
<br />
- Nie zamknę się, cwelu! Gdyby ktokolwiek cię tu zobaczył, już oni by
ci dali nauczkę za lizanie fiutów! Ty obleśny zboku, nie uciekniesz
przed nami! Dopadniemy cię, kurwo, a wtedy poczujesz w dupie jak bardzo
za tobą tęskniliśmy! - Barczyści mężczyźni zdołali ją jakoś oddzielić od
Setha, ciągnąc w stronę wyjścia. - Jeszcze tu wrócę! I zobaczysz,
poczujesz nóż prosto w swojej pedalskiej dupie! Prosto w...
<br />
Reszty nie usłyszał, bo drzwi od restauracji zostały zamknięte.
<br />
Poczuł jak nogi uginają się pod nim i opadł po prostu na krzesło, odpalając sobie papierosa.
<br />
Nie.
<br />
Nie, nie, nie, nie. Wiedzieli o nim. Wiedzieli gdzie był.
<br />
Czyli już było za późno. Znajdą go tu. I zabiją.
<br />
Koniec. Koniec.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 04:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
pozoru wydawało się, jakby to wszystko było niezłym żartem. W sensie,
cała ta sytuacja. Zmarszczyłem brwi, słuchając tego, co ta dziewczyna
mówi. I może wszystko byłoby naprawdę uznane przeze mnie jako żart,
gdyby nie reakcja Nielsa - zarówno wtedy, gdy mówiła to wszystko, jak i
później, gdy już jej nie było.
<br />
Partner mojej matki wyglądał bowiem jak absolutny przegrany, niestety.
Jakby jego życie się skończyło. Zmarszczyłem brwi, milcząc i obserwując
dalej. Niels nie zachowywał się, jakby to był żart. Wręcz przeciwnie,
sprawiał wrażenie śmiertelnie poważnego. I to niepokoiło mnie chyba
jeszcze bardziej, niestety.
<br />
Oni. Grożenie śmiercią. Dragi. Hm.
<br />
Nie powiedziałem jednak nic. Nie byłoby to mądre. Ale miałem nowe informacje dla detektywa. I to było interesujące.
<br />
<br />
- Cześć, Max. Mam dla ciebie kilka ciekawych informacji odnośnie Nielsa.
Wpadła dzisiaj jakaś panienka na koncert i powiedziała sporo ciekawych
rzeczy.
<br />
- Skąd wiesz, że to prawda, Seth? - usłyszałem mrukliwy głos. On już
taki miał, dosyć nietypowy, ale przyjemny dla ucha. Bardzo przyjemny.
<br />
- Miał minę, jakby właśnie świat mu się zawalił. To było raczej oczywiste.
<br />
- W porządku, słucham.
<br />
- No więc...
<br />
<br />
Max:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://cdn2-b.examiner.com/sites/default/files/styles/image_content_width/hash/43/98/439857f56b86043f2b117dbeff7f9f1a.jpg?itok=b31LgRen" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 04:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Max Brown uśmiechnął się lekko i poruszył sugestywnie brwiami, wypalając do słuchawki:
<br />
- W porządku, panie Reha. To wnosi naprawdę wiele do naszej sprawy. -
Odparł i poczekał grzecznie na jego pożegnanie, po czym rozłączył się i
powrócił do swoich notatek.
<br />
Max miał trzydzieści sześć lat i aparycję godną modela z okładek
czasopism modowych. W swoim zawodzie działał już ładnych parę lat, znany
z wykrywania zdrad i drobnych przekrętów politycznych. Za jego usługi
trzeba było naprawdę słono płacić.
<br />
A jednak, młody i piękny chłopiec, który wynajął go sobie jakiś czas
temu wręcz rzygał gotówką, dzięki czemu Brown mógł zrezygnować z reszty
zleceń i oddać się całkowicie zadaniu prześwietlenia pana Pettersena.
<br />
Na razie wiedział jednak niewiele. Nie mógł działać niezgodnie z prawem,
aczkolwiek zdążył już poinformować paru swoich kumpli o wzmożonej
uwadze, czułości na dość... charakterystyczny profil jegomościa. No, kto
jak kto, ale ten cały Niels nie należał do zbyt pięknych osób.
<br />
Uśmiechnął się do zdjęcia Duńczyka, przyczepiając je pinezką do korkowej tablicy.
<br />
Nie było takiej tajemnicy, której nie dałoby się odkryć.
<br />
Wystarczyło tylko trochę poczekać.
<br />
<br />
Wrócił do domu na piechotę, pomimo srogiego mrozu i śniegu uniemożliwiającego jakąkolwiek widoczność.
<br />
Wiedział, że mógł przez to nabawić się zapalenia płuc, ale szedł tak
przez półtorej godziny, rozmyślając o tym co się właśnie wydarzyło.
<br />
Ta kurwa go wydała, wygadała przed Sethem wszystko to, co starał się przed nim ukryć. Tak pieczołowicie, starannie, tak...
<br />
Rozjebała jego życie, które runęło jak pieprzony domek z kart. I nie
było już nadziei na jego odbudowanie, to po prostu było niemożliwe.
<br />
Tak, pewnie, że mógł próbować, ale... To wszystko wydawało się
chwytaniem brzytwy. Tonął, tonął, tonął. A brzytwa była ostra jak
skurwysyn.
<br />
Otworzył drzwi specjalnym kodem i od razu skierował kroki do kuchni, chcąc wyciągnąć z lodówki butelkę piwa, ale...
<br />
W kuchni był już Seth. Wyglądało na to, że własnie przestał rozmawiać przez telefon.
<br />
Chrząknął i odgarnął z twarzy mokre włosy, posyłając mu niemrawy uśmiech.
<br />
- Słuchaj. - Odezwał się nieco drżąco, przestępując z nogi na nogę żeby
trochę się rozgrzać. - To, co się dzisiaj stało... Nie zdążyłem cię
przeprosić.
<br />
Zamilkł, ściągając z ramion płaszcz pokryty topniejącym już śniegiem.
Zerknął na blondyna spode łba i otworzył lodówkę, wyciągając z niej na
oślep butelkę z alkoholem.
<br />
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że... Ona była totalnie zalana.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 04:45<br />
<hr />
<span class="postbody">- W porządku - mruknąłem, odgarniając włosy za ucho.
<br />
Byłem właśnie w trakcie robienia obiadu, więc odłożyłem telefon na blat i
postanowiłem go skończyć. Matka miała być dzisiaj ponoć bardzo późno,
jeżeli w ogóle - spotykała się z Betty i wielce prawdopodobnym było, że
zostanie u niej na ploty i kilka drinków.
<br />
Nie wierzyłem w te niemrawe przeprosiny, w ogóle nie kleiły się ze sobą,
niestety. Jasne, ta dziewczyna była już mocno pod wpływem, ale pomimo
wszystko trudno było jej nie uwierzyć biorąc pod uwagę druzgocące
zachowanie Nielsa.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko.
<br />
- Chcesz może też jeść? Robię kurczaka w marynacie z sosu sojowego i ryż
z sałatką. Matki ma dzisiaj nie być, spotyka się z Betty. Ale pewnie o
tym wiesz - wzruszyłem ramionami, wrzucając mięso na patelnie i
przykrywając je, aby się mogło w spokoju dusić dalej.
<br />
Niels zgodził się na wspólny obiad, wobec czego zrobiłem też porcję dla
niego. Dwadzieścia minut później, podczas których mężczyzna poszedł pod
prysznic (chyba przemarzł) posiłek był już gotowy. Podał więc do tego
piwo dla Nielsa (jego ulubione, zauważyłem, że zawsze kupuje Heinekena),
a dla siebie szklankę soku grejpfrutowego.
<br />
- Smacznego - uśmiechnąłem się lekko, ale nieco smętnie.
<br />
Zacząłem kroić mięso i zjadłem kawałek. Mmm, pyszne wyszło. To miło.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-07, 01:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Obiad? Obiad od Setha, jedzony w jego towarzystwie?
<br />
Bez Katji?
<br />
- Jasne. - Zgodził się ochoczo, nie potrafiąc przy tym powstrzymać
głupiego uśmiechu. Cholera, tęsknił za tym... Za nagłym ukłuciem w
okolicy klatki piersiowej i uczucia radosnego poddenerwowania,
ekscytacji związanej z oczekiwaniem na rozwój wydarzeń.
<br />
Seth był cholernie nieprzewidywalnym człowiekiem - nigdy nie można było
mieć pewności czy zaraz nie obrzuci go paroma wyzwiskami, albo czy tak
po prostu nie podejdzie by złapać go za mordę i uśmiechnie się w sposób,
który potrafił roztopić największe lodowce.
<br />
Inna sprawa, że ten gnojek wyglądał tego wieczoru tak zajebiście, że
Nielsowi ciężko było wyrzucić z głowy obraz kształtnego tyłka
obciśniętego materiałem wąskich jeansów... Szczupłych ramion wystających
z rękawów ukochanej koszulki... I te długie włosy, rozsypane wokół
głowy w lekkim nieładzie.
<br />
Szlag by to trafił... Ledwo powstrzymał się od tego żeby nie przerwać mu
krojenia tego kurczaka, czy co to tam było i wyrzucić mu nóż z ręki,
nakierowując ją na swojego sztywnego fiuta.
<br />
Sapnął, opierając się czołem o zimne kafelki. Gorąca woda spływała mu
falami po plecach, rozgrzewając zesztywniałe od zimna mięśnie, łagodząc
napięcie, pozwalając mu się zrelaksować.
<br />
Zamruczał, zerkając na swoje nie malejące podniecenie.
<br />
Do kurwy nędzy, czy jego pała musiała za każdym razem reagować na obecność Setha w <span style="font-style: italic;"> taki </span> sposób? No, naprawdę, momentami działał jak radar.
<br />
Uśmiechnął się krzywo do swoich durnych myśli i namydlił dokładnie całe ciało, zmywając z siebie resztki dzisiejszego dnia...
<br />
...który nie należał do szczególnie przyjemnych.
<br />
Rana na grzbiecie dłoni wyglądała może na bolesną, ale nie mogła równać
się z drugim rozcięciem, zdobiącym jego biodro - krwawy półksiężyc
pozostawiony po wyjątkowo bolesnym cięciu dawał mu o sobie nieustannie
znać wkurzającym pieczeniem ; nawet wtedy gdy się nie ruszał.
<br />
Zakręcił wodę i wyszedł z kabiny, wycierając się dokładnie. Zacisnął
wargi i wylał na ranę odrobinę perfum - zapiekło tak silnie, że nie
udało mu się nie jęknąć. Oparł się ciężko o drzwi i oddychał tak chwilę,
zbierając z podłogi brudne ciuchy.
<br />
Czyste znalazł w sypialni. Jego i Katji. Huh, to tak dziwnie brzmiało. Nieprawdopodobnie.
<br />
Zszedł na dół i posłał blondynowi słaby uśmiech, zabierając się do
jedzenia, które okazało się tak kurewsko pyszne, że aż głośno zamruczał.
<br />
- Zajebiste. - Pochwalił go z pełnymi ustami, puszczając mu przy tym
oczko. Sięgnął po swoje ukochane piwo (to miłe, ze dzieciak zapamiętał,
które lubił najbardziej) i upił z niego parę łyków, wydając z siebie
cichy pomruk. - Co u ciebie? - Spytał z pozoru niewinnie, ale nie umiał
zaprzeczyć temu, że coś w nim... się kumulowało? Nie wiedział o co
chodziło, po prostu miał wrażenie, że powstaje między nimi coraz większe
napięcie.
<br />
- Ostatnio prawię cię tu nie ma. - Dodał, wzruszając ramionami. - Prowadzasz się z chłopakami z zespołu?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-07, 01:41<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wiesz, dlaczego mnie tu nie ma - wzruszyłem ramionami. Ukroiłem kawałek
mięsa, nałożyłem na widelec także sałatkę i zjadłem ze smakiem,
popijając po chwili sokiem. - Cieszę się, że ci smakuje.
<br />
Przypomniałem sobie, że mam rozpuszczone włosy. Zatrzymałem się więc,
odsunąłem od stołu i podszedłem do wysepki dzielącą kuchnię i jadalnie.
Wziąłem stamtąd czarną, cienką gumkę i związałem włosy w prowizoryczny
koczek.
<br />
- Bardziej pasowałoby określenie, że pojawiam się wszędzie tam, gdzie
mam pewność, że nie będzie was razem. Jesteście mocno nieznośni z tym
okazywaniem sobie czułości - uśmiechnąłem się lekko. Może nawet trochę
smętnie, ale nieznacznie, bardzo na to uważałem. - Ale to dobrze. Ona
zasługuje na trochę ciepła, cieszę się, że je dajesz.
<br />
Nałożyłem na widelec trochę ryżu i sałatki, konsumując to po chwili.
Obiad minął raczej szybko, oboje byliśmy po długim dniu bez jedzenia,
więc w końcu gorący posiłek stanowił miły akcent. Wypiłem do końca
szklankę soku i posprzątałem brudne talerze. Niels także już zjadł i
siedział na krześle. Wyciągał papierosa.
<br />
Wsadziłem wszystkie brudne naczynia do zmywarki i nastawiłem ją na
pracę, po czym sam także sięgnąłem po fajkę. Odpaliłem ją i wydmuchałem
siwy dym. Wstawiłem wodę na herbatę, chciałem zabrać kubek aromatycznego
naparu do swojego (jeszcze) pokoju.
<br />
- Ty też wychodzisz coraz częściej z matką na randki. - Zauważyłem, gdy
przypomniało mi się, że unikanie ich było jeszcze prostsze, gdy Niels
współpracował.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-07, 01:58<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wiem. - Skinął krótko głową, dopijając piwo. Zmierzył chłopaka długim,
świdrującym spojrzeniem, rozmyślając smętnie o ich nieciekawej sytuacji.
<br />
- Musimy się unikać. - Powiedział po długiej chwili milczenia,
uśmiechając się gorzko. - Wiadomo jak to się kończy. - Zaciągnął się
mocno papierosem i podniósł się nagle ze swojego miejsca, stając tuż
naprzeciw blondyna.
<br />
- Chciałbym cię nie unikać. - Jego ton był śmiertelnie poważny, choć
składnia i sens tego, co mówił były co najmniej absurdalne.
<br />
Wyciągnął mu spomiędzy palców kubek z parującą herbatą i choć
nienawidził jej jak jasna cholera, przybliżył usta, pociągając z niej
mały łyczek.
<br />
- Dobra. - Wymruczał, autentycznie zdziwiony. Odstawił kubek na blat,
pochylając się przy tym przez jego szczupłe ramię. Zaciągnął się
wyraźnie jego słodkim zapachem i ponownie wyprostowany, spojrzał mu w
oczy.
<br />
- Nie unikajmy się dzisiaj. - Stwierdził, poprosił? Sam nie wiedział
jakie w tym zdaniu tkwiły intencje. Wiedział za to, że w następnej
chwili przywierał do niego kurczowo, miażdżąc pełne wargi blondyna w
wyjątkowo żarłocznym pocałunku. Nie pytając o pozwolenie i nie siląc się
na choćby i odrobinę delikatności wsunął swój wszędobylski jęzor
głęboko, głęboko do ich wnętrza i przyduszając go lekko, popchnął drobne
ciało na stół, gdzie jeszcze przed chwilą spożywali cholerny obiad.
Chwycił mocniej swojego papierosa i uważając na tego, którego dzierżył
Seth, posadził go na jego blacie, rozstawiając mu nogi niedbałym
kopnięciem.
<br />
Stojąc między ciepłymi udami, docisnął się na tyle blisko, by stykali
się ze sobą każdym dostępnym centymetrem ciała. Kurwa, kurwa, tak bardzo
za tym tęsknił - za twardością jego brzucha, za płaskością klatki
piersiowej, za podrygującym mu pod ustami jabłkiem Adama.
<br />
I tak dobrze było znów to wszystko poczuć, kurwa, jak dobrze.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-07, 02:19<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie każda herbata musi być niedobra, Niels - parsknąłem śmiechem, ale
nie na długo mógłem sobie się pośmiać, bo mężczyzna dopowiedział zaraz
prośbę.
<br />
"Nie unikajmy się dzisiaj". Niels, to nie jest dobry pomysł, wiesz o
tym. Trwamy już w tym kilka dni i lepiej, aby tak właśnie zostało.
Jesteś zaręczony z moją matką, nie możemy robić... Ty nie możesz... Ja
nie mogę...
<br />
Nie powiedziałem ani słowa, bo nie zdążyłem. Niels tak po prostu
pocałował mnie nagle, agresywnie, ssał moje usta, język... Kurwa, jakie
to było fantastyczne. Jęknąłem drżąco, obejmując go za szyję, uważając,
aby papieros był dostatecznie daleko od włosów Nielsa.
<br />
Usiadłem na stole tak, jak mężczyzna sobie tego życzył. Dalej nie mogłem
nic powiedzieć, moja stalowa wola zresztą topniała z każdą chwilą
bardziej, kruszyła się nieubłaganie. Bądźmy szczerzy, pragnąłem go. Nie
wiem dlaczego, ale tak właśnie było - mogłem doszukiwać się przyczyn,
ale nie wiem, czy chciałem to robić. Im bardziej się w to wgłębiam, tym
było niebezpieczniej dla mnie samego. Jeszcze będę chciał rozwalić
przyszłe małżeństwo mojej matki. Chociaż w sumie to co teraz robimy to
już kolejny gwóźdź do trumny tego ich związku.
<br />
Objąłem go mocniej, przesuwając palcami po torsie. Opuściłem fajkę na
ziemię, nie wiedziałem, gdzie jest, nie interesowało mnie to zresztą.
<br />
Jęknąłem mu w usta, ciągle się całowaliśmy, ciągle chcieliśmy być bliżej, mocniej, bardziej, och tak, kurwa, tak.
<br />
Wygiąłem się rozkosznie, gdy zaczął ssać moją szyję, gdy zaczął sunąć po
niej rozchylonymi wargami i miękkim, wilgotnym językiem. Odchyliłem
się. Nie przeszkadzały mu blond włosy, bo przecież wcześniej spiąłem je
gumką w prowizoryczny kok. Jak znalazł, teraz Niels mógł bez przeszkód
pieścić mnie i kurwa, to było fantastyczne.
<br />
- Dobrze. Nie unikajmy się dzisiaj.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-08, 02:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Ech, i jak miał tego nie kochać, kiedy to co razem robili było tak kurewsko dobre?
<br />
Nie potrafił tego wyjaśnić, ale było w Sethcie coś takiego, że ich ciała
do siebie pasowały, że jeden dobrze wiedział co powinien zrobić
drugiemu, żeby w jedną chwilę doprowadzić go do szaleństwa.
<br />
Zamruczał otwarcie w ich mokre pocałunki, przerywając tylko po to by
ostatni raz zaciągnąć się papierosem. Wrzucił peta do butelki po piwie i
uśmiechnął się krzywo, pochylając się nisko by wdmuchnąć mu dym do
płuc, zupełnie tak jak robili to w Wigilię Bożego Narodzenia.
<br />
Siwe wstęgi przetoczyły się przy kącikach pełnych warg chłopca, tworząc
tym samym niezwykle zmysłowy obrazek. Bez zastanowienia wyciągnął język i
przesunął nim po jednej z nich, zassał się na niej, warcząc gdy poczuł
dłoń na klatce piersiowej.
<br />
Uwielbiał to, uwielbiał kiedy Seth go TAK dotykał.
<br />
Rozpłaszczył jego drobne ciało na blacie stołu, podwijając mu koszulkę jednym, gwałtownym i przepełnionym potrzebą ruchem.
<br />
Chciał go już dotykać, gryźć, całować, macać, pieprzyć - chciał go pożreć, posiadać na każdy możliwy sposób.
<br />
Przywarł do jednego z różowych sutków i zassał się na nim z cichym
westchnieniem, pobudzając go prędkimi pociągnięciami języka. Och, jak on
kochał kiedy -sekunda po sekundzie- guziczek robił się coraz twardszy i
twardszy, pęczniał, mokry od śliny i drżący od pieszczot.
<br />
I w taki o to sposób jego samokontrola (jak zwykle) poszła się jebać, bo
zwyciężyła nad nią prymitywna potrzeba, pożądanie, niemalże zwierzęca
żądza.
<br />
Podciągnął w górę jedno ze smukłych ud i przycisnął się do niego
mocniej, walcząc przez chwilę z uprzężą skórzanego paska. Uderzył się o
jeden z ćwieków i zaklął szpetnie, spoglądając z irytacją na to
narzędzie diabła.
<br />
Czemu ten głupi dzieciak szpikował się tak kolcami? Zabić się można było.
<br />
- Cicho. - Warknął, dostrzegając jego wredny uśmieszek. Blondyn jednak
dalej wyraźnie cieszył się z jego niezdarności, postanowił więc uciszyć
go inaczej.
<br />
Położył się na nim, przyciskając go teraz całym zwalistym cielskiem -
zdążył tylko usłyszeć zduszony okrzyk i... Ponownie gwałcił wnętrze jego
ust swoim wszędobylskim językiem, nie pozwalając mu przesunąć głowy
choćby i o jebany centymetr.
<br />
Dokładnie tak... Takiego chciał go teraz widzieć najbardziej. Uległego,
pokonanego, wijącego się pod jego ciężarem z rozkoszy i bezsilności...
<br />
Kurwa, co za chore myśli pojawiały mu się teraz w głowie. Nie miał
pojęcia, że podniecały go takie rzeczy, nie miał zielonego pojęcia...</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-08, 03:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnąłem się lekko, gdy Niels dotykał mojego sutka. To było takie przyjemne, kurwa mać...
<br />
- Mmm - mruknąłem z przyjemności, wyginając się przed nim.
<br />
Leżałem już na tym stole, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Przygryzłem wargę, wplatając szczupłe palce we włosy mężczyzny.
<br />
- Your love's got the best of me... - zamruczałem tekst własnej piosenki, uśmiechając się lekko.
<br />
A później zaśmiałem się, bo Niels ukuł się małym kolcem paska. Później
nie miało to już znaczenia, byłem przyciskany do tego cholernego stołu
bardziej, niż mogłem się kiedykolwiek spodziewać. Nie miałem możliwości
żadnego ruchu, nawet inny kąt głowy zupełnie odpadał. Ale nie
przeszkadzało mi to ani trochę, wręcz przeciwnie. Zadrżałem, jęcząc mu
cicho w usta.
<br />
- Lubisz mnie więzić i dotykać, prawda? Drżącego mnie, uległego,
podnieconego? Ale lubisz też, jak wodzę cię za nos. Jak się tobą bawię.
Jak sprawiam, że drżysz - uśmiechnąłem się lekko, gdy tylko Niels
odsunął na chwilę usta od moich.
<br />
Za chwilę wrócił do nich, uciszył mnie bardzo skutecznie. Rozebrał w
chwilę, dosłownie. Koszulka wylądowała gdzieś za mną, spodnie w kilku
sprawnych ruchach zamiast na moich biodrach, zawisły na krześle.
Bokserki zostały odrzucone gdzieś daleko i tak, leżałem przed nim
zupełnie nagi, drżący przez kontakt z szkłem.
<br />
Westchnąłem, prężąc się przed nim. Sięgnąłem jego twarzy i ucałowałem
czule jego wargi. Słodkie, piękne wargi, których pragnąłem, naturalnie.
Oblizałem usta, mrużąc powieki.
<br />
Przesunąłem dłońmi, gdy tylko Niels je trochę uwolnił, po jego torsie,
raz dwa pozbywając się górnego, niepotrzebnego odzienia. Złapałem go za
tyłek i ścisnąłem jego słodkie, jędrne pośladki. Były cudowne,
uwielbiałem ich dotykać.
<br />
Jęknąłem, gdy Niels nie chciał złapać mojego fiuta. Nie. Drażnił się ze mną. Grał w moją grę. Mmm...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-08, 06:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Ściągał
z niego ciuchy jak popierdolony, odsłaniając obsesyjnie kolejne
fragmenty idealnego ciała, którego nie widział tak długo, że w swoim
łbie mierzył to już wiekami, cholernymi latami świetlnymi.
<br />
- Lubię. - Wychrypiał pomiędzy pocałunkami, klepiąc go w tyłek. Kochał ten charakterystyczny odgłos, ubóstwiał go.
<br />
Momentalnie zauważył jak Seth wypręża swoje wąskie bioderka, jak wygina
swoje wygimnastykowane ciało niczym struna, prosząc o choć jeden dotyk w
tym najbardziej pobudzonym, potrzebującym miejscu.
<br />
O, nie - nic z tego - tym razem nie zamierzał dać temu gówniarzowi tego,
na czym tak bardzo mu zależało. Wręcz przeciwnie; zamierzał mu dawać
wszystko, tylko nie to.
<br />
Dotykał więc jego cudownej szyi, o gładkiej i słodko pachnącej skórze,
dotykał drżących ramion i pełnych warg - pieścił je dłonią,
językiem,policzkiem szorstkim od kilkudniowego zarostu...
<br />
- Leż. - Nakazał mu, czując jak gnojek próbował mu się bezczelnie
podłożyć tak by ocierał mu się udem o fiuta. Automatycznie zerknął w to
miejsce, uśmiechając się bezczelnie na widok mocno zaróżowionej,
pobudzonej erekcji.
<br />
Ach, komuś tu się kurewsko śpieszyło do jakiegokolwiek kontaktu... To było niemalże urocze.
<br />
- Leż. - Powtórzył, sprzedając mu kolejnego klapsa. Co za bezczelny
bachor, w ogóle się go nie słuchał, zaślepiony prymitywną potrzebą. Co
jeszcze musiał mu zrobić żeby zaczął się go słuchać?
<br />
- Powiedziałem "leż"! - Warknął, ściskając go za jedno ze smukłych ud.
Na twarz wstąpił mu już lekki rumieniec spowodowany poddenerwowaniem i
podnieceniem na raz (jego fiut od dobrych paru minut próbował przebić
się przez materiał spodni, niemalże rozpieprzając rozporek ale to nie
był ten moment, jeszcze nie...), a kąciki ust wykrzywiał groźny grymas. -
Ty mały, bezczelny bachorze, zaraz cię nauczę szacunku. - Dodał
stanowczo, podciągając mu nogi o wiele, wiele wyżej. Właściwie wyginał
go teraz w taki sposób, że jego krocze i tyłeczek były wyeksponowane jak
na jakąś cholerną wystawę.
<br />
Spojrzał mu głęboko w oczy i zsunął się ze stołu, stając mu na powrót
między udami. Coś w jego spojrzeniu zdradzało, że był z siebie baaardzo
zadowolony, a to - w przypadku Setha - nie mogło wróżyć niczego dobrego.
<br />
- Ostrzegam cię. - Powiedział poważnie, nie mogąc oderwać spojrzenia od
jego wypiętego tyłeczka. Jeden z pośladków wciąż nosił na sobie ślad po
uderzeniu... Kusił do zrobienia tego znowu i znowu i zno... Chrząknął,
kręcąc lekko głową. - Rusz się choćby i o centymetr a, kurwa, przestanę.
Zobaczysz. - Pogroził mu palcem i pochylił się nisko by...
<br />
Wsunąć mu język w tyłek. Dosłownie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-08, 06:50<br />
<hr />
<span class="postbody">- Ach! - jęknąłem rozkosznie, gdy język Nielsa, mokry i zwinny dotknął mojego wejścia.
<br />
Dotychczas zrobił coś podobnego tylko raz. Wówczas czuło się jego
niedoświadczenie, ale bądźmy szczerzy - w dalszym ciągu sprawiało mi to
przyjemność. Zresztą, bylibyśmy wtedy tak bardzo pijani... Wszystko
smakowało dobrze. Wszystko było dobre. Kto by pomyślał, ze właśnie w ten
sposób będę wspominał tą porażkę pod wieloma względami. Chociażby
kontroli, czy asertywności.
<br />
Właśnie, przy Nielsie w tych intymnych sytuacjach nie umiałem być tak
asertywny, jak bym chciał. Powinienem mu odmówić, odepchnąć go, iść do
siebie z herbatą i po prostu zacząć się pakować. A ja dalej...
<br />
Uśmiechnąłem się do Nielsa, chociaż tego nie widział. Nurkował pomiędzy moimi nogami.
<br />
Drgnąłem z rozkoszy, nie umiałem nie ruszać się, gdy robił takie rzeczy.
Jego język utonął w mojej dziurce. To wrażenie było tak strasznie
dziwne. Rozpychanie mnie, lekki dyskomfort, ale najbardziej intensywnym
uczuciem była jednak ta mokrość, ta zwinność. Kurwa, jakie to było
dobre. Jakie cudowne. Jezu, tak...
<br />
- Nie umiem się nie ruszać, jak robisz mi takie rzeczy, Niels... Jesteś w
tym tak dobry, kurwa, tak... Tak... Mmmm... - wyjęczałem, starając sie
naprawdę nie ruszyć.
<br />
Przygryzłem dolną wargę, oddychałem ciężko. Palce zaciskały się na moich udach.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-08, 07:25<br />
<hr />
<span class="postbody">No i, kurwa, proszę. Poruszył się. Oczywiście, że się poruszył.
<br />
Jego dłoń wystartowała już do góry żeby rozbić się na jednym z kształtnych pośladków, kiedy nagle usłyszał:
<br />
- Nie umiem się nie ruszać, jak robisz mi takie rzeczy, Niels... -
Docisnął język mocniej na znak swojego wkurwienia. -Jesteś w tym tak
dobry, kurwa, tak... Tak... Mmmm... - I jeszcze mocniej. <span style="font-style: italic;">Tak,
masz, gówniarzu. Masz to na co zasłużyłeś. Będziesz się teraz płaszczył
i wił się pode mną jak mała kurewka, wypinając tyłeczek mocniej i
mocniej, nie przejmując się tym jak bardzo go eksponujesz, jaką zdzirę z
siebie robisz.
<br />
Dla mnie możesz, potrafisz. Ba, ty nawet chcesz.</span>
<br />
Uśmiechnął się krzywo, przenosząc swoją wielką dłoń na jego płaski,
napięty brzuch - pogładził go czule, rozcierając po rozgrzanej skórze
maleńkie kropelki potu.
<br />
Wcisnął język głębiej, rozszerzając ciasny tunel mięśni tak jak tylko
potrafił. Już po chwili mógł zagłębić niemalże jego połowę, wywołując
tym wyjątkowo obłudne i bezwstydne jęki blondyna.
<br />
- Ależ ty się drzesz. - Wyprostował się powoli, oblizując usta z jego
smaku. Przechylił głowę, obserwując jego piękną, rozpaloną i wykrzywioną
w uwielbieniu twarz. Otarł usta z resztek śliny, wykonując przy tym
charakterystyczny ruch szczękami. - Mała zdzira. - Rzucił z wyzwaniem,
odpinając guzik spodni. Pozwolił by opadły mu gdzieś w okolicy stóp i
przeszedł nad nimi, ponownie kładąc się na drobnym ciele chłopaka. Nie
przerywając kontaktu wzrokowego chwycił garść jego pięknych jasnych
włosów i podciągnął mu głowę do góry, wpijając mu się w wargi.
<br />
Całował go dziko, agresywnie, nie myśląc o tym na co powinien sobie
pozwolić, a czego zdecydowanie unikać. Lizał się z nim w
najprymitywniejszej formie, ssał mu wargi i pozwalać zasysać swoje,
dając mu odczuć swój własny smak.
<br />
Chwycił za jeden z wiotkich nadgarstków i pociągnął go brutalnie w dół,
nakierowując smukłą dłoń na swojego prężącego się przez materiał
bokserek kutasa.
<br />
Nie musiał mu przecież tłumaczyć co powinien robić, dobrze wiedział, że
zdolny dzieciak potrafił się obsługiwać z kutasami jak mało kto.
<br />
- Mmmmh. - Zamruczał w pocałunek, czując wędrówkę jego paluszków wzdłuż sztywnego trzonu.
<br />
Kurwa, kurwa, kurwa, tak bardzo już go potrzebował. Natychmiast i jak najbardziej.
<br />
I dobrze to wiedział, jeżeli ktokolwiek by im teraz przeszkodził do byłby gotów go zabić.
<br />
Bo nic poza nimi, teraz, w tej chwili, nic innego się nie liczyło.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-08, 07:42<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Alfons - odszczeknąłem się, uśmiechając się do niego lekko. Oblizałem
usta, nim Niels nie podszedł znowu do mnie tym razem w samych bokserkach
i nie złapał mnie za włosy. To sprawiło, że prowizoryczny koczek się
rozpadł, gumka gdzieś upadła pod stół, a blond pasma rozsypały się.
<br />
Jęknąłem w usta mężczyzny, obejmując go, drapiąc. Westchnąłem rozkosznie, drżąc od emocji, które we mnie wrzały.
<br />
Oczywiście nie mogłem zdawać sobie sprawy z tego, jak wiele zakazów i
nakazów miał Niels, gdy był z moją matką. Intensywność tego, co teraz
robiliśmy była jednak niesamowita. Drżałem mu w ramionach, liżąc jego
usta, język, poddając się tej niesamowitej agresji i rozkoszy, która
płynęła ode mnie do niego i na odwrót. To było tak absolutnie rozkoszne.
<br />
Mruknąłem gardłowo, gdy Niels pociągnął moją dłoń do jego fiuta, dając
mi wyraźnie do zrozumienia czego oczekuje. Och, oczywiście, że tak.
<br />
- Mogę być zdzirą, ale właśnie to uwielbiasz. Po to wracasz za każdym
razem. Jestem pieprzonym, chodzącym honorem, ale w łóżku mogę być kurwą,
jestem nią. To zajebiste, prawda? - uśmiechnąłem się, odsuwając na
chwilę usta od warg Nielsa. Tylko po to, by za chwilę rzucić się wręcz
na nie, wessać się w nie, dopaść do języka. W tym samym czasie moja dłoń
złapała fiuta Nielsa bardzo mocno, pewnie. I bez żadnego większego
wstępu (cóż to było, chwilowe głaskanie) zacząłem mu naprawdę walić
dłonią.
<br />
W tym samym czasie pocałunek stracił na agresji. Stał się delikatniejszy.
<br />
- Dziś będę cię ujeżdżał.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-08, 08:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Chciał
mu coś powiedzieć, zarzucić jakąś porządną ripostą, która uciszyłaby
tego bezczelnego gnojka na choćby i pięć jebanych minut, ale kiedy...
Kiedy ta dłoń złapała za jego sztywną pałę, a paluszki popieściły jej
skórę tylko po to by za chwilę ścisnąć tak kurewsko mocno i pewnie,
tak...
<br />
Nie, nie było mowy żeby wydobył z siebie jakiekolwiek słowo - potrafił
po prostu sapać, zaciskając wargi tak mocno, że stanowiły niemal
niewidoczną kreskę i starał się za wszelką cenę nie puszczać tego
kudłatego, najcudowniejszego i najpiękniejszego łba, byleby tylko nie
stracić z nim kontaktu wzrokowego, byleby tylko jego widok mu gdzieś nie
uciekł.
<br />
- O-och - wyrzucił z siebie jakby nieśmiało, wpatrując się z
zaskoczeniem w jego bezczelny uśmieszek. Kurwa, jak on tak mógł... Jak
on mógł tak niedbale dopierdalać mu z każdą chwilą bardziej i bardziej,
jak mógł być tak kurewsko sprytny i...
<br />
- Dziś będę cię ujeżdżał. - Usłyszał i nie mógł się nie uśmiechnąć, gdy
w jego głowie zaistniała cudowna wizja tego smukłego ciałka usadzonego
na jego biodrach, tego tyłeczka unoszącego się i opadającego na jego
pałę z prędkością światła.
<br />
Co prawda stawiało go to w trochę służalczej pozycji, ale... Jak miał mu
odmówić? Jak miał odmówić tej ślicznotce możliwości ujeżdżania własnego
kutasa?
<br />
- Jasne. - Przyciągnął go z powrotem do pocałunków, które nie
przypominały już w żadnym stopniu tych dzikich, przepełnionych potrzebą i
trochę nieporadnych pieszczot sprzed paru chwil. Teraz były one ciepłe,
wilgotne i dokładne, pokazujące im jak bardzo pragnęli sprawić sobie
nie tylko przyjemność w znaczeniu orgazmu, ale i w samym poświęcaniu
uwagi.
<br />
Pociągnął gumkę bokserek w dół i zsunął je do kolan, pozwalając by Seth
ujrzał jego kutasa w całej okazałości. Zaczerwieniony, napęczniały i
wilgotny stanowił sobą wręcz idealny symbol jego pożądania, tego jak
kurewsko już chciał być dotykany i pieszczony przez tego wyszczekanego
gówniarza.
<br />
Nigdy wcześniej nie czuł żeby coś takiego go kręciło i zdecydowanie
stronił od zbyt pewnych siebie panienek, ale w Sethcie było coś
takiego... Jego pycha była taka...
<br />
- Hu...aaah. - Westchnął, ponownie znajdując się w jego zwinnej dłoni.
Poruszał biodrami, pieprząc ciasny tunel, który blondyn zrobił ze swoich
palców specjalnie dla niego. Przycisnął czoło do jego policzka,
przymykając powieki w przypływie niepohamowanej rozkoszy...
<br />
Kurwa, jakie to było dobre.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-08, 08:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Sam
sobie nie mógłbym uwierzyć, gdyby ktoś mi powiedział, że będziemy się
kiedyś tak całować, jak teraz. Subtelniej, dokładniej, cieplej.
Rozkoszniej, to na pewno.
<br />
Objąłem go jedną ręką za szyję, drugą cały czas mu obciągając.
Zamruczałem do ust Nielsa, czując, jak ciepło tego pocałunku rozchodzi
się po całym moim ciele.
<br />
Przymykałem powieki z zadowolenia i rozkoszy, by później je otwierać i
przerywać dotyk ten warg, patrzeć mu w oczy. Uśmiechać się. Lizać jego
wargi.
<br />
Nie zatrzymałem dłoni nawet wtedy, gdy wiedziałem jak to się skończy.
Chciałem tego, aby doszedł. Zasługiwał na to. Przyjąłem obfity spust w
swoje usta, specjalnie w ostatniej chwili wsuwając go sobie głęboko do
ust. Zaskoczyła mnie tylko ilość nasienia, przez co zacząłem kaszleć.
Przydusił mnie tym, ile tego było, ale to nic.
<br />
Uśmiechnąłem się pomimo wszystko, wzdychając rozkosznie. Oblizałem białe
smugi z swoich ust i brody. Odrobinę wypłynęło poza moje wargi, ale to
nic.
<br />
Fiut wcale mu nie opadł.
<br />
- Bierzesz jakąś viagrę, Niels? - parsknąłem śmiechem.
<br />
Przesunąłem swoją dłonią po moim ciele. Od szyi, po sutek, przez
szczupły brzuch, jędrne uda... Dotarłem do tyłeczka, jeszcze mokrego od
śliny Nielsa.
<br />
- Nie mam wazeliny... - mruknąłem, nieco rozczarowany.
<br />
I jak na zawołanie, Niels wyjął z kieszeni swoich spodni małą tubkę.
<br />
- Rany, jesteś przygotowany tak na wypadek "jakbym się zgodził na
ruchanko"? - Rozbawiony wziąłem nawilżacz i wylałem go sobie trochę na
palce.
<br />
Rozsiadłem się tak, aby mój partner mógł patrzeć. Oblizałem zaczerwienione usta i wsunąłem pierwszy palec do swojego wnętrza.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-08, 08:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie pamiętał nawet w którym momencie niemalże klęknął mu nad ustami, kierując swój członek prosto w ich wnętrze.
<br />
Był cholernie blisko i nie myślał, to stało się samo. Nie mniej jednak
moment, w którym odkrył, że jego wytrysk jest chciwie spijany przez
Setha, był kurewsko przyjemny...
<br />
Świadomość, że ta mała zdzira rozsmakowała się w jego spermie była po
prostu niesamowita. To była jedna z tych rzeczy, które napędzały go do
życia, które dawały mu satysfakcję tak wielką, że ciężko ją było
określić słowami.
<br />
- J-ja pierdolę... - Wydyszał, opuszczając się do poprzedniej pozycji.
<br />
- Bierzesz jakąś viagrę, Niels? - Usłyszał i nie mógł nie zawtórować
śmiechem, bo (w rzeczy samej) gdy spojrzał sobie między nogi, jego
fiut... Nadal, kurwa, stał.
<br />
Zaraz jednak uśmiech spełznął mu z ust jak ręką odjął, bo Seth zaczął
się tak... kurewsko zmysłowo dotykać i... Patrzył mu przy tym prosto w
oczy, czym tylko dodatkowo go pobudzał...
<br />
Dyszał wściekle, czując jak jego pierś opada i podnosi się w jakimś
nieziemsko prędkim tempie. Tymczasem mała rączka sunęła jeszcze niżej,
docierając do penisa, którego (jakimś cudem) tak po prostu ominęła i
skoncentrowała się na...
<br />
Och, tak. Kurwa, tak, tak.
<br />
- Nie mam wazeliny...
<br />
Jak szalony zsunął się ze stołu i sięgnął do porzuconych spodni,
wygrzebując z nich niewielką tubkę. Wcisnął mu ją w dłoń i wzruszył
ramionami na wymowny komentarz, woląc nie udzielać na niego odpowiedzi.
<br />
Ponieważ mogła ona go załamać. A właściwie to ich obu.
<br />
Stał mu tak między udami i patrzył jak pomiędzy nimi znika jeden z
długich palców, znajdując się w cholernie ciasnym i (na pewno, na pewno)
gorącym wnętrzu.
<br />
Och, pewnie, że chciał żeby to był jego palec, ale świadomość, że ten
mały zboczeniec robił to DLA NIEGO, na jego oczach, była...
<br />
- Wsuń go głębiej. - Poprosił, wbijając błyszczące spojrzenie w znikający poza pierścieniem mięśni paluszek. - Jeszcze.
<br />
Ułożył mu dłonie po bokach, opierając sobie ich czoła o siebie. Zerknął
na dół i patrzył tak jak Seth się dla niego rozciąga, jak pieprzy się
jednym, a później dwoma i trzema palcami, pojękując przy tym jak rasowa
dziwka. Miał cudowny głos. Stworzony do pieprzenia.
<br />
- Dobrze... - Pochwalił go, ujmując w dłoń jego wiotki nadgarstek.
Poruszył nim mało delikatnie, przyśpieszając tempo rozciągania.
<br />
Ale po chwili miał już to całe rozciąganie głęboko gdzieś, naprawdę.
Liczyło się tylko to, że tak po prostu pociągnął go na podłogę, natarł
swojego fiuta wazeliną i nadział zgrabny tyłeczek jednym, wprawnym
(zaskakująco wprawnym) ruchem.
<br />
Patrzył jak jego oczy rosną do rozmiarów talerzy, jak usta wykrzywia
okrzyk bólu, zaskoczenia i przyjemności, jak małe palce zaciskają mu się
na włosach zdobiących klatkę piersiową.
<br />
Nie dał mu się przyzwyczaić, nie miał na to, kurwa, czasu - poruszał
biodrami, zdobywając kolejne centymetry tego tyłka, zaciskając mu swoje
wielkie łapy na ramionach.
<br />
- Na co czekasz, cwaniaczku? - Wydął wargi w prześmiewczym uśmiechu. - Miałeś mnie ujeżdżać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-08, 10:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Ból,
rozkosz i dezorientacja zawładnęły mną, gdy tylko nagle Niels zmienił
naszą pozycję, ściągnął mnie z tego stołu na podłogę i nadział na
siebie, dosłownie nadział. Nie byłem jeszcze na to gotowy, więc moje
zaskoczenie - ogromne. Było też jakoś dziwnie inaczej, niż wcześniej,
ale nie wiedziałem o co chodzi - jakbym czuł coś takiego czystego,
prawdziwego. Bez niczego poza tym. Nie umiałem tego określić, ani
zrozumieć o co chodzi konkretnie. Nie było to zresztą istotne, inne
uczucia skutecznie zagłuszyło to - chociażby ten ból.
<br />
Nie byłem gotowy jeszcze na jego fiuta, nie do końca, więc skrzywiłem
się z tego dyskomfortu. Zacisnąłem zupełnie bezmyślnie palce na
delikatnych włosach, które porastały na klatce piersiowej.
<br />
Oblizałem usta, drżąc. Pierwsze kilka pchnięć sprawiało, że mój oddech zamierał, wręcz nikł, by później się ponowić.
<br />
Co za chuj, kurwa mać. Ujeżdżać go, kiedy ja... Kurwa.
<br />
Zagryzłem wargę, robiąc to. Mrużyłem oczy, zatapiając w sobie tego
kutasa i wyciągając go z siebie. I później znów, topił się i wysuwał.
Coraz szybciej. Kilka ruchów później wiedziałem już, że mogę robić to
szybciej, ale nie robiłem. Drażniłem się z nim, będąc nieznośnie
powolnym i dokładnym. Głęboko we mnie i całkowicie wyjąć. Hmhmh, i kto
tu jest teraz cwany, Niels?
<br />
Gdy już mężczyzna miał zamiar na mnie nakrzyczeć albo zrobić cokolwiek
chciał, przyspieszyłem. Tempo się zwiększało i rozkosz też. Jeb, jeb,
jeb, pośladki jak szalone obijały się o siebie, tworząc głuchy dźwięk.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 03:11<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Haaaah... Mhhh... - Pojękiwał, wyprężając się tak by jego fiut
zagłębiał się jak najbardziej w ciasną dziurkę, prosto do miejsca, które
sprawiało, że ten mały bezczelny gówniarz jęczał jeszcze głośniej i
bardziej, otumaniając go do tego stopnia, że nie liczyło się już nic
poza tym dźwiękiem.
<br />
No, może oprócz jego twarzy. Ta buźka potrafiła się tak ładnie wykrzywiać pod wpływem przyjemności, tak ładnie...
<br />
Hej, co on, kurwa, robił? Dlaczego nie pozwalał mu się jebać, co to miało być?!
<br />
Obserwował jak jego fiut wsuwa się niemal do końca tylko po to by wolno,
nieznośnie wolno wysunąć się z ciasnoty ponownie i to tak, że w środku
zostawała tylko końcówka!
<br />
To nie było sprawiedliwe, on nie miał tutaj czasu na pieprzone
głaskanie, on miał czas na pierdolenie! Dzikie, zwierzęce i mocne, bez
tańczenia, bez znęcania się nad jego biednym fiutem, do kurwy nędzy!
<br />
Seth! - Chciał wykrzyknąć ale zamiast tego z jego ust wyrwała się
plątanina nieskładnych jęków, ponieważ blondyn postanowił w tym samym
momencie przyśpieszyć i to do takiego tempa, że ostre uderzenia
pośladków zmieniły się nieprzerwany trzask, podniecający jak jasna
cholera.
<br />
Mokre chlupanie połączone z tymi klaśnięciami, ich ciężkie, zduszone
jęki, śliski pot, śliskie uda i sliskie dłonie - słodkie i ruchliwe
języki, to wszystko było takie...
<br />
Przyciągnął do siebie jego głowę, wymuszając na nim (ta zdzira
próbowała się wyrywać, wolała pozostać wyprostowana, ale on miał to
gdzieś bo chciał się z nim, kurwa, całować!) długi i cholernie intymny
pocałunek, w który oboje przyjmowali swoje westchnienia i jęki, aż
nagle...
<br />
- A-ach! - Jęknął krótko, wyprężając się mocno na podłodze. Uderzył
kolanem w nogę od krzesła, przewracając je z głośnym hukiem. Wzruszył
ramionami i uśmiechnął się nieprzytomnie, obejmując drobne ciało
chłopaka, gdy ten runął na niego wraz z potokiem spermy, która osiadła
mu na brzuchu i klacie.
<br />
Może to było trochę popierdolone, ale Niels kochał jego spusty, kochał
być brudny od spermy tego gówniarza. To było coś jak trofeum. A może i
coś lepszego.
<br />
Pogłaskał go po głowie, uspokajając powoli swój ciężki oddech. Ucałował
go delikatnie, wygrzebując z kieszeni spodni paczkę papierosów. Złapał
jednak za coś jeszcze.
<br />
O, kurwa. Prezerwatywa. Jebał go bez gumy.
<br />
O, kurwa.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 03:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Wyjęczałem
tę rozkosz prosto w jego usta, mrużąc powieki z rozkoszy i wyginając
się w przyjemności. Nie byłem w stanie utrzymać się dłużej o własnych
siłach, przez co opadłem na tors Nielsa, oddychając ciężko. Zacisnąłem
powieki, przytulając się do niego. Chciałem odsapnąć, powoli. Fiut
Nielsa wysunął się ze mnie i tym razem znów odczuwałem to dziwne
uczucie, jakby coś we mnie było i wypływało... A chwilę później
usłyszałem ciche "Kurwa". Uniosłem powieki i spojrzałem dokładnie na
dłoń mężczyzny, która to dzierżyła sfatygowaną paczkę papierosów, a
także kondoma w szeleszczącym, nienaruszonym opakowaniu.
<br />
- Pieprzyliśmy się bez gumy? - mruknąłem, marszcząc brwi. Usiadłem na
biodrach Nielsa i nagle nie potrzebowałem więcej nawet odpowiedzi na to
pytanie. Czułem to okropne, wywołujące dyskomfort kapanie.
<br />
- Kurwa. - Potwierdziłem poprzednią reakcję Nielsa, krzywiąc się.
Niedobrze. Jeżeli on był chory, to właśnie sprzedał mi jakąś infekcję
albo nawet gorzej. Przecież nie wiem, czy nie jest chory na HIV-a albo
coś podobnego.
<br />
W zasadzie, już raz pękła nam guma. I wtedy też istniała taka możliwość.
<br />
- Fuj, jak można zapomnieć o tak ważnej rzeczy? - parsknąłem śmiechem, lekko go szturchając. Przekomarzałem się.
<br />
Mleko się rozlało, w zasadzie nie było co histeryzować. Zrobię badania i okaże się.
<br />
Położyłem się znów na klatce piersiowej Nielsa, ziewnąłem i przytuliłem
się. Mężczyzna zapalił papierosa. Wyżebrałem od niego dwa buchy, którymi
się zresztą znów z nim dzieliłem. Rozleniwiony i nagi leżałem na jego
ciele, nie przejmując się jeszcze konsekwencjami, ani niczym takim.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 04:02<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Przepraszam. - Wymruczał absolutnie szczerze i czule, gładząc jego
nagie, spocone plecy. Podłoga nie należała do wyjątkowo wygodnych, ale
była podgrzewana, więc nie mógł zbytnio narzekać.
<br />
No, a już szczególnie, biorąc pod uwagę to, że od drugiej strony przygniatał go najsłodszy ciężar świata.
<br />
- Jakoś... Nie myślałem. - Przyznał, przyjmując od niego porcję dymu.
Kurwa, uwielbiał to wspólne palenie, nie wiedział dlaczego, ale
cholernie go podniecało. - Ja nie jestem... - Sam również wdmuchnął mu
swój dym, uśmiechając się krzywo, gdy wyczuł drobną rączkę głaszczącą
włosy na klacie. - Nie choruję. Na nic. A przynajmniej nic o tym nie
wiem.
<br />
Przechylił głowę tak by móc zerknąć na jego zaczerwienione pośladki -
ech, one wiecznie tak pięknie odstawały, kusząc go swoim kształtem i
jędrnością, tym jakie były małe i okrągłe.
<br />
- Masz boski tyłek. - Powiedział tak po prostu, nie odrywając od niego
spojrzenia. Dogasił papierosa o podłogę w miejscu, gdzie widniał już
wypalony ślad (to pewnie po tym należącym do Setha, kurwa - Kat będzie
wściekła) i westchnął przeciągle, wpatrując się w sufit. - Naprawdę
gorący. Nigdy wcześniej, ja...
<br />
Urwał, odwracając wzrok. Nie, nie wiedział jak to ująć. Nie wiedział jak mu powiedzieć o tym, co go tak gnębiło.
<br />
Dlaczego nie mogli się ze sobą po prostu pieprzyć? Katja pozostawałaby
nieświadoma i szczęśliwa a oni świadomi i szczęśliwi i...
<br />
Tak, wiedział, że to nie takie proste. Ale i tak tego żałował.
<br />
W tym samym momencie zadzwonił telefon blondyna. Dla żartów sięgnął po niego jako pierwszy, zerkając na wyświetlacz.
<br />
Zmrużył groźnie powieki, krzywiąc wargi w wyrazie zadowolenia.
<br />
- Co to za Max, co? - Spytał, sprzedając mu lekkiego klapsa. Nie
wiedział dlaczego, ale już w tej chwili czuł, że nie lubił tego kolesia.
<br />
W ogóle nie lubił każdego kolesia, który ośmielał się przebywać w towarzystwie jego...
<br />
To jest Setha. Kurwa.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 04:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzałem
na miejsce, w którym ewidentnie upadł i wypalił się mój szlug. Zresztą,
zostało po nim truchło w postaci filtra. Był tu ślad i miałem tylko
nadzieję, że się odmyje to gówno. W innym przypadku będzie naprawdę
smutno.
<br />
Słysząc dźwięk telefonu zignorowałem to zupełnie, ale słysząc pytanie
Nielsa od razu podniosłem głowę. Kurwa. Nie spodziewałem się, że pan
Brown zadzwoni wtedy, gdy będę z osobą, o której mieliśmy rozmawiać.
Niech to szlag.
<br />
- Facet Andrei, kumpeli Alexa. Urządzamy jej przyjęcie niespodziankę -
skłamałem sprawnie, podnosząc się do siadu i odbierając telefon.
<br />
- Cześć, Max. I jak tam, wszystko gotowe na szaloną imprezkę?
<br />
Nastała chwila ciszy.
<br />
- Rozumiem, że nie może pan rozmawiać swobodnie, panie Reha.
<br />
- Tak, balony będą świetne. Wszyscy je lubią. Tylko pamiętaj o tych z helem.
<br />
- W porządku. Udało mi się ustalić adres zamieszkania pana Pettersena. Obecny. Z tego co wiem, nie chwalił się wam tym, prawda?
<br />
- W istocie, nie, ona nie lubi śmietanowego tortu. Dobrze pamiętasz!
Poczekaj, pójdę po jakiś mazak i kartkę, będę mógł zrobić listę zakupów.
Zaraz wrócę, Niels - uśmiechnąłem się do mężczyzny i posłałem mu
buziaka.
<br />
Nie ubierając się podskoczyłem do swojego pokoju na górę. Sperma leciała
mi po udach, ale na razie nie mogłem nic z tym zrobić, niech to szlag.
<br />
- Okej, jestem gotów.
<br />
- Windlsey's 25 8/85. To bardzo mała kawalerka i w zasadzie rzadko tam
bywa. Odnoszę jednak wrażenie, że pan Pettersen bawi się w bardzo ciemne
sprawki. Nie znam szczegółów, to tylko moje przypuszczenia, póki co.
Zadzwonię do pana, gdy zdobędę więcej informacji.
<br />
- Jasne, dziękuję za telefon. Do widzenia.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko na widok adresu. No, to zawsze jakiś krok do
przodu. Coś, czego nie chciał nikomu powiedzieć. Nikt też o to nie
pytał. Wróciłem do Nielsa na dół. Mężczyzna już stał na nogach, ale
dalej był nagi. Wskoczyłem mu w ramiona, tak po prostu, i ucałowałem
jego usta.
<br />
Nie mógł zacząć czegoś podejrzewać, a poza tym, została jeszcze chwila,
mogliśmy jeszcze przez kilka minut być głupi. Ostatni raz. Coś jak
pożegnanie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 04:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Może
był przeczulony, ale nie podobał mu się sposób w jaki Seth rozmawiał z
tym całym facetem kumpeli. Niby wszystko całkowicie normalnie, miło,
jakieś balony, ciasto czy tam, tort, ale...
<br />
Ten Max miał strasznie niski głos. I męski. A co jeśli to był jakiś facet, z którym Seth spotykał się za jego plecami?
<br />
Warknął cicho, zbierając z podłogi swoje bokserki i spodnie. Ledwo udało
mu się nałożyć bieliznę, a blondyn był z powrotem przy nim, uśmiechając
się łagodnie.
<br />
I chociaż oboje dobrze wiedzieli, że to wszystko było ich kolejnym
błędem i kurewskim policzkiem wymierzonym w bogu ducha winną Katję,
chociaż sumienia przeżerało im obrzydzenie do siebie i tego co robili,
potrafili spędzić ze sobą naprawdę przyjemny wieczór.
<br />
Piekli razem frytki (strasznie zgłodniał po tym porządnym jebanku),
wylali herbatę i potłukli przy tym kubek, spalili razem paczkę
papierosów. Niels pozował niemalże nago do głupich zdjęć, pokazywał
chłopakowi jak robić "wyrzutnię winogron", wypili trzy piwa i grali w
rzutki, nie zawsze trafiając nimi do celu.
<br />
Ale i tak świetnie się przy tym bawili.
<br />
Do momentu kiedy pani domu nie postanowiła wrócić odrobinę wcześniej niż sądzili.
<br />
- Szybko. - Nałożył mu koszulkę, pomagając z zapięciem rozporka. Szlug
zwisał mu z kącika ust, brudząc popiołem dopiero co wytartą podłogę. -
Przepraszam. - Mruknął, kiedy w międzyczasie Seth próbował to zetrzeć
skarpetką. - Kurwa.
<br />
Poprawił zapięcie koszuli i odgarnął z twarzy poczochrane kosmyki
włosów. Rzucił się na kanapę z butelką piwa, przyjmując na siłę znudzony
wyraz twarzy.. Posłał ostatnie spojrzenie na kształtny tyłeczek i...
<br />
Westchnął głęboko, uświadamiając sobie, że być może minie wiele czasu nim znowu się w nim zatopi. A szkoda. Był świetny.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 05:07<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Cześć, wróciłam! O, jesteście tutaj! - Nieco zdezorientowana kobieta
zauważyła, że siedziałem obok Nielsa na kanapie. Zdążyłem tam spocząć
dosłownie sekundę temu. W ostatniej chwili. - Czyżbyście się pogodzili?
<br />
- A byliśmy pokłóceni? - spytałem, unosząc brew w wyrazie zaskoczenia.
<br />
- Nie odzywaliście się do siebie, więc sądziłam, że owszem... Tak czy
inaczej, zrobiłam po drodze zakupy i kupiłam w pizzerii wasze ulubione
pizze, chłopcy. Mam też colę i piwo. Pomyślałam, że będzie miło i
zrekompensuje wam trochę moją nieobecność.
<br />
Kobieta uśmiechnęła się promiennie, a mnie zrobiło się bardzo głupio.
Mama pomyślała o nas, a my robiliśmy takie świństwa pod jej nieobecność.
Pieprzyliśmy się. Niech to szlag, kurwa!
<br />
Musiałem się stąd wynieść jak najszybciej. Nie mogło się to powtórzyć. Nie mogło.
<br />
<br />
Kilka dni później przed naszym domem stał wielki samochód, do którego
wrzucano moje osobiste rzeczy, takie jak pamiątki, ubrania, czy
komputer. Wszystko popakowane.
<br />
- Kochanie, ale nie zabieraj wszystkiego, to przecież twój dom, twoje
dziedzictwo, dziedziczysz go, skarbie - powtarzała moja mama.
<br />
- Dobrze, dobrze. Zostawiam połowę ubrań i połowę wszystkiego, w
porządku? Będę tu przecież, wyprowadzam się do centrum, mamo, a nie do
Chin. Spokojnie - uśmiechnąłem się do niej, przytulając jej drobną
posturę.
<br />
Obok stał Niels, ale jego nie dotknąłem. Uśmiechnąłem się tylko lekko i pożegnałem się.
<br />
Cholernie bałem się tego mieszkania samemu, ale w zasadzie nie było innego wyjścia. To jedyne, rozsądne rozwiązanie. Serio.
<br />
<br />
Mieszkanie Setha:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://i.imgur.com/o9nLDgn.jpg" /> <img alt="" border="0" src="http://i.imgur.com/uAgEo2W.jpg" />
<br />
<img alt="" border="0" src="http://i.imgur.com/0FbNTHR.jpg" /> <img alt="" border="0" src="http://poonpo.com/wp-content/uploads/2015/04/Modern-Dark-Themed-Bathroom-Ideas.jpg" />
<br />
Sypialnia gościnna:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://iss.zillowstatic.com/image/modern-master-bedroom-with-wood-ceiling-accent-wall-and-vaulted-ceiling-i_g-ISphq1hgpj5rje1000000000-vwm8R.jpg" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 05:31<br />
<hr />
<span class="postbody">I
w taki oto sposób jego mały, słodki chłopiec wyfrunął z gniazda, z
którego (tak nawiasem mówiąc) wykurzył go on sam. Huh, to brzmiało jakby
opowiadał o swoim dziecku, nie o kochanku.
<br />
Kurwa, to było takie okropne, że robili to Katji, że Seth robił to
własnej matce i Niels robił to tak równej babce, a przy okazji i jemu,
bo przecież zmuszał tego dzieciaka do zdradzania własnej...
<br />
Ech, no to było skomplikowane. Ale co na to mogli poradzić, tak było i
już. Tak wyglądało życie. Przecież nie chcieli tego, nie planowali
wszystkiego od początku. To stało się samo, coś ich popchnęło ku sobie
i... Wyszło.
<br />
Poza tym, to było tylko pieprzenie. Ciągnęło ich do siebie seksualnie i,
kurwa, nie było w tym nic dziwnego - zgrywali się w seksie lepiej niż w
jakiejkolwiek innej dziedzinie życia.
<br />
I z kimkolwiek.
<br />
- Kochanie. - Katja rzuciła mu zmartwione spojrzenie. - Co się z tobą dzieje? Dlaczego nie jesz?
<br />
Pokręcił głową, upijając łyk kawy.
<br />
- Nie wiem. - Odparł niechętnie, przecierając dłonią spocone czoło. - Chyba mi po prostu za gorąco. Nie podkręcałaś ogrzewania?
<br />
- Nie. - Kobieta wpatrywała się w niego uparcie, wzbudzając tym samym jego poirytowanie.
<br />
Miał ochotę jej powiedzieć żeby przestała, ale powstrzymywał się, wiedząc że niepotrzebnie by ją tym tylko zranił.
<br />
Już wystarczająco robił jej gówno z życia.
<br />
- Zostaniesz na trochę sam, w porządku? Umówiłam się z Sethem na obiad i...
<br />
- Dlaczego beze mnie? - Spytał trochę agresywniej niż zamierzał.
Jeszcze raz obdarzyła go wyjątkowo zdziwionym spojrzeniem, sięgając po
filiżankę z herbatą.
<br />
- Będziemy omawiać szczegóły ślubu. Sam mówiłeś, że to cię nie interesuje, kotku. Dlaczego od razu się denerwujesz?
<br />
- Nie, ja... - Chrząknął, siląc się na uśmiech. - Przepraszam, to te
cholerne gorąco. Położę się już, ok? - Dodał, wstając od stołu. - Do
zobaczenia wieczorem, ślicznotko.
<br />
Nie czekając na odpowiedź powlókł się do sypialni, włączając sobie telewizor.
<br />
Nie wiedział o co chodzi, ale czuł się dziwnie wykluczony. To nie było
sprawiedliwe, że on nie mógł się z nim zobaczyć a Katja tak.
<br />
I chuj z tym, że to był jej syn nie jego. On też miał do niego prawa. Chodził na jego pieprzone koncerty. Nosił wianek i...
<br />
I go pieprzył.
<br />
Miał do niego większe prawa niż ktokolwiek inny.
<br />
<br />
- Naprawdę ładnie się tutaj urządziłeś. - Posłała synowi szczery
uśmiech, rozglądając się dokładnie po każdym zakątku pomieszczenia. -
Robiłeś tu już jakieś imprezy? Czynsz jest wysoki? Wiesz jak się
nastawia pralkę? Może powinnam ci wynająć służbę, co? Nie wyobrażam
sobie mojego chłopca, który sam sobie pierze koszule, to okropne!
<br />
<br />
Rzucił słuchawką o ścianę i jeszcze raz zerknął w wyświetlacz laptopa.
<br />
Kurwa mać, ta suka o wszystkim doniosła. To był już czwarty mail tego typu. Miał przesrane.
<br />
A już się łudził, że zapomnieli, już miał nadzieję, że dadzą mu spokój...
<br />
- Taki chuj. - Warknął, uśmiechając się gorzko. Podniósł się z łóżka i
odpalił papierosa, zbierając z podłogi szczątki urządzenia. Pokręcił
głową i wrócił do laptopa, kasując zawartość "miłej wiadomości". Dłonie
drżały mu od gniewu i... strachu.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Giv mig fem minutter, og jeg vil finde
ud af resten. Du vil forstå, hvor meget jeg har savnet dig. Lille rotte
gik for at skjule den største kanariske men klog kat vil fange enhver
gnaver.
<br />
Forbered en gave til mig, dejligt at se dig igen.
<br />
Far *</span>
<br />
Przesunął dłonią po wilgotnych kosmyków, czując jak zbiera mu się na
wymioty. Wszystko, wszystko na świecie byłoby lepsze od strachu przed
własnym ojcem.
<br />
Każde, najgorsze gówno nie mogło się równać z czymś... takim.
<br />
<br />
*Daj mi pięć minut i dowiem się reszty. Zrozumiesz jak bardzo za tobą
tęskniłem. Mały szczurek poszedł się schować do największych kanałów ale
mądry kot złapie każdego gryzonia.
<br />
Przygotuj dla mnie prezent, miło będzie Cię znów zobaczyć.
<br />
Tata.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 05:43<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Mamo, nie mam pięciu lat, spokojnie - parsknąłem śmiechem. - Pamiętasz,
były czasy, kiedy nie mieliśmy pieniędzy. Dawaliśmy sobie radę. Bez
służby też sobie poradzę. - Poklepałem kobietę po ramieniu, całując ją w
policzek.
<br />
Jedliśmy obiad w kuchni. Z boku był też mały stoliczek, prócz wysepki i
tam właśnie przycupnęliśmy z jedzeniem. Wszystko jeszcze wyglądało jak z
rozkładówki jakiegoś czasopisma, mało w tym było mnie, tak naprawdę,
ale z czasem nabierze to charakteru. Przynajmniej w to właśnie
wierzyłem.
<br />
- Mam wyrzuty sumienia, kochanie - usłyszałem od mamy pomiędzy jednym, a drugim kęsem makaronów.
<br />
- Dlaczego?
<br />
- Może zbyt szybko wyskoczyłam z tym ślubem, jak myślisz? Wydaję mi się,
że on się trochę dusi w tym... To... Nie umiem tego wyjaśnić, ale po
prostu odczuwam niepewność.
<br />
Przełknąłem ciężko ślinę. To pewnie byłby dobry moment, aby powiedzieć
jej o zdradach. Jedyny. Jeżeli popchnę ją do dalszych czynów, to w
zasadzie wszystko będzie pozamiatane tak bardzo, jak tylko bardzo jest
to możliwe.
<br />
- Ja...
<br />
- Powiedz szczerze, Sethie - poprosiła.
<br />
Skrzywiłem się.
<br />
- Myślę, że powinnaś rozmawiać o tym z nim, a nie ze mną, mamuś. Wiesz o
tym, że ja powiem, co powiem. Dla mnie to za szybko. Nie potrafię
wyobrazić sobie ciebie z kimkolwiek innym, niż ojciec. Ale wiem też, że
on nie żyje. I nie chcę bronić ci szczęścia. Jeśli uważasz, że to
odpowiedni człowiek, nic nie mogę na to poradzić.
<br />
- A ty jak uważasz, skarbie? To odpowiedni człowiek?
<br />
- Nie - odpowiedziałem w końcu po chwili ciszy, wzdychając ciężko. -
Nie. Nie znamy go, mamuś. Nie wiemy o nim zbyt wiele, nie znamy
przeszłości i przyszłości. Ale mówiłem ci już o tym, pamiętasz? Dlatego
myślę, że i tak ta rozmowa nie ma sensu, zrobisz, co będziesz chciała.
Jak zawsze.
<br />
Dokończyliśmy obiad w towarzystwie niewymagających tematów. Tak było bezpieczniej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 07:47<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie poznaję go ostatnio. - Szepnęła do Betty, dolewając jej herbaty.
Siedziały w kuchni, umawiając się już wcześniej na lunch spędzony w domu
pani Reha.
<br />
Musiały bowiem przedyskutować ważną sprawę, jaką była dziwna zmiana w
zachowaniu jej partnera. Katja coraz bardziej niepokoiła się nocnymi
rozmowami i poddenerwowaniem narzeczonego. Zaczynała podejrzewać
straszne rzeczy i tylko dobry Bóg wiedział jak blisko znajdowała się w
takich momentach prawdy.
<br />
- Ale co się dzieje? - Kobieta chwyciła za dłoń przyjaciółki, ściskając
ją lekko. - Jest dla ciebie niemiły? Kat, on cię chyba nie bi...
<br />
- Nie. - Przerwała jej, wykrzywiając usta w uśmiechu pełnym
politowania. - Po prostu... Gada z kimś przez telefon, a, że robi to po
duńsku to za cholerę nie mam pojęcia o czym. Słyszę, że się denerwuje,
czasem zdarza mu się wypalić przy takiej rozmowie pięć papierosów. Nie
chce się kochać, mówi mi, że jest zmęczony. Dwa tygodnie temu wszystko
niby wróciło do normy, znowu w łóżku odpływałam na całego, a teraz...
Znowu jest ten zastój. I nie wiem jak to ruszyć. Coraz bardziej zaczynam
się przychylać do słów Setha.
<br />
- Jakich słów? - Ruda brew podjechała w górę czoła gdy Betty
przybliżyła się do niej tak bardzo, że prawie zwaliła ją z krzesła.
<br />
- Powiedział mi, że za mało go znam. Za mało o nim wiem.
<br />
- No, coś w tym jest. Ale może go po prostu zapytaj, co?
<br />
- Pytam. Ale średnio chce rozmawiać na ten te... Cześć, kochanie. -
Zmieniła całkowicie ton, uśmiechając się na widok zaspanego mężczyzny.
Co prawda fakt, że chodził przy gościu w samej bieliźnie był co
najmniej... nieodpowiedzialny, ale i tak kochała go takiego, jakim był.
Rozluźnionego, nieokrzesanego, trochę pozbawionego manier i skrupułów...
<br />
- Niels, kto ci tak rozorał ten bok? - Betty, autentycznie zszokowana
wskazała palcem na czerwone rozcięcie zdobiące biodro mężczyzny.
<br />
- Wypadek. - Odparł ochryple, upijając sok prosto z kartonu. - Długa historia. A kto ci odwalił taką świetną fryzurę?
<br />
Katja drgnęła, przygryzając wargę. Betty śmiała się perliście i brzmiała
na całkowicie przekonaną, ale... Pani Reha poczuła się przerażona.
<br />
Ponieważ zdała sobie sprawę jak łatwo jej narzeczony potrafił zmanipulować jej przyjaciółką by zmienili temat. Jak niedbale...
<br />
<br />
- No to proś. - Grubas uśmiechnął się nieładnie, wsuwając mu ostrze
noża pod skórę. Niels szarpnął się i syknął, ale nawet przez chwilę nie
przestał się groźnie wykrzywiać.
<br />
Dwójka typów, którzy podjęli się wdzięcznego zajęcia krępowania mu
kończyn potrząsnęła nim mocno, sprawiając, że łeb zakołysał mu się na
boki.
<br />
- Dobra, nie musisz prosić. Sam w sumie chętnie cię rozpłatam.
<br />
Nóż wsunął się głębiej, ból spłynął tępą falą w okolice potylicy;
czarno-czerwone plamy zatańczyły mu pod powiekami, burząc obraz
paskudnej gęby Joseego.
<br />
- P-pierdol się. - Wybełkotał, czując jak ciężka pięść rozbija się w
okolicy jego żeber. A później doszedł do tego ciężki but. I łokieć.
<br />
Odpłynął.
<br />
- Pukniemy ci tę blondyneczkę, zobaczy co to znaczy mieć prawdziwego
faceta. Wyjebiemy ją w dupę twoim odciętym kutasem. Co ty na to? -
Zamrugał, starając się odzyskać ostrość obrazu. Wszystko bolało go
niemiłosiernie, w głowie przesypywało się potłuczone szkło.
<br />
- Hej, Jos. - Odezwał się nagle jeden z goryli. - Podobno ta blondyneczka ma kutasa. Pewnie by mu się to podobało.
<br />
Obleśny śmiech rozległ się gdzieś nad jego głową. Szkło przesypało się, rozbijając z impetem o ścianki czaszki.
<br />
Jęknął i spróbował się podnieść, ale but skutecznie mu to uniemożliwił. Pieprzony but na jego twarzy.
<br />
Miał przesrane. Umrze tu.
<br />
- Jebiesz tego dzieciaka w dupę? Serio? Jesteś żałosny. Totalne gówno.
<br />
- Pierdol się, Jos. - Powtórzył ostatni raz i wykonał nieoczekiwany
obrót. Mocne kopnięcie wybiło skurwielowi broń, którą jakimś cudem udało
mu się złapać. To było coś lepszego niż magia.
<br />
To była adrenalina. Wkurwienie tak wielkie, że ledwie mógł oddychać.
<br />
Nikt nie miał prawa grozić Sethowi. Żadna. Pieprzona. Kurwa.
<br />
<br />
-...ewno wszystko jest w porządku? Ktoś powinien cię opatrzyć. Wiesz,
Jim jest pod wrażeniem tego, co zrobiłeś. Nikomu nie udało się nigdy
zajeba...
<br />
- Puść mnie. - Warknął, podnosząc się do siadu. - Śpieszę się.
<br />
- Co ty, kurwa? Zostań tutaj, nie dasz rady nig... No Niels! - David wydarł się do zamykających się drzwi. - Co ty!
<br />
<br />
Nacisnął na dzwonek domofonu o wiele mocniej niż zamierzał, ale to
wszystko przez cholerne drżenie rąk - nie umiał nad nimi zapanować.
Obciągnął w dół materiał koszuli i zaklął, dostrzegając na rękawie
krwawą palmę.
<br />
Trudno, powie mu, że go napadli, cokolwiek. Byleby tylko go poczuć,
przytulić, zobaczyć go żywego i wiedzieć, że wszystko było z nim dobrze.
<br />
- Seth. - Odezwał się do domofonu, gdy tylko usłyszał charakterystyczny szum. - Słuchaj, ja... Wpuść mnie, proszę.
<br />
Odezwał się metaliczny szczęk zamka, pociągnął więc mocno za drzwi.
Wjechał windą na szesnaste piętro i wygramolił się z niej ciężko,
docierając do drzwi okraszonych mosiężną trzydziestką.
<br />
Przytrzymał się framugi, wpatrując z oczekiwaniem w przekręcającą się klamkę i...
<br />
Wpił się w jego wargi, popychając go od razu do środka mieszkania. Nie
dbał o to czy ktoś ich zobaczy, nie dbał o to co sobie o tym pomyślał
sam Seth, liczyło się tylko to, że żył, że był tu ciepły i smaczny z
ruchliwym językiem i małymi ciepłymi dłoniami.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 08:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Było
już bardzo późno i spałem. Nie spodziewałem się nikogo, toteż zdziwił
mnie dźwięk domofonu. Z początku sądziłem, że to tylko mój sen, ale gdy
ten powtórzył się kilkakrotnie stwierdziłem, że chyba jednak to nie była
mara, a rzeczywistość. Ziewnąłem i podniosłem się z łóżka niezwykle
niechętnie. Byłem boso i tylko w koszulce, nawet bez bielizny.
<br />
- Słucham? - mruknąłem do słuchawki.
<br />
Nie spodziewałem się tam Nielsa, zaskoczyło mnie to.
<br />
- Seth. Słuchaj, ja... Wpuść mnie, proszę.
<br />
Nacisnąłem przycisk otwierania drzwi. Nie spodziewałem się go. Kto by się spodziewał? Czy nie powinien być w domu z moją matką?
<br />
Poszedłem w tym czasie, w którym Niels wjeżdżał windą do sypialni i
nałożyłem bieliznę oraz spodnie od pidżamy. A wtedy otworzyłem mu drzwi i
nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, po prostu zostałem staranowany i
pocałowany, wzięty w objęcia i tyle.
<br />
Zamruczałem zaskoczony. Usłyszałem tylko jak drzwi trzaskają zamknięte
przez nogę Nielsa albo coś takiego, nie miałem pojęcia co to konkretnie
było.
<br />
Ten pocałunek trwał chwilę, nim Niels pozwolił mi w ogóle odsunąć się i
zaczerpnąć tchu. Spojrzałem wtedy na mężczyznę. Wyglądał na
roztrzęsionego.
<br />
- Co się stało? Krwawisz - zauważyłem, gdy rękaw był cały zakrwawiony.
<br />
Podciągnąłem koszulkę, odnajdując ciętą ranę. Bardzo mocną i intensywną. Kurwa mać.
<br />
- W co ty się wpakowałeś, Niels? - mruknąłem, popychając go na kanapę. -
Leż. - Rozkazałem i poszedłem do łazienki. Zmoczyłem mały ręcznik i
przyniosłem go z powrotem. Uklęknąłem przed nim i zacząłem delikatnie
obmywać tę ranę.
<br />
Nie pytałem skąd i jak. Ale to był kolejny dowód, że Niels faktycznie
nie zarabiał w sposób legalny. To już któryś raz z rzędu przydarzał mu
się jakiś "wypadek", to nie mógł przypadek. Nie był przypadek.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 08:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Pozwolił
mu się zaprowadzić na kanapę niczym małe dziecko, tak samo jak pozwolił
mu zadać sobie te wszystkie pytania, patrzeć na siebie i dziwić się.
<br />
Pozwolił ocierać ranę małym ręczniczkiem - patrzył przez ten czas na
jego piękną buzię, na długie włosy i na oczy rozszerzone wyraźnym
zmartwieniem, strachem.
<br />
Nie umiał tylko jednak wytrzymać, gdy jego palce zderzyły się z ciałem
(jak zwykle) atakując je tym niezwykłym prądem, elektryzującym uczuciem,
które przychodziło za każdym razem gdy mógł... Gdy mogli...
<br />
Odepchnął dłoń z ręcznikiem i przyciągnął go sobie na kolana, wtulając
się w niego absurdalnie mocno i ściśle, zupełnie tak jak gdyby nie
widzieli się wiele lat i teraz, po tak długim czasie rozstania mieli
wreszcie okazję się dotknąć, zobaczyć, poczuć...
<br />
Ale nie różniło się to wiele od tego co tak naprawdę czuł. Kiedy Jos
wraz ze swoimi gorylami próbowali go pozbawić życia w jednym z ciemnych
magazynów, tam poczuł... Coś dziwnego. W momencie kiedy pomyślał, ze
mógłby już nigdy więcej nie zobaczyć tego wstrętnego gówniarza, poczuł
taki...
<br />
Okropny żal. Straszną pustkę. Dojmujący smutek. Przerażającą tęsknotę, duszącą potrzebę.
<br />
To nie były dobrze mu znane uczucia, właściwie z większością z nich miał
do czynienia pierwszy raz w życiu. A jednak... Wtedy uderzyły w niego
całą swą mocą, uświadamiając mu jak bardzo...
<br />
Ucałował go ostrożnie w czubek głowy, odpalając sobie papierosa.
Zakołysał delikatnie drobnym ciałem Setha, wzdychając przy tym ciężko.
<br />
- Jestem idiotą. - Wychrypiał, zaciągając się mocno dymem. - Strasznym
idiotą. - Dodał stanowczo, przytulając go do siebie jeszcze mocniej.
<br />
Nie wiedział co jeszcze mógłby powiedzieć. Słowa były tu chyba zbędne, one i tak niczego by nie zmieniły.
<br />
Siedział więc w taki sposób, czując jak powoli schodzi z niego
adrenalina i zastępuje ją duszący, ciężki ból. To nie było miłe uczucie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 08:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Wraz
z tym, im dłużej dotykałem nawet przy przytulaniu jego ciała, tym
więcej odnajdywałem ran. Gorących siniaków, wydawało mi się nawet, że ma
połamane żebra, a pomimo tego siedział tu, mały sukinsyn, i przytulał
mnie jak popierdolony. Coś się musiało stać, bo Niels sprawiał wrażenie
wkurwionego, spanikowanego i...
<br />
- Cieszę się, że jesteś idiotą, o cokolwiek chodzi, ale... - Cmoknąłem
go lekko w tors. - Musimy jechać do szpitala. I nie ma nie - dodałem,
widząc, że Niels chce dyskutować. - Wyglądasz strasznie, jakby ktoś cię
chciał zabić. Daj sobie pomóc - poprosiłem, głaszcząc go po policzku.
<br />
Z jakiegoś powodu bałem się, że może mi tu umrzeć albo zasłabnąć. Nie
dlatego, że to partner matki, ale dlatego, że... Nie umiałem tego
wyjaśnić.
<br />
Podniosłem się, gdy na chwilę mnie wypuścił z objęć i poszedłem do
sypialni. Nie zamknąłem za sobą drzwi, więc Niels widział, jak wyciągam z
szafy ubrania, przebieram się i wychodzę stamtąd. Wziąłem klucze z
stolika, dokumenty i uśmiechnąłem się do mężczyzny.
<br />
- Chodź. Pojedziesz do szpitala, zaszyją ci to wszystko i przyjedziemy
do mnie, w porządku? Jeśli nie chcesz, nie musisz wracać dziś do domu.
Tylko napisz do matki albo zadzwoń, niech się nie martwi. A potem
powiesz mi, co przeskrobałeś.
<br />
Niels nie chciał wcale współpracować, ale miałem to gdzieś, zaciągnąłem
go do podziemnego parkingu, wpakowałem na miejsce kierowcy i
pojechaliśmy. Chyba zadziałał bardziej szok, że ktoś się nim zajął.
Sprawiał wrażenie, jakby był z tego powodu bardzo zszokowany.
<br />
Prawie dwie godziny później wracaliśmy już do domu. Było bardzo późno, w
zasadzie chyba prawie świtało. Gdy weszliśmy do mojego mieszkania,
rzuciłem zmęczony klucze na stół i zdjąłem kurtkę, nawet nie odwieszając
jej na miejsce.
<br />
- Kładź się do łóżka. Jest już późno. I powiedz mi, co nabroiłeś.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 21:55<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Zbadamy panu te żebra i będzie już po wszystkim. - Pielęgniarka
uśmiechnęła się miło, poprawiając mu opatrunek na boku. Nie wydał z
siebie najmniejszego dźwięku, ale miał ochotę uderzyć łbem o ścianę. Ten
ból był kurewsko okropny, wkurwiający.
<br />
Seth był przy nim przez ten cały czas. Był tuż obok, pytał, sprawdzał,
dotykał jego dłoni i twarzy, zupełnie tak jakby stanowili ze sobą stare
dobre małżeństwo.
<br />
On, dwudziestolatek podejmujący się czegoś takiego, dwudziestolatek
szepczący mu do ucha to, czego nie słyszał nawet jako dziecka... Znający
go lepiej niż on sam siebie znał.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Chodź. Pojedziesz do szpitala, zaszyją
ci to wszystko i przyjedziemy do mnie, w porządku? Jeśli nie chcesz,
nie musisz wracać dziś do domu.</span>
<br />
Nie musiał dzisiaj wracać do domu. Mógł zostać razem z nim. Skąd... Jak
on mógł wiedzieć, to aż tak było widać? Może naprawdę przypominał
natrętnego kundla, może miał wszystko wypisane na swoim paskudnym ryju?
<br />
Co za dno, co za porażka, Niels. Kim ty się, kurwa, stajesz?
<br />
<br />
Siedzieli w samochodzie a on usilnie starał się mu powiedzieć całą
prawdę, wszystko tak jak leci. Powiedzieć mu ją i przestać się wreszcie
męczyć, przestać oszukiwać tę osobę, na której najbardziej mu zależało.
To nie miało żadnego sensu, on i tak dowiedziałby się wszystkiego
prędzej czy później, to się zawsze kończyło w taki sposób.
<br />
W radiu leciał jakiś wesoły utwór, a za oknem panował już jasny dzień -
wszystko zdawało się więc cieszyć i pobudzać, zachęcać do otworzenia
mordy i...
<br />
Ale on nie mógł. Nie potrafił tego zrobić. Zamiast tego gapił się tępo
przez okno i starał się jakoś zacząć, wymyślić chociaż od czego
mógłby.... Gdzie był początek?
<br />
Dzień jego narodzin? A może to był ten cholerny dzień kiedy tatuś dał mu
na szóste urodziny jego pierwszy sprężynowiec? Dzień kiedy dostał swój
pierwszy towar do rozwiezienia, czy ten kiedy pierwszy raz go sobie
pociągnął?
<br />
Gdzie znajdował się pieprzony początek?!
<br />
<br />
- Nie ma zbyt wiele do opowiadania. - Uśmiechnął się niewinnie,
wyciągając dłoń by pogłaskać go po włosach. Ściągnął z siebie wszystkie
ciuchy i rzucił je w kąt, kładąc się nago do łóżka. Szczerze mówiąc
wolał chyba sypialnię, która znajdowała się w jego rodzinnym domu. Ta...
Wydawała mu się na razie obca i zbyt jasna.
<br />
Ale może to było tylko głupie wrażenie.
<br />
- Napadli mnie, bo trochę sobie wypiłem. Chciałem się wyżyć no i...
Wyszło. - Wzruszył ramionami, odpalając sobie papierosa. - Przepraszam,
że... - Urwał, zaciągając się mocno. - To dlatego, że nie chciałem
niepokoić... Dzięki, że mi pomogłeś. To dla mnie dużo znaczy.
<br />
Zakończył niepewnie, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek.
Kurwa, nie chciał go już okłamywać, naprawdę miał tego dość.
<br />
Ale dobrze wiedział, że jeśli wygada mu prawdę, to... To wszystko się
skończy. A -chcąc nie chcąc- polubił nowe życie, które sprezentował mu
los. Polubił bycie szanowanym, polubił dotykanie się z innym facetem,
polubił drogie restauracje i grubo wypchany portfel.
<br />
Gdyby tylko mógł w jakiś sposób wymazać całe swoje poprzednie życie... Jakie to byłoby proste.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 22:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzałem
na niego trochę z politowaniem, przebierając się w pidżamę. Ziewnąłem.
Dobrze, że dziś był piątek, miałem wykład koło czternastej.
Przeciągnąłem się, gdy stałem już w koszulce i bokserkach.
<br />
- Niels, proszę cię. Możesz oszukiwać moją matkę, ona daje się bardzo
łatwo. Ale ja się nie daję - uśmiechnąłem się do niego z pobłażaniem,
kładąc się do łóżka. Dalej dziwnie mi było tu spać, nieswojo. Ale tak
już było przy nowym miejscu, prawda?
<br />
- Kręcisz od początku. Bardzo, bardzo mocno - mruknąłem, opatulając się kołdrą.
<br />
Ziewnąłem znów. Zamrugałem zaspanymi oczyma i spojrzałem na mężczyznę.
<br />
- Nic nie szkodzi. Szkoda tylko, że nie chcesz nic powiedzieć. Moja
matka cię kocha, wiesz o tym? W cokolwiek się nie wpakowałeś, pomogłaby
ci. Tak działa miłość, Niels - mruknąłem, moszcząc się.
<br />
Kilka chwil później oboje spaliśmy.
<br />
<br />
Zbudził mnie telefon. Zamruczałem niechętnie pod nosem, nie zamierzając
pierwotnie w ogóle odbierać, ale ten dźwięk był coraz bardziej
intensywny i intensywny, doprowadzał mnie do szału. Podniosłem się więc
na łokciach, analizując w myślach, czemu ktoś mnie obejmuje i odebrałem
telefon. Dzwoniła mama.
<br />
- Skarbie, pomóż mi. Niels nie wrócił od wczoraj, nie daje znaków życia, nie wiem co się dzieje...
<br />
Kurwa mać. Obróciłem się i zobaczyłem śpiącego w najlepsze partnera mojej matki.
<br />
- Spokojnie, przyszedł do mnie. Przeskrobał sobie trochę, chyba poszedł
na piwo z kumplami i trochę go obili. Miał do ciebie napisać, nie zrobił
tego?
<br />
- Co? Nie, niczego nie dostałam. To ja się martwię, a on jest u ciebie?! - Słychać było, że kobietę trafiał szlag.
<br />
- No... Tak. W zasadzie, tak. Sądziłem, że się do ciebie odezwie, powinien. Przykro mi, że się martwiłaś i...
<br />
- Zaraz będę u ciebie.
<br />
- Co? Nie, mamo...
<br />
- Piętnaście minut!
<br />
Niech to szlag.
<br />
- Niels, budź się. Moja matka tu zaraz będzie.
<br />
Jakieś pierdolone deja vu, co?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 02:20<br />
<hr />
<span class="postbody">To
był pierwszy raz kiedy mógł obok niego leżeć, tak po prostu dotrzymywać
mu towarzystwa w łóżku, czuć obok siebie jego ciepło i cudownie miękkie
włosy pod palcami i było to zaskakująco...
<br />
Dobre.
<br />
Przysunął się bliżej drobnego ciała i objął je kurczowo, zaciągając się jego słodkim zapachem.
<br />
- Kłamię. - Powiedział po długiej chwili milczenia, całując jedno z kruchych ramion. - Nawet nie umiem powiedzieć jak bardzo.
<br />
Wziął głęboki wdech i zaczął drżąco :
<br />
- Tak naprawdę wcale nie nazywam się Pettersen. Ba, ja nawet nie mam na
imię Niels. Może kiedyś powiem ci jak naprawdę się nazywam, ale na
razie to nie jest bezpieczne. A przedsiębiorca ze mnie tak jak z ciebie
dziewczyna. - Zamilkł, gładząc go po plecach. Cholera, nie komentował
tego, musiał być bardzo zły... - Tak naprawdę zawodowo jestem... Gnojem.
<br />
Urwał, patrząc mu na twarz.
<br />
Och, kurwa. On spał...
<br />
- Szlag by cię trafił, gówniarzu. - Przewrócił oczami, uśmiechając się krzywo. - Szlag by cię trafił.
<br />
<br />
No, pięknie.
<br />
Nie dość, że ostatnio same z nim były problemy, że znikał a kiedy
wreszcie się pojawiał to milczał, że nagle osiągnął libido
siedemdziesięciolatka, pił więcej niż zwykle i spędzał długie godziny
pod prysznicem, to jeszcze nie raczył jej w ogóle, kurwa, poinformować o
tym, że nie zamierza wrócić na noc do domu, w którym - OCZYWIŚCIE -
czekała na niego do szóstej rano!
<br />
A nawet i potem nie poszła spać, nie. Chwyciła za butelkę wina i piła ją
prosto z gwinta, a gdy w pierwszej ujrzała dno postanowiła chwycić za
drugą.
<br />
Drugiej nie opróżniła jednak do końca, nie dałaby rady.
<br />
Wiedziała, że wsiadanie za kierownicę w jej stanie groziło utratą prawa
jazdy i wypadkiem, ale miała to gdzieś. Bogowie, minęły lata odkąd
ostatnio była taka wściekła, tego nie dawało się nawet opisać słowami!
<br />
- Cześć. - Przywitała krótko syna, chwiejąc się lekko w progu.
Obrzuciła syna przekrwionym spojrzeniem i przepchnęła się obok niego,
docierając do tego...
<br />
- Skurwielu! - Wykrzyknęła, uderzając go w twarz. Głowa odskoczyła mu o
dobre parę cali, ale nie wydał z siebie nawet najmniejszego dźwięku.
<br />
Seth za to wyglądał tak jakby miał zamiar się udusić. No tak - pierwszy raz widział jak jego mama kogoś uderza.
<br />
- Martwiłam się o ciebie przez całą noc! - Dodała wściekle, czując jak
łzy spływają jej po policzkach. Starła je gwałtownym ruchem i nie dbając
o to, że mężczyzna rzeczywiście był pokryty siatkami zadrapań, siniaków
i rozcięć, uniosła dłoń po raz drugi.
<br />
Pochwycił ją jednak zwinnie, nie pozwalając by ta zderzyła się z drugim policzkiem.
<br />
- Wydzwaniałam do ciebie a ty miałeś mnie gdzieś! Nie rozumiesz jak
bardzo się o ciebie martwiłam? Ja spać nie mogłam, chciałam zadzwonić po
policję! Co byś wtedy zrobił, co? Albo jakby pojechała cię szuka...
<br />
- Katja, proszę cię, uspo...
<br />
- Teraz JA! MÓWIĘ! - Ryknęła mu prosto w twarz, na której dostrzegła
bardzo dziwny wyraz. Coś jakby delikatne drganie szczęk, przymrużenie
powiek? To była złość?
<br />
Dziwnie to wyglądało.
<br />
Poczuła na ramieniu drobną dłoń Setha i odetchnęła głęboko.
<br />
- Przepraszam, ja... Po protu bardzo się...
<br />
- Wiem. - Niels już przy niej był, ogarniając ją silnym ramieniem. - Przepraszam, Kat. Bardzo, bardzo cię przepraszam.
<br />
<br />
Rzucił Sethowi znaczące spojrzenie i zaprowadzili ją wspólnie na kanapę.
<br />
Katja była totalnie zalana.
<br />
Niels nigdy nie widział jej w takim stanie. Musiała być naprawdę nieźle wkurzona.
<br />
A on zapomniał jej napisać choćby i głupiego smsa.
<br />
- Spokojnie, kotku - mruczał, głaszcząc ją po włosach - wszystko będzie dobrze.
<br />
- Nie wiem co się dzieje, Niels. - Jęknęła, wtulając mu się w szyję. - Ostatnio zachowujesz się jakbyś był totalnie...
<br />
- Ja wiem. - Przyznał, mając ochotę czmychnąć gdzieś poza zasięg jej
wzroku i słów. Musiał jednak dzielnie wytrwać do końca, bo przecież
sobie na to zasłużył.
<br />
Nie oznaczało to jednak, że chciał żeby Seth wysłuchiwał teraz o jego
problemach. Nie bardzo też odpowiadał mu fakt, że właśnie otrzymał w
jego obecności w mordę, ale...
<br />
Trudno. Wytrzyma to.
<br />
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił sobie jednego,
zaciągając się dymem do granic możliwości - płuca zabolały go w otwartym
proteście, ale nie przejmował się tym zbytnio, pozbywając się stresu
tak jak mógł i potrafił w tym momencie.
<br />
- Może napijemy się herbaty, co? - Katja uśmiechnęła się przepraszająco, ścierając z policzków zdradzieckie łzy.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 04:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Wstałem
natychmiast z łóżka i przebrałem się w jakieś w miarę normalne ubranie.
Postanowiłem zacząć śniadanie, biorąc pod uwagę fakt, że matka zaraz tu
będzie, słysząc jej roztrzęsiony głos... Przyda jej się porządna dawka
energii. Martwiłem się o nią. Gdy usłyszałem domofon, a później pukanie
do drzwi otworzyłem jej natychmiast w obu przypadkach.
<br />
- Cześć - przywitała się. Wyglądała strasznie.
<br />
Była zalana w trzy dupy, ledwo stała na nogach. Kurwa mać, czy ona w tym
stanie przyjechała tutaj samochodem? Miałem nadzieję, że wybrała
taksówkę.
<br />
Byłem mocno zszokowany, widząc, że moja matka zaatakowała Nielsa i to
nie tylko słownie, ale przede wszystkim uderzyła go. To naprawdę było
dziwne, bo dotychczas nie robiła tego. Nigdy. Przenigdy. Co się właśnie
wydarzyło?
<br />
Krzyczała na niego, była agresywna i przede wszystkim bardzo podminowana
i... po prostu smutna. Bardzo smutna. Było mi jej tak żal...
<br />
- Mamo, nie przyjechałaś tutaj samochodem, prawda? - mruknąłem, gdy
kobieta trochę się uspokoiła. Podałem jej chusteczki higieniczne i
włączyłem elektryczny czajnik z przygotowaną tam wcześniej wodą. Podałem
też śniadanie. Gdy znów wyjrzałem do salonu, matka siedziała przytulona
z Nielsem.
<br />
- ... ja po prostu nie rozumiem, Niels. Ukrywasz coś przed nami, przede
mną. Widzę to... A ja cię kocham, chciałabym, żebyśmy mogli po prostu
żyć szczęśliwie... Jest coś,w co się wplątałeś, czy co? Nie rozumiem... -
Jej głos był płaczliwy.
<br />
Martwiłem się.
<br />
- Hej - mruknąłem. Zauważyłem, jak oboje drgnęli i spojrzeli na mnie,
zmartwieni, czy słyszałem ich rozmowę. - Zrobiłem śniadanie.
Zainteresowani?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 04:28<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jasne. - Niels uśmiechnął się sztucznie, starając się brzmieć na tyle
autentycznie na ile mógł w obecnej sytuacji. - Jestem głodny jak wilk.
<br />
Chwycił Katję za jej chłodną dłoń i poprowadził ją do stołu,
przyglądając jej się ukradkiem gdy tylko nadarzała się ku temu okazja. W
którymś momencie przyłapał Setha na robieniu dokładnie tego samego. Nie
musiał go pytać żeby wiedzieć o czym dzieciak tak rozmyślał...
<br />
Katja była biedna. Męczyła się. Wręcz zadręczała... A on siedział tu i
jadł śniadanie, po tym jak nie potrafił do niej choćby zadzwonić i
powiedzieć, że nie uda mu się wrócić do domu.
<br />
Gdyby tylko wiedziała dlaczego wolał zostać tutaj, gdyby tylko...
<br />
- Muszę wam coś powiedzieć. - Zacisnął drżącą dłoń na kubku z kawą i
spuścił na nią wzrok, wiedząc, że nie byłby teraz w stanie spojrzeć ani
jemu ani jej na twarz. A już na pewno nie w oczy. Właściwie nie był
pewien czy dobrze robił, czy to naprawdę było słuszne... Wiedział tylko,
że dłużej nie wytrzyma oszukując tak ciągle dwójkę ludzi, którzy
naprawdę się o niego troszczyli i dawali mu wszystko to, czego nie miał
przez całe życie.
<br />
Oni powinni znać chociaż część prawdy... Cokolwiek.
<br />
- Nie jestem przedsiębiorcą. - Zaczął wolno, wsuwając sobie do ust
kolejnego papierosa. - Mój zawód polega na... Ech, ja jestem...
<br />
- Przestępcą. - Zakończyła za niego Katja, ściskając lekko jego dłoń.
<br />
Brwi podjechały mu w górę czoła, tworząc na nim głębokie zmarszczki.
<br />
- Podejrzewaliśmy to z Sethem od samego początku, skarbie. - Dodała,
gładząc go długimi palcami. - Powiedz mi tylko... Jak głęboko w tym
siedzisz? Długo już tak...?
<br />
- Mhm. - Wypuścił dym przez nos, wzdychając ciężko.
<br />
- I nie ma szans żebyś z tego wyszedł?
<br />
- Nie teraz. - Odpowiedział krótko, spoglądając na Setha. Co o tym
wszystkim myślał, czy... Był zły? A może smutny? Może już go nie chciał?
<br />
Kurwa, to było totalnie posrane, to w jakiej sytuacji się teraz znalazł.
Gdyby ktoś powiedział mu te dziesięć lat temu, że zakocha się w facecie
ale będzie pieprzył jego matkę, że...
<br />
ŻE, KURWA, CO ZROBIŁ? CO ON WŁAŚNIE POMYŚLAŁ?!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 04:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewałem się tego, że Niels cokolwiek powie. Sądziłem, że do
wszystkiego będę musiał dojść sam, tymczasem uszczknął odrobinkę
tajemnicy. Nie powiedział nic więcej, chociaż pytałem - czy działa w
gangu, jakim, czym się zajmuje. Stwierdził, że niczym przyjemnym, ale
faktycznie, nie jest to zajęcie legalne.
<br />
Westchnąłem. Wiedziałem, że Niels na mnie patrzy, ale nie zareagowałem w
żaden sposób, szczególnie, że właśnie rozdzwonił mi się telefon.
<br />
- Moment - mruknąłem, wstając i idąc po telefon. Leżał w salonie.
Wyszedłem z nim do sypialni, okazało się, że to Max. Nie są to rzeczy,
których powinien słuchać Niels.
<br />
- Tak?
<br />
- Dzień dobry, panie Reha. Dzwonię z nowymi informacjami.
<br />
- Dzień dobry, słucham.
<br />
- Pan Petterson działa obecnie w gangu Crips w mieście Nowym Jorku. Z
tego co udało mi się dowiedzieć, ostatnio awansował rangą. Dalej zajmuje
się raczej brudną robotą, ale jest już na całkiem niezłej stopie
finansowej. Zmienił też miejsce zamieszkania na państwa rezydencję, nie
sprzedał jednak kawalerki. Dalej pojawia się w niej od czasu do czasu,
podejrzewam, że trzyma tam towar. Gdy znajdę więcej informacji,
zadzwonię lub spotkamy się.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko. Czyli w tym jednym mówił prawdę.
<br />
- Dziękuję za informację. Do usłyszenia.
<br />
Rozłączyłem się i wróciłem do matki i Nielsa.
<br />
- Już jestem, wybaczcie. Uczelnia.
<br />
- Coś się stało? - Moja matka spojrzała na mnie tymi swoimi przekrwionymi oczyma. Wyglądała tak biednie.
<br />
- Nie, po prostu poinformowali mnie, że dziś mam wykład jeszcze jeden, nic ciekawego - uśmiechnąłem się lekko.
<br />
Usiadłem razem z nimi i dokończyłem śniadanie. Z początku chciałem
powiedzieć Nielsowi, że wiem gdzie pracuje, ale... To mogłoby spłoszyć
go. Nie chciałem tego. Było to zbyt ryzykowne.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 05:32<br />
<hr />
<span class="postbody">I znowu dzwonił do niego ten facet. Tak, to musiał być on.
<br />
Może Niels na takiego nie wyglądał, ale był całkiem inteligentny i
dobrze wiedział, że jeśli z jakiegoś powodu Seth nie mógł zamienić paru
słów przez telefon w ich towarzystwie, a robił to na osobności, to coś
było na rzeczy. Niby nie powinien od razu go oskarżać i snuć podejrzeń,
ale wszystko wskazywało na to, że ma rację i... No, kurwa, dałby sobie
łeb uciąć, że to był ten sam imbecyl.
<br />
A słowa "po prostu poinformowali mnie, że dziś mam wykład jeszcze jeden, nic ciekawego" jakoś nie poprawiły mu humoru.
<br />
Oszukiwał go! I to tak bezczelnie, kurwa...
<br />
Ale nie mógł mu na razie niczego powiedzieć, bo zdradziłby się, że wie, a
na to było chyba za wcześnie. Kurwa mać, z tym małym gówniarzem były
same kłopoty.
<br />
Jeśli jakiś fiut miał czelność go podrywać, to... To źle się to dla niego skończy. Nie będzie już miał fiuta, to było pewne.
<br />
- Kochanie... Prześpię się u ciebie, zgoda? Jestem bardzo zmęczona.
Dobranoc, chłopcy. - Wymruczała Katja, kierując się powolutku do pokoju
gościnnego. Była bardzo blada, jej oczy były podkrążone, a włosy w
okropnym nieładzie. Niels wyszedł z założenia, ze sen był najlepszą
opcją, na jaką mogła sobie teraz pozwolić.
<br />
- Śpij dobrze, ślicznotko. - Mruknął za nią, kierując swój wzrok na
Setha. Podniósł się z krzesła, gdy za Katją tylko zamknęły się drzwi.
Ogarnął go ramionami i ucałował w skroń. Poruszał wargami, ale nie
wydostawało się z nich żadne słowo.
<br />
Nie wiedział jak...
<br />
- Kto do ciebie dzwonił, Seth? - Spytał ponuro, posyłając mu gorzki
uśmiech. - Znowu pytali o przyjęcie niespodziankę? - Dodał
sarkastycznie, kładąc mu dłoń na policzku.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 06:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Zmrużyłem
oczy, gdy matka poszła do innego pokoju, aby tam zasnąć. Nie było w tym
nic dziwnego, ale reakcja Nielsa już do nich należała. Zaskoczyła mnie
ta niemalże agresja zawarta w tym tonie. O co mu chodziło?
<br />
Zmrużyłem powieki, spoglądając na niego z niezadowoleniem.
<br />
- Czy ty jesteś zazdrosny, Niels? - Zapadła chwila ciszy. Odsunąłem się od niego, uwalniając z uścisku ramion.
<br />
W każdym momencie matka mogła tu wejść, a ten debil był po prostu cholernie nieostrożny.
<br />
- Nie interesuje się tym, kto dzwoni do ciebie, a matka mówiła, że non
stop rozmawiasz przez telefon po duńsku. Więc proszę nie interesuj się
moimi konwersacjami, ponieważ nie dotyczą cię one.
<br />
<br />
Niels wydawał się obrażony, ale nie wnikałem w szczegóły jego
zachowania. Sprawiał wrażenie po prostu zazdrosnego, przy czym nie
powinien być w ogóle. Nic nas nie łączyło, wierzyłem w to głęboko.
Topiłem się w papierach z szkoły. Notatek było tak dużo, a sesja tuż
tuż, nie wiedziałem za co wziąć się w pierwszej kolejności. To było
naprawdę straszne, ponieważ studiowałem coś, co mnie w zasadzie nie
interesowało w takim stopniu, abym mógł poświęcić się temu zajęciu w stu
procentach. A musiałem, ku mojemu rozczarowaniu i niezadowoleniu. Niech
to szlag.
<br />
I to użalanie się zostało przerwane przez domofon. Myślałem, że to moja
matka albo któryś z znajomych, nie wychodziłem od kilku dni z domu,
jeśli nie musiałem, siedząc po uszy w materiałach, które musiałem
przyswoić na pamięć. Nie słuchałem więc kto to i czego chce, nacisnąłem
przycisk akceptacji, właźcie i nie denerwujcie mnie, załatwcie swoje
sprawy i won.
<br />
Otwierając drzwi nie spodziewałem się Nielsa, a to był on, znowu. Nie wyglądał na pobitego, więc nie to było przyczyną. Więc co?
<br />
Och, jebało od niego alkoholem na kilometr.
<br />
- Jesteś pod wpływem, Niels, co ty tu robisz?
<br />
<br />
Sypialnia gościnna:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://iss.zillowstatic.com/image/modern-master-bedroom-with-wood-ceiling-accent-wall-and-vaulted-ceiling-i_g-ISphq1hgpj5rje1000000000-vwm8R.jpg" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 06:29<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> - Trzymaj się, Niels! - Tonny chwyta go za nadgarstki, pomagając się wdrapać na dach budynku.
<br />
Dyszy ciężko, a w gardle ma tak sucho, że nie może przestać kaszleć.
<br />
- W porządku? - Ciemnowłosy mężczyzna klepie go w ramię, posyłając przy
tym sympatyczny uśmiech. Odwdzięcza mu się tym samym, odpalając sobie
papierosa.
<br />
- Jasne. - Odpowiada zgodnie ze swoim zwyczajem, uśmiechając się
zwycięsko. Głośne łupnięcie oznajmia mu, że wszystko poszło zgodnie z
planem - T9 rozjebało brykę jednego z ważniejszych członków wrogiego
ganku Węży.
<br />
Przybijają sobie piątkę, zupełnie jakby nie wyszli jeszcze z podstawówki.
<br />
- Przywitaj się z kolejnym awansem, Pettersen. - Tonny śmieje się
głośno, ścierając z twarzy krople potu. - Chef będzie cię, kurwa, na
rękach niedługo nosił!
<br />
<br />
- I dlatego nie potrafisz mi nawet powiedzieć gdzie byłeś? - Katja
odkłada na suszarkę ostatni talerz i spogląda na niego z wściekłością
wypisaną na pięknej twarzy.
<br />
Wzrusza ramionami, dopijając resztki coli.
<br />
- To nie tak. - Stara się jej po raz kolejny wyjaśnić, chociaż dobrze wie, że będzie to miała gdzieś.
<br />
Zawsze ma.
<br />
- Nie mogę ci podawać dokładnych adresów, bo ktoś mógłby to wykorzystać przeciwko tobie i miałabyś wtedy ogromne kłop...
<br />
- Niels, kurwa. Ja już nie chcę. Tego. Słuchać! - Przerywa mu, rzucając w niego mokrą szmatą.
<br />
Spogląda na nią ze szczerym zdziwieniem i żalem.
<br />
Kobieta zmieniła się nie do poznania, jest teraz kłębkiem nerwów i
naprawdę już sobie nie radzą, mimo, ze oboje nie przestają się starać.
<br />
- Nie rób tak. - Prosi ją jak małe dziecko i wyciąga ramiona aby mogła się w nie wtulić.
<br />
- Przepraszam. - Jęczy, przymykając powieki. - Nie chcę żebyś tak
robił. Nie możesz tak pracować, Niels. Ja jestem prawnikiem, pomagam
zamykać takich jak ty...
<br />
- Już niedługo. - Odpowiada, wzdychając ciężko. - Już niedługo wszystko będzie dobrze, ślicznotko. Wszystko sobie wyjaśnię i...
<br />
- Zapłacę każdą sumę! - Krzyczy, ujmując jego twarz w dłonie. -
Rozumiesz mnie?! Zapłacę każde pieniądze bylebyś tylko obiecał mi, że
już nigdy do tego nie wrócisz! Ile potrzebujesz? Sto tysięcy, dwieście?
Pół miliona?! Dam ci te pieniądze, podaj tylko numer konta, wszystko
prze...
<br />
- Hej! Kotku, uspokój się! - Obejmuje ją mocno, dostrzegając w jej oczach czysty obłęd.
<br />
Przecież nie powie jej, ze potrzebuje czterech milionów. Nie, tak nie można...
<br />
- Już niedługo wszystko będzie dobrze. - Powtarza, głaszcząc ją po głowie.
<br />
Jego serce waży tonę.
<br />
<br />
- Jak to "nie mogę" ? - Reporterka obrzuca go pogardliwym spojrzeniem,
próbując wyrwać swój aparat z zaciśniętych dłoni Nielsa. - Przecież to
tylko im pomoże w zdobywaniu sławy.
<br />
- Plan Three nie życzy sobie na razie żadnych kurewskich zdjęć. -
Warczy groźnie, zbliżając się do niej na tyle by zrozumiała, że może ją
zmiażdżyć jednym wyciągnięciem dłoni.
<br />
- Grozisz mi? - Próbuje się roześmiać, ale musi się go jednak obawiać,
bo nie próbuje już odebrać aparatu. - Kim jesteś? Ich ochroniarzem?
<br />
Niels wykrzywia wargi w pogardliwym uśmiechu i obejmuje ją ramieniem w
parodii przyjacielskiego gestu, odprowadzając aż do samych drzwi.
<br />
- Słuchaj, czemu ją wygoniłeś? - Alex wygląda na zszokowanego, ale
dzielnie pociąga sobie z kufla, opierając się na Nielsie wygodnie. -
Czego chciała?
<br />
- Wywiadu. - Odpowiada szczerze, również nie szczędząc sobie piwa.
<br />
- Dlaczego jej na to nie pozwoliłeś?
<br />
- Matka Setha na razie nie może się o niczym dowiedzieć.
<br />
- Serio? - Chłopak jęczy otwarcie, przewracając oczami. - Jakoś by ją namówił.
<br />
- Jeszcze nie. - Naciska, spoglądając mu w oczy. - Dajmy im trochę czasu.
<br />
- W porządku. - Milczy, przyglądając mu się niepewnie. - Niels?
<br />
- No?
<br />
- Co jest pomiędzy tobą a Sethem? Bo widzisz, wygląda to trochę
dziwnie. Pieprzysz jego mamę, ok, ale pieprzysz też je... No co się tak
gapisz? To mój przyjaciel, coś o tym wie... Gdzie idziesz? Kurwa, Niels!
Nie bądź taki! Chciałem tylko wiedzieć! </span>
<br />
<br />
No i, kurwa, na samo wspomnienie tej rozmowy robiło mu się słabo.
<br />
Co było pomiędzy nim a Sethem? Przecież on sam tego nie wiedział.
<br />
Pieprzenie. Dobry, zajebiście dobry, wyuzdany i gorący seks. Pieszczoty,
jakich nie zaznał nigdy wcześniej. Gorące, namiętne i takie...
<br />
Pasowali do siebie. Mieli wspólne poczucie humoru, lubili tę samą
muzykę, wygłupy, dużo pić i dużo spać, jeść kurczaki z KFC i bawić się
na koncertach, oni...
<br />
- Hej. - Barman obrzucił go lekko przerażonym spojrzeniem. - Zamykamy... Ok?
<br />
- Jasne. - Podniósł się ze stołka i rzucił dwudziestakiem, zmierzając w stronę wyjścia.
<br />
No, trochę go nosiło - był już mocno pijany. Próbował trzymać pion, ale po dużej ilości piwa zawsze kończyło się to tak samo.
<br />
Nie wiedział w jaki sposób zawędrował pod drzwi tego gówniarza. Wiedział
tylko, że stał właśnie przed jego drobną osobą i próbował znaleźć słowa
na to, co od kilku dni go tak strasznie rozsadzało. To już się stawało
nie do wytrzymania, po prostu musiał to z siebie wyrzucić.
<br />
- Słuchaj Seth. - Odezwał się zadziwiająco klarownie, kiedy przechodząc
do salonu oparł się nonszalancko o kanapę i zlustrował dzieciaka
rozbierającym spojrzeniem. - Jestem pijany.
<br />
Przyznał mu rację, kiwając przy tym gorliwie głową. Widział jego
zdziwioną minę i lekko rozbawiony uśmiech, a także niepokój, który
blondyn starał się przed nim za wszelką cenę ukryć.
<br />
- Ale to wszystko dlatego, że jest coś jeszcze co muszę ci powiedzieć. -
Wymruczał, zbliżając się do niego wolno. Serce waliło mu jak oszalałe a
myśli podsuwały tysiące, miliony zakończeń, z których jedno było tylko
gorsze od drugiego.
<br />
Ujął jego podbródek w nieco drżącą dłoń, uśmiechając się przy tym krzywo.
<br />
Teraz albo nigdy - nakazał sobie, wzdychając ciężko.
<br />
- Kocham cię. - Powiedział szybko i nie dając mu szansy na jakąkolwiek reakcję, wpił się w jego wargi.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 07:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Spoglądałem
na niego z zdezorientowaniem, pocierając dłoń o dłoń. Nie wadziła mi ta
wizyta, ale było już bardzo późno, moja mama na pewno się o niego
martwiła, a ja ciągle miałem pieprzne miliony do końca, jeśli chodziło o
naukę. Nie było końca, a przynajmniej nie widziałem go absolutnie.
Wkurwiało mnie to, oczywiście, że tak.
<br />
- Jeśli masz coś do powiedzenia, to może mama też tu powinna być, w
końcu ona z tobą je... co...? - wymamrotałem, ale nie zdążyłem ani
upewnić się, ani dopytać. Pocałunek zamknął mnie skutecznie na tę
chwilę. I szok także podziałał swoje.
<br />
Nie wiem kiedy uderzyłem plecami w ścianę, kiedy w ogóle ona się do nas
przybliżyła i co w zasadzie się właśnie stało. Pewne było tylko to, że
Niels tu był i coś do mnie mówił wcześniej, a teraz całował.
<br />
- Ty co? - spytałem, gdy Niels odsunął się na chwilę od moich warg.
<br />
Spojrzał na mnie, zupełnie zalany. Kurwa mać. Znów chciał się pocałować, ale odsunąłem się.
<br />
- Nie będę cię takiego całował, jebiesz wódą na kilometr, Niels. Idź się
umyj i wyszczotkuj zęby, do cholery - mruknąłem, wyganiając go do
łazienki.
<br />
Gdy usłyszałem szum wody, zajrzałem do środka. Mężczyzna szybko się zorientował, że stoję i go obserwuję.
<br />
- Czemu powiedziałeś, że mnie kochasz? Jesteś z moją mamą. Jej mówiłeś takie słowa.
<br />
To wyznanie sprawiało mi niemałą przyjemność, cieszyło mnie z jakiegoś
powodu, ale jednocześnie sprawiało, że czułem się zdezorientowany i nie
potrafiłem w zasadzie mocniej tego zdefiniować. Po prostu się... bałem.
Panicznie nawet.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 07:15<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://33.media.tumblr.com/0829023179dbf9f937d79b2e8129a9ad/tumblr_mrrkc3n7xM1spossoo4_250.gif" />
<br />
<br />
Nie no, świetnie, kurwa. On tu wali wyznanie, które go niemalże pożarło,
stara się być w miarę konkretny i - na litość boską - ROBI to chociaż
boi się jak skurwysyn i najchętniej zapadłby się pod ziemię, a Seth każe
mu IŚĆ SIĘ MYĆ i UMYĆ KUREWSKIE ZĘBY?
<br />
Świetnie!
<br />
Przez moment stał tak, wyraźnie zdezorientowany, ale posłusznie udał się do łazienki, już po drodze pozbywając się ubrań.
<br />
Stał pod natryskiem gorącej wody, zmywając z siebie pot i
tak-bardzo-przeszkadzający-królewnie zapach alkoholu, gdy poczuł, że
jest obserwowany.
<br />
- Czemu powiedziałeś, że mnie kochasz? Jesteś z moją mamą. Jej mówiłeś takie słowa.
<br />
Usłyszał i zdębiał wyraźnie, stojąc tak przez chwilę w absolutnym bezruchu.
<br />
- Musimy o tym rozmawiać tutaj? - Spytał wreszcie, zmywając z ramion
resztki piany. - Nie chcę być niegrzeczny, ale i tak cię ledwo słyszę. -
Odwrócił się do niego tyłkiem, ucinając dalszą dyskusję.
<br />
Wiedział, że było to trochę niegrzeczne, ale... Kurwa, słowa należące do
Setha wcale nie były lepsze. Bo... Przecież nie powiedział mu "kocham
cię" żeby usłyszeć "dlaczego mi to mówisz".
<br />
Oparł czoło o chłodne kafelki i westchnął drżąco, zastanawiając się nad
tym co powinien teraz zrobić. Przecież to był jakiś totalny absurd...
<br />
W ogóle nie powinien tu przychodzić, powinien dać sobie z nim spokój i to raz na zawsze.
<br />
Dlaczego nie umiał tego zrobić? To byłoby naprawdę, kurwa, piękne. I proste.
<br />
Mieliby wreszcie spokój - on, Seth i Katja. Może nawet byliby szczęśliwi. Kto wie.
<br />
Podczas kąpieli zdążył już trochę wytrzeźwieć, więc zebrał z podłogi
swoje ciuchy i niemal gotowy do wyjścia zaszedł do sypialni chłopaka,
dostrzegając porozrzucaną po łóżku tonę notatek.
<br />
Ach, pewnie miał sesję. Niels znał jego ból, sam niejednokrotnie zarywał
noce żeby sprostać wymaganiom ojca i zdać cholerną architekturę.
<br />
- Pomyślałem sobie, że masz sporo roboty. - Powiedział nagle,
uśmiechając się krzywo. W kąciku ust tkwił mu odpalony papieros, a w
dłoni miętosił swoją kurtkę. - Pójdę już. - Dodał całkowicie spokojnie,
nie zamierzał go bowiem obciążać wyrzutami sumienia.
<br />
To on sam przyszedł tu prawić mu głupie wyznania, które w ogóle nie powinny mieć miejsca.
<br />
Dzieciak powinien mieć spokój żeby uczyć się do egzaminów. A on, z
kolei, powinien sobie dać na wstrzymanie jeśli chodziło o ich "romans".
To nie miało żadnej przyszłości.
<br />
Żadnej.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 07:31<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nigdzie nie idziesz - mruknąłem, podnosząc się i miętosząc w
międzyczasie rękaw mojej bluzy. Westchnąłem ciężko, widząc jego krzywą
minę.
<br />
Szlag. Nie brzmiało to może najlepiej, ale...
<br />
- Po prostu ja... Chciałbym wiedzieć skąd te wnioski, bo ja też coś
czuję, ale nie jestem w stanie tego ubrać w słowa, nie znamy się prawie i
ukrywasz tyle rzeczy, boję się tak po prostu i nie wiem co mam zrobić w
tej sprawie i... - Nabrałem powietrza. Mówiłem to wszystko na jednym
wdechu i nie wiedziałem co zrobić dalej, prawdę mówiąc. W sensie...
Jakoś tak... Kurczę. Patrzyłem to na niego, to na swoje dłonie, na jego
tors. Nie potrafiłem skupić spojrzenia w jednym miejscu, ewidentnie z
powodu skrępowania.
<br />
Podszedłem do Nielsa niepewnie i przytuliłem się do niego.
<br />
- Po prostu chciałbym wiedzieć skąd te wnioski, bo ja... nie wiem... nie
wiem, czy to jest miłość. Nie umiem tego nazwać, wiem tylko, że mi na
tobie zależy, ale jest jeszcze matka i ona kocha cię bardzo mocno,
chociaż tak mało o tobie wie, to takie głupie. Nasz seks jest najlepszy
na świecie, ale na tym nie da się budować tak mocnych emocji... I ja...
Ja nie wiem... Ech...
<br />
Oblizałem nerwowo usta, odgarniając sobie blond włosy z twarzy i wzdychając ciężko.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 07:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Spodziewał
się, że zaraz usłyszy zwykłe, może odrobinę smutne "cześć" i będzie
musiał się zwijać na autobus, ale zamiast tego usłyszał...
<br />
Ekhm, trochę zawiły i niezrozumiały potok słów, o który nie posądzałby tego dzieciaka nawet w najśmielszych marzeniach.
<br />
Mówił i mówił, zapominając nawet o pobraniu oddechu - małe nerwowe
dłonie szarpały rękaw bluzy, gładziły długie, jasne włosy - mówił,
dopóki nie zorientował się, że przecież musiał w końcu odetchnąć ale
nawet i wtedy wydawało się, że nie miał dość.
<br />
Skąd takie wnioski?
<br />
Niels przygryzł wargę, obejmując mocniej drobne, młode ciało. Zaciągnął
się jego słodkim zapachem i spróbował coś powiedzieć, ale nie bardzo
wiedział... co.
<br />
- Ja... - Chrząknął, uśmiechając się z zakłopotaniem. - Ja też uważam,
że seks jest najlepszy na świecie. - Zaśmiał się chrapliwie, ujmując
jego podbródek w swoją dużą dłoń.
<br />
Popatrzył mu w oczy, odnajdując tam wszystko to, co Seth starał mu się
wyjaśnić ; strach, niepewność, smutek, ale i pożądanie, ciepło a może i
nawet...
<br />
Miał stąd wyjść. Postanowił już sobie, ze stąd wyjdzie, a on ciągle tu,
kurwa, stał. I pozwalał gnojkowi się obejmować. Boże, on sam go
obejmował.
<br />
I co teraz?
<br />
- Tak jest i tyle. - Odpowiedział niezręcznie na to kurewsko trudne
pytanie (nie znalazłby lepszej odpowiedzi, kto z resztą pyta o takie
rzeczy!) i pochylił się by pocałować go lekko.
<br />
Oderwał się jako pierwszy, otwierając usta by dodać:
<br />
- Kocham cię bo cię kocham.
<br />
I był przekonany, ze nie musiał już niczego więcej dodawać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 07:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąłem
cicho, przyjmując jego pocałunek. I słowa, które nie wyjaśniały nic,
ale były kwintesencją tego, czego w ogóle mógłbym chcieć. To wyznanie
nie sprawiało jednak, że coś stało się łatwiejsze albo milsze, wręcz
przeciwnie. Przyniosło ze sobą tylko więcej zdezorientowania i
niepewności. Strachu. Tego także.
<br />
Super, wyznali sobie coś i tak dalej, ale jednak to nie zmieniło w żaden
sposób ich sytuacji. Niels był zaręczony z moją matką, a ona planowała
już zamążpójście za kilka miesięcy, maksymalnie rok. To nie sprawiało,
że było mi lżej lub mogłem myśleć o tym wszystkim "Będzie co ma być".
<br />
- Niels, ale moja mama chce za ciebie wyjść... - szepnąłem cicho, patrząc mu w oczy.
<br />
Objąłem go ramionami, całując go też, delikatnie, ciepło. Przymknąłem
powieki z rozkoszy, wzdychając prosto w jego usta. Tym razem nie było we
mnie takiej namiętności, jak zwykle. Och, występowała ona, oczywiście,
ale nie w tym samym wydźwięku, co zwykle. Szmata odeszła trochę w
odstawkę, teraz po prostu chciałem czułości, oczekiwałem jej.
<br />
Takiego zapewnienia.
<br />
- Co my zrobimy, skoro my się... A ona ciebie... - zamamrotałem, ale nim
uzyskałem odpowiedź kolejny pocałunek zawładnął moimi wargami.
Uśmiechnąłem się w jego usta, czując wolno kumulujące się ciepło i
rozkosz.
<br />
Objąłem go jeszcze mocniej. Czułem jego dłonie na swoim tyłku, ale nie przeszkadzało mi to.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 08:27<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://38.media.tumblr.com/d7854a384d54d2212cfe1f447e883637/tumblr_mlph3oSirL1qzcakzo1_250.gif" />
<br />
- Mm, nie. - Przerwał mu, przenosząc pocałunki na szyję. Jak zwykle był
gotów po paru sekundach, twardy i rozgrzany jak pieprzony pogrzebacz
(nie wiedział czy to było trafne porównanie, ale.. Ta, no właśnie).
Chciał już po prostu znaleźć się w jego dłoni, ustach, tyłku,
gdziekolwiek byleby tylko było ciasno i ciepło - jak zwykle kiedy ten
wstrętny bachor się nim zajmował.
<br />
Pocałował czule jeden z obojczyków, zataczając językiem małe kółka na
jasnej, gładkiej skórze. Czuł jak drobne ciało prężyło się pod nim i
sztywniało tylko po to by zaraz rozluźnić się tak bardzo, ze niemal mu
się "wylewał" z uścisku.
<br />
- Seth... - Wymruczał mu do ucha, kąsając zaczepnie jego płatek. Tak
bardzo zdążył się stęsknić za tym smakiem, za jego jękami i za tym jak
do siebie pasowali, kurwa...
<br />
Miał wrażenie, że ich ostatni seks odbył się całe wieki, lata temu.
<br />
Potarmosił jeden z odstających pośladków, ale nie był przy tym zachłanny
- w tej chwili bardziej pieścił niż zdobywał, bo jakoś tak podświadomie
wyczuwał, że Seth właśnie tego pragnął.
<br />
Westchnął głośno, sięgając pod materiał jego obszernej bluzy. Przesunął
palcami po chłodnej, napiętej skórze, czując się tak jakby dotykał jej
pierwszy raz ; była tak zadziwiająco gładka, miękka, zupełnie jak u
kobiety albo małego dziecka... To zawsze go zaskakiwało.
<br />
Po chwili bluza leżała gdzieś pod ich nogami, a Niels uparcie wylizywał
mu sutki, pieszcząc je do momentu, gdy jęki blondyna nie stawały się
cieńsze, bardziej niepowstrzymywane.
<br />
Uwielbiał te małe, odstające guziczki - kąsać, lizać, pobudzać i smakować ich bez końca.
<br />
Ściągnął z siebie dopiero co nałożoną koszulkę i chwycił dłoń chłopaka,
przykładając ją sobie do klatki piersiowej. Zaprosił go do badania
ciepła i twardości jego piersi, kontrastującego miło z miękkością
włosków, które musiały go pewnie łaskotać i...
<br />
Nad czym on myślał?
<br />
- Kocham cię. - Powtórzył trzeci raz tego dnia i ucałował jego dolną
wargę, ciesząc się jej smakiem i jędrnością. Powrócił do gładzenia
cudownego tyłeczka i aż jęknął, gdy niespodziewanie poczuł język
blondyna tuż pod swoim uchem. Och, kurwa... Jakie to było...
<br />
- O-och. - Szarpnął lekko biodrami ( z nieznanych przyczyn jego szyja
była mocno połączona z pałą, kiedy jedno było pieszczone, drugie też
szalało) i sapnął ciężko, chwytając się na oślep najbliższej rzeczy,
którą był... Chyba wieszak albo framuga, nie ważne, kurwa, co.
<br />
- O-oaach... - Powtórzył, czując mały i natrętny języczek sunący po jabłku Adama. O kurwa, kurwa, kurwa... Cudowne!
<br />
- Jeszcze! - Wyjęczał, przysuwając go sobie znacznie bliżej, tak blisko,że niemal miażdżył o siebie to wątłe ciałko.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 12:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Prawdę
mówiąc nie spodziewałem się tak intensywnej reakcji. Nie spotkałem się z
taką chyba nigdy, przynajmniej sobie nie przypominam. Wydawało mi się,
że już wcześniej go tutaj dotykałem, ale nie reagował w ten sposób - być
może to tylko przypuszczenia.
<br />
Wilgotnym językiem przesunąłem po jego grdyce, która poruszyła się pod
moimi ustami. Uśmiechnąłem się na jego reakcję, znów była niezwykle
żwawa. Podobało mi się to.
<br />
Oblizałem usta zaintrygowany i znów liznąłem jego szyję, i kolejny raz,
by w końcu zassać się na skórze tuż pod uchem i zrobić tam malinkę,
jedną, drugą. Jeśli matka to zobaczy, z pewnością się wkurwi na Nielsa,
ale w tej chwili w ogóle o tym nie myślałem.
<br />
Byłem po prostu rozbawiony i podniecony tym, co obserwowałem. A
świadkiem byłem absolutnego szaleństwa, jeśli chodzi o reakcję Nielsa na
tak drobną, zdawałoby się, pieszczotę. Tak nieznaczącą.
<br />
Zszedłem odrobinę niżej i w okolicach Jabłka Adama zrobiłem kolejne
kilka malinek. Tylko czerwonych, nie fioletowych, więc powinny raczej
szybko zejść. A Niels prosił o jeszcze, więc znów ssałem skórę, gryzłem
ją, lizałem i mruczałem przy tym, zaskoczony tym niezwykłym
podnieceniem, tym, jak on na to reagował. Cieszyłem się, oczywiście, że
tak. Bardzo lubiłem tego rodzaju pieszczoty i nie ukrywałem, że
odpowiadał mi ich rodzaj. Objąłem Nielsa rękoma w pasie, głaszcząc jego
plecy, biodra, tors, miętosząc w palcach sutki i ciesząc się z tego, że
te bardzo szybko stanęły na baczność. To było przyjemne, obserwować to.
Bardzo przyjemne. Uśmiechnąłem się, zadowolony.
<br />
Ścisnąłem go za pośladki, nie przerywając pieszczot szyi. Powoli
brakowało mi faktury do zdobienia malinkami skóry. To, co robił było
bardzo nierozsądne, ale w tej chwili zupełnie go to nie obchodziło.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-11, 02:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
potrafił powstrzymać soczystych jęków, które naprawdę wręcz wyrywały mu
się spomiędzy zaciśniętych warg. Chciał zająć się już jego fiutem,
chciał przed nim nawet klęknąć i obciągnąć mu z tej służalczej pozycji,
ale zamiast tego stał tak, odchylając mocno głowę i oddając się
pieszczotom blondyna tak jakby przeżywał je po raz pierwszy w życiu.
<br />
Nie zwrócił przez to uwagi na fakt, że jego szyja skrupulatnie pokrywała
się coraz ściślejsza siatką kurewsko czerwonych śladów, idealnych
odcisków wyszczekanych ust młodego kochanka.
<br />
- Kurwa, Seth... - Wyjęczał, chwytając go oburącz za śliczną buźkę.
Dyszał ciężko przez rozchylone wargi, starając się odzyskać kontrolę nad
drżącymi mięśniami. - Kurwa. - Powtórzył głupio i przycisnął go
ponownie do ściany, rzucając się do dzikich i pełnych nietłumionej pasji
pocałunków. Ssał i przygryzał jego lekko opuchnięte wargi, zmuszał
język do morderczych przepychanek, uśmiechając się krzywo, gdy dzieciak
nie pozwalał mu ich wygrać (był uparty jak mało kto i mimo
zniewieściałego wyglądu wiecznie chciał mu zaznaczać swoją siłę). Jednak
przez cały ten czas jego dłonie zsuwały się po szczupłych plecach niżej
i niżej, aż w końcu dotarły do okrągłych pośladków, które zaczął
wymownie ugniatać, szarpać, rozchylać.
<br />
- G-gdzie ty... - Chrząknął, spoglądając mu nieprzytomnie w oczy. -
Możemy... Do łóżka? - Dokończył wreszcie, siłując się przy tym z luźnym
pasem domowych spodni blondyna. Obsunął mu je brutalnie poniżej kolan i
chwycił za prężące się pod materiałem bielizny przyrodzenie, masując je
żarliwie. Ugniatał jądra, skubał czubek i (przede wszystkim) obsuwał
skórkę w dół, ciesząc się coraz bardziej powiększającą wilgotną plamą.
<br />
- Ktoś tu się zmoczył na mój widok. - Uśmiechnął się ironicznie, trącając go zaczepnie łokciem.
<br />
Kurwa, uwielbiał go tak drażnić i prowokować. Chyba tak samo jak Seth lubił to robić z nim... To było nawet zabawne.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-11, 03:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Jęknąłem mu w usta. Odczuwałem tak wielką przyjemność, że trudno było mi to ogarnąć nawet umysłem.
<br />
- Tak - mruknąłem na jego pytanie, ciągnąc go powoli w stronę sypialni.
No tak, to ich całowanie się sprawiło, że gdzieś z okolic salonu
znaleźli się właśnie tutaj, tuż przed drzwiami do pomieszczenia, w
którym było łóżko.
<br />
Otworzyłem drzwi, jęcząc cicho mężczyźnie w ucho, gdy dotykał mojego
fiuta przez materiał bielizny. To było strasznie cudowne, ale i
niekomfortowe przy okazji, bo uczucie wilgotnego materiału przy skórze
było wątpliwą przyjemnością. Na szczęście feeria emocji sprawiała, że
nie było to dla mnie wielce istotne.
<br />
Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, prężąc się nieco i wciągając Nielsa w
kolejny pocałunek. Objąłem dłonią policzek mężczyzny, ciesząc się
fakturą lekko niedogolonego policzka. To było przyjemne.
<br />
Drżałem w jego ramionach. W końcu uderzyłem łydkami o łóżko, Niels
popchnął mnie, więc runąłem na nie z jękiem zaskoczenia. Chwilę później
spodnie, które były gdzieś w okolicy kostek zostały rzucone na dywan,
ten sam los spotkał moją bieliznę i w taki sposób właśnie leżałem przed
nim zupełnie nago, z rozsypanymi blond włosami wokół głowy, spoglądając
na niego z jakąś taką czułością.
<br />
Oblizałem usta, uśmiechnąłem się lekko do niego i wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.
<br />
- Chodź tu... - poprosiłem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-11, 06:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie,
to wcale nie była przesada - ten chłopak naprawdę wyglądał w takich
chwilach jak anioł zesłany mu tu z samego czubka pieprzonego nieba. O
ile takowy w ogóle istniał.
<br />
I o ile w ogóle istniało niebo...
<br />
Po co rozmyślał w tym momencie o tego typu sprawach? Kurwa mać.
<br />
- Chodź tu... - Spojrzał na wyciągniętą w swoim kierunku dłoń, na
piękne długie włosy rozsypane po pościeli niczym aureola. Na przymknięte
powieki, spod których błyszczały wyraźnie jego błękitne oczy. No anioł,
kurwa, jak z obrazka.
<br />
Powoli rozprawił się z rozporkiem i nogawkami, wreszcie uwalniając się z
niewygodnych ( i w tej chwili porządnie przyciasnych) spodni. Jego fiut
prężył się wyraźnie w bokserkach, ale tych nie zamierzał na razie się
pozbywać.
<br />
Musiał się najpierw zająć czymś innym. A raczej kimś.
<br />
Zamiast (tak jak się tego pewnie spodziewał Seth) wejść na łóżko, on
klęknął u dołu pomiędzy smukłymi udami i nie czekając na pozwolenie
wsunął sobie sterczący członek do ust, a potem i do gardła, choć przez
chwilę o mały włos się przez to udusił.
<br />
Dzieciak nie posiadał wybitnie wielkiego fiuta, Niels był skłonny
przychylić się nawet do całkowicie odmiennej opinii, ale i tak mógł
swobodnie dosięgnąć czubkiem jego przełyku, a do tego zdecydowanie nie
był przyzwyczajony.
<br />
Po tylu latach lizania cipek samo obciąganie było trochę... No, szalone. Odjechane.
<br />
Przede wszystkim - kutasy smakowały całkowicie inaczej. Podczas gdy
kobiece sfery intymne były słodkie lub kwaśne, z tymi męskimi było
zupełnie inaczej - słoność mieszała się tu z goryczą, pozostałych smaków
było już niewiele. Nie zmieniało to jednak faktu, że dla Nielsa kutas
Setha smakował jak... Napój bogów, kurwa - najlepiej. Chciało się go
ssać i ssać byleby tylko otrzymać więcej kropli i tych wyuzdanych jęków.
<br />
Pogładził swoją wielką łapą jeden z maltretowanych wcześniej sutków i
mimo kutasa w ustach, uśmiechnął się lekko, dociskając głowę do
sztywnego organu. Kaszlnął, oczy zaszły mu łzami.
<br />
Wysunął go i odetchnął głęboko, czując jak świat zachodzi mu mgłą.
<br />
Po chwili było już po wszystkim, znów mógł normalnie oddychać i... obciągać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-11, 07:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewałem się tego, że Niels zdecyduje się wziąć mojego fiuta w
usta. Jasne, już kiedyś coś próbował z tym robić, ale ewidentnie było to
takie chwilowe i tylko na próbę. Nie namawiałem go na nic więcej, a i
sam Niels był mocno spłoszony nowymi doznaniami. Ewidentnie nigdy
wcześniej nie próbował pieprzyć się z facetami, byłem więc jego
pierwszym przedstawicielem płci męskiej i to było całkiem miłe uczucie.
Ale też niepokojące, mógł się przecież znudzić albo próbować pieprzyć z
innymi.
<br />
Wygiąłem się na łóżku, jęcząc. Złapałem jedną dłonią pościel ponad mną,
palce drugiej zatopiły się w bujnej czuprynie Nielsa - nie po to, aby
kontrolować go, ale dlatego, że potrzebowałem mieć coś w dłoni, wyrazić
jakoś swoją przyjemność.
<br />
Nie chciałem narzucać mu tempa, ani ruchów, ponieważ mogłoby to być dla
niego zbyt dużo, tak po prostu. Niech sam decyduje co chce zrobić.
<br />
Spodziewałem się jakiś bardzo subtelnych ruchów, tymczasem Niels
dopychał sobie fiuta do gardła i przyduszał się nim. Kurwa, jakie to
było przyjemne!
<br />
- A-ach... - jęknąłem. Dreszcze przeszły moje ciało raz i drugi, nie mogłem ich powstrzymać.
<br />
Zupełnie instynktownie rozchyliłem nogi bardziej, robiąc niemal pół szpagat, dając mu jak najwięcej miejsca.
<br />
Zagryzłem dolną wargę z rozkoszy. Kurwa, jakie to było dobre...
<br />
- Jesteś w tym tak dobry, och tak... Tak, Niels... mhhm... - stęknąłem, rozkoszując się tym.
<br />
Niels nie pozwolił mi jednak dojść. Uśmiechnął się tylko do mnie i
wyciągnął wazelinę z kieszeni. Oblizałem usta, wiedząc co to oznacza.
<br />
- Mmm, nie mogę się doczekać. Chcę twoje paluszki, twojego drąga. Jest cudowny, wiesz?
<br />
Podniosłem się i stanąłem "na pieska", wypinając do Nielsa tyłeczek.
<br />
- Mhmmhm... - zamruczałem w poduszkę, gdy Niels wsunął w końcu palce do mojego wnętrza, odchylając wcześniej pośladki.
<br />
Zacisnąłem palce. Chyba naprawdę go kochałem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-11, 08:07<br />
<hr />
<span class="postbody">No
proszę, czyli naprawdę mu się to podobało. Przecież wyraźnie powiedział
"jesteś w tym dobry". Kurwa, kiedy ta mała wyuzdana dziwka jęczała mu
takie komplementy, ciężko było nie starać się bardziej...
<br />
Musiał jednak przestać, ponieważ w jednym momencie szczupłe ciało
napięło się jak struna i stało się jasne, że dzieciak chciał dojść...
<br />
A na to na razie nie zamierzał mu pozwalać. Nie, miał z goła inne plany.
<br />
- Grzeczny chłopiec. - Pochwalił go żartobliwie, pochylając się po wazelinę żeby...
<br />
- Mmm, nie mogę się doczekać. Chcę twoje paluszki, twojego drąga. Jest
cudowny, wiesz? -...żeby usłyszeć najbardziej wulgarną i podniecającą
gadkę na całym świecie. Te słowa (dosłownie) sprawiły, że jego kutas
zadrżał wyraźnie, domagając się natychmiastowego uwolnienia z bielizny.
<br />
Tym razem posłusznie ściągnął resztki odzienia i nasmarował palce
przezroczystą mazią, przymierzając się do włożenia je prosto w cudownie
ciasny tyłeczek, kiedy jego cudowny kochanek postanowił go zaskoczyć raz
jeszcze.
<br />
W ułamku sekundy udźwignął swoje gibkie ciało i wypiął się tak jak nie
wypinała się dla niego żadna kurwa, dziewczyna ani w ogóle nikt inny w
uniwersum.
<br />
Normalnie wpatrywałby się pewnie w ten obrazek przez długie minuty
tkwiąc w bezruchu z półotwartymi ustami, ale to nie były normalne
okoliczności i teraz liczyło się już tylko to żeby przygotować tę małą,
pulsującą dziurkę na swojego drąga.
<br />
Wsunął więc palec, posuwając nim blondyna w mało delikatny (za to
niezwykle zapalczywy) sposób. Wsłuchiwał się w cudowne wibrujące jęki,
które niekiedy przechodziły w piski a wręcz kwilenie kojarzące się z
prośbą, błaganiem o jeszcze...
<br />
Dołączył do pierwszego palca od razu dwa następne i zaśmiał się sucho,
słysząc jak Seth gwałtownie wciąga powietrze i drętwieje, posyłając mu
groźne spojrzenie.
<br />
- Nie wytrzymam długo. - Odparł przepraszającym tonem i zaczął go po
prostu jebać. Na szczęście nie miał do czynienia ze słabiutką dziewuszką
tylko ze swoim wulgarnym, wyuzdanym i (nade wszystko) wytrzymałym
chłopcem, toteż włożenie czwartego palca stało się niemalże umowną
kwestią.
<br />
- Wystarczy. - Wychrypiał, wyciągając je ze śliskiego wnętrza z apetycznym, mlaszczącym odgłosem.
<br />
Wychylił się do swoich spodni i wyciągnął z nich opakowanie prezerwatyw,
natychmiast pomagając sobie zębami w "wyswobodzeniu" jednej sztuki.
<br />
Nałożył ją pośpiesznie na fiuta (nie kupi więcej pieprzonych Diurexów,
rolowały się jak szalone) i przytknął cieknącą główkę wprost do
pulsującego wejścia...
<br />
- Nadziej się na mnie. - Nakazał mu drżąco. Zarzucił sobie rękę na
kark, przytrzymując drugą nasadę przyrodzenia. - Pokaż mi jak go chcesz.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-11, 08:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
był tak kurewsko niecierpliwy, ale gdy patrzyłem na stan jego pały -
nie było się co dziwić. Był napęczniały od potrzeby, cieknący. Ponad
wszelką wątpliwość wspaniały.
<br />
Wytrzymywałem więc to mało komfortowe przygotowanie - dobrze, że było
jakiekolwiek, ponieważ faktycznie ruchy Nielsa zdradzały jak bardzo był
on niecierpliwy. I jak bardzo chciał mnie. To było podniecające.
Podobało mi się.
<br />
Westchnąłem, gdy Niels w końcu wsunął... Co? Nie? Jednak nie?
<br />
- Nadziej się na mnie. - Usłyszałem.
<br />
Obróciłem się, spoglądając na twarz Nielsa. Miał przymknięte powieki i ewidentnie wyczekiwał. - Pokaż mi jak go chcesz.
<br />
Oblizałem usta. Poruszyłem lekko biodrami, chcąc wyczuć bardziej, gdzie
dokładnie jest fiut, a gdy zauważyłem, że tuż za mną - pchnąłem biodrami
do tyłu, nadziewając się na niego niemalże do samego końca. Nie
wyczułem dobrze impetu mojego ruchu i przez to otworzyłem usta z
mieszanki rozkoszy i bólu. Z ust wydobyło się ciche kwilenie, przerwane w
połowie.
<br />
Wygiąłem się, łapiąc powietrze. Ale nie miałem na to wiele czasu,
ponieważ Niels zaczął mnie pieprzyć. Mocno i od razu. Zmuszał mnie do
tego, abym nadziewał się na niego za każdym razem. Robiłem to więc, z
początku kwiląc z bólu. Kurwa mać...
<br />
Zaciskałem palce na pościeli, nim nie usłyszałem pewnych słów...
<br />
- Odwróć się.
<br />
Westchnąłem więc, przewracając się na plecy. Niels podniósł mi nogi,
zaplatając stopy na szyi. Spojrzał na mnie zaskoczony, gdy nie wydałem z
siebie żadnego dźwięku bólu, ale zaraz wsunął się we mnie mocno.
<br />
- ACHGH! - Krzyknąłem, czując go tak głęboko jak nigdy dotychczas.
<br />
O. Kurwa. To. Było. Dobre.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-11, 08:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Trzask,
trzask, trzask - jądra zderzały się z cudownie jędrnym tyłeczkiem,
sprawiając, że niemalże każdy centymetr jego pały drżał od rozkoszy.
Śliskie, ciasne ścianki napierały na niego regularnie a on mógł im się
tylko poddawać, nie szczędząc sobie przy tym jęków.
<br />
Tylko Seth potrafił go doprowadzić do takiego stanu, tylko on.
<br />
- Dobrze. - Pochwalił chłopca, uśmiechając się krzywo. Z reguły uparty,
wredny i niemożliwie bezczelny gad, nadziewał mu się teraz na fiuta tak
jakby zależało od tego jego życie.
<br />
To chyba właśnie to kręciło go w tym małym skurwielu najbardziej, ta
zmienność charakteru, której Niels doświadczał za każdym razem kiedy się
z nim pieprzył.
<br />
Pchnięcia stały się nieco wolniejsze ale za to dokładniejsze - chciał
teraz wbijać się głębiej, jeszcze, kurwa, głębiej, tak głęboko jak nie
ośmieliłby się z nikim in...
<br />
Ale to nie była chyba do tego najlepsza pozycja. Musiał wykombinować
coś, co umożliwiałoby mu wzięcie tej dupeczki do końca, do samego...
<br />
- Odwróć się. - Wychrypiał nagle, czując jak serce przyśpiesza mu od ekscytacji pomysłem.
<br />
Kiedy blondyn ułożył się już na plecach, chwycił w dłonie jego szczupłe
kostki, zaciągając sobie długie nóżki aż na ramiona. Przeplótł je sobie
nawet przez szyję, a ten diabeł nie wyjęczał przy tym NAWET SŁOWA
skargi! Cholera, jakim cudem był tak wygimnastykowany?
<br />
Dobra, nie było sensu teraz się nad tym zastanawiać, należało działać i to prędko.
<br />
Wsunął się w niego (bez uprzedzenia, warto było to zrobić dla jego
jęku!) i od razu zaczął go ostro pieprzyć, odkrywając, że jego pomysł
był najlepszy, kurwa, na świecie!
<br />
- Ah...hah... A-ach! - Wyciągnął go jeszcze bardziej, sprawiając, że jego kutas wszedł do samych jąder. O. BOŻE. TAK.
<br />
Pochylił się niżej, opierając ciężar ciała na przedramionach - jego
twarz zaczerwieniła się wyraźnie od wysiłku i nabiegła żyłami, ale nie
przejmował się tym teraz.
<br />
Jedyne co się liczyło, to cholerne uczucie stymulacji na CAŁEJ długości
fiuta. Cudowne. Niepowtarzalne. Idealne. Dobra, kurwa, wystarczy.
<br />
- Ooooch! - Warknął przeciągle, wychodzą cz niego nagle. Chciał
przesunąć sprawnie drobne ciało tak by skończyć mu w ustach, ale...
<br />
Ta głupia guma (pierdolone DUREXY!) znowu się dziwnie zrolowała i
zamiast zejść w oka mgnieniu to schodziła pieprzone GODZINY i...
<br />
No... nie zdążył.
<br />
I w taki oto sposób Seth skończył z jego spermą (a było jej naprawdę
wiele) na swojej pięknej twarzy - zdobiła ona jego usta, policzki, czoło
i włosy, okleja szyję i ramiona, a nawet i część brzucha.
<br />
Uff, na szczęście udało mu się ominąć oczy.
<br />
Przecież ten szarlatan chyba by go zabił.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-11, 09:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Kurwa,
jak głęboko on był. Tak bardzo, że to niemal niemożliwe do opisania.
Zachwyciłem się tym, ale i zaskoczyło mnie to niezmiernie. Fiut, ku
mojemu zaskoczeniu, mieścił się cały, ale sprawiał też ból. Dobry ból.
Ból, który mi się podobał.
<br />
Łapałem w palce swoje włosy, czy pościel - cokolwiek, co tylko byłem w stanie, by jakoś dać upust swoim emocjom.
<br />
Aż w końcu jęknąłem z rozkoszą i doszedłem, brudząc tym siebie i własną
pościel. I gdyby tego było mało, Niels... On też na mnie skończył.
Jęknąłem, czując kapiące na mnie potoki spermy. Były na mojej twarzy,
szyi, ramionach, torsie... Kurwa... Ile on tego z siebie...
<br />
- Och... - wymamrotałem, próbując złapać oddech. W dalszym ciągu drżałem.
<br />
Spojrzałem na Nielsa, a ten patrzył na mnie, jakbym był kimś co najmniej
wspaniałym. Westchnąłem cicho, przeciągając się i uśmiechając do
mężczyzny. Oblizałem spermę z górnej wargi, czułem, że tam jest. Cały
czas patrzyłem przy tym mu w oczy.
<br />
- Muszę się teraz umyć - mruknąłem, podnosząc się na dalej drżących
rękach na łóżku, by dopiero po chwili podnieść się i pójść do łazienki.
<br />
Włączyłem prysznic i westchnąłem, moje nogi dalej się nieco trzęsły. I
zaskoczyło mnie, gdy ktoś objął mnie od tyłu i pocałował mnie w
policzek. Zmrużyłem powieki, ciesząc się tym ciepłem i odwróciłem głowę w
kierunku Nielsa, całując go w usta. A potem zobaczyłem tę katastrofę,
którą zgotowałem mu na szyi.
<br />
- O kurwa, Niels, twoja szyja... O nie, co ja zrobiłem...? -
wymamrotałem, dotykając sińców. Tak, to były pieprzone sińce. I nie
jeden albo dwa. Cała szyja była nimi usłana, jakby go ktoś dusił, do
chuja pana. O nie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-11, 09:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Ku
jego największej radości, Seth wcale nie był zły za ten wypadek z
prezerwatywą. Wręcz przeciwnie, ten bezczelny gnojek oblizał z niej
dokładnie swoje wargi, sprawiając, że Niels poczuł się zakochany
bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
<br />
Mały różowy języczek zbierający jego spermę tak jakby była najsmaczniejszym smakołykiem tego świata?
<br />
O, tak.
<br />
Gdy smukłe ciałko wydostało się z plątaniny ich kończyn, Niels ułożył
się na moment na plecach, dysząc ciężko po przebytym posiłku. No, takie
zmęczenie to on lubił, nie ma co.
<br />
Stłumił ziewnięcie i zerknął na swędzący brzuch - włoski posklejane od potu i (nieswojego) nasienia wręcz błagały o umycie.
<br />
Poszedł więc w ślady kochanka i zaszedł go od tyłu, obejmując czule
cudownie wąski pas. Zaśmiał się lekko, dostrzegając jego zaskoczoną
minę.
<br />
No kogo on tu się spodziewał, świętego Miko...
<br />
- O kurwa, Niels - nie mógł mieć pojęcia jak bardzo teraz przypominał
mężczyźnie swoją matkę. Ten sam ton, ten sam sposób ułożenia warg przy
płynnym przechodzeniu ze szpetnego przekleństwa do jego imienia - twoja
szyja... O nie, co ja zrobiłem...?
<br />
O co mu chodziło?
<br />
Odruchowo zerknął w dół, ale mógł zobaczyć tylko swoją klatkę piersiową,
więc wychylił się zza kabiny tak by uchwycić swoje odbicie w lustrze
i...
<br />
Zdębiał, czując jak cały świat osuwa mu się w jednej chwili spod stóp.
<br />
- O kurwa, Seth. - Oparł czoło o kafelki, uderzając w nie parę razy głową. - Nie wiem...
<br />
Załamał ręce, namydlając ramiona i brzuch. Jakkolwiek przejebane by nie
miał w tym momencie, to wypadałoby się jednak nie kleić. Jak on
wytłumaczy Katji, że...
<br />
- Zaczekaj chwilę.
<br />
Jak szalony popędził w stronę spodni, w których tkwił bezpiecznie
telefon i wycierając ręce o prześcieradła (dosłownie ociekał wodą,
rozsiewając jej kropelki gdzie popadnie) napisał do Katji krótkiego
sms-a o popijawie u znajomego, na którą niestety nie mógł ją wziąć.
<br />
Zostanie u niego na noc i... I wróci wieczorem następnego dnia! Tak.
<br />
Powrócił do łazienki, wciąż z nie za wesołą miną i westchnął ciężko,
główkując nad tym JAK miał się niby wytłumaczyć z tak wielkich malinek.
<br />
Ech, gdyby tylko nie podniecił się tak tym głupim całowaniem... Zupełnie jak dzieciak, jak bezmyślny gnój!
<br />
- Może golf? - Zapytał, wzruszając ramionami. - Nie ma na to jakichś
kremów? Wiesz, tych... E... Super łagodzących na wylewy? Podskórne czy
jakoś tak, nie wiem jak to idzie po angielsku. U mnie takie były i po
trzech dniach siniak znikał.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-11, 09:35<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nawet jeśli takie są, to dalej trzy dni. Jak ty to niby ukryjesz? - mruknąłem, krzywiąc się.
<br />
Kurczę, że też nie pomyślałem o tym wcześniej. Jak mogłem się tak
zapomnieć i myśleć, że on jest tylko mój? Przecież nie jest, nigdy nie
był i zapewne nie będzie. Ta, emocje bez przyszłości, takie są
najlepsze.
<br />
Westchnąłem ciężko, kończąc się myć.
<br />
- Pojedziemy do apteki i zapytamy. Nic innego przecież i tak nam nie zostało - mruknąłem, wycierając się ręcznikiem.
<br />
Kilka chwil później ubraliśmy się i wyszliśmy z mieszkania. Idąc do samochodu dostałem telefon od matki.
<br />
- Tak, słucham, mamo.
<br />
- Cześć, kochanie. Masz dzisiaj wolny wieczór?
<br />
- Nie bardzo, wiesz, ta sesja... - mruknąłem, wyłączając alarm w
samochodzie i wsiadając do niego. - Jadę właśnie na zakupy spożywcze i
znów będę się uczył.
<br />
- Może ci pomóc, kochanie? Wiesz, że jestem dobra.
<br />
- Nie, przestań. Masz pewnie inne zajęcia.
<br />
- No właśnie nie bardzo. - Usłyszałem westchnienie. - Niels pojechał
gdzieś na jakąś imprezę z kumplami i nie zabrał mnie ze sobą, Betty też
coś tam robi, nie wiem co dokładnie, a nie mogę już patrzeć na pracę.
<br />
- Na razie nie mogę, mamuś. Ale zadzwonię do ciebie później, okej? - uśmiechnąłem się lekko, odpalając samochód.
<br />
- Jasne. Trzymaj się, skarbie.
<br />
Rozłączyłem się i wyjechałem z garażu.
<br />
Okej, trzeba było podjechać do jakiejś apteki.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-15, 10:46<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie wiem, ale zdecydowanie wolałbym się na razie poło.... - Westchnął
ciężko, dostrzegając, że chłopak w ogóle go nie słuchał. Zdążył już
wpaść w szał działania : postanowił, że pojadą do apteki i tak miało być
bez względu na "chcę, nie chcę" Nielsa.
<br />
Pochylił się więc po spodnie i nałożył je niechętnie na nagi tyłek,
dołączając do tego t-shirt i swoją nieodłączną skórzaną kurtkę. Jego
włosy tkwiły w totalnym (i wciąż mokrym) nieładzie, ale naprawdę nie
miał siły się tym przejmować. Właśnie przeżył jedno z najlepszych
jebanek w swoim życiu i jedynym na co miał ochotę był sen.
<br />
Oparł policzek o chłodną szybę i dał się porwać cichemu, kojącemu
pomrukowi silnika, gdy Sethowi (jak zwykle ktoś do niego dzwonił, no
przecież on zabiję tę kurwę) rozdarł się telefon.
<br />
Warknął otwarcie i wbił wrogie spojrzenie w wyświetlacz iphona, dostrzegając na nim... imię swojej narzeczonej.
<br />
No tak, ona miała przecież prawo dociekać co u jej syna.
<br />
Uśmiechnął się gorzko, nagle całkowicie rozbudzony. Samochód toczy się
powoli przez podziemny parking, a Seth starał się jakoś wybrnąć z co
najmniej kłopotliwego w tej chwili spotkania.
<br />
Jasne, że było mu jej szkoda, w końcu.. Ona za nimi tęskniła, pewnie
martwiła się o to, że spędza i z jednym i z drugim za mało czasu, że
życie ucieka jej sprzed nosa, a oni tu...
<br />
Nie, dość. Nie mógł sobie robić teraz wyrzutów sumienia. Nie po raz
kolejny. Nie, kiedy Seth wciąż tu był i CHCIAŁ być, bo nigdy nie wiadomo
było kiedy przestanie chcieć.
<br />
Szanował Katję mimo tego wszystkiego co jej robił. Mimo kradzieży, życia
na jej rachunek i zdradzania z jej własnym synem. Ta kobieta była warta
szacunku, ciepła i opieki, ale...
<br />
Ale nie była Sethem. I to właśnie sprawiało, że nie było mowy o czymś równie... intensywnym? Ciepłym? Prawdziwym?
<br />
Bóg jeden wiedział. Liczyło się jednak to, że była i wszyscy we trójkę
wytrzymywali tę chorą sytuację. Jasne, Katja nie wiedziała o ich
potajemnym związku, ale musiała to w jakiś sposób odczuwać, Niels był
tego pewien. No i Seth... Ostatnio trzymał się kurewsko dzielnie.
<br />
O sobie nie chciał wspominać, bo to on był... Główną przyczyną tego problemu. Tak to sobie przynajmniej tłumaczył.
<br />
- A co powiesz na trzy dni noszenia tego... golfu? - Zapytał sennie,
zakładając okulary słoneczne. Czuł lekki światłowstręt i ból głowy. Kac?
<br />
Możliwe. Po tylu godzinach chlania...
<br />
- Skapnie się? - Spytał bełkotliwie, posyłając mu przy tym lekkiego
kuksańca w bok. - Wolałbym żeby się nie skapnęła. Może wymyślę jakiś
wyjazd? Nie wiem, kurwa.
<br />
Zwiesił smętnie głowę, przesuwając dłonią po twarzy.
<br />
Nie miał na razie lepszych pomysłów, ale i tak miał świadomość jak
bardzo były głupie. Jedynym ratunkiem była bystra głowa Setha lub
niezwykle szybko działająca maść.
<br />
A takich (z reguły) nie produkowano.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-15, 11:36<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Tak, i będziesz w nim też spał, kąpał się, a w ogóle, to najlepiej
jeszcze jak będzie chciała go odchylić to krzycz na nią. Niels, proszę
cię... Ale wyjazd to akurat nie jest wcale zły pomysł - mruknąłem,
włączając kierunkowskaz i zjeżdżając na parking przy aptece. - Kupimy ci
tę maść, która leczy to jak najszybciej. Pojedziesz do domu, jak ona
będzie w pracy, spakujesz kilka najważniejszych rzeczy i zadzwonisz do
niej. Powiesz, że masz jakąś ważną sprawę, lecisz do Danii na kilka dni
lub coś takiego.
<br />
Uśmiechnąłem się do mężczyzny, gasząc silnik i rozpinając pasy.
<br />
- Nałóż kaptur, bo się przeziębisz. W każdym razie, mogę załatwić ci lot
na Hawaje na kilka... Nie, czekaj, tam jest teraz zimno. To Floryda.
Tam jest teraz całkiem nieźle. Na kilka dni. Dopóki ci to nie zejdzie. W
porządku? Czekaj, sam tam skoczę w chwilkę i zaraz wracam -
uśmiechnąłem się lekko i otworzyłem drzwi. Wysiadłem z pojazdu, a za
chwilę zamknąłem samochód pilocikiem.
<br />
Gdy wróciłem, Niels nie spał, o dziwo, a spodziewałem się, że takim go właśnie zastanę.
<br />
- Zorientowałeś się, czy ma dziś do pracy? Powinna być już w kancelarii, tak szczerze mówiąc. Lunch się skończył.
<br />
Rzuciłem opakowanie dwóch maści na uda mężczyzny i odpaliłem samochód.
<br />
- Jedziemy do domu. Tam się spakujesz, koniecznie do niej zadzwoń.
Czekając na ciebie sprawdzę loty w telefonie. Podwiozę cię. W ogóle,
mama wspominała, że masz samochód, jakoś go nie widziałem ani razu -
parsknąłem śmiechem, wyjeżdżając z parkingu.
<br />
Włączyłem radio, przyciszyłem je i włączyłem się do ruchu drogowego.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-16, 14:12<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wyobrażasz sobie jak każde z nas jedzie oddzielnie swoim samochodem? -
Spytał, odczytując z trudem (spać, spać, spać) malutkie literki z
instrukcją obsługi i działaniem leku.
<br />
- Schodzi w... - Zmrużył powieki, podsuwając sobie opakowanie jeszcze
bliżej pod nos. - No tak. Trzy jebane dni. - Westchnął, wyobrażając
sobie swój podły tyłek usadzony na niemożliwie drogim leżaku, gdzieś na
brzegu plaży, przy rozchichotanych półnagich panienkach... Może nawet
popijałby idiotycznego kolorowego... Nie, i tak wolał piwo. Schłodzone.
<br />
- Wiesz, z tym wyjazdem może i... - I upijając łyk cudownie
schłodzonego piwa wyciągnął by swoją ogromną dłoń żeby oprzeć ją na
smukłym, niemalże białym udzie, które należałoby do...
<br />
- Jedź ze mną, Seth. - Powiedział nagle, całkowicie rozbudzony. -
Naprawdę. - Dodał, łapiąc go za dłoń, którą właśnie zmieniał biegi.
Pomógł mu przerzucić na dwójkę (sam też nie lubił automatycznej, był
wręcz rozanielony faktem, że blondyn specjalnie przestawił dźwignię na
mechaniczną) i pochylił się by ucałować go w zagłębienie szyi. - Powiedz
matce, że jedziecie się zrelaksować przed sesją. Czekaj, nic nie mów! -
Pogroził mu palcem, kontynuując. - Ja to widzę tak, że DAM CI SIĘ UCZYĆ
i w ogóle. Odpoczniemy od życia, trochę się... Zrelaksujemy?
<br />
Posłał mu wiele mówiący uśmiech, który zniknął z jego twarzy kiedy padło na nie rażące światło słoneczne.
<br />
- Kurwa. - Jęknął, odwracając się bokiem. - Zajedziemy chociaż do KFC? Zjadłbym coś.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-16, 14:42<br />
<hr />
<span class="postbody">- No nie wiem, Niels, nie będzie to zbyt podejrzane...? Nagle oboje znikamy, bo tak? - mruknąłem, ziewając ukradkiem.
<br />
Spojrzałem tylko przez krótką chwilę na dłoń Nielsa, która spoczywała na
mojej i zmieniała ze mną biegi. To było dosyć dziwne, ale i w jakiś
sposób niezwykle intymne. Nie umiałem tego wyjaśnić.
<br />
Cóż, pomysł z wakacjami nie był wcale zły. Wręcz kusił, kusił jak
cholera, ale nie wiem, czy to był odpowiedni moment... Szykowałem się do
sesji i trochę nierozsądne było pójść teraz na "urlop". To było bardzo
nierozsądne, ale z drugiej strony faktycznie mnie kusiło.
<br />
- Ale ja mam naprawdę trudne sesje, siedziałbym ciągle w książkach, a
przecież bym się na tym nie skupił w takich warunka... KFC? W porządku. -
Zmieniłem temat, uśmiechając się lekko.
<br />
Pojechaliśmy więc po jedzenie. Zamówiliśmy na wynos, więc mogliśmy już jechać do mieszkania mojej mamy.
<br />
- Weź, nakręciłeś mnie na ten wyjazd i co teraz? - mruknąłem, wjeżdżając
na posesję. Niels już skonsumował połowę swojej porcji, moja leżała
dalej na tylnym siedzeniu.
<br />
Niels uśmiechnął się do mnie, jakby był zadowolony z efektu, jaki
uzyskał. No, uzyskał. Teraz szukałem powodów, dla których miałbym
pojechać na Florydę i byłoby to absolutnie konieczne. Przyjemnie byłoby
się trochę zrelaksować przed tak stresującymi egzaminami.
<br />
Oblizałem usta, gdy Niels wyszedł z samochodu i skierował swoje kroki do
drzwi wyjściowych. Nie widziałem nigdzie samochodu mojej matki, więc
musiało jej faktycznie nie być.
<br />
Sięgnąłem po swój posiłek. Otworzyłem sałatkę, wlałem do niej sos i
zamknąłem wieczko plastikowego opakowania, chcąc wymieszać ze sobą
składniki.
<br />
Po chwili dzierżąc plastikowy widelczyk konsumowałem swój posiłek,
chrupiąc. Cudowny zapach sosu vinegrette rozpłynął się we wnętrzu
samochodu. Cały czas działało ogrzewanie. Ciągle leżały niezłe zaspy
śniegu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-17, 11:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-
E, tam. Ja mam tajne posiedzenie w środku jądra Ziemi, ty masz wyjazd z
kumplami żeby się wspólnie pouczyć i tyle. Spoko opcja? - Puścił mu
oczko, łapiąc go za dłoń tak by widelec z sałatką zawędrował do jego
ust. - Smaczne to, ale wolę mięso. - Mruknął z pełną gębą, dopijając
ostatni łyk Pepsi. Stłumił beknięcie (co nie udało mu się tak znowu do
końca) i zgniótł opakowanie w kartonową bryłę. - Kocham KFC. -
Westchnął, układając dłonie na brzuchu.
<br />
Zerknął na chłopaka z miną wyrażającą czyste uwielbienie i pochylił się tak by złożyć mu głowę na kolanach.
<br />
Kurwa, nażarł się jak świnia i teraz sen uderzył w niego jeszcze
silniej. Wiedział, że mógłby tak po prostu usnąć, zadowolony z życia, z
pełnym brzuchem i mięśniami obolałymi od ostrego, satysfakcjonującego
seksu...
<br />
Ale wiedział również, że żeby namówić tego gnoja do wspólnego wyjazdu, musiał się jeszcze troszkę namęczyć.
<br />
Oczyma wyobraźni już widział rozpadające się pod nimi leżaki, Setha
wygiętego w chińskie osiem, kiedy będzie znów pod nim jęczał w ten
proszący sposób...
<br />
Imprezy gdzie nikt nie miałby pojęcia o ich życiu, gdzie mogliby się bez
krępacji lizać i obściskiwać i wiedzieć, że nikt nie miałby niczego do
gadania, a jeśliby tylko spróbował to tak b oberwał w ryj, że już nigdy
by się po tym nie pozbierał.
<br />
Zamrugał, czując, że chyba znowu prawie usnął. Chłopak w dalszym ciągu jadł sałatkę.
<br />
O, kurwa, a gdyby tak...
<br />
- Hej, moglibyśmy tam... Robić naprawdę wiele rzeczy. - Wymruczał,
przesuwając mu policzkiem po udzie. Wygiął głowę tak by znajdowała się
ona dokładnie na kroczu blondyna i ucałował go przez materiał spodni,
szukając tak ustami główki. - Nie uważasz, że to dobry plan?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-17, 13:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Podskoczyłem, czując usta na... Nie, on tego nie robił. A jednak...
<br />
Kilka kropel sosu winegrette spadło przez to na policzek Nielsa, a ja spojrzałem w dół, na mężczyznę.
<br />
- Nie rób tak, weź. - Zbeształem go, kończąc swoją sałatkę.
<br />
Niels już się spakował, a jego torba leżała w bagażniku. Skoro miałbym z
nim jechać, przydałoby się, żebym zadbał też o swoje odzienie na czas
wyjazdu.
<br />
Pojechaliśmy więc do mnie. Wyrzuciłem tam śmieci w postaci pustych
opakowaniach po posiłku z KFC (też bardzo lubiłem, ale nic nie
powiedziałem) i spakowałem się.
<br />
- Tylko zadzwoń do mamy, Niels, to ważne. Nie chcę kolejnej awantury, bo zapominasz powiadomić swoją <span style="font-weight: bold;">narzeczoną.</span> - O tak, mocny nacisk na to słowo.
<br />
Odpaliłem papierosa, pakując się i sprawdzając jednocześnie loty na
Florydę. Akurat mieliśmy szczęście, bo były dwa miejsca w pierwszej
klasie na najbliższy lot, cały samolot był już zapchany. Kupiłem je
więc, ciesząc się, że za trzy godziny będziemy mieli wylot. To brzmi
całkiem fajnie. Wycieczka na Florydę, kurczę. Zajebiście!
<br />
- Dobra, jestem gotowy - stwierdziłem po dwudziestu minutach, gdzie
Niels przysypiał na mojej kanapie. - Wstawaj, śpiący książę. Musimy
zdążyć na odprawę, a to na drugim końcu miasta. No już, już. Podnosimy
się. Wzywaj taksówkę.
<br />
Dwadzieścia minut później byliśmy już w taksówce. Ja sprawdzałem
internet w telefonie, Niels przysypiał oparty o moje ramię. Czasem był
słodki.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-17, 22:02<br />
<hr />
<span class="postbody">No
i już - Seth był kupiony i nie tak dużo czasu później pakował się w
swojej sypialni a Niels (napisawszy chwilę wcześniej smsa z
wyjaśnieniami dla swojej NARZECZONEJ) usypiał na kanapie, wyobrażając
sobie jak powoli... zatapiał się w ciepły... piasek...
<br />
- ...piący książę. - Otworzył oczy, spoglądając nieprzytomnie na Setha.
Kurwa, to było niesprawiedliwe, że ten dwudziestoletni gnojek mógł nie
spać i nie tracić na tym niczego, ani wyglądu ani trzeźwości myślenia,
rześkości ciała.
<br />
- Hm? - Wymamrotał, zdając sobie sprawę, że zapomniał go słuchać. - A, tak. Taksówka.
<br />
Wystukał numer na telefonie i przewiesił głowę przez oparcie kanapy, mrucząc "nie chce mi się żyć".
<br />
- Słucham? - Odezwał się w słuchawce miły, kobiecy głos. - W czym mogę pomóc?
<br />
- W dojeździe. - Oparł sobie czoło na otwartej dłoni i spróbował jeszcze raz otworzyć odrobinę szerzej oczy.
<br />
- Adres miejsca docelowego? Albo pana? Pana nazwisko?
<br />
- Zaraz, zaraz. - Machnął dłonią, wykrzywiając usta w wyrazie
niezadowolenia. - Nie tak wiele na raz. O, heh. Zrymowało mi się.
Dobra, przepraszam. - Zreflektował się, nie wierząc we własną głupotę.
Adres to...
<br />
<br />
Obudziło go wyjątkowo głośne i wkurwiające chrapanie. Uniósł głowę z
czegoś ciepłego chociaż twardawego (ładnie pachniało) i spróbował
otworzyć oczy, chociaż był przecież tak bardzo, bardzo, bardzo zmęczony i
chciało mu się...
<br />
O, kurwa. To było jego chrapanie.
<br />
- Przepraszam. - Jęknął, przytulając się mocniej do jego cudownego ciała. - Po prostu nie wytrzymuję tyle bez snu...
<br />
- Zaraz będziemy na miejscu. - Odezwał się taksówkarz, mierząc ich
dość... niechętnym spojrzeniem. Nielsowi wyjątkowo nie spodobało się to
spojrzenie. Miał ochotę sięgnąć swoją łapą do jego wstrętnego gardła i
zacisnąć ją tak mocno, że skurwiel zacząłby się dławić własną śli...
<br />
Poczuł obok siebie drgnięcie i zrozumiał, że odrobinę za mocno
"pieścił" udo Setha. Kurwa, nie panował nad sobą w takich
okolicznościach... Nienawidził kiedy jakaś kurwa ośmielała się krzywo
patrzeć na jego chłopca...
<br />
Bez zastanowienia pochylił się i złożył na jego ustach długi, wymagający
pocałunek. Wydawał z siebie przy tym niemalże wyuzdane pomruki i mimo,
że Seth nie czuł się chyba komfortowo, przycisnął go odrobinę aby
postawić na swoim.
<br />
No nie umiał sobie darować, no.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-17, 23:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Czując
ten pocałunek byłem mocno zdezorientowany i było mi mocno
niekomfortowo. Nieprzyjemnie. To znaczy, jasne, pocałunek był naprawdę
wspaniały.
<br />
Tylko że miejsce nie było w porządku. Bardzo nie w porządku. Facet może i
spoglądał z przekąsem, ale nic nie powiedział, więc odstawianie tej
dziecinnej szopki było po prostu raczej żałosne.
<br />
- Niels, uspokój się - zbeształem go, gdy w końcu udało mi się odsunąć
jego twarz od swojej. Spojrzałem na niego z zmarszczonymi brwiami. - Nie
odstawiaj szopki.
<br />
Na szczęście poziom mojego zażenowania mógł opaść w momencie, gdy
wysiedliśmy z taksówki, czyli dosłownie kilka minut temu. Ale Niels
wkurwił mnie swoim zachowaniem i trudno było mi to ukryć.
<br />
Nie powinien tak robić, nie jest w końcu piętnastolatkiem, a tak się właśnie zachował.
<br />
Na odprawę zdążyliśmy idealnie. Kupiliśmy jeszcze na lotnisku poduszki
do lotu, jakieś gazety, aby nie nudziła nas ta podróż. Nie będzie ona
trwała długo, jasne, to tylko trzy godziny, ale jednak nie mogłem tam
używać swojego telefonu, jak zwykle.
<br />
Na lotnisku złapała mnie też matka. Telefonicznie.
<br />
- No cześć, mamuś.
<br />
- Hej, a co tak u ciebie głośno?
<br />
- Hm, nie mówiłem ci? - spojrzałem na Nielsa, który właśnie przeglądał
jakąś wystawę. - Wyjeżdżam z kumplami na Florydę na trzy dni.
Zrelaksować się przed tą nieszczęsną sesją.
<br />
- Nic mi nie mówiłeś. Czyli nie będzie cię teraz? Ciebie też? - Matka jęknęła, ewidentnie rozczarowana.
<br />
- Jak to mnie też?
<br />
- Niels napisał do mnie, że ma jakąś ważną sprawę w Danii i musi
wyjechać na kilka dni, nie wie kiedy wróci i będzie dawał mi znać. To
strasznie nie w porządku.
<br />
Westchnąłem.
<br />
- Masz rację, mamo. To nie w porządku - spojrzałem na Nielsa, który się
do mnie uśmiechnął, a ja jakoś nie umiałem tego odwzajemnić.
<br />
Byliśmy dla niej tacy okrutni...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-18, 00:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Hmm. - Mruknął obrażony, odwracając głowę w drugą stronę. Na szczęście
już po chwili byli na miejscu i mogli zająć się wgapianiem w idiotyczne
witryny (tyle zegarków i flakonów drogich perfum nie można było zobaczyć
w innym miejscu). Och, poprawka: on mógł się zająć wgapianiem w
idiotyczne witryny a Seth mógł się zająć rozmową z kimś, kto chyba
znacznie pogarszał mu humor a więc nie był absolutnie mile... E,
słyszany?
<br />
Posłał mu pokrzepiający uśmiech, ale chłopak najwyraźniej nie był w nastroju do tego samego.
<br />
Westchnął więc ciężko i powędrował do toalety żeby mieć pewność, że nie
będzie musiał się podnosić ze swojego miejsca i prześpi spokojnie całą
podróż.
<br />
Głowa już go bolała od zmęczenia.
<br />
Godzinę później siedzieli obok siebie w pierwszej klasie (na tych fotelach można się było normalnie <span style="font-style: italic;">kłaść</span>
i były tak wygodne i odlotowe, że nie dało się tego określić słowami!) i
Seth popijał sobie soczek a Niels wyraźnie przymierzał się do
regeneracyjnej drzemki.
<br />
- Przepraszam. - Powiedział wreszcie, spoglądając mu nieco
nieprzytomnie w oczy. - Po prostu nie lubię kiedy jakiś chuj się na
ciebie... - stłumił ziewnięcie - krzywo patrzy. Dobranoc.
<br />
<br />
- Więc nie wiem już co z nim robić. Czasami jest... - Urwała, wpychając
sobie w buzię następną garść popcornu. - Jest jeszcze gorzej! Wraca
taki rozmarzony i... Dobrze wiem jak wygląda ktoś kto zdradza! Oglądałam
dużo filmów i... Boże, jak to żałośnie brzmi! Kurwa mać, pachnie
inaczej. Jakoś tak słodko i... Ale nie znam takich perfum. A szukałam na
każdym damskim w każdej perfumerii. Boję się, że jest tak bogata, że ma
własny zapach czy coś...
<br />
- Uspokój się, Katja. - Głos Betty brzmiał na lekko stłumiony, zupełnie jakby dobiegał zza ściany albo spod wody. - Kontynuuj.
<br />
- Z Sethem też nie jest najlepiej, najczęściej do nas nie przyjeżdża,
dzwonimy coraz rzadziej i wydaje mi się być trochę spięty, ale to
pewnie...
<br />
- ...przez sesję. - Dokończyła za nią. - No, mów dalej.
<br />
- Jednak to z Nielsem... To się po prostu sypie, wiem o tym. Pamiętam
jak patrzył na mnie na początku, jak się uśmiechał, obejmował... Teraz
to jest jego przykry obowiązek, on się zachowuje jak mój mąż mimo, że
nim jeszcze nie jest. Znudził się mną, zmęczył. Nie zabiega o mnie, nie
szuka mojego spojrzenia. To umiera.
<br />
Urwała, odpalając sobie papierosa. Z paczki, którą ten kretyn zostawił w
domu. Siedziała tak ubrana w JEGO koszulę, po JEGO stronie łóżka, paląc
JEGO papierosy.
<br />
- Może i jestem przewrażliwiona i żałosna. Ok, niech tak będzie. Ale niech mnie teraz piorun jebnie, jeśli się mylę.
<br />
- Dobrze wiesz, że nie jebnie. - Betty zaśmiała się sucho i coś
zaszeleściło cicho. Katja podejrzewała, że mogło to być opakowanie z
ciastkami ale nie chciało jej się o to pytać.
<br />
W ogóle niczego już się jej nie chciało.
<br />
- Położę się już, Bets. Dzięki za rozmowę.
<br />
- Do usług, Kat. Ach i... To fajny facet, ale sama mówiłaś, ze ma problemy. Postaraj się to zrozumieć.</span><span class="postbody"><span class="postbody"><br />
</span></span><br />
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/01/liczby-nie-kamia-2.html">CIĄG DALSZY</a><br />
<hr />
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="right" width="40"><br /></td><td align="left"><br /></td></tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-85056625365060606762019-05-29T09:32:00.001-07:002019-05-29T09:38:08.656-07:00Hi, Gorgeous. 5/5<hr style="margin-left: auto; margin-right: auto;" />
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #3d85c6;">Yaoi - Hi, Gorgeous.</span></b></div>
<hr style="margin-left: auto; margin-right: auto;" />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous_29.html">
</a>
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous-46.html">POPRZEDNIA CZĘŚĆ</a></div>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-05-05, 01:45<br />
<hr />
<span class="postbody">- Wiesz przecież, że nie chciałem cię oszukiwać. Byłem zdesperowany, nie wiedziałem co robić i...
<br />
- Cii. Jest ok - usłyszałem swój własny głos. Uśmiechnąłem się do Nielsa, głaszcząc go delikatnie po policzku.
<br />
I trwałbym w tej słodkie nostalgii dalej, gdyby nie ktoś, kto brutalnie
mnie budził. I zbudził, niech to szlag. Przez pewną chwilę byłem pewien,
że stał obok mnie Niels, jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało
się inaczej.
<br />
Wzmianka o mamrotaniu przez sen wcale nie sprawiła, że śniadanie smakowało lepiej. Ani to, że w ogóle znów dostałem śniadanie...
<br />
Max wyszedł, a ja westchnąłem ciężko i podniosłem się z łóżka.
Uśmiechnąłem się smętnie, biorąc kilka winogron do ust. Wziąłem prysznic
i raczej szybko zwinąłem się z mieszkania. Skoczyłem jeszcze do siebie,
by wziąć laptopa ze sobą na uczelnie, przez co spóźniłem się
kilkanaście minut na wykład. Ups.
<br />
W trakcie przerwy obiadowej podrzuciłem klucze dla Maxa, ale nie
zostałem na dłużej. Ta cała relacja podobała mi się coraz mniej. W
zasadzie nie wiedziałem dlaczego jestem tutaj, gdzie jestem, dlaczego
właśnie z nim. Z Maxem wyjątkowo nie rozumiałem się na zbyt wielu
płaszczyznach, żeby chociażby rozmowa była komfortowa - prawdopodobnie
nie było po prostu lepszej alternatywy. Nie wiem sam.
<br />
Dzisiejszego wieczoru także dostałem zaproszenie od detektywa, ale
skrupulatnie to zignorowałem. Nie mogłem znów spędzić z nim wieczoru, to
byłby przesyt. Był on takim człowiekiem, który mocno ograniczał moje
poczucie wolności - ciągle naciskał, jaka to moja edukacja jest
najważniejsza, prawo najlepsze, a wszystko inne to jest jeden wielki
chłam, który zajmuje mi miejsce w życiu. Trochę tego potrzebowałem, może
dlatego właśnie Max był w moim życiu - mam jakieś takie poczucie w
sobie, że muszę zrobić to, co trzeba a nie to, czego ja sam pragnę.
Takie zadośćuczynienie za swoje błędy. Ale ta sytuacja męczy mnie coraz
bardziej.
<br />
Chyba pieprzyliśmy się ze sobą, bo nie było innej alternatywy na horyzoncie.
<br />
Kończyłem trzeci rok studiów. Dzięki Bogu udało mi się nadrobić ten
stracony semestr i zaliczyć go bardzo szybko, ale to kosztowało mnie
przez ostatni okres bardzo dużo poświęcenia. Nie spotykałem się w
zasadzie z nikim, chyba że ktoś zmusił mnie do swojej obecności, a
jedyną osobą, która była do tego zdolna to Alex.
<br />
- Gratuluje! To co, idziemy na imprezkę?
<br />
- Umówiłem się z Maxem - mruknąłem. Wolałbym spędzić ten czas z
przyjaciółmi, szczególnie, że bardzo dawno widziałem cały mój były
zespół naraz, a przecież dalej ich wszystkich lubiłem.
<br />
Działalność muzyczna rozpadła się nieodwracalnie i w zasadzie nie rozmawialiśmy o tym.
<br />
- No proszę cię, chodź z nami. Ciągle bujasz się z tym pedałkiem.
<br />
Spojrzałem na Alexa, unosząc brew, a ten tylko wzruszył ramionami.
<br />
- Nie patrz tak na mnie. Wpatrzony jest w ciebie jak cielę. To strasznie
dziwne. - Skrzywił się niby z obrzydzeniem, odrazą, a ja tylko
parsknąłem śmiechem.
<br />
W sumie, czemu nie? To przecież przyjaciele, a naprawdę dawno temu byłem gdzieś z nimi.
<br />
- W porządku. Napiszę Maxowi, że innym razem.
<br />
- No i to rozumiem! Chodź, zgarniamy chłopaków. Dzwoń po taksę.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-05-08, 01:35<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"> Nie będzie mnie dzisiaj. </span>
<br />
Max zerknął na wyświetlacz telefonu i odczytał wiadomość jeszcze raz. A potem po raz kolejny.
<br />
- Nie będzie cię? - Wyrzucił pytanie w eter i zerknął na pięknie
zastawiony stół, na butelkę szampana, na cholerną torebkę z prezentem,
która zwisała smętnie z oparcia krzesła.
<br />
- Nie będzie cię. - Powtórzył wściekle, sięgając po marynarkę. - Świetnie. Naprawdę, świetnie.
<br />
Do cholery jasnej - on przygotowywał mu romantyczną kolację, wysilał się
dając coś od siebie, a ten wstrętny gnojek tak po prostu to odwoływał?!
<br />
Bo co, co niby było ważniejsze od niego? Znajomi, nauka?
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Jasne. Miłej zabawy, cokolwiek robisz :) </span>
<br />
Odpisał i rzucił się ciężko w objęcia skórzanego fotela.
<br />
- Ja ciebie już w ogóle, kurwa, nie rozumiem. - Westchnął ciężko i
kopniakiem zrzucił ze stóp całkowicie nowe buty od Armaniego.
<br />
Pieprzyć Armaniego, dzisiaj nawet on przestawał mieć znaczenie.
<br />
<br />
- Dzień dobry. - Przywitał się kulturalnie, przechodząc przez
przeszklone drzwi do dużego, modnie urządzonego gabinetu. W
pomieszczeniu dominowała biel i szkło, co było rzadko spotykane wśród
miłośników architektury i wystroju wnętrz. Modernizacja była konikiem
designerów, nie prawdziwych, oldschoolowych projektantów.
<br />
Cóż, ciężko to było zrozumieć.
<br />
- Cześć. - Powiedziała siedząca w wysokim krześle brunetka i...
<br />
Na moment poczuł, że opada mu kopara. Musiał wysilić usta do głupiego uśmiechu, żeby ich nie otworzyć.
<br />
Do kurwy nędzy, ta kobieta wyglądała tak dobrze, że nagle zapragnął ją
przelecieć w tej chwili - na tym szklanym biurku, wśród papierów i cicho
buczącej aparatury komputerowej.
<br />
Szczupła, niewysoka, ciemne włosy i oczy, opalona cera, duże piersi, usta, oczy... Ona była taka...
<br />
Jak z cholernej okładki. Świetna.
<br />
- Spóźniłeś się. - Powiedziała chłodno, uśmiechając się krzywo. Ten
uśmiech kogoś mu przypominał. I ten pretensjonalny ton też. Nie wiedział
tylko kogo, nie przeszkadzało mu to jednak w odwzajemnieniu go.
<br />
- Wiem, przepraszam. Zostałem uprzedzony o rozmowie godzinę przed je...
<br />
- Nie obchodzi mnie, dlaczego. Obchodzi mnie spóźnienie. Nie lubię spóźnialskich. Wiesz dlaczego?
<br />
- Aech... - Zmarszczył brwi, zaskoczony jej bezczelnością. - Nie wiem?
<br />
- Bo przez nich tracę swój czas. - Nagle jej uśmiech zmienił nutę; z
pogardliwego stał się bardziej kokieteryjny, choć wciąż pobłażający. -
Nie lubię tracić czasu. To chyba jasne?
<br />
- Jasne. - Odparł, własciwie odruchowo.
<br />
- W takim razie jutro już się nie spóźniaj.
<br />
- Jutro? To znaczy, że dostałem tę robotę?
<br />
- Dostałeś. Ale teraz idź już do domu. Jutro czeka cię dużo pracy, tak jak mnie teraz. Na razie.
<br />
- Do widze... Cześć. - Uśmiechnął się szerzej i opuścił gabinet, mając
ochotę zrobić coś głupiego; krzyknąć, klasnąć w dłonie, podskoczyć,
czy...
<br />
Wykonać gest triumfu, podnosząc zaciśniętą pięść, niech będzie!
<br />
- Udało się panu. - Młoda sekretarka uśmiechnęła się dziwnie, wtykając
między wargi końcówkę wiecznego pióra. - Jakoś się nie dziwię.
<br />
I znowu to sugestywne spojrzenie.
<br />
- Dlaczego? - Zapytał zdziwiony, przystając na moment przy jej ladzie. - Chodzi o referencje?
<br />
- Powiedzmy. - Odparła kwaśno, nie przestając się uśmiechać. - Niedługo się pan o tym przekona.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-05-08, 02:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie było grubej imprezki, tańczących półnagich dziewczyn, ani niczego takiego raczej.
<br />
- Co z tym twoim, jak mu tam?
<br />
- Maxem?
<br />
Alex przytaknął, biorąc właśnie bucha skręta, którego w końcu nauczył się robić. Brawo!
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, trochę nie wiedząc co w zasadzie mam powiedzieć.
Zostawiłem go tego wieczoru samego, ale bądźmy szczerzy, każdy z nas
może mieć inne plany i nie musimy spędzać całego czasu razem.
<br />
- To dobry człowiek.
<br />
Cóż, tego byłem pewien. Rozpieszczał mnie, chociaż nie musiał. Wiem, że
nie podzielałem tych emocji, wiem, że nie zależało mi aż tak, jak jemu.
Jeśli w ogóle. Był jakąś opcją, którą przyjąłem, ale... Nie wiem, czy
był kimś dla mnie. Max to osoba bardzo miła, rozpieszczająca, dbająca o
drugą osobę. W zasadzie idealna partia, można by rzec. Prócz tego, że
nasze zdania raczej diametralnie się różniły na niemal każdy temat, w
związku z czym spięcia były w zasadzie non stop - i to nie na tematy
prozaiczne typu "nie zaniosłeś kubka". Różnica poglądów była diametralna
na tematy trochę bardziej ważne, przyszłościowe i to było zatrważające.
<br />
- Dobry człowiek, ale...? Wyczuwam to "ale".
<br />
- Nie wiem, czy do końca dla mnie - przyznałem.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">Dostałeś nową wiadomość</span>
<br />
Katharine Diels
<br />
Hej. Chciałam cię złapać, ale wasz fb jest już zamknięty i nieaktywny.
Chciałam wyjaśnić... bo ten twój kolo mówił prawdę, dosypałyśmy mu
procha. Jude myślała, że to manager, tak się przedstawiał przecież, więc
chciałyśmy się dostać do was, a... no cóż... To straszne głupie,
przepraszamy.
<br />
<br />
Gdy przeczytałem tę wiadomość, byłem ewidentnie zaskoczony jej treścią.
Czy byłem właśnie w ukrytej kamerze? Nie chciałem już nawet myśleć o
Nielsie i kiedy życie jakoś zaczęło się składać, to...
<br />
- Co to? - Max nachylił się nad moim ramieniem i rzucił okiem na ekran. Pozwoliłem mu przeczytać treść tej wiadomości.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-05-08, 02:34<br />
<hr />
<span class="postbody">- Dzień do... - Zaczął rześkim i radosnym tonem, wkraczając do przestronnego gabinetu, by...
<br />
- Jeszcze nie. - Przerwano mu wściekle i zamknięto mu drzwi przed nosem.
<br />
Co za... suka. Czemu to zrobiła, posrało ją?
<br />
Spróbował jeszcze raz: otworzył drzwi i zanim Isabelle (dowiedział się,
ze tak miała na imię) zdążyła je ponownie zamknąć, wykrzyknął:
<br />
- Co jest? Mam tę pracę czy nie? Miałem stawić się dzisiaj rano, tak? No to jeste...
<br />
- Pięć minut przed czasem! - Wykrzyknęła, machając rękoma jakby
odganiała się od natrętnej muchy. Stanęła dokładnie przed nim i dźgnęła
go palcem w pierś, dodając hardo:
<br />
- Nienawidzę kiedy ktoś przeszkadza mi przed rozpoczęciem roboty. Nie płacę ci za dodatkowy czas spędzany za...
<br />
- Czekaj, czekaj, czekaj. - Tym razem on jej przerwał, nie mogąc pojąc,
czy to jakiś głupi żart, czy ta laska była po prostu totalnie posrana?
Jeśli to była ta druga opcja, to kurewsko się wkopał. Nie, to Johan go
kurewsko wkopał. Niech on go tylko... - Przecież to tylko pięć minut.
Nie będę czekał przed gabine...
<br />
- Nie, to ja nie będę z tobą dłużej rozmawiać. RĘCE z moich ramion! -
Rzuciła szorstko i ponownie z zadziwiającą, wręcz, siłą wypchnęła go za
drzwi.
<br />
Zamrugał, całkowicie osłupiały i zerknął w stronę sekretarki, otwierając usta z niedowierzania.
<br />
- Witamy w rodzinie! - Rzuciła radośnie, puszczając mu oczko.
<br />
<br />
Max pochylił się niżej nad ramieniem kochanka, całując go przelotnie w
policzek. Uwielbiał takie poranki jak ten - kiedy miał go obok siebie,
rozgrzanego, pachnącego seksem, zadowolo...
<br />
- Kto to? - Zapytał, odczytując treść... wiadomości.
<br />
Och, kurwa - świetnie. Jeszcze tylko brakowało tego żeby Seth znów
zaczął sobie przypominać o tamtym skurwielu. Przecież mieli to już za
sobą, teraz liczyli sie tylko oni - Seth i Max, nikt więcej.
<br />
- Nie odpisuj jej, to pwnie jakaś dziewczyna, która chce twojego
autografu. Na twoim miejscu bym ją zablokował. Zresztą, to niemożliwe
żeby taki wielki facet dał się "zgwałcić" przez trzy nastolatki. Daj
spokój, samo to brzmi głupio, nie?
<br />
Dopytywał, starając się odczytać z jego twarzy jakąkolwiek reakcję.
<br />
Musiał wiedzieć co Seth o tym myślał, nie chciał żeby Niels znowu
zaprzątał mu głowę, to nie był na to dobry czas, nie teraz kiedy chciał z
nim wreszcie porozmawiać o ich przyszłości, o związku!
<br />
- Wszystko w porządku, kochanie?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-05-08, 02:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Skrzywiłem
się. Czy było to niemożliwe? Z pozoru, nie. Ale widziałem przecież, że
Niels był zalany, dosłownie zalany. I nic nie było niemożliwe, więc to
zapewnianie... No cóż.
<br />
Westchnąłem ciężko i zabrałem się za odpisywanie.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">Odpowiedź:</span>
<br />
Dzięki za informacje, chociaż niespecjalnie mnie ona interesuje. W każdym razie doceniam fakt, że się przyznałaś.
<br />
Pozdrawiam.
<br />
<br />
Gdy wiadomość była wysłana, zamknąłem laptopa i wstałem od stołu.
Ruszyłem w kierunku kuchni, chcąc pobyć trochę samemu, ale gdy Max
poszedł zaraz za mną, potrząsnąłem głową.
<br />
- Daj mi chwilę samotności.
<br />
Z pełnym kubkiem zamknąłem się w sypialni. Byłem u Maxa, więc nie mogłem
czuć się stuprocentowo komfortowo, ale cisza mogła zapewnić mi
chociażby tego namiastkę. Otworzyłem balkon. Było bardzo słonecznie,
ciepło. Dzisiejszy dzień zapowiadał się naprawdę fantastycznie pod
względem pogody. Usiadłem na szezlongu, który się tam znajdował i
pociągnąłem kilka łyków soku.
<br />
Nie chciałem sobie tego przypominać, myśleć o tym i rozpamiętywać, ale
mimowolnie jakoś tak się działo i... Kurwa mać. Jasne, nie zmieni to już
nic. Zresztą, to przecież był tylko początek powodów, dla których nie
mam kontaktu już z Nielsem i nie chcę mieć. A w zasadzie, z Jorgenem.
Ta, no właśnie... Ale i tak nie wierzyłem mu, to prawda. Mówił, że go
naćpały i nie wierzyłem. Zasłużył swoimi czynami i nie można było mi się
dziwić, że nie mogłem mu zaufać, ale... Jakoś pomimo tego czułem się
źle. Po prostu źle.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-05-12, 02:21<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">
Drobne dłonie przesuwają się po kołdrze, sięgając, poszukując czegoś
zawzięcie i rozpaczliwie. Pełne wargi wykrzywia czysta złość, blade
policzki pokrywają się czerwienią.
<br />
Max spogląda na chłopaka i z rozczuleniem podsuwa pod smukłe palce swoje
ramię. Uśmiecha się lekko, dostrzegając jak po drobnym ciele rozlewa
się spokój.
<br />
Trwa on, jednak, tylko chwilę, zbyt krótką by nazwać ją jakimkolwiek słowem. Seth mruczy coś pod nosem, prosi, a może każe?
<br />
Mówi to jednak na tyle cicho i niezrozumiale, że Max musi się pochylić by rozróżnić pojedyncze słowa.
<br />
I wtedy słyszy znów to imię. Imię, które nie należy do niego, ale do tamtego człowieka też nie, przecież było nieprawdziwe...
<br />
A jednak wywołuje w nim tak gorącą i nieposkromioną nienawiść, że musi
zacisnąć pięści na kołdrze, tak mocno, że od ich uścisku bieleją mu
kostki.
<br />
Niels.</span>
<br />
<br />
- Niels? - Isabelle wyjrzała na chwilę zza drzwi gabinetu i posłała mu
tajemniczy pół-uśmiech, kiwając głową w kierunku reklamówki z jedzeniem.
- Zamówienie zgodne z moim życzeniem?
<br />
- Jak najbardziej. - Przecisnął się przez wyjątkowo wąską szparę, jaką
kobieta pozostawiła pomiędzy framugą a swoim ciałem i (cholera, miała
takie ciepłe piersi) ułożył stosik tekturowych pudełek na obszernym
biurku.
<br />
- Wezmę tylko swoje krewetki i już mnie...
<br />
- Nie, zaczekaj. Zjedzmy razem. - Przerwała, podsuwając mu kopniakiem
jedno z plastikowych krzesełek. - No już, siadaj. - Dodała ponaglająco
na widok jego zdziwionej miny.
<br />
Pracował tu już drugi tydzień i choć ciemnowłosa piękność lubiła go
wysyłać średnio dwa razy dziennie do jakiegoś sklepu (nie protestował,
przecież dostawał za to pieniądze) to nigdy nie wyraziła chęci na
wspólne spożywanie lunchu, picie kawy, czy też w ogóle jakiekolwiek
"wspólne" spędzanie czasu.
<br />
Tymczasem nagle zaczęła być niezwykle miła, uprzejma a nawet wylewna...
<br />
Coś musiało być na rzeczy. Przecież żadna kobieta nie zaczynała być sama z siebie (i bez powodu)... no, <span style="font-style: italic;"> taka </span>.
<br />
- Smakują ci krewetki? - Zaćwierkała Isabelle, podając mu do dłoni
butelkę z sosem. - To moja ulubiona knajpa, serwują w niej świetne
sajgonki!
<br />
- Smakują. - Odpowiedział krótko, uśmiechając się mimowolnie.
Czegokolwiek chciała od niego ta wydra, nie mógł jej odmówić tego jaka
była atrakcyjna.
<br />
<br />
- To ci wyjdzie bokiem. - Johan skrzywił się wyraźnie. - Jak posuwałem
taką jedną z roboty to skończyło się dla mnie tak jak teraz, o. Spójrz,
kurwa, na mnie. Pamiętasz jak się kiedyś za mną dupeczki oglądały? A
teraz co? Najpierw widza mój kałdun, a gdzieś z tyłu idę ja.
<br />
- Johan. - Niels zaśmiał się otwarcie, parskając śmiechem. - Posypało
się bo pieprzyłeś własną sekretarkę i twoja żona się o wszystkim
dowiedziała. Nie porównuj tego ze sobą. To coś innego.
<br />
- No, proszę. Gadasz jak zakochana nastolatka. Może mi jeszcze powiesz,
że ma takie piękne oczy i tak "cudnie" się uśmiecha? - Rudzielec puścił
mu oczko, klepiąc go w ramię. - Mówię ci, odpuść sobie. Potem jednemu z
was się odechce i wszystko skończy się twoim brakiem pracy, albo
jeszcze gorzej: alimentami. Posłuchaj się raz dobrego przyjaciela i nie
właź w to gówno.
<br />
<br />
- Słuchaj, wiem, że to głupie pytanie, ale...
<br />
- Ale co? - Przystanął w progu, zerkając na nią znad planu budynku.
Uśmiechnął się głupio, wyczuwając, że Isabelle szykowała mu "niezły"
temat.
<br />
- Jak ty właściwie masz na imię? Bo widzisz - kontynuowała zanim zdołał
cokolwiek odpowiedzieć. - Kiedy dzwonił do mnie Johan, przedstawiał mi
cię jako Jorgena, a w papierach masz jako Niels. Nie wiem jak mam się do
ciebie zwracać, ani o co w tym wszystkim chodzi.
<br />
- Jorgen... E... Cóż. Tak się zwracają do mnie starzy kumple.
<br />
- Czyli jesteś Niels?
<br />
Poczuł jak serce zabiło mu mocniej i chcąc nie chcąc, ujrzał w myślach wszystko to, co było związane z tym imieniem.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Och, Niels. Kurwa, to jest mój syn. </span>
<br />
<span style="font-style: italic;"> No, to jak się poznaliście, Niels? </span>
<br />
<span style="font-style: italic;"> Dlaczego to robisz, Niels? Co ty, kurwa, wyprawiasz? </span>
<br />
<span style="font-style: italic;"> Chcę, żebyś mnie pieprzył, Niels.
Jebał, jakby świat się miał skończyć. Mocno, twardo, bez ograniczeń.
Intensywnie. Mam uderzać głową o pieprzone lustro, o wezgłowie, mam
błagać cię o koniec i początek. Rzucam ci wyzwanie, Niels. Chcę jebania,
a nie słodkiego seksiku. </span>
<br />
<span style="font-style: italic;"> No to nie mamy o czym rozmawiać, Niels. </span>
<br />
- Tak. - Odpowiedział wreszcie, uśmiechając się smutno. - Jestem Niels.
<br />
<br />
- Sethie. - Max uśmiechnął się uroczo, obejmując chłopaka w pasie. - Co
powiesz na kolację w jakimś fajnym miejscu? Chcę z tobą o czymś
porozmawiać. - Wymruczał tajemniczo, całując go delikatnie po szyi,
ramionach, zagłębieniu za uchem...
<br />
- To ważne. - Dodał, poprawiając sobie wiązanie krawata. - Zgodzisz się?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-05-12, 02:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Nasze
życie płynęło sobie wolno. Moja matka pracowała w kancelarii, ja z
kolei dostałem mały wakat z okazji praktyk. W końcu byłem studentem
prawa. Mój czas wolny skurczył się znacząco, w zasadzie prawie nie
istniał. Max był tylko "na dopchanie mojego napiętego grafiku", czasem
wpadałem do niego na ruchanko lub on do mnie. Nie oczekiwałem
zobowiązań. Dla mnie ta relacja była czysto łóżkowa. Toteż nie dbałem o
to, aby być wiernym, bo nie było ku temu powodów. Nie wypłynęła żadna
deklaracja z którejkolwiek z stron, wobec czego tematu nie było -
przynajmniej moim zdaniem. Max chyba podzielał moje poglądy.
<br />
Nic więc dziwnego, gdy raz jeden, znajdując dosłownie moment wolności
poszedłem sobie do klubu. Ze znajomymi, musiałem odetchnąć od tego
prawniczego bełkotu i spraw, szukania dowodów na niewinność... To było
naprawdę super upierdliwe, lubiłem prawo samo w sobie, ale znajdowanie
kruczków i pierdół było pracą nużącą - satysfakcjonującą także, nie
można było tego odmówić. W każdym razie, w klubie bawiłem się świetnie i
pozwoliłem na to, aby jedna panienka mnie poderwała. I jeden facet.
Jednocześnie.
<br />
Okej, może było to dziwne. A przynajmniej sam fakt, że zgodziłem się na
trójkąt. Ale prawdę powiedziawszy, doświadczenie było naprawdę
interesujące i odpowiadało mi. Kto wie, może Max będzie chciał dołączyć i
zrobimy czworokąt? Tak, to dopiero mogłoby być fascynujące... Trzeba
będzie go spytać, koniecznie.
<br />
Dzisiejszy dzień nie był do końca wolny. Nie pracowałem w kancelarii
mojej matki - sam znalazłem sobie miejsce, w którym będę odbywał
praktyki. Nie chciałem być kojarzony z tego, że dostałem się do pracy
(tak, miałem wypłatę) z powodu nazwiska. Miałem na tym punkcie lekką
obsesję, niestety.
<br />
Ślęczałem właśnie nad papierami z pracy, szukając tej jednej, małej
pierdółki, którą mogliśmy przeoczyć. I nie spodziewałem się, że
przyjdzie do kancelarii Max, ale przyszedł - miło z jego strony.
Przyniósł mi lunch, porozmawialiśmy chwilę. Aż nie zaproponował mi
kolacji.
<br />
- O ile się wyrobię. Mam dzisiaj mnóstwo roboty, a jeszcze muszę donieść
trochę papierów na uczelnię, tragedia - mruknąłem zniechęcony nawałem
roboty. - Dam ci znać.
<br />
<br />
Rozglądałem się po restauracji, do której zaprosił mnie Max. Znów była
tą wykwintną, a ja, ubrany raczej dosyć zwyczajnie (koszula z
podwiniętymi rękawami i zwykłe, proste spodnie, trochę obcisłe) czułem
się tu niezręcznie. Jak zwykle, zresztą. Ten przepych mnie peszył,
sprawiał, że czułem się niewygodnie. Jasne, miałem pieniądze, ale nie
zawsze tak było i nawet jeśli konto wypełniały słuszne kwoty, nie
sprawiało to, że restauracje pokroju tej, "Daniel". Wielka sala z
wysokimi sufitami jak jasna cholera, rzeźbione sklepienia, cudownie
zastawiony stół i niezwykle aromatyczne i cudowne potrawy. Jasne,
potrafiłem to docenić i zachwycić się tym jak małe dziecko, ale...
Właśnie, zachwycić. Nie było to dla mnie naturalne miejsce, mimo
wszystko.
<br />
- Piękna restauracja. Jest jakaś okazja, która sprawiła, że tu jesteśmy?
Wymyśliłeś nową fantazję erotyczną, czy coś? - uśmiechnąłem się
subtelnie.
<br />
<br />
Restauracja Daniel istnieje naprawdę, jest w NYC:
<br />
<img alt="" border="0" src="https://media.timeout.com/images/100418555/750/422/image.jpg" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-05-12, 02:55<br />
<hr />
<span class="postbody">- Seth. - Max zaśmiał się nerwowo, kręcąc przy tym głową. - Daj spokój, jeszcze ktoś usłyszy.
<br />
Oczywiście nie przejąłby się zbytnio gdyby ktoś naprawdę usłyszał, że
ten cudowny chłopak właśnie składa mu niemoralne propozycji w samym
środku luksusowej restauracji, wręcz przeciwnie.
<br />
Chciał się nim chwalić, chciał pokazać wszystkim, że Seth należał tylko
do niego i nikt inny nie miał prawa go dotknąć. Co najwyżej: pomarzyć.
<br />
- Nie, to nie o to chodzi. - Dodał, gdy złożyli już zamówienia. -
Chodzi mi o... Hm, o nas. - Zawstydził się lekko, wypuczając powietrze
ustami.
<br />
Urwał i upił łyk wina, zbierając się na odwagę.
<br />
No dalej, musiał to wreszcie powiedzieć - spotykali się ze sobą od ponad
dwóch miesięcy, pieprzyli się ze sobą co najmniej dwa razy w tygodniu -
to już o czymś świadczyło.
<br />
Nadszedł najwyższy czas by powiedział mu wreszcie, ze...
<br />
- Seth. Chcę żeby to był prawdziwy związek. - Wymruczał niewyraźnie, rumieniąc się lekko. - Chcę z tobą być.
<br />
<br />
- Masz ochotę wyskoczyć gdzieś po pracy? - Przesunęła mu się pod
ramieniem, sięgając po kątomierz. Była cholernie drobna i zwinna,
wszędzie było jej pełno.
<br />
Niels uśmiechnął się krzywo i zamrugał, zdziwiony.
<br />
- Zapraszasz mnie na randkę? - Wypisał kolejną wymierzoną długość i spojrzał jej wreszcie w oczy.
<br />
Isabelle nie spuściła wzroku, nie zmieniła miny. Kątomierz przesuwał się między szczupłymi palcami, przyciągając wzrok.
<br />
- Można tak powiedzieć. Osobiście wolałabym użyć określenia "pieprzenie". Nie chadzam na randki. Dwudziesta pod Kvikly?
<br />
- Aaa... - Przechylił głowę, nie mając pewności czy przypadkiem się nie
przesłyszał. Ona chciała się z nim pieprzyć? Tak po prostu, bez żadnych
wstępów, randek i... - Jasne. Tak, będę tam.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-05-12, 03:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Kurwa co?
<br />
Jak...
<br />
Jezu...
<br />
Miałem ochotę uderzyć się z otwartej dłoni w czoło, ale chyba to byłaby
zbyt intensywna odpowiedź... W zasadzie sam nie wiem, trudno było mi
określić konkrety w tej chwili, dotyczące czegokolwiek. Nie chciałem
związku. Nie byłem na niego gotowy.
<br />
Nie potrzebowałem go, co więcej. Po tym związku, burzliwym związku
pełnym kłamstw z Nie... Kurwa, jakim związku? Nawet z nim nie byłem,
taka prawda. Wykorzystał mnie jako swojego kochanka, przyboczną dziurę,
jakby ta pierwsza się zapchała. Co ja sobie wyobraziłem, że to było coś
realnego? Nie, jestem śmieszny.
<br />
Cisza przedłużała się i odczułem to na samym sobie. Skrzywiłem się i
oblizałem usta, milcząc. Sięgnąłem po wino (fuj) i spojrzałem na Maxa,
który ewidentnie był bardzo spięty i skrępowany swoją własną propozycją.
<br />
- W porządku - uśmiechnąłem się trochę słabo.
<br />
Może to mi pomoże zapomnieć o tym człowieku, o którym pamiętać nie chciałem. Może naprawdę pokocham Maxa. Kto wie.
<br />
<br />
Nasz... związek... w sumie przypominał dokładnie to, co dotychczas.
Spotykaliśmy się co jakiś czas, pieprzyliśmy się... Raz nawet podsunąłem
pomysł trójkąta Maxowi, ale jego rekcja... Zrobił wielkie oczy, dopytał
o co mi chodzi.
<br />
- No wiesz. Seks grupowy. Tak trochę. To może być fascynujące, prawda?
<br />
- Masz kogoś na myśli?
<br />
- A tak, mam znajomą. Bardzo ładną. Amy się nazywa. I taki jeden też z
nią był... Ale nie pamiętał jak mu tam było. Przystojny jak jasna
cholera. Wyrażali chęć na seks grupowy, więc w sumie czemu nie? -
uśmiechnąłem się lekko, zachęcająco.
<br />
Ale Max chyba zachęcony nie był. Mieliśmy wrócić do tego tematu, ale
minął tydzień i nie wróciliśmy. To chyba oznacza "nie". Szkoda.
<br />
Nie spodziewałem się jednak, że Max tak szybko będzie próbował zaliczyć kolejną bazę. I to przeraziło mnie jak jasna cholera.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-05-12, 03:13<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wiesz? - Max zarzucił sobie ścierkę na ramię, odkładając ostatni
wytarty talerz do szafki. - Tak sobie pomyślałem... - Odwiesił ścierkę
na kołek i westchnął ciężko, wyginając usta w miłym uśmiechu.
<br />
Cholera jasna, tak bardzo się denerwował kiedy miał rozmawiać z tym
chłopakiem na poważne tematy. Bał się, że Sethowi to się nie spodoba, że
będzie chciał od niego odejść, a przecież ten człowiek był wszystkim,
absolutnie wszystkim co Max miał w życiu.
<br />
Kochał go i nieskończenie uwielbiał jego towarzystwo. I... właściwie
wszystko wskazywało na to, że Seth czuł się podobnie, więc to pytanie
nie było wcale takie głupie, prawda?
<br />
Och, powinien mu je zadać i tyle. Trudno, niech dzieje się co chce.
<br />
- Jesteśmy ze sobą od jakiegoś czasu, wiesz. Dwójka dorosłych ludzi,
wiedzących czego chce. Tak sobie pomyślałem... Może byś się do mnie
wprowadził, co?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-05-12, 03:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzałem na Maxa jak na skończonego debila. Dosłownie. No, może trochę łagodniej, ale jednak...
<br />
- Wiesz, myślę, że to nie jest najlepszy pomysł.
<br />
- Dlaczego?
<br />
Dlatego, że jestem wolnym człowiekiem i chcę tę wolność mieć. Dlatego,
że w zasadzie cię nie znam i nie powinniśmy w ogóle podejmować takich
decyzji już teraz. Dlatego, że ja lubię moje mieszkanie samemu, jest to
naprawdę wygodne. Dlatego, że...
<br />
- Po prostu nie uważam tego za słuszne, a poza tym... Moja mama powinna
cię poznać, nim w ogóle o czymś takim będziemy myśleli. Poza tym
powinienem też poznać twoich rodziców i w ogóle to jest naprawdę super
ważna decyzja, przyszłościowa, a ja nie jestem na to... gotów? My nie
jesteśmy na to gotowi, jak widać. Więc...
<br />
Sądziłem, że to wszystko.
<br />
Jak się myliłem.
<br />
Dwa dni później miałem obiad z moją mamą i Maxem. Myślałem sobie, że nie
będzie tak źle. No co może pójść źle? Max jest przegięty w jakiś
sposób, każdy to wie, matka na pewno nie uzna go za dobry materiał dla
mnie i będę mieć to zupełnie z głowy. Odechce mu się mieszkania ze mną
przez jakiś czas, ja odzyskam spokój i chociaż będę w związku, to o
mieszkaniu wspólnym mowy nie będzie. Cudowna opcja.
<br />
Szkoda, że nierealna. Jak jasna cholera nierealna.
<br />
Okazało się, że willa, w jakiej moja mama mieszka, czyli mój rodzinny
dom jest niezwykłym okazem kunsztu i smaku urządzającej osoby, którą
była moja mama. Komplementów nie było końca, a gdy siedliśmy przy
obiedzie - w szczególności.
<br />
- Wspaniały posiłek. Jest w tym pani cudowna, nic dziwnego, że i Seth gotuje tak dobrze.
<br />
I tego rodzaju teksty słyszałem non stop przez kolejne piętnaście minut.
A moja mama po tym bolesnym rozstaniu była łasa na komplementy, czuła
się zraniona i niedowartościowana, więc wyrazy uznania były jak balsam
na zranioną dumę i poczucie wartości.
<br />
Kurwa, chyba jednak go polubiła. Niech to jasny szlag.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-05-12, 03:33<br />
<hr />
<span class="postbody">- Dziękuję bardzo. - Katja posłała mężczyźnie miły uśmiech, pozwalając mu sobie dolać wina.
<br />
Jakiż ten Max był przystojny i miły! Bogaty, zaradny, wygadany, zadbany,
uśmiechnięty, spokojny z przyszłością i nazwiskiem, ze sposobem na
życie i absolutną miłością do jej syna!
<br />
Czyż nie był idealnym materiałem na zięcia?
<br />
Ach, a tak już się bała, że jeżeli Sethowi podobał się.. Tamten
mężczyzna, to sprowadzi jej kogoś podobnego, jakiegoś gangstera, kogoś
kto nie umiał sobie poradzić z życiem, kto by o niego nie dbał lub go
oszukiwał, a nie zniosłaby drugi raz strachu o swoje dziecko, nie dałaby
już rady.
<br />
A tu, proszę taka niespodzianka! Taki poukładany młody człowiek, taki serdeczny i kochany.
<br />
- Jak długo się już znacie?
<br />
- Ponad pół roku. - Max natychmiast pośpieszył z odpowiedzią, ocierając
usta serwetką. - Ale zaczęliśmy się ze sobą spotykać dużo później.
<br />
- Rozumiem. - Skinęła głową, tłumiąc chichot (Sethie skrzywił się
zabawnie, zupełnie jakby się zdenerwował lub zawstydził. - A miałeś może
wcześniej jakieś poważne związki?
<br />
- Mamo! - Blondyn fuknął znad widelca, uderzając dłonią w czoło.
<br />
- Och, daj spokój, kochanie. Po prostu bardzo dobrze rozmawia mi się z twoim chłopakiem.
<br />
- Było ich kilka. - Max upił łyk wina, kiwając z uznaniem głową. - Ale żaden nie był tak poważny jak ten teraz.
<br />
- Oooch, widzę, że absolutnie przepadłeś dla mojego skarbu. To dobrze, tak cudnie razem wyglądacie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-05-12, 03:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Rzygam tęczą. Naprawdę.
<br />
Westchnąłem ciężko, przewracając oczami.
<br />
- Przestań, mamo, zawstydzasz mnie no.
<br />
Kobieta tylko uśmiechnęła się promiennie i tyle. Najchętniej zmyłbym się
stąd i poszedł gdzieś sam, tak po prostu. Ta cała sytuacja, ten obiad
to był fatalny pomysł i wiedziałem o tym od początku, niestety. Ale
skoro powiedziało się "A", trzeba było też powiedzieć "B", niestety. I
tyle z tego mam.
<br />
Szczebioczącą mamusię, która zachwyca się moim... partnerem, którego nawet nie traktuję aż tak poważnie. Kurwa mać.
<br />
- Sethie nie był chyba jeszcze w tak poważnym związku, jak ten. Nie poznałam żadnych wybranek i wybranków...
<br />
- Wybranki?
<br />
- Och? Nie wiesz? Seth jest biseksualny. Więc zawsze jest szansa, że znajdzie sobie jakąś dziewczynę.
<br />
- Coraz bardziej upokarzany, mamo...
<br />
- Oj skarbie, przecież tylko rozmawiam.
<br />
- O mnie, jakby mnie tu nie było. No proszę cię... Może pogadamy o tobie, co?
<br />
- Ja raczej nie interesuję twojego ukochanego.
<br />
Tęcza. Znowu.
<br />
- Ależ skąd, w końcu bardzo chciał cię poznać. Słuchamy, mamusiu.
<br />
Uśmiechnąłem się niby uroczo, ale mama wiedziała, że była w tym doza
złośliwości. Całkiem spora, warto by zauważyć. No cóż, nie mogłem ukryć w
stu procentach tego, jak niewygodnie się teraz czułem...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-05-12, 23:04<br />
<hr />
<span class="postbody">-
No dobrze. - Pomimo wzmożonej ochoty na pokazanie Sethowi języka, Katja
uśmiechnęła się wdzięcznie i westchnęła głęboko, zastanawiając się nad
tym co też takiego mogłaby o sobie opowiedzieć sympatycznemu partnerowi
syna.
<br />
- Skoro wiesz już jak się nazywam, a oczywistym jest, że o wiek się nie
pyta - przerwała słysząc miły dla ucha śmiech Maxa - mogę powiedzieć,
że zajmuję się prawem. Ach, czekaj, przecież o tym też już wiesz. W
takim razie powiem śmiało, że interesuje mnie moda. Co ty na to?
<br />
- Widziała pani tegoroczny pokaz Armaniego?
<br />
- Męska kolekcja płaszczy...
<br />
- Sezon letni?
<br />
- Fenomenalne! - Katja wzniosła kieliszek, składając toast w imię
Armaniego i jego geniuszu. - No, proszę, nie wiedziałam, że na świecie
znajduje się mężczyzna, który mógłby podzielać moje zainteresowania.
Gdybyś tylko był te parę lat młodszy...
<br />
Roześmiali się wspólnie i popatrzyli na siebie z sympatią.
<br />
Tylko biedny Sethie wydawał się nadal skrępowany ich rozmową, a przecież była taka miła...
<br />
Cóż, może deser poprawiłby mu humor?
<br />
- Kochanie, zrobiłam twoje ulubione ciasto. - Powiedziała do niego
czule, sięgając przez stół do jego dłoni. - Tak rzadko mnie teraz
odwiedzasz, przygotowywałam się jakby to były jakieś święta.
<br />
Zaśmiała się nad swoją głupotą i prędkim krokiem skierowała się do
kuchni. Zupełnie nagle zachciało jej się płakać i nie chciała tego
okazać przy gościu.
<br />
Po prostu była tutaj tak samotna... Najpierw Steven, potem... Niels -
poczuła jak powieki szczypią ją niebezpiecznie i przetarła jej mocnym
pociągnięciem rękawa gustownej sukienki - tego było za dużo, wszystko
spadło na nią tak nagle, a kiedy jeszcze Setha zabrakło w tym wielkim
domu, poczuła się tutaj tak bardzo...
<br />
Nieważna. Pusta.
<br />
- Czy ktoś chce bitej śmietany do ciasta? - Zawołała, przywołując się do porządku.
<br />
Musiała przestać się nad sobą rozczulać. Każdy miał prawo do własnego
życia i trudno. Powinna wspierać syna w jego decyzjach, a nie się nad
sobą rozczulać, Bogowie!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-05-12, 23:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnąłem
się lekko na wieść o ulubionym cieście. W zasadzie takiego nie miałem,
ale lubiłem bardzo sernik... W sumie, każde ciasto mojej mamy. Piekła
naprawdę dobrze, chociaż bardzo rzadko.
<br />
Zrobiło mi się jakoś głupio. Faktycznie, przez pracę, studia i Nielsa
mój czas, który z nią spędzałem skurczył się niesamowicie. Nawet nie mam
kiedy wskoczyć na jakiś obiad albo wyjść na lunch - zawsze coś.
<br />
- A masz truskawkową?
<br />
- Oczywiście, że tak - usłyszałem głos mojej mamy.
<br />
- To ja.
<br />
Kobieta przyszła z pokrojonym ciastem i bitą śmietaną oraz talerzykami i łyżeczkami. Ledwo to wszystko utrzymała w dłoniach.
<br />
- Trzeba było powiedzieć, że tego jest aż tyle, mamo. Pomógłbym - mruknąłem, natychmiast ruszając się z miejsca i odciążając ją.
<br />
- To przecież nic - usłyszałem miękki głos kobiety i znów mimowolnie się uśmiechnąłem. Ech, ona była czasem niereformowalna.
<br />
Ciasto było pyszne, a mama postanowiła już nie obciążać mnie jakimiś
dziwnymi i niekomfortowymi pytaniami. Rozmawiała z Maxem o kolekcjach
projektantów, czyli coś, co zupełnie mnie nie dotyczyło, nie
interesowało i... Okej, nie lubiłem mody. Co w tym złego?
<br />
Dziwiło mnie, że najwidoczniej mój partner był moim przeciwieństwem, znowu.
<br />
- Chyba znalazłaś zakupową przyjaciółkę, mamo - uśmiechnąłem się lekko do kobiety.
<br />
- Chyba tak! - Mama była autentycznie zadowolona. Skoro ona była szczęśliwa, dlaczego miałbym jej tego zabraniać?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-05-31, 22:15<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Twoja mama jest naprawdę cudowną kobietą. - Max wygiął usta w
rozleniwionym uśmiechu: marzycielskim i sennym. Uśmiech ten pojawiał się
na jego twarzy za każdym razem kiedy miał ochotę na wspólne igraszki.-
Teraz już wiem po kim odziedziczyłeś urodę i poczucie humoru. -
Wymruczał, obejmując od tyłu jego drobne ciało.
<br />
Co prawda Seth nie do końca palił się do tego aby skończyli wieczór u
niego w domu (cóż, właściwie to zdecydowanie nie chciał aby w tym domu
gościł ktokolwiek poza jego właścicielem) i faktycznie wyglądało na to,
że Max po prostu wprosił, ale... Jak miałby nie skorzystać z takiej
okazji? Nocy, kiedy Seth po raz pierwszy od dawna wydawał mu się taki
uśmiechnięty, rozluźniony, zadowolony?
<br />
To była idealna noc na to żeby rozluźnić i zadowolić go jeszcze bardziej. O wiele, wiele bardziej.
<br />
- Cieszę się, że Cię mam Seth. - Wyszeptał z ustami tuż przy jego uchu.
Całował długą szyję, pachnącą drogim żelem do kąpieli i... hmm, nim
samym. Cudowny zapach. Najlepszy.
<br />
- Cieszę się. - Powtórzył jeszcze cieplej i połączył ich usta w pocałunku.
<br />
<br />
- Tutaj mieszkam. - Powiedziała tak jakby to nie było oczywiste. Uśmiechnął się do niej lekko i rozejrzał się po okolicy.
<br />
Cóż, nie tak wyobrażał sobie okolicę, którą mogłaby zamieszkiwać
wytworna i pełna gracji Isabelle. Te stare bloki, przerdzewiałe place
zabaw i balkony usiane doniczkami z przeschniętymi roślinkami były
takie...
<br />
- Całkiem tu...
<br />
- Szaro? - Przerwała mu, opierając się wyzywająco o pomazane sprayami drzwi klatki schodowej.
<br />
- Tak. Właściwie tak. - Zaśmiał się miękko, poprawiając w dłoni torbę z jedzeniem na wynos.
<br />
- Wiem. Nie jest to może szczyt elegancji, ale przywiązałam się do tego
miejsca. Nie wyobrażam sobie żebym miała mieszkać gdzie indziej.
<br />
Skinął głową i zerknął znacząco na klamkę.
<br />
- Wpuścisz mnie czy to dopiero wstęp wykładu o okolicy?
<br />
- No, proszę. - Uniosła brwi i klepnęła go... w tyłek. - Potrafisz się odgryźć, nie spodziewałam się tego. Chodź.
<br />
Znaleźli się w ciemnym i ciasnym wnętrzu śmierdzącym stęchłym praniem i
ziemią. Nie przeszkadzało im to jednak w tym, żeby zacząć się
obscenicznie całować, pozbywając się z siebie poszczególnych części
garderoby.
<br />
- Cholerne guziki. - Warknęła, pociągając go za klamrę skórzanego
paska. - Następnym razem daruj sobie te cholerne koszule i przyjdź w
zwykłym podkoszulku.
<br />
- W... porządku. - Wydusił z trudem, nurkując łapami do zapięcia stanika. - Masz boskie...
<br />
- Nie tutaj. Otworzę drzwi i powiesz mi o każdym świństwie, które
przyjdzie ci do głowy, ale musisz chwilę zaczekać. Nie chcę żeby
sąsiedzi znali rozmiar moich piersi lub kolor sutków, ok?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-06-01, 10:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Być
może to przez alkohol albo w zasadzie dobrze spędzony czas z mamą
dzisiejszy wieczór był w porządku. Nawet nazbyt wielka delikatność Maxa
nie wadziła aż tak bardzo. Odpowiadała mi. Najwidoczniej każdy człowiek,
jakie by nie były jego upodobania lubi czasem subtelność.
<br />
Jednak gdy leżałem w łóżku i obserwowałem śpiącego już Maxa,
zastanawiałem się. Światła miasta dosięgały nas zza okna - widać było
całe stado wieżowców, bilbordy, piękne miasto nocą. I na ten krajobraz
spoglądałem także.
<br />
Max nie był dla mnie i ja nie byłem dla Maxa, wiedziałem o tym od
początku, ale w jakiś sposób potrafił wzbudzić we mnie emocje.
Negatywne, pozytywne, neutralne - nie było to szczególnie istotne.
Wzbudzał jakiekolwiek, a to sprawiało, że nie czułem się tak martwy, jak
chwilę po rozstaniu. Pozwalał mi poukładać swoje życie. Może nie było
takie, jakie sobie wymarzyłem i nie robiłem dokładnie tego, co chciałem,
ale zagwarantował mi jakieś ramy, w których mogłem osiąść, przynajmniej
na chwilę obecną. Max był upierdliwy jak mało kto, ale jako jedyny,
prócz matki, otoczył mnie opieką. Dawał mi siłę, abym ja mógł pomagać
mojej mamie w przetrwaniu trudnych chwil. Przysunąłem się odrobinę
bliżej i ucałowałem go w ramię. Lekko, subtelnie. Nie chciałem go
budzić. Nie powiem mu tego, ale dziękuję za to, że się pojawił. Nawet
jeśli wkrótce zaczniemy się kłócić. A zaczniemy, wiedziałem o tym
doskonale. Byliśmy za bardzo różni, aby to działało na dłuższą metę. Z
pewnością jednak Max podniósł mnie z kolan, na które opadłem bez siły po
Nielsie.
<br />
<br />
- Seth, czemu już nie gracie? - usłyszałem Andrei, koleżankę Andy'ego.
<br />
Poznaliśmy się już jakiś czas temu, za czasów Nielsa nawet. Trochę wody
upłynęło. Spotykaliśmy się czasem na jakiś wspólnych imprezach. Była
całkiem sympatyczna, lubiłem spędzać z nią czas. To zdecydowanie jedna z
konkretniejszych babek, chociaż jej wygląd mógłby sugerować coś
zupełnie innego - niewysoka blondynka o bardzo subtelnej, także
słowiańskiej urodzie. Z tego co pamiętam jej rodzice byli z Słowacji.
Albo Polski. Ona urodziła się już w Anglii, ale uroda to nie jest coś,
na co ma wpływ gdzie się urodzimy. Od kilku ładnych lat mieszkała w
Stanach Zjednoczonych wraz z rodziną.
<br />
- Przecież teraz kolej Jima i twoja - zwróciłem na to uwagę, będąc pewnym, że chodzi jej o konsolę.
<br />
Spojrzała na mnie dziwnie, a ja na nią. Ewidentnie się nie zrozumieliśmy.
<br />
- Mówiłam o zespole! Muzycznym. No, wiesz, kojarzysz?
<br />
- O - mruknąłem, nagle rozumiejąc. - Andy nie mówił ci?
<br />
- Nie, Alex mu ponoć zabronił. Mówił, że to twoja prywatna sprawa. A
mnie ciekawi, bo byliście naprawdę dobrzy i wiesz, mieliście bardzo duże
szanse na coś więcej.
<br />
- Wypaliłem się. Nie rozmawiajmy o tym - uśmiechnąłem się lekko,
upijając trochę piwa. Zero snobistycznych alkoholi, zwykłe piwo (okej,
smakowe) i jest super. Dobrze było w końcu spędzić czas z znajomymi,
przyjaciółmi. Z środowiskiem, które jest dla mnie absolutnie w porządku.
<br />
- To kiedy poznasz nas z tym swoim Maxem? - Andrei zmieniła natychmiast temat, wyczuwając minę, na którą niemalże nastąpiła.
<br />
- W zasadzie, miał być dzisiaj tutaj. Może się spóźni. Suszył mi głowę, żeby was poznać.
<br />
- Nie jesteś zbytnio entuzjastyczny?
<br />
- Nie wiem, czy to dobry czas, ale wiesz jak to jest. Uparł się.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-06-02, 00:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Uniosła się i opadła ponownie, posyłając mu <span style="font-style: italic;"> spojrzenie </span>
spod lekko uniesionych brwi. Jej piękne, czarne włosy, które zazwyczaj
nosiła w schludnym koku rozsypały się malowniczo wokół zarumienionej
buzi i (lekko pokąsanej) szyi, przywodząc na myśl plątaninę węży.
<br />
- Bardziej wytrzymały niż się tego spodziewałam. - Wymruczała, zwiększając tempo.
<br />
Niels zajęczał głucho, starając się wykrzywić wargi w coś na rodzaj uśmiechu.
<br />
- Gdybyś tylko rozwiązała mi ręce... - Wychrypiał, wciskając się bezczelnie w jej gorące wnętrze. - Pokazałbym ci jak bardzo.
<br />
- Innym razem, twardzielu. - Wzruszyła lekceważąco ramionami i złapała
go za pysk, nie przejmując się paznokciami, które trochę za mocno
wbijały mu się w niedogolone policzki. - Dzisiaj ja tu rządzę.
<br />
<br />
- Cześć ślicznotki. - Katja uniosła spojrzenie znad drinka, doznając
nagłego uczucia deja vu. Była niemalże pewna, że kiedyś już znajdowała
się w podobnej sytuacji.
<br />
- Cześć, przystojniaku. - Betty sprzedała jej kuksańca, robiąc na
skórzanej kanapie miejsce dla ładnie pachnącego przybysza. - Pewnie
chciałbyś nam postawić coś do picia, co?
<br />
- Na pewno twojej uroczej koleżance. - Uśmiechnął się łobuzersko,
ładnie. Właściwie... Podobał jej się. Na swój sposób. Być może nie był
taki tajemniczy i silny jak Niels, ale...
<br />
- Katja. - Wyciągnęła w jego stronę dłoń, oblizując dolną wargę z resztek alkoholu. - Na imię mam Katja.
<br />
<br />
- To było całkiem...
<br />
- Przynieś na jutro teczkę z projektami Andersa. Zostaw ją na moim biurku i...
<br />
- Co? - Przerwał jej, parskając śmiechem. - Żadnego "mnie też się podobało" albo chociaż "wyrzuć po sobie kondoma"?
<br />
- Spodziewałeś się czułych wyznań? - Tym razem to Isabelle roześmiała się głośno, naciągając na ramiona jedwabny szlafrok.
<br />
Całkiem ładnie było jej w tym jedwabiu.
<br />
- Pomyliłeś się, nie lubię takich rzeczy, nie są w moim stylu. Ty...
<br />
- Ja...? - Podsunął jej, zapinając rozporek.
<br />
- Co ja mówiłam? Ach, o teczce Andersa. Odłóż ja na moje biurko obok raportów Phoebe, ok?
<br />
- Ok. - I już, została mu jedynie kurtka. Isabelle, wciąż rozgrzana i
pachnąca seksem, wciąż taka... Cholera, ponętna, stała przy lustrze i
rozczesywała sobie włosy.
<br />
- Do zobaczenia. - Rzucił głupio i ruszył w kierunku wyjścia.
<br />
- Niels?
<br />
- Tak? - Obrócił się gwałtownie, spoglądając na nią z nutą ciekawości.
<br />
Czyżby jednak...?
<br />
- Możesz wyrzucić po sobie kondoma.
<br />
<br />
- Przepraszam, skarbie! - Max rzucił już od samego progu, posyłając
wszystkim naookoło swój rozbrajający uśmiech. - Utkwiłem na dobre w
korkach a potem odbierałem jeszcze garnitur no i... Wyszło. - Ucałował
go w czoło i wreszcie zwrócił się do reszty towarzystwa.
<br />
- Cześć wszystkim.
<br />
- Wow, przystojniak! - Anna (obecna "miłość" Andy'ego) ruszyła w ich
stronę, porusszając sugestywnie brwiami. - Nie mówiliście mi, że pan
elegancik jest aż tak odlotowy!
<br />
- Pan ele... - Brwi Mazxa podjechały w górę, ale nie miał nawet czasu dokończyć bo tym razem znalazł się przy nim Alex.
<br />
- No... cześć. - Wyciągnął do niego dłoń, nieco sztywno...dziwnie. Max
uścisnął ją lekko i skrzywił się wyrażnie gdy otrzymał w odpowiedzi
przesadnie mocny uścisk.
<br />
O co mu chodziło?
<br />
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz. - Wymruczał Sethowi do ucha,
całując go w policzek. - Te korki mnie kiedyś zabiją, sam rozumiesz.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-06-02, 01:02<br />
<hr />
<span class="postbody">W
końcu Max się pojawił, co spotkało się z dużym entuzjazmem dziewczyn.
Mężczyźni byli raczej sceptycznie nastawieni z jakiegoś powodu, a ja nie
wnikałem w to. Pomijając fakt, że znów przyszedł w garniturze. Czy on
ma inne ubrania?! Nikt z nas nie miał oficjalnego ubioru. Jim miał po
prostu dresy i to tyle - być może przez wzgląd na to, że to było jego
mieszkanie. Zdecydowanie różniło się od tego, co posiadał Max lub ja
chociażby. Nie miał zbyt wiele pieniędzy, jemu się nie poszczęściło tak,
jak moim rodzicom. I trudno, bywa. Nie ubolewał nad tym jakoś
szczególnie, takie odnosiłem wrażenie. Był szczęśliwy, a to przecież
liczyło się najbardziej. Sam byłem zdania, że nie trzeba mieć
apartamentu, aby wieść miłe życie.
<br />
- Cześć - uśmiechnąłem się lekko, przyjmując te pocałunki. Nie były
nachalne, nie powinny sprawić, że inni mogą poczuć się źle. - No więc,
to jest w zasadzie cały mój były zespół. Alex to gitara elektryczna -
uśmiechnąłem się serdecznie do kumpla. Nagle jego usta także się
rozszerzyły w zadowoleniu. - Ten chudy to Jim, bębny. Andy to klawisze i
bas. Andrei, przyjaciółka Andy'ego. Anna, jego dziewczyna.
<br />
Z sypialni wybiegł piesek. Szczeniak owczarka niemieckiego. Piękny,
chociaż całkiem sporawy jak na szczeniaka (ach, ta rasa). Merdał ogonem i
wąchał nowego człowieka.
<br />
- A to Chaos.
<br />
Zaśmiałem się, gdy psiak przewrócił się na plecy przy moich nogach i
zaczął gryźć mi skarpetkę. A raczej ciągnąć ją delikatnie, bo jednak do
gryzienia było daleko. Schyliłem się do niego i zacząłem go głaskać i
tarmosić po brzuszku. Kochany zwierzak.
<br />
- Zapomniałeś powiedzieć, że to nie jest oficjalne spotkanie? - spytała
Andrei. Dziewczyna była raczej taka, jak ja - bezpośrednia w swoich
słowach. Na ogół.
<br />
- Nie, Max już taki jest. Odwala mu na punkcie garniturów, co zrobić - uśmiechnąłem się lekko, upijając kolejny łyk piwa.
<br />
Gospodarz zaproponował Maxowi alkohol w postaci trzech rodzajów piwa i
pozwolił na wybranie sobie odpowiedniego dla siebie. Sięgnąłem po
przekąskę ze stołu w postaci sera mozzarelli z pomidorem, pieprzem i
solą. Trochę udawana capricciosa.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-06-24, 22:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Jeśli
Max miałby jakoś podsumować imprezę, to oceniłby ją słowami "było w
porządku". Te słowa pasowały najbardziej po tym jak wypił ponad sześć
butelek piwa, pozwolił z siebie ściągnąć marynarkę, obżerał się chipsami
i śpiewał na karaoke jak opętany "like a virgin".
<br />
Goście byli pod wrażeniem przemiany, jaka zachodziła w tym gościu pod
wpływem alkoholu. Z nudnego sztywniaka w duszę towarzystwa, niczym za
pstryknięciem palców.
<br />
Nie wiedzieli jednak, że zbyt duża ilość alkoholu kończyła się też u Maxa inną cechą.
<br />
Stawał się trochę... czepialski, kiedy sobie wypił.
<br />
- Możemy już wrócić do domu, czy jeszcze się nie wybawiłeś? - Spytał
cierpko Setha, rozglądając się za swoją marynarką. Impreza trwała w
najlepsze a głośna muzyka płynęła z głośników, rozsylając wszędzie wokal
Jessie J. - Chcę do łóżka.
<br />
<br />
- Jak to "nie wpadasz"? - Głos Johana, mimo, że lekko przytłumiony
przez telefon, pobrzmiewał najszczerszym rozczarowaniem. - To gdzie ty
jesteś?
<br />
- W domu. - Niels, wsunął do ust papierosa i uśmiechnął się lekko,
kończąc poprawki szkicu nowego centrum handlowego, a raczej jego dolnego
piętra. - Mam dużo roboty, nie urwę się dziś.
<br />
- W porządku, kurwa, co ja cię będę namawiał. Wiesz, tylko była tu ta małolata. Cycata blondie, pytała o ciebie.
<br />
- Ta szczyluwa mogłaby być moją córką. - Parsknął śmiechem, sięgając po
kątomierz. - Powiedz jej żeby nie kręciła się więcej po barze, jeszcze
ktoś mnie posądzi o pedofilię.
<br />
- Jasne. Tzym się, pracusiu.
<br />
- Ty też.
<br />
Odłożył słuchawkę i upił łyk kawy, uświadamiając sobie, że to wszystko
naprawdę się działo - był w swoim mieszkaniu, pracował, miał kobietę -
układał sobie życie. Na nowo i z dala od...
<br />
Może to była tylko chwilowa fascynacja, może tak naprawdę on mu się
wcale nie podobał? Jasne, był cholernie zgrabny, wyszczekany, miał w
sobie fantazję, ale Isabelle... Ona też miała w sobie to coś. Działała
na niego, bardzo na niego działała.
<br />
Dzięki niej tęsknota za gówniarzem nie była tak bolesna. Już niemalże
umiał wypowiedziec w myślach jego imię bez tego głupiego kłucia w
żołądku.
<br />
Było prawie ok.
<br />
- Prawie ok. - Powtórzył głośno, wracając do szkicu.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-06-24, 22:49<br />
<hr />
<span class="postbody">-
YA ne mozhu povernutysya , vony vb'yutʹ mene. - Młoda kobieta
gorączkowo tłumaczyła dla adwokata, który miał tę sprawę. Byłem jego
asystentem i w zasadzie prawą ręką.
<br />
Praca ta była bardzo wyczerpująca. Musiałem pamiętać który lubi jaką
kawę, kto jak się nazywa i gdzie można go znaleźć. Czasem nawet
dochodziło do załatwiania spraw prywatnych przeze mnie. I to chyba była
najbardziej krępująca opcja.
<br />
Miałem strój służbowy. Miałem wyglądać schludnie, w bardzo stonowanych
kolorach. Zero koszulek, nadruków. Koszula, sweter w jednolitym kolorze
lub marynarka, proste i eleganckie spodnie. "Jesteście naszą wizytówką",
tak mawiał George.
<br />
- Mówi, że nie może wrócić do Ukrainy z powodu wojny. Ucieka przed nią,
ale jest nielegalnym imigrantem - mruknąłem, gdy George spoglądał na
mnie z absolutnym niezrozumieniem.
<br />
Nie miał pojęcia o języku ukraińskim. A tak przypadkiem wyszło, że ja całkiem sporo, cóż...
<br />
- Chcą ją wysłać do kraju?
<br />
- Vony khochutʹ , shchob vidpravyty vas tudy?*
<br />
- Tak. Vony kazhutʹ , shcho ya ne mozhu buty tut**.
<br />
- Yak tse stalosya , shcho vy v Amerytsi?***
<br />
- YA pidkravsya na poromi.
<br />
- O Boże...
<br />
- Co? - George był dość zirytowany faktem, że niczego nie mógł zrozumieć.
<br />
- Ona wkradła się na prom, dlatego tu jest. Przypłynęła promem.
<br />
- Sama?
<br />
- Vy tut poodyntsi?****
<br />
- Ni , u mene ye druh , zemlyak . z nym u mene ye dochka.
<br />
- Przyjechała tu z córką.
<br />
- Gdzie ona?
<br />
- U jakiegoś znajomego, też z Ukrainy.
<br />
Sytuacja wyglądała źle. Ale... Może jest to szansa, aby ich stąd nie wyrzucać?
<br />
<br />
- Max, ja naprawdę nie muszę być non stop z tobą. Chcę być dzisiaj sam, w
porządku? Nie mam humoru, mój dzisiejszy dzień w pracy dalej trwa i nie
mam czasu na rozmowę z tobą.
<br />
- Jak to trwa?
<br />
- Normalnie. Trudna sprawa, jestem cały czas w kancelarii. Odezwę się później, w porządku? Nielegalna emigrantka z dzieckiem.
<br />
Usłyszałem ciężkie westchnienie.
<br />
- W porządku.
<br />
<br />
<br />
*chcą cię wysłać tam z powrotem?
<br />
**mówią, że nie mogę tu być.
<br />
***jak to się stało, że jesteś w Ameryce?
<br />
****nie, z córką.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-06-25, 00:05<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Odezwę się później, w porządku? - Max słyszy głos Setha i ma ochotę
zwymiotować. Wzdycha ciężko w słuchawkę i odkłada ją, zaciskając mocno
zęby.
<br />
- W porządku. - Odpowiada i rozłącza się a potem włącza telewizor.
<br />
Ostatnio ciągle tak jest. W porządku.
<br />
Nie spędzają ze sobą czasu, nie rozmawiają, nie wychodzą razem, ale jest, kurwa, w porządku.
<br />
Bo Seth tak naprawdę nie lubi jego towarzystwa, Max dobrze o tym wie.
Wie o tym i wkurwia go to do tego stopnia, że ma ochotę zabić tego
bezczelnego gnojka. On daje z siebie wszystko, daje sto dziesięć
pieprzonych procent siebie, a ten wredny... Nic, niczego.
<br />
Nawet pieprzonego "kocham cię". Po tylu miesiącach bycia razem, po prawie pół roku związku.
<br />
NIC.
<br />
Nic nie jest w porządku.
<br />
<br />
- Spotykasz się z kimś? - Młodzieniec uśmiecha się ładnie, stawiając na jej stoliku zamówione wcześniej capuccino.
<br />
- Hm? - Katja marszczy brwi, rozglądając się wokoło. Upewnia się czy te
beztroskie słowa są kierowane właśnie do niej; w środku siedzi przecież
mnóstwo pięknych kobiet bardziej zbliżonych wiekiem do kelnera.
<br />
- Pytałem czy się z kimś spotykasz. - Powtarza, pogłębiając swój
sympatyczny uśmiech. - Jestem Mark. Można? - Pyta, wskazując krzesło
naprzeciwko i zanim zdąży na to w jakiś sposób zareagować, już siedzi
obok niej.
<br />
Katja wybucha śmiechem - czystym, gładkim, bardzo kobiecym.
<br />
- Nie jesteś przypadkiem w pracy?
<br />
- Chyba nie pójdziesz się poskarżyć mojemu przełożonemu? - Drażni się z
nią, podsuwając bliżej filiżankę z kawą. - Na koszt firmy, jeśli się ze
mną umówisz.
<br />
- Czy to szantaż?
<br />
- Jeżeli tylko w ten sposób można cię zdobyć, to tak. To szantaż. Nie ruszę się stąd dopóki nie dostanę twojego numeru.
<br />
Rumieni się, jakby znowu miała glupie piętnaście lat. A on, ten cały
Mark... Jest przecież strasznie młody, ale... Na jedną randkę? Czemu
nie?
<br />
- Niech ci będzie, Mark.
<br />
<br />
Witaj, Seth Reha! Masz 1 nową wiadomość w folderze "Inne".
<br />
<br />
BIRG, lat 34 New York
<br />
[/i]<img alt="" border="0" src="http://www.digitaljournal.com/img/4/3/7/7/3/5/i/1/5/8/o/the-east-alexander-skarsgard-600x398.jpg" />
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Cześć, Seth.
<br />
Widziałem twój profil i okazuje się, że mamy podobne zainteresowania.
Mieszkam na rogu Foakstreet, tuż przy kawiarni Memphis, wydaje się
całkiem ok. Może wpadniesz tam jutro koło trzeciej i pogadamy o dalszym
rozwoju naszej znajomości?
<br />
Birg </span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-06-25, 01:12<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Dlaczego
miałbym wpadać do lub w okolice domu mężczyzny, o którym nie wiem
absolutnie nic? Byłbym idiotą. Zapewniam Cię, nie jestem.</span>
<br />
<br />
- Kto to? - usłyszałem, gdy Max nachylił się nad moim ramieniem,
spoglądając na monitor mojego laptopa. Dziś byłem u niego. Od długiego,
długiego czasu. W zasadzie, to było nawet dość dziwne i obce uczucie,
ostatnimi czasy brakowało mi czasu na wszystko, również na mojego
partnera. Chociaż może brzmieć to co najmniej groteskowo.
<br />
- Nie mam pojęcia, jakiś koleś do mnie napisał.
<br />
- A czego chce?
<br />
- Tego też nie wiem. Próbuję się dowiedzieć - uśmiechnąłem się, cmokając
Maxa w usta. - Przygotowałeś ten popcorn? Mam ochotę na tego Warcrafta.
<br />
<br />
- Seth, sprawdziłeś się w tej sprawie. Jestem naprawdę... dumny.
<br />
Uśmiechnąłem się, słysząc te słowa od George'a. Był to raczej mało
wylewny mężczyzna. Wysoki, postawny, zawsze w świetnym i drogim
garniturze, dopasowanym, jakby był szyty tylko na niego - pewnie był.
<br />
- Cieszę się, że spełniłem oczekiwania.
<br />
- Owszem. Co więcej, planuję zatrudnić Cię na stałe, nawet jako
prawnika, gdy skończysz swoją edukację. Twoja matka miała rację, jesteś
niezwykle utalentowany.
<br />
Zmarszczyłem brwi.
<br />
- Moja matka?
<br />
- Tak, polecała mi cię. Powiedziała, że szukasz kancelarii na praktyki. Była pewna, że w końcu do mnie zawitasz.
<br />
- Kazała ci mnie zatrudnić? - Widać było po mimice mojego ciała, że coś mi się tu nie podobało, nawet bardzo.
<br />
- Skąd. - Odetchnąłem. - Ale proponowała mi tę ewentualność. Sugerowała, to byłoby lepsze słowo.
<br />
- Świetnie... - syknąłem zezłoszczony. Niech ich wszystkich szlag.
<br />
Specjalnie nie poszedłem do kancelarii mojej mamy, aby nie było plotek i
sugestii, jakobym dostał te posadę tylko przez wzgląd na to, że moja
matka to właścicielka. Umyślnie utrudniłem sobie tę drogę, bo słyszałem
już wystarczająco często na studiach porównania do mojej matki albo
sugestie rówieśników, które jasno mówiły mi, że na pewno dostanę każdą
świetnie płatną posadę, bo w końcu mam mamusię w zawodzie.
<br />
A teraz coś takiego...
<br />
- Czyli całe to zatrudnienie można o kant dupy pobić, bo wynika z polecenia mojej matki.
<br />
- Poniekąd mi cię poleciła, ale wierz mi, że gdybyś się nie sprawdził
wyleciałbyś, nieważne czy jesteś synem Katji Reha, czy też nie. Nie
potrzebuję beznadziejnych aplikantów i beznadziejnych prawników. A ty
taki nie jesteś. Nie dramatyzuj, Seth, tylko przyjmij gratulacje.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-06-25, 01:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Oglądali
filmy, których absolutnie nie rozumiał. Jadali obiady w knapjkach,
które mu się nie podobały. Spotykali się o wiele rzadziej niż tego
chciał. Nie mieszkali ze sobą, choć tego pragnął. Ubierał się w jeansy,
choć czuł się w nich jak kretyn.
<br />
Jedynie seks pozostawał wciąż niewypowiedzianie dobry. Seks i... Jego
uśmiech. To piękne wygięcie różowych warg, które zwalało go z nóg
niemalże za każdym razem kiedy się pojawiało.
<br />
Max chciał mieć chłopaka na własność, chciał być przez niego kochany,
adorowany, choćby i trochę. Tymczasem dostawał wciąż tylko "później,
zaraz, nie mogę" i musiał się tym wypchać bo nie było żadnej nagrody
pocieszenia.
<br />
Jednakowoż trwał w tym zawieszeniu, udając niewzruszonego, udając, że
układ, który proponował mu Seth, w jakimś stopniu go zadowalał.
<br />
Właściwie stawał się coraz lepszy w udawaniu.
<br />
I to to go tak przerażało.
<br />
- Zostaniesz dziś na... Nic. - Urwał, widząc jak usta blondyna układają
się do "nie mogę". Miał dość, miał kurewsko dość tej chorej sytuacji.
<br />
Przemknął do kuchni i kiedy na ekranie telewizora dochodziło do wojny
pomiędzy orkami a ludźmi (naprawdę nie ogarniał tego dziwnego filmu) on
sam przeżywał wewnętrzną wojnę, pijąc trzecią butelkę piwa.
<br />
Jak miał mu powiedzieć o tym co czuł? Jak miał mu to wyjaśnić?
<br />
- Idę do łazienki. - Mruknął, uśmiechając się wymuszenie. Czwarta butelka też przeszła gładko.
<br />
Nie zauważył nawet kiedy film dobiegł końca, wynurzając go z ponurych rozmyślań.
<br />
- Pewnie będziesz się zbierał, co?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-06-25, 01:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Popcorn
był zjedzony, film obejrzany i w zasadzie miło spędziłem czas.
Spojrzałem na Maxa, marszcząc brwi. Nagle wyglądał na jakiegoś
przygnębionego. Nie wiem, czy trwało to tak cały wieczór (jak można nie
być zainteresowanym oglądaniem orków Warcrafta, ludzie! - nie był,
wyszedł sobie do kuchni w połowie bitwy), czy może dopiero teraz. Nie
zauważyłem, zaaferowany akcją na ekranie. Co mam poradzić, że to
uniwersum pociągało mnie bardzo mocno.
<br />
Może i go nie kochałem, ale spędzałem z nim ogólnie całkiem sporo czasu.
Nie mogłem powiedzieć, że się nie lubiliśmy, chociaż zdecydowanie
częściej były pomiędzy nami zwady. Ale może nawet zaczęło mi to bardziej
odpowiadać, aniżeli przeszkadzać, sam nie wiem. Krótko mówiąc, w jakimś
stopniu czułem to zaangażowanie i niepokój, kiedy okazywało się, że coś
się dzieje. A chyba coś się działo, wnioskując po raczej wymuszonym,
przyklejonym uśmiechu.
<br />
- Coś jest nie w porządku? Wyglądasz dość... niemrawo.
<br />
Oblizałem usta, podnosząc się z kanapy. Upiłem kolejny łyk soku.
<br />
- Nie mam tu rzeczy, żeby u ciebie zostać, nie pomyślałem o tym. Jezu,
zadziwiająco rzadko myślę... - mruknąłem, chcąc trochę rozluźnić
atmosferę, wprowadzić mały żarcik. - Chyba że obudzisz mnie wcześniej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-07-26, 16:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
rzadko kiedy mogl sie nazwac pijanym, ale na ten moment nie znajdowal
na swoj stan lepszego okreslenia. W glowie mu wirowalo, wypelnial ja
jednostajny szum, przez ktory ciezko mu bylo utrzymac wzrok w jednym
miejscu.
<br />
- Teraz ci sie przypomnialo? - Burknal, robiac obrazona mine. Och,
Boze; na pewno byl pjany, przeciez nigdy nie robil mu awantur, zawsze
zatrzymywal kasliwe uwagi dla siebie. - Przychodzisz do mnie do domu, do
swojego faceta, ogladasz film, ktory w ogole mnie nie interesuje a
potem jeszcze sie dziwisz, ze chcialbym z toba poro-obic cokolwiek
ciekawego. Hej! - Wykrzyknal odrobine za glosno - mamy tu chyba malego
geniusza!
<br />
Podniosl sie z kanapy; sam nie wiedzial kiedy jego dlonie zaczely drzec, byl naprawde wsciekly i nie mial pojecia dlaczego.
<br />
- Ja ciebie, cholera, kocham. - Wymruczal niewyraznie i niezwykle
rozpaczliwie, ukladajac swoje wypielegnowane dlonie na szczuplych
ramionach chlopaka. - Co mam zrobic zebys to odwzajemnil, Seth?
Pochodzic na silownie? Przeleciec pare panienek? A moze zaczac cwiczyc
ten okropny, skadnynawski akcent? Powiedz mi! - Dodal glosniej,
popychajac go w splot sloneczny, z powrotem na kanape. Nie wiedzial
kiedy Seth z niej wstal, ale byl chyba rownie wkurwiony co on sam. - Ja
nie mam pietnastu lat, rozumiesz? Chce sie ustatkowac, przedstawic cie
rodzinie, wziac z toba cholerny slub! Nie bede nikim innym niz soba, ale
zapewniam cie, nikt nie pokocha cie juz tak mocno jak ja! Ja... Ty
jestes moim szalenstwem, moja najwieksza miloscia, rozumiesz? Nie ma
nikogo poza toba, mysle tylko o tobie i pragne tylko ciebie... Powiedz
cos, Boze, nie patrz tak na mnie tylko powiedz wreszcie! Czy cos z tego
bedzie? Czy mam przestac sie oszukiwac? SETH?!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-07-26, 17:36<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Po pierwsze, przestań drzeć na mnie japę. Nie jestem twoim podwładnym i
nie będę akceptował darcia się na mnie. Nie, nawet nie zaczynaj, bo
przegniesz i będziesz musiał wysłuchiwać moich zarzutów, a nie będzie to
przyjemne.
<br />
- Raz w życiu zachowaj klasę i nie nazywaj moich ust japą lub innymi
niskimi słówkami, Seth! Przyjmij słowa krytyki na klatę, pierwszy raz ci
je mówię!
<br />
Zapadła chwila milczenia, podczas której mierzyłem pijanego mężczyznę nieprzychylnym, wściekłym spojrzeniem.
<br />
- Pragnę ci przypomnieć, Max, że nie jestem wytworną damą na włościach,
nie znam się na malowidłach i modzie, nie będę się na tym znał i nie
chcę tego. Twoje ukochane luksusowe jak sama cholera restauracje to
kilka poziomów zbyt daleko, niż sięga mój umysł. Przykro mi, że jesteś z
takim prostakiem, ale oto ja, co mam ci więcej powiedzieć? Tak, kurwa,
kocham fantasy, więc pomyślałem, że jak raz obejrzysz coś, co być może
cię nie pasjonuje nic się nie stanie - przecież była akcja, romans
wszystko do cholery! Nie, ty wiecznie jesteś niezadowolony. Używam
wulgaryzmów i kocham wulgarny, namiętny jak sama cholera i trochę
agresywny seks. Jestem szmatą w łóżku, kotką, dziwką, niewolnicą, katem,
panem, wszystkim! Taki jestem, Max!
<br />
Po raz kolejny zapadła chwila ciszy. Moje słowa chyba zszokowały Maxa.
<br />
- Nie wiem co sobie wymyśliłeś w tej głowie, jaki obraz mnie utkałeś w
myślach, ale jestem jaki jestem. Jestem Seth. Albo to akceptujesz, albo
oboje siebie akceptujemy, albo nie ma to żadnego sensu. I nie powiem ci,
czy ten związek ma jakąś przyszłość. Nie powiem ci, czy cię kocham czy
nie. Nie jestem uczuciowym typem, na serio. Mogę powiedzieć tylko tyle,
że w jakiś sposób mi na tobie zależy. Tylko dlatego stoję tu i drę się
na ciebie. Przepraszam, że dalej go... Przepraszam. Co mam zrobić?
Rzucić się z mostu, żeby przestać? Próbuję budować sobie na nowo życie,
pomagasz mi w tym i bardzo to doceniam. Ale nie jestem typem człowieka,
który potrzebuje drugiej osoby non stop. Nie jestem, Max. Ja lubię czuć
się wolny, dla mnie związek to nie są ramy, to nie jest więzienie. To
wzajemne uczucie wolności, pozwalanie sobie na to, aby spełniać własne
pasje. Chciałeś się dziś spotkać, mówiłem, że będę oglądał film
Warcrafta. Nie miałeś nic przeciwko temu. A teraz nagle masz? Nic nie
mówisz i potem się dziwisz, że czegoś nie wiem? Serio?
<br />
Parsknąłem śmiechem. Trochę prześmiewczym, nie da się ukryć. Staliśmy
tak w bojowych pozycjach, gotowi do ataku. Gotowi do walki na śmierć i
życie, ale to, o co walczyliśmy to była nasza wspólna relacja, od
początku zbudowana bardzo chwiejnie. Teraz ta wieża przekrzywiała się.
Pękała. Nie wróżyło to nic dobrego.
<br />
- Masz mi coś jeszcze do powiedzenia, czy mogę już sobie iść? W takiej atmosferze nie ma co spędzać tej nocy razem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-07-26, 21:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Stal tak, wysluchujac potoku szczeniackich narzekan, bzdurnych pretensji i niemadrych porownan.
<br />
Stal tak i powoli zaczynalo do niego docierac, ze osoba, z ktora sie
klocil, ktora wciaz upominal o doroslejsze zachowanie, ze bylo nia
dziecko. Niedorosniety, niedojrzaly paniczyk, ktory nie tyle nie chcial,
co po prostu nie umial sprostac jego oczekiwaniom, bo jeszcze do
tego....
<br />
Nie dorosl.
<br />
Wymagal od tego biednego dzieciaka rzeczy niemozliwych, wrecz sie o nie
wyklocal - on - z zasady spokojny, stonowany, uprzejmy, cieply, uczynny -
wyklocal sie, krzyczal, oskarzal.
<br />
Przeciez to nie mialo zadnego sensu.
<br />
Juz dawno powinni to zakonczyc, ba - w ogole nie powinni tego zaczynac.
Zwyciezylo glupie uczucie zakochania, to potworne zauroczenie, ktore
calkowicie wzburzylo jego idealnym swiatem.
<br />
Czy bylo juz za pozno? Na odwrot, na wycofanie sie? A moze bylo za pozno na druga probe?
<br />
Max umiechnal sie smutno. Podszedl do Setha i pogladzil go po policzku,
starajac sie w glebi duszy zmyc tym dotykiem widniejace wzburzenie. Ile
by dal by za pomoca dotyku pozbyc sie z twarzy Setha tych zmarszczek,
swiadczacych o gniewie, tego drgajacego kacika ust, wsciekle zmruzonych
powiek...
<br />
- Kocham cie, Seth. - Powiedzial nieco drzaco i przytulil sobie jego
dlon do wlasnego policzka. - Przepraszam za to, co powiedzialem.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-07-26, 21:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Czułem
dotyk jego szorstkiego policzka na swojej dłoni, czułem nagłą
delikatność i... To nie było to, czego oczekiwałem. Co mi po tym
wyznaniu, co miałem z nim zrobić? Nie potrafiłem tego docenić w stu
procentach, nie było nawet mowy o odwzajemnieniu siły tej emocji. Co
miałem zrobić wobec tego?
<br />
Udać, że tego wybuchu nie było, że ta rozmowa nie miała miejsca? Co nam to da? Po co tworzyć zakłamanie?
<br />
- Przepraszasz mnie za to, co myślisz, Max. O co ci chodzi? W co ty grasz? - Wyraz mojej twarzy nie uległ zmianie.
<br />
Dalej byłem zły, dalej czułem się zirytowany i w tej chwili jego próby
"zakopania" tej sytuacji wcale nie pomagały. Dlaczego mielibyśmy udawać,
że tej rozmowy nie było, skoro była i zawierała w sobie mnóstwo żalów,
jakie oboje do siebie mieliśmy.
<br />
On oczekiwał po mnie czegoś innego. Nie wiem czego, bo nigdy nie
sprecyzował. Ja chciałem kogoś, kto skutecznie zagłuszyłby emocje, które
kierowałem w kierunku do... Nie, nie chciałem nawet myśleć o jego
imieniu, którymkolwiek.
<br />
- Ta rozmowa miała miejsce i nic tego nie zmieni. Powiem więcej,
zastanów się i sprecyzuj mi czego ode mnie oczekujesz. I przestań grać.
Jeśli chcesz być w związku, bądź szczery i bezpośredni. Twoje durne
tajemnice i niedopowiedzenia tylko psują naszą relację, która i tak była
zbudowana na bardzo chwiejnych postawach. Jadę do domu. Odezwij się,
jak to przemyślisz.
<br />
Odsunąłem dłoń, zabrałem swoje rzeczy, nałożyłem buty i wyszedłem z
mieszkania - a to wszystko zajęło mi zaledwie kilka minut. Nie zostałem
zatrzymany. I dobrze, nie chciałem być.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-07-30, 21:53<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Tak, dzisiaj byla u mnie policja. - Katja przelozyla sluchawke na
drugie ramie i nie przerywajac wypelniania dokumentow, upila kolejny lyk
z lampki szampana.
<br />
Trzeciej tego dnia.
<br />
- Powiedzieli mi, ze niejaki Niels Pettersen, nagminnie widywany w moim
domu, dokonal oszustw podatkowych o cenie obejmujacej mniej wiecej
trzysta tysiecy dollarow. Prowadzac nielegalne nieruchomosci i konta
bankowe... - Urwala, ocierajac z policzka glupie lzy.
<br />
- Mow dalej, kochanie. - Ponaglila ja lagodnie Betty. Jej oddech byl
plytki a glos przesiakniety napieciem, mogla to uslyszec nawet przez
zaklocenia telefoniczne.
<br />
- Ach, po prostu podejrzewaja mnie i mojego syna... O wspolprace... -
Wyszlochala, opierajac glowe na drzacych dloniach. - Kurwa, nie wiem co
robic. Co ja powiem Sethowi, co on sobie o mnie pomysli? Co pomysli
sobie o matce, ktora dala sie tak wyrolowac jakiemus podrzednemu
kryminaliscie?
<br />
<br />
- Czesc, skarbie. - Kobieta usmiechnela sie cieplo, kierujac sie z
miejsca do kuchni. Miala wrazenie, ze Seth byl nieco bledszy niz zwykle,
ale nie chciala na niego zbyt dlugo patrzec. Nie mogla mu sie wygadac,
jeszcze nie teraz. - Golabki i barszcz, mowi ci to cos? - Zaszczebiotala
slodko, wierzac, ze ulubione jedzenie chlopaka sprawi mu prawdziwa
przyjemnosc.
<br />
- Co u ciebie slychac? Lac ci wina, czy wracasz samochodem?
<br />
To bylo straszne - kontrolowac kazda mine, kazde zawahanie glosu. Och,
on na pewno juz teraz wiedzial, ze cos bylo nie tak, przeciez nie byl
glupi...
<br />
- Musimy porozmawiac, kochanie. - Przelknela ciezko sline, siadajac na
brzegu stolu. Upila porzadnie wina i westchnela glosno, zakladajac noge
na noge. Wygladala w ten sposob niezwykle elegancko i powabnie, choc nie
do konca zdawala sobie z tego sprawe.
<br />
- Chodzi o... Chodzi o niego, kochanie. Byla tu wczoraj policja i... -
Przymknela powieki, przechylajac po raz kolejny kieliszek.
<br />
- Wydaje mi sie, ze bedziemy miec powazne klopoty, kochanie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-07-30, 23:12<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie lubie wina, przecież wiesz - mruknąłem, ściągając lekkie buty. Było
lato, wobec czego nie miałem żadnego swetra, ani kurtki na sobie.
Powiesiłem torbę na wieszaku.
<br />
Moja mama zachowywała się nieco dziwnie, jakby była zestresowana, ale
nim zdołałem zapytać ją o co chodzi - sama poruszyła temat.
<br />
Siedzieliśmy przed jedzeniem i wtedy...
<br />
- Policja? Dlaczego? Co za kłopoty...?
<br />
Mama westchnęła. Widać było po niej ogromne skrępowanie.
<br />
- Prowadził nielegalne nieruchomości i konta bankowe.
<br />
Upiłem łyk czarnej, mocnej herbaty z cukrem.
<br />
- I co my mamy z tym wspólnego?
<br />
- Był u nas widziany... Nagminnie. Wobec czego... Jesteśmy podejrzewani o współudział w przestępstwach podatkowych.
<br />
Zamilkłem, przesuwając językiem po zębach. Wiedziałem, że matka oczekuje na moją reakcję, ale jaka niby mogła być?
<br />
- Raczej nic nie mogą nam udowodnić. Nie mieliście wspólnych kont, nie
był właścicielem kancelarii, nie był nawet u nas zameldowany. W
zasadzie... No wiesz. Mają coś?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-08-04, 22:53<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Pamietasz o przelewach, ktore... Ach, Niels "pozyczal" sobie z mojego
konta? Te przelewy trafialy na konta inwestorow, oczywiscie falszywych.
Ci inwestorzy wkladali moje pieniadze w nielegalny biznes, przynajmniej
tyle wyczytalam z paplaniny policji. - Westchnela ciezko, dolewajac
sobie jeszcze do kieliszka. - Sam rozumiesz, dowody sa dosc mocne.
Oczywiscie moge im powiedziec, ze nie mialam z tym niczego wspolnego,
moge <span style="font-style: italic;"> postarac </span> im sie
udowodnic, ze to nie ja kierowalam tymi przelewami, ale... To bedzie
troche ciezkie. - Usmiechnela sie gorzko, powstrzymujac glupie lzy. -
Dobrze wiesz, ze siedze w swiecie prawa nie od dzisiaj, sam tez troche
sie o nim dowiedziales. To bedzie bardzo ciezkie, i moze potrwac
miesiacami, LATAMI, dopoki nie oczyszcze swojego imienia. Jesli na
przesluchaniu dowiem sie, ze mam chwilowo zamknac dzialanosc, to trafi
mnie jasny szlag! - Odetchnela gleboko, starajac sie uspokoic. - Po
cholere w ogole sie z nim zadalam, Boze, jak bardzo tego teraz zaluje!
Pieprzony kryminalista, co ja w nim w ogole widzialam?! - Podniosla sie
gwaltownie ze stolu, mijajac syna z gniewnym wyrazem twarzy.
<br />
- Ach, zapomnialabym. Byl tu dzisiaj Max. - Cofnela krok do jadalni,
wymuszajac na sobie mily usmiech. Zblizyla sie do Setha i pogladzila go
po bladym policzku. Dostrzegala w nim podobienstwo do ojca kiedy tak
powaznie na nia patrzyl. Z kazdym dniem wygladal coraz doroslej,
przestajac przypominac malego slodkiego chlopca, ktorego tak uwielbiala.
- Powiedzial mi, ze nie uklada sie miedzy wami najlepiej. Zasugerowal
mi zebym z toba porozmawiala, ale wiem, ze ty nie chcesz ze mna o tym
rozmawiac. Zanim jednak na mnie nakrzyczysz, chce zebys wiedzial, ze
jesli nie podoba ci sie ten zwiazek, jesli on sam ci sie nie podoba, to
po prostu to zostaw i idz dalej. Max jest cudownym mezczyzna i uwazam,
ze nie znajdziesz drugiego takiego, ktory pokocha cie tak mocno, ale ty
jestes... Troche jak twoja babka. - Na jego zdziwiona mine odpowiedziala
zduszonym chichotem. - No, zdziwilbys sie, ale strasznie mi ja
przypominasz. Ona tez jest taka uparta i... Madra. Wolny, mocno
skrzekliwy ptak. - Kiwnela glowa, siadajac wreszcie przy stole, jak
czlowiek. - Jedzmy juz. - Westchnela ciezko, siegajac po widelec. -
Tesknilam za obiadem w twoim towarzystwie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-08-05, 01:14<br />
<hr />
<span class="postbody">- Może Max mógłby pomóc. Odkrył to wcześniej, kiedy został przeze mnie wynajęty.
<br />
- Wynajęty?
<br />
- Mówiłem ci, że wynająłem detektywa do śledzenia Nielsa. Zebrał sporo materiału.
<br />
- Ale ja bym nie... - usłyszałem westchnienie. O nie, wiedziałem co
powie. - Nie chcę, aby stała się mu krzywda. Pomimo wszystko...
<br />
- Mamo, to przez niego mamy problemy z policją! - Ewidentnie byłem tym
zaskoczony. Rozumiałem powody, dla których moja mama nie chciała narobić
mu kłopotów, kochała go. Sam miałem podobne uczucia w stosunku do tego
człowieka, ale byłem świadom jak bardzo on na to wszystko nie
zasługiwał. Bo nie zasługiwał i każdy kolejny dzień, każda kolejna
rzecz, która wychodziła i godziła w nas, naszą rodzinę uświadamiała mnie
jeszcze bardziej w tym przekonaniu. Daliśmy mu wszystko, więcej, niż
mógł docenić i w związku z tym zmieszał to wszystko z błotem.
<br />
Mama wyszła na chwilę, ale zaraz wróciła i to, co powiedziała nie podobało mi się ani przez chwilę.
<br />
- Moment. Czy Max skarżył się <span style="font-weight: bold;">właśnie tobie</span>? - zapytałem z szokiem.
<br />
- Max to dobry facet i nie widzę dlaczego miałby nie przyjść z tym do mnie.
<br />
- Może dlatego, że to moja rola, aby do ciebie iść z problemami, a nie jego... - mruknąłem, jakoś tracąc apetyt.
<br />
Upiłem łyk herbaty, milcząc. Mama wiedziała, że zbierałem właśnie myśli, aby je przekazać w jakiś sensowny sposób.
<br />
- Nie chcę zrobić mu przykrości, ale... On chce ode mnie rzeczy, których nie potrafię mu dać.
<br />
- Na przykład?
<br />
- Mieszkania razem. Ślubu. Dla niego związek to siedzenie non stop
razem, bez żadnej prywatnej przestrzeni, bez chwili dla siebie i swojego
ja. Ja tak nie umiem. To nie dla mnie.
<br />
- Więc zakończ to, kochanie.
<br />
- Nie umiem, kiedy czuję, że... On wręcz wymusza na mnie decyzje, które
on chce podejmować i które on chce słyszeć. Nie ma już "poczekam, kiedy
powiesz, że mnie kochasz" tylko "Kiedy powiesz, że mnie kochasz?!
Kiedy?! Co mam zrobić?!".
<br />
Ukroiłem kawałek gołąbka, a chwilę potem był już w moich ustach. Moja matka gotowała najlepiej na świecie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-08-05, 01:45<br />
<hr />
<span class="postbody">- Jeszcze...
<br />
- Ja...
<br />
- Chwile i...
<br />
- Cholera! - Syknal, wbijajc sie w nia glebiej. Czul, ze od spelnienia
dzielily go juz tylko sekundy, czas krotszy niz ten, ktory zajmowalo mu
wypowiadanie tych wszystkich slow.
<br />
- Poczekaj na mnie! - Isabelle warknela tuz nad nim, gryzac go
dotkliwie po szyi. Zasmial sie chrapliwie i zmusil kazda komorke swojego
ciala do uspokojenia ledzwi, pozostawienia ich w miejscu. Tym czasem
jego wstretna partnerka potraktowala go jak niezwykle cieple i ruchliwe
dildo i poczela po nim skakac, ujezdzajac go jak szalona.
<br />
Doszedl, szepczac jej imie - cicho, niewyraznie - a jednak dobrze bylo
je wypowiedziec w takiej chwili, dobrze bylo zwienczyc ich zblizenie tym
malym akcentem.
<br />
Oczywiscie, ze samo imie bylo troche za dlugie, ze nie ukladalo sie w
ustach tak jak to... (Seth, Seth, SETH), jak to drugie imie, ale...
<br />
- Ubieraj sie. I wyjrzyj czy ktos przypadkiem na nas nie patrzy. -
Isabelle spojrzala na niego przelotnie, rzucajac w niego paskiem, ktorym
zaledwie chwile temu zastepowala mu smycz. Niels obawial sie, ze
pozostawila na jego szyi slady po tym jak pare razy probowala go nim
przydusic, ale nie zamierzal narzekac - ich seks byl popierdolony ale
niewypowiedzianie dobry, ostresowujacy, pozwalajacy chociaz czesciowo
zapomniec.
<br />
- Ubrales sie juz? - Uslyszal zniecierpliwione westchnienie.
<br />
- Prawie. Nie moge znalezc skarpetek.
<br />
- Chrzanic skarpetki, Niels! Za chwile mam zebranie zarzadu tej cholernej gazety i nie moge sie na nie..
<br />
- Dobra. Dobrze. - Uspokoil ja, nakladajac buty na bose stopy. - Juz
ide. Tylko... Gdybys je znalazla, zostaw mi je gdzies na widoku, w
porzadku? - Zazartowal i uchylil drzwi na tyle by powstala w nich szpara
wystarczajaco szeroka do tego by sie przez nia wymknac do hallu.
<br />
Na szczescie pustego.
<br />
Westchnal blogo i skierowal krok do drzwi lazienki, gwizdzac pod nosem
jedna ze starych piosenek Billyego Idola (ich umowiony znak na "droga
wolna").
<br />
Stanal przed pisuarem i zalatwil potrzebe, odwracajac sie niespiesznie do lustra.
<br />
Wygladal..
<br />
Coz, w duzym skrocie wygladal tak jakby przed chwila zostal przejechany i
wypluty przez ciagnik lub cos rownie przyjaznego ludziom.
<br />
Rozczochrane wlosy, slady ugryzien na szyi i ramionach... Nie wspominajac o tych przetarciach od cholernego paska.
<br />
- Szlag. - Syknal pod nosem i oplukal twarz zimna woda, doprowadzajac
sie powolnie do porzadku. I tak mial juz na dzisiaj wolne, wystarczylo
sie tylko ogarnac zeby nie wzbudzac podejrzen (Isabelle miala na tym
punkcie obsesje) i... Moze jakies piwo, albo mecz w telewizji? Kto wie?
<br />
Nagle jego telefonem wstrzasnely wibracje.
<br />
Bardzo powoli wyciagnal telefon z kieszeni i odczytal komunikat o dwoch nieprzeczytanych wiadomosciach.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Jestes skonczonym kretynem, Twoja
pieprzona skarpetka przyczepila mi sie do stanika i wyszlam na idiotke.
Nie pokazuj mi sie w najblizszym czasie na oczy! </span>
<br />
Parsknal smiechem i wrocil do folderu z wiadomosciami, odczytujac
kolejna z nich. Tej nie otrzymal od Isabelle, ani od zadnego znanego mu
numeru.
<br />
Wystarczylo ja jednak tylko przeczytac, by wiedziec od kogo pochodzila.
<br />
I ta swiadomosc zmrozila mu krew w zylach.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Policja znow siedzi ci na karku. Uwazaj na siebie, usciski. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-08-05, 02:20<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Myślę nad tym, czy może nie wskrzesić naszego... Hmmm... Grania muzyki.
Co wy na to? - sączyłem piwo w towarzystwie przyjaciół. Maxa nie było z
nami, miał się pojawić, ale może znowu stwierdził, że nic co robię i
gdzie bywam mu się nie podoba. Nie wiedziałem.
<br />
Ostatnio coraz gorzej było między nami. Ciągle się kłóciliśmy i to o
każdą głupotę. Naprawdę, o głupotę. Miałem już po prostu dosyć. Lubiłem
go, ale ludzie, jeśli ktoś przestaje pozwalać mi oddychać - nawet ciepłe
uczucia w stosunku do tej persony nie są warte tego, abym dalej przy
niej trwał.
<br />
Może to i dobrze, że nie było go tutaj. Mogłem trochę pomarudzić,
pośmiać się, wypić piwo, być po prostu swobodnym. Sobą. Być sobą.
<br />
- A skąd ten pomysł?
<br />
- A no wiesz, zawsze lubiłem to robić. Nawet jeśli nie było to
przyszłościowe, jak wszyscy mówili, sprawiało nam to przyjemność,
prawda?
<br />
- Pewnie, ale sam się wycofałeś, bo... No wiesz kto.
<br />
- Wiem. Ale minęło mnóstwo czasu, a ja chcę żyć z sobą samym. Moim
życiem, takie jakie chcę, aby było. Był jakąś częścią mojego życia, ale
nie zespołu. Zespół to my.
<br />
Siorbnąłem piwa.
<br />
- Cieszę się, że sam do tego doszedłeś - usłyszałem głos Alexa. Uśmiechnąłem się. Tak, to była dobra decyzja.
<br />
<br />
- Jesteś pewny? Tatuaże są na całe życie.
<br />
- Wow, Jim, myślałem, że tego nie wiesz - uśmiechnąłem się ironicznie,
spoglądając na jego ręce, które byłe całe w tatuażach. Całe.
<br />
Parsknął śmiechem.
<br />
- No tak, w porządku. Po prostu się upewniam, nie spodziewałem się, że podejmiesz taką decyzję.
<br />
- Chcę doprowadzić swoje życie do porządku. Szczególnie, że... No wiesz.
Mamy teraz te problemy z policją. Matka panikuje i przygotowuje się do
bronienia. Jutro jest rozprawa, potrzebuję czegoś do odstresowania się.
<br />
- I tatuaż ma ci to zapewnić, ponieważ?
<br />
- Tatuaż to dobra wymówka, gdyby matka pytała - parsknąłem śmiechem.
<br />
<br />
- Nie miał być przypadkiem jeden? - Alex spytał mnie, gdy chwaliłem się tym, co tatuator Jima zrobił na mojej skórze.
<br />
Nie było to nic nazbyt intensywnego, czy dużego. Od dawna zastanawiałem
się nad tatuażem, ale pamiętałem przy tym, że jakby nie patrzeć uczę się
na prawnika. Gdybym chciał przejąć schedę po mojej matce, nie mogę być
raczej nazbyt wytatuowany. Poza tym, niespecjalnie to do mnie pasowało -
nieważne jak bardzo chciałbym cokolwiek oszukać, wyglądałem dość
chłopięco. Niezbyt męsko.
<br />
- Jest jeden, w zasadzie. Są tak niewielkie, że kogo to obchodzi!
<br />
Na nadgarstku widniał niewielki napis "revolution". A prawa łopatka
miała kilka ptaków na sobie. Nie chciałem robić sobie takiego samego
wzoru, jak wszyscy inni (widziałem ten motyw mnóstwo razy), ale
przemawia do mnie znaczenie tego, co wykonał mi tatuażysta. Wolność i
rewolucja. Jestem trochę taką rewolucją w mojej rodzinie, chociażby ten
zespół i fakt, że moja mama nie byłaby zadowolona. Ale ceniłem sobie
obie te rzeczy i czułem się dobrze z świadomością, że ozdobiłem swoje
ciało.
<br />
Nie spodziewałem się, że tak negatywnie przyjmie to Max. Naprawdę, nie spodziewałem się...
<br />
<br />
<img alt="" border="0" src="http://vlepa.pl/e93cb3.jpg" />
<br />
<img alt="" border="0" src="http://chainimage.com/images/bird-tattoos-designs-ideas-and-meaning-tattoos-for-you-4.jpg" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-08-05, 02:50<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Slyszalas juz? - Hannah przygryzla warge, usmiechajac sie do swojej
towarzyszki na tyle znaczaco, ze Sarah od razu wiedziala: nadchodzilo
cos wielkiego.
<br />
- No mow, bo cie udusze.
<br />
- Plan Three wraca na scene!
<br />
- Wooow! - Wydusila z siebie dziewczyna kiedy w koncu przestaly piszczec jak idiotki. - Skad wiesz?
<br />
- Pamietasz te zdzire Anne czy jakos tak?
<br />
- No?
<br />
- Spotyka sie z jednym z nich. Na szczescie nie z wokalem, on jest moj -
zachichotala glupio, wymieniajc z przyjaciolka spojrzenia.
<br />
- Ja wole Alexa. No ale co, spotyka sie z nim i on jej powiedzial, ze wracaja?
<br />
- Tak. Ale masz nikomu nie mowic, ok?
<br />
- Przysiegam! - Sarah jeszcze raz wydala z siebie przeciagly pisk i w
uniesieniu objela Hanne ramionami. - Kurwa, ale sie ciesze! Musimy sie
koniecznie zajebiscie ubrac, mam taka sukienke, ktora...
<br />
<br />
- Ziomie? - Alex odczekal az Seth odbierze wreszcie telefon i zasmial
sie pod nosem, nie mogac sie doczekac reakcji kumpla na nadchodzace
nowiny. - Ziomie. - Powtorzyl gdy uslyszal dziwnie zmecozne "halo".
Mniejsza z tym, moze spal, albo sie uczyl, whatever. - Na tym koncercie
reaktywacji bedzie jakies dwiescie osob. Nie wiem jak to sie stalo, ale
wiedza o tym, kurwa, wszys... Ej, Seth? Co sie dzieje? Stary? -
Dopytywal, wyraznie zmartwiony. Mial wrazenie, ze cos sie stalo, ze Seth
jednak nie bez powodu brzmial tak strasznie.
<br />
- Przyjechac do ciebie? Seth, kurwa. Jade. - Warknal, rozlaczajac sie.
<br />
Cokolwiek sie wydarzylo, Seth zawsze mogl na niego liczyc.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> - Co to jest? - Max przysunal sobie
szczuply nadgarstek niemalze pod sam nos i zaraz odsunal go od siebie z
obrzydzeniem. - Seth, co to ma byc?
<br />
- Tatuaz. - Uslyszal w odpowiedzi, czujac, ze ta wzbudzila w nim tylko wieksza wscieklosc.
<br />
Doprawdy, tatuaz - przeciez nie zauwazyl, nie mial pojecia.
<br />
- Seth, ja nie pytam sie... Chodzilo mi... Cholera jasna, wiesz o co mi
chodzi. Dlaczego... Nawet nic nie powiedziales, nie pytales... -
Parsknal, krecac z wolna glowa. - To jest jakas kpina, mam tego naprawde
serdecznie dosc. Myslalem, ze chesz dla nas dobrze, ze jednak
zdecydowales sie na prace nad tym zwiazkiem, ze ci zalezy. A ty po
prostu robisz sobie tatuaz, wiedzac jak sam ich nie znosze, jak
odstrecza mnie fakt, ze cos takiego mialoby oszpecic twoje cialo.
<br />
Urwal, lapiac sie za potylice. Potarmosil swoje schludnie ulozone wlosy,
spuszczajac z niego wzrok. Z niego i z tego okropienstwa, durnego
napisiku, ktory przeciez nic, cholera, nie znaczyl.
<br />
Rewolucja? Jaka rewolucja, co to mial byc za przelom, co ten gowniarz znowu sobie ubzdural?
<br />
- Wiesz, pomyslalem sobie, ze lepiej pojade do domu. Stracilem apetyt. -
Mruknal i podniosl sie z kanapy (siedzieli u niego w salonie) siegajac
po plaszcz.
<br />
Kiedy stal juz przy drzwiach, gotowy do wyjscia i unikniecia kolejnej
juz klotni, poczul, ze wcale nie chce tego robic, ze nie chce juz
niczego unikac. Chcial konfrontacji, burzliwej i wscieklej, tak jak on
sam. Gniew wrzal w nim tak dotkliwie, ze nie potrafil go powstrzymywac.
<br />
Po raz pierwszy w zyciu mial ochote cos mu zrobic - Sethowi, swojemu
ukochanemu. Mial ochote go uderzyc.... Naprawde chcial to zrobic.
<br />
To jednak byloby zbyt wiele, przeciez nie upadlby tak nisko.
<br />
- Dla kogo zrobiles sobie ten tatuaz? - Obrocil sie wolno, wypuszczajac
klamke z dloni. - Dla tego pieprzonego bandyty? Sypiasz sobie z nim na
boku? Skoro potrafiles zrobic to swojej matce, to dlaczego nie mnie?
Pewnie ukrywasz go przed policja, co? Wolisz urzadzic swojej matce
kolejne pieklo niz narazic na policje tego kutasa, tak? TAKA JEST
PRAWDA?! - Ryknal, podchodzac do niego wolno.
<br />
Nie wygladal juz jak przystojny, ulozony czlowiek sukcesu. Jego twarz byla czerwona, oczy i nos zmarszczone w gniewnym grymasie.
<br />
- To jest to, co przede mna ukrywasz? - Dodal jadowicie, nie przestajac sie zblizac. - Odpowiadaj. Choc raz powiedz mi prawde! </span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-08-05, 02:59<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Moja
szczęka opadła w dół. Wiedziałem, że Max nie lubi tatuażów, ale
przecież nie kazałem mu sobie jakiegoś robić. To było moje ciało i
mogłem robić z nim, co mi się podobało. Poza tym, specjalnie dbałem o
to, aby były to niewielkie, subtelne elementy. Ale nic nie miało
znaczenia dla Maxa, szukał po prostu dziury w całym. Nie mogło być w
miarę poprawnie w naszych relacjach, to było pewne. On ciągle drążył,
drążył, tylko że nie było niczego, co mógłby uznać za jakiś błąd. Byłem
raczej dość miły, starałem się spędzać z nim trochę więcej czasu.
Najwidoczniej nie miało to dla niego znaczenia.
<br />
- Tatuaży nie robi się dla kogoś, tylko dla siebie - zauważyłem. Byłem
bardzo spokojny, chociaż zaciśnięte szczęki pokazywały, jak bardzo
ubodły mnie jego słowa.
<br />
- Nie mam żadnego kontaktu z człowiekiem, który okradał moją rodzinę.
Popełniłem błąd, ale sądziłem, że kto jak kto, ty nie będziesz mi tego
wypominał.
<br />
Nie bałem się go. Sam powoli zacząłem podchodzić do mężczyzny, patrząc mu w oczy. A wzrok mógł być bardzo surowy, przenikliwy.
<br />
- O co ci chodzi? O tatuaż? Który zrobiłem na moim ciele? Niewielki,
symboliczny, subtelny? To kilka maźnięć tuszem, nie wierzę, że chodzi ci
właśnie o to, Max. Nie wierzę. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-08-05, 03:17<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">
- Niewazne dla kogo, Seth, liczy sie to, ze bedziesz go mial na sobie
do konca zycia, a on bedzie mnie do tego konca dra... - Urwal,
przesuwajac dlonia po policzku. Zazdrzal wyraznie i cofnal sie o krok,
nie mogac wytrzymac tego spojrzenia.
<br />
Lodowatego, inteligentnego i w jakis sposob przerazajacego.
<br />
- O co ci chodzi? O tatuaż? Który zrobiłem na moim ciele? Niewielki,
symboliczny, subtelny? To kilka maźnięć tuszem, nie wierzę, że chodzi ci
właśnie o to, Max. Nie wierzę.
<br />
Czyzby Seth mial racje? Moze naprawde... Naprawde chodzilo o...
<br />
- Skonczmy to. - Powiedzial wreszcie drzaco, wciaz nie znajdujac w sobie
na tyle odwagi by na niego spojrzec. - Za chwile stad wyjde i nigdy
wiecej sie nie zobaczymy. Oboje nie damy sobie tego, czego tak naprawde
pragniemy. Ja... Nie chce cie juz wiecej ranic, Seth. Bardzo cie kocham i
nie zaslugujesz na to co ci robie. - Spuscil glowe i podniosl (sam nie
wiedzial kiedy go upuscil) plaszcz z podlogi.
<br />
- Przepraszam. Bardzo, bardzo cie przepraszam. - Dodal cicho, chcac
powiedziec o wiele wiecej (zostan, kocham cie, nie robmy tego, to da sie
zmienic). Pozostal jednak w milczeniu. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-08-05, 03:35<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Stałem tak zupełnie zaskoczony tą... Nawet nie wiem co to było. Propozycja? Obietnica? Zapowiedź?
<br />
- Mówisz poważnie? To jest twój sposób na rozwiązywanie problemów, tak? -
parsknąłem śmiechem. Nie wiem, czy zauważył w nim lekką, histeryczną
nutę, niedowierzanie. Zwykłe niedowierzanie.
<br />
Nie kochałem go tak mocno i tak intensywnie, jakby sobie tego życzył,
ale to nie oznacza, że ten człowiek był mi zupełnie obojętny, obcy.
Sypiałem z nim od miesięcy, od miesięcy byliśmy w związku. Zależało mi
na nim. I ostatnio mieliśmy okropne chwile, z każdym momentem gorsze,
ale to nie oznacza, że jedyna opcja to rozstanie się, prawda?
<br />
Chyba wewnętrznie bałem się takiej opcji, ponieważ to dzięki Maxowi
wyszedłem z stanu, jaki przytrafił mi się tuż po Duńczyku. Nie
zwariowałem, nie załamałem się. Stanąłem na nogi, pewnie i mocno. Pomógł
mi i nie mogłem tego bagatelizować, nawet tego nie robiłem.
<br />
Tymczasem on...
<br />
- Skoro głupi tatuaż sprawia, że chcesz ode mnie odejść, powodzenia,
droga wolna. Nie zmyję go z siebie, nie zmażę. Ale nie spodziewałem się,
że taka pierdoła tak na ciebie podziała. Może to jednak ty masz kogoś
innego, co?
<br />
Nie potrafiłem zmienić tego, jaki byłem ironiczny i nieprzychylny w momentach stresu, niepokoju lub zwykłej wściekłości.
<br />
Usiadłem na kanapie, chowając twarz w ramionach. Zwinąłem się przez to w
dziwny kłębek, embrion. Zamknąłem oczy, próbując się nie rozpłakać
pomimo wszystko. Cholernie tego nie chciałem.
<br />
- Nie kochasz mnie, Max. Kochasz jakieś wyobrażenie mnie. Wiesz dlaczego
tak sądzę? - spojrzałem na niego. Nie patrzył mi w oczy. - Bo nic ci
się we mnie nie podoba. Nie odpowiada ci, w jaki sposób się wypowiadam,
nie akceptujesz mojego gustu, czego by on nie dotyczył. Nie lubisz
muzyki, którą uwielbiam, nie potrafisz jej nawet zaakceptować, nie
wyzywać i nie wyłączać od razu. Nie traktujesz poważnie moich pasji. Nie
lubisz ubrań, które noszę. Nie słuchasz tego, jak mówię, bo uważasz, że
nie mam racji. Wiesz dlaczego ja nie powiedziałem ci, że cię kocham?
<br />
W końcu podniósł wzrok.
<br />
- Nie dlatego, że kocham Nielsa. Nie. Dlatego, że uczę się kochać ciebie
takim, jaki jesteś. Z twoimi wadami i zaletami. Z tym, że uwielbiasz
drogie restauracje i kryminały. Z tym, że kochasz garnitury, jazz i
wino. Akceptuję to. Dla ciebie za dużym wysiłkiem jest spojrzenie na
tatuaż, ciebie rozzłościł napis artysty.
<br />
Czułem się zmęczony i pokonany, bo ta sytuacja sprawiła, że coś
kliknęło. Otworzyły mi się oczy na to, dlaczego w naszej relacji idzie
tak bardzo źle. On wymyślił sobie jakiś obraz mnie, namalował go i
wkurwia się, gdy oryginał nie działa w ten sam sposób. A ja po prostu
akceptuję jego, jako człowieka. To nas różni i to naprawdę poważnie.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-08-05, 03:44<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> Swiat powinien sie w takich momentach zatrzymywac w miejscu, pomyslal Max, wciagajac plaszcz na drzace ramiona.
<br />
I juz nigdy wiecej nie ruszac.
<br />
Ale pomimo usilnego wysilku jego umyslu, czas trwal dalej, swiat sie krecil, a oni wlasnie...
<br />
Chyba wlasnie...
<br />
- Wiesz... - Zaczal, ale natychmiast z tego zrezygnowal. Jak bardzo
chcial go teraz przytulic, ucalowac, powiedziec mu, ze wszystko bedzie
dobrze... Szkoda, ze nie potrafil. Cos sie w nim zablokowalo, cos...
<br />
Peklo.
<br />
- Wiesz gdzie mnie szukac. - Wymamrotal niewyraznie i dopadl klamki,
pilnujac (mimo wszystko kultura osobista w nim zwyciezala) by nie
trzasnac drzwiami.
<br />
I wtedy (wreszcie, ale czyzby na pewno) nastala cisza. </span>
<br />
<br />
- Co jest? - Alex zamrszczyl sie dziwnie, przeciskajac sie do srodka
salonu. Jego wlosy i twarz blyszczaly od deszczu, ktory zalatwil go tak
tylko w drodze z parkingu do klatki schodowej. - Opowiadaj. Ktos ci...
Cos sie stalo?
<br />
Sciagnal z siebie skorzana kurtke, rzucajac ubranie na podloge, zupelnie jakby byl u siebie.
<br />
- Mam piwo. - Dodal tak jakby to rozwiazywalo wszystkie problemy. -
Bylo tylko owocowe gowno, ale co tam, tym tez da sie najebac.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-08-05, 04:02<br />
<hr />
<span class="postbody">- Max - mruknąłem, siadając znów na kanapę po tym, jak otworzyłem drzwi.
<br />
- Co z nim? - Młody mężczyzna zmarszczył brwi po raz kolejny, rzucając reklamówkę z alkoholem na kanapę i opadając zaraz obok.
<br />
- Zobaczył tatuaż i niemalże dostał wścieklizny. Zaczął się na mnie
drzeć, jaki to ja nie jestem, jak mogłem mu to zrobić, przecież wiem jak
bardzo nie lubi tatuaży bla, bla, bla. A potem spytał, czy to dla
kogoś, na pewno znów spotykam się z Nielsem i skoro zdradziłem własną
matkę, jego pewnie też zdradzam.
<br />
Wszystko to powiedziałem niemalże na jednym tchu, równie beznamiętnym.
<br />
- Pokłóciliśmy się. Zaproponował rozstanie. Wyszedł.
<br />
- Co za chuj - mruknął Alex, podając mi browara.
<br />
Nie przepadałem za alkoholem, ale w sumie - czemu nie. Otworzyłem puszkę i upiłem kilka łyków.
<br />
- Wściekł się tak o tatuaż, serio? Którego prawie nie widać?
<br />
- Wściekł się, bo nie postępuję tak, jak obraz mnie, który sobie
stworzył. Ulepił sobie w głowie jakąś wersję mnie, uznał, że to jedyna
słuszna i irytuje go, kiedy robię coś inaczej, po swojemu. Nie akceptuje
niczego poza tym, co on uważa za dobre.
<br />
- Nie kochałeś go przecież, czemu tak...?
<br />
- Nie. Ale nie oznacza to, że nie jest dla mnie ważny, bo jest. Nawet jeśli on nie umie tego zrozumieć.
<br />
Westchnąłem ponownie. I znów upiłem trochę alkoholu.
<br />
- Chcesz paluszki? Opowiedz mi o tym koncercie.
<br />
- Na pewno, nie chcesz jeszcze pogadać?
<br />
- Na pewno. Mów.
<br />
<br />
"Jeśli chcesz po raz pierwszy posłuchać mnie, przyjdź do pizzeri La Vita
Rita. To ważne dla mnie. To prawdziwy ja. Jeśli chcesz mnie poznać,
wpadnij. Seth <3". <span style="font-weight: bold;">Wysłano do Max.</span>
<br />
<br />
Trochę się stresowałem. Od dawna nie stałem na scenie, nie miałem w
dłoniach mikrofonu. Nie pamiętam nawet jak to się robiło, musiałem
przypomnieć sobie niektóre słowa piosenek. Ale uczucie bycia tu, granie
muzyki po raz kolejny... To było trochę takie katharsis.
<br />
Miłe było to, że znów mogliśmy zagrać w tej samej pizzeri. Była pełna,
naprawdę pełna. Człowiek na człowieku. Właściciel, Lukas, musiał sikać z
zadowolenia - ile alkoholu, soków i pizz sprzeda dzisiaj, tego nie wie
nikt.
<br />
Nie mogłem uwierzyć w to, że tak dużo ludzi chciało przyjść i nas posłuchać. To było... Po prostu miłe. Naprawdę miłe.
<br />
- Cześć. Jesteśmy Plan Three. Jim na perkusji, Andy na klawiszach i
basie, Alex na gitarze elektrycznej i ja, Seth, wokal. - W restauracyjce
rozbrzmiały krzyki, a nawet nie skończyłem mówić. Pozytywny aplauz,
dawno tego nie słyszałem. - Mam nadzieję, że miło spędzicie czas w
naszym towarzystwie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-08-05, 04:20<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ty pieprzona... - Niels ponownie zerknal na umowe (a raczej na jej
zerwanie, a co za tym idzie, zwolnienie go ze stanowiska asystenta) i na
Isabelle, czujac jak zalewa go fala czerwonej wscieklosci. - Jak moglas
tak...
<br />
- Prosze cie, darujmy sobie ostatnie uprzejmosci. To jest twoje
wynagrodzenie za miesiac, wiem, ze pozostaly jeszcze dwa tygodnie do
przepracowania, jako, ze obowiazuje nas okres wypowiedzenia, ale dam ci
to teraz. Chce miec wszystko za soba.
<br />
- Dlaczego to robisz? - Wyjakal slabo, krecac glowa. - Myslalem, ze...
<br />
- No wlasnie, Niels. Co ty sobie myslales. Ze bede sie z toba spotykac,
ze romansik z szefowa przeksztalci sie w cudowny zwiazek na cale zycie?
Powtorze sie ostatni raz: zabierz swoje rzeczy i opusc moja firme.
Wystawilam ci pozytywna opinie, to zawsze sluszne rekomendacje, ktos cie
przyjmie. Slyszalam, ze na Kead...
<br />
- Wykorzystalas mnie.
<br />
-...wen stra... Co? - Kobieta parsknela smiechem. Zimnym i okrutnym jak ona sama. - Zartujesz sobie ze mnie?
<br />
- Uwiodlas mnie a teraz tak po prostu to zostawiasz. Co zrobilem zle? Narzucam ci sie?
<br />
- Jesli mam byc szczera, to tak. Narzucasz mi sie, Pettersen, w tej chwili, chociazby. Wyjdz juz.
<br />
- Ostatnio mowilas, ze...
<br />
- Wiem co mowilam, do cholery jasnej! Wyjdz stad! Nie chce cie tu wiecej ogladac.
<br />
- Isabelle. - Teraz to on parsknal smiechem, biorac w dlonie pudlo ze
swoimi rzeczami. - Chodzi ci o tamten wypadek ze skarpetka? Daj spokoj,
przeciez wszyscy wiedzieli, ze sie ze mna pieprzysz.
<br />
- Nie badz smieszny! - Warknela, chwytajac w dlon zszywacz. Uniosla go
ostrzegawczo w gore i popatrzyla mu w oczy. - Kiedy dolicze do
pietnastu, ciebie tu juz nie bedzie. Jesli nie, rzuce tym prosto w twoj
pysk.
<br />
- Jestes chora. - Powiedzial tylko, nie zamykajac za soba drzwi. Mial
ochote wykrzyczec jej o wiele wiecej zloscliwosci, ale kiedy sie nad tym
zastanawial, wcale nie musial tego robic. On juz wygral, juz teraz
wiedzial, ze byl zwyciezca w ich konflikcie.
<br />
Przeciez ta idiotka musiala byc chora, skoro robila cos takiego.
<br />
Coz, jej strata. Przeciez wcale mu na niej nie zalezalo.
<br />
Ani, kurwa, troche.
<br />
A fakt, ze z dnia na dzien zycie jebalo mu sie coraz bardziej...
<br />
I ze byl tak strasznie zmeczony swoim zyciem...
<br />
Przeciez wcale mu na tym nie zalezalo, naprawde.
<br />
Naprawde.
<br />
<br />
Ubral sie w zwyczajna koszulke - czarny tshirt na krotki rekaw, bez
nadruku, bez wzorow. Rekawy mile opinaly mu bicepsy, material przylegal
zgrabnie do jego umienionego brzucha.
<br />
Nie umial sie tylko przemoc do jeansow, spodnie pozostaly eleganckie.
<br />
Wygladal... cool. tak. Mozna tak bylo powiedziec.
<br />
A wszystko to dla niego, dla Setha. Bo teraz juz rozumial, ze byl gotow
zrobic dla tego czlowieka wszystko, byleby tylko go nie stracic.
<br />
Nie chcial, nie mial sily wyobrazac sobie zycia bez Setha - bez jego
usmiechu, narzekania, spokojnego tonu glosu i cudownych, madrych oczu.
<br />
Byc moze ich zwiazek nie trwal dlugo, byc moze oboje mieli calkowicie
inne oczekiwania i pragnienia, ale - cholera - te wszystkie
przeciwienstwa ich ze soba scalaly, kazaly mu wierzyc, ze byli dla
siebie z Sethem po prostu stworzeni, ze to on byl jego miloscia na cale
zycie.
<br />
A slub, wspolne mieszkanie, samochod? Na wszystko mieli jeszcze czas, Seth byl w koncu taki mlody, nie skonczyl nawet studiow.
<br />
Mieli czas, naprawde. Wszystko sie, przeciez, ulozy.
<br />
Teraz jednak nadszedl czas na pokazanie mu, ze on tez potrafil sie
poswiecic. Ze potrafil przyjsc na jego koncert i pic na nim piwo, i ze
potrafil sie wyluzowac.
<br />
- Jedno srednie poprosze. - Usmiechnal sie do barmana, podajac mu nad
lada banknot. Seth go jeszcze nie widzial, ale Max dostrzegal go
doskonale.
<br />
Chlopak byl ubrany o wiele bardziej wyzywajaco niz zwykle. Usmiechal
sie, wysluchujac slow swoich kumpli, ktorzy przekrzykiwali sie glupio,
wlewajac w usta hektolitry alkoholu.
<br />
Wreszcie, ich spojrzenia spotkaly i Max usmiechnal sie ladnie, choc bardziej niesmialo niz zwykle.
<br />
Uniosl dlon i wykonal nia krotki gest przywitania, ktorym chcial
powiedziec "jestem tu, chce cie poznac, chce sprobowac, chce ciebie
pokochac takiego jakim jestes. Jestem tu dla ciebie".
<br />
I cos mu mowilo, ze Seth zrozumial ten przekaz.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-08-05, 04:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Pojawił
się! Nie wiem, czy to dobrze, czy nie, ale cieszyłem się, że
odpowiedział na to zaproszenie. I miał na sobie koszulkę! Nie musiał.
Nie przeszkadzało mi to wieczne noszenie koszul i garniturów z jego
strony, nie zwracałem na to nawet uwagi.
<br />
Pomachałem do niego, uśmiechając się pięknie.
<br />
- Zaczynamy? - mruknąłem, spoglądając na chłopaków. Przytaknęli ochoczo, zajmując miejsca przy swoich instrumentach.
<br />
Nie pamiętam kiedy ostatni raz śpiewałem "Gasoline", ale móc znów to zrobić - świetne uczucie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Are you insane like me? Been pain like me?</span>
<br />
W moim głosie nie słychać było ani goryczy, ani ironii jak wtedy, gdy
tworzyłem tę piosenkę i pierwszy raz ją zaśpiewałem. Teraz byłem
szczęśliwy. Max przyszedł i słucha mnie, widzę go stąd. Są ludzie,
których interesuje sam fakt, że jesteśmy zespołem i znów gramy. Co
mogłoby być złego w tym, jak mógłbym nie być zadowolony? Jak?
<br />
<br />
Dwie i pół godziny upłynęło nagle, nie wiem nawet kiedy. Byliśmy
zmęczeni, ale pełni energii i zadowolenia. Po koncercie ruch w lokalu
nieco zmalał, ale w dalszym ciągu zainteresowanych spotkaniem z nami i
autografem było mnóstwo osób. Kolejki po to, aby zamówić alkohol lub
jedzenie tylko nieco się zmniejszyły.
<br />
- Cześć! Jesteście niesamowici! Dziękuję, że wróciliście. - Cycata,
młoda dziewczyna przytuliła mnie z impetem, a jej miękkie piersi miło
dotykały mojego torsu. Objąłem ją, nieco zdezorientowany jej intensywną
reakcją.
<br />
- Miło nam, że jesteś zadowolona.
<br />
- O tak! - przytuliła w ten sam sposób każdego z nas, poprosiła o autografy i dała miejsce dla innych. Cudownie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-08-05, 04:46<br />
<hr />
<span class="postbody">- Pocalowalam go!
<br />
- Nie pierdol?
<br />
- Tak, to bylo cudowne, przysiegam ci, ze mu sie podobalo, widzialam to w jego oczach! Zakochal sie we mnie!
<br />
- Wiem. Teraz musisz tylko zdobyc jego numer. Za tydziej beda tu grali?
<br />
- Tak, koniecznie wpadamy. Nastepnym razem to bedzie juz mo...
<br />
- Zaczekaj. Hannah, nie odwracaj sie.
<br />
- Czemu? - Dziewczyna spojrzala na nia dziwnie i wbrew jej zakazowi, obrocila sie predko przez ramie.
<br />
Akurat w tym momencie by zobaczyc jak jakis przystojniaczek sklada na ustach jej milosci czuly pocalunek!!!
<br />
- Co? Widzialas to? Czemu ten koles go pocalowal, co to jest?!
<br />
- Moze to tez jego fan?
<br />
- I dlatego sie tak obejmuja?! Daj spokoj, rob zdjecie! Wstawie to dzisiaj na bloga, przynajmniej zdobede lajki!
<br />
<br />
Seth byl... Dobrym wokalista. Mial mocny, czysty glos, potrafil nim
wyciagac naprawde niesamowite brzmienia. Moze i nie skupial sie na
stylu, ktory najbardziej odpowiadal jego gustom, ale slowa tych kawalkow
byly prawidziwe i uderzaly w najczulsze struny jego duszy.
<br />
- Byles swietny. - Powiedzial gdy przepuscil juz ponad polowe kolejki i
wbrew temu, co zawsze robil (zero czulosci przy ludziach, zawsze
kulturalny i spokojny) pochylil sie by zlozyc na pelnych wargach
blondyna subtelny pocalunek. - Jestem z ciebie dumny. - Rzucil powaznie,
obejmujac go jeszcze na chwile.
<br />
Ach, minelo pare dni, moze troche ponad tydzien od ich wielkiej klotni, a
on zdazyl juz tak porzadnie wytesknic sie za jego zapachem, za
miekkoscia tych wlosow, gladka skora jego ramion.
<br />
- Poczekam az reszta fanow porobi sobie z toba selfie. - Parsknal i odsunal sie na bok, upijajac lyk piwa.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-08-05, 04:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnąłem
się szczerze, gdy dostałem pochwałę od Maxa. Cóż, pomimo wszystko jego
opinia była dla mnie ważna i cieszyłem się, że mu się podobało, jak
gramy.
<br />
- Cieszę się, że ci się podobało - przyznałem, nie stroniąc od tej
czułości. Raczej podczas lub po koncertach nie zwykłem, wśród ludzi,
okazywać jakieś głębsze emocje, ale być może miało to związek z tym, że
wcześniej nikogo nie miałem, a Niels... Z nim nie dało się afiszować.
<br />
W tej chwili nie przeszkadzało mi to ani trochę.
<br />
- Zamów mi pizzę, jeśli możesz. Grecką. I jakiś sok. Dziękuję! -
uśmiechnąłem się ciepło do mężczyzny, całując go raz jeszcze w usta.
<br />
Gdy Max faktycznie spełnił moją prośbę i poszedł zamówić pizzę, ja
powróciłem, wraz z zespołem, do rozdawania autografów i podpisywania
kartek, koszulek, biustów, brzuchów, rąk, dłoni, pamiętników, zdjęć...
<br />
Piętnaście minut później w końcu byliśmy wolni. Dosiedliśmy się do stolika, gdzie był już Max.
<br />
- Cześć - przywitał się Alex, spoglądając na niego podejrzliwie. Nie
zwróciłem na to nawet uwagi, łapczywie dopadając do soku. Picie. Mniam.
<br />
Cała reszta przywitała się także, ale bez większych problemów.
<br />
Usiadłem obok Maxa, wyciągając gumkę do włosów i związując włosy.
<br />
- Cieszę się, że przyszedłeś.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-08-05, 05:06<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ja tez sie ciesze. - Przyznal natychmiast, czujac jak cos zadrgalo mu
mile w zoladku. Czul sie bardzo swobodnie, czul sie w pewien sposob
adorowany i sam rowniez adorowal, zupelnie tak jakby ich relacja byla
czyms nowym, jakby dopiero sie poznawali. To wszystko robilo go w pewien
sposob nowym czlowiekiem, pozwalalo mu zapomniec o tamtej okropnej nocy
kiedy o maly wlos popelnil najwiekszy blad swojego zycia.
<br />
Na szczescie tego nie robil, wrocil tu. Na szczescie Seth wciaz go pragnal. Na szczescie...
<br />
- A ty co tu robisz, Max? - Zapytal wyjatkowo chlodno Alex. - I co to
za koszula, stary? Gdzie twoj Armanitur? - Parsknal, wyciagajac z
kieszeni skreta. - Trzeba oblac ten zajebisty wieczor! Odpalamy. Uwaga,
skrecanie w dwoch ruchach, jak to uczyl... - Chlopak urwal nagle,
czerwieniac sie lekko.
<br />
Brwi Maxa samoczynnie podjechaly do gory.
<br />
Narkotyki? To byla marihuana? Mieli wlasnie zapalic MARIHUANE?
<br />
Wyluzuj - nakazal sobie ostro, zaciskajac dlonie na kuflu - wyluzuj, bo
nic z tego nie wyjdzie. Seth jest mlody, ma mlodych przyjaciol. Ma
prawo szalec. Nic nie zmieni ich uczucia do siebie.
<br />
Wyluzuj, Max.
<br />
- Moge z wami zapalic? - Zapytal cicho, nie wazac sie chocby i zerknac w strone Setha.
<br />
- Arm... - Andy parsknal cicho, wpatrujac sie w niego z
niedowierzaniem. - Jasne. - Dodal. podajac mu tlacego sie skreta. Enjoy,
czy cos.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-08-05, 05:18<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ej, Alex. Niech się ubiera, jak chce, okej? Nikt nie zwraca uwagi na
to, że czasem chodzisz w dresach z krokiem po same kolana.
<br />
- Są modne.
<br />
- Garnitury też. Zawsze. Każdy ma własny gust - uśmiechnąłem się lekko do przyjaciela. Tym samym prosiłem, by zluzował.
<br />
Max tu przyszedł z własnej woli, sam. Nie błagałem go o to. Po prostu
poinformowałem o możliwości i on tę informację wykorzystał. Cieszyłem
się, że przyszedł, naprawdę.
<br />
- Cieszę się, że nauczył cię czegoś - parsknąłem śmiechem, ale za chwilę
zupełnie mnie zaskoczył fakt, że... Max poprosił o bucha. Nie sprawiał
wrażenia osoby, która chociażby stoi tuż obok czegoś takiego (a to
trochę dziwne, bo w zasadzie było to bardzo popularne wśród ludzi
sukcesu i to nie tylko niewinny skręt; ludzie brali takie rzeczy, jakie
nigdy mi się nie śniło), więc spoglądałem na niego z zaciekawieniem.
<br />
Pierwszy buch sprawił, że mężczyzna zakrztusił się, ale nie zakaszlał.
<br />
- Głębokie zaciągnięcie się, nie ma co - skomentowałem łagodnie. Wkrótce skręt doszedł także do mnie.
<br />
Zaciągnąłem się i oddałem Alexowi. Co jakiś czas paliliśmy kilka
skrętów, ale nie było to nic złego. W zasadzie byliśmy o krok od
legalizacji marihuany w Nowym Jorku, wobec czego nie uważałem tego w
ogóle jako narkotyk. Może mylnie, trudno było mi stwierdzić.
<br />
Każdy z nas zamówił coś do jedzenia. Przyszła kolej Maxa. Ja już miałem swoją pizzę na stole.
<br />
- Ej, jeśli nie chcesz takiego jedzenia, nie przejmuj się. Zadzwoń po coś na wynos albo pójdziemy później gdzieś, w porządku?
<br />
Nie chciałem, aby Max zmuszał się do czegoś w imię czegokolwiek. Bardzo
doceniałem sam fakt, że tu przyszedł i w zasadzie jeśli nie smakowała mu
pizza (nawet jeśli była najlepsza w mieście i żadna włoska restauracja,
w której można by dostać pizzę nie mogła równać się tej tutaj -
prawdziwy Włoch robił tu jedzenie), nie musiał jej jeść. Tak jak nie
musiał robić czegokolwiek, bo akceptowałem to. Po prostu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-08-14, 11:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
palil kiedys trawke, mial chyba z szesnascie lat kiedy jeden z jego
dobrych kumpli przyniosl troche tego swinstwa na domowke z okazji konca
szkoly.
<br />
Niestety nie mial z jej uzywaniem zbyt dobrych wspomnien - upil sie i
zjaral do tego stopnia, ze skonczyl wyspiewujac rzygajace serenady w
kiblu, ku uciesze reszty towarzystwa.
<br />
Teraz bylo jednak zupelnie inaczej - byl dojrzalszy, nie urznal sie jak
swinia i naprawde chcial wyluzowac, pokazac Sethowi, ze potrafil byc
fajny.
<br />
Ba, chcial to pokazac nawet sobie. Zrozumial, ze z biegiem czasu ulegl
pewnemu sztywniactwu, ze przestalo go juz cieszyc zycie - zycie samo w
sobie.
<br />
Wiec... wiec trawka mogla mu w tym pomoc. Trawka, Seth i dobra impreza - czego chciec wiecej?
<br />
- Jest w porzadku. - Wykrztusil, smiejac sie z siebie razem ze
wszystkimi. - Nastepnym razem zaciagne sie mocniej. - Dodal, pochylajac
sie by ucalowac blondyna w skron.
<br />
<br />
- Z babami tak juz po prostu jest, staruszku. - Johan pochylil sie nad
stolikiem zeby dolac sobie jeszcze piwa; pomieszczenie wypelnil odglos
babelkow i charakterystyczna, gorzka won. - Najpierw lataja za toba jak
poparzone a chwile potem cie po prostu zostawiaja.
<br />
- I to w najmniej oczekiwanym momencie. - Jonne wyciagnal w jego strone
paczke lucky strikeow, usmiechajac sie ze zrozumieniem. Koles czesto
pojawial sie w barze, przysiadajac sie do ich stolika i wtracajac sie do
kazdej rozmowy. Z poczatku Niels byl blizszy dania mu w morde niz
obdarzenia go sympatia, ale z biegiem czasu rzeczy ulegly zmianie. - Ty
zdazysz juz sie do niej przyzwyczaic, zauwazysz, ze calkiem wam dobrze
razem, a ta da noge, bo tak i juz.
<br />
- Pieprzyc te baby. - Johan oproznil dopiero co napelniony kufel i
smarknal przez palce na ziemie. Normalnie pewnie zwrocono by mu na to
uwage, ale bylo az nazbyt wyrazne, ze tej nocy Johan schlal sie jak
swinia. - Pieprzyc te kurwy, Jorgen. Na chuj ci one? Mozesz przeleciec
sto, dwiescie takich i zadna z nich nie bedzie cie ciagala za pysk. Ta
cala Kurwabelle byla taka, ze bym ja...
<br />
- Daruj sobie. - Niels machnal dlonia, usmiechajac sie pod nosem. -
Dzieki za cieple slowa, wracajmy juz do domu. Zaraz nie bede pamietal
imienia wlasnej matki, a musze cie jeszcze jakos dotargac do domu.
<br />
- Hejka. - Przy ich stoliku zjawila sie nagle zgrabna maolata - na
szubku glowy tkwil utkany z dredow kok, w nosie kolczyk, a w buzi guma
do rzucia. Patrzyla prosto na Nielsa, wprawiajac go w dziwny stan
zaklopotania. - Czesto tu przychodzisz?
<br />
- Hmm... co? - Zasmial sie sztucznie, dopijajac piwo.
<br />
- No... Czy bywasz tutaj. - Usmiechnela sie tepawo, przeciskajac sie do
niego przez uwieszonego krawedzi stolu Johana (ktory, swoja droga,
zdazyl wlasnie zasnac).
<br />
- Bywam. - Odparl, wciaz niezle zdziwiony. - Czemu pytasz, wisze ci
moze dyche? - Spytal pol zartem, pol serio. Kto wie, od kogo swego czasu
pozyczal pieniadze, przeciez jako gowniarz byl zdolny do
wszystkiego....
<br />
- Nie. - Pokrecila glowa, siadajac mu nagle na kolanach. - Ale mozesz mi postawic piwo.
<br />
<br />
- Max, kurwa, wariacie - Alex lezal na lawie, nie mogac przestac sie
smiac. -Seth, trzymaj go, co za pojeb, hahahaha, ja jednak go kocham!
<br />
Max smial sie glosno, odsuwajac od siebie kawalek folii, na ktorej
zagral wlasnie kawalek Presleya. W glowie wirowalo mu milo, mial ciezkie
powieki i wszystko bylo tak bajecznie przesmieszne, ze momentami
brakowalo mu tchu. Do tego mial przy sobie Setha, ktory ladnie pachnial i
byl cieply, a w brzuchu poburkiwaly resztki pizzy.
<br />
Zyc - nie umierac.
<br />
- Ej, Seth. - Wymruczal detektyw, opierajac sie na nim calym swoim
cialem. - Kiedy mi sie snilo, ze chodziles po dachu wiezowca w samych
kalesonach. Co to moze oznaczac?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-08-14, 11:47<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Że jesteś stary, nie nałożyłbym kalesonów. Możesz mówić o mnie "kaleka
mody", ale nawet ja mam pewne zasady! - parsknąłem śmiechem, uznając, że
to naprawdę zabawne.
<br />
W tej chwili nawet gdyby Niels stanął przed moimi oczami i powiedział,
że zamordował mi kogoś bliskiego - byłoby to dla mnie doskonałym żartem.
Trawka działała cuda. No, może jednak przesadziłem... A, jebać to.
<br />
- Dobra, towarzystwo, musimy się stąd zebrać... - mruknąłem, chichocząc
pod nosem, gdy mój wzrok spotkał się z spojrzeniem właściciela. Chyba
nasza mała posiadówka w pizzerii dobiegła końca, Lukas patrzył na nas
dość twardym wzrokiem, który sugerował "Zamykamy, WON!".
<br />
- O nie, nie, przecież ja nie mogę się tak pokazać matce na oczy... -
wymamrotał Alex, ewidentnie mocno zjarany. To dziwne, jest osobą, która
najczęściej pali jointy, wydawało mi się, że powinien być już trochę
odporny na zioło - tymczasem porządnie nim grzmotnęło.
<br />
- To chodź do mnie. Tylko że musimy wezwać taksówkę... Uch, dobrze, że
nie jechałem samochodem - zachichotałem, w czym zawtórowali mi znajomi.
<br />
Dwadzieścia minut później w moim mieszkaniu było pięć osób w średniej
kondycji zdrowotnej. Maxa ulokowałem w swoim łóżku, część towarzystwa w
sypialni gościnnej, a Andy wybrał miękką kanapę w salonie.
<br />
Zacząłem się śmiać, czując pocałunki na szyi - nie były tak delikatne, jak zazwyczaj. Max był serio ziarany.
<br />
- Hej, Max? - zwróciłem na niego swoją uwagę. Kiedy na mnie spojrzał,
uśmiechnąłem się ciepło do niego. - Cieszę się, że nie masz nic
przeciwko mojemu śpiewaniu. To dla mnie ważne.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-09-01, 23:33<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Bardzo ladnie spiewales, wiesz? Nie podejrzewalem, ze to mi sie
spodoba, ale byles zzzajebisty! - Wykrzyknal, wznoszac toast swoim
niemalze oproznionym kuflem. - Za Setha i jego anielssski glos!
<br />
Wszyscy spojrzeli po sobie niepewnie, pare osob zachichotalo ukradkowo.
Jedynie Alex zdawal sie zachwycony stanem upojenia Maxa.
<br />
- No, wreszcie da sie z toba pogadac, ziomek. - Mruknal, kiwajac z
uznaniem glowa. - Zazwyczaj brzmisz jak totalny pojeb, cnie, koledzy?
<br />
- Alex. - Andy zmarszczyl sie wyraznie, sprzedajac koledze "wlepe" w ramie. - Ogarnij dupe, lamusie.
<br />
- Nie no, zartuje. Jest oki. - Chlopak uniosl w gore oba kciuki, usmiechajac sie zabawnie. - Pijemy za anielski glos!
<br />
- Nie obchodzi mnie co o mnie myslisz, "ziomek". - Odparl hardo brunet,
ale w jego glosie nie bylo jadu ani zlosliwosci. - Szanuje cie dlatego,
ze jestes przyjacielem mojego faceta. Na tym to wszystko sie konczy.
<br />
Zapadla niezreczna cisza, przerywana tylko odglosami przelewanego alkoholu i palonych papierosow.
<br />
- Ee... No, mielismy pic. - Wydukal kwasno Andy.
<br />
Napili sie, rozmowa znow ruszyla swoim mocno chybotliwym tokiem.
<br />
- Seth? - Max pochylil sie nad drobnym cialem Setha, wdychajac z
rozkosza jego slodkawy zapach. - Wyskoczymy stad na chwile? Chcialbym ci
cos... - Rozejrzal sie i nagle uswiadomil sobie, ze zarowno on i jak i
Seth byli ostatnimi "zyjacymi" osobami na tej imprezie.
<br />
Co oznaczalo wiec, ze mogli juz przejsc do sypialni... Bez zbednych
wstepow, bez glupiego gadania. Cholera, to brzmialo naprawde dobrze.
<br />
Pomogl gospodarzowi "porozkladac" imprezowe trupy po kanapach i
lozkach, po czym sam skierowal sie do tego, ktore juz nie raz wczesniej
odwiedzal.
<br />
Choc nigdy w tak... szampanskim nastroju, rzecz jasna.
<br />
<br />
-Hej, Max? - Uslyszal nagle tuz przy uchu, czujac na nim jego goracy
oddech. To uczucie od razu przyprawilo go o ciarki. - Cieszę się, że nie
masz nic przeciwko mojemu śpiewaniu. To dla mnie ważne.
<br />
- Mhm. - Przytaknal mu nieco nieprzytomnie, ukladajac swoja
wypielgnowana dlon na jednym ze smuklych ud chlopaka. - Naprawde, to nie
bylo zbyt... trudne. - Wymruczal, pochylajac sie by zlozyc na jego
ustach pocalunek. Ledwie ich wargi sie zetknely, on juz byl twardy,
gotowy by wbic sie w niego jednym, zwinnym ruchem.
<br />
- Kurwa, Seth. - Steknal, zrywajac z jego drobnych ramion koszulke.
Pachnial potem i czyms slodkim i od tego cholernego zapachu wirowalo mu
juz w glowie.
<br />
Och, w ogole mu w niej wirowalo. Czul sie dobrze. Czul sile, czul, ze mogl zrobic wszystko.
<br />
Zsunal sie w dol, siegajac do zapiecia waskich spodni. Mocowal sie z nim
przez chwile a potem chwycil spodnie za pas i sciagnal je mocno w dol,
pod kolana. To samo uczynil z bielizna.
<br />
- Kurwa. - Powtorzyl glupio, zupelnie jakby widzial tego penisa
pierwszy raz w zyciu. Pochylil sie i przejechal jezykiem po lekko
zaczerwienionym (tak, bylo ciemno, ale znal dobrze tego fiuta i
wiedzial, ze podczas pieszczot lekko sie czerwienil) czubku, smakujac go
z uczuciem.
<br />
To byla jego noc. Ich noc.
<br />
I nic nie moglo tego zepsuc.
<br />
Zajeczal</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-09-02, 02:09<br />
<hr />
<span class="postbody">-
A od kiedy jesteś taki...? - zamruczałem, zszokowany tą nagłą
gwałtownością. Intensywnością, której nigdy wcześniej nie było w tym
mężczyźnie. Można było powiedzieć o Maxie wiele pozytywów i negatywów,
ale do żadnej grupy nie należała gwałtowność - czy to w życiu, czy w
seksie. Był powolny, można nawet powiedzieć, że trochę zbyt delikatny.
<br />
A ta opcja, to zachowanie podobało mi się z każdą chwilą bardziej.
<br />
- Ach! - jęknąłem krótko, choć dość wysoko, gdy niespodziewanie (!) mój
fiut zatonął w ciepłych, gorących wręcz i doskonale wilgotnych ustach.
<br />
I znów zaskoczenie, bo Max pochłaniał penisa tak, jak ja to zazwyczaj
robię (a czego Max nie lubił; uważał, że jestem za mało delikatny -
hella yeah) - intensywnie, mocno, szaleńczo.
<br />
Moje ciało zupełnie mimowolnie wygięło się, chcąc być bliżej tych
cudowności, tych niezwykłych doznań, które zostały mi ofiarowane. Były
one niezwykle intensywnie pożądane, bo ostatnie takie gwałtowne
spotkanie miałem w klubie, nie kłamię, wiele miesięcy temu.
<br />
- Och tak, tak, bierz go mocniej, chcę mocniej! - wyjęczałem, zaciskając
palce na ciemnych, krótkich i miękkich włosach mężczyzny.
<br />
Rozkosz nie trwała długo, bo Max zrezygnował z tej pieszczoty, nie
chciał doprowadzić mnie w ten sposób do końca i to podobało mi się
jeszcze bardziej. Pocałował mnie.
<br />
Ogólnie nie przepadałem za pocałunkami, które wiązały się "z fiuta do
buzi", jeśli chodziło tu o poznanie swojego własnego smaku. Ale tym
razem nie jęknąłem nawet w proteście, wręcz przeciwnie.
<br />
Objąłem mężczyznę za szyję, kurczowo i mocno, zupełnie jakbym tonął, a
Max był moją ostatnią deską ratunku, czymś, co pozwoli mi się utrzymać
na powierzchni.
<br />
- Pieprz mnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-09-02, 02:26<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Zaraz, za chwile! - Warknal, obcalowujac jego wargi i szyje tak ochoczo
i nachalnie, jakby od tego zalezalo jego zycie. - Dyszal ciezko, kiedy
probowal pozbyc sie wlasnych ubran w jak najszybszym tempie a i w taki
sposob, zeby przypadkiem nie odpusic sobie oblapiania tego cudownego
ciala.
<br />
Potem przyszedl jeszcze trudniejszy moment - odnalezienie prezerwatywy i nawilzacza.
<br />
Kurwa, jak trudno bylo mu o tym myslec, kiedy jeden z jego palcow tak po
prostu draznil to cudowne wejscie i chcial, tak bardzo chcial wsunac
sie do srodka...
<br />
...wiec po prostu to zrobil.
<br />
Chrzanic nawilzanie, przeciez to tylko jeden palec.
<br />
- Patrz na mnie. - Rzucil szorstko, posuwajac ciasny tunel w dosc
wymagajacym jak sam poczatek tempie. Nie byl jednak okrutny, nie chcial
sprawiac blondynowi bolu.
<br />
Chcial go po prostu wypieprzyc, najmocniej jak tylko sie dalo.
<br />
Wreszcie odnalazl nawilzacz i wysunal palec z cudownego tylka tylko po
to by nasmarowac go gruba warstwa zelu i wsunac z powrotem, razem z
drugim, oczywiscie.
<br />
Pieprzyl go tak przez chwile,nie spuszczajac wzroku z cudownych,
przenikliwych i nieco zamglonych oczu Setha. Wygladal cudownie z tym
rumiencem, z drgajacymi, zaczerwienionymi wargami i spuszczonymi
rzesami. Byl przepiekny. Idealny.
<br />
- Unies nogi, wysoko. - Mruknal, nakladajac kondoma na calkowicie
sztywnego i wilgotnego od sokow penisa. Guma weszla gladko jak nigdy
wczesniej, chwila i bylo po sprawie. Przycisnal czubek do pulsujacego
wejscia i pchnal, nie ociagajac sie nawet przez chwile.
<br />
Byl juz w polowie, kiedy poczul ten cudowny dreszcz splywajacy po
kregoslupie. Dreszcz ten wstrzasnal calym jego cialem, kumulujac sie w
ledzwiach, zupelnie jakby doznal innego rodzaju orgazmu... Nigdy w zyciu
nie czul czegos takiego.
<br />
Jednak zamiast zastanawiajac sie nad tym dluzej, Max wycofal odrobine
biodra i pchnal nimi znow, do samego konca, tak daleko, ze jego jadra
obily sie o jedrne posladki.
<br />
Dzwiek, ktory wydal przy tym ten slodki tyleczek byl...
<br />
Och, to bylo nie do opisania slowami.
<br />
Pchnal wiec jeszcze raz, szybciej i mocniej.
<br />
I jeszcze.
<br />
A potem przestal robic przerwy pomiedzy pchnieciami i... Po prostu go jebal, jak cholerna maszyna.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-09-02, 02:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Jęczałem
urywanie, starając się co jakiś czas jednak zatykać swoje usta choćby
nawet ramieniem albo kawałkiem materiału, który dzierżyłem w dłoni, a
przypuszczalnie był jakąś częścią ubrania, cholera go wie czyjego.
Łapałem się czegokolwiek, byleby zacisnąć palce.
<br />
Plecy wyginały się w rozkoszy, a głowa biła niekiedy o poduszkę.
<br />
Usta zamykały się i otwierały, na zmianę, dokładnie tam samo było z powiekami.
<br />
- Tak, pieprz... - Nie wydobył się z moich warg żaden odgłos, żadne słowa, ale ruch warg mógł sugerować podobną wypowiedź.
<br />
Krótkie, równo ścięte paznokcie przejechały po skórze Maxa na jego ramionach, tworząc czerwone szramy.
<br />
Ale ta rozkosz nie trwała wieczność, bo kiedy byłem tak blisko, TAK
blisko, że aż jęki stały się bardziej gardłowe (i jego, i moje) Max
zdecydował o zmianie pozycji. Nie było miękkiego, zwyczajowego
"przewrócisz się?" lub coś podobnego. Nie.
<br />
- Na brzuch. - Usłyszałem krótką komendę, którą z ochotą wykonałem.
<br />
I fiut znów znalazł się w moim wnętrzu, wydawałoby się, że jeszcze
głębiej, niż wcześniej. Wypięty, na kolanach przytulałem policzek do
poduszki, rozkoszując się tym intensywnym pierdoleniem na granicy bólu.
<br />
Boże, to było takie, kurwa, dobre, WŁAŚNIE TEGO potrzebowałem, dokładnie tego.
<br />
Wypiąłem się jeszcze bardziej, samemu nadziewając się na tę pałę, samemu
chcąc być wypierdolonym, Jezu, jak bardzo tego chciałem...
<br />
- Tak, tak, tak, dokładnie tak, taaaaaaaaaaaaaaak.... - jęczałem co
chwilę, urywanie, słowa nie były pełne, skończone, ale nikogo to nie
obchodziło.
<br />
W końcu ten seks nie był delikatny i subtelny, w końcu dostałem to, co chciałem.
<br />
Rozlałem się na pościel, zupełnie niekontrolowanie, nie planowałem tego.
Nie spodziewałem się. Orgazm przyszedł nagle, intensywny i mocny.
<br />
- Niels! - wykrzyknąłem, opadając na pościel.
<br />
Max skończył chwilę później. Guma nie pękła.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-09-03, 00:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Wszystko zaczynalo coraz dotkliwej wirowac mu w glowie. Czul sie wolny i bardzo pijany, choc nie do konca byl chyba soba.
<br />
Pieprzyli sie, a wlasciwie to on pieprzyl drobne cialo, rozlozone pod
nim ulegle, poslusznie. Wszystko dzialo sie zupelnie inaczej niz
zazwyczaj i cos podpowiadalo mu, ze to nie tak powinno byc, ze dzialo
sie cos zlego, ale sennosc i ekscytacja spowodowana narkotykiem
zwyciezaly.
<br />
Doszedl, doszedl tak poteznie, ze nie potrafil nie krzyknac - krotko,
gardlowo, z ostatencyjnym jekiem na koncu. Opadl, spocony, tuz obok
Setha i... Zasnal.
<br />
Natychmiast.
<br />
<br />
Kiedy rano zbudzily go bezczelne promienie slonca (zapomnial opuscic
rolet a teraz mial ochote sie za to zabic), obrazy poprzedniego wieczoru
dryfowaly leniwie po oceanie swiadomosci, przywolujac na jego twarz
maly usmieszek.
<br />
Och, Bogowie, co on wczoraj najlepszego odstawil? Zachowywal sie
okropnie, jak barbazynca. Szarpal i unosil drobne cialo Setha jak gdyby
stanowilo szmaciana lalke. Dlawil sie jego penisem.
<br />
Podniosl sie gwaltownie do siadu, zatykajac sobie usta dlonia. Mial
ochote sie histerycznie rozesmiac, ale kiedy kolejna fala bolu
wstrzasnela skacowanym mozgiem, ochota ta natychmiast odplynela w
zapomnienie.
<br />
Naprawde to robil... Warczal, rzadzil sie, obslugiwal cialem blondyna jak rzecza.
<br />
A on, Seth... Max mial dziwne wrazenie, ze cos poszlo nie tak, ze pod koniec wydarzylo sie cos...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Niels. </span>
<br />
- Och. - Mruknal do siebie krotko, tonem, ktorym moglby komus odpowiedziec na slowa 'mamy dzis piekna pogode, prawda?'.
<br />
Wsunal palce we wlosy i sciagnal wargi w nieladnym grymasie.
<br />
Niels. Ten... Maly szmaciarz uzyl imienia pieprzonego kryminalisty,
kiedy Max wyciskal z siebie siodme poty zeby dac mu dobry orgazm.
<br />
Niels, do kurwy jebanej nedzy.
<br />
Poderwal sie z lozka i zignorowal bol a nawet mdlosci, naciagajac na siebie spodnie i koszule.
<br />
Zaraz potem przyszla pora na skarpetki, buty. Gdzies tu byla chyba jego kur...
<br />
Uslyszal cichy szelst i juz wiedzial, byl przekonany, ze Seth nie spal. Patrzyl sie na niego.
<br />
Po tym wszystkim co wczoraj odpierdolil, tak po prostu sie na niego patrzyl.
<br />
- Masz mi cos do powiedzenia? - Zapytal nieco drzaco, silac sie na spokojna mine. - Chcesz... porozmawiac?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-09-03, 00:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Były
takie rzeczy, które nie sprawiały przyjemności w życiu, a szczególnie
nad ranem. Na przykład promienie słoneczne, które molestują twoją twarz.
Samo w sobie nie byłoby to takie złe, wystarczyłoby przewrócić się na
drugą stronę i byłoby okej, prawda? Chyba, że gnębi cię kac. Dość
solidny, spory, ogromnych rozmiarów, można by rzec.
<br />
Och, kurwa, dlaczego wczoraj tak bardzo musiałem przesadzić? Nie byłem w
takim stanie od dawna i teraz żałuję, że musiało się to w końcu
wydarzyć.
<br />
Usłyszałem szelest. Coś jakby... materiał?
<br />
Uniosłem powieki i zamrugałem niemrawo, widząc, jak Max ubierał się
pospiesznie. Nie było to dla niego typowe. Raczej był powolny, a po
seksie zwyczajnie zrelaksowany i zadowolony. Nakładał jakąś część
garderoby i swobodnie ogarniał się, robił śniadanie... Ot, zwykłe
rzeczy.
<br />
Tym razem było jakoś inaczej.
<br />
- Ja? To ty wczoraj byłeś jak zwierzak. Podobało mi się... -
uśmiechnąłem się lekko. - O rany, jak mi się kręci w głowie... -
jęknąłem, opuszczając głowę na poduszkę i przymknąłem powieki. - Nie
przeszkadzało mi to, jeśli o to ci chodzi. Wręcz przeciwnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-09-03, 01:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Slowa
blondyna z pozoru byly lagodne jak fale oceaonu - ciche, kojace,
jednostajne - ale w rzeczywistosci ranily jego serce jak po kolei
wbijane sztylety.
<br />
Bo jak, jak on mogl byc taki spokojny i zadowolony, kiedy wczoraj nazwal swojego kochanka imieniem tego...
<br />
To wszystko oznaczalo, musialo oznaczac, ze Seth wciaz zywil do niego
jakies uczucia, do tego chorego pojeba, marnego gangstera, ktory nie
umial sobie poradzic z wlasnym zyciem z czterdziestka na karku, tego
samego, ktory uciekal przed wlasnym ojcem i zwiazal sie z bogata kobieta
by pieprzyc jej syna!
<br />
- Wiesz... Pamietasz jak mnie wczoraj nazwales? Czyje wykrzyczales
imie? - Odparl rowniez lagodnie,choc niewatpliwie zdradzaly go
mikrodrgania kacikow ust, prawej powieki, minmalne drzenie dloni. -
Imie, ktore wykrzyknales, kiedy, jak to okresliles, zachowywalem sie jak
zwierzak. Wiesz do kogo one nalezalo? WIESZ?! - Wykrzyknal ostatnie
slowo, uderzajac dlonia o nowoczesna komode. - Odpowiedz mi, prosze!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-09-03, 01:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Zmarszczyłem
brwi, widząc to nagłe, agresywne zachowanie. Max uderzył w komodę, a
mój mózg zakuł, jakby wbito w niego kilkaset malutkich szpileczek. To
zdecydowanie nie było przyjemne...
<br />
- Auć, nie tak agresywnie... Moja głowa - jęknąłem, przewracając się na drugą stronę i chowając twarz w poduszce.
<br />
Czy użyłem jakiegoś imienia wczoraj? Nie przypominam sobie. Było mi
fantastycznie, naprawdę dobrze i... hmmm... pamiętam, że dochodziłem
i... O szlag. O kurwa, no nie. Nie, niemożliwe. Czy naprawdę
powiedziałem imię...?
<br />
- Nie mówiłem żadnego imienia, Max. Musiało ci się coś wydawać, byłeś
ostro zjarany - mruknąłem, gdy podniosłem głowę. Nie miałem problemu, by
spojrzeć mu w oczy.
<br />
Cóż, powiedziałem "Niels". Ale co miałem w związku z tym zrobić, właśnie teraz? Przyznać mu rację i znów doprowadzić do kłótni?
<br />
- No co tak na mnie patrzysz, jakbyś miał mnie za chwilę zamordować?
Mówię serio. Popadasz w paranoję. Będziesz wytykał mi każdy mój
przygodny seks i w ogóle całe moje życie, bo coś ci się wydawało, jak
byłeś nachalny i zjarany? Proszę cię...
<br />
Byłem zmęczony. Jak cholera. Moje samopoczucie mnie wykańczało. Kac, idź sobie.
<br />
Czułem, że nadciąga wielka burza. Szczególnie, że przewróciłem się na
bok i widać było tatuaż na ramieniu. Usłyszałem coś w rodzaju
prychnięcia...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-09-03, 01:34<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wydawalo mi sie? - Warknal na resztkach resztek rezerwy cierpliwosci. -
Kurwa, Seth przeciez dobrze wiem co... - Zerknal za siebie i zobaczyl,
ze Andy przyglada im sie ukradkiem przez uchylone drzwi. Spojrzal na
niego wilkiem i zatrzasnal je wsciekle, kontynuujac temat nieco ciszej. -
Wiem co slyszalem, nie jestem... - A moze jednak nie wiedzial? Przeciez
tyle wypil, wypalil, byl totalnie...
<br />
Ale nie przyzna mu racji, nie teraz. Nie byl taki pewien czy Seth go nie
oszukiwal, prawda? Nie mogl miec pewnosci, ze to nie bylo klamstwo.
<br />
W koncu ten czlowiek potrafil tak wstretnie oszukiwac wlasna matke...
<br />
- Mniejsza z tym. Nie mam na to teraz sily. Pojade do siebie, popracuje
nad jedna sprawa. Zadzwonie. Na razie. - Rzucil chlodno i przeszedl
przez apartament ze spuszcona glowa, nie zegnajac sie z reszta
towarzystwa chocby i slowem.
<br />
Zapadla niezreczna, przepelniona skacowanym napieciem cisza.
<br />
- A temu co? - Brwi Alexa podjechaly w gore, podkreslajac tylko mocno podkrazone oczy. - Okresu dostal?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-09-03, 01:44<br />
<hr />
<span class="postbody">- Mam wrażenie, że tak - mruknąłem zniechęcony, zakopując się w pościeli.
<br />
Poczułem, jak materac się ugina.
<br />
- Pieprzyć go.
<br />
- Alex, ja jestem nagi - wymruczałem w poduszkę, wobec czego głos był stłumiony.
<br />
Nastała chwila ciszy.
<br />
- Pieprzyć go.
<br />
<br />
W ciągu tygodnia lub nawet dwóch rzadko spotykałem się z Maxem. Prawdę
powiedziawszy, przypuszczałem, że wynika to z tego nieporozumienia
podczas upojnej nocy w moim mieszkaniu. Nie rozmawialiśmy o tym więcej,
ale w zasadzie w ostatnich dniach ledwo się widywaliśmy. Czasem jedliśmy
wspólnie obiad i w zasadzie na tym wzajemne towarzystwo się kończyło.
Nie wymagałem niczego więcej, ponieważ uznałem, że kiedy przyjdzie czas
Max po prostu sam przyjdzie. Mówił zresztą, że ma mnóstwo pracy i bardzo
trudną sprawę w toku, która wymaga od niego ogrom poświęcenia. Nie mógł
sobie oszczędzić prób dogryzania mi słowami "To znacznie trudniejsze,
niż sprawa, którą mi zleciłeś, Seth!". Nie reagowałem.
<br />
W tym czasie zająłem się swoim zespołem. Graliśmy covery dobrych
piosenek, a ludzie coraz chętniej chcieli nas słuchać. Rozkręcało się,
na tyle, że gdy tylko Alex założył konto na Youtube z naszymi piosenkami
w kilka dni było już kilkaset subskrybentów. To naprawdę miało sens,
mogło go mieć.
<br />
Popularny dziennikarz, który zajmował się odkrywaniem mniej znanych kapel i artystów zadzwonił tego dnia.
<br />
- Cześć, z tej strony Mark Diamond, czy mam przyjemność z Plan Three?
<br />
Uniosłem wysoko brew, kiedy usłyszałem te słowa i od razu włączyłem na głośnomówiący.
<br />
- Tak, a skąd ma pan mój numer telefonu?
<br />
- Żaden pan, Mark jestem. Alex napisał do mnie z pytaniem, czy jestem
zainteresowany waszym materiałem. Otóż jestem, chcę zrobić z wami
wywiad. Otworzy wam to wiele drzwi. Co wy na to?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-09-03, 01:57<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Moje gratulacje, panie Brown. - Kobieta pochylila sie w jego kierunku,
sciskajac mu mocno dlonie. - Udalo sie panu rozwiklac zagadke jednego z
najobrzydliwszych bandziorow tego miasta. Samo FBI bedzie pod wrazeniem
tej dociekliwosci, tego uporu! - Paplala, wreczajac mu w dlonie
uroczyscie udokemntowana premie i awans. Pozlacane litery milo
kontrastowaly z kremowym papierem. Uswiadamialy mu, ze to wszystko
dzialo sie naprawde, ze udalo mu sie rozwiklac zagadke, nad ktora
pracowal niemalze piec lat.
<br />
Na ktora pocwiecil tyle czasu, tyle checi i pieniedzy. To wszystko wreszcie przynioslo skutek.
<br />
Bogowie, czul sie wspaniale. Nawet mysli o dunskim gangsterze nie mogly
mu zepsuc tego dnia. A to oznaczalo, ze mogl zaprosic Setha na kolacje i
sprobowac jeszcze raz nadac temu wszystkiemu sens.
<br />
Przeciez sie kochali, przeciez siebie pragneli.
<br />
Wystarczylo troche chciec, troche sie postarac.
<br />
Wcisnal zielona sluchawke i odczekal pare sygnalow, nie przestajac sie glupio usmiechac.
<br />
- Czesc. Dostalem awans i premie. - Rzucil od razu, obracajac sie na
krzesle. -Udalo mi sie wyjasnic te sprawe, wydaje mi sie, ze to
zasluguje na jakies male przyjecie. No wiesz.. we dwoje. - Dodal
znaczaco, na wszelki wypadek gdyby Seth wolal jednak uczcic to wszystko
wizyta w klubie. Tylko ja, ty, butelka szampana i jakies dobre jedzenie.
Co ty na to?
<br />
<br />
Punkt dziewiata uslyszal dzwonek do drzwi. Otworzyl je chetnie, wpuszczajac do srodka swojego ukochanego.
<br />
- Czesc. - Przywital sie cieplo i ucalowal go lekko w usta. - Ciesze
sie, ze jestes. Szampan schlodzony, pieczen dochodzi w piekarniku, a ja
mam wysmienity nastroj. Jak minal ci ten.. Hm, tydzien? Zaszly jakies
zmiany, postepy? - Zapytal, wskazujac mu miejsce naprzeciw siebie.
Nakryl do stolu najladniejszym obrusem i zastawa z ulubionego sklepu z
wypospazeniem wnetrz. - Co u twojej mamy?
<br />
Rzucal pytania jedno za drugim, czujac jak bardzo byl za tym czlowiekiem
steskniony. Ze tez uswiadomil to sobie dopiero w tej chwili...</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-09-03, 02:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Ach,
więc to dlatego jegomość zniknął. Dostał awans. Cieszyłem się, pewnie.
Może to poprawi trochę humor Maxa, poza tym, to miłe, jeśli ktoś się
rozwija. Motywujące.
<br />
Naprawdę byłem zadowolony, gdy stanąłem przed drzwiami Maxa z butelką
wina, którą podałem gospodarzowi, gdy tylko mi otworzył. Ucałowałem go i
wszedłem do środka.
<br />
- Przede wszystkim, gratuluję. Wiem, już to mówiłem, ale cieszę się, że
udało ci się rozwiązać sprawę, jaka by ona nie była. Mam dobre wino.
<br />
Po pomieszczeniu rozchodziły się naprawdę apetyczne zapachy, które sprawiały, że zaburczało mi w brzuchu.
<br />
- Moja mama? Nie wiem, chyba w porządku. Powiedz, czego dotyczyła ta
sprawa i jak wielki jest to awans, pochwal się - uśmiechnąłem się,
siadając na kanapie.
<br />
Już po chwili dostałem lampkę wina, Max usiadł obok mnie, objął mnie
ramieniem i zaczął sączyć swoją porcję czerwonego alkoholu. Słuchałem,
uśmiechając się, zadając czasem pytania... Cóż, byłem zadowolony, że on
jest radosny. Widać było, jak bardzo pozytywnie podziałał awans na
samopoczucie Maxa. Był pogodniejszy, jakby pewniejszy siebie.
<br />
Piknął piekarnik.
<br />
- U, jedzenie!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-13, 01:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Wszystko
wygladalo tak idealnie - suto zastawiony stol (ale nie do przesady, bo
we wszystkim tym, co robil Max widnial slad elegancji, niesamowitego
wyczucia w kwestii dobrego smaku), usmiechniety Seth, babelki w
kieliszku, ich rozmowa, zarty, calkowity brak niecheci, ta parujaca
tesknota, tak gesta, ze niemal namacalna...
<br />
<br />
Max spoglada na twarz swojego idealnego chlopca, przyglada mu sie przez
szkarlatowe wypelnienie kieliszka. Bada swoim bystrym spojrzeniem zarys
pelnych warg, idealnie prosty nos i duze, delikatnie zamglone oczy,
szare jak burzowe niebo.
<br />
- Kocham Cie. - Mowi wolno, pieszczac jezyk wydzwiekiem, sposobem w jakim te slowa ukladaja sie nim tuz przed uwolnieniem.
<br />
Nie obchodzi go czy otrzyma odpowiedz, w taki dzien jak ten to zupelnie
nie ma znaczenia. Wystarczy, ze dostrzega przeblysk, slad emocji
przechodzacych przez piekna twarz.
<br />
<br />
Wszystko to skladalo sie na cudowny wieczor, ktory moglby nalezec do
tego przelomowego, do tego, ktory wreszcie cos zmieni a wtedy oni juz
zawsze mogliby byc ze soba szczesliwi.
<br />
Tak, moglby. Ale tego nie zrobil.
<br />
A wszystko przez jedno cholerne zdanie za duzo.
<br />
<br />
Siedza na kanapie, kolacja dobiegla konca - pozostali z ostatnia lampka
wina, ze smakiem deseru na nieco spierzchnietych od pocalunkow wargach.
<br />
Max pochyla sie nieco i siega ustami do wystajacych obojczykow,
pozwalajac by jego twarz zalal unikatowy, slodkawy zapach Setha. Wdycha
go i wdycha, czujac ukojenie zmieszane z rosnacym podnieceniem,
ekscytacja - zwiastunem pozadania.
<br />
- Nie masz pojecia... - Zaczyna, schodzac pocalunkami coraz nizej. - Jak bardzo za toba tesknilem.
<br />
Rozpina nieco drzacymi palcami (jest pijany, alkoholem i szczesciem i
tym zapachem) rzad schludnie zapietych guzikow ('i to wszystko dla
mnie', mysli, rozczulajac sie nieco. 'Ta koszula, eleganckie spodnie,
wszystko to zrobil dla mnie'), odslaniajac coraz wiecej jasnej skory,
tak gladkiej i apetycznej, zachecajacej do tego by natychmiast
zaatakowac ja seria wyglodnialych pocalunkow.
<br />
Robi to, oczywiscie, ze tak. Caluje kazdy centymetr skory, nie raz pozostawiajac na niej bordowy slad, swoj wlasny slad.
<br />
Mieli sie kochac, ale konczy sie na tym, ze jednak sie pieprza. A
wlasciwie to Max pieprzy Setha w jakims szalonym, niemalze nieludzkim
tempie, wyciskajac z niego i z siebie siodme poty. Koncza nad ranem,
choc Max wcale nie chce konczyc.
<br />
Wciaz obcalowuje szczuple cialo, smakuje slono slodkiej skory, nie
wypuszczajac go ze swych objec, nie pozwalajac mu z nich uciec.
<br />
- Nie wychodz stad. Zostan jeszcze na... - W ostatniej chwili gryzie
sie w jezyk, bo 'na zawsze' brzmialoby tak glupio, tak niepotrzebnie i
zalosnie. - Jeszcze tylko dzis. - Prosi, spogladajac mu blagalnie w
oczy. Na zmaltretowanych wargach blondyna blaka sie senny usmiech,
czyniac go jescze piekniejszym, jeszcze bardziej egzotycznym, posagowym.
<br />
Max wydaje z siebie mimowolne westchnienie i uklada na gladkim policzku swoja rozgrzana dlon.
<br />
Seth przygryza dolna warge, wydaje sie nad czyms zastanawiac. Wreszcie wzdycha ciezko i mowi:
<br />
- Nie moge. Jutro mam probe zespolu, musimy pocwiczyc pare kawalkow.
Wiesz, ze to dla mnie wazne. - W glowie Maxa zapala sie ostrzegawcze
swiatelko. Slowa i obrazy tancza na brzegu podwiadomosci, podsylajac
coraz smielsze skojarzenia. Seth, dostrzegajac jego zlosc, dodaje
predko, lagodnie - po probie przyjde od razu do...
<br />
TRZASK - rozlega sie nagle, a odglos jest tak niepasujacy do lagodnych
szeptow i pojekiwan, ktore jeszcze chwile temu wypelnialy to
pomieszczenie, ze Max nie moze zrozumiec skad pochodzi.
<br />
A potem gwaltownie spada na niego zrozumienie i wie, ze to koniec, i ze juz nigdy, przenigdy nie uda mu sie tego zmienic.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-13, 02:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Rozlega
się cisza. Jest uporczywa, drażniąca, nieprzyjemna. Moje oczy są na
pewno rozszerzone do granic możliwości z zwykłego szoku, zaskoczenia.
Nie wierzyłem w to, co się wydarzyło. Tylko stopniowo pojawiające się
pieczenie skóry uświadamia mi, że to wcale nie jest film albo moja
wyobraźnia. Zamarłem, a wraz ze mną zupełnie, jakby świat się zatrzymał.
Oto, bowiem, nastała przełomowa chwila. Moment, który decydował o moim
być lub nie być w tym mieszkaniu i życiu człowieka, który w tej chwili
spoglądał na mnie z rosnącym szokiem na twarzy. Ale który już nigdy mnie
nie dotknie.
<br />
- Ja nie wiem... - usłyszałem zduszone, ale nie chciałem tego słuchać,
bo wściekłość, zwyczajna wściekłość niemalże całkowicie zapanowała nade
mną. Kurwa jego jasna mać!
<br />
Zepchnąłem go z siebie, nie bacząc na delikatność swoich czynów. Nie
bacząc na nic. Natychmiast zacząłem zbierać ubrania, pozostawione na
fotelu, czy też podłodze, a które niewątpliwie należały do mnie.
<br />
Milczałem.
<br />
- Ja przepraszam, nie wiem co we mnie...
<br />
- Zamknij mordę, nie mam ochoty cię słuchać, ani widzieć -
odpowiedziałem beznamiętnie. A przynajmniej chciałbym, aby tak to
brzmiało, w rzeczywistości kłębiło się bardzo dużo negatywnych emocji w
moim umyśle. Najchętniej oddałbym mu, oczywiście, że tak. Tylko w
przeciwieństwie do niego ja potrzebowałem do tego powodu, sensownego i
konkretnego. Znacznie bardziej, niż w przypadku Maxa, którego
uruchomiło... Cholera go wie co. Nie byłem w stanie podać przyczyny. Nie
było to już nawet dla mnie istotne. Mogłem wytrzymać naprawdę dużo, ale
nie podniesienia na mnie ręki. Oczywiście, to było tylko uderzenie w
policzek, można by tak powiedzieć. Ale wiedziałem, że od tego się
właśnie zaczynało - nie zdradziłem go, nie skrzywdziłem, wobec czego
okazana agresja nie miała absolutnie żadnych racjonalnych podstaw. Była
bezzasadna, a więc jak najbardziej do potępienia.
<br />
- Ale Seth, przecież to nic...
<br />
- Co nic?! Co nic?! Uderzyłeś mnie! I nie potrzebowałeś do tego
absolutnie żadnego powodu, to jest nic? To dla ciebie nic?! -
krzyknąłem, wzburzony.
<br />
Byłem wściekły. Natychmiast na tyłku znalazła się bielizna i spodnie.
Skarpetki gdzieś się zgubiły, ale nie było to dla mnie ważne, tak jak
zagubiona koszula. Nie chciałem tu być, ani chwili dłużej.
<br />
Mogłem ścierpieć naprawdę wiele, ale to... to był szczyt. Po prostu
szczyt. Nie musiałem znosić więcej. Nie chciałem tego robić. Odnalazłem
swoją torbę, a była ona w salonie na kanapie. Znajdowały się tam klucze
do mojego samochodu, dokumenty, portfel. W zasadzie wszystko w
nienaruszonym stanie, nie potrzebowałem nic wyciągać z torby. Odnalazłem
też telefon na stoliku. Max wyszedł za mną, nagi. Prawdopodobnie chciał
mnie zatrzymać.
<br />
- Nie dzwoń do mnie, nie pisz, nie przychodź. Nie chcę cię widzieć.
Żegnam - spojrzałem na niego zimnym, nieprzychylnym spojrzeniem. - Z
nami koniec, w gwoli ścisłości.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-13, 17:41<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Zostaw te gumki, biore pigulki. - Mowi mu na ucho, skubiac je frywolnie
swoimi ostrymi zabkami. Pomieszczenie wypelnia odor alkoholu i taniego
odswiezacza, ale Niels nie zwraca na to uwagi.
<br />
Jest wsciekly i zraniony, ma dosc i chce wiecej jednoczesnie.
<br />
Pochyla sie i sklada na szyi smarkuli dosc nieporadny pocalunek. Boi
sie, ze nie podola, ze mimo wszelkich staran nie zdola sprostac
wymaganiom tak mlodej i chetnej dziewczyny.
<br />
Ona... niemalze pozerala go wzrokiem - jego twarz, cialo, ramiona...
<br />
Nikt tak nigdy na niego nie patrzyl. Choc moze... dawniej... byl ktos taki...
<br />
To nie mialo teraz zadnego znaczenia. I juz nigdy nie powinno miec.
<br />
- Jestes taki... - Smarkula poslala mu nieokreslony usmieszek, wsuwajac
dlon za pas bokserek. - Od dawna sie na ciebie patrzylam... a ty nic
nie widziales. Dzisiaj juz.. Juz nie wytrzymalam i...
<br />
Kiedy mruzyl powieki i odpowiednio przechylal glowe... Mogl sobie nawet
wyobrazic, ze miala dluzsze wlosy. I odrobine jasniejsze. Ze jej glos
jest troche nizszy, a oczy...
<br />
- M-mhhh. - Zamruczal nosowo, kiedy jej chlodne palce zamknely sie
wokol trzonu przyrodzenia. Momentalnie zrobil sie twardy, co zaskoczylo
nawet jego samego.
<br />
- I dzis bede cie miec. - Cichy szept piescil jego zmysly, w polaczeniu
z upojeniem alkoholowym dawal mu cos w rodzaju kokonu, ktory otulal go
szczelnie swoja intymna atmosfera, zamykajac przed innymi problemami,
przed calym swiatem.
<br />
I choc w rzeczywistosci mloda dziewczyna, ktora w krotce posiadl, nie
byla tak piekna, a jej slowa tak wzniosle, jakimi je sobie wyobrazal, to
owa noc zostawila w Nielsie slad, cieply odcisk, ktory dawal mu oparcie
i sile, a nie mogl miec nawet pojecia jak wiele jej potrzebowal.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nie mam pojecia co wtedy we mnie wstapilo. (skreslone)
<br />
Wiem, ze juz nie mam u Ciebie szans, ale tak bardzo za Toba (skreslone)
<br />
Chcialbym zebys chociaz dal mi porozmawiac
<br />
To co zrobilem bylo niewybaczalne, wiem o tym. Ja tylko tak bardzo, strasznie mocno Cie kocham i nie umiem nad soba
<br />
Oczywiscie nie jestem dzikim zwierzeciem i bede nad soba pracowal
<br />
Tylko wybacz mi PROSZE
<br />
prosze prosze prosze prosze prosze prosze prosze </span>
<br />
<br />
Max oderwal pioro od kartki i warnkal, sfrustrowany, majac ochote zrobic
sobie (i reszcie swiata, poza nim, poza Sethem) krzywde.
<br />
Wciaz nie wiedzial dlaczego tak postapil, co kazalo mu uniesc dlon na tego Bogu ducha winnego chlopca, co kazalo mu go UDERZYC.
<br />
Ukryl twarz w drzacych dloniach i jeknal zduszenie, przesuwajac palcami po kosmykach potarganych wlosow.
<br />
To wszystko nie mialo sensu, zadnego.
<br />
Tak samo jak ukladanie glupiego listu, w ktorym probowal go przeprosic.
<br />
Za cos takiego sie nie przeprasza. Nie, inaczej - czegos takiego sie nie
wybacza. Ich koniec, koniec tego zwiazku byl tak definitywny, jak
przyslowiowy gwozdz w wieku trumny.
<br />
I juz nic nie dalo sie z tym zrobic.
<br />
<br />
- Kto to jest? - Johann pohylil sie nad jego ramieniem, usmiechajac sie
kiedy Niels uporal sie pospiesznie z zamknieciem przegladarki.
<br />
- Co? - Udal, ze nie rozumie, choc wewnetrznie wlasnie umieral ze
strachu. Wszystko gotowalo sie w nim wsciekle, sprawiajac, ze
najbardziej na swiecie, Niels mial teraz ochote zwymiotowac na dywan.
<br />
- No wez mnie nie rob w chuja. - Brodacz usmiechnal sie glupio,
siadajac obok niego z glosnym westchnieniem. - Kogo ty tam tak stale
ogladasz? Jakies modeleczki, co?
<br />
- Czasem. - Odparl wymijajaco, rugajac sie w myslach by juz nigdy
wiecej nie odpalal tej glupiej strony kiedy w jego poblizu znajdowalby
sie jakis znajomy.
<br />
Jeden nieostrozny ruch, niezaplanowany krok i bylo po nim. Tu nie bylo
litosci. Tu takich jak on traktowalo sie z gory, ostro i brutalnie.
<br />
- Calkiem ladna jak tak patrzylem. - Johan poczestowal sie papierosem i
po chwili pomieszczenie utonelo w siwych oblokach. Niels cieszyl sie,
ze nie zamontowal sobie jednak alarmow przeciwpozarowych, bo to ile razy
musialby je wylaczac w ciagu dnia, byloby troche przytlaczajace. - Ja
tez lubie blondynki, stary.
<br />
- Hm. - Mruknal tylko, zaciagajac sie glebiej.
<br />
'Na pewno nie takie jak ja.', dodal w myslach, spogladajac smutno w
wygaszacz ekranu, na ktorym jeszcze chwile temu widniala twarz lidera
zespolu Plan Three.
<br />
Twarz Setha.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-13, 18:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Cieszę
się, że z dwojga złego miałem teraz jakieś zajęcie. Dzięki temu nie
myślałem zbyt dużo, skupiony na zespole. To przynosiło mi ulgę, ale
przychodziły takie momenty samotności, w trakcie których nie mogłem być
już z przyjaciółmi i przez ostatni... prawie rok towarzyszył mi wówczas
Max. Teraz go nie było i jego brak odczułem bardziej, niż mi się
wydawało.
<br />
<br />
- Okej, gotowi? - Andrea spoglądała na nas z jawną ekscytacją.
Dziewczyna była intrygująca. Nie bawiła się w pytanie nas, czy
potrzebujemy menagera, czy w zasadzie jest to istotne na typ etapie
rozwoju naszej kapeli. Zdecydowała za nas, uznając, że będzie najlepszą
partią, która weźmie tę ekipę za darmo i wyciągnie na szczyt. Dziewczyna
była dużo bardziej kumata, niż wskazywałby na to dość niewinny wygląd.
Pracowała jako dziennikarka przez pewien czas dość znanego portalu
internetowego, studiuje biznes i zarządzanie (a w zasadzie studiowała,
już skończyła). Poszła w głęboką wodę, chcąc zrobić z nas super gwiazdy,
ale... W zasadzie, co nam szkodziło?
<br />
- Jasne - odparł Alex, uśmiechając się.
<br />
Wyszliśmy z samochodu, a ja dalej nie wierzyłem w to, że zdecydowaliśmy
się na coś tak szalonego. Konkurs zespołów rockowych. Emitowany był
tylko na jednym kanale telewizyjnym, poświęconym cięższej muzyce,
dlatego też uznałem, że skoro nie znajduje się to w najbardziej
popularnych miejscach mam szansę utrzymać to w tajemnicy nieco dłużej, a
jest to pewien sposób promocji naszej muzyki, nas samych jako zespołu.
<br />
Dlaczego nie, prawda? Matka nie powinna się dowiedzieć, fanką rockowego
brzmienia nie jest. Prawdopodobnie nawet nie wie, że coś takiego, jak
ten kanał rockowy stworzono. I chwała jej za to.
<br />
Ogromna sala to był tylko przedsmak W niej mnóstwo ludzi, wyglądających
tak skrajnie... Jedni sami w skórach, inni zupełnie normalnie ubrani aż
do takich, którzy sceniczny wygląd dopracowali nawet o charakteryzację.
Ktoś za dużo naoglądał się Lordi.
<br />
- Rozsiądźcie się, idę pozałatwiać sprawy papierkowe - zapowiedziała
Andrea, zostawiając nas przy jedynej już wolnej kanapie, na której nie
było miejsca dla nas wszystkich.
<br />
Andy i Alex usiedli więc na kanapie, Jim wcisnął się gdzieś na farcie, a
ja usiadłem na oparciu, spoglądając nieco wystraszony na wszystko
przede mną. Stres był, jak cholera.
<br />
<br />
Cały show był na żywo, co zaskoczyło mnie bardziej, niż bym
przypuszczał. Mieliśmy widownię, która liczyła sobie z kilka tysięcy
spokojnie - nigdy nie graliśmy przed taką publicznością - a w dodatku w
tym samym czasie oglądało nas mnóstwo ludzi w telewizji i internecie.
Zdaje się, że krok, który zdecydowaliśmy się postawić był dużo bardziej
istotny, niż wydawało mi się z początku. Krzyki po naszym występie do
teraz brzęczały mi w uszach, chociaż było już godzinę później. Właśnie
skończył się pierwszy etap i dopiero jutro będziemy wiedzieli, czy udało
nam się zakwalifikować, czy nas wybrano. Andrea zmierzała do naszej
grupki niezwykle podekscytowana, dzierżąc telefon w dłoni.
<br />
- Zobaczcie to! Wasz występ zgarnia najwięcej wyświetleń i lajków. Ludziom się naprawdę podoba!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-14, 00:18<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Twoj papa chce sie z toba widziec. - Peter usmiechnal sie do niego
wymownie, zupelnie jakby cieszyla go mina, ktora Niels robil za kazdym
razem kiedy ktos wspominal o tym czlowieku.
<br />
Niepewnosc, rozgoryczenie, przesadna wrecz ostroznosc - czasem mial
wrazenie, ze to wlasnie te uczucia zastapily wszystko to, co powinien
odczuwac syn wzgledem ojca.
<br />
Czy to stalo sie za sprawa tego glupiego przekretu, na ktory dal sie
namowic? A moze o wiele wczesniej, kiedy jako zaledwie czternastoletni
chlopak otrzymal na urodziny swojego pierwszego gnata?
<br />
Coz, to nie mialo znaczenia.
<br />
Liczylo sie tylko to, ze znow czegos od niego chcial, a to moglo
oznaczac tylko klopoty. Kazde spotkanie Nielsa z tym czlowiekiem
konczylo sie tragicznie, niestety tylko i wylacznie dla jednej ze stron.
<br />
Ile by dal by jakims magicznym sposobem poslac tego skurwiela do
piachu... Ile by dal by moc zyc na swoich warunkach, gdzies w innym
miejscu, z daleka od przekletej Danii i tych falszywych ludzi, ktorzy
wiecznie wchodzili mu w droge, czyniac jego juz i tak popierdolony zywot
jeszcze bardziej przekletym.
<br />
Usmiechnal sie smetnie do swoich mysli i dopil resztke piwa, wstajac od
baru. Zostawil na wierzchu zaplate za piwo i nie zaszczycajac Petera
chocby i jednym spojrzeniem, ruszyl ciezkim krokiem w kierunku wyjscia.
<br />
- Jutro przy czwartej! - Wykrzyknal za nim mezczyzna, obrzucajac jego plecy pogardliwym spojrzeniem.
<br />
Niels nie musial na niego patrzec by wiedziec, ze tak wlasnie robil.
<br />
<br />
- Jorgen. - Berndt Hemmingsen usmiechnal sie do swojego syna,
wyciagajac ku niemu ramiona. Chlopak podszsedl do niego sztywno i dal
sie uscisnac, choc zacieta twarz o pozornie kamiennym wyrazie mowila mu
cos zupelnie innego. - Zmezniales, nie ma co. - Huknal, poklepujac go po
plecach.
<br />
- Hm. - Mruknal mu w odpowiedzi, nieswiadomie wprawiajac go w irytacje.
Ten szczyl wciaz nie mial do niego nalezytego szacunku. Wciaz nie
wiedzial kiedy i jak powinien sie zachowac.
<br />
- Czemu nie odwiedziles mnie wczesniej, co? - Zagadal, siadajac w swoim
wysokim fotelu. Wskazal wolne miejsce naprzeciw i poczekal az
pierworodny spelni jego prosbe. - Wiem, ze jestes tu juz pare dobrych
miesiecy. Nie spieszylo ci sie do ojca?
<br />
Zauwazyl to ciezkie westchnienie, zauwazyl ukradkowe spojrzenie rzucane w
kierunku reszty chlopakow, ktorzy uwaznie przysluchiwali sie ich
rozmowie.
<br />
Jorgen sie denerwowal i to potwornie. A Berndt wysmienicie sie przy tym bawil.
<br />
- Nie wiedzialem czy chcesz mnie widziec. - Uslyszal odpowiedz i zmarszczyl groznie brwi.
<br />
- Tato. - Warknal, mierzac gnojka swidrujacym spojrzeniem ciemnych oczu.
<br />
- Hm? - Jorgen wydawal sie byc zbity z tropu.
<br />
- Nie wiedzialem, czy chcesz mnie widziec, TATO, Jorgen. Nie zapominaj o
tym kim jestem. Johan opowiedzial mi o tym, ze straciles prace.
Widzisz, jako dobry ojciec znalazlem ci robote. I to naprawde dobrze
platna.
<br />
<br />
A wiec jego koszmar stal sie czyms wiecej niz jawa, stal sie prawdziwy.
<br />
Znowu musial urabiac sie po lokcie w totalnym gownie, krasc samochody,
okradajac domostwa i mlode malzenstwa, wynosic telewizory i grozic
wlascicielom clubow.
<br />
Wszystko to pod okiem bezwglednego skurwysyna jakim byl jego ojciec.
<br />
Jak mial mu odmowic? Dobrze wiedzial czym mogloby sie to skonczyc, a tak
sie skladalo, ze pomimo calego gowna, jakie spadlo mu na leb, wciaz
chcial, naprawde chcial zyc.
<br />
Wykonywal wiec jego polecenia bez murgniecia okiem, choc niektore z nich
byly naprawde paskudne, przyprawialy go o nocne koszmary, o problemy ze
zdrowiem - zarowno psychicznym jak i fizycznym.
<br />
Malo jadl, prawie nie spal, za to o wiele wiecej pil i palil. Ludzie
zatrzymywali sie na ulicach by pogratulowac mu pogodzenia sie z ojcem,
zupelnie tak jakby podpisal traktat pokojowy z samym pierdolonym
prezydentem.
<br />
Wokol niego znow pojawili sie ci sami bezwartosciowi kretyni, ktorzy
zwalali mu wszystko na leb, jeszcze wiecej gowna, jeszcze wiecej
ciezaru, az w koncu mimowolnie zaczynal sie pod nim uginac.
<br />
Jedynym pocieszeniem byla tylko jedna strona internetowa, jedna, jedyna
osoba, ktora (o, ironio) - byl tego pewien - zdazyla absolutnie
zapomniec o jego istnieniu.
<br />
To on wciaz nie potrafil sie pogodzic ze strata, wciaz ogladal zdjecia,
dotykal ich, rozmyslal i wspominal, zastanawial sie jakby to bylo,
gdyby...
<br />
Gdyby wszystko bylo inaczej. Gdyby Seth mogl byc razem z nim.
<br />
<br />
- Naprawde swietnie sie spisales. - Berndt wyszczerzyl w usmiechu swoje
duze zeby, przyprawiajac Nielsa o dreszcz obrzydzenia. Powstrzymal
jednak swoje cialo od jakiejkolwiek reakcji (nie chcial go denerwowac,
nie tego czlowieka, nie to wstretne zwierze gotowe w kazdej chwili do
ataku) i skinal glowa, czekajac na dalsze slowa. Mial dziwne wrazenie,
ze ojciec wcale nie wezwal go tu po to by obrzucac go pochwalami.
<br />
- Doceniam to, nie mysl, ze nie. W nagrode zwracam ci twoje cluby. Baw
sie i korzystaj jak chcesz. Przekaz tez innym, ze kaze cie od dzis
nazywac swoim nastepca.
<br />
Swoim... CO?
<br />
Poczul jak szczeki opadaja mu do stop, a serce zrywa sie do dzikiego galopu.
<br />
Czy on tak mowil na powaznie? Odzyskal swoje cluby? Odzyskal szacunek, tytul?
<br />
- Ja... - Wpatrywal sie w ojca szeroko otwartymi oczami, wciaz nie mogac zrozumiec.
<br />
To oznaczalo, ze... Moze ojciec jednak... Moze wreszcie by mu sie ulozylo, ludzie spojrzeliby na niego inaczej i...
<br />
- Dziekuje. - Powiedzial wreszcie, usmiechajac sie do niego po raz pierwszy od ich ponownego spotkania. - Nie spieprze tego.
<br />
<br />
Ale spieprzyl. A wlasciwie, zrobila to pewna glupia gnojowa, ktora dawno
(wieki, lata swietlne temu) poprzysiegla mu zemste w jednej z wloskich
pizzeri, w ktorej odbywaly sie zespolu pewnego koncertu.
<br />
Ktorego wokalista byla najwieksza miloscia zycia Jorgena.
<br />
Historia potoczyla sie naprawde predko - Rilla zrobila jemu i Sethowi
pare zdjec, ktore wydrukowala na ladnym papierze, po czym zaniosla je
prosto do Berndta.
<br />
Johan dowiedzial sie o wszystkim od Petera, ktory z kolei podejrzal fotki na telefonie pieprzonej Rilly.
<br />
Johan okazal sie byc dobrym przyjacielem. Zadzwonil do Nielsa by
powiedziec mu, ze bedzie sie nim brzydzil do konca zycia, ale ze wzgledu
na dawne lata ostrzeze go przed tym, ze Berndt wiedzial i Berndt mial
zamiar zrobic z tym porzadek.
<br />
Porzadek w wydaniu starego Hemmingsena mial tylko jeden wymiar.
<br />
Strzal w kulke.
<br />
Wnioski byly rownie proste, co sama historia o spedalonym synu glownego zbira w Kopenhadze.
<br />
Albo Niels da stad noge, albo jego 'przyjaciele' zajma sie jej ucieciem.
<br />
Z reszta, nie tylko nogi.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-14, 00:37<br />
<hr />
<span class="postbody">- Seth! Naprawdę nam się udało! Seth, udało się! - usłyszałem radosny krzyk już od klatki schodowej.
<br />
Po chwili nastąpiło walenie w drzwi wejściowe, a gdy je otworzyłem moim
oczom ukazała się roześmiana od ucha do ucha morda Alexa.
<br />
- Przyjęli nas! Spodobało im się! To naprawdę... Kurwa, udało się! -
krzyknął Alex, rzucając mi się w ramiona całą swoją nie taką małą
posturą.
<br />
Prawie mnie połamał.
<br />
Ale czułem szczęście. Zadowolenie. Radość. I świętowań, być może, nie
byłoby końca, gdyby nie to, że w ostateczności musieliśmy iść znów do
studia tego programu, po raz kolejny grać. Nasze uczestnictwo dopiero
się tam rozpoczęło. Zapowiadało się, jednak, wybornie.
<br />
<br />
W piątki dalej graliśmy w pizzerii. Nie zrezygnowaliśmy z tej formy
występów, przede wszystkim dlatego, że była to dobra forma ćwiczeń. Poza
tym, chłopaki potrzebowali tych pieniędzy.
<br />
Nie spodziewaliśmy się, że po tym występie w telewizji znajdzie się tylu
chętnych, aby nas usłyszeć. CAŁY lokal był pełen, a przed wejściem do
restauracji ustawiała się pieprzona kolejka, to nie żart. Lokal nie
wyrabiał się z podawaniem napojów i jedzenia, a ich obroty skoczyły
kilkakrotnie. Nikt się tego nie spodziewał, Andrea także nie, ponieważ
gdy tylko pojawiliśmy się na miejscu musiała zbierać przez chwilę swoją
własną szczękę z podłogi. W zasadzie, trudno byłoby się temu dziwić. My
także nie mogliśmy wyjść z podziwu.
<br />
- Wow, cześć. Nigdy nie było tu aż tak wielu ludzi...
<br />
Nim skończyłem odpowiedział mi głośny krzyk. Krzyk, który niemal
rozwalał mi mózg, ale to... poniekąd było pozytywne. Oni chyba serio nas
chcieli. I to było uczucie, którego nie znałem do tej pory.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-14, 00:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Mial
do wyboru kazde, absolutnie kazde miejsce swiata - Afryka, Turcja,
Anglia lub Finlandia - mogl pojechac gdzie tylko chcial i zaczac nowe
zycie, chocby i pod kolejnym nazwiskiem.
<br />
Mial troche oszczednosci, pare znajomych, ktorzy pomogliby mu chociazby i z czystej litosci,
<br />
A jednak, wolal byc glupim i bezdennie popieprzonym masochista, wolal
rozdrapywac stare rany i wrocic do Stanow, w to samo cholerne miasto i
miejsce,zeby jeszcze raz spojrzec, jeszcze raz...
<br />
Sam nie wiedzial co. Nie wiedzial tego w momencie kiedy kupowal bilet,
nie mial pojecia co moglo tym byc kiedy odprawial bagaz, ani nawet wtedy
kiedy sadowil sie w miejscu przy oknie, gotowy do (albo i nie) do
odlotu.
<br />
Byc moze udaloby mu sie nad tym glebiej pomyslec podczas lotu, ale zasnal, pokonany i zmeczony ostatnimi wydarzeniami.
<br />
Tak wiec calkowicie bezmyslnie zameldowal sie w hotelu, wynajmujac pokoj
z gory na miesiac (kosztowalo to naprawde sporo, ale byl gotow zaplacic
kazda cene za chwile spokoju) a potem jak w amoku powedrowal do tej
pieprzonej wloskiej restauracji i byl piatek, a z glosnikow przy
szyldzie saczyla sie muzyka, dzika i szalona, a posrod niej ten...
<br />
GLOS.
<br />
Scisk zoladka byl tak silny, ze przystanal w progu, starajac sie zaczerpnac tchu.
<br />
Ta swiadomosc, ze za chwile znow go zobaczy, ze to bedzie zywy czlowiek,
nie pieprzony komputer, to wszystko bylo tak cudowne i okropne, ze
ledwie udalo mu sie ustac na nogach.
<br />
Wreszcie odetchnal ostatni raz i wszedl do srodka...
<br />
I doznal prawdziwego szoku, dostrzegajac wszedzie, absolutnie WSZEDZIE
rozwrzeszczane tlumy nastolatek. Ludzi bylo tak duzo, ze wlasciciele
usuneli stoliki, prawdopodobnie w obawie przed stratowaniem.
<br />
Westchnal ciezko i czujac uderzenie napadu wesolosci (deja vu, brzeczalo
mu glosno w glowie) przepchnal sie przez tlum, rozdzielajac zbite
grupki szerokimi barkami.
<br />
Nie, tym razem nie cisnal sie do pierwszego rzedu. Na razie wolal
pozostac niezauwazony, wolal stac w cieniu i sluchac tego niezwyklego
glosu, patrzec w te niezwykla twarz.
<br />
Seth niewiele sie zmienil, jezeli chodzilo o wyglad. Byc moze wydawal mu
sie odrobine szczuplejszy, a jasne wlosy wydawaly sie odrobine krotsze,
ale to wcia zbyl ten sam Seth, cudowny i niemozliwe pyskaty, ciasny
(kurwa, dlaczego to zawsze pojawialo sie kiedy o nim myslal?!) chlopiec.
<br />
Nie potrafil powstrzymac glupiego usmiechu, ktory wplynal mu na usta -
zupelnie tak jakby wital sie wlasnie z dawno niewidzianym przyjacielem
albo zona wracajaca z urlopu.
<br />
Dopiero po dluzszej chwili rozejrzal sie wokol, odrywajac (niechetnie)
spojrzenie od powtarzajacego refren Setha. Ludzie, wszystkie te glupie
gowniary spiewaly razem z nim, tanczac i klaszczac w dlonie, piszczac
wyznania milosne i inne idiotyczne frazesy.
<br />
Pokrecil glowa i parsknal smiechem, a po zakonczeniu piosenki zawtorowal wszystkim, bijac glosne brawa.
<br />
Wygladalo na to, ze Plan Three niezle sie rozkrecal, strona nie klamala.
<br />
Ciekawe, czy Katja zaczyna cos podejrzewac, pomyslal mimowolnie, zerkajac w kierunku baru.
<br />
Cholera, chyba nic nie zrobiloby mu w tej chwili tak dobrze, jak kufel zimnego piwka.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-14, 01:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
powodu tak dużej ilości osób występ musiał być nieco skrócony -
restauracja nie była przygotowana na aż tak wielu gości, to było jasne. Z
dwóch godzin wyszło więc półtorej, ale może to nawet lepiej. Ostatnie
próby, występy w programie i studia strasznie mnie męczyły.
Potrzebowałem chwili ciszy i spokoju, zdecydowanie.
<br />
A do mnie podszedł Alex z grobową miną. Coś się stało.
<br />
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć - zaczął. Zespół składał swoje
instrumenty muzyczne, więc byłem pewien, że coś się popsuło (a nie mogło
się popsuć, jutro mieliśmy kolejny występ w programie).
<br />
- Nie mów, że Andy znów spieprzył gitarę, bo się popłaczę - uśmiechnąłem się lekko, związując włosy w kucyk.
<br />
- Nie, to nie to... Ja... Hm... Jim widział Nielsa. Tutaj.
<br />
Zmarszczyłem brwi, spoglądając na przyjaciela. Milczałem dłuższą chwilę, która najwidoczniej wywołała u niego niepokój.
<br />
- I?
<br />
- No... Pomyślałem, że chciałbyś to wiedzieć. Nie chciałeś, żeby się tu pojawiał i w ogóle...
<br />
Uśmiechnąłem się kącikiem ust, ale nie było to radosne, w żadnym razie.
<br />
- Technicznie rzecz biorąc nikt nie zabroni mu przebywać w jakimkolwiek
miejscu na tym świecie. Niech sobie będzie, byleby nie blisko mnie -
wzruszyłem ramionami i poszedłem pomóc Jimowi.
<br />
Nigdy mu nie pomagałem w składaniu bębnów. Po prostu potrzebowałem zajęcia.
<br />
<br />
- Słuchajcie, potrzebujemy ochroniarzy. Nie spodziewałam się, że będzie
musiało to nastąpić tak szybko, ale zwyczajnie... No, sami widzieliście.
- Andrea westchnęła zrezygnowana.
<br />
Nie dziwiłem jej się, nie zarabialiśmy aż tyle, aby zapewnić pensji
takiemu człowiekowi, to po pierwsze. Dostawaliśmy, co prawda, pieniądze i
z programu, i z restauracji, ale bądźmy szczerzy, wszyscy używali tej
wypłaty do przeżycia. No, prócz mnie. Westchnąłem.
<br />
- Nie mamy na to pieniędzy. Jakoś sobie damy radę - mruknąłem, jedząc
chipsa. Siedzieliśmy u mnie w mieszkaniu, mieliśmy "naradę". Tak
powiedziała Andrea.
<br />
- Seth, jak niby mamy sobie dać radę? Przed wejściem do studia "Rock
Talent" niemalże zostaliśmy stratowani. Przed restauracją to samo.
Potrzebujemy chociaż jednego człowieka, do dwóch, którzy będą ogarniali
kwestie bezpieczeństwa, no... Nie może wam się nic stać, macie to
przecież w umowie programu.
<br />
- Okej, a skąd weźmiesz pieniądze na to? Każdy z zespołu używa pieniędzy, które dostajemy jako środki do życia.
<br />
- Na jednego ochroniarza, jeśli odjęlibyśmy każdemu po trochę
starczyłoby. Gorzej byłoby z dwoma. Ty mógłbyś oddać swoją... ale wiesz.
To trochę głupie.
<br />
Trochę tak.
<br />
Ale pewnie i tak nie będę mieć wyboru.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-14, 01:31<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> Plan Three poszukuje ochroniarza z doswiadczeniem i nieprzecietnym wzrostem.
<br />
Jesli jestes wielki i umiesz komus niezle przyfasolic, zglos sie do nas
pod numer 645-522-354 i przylacz sie do Naszej wesolej ekipy! Dobra
muzyka i swietne imprezy gwarantowane! </span>
<br />
<br />
Nie patrzyl w ogloszenie dluzej niz pol minuty, kiedy zorientowal sie,
ze nie tylko ma telefon w dloni ale i wybiera numer podany w ogloszeniu.
Wyminal jakos samo przedstawienie sie i umowil sie z dziewczyna o
lagodnym glosie na spotkanie, ktore mialo im pozwolic ustalic szczegoly
pracy.
<br />
Kiedy podal jej swoj wzrost i wage, dodala, ze spotkanie bedzie samo w
sobie zwykla formalnoscia i wkrotce ogloszenie zniknelo z internetu.
<br />
Dlaczego, na Boga, dlaczego to zrobil? Co podkusilo go do tak idiotycznego posuniecia, do zgloszenia sie do takiej roboty?
<br />
Czy naprawde nie potrafil choc przez chwile myslec logicznie kiedy sytuacja dotyczyla Setha Rehy?
<br />
To zaczynalo byc naprawde meczace... Choc i na swoj sposob dobre,
znajome. Przypominalo mu tamte wszystkie chwile, ktore spedzili ze soba w
najrozniejszych miejscach (poczawszy od kuchennego stolu, a na
hotelowym korytarzu skonczywszy), splecieni w milosnym uscisku - Seth
obejmujacy go za szyje, on gleboko w jego tylku z twarza zaczerwieniona
od goraca i przyjemnosci.
<br />
Tak, to... To chyba byla odpowiedz na jego pytania.
<br />
Tesknil za nim, brakowalo mu go... I choc na samym koncercie nie mial
czelnosci podejsc by sie przywitac (wyszedl jeszcze przed koncem,
dziekujac wlascicielowi za piwo), to teraz mial juz pewnosc, ze da rade,
ze MUSIAL chociazby dotknac jego dloni.
<br />
I znow byc blisko, naprawde.
<br />
<br />
- No, z tym wzrostem to nie klamales. - Zasmiala sie dziewczyna,
przytrzymujac mu drzwi do calkiem zgrabnie urzadzonego gabinetu. -
Andrea. - Dodala, sciskajac mu lekko dlon.
<br />
- Niels. - Odparl, sadowiac sie na wskazanym mu miejscu na czerwonej kanapie.
<br />
- Dobra, to jak wygladalo u ciebie doswiadczenie zawodowe? Byles gdzies wczesniej ochroniarzem, wiesz jak to sie robi?
<br />
- Ymm... - Zamilkl, nie bardzo wiedzac jak moglby odpowiedziec na to
pytanie. Andrea chyba wyczula jego wahanie, bo zaraz zapytala jeszcze -
masz pozwolenie na bron? Nie sadze zeby uzywanie jej bylo naprawde
konieczne, ale wiesz jacy sa ludzie i... Strzelales kiedys z pistoletu?
<br />
- Tak. - Tym razem odpowiedzial natychmiast, wzdychajac ciezko. - I tak, mam pozwolenie na bron.
<br />
Dziewczyna przygladala mu sie uwaznie, bez sladu niepokoju na twarzy.
<br />
- Podejrzewam, ze nie jestes emerytowanym glina, co?
<br />
- Nie jestem. - Potwierdzil.
<br />
- I twoja praca nie miala z policja niczego wspolnego... A wrecz przeciwnie?
<br />
Zacisnal wargi, spogladajac jej niepewnie w oczy. Czy warto bylo o czyms
takim wspominac? Czy to nie oznaczalo, ze mogl sie pozegnac z praca?
<br />
- Spokojnie. - Uprzedzila go Andrea. - Wiem jak to jest nie moc znalezc
dobrej roboty. Tu nie patrzymy na twoja przeszlosc tylko na
umiejetnosci. - Dodala lagodnie, wyciagajac w jego strone swoja drobna
dlon. - Witamy w ekipie, panie...
<br />
- Po prostu Niels.
<br />
- W porzadku. Spiszmy dokumenty. - Zaproponowala, parskajac smiechem na
widok jego zniecheconej miny. - Moze i nie przeszkadza mi delikatne
naginanie przepisow, ale lubie miec wszystko na papierku.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-14, 02:03<br />
<hr />
<span class="postbody">- Znalazłam nam ochroniarza. Wierzcie mi, przy nim nie trzeba będzie martwić się, czy zgniecie was tabun napalonych nastolatek.
<br />
- Szybko poszło - mruknąłem, zaskoczony.
<br />
Zadzwoniła do mnie. Tym razem uczyłem się na kolosa. Nie brzmi to
dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że w trakcie nauki musiałem się jeszcze
zajmować kwestią logistyczną (jak wszystko pogodzić i nie oszaleć), ale
cóż. Podjąłem się kilku rzeczy i warto by teraz było się z tego
wywiązywać. W jakimkolwiek stopniu.
<br />
- Nie spodziewałam się, że pójdzie aż tak szybko, ale nie mogę ukryć, że
mnie to cieszy. Poznacie go jutro, będzie nas eskortował. Mam nadzieję,
że nie zaczniesz krzyczeć.
<br />
- Co? Dlaczego?
<br />
- No to pa!
<br />
Połączenie przerwane. Bardzo mi się to nie podobało.
<br />
<br />
To nie tak, że Andrea zatrudniła Nielsa z premedytacją. Wręcz
przeciwnie, przyjmując go do roboty nie zdawała sobie sprawy z tego, kim
ten człowiek mógł być. Nie miała aż tak zażyłych relacji z Sethem, w
związku z czym fakty skojarzyła dopiero później, gdy Alex napomknął coś,
że widział Nielsa na koncercie. Kilka pytań o jego wygląd później
uświadomiło jej, że zatrudniła byłego faceta głównego wokalisty, który w
dodatku zamieszany był w dużo poważniejsze prawne sprawy, niż mogło jej
się z początku wydawać. Okradał matkę Reha i raczej nie grał fair.
<br />
Problem leżał w tym, że w tej chwili nie mogła zrezygnować już z jego
usług. Podpisała z nim umowę na pół roku, a wcześniejsza rezygnacja (o
ile pracownik wywiązuje się z swoich obowiązków) oznaczała poważne
zadośćuczynienie, na które stać było tylko Setha. Andrea jednak wątpiła,
czy w obliczu wszystkich rewelacji chciałby płacić mężczyźnie
pieniądze.
<br />
Pozostało mieć tylko nadzieję, że nie zareaguje jakoś bardzo gwałtownie.
I nie spróbuje jej zabić. A istniała taka opcja, niestety. Po chwili
namysłu Andrea stwierdziła, że nie do końca przemyślała swoje pierwsze
zatrudnienie innego człowieka. Niech to szlag.
<br />
<br />
- Okej, no więc... To jest Niels. I jest u nas ochroniarzem.
<br />
Przez chwilę patrzyłem na kobietę, która stała przede mną i
przedstawiała człowieka, którego znałem aż za dobrze i... Jakbym nie
rozumiał. Później podniosłem spojrzenie na twarz Nielsa, mrużąc złowrogo
brwi (zupełnie tego nie kontrolując) i wróciłem spojrzeniem do Andreii.
<br />
- Chyba cię coś, kurwa, boli, że zgodzę się na to, aby był ochroniarzem. Naszym ochroniarzem. Nie ma mowy - warknąłem, wściekły.
<br />
- Problem w tym, że nie ma... Nie mamy wyjścia. Chodź, wyjaśnię ci to - mruknęła, ciągnąc mnie za ramię kawałek dalej.
<br />
Chyba nie chciała, aby Niels to słyszał.
<br />
- Popełniłam błąd w tworzeniu umowy. Zapewniłam mu pół roku
zatrudnienia. I... Jeśli zechcemy go zwolnić z powodu innego, niż
niesubordynacja i ogólne niewypełnianie swoich obowiązków, musimy
zapłacić mu zadośćuczynienie. Wszyscy robią takie umowy, uznałam, że to
normalne!
<br />
- Dlatego zatrudniłaś właśnie jego? Czy ciebie coś boli?! - widać było, że jestem wzburzony.
<br />
Nawet zespół z oddali mnie obserwujący mógł stwierdzić, jak rozgoryczony i niezadowolony jestem.
<br />
- Nie wiedziałam, że to jest ten Niels! Spełniał wszystkie wymogi, nie
zdawałam sobie sprawy z tego... No przepraszam, co mam ci na to
poradzić? Popełniłam błąd. Następnym razem będę sprawdzała do trzech
pokoleń wstecz.
<br />
- Kurwa mać! - warknąłem, kopiąc jakąś puszkę, która była obok nas. - Ile?
<br />
- Co ile?
<br />
- Ile trzeba mu zapłacić, żeby stąd spierdalał?
<br />
- Eee... no... tak z piętnaście tysięcy.
<br />
- Ile?! Na Boga, skąd ty wymyśliłaś taką sumę?!
<br />
- No... No wszystkie umowy tak wyglądają, na ogół nikt ich nie
rozwiązuje tak po prostu. Skąd miałam wiedzieć, że tym razem będzie
inaczej!
<br />
- Następnym razem wszystkie umowy konsultujesz z nami. Wszystkie, Andrea.
<br />
Zamilkłem, wściekły jak sama cholera. Zacisnąłem zęby i pomaszerowałem do całej grupy, a Andrea za mną.
<br />
- Posłuchaj mnie, frajerze. Nie zbliżasz się do mnie, nie gadasz do
mnie, nie egzystujesz przy mnie. Granica twoich obowiązków wobec mnie to
chronić podczas eskortowania, w innym wypadku nie chcę cię widzieć,
czuć, ani znać. Zrób jeden fałszywy krok, a wylecisz jak na skrzydłach w
ciągu sekundy. Przyrzekam.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-14, 02:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex
od samego rana cieszyl sie na ten dzien - mieli poznac swojego nowego
ochroniarza, odbyc probe zespolu a juz za pare dni czekal ich kolejny
koncert w nowo otwartym lokalu, gdzie wiele poczatkujacych zespolow
rozwijalo swoje skyrzdla.
<br />
Wszystko zaczynalo isc jak po masle i chlopak czul, ze marzenia, ktorymi
zyl od wielu lat stawaly sie wreszcie realne i powoli stawal sie tym,
kim zawsze chcial byc.
<br />
Pieprzona gwiazda rocka!
<br />
Przejrzal sie w lustrze i poprawil grzywke zeby nie wygladala na tak
idiotycznie rozczochrana, a potem ruszyl do wyjscia, pogwizdujac pod
nosem jeden z kawalkow.
<br />
<br />
No to rzeczywiscie musiala ich sobie przedstawiac.
<br />
Alex czul, ze niemalze musi zbierac szczene z podlogi, bo ochroniarzem,
ktorego PRZEDSTAWILA im Andrea byl NIELS. Ten sam Niels, ktory spiewal
ich piosenki na koncertach, ktory skrecal najlepsze jointy w miescie,
ktory zawsze jadl najwiecej pizzy i ktory zlamal Sethowi serce.
<br />
Stal tu przed nimi - zywy, wielki i milczacy jak zwykle.
<br />
Chudszy, troche bardziej ponury i z podkrazonymi oczami, ale... Wciaz ten sam.
<br />
Nie potrafil w to uwierzyc - podczas ktorejs z rozmow, ktore prowadzili z
Sethem podczas pijackich wieczorow, udalo mu sie z niego wyciagnac, ze
Niels przebywal w Danii i nic nie wskazywalo na to zeby mial wracac.
<br />
Dlaczego wiec wrocil? O co chodzilo temu gosciowi? Znowu chcial zrobic
wokol siebie zamieszanie, skrzywdzic jego kumpla po raz kolejny?
<br />
Eeech, co za skurwiel - pomyslal, usmiechajac sie do niego smetnie. Nie
chcial robic awantur, to, co slyszal z tajnej rozmowy Setha (Andrea
oddalila sie z nim chwile na bok zeby 'porozmawiac' na osobnosci, ale
Alex doskonale slyszal ich krzyki) i menadzerki i tak bylo juz
wystarczajacym przedstawieniem.
<br />
Jim zapytal nawet Nielsa jak leci, ale facet nieodpowiadal, wpatrujac sie z dziwnie zacieta mina w rzucajacego sie blondyna.
<br />
Wreszcie ich mala narada sie skonczyla i Seth podszedl do niego, ciskajac z oczu blyskawicami.
<br />
- Posłuchaj mnie, frajerze. - Warknal, zatrzymujac sie przed nim w
odleglosci dwoch krokow. -Nie zbliżasz się do mnie, nie gadasz do mnie,
nie egzystujesz przy mnie. Granica twoich obowiązków wobec mnie to
chronić podczas eskortowania, w innym wypadku nie chcę cię widzieć,
czuć, ani znać. Zrób jeden fałszywy krok, a wylecisz jak na skrzydłach w
ciągu sekundy. Przyrzekam.
<br />
A potem odwrocil sie na piecie i odszedl wsciekle, pozostawiajac po sobie glucha, ciezko cisze.
<br />
Alex zerknal na Nielsa i poczul jak cos skreca mu sie w zoladku.
<br />
Na twarzy mezczyzny nie drgnal nawet jeden miesien, ale w jego oczach szalalo cos dzinwego, ciezkiego do zdefiniowania.
<br />
Wiedzial tylko, ze na pewno mu sie to nie spodobalo.
<br />
<br />
- Ubior dowolny, po prostu miej przy sobie wszystko co trzeba. Gaz
pieprzowy, palke i... - Andrea zawiesila glos, kladac na stole pokrowiec
z (jak zdolal ocenic po jednym, rzuconym przelotnie spojrzeniu ) ze
zwyglym ruggerem. - Na wszelka ewentualnosc. - Powtorzyla lagodnie,
wbijajac w Nielsa nieodgadnione spojrzenie.
<br />
Milczala przez chwile, patrzac bardziej przez niego niz w niego, az wreszcie westchnela ciezko i oprzytomniala, mruczac:
<br />
- Wkopales mnie z tym wszystkim. Mogles mi chociaz powiedziec, wiesz...
Wiesz, ze Seth potrafi byc wybuchowy. Teraz pewnie mnie nienawidzi.
<br />
- Przepraszam. - Powiedzial tylko, podnoszac sie powoli z kanapy.
Zebral wszystkie rzeczy i wrzucil je do torby, marzac juz tylko o domu,
browarze i wannie.
<br />
Skierowal sie wolno do wyjscia i juz mial chwycic za klamke, kiedy dobieglo go dziwnie ciche:
<br />
- Dlaczego to robisz?
<br />
W jego glowie natychmiast pojawil sie obraz Setha, saczacego drinka i posylajacego mu <span style="font-style: italic;"> usmiech </span>.
Setha, ktory budzi sie obok niego i wyciaga dlon by polozyc mu ja na
policzku. Setha, ktory pojekuje pod nim cicho, nadziewajac sie na niego z
rozmarzona mina. Setha, ktory robi mu sniadanie i ktory podwozi go do
restauracji.
<br />
- Nikt nie bedzie go chronil lepiej niz ja. - Odpowiedzial wreszcie
chrapliwie i nacisnal klamke, opuszczajac pomieszczenie bez dodania ani
jednego slowa.
<br />
Przeciez nie trzeba bylo juz nic dodawac.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-14, 02:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
wróciłem do domu, w końcu wszystkie negatywne emocje mogły wypłynąć na
zewnątrz, a jednocześnie nigdy wcześniej nie czułem się tak pozbawiony
tej możliwości. Opadłem na kanapę, bijąc rękoma w obicie - z
wściekłości, ale przede wszystkim bezsilności. Nie mogłem poradzić na tę
sytuację nic.
<br />
Nie chciałem spędzać czasu z tym człowiekiem, nie chciałem nawet
znajdować się w obrębie kilku metrów. Byłem do tego teraz zmuszony w
związku z tą umową.
<br />
Nie rozumiałem dlaczego. Odszedł wtedy. Raz próbował wyjaśnić, ale
zrezygnował i po tym, jak Niels pojawił się w pizzerii i został z niej
wyrzucony nie znalazł się w moim pobliżu nigdy więcej. Aż do teraz,
minął praktycznie rok, a on... Po co? Kurwa mać, po co? Dlaczego znów
musiał się pojawić w moim życiu, burzyć spokój, który sobie po tak
długim czasie wypracowałem? O co temu człowiekowi chodziło?
<br />
<br />
Obiad z matką. Raczej norma. Tym razem poszliśmy na miasto. Wstąpiliśmy do śródziemnomorskiej, zwykłej knajpki.
<br />
- Co u ciebie, synu?
<br />
Ach, no wiesz mamo. Twój i mój kochanek powrócił, na moje nieszczęście.
Jestem na niego skazany przez najbliższe pół roku, wobec czego nie
uśmiecha mi się ta sytuacja ani trochę. Poza tym, zaczynamy swoją
poważną przygodę z zespołem i jestem naprawdę zestresowany. Jak jasna
cholera.
<br />
- Wszystko w porządku, a u ciebie? - uśmiechnąłem się do matki.
<br />
Zajęliśmy się rozmawianiem o pracy mojej mamy. Lubiłem tego słuchać,
odprężało mnie. Poza tym, miałem wtedy wrażenie, że ona po prostu chce
się podzielić ze mną swoim dniem i związanymi z nim przeżyciami, a to
dość pozytywne odczucie.
<br />
<br />
Stres, jaki mnie dopadł na godzinę przed występem w programie był
niesamowity. Głównie przez wzgląd na to, że będzie tam też Niels, a nie
chciałem go widzieć, naprawdę nie chciałem. Wolałem trzymać ten rozdział
mojego życia zamkniętym, nie otwierać go już nigdy więcej i zapomnieć o
tym naprawdę nieprzyjemnym momencie. Niestety nie wszyscy byli w
stosunku do mnie tak wielkoduszni i podzielali moje poglądy, jak widać.
<br />
A szkoda.
<br />
Nie mogłem odkładać wyjścia z domu wieczność, a szkoda, byłoby to
całkiem miłe. Musiałem w końcu spotkać się z zespołem i ochroniarzem,
niech go jasny szlag trafi. Tak byłoby najlepiej dla nas wszystkich.
<br />
Czterdzieści pięć minut później byłem już na miejscu. Czekali wszyscy,
łącznie z Nielsem. Wysiadłem z samochodu w kurtce, bo piździło jak jasna
cholera. Pierdolona zima. No, koniec zimy, okej, ale dalej - pierdolona
zima. Że też ludziom chciało się stać na tym chłodzie i czekać na Plan
Three.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-14, 03:14<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Czesc. - Andrea pomachala mu wesolo, podchodzac pare krokow. Wokol
znajdowalo sie pare grupek rozchichotanych dziewczyn, ich ilosc rosla z
kazda chwila.
<br />
Przywital sie z nia krotko i stanal w umowionym miejscu, trzymajac sie
odrobine z boku by miec oko na to, co dzialo sie wokol zespolu.
<br />
Seth przybyl na miejsce jako ostatni, wygladal na wyjatkowo
zniecheconego. Niels nie patrzyl w jego strone dluzej niz bylo to
konieczne, wolal nie narazac sie na kolejne wyzwiska i przedstawienia.
<br />
Oczywiscie, ze spodziewal sie tego, ze Seth bedzie wsciekly, ze nie
bedzie chcial go widziec - to byla absolutnie normalna reakcja,
calkowicie przewidywalna. Martwilo go tylko, ze taki stan bedzie mogl
potrwac dlugo, naprawde dlugo, a sam nie wiedzial ile czasu zniesie z
jego strony takie traktowanie.
<br />
Z kolei z innej perspektywy, zdal sobie sprawe z faktu, ze slowa,
ktorymi potraktowal pare dni temu Andree, byly absolutnie prawdziwe.
<br />
Nie znalby drugiej osoby, ktora moglaby ochornic Setha tak skutecznie i
sumiennie jak on sam. Byl bystry i czujny, szybki i silny,a tego zawod
ochroniarza wymagal najbardziej.
<br />
Mial tez jeszcze jedna ceche, ktora poniekad pomagala mu w swej
skutecznosci - bezgranicznie kochal tego durnego dzieciaka, a kto moglby
chronic zacieklej od slepo zakochanego idioty?
<br />
Wlasnie.
<br />
Podszedl wolno w kierunku grupy wrzeszczacych dzieciakow i warknal by
ustawily sie w kolejce i nie robily zbednego rabanu. Pare dziewczat
przyjrzalo mu sie z wyrzutem, ale dostrzegajac jego mine, ustawilo sie
grzecznie w rzadku.
<br />
Andrea pokiwala z uznaniem swoja jasna glowa i pokazala Nielsowi dwa
kciuki, ale opusicla je natychmiast gdy napotkala krwiozercze spojzrenie
Setha. Usmiechnela sie przepraszajaco zza jego ramienia i powrocila do
rozmowy z bodajze sponsorem programu.
<br />
Wreszcie przyszla pora na wejscie do srodka i Niels zajal sie
rozganianiem tlumu, tlumaczac cierpliwie (tego wymagal jeden z
podpunktow w jego umowie), ze zespol musial teraz isc na wywiad i, ze
pozniej, oczywiscie dokonczy rozdawanie autografow i, ze jasne, bedzie
mozna sobie zrobic zdjecie z Alexem.
<br />
Jako ostatni zamknal drzwi prowadzace do studia tuz przed nosami
bardziej bezczelnych smarkul (odprowadzily ich do samego pieprzonego
konca, przyciskajac nosy i dlonie do szkla dzielacego je od budynku) i
sciagnal z siebie kurtke, podajac ja niewysokiej dziewczynie, ktora
chyba zarabiala tu jako 'odbieracz plaszczy'.
<br />
- Gdzie teraz? - Spytal spokojnie Andrei, pilnujac sie by nie patrzec
na Setha. Chcial mu za wszelka cene udowodnic, ze nie zamierzal na niego
zwracac uwagi, a poniewaz byl swietny w udawaniu, w graniu swoich roli,
byl przekonany, ze chlopak predzej czy pozniej lyknie jego haczyk.
<br />
- Chlopaki na scene, a ty z prawej, tuz przy widowni. W porzadku?
<br />
- Nie ma sprawy. - Odparl spokojnie i poprawil umocowanie pasow z
rewolwerem i innymi zabawkami sluzacymi do rozganiania bardziej... coz,
namolnego rodzaju fanow. - Poczekam na miejscu. - Dodal i bez ogladania
sie za siebie ruszyl wolnym krokiem w strone widowni.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-14, 03:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Był
to kolejny etap naszej przygody w tym programie. W zasadzie wyglądał on
zupełnie tak, jak te wszystkie inne znane tego typu - "X Factor", czy
"Voice of USA". Poniekąd, system był ten sam. Cała różnica polegała na
tym, że główny wymóg to muzyka rockowa, a nawet idąca w te cięższe
klimaty. Druga kwestia była taka, że trzeba zgłosić się zespołem. Nie ma
tu miejsca na uroczy pop, czy r'n'b do bujania się, ani na zabawę solo.
<br />
Z przesłuchań wyłoniono już około trzydziestu zespołów, a teraz była ich
sukcesywna selekcja. Każdego dnia odpadało kilka zespołów i bardzo nie
chciałem, aby i nam przytrafił się taki los - szczególnie, że szło tak
dobrze. Skoro potrzebny był nam ochroniarz, bez wątpliwości byliśmy na
dobrej drodze, ale nie należało być nazbyt pewnym siebie - los lubił
płatać przeróżne figle.
<br />
W studiu spędziliśmy kilka ładnych godzin, podczas których dzwoniła do
mnie matka. Naturalnie nie odebrałem, ponieważ telefon był wyciszony i
schowany gdzieś w torbie. Nie wiedziała gdzie jestem i co robię, ale
zawsze można było zwalić na kolokwium, które zbliżało się wielkimi
krokami. Gdy wyszliśmy z budynku, ewidentnie zeszła z nas adrenalina.
Dzisiejsze przesłuchanie było ostatnim, które miał określić jakie
zespoły będą na żywo w telewizji. Poprzednie, chociaż nagrywane,
dostępne są tylko w internecie i to nie wszystkie, oczywiście. Tym razem
zaczynamy naszą przygodę w telewizji i... dostaliśmy się.
<br />
- Naprawdę się dostaliśmy, dostaliśmy się! - wykrzyczał Alex, szczęśliwy
jak nigdy dotąd. Skakał wokół, niezwykle rozemocjonowany. Trudno byłoby
mi się nie uśmiechnąć, widząc go tak szczęśliwego. Nawet przy tym
frajerze. Jorgenie. Frajerze.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-14, 04:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
musial przesluchac okolo pietnastu kawalkow poczatkujacych rockowych
zespolow zeby w koncu przyszla kolej Planu Three. Jego szczeki zadrgaly
lekko, kiedy zobaczyl jak Seth staje przy mikrofonie, zaciskajac usta, a
potem spiewa dobrze mu znana piosenke, przywodzac na mysl tyle
wspomnien.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Are you insane like me?
<br />
Been in pain like me?
<br />
Bought a hundred dollar bottle of champagne like me?
<br />
Just to pour that motherfucker down the drain like me?
<br />
Would you use your water bill to dry the stain like me? </span>
<br />
Ledwie zostal zmusisc swoje wargi do pozostania w bezruchu - mial
absurdalna ochote by sie usmiechnac sie do niego, a potem przepchnac sie
przez widownie i sedziow by wyciagnac ku niemu swoje dlonie, pocalowac
go i przytulic, miec tylko dla siebie. Zabrac go od tych wszystkich
zakochanych idiotek, ktore krzyczaly jego imie, nie wiedzac jak to bylo
go dotykac, nie wiedzac w jaki sposob ukladaly sie jego usta, kiedy
przezywal orgazm, albo jak bardzo lubil zapalic tuz po dobrym...
<br />
Cholera, nie teraz - zgail sie w myslach, skupiajac spojrzenie na pozostalych czlonkow zespolu.
<br />
nie mogl sie rozpraszac mysleniem o seksie kiedy powinien ich pilnowac.
<br />
Nie mogl pozwolic na to by pojawila sie chocby i szansa na wyrzadzenie mu krzywdy.
<br />
To znaczy im. Zespolowi.
<br />
<br />
Przeszli dalej. Plan Three mial oficjalne zaproszenie do nagrania
kolejnego odcinka, oceny sedziostwa sugestywnie mowily, ze czekala ich
wielka kariera -jesli nie jako zwyciezcow to na pewno jako jednych z
faworytow publiki (co potwierdzaly wciaz i wciaz wypuszczane piski
widowni).
<br />
Jesli Niels mial byc szczery, to nie nie kosztowalo go zbyt wiele pracy
cale to wyjscie. Stal po prostu i patrzyl, czasem odgonil jakas zbyt
natarczywa malolate, nic wielkiego.
<br />
Tak samo bylo pare dni pozniej, na piatkowym koncercie w restauracji.
Obsluga, ktora doskonale znala Nielsa, wydawala sie byc zaskoczona jego
obecnoscia w roli ochroniarza, ale nie zadawali zbednych pytan.
<br />
Koncert przebiegal wrecz podrecznikowo - wszyscy spiewali razem refren,
pili alkohol i piszczeli w nieboglosy do boskiego leadera i wokalisty
grupy - Seth i Alex bardzo szybko stali sie ulubiencami nastoletnich
fanek - transparenty i koszulki z ich imionami migaly wsrod swiatel
reflektorow, a takze to od nich jako pierwszych rzucano sie po
autografy.
<br />
Zespol gral ostatnia, pozegnalna piosenke - Niels przypatrywal sie
bezwiednie blondynowi (czasem niczego nie umial poradzic na to, ze sie w
niego wgapial, ale na szczescie te momenty nadchodzily tylko w chwili
gdy Seth nie mogl tego zauwazyc) i usmiechal sie lekko, widzac jak
chlopak zaczyna sie wyglupiac do panienek z pierwszego rzedu. Tu
podrygiwal biodrem, tam puszczal oczko...
<br />
Wiedzial co zrobic by ludzie go kochali, taka juz byla jego natura.
<br />
Wreszcie dzwieki ostatnio kawalka rozebrzmialy echem po sali i wszyscy pozegnali sie glosno, slyszac okropny jek zawodu.
<br />
- BEDA AUTOGRAFY? - Wydarla sie jakas nie do konca trzezwa fanka, a reszta zawtorowala jej wsciekle.
<br />
Niels spojrzal na Alexa, unoszac pytajaco brwi. Jezeli mialy byc
autografy, to musial natychmiast znalezc sie przy zespole, ale jezeli
zamierzali sobie darowac, to mogl ich juz spokojnie odeskortowac na
zaplecze (odkad Plan Three zrobili sie tak popularni, ze znosili na
wystepy tlumy, wlasciciel lokalu usuwal w piatek wszystkie stoliki i
wyznaczyl im na 'after party' calkiem przestronne zaplecze, gdzie mogli
sie czegos napic i zjesc pizze) i praktycznie rzecz biorac, mialby juz
wolne.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-14, 04:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Zupełnie
nielogicznym było zakładanie, że jestem w stu procentach bezpieczny na
koncertach, jakie by one nie były. Myślałem, że wszystkie osoby, które
przychodzą nas słuchać, gdzie by to nie było, mają śladowe ilości
kultury osobistej i nie traktują nas w żaden sposób wyjątkowo. Było to
raczej naiwne założenie.
<br />
Agresja płynące od tłumu, kiedy padło pytanie (a w zasadzie rozkaz)
odnośnie autografów była bardzo wyczuwalna i nieprzyjemna. Być może
sytuacja wyglądałaby dużo lepiej, gdyby nie alkohol, który oczywiście
miał miejsce. Niespecjalnie ostry, bo głównie piwo, zgoda, a był on
sprzedawany tylko osobom pełnoletnim, zgoda, ale różnie bywało. Sam
doskonale o tym wiedziałem.
<br />
Westchnąłem ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że jeżeli zgodzimy się
na autografy, zleci na to co najmniej pół godziny. A nie miałem na to
czasu, musiałem w miarę szybko wrócić do domu, ponieważ jutro miałem
korki. Ech.
<br />
- Wybaczcie nam, ale dzisiaj autografów nie rozdajemy. - Rozległo się
buczenie i bardzo wyraźne niezadowolenie. - Hej, spokojnie, spokojnie.
Jesteśmy tu co tydzień. Bawcie się dobrze i trzymajcie się.
<br />
Z ulgą powitałem gorącą pizzę, którą mogłem radośnie skonsumować. Burczało mi w brzuchu od prawie godziny.
<br />
<br />
Wszystko płynęło zaskakująco zgodnie z planami. Może prócz kolosa, który
zbliżał się nieubłaganie i straszył widmem trudnego materiału pod
względem przyswojenia go. To będzie naprawdę trudne, zdać.
<br />
Jeśli chodziło o zespół, szło naprawdę dobrze. Stawaliśmy się coraz
bardziej rozpoznawani i w zasadzie nie spodziewałem się nigdy, że uda
nam się aż tak bardzo to wszystko... No, spełnienie marzeń, brak słów w
dużej mierze.
<br />
Dlatego wiedziałem, że nastanie w końcu moment, w którym moja matka się
dowie. Chociaż nie spodziewałem się, że nadejdzie to tak szybko.
<br />
Gdy przyjechałem do niej na niedzielny obiad, ewidentnie coś ją męczyło.
<br />
- No powiedz w końcu o co chodzi, mamo, krążysz od godziny.
<br />
Kobieta westchnęła, odłożyła chochlę na bok i spojrzała na mnie.
<br />
- Czemu nic nie powiedziałeś mi o tym... o muzyce?
<br />
Zmrużyłem powieki.
<br />
- Ale co konkretnie?
<br />
- No już nie rób ze mnie idiotki, dobrze? Zespół. Widziałam was w telewizji. Czemu nic nie powiedziałeś?
<br />
Zrobiło mi się trochę zimno. Nie wiedziałem co mam powiedzieć i przez chwilę przestałem kroić warzywa na sałatkę.
<br />
- Nie było o czym mówić.
<br />
- Jak to nie było o czym? Przecież widzę, że... Było o czym. Czemu nic nie powiedziałeś?
<br />
- Bo znam ciebie, mamo. Wiem, jakbyś zareagowała. Chcesz mnie jako
prawnika, a ja... nie czuję tego. Lubię prawo, ale nie na tyle, by całe
życie przesiedzieć w sądzie. To nie jest... to nie dla mnie, po prostu.
Kiedyś ci wspominałem już o tym i twoja reakcja... Nie była za
delikatna, okej?
<br />
Widać było, że moja mama nie wie jak zareagować.
<br />
- Chcę dla ciebie jak najlepiej.
<br />
- Wiem o tym. A ja nie chcę cię zawieść, tylko że... prawo to nie jest
moja rola. Nie wiem czy to muzyka, nie powiem ci tego. Póki co dobrze
się bawimy, ludziom się podoba, jest fajnie. Ale... No wiesz. Nie
mówiłem nic, bo to tylko występ w telewizji, nic specjalnego. Bierzemy
udział w tym programie, ale nie sądzę, abyśmy wygrali, czy coś takiego.
<br />
- Nie rzucisz studiów, prawda?
<br />
- Nie, raczej nie.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, wracając do krojenia. W dalszym ciągu czekałem
na wybuch mojej mamy, jakoś tak podświadomie nie chciałem uwierzyć w to,
że słyszałem tylko żal w jej głosie, bo nie powiedziałem, a nie złość.
Gdzie była złość?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-14, 21:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Mogla
na niego wrzeszczec, mogla blagac i grozic, zadac i atakowac, dopoki
jej syn wreszcie by sie nie poddal. Mogla wyrzucic mu jego wszystkie
bledy - to, ze nie potrafil jej sluchac, ze wiecznie cos przed nia
ukrywal, krecil i nie dopowiadal, wprawiajac ja tym w najzwyczajniejszy
zal, w przeczucie, ze tak naprawde byla kiepska matka i absolutnie nie
sprawdzala sie w tej roli.
<br />
Kiedy zyl jeszcze Steven, wszystko wygladalo inaczej. On potrafil
pokierowac tym chlopakiem, wstrzasnac nim i dac mu autorytet. Ona, jako
matka, raczej go nie miala.
<br />
Czula od niego pewien rodzaj szaczunku, nieskonczone poklady synowskiej
milosci, ale... Nigdy nie byla dla niego wzorem do nasladowania. Byc
moze Sethowi zabraklo w rodzinie mezczyzny bardziej niz jej sie
wydawalo.
<br />
Moze to stad wziela sie jego orientacja? Moze podswiadomie po trzebowal
po prostu jakiegos oparcia, kogos kto ochroni go przed swiatem? Czytala o
czyms podobnym w jakiejs gazecie i nagle wydalo jej sie to bardzo
wiarygodna teza, niezwykle logiczna.
<br />
Och, nie umiala udawac mezczyzny i nie miala takiego zamiaru. Byla
matka, nie ojcem. A skoro Seth wolal spiewac niz wziac sie za swiat na
powaznie... Coz, to byla jego sprawa.
<br />
Ale studia i tak musial skonczyc. Zeby miec deske ratunkowa. Zeby miec z
czego zyc, kiedy jego mrzonki okaza (a przeciez to stanie sie predzej
czy pozniej) sie zwyklymi mrzonkami i da za wygrana.
<br />
I jeszcze jedno bylo absolutnie pewne.
<br />
Nie zniesie wiecej zadnych tajemnic.
<br />
<br />
Szczuple cialo unioslo sie nieco - Niels siegnal po nie, przyciagnal je
do siebie tak jakby obawial sie o to, ze mu ucieknie, ze juz nie zdola
go ponownie pochwycic. Usmiechnal sie, kiedy poczul plaska klatke
piersiowa tuz przy swojej wlasnej. Kosciste przedramiona wbilaly mu sie w
barki, ale nie zamierzal z tego powodu narzekac. To byl cudowny uscisk,
najlepszy jaki tylko mozna bylo sobie wyobrazic.
<br />
Jasne wlosy laskotaly go po policzku, szczuple palce szybko odnalazly
jego sztywnego, zaczerwienionego penisa. Nei trzeba go bylo
przygotowywac, byl sztywny odkad tylko go dotknal.
<br />
Dostrzegajac to, chlopak usmiechnal sie do niego przekronie - usmiech
ten mowil absolutnie wszystkol; wyrazal dume, poczucie wladzy,
zblizajaca sie wielkimi krokami rozkosz.
<br />
Ponownie szczupla dlon siegnela po cos i poczul lekki zawod, kiedy tym
czyms okazala sie tylko jego dlon. Uczucie to szybko jednak odeszlo w
zapomnienie, gdy okazalo sie, ze dlon zostala poprowadzona miedzy
ksztaltne posladki, do ich szczeliny, a potem glebiej, w samo cholerne,
ciasne i pulsujace wejscie.
<br />
Wsunal w nie pierwszy palec, wpatrujac sie w te twarz jak zaczarowany.
Alez byl piekny kiedy przygryzlal dolna warge, sciagal brwi i tak
cudownie odchylal... glowe... do...
<br />
PIIIIIIIIB. PIIIIIIB
<br />
... a jego dlonie szly mocno do tylu, by zacisnac sie na poscieli, albo
na jego udach, wbijajac w ich skore ostre paznokcie, co tylko podkrecalo
go jeszcze bardziej i...
<br />
PIIIIIIIIIB, PIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIB.
<br />
- Co, do cholery - warknal, otwierajac powieki. Musialo minac pare
sekund (wypelnionych tym przekletym brzeczeniem) by uswiadomil sobie, ze
to, co przed chwila przezywal, te cudowne sploty uniesien, to wszystko
bylo tylko snem. A brzeczal telefon, ktos do niego dzwonil.
<br />
Andrea.
<br />
- Czesc, Niels. - Uslyszal w sluchawce jej lagodny glos. - Nie przeszkadzam ci?
<br />
- Hmm. - Burknal, pocierajac powieki.Jego wzwiedziony penis wbijal mu sie w brzuch. - Raczej nie.
<br />
- Pewnie zastanawiasz sie, dlaczego dzwonie do ciebie o takiej porze, co?
<br />
- Raczej tak.
<br />
- Nie mialbys ochoty na dodatkowy zarobek? - Zapytala slodko, co kazalo mu zapalic sobie ostrzegawcza lampke w glowie.
<br />
- Hm?
<br />
- Ales ty rozmowny. - Zazrtowala i uslyszal skrzypniecie odpalanej
zapalniczki. - Wpadaj do mnie do biura, chlopaki zostali zaproszeni do
modnego clubu przez organizatorow tego programu. Cos w rodzaju imprezy
integracyjnej. Bylo to dosc niespodziewane i wiem, ze nie miales umowy
na ten dzien, ale zaplace ci ekstra, ok?
<br />
- Jasne. - Westchnal gleboko, dzwigajac tylek z lozka. Erekcja
zakolysala mu sie ciezko, przypominajac o niezalatwionym problemie.
Musial sie jej pozbyc, albo nie bedzie potrafil przestac myslec o tym
cholernym snie. - Wezme prysznic i jade, w porzadku?
<br />
- Pewnie. Chcialabym tylko zebys... Halo? Niels?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-14, 22:28<br />
<hr />
<span class="postbody">- Przecież nie musimy go wcale wzywać do ochraniania nas, ten klub ma własną ochronę.
<br />
- Ma, ale nie ufam im...
<br />
- A Nielsowi ufasz? - syknąłem, spoglądając mało przychylnie na
dziewczynę. - Bo ja nie. Poza tym, wyglądamy co najmniej groteskowo.
Tylko my zatrudniliśmy takiego ochroniarza, nie ma sensu się z tym
afiszować...
<br />
- Seth, już go wezwałam i nie oddeleguję go, kiedy jest w połowie drogi. Uspokój się, dobrze?
<br />
Zamilkłem, wiedząc, że jeśli poruszę ten temat choćby sekundę dłużej,
powiem jej słowa, których będę żałował, a które będą bardzo przykre i
nieprzyjemne. Powstrzymałem się całą swoją siłą woli do powiedzenia
kolejnych rzeczy i nachmurzony stałem przed wejściem do klubu. Było
zimno, czekaliśmy na Nielsa. Nie mogliśmy wejść już teraz, bo nikt
przecież potem tego debila nie wpuści - kto miałby?
<br />
Kiedy w końcu Pettersen zdecydował się przybyć, łaskawie, odmroziłem
sobie nos, jestem tego pewien. Nagłe gorąco, które uderzyło nas już w
środku sprawiło, że całe ciało zaczęło mnie szczypać i dziwnie mrowić,
nie było to najprzyjemniejsze, chociaż oznaczało, że organizm się
ociepla, a to już było dość pozytywną opcją.
<br />
Cała reszta przywitała się z nim neutralnie, ale ja twardo nie odzywałem
się do typa. Nie ma takiej opcji, że będę sobie z nim tak normalnie
rozmawiał. Nie po tym, co zrobił.
<br />
Niels został oddelegowany do tego, aby być nieopodal sceny, a każdy z
zespołów zobowiązany był do tego samego - występ i impreza. W sumie, nic
strasznego, obyłoby się bez obecności Pettersena, ale Andrea się
uparła, niech ją szlag jasny trafi.
<br />
<br />
Występ przebiegł bardzo dobrze, wręcz wzorowo. Śpiewaliśmy sobie,
zaprosiłem na scenę dziewczynę z zespołu Mars, co okazało się całkiem
niezłym duetem, a wyszło bardzo spontanicznie. Była śliczna, dość niska.
Jej usta zawsze zdobiła czerwień.
<br />
Spędziliśmy trochę czasu po koncercie, a w zasadzie z nią i jej zespołem
jako wielka paczka. Piliśmy trochę alkoholu, jedliśmy przekąski. Niels
gdzieś się czaił, siedział przy nas i sączył piwo. Pewnie ciemne, takie
lubił najbardziej. Nie była to jednak rzecz warta mojej uwagi, tego
mogłem być pewien.
<br />
- Jak to się stało, że jesteś w zespole? - spytał Andy, ewidentnie zauroczony dziewczyną. Nic dziwnego, była naprawdę niezła.
<br />
- A jak to się stało, że ty jesteś w zespole? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
<br />
- Przypadek.
<br />
- Tak jak i ja. Zazwyczaj takie rzeczy dzieją się z przypadku i póki co korzystam z niego na tyle, na ile tylko mogę.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-15, 02:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Nieustannie
pozostawal gdzies obok by miec zespol w zasiegu wzroku. Pilnowal sie by
nie pic za duzo i w razie czego byc w gotowosci wstac i przysunac kopa
kazdej osobie, ktora przegnie strune i zblizy sie za bardzo do ktoregos z
czlonkow zespolu, a jednoczesnie nie przesadzac.
<br />
Pozostac czujnym cieniem, nie ingerujacym w otoczenie.
<br />
Bardzo szybko okazalo sie, ze wokalistka, z ktora Seth odspiewal
wspolnie jakis kawalek stala sie mala atrakcja Planu Three. Cala czworka
wpatrywala sie w nia jak w obrazek, obsypujac dziewczyne pytaniami i
komplementami.
<br />
Wygladali zabawnie, plaszczac sie przed nia w mlodzienczych zalotach.
<br />
Dawniej Niels moglby znajdowac sie obok nich i takze robic z siebie
idiote, podejrzewal, ze tak by zapewne bylo. Ale dzis byl juz innym
czlowiekiem i choc nie pogardzilby dobrym seksem, to juz nigdy w zyciu
nie mial zamiaru sie za kims uganiac, nigdy nastawiac karku, plaszczyc
sie.
<br />
Ta silna potrzeba bliskosci i imponowania ludziom uszla z niego juz
jakis czas temu, choc sam nie zauwazyl kiedy sie to wlasciwie stalo.
Teraz, kiedy siedzial w najdalszym kacie stolika, z ustami zanurzonymi w
kuflu z piwem, wiedzial o tym, ze cos sie w nim skonczylo, ustapilo
miejsca innej osobie - cichszej, spokojniejszej, nieco zdystansowanej do
swiata.
<br />
- Dobrze dzisiaj dali, co? - Andrea puscila mu oczko, pochlaniajac
sprawnie shota tequilli. wycisnela sobie cytryne na jezyk i skrzywila
sie wyraznie, wygladajac jakby zaraz miala zwymiotac. - To jest niezle
pochrzanione, ta tequilla. Smakuje jak gowno, laczysz ja z sola i
cytryna, a i tak chce ci sie pic i pic. Niezle, co?
<br />
- Mhh. - Skinal glowa, zezujac skrycie w kierunku Setha, ktory... na
moment zlapal go spojrzeniem i natychmiast nim uciekl, majac mine jakby
sam wlasnie polknal cytryne. Cala.
<br />
Westchnal mimowolnie i obrocil sie z powrotem do Andrei, starajac sie wygladac tak obojetnie jak tylko sie dalo.
<br />
- Widzialam kiedys koncerty, ktore nagrales dla Setha. Chcial je
wyrzucic, ale jakims cudem namowilam go zeby mi je oddal. Do twarzy ci w
wianku, wiesz?
<br />
Usmiechnal sie lekko, na mysl o tamtym dniu. Wlasciwie nic nie wrozylo tego, ze ten wieczor mial sie zakonczyc w TAKI (<span style="font-style: italic;">-
Ah... Hah... - Jęczał, podrygując biodrami w wyjątkowo wymowny sposób.
Jego jęki stały się teraz odrobinę wyższe i bardziej łamliwe, co
pozwalało zrozumieć, że bardzo niewiele dzieliło go od spełnienia.
<br />
- Piękny. - Dokończył wreszcie już dawno zaczęte zdanie i wygiął się w łuk, osiągając spełnienie. </span>)
sposob, poniewaz ich stosunki byly wtedy typowo kolezenskie, ale sam
fakt, ze ten dzieciak zalozyl mu rozowe ustrojstwo na glowe, byl taki...
<br />
Cieply. Mily.
<br />
- Dzieki. - Odparl, podnoszac sie by zamowic jeszcze jedno piwo. -
Chcesz cos? - Dodal, przypominajac sobie, ze byloby kulturalnym ja o to
zapytac.
<br />
- Hmm, jeszcze jedna kolejeczke. - Poprosila z wymownym usmieszkiem. -
Chlopaki! - Krzyknela w kierunku skupionych na dziewczynie oslow. -
Chcecie cos?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-15, 02:15<br />
<hr />
<span class="postbody">- Mojito poproszę - mruknąłem w tłumie innych zamówień, uśmiechając się do Andrei.
<br />
Byłem dość rozluźniony. Alkohol robił swoje. Widziałem, jak Niels oddala
się, kiedy dziewczyna przekazała mu wszystkie zamówienia.
<br />
Zawiesiłem odrobinę dłużej spojrzenie na tym mężczyźnie, mrużąc powieki.
Kiedyś nie był aż tak ponury. Może to kreacja specjalnie dla mnie,
udawał, że mu przykro albo cokolwiek innego. Niespecjalnie mnie to
interesowało, oczywiście, nie skupiałem się też na jego osobie,
aczkolwiek trudno byłoby nie zauważyć tego... ponuractwa.
<br />
Trochę niepodobnego do Nielsa, jakiego pamiętałem. Wiecznie wygadanego,
roześmianego, trochę lekkoducha. Co się stało w tej Danii? Cóż, mógłbym
zapytać. Gdyby mnie to interesowało. A nie interesuje.
<br />
Kilka chwil później dostałem swoje zamówienie od samego Nielsa. Nie
patrząc na niego odebrałem szklankę, przez przypadek dotykając jego
palca. Natychmiast moja dłoń odsunęła się od niego, co prawie skończyło
się wylaniem całego drinka.
<br />
- Dzięki - mruknąłem, upijając od razu łyk.
<br />
Judy, bo tak nazywała się wokalistka zespołu Mars, była bardzo
sympatyczna, chociaż trochę zbyt... Subtelna, jak na mój gust.
Przypominała mi w jakimś stopniu Maxa, zupełnie nie wiem dlaczego. Nie
mój typ.
<br />
Andy, jak to on, oczywiście już się zauroczył - wszyscy to doskonale
widzieliśmy. Leciał na wszystko, co ładne. Na mnie też kiedyś poleciał i
nawet dałem mu się poderwać. Pamiętam ten moment, to było tuż po tym,
jak przespałem się zupełnie przypadkiem pod wpływem alkoholu z Nielsem
na święta. Poszedłem z nim do łóżka, a później okazało się, że będzie w
naszym zespole jako muzyk, kto by pomyślał. Od tamtego czasu minęło
mnóstwo czasu i najwidoczniej nie byłem aż tak dobry w jebaniu się, bo
nigdy więcej nie zaproponował ponownego seksu, chociaż byłem przecież
wolny bardzo długi okres czasu. W zasadzie nigdy też o tym nie
gadaliśmy, bo i po co.
<br />
- Hej, Seth? Seth? Halo?
<br />
Ocknąłem się, przyłapując, że zupełnie mimowolnie patrzę na Nielsa. A on
na mnie. Drgnąłem, spoglądając na Alexa, który mnie trącał.
<br />
- Hm?
<br />
- Judy pytała cię, czy brałeś lekcje śpiewu.
<br />
- Och. Nie. Ale planuję. Chciałbym trochę bardziej kontrolować swoje narzędzie. A ty?
<br />
- Tak. Ponoć mój nauczyciel jest jednym z najlepszych i uważam, że świetnie się sprawdza w swojej roli. Chciałbyś spróbować?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-15, 02:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
tego co udalo mu sie podsluchac (tak, podsluchiwal ich rozmowe i nie
zamierzal temu zaprzeczac, bo tak bylo i, kurwa, juz) ta smieszna
piosenkarka polecala Sethowi jakiegos durnego nauczyciela spiewu, co
wydawalo sie jeszcze durniejszym pomyslem, bo chlopak mial swietny glos i
bez tego. Niels mogl na luzie przyznac, ze ten wlasnie glos byl jednym z
najlepszych jakie w zyciu slyszal. Dzwieczny, czysty i mocny, a kiedy
trzeba bylo melancholijny, sklaniajacy do wspolnego przezywania emocji.
<br />
I znow to samo.
<br />
Ich spojrzenia zetknely sie ze soba na chwile krotsza niz mrugniecie,
ale to i tak wystarczylo by jego cialo przeszedl dreszcz - lodowato
zimny i goracy jednoczesnie.
<br />
Upil wiekszy lyk piwa i zadrzal na mysl o uczuciu jakim bylo dotkniecie
jego palca, glupiego palca kiedy po prostu podawal mu drinka... Dotyk
jego chlodnej, gladkiej skory, tak znajomy, cieply...
<br />
O czym on, do cholery, myslal?
<br />
Do kurwy nedzy, chyba nigdy w jego glowie nie bylo takich mysli - o
cieple skory, o wyrazie spojrzenia, w ogole o niczym takim. Zawsze byl
konkretny, nie zastanawial sie nad tym jakie przymiotniki mogly cos
opisac, po prostu byly i to wydawalo sie wlasciwe.
<br />
Warknal pod nosem, czym nieswiadomie przyciagnal uwage Andrei.
Dziewczyna przyjrzala mu sie badawczo i zapytala pol zartem pol serio:
<br />
- Ok, kogo chcesz zabic?
<br />
Spojrzal na nia i zamrugal, zdziwiony. Poniewaz wciaz sie do niego
usmiechala, oddal jej usmiech i wzruszyl ramionami, jakby to co wlasnie
zrobil (choc nie bardzo wiedzial o co jej moglo chodzic) bylo wyjatkowo
zabawne.
<br />
- Jak sie bawisz? - Zapytala przyjaznie, spogladajac mu w oczy. - Wszystko ok?
<br />
Mial dziwne wrazenie, ze ta niezwykla dziewczyna potrafila czytac w
myslach. Nie musial niczego mowic zeby wiedziala, ze wpadl w lekki
dolek? Nie, to bylo przeciez absurdalne, bezsensowne.
<br />
- W porzadku. - Odparl, wzruszajac ramionami. Tak naprawde wolal sie
juz stad zbierac i walnac do lozka, ale dopoki mogl tu siedziec i
pilnowac Setha przed wszystkimi namolnymi kurwami tego swiata, wszystko
wydawalo sie byc... - Jest ok. - Powtorzyl, dostrzegajac jej
powatpiewajaca mine.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-15, 03:14<br />
<hr />
<span class="postbody">W
końcu całe spotkanie się skończyło i wszyscy mogli wrócić do domu, co
przyjąłem z pewną dozą ulgi. W jakiś sposób czułem się pomimo wszystko
niewygodne z tym, że cały czas jestem tutaj w towarzystwie Nielsa, nawet
jeśli nie brał on udziału w całej konwersacji. Słyszał, to wystarczyło,
więc... Tak, nie było to wygodne. Ale skończyło się ku mojemu
zadowoleniu. Mogłem więc wrócić do domu, sam, bez towarzystwa Nielsa i
nie ukrywam, podobało mi się to bardziej, niż mógłbym przypuszczać.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, wchodząc do domu po dość trudnym dniu. Nie dość, że znów było nagrywanie programu, to jeszcze to z mamą.
<br />
Martwiło mnie to, że jej reakcja była zupełnie odmienna od tej, której
się spodziewałem. I martwiło mnie to, że Niels znów kręci się wokół
mnie, nie wiedziałem jak mam to powiedzieć matce. Nie mogłem go wywalić i
to było jeszcze gorsze. To znaczy mógłbym. Ale jak uzasadniłbym
piętnaście tysięcy wypływające tak po prostu z konta? Od czasu Nielsa
zainteresowaliśmy się dużo bardziej naszymi finansami i to, na co idą
pieniądze. Cała przygoda z tym człowiekiem przyniosła pewne pozytywy,
ale zdecydowanie więcej negatywów. To znaczy, przygody z Jorgenem. Nie
Nielsem. Miał przecież inaczej na imię, chociaż nawet dla Andrei
przedstawił się tak, jak nam. Po co? Nie wiem sam. Ale nie interesowało
mnie to jakoś szczególnie.
<br />
<br />
Na występie w pizzerii znów pojawił się Niels, po raz kolejny były tłumy
nastolatek. Wydawało się nawet, że jakby większe. Mróz nie odpuszczał,
jakby decydując się, że powolna zmiana pogody, która powinna następować
go nie obchodzi. No cóż.
<br />
Koncert przebiegał dokładnie tak samo, jak zwykle. Nic nie zwiastowało
tego, co miało nadejść. Zawsze wszyscy wyciągają do nas swoje dłonie.
Czasem je łapiemy, ściskamy, machamy im czy po prostu dajemy się
przytulić. Nic wielkiego i strasznego. Nie spodziewałem się więc, że tym
razem będzie zupełnie inaczej.
<br />
Podczas śpiewania "Crazy in love" jakaś dziewczyna złapała mnie za dłoń.
Chciałem się do niej uśmiechnąć, ale nie zdążyłem. Nagle poczułem, że
ogromna siła sprawia, że spadam z sceny i... po prostu lecę. W objęcia
ludzi, którzy złapali mnie, oczywiście. Ale krzyki, które mnie otaczały
przybrały jakby na siłę, wchodząc wręcz w piski i... I te ramiona nie
przestawały mnie ściskać i ściskać, jak imadła. Nie mogłem uwolnić się
od tak wielkiej ilości rąk i zacząłem panikować. Mikrofon gdzieś
przepadł, a ja nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem się ruszyć...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-15, 03:38<br />
<hr />
<span class="postbody">I
tak wlasnie zaczelo wygladac jego zycie - poranki i popoludnia spedzal w
lozku, noce poza pokojem, zazwyczaj w towarzystwie wesolych czlonkow
zyskujacego coraz wieksza popularnosc zespolu Plan Three.
<br />
Praca sama w sobie nie byla najgorsza - trzeba bylo stale miec nad
wszystkim kontrole, ale kiedy Niels patrzyl na to z boku, nie byl w tej
calej kontroli taki najgorszy.
<br />
Fani tez zachowali sie poprawnie - rozwaznie unikali kontaktu fizycznego
z czlonkami zespolu, poza drobnymi usciskami, buziakami w policzki i
okazjonalnemu obejmowaniu do selfie.
<br />
Do feralnego piatku, kiedy ktorej z tych glupich kurew nie postanowilo
odbic do tego stopnia by sciagnac chlopaka ze sceny, prosto w grupke
rozhisterywoanych psycho-fanek.
<br />
W jednej chwili przedzieral sie przez nie, nie dbajac o to czy nie bil
kogos po twarzy, czy nie zwalal go z nog - to sie w tej chwili w ogole
nie liczylo, NIKT sie w tej chwili, kurwa nie liczyl!
<br />
Nikt, poza Sethem, oczywiscie.
<br />
Dopadl do nich i pobladl wyraznie, wydajac z siebie warkniecie.
<br />
Dostrzegal tylko jego skurczona sylwetke, wokol wrzeszczacych wiedzm, ktore robily mu chyba... zdjecia. W takim momencie.
<br />
Do kurwy nedzy. Male psychopatki.
<br />
Och, juz on je nauczy manier. Zapamietaja te cholerna lekcje do konca zycia.
<br />
Siegnal po najblizej stojaca z gowniar i zacisnal palce na jej ramieniu,
przezucajac ja mocno do tylu. To samo uczynil z jeszcze jedna i
nastepna; czwarta chwycil za pysk i krzywiac sie paskudnie wyrwal jej z
dloni telefon.
<br />
- Ty mala dziwko. - Wycharczal, rzucajac urzadzeniem gdzies w reszte tlumu.
<br />
Pochylil sie do skulonego, drobnego ciala i chwycil je w ramiona,
obejmujac Setha tak scisle i kurczowo jakby byl malym dzieckiem.
<br />
- Odsun sie! - Warknal do zagradzajacej mu droge wyraznie zszokowanej fanki. - Powiedzialem z drogi!
<br />
Nie czekal juz na jej reakcje. Zaciskajac ramiona wokol jego waskiego pasa.
<br />
- Mozesz oddychac? - Zapytal sie go mrukliwe, zaciagajac sie mimowolnie
cudownym zapachem jego wlosow. Och, kurwa, jak bardzo tesknil za tym
zapachem, jak bardzo tesknil za tym cialem, za jego cieplem i...
<br />
SPOKOJNIE. Na razie musi zadbac o to by byl bezpieczny, by nikt go juz nie dotknal.
<br />
<br />
Andrea ruszyla w kierunku zaplecza razem z Andym i Alexem. Wszyscy mieli
ponure miny, na ich bladych twarzach odbijalo sie poddenerwowanie.
Oglosili publice, ze koncert sie zakonczyl i pokierowali wszystkich do
wyjscia, bez zadnego wyjatku. Wiedzieli, ze nie bylo to do konca
sprawiedliwe wzgledem dobrze zachowujacej sie publiki, ale to co sie
przed chwila wydarzylo bylo po prostu niedopuszczalne.
<br />
To byl ulamek sekundy, kiedy Andrea uswiadomila sobie ze zgroza, ze
Seth, ten drobny, mily chlopak, jest zwalany ze sceny, a potem OPLECIONY
przez te pieprzone idiotki jak dzikie zwierze przez mysliwych, jak...
Jak tak w ogole bylo mozna?!
<br />
- Seth? - Uslyszala jego imie, wypowiadane z mocno skandynawskim
akcentem.Wiedziala do kogo nalezal ten glos, ale i tak zdebiala na
chwile, gdy pobrzmialo w nim tyle... uczucia. Nigdy nie slyszala takiego
przejecia i ciepla w glosie Niels'a. Zupelnie jakby zaraz mial rozpasc
sie na kawalki, albo nie wiadomo co jeszcze.
<br />
- Jestesmy... juz. - Zakonczyla, wpatrujac sie z rosnacymi oczami jak
mezczyzna prostuje sie pospiesznie, kierujac na nia spojrzenie
przesiakniete obledem. - Wszystko w porzadku, Sethie? - Spytala
chlopaka, kucajac tuz przy jego twarzy.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-15, 03:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewałem się, że pierwszą osobą, która do mnie dotrze będzie Niels.
W zasadzie, nie spodziewałem się, żeby ktokolwiek był w stanie tak
szybko dotrzeć do mnie, przez wzgląd na naprawdę ogromną liczbę osób
wokół mnie.
<br />
Ale gdy poczułem gorące dłonie i jego głos pierwszy raz, od kiedy się
znów pojawił w moim ciele i umyśle rozpłynęła się ulga. Zwyczajnie mi
ulżyło, bo wiedziałem, że mnie stąd wyciągnie. Wiedziałem to.
<br />
Zacisnąłem palce wokół jego ramion, pozwalając mu, żeby po prostu mnie stąd zabrał. Zwyczajnie zabrał.
<br />
Kilka chwil później siedziałem już na zapleczu, doprowadzony do fotelu
przez Nielsa. Pomieszczenie pachniało pizzą i kawą, ponieważ było to
przy kuchni. Zacisnąłem palce na obiciu kanapy, wzdychając ciężko,
próbując odzyskać... Sam nie wiem co. Równowagę, jak sądzę.
<br />
Byłem zbyt bardzo roztrzęsiony, aby w ogóle cokolwiek sobie pomyśleć. Po prostu przestraszyłem się. Jak jasna cholera.
<br />
Podniosłem głowę, gdy usłyszałem głos Andrei.
<br />
- Tak, ja... Przepraszam. Chyba się potknąłem, czy...
<br />
- Nie kłam. Widziałem. Jakaś panienka cię wciągnęła do środka. Nie wiem
co im odjebało, nigdy przecież... no nigdy nie zdarzyła się taka
sytuacja. - Alex był równie niespokojny, co cała reszta.
<br />
- Seth, wiem, że to ci się nie spodoba, ale Niels musi być bliżej was.
Po prostu musi. Takie sytuacje mogą się powtórzyć i lepiej, żeby
zawczasu były eliminowane. Zatrudniliśmy od tego człowieka - Andrea
przytuliła mnie lekko.
<br />
Westchnąłem. Wiedziałem, że ma rację, ale tak bardzo nie chciałem tego.
<br />
- Może zatrudnijmy jeszcze jednego ochroniarza?
<br />
- Seth... - słyszałem naganę w głosie dziewczyny i wiedziałem, że ma rację. Nie mieliśmy na to pieniędzy, ale...
<br />
- W porządku - mruknąłem zniechęcony. - Chociaż robicie jakiś dziwny
dramat. Nie musi on przebywać non stop przy nas, taka jest prawda. Tylko
trochę bliżej, prawda? Właśnie. Więc w zasadzie niewiele się zmieni.
Właśnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-15, 04:18<br />
<hr />
<span class="postbody">I
nagle wszystko zaczelo wygladac troche inaczej - jakby jasniej, lepiej -
Niels nie bardzo potrafil to okreslic. Po prostu kiedy budzil sie w
swoim lozku i spogladal przez okno na sypiacy wsciekle snieg (luty chyba
wcale nie zamierzal byc laskawczy od stycznia) nie wydawal mu sie on
juz tak smutny i zniechecajacy, a wlasciwie go cieszyl.
<br />
Glupi snieg.
<br />
Co za idiotyzm.
<br />
Zblizenie sie do Setha nie oznaczalo prowadzenia go za reke na scene ani
nie puszczania go samotnie do toalety; po prostu Niels znajdowal sie
blizej - w pierwszym rzedzie publiki, a wlasciwie oparty nonszalancko o
bramke, ktora oddzielala od niej scene. Obserwowal go ze swojej pozycji,
z zalozonymi rekoma - ponury, zaciety i gotowy by w kazdej chwili
skoczyc komus do gardla.
<br />
Sluchal jego glosu, przejmujacych slow piosenek, ktore... Cholera, nigdy
nie zwrocil na to uwagi, ale teraz, kiedy mial tyle czasu na swobodne
przemyslenia, teraz wyraznie widzial jak niektore z nich odnosily sie do
ich zycia, do ich relacji - tej tesknoty, pragnienia i zakazanego
uczucia, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmialo.
<br />
Seth... Dawniej musial zyc tym uczuciem, musial je w jakis posob
uwielbiac, skoro napsial na jego podstawie tak dobre kawalki, tak
zmyslowe i... No, mocne. Po prostu.
<br />
Zamrszczyl brwi i wypuscil powietrze ustami, rozgladajac sie wokol, by
skontrolowac tlum - wszystko wydawalo sie byc w porzadku, nikt nie
probowal przebic sie przez barierke (postawiona ja tam od czasu
nieszczesliwego incydentu) ani nie rzucal sie w jej kierunku ze swoimi
brudnymi lapami.
<br />
Natomiast, wracajac do jego rozmyslan, nigdy nie podejrzewalby sie o te
wszystkie filozoficzne momenty pelne jego problemow uczuciowych.
Naprawde, odkad... dopuscil do siebie mysl, ze kochal Setha, i to tak
naprawde, stal sie bardziej... Uczuciowy wewnetrznie?
<br />
Tak to mozna bylo nazwac. Poniekad.
<br />
Odglos zywiolowych owacji przecial dzwiek pierwszych dzwiekow 'Crazy in
love'. Niels nie wiedzial dlaczego, ale to wlasnie ten kawalek byl jego
ulubionym. Sposob w jaki Seth piescil w nim slowa, jak je przeciagal,
niemalze wyjekiwal, stymulujac jego zmysly.
<br />
Z reszta - chyba nie tylko jego - ocenil irocznie, spogladajac na pelne
napiecia twarze nastoletnich fanek. Wpatrywaly sie w chlopakow jakby
stanowily dla nich bostwa - to uwielbienie, slepe oddanie.... Boze,
jakie one byly glupie.
<br />
Cale szczescie, ze nie stanowily przynajmniej az tak wielkiego wyzwania w ochranianiu chlopakow.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-15, 04:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
pisałem tę piosenkę byłem rozemocjonowany możliwością, opcją, która
powstała, a która miała bezpośredni związek z Nielsem. To wtedy właśnie
powiedział, że zakończy tę całą farsę z moją matką i będziemy mogli,
może, dalej się spotykać. Jaki byłem szczęśliwy. Szybko jednak przestało
mieć to znaczenie, kiedy ta oświadczyła się na balu. Ale ból, jaki ta
piosenka wyrażała, gdzieś tam ukryty, szaleństwo - cały czas było to
wyczuwalne w tych słowach. Taką miałem nadzieję, nawet jeśli emocje nie
były już aż tak bardzo aktualne, jak wtedy.
<br />
<span style="font-style: italic;">You got me looking, so crazy my baby
<br />
I'm not myself lately I'm foolish, I don't do this
<br />
I've been playing myself, baby I don't care
<br />
Baby your love's got the best of me
<br />
Your love's got the best of me.</span>
<br />
Zauważyłem, że Niels... patrzy na mnie. Stał niemalże przede mną, sam
czasem zwracałem na niego spojrzenie - bardzo pobieżne, ale on... on się
po prostu wgapiał. Tak, kiedyś ta piosenka była o nim. Nawet na jednym z
występów podszedłem do niego, właśnie w tej pizzerii. Ale teraz... To
już nieaktualne.
<br />
<span style="font-style: italic;">Hoping you'll save me right now
<br />
Your kiss got me hoping you'll save me right now
<br />
Looking so crazy in love
<br />
Got me looking, got me looking so crazy in love</span>
<br />
Piosenka się skończyła i wtedy dopiero Niels jakby uświadomił sobie, że
cały czas na mnie patrzył. A ja spojrzałem teraz na niego. Ale w moich
oczach nie było tego ciepła, które niegdyś. Teraz można było tylko
wyczytać lód i zdradę. Poczucie zdrady tak bardzo intensywne i mocne,
że... do dziś żywe. Do dziś namacalne.
<br />
- A teraz coś, od czego to wszystko się zaczęło. What have you done!
<br />
<span style="font-style: italic;">All the stories are over
<br />
Chapters are done
<br />
All this chaos around me
<br />
Always Alone
<br />
Why did I see burning fires in your eyes?
<br />
How could you let me end up in this?
<br />
Well, I don't know
<br />
The rose I hold
<br />
Won't seem to grow</span>
<br />
Znów zerknąłem na Nielsa. Nie zmienił "obiektu zainteresowania".
Większość naszego repertuaru było pisane w związku z emocjami z tym
człowiekiem. Spalał mnie, niszczył i składał na nowo. Sprawiał, że
rosłem i malałem. Zbyt dużo emocji we mnie wywoływał, negatywnych jak i
pozytywnych.
<br />
<span style="font-style: italic;">So what have you done?
<br />
What are you hiding?
<br />
What are you holding onto?
<br />
This side of me is gone
<br />
It's killing me inside
<br />
To watch you go
<br />
It's keeping me alive</span>
<br />
Jego całe postępowanie strasznie na mnie wpływało, chociaż nawet o tym
nie wiedziałem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, w jakim stopniu był
toksyczny dla mnie. Ale był. I teraz wrócił. Nie wiem po co. Może ta
piosenka w tej chwili to było właśnie takie pytanie. Co ukrywasz, Niels?
Po co wróciłeś?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-15, 05:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Koncert
dobiegal konca - slowa ostatniego kawalka rozbrzmiewaly echem wsrod
akompaniamentu ostrych, gitarowych rifow i juz, bylo po wszystkim.
<br />
Seth pozegnal sie z publika, zapewniejac, ze tak, tym razem bedzie rozdawanie autografow.
<br />
Niels westchnal ciezko pod nosem - autografy oznaczaly dla niego
niewatpliwie wiecej pracy, ale rozumial to i szanowal - na tym w koncu
polegala praca muzykow, prawda?
<br />
Na graniu, spiewaniu i wystawianiu sie lekko na publicznosc, pozwalaniu robic sobie zdjec i rozdawaniu cholernych autografow.
<br />
- W porzadku, ustawcie sie ladnie w kolejce. - Mruczal, napierajac
ramionami na rozochocony tlum. - Powiedzialem: ladnie! - Warknal,
straszac jedna z dziewczyn malo przychylnym spojrzeniem. - Kolejka. Dla
wszystkich, kolezanko! Ustawiaj sie albo wlasnorecznie cie stad
wystawie.
<br />
- A jak chcesz to niby zrobic, konowale? - Wyzywajaco ubrana kruszynka
spojrzala na niego z jawna poagrda i podeszla do niego wolno, robiac
balona z gumy. Ktory pekl mu. Prosto. Przed twarza.
<br />
- Ty mala... - Uniosl dlon, chwytajac ja za ramie, by przewiesic sobie
jej cialo przez ramie, jak worek ziemniakow. - Ostrzegalem cie.
Wychodzisz.
<br />
I jak gdyby nigdy nic wystawil ja za drzwi restauracji, dajac znac
ochroniarzom w wejsciu, ze ta pani juz nie miala wstepu w to miejsce.
<br />
Powrocil do kolejki (no, prosze, wystarczyla drobna demonstracja i juz byly grzeczne) smiejacych sie fanek.
<br />
- Dziewczyny. - Andrea pomachala im wesolo, usmiechajac sie obiecujaco. - To co? Gotowe na autografy?
<br />
- TAAAAAAAAAAAAAAK! - Rozleglo sie zewszad piskliwe zapewnienie. - PLAN THREE! PLAN THREEEEEEEE!
<br />
- Dawajcie tu Alexa!
<br />
- SETHA?!
<br />
- ALEXA!!!
<br />
- Boze. - Niels przymknal powieki i pomodlil sie bezglosnie o sile do
wszystkich bostw. Jesli mial przezyc te noc, to naprawde potrzebowal jej
od groma sily.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-15, 05:50<br />
<hr />
<span class="postbody">O
ile prezenty nie zawierają coś niebezpiecznego wolno fanom zostawiać
drobiazgi. Cóż, to chyba była naturalna kolej rzeczy. Jeżeli ludziom
podobała się twoja muzyka, siłą rzeczy chętnie zostawiali ci prezenty z
czystej sympatii. Najczęściej były to listy i w zasadzie dostaliśmy ich
po tym koncercie naprawdę dużo. Każdy z nas brał ich trochę, aby później
odczytać, odpisać. No, być po prostu w kontakcie. Często nie było
adresów zwrotnych, ale w tym pomagał nam Facebook - mogliśmy
odpowiedzieć filmikiem, czy też po prostu napisać kilka słów na ten
temat. To było ważne, bez tych ludzi przecież nie byłoby nas jako
zespołu występującego w jakimś programie. Wywalili by nas na zbity pysk
bardzo szybko, mam takie wrażenie.
<br />
Nic więc dziwnego, że po koncercie na zapleczu tonęliśmy w pluszakach,
pudełkach i kopertach. Jedliśmy pizzę i czytaliśmy listy. I właśnie
wtedy trafiłem na taki, adresowany do mnie. Wielkie "Seth" na kopercie
dobitnie mi to uświadamiało.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie znasz mnie, ale jestem pewna, że
zakochałbyś się we mnie od razu. Bardzo mi się podobasz i dobrze wiem,
jaki jesteś. Bycie razem jest nam pisane i wierz mi, że wkrótce tak się
stanie. Wiedziałam, że wrócicie na scenę i zobacz, miałam rację! Kocham
cię najmocniej na świecie, mój książę. Wkrótce będziemy razem!</span>
<br />
Zmarszczyłem brwi, czytając ten list jeszcze raz. I jeszcze. Za każdym razem brzmiało jeszcze gorzej, niż poprzednim. Jezu...
<br />
- Chyba... chyba mam psychofankę - mruknąłem nieszczęśliwie.
<br />
Reszta szybko się tym zainteresowała i zajrzeli mi przez ramię.
<br />
- "Wkrótce będziemy razem?". Co? - mruknął Alex, marszcząc brwi. - Serio to brzmi dość niepokojąco.
<br />
- Co? Kto to? - spytała Andrea.
<br />
- Nie wiem, nie znam przecież. Ale to nie wszystko. Czytaj dalej, Alex. Na głos.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-15, 06:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Alex westchnal ciezko i spojrzal po kolegach, przyjmujac ton popieprzonej dziewczynki.
<br />
- 'Wiem, ze nazywanie cie ksieciem jest glupie, ale tak wlasnie o tobie
mysle. Jestes taki piekny i kochany, i cudowny w lozku.' - W tym
miejscu Alex przerwal i parsknal smiechem, reszta dolaczyla do niego
ochoczo, krecac z niedowierzaniem glowami.
<br />
Coz, moze oprocz niego samego. Nie, Nielsowi bardzo nie spodobal sie ton i wydzwiek tego listu.
<br />
To nie tak, ze byl zazdrosny - nie mial powodow do zazdrosci o jakas
dziewczyne, ktorej Seth zapewne nawet nie kojarzyl w calym swoim zyciu.
Po prostu martwil sie, ze jezeli znalazla sie jedna taka, to wkrotce
zaczna sie nastepne, a nastolatki potrafily byc naprawde dociekliwe z
tym swoim sprawdzaniem adresow, wysylaniem zdjec i tak dalej...
<br />
Pomijajac to, ze nie mial prawa byc zazdrosny o Setha, bo ten do niego nie nalezal.
<br />
Ale to juz calkiem nawiasowo.
<br />
Coz, skoro juz byl przy Sethcie, to mogl stwierdzic z cala pewnoscia, ze
jego tez nie bawil ten list. Siedzial na kanapie z dosc zacieta twarza,
wykrzywiajac wargi w bladej parodii usmiechu - najwyrazniej usilnie sie
staral by inni mysleli, ze jego tez to smieszy, ale Niels nie dawal sie
na to nabrac. Zbyt dobrze znal tego chlopaka, zbyt gleboko w pamiec
zapadla mu jego mimika i sposob w jaki sie nia poslugiwal.
<br />
- 'Zawsze kiedy robie sobie dobrze, mysle o tym jak we mnie wchodzisz,
tak delikatnie ale gleboko, a potem robimy to u ciebie na lozku i mowisz
mi jak bardzo mnie kochasz. Tak kiedys bedzie, obiecuje ci to.
Zostawilam dla ciebie maly prezent. Uzyj go jak tylko chcesz. Twoja H' -
Zakonczyl Alex, wciaz chichoczac pod nosem. - Co tam jest, Seth?
Znalazles ten prezent swojej 'H'? - Dopytywal, siadajac z powrotem obok
kumpla.
<br />
Wszyscy spojrzeli z zaciekawieniem w kierunku chlopaka.
<br />
Niels poczul jak cos drapie go nieprzyjemnie w gardle.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-15, 06:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
przyszło mi do głowy, żeby w ogóle cokolwiek wyciągać z tej koperty.
Uznałem, że to, co przeczytałem jest wystarczające. Niemniej jednak ku
uciesze całej reszty zajrzałem do środka. Materiał. Nic bliżej
określonego.
<br />
Chwyciłem to dwoma palcami i wyciągnąłem. Po wyjęciu okazało się, że to... stringi. Czerwone, koronkowe.
<br />
- Aha - mruknąłem, krzywiąc się już wyraźnie. Nie chciałem wiedzieć, czy bielizna była zużyta.
<br />
Skoro ktoś pisał coś takiego, można by spodziewać się absolutnie wszystkiego.
<br />
Schowałem z lekkim obrzydzeniem bieliznę do koperty, odkładając ją.
Czułem się mocno niepewnie i niekomfortowo. Nie spodziewałem się, że
będę kiedyś w takiej sytuacji. Oczywiście wiedziałem, że posiadanie
zespołu i jakaś tam sława mogła się wiązać z podobnymi sytuacjami, ale
na Boga, skąd mogłem wiedzieć, że coś takiego nastąpi TAK szybko.
<br />
To nielogiczne, jesteśmy czwórką chłopaków z Nowego Jorku, tyle.
Mieliśmy kilka występów, jasne, gramy od jakiegoś czasu w tej pizzerii, w
porządku, ale to nie jest... To nie jest nic wielkiego, bądźmy
szczerzy. Nie zrobiliśmy jeszcze nic takiego, nie nagraliśmy płyty, nie
mieliśmy swoich własnych koncertów. Teraz głównie gramy do kotleta. Czy
też, w naszym przypadku, do pizzy.
<br />
- Wszystko w porządku, Seth? - Andrea wybudziła mnie z jakiegoś transu, w który wpadłem, zastanawiając się jakoś tak nad tym.
<br />
- Co? Tak, jasne. To po prostu... No wiesz. Dziwne. To dziwne - uśmiechnąłem się lekko, chociaż trochę wymuszenie.
<br />
Chciałem już być w domu. Na szczęście, wkrótce mogliśmy się rozejść.
<br />
Ale w domu... nie czułem się wcale bezpieczniej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-15, 07:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
nie spuszczal wzroku z twarzy Seth'a juz do samego konca ich
spotkania... i wszystko widzial. Widzial jego troske, strach, niepewnosc
- potrafil czytac w tym chlopaku jak w otwartej ksiedze, wiedzial kiedy
sie czyms martwil, po prostu to, kurwa, wiedzial.
<br />
Kiedy wszyscy skonczyli sie juz smiac z idiotycznego listu, a czlonkowie
zespolu zaczeli sie juz zbierac do domu, Niels podniosl sie ze swojego
miejsca i bez slowa podarl list na drobne kawaleczki, a potem wyrzucil
je wszystkie do kosza, zalewajac resztka niedopitego przez Setha drinka.
<br />
- Wow. Chyba niezle cie to wkurzylo, co? - Drgnal, slyszac glos Andrei.
Nie spodziewal sie, ze ktokolwiek jeszcze tutaj zostanie, myslal, ze
znajdowal sie tu sam.
<br />
- Nie lubie... takich rzeczy. - Przyznal, nie patrzac jej w oczy.
<br />
- Wiem. - Uslyszal jak podnosi sie z krzesla i siega po swoj plaszcz. - Ja tez.
<br />
Poszedl w jej slady, wbijajac ramiona w kurtke i westchnal gleboko,
zastanawiajac sie jak mogl pomoc chlopakowi, jak mogl zlagodzic jego
nerwy.
<br />
Najchetniej znalazlby te mala kurwe i wyrwal jej wnetrznosci, a potem
wyjebal je przez okno. Nie mialo znaczenia, ze byla mloda, glupia,
naiwna - to wszystko tracilo swa wartosc w momencie kiedy rozchodzilo
sie o Setha, naprawde.
<br />
- Podwiezc cie? - Zapytala Andrea, otulajac sie dlugim i miekkim
szalikiem. Nielsowi skojarzyl sie on natychmiast z tymi samymi
szalikami, ktore tak uwielbiala Katja. Byly od jakiegos projektanta,
ktory nazywal sie troche podobnie do jagod*, ale nigdy nie potrafil
zapamietac tej nazwy. Wiedzial za to, ze byly to drogie fatalaszki i
lubily sie nimi otaczac osoby z wyzszych sfer.
<br />
- Pewnie jezdzisz jakims odjazdowym mercem, co? - Zagadal, usmiechajac sie lagodnie.
<br />
Widzial w jej oczach zdumienie i domyslil sie, ze pewnie nigdy wczesniej
przy niej zartowal. Coz, nie poznali sie w najlepszym okresie jego
zycia, trzeba to bylo przyznac.
<br />
- Co prawda jest to mercedes, ale niezbyt odjazdowy. - Zasmiala sie lekko. - To co, wsiadasz?
<br />
- Mieszkam dziesiec minut drogi stad. - Wzruszyl ramionami, skrepowany odmowa. - Spotykamy sie pojutrze, tak?
<br />
- Tak, tak. - Potwierdzila, szukajac czegos w torebce. - Ok, gdybys
czegos chcial to znasz moj numer. Do zobaczenia! - Pozegnala sie,
machajac dlonia odziana w skorzana rekawiczke.
<br />
Odmachal jej predko i schowal zmarzniete rece do kieszeni (on akurat o
swoich rekawiczkach zapomnial) a potem pomknal predkim krokiem prosto do
hotelu.
<br />
<br />
- Dzien dobry. - Carl poslal chlopakowi mily usmiech i siegnal do torby
po paczke i pare kopert, sprawdzajac jeszcze raz adresata.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Seth Reha
<br />
peer streat 7
<br />
apartament nr. 13 </span>
<br />
Tak, wszystko sie zgadzalo.
<br />
Zerknal na mlodzika i poprosil go o zlozenie podpisu w pokwitowaniu
dotyczacym paczki. Chlopak wygladal na mocno zaspanego. Ach, ta
mlodziez. Spali sobie w najlepsze do poludnia, a potem zyli w nocy jak
cholerne nietoperze.
<br />
Ale ten dzieciak byl calkiem mily i fajny, nie mieszkal tu dlugo ale
Carl zdazyl go polubic. Nie byl tak bezczelny i pretensjonalny jak
wiekszosc rozpieszczonych bachorow, zamieszkujacych ten przestronny
apartamentowiec. Nie, ten byl taki... swojski, przyjazny.
<br />
- Milego dnia. - Pozegnal sie z nim uprzejmie i wsiadl do windy, zerkajac na reszte adresow.
<br />
Zdolal tylko dostrzec jak twarz chlopaka wykrzywia sie w wyrazie... przerazenia?
<br />
A co on tam dostal? Niezaplacony rachunek?
<br />
<br />
*Chodzi o burberry. Podobne do angielskiego blueberry.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-15, 07:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
tego spodziewałem się jako rozpoczęcie mojego dnia, tego mogę być
pewien. Obudził mnie listonosz. Był całkiem miły, zawsze pukał, jak miał
jakąś przesyłkę i raczej starał się nie zostawiać awizo, a to rzadkość.
Nie spodziewałem się, że przyniesie mi coś takiego...
<br />
List napisany był na czystej kartce a4. Zero ozdobników, ale ktoś pisał
go w komputerze jedną z tych czcionek, która miała imitować ludzkie
pismo. Treść tej krótkiej notki przestraszyła mnie na tyle, że od razu
zadzwoniłem do Alexa. W końcu był moim przyjacielem.
<br />
- Jezu, Seth, co cię pogięło, żeby dzwonić o tej...
<br />
- Przepraszam, ale... Dostałem kolejny list i ten nie brzmi już tak
lajtowo, jak poprzedni - niemalże wykrzyczałem w lekkiej panice, która
mnie ogarnęła.
<br />
Widocznie to sprawiło, że Alex rozbudził się odrobinę.
<br />
- Co? Gdzie dostałeś?
<br />
- Do domu, przed chwilą przyniósł mi to listonosz. Na kopercie jest mój
adres, ale nie ma zwrotnego. Alex, ta osoba mnie śledzi. Alex... -
Przerażenie w moim głosie musiało być większe, niż mi się wydawało.
<br />
- Dzwoń do Andrei. No co tak milczysz, dzwoń, natychmiast. Trzeba
zawiadomić policję i Nielsa. Cicho, wiem, że nie chcesz, ale jest naszym
ochroniarzem, czy tego chcemy, czy nie. No dzwoń!
<br />
Pogoniony zrobiłem to, faktycznie. Andrea potwierdziła mojego gorące
obawy odnośnie dzwonienia do Nielsa. Sama zaoferowała się jednak, że
zgłosi nękanie na policji, a po drodze wpadnie do mnie po list.
<br />
Westchnąłem. Dostałem numer telefonu do Nielsa od Andrei, sam przecież go nie miałem, bo i po co. Dźwięk sygnału. Zaspany głos.
<br />
- Halo?
<br />
Zamilkłem, bo nie wiedziałem co z początku powiedzieć. Zablokowało mnie.
<br />
- Halo?!
<br />
- To ja. Dostałem... Dostałem kolejny list. Do domu. Andrea powiedziała,
że powinienem do ciebie zadzwonić w tej sprawie. Nie uważam, że to
dobry pomysł, ale... No. Ktoś mnie obserwuje. W liście mowa o tym, że
chodzę późno spać, a nawet pozdrowienia dla matki są. Ja... boję się,
Niels.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> WIELKA Z CIEBIE SŁAWA, CO? ŚPIEWASZ
SOBIE PO TYCH CLUBIKACH I RESTAURACJACH O SWOICH UCZUCIACH I MYŚLISZ
TYLKO O TYM JAKI JESTEŚ WSPANIAŁY I SŁAWNY?
<br />
OBSERWUJE NOCĄ TWOJE MIESZKANIE. CHODZISZ STRASZNIE PÓŹNO SPAĆ. O CZYM MYŚLISZ KIEDY BIERZESZ PRYSZNIC?
<br />
MAM NADZIEJE ZE O MNIE, BO JESTEŚ TYLKO MÓJ, MAŁA SZMATO.
<br />
ZNAM CIE, BARDZO DOKŁADNIE I CHCE ŻEBYŚ ZAWSZE O TYM PAMIĘTAŁ.
<br />
<br />
POZDROWIENIA DLA MATKI. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-15, 08:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Troche
sobie popil zeszlej nocy (znowu myslal o tym, ze Seth sie pewnie
martwil) i nie czul sie najlepiej, kiedy uslyszal dzwonek telefonu.
<br />
Nie byl przyzwyczajony do tego by ktos dzwonil do niego o takiej
godzinie. Andrea nauczyla sie juz, ze Niels funkcjonowal jako nocne
stworzenie i rozmawiali ze soba tylko wieczorami.
<br />
Nie musial wiec zgadywac, ze na wyswietlaczu pojawil sie obcy numer, kiedy przysuwal aparat do twarzy.
<br />
- Halo? - Wychrypial, przewracajac sie na bok by zerknac na zegar
elektryczny, ktory wskazywal dziesiata rano. Westchnal cierpietniczo i
zmarszczyl brwi, nie slyszac odpowiedzi.
<br />
- Halo - powtorzyl, upijajac lyk wody. Przez glowe przez chwile
przebiegla mu zmrazajaca krew mysl, ze to jego ojciec dzwonil by
powiedziec mu, ze kiedys go znajdzie i zniszczy za to, ze osmielil sie
pieprzyc faceta, albo Rilla, ktora jakims cudem zdobyla jego numer i...
<br />
Musial sie rozlaczyc, natychmiast.
<br />
Ale wtedy uslyszal w sluchawce tak dobrze znajomy glos.
<br />
- To ja. Dostałem... Dostałem kolejny list. Do domu. Andrea
powiedziała, że powinienem do ciebie zadzwonić w tej sprawie. Nie
uważam, że to dobry pomysł, ale... No. Ktoś mnie obserwuje. - Glos Setha
drzal i Niels wiedzial, ze chlopak musial w tej chwili czuc sie bardzo
zle, paskudnie. Jego cialo napielo sie niczym struna i nie minela chwila
kiedy wciagal na biodra spodnie, rozgladajac sie w poplochu za reszta
ubran. -W liście mowa o tym, że chodzę późno spać, a nawet pozdrowienia
dla matki są. Ja... boję się, Niels.
<br />
- Nie boj sie, Seth. - Odezwal sie do niego, uswiadamiajac sobie, ze
robil to po raz pierwszy odkad znowu sie zobaczyli. To znaczy... Po raz
pierwszy, kiedy chlopak byl calkowicie przytomny i go sluchal. - Zaraz u
ciebie bede. - Dodal i rozlaczyl sie by wybrac numer na taksowke.
<br />
<br />
Dotarl na miejsce w ciagu kwadransa, choc i tak wydalo mu sie to cala
wiecznoscia. Kliknal guzik zaczepnie znajomej windy (kiedys jezdzil nia
by sie z nim pieprzyc, by posuwac tego cudownego chlopaka do samego
rana) i wcisnal odpowiedni guzik, stukajac podeszwa buta w drzwi. Byl
tak cholernie niecierpliwy, ze zastanawial sie czy nie szybciej byloby
wbiec po schodach, albo wywazyc te cholerne drzwi i wdrapac sie tam
wlasnorecznie, ale wreszcie glupia winda zatrzymala sie i Niels ujrzal
drzwi z elegancka trzynastka.
<br />
Podszedl do nich i zapukal napastliwie, nie dziwiac sie kiedy otworzyla
mu Andrea. Dziewczyna nie miala na twarzy makijazu i wygladala na
wyraznie zmartwiona. Poslala mu smetny usmiech, ale on nie zwracal na to
uwagi. Liczylo sie tylko to by zobaczyc...
<br />
Chlopak siedzial w fotelu, z podkurczonymi nogami i kartka w dloniach.
Niels od razu domyslil sie co to za kartka. Podszedl do niego, nie
przejmujac sie zdejmowaniem kurtki, przykucnal tuz przed nim i
delikatnie wysunal mu list z palcow, zapoznajac sie z jego trescia.
<br />
Przeczytal go dwa razy zanim wreszcie westchnal i odlozyl list na
stolik, poza zasieg rak Seth. Wolal zeby nie czytal go znowu i znowu, to
nie bylo potrzebne.
<br />
- Myslicie zeby zglosic to na policje? - Spytala niesmialo Andrea i
zerkneli na Setha, poniewaz to jego glos byl w tej sprawie decydujacy.
<br />
Ten jednak milczal zaciecie, najprawdopodbniej nie wiedzac co powinien
zrobic. Czy policja wydawala mu sie tu obciazajaca, czy bylo wrecz
przeciwnie?
<br />
Trzeba bylo wybadac grunt, sprawdzic co tak naprawde uwazal o sprawie.
<br />
- Policja nic tutaj nie zrobi. - Powiedzial pewnie, podnoszac sie na
nogi. Od kucania zdazyly mu juz troche scierpnac uda, ale ne zwracal na
to uwagi. - Powinnismy zachowac wieksza czujnosc. Ktos musi nocowac tu
razem z nim. Z toba. - Poprawil sie, przymykajac powieki. - Ja tez bede
zaalarmowany i w razie kazdej koniecznosci do ciebie przyjade. Moze to
znowu ta glupia dziewucha robi sobie z ciebie zarty.
<br />
- A skad mialaby jego adres? - Spytala Andrea i zapragnal ja nagle
udusic, bo wiedzial, ze takimi pytaniami tylko podjudzala stres biednego
chlopaka, a wlasnie tego Niels chcial uniknac najbardziej.
<br />
- Moze z facebooka? Albo ze strony zespolu, ja wiem?
<br />
- To my mamy strone? - Spytal Alex, usmiechajac sie w drzwiach. - Nie wiedzialem.
<br />
Poczul jak cos przewraca mu sie w zoladku.
<br />
Och, tak, mieli strone. Niels bardzo czesto ja odwiedzal by moc gapic sie na zdjecia Setha i...
<br />
Nie mogl teraz o tym myslec.
<br />
- Jak sie czujesz, stary? - Zapytal Alex, siadajac na oparciu jego fotela. - Wszystko ok?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-15, 08:20<br />
<hr />
<span class="postbody">- To my mamy stronę? - mruknąłem, unosząc brew. - Jaką stronę?
<br />
- A, jakaś fanka założyła. Nic specjalnego w zasadzie - mruknęła Andrea, ale jakoś tak wymijająco.
<br />
Zmrużyłem powieki, ale Alex zagadał.
<br />
- Jakaś typiara wysyła mi listy prawie z pogróżkami do mojego domu, a ty
pytasz, czy ok. Serio... - mruknąłem, ewidentnie zestresowany.
<br />
Bawiłem się palcami.
<br />
- Pokaż mi tę stronę, Andrea. A co do policji... Nie wiem. Zgłosiłbym,
ale do tego przydałby się poprzedni list, więc... Gdzie on jest, w
sumie?
<br />
Zapadła chwila ciszy. Jakoś tak dłużąca się.
<br />
- No?
<br />
- Niels go wyrzucił. Nie sądziliśmy, że się powtórzy... - mruknęła Andrea.
<br />
Po tylu latach z prawnikiem pod jednym dachem takie rzeczy, jak
zatrzymywanie tego gówna było już wrodzone, tak trochę. Dlatego sam ten
fakt zirytował mnie niezwykle. Jak można pozbywać się dowodów, do
cholery?!
<br />
- Ech... - mruknąłem, zrezygnowany.
<br />
Nie chciałem pokazywać tego przy Alexie i Andrei, że się boję, ale bałem się. Tak na serio...
<br />
- A co wy myślicie?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-15, 08:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-
No nie wiem. - Alex poklepal go po plecach, przygladajac mu sie ze
wspolczuciem. - Chujowa sprawa, ale troche o tym czytalem w necie po
drodze i okazuje sie, ze ludzie czesto tak robia. Wiesz, na razie nie
strzeglismy swoich danych jakos super mocno. - Mruknal, wzruszajac
ramionami.
<br />
- Ja bym chyba powiadomila policje... - Andrea zerknela ostroznie na
Nielsa, wpatrujac sie w jego zacieta twarz. Moze to bylo glupie
wrazenie, ale czula przy tym mezczyznie pewien rodzaj spokoju. Patrzyla
na jego szerokie ramiona, na oddanie z jakim spogladal na Setha i
wiedziala, ze chlopak byl przy nim bezpieczny. Ech, szkoda tylko, ze tak
pomiedzy soba obaj pomieszali. Byliby dobra para, czula to jakos
podskornie. Niels moglby go wtedy chronic dwadziescia cztery godziny na
dobe i wszystko byloby... No, dobrze. - Ale jesli ty uwazasz inaczej -
dodala, kiedy Niels skrzywil sie wyraznie - to po prostu... Zrobimy tak
jak mowisz. Bede tu dzisiaj nocowala i w razie czego do ciebie
zadzwonimy.
<br />
- A nie moglibysmy tu dzisiaj kimnac wszyscy razem? Zeby, no wiecie,
nastraszyc tego psychola. - Zaproponowal Alex, wyraznie zadowolony z
siebie. - Jakas imprezka, czy cos? Nie dajcie sie prosic.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-15, 08:42<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Przecież nikt nie będzie ze mną mieszkał dwadzieścia cztery na siedem.
Kto by miał na to czas. I chęci - mruknąłem, zniechęcony. - Poza tym,
nie chcę żadnej imprezy. Nie jestem w nastroju.
<br />
- Seth, jeśli trzeba, ja przyjdę, okej? Bez przesady. Ustalone.
<br />
No i faktycznie, było ustalone. Poszedłem na zajęcia, nie mieliśmy dziś
próby, więc pojechałem do matki. Zjadłem u niej obiad, ale nie mówiłem
nic o tej sytuacji, bo nie chciałem, żeby zaczęła się martwić.
<br />
I wtedy przyszedł wieczór, Andrea faktycznie przyjechała. Przywiozła ze sobą pidżamę, ubrania na jutro, jakieś pierdoły.
<br />
Spędziliśmy miły wieczór razem przy chińszczyźnie i serialach. I w
zasadzie wszystko wyglądało dobrze. Naprawdę dobrze. Dopóki nie
usłyszałem dźwięk domofonu, a potem pukanie do drzwi. Było późno, a to
dobijanie się było upierdliwe. Naprawdę natarczywe.
<br />
Wstałem więc z łózka i poszedłem otworzyć. Może Alex coś zostawił,
czasem się zdarzało, że przypominał sobie o horrendalnych godzinach. Ale
gdy otworzyłem drzwi nie było tam nikogo. Znalazłem na wycieraczce
kopertę.
<br />
- Nie znowu... - mruknąłem cicho, widocznie spięty i niezadowolony.
<br />
Podniosłem kopertę i zamknąłem drzwi za sobą. Jakoś tak na wszystkie zamki, jakie miałem.
<br />
Otworzyłem kopertę i zauważyłem, że moje dłonie trochę drżą. Znów biała kartka.
<br />
<span style="font-style: italic;">DLACZEGO TWOJA MANAGER ŚPI U CIEBIE, KOCHANIE? CZYŻBYŚ MIAŁ Z NIĄ ROMANS? NIEŁADNIE MNIE ZDRADZAĆ!
<br />
POPAMIĘTASZ!</span>
<br />
- Andrea! - zawołałem dziewczynę. A może właściwie krzyknąłem. Chyba tak.
<br />
Dziewczyna wyszła z pokoju gościnnego i spojrzała na mnie z
niezrozumieniem. Podałem jej list, a ręce trzęsły mi się jeszcze
bardziej.
<br />
- To się nigdy nie skończy, prawda? Kurwa mać, przecież my sobie tylko gramy, do chuja pana, ja pierdolę, ja się boję...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-15, 08:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Andrea
spojrzala na niego zszokowana i poczula jak jej dlonie zaczynaja
niekontrolowanie drzec. Seth wygladal strasznie z tak blada twarza,
drzacymi wargami i oczami, ktore niewiele dzielilo od lez.
<br />
Boze, jak bardzo chciala mu pomoc, jakos go pocieszyc... Ale nie mogla!
Do kurwy nedzy, byla tylko drobna dziewczyna, ktora mogla co najwyzej
zadzwonic po gliny, a ustalili juz, ze gowno zrobia.
<br />
- Seth, dosc tego. - Powiedziala wreszcie, siegajac po telefon. - W
dupie mam to, co powiesz, dzwonie po Nielsa. Nie, prosze cie, nic nie
mow! - Krzyknela, unoszac w gore obie dlonie. - Ja juz postanowilam.
<br />
Przesunela palcem po wyswietlaczu i wybrala odpowiedni numer, dodajac:
<br />
- To nie ja jestem twoim ochroniarzem, skarbie, nie dam rady pobic
twojego przesladowcy. Ale tak sie sklada, ze jestem menadzerka tego
zespolu i szefowa Nielsa, wiec moge mu kazac do ciebie przyjechac i cie
chronic bo za to wlasnie mu place. I tak wlasnie zrobie.
<br />
<br />
<br />
Kiedy dowiedzial sie o kolejnym liscie, ktory tym razem ktos doniosl pod
same pieprzone drzwi, myslal, ze wyjdzie z siebie i stanie obok.
<br />
Uznali zgodnie z Andrea, ze tego bylo za wiele i wymyslili plan, ktory
mial im wreszcie przyniesc odpowiedzi. Mogli go wcielic w zycie dopiero z
samego rana, wiec trzeba bylo jakos przeczekac te noc.
<br />
- Mozesz sie polozyc w goscinnym, Niels, ja sie przespie na kanapie.
<br />
- Nie, zostane tu. Stad jest blizej do sypialni. - Mruknal, zerkajac na
Setha. Dobrze wiedzial, ze chlopak byl zbyt zestresowany zeby zasnac.
Sam mial ochote wypalic na raz cala paczke papierosow, mimo, ze snul
niesmiale plany by je rzucic. Nie, teraz nie dalby rady. Nie wtedy kiedy
jego chlopca przesladowala jakas kurwa.
<br />
Zaplaci mu za to, kimkolwiek byl lub byla,Niels to po prostu wiedzial.
<br />
Ale teraz jedynym co sie liczylo, bylo zajecie sie Sethem. Uspokojenie go, okazanie mu wsparcia.
<br />
Andrea wymruczala cos o lozku i wkrotce pozostawila ich samych, a w pomieszczeniu zalegla nagle cisza.
<br />
- Zrobic ci herbaty? - Spytal wreszcie cicho, ledwie sie powstrzymujac
od zblizenia sie nieco, objecia go ramieniem, ucalowaniem w czubek
glowy.
<br />
Do kurwy nedzy, tak bardzo chcial mu pokazac jak na nim zalezalo, jak pragnal sie nim zajac...
<br />
Ale wiedzial jak to mogloby sie skonczyc wiec siedzial jak kolek i
walczyl ze soba, starajac sie zajac mysli glupia herbata. Nie lubil tego
swinstwa, ale jezeli Seth chcial sie go napic, to mial mu zamiar
przyniesc najpyszniejsza herbate jaka istniala na swiecie, chocby i w
zebach.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-15, 09:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
chciałem, żeby Niels tu przychodził. Westchnąłem ciężko, kiedy Andrea
spojrzała na mnie złowieszczo. Zadzwoniła już po Nielsa.
<br />
- Seth, mnie się nikt nie boi! Jestem niską, szczupłą dziewczyną, kto
się mnie przestraszy? No kto? Mam przyjebać komuś cyckiem?! Prędzej to
mnie ktoś zabije! A Niels jest... no, jest. Sam wiesz jaki. Płacimy mu
za to, Seth, aby nas ochraniał. A teraz jest sytuacja, która powinna...
No, ma się w czym wykazać, tak? Więc nie wkurwiaj mnie dłużej, nie
obchodzi mnie, co będziesz sobie o tym dalej mówił. Ma być, jak
postanowiłam.
<br />
I taka rozmowa z kobietą.
<br />
Gdy Niels przyjechał, ja paliłem już chyba szóstego szluga. Dym
zakopciłby całe moje mieszkanie, gdyby nie sprawna wentylacja, która
przez mój nałóg i stres pracowała teraz na okrągło.
<br />
Spojrzałem na mężczyznę, kiedy Andrea poszła spać. Nie mogłem zasnąć,
nawet jeśli bardzo chciałem. Ciągle spoglądałem na list, który leżał na
stoliku, a kiedy tylko widziałem biały papier i czarne litery na nim,
zaciągałem się kolejny raz.
<br />
- Możesz zrobić. Środkowa szafka, nad czajnikiem - mruknąłem, strzepując
popiół do popielniczki, która nie była tak fikuśna jak ta w moim domu
rodzinnym. Zwykłe szkło, nic specjalnego, nawet nie była jakaś zdobiona.
<br />
Siedziałem przy oknie, wyglądając na cichy i spokojny świat. Kto tak
bardzo chciał mnie nastraszyć? O co chodziło? Dlaczego? Co ja komuś
zrobiłem?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-16, 03:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Wpatrywal sie w niego jeszcze przez krotka chwile, po czym przeszedl do kuchni i zgodnie z umowa, zrobil w niej herbate.
<br />
Zastanawial sie, kto mogl byc nad tyle bezczelny i pewny siebie by robic Sethowi takie zarty...
<br />
Bo to musialy byc zarty, nie bylo innej opcji. Nikt nie bylby przeciez
na tyle szalony by smiac wpieprzac sie w prywatnosc tego chlopaka kiedy
on, Niels, byl w jego poblizu! Nikt, absolutnie, kurwa ni..
<br />
Zamarl gwaltownie, kiedy w jego glowie pojawil sie wyjatkowo niepokojacy obraz.
<br />
Ojciec. Jego ojciec, przykladajacy gnata do jasnej skroni Setha. Zwiazujacego mu nadgarstki, kopiacego w zebra, lamiacego nos...
<br />
- K-kurwa! - Wykrzyknal, orientujac sie, ze wlasnie oblal sobie palce
wrzatkiem. Posprzatal szybko powstaly przy tym balagan i odetchnal
gleboko, krecac glowa.
<br />
Nie, to nie mogl byc jego ojciec. On zawsze uprzedzal o swoim ataku,
zawsze ostrzegal. Wiedzial, ze byl mu winien przynajmniej to, glupie
ostrzerzenie.
<br />
Choc... ostatnim razem wcale nie zamierzal go chyba ostrzec.
<br />
Nie, nie. Ojciec nie bawil sie w glupie listy i pukanie do drzwi, byl
konkretnym facetem, robil wszystko szybko, jakby usuwal niepotrzebna
konczyne.
<br />
Odetchnal gleboko i zaniosl kubek do salonu, siegajac po papierosa. Sam w
tym pospiechu zapomnial swoich, co bylo troche niedorzeczne, ale...
Naprawde sie spieszyl.
<br />
Byl przerazony kiedy otrzymal ten drugi telefon, po prostu go zmrozilo.
<br />
- Moge? - Zapytal cicho, wskazujac palcem na papierosa. Seth drzal
lekko i wygladal nieobecnie przez okno, wygladal na pogrozanego w
zdecydowanie ponurych myslach.
<br />
Ech, wcale mu sie nie dziwil, jego mysli tez nie byly zbyt wesole.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-16, 04:16<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Hm? - zwróciłem w jego kierunku spojrzenie, a gdy zauważyłem, że chodzi
o papierosy, podsunąłem paczkę w jego kierunku, samemu zaciągając się
już po raz ostatni papierosem.
<br />
Zgasiłem niedopałek w popielniczce, chwytając chłodnymi dłońmi gorący
kubek z herbatą. Po skórze rozpłynęło się mrowienie, a ja w końcu mogłem
napić się czegoś gorącego.
<br />
Tak spędziliśmy noc.
<br />
Rankiem Andrea i Niels wyszli gdzieś, nie mam pojęcia gdzie. Zdaje się,
że przysnąłem na kanapie w salonie, bo gdy się ocknąłem, słońce smyrało
mnie po twarzy, ale nie słychać było w mieszkaniu zupełnie niczego.
<br />
Podniosłem się niepewnie i wpadłem w lekki niepokój, kiedy nikt nie
odpowiedział na moje wołanie. A potem zobaczyłem wiadomość na tablecie.
Specjalnie nie został wygaszony.
<br />
<span style="font-style: italic;">Poszliśmy sprawdzić nagrania z kamer w wieżowcu. Niedługo wrócimy, przyniosę ci coś dobrego na śniadanie.
<br />
Andrea</span>
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, odgarniając koc, którym ktoś mnie przykrył.
Uznałem, że jakiś debil mnie nie złamie i pójdę robić dokładnie to, co
zazwyczaj. Poszedłem się umyć, zrobiłem sobie kawę, zapaliłem papierosa,
umówiłem się z chłopakami na którą jedziemy do studia. Takie zwykłe,
wydawałoby się rzeczy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-16, 04:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Przez
cala noc nie zmruzyl oka - nie tylko dlatego, ze sie martwil, ze
zastanawial sie co, kto i dlaczego przyspazal Sethowi zmartwien - byla
to tez ich pierwsza wspolna noc, po tak dlugim czasie i...
<br />
Oczywiscie, ze nie spali razem, ani nie uprawiali seksu, ale Niels czul
obecnosc chlopaka calym soba, nawet wtedy kiedy siedzial w fotelu a Seth
pollezal na kanapie, w ogole nie poswiecajac mu uwagi, nie patrzac
nawet w jego kierunku.
<br />
Wystarczyl sam jego zapach, odglos oddechu i juz mial problem zeby
normalnie funkcjonowac, zeby przestac myslec o czymkolwiek poza tym
cudownym cialem, poza malymi dlonmi na swoim ciele, jezyku w swoich
ustach i...
<br />
Sporo palil - rankiem postanowil, ze odkupi Sethowi paczke, bo jego
drobny poczestunek okazal sie byc okolo pietnastoma sztukami.
<br />
Chcial nawet skoczyc kolo czwartej po wlasna paczke, ale kiedy tylko
uczynil krok w strone przedpokoju, powieki blondyna unosily sie a wzrok
padal na niego w niemalze oskarzycielski sposob. Niels wiedzial, ze Seth
musial sobie z tego nie zdawac sprawy, ale swiadomosc, ze jego bliskosc
dawala chlopakowi bezpieczenstwo, byla taka...
<br />
Nad ranem chlopak wreszcie zasnal, ale on i tak zostal w swoim fotelu,
obserwujac go w calkowitej ciszy, zupelnie tak jakby chcial sie nauczyc
na pamiec sposobu w jaki ukladaly sie jego wargi, kiedy mamrotal cos
przez sen, lub ilosci oddechow, ktore wypelnialy szczupla klatke
piersiowa.
<br />
Nie potrafil sie powstrzymac od przykrycia go kocem - narzucil go na
niego delikatnie, poprawiajac przykrycie tak aby ochranialo przed zimnem
zakatek ciala i... Zamarl z dlonia w polowie drogi do jego jasnych
wlosow.
<br />
Czy powinien... Czy mogl?
<br />
Nie, to chyba bylo niestosowne, tak nie powinno sie robic. Seth go nie
znosil, nienawidzil i absolutnie nie zyczylby sobie zeby Niels go teraz
dotykal, ale...
<br />
Tylko na chwile - pomyslal i przesunal palcami po idealnie bladym i
gladkim policzku. Jaki byl cieply i mily, do kurwy nedzy - jeszcze
bardziej niz go zapamietal..
<br />
Zaraz, zaraz - co on mial tam na nadgarstku?
<br />
Przesunal material koca odrobine wyzej, odslaniajac bialy nadgarstek.
Przysunal twarz odrobine blizej, by odczytac napis 'Revolution'.
<br />
Usmiechnal sie cieplo, powstrzymujac sie od smiechu - ach, ten dzieciak i
jego przekornosc - jego matka pewnie nie zareagowala zbyt dobrze na
pomysl tatuazu, ale Seth nigdy tym sie nie przejmowal. Robil wszystko po
swojemu, walczyl o marzenia i o siebie.
<br />
No i... Kurwa, wygladal seksownie z tym glupim napisem. Tatuaze do niego
pasowaly. Niels mial ochote pocalowac te litery, posmakowac ich by
przekonac sie czy smakowaly tak samo jak reszta skory. Poczuc pod
jezykiem wypuklosc tuszu...
<br />
Kurwa mac, czy on sie troche nie zagalopowal?
<br />
A co gdyby... Odrobine sie do niego przysunal, ucalowal skron?
<br />
Nie, dosc - nakazal sobie i niechetnie powrocil na swoje stanowisko w
fotelu. Nie powinien w ogole sobie pozwalac, nie powinien naruszac
przestrzeni tego chlopaka. I tak juz wystarczajaco ludzie wlazili mu na
leb, on byl od tego by go odciazyc.
<br />
Szkoda.
<br />
Wreszcie kolo dziesiatej, Andreaa zaproponowala by zejsc do kolesia od
monitoringu i kupic jakies dobre zarcie. Niels przystal na jej
propozycje, upewniajac sie, ze z Sethem wszystko bylo w porzadku i
chlopak wciaz byl pograzony w glebokim snie.
<br />
Na szczescie byl.
<br />
Okazalo sie jednak, ze ich wyprawa, oprocz dobrych kebabow, nie
przyniosla zadnych korzysci. Ktos, kto pozostawil zeszlej nocy
idiotyczny list, okazal sie byc sprytny i nie zapalil swiatel, a na
nagraniach sprzed drzwi wejsciowych widnial tylko facet w czarnej bluzie
z kapturem.
<br />
- Przynajmniej wiemy, ze to facet. - Rzucila smetnie Andrea.
<br />
Wrocili do Setha ( ktory juz nie spal) aby przekazac mu niewesole wiesci
i skubneli troche kebaba, ale najwyrazniej nikt nie byl w nastroju do
jedzenia, bo prawie go nie ubylo.
<br />
- Bede sie zbieral. - Powiedzial wreszcie Niels, podnoszac sie ciezko
na nogi. - Przyjade po ciebie przed proba, Seth. - Poinformowal chlopaka
i sciagnal z wieszaka kurtke. - Do zoabczenia.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-16, 05:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels wrócił do domu, a Andrea... Ech, zauważyłem, że też chciałaby pojechać do siebie. Nie było w tym nic dziwnego.
<br />
- No jedź. Poradzę sobie, Andrea. W moim mieszkaniu nikt nie zrobi mi krzywdy, prawda? - uśmiechnąłem się niemrawo.
<br />
Dziewczyna nie była przekonana, ale wygoniłem ją wręcz i zostałem sam.
Dzisiejszego dnia nie planowałem niczego sensownego, aż do wieczora, w
związku z czym postanowiłem po prostu się zrelaksować. Czytałem książkę,
grałem w grę komputerową. Zjadłem kebaba, ot, takie tam. Nudne rzeczy.
Bardzo nudne, ale potrzebne dla mnie samego.
<br />
Było spokojnie, chociaż cały czas miałem wrażenie, że ktoś mnie
obserwował i strasznie mnie to... Sam nie wiem. No czułem niepokój.
Przez to wypaliłem paczkę papierosów, całą. W jeden dzień. Niech to
szlag.
<br />
<br />
Niels faktycznie przyjechał po mnie taksówką. Zszedłem do niego,
rozglądając się dość płochliwie po otoczeniu, które znałem i lubiłem.
Było tu bezpiecznie. Przecież zawsze tak było, co się nagle zmieniło? O
co chodziło?
<br />
Uśmiechnąłem się dość niemrawo do Nielsa, ale dalej pozostawałem w dość
chłodnej relacji. Nie chciałem się spoufalać, chociaż nie mogłem
zaprzeczyć, że czułem się przy nim bezpieczniej. Może to przez to, że
wiedziałem czym się zajmował i co robił. Mógł posunąć się do naprawdę
wielu rzeczy, a to w pracy ochroniarza czasem się przydawało.
<br />
Dojechaliśmy do studia w dwadzieścia minut. Czekała na nas reszta ekipy, wszyscy uśmiechnięci.
<br />
- Wszystko gra? - Spytał mnie Jim, spoglądając na mnie z troską.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, szczerze, aczkolwiek bardzo subtelnie. Widać
było zmartwienia, ale nie chciałem... No, nie chciałem tego po sobie
bardzo pokazywać.
<br />
- Jasne. Chodźmy przejść do kolejnego etapu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-16, 05:24<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Dobra, to widzimy sie na miejscu za pol godziny. - Alex pomachal
wszystkim i odszedl w strone widowni, gdzie gawedzil wesolo z Andym i
panna, ktora poznali na poprzedniej impezie, a ktorej imienia Niels
zupelnie nie pamietal.
<br />
I dobrze, gowno go obchodzila jakas wydzierajaca morde gowniara.
<br />
Poszedl za Sethem do garderoby (nie zamierzal go spuszczac z oka nawet
na minute, a sms Andrei, ktory dostal na pietnascie minut przed
spotkaniem ('MASZ ZA NIM CHODZIC NAWET DO CHOLERNEGO KIBLA, PLS') mowil
mu jasno, ze wcale nie musial sie z tego tlumaczyc.
<br />
Otworzyl mu drzwi i przepuscil przodem, czym zasluzyl sobie na lekko
zdziwione spojrzenie, ale najwyrazniej Sethowi rowniez az tak nie
przeszkadzala jego obecnosc.
<br />
I dobrze.
<br />
Oparl sie o framuge i upewnil sie, ze drzwi garderoby byly zamkniete a
potem... zamarl wyraznie, dostrzegajac jak chlopak zdejmuje z siebie
koszulke, odslaniajac szczuply, zgrabny tors. Niels bardzo dobrze go
pamietal - jego smak, fakture i cieplo. Wpatrywal sie bezmyslnie w
szczuple ramiona i jasne sutki, obmywal spojrzeniem kazdy fragment
podbrzusza i obojczykow, az wreszcie Seth obrocil sie do niego tylem i
wtedy jego oczom ukazala sie jeszcze jedna ciekawa rzecz.
<br />
Nastepny tatuaz, tym razem na lopatce. Jakies ptaki, nic wyjatkowo
wymyslnego, ale i tak poczul jak wzdluz kregoslupa przebiegaja mu gorace
dreszcze.
<br />
Oczyma wyobrazni widzial jak chlopak siedzial mu na kolanach, tylem, a
on calowal i calowac fragmenty przyozdiobej skory, zanurzajac sie w nim
lagodnie by z kazda chwila robic to coraz szybciej i szybciej, az...
<br />
Jego rozmyslania przerwal odglos pukania do drzwi.
<br />
Zerknal na Setha, upewniajac sie czy moze otworzyc - chlopak byl juz ubrany, wiec siegnal do klamki i stanal oko w oko z...
<br />
Kto to wlasciwie byl?
<br />
<br />
Max upewnil sie, ze bukiet roz wygladal wystarczajaco dobrze i
usmiechnal sie do swojego odbicia w lustrze. Ach, wizyta u fryzjera i
kosmetyczki zrobily swoje - wygladal czarujaco.
<br />
To byl wprost idealny dzien do tego by pojechac do Setha i wyznac mu
swoj zal, zapewnic o goracym uczuciu a potem zaczac wszystko od nowa i
juz nigdy sie nie rozstawac, nawet na chwile.
<br />
Juz zawsze byc razem.
<br />
Wpakowal sie za kierownice i ulozyl bukiet na siedzeniu pasazera,
pilnujac by nie pogniesc przy tym papieru. Usmiech przez caly czas nie
schodzil mu z twarzy?
<br />
Skad wiedzial, ze mu sie uda? Ze do siebie wroca?
<br />
Och, to bylo wyjatkowo proste.
<br />
Przez caly miesiac Max skrupulatnie wprowadzal w zycie swoj plan, ktory mial wrecz wrzucic Setha w jego ramiona.
<br />
To on stal za pisaniem tych glupich listow i wcale nie zamierzal na tym
poprzestac. Wiedzial, ze poniekad robil Sethowi krzywde, ale zasluzyl
sobie, zostawiajac go tak po prostu bez mozliwosci wytlumaczenia.
<br />
Podjudzal wiec w nim poczucie osamotnienia i zaszczucia, wzbudzal chec
by otoczyl sie znow jakims silnym mezczyzna, ktory moglby go ochronic.
<br />
Na przyklad nim, prawda?
<br />
To bylo po prostu genialne.
<br />
Nie pozostawalo mu juz nic innego jak dac mu bukiet kwiatow, a potem
'zajac sie' sprawa przesladowcy, dzieki czemu wyjdzie w jego oczach na
bohatera, bo przeciez nie moglo byc inaczej.
<br />
Na miejscu znalazl sie w okolo pol godziny, wszystko przez cholerne
korki. Przeciskal sie przez dzikie tlumy, az wreszcie odnalazl
spojrzeniem Alexa, ktory wyjatkowo dziwnym tonem (i z dziwna mina)
poinformowal go, ze Seth znajdowal sie w garderobie.
<br />
- Tylko ten.. Zapukaj. - Rzucil na odchodne, obracajac sie do niego
plesami, czym definitywnie zakonczyl dyskusje. Coz, moze go nie lubil...
Trudno, to nie on mial go lubic, mial to robic Seth.
<br />
Wreszcie dotarl do odpowiednich drzwi i zapukal w nie, szykujac przed soba swoj przepiekny bukiet.
<br />
Usmiechnal sie promiennie i... Zamarl, dosrzegajac, ze tym, kto otworzyl mu drzwi byl nie kto inny, jak...
<br />
- Jorgen Hemmingsen. - Wysyczal wolno przez zeby, wchodzac do srodka.
Zerknal na Setha i poczul jak wscieklosc wybucha w nim swoim syczacym
plomieniem. W jednej chwili bukiet wypadl mu z dloni, a swiat zwalil sie
na glowe, wtracajac go do samego pieprzonego piekla.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-16, 05:34<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Max? - mruknąłem zaskoczony, słysząc znajomy głos. Odwróciłem się w
kierunku mężczyzny, naciągając już ostatnim ruchem koszulę na ramiona.
<br />
Zapinałem guziki. Brew uniosła się ku górze, kiedy zaskoczony
spoglądałem na wściekłość, która malowała się na twarzy mojego byłego.
<br />
- Co ty tu...
<br />
- A więc to tak?! Przez cały ten czas tak to wyglądało? Non stop byłeś z
nim, pierdoliłeś się i to dlatego nigdy nie powiedziałeś, że mnie
kochasz?! - Usłyszałem mnóstwo krzyku, wściekłości i furii w głosie
mężczyzny, który niegdyś dzielił ze mną pewien fragment mojego życia.
<br />
- O czym ty wygadujesz, mógłbyś mnie oświecić? - zapiąłem koszulę i zerknąłem na Nielsa, mając nadzieję, że on mi coś wyjaśni.
<br />
Ale ten był jeszcze bardziej zdezorientowany, niż ja.
<br />
- Nie udawaj, że nie wiesz, ty pierdolona szmato.
<br />
Wzdrygnąłem się, jak nagle, jak na zawołanie Niels uruchomił się.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-16, 05:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Jaki Max?
<br />
Zastanawial sie Niels, patrzac jak jakis dziwny gogus staje przed nimi z pretensjonalna mina i glosi jakies kazania o...
<br />
Ze Seth mu nigdy nie powiedzial, ze go CO?!
<br />
Popatrzyl na goscia i juz chcial sie odezwac, kiedy z ust 'MAXA' (nagle
to imie wydalo mu sie dziwnie znajome) wyszlo o jedno slowo za duzo.
<br />
O jedno, pieprzone slowo, ktore przechylilo czare goryczy.
<br />
Jak w amoku znalazl sie tuz przy nim i wyciagnal muskularne ramie przed
siebie, zaciskajac mu palce na szyi niczym imadla. Skurwiel zaczal sie
krztusic i wyraznie poczerwienil, cos tam chyba charczal, ale Niels nic
nie slyszal - jedynie szum wlasnej wcieskle przeplywajacej przez zyly
krwi.
<br />
- Zabije cie. - Powiedzial tylko zadziwiajaco cicho i spokojnie,
sprzedajac mu czolem w nos. Krew polala sie malowniczo, brudzac mu
koszulke i twarz. Nie dbal o to.
<br />
Przystawil go do sciany i zamachnal sie druga piescia, uderzajac mocno w
szczeke frajera. Ponowil ruch i ponowil az w koncu dobiegl go czyis
glos...
<br />
On chyba nalezal do Setha.
<br />
Obrocil sie by spojrzec prosto w jego rozszerzone szokiem oczy i zorientowal sie, ze chyba troche przesadzil.
<br />
Nie zeby sam tak uwazal, ale... Mina chlopaka mowila jasno, ze...
<br />
Rozluznil uscisk na szyi Maxa i z satysfakcja uslyszal hurgot, jaki wydalo jego upadajace cialo.
<br />
- Natychmiast go przepros. - Rozkazal, podkopujac go w strone blondyna tak jakby byl niewiele ciezszy od puszki po piwie.
<br />
- Prze.. pra-aszam. - Wydyszal Max, z opuszczona glowa. Niels chwycil w
ramiona material przypalowej marynarki i zamachnal sie by wyjebac go za
drzwi...
<br />
Ktore otworzyly sie nagle, ukazujac im reszte zespolu. Z minami jakby zobaczyli wlasnie conajmniej ducha.
<br />
Niels usmiechnal sie niesmialo.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-16, 05:55<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Niels, Niels! Jorgen, do chuja pana! - krzyknąłem w końcu jego
prawdziwe imię, co chyba poskutkowało, bo nagle odwrócił się w moim
kierunku i chyba zorientował się, że przesadza.
<br />
- Uspokój się - poprosiłem dość twardo, marszcząc mimowolnie brwi.
<br />
Niels jakby złagodniał, ale nie mógł powstrzymać się przed zmuszeniem
Maxa do przeproszenia mnie. Co było w pewien sposób nieprzyjemne, biorąc
pod uwagę fakt, że było to wymuszone strachem, najprawdopodobniej. Z
drugiej strony, Max sobie zasłużył, bo jak zwykle zaczął atakować,
zamiast zamknąć ryj i pomyśleć logicznie. Był detektywem, zdaje się, że
właśnie za logiczną analizę mu płacono. Nawet ja mu płaciłem.
<br />
I nagle wpadła do środka wesoła ferajna. A w zasadzie najprawdopodobniej
mieli właśnie zapukać. Spojrzałem na zegarek, który potwierdzał, że był
to czas występu.
<br />
- Zadzwońcie po karetkę, w porządku? - poprosiłem, spoglądając na Andreę.
<br />
Przytaknęła i odeszła kawałek, wyciągając telefon z kieszeni obcisłych spodni.
<br />
- Wszystko w porządku?
<br />
- Tak. Max przyszedł powyzywać sobie mnie, jaką jestem szmatą, że sypiam
z Nielsem. Ponoć sypiam. - mruknąłem, spoglądając na Maxa.
Uświadamiając mu, jak wielki błąd popełnił, tak naprawdę.
<br />
- Co? Jak to? - Alex ewidentnie nie zrozumiał o co chodzi. Nie dziwiłem się, ani trochę.
<br />
- Ubzdurał sobie, że przez cały mój związek z nim byłem z Nielsem, który był w Danii. Zabawne, hm?
<br />
Niels cały czas trzymał kolesia za ubranie.
<br />
- Usadź go na kanapie, Niels. Mam występ za dwie minuty. Andrea, poczekaj na karetkę z nim. Mogłabyś?
<br />
- Jasne. Dołączę za kulisy za kilka minut.
<br />
Spojrzałem ostatni raz na mężczyznę, który być może mógł być tym, który
usidliłby mnie na dłużej. Ale nie był. I po tym co odstawił, znowu,
nigdy nie będzie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-16, 07:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
posłusznie posadził Maxa na kanapie, ale na wszelki wypadek wbił w
niego ostrzegawcze spojrzenie, gdyby temu idiocie przyszło do głowy się
stąd ruszać, czy uciekać.
<br />
Wiedział, że teraz będzie miał przejebane, bo policja na pewno
zamierzała zapytać co takiego się wydarzyło, dlaczego ich twarze były
pokryte krwią, czyja w ogóle była to krew, i tak dalej i tak dalej...
<br />
Ale trudno - co się stało, już się nie odstanie, pomyślał, wsuwając
sobie w usta papierosa. Potem przypomniał sobie, że pomieszczenie, w
którym się znajdował stuprocentowo miało alarmy pożarowe i darował
sobie, chowając go z powrotem do paczki.
<br />
Cholerne alarmy.
<br />
Zespół grał w najlepsze - nawet przez ściany Niels mógł usłyszeć
stłumione dźwięki trwającego koncertu - a publika zdawała się bawić
jeszcze lepiej niż oni sami, kiedy do środka dotarli wreszcie
sanitariusze.
<br />
Andrea opowiedziała im pokrótce co takiego się wydarzyło i zabrali
pojękującego frajera ze sobą. Kiedy w garderobie pozostał już tylko on i
dziewczyna, Niels nie umiał się powstrzymać przed złapaniem szczupłego
ramienia i zapytania:
<br />
- Kto to był?
<br />
- Max? - Zapytała Andrea, ewidentnie zdziwiona. - Ach, to tylko... No,
były facet Setha. Nie wiedziałam, że to taki palant, wydawał się być w
porządku.
<br />
- Czy on przypadkiem nie jest detektywem? - Zapytał, czując jak coś ściska mu się w żołądku.
<br />
- Tak, jest. - Odparła niedbale, wychylając głowę z garderoby. - Czemu cię to tak inte... Niels, co jest?
<br />
- Idę... Idę ich pilnować. - Wyjaśnił pośpiesznie, czując jak w jednej chwili ogarnia go wściekłość i smutek.
<br />
A więc jego domysły okazały się być prawdą. Seth spotykał się... nie, on
był w związku z detektywem, który pomógł mu odkryć jego prawdziwą
tożsamość, w ogóle życie.
<br />
Hmm... Wielu rzeczy się spodziewał, ale na pewno nie czegoś takiego, nie tego pieprzonego frajera, nie z Sethem, nie z nim.
<br />
Oparł się o kolumnę, która kończyła widownie i spojrzał na chłopaka wijącego się przy mikrofonie, wzdychając ciężko.
<br />
I to była ta jego rewolucja? Związek z taką pizdą?
<br />
Pomyślał gorzko, nie potrafiąc nawet walczyć z tak gorzkim uczuciem
zawodu. I wiedział, że nie miał do tego prawa, ale nagle poczuł się
bardzo...
<br />
Zdradzony.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-16, 16:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Podczas
śpiewania przyszło mi do głowy, że gdyby... ale tak tylko gdyby,
hipotetycznie, Niels był dalej mną zainteresowany to zachowałby się
równie agresywnie w stosunku do człowieka, który mnie obraża, jak przed
chwilą. Była kiedyś taka sytuacja, że ktoś mnie przezwał w jakiś tam
obraźliwy sposób. Myślałem, że zabije tego człowieka na miejscu. Podobną
minę miał teraz, kiedy szedł na Maxa. I...
<br />
Tak, to tylko moje durne domysły, jasne. Mam nadzieję, że nie są
prawdziwe, zresztą. Nie byłoby dobrze, gdyby były. Dla mnie, głównie.
Uważam, że tamten etap życia mam za sobą i chcę zacząć coś nowego, bez
Nielsa, Jorgena, czy jak tam mam na niego mówić, nieważne.
<br />
<br />
Późnym wieczorem Niels odstawił mnie do domu i sam także wszedł,
tłumacząc, że to polecenie Andrei. Westchnąłem i dość niechętnie
wpuściłem go do środka. Z drugiej strony, lepiej, żeby był blisko.
Czułem się bezpieczniejszy, bez dwóch zdań, tak właśnie było, ale nie
chciałem tego przyznać nawet przed samym sobą.
<br />
Od czasu tego incydentu w garderobie (co tak naprawdę było tylko zwykłym
pokojem na zapleczu, ale "garderoba" brzmiała lepiej) Niels wydawał się
bardziej zamyślony, niż wcześniej, ale nie miałem ochoty dopytywać o co
poszło. Przede wszystkim dlatego, że niespecjalnie mnie to
interesowało.
<br />
- Hej, mogę zamówić pizzę? Pear Street 7. Grecką i... - spojrzałem na
Nielsa, westchnąłem. - I z kurczakiem. Tak, resztę zamówienia znasz.
Dzięki - uśmiechnąłem się lekko i rozłączyłem.
<br />
Nie chciało mi się gotować, no cóż. Nie miałem do tego głowy.
<br />
- Może być z kurczakiem dla ciebie?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-18, 03:32<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Kazda pizza z miesem jest dobra. - Usmiechnal sie krzywo, odwieszajac
na wieszak wilgotna od sniegu kurtke. Fakt, ze ledwo zdazyl sie z niej
rozebrac, a Seth juz zamawial te pizze i nie zachowywal sie tak...
Oschle, czy obojetnie. Wlasciwie byl calkiem mily i byla to w pewien
sposob taka odmiana, ze Niels nie wiedzial jak powinien sie teraz
zachowac.
<br />
Nie zaslugiwal na to, zeby chlopak byl dla niego mily, wiedzial o tym.
<br />
Chociaz... Moze... Po tym jak rzucil sie na tego pieprzonego lalusia i obil mu morde... Moze do Setha dotarlo, ze...
<br />
Hmm, nie. To byloby zbyt glupie, nawet jak na ich pochrzaniona relacje.
<br />
Rozsiadl sie w swoim fotelu i odpalil papierosa, wgapiajac sie
nieprzytomnie w jakis punkt na scianie. Wciaz nie potrafil wyrzucic z
glowy obrazu Setha z tym calym Maxem... Obsciskujacych sie i robiacych
te wszystkie rzeczy, ktore oni sami robili razem.
<br />
To bylo dziwne uczucie, w pewien sposob gorszace i wzbudzajace gniew a takze irracjonalne poczucie zazdrosci.
<br />
Do ktorej przeciez nie mial prawa!
<br />
Ale to i tak bylo cholernie trudne.
<br />
Dogasil papierosa i siegnal po telefon komorkowy, odczytujac wiadomosc od Andrei, ktora prosila go by dal jej znac co z Sethem.
<br />
A co niby mialo byc? Zdziwil sie, spogladajac na pograzonego w myslach blondyna.
<br />
Wygladal na troche... zmeczonego, ale poza tym bylo chyba w porzadku.
Wiadomo, napietrzylo mu sie na glowe duzo problemow, ale ze wszystkimi
mieli sobie poradzic, Niels byl pewien, ze tak wlasnie bedzie.
<br />
- Jak sie czujesz? - Zagadal mocno ochryple, chrzakajac by pozbyc sie niemilego uczucia zastania w gardle.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-18, 03:46<br />
<hr />
<span class="postbody">-
A jak myślisz? Najpierw ty, po tym jak okradałeś mnie i ciągle
oszukiwałeś w końcu spierdoliłeś i teraz wróciłeś z nieznanego powodu,
potem Max, który nigdy tak naprawdę nie lubił <span style="font-weight: bold;">mnie</span>,
tylko mój wygląd, to jeszcze jakiś typ grozi mi, wysyła pogróżki i... -
urwałem, zdając sobie sprawę z tego, że zaczynam dramatyzować. I to
przy kim. - Nieważne - mruknąłem, podnosząc się z kanapy.
<br />
Poszedłem w stronę kuchni, wlewając wodę do czajnika. Włączyłem
elektryczny czajnik i oparłem się o blat w czarnym kolorze, ewidentnie
przygnębiony. Wszystkim, jednocześnie. Miałem po prostu dosyć życia w
tej chwili, wszystko było zdecydowanie nie tak i nie wiedziałem jak
się... jak się odnaleźć na nowo i uzyskać spokój.
<br />
Pewnie dopóki nie będę czuł się bezpiecznie we własnym mieszkaniu, a
Niels nie wyniesie się stąd, nie będzie miało to miejsca. Czułem się
przy nim bezpiecznie, to prawda, ale... Nie wiedziałem jakie są jego
motywacje. Dlaczego to robił?
<br />
- Po co zgłosiłeś się jako nasz ochroniarz? Dlaczego? - spojrzałem na niego, oczekując odpowiedzi.
<br />
Moje spojrzenie mogło być nieco bardziej twarde, niż zwykle, pewne. Chciałem odpowiedzi. Musiałem je uzyskać.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-18, 04:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Na
chwile zapomnial jak sie powinno oddychac, kiedy slowa - ciezkie i
ostre - ugodzily go prosto w przyslowiowe serce, sprawiajac, ze
zapomnial o co zapytal. Mogl tylko myslec o jego oskarzycielskim tonie, o
sposobie, w jaki Seth wyrzucal z siebie zdania, jakby rzucal w niego
ochlapami.
<br />
I moze tak tez troche bylo.
<br />
Zanim zdazyl odpowiedziec, chlopak umknal mu do kuchni i zajal sie w niej czyms niewaznym, pozostajac poza zasiegiem wzroku.
<br />
Chcial tam podejsc i porozmawiac, powiedziec, ze nie gowniarz nie musial
sie tym teraz martwic, ze w tej chwili on byl przy nim i nie zamierzal
nikomu dac mu wyrzadzic krzywde, ale...
<br />
Hm, jakos nie potrafil. Wolal spokojnie siedziec w swoim fotelu i
poczekac az Seth wroci i wtedy beda mogli porozmawiac troche spokojniej,
inaczej.
<br />
Po chwili, tak jak oczekiwal, Seth wylonil sie z kuchni z kubkiem
herbaty albo innego swinstwa. Jego oczy byly zmruzone, a kacik ust drgal
dziwacznie i Niels od razu wiedzial, ze mu nie przeszlo.
<br />
A wlasciwie, ze nakrecil sie jeszcze bardziej. Jesli przed chwila chlopak byl wsciekly, to teraz po prostu plul jadem.
<br />
- Po co zgłosiłeś się jako nasz ochroniarz? Dlaczego? - Warknal,
probujac go chyba przygwozdzic tym spojrzeniem do fotela, albo zmusic by
zsunal sie na podloge, blagajac o przebaczenie.
<br />
Zamiast tego, Niels wolal mu spojrzec w oczy i sprobowac wykrzesac z
siebie prawde i wreszcie powiedziec mu o tym wszystkim, co w sobie
dusil, o tym jak bardzo pragnal tego malego idioty i, do kurwy nedzy,
jak tesknil za jego ustami, tylkiem i...
<br />
Ale akurat wtedy musial rozledz sie pieprzony dzwonek do drzwi i Niels nie powiedzial absolutnie nic.
<br />
Zamiast tego podniosl sie ciezko ze swojego miejsca i ostroznie minal
wmurowanego, zdawaloby sie, w podloge Setha, odbierajac zamowienie.
<br />
- Dali napoj gratis. - Poinformowal chlopaka, wracajac do pokoju. - Pepsi.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-18, 04:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Wydawało
się, że za chwilę uzyskam to, czego chciałem. Odpowiedzi. Chciałem
odpowiedzi, potrzebowałem ich. Myślałem o tym od momentu, kiedy się znów
pojawił i został nam przedstawiony jako nasz ochroniarz. Nie chciałem
odpuścić, nie mogłem tego zrobić. Jeśli bym to zrobił, to... nic by to
nie dało. Bo naprawdę nic by to nie dało. I nie da. Nie mogę tego
zrobić.
<br />
Ale rozległ się dźwięk domofonu. Niels poszedł odebrać zamówienie,
zapłacił nawet za nie i wrócił z pizzami i dwoma colami - pepsi, a także
colą zero, która była w zamówieniu jako "stały dodatek".
<br />
Podniosłem się i stanąłem tuż przed nim.
<br />
- Odpowiedz.
<br />
To niemalże nie była prośba. Musiałem wiedzieć. Tak bardzo musiałem wiedzieć.
<br />
- Dlaczego wziąłeś tę robotę? Powiedz.
<br />
Prośba była niemalże wyczuwalna, ale nie wypowiedziana. Nie chciałem go o nic prosić.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-18, 04:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
bardzo powoli odlozyl na kanape pudelka z pizza i wyprostowal sie
ponownie, stajac dokladnie naprzeciw Setha. Zdazyl juz niemalze
zapomniec, ze dzielila ich ponad glowa wzrostu - bardzo przyjemnie bylo
tak gorowac nad tym malym, pyskatym skurwielem.
<br />
Przechylil glowe i westchnal, dostrzegajac, ze znajdowali sie tak blisko
siebie, ze moglby po prostu wyciagnac ramie i pochwycic w swoje dlonie
jego drobne cialo, przyciskajac go do siebie mocno, rozpaczliwie mocno
by gnojek poczul jak bardzo Niels go pragnal.
<br />
Tak wiec stalo sie jasne, ze pytanie bylo dla chlopca zbyt wazne i
absolutnie nie zamierzal mu odpuscic. Bylo to o tyle klopotliwe, ze o
ile jeszcze przed chwila Niels byl w stanie na nie odpowiedziec, tak
teraz zabraklo mu jezyka w gardle. Wszystkie zdania wydawaly sie
smieszne i niepoprawne, a mysli ukladaly sie w jeden wielki chaos,
tworzac mu metlik w glowie.
<br />
Sytuacji nie ulatwial mu wcale wszechobecny slodki zapach, ktory wraz z
kazdym krokiem Setha wzmagal sie i wzmagal, az w koncu Niels wyczuwal go
w kazdym nieregularnym hauscie powietrza.
<br />
Mimowolnie pochylil sie nieco, nie spuszczajac wzroku z pociemnialych od zlosci teczowek.
<br />
A potem zrozumial, ze na to pytanie nie bylo innej odpowiedzi niz to, co tak bardzo chcial zrobic.
<br />
Wiec zrobil to i wpil sie we wsciekle wykrzywione wargi, wyciskajac na
nich gwaltowny, pelen potrzeby pocalunek - szorstki, lekko zarosniety
policzek otarl sie o idealnie gladka brode Setha i juz go calowal,
zatracajac sie w tym do tego stopnia, ze nie wiedzial nawet kiedy jego
ramiona objely smukly pas chlopaka i przyciagnely do siebie rozedrgane
cialo, zmniejszajac dzielacy ich dystans do minimum.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-18, 05:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Moje
oczy zrobiły się większe, kiedy tylko poczułem, jak Niels się zbliża i
widziałem w jego oczach co on zamierz... I już. Stało się.
<br />
Niels mnie całował. A ja nie chciałem pocałunku, tylko słów, wyjaśnień,
wytłumaczenia jego absurdalnie nielogicznego zachowania - wtedy i teraz.
Nie miało to dla mnie sensu, tak jak i ten pocałunek teraz, który z
początku odwzajemniłem, czując jakbym w końcu był w odpowiednim miejscu,
w odpowiednich ramionach i przy odpowiednim człowieku.
<br />
Ale wiedziałem, że jeśli dam sobą tak sterować zwykłym dotykiem, nie uzyskam niczego, na czym mi zależało.
<br />
Odsunąłem się od niego, może nawet trochę wyszarpnąłem, nie wiem sam. Nie czułem tego.
<br />
Dotknąłem ust, które jeszcze chwilę temu były całowane.
<br />
- Miałeś mówić. Używać języka do mówienia, nie do całowania. Nie uwierzę
ci, że mnie kochasz, Niels. Zrób z tym co chcesz, nie wierzę w to! Więc
mów prawdę, o co chodzi? Potrzebujesz kolejnego szmalu?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-18, 05:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Calowanie
Setha bylo jak bozonarodzeniowe poranki - wszystko bylo piekne i cudnie
smakowalo, a w oczach migaly kolorowe swiatelka, ale konczylo sie zbyt
wczesnie, trwalo o wiele krocej niz czlowiek by chcial, z kolei pozniej
odchodzilo na zbyt dlugo i wyczekiwalo sie go tak niecierpliwie, tak
mocno...
<br />
Poczul, ze drobne dlonie odpychaja go od siebie i Niels ulegl im,
wiedzac, ze przedluzanie wszystkiego na sile i tak nie mialo sensu.
<br />
Westchnal ciezko, wiedzac, ze zaraz uslyszy kolejna tyrade, a potem -
byc moze - zostanie wyrzucony z tego domu i wszystko znowu sie skonczy, a
to na co pracowal przez ostani miesiac (mozliwosc przebywania przy
Sethcie, mozliwosc chronienia tego glupiego idioty) pojdzie sie jebac,
pozostawiajac mu niedosyt i niesmak spowodowany jego wlasnym brakiem
samokontroli.
<br />
Ale tak sie nie stalo. Zamiast wyrzucenia go z domu, Seth wolal (ku jego nieszczesciu) kontynuowac temat.
<br />
I znow powiedzial slowo za duzo, znowu za bardzo zapragnal wyrzucic z
siebie zal, sprawiajac, ze Niels zaczynal w sobie odczuwac coraz wieksza
pustke, coraz straszniejsza bezsilnosc.
<br />
- Szmalu - powtorzyl pusto, spuszczajac wzrok na podloge. Poczul sie
tak jakby oberwal wlasnie w twarz i to bardzo, bardzo mocno.
<br />
Choc po chwili zastanowienia, to i tak byloby chyba lepsze. Stukrotnie.
<br />
Obrocil sie do niego profilem i bez zastanowienia chwycil swoja kurtke i
buty. Dlonie drzaly mu wyraznie, kiedy probowal sie uporac z ich
zalozeniem.
<br />
- Gdyby cos sie dzialo to dzwon, bede tu w ciagu dziesieciu minut.
-Bardziej warknal niz powiedzial i wyszedl. I jezeli Seth spodziewal sie
trzasniecia drzwiami, to bardzo sie pomylil, bo Niels zamknal je
najciszej jak tylko potrafil.
<br />
Mial w dupie jechanie winda i czekanie az to pieprzone zelastwo laskawie
podjedzie na gore - zbiegal po schodach, czujac, ze moglby w tej chwili
rozszarpac, zabic pierwsza lepsza osobe, ktora podejdzie mu pod rece.
Kopnal w drzwi wejsciowe, ktore zamknely sie z hukiem i uniosl glowe,
dostrzegajac zapalajace sie swiatla samochodu.
<br />
Zmruzyl oczy, dostrzegajac za kolkiem jakiegos bruneta w cimenej bluzie... Z kapturem.
<br />
Och, kurwa.
<br />
Czy to nie byl ten caly Max? No, prosze, ladnie mu zdazyl obic morde, limo prezentowalo sie na niej wrecz idea...
<br />
Moment. W czarnej bluzie z kapturem? W CZARNEJ KURWA BLUZIE Z PIERDOLONYM KAPTUREM?!
<br />
Momentalnie biegl w jego strone, otwieral, niemlaze wyrywal drzwi
samochodu, zaciskajac piesci na materiale jebanej czarnej bluzy z
kapturem.
<br />
- To ty robiles te wszystkie rzeczy?! - Wydyszal z autentycznym
szokiem. - Ty kurewska gnido, jebany... - Warczal pomiedzy uderzeniami,
ktore trafialy prosto w zaskoczony pysk Maxa - ...jakim prawem... Mu
to... - Tym razem musial go kopnac, bo mezczyzna sie przewrocil -
...robisz!
<br />
- LUDZIE! WZYWAJCIE POLICJE KTOS PROBUJE ZABIC JAKIEGOS FACETA! -
Uslyszal i opamietal sie nagle, przyspieszajac kroku, az w koncu nie
wiedziec kiedy zaczal biec, czujac jak krew buzuje w nim wsciekle.
<br />
A wiec to ten cwel tak uprzykrzal zycie biednemu Sethowi? Ech, ten
chlopak nie ptorafil sobie dobierac kochankow, pomyslal gorzko,
skrecajac w waska uliczke.
<br />
Mial zamiar sie porzadnie upic. W koncu nigdy nie bedzie juz niepokoil mlodego Rehy.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-18, 05:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Krzyk
na ulicy sprawił, że wybudziłem się z tego letargu w doskonałym
momencie. Wychyliłem się przez okno, które otworzyłem w ciągu chwili i
usłyszałem tylko "To ty..." niosące się... ale nic... nic więcej.
<br />
Wiedziałem jednak, że to Niels. Ten typ jest nieobliczalny. Zamknąłem
drzwi do domu, chowając klucze do kieszeni i... Hm. Nie wiem dlaczego w
zasadzie tam biegłem, ale uznałem, że to najlepsza opcja.
<br />
Więc biegłem. Pojawiła się już policja i karetka, ale Nielsa nigdzie nie można było znaleźć w zasięgu wzroku. Uciekł.
<br />
Znalazłem za to Maxa. Widząc go, zmarszczyłem zaskoczony brwi.
<br />
- Co ty tu...? - mruknąłem, spoglądając na jego jeszcze bardziej obitą twarz i na to, co miał na sobie.
<br />
Normalnie nie interesowałoby mnie to ani trochę, ale Max nie ubierał się
w bluzę, ani czapkę z daszkiem, nie było takiej opcji. Nienawidził
takich ubrań, a...
<br />
<span style="font-style: italic;">Widać było mężczyznę w czapce z daszkiem i w czarnej bluzie, ale niewiele więcej.</span>
<br />
Czapce z daszkiem i czarnej bluzie...
<br />
- To ty wysyłałeś te wszystkie listy? - spytałem z niedowierzaniem. Z prawdziwym niedowierzaniem.
<br />
- Chciałem cię... odzyskać... - wymamrotał. To brzmiało bardziej jak mamrotanie.
<br />
- Odzyskać? Strasząc mnie? Grożąc? Wrzuciłeś Nielsa do mojego domu,
chociaż tego nie chciałem! Czy ty wiesz...?! Niech cię jasny szlag
trafi! - Wrzasnąłem wściekły, kopiąc oponę jego samochodu.
<br />
- Szukamy sprawcy, wie pan co się stało? - mruknął do mnie policjant. Spojrzałem na mężczyznę, odgarniając włosy z twarzy.
<br />
- Mój ochroniarz mnie bronił przed człowiekiem, który wysyłał mi groźby.
Przed nim - wskazałem na Maxa. I zobaczyłem w jego oczach zaskoczenie. -
Tak, Niels to mój ochroniarz. Może bym ci wytłumaczył, gdyby nie to, że
jesteś chujem i przez ciebie... Niech cię szlag. - Syknąłem.
<br />
Wróciłem do domu. I napisałem do Nielsa sms-a.
<br />
"Miałeś dać mi odpowiedzi, a nie wyjść jak mała dziewczynka. Dzisiejszej nocy jeszcze na nie czekam. Jutro przestanę."</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-18, 05:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Siedzial w barze, pijac juz trzecie piwo, kiedy jego gownianym telefonem wstrzasnely wibracje.
<br />
Niechetnie wsunal dlon do kieszeni i odblokowal urzadzenie, wpatrujac sie w wyswietlacz.
<br />
"Miałeś dać mi odpowiedzi, a nie wyjść jak mała dziewczynka. Dzisiejszej nocy jeszcze na nie czekam. Jutro przestanę."
<br />
Odczytal i zasyczal wsciekle, przyciagajac tym na siebie spojrzenie
barmana. Wystarczylo jednak by Niels na niego zerknal i facet zajal sie
na powrot ukladaniem butelek.
<br />
Oparl leb na dloni i przewrocil oczami, zastanawiajac sie co ten gnojek
sobie wyobrazal. Najpierw ta mala dziwka oczekuje odpowiedzi, potem ich
nie akcpetuje, a pozniej wyjezdza z tym szmalem i...
<br />
- Kurwa mac! - Krzyknal glosniej niz zamierzal i podniosl dlon,
komunikujac zebranym w barze, ze nie zrobil tego specjalnie. - Kurwa.-
Powtorzyl znacznie ciszej i zamowil kolejna butelke.
<br />
Upijajac sporego lyka, odczytal wiadomosc jeszcze szesc razy. Szesc pieprzonych razy.
<br />
- Ja ci dam mala dziewczynke. - Warknal, sciagajac kurtke z wieszaka dla gosci.
<br />
Skoro czekal na te cholerna odpowiedz, to on mu ja, kurwa da.
<br />
Bardzo doglebnie.
<br />
<br />
Wjechal winda na siodme pietro i odrobine nierownym krokiem dotarl do drzwi z trzynastka.
<br />
Cholerna, pechowa trzynastka, pomyslal, uderzajac wsciekle w gladka powierzchnie.
<br />
Otworzyl mu, stojac w samych bokserkach. Taki smukly, gladki i piekny jak zawsze.
<br />
- Skoro nie chce ci sie wierzyc w to, ze moge cie kochac i wolisz
wymyslac jakies bzdury - zaczal, popychajac go niedelikatnie na sciane -
to po co w ogole sie mnie o to pytasz?!
<br />
Zamknal drzwi kopniakiem i szarpnieciem sciagnal z siebie kurtke, ktora poleciala gdzies na podloge.
<br />
Znajdowal sie tak blisko niego, ze wlasciwie wgniatal, wduszal drobne
cialo w chlodna powierzchnie sciany, dosciskajac je swoim wlasnym
goracym cielskiem.
<br />
Czul doskonale jego zapach, oszalamiajaca bliskosc, czul to wszystko i zastanawial sie dlaczego nie mogl tego po prostu wziac?
<br />
Przeciez Seth go pragnal, to bylo oczywiste.
<br />
- Nie mozesz po prostu zamknac sie i... - Urwal, kladac swoja lodowata
dlon na jednym ze szczuplych ud. Bylo dokladnie takie jakim je
zapamietal i och, doskonale wiedzial dokad prowadzilo jezeli przesunalby
sie odrobine... wyzej... - Pozwolic mi... - Paplal, skladajac
bezwiednie pocalunki na dlugiej szyi - sie zoba...
<br />
Nie, nie pamietal juz co chcial powiedziec ani po co tu przyszedl. Wolal
wsunac swoje dlonie pod jego ksztaltny tylek i uniesc je wysoko,
zaplatujac sobie dlugie nogi wokol bioder.
<br />
I zaczac go calowac. Znowu, jeszcze mocniej i zachlanniej niz poprzednio.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-18, 06:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Minęło
pół godziny, później godzina, a ja czekałem. Dlaczego? Nie wiedziałem.
Nie znałem konkretnej przyczyny, może po prostu... Chciałem wierzyć, że
wrócił dla mnie. Nie dla pieniędzy, nie dla kariery w Nowym Jorku, tylko
dla mnie. Sam nie wiem.
<br />
Wiedziałem za to, że moje szczęście w stosunku do ludzi było mizerne.
Bardziej, niż mógłbym przypuszczać, prawdę powiedziawszy. I wiedziałem,
że o krzywdach, które zrobił mój ochroniarz można by mówić długo i
bardzo emocjonalnie, ale... Cóż. Byłem naiwny. Albo po prostu zakochany i
jego ciągła obecność przez to, co Max wyrabiał wcale mi nie pomagała.
Wręcz przeciwnie, ciężko było zapomnieć o tym człowieku, skoro był jak
mój cień, ciągle za mną, ciągle obok.
<br />
Dlatego gdy usłyszałem walenie w drzwi, nie spodziewałem się już nikogo - może wściekłego Maxa. Nie wiem sam.
<br />
Ale nie jego. Zdecydowanie mało trzeźwego i na pewno niezbyt rozsądnego w tym momencie, ale nie zdążyłem nic powiedzieć.
<br />
Popchnął mnie na ścianę, przycisnął mnie do niej i nie pozwolił się
odsunąć, stając przede mną. Zamknął drzwi wejściowe nogą, przez co
trzasnęło w całym wieżowcu, jestem pewien.
<br />
- Nie spodziewasz się chyba, że uwierzę w każde słowo po tym, co mi
zrobiłeś.. - wymamrotałem, czując jego dłonie na swoim udzie. Było
nagie.
<br />
W końcu poszedłem spać, miałem na sobie tylko bokserki i nic więcej, nie zamierzałem czekać na niego całe życie.
<br />
Niels podniósł mnie (zawsze lubił to robić z jakiegoś powodu) tak po
prostu i trzymając za tyłek, całował moje usta, przyciskał mnie do
ściany, nie miałem manewru, nie mogłem się ruszyć. Jedyne co, to...
objąć go i oddać pocałunek. Tak też tak zrobiłem. Jebać mogę się z
każdym, nawet z nim. Przede wszystkim z nim.
<br />
Długo nie stał tak pod tą ścianą. Trzymając mnie w ramionach i całując
moje usta zupełnie na oślep poszedł w kierunku sypialni, teraz nieco
nieporządnej. Na dywanie leżały moje ubrania i pasek do spodni, jakieś
chusteczki na stoliku, tabletki, papierosy... Ot, nic specjalnego, ale
było dużo bardziej swojsko, niż wtedy, gdy ostatni raz byliśmy tu razem.
<br />
Położył mnie na łóżku, ale nie odsunął się ode mnie, nie ma takiej
opcji. Chyba nawet o tym nie myślał. Ugryzł mnie za to w szyję, ssał ją,
a ja wyginałem się, drapiąc jego ramiona odziane w koszulkę.
<br />
I znów pocałunek. Moje zaplątane wokół jego bioder nogi przyciągnęły go
jeszcze bliżej mnie. Spojrzał mi w oczy, a ja uśmiechnąłem się lekko do
niego, wrednie. Ugryzłem go w dolną wargę, ssąc ją przez chwilę.
Spoglądałem na niego spod przymrużonych powiek.
<br />
Podniosłem się lekko, chcąc sięgnąć dłońmi rąbka koszuli, a gdy w końcu
udało mi się, zbędny materiał od razu został usunięty i rzucony gdzieś
za mnie. Zupełnie mnie to nie obchodziło, gdzie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-18, 08:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Jak
wielka byla jego ulga, kiedy odkryl, ze ten wstretny gowniarz go tym
razem nie odepchnal - moze nie zdawal sobie z tego sprawy, ale
podswiadomie wyczuwal, ze nie mial pojecia co by ze soba zrobil gdyby
otrzymal drugi raz kosza. Zabil siebie czy jego? Wyszedl stad, a moze
zjadlby wreszcie te pizze, ktora pozostawil samej sobie pare godzin
temu?
<br />
Ktoz mogl to wiedziec. Lepiej, ze on sam nie musial sie dowiadywac.
<br />
Przesunal dlonia po plaskim, napietym brzuchu i usmiechnal sie w
pocalunki, przechodzac tak dobrze sobie znana droga do sypialni Setha.
Coz, odkad tu byl ostatnim razem troche sie zmienilo - na scianie
doszedl nowy plakat, czy tam obraz, a wokol panowal lekki harmider - nie
przeszkadzalo mu to jednak i prawde powiedziawszy ledwo to zauwazal, bo
czul przy sobie to cieple cialo, bo mial w ustach jego jezyk i bo jego
pala stala tak mocno, ze probowala sie chyba przebic przez material
spodni.
<br />
Nareszcie, nareszcie - krzyczala uwieziona w nim bestia, piejac z
radosci - nareszcie go zerzne, nareszcie zatopie sie w tym ciasnym
tylku, ustach, w nim calym!
<br />
Zasyczal cicho, czujac ostre zeby zaciskajace sie wokol jego dolnej
wargi. Nie umial nie odpowiedziec usmiechem na ten wredny grymas, kiedy
Seth z cala premedytacja sprawil mu bol.
<br />
Niels podejrzewal, ze gdyby te cudowne zeby zacisnely sie odrobine
mocniej, to moglby poczuc jezykiem smak wlasnej krwi, ale taki bol mu w
ogole nie przeszkadzal.
<br />
Och, wrecz przeciwnie.
<br />
Pozwolil mu zdjac z siebie koszulke, ale to i tak byla zbyt dluga chwila
kiedy byli rozdzieleni i mial jej serdecznie dosc. Na powrot przyssal
sie do soczystych warg, nie wypuszczajac ich nawet na sekunde.
<br />
W miedzyczasie udalo mu sie sciagnac buty i skarpetki (bez uzywania
rak!), ze spodniami nie chcialo mu sie na razie walczyc, mimo, ze jego
fiut byl tak sztywny, ze ciemnialo mu przed oczami.
<br />
Chcial juz sie w nim zatopic, juz w nim byc, pieprzyc go i cholera, sluchac tych jekow, ale..
<br />
Najpierw chcial go dotknac. Tam. Chcial znowu poczuc jak to bylo macac
tego wymuskanego ptaszka, jak to bylo czuc jak sztywnieje w palcach w
mniej niz minute.
<br />
Tak tez zrobil. Wcisnal ramie miedzy ich ciala, a jego wszedobylska lapa
zaraz odnalazla droge za gumke bokserek i wkrotce dlugie palce owinely
sie wokol cieplego trzonu. Przesunal kciukiem wzdluz jednej z
pulsujacych zyl i usmiechnal sie w pocalunki kiedy drobne biodra
chlopaka wystrzelily do gore, ocierajac sie o jego cialo bez sladu
wstydu.
<br />
Och, obaj nie szukali teraz skromnosci. Chcieli sie pieprzyc, jebac do utraty tchu, tu nie bylo czasu na glupi wstyd.
<br />
Z cieniem zalu oderwal sie od pocalunkow i przeniosl je na pachnaca
szyje Setha, zasysajac sie na fragmentach delikatnej skory. Z kazda
chwila obsuwal sie nizej i nizej, az w koncu przesuwal nosem po drzacym
podbrzuszu.
<br />
Zamruczal nisko, zaciagajac sie aromatem jego podniecenia, doskonale wyczuwalnym nawet przez material bokserek.
<br />
Ostatni raz zerknal tej malej zdzirze w oczy i w nastepnej sekundzie
zszarpywal z niego wsciekle bielizne, obserwujac z cieniem zlosliwej
satysfakcji jak jego napeczniala erekcja buja sie przyjemnie na boki.
<br />
Wygladal tak zachecajaco - ociekajacy sokami, zarozowiony i...
<br />
Mniejsza.
<br />
Pochylil sie i przyszpilil swoimi ogromnymi lapami jego podrygujace
biodra, by wziac w usta niemalze calosc goracego przyrodzenia.
<br />
Jak dobrze smakowal, kurwa, o wiele lepiej niz pamietal - zassal sie na
nim tak mocno, ze wiedzial, po prostu wiedzial, ze ten gnojek nie
wytrzyma dlugo. Ale to tego Niels wlasnie chcial. Zeby ta wstretna gnida
zrozumiala jak brakowalo mu tego ssania i zeby spuscil mu sie gleboko w
gardlo, zeby to on mogl go potem gleboko wyjebac.
<br />
Zamruczal mu wprost w fiuta i przeslizgnal jezykiem po wrazliwej glowce,
nie pozwalajac by wykonal chocby i jeden ruch niesfornymi bioderkami.
<br />
Nie, dzieciak nie mial tu niczego do gadania, to Niels tu dytkowal tempo.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-18, 09:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Wygiąłem się zupełnie mimowolnie, a jedna z moich dłoni zatopiła się w jego włosach. Druga w moich, mimowolnie.
<br />
Jęknąłem niekontrolowanie, czując, jak naprawdę... on naprawdę wziął
mojego fiuta w usta, całego, nawet nie zawahał się w swoich czynach.
<br />
W dodatku cały czas ssał i to jak pojebany, jakbym zamienił się w
soczek, a na końcu butelki zostało jeszcze trochę napoju i on musiałby
go wyssać do cna własnymi usta... nieważne, kurwa.
<br />
Zacisnąłem powieki, by za chwilę je otworzyć. Moje usta były uchylone i rozpaczliwie nabierały powietrza.
<br />
- Och kurwa, kurwa mać, o tak... - wyjęczałem, zapierając się piętami w
materac, mimowolnie rozchylając swoje uda jeszcze bardziej.
<br />
Drgnąłem raz i drugi, zupełnie tego nie kontrolując, ale Niels wysysał
ze mnie zupełnie całą moją siłę, którą powstrzymywałem dość nagły i
wstydliwy orgazm, który i tak zalał moje ciało i... gardło Nielsa. Nic
nie mogłem na to poradzić, pierwszy raz od tak długiego czasu w końcu
ktoś brał się za to konkretnie, w końcu ktoś robił to, czego
oczekiwałem. Nie zdradzałem Maxa, wbrew jego wielu przypuszczeniom, w
związku z czym nie szukałem spełnienia swoich potrzeb nigdzie prócz
niego samego. Nie dawał mi tego, czego potrzebowałem, co było oczywiste i
dla mnie, i dla Maxa, ale pomimo wszystko starałem się nakierować go. I
cóż, prawdę powiedziawszy w ostatnich tygodniach naszej relacji nawet
mi się to udało. Pomijając fakt, że wtedy mnie uderzył. No cóż... Nie
było sensu o tym myśleć, w ogóle to wspominać. Chyba że jako porównanie
tego, czego szukałem do substytutu, jakim był Max. Niestety nim był,
doskonale to teraz widzę - lepiej, niż kiedykolwiek.
<br />
- Daj mi klapsa - mruknąłem, oddychając dalej dość ciężko po orgazmie,
który dotknął mnie chwilę temu, dość nagle. Spojrzałem na niego, w dół.
Na jego błyszczące oczy i błyszczące usta, które właśnie teraz
oblizywały się. Wstąpił na nie uśmieszek, trochę kpiący, chociaż może
tak tylko myślę.
<br />
Odwróciłem się do niego, wypiąłem pośladki. Chyba je pamiętasz, co, Niels?
<br />
- Wiem, że je lubisz. No, dalej. Uderz - pokręciłem lekko biodrami, uśmiechając się do niego znad ramienia.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-18, 23:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Ach,
dzieciaku - pomyslal, wyczuwajac na jezyku pierwsze chlasniecia spermy -
jestes tak prosty i przyjemny w obsludze, ze moglbym to robic
codziennie, co chwile.
<br />
Dossal sie jeszcze mocniej, jeszcze brutalniej i choc na pewno sprawial
mu juz tym ssaniem bol, to wiedzial, ze Seth go kochal, ze uwielbial to
uczucie calkowitego zdominowania, uleglosci.
<br />
Chlopak wystrzelil mu gwaltownie (bylo tego calkiem sporo) w gardlo i
Niels musial bardzo uwazac by sie nie zakrztusic, bo czegos takiego
jeszcze w ustach nie mial.
<br />
Przelykal i przelykal, starajac sie miarowo oddychac przez nos i... W koncu sie udalo.
<br />
Wysunal z ust mieknacego penisa i odetchnal gleboko, oblizujac sie
bezczelnie gdy dzieciak przygladal mu sie spod opuszczonych powiek.
<br />
Teraz juz wiedzial za kim i za czym tesknil (przynajmniej czesciowo, bo to wcale nie byl koniec przedstawienia, oooo nie).
<br />
- Daj mi klapsa. - Uslyszal i usmiechnal sie mrocznie na to
stwierdzenie. Klapsa? Prosto w ten ksztaltny tyleczek? Bogowie, Seth
wcale nie musial sie powtarzac, Niels byl w tym przypadku jak pieprzony
narkoman, nigdy nie bylo mu dosc dotykania gladkiego ciala chlopaka, a
juz szczegolnie jego boskiego tylka.
<br />
Nie odrywal od niego butnego spojrzenia kiedy ten maly diabel z iscie
demoniczna gracja przewrocil sie na brzuch, a potem powoli, kuszaco
wypial posladki i pokazal mu wszystko, czego tak pragnal - podal mu to
na tacy w najladniejszym opakowaniu, a on nie powstrzymywal sie by po to
siegnac.
<br />
Odpial pasek spodni i zwazyl go sobie w dloni - byl ciezki ale dosc waski, idealny do tego, co chcial z nim zrobic.
<br />
Coz, Seth prawdopodobnie bedzie zdziwiony, ale... Och, spodoba mu sie to
- przeciez wreszcie zamknie mu te wyszczakana buzke, zrobi to, na co
mial ochote od naprawde dawna.
<br />
Pospiesznie zszarpal z siebie spodnie i wymierzyl reka idealne
klepniecie - jego uderzenie rozebrzmialo glosno w ciszy budzacego sie do
zycia miasta.
<br />
- Wypnij sie mocniej. - Wychrypial, przymierzajac sie do drugiego
uderzena; jego dlon zostawila na miekkim, jedrnym ciele swoj rozowy
odcisk. Och, musial go tak piec, tak draznic! Niels nie umial sie
powstrzymac od potarcia tego miejsca, sprawiajac dzieciakowi jeszcze
wiecej slodkiego bolu.
<br />
Zerknal w dol, w okolice porzuconego skorzanego paska.
<br />
- Lubisz ostra jazde. - Bardziej to stwierdzil, niz zapytal. Po raz
trzeci uderzyl ksztaltny tyleczek i jeknal gardlowo, - Uwielbiasz to.
<br />
I wlasnie wtedy siegnal po pasek i ukleknal za chlopakiem, pozwalajac by
jego nabita pala przesunela sie po szczelnie pomiedzy posladkami.
Dopchnal ja nawet lekko, zeby glowka przycinela sie na chwie do ciasno
zwartego wejscia. Podciagnal delikatnie jego jasna glowe i owinal pasek
wokol szyi, przeplatajac go tak zeby stworzyc cos w rodzaju smyczy.
<br />
Kurwa, kurwa, kurwa, jak on dobrze wygladal z ta smycza - taki upodlony, zeszmacony i tylko jego, jego, JEGO.
<br />
- Jestes tylko moj. - Warknal, siegajac do spodni po tubke z
nawilzaczem. Od czasu ich malego romansu mial go przy sobie w ilosciach
hurtowych, nauczony, ze nigdy nie mozna bylo znac czasu i godziny. -
Tylko moj. - Powtorzyl, wsuwajac w niego nie jeden, lecz dwa palce.
Pieprzyl go nimi tak pospiesznie i niedelikatnie, ze by; tego pewien -
chlopak musial znajdowac sie w piekle i raju jednoczesnie, wstrzasany
pieczeniem i dreszczami, wszystkim na raz.
<br />
Och, jemu tez juz zaczynalo odpierdalac - tak bardzo chcial go wyjebac,
tak bardzo chcial sie tam wcisnac i pokazac tej malej kruwie jak bardzo
za nim tesknil, jak bardzo chcial...
<br />
A CHCIAL!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-19, 00:33<br />
<hr />
<span class="postbody">To
było zabawne, jak byliśmy dopasowani. Niels potrzebował czuć kontrolę,
czuł się tak bezpieczniej, może dlatego, że w swoim życiu niewiele jej
miał, choć to tylko przypuszczenia. Ja mogłem oddać tę kontrolę w łóżku,
ponieważ ja kontroli w moim życiu mam aż nadto. Nie muszę być
koniecznie tym na górze, tym, co dyktuje warunki, chociaż lubię to
robić, oj lubię. Nawet bardziej, niż zdaję sobie sprawę, prawdopodobnie.
<br />
Jeden klaps. Mmm, chyba spodobała ci się ta opcja, co, byczku? Dobrze,
niech ci się podoba. Lecisz na mnie jak na sukę z cieczką, to dość
ciekawe. Czyżbym nie tylko ja miał pecha w dobieraniu sobie partnerów i
partnerek? Hm? Ty chyba też, co? Dobrze. Dzięki temu jestem idealny.
Lubię taki być. Lubię być doskonały w swojej osobie. Chociaż wiem, że
nie jestem.
<br />
Drugi klaps. Auć. Piecze. Dobrze, niech piecze. Może to mnie otrzeźwi,
nie powinienem iść z tobą do łóżka. Och, kurwa, chyba nawet nie zdaję
sobie sprawy z tego, jak bardzo nie powinienem. Jestem jego szefem, tak w
zasadzie. Ma mnie chronić, nie pieprzyc. Ale może to to samo? Sam nie
wiem.
<br />
Trzeci klaps. Chyba naprawdę ci się spodobało, Niels. Czy uwielbiam
ostrą jazdę? No, bez przesady. Podpalanie skóry to nie moje klimaty, ale
klapsy to żadna ostra jazda. Prawda, skarbie? To nie jest ostra jazda.
To jestem ja. Hmmm, lubisz to, co...?
<br />
Odchylił mnie, trzymając fiuta blisko mnie, zacisnął swój pasek na mojej
szyi, ale nie dusił mnie. To chyba miało być jako obroża. Uśmiechnąłem
się do niego, oblizując usta.
<br />
- Nie jestem twój.
<br />
Zaśmiałem się na widok jego twarzy i jęknąłem, wyginając się, gdy Niels
wsunął dwa palce do mojego wnętrza. Zabolało jak skurwysyn, a
jednocześnie było całkiem przyjemne. Chore uczucie. Zacząłem głębiej
oddychać, próbując się jak najszybciej przyzwyczaić, zmusić do tego swój
organizm.
<br />
- Wiesz dlaczego? Byłbym twój te kilka miesięcy temu. Ale przez ten
czas... - urwałem, a z mojego gardła wydobyło się nagłe westchnienie i
jęk. Zacisnąłem powieki. - Przez ten czas nauczyłem się, że należę tylko
do siebie i to ja decyduje, kto jest blisko mnie.
<br />
Uśmiechnąłem się do niego, spoglądając na niego.
<br />
Pisnąłem, gdy ból nasilił się. Schowałem na krótką chwilę twarz w
pościeli, ale niedługo to trwało, bo Niels znów pociągnął mnie za włosy i
zmusił do wyprostowania, do patrzenia na niego. Pocałował mnie, a ja
jęknąłem w jego usta, zaciskając palce na jego ramieniu. Podrapałem go
po skórze, wyginając się.
<br />
W końcu Niels popchnął mnie na materac, spoglądając na mnie rozpalony.
Uśmiechnąłem się na ten widok, oblizując górną wargę. Widziałem jego
napęczniałego fiuta, który niemalże błagał o dotyk. Zapatrzyłem się na
niego i dopiero to, gdy się poruszył zwróciło moją uwagę.
<br />
- Chcę go. Daj.
<br />
Chyba nie musiałem mówić kilka razy, chociaż miał, wydaje mi się, inne
plany. Leżałem na łóżku, gdy nade mną zawisnął Niels z swoim fiutem, tuż
przy mojej twarzy. Uśmiechnąłem się do niego, zupełnie jakbym witał się
z starym przyjacielem.
<br />
Liznąłem, czując słony i gorzki smak. Był mokry, chyba ktoś tu.. czekał
na mnie bardzo długo. Podniosłem głowę i zatopiłem go w swoich ustach.
Ale nie musiałem robić nic więcej, bo Niels poczuł ciasnotę i stwierdził
chyba, że... hm. Wyjebie mnie w usta.
<br />
Niech mu będzie. Lubiłem to. No, skarbie, pokaż na co cię stać. Tylko miej później siłę na mnie. Nie toleruję niedoskonałości.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-19, 04:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Alez
z niego byla pyskata dziwka - wiecznie nie wiedzial kiedy sie zamknac,
gdzie lezaly granice, ktorych nie nalezalo przekraczac.
<br />
Choc gdyby zastanowic sie nad tym z drugiej strony, to Niels byl zdania,
ze zarowno on jak i Seth juz dawno przekroczyli granice i te rozsadku i
przyzwoitosci i wszelkie inne.
<br />
Ale Seth juz taki byl - najpierw mowil, potem myslal, czesto dzialal
zupelnie bezwarunkowo, kierujac sie odruchem. Kiedy traktowalo sie go
jakims uszczypliwym tekstem, nie bylo szans by nie otrzymac rownie
uszczypliwej riposty.
<br />
Niels znal go jednak na tyle dobrze, by wiedziec, ze to, co przed chwila
uslyszal z ust tej bezczelnej gnidy, bylo tylko glupim gadaniem. Tak
bylo, z reszta, zawsze - najpierw zabranial mu sie pieprzyc, a potem sam
nadziewal sie na jego pale w szalenczym tempie - najpierw opieprzal go
ze odwazyl sie go dotknac, a potem kleczal mu miedzy udami, ssac penisa.
<br />
Tak to juz z nim bylo.
<br />
- Pieprzenie. - Odwarknal tylko krotko, wykrzywiajac wargi w nieladnym usmiechu.
<br />
Popchnal go na materac i rozejrzal sie za miejscem, w ktorym Seth moglby
trzymac prezerwatywy - zanim udalo mu sie jednak zlokalizowac, uchwycil
katem oka spojrzenie jakie dzieciak poslal jego sztywnemu penisowi.
<br />
Ten maly skurwiel az oblizal sie na jego widok. Jakze musial za nim
tesknic, za jego smakiem, faktura, za tym jak rozpychal sie w jego
pojemnych ustach...
<br />
Och, on tez za tym tesknil, naprawde - jak w amoku przemiescil sie na
kleczkach tuz nad jego cudowna twarz i obnizyl biodra na tyle by
blondynowi udalo sie polizac sama glowke.
<br />
Jakie to bylo uczucie! Ta wilgoc, goraco, uczucie ruchliwego jezyka naciskajacego na wrazliwa skore...
<br />
- M-hm... - Westchnal ciezko, wpatrujac sie w to wyuzdane
przedstawienie jak w obrazek. Jego klatka piersiowa pokrywala sie powoli
warstwa potu i poruszala sie predko w rytm neiregularnych oddechow.
<br />
Poczekal az Seth wezmie go w usta i pchnal, nie powstrzymujac juz swoich instynktow.
<br />
Teraz byla jego kolej, teraz to on mial sie wreszcie spuscic.
<br />
Ile razy o tym snil, fantazjowal, jak bardzo za tym tesknil, do kurwy nedzy.
<br />
Poruszyl biodrami, ostroznie i na probe, ale kiedy zobaczyl, ze Seth
przyjmuje go z taka sama swoboda jak dawniej, przeszedl do mocnego,
wymagajacego jebania.
<br />
I to bylo takie niepowtarzalne - ten rodzaj pieprzenia ciasnego tunelu
ust - tak mogl zabawiac sie tylko z Sethem, tylko z nim, nikt inni nie
potrafil tak...
<br />
- A-ach... Ha... ah! - Jeczal bezwiednie, przyspieszajac ruchy bioder z
kazda mijana sekunda. Cholera, wiedzial, ze jesli zaraz nie zwolni to
dojdzie zbyt wczesnie, zbyt szybko, ale tak dawno nie robiono mu tak
dobrego loda, tak dawno nie mogl sie wyzyc i...
<br />
Otworzyl szeroko oczy, spogladajac na Setha z autentycznym szokiem -
chwile pozniej jego cialem wstrzasnely dreszcze orgazmu i umial w tym
tylko trwac, poruszajac wyginajac sie spazmatycznie - z szeroko
otwartymi ustami, z ktorych jednak nie wydobyl sie krzyk.
<br />
Po chwili bylo juz po wszystkim - mieknacy penis wysunal sie spomiedzy
sukowato usmiechnietych warg, on sam osunal sie nizej i opadl na
materac, dyszac ciezko.
<br />
Popatrzyl na Setha i przewrocil oczami, wyczytujac z jego miny slad
wrednej satysfakcji. Wiedzial skad sie ona u niego wziela i przeklinal
sie za to bez konca.
<br />
Ze tez nie umial wytrzymac odrobiny dluzej, pokazac temu gnojkowi, ze
wcale tak na niego nie dzialal, ze nie sprawial, ze robil sie twardy o
wiele szybciej nizby tego chcial i...
<br />
Chrzaknal, przewracajac sie na bok. Zerknal w dol i poczul, ze ma ochote
albo sie poplakac albo rozesmiac, poniewaz jego penis - wciaz czerwony i
opuchniety po orgazmie - znowu zaczynal twardniec, pobudzony
perspektywa zanuzenia sie w tym tyleczku.
<br />
Bo wciaz zamierzal to zrobic. Juz za chwile.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-19, 04:34<br />
<hr />
<span class="postbody">- No to jeden-jeden - mruknąłem, zadowolony, kiedy moje usta zostały już uwolnione.
<br />
Potarłem zesztywniałą szczękę, otarłem brodę z nasienia Nielsa i
przeciągnąłem się. Moim celem była szafka po drugiej stronie łóżka.
Znalazłem tam papierosy, zapalniczkę i popielniczkę.
<br />
Chwilę później w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk zapalniczki.
Zaciągnąłem się, odkładając ją na bok - przysunąłem za to naczynko, do
którego mogłem strzepywać popiół.
<br />
Uśmiechnąłem się do Nielsa, który na mnie spoglądał. Zaciągnąłem się papierosem, by po chwili wydmuchać dym.
<br />
Uśmiechnąłem się, gdy mężczyzna przysunął się i objął mnie ramionami.
Naprawdę czułem się bezpiecznie przy nim, jakoś tak... Dobrze. Nawet
jeśli męczyły mnie wątpliwości i niepewność.
<br />
Objąłem go za szyję i oboje, zdaje się, daliśmy sobie chwilę czasu na
to, by odpocząć i po prostu się zrelaksować w swoim towarzystwie.
Ziewnąłem cicho. Było w końcu dość późno, a mnie rano czekały zajęcia na
uczelni, ale nie zwracałem na to większej uwagi.
<br />
Poczułem pocałunek na policzku, w kąciku wargi, a później na moich
wargach. Mruknąłem cicho, zupełnie mimowolnie wydmuchując dym
papierosowy w jego usta. Uśmiechnąłem się lekko, przytulając się
mocniej. Ponownie ugryzłem go w dolną wargę, spoglądając na niego spod
rzęs.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-26, 22:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdyby
to byla calkiem zwyczajna noc, seks i osoba, Niels polozylby sie pewnie
na boku, przymknal powieki i pozwolil sobie odplynac w kraine snu, nie
zwazajac na to, czy nazajutrz zastanie u swego boku kogokolwiek poza
soba, ale...
<br />
Ale.
<br />
Ta noc absolutnie nie nalazela do zwyczajnych, seks byl niewobrazalnie
fantastyczny, a osoba, z ktora przed chwila sie pieprzyl byl Seth.
Wlasnie on.
<br />
A przy tym dzieciaku nic nie bylo normalne.
<br />
Odsunal sie, wiec, lagodine od pocalunku i przesunal jezykiem po lekko
opuchnietych wargach, rozkoszujac sie slabym posmakiem papierosow i
czegos, co nalezalo tylko do tego chlopaka, do jego ust i jezyka.
<br />
- Jeszcze z toba nie skonczylem. - Pogrozil (a moze obiecal?) mu
chrapliwie i ulozyl dlonie na waskich biodrach chlopaka, rozrywajac
opakowanie prezerwatywy (kiedy Seth trudzil sie z sieganiem po fajki,
jemu udalo sie siegnac po gumki).
<br />
Naciagnal ja sprawnie na absolutnie gotowy czlonek i poslal dzieciakowi
krzywy usmiech, dostrzegajac specyficzny blysk w jego teczowkach.
<br />
Uniosl go delikatnie tak jakby nic nie wazyl (bo w rzeczywistosci on
naprawde byl dla niego lekki jak piorko) i opuscil go na siebie,
przytrzymujac pale lekko drzaca dlonia.
<br />
Robil to bardzo powoli i z wyczuciem, ale stanowczo - chcial by Seth
wiedzial, ze od tego nie bylo odwrotu, ze to musialo nastapic i jego
fiut MUSIAL znalezc sie w tej ciasnocie.
<br />
Bogowie, jak... dziwnie bylo mu znow byc w jego wnetrzu... Naprawde
zdazyl zapomniec jak bardzo Seth byl ciasny, jak goracy - oplatal go
tunelem miesni tak mocno, ze niemal bolesnie.
<br />
Jego twarz sciagnela sie natychmiast w wyrazie szczerej przyjemnosci,
zachwytu - zamruczal bezwiednie pod nosem, odchylajac glowe pod
niebezpiecznie bolesnym katem.
<br />
- A-och... Kurwa. - Wysyczal, poruszajac sie w nim powoli, pozornie niesmialo.
<br />
Potem wykonal drugie pchniecie, odrobine mocniejsze od poprzedniego -
ciasnota wziela go w swoje objecia, wyciskajac mu oddech z piersi.
<br />
DOBRZE, DOBRZE, DOBRZE - krzyczal w glowie, starajac sie zachowac chocby i pozory opanowanie.
<br />
- Z-zaczekaj. - Poprosil, gdy Seth (najwyrazniej zniecierpliwiony) jego
przedluzaniem kazdego ruchu, sprobowal sie na nim ostroznie uniesc. Nie
mogl zniesc tej eksplozji przyjemnosci, nie jesli sam nie chcial
natychmiast eksplodowac.- Daj mi sie... Moment. - Poprosil, przyciagajac
go sobie jeszcze blizej, tak aby ich nagie ciala zetknely sie ze soba,
zespoily sie najbardziej jak tylko to bylo mozliwe.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-26, 23:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
usadowił mnie jakoś dziwnie na swoich udach, że pomimo faktu, iż w
teorii siedziałem na nim i mogłem kontrolować tempo, nie miałem
specjalnie możliwości tego zrobić. A już w szczególności wtedy, gdy moje
próby zostały udaremnione. Przytulił mnie za to z całą mocą, a ja
siedziałem tam, z tlącym się papierosem w palcach, wtulony w mężczyznę,
czując jego zapach całym sobą i... Kurwa mać.
<br />
Chciałem się popłakać, czułem, jak do oczu napływają łzy. Nie dlatego,
że było mi źle, że mnie bolało, czy coś takiego. Bądźmy szczerzy, nie
pierwszy raz ktoś mnie pierdolił, żadna nowość. Tu chodziło o... o
niego.
<br />
Przez ten cały miesiąc odrzucałem od siebie myśl, że to Niels, nie
akceptowałem tego, nie mogłem nawet przełknąć pomysłu, że wrócił. Nie po
tym, co zrobił, nie po tym wszystkim...
<br />
A teraz, po tym całym czasie, w którym wzbraniałem się przed myślą, że
na następne pół roku jestem na niego skazany on trzymał mnie w
ramionach, wtulał mnie w siebie. Czułem zapach piżma,czegoś jeszcze. Nie
byłem dobry w określaniu zapachów, ale czuło się w tym coś świeżego,
lekko słodkiego. Lubiłem to, jak pachniał. I teraz całe moje nozdrza
były wypełnione tą wonią, a ja nie mogłem już uciec od myśli, że to ktoś
inny.
<br />
Nie potrafiłem.
<br />
Zgasiłem papieros o popielniczkę leżącą obok nas, ale dalej nie zostałem wypuszczony z objęć.
<br />
- Niels? - szepnąłem cicho. - Czy też Jorgen?
<br />
Mężczyzna spojrzał mi w oczy. Błyszczały. Było ciemno, tylko księżyc
oświetlał pomieszczenie, ale to było za mało, aby jego oczy nie były
teraz czarne.
<br />
Sięgnął moich warg i... To był najczulszy pocałunek, jaki kiedykolwiek
ktokolwiek mi dał. Nawet pierdolony Max, król romantyzmu i bycia
patetycznym nigdy nie dał mi czegoś takiego... Ja się po prostu
stopiłem. Rozpłynąłem. Rozpadłem. I nie wiem, czy istniała rzecz, która
mogłaby mnie właśnie posklejać.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-26, 23:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
przechodzil przez prog apartamentu - rozgrzany, wsciekly, pijany i
drzacy - chcial sie pieprzyc, chcial posuwac Setha jak zwierze, brac go,
obdzierajac z godnosci, ze wszystkiego, czym chlopak otaczal sie
szczelnie, odgradzajac sie od niego, wzbraniajac sie przed tym, co i tak
bylo nieuniknione.
<br />
Jednak teraz, gdy trzymal go w swoich ramionach, zespolony z jego
drobnym cialem tak bardzo jak tylko mogl, poczul, ze oddalby wszystko by
zatrzymac te chwile, by nigdy nie pozwolic jej uciec.
<br />
Kochal sie, naprawde sie z nim kochal - przesuwal palcami po gladkiej i
cieplej skorze, calowal niespiesznie miekkie wargi i poruszal sie
lagodnie w ciasnym wnetrzu, nie potrafiac sie powstrzymac od cichych
pojekiwan i westchnien, bo ta przyjemnosc byla inna, zupelnie inna.
<br />
- Ja juz nigdy... - Urwal, jeczac odrobine wyzej, tak jakby trudno bylo
mu juz nad soba zapanowac - juz nigdy po tym jak... Nie wrocilem do
tamtego... Ach!
<br />
Chcial mu wyjasnic, opowiedziec o tym, jak z Jorgena - tamtego
przestraszonego cwaniaczka, ktory wiecznie z kims zadzieral, lal sie,
bral narkotyki, pil mnostwo alkoholu i nie mial szacunku do nikogo na
swiecie (do samego siebie zwlaszcza) stal sie kims lepszym, innym, kims,
kto mial wartosci i marzenia, cele i respekt do zycia i ludzi i...
<br />
I, ze tym kims uczynil go wlasnie on, Seth, ze to dzieki niemu tyle zrozumial...
<br />
I, ze ten ktos mial na imie Niels, wlasnie Niels, a nie Jorgen...
<br />
Ale nie opowiedzial mu tej historii, bo jego cialem wstrzasnal potezny
orgazm a on sam doszedl tak intensywnie, tak wszechorganiajaco, ze
wszystko otaczala juz tylko biel - jej jasny bezkres, pachnacy kwiatami,
potem i dymem papierosow.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-27, 00:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Nim
zmorzył nas sen (była szósta rano!) leżeliśmy przytuleni na łóżku.
Niels głaskał moje ramię, tuląc mnie do siebie po raz kolejny, dając
bezpieczeństwo i ciepło. Nie chciałem teraz rozmawiać o tym wszystkim, o
czym będziemy musieli pomówić. Uznałem jednak, że dam nam tę chwilę
błogiego relaksu i ciszy, odpoczynku. Może drobnej miłości. Nie. To nie
oznaczało, że mu wybaczyłem i wszystko będzie w porządku. Wręcz
przeciwnie. To oznaczało, że trafił na bardzo wrednego człowieka. I nie
popuszczę sukinsynowi, nie ma mowy. Będzie cierpiał za wszystko, co
zrobił. Ale w mój sposób. Dobitny, bolesny, karcący. A potem, zobaczymy
co z tego wyjdzie. Jeśli w ogóle cokolwiek zostanie. Z tą myślą zasnąłem
jak niemowlę. I nie słyszałem nawet pochrapywania Nielsa. W zasadzie,
nie słyszałem niczego. Budzika też nie...
<br />
<br />
Poranek zbudził mnie bardzo brutalnie. A raczej zrobiła to koleżanka z
roku, Jess, waląc do moich drzwi. Bardzo, bardzo energicznie.
<br />
Więc zwlokłem się z łóżka, w którym spał smacznie Niels, a ja już wiedziałem o co chodzi. Na zewnątrz było jasno.
<br />
Cholernie, kurwa, niedobrze. Naciągnąłem na tyłek spodnie od pidżamy, leżące gdzieś na fotelu i otworzyłem drzwi.
<br />
- Mogłeś mi powiedzieć, że nie będzie cię na wykła... Spałeś?
<br />
- Mhm - mruknąłem, ogarniając włosy z twarzy. - Która godzina.
<br />
- Po dziesiątej, minął cię pierwszy wykład. Teraz jest okienko godzinne.
<br />
- Niech to jasny szlag trafi, kurwa mać - syknąłem. - Daj mi dziesięć minut i wrócimy na uczelnię, okej?
<br />
- Daj mi te notatki, Seth, to w porządku. Nie mogę uzupełnić pracy.
<br />
- Są w sypialni na fotelu, weź sobie. Ja idę do łazienki.
<br />
Zniknąłem za jej drzwiami, zupełnie zapominając, że w sypialni miałem gościa. I to nagiego...
<br />
<br />
Czarnowłosa ładna dziewczyna weszła do pomieszczenia. I jej spojrzenie
od razu padło na nagi tyłek, który wystawał spod kołdry, a nie należał
do Setha. W łóżku był śpiący mężczyzna. Nie przewidziało jej się.
<br />
W dodatku gdy skrępowana próbowała dostać się cicho do wskazanego przez
Setha miejsca, zaczepiła się o leżące na podłodze spodnie i uderzyła się
w nogę fotela.
<br />
- Kurwa mać - syknęła wściekle, skacząc przez krótką chwilę z grymasem bólu na twarzy.
<br />
Dopóki nie spotkała się z spojrzeniem mężczyzny, który już nie spał. I patrzył na nią. Bardzo, bardzo dziwnie...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-27, 10:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Seth. - Wymruczal, pocierajac nosem zaglebienie w jego cudownej,
pachnacej kwiatami szyi. Jak dobrze bylo go przy sobie miec, trzymac w
ramionach, podczas gdy cale zycie i swiat trwaly gdzies obok, gdzies
poza nimii tym cholernym kwiatowym rajem.
<br />
Ale potem do raju wkradl sie ziemniejszy wiatr i inny zapch, o wiele slodszy i nieco duszacy, zupelnie nie pasujacy do chlopaka.
<br />
Niels skrzywil sie wyraznie i otworzyl powieke (czego absolutnie nie
chcial robic, bo byl zmeczony jak jasna cholera) a potem uniosl sie
delikatnie na lokciach i...
<br />
- Kurwa mac. - Rozeszlo sie wraz z gluchym uderzeniem.
<br />
Spojrzal wprost w oczy jakiejs gowniary. Wydawala sie rownie zaskoczona jego obecnoscia, co on jej.
<br />
Ocenil ja bardzo szybko spojrzeniem - czarne dlugie wlosy, delikatnie
okragla buzia, wydatny biust i nieco krzykliwy makijaz - nie, nie mogla
byc w jego stylu, Seth lubil troche inne laski.
<br />
Kurwa. Chyba. Przeciez nigdy z nim o tym nie gadal.
<br />
- Czesc. - Przywital sie mocno zachrypnietym glosem i odchrzaknal.
Rozejrzal sie za swoimi ciuchami, ale byly zbyt daleko by do nich
podejsc. Zadowolil sie wiec naciagnieciem koldry powyzej pepka i dopiero
wtedy skrzyzowal groznie ramiona na piersiach, mierzac ja z byka.
<br />
- Czego szukasz? - Zapytal z pozoru uprzejmie, ale gdzies tam w tle
zawiesil delikatna grozbe. Usadowil sie u szczytu lozka jak pan i wladca
i tak wlasnie to mialo wygladac.
<br />
To on go pieprzyl, nie ona. Seth byl jego, nie jej.
<br />
- Nota...tek? - Podsunela niepewnie, wykrzywiajac usta w usmiechu. -
Jess, uczymy sie razem. Dziwne, ze nigdy ci o mnie nie opowiadal.
Natomiast ja doskonale znam twoje imie. Jo...
<br />
- Niels. - Przerwal jej cierpko ale zaraz potem wykrzywil usta w
lagodnym usmiechu. Pokusil sie nawet o podanie jej reki przez lozko. -
Moze cos slyszalem. - Dodal jeszcze, zastanawiajac sie czy podanie jej
reki kiedy nie mial na osbie ubran,bylo dobrym pomyslem.
<br />
Na szczescie wlasnie wtedy wrocil Seth - z delikatnie splatynymi
wlosami, zasapanym wyrazem twarzy i gniewnym grymasem w kacikach ust.
<br />
- Ubierac sie? - Spytal go potulnie, a gdy blondyn skinal glowa, bez
skrepowania wylazl spod swojego okrycia i mozliwie pospiesznie powkladal
na siebie czesci garderoby.
<br />
Ze smutkiem musial przyznac, ze Isabelle wytrenowala go we wkladaniu ubran do perfekcji. Robil to w niecala minute.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-27, 11:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Zagapiłem
się. No co? Skąd mogłem przypuszczać, że Niels tak po prostu wyjdzie
przy mojej koleżance nagi jak go natura stworzyła i zacznie się ubierać
tak szybko, jak nigdy dotąd. To w ogóle było możliwe, nałożyć na siebie
kilka warstw w takim tempie?
<br />
Chyba Jess też trochę wmurowało, ale mam wrażenie, że z zupełnie innych
powodów, niż mnie. Jakoś z niepokojącą fascynacją spoglądała ona na
fiuta. No cóż, lekki poranny wzwód dodawał mu uroku. Tak sądzę.
<br />
Znalazłem możliwie jak najszybciej ubranie w szafie i ziewając potwornie
nałożyłem je na siebie. Jess usiadła w salonie i zaczęła konstruować
swoją pracę na przedmiot poświęcony prawu karnemu.
<br />
- Chcesz coś do zjedzenia, Jess? Niels? - mruknąłem. - Mamy jeszcze z czterdzieści minut.
<br />
- Jasne - mruknęła dziewczyna, skreślając energicznie jedno ze zdań i pisząc je od nowa.
<br />
Gdy spojrzałem na Nielsa, także przytaknął. Więc poszedłem do kuchni.
Zrobiłem wszystkim kawy, a dziesięć minut później na wyspie stały trzy
parujące talerze pełne jajecznicy. Dla mnie i Jess były tam też warzywa,
ale Niels miał tylko pikantną kiełbaskę chorizo.
<br />
- Smacznego - uśmiechnąłem się do moich gości, wciąż byłem senny.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-10-28, 10:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Cale
szczescie, ze Seth potrafil gotowac, bo Niels byl tak potwornie glodny
odkad tylko otworzyl powieki, ze zaczynal wrozyc sobie swoja rychla
smierc z wycienczenia.
<br />
Teraz jednak nie musial sie tym martwic i zajadal ze smakiem cudowna jajecznice, popijajac ja poranna kawa.
<br />
To bylo niesamowite - moc znow siedziec przy sniadaniu z tym gnojkiem, widziec jego twarz, pic z jego cholernych kubkow.
<br />
- O ktorej konczysz wyklady? - Zapytal niewinnie kiedy oproznil swoj
talerz do czysta i mogl odetchnac z calkowicie zapelnionym zoladkiem.
Ach, to bylo blogie uczucie.
<br />
- O szesnastej. - Odpowiedziala zamiast niego czarnowlosa kolezanka. Erm... Jess.
<br />
Pokiwal glowa i upil lyk, wbijajac spojrzenie w nieco nachmurzonego (i
na pewno niewyspanego) chlopaka. Zastanawial sie co Seth myslal o
wczorajszej nocy, co w ogole zamierzal z tym dalej zrobic. I czy
cokolwiek?
<br />
A moze nic mialo sie miedzy nimi nie zmieniac? Moze to mialo byc zwykle
pieprzenie, a potem kazdy z nich powinien zajac sie swoimi zajeciami?
<br />
Ale to wcale nie bylo zwykle pieprzenie. Oni sie tam... no, kochali (o
wiele trudniej bylo mu o tym myslec na trzezwo, caly romantyzm wyparowal
z niego wraz z procentami). A skoro robili to inaczej, to nie powinno
sie tak po prostu zakonczyc. Przynajmniej w jego mniemaniu.
<br />
- Przyjde po ciebie kiedy skonczysz. - Mruknal jeszcze i skierowal krok
do przedopokoju, przesuwajac przelotnie swoja wielka dlonia po jego
udzie. Z pozoru niewinny, niezamierzony gest, ktory mial mu powiedziec,
ze on wcale nie zapomnial i czekal. A co Seth zamierzal z tym zrobic, to
bylo juz tylko jego sprawa.
<br />
- Na razie, Jess. - Rzucil przy drzwiach i zamknal je za soba ostroznie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-10-28, 11:42<br />
<hr />
<span class="postbody">- Ty znowu z tym...
<br />
Jess nie była specjalnie wtajemniczona w moje życie, bo nie musiała być.
Co prawda na samym początku, gdy to wszystko związane z Nielsem ujrzało
światło dzienne zdarzyło mi się zwierzyć jej raz, czy dwa. Bez
szczegółów, oczywiście. Nie chciałem być oceniany, chociażby jeśli
chodziło o to, że jakby nie patrzeć mężczyzna, który oszukał mnie zrobił
to samo swojej narzeczonej (!) i to było dużo gorsze, niż jakieś tam
moje problemy. Niemniej jednak chyba się jakoś przejmowała mną. Nawet w
najmniejszym stopniu.
<br />
- Nie.
<br />
- Ale...
<br />
- Jezu, to tylko seks - mruknąłem, dopijając kawę, idąc w stronę
przedpokoju. Postawiłem psuty kubek na szafce, zbierając z niej przy
okazji klucze do domu i samochodu. Wziąłem torbę, kurtkę i wyszliśmy na
zajęcia. Nie chciałem o tym dłużej mówić, w szczególności z nią. Nie
chciałem też myśleć na ten temat. Potrzebowałem kogoś mądrego, aby
porozmawiać o tym. Andrei może i Alexa. Zdecydowanie nie Jess. Nie
ufałem jej na tyle, aby zwierzać się tak mocno...
<br />
<br />
Po szesnastej Niels naprawdę przyszedł po mnie. Nie żartował. Właśnie
otwierałem drzwi do samochodu, kiedy objął mnie w pasie z zaskoczenia.
Chyba nie przemyślał tego w stu procentach. Szczególnie po ostatnich
wydarzeniach byłem dość przeczulony i nie można było ukrywać, nie
podobał mi się ten niezapowiedziany dotyk. Oczywiście Max przestał mnie
gnębić, ale pomimo wszystko nie chciało mi się wierzyć, że to był cały
czas on - pomimo tego, że przecież się przyznał. Chyba wpakowałem
Nielsowi łokieć w żołądek, przypadkiem, bo kiedy mnie puścił i mogłem
odwrócić się przodem do niego, miał niewyraźną, trochę bolesną minę.
<br />
- Cześć. Przepraszam, myślałem, że to Max... Wydawało mi się, że żartujesz z tym przyjściem po moich zajęciach. Po co?
<br />
Nie zamierzałem w ogóle rozmawiać o tym seksie. Nie było to dla mnie
potrzebne. Nie chciałem, żeby było jak zawsze. Pozwoliłem mu na to,
jasne. Może też w jakimś sensie chciałem utrzeć nosa Maxowi. Zrobić mu
na złość. Nie wiem sam. Ale to, że uprawialiśmy seks nie oznaczało, że
wszystko już było w porządku, harmonia życia i tak dalej. No nie...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-11-28, 20:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Dla
mezczyzny pokroju Nielsa, jasne sytuacje byly najlepszymi z mozliwych.
Za przyklad mogla posluzyc chociazby sytuacja sprzed paru (moze
parunastu) godzin:
<br />
Seth pozwolil mu sie wreszcie... No, nie tyle wypieprzyc co w ogole do
siebie zblizyc - spali ze soba, kochali sie, a to oznaczalo, ze wszystko
moglo juz byc tak jak dawniej.
<br />
Przynajmniej tak to sobie tlumaczyl prosty umysl Nielsa, lubujacy sie w prostych przekazach.
<br />
Skoro wczoraj bylo dobrze, to dzisiaj tez tak mialo byc - nie
zastanawial sie nad tym jak spojrza na to inni ludzie, nie myslal o tym,
ze ich sytuacja byla juz i tak wystarczajaco pochrzaniona, nie
przyjmowal do wiadomosci, ze istnialo zbyt wiele czynnikow, ktore
zdecydowanie utrudnialy, a wrecz uniemozliwialy im dobry zwiazek - nie.
<br />
Liczylo sie tylko to, ze znowu mogl go dotykac, calowac, byc przy nim. Reszta swiata mogla sie pocalowac w dupe.
<br />
<br />
Pozwolil mu od siebie odskoczyc (gdzies w tyle glowy zapalila mu sie
ostrzegawcza lampka "on chce cie uderzyc, zdzielic cie prosto w pysk,
ukarac za wszystko co wczoraj zrobiles") i spojrzal mu w twarz,
wyszukujac w niej jakichkolwiek oznak obrzydzenia - te sie, jednak, nie
pojawily. Zamiast obrzydzenia ujrzal najzwyklejsza w swiecie mieszanke
strachu z oburzeniem, a potem otrzymal wyjasnienia, ktore wrecz zrzucily
mu kamien z serca.
<br />
- Ten pojeb nigdy wiecej sie do ciebie nie zblizy. - Mruknal, odpalajac
sobie papierosa. Na ustach blakal mu sie lobuzerski usmieszek i kazdy,
kto choc troche znal Nielsa, dobrze wiedzial, ze oznaczal on tylko i
wylacznie bolesna obietnice krzywdy dla tego, o ktorym mowil. Dunczyk
nie nalezal moze do zbyt rozwaznych i zaradnych, ale przypierdolic
potrafil jak malo kto. - Jak twoje zajecia? - Zagadal, rozgladajac sie
po dziedzincu uczelni - zadbanym, rownym, zasianym studentami az po sam
pieprzony horyzont. -Dali ci dzisiaj w kosc?
<br />
- Seth! Zaczekaj! - Rozleglo sie glosne (i nieco piskliwe) wolanie: z
tlumu przebijala sie do nich dzielnie niewysoka ruda dziewczyna, ktora
szczerzyla sie do blondyna tak wdziecznie i radosnie, ze moznaby ich
posadzic o narzeczenstwo, czy cos rownie ckliwego.
<br />
Dobiegla do nich lekkim truchtem, niemalze gubiac po drodze wielki
"stylowy" beret. Poprawila go pospiesznie i przysunela sie do blondyna
(nie zaszczycajac Nielsa nawet jednym spojrzeniem), po czym wyciagnela w
jego strone jaskrawo-zolty zeszyt. Wsunela go w szczuple dlonie
chlopaka i wymruczala zarliwie:
<br />
- Zostawiles swoj zeszyt na auli, pomyslalam, ze ci go... no, oddam. -
Zarumienila sie wsciekle i odsunela delikatnie, spogladajac na niego
spod rzes.
<br />
Niels westchnal ciezko i ostatkiem kontroli powstrzymal sie od tego by
nie odepchnac tej glupiej gowniary. Wiedzial, ze to by tylko wkurzylo
Setha, a tego musial teraz unikac.
<br />
- Wiesz, ten wyklad byl taki fascynujacy, notowalam niemalze kazde
slowo. Co prawda pamiec mam niezla, ale lubie sobie wszystko utrwalac
notatkami. Wiesz, tak jest po prostu lzej i...
<br />
Dopalil w spokoju swojego papierosa i przewracajac oczami oparl sie ciezko o maske samochodu.
<br />
- ...ty jestes niesamowity. Znasz odpowiedz na kazde pytanie, o co by
cie nie zapytali! Chcialabym byc tak madra jak ty. Boze, ale paplam, a
ty pewnie sie spieszysz...
<br />
- To akurat prawda. - Mruknal cicho, sciagajac na siebie jej zdziwione
spojrzenie, tak jakby dopiero teraz zdala sobie sprawe z tego, ze
znajdowala sie tu jeszcze jedna osoba.
<br />
- Och, przepraszam, ja... Pan jest pewnie...
<br />
Pan? Co ona sobie myslala, ze kim on niby byl? Jego wujem, ojcem, trenerem?
<br />
Az taki stary nie byl. Glupia cipa, jaki, kurwa, "pan"?
<br />
<span style="font-style: italic;"> Jego facetem, mala suko. Wypierdalaj. </span>
<br />
Mial ochote odpowiedziec, ale zamiast tego wyciagnal swoja wielka dlon i
potrzasnal jej wiotka raczka, mruczac pod nosem swoje imie.
<br />
- Przepraszam cie, ale musimy juz naprawde isc. - Powiedzial
najgrzeczniej jak tylko mogl i modlil sie do wszystkich bostw by Seth po
prostu sie z nim zgodzil i wsiadl do cholernego auta.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-11-28, 21:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Odwróciłem
się zaskoczony, słysząc swoje imię. Zrobiłem to zupełnie odruchowo, nie
zdając sobie sprawy z tego, że to naprawdę chodzi o mnie. Paige
dobiegła do mnie i wcisnęła mi w dłonie mój zeszyt.
<br />
- Och. Dzięki - uśmiechnąłem się lekko, przeglądając go. Niczego nie
brakowało (zazwyczaj miałem w zeszytach kilkanaście kartek i kserówek).
<br />
Schowałem go do torby i uniosłem brew ku górze, słysząc jej niezwykłą
paplaninę. Uśmiechnąłem się ciepło, słuchając mimo wszystko.
<br />
- Przesadzasz, wcale tak nie... - urwałem, gdy Niels wtrącił się w tę
rozmowę. Uniosłem brew, spoglądając mało przychylnie na mężczyznę. Za
kogo ty się uważasz, Niels?
<br />
- Pan jest pewnie jego ojcem, prawda? - spytała Paige, spoglądając na mężczyznę.
<br />
Parsknąłem śmiechem.
<br />
- Nie jest. To mój ochroniarz. Mam zespół - mruknąłem, wzruszając ramionami.
<br />
Dziewczyna zarumieniła się.
<br />
- Wiem. Widziałam cię w telewizji. Jesteś naprawdę... rany, świetny!
<br />
- Cieszę się - uśmiechnąłem się lekko, po raz kolejny. - Masz notatki z medycyny sądowej? Gdzieś je zgubiłem.
<br />
- Ja? Ja.. jasne! Oczywiście, że tak.
<br />
- Świetnie. Miałabyś czas jutro? Po zajęciach, w bibliotece. Moglibyśmy się przy okazji pouczyć do administracyjnego.
<br />
Dziewczyna chyba się zatkała na chwilę. Zachowywała się dosyć zabawnie, w sumie nie wiem o co jej chodziło.
<br />
- Tak, bardzo chętnie. Ja... to nie przeszkadzam już - mruknęła, jakby speszona.
<br />
Zerknąłem na Nielsa, który rzucał jej niezbyt miłe spojrzenia. Zauważyłem to, gnoju!
<br />
- Trzymaj się - puściłem jej oczko i wsiadłem do samochodu. - Wsiadasz, Niels?
<br />
Mężczyzna, trochę jakby zadowolony, usiadł po stronie pasażera.
<br />
- Co ty odpierdalasz? Nie mógłbyś zachowywać się normalnie w stosunku do moich znajomych?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-11-28, 22:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Tak
wiec wyszlo jak zwykle - Niels mogl sie nie wiadomo jak bardzo starac
dobrze zachowywac i powstrzymywac sie od naprawde zlosliwych komenatrzy,
a Seth i tak tego nie mogl tego docenic: wrecz przeciwnie, on wolal
porobic mu jeszcze bardziej na zlosc, zaprosic te nedzna pizde do
wspolnej nauki, byc dla niej przesadnie milym i...
<br />
No, nie dalo sie ukryc - czul sie tym wszystkim oszukany i wkurwiony.
<br />
- Jasne. - Odparl krotko, obracajac sie w strone okna. Nie chcial teraz
z nim rozmawiac, wiedzial, ze to wszystko doprowadziloby tylko do
klotni, a to nie bylo im teraz potrzebne. Wystarczyly te wszystkie
tygodnie milczenia, ktore poczatkowo ze soba spedzili, teraz nalezala im
sie chwila spokoju, wytchnienia.
<br />
Musial przyznac, ze poczatkowy romantyzm zszedl z niego jak powietrze z
przebitego balonika - czul sie teraz nieco sflaczaly, niezadowolony.
<br />
- Masz na dzis jakies plany? - Zapytal wolno, wyciagajac z kieszeni
telefon. Usmiechnal sie ukradkowo, dostrzegajac sms-a od Andrei
('Zostawiles w biurze swoja chinszczyzne, dzieki za troske, ale nie
przepadam za plesnia') i odpisal jej krotkie 'sorry', ponownie zerkajac w
kierunku blondyna. - Proba, czy siedzisz w domu?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-11-28, 22:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Zmarszczyłem brwi, ale nic nie powiedziałem. Nie byliśmy parą i takie zachowanie było po prostu nie na miejscu.
<br />
- Siedzę w domu. Mam znaleźć piosenkę na kolejny występ w tym programie, mamy czas do jutra.
<br />
Ustawiłem lusterka i zapiąłem pasy. Wyjechaliśmy z parkingu. Nie wiem
gdzie mam podwieźć Nielsa, więc... cóż, warto byłoby po prostu spytać. O
jego plany, czy co tam chciał.
<br />
- Podwieźć cię gdzieś, czy planujesz wprosić mi się na chatę? - zerknąłem na niego.
<br />
Mam nadzieję, że nie brzmiałem bardzo niemiło. Problem w tym, że zwykle
byłem dość... szorstki w obyciu. Brak wyczucia to moje drugie imię.
<br />
Zauważyłem uśmiech. Nie myśl sobie, że... No, nie myśl.
<br />
- Planuję wbić się... na chatę - Usłyszałem odpowiedź.
<br />
- O ile pomożesz mi z tą piosenką. I nie myśl sobie zbyt dużo, Niels.
Uprawialiśmy seks, ale to tylko seks. Jestem na ciebie wściekły, cięty i
bardzo ci nie ufam. Ale jestem na ciebie skazany na kolejne pół roku,
więc... Nie cierpię Andrei. Ta laska zawsze mnie w coś wpakuje -
mruknąłem z frustracją. Trochę przerysowaną i teatralną, bo jasne, mogło
być gorzej.
<br />
Ale dla mnie to powrót do przeszłości, której nie chciałem mieć, więc dość patowa sytuacja.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-12-03, 20:48<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie umiem pisac piosenek. - Odpowiedzial mu krotko, ale jego ton mowil
wszystko: to, ze mial gdzies czy Sethowi odpowiadalo jego towarzystwo,
to, ze Niels cieszyl sie z kazdej chwili przy tym gnojku i wreszcie i
to, ze kazde slowo wypowiadane przez ksztaltne wargi bylo w
rzeczywistosci klamstwem, bo chociaz Seth mogl byc teraz wsciekly, to
gdzies w jego podswiadomosci musiala tkwic ta prawda.
<br />
Ta prawda, ktora mowila, ze to wlasnie przy nim blondyn mogl czuc sie
bezpiecznie, ze tylko z Nielsem bylo mu tak dobrze w lozku, ze tylko on
potrafil ochronic go przed kazdym zlem tego swiata i tylko on tego
chcial.
<br />
Nikt nie kochal Setha tak mocno, nikt nie walczyl dla niego z takim oddaniem.
<br />
- Nie bede ci przeszkadzal.- Dodal, kiedy samochod zatrzymal sie w podziemnym parkingu.
<br />
<br />
Odwiesil kurtke na wieszak i ruszyl do kuchni bo zrobic kawe - nie umial
niczego poradzic na to, ze czul sie w tym mieszkaniu jak u siebie, to
byl jakis chory nawyk, ktoremu po prostu ulegal.
<br />
Kawa w szafce po lewej, cukier w przezroczystej miseczce z pokrywka
przypominajaca baldachim, dla Setha troche mleka, tego z bialego kartonu
z czerwonym kolkiem - wszystko bylo takie znajome, cieple, dobre.
<br />
Bezpieczne.
<br />
Wrocil do salonu z taca, na ktorej staly dwa kubki i przyjrzal sie
ukradkiem pograzonemu w lekturze (jakas gowniana ksiazka o prawie, byl
tego pewien) chlopakowi.
<br />
Dobrze mu bylo w tych dlugich wlosach,w luznych koszulkach, ze zmarszczonymi brwiami i delikatnym grymasem w kacikach ust.
<br />
- O czym bedzie ta piosenka? - Zapytal wolno, sadowiac sie ostroznie
obok. Staral sie by ich ciala nie zachowywaly dystansu, ale nie chcial
sie rowniez narzucac, wiedzac, ze na razie Seth byl na etapie, w ktorym
bliskosc by go tylko rozdraznila. - I jak ty to w ogole robisz? Jak
pisze sie piosenki?
<br />
Wygladal jak wielki, ciekawski dzieciak, kiedy pochyliwszy sie nieco w
strone chlopaka wlepil zaciekawione spojrzenie w jego ladna twarz,
glodny odpowiedzi, uwagi, jakiejkolwiek interakcji.
<br />
Oczywiscie nie zdawal sobie z tego sprawy, nie zmienialo to jednak faktu, ze taki Niels - dzieciak wygladal troche zabawnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-12-03, 20:59<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Znaleźć nie oznacza napisać. Chodzi o cover, mamy zrobić własne
wykonanie jakiejś już... wydanej. Przez kogoś. No wiesz -
odpowiedziałem, gdy byliśmy już w domu, a Niels podał mi... kawę.
<br />
To nawet miłe. Pamiętał, że lubię rozpuszczalną i z mlekiem. Upiłem
łyka, zamieszałem łyżeczką napój i upiłem kolejnego. A potem odstawiłem
kubek i odłożyłem książkę na stolik i westchnąłem.
<br />
- Alex dał mi kilka tytułów, mam coś z tego wybrać. Głównie to jakieś
popowe rzeczy, które mielibyśmy przerobić na trochę mocniejszą nutę.
Przydałby się ktoś, kto umie grać na gitarze.
<br />
Byłem ewidentnie mało zachęcony perspektywą próbą wyselekcjonowania co może być odpowiednie, a co jednak nie bardzo.
<br />
Spojrzałem na Nielsa, marszcząc brwi raz jeszcze.
<br />
- Jak się pisze piosenki? Ja... Nie wiem. Po prostu piszę. Trochę jak
opowiadanie. Albo kartkę z pamiętnika. Na papier przelewają się emocje,
które masz w sobie. Jeśli to złość, piosenka będzie krzykiem i kłótnią -
z tobą, z światem, może z drugą osobą. Jeśli to miłość, utwór będzie
subtelniejszy, bardziej... namiętny? Może. Sam nie wiem. Po prostu to
jakoś tak wychodzi.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-12-03, 21:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Pokiwal
glowa, nie odnajdujac slow, ktorymi moglby skomentowac wypowiedz
chlopaka. Zrozumial z niej calkiem sporo, bo byla jasna i klarowna, ale
wiedzial tez, ze pisanie piosenek nie bylo dla niego.
<br />
Nawet w myslach nie uzywal zbyt wielu slow, a co dopiero przelac je na papier, czy zaspiewac? Niee.
<br />
Zerknal na liste 'zaproponowanych' przez Alexa piosenek i pokrecil glowa, odkrywajac, ze nie zna chocby i jednej z nich.
<br />
- Hmmm. - Mruknal nosowo, przeciagajac sie leniwie na kanapie. - To ja moze zamowie pizze, a ty wybierz sobie co tam chcesz.
<br />
Zanim Seth zdazyl odpowiedziec, Niels siegnal po telefon i wybral numer
do swojego ulubionego dostawcy, zamawiajac wielka pizze przedzielona na
pol (grecka dla Setha, kebab dla niego) i malo wazne dodatki.
<br />
Potem, kiedy Seth nucil sobie cos cicho pod nosem, pochloniety swoim
zajeciem do tego stopnia, ze zdawal sie go nie zauwazac, Niels
postanowil posprzatac mu w sypialni.
<br />
Pozbieral z ziemi pomiete koszulki, pozanosil kubki i talerze do kuchni,
poukladal wielkie stosy ksiazek w rowne wiezyczki na biurku.
<br />
Zmyl podlogi nowoczesnym mopem parowym (Seth nawet nie zerknal w jego
strone, ale to wcale mu nie przeszkadzalo, wystarczala mu jego
obecnosc), zmienil posciel w ogromnym, miekkim lozu.
<br />
Nie czul sie przy tym ani troche zle, nie czul sie jak sprzataczka, nie
byl w zaden sposob umniejszony - chcial po prostu sprawic temu
smarkaczowi przyjemnosc, udowodnic mu, ze naprawde mu na nim zalezalo.
<br />
Kiedy minely dobre pare godziny a pizza zdazyla juz dawno wystygnac w
swoim pudelku (ani on, ani Seth nie pokwapili sie by po nia siegnac),
Niels poszedl po dwa talerze i piwo, a potem zawolal gownairza na obiad.
<br />
Chlopak, wydawalo by sie, wybudzony z transu zamrugal zabawnie i
rozejrzal sie wokol, a na jego twarzy pojawil sie rozbrajajacy usmiech.
<br />
- Zjedzmy te pizze bo zaraz strawie swoj wlasny zoladek. - Poprosil.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-12-03, 23:13<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Rany, skąd mam wiedzieć, co wybrać, nie słyszę tej piosenki w innej
wersji, niż oryginalnej... Ja pierdolę - mruczałem pod nosem co chwilę,
puszczając inną piosenkę, tym razem wersję akustyczną z któregoś występu
na żywo. Wokalistką była Jessie J i jej "Nobody's Perfect". Kobieta
miała głos. Zamknąłem oczy i słuchałem jej, mimowolnie czując.
<br />
"When I'm nervous I have this thing, yeah I talk too much
<br />
Sometimes I just can't shut the hell up
<br />
It's like I need to tell someone, anyone who'll listen"
<br />
Uśmiechnąłem się lekko. Była naprawdę dobra. I nawet nie sądzę, żeby
trzeba było wiele zmieniać. Może trochę więcej gitary, na przykład dodać
basową. Ale wersja akustyczna broniła się sama sobą.
<br />
Nie spodziewałem się, że w końcu Niels mnie zawoła. Akurat miałem
włączyć na słuchawkach kolejny utwór, zaznaczając zielonym markerem
ptaszka obok utworu Jessie. Obiad? Spojrzałem na okno, a tam
zdecydowanie pociemniało. Bardziej, niż mogłem się spodziewać.
Uśmiechnąłem się do mężczyzny, odsuwając od siebie rzeczy związane z
zespołem i poszedłem zjeść.
<br />
Usiadłem obok mężczyzny, gryząc kawałek zimnej już pizzy. Ale pizza
miała to do siebie, że nieważne - na ciepło, czy zimno, smakowała równie
dobrze. Żułem zadowolony, zauważając, że wokół było jakoś czyściej.
Pachniało środkiem czystości i jakoś tak...
<br />
- Sprzątałeś?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-12-30, 16:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
rozmawiali zbyt wiele podczas posilku - Seth zadawal mu jakies malo
istotne pytania, a on odpowiadal na nie polslowkami, znajdujac sie
myslami daleko, daleko poza kuchnia i zimna pizza, ktora raczyli swoje
podniebienia.
<br />
Choc ta byla, oczywiscie, pyszna.
<br />
Poprosil Setha zeby poczekal na niego w salonie, oferujac, ze pochowa
naczynia do zmywarki. Staral sie by jego ton brzmial absolutnie
normalnie, niemalze niedbale. Seth mial sie po prostu nie domyslac, co
czekalo go w momencie gdy Niels zblizy sie do owej kanapy.
<br />
O tym, co mialo go czekac, Niels rozmyslal bardzo dlugo i namietnie
podczas godzin spedzonych na sprzataniu apartamentu chlopaka.
<br />
Dosc mial tego calego 'to tylko seks, Niels' albo 'nadal mam cie na
oku'. Seth mogl sobie pieprzyc co chcial, ale nie bylo sensu ukrywac, ze
w lozku bylo im ze soba lepiej niz z kimkolwiek innym i...
<br />
Odrzucil scierke w kierunku zlewu i przeszedl do salonu, obrzucajac blondyna dlugim spojrzeniem.
<br />
- Ja wiem, ze jestes na mnie zly. - Zaczal cicho i mocno chrapliwie,
jak zwykle kiedy mowil o uczuciach albo o styuacjach, ktore niezwykle go
krepowaly - masz do tego pelne prawo. To nie zmienia faktu, ze...
<br />
Urwal, siadajac obok. Jeszcze raz spojrzal mu w oczy, dostrzegl to
wszystko, za co ostatnio sie tak bardzo nienawidzil. Stalowo - szare
teczowki, ktore pomimo calej swej dumy i piekna, gdzies z trzymaly cien
smutku, zlamania, krzywdy.
<br />
Tak bardzo chcial mu wytlumaczyc, jakos to wyjasnic, tak zeby zrozumial,
ze naprawde, naprawde go kochal i nie chcial zeby tak wyszlo i... Kurwa
mac.
<br />
Zamiast myslec nad tym jakich slow uzyc, pochylil sie na tyle nisko by
zlozyc na jego pelnych wargach pocalunek - nie byl on jednak tak samo
czuly i slodki, jak zeszlej nocy. Tym razem pieszczota byla pelna gniewu
i skrywanych pretensji i zalu i zlosci i pozadania.
<br />
Nie zwracal uwagi na jego reakcje, nie dalby mu sie odepchnac nawet
wtedy gdyby oblano go kwasem - objal go ciasniej swoimi szerokimi
ramionami i bez pozwolenia wciagnal sobie na kolana, wedrujac
wszedobylska dlonia na jeden z ksztaltnych posladkow.
<br />
To wlasnie tak mialo wygladac, tak powinno byc. Seth musial to wreszcie zrozumiec.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-12-31, 14:49<br />
<hr />
<span class="postbody">-
To nie zmienia faktu, że co? - mruknąłem, nim mnie dotknął, objął tak
ciasno, że nie dało się nawet odepchnąć go. Pocałował mnie, ale to nie
był już czuły dotyk, jak poprzednio. Tym razem Niels ewidentnie miał
potrzebę i zamierzał mnie do tego wykorzystać.
<br />
- Nie możesz wchodzić do mojego życia i tak po prostu oczekiwać i
wymagać ode mnie różnych rzeczy, Niels - syknąłem, gdy udało mi się
uwolnić usta od jego pocałunków. Zsunął wargi na moją szyję, kąsał ją i
ssał.
<br />
Oczywiście, że to na mnie działało, byłem zdrowym i młodym człowiekiem,
jak przyjemne pieszczoty miałyby na mnie nie działać? Ale nie chciałem
seksu. Kurwa, no nie chciałem. Nie czułem się pewnie, bezpiecznie, nie
bardzo rozumiałem co miało teraz miejsce i... Bałem się. Tak po prostu
się bałem, że ten kutas przyjechał sobie, bo wiedział, że w końcu
zmięknę, a wtedy... Skąd miałem wiedzieć, że nie będzie doił ze mnie
szmalu? Skąd miałem wiedzieć, że jego intencje są... jakieś,
jakiekolwiek, skoro ten debil nie mówił mi nic. On tylko potrafił
całować i to była jego cała komunikacja. A dla mnie seks może być niczym
specjalnym. Może być fantastyczny i z Nielsem taki jest, ale to tylko
jebanko, nic więcej. Ja nie wiem o co mu chodzi. To jest ten problem.
Nie rozumiem.
<br />
- Niels, nie. Przestań. Jak chcesz uprawiać seks, idź sobie na dziwki.
Ja nie mam ochoty. I nie wiem o co ci chodzi. Słyszysz? Nie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-12-31, 15:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Ma
gladka i cudownie pachnaca szyje. Jego skora jest aksamitna, cholernie.
Bardziej niz te wszystkie jedwabne apaszki, ktore znajdowal u swoich
kochanek w szafie. Niels byl pewien, ze moglby ja tak calowac bez konca,
bo nawet samo to bylo cholernie przyjemne.
<br />
Ale jeszcze przyjemniejsze byloby pewnie siegniecie do jego spodni i wyciagniecie z nich jego sztywnego...
<br />
-Niels, przestan. - Uslyszal z gory i bardzo powoli uniosl glowe,
spogladajac blondynowi w oczy. Zamrugal pare razy zeby przywrocic sobie
ostrosc obrazu.
<br />
Wysluchaj drobnej tyrady i westchnal ciezko, odsuwajac sie od niego na
drugi koniec kanapy. Westchnal ciezko i odchylil sie na kanapie, kladac
glowe na jej oparciu.
<br />
Uspokoil oddech i poprawil material spodni, opinajacy sie ciasno wokol oczywistej erekcji.
<br />
- Jakie dziwki - zachnal sie, parskajac pustym smiechem. - W porzadku,
juz cie nie dotykam. Myslalem, ze skoro cie caluje, to... No, widac. -
Wzruszyl ramionami, rozgladajac sie ze swoja paczka z papierosami.
Odpalil sobie jednego i wyciagnal przed siebie dlugie nogi, - Jesli mamy
w ogole...
<br />
Zacial sie, probujac ulozyc to sobie w glowie. Jesli mieli w ogole 'co'?
Pieprzyc sie? Byc ze soba? Rozmawiac? Co oni mieli ze soba...
<br />
- Ja nie wiem czego ty chesz. - Warknal, przeczesujac wlosy drzaca dlonia. - Myslalem, ze jest ok.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-12-31, 15:28<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jak ma być ok, skoro... Niels, jak? Wracasz po ponad pół roku. Ułożyłem
już sobie życie bez ciebie, ulizałem każdą krzywdę, jaką mi zrobiłeś.
Zamknąłem ten rozdział w moim życiu, zalepiłem rany na tyle, na ile
mogłem i nagle się pojawiasz. Jak sądzisz, jaka będzie moja reakcja? Jak
sądzisz, będę ci ufał? - spoglądam na niego z niedowierzaniem. I
smutkiem połączonym z złością.
<br />
Westchnąłem ciężko, wstając. Podszedłem do okna, uchylając je. Z stolika wziąłem papierosy i podpaliłem jednego.
<br />
- Chcę, żebyś chociaż raz był szczery. Po co tu przyjechałeś, z jakiego
powodu. Co robiłeś przez ten czas. Czy znowu chcesz pieniędzy. I nie
burz się, że żądam odpowiedzi, Niels. Ja ci nie ufam i nie mam powodów,
by ufać. Okradłeś moją rodzinę i sprawiłeś, że robiłem okropne rzeczy
dla mojej mamy. To oczywiste, że będę pytał o pieniądze, jeśli mnie
okradłeś. To oczywiste, że będę pytał o powody twojego przybycia i nie
będę ufał twojej miłości. Mojej matce też mówiłeś o uczuciach i miałeś
to w dupie. Moje sprzeciwy także. Nic nie było dla ciebie wartościowe,
żadne zdanie innego człowieka.
<br />
Zaciągnąłem się szlugiem, odgarniając włosy z twarzy. Założyłem je za
uszy i oparłem się o parapet tyłkiem. Po plecach wiał mi chłodny wiatr.
Nie było za ciepło dzisiejszego wieczoru.
<br />
- Chce rozmowy. Seks mogę mieć z każdym, wszędzie. Nie interesuje mnie.
Chcę odpowiedzi. Bo tylko one mogą ukoić chociaż w najmniejszym stopniu
moje serce i mój rozum, który szaleje teraz, po prostu szaleje.
<br />
Znów się zaciągnąłem, a chłodny wiatr płynący z okna wciągnął siwe smugi
do siebie, w miasto pełne włączonych świateł i hałasu życia
mieszkańców.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-12-31, 15:55<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wrocilem do Danii. - Zaczal wsciekle, nawet na niego nie patrzac. -
Wrocilem do ojca, bo mialem pieniadze, o ktorych ci juz z reszta
mowilem. Mialem je, oddalem mu wszystko, co do cholernego centa.
<br />
Dogasil papierosa w krysztalowej papierosnicy i przygryzl mocno wargi, bojac sie, ze zaraz wybuchnie, ze zacznie sie drzec.
<br />
To o nim mowiono, ze byl slepy na uczucia, wiecznie mu powtarzano, ze
niczego nie rozumial, a Seth byl w tym jeszcze gorszy, jeszcze glupszy,
jeszcze, kurwa, bardziej smieszny.
<br />
- Nie chce juz twoich cholernych pieniedzy. Bylem wtedy... Pod ostrzem.
Mialem powazne klopoty i musialem skad zdobyc ten szmal. Twoja mama ma w
brod pieniedzy, to bylo widac od razu. Uznalem, ze nawet tego nie
odczuje. - Urwal, wzdychajac ciezko. Czul sie mocno zazenowany rozmowa
na temat jego kradziezy i klamstw. - Jasne, to nie bylo dobre, ale nie
wiesz co zrobilbys na moim miejscu, gdyby wlasny ojciec chcial cie
zajebac za to, ze jakis kretyn podpuscil cie do... - Machnal dlonia,
zamykajac oczy. Obraz parszywej geby jego ojca i Johanna falowal mu pod
powiekami jak nachalne muchy, - Teraz juz mam pieniadze. - Zakonczyl
sucho.
<br />
- Pracowalem troche w zawodzie, wiesz. - Wykonal nieokreslony gest,
jakby to co mowil bylo malo istotne. - To trwalo pare miesiecy. Ale
potem i tak... No. - Poczul jak zapiekla go twarz, kiedy staral sie
wyjasnic Sethowi, ze ludzie dowiedzieli sie o tym, ze ogladal jego
cholerny profil w internecie i, ze mial jego cholerne zdjecie w portfelu
i kochal go w kazdej minucie, ktora spedzil w cholernej Danii.
<br />
- Dowiedzieli sie o tym, ze z toba bylem. I nie podobalo im sie to. A
ja i tak... I tak... - Urwal, odpalajac sobie drugiego papierosa. - No,
tesknilem. - Mruknal krotko i bardzo niewyraznie. - Chcialem tu wrocic a
on mi tylko w tym pomogl. I wiedzialem, ze nie bedziesz zadowolony ale
chcialem... Wiesz. Sprobowac jeszcze raz. To wszystko, kurwa. - Warknal.
- Nic wiecej nie powiem, bo nic wiecej nie ma.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-12-31, 16:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Są
takie rzeczy, które musisz usłyszeć. Nigdy nie wiesz, czy to, czego się
spodziewasz jest tym, co jest realne. Czasem wymyślamy sobie różne
rzeczy, my, jako ludzie. Dzięki temu jest nam łatwiej, lepiej,
wygodniej. Ale tym razem nie chciałem moich wymysłów, bo nimi karmiłem
się bardzo długi czas, żeby przetrwać. Tym razem był czas na szczerość,
na prawdę. Nawet jeśli nie była ona taka, jak mi się wydawało.
<br />
Milczałem jeszcze długo po tym, jak i Niels przestał mówić. Spoglądał na
mnie spod byka, próbując mnie chyba zbombardować spojrzeniem albo
zmusić do jakiejś reakcji. A ja po prostu stałem i paliłem papierosa.
<br />
- Dwie rzeczy. Twój ojciec chciał cię zabić za to, że ukradłeś mu pieniądze? Który rodzic tak robi?
<br />
Nie mogło zmieścić mi się to w głowie, dlatego... Nie uwierzyłem? No
proszę. Znałem trochę ludzi z różnych środowisk i różnych rodziców,
często bardzo... chujowych w tej roli. A mimo to nikt nie próbował
zamordować własnego, dorosłego już dziecka z jakiegokolwiek powodu.
Jasne, nie spotkałem się z jakąś mocną patologią, być może to stąd
wynikały moje poglądy.
<br />
- Okej, wróciłeś. Jak to sobie teraz wyobrażasz? - mruknąłem, gasząc już peta i odchodząc od okna, z którego bił porządny ziąb.
<br />
Chciałem, żeby się przewietrzyło, tak czy inaczej. Usiadłem na kanapie,
obok Nielsa, sięgając po kubek, w którym była pozostałość mojej herbaty.
Dopiłem ją do końca.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-12-31, 16:28<br />
<hr />
<span class="postbody">-
C-co? - Wydusil z siebie, doglebnie zniechecony, przerazony i pokonany
tym, ze z ust Setha padlo kolejene pytanie. Ile on ich jeszcze mial? Czy
nie rozumial, ze Niels nie potrafil, nie umial na nie odpowiadac, ze to
go po prostu zabijalo. Nie umial mowic o cholernych uczuciach i
nienawidzil opowiadac komukolwiek o swoim ojcu, przeszlosci i calym
zyciu zwiazanym z Dania.
<br />
- Wrocilem. - Przyznal, znowu na niego nie patrzac. - I wcale sobie
tego nie wyobrazalem. Po prostu... Wrocilem tutaj, bo mialem
jakiekolwiek znajomosci, bo wiedzialem gdzie sie zatrzymac i do kogo
uderzyc, jezeli bede chcial gdzies pracowac. Teraz tez sobie tego wcale
nie wyobrazam. Po prostu... jest.
<br />
No i juz. Wytlumaczyl mu to najlepiej jak umial,
<br />
Bo dla niego to naprawde tak wygladalo. Nie planowal, nie obmyslal - po
prostu przychodzil tu, widzial go i chcial przy nim byc. Jak najblizej.
Nie zastanawial sie co to jest, nie zastanawiaj sie dlaczego tak jest.
<br />
Po prostu tak juz, kurwa, bylo.
<br />
- Jezeli juz teraz wiesz, ze nigdy mi nie wybaczysz, to zakonczmy to
teraz. - Zaproponowal nagle, zdziwiony tym, ze te slowa potoczyly sie z
jego ust. Byl tym tak zaskoczony, ze przez chwile myslal, ze to Seth to
zaproponowal, ale nie... To jednak nie byl on. - Tym razem dam ci spokoj
na dobre.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-12-31, 17:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Milczałem,
patrząc na niego. O ile łatwiejsze byłoby życie, gdybym powiedział
teraz "Nie wybaczę ci"? Nie musiałbym tłumaczyć niczego mojej mamie, sam
mając mętlik w głowie - kiedyś w końcu przecież by się dowiedziała. A
może nie? Może Niels równie szybko zniknie sam z siebie, tak, jak
pojawił się po raz kolejny? Sam nie wiem.
<br />
- Kiedyś może wybaczę. Ale nie wiem kiedy.
<br />
Czas się dłużył, wydawało mi się, że minęły lata, nim w końcu cokolwiek
powiedziałem. Westchnąłem ciężko, krzywiąc się. Rozsiadłem się wygodniej
na kanapie i sięgnąłem po listę piosenek, przeglądając ją pobieżnie.
Nie skupiałem się nawet na tym, co czytam.
<br />
- Nigdy jednak tego nie zapomnę. I nie proś mnie o to, bo to niemożliwe.
Pytanie, czy jesteś w stanie z tym żyć. Jestem wredną suką - wzruszyłem
ramionami, skreślając jeden z utworów z dopiskiem "chyba boli cię dupa,
nie będę tego śpiewał".
<br />
Spojrzałem na niego, unosząc brew. Oczekiwałem odpowiedzi, najprawdopodobniej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-04, 22:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Czuł
jak całe jego ciało napięło się boleśnie, kiedy oczekiwał słów Setha
niczym pieprzonego werdyktu. Oto miała się rozstrzygnąć ich przyszłość,
miało się podsumować wspólne życie i wszystko to, co Niels w nie włożył -
cały ten ból i cierpienie, każda chwila przepełniona tęsknotą i brakiem
zrozumienia.
<br />
Natychmiast pożałował, że w ogóle zadał to pytanie - układał w ustach
rzeczywistą wymówkę, była już na końcu języka, ale mimo wszystko nie
umiał jej z siebie wydusić.
<br />
Bo co by to znaczyło, gdyby nie zapytał go o to teraz? Przełożenie
werdyktu nie oznaczało przecież jego braku, kiedyś musiał usłyszeć tę
cholerną odpowiedź.
<br />
Popatrzył na Setha i przygryzł wargę, czując jak ta zapiekła pod naciskiem ostrych zębów.
<br />
Jedno małe słowo - tak, albo nie - miało zaważyć na wszystkim, i świadomość tego była po prostu straszna.
<br />
<br />
Ale Niels nie wiedział co mógłby odpowiedzieć.
<br />
Czuł, że to, co powiedział Seth, wcale nie było skreślające, może było
wręcz przeciwne - może on właśnie na swój chory, pokręcony sposób, mówił
Nielsowi, że chciał...
<br />
Że chciał by ten został przy nim.
<br />
Westchnął ciężko i usadowił się w swoim ulubionym fotelu, odpalając papierosa.
<br />
Co miał mu odpowiedzieć? Cieszyć się z tego zawoalowanego... Hmmm, co to właściwie było?
<br />
Czy może awanturować się, walczyć, zaprzeczać?
<br />
Co było słuszne wobec tej sytuacji?
<br />
Przez długi czas w pomieszczeniu zalegała miękka cisza, przecinana tylko
i wyłącznie odgłosami długopisu skrobiącego po papierze. Odgłos ten był
tak uspokajający i dobry, że Niels sam nie zauważył kiedy jego powieki
zaczęły opadać na coraz dłuższe odstępy czasu...
<br />
Aż - koniec końców - usnął.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-04, 22:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Dziś
był już jeden z ostatnich występów w programie muzycznym, w którym
wzięliśmy udział. Plan Three miało się dowiedzieć, czy udało nam się
wejść do finału, czy też nie. Chciałbym, żeby nam się powiodło, to
jasne. Ale z drugiej strony, osiągnęliśmy już naprawdę dużo. Chyba nikt z
nas nie przypuszczał, że dotrwamy do półfinałów, że będziemy w
najlepszej czwórce. Mnie przynajmniej nie przyszło to do głowy.
<br />
- Pamiętajcie, wszystko będzie na żywo, więc dajcie z siebie wszystko.
Widzowie będą głosowali na nagrodę publiczności. Jest szansa na dwie
zdobycze! - Jakiś wysoki, postawny mężczyzna podbiegł do nas i
wykrzyczał niemalże tę informację, aby za chwilę zniknąć wśród wielu,
wielu ludzi.
<br />
Wszyscy się stresowali. Chodziłem w tą i z powrotem, próbując nie zapomnieć tekstu coveru, który sobie wybraliśmy.
<br />
Harmider i szum, który wokół nas panował wcale nie pomagał, nie
sprawiał, że byłem spokojniejszy. Spoglądałem na Alexa, króla
wyluzowania i on sam był bardzo spięty, trochę chyba przerażony.
Dotychczas graliśmy sobie, jasne. Nic wielkiego. Ale chyba nikt z nas
nie uświadamiał sobie, jak daleko już zaszliśmy i jak niewiele było
przed nami, żeby wygrać, złapać tę nagrodę i... Niech to szlag.
<br />
- Plan Three, jesteście tuż po nich. Cztery minuty i wchodzicie.
<br />
Niemal padłem na zawał.
<br />
- Spokojnie. Spokojnie! Macie wodę. Uspokójcie się. Słuchajcie, nie
myślcie o tym wszystkim. To tylko występ. I to nieważne, czy wygramy to,
czy przegramy, okej? Nieważne co się stanie, mam kilka planów
awaryjnych i na pewno wyjdziemy na prostą. - Andrea była obok nas.
Podała każdemu z nas butelkę wody, nawet Nielsowi. Sama także się
napiła, chowając do kieszeni szeleszczącą, plastikową reklamówkę, w
której miała napoje.
<br />
- Jakie plany awaryjne? - spytał Andy, chyba jeszcze bardziej spanikowany, niż ja. A to już jest duży sukces.
<br />
- Odezwał się do mnie jeden koleś z wytwórni fonograficznej. Zobaczył
wasze występy na Youtube i spodobały mu się. Niczego mu nawet nie
obiecywałam, bo to konkurs dla amatorów, a jeśli podpiszecie jakąś umowę
przestaniecie być amatorami. Czekam na rozwiązanie tego konkursu, ale
są naprawdę ogromne szanse i... Nie ma się co przejmować tym programem.
<br />
Andrea uśmiechnęła się serdecznie, nie zdając sobie sprawy (a może
zdając aż nadto), jak bardzo uspokoiło to nas. Nie w stu procentach, ale
przynajmniej Andy przestał być aż tak biały. To było niepokojące.
<br />
- Plan Three, wchodzicie!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-04, 23:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Nadszedł
sądny dzień, w którym częściowo miała rozstrzygnąć się kwestia dalszej
kariery zespołu Plan Three ( a raczej jej rodzaj, bowiem żaden z
członków zespołu nie wierzył, że miałby się on kiedykolwiek rozpaść).
Finał durnego programu, w którym zwycięstwo mogło otworzyć wiele drzwi i
wiele możliwości.
<br />
- Kto by pomyślał, co? - Andrea złapała go za ramię, uśmiechając się
lekko. - Zobacz, gdzie są nasi chłopcy. A jeszcze nie tak dawno śpiewali
sobie do kotleta. Niesamowite, jak czas leci, prawda?
<br />
- Mówisz o nich jakby byli dziećmi. - Parsknął Niels, upijając łyk
wody. Stał za kulisami, w na tyle bezpiecznej odległości, by rzucić się z
pomocą w wypadku "utrudnień" w występie, i tym podobnych.
<br />
Stał tam i obserwował jak Seth przełykał nerwowo ślinę i ustawiał się przy mikrofonie.
<br />
Ubóstwiał ten jego koci uśmieszek, uwielbiał sposób, w jaki odgarniał
swoje długie jasne włosy za ucho... Dzieciak był cholernie idealny i
Niels nie potrafił niczego poradzić na to, że uwielbiał się w niego
wgapiać.
<br />
Nagle światła przygasły, robiąc wokół nastrojową atmosferę. Rozbrzmiały
pierwsze dźwieki gitary, do której po chwili dołączyła perkusja i
wreszcie TEN głos.
<br />
Niels poczuł, jak przez jego ciało przechodzą dreszcze. Był absolutnie
przekonany, że nikt na świecie nie śpiewał lepiej od Setha. Oni po
prostu musieli wygrać ten program.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-04, 23:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Głęboki
oddech. Zamknąłem powieki, chcąc przestać myśleć o tym, co widziałem
przed sobą. Całe tłumy ludzi, którzy na nas patrzyli. Było ich tak
wiele, nie chciałem popsuć, zapomnieć tekstu, wahać się wokalnie. Nie
mogłem popełnić błędu.
<br />
- <span style="font-style: italic;">I know that I'm runnin' out of time</span> - zacząłem i od razu odwróciłem się do gitarzystów, słysząc ich głos. Uśmiechnąłem się.
<br />
- <span style="font-style: italic;">I want it all, mmm, mmm.</span> -
Pierwszy raz, prawdopodobnie, Alex i Andy byli chórkami. I już teraz
chciałem się śmiać, bo brzmiało to jeszcze lepiej, niż na próbie (na co
ciężko było ich namówić).
<br />
- <span style="font-style: italic;">And I'm wishin' they'd stop tryin' to turn me off
<br />
I want it on, mmm, mmm
<br />
And I'm walkin' on a wire, tryin' to go higher
<br />
Feels like I'm surrounded by clowns and liars
<br />
Even when I give it all away.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">We came here to run it, run it, run it!
<br />
We came here to run it, run it, run it!</span>
<br />
Szykował się refren. I gdy rozbrzmiał, byłem naprawdę szczęśliwy. Bo ta
piosenka była o mnie, o nas, każdym z nas. Nikt nie mógł być tacy, jak
my, to oczywiste. Każdy człowiek jest indywidualny, jedyny w swoim
rodzaju. I nikt nie jest do podrobienia. Chociaż czasem ludzie o tym
zapominają i idą jedną drogą, stadnie. Jakby nie było innych możliwości.
<br />
Podszedłem aż do krawędzi sceny, uśmiechając się do jakiejś dziewczyny.
<br />
- <span style="font-style: italic;">People like to laugh at you 'cause they are all the same, mmm
<br />
See I would rather we just go a different way
<br />
than play the game, mmm
<br />
And no matter the weather, we can do it better
<br />
You and me together forever and ever
<br />
We don't have to worry 'bout a thing 'bout a thing, no</span>.
<br />
Nie wiem kiedy minęło te kilka minut naszego występu, jak to się
wydarzyło, że w zasadzie... Zagraliśmy to. To prawdopodobnie był
najlepszy występ w naszej karierze, niezbyt zaawansowanej, przyznaję,
ale jednak. I najkrótszy, przy okazji. Ale i tak było świetnie i bardzo
się cieszyłem. Gdy schodziliśmy, dostaliśmy dużo oklasków. To było
naprawdę miłe widzieć przed sobą tak wielu ludzi, którzy wstali,
klaszcząc. Tego uczucia nie dało się opisać. Pomachałem do kamery,
szczerząc się.
<br />
- Werdykt ogłoszą za pół godziny. Zamówiliśmy jedzenie - oznajmiła
Andrea, gdy w końcu do niej dotarliśmy. Była roześmiana. - Było
fantastycznie. Świetny wybór piosenki.
<br />
<br />
<a class="postlink" href="https://www.youtube.com/watch?v=5Nrv5teMc9Y" rel="nofollow" target="_blank">https://www.youtube.com/watch?v=5Nrv5teMc9Y</a> - Pink "Just like fire"</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-04, 23:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
chodził od jednej ściany do drugiej, oczekując na ogłoszenie wyników
zupełnie tak, jakby to chodziło o jego zespół i jego karierę. Niczego
już nie umiał poradzić na to, że coraz bardziej czuł się tu jak w
rodzinie i przeżywał wszystkie sukcesy i porażki tak samo mocno jak
reszta zespołu.
<br />
W głowie zamigotało mu blado wspomnienie ostatniego wieczoru, tej
pamiętnej nocy, kiedy doszli z Sethem do śmiesznej parodii porozumienia.
Pamiętał jak przez mgłę, jak Seth nakrył go kocem i burknął coś o jego
skończonej ignorancji, a potem obudził się na fotelu, z powykrzywianym
karkiem i ramionami, ale szczęśliwy, bo w końcu w jego mieszkaniu...
<br />
- Zapraszam wszystkich na scenę - odezwał się organizator - nadeszła pora na ogłoszenie wyników.
<br />
Pozwolił wszystkim minąć się w przejściu i na krótką chwilę uścisnął
jego dłoń, mówiąc mu tym krótkim gestem wszystko to, czego nie potrafił
powiedzieć normalnie.
<br />
Na szczęście Seth to wszystko rozumiał.
<br />
<br />
- To nic takiego. - Alex odchylił się na fotelu, uśmiechając się
smętnie. - Właściwie to chyba nawet lepiej, skoro wygraliśmy nagrodę
publiczności, nie? Głowna nagroda też była fajna, ale jeśli publiczność
cię wybrała na zwycięzców, to znaczy, że grałeś dobrze, nie?
<br />
- Pewnie, że tak. - Andrea pokiwała głową, polewając wszystkim do
kubków martini. Siedzieli u niej w biurze i choć było ciasno, a jedynym
źródłem muzyki był iphone Setha, to nikomu nie wydawało się to
przeszkadzać.
<br />
Niels dopił zawartość swojego kubka i podniósł się ciężko żeby zapalić.
Andrea miała klimatyzowane biuro, wynajęte w bloku z zakazem palenia w
środku.
<br />
- Ktoś na papierosa? - Zaproponował uprzejmie, wsuwając sobie własną fajkę między zęby.
<br />
- Dla mnie za zimno, dzięki. - Andrea machnęła dłonią, wracając do
rozmowy z Alexem. Niels wzruszył ramionami i zaczął przeszukiwać
kieszenie za zapalniczką.
<br />
Co ona mogła wiedzieć o zimnie? Pomieszkałaby sobie na północy, tam dopiero było zimno.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-05, 00:08<br />
<hr />
<span class="postbody">- Odpada... - Ta chwila, choć z pewnością była chwilą, męczyła mnie niemiłosiernie. Myślałem, że trwa to wiekami. - Plan Three!
<br />
Nagle muzyka w studiu się zmieniła, już nie było takiego napięcia. Cała
reszta zespołów przyszła do nas, przytulić się i pogratulować sobie
nawzajem, a my im. Oni zeszli ze sceny, my zostaliśmy.
<br />
- Jaka to przykra chwila, przykry moment. Plan Three, wszyscy gromkie...
- Prezenter nawet nie musiał kończyć, bo wszyscy wstali i dali nam
brawa, jakich nigdy nie słyszałem. Żywiołowe, z gwizdami, niesamowite.
Westchnąłem zaskoczony, uśmiechając się lekko.
<br />
Nasze miny zapewne wyglądały trochę, jakbyśmy zmienili się w srające psy
- ni to uśmiech, ni to smutek. Takie nie wiadomo co. Chociaż jakaś
nostalgia była. Szkoda, że przegraliśmy. Nawet bardzo szkoda.
<br />
- To chyba podsumowuje wszystko. Co prawda nie wygraliście głównej
nagrody, to już przesądzone, ale mamy dla was coś innego. W głosowaniu
tutaj w studiu, a także tym smsowym wybierany był zespół publiczności.
Pozwoliliśmy naszym widzom być jury. I... wygraliście.
<br />
Prezenter potrząsnął każdemu z nas dłonią, zdaje się, że w geście sympatii i pogratulowania.
<br />
- Nagrodą jest oczywiście piękna statuetka - mężczyzna wręczył ją
Alexowi. - A także prestiż, którego z pewnością nikt wam nie zabierze.
"Let's rock" to program o światowym formacie i nagroda, którą
zyskaliście jest nie do podrobienia i na całym świecie ma ogromną
wartość. Świat muzyki stoi przed wami otworem. Ostatnie słowa? - Nagle
pod moimi ustami znalazł się mikrofon.
<br />
Przełknąłem ślinę, nieco nerwowo.
<br />
- Dziękujemy wszystkim za to, że na nas głosowaliście. To wiele dla nas
znaczy. Mamy nadzieję, że nasza przygoda z muzyką nie skończy się tak
szybko, dopiero się rozkręcamy. Dziękujemy wszystkim, naprawdę. Miłej
zabawy - uśmiechnąłem się, machając do tłumu, który zaczął klaskać.
<br />
Zeszliśmy ze sceny.
<br />
Odpadliśmy w półfinale. Lekki zawód był.
<br />
<br />
Siedzieliśmy u Andrei w biurze. Świerzbiło mnie, żeby zapalić, ale
zniechęcała mnie pogoda. Powoli mróz odpuszczał, w końcu był już
początek marca. Ale w dalszym ciągu pogoda była średnio przyjazna.
<br />
- Ktoś na papierosa? - usłyszałem Nielsa.
<br />
Niech go szlag. Naprawdę muszę zapalić, ale jest tak zimno...
<br />
- A nie można by tak jednego tutaj zapa...
<br />
- Zapomnij, Seth. Nie chcę, żeby wywalili mnie stąd z hukiem.
<br />
Westchnąłem ciężko, słysząc nieustępliwość w głosie dziewczyny. Niech to szlag.
<br />
- Ja pójdę - mruknąłem, wstając z kanapy.
<br />
Podszedłem do wieszaka, ściągając z niego swoją kurtkę. Nałożyłem ją na
siebie, opatuliłem się po uszy i wyciągnąłem szluga z kieszeni. Wszystko
było, miałem, można było iść.
<br />
Podszedłem do Nielsa, bo stał obok balkonu i razem z nim wyszedłem na ziąb. Zapaliłem papierosa.
<br />
<br />
- Przeszło mu? - spytała Andrea, spoglądając na Setha, który tak po prostu stał sobie na balkonie z Nielsem.
<br />
- Nie sądzę. Ale to bardziej... skomplikowane, niż by się wydawało -
mruknął Alex, upijając łyka martini. Spoglądał na drzwi balkonowe, w
których zniknął jego przyjaciel. Nie mógł go teraz obserwować, bo
wielkie żaluzje to uniemożliwiały, ale i tak martwił się. Już on
wiedział, jak łatwo Seth potrafił wpakować się w problemy, jeśli
chodziło o Nielsa. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-05, 22:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Odsunął
się na tyle by zrobić Sethowi wystarczająco dużo miejsca (chłopak nie
potrzebował go znowu tak wiele) i podpalił papierosa, zaciągając się
głęboko gorzkim dymem.
<br />
Nie odzywał się, Seth też nie bardzo przejmował inicjatywę. Stali tak
sobie i palili, kuląc się z zimna i strzepując śnieg z niedbale
naciągniętych kurtek.
<br />
Cisza zdawała się być przytłaczająca i sprawiała mu dyskomfort, jakby
gdzieś w powietrzu wisiały niewypowiedziane słowa, które trzeba był
wziąć za pysk i dać im upust, pozbyć się ich.
<br />
Zamyślił się nad tym niemądrym przeczuciem (od kiedy w ogóle miewał
jakieś przeczucia, co za idiotyzm) i pokręcił głową, nie odnajdując
żadnej słusznej (przynajmniej według niego) na ten moment wypowiedzi.
<br />
Chociaż... Może była jedna taka rzecz...
<br />
Chrząknął, obejmując go powoli swoimi ramionami - oplatał je powoli
wokół wąskich bioder i barków, przysuwając się na tyle blisko, by
przytulić się do pleców blondyna. Położył mu głowę na ramieniu i bardzo
powoli zapytał:
<br />
- Mogę przyjść dzisiaj na noc?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-05, 22:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
zdążyłem odpowiedzieć, bo mój telefon rozdzwonił się i słyszałem to
nawet na balkonie. Dosłownie minutę później drzwi balkonu otworzyły się i
zobacu
<br />
- Do ciebie, matka - mruknął, spoglądając na mnie w sposób, który mówił
mi "Nie popełniaj znowu tego samego błędu!". Miał rację, nie powinienem.
<br />
Odebrałem.
<br />
- Tak, słucham?
<br />
- Cześć, skarbie. Oglądałam twój występ. Nie wiedziałam, że jesteś taki... Naprawdę umiesz śpiewać.
<br />
Mama nie brzmiała ironicznie, ani niemiło. Chyba naprawdę była zdziwiona, a mnie się jakoś miło zrobiło.
<br />
- Hm... Dzięki - uśmiechnąłem się lekko.
<br />
- Szkoda, że odpadliście. Myślałam, że jednak coś z tego wyjdzie.
<br />
Oj, teraz kłamała. Oboje wiedzieliśmy, że jej stosunek do mojego
muzykowania był raczej neutralny w kierunku negatywnego. Nie
spodziewałem się żadnego poparcia, ale fakt, że zdecydowała się oglądać,
a potem powiedzieć ciepłe słowa był dla mnie... Ważny.
<br />
- Kłamiesz, teraz już kłamiesz. Wiem, że jesteś nastawiona do tego
średnio pozytywnie i to w porządku, każdy może mieć własne zdanie, no
nie - wzruszyłem ramionami, ale tego oczywiście moja mama nie widziała.
<br />
Zgasiłem resztki fajka w popielniczce.
<br />
- Wpadłbyś może dzisiaj na kolację? Chyba że świętujesz z znajomymi, w
końcu wygraliście nagrodę publiczności. Gratuluję! Wszystkim koleżankom
kazałam na ciebie głosować, nieważne czy oglądały, czy nie.
<br />
Uśmiechnąłem się ciepło, a potem zerknąłem na Nielsa. Czy mam znów
wybierać pomiędzy nim, a moją mamą? Nie. Nie będę tego robił. On miał
już na moją atencję szansę, nie wykorzystał jej ani trochę, więc
teraz... Teraz zrobię to tak, jak powinno wyglądać.
<br />
- Jasne, wpadnę. Za pół godziny będę.
<br />
Rozmowa zakończyła się, a ja już widziałem po minie Nielsa, że nie jest zadowolony.
<br />
- Mama poprosiła mnie, żebym do niej wpadł na kolację. Raczej nie
będziesz mile widziany, więc ci tego nie zaproponuję. Może jutro -
poklepałem go lekko po ramieniu i otworzyłem drzwi balkonowe, wracając
do znajomych.
<br />
- Ja posiedzę jeszcze tylko kilka minut, mama prosiła, żebym do niej wpadł.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-05, 22:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Katja.
<br />
Cholera, kto by sie spodziewal, ze to znowu ona bedzie osoba, ktora przeszkodzi mu w spedzeniu paru chwil z jej syn?
<br />
No, moze nie bylo to znowu tak niespodziewane. Kazda dobra matka powinna czasem dzwonic do swojego syna, prawda?
<br />
Z jakiegos powodu poczul ogromny zawod, kiedy Seth oznajmil matce
zupelnie niedbalym tonem, ze mogl do niej wpasc. I to tuz po tym jak
otrzymal propozycje wspolnego wieczoru.
<br />
Matce nigdy nie dorownasz - pomyslal z dziwnym rozbawieniem, wyrzucajac niedopalek przez balustrade.
<br />
Zlapal spojrzenie Alexa i poczul jak robi mu sie niedobrze.
<br />
Mial juz dosc ludzi, ktorzy oceniali go, w ogole nie znajac prawdy. Mial
dosc tych prostolinijnych dupkow, ktorzy probowali udawac, ze byli
wszystkowiedzacy, nie majac zielonego pojecia o zyciu.
<br />
Pokrecil glowa i mruknal cos i pozyczyl wszystkim dobrej nocy, chwytajac za klamke.
<br />
Nie bedzie tu przeciez zostawal z calym tym "przyjaznym" towarzystwem.
Jedyne co mogl od nich uslyszec, to "dlaczego tu wrociles, zostaw Setha w
spokoju, on tyle przez ciebie wycierpial".
<br />
- Juz idziesz? - Andrea spojrzala na niego, zdziwiona, odrywajac
spojrzenie od wyswietlacza telefonu. - Nie oproznilismy jeszcze drugiej
butelki. - Dodala blagalnie, posylajac mu slodki usmiech.- Najpierw
Sethie, teraz ty... Wy chyba chcecie nam popsuc impreze...
<br />
- Na czesc przegranej - zazrtowal Alex, krzywiac sie do Andyego, ktory pokazal mu srodkowy palec.
<br />
- Jestem zmeczony - wymruczal i pochylil sie by cmoknac ja w czolo. - Jutro sie zobaczymy.
<br />
Dodal i wyszedl, nie posylajac blondynowi nawet jednego spojrzenia.
<br />
<br />
Na dworze snieg zacinal jak szalony - jego ogromne platy od razu osiadly
mu na nosie i rzesach, ograniczajac widocznosc. Starl je rekawem i
ruszyl szybkim marszem do domu. Byl juz pare przecznic od hotelu, kiedy
rozdzwonil sie jego telefon.
<br />
Zerknal na wyswietlacz i zmarszczyl brwi.
<br />
- Niels? Dodzwonilem sie? - Uslyszal glos Davida i usmiechnal sie blado.
<br />
- Dodzwoniles. Co jest? - Zapytal, przekraczajac drzwi hallu. Snieg
zmienil sie w krople, ktore toczyly mu sie leniwie po czole,
doprowadzajac go tym do szalu.
<br />
- Wpadlbys moze na mala imprezke?
<br />
<br />
- Po prostu ja pojebalo, mowie ci - David odchylil glowe na oparcie
kanapy, przecierajac nos z bialej pozostalosci po kresce - zaczela sie
na mnie drzec, wiec poszedlem spac, a jak obudzilem sie rano, to juz nie
bylo polowy mebli.
<br />
- Zostal telewizor - wymruczal Niels, zapijajac gorycz narkotyku piwem.
Byl dopiero po trzeciej kresce i czul sie jak mlody bog. Rozluzniony,
rozgadany, szczesliwy. - Masz do czego walic . -Zazartowal, usmiechajac
sie krzywo.
<br />
- Jeb sie. - David zasmial sie ponuro i sam tez upil lyk piwa. - Chadzasz jeszcze na akcje?
<br />
- Nie. - Odparl natychmiast, dziwiony nagla zmiana tematu. - Czemu pytasz?
<br />
- To z czego zyjesz? Masz prace? Nawet nie pierdol.
<br />
- Powaznie pytam - mruknal agresywniej niz zamierzal - pracuje jako ochroniarz, tak dla twojej cholernej wiadomosci.
<br />
- No, prosze, jak pieknie. Kogo ochraniasz? Bo mam wrazenie, ze nie
angielska krolowa. - David urwal, chwilowo pochloniety ukladaniem na
stole kolejnej kreski. - Nie chcialbys sobie dorobic? - Zapytal i Niels
zrozumial, ze od poczatku musialo chodzic wlasnie o to. Skrzywil sie i
wzniosl oczy do nieba, zalujac, ze w ogole dal sie namowic na odwiedziny
u tego durnego idioty.
<br />
- Mowilem ci juz, ze nie moge tu sobie przejebac. Nie mam dokad wracac, ani gdzie uciekac. Rozumiesz?
<br />
- Hmm, no rozumiem. Po prostu widze, ze jakis smutny jestes. Wiesz,
zawsze mozesz sobie tu do mnie skoczyc na kreske. To nie tak, ze chce
cie zaraz wykorzystywac. Wole cycki.
<br />
Schowal twarz w dloniach, zalamujac sie juz do konca. Zrozumial jednak,
ze w ten sposob David chcial go przeprosic i usmiechnal sie slabo.
<br />
- Wypijmy zdrowie twojej matki - zaproponowal, szturchajac go butelka w
ramie - za to, ze nie udala sie jej ta cholerna aborcja.
<br />
Zarechotali i spojrzeli na siebie z sympatia. A potem zewszad dalo sie uslyszec dziwne pykniecie i pogasly wszystkie swiatla.
<br />
- Cholera... - Syknal David, podnoszac sie z kanapy. Niels ledwo
dostrzegal kontury jego ciala przez wszechobecna ciemnosc. - Niels?
<br />
- No?
<br />
- Jest jeszcze taka sprawa... Mialbys pozyczyc dwie stowki? Nie zaplacilem za prad.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-05, 23:23<br />
<hr />
<span class="postbody">- Przykro mi, że przegraliście, ale cieszę się, że zakończysz tę farsę.
<br />
Zmarszczyłem brwi. O czym ona mówiła?
<br />
- Jaką farsę?
<br />
Matka spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, jakby to było zupełnie oczywiste.
<br />
- No muzyka. Skoro wam się nie udało, teraz zajmiesz się czymś sensownym i...
<br />
- Nie kończ, bo będę musiał się z tobą kłócić, a nie mam na to ochoty - westchnąłem, a mina wyraźnie mi zrzedła.
<br />
No to skończyło się rozumienie przez moją matkę. Miałem nadzieję, że
może nawet jeśli nie akceptuje moich wyborów, to chociaż po prostu nie
będzie komentowała. A tak brzmiało to zupełnie, jakby jej odpowiadała
nasza porażka i nie było to miłym uczuciem.
<br />
Zamilkłem i konwersacja dalej się już nie kleiła.
<br />
- Słuchaj, przepraszam... Nie chciałam tak zabrzmieć. Po prostu... No,
chciałabym, żebyś teraz zajął się bardziej prawem i nie ma co ukrywać
tego, to dość oczywiste.
<br />
- Nie chcę zajmować się prawem, mamo. Nie przez całe moje życie,
wykończy mnie to. Ja wiem, że ty byś tego chciała i wiem, że to pewna
robota, fach, który mamy w ręku. I może kiedyś, jak będę w sytuacji, w
której nie będę potrafił jakkolwiek się odnaleźć pójdę w tę stronę, ale
nie teraz. Nie chcę, póki mam pomysły, pasję i jakąś ochotę próbować
innych rzeczy. Może się uda, może nie. Nie będę przekonywał cię, że to
super przyszłościowe zajęcie, bo przecież tak nie jest. To jak ruletka,
może nam wypali, a może nie do końca - westchnąłem, upijając po raz
kolejny trochę soku, chcąc zająć jakoś ręce, usta. Nie mówić już nic
więcej.
<br />
- Trzymam za ciebie kciuki, czego byś nie postanowił, Seth. Jestem twoją matką i cię kocham, nieważne co.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko. Nieważne co?
<br />
<br />
Zostałem u matki na noc. Leżąc w moim łóżku przypomniałem sobie, że
kiedyś, dawno temu miało tu miejsce coś, co z jednej strony było jedną z
lepszych rzeczy, a z drugiej nie chciałem tego pamiętać.
<br />
Przez chwilę miałem ochotę napisać do Nielsa i podzielić się z nim tą myślą, ale odpuściłem sobie. To nie był dobry pomysł.
<br />
Następnego dnia po wykładzie cały zespół miał się spotkać, aby
porozmawiać z kimś od tej wytwórni. Byłem zaciekawiony, ale i
przestraszony. Nie wiem do końca czym. Może tą odpowiedzialnością, która
będzie na nas ciążyć? W końcu cokolwiek nie podpiszemy, będziemy
zobligowani do spełnienia umowy i trzeba uważać na to, bardzo. Ile już
się nasłuchałem o umowach, które drobnym druczkiem miały zapisane
absolutną legalność wykorzystywania produktu jakim jest zespół do cna.
<br />
Zasnąłem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-06, 02:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
nie spał tej nocy - kreski wybiły mu ten pomysł z głowy, pozostawiając
go pobudzonym na całą noc i część poranka.I wszystko było naprawdę
cudownie, dopóki nie przypomniał sobie, że tego właśnie dnia, na parę
minut po dwunastej umówiony był z Planem Three i jakimś kolesiem, który
miał im pomóc w wydaniu dema, czy czegoś takiego.
<br />
Szczerze mówiąc, przez ten cały konkurs zupełnie pozapominał o innych
rzeczach, takich jak koncerty we włoskiej knajpce, wydawanie krążków i
tym podobne.
<br />
Z początku miał ochotę tam zadzwonić i wymówić się przeziębieniem, ale
potem przypomniał sobie, że Andrea wspominała coś o możliwości spotkania
na miejscu tłumu fanów, a to oznaczało, że Seth potrzebował ochrony.
<br />
Zignorował więc przykre uczucie zejścia, włożył na nos okulary
słoneczne i udał się na miejsce, mając nadzieję, że nikt nie zorientuje
się, że był trochę "wczorajszy".
<br />
<br />
- Wyglądasz okropnie.- Andrea spojrzała na niego z troską i poklepała go po niedogolonym policzku. - Co żeś robił?
<br />
- Przeziębiłem się. - Wychrypiał, upijając łyk wody. Alex i Andy
spojrzeli na niego ze współczuciem, więc posłał im słaby uśmiech.
Wczorajszy foch o ich wieczne pretensje już trochę mu minął, ale wciąż
gdzieś z tyłu trzymał się go cień żalu, bo naprawdę nie znosił
gówniarzy, którzy ośmielali się go oceniać bez poznania prawdy.
<br />
- To nie powinno potrwać zbyt długo. Seth już tu... O, jesteś - Andrea
rzuciła się do drzwi i objęła blondyna w pasie, spoglądając na niego ze
szczerą sympatią. - Jak było u mamusi, co?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-06, 03:12<br />
<hr />
<span class="postbody">- W porządku, dzięki - uśmiechnąłem się lekko, także obejmując ją w pasie.
<br />
Przywitałem się z resztą ekipy, tym razem o dziwo byłem w miarę na czas.
Nie mniej zestresowany, co prawda, ale jednak. Zmrużyłem powieki,
spoglądając na Nielsa, który nie patrzył na mnie. Co raczej się nie
zdarzało, przyznam z pewnym zadowoleniem. Takim maleńkim.
<br />
Zignorowałem to jednak dosyć szybko, bo mieliśmy spotkanie, dość ważne. Szczegółami mogę zająć się później.
<br />
- To co, mamy to? - spytał mężczyzna, Josh zdaje się miał na imię, który rozmawiał z nami o interesach.
<br />
Andrea była niezwykle skupiona na czytaniu umowy i dała znać dłonią, że potrzebuje jeszcze chwili.
<br />
- Zanim cokolwiek podpiszemy, musimy przeczytać umowę - uśmiechnęła się
do mężczyzny i wróciła do lektury. - Dasz nam dosłownie pięć minut?
<br />
Josh zgodził się i wyszedł, dając nam chwilę samotności.
<br />
- Okej, ja to widzę tak. Umowa wygląda na taką całkiem. Ale Seth, rzuć
na nią okiem uważniej, okej? Proszę cię o to, bo jednak studiujesz prawo
i może wyłapiesz jakieś niuanse. Każdy z was to przeczyta.
<br />
Andrea podała mi papiery, a ja zagłębiłem się w lekturę. Bla bla bla. Zajęło to kilka chwil.
<br />
- Wszystko spoko, tylko jeden podpunkt. Spójrz tutaj. Sugeruje to
trochę, że nie będziemy mieć praw do własnych piosenek. Może to być
niefortunne sformułowanie, ale przyznajmy sobie szczerze, bardzo w to
wątpię. Powinni to skorygować, nie chciałbym nie móc podpisać się potem
pod własną pracą.
<br />
Andrea zmarszczyła brwi, przeczytała zdanie kilka razy na głos i przytaknęła. Zaznaczyła to sobie markerem obok.
<br />
- W porządku. Czytajcie dalej.
<br />
Oddałem papiery po kilkunastu sekundach Alexowi, a te poszły w obieg.
Niels jakoś dziwnie się zachowywał i miałem wrażenie, że znam to "dziwne
zachowywanie się".
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">- Seth! Seth, patrz na niego, co mu jest? - usłyszałem panikę w głosie mojej matki.
<br />
Byłem w kuchni, sięgałem właśnie po szklankę, żeby nalać sobie soku i po
prostu zmyć się do siebie, ale nie zdążyłem. Moja matka wpadła w
histerię.
<br />
Nie miałem czasu na histerię, musiałem znaleźć sobie mieszkanie. Nie
mogłem dłużej trwać w tej dziwnej, niekomfortowej sytuacji. Nikomu ona
nie służyła, a poczucie winy zżerało mnie od środka.
<br />
Niechętnie podszedłem do matki, zostawiając sok w kuchni.
<br />
- Ja was tak bardzo przepraszam, ja nie wiem co się dzieje w moim życiu,
co ja robię. Och Seth, dlaczego to wszystko ma miejsce? Ja tak bardzo
nie chcę, żebyś cierpiał, ale to tak wychodzi, naprawdę, uwierz mi...
<br />
No tak. Szlochający Niels to nie był normalny Niels. Sprawiał wrażenie,
jakby cały świat zawalił mu się właśnie na głowę, jakby nie było nic
sensownego w życiu. W zasadzie, jakby nie było niczego. Zdecydowanie coś
było na rzeczy. Raz po raz dłoń mężczyzny sięgał do nosa, pocierał go,
przez co robił się czerwony.
<br />
- Wygląda jakby wciągał... - mruknąłem.
<br />
Nigdy nie widziałem tego na żywo, ale w zasadzie był pewien okres w moim
życiu, gdzie bardzo lubiłem czytać i oglądać o uzależnieniach
spowodowanych narkotykami. Już dawno tego nie odświeżałem sobie, były
inne rzeczy, które zajęły mnie bardziej, niemniej jednak to zachowanie
było dość charakterystyczne. Jeszcze kilka minut temu słyszałem szczery,
intensywny śmiech Nielsa z salonu, był cholernie szczęśliwy, a teraz?
<br />
- Co wciągał?
<br />
- A jak myślisz? - mruknąłem, wzruszając rękoma.</span>
<br />
<br />
Podszedłem do Nielsa i spojrzałem mu w oczy. Tuż przed tym jak
podszedłem potarł nos kilka razy, a kiedy patrzyłem na niego, co chwilę
nim pociągał i...
<br />
- Ćpałeś.
<br />
Nie pytałem. Nie prosiłem o odpowiedź.
<br />
Oznajmiałem. I czułem, jak powoli narasta we mnie złość.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-06, 04:15<br />
<hr />
<span class="postbody">O ile łatwo było mu oszukać osoby, które go w ogóle nie znały, o tyle z Sethem było to po prostu, kurwa, niemożliwe.
<br />
Pamiętał jeden zdecydowanie żenujący dzień, kiedy przyjechał do Katji po
czterodniowym maratonie wciągania i był na takim zejściu, że właściwie
nie pamiętał co się z nim działo.
<br />
Później tylko dowiedział się od niej, że płakał i opowiadał niestworzone
historie o tym, jak to krzywdził jej biednego syna, a wcale tego nie
chciał.
<br />
Och, żeby tylko wiedziała, że owe historie wcale nie były tak znowu "niestworzone", Bogowie...
<br />
Wracając do tematu spostrzegawczości tego wścibskiego dzieciaka - Seth
widział go już w najróżniejszych stanach: kacu, upojeniu alkoholowym,
narkotykowym, roześmianiu po trawce, pocięciu przez broń białą i tak
dalej - a skoro widział go w każdym stanie, to pieprzone zejście
potrafił rozpoznać bez najmniejszego problemu.
<br />
Nie było więc sensu się z nim sprzeczać. Zamiast tego skinął głową i
westchnął ciężko, uświadamiając sobie, jak śmiesznie musiał wyglądać w
oczach tego chłopaka.
<br />
Jak wiecznie błagający pies, który potrafił tylko wracać i wracać, mimo,
że wciąż dostawał po pysku jakimś ostrym tekstem, jakimś cholernym
tekstem, który sprawiał, że Niels czuł się jak gówno.
<br />
A mimo to wciąż chciał go więcej, wciąż nie wyobrażał sobie bez niego życia. Jak to się w ogóle działo, jak to było możliwe?
<br />
Czy to tak działała miłość? Sprawiała, że dla tej drugiej osoby było się w stanie znosić i poświęcić naprawdę wszystko?
<br />
Zastanowił się nad tym ile już za sobą spalił mostów, ile musiał
wycierpieć by znaleźć się tu, gdzie był. Oko w oko z chłopakiem, który
brzydził się jego stylem życia, który prawdopodobnie brzydził się nawet
samego siebie, za to, że go pożądał.
<br />
Przymknął powieki i obrócił gwałtownie głowę, zaciskając wargi. Cholera,
zejścia zawsze wprawiały go w iście samobójczy nastrój. Powinien wrócić
do domu i położyć się do łóżka, rozmowa z Sethem nie miała
najmniejszego sensu.
<br />
Nie wypowiedział ani słowa - stał tak, wpatrując się wszędzie, byle nie w
dzieciaka i czekał aż zespół zadecyduje czy chce podpisać umowę, czy
też nie chce.
<br />
Chcieli. Wkrótce znaleźli się przed małym studiem, a tam - zgodnie z
przepowiednią Andrei - czekały na nich uśmiechnięte, piszczące, głośne
fanki.
<br />
Na ich widok podbiegły i zaczęły piszczeć jeszcze głośniej, prosząc o autografy i selfie.
<br />
Niels poczuł jak opuszczają go resztki nadziei. Wyprostował się z groźną
(choć i cholernie zmęczoną) miną i nałożył okulary słoneczne.
<br />
Nie zamierzał się dzisiaj patyczkować. Jedna krzywa akcja i choćby miał przypierdolić jakiejś gówniarze, to zrobi to.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-06, 04:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Złość
mieszała się z uczuciem, którego nie chciałem w sobie mieć. Nie
chciałem czuć tego ogarniającego mnie smutku, okropnej chęci przytulenia
go, pocałowania, bo na to nie zasługiwał. Dlaczego miałby? Nie lubiłem
ludzi, którzy ćpali, źle mi się to kojarzyło. Trawka to co innego, w
większości stanów była zresztą legalna. W każdym razie... Ech.
<br />
Czułem, jak rozsadza mnie wściekłość i przemożna ochota pocałowania go i
nie wiedziałem, co mam z sobą zrobić. Bezradnie patrzyłem na niego, jak
przytakuje mi i odwraca spojrzenie jak zbity pies. Jasne, wiedziałem
jak się nazywa to, co teraz przeżywa Niels, ale raczej nigdy tego nie
doświadczyłem.
<br />
- Dlaczego? - spytałem z ściśniętym gardłem, ale nie dostałem odpowiedzi.
<br />
Zamiast tego przyszedł Josh, zamiast tego Andrea wprowadziła zmiany w
umowie i podpisaliśmy ją jako Plan Three. To przestawało być graniem
tylko w garażu, ale nie potrafiłem się tym cieszyć tak bardzo, jak
chciałbym, bo Niels. On zawsze musiał mi spierdolić jakieś chwile w moim
życiu, sprawić, że nie były takie, jak sobie wymarzyłem, wyobraziłem.
<br />
Nie miałem nawet sposobności porozmawiać z nim dłużej, bo mieliśmy
pracować. Producent chciał od razu słyszeć jakiś kawałek, mieć go
namacalnie, a ponieważ reszta zespołu była super podekscytowana tą
perspektywą, poszliśmy i nagraliśmy pierwszy utwór.
<br />
Każdy z nas był dość spięty i niepewny, bo nie wiedzieliśmy czego w zasadzie od nas oczekują.
<br />
- Nie przejmujcie się. Zagrajcie to tak, jakbyście to robili dla siebie.
<br />
Zrobiliśmy tak. I chyba wyszło dobrze.
<br />
Po dwóch godzinach w końcu mogliśmy wyjść i gdy przedarliśmy się przez
tłum fanek (skąd one to wszystko wiedziały, nawet my nie wiedzieliśmy o
tym, co się będzie działo dzisiejszego dnia!), mogłem w końcu być w
domu.
<br />
- Jedziesz ze mną? - spytałem Nielsa, unosząc brew do góry.
<br />
Chciałem być obojętny bardziej, niż byłem w rzeczywistości, może. Ale i
tak mi się nie udało, więc w zasadzie... W zasadzie, po co próbowałem?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-06, 18:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Po
niemalże trzech godzinach spędzonych na usilnej próbie nie zaśnięcia,
Niels był już tylko górą chodzącego nieszczęścia, które marzyło o
poduszce i kołdrze. A właściwie to o czymkolwiek, choćby i było to
podłogą i kawałkiem szmaty - byleby tylko można było zamknąć oczy i
odpłynąć.
<br />
I o niczym nie myśleć.
<br />
Pożegnał się z Andreą i resztą chłopaków i z roztargnieniem obliczył, że nie starczy mu na taksówkę.
<br />
Bogowie, miał tłuc się pieprzonym autobusem? Przecież w nim zaśnie, na
pewno w nim, kurwa, zaśnie i przejedzie sto przystanków za daleko, a
potem obudzi się na jakimś jebanym pustkowiu i...
<br />
- Jedziesz ze mną? - Usłyszał dobrze mu znany głos i natychmiast
obrócił się w tym kierunku, dziękując wszystkim bezimiennym bogom, za to
że Seth Reha był jego Sethem i zawsze przychodził taki moment, że się
nad nim litował.
<br />
- Tak. - Odpowiedział błagalnym tonem i wcisnął się na siedzenie
pasażera, pochylając się tylko i wyłącznie po to by krótko ucałować jego
skroń.
<br />
- Dziękuję - wymruczał, moszcząc się na fotelu niczym kot i prawie natychmiast zasnął.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-06, 18:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
minęła chwila, nie zdążyłem nawet odpalić silnika, a ten już spał.
Naprawdę, spał. Westchnąłem ciężko, kręcąc głową z niedowierzaniem.
<br />
Dotarcie do mojego mieszkania zajęło nam ponad godzinę, bo oczywiście
musiały być korki. Niestety. W związku z czym, gdy już w końcu wjechałem
na parking... Właśnie teraz pomyślałem o tym, jak ja go stąd zabiorę.
<br />
Jest ciężki i wyższy ode mnie. Nie wezmę go na ręce, nie przeciągnę go
do mojego mieszkania przez kilkanaście pięter. Jasne, jest winda, nie ma
problemu, ale do tej windy trzeba go jakoś zaprowadzić.
<br />
No co? Jedyna opcja, to budzić go. Jakoś. Tylko czy on się w ogóle obudzi po godzinie snu?
<br />
- Niels, jesteśmy na miejscu. Niels, budź się - potrząsnąłem go.
<br />
Rozpiąłem pasy, zarówno mój jak i Nielsa.
<br />
Wysiadłem z samochodu i obszedłem go, otwierając drzwi ze strony pasażera.
<br />
- Niels, ocknij się na chwilę. Chodź, wejdziemy do domu i pójdziesz
spać. Niels - syknąłem, szarpiąc już go za ramię, ale to na nic.
<br />
Niech go szlag.
<br />
Sięgnąłem jego ust, całując go mocno. Może nawet trochę brutalnie, namiętnie, intensywnie.
<br />
Obudził się, czułem, jak odpowiada na moje pocałunki.
<br />
- Nareszcie. Chodź, idziemy do domu. W domu zaśniesz. Chodź - pociągnąłem go za rękę.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-06, 18:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Było
mu tak cudownie ciepło i miło, że sam nie wiedział kiedy tak naprawdę
odpłynął, a spał tak twardo, że nie słyszał ani trąbienia samochodów,
ani piosenek lecących z radia, ani Setha powtarzającego wściekle jego
imię też.
<br />
Za to doskonale wyczuł, że ciepło gdzieś zniknęło, ale za to pojawiły
się rozgrzane i gryzące (?!) usta, które mogłyby być trochę..
delikatniejsze!
<br />
- Hej! - Burknął, uchylając powieki. Zobaczył przed sobą szybko
oddalająca się twarz Setha i westchnął niecierpliwie, przypominając
sobie gdzie się znajdował.
<br />
- Och. - Mruknął, kiedy wreszcie w miarę się wybudził. - Przepraszam, już wstaję.
<br />
Podniósł się ciężko z fotela i pomaszerował za blondynem do winy, o
której ścianę oparł cały swój ciężar, usilnie starając się nie zasnąć.
<br />
Jednak gdy tylko otworzyły się do mieszkania, ściągnął z siebie wszystko
co miał na sobie - od butów, po bokserkach kończąc, i absolutnie nagi i
szczęśliwy pomaszerował do sypialni, nie dbając nawet o to by przykryć
się kołdrą. Padł na miękki materac i z nieprzytomnym uśmiechem powrócił
do krainy snu.
<br />
- Wiedziałem, że mnie jednak kochasz - wymruczał jeszcze tylko do poduszki, i już go nie było.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-06, 22:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Patrzyłem
z zaskoczeniem, jak Niels tak po prostu zdejmuje kurtkę, buty, a nawet
wszystkie ubrania i kładzie się w moim łóżku. Wolałbym chyba
zaproponować mu ten pokój gościnny - ja wiem, spaliśmy ze sobą i w
ogóle, ale to był seks, a spanie ze sobą jest... Ech, wymyślam. Co ja w
ogóle gadam?
<br />
Zebrałem wszystkie ubrania, które zostawił na każdym kroku podróży do
łóżka i przewiesiłem je przez fotel w sypialni. Przymknąłem drzwi i sam
zdjąłem kurtkę i buty.
<br />
Resztę wieczoru spędziłem sam. Zjadłem kolację, wypiłem kilka herbat i świetnie bawiłem się przy kilku grach komputerowych.
<br />
Relaks.
<br />
Długo on jednak nie trwał, bo potrzebowałem snu. Czekała nas pizzeria
następnego dnia, a mnie - kilka wykładów, ale prawdę powiedziawszy nie
chciało mi się o tym myśleć. Normalne życie było lekką abstrakcją przy
podpisaniu dzisiaj umowy. A może to właśnie to studio było abstrakcyjne,
trudno było mi w to uwierzyć. Faktycznie nam się udało, jakimś
sposobem. Nie ma co za bardzo pokładać w tym nadziei, bo jeszcze
wszystko może się wydarzyć, a to tylko umowa, ale... To uczucie
działania, podjęcia jakichś kroków w odpowiednim kierunku - to było
miłe. I potrzebne, żeby móc działać dalej.
<br />
Karuzela myśli towarzyszyła mi także w momencie, gdy kładłem się spać.
Niels obok spał w najlepsze, tym razem przykryty (chyba zrobiło mu się
zimno). Wcześniej wyciągnąłem sobie koc z szafy i postanowiłem się nim
przykryć, przede wszystkim dlatego, że Niels zabrał całą kołdrę dla
siebie. A poza tym, zawsze mnie trochę krępowało to, że on spał tak
nago... I zdaję sobie sprawę z tego, że moje emocje nie miały sensu
<br />
Przykryłem się i wygodnie ułożyłem, ale nim zasnąłem czułem, jak coś mnie... głaszcze. Po ramieniu, po biodrze...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-07, 04:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Seth
zdążył ułożyć się na łóżku dokładnie w tym samym momencie, kiedy Niels
się przebudził - wypoczęty, rozluźniony, może trochę głodny, ale to nie
miało znaczenia, kiedy przez przymrużone powieki ujrzał idealny profil
tego durnego dzieciaka.
<br />
Bardzo powoli przesunął się pod swoją kołdrą na tyle by znaleźć się przy
samej jej brzegu, a potem zwinnie przemknął pod koc blondyna, starając
czynić to jak najdelikatniej.
<br />
Jak w amoku wyciągnął przed siebie dłoń i ułożył ją na jego biodrze.
Pogładził je lekko, przesuwając swą dłoń to w dół, to w górę, to w dół,
rozkoszując się uczuciem gładkiej skóry na swojej własnej, która była
zdecydowanie twardsza, bardziej szorstka.
<br />
Przycisnął się do niego całym ciałem i złożył parę pocałunków na jego
długiej szyi, zaciągając się tym kuszącym zapachem, który Seth rozsiewał
wokół siebie niczym pieprzony zraszacz.
<br />
Odgarnął jego długie włosy na bok, odsłaniając sobie większy fragment
szczupłego ramienia - do niego też przywarł ustami, znacząc gorącą
ścieżkę wzdłuż mięśni - niezbyt imponujących, ale wyczuwalnych jak
cholera.
<br />
- Przepraszam - powiedział cicho i niezwykle chrapliwie. Jego fiut
zdążył już porządnie zainteresować się sytuacją i prężył się tuż przy
pośladkach chłopaka. Wycofał biodra i uderzył nimi tak by trafić
czubkiem przyrodzenia idealnie pomiędzy te niemożliwie zgrabne półkule -
teraz jedynym, co uniemożliwiało mu wsunięcia się jeszcze głębiej, był
materiał bokserek.
<br />
Cholera, czemu Seth nie mógł sypiać nago, czy to naprawdę było takie straszne?
<br />
- Za wszystko - dodał nieprzytomnie, sięgając do gumki parszywych
bokserek, by odsłonić ten apetyczny tyłek, którym chciał się już po
prostu zająć. - Przepraszam - powtórzył, przesuwając dłonią po
przyjemnie odstającym biodrze. Seth wciąż nie obracał się w jego stronę,
ale to wcale mu nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Teraz, kiedy jego
bielizna spoczywała w okolicy szczupłych kostek, mógł w spokoju
przysunąć się do tych pleców na nowo, skóra do skóry, tak jak lubił
najbardziej. Po raz kolejny dźgnął okolicę tyłka swoim wilgotnym już
penisem i zamruczał cicho, czując jak podniecenie mąci mu już całkiem w
głowie.
<br />
Teraz chciał już tylko pieprzenia. Ostrego, mocnego. Długiego.
<br />
Chciał Setha.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-07, 04:36<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Przeprosiny, które nie są sprecyzowane raczej są mało... - urwałem,
czując jak jego fiut wbija się niemalże pomiędzy moje pośladki.
<br />
Czy ten człowiek naprawdę nie mógł chociaż na chwilę nie? Dosłownie na
moment, wytrzymać krótki czas bez seksu? Nie rozumiem jak moja matka
mogła mieć z nim problem w kwestiach seksualnych, przecież on ciągle
jest napalony - mimowolnie taka myśl ukazała się, tak po prostu.
<br />
Westchnąłem mimowolnie, odwracając się do niego. Nie zdążyłem nic
powiedzieć, moje usta od razu zostały wzięte w niewolę, zmiażdżone
niemalże w pocałunku.
<br />
Jęknąłem niekontrolowanie, zaciskając palce lewej dłoni na kocu, a druga
złapała jego biceps. A przynajmniej, próbowała złapać, bo raczej mi się
to nie udało.
<br />
Nie zauważyłem momentu, w którym nagle Niels znalazł się pod moim
przykryciem, nie dzielił nas już żaden materiał i w zasadzie dopiero
teraz pomyślałem o tym. To był tylko przebłysk, bo za chwilę ta myśl
rozpłynęła się w dotyku, jaki mi fundował Niels.
<br />
Przekręciłem się bardziej, znowu, by móc objąć jego ramiona, dotknąć ich
bardziej. Wilgotny członek mężczyzny przesunął się po moim biodrze,
zostawiając ślad, ale nie zwróciłem na to większej uwagi, niż chwila,
krótki i ulotny moment.
<br />
Nasz pocałunek wcale się nie kończył i nie chciałem, żeby się skończył. To było zbyt przyjemne, zadowalające.
<br />
Jego ramiona objęły mnie całego. Czułem się, jak otoczony kokonem,
ciepłym i przyjemnym. Podrapałem go zupełnie niechcący po plecach, gdy
moje otwarte dłonie przejeżdżały po skórze od łopatek aż po lędźwie.
<br />
Pisnąłem zaskoczony, gdy nagle Niels mnie przewrócił i byłem całkowicie
pod nim, bez możliwości wydostania się spod niego. Spojrzałem mu w oczy,
gdy nasze wargi dzielił może centymetr od siebie, nie więcej.
Uśmiechnąłem się do niego, obejmując jego biodra nogami, gdy tylko dwoma
ruchami pozbyłem się swojej bielizny z okolic kostek. Nasze penisy
otarły się o siebie, raz i drugi. A on znów zaatakował.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-03-02, 02:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
całował dziko lekko nabrzmiałe wargi blondyna, błądząc drżącymi palcami
po rozgrzanej, miękkiej skórze. Zahaczał nimi o każdy fragment, każdą
kość i wgłębienie, zupełnie tak jakby chciał się go nauczyc na pamięć.
<br />
Zadziwiające, że za każdym razem gdy dotykał drobnego ciała Setha,
zdumiewała go jego kruchość i delikatność, a z drugiej strony siła, z
którą to ciało potrafiło go czasem przycisnąć do ściany, albo uderzyć w
pysk, była wręcz nieprawdopodobnie... Niespodziewana.
<br />
Jak lunatyk we śnie, sięgnął na oślep po gumki i nawilżać. Chwycił
zębami róg folii i rozerwał ją mocnym pociagnięciem, spluwając resztą
gdzieś za siebie. Zerknął z góry na rozmarzony uśmiech chłopaka i wolną
dłonią pogładził go po policzku, podczas gdy ta "zajęta" naciągała gumę
na sterczącego drąga.
<br />
Był tak sztywny, że wszystko poszło bez najmniejszego problemu - jedno
pociągnięcie i już był gotowy do tego by pieprzyć ten ciasny tyłeczek
choćby i do białego rana.
<br />
Zanim to jednak mogło nastąpić, musiał go trochę przygotować. Dobrze
wiedział, że nieprzygotowanie tyłka mogło się bardzo źle skończyć. Nie
wiedział nawet czy dałby radę się w niego wcisnąć, Seth zawsze był tak
cholernie zwarty...
<br />
Rozmyślania na temat ciasnoty jego tyłka, przerwał mu soczysty jęk,
który wydobył się z zza kształtnych warg blondyna, gdy Niels wcisnął w
niego pierwszy palec.
<br />
Poruszał nim nieśpiesznie, ale jego cierpliwość wydawała się być już w
tej chwili zbyt nadwyrężona i niespełna dwie minuty później pieprzył go
już w zawrotnym tempie dwoma palcami.
<br />
Kurwa, jak bardzo za tym tęsknił. Za tym uczuciem ciasnego tunelu
mięśni oplatającego mu palce tak mocno jakby chciały je zmiażdżyć,
złamać.
<br />
Kiedy z dwóch palców zrobiły się w końcu nie trzy, a cztery i jęki Setha
przerodziły się z rozkosznych westchnień do urywanych okrzyków, Niels
uznał, że wymęczył go już wystarczająco i może, WRESZCIE, nareszcie,
zatopić się w nim bez skrupółów.
<br />
- Unieś nogi - poprosił łagodnie, przykładając główkę przyrodzenia do
dokładnie nawilżonego wejścia. - I przygotuj się na ostrą jazdę,
dzieciaku. Stęskniłem się za tobą. - Dodał i nie czekając już na nic
więcej pchnął, zatapiając się w niego z miejsca po same jądra. Ale na
tym nie było końca. Zamiast dać chwilę wytchnienia, minutę na
przyzwyczajenie się do obcego ciała, Niels zaczął pchać. Ostro i tak
prędko, że pomieszczenie wypełniał już tylko trzask jąder uderzających o
pośladki i...
<br />
Krzyki Setha, oczywiście.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-03-02, 02:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Ruchy
bioder Nielsa były szybkie, mocne, atakujące. On mnie atakował, brał w
posiadanie wszystko, co miał przed sobą, nie gardził niczym, brał
wszystko, jak swoje. Nawet jeśli byłem przygotowany do tego, co miało
nadejść - sprawiło mi to ból. Może nawet większy, niż się spodziewałem.
Moje nogi były rozchylone, zupełnie instynktownie rozłożyłem je jeszcze
bardziej, by było mi wygodniej. Przygryzłem swoją wargę, ale nie na
długo mogło tak pozostać - znów moje usta były zajęte pocałunkiem, który
co chwilę zrywał się, a potem ponawiał.
<br />
Przymykałem powieki, by po chwili je uchylić i zobaczyć go przed sobą, a potem znów zamknąć oczy.
<br />
- Ahhh... - wymsknęło mi się, gardłowe jęknięcie, westchnięcie, sam nie
wiedziałem. Rama łóżka trochę uderzała w ścianę - całe szczęście, że za
ścianą był kolejny pokój, który należał do mnie. Zapewnilibyśmy sąsiadom
niezłą orkiestrę, nie ma co. Szczególnie ja. Chociaż starałem się być
cichy i na ogół raczej byłem, ten ból wymieszany z przyjemnością był
wystarczający, by co jakiś czas wyciągnąć ze mnie głośną reakcję, której
nie mogłem nawet specjalnie kontrolować, pomimo moich chęci.
<br />
Zacisnąłem palce na ramionach mężczyzny, obejmując go nogami w pasie.
Zrobiłem to mocniej, niż dotychczas, przybliżając go tym samym do
siebie, dociskając jego biodra do moich własnych.
<br />
- Taak... Pieprz... Ohm...
<br />
Dreszcz przyjemności przebiegł po moim ciele, sprawiając, że mięśnie mojego tyłka ścisnęły się.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-03-22, 09:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Uwielbiał
momenty takie jak ten. Kiedy Seth wreszcie pozwalał sobie na odrobinę
zapomnienia, zmieniając się w wyszczekaną i pragnącą pieszczot...
<br />
Nie, tego nie dawało się nazwać słowami.
<br />
Chodziło o sam proces... O to jak znikało jego wieczne opanowanie i
skrzywiona mina, jak pełne wargi rozciągały mu się w nieprzytomnym
uśmiechu, ciało wyginało w piękny łuk, a oczy zachodziły swoistego
rodzaju mgłą, przywodząc na myśl niespokojną taflę oceanu.
<br />
Niels zatapiał się w tym spojrzeniu, biorąc chłopaka płytkimi i
pośpiesznymi ruchami. Ramiona oparte po obu stronach drobnego ciała,
drżały widocznie, ale nie przejmował się tym, pochłonięty do końca
wyrazem twarzy, dźwiękiem jękow, zapachem ciała tego małego prowokatora.
<br />
Długie nogi Setha zacisnęły się na nim mocniej; spocone ciała zetknęły
się ze sobą, ocierając bezwstydnie gorącymi powierzchniami. Niels sapnął
i pochylił się odrobinę by połączyć ich usta w gwałtownym pocałunku.
Całował go i pieprzył w tempie wykraczającym ludzkie rozumowanie.
<br />
Był tylko pragnieniem, pożądaniem spotęgowanym do tego stopnia, że nie liczyło się już nic więcej.
<br />
Zmienił kąt pchnięć, wyprowadzając je bardziej od dołu, dokładnie w <span style="font-style: italic;"> ten </span>
punkt, ten jedyny, który doprowadzał Setha do najcudowniejszych ruchów
na świecie, do nieznośnego zaciskania się na jego fiucie i... Och, już i
tak był na granicy, to wnętrze było zbyt ciasne, zbyt śliskie, zbyt
idealne i...
<br />
- Kur... - Nie udało mu się nawet dokońćzyć, bo spazmy rozkoszy
uderzyły w lędźwia, rozlewając się gwałtownie po całym ciele w postaci
wstrząsająco dobrego orgazmu.
<br />
Wyginał się i wyginał, wypuszczając z siebie kolejne fale nasienia. W
końcu cudowne skurcze ustąpiły i zostało tylko przyjemne otępienie.
<br />
Opadł więc na drobne ciało pod sobą, pzrytulił się do niego ufnie i wykrzywił wargi w pełnym zadowolenia uśmiechu.
<br />
- Mogę zapalić?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-03-26, 04:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Wytrysnąłem
chwilę wcześniej, tuż przed Nielsem i teraz mogłem obserwować, jak jego
twarz zmieniała się. Jak głupi wyraz miał, jak usta kształtują się w
kółeczko, a potem obnaża swoje dość długie kły. Czułem tuż obok moich
ramion, jak jego palce zaciskają się na pościeli. Przymknąłem powieki,
ale tylko na chwilę, a już był koniec tego przedstawienia, tego
spektaklu. Zrelaksowany uśmiech rozpłynął się na twarzy mężczyzny i
dłużej nie mogłem go obserwować, bo opadł na mnie, przyduszając mnie
trochę. Objąłem go jedną ręką, bo drugiej jakoś nie chciało mi się
podnosić.
<br />
- Nie polecam, klimatyzacja poszła. Dopiero jutro rano przyjdzie mechanik - mruknąłem, średnio też z tego zadowolony.
<br />
Fajka kusiła, ale lenistwo było silniejsze, nie miałem siły się podnieść
z tego łóżka i iść do salonu, otworzyć balkon. Za dużo roboty,
zdecydowanie.
<br />
- Złaź ze mnie, dusisz - sapnąłem w końcu, gdy ciężar na klatce
piersiowej był już nie do wytrzymania. Swoje Niels ważył, to na pewno.
<br />
I tak musiałem się podnieść. Trzeba by się umyć albo chociaż wytrzeć. Czy ja nie miałem gdzieś tu chusteczek?
<br />
Podniosłem się na łokciach, spoglądając to na jedną szafkę nocną, to na
drugą, tę po stronie Nielsa. A może w szafce? Przewróciłem się na bok i
otworzyłem ją, zaglądając z zaciekawieniem.
<br />
- Mam! - Triumfalnie wyciągnąłem paczkę chusteczek i wyciągnąłem kilka.
Kilka chwil później nie było na moim ciele żadnych śladów po spermie, a w
aksamitną paczuszkę można było też zawinąć kondom. Tak przygotowany do
wyrzucenia został położony na szafeczce nocnej, bo nie miałem już siły,
żeby się podnosić. Zdecydowanie nie.
<br />
Ułożyłem się wygodnie pod kołdrą, którą podzielił się ze mną Niels i wtuliłem w poduszkę.
<br />
- Jestem taki zmęczony - mruknąłem niewyraźnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-07-07, 03:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Przyzwyczaił
się już do tego, że Seth nie pozwalał mu się do siebie zbyt długo
przytulać - ten dzieciak był tak drobny, że z trudem utrzymywał jego
ciężar prze pięć minut.
<br />
Ach, no tak - musiał się jeszcze powycierać, książę jeden. Niels nie
miał nic przeciwko zapachowi seksu i odrobinie potu. To sprawiało, że
czuł się komfortowo i, cholera, po prostu lubił czuć po swoim ciele, że
przed chwilą znajdowało się tuż przy i w Sethcie...
<br />
..Który układał się właśnie obok niego, zmęczony jak skurwysyn. Nie zdążyła minąć chwila i spał, pogrążony w głębokim śnie.
<br />
I choć Niels spał przez parę dobrych godzin, teraz przewrócił się na
bok, wpatrując w piękną buzię blondyna. W jego duże wargi, długie rzęsy i
zmarszczone brwi.
<br />
Zastanawiał się co to wszystko mogło znaczyć - to, co teraz się między
nimi działo... Czy Seth był mu w stanie wybaczyć? Czy to wszystko w
ogóle miało sens?
<br />
Wiedział, że nie potrafiłby bez niego żyć, już nigdy - próbował i nie
wyszło, nie było tu czego dodawać. Ale czy on... Czy on nie byłby w
stanie żyć bez niego?
<br />
Był młody, mógł sobie jeszcze wszystko ułożyć...
<br />
Przełknął ciężko ślinę i usiadł na łóżku.
<br />
Myśl, że Seth mógłby kiedyś przestać go pragnąć, była okropna, niemalże nie do wytrzymania.
<br />
Ale w tej jednej chwili wydała mu się niezwykle rzeczywista.
<br />
<br />
Minął tydzień od pamiętnej nocy pełnej przeprosin i pojękiwań - Seth,
pogrążony w egzaminach i próbach zespołu, stał się niemalże nieuchwytny -
ciągle gdzieś latał, coś załatwiał albo czegoś się uczył i powoli
sytuacja zaczynała być już nużąca.
<br />
Niels, oczywiście, starał się do niego jakoś zbliżyć, zagadać (upewnić
się, że teraz mógł już spokojnie całować go i przytulać kiedy tylko
miałby na to ochotę!), ale nijak mu się to nie udawało.
<br />
I w końcu trafiał go szlag, kiedy myślał o tym wszystkim, co mogliby
teraz robić (jedzenie, zabawa, seks, cokolwiek byleby ten gnojek
znadjował się tylko w zasięgu dłoni), postanowił więc zrobić
skurczybykowi niespodziankę.
<br />
Wieczorem “pożyczył” od Andrei klucz do mieszkania blondyna – dzięki
temu dostał do niego dostęp i mógł wzdrożyć swój plan w życie.
<br />
I kupił butelkę Martini, zrobił pieprzony obiad, porozsypywał na łóżku
idiotyczne płatki róż – miało być do przesady słodko i miło.
<br />
No i... I ta bransoletka. Pomyślał, że głupio byłoby kupować facetowi
naszyjnik albo kolczyki (nie był nawet pewien czy Seth miał przekłute
uszy), ale bransoletka? Ładna, wąska, srebrna, wydawała się idealnie
pasować do nadgarstka tego głupiego dzieciaka.
<br />
Tak, wieczór zapowiadał się idealnie – do momentu gdy Niels nie zdał sobie sprawy z jednego, malutkiego problemu...
<br />
Ten idiota wciąż nie wracał do domu. Obiad zdążył całkiem wystygnąć,
płatki przeschły do tego stopnia, że straciły swój kolor. Telefon był
już gorący od wystukiwanych połączeń, ale były one całkowicie
bezskuteczne.
<br />
Nie odbierał. Dlaczego? Co się, do kurwy nędzy, działo?
<br />
- Andrea? - Wychrypiał do słuchawki, znajdując się już na skraju
załamania nerwowego – Setha nie ma w domu. Skończył zajęcia cztery
godziny temu, nie było żadnej próby.
<br />
- Tak, myślałam, że... Zaczekaj, spróbuję do niego zadzwonić, ok?
<br />
Rozłączył się, poczekał – wsunął między wargi zmiętoszonego papierosa i
odpalił go, zaciągając się tak mocno, że płuca zaprotestowały boleśnie.
<br />
I wtedy zadzwonił telefon.
<br />
- No i co?
<br />
- Jorgen – usłyszał w słuchawce i nagle cała krew odpłynęła mu z twarzy.
<br />
- *Hvor er det - Zapytał drżąco, wypuszczając dym nosem. - Hvor er han, hore, det er?
<br />
- **Patetisk idiot . Gamle pakhuse i havnen. Du har en time.
<br />
To było silniejsze od niego – rzucił słuchawką o ścianę i opadł na kolana, kuląc się pod ścianą.
<br />
Wiedział już, co go tam czekało. Ojciec przyprowadził pewnie swoich
ludzi, a Setha wziął na przynęte. Pozbędzie się wreszcie problemu,
pozbędzie się syna pedała.
<br />
Byleby tylko... Nie zrobili krzywdy dzieciakowi, byle nie ważyli się go dotknąć.
<br />
Tak, Seth. Trzeba było szybko działać, nie było czasu na użalanie się nad sobą.
<br />
Telefon rozdzwonił się ponownie, ale nie zamierzał go odbierać –
pochwycił go tylko z podłogi (szybka miała na sobie dwa pęknięcia, ale
przeklęty złom wciąż działał) i rzucił się w kierunku drzwi.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Wiadomość od Andrea
<br />
hej, ode mnie też nie odbiera, nie wiem gdzie może być. Oddzwoń jak coś oke? </span>
<br />
<br />
- Pobudka – szorstka dłoń zetknęła się z twarzą blondyna, tarmosząc ją bezczelnie. - Obudziłeś się już?
<br />
Mężczyzna miał silny akcent, wyjatkowo twardy i nieprzyjemny. Angielski
brzmiał w jego ustach tak jakby samo jego używanie stanowiło obrazę.
<br />
Popatrzył na jego twarz – była ładna. Zbyt ładna, niemalże kobieca.
Poczuł jak po kręgosłupie przechodzi dreszcz obrzydzenia; skrzywił się i
pokręcił głową.
<br />
- Nie myślałeś chyba, że pozwolimy ci tu spać, co? - Zaśmiał się sucho i
odpalił sobie papierosa w łudząco podobny sposób do Nielsa. - Najpierw
pogadamy, poznamy się trochę. To naturalne, że chciałbym poznać przyszłą
synową, co?
<br />
<br />
<br />
* Gdzie on jest , gdzie on, kurwa, jest?
<br />
** Żałosny, skończony idiota. Stare magazyny w portowej. Masz godzinę.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-07-07, 04:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Ocknąłem
się, czując mocny dotyk na swoim ciele i słysząc bardzo nieprzyjemny
akcent. Wydawało mi się, że to angielski, ale nie mogłem być tego pewien
- brzmiało, jakby wypowiadał się Niemiec. Albo ktoś z równie mocnym,
rodzimym językiem. Uniosłem powieki i spojrzałem na mężczyznę, który
stał przede mną. Nie znałem go, tego byłem pewien, ale jego rysy twarzy
były mi znajome, sposób zapalania papierosa także, nawet twarz -
widziałem jego zdjęcie, gdy Max robił dla mnie robotę i szukał
informacji o Nielsie. Zresztą, nie musiałem wcale myśleć nad tym, kim
jest ten człowiek i czy mam rację - sam mi to powiedział. I właśnie w
tym momencie pojawiły mi się przed oczami wszystkie informacje, jakie
miałem o tym człowieku. Berndt Hemmingsen, ówcześnie lat 64, boss mafii,
głównie handel bronią i narkotykami, czasem żywy towar.
<br />
Poruszyłem dłońmi i szybko uświadomiłem sobie z spływającym na mnie
zimnym strachem, że jestem związany. Zimny metal kajdanek bardzo
dokładnie pokazał mi, że nie mogę się ruszyć, nie rozerwę ich tak po
prostu.
<br />
Milczałem, patrząc na niego. Że też musiałem się tak dać...
<br />
Było już późno. Skończyłem zajęcia, nie pozostało mi nic innego, jak
pójść do biblioteki i później wrócić do domu. Ostatni czas był dla mnie
naprawdę szalony i bardzo męczący - zero czasu dla siebie, nie mogłem
nawet wziąć dłuższej kąpieli, bo po prostu goniły mnie terminy na
wszystko. Trzeba było pisać prace licencjackie, obronić się, próby,
nagrywanie piosenek w studiu, wszystko naraz.
<br />
Nie zwróciłem uwagi, zaaferowany tym, że dostałem smsa od mojego
promotora. Nie wiedziałem, że ktoś mnie śledzi, że jedzie za mną
samochód, że kilka sekund później będę w pieprzonym vanie. Bez światła,
bez świadomości gdzie jadę i co się ze mną stanie. Niestety, nie
wiedziałem absolutnie niczego. I teraz tu byłem, patrząc mu w oczy.
<br />
Był grubszy, niż Niels, bardziej masywny, ale schludnie ogolony,
dokładniej, niż jego syn kiedykolwiek. Włosy zaczesał do tyłu. Zwróciłem
na to uwagę, gdy przejechał po nich palcami.
<br />
Rozejrzałem się dyskretnie. Kontenery, przytłumione światło,
pomieszczenie wydawało się być całkiem duże. Słyszałem jakiś skrzekliwy,
przytłumiony dźwięk; jakby mewy, ale na zewnątrz.
<br />
Berndt szybko jednak poprawił mnie i pokazał, na co mam patrzeć. Na
niego i to, jak zaciągał się papierosem. Przełknąłem ślinę. Nie znałem
go, ale sprawiał wrażenie naprawdę niebezpiecznego człowieka - porwał
mnie, zresztą, tego byłem pewien. Pamiętam, że gdy tylko Max pokazał mi
jego zdjęcie przeszły mi dreszcze po całym ciele. To był jeden z tych,
których zawsze omijasz szerokim łukiem, nieważne co.
<br />
- Czego chcesz? - spytałem spokojnie, a przynajmniej modliłem się, żeby
mój ton nie drżał tak bardzo, jak chciało drżeć ciało. Bo to nie mogło
oznaczać nic dobrego. Po prostu nie mogło.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-07-08, 02:23<br />
<hr />
<span class="postbody">-
No, proszę - Berndt uśmiechnął się krzywo, strzepując popiół z
kończącego się już papierosa - można by pomyśleć, że będziesz zaraz wył i
prosił o litość. A ty wolisz zgrywać twardziela. Ostry jak na zwykłego
pedzia .
<br />
Jego głos brzmiał niemalże spokojnie, tak jakby rozmawiali teraz o
pogodzie; gdzieś w tle pobrzmiewało jedynie echo nadchodzącego gniewu.
<br />
Berndt zamierzał przelać cały swój gniew na tę żałosną ciotę - wylać na
niego całe to wiadro żalu, który odczuwał kiedy myślał o swoim synu, o
tej nieudanej kupie bezużytecznego gówna.
<br />
Mógł znieść wiele, naprawdę - to, że Jorgen nie przepadał za swoją
pracą, to, że wolał chodzić na randki niż komuś porządnie
przypierdolić... Tak, to jedno mógł znieść.
<br />
Ale nie to, że okazał się pedałem. Tego jednego nie potrafił ścierpieć
za żadną cenę. Ludzie zaczynali już o nim mówić, o tym, że może sprzedał
to temu idiocie w genach.
<br />
Nie było takiej, kurwa, możliwości - Berndt wolał kobiety, był prawdziwym mężczyzną. I potrafił to pokazać, w każdej chwili.
<br />
- Zaraz ci pokażę czego chcę, kochasiu - podniósł się nieśpiesznie ze
starej skrzyni i wyciągnął tlącego się jeszcze papierosa w kierunku
twarzy małej kurwy. Chwycił w drugą garść pęk jasnych włosów i wygiął mu
szyję w taki sposób by była możliwie jak najbardziej wyeksponowana.
<br />
W następnej chwili przyciskał żar do delikatnej skóry, pozwalając by nie tylko ją poparzył ale i odrobinę podtopił.
<br />
- Chcę żebyś darł się i wył - wymruczał spokojnie, pozwalając by
niedopałek zsunął się po ramieniu chłopaka. - I choćbyśmy mieli spędzić
tu całą noc, dopilnuję żebyś darł się i wył.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-07-08, 02:57<br />
<hr />
<span class="postbody">"Jak
na zwykłego pedzia". Chyba przeprowadził badziewne poszukiwania, skoro
ustalił tylko to, że lubię fiuty. Chyba, że to była najważniejsza dla
niego informacja, a fakt, że miałem kilka dziewczyn był kwestią sporną.
Zabawne, że właśnie na tym skupiłem swoje myśli. Ale bardzo nie chciałem
zastanawiać się nad tym, gdzie jestem, co się ze mną stanie i jak
bardzo będę martwy w najbliższym czasie. Wątpię, żeby mnie tak po prostu
wypuścił, nie spodziewam się też rychłego ratunku. Mogłem mieć nadzieję
i trochę miałem, że ktoś się w końcu zorientuje o moim braku, ale kiedy
to będzie, skoro przez ostatni tydzień byłem praktycznie nieuchwytny, a
ten weekend miał być wolny od prób? Całe trzy dni, w ciągu których mogę
umrzeć.
<br />
Wiedziałem o człowieku, który stał teraz przede mną i trzymał mnie za
włosy wystarczająco dużo, by wiedzieć, że jest cholernie niebezpieczny, a
to, co teraz mówił świadczyło tylko o tym, że jest też nieobliczalny i
głupi.
<br />
Zapatrzony w swoje głupie poglądy, których nie rozumiałem i nie wiem o co mu chodziło.
<br />
- Chcę żebyś darł się i wył - Berndt wymruczał spokojnie, pozwalając by
niedopałek zsunął się po moim ramieniu. Czułem pulsujący ból w miejscu, w
którym był przyciśnięty. Ściskałem zęby i dłonie w pięści, wbijając
paznokcie w skórę, co ewidentnie nie pomagało w kondycji mojego ciała,
ale nie obchodziło mnie to. Byłem zbyt bardzo przerażony i
zdezorientowany jego postępowaniem. - I choćbyśmy mieli spędzić tu całą
noc, dopilnuję żebyś darł się i wył.
<br />
<br />
Mogłoby mi się wydawać, że to czcza wypowiedź, ale już godzinę później
wiedziałem, że nie przeżyję tej nocy. Prawdopodobnie minęła godzina, nie
mogłem mieć pewności, nie wiedziałem ile czasu to trwało. Nie mogłem w
stanie być butny tak bardzo, jak chciałbym, choćby dla zasady, dla
samego siebie. Ból był niewyobrażalny... Nigdy nie czułem czegoś tak
okropnego, tak dotkliwego. Z jakiegoś powodu Berndt upodobał sobie
rozżarzony pogrzebacz, zapowiadając, że to tylko początek "wspólnych
atrakcji", jak to pięknie ujął.
<br />
Nigdy, przenigdy nie bolało i nie piekło mnie aż tak. Moje myśli to było
jedno, wielkie cierpienie. Jeden wielki krzyk, który wydobywał się z
mojego gardła, bo chociaż nie wiem jak bardzo chciałbym mu się
przeciwstawić, nigdy nie byłem bardzo wytrzymały na cierpienie fizyczne,
a właśnie w tej dziedzinie mężczyzna stojący przede mną rozsmakował się
najbardziej. Przynajmniej na ten moment. Na moim torsie było już kilka
śladów po przypalaniu, skóra piekła, ciągnęła boleśnie, każdy ruch
sprawiał milion bolesnych szpilek w moim ciele, chciało mi się
wymiotować.
<br />
- O co ci chodzi, człowieku? Nic ci nie zrobiłem! - powiedziałem w
końcu, gdy Berndt wyraźnie znudził się przypalaniem i odłożył zabawkę,
szukając innej. Przesuwał oczami po wielu przedmiotach z wyraźną
ciekawością, zainteresowaniem, fascynacją.
<br />
Ten człowiek był naprawdę pojebany, do kwadratu.</span><br />
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="right" width="40"><br /></td><td align="left"><br /></td></tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-65449097659622858832019-05-29T09:26:00.002-07:002019-05-29T09:31:06.252-07:00Hi, Gorgeous. 3/6<hr style="margin-left: auto; margin-right: auto;" />
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #3d85c6;">Yaoi - Hi, Gorgeous.</span></b></div>
<hr style="margin-left: auto; margin-right: auto;" />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous_29.html">
</a>
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous-26.html">POPRZEDNIA CZĘŚĆ</a></div>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-01, 16:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Boże, ta
kobieta była niesamowicie irytująca w tym momencie. Nigdy wcześniej nie
widziałem tego tak dokładnie. Była po prostu drażniąca. Westchnąłem,
kiedy dalej odstawiała te swoje cyrki i postanowiłem włożyć słuchawki i
puścić sobie muzykę. Uśmiechnąłem się, słysząc znajomą, dobrą nutę.
Włączyłem tablet i zacząłem przeglądać strony internetowe.
<br />
Zaskoczyło mnie, że nagle zjechaliśmy na pobocze. Nie było tu absolutnie
nikogo i niczego. Co jest? Wysiadłem z samochodu i zdezorientowany
spojrzałem na moją matkę i Nielsa.
<br />
- Co jest? - mruknąłem, zdziwiony.
<br />
- Poprowadzisz, skarbie? Zdrzemnę się, a Nielsa boli głowa.
<br />
Skrzywiłem się, ziewnąłem i zdjąłem słuchawki. Wyłączyłem muzykę, tablet
i schowałem do torby. Nie miałem na to ochoty, ale chyba nie mam nic tu
do gadania. Usiadłem więc za kierownicą, poczekałem aż Niels spali
papieros do końca ("Nikt nie będzie palił w moim samochodzie, Seth!").
<br />
Reszta podróży byla spokojna. Matka spała, Niels chyba też. Dojechaliśmy
na miejsce, było późno. I naprawdę byłem bardzo zmęczony. Kurwa.
Cieszyłem się, ze już byliśmy na miejscu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 01:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Usiadł
na siedzeniu za... kierowcą, mając szczerą nadzieję, że dzięki temu nie
będzie próbował wpatrywać się w jego twarz. Bo nie chciał tego robić,
po prostu...
<br />
Nie.
<br />
Ale i tak to robił. Ukradkowo, po cichu, z dużym rozgoryczeniem i żalem do siebie samego.
<br />
Podglądał go. Zirytowaną minę kiedy jechali w korkach, rozluźniony
uśmieszek gdy mknęli po szosie... Zmartwione spojrzenia rzucane w...
jego stronę?
<br />
Nie, tylko mu się wydawało. Przecież Seth unikał go jak ognia, wyraźnie
się nim brzydził, przecież PIEPRZYŁ SIĘ Z INNYM FACETEM, więc po co
miałby, do cholery, się na niego gapić?!
<br />
Właśnie. Po co.
<br />
To pytanie nie dawało mu wciąż spokoju, mimo, że zadawał je w związku z tak wieloma rzeczami...
<br />
Zasnął.
<br />
<span style="font-style: italic;"> - Ymh. - Słyszy stłumione jęknięcie i
obejmuje go mocniej, przyciągając jego drobne biodra i tyłek do swojego
fiuta, tak gorącego i potrzebującego tej ciasnoty.
<br />
- Wiem. - Mówi tylko i przyśpiesza, wyszarpując mu spod ramion resztki
koszuli. Jej strzępy leżą porozrzucane wokół łóżka niczym cholerne
konfetti. Wpatruje się w nagie i spocone ciało, czując podziw, czując
dumę i szczęście.
<br />
Pochyla się i całuje bok cudownie pachnącej szyi, ssie i przygryza jej
skórę - słodką, pachnącą kwiatami i tym czymś, czym pachnie tylko on.
<br />
Albo kimś. Może ten zapach nazywa się po prostu tak jak on sam.
<br />
- Seth. - Mruczy więc, uśmiechając się pod nosem. - Seeeth. - Powtarza, zderzając się jądrami z jego kształtnym tyłkiem.
<br />
Jest cudowny, niesamowity.
<br />
Tylko jego. </span>
<br />
- ...eśmy na miejscu więc naprawdę możesz już wstawać, kochanie.
<br />
- Tak. - Mruknął sennie, podnosząc się z miejsca.
<br />
- Weźmiesz walizki?
<br />
- Jasne. - Odetchnął głębiej i potarł mocno zaczerwieniony policzek.
Spróbował dyskretnie zakryć wzwód (Seth, Seth, Seth - brzęczało mu
uparcie w głowie) i chwycił dwie pierwsze walizki, trzymając się
przezornie z tyłu.
<br />
- Trzeba wjechać na trzecie piętro, mamy apartament z jednym wyjściem,
ale ty masz sypialnię po lewej, kotku, my po prawej. Będzie nas dzielił
salon. Gdybym wzięła dwa oddzielne pokoje to spędzalibyśmy ze sobą za
mało czasu. - Mruczała w kierunku blondyna, uśmiechając się przy tym
radośnie. - Będziemy chodzić na spacery, narty, grzane piwo, no
zobaczysz. Niels, kotku, idziesz za nami?
<br />
- Idę za wami. - Mruknął, napinając mięśnie, które zadrżały pod ciężarem mini lodówki Katji.
<br />
Ciekawe ile w nią zapakowała butów czy innego świństwa.
<br />
Na szczęście ta druga była już lżejsza.
<br />
- Pójdziemy jeszcze na drinka? Nie chce mi się spać. A Wam, chłopcy?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 01:52<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Gdybym wzięła dwa oddzielne pokoje to spędzalibyśmy ze sobą za mało
czasu. - Przedrzeźniałem ją ewidentnie, a gdy spojrzała na mnie,
uśmiechnąłem się niewinnie.
<br />
Być może zależało jej na tej akceptacji tak bardzo, ponieważ rodzina z
jej strony ewidentnie nie brała zbytnio udziału w jej życiu, wycofali
się z niego bardzo skutecznie i dopiero teraz po tylu latach powoli
pewne elementy tej ważnej części jej życia. Wbrew pozorom to była
naprawdę niesamowicie rodzinna kobieta, pełna miłości i potrzeby jej
okazywania, dzielenia się. Mój ojciec miał być taką osobą, na śmierć i
życie aż do starości. Wyszło inaczej i nie pozostało nam nic innego, jak
po prostu pogodzić się z tą kwestią. Przykro mi było, że
doświadczyliśmy wszyscy na świętach tej ewidentnej dyskryminacji i
niezadowolenia z bardzo prozaicznych rzeczy, jak na przykład łączenia
tradycji amerykańskich i ukraińskich. Było to dla mnie bardzo
niezrozumiałe po dziś dzień, ponieważ uważam, że w zasadzie mama
świetnie spełniała się w roli łączenia tradycji od kiedy pamiętam. Nie
pozwalała, aby jej kultura została zatracona, ale też nie chciała, abym
czuł się inaczej wśród amerykańskich rówieśników i chciała, aby tato
także miał wspaniałe, tradycje - w dalszym ciągu kultywowane.
<br />
Chyba dlatego właśnie tak na nas naciskała, ale dalej pozostawało to niewątpliwie szalenie wkurwiające, po prostu.
<br />
Odwróciłem się do Nielsa i spojrzałem na niego, takiego załadowanego.
Nawet jeśli drażnił mnie, a wcześniej sprawił, że czułem się niewygodnie
sam ze sobą. Ale jednak nie lubiłem, jak ktoś robił coś za mnie, co
mogę zrobić sam.
<br />
- Może wezmę jednak swoją torbę, co? Nie jest ciężka.
<br />
- Przestań, kochanie, Niels sobie poradzi. - Nawet jeśli Niels chciał coś odpowiedzieć, matka na to definitywnie nie pozwoliła.
<br />
Pozostało nam więc dobrnąć do tego nieszczęsnego apartamentu i wrzucić
rzeczy do środka. Nie rozpakowywaliśmy się. Wystarczyła chwila, aby się
przebrać (w przypadku mnie i Nielsa, matce zajęło to kilkanaście minut
więcej, żal).
<br />
Nie miałem ochoty na drinki, byłem zmęczony i zniechęcony, ale nie pozostało mi nic innego.
<br />
Luźna koszulka, zwykłe, lekko opinające tyłek jeansy, tenisówki. Moja
matka wyglądała jak bilion baksów, jak zwykle. A Niels wyglądał, jakby
ktoś wsadził mu kij w dupę, taki miał zachwycony grymas. Ech.
<br />
Nie ma to sensu. Tak było lepiej, zero kontaktu, zero problemów.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 02:29<br />
<hr />
<span class="postbody">- O, jak tu ładnie. - Katja uśmiechnęła się pięknie, zawisając z gracją na jego szerokim ramieniu.
<br />
Wyglądała (jak zwykle) zjawiskowo, w długiej srebrzystej sukni i
wysokich szpilkach, które tylko podkreślały zgrabność jej długich nóg.
<br />
Seth odziedziczył po niej te cudowne nogi.
<br />
A on zdecydowanie nie powinien o tym teraz myśleć. A już najlepiej w ogóle.
<br />
- Czego się napijecie? - Zapytała, siadając przy jednym z najlepiej
oświetlonych stolików. Sięgnęła po kartę ze spisem wszystkich kolorowych
drinków i zerknęła na niego tak jakby oczekiwała, że tym razem Niels
napije się czegoś innego niż piwo.
<br />
O, nie. Dość już miał wina, brandy i innego wytrawnego gówna.
<br />
- Piwo. - Mruknął, spoglądając jej przy tym perfidnie w oczy.
Uśmiechnął się przekornie, zmuszając ją tym świadomie do odpuszczenia.
<br />
Pokręciła głową, rzucając spojrzeniem na krzykliwe menu alkoholika.
<br />
- Strasznie tu tego dużo... Nie wiem co mogłabym wziąć. Seth, może ty
mi coś zaproponujesz? Chyba, że też jesteś fanem piwska. - Zmarszczyła
nos i zerknęła na niego przez ramię. - Niels?
<br />
Drgnął, słysząc swoje imię - cholera jasna, znowu odpłynął, rozmyślając i tym gówniarzu.
<br />
Czy on musiał tak dobrze wyglądać w zwyczajnym t-shirtcie i podartych portkach?
<br />
Gdzie tu w ogóle była logika?
<br />
- Słucham? - Zapytał jej uprzejmie, nie rozumiejąc, że właśnie został ochrzaniony.
<br />
Katja popatrzyła na niego dziwnie i westchnęła ciężko, wyraźnie smutniejąc.
<br />
- Jesteś zmęczony? Może wolisz już iść do łóżka?
<br />
- Nie. - Odparł natychmiast, posyłając jej przepraszający uśmiech. - Przepraszam, zamyśliłem się.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Myślałem o nogach i tyłku twojego syna i o tym jak chciałbym mu te nogi rozłożyć a tyłek wypieprzyć.
<br />
Ale nie powinnaś chyba o tym wiedzieć.</span>
<br />
- Czy mogę przyjąć zamówienia? - Znikąd pojawił się kelner,
przyglądając im się dziwacznie. - Ma pani niezwykle piękny naszyjnik. -
Rzucił do Katji, a jego uśmiech przybrał nieco na pikanterii.
<br />
- Dostałam go od swojego mężczyzny. - Zaśmiała się luźno blondynka,
mrugając filuternie. - A co do drinków, to niestety niczego nie
wymyśliłam. Mój syn także. Może pan nam coś doradzi?
<br />
Młodzieniec pochylił się niżej i wskazał palcem pierwszą pozycję, zaczynając... mówić...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nie smuć się tak. Nie gniewaj się na
nią. Ona chce dla ciebie dobrze. Dla nas. Chociaż nie powinna tego
chcieć dla mnie. Jestem strasznym skurwielem.
<br />
Ale, kurwa mać, nie mogę inaczej kiedy ty wyglądasz tak jak wyglądasz.
Mam ochotę sięgnąć przez ten pieprzony stół i wziąć cię za rękę. A potem
wciągnąć na jego powierzchnię i całować cię tak... </span>
<br />
- W porządku, zamówienia przyjęte. Dlaczego nie chciałeś soku do piwa?
<br />
Drgnął i na poczekaniu wymyślił szybką wymówkę (nawet nie słuchał co
mówił ten cholerny kelner i nie pamiętał żeby pytał go o sok!) :
<br />
- Nie jestem dziewczyną.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 02:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Szczerze
mówiąc z drinków lubiłem tylko mojito. I gdy kelner potwierdził, iż
mają takowy, natychmiast to właśnie to było moim zamówieniem. Niels,
tradycyjnie, złapał za piwo. Był jakiś dziwnie zamyślony, a poza tym
patrzył tylko na mnie. Matce, co prawda. odpowiadał, ale było to chyba
trochę mechanicznie i nieświadomie. Nie przywiązywał do tego wagi i ona
zdawała sobie z tego sprawę, ale zajęta była ustalaniem zamówienia dla
siebie. Z tego co słyszałem, dla każdego z nas zamówiła też sałatkę.
Wątpiłem, że Niels będzie z tego powodu zadowolony, ale nie mnie było to
oceniać.
<br />
Nie wiedziałem o co mu chodzi. Ale było to bardzo dziwne, nie uśmiechał
się, ale przyglądał się bardzo bezczelnie. Było to o tyle nietypowe, że
jeszcze wcześniej w ogóle nie chciał przecież nawet na mnie zerknąć, a
co dopiero prowadzić konwersacje.
<br />
Poza tym odnosiłem wrażenie, że ja to spojrzenie już znałem. Było kiedyś
i to w stosunku do mnie. I wtedy właśnie pieprzyliśmy się... To było
dziwne. O co mu chodziło? Był z moją matką, tak?
<br />
Sporzałem na dłoń należącą do Nielsa. Leżała ona na stole i widać było,
jak delikatnie kurczy je i rozsuwa znów. Znów uniosłem spojrzenie na
jego oczy.
<br />
Oblizałem zupełnie mimowolnie usta, nie zdając sobie z tego nawet dobrze
sprawę. A gdy udało mi się to zrozumieć i zauważyć, że mogło to zostać
odebrane bardzo dwuznacznie, znów popatrzyłem na jego oczy. I byłem
zdezorientowany.
<br />
- Czemu nie poprosiłeś o sok?
<br />
Drgnąłem, jakbym był wybity z jakiegoś dziwnego transu. Natychmiast
opuściłem głowę i przeklnąłem pod nosem. Nie powinienem w ogóle... Co my
w ogóle robiliśmy, co ON robił, co to kurwa było? Kochał moją matkę,
czy nie?
<br />
Odetchnąłem nieco drżąco i gdy tylko mój drink przyszedł w końcu,
natychmiast się na niego rzuciłem, w trzech łykach wypijając całego.
Natychmiast domówiłem kolejnego.
<br />
- Seth? Tobie co?
<br />
- Nie, nic. Po prostu chciało mi się pić...
<br />
Zrobiło mi się słabo, bo poczułem się, jakbym chciał, aby... Nie, to
absurdalne. Nie mogło mieć to znowu miejsce, nie mogłem na to pozwolić,
po prostu nie. Już dosyć, że oszukiwaliśmy dalej matkę i ona biedna była
w błogiej nieświadomości.
<br />
Kurwa mać, co ja w ogóle mam w tej głowie?
<br />
Nie. Po prostu nie.
<br />
Wypiłem niemal duszkiem też drugi drink.
<br />
- Seth? Zwolnij.
<br />
- Wiesz, nie czuję się najlepiej. Chyba pójdę do siebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 03:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Zauważył to.
<br />
I był wściekły. Wkurwiony. Albo gorzej, smutny. Zasmucił go swoją
bezczelnością. Zasmucił go tym, że odważył się znów mieć te myśli i
okazał to (co z tego, ze niechcący) w tak otwarty sposób.
<br />
Łup! - pusta szklanka huknęła o wypolerowany blat, a Seth oblizał tylko usta, oddychając głęboko.
<br />
- Seth? Tobie co? - Katja zerknęła na niego z autentycznym zdziwieniem, upijając maleńki łyczek własnego napoju.
<br />
Niels pociągnął zdrowo z kufla, ale w jego przypadku nie było to niczym
dziwnym (kobieta nie mogła jednak wiedzieć o tym, że najchętniej
wydoiłby teraz cały ten kufel na raz i tak jak Seth, poprosił o
następny. I jeszcze jeden...).
<br />
- Nie, nic. Chciało mi się pić. - Skłamał bezczelnie, sprawiając, że dusza Nielsa zawyła z niepokoju i ulgi jednocześnie.
<br />
Niczego jej nie powiedział. Ale przejmował się i to widocznie.
<br />
Co miał zrobić? Kurwa, mógł się tak na niego nie gapić, mógł mu dać spokój i udawać, że nadal jest nim obrzydzony.
<br />
To byłoby łatwiejsze.
<br />
Chociaż...
<br />
- Seth? - Katja po raz kolejny upomniała syna, marszcząc groźnie brwi. - Zwolnij.
<br />
- Wiesz, nie czuję się najlepiej. Chyba pójdę do siebie. - Odpowiedział
niewyraźnie, budząc tym u niego jeszcze większy niepokój.
<br />
Powie jej, powie jej i wszystko będzie stracone. Jego kasa odejdzie w
dal, Katja każe mu o sobie zapomnieć, a on i Seth już nigdy się nie
zobaczą i...
<br />
NIELS, ZWOLNIJ - upomniał się w myślach, parodiując przy tym nieudolnie Katję.
<br />
- To pewnie przez te hot dogi. Ja też się jakoś dziwnie czuję. - Mruknął, patrząc sobie na dłonie.
<br />
- Mogliście ich nie jeść. Mówiłam wam, że na tych stacjach sprzedają
same ohydztwa. Ach, trudno. Dopijamy i kładziemy się spać. Możesz iść
przodem, słońce. Gdybyś czegoś potrzebował, jesteśmy zaraz za drzwiami.
<br />
Wyjaśniła mu jak małemu dziecku i odprowadziła go wzrokiem do samego wyjścia, wyglądając na nieco zmartwioną.
<br />
- Niels, musisz mi powiedzieć co się między wami wydarzyło, bo nie mogę
już patrzeć na to jak on cierpi. Jestem jego matką, to mnie przerasta.
Proszę cię, opowiedz mi o tym.
<br />
Westchnął, zastanawiając się jak mógłby skłamać. Co brzmiałoby sensownie?
<br />
Ona powoli przestawała łykać wymówki, nie była głupia. Potrzeba było
teraz niezłej pomysłowości żeby się w tym wszystkim nie pogubić i...
<br />
- Mówiłem ci już, że Seth nie może się pogodzić z moim ciężkim
podejściem do pe... Ach, homoseksualistów. To silniejsze ode mnie i
próbuję z tym walczyć, ale on i tak się gniewa.
<br />
Wyjaśnił jej cicho i aż drgnął gdy uświadomił sobie jak bardzo prawdziwe
i adekwatne były te słowa w stosunku do ich poronionej sytuacji.
<br />
Gdyby tylko Katja wiedziała JAK bardzo..</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 03:34<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ja nie wiem, czy to to... - mruknęła kobieta, upijając znowu kolejny
łyk kolorowego drinka. Westchnęła. - Myślę, że to jest coś innego,
Niels. I ty wiesz dokładnie, co to jest.
<br />
Ona nie pytała. Stwierdzała fakt. Cóż, nie bez powodu była prawniczką.
Ciężko na to pracowała i znajdowała czas podczas wychowywania małego
dziecka, ku zdziwieniu każdego, być może.
<br />
Dobrze wykonywała swój zawód, a nauczył on jej między innymi obserwacji.
Te przeprowadzane były sukcesywnie, wolno, ale dokładnie.
<br />
Pewna była, że coś wydarzyło się pomiędzy nią, a Sethem i skłonna byłaby
uwierzyć dla Nielsa do pewnego czasu, gdyby nie fakt, że jej syn
wspomniał już o tym, że przyczyna może być zupełnie inna. Jaka, także
nie chciał powiedzieć.
<br />
- Nie wiem dlaczego i co przede mną ukrywacie. - Kobieta spojrzała na
Nielsa i uśmiechnęła się, jakby nigdy nic. Położyła dłoń na jego ręce i
przesunęła delikatnymi opuszkami palców po włoskach na przedramieniu.
<br />
- Mam nadzieję, że dzisiaj będziemy uprawiać fantastyczny, mocny seks, skarbie...
<br />
Kobieta miała pragnienia i było jej przykro, że wcześniej zawiodła
swojego mężczyznę. Że nie była na tyle dobra, aby mu sprostać, naprawdę
tamto współżycie ją bolało. Chciała przełamać swoje opory albo aby
zrobili to w jej agresywny sposób.
<br />
A nie była taka, jak Niels by sobie wymarzył (jak Seth był). Kochała
czuły, namiętny, intensywny seks, oczywiście, że tak, ale nie lubiła
zahaczać o agresję, a ostatnio Niels tylko w te tony chciał uderzać.
Katja zastanawiała się dlaczego tak jest.
<br />
<br />
Wszedłem do windy i oparłem się o ścianę, spuszczając głowę. Czułem się
trochę jak przegrany i chyba tak wyglądałem, bo zebrałem całkiem sporą
ilość spojrzeń pełnych litości lub dezaprobaty, gdy wszedłem do windy.
Wszędzie były lustra.
<br />
Zaszyłem się w pokoju przeznaczonym dla mnie i starałem się po prostu
nie myśleć o tym, co miało miejsce. Co widziałem. Ten popierdoleniec
sprawiał wrażenie, jakby chciał się ze mną ruchać właśnie w tamtym
momencie i w tamtym miejscu, nieważne co. A co gorsza, sam byłem tym tak
potwornie zainteresowany, że to aż przerażało - mnie głównie. Nie
chciałem mieć takich myśli, ani uczuć. Kochałem swoją mamę ponad wszelką
wątpliwość i pragnąłem jej szczęścia najbardziej na świecie, ale gdy on
patrzył tak na mnie - głupiałem. Nikło wszystko inne i jedyne o czym
mogłem myśleć to uczucia, jakie przynosiły mi te usta na moim ciele;
uczucia, jakie sprawiały dłonie wszędzie; uczucia, jakie powodował kutas
na mnie, we mnie, przy mnie.
<br />
Odetchnąłem ciężko, starając się poskromić swój umysł wszelkimi metodami
i męczyłem się tak bardzo długo. Słyszałem śmiech mojej matki, trzask
drzwi. Zapukała do mnie i pytała, czy wszystko ze mną w porządku.
Odpowiedziałem wtedy "Jasne". Nie dociekała. Odeszła. Zapewne uprawiać
seks z Nielsem. Nie wiedziałem dlaczego, ale czułem się po prostu
zazdrosny, cholernie zazdrosny o to, że facet mojej matki mógł pieprzyć
się z swoją partnerką, moją matką. To wywołało niemal chorobę w moim
organizmie.
<br />
I nie pozostało mi nic innego, jak znieczulić się skutecznie
czymkolwiek. Drinkiem chociażby. Tak, drink to dobry pomysł. Na
szczęście w salonie był barek, mogłem więc przyrządzić sobie wódkę z
colą. Tak też zrobiłem. Dodałem kilka kostek i wróciłem cicho do
siebie... A przynajmniej chciałem to zrobić, bo stanąłem przed drzwiami
mojej matki i przytknąłem do drzwi ucho, ciekaw, czy coś usłyszę...
<br />
- ... Niels, przestań, nie tak agresywn... Niel... o...oh... hhgg... Nie, wyjmij go z mojej pupy. Prze...
<br />
O kuwa. Nie powinienem tego słyszeć. Tak bardzo nie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 13:23<br />
<hr />
<span class="postbody">niechcący wysłałam z Twojego X"D</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 13:25<br />
<hr />
<span class="postbody">- Each... W porządku. - Wysapał, wysuwając się niechętnie z jej tyłka. - Katja. Spójrz na mnie.
<br />
Dodał po chwili, starając się uspokoić oddech. Przeczesał palcami wilgotne kosmyki i zmusił ją do popatrzenia sobie w oczy.
<br />
- Przepra...
<br />
- Nie, to ja przepraszam. Myślałem, że chodziło ci o coś naprawdę mocnego, a...
<br />
- Ja po prostu nie lubię...
<br />
- Wiem. Masz takie prawo. Chodź do mnie. - Objął ją ramionami,
przesuwając nieco drżącą dłonią po zgrabnej talii i zaokrąglonym łuku
biodra.
<br />
- Spróbujmy jeszcze raz. - Zaproponowała po długim okresie milczenia.
Drgnął i spojrzał na nią z góry, nie powstrzymując wyrazu zdziwienia.
<br />
- Słucham?
<br />
- Spróbujmy jeszcze raz, Niels. Nie chcę się powtarzać. Chcę potrafić
cię zadowolić jak nikt inny i zamierzam to polubić. Tylko, proszę, bądź
trochę...
<br />
- Mogę to najpierw zrobić palcami. - Zaproponował, wzruszając ramionami. - Wcześniej po prostu jakoś mi się... zjechało.
<br />
Zaśmiała się cicho i skinęła głową, chichocząc cicho.
<br />
- W porządku, skarbie.
<br />
- W porządku.
<br />
<br />
Obudził go szum wody.
<br />
Z reguły budziły go czułe głaskania, pocałunki lub szklanka wody
wślizgująca mu się do dłoni, ale tym razem kiedy otworzył oczy, Katja
wciąż była przy nim.
<br />
Tuż obok. Pogrążona we śnie wtulała się w jego ramię, mrucząc przy tym jak kotka.
<br />
To było nawet trochę zabawne, ale...
<br />
Nie miał na nią teraz czasu.
<br />
Powoli wydobył się z jej uścisku, szukając jakiegokolwiek odzienia, które zakryłoby strategiczny punkt jego nagiego ciała.
<br />
Chociaż osoba, do której właśnie zmierzał, miała przyjemność oglądać jego fiuta już parę razy i to naprawdę z bliska.
<br />
Naprawdę.
<br />
Wreszcie odnalazł nieco sfatygowane spodnie (rzucił je w kąt po podróży)
i po cichu opuścił sypialnię, krocząc na palcach przez salon by stanąć
dokładnie przed drzwiami łazienki.
<br />
Szum wody. Seth. Był pod prysznicem.
<br />
Niewiele myśląc pociągnął drzwi szybkim ruchem, nie czyniąc przy tym
zbędnego hałasu. Nauczył się tego wiele lat temu, gdy jeszcze jako
niedoświadczony chłopak włamywał się bogatym prostakom do domów i kradł
im telewizory w trakcie gdy cała rodzinka spożywała swój smaczny
obiadek.
<br />
Stare dobre czasy, huh.
<br />
Wreszcie wychylił lekko głowę i zerknął na zarys pięknego tyłka, który
właśnie dociskał się do przezroczystych drzwi kabiny, rozmazując po niej
wodę i pianę.
<br />
Niemalże jęknął na ten widok, łapiąc się za framugę. Jego palce niemalże
pobielały od tego uścisku. Pierś falowała mu od płytkiego oddechu, choć
rozchylone wargi próbowały to jakoś uspokoić, wyrównać go.
<br />
Na próżno.
<br />
Długie włosy powędrowały w górę, odsłaniając część płaskiego, lekko umięśnionego brzucha.
<br />
Niels przełknął ciężko ślinę - jego grdyka powędrowała wolno z dołu na górę i znów na dół.
<br />
Nagle zapomniał jak powinno się... stać? Żyć? Patrzeć?
<br />
Nie wiedział o co chodziło.
<br />
Wiedział tylko, że choć mógł temu zapobiec i szybko zamknąć drzwi, on
stał tam dalej, patrząc jak Seth niemal w zwolniony tempie wykrzywia
swoje usta w wyrazie szoku i wytrzeszcza na niego oczy, wyglądając tak
jakby zaraz miał zejść na zawał.
<br />
- Przepraszam. - Powiedział tonem jakby nic się właściwie nie stało i równie powoli sięgnął do klamki, zamykając drzwi.
<br />
Kurwa, pomyślał, odgarniając drżącymi palcami dziwnie wilgotne pasma włosów.
<br />
Kurwa mać, dodał dobitnie, biorąc głęboki wdech.
<br />
Musiał się natychmiast uspokoić.
<br />
- Niels? - Usłyszał z sypialni. - Już wstałeś, kochanie?
<br />
- Już wstałem. - Potwierdził, kucając przy stoliku by ukryć swój wzwód.
Udawał, że z wielką ciekawością zapoznaje się z systemem kostkarki.
<br />
- Dzień dobry. - Rzuciła radośnie, przeciągając się przy tym z głośnym jękiem. - Wszystko w porządku?
<br />
- Jasne. - Odparł, wciskając guzik "on", który i tak nie działał. O co chodziło z tymi kostkarkami?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 13:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
było jakoś super wcześnie, ale i tak chyba jako pierwszemu udało mi się
w ogóle obudzić. Nie zwróciło to mojej uwagi jakoś szczególnie - miałem
dzięki temu czas dla siebie, no i nie będę musiał jakoś szczególnie
widzieć Nielsa. Same plusy. Uśmiechnąłem się więc lekko i poszedłem do
łazienki. Ten apartament był nieco dziwny, bowiem posiadał dwie
łazienki, ale obie wejście miały od strony salonu, który łączył to
wszystko. Niby każdy miał swoje miejsce wobec tego (Katja i Niels to
para, więc oni to jedno - w teorii), ale jednak trochę było mi dziwnie.
Przywykłem do swojej własnej i prywatnej toalety, tymczasem... No cóż.
<br />
Wziąłem szampon (moje włosy są strasznie fochowate) i płyn pod prysznic o
zapachu czekolady, a także szczoteczkę do zębów i pastę. Poszedłem do
łazienki i postanowiłem wziąć prysznic. Powoli myłem się, dbając o to,
aby woda nie zalewała mojej twarzy - szczerze nienawidziłem tego od
początku mojego życia, od kiedy tylko pamiętam. To dosyć dziwne, tak
szczerze powiedziawszy. Ale było faktem nie do zmiany, co poradzić.
<br />
Na gąbkę, którą także wziąłem z torby podróżnej nalałem płyn do kąpieli i
westchnąłem. Intensywny zapach czekolady rozlał się po pomieszczeniu i
wpadł do nozdrzy tak niespodziewanie i jednocześnie przyjemnie, że nie
pozostało nic innego, jak westchnąć błogo.
<br />
Uśmiechnąłem się i zacząłem sunąć nią po swoim ciele drapiącą stroną, mrużąc lekko powieki z zadowoleniem. Lubiłem to uczucie.
<br />
Ziewnąłem przy okazji. Gdy skończyłem to robić, odłożyłem gąbkę na małą
półeczkę w kabinie i wziąłem szampon. Wcierałem go w głowę, dbając, abym
się nie zalał. I odwróciłem się, gdy spłukiwałem już całą pianę z
ciała, a wtedy otworzyłem oczy i zobaczyłem... Nielsa. Była para na
drzwiczkach, więc przetarłem ją, aby widzieć lepiej i naprawdę nie
myliłem się. Stał tam z lekko uchylonymi ustami i patrzył na mnie.
Dopiero po chwili ocknął się, przeprosił mnie i po prostu zamknął drzwi.
<br />
Czy on mnie podglądał, do jasnej cholery? Nie wiedziałem nawet jak
zareagować, do cholery jasnej. Facet mojej matki stał w drzwiach
łazienki i podglądał mnie, jak biorę prysznic. Mój mózg wypłynął z
zaskoczenia i absolutnej dezorientacji.
<br />
Ja pierdolę.
<br />
Gdy wyszedłem, usłyszałem, że moja matka jest z Nielsem w salonie.
Opatuliłem się białym, hotelowym ręcznikiem i uśmiechnąłem się słabo do
rodzicielki.
<br />
- Cześć, kochanie. Czujesz się lepiej? - usłyszałem głos mojej matki,
ewidentnie była zadowolona i rozbawiona. Uśmiechnąłem się niemrawo.
<br />
- W porządku, mamo.
<br />
- Fantastycznie, bo dziś czeka nas pierwsza wyprawa na narty. Niels, byłeś kiedyś?
<br />
Gdy mężczyzna potwierdził, kobieta roześmiała się.
<br />
- Świetnie. Seth jest niezły na snowbordzie, więc może zmierzycie się? Mężczyźni lubią rywalizację!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 14:24<br />
<hr />
<span class="postbody">-
No, dawaj! - Mruknął, dopinając ostatnią klamrę w bucie narciarskim.
Ponaglił Setha, który wyglądał na wyjątkowo zamyślonego i zniechęconego.
<br />
I właściwie nie można mu się było dziwić - głowę Nielsa też od rana zaprzątały ciekawe myśli.
<br />
I obrazy. A może nawet i dźwięki i zapachy? Kto wie, kto wie...
<br />
Zachowywał się tak jakby nic się nie stało, bo dobrze wiedział, że to
było najlepsze co mógł zrobić w obecnej sytuacji. Gdyby dawał chłopakowi
do zrozumienia, że... No, że dalej miał na niego ochotę, albo, że to co
zrobił rano zrobił absolutnie celowo, to...
<br />
Wszystko by się tylko spieprzyło jeszcze bardziej.
<br />
Katja przygotowała czerwoną chustę, którą miała zasugerować im start.
<br />
- No to trzy, dwa, jede... SETH! Nieładnie jest oszukiwać! - Krzyknęła
za odjeżdżającym blondynem, nie mogąc się powstrzymać od śmiechu. - Goń
go, Niels!
<br />
I Niels go gonił, pewnie, że tak.
<br />
Trochę czasu minęło odkąd ostatnim razem był na snowboardzie, ale
potrafił wykorzystać ciężar umięsnionego cielska na swoją korzyść.
<br />
Już po chwili był tuż przy nim, próbując go chamsko popchnąć (jasne, to
było niesportowe, ale ten bachor pokazał już przy starcie co myśli o
regulaminie, prawda?) w zaspę, ale nie udało mu się to, a na dodatek
ledwo udało mu się uniknąć własnego upadku (cholerna równowaga).
<br />
Nie wiedział czy chichot, który usłyszał chwilę później był jego
urojeniem czy też nie, ale podziałało mu to nieźle na ambicję i teraz
dawał z siebie wszystko byleby tylko dogonić tego gnojka i utrzeć mu
nosa.
<br />
Zjechał gwałtownie w lewo, posyłając hałdę śniegu na zaskoczonego
blondyna - zgodnie z jego przypuszczeniami przekoziołkował parę dobrych
metrów i wylądował na plecach z ustami otwartymi w najszczerszym
zdziwieniu.
<br />
Nie przewidział tylko jednego.
<br />
Że Seth okaże się na tyle sprytny by złapać go przy tym za kostkę.
<br />
Los, Bóg, czy kto tam zarządzał dziwnymi zbiegami okoliczności - w
każdym razie coś chciało by Niels upadł idealnie na niego, lądując mu
między udami.
<br />
Chwilę kołatało mu w głowie, a kolory zasnuwały mu spojrzenie plamami o
różnych kolorach - zamrugał gwałtownie, ujmując go mocniej za ramiona i
jęknął zduszenie, parskając śmiechem.
<br />
- Przepraszam. - Mruknął, uśmiechając się krzywo. Spojrzał mu w oczy i
oblizał nagle usta, dostrzegając jego pełną dolną wargę, zarumienione
policzki i to.... spojrzenie.
<br />
Pochylił się niżej, wstrzymując na moment oddech. Kołatanie w głowie nasiliło się i...
<br />
I nagle oberwał śniegiem w pysk.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 14:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Jasne,
że zignorowałem te głupie zasady. Zasady są po to, aby je łamać, to
oczywiste. Uśmiechnąłem się jednak, gdy wygrywałem. Wiatr smagał mnie po
nagich policzkach, gogle chroniły oczy przed szybkością.
<br />
Nie spodziewałem się, że koleś jeszcze specjalnie pośle mnie w zaspy,
niech go szlag! Zdążyłem zupełnie instyntkownie złapać go z zapięcie od
butów snowbordowych i... W zasadzie nie wiem co się wydarzyło dalej.
Wiem tylko tyle, że Niels był nade mną, z zaczerwienionymi ustami od
mrozu i lekko czerwonymi policzkami. Podciągnął gogle nie wiem kiedy i
ja też zdjąłem je przed chwilą. A jego usta dziwnie zaczęły zbliżać się
do moich i chociaż bardzo mi ten rozwój wydarzeń się podobał i chciałem
go okropnie, to byliśmy wśród wielu ludzi, a moja matka stała tam
przecież niedaleko. Mogła wszystko widzieć.
<br />
Myśl, Seth, co zrobić, myśl!
<br />
Śnieg. Niech będzie. Nabrałem śniegu w dłoń (moje rękawiczki nie były
narciarskie, a zwykłe, więc było to raczej proste) i rzuciłem go prosto w
twarz dla Nielsa. To sprawiło, że nie musiałem już robić zupełnie
niczego więcej, mężczyzna po prostu się podniósł i uwolnił mnie spod
siebie. Co ten pojeb sobie wyobrażał do kurwy nędzy, co on wyrabiał?!
<br />
Matka akurat w tym momencie pojawiła się przy nas, zjeżdżała na nartach za nami.
<br />
- Ooo, co się stało?
<br />
- Ten podły koleś zrzucił na mnie tłumy śniegu, nie umiesz przegrywać, Niels! - mruknąłem.
<br />
Ale ewidentnie byłem... kurde, zdezorientowany. Wydawało mi się, że
ściganie może sprawić nam dużo frajdy i radości, może coś podreperuje, a
wszystko co dotychczas na tym wyjeździe widziałem okaże się jakimś
głupim snem, a nie realiami, ale im dalej w las, tym więcej było tych
drzew w kształcie fiutów. Rany boskie.
<br />
Uśmiechnąłem się subtelnie, ale nie było to zbyt szczere. Martwiłem się,
bo... Okej, raz nam się zdarzyło pod wpływem alkoholu i nasze emocje
trochę za daleko poleciały, a czyny były, jakie były. Co nie oznacza, że
powinniśmy dalej to ciągnąć, to partner mojej matki, do cholery.
<br />
Powtarzałem to sobie tyle razy, aby nie dać się złamać swoim naprawdę
dziwnym dla mnie pragnieniom. Absolutnie ich nie rozumiałem i byłem
więcej, niż zagubiony.
<br />
Poszliśmy na gorącą czekoladę, a potem wróciliśmy na stok, ale to już
nie było to samo. Trzymałem się nieco na uboczu, jeździłem raczej tylko w
pobliżu matki i nigdzie więcej. To było zbyt niebezpieczne i Niels
zresztą to pokazał. Bardzo mocno.
<br />
Siedzieliśmy później na obiedzie w hotelu i nie odzywałem się ani
słowem, chociaż próbowano mnie zagadywać. Nie miałem ochoty na
konwersacje, to nie był najlepszy pomysł w ogóle tu przyjeżdżać.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 17:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Siedzieli
na wyciągu narciarskim, podziwiając widoki - zmęczeni, zmarznięci i (w
przypadku osób posiadających fiuta) wyjątkowo zestresowani, zniechęceni,
pokonani, niepewni, wkurwieni?
<br />
Katja wtulała się zarówno w Nielsa co w swojego syna, bujając lekko nogami.
<br />
- Zawsze się bałam tych ławeczek, ale myślę, że takie widoki są warte
odrobiny strachu, prawda? Popatrzcie, tam dalej. Jaka urocza chatka.
Wygląda jak domek dla laleczek. - Wymruczała, obejmując ich mocniej. -
O! - Wykrzyknęła, sprzedając Nielsowi kuksańca w żebra. - Zobacz jaka
ładna... Choinka? Co to za drzewko?
<br />
- Świerk. - Odparli jednocześnie z Sethem i spojrzeli na siebie
ukradkiem, natychmiast odwracając wzrok. Świerki były przecież takie
interesujące.
<br />
Taaak.
<br />
- No dobrze, to teraz kolacja! - Oznajmiła im po długim czasie
milczenia, prostując nogi gdy wreszcie udało im się zsiąść z ławeczki.
Tym razem pokonali tak naprawdę długą trasę. Katja wybrała ją ponieważ
nie miała już siły na dłuższe spacery, a półgodzinny wyciąg prowadził
niemal pod sam kurort. - Widzimy się za pół godziny na dole. Ubierzcie
się ładnie. - Dodała, patrząc znacząco na Nielsa.
<br />
- Co? - Spytał, marszcząc brwi.
<br />
- Wziąłeś ze sobą garnitur?
<br />
- Nie zmieścił si...
<br />
- A koszulę? Tę ode mnie?
<br />
- Tak, ale...
<br />
- Załóż ją, skarbie. Do zobaczenia!
<br />
<br />
Siedzieli więc przy stole ; Katja w pięknej, błękitnej sukni, on w
drogiej koszuli od Ralpha Laurena w tym samym kolorze (nie lubił jej,
wyglądała pedalsko) a Seth...
<br />
Pokusił się o białą koszulę, ale nie darował sobie swoich rockowych jeansików.
<br />
Ale on nie dostał ochrzanu, nie. Tylko Niels musiał paradować w tej idiotycznej koszuli.
<br />
Szlag by to trafił.
<br />
Westchnął głęboko i skinął na kelnera (tego samego, który obsługiwał ich
zeszłej nocy) by złożyć zamówienie, ale Katja zrobiła to za niego.
<br />
- Trzy razy grande specialle, resztę zamówienia już pan zna. -
Skierowała na nich swoje roziskrzone spojrzenie i zachichotała cicho. -
Proszę państwa, dzisiaj mam zamiar się upić. Mam dla was dobre wieści.
Nasza rodzinna firma powiększyła się właśnie o kolejną kancelarię.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 17:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Matula
wymyśliła sobie niestety tę całą kolację. I dopiero na niej poznałem
powód elegancji i tego całego szumu, jaki zrobiła wokół. Uśmiechnąłem
się lekko, ciesząc się z sukcesu mojej mamy. To była fantastyczna
nowina.
<br />
- To gratuluję ci, mamo. To fantastyczne wieści - uśmiechnąłem się,
wznosząc niemal od razu toast za firmę, gdy tylko nasze drinki zostały
przyniesione.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, ciesząc się z jej radości, to były dobre chwile.
Kolacja - nieziemska. Pyszne krewetki na przystawkę w tym uroczym,
koktajlowym kieliszku; na obiad były niestety żabie udka z czosnkiem i
rozmarynem. Smakowały w zasadzie jak bardzo dobrze przyrządzony kurczak i
tu nie było wątpliwości, jednakowoż ewidentnie Nielsowi nie
odpowiadało. Nikt nie spodziewał się jednak takiego deseru. Matka
zamówiła fantastyczny tort z pięknym domkiem jako kancelarią i nazwą
miasta, w której będzie kolejny oddział - czyli Nowy Jork. Moja matka
była niezwykle podekscytowana, a te pieprzone drinki naprawdę mocne - po
czterech moja matula była już ostro wcięta.
<br />
- Odnieś ją do sypialni, ja zapłacę tu już rachunek - mruknąłem do
Nielsa. I nim się obejrzałem, faktycznie wziął na ręce moją
nawet-już-nie-stojącą-matkę, po czym zaniósł ją do pokoju.
<br />
Ja utknąłem z płaceniem rachunku. Mogliśmy zrobić to od razu, gdy
będziemy się już wymeldowywać, ale wolałem zrobić to teraz i mieć
chociaż szczątkową kontrolę nad tym, ile na ten nieszczęsny wyjazd
popłynie pieniędzy.
<br />
Nie spodziewałem się, że Niels wróci na dół.
<br />
- Och? A ty tu...? Wszystko z nią ok? Też jadę na górę - mruknąłem i wyminąłem go, idąc ewidentnie do otwartej windy.
<br />
Już chciała się zamykać, ale Niels wsunął pomiędzy drzwi dłoń i zdążył.
Wszedł do środka. A mnie zrobiło się trochę słabo. Nie powinniśmy zostać
sami, naprawdę nie powinniśmy. Nie mogliśmy, co więcej. Szlag by to
trafił.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 18:35<br />
<hr />
<span class="postbody">-
YA znayu, shcho ya ne dlya vas, tse mriya zhinky... - Wybełkotała
Katja, zwisając mu smętnie z ramion. Uniósł brwi w górę i pokręcił głową
; nie było chyba sensu jej prosić o tłumaczenie. - Ale ya buv duzhe
starayutʹsya. YA lyublyu tebe bilʹshe zhyttya... Wiesz? *
<br />
- Wiem, wiem. - Wymruczał dla świętego spokoju i przyłożył na oślep
kartę magnetyczną, która otwierała drzwi. Musiał ją przyłożyć
pięciokrotnie zanim udało mu się wreszcie otworzyć, ale w końcu Katja
była już w łóżku.
<br />
- Idź spać. - Powiedział, ściągając z niej długą suknię i buty. - Zaraz przyjdę.
<br />
- Przyjdziesz? - Upewniła się, wzdychając ciężko.
<br />
- Przyjdę. - Obiecał i pomachał jej samymi palcami, opuszczając w pośpiechu pokój.
<br />
Cholera, przecież zapomniał wziąć portfela, którym wciąż miał swoje stare prawo jazdy.
<br />
Bardzo stare.
<br />
Nie to, że obawiał się kradzieży tego portfela. Bardziej przerażała go
myśl, że Seth mógłby tam zajrzeć ze zwykłej ciekawości. Nie poznałby
przecież nazwiska widniejącego na kawałku plastiku, ale twarz poznałby
na pewno - szybko złożyłby wszystko w całość i...
<br />
Nie, nie mógł do tego dopuścić.
<br />
Zbieg na dół (winda była zajęta przez ostatnią wracającą z kolacji
grupkę Azjatów), niemalże potykając się o własne nogi i starając się
uspokoić oddech przemknął do stołu, na którym leżał skórzany portfel z
nietknięta (dobry boże, całe szczęście) zawartością.
<br />
O mały włos. Bardzo malutki.
<br />
- Och? A ty tu...? Wszystko z nią ok? Też jadę na górę - mruknął
wyraźnie zdziwiony Seth i wyminął go pośpiesznie, zmierzając w kierunku
windy.
<br />
Winda.
<br />
Po co miał iść schodami? To tylko głupie ułatwienie sobie podroży na
trzecie piętro. Biegł w tę stronę więc w drugą już mógł sobie odpuścić.
To normalne.
<br />
To zwykła wspólna jazda windą.
<br />
To absolutnie nie musi znaczyć nic ponad to.
<br />
W ostatniej chwili wsunął dłoń między zamykające się drzwi i wkroczył do środka, powstrzymując się od jakiegokolwiek komentarza.
<br />
Zamiast tego stali tak obok siebie, w całkowitym milczeniu i krępacji, a tymczasem maszyna ruszyła w górę.
<br />
Zerknął na niego ukradkiem, czując jak serce niemalże podjeżdża mu do gardła.
<br />
Cholera, jak on dobrze wyglądał w zwykłej białej koszuli. Niels od razu
nabrał ochoty żeby rozpiąć parę ostatnich guzików i wsunąć mu swoją
gorącą dłoń pod jej lekki materiał. Przesunąć palcami po delikatnie
zarysowanych mięśniach i wsunąć jeden z nich za pasek spodni, podrażnić
idealnie wygolone podbrzusze.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Piętro pierwsze. </span>
<br />
Drgnął, orientując się, że o mały włos a właśnie by go... powąchał.
<br />
Cholera jasna, jak to się działo, że wystarczyła chwila w jego towarzystwie i Niels tak po prostu zapomniał o całym świecie?
<br />
Zrobiło się tu strasznie i gorąco. Brakowało tylko tego zapachu, słodkawego i mocnego.
<br />
Bo kurewsko tęsknił za jego zapachem.
<br />
Zapachu tego wymuskanego fiuta o spermie smakującej słono, słodko i
gorzko i zupełnie inaczej od kobiety. I smaku jego sztywnych, różowych
sutków. Albo języka, tak ruchliwego, ciętego, zdolnego do rzeczy, o
które nikt by go nie posądzał.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Piętro drugie. </span>
<br />
Przełknął głośno ślinę, zastanawiając się czy ktokolwiek wsiądzie, ale
tak się nie stało. Ruszyli do "przystanku końcowego", a on wciąż nie
mógł dojść do siebie, wciąż nie mógł zrozumieć jak to się działo, że
zazwyczaj minuty były minutami a nie godzinami, pieprzonymi latami
świetlnymi tortury jaką było stanie tak blisko Setha, ale niemożność
dotknięcia jego ramienia, złapania dłoni, wgryzienia się w usta.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Piętro trzecie. </span>
<br />
- No. - Wychrypiał, przepuszczając blondyna by wysiadł pierwszy.
Pozwolił mu otrzeć się o siebie ramieniem (a raczej celowo nie przesunął
się na tyle by dało się tego uniknąć) i ruszył tuż za nim, niemalże
zachowując kontakt fizyczny.
<br />
I wtedy coś w nim pękło.
<br />
I nie dbał o to, że znajdowali się na środku korytarza, między windą a
drzwiami do pokoju. Nie dbał o to, że za innymi drzwiami znajdowali się
ludzie, a gdzieś tam za ścianą musiała drzemać całkowicie zalana Katja.
<br />
Pociągnął go mocno za nadgarstek i przywarł do jego drobnego ciała tak
kurczowo jak tylko się dało. I zanim chłopak zdążyłby zaprotestować czy
też go odepchnąć, to on znów zaatakował, rozpłaszczając go na ścianie.
Podłożył mu przedramiona pod uda i podciągnął je tak wysoko, że mógł go
sobie swobodnie posadzić na biodrach.
<br />
I znowu nie czekał, po prostu wpił swoje usta w jego rozchylone wargi,
wpychając w ich wnętrze swój język. Wzwód niemal go zabolał, gdy tak po
prostu rozepchał się w spodniach, domagając się uwagi.
<br />
I naprawdę miał to gdzieś, miał to wszystko głęboko gdzieś.
<br />
<br />
*Wiem, że nie jestem dla ciebie wymarzoną kobietą, ale bardzo się staram i kocham cię nad życie. (coś w tym stylu)</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 19:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Czułem
się dziwnie w tej windzie. Obserwowany niemalże non stop, a moja sfera
osobista została mocno naruszona, bo Niels był naprawdę blisko, chociaż
winda była cała pusta.
<br />
Mógł stanąć przecież wszędzie, do chuja pana, dlaczego musiał aż tak
blisko? Czym prędzej wyszedłem z tej cholernej windy i oczywiście
musiałem się otrzeć o niego, bo kutas nawet nie myślał o tym, aby
łaskawie się przesunąć. Pieprzony kutas, niech go szlag. Czym prędzej do
pokoju, to jedyne, co mogło mnie urat...
<br />
Zabrakło mi tchu, gdy nagle zostałem odwrócony za nadgarstek twarzą do
Nielsa i popchnięty na ścianę. Tak po prostu Niels podniósł mnie, wziął
na ręce i nie mogłem nic zrobić na to, co on robił, byłem po prostu za
wolny. Moje wargi zostały zaatakowane przez Nielsa, a ja nie byłem w
stanie zrobić absolutnie nic. Mruknąłem tylko rozpaczliwie, zaciskając
palce na jego błękitnej koszuli, aby nie spaść i... Cóż. Nie ukrywam, że
to było to, czego chciałem przez kilka ostatnich dni, chociaż nie
powinienem tego chcieć i...
<br />
- Niels, co ty... - wymamrotałem, gdy moje usta tylko na chwilę były
uwolnione. Mamrotanie to dobre stwierdzenie, ten człowiek robił ze mnie
coś dziwnego, czego nie umiałem identyfikować.
<br />
Moje wargi znów zostały zaatakowane przez jego, żarłoczne jak sama
cholera. Jego fiut wbijał się w mojego, rosnącego w jeansowych
spodniach. Zostałem dociśnięty mocniej do ściany. Objąłem go rękoma za
szyję, wplatając palce we włosy. Nogi oplotły biodra mężczyzny.
<br />
- My nie moż... - Znów wymamrotałem, gdy po raz kolejny moje wargi zostały uwolnione na krótką chwilę.
<br />
Protestowałem, ale nie byłem w stanie być stanowczym. Nie umiałem. Po
prostu. To było za trudne w momencie, gdy wszystko, czego potrzebowałem
od kilku dni to właśnie ta sytuacja.
<br />
Jęknąłem, gdy ugryzł mnie w wargę i zassał się na moim języku. Kurwa, co
za chory pojeb, mógł tu nas zobaczyć absolutnie każdy. To było tak
bardzo nieostrożne i...
<br />
Westchnąłem zduszenie, zjeżdżając jedną z dłoni niżej, na tors mężczyzny.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 19:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Cicho,
cicho, boże, nic już, kurwa, nie mów - prosił go w myślach, raz za
razem smakując tych pełnych, zaczerwienionych od ugryzień warg.
<br />
- Mówienie w niczym nam teraz nie pomoże - dodał stanowczo,tym razem na
głos i powrócił do pocałunków oplątując swój język wokół małego,
ruchliwego i śliskiego języka Setha.
<br />
- Mhhh. - Mruknął bezwiednie, gdy jedna z drobnych dłoni zjechała mu wreszcie na tors.
<br />
To nie było to samo wolne i romantyczne poznawanie siebie, jak ostatnim
razem - teraz potrzebował wszystkiego na raz i to TERAZ, w tej chwili.
<br />
Idąc zatem w ślady swych ostatnich fantazji sięgnął do ostatnich guzików
białej koszuli i odpiął je stanowczym szarpnięciem, od razu wsuwając
swoją wielką dłoń pod jej rozdarty materiał.
<br />
Dotykał ciepłego i drżącego ciała jej wnętrzem, pozwalając by chętne
palce wsuwały się to tu, to tam. Wreszcie jeden z tych palców zahaczył o
gumkę bokserek i wślizgnął się pod nią zupełnie tak jakby ich zawartość
była jego własnością, jakby miał wyłączne prawa do fiuta blondyna i
mógł nim operować tak jak mu się to podobało.
<br />
Gorąco, kurewsko gorąco.
<br />
Ponownie przeniósł wygłodniałe pocałunki na jego długą szyję, liżąc jej
gładką skórę jak pieprzona bestia, jak pies, który zbyt długo nie
otrzymywał cholernego żarcia i teraz musiał go dostać więcej, więcej,
więcej.
<br />
Jęknął zduszenie, mocując się z rozporkiem obcisłych, rockowych jeansów.
Kurwa, chłopak wyglądał w nich obłędnie, ale były takie trudne do
"rozpakowania"!
<br />
Podparł go ostrożnie na swoich biodrach i pomógł sobie z rozporkiem
drugą dłonią szarpiąc materiał spodni i bokserek w dół na tyle by
wydobyć spod ich okowów twardniejącą pałę.
<br />
Różowy, soczysty i gładki penis niemalże sam wskoczył mu do dłoni,
pasując do niej tak jak słońce pasowało do kurewskiego nieba, czy...
<br />
Coś tam.
<br />
Pogładził go czule i zadziwiająco delikatnie w stosunku do pieszczot
jakie dawały jego usta odstającym obojczykom, czy ramionom Setha.
<br />
Głaskał go, przykladał do pulsującego trzonu wnętrze dłoni, a palcami
zaczepiał i masował jądra i czubek. Przesunął rękę pod innym kątem i
rozsmarował kciukiem kroplę, która nieśmiało wypływała z mocno
czerwonego czubka.
<br />
Bez namysłu nakierował go na swój napchany rozporek i potarł nim
agresywnie o materiał, chcąc choć trochę poczuć znowu jednego przy
drugim...
<br />
Nabrał tchu i po raz setny zaatakował jego usta, wzdychając w ich wnętrze z jeszcze większym żarem i potrzebą.
<br />
Tymczasem druga dłoń powędrowała na jego płaską klatkę piersiową i
poczęła maltretować jeden z malutkich sutków, zgrywając się tempem z
posuwistymi ruchami drugiej dłoni, które powoli zaczynały być coraz
śmielsze.
<br />
To już nie było głaskanie, teraz obciągał blondynowi niemal identycznie
jak sobie w smutne i samotne wieczory pełne rozmyślań o jego jędrnym
tyłku i ciasnej dziurce.
<br />
- A-ah. - Sapnął krótko, rozrywając niecierpliwie resztę guzików białej
koszuli. To samo zaczął czynić ze swoją, kurewsko drogą i symboliczną
(prezent od Katji tak? Pamiętasz jeszcze o tym, Niels, czy już w ogóle
całkowicie ci odbiło?) koszulą, szarpiąc ją tak, jakby to miało go
uchronić przed końcem świata.
<br />
Wreszcie przywarł swoim nagim i rozgrzanym torsem do jego klatki piersiowej i odchylił głowę na tyle by spojrzeć mu w oczy.
<br />
Nie mówił nic, dyszał tak tylko i patrzył, nie przestając mu przy tym
agresywnie obciągać. Patrzył na rozchylone, czerwone wargi, na widoczne
rumieńce i zamglone spojrzenie, uświadamiając sobie z podnieceniem, że
to on był powodem tej miny, tych ust i tych cholernych oczu.
<br />
I to było najlepsze uczucie na świecie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 20:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
z pewnością nie był osobą poważną. Nie mógł być, jeśli robił takie
rzeczy, kurewsko okropne zresztą. We wspaniały sposób okropne.
<br />
Niech go szlag, zaciskałem palce na jego ramionach, na włosach, gdzie
tylko mogłem, gdy ten ostry pojeb po prostu na środku korytarza walił mi
konia. Kto normalny by zrobił coś takiego?
<br />
Kto normalny by mu na to pozwolił?
<br />
Odchyliłem głowę z rozkoszy, przymykając powieki i opierając głowę o
ścianę. Zadrżałem, gdy poczułem większe tempo, a inne pieszczoty nie
znikały. Kurwa mać. Kąsał mnie po szyi, zostawiając ślady, ssał skórę,
lizał ją. Zachowywał się, jakbym był lizakiem. I nie chciałem tego
zmieniać ponad wszelką wątpliwość, to było najlepsze, co dotychczas
miało miejsce. A później...
<br />
Patrzył mi w oczy, gdy pieprzył mnie, gdy obciągał mi dłonią tak szybko i
intensywnie, mocno, że nie byłem w stanie złapać nawet oddechu. To było
tak bardzo fantastyczne. Drżałem.
<br />
W końcu nie wytrzymałem, wbiłem palce w ramiona Nielsa i na pewno
zostawiłem mu tam ślady... A sam wydałem z siebie cichutkie kwilenie,
przyduszone moimi własnymi ustami, zagryzionymi. Powieki były mocno
zaciśnięte, a na szyi ukazały się żyłki z wysiłku, gdy się wyciągałem w
jego ramionach, nie będąc w stanie tego w ogóle kontrolować. Biała maź
ozdobiła tym samym dłoń Nielsa i jego klatkę piersiową, ale doskonale
wiedziałem, że na tym ta agresywna potrzeba się nie zakończy.
<br />
Objąłem go za szyję, przywierając do jego piersi. Rozmazałem przez to
nasienie, ale nikogo to nie obchodziło. Wpiłem się w jego usta.
<br />
Jak groteskowo musieliśmy wyglądać? Rosły mężczyzna w rozchełstanej
koszuli, trzymając w ramionach drugiego mężczyznę, wyglądającego
odrobinę jak kobieta, który nie miał na tyłku nawet spodni, koszula
rozerwana i... I całują się jak popierdoleni.
<br />
Zsunąłem dłoń na sutki Nielsa, chcąc je także trochę maltretować. Czułem
jego napięcie i nie musiałem zajmować się nimi nazbyt dokładnie lub
głupio. Ten pojeb był twardy tak po prostu, nie wiem sam dlaczego tak
było i o co chodziło, ale wyraźnie nie miało to dla mnie żadnego
znaczenia.
<br />
Uśmiechnąłem się rozkosznie, wyginając się rozkosznie, gdy czułem, jak
te długie palce majstrują coś przy moich nagich pośladkach.
<br />
Sięgnąłem w końcu niezwykle niecierpliwie do rozporka Nielsa, rozpinając
go w kilku ruchach. Nie były mi potrzebne, za to na pewno chciałem to,
co oferowały.
<br />
- Rozciągaj mnie, pojebie, masz mnie jebać - syknąłem mu do ust i ugryzłem jego dolną wargę.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-02, 20:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Och,
dzieciak już był blisko, bardzo blisko - to było widać po sposobie w
jaki poruszał ustami, po tym jak kurczowo się go łapał i pojękiwał bez
zahamowań, rzucając mu się w ramionach jak...
<br />
Kurwa, no nie był dobry w tych porównaniach.
<br />
I nagle jego klata, brzuch i podbrzusze zostały zroszone jego gorącym i
kurewsko obfitym spustem. To nie było coś niespodziewanego, ale i tak
zamrugał parę razy, spoglądając z zachwytem na jego pokonaną minę, na to
ile siły wkładał w to żeby do siebie po tym dojść.
<br />
A wtedy Seth (zupełnie jakby się wszystkiego domyślił) przyciągnął go do
siebie, rozmazując po nich gęstniejącą maź i zaczął obmacywać mu sutki,
wywołując tym samym jego głośne i ciężkie westchnienia, dopóki...
<br />
- Rozciągaj mnie, pojebie, masz mnie jebać - warknął i przygryzł mu dolną wargę, na tyle mocno, że nie udało mu się nie drgnąć.
<br />
- Mh... - Nie dokończył nawet zwyczajnego "mhm", kurwa mać. Nawet to
było dla niego zbyt dużym wyzwaniem kiedy chodziło o pieprzenie tyłka
Setha.
<br />
Wyciągnął z kieszeni tubkę nawilżacza (pytanie "dlaczego się tam
znajdował" pozostawało w tej chwili zbędne) i wycisnął go sobie obficie
na palce.
<br />
Ich spojrzenia na moment się ze sobą skrzyżowały i Niels już wiedział,
że chłopak się wszystkiego domyślił. Ta wazelina wcale nie należała do
jego matki. Nie służyła do ich zabaw.
<br />
Wpił się w jego wargi, wysysając z nich jeszcze więcej smaku, ciesząc
się ich jędrnością i tym jakie były zwinne i (NA BOGA!!!) chętne.
<br />
Sięgnął mu między uda i przesunął dłonią po mięknącym ale wciąż ciepłym penisie.
<br />
Zanim Seth zdążył go opierdolić za to, że sięgał w miejsce, którego on
mu na razie nie pozwolił dotykać, przesunął palce między rozgrzane
pośladki i potarł nimi mocno zwarte wejście.
<br />
Och, kurwa - tak bardzo tęsknił za uczuciem pofałdowanego odbytu pod
palcami, za tym dzikim pulsowaniem i niecierpliwymi ruchami bioderek
tego wstrętnego gówniarza....
<br />
Pomasował tak chwilę napiętą skórę i wsunął palec do środka, obserwując
czujnie zmiany, jakie zachodziły na pięknej twarzy blondyna.
<br />
Uśmiechnął się krzywo, od razu przechodząc do agresywnych, wymagających pchnięć. Tak, na razie tylko palcem, ale...
<br />
Do czasu.
<br />
Pieprzył go tak, czując, że jego fiut zaraz wybuchnie w spodniach,
dopóki nie zrobiło się wystarczająco dużo miejsca na drugi palec. Dodał
odrobinę nawilżacza i wślizgnął go do środka, zginając je na tyle by
dotrzeć do tego magicznego punktu, od którego Seth piszczał jak mała
dziewczynka.
<br />
O tak, znowu chciał usłyszeć jego jęk.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-02, 21:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Jęknąłem
z rozkoszą, czując ból i dyskomfort, ale także przyjemność płynącą z
tego dotyku prostaty, tak prozaicznego z pozoru, ale jednak niezwykle
mnie to... Rany. To było okropnie wspaniałe. Ja pierdolę.
<br />
Niels odwrócił mnie do ściany i kazał bez słów wypiąć tyłek. Więc
zrobiłem to, opierając się dłońmi o ścianę. Przycisnął mnie wtedy
mocniej do ściany, przez co przytuliłem też policzek do tego płaskiej
powierzchni. Spodnie opadły jeszcze niżej, zatrzymując się na łydkach.
Drgnąłem z zadowolenia, mrużąc powieki i wzdychając jakoś tak
mimowolnie.
<br />
Ruchy dłoni mężczyzny były jeszcze bardziej intensywne i to było...
Kurwa mać, ile ten koleś miał w sobie agresji z jakiegoś powodu. Nie
wiedziałem konkretnie dlaczego, ale wyglądało to tak, jakby nikt go nie
zaspokajał tak czysto seksualnie, to bardzo niepok...
<br />
- Och, kurwa - syknąłem głośniej i zacisnąłem palce, drapiąc w ścianę. Wypiąłem się przy tym mocniej i przymknąłem powieki.
<br />
- Niels - szepnąłem drżąco, czując, jak kolejny palec wchodził do mojego wnętrza z tą samą werwą. To było tak cudowne uczucie.
<br />
Nie potrafię tego nawet opisać. To była pasja, namiętność, intensywność i
siła w jednym. Zupełnie, jakby planował to od długiego czasu, o tym też
mogłaby świadczyć ta wazelina. Nie wiem sam, co o tym myśleć. Nie było
zresztą na to czasu, ani miejsca, nie wtedy, gdy byłem pieprzony w tyłek
tak, że aż pośladki podskakiwały. Drgnąłem z rozkoszy raz i drugi, och
kurwa.
<br />
Niels klepnął mnie w tyłek, raz, drugi, a później...
<br />
Poczułem jego fiuta. Dokładnie i mocno.
<br />
- Och, tak...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-03, 02:38<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://45.media.tumblr.com/a81cad81d95959da1aed3853631eb4e7/tumblr_mn3pfvCMa31rp1voro2_500.gif" />
<br />
<br />
Uczucie, którego doświadczał gdy mógł obserwować jak z warczącego,
butnego i bezczelnego dzieciaka Seth stawał się miękki, drżący i
bezbronny... Podatny na jego dotyk, ulegający mu i proszący o jeszcze...
Wypinający swój kształtny tyłek w stronę jego palców tylko po to by móc
je poczuć głębiej i mocniej...
<br />
Nie umiał tego opisać, ale to było to, co go naprawdę uskrzydlało, co
uświadamiało mu, że dobrze było być człowiekiem i czuć, pragnąć, żyć.
<br />
Nigdy wcześniej nie czuł tak bardzo jak teraz, że żyje.
<br />
- Wypnij się. - Nakazał cicho, pomagając mu się jak najszybciej
obrócić. Nacisnął i podciągnął wąskie biodro, ustawiając go sobie jak
szmacianą lalkę ; wszystko po to by jebać go jeszcze lepiej, by ten
gnojek odczuwał z tego jeszcze większą przyjemność.
<br />
- Mocniej. - Szepnął, chociaż nie był pewien czy chłopak to usłyszał, bo jęczał jak opętany.
<br />
Czwarty palec dołączył do reszty, rozpychając ciasny tunel mięśni -
trochę na siłę, trochę zbyt agresywnie, ale nie miał przecież do
czynienia z panienką - Seth dzielnie znosił każdą zmianę tempa i każdą
intensywność jego ruchów, ulegając mu z taką pokorą jakby to właśnie do
tego został stworzony.
<br />
Jego fiut drgnął boleśnie, komunikując mu w wyraźny sposób, że do końca pozostawało już niewiele czasu.
<br />
A to oznaczało, że musiał jak najszybciej się w nim znaleźć.
<br />
Zsunął z siebie spodnie i bieliznę, czując jak oczy rosną mu ze
zdumienia - no tak bardzo to chyba mu jeszcze nigdy nie urósł...
Wyglądał jak wielka, czerwona maczuga pragnąca rżnięcia.
<br />
Wyciągnął z tylnej kieszeni eleganckich spodni mniej elegancką gumę
(bodajże truskawkową) i rozerwał jej opakowanie zębami, nakładając na
siebie prezerwatywę.
<br />
Obrzucił jego spocony tyłeczek spojrzeniem błyszczącym niezdrowo z podniecenia i niemalże zwierzęcej żądzy.
<br />
On naprawdę już go potrzebował. Może i jak zwierzę, może i tak.
<br />
To nie miało żadnego znaczenia.
<br />
Przyłożył czubek do jego ciasnej dziurki i pchnął stanowczo, zagłębiając
się w nim od razu do połowy. No... Nie chciał tak głęboko, to samo się
stało.
<br />
- Oaaaach. - Zajęczał, z miejsca zaczynając go agresywnie jebać. - Seth. - Dodał tylko, zaciskając mu dłonie na biodrach. Obie.
<br />
Stał tak i jebał go pośrodku hotelowego korytarza, nie dbając o to, że
ktoś w każdej chwili mógł tutaj przyjść i ich zobaczyć, wyśmiać, nagrać,
przegonić...
<br />
Och, chyba zapierdoliłby każdego kto odważyłby się chociaż pisnąć,
widząc jak jego pała zatapia się - centymetr po centymetrze - w tym
ciasnym tyłku tylko po to by się z niego wysunąć i zrobić to jeszcze
raz, i jeszcze i znów...
<br />
Nagłym ruchem złapał go za szyję i podciągnął w górę, tak że szczupły
tors Setha był teraz rozpłaszczony na zimnej ścianie, a tyłek wypięty
pod apetycznym kątem był atakowany prosto w "magiczne miejsce".
<br />
Uśmiechnął się, zadowolony z siebie, gdy wyczuł, że smukłe uda chłopaka zaczęły drżeć.
<br />
Sam miał już problemy z poprawnym kojarzeniem - ten ciasny tyłek tak
cudownie go pocierał i pieścił, że ledwo mógł ustać na nogach.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-03, 03:03<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://25.media.tumblr.com/35f7e3c166bc65edcf19ef8da4a2f8a1/tumblr_mrswk9hbgK1spossoo7_250.gif" />
<br />
Naprawdę chciałem się uciszyć. Każdy z nas wiedział, jak to się może
skończyć. I oboje wiedzieliśmy też, że nie mieliśmy już absolutnie nic
do gadania w tej sytuacji. Jedyne, czego pragnąłem, to jego fiuta i
byłem gotowy jęczeć i błagać o niego nawet przed moją matką.
<br />
Opierałem się dłońmi i policzkiem o ścianę, gdy Niels zaczął mnie jebać.
Jakby był trochę pojebany, od razu wsunął się niemalże do połowy, co
sprawiło, że aż zachłysnąłem się powietrzem i swoją śliną, przestałem na
chwilę oddychać.
<br />
-Ogh... - jęknąłem, gdy w końcu odzyskałem mowę, czyli wtedy, gdy
kolejne pchnięcie było już do końca. Wygiąłem się w łuk, przymykając z
rozkoszy powieki.
<br />
Zagryzłem wargę, a wtedy Niels złapał mnie za szyję. W pierwszej chwili
mruknąłem zaskoczony, ale chwilę później wiedziałem już o co chodzi.
<br />
Uśmiechnąłbym się, gdybym tylko mógł, ale uczucie absolutnego
wypełnienia sprawiało, że byłem pełny jego osoby, uczuć z nim związanych
i na tak prozaiczne czynności, jak uśmiech brakowało już czasu.
<br />
- Ach! - jęknąłem ewidentnie głośniej, gdy tylko każdy ruch Nielsa
sprowadzał się do tego magicznego miejsca w środku, które sprawiało, że
chciałem krzyczeć, płakać i śmiać się jednocześnie.
<br />
Zagryzłem wargę niezwykle mocno i wygiąłem się.
<br />
Moje nogi były już galaretą i jeszcze krótka chwila, a podłoga w
korytarzu i ściana... została zmoczona moją spermą. Nim jednak zdążyłem o
tym pomyśleć, Niels także ewidentnie osiągnął spełnienie. Objął mnie
mocno i oddychał ciężko w moją szyję.
<br />
Nie byłem w stanie utrzymać się na nogach, więc opadłem na kolana, gdy
tylko Niels poluźnił uścisk. A wtedy on także zrównał się z moją pozycją
i znów wszedł we mnie mocno, do samego, pierdolonego końca. Fiut wcale
mu nie opadł. Czy on się nałykał jakiejś wiagry? Kurwa, to było cudowne
tak bardzo, jak tylko cudowne to mogło być.
<br />
- Agh... - jęknąłem znów, wypinając tyłek w jego kierunku, tym razem klęcząc na podłodze i dając do siebie dostęp właśnie tutaj.
<br />
Moje paznokcie przejechały po dywanie, jaki ciągnął się przez cały korytarz.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-03, 03:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
umiał nad tym zapanować - w pewnym momencie po prostu zdał sobie
sprawę, że pieprzył ciasny tyłek chłopaka z taką prędkością, ze
charakterystyczny odgłos jąder uderzających o tyłek zlał się w jedno
chaotyczne...
<br />
To był czysty chaos - ich wymieszane oddechy, jęki, ruchy, które miały
ich tylko do siebie zbliżyć i pomóc im poczuć wszystko jeszcze bardziej -
kakofonia dźwięków, barw i odczuć była niemalże nie do zniesienia, a
jednak trwali w niej i trwali, oddając się sobie najbardziej jak tylko
potrafili.
<br />
I wtedy bestia, którą tak skutecznie w sobie do tej pory tłumił
(cholerna winda, cholerna biała koszula i jeansy, których nie dało się
normalnie odpiąć) dała o sobie znać z całą siłą, wydzierając się w jego
mózgu ze zdwojoną, ba - pięciokrotną siłą.
<br />
Docisnął go mocno do siebie i wtulił nos w jego piękne długie włosy,
wdychając ich zapach tak gwałtownie, że na moment zakręciło mu się w
głowie.
<br />
- Kurwa, ja-aach, Seth! - Wykrzyknął, rozlewając się w... prezerwatywę.
<br />
Ale to nie miało znaczenia, bo było mu tak kurewsko dobrze, przez ten
jeden moment był cholernym bogiem, władcą świata prawdziwym i
szczęśliwym jak skurwysyn!
<br />
- Ooooch, tak. - Wymruczał, podążając w ślady chłopaka - uklęknął za
nim, podziwiając strugi nasienia zdobiące ścianę i dywan korytarza.
<br />
Uśmiechnąl się krzywo i... Zamarł, dostrzegając, że on wciąż pozostawał, kurwa, twardy?
<br />
Jakim cudem?
<br />
Przesunął dłonią po fiucie i aż warknął zduszenie, czując jaki był teraz... nastawiony na pieszczoty.
<br />
Każdy, najdrobniejszy nawet dotyk sprawiał mu teraz nieopisaną przyjemność.
<br />
Och, kurwa. Musiał to wykorzystać.
<br />
Nie pytając dzieciaka o zgodę wsunął się w niego jeszcze raz i
korzystając z tego, że miał teraz oparcie w postaci dywanu włożył całą
swoją siłę w jebanie tego cudownego tyłeczka. Dociskał go do siebie i
siebie do jego, pomijając już nawet odpowiedni kąt.
<br />
Było to tak przyjemne, że jęki wręcz nie mogły mu teraz zejść z ust.
Powtarzał wciąż swoje "a-aah... hah... aaah" w kółko, obserwując ze
zdziwieniem krople potu skapujące mu z czoła i ust prosto na blade plecy
Setha.
<br />
Miały piękny kształt i były właściwie bardziej kobiece niż męskie. Takie
wąskie, zupełnie jak wyrzeźbione w... tej, kości słoniowej, czy jakoś
tak.
<br />
I miały dobrze odstające łopatki. Ładnie.
<br />
- Ja... pierdolę, jesteś tak... - Wymamrotał, odrzucając przepocone
kosmyki mocniejszym szarpnięciem głowy. Przygryzł mocno dolną wargę i
użył resztki siły w niemal heroiczny sposób przyśpieszając ostatnie
pchnięcia.
<br />
Wydarł się wcale cicho i drgnął, czując jak prezerwatywa nie wytrzymuje
kolejnej powodzi spermy. Guma pękła i wpuściła do środka tyłeczka swoją
zawartość ; jej pojedyncza strużka płynęła malowniczo po drżącym udzie.
<br />
- Och. - Mruknął tylko głupio, wpatrując się w to z najprawdziwsza fascynacją.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-03, 04:18<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://24.media.tumblr.com/d6ac5168c07ea4cf163eca10b00c2e94/tumblr_mrswk9hbgK1spossoo4_250.gif" />
<br />
Nie spodziewałem się tego w żadnym razie, ale to doświadczenie było
bardzo dziwne. W sensie... Jeszcze nigdy w życiu nie byłem w ten sposób
potraktowany. Jak zwykły przedmiot i narzędzie do seksu. A jeszcze
dziwniejsze było to, że strasznie mi się to podobało. Cholernie.
<br />
Opadłem na tę podłogę zupełnie bezwiednie, gdy Niels puścił mnie. Nie
miałem siły, aby się ruszyć, a co dopiero powiedzieć cokolwiek.
<br />
Oddychałem ciężko, skołtunione i po części spocone pasma włosów otulały
moją twarz, kosmyki łaskotały mnie w nos, ale nawet nie byłem w stanie
nic zrobić.
<br />
I dopiero po chwili zrozumiałem, że ktoś się na nas krzyczy, a z mojego
tyłka... coś... wycieka. Przestraszyłem się nie na żarty, że to krew i
ociężałą ręką dotknąłem tego miejsca, ale moje palce spotkały się z
kleistą, białawą mazią i wtedy już wiedziałem, że chyba ta pieprzona
gumka nie wytrzymała. Westchnąłem ciężko, a wtedy doszło do mnie jak
jakaś kobieta się drze, naprawdę. To nie był mój dziwny wymysł.
<br />
- Co wy tutaj robicie, do cholery?! To jest korytarz, a nie pokój, nie
można by było w pokoju?! - Kobieta była starawa, z tego co udało mi się
ustalić, gdy uniosłem głowę. - Dzwonię do obsługi!
<br />
- Nie, proszę nie - wymamrotałem, podnosząc się na kolana. Właśnie
odkryłem, że tu gdzie staliśmy wszystko było upierdolone farmą, a jak
stanąłem w miarę w pionie, sperma wylewała się z mojego tyłka jeszcze
bardziej.
<br />
- Kurwa, jeszcze pedały!
<br />
- Zapłacę pani, tylko proszę się zamknąć, kurwa mać, dziękuję -
mruknąłem zirytowany już. Zachowanie tej starszej kobiety i fakt, że
moje nogi były miękkie jak wata sprawiały, że naprawdę się irytowałem.
Grr.
<br />
Nie spojrzałem jeszcze na Nielsa i byłem w kompletnej rozsypce.
<br />
- Ile? - wychrypiałem, próbując niezgrabnie naciągnąć na tyłek chociażby bieliznę, cokolwiek.
<br />
Gdy w końcu się to udało, podciągnąłem też spodnie.
<br />
- Pięćdziesiąt tysięcy.
<br />
- Ile? Taniej to załatwię dzwoniąc po prostu do obsługi.
<br />
- A co, jeżeli powiem tej pięknej kobiecie co twój dziwkarz robi z tobą, kolego?
<br />
Zamilkłem i zmarszczyłem brwi.
<br />
- W porządku - mruknąłem zirytowany. - Idę po czeki. Proszę poczekać.
<br />
Wszedłem do pokoju, który był dosłownie kilka kroków od nas. Znaleźliśmy
tam matkę rzygającą właśnie do miski. Niels był dalej nagi i brudny od
spermy, ja wcale nie wyglądałem lepiej.
<br />
Ale wypisałem ten pieprzony czek, dałem go tej jędzy i zadzwoniłem po
obsługę, żeby ten korytarz posprzątali. A wtedy w końcu mogłem iść pod
prysznic i wyrzucać sobie, jaki kurwa byłem głupi. Skończony debil.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-03, 14:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Ktoś darł mordę.
<br />
Niels potarł oczy i spróbował wziąć głębszy oddech, usiłując rozpoznać
ten obrzydliwy, skrzeczący głos, zdający się docierać spod ziemi. Z
samego, kurwa, piekła.
<br />
A tak się akurat składało, że przez ostatnią godzinę (albo... ile to
trwało?) od piekła dzieliło go całe siedem nieb i ziemia, i hotelowy
korytarz.
<br />
Udało mu się w końcu popatrzeć na staruchę w momencie, kiedy ta groziła im, że o wszystkim doniesie do... Katji?!
<br />
O, kurwa. Nie, nie.
<br />
Lepiej nie.
<br />
Sięgnął po spodnie i zakrył sobie nimi miękkiego już fiuta stojąc tak
jak ostatni debil. Musiał pewnie wyglądać jak jeden z tych kretynów,
którzy na imprezach podpierają ściany i udają lampy. To mogłoby być
nawet całkiem zabawne, gdyby nie fakt, że...
<br />
Pięćdziesiąt tysięcy?
<br />
Zerknął przez szczerbę w drzwiach i natychmiast się od nich odsunął, widząc rzygającą Katję usadowioną na KANAPIE W SALONIE!
<br />
Och, kurwa, ona była dosłownie ścianę, głupie drzwi za nimi. Cholera, kurwa, Boże, mać!
<br />
Wciągnął na siebie porwaną koszulę i bokserki i wślizgnął się po
cichutku do pokoju, zamierzając pobiec od razu do sypialni, ale...
<br />
- N-niels? Miałeś od razu wrócić, a tu...
<br />
- Poszliśmy na basen, kotku. Integrować się. - Uśmiechnął się
sztucznie, chociaż nie umiał powstrzymać nerwowego podrygiwania kącików
ust.
<br />
- I co? Fajnie było?
<br />
- Dobrze. - Odparł natychmiast bez zastanowienia. - Zabawnie. - Poprawił się nieco rozpaczliwie.
<br />
- Mi nie było zabawnie kiedy ciebie nie było. - Obróciła się do niego
plecami, obejmując kurczowo miskę z wymiocinami. - Wylej to. - Warknęła
do niego jakby był jej pachołkiem i oddała mu miskę, usypiając niemal w
tym samym momencie.
<br />
Powędrował do wolnej toalety i pozbył się rzygowin, opierając się ciężko o ścianę.
<br />
Och, kurwa. To było po prostu zajebiste, to, co przed chwilą przeżyli.
<br />
Natchniony myślą o cudownych włosach, dłoniach i tyłku, nacisnął klamkę i
błyskawicznie wkroczył do drugiej z łazienek dopadając tam pod
prysznicem tego kurewskiego urwisa, wstrętnego manipulatora i
najpiękniejszego faceta na tym świecie.
<br />
Setha.
<br />
Mając w pogardzie coś takiego jak zdjęcie ubrań przed wejściem pod
prysznic wepchnął mu się do kabiny i natychmiast go objął, przywierając
do niego tak kurczowo, jakby wcale nie pieprzyli się ze sobą ledwie
chwilę temu.
<br />
- Dzięki. - Wymruczał, wpijając mu się w te rozchylone od zaskoczenia wargi.
<br />
Ssał je tak przez chwilę by za moment go puścić i ociekając wodą, z
koszulą przylepioną to pleców i torsu, opuścić łazienkę, pozostawiając
go tak w autentycznym szoku.
<br />
Lubił go zaskakiwać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-03, 20:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Bylem
jednak skończonym debilem, udalo mi sie to stwierdzić calkiem szybko.
Jak w ogole mogłem zgodzić sie na cos takiego?! Jak?! Czemu go nie
odepchnąłem, do cholery, nie zrobiłem czegos więcej, niż niezrozumiale
marudzenie?
<br />
Te dywagacje przerwane zostały niestety w momencie, gdy drzwi do
prysznica otworzyły sie gwałtownie. Zdążyłem odwrócić sie w kierunku
sprawcy, ale żadne slowo nie zdołali sie wydobyć z moich ust, bo te
zaraz połączyły sie z innymi, należącymi do Nielsa.
<br />
Byl to raczej krótki pocałunek, ale i tak sprawił mi wiele zaskoczenia.
<br />
Zaraz jednak Niels odsunął się, podziękował i taki mokry (prysznic caly
czas wylewał z siebie ciepłą wodę, a ten debil nawet nie zdjął porwanej
koszuli) po prostu wyszedł, jakby nigdy nic. Co się właśnie wydarzyło,
nie mialem pojęcia.
<br />
Stałem tak pod tym prysznicem jak slup soli i po prostu nie ruszałem
się. To bylo zbyt dziwne, aby mogli byc prawdziwe. Poza tym, naprawde...
Kurwa mac. Nie mogłem o tym myśleć, przeciez za chwile sie załamię.
<br />
Wyszedłem spod prysznica i otuliłem sie recznikiem, a także zalozylem
szlafrok. Gdy wyszedłem, okazalo sie, ze moja pijana matka spala juz na
tej kanapie i Niels nie przetransportował jej nawet do lozka. Kurwa
mac... Nie mialem tyle sily, żeby pijana kobietę zanieść gdzies. Chyba.
Chociaż może... Poszedłem do swojej sypialni i nalozylem bokserki, żeby
nie paradować nago. Wziąłem matkę z kanapy i odrobine chwiejnie
poszedłem w stronę sypialni, ktora dzielila z Nielsem.
<br />
On juz spal. Położyłem matkę obok i wyszedłem, nie patrząc nawet na Nielsa. Nie mogłem. Poczucie winy zabijalo mnie.
<br />
Seks z tym kolesiem byl jednym z lepszych i dzikszych w moim
dotychczasowym zyciu, a to, ze ten mezczyzna byl partnerem mojej mamy...
Kurwa, przeciez on ja zdradzal, ja ja zdradzalem, nie mogło być tak
dluzej. Ktos musial ich rozdzielić, Niels miał w dupie ich związek i
leciał do mnie, do cholery jasnej!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 01:11<br />
<hr />
<span class="postbody">-
A głowa boli mnie tak, że zaraz po prostu umrę. - Poskarżyła mu się
Katja, poklepując go przy tym po ramieniu. - Zadzwoń do obsługi i każ im
dostarczyć śniadanie do pokoju. Z dużą ilością soku.
<br />
- Jasne. - Potarł lekko niedogolony policzek i podniósł się z łóżka, obracając się przez ramię.
<br />
- Kat? - Mruknął, oblizując z wolna dolną wargę. Była spękana od
agresywnych pocałunków przesyconych poszarpywaniem i trochę go piekła,
ale to ból dobry ból.
<br />
Bardzo dobry.
<br />
- Tak? - Wymruczała, zakrywając sobie twarz dłonią. - Czego byś chciał?
<br />
- Może ja i Seth pójdziemy w takim razie na basen, co? Ty sobie
odpoczniesz, zregenerujesz się, a my... Trochę się pomoczymy? -
Zaproponował, czując jak serce podjeżdża mu do gardła.
<br />
Chciał brzmieć jak najbardziej naturalnie i spokojnie, ale nie był pewien czy wyszło mu to tak dobrze jak zamierzał.
<br />
- Jasne. - Odparła niemal natychmiast, posyłając mu przy tym zmęczony uśmiech.
<br />
Obrócił się na pięcie i nacisnął klamkę, już niemal opuszczając sypialnię, kiedy...
<br />
- Niels?
<br />
- Tak? - Kurwa, a co jeśli ona o wszystkim wiedziała? Musiałą wiedzieć, może ktoś do niej dzwonił, albo...
<br />
- Czy ja zrobiłam wczoraj coś głupiego? - Zapytała, krzywiąc się lekko. - Jestem trochę obolała... W paru miejscach.
<br />
<span style="font-style: italic;"> A co, jeżeli powiem tej pięknej kobiecie co twój dziwkarz robi z tobą, kolego? </span>
<br />
- Tak. - Wymruczał pośpiesznie, nie patrząc w jej stronę. - Namówiłaś
mnie do... Szybkiego numerku, tuż przed drzwiami. I.. e, przyłapała nas
taka wstrętna starucha. Seth musiał z nią długo rozmawiać żeby na nas
nie doniosła.
<br />
- O Boże! - Zachichotała, kręcąc głową. - Przepraszam! Ach, powiedz mi chociaż, dobrze ci było?
<br />
- Najlepiej. - Odpowiedział bez zastanowienia.
<br />
- To dobrze. Niels?
<br />
- Hm?
<br />
- To miłe, że próbujesz to jakoś posklejać z Sethem.
<br />
- Dziękuję. - Wychrypiał, czując się jak ostatnia kanalia.
<br />
- Doceniam to, skarbie.
<br />
<br />
- Twoja mama zamówiła sobie śniadanie do pokoju. - Oznajmił, siadając
naprzeciwko niego. Goście byli zajęci spożywaniem tostów lub owoców, nie
zwracali na nich najmniejszej uwagi.
<br />
Wyciągnął dłoń przed siebie i szybkim ruchem pogładził blade palce, którymi blondyn dzierżył widelec.
<br />
- Powiedziałem jej, że zostawimy ją w spokoju i skoczymy na basen. Co o tym myślisz?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-04, 01:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Sądziłem,
że matka zejdzie na śniadanie, ale gdy Niels zjawił się sam,
przypuszczałem, że to nie będzie nic subtelnego i miłego. Ale gdy złapał
mnie za dłoń i zaproponował basen, zachłysnąłem się jedzonym przeze
mnie tostem.
<br />
- Niels? Czy ty się dobrze czujesz? Musi się to skończyć, rozumiesz? -
warknąłem, strzepując z siebie jego dłoń. - Zdradzasz moją matkę. JA
zdradzam moją matkę! Ona cię kocha. I jeśli tobie zależy na niej, to coś
musi się skończyć i zniknąć. Nigdy nie może pojawić się znowu. Nigdy,
Niels. Nawet jeśli nie kochasz jej i lecisz tylko na jej szmal, ja ją
kocham.
<br />
Spojrzałem na niego chłodno i wziąłem swój talerz z śniadaniem i
szklankę soku pomarańczowego. Wstałem od stołu i po prostu poszedłem w
inne miejsce, by dokończyć posiłek i odnieść resztki.
<br />
Nie poszedłem na ten basen. Wróciłem do pokoju i znalazłem tam moją matkę, oglądającą jakieś seriale.
<br />
- Już wróciliście z basenu?
<br />
- Nie poszedłem tam - mruknąłem, siadając obok niej i przytulając się do niej.
<br />
Matka była ewidentnie zaskoczona tym, ale nie odsunęła mnie od siebie.
<br />
- Co się stało, kochanie?
<br />
- Nic. Po prostu cię kocham i żałuję pewnych czynów, wiesz? Co byś
zrobiła, jeśli kogoś kochasz, ale skrzywdziłaś tę osobę, chociaż ona
wcale o tym nie wie?
<br />
- Nie wiem, skarbie. O czym mówisz? - Widocznie moja mama się zmartwiła,
a ja nie chciałem mówić nic więcej, bo musiałbym mówić za dużo.
<br />
- O koleżance. Bardzo zraniła swoją mamę, ale nie powiedziała jej tego. Zrobiła coś, co skrzywdzi ją, gdy się dowie.
<br />
- Mamy zawsze wszystko wybaczają, kochanie.
<br />
Westchnąłem. Tego się obawiałem. Tego nie powinna wybaczyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 01:55<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Niels? Czy ty się dobrze czujesz? Musi się to skończyć, rozumiesz? -
Usłyszał, czując jak jego dłoń zostaje brutalnie strzepnięta ze smukłych
palców.
<br />
Wzdrygnął się lekko, czując jak uderzył knykciem o szklany dzbanek z sokiem.
<br />
- Ja... - Chciał coś powiedzieć, ale on nawet tego nie słuchał :
odszedł, obrażony, na drugi koniec jadalni i nie zaszczycił go już ani
jednym spojrzeniem.
<br />
Zjadł spokojnie dwa tosty - przeżuwając je patrzył przez cały czas na Setha, oczekując jakiejś zmiany, przeprosin, czegokolwiek.
<br />
Ale to nie nadeszło.
<br />
Czym zasłużył dobie na ten wybuch?
<br />
Jasne, Katja była w tym wszystkim biedna i Nielsowi też było jej bardzo
szkoda, ale... Co miał poradzić na to, że nieważne jak straszne było to
co robił z tym chłopakiem, to i tak mimowolnie chciał do niego wciąż i
wciąż powracać?
<br />
Łapać go za te jasne włosy, wpychać mu palce za spodnie i lizać po szyi,
kąsać pełne wargi i obciągać mu lewą dłonią żeby prawą móc...
<br />
Nikt nie potrafił go tak nakręcić, podniecić, sprawić żeby po prostu oszalał i nie liczyło się dla niego juz nic, kurwa, więcej.
<br />
Nikt.
<br />
Jeśli kobiety były trudne w obsłudze, to Seth był kimś o dwa poziomy
bardziej skomplikowanym. Najpierw "nie", potem "tak, tak, tak", by
następnego dnia znów odprawić go z kwitkiem.
<br />
Cholerny dzieciak.
<br />
Westchnął ciężko i dopił sok, udając się powoli na pływalnię.
<br />
Skoro Seth nie chciał go teraz widzieć, to najlepszym rozwiązaniem było
zniknięcie mu z pola wzroku. A, że lubił sobie popływać, to już była
druga sprawa.
<br />
<br />
- Cześć. - Ładna brunetka uśmiechnęła się do niego ciepło, siadając
niemalże udo w udo obok niego. Zerknął na nią spod ramienia i oddał
uśmiech, chociaż nie mógł być on tak radosny i zachęcający (jakoś nie
miał humoru na podrywy, ale kiedy zobaczył jej cycki, to jakoś ciężko
było mu ją tak od razu odprawić.
<br />
- Cześć. - Odpowiedział i uścisnął jej wyciągniętą dłoń, oczekując imienia, które... nie padło.
<br />
- Co cię tu sprowadza? - Zagadała, zakładając nogę na nogę. Jej opalona
skóra błyszczała od wody i światła klimatycznych lamp basenowych.
<br />
- Woda. - Odparł z krzywym uśmiechem, wzruszając ramionami. - A ciebie?
- Dodał, gdy przez długą chwilę wpatrywała się w niego z wyraźnym
wyczekiwaniem, uważając zapewne, że powinno go to interesować.
<br />
Nie interesowało.
<br />
- Szukam kogoś, kto lubi się dobrze zabawić. - I znowu uśmiechnęła się w
ten rozbrajający sposób, ale było w niej przy tym coś takiego, że z
niewiadomych przyczyn Niels nie potrafił do niej poczuć sympatii.
<br />
Kogoś mu przypominała i miał wrażenie, że nie były to miłe okoliczności.
<br />
- Zabawić. - Powtórzył bezwiednie, odchylając głowę by lepiej się jej przyjrzeć.
<br />
- Masz coś do posypania? - Uśmiech nabrał jeszcze więcej obrzydliwej
słodyczy, która (teraz już to dostrzegał) była toksyczna jak jad żmii.
Odsunął się lekko i pokręcił głową, parskając wymuszonym śmiechem.
<br />
- Nie wiem kto nagadał ci głupot, gówniaro, ale radzę ci się do mnie więcej nie zbliżać. - Burknął tylko, wychodząc z basenu.
<br />
Dłonie drżały mu lekko, ale udało mu się to zamaskować zaciśnięciem ich w pięści.
<br />
<br />
- Już jesteś, kochanie! - Katja podeszła do niego i objęła go mocno za
szyję, całując lekko w usta. Oddał pocałunek, odkładając na szafkę kartę
magnetyczną do pokoju.
<br />
- Czekałaś na mnie?
<br />
- Oboje czekaliśmy tu z Sethem. - Odparła radośnie, wskazując brodą na
nie zwracającego na nich uwagi gówniarza. - Dobrze się bawiłeś na tym
basenie? Wydajesz się być spięty.
<br />
- Wszystko jest ok. - Machnął dłonią, wymuszając na sobie krzywy uśmiech.
<br />
Seth wpatrywał się uparcie w ekran telewizora, czym doprowadzał go tylko do coraz gorszego humoru.
<br />
A więc znowu mieli zacząć się unikać i milczeć.
<br />
Świetnie.
<br />
- Pójdę się na chwilę położyć. Walnąłem się w kręgosłup przy skoku. -
Poskarżył się fałszywie i ponownie ją ucałował, zamykając za sobą drzwi
do sypialni.
<br />
Powolutku wziął w dłoń butelkę z wodą i cisnął nią w miękki dywan, który
stłumił odgłos uderzenia. A potem rzucił nią jeszcze raz. I jeszcze. I
znowu.
<br />
Wreszcie usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach, przesuwając je w
szale na lekko wilgotne kosmyki włosów. Szarpnął je mocno, zaciskając
wargi tak mocno, że niemal nie było ich widać.
<br />
- Kurwa mać. - Szepnął do siebie, kopiąc wściekle w szafkę nocną. Stopa
zabolała go wściekle ale na razie nie zwracał na to uwagi. Dopóki
niczego sobie nie złamał było dobrze.
<br />
Co on w ogóle ze sobą robił? Uganiał się za jakimś gówniarzem, pedałem, rozpieszczonym bachorem, który uważał, że...
<br />
Nie, kogo on oszukiwał. Seth wcale taki nie był.
<br />
I to chyba było w tym wszystkim najgorsze.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-04, 02:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Przez
resztę dnia kręciłem się po hotelu i swoim pokoju z tabletem i
słuchawkami, które umożliwiły mi słuchać muzyki. Byłem raczej nieobecny
bardziej, niż obecny i sądziłem, że tak już będzie przez resztę
wieczoru, ale wieczorem, gdy chciałem pójść pod prysznic, a moja matka
już słodko drzemała - stanął przede mną Niels.
<br />
- Przesuń się, chcę wziąć prysznic - mruknąłem, przechodząc obok niego.
<br />
Wyglądał jak zbity pies. Kurwa mać. Chciałbym go przeprosić, ale wiedziałem, że miałem rację, niestety...
<br />
- Niels. Nie utrudniaj tego, proszę. Jesteś z moją mamą. I to, co się
wydarzyło jest bardzo niepoprawne. W zasadzie nigdy nie powinno się
zdarzyć - westchnąłem ciężko, rzucając ręcznik na sedes.
<br />
Zdjąłem z siebie ubrania i nagi już wszedłem pod prysznic, ufając, że
Niels po prostu wyszedł. Nie chciałem się odwrócić i tego weryfikować.
<br />
Ale życie samo to zweryfikowało, bo usłyszałem, jak kabina się otwiera. Odwróciłem się i spojrzałem zaskoczony na mężczyznę.
<br />
- <span style="font-style: italic;">Wspólna kąpiel to nie zdrada.</span> - Usłyszałem.
<br />
Co za bezczelny...
<br />
- Jesteś strasznym chujem, wiesz? Zdajesz sobie sprawę z tego, że na
ciebie lecę i robisz takie rzeczy. Niels. Zdradzamy moją mamę. Twoją
partnerkę, pamiętasz to jeszcze?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 02:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie, nie wpadł na niego specjalnie.
<br />
Nie tak do końca. Po prostu chciał mu nawtykać żeby zrozumiał, że nie
można mu było mówić "tak" a potem robić "nie". Nie mógł mu tak mieszać w
głowie, nie miał do tego cholernego prawa i...
<br />
- Niels. Nie utrudniaj tego, proszę. Jesteś z moją mamą. I to, co się
wydarzyło jest bardzo niepoprawne. W zasadzie nigdy nie powinno się
zdarzyć. - Usłyszał i niemalże parsknął śmiechem.
<br />
Serio, tu naprawdę było coś jeszcze do dodania? Musiał się aż powtarzać?
<br />
Niels nie był debilem, rozumiał co oznaczały słowa "Musi się to skończyć". Aż za dobrze rozumiał.
<br />
Znowu stało się to samo - zanim zdążył się choćby odezwać, powiedzieć co
on o tym wszystkim myślał, co czuł wobec tej sytuacji, Seth obrócił się
do niego plecami i na jego oczach zaczął pozbywać się ubrań, wchodząc
pod prysznic.
<br />
Ok, ale jednak był debilem, albo to właśnie było całkowicie oczywiste
zaproszenie, z którego zamierzał, pewnie, że tak, skorzystać.
<br />
Zrzucił z siebie koszulę i spodnie, siłując się moment ze slipkami, które przez swoją obcisłość nie chciały tak łatwo odpuścić.
<br />
Wszedł do kabiny i uśmiechnął się głupio, dostrzegając... Co to było?
<br />
On się dziwił?
<br />
To nie miało być tak?
<br />
- Wspólna kąpiel to nie zdrada. - Zażartował, starając się go rozluźnić, ale chyba mu nie wyszło, bo...
<br />
- Jesteś strasznym chujem, wiesz? Zdajesz sobie sprawę z tego, że na
ciebie lecę i - o, powiedział "lecę". Czyli nareszcie zaczynał
przechodzić do rzeczy. Niels też na niego leciał, nie potrafił niczego
na to poradzić. Tak było i tyle, trzeba się z tym było pogodzić. -
...pamiętasz to jeszcze?
<br />
- Mhm. - Odparł, nie wiedząc na co tak naprawdę odpowiada i przywarł do
jego ciała, zarzucając mu ramiona nad głowę. Pochylił się na tyle nisko
by niemal zderzali się nosami i spojrzał mu w oczy. - Mówienie w niczym
nam teraz nie pomoże. - Zacytował swoją wczorajszą wypowiedź i wsunął
mu między nogi swoje umięśnione udo, dociskając je natychmiast do
miękkiego jeszcze krocza.
<br />
Jedną z dłoni zacisnął na jego nadgarstkach, nie pozwalając mu się w ten
sposób wydostać, a drugą sięgnął po mydło, pocierając o dłoń dopóki nie
była od niego cała śliska i spieniona.
<br />
Wtedy przesunął ją na jego klatkę piersiową i zaczął ją... myć. Kolistymi, kojącymi ruchami.
<br />
- To tylko kąpiel, Seth. - Powtórzył i uśmiechnął się demonicznie,
poruszając nogą tak by przesunąć twardym mięśniem po jego jądrach. -
Chcę ci pomóc się wykąpać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-04, 03:04<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nawet nie słuchałeś, kur... - Zatkało mnie w pół słowa, gdy Niels tak po prostu zbliżył się do mnie i unieruchomił.
<br />
Podniósł moje ręce i przycisnął je do zimnych kafelek swoją dłonią, a
pomiędzy moje nogi ten... kurwa, czemu on tam wsadził moją nogę, z
jakiego powodu?
<br />
- I dlatego macasz mnie po kroczu udem, tak? - mruknąłem cicho, krzywiąc się.
<br />
Nie chciałem być przegranym, nie chciałem dłużej krzywdzić mamy.
<br />
- Nie chcę jej krzywdzić, Niels. Przestań - poprosiłem, próbując się wyrwać z jego uścisku.
<br />
Oczywiście to, co robił było bardzo miłe i przyjemne, ale w dalszym
ciągu bardzo niebezpieczne i... Kurde, naprawdę miałem ogromne wyrzuty
sumienia. Większe chyba z każdą chwilą.
<br />
O dziwo, mężczyzna naprawdę mnie puścił, gdy tylko umył mnie. Po prostu
uśmiechnął się i wyszedł, a ja stałem pod tym prysznicem jeszcze chwilę,
zastanawiając się, co w zasadzie się wydarzyło.
<br />
<br />
Będąc już w swojej sypialni, wziąłem notatnik i długopis. W ten sposób
najczęściej pisałem właśnie teksty piosenek, jakoś przywykłem do tej
formy. I właśnie wtedy powstały pierwsze słowa nowej piosenki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">got me looking, so crazy my baby
<br />
I'm not myself lately I'm foolish, I don't do this
<br />
I've been playing myself, baby I don't care
<br />
Baby your love's got the best of me</span>
<br />
Westchnąłem. Próbowałem pisać dalej, ale nie szło mi, wyjątkowo mi nie
szło. Nie znałem przyczyny, dla której tak właśnie było. Westchnąłem
cicho, przygryzając długopis zębami.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Baby you're making a fool of me
<br />
You got me sprung and I don't care who sees
<br />
Cause baby you got me</span> (ostatnie zdanie skreślone).
<br />
Czułem, że to tekst o nim i to drażniło mnie chyba jeszcze bardziej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 03:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Nawet
jeśli to nie było to, czego od niego chciał, sam fakt, że mógł go tak
po prostu dotykać, pieścić to smukłe ciało (i chętne, tego nie dało się
mu ukryć, to było widoczne jak na talerzu) był satysfakcjonujący.
<br />
Jasne, najchętniej by się z nim po prostu przespał i znowu przeżył
cudowne chwile w jego ciasnym tyłku, ale życie nauczyło go, że nie można
było mieć wszystkiego.
<br />
To, co robili było niemoralne i wstrętne względem cudownej i uczciwej
kobiety, którą - on i Seth - bezczelnie oszukiwali, pieprząc się
namiętnie tuż pod drzwiami hotelowego pokoju, całując się pod
prysznicem, obciągając sobie jak zwierzęta i...
<br />
Zamrugał, odrywając spojrzenie od zjeżdżającego ze szczytu blondyna.
<br />
Uśmiechnął się krzywo, widząc jak jego biodra balansowały wokół własnej osi, pomagając tym samym w zachowaniu równowagi.
<br />
Życie nauczyło go także drugiej rzeczy.
<br />
Zasady istniały po to żeby balansować na ich krawędzi. Żeby
wykorzystywać wszystkie małe druczki i nawiasy, drugie dna i
niedopowiedzenia na swoją korzyść.
<br />
I może nie należało do najszlachetniejszych, ale...
<br />
- Kochanie? - Poczuł na swoim ramieniu jej drobną dłoń, poczuł ją mimo wielu warstw ubrań.
<br />
- Hm? - Mruknął stosunkowo niechętnie, obracając się powoli w jej stronę.
<br />
- Do ciebie. - Wyciągnęła w jego kierunku telefon. Jego serce
momentalnie zmieniło się w bryłę lodu, podskakując do samego gardła.
Zachłysnął się powietrzem, ledwie z siebie wyduszając:
<br />
- Kto?
<br />
- Moja ciocia. Bella, pamiętasz ją? Chciała z tobą porozmawiać.
<br />
- Ach. - Westchnął z ulgą, odbierając od niej urządzenie. - Jasne. Dzień dobry. Tak, mi też się podoba...
<br />
<br />
- Jest taki bal. Organizują go zawsze na koniec turnusu. Wybierzemy się
tam we trójkę, musicie się tylko ładnie ubrać. Kotku, założyć tę
koszulę od Laurena, prawda?
<br />
Porwana, zmięta i śmierdząca od stęchlizny "koszula od Laurena" już
dawno gniła w śmieciach, stanowiąc, zapewne, wątpliwą ozdobę krajobrazu.
<br />
Katja, oczywiście, nie mogła o tym wiedzieć, ale jak on miał jej, do cholery, powiedzieć?
<br />
Że co ją niby zniszczyło? Trzęsienie ziemi? Powódź?
<br />
Atak kosmitów?
<br />
Chyba i tak prędzej uwierzyłaby w powyższe wersje, niż w tę jedną, prawdziwą i najstraszniejszą, zarazem.
<br />
- Jasne. - Potwierdził, chociaż czuł, że właśnie popełnia duży błąd.
<br />
Skąd on miał wytrzasnąć drugą taką koszulę? Przecież przez internet nie
dojdzie do niego w ciągu dwudziestu czterech godzin, a ruszyć się stąd
też nie mógł...
<br />
Ech, chyba trzeba będzie poprosić o pomoc jednego z winowajców zepsucia drogiej koszuli.
<br />
Sam niczego nie dałby rady wymyślić.
<br />
<br />
Zapukał do drzwi jego sypialni, opierając się nagim barkiem o drzwi.
<br />
Była trzecia w nocy, ale Katja dopiero co usnęła, męcząc go uprzednio
swoimi "kobiecymi pragnieniami" niemalże dwie okrągłe godziny.
<br />
Na jeźdźca, od tyłu, tu za dużo, tu za mało, lizać inaczej, wpychać
płycej, ech, on naprawdę jej już nie rozumiał. Nie kręciło go już nawet
to, jak potrafiła się naprężyć czy sposób, w jaki kołysały się jej
piersi gdy go dosiadała.
<br />
To po prostu się jakoś... Wypaliło? Może i wypaliło?
<br />
W każdym razie coś było bardzo inaczej.
<br />
- Co zrobimy z koszulą? - Spytał tak po prostu, wchodząc do środka.
<br />
Rozejrzał się wokół, ale sypialnia Setha właściwie nie różniła się od
tej, którą on dzielił z jego matką. Może była odrobinę mniejsza, ale
spokojnie pomieściłaby z piątkę osób, Niels był tego pewien.
<br />
- Wiesz w ogóle co to za koszula?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 03:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Pomyliłem się i wysłałem z Twojego konta XD</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-04, 03:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Było już bardzo późno. Pisałem piosenkę, gdy Niels wszedł do pokoju bez pukania. Siedziałem tylko w bieliźnie i niczym innym.
<br />
Podniosłem zaskoczony głowę do góry, unosząc brew.
<br />
- Wiesz, co to pukanie? - mruknąłem, przewracając oczami. Odłożyłem
notes na bok i spojrzałem na mężczyznę zaskoczony. - Nie wiem, skąd mam
wiedzieć? Pamiętasz, jaka to była marka?
<br />
Gdy usłyszałem jednak podpowiedzi ("Jakiś Ralph, Laura albo inne takie,
nie pamiętam") zrobiło mi się trochę słabo. No tak. Moja matka
absolutnie uwielbiała jedną markę. Mój ojciec też miał sporo eleganckich
ubrań stamtąd i niech to szlag, to nie była tania rzecz.
<br />
- Ralpha Laurena? No to niedobrze - mruknąłem, sięgając po tablet.
<br />
Zacząłem szukać tej nieszczęsnej koszuli, chociaż nie musiałem pomagać,
ani nic. Mógłby się zająć tym sam, skoro tak się zachowywał (Przecież to
Niels był winny!). Ale niech mu będzie. Niestety nie odnalazłem
pozytywnych wieści.
<br />
- Ten model jest już niedostępny, był jako edycja limitowana z srebrnymi nićmi. Kosztowała dziesięć tysięcy dolców.
<br />
Pokazałem mu na tablecie swoje smutne znalezisko i uniosłem brwi ku
góry. Zrobiła mu bardzo drogi prezent, który został zniszczony, gdy ją
zdradził. To dosyć przykre, niestety.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-04, 20:44<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Pukałem. - Mruknął, nie przejmując się jego groźną miną i paplaniem.
Usiadł na łóżku i poczekał na "werdykt", krzywiąc się wyraźnie gdy ten
wreszcie zapadł.
<br />
- To rzeczywiście utrudnia sytuację. - Zauważył, wzbudzając swoją
wypowiedzią zdziwienie blondyna. No tak, jak na siebie dosunął właśnie
ostro elokwencją.
<br />
- Przesrane. - Dodał już bardziej w swoim stylu, uśmiechając się pod nosem.
<br />
- A gdybym założył po prostu inną niebieską koszulę, to ni...
Poznałaby. - Odpowiedział sam sobie, patrząc na jego minę. - Hm, to już
sam nie wiem.
<br />
Nagle podniósł się ze swojego miejsca, skracając dzielącą ich odległość
do minimum, które jednak (jeśli by się uprzeć) pozostawało wciąż
przyzwoitą odległością.
<br />
Przecież nie zderzali się jeszcze klatkami piersiowymi, a czubki ich nosów dzieliło jakieś pół cala.
<br />
- Mam plan. - Mruknął, przechylając głowę tak by spojrzeć mu w oczy. - Powinien wypalić.
<br />
Zamilkł, mrużąc w skupieniu powieki.
<br />
Seth nadal go blokował, wzbraniał się przed nim tak bardzo jak tylko
potrafił, a przecież nie mógł się wstrzymywać nie wiadomo jak długo.
<br />
Uśmiechnął się krzywo i wyciągnął przed siebie dłoń, kładąc mu ją na policzku.
<br />
Nie wiedział jak ubrać w słowa, to co krążyło mu po głowie, ale
wiedział, że przyszedł taki czas kiedy trzeba było coś powiedzieć, kiedy
musiał coś wyjaśnić temu dzieciakowi.
<br />
- To nie jest tak, że... - Urwał, czując jak coś się w nim blokuje. No,
kurwa - czemu nie mógł mu tak po prostu powiedziec, że mu się podobał?
To nie było takie trudne. Zwyczajne "nie panuję nad sobą kiedy cię
widzę" i będą mieli oboje spokój.
<br />
No powiedz mu o tym, idioto! Do kurwy nędzy, co jest z tobą nie tak?
<br />
- Nie chcę krzywdzić twojej mamy. - Powiedział wolno, siląc się na
spokojny ton. - Nie lubię jej tego robić, po prostu... Ty tak... -
Chrząknął, przesuwając mu palce z policzka na podbródek. Ujął go
delikatnie i spuścił wzrok, czując się nieco śmiesznie.
<br />
Nie lubił dużo gadać. A już szczególnie o <span style="font-style: italic;"> takich </span> rzeczach.
<br />
- Bardzo mi się podobasz. Nie wiem czemu tak jest. Ja... Hm, zapalisz? -
Zapytał, wyciągając w jego kierunku paczkę czerwonych Marlboro.
<br />
Cholera, dlaczego to musiało być takie trudne?!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-04, 21:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Zmarszczyłem
brwi, słuchając... Wyjaśnień? Tak to przynajmniej brzmiało. Bylo to
raczej dziwne i niespotykane dla mnie. Zmrużyłem oczy, ale przyjąłem
propozycje szluga.
<br />
- Mama mówiła, że cos się wam nie układa w łóżku. To prawda? - mruknąłem, podpalając papieros i zaciągnąłem sie nim.
<br />
Z fajką w zębach wziąłem jakies spodnie dresowe w szarym kolorze i nałożyłem je na tyłek.
<br />
Niels przyznał, ze mu sie podobam. Ta informacja byla co najmniej
dziwna. Niby normalna, ale domyślałem się, ze nie miał wczesniej nic
wspólnego z tą samą płcią, prócz picia wspólnie piwa. No i oglądania
meczy, moze. Westchnąłem ciężko, zaciągając sie papierosem.
<br />
- Skoro nie podnieca cię, to zostaw ją, nie rób jej nadziei, Niels. Ona
nie zasłużyła na to, żeby jej partner zdradzał ją z synem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 02:19<br />
<hr />
<span class="postbody">- To nie tak. - Zaprzeczył niemal natychmiast, spoglądając na niego z nieprzyjemnym błyskiem w oczach. - Nie powiedziałem, że...
<br />
- Niels? - Rozległo się pukanie do drzwi i ledwo udało mu się od niego
odskoczyć, kiedy klamka przekręciła się pod wpływem delikatnej dłoni
Katji.
<br />
Kobieta zajrzała do środka i uśmiechnęła się głupio, siadając od razu
obok syna. Objęła go ramieniem i spróbowała mu zajrzeć do tabletu ;
chłopak jednak zwinnie wsunął go pod poduszkę.
<br />
- A co wy tutaj kombinujecie? Rozmawiacie kiedy JA śpię? Nieładnie. -
Zaśmiała się, dostrzegając ich niewesołe miny. - No co wy? Coś się
stało?
<br />
- Nie. - Niels ułożył swoją dużą dłoń na udzie partnerki, siląc się na
ciepły uśmiech. - Chodzi tylko o to, że... - Zerknął na Setha, czując
jak jego serce wykonuje parę rozpaczliwie szybkich uderzeń. - Ja... Hm,
koszula, którą od ciebie dostałem, rozpadła się podczas naszych...
Naszej... - Urwał, o mały włos nie parskając nerwowym śmiechem.
<br />
Kurwa, ależ był teraz bezczelny, kiedy za wszelką cenę starał się wmówić
tej biednej kobiecie, że zniszczył tak drogi prezent, prezent od niej, w
ich ostrym rżnięciu, kiedy tak naprawdę rżnął się z jej synem! I to tuż
pod cholernymi drzwiami, kiedy rzygała do cholernej miski.
<br />
Totalne dno.
<br />
- Och. - Roześmiała się cicho, wtulając się w ramię syna niczym
zawstydzona nastolatka. Seth wbijał swoje mordercze spojrzenie prosto w
niego, wyglądając tak jakby zaraz miał się na niego rzucić i po prostu
go zagryźć, ale głaskał ją dzielnie po ramieniu, pozostając na swoim
miejscu.
<br />
Chrząknął i przełknął ciężko ślinę, wpatrując się uparcie w swoje dłonie.
<br />
- To nic. - Powiedziała wreszcie Katja. - Chcieliście kupić drugą za
moimi plecami? Och, to takie kochane, chłopcy. - Objęła ich ramionami
tak, że teraz przytulali się do siebie we trójkę.
<br />
Nie potrafił powstrzymać delikatnego przymknięcia powiek gdy pliczek blondyna zetknął się z jego własnym. Do tego ten zapach...
<br />
Co się z nim, kurwa, działo? To było niemożliwe, przecież nigdy tak... Nigdy. Naprawdę.
<br />
- Nie dalibyście rady, wszystkie na pewno są wyprzedane. Ale to nie ma
znaczenia, jutro skoczymy na miasto kupić drugą. W porządku? - Ułożyła
się na plecach pomiędzy nimi, włączając telewizor.
<br />
- Może poszlibyśmy dzisiaj spać razem? Proszę? - Wymruczała błagalnie,
kierując wzrok na Setha. - Tak dawno nie spaliśmy obok siebie. - Dodała,
składając dłonie jak do modlitwy.
<br />
Niels poczuł jak coś ściska go porządnie w żołądku. Naprawdę go ściskało!
<br />
Beknął głośno, kierując tym samym na siebie ich zaskoczone spojrzenia.
<br />
- Niels! - Wykrzyknęła Katja, robiąc się czerwona od śmiechu. - Prosiaku!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-05, 02:38<br />
<hr />
<span class="postbody">W
co ten koleś grał, do cholery?! Nie... Ja po prostu w to nie wierzyłem.
Było to dla mnie zbyt groteskowe, zdecydowanie. Czy on właśnie wmawiał
mojej matce, że koszula porwała się, kiedy ON PIEPRZYŁ SIĘ Z NIĄ? O
kurwa. Nie, to już było bezczelne. Zdradzić ją, to jedno, ze mną, to
drugie, ale udawać, że wtedy właśnie uprawiał z nią seks - szczyt
szczytów.
<br />
- Naprawdę nic nie pamiętasz? - spytałem zaskoczony matkę, głaszcząc ją,
chociaż miałem ochotę dać w pysk Nielsowi. O, jak świerzbiło.
<br />
Bardziej, niż kiedykolwiek, jak sądzę.
<br />
- Nic a nic. Ponoć nas ratowałeś od jakiejś starowinki, dziękuję ci, Sethie.
<br />
O tym też jej powiedział. No ładnie.
<br />
Matka naprawdę nie wiedziała co między nimi się działo, więc robiła
wszystko, by ich do siebie jeszcze bardziej zbliżyć, pomimo tego, że ja
robiłem wszystko, by oddalić. Niech to szlag jasny trafi, przecież to
nie w ten sposób miało wyglądać. Nie taki był plan!
<br />
Zakrztusiłem się jednak dopiero wtedy, gdy mama zaproponowała spanie
wspólne. Jasne, te łóżka mogły pomieścić kilka osób, ale NA BOGA MAMO CO
TY WYMYŚLASZ NO!
<br />
Nie, nie, nie, nie.
<br />
- Wiesz, to nie najlepszy pomysł...
<br />
- Oj skarbie, proszę cię. Pamiętasz, jak kiedyś spaliśmy w jednym łóżku, jak byłeś malutki?
<br />
- Tak, ale to było z tatą - mruknąłem, spłoszony ewidentnie.
<br />
- Wiem, kochanie. Teraz jest Niels. Ale przecież nie musicie się nawet dotykać, będę po środku. W porządku?
<br />
Patrzyła na mnie tymi sarnimi oczyma. Nie mogłem odmówić, niech to kurwa szlag.
<br />
- No dobrze - mruknąłem niechętnie.
<br />
Matka zdecydowała, że będą spali w ich sypialni, więc poszedłem tam
smętnie. To był tak bardzo zły pomysł. Położyliśmy się spać. Niels od
prawej, potem mama i ja. Odsunąłem się nawet jeszcze odrobinkę, żeby nie
dotknąć Nielsa pod żadnym pozorem.
<br />
Bardzo zły pomysł.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 03:00<br />
<hr />
<span class="postbody">W telewizji brzęczał jakiś horror, podczas gdy za oknem powoli zaczynało już świtać.
<br />
Niels obrócił się na drugi bok i zerknął przez okno, na szeroko
rozpościerający się górski krajobraz ; ledwo widoczne szczyty gór
wyłaniały się zza obłoków mgły, rysując się na jaśniejącym niebie jak
noże, czubki ołówków, albo...
<br />
No i znowu te porównania. Kurwa.
<br />
Westchnął ciężko i wrócił do poprzedniej pozycji obejmując Katję w jej
szczupłej talii. Pomimo odległości, jaka dzieliła go od Setha (jakieś
półtora metra) mógł go dobrze wyczuć.
<br />
Jego ciepło, zapach, jego... aurę, czy jak to się zwało.
<br />
Uchylił powieki i popatrzył na szczupłe ramię, odznaczające się
delikatnie pod materiałem. Miał ochotę wyciągnąć dłoń i przesunąć nią po
tym obłym kształcie, objechać jego kontury, poczuć pod palcem
charakterystyczne gorąco i dziwaczny prąd, to co zawsze czuł gdy go
dotykał.
<br />
Katja rzuciła się lekko przez sen, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Cholera, teraz mógł... gdyby tak tylko...
<br />
Wzdrygnął się lekko, zaciskając wargi w wąską, niemal niewidoczną kreskę.
<br />
Tylko trochę. Dotknie go... niby niechcący. Przecież spał, nie panował nad tym co robił. Ta?
<br />
Wysunął ramię do przodu, prześlizgując je po talii Katji i ułożył dłoń
tuż przed tą, która należała do jej syna. Leżała tak nieruchomo i
wyglądała na bardzo samotną, więc...
<br />
Tak tylko trochę dotknął palcem jego palec. Po prostu je ze sobą zetknął.
<br />
Ech, to było takie dobre uczucie. Dotykać tego cholerne palca.
<br />
Był totalnym idiotą. I skurwielem. Beznadzieja jakich mało.
<br />
Ale było mu bardzo dobrze.
<br />
Zasnął.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-05, 03:10<br />
<hr />
<span class="postbody">- Budzimy się, panowie, budzimy! - Obudził mnie głos mojej matki, upierdliwy i drażniący jak sama cholera.
<br />
- Mmm, nigdzie nie idę - wymamrotałem półprzytomnie, otulając się bardziej kołdrą i nie ruszając się nigdzie dalej.
<br />
- Seth, no weź, nie mogę dobudzić Nielsa. Mieliśmy iść na zakupy.
<br />
- To kup coś ładnego - wymamrotałem. Nie wiem, czy matka słyszała
cokolwiek, bo niestety, ale usta miałem przykryte kołdrą; jedyne, co
trochę wystawało, to kołdra.
<br />
Usłyszałem tylko trzaśnięcie drzwiami i chyba zasnąłem.
<br />
Obudziło mnie gorąco. Czułem, że jest mi naprawdę ciepło. Przez chwilę
kontemplowałem to dziwne uczucie, ponieważ było odrobinę niepokojące. W
sensie, te kołdry aż tak ciepłe nie były. Więc dlaczego...?
<br />
Podniosłem powieki i zdezorientowany zobaczyłem czyjś tors przed sobą.
Lekko owłosiony, więc to z pewnością nie była mama. Zresztą, był on
płaski. Chwilę później zrozumiałem, że to ciężkie coś na mojej talii to
ręka Nielsa. On mnie obejmował! Spróbowałem się kulturalnie wyśliznąć,
ale zupełnie mi to nie wyszło, niestety. Przytulał mnie za mocno.
<br />
- Puść mnie - syknąłem, próbując się uwolnić.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 03:25<br />
<hr />
<span class="postbody">- Niels, obudź się. Musimy jechać na zakupy po tę koszulę, pamiętasz?
<br />
- Nie mogłabyś pojechać sama? - Wychrypiał, wszczepiając się kurczowo
miękkiej kołdry. - Wiesz, że nie znoszę tego robić, kotku. Wolałbym się
trochę... - Urwał, niezbyt porządnie tłumiąc ogromne ziewnięcie. -
Przespać.
<br />
- To niesprawiedliwe, napaliłam się już na to! - Burknęła, wstrząsając
ramieniem syna. Ten jednak nawet nie drgnął, pogrążony w głębokim śnie. -
No, pięknie. Tak, jasne. Pojadę sama. Śpijcie sobie, w dupie was mam.
Lenie śmierdzące.
<br />
Nie zdołał nawet odpowiedzieć, ponieważ był tak zmęczony, że nie wiadomo kiedy - odpłynął.
<br />
Następnym co udało mu się zarejestrować było wkurwione "puść mnie" Setha, od którego nie mógł przecież nie otworzyć oczu.
<br />
Ten ton budził go lepiej niż wszystkie inne budziki świata i był taki...
<br />
E, jakiś. Porównania mógł sobie raczej odpuścić.
<br />
- Cześć. - Odpowiedział mu rześko, zupełnie tak jakby Seth nie warczał
właśnie "puść mnie", tylko ćwierkał "dzień dobry, kochanie". Wbrew
zakazowi objął go mocniej, przyciskając nos do miejsca na jego szyi
gdzie zapach był najmocniejszy. Zaciągnął się nim głęboko, nie potrafiąc
przy tym powstrzymać uśmiechu. - Jak ci się spało? - Zapytał,
przeciągając się w taki sposób by nie wypuścić go z ramion. - Trochę
się wierciłeś przez sen.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-05, 03:37<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Niels, do cholery, puszczaj! Jak matka tu przyjdzie... - wymruczałem
ewidentnie zirytowany, naprawdę starając się odsunąć. Ale Niels nic
sobie z tego nie robił, przytulał mnie dalej jakby nigdy nic i... Niech
go szlag, no.
<br />
W dodatku, gdy poruszyłem się bardziej poczułem w okolicach własnego krocza wzwód.
<br />
- O nie, jeszcze masz stojącego fiuta, Niels, kurw... - Ale protesty
były absolutnie niczym w obliczu tego mężczyzny, bo tak po prostu
przyciągnął mnie do siebie mocniej i pocałował w usta.
<br />
Mruczałem coś w trakcie tego pocałunku, co miało być absolutnym
protestem, odpychałem go, ale ten pieprzony głaz nawet się nie ruszył.
<br />
Ciepło rozchodziło się po ciele, sprawiając, że było mi ewidentnie miło.
Tylko że to nie była sytuacja, która powinna mieć miejsce!
<br />
- Wróciłam! - Usłyszeliśmy oboje i odsunęliśmy się od siebie, jak oparzeni.
<br />
Zrobiłem to tak gwałtownie, że aż spadłem z łóżka, boleśnie uderzając tyłkiem o podłogę.
<br />
- AUA! - jęknąłem, krzywiąc się.
<br />
Matka weszła do środka i spojrzała na mnie jak na skończonego idiotę.
<br />
- A tobie co?
<br />
- Spadłem z łóżka, na co to wygląda? - mruknąłem nieszczęśliwie, podnosząc się i pocierając bolący pośladek.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 03:51<br />
<hr />
<span class="postbody">-
O nie, jeszcze masz stojącego fiuta, Niels, kurw... - Koniec gadania,
pomyślał i wpił się w słodkie wargi blondyna, wyciskając na nich długi,
przepełniony żarem pocałunek. Miał już w dupie jego gadaninę,
potrzebował go tu i teraz i nic więcej już się nie liczyło.
<br />
Z początku otrzymał parę wcale lekkich ciosów zadawanych mu skrupulatnie
po klacie i ramionach, ale taki ból było mu naprawdę łatwo znieść.
<br />
Poza tym, doskonale wyczuwał, że z każdą chwilą chłopak robił się coraz bardziej miękki, aż wreszcie niemal zupełnie mu ule...
<br />
Och, kurwa mać, no - serio? Naprawdę? Właśnie teraz?
<br />
ZNOWU?
<br />
Ile razy ta nieszczęsna kobieta znowu przerwie im w takim momencie, w
momencie, kiedy mógł, kurwa, wreszcie skosztować tych cudownych ust i
objął ten cudowny pas, potarmosić cudowny pośladek i wsunąć palec za
materiał cudownych bokserek?
<br />
Pośpiesznie upewnił się, że jego wzwód leżał ukryty pod kołdrą i wymusił
na sobie złośliwy śmiech, spoglądając na Katję "ledwo obudzonymi"
oczyma.
<br />
- Trochę pospaliśmy. - Wychrypiał, przeciągając się mocno. Kobieta
niemalże natychmiast rzuciła pełne uwielbienia spojrzenie na jego
umięśniony tors, wzdychając przy tym cicho. - Przepraszam, kotku.
<br />
- Nie szkodzi. - Machnęła dłonią, uśmiechając się ciepło. - Mam
wszystko czego potrzebowałam. Ale nie chce mi się teraz tego przymierzać
ani wam ani sobie. Co powiecie na basen? - Zaproponowała, uśmiechając
się ciepło. - Pomoczymy tyłki w gorących źródłach?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-05, 03:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Boże,
ten człowiek był niemożliwy. Już wiedziałem, że muszę jej to
powiedzieć. I nie dopuścić go do siebie do końca wycieczki. Gdy będziemy
w domu, przyznam się. Po prostu, tak nie mogło być dłużej. Poczucie
winy mnie zżerało, poza tym właśnie dobitnie przekonałem się, że Niels
chce lecieć na dwa fronty. Ale ja mojej mamy krzywdzić nie mam zamiaru.
To ten minus, to, co nas mocno różni i różnić będzie.
<br />
Westchnąłem ciężko i zacisnąłem wargi.
<br />
- Wiecie, ja nie czuję się najlepiej. Idźcie sami, dobrze wam to zrobi -
uśmiechnąłem się wymuszenie i nim matka w ogóle zdołała mnie dopytać
lub, nie daj boże, zatrzymać - zniknąłem za drzwiami.
<br />
Pognałem do siebie, zamknąłem się tam i po prostu odetchnąłem. Jedyne miejsce, w którym jestem bezpieczny. Mam nadzieję.
<br />
<br />
- Co się stało przed tym, nim weszłam?
<br />
Niels spojrzał na Katję zdziwiony, jakby nie rozumiał o co chodzi.
<br />
- Sethie był bardzo... roztrzęsiony. Co się wydarzyło?
<br />
Coś tu bardzo nie grało. I zaczynała się coraz bardziej niepokoić, niestety.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 04:09<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie wiem, spałem. - Odpowiedział jej tak jakby to nie było oczywiste
(co z tego, że było to jednak wierutnym kłamstwem, ona nie musiała o tym
wiedzieć). - Może miał koszmary?
<br />
Wzruszył ramionami, uśmiechając się do niej zaczepnie.
<br />
Teraz wystarczyło poczekać na windę i...
<br />
Popchnął ją na ścianę (a raczej na lustro), niemalże zgniatając ją
własnym ciałem. Wpił wargi w jej rozchylone od głośnego "och" usta i
natychmiast wsunął w nie język, zapraszając ją do długiego, namiętnego
poca...
<br />
- Przepraszam. - Odezwała się młoda kobieta, która wyraźnie zamierzała
po cichu wsiąść razem z nimi. Była ubrana w kostium kąpielowy i... Cóż,
wyglądała na mocno zszokowaną.
<br />
- Och, to my przepraszamy. - Katja starała się być poważna ale
chichotała wyraźnie. - Jesteś niemożliwy. - Dodała gdy już wysiedli,
łapiąc go za rękę. - Najgorszy.
<br />
Wiem, pomyślał, ściskając jej drobną dłoń. Wiem.
<br />
<br />
-...iała różowej, więc wzięłam taką w odcieniu delikatnej lawendy.
Powinna mu pasować do tych jasnych włosów i buzi, nie uważasz?
<br />
- Jasne. - Odparł, wpatrując się bezmyślnie w dwójkę dzieciaków,
ochlapujących się ile sił w łapach. Uśmiechnął się lekko, dostrzegając
jak chłopiec, mimo iż mniejszy od dziewczynki, dawał jej nieźle popalić,
wzbudzając tym jej coraz głośniejsze protesty.
<br />
- Przestań, Jimmy! - Sepleniła smarkula, zakrywając twarz rączkami. - Bo powiem mamie!
<br />
- Nie wiedziałam, że lubisz dzieci. - Katja oparła mu się o ramię, wpatrując się w skupieniu w jego zamyśloną minę.
<br />
- Nie wiem czy je lubię. - Odparł bez namysłu, spoglądając na nią wreszcie.
<br />
Wyglądała na dziwnie zmartwioną.
<br />
- Masz własne dzieci? - Zapytała nagle, wzbudzając w nim ostrzegawczy alarm.
<br />
- Nie. - Krótka odpowiedź, ucinająca temat. Zazwyczaj działało.
<br />
Nie tym razem.
<br />
- A byłe żony? Rodziców? A może długi?
<br />
Ostatnie słowa spowodowały, że jego serce niemal wyskoczyło mu przez gardło.
<br />
Zorientowała się, ze robił sobie z jej konta drobne przelewy? Przecież
był ostrożny, operował takimi sumami żeby wydawało się, że to jej własne
wydatki...
<br />
Cholera, poda go na policję? A może wymyśli inny sposób? Co teraz będzie?
<br />
- Nie, kotku. - Spojrzał na nią, siląc się na powagę. - Co to za pytania?
<br />
- Chciałabym się czegoś o tobie dowiedzieć. - Westchnęła, wyraźnie
przygnębiona. - Jesteśmy ze sobą już jakiś czas, stajesz się częścią
mojego życia i... Nic o tobie nadal nie wiem. To smutne.
<br />
- Czy ja wiem? - Pogładził ją po policzku, zanurzając się głębiej w
wodzie. - Jeśli to dla ciebie takie ważne to pytaj. Mamy czas.
<br />
- Co powiesz na saunę? - Zagadnęła zupełnie innym tonem a on westchnął z ulgą, kiwając ochoczo głową.
<br />
Wszystko było lepsze od wymyślania kolejnych kłamstw.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-05, 04:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Strasznie
to było dziwne. Nie słyszałem, aby mama mówiła coś na temat Nielsa w
stosunku do jego przeszłości. Kilka razy zdarzyło się, że miał on
wyraźne ślady, ale na pytania matki odpowiadał, że się uderzył albo
jakoś przypadkiem tak wyszło. Coś za dużo takich przypadków, pamiętam
bowiem na przestrzeni ich krótkiej znajomości kilka już takich
przypadków i z raz lub dwa bycie w szpitalu. To było dziwne. Poza tym,
Niels naprawdę w ogóle nie operował terminem przeszłości. A przecież
każdy z nas prędzej, czy później coś o niej wspominał. Każdy, tak już
byliśmy skonstruowani, wspominaliśmy. Niepokoiło mnie to.
<br />
Zdecydowałem się więc zrobić coś, co moja matka by potępiła, gdyby się
dowiedziała. Wynająłem detektywa. Jedyna informacja, jaką miałem, to
miejsce jego zamieszkania. Tam też postanowiłem szukać, nie zostało mi
wprawdzie nic innego. Czekać na rezultaty, o ile jakieś będą. Przeczucie
mówiło mi, że Niels coś ukrywa. Może detektyw pomoże mi ustalić, co to
takiego?
<br />
<br />
Kolejnego dnia był już koniec naszej wycieczki. Dobiegła ona końca, ale
czekał nas jeszcze bal. Moja matka zrobiła dzień wcześniej zakupy z tego
tytułu, mówiąc mi od pięciu minut, że ta koszula o kolorze lawendy
powinna idealnie pasować. Dla mnie to był fioletowy, ale okej, ja się
nie znałem.
<br />
Uśmiechałem się tylko odrobinę wymuszenie, gdy matka poprawiała mi raz
po raz koszulę. Bal nie był obowiązkowy, ale ewidentnie mama chciała tam
pójść z wszystkimi, a nie tylko Nielsem. Niestety, byłem więc skazany
na ten wieczór. Co poradzić?
<br />
Weszliśmy do pięknej sali, przystrojonej bardzo gustownie. Wszędzie
paliły się świece, białe obrusy zdobiły stojące pod ścianami stoły z
szwedzkim stołem, a na przeciwko wejścia był zespół na żywo, który
umilał zebranym spotkanie. Kilka parek już tańczyło.
<br />
Trochę czułem się tu nie na miejscu, niestety.
<br />
Mama ubrała się w suknię o podobnym kolorze, co moja koszula, a dla
Nielsa wybrała białą. W zasadzie, wyglądaliśmy wszyscy bardzo elegancko i
gustownie. Cóż, nie mogło być inaczej, w końcu to mama. Jej gust był
naprawdę niezły.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-05, 23:42<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://asset-2.soupcdn.com/asset/6326/0278_2a3f.jpeg" />
<br />
<br />
- Nawet nie masz pojęcia jak dobrze prezentujesz się w garniturze,
Niels. - Katja podeszła do niego wolno, obejmując go w pasie. Ułożyła
swoją kunsztownie ufryzowaną głowę na jego muskularnym ramieniu i
uśmiechnęła się do ich odbicia. - Potrafisz być niezwykle elegancki.
<br />
- Dzięks. - Odparł mrukliwe, całując ją w usta. Nie bardzo lubił się
wbijać w marynarki, koszule i smokingi, ale kiedy Katja była z czegoś
wyraźnie zadowolona, on także nie umiał być nieszczęśliwy.
<br />
- Nie uważasz, że ładnie ze sobą wyglądamy? - Spytała nagle, wtulając
się w niego mocniej. - Że stanowimy razem dobrą parę? Zgraną i...
Dopasowaną? - Ciągnęła, nie spuszczając wzroku z lustrzanego odbicia.
Jej oczy błyszczały dziwnie, a na policzki wstąpił lekki rumieniec.
<br />
- Ja... - Urwał, zastanawiając się nad jej słowami. Coś mu nie
pasowało, może nie koniecznie w tych słowach, a w jej zachowaniu. Coś
było nie tak. - Tak. Tak uważam. Dlaczego pytasz?
<br />
- Tak sobie. - Zaśmiała się lekko, odchodząc w kierunku toaletki. - Za chwilę możemy i... Niels, gdzie się wybierasz, co?
<br />
- Do toalety. - Skłamał gładko, posyłając jej pół uśmiech. - Nie można mi?
<br />
- Oczywiście, że można. Leć. Do zobaczenia.
<br />
- Dozo.
<br />
<br />
- Hej. - Zapukał do drzwi jego sypialni, od razu naciskając klamkę.
Kiedy zauważył go stojącego w bieliźnie i nowej koszuli na chwilę
zaniemówił z wrażenia. Katja miała rację, rzeczywiście ładnie mu było w
tym... lanolinowym. Jakoś tak.
<br />
- Muszę ci coś powiedzieć. - Mruknął, gdy Seth spojrzał na niego z
wyraźną wrogością. Zbliżył się do niego w paru krokach, pochylając się
tak by spojrzeli sobie w oczy.
<br />
- Ja... Ten... Czekaj! - Złapał go mocniej za ramiona, zbierając się w
sobie. Kurwa, musiał wyglądać idiotycznie, w tym garniturze z głupią
miną i przymkniętymi powiekami, zupełnie tak jakby coś go bolało.
<br />
- Zrobię to. - Powiedział bardzo szybko, dysząc jak po przebytym
maratonie. - W sensie... Ja z nią to skończę. Po balu. Wiem, że to nie
jest dobry... - Chrząknął, a kąciki ust zadrgały mu wyraźnie. - Skończę z
nią. - Uśmiechnął się blado, wciąż nie mogą uwierzyć, że naprawdę to
powiedział. I, że w ogóle tak postanowił.
<br />
Skąd weźmie cholerne pieniądze, jak sobie da radę z gangiem Milltona?
<br />
I czemu w ogóle to robił. Dla tego chłopaka? Naprawdę?
<br />
- Zrobię to dla ciebie. - Dodał cicho już przy drzwiach. Nie patrzył na
niego, nie miał siły. Albo odwagi. Albo jednego i drugiego.
<br />
<br />
- Czy można pana prosić do tańca? - Obejrzał się przez ramię, dostrzegając wyczekujące spojrzenie Katji.
<br />
Jasne, wyglądała olśniewająco, najlepiej ze wszystkich zgromadzonych tu kobiet.
<br />
Ale nie ze wszystkich osób. Jej syn... On...
<br />
Był kurewsko piękny, Bogowie. Nielsowi chciało się do niego wzdychać jak
do obrazka, ledwo się powstrzymywał od tego by nie wgapiać się w ten
śliczny tyłeczek dłużej niż to było przyzwoite.
<br />
- Jasne. Tyle, że ja... Nie jestem typem tancerza. - Rzucił pół żartem pół serio, uśmiechając się krzywo.
<br />
- To nic. Obejmij mnie tylko i daj się prowadzić... Do... Hej, wcale nie jesteś taki najgorszy! Kłamałeś?! Bezczelny pro...
<br />
- Kłamałem. Ale i tak nie lubię tańczyć. To nie bardzo...
<br />
- Męskie? - Podsunęła, parskając śmiechem.
<br />
- Jasne. - Zawtórował jej, chichocząc chrapliwie. - Dokładnie to.
<br />
- Czy ja dobrze widzę? Jakaś kobieta porwała mojego syna do ta... Hej,
co robisz? - Wytrzeszczyła oczy na jego nagły obrót. - Kochanie, mogłeś
mnie przewrócić. Zwariowałeś?
<br />
- Przecież dalej stoisz na nogach. - Zauważył, obracając wszystko w
dowcip. W rzeczywistości spoglądał czujnie ponad jej ramieniem na
blondyna wirującego gdzieś z boku parkietu z piękną niewiastą o rdzawo
rudych lokach.
<br />
Ładna była. Szmata.
<br />
- Teraz zajmujesz się mną, nie nim. - Wymruczał, całując ją tuż za
uchem. Poczuł jej głośne i drżące westchnienie na ramieniu, gdy
przywarła do niego w mocniejszym uścisku.
<br />
- W porządku. Wiesz, Niels... Kocham cię.
<br />
- Ja... - Przełknął ciężko ślinę, czując jak robi mu się słabo. Nie
zdobył się jednak na to by dokończyć zdanie, które powinien przecież
wypowiedzieć.
<br />
Zamiast tego ponownie wykonał z nią gwałtowny obrót, mrucząc coś o
pysznie pachnącym ponczu. Przecież od początku miał ochotę się napić.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 00:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Ten
bal od początku wydawał mi się porażką, ale przecież nie powiem tego
matce. Zależy jej na tym. Szczerze mówiąc nie miałem ochoty tam być, nie
cierpiałem tańczyć. Nie potrafiłem też, za bardzo.
<br />
Niels wszedł do pomieszczenia, uprzednio pukając i... I gdy wyszedł, w głowie brzęczało mi jedno zdanie.
<br />
"Skończę z nią. Zrobię to dla ciebie". Nie byłem w stanie wykonać
jakiegokolwiek ruchu przez dłuższy czas, stałem po prostu na środku
pokoju hotelowego i patrzyłem w zamknięte już drzwi.
<br />
- Czy on...? - spytałem sam siebie i uśmiechnąłem się jakoś mimowolnie.
<br />
To było... Niech to szlag. Nie spodziewałem się, że on na serio jest
jakoś do mnie... Myślałem, że się wydurnia, prawdę powiedziawszy. A to
brzmiało, jakby się <span style="font-style: italic;">zakochał</span>. I nie wiedziałem co o tym myśleć.
<br />
<br />
Bal trwał w najlepsze. Kobiety w kunsztownie wykonanych, ewidentnie
drogich sukniach, mężczyźni w smokingach i doskonale skrojonych
garniturach. Niels prezentował się oszałamiająco, kurwa mać. Moja matka
także. Wyglądali na naprawdę piękną parę i aż nie chciało mi się
wierzyć, że on naprawdę zamierza z nią zerwać.
<br />
Poproszony do tańca przez naprawdę ładną, miłą dziewczynę, z którą już
zdarzyło mi się zamienić kilka słów poszedłem na parkiet. Nie znosiłem
tego, ale głupio mi było też odmówić. Wirowała więc na parkiecie i
impreza trwała w najlepsze, dopóki... Nie zobaczyłem swojej matki na
scenie.
<br />
- Przepraszam, że przeszkadzam wam w wspaniałej imprezie. Jest to jednak
ważna dla mnie chwila i mam nadzieję, że będziecie uczestniczyć w niej
razem ze mną.
<br />
Materiał jej sukni wyglądał, jakby lał się po jej ciele, doskonale
ukazując wszelkie atuty i maskując te nie najlepsze miejsca. Kok z jej
pięknych, blond włosów mocno eksponował długą szyję i obojczyki. Była
piękna.
<br />
- Kiedy umarł mój mąż ponad rok temu, myślałam, że moje życie się
skończyło. Szczególnie, że był to wypadek samochodowy, więc nie
rozłączyła nas naturalna śmierć. Dziś wiem, że życie dało mi drugą
szansę na szczęście i chcę je złapać. Wiem, że to niekonwencjonalne -
uśmiechnęła się, biorąc mikrofon do dłoni i schodząc ze sceny. Światło
płynęło za nią, a mama ewidentnie zbliżała się do... Nielsa.
<br />
Zrobiło mi się trochę słabo, bo złe przeczucia były tak bardzo silne. Ona chyba nie...?
<br />
- Ale kocham cię, Niels i chciałabym być z tobą do końca naszych dni. - Uklękła. - Wyjdziesz za mnie, mój najdroższy?
<br />
O.
<br />
Kurwa.
<br />
Mać.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 00:47<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Muszę iść do toalety. - Wymruczała, kiedy orkiestra ogłosiła przerwę.
Skinął głową i podszedł do stołu, częstując się kolejnym kieliszkiem
ponczu i paroma koreczkami. Wsunął sobie je do ust w całości jak ostatni
prostak i zapił ponczem, wzbudzając tym chichoty paru małolat. Puścił
im oczko i dolał sobie jeszcze trochę alkoholu, starając się wewnętrznie
uspokoić.
<br />
Kurwa, było tak miło... Jak on miał z nią po tym wszystkim zerwać?
<br />
Tak, musiał to zrobić bo... Z jakichś niewyjaśnionych przyczyn zależało
mu na spotkaniach z Sethem. Na jego dobrym zdaniu i tyłku. Na ogóle.
<br />
Szkoda mu było tej biednej kobiety... Znali się krótko, ale zdążyła już
dla niego tyle zrobić... Wlała w jego smętne życie trochę światła,
rodzinnego ciepła, trochę takiego...
<br />
Czegoś, czego sam nigdy wcześniej nie miał.
<br />
I to było takie dobre.
<br />
A on miał zamiar jej za to podziękować w <span style="font-style: italic;"> taki </span> sposób. Świetnie, kurwa. Ideal...
<br />
- Przepraszam, że przeszkadzam wam w wspaniałej imprezie. - Usłyszał
nagle kurewsko znajomy głos. Nie. Nie, kurwa. Nie. - Jest to jednak
ważna dla mnie chwila... - jaka ważna chwila, o czym, ona, do kurwy
nędzy, mówiła?! -... będziecie uczestniczyć w niej razem ze mną.
<br />
I nagle już wiedział, kiedy tak po prostu zbliżała się do niego z
błyszczącymi oczyma i rumieńcami na policzkach, a potem gdy klękała
przed nim w tej cholernej sukni i...
<br />
- Ale kocham cię, Niels i chciałabym być z tobą do końca naszych dni. -
Serce o mały włos wyjebało mu z klatki piersiowej. - Wyjdziesz za mnie,
mój najdroższy?
<br />
Tak, powinien właśnie uśmiechnąć się triumfalnie i wykrzyknąć "TAK,
JASNE, PEWNIE!!!", ale jakoś... Jego spojrzenie samoistnie powędrowało
do stojącego nieopodal blondyna.
<br />
Co ja teraz mam zrobić? - krzyczał niewypowiedzianym pytaniem - co ja mam jej powiedzieć?
<br />
I wtedy zobaczył coś, co podbudowało i złamało mu serce jednocześnie.
<br />
Krótkie skinienie głową, poprzedzone gorzkim uśmiechem.
<br />
- Tak. - Odpowiedział, czując jak coś w nim pęka. - Tak. - Powtórzył i
podał jej dłoń by podniosła się z klęczek i objęła go za szyję, by
pocałowali się i cieszyli się jak małe dzieci.
<br />
A przynajmniej by tak to wyglądało.
<br />
Zewsząd sypały się w ich kierunku gratulacje, jedne mniej wylewne, drugie bardziej. Nie było tylko tych od Setha i...
<br />
Jakoś się nie dziwił. Jakoś się, kurwa, wcale nie dziwił.
<br />
To miało wyjść inaczej. Miało... Mieli być razem. On i Seth. Nie Katja. Cholerna Katja, która od początku była tylko przeszkodą!
<br />
- Kochanie, wszystko dobrze? Wydajesz się być otumaniony... Coś nie tak?
<br />
- Wręcz przeciwnie. - Skłamał chrapliwie, całując ją krótko. - To było po prostu... niespodziewane.
<br />
- Ale cieszysz się? Nadal jesteś na tak?
<br />
- Nadal. - Zaśmiał się sucho. - Oczywiście, że nadal.
<br />
<br />
<br />
- Może to ja robię coś w zły sposób? Powinnam... Cię jakoś pobudzić? Może tańcem?
<br />
- Nie. Wszystko w porządku, zaraz... Będzie ok. - Mruknął, przesuwając dłonią po wciąż miękkim fiucie.
<br />
Kurwa, tego nie przeżył jeszcze nigdy. Czuł się tak upokorzony i
pokonany, że miał ochotę stąd wyjść i odjechać najdalej jak tylko się
dało.
<br />
I już nigdy, kurwa, nie wracać.
<br />
No, może tylko po Setha.
<br />
- Na pewno? Potrafię się całkiem nieźle porusza...
<br />
- Trochę za dużo dzisiaj wypiłem. - Wymusił na sobie śmiech. - Daj mi chwilkę.
<br />
- W porządku.
<br />
Co miał teraz zrobić? Ni chuj, fiut leżał, odmawiając mu absolutnie
wszelkiej współpracy. Nie miał pod ręką viagry, nie mógł sobie odpalić
pornosa i...
<br />
No w ogóle wszystko było totalnym dnem.
<br />
Ech, przy Sethcie w ogóle nie miał takiego problemu - jego pała zdawała się czasem wyczuwać tego urwisa wcześniej niż on sam.
<br />
Ten kształtny tyłeczek wydawał się być wręcz stworzony dla niego. Tak
samo jak te smukłe dłonie o długich palcach i gładkie policzki i piękne
usta, kształtne wargi, długie rzęsy...
<br />
- O-och. - Katja jęknęła, wybudzając go tym samym z transu. Sztywny
członek przesunął się jej po pachwinie, zmierzając dobitnie do wnętrza.
<br />
Ułożył jej palec na ustach, dając tym samym dobitnie znać, że pragnął ciszy.
<br />
Kurwa, potrzebował jej jeśli miał sobie wyobrażać, że to Seth.
<br />
Tak, wiedział, że to było kurewsko okrutne, ale... Tylko w ten sposób da radę ją teraz...
<br />
Przecież to była ich noc zaręczynowa.
<br />
Tak więc jeszcze raz : rozchylone wargi, ładny, nieduży nos i wyraźnie
zarysowane brwi. Teraz szeptałby pewnie do niego jakieś świństwa, coś
jak "bierz się do roboty, idioto". Tak, jego pretensjonalny ton i
wymagające dłonie, sztywny fiut, jędrny tyłek...
<br />
- Tak... - Wyjęczał jej do ucha, przygryzając je zaczepnie. - Tak...
<br />
Ze wszystkich sił powstrzymywał się od wypowiedzenia jego imienia i - na
szczęście - jakoś mu to udało. Nie wiedział co by zrobił gdyby tak...
niechcący...
<br />
Bogowie, nie.
<br />
- Kocham cię! - Wykrzyknęła, opadając mu z bioder na materac. Dyszała
ciężko, a jej usta wykrzywiał wyjątkowo zadowolony uśmieszek. - Och,
Niels... Tak bardzo cię kocham.
<br />
- Ja ciebie też. - Chrząknął, spuszczając wzrok. Drgnął, gdy poczuł jej
dłoń w okolicy bijącego serca. To było okropne, kurwa. Najgorsze.
<br />
- Jesteś tylko mój.
<br />
- Wiem.
<br />
- A ja jestem tylko twoja.
<br />
- Jasne...
<br />
- Dobranoc, kochanie.
<br />
- Branoc, kotku.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 01:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Co
mogłem zrobić? Kazać mu, żeby zrezygnował z tego? Powiedzieć, że to
koniec historii? To by złamało serce mojej matki. Nie chciałem tego,
kurwa, nie byłem okrutny pomimo tego, że cieszyłem się na wieść o ich
potencjalnym rozstaniu. Teraz już nieaktualnym.
<br />
Zauważyłem, że Niels popatrzył na mnie rozpaczliwie. Pytając, ewidentnie
pytając co ma zrobić. Cóż. To być może była jedna z ważniejszych chwil w
życiu mojej mamy. Niech to szlag. Niels będzie potrafił pokochać moją
mamę. Być może już wcześniej ją uwielbiał, dopóki nie wpieprzyłem się w
to z butami. Przypadkiem, jasne, zadziałał alkohol, ale... Cóż, tak.
Musiałem myśleć o tym, aby było jak najlepiej dla niej. Nie dla siebie.
Zawsze taki byłem, kurwa mać.
<br />
Wolno przytaknąłem, patrząc na Nielsa. Uśmiechnąłem się niemrawo. I
zniknąłem z tej sali balowej, gratulując w pośpiechu, przelotnie mojej
matce. Było mi słabo. Chciało mi się wymiotować.
<br />
I chyba nie było sensu dłużej się oszukiwać, dlaczego to tak wyglądało. Kurwa mać. Chyba się zakochałem.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">Baby your love's got the best of me
<br />
Your love's got the best of me
<br />
Baby your love's got the best of me
<br />
Baby you're making a fool of me
<br />
You got me sprung and I don't care who sees
<br />
Cause baby you got me, you got me, oh you got me, you got me</span>
<br />
Tak powstała kolejna część piosenki. Byliśmy już spakowani, a ja -
niewyspany. Nie potrafiłem zasnąć, przewracałem się z boku na bok i w
efekcie tak właśnie powstał dalszy ciąg zaczętej piosenki.
<br />
- Skarbie, co tobie?
<br />
- Mhm? - podniosłem nieprzytomnie głowę, nie orientując się o co tak
naprawdę chodzi. Ziewnąłem przy okazji. - W porządku. Nie spałem
najlepiej.
<br />
- Widać. Wszystko okej? - Mama podeszła do mnie i położyła mi dłoń na czole.
<br />
Niels i ona od dziś nosili piękne obrączki z czegoś, co wyglądało jak
srebro. Wyglądały naprawdę zjawiskowo - jej posiadał jeszcze mały
diament. Zadbała o wszystko, niech to szlag. Trudno mi było na to
patrzeć. W zasadzie coś stawało mi w gardle, jakaś gula, która nie
pozwalała mi nawet mówić. Nie patrzyłem na Nielsa. Nie potrafiłem.
<br />
Czekała nas droga powrotna, równie długa, co w tę stronę. Tym razem to
ja miałem prowadzić jako pierwszy, a później zmienić mnie miał Niels lub
mama. Usiadłem więc za kierownicą, odpalając sobie przy okazji
papierosa.
<br />
- Seth, nie pal mi w... - Matka zaczęła marudzić.
<br />
- Oj przestań, tylko jeden - mruknąłem, strzepując popiół za okno. Było
zimno jak skurwysyn, ale miałem to gdzieś. Nim się wszyscy zapakowali do
środka, zdążyłem już wypalić papierosa.
<br />
W końcu mogliśmy ruszać. Chciało mi się rzygać, bo matka usiadła na
tylne siedzenie i ciągle tuliła się i mizdrzyła do Nielsa. Kurwa mać.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Hoping you'll save me right now
<br />
Your kiss got me hoping you'll save me right now (your love)
<br />
Looking so crazy in love
<br />
Got me looking, got me looking so crazy in love
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your love's got me looking so crazy right now
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your touch got me looking so crazy right now</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 01:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy Katja usiadła na siedzeniu obok niego, jedynym co przychodziło mu do głowy była chęć puszczenia soczystego pawia.
<br />
To było okropne - mieć przed oczami miłość swojego życia, ale nie móc
jej dotknąć, ponieważ obok siedziała osoba, której miłością życia byłeś
ty i...
<br />
Zaraz, co? Jak on o nim pomyślał?
<br />
Kurwa mać.
<br />
Rzucił się bezmyślnie na fotelu, wyrywając tym Katję z drzemki.
Spojrzała na niego nieprzytomnie i uśmiechnęła się promiennie, wtulając
buzię w jego ramię.
<br />
Po raz setny zerknął w lusterko, w którym odbijały się podkrążone oczy
Setha. Setha, który jeszcze wczoraj mógł należeć do niego, ale od
dzisiaj już nigdy... Już...
<br />
Przymknął powieki, czując jak robi mu się nagle dziwnie ciężko w okolicy gardła.
<br />
Kurwa, dlaczego to musiało być takie trudne? Przecież... To był tylko seks, mógł sobie znaleźć na boku innego faceta i...
<br />
Ta, brzmiało świetnie. Kurewsko idealnie.
<br />
Ona się nie liczy, Seth, miał ochotę powiedzieć głośno, ale dusił to w
sobie, zadowalając się zaciśnięciem sobie dłoni na udzie tak mocno, że
paznokcie niemal przebijały się przez materiał spodni. Zaciśnięte wargi
nie wypowiedziały ani jednego słowa.
<br />
<br />
- A ty gdzie się wybierasz?
<br />
- Do domu. - Odpowiedział zaskoczony, dźwigając na ramię swoją torbę podróżną.
<br />
- Kochanie... - Katja obrzuciła go spojrzeniem w tylu "ty głuptasku" i pogłaskała go po policzku.
<br />
Zawsze kiedy tak robiła miał jej ochotę zrobić krzywdę, ale wstrzymywał
się dzielnie, wiedząc, że nie chciała go w ten sposób upokorzyć. To nie
była...
<br />
Nieważne.
<br />
- Ale... Nie, to... Niczego jeszcze nie ustalaliśmy, kotku. Muszę
zapłacić rachunki, podlać kwiaty i... - POZBYĆ SIĘ DO KOŃCA KILOGRAMA
KOKAINY?! - nakarmić rybki. Wiesz.
<br />
- Nie możesz zostać jeszcze na tę noc? Proszę?
<br />
- Nie mogę, wiesz, ja... - Przerwał mu odgłos dzwoniącego telefonu, który natychmiast odebrał.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Gorąca akcja na dzień dobry, na czwartej. Idziesz z Willsonem. </span>
<br />
- W porządku, panie Bennet. - Powiedział spokojnie do słuchawki, kiedy David już się rozłączył.
<br />
- Naprawdę muszę iść. - Dodał i uśmiechnął się smutno. - Do zobaczenia.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 01:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy w końcu dojechaliśmy, ledwo siedziałem.
<br />
- Ale skarbie, no przecież...
<br />
- Mamo, przestań. Wyskoczyłaś z zaręczynami. Więc teraz poczekaj, aż uporządkuje sobie życie, okej? Podwieźć cię?
<br />
Gdy Niels zgodził się, wziąłem z szafki w domu klucze do swojego
samochodu i zostawiając bagaże u progu pognałem do swojej bryki.
Wyprowadziłem ją z garażu, poczekałem, aż Niels z swoimi pakunkami
wsiądzie do środka i ruszyłem żwirową drogą w miejsce, gdzie tam sobie
on chciał.
<br />
No to skończyło się rumakowanie. Chociaż przez kilka chwil wydawało mi
się, że będzie w porządku. Teraz też musi być dobrze, tylko trochę w
innym sensie, niż miałem to na myśli jakiś czas temu. Niestety.
<br />
Westchnąłem ciężko, czując na sobie jego spojrzenie.
<br />
- No co, Niels? - mruknąłem, wyciągając fajkę z paczki i podpalając ją
sobie od zapalniczki samochodowej. Zaciągnąłem się dymem, aż zrobiło się
odrobinę siwo. Przypomniało mi się, że musi nam być zimno, odpaliłem
więc klimatyzację, żeby powietrze się trochę rozgrzało. Nie powinienem
wobec tego w ogóle palić tego papierosa, ale nie potrafiłem inaczej i...
<br />
- Gdzie mam cię podrzucić?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 01:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Podwieźć.
<br />
Ten biedny, głupi dzieciak chciał go <span style="font-style: italic;"> podwieźć </span>.
<br />
Cholera jasna, lepiej wymyślić chyba nie mógł. Przecież... Nie powinni
zostawać teraz sam na sam, prawda? Nie powinni. Tak więc Niels nie
powinien się zgodzić. Nie powinien prowokować sytuacji, w których coś
mogłoby go pokusić do obejmowania, dotykania, wzdychania, całowania,
podziwiania, kochania i potrzebowania tego wstrętnego bachora.
<br />
I właśnie dlatego popatrzył na niego jak idiota i skinął głową a potem
jak szalony pognał do jego samochodu, ładując torbę na tylne siedzenie.
<br />
I patrzył tak na niego, kiedy Seth wyraźnie wściekły i smutny wycofał z
garażu a potem odpalił sobie papierosa, zapominając o cholernej
klimatyzacji, włączeniu długich świateł, czy też uważaniu na drogę.
<br />
A wtedy poczuł, że ma ochotę jebać to wszystko i tak po prostu zatrzymać
ten cholerny wóz na środku pustej drogi, przytulić go i powiedzieć, że
wszystko będzie dobrze, bo przecież musiało być, komuś tak cudownemu jak
temu dzieciakowi po prostu musiało wyjść z kimś lepszym od Nielsa.
Zasługiwał na kogoś lepszego od Nielsa.
<br />
Na kogoś, kto byłby szczery i... Kurwa, kto dałby mu prawdziwe
szczęście, a nie taką marną namiastkę... Kogoś, kto nie byłby od samego
początku zakłamanym, marnym i...
<br />
- Zatrzymaj się. - Poprosił nagle, chwytając go za dłoń, którą trzymał luźno na kierownicy.
<br />
Ku jego najszczerszemu zdziwieniu Seth uczynił to, o co został
poproszony i zatrzymali się na uboczu, w środku cholernej zimy, z
minami, które definitywnie nie różniły się od tych, które robił
przysłowiowy srający kot.
<br />
- Bardzo nie chcę... Tego. - Wychrypiał z trudem, znowu czując
idiotyczną gulę żalu, smutku, czy co to tam było. - Bardzo chciałem...
Ale ja nie mogłem...
<br />
Urwał, kręcąc głową. Wyciągnął własne papierosy i odpalił jednego z
nich, czując, że zaraz znowu się chyba porzyga albo zacznie się śmiać
jak pojebany.
<br />
- Nie rozumiem tego. - Wypuścił dym przez nos, rzucając się wściekle na
oparcie fotela. - Co się dzieje kiedy ty... My... Ja wiem, że
mógłbym... - Prychnął, ponownie zaciągając się tak mocno, że aż zabolały
go płuca. - Po prostu nie umiałem jej wtedy powiedzieć prawdy. A teraz
jest już za późno. Więc ty... Ja nie będę już...
<br />
Nie wytrzymał. Pochylił się po prostu nagle do przodu i zupełnie bez
udziału swojej woli wpił mu się w wargi, wyciskając na nich żarliwy,
gorący ale przede wszystkim rozpaczliwy pocałunek.
<br />
Przelewał mu ten smutek i poczucie bezsilności w każdym ruchu warg i
języka, w sposobie w jaki przesuwał swoją wielką dłonią po jego boku i
policzku.
<br />
I chociaż ciążyło na nim okropne przeczucie, że własnie popełniał
okropny błąd i znowu był ostatnim skurwielem świata, to Seth robił z nim
coś takiego, że wpadał w dziwny trans, szaleństwo, które odbierało mu
całkowicie zdolność logicznego myślenia.
<br />
I mógł z tym walczyć, pewnie. Zamierzał.
<br />
Ale na jak długo... ?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 02:12<br />
<hr />
<span class="postbody">- Zatrzymaj się - usłyszałem.
<br />
Zaciągnąłem się papierosem tak, że aż dym zaczął mi drapać w gardle i
zrobiłem to, o co poprosił. Zjechałem na pobocze. Śnieg sypał jak
popieprzony, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Zauważyłem za to, że
włączyłem długie światła, zamiast normalne - kierowcy z naprzeciwka
musieli mi być bardzo wdzięczni. Zmieniłem je więc.
<br />
Słuchałem go, chociaż na niego nie patrzyłem. I gdy chciałem już
przerwać to bełkotanie i powiedzieć, co zdecydowałem, to nie pozwolił mi
na to. Przyciągnął mnie do pocałunku, nachylił się nade mną i wcisnął
mnie niemalże na szybę.
<br />
Jęknąłem cicho, zaciskając palce na kierownicy z papierosem, druga
natomiast była wolna i to ona zacisnęła się na kurtce mężczyzny.
<br />
Wiedziałem, że to mocno nie w porządku. Nie powinniśmy... Nie wtedy,
kiedy moja matka sama się oświadczyła, ona, tradycjonalistka pieprzona.
Niech to szlag. Ale próbowałem uprawiać seks z innymi, dotykać się i
nigdy nie był to ten rodzaj... zachwycenia? Nigdy nie czułem czegoś
podobnego, tej pasji, namiętności, rozkoszy, tego wszystkiego. To było
nietypowe, chyba. Czułem coś takiego może raz w życiu, wcześniej i to
wiązało się z zakochaniem. Strasznie się tego bałem.
<br />
- Moja matka będzie chciała, żebyś z nami mieszkał, Niels - uśmiechnąłem
się smętnie. - Ułożył sobie z nią życie, kochał ją i szanował.
Wyprowadzę się. Nie od razu, ale za tydzień albo dwa. Znajdę mieszkanie,
będzie w porządku - westchnąłem.
<br />
Zdecydowanie nie byłem zadowolony, ale nie miałem nic do gadania.
Sięgnąłem ostatni raz do jego ust, by za chwilę odsunąć go od siebie i
poklepać go po torsie.
<br />
- Będzie okej. To dobra kobieta. No, to gdzie cię podwieźć? - Siliłem się na luz, który tak trudno mi teraz przychodził.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 02:31<br />
<hr />
<span class="postbody">-
D-do domu. - Wyrzucił drżąco, idąc w jego ślady. Sztuczny uśmiech
wyglądał jak smętne pękniecie na jego szpetnej gębie, ale...
przynajmniej próbował, prawda?
<br />
To było chyba najważniejsze. Próbowanie.
<br />
Tylko to im właściwie zostało.
<br />
- To znaczy... Huh, może jeszcze raz pod tę włoską restaurację. -
Zmienił zdanie, woląc nie podawać mu swojego adresu. - Umówiłem się z
kumplem. - Dodał jakby to miało wyjaśnić całą sytuację.
<br />
Tak, wiedział już, że Seth musiał coś podejrzewać, w końcu przyznał mu się, że oszukiwał Katję co do swojego zawodu.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Nie jesteś przedsiębiorcą. - Usłyszał
i uniósł wzrok na twarz Setha, spodziewając się na niej miny
egzekutora, ale pozostawała ona bez wyrazu ; może była tylko wciąż
trochę zaspana.
<br />
- Nie jestem. - Zgodził się szczerze, posyłając mu krzywy uśmiech.
Wpakował sobie do ust połowę tosta i zapił sokiem pomarańczowym by ten
przeszedł mu przez przełyk.
<br />
Nie kontynuował tematu, jadł po prostu swoje pyszne śniadanie,
wsłuchując się w świergot ptaków, które nadawały za oknem jak szalone.</span>
<br />
Kurwa, kiedy to było? Jak dawno temu?
<br />
- Cześć, Seth. - Pożegnał się z nim sztywno, dźwigając swoją torbę z
tylnego siedzenia. Wysiadając nawet się na niego nie obejrzał. Szedł tak
w kierunku najbiedniejszej dzielnicy, wykonując po drodze telefon do
wspólnika.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Nareszcie. Gdzie ty, kurwa byłeś? </span>
<br />
- Nie twój biznes, szmato. Za pięć minut stój tyłem do wschodniej, będę cię osłaniał.
<br />
<br />
- Nie chcę tego nawet słuchać! - Katja odłożyła z hukiem swój kubek,
rozlewając przy tym orzechową kawę. - To jakiś totalny absurd, dopiero
co zdążyłam się nacieszyć waszym towarzystwem pod ręką i...
<br />
- Katja. - Niels przerwał jej łagodnie, biorąc smukłą dłoń kobiety w
swoje własne. - On ma już dwadzieścia jeden lat, to dobry czas żeby się
usamodzielnił.
<br />
- Nie skończył jeszcze studiów. - Poskarżyła się żałośnie, wydymając
wargi. - Sethie, proszę cię, kochanie. Pomieszkaj z nami do końca
studiów. To nic takiego, szybko zleci, zobaczysz... Hej, co ty tu masz? -
Zapytała nagle, przesuwając palcem po skaleczeniu widniejącym na jego
nadgarstku. - Niels, coś ty sobie zrobił? To wygląda tak jakby ktoś
chciał cię rozpłatać.
<br />
Rzucił okiem na okazałe rozcięcie, wymuszając na sobie krzywy uśmiech.
<br />
- Przy pakowaniu pudeł dałem niezłego ciała. To nic takiego.
<br />
- Nic takiego? Powinni ci to szyć, będzie paskudna blizna. Zobaczysz.
<br />
- Nie, wydaje ci się tylko. - Machnął dłonią, sięgając po ścierkę żeby
zetrzeć plamę ze stołu. - Raz dwa i wszystko będzie zagojone.
<br />
- Wracając do tematu. Sethie, synku... Zostaniesz z nami jeszcze trochę?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 02:43<br />
<hr />
<span class="postbody">- Mamo, proszę cię. Jestem już za stary na mieszkanie z mamą. Poza tym...
<br />
- Przestań, nie przeszkadzało ci to dotychczas, poza tym nie jesteś za stary no!
<br />
- Poza tym... - Udałem, że w ogóle mi nie przerwała. - nie będzie dla mnie wygodne mieszkanie z wami.
<br />
- Czemu? - Matka oburzyła się.
<br />
- To dla mnie obcy facet, mamo. Nie chcę tak. Wolę po prostu poczekać i
poznać go jakoś i... No kurczę, dlaczego mam się tłumaczyć z moich
decyzji? - mruknąłem, gasząc szluga w popielniczce. - Poza tym, to
będzie dopiero za dwa tygodnie, muszę znaleźć mieszkanie.
<br />
Spoglądałem na zranioną rękę. Zmarszczyłem brwi. Wyglądało dziwnie, jakby... nóż? Albo jakieś szkło, bardzo równe rozdarcie.
<br />
Prawie wszystkie rzeczy Nielsa były już u nas w domu i czułem się tu
powoli niewygodnie. Już dwa razy przyłapałem ich na tym, że się gdzieś
obściskiwali, matka gadała mi non stop o jakiś jej powalonych planach na
ślub, mówiła o pięknej sukni i... Kurwa, chciało mi się wymiotować od
tej słodyczy. To nie dla mnie, tak bardzo nie dla mnie.
<br />
Wypiłem szklankę soku. Był piątek, więc dzisiaj znikałem z domu po południu.
<br />
<br />
- Mam nadzieję, że miło spędzicie z nami czas. Nowa piosenka, "Crazy in love". Jeśli chcecie, czujcie ją bardzo dokładnie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">You got me looking, so crazy my baby
<br />
I'm not myself lately I'm foolish, I don't do this
<br />
I've been playing myself, baby I don't care
<br />
Baby your love's got the best of me
<br />
Your love's got the best of me
<br />
Baby your love's got the best of me
<br />
Baby you're making a fool of me
<br />
You got me sprung and I don't care who sees
<br />
Cause baby you got me, you got me, oh you got me, you got me
<br />
<br />
I look and stare so deep in your eyes
<br />
I touch on you more and more every time
<br />
When you leave I'm begging you not to go
<br />
Call your name two or three times in a row
<br />
Such a funny thing for me to try to explain
<br />
How I'm feeling and my pride is the one to blame
<br />
And I still don't understand
<br />
Just how your love could do what no one else can</span>
<br />
Uśmiechnąłem się smętnie do Nielsa, który siedział tutaj, oczywiście. I
patrzył na nas, obserwował. Odgarnąłem blond włosy z twarzy i cóż,
śpiewałem dalej, schodząc ze sceny i idąc w stronę Nielsa.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Got me looking so crazy right now
<br />
Your love's got me looking so crazy right now
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your touch got me looking so crazy right now (your love)</span>
<br />
Doszedłem do niego, dotknąłem jego policzka i odwróciłem się, idąc z powrotem.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Hoping you'll save me right now
<br />
Your kiss got me hoping you'll save me right now (your love)
<br />
Looking so crazy in love
<br />
Got me looking, got me looking so crazy in love
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your love's got me looking so crazy right now
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your touch got me looking so crazy right now</span>
<br />
<br />
<a class="postlink" href="https://www.youtube.com/watch?v=BfM_PJDk0r8" rel="nofollow" target="_blank">https://www.youtube.com/watch?v=BfM_PJDk0r8</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 03:10<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://37.media.tumblr.com/8ced00fa48717091657aaa1f3dc84464/tumblr_n2tp9z4IG11qgbxhso5_250.gif" />
<br />
Oczywiście, że MUSIAŁ przyjść na ten cholerny koncert. Chyba by się
zabił gdyby z jakichś powodów nie mógł tego zrobić. Koncerty zespołu
Plan Three stały się - chcąc nie chcąc - częścią jego życia.
<br />
Poza tym... To była jedyna okazja kiedy mógł go widywać dłużej niż parę
sekund, kiedy znikał za kolejnymi drzwiami, odcinając się najbardziej
jak tylko mógł.
<br />
I tym razem Niels nie miał do niego pretensji. Doskonale rozumiał to
zachowanie, sam je nawet podzielał, wyciągając Katję na coraz częstsze
randki - on też nie chciał czynić sprawy trudniejszej.
<br />
Ale koncertu odpuścić sobie nie mógł. Nie. I. Już.
<br />
Z głośników popłynęła muzyka, o którą nigdy by nie posądził zespołu blondyna.
<br />
Znienawidzony klawiszowiec Dave niemalże pieścił instrument, wydobywając z niego zmysłową, niską i mocno erotyczną muzykę...
<br />
Seth ustawił się bokiem do mikrofonu - na jego wargach pojawił się
krzywy uśmiech, w którym gorycz była tak wyraźna, że nie było
wątpliwości o czym... a może O KIM śpiewał.
<br />
<span style="font-style: italic;">You got me looking, so crazy my baby
<br />
I'm not myself lately I'm foolish, I don't do this</span>
<br />
Masz rację, pomyślał, siedząc nieruchomo na swoim miejscu. Nie spuszczał
wzroku z drobnego ciała, z jego zamglonego spojrzenia przesiąkniętego
żalem ale i...
<br />
<span style="font-style: italic;">Baby your love's got the best of me
<br />
Your love's got the best of me
<br />
Baby your love's got the best of me
<br />
Baby you're making a fool of me
<br />
You got me sprung and I don't care who sees </span>
<br />
Ale i pożądaniem. Głodem tak ogromnym i niepomiernym, że aż zadrżał,
wiedziony tym gorącym uczuciem, potrzebą zbliżenia się do niego,
dotknięcia jego ciała...
<br />
Piosenka trwała, a on czuł jak z każdym kolejnym słowem trafiała coraz
głębiej w jego duszę, odwzorowując wszystko to, co między nimi było -
nim a Sethem.
<br />
Uśmiechnął się do niego. Uśmiechnął się, to mu się wcale nie przywidziało.
<br />
A potem... Potem podszedł do niego i choć był przy tym pełen dziwnej
rezerwy, to Niels doskonale widział jak hamulce blondyna powoli
puszczały... Tama zaczynała przeciekać.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Got me looking so crazy right now
<br />
Your love's got me looking so crazy right now
<br />
Got me looking so crazy right now
<br />
Your touch got me looking so crazy right now (your love) </span>
<br />
Śpiewał, patrząc mu prosto w oczy. Chłodna dłoń (on zawsze miał takie
zimne dłonie, to było niesamowite...) dotknęła jego szorstkiego
policzka, zatrzymując się na nim przez chwilę.
<br />
W ostatnim momencie powstrzymał się od tego by tak po prostu się w nią
nie wtulić, ale dobrze wiedział, ze to by przysporzyło im tylko więcej
kłopotów.
<br />
I tak już w tej chwili wszystkie nastolatki spoglądały tęsknie w ich
stronę (no dobrze, niektóre wyglądały tak jakby miały ochotę go zabić),
co znaczyło, że gest Setha był na tyle wymowny, że nie dało się go
pomylić z czymkolwiek innym.
<br />
Kochali się. Pragnęli. Kurwa.
<br />
Odwrócił się i powoli ponownie wkroczył na scenę, rozsiewając wszędzie
swój tajemniczy urok, racząc ich uszy magnetyzującą barwą głosu -
męskiego, ale subtelnego, pełnego dziwacznego romantyzmu.
<br />
Niels patrzył na niego, tęskniąc za pocałunkami i uczuciem miękkich
włosów w swojej dłoni. Za wilgocią jego ust i ciasnotą tyłka...
<br />
- Hej. - Usłyszał nagle gdzieś z boku, dostrzegając wykrzywioną
prześmiewczo gówniarę. Nie zwrócił na nią szczególnej uwagi, wracając do
przyglądania się blondynowi.
<br />
- Czy pan ciota nie miałby czegoś do posypania? - Zapytała przeciągle i
tak drażniąco, że nie mógł na nią drugi raz nie spojrzeć.
<br />
Więc spojrzał.
<br />
A wtedy jego oczy urosły do rozmiaru spodków od filiżanek.
<br />
Ponieważ tą dziewczyną była dokładnie ta, która zaatakowała go kilka dni
temu w pieprzonym górskim kurorcie.Wiele, wiele mil stąd.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 03:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiem, czy mógłbym powiedzieć, że pomiędzy nami było uczucie, które
nazwać można miłością. Być może, chociaż nie miałem pewności. Nie dało
się jednak ukryć faktu, że naprawdę coś było. Nie miało to zresztą
większego znaczenia, bo przecież Niels był zaręczony z moją mamą. Cała
reszta była już nieistotna.
<br />
Uśmiechnąłem się smętnie, lecąc piosenka po piosence. Niekiedy wariując,
innym razem tańcząc pomiędzy stolikami, czasem skacząc, a innym razem
klaszcząc i machając dłońmi, przez co cała reszta też to robiła. Koncert
naładował mnie bardzo pozytywnymi emocjami i było mi przyjemnie.
Chociaż przez ten krótki okres czasu nie musiałem myśleć o matce, o
Nielsie i o całym gównie. To było niezwykle odprężające.
<br />
Gdy skończyliśmy koncert, Dave przysunął się do mnie bliżej i objął mnie
w pasie. Brak było jakiegoś skrępowania. Jednocześnie wiedziałem, że to
z Nielsem jest bardzo nieaktualne, nawet sporadyczny seks odpadał,
wobec czego czas było znaleźć sobie inny obiekt zainteresowania (i
zrobić to bardzo umyślnie, byleby zamroczyło mój umysł). Dave był łatwo
dostępny i odrobinę już sprawdzony.
<br />
- Pójdziesz ze mną na randkę, Sethie? - usłyszałem mrukliwe pytanie.
<br />
Uśmiechnąłem się nieco wymuszenie, poklepując go lekko po ramieniu.
<br />
- Jasne, ale nie dzisiaj. Może jutro?
<br />
Spoglądałem na Nielsa, który zajęty był jakąś konwersacją z dziewczyną.
Wyglądała bardzo krzykliwie i tanio. Dosłownie. Ubrania bardzo kiepskiej
jakości, bardzo źle wyglądające, bardzo mocny makijaż i zniszczone,
ciemne włosy. Podszedłem bliżej i uśmiechnąłem się trochę sztucznie.
<br />
- Cześć. Jak się masz?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 03:41<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Co ty robisz, Jorgen? - Spytała go po duńsku, unosząc brwi w paskudnej
parodii zdziwienia. - Naprawdę jesteś pedałem? Wiedziałam, że Kajto ma
rację. Ty obleśny cwelu. - Odpaliła papierosa, dmuchając u dymem w
twarz.
<br />
Kąciki ust zadrgały mu wyraźnie, a wyraz spojrzenia uległ całkowitej
zmianie, ale siedział spokojnie, starając się nie robić zadymy w
miejscu, gdzie absolutnie nie powinien tego robić.
<br />
- Lepiej stąd idź, Rilla. Jesteś całkowicie zalana. Ochrona wypierdoli cię tu na kopach jeśli dam im znać.
<br />
- Grozisz mi ochroną, cwelu? - Warknęła, chwytając go za kołnierz
koszuli. Zacisnął łapę na jej dłoni i odciągnął ją od siebie, podnosząc
się z miejsca.
<br />
- Nie zmuszaj mnie żebym sam cię stąd wyjebał. - Tak dziwnie było mu
znowu mówić w swoim ojczystym języku. Wszystko to byłoby takie dobre,
gdyby nie treść przekazu. - Spierdalaj stąd i nie pokazuj się więcej
jeśli chcesz mieć nadal tak samo szpetną mordę.
<br />
- Proszę, proszę. Jakie piękne słowa. Widzę, że nabrałeś trochę
elokwencji. Twój tatuś byłby pewnie kurewsko dumny, co? Jego synek
ciota, ładnie ubrany i pachnący, obściskujący się z jakimś pedałem. -
Zaszydziła i nagłym ruchem zgasiła mu papierosa na ramieniu.
<br />
Stęknął zduszenie i zbliżył się żeby uderzyć ją w twarz, kiedy usłyszał znajome:
<br />
- Cześć. Jak się masz?
<br />
Zerknął na Setha z prawdziwym strachem, czując, że jego życie właśnie
zaczyna się na nowo sypać. To był pierdolony koniec jego szczęścia,
koniec wszystkiego.
<br />
- Hej. - Rilla uśmiechnęła się do niego równie nieszczerze i odpaliła
sobie następnego papierosa, przesuwając językiem po zbyt mocno
wymalowanych wargach. - Zajebiście się mam. A ty?
<br />
I nie czekając na odpowiedź objęła go ramieniem, uwieszając się na blondynie jakby byli dobrymi przyjaciółmi.
<br />
- Wiesz, że ten twój pedał sprzedaje tu prochy? - Zaćwierkała słodko,
ukazując w uśmiechu zniszczone zęby. - Zcwelił się za kasę uzależnionych
dziewczynek, takich jak ja.
<br />
- Zamknij się. - Warknął, łapiąc ją za ramię. Ochrona szła już w ich stronę.
<br />
- Nie zamknę się, cwelu! Gdyby ktokolwiek cię tu zobaczył, już oni by
ci dali nauczkę za lizanie fiutów! Ty obleśny zboku, nie uciekniesz
przed nami! Dopadniemy cię, kurwo, a wtedy poczujesz w dupie jak bardzo
za tobą tęskniliśmy! - Barczyści mężczyźni zdołali ją jakoś oddzielić od
Setha, ciągnąc w stronę wyjścia. - Jeszcze tu wrócę! I zobaczysz,
poczujesz nóż prosto w swojej pedalskiej dupie! Prosto w...
<br />
Reszty nie usłyszał, bo drzwi od restauracji zostały zamknięte.
<br />
Poczuł jak nogi uginają się pod nim i opadł po prostu na krzesło, odpalając sobie papierosa.
<br />
Nie.
<br />
Nie, nie, nie, nie. Wiedzieli o nim. Wiedzieli gdzie był.
<br />
Czyli już było za późno. Znajdą go tu. I zabiją.
<br />
Koniec. Koniec.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 04:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
pozoru wydawało się, jakby to wszystko było niezłym żartem. W sensie,
cała ta sytuacja. Zmarszczyłem brwi, słuchając tego, co ta dziewczyna
mówi. I może wszystko byłoby naprawdę uznane przeze mnie jako żart,
gdyby nie reakcja Nielsa - zarówno wtedy, gdy mówiła to wszystko, jak i
później, gdy już jej nie było.
<br />
Partner mojej matki wyglądał bowiem jak absolutny przegrany, niestety.
Jakby jego życie się skończyło. Zmarszczyłem brwi, milcząc i obserwując
dalej. Niels nie zachowywał się, jakby to był żart. Wręcz przeciwnie,
sprawiał wrażenie śmiertelnie poważnego. I to niepokoiło mnie chyba
jeszcze bardziej, niestety.
<br />
Oni. Grożenie śmiercią. Dragi. Hm.
<br />
Nie powiedziałem jednak nic. Nie byłoby to mądre. Ale miałem nowe informacje dla detektywa. I to było interesujące.
<br />
<br />
- Cześć, Max. Mam dla ciebie kilka ciekawych informacji odnośnie Nielsa.
Wpadła dzisiaj jakaś panienka na koncert i powiedziała sporo ciekawych
rzeczy.
<br />
- Skąd wiesz, że to prawda, Seth? - usłyszałem mrukliwy głos. On już
taki miał, dosyć nietypowy, ale przyjemny dla ucha. Bardzo przyjemny.
<br />
- Miał minę, jakby właśnie świat mu się zawalił. To było raczej oczywiste.
<br />
- W porządku, słucham.
<br />
- No więc...
<br />
<br />
Max:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://cdn2-b.examiner.com/sites/default/files/styles/image_content_width/hash/43/98/439857f56b86043f2b117dbeff7f9f1a.jpg?itok=b31LgRen" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-06, 04:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Max Brown uśmiechnął się lekko i poruszył sugestywnie brwiami, wypalając do słuchawki:
<br />
- W porządku, panie Reha. To wnosi naprawdę wiele do naszej sprawy. -
Odparł i poczekał grzecznie na jego pożegnanie, po czym rozłączył się i
powrócił do swoich notatek.
<br />
Max miał trzydzieści sześć lat i aparycję godną modela z okładek
czasopism modowych. W swoim zawodzie działał już ładnych parę lat, znany
z wykrywania zdrad i drobnych przekrętów politycznych. Za jego usługi
trzeba było naprawdę słono płacić.
<br />
A jednak, młody i piękny chłopiec, który wynajął go sobie jakiś czas
temu wręcz rzygał gotówką, dzięki czemu Brown mógł zrezygnować z reszty
zleceń i oddać się całkowicie zadaniu prześwietlenia pana Pettersena.
<br />
Na razie wiedział jednak niewiele. Nie mógł działać niezgodnie z prawem,
aczkolwiek zdążył już poinformować paru swoich kumpli o wzmożonej
uwadze, czułości na dość... charakterystyczny profil jegomościa. No, kto
jak kto, ale ten cały Niels nie należał do zbyt pięknych osób.
<br />
Uśmiechnął się do zdjęcia Duńczyka, przyczepiając je pinezką do korkowej tablicy.
<br />
Nie było takiej tajemnicy, której nie dałoby się odkryć.
<br />
Wystarczyło tylko trochę poczekać.
<br />
<br />
Wrócił do domu na piechotę, pomimo srogiego mrozu i śniegu uniemożliwiającego jakąkolwiek widoczność.
<br />
Wiedział, że mógł przez to nabawić się zapalenia płuc, ale szedł tak
przez półtorej godziny, rozmyślając o tym co się właśnie wydarzyło.
<br />
Ta kurwa go wydała, wygadała przed Sethem wszystko to, co starał się przed nim ukryć. Tak pieczołowicie, starannie, tak...
<br />
Rozjebała jego życie, które runęło jak pieprzony domek z kart. I nie
było już nadziei na jego odbudowanie, to po prostu było niemożliwe.
<br />
Tak, pewnie, że mógł próbować, ale... To wszystko wydawało się
chwytaniem brzytwy. Tonął, tonął, tonął. A brzytwa była ostra jak
skurwysyn.
<br />
Otworzył drzwi specjalnym kodem i od razu skierował kroki do kuchni, chcąc wyciągnąć z lodówki butelkę piwa, ale...
<br />
W kuchni był już Seth. Wyglądało na to, że własnie przestał rozmawiać przez telefon.
<br />
Chrząknął i odgarnął z twarzy mokre włosy, posyłając mu niemrawy uśmiech.
<br />
- Słuchaj. - Odezwał się nieco drżąco, przestępując z nogi na nogę żeby
trochę się rozgrzać. - To, co się dzisiaj stało... Nie zdążyłem cię
przeprosić.
<br />
Zamilkł, ściągając z ramion płaszcz pokryty topniejącym już śniegiem.
Zerknął na blondyna spode łba i otworzył lodówkę, wyciągając z niej na
oślep butelkę z alkoholem.
<br />
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że... Ona była totalnie zalana.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-06, 04:45<br />
<hr />
<span class="postbody">- W porządku - mruknąłem, odgarniając włosy za ucho.
<br />
Byłem właśnie w trakcie robienia obiadu, więc odłożyłem telefon na blat i
postanowiłem go skończyć. Matka miała być dzisiaj ponoć bardzo późno,
jeżeli w ogóle - spotykała się z Betty i wielce prawdopodobnym było, że
zostanie u niej na ploty i kilka drinków.
<br />
Nie wierzyłem w te niemrawe przeprosiny, w ogóle nie kleiły się ze sobą,
niestety. Jasne, ta dziewczyna była już mocno pod wpływem, ale pomimo
wszystko trudno było jej nie uwierzyć biorąc pod uwagę druzgocące
zachowanie Nielsa.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko.
<br />
- Chcesz może też jeść? Robię kurczaka w marynacie z sosu sojowego i ryż
z sałatką. Matki ma dzisiaj nie być, spotyka się z Betty. Ale pewnie o
tym wiesz - wzruszyłem ramionami, wrzucając mięso na patelnie i
przykrywając je, aby się mogło w spokoju dusić dalej.
<br />
Niels zgodził się na wspólny obiad, wobec czego zrobiłem też porcję dla
niego. Dwadzieścia minut później, podczas których mężczyzna poszedł pod
prysznic (chyba przemarzł) posiłek był już gotowy. Podał więc do tego
piwo dla Nielsa (jego ulubione, zauważyłem, że zawsze kupuje Heinekena),
a dla siebie szklankę soku grejpfrutowego.
<br />
- Smacznego - uśmiechnąłem się lekko, ale nieco smętnie.
<br />
Zacząłem kroić mięso i zjadłem kawałek. Mmm, pyszne wyszło. To miło.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-07, 01:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Obiad? Obiad od Setha, jedzony w jego towarzystwie?
<br />
Bez Katji?
<br />
- Jasne. - Zgodził się ochoczo, nie potrafiąc przy tym powstrzymać
głupiego uśmiechu. Cholera, tęsknił za tym... Za nagłym ukłuciem w
okolicy klatki piersiowej i uczucia radosnego poddenerwowania,
ekscytacji związanej z oczekiwaniem na rozwój wydarzeń.
<br />
Seth był cholernie nieprzewidywalnym człowiekiem - nigdy nie można było
mieć pewności czy zaraz nie obrzuci go paroma wyzwiskami, albo czy tak
po prostu nie podejdzie by złapać go za mordę i uśmiechnie się w sposób,
który potrafił roztopić największe lodowce.
<br />
Inna sprawa, że ten gnojek wyglądał tego wieczoru tak zajebiście, że
Nielsowi ciężko było wyrzucić z głowy obraz kształtnego tyłka
obciśniętego materiałem wąskich jeansów... Szczupłych ramion wystających
z rękawów ukochanej koszulki... I te długie włosy, rozsypane wokół
głowy w lekkim nieładzie.
<br />
Szlag by to trafił... Ledwo powstrzymał się od tego żeby nie przerwać mu
krojenia tego kurczaka, czy co to tam było i wyrzucić mu nóż z ręki,
nakierowując ją na swojego sztywnego fiuta.
<br />
Sapnął, opierając się czołem o zimne kafelki. Gorąca woda spływała mu
falami po plecach, rozgrzewając zesztywniałe od zimna mięśnie, łagodząc
napięcie, pozwalając mu się zrelaksować.
<br />
Zamruczał, zerkając na swoje nie malejące podniecenie.
<br />
Do kurwy nędzy, czy jego pała musiała za każdym razem reagować na obecność Setha w <span style="font-style: italic;"> taki </span> sposób? No, naprawdę, momentami działał jak radar.
<br />
Uśmiechnął się krzywo do swoich durnych myśli i namydlił dokładnie całe ciało, zmywając z siebie resztki dzisiejszego dnia...
<br />
...który nie należał do szczególnie przyjemnych.
<br />
Rana na grzbiecie dłoni wyglądała może na bolesną, ale nie mogła równać
się z drugim rozcięciem, zdobiącym jego biodro - krwawy półksiężyc
pozostawiony po wyjątkowo bolesnym cięciu dawał mu o sobie nieustannie
znać wkurzającym pieczeniem ; nawet wtedy gdy się nie ruszał.
<br />
Zakręcił wodę i wyszedł z kabiny, wycierając się dokładnie. Zacisnął
wargi i wylał na ranę odrobinę perfum - zapiekło tak silnie, że nie
udało mu się nie jęknąć. Oparł się ciężko o drzwi i oddychał tak chwilę,
zbierając z podłogi brudne ciuchy.
<br />
Czyste znalazł w sypialni. Jego i Katji. Huh, to tak dziwnie brzmiało. Nieprawdopodobnie.
<br />
Zszedł na dół i posłał blondynowi słaby uśmiech, zabierając się do
jedzenia, które okazało się tak kurewsko pyszne, że aż głośno zamruczał.
<br />
- Zajebiste. - Pochwalił go z pełnymi ustami, puszczając mu przy tym
oczko. Sięgnął po swoje ukochane piwo (to miłe, ze dzieciak zapamiętał,
które lubił najbardziej) i upił z niego parę łyków, wydając z siebie
cichy pomruk. - Co u ciebie? - Spytał z pozoru niewinnie, ale nie umiał
zaprzeczyć temu, że coś w nim... się kumulowało? Nie wiedział o co
chodziło, po prostu miał wrażenie, że powstaje między nimi coraz większe
napięcie.
<br />
- Ostatnio prawię cię tu nie ma. - Dodał, wzruszając ramionami. - Prowadzasz się z chłopakami z zespołu?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-07, 01:41<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wiesz, dlaczego mnie tu nie ma - wzruszyłem ramionami. Ukroiłem kawałek
mięsa, nałożyłem na widelec także sałatkę i zjadłem ze smakiem,
popijając po chwili sokiem. - Cieszę się, że ci smakuje.
<br />
Przypomniałem sobie, że mam rozpuszczone włosy. Zatrzymałem się więc,
odsunąłem od stołu i podszedłem do wysepki dzielącą kuchnię i jadalnie.
Wziąłem stamtąd czarną, cienką gumkę i związałem włosy w prowizoryczny
koczek.
<br />
- Bardziej pasowałoby określenie, że pojawiam się wszędzie tam, gdzie
mam pewność, że nie będzie was razem. Jesteście mocno nieznośni z tym
okazywaniem sobie czułości - uśmiechnąłem się lekko. Może nawet trochę
smętnie, ale nieznacznie, bardzo na to uważałem. - Ale to dobrze. Ona
zasługuje na trochę ciepła, cieszę się, że je dajesz.
<br />
Nałożyłem na widelec trochę ryżu i sałatki, konsumując to po chwili.
Obiad minął raczej szybko, oboje byliśmy po długim dniu bez jedzenia,
więc w końcu gorący posiłek stanowił miły akcent. Wypiłem do końca
szklankę soku i posprzątałem brudne talerze. Niels także już zjadł i
siedział na krześle. Wyciągał papierosa.
<br />
Wsadziłem wszystkie brudne naczynia do zmywarki i nastawiłem ją na
pracę, po czym sam także sięgnąłem po fajkę. Odpaliłem ją i wydmuchałem
siwy dym. Wstawiłem wodę na herbatę, chciałem zabrać kubek aromatycznego
naparu do swojego (jeszcze) pokoju.
<br />
- Ty też wychodzisz coraz częściej z matką na randki. - Zauważyłem, gdy
przypomniało mi się, że unikanie ich było jeszcze prostsze, gdy Niels
współpracował.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-07, 01:58<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wiem. - Skinął krótko głową, dopijając piwo. Zmierzył chłopaka długim,
świdrującym spojrzeniem, rozmyślając smętnie o ich nieciekawej sytuacji.
<br />
- Musimy się unikać. - Powiedział po długiej chwili milczenia,
uśmiechając się gorzko. - Wiadomo jak to się kończy. - Zaciągnął się
mocno papierosem i podniósł się nagle ze swojego miejsca, stając tuż
naprzeciw blondyna.
<br />
- Chciałbym cię nie unikać. - Jego ton był śmiertelnie poważny, choć
składnia i sens tego, co mówił były co najmniej absurdalne.
<br />
Wyciągnął mu spomiędzy palców kubek z parującą herbatą i choć
nienawidził jej jak jasna cholera, przybliżył usta, pociągając z niej
mały łyczek.
<br />
- Dobra. - Wymruczał, autentycznie zdziwiony. Odstawił kubek na blat,
pochylając się przy tym przez jego szczupłe ramię. Zaciągnął się
wyraźnie jego słodkim zapachem i ponownie wyprostowany, spojrzał mu w
oczy.
<br />
- Nie unikajmy się dzisiaj. - Stwierdził, poprosił? Sam nie wiedział
jakie w tym zdaniu tkwiły intencje. Wiedział za to, że w następnej
chwili przywierał do niego kurczowo, miażdżąc pełne wargi blondyna w
wyjątkowo żarłocznym pocałunku. Nie pytając o pozwolenie i nie siląc się
na choćby i odrobinę delikatności wsunął swój wszędobylski jęzor
głęboko, głęboko do ich wnętrza i przyduszając go lekko, popchnął drobne
ciało na stół, gdzie jeszcze przed chwilą spożywali cholerny obiad.
Chwycił mocniej swojego papierosa i uważając na tego, którego dzierżył
Seth, posadził go na jego blacie, rozstawiając mu nogi niedbałym
kopnięciem.
<br />
Stojąc między ciepłymi udami, docisnął się na tyle blisko, by stykali
się ze sobą każdym dostępnym centymetrem ciała. Kurwa, kurwa, tak bardzo
za tym tęsknił - za twardością jego brzucha, za płaskością klatki
piersiowej, za podrygującym mu pod ustami jabłkiem Adama.
<br />
I tak dobrze było znów to wszystko poczuć, kurwa, jak dobrze.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-07, 02:19<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie każda herbata musi być niedobra, Niels - parsknąłem śmiechem, ale
nie na długo mógłem sobie się pośmiać, bo mężczyzna dopowiedział zaraz
prośbę.
<br />
"Nie unikajmy się dzisiaj". Niels, to nie jest dobry pomysł, wiesz o
tym. Trwamy już w tym kilka dni i lepiej, aby tak właśnie zostało.
Jesteś zaręczony z moją matką, nie możemy robić... Ty nie możesz... Ja
nie mogę...
<br />
Nie powiedziałem ani słowa, bo nie zdążyłem. Niels tak po prostu
pocałował mnie nagle, agresywnie, ssał moje usta, język... Kurwa, jakie
to było fantastyczne. Jęknąłem drżąco, obejmując go za szyję, uważając,
aby papieros był dostatecznie daleko od włosów Nielsa.
<br />
Usiadłem na stole tak, jak mężczyzna sobie tego życzył. Dalej nie mogłem
nic powiedzieć, moja stalowa wola zresztą topniała z każdą chwilą
bardziej, kruszyła się nieubłaganie. Bądźmy szczerzy, pragnąłem go. Nie
wiem dlaczego, ale tak właśnie było - mogłem doszukiwać się przyczyn,
ale nie wiem, czy chciałem to robić. Im bardziej się w to wgłębiam, tym
było niebezpieczniej dla mnie samego. Jeszcze będę chciał rozwalić
przyszłe małżeństwo mojej matki. Chociaż w sumie to co teraz robimy to
już kolejny gwóźdź do trumny tego ich związku.
<br />
Objąłem go mocniej, przesuwając palcami po torsie. Opuściłem fajkę na
ziemię, nie wiedziałem, gdzie jest, nie interesowało mnie to zresztą.
<br />
Jęknąłem mu w usta, ciągle się całowaliśmy, ciągle chcieliśmy być bliżej, mocniej, bardziej, och tak, kurwa, tak.
<br />
Wygiąłem się rozkosznie, gdy zaczął ssać moją szyję, gdy zaczął sunąć po
niej rozchylonymi wargami i miękkim, wilgotnym językiem. Odchyliłem
się. Nie przeszkadzały mu blond włosy, bo przecież wcześniej spiąłem je
gumką w prowizoryczny kok. Jak znalazł, teraz Niels mógł bez przeszkód
pieścić mnie i kurwa, to było fantastyczne.
<br />
- Dobrze. Nie unikajmy się dzisiaj.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-08, 02:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Ech, i jak miał tego nie kochać, kiedy to co razem robili było tak kurewsko dobre?
<br />
Nie potrafił tego wyjaśnić, ale było w Sethcie coś takiego, że ich ciała
do siebie pasowały, że jeden dobrze wiedział co powinien zrobić
drugiemu, żeby w jedną chwilę doprowadzić go do szaleństwa.
<br />
Zamruczał otwarcie w ich mokre pocałunki, przerywając tylko po to by
ostatni raz zaciągnąć się papierosem. Wrzucił peta do butelki po piwie i
uśmiechnął się krzywo, pochylając się nisko by wdmuchnąć mu dym do
płuc, zupełnie tak jak robili to w Wigilię Bożego Narodzenia.
<br />
Siwe wstęgi przetoczyły się przy kącikach pełnych warg chłopca, tworząc
tym samym niezwykle zmysłowy obrazek. Bez zastanowienia wyciągnął język i
przesunął nim po jednej z nich, zassał się na niej, warcząc gdy poczuł
dłoń na klatce piersiowej.
<br />
Uwielbiał to, uwielbiał kiedy Seth go TAK dotykał.
<br />
Rozpłaszczył jego drobne ciało na blacie stołu, podwijając mu koszulkę jednym, gwałtownym i przepełnionym potrzebą ruchem.
<br />
Chciał go już dotykać, gryźć, całować, macać, pieprzyć - chciał go pożreć, posiadać na każdy możliwy sposób.
<br />
Przywarł do jednego z różowych sutków i zassał się na nim z cichym
westchnieniem, pobudzając go prędkimi pociągnięciami języka. Och, jak on
kochał kiedy -sekunda po sekundzie- guziczek robił się coraz twardszy i
twardszy, pęczniał, mokry od śliny i drżący od pieszczot.
<br />
I w taki o to sposób jego samokontrola (jak zwykle) poszła się jebać, bo
zwyciężyła nad nią prymitywna potrzeba, pożądanie, niemalże zwierzęca
żądza.
<br />
Podciągnął w górę jedno ze smukłych ud i przycisnął się do niego
mocniej, walcząc przez chwilę z uprzężą skórzanego paska. Uderzył się o
jeden z ćwieków i zaklął szpetnie, spoglądając z irytacją na to
narzędzie diabła.
<br />
Czemu ten głupi dzieciak szpikował się tak kolcami? Zabić się można było.
<br />
- Cicho. - Warknął, dostrzegając jego wredny uśmieszek. Blondyn jednak
dalej wyraźnie cieszył się z jego niezdarności, postanowił więc uciszyć
go inaczej.
<br />
Położył się na nim, przyciskając go teraz całym zwalistym cielskiem -
zdążył tylko usłyszeć zduszony okrzyk i... Ponownie gwałcił wnętrze jego
ust swoim wszędobylskim językiem, nie pozwalając mu przesunąć głowy
choćby i o jebany centymetr.
<br />
Dokładnie tak... Takiego chciał go teraz widzieć najbardziej. Uległego,
pokonanego, wijącego się pod jego ciężarem z rozkoszy i bezsilności...
<br />
Kurwa, co za chore myśli pojawiały mu się teraz w głowie. Nie miał
pojęcia, że podniecały go takie rzeczy, nie miał zielonego pojęcia...</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-08, 03:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnąłem się lekko, gdy Niels dotykał mojego sutka. To było takie przyjemne, kurwa mać...
<br />
- Mmm - mruknąłem z przyjemności, wyginając się przed nim.
<br />
Leżałem już na tym stole, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Przygryzłem wargę, wplatając szczupłe palce we włosy mężczyzny.
<br />
- Your love's got the best of me... - zamruczałem tekst własnej piosenki, uśmiechając się lekko.
<br />
A później zaśmiałem się, bo Niels ukuł się małym kolcem paska. Później
nie miało to już znaczenia, byłem przyciskany do tego cholernego stołu
bardziej, niż mogłem się kiedykolwiek spodziewać. Nie miałem możliwości
żadnego ruchu, nawet inny kąt głowy zupełnie odpadał. Ale nie
przeszkadzało mi to ani trochę, wręcz przeciwnie. Zadrżałem, jęcząc mu
cicho w usta.
<br />
- Lubisz mnie więzić i dotykać, prawda? Drżącego mnie, uległego,
podnieconego? Ale lubisz też, jak wodzę cię za nos. Jak się tobą bawię.
Jak sprawiam, że drżysz - uśmiechnąłem się lekko, gdy tylko Niels
odsunął na chwilę usta od moich.
<br />
Za chwilę wrócił do nich, uciszył mnie bardzo skutecznie. Rozebrał w
chwilę, dosłownie. Koszulka wylądowała gdzieś za mną, spodnie w kilku
sprawnych ruchach zamiast na moich biodrach, zawisły na krześle.
Bokserki zostały odrzucone gdzieś daleko i tak, leżałem przed nim
zupełnie nagi, drżący przez kontakt z szkłem.
<br />
Westchnąłem, prężąc się przed nim. Sięgnąłem jego twarzy i ucałowałem
czule jego wargi. Słodkie, piękne wargi, których pragnąłem, naturalnie.
Oblizałem usta, mrużąc powieki.
<br />
Przesunąłem dłońmi, gdy tylko Niels je trochę uwolnił, po jego torsie,
raz dwa pozbywając się górnego, niepotrzebnego odzienia. Złapałem go za
tyłek i ścisnąłem jego słodkie, jędrne pośladki. Były cudowne,
uwielbiałem ich dotykać.
<br />
Jęknąłem, gdy Niels nie chciał złapać mojego fiuta. Nie. Drażnił się ze mną. Grał w moją grę. Mmm...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-08, 06:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Ściągał
z niego ciuchy jak popierdolony, odsłaniając obsesyjnie kolejne
fragmenty idealnego ciała, którego nie widział tak długo, że w swoim
łbie mierzył to już wiekami, cholernymi latami świetlnymi.
<br />
- Lubię. - Wychrypiał pomiędzy pocałunkami, klepiąc go w tyłek. Kochał ten charakterystyczny odgłos, ubóstwiał go.
<br />
Momentalnie zauważył jak Seth wypręża swoje wąskie bioderka, jak wygina
swoje wygimnastykowane ciało niczym struna, prosząc o choć jeden dotyk w
tym najbardziej pobudzonym, potrzebującym miejscu.
<br />
O, nie - nic z tego - tym razem nie zamierzał dać temu gówniarzowi tego,
na czym tak bardzo mu zależało. Wręcz przeciwnie; zamierzał mu dawać
wszystko, tylko nie to.
<br />
Dotykał więc jego cudownej szyi, o gładkiej i słodko pachnącej skórze,
dotykał drżących ramion i pełnych warg - pieścił je dłonią,
językiem,policzkiem szorstkim od kilkudniowego zarostu...
<br />
- Leż. - Nakazał mu, czując jak gnojek próbował mu się bezczelnie
podłożyć tak by ocierał mu się udem o fiuta. Automatycznie zerknął w to
miejsce, uśmiechając się bezczelnie na widok mocno zaróżowionej,
pobudzonej erekcji.
<br />
Ach, komuś tu się kurewsko śpieszyło do jakiegokolwiek kontaktu... To było niemalże urocze.
<br />
- Leż. - Powtórzył, sprzedając mu kolejnego klapsa. Co za bezczelny
bachor, w ogóle się go nie słuchał, zaślepiony prymitywną potrzebą. Co
jeszcze musiał mu zrobić żeby zaczął się go słuchać?
<br />
- Powiedziałem "leż"! - Warknął, ściskając go za jedno ze smukłych ud.
Na twarz wstąpił mu już lekki rumieniec spowodowany poddenerwowaniem i
podnieceniem na raz (jego fiut od dobrych paru minut próbował przebić
się przez materiał spodni, niemalże rozpieprzając rozporek ale to nie
był ten moment, jeszcze nie...), a kąciki ust wykrzywiał groźny grymas. -
Ty mały, bezczelny bachorze, zaraz cię nauczę szacunku. - Dodał
stanowczo, podciągając mu nogi o wiele, wiele wyżej. Właściwie wyginał
go teraz w taki sposób, że jego krocze i tyłeczek były wyeksponowane jak
na jakąś cholerną wystawę.
<br />
Spojrzał mu głęboko w oczy i zsunął się ze stołu, stając mu na powrót
między udami. Coś w jego spojrzeniu zdradzało, że był z siebie baaardzo
zadowolony, a to - w przypadku Setha - nie mogło wróżyć niczego dobrego.
<br />
- Ostrzegam cię. - Powiedział poważnie, nie mogąc oderwać spojrzenia od
jego wypiętego tyłeczka. Jeden z pośladków wciąż nosił na sobie ślad po
uderzeniu... Kusił do zrobienia tego znowu i znowu i zno... Chrząknął,
kręcąc lekko głową. - Rusz się choćby i o centymetr a, kurwa, przestanę.
Zobaczysz. - Pogroził mu palcem i pochylił się nisko by...
<br />
Wsunąć mu język w tyłek. Dosłownie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-08, 06:50<br />
<hr />
<span class="postbody">- Ach! - jęknąłem rozkosznie, gdy język Nielsa, mokry i zwinny dotknął mojego wejścia.
<br />
Dotychczas zrobił coś podobnego tylko raz. Wówczas czuło się jego
niedoświadczenie, ale bądźmy szczerzy - w dalszym ciągu sprawiało mi to
przyjemność. Zresztą, bylibyśmy wtedy tak bardzo pijani... Wszystko
smakowało dobrze. Wszystko było dobre. Kto by pomyślał, ze właśnie w ten
sposób będę wspominał tą porażkę pod wieloma względami. Chociażby
kontroli, czy asertywności.
<br />
Właśnie, przy Nielsie w tych intymnych sytuacjach nie umiałem być tak
asertywny, jak bym chciał. Powinienem mu odmówić, odepchnąć go, iść do
siebie z herbatą i po prostu zacząć się pakować. A ja dalej...
<br />
Uśmiechnąłem się do Nielsa, chociaż tego nie widział. Nurkował pomiędzy moimi nogami.
<br />
Drgnąłem z rozkoszy, nie umiałem nie ruszać się, gdy robił takie rzeczy.
Jego język utonął w mojej dziurce. To wrażenie było tak strasznie
dziwne. Rozpychanie mnie, lekki dyskomfort, ale najbardziej intensywnym
uczuciem była jednak ta mokrość, ta zwinność. Kurwa, jakie to było
dobre. Jakie cudowne. Jezu, tak...
<br />
- Nie umiem się nie ruszać, jak robisz mi takie rzeczy, Niels... Jesteś w
tym tak dobry, kurwa, tak... Tak... Mmmm... - wyjęczałem, starając sie
naprawdę nie ruszyć.
<br />
Przygryzłem dolną wargę, oddychałem ciężko. Palce zaciskały się na moich udach.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-08, 07:25<br />
<hr />
<span class="postbody">No i, kurwa, proszę. Poruszył się. Oczywiście, że się poruszył.
<br />
Jego dłoń wystartowała już do góry żeby rozbić się na jednym z kształtnych pośladków, kiedy nagle usłyszał:
<br />
- Nie umiem się nie ruszać, jak robisz mi takie rzeczy, Niels... -
Docisnął język mocniej na znak swojego wkurwienia. -Jesteś w tym tak
dobry, kurwa, tak... Tak... Mmmm... - I jeszcze mocniej. <span style="font-style: italic;">Tak,
masz, gówniarzu. Masz to na co zasłużyłeś. Będziesz się teraz płaszczył
i wił się pode mną jak mała kurewka, wypinając tyłeczek mocniej i
mocniej, nie przejmując się tym jak bardzo go eksponujesz, jaką zdzirę z
siebie robisz.
<br />
Dla mnie możesz, potrafisz. Ba, ty nawet chcesz.</span>
<br />
Uśmiechnął się krzywo, przenosząc swoją wielką dłoń na jego płaski,
napięty brzuch - pogładził go czule, rozcierając po rozgrzanej skórze
maleńkie kropelki potu.
<br />
Wcisnął język głębiej, rozszerzając ciasny tunel mięśni tak jak tylko
potrafił. Już po chwili mógł zagłębić niemalże jego połowę, wywołując
tym wyjątkowo obłudne i bezwstydne jęki blondyna.
<br />
- Ależ ty się drzesz. - Wyprostował się powoli, oblizując usta z jego
smaku. Przechylił głowę, obserwując jego piękną, rozpaloną i wykrzywioną
w uwielbieniu twarz. Otarł usta z resztek śliny, wykonując przy tym
charakterystyczny ruch szczękami. - Mała zdzira. - Rzucił z wyzwaniem,
odpinając guzik spodni. Pozwolił by opadły mu gdzieś w okolicy stóp i
przeszedł nad nimi, ponownie kładąc się na drobnym ciele chłopaka. Nie
przerywając kontaktu wzrokowego chwycił garść jego pięknych jasnych
włosów i podciągnął mu głowę do góry, wpijając mu się w wargi.
<br />
Całował go dziko, agresywnie, nie myśląc o tym na co powinien sobie
pozwolić, a czego zdecydowanie unikać. Lizał się z nim w
najprymitywniejszej formie, ssał mu wargi i pozwalać zasysać swoje,
dając mu odczuć swój własny smak.
<br />
Chwycił za jeden z wiotkich nadgarstków i pociągnął go brutalnie w dół,
nakierowując smukłą dłoń na swojego prężącego się przez materiał
bokserek kutasa.
<br />
Nie musiał mu przecież tłumaczyć co powinien robić, dobrze wiedział, że
zdolny dzieciak potrafił się obsługiwać z kutasami jak mało kto.
<br />
- Mmmmh. - Zamruczał w pocałunek, czując wędrówkę jego paluszków wzdłuż sztywnego trzonu.
<br />
Kurwa, kurwa, kurwa, tak bardzo już go potrzebował. Natychmiast i jak najbardziej.
<br />
I dobrze to wiedział, jeżeli ktokolwiek by im teraz przeszkodził do byłby gotów go zabić.
<br />
Bo nic poza nimi, teraz, w tej chwili, nic innego się nie liczyło.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-08, 07:42<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Alfons - odszczeknąłem się, uśmiechając się do niego lekko. Oblizałem
usta, nim Niels nie podszedł znowu do mnie tym razem w samych bokserkach
i nie złapał mnie za włosy. To sprawiło, że prowizoryczny koczek się
rozpadł, gumka gdzieś upadła pod stół, a blond pasma rozsypały się.
<br />
Jęknąłem w usta mężczyzny, obejmując go, drapiąc. Westchnąłem rozkosznie, drżąc od emocji, które we mnie wrzały.
<br />
Oczywiście nie mogłem zdawać sobie sprawy z tego, jak wiele zakazów i
nakazów miał Niels, gdy był z moją matką. Intensywność tego, co teraz
robiliśmy była jednak niesamowita. Drżałem mu w ramionach, liżąc jego
usta, język, poddając się tej niesamowitej agresji i rozkoszy, która
płynęła ode mnie do niego i na odwrót. To było tak absolutnie rozkoszne.
<br />
Mruknąłem gardłowo, gdy Niels pociągnął moją dłoń do jego fiuta, dając
mi wyraźnie do zrozumienia czego oczekuje. Och, oczywiście, że tak.
<br />
- Mogę być zdzirą, ale właśnie to uwielbiasz. Po to wracasz za każdym
razem. Jestem pieprzonym, chodzącym honorem, ale w łóżku mogę być kurwą,
jestem nią. To zajebiste, prawda? - uśmiechnąłem się, odsuwając na
chwilę usta od warg Nielsa. Tylko po to, by za chwilę rzucić się wręcz
na nie, wessać się w nie, dopaść do języka. W tym samym czasie moja dłoń
złapała fiuta Nielsa bardzo mocno, pewnie. I bez żadnego większego
wstępu (cóż to było, chwilowe głaskanie) zacząłem mu naprawdę walić
dłonią.
<br />
W tym samym czasie pocałunek stracił na agresji. Stał się delikatniejszy.
<br />
- Dziś będę cię ujeżdżał.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-08, 08:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Chciał
mu coś powiedzieć, zarzucić jakąś porządną ripostą, która uciszyłaby
tego bezczelnego gnojka na choćby i pięć jebanych minut, ale kiedy...
Kiedy ta dłoń złapała za jego sztywną pałę, a paluszki popieściły jej
skórę tylko po to by za chwilę ścisnąć tak kurewsko mocno i pewnie,
tak...
<br />
Nie, nie było mowy żeby wydobył z siebie jakiekolwiek słowo - potrafił
po prostu sapać, zaciskając wargi tak mocno, że stanowiły niemal
niewidoczną kreskę i starał się za wszelką cenę nie puszczać tego
kudłatego, najcudowniejszego i najpiękniejszego łba, byleby tylko nie
stracić z nim kontaktu wzrokowego, byleby tylko jego widok mu gdzieś nie
uciekł.
<br />
- O-och - wyrzucił z siebie jakby nieśmiało, wpatrując się z
zaskoczeniem w jego bezczelny uśmieszek. Kurwa, jak on tak mógł... Jak
on mógł tak niedbale dopierdalać mu z każdą chwilą bardziej i bardziej,
jak mógł być tak kurewsko sprytny i...
<br />
- Dziś będę cię ujeżdżał. - Usłyszał i nie mógł się nie uśmiechnąć, gdy
w jego głowie zaistniała cudowna wizja tego smukłego ciałka usadzonego
na jego biodrach, tego tyłeczka unoszącego się i opadającego na jego
pałę z prędkością światła.
<br />
Co prawda stawiało go to w trochę służalczej pozycji, ale... Jak miał mu
odmówić? Jak miał odmówić tej ślicznotce możliwości ujeżdżania własnego
kutasa?
<br />
- Jasne. - Przyciągnął go z powrotem do pocałunków, które nie
przypominały już w żadnym stopniu tych dzikich, przepełnionych potrzebą i
trochę nieporadnych pieszczot sprzed paru chwil. Teraz były one ciepłe,
wilgotne i dokładne, pokazujące im jak bardzo pragnęli sprawić sobie
nie tylko przyjemność w znaczeniu orgazmu, ale i w samym poświęcaniu
uwagi.
<br />
Pociągnął gumkę bokserek w dół i zsunął je do kolan, pozwalając by Seth
ujrzał jego kutasa w całej okazałości. Zaczerwieniony, napęczniały i
wilgotny stanowił sobą wręcz idealny symbol jego pożądania, tego jak
kurewsko już chciał być dotykany i pieszczony przez tego wyszczekanego
gówniarza.
<br />
Nigdy wcześniej nie czuł żeby coś takiego go kręciło i zdecydowanie
stronił od zbyt pewnych siebie panienek, ale w Sethcie było coś
takiego... Jego pycha była taka...
<br />
- Hu...aaah. - Westchnął, ponownie znajdując się w jego zwinnej dłoni.
Poruszał biodrami, pieprząc ciasny tunel, który blondyn zrobił ze swoich
palców specjalnie dla niego. Przycisnął czoło do jego policzka,
przymykając powieki w przypływie niepohamowanej rozkoszy...
<br />
Kurwa, jakie to było dobre.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-08, 08:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Sam
sobie nie mógłbym uwierzyć, gdyby ktoś mi powiedział, że będziemy się
kiedyś tak całować, jak teraz. Subtelniej, dokładniej, cieplej.
Rozkoszniej, to na pewno.
<br />
Objąłem go jedną ręką za szyję, drugą cały czas mu obciągając.
Zamruczałem do ust Nielsa, czując, jak ciepło tego pocałunku rozchodzi
się po całym moim ciele.
<br />
Przymykałem powieki z zadowolenia i rozkoszy, by później je otwierać i
przerywać dotyk ten warg, patrzeć mu w oczy. Uśmiechać się. Lizać jego
wargi.
<br />
Nie zatrzymałem dłoni nawet wtedy, gdy wiedziałem jak to się skończy.
Chciałem tego, aby doszedł. Zasługiwał na to. Przyjąłem obfity spust w
swoje usta, specjalnie w ostatniej chwili wsuwając go sobie głęboko do
ust. Zaskoczyła mnie tylko ilość nasienia, przez co zacząłem kaszleć.
Przydusił mnie tym, ile tego było, ale to nic.
<br />
Uśmiechnąłem się pomimo wszystko, wzdychając rozkosznie. Oblizałem białe
smugi z swoich ust i brody. Odrobinę wypłynęło poza moje wargi, ale to
nic.
<br />
Fiut wcale mu nie opadł.
<br />
- Bierzesz jakąś viagrę, Niels? - parsknąłem śmiechem.
<br />
Przesunąłem swoją dłonią po moim ciele. Od szyi, po sutek, przez
szczupły brzuch, jędrne uda... Dotarłem do tyłeczka, jeszcze mokrego od
śliny Nielsa.
<br />
- Nie mam wazeliny... - mruknąłem, nieco rozczarowany.
<br />
I jak na zawołanie, Niels wyjął z kieszeni swoich spodni małą tubkę.
<br />
- Rany, jesteś przygotowany tak na wypadek "jakbym się zgodził na
ruchanko"? - Rozbawiony wziąłem nawilżacz i wylałem go sobie trochę na
palce.
<br />
Rozsiadłem się tak, aby mój partner mógł patrzeć. Oblizałem zaczerwienione usta i wsunąłem pierwszy palec do swojego wnętrza.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-08, 08:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie pamiętał nawet w którym momencie niemalże klęknął mu nad ustami, kierując swój członek prosto w ich wnętrze.
<br />
Był cholernie blisko i nie myślał, to stało się samo. Nie mniej jednak
moment, w którym odkrył, że jego wytrysk jest chciwie spijany przez
Setha, był kurewsko przyjemny...
<br />
Świadomość, że ta mała zdzira rozsmakowała się w jego spermie była po
prostu niesamowita. To była jedna z tych rzeczy, które napędzały go do
życia, które dawały mu satysfakcję tak wielką, że ciężko ją było
określić słowami.
<br />
- J-ja pierdolę... - Wydyszał, opuszczając się do poprzedniej pozycji.
<br />
- Bierzesz jakąś viagrę, Niels? - Usłyszał i nie mógł nie zawtórować
śmiechem, bo (w rzeczy samej) gdy spojrzał sobie między nogi, jego
fiut... Nadal, kurwa, stał.
<br />
Zaraz jednak uśmiech spełznął mu z ust jak ręką odjął, bo Seth zaczął
się tak... kurewsko zmysłowo dotykać i... Patrzył mu przy tym prosto w
oczy, czym tylko dodatkowo go pobudzał...
<br />
Dyszał wściekle, czując jak jego pierś opada i podnosi się w jakimś
nieziemsko prędkim tempie. Tymczasem mała rączka sunęła jeszcze niżej,
docierając do penisa, którego (jakimś cudem) tak po prostu ominęła i
skoncentrowała się na...
<br />
Och, tak. Kurwa, tak, tak.
<br />
- Nie mam wazeliny...
<br />
Jak szalony zsunął się ze stołu i sięgnął do porzuconych spodni,
wygrzebując z nich niewielką tubkę. Wcisnął mu ją w dłoń i wzruszył
ramionami na wymowny komentarz, woląc nie udzielać na niego odpowiedzi.
<br />
Ponieważ mogła ona go załamać. A właściwie to ich obu.
<br />
Stał mu tak między udami i patrzył jak pomiędzy nimi znika jeden z
długich palców, znajdując się w cholernie ciasnym i (na pewno, na pewno)
gorącym wnętrzu.
<br />
Och, pewnie, że chciał żeby to był jego palec, ale świadomość, że ten
mały zboczeniec robił to DLA NIEGO, na jego oczach, była...
<br />
- Wsuń go głębiej. - Poprosił, wbijając błyszczące spojrzenie w znikający poza pierścieniem mięśni paluszek. - Jeszcze.
<br />
Ułożył mu dłonie po bokach, opierając sobie ich czoła o siebie. Zerknął
na dół i patrzył tak jak Seth się dla niego rozciąga, jak pieprzy się
jednym, a później dwoma i trzema palcami, pojękując przy tym jak rasowa
dziwka. Miał cudowny głos. Stworzony do pieprzenia.
<br />
- Dobrze... - Pochwalił go, ujmując w dłoń jego wiotki nadgarstek.
Poruszył nim mało delikatnie, przyśpieszając tempo rozciągania.
<br />
Ale po chwili miał już to całe rozciąganie głęboko gdzieś, naprawdę.
Liczyło się tylko to, że tak po prostu pociągnął go na podłogę, natarł
swojego fiuta wazeliną i nadział zgrabny tyłeczek jednym, wprawnym
(zaskakująco wprawnym) ruchem.
<br />
Patrzył jak jego oczy rosną do rozmiarów talerzy, jak usta wykrzywia
okrzyk bólu, zaskoczenia i przyjemności, jak małe palce zaciskają mu się
na włosach zdobiących klatkę piersiową.
<br />
Nie dał mu się przyzwyczaić, nie miał na to, kurwa, czasu - poruszał
biodrami, zdobywając kolejne centymetry tego tyłka, zaciskając mu swoje
wielkie łapy na ramionach.
<br />
- Na co czekasz, cwaniaczku? - Wydął wargi w prześmiewczym uśmiechu. - Miałeś mnie ujeżdżać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-08, 10:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Ból,
rozkosz i dezorientacja zawładnęły mną, gdy tylko nagle Niels zmienił
naszą pozycję, ściągnął mnie z tego stołu na podłogę i nadział na
siebie, dosłownie nadział. Nie byłem jeszcze na to gotowy, więc moje
zaskoczenie - ogromne. Było też jakoś dziwnie inaczej, niż wcześniej,
ale nie wiedziałem o co chodzi - jakbym czuł coś takiego czystego,
prawdziwego. Bez niczego poza tym. Nie umiałem tego określić, ani
zrozumieć o co chodzi konkretnie. Nie było to zresztą istotne, inne
uczucia skutecznie zagłuszyło to - chociażby ten ból.
<br />
Nie byłem gotowy jeszcze na jego fiuta, nie do końca, więc skrzywiłem
się z tego dyskomfortu. Zacisnąłem zupełnie bezmyślnie palce na
delikatnych włosach, które porastały na klatce piersiowej.
<br />
Oblizałem usta, drżąc. Pierwsze kilka pchnięć sprawiało, że mój oddech zamierał, wręcz nikł, by później się ponowić.
<br />
Co za chuj, kurwa mać. Ujeżdżać go, kiedy ja... Kurwa.
<br />
Zagryzłem wargę, robiąc to. Mrużyłem oczy, zatapiając w sobie tego
kutasa i wyciągając go z siebie. I później znów, topił się i wysuwał.
Coraz szybciej. Kilka ruchów później wiedziałem już, że mogę robić to
szybciej, ale nie robiłem. Drażniłem się z nim, będąc nieznośnie
powolnym i dokładnym. Głęboko we mnie i całkowicie wyjąć. Hmhmh, i kto
tu jest teraz cwany, Niels?
<br />
Gdy już mężczyzna miał zamiar na mnie nakrzyczeć albo zrobić cokolwiek
chciał, przyspieszyłem. Tempo się zwiększało i rozkosz też. Jeb, jeb,
jeb, pośladki jak szalone obijały się o siebie, tworząc głuchy dźwięk.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 03:11<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Haaaah... Mhhh... - Pojękiwał, wyprężając się tak by jego fiut
zagłębiał się jak najbardziej w ciasną dziurkę, prosto do miejsca, które
sprawiało, że ten mały bezczelny gówniarz jęczał jeszcze głośniej i
bardziej, otumaniając go do tego stopnia, że nie liczyło się już nic
poza tym dźwiękiem.
<br />
No, może oprócz jego twarzy. Ta buźka potrafiła się tak ładnie wykrzywiać pod wpływem przyjemności, tak ładnie...
<br />
Hej, co on, kurwa, robił? Dlaczego nie pozwalał mu się jebać, co to miało być?!
<br />
Obserwował jak jego fiut wsuwa się niemal do końca tylko po to by wolno,
nieznośnie wolno wysunąć się z ciasnoty ponownie i to tak, że w środku
zostawała tylko końcówka!
<br />
To nie było sprawiedliwe, on nie miał tutaj czasu na pieprzone
głaskanie, on miał czas na pierdolenie! Dzikie, zwierzęce i mocne, bez
tańczenia, bez znęcania się nad jego biednym fiutem, do kurwy nędzy!
<br />
Seth! - Chciał wykrzyknąć ale zamiast tego z jego ust wyrwała się
plątanina nieskładnych jęków, ponieważ blondyn postanowił w tym samym
momencie przyśpieszyć i to do takiego tempa, że ostre uderzenia
pośladków zmieniły się nieprzerwany trzask, podniecający jak jasna
cholera.
<br />
Mokre chlupanie połączone z tymi klaśnięciami, ich ciężkie, zduszone
jęki, śliski pot, śliskie uda i sliskie dłonie - słodkie i ruchliwe
języki, to wszystko było takie...
<br />
Przyciągnął do siebie jego głowę, wymuszając na nim (ta zdzira
próbowała się wyrywać, wolała pozostać wyprostowana, ale on miał to
gdzieś bo chciał się z nim, kurwa, całować!) długi i cholernie intymny
pocałunek, w który oboje przyjmowali swoje westchnienia i jęki, aż
nagle...
<br />
- A-ach! - Jęknął krótko, wyprężając się mocno na podłodze. Uderzył
kolanem w nogę od krzesła, przewracając je z głośnym hukiem. Wzruszył
ramionami i uśmiechnął się nieprzytomnie, obejmując drobne ciało
chłopaka, gdy ten runął na niego wraz z potokiem spermy, która osiadła
mu na brzuchu i klacie.
<br />
Może to było trochę popierdolone, ale Niels kochał jego spusty, kochał
być brudny od spermy tego gówniarza. To było coś jak trofeum. A może i
coś lepszego.
<br />
Pogłaskał go po głowie, uspokajając powoli swój ciężki oddech. Ucałował
go delikatnie, wygrzebując z kieszeni spodni paczkę papierosów. Złapał
jednak za coś jeszcze.
<br />
O, kurwa. Prezerwatywa. Jebał go bez gumy.
<br />
O, kurwa.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 03:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Wyjęczałem
tę rozkosz prosto w jego usta, mrużąc powieki z rozkoszy i wyginając
się w przyjemności. Nie byłem w stanie utrzymać się dłużej o własnych
siłach, przez co opadłem na tors Nielsa, oddychając ciężko. Zacisnąłem
powieki, przytulając się do niego. Chciałem odsapnąć, powoli. Fiut
Nielsa wysunął się ze mnie i tym razem znów odczuwałem to dziwne
uczucie, jakby coś we mnie było i wypływało... A chwilę później
usłyszałem ciche "Kurwa". Uniosłem powieki i spojrzałem dokładnie na
dłoń mężczyzny, która to dzierżyła sfatygowaną paczkę papierosów, a
także kondoma w szeleszczącym, nienaruszonym opakowaniu.
<br />
- Pieprzyliśmy się bez gumy? - mruknąłem, marszcząc brwi. Usiadłem na
biodrach Nielsa i nagle nie potrzebowałem więcej nawet odpowiedzi na to
pytanie. Czułem to okropne, wywołujące dyskomfort kapanie.
<br />
- Kurwa. - Potwierdziłem poprzednią reakcję Nielsa, krzywiąc się.
Niedobrze. Jeżeli on był chory, to właśnie sprzedał mi jakąś infekcję
albo nawet gorzej. Przecież nie wiem, czy nie jest chory na HIV-a albo
coś podobnego.
<br />
W zasadzie, już raz pękła nam guma. I wtedy też istniała taka możliwość.
<br />
- Fuj, jak można zapomnieć o tak ważnej rzeczy? - parsknąłem śmiechem, lekko go szturchając. Przekomarzałem się.
<br />
Mleko się rozlało, w zasadzie nie było co histeryzować. Zrobię badania i okaże się.
<br />
Położyłem się znów na klatce piersiowej Nielsa, ziewnąłem i przytuliłem
się. Mężczyzna zapalił papierosa. Wyżebrałem od niego dwa buchy, którymi
się zresztą znów z nim dzieliłem. Rozleniwiony i nagi leżałem na jego
ciele, nie przejmując się jeszcze konsekwencjami, ani niczym takim.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 04:02<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Przepraszam. - Wymruczał absolutnie szczerze i czule, gładząc jego
nagie, spocone plecy. Podłoga nie należała do wyjątkowo wygodnych, ale
była podgrzewana, więc nie mógł zbytnio narzekać.
<br />
No, a już szczególnie, biorąc pod uwagę to, że od drugiej strony przygniatał go najsłodszy ciężar świata.
<br />
- Jakoś... Nie myślałem. - Przyznał, przyjmując od niego porcję dymu.
Kurwa, uwielbiał to wspólne palenie, nie wiedział dlaczego, ale
cholernie go podniecało. - Ja nie jestem... - Sam również wdmuchnął mu
swój dym, uśmiechając się krzywo, gdy wyczuł drobną rączkę głaszczącą
włosy na klacie. - Nie choruję. Na nic. A przynajmniej nic o tym nie
wiem.
<br />
Przechylił głowę tak by móc zerknąć na jego zaczerwienione pośladki -
ech, one wiecznie tak pięknie odstawały, kusząc go swoim kształtem i
jędrnością, tym jakie były małe i okrągłe.
<br />
- Masz boski tyłek. - Powiedział tak po prostu, nie odrywając od niego
spojrzenia. Dogasił papierosa o podłogę w miejscu, gdzie widniał już
wypalony ślad (to pewnie po tym należącym do Setha, kurwa - Kat będzie
wściekła) i westchnął przeciągle, wpatrując się w sufit. - Naprawdę
gorący. Nigdy wcześniej, ja...
<br />
Urwał, odwracając wzrok. Nie, nie wiedział jak to ująć. Nie wiedział jak mu powiedzieć o tym, co go tak gnębiło.
<br />
Dlaczego nie mogli się ze sobą po prostu pieprzyć? Katja pozostawałaby
nieświadoma i szczęśliwa a oni świadomi i szczęśliwi i...
<br />
Tak, wiedział, że to nie takie proste. Ale i tak tego żałował.
<br />
W tym samym momencie zadzwonił telefon blondyna. Dla żartów sięgnął po niego jako pierwszy, zerkając na wyświetlacz.
<br />
Zmrużył groźnie powieki, krzywiąc wargi w wyrazie zadowolenia.
<br />
- Co to za Max, co? - Spytał, sprzedając mu lekkiego klapsa. Nie
wiedział dlaczego, ale już w tej chwili czuł, że nie lubił tego kolesia.
<br />
W ogóle nie lubił każdego kolesia, który ośmielał się przebywać w towarzystwie jego...
<br />
To jest Setha. Kurwa.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 04:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzałem
na miejsce, w którym ewidentnie upadł i wypalił się mój szlug. Zresztą,
zostało po nim truchło w postaci filtra. Był tu ślad i miałem tylko
nadzieję, że się odmyje to gówno. W innym przypadku będzie naprawdę
smutno.
<br />
Słysząc dźwięk telefonu zignorowałem to zupełnie, ale słysząc pytanie
Nielsa od razu podniosłem głowę. Kurwa. Nie spodziewałem się, że pan
Brown zadzwoni wtedy, gdy będę z osobą, o której mieliśmy rozmawiać.
Niech to szlag.
<br />
- Facet Andrei, kumpeli Alexa. Urządzamy jej przyjęcie niespodziankę -
skłamałem sprawnie, podnosząc się do siadu i odbierając telefon.
<br />
- Cześć, Max. I jak tam, wszystko gotowe na szaloną imprezkę?
<br />
Nastała chwila ciszy.
<br />
- Rozumiem, że nie może pan rozmawiać swobodnie, panie Reha.
<br />
- Tak, balony będą świetne. Wszyscy je lubią. Tylko pamiętaj o tych z helem.
<br />
- W porządku. Udało mi się ustalić adres zamieszkania pana Pettersena. Obecny. Z tego co wiem, nie chwalił się wam tym, prawda?
<br />
- W istocie, nie, ona nie lubi śmietanowego tortu. Dobrze pamiętasz!
Poczekaj, pójdę po jakiś mazak i kartkę, będę mógł zrobić listę zakupów.
Zaraz wrócę, Niels - uśmiechnąłem się do mężczyzny i posłałem mu
buziaka.
<br />
Nie ubierając się podskoczyłem do swojego pokoju na górę. Sperma leciała
mi po udach, ale na razie nie mogłem nic z tym zrobić, niech to szlag.
<br />
- Okej, jestem gotów.
<br />
- Windlsey's 25 8/85. To bardzo mała kawalerka i w zasadzie rzadko tam
bywa. Odnoszę jednak wrażenie, że pan Pettersen bawi się w bardzo ciemne
sprawki. Nie znam szczegółów, to tylko moje przypuszczenia, póki co.
Zadzwonię do pana, gdy zdobędę więcej informacji.
<br />
- Jasne, dziękuję za telefon. Do widzenia.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko na widok adresu. No, to zawsze jakiś krok do
przodu. Coś, czego nie chciał nikomu powiedzieć. Nikt też o to nie
pytał. Wróciłem do Nielsa na dół. Mężczyzna już stał na nogach, ale
dalej był nagi. Wskoczyłem mu w ramiona, tak po prostu, i ucałowałem
jego usta.
<br />
Nie mógł zacząć czegoś podejrzewać, a poza tym, została jeszcze chwila,
mogliśmy jeszcze przez kilka minut być głupi. Ostatni raz. Coś jak
pożegnanie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 04:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Może
był przeczulony, ale nie podobał mu się sposób w jaki Seth rozmawiał z
tym całym facetem kumpeli. Niby wszystko całkowicie normalnie, miło,
jakieś balony, ciasto czy tam, tort, ale...
<br />
Ten Max miał strasznie niski głos. I męski. A co jeśli to był jakiś facet, z którym Seth spotykał się za jego plecami?
<br />
Warknął cicho, zbierając z podłogi swoje bokserki i spodnie. Ledwo udało
mu się nałożyć bieliznę, a blondyn był z powrotem przy nim, uśmiechając
się łagodnie.
<br />
I chociaż oboje dobrze wiedzieli, że to wszystko było ich kolejnym
błędem i kurewskim policzkiem wymierzonym w bogu ducha winną Katję,
chociaż sumienia przeżerało im obrzydzenie do siebie i tego co robili,
potrafili spędzić ze sobą naprawdę przyjemny wieczór.
<br />
Piekli razem frytki (strasznie zgłodniał po tym porządnym jebanku),
wylali herbatę i potłukli przy tym kubek, spalili razem paczkę
papierosów. Niels pozował niemalże nago do głupich zdjęć, pokazywał
chłopakowi jak robić "wyrzutnię winogron", wypili trzy piwa i grali w
rzutki, nie zawsze trafiając nimi do celu.
<br />
Ale i tak świetnie się przy tym bawili.
<br />
Do momentu kiedy pani domu nie postanowiła wrócić odrobinę wcześniej niż sądzili.
<br />
- Szybko. - Nałożył mu koszulkę, pomagając z zapięciem rozporka. Szlug
zwisał mu z kącika ust, brudząc popiołem dopiero co wytartą podłogę. -
Przepraszam. - Mruknął, kiedy w międzyczasie Seth próbował to zetrzeć
skarpetką. - Kurwa.
<br />
Poprawił zapięcie koszuli i odgarnął z twarzy poczochrane kosmyki
włosów. Rzucił się na kanapę z butelką piwa, przyjmując na siłę znudzony
wyraz twarzy.. Posłał ostatnie spojrzenie na kształtny tyłeczek i...
<br />
Westchnął głęboko, uświadamiając sobie, że być może minie wiele czasu nim znowu się w nim zatopi. A szkoda. Był świetny.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 05:07<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Cześć, wróciłam! O, jesteście tutaj! - Nieco zdezorientowana kobieta
zauważyła, że siedziałem obok Nielsa na kanapie. Zdążyłem tam spocząć
dosłownie sekundę temu. W ostatniej chwili. - Czyżbyście się pogodzili?
<br />
- A byliśmy pokłóceni? - spytałem, unosząc brew w wyrazie zaskoczenia.
<br />
- Nie odzywaliście się do siebie, więc sądziłam, że owszem... Tak czy
inaczej, zrobiłam po drodze zakupy i kupiłam w pizzerii wasze ulubione
pizze, chłopcy. Mam też colę i piwo. Pomyślałam, że będzie miło i
zrekompensuje wam trochę moją nieobecność.
<br />
Kobieta uśmiechnęła się promiennie, a mnie zrobiło się bardzo głupio.
Mama pomyślała o nas, a my robiliśmy takie świństwa pod jej nieobecność.
Pieprzyliśmy się. Niech to szlag, kurwa!
<br />
Musiałem się stąd wynieść jak najszybciej. Nie mogło się to powtórzyć. Nie mogło.
<br />
<br />
Kilka dni później przed naszym domem stał wielki samochód, do którego
wrzucano moje osobiste rzeczy, takie jak pamiątki, ubrania, czy
komputer. Wszystko popakowane.
<br />
- Kochanie, ale nie zabieraj wszystkiego, to przecież twój dom, twoje
dziedzictwo, dziedziczysz go, skarbie - powtarzała moja mama.
<br />
- Dobrze, dobrze. Zostawiam połowę ubrań i połowę wszystkiego, w
porządku? Będę tu przecież, wyprowadzam się do centrum, mamo, a nie do
Chin. Spokojnie - uśmiechnąłem się do niej, przytulając jej drobną
posturę.
<br />
Obok stał Niels, ale jego nie dotknąłem. Uśmiechnąłem się tylko lekko i pożegnałem się.
<br />
Cholernie bałem się tego mieszkania samemu, ale w zasadzie nie było innego wyjścia. To jedyne, rozsądne rozwiązanie. Serio.
<br />
<br />
Mieszkanie Setha:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://i.imgur.com/o9nLDgn.jpg" /> <img alt="" border="0" src="http://i.imgur.com/uAgEo2W.jpg" />
<br />
<img alt="" border="0" src="http://i.imgur.com/0FbNTHR.jpg" /> <img alt="" border="0" src="http://poonpo.com/wp-content/uploads/2015/04/Modern-Dark-Themed-Bathroom-Ideas.jpg" />
<br />
Sypialnia gościnna:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://iss.zillowstatic.com/image/modern-master-bedroom-with-wood-ceiling-accent-wall-and-vaulted-ceiling-i_g-ISphq1hgpj5rje1000000000-vwm8R.jpg" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 05:31<br />
<hr />
<span class="postbody">I
w taki oto sposób jego mały, słodki chłopiec wyfrunął z gniazda, z
którego (tak nawiasem mówiąc) wykurzył go on sam. Huh, to brzmiało jakby
opowiadał o swoim dziecku, nie o kochanku.
<br />
Kurwa, to było takie okropne, że robili to Katji, że Seth robił to
własnej matce i Niels robił to tak równej babce, a przy okazji i jemu,
bo przecież zmuszał tego dzieciaka do zdradzania własnej...
<br />
Ech, no to było skomplikowane. Ale co na to mogli poradzić, tak było i
już. Tak wyglądało życie. Przecież nie chcieli tego, nie planowali
wszystkiego od początku. To stało się samo, coś ich popchnęło ku sobie
i... Wyszło.
<br />
Poza tym, to było tylko pieprzenie. Ciągnęło ich do siebie seksualnie i,
kurwa, nie było w tym nic dziwnego - zgrywali się w seksie lepiej niż w
jakiejkolwiek innej dziedzinie życia.
<br />
I z kimkolwiek.
<br />
- Kochanie. - Katja rzuciła mu zmartwione spojrzenie. - Co się z tobą dzieje? Dlaczego nie jesz?
<br />
Pokręcił głową, upijając łyk kawy.
<br />
- Nie wiem. - Odparł niechętnie, przecierając dłonią spocone czoło. - Chyba mi po prostu za gorąco. Nie podkręcałaś ogrzewania?
<br />
- Nie. - Kobieta wpatrywała się w niego uparcie, wzbudzając tym samym jego poirytowanie.
<br />
Miał ochotę jej powiedzieć żeby przestała, ale powstrzymywał się, wiedząc że niepotrzebnie by ją tym tylko zranił.
<br />
Już wystarczająco robił jej gówno z życia.
<br />
- Zostaniesz na trochę sam, w porządku? Umówiłam się z Sethem na obiad i...
<br />
- Dlaczego beze mnie? - Spytał trochę agresywniej niż zamierzał.
Jeszcze raz obdarzyła go wyjątkowo zdziwionym spojrzeniem, sięgając po
filiżankę z herbatą.
<br />
- Będziemy omawiać szczegóły ślubu. Sam mówiłeś, że to cię nie interesuje, kotku. Dlaczego od razu się denerwujesz?
<br />
- Nie, ja... - Chrząknął, siląc się na uśmiech. - Przepraszam, to te
cholerne gorąco. Położę się już, ok? - Dodał, wstając od stołu. - Do
zobaczenia wieczorem, ślicznotko.
<br />
Nie czekając na odpowiedź powlókł się do sypialni, włączając sobie telewizor.
<br />
Nie wiedział o co chodzi, ale czuł się dziwnie wykluczony. To nie było
sprawiedliwe, że on nie mógł się z nim zobaczyć a Katja tak.
<br />
I chuj z tym, że to był jej syn nie jego. On też miał do niego prawa. Chodził na jego pieprzone koncerty. Nosił wianek i...
<br />
I go pieprzył.
<br />
Miał do niego większe prawa niż ktokolwiek inny.
<br />
<br />
- Naprawdę ładnie się tutaj urządziłeś. - Posłała synowi szczery
uśmiech, rozglądając się dokładnie po każdym zakątku pomieszczenia. -
Robiłeś tu już jakieś imprezy? Czynsz jest wysoki? Wiesz jak się
nastawia pralkę? Może powinnam ci wynająć służbę, co? Nie wyobrażam
sobie mojego chłopca, który sam sobie pierze koszule, to okropne!
<br />
<br />
Rzucił słuchawką o ścianę i jeszcze raz zerknął w wyświetlacz laptopa.
<br />
Kurwa mać, ta suka o wszystkim doniosła. To był już czwarty mail tego typu. Miał przesrane.
<br />
A już się łudził, że zapomnieli, już miał nadzieję, że dadzą mu spokój...
<br />
- Taki chuj. - Warknął, uśmiechając się gorzko. Podniósł się z łóżka i
odpalił papierosa, zbierając z podłogi szczątki urządzenia. Pokręcił
głową i wrócił do laptopa, kasując zawartość "miłej wiadomości". Dłonie
drżały mu od gniewu i... strachu.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Giv mig fem minutter, og jeg vil finde
ud af resten. Du vil forstå, hvor meget jeg har savnet dig. Lille rotte
gik for at skjule den største kanariske men klog kat vil fange enhver
gnaver.
<br />
Forbered en gave til mig, dejligt at se dig igen.
<br />
Far *</span>
<br />
Przesunął dłonią po wilgotnych kosmyków, czując jak zbiera mu się na
wymioty. Wszystko, wszystko na świecie byłoby lepsze od strachu przed
własnym ojcem.
<br />
Każde, najgorsze gówno nie mogło się równać z czymś... takim.
<br />
<br />
*Daj mi pięć minut i dowiem się reszty. Zrozumiesz jak bardzo za tobą
tęskniłem. Mały szczurek poszedł się schować do największych kanałów ale
mądry kot złapie każdego gryzonia.
<br />
Przygotuj dla mnie prezent, miło będzie Cię znów zobaczyć.
<br />
Tata.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 05:43<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Mamo, nie mam pięciu lat, spokojnie - parsknąłem śmiechem. - Pamiętasz,
były czasy, kiedy nie mieliśmy pieniędzy. Dawaliśmy sobie radę. Bez
służby też sobie poradzę. - Poklepałem kobietę po ramieniu, całując ją w
policzek.
<br />
Jedliśmy obiad w kuchni. Z boku był też mały stoliczek, prócz wysepki i
tam właśnie przycupnęliśmy z jedzeniem. Wszystko jeszcze wyglądało jak z
rozkładówki jakiegoś czasopisma, mało w tym było mnie, tak naprawdę,
ale z czasem nabierze to charakteru. Przynajmniej w to właśnie
wierzyłem.
<br />
- Mam wyrzuty sumienia, kochanie - usłyszałem od mamy pomiędzy jednym, a drugim kęsem makaronów.
<br />
- Dlaczego?
<br />
- Może zbyt szybko wyskoczyłam z tym ślubem, jak myślisz? Wydaję mi się,
że on się trochę dusi w tym... To... Nie umiem tego wyjaśnić, ale po
prostu odczuwam niepewność.
<br />
Przełknąłem ciężko ślinę. To pewnie byłby dobry moment, aby powiedzieć
jej o zdradach. Jedyny. Jeżeli popchnę ją do dalszych czynów, to w
zasadzie wszystko będzie pozamiatane tak bardzo, jak tylko bardzo jest
to możliwe.
<br />
- Ja...
<br />
- Powiedz szczerze, Sethie - poprosiła.
<br />
Skrzywiłem się.
<br />
- Myślę, że powinnaś rozmawiać o tym z nim, a nie ze mną, mamuś. Wiesz o
tym, że ja powiem, co powiem. Dla mnie to za szybko. Nie potrafię
wyobrazić sobie ciebie z kimkolwiek innym, niż ojciec. Ale wiem też, że
on nie żyje. I nie chcę bronić ci szczęścia. Jeśli uważasz, że to
odpowiedni człowiek, nic nie mogę na to poradzić.
<br />
- A ty jak uważasz, skarbie? To odpowiedni człowiek?
<br />
- Nie - odpowiedziałem w końcu po chwili ciszy, wzdychając ciężko. -
Nie. Nie znamy go, mamuś. Nie wiemy o nim zbyt wiele, nie znamy
przeszłości i przyszłości. Ale mówiłem ci już o tym, pamiętasz? Dlatego
myślę, że i tak ta rozmowa nie ma sensu, zrobisz, co będziesz chciała.
Jak zawsze.
<br />
Dokończyliśmy obiad w towarzystwie niewymagających tematów. Tak było bezpieczniej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 07:47<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie poznaję go ostatnio. - Szepnęła do Betty, dolewając jej herbaty.
Siedziały w kuchni, umawiając się już wcześniej na lunch spędzony w domu
pani Reha.
<br />
Musiały bowiem przedyskutować ważną sprawę, jaką była dziwna zmiana w
zachowaniu jej partnera. Katja coraz bardziej niepokoiła się nocnymi
rozmowami i poddenerwowaniem narzeczonego. Zaczynała podejrzewać
straszne rzeczy i tylko dobry Bóg wiedział jak blisko znajdowała się w
takich momentach prawdy.
<br />
- Ale co się dzieje? - Kobieta chwyciła za dłoń przyjaciółki, ściskając
ją lekko. - Jest dla ciebie niemiły? Kat, on cię chyba nie bi...
<br />
- Nie. - Przerwała jej, wykrzywiając usta w uśmiechu pełnym
politowania. - Po prostu... Gada z kimś przez telefon, a, że robi to po
duńsku to za cholerę nie mam pojęcia o czym. Słyszę, że się denerwuje,
czasem zdarza mu się wypalić przy takiej rozmowie pięć papierosów. Nie
chce się kochać, mówi mi, że jest zmęczony. Dwa tygodnie temu wszystko
niby wróciło do normy, znowu w łóżku odpływałam na całego, a teraz...
Znowu jest ten zastój. I nie wiem jak to ruszyć. Coraz bardziej zaczynam
się przychylać do słów Setha.
<br />
- Jakich słów? - Ruda brew podjechała w górę czoła gdy Betty
przybliżyła się do niej tak bardzo, że prawie zwaliła ją z krzesła.
<br />
- Powiedział mi, że za mało go znam. Za mało o nim wiem.
<br />
- No, coś w tym jest. Ale może go po prostu zapytaj, co?
<br />
- Pytam. Ale średnio chce rozmawiać na ten te... Cześć, kochanie. -
Zmieniła całkowicie ton, uśmiechając się na widok zaspanego mężczyzny.
Co prawda fakt, że chodził przy gościu w samej bieliźnie był co
najmniej... nieodpowiedzialny, ale i tak kochała go takiego, jakim był.
Rozluźnionego, nieokrzesanego, trochę pozbawionego manier i skrupułów...
<br />
- Niels, kto ci tak rozorał ten bok? - Betty, autentycznie zszokowana
wskazała palcem na czerwone rozcięcie zdobiące biodro mężczyzny.
<br />
- Wypadek. - Odparł ochryple, upijając sok prosto z kartonu. - Długa historia. A kto ci odwalił taką świetną fryzurę?
<br />
Katja drgnęła, przygryzając wargę. Betty śmiała się perliście i brzmiała
na całkowicie przekonaną, ale... Pani Reha poczuła się przerażona.
<br />
Ponieważ zdała sobie sprawę jak łatwo jej narzeczony potrafił zmanipulować jej przyjaciółką by zmienili temat. Jak niedbale...
<br />
<br />
- No to proś. - Grubas uśmiechnął się nieładnie, wsuwając mu ostrze
noża pod skórę. Niels szarpnął się i syknął, ale nawet przez chwilę nie
przestał się groźnie wykrzywiać.
<br />
Dwójka typów, którzy podjęli się wdzięcznego zajęcia krępowania mu
kończyn potrząsnęła nim mocno, sprawiając, że łeb zakołysał mu się na
boki.
<br />
- Dobra, nie musisz prosić. Sam w sumie chętnie cię rozpłatam.
<br />
Nóż wsunął się głębiej, ból spłynął tępą falą w okolice potylicy;
czarno-czerwone plamy zatańczyły mu pod powiekami, burząc obraz
paskudnej gęby Joseego.
<br />
- P-pierdol się. - Wybełkotał, czując jak ciężka pięść rozbija się w
okolicy jego żeber. A później doszedł do tego ciężki but. I łokieć.
<br />
Odpłynął.
<br />
- Pukniemy ci tę blondyneczkę, zobaczy co to znaczy mieć prawdziwego
faceta. Wyjebiemy ją w dupę twoim odciętym kutasem. Co ty na to? -
Zamrugał, starając się odzyskać ostrość obrazu. Wszystko bolało go
niemiłosiernie, w głowie przesypywało się potłuczone szkło.
<br />
- Hej, Jos. - Odezwał się nagle jeden z goryli. - Podobno ta blondyneczka ma kutasa. Pewnie by mu się to podobało.
<br />
Obleśny śmiech rozległ się gdzieś nad jego głową. Szkło przesypało się, rozbijając z impetem o ścianki czaszki.
<br />
Jęknął i spróbował się podnieść, ale but skutecznie mu to uniemożliwił. Pieprzony but na jego twarzy.
<br />
Miał przesrane. Umrze tu.
<br />
- Jebiesz tego dzieciaka w dupę? Serio? Jesteś żałosny. Totalne gówno.
<br />
- Pierdol się, Jos. - Powtórzył ostatni raz i wykonał nieoczekiwany
obrót. Mocne kopnięcie wybiło skurwielowi broń, którą jakimś cudem udało
mu się złapać. To było coś lepszego niż magia.
<br />
To była adrenalina. Wkurwienie tak wielkie, że ledwie mógł oddychać.
<br />
Nikt nie miał prawa grozić Sethowi. Żadna. Pieprzona. Kurwa.
<br />
<br />
-...ewno wszystko jest w porządku? Ktoś powinien cię opatrzyć. Wiesz,
Jim jest pod wrażeniem tego, co zrobiłeś. Nikomu nie udało się nigdy
zajeba...
<br />
- Puść mnie. - Warknął, podnosząc się do siadu. - Śpieszę się.
<br />
- Co ty, kurwa? Zostań tutaj, nie dasz rady nig... No Niels! - David wydarł się do zamykających się drzwi. - Co ty!
<br />
<br />
Nacisnął na dzwonek domofonu o wiele mocniej niż zamierzał, ale to
wszystko przez cholerne drżenie rąk - nie umiał nad nimi zapanować.
Obciągnął w dół materiał koszuli i zaklął, dostrzegając na rękawie
krwawą palmę.
<br />
Trudno, powie mu, że go napadli, cokolwiek. Byleby tylko go poczuć,
przytulić, zobaczyć go żywego i wiedzieć, że wszystko było z nim dobrze.
<br />
- Seth. - Odezwał się do domofonu, gdy tylko usłyszał charakterystyczny szum. - Słuchaj, ja... Wpuść mnie, proszę.
<br />
Odezwał się metaliczny szczęk zamka, pociągnął więc mocno za drzwi.
Wjechał windą na szesnaste piętro i wygramolił się z niej ciężko,
docierając do drzwi okraszonych mosiężną trzydziestką.
<br />
Przytrzymał się framugi, wpatrując z oczekiwaniem w przekręcającą się klamkę i...
<br />
Wpił się w jego wargi, popychając go od razu do środka mieszkania. Nie
dbał o to czy ktoś ich zobaczy, nie dbał o to co sobie o tym pomyślał
sam Seth, liczyło się tylko to, że żył, że był tu ciepły i smaczny z
ruchliwym językiem i małymi ciepłymi dłoniami.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 08:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Było
już bardzo późno i spałem. Nie spodziewałem się nikogo, toteż zdziwił
mnie dźwięk domofonu. Z początku sądziłem, że to tylko mój sen, ale gdy
ten powtórzył się kilkakrotnie stwierdziłem, że chyba jednak to nie była
mara, a rzeczywistość. Ziewnąłem i podniosłem się z łóżka niezwykle
niechętnie. Byłem boso i tylko w koszulce, nawet bez bielizny.
<br />
- Słucham? - mruknąłem do słuchawki.
<br />
Nie spodziewałem się tam Nielsa, zaskoczyło mnie to.
<br />
- Seth. Słuchaj, ja... Wpuść mnie, proszę.
<br />
Nacisnąłem przycisk otwierania drzwi. Nie spodziewałem się go. Kto by się spodziewał? Czy nie powinien być w domu z moją matką?
<br />
Poszedłem w tym czasie, w którym Niels wjeżdżał windą do sypialni i
nałożyłem bieliznę oraz spodnie od pidżamy. A wtedy otworzyłem mu drzwi i
nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, po prostu zostałem staranowany i
pocałowany, wzięty w objęcia i tyle.
<br />
Zamruczałem zaskoczony. Usłyszałem tylko jak drzwi trzaskają zamknięte
przez nogę Nielsa albo coś takiego, nie miałem pojęcia co to konkretnie
było.
<br />
Ten pocałunek trwał chwilę, nim Niels pozwolił mi w ogóle odsunąć się i
zaczerpnąć tchu. Spojrzałem wtedy na mężczyznę. Wyglądał na
roztrzęsionego.
<br />
- Co się stało? Krwawisz - zauważyłem, gdy rękaw był cały zakrwawiony.
<br />
Podciągnąłem koszulkę, odnajdując ciętą ranę. Bardzo mocną i intensywną. Kurwa mać.
<br />
- W co ty się wpakowałeś, Niels? - mruknąłem, popychając go na kanapę. -
Leż. - Rozkazałem i poszedłem do łazienki. Zmoczyłem mały ręcznik i
przyniosłem go z powrotem. Uklęknąłem przed nim i zacząłem delikatnie
obmywać tę ranę.
<br />
Nie pytałem skąd i jak. Ale to był kolejny dowód, że Niels faktycznie
nie zarabiał w sposób legalny. To już któryś raz z rzędu przydarzał mu
się jakiś "wypadek", to nie mógł przypadek. Nie był przypadek.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 08:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Pozwolił
mu się zaprowadzić na kanapę niczym małe dziecko, tak samo jak pozwolił
mu zadać sobie te wszystkie pytania, patrzeć na siebie i dziwić się.
<br />
Pozwolił ocierać ranę małym ręczniczkiem - patrzył przez ten czas na
jego piękną buzię, na długie włosy i na oczy rozszerzone wyraźnym
zmartwieniem, strachem.
<br />
Nie umiał tylko jednak wytrzymać, gdy jego palce zderzyły się z ciałem
(jak zwykle) atakując je tym niezwykłym prądem, elektryzującym uczuciem,
które przychodziło za każdym razem gdy mógł... Gdy mogli...
<br />
Odepchnął dłoń z ręcznikiem i przyciągnął go sobie na kolana, wtulając
się w niego absurdalnie mocno i ściśle, zupełnie tak jak gdyby nie
widzieli się wiele lat i teraz, po tak długim czasie rozstania mieli
wreszcie okazję się dotknąć, zobaczyć, poczuć...
<br />
Ale nie różniło się to wiele od tego co tak naprawdę czuł. Kiedy Jos
wraz ze swoimi gorylami próbowali go pozbawić życia w jednym z ciemnych
magazynów, tam poczuł... Coś dziwnego. W momencie kiedy pomyślał, ze
mógłby już nigdy więcej nie zobaczyć tego wstrętnego gówniarza, poczuł
taki...
<br />
Okropny żal. Straszną pustkę. Dojmujący smutek. Przerażającą tęsknotę, duszącą potrzebę.
<br />
To nie były dobrze mu znane uczucia, właściwie z większością z nich miał
do czynienia pierwszy raz w życiu. A jednak... Wtedy uderzyły w niego
całą swą mocą, uświadamiając mu jak bardzo...
<br />
Ucałował go ostrożnie w czubek głowy, odpalając sobie papierosa.
Zakołysał delikatnie drobnym ciałem Setha, wzdychając przy tym ciężko.
<br />
- Jestem idiotą. - Wychrypiał, zaciągając się mocno dymem. - Strasznym
idiotą. - Dodał stanowczo, przytulając go do siebie jeszcze mocniej.
<br />
Nie wiedział co jeszcze mógłby powiedzieć. Słowa były tu chyba zbędne, one i tak niczego by nie zmieniły.
<br />
Siedział więc w taki sposób, czując jak powoli schodzi z niego
adrenalina i zastępuje ją duszący, ciężki ból. To nie było miłe uczucie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 08:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Wraz
z tym, im dłużej dotykałem nawet przy przytulaniu jego ciała, tym
więcej odnajdywałem ran. Gorących siniaków, wydawało mi się nawet, że ma
połamane żebra, a pomimo tego siedział tu, mały sukinsyn, i przytulał
mnie jak popierdolony. Coś się musiało stać, bo Niels sprawiał wrażenie
wkurwionego, spanikowanego i...
<br />
- Cieszę się, że jesteś idiotą, o cokolwiek chodzi, ale... - Cmoknąłem
go lekko w tors. - Musimy jechać do szpitala. I nie ma nie - dodałem,
widząc, że Niels chce dyskutować. - Wyglądasz strasznie, jakby ktoś cię
chciał zabić. Daj sobie pomóc - poprosiłem, głaszcząc go po policzku.
<br />
Z jakiegoś powodu bałem się, że może mi tu umrzeć albo zasłabnąć. Nie
dlatego, że to partner matki, ale dlatego, że... Nie umiałem tego
wyjaśnić.
<br />
Podniosłem się, gdy na chwilę mnie wypuścił z objęć i poszedłem do
sypialni. Nie zamknąłem za sobą drzwi, więc Niels widział, jak wyciągam z
szafy ubrania, przebieram się i wychodzę stamtąd. Wziąłem klucze z
stolika, dokumenty i uśmiechnąłem się do mężczyzny.
<br />
- Chodź. Pojedziesz do szpitala, zaszyją ci to wszystko i przyjedziemy
do mnie, w porządku? Jeśli nie chcesz, nie musisz wracać dziś do domu.
Tylko napisz do matki albo zadzwoń, niech się nie martwi. A potem
powiesz mi, co przeskrobałeś.
<br />
Niels nie chciał wcale współpracować, ale miałem to gdzieś, zaciągnąłem
go do podziemnego parkingu, wpakowałem na miejsce kierowcy i
pojechaliśmy. Chyba zadziałał bardziej szok, że ktoś się nim zajął.
Sprawiał wrażenie, jakby był z tego powodu bardzo zszokowany.
<br />
Prawie dwie godziny później wracaliśmy już do domu. Było bardzo późno, w
zasadzie chyba prawie świtało. Gdy weszliśmy do mojego mieszkania,
rzuciłem zmęczony klucze na stół i zdjąłem kurtkę, nawet nie odwieszając
jej na miejsce.
<br />
- Kładź się do łóżka. Jest już późno. I powiedz mi, co nabroiłeś.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-09, 21:55<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Zbadamy panu te żebra i będzie już po wszystkim. - Pielęgniarka
uśmiechnęła się miło, poprawiając mu opatrunek na boku. Nie wydał z
siebie najmniejszego dźwięku, ale miał ochotę uderzyć łbem o ścianę. Ten
ból był kurewsko okropny, wkurwiający.
<br />
Seth był przy nim przez ten cały czas. Był tuż obok, pytał, sprawdzał,
dotykał jego dłoni i twarzy, zupełnie tak jakby stanowili ze sobą stare
dobre małżeństwo.
<br />
On, dwudziestolatek podejmujący się czegoś takiego, dwudziestolatek
szepczący mu do ucha to, czego nie słyszał nawet jako dziecka... Znający
go lepiej niż on sam siebie znał.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Chodź. Pojedziesz do szpitala, zaszyją
ci to wszystko i przyjedziemy do mnie, w porządku? Jeśli nie chcesz,
nie musisz wracać dziś do domu.</span>
<br />
Nie musiał dzisiaj wracać do domu. Mógł zostać razem z nim. Skąd... Jak
on mógł wiedzieć, to aż tak było widać? Może naprawdę przypominał
natrętnego kundla, może miał wszystko wypisane na swoim paskudnym ryju?
<br />
Co za dno, co za porażka, Niels. Kim ty się, kurwa, stajesz?
<br />
<br />
Siedzieli w samochodzie a on usilnie starał się mu powiedzieć całą
prawdę, wszystko tak jak leci. Powiedzieć mu ją i przestać się wreszcie
męczyć, przestać oszukiwać tę osobę, na której najbardziej mu zależało.
To nie miało żadnego sensu, on i tak dowiedziałby się wszystkiego
prędzej czy później, to się zawsze kończyło w taki sposób.
<br />
W radiu leciał jakiś wesoły utwór, a za oknem panował już jasny dzień -
wszystko zdawało się więc cieszyć i pobudzać, zachęcać do otworzenia
mordy i...
<br />
Ale on nie mógł. Nie potrafił tego zrobić. Zamiast tego gapił się tępo
przez okno i starał się jakoś zacząć, wymyślić chociaż od czego
mógłby.... Gdzie był początek?
<br />
Dzień jego narodzin? A może to był ten cholerny dzień kiedy tatuś dał mu
na szóste urodziny jego pierwszy sprężynowiec? Dzień kiedy dostał swój
pierwszy towar do rozwiezienia, czy ten kiedy pierwszy raz go sobie
pociągnął?
<br />
Gdzie znajdował się pieprzony początek?!
<br />
<br />
- Nie ma zbyt wiele do opowiadania. - Uśmiechnął się niewinnie,
wyciągając dłoń by pogłaskać go po włosach. Ściągnął z siebie wszystkie
ciuchy i rzucił je w kąt, kładąc się nago do łóżka. Szczerze mówiąc
wolał chyba sypialnię, która znajdowała się w jego rodzinnym domu. Ta...
Wydawała mu się na razie obca i zbyt jasna.
<br />
Ale może to było tylko głupie wrażenie.
<br />
- Napadli mnie, bo trochę sobie wypiłem. Chciałem się wyżyć no i...
Wyszło. - Wzruszył ramionami, odpalając sobie papierosa. - Przepraszam,
że... - Urwał, zaciągając się mocno. - To dlatego, że nie chciałem
niepokoić... Dzięki, że mi pomogłeś. To dla mnie dużo znaczy.
<br />
Zakończył niepewnie, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek.
Kurwa, nie chciał go już okłamywać, naprawdę miał tego dość.
<br />
Ale dobrze wiedział, że jeśli wygada mu prawdę, to... To wszystko się
skończy. A -chcąc nie chcąc- polubił nowe życie, które sprezentował mu
los. Polubił bycie szanowanym, polubił dotykanie się z innym facetem,
polubił drogie restauracje i grubo wypchany portfel.
<br />
Gdyby tylko mógł w jakiś sposób wymazać całe swoje poprzednie życie... Jakie to byłoby proste.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-09, 22:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzałem
na niego trochę z politowaniem, przebierając się w pidżamę. Ziewnąłem.
Dobrze, że dziś był piątek, miałem wykład koło czternastej.
Przeciągnąłem się, gdy stałem już w koszulce i bokserkach.
<br />
- Niels, proszę cię. Możesz oszukiwać moją matkę, ona daje się bardzo
łatwo. Ale ja się nie daję - uśmiechnąłem się do niego z pobłażaniem,
kładąc się do łóżka. Dalej dziwnie mi było tu spać, nieswojo. Ale tak
już było przy nowym miejscu, prawda?
<br />
- Kręcisz od początku. Bardzo, bardzo mocno - mruknąłem, opatulając się kołdrą.
<br />
Ziewnąłem znów. Zamrugałem zaspanymi oczyma i spojrzałem na mężczyznę.
<br />
- Nic nie szkodzi. Szkoda tylko, że nie chcesz nic powiedzieć. Moja
matka cię kocha, wiesz o tym? W cokolwiek się nie wpakowałeś, pomogłaby
ci. Tak działa miłość, Niels - mruknąłem, moszcząc się.
<br />
Kilka chwil później oboje spaliśmy.
<br />
<br />
Zbudził mnie telefon. Zamruczałem niechętnie pod nosem, nie zamierzając
pierwotnie w ogóle odbierać, ale ten dźwięk był coraz bardziej
intensywny i intensywny, doprowadzał mnie do szału. Podniosłem się więc
na łokciach, analizując w myślach, czemu ktoś mnie obejmuje i odebrałem
telefon. Dzwoniła mama.
<br />
- Skarbie, pomóż mi. Niels nie wrócił od wczoraj, nie daje znaków życia, nie wiem co się dzieje...
<br />
Kurwa mać. Obróciłem się i zobaczyłem śpiącego w najlepsze partnera mojej matki.
<br />
- Spokojnie, przyszedł do mnie. Przeskrobał sobie trochę, chyba poszedł
na piwo z kumplami i trochę go obili. Miał do ciebie napisać, nie zrobił
tego?
<br />
- Co? Nie, niczego nie dostałam. To ja się martwię, a on jest u ciebie?! - Słychać było, że kobietę trafiał szlag.
<br />
- No... Tak. W zasadzie, tak. Sądziłem, że się do ciebie odezwie, powinien. Przykro mi, że się martwiłaś i...
<br />
- Zaraz będę u ciebie.
<br />
- Co? Nie, mamo...
<br />
- Piętnaście minut!
<br />
Niech to szlag.
<br />
- Niels, budź się. Moja matka tu zaraz będzie.
<br />
Jakieś pierdolone deja vu, co?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 02:20<br />
<hr />
<span class="postbody">To
był pierwszy raz kiedy mógł obok niego leżeć, tak po prostu dotrzymywać
mu towarzystwa w łóżku, czuć obok siebie jego ciepło i cudownie miękkie
włosy pod palcami i było to zaskakująco...
<br />
Dobre.
<br />
Przysunął się bliżej drobnego ciała i objął je kurczowo, zaciągając się jego słodkim zapachem.
<br />
- Kłamię. - Powiedział po długiej chwili milczenia, całując jedno z kruchych ramion. - Nawet nie umiem powiedzieć jak bardzo.
<br />
Wziął głęboki wdech i zaczął drżąco :
<br />
- Tak naprawdę wcale nie nazywam się Pettersen. Ba, ja nawet nie mam na
imię Niels. Może kiedyś powiem ci jak naprawdę się nazywam, ale na
razie to nie jest bezpieczne. A przedsiębiorca ze mnie tak jak z ciebie
dziewczyna. - Zamilkł, gładząc go po plecach. Cholera, nie komentował
tego, musiał być bardzo zły... - Tak naprawdę zawodowo jestem... Gnojem.
<br />
Urwał, patrząc mu na twarz.
<br />
Och, kurwa. On spał...
<br />
- Szlag by cię trafił, gówniarzu. - Przewrócił oczami, uśmiechając się krzywo. - Szlag by cię trafił.
<br />
<br />
No, pięknie.
<br />
Nie dość, że ostatnio same z nim były problemy, że znikał a kiedy
wreszcie się pojawiał to milczał, że nagle osiągnął libido
siedemdziesięciolatka, pił więcej niż zwykle i spędzał długie godziny
pod prysznicem, to jeszcze nie raczył jej w ogóle, kurwa, poinformować o
tym, że nie zamierza wrócić na noc do domu, w którym - OCZYWIŚCIE -
czekała na niego do szóstej rano!
<br />
A nawet i potem nie poszła spać, nie. Chwyciła za butelkę wina i piła ją
prosto z gwinta, a gdy w pierwszej ujrzała dno postanowiła chwycić za
drugą.
<br />
Drugiej nie opróżniła jednak do końca, nie dałaby rady.
<br />
Wiedziała, że wsiadanie za kierownicę w jej stanie groziło utratą prawa
jazdy i wypadkiem, ale miała to gdzieś. Bogowie, minęły lata odkąd
ostatnio była taka wściekła, tego nie dawało się nawet opisać słowami!
<br />
- Cześć. - Przywitała krótko syna, chwiejąc się lekko w progu.
Obrzuciła syna przekrwionym spojrzeniem i przepchnęła się obok niego,
docierając do tego...
<br />
- Skurwielu! - Wykrzyknęła, uderzając go w twarz. Głowa odskoczyła mu o
dobre parę cali, ale nie wydał z siebie nawet najmniejszego dźwięku.
<br />
Seth za to wyglądał tak jakby miał zamiar się udusić. No tak - pierwszy raz widział jak jego mama kogoś uderza.
<br />
- Martwiłam się o ciebie przez całą noc! - Dodała wściekle, czując jak
łzy spływają jej po policzkach. Starła je gwałtownym ruchem i nie dbając
o to, że mężczyzna rzeczywiście był pokryty siatkami zadrapań, siniaków
i rozcięć, uniosła dłoń po raz drugi.
<br />
Pochwycił ją jednak zwinnie, nie pozwalając by ta zderzyła się z drugim policzkiem.
<br />
- Wydzwaniałam do ciebie a ty miałeś mnie gdzieś! Nie rozumiesz jak
bardzo się o ciebie martwiłam? Ja spać nie mogłam, chciałam zadzwonić po
policję! Co byś wtedy zrobił, co? Albo jakby pojechała cię szuka...
<br />
- Katja, proszę cię, uspo...
<br />
- Teraz JA! MÓWIĘ! - Ryknęła mu prosto w twarz, na której dostrzegła
bardzo dziwny wyraz. Coś jakby delikatne drganie szczęk, przymrużenie
powiek? To była złość?
<br />
Dziwnie to wyglądało.
<br />
Poczuła na ramieniu drobną dłoń Setha i odetchnęła głęboko.
<br />
- Przepraszam, ja... Po protu bardzo się...
<br />
- Wiem. - Niels już przy niej był, ogarniając ją silnym ramieniem. - Przepraszam, Kat. Bardzo, bardzo cię przepraszam.
<br />
<br />
Rzucił Sethowi znaczące spojrzenie i zaprowadzili ją wspólnie na kanapę.
<br />
Katja była totalnie zalana.
<br />
Niels nigdy nie widział jej w takim stanie. Musiała być naprawdę nieźle wkurzona.
<br />
A on zapomniał jej napisać choćby i głupiego smsa.
<br />
- Spokojnie, kotku - mruczał, głaszcząc ją po włosach - wszystko będzie dobrze.
<br />
- Nie wiem co się dzieje, Niels. - Jęknęła, wtulając mu się w szyję. - Ostatnio zachowujesz się jakbyś był totalnie...
<br />
- Ja wiem. - Przyznał, mając ochotę czmychnąć gdzieś poza zasięg jej
wzroku i słów. Musiał jednak dzielnie wytrwać do końca, bo przecież
sobie na to zasłużył.
<br />
Nie oznaczało to jednak, że chciał żeby Seth wysłuchiwał teraz o jego
problemach. Nie bardzo też odpowiadał mu fakt, że właśnie otrzymał w
jego obecności w mordę, ale...
<br />
Trudno. Wytrzyma to.
<br />
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił sobie jednego,
zaciągając się dymem do granic możliwości - płuca zabolały go w otwartym
proteście, ale nie przejmował się tym zbytnio, pozbywając się stresu
tak jak mógł i potrafił w tym momencie.
<br />
- Może napijemy się herbaty, co? - Katja uśmiechnęła się przepraszająco, ścierając z policzków zdradzieckie łzy.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 04:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Wstałem
natychmiast z łóżka i przebrałem się w jakieś w miarę normalne ubranie.
Postanowiłem zacząć śniadanie, biorąc pod uwagę fakt, że matka zaraz tu
będzie, słysząc jej roztrzęsiony głos... Przyda jej się porządna dawka
energii. Martwiłem się o nią. Gdy usłyszałem domofon, a później pukanie
do drzwi otworzyłem jej natychmiast w obu przypadkach.
<br />
- Cześć - przywitała się. Wyglądała strasznie.
<br />
Była zalana w trzy dupy, ledwo stała na nogach. Kurwa mać, czy ona w tym
stanie przyjechała tutaj samochodem? Miałem nadzieję, że wybrała
taksówkę.
<br />
Byłem mocno zszokowany, widząc, że moja matka zaatakowała Nielsa i to
nie tylko słownie, ale przede wszystkim uderzyła go. To naprawdę było
dziwne, bo dotychczas nie robiła tego. Nigdy. Przenigdy. Co się właśnie
wydarzyło?
<br />
Krzyczała na niego, była agresywna i przede wszystkim bardzo podminowana
i... po prostu smutna. Bardzo smutna. Było mi jej tak żal...
<br />
- Mamo, nie przyjechałaś tutaj samochodem, prawda? - mruknąłem, gdy
kobieta trochę się uspokoiła. Podałem jej chusteczki higieniczne i
włączyłem elektryczny czajnik z przygotowaną tam wcześniej wodą. Podałem
też śniadanie. Gdy znów wyjrzałem do salonu, matka siedziała przytulona
z Nielsem.
<br />
- ... ja po prostu nie rozumiem, Niels. Ukrywasz coś przed nami, przede
mną. Widzę to... A ja cię kocham, chciałabym, żebyśmy mogli po prostu
żyć szczęśliwie... Jest coś,w co się wplątałeś, czy co? Nie rozumiem... -
Jej głos był płaczliwy.
<br />
Martwiłem się.
<br />
- Hej - mruknąłem. Zauważyłem, jak oboje drgnęli i spojrzeli na mnie,
zmartwieni, czy słyszałem ich rozmowę. - Zrobiłem śniadanie.
Zainteresowani?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 04:28<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jasne. - Niels uśmiechnął się sztucznie, starając się brzmieć na tyle
autentycznie na ile mógł w obecnej sytuacji. - Jestem głodny jak wilk.
<br />
Chwycił Katję za jej chłodną dłoń i poprowadził ją do stołu,
przyglądając jej się ukradkiem gdy tylko nadarzała się ku temu okazja. W
którymś momencie przyłapał Setha na robieniu dokładnie tego samego. Nie
musiał go pytać żeby wiedzieć o czym dzieciak tak rozmyślał...
<br />
Katja była biedna. Męczyła się. Wręcz zadręczała... A on siedział tu i
jadł śniadanie, po tym jak nie potrafił do niej choćby zadzwonić i
powiedzieć, że nie uda mu się wrócić do domu.
<br />
Gdyby tylko wiedziała dlaczego wolał zostać tutaj, gdyby tylko...
<br />
- Muszę wam coś powiedzieć. - Zacisnął drżącą dłoń na kubku z kawą i
spuścił na nią wzrok, wiedząc, że nie byłby teraz w stanie spojrzeć ani
jemu ani jej na twarz. A już na pewno nie w oczy. Właściwie nie był
pewien czy dobrze robił, czy to naprawdę było słuszne... Wiedział tylko,
że dłużej nie wytrzyma oszukując tak ciągle dwójkę ludzi, którzy
naprawdę się o niego troszczyli i dawali mu wszystko to, czego nie miał
przez całe życie.
<br />
Oni powinni znać chociaż część prawdy... Cokolwiek.
<br />
- Nie jestem przedsiębiorcą. - Zaczął wolno, wsuwając sobie do ust
kolejnego papierosa. - Mój zawód polega na... Ech, ja jestem...
<br />
- Przestępcą. - Zakończyła za niego Katja, ściskając lekko jego dłoń.
<br />
Brwi podjechały mu w górę czoła, tworząc na nim głębokie zmarszczki.
<br />
- Podejrzewaliśmy to z Sethem od samego początku, skarbie. - Dodała,
gładząc go długimi palcami. - Powiedz mi tylko... Jak głęboko w tym
siedzisz? Długo już tak...?
<br />
- Mhm. - Wypuścił dym przez nos, wzdychając ciężko.
<br />
- I nie ma szans żebyś z tego wyszedł?
<br />
- Nie teraz. - Odpowiedział krótko, spoglądając na Setha. Co o tym
wszystkim myślał, czy... Był zły? A może smutny? Może już go nie chciał?
<br />
Kurwa, to było totalnie posrane, to w jakiej sytuacji się teraz znalazł.
Gdyby ktoś powiedział mu te dziesięć lat temu, że zakocha się w facecie
ale będzie pieprzył jego matkę, że...
<br />
ŻE, KURWA, CO ZROBIŁ? CO ON WŁAŚNIE POMYŚLAŁ?!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 04:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewałem się tego, że Niels cokolwiek powie. Sądziłem, że do
wszystkiego będę musiał dojść sam, tymczasem uszczknął odrobinkę
tajemnicy. Nie powiedział nic więcej, chociaż pytałem - czy działa w
gangu, jakim, czym się zajmuje. Stwierdził, że niczym przyjemnym, ale
faktycznie, nie jest to zajęcie legalne.
<br />
Westchnąłem. Wiedziałem, że Niels na mnie patrzy, ale nie zareagowałem w
żaden sposób, szczególnie, że właśnie rozdzwonił mi się telefon.
<br />
- Moment - mruknąłem, wstając i idąc po telefon. Leżał w salonie.
Wyszedłem z nim do sypialni, okazało się, że to Max. Nie są to rzeczy,
których powinien słuchać Niels.
<br />
- Tak?
<br />
- Dzień dobry, panie Reha. Dzwonię z nowymi informacjami.
<br />
- Dzień dobry, słucham.
<br />
- Pan Petterson działa obecnie w gangu Crips w mieście Nowym Jorku. Z
tego co udało mi się dowiedzieć, ostatnio awansował rangą. Dalej zajmuje
się raczej brudną robotą, ale jest już na całkiem niezłej stopie
finansowej. Zmienił też miejsce zamieszkania na państwa rezydencję, nie
sprzedał jednak kawalerki. Dalej pojawia się w niej od czasu do czasu,
podejrzewam, że trzyma tam towar. Gdy znajdę więcej informacji,
zadzwonię lub spotkamy się.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko. Czyli w tym jednym mówił prawdę.
<br />
- Dziękuję za informację. Do usłyszenia.
<br />
Rozłączyłem się i wróciłem do matki i Nielsa.
<br />
- Już jestem, wybaczcie. Uczelnia.
<br />
- Coś się stało? - Moja matka spojrzała na mnie tymi swoimi przekrwionymi oczyma. Wyglądała tak biednie.
<br />
- Nie, po prostu poinformowali mnie, że dziś mam wykład jeszcze jeden, nic ciekawego - uśmiechnąłem się lekko.
<br />
Usiadłem razem z nimi i dokończyłem śniadanie. Z początku chciałem
powiedzieć Nielsowi, że wiem gdzie pracuje, ale... To mogłoby spłoszyć
go. Nie chciałem tego. Było to zbyt ryzykowne.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 05:32<br />
<hr />
<span class="postbody">I znowu dzwonił do niego ten facet. Tak, to musiał być on.
<br />
Może Niels na takiego nie wyglądał, ale był całkiem inteligentny i
dobrze wiedział, że jeśli z jakiegoś powodu Seth nie mógł zamienić paru
słów przez telefon w ich towarzystwie, a robił to na osobności, to coś
było na rzeczy. Niby nie powinien od razu go oskarżać i snuć podejrzeń,
ale wszystko wskazywało na to, że ma rację i... No, kurwa, dałby sobie
łeb uciąć, że to był ten sam imbecyl.
<br />
A słowa "po prostu poinformowali mnie, że dziś mam wykład jeszcze jeden, nic ciekawego" jakoś nie poprawiły mu humoru.
<br />
Oszukiwał go! I to tak bezczelnie, kurwa...
<br />
Ale nie mógł mu na razie niczego powiedzieć, bo zdradziłby się, że wie, a
na to było chyba za wcześnie. Kurwa mać, z tym małym gówniarzem były
same kłopoty.
<br />
Jeśli jakiś fiut miał czelność go podrywać, to... To źle się to dla niego skończy. Nie będzie już miał fiuta, to było pewne.
<br />
- Kochanie... Prześpię się u ciebie, zgoda? Jestem bardzo zmęczona.
Dobranoc, chłopcy. - Wymruczała Katja, kierując się powolutku do pokoju
gościnnego. Była bardzo blada, jej oczy były podkrążone, a włosy w
okropnym nieładzie. Niels wyszedł z założenia, ze sen był najlepszą
opcją, na jaką mogła sobie teraz pozwolić.
<br />
- Śpij dobrze, ślicznotko. - Mruknął za nią, kierując swój wzrok na
Setha. Podniósł się z krzesła, gdy za Katją tylko zamknęły się drzwi.
Ogarnął go ramionami i ucałował w skroń. Poruszał wargami, ale nie
wydostawało się z nich żadne słowo.
<br />
Nie wiedział jak...
<br />
- Kto do ciebie dzwonił, Seth? - Spytał ponuro, posyłając mu gorzki
uśmiech. - Znowu pytali o przyjęcie niespodziankę? - Dodał
sarkastycznie, kładąc mu dłoń na policzku.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 06:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Zmrużyłem
oczy, gdy matka poszła do innego pokoju, aby tam zasnąć. Nie było w tym
nic dziwnego, ale reakcja Nielsa już do nich należała. Zaskoczyła mnie
ta niemalże agresja zawarta w tym tonie. O co mu chodziło?
<br />
Zmrużyłem powieki, spoglądając na niego z niezadowoleniem.
<br />
- Czy ty jesteś zazdrosny, Niels? - Zapadła chwila ciszy. Odsunąłem się od niego, uwalniając z uścisku ramion.
<br />
W każdym momencie matka mogła tu wejść, a ten debil był po prostu cholernie nieostrożny.
<br />
- Nie interesuje się tym, kto dzwoni do ciebie, a matka mówiła, że non
stop rozmawiasz przez telefon po duńsku. Więc proszę nie interesuj się
moimi konwersacjami, ponieważ nie dotyczą cię one.
<br />
<br />
Niels wydawał się obrażony, ale nie wnikałem w szczegóły jego
zachowania. Sprawiał wrażenie po prostu zazdrosnego, przy czym nie
powinien być w ogóle. Nic nas nie łączyło, wierzyłem w to głęboko.
Topiłem się w papierach z szkoły. Notatek było tak dużo, a sesja tuż
tuż, nie wiedziałem za co wziąć się w pierwszej kolejności. To było
naprawdę straszne, ponieważ studiowałem coś, co mnie w zasadzie nie
interesowało w takim stopniu, abym mógł poświęcić się temu zajęciu w stu
procentach. A musiałem, ku mojemu rozczarowaniu i niezadowoleniu. Niech
to szlag.
<br />
I to użalanie się zostało przerwane przez domofon. Myślałem, że to moja
matka albo któryś z znajomych, nie wychodziłem od kilku dni z domu,
jeśli nie musiałem, siedząc po uszy w materiałach, które musiałem
przyswoić na pamięć. Nie słuchałem więc kto to i czego chce, nacisnąłem
przycisk akceptacji, właźcie i nie denerwujcie mnie, załatwcie swoje
sprawy i won.
<br />
Otwierając drzwi nie spodziewałem się Nielsa, a to był on, znowu. Nie wyglądał na pobitego, więc nie to było przyczyną. Więc co?
<br />
Och, jebało od niego alkoholem na kilometr.
<br />
- Jesteś pod wpływem, Niels, co ty tu robisz?
<br />
<br />
Sypialnia gościnna:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://iss.zillowstatic.com/image/modern-master-bedroom-with-wood-ceiling-accent-wall-and-vaulted-ceiling-i_g-ISphq1hgpj5rje1000000000-vwm8R.jpg" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 06:29<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> - Trzymaj się, Niels! - Tonny chwyta go za nadgarstki, pomagając się wdrapać na dach budynku.
<br />
Dyszy ciężko, a w gardle ma tak sucho, że nie może przestać kaszleć.
<br />
- W porządku? - Ciemnowłosy mężczyzna klepie go w ramię, posyłając przy
tym sympatyczny uśmiech. Odwdzięcza mu się tym samym, odpalając sobie
papierosa.
<br />
- Jasne. - Odpowiada zgodnie ze swoim zwyczajem, uśmiechając się
zwycięsko. Głośne łupnięcie oznajmia mu, że wszystko poszło zgodnie z
planem - T9 rozjebało brykę jednego z ważniejszych członków wrogiego
ganku Węży.
<br />
Przybijają sobie piątkę, zupełnie jakby nie wyszli jeszcze z podstawówki.
<br />
- Przywitaj się z kolejnym awansem, Pettersen. - Tonny śmieje się
głośno, ścierając z twarzy krople potu. - Chef będzie cię, kurwa, na
rękach niedługo nosił!
<br />
<br />
- I dlatego nie potrafisz mi nawet powiedzieć gdzie byłeś? - Katja
odkłada na suszarkę ostatni talerz i spogląda na niego z wściekłością
wypisaną na pięknej twarzy.
<br />
Wzrusza ramionami, dopijając resztki coli.
<br />
- To nie tak. - Stara się jej po raz kolejny wyjaśnić, chociaż dobrze wie, że będzie to miała gdzieś.
<br />
Zawsze ma.
<br />
- Nie mogę ci podawać dokładnych adresów, bo ktoś mógłby to wykorzystać przeciwko tobie i miałabyś wtedy ogromne kłop...
<br />
- Niels, kurwa. Ja już nie chcę. Tego. Słuchać! - Przerywa mu, rzucając w niego mokrą szmatą.
<br />
Spogląda na nią ze szczerym zdziwieniem i żalem.
<br />
Kobieta zmieniła się nie do poznania, jest teraz kłębkiem nerwów i
naprawdę już sobie nie radzą, mimo, ze oboje nie przestają się starać.
<br />
- Nie rób tak. - Prosi ją jak małe dziecko i wyciąga ramiona aby mogła się w nie wtulić.
<br />
- Przepraszam. - Jęczy, przymykając powieki. - Nie chcę żebyś tak
robił. Nie możesz tak pracować, Niels. Ja jestem prawnikiem, pomagam
zamykać takich jak ty...
<br />
- Już niedługo. - Odpowiada, wzdychając ciężko. - Już niedługo wszystko będzie dobrze, ślicznotko. Wszystko sobie wyjaśnię i...
<br />
- Zapłacę każdą sumę! - Krzyczy, ujmując jego twarz w dłonie. -
Rozumiesz mnie?! Zapłacę każde pieniądze bylebyś tylko obiecał mi, że
już nigdy do tego nie wrócisz! Ile potrzebujesz? Sto tysięcy, dwieście?
Pół miliona?! Dam ci te pieniądze, podaj tylko numer konta, wszystko
prze...
<br />
- Hej! Kotku, uspokój się! - Obejmuje ją mocno, dostrzegając w jej oczach czysty obłęd.
<br />
Przecież nie powie jej, ze potrzebuje czterech milionów. Nie, tak nie można...
<br />
- Już niedługo wszystko będzie dobrze. - Powtarza, głaszcząc ją po głowie.
<br />
Jego serce waży tonę.
<br />
<br />
- Jak to "nie mogę" ? - Reporterka obrzuca go pogardliwym spojrzeniem,
próbując wyrwać swój aparat z zaciśniętych dłoni Nielsa. - Przecież to
tylko im pomoże w zdobywaniu sławy.
<br />
- Plan Three nie życzy sobie na razie żadnych kurewskich zdjęć. -
Warczy groźnie, zbliżając się do niej na tyle by zrozumiała, że może ją
zmiażdżyć jednym wyciągnięciem dłoni.
<br />
- Grozisz mi? - Próbuje się roześmiać, ale musi się go jednak obawiać,
bo nie próbuje już odebrać aparatu. - Kim jesteś? Ich ochroniarzem?
<br />
Niels wykrzywia wargi w pogardliwym uśmiechu i obejmuje ją ramieniem w
parodii przyjacielskiego gestu, odprowadzając aż do samych drzwi.
<br />
- Słuchaj, czemu ją wygoniłeś? - Alex wygląda na zszokowanego, ale
dzielnie pociąga sobie z kufla, opierając się na Nielsie wygodnie. -
Czego chciała?
<br />
- Wywiadu. - Odpowiada szczerze, również nie szczędząc sobie piwa.
<br />
- Dlaczego jej na to nie pozwoliłeś?
<br />
- Matka Setha na razie nie może się o niczym dowiedzieć.
<br />
- Serio? - Chłopak jęczy otwarcie, przewracając oczami. - Jakoś by ją namówił.
<br />
- Jeszcze nie. - Naciska, spoglądając mu w oczy. - Dajmy im trochę czasu.
<br />
- W porządku. - Milczy, przyglądając mu się niepewnie. - Niels?
<br />
- No?
<br />
- Co jest pomiędzy tobą a Sethem? Bo widzisz, wygląda to trochę
dziwnie. Pieprzysz jego mamę, ok, ale pieprzysz też je... No co się tak
gapisz? To mój przyjaciel, coś o tym wie... Gdzie idziesz? Kurwa, Niels!
Nie bądź taki! Chciałem tylko wiedzieć! </span>
<br />
<br />
No i, kurwa, na samo wspomnienie tej rozmowy robiło mu się słabo.
<br />
Co było pomiędzy nim a Sethem? Przecież on sam tego nie wiedział.
<br />
Pieprzenie. Dobry, zajebiście dobry, wyuzdany i gorący seks. Pieszczoty,
jakich nie zaznał nigdy wcześniej. Gorące, namiętne i takie...
<br />
Pasowali do siebie. Mieli wspólne poczucie humoru, lubili tę samą
muzykę, wygłupy, dużo pić i dużo spać, jeść kurczaki z KFC i bawić się
na koncertach, oni...
<br />
- Hej. - Barman obrzucił go lekko przerażonym spojrzeniem. - Zamykamy... Ok?
<br />
- Jasne. - Podniósł się ze stołka i rzucił dwudziestakiem, zmierzając w stronę wyjścia.
<br />
No, trochę go nosiło - był już mocno pijany. Próbował trzymać pion, ale po dużej ilości piwa zawsze kończyło się to tak samo.
<br />
Nie wiedział w jaki sposób zawędrował pod drzwi tego gówniarza. Wiedział
tylko, że stał właśnie przed jego drobną osobą i próbował znaleźć słowa
na to, co od kilku dni go tak strasznie rozsadzało. To już się stawało
nie do wytrzymania, po prostu musiał to z siebie wyrzucić.
<br />
- Słuchaj Seth. - Odezwał się zadziwiająco klarownie, kiedy przechodząc
do salonu oparł się nonszalancko o kanapę i zlustrował dzieciaka
rozbierającym spojrzeniem. - Jestem pijany.
<br />
Przyznał mu rację, kiwając przy tym gorliwie głową. Widział jego
zdziwioną minę i lekko rozbawiony uśmiech, a także niepokój, który
blondyn starał się przed nim za wszelką cenę ukryć.
<br />
- Ale to wszystko dlatego, że jest coś jeszcze co muszę ci powiedzieć. -
Wymruczał, zbliżając się do niego wolno. Serce waliło mu jak oszalałe a
myśli podsuwały tysiące, miliony zakończeń, z których jedno było tylko
gorsze od drugiego.
<br />
Ujął jego podbródek w nieco drżącą dłoń, uśmiechając się przy tym krzywo.
<br />
Teraz albo nigdy - nakazał sobie, wzdychając ciężko.
<br />
- Kocham cię. - Powiedział szybko i nie dając mu szansy na jakąkolwiek reakcję, wpił się w jego wargi.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 07:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Spoglądałem
na niego z zdezorientowaniem, pocierając dłoń o dłoń. Nie wadziła mi ta
wizyta, ale było już bardzo późno, moja mama na pewno się o niego
martwiła, a ja ciągle miałem pieprzne miliony do końca, jeśli chodziło o
naukę. Nie było końca, a przynajmniej nie widziałem go absolutnie.
Wkurwiało mnie to, oczywiście, że tak.
<br />
- Jeśli masz coś do powiedzenia, to może mama też tu powinna być, w
końcu ona z tobą je... co...? - wymamrotałem, ale nie zdążyłem ani
upewnić się, ani dopytać. Pocałunek zamknął mnie skutecznie na tę
chwilę. I szok także podziałał swoje.
<br />
Nie wiem kiedy uderzyłem plecami w ścianę, kiedy w ogóle ona się do nas
przybliżyła i co w zasadzie się właśnie stało. Pewne było tylko to, że
Niels tu był i coś do mnie mówił wcześniej, a teraz całował.
<br />
- Ty co? - spytałem, gdy Niels odsunął się na chwilę od moich warg.
<br />
Spojrzał na mnie, zupełnie zalany. Kurwa mać. Znów chciał się pocałować, ale odsunąłem się.
<br />
- Nie będę cię takiego całował, jebiesz wódą na kilometr, Niels. Idź się
umyj i wyszczotkuj zęby, do cholery - mruknąłem, wyganiając go do
łazienki.
<br />
Gdy usłyszałem szum wody, zajrzałem do środka. Mężczyzna szybko się zorientował, że stoję i go obserwuję.
<br />
- Czemu powiedziałeś, że mnie kochasz? Jesteś z moją mamą. Jej mówiłeś takie słowa.
<br />
To wyznanie sprawiało mi niemałą przyjemność, cieszyło mnie z jakiegoś
powodu, ale jednocześnie sprawiało, że czułem się zdezorientowany i nie
potrafiłem w zasadzie mocniej tego zdefiniować. Po prostu się... bałem.
Panicznie nawet.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 07:15<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://33.media.tumblr.com/0829023179dbf9f937d79b2e8129a9ad/tumblr_mrrkc3n7xM1spossoo4_250.gif" />
<br />
<br />
Nie no, świetnie, kurwa. On tu wali wyznanie, które go niemalże pożarło,
stara się być w miarę konkretny i - na litość boską - ROBI to chociaż
boi się jak skurwysyn i najchętniej zapadłby się pod ziemię, a Seth każe
mu IŚĆ SIĘ MYĆ i UMYĆ KUREWSKIE ZĘBY?
<br />
Świetnie!
<br />
Przez moment stał tak, wyraźnie zdezorientowany, ale posłusznie udał się do łazienki, już po drodze pozbywając się ubrań.
<br />
Stał pod natryskiem gorącej wody, zmywając z siebie pot i
tak-bardzo-przeszkadzający-królewnie zapach alkoholu, gdy poczuł, że
jest obserwowany.
<br />
- Czemu powiedziałeś, że mnie kochasz? Jesteś z moją mamą. Jej mówiłeś takie słowa.
<br />
Usłyszał i zdębiał wyraźnie, stojąc tak przez chwilę w absolutnym bezruchu.
<br />
- Musimy o tym rozmawiać tutaj? - Spytał wreszcie, zmywając z ramion
resztki piany. - Nie chcę być niegrzeczny, ale i tak cię ledwo słyszę. -
Odwrócił się do niego tyłkiem, ucinając dalszą dyskusję.
<br />
Wiedział, że było to trochę niegrzeczne, ale... Kurwa, słowa należące do
Setha wcale nie były lepsze. Bo... Przecież nie powiedział mu "kocham
cię" żeby usłyszeć "dlaczego mi to mówisz".
<br />
Oparł czoło o chłodne kafelki i westchnął drżąco, zastanawiając się nad
tym co powinien teraz zrobić. Przecież to był jakiś totalny absurd...
<br />
W ogóle nie powinien tu przychodzić, powinien dać sobie z nim spokój i to raz na zawsze.
<br />
Dlaczego nie umiał tego zrobić? To byłoby naprawdę, kurwa, piękne. I proste.
<br />
Mieliby wreszcie spokój - on, Seth i Katja. Może nawet byliby szczęśliwi. Kto wie.
<br />
Podczas kąpieli zdążył już trochę wytrzeźwieć, więc zebrał z podłogi
swoje ciuchy i niemal gotowy do wyjścia zaszedł do sypialni chłopaka,
dostrzegając porozrzucaną po łóżku tonę notatek.
<br />
Ach, pewnie miał sesję. Niels znał jego ból, sam niejednokrotnie zarywał
noce żeby sprostać wymaganiom ojca i zdać cholerną architekturę.
<br />
- Pomyślałem sobie, że masz sporo roboty. - Powiedział nagle,
uśmiechając się krzywo. W kąciku ust tkwił mu odpalony papieros, a w
dłoni miętosił swoją kurtkę. - Pójdę już. - Dodał całkowicie spokojnie,
nie zamierzał go bowiem obciążać wyrzutami sumienia.
<br />
To on sam przyszedł tu prawić mu głupie wyznania, które w ogóle nie powinny mieć miejsca.
<br />
Dzieciak powinien mieć spokój żeby uczyć się do egzaminów. A on, z
kolei, powinien sobie dać na wstrzymanie jeśli chodziło o ich "romans".
To nie miało żadnej przyszłości.
<br />
Żadnej.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 07:31<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nigdzie nie idziesz - mruknąłem, podnosząc się i miętosząc w
międzyczasie rękaw mojej bluzy. Westchnąłem ciężko, widząc jego krzywą
minę.
<br />
Szlag. Nie brzmiało to może najlepiej, ale...
<br />
- Po prostu ja... Chciałbym wiedzieć skąd te wnioski, bo ja też coś
czuję, ale nie jestem w stanie tego ubrać w słowa, nie znamy się prawie i
ukrywasz tyle rzeczy, boję się tak po prostu i nie wiem co mam zrobić w
tej sprawie i... - Nabrałem powietrza. Mówiłem to wszystko na jednym
wdechu i nie wiedziałem co zrobić dalej, prawdę mówiąc. W sensie...
Jakoś tak... Kurczę. Patrzyłem to na niego, to na swoje dłonie, na jego
tors. Nie potrafiłem skupić spojrzenia w jednym miejscu, ewidentnie z
powodu skrępowania.
<br />
Podszedłem do Nielsa niepewnie i przytuliłem się do niego.
<br />
- Po prostu chciałbym wiedzieć skąd te wnioski, bo ja... nie wiem... nie
wiem, czy to jest miłość. Nie umiem tego nazwać, wiem tylko, że mi na
tobie zależy, ale jest jeszcze matka i ona kocha cię bardzo mocno,
chociaż tak mało o tobie wie, to takie głupie. Nasz seks jest najlepszy
na świecie, ale na tym nie da się budować tak mocnych emocji... I ja...
Ja nie wiem... Ech...
<br />
Oblizałem nerwowo usta, odgarniając sobie blond włosy z twarzy i wzdychając ciężko.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 07:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Spodziewał
się, że zaraz usłyszy zwykłe, może odrobinę smutne "cześć" i będzie
musiał się zwijać na autobus, ale zamiast tego usłyszał...
<br />
Ekhm, trochę zawiły i niezrozumiały potok słów, o który nie posądzałby tego dzieciaka nawet w najśmielszych marzeniach.
<br />
Mówił i mówił, zapominając nawet o pobraniu oddechu - małe nerwowe
dłonie szarpały rękaw bluzy, gładziły długie, jasne włosy - mówił,
dopóki nie zorientował się, że przecież musiał w końcu odetchnąć ale
nawet i wtedy wydawało się, że nie miał dość.
<br />
Skąd takie wnioski?
<br />
Niels przygryzł wargę, obejmując mocniej drobne, młode ciało. Zaciągnął
się jego słodkim zapachem i spróbował coś powiedzieć, ale nie bardzo
wiedział... co.
<br />
- Ja... - Chrząknął, uśmiechając się z zakłopotaniem. - Ja też uważam,
że seks jest najlepszy na świecie. - Zaśmiał się chrapliwie, ujmując
jego podbródek w swoją dużą dłoń.
<br />
Popatrzył mu w oczy, odnajdując tam wszystko to, co Seth starał mu się
wyjaśnić ; strach, niepewność, smutek, ale i pożądanie, ciepło a może i
nawet...
<br />
Miał stąd wyjść. Postanowił już sobie, ze stąd wyjdzie, a on ciągle tu,
kurwa, stał. I pozwalał gnojkowi się obejmować. Boże, on sam go
obejmował.
<br />
I co teraz?
<br />
- Tak jest i tyle. - Odpowiedział niezręcznie na to kurewsko trudne
pytanie (nie znalazłby lepszej odpowiedzi, kto z resztą pyta o takie
rzeczy!) i pochylił się by pocałować go lekko.
<br />
Oderwał się jako pierwszy, otwierając usta by dodać:
<br />
- Kocham cię bo cię kocham.
<br />
I był przekonany, ze nie musiał już niczego więcej dodawać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 07:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąłem
cicho, przyjmując jego pocałunek. I słowa, które nie wyjaśniały nic,
ale były kwintesencją tego, czego w ogóle mógłbym chcieć. To wyznanie
nie sprawiało jednak, że coś stało się łatwiejsze albo milsze, wręcz
przeciwnie. Przyniosło ze sobą tylko więcej zdezorientowania i
niepewności. Strachu. Tego także.
<br />
Super, wyznali sobie coś i tak dalej, ale jednak to nie zmieniło w żaden
sposób ich sytuacji. Niels był zaręczony z moją matką, a ona planowała
już zamążpójście za kilka miesięcy, maksymalnie rok. To nie sprawiało,
że było mi lżej lub mogłem myśleć o tym wszystkim "Będzie co ma być".
<br />
- Niels, ale moja mama chce za ciebie wyjść... - szepnąłem cicho, patrząc mu w oczy.
<br />
Objąłem go ramionami, całując go też, delikatnie, ciepło. Przymknąłem
powieki z rozkoszy, wzdychając prosto w jego usta. Tym razem nie było we
mnie takiej namiętności, jak zwykle. Och, występowała ona, oczywiście,
ale nie w tym samym wydźwięku, co zwykle. Szmata odeszła trochę w
odstawkę, teraz po prostu chciałem czułości, oczekiwałem jej.
<br />
Takiego zapewnienia.
<br />
- Co my zrobimy, skoro my się... A ona ciebie... - zamamrotałem, ale nim
uzyskałem odpowiedź kolejny pocałunek zawładnął moimi wargami.
Uśmiechnąłem się w jego usta, czując wolno kumulujące się ciepło i
rozkosz.
<br />
Objąłem go jeszcze mocniej. Czułem jego dłonie na swoim tyłku, ale nie przeszkadzało mi to.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-10, 08:27<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://38.media.tumblr.com/d7854a384d54d2212cfe1f447e883637/tumblr_mlph3oSirL1qzcakzo1_250.gif" />
<br />
- Mm, nie. - Przerwał mu, przenosząc pocałunki na szyję. Jak zwykle był
gotów po paru sekundach, twardy i rozgrzany jak pieprzony pogrzebacz
(nie wiedział czy to było trafne porównanie, ale.. Ta, no właśnie).
Chciał już po prostu znaleźć się w jego dłoni, ustach, tyłku,
gdziekolwiek byleby tylko było ciasno i ciepło - jak zwykle kiedy ten
wstrętny bachor się nim zajmował.
<br />
Pocałował czule jeden z obojczyków, zataczając językiem małe kółka na
jasnej, gładkiej skórze. Czuł jak drobne ciało prężyło się pod nim i
sztywniało tylko po to by zaraz rozluźnić się tak bardzo, ze niemal mu
się "wylewał" z uścisku.
<br />
- Seth... - Wymruczał mu do ucha, kąsając zaczepnie jego płatek. Tak
bardzo zdążył się stęsknić za tym smakiem, za jego jękami i za tym jak
do siebie pasowali, kurwa...
<br />
Miał wrażenie, że ich ostatni seks odbył się całe wieki, lata temu.
<br />
Potarmosił jeden z odstających pośladków, ale nie był przy tym zachłanny
- w tej chwili bardziej pieścił niż zdobywał, bo jakoś tak podświadomie
wyczuwał, że Seth właśnie tego pragnął.
<br />
Westchnął głośno, sięgając pod materiał jego obszernej bluzy. Przesunął
palcami po chłodnej, napiętej skórze, czując się tak jakby dotykał jej
pierwszy raz ; była tak zadziwiająco gładka, miękka, zupełnie jak u
kobiety albo małego dziecka... To zawsze go zaskakiwało.
<br />
Po chwili bluza leżała gdzieś pod ich nogami, a Niels uparcie wylizywał
mu sutki, pieszcząc je do momentu, gdy jęki blondyna nie stawały się
cieńsze, bardziej niepowstrzymywane.
<br />
Uwielbiał te małe, odstające guziczki - kąsać, lizać, pobudzać i smakować ich bez końca.
<br />
Ściągnął z siebie dopiero co nałożoną koszulkę i chwycił dłoń chłopaka,
przykładając ją sobie do klatki piersiowej. Zaprosił go do badania
ciepła i twardości jego piersi, kontrastującego miło z miękkością
włosków, które musiały go pewnie łaskotać i...
<br />
Nad czym on myślał?
<br />
- Kocham cię. - Powtórzył trzeci raz tego dnia i ucałował jego dolną
wargę, ciesząc się jej smakiem i jędrnością. Powrócił do gładzenia
cudownego tyłeczka i aż jęknął, gdy niespodziewanie poczuł język
blondyna tuż pod swoim uchem. Och, kurwa... Jakie to było...
<br />
- O-och. - Szarpnął lekko biodrami ( z nieznanych przyczyn jego szyja
była mocno połączona z pałą, kiedy jedno było pieszczone, drugie też
szalało) i sapnął ciężko, chwytając się na oślep najbliższej rzeczy,
którą był... Chyba wieszak albo framuga, nie ważne, kurwa, co.
<br />
- O-oaach... - Powtórzył, czując mały i natrętny języczek sunący po jabłku Adama. O kurwa, kurwa, kurwa... Cudowne!
<br />
- Jeszcze! - Wyjęczał, przysuwając go sobie znacznie bliżej, tak blisko,że niemal miażdżył o siebie to wątłe ciałko.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-10, 12:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Prawdę
mówiąc nie spodziewałem się tak intensywnej reakcji. Nie spotkałem się z
taką chyba nigdy, przynajmniej sobie nie przypominam. Wydawało mi się,
że już wcześniej go tutaj dotykałem, ale nie reagował w ten sposób - być
może to tylko przypuszczenia.
<br />
Wilgotnym językiem przesunąłem po jego grdyce, która poruszyła się pod
moimi ustami. Uśmiechnąłem się na jego reakcję, znów była niezwykle
żwawa. Podobało mi się to.
<br />
Oblizałem usta zaintrygowany i znów liznąłem jego szyję, i kolejny raz,
by w końcu zassać się na skórze tuż pod uchem i zrobić tam malinkę,
jedną, drugą. Jeśli matka to zobaczy, z pewnością się wkurwi na Nielsa,
ale w tej chwili w ogóle o tym nie myślałem.
<br />
Byłem po prostu rozbawiony i podniecony tym, co obserwowałem. A
świadkiem byłem absolutnego szaleństwa, jeśli chodzi o reakcję Nielsa na
tak drobną, zdawałoby się, pieszczotę. Tak nieznaczącą.
<br />
Zszedłem odrobinę niżej i w okolicach Jabłka Adama zrobiłem kolejne
kilka malinek. Tylko czerwonych, nie fioletowych, więc powinny raczej
szybko zejść. A Niels prosił o jeszcze, więc znów ssałem skórę, gryzłem
ją, lizałem i mruczałem przy tym, zaskoczony tym niezwykłym
podnieceniem, tym, jak on na to reagował. Cieszyłem się, oczywiście, że
tak. Bardzo lubiłem tego rodzaju pieszczoty i nie ukrywałem, że
odpowiadał mi ich rodzaj. Objąłem Nielsa rękoma w pasie, głaszcząc jego
plecy, biodra, tors, miętosząc w palcach sutki i ciesząc się z tego, że
te bardzo szybko stanęły na baczność. To było przyjemne, obserwować to.
Bardzo przyjemne. Uśmiechnąłem się, zadowolony.
<br />
Ścisnąłem go za pośladki, nie przerywając pieszczot szyi. Powoli
brakowało mi faktury do zdobienia malinkami skóry. To, co robił było
bardzo nierozsądne, ale w tej chwili zupełnie go to nie obchodziło.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-11, 02:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
potrafił powstrzymać soczystych jęków, które naprawdę wręcz wyrywały mu
się spomiędzy zaciśniętych warg. Chciał zająć się już jego fiutem,
chciał przed nim nawet klęknąć i obciągnąć mu z tej służalczej pozycji,
ale zamiast tego stał tak, odchylając mocno głowę i oddając się
pieszczotom blondyna tak jakby przeżywał je po raz pierwszy w życiu.
<br />
Nie zwrócił przez to uwagi na fakt, że jego szyja skrupulatnie pokrywała
się coraz ściślejsza siatką kurewsko czerwonych śladów, idealnych
odcisków wyszczekanych ust młodego kochanka.
<br />
- Kurwa, Seth... - Wyjęczał, chwytając go oburącz za śliczną buźkę.
Dyszał ciężko przez rozchylone wargi, starając się odzyskać kontrolę nad
drżącymi mięśniami. - Kurwa. - Powtórzył głupio i przycisnął go
ponownie do ściany, rzucając się do dzikich i pełnych nietłumionej pasji
pocałunków. Ssał i przygryzał jego lekko opuchnięte wargi, zmuszał
język do morderczych przepychanek, uśmiechając się krzywo, gdy dzieciak
nie pozwalał mu ich wygrać (był uparty jak mało kto i mimo
zniewieściałego wyglądu wiecznie chciał mu zaznaczać swoją siłę). Jednak
przez cały ten czas jego dłonie zsuwały się po szczupłych plecach niżej
i niżej, aż w końcu dotarły do okrągłych pośladków, które zaczął
wymownie ugniatać, szarpać, rozchylać.
<br />
- G-gdzie ty... - Chrząknął, spoglądając mu nieprzytomnie w oczy. -
Możemy... Do łóżka? - Dokończył wreszcie, siłując się przy tym z luźnym
pasem domowych spodni blondyna. Obsunął mu je brutalnie poniżej kolan i
chwycił za prężące się pod materiałem bielizny przyrodzenie, masując je
żarliwie. Ugniatał jądra, skubał czubek i (przede wszystkim) obsuwał
skórkę w dół, ciesząc się coraz bardziej powiększającą wilgotną plamą.
<br />
- Ktoś tu się zmoczył na mój widok. - Uśmiechnął się ironicznie, trącając go zaczepnie łokciem.
<br />
Kurwa, uwielbiał go tak drażnić i prowokować. Chyba tak samo jak Seth lubił to robić z nim... To było nawet zabawne.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-11, 03:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Jęknąłem mu w usta. Odczuwałem tak wielką przyjemność, że trudno było mi to ogarnąć nawet umysłem.
<br />
- Tak - mruknąłem na jego pytanie, ciągnąc go powoli w stronę sypialni.
No tak, to ich całowanie się sprawiło, że gdzieś z okolic salonu
znaleźli się właśnie tutaj, tuż przed drzwiami do pomieszczenia, w
którym było łóżko.
<br />
Otworzyłem drzwi, jęcząc cicho mężczyźnie w ucho, gdy dotykał mojego
fiuta przez materiał bielizny. To było strasznie cudowne, ale i
niekomfortowe przy okazji, bo uczucie wilgotnego materiału przy skórze
było wątpliwą przyjemnością. Na szczęście feeria emocji sprawiała, że
nie było to dla mnie wielce istotne.
<br />
Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, prężąc się nieco i wciągając Nielsa w
kolejny pocałunek. Objąłem dłonią policzek mężczyzny, ciesząc się
fakturą lekko niedogolonego policzka. To było przyjemne.
<br />
Drżałem w jego ramionach. W końcu uderzyłem łydkami o łóżko, Niels
popchnął mnie, więc runąłem na nie z jękiem zaskoczenia. Chwilę później
spodnie, które były gdzieś w okolicy kostek zostały rzucone na dywan,
ten sam los spotkał moją bieliznę i w taki sposób właśnie leżałem przed
nim zupełnie nago, z rozsypanymi blond włosami wokół głowy, spoglądając
na niego z jakąś taką czułością.
<br />
Oblizałem usta, uśmiechnąłem się lekko do niego i wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.
<br />
- Chodź tu... - poprosiłem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-11, 06:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie,
to wcale nie była przesada - ten chłopak naprawdę wyglądał w takich
chwilach jak anioł zesłany mu tu z samego czubka pieprzonego nieba. O
ile takowy w ogóle istniał.
<br />
I o ile w ogóle istniało niebo...
<br />
Po co rozmyślał w tym momencie o tego typu sprawach? Kurwa mać.
<br />
- Chodź tu... - Spojrzał na wyciągniętą w swoim kierunku dłoń, na
piękne długie włosy rozsypane po pościeli niczym aureola. Na przymknięte
powieki, spod których błyszczały wyraźnie jego błękitne oczy. No anioł,
kurwa, jak z obrazka.
<br />
Powoli rozprawił się z rozporkiem i nogawkami, wreszcie uwalniając się z
niewygodnych ( i w tej chwili porządnie przyciasnych) spodni. Jego fiut
prężył się wyraźnie w bokserkach, ale tych nie zamierzał na razie się
pozbywać.
<br />
Musiał się najpierw zająć czymś innym. A raczej kimś.
<br />
Zamiast (tak jak się tego pewnie spodziewał Seth) wejść na łóżko, on
klęknął u dołu pomiędzy smukłymi udami i nie czekając na pozwolenie
wsunął sobie sterczący członek do ust, a potem i do gardła, choć przez
chwilę o mały włos się przez to udusił.
<br />
Dzieciak nie posiadał wybitnie wielkiego fiuta, Niels był skłonny
przychylić się nawet do całkowicie odmiennej opinii, ale i tak mógł
swobodnie dosięgnąć czubkiem jego przełyku, a do tego zdecydowanie nie
był przyzwyczajony.
<br />
Po tylu latach lizania cipek samo obciąganie było trochę... No, szalone. Odjechane.
<br />
Przede wszystkim - kutasy smakowały całkowicie inaczej. Podczas gdy
kobiece sfery intymne były słodkie lub kwaśne, z tymi męskimi było
zupełnie inaczej - słoność mieszała się tu z goryczą, pozostałych smaków
było już niewiele. Nie zmieniało to jednak faktu, że dla Nielsa kutas
Setha smakował jak... Napój bogów, kurwa - najlepiej. Chciało się go
ssać i ssać byleby tylko otrzymać więcej kropli i tych wyuzdanych jęków.
<br />
Pogładził swoją wielką łapą jeden z maltretowanych wcześniej sutków i
mimo kutasa w ustach, uśmiechnął się lekko, dociskając głowę do
sztywnego organu. Kaszlnął, oczy zaszły mu łzami.
<br />
Wysunął go i odetchnął głęboko, czując jak świat zachodzi mu mgłą.
<br />
Po chwili było już po wszystkim, znów mógł normalnie oddychać i... obciągać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-11, 07:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewałem się tego, że Niels zdecyduje się wziąć mojego fiuta w
usta. Jasne, już kiedyś coś próbował z tym robić, ale ewidentnie było to
takie chwilowe i tylko na próbę. Nie namawiałem go na nic więcej, a i
sam Niels był mocno spłoszony nowymi doznaniami. Ewidentnie nigdy
wcześniej nie próbował pieprzyć się z facetami, byłem więc jego
pierwszym przedstawicielem płci męskiej i to było całkiem miłe uczucie.
Ale też niepokojące, mógł się przecież znudzić albo próbować pieprzyć z
innymi.
<br />
Wygiąłem się na łóżku, jęcząc. Złapałem jedną dłonią pościel ponad mną,
palce drugiej zatopiły się w bujnej czuprynie Nielsa - nie po to, aby
kontrolować go, ale dlatego, że potrzebowałem mieć coś w dłoni, wyrazić
jakoś swoją przyjemność.
<br />
Nie chciałem narzucać mu tempa, ani ruchów, ponieważ mogłoby to być dla
niego zbyt dużo, tak po prostu. Niech sam decyduje co chce zrobić.
<br />
Spodziewałem się jakiś bardzo subtelnych ruchów, tymczasem Niels
dopychał sobie fiuta do gardła i przyduszał się nim. Kurwa, jakie to
było przyjemne!
<br />
- A-ach... - jęknąłem. Dreszcze przeszły moje ciało raz i drugi, nie mogłem ich powstrzymać.
<br />
Zupełnie instynktownie rozchyliłem nogi bardziej, robiąc niemal pół szpagat, dając mu jak najwięcej miejsca.
<br />
Zagryzłem dolną wargę z rozkoszy. Kurwa, jakie to było dobre...
<br />
- Jesteś w tym tak dobry, och tak... Tak, Niels... mhhm... - stęknąłem, rozkoszując się tym.
<br />
Niels nie pozwolił mi jednak dojść. Uśmiechnął się tylko do mnie i
wyciągnął wazelinę z kieszeni. Oblizałem usta, wiedząc co to oznacza.
<br />
- Mmm, nie mogę się doczekać. Chcę twoje paluszki, twojego drąga. Jest cudowny, wiesz?
<br />
Podniosłem się i stanąłem "na pieska", wypinając do Nielsa tyłeczek.
<br />
- Mhmmhm... - zamruczałem w poduszkę, gdy Niels wsunął w końcu palce do mojego wnętrza, odchylając wcześniej pośladki.
<br />
Zacisnąłem palce. Chyba naprawdę go kochałem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-11, 08:07<br />
<hr />
<span class="postbody">No
proszę, czyli naprawdę mu się to podobało. Przecież wyraźnie powiedział
"jesteś w tym dobry". Kurwa, kiedy ta mała wyuzdana dziwka jęczała mu
takie komplementy, ciężko było nie starać się bardziej...
<br />
Musiał jednak przestać, ponieważ w jednym momencie szczupłe ciało
napięło się jak struna i stało się jasne, że dzieciak chciał dojść...
<br />
A na to na razie nie zamierzał mu pozwalać. Nie, miał z goła inne plany.
<br />
- Grzeczny chłopiec. - Pochwalił go żartobliwie, pochylając się po wazelinę żeby...
<br />
- Mmm, nie mogę się doczekać. Chcę twoje paluszki, twojego drąga. Jest
cudowny, wiesz? -...żeby usłyszeć najbardziej wulgarną i podniecającą
gadkę na całym świecie. Te słowa (dosłownie) sprawiły, że jego kutas
zadrżał wyraźnie, domagając się natychmiastowego uwolnienia z bielizny.
<br />
Tym razem posłusznie ściągnął resztki odzienia i nasmarował palce
przezroczystą mazią, przymierzając się do włożenia je prosto w cudownie
ciasny tyłeczek, kiedy jego cudowny kochanek postanowił go zaskoczyć raz
jeszcze.
<br />
W ułamku sekundy udźwignął swoje gibkie ciało i wypiął się tak jak nie
wypinała się dla niego żadna kurwa, dziewczyna ani w ogóle nikt inny w
uniwersum.
<br />
Normalnie wpatrywałby się pewnie w ten obrazek przez długie minuty
tkwiąc w bezruchu z półotwartymi ustami, ale to nie były normalne
okoliczności i teraz liczyło się już tylko to żeby przygotować tę małą,
pulsującą dziurkę na swojego drąga.
<br />
Wsunął więc palec, posuwając nim blondyna w mało delikatny (za to
niezwykle zapalczywy) sposób. Wsłuchiwał się w cudowne wibrujące jęki,
które niekiedy przechodziły w piski a wręcz kwilenie kojarzące się z
prośbą, błaganiem o jeszcze...
<br />
Dołączył do pierwszego palca od razu dwa następne i zaśmiał się sucho,
słysząc jak Seth gwałtownie wciąga powietrze i drętwieje, posyłając mu
groźne spojrzenie.
<br />
- Nie wytrzymam długo. - Odparł przepraszającym tonem i zaczął go po
prostu jebać. Na szczęście nie miał do czynienia ze słabiutką dziewuszką
tylko ze swoim wulgarnym, wyuzdanym i (nade wszystko) wytrzymałym
chłopcem, toteż włożenie czwartego palca stało się niemalże umowną
kwestią.
<br />
- Wystarczy. - Wychrypiał, wyciągając je ze śliskiego wnętrza z apetycznym, mlaszczącym odgłosem.
<br />
Wychylił się do swoich spodni i wyciągnął z nich opakowanie prezerwatyw,
natychmiast pomagając sobie zębami w "wyswobodzeniu" jednej sztuki.
<br />
Nałożył ją pośpiesznie na fiuta (nie kupi więcej pieprzonych Diurexów,
rolowały się jak szalone) i przytknął cieknącą główkę wprost do
pulsującego wejścia...
<br />
- Nadziej się na mnie. - Nakazał mu drżąco. Zarzucił sobie rękę na
kark, przytrzymując drugą nasadę przyrodzenia. - Pokaż mi jak go chcesz.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-11, 08:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels
był tak kurewsko niecierpliwy, ale gdy patrzyłem na stan jego pały -
nie było się co dziwić. Był napęczniały od potrzeby, cieknący. Ponad
wszelką wątpliwość wspaniały.
<br />
Wytrzymywałem więc to mało komfortowe przygotowanie - dobrze, że było
jakiekolwiek, ponieważ faktycznie ruchy Nielsa zdradzały jak bardzo był
on niecierpliwy. I jak bardzo chciał mnie. To było podniecające.
Podobało mi się.
<br />
Westchnąłem, gdy Niels w końcu wsunął... Co? Nie? Jednak nie?
<br />
- Nadziej się na mnie. - Usłyszałem.
<br />
Obróciłem się, spoglądając na twarz Nielsa. Miał przymknięte powieki i ewidentnie wyczekiwał. - Pokaż mi jak go chcesz.
<br />
Oblizałem usta. Poruszyłem lekko biodrami, chcąc wyczuć bardziej, gdzie
dokładnie jest fiut, a gdy zauważyłem, że tuż za mną - pchnąłem biodrami
do tyłu, nadziewając się na niego niemalże do samego końca. Nie
wyczułem dobrze impetu mojego ruchu i przez to otworzyłem usta z
mieszanki rozkoszy i bólu. Z ust wydobyło się ciche kwilenie, przerwane w
połowie.
<br />
Wygiąłem się, łapiąc powietrze. Ale nie miałem na to wiele czasu,
ponieważ Niels zaczął mnie pieprzyć. Mocno i od razu. Zmuszał mnie do
tego, abym nadziewał się na niego za każdym razem. Robiłem to więc, z
początku kwiląc z bólu. Kurwa mać...
<br />
Zaciskałem palce na pościeli, nim nie usłyszałem pewnych słów...
<br />
- Odwróć się.
<br />
Westchnąłem więc, przewracając się na plecy. Niels podniósł mi nogi,
zaplatając stopy na szyi. Spojrzał na mnie zaskoczony, gdy nie wydałem z
siebie żadnego dźwięku bólu, ale zaraz wsunął się we mnie mocno.
<br />
- ACHGH! - Krzyknąłem, czując go tak głęboko jak nigdy dotychczas.
<br />
O. Kurwa. To. Było. Dobre.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-11, 08:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Trzask,
trzask, trzask - jądra zderzały się z cudownie jędrnym tyłeczkiem,
sprawiając, że niemalże każdy centymetr jego pały drżał od rozkoszy.
Śliskie, ciasne ścianki napierały na niego regularnie a on mógł im się
tylko poddawać, nie szczędząc sobie przy tym jęków.
<br />
Tylko Seth potrafił go doprowadzić do takiego stanu, tylko on.
<br />
- Dobrze. - Pochwalił chłopca, uśmiechając się krzywo. Z reguły uparty,
wredny i niemożliwie bezczelny gad, nadziewał mu się teraz na fiuta tak
jakby zależało od tego jego życie.
<br />
To chyba właśnie to kręciło go w tym małym skurwielu najbardziej, ta
zmienność charakteru, której Niels doświadczał za każdym razem kiedy się
z nim pieprzył.
<br />
Pchnięcia stały się nieco wolniejsze ale za to dokładniejsze - chciał
teraz wbijać się głębiej, jeszcze, kurwa, głębiej, tak głęboko jak nie
ośmieliłby się z nikim in...
<br />
Ale to nie była chyba do tego najlepsza pozycja. Musiał wykombinować
coś, co umożliwiałoby mu wzięcie tej dupeczki do końca, do samego...
<br />
- Odwróć się. - Wychrypiał nagle, czując jak serce przyśpiesza mu od ekscytacji pomysłem.
<br />
Kiedy blondyn ułożył się już na plecach, chwycił w dłonie jego szczupłe
kostki, zaciągając sobie długie nóżki aż na ramiona. Przeplótł je sobie
nawet przez szyję, a ten diabeł nie wyjęczał przy tym NAWET SŁOWA
skargi! Cholera, jakim cudem był tak wygimnastykowany?
<br />
Dobra, nie było sensu teraz się nad tym zastanawiać, należało działać i to prędko.
<br />
Wsunął się w niego (bez uprzedzenia, warto było to zrobić dla jego
jęku!) i od razu zaczął go ostro pieprzyć, odkrywając, że jego pomysł
był najlepszy, kurwa, na świecie!
<br />
- Ah...hah... A-ach! - Wyciągnął go jeszcze bardziej, sprawiając, że jego kutas wszedł do samych jąder. O. BOŻE. TAK.
<br />
Pochylił się niżej, opierając ciężar ciała na przedramionach - jego
twarz zaczerwieniła się wyraźnie od wysiłku i nabiegła żyłami, ale nie
przejmował się tym teraz.
<br />
Jedyne co się liczyło, to cholerne uczucie stymulacji na CAŁEJ długości
fiuta. Cudowne. Niepowtarzalne. Idealne. Dobra, kurwa, wystarczy.
<br />
- Ooooch! - Warknął przeciągle, wychodzą cz niego nagle. Chciał
przesunąć sprawnie drobne ciało tak by skończyć mu w ustach, ale...
<br />
Ta głupia guma (pierdolone DUREXY!) znowu się dziwnie zrolowała i
zamiast zejść w oka mgnieniu to schodziła pieprzone GODZINY i...
<br />
No... nie zdążył.
<br />
I w taki oto sposób Seth skończył z jego spermą (a było jej naprawdę
wiele) na swojej pięknej twarzy - zdobiła ona jego usta, policzki, czoło
i włosy, okleja szyję i ramiona, a nawet i część brzucha.
<br />
Uff, na szczęście udało mu się ominąć oczy.
<br />
Przecież ten szarlatan chyba by go zabił.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-11, 09:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Kurwa,
jak głęboko on był. Tak bardzo, że to niemal niemożliwe do opisania.
Zachwyciłem się tym, ale i zaskoczyło mnie to niezmiernie. Fiut, ku
mojemu zaskoczeniu, mieścił się cały, ale sprawiał też ból. Dobry ból.
Ból, który mi się podobał.
<br />
Łapałem w palce swoje włosy, czy pościel - cokolwiek, co tylko byłem w stanie, by jakoś dać upust swoim emocjom.
<br />
Aż w końcu jęknąłem z rozkoszą i doszedłem, brudząc tym siebie i własną
pościel. I gdyby tego było mało, Niels... On też na mnie skończył.
Jęknąłem, czując kapiące na mnie potoki spermy. Były na mojej twarzy,
szyi, ramionach, torsie... Kurwa... Ile on tego z siebie...
<br />
- Och... - wymamrotałem, próbując złapać oddech. W dalszym ciągu drżałem.
<br />
Spojrzałem na Nielsa, a ten patrzył na mnie, jakbym był kimś co najmniej
wspaniałym. Westchnąłem cicho, przeciągając się i uśmiechając do
mężczyzny. Oblizałem spermę z górnej wargi, czułem, że tam jest. Cały
czas patrzyłem przy tym mu w oczy.
<br />
- Muszę się teraz umyć - mruknąłem, podnosząc się na dalej drżących
rękach na łóżku, by dopiero po chwili podnieść się i pójść do łazienki.
<br />
Włączyłem prysznic i westchnąłem, moje nogi dalej się nieco trzęsły. I
zaskoczyło mnie, gdy ktoś objął mnie od tyłu i pocałował mnie w
policzek. Zmrużyłem powieki, ciesząc się tym ciepłem i odwróciłem głowę w
kierunku Nielsa, całując go w usta. A potem zobaczyłem tę katastrofę,
którą zgotowałem mu na szyi.
<br />
- O kurwa, Niels, twoja szyja... O nie, co ja zrobiłem...? -
wymamrotałem, dotykając sińców. Tak, to były pieprzone sińce. I nie
jeden albo dwa. Cała szyja była nimi usłana, jakby go ktoś dusił, do
chuja pana. O nie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-11, 09:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Ku
jego największej radości, Seth wcale nie był zły za ten wypadek z
prezerwatywą. Wręcz przeciwnie, ten bezczelny gnojek oblizał z niej
dokładnie swoje wargi, sprawiając, że Niels poczuł się zakochany
bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
<br />
Mały różowy języczek zbierający jego spermę tak jakby była najsmaczniejszym smakołykiem tego świata?
<br />
O, tak.
<br />
Gdy smukłe ciałko wydostało się z plątaniny ich kończyn, Niels ułożył
się na moment na plecach, dysząc ciężko po przebytym posiłku. No, takie
zmęczenie to on lubił, nie ma co.
<br />
Stłumił ziewnięcie i zerknął na swędzący brzuch - włoski posklejane od potu i (nieswojego) nasienia wręcz błagały o umycie.
<br />
Poszedł więc w ślady kochanka i zaszedł go od tyłu, obejmując czule
cudownie wąski pas. Zaśmiał się lekko, dostrzegając jego zaskoczoną
minę.
<br />
No kogo on tu się spodziewał, świętego Miko...
<br />
- O kurwa, Niels - nie mógł mieć pojęcia jak bardzo teraz przypominał
mężczyźnie swoją matkę. Ten sam ton, ten sam sposób ułożenia warg przy
płynnym przechodzeniu ze szpetnego przekleństwa do jego imienia - twoja
szyja... O nie, co ja zrobiłem...?
<br />
O co mu chodziło?
<br />
Odruchowo zerknął w dół, ale mógł zobaczyć tylko swoją klatkę piersiową,
więc wychylił się zza kabiny tak by uchwycić swoje odbicie w lustrze
i...
<br />
Zdębiał, czując jak cały świat osuwa mu się w jednej chwili spod stóp.
<br />
- O kurwa, Seth. - Oparł czoło o kafelki, uderzając w nie parę razy głową. - Nie wiem...
<br />
Załamał ręce, namydlając ramiona i brzuch. Jakkolwiek przejebane by nie
miał w tym momencie, to wypadałoby się jednak nie kleić. Jak on
wytłumaczy Katji, że...
<br />
- Zaczekaj chwilę.
<br />
Jak szalony popędził w stronę spodni, w których tkwił bezpiecznie
telefon i wycierając ręce o prześcieradła (dosłownie ociekał wodą,
rozsiewając jej kropelki gdzie popadnie) napisał do Katji krótkiego
sms-a o popijawie u znajomego, na którą niestety nie mógł ją wziąć.
<br />
Zostanie u niego na noc i... I wróci wieczorem następnego dnia! Tak.
<br />
Powrócił do łazienki, wciąż z nie za wesołą miną i westchnął ciężko,
główkując nad tym JAK miał się niby wytłumaczyć z tak wielkich malinek.
<br />
Ech, gdyby tylko nie podniecił się tak tym głupim całowaniem... Zupełnie jak dzieciak, jak bezmyślny gnój!
<br />
- Może golf? - Zapytał, wzruszając ramionami. - Nie ma na to jakichś
kremów? Wiesz, tych... E... Super łagodzących na wylewy? Podskórne czy
jakoś tak, nie wiem jak to idzie po angielsku. U mnie takie były i po
trzech dniach siniak znikał.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-11, 09:35<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nawet jeśli takie są, to dalej trzy dni. Jak ty to niby ukryjesz? - mruknąłem, krzywiąc się.
<br />
Kurczę, że też nie pomyślałem o tym wcześniej. Jak mogłem się tak
zapomnieć i myśleć, że on jest tylko mój? Przecież nie jest, nigdy nie
był i zapewne nie będzie. Ta, emocje bez przyszłości, takie są
najlepsze.
<br />
Westchnąłem ciężko, kończąc się myć.
<br />
- Pojedziemy do apteki i zapytamy. Nic innego przecież i tak nam nie zostało - mruknąłem, wycierając się ręcznikiem.
<br />
Kilka chwil później ubraliśmy się i wyszliśmy z mieszkania. Idąc do samochodu dostałem telefon od matki.
<br />
- Tak, słucham, mamo.
<br />
- Cześć, kochanie. Masz dzisiaj wolny wieczór?
<br />
- Nie bardzo, wiesz, ta sesja... - mruknąłem, wyłączając alarm w
samochodzie i wsiadając do niego. - Jadę właśnie na zakupy spożywcze i
znów będę się uczył.
<br />
- Może ci pomóc, kochanie? Wiesz, że jestem dobra.
<br />
- Nie, przestań. Masz pewnie inne zajęcia.
<br />
- No właśnie nie bardzo. - Usłyszałem westchnienie. - Niels pojechał
gdzieś na jakąś imprezę z kumplami i nie zabrał mnie ze sobą, Betty też
coś tam robi, nie wiem co dokładnie, a nie mogę już patrzeć na pracę.
<br />
- Na razie nie mogę, mamuś. Ale zadzwonię do ciebie później, okej? - uśmiechnąłem się lekko, odpalając samochód.
<br />
- Jasne. Trzymaj się, skarbie.
<br />
Rozłączyłem się i wyjechałem z garażu.
<br />
Okej, trzeba było podjechać do jakiejś apteki.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-15, 10:46<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie wiem, ale zdecydowanie wolałbym się na razie poło.... - Westchnął
ciężko, dostrzegając, że chłopak w ogóle go nie słuchał. Zdążył już
wpaść w szał działania : postanowił, że pojadą do apteki i tak miało być
bez względu na "chcę, nie chcę" Nielsa.
<br />
Pochylił się więc po spodnie i nałożył je niechętnie na nagi tyłek,
dołączając do tego t-shirt i swoją nieodłączną skórzaną kurtkę. Jego
włosy tkwiły w totalnym (i wciąż mokrym) nieładzie, ale naprawdę nie
miał siły się tym przejmować. Właśnie przeżył jedno z najlepszych
jebanek w swoim życiu i jedynym na co miał ochotę był sen.
<br />
Oparł policzek o chłodną szybę i dał się porwać cichemu, kojącemu
pomrukowi silnika, gdy Sethowi (jak zwykle ktoś do niego dzwonił, no
przecież on zabiję tę kurwę) rozdarł się telefon.
<br />
Warknął otwarcie i wbił wrogie spojrzenie w wyświetlacz iphona, dostrzegając na nim... imię swojej narzeczonej.
<br />
No tak, ona miała przecież prawo dociekać co u jej syna.
<br />
Uśmiechnął się gorzko, nagle całkowicie rozbudzony. Samochód toczy się
powoli przez podziemny parking, a Seth starał się jakoś wybrnąć z co
najmniej kłopotliwego w tej chwili spotkania.
<br />
Jasne, że było mu jej szkoda, w końcu.. Ona za nimi tęskniła, pewnie
martwiła się o to, że spędza i z jednym i z drugim za mało czasu, że
życie ucieka jej sprzed nosa, a oni tu...
<br />
Nie, dość. Nie mógł sobie robić teraz wyrzutów sumienia. Nie po raz
kolejny. Nie, kiedy Seth wciąż tu był i CHCIAŁ być, bo nigdy nie wiadomo
było kiedy przestanie chcieć.
<br />
Szanował Katję mimo tego wszystkiego co jej robił. Mimo kradzieży, życia
na jej rachunek i zdradzania z jej własnym synem. Ta kobieta była warta
szacunku, ciepła i opieki, ale...
<br />
Ale nie była Sethem. I to właśnie sprawiało, że nie było mowy o czymś równie... intensywnym? Ciepłym? Prawdziwym?
<br />
Bóg jeden wiedział. Liczyło się jednak to, że była i wszyscy we trójkę
wytrzymywali tę chorą sytuację. Jasne, Katja nie wiedziała o ich
potajemnym związku, ale musiała to w jakiś sposób odczuwać, Niels był
tego pewien. No i Seth... Ostatnio trzymał się kurewsko dzielnie.
<br />
O sobie nie chciał wspominać, bo to on był... Główną przyczyną tego problemu. Tak to sobie przynajmniej tłumaczył.
<br />
- A co powiesz na trzy dni noszenia tego... golfu? - Zapytał sennie,
zakładając okulary słoneczne. Czuł lekki światłowstręt i ból głowy. Kac?
<br />
Możliwe. Po tylu godzinach chlania...
<br />
- Skapnie się? - Spytał bełkotliwie, posyłając mu przy tym lekkiego
kuksańca w bok. - Wolałbym żeby się nie skapnęła. Może wymyślę jakiś
wyjazd? Nie wiem, kurwa.
<br />
Zwiesił smętnie głowę, przesuwając dłonią po twarzy.
<br />
Nie miał na razie lepszych pomysłów, ale i tak miał świadomość jak
bardzo były głupie. Jedynym ratunkiem była bystra głowa Setha lub
niezwykle szybko działająca maść.
<br />
A takich (z reguły) nie produkowano.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-15, 11:36<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Tak, i będziesz w nim też spał, kąpał się, a w ogóle, to najlepiej
jeszcze jak będzie chciała go odchylić to krzycz na nią. Niels, proszę
cię... Ale wyjazd to akurat nie jest wcale zły pomysł - mruknąłem,
włączając kierunkowskaz i zjeżdżając na parking przy aptece. - Kupimy ci
tę maść, która leczy to jak najszybciej. Pojedziesz do domu, jak ona
będzie w pracy, spakujesz kilka najważniejszych rzeczy i zadzwonisz do
niej. Powiesz, że masz jakąś ważną sprawę, lecisz do Danii na kilka dni
lub coś takiego.
<br />
Uśmiechnąłem się do mężczyzny, gasząc silnik i rozpinając pasy.
<br />
- Nałóż kaptur, bo się przeziębisz. W każdym razie, mogę załatwić ci lot
na Hawaje na kilka... Nie, czekaj, tam jest teraz zimno. To Floryda.
Tam jest teraz całkiem nieźle. Na kilka dni. Dopóki ci to nie zejdzie. W
porządku? Czekaj, sam tam skoczę w chwilkę i zaraz wracam -
uśmiechnąłem się lekko i otworzyłem drzwi. Wysiadłem z pojazdu, a za
chwilę zamknąłem samochód pilocikiem.
<br />
Gdy wróciłem, Niels nie spał, o dziwo, a spodziewałem się, że takim go właśnie zastanę.
<br />
- Zorientowałeś się, czy ma dziś do pracy? Powinna być już w kancelarii, tak szczerze mówiąc. Lunch się skończył.
<br />
Rzuciłem opakowanie dwóch maści na uda mężczyzny i odpaliłem samochód.
<br />
- Jedziemy do domu. Tam się spakujesz, koniecznie do niej zadzwoń.
Czekając na ciebie sprawdzę loty w telefonie. Podwiozę cię. W ogóle,
mama wspominała, że masz samochód, jakoś go nie widziałem ani razu -
parsknąłem śmiechem, wyjeżdżając z parkingu.
<br />
Włączyłem radio, przyciszyłem je i włączyłem się do ruchu drogowego.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-16, 14:12<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wyobrażasz sobie jak każde z nas jedzie oddzielnie swoim samochodem? -
Spytał, odczytując z trudem (spać, spać, spać) malutkie literki z
instrukcją obsługi i działaniem leku.
<br />
- Schodzi w... - Zmrużył powieki, podsuwając sobie opakowanie jeszcze
bliżej pod nos. - No tak. Trzy jebane dni. - Westchnął, wyobrażając
sobie swój podły tyłek usadzony na niemożliwie drogim leżaku, gdzieś na
brzegu plaży, przy rozchichotanych półnagich panienkach... Może nawet
popijałby idiotycznego kolorowego... Nie, i tak wolał piwo. Schłodzone.
<br />
- Wiesz, z tym wyjazdem może i... - I upijając łyk cudownie
schłodzonego piwa wyciągnął by swoją ogromną dłoń żeby oprzeć ją na
smukłym, niemalże białym udzie, które należałoby do...
<br />
- Jedź ze mną, Seth. - Powiedział nagle, całkowicie rozbudzony. -
Naprawdę. - Dodał, łapiąc go za dłoń, którą właśnie zmieniał biegi.
Pomógł mu przerzucić na dwójkę (sam też nie lubił automatycznej, był
wręcz rozanielony faktem, że blondyn specjalnie przestawił dźwignię na
mechaniczną) i pochylił się by ucałować go w zagłębienie szyi. - Powiedz
matce, że jedziecie się zrelaksować przed sesją. Czekaj, nic nie mów! -
Pogroził mu palcem, kontynuując. - Ja to widzę tak, że DAM CI SIĘ UCZYĆ
i w ogóle. Odpoczniemy od życia, trochę się... Zrelaksujemy?
<br />
Posłał mu wiele mówiący uśmiech, który zniknął z jego twarzy kiedy padło na nie rażące światło słoneczne.
<br />
- Kurwa. - Jęknął, odwracając się bokiem. - Zajedziemy chociaż do KFC? Zjadłbym coś.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-16, 14:42<br />
<hr />
<span class="postbody">- No nie wiem, Niels, nie będzie to zbyt podejrzane...? Nagle oboje znikamy, bo tak? - mruknąłem, ziewając ukradkiem.
<br />
Spojrzałem tylko przez krótką chwilę na dłoń Nielsa, która spoczywała na
mojej i zmieniała ze mną biegi. To było dosyć dziwne, ale i w jakiś
sposób niezwykle intymne. Nie umiałem tego wyjaśnić.
<br />
Cóż, pomysł z wakacjami nie był wcale zły. Wręcz kusił, kusił jak
cholera, ale nie wiem, czy to był odpowiedni moment... Szykowałem się do
sesji i trochę nierozsądne było pójść teraz na "urlop". To było bardzo
nierozsądne, ale z drugiej strony faktycznie mnie kusiło.
<br />
- Ale ja mam naprawdę trudne sesje, siedziałbym ciągle w książkach, a
przecież bym się na tym nie skupił w takich warunka... KFC? W porządku. -
Zmieniłem temat, uśmiechając się lekko.
<br />
Pojechaliśmy więc po jedzenie. Zamówiliśmy na wynos, więc mogliśmy już jechać do mieszkania mojej mamy.
<br />
- Weź, nakręciłeś mnie na ten wyjazd i co teraz? - mruknąłem, wjeżdżając
na posesję. Niels już skonsumował połowę swojej porcji, moja leżała
dalej na tylnym siedzeniu.
<br />
Niels uśmiechnął się do mnie, jakby był zadowolony z efektu, jaki
uzyskał. No, uzyskał. Teraz szukałem powodów, dla których miałbym
pojechać na Florydę i byłoby to absolutnie konieczne. Przyjemnie byłoby
się trochę zrelaksować przed tak stresującymi egzaminami.
<br />
Oblizałem usta, gdy Niels wyszedł z samochodu i skierował swoje kroki do
drzwi wyjściowych. Nie widziałem nigdzie samochodu mojej matki, więc
musiało jej faktycznie nie być.
<br />
Sięgnąłem po swój posiłek. Otworzyłem sałatkę, wlałem do niej sos i
zamknąłem wieczko plastikowego opakowania, chcąc wymieszać ze sobą
składniki.
<br />
Po chwili dzierżąc plastikowy widelczyk konsumowałem swój posiłek,
chrupiąc. Cudowny zapach sosu vinegrette rozpłynął się we wnętrzu
samochodu. Cały czas działało ogrzewanie. Ciągle leżały niezłe zaspy
śniegu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-17, 11:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-
E, tam. Ja mam tajne posiedzenie w środku jądra Ziemi, ty masz wyjazd z
kumplami żeby się wspólnie pouczyć i tyle. Spoko opcja? - Puścił mu
oczko, łapiąc go za dłoń tak by widelec z sałatką zawędrował do jego
ust. - Smaczne to, ale wolę mięso. - Mruknął z pełną gębą, dopijając
ostatni łyk Pepsi. Stłumił beknięcie (co nie udało mu się tak znowu do
końca) i zgniótł opakowanie w kartonową bryłę. - Kocham KFC. -
Westchnął, układając dłonie na brzuchu.
<br />
Zerknął na chłopaka z miną wyrażającą czyste uwielbienie i pochylił się tak by złożyć mu głowę na kolanach.
<br />
Kurwa, nażarł się jak świnia i teraz sen uderzył w niego jeszcze
silniej. Wiedział, że mógłby tak po prostu usnąć, zadowolony z życia, z
pełnym brzuchem i mięśniami obolałymi od ostrego, satysfakcjonującego
seksu...
<br />
Ale wiedział również, że żeby namówić tego gnoja do wspólnego wyjazdu, musiał się jeszcze troszkę namęczyć.
<br />
Oczyma wyobraźni już widział rozpadające się pod nimi leżaki, Setha
wygiętego w chińskie osiem, kiedy będzie znów pod nim jęczał w ten
proszący sposób...
<br />
Imprezy gdzie nikt nie miałby pojęcia o ich życiu, gdzie mogliby się bez
krępacji lizać i obściskiwać i wiedzieć, że nikt nie miałby niczego do
gadania, a jeśliby tylko spróbował to tak b oberwał w ryj, że już nigdy
by się po tym nie pozbierał.
<br />
Zamrugał, czując, że chyba znowu prawie usnął. Chłopak w dalszym ciągu jadł sałatkę.
<br />
O, kurwa, a gdyby tak...
<br />
- Hej, moglibyśmy tam... Robić naprawdę wiele rzeczy. - Wymruczał,
przesuwając mu policzkiem po udzie. Wygiął głowę tak by znajdowała się
ona dokładnie na kroczu blondyna i ucałował go przez materiał spodni,
szukając tak ustami główki. - Nie uważasz, że to dobry plan?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-17, 13:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Podskoczyłem, czując usta na... Nie, on tego nie robił. A jednak...
<br />
Kilka kropel sosu winegrette spadło przez to na policzek Nielsa, a ja spojrzałem w dół, na mężczyznę.
<br />
- Nie rób tak, weź. - Zbeształem go, kończąc swoją sałatkę.
<br />
Niels już się spakował, a jego torba leżała w bagażniku. Skoro miałbym z
nim jechać, przydałoby się, żebym zadbał też o swoje odzienie na czas
wyjazdu.
<br />
Pojechaliśmy więc do mnie. Wyrzuciłem tam śmieci w postaci pustych
opakowaniach po posiłku z KFC (też bardzo lubiłem, ale nic nie
powiedziałem) i spakowałem się.
<br />
- Tylko zadzwoń do mamy, Niels, to ważne. Nie chcę kolejnej awantury, bo zapominasz powiadomić swoją <span style="font-weight: bold;">narzeczoną.</span> - O tak, mocny nacisk na to słowo.
<br />
Odpaliłem papierosa, pakując się i sprawdzając jednocześnie loty na
Florydę. Akurat mieliśmy szczęście, bo były dwa miejsca w pierwszej
klasie na najbliższy lot, cały samolot był już zapchany. Kupiłem je
więc, ciesząc się, że za trzy godziny będziemy mieli wylot. To brzmi
całkiem fajnie. Wycieczka na Florydę, kurczę. Zajebiście!
<br />
- Dobra, jestem gotowy - stwierdziłem po dwudziestu minutach, gdzie
Niels przysypiał na mojej kanapie. - Wstawaj, śpiący książę. Musimy
zdążyć na odprawę, a to na drugim końcu miasta. No już, już. Podnosimy
się. Wzywaj taksówkę.
<br />
Dwadzieścia minut później byliśmy już w taksówce. Ja sprawdzałem
internet w telefonie, Niels przysypiał oparty o moje ramię. Czasem był
słodki.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-17, 22:02<br />
<hr />
<span class="postbody">No
i już - Seth był kupiony i nie tak dużo czasu później pakował się w
swojej sypialni a Niels (napisawszy chwilę wcześniej smsa z
wyjaśnieniami dla swojej NARZECZONEJ) usypiał na kanapie, wyobrażając
sobie jak powoli... zatapiał się w ciepły... piasek...
<br />
- ...piący książę. - Otworzył oczy, spoglądając nieprzytomnie na Setha.
Kurwa, to było niesprawiedliwe, że ten dwudziestoletni gnojek mógł nie
spać i nie tracić na tym niczego, ani wyglądu ani trzeźwości myślenia,
rześkości ciała.
<br />
- Hm? - Wymamrotał, zdając sobie sprawę, że zapomniał go słuchać. - A, tak. Taksówka.
<br />
Wystukał numer na telefonie i przewiesił głowę przez oparcie kanapy, mrucząc "nie chce mi się żyć".
<br />
- Słucham? - Odezwał się w słuchawce miły, kobiecy głos. - W czym mogę pomóc?
<br />
- W dojeździe. - Oparł sobie czoło na otwartej dłoni i spróbował jeszcze raz otworzyć odrobinę szerzej oczy.
<br />
- Adres miejsca docelowego? Albo pana? Pana nazwisko?
<br />
- Zaraz, zaraz. - Machnął dłonią, wykrzywiając usta w wyrazie
niezadowolenia. - Nie tak wiele na raz. O, heh. Zrymowało mi się.
Dobra, przepraszam. - Zreflektował się, nie wierząc we własną głupotę.
Adres to...
<br />
<br />
Obudziło go wyjątkowo głośne i wkurwiające chrapanie. Uniósł głowę z
czegoś ciepłego chociaż twardawego (ładnie pachniało) i spróbował
otworzyć oczy, chociaż był przecież tak bardzo, bardzo, bardzo zmęczony i
chciało mu się...
<br />
O, kurwa. To było jego chrapanie.
<br />
- Przepraszam. - Jęknął, przytulając się mocniej do jego cudownego ciała. - Po prostu nie wytrzymuję tyle bez snu...
<br />
- Zaraz będziemy na miejscu. - Odezwał się taksówkarz, mierząc ich
dość... niechętnym spojrzeniem. Nielsowi wyjątkowo nie spodobało się to
spojrzenie. Miał ochotę sięgnąć swoją łapą do jego wstrętnego gardła i
zacisnąć ją tak mocno, że skurwiel zacząłby się dławić własną śli...
<br />
Poczuł obok siebie drgnięcie i zrozumiał, że odrobinę za mocno
"pieścił" udo Setha. Kurwa, nie panował nad sobą w takich
okolicznościach... Nienawidził kiedy jakaś kurwa ośmielała się krzywo
patrzeć na jego chłopca...
<br />
Bez zastanowienia pochylił się i złożył na jego ustach długi, wymagający
pocałunek. Wydawał z siebie przy tym niemalże wyuzdane pomruki i mimo,
że Seth nie czuł się chyba komfortowo, przycisnął go odrobinę aby
postawić na swoim.
<br />
No nie umiał sobie darować, no.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-17, 23:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Czując
ten pocałunek byłem mocno zdezorientowany i było mi mocno
niekomfortowo. Nieprzyjemnie. To znaczy, jasne, pocałunek był naprawdę
wspaniały.
<br />
Tylko że miejsce nie było w porządku. Bardzo nie w porządku. Facet może i
spoglądał z przekąsem, ale nic nie powiedział, więc odstawianie tej
dziecinnej szopki było po prostu raczej żałosne.
<br />
- Niels, uspokój się - zbeształem go, gdy w końcu udało mi się odsunąć
jego twarz od swojej. Spojrzałem na niego z zmarszczonymi brwiami. - Nie
odstawiaj szopki.
<br />
Na szczęście poziom mojego zażenowania mógł opaść w momencie, gdy
wysiedliśmy z taksówki, czyli dosłownie kilka minut temu. Ale Niels
wkurwił mnie swoim zachowaniem i trudno było mi to ukryć.
<br />
Nie powinien tak robić, nie jest w końcu piętnastolatkiem, a tak się właśnie zachował.
<br />
Na odprawę zdążyliśmy idealnie. Kupiliśmy jeszcze na lotnisku poduszki
do lotu, jakieś gazety, aby nie nudziła nas ta podróż. Nie będzie ona
trwała długo, jasne, to tylko trzy godziny, ale jednak nie mogłem tam
używać swojego telefonu, jak zwykle.
<br />
Na lotnisku złapała mnie też matka. Telefonicznie.
<br />
- No cześć, mamuś.
<br />
- Hej, a co tak u ciebie głośno?
<br />
- Hm, nie mówiłem ci? - spojrzałem na Nielsa, który właśnie przeglądał
jakąś wystawę. - Wyjeżdżam z kumplami na Florydę na trzy dni.
Zrelaksować się przed tą nieszczęsną sesją.
<br />
- Nic mi nie mówiłeś. Czyli nie będzie cię teraz? Ciebie też? - Matka jęknęła, ewidentnie rozczarowana.
<br />
- Jak to mnie też?
<br />
- Niels napisał do mnie, że ma jakąś ważną sprawę w Danii i musi
wyjechać na kilka dni, nie wie kiedy wróci i będzie dawał mi znać. To
strasznie nie w porządku.
<br />
Westchnąłem.
<br />
- Masz rację, mamo. To nie w porządku - spojrzałem na Nielsa, który się
do mnie uśmiechnął, a ja jakoś nie umiałem tego odwzajemnić.
<br />
Byliśmy dla niej tacy okrutni...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-18, 00:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Hmm. - Mruknął obrażony, odwracając głowę w drugą stronę. Na szczęście
już po chwili byli na miejscu i mogli zająć się wgapianiem w idiotyczne
witryny (tyle zegarków i flakonów drogich perfum nie można było zobaczyć
w innym miejscu). Och, poprawka: on mógł się zająć wgapianiem w
idiotyczne witryny a Seth mógł się zająć rozmową z kimś, kto chyba
znacznie pogarszał mu humor a więc nie był absolutnie mile... E,
słyszany?
<br />
Posłał mu pokrzepiający uśmiech, ale chłopak najwyraźniej nie był w nastroju do tego samego.
<br />
Westchnął więc ciężko i powędrował do toalety żeby mieć pewność, że nie
będzie musiał się podnosić ze swojego miejsca i prześpi spokojnie całą
podróż.
<br />
Głowa już go bolała od zmęczenia.
<br />
Godzinę później siedzieli obok siebie w pierwszej klasie (na tych fotelach można się było normalnie <span style="font-style: italic;">kłaść</span>
i były tak wygodne i odlotowe, że nie dało się tego określić słowami!) i
Seth popijał sobie soczek a Niels wyraźnie przymierzał się do
regeneracyjnej drzemki.
<br />
- Przepraszam. - Powiedział wreszcie, spoglądając mu nieco
nieprzytomnie w oczy. - Po prostu nie lubię kiedy jakiś chuj się na
ciebie... - stłumił ziewnięcie - krzywo patrzy. Dobranoc.
<br />
<br />
- Więc nie wiem już co z nim robić. Czasami jest... - Urwała, wpychając
sobie w buzię następną garść popcornu. - Jest jeszcze gorzej! Wraca
taki rozmarzony i... Dobrze wiem jak wygląda ktoś kto zdradza! Oglądałam
dużo filmów i... Boże, jak to żałośnie brzmi! Kurwa mać, pachnie
inaczej. Jakoś tak słodko i... Ale nie znam takich perfum. A szukałam na
każdym damskim w każdej perfumerii. Boję się, że jest tak bogata, że ma
własny zapach czy coś...
<br />
- Uspokój się, Katja. - Głos Betty brzmiał na lekko stłumiony, zupełnie jakby dobiegał zza ściany albo spod wody. - Kontynuuj.
<br />
- Z Sethem też nie jest najlepiej, najczęściej do nas nie przyjeżdża,
dzwonimy coraz rzadziej i wydaje mi się być trochę spięty, ale to
pewnie...
<br />
- ...przez sesję. - Dokończyła za nią. - No, mów dalej.
<br />
- Jednak to z Nielsem... To się po prostu sypie, wiem o tym. Pamiętam
jak patrzył na mnie na początku, jak się uśmiechał, obejmował... Teraz
to jest jego przykry obowiązek, on się zachowuje jak mój mąż mimo, że
nim jeszcze nie jest. Znudził się mną, zmęczył. Nie zabiega o mnie, nie
szuka mojego spojrzenia. To umiera.
<br />
Urwała, odpalając sobie papierosa. Z paczki, którą ten kretyn zostawił w
domu. Siedziała tak ubrana w JEGO koszulę, po JEGO stronie łóżka, paląc
JEGO papierosy.
<br />
- Może i jestem przewrażliwiona i żałosna. Ok, niech tak będzie. Ale niech mnie teraz piorun jebnie, jeśli się mylę.
<br />
- Dobrze wiesz, że nie jebnie. - Betty zaśmiała się sucho i coś
zaszeleściło cicho. Katja podejrzewała, że mogło to być opakowanie z
ciastkami ale nie chciało jej się o to pytać.
<br />
W ogóle niczego już się jej nie chciało.
<br />
- Położę się już, Bets. Dzięki za rozmowę.
<br />
- Do usług, Kat. Ach i... To fajny facet, ale sama mówiłaś, ze ma problemy. Postaraj się to zrozumieć.</span><span class="postbody"><span class="postbody"><br />
</span></span><br />
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous-46.html">CIĄG DALSZY</a><br />
<hr />
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="right" width="40"><br /></td><td align="left"><br /></td></tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-18406742460475169892019-05-29T09:20:00.004-07:002019-05-29T09:27:15.443-07:00Hi, Gorgeous. 2/6<hr style="margin-left: auto; margin-right: auto;" />
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #3d85c6;">Yaoi - Hi, Gorgeous.</span></b></div>
<hr style="margin-left: auto; margin-right: auto;" />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous_29.html">
</a>
<div style="text-align: center;">
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous_29.html">POPRZEDNIA CZĘŚĆ</a></div>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-17, 01:57<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Mhh. - Wymruczał, sięgając na oślep swoją wielką łapą do głowy tego
zdolnego, pięknego chłopca. Nie, nie dlatego, że chciał kontrolować jego
ruchy, wręcz przeciwnie - gówniarz ciągnął tak zajebiście, że ciężko mu
było wytrzymać bez idiotycznego postękiwania - szukał po prostu w ten
sposób jakiegoś kontaktu, większego zjednoczenia z tą tajemniczą istotą.
<br />
Z jednej strony tak zniewieściałą, z drugiej tak twardą i konkretną, bezkompromisową.
<br />
- Mmh. - Powtórzył, wypuczając powietrze przez nos. Pot rysował się
wyraźnie na jego ciele, ozdabiając je maleńkimi kropelkami, które
powiększały się jednak z każdą chwilą.
<br />
- Jesteś... - Urwał, nie wiedząc jak to właściwie nazwać.
<br />
Po głowie chodziły mu różne idiotyczne słowa, które wydały się nagle nie
mieć znaczenia, utracić swą moc, którą na co dzień posługiwał się
przecież z taką łatwością.
<br />
Patrzył jak Seth pochyla się ze swoim anielskim uśmiechem, by zaraz wsunąć sobie jego pałę z iście demoniczną wprawą.
<br />
Takie sprzeczności, tyle cholernych sprzeczności w tak małym ciele...
<br />
Niels przełknął ślinę, starając się zaczerpnąć głębiej tchu - włosy
przykleiły mu się do mocno zaczerwienionej twarzy, a głos nabrał
niezwykle ochrypłej nuty.
<br />
- Aaach. - Westchnął, wsłuchując się w apetyczne odgłosy, które
wydawały te usta całujące się zapalczywie z czubkiem jego pały.
<br />
Seth, powiedział w myślach, czując ogrom szaleństwa tego imienia. Męskiego imienia, imienia należącego do...
<br />
Kogoś, kto też miał fiuta, heh.
<br />
Też go miał.
<br />
Poruszył się nieco gwałtowniej, zaciskając w garści więcej materiału.
Poruszał jednostajnie biodrami, chcąc wsunąć się jeszcze głębiej,
jeszcze mocniej, jeszcze...
<br />
- Aaaa-aach. - Tym razem był to już otwarty jęk, którego nie umiałby
powstrzymać nawet wtedy gdyby ktoś przyłożył mu pieprzoną spluwę do
skroni.
<br />
- Boże, ja... To takie... - Urwał, by ponownie jęknąć. Napiął
imponująco umięśnione uda i pociągnął nosem, wykrzywiając się przy tym
brzydko. - Dobre!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-17, 02:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Nagle przydało się to nie do końca układne życie. Chyba mu zaimponowałem.
<br />
"Jesteś...". O tak, kochany. Jestem. Jestem tutaj, teraz, dla ciebie.
Piekłem, Niebem, Ogniem, Wodą. Wszystkim, czym tylko zapragniesz,
wszystkim, czego kiedykolwiek będziesz potrzebował. Czy ktokolwiek
będzie taki jak ja? Wolny, wyzwolony, dobry? Jestem dobry, prawda?
<br />
Słysząc jeden z ostatnich jęków moje ego było naprawdę posmarowane
dostateczną warstwą spermy, abym był dumny, dumny jak jebany paw. Och,
nawet chciałem być jebany, ale obawiam się, że w naszym obecnym stadium
upojenia to trochę niemożliwe, a obciąganko to szczyt naszych możliwości
życiowych.
<br />
Ale jakie obciąganko.
<br />
Moje dłonie o długich, szczupłych palcach przesunęły się po tych
cudownie napiętych udach, dokładnie po nich. Chyba nawet je lekko
zadrapałem, ale kto by się tym przejmował. Nie ja.
<br />
Zacząłem poruszać jednostajnie głową, czując pod językiem fakturę żyłek,
gorąc tego organu, spazmatyczne ruchy. Coraz częściej wydzielina
wydostawała się i zostawała przeze mnie wyssana co do ostatniej kropli.
Aż w końcu znów, kolejne ssanie, tym razem dużo intensywniejsze. Moje
policzki wklęsły się zabawnie, a dłonie wróciły do fiuta, tym razem
pieszcząc jądra.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-17, 02:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Cholera jasna, nie wytrzymywał.
<br />
Ale kto normalny wytrzymałby coś takiego? To szaleńcze obciąganie z taką
wprawą i zaangażowaniem, z całą siłą i niemalże chorą czcią, którą Seth
oddawał teraz jego kutasowi.
<br />
To nie była tylko pieszczota, to naprawdę było tak jakby on... Jakby on go całował.
<br />
- Se... Ach! - Warknął, otwierając gwałtownie oczy.
<br />
O, kurwa, co za popierdolone ssanie, co za... Ta siła, męska siła,
objawiała się w sposobie, w beztrosce z jaką on wpychał sobie tego
mokrego i nabitego kutasa do gardła, tylko po to żeby zaraz go wysunąć
go i obejrzeć jakby był jakimś pierdolonym dziełem sztuki, a przecież
był tylko...
<br />
Kutasem.
<br />
Wyglądał zjawiskowo z tym demonicznym uśmiechem i oczami świecącymi od
alkoholu i... Pewności siebie, takiej... Dziwnej. Kociej, pełnej gracji
nie z tego świata. Te ruchy, zdawałoby się, rozciągnięte w czasie,
sposób w jaki wykrzywiał kącik opuchniętych ust...
<br />
Jakim prawem to tempo nabierało tylko obrotów, przecież każdy musiał się
chyba kiedyś męczyć! Nawet dziwki, którymi Niels zabawiał się nie raz w
swoim przepełnionym przemocą życiu, nawet one zatrzymywały się chociaż
na chwilę i prosiły o zmianę miejsc, pozycji czy o najzwyklejsze w życiu
jebanie jak formę wypoczynku.
<br />
A on... Ten dumny paw zadzierał tylko swą piękną głowę, posyłając w
powietrze nieskończenie długie pasma platynowych włosów, zadzierał ją i
znów się uśmiechał i znów ssał i znów...
<br />
- Ah... Hah... - Jęczał, podrygując biodrami w wyjątkowo wymowny
sposób. Jego jęki stały się teraz odrobinę wyższe i bardziej łamliwe, co
pozwalało zrozumieć, że bardzo niewiele dzieliło go od spełnienia.
<br />
- Piękny. - Dokończył wreszcie już dawno zaczęte zdanie i wygiął się w łuk, osiągając spełnienie.
<br />
Mięśnie drżały mu niekontrolowanie, a przez rochylone usta przedostawał
się płytki oddech, który urywał się gwałtownie przy każdej wystrzelonej
porcji nasienia.
<br />
W końcu opadł bezwładnie na materac i podniósł rękę by pogłaskać chłopca
po policzku, by go pochwalić i podziękować, by powiedzieć mu, że to
było najlepsze obciąganie jakie przeżył w cały swoim życiu, ale...
<br />
Nie zdążył. Bo zasnął.
<br />
Naprawdę.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-17, 03:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Sperma
lała się jak pojebana. Wypłynęła z moich ust, zresztą trochę jej
pomogłem, kaszląc. Złapałem w końcu tak potrzebny mi oddech i zacząłem
niezgrabnie masować szczękę, która bolała przy każdym ruchu.
Przesadziłem, to było pewne. Ale efekt był tego wart, przynajmniej w
moim mniemaniu.
<br />
Uśmiechnąłem się więc, ale nie spodziewałem się snu. Zdecydowanie nie.
Ani jego, ani swojego. A i na mnie przyszedł czas bardzo szybko.
Chciałem zrobić coś konstruktywnego, jak... cokolwiek, ale niestety,
ogromna ilość alkoholu i zioła sprawiła, że zgasłem jak zapałka.
<br />
<br />
Ból głowy. Okropny ból głowy obudził mnie bardzo brutalnie i bardzo boleśnie.
<br />
- Omhm... - wymamrotałem, mając twarz w poduszce.
<br />
Kilka chwil zajęło mi zidentyfikowanie problemu, który brzmiał "Dlaczego
tak ciężko mi się oddycha?!". Tak, to poduszka. Przewróciłem się więc
na drugi bok. Nieprzytomny jak jasna cholera. I wtedy uderzyło mnie
światło z niezasłoniętych okien. Natychmiast się skuliłem, przerażony tą
jasnością. Miałem ochotę skoczyć z mostu, dosłownie. W głowie łupało
niemiłosiernie, podrażnione i suche gardło. Kurwa, co ja robiłem, do
chuja pana?
<br />
Niczego nie pamiętałem. Dosłownie niczego. Wiem tylko tyle, że
pojechaliśmy do hotelu się trochę zabawić i to... to w sumie tyle. Nic
więcej nie zostało w tym łbie. Ile ja musiałem wypić?!
<br />
Podniosłem się z trudem na łokciach i omiotłem nieprzytomnym spojrzeniem
otoczenie. Byłem sam w sypialni. Co prawda znajdował się tu taki
burdel, że ja pierdolę, ale byłem sam. Nagi (dlaczego?), ale sam. Tyle
dobrego, nie przespałem się z nikim pod wpływem. Może resztki mojej
godności jeszcze istnieją.
<br />
Podniosłem się niezgrabnie jak jasna cholera, łapiąc się za głowę. Jej ból był nie do wytrzymania.
<br />
Łazienka! Natychmiast dorwałem się do kibla i oddałem mocz, parcie było niemożliwe do wytrzymania.
<br />
A potem stanąłem pod prysznicem. I stałem. Na nic więcej nie miałem siły. Ani ochoty.
<br />
Ziewnąłem, zmęczony.
<br />
Napiłem się też trochę wody pod prysznicem, susza jaka panowała w moich ustach była nie do pojęcia.
<br />
Ziewnąłem znów.
<br />
Gdy wszedłem do sąsiedniego pokoju, już ubrany, sytuacja nie
przedstawiała się wcale lepiej. Alex i Jim spali w łóżku, razem.
Ewidentnie byli nago. Ewidentnie coś tu zaszło, ale nie chciałem
wiedzieć, co konkretnie. Poza tym, ten pokój wyglądał jak pierdolone
pobojowisko. Dosłownie jakby ktoś tu wprowadził dwa byki, a one
rozjebały wszystko. Naprawdę wszystko. Mój pokój wyglądał przy tym
wszystkim jak maleństwo. Tam po prostu było brudno i tyle. A tu...
<br />
Znalazłem swój telefon na ziemi, przy szafce. A tam...
<br />
Trzydzieści nieodebranych połączeń. Wszystkie od matki. Nielsa nigdzie nie było widać.
<br />
Zadzwoniłem do matki.
<br />
- Cześć. Co się stało? Przepraszam, trochę zabalowałem z kumplami. -
Moja chrypa była nie do ogarnięcia, nigdy takiej nie miałem.
<br />
Usłyszałem tylko złowieszcze "Pogadamy w domu" i moja rodzicielka rozłączyła się. Och, nie.
<br />
Zadzwoniłem więc do recepcji, zapytać o której kończy się doba hotelowa.
<br />
- Już się skończyła, płaci pan za nową dobę. Czy możemy zamknąć pański rachunek?
<br />
- Tak, oczywiście. Ile wynosi?
<br />
- Osiemnaście tysięcy dolarów, proszę pana.
<br />
- O kurw... Ekhm. Tak. Jasne, proszę zamknąć i obciążyć moją kartę kredytową.
<br />
- Oczywiście. Czy podać śniadanie?
<br />
- Ja... Nie, dziękuję.
<br />
Rozłączyłem się i westchnąłem ciężko, opierając się rękoma o stolik.
Zakręciło mi się w głowie i... pobiegłem do łazienki. Która wyglądała
jeszcze gorzej, niż pokój, w którym spali chłopaki. A po tej konkluzji
oddałem się cudownemu zajęciu, czyli rzyganiu. Obfitemu rzyganiu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-17, 03:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Przytulił
ją do siebie mocniej, chowając twarz w cudownie miękkich włosach by
uniknąć światła, okrutnego i bezwzględnego światła słońca, które
wstawało niezależnie od tego, czy kac rozsadzał ci czaszkę, czy nie.
<br />
A tak się, akurat, składało, że czaszka Nielsa pękała od pieprzonego kaca jak wielokrotnie składana i roztrzaskiwana filiżanka.
<br />
- Kiciu, nie udałoby ci się może zasłonić okna? - Wychrypiał, sięgając
w dół by podrapać się po podbrzuszu. Rany, ale miał posklejane te
włosy, czyżby znowu zapomniał wziąć prysznica po...?
<br />
<span style="font-style: italic;"> Jesteś... </span>
<br />
- O, kurwa. - Podniósł się gwałtownie, zrywając z nich przykrycie.
<br />
Tyłek, który ukazał się jego oczom, nie należał do Katji. Ani te biodra i długie nogi i stopy i...
<br />
- Kurwa, nie. - Mruknął trochę żałośniej i stanął chwiejnie na podłodze, ubierając się pośpiesznie.
<br />
Spoglądał przy tym co i rusz na pogrążonego we śnie młodzieńca, starając
się za wszelką cenę pokonać przeszkodę w postaci kiepskiej motoryki i
wyjść... z tego jebanego... pokoju!
<br />
- Nie! - Warknął ostatni raz, zamykając za sobą drzwi.
<br />
Nie brał prysznica, nie czesał włosów, nie umył nawet twarzy - wyszedł taki jaki się obudził.
<br />
Na twarzy tkwił mu cały czas nachmurzony grymas, podczas gdy od jego
mieszkania dzieliła go niemal godzina podróży, w tym autobusem, metrem i
spory kawałek piechotą.
<br />
Widział nieodebrane połączenia, doskonale je wdział, ale...
<br />
Ale jak miał, do cholery, do niej zadzwonić?! Po tym wszystkim co zrobił, co zrobili razem z jej synem, co...
<br />
Mógł udawać wiele rzeczy, ale nie brak cholernego...
<br />
Pokręcił głową, rzucając klucze na blat kuchenny. Ponownie zerknął na
wyświetlacz telefonu i przygryzł dolną wargę, odkręcając wodę w zlewie.
<br />
Włoży głowę pod kran i trzymał ją tak długo, dopóki zdanie "cztery miliony" nie zaczęło mu się odbijać echem.
<br />
Musiał... Drugiej takiej okazji nie będzie. Musiał zdobyć te pieniądze.
<br />
Zerknął do kuchennej szafki, gdzie od razu rzuciła się w oczy
kilogramowa torba wypchana po brzegi amfetaminą. Musiał dzisiaj sprzedać
choć ćwiartkę, bo zaczynało być krucho z kasą, a należało kupić Katji
jakiś drobny prezent za całą noc bez odzewu.
<br />
Kurwa mac, czy to musiało... Czy oni musieli tyle pić?
<br />
Przypomniał sobie uczucie jego włosów pod palcami. Przypomniał sobie ich miękkość i jedwabistość i dotyk warg na..
<br />
- Kurwa! - Wydarł się, uderzając z kopniaka w szafkę. - Kurwa, kurwa,
KURWA MAĆ! - Uderza tak dopóki cały nie zlał się potem. Śmierdzącym,
przecież nawet nie wziął prysznica.
<br />
Przecież nie był pedałem, no. Dlaczego to zrobił, dlaczego poszedł z tym dzieciakiem do łóżka?
<br />
Już lepiej jeśli zamówiłby sobie dziwkę, no...
<br />
Dlaczego to zrobił?
<br />
<br />
- Witam jaśniepana. - Katja stanęła w progu salonu i uśmiechnęła się, choć był to uśmiech tylko i wyłącznie w jej mniemaniu.
<br />
- Pomijam fakt, że wystarczyło zadzwonić. - Zaczęła, poprawiając
nachodzący jej na czoło kosmyk włosów. Miała na sobie wysokie szpilki i
elegancką sukienkę, była gotowa do wyjścia. - I to, że czekałam tu z
własnoręcznie zrobioną kolacją, specjalnie późno w nocy, to też pominę,
kochanie.
<br />
Pochyliła się i ucałowała go w policzek a potem pokręciła głową.
<br />
- Czekałam całą noc i martwiłam się, że nie żyjesz, albo że oboje nie
żyjecie. - Tym razem w jej głosie jawnie zabrzmiała nuta płaczu. -
Jestem twoją mamą i zawsze informowałeś mnie o wszystkim. Teraz nie wiem
o tobie niczego! - Zakryła twarz dłonią, chlipiąc cicho.
<br />
- Dlaczego wszyscy faceci musza być tacy sami?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-17, 03:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
w końcu przyjechałem do domu, było to półtorej godziny po tym, jak
zadzwoniłem do matki, jak obudziłem się i gdy świat okazał się mało
przystępny podczas tego naprawdę okropnego kaca. Udało mi się
oddelegować wszystkich do domu, zapłacić grzywnę za zniszczenie pokoju i
łazienki, przeprosić personel, zapłacić gigantyczny rachunek i dojechać
czterdzieści na godzinę do domu. Gdy wszedłem do mieszkania, od razu
przywitała mnie rodzicielka. I nie była zadowolona.
<br />
- Przepraszam. Chłopaki wpadli na pomysł, żeby się trochę napić, więc
stwierdziłem, że to niegłupi pomysł. No i jakoś... Trochę straciliśmy
kontrolę nad alkoholem - mruknąłem, rzucając kluczyki od samochodu i
dokumenty na komodę.
<br />
Przytuliłem matkę, gładząc ją po plecach.
<br />
- Przepraszam, mamo. To się nie powtórzy, hm?
<br />
- Mam nadzieję. Martwiłam się. - Mama ścisnęła mnie bardzo mocno, ale
nie odsunęła się. - Masz na dzisiaj plany? Chciałabym naprawdę zjeść z
wami kolację.
<br />
- Nie. Dzisiaj mogę być cały twój. Ale potrzebuję czegoś na ból głowy, kac mnie męczy. Poratuj.
<br />
- Zrób sobie rosołek, kochanie. Coś lekkiego. I pij gorzką herbatę. I
pójdź się zdrzemnij. Ja idę na zakupy z Betty, wrócę za kilka godzin,
dobrze?
<br />
- Jasne - uśmiechnąłem się niemrawo i poszedłem do kuchni.
<br />
Rosół, gorzka herbata i kanapa. Oto, co było mi potrzebne, aby przetrwać do wieczora. I leki przeciwbólowe. O tak.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-17, 04:23<br />
<hr />
<span class="postbody">- Napisał mi sms-a. - Powiedziała cicho, prostując się na krześle.
<br />
Betty pochyliła jej się nad ramieniem, zerkając bezczelnie w wyświetlacz iphona.
<br />
- "Witaj, piękna. Zachowałem się wczoraj jak gówniarz i zamiast do
ciebie zadzwonić, zostawiłem telefon w kurtce. Przepraszam, przepraszam,
przepraszam, chętnie pomogę ci odbić smutki wieczorem. Wydaje mi się,
że czeka na Ciebie w sypialni mały..." - Betty nie dokończyła czytania,
bo Katja schowała telefon sprzed pola jej widzenia.
<br />
- No co ty? Oddawaj to, chcę przeczytać! Kat, no daj spokój! - Sięgnęła
na oślep, próbując od niej wyrwać aparat. - No, jesteśmy
przyjació-ał-kami!
<br />
- Zostaw, no chcę... Ach, dobra, masz. - Katja zarumieniła się
wściekle, wprawiając przyjaciółkę w napad gromkiej wesołości. -
Myślałam, że napisał coś bardziej prywatnego.
<br />
- A on... Po prostu prezent, jezu. Liczyłam na pikantne treści. -
Wydęła wargi. - Ech. To co, mogę do was wpaść na tę kolacyjkę?
Pogapiłabym się troszkę?
<br />
- Nie, Betty. To jest taka... Ok. - Zmieniła zdanie, widząc jej minę. - Zapraszam.
<br />
<br />
Zapukał do drzwi, upewniając się, że mial w miarę normalny wyraz twarzy.
<br />
Nic z tych rzeczy, wyglądał jakby ktoś cały czas ściskał go za jaja.
<br />
No już, Niels, ogarnij się. Pogadacie z gnojkiem, wszystko sobie
wyjaśnicie, on na pewno cię nie wyda, nie zrobiłby tego swojej matce.
Rozluźnij się.
<br />
W drzwiach stanęła...
<br />
Ruda-Jak-Jej-Tam-Było. Niels uśmiechnął się na siłę i chciał jej podać
dłoń, ale zamiast tego otrzymał siarczystego buziaka w policzek.
<br />
Starł z niego szminkę i wszedł do środka, odwieszając kurtkę na miejsce.
<br />
Katja pomknęła do niego, uskrzydlona swoim prezentem.
<br />
- I jak? - Spytała, pochylając się do niego tak by widział lepiej jej
dekolt, dźwigający sznur pereł z taką gracją i powabnością, jak mógł to
czynić tylko biust bogatej kobiety.
<br />
- Witaj piękna. - Ucałował ją w usta, czując jak coś w żołądku
koziołkuje mu dziwnie. - Wyglądasz wspaniale. - Pochwalił ją,
rozglądając się ukradkiem za Sethem.
<br />
- Wina? - Zapytała rudowłosa, spoglądając na niego z wyczekiwaniem.
<br />
- Nie, dzięki. - Odparł, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
<br />
Betty posłała Katji dziwną minę i wzruszyła ramionami, zapełniając tylko te kieliszki, które należały do nich.
<br />
- Sethie, chcesz trochę wina? - Krzyknęła, wkładając sobie ust kawałek sera. - Czerwone!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-17, 04:30<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie, dzięki! - odpowiedziałem, słysząc głos matki.
<br />
Jeśli mnie o to pytała, to znaczy, że wszyscy zaproszeni na kolację i
Betty... No, wszyscy już byli. Zszedłem więc na dół, a widząc Nielsa
uśmiechnąłem się tylko.
<br />
- Cześć. Ty też wczoraj nieobecny byłeś? Myślałem, że szybko się zmyłeś.
<br />
- Zmył skąd? - spytała mnie podejrzliwie matka.
<br />
Zmrużyłem powieki, ale trwało to ledwie kilka sekund.
<br />
- Odwiózł nas do hotelu. Siedział chwilę, ale chyba się znudził naszymi
szczeniackimi żartami i pojechał, mówił, że ma coś ważnego.
<br />
Wzruszyłem ramionami. Nie chciałem, aby mama wiedziała skąd Niels mnie
kojarzy. Skąd w ogóle mógłby znać mnie i moich kumpli. To byłby zbyt
łatwy trop na zespół, a to z kolei mogło mieć bardzo dużo skutków
ubocznych. Nie chciałem ich.
<br />
- Dobrze, chodźmy do stołu. Wszystko jest gotowe. Wczoraj była kaczka,
ale ktoś tu nawalił. - W tym momencie matka spojrzała na mnie i na
Nielsa. - Wobec czego dziś będzie gęś. Mam nadzieję, że będzie wam
smakowało. Siadajcie.
<br />
- Wezmę tylko sok z lodówki - mruknąłem. Dosłownie chwilę później
przyniosłem dzban pełen prawdziwego, kwaskowatego soku jabłkowego i
postawiłem go na środku, jak tylko nalałem sobie go do szklanki.
<br />
Zaczęliśmy jeść. I było naprawdę genialne, dokładnie takie, jak pamiętam
z dzieciństwa. Ale chyba nie wszyscy mieli w miarę dobry humor. Niels
na pewno go nie miał.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-17, 04:43<br />
<hr />
<span class="postbody">W co on sobie pogrywa?
<br />
Zastanawiał się Niels, spoglądając co chwilę w stronę rozćwierkanego jak gdyby nigdy nic szczeniaka.
<br />
Skąd u niego się wziął taki dobry humor? Może niech jeszcze, kurwa, zatańczy z tego szczęścia, co?
<br />
Mały prowokant, czekał aż to on się pierwszy odezwie?
<br />
Jego kurewskie niedoczekanie.
<br />
- Kochanie? - Katja patrzyła na niego dziwnie. - Wszystko w porządku.
<br />
- Nie musisz mi bronić dupy, Seth. - Rzucił szorstko, posyłając w
kierunku blondynki przepraszający uśmiech. - Chciałem się wczoraj
popisać i zapiłem z gnojkami, urwał mi się film. - Mruknął, wzruszając
ramionami. - Twój syn chciał mi tylko uratować męską dumę. - Zażartował,
puszczając blondynowi oczko.
<br />
I co, jak teraz? Nie zabolało cię to, gówniarzu?
<br />
CZY DO CIEBIE W OGÓLE COŚ DOCIERA?
<br />
- Przepraszam na moment. - Odsunął się od stołu, idąc w kierunku łazienki.
<br />
Nie potrafił przestać drżeć od emocji, od strachu i wstydu i...
<br />
- Rety, Niels nie czuje się chyba najlepiej. - Zauważyła Betty.
<br />
- To pewnie kac. - Zgodziła się Katja, zerkając na syna. - A ty co,
gagatku? Ładnie to tak mamę okłamywać? - Zaśmiała się cicho. - Cieszę
się, że udało wam się wreszcie ze sobą dogadać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-17, 04:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Zmarszczyłem
brwi, słysząc tą dziwną wypowiedź. Naprawdę pił z nami? Pamiętam, że
był tam. I pamiętam, że faktycznie, wypił kilka shotów, ale... Co się
działo później, nie mam pojęcia. Niestety, naprawdę nie wiedziałem.
<br />
- W zasadzie, to nie kłamałem. Z wczorajszego wieczoru pamiętam tyle,
gdzie się znajdowałem i mniej więcej z kim. Nic poza tym. Myślałem, że
sobie pojechał. Jak się obudziłem, to został tylko Jim i Alex -
mruknąłem, wzruszając ramionami. - Nie przesadzaj z tym dogadaniem się,
mamo. Nie przesadzaj.
<br />
Ukroiłem kawałek gęsi, którą miałem na talerzu i włożyłem ją do ust.
<br />
I krótką chwilę później mężczyzna pojawił się, ale taki jakby bledszy.
Naprawdę nie wyglądał w porządku. Rozumiem, mnie także przez cały dzień
trzymał kac i dopiero co odpuszczał, ale żeby aż tak?
<br />
Upiłem łyk soku i uniosłem brew, wyłapując dziwne spojrzenia na mnie,
zerknięcia. Co jest nie tak? O co mu chodziło, do kurwy nędzy?
<br />
Cieczkę ma, nie zaruchał ostatnio, czy co?
<br />
Nie dane mi było się dowiedzieć. Po kolacji kobiety wypiły jeszcze z dwa
drinki i Betty pojechała do domu. A matka z Nielsem poszli do sypialni w
wiadomych celach. Co mi pozostało? Iść do siebie. Włączyłem sobie film i
leżąc w łóżku, oglądałem go sobie w najlepsze. Dopóki nie zasnąłem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-17, 17:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Oparł
się ciężko o umywalkę i zerknął na swoje odbicie, próbując powstrzymać
drżenie warg - było to o tyle trudne, że zaczynały mu tak "tańczyć" za
każdym razem kiedy był bardzo, bardzo zdenerwowany.
<br />
Nie, nie wkurwiony - wtedy jego twarz pozostawała nieruchoma, kamienna.
<br />
Po prostu... Tak rzadko się czymś przejmował, że było to dla niego... No, dziwne. Niecodzienne.
<br />
- Spokojnie. - Mruknął do siebie, oblewając sobie twarz wodą.
<br />
- ...to nie kłamałem. - Usłyszał nagle głos Setha. - Z wczorajszego
wieczoru pamiętam tyle, gdzie się znajdowałem i mniej więcej z kim. Nic
poza tym. - Palce zbielały mu od zaciskania ich na umywalce. - Myślałem,
że sobie pojechał. Jak się obudziłem, to został tylko Jim i Alex...
<br />
O, kurwa. A jeśli on naprawdę NICZEGO nie pamiętał i... Naprawdę o
niczym nie wiedział, a on zachowywał się teraz jak debil, prowokując do
zwracania na siebie ich uwagi i...
<br />
Wyszedł z łazienki i wrócił do stołu ze sztucznym uśmiechem (może to
sprawi, że zniknie to głupie drżenie). Wysłuchał mało ciekawych anegdot
Betty, puszczając mimo uszu wyraźne aluzje apropos jego życia intymnego z
Katją.
<br />
Potem przyszedł wreszcie czas na pożegnanie rudej małpy i mogli iść w spokoju do łóżka.
<br />
Nie zamienił z Sethem ani słowa.
<br />
<br />
- Jestem zmęczony, ślicznotko. - Wymamrotał, wtulając twarz w poduszkę.
Starał się ignorować jej poczynania, udając, że spał, ale kiedy dłoń
blondynki znalazła się w wielce wymownym miejscu, nie mógł... nie
zareagować.
<br />
- Ach. - Odparła, autentycznie zdziwiona. - W porządku.
<br />
Oho, obrażony ton, wydęte wargi - przewrócenie się do niego tyłem i zgaszenie lampki.
<br />
Świetnie.
<br />
Ale jak miał się do niej... Jak miał się z nią kochać w takim momencie,
kiedy pod powiekami obraz zaciśniętych na jego fiucie ust i...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Piękny. </span>
<br />
Szarpnął się w pościeli i usiadł, odgarniając włosy z czoła.
<br />
- Po prostu kac mi nie minął. - Warknął, odpalając sobie papierosa.
<br />
- W porządku, Niels. Otwórz, proszę, okno. Nie chcę wąchać na noc tego smrodu.
<br />
<br />
W taki własnie sposób skończył na kanapie w salonie, paląc trzeciego z
kolei szluga. W telewizji leciał jakiś durny show (znowu te modelki) a
za oknem panowały egipskie ciemności.
<br />
Koniec końców - usnął.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-17, 18:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Absolutnie
nie zdawałem sobie sprawy z tego, co miało miejsce na tej nieszczęsnej
imprezie. Zwyczajnie nie pamiętałem ani jednej rzeczy, a gdy spytałem
kumpli, oni także nie byli w stanie podać mojego bliższego położenia,
jako że zajęli się czynnościami... wykluczającymi mnie, ujmijmy to w ten
sposób.
<br />
Wobec czego siedziałem sobie w kuchni kolejnego dnia i robiłem sobie
śniadanie w postaci tostów z szynką, serem i pomidorem. Zastanawiałem
się w międzyczasie co się tak naprawdę wydarzyło, ale w mojej głowie
była absolutna pustka, nie obijał się nawet cień wspomnień.
<br />
Aż w końcu przyszedł Niels, a w zasadzie chyba próbował się wymknąć po cichu z mieszkania. Pokłócił się z mamą?
<br />
- Hej, Niels! Możesz tu podejść? - wychyliłem się zza winkla, machając
na niego pomidorem. Jakkolwiek groteskowo by to nie wyglądało.
<br />
Nie wyglądał wcale lepiej. Trochę, jakby zbladł na mój widok. Nie miałem
pojęcia, dlaczego tak było. Zmarszczyłem tylko brwi na jego dosłownie
chwilową mimikę twarzy, która zaraz znikła i rozpłynęła się, jakby nie
miała miejsca. Zastąpiła ją uprzejma obojętność. Coś było nie tak.
<br />
- Słuchaj, ponoć byłeś z nami w tym hotelu. Czy mógłbyś mi powiedzieć,
co w zasadzie robiłem? Nie pamiętam zupełnie niczego, a to trochę... no,
niepokojące - mruknąłem nieco zażenowany tą prośbą, ale jednak było to
dla mnie ważne.
<br />
Czułem się jakoś głupio, nie wiedząc co wyrabiałem. Urwał mi się film i koniec historii, a wolałbym jednak uzupełnić jej brak.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-18, 00:04<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Niels, obudź się. - Katja zawisła nad nim, całując go w usta. - Musisz
się ogolić, bo strasznie drapiesz. - Dodała, uśmiechając się czule.
<br />
- W porządku, ślicznotko. - Odparł mocno zaspanym głosem, nie otwierając jeszcze oczu.
<br />
W nocy nawiedziły go jakieś mocno popierdolone sny, ale wolał się nad
nimi nie zastanawiać. Jeszcze mógłby sobie przypomnieć te obrazy i...
<br />
Podniósł się ciężko z kanapy i łapiąc za okoliczne meble, doczłapał się do łazienki.
<br />
Tym razem nie walczył z kranem, zdążył się już nauczyć jak z nim postępować.
<br />
Nie nauczył się jednak jak postępować z Sethem.
<br />
Jeśli on niczego nie pamiętał, to jego problem rozwiązał się właściwie sam...
<br />
Tylko dlaczego Niels nie mógł o tym zapomnieć?
<br />
<br />
- Co? - Zapytał głupio, spoglądając na chłopaka spod przymrużonych
powiek. - Ach, to. - Odpowiedział ze sztucznym luzem, wzruszając
ramionami. - To nic takiego, porobiłeś po prostu parę głupot, o których
twoja mama nie powinna się nigdy dowiedzieć.
<br />
W odpowiedzi na jego zdziwioną minę parsknął wymuszonym śmiechem i
sięgnął po karton z sokiem, który opróżnił w paru łapczywych łykach.
<br />
- Tak dla przykładu, tańczyłeś nago. - Burknął, zerkając na wyświetlacz telefonu.
<br />
O, kurwa. Dzwonił do niego David.
<br />
Sześć pieprzonych razy.
<br />
- Muszę lecieć. - Wydusił z trudem, czując jak serce podjeżdża mu do gardła.
<br />
A więc już wiedzieli, już zdążyli się dowiedzieć, że skurwiel nie żył.
<br />
Pytaniem pozostawało, czy wiedzieli kto za tym stał, bo jeśli... Jeśli
wiedzieli, to własnie jechał na pewną śmierć. Ale jeśliby tak nie
pojechał, to...
<br />
To i tak go przecież znajdą. Nie mógł przecież wiecznie uciekać.
<br />
Założył kurtkę i rzucił zaskoczonemu dzieciakowi ostatnie spojrzenie, zamykając za sobą drzwi.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-18, 00:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
Niels spłynął tak szybko, jak się w zasadzie pojawił w życiu mojej
matki (a przez to i w moim), zostawił za sobą tylko jedno, bardzo dziwne
zdanie.
<br />
"To nic takiego, porobiłeś po prostu parę głupot, o których twoja mama
nie powinna się nigdy dowiedzieć". Moja mama? Co wspólnego miałaby moja
matka z tańczeniem nago? Co w sumie nie zdziwiłoby mnie jakoś
szczególnie, raz mi się zdarzyło... Długa historia. W każdym razie, nie
sądzę, aby w chwili obecnej moja matka miała cokolwiek do gadania w tego
typu kwestiach.
<br />
O co więc mogło chodzić? Co takiego się wydarzyło, że ten koleś nagle
spinał się przy mnie, jakiś był zupełnie nieswój. Nie znałem go, ale z
pewnością nie było to naturalne zachowanie. Wcześniej był raczej w miarę
wyluzowany, no... No w zasadzie nie unikał mnie. A teraz to robił. Skąd
to wiem?
<br />
Każda kolacja i każdy obiad, na jaki został zaproszony Niels sprowadzał
się do jego milczenia. Kurwa, nawet zaczynałem sam go zagadywać, ale nic
z tego. Zdawkowe odpowiedzi, jeśli w ogóle. Na ogół milczenie,
odwracanie wzroku, robienie jakichś dziwnych... Sam nie wiedziałem.
<br />
Nawet matka mnie pytała o co chodzi. Co ja mogłem jej powiedzieć, skoro po prostu nie wiedziałem?
<br />
Wszystko jednak przypieczętowało to, że w następnym tygodniu Nielsa na
koncercie nie było. A do tej pory, od kiedy się dowiedział, nie
przepuścił żadnego. Był nawet na kilku minutach, ale był. Matka zaczęła
mi wiercić dziurę w brzuchu, że coś się dzieje i mam to rozwiązać, bo
wobec niej też jest jakiś dziwny. Dlaczego ja miałem rozwiązywać ich
problemy?
<br />
Ale w końcu... Moja matka była w łazience. Brała długą kąpiel, więc na
pewno kilka godzin było z głowy. Stanąłem przed nim, gdy siedział sobie
na kanapie i spojrzałem na niego z góry. Przygryzłem wargę,
zdezorientowany. Dłonie miałem wsunięte w kieszenie spodni.
<br />
- Słuchaj, Niels. Wyjaśnij mi, proszę, o co ci kurwa chodzi, bo nie
rozumiem. Moje tańczenie nago tak cię zdeprawowało, że nie chcesz ze mną
nawet gadać? Mam to w dupie, serio, ale w sytuacji, kiedy na tym cierpi
moja matka, bo ciągle się zastanawia o co chodzi, no to jest to już
raczej niezbyt fajne. Wyjaśnij mi, co się stało. Jak mnie nie trawisz z
jakiegoś powodu, to powiedz mi to w twarz, wyjaśnij to mojej matce i po
sprawie, okej? Zachowujesz się jak totalny czub od ponad tygodnia.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-18, 01:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Akcja
z Davidem powiodła się i przyniosła mu taką kasę, że był ustawiony na
grubo ponad pół roku, a i udałoby się przy tym coś zaoszczędzić.
<br />
Dzięki temu miał pewność, że jakoś się tu ustawi i na czas swojej
nieobecności w Danii zdobędzie szacunek w innym miejscu. A może nawet
zwerbuje kilku kmiotów ze sobą?
<br />
Któż to mógł wiedzieć.
<br />
Co do... Incydentu, starał się zachować zimną krew, ale nie potrafił.
<br />
Nocami śnił mu się wypięty tyłek, który nie należał do Katji i chude
ramiona, zakończone smukłymi dłońmi o długich palcach, wszczepionych w
hotelowe prześcieradła.
<br />
Nie umiał nad tym zapanować, to po prostu było tak jakby... Jakby coś się w nim odblokowało.
<br />
Spojrzenie na Setha, na mężczyzn, z innej strony.
<br />
W jego kręgach, w stronach gdzie się wychowywał, a może raczej pracował,
tam to wszystko było... Tak cholernie pogardzane - miękkość pedałów,
ich skłonność do emocji.
<br />
A Niels nie był przecież pedałem, laseczki jarały go tak bardzo, że...
<br />
Nie umiał się dogadać z Katją, nie mógł się odważyć by zacząć. Dobrze
wiedział, że musiał to zrobić, ale to było takie ciężkie, kiedy gdy go
dotykała, on zaczynał ją porównywać do jej syna.
<br />
Widzieli, że coś się z nim dzieje, doskonale to widzieli.
<br />
Z każdym dniem udawało mu się powoli wracać do normy, a raczej budować
je od nowa. Miał teraz twarde zasady, których trzymał się jak rzep
psiego ogona.
<br />
1. Nie wolno mu było zostawać sam na sam z Sethem.
<br />
2. Nie wolno mu było odzywać się do niego więcej niż było to konieczne.
<br />
3. Nie wolno mu było chodzić na jego koncerty i pić w jego obecności zbyt wiele alkoholu.
<br />
No, to właściwie cztery. Mniejsza z tym.
<br />
<br />
Katja poszła się kąpać a on pozwalał by treści reklam przylatywały mu
jednym uchem i wylatywały drugim. Właściwie trochę na tej kanapie
przysypiał, gdy nagle...
<br />
- O co ci chodzi? - Burknął, odpalając sobie papierosa. - Po prostu
zrozumiałem, że nie jesteśmy kumplami. - Dodał szorstko, czując, że tak
naprawdę wcale nie chciał tego powiedzieć. - Miałem ostatnio przejebane w
robocie, nie muszę być wiecznie uśmiechnięty. Na twoje humorki nikt tak
nie reagował, jasne? - Podniósł się, spoglądając mu przy tym w oczy.
<br />
- Jeśli twojej mamie tak bardzo nie odpowiada to jaki jestem, niech
powie mi to sama. Ja zawsze ją wspieram po ciężkim dniu pracy, a kiedy
mi się nie udaje, jedyne czego wymagam to pieprzony spokój! Więc daruj
sobie swoje gadki i przelej je na kogoś, kto będzie chciał ich słuchać. -
Zakończył, wypuszczając dym przez nos.
<br />
Nie wiedział jak się stało, ale był tak wściekły, że nagle totalnie zaschło mu w gardle.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-18, 01:15<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Co? - Wydawało mi się, że się przesłyszałem, ale gdy Niels dalej
prowadził swój pojebany wywód bez powodu, poważnie mnie wkurwił. -
Słuchaj mnie, frajerze. Twoje być lub nie być zależy ode mnie w tym
domu, rozumiesz? Wystarczy jedno jebane słowo i wylatujesz stąd jak na
skrzydłach. Więc panuj nad swoimi słowami, panie
mam-kurwa-zły-dzień-więc-oleje-wszystkich. Nawet jeśli mam zły humor,
nie traktuję cię jak śmiecia, chociaż mógłbym i miałbym ku temu powody.
Nic złego ci nie zrobiłem, nie nakablowałem na ciebie, a mógłbym wiele
razy, nie spieprzyłem niczego w waszym związku.
<br />
Byłem ewidentnie zły, a mój głos był coraz bardziej twardy, wściekły, wręcz wkurwiony. Zaciskałem dłonie w pięści.
<br />
- Ona uważa, że jest coś do dupy między nami, więc staram się to
rozwiązać jak mężczyzna i po prostu dojść do tego, co to jest, bo coś
jest i to ewidentnie. Więc nie zachowuj się jak rozpieszczony paniczyk,
do chuja pana, tylko ze mną o tym porozmawiaj!
<br />
Nie bałem się jego spojrzenia. Ani postawy. Ani ewentualnych gróźb.
Gdyby zaczął to robić, byłby skończonym idiotą. Ewidentnie to ja byłem
wygranym w tej potyczce, chociażby z wymienionych przeze mnie powodów.
Oficjalnie byłem panem tego domu, panem majątku, jaki pozostawił po
sobie mój ojciec. Jestem jedynym spadkobiercą posiadłości, mogę więc
przyjmować kogo chcę i wywalać kogo chcę.
<br />
Tolerowałem obecność tego człowieka, bo wyszedłem z założenia, że mojej
matce też się coś od życia należy. Najwidoczniej ten buc nie był w
stanie tego docenić.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-18, 01:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Gniew wrzał w nim jak w pieprzonym kotle kiedy na siłę próbował uspokoić drżące dłonie, chowając je arogancko do kieszeni.
<br />
Właściwie miał już zamiar iść po swoją kurtkę i opuścić ten złoty burdel, ale...
<br />
Ale z każdą kolejną chwilą kiedy patrzył tak na Setha, powoli zaczynało
do niego dochodzić, że to on rozpętał tę burzę i nie on był winny
awanturze.
<br />
Niels stał tak, a jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego. Stał i
przyglądał się chłopakowi, starając się znaleźć słowa, które mogłyby
opisać to jak strasznie się teraz czuł.
<br />
Tyle, że tak naprawdę nie miał powodu do tego by tak się czuć.
<br />
To był niewinny wybryk spowodowany dużą ilością alkoholu, podobno
mnóstwo facetów miało za sobą podobne doświadczenia. Podobno to było
całkiem normalne, mimo, że stresujące jak jasna cholera, jak sto
pieprzonych diabłów.
<br />
Westchnął cicho i podszedł do niego o krok, nadal nie spuszczając wzroku
z ciskających błyskawice oczu. Kącik ust zadrgał mu lekko ale
natychmiast to uspokoił, powoli oszukując samego siebie, że to wszystko
było jedynie snem - głupim i tak nieznaczącym w porównaniu do
prawdziwego życia, które otwierało przed nim szansę na odkupienie, na
spełnienie swoich marzeń i powrót do domu.
<br />
Weź się, kurwa, w garść. Niels. Stawaj w narożniku.
<br />
Uśmiechnął się bardzo, bardzo powoli w ten swój irytujący i przyjazny sposób jednocześnie.
<br />
- Dzięki, Seth. - Powiedział nagle, kiwając przy tym głową. - To właśnie tego potrzebowałem.
<br />
Dodał i wetknął sfatygowaną paczkę papierosów do tylnej kieszeni spodni,
udając się na górę, gdzie w wannie czekała już jego królowa.
<br />
- Ach. - Wychylił się ze schodów, przyłapując blondyna na wgapianiu się
w schody z miną wyrażającą czysty szok. - Przepraszam, że nie było mnie
na koncercie. Widziałem... nagranie. "Love me tunder" wyszło ci jak
nigdy w życiu.
<br />
I widzisz, Niels? Wszystko da się jakoś obejść.
<br />
Tylko czasami ktoś musi ustawić cię prawdziwie do pionu.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-18, 01:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Czy
ktoś to nagrał? Bo w innym wypadku sam sobie nie uwierzę, że taka
sytuacja w ogóle miała miejsce. Co się kurwa wydarzyło? Ten koleś był
zdrów na umyśle, czy...?
<br />
Próbowałem się jeszcze dowiedzieć o co chodzi, ale ten koleś zbywał mnie
i stwierdzał, że przecież zupełnie nic. Nie miałem siły na to, aby
kłócić się z nim o coś i robić jakieś dziwne... Nie obchodziło mnie to
zresztą. Grunt, żeby matka przestała marudzić.
<br />
<br />
Nasze relacje nie poprawiły się właściwie w ogóle. Jasne, był na
kolejnym koncercie, ale jakiś taki nie do końca obecny. Ja sam
obchodziłem się teraz z nim, jak z obcym człowiekiem, który potencjalnie
może mnie zranić. Mógł. Za bardzo zaufałem mu, za bardzo poczułem jakąś
więź kumpelską z człowiekiem, który jebał moją matkę. Czasem miałem
wrażenie, że w tym wszystkim chodziło tak naprawdę tylko o to.
<br />
Święta nadchodziły wielkimi krokami. Spadł śnieg i zrobiło się naprawdę
kurwa zimno. Na szczęście miałem samochód, przecież inaczej nie dałoby
się przeżyć. Był to też czas, w którym powoli zbierało się prezenty dla
wszystkich obecnych na wigilijnej wieczerzy. Mieliśmy całkiem sporą
rodzinę, ale większość jest na nas obrażona. A raczej na moją matkę. Z
tego co wiedziałem, rodzice mojej mamy nie zgodzili się na jej ślub z
moim ojcem, Steve'm. Oni są bardzo tradycyjni, a ona chciała zawsze
czegoś innego. Tyle wiedziałem z opowieści. Mojego dziadka nie widziałem
nigdy nawet na oczy, nie poznałem go. Babka miała przyjechać po raz
drugi. Domyślnie miało nie być zbyt dużo członków rodziny od strony
mamy, większość zdecydowanie była od ojca. Dla nich wszystkich trzeba
było zrobić małe i duże upominki. To był ten nerwowy, upierdliwy czas.
Strasznie nie lubiłem świąt. Kupowanie prezentów dla nierzadko członków
rodziny, z którymi miało się coś wspólnego tylko ten raz w roku to był
prawdziwy kosmos. Skąd mogę wiedzieć, co kupić babci mającej około 70
lat, do cholery? Nie wiem, czy jest za stara na koniak, czy nie. Czy
robi cokolwiek. Skąd mogę wiedzieć, no? No skąd?
<br />
Matka cieszyła się na te święta jak głupia. Ona zawsze tak miała. A już
fakt, że cała rodzina pozna Nielsa ekscytował ją chyba najbardziej. Mnie
jakoś niespecjalnie.
<br />
Nie ufałem już temu człowiekowi ani trochę. Nie chciałem mu ufać. Był dziwny i coś tu nie grało. Nie wiedziałem tylko, co.
<br />
I właśnie stałem przed jednym z sklepów, zastanawiając się, co kupić
temu bucowi. Spędziłem już trzy godziny w centrum handlowym, łażąc od
sklepu do sklepu i kupując drobiazgi dla bliskich. A teraz przyszła
kolej na Nielsa. Co mam mu kupić, do cholery?!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-18, 02:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Po
pamiętnej nocy gdy Seth wydarł na niego (słusznie) swoją śliczną buźkę,
Nielsowi udało się trochę uspokoić i nabrać do wszystkiego dystansu.
<br />
Znowu mógł kochać się z Katją i tylko czasem porównywać ją do innych,
ale chwilę później był gotów powiedzieć, że przecież nie mógł wiedzieć
jak robił to Seth, ponieważ...
<br />
Ponieważ to nigdy się nie wydarzyło.
<br />
Tak, skuteczna technika wyparcia zadziałała na tyle by mógł w nią nawet
uwierzyć, choć i dla niego było to w jakiś sposób... Niezrozumiałe.
<br />
Święta były już za pasem i chociaż przygotował się psychicznie na
spędzenie ich w samotności, stał teraz przed jedną ze sklepowych witryn,
zastanawiając się co mógłby kupić temu członkowi rodziny, o którym
wiedział naprawdę niewiele.
<br />
Chciał mu sprezentować taki zabawny, osobisty mikrofon ale nie mógłby mu
tego wręczyć w obecności reszty rodziny. A szkoda, Niels wciąż nie
rozumiał dlaczego liczyła się dla nich tylko ta durna kancelaria. Taki
głos marnował się w durnej pizzerii...
<br />
Odkąd zdarzyło mu się opuścić jeden z koncertów Plan Three, drugi raz
nie popełnił już tej samej pomyłki - stawiał się dzielnie co każdy
piątek i choć nie był już taki żywiołowy co wcześniej (głównie przez
dystans, jaki pojawił się między nim a Sethem) zawsze nucił z nimi każdą
piosenkę i uśmiechał się gdy kolejka po autografy sięgała daleko,
daleko za drzwi lokalu.
<br />
Dzieciak był zdolny i miał potencjał jakich nie można już było spotkać w tych czasach.
<br />
Może powinien mu kupić jajka żeby robił sobie z nich ten śmieszny koktajl dla śpiewaków?
<br />
Poprawił zapięcia czarnego, eleganckiego płaszcza (Katja lubiła gdy w
nim chodził, choć czuł się w nim jak pe... Jak elegancik) i nagle...
<br />
Nagle dostrzegł Setha, wpatrującego się z tak samo zniechęconą miną co on, tylko wystawa obejmowała chyba zegarki.
<br />
Przyszło mu do głowy coś bardzo, bardzo głupiego i chociaż wydawało się
to raczej żałosne, wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał jego numer,
uśmiechając się przy tym lekko.
<br />
Nie wiedział dlaczego jego serce ruszyło wściekłym galopem, ani dlaczego nie mógł przestać się uśmiechać.
<br />
- Seth. - Odezwał się zanim zdążył to zrobić dzieciak. - Popraw szalik
bo się przeziębisz. - Wymruczał, idąc powolutku w jego kierunku.
<br />
Śmieszyło go to jak obracał głową we wszystkie strony, posyłając w górę
kaskady jasnych włosów. Wyglądał przy tym jakby reklamował farbę albo
szampon do włosów.
<br />
Taki z super odżywiającymi drobinkami hia... hiarulo...
<br />
Kurwa.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-18, 02:35<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://data.whicdn.com/images/64265961/large.gif" />
<br />
Może zegarek? Mężczyźni lubili zegarki, prawda? Zegarek i cygaro. Niels
dużo palił. Hm... A może jakaś ładna koszula? Nie, to pewnie kupi matka.
Perfumy? Nie znałem nuty zapachowej, którą by ten człowiek preferował.
Chyba jednak zegarek. Kurwa, to takie trudne.
<br />
Usłyszałem dźwięk swojego telefonu. Zmarszczyłem brwi, wyciągając go. Niels. Czego chciał?
<br />
Westchnąłem ciężko, odbierając, ale nawet nie zdążyłem się odezwać, bo on był pierwszy.
<br />
"Seth, popraw szalik, bo się przeziębisz". Uniosłem brew ku górze,
spoglądając w górę. Byłem w galerii, do chuja pana, przecież tu było
ciepło. W zasadzie zastanawiałem się, czy nie zdjąć kurtki.
<br />
Zacząłem się rozglądać, bo przecież gdzieś musiał mnie widzieć. I
zauważyłem go, gdy był już tuż przy mnie. Rozłączyłem się więc i
uniosłem brew ku górze.
<br />
- Jesteśmy w budynku, Niels. Raczej nie zmarznę - parsknąłem śmiechem, rozglądając się za matką.
<br />
Nie było jej?
<br />
- A mojej mamy nie ma z tobą?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-18, 02:48<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Kawa z Betty. - Odrzekł kwaśno, wkładając w imię tej rudej małpy tyle
wstrętu ile się dało. - Powiedz mi, jak to się dzieje, że twoja mama
zadaje się z taką...
<br />
Nie dokończył, posyłając mu porozumiewawczy uśmiech.
<br />
Ściągnął z ramion płaszcz i przewiesił go sobie przez ramię, rozglądając
się po wszystkich tych wiankach, bombkach i bałwankach, które ciągnęły
się przez galerię jak okiem sięgnąć.
<br />
- Totalnie ich posrało z tymi świętami. - Burknął, o mało nie
wypuszczając z rąk dwudziestu toreb, wypakowany po brzegi prezentami.
<br />
Większość z nich należała do Katji, a on (jak to dobry i posłuszny
facet) nosił je za nią po całej galerii, nie wyrzekając przy tym ani
jednego słowa skargi.
<br />
- Jak zakupy? - Spytał, marząc o papierosie i czymś tłustym do żarcia.
Te kawki z mlekiem beztłuszczowym, które uwielbiały Katja i jej
przyjaciółki jakoś w ogóle do niego nie przemawiały.
<br />
- Nie chciałbyś się ze mną przejść coś zjeść? - Rozejrzał się wokół,
ale najwyraźniej nie znajdowali się teraz na piętrze jadalnym - Jest tu w
ogóle co żreć?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-18, 02:56<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie lubię świąt. Zakupy nieźle - przyznałem, wzruszając ramionami.
<br />
Nagle taki miły? Podejrzane.
<br />
- Nie, dzięki, muszę jeszcze dokupić kilka rzeczy. Poza tym, właśnie Betty się zbliża, a wolałbym...
<br />
- Och, cześć Seth!
<br />
- Cześć - mruknąłem niechętnie, dając się ucałować w policzek.
<br />
- Dołączysz do nas? Właśnie idziemy coś zjeść w cudownej greckiej restauracyjce tu na górze.
<br />
- Nie, dziękuję, ale mam jeszcze trochę zakupów do zrobienia. Na razie!
<br />
Szybko odszedłem stamtąd.
<br />
Przyszło mi do głowy jednak, co kupić. I byłem pewien, że ten prezent będzie bombowy.
<br />
<br />
Moją matkę pogrzało. Kupiła kolejny milion ozdób świątecznych i tym
razem zatrudniła też Nielsa do wieszania tego wszystkiego na dom. A
potem ubierania choinki, gdy ona zajmowała się gotowaniem. I tak ten
okres świąteczny płynął. Wszystkie prezenty już skompletowałem i gdy
rodzina przybyła do nas tłumnie, wszystko leżało pod ogromną, żywą
choinką, a w całym salonie pachniało świerkiem.
<br />
Niels czuł się ewidentnie zagubiony i trzymał się blisko mojej matki,
ewidentnie patrzono na niego "spod byka". Babka była niezwykle
niezadowolona faktem, że Walerija, jakaś kuzynka piąta woda po kisielu
niemal uwielbiała każdy aspekt Ameryki. Ekscytowała się indykiem, który
pachniał na stole, intrygowały ją słodkie ziemniaczki, czy cały
oświetlony dom i ogród, co nie miało miejsca w Ukrainie. Bawiło mnie to,
ale mama wyraźnie nie potrafiła zareagować w sposób, który zachwyciłby
jej matkę. Rodzina ze strony mojego ojca nie była szczęśliwa ze względu
na obecność Nielsa, ewidentnie czuli się niezbyt miło z tego powodu. W
końcu trochę podsiada mojego tatę, który zmarł coś ponad rok temu.
Dawno, jasne, ale... Tak, byłem w stanie zrozumieć te uczucia. Chyba
bardziej, niż ktokolwiek inny.
<br />
Ja wolałem trzymać się na uboczu i zająłem się najmłodszymi.
Szczególnie, że przez ostatnie dni sypał śnieg na potęgę i teraz było go
naprawdę dużo. Biegałem więc z maluchami, rzucałem się śnieżkami i
lepiliśmy wspólnie bałwana. Czułem się znowu jak małe dziecko i to było
absolutnie fantastyczne.
<br />
Dopóki Niels nie wyszedł zapalić i nie oberwał przypadkiem śnieżką. Alisson się uchyliła, a to spryciula.
<br />
- O, przepraszam! - krzyknąłem, machając do niego.
<br />
Byłem cały w śniegu, a czarny płaszcz był w zasadzie biały. Zresztą
zaraz dzieci obrzuciły mnie śnieżkami, a ja zakrywając się i śmiejąc
opadłem na biały puch.
<br />
To zrobię aniołka, a co!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-18, 03:10<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">
- Rusz swój zgrabny tyłek i pomóż mi, do cholery, zejść z tego dachu! -
Jego krzyk jest nieco piskliwy, ale wciąż stara się być dzielny. Od
upadku z ponad piętnastu metrów dzieli go jeden nieszczęśliwy ruch.
<br />
- Co? - Słyszy jej mocno stłumiony okrzyk, w którym pobrzmiewa zniecierpliwienie. - Nie wygłupiaj się i złaź, Niels.
<br />
Jęczygłośno, starając się uchwycić łba renifera, ale plastikowy... skurwiel... jest... za daleko!
<br />
- Aaaaach! - Wydziera się, puszczając rynnę.
<br />
Upadek jest tak głośny i wstrząsający, że przez chwilę po prostu leży
bez ruchu, próbując nabrać na nowo ostrości widzenia. Biel powoli
przeistacza się w kolory i teraz może dostrzec pochyloną nad sobą drobną
sylwetkę Katji.
<br />
- Kochanie, prosiłam cię żebyś streszczał się z tymi lampkami. Ja wiem,
że podoba ci się, że tyle napadało tego śniegu, no mi też przecież to
się podoba. Ale każdy tu ma swoje zadanie, ok? Ktoś musi mi pomóc z
kaczką. </span>
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> - Ale gwiazdę zawsze wieszała moja
mała gwiazda. - Katja uśmiecha się ładnie, biorąc swojego syna za rękę. -
Proszę, skarbie. Czyń honory.
<br />
I nagle tak dziwnie jest mu obserwować na tej raczej zamyślonej i
smutnej twarzy autentyczną i rozbrajającą radość dziecka, gdy szczupłe
nogi pokonują szczeble drabiny i ozdoba ląduje w końcu na skończonym
drzewku świątecznym.
<br />
Niels kiwa głową, wsuwając dłonie do kieszeni. Jest mu głupio, że czuje
się tak dobrze, zupełnie jakby nagle stał się miękkim ojczulkiem.
<br />
Zewsząd pachnie jedzeniem i przyprawami, skarpety zwisają z każdego kominka, a Seth...
<br />
Nie jest już chyba taki zły.
<br />
I to jest chyba w tym wszystkim najlepsze. </span>
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> - Mam tyle roboty, że zaraz umrę, a...
Jestem w dupie, Niels. Zrobiłam już chyba trzysta warenyków, a zostało
mi pewnie drugie tyle. Poczęstowałbyś mnie papierosem?
<br />
- Ware-co? - Zapytał cicho, marszcząc brwi. - Nie lubisz moich
papierosów. - Dodał, gdy jej smukłe palce pomiętosiły chwilę filtr
papierosa.
<br />
- Pierogi. - Wyjaśniła mu tak jakby to było coś oczywistego. - Zobacz,
nie widzisz trzystu podejrzanych, malutkich zawiniątek z ciasta?
<br />
- Nie musisz być taka oschła. - Zauważył, oglądając jeden pieróg z bliska. - Są bardzo ładne.
<br />
- Dziękuję. - Jęknęła, przyjmując strapioną minę. - Przepraszam, po
prostu jestem już zmęczona, a przecież nawet się nie zaczęło. Do tego...
Tak się boję co powie o tobie rodzina Stevena... - Westchnęła, ujmując
go za dłoń. - Na pewno nie będą zachwyceni, że związałam się z kimś rok
po jego śmierci. Pewnie powinnam być starą i smutną wdową przez następne
dziesięć lat. - Zerknęła na niego, jakby chciała się upewnić, że
słuchał tego smętnego monologu.
<br />
Strzepnęła popiół z papierosa i uśmiechnęła się gorzko, odsuwając na bok torbę z mąką.
<br />
- Są jeszcze pelmeni. - Dodała, wydając mu się nagle dziwnie zamyśloną.
- To takie z grzybami. Wiesz co to grzyby? Przepraszam, oczywiście, że
wiesz. Widzisz, robię to wszystko ponieważ w tym roku zjedzie się moja
rodzina z Ukrainy. Oni... - Urwała, sięgając bo niedawno otwartą butelkę
wina. Wino zostało zakupione do podlania nim kaczki, ale Niels
podejrzewał, że z momentem kiedy usta Katji zetknęły się z szyjką
butelki jego przeznaczeniem stanie się jej żołądek.
<br />
Huh, no trochę to poetycko to ujął.
<br />
- Oni co? - Spytał wreszcie, gdy milczenie wyjątkowo się przeciągało.
<br />
- Obrażeni. Na mnie. Długa historia.
<br />
- Zdaje się, że masz do zrobienia trzysta pale... wery... Mniejsza z
tym. - Machnął dłonią. - Wydaje mi się, że to sporo czasu. </span>
<br />
<br />
- Pójdę zapalić. - Wymruczał, nie fatygując się nawet z zakładaniem płaszcza, mimo że na dworze panowała minusowa temperatura.
<br />
Jakoś nie mógł się wczuć w to towarzystwo bogatych, szczęśliwych ludzi,
dociekliwych pytań i spojrzeń pod tytułem "kim ty jesteś, i co robi z
tobą ta cudowna kobieta?". Spojrzenia z ostatniego rodzaju posyłali mu
szczególnie członkowie rodziny od strony tego całego Stevena. Nie żeby
coś do niego miał, facet był w końcu martwy...
<br />
A w drugim narożniku ci posrani Ukraińcy. Nie żeby miał coś do cycatych
blondyneczek jak ta... Walerka, czy jak tam jej było. Ale do grubych
beczek z resztką siwych włosów, jak ta cała Aneczka... Cholera, babsko
było okropne.
<br />
Non stop wykluczała go z rozmowy, w której brała udział Katja ; zupełnie tak jakby rozmowy damsko-męskie stanowiły coś złego.
<br />
I chłopi też właściwie trzymali się razem. Pili mnóstwo wódki na
wszystkich patrzyli spode łba. Raz udało mu się nawet usłyszeć coś w
rodzaju "spaprani Amerykanije" albo coś w tym stylu...
<br />
Kij ich wiedział, mieli dziwny akcent.
<br />
Pomachał dzieciakom, posyłając im krzywy uśmiech.
<br />
Te małe bąki przewracające się w śniegu wyglądały jak stado pieprzonych
mrówek - kolorowe, wirujące i drące się ile sił w płucach, musiały
przyprawiać sąsiadów o zawał serca lub nerwicę.
<br />
Usłyszał dźwięk telefonu więc sięgnął do kieszeni, by go odebrać.
<br />
- No i kto do mnie... AŁ! - Warknął, spluwając śniegiem i resztką
papierosa na ziemię. Rozejrzał się czujnie po armii zasrańców by wyłowić
wśród nich winnego, kiedy dobiegło go radosne:
<br />
- O, przepraszam!
<br />
I nie musiał szukać żeby wiedzieć do kogo należał ten głos.
<br />
Nie był jednak zły. Zamiast tego sięgnął po trochę śniegu i uformował z
niego super wielką kulę, posyłając ją prosto w robiącego aniołka
blondyna.
<br />
- O, przepraszam! - Sparodiował jego głos, puszczając przy tym oczko.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-18, 03:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Parsknął śmiechem i śniegiem, gdy dostał tymi śnieżkami tyle, ile tylko się dało.
<br />
Po godzinie takiej zabawy miał mokrą każdą rzecz, jaką miał na sobie,
nawet majtki. Musiał się więc przebrać i pomóc zrobić to samo z
maluchami, które były w podobnym stanie.
<br />
Gdy zasiedli do prezentów, które miały miejsce przed kolacją wszyscy,
którzy bawili się na śniegu mieli przed sobą kubek gorącej czekolady z
piankami.
<br />
Tak się zabawnie złożyło, że pierwsze z brzegu były prezenty dla Nielsa.
Rozdawałem je, jako pan domu. To strasznie zabawne uczucie.
Uśmiechnąłem się, widząc swój pakunek. Wokół Nielsa było już kilka
zawiniątek - cygara, koniaki, whisky, organizery, to wszystko można było
tam znaleźć. Byłem pewien, że mój prezent jest tym najlepszym, bo
składał się z kilku elementów i byłem bardzo ciekaw miny mężczyzny.
<br />
Przede wszystkim, był tam zegarek. Stalowy, wykonany naprawdę świetnie i
niezbyt tani, trzeba było to przyznać. Kolejno zestaw trzech najwyższej
jakości cygar. Woda toaletowa. Łaziłem za matką, żeby mi powiedziała o
zapachu i wybadała temat chyba przez pół miesiąca. Ale się udało. Zapach
nie był zbyt mocny, ale zdecydowanie męski. Trochę taki... intymny.
Przywoływał przynajmniej właśnie dla mnie takie wrażenia. Intymności.
Myślę, że moja matka będzie szalała za tym zapachem.
<br />
Ale to wcale nie był koniec, bo były tam jeszcze trzy kupony. Jeden, na
kolację we dwoje w chmurach, drugi dotyczył paintballa dla kilku osób i
trzeci na skok z spadochronu.
<br />
Uśmiechnąłem się, gdy Niels spojrzał na mnie chyba zmieszany.
<br />
- Wesołych świąt, Niels.
<br />
<br />
<a class="postlink" href="http://www.wyjatkowyprezent.pl/prezent/podniebna-kolacja-dla-dwojga-dinner-in-the-sky" rel="nofollow" target="_blank">http://www.wyjatkowypreze...nner-in-the-sky</a>
<br />
<a class="postlink" href="http://www.chrono24.pl/omega/omega-speedmaster-broad-arrow-coaxial--id3263156.htm" rel="nofollow" target="_blank">http://www.chrono24.pl/om...--id3263156.htm</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-18, 03:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Czuł
się wręcz niewłaściwie, kiedy przy jego miejscu rósł i rósł stosik
prezentów, niektórych małych, innych naprawdę imponująco wielkich -
trochę bał się je otwierać, podejrzewając, że jeśli zrobi to przy tych
wszystkich ludziach, narazi się na ich zniesmaczenie i pogardę.
<br />
Zawsze wykrzykiwał różne dziwne rzeczy kiedy otrzymywał naprawdę udany
prezent - nie umiał tego w sobie zdusić odkąd był małym dzieciakiem.
<br />
Wreszcie przyszła kolej na resztę rodziny i powstrzymując się od
dłubania w paczkach, Niels podążał spojrzeniem za rozćwierkanym Sethem,
śmiejąc się za każdym razem gdy chłopak zobaczył swoje imię na jakimś
pudle.
<br />
W końcu każda osoba znajdująca się w wielkim salonie była zajęta
otwieraniem własnych niespodzianek i Niels ukradkiem rzucił się do
pudełka, które wyglądało mu na najfajniejsze.
<br />
Odkrywał po kolei wszystkie fanty, czując po każdym następnym, że jest coraz bliżej zawału, albo chorego odlotu.
<br />
Ten zegarek - Niels aż wstrzymał oddech, wpatrując się w "maleństwo"
rozwinięte na swej dłoni wielkimi oczami. Przecież to musiało kosztować
naprawdę grube pieniądze...
<br />
Zerknął na Katję, która pozwalała właśnie ciotce pomóc w odpakowaniu prezentu, tego od Nielsa.
<br />
Zapiął zegarek, wyrzucając ukradkowo ten stary pod stół (i tak już się
przycinał) i podszedł do niej wolno, rozciągając usta w zagadkowym
uśmiechu.
<br />
Kolia prezentowała się na niej idealnie - Katja wyglądała jak milion
dolarów i... Właściwie, gdyby tak przeliczyć wszystko to, co się na niej
znajdowało, to musiała być tyle (dosłownie) warta.
<br />
Starsze kobiety westchnęły tęsknie, spoglądając na ich szczęście.
Mężczyźni odwracali wzrok i burczeli do siebie coś typu "na początku to i
ja tak...".
<br />
Wtedy poczuł nagły impuls by znowu zerknąć na Setha.
<br />
Akurat w momencie kiedy zdzierał papier z pudełka z cholernym mikrofonem.
<br />
Pomyślał o tym wcześniej, pisząc tuż pod papierem wielkie i czerwone
"OTWÓRZ MNIE KIEDY BĘDZIESZ JUŻ SAM", ale i tak bał się, że chłopak
pominie treść i po prostu je otworzy.
<br />
Nie, na szczęście tego nie zrobił - popatrzył tylko tęsknie i odłożył je z namaszczeniem na bok, biorąc się za kolejne fanty.
<br />
Tak się akurat składało, że oprócz tego Seth otrzymał od Nielsa
odtwarzacz dvd z paroma ręcznie (tak, przez niego) montowanymi
materiałami z koncertów i ich wspólne zdjęcie, gdzie chłopaki wyglądali
naprawdę super, a (gdzieś tam w tle) tkwił on z różowym wiankiem na
głowie.
<br />
Nie wiedział co więcej powinien mu ofiarować, ale dorzucił do tego bardzo drogie skórzane rękawiczki z rockowymi ćwiekami i...
<br />
To był tylko żart. Może głupi i... Ale przecież nie podpisał od kogo, może się nie domyśli?
<br />
Tak, była to bielizna. Wściekle amarantowy wyuzdany komplecik dla transwestytów.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-18, 03:56<br />
<hr />
<span class="postbody">O
kurczę. Nie spodziewałem się tylu fajnych prezentów. Na ogół były takie
meh albo ledwie przystępne. Te w tym roku prezentowały się naprawdę
genialnie.
<br />
Było kilka płyt z datami na nich napisanymi i zawsze tym samym miejscem.
Czyżby Niels nagrywał koncerty? To by było całkiem miłe, ale też...
kurczę, intymne. Tak chyba trochę.
<br />
Skórzane rękawiczki były absolutnie genialne i strasznie mi się
podobały, ale bielizna... to mnie zaskoczyło. Oczywiście, że miałem
przypuszczenia co do tego, kto to dał. Nikt w mojej rodzinie gdy nie
miał tak durnego pomysłu, żeby kupić coś podobnego właśnie mnie, a
przecież to Niels od początku myślał, że jestem dziewczyną. To było
raczej oczywiste. Niemniej jednak nie chciałem tego wyjmować jakoś
bardziej z pudełka. Spaliłbym się ze wstydu, gdyby ktoś to zobaczył.
Postanowiłem przyjrzeć się temu dziwnemu czemuś później, gdy będę już
sam. Zresztą tak samo, jak mikrofonowi, byłem go cholernie ciekaw. Ale
na te fanty trzeba było poczekać do skończenia kolacji.
<br />
Zauważyłem, że zegarek bardzo Nielsowi się spodobał. To dobrze.
Uśmiechnąłem się lekko, gdy ten od razu go założył. To było... miłe.
<br />
Postanowiłem założyć skórzane rękawiczki, czując, jak bardzo są wygodne.
<br />
Wszyscy zasiedliśmy do stołu w nowej biżuterii, pachnący nowymi
perfumami albo mając nowe ubranka. W zasadzie było bardzo ciepło. Miło i
rodzinnie. Bezpiecznie. Przynajmniej do czasu, gdy Walerija znów nie
zaczęła rozmawiać z moją matką, wypytując ją o takie rzeczy, jak
przygotować świątecznego indyka i tak dalej. Nikogo raczej to nie
drażniło ogólnie rzecz biorąc, ale najwidoczniej to, co dla mnie było
zupełnie neutralne, dla babci stanowiło jakąś absolutną urazę.
Świadczyła o tym jej reakcja.
<br />
- Prypynyty tak sebe vesty* - usłyszałem mocne fuknięcie babki,
widocznie zgorszona. Wrogie spojrzenia większości rodziny mojej matki
świadczyły o tym, że faktycznie było coś trochę nie w porządku.
Przynajmniej dla nich.
<br />
Uniosłem spojrzenie na nią, ewidentnie zaskoczony mocnymi słowami.
<br />
- Shcho tse**? - alerija była ewidentnie zszokowana tym atakiem. Nie zrozumiała tego, nie ona jedyna zresztą.
<br />
Widziałem, że Niels był absolutnie zagubiony.
<br />
- Vy Ukrayinsʹkoyi , shcho ne amerykansʹkyy! Diyutʹ yak*** - Jad jaki
się wylewał z niej był niesamowity. Niels naprawdę czuł się zagubiony.
<br />
- Właśnie opieprzają ją za to, że interesuje się amerykańską kulturą - wyjaśniłem Nielsowi i spojrzałem na babcię.
<br />
Nie mówiła ona w języku angielskim niemalże w ogóle, była chyba trochę
za stara na to, aby się tego nauczyć. Nie było jej to potrzebne zresztą,
nie chciała przecież utrzymywać kontaktów z moim ojcem.
<br />
-Ne perestaratysya , babusya , tse prosto tsikavistʹ**** - uśmiechnąłem
się ciepło, nie chciałem, aby ta awantura płynęła w dalszym ciągu. Nie
miało to sensu.
<br />
I sądziłem, że to wszystko, ale niestety okazało się, że nie do końca.
<br />
- Chomu vy podyvitʹsya, yak zhinky?***** - Złośliwy wujek spojrzał na mnie, unosząc brew ku górze.
<br />
- A teraz pytają mnie, dlaczego wyglądam jak kobieta.
<br />
Wzruszyłem ramionami. Wujek już rozumiał język angielski.
<br />
- Nie wyglądam.
<br />
- Katja, pohano vykhovuye syna , vona ne maye Ukrayina******.
<br />
- A teraz mówi mojej mamie, że nie umie mnie wychować, bo nie zachowuję się jak Ukraińczyk.
<br />
Ewidentnie nie robiło to na mnie wrażenia. I chyba dobrze.
<br />
<br />
Wszelkie tłumaczenia brane są z Google Translate, jako że mój ukraiński nie istnieje. Wobec czego za wszelkie błędy przepraszam.
<br />
*(припинити так себе вести) - Przestań tak się zachowywać
<br />
**(що це) - "O co chodzi?"
<br />
***(Ви Української , що не американський, діють як) - "Jesteś Ukrainką, nie Amerykanką, zachowuj się tak!"
<br />
****(не перестаратися , бабуся , це просто цікавість) - Nie przesadzaj, babciu, to tylko ciekawość.
<br />
*****(чому ви подивіться, як жінки) - "Dlaczego wyglądasz jak kobieta?"
<br />
******(погано виховує сина , вона не має Україна) - "Źle wychowujesz syna, nie ma w nim Ukrainy"</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-18, 18:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Dzieciaki
latały w jedną i drugą, drąc się przy tym jakby co najmniej ujrzały
świętego Mikołaja - chłopcy trzymali w dłoniach swoje samoloty i
żołnierzyków, dziewczynki wymieniały się ubrankami dla lalek, maluchy
obśliniały grzechotki i pluszaki, wydając przy tym bliżej
niezidentyfikowane odgłosy, które Nielsowi jakoś nie bardzo przypadły do
gustu.
<br />
Nowiutki zegarek zajmował zaszczytne miejsce na jego lewym nadgarstku i z
ledwością tylko powstrzymywał się od tego by nie spoglądać na niego
częściej niż co pół minuty (mógł przecież zobaczyć na wskazówkach, że
minęło tylko cholerne trzydzieści sekund). Maleństwo (od razu go tak
nazwał, był zbyt piękny żeby nazywać go tylko zegarkiem) było tak
wypasione i piękne, że niewiele brakowało a mógłby wziąć z nim ślub - te
odlotowe wskazówki, wypasiony pasek i - kurwa mać - wszystko było w nim
idealne.
<br />
Jednak facet wiedział co kupić facetowi, to była najszczersza prawda.
Jasne, że cieszył się z tej koszuli i kompletu slipów od Katji, ale...
<br />
Ale prezenty od Setha przewyższały jej poziom o całe niebo.
<br />
Kolacja była przepyszna - wszystkie domowe potrawy kosztowały jakby
robił je ktoś wychowany w kuchni, ktoś nigdy z niej nie wychodzący -
Niels nie miał pojęcia, że jego królowa potrafiła tak dobrze gotować. To
było zadziwiające - prawniczka tworząca takie specjały?
<br />
Mmm.
<br />
Zaśmiał się kiedy jedna z dziewczynek (wyjątkowo się do niego przykleiła) ukradła mu z widelca soczysty kawałek gęsiny.
<br />
Mama blondyneczki chciała na nią nakrzyczeć, ale Niels pokręcił głową,
dając znak, że było to absolutnie w porządku - przecież złośnica miała
już wszystkie zęby, nie obśliniła mu widelca - mógł spokojnie jeść
dalej.
<br />
I wtedy nagle rozegrała się przed nim dość... osobliwa scena.
<br />
Seth wydawał się być całkowicie niewzruszony wybuchem staruchy, ale
jasnowłosa kuzyneczka wyraźnie się zawstydziła, spuszczając głowę ze
smutną miną.
<br />
- Że wyglądasz jak... Dlaczego nie zachowujesz się jak Ukrainiec, że niby co? Proszę cię.
<br />
Przewrócił oczami, czując nagłe uderzenie wściekłości. Nie zamierzał
pozwalać na to by Setha obrażano w jego własnym domu, na ich własnych
świętach.
<br />
Nie po to wieszał te cholerne lampki a Katja robiła ponad pół tysiąca cholernych pierogów.
<br />
Nie po to Seth był tak... miły.
<br />
- Moim zdaniem wyglądasz bardziej męsko od wszystkich facetów, którzy
się tutaj zebrali. - Powiedział głośno, spoglądając po wszystkich
zebranych takim wzrokiem, jakim nigdy nie ośmielił się spojrzeć w
towarzystwie Katji i jej syna.
<br />
Wiedział jak wtedy wyglądał, jak zmieniały się jego rysy i aura, jaką sobą rozsiewał kiedy udawał idealnego partnera i kumpla.
<br />
- I z tego co wiem jesteś zarówno z Ukrainy co z AMERYKI, prawda? -
Dodał buńczucznie, pochylając się na swoim siedzeniu. - Możesz chyba
grać w e... baseball odbijając pierogi.
<br />
Czekał, mierząc się z babką i paroma wujami wrogim spojrzeniem, dopóki ta się wreszcie nie odezwała.
<br />
- OK. - Powiedziała tylko i wróciła do jedzenia barszczu. Ukraińskiego, oczywiście.
<br />
Nie patrzył na Setha, choć miał wielką ochotę by to uczynić. Spojrzał za to na Katję, która ukradkiem posłała mu całusa.
<br />
I to właściwie nie była taka najgorsza zapłata.
<br />
<br />
Pił koniak, pił szkocką, pił też glock (świąteczny napój skandynawski),
który Katja zrobiła własnoręcznie jeszcze dwa dni temu, z myślą o jego
pochodzeniu, pił wódkę, a nawet skusił się na lampkę wina, którą
wcisnęła w niego ciocia Bella (w rzeczywistości miała na imię Christina,
ale wszyscy tak na nią wołali, więc nie dyskutował).
<br />
Nażarł się tak, że pod koniec musiał odpiąć guzik w spodniach - jego
brzuch w każdej chwili mógł eksplodować - na szczęście zauważył, że w
podobny sposób zachował się niemal każdy mężczyzna, nie czuł się więc
wyjątkowo skrępowany.
<br />
Później trochę osób poszło na górę kłaść dzieciaki, niektórzy
poprzebierali się w dresy i świąteczne swetry - Seth dostał od swojej
babci fioletowy golf z piękną głową bałwana, który nałożył dumnie na
swój wątły tors.
<br />
Śmiesznie w nim wyglądał, całkiem...
<br />
- CZAS NA KARTY! - Ciocia Bella uśmiechnęła się w sposób, który mówił Nielsowi, że karty były tu chyba rodzinną tradycją.
<br />
Powiódł spojrzeniem po twarzach zgromadzonych wokół stołu dorosłych
członków rodziny - niektórzy przyjęli dość kwaśną minę, inni wyłamywali
sobie nerwowo ręce - słowem : coś tu było nie tak.
<br />
- W porządku, ciociu. - Katja westchnęła głęboko i zniknęła na chwilę w
kuchni, wracając z drewnianym pudełkiem. Kiedy je otworzyła, ze środka
aż posypały się wspomniane wcześniej karty - było ich tam chyba z
dziesięć talii!
<br />
No tak, na wielką rodzinę wielka talia kart, to było całkiem logiczne.
<br />
- Pójdę zapal... - Zaproponował obronnie, ale ciotka wciskała mu już pudełko, skrzecząc :
<br />
- Będziesz rozdawał i sędziował to się nauczysz! Tu masz symbole,
jesteśmy podzieleni na cztery drużyny, każda po pięć osób. Jest też
piąta drużyna chycli, oni muszą łapać nasze sygnały. Jak masz dopasowany
kolor to bez słów...
<br />
<br />
- Oszustwo! - Wykrzyknął, koło drugiej w nocy, kiedy grał akurat w
drużynie chycli. Ciocia Bella zmierzyła go wrogim spojrzeniem i bardzo
powoli wyłożyła karty na stół, wybuchając piskliwym śmiechem.
<br />
- Brawo, mój drogi! Mamy nowego mistrza gry! - Pozbierali karty do
pudełka (ku wyraźnej uldze wujka Teda i młodej Gabrielle) i powiedli
zmęczonymi spojrzeniami po swoich zadowolonych, nażartych i lekko
wstawionych buźkach.
<br />
- Tsi svyata mozhutʹ buty bilʹsh ukrayinsʹke. * - Odezwała się babka,
kierując spojrzenie na wtuloną w jego ramię Katję. Była już bardzo
zaspana. - Ale ne nayhirshe. **
<br />
- Dziękuję, mamo. - Wymruczała (mimo wszystko) po angielsku, tłumiąc
ziewnięcie. - Pójdę się już położyć. - Dodała, głaszcząc go po karku.
Pocałował ją lekko i odprowadził spojrzeniem na samą górę schodów,
dolewając sobie jeszcze trochę szkockiej.
<br />
- No to ostatniego i do łóżek. - Andrij poczochrał się po łysiejącej
już głowie, poprawiając koc na córeczce, która usnęła mu na kolanach.
Mała wytrzymała najdłużej z całej dzieciarni, chcąc patrzeć jak dorośli
grają w karty i piją alkohol.
<br />
Takie dzieciaki na ogół zdarzały się w rodzinach i nie były niczym
dziwnym, po prostu niektóre z nich bardziej ciągnęło do dorosłości od
innych.
<br />
Niels potarł kąciki oczu i poczekał aż wszyscy zbiorą się od wielkiego
stołu by móc z niego posprzątać resztki i pozanosić talerze do lodówki,
szafki, spiżarni i tym podobne - zostało tego naprawdę od cholery i
mimo, że oczy mu się same zamykały, to szkoda było tego zmarnować.
<br />
Wreszcie, gdy zegar wybił wpół do trzeciej, poczłapał ciężko po
schodach, dostrzegając na korytarzu rząd zamkniętych drzwi, za którymi
spało teraz koło pięćdziesięciu istot ludzkich.
<br />
Uśmiechnął się na myśl o dzieciakach, przytulających do siebie swoje
prezenty i nażartych rodzicach, usypiających z szumem w głowie (oj,
każdy dzisiaj trochę wypił).
<br />
Jeszcze chwila i sam sobie tak słodko uśnie.
<br />
Chciał tylko jeszcze wejść do Setha i... podziękować mu za prezent.
<br />
No i zapytać się czy mikrofon przypadł mu do gustu - w końcu nie był to byle jaki mikrofon, prawda?
<br />
Zapukał i poczekał, ściągając z siebie niewygodną marynarkę (nie znosił
marynarek). Przewiesił ją sobie przez ramię, spoglądając na ubranie z
wyraźną odrazą.
<br />
Marynarki. Ohyda.
<br />
<br />
*Ці свята можуть бути більш українське. - Te święta mogły być bardziej ukraińskie.
<br />
**Але не найгірше. - Ale nie były takie najgorsze.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-18, 19:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Ta
agresywna reakcja mocno mnie zaskoczyła. Absolutnie nie przejmowałem
się tymi opiniami, bo przecież nie znałem tych ludzi. Wyraźnie byli
zaskoczeni, że moja matka zadbała o to, abym znał język ojczysty. I
doskonale wiedziałem, że jestem z Europy, a moje korzenie są
słowiańskie. Nie była to dla mnie absolutnie żadne zaskoczenie, wobec
czego te słowa to były tylko słowa i nic więcej. Uśmiechnąłem się lekko,
słysząc to absolutne zirytowanie i wściekłość. Może nie powinienem, bo
to przecież moja babka, ale... Nie odezwałem się. Uznałem, że lepiej
będzie, jeśli w ogóle się już nie odezwę - nie było sensu, aby
komentować to bardziej.
<br />
To był naprawdę trudny dzień. Dużo rozmów, wrzawy, krzyczących dzieci,
jeżdżących i pipczących zabawek, płaczu, śmiechu, alkoholu i jedzenia.
<br />
Nic dziwnego, że gdy w końcu wszyscy wynieśli się spać, ja także z pewną
ulgą poszedłem do siebie. Ziewnąłem, zdejmując z siebie świąteczny
sweter. W końcu więcej swobody.
<br />
Myślałem, czy nie pójść pod prysznic. Skłonny byłem odstąpić od tego
pomysłu, ale gdy tylko powąchałem się... bleh, jednak nie obejdzie się
bez tego.
<br />
Przeszedłem więc przez całe pomieszczenie, zmierzając do jednych z
drzwi. Były wyjściowe, do łazienki i jeszcze jedne. Nazywałem
pomieszczenie za nimi "centrum dowodzenia". Trochę to tak wyglądało, był
tam sprzęt komputerowy, półki z książkami i tak dalej.
<br />
Łazienka była całkiem przestronna i czerwona - ot, taki mój pomysł. Zawsze chciałem mieć czerwoną łazienkę. Czemu nie?
<br />
Gdy wyszedłem już spod prysznica i szukałem pidżamy, usłyszałem pukanie.
Przymknąłem czarną szafę, zawiązałem mocniej ręcznik na biodrach i
otworzyłem drzwi.
<br />
A tam nikt inny, jak Niels. Uniosłem brew ku górze, zaskoczony jego obecnością.
<br />
- Coś się stało?
<br />
Nie wytarłem się dokładnie, więc krople wody dalej sobie toczyły się po
ciele. Światło przy łóżku rozjaśniało cały pokój, nadając mu trochę
tajemniczości. Czułem się trochę niezręcznie, stojąc tak przed nim tylko
w ręczniku.
<br />
<img alt="" border="0" src="http://i.imgur.com/j52BBXA.jpg" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-19, 23:32<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nic. - Odparł natychmiast, wpatrując się w jego ciało nie tyle z
zachwytem, co z lekkim zdziwieniem. Jak to się działo, że ten chłopak
nie miał na sobie grama makijażu, był po całym dniu "jebania się" ze
świętami i musiał być ostro zmęczony, a i tak wyglądał jak prosto z
pieprzonej okładki magazynu modowego.
<br />
Jak on to robił?
<br />
- To znaczy... - Chrząknął, uśmiechając się krzywo. - Chciałem chwilę pogadać.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nie patrz na niego, do kurwy nędzy.
<br />
Na co się tak gapisz, pieprzony frajerze?
<br />
Odwróć wzrok i przestań wpatrywać się w jego tors - to niewłaściwe, to nie jest w porządku, to nie jest w ogóle... </span>
<br />
- Nie chcę ich wszystkich pobudzić. - Wymruczał bez udziału swojej woli. - Mogę wejść?
<br />
Gdy chłopak zrobił mu miejsce w progu, wszedł do środka rozglądając się po nim ciekawie.
<br />
Chwila jego konsternacji była dla niego jak katorga - z jakieś powodu
zdawała się ona trwać długie godziny, prze które Niels miał ochotę
zapaść się pod ziemię albo zniknąć, po prostu rozpłynąć się w powietrzu
niczym cholerna mgła.
<br />
Dlaczego?
<br />
Nie umiał sobie na to odpowiedzieć, jeszcze nie w tej chwili - gdy po
krótkiej chwili tak po prostu podszedł bliżej i z niepasującą do niego
czułością starł z chudego ramienia parę ostygłych kropli.
<br />
- Podobał ci się prezent? - Zapytał dziwnie zduszonym, ochrypłym
głosem, starając się by nie brzmiał na zdezorientowanego w tak wielkim
stopniu, w jakim się czuł.
<br />
- Dziękuję ci za twoje prezenty. Są... - <span style="font-style: italic;"> Piękny. </span> - Bardzo... ech, udane.
<br />
Dlaczego ten dzieciak wciąż milczał?
<br />
Niech lepiej się odezwie, bo jeszcze dojdzie do czegoś głupiego i będzie za późno, za późno żeby to cofnąć.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-20, 00:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Uniosłem
zaskoczony brwi, nie rozumiejąc trochę co w zasadzie do mnie mówił ten
człowiek. Zdaje się, że zmęczenie było tak wielkie, iż niezbyt
rozumiałem całą sytuację i nie dostrzegałem jej groteski. Być może duże
ilości alkoholu dały o sobie znać po raz kolejny.
<br />
Wpuściłem Nielsa, mając nadzieję, że uwinie się on szybko, o czymkolwiek
chciał porozmawiać i po prostu będę mógł pójść spać. Naprawdę, w chwili
obecnej to jedyne, o czym marzyłem.
<br />
Ziewnąłem ukradkiem, zamykając za nim drzwi i przechodząc do szafy.
Wyjąłem stamtąd spodnie od pidżamy w bałwanki. Drgnąłem, gdy poczułem
niespodziewanie dotyk na ramieniu. Spojrzałem na mężczyznę, ewidentnie
zdziwiony.
<br />
- Cieszę się, że ci przypadły do gustu. Tak, były fajne, ale...
bielizna? Serio? - uśmiechnąłem się, rozbawiony. - Daj mi chwilę -
poprosiłem i poszedłem ozdobę przy łóżku, która jednocześnie była też
lampami. Można tam było normalnie wejść , na ogół leżały tam jakieś moje
szpargały, których nie chciało mi się odnosić na miejsce - najczęściej
notatki i książki, ale też gazety.
<br />
W drodze do odwiązałem ręcznik i będąc już za kryształkami zdjąłem ręcznik i rzuciłem go na ziemię.
<br />
Było można zobaczyć zniekształcone przez kryształy części mojego ciała, ale to raczej był tyłek i nagie plecy.
<br />
Kilka chwil później wyszedłem już stamtąd w spodniach od pidżamy.
<br />
Podniosłem ręcznik i wrzuciłem go za przymknięte drzwi, które okazały się prowadzić do łazienki.
<br />
Spojrzałem na Nielsa, który dalej tu stał i przyglądał mi się nieustannie.
<br />
- Coś się stało? Ubrudziłem się?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-22, 02:28<br />
<hr />
<span class="postbody">-
To nie tak, Seth. - Uśmiechnął się po swojemu, rozglądając się po
pokoju w poszukiwaniach opakowania z bielizną. Gdy wreszcie je
zlokalizował wykonał w jego kierunku dwa nieco chwiejne kroki i podniósł
je w górę, demonstrując je blondynowi niczym magik, popisujący się
swoją najlepszą sztuczką.
<br />
W jego oczach błysnęło coś figlarnego, gdy niemalże z namaszczeniem
chwycił za rąbek fikuśnego biustonosza i gwałtownie podrzucił go w górę,
posyłając gdzieś poza zasięg ich spojrzenia.
<br />
Później nie zmieniając swej miny chwycił za majteczki i uczynił z nimi
dokładnie to samo, śmiejąc się cicho gdy w locie zafurkotały mocno
wyuzdane podwiązki.
<br />
I wreszcie : zaśmiał się ponownie, gdy oczy Setha urosły do rozmiarów
spodków od kawy, bowiem ujrzał wreszcie to, co wcześniej leżało okryte
obleśnie różowym materiałem "prezentu".
<br />
Piękną zapalniczkę zippo, pasującą do mikrofonu - czarna, obita skórą,
ćwiekowana, ostro rockowa - z jednej strony trochę obciachowa, z
drugiej mroczna i z pazurem.
<br />
- Tam skąd pochodzę jest takie powiedzenie... - Zaczął, eliminując
dzielącą ich odległość jednym , zadziwiająco precyzyjnym ruchem. Objął
go tak jakby byli kochankami już od dawien dawna, jakby to była
najzwyczajniejsza rzecz pod słońcem.
<br />
Jego umysł ustąpił miejsca instynktowi, wyłączając się tak bezproblemowo
i niezapowiedzianie, że Niels nawet nie zauważył kiedy to się stało -
po prostu stał tak, patrząc mu w oczy i...
<br />
- Czasami to, co prawdziwe i piękne jest ukryte pod warstwą brudu i okropieństwa. - Dokończył, schylając się by go pocałować.
<br />
By dotknąć swoimi ustami tych pięknych, dużych i soczystych warg, których całowanie było takie proste i dobre, takie naturalne.
<br />
Nie miażdżył ich, nie dominował - on po prostu oddawał im hołd, czcząc
ich słodki smak, wysławiając ponad niebiosa ich miękkość i ciepło.
<br />
I nic nie wskazywało na to żeby zaraz miał przestać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-22, 02:39<br />
<hr />
<span class="postbody">A
tego się nie spodziewałem. Zapalniczka? Uniosłem brwi, ewidentnie
zaskoczony tym, co zobaczyłem. Odchrząknąłem, zdziwiony. Cóż, to by
wiele wyjaśniało, w zasadzie. W sensie, całą ideę tego podarunku.
Naprawdę sądziłem, że ta bielizna to jakiś głupi żart i nawiązanie do
początkowego mylenia go z dziewczyną. Być może w dalszym ciągu tak było,
ale nie spodziewałem się, że kryje on za sobą coś potencjalnie
interesującego.
<br />
Myślałem, że Niels zbliża się, aby podać mi mój prezent, ale tak się nie
stało. W zamian za to objął mnie. Zaskoczyło mnie to, no bo dlaczego
miałby to robić i w ogóle... Nie zdążyłem pomyśleć o tym jakoś bardziej.
<br />
Bo moje usta nakryte zostały czyimiś. I wówczas absolutnie każda myśl
rozpłynęła się. Nie wiem, czy w oparach nadmiaru alkoholu, które
dzisiejszego wieczora spożyłem, nie wiem, czy powód był zgoła inny.
Trudno było mi przeprowadzić głębszą weryfikację. Prawda była natomiast
jedna.
<br />
Zapalniczka, którą dzierżył mężczyzna wypadła mu z dłoni, gdy tylko
mruknąłem, nieco zadowolony i objąłem mężczyznę za twarz. Otuliłem
dłońmi jego policzki, by później zsunąć jedną na szyję. Miałem zamknięte
oczy, rozkoszowałem się tym przyjemnym pocałunkiem, nawet jeśli był on
tak bardzo dziwny. Zapewne gdyby nie było trzeciej w nocy, a w moich
żyłach kilku promili to nie wydarzyłoby się coś podobnego. Ale alkohol
pozbawia każdego pieprzonego rozsądku.
<br />
Przysunąłem się bliżej, a pocałunek nabrał nagle jakiejś pasji, o którą żaden z nas siebie nie podejrzewał.
<br />
Nie pamiętam jak wylądowałem na łóżku, ale wiem, że zupełnie nagle nade
mną zjawił się Niels. Uśmiechnął się i znów sięgnął do moich warg, po
raz kolejny wciągnął mnie w pocałunek, a ja mu na to pozwalałem,
zachęcałem.
<br />
Objąłem nawet nogami jego biodra, wszystko, byleby być bliżej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-22, 02:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Myśli
dryfowały leniwie na pograniczu świadomości, będąc jednak jeszcze tak
odległymi i trudnymi do skojarzenia, że Nielsowi nie chciało się nawet
po nie sięgać.
<br />
Był za to niezwykle pilnie skoncentrowany na czuciu Setha - zapachu jego
włosów, smaku jego ust i jedwabistości skóry okalającej nagie ramiona.
<br />
- A-ach... - Wyrzucił z siebie nagle, czując zdecydowane szarpnięcie w
okolicy rozporka. Nie przerwał jednak z tego powodu zachłannych
pocałunków, którymi obrzucał długą szyję blondyna. Wręcz przeciwnie ;
teraz jeszcze gorliwie "pożerał" każdy jej centymetr, dbając o to żeby
nie przeoczyć ani jednego fragmentu, by posmakować wszystkiego niczym
cholerne, wygłodniałe zwierzę.
<br />
Zawisł nad nim, kierując swoją dużą dłoń na szczupłe biodro, którego nie
udało się zakryć luźnymi spodniami od piżamy (cholerne bałwanki,
wyglądały na ciele tego małego boga dziwnie groteskowo, jakby pochodziły
z innej planety) i pogładził je czule, mrucząc mu przy tym w to
zagłębienie, które znajdowało się tuż za czułym na pieszczoty uchem.
<br />
Nie zauważył kiedy zaczął odpinać guziki koszuli, ale teraz wyraźnie
czuł, że ma na wierzchu pół klatki piersiowej. Przyjemne powietrze
uderzyło w mocno rozgrzaną skórę, przynosząc mu chwilową ulgę.
<br />
Rosło jednak napięcie w... innej partii jego ciała. Rosło i rosło, nie mieszcząc się powoli w spodniach.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Dlaczego to robisz, Niels? Co ty, kurwa, wyprawiasz? </span>
<br />
Pokręcił głową, odganiając od siebie te idiotyczne myśli i kontynuował
wędrówkę pocałunków, przenosząc je coraz niżej. Całował wystające
obojczyki, nie mogąc się powstrzymać od ukradkowego przytrzymywania ich w
zębach, całował szczupłą klatkę piersiową, dziwiąc się jakie to było
dobre i przyjemne, jakie to było normalne, że klatka piersiowa mogła być
płaska a sutki maleńkie i mocno napięte - twardniejące pod wpływem
szybkich uderzeń języka i czerwieniących się od tych wolnych i
dokładnych.
<br />
Przesunął się jeszcze niżej, napotykając nagle pod sercem coś...
<br />
Ten dzieciak miał wzwód. Z jego powodu. Pod sercem drgał mu żywy, sztywny fiut Setha.
<br />
Spojrzał wtedy na niego tak jakby widzieli się pierwszy raz w życiu.
Przełknął ślinę i odsunął się odrobinę, patrząc z chorą fascynacją jak
niezbyt duży, ale za to jaki napęczniały organ rysuje się wyraźnie pod
cienkim materiałem. To wyglądało niezwykle... Apetycznie.
<br />
Nie myśląc nad tym co robił, przybliżył do niego twarz , a może nawet ją
tam wtulił, zaciągając się głęboko zapachem tego wzwodu - gorącym,
słodkim i dziwnie dusznym.
<br />
Jak mógł kiedykolwiek uganiać się za cipkami kiedy ten fiut pachniał... tak dobrze?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-22, 04:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiedziałem kiedy luźne, pidżamowe spodnie zsunęły się nieco, ukazując
część nagiego uda. Można było też łatwo zauważyć, że nie włożyłem za tym
parawanem z kryształów bielizny.
<br />
Drgnąłem, czując język na sutku, delikatne kąsanie zębami, a później
ssanie, całkiem intensywne i mocne. Odetchnąłem drżąco, czując, jak
właśnie od tego punktu gorąc promienieje gorąc, a w podbrzuszu formuje
się gęsta kula podniecenia. Nie potrafiłbym inaczej opisać tego uczucia.
Nie da się opisać nieopisywalne. Czułem też, jak mój członek za sprawą
tego gęstego uczucia uronił już kilka łezek.
<br />
Przygryzłem zaczerwienioną od pocałunków wargę. Mokre włosy rozsypały się na poduszce, jednej z dwóch.
<br />
Ale chyba kulminacja absolutnie dziwnej feerii emocji była wtedy, gdy
Niels zorientował się, co się dzieje ze mną, z moim organizmem. To było
zupełnie niezależne ode mnie, a wplątywane długie palce w ciemne włosy
tego mężczyzny nie sprawiały, że tych uczuć było mniej lub mój fiut
zdecydowałby się jednak nie stać i uspokoić.
<br />
Fiut to fiut, żyje własnym życiem i teraz zdecydowanie był
zainteresowany okazaniem mu zainteresowania. W zasadzie, nawet go
wymagał. Nie ma zmiłuj.
<br />
- Ochh... - westchnąłem drżąco, gdy Niels... Czy on się przytulił do jego fiuta, naprawdę?
<br />
Oblizałem nagle suche wargi (albo tak mi się tylko wydawało) i
przełknąłem ciężko powietrze - moje gardło sprawiało wrażenie absolutnie
wysuszonego.
<br />
Uśmiechnąłem się zupełnie nonsensownie. Chciałem coś powiedzieć, ale słowa... Nie były tu potrzebne.
<br />
Cóż, podniecasz mnie, Niels. Kto by pomyślał hm? Tak, ja też się tego
nie spodziewałem. I nie wiem z czego to wynika. Oczywiście, nie jestem
ślepy, ale dotychczas byłeś tylko w kategorii faceta mojej matki - czymś
absolutnie aseksualnym dla mnie. Kimś. Kimś aseksualnym.
<br />
Nie wiem co się nagle zmieniło. Nie miałem głowy do rozmyślań na ten temat.
<br />
Poruszyłem się niespokojnie, niecierpliwie.
<br />
- Chodź tu. - Zażądałem, gdy to przytulanie mojego fiuta była nazbyt
długie. Kura, zajmij się mną albo ja zajmę się tobą. Lub sobą.
Interesująca opcja.
<br />
Uśmiechnąłem się, zadowolony z swoich pomysłów.
<br />
Ściągnąłem do końca koszulę mężczyzny, natychmiast dopadając do piersi,
gdy tylko materiał opadł na dywan. Zadrapałem skórę paznokciami, ale nie
zwróciłem tego uwagi, wbijając palce w plecy mężczyzny, samemu
przysuwając się do obojczyków, sutków... Byłem odrobinę chaotyczny i
może nawet nazbyt zapalczywy, ale nie zamierzałem przestać albo
dopuścić, aby jakikolwiek smak, czy aromat zniknął, a ja nie zapoznałbym
się z nim.
<br />
- Ymh... - jęknąłem cicho, ocierając się kroczem o Nielsa.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-28, 01:40<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Awh. - Wydusił z siebie krótko, gdy tak nagle zamienili się pozycjami
(a raczej to Seth ich nimi zamienił) i znalazł się na plecach z
najpiękniejszym diabłem tego świata wiercącym mu się w okolicy bioder.
Sapnął głucho, dostrzegając jak zapalczywie i nieelegancko dzieciak
walczył z materiałem jego koszuli - już po chwili nie było po nim śladu,
za to...
<br />
Za to dłonie i usta tego szarlatana były wszędzie - na jego obojczykach,
brzuchu, ramionach, plecach - i ten język pieszczący niby od niechcenia
jego sztywne sutki i szyję pokrytą maleńkimi kropelkami potu...
<br />
Kobiety tak nie potrafiły. Żadna kobieta nigdy wcześniej nie próbowała
brać jego sutka w usta, nie próbowała go tak przygryzać i ssać i...
<br />
- Seth. - Warknął, układając swoją wielką dłoń na jego szczupłym
biodrze. Zmysłowe kółka tak pieczołowicie wypracowywane przez blondyna
tuż nad jego sztywnym fiutem, nie uszły jego uwadze.
<br />
Wręcz przeciwnie, to... Te zmysłowe ruchy, kocia gracja i niemalże
kobieca figlarność - to wszystko doprowadzało go do takiego stanu, ze z
ledwością mógł sobie teraz przypomnieć jak się nazywał.
<br />
Popatrzył mu przez moment w oczy i chciał coś powiedzieć ale zamiast
tego znów przyciągnął jego głowę do siebie, do swoich ust i pocałunków -
dzikich, frywolnych, przepełnionych głodem i nieskrywaną żądzą.
<br />
Wypiął biodra i aż zajęczał (bynajmniej nie cicho) kiedy ich kutasy
otarły się o siebie niemalże całą długością. To było takie dobre i
niezwykłe uczucie, że natychmiast nabrał ochoty by powtórzyć ten ruch.
<br />
I jeszcze raz.
<br />
Och, jęki Setha były takie dobre. Niskie, mrukliwe i kończące się nieco piskliwą nutą.
<br />
- Zdejmij... E... - Mamrotał nieskładnie, starając się zrozumieć co tak
naprawdę chodziło mu po głowie. - Nie chcę tego... Tych spodni! -
Dokończył wreszcie, wyraźnie zadowolony z siebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-28, 02:08<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Moje, czy twoje? - Przepełnił mnie cichy śmiech, nieco gardłowy. Nie
chciało mi się wierzyć w to, co właśnie się działo, ale cóż tam. Kto by
myślał o takich prozaicznych rzeczach?
<br />
Wpierw zdjąłem jego spodnie, wraz z bielizną i zachwyciłem się widokiem,
który stanął przed moimi oczyma. Dosłownie stanął, błyszczący od soków i
odbił się od podbrzusza. O dziwo, spodziewałem się niezłego buszu.
Jakoś Niels nie sprawiał wrażenia człowieka z wyższych sfer, chociaż
bardzo pragnął to wrażenie robić. Nie wiem skąd miał pieniądze na
niezwykle drogie prezenty dla mojej matki, czy teraz te gwiazdkowe, ale
nie wnikałem, nie był to mój biznes. Pamiętałem jednak, że kiedyś matka
mówiła o tym, jak musiała nauczyć mojego ojca, że tak, Steve, możesz się
golić i nie, Steve, to nie będzie pedalskie. To sprawi, że robienie ci
loda będzie po prostu przyjemniejsze.
<br />
Albo moja matka dała tę samą lekcję Nielsowi, albo był on bardziej
ogarnięty, niż mógłbym się spodziewać. Uśmiechnąłem się, patrząc na
nieco hipnotyczną dla mnie główkę fiuta i do połowy obciągniętą skórkę.
Dopadłem do tego cudownego daru (Seth, fiut jak fiut, daruj sobie, dawno
chyba się nie jebałeś), zachwycony tym, co czułem. Lekki, piżmowy
zapach i słoność, słoność podniecenia. Oblizałem swoje usta, nim
liznąłem sam czubek, zaintrygowany. Zapomniałem o własnych spodniach,
tych od pidżamy. Nie były one teraz dla mnie ważne, za to kwintesencją
mojej egzystencji stał się ten penis, który drgnął, zareagował na mnie.
Pozycja, w której się znajdowaliśmy, czyli Niels leżący sobie na łóżku, a
ja na klęczkach przed nim spowodowała, że będąc na łóżku wypinałem
tyłek, lekko nim kręcąc, zupełnie instynktownie. Cholera, marzyłem o
tym, żebyśmy mogli się pieprzyć, w jakiejkolwiek konfiguracji. Kurwa
mać, chciałem, żeby mnie pieprzył, ironia losu, facet mojej matki, a ja
chciałem, żeby mnie wziął, mocno, ostro.
<br />
Lustro przed łóżkiem to był intrygujący pomysł - na ogół mnie wkurwiały i były zasłaniane, ale teraz...
<br />
- Yhm - jęknąłem cicho, nosowo, biorąc jego fiuta w usta. Całego, ile tylko mogłem. I uśmiechnąłem się, zadowolony.
<br />
Ja pierdolę, dobrze smakował. Może nie jakoś super cudownie, czuć było,
że jara jak smog, ale gówno mnie to obchodziło, wchodził idealnie, miał
doskonałą długość. Na grubość wypełniał całą moją rozszczekaną mordę,
upadlał mnie, ale o rany, uwielbiałem to. Już mi się podobało.
<br />
To co, jesteś gotów na jebanko w usta? O tak, kocham to robić. Raz, dwa, trzy, zaczynamy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-28, 02:27<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ja... - Wysapał, łapiąc się prześcieradeł tak gwałtownie, że z boku
mogło to przypominać tonącego, który chwyta się czegokolwiek by nie
spaść na dno, by wciąż móc żyć i oddychać. Jego pierś unosiła się
gwałtownie w rytmie nieregularnych sapnięć, kiedy usta i język drobnego
blondyna oplatały go coraz ciaśniej i ciaśniej, aż w końcu jego fiut był
w nich po prostu uwięziony i choć niektórzy ludzie mogliby pomyśleć
inaczej, dla Nielsa to było najcudowniejsze więzienie całego pieprzonego
świata.
<br />
Pochylił się i prędkim ruchem opuścił jego spodnie niżej, tak żeby
wreszcie opadły z jego szczupłych bioder i ud. Przecież i tak były tu
absolutnie zbędne, a on po prostu chciał zobaczyć... Musiał.
<br />
- Ssse... ach! - Wyprężył się wyraźnie, czując kolejne, jeszcze
silniejsze liźnięcie, znacznie bardziej odczuwalne od poprzedniego. Jego
fiut już teraz wypuszczał z siebie potoki przezroczystej mazi, nad
którymi nie potrafił po prostu zapanować. To była ostra jazda be
trzymanki i nic nie mogło go teraz przed nią uchronić. - Seth. - Udało
mu się wreszcie wymruczeć jego imię, spoglądając mu pod ramieniem na
wypięty, okrągły tyłek, odbijający się w tafli ogromnego lustra.
<br />
O kurwa, mógł stąd zobaczyć nawet jego dziurkę... Przy odrobinie wyobraźni mógł nawet ujrzeć jej kurewskie pulsowanie...
<br />
Chciał się już wpierdolić w ten tyłeczek. Językiem, palcami, fiutem,
wszystkim czym tylko się dało. Chciał smakować tyłka syna swojej
kobiety, chciał dławić się jego palą i łykać jego spermę.
<br />
Chciał posuwać jego ciasną dziurkę, szarpiąc go przy tym za te piękne,
niemalże białe włosy, chciał gryźć jego wargi i trzymać swój brzuch przy
jego brzuchu, swój wzwód przy jego cholernym wzwodzie, przy tym słodko
pachnącym kutasie, który musiał smakować jak pieprzone ciastka albo
truskawki.
<br />
Był tego pewien.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-28, 02:50<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Yhm - mruknąłem zduszenie, czując, jak moje spodnie są ściągane jednym,
agresywnym ruchem. Zatrzymały się na kolanach, ale teraz mój mój tyłek,
fiut i uda były odsłonięte.
<br />
Moje własne włosy wchodziły mi do ust i drażniło mnie to niesamowicie.
Zgarnąłem je jedną dłonią i przerzuciłem na inny bok, pozwalając, by te
kaskadą spływały sobie i łaskotały nagie uda i pachwiny Nielsa.
<br />
Zauważyłem, że nagle ruchy tego mężczyzny stały się mocno spazmatyczne i
takie kurczowe. Mazi też było więcej, a żyłki zaczynały intensywnie
pulsować pod moim językiem. Szczęka już mnie bolała. I właśnie wtedy
wyciągnąłem fiuta z swoich obrzmiałych ust, uśmiechnąłem się do Nielsa i
oblizałem się.
<br />
Teraz to on mógł widzieć mnie, całego. Stojący członek, szczupłe i gładkie uda, wystające lekko biodra.
<br />
Podniosłem się z kolan i zdjąłem spodnie całkiem. Pozwoliłem, by opadły aż do kostek i odsłoniły całą resztę mojego ciała.
<br />
Dopiero wtedy pozwoliłem sobie wejść na łóżko i zbliżyć się do
mężczyzny, ale nie po to, aby dokończyć swoje dzieło, nie. Chciałem jego
ust i dostałem je, wisząc nad nim, opierając się rękami o łóżko.
<br />
- Chcę, żebyś mnie pieprzył, Niels. Jebał, jakby świat się miał
skończyć. Mocno, twardo, bez ograniczeń. Intensywnie. Mam uderzać głową o
pieprzone lustro, o wezgłowie, mam błagać cię o koniec i początek.
Rzucam ci wyzwanie, Niels. Chcę jebania, a nie słodkiego seksiku.
<br />
Moje usta ocierały się o jego, a oczy nieco pociemniały z podniecenia. Kilka kropel moich soków skapnęły na członek Nielsa.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-28, 03:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Tak
jak nagle się pojawiły, tak nagle usta tej uzdolnionej dziwki po prostu
zniknęły, ale Niels nie traktował tego jako karę, o nie.
<br />
Wpatrywał się w piękne, młode ciało chłopaka, chłonąc obraz tych długich
i smukłych ud, smakując w myślach okrągłych pośladków i nabitych,
zaróżowionych jąder.
<br />
Wplótł mu dłoń we włosy i powoli wypiął biodra tak by jego własny czubek
zebrał całą zawartość z czubka blondyna, żeby rozmazał ją pomiędzy ich
cieknącymi fiutami, wymieszał tak jak oni złączą zaraz swoje ciała.
<br />
Pociągnął go lekko, zmuszając w ten sposób by wargi przestały go kusić, a
dały mu to, czego tak pragnął - kolejnego żarłocznego pocałunku.
<br />
Zajęczał mu nisko w usta, przesuwając ich znów tak, że teraz to Niels wisiał nad Sethem - spocony, drżący i gotowy.
<br />
No, ale właśnie - oboje musieli być przecież gotowi.
<br />
A to oznaczało, że mógł mu wreszcie wsunąć palce w ten apetyczny tyłek.
<br />
Szarpnął głową, odganiajac irytujące pasma włosów ze spoconej twarzy i
spojrzał mu w oczy, biorąc ostrożnie jego pałę w dłoń. Pogładził ją
niepewnie, choć z dozą ciekawości - pogłaskał ją, potarł, nawet lekko
uszczypnął, wsłuchując się w wyuzdane jęki swojego towarzysza.
<br />
Uśmiechnął się diabolicznie i przesunął dłoń między gorące pośladki,
odnajdując ich szczelinę - potarł jej długość palcem, czując jak jego
własny kutas szarpie się rozpaczliwie - och, naprawdę chciał w nim już
być.
<br />
Instynktownie wykonywał wokół dziurki małe, mokre kółeczka, czując z
zadowoleniem jak ta otwiera się coraz bardziej i bardziej z kazdym
następnym ruchem.
<br />
Nie wiedział czy powinien go tak po prostu włożyć, czy...
<br />
Jasne, robił to wcześniej z kobietami, ale tu już nie o to chodziło.
Chciał dać Sethowi coś, czego ten miał już nigdy nie zapomnieć, coś co
sprawiłoby, że ten wyszczekany dzieciak kwilił by o jego fiuta każdej
nocy i...
<br />
Wsunął do środka opuszkę palca, czując jak tyłek blondyna przyjmuje go wdzięcznie i bez spinania.
<br />
Cholera, ale on był wyćwiczony... Nie było mowy o tym żeby dzieciak nie robił tego wcześniej.
<br />
Tylko dlaczego na myśl o tym, że Seth mógł się już z kimś pieprzyć zrobiło mu się tak...
<br />
Dopchnął palec głębiej, wpijając się w wargi zaskoczonego gówniarza z jeszcze większym żarem.
<br />
Ssał jego mokry język i przygryzał pełne wargi, posuwając go tym palcem
tak jakby to miało go uratować przed jakąś groźną chorobą albo i samą
śmiercią.
<br />
Ciasnota oplatała go szczelnie, pierścień mięśni wpuszczał go i kurczowo
na nim pulsował i... Och, gdyby to już tylko mógł być jego fiut!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-28, 03:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Och,
prawiczek. Przynajmniej w seksie z tą samą płcią. Skąd to wiedziałem?
Rany, naprawdę nie robiłem tego pierwszy raz, potrafiłem poznać, kiedy
ktoś pierwszy raz trzymał innego fiuta w dłoni. Nie powiedziałem jednak
nic na ten temat. Nie chciałem go płoszyć. Nie było ku temu zresztą
powodów.
<br />
W każdym razie, nawet te z pozoru delikatne dotykanie sprawiało mi
przyjemność. Wygiąłem się rozkosznie, zagryzając pełne wargi, gdy Niels
dotknął czubka, samej główki. Och, rany.
<br />
Chętnie po raz kolejny zatopiłem się w pocałunku z nim, czując, jak
palec penetruje coraz więcej. Ale brakowało pieprzonej wazeliny, to na
pewno.
<br />
- Niels. Nie robię się mokry tak, jak kobieta. Potrzebujemy wazeliny,
skarbie - uśmiechnąłem się lekko. Nasze usta były tak blisko siebie, że
gdy mówiłem, ocierałem się o mięciutkie, zaczerwienione wargi Nielsa. -
Poczekaj chwilkę - mruknąłem.
<br />
Podniosłem się do siadu, a później na czworakach dostałem się do szafy
po naszej lewej. Otworzyłem jedną z półek i wyjąłem z niej nawilżacz o
smaku truskawkowym. Podałem ją mężczyźnie, ale nie zdążyłem zamknąć
półki. Od razu zostałem pociągnięty w dół, a moje nogi zostały rozwarte
bez mojego udziału. Niels był tak cholernie niecierpliwy, a mnie
podobało się tot tak bardzo, że powinno być karalne.
<br />
I już, znów był tam palec, a nawet dwa, ale otoczone grubą warstwą
pachnącego specyfiku. Uśmiechnąłem się, zadowolony i jęknąłem raz,
drugi, gdy zaczął mnie pieprzyć.
<br />
Pieprzył mnie tymi palcami, a z wnętrza mojego ciała przez to nawilżenie
wydobywały się charakterystyczne, mokre dźwięki. Jebał wtedy mnie
mocniej, ja jęczałem głośniej i bardziej, a wtedy jego usta mnie
uciszały, jęczałem mu w usta, zaciskając palce na łopatkach Nielsa, na
jego szyi, próbowałem złapać się czegokolwiek, ramion, bicepsów,
pościeli.
<br />
Jebał mnie jeszcze mocniej, aż w końcu znalazł to magiczne miejsce,
wypukłe wewnątrz. Prostatę. I wtedy zacząłem urywanie jęczeć i wyginać
się jeszcze mocniej, nie mogłem wytrzymać z tej przepełniającej mnie
rozkoszy, coraz mocniej, bardziej, mocniej, kurwa, jebał mnie jak
pojebany pieprzonym palcem, tak, tak, tak, tak!
<br />
Feria barw rozlała się zupełnie nagle. I chwilę zajęło mi, nim
zrozumiałem, że doszedłem. I otworzyłem oczy, a Niels tam był, patrzący
na mnie z zachwytem.
<br />
- Na co czekasz, Niels? Pierdol mnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-28, 03:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyźni rzeczywiście nie robili się mokrzy jak kobiety.
<br />
Ale kiedy w grę wchodził nawilżacz, wszystko zaczynało być tak banalnie
proste a jednocześnie kurewsko przyjemne, że Niels nie potrafił, po
prostu nie potrafił zrozumieć jakim cudem nie robił tego wcześniej,
znacznie wcześniej.
<br />
Pieprzył w go tę słodką ciasnotę, wsłuchując się w niskie pojękiwania i
dźwięczne, wibrujące pomruki jego wyuzdanego towarzysza. Był taki
bezwstydny i frywolny, taki dziki i nieskrępowany - zupełnie inny od
kochanek, jakie znał i miał wcześniej.
<br />
- Kurwa, jesteś taki... ciasny. - Wyszeptał z wysiłkiem, nie potrafiąc
powstrzymać w swoim głosie podziwu i zauroczenia i tego wszystko, co
teraz, właśnie w tej chwili odczuwał.
<br />
Pluskające odgłosy towarzyszyły każdemu zgięciu nadgarstka, każdemu
zanurzeniu się jego palców prosto w tę coraz śmielej go przyjmującą
dziurkę.
<br />
Po chwili tkwił tam już czterema palcami i jebał go, nieustannie go nimi
jebał, czując jak skurcze odbytu zmieniają się nagle, jak pulsowanie
staje się intensywniejsze i takie...
<br />
Oczy blondyna całkowicie zaszły mgłą a jego ciało wyginało się
intensywnie w różne strony, sprawiając, że Niels niemalże spuszczał się
od samego widoku napiętych mięśni, spoconego podbrzusza i tych warg,
włosów, płaskiej klatki piersiowej...
<br />
Domyślił się, że z jakiegoś powodu musiało mu się zrobić jeszcze
przyjemniej więc starał się kontynuować wszystko w taki sam sposób,
uderzać dokładnie w to samo miejsce i tym samym wymagającym tempie,
mimo że ręka mu już od niego odpadała.
<br />
W którymś momencie Seth zaczął jęczeć tak głośno, że mimo zaćmienia
umysłowego, do Nielsa doszło, ze ktoś mógłby ich jeszcze usłyszeć i...
<br />
Zatkał mu te wyszczekane usta własnymi, biorąc cięty język chłopaka w
swój własny. Bawił się nim, momentami odrobinę go nawet przyduszał,
dbając wciąż o to by dać mu więcej rozkoszy, by wyjebać mu ten tyłeczek
tak jak Seth lubił najbardzie...
<br />
Doszedł, tak nagle po prostu złapał się rączkami prześcieradeł i
wystrzelić, uśmiechając się przy tym tak pięknie, że nietrudno było go
teraz pomylić z aniołem.
<br />
I nie przeszkadzała mu ta sperma, nie przeszkadzał mu wyraźnie męski
pomruk ani to gdy Seth obrzucił go po tym wszystkim tym lekko
prześmiewczym i władczym spojrzeniem i zadał to wyjątkowo wulgarne
pytanie.
<br />
Sięgnął do swoich spodni i wyciągnął z nich prezerwatywę, rozrywając
pośpiesznie ząbkowane opakowanie. Nałożył gumę w ciągu paru sekund,
które i tak wydawały mu się cholerną wiecznością.
<br />
Już po chwili był tuż przy nim, ze sterczącą pałą nakierowaną idealnie na mocno zaróżowione wejście chłopaka.
<br />
Zawahał się tylko przez chwilę ; dopóki nie napotkał stalowo zimnego spojrzenia tego bezczelnego bachora.
<br />
Och, Boże - to się działo naprawdę.
<br />
Zacisnął wargi ujął podstawę przyrodzenia, dociskając jego czubek powoli
aczkolwiek zdecydowanie do małej i szaleńczo pulsującej dziurki.
<br />
Aż nagle... Zupełnie nagle, kiedy przeszedł przez pierścień twardych i ciasnych mięśni - znalazł się w środku.
<br />
- Kurwamać. - Wymamrotał, ledwo nadążając z oddechem. Poruszył
delikatnie biodrami, wchodząc głębiej. - Kurwa. - Powtórzył,
przyzwyczajając się do tego szalonego uczucia.
<br />
- To jest... - Nie dokończył, czując jak jego biodra bez udziału jego woli zaczynają go beztrosko jebać.
<br />
Jebać tak szybko, ze nie miał nawet czasu by zaczerpnąć tchu. Pochylał
się nisko, tuż nad nim, starając się odnaleźć spojrzeniem ten zadowolony
uśmieszek, te kpiące oczy, to wszystko, co czyniło Setha właśnie tym
kim był.
<br />
- Najlepsze. - Dodał wreszcie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-28, 04:16<br />
<hr />
<span class="postbody">W
końcu. Zamruczałem, zadowolony, gdy fiut gładko wsunął się do mojego
wnętrza. Byłem doskonale przygotowany na tę penetrację, lepiej niż
kiedykolwiek, jak przypuszczam.
<br />
Uśmiechnąłem się szeroko, obserwując tę fascynację, to absolutne
zaskoczenie. O tak, jestem ciasny. Cudowny, prawda? Ciaśniejszy, niż ci
się kiedykolwiek mogło zdawać, hm?
<br />
Oblizałem swoje usta, przesunąłem dłońmi po torsie mężczyzny, a za
chwilę Niels stał się absolutnie agresywny w swoich ruchach, szybki,
bezlitosny, mocny. Taki, jaki lubiłem, gdy był mój kochanek. Jasne,
czasem delikatny seks też był w porządku lub ten namiętny, ale bądźmy
szczerzy, byłem najebany, w dupie miałem namiętność albo delikatność.
<br />
Liczyło się pieprzenie. I właśnie je uzyskiwałem.
<br />
Pojękiwałem. Doszedłem, co prawda, ale ta druga runda w ogóle mi nie
przeszkadzała, bo podniecenie szybko wracało, może nawet w zdwojonym
tempie. To było mocne i dobre, uwielbiałem to. Wygiąłem się mimowolnie,
sięgając dłonią do swojego fiuta i obciągając go w międzyczasie.
<br />
Moje zęby wbiły się w pełną i zaczerwienioną od pocałunków wargę tak
mocno, że pozostały tam ślady moich zębów. Byłem w siódmym niebie,
absolutnie i niezaprzeczalnie. Jęczałem z rozkoszy, nisko i niekiedy
nieco wyżej, a tempo wcale nie malało. Wręcz przeciwnie, zdawało mi się,
że było jeszcze szybciej, cholernie mi się to podobało.
<br />
Zaciskałem palce na pościeli tak mocno, że pobielały mi kłykcie, ale nie miało to żadnego znaczenia.
<br />
Przyciągnąłem Nielsa do siebie, tym samym sprawiając, że jego ruchy
stały się wolniejsze, ale głębsze. Dużo głębsze. Sięgnąłem warg
mężczyzny i wciągnąłem nas w nieco chaotyczny, ale ponad wszelką
wątpliwość cholernie intensywny i namiętny pocałunek, jęcząc cicho do
jego ust, gdy wchodził we mnie mocno, do końca, głęboko i trafiał za
każdym razem w to pieprzone miejsce, w prostatę. Przez to, że robił to
tak szybko. Wygiąłem się znów, nasze usta się rozsunęły, a ja wplotłem
palce w ciemne włosy mężczyzny i jęknąłem rozpaczliwie, gdy posuwiste
ruchy wcale nie zelżały i za każdym razem trafiały ten pierdolony punkt.
<br />
- Niels... Ja... Ja... AAACH!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-28, 23:27<br />
<hr />
<span class="postbody">- J-ja też... - Zażartował słabo, wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu.
<br />
Pieprzył jego ciasny tyłek z taką prędkością, że co chwilę zapominał o
życiu, oddychaniu, o tym gdzie się właściwie znajdował i...
<br />
Ale na pewno za to wiedział <span style="font-style: italic;"> z kim </span>.
Och, czuł to każdym centymetrem swojego ciała, kiedy otulał ramiona
wokół smukłego ciała, kiedy całował duże i kształtne wargi a już
zwłaszcza wtedy gdy jego sztywny, wilgotny i napuchnięty od pożądania
kutas zagłębiał się w kształtnym tyłku, wypiętym tylko dla niego,
specjalnie dla niego - dla Nielsa i jego kutasa.
<br />
Wciąż nie mógł się nadziwić, że... Że ktoś taki jak Seth go chciał. Ta
piękna, wygadana, niebezpiecznie władcza szmata była taka... On był
taki, że...
<br />
Zmienił kąt pchnięć, chcąc czuć jego ciasnotę całą długością cieknącej
pały - chciał nawet czuć jak naciąga mu się napletek, jak mięśnie
przytrzymują go w środku, jak ich jądra zderzały się ze sobą w mało
delikatnej ale jakże pobudzającej pieszczocie...
<br />
- Daj nogi wyżej. - Wysapał, wsuwając mu dłonie pod uda. Pomógł mu
podciągnąć je ponad swój pas, umożliwiając sobie w ten sposób pieprzenie
go jeszcze głębiej, niemalże całą długością pały.
<br />
Cholera, nigdy nie był w kimkolwiek tak głęboko... Mógł go pieprzyć niemal do samych jaj i to było takie...
<br />
Pochylił się by złożyć parę chaotycznych pocałunków na jego długiej
szyi, pachnącej gorącem i kwiatami i mieszanką bajecznie drogich perfum.
<br />
Cholerny rozpieszczony bogaczyk, niech go szlag... Jak to możliwe, że
podniecał go ktoś taki, no? Zawsze gardził wyższymi sferami, a teraz...
<br />
A teraz...
<br />
Wygiął się gwałtownie w łuk, nie potrafiąc przy tym powstrzymać
przeciągłego jęku, w którym doskonale było słychać jego zdziwienie i
przyjemność.
<br />
A teraz własnie doszedł.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-28, 23:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Ja
pierdolę, to nie mogło być prawdziwe. Oddychałem ciężko, obejmując
Nielsa, który leżał na mnie i miał tak samo ciężki oddech. Uspokajaliśmy
się, a uczucie wypełnienia nie zniknęło. Jeszcze nie. I to było w jakiś
sposób miłe.
<br />
Głaskałem Nielsa, bawiąc się jego włosami. Trwało to kilka chwil, nim
nie stwierdziłem, że potrzebuję papierosa. Zazwyczaj nie paliłem w tym
pokoju, ale niestety nałóg odezwał się i nie pozwolił mi zrobić nic
innego. Wychyliłem się więc i wziąłem z półeczki obok, tuż nad
kryształami leżącą paczkę fajek i zapalniczkę.
<br />
W pomieszczeniu słychać było tylko trzask zapalniczki i moje
zaciągnięcie się. Sięgnąłem do wyłącznika światła. Pokój zalany został
ciemnością, tylko księżyc wpadał do pokoju i oświetlał go.
<br />
Żarzył się też papieros, którym się zaciągnąłem. Niels ruszył się i
podniósł, pozwoliłem mu na to, ale nie ruszyłem się ani o milimetr.
Zupełnie, jakbym nie był skrępowany swoją nagością i tym, że byłem cały w
pieprzonej spermie. Fiut opuścił moje wnętrze, ale Niels nie odsunął
się, o nie. Objął mnie i sięgnął do moich warg, gdy miałem tam dym
papierosowy. Oddałem mu pocałunek, przekazując mu ten rakotwórczy dym,
uśmiechając się nieco. Zupełnie niespodziewanie po raz kolejny
zaczęliśmy się całować. A ja zamruczałem rozkosznie, strzepując popiół
na ziemię - nie trafiłem do popielniczki. Objąłem Nielsa nogą w pasie,
pozwalając na ten absolutnie fantastyczny pocałunek. A później on wziął
bucha i wprowadził ten dym do moich warg. Wszystko w akompaniamencie
cichych pomruków i mlaśnięć, które towarzyszyły naszemu pocałunkowi,
jednemu, drugiemu i kolejnemu.
<br />
Kąsałem jego wargi, a on się mi odwdzięczał, ssaliśmy sobie nawzajem
języki, patrzyliśmy w oczy... Kurwa, to było naprawdę gorące. Nietypowe.
<br />
Otarłem się znów o niego, raz, drugi, wpasowując się w jego objęcia. Byłem dla jego ramion idealny.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-29, 00:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Dojście
do siebie nie zajęło mu tak krótkiej chwili jakiej potrzebował
zazwyczaj - dyszał tak i zbierał się w sobie, próbując nie dopuszczać do
głowy myśli, że to, co właśnie zrobił, co oni razem zrobili...
<br />
Otworzył oczy i westchnął błogo, czując jak jego mięknący penis wysuwa się z tyłka Setha.
<br />
Cholera, to co tu robili było bardzo... Inne. Niezwykłe. Dobre.
<br />
- Mhh... - Zaśmiał się cicho, dostrzegając żarzącego się w ciemności
papierosa (kiedy ten diabeł zdążył zgasić światło?). O, tak, to był
idealny czas żeby sobie...
<br />
Przytknął usta do warg chłopaka i bestialsko wyssał z ich wnętrza cały
dym, obejmując go przy tym tak kurczowo, jakby wcale się przed chwilą
nie pieprzyli, jakby właśnie zobaczył go po latach rozłąki.
<br />
Nie minęła chwila i znów się całowali, bawiąc się przy tym dymem jak
popierdoleni : pełne wargi Setha, wypuszczające z siebie wstęgi siwego
dymu wyglądały tak ładnie i kusząco, że ciężko ich było nie obcałowywać,
nie ssać czy nie podgryzać.
<br />
- Seth... - Wydyszał mu wprost w usta, pochylając się by dosięgnąć
popielniczki (końcówka już parzyła go w palce, ale tak bardzo nie chciał
przerywać teog pocałunku...). Nie przestając wciskać swój wszędobylski
jęzor do wnętrza wyszczekanych ust blondyna, położył się na materacu, a
potem na Sethcie, kierując na oślep pieprzonym niedopałkiem, by
wreszcie... Jakimś cudem... Go wyrzucić!
<br />
Zerknął w dół i ze zdziwieniem odnotował słaby zarys swojej na nowo
bujającej się dumnie erekcji. Kurwa mać, kiedy to się stało?
<br />
Uśmiechnął się krzywo, i sięgnął na jego kark, biorąc garść długich,
pięknych włosów, owijając je sobie wokół palców. Pociągnął lekko,
wyginając tym samym młode ciało w apetyczny łuk.
<br />
- Seth? - Wychrypiał wśród ciemności, gładząc jego długie, smukłe udo. - Chcę ci obciągnąć.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-29, 01:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzałem
na niego w ciemności, ale nie widzieliśmy siebie dokładnie. Ciemność,
jaka nas teraz otuliła dawała jakieś dziwne bezpieczeństwo. Widziałem,
jak za oknem prószy śnieg. Uśmiechnąłem się lekko, czując głaskanie na
udzie, teraz nieco brudnym od mojej własnej spermy. Chyba powinno mnie
to zawstydzić i na pewno by tak było, gdyby nie fakt, że ilość alkoholu,
jaka płynęła teraz w moich żyłach zmalała ledwie odrobinę od początku
tego wszystkiego, co tutaj robiliśmy. Jeszcze nie dochodziło do mnie, co
to tak naprawdę było i w zasadzie co my zrobiliśmy. Dwoje dorosłych
ludzi dało się ponieść zbyt bardzo, aby to było chociażby akceptowalne,
ale jeszcze tego nie analizowaliśmy, nie myśleliśmy o tym. To nadejdzie
później. Zdecydowanie tak.
<br />
- Hmm, chcesz? - spytałem retorycznie. Rozchyliłem uda, uśmiechnąłem
się, przygryzłem wargę. Odnalazłem spojrzenie Nielsa. - To pokaż na co
cię stać.
<br />
<br />
Ból głowy był nieznośny. Kurwa mać, co się działo? Kaszlnąłem w poduszkę, przykrywając się kołdrą bardziej.
<br />
- Seth! Seth, jesteś tam? Skarbie, czy jest u ciebie Niels? Nie ma go nigdzie. Kochanie!
<br />
Niels? Czemu miałby być u mnie Niels, kobieto? Pojebało cię?
Chrząknąłem, obracając się na plecy i przecierając twarz. Nie wiem, ile
spałem. Chciałem spojrzeć na zegarek, ale telefonu nie było tam, gdzie
zwykle? Podniosłem powieki i spojrzałem na drugą część łóżka, a tam...
<br />
- O kurwa mać... - szepnąłem słabo. Momentalnie zrobiłem się biały jak ściana, jestem tego pewien.
<br />
Na moim łóżku leżał Niels. Nagi, z tego co udało mi się zaobserwować.
Spał. A na stoliku obok, tuż nad kryształami leżały dwie pełne
prezerwatywy. Ja pierdolę, nie żartuję.
<br />
Podniosłem się natychmiast do siadu i skrzywiłem się na ból głowy.
<br />
- Seth, śpisz? Skarbie, martwię się, wiesz gdzie jest Niels?
<br />
- Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa... - wysyczałem, podnosząc się z łóżka. Byłem nagi i brudny od pierdolonej spermy.
<br />
No chyba nie...
<br />
Zrobiło mi się wręcz słabo, co my zrobiliśmy?!
<br />
Natychmiast wziąłem pidżamę, która leżała wśród wielu ubrań, wszystkie
należały do Nielsa... Założyłem spodnie na tyłek i szturchnąłem
niedelikatnie Nielsa.
<br />
- Budź się, kurwa mać. Niels, wstawaj. Moja matka się dobija do drzwi.
<br />
- Seth?!
<br />
- Jestem, zaraz wyjdę, daj mi chwilę! - warknąłem głośniej, już naprawdę wściekły, histerycznie wściekły i zażenowany.
<br />
Nie patrzyłem temu mężczyźnie w twarz, ja po prostu nie mogłem. Nie mogłem.
<br />
Chyba zrozumiał powagę sytuacji, bo nie powiedział nic, wstał
natychmiast, ubrał się. Wyrzuciłem prezerwatywy do śmietnika w łazience,
schowałem nawilżacz byle szybciej i zaścieliłem łóżko aby było. Nie
chciałem nawet o tym myśleć, było mi po prostu wstyd.
<br />
Otworzyłem drzwi. I moja matka zobaczyła nas. Mnie, w swetrze i
spodniach od pidżamy, poczochranego jak sama cholera i Nielsa w swoich
wczorajszych ubraniach.
<br />
- A co wy tak, razem?
<br />
Spojrzałem ukradkiem na Nielsa.
<br />
- Przesadził z alkoholem, przyszedł podziękować mi za prezenty
gwiazdkowe i zasnął na moim łóżku. Nie byłem w stanie go stąd wynieść,
więc spałem na kanapie... - przewróciłem oczami, starając się wyglądać
możliwie jak najbardziej naturalnie. - Cieszę się, że go obudziłaś tymi
wrzaskami. Wezmę prysznic, okej? Zaraz do was zejdę.
<br />
Wyprosiłem matkę i Nielsa z pokoju i oparłem się o drzwi. Pachniało tu
naszym seksem, a ja nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić i jak to
wszystko... Kurwa, co myśmy zrobili.
<br />
<span style="font-style: italic;">Chcę, żebyś mnie pieprzył, Niels.</span>
<br />
Kurwa, to nie mogło być prawdziwe.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-29, 02:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Jakiś niezrozumiały bełkot przelewał mu się przez łeb i chyba tylko dobry Bóg mógł wiedzieć co on, do kurwy nędzy, oznaczał.
<br />
Nie zmieniało to jednak faktu, że był to przy tym odgłos tak irytujący,
że Niels miał po prostu ochotę wstać i zajebać temu, kto ośmielał się mu
teraz zakłócać spokój.
<br />
Był zmęczony i chciało mu się spać. Bolała go głowa i nie miał na razie siły żyć.
<br />
I każdy skurwiel powinien to w tej chwili rozu...
<br />
- Budź się, kurwa mać. Niels, wstawaj. Moja matka się dobija do drzwi. -
Ale głos tego skurwiela był dziwnie znajomy. Chociaż z drugiej strony
zapamiętał go chyba troszkę inaczej...
<br />
<span style="font-style: italic;"> To pokaż na co cię stać. </span>
<br />
O jezu, kurwa. Kurwa mać.
<br />
Podniósł się ciężko z łóżka i wbił w Setha zaskoczone spojrzenie.
<br />
O kurwa. Wczoraj się bzykali. Uprawiali seks. A teraz on stał w jego
pokoju, a ta osoba, która ośmieliła mu się zakłócić wspomniany wcześniej
spokój, to musiała być...
<br />
Pośpiesznie nałożył na siebie nieco sfatygowane ciuchy i odgarnął z zapuchniętej twarzy potargane kosmyki włosów.
<br />
Do środka wpadła elegancka i piękna jak zwykle pani domu. I nagle Niels
poczuł, że po prostu się udusi, że w tym pokoju nie było pieprzonego
powietrza!
<br />
- A co wy tak razem?
<br />
Nie zdążył się jeszcze odezwać albo choćby i pomyśleć nad odpowiedzią...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Chcę żebyś mnie pieprzył... </span>
<br />
.. kiedy zamiast niego udzielił jej dzielny Seth.
<br />
Seth, którego usta zaledwie parę godzin temu błądziły po jego fiucie i
sutkach i którego tyłek był wielokrotnie rozpychany przez...
<br />
Nie zauważył kiedy znaleźli się za drzwiami - on i Katja.
<br />
- Jak się czujesz, kotku? Masz kaca? - Spytała, pocierając delikatnie jego noszący ślady odgnieceń policzek.
<br />
- Jasne. Muszę wziąć prysznic. - Oznajmił jej, kierując krok do łazienki.
<br />
Zanim ktoś jeszcze go zobaczy, zanim ktoś jeszcze...
<br />
- Niels! Co powiesz na małą partyjkę hula kula z dzieciakami?
<br />
- Później! - Odparł tylko nieco grubiańsko, niemalże biegnąc w stronę pieprzonego kibla.
<br />
O kurwa, on naprawdę to zrobił. Przespał się z synem Katji.
<br />
Pieprzył Setha.
<br />
O kurwa!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-29, 02:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Stałem
pod prysznicem i przysięgam, mój umysł był jedną wielką kaszanką myśli.
O których myśleć wcale nie chciałem. Absolutnie nie chciałem pamiętać
tego, że ciągnąłem fiuta tego kolesia, że dałem się... Ja pierdolę, nie,
po prostu nie mogłem o tym myśleć.
<br />
Wyszedłem więc spod tego prysznica, ubrałem się świątecznie (babcia
zadbała o to, abym miał trzy swetry w motywy bożonarodzeniowe) i nie
pozostało mi nic innego, jak posprzątać w pokoju, a później zejść do
rodziny. Nie miałem więcej żadnej wymówki, szczególnie, że w naszej
tradycji było rodzinne śniadanie, obiad i spędzenie tego dnia tak bardzo
razem, jak to tylko możliwe. Żałuję, bo chciałbym zwinąć się gdzieś w
kącie w pozycji embrionalnej. Niech to szlag jasny trafi.
<br />
Jeszcze na domiar złego usadzono mnie tak, że po swojej prawej miałem
matkę, a po lewej Nielsa. Nie żartuję. Zerknąłem na sekundę na
mężczyznę, on też wyglądał niezbyt reprezentacyjnie. Jeden rzut oka na
usta tego mężczyzny sprawił, że przypomniało mi się co on nimi wyrabiał.
<br />
Jak niepewnie z początku dotykał językiem i wargami mojego fiuta, żeby
później odrobinę się odważyć. Miałem w tym swój udział, najwidoczniej
moja porada ("Rób to, co sam chciałbyś, aby ci robiono") podziałała nad
wyraz dobrze. Chyba wiedziałem dlaczego moja matka tak krzyczała, gdy
robił jej minetkę - potrafił ssać i ciągnąć nie tylko łechtaczkę.
Zdecydowanie nie powinienem w ogóle tego wspominać, ale to było
silniejsze ode mnie, te myśli, tak... Nawet nie mogłem powiedzieć, że
było to w stu procentach obrzydliwe, ja po prostu... Nie powinienem tego
robić. Nie chodziło o tego człowieka, chodziło o moją matkę. To był jej
partner, a ja zachowałem się jak skończona kurwa, nie mogłem tego
przeżyć.
<br />
Odetchnąłem drżąco, przypominając sobie jeszcze, że ten język... To
uczucie wilgotnego, żwawego organu przy dziurce, to uczucie wsuwania się
do wnętrza... Kurwa mać.
<br />
Nie byłem w stanie niczego przełknąć, więc gryzłem muffinka jakbym chciał, ale nie do końca mógł. W sumie trochę tak było.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-29, 02:37<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">
Pochyla się nad nim nisko ; natychmiast uderza go silny zapach
podniecenia i czegoś jeszcze, tak trudnego do zdefiniowania osobie,
która dopiero co odkryła, że jest w stanie się podniecić przez drugiego
mężczyznę.
<br />
Pochyla się tak nisko, że niemal dotyka go ustami. Oddycha chrapliwie,
nieco zagubiony i spłoszony ale pewny tego co chce zrobić.
<br />
Tylko jak? Jak powinien się do tego zabrać. Pocałować, polizać?
<br />
Jak to się robi?
<br />
Rób to, co sam chciałbyś, aby ci robiono.
<br />
I chwilę później okazuję się, że to wcale nie jest takie trudne. </span>
<br />
<br />
Chrząknął i ścisnął mocniej swój kubek z herbatą, wyganiając z głowy
bezczelne, natrętne i wciąż powracające myśli, których absolutnie nie
powinno tam być!
<br />
Nałożył sobie na talerz gotowane jajko (Katja tak się na niego gapiła,
że musiał coś zjeść. Nie chciał wzbudzać jej podejrzeń swoim dziwnym
zachowaniem, a dobrze wiedziała, że na kaca najbardziej lubił jeść
cholerne jajka. Tyle, że on nie miał takiego kaca jak się jej wydawało!
Co było dobre na moralniaka? Śmierć?) i nabił je na widelec, a raczej
spróbował, bo zupełnie nagle wystrzeliło spod sztućca i poleciało na
podłogę, wzbudzając tym samym chichoty i westchnienia.
<br />
- Podniosę. - Zaproponowali jednocześnie z Sethem i spojrzeli na
siebie, spłoszeni, próbując wyczuć który w takim razie ma się schylić po
to cholerne jajko.
<br />
Oboje pochylali się na raz i prostowali, odbierając wysyłane przez siebie sygnały tak źle jak tylko można to było zrobić.
<br />
W końcu Katja nie wytrzymała i podniosła "zgubę", podając ją w dłoń swojego mężczyzny.
<br />
- Oszaleli. - Podsumowała, wyraźnie rozbawiona, wracając do rozmowy z kuzynką.
<br />
Niels wyprostował się i ścisnął je w dłoni tak mocno, że jajko rozwaliło się na części.
<br />
- Ja pierdolę. - Westchnął sobie pod nosem, sięgając po drugie.
<br />
Jakoś nie miał ochoty na te cholerne jajka.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-29, 02:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Ja
pierdolę, tańczyliśmy wokół siebie, wyraźnie nie wiedząc jak ugryźć
temat i co zrobić w tej patowej sytuacji. Ewidentnie oboje pamiętaliśmy
wydarzenia minionej nocy i ewidentnie oboje pragnęliśmy to zapomnieć.
Szkoda, że nie było takiej możliwości.
<br />
Ale to nie był koniec tej męki, bo po śniadaniu przyszedł czas na
integrację rodziny. I Nielsa, oczywiście. Młodsi wyciągnęli moją konsolę
i gry ruchowe. Na początek graliśmy w Tekkena na ruch, było przy tym
dużo śmiechu i radości. Ale później przyszedł czas na tradycyjny aspekt
naszego pierwszego dnia świąt, czyli zawody w tańcu. I udział brał
każdy. Była więc moja matka przeciwko Nielsowi, chociażby. A później
przyszedł czas też na mnie. Zawsze bawiła mnie ta aktywność, poza tym,
ku mojemu zdziwieniu, pozwalała mi nie myśleć tak bardzo, jak tylko się
dało.
<br />
W tym roku wygrałem ten konkurs. Kto by pomyślał?
<br />
<br />
Jeżeli moje relacje z Nielsem wcześniej wracały do jakiejś tam normy, w
chwili obecnej ochłodziły się do poziomu Antarktydy. I może nie z powodu
Nielsa, ale przeze mnie. Facet mojej mamy (to bardzo ważne, abym sobie
to uświadomił i pamiętał nawet wtedy, kiedy będę najebany jak bela - co
więcej, to PRIORYTET) próbował ewidentnie kilka dni później złapać mnie i
nawiązać jakiś kontakt, ale nie chciałem go. Nie potrzebowałem, nie
byłem w stanie sobie wybaczyć, że pozwoliłem na takie rzeczy. Co więcej,
zażenowanie spalało mnie do tego stopnia... Pamiętałem każde słowo,
jakie powiedziałem do Nielsa.
<br />
<span style="font-style: italic;">Chcę, żebyś mnie pieprzył, Niels.
Jebał, jakby świat się miał skończyć. Mocno, twardo, bez ograniczeń.
Intensywnie. Mam uderzać głową o pieprzone lustro, o wezgłowie, mam
błagać cię o koniec i początek. Rzucam ci wyzwanie, Niels. Chcę jebania,
a nie słodkiego seksiku.</span>
<br />
Tak bardzo chciałem o tym zapomnieć. Ale nie mogłem i...
<br />
Ciągle chodziło mi po głowie, dlaczego w zasadzie do tego dopuściłem,
dlaczego ten mężczyzna pocałował mnie tam, dlaczego poszliśmy do łóżka,
przecież... Niech to szlag. Przecież on jest z moją matką. I z tego co
się orientuję, dalej z nią był, a przecież zdradził ją. I to z kim, ze
mną! To... W normalnej sytuacji powiedziałbym jej to. Ale tak? Jak
mogłem powiedzieć własnej matce, że skurwiłem się tak bardzo, żeby
przespać się z jej mężczyzną? Jak mógłbym spojrzeć jej w twarz po tym,
co zrobiłem? Nie mogłem. I z nią także nie rozmawiałem od tej okropnej
Gwiazdki.
<br />
<br />
Jedyny kontakt, jaki miałem z Nielsem to ten podczas koncertów. Czysto
zawodowy, chciałoby się powiedzieć. Tylko na stopie zespół-słuchacze.
Nie odpowiadałem na przywitania, na pożegnania, na próby zagadania,
absolutnie nic. Nie. Nie mogłem tego zrobić, nie chciałem. Miałem
potworne poczucie winy. Zdradziłem moją matkę.
<br />
Stojąc na scenie, wiedziałem o tym dogłębnie. I rozmyślałem nad tym, czy
nie zakończyć tą swoją farsę z muzyką. Moja matka chciała mnie jako
prawnika. Wcześniej miałem siłę z tym walczyć i postawić na swoje, ale
teraz, gdy zdradziłem ją... Czułem się winny i w obowiązku, aby jej to
zrekompensować. W jakikolwiek sposób.
<br />
Zamknąłem oczy, gdy pierwsze dźwięki nowej piosenki rozbrzmiały w małym
lokalu. Czułem emocje, towarzyszące przy pisaniu jej. Czułem tam Nielsa,
wkradł się on do mojej muzyki zupełnie przypadkiem. Wydarzenia, które
miały miejsce były zbyt intensywne, aby się on tu nie pojawił, bolało
mnie to podwójnie. Wiedziałem też, że siedzi on na sali i obserwuje nas.
Jak zawsze.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">Are you insane like me? Been in pain like me?
<br />
Bought a hundred dollar bottle of champagne like me?
<br />
Just to pour that motherfucker down the drain like me?
<br />
Would you use your water bill to dry the stain like me?
<br />
<br />
Are you high enough without the Mary Jane like me?
<br />
Do you tear yourself apart to entertain like me?
<br />
Do the people whisper 'bout you on the train like me?
<br />
Saying that you shouldn't waste your pretty face like me?</span>
<br />
<a class="postlink" href="https://www.youtube.com/watch?v=zRHNi3QfFlE" rel="nofollow" target="_blank">https://www.youtube.com/watch?v=zRHNi3QfFlE</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-29, 04:10<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> Cześć, Seth. Chciałbym z tobą pogadać... O tym co się stało.
<br />
Nie, nie wiem dlaczego to zrobiłem, choć patrząc w twoje smutne oczy,
które pobłyskują tym pytaniem... Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie.
<br />
Przyszedłem do ciebie bo... Chciałem z tobą być. Patrzeć na ciebie, słuchać twojego głosu.
<br />
To nie było planowane, przyszedłem tam bo tak poczułem, wtedy. W tamtej chwili.
<br />
Powinniśmy o tym pogadać, Seth. To ważne.
<br />
Dla mnie. </span>
<br />
<br />
Odrzucił ręcznik do kosza na pranie i zerknął w lustro, wypatrując w nim odbicie zadowolonej z siebie Katji.
<br />
Otulała się właśnie w miękki szlafrok, spoglądając na niego co chwilę z figlarnym uśmiechem.
<br />
- Dziękuję. - Wymruczała, składając mu pocałunek w okolicy krtani. - To było cudowne.
<br />
Pokiwał głową i sięgnął po szczoteczkę do zębów, pragnąc zmyć z języka
słodki smak i zapach jej ciała. To było okropne, wiedział o tym. I to aż
za dobrze.
<br />
Był skurwielem, ponieważ zdradził bardzo dobrą i kochaną kobietę. Tym
większym, że zrobił to z jej synem. A już w ogóle największym,
niemożliwie ogromnym skurwielem, gdy zdał sobie sprawę, że tak
naprawdę...
<br />
To nie tego w tym wszystkim najbardziej żałował.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nawet na mnie nie spojrzysz.
<br />
Daję ci znaki, próbuję ci coś uświadomić, a ty w tak paskudny sposób
mnie ignorujesz. Nie mówisz nawet głupiego "cześć" lub "spierdalaj".
Nawet na mnie nie patrzysz, do kurwy nędzy!
<br />
A ja potrzebuję żebyś na mnie spojrzał. Potrzebuję na ciebie popatrzeć i zobaczyć coś więcej niż to zgorszenie, ból i smutek.
<br />
Czy ty się mnie brzydzisz? Czy to jest w ogóle możliwe? Po tym wszystkim co razem robiliśmy, co ty mi robiłeś, ty...
<br />
Przecież było ci dobrze, czułem to.
<br />
Ty mała kurwo, czułem to bardziej niż możesz sobie wyobrazić, a teraz
jestem... Nie ma mnie. Nie, nie wiem. Nie wiem co robić. Ani co myśleć.
<br />
A ty nie chcesz na mnie nawet popatrzeć. </span>
<br />
<br />
- Schyl się! - Usłyszał i natychmiast się pochylił. Kula świsnęła mu
tuż nad łbem, posyłając wokół smugi gorącego powietrza. Przekoziołkował
po dachu śmietnika i zwalił się wprost w stertę worków, które na
szczęście zamortyzowały upadek.
<br />
- Och... kurwa... - Wyjęczał, łapiąc się za ramię.
<br />
To nic, to nic. Wszystko było ok.
<br />
- ...rwiel poszedł tędy, zaraz go wyhaczę. Przynieś mi S dziewiątkę i kryj tyły.
<br />
Pognał przed siebie co sił w nogach, notując, że już za chwilę znajdzie
się w umówionej uliczce. Już za chwilę wszystko miało być w porządku,
wszystko skończy się kurewsko dobrze i będzie mógł iść spać, spać.
<br />
Gdzieś huknęło ; siła wybuchu była tak ogromna, że rzuciło nim o drzewo, na którym rozpłaszczył się niczym szmaciana lalka.
<br />
Zajęczał głucho i odkleił się od pnia, wypatrując gdziekolwiek skurwieli odpowiadających za to małe rodeo.
<br />
W tym samym momencie spojrzał prosto w środek lufy Armonsa.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Dobrze, wcale nie musimy gadać o tym cholernym... Wiesz czym. Naprawdę, nie musimy.
<br />
Wypadałoby po prostu... W ogóle się do siebie odezwać. Kupiłem ci
ostatnio twoje ulubione płatki, te kolorowe rybki. Uwielbiasz je i
zawsze się krzywisz kiedy ich nie ma.
<br />
Ja... Szukałem tych jebanych płatków dwie godziny zanim je w końcu znalazłem.
<br />
Dlaczego tego nie zauważasz? Staram się dla ciebie, staram ci się
udowodnić, że możemy nadal być kumplami, serio. To wcale nie jest tak,
że już zawsze będzie nas łączył seks.
<br />
Bo nie będzie. Ale nie musi nas też łączyć kac moralny ani...
<br />
To coś, wiesz. Naprawdę może być dobrze, po prostu przyjmij wyciągniętą dłoń.
<br />
Tęsknię za... Nie, to nie tak. Po prostu... Wkurwiasz mnie. Wkurwiasz mnie tym milczeniem, Seth. </span>
<br />
<br />
- ...le to dobrze, że nic ci nie jest. - David poklepał go po ramionach
i uśmiechnął się blado. - Zyskałeś teraz fest szacuneczek, nikt nie
chce ci już podskakiwać. Musisz teraz tylko uderzyć do Mike, gdzieś koło
piątku.
<br />
- W piątki mam zajęte, mówiłem ci już.
<br />
- Darowałbyś sobie, kurwa, raz, Niels. Co jest takiego, kurwa, ważnego w
tych piątkach. Albo kto, hę? Dorwałeś sobie wreszcie jakąś panienkę?
<br />
- Odpierdol się, w porządku? - Odpalił sobie szluga, sprzedając kumplowi wrogie spojrzenie. - Powiedz mu, ze mogę w sobotę.
<br />
- Niczego mu nie powiem, tak samo jak ty. Możesz mu najwyżej obrobić
lachę. Przyjdziesz tam w piątek i z nim pogadasz, inaczej nici z twojego
awa... Ej, stary? Co jest? Co tak pobladłeś?
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Bo człowiek rozumie wtedy kiedy...
<br />
Nie, to nie tak.
<br />
Ja ciebie nie straciłem. Wciąż teoretycznie się widujemy, prawda? Na
przykład na tych koncertach. Lubię słuchać wtedy twojego głosu. Niemal
całkowicie się zmienia i... Na scenie zawsze jesteś cały ty. Lubię
całego ciebie.
<br />
To źle zabrzmiało. Mało kumpelsko. Pierdolę to.
<br />
Twoja matka się o ciebie martwi. Podobno przestałeś z nią rozmawiać. Z
jednej strony mnie to nie dziwi, mi też mamy pewne.... Heh, problemy.
<br />
Odkąd się z tobą przespałem moje pragnienia uległy... Pewnej zmianie. Nie tak drastycznej, po prostu...
<br />
Ona tego nie rozumie, martwi się. Tobą i mną. Powinniśmy z tym coś zrobić.
<br />
Ale ty niczego nie zrobisz. Zamiast tego będziesz stał na scenie i śpiewał piosenkę, którą chciałbym traktować jaką tę o sobie.
<br />
Patrzę na ciebie i walczę z poczuciem winy, walczę z tym co się we mnie
otwiera a przecież absolutnie nie powinno. Nie rozumiem tego.
<br />
I chyba nie chcę tego rozumieć.</span>
<br />
<br />
- Już idziesz? - Spytała jedna ze stałych fanek, która czasami stawiała
mu piwo, myśląc, że Niels jest menadżerem zespołu. - Coś nie tak?
<br />
- Nie, to po prostu... - Skrzywił się lekko, imitując nieudolnie ból
żołądka. Nie przestawał przy tym wpatrywać się w blondyna, który po
prostu hipnotyzował go tym dziwacznym kawałkiem.
<br />
- Boli mnie brzuch. - Wymamrotał wreszcie i uderzył pośpiesznie do drzwi.
<br />
Na jego twarzy naprawdę malowało się cierpienie.
<br />
Ale nie było spowodowane niestrawnością.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-29, 04:27<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">And all the people say
<br />
"You can't wake up, this is not a dream
<br />
You're part of a machine, you are not a human being
<br />
With your face all made up, living on a screen
<br />
Low on self esteem, so you run on gasoline"</span>
<br />
<br />
Pieprzony tchórz. Boli, co? Boli, jeśli śpiewam o tobie, skurwielu. O
tym, co robisz mi w głowie, jakie gówno teraz tam panuje. Właśnie tak.
Mnie to boli jeszcze bardziej. Ty możesz uciec od tej piosenki, ode
mnie. Ale ja od siebie nie jestem w stanie. Ciekawe kto w takim razie
jest szczęściarzem w naszym zestawieniu. Niech to szlag.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">I think there's a fault in my code
<br />
These voices won't leave me alone
<br />
Well my heart is gold and my hands are cold</span>
<br />
<br />
Widzę, jak wychodzisz. I wkurwia mnie to. Tak bardzo, jak tylko jest w stanie mnie coś wściec.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">Are you deranged like me? Are you strange like me?
<br />
Lighting matches just to swallow up the flame like me?
<br />
Do you call yourself a fucking hurricane like me?
<br />
Pointing fingers cause you'll never take the blame like me?</span>
<br />
<br />
Piosenka się kończy, a ja czuję się potwornie zmęczony. Na całe
szczęście to była ostatnia dzisiejszego wieczoru i mogę po prostu pójść
do domu. Ale nie idę. Opieram się o ramię Alexa i wygaduję się
przyjaciołom, pijąc kolorowego drinka. A potem śmiejemy się z tego, że
chyba zawróciłem temu kolesiowi w głowie. Alex wspomina o nowym
klawiszowcu. Jestem do tego sceptycznie nastawiony. Dwa dni do
Sylwestra.
<br />
Niels cały czas jest w domu, moja matka próbuje nawiązać ze mną
konwersację i zaczyna na mnie krzyczeć, gdy ją ignoruję. Ale naprawdę
nie wiem jak mam do niej teraz mówić, co mam w ogóle powiedzieć, nie
potrafię. A skoro nie potrafię, postanowiłem się absolutnie od tego
odciąć, pomyśleć jak to rozwiązać. Jak powiedzieć mojej własnej matce,
którą przecież kocham, że puściłem się z jej partnerem. Jak mam to
zrobić?
<br />
Piosenka, którą zaśpiewałem na ostatnim koncercie wczoraj nie dawała mi
spokoju i nuciłem ją nawet będąc w domu. Robiłem sobie akurat herbatę i
kroiłem ciasto. Sądziłem, że osoba, która przyszła do pomieszczenia to
moja matka, ostatnio krążyła za mną non stop.
<br />
Myliłem się.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-30, 01:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Został mianowany jednym z ważniejszych gości na wschodzie dzielnicy.
<br />
W tak krótkim czasie.
<br />
Och, jednak miał do tego smykałkę. Był królem gangsterów i tyle.
<br />
Jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało.
<br />
Wygramolił się ciężko z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwiczki,
kierując zmęczone spojrzenie w kierunku księżyca. Skurwiel jaśniał w
pełni tak dotkliwie, że gdyby miał kaca to chyba by się właśnie
popłakał.
<br />
Ale - na szczęście - nie miał kaca. Wyjątkowo, heh. Chociaż... W jakiś
sposób czuł się bardzo zmęczony, znokautowany i obolały. Oczywiście, że
nie przez alkohol. Przez parę ostatnich drzwi trzymał się cholernego
alkoholu z daleka. Najdalej jak tylko się dało.
<br />
Przekręcił klucz i wszedł do mieszkania, upewniając się od razu, że torba z kokainą znajdowała się na swoim miejscu.
<br />
Znajdowała.
<br />
Ruszył pod prysznic, rzucając ciuchy pod nogi - w mieszkaniu panował w
sumie niezły burdel, ale jakoś nie zwracał na to uwagi - od razu
nastawił kurek na lodowato zimny strumień, opierając się ciężko o
ścianę.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Are you insane like me? Been in pain like me?
<br />
Bought a hundred dollar bottle of champagne like me? </span>
<br />
Zasyczał wściekle kiedy uderzył się o półkę z żelami zranionym
ramieniem. Odpalił sobie papierosa i spróbował pochylić się tak by nie
naleciało na niego zbyt wiele wody.
<br />
<span style="font-style: italic;">You can't wake up, this is not a dream
<br />
You're part of a machine, you are not a human being</span>
<br />
- Uch, kurwa. Dość. - Wymruczał, uderzając tyłem głowy o bogu ducha winne kafelki. - Dość tego. Odpuszczam.
<br />
<span style="font-style: italic;">Well my heart is gold and my hands are cold. </span>
<br />
Odpuścił.
<br />
<br />
Unikał Setha tak samo jak i on unikał jego. Krzątał się za Katją i
starał się udawać, że wszystko było absolutnie w porządku. Nie zawsze
szło po jego myśli, ale zazwyczaj osiągał w miarę znośny efekt (dobrym
efektem był brak pytań i oskarżycielskich spojrzeń tej nieustępliwie
dociekliwej kobiety, tak dla przykładu).
<br />
Do sylwestra pozostawały już tylko dwa dni - on i Katja mieli go spędzić
w tym samym clubie gdzie się poznali. Okropna Betty i druga ze
ślicznotek też miały się tam zjawić.
<br />
Ale Niels absolutnie nie miał ochoty na zabawę.
<br />
Chwycił karton z sokiem by odłożyć go na miejsce westchnął ciężko, zamierzając iść w stronę lodówki...
<br />
Kiedy niemalże wpadł na Setha.
<br />
Nie odezwał się, chociaż patrzył na niego tak jakby chciał to zrobić.
Nie, nie wymruczał swojego zwykłego "cześć". Nie uśmiechnął się.
<br />
Spuścił wzrok i odłożył karton na blat, odwracając się pośpiesznie by
zniknąć mu jak najprędzej z oczu. I żeby on też jak najprędzej mu z nich
zniknął.
<br />
Bo kiedy go widział... Działo się z nim coś, czego chciał za wszelką cenę uniknąć. A tak ciężko było na niego nie patrzeć.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-30, 02:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Chyba
Niels w końcu zrozumiał, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego i było to
w pewien sposób pocieszające. Ale też sprawiało, że czułem się smutny.
Nie rozumiałem tego. Nie myślałem o tym. Skupiłem się na przygotowaniach
do Sylwestra, który mieliśmy ze znajomymi spędzić w nieco większym
gronie na domówce u kogoś z kumpli Alexa. Nie wnikałem w szczegóły, było
mi zresztą wszystko jedno.
<br />
Dzień imprezy był jakiś taki smętny dla mnie. Wstałem z łóżka po
kolejnym, popierdolonym, mokrym śnie z... Nawet nie chciałem o tym
myśleć. Po prostu nie. Pod prysznicem załatwiłem problem stojącego
fiuta. Dzień minął mi szybko, może dlatego, że matka i Niels zniknęli
raczej wcześnie. Ponoć mama miała jakąś kosmetyczkę i trzeba było zrobić
zakupy, nie wiem.
<br />
Po drodze miałem zabrać Alexa, Jim ponoć już tam był. Z początku
chciałem jechać samochodem, ale mój drogi gitarzysta dał mi subtelnie do
zrozumienia ("Nie ma mowy, kurwa!"), że nie jest to najlepszy pomysł.
Zabraliśmy się więc taksówką.
<br />
Gdy dojechaliśmy do mieszkania owego kolegi, trochę przestraszyło mnie w
jakiej okolicy impreza miała mieć miejsce. W sumie nie było tu
bezpiecznie, to na pewno. Nagle zrozumiałem, że Alexowi nie chodziło
tylko i wyłącznie o to, że jutro mogę być w stanie niewskazanym i
dlatego nie powinienem brać samochodu.
<br />
Weszliśmy do mieszkania na drugim piętrze pełnego ludzi i dymu. Był
dziwnie słodki. Uśmiechnąłem się lekko, witając się z wszystkimi
(większość to starzy znajomi) i podałem gospodarzowi dwie butelki
alkoholu, które już wcześniej nabyłem... Okej, wyjąłem z barku, kogo to
obchodzi.
<br />
- Hej, Seth, poznaj Andreę! A to jest Dave, klawiszowiec, o którym ci mówiłem! - Alex przedstawił mnie znajomym.
<br />
Uśmiechnąłem się do jednego i drugiego. Dziewczyna wyglądała chyba
całkiem podobnie, jak ja. To trochę przerażające, wyróżniała ją
intensywnie czerwona szminka na ustach, oczywiście makijaż i pokaźne
piersi.
<br />
Przedstawiony Dave był wysokim, postawnym mężczyzną, dobrze zbudowanym
czarnowłosym jegomościem o pięknych, jasno-błękitnych oczach. Podobał mi
się.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-30, 03:22<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Podoba ci się? - Uśmiechnęła się figlarnie, wykonując przed nim zgrabny
piruet. Biała sukienka opinała jej odstający tyłeczek w szałowy sposób,
a podniesione piersi skusiłby chyba każdego by ich skosztować.
<br />
- Jasne. - Odparł z uśmiechem, podchodząc do niej wolno by złożyć na
rozchylonych wargach obiecujący pocałunek. - Wyglądasz bosko,
ślicznotko.
<br />
- Ty też wyglądasz niesamowicie, Niels. - Pochyliła się by wziąć w
garść jego przyrodzenie rysujące się wyraźnie nawet w stanie spoczynku
(fiut Duńczyka nie należał do tych niewyobrażalnie długich, ale był
naprawdę masywny). Lubiła to robić, zwłaszcza wtedy gdy miała ochotę z
nim trochę...
<br />
Hm.
<br />
- Kiedy wrócimy do domu chcę się z tobą porządnie pieprzyć, skarbie. -
Wymruczała mu tuż przy uchu, poruszając przy tym zwinnie upierścienioną
rączką. Uśmiechnął się krzywo, obejmując ją jednym ramieniem w okolicy
talii. - Tak dawno się już nie kochaliśmy, że powoli zapominam jak to
było! - Rzuciła oskarżycielsko poprawiając mu spinki w mankietach.
<br />
- Idź przodem, zaraz do ciebie dołączę. - Mruknął, wskazując głową na muszlę klozetową.
<br />
Kiedy jednak drzwi zamknęły się za plecami przepięknej kobiety, Niels
wcale nie udał się kierunku toalety. Przecież nawet nie chciało mu się
lać.
<br />
Zamiast tego stanął przed umywalką i oparł obie dłonie o jej brzegi
spoglądając poważnie w swoje odbicie. Lustro ukazało mu widok jego
skwaszonej, choć świetnie ufryzowanej gęby, sprawiając tylko, że poczuł
się jeszcze gorzej.
<br />
Ona go przecież czesała. Dbała o niego. Powinien się z nią przespać. Powinien się z nią naprawdę dobrze wypieprzyć.
<br />
Zasługiwała na to.
<br />
<br />
- Ha.. ah... Ah... - Sapał, zagłębiając się w nią po raz kolejny.
Przesunął jej ramiona nad głowę i poruszył biodrami jeszcze mocniej,
czując jak jego jądra uderzają z rozmachem w zaróżowione pośladki.
<br />
Katja rzucała się pod nim dziko, wykrzykując co jakiś czas jakieś
niezrozumiałe słowa. Zaciskała mu palce na ramionach z taką mocą, że
czuł jak wyrywa mu z nich skórę.
<br />
To bolało. Ale z drugiej strony było całkiem dobre.
<br />
- Niels! - Wykrzyknęła, gdy znowu przyśpieszył, wpijając usta w jej
długą szyję. Ssał ją i przygryzał, zmieniając kąt pchnięć tak by były
one dla niej jeszcze bardziej odczuwalne, jeszcze mocnie...
<br />
- Niels! Przestań! Zatrzymaj się, do cholerny jasnej! - Wykrzyknęła
siadając nagle. Zderzyli się ze sobą czołami i nagle mocno go
zamroczyło. Zdołał tylko usłyszeć stłumione przekleństwo i rzucił się na
materac, oddychając ciężko. A właściwie sapiąc.
<br />
- Co jest? - Spytał mało przyjaźnie, starając się sobie rozmasować bolące miejsce.
<br />
- Chciałeś mnie zabić? - Odpowiedziała mu pytaniem, brzmiąc na jeszcze bardziej wkurwioną od niego.
<br />
- Co? O co ci chodzi?
<br />
- Pieprzyłeś mnie jak... Jak cholerne monstrum, jakieś zwierze. To
znaczy... Nie, nie patrz tak na mnie, ja po prostu nie umiem tak...
Mocno. To bolało. Nie było...
<br />
- Jasne. - Wymruczał spokojnie i sięgnął na szafkę po paczkę z papierosami.
<br />
- Na pewno? Bo... Jeśli tak bardzo chcesz, to...
<br />
- Nie, nie ma sprawy. Trochę wypiłem i straciłem wyczucie. - Skłamał,
zaciągając się mocno dymem. - Następnym razem potraktuję cię z należytym
szacunkiem.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-30, 03:33<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Hej, Seth. Zaśpiewaj coś. Alex mówił, że jesteś w tym nieziemski -
usłyszałem zachętę od nowego kolegi, Dave'a. Spojrzałem niepewnie na
niego.
<br />
- Nie, no co ty...
<br />
- No dawaj, przestań. Sami swoi.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Are you deranged like me? Are you strange like me?
<br />
Lighting matches just to swallow up the flame like me?
<br />
Do you call yourself a fucking hurricane like me?
<br />
Pointing fingers cause you'll never take the blame like me?</span>
<br />
Zamilkłem, a cisza nastała w pomieszczeniu. I nagle wszyscy zaczęli
klaskać i wołać o bis, a ja się... okej, trochę się zawstydziłem. Może
nie było tego widać, ale akurat ten aspekt mojego życia był dla mnie
bardzo osobisty i ważny. Wobec czego śpiewanie i komponowanie, tworzenie
tekstów - to zawsze sprawia dla mnie jakiś rodzaj nieśmiałości, jeśli
mam się tym dzielić z innymi.
<br />
Uśmiechnąłem się, zarumieniony, ale na szczęście przyciemnione światła kamuflowały to idealnie.
<br />
Nie pamiętam jak to się stało, ale właśnie leżałem pod tym... jak mu
tam... i jęczałem, prężąc się. A kiedy dochodziłem, nie wykrzyczałem
imienia "Dave". Nie.
<br />
- NIELS!
<br />
Jakie to żenujące.
<br />
Dzień później to była katorga. Udało mi się zebrać do mieszkania. Nie
było wtedy jeszcze mojej matki, a Dave zapytał, czy może do mnie wpaść i
pogadać. W sumie, czemu nie, prawda?
<br />
Gdy matka wróciła z Nielsem, ja leżałem nago w salonie. Moim własnym
salonie, nie żartuję. Przykryty byłem kocem, ale moim materacem nie była
kanapa, na której tak czy inaczej się znajdowałem, a Dave. Spaliśmy w
najlepsze. Moje bardzo jasne włosy były rozsypane na masywnej klatce
piersiowej, naga noga wystawała poza kocem, ale spaliśmy. Oboje. I nie
obudził nas dźwięk otwieranych drzwi, czy rozmowa. Nic z tych rzeczy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-30, 04:04<br />
<hr />
<span class="postbody">-
...wiedziałam mu, że taki projekt to może sobie wsadzić w dupę i
pokazałam mu drzwi. A ten, jak to już mówiłam, zadufany w sobie, zaczął
mi coś prawić o... O, kurwa, Niels.
<br />
Zatrzymała się nagle, a on, częściowo pogrążony w swoich rozmyślaniach
(czasami nie potrafił się zmusić do tego by słuchać o jej pracy, to po
prostu go zabijało) wpadł na nią z rozmachem, uderzając się przy tym o
zwisającą z sufitu donicę (uszkadzanie czaszki w tym cholernym domu
stało się chyba niepisaną tradycją). Potarł uderzone miejsce i zerknął w
kierunku "znaleziska" Katji... Czując jak jego ciało zamienia się w
bryłę lodu.
<br />
Białe włosy rozsypane na płaskiej, męskiej piersi.
<br />
Muskularne ramię przerzucone przez smukłe plecy. Zaróżowiony policzek
przytulony do drugiego policzka. Męskiego, niedogolonego policzka.
<br />
- T-to... To przecież nic. - Katja roześmiała się nerwowo, ujmując Nielsa pod ramię.
<br />
Patrzył teraz wprost w jego oczy, w oczy Setha. Patrzył w nie i choć na
jego twarzy widniał tylko szok, to oczy mówiły za niego całą resztę -
krzywda odbijała się w nich tak wyraźnie, że bardziej chyba nie mogła.
<br />
- No to mamy rewanż. - Katja kolejny raz roześmiała się sztucznie i
znów go pociągnęła, ciągnąc wyraźnie w kierunku kuchni. - Chodźmy stąd,
Niels. Niels, halo? Rusz się. Nie będziemy im przeszkadzać, prawda? Co
się z tobą dzieje? Nigdy nie widziałeś przytulających się facetów,
skarbie? Wyglądasz jakbyś był w szoku.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-30, 04:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Otworzyłem
oczy i drgnąłem, gdy usłyszałem zduszone "To nic, to nic". Sens słów
nie doszedł do mnie, ale rozpoznałem do kogo należy ten głos. I
zaskoczyło mnie to, bo oznaczać by to mogło, że spałem całkiem długo.
Nim zdołałem się poruszyć i zejść z Dave'a (nagle doszło do mnie, co
tutaj się działo i trochę było mi wstyd), ale nie zdołałem tego zrobić,
bo moje oczy spotkały się podobnymi, szarymi. Ale nie było w nich mojego
zakłopotania, czy zawstydzenia. O nie. Spotkać tam było jakąś...
wściekłość. Powoli rosnącą i buzującą. Niels patrzył na mnie, jakbym...
Sam nie wiedziałem. Jakbym był jego własnością i właśnie go zdradził. Co
przecież jest wierutnym kłamstwem, bez wątpienia. Niels nie patrzył na
nic innego, tylko na mnie i zaczęło to być niewygodne. Matka w końcu
ruszyła go stamtąd, a ja podniosłem się natychmiast. Przykryłem dalej
śpiącego Dave'a i ubrałem się czym prędzej. Byłem wyraźnie zawstydzony
tą sytuacją, po raz kolejny. Jakoś seks ciągle ostatnio wiązał się z
moim zażenowaniem i zakłopotaniem, to chyba znaczy, że czas swoją
aktywność seksualną na jakiś czas przyhamować, nie wychodzi z tego nic
dobrego.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">- Co to za Niels?
<br />
Drgnąłem, gdy podczas rozmowy padło to imię. Rozmowy z kimś zupełnie
spoza... tego wszystkiego. Nie powinno ono padać, nie powinniśmy w ogóle
poruszać ten temat.
<br />
- Czemu pytasz? - Zmarszczyłem brwi, spoglądając na Dave'a.
<br />
- Cóż, jeżeli dochodząc twój kochanek krzyczy imię kogoś innego, chyba mogę...
<br />
- To był tylko seks, Dave. Bez przesady. Nie muszę ci się spowiadać z całej reszty...
<br />
- Ale...</span>
<br />
<br />
Otrząsnąłem się z tego dziwnego wspomnienia konwersacji sprzed kilku
godzin i poszedłem do kuchni. Siedziała tam tylko mama, ale bez Nielsa.
<br />
- Gdzie Niels?
<br />
- Wrócił do siebie. Słuchaj, skarbie, co się między wami dzieje?
<br />
- Nic, wszystko w...
<br />
- Proszę cię, nie kłam. Widzę, że coś jest naprawdę nie tak, ale nie wiem co to może być.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-31, 02:14<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">
- Niels. - Katja nastawiła wodę, najpewniej po to żeby uraczyć go jedną
ze swoich paskudnych herbatek, których i tak by nie polubił, bo były po
prostu obrzydliwe.
<br />
Dlaczego nie może po prostu zaakceptować faktu, że jej facet najbardziej lubi pić piwo lub colę?
<br />
- To nic takiego, przecież wiedziałeś już wcześniej, że Sethowi zdarza
się to robić z... khem, młodzieńcami. To normalne w tych czasach.
<br />
- To nic takiego. - Powtórzył, nie mogąc ukryć w swoim głosie jadu i złości, którą teraz odczuwał.
<br />
Złości? Nie, to było wkurwienie, to było apogeum pieprzonego wkurwienia,
które właśnie rozrywało mu żyły i serce. I łeb, łeb tak kurewsko mu
pękał, że miał ochotę rzucić tym czajnikiem w kąt albo oblać się
wrzątkiem, wypić go duszkiem, zrobić COKOLWIEK byleby tylko cofnąć czas i
nie zobaczyć tego co ten skurwiel robił z jego...
<br />
Żeby nie dopuścić by oni w ogóle się spotkali. On nie miał prawa, nie miał do tego prawa...
<br />
- Niels?! Kochanie, słuchasz mnie? Rozumiem, że możesz nie tolerować homoseksualistów, bo jesteś twardym facetem i...
<br />
- Wychodzę. - Warknął tylko, nie dbając nawet o to by chwycić za płaszcz.
<br />
Wyszedł na dwór w pieprzonej koszuli.
<br />
I wcale nie było mu zimno. </span>
<br />
<br />
- Proszę, nie! - Łkał mężczyzna rozpłaszczony na ścianie, odbierając
raz za razem jego wściekłe kopniaki. Dyszał jak po pieprzonym maratonie,
z dziurki od nosa ciekła mu krew.
<br />
Trochę się naćpał, musiał to przyznać.
<br />
Ale facet, którego tak beztrosko okładał i tak był sam sobie winien.
Patrzył się na niego, zbyt długo się patrzył. I wyśmiewał go, oceniał
wzrokiem.
<br />
Nikt nie ma prawa na niego patrzeć. Nikt nie może go oceniać.
<br />
- Yhm... - Sapie, kucając by strzelić mu prawego sierpowego. Coś
trzaska mu w szczękach i Niels jest niemal pewien, że mu ją wyłamał, że
zaraz zobaczy ją śmiesznie zwisającą u dołu, kołyszącą się jak morskie
fale, jak pieprzone...
<br />
- Bwaham pwana... Zapwace pfysięwam! - Bełkocze zakrwawiony kmiot i odrywa od niego niewyraźne, szklane spojrzenie.
<br />
Niels warczy przeciągle i uderza ostatni raz, ale nie w człowieka. Uderza w ścianę.
<br />
Łamie sobie palec.
<br />
Nastawia go w drodze do domu. Tak, sam.
<br />
<br />
- Brakuje tu dwójki, skurwielu. - David wytrzeszcza oczy w geście
niedowierzania. - Mówiłeś mi, że, kurwa, nie ćpasz. Zarzekałeś się. Co
to ma... Ach! - Wykrzykuje, totalnie zaskoczony gdy jego przyjaciel
uderza go tak po prostu w twarz, gdy z łuku brwiowego bucha fontanna
krwi.
<br />
- Uważaj do kogo mówisz, kurwo. - Warczy tuż przy jego uchu, uśmiechając się paskudnie.
<br />
Potem śmieje się sucho i wciska mu w dłoń pięć dolarów.
<br />
- Niels, co ty, przecież...
<br />
- Już nie, Dave. - Warczy, mając w głowie obraz wszystkich skurwiałych
Dave'ów tego kurewskiego świata. Przyciska do szyi "przyjaciela" ostrze
noża i pociąga go za włosy, zadzierając mu wysoko głowę. - Od samego
początku wiedziałem, że mnie okłamujesz. Wiesz?
<br />
Nie czekając na odpowiedź wykonuje długie cięcie - krew bryzga mu na twarz i ściany.
<br />
Nie przejmuje się tym, już dawno nauczył się ścierać krew z mebli.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Jest w ogóle sens żebym się do ciebie
odzywała, czy fakt, że mój syn to "pedał" przestraszył cię na tyle, że
nie dasz rady tego przezwyciężyć? Odezwij się do mnie, wciąż czekam,
ale... Nie wiem na jak długo, Niels. </span>
<br />
Czyści automatyczną sekretarkę i - wreszcie - po trzech dniach od
nieszczęsnego incydentu postanawia tam wrócić, do tego piekła, gdzie
znajdowała się Katja i...
<br />
Nie. I jej pieniądze.
<br />
Jego tam nie ma, on się nie liczy. Jest zwykła dziwką. Po prostu się nie liczy.
<br />
Najważniejsze są pieniądze.
<br />
<br />
- Cześć. - Wymruczała, rzucając mu się na szyję. Uśmiechnął się do niej
krzywo i pocałował ją czule, niemal automatycznie obejmując ramieniem
jej szczupłą talię.
<br />
- Przepraszam. - Dodał cicho, odrywając się od jej ust z cichym
mlaśnięciem. Bukiet, wielki i piękny bukiet czerwony róż niemal wypadł
jej z ramion, ale przytrzymywała go dzielnie, wyraźnie zadowolona,
szczęśliwa.
<br />
- To nic takiego. Mama opowiadała mi, że czasem potrzebujecie czasu żeby...
<br />
- Nie mówmy o tym. - Przerwał jej zanim zaczął myśleć o tym co chciała
powiedzieć. Wolał do tego nie dopuszczać, wolał naprawdę udawać, że po
prostu nie miała syna. - Dasz się zabrać na kolację? Zarezerwowałem
stolik w Dealsie.
<br />
- Och, to cudownie! Odstawię kwiaty do wazonu i trochę się przebiorę, zgoda? Poczekasz w salonie?
<br />
- Jasne. - Skinął głową, siadając wygodnie na kanapie. - Poczekam tu na ciebie, ślicznotko.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-31, 02:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels wsiąknął jak kamfora. A matka zaczęła mi robić wyrzuty.
<br />
- Jak mogłeś robić takie rzeczy w salonie, Seth?! Do cholery...
<br />
- Przypominam, że to mój dom, a was miało nie być jeszcze godzinę - mruknąłem z pozoru absolutnie obojętnie.
<br />
Ale faktycznie, zastanawiałem się nad... wieloma rzeczami. Przede
wszystkim, z Dave'm było fajnie, ale... To nie to? Nie to, czego
oczekiwałem. A poza tym, reakcja Nielsa była co najmniej groteskowa.
Jebaliśmy się przecież, więc nie mógł być negatywnie nastawiony do
takich relacji. Więc o co chodziło? Cały czas wydawało mi się, że o
mnie. Ale to przecież było groteskowe, on był z moją matką, zrobiliśmy
coś, co skrzywdziłoby mamę do końca życia, ale to był tylko jednorazowy
wybryk i przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie spojrzę na niego w ten
sposób. Odetnę się od niego i wszystkiego, co mogło być związane z tym
człowiekiem. Zero słów, zero niczego.
<br />
Nie rozmawiałem nawet z własną matką na dobrą sprawę...
<br />
- Co nie znaczy, że możesz robić takie...
<br />
- Nie zrobił tego z powodu tego, że uprawiałem seks, mamo - syknąłem, zbierając kosmyki jasnych włosów z twarzy.
<br />
- To niby dlaczego?!
<br />
No właśnie. Dlaczego? Dlatego, bo... Nie, nawet nie chciałem o tym myśleć. Sam pomysł był zbyt groteskowy.
<br />
Ale to nieważne, bo wrócił. W końcu wrócił i przywitał się z moją matką,
zaprosił ją na kolację. Słyszałem. Siedziałem w salonie. A on się
pojawił. Nie spojrzał nawet na mnie, ale zacisnął usta w wąską szparkę i
usiadł możliwie jak najdalej ode mnie.
<br />
- Czemu zachowujesz się, jakbyś był zazdrosny? - spytałem od niechcenia.
<br />
Siedziałem na kanapie, oglądając telewizor i mając notatnik na kolanach. Pisałem piosenkę.
<br />
Włosy były spięte wysoko, odsłaniały ramiona i szyję. Usta były nieco
czerwone od przygryzania podczas pisania tekstu. Zawsze tak robiłem.
<br />
- Albo obrzydzony - Podrzuciłem mu pomysł, spoglądając na Nielsa.
Zupełnie bezinteresownie oblizałem usta. - Tylko że wtedy musiałbyś być
też obrzydzony w stosunku do siebie samego.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-31, 03:10<br />
<hr />
<span class="postbody">-
...ają teraz cudowną ofertę właśnie dla ciebie! Wystarczy, że wyślesz
do nas sms-a o treści "ZAMAWIAM" na numer siedem trzy trzy...
<br />
Oderwał wzrok od telewizora i przeniósł go na swoją dłoń. Złamany palec
był wciąż odrobinę opuchnięty ale przy Katji łatwo to było zwalić na coś
kompletnie idiotycznego; jak ugryzienie komara, muchy, kota czy
ufoludka z Marsa.
<br />
No, może trochę przesadzał... Ale nie musiał się po prostu martwić o to,
że kobieta go zdemaskuje. Była w stosunku do niego tak ufna, że
momentami sam się temu dziwił. Przecież w rzeczywistości był takim
skurwielem, ze sam by się chyba porzygał na swój widok.
<br />
- Nie chce mi się z tobą gadać, Seth. - Mruknął cicho, nie zaszczycając
chłopaka choćby i jednym spojrzeniem. Siedział sztywno jak na
szpilkach, ale jego twarz nie wyrażała niczego, absolutnie niczego.
<br />
Nie, wystarczało mu już stresu. Za późno było na takie... rozmowy.
<br />
Seth w ogóle niepotrzebnie się odzywał. A zawsze robił to wtedy, kiedy
Niels był gotowy powiedzieć, że może już sobie darować. Dlaczego, do
kurwy nędzy, dlaczego?
<br />
- Ja... - Chrząknął, zerkając niepewnie w stronę schodów. - Jestem
obrzydzony sam sobą. - Skłamał, czując jak serce podjeżdża mu do gardła.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Wcale nie, wcale nie, wcale nie.</span>
<br />
- Nie chcę już do tego wracać. - Dodał i podniósł się z kanapy,
ruszając w kierunku schodów. U ich szczytu czekała na niego Katja;
piękna i wytworna jak zawsze. Zamruczał cicho na jej widok i uśmiechnął
się lekko, starając się zapanować nad drżeniem dłoni.
<br />
- I jak? - Zaćwierkała, wykonując przy tym swój tradycyjny piruet. - Podoba ci się?
<br />
- Jasne. - Odparł, obejmując ją lekko. - Chodźmy już. Stolik czeka.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-31, 03:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Auć.
Obrzydzony sam sobą. Nie chciało mi się w to wierzyć, bo jeszcze kilka
dni temu wchodził mi w tyłek, byleby z nim porozmawiać. Zaczepiał
wszędzie i robił wszystko. Ale skoro taka była jego wola, kogo to
obchodziło? Nie mnie.
<br />
Ukryłem grymas jakiegoś rozczarowania lub smutku i słyszałem, jak
wychodzą. A potem w złości rzuciłem telefonem w ścianę. Chyba się
rozpadł. Pieprzyć to.
<br />
Kilka godzin później zorientowałem się, że faktycznie, telefon nadawał
się do śmieci. Kupiłem więc nowy, nie rozmyślając zbyt długo nad modelem
(po prostu chcę ten sam).
<br />
<br />
Alex bardzo chciał, aby Dave dołączył do nas, przynajmniej na próbę.
<br />
- No Seth, zgódź się, proszę cię...
<br />
- No nie wiem. Po co nam klawiszowiec?
<br />
- Zawsze się przyda. Szczególnie, że ostatnio brakuje nam kogoś
czwartego, a Dave potrafi grać na pianinie, na basie, no weź, przyda
się!
<br />
- Meh, okej... Niech ci będzie. Skomponuj mi do tego muzykę. Ma być
wolna, taka no wiesz. Seksualna. Jezu, rozumiesz klimat - przewróciłem
oczami, podając tekst koledze.
<br />
Nastała chwila ciszy.
<br />
- Niels się nie odzywa?
<br />
- Hm? Czemu pytasz?
<br />
- Nie zostaje już z nami po koncercie. Nie odzywa się do nas. Unikacie się.
<br />
- Po co się pytasz, skoro znasz odpowiedź? - parsknąłem śmiechem. Ale nie był on wesoły.
<br />
Mnie samego zaczynała męczyć ta sytuacja.
<br />
Dave dołączył do zespołu i w zasadzie wydawało się to całkiem dobrym
pomysłem. Prócz tego, że w trakcie koncertów nierzadko podchodził do
mnie i obejmował w pasie albo udawał, że coś szepcze do ucha, niekiedy
nawet całował w policzek. To było dziwne i mocno nieprofesjonalne w
mojej opinii, ale dla widowni się podobało. No, może prócz Nielsa. Gdy
zobaczył coś takiego, natychmiast wyszedł. On naprawdę był zazdrosny,
jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. A brzmiało groteskowo. Dziwne.
<br />
<br />
- Seth, albo się dogadacie, albo ja wezmę sprawy w swoje ręce!
<br />
- O czym ty mówisz, mamo? - mruknąłem, pochylony nad tekstem piosenki. Siedziałem w kuchni i jadłem chpisy.
<br />
- Widzę, że dzieje się między wami źle, jest jakieś napięcie. Zależy mi na was, do cholery, macie się dogadać!
<br />
- Nie - odpowiedziałem prosto, wzruszając ramionami. - Nie możesz nas do tego zmusić.
<br />
- Nie?! Nie mogę?! No to patrz!
<br />
Wyszła. Cholera go wie po co. Niczego nie podejrzewałem. Dlaczego
miałbym, kurwa mać...? Nigdy nie zostawiajcie takich rzeczy kobiecie.
Nigdy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-01, 03:26<br />
<hr />
<span class="postbody">- Naprawdę. - Warknął, przewracając oczami. Siedział przy laptopie, sprawdzając wyciągi z nielegalnego konta bankowego.
<br />
Szczerze mówiąc, wolał żeby jej przy tym nie było, ale skoro musiała już tutaj stać...
<br />
Trudno.
<br />
- Naprawdę! - Powtórzyła po raz trzeci lub czwarty, wprawiając go tym
tylko w jeszcze większą irytację. - Mam dość tej chorej sytuacji i czy
to ci się podoba czy nie : jedziemy w cholerne góry i zostajemy tam
przez tydzień, albo i dłużej. Macie się po prostu dogadać, bo oszaleję!
<br />
Usiadła, wydymając wargi (zawsze tak robiła kiedy się obrażała, a już w
szczególności gdy powodem obrazy były jego kontakty z Sethem) w kaczy
dziób i skrzyżowała ramiona na piersiach, obrzucając go wrogim
spojrzeniem.
<br />
- Zgadzasz się? - Wypaliła, przytupując nogą.
<br />
Nawet na nią nie spojrzał, nie musiał patrzeć żeby wiedzieć jak teraz wyglądała i co robiła.
<br />
- Zgadzam. - Westchnął, dokonując ostatniego przelewu. Zamknął laptopa i
podrapał się po karku, czując jak jego życie znowu zmierza w
beznadziejnym kierunku.
<br />
Jak on miał niby wytrzymać tydzień obok tego... I jeszcze udawać, że się lubią?
<br />
Przecież to było, kurwa, niemożliwe.
<br />
<br />
- To jest po prostu niemożliwe, kobieto. - Powtórzył nie wiadomo, który
raz tego dnia, próbując wepchnąć do bagażnika o wiele większą walizkę
niż przewidywały to jakiekolwiek normy.
<br />
- Pchaj, Niels. - Poprosiła go jękliwie, wpisując coś w tablet. Nawet
nie raczyła patrzeć na jego heroiczne wysiłki związane z wpychaniem
pieprzonej lodówki (tylko cholerne lodówki mogły być takie wielkie!) do
zasranego bagażnika.
<br />
- Po co ci tyle rzeczy? To tydzień, nie miesiąc. - Poskarżył się
głośno, napierając na brzeg walizki całym ciężarem ciała (a nie był on
wcale taki lekki). - Co ty tam wpakowałaś? Telewizor?
<br />
- Ha, ha. - Przewróciła oczami, uśmiechając się ciepło. - Jak możesz to
zrób jeszcze miejsce na walizkę Setha, bo też na pewno chciał ze sobą
wziąć parę drobiazgów. - Sethie, kotku! Schodź już na dół, czekamy!
<br />
- Ja pierdolę. - Burknął pod nosem, mając ochotę dopychać resztę
"balastu" butem. Powstrzymał się jednak i otarł czoło rękawem, czekając
na kolejny pakunek.
<br />
Jeśli następna walizka będzie równie wielka co poprzednia to było
gwarantem, że zwariuje, odbije mu zanim w ogóle wyruszą w tę podróż.
<br />
Na chuj im to wszystko było!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-01-01, 03:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Matka
i jej głupie pomysły. Kto normalny wpadłby na tak genialny pomysł, by
zmusić ich do wspólnego, rodzinnego wyjazdu? Moja matka. We własnej
osobie logistycznie zaplanowała cały wyjazd w góry, załatwiła hotele i
atrakcje pod pretekstem sprawienia, że znowu będę miał jakiś tam kontakt
Nielsem. Nie brała ona pod uwagę tego, że my po prostu może nie
chcieliśmy tego robić, do cholery! Może było nam dobrze tak, jak jest...
<br />
Zmuszony więc byłem do spakowania kilku rzeczy, jako że matka zażyczyła
sobie tygodniowych wakacji. Domyślałem się jaki bagaż weźmie. Gdzie
byśmy się nie wybierali i na ile czasu by to nie było, z pewnością
robiła niemalże to samo. Czyli pakowała zbyt wiele rzeczy, kilkanaście
par pieprzonych butów, garsonki i sronki. Po co, nie wiedział nikt,
nawet ona sama. Pod koniec wyjazdu zawsze narzekała, że wzięła za dużo
rzeczy. Ten sam schemat powtarzał się od kilku lat i nie było to dla
mnie absolutnie żadną nowością, niestety.
<br />
Uśmiechnąłem się więc, gdy zobaczyłem ulgę na twarzy Nielsa, gdy
przyniosłem swój skromny bagaż. Materiałowa torba treningowa wypchana
rzeczy, plecak i torba jako coś, gdzie będę miał portfel i takie rzeczy.
Tablet, telefon, te sprawy.
<br />
Mogliśmy polecieć samolotem. Przecież było nas na to stać, ale gdy
zapytałem matkę o przyczyny tej decyzji zaczęła mamrotać coś o tym, że
mamy się zintegrować. Czcze gadanie.
<br />
Dwanaście godzin w samochodzie. Rozumiecie to? Obejrzałem cały youtube w
kilka godzin i dalej nie było co robić! Przecież to jakaś absolutna
porażka.
<br />
- Seth, śpiewaj ze mną tę piosenkę! "Last Christmas, I give you my heart"...
<br />
- Mamo, proszę cię...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-01-01, 15:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Prowadził
to auto od dobrych czterech godzin i chociaż nie raz wybierał się w
dłuższe podróże, to teraz wolał zdecydowanie stąd wysiąść i darować
sobie całość tego cyrku.
<br />
Nawet przez okno, mógł wysiąść nawet przez pieprzone...
<br />
Zacisnął palce na kierownicy i z ledwością powstrzymał się od tępego uderzenia w nią łbem.
<br />
- Seth, śpiewaj ze mną tę piosenkę! "Last Christmas, I give you my heart"...
<br />
- Mamo, proszę cię. - Usłyszał wyjątkowo zniechęcony głos Setha i niemalże się uśmiechnął.
<br />
Cóż, przynajmniej nie tylko on miał pewne zastrzeżenia do wspólnego śpiewania Georga Pedała Michalea i jego miłosnych wypocin.
<br />
Katja uśmiechnęła się tylko szerzej i szturchnęła go w ramię, kontynuując odtwarzanie piosenki.
<br />
- No dalej, Niels, u ciebie w Danii nigdy tego nie puszczali?
<br />
- Puszczali. - Przyznał niechętnie, wypatrując po bokach autostrady
jakiegoś miłego miejsca do postoju. Nie dostrzegał jednak niczego poza
cholernym szczerym polem, a dobrze wiedział, że nie dostanie tam dobrego
hot doga.
<br />
Krowiego łajna jakoś nie miał ochoty spożywać.
<br />
A Katja wciąż nie przestawała się wydzierać, szturchając go zaczepnie w ramię.
<br />
- Może się zamienimy? - Zaproponował, czując tępe pulsowanie w skroni. - Masz ochotę teraz poprowadzić?
<br />
- Dlaczego nie zapytasz Setha? Może on by pokierował, co? A ja bym się
na Tobie wygodnie ułożyła z tyłu i trochę się przespała?
<br />
- Jasne. - Zjechał na pobocze i jeszcze w trakcie otwierania drzwi odpalił papierosa.
<br />
Nie wytrzyma, on tu prędzej zdechnie.</span><br />
<span class="postbody"><span class="postbody"><br />
</span></span><br />
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous-36.html">CIĄG DALSZY</a><br />
<hr />
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="right" width="40"><br /></td><td align="left"><br /></td></tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-19638338454364492292019-05-29T09:19:00.001-07:002019-05-29T09:23:20.175-07:00Hi, Gorgeous. 1/6<hr />
<center>
<b>Yaoi - Hi, Gorgeous.</b><br />
</center>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-13, 14:48<br />
<b>Temat postu</b>: Hi, Gorgeous.<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://cs7008.vk.me/v7008175/4f97b/lW8n8BnMJtE.jpg" />
<br />
<br />
Niels Pettersen, urodzony 13.12.1976 roku
<br />
Kraj pochodzenia : Dania
<br />
Stan cywilny : Kawaler
<br />
Dzieci : Nie posiada
<br />
Hobby : Motoryzacja, alkohol, dziwki, papierosy, broń palna, cluby go-go.
<br />
Powód przeprowadzki do stanów : Poważne kłopoty z prawem i jeszcze
poważniejszy dług u Duńskiej grupy przestępczej, w której brał czynny
udział.
<br />
Cele do osiągnięcia :
<br />
Główny : Zebranie sumy 4 milionów dolarów.
<br />
Poboczne : Znalezienie dachu nad głową. Znalezienie pracy. (skreślone) Znalezienie kobiety.
<br />
Bardzo bogatej i naiwnej kobiety, z której da się wyciągnąć pieniądze.
<br />
<br />
- To nie tak, że jest bardzo wymagający. - Mruknęła Katja, zmieniając
bieg na dwójkę (na cholernym zabudowanym!). Mijali przeszklone wieżowce,
służące za miejsce pracy większości bardziej wpływowych
przedsiębiorców. Kancelaria pani Reha znajdowała się zaledwie pięć minut
drogi od umówionego miejsca, ale i tak uparła się by jechać tam
samochodem.
<br />
Niels powstrzymał się od przewrócenia oczami i pokiwał głową, wpatrując
się bezmyślnie przez okno. Miał ochotę wrócić do łóżka (z którego został
przez nią wyciągnięty) i darować sobie ten idiotyczny obiad.
<br />
Naprawdę nie widział sensu w poznawaniu dzieciaka Katji - byli ze sobą (
a raczej bzykał ją) dopiero od dwóch tygodni, kto normalny rzucałby się
od razu na poznawanie z rodziną?
<br />
- On po prostu lubi wiedzieć co się u mnie dzieje. - Rzuciła,
skręcając w ulicę, która nie dość, że była jednokierunkowa, to jeszcze
na dodatek cała zastawiona przez jakieś idiotyczne skrzynki.
<br />
- Kotku, nie powinnaś tu skręcać. - Chrząknął, odpalając sobie
papierosa. Pilnował by nie ubrudzić przy strzepywaniu popiołu swojej
bajecznie drogiej koszuli, ale było to z grubsza utrudnione przy tym jak
prowadziła ta kobieta.
<br />
Właściwie ją lubił, ale... Wyznawał zasadę "nie ma fiuta, nie ma
kierownicy" i nic nie mogło tego zmienić. No przecież jak ona kierowała
tym pieprzonym wozem, na litość boską!
<br />
- Przejadę szybko... nikt nie zauważy. - Zachichotała, parkując wreszcie pod restauracją.
<br />
Niels strzepnął popiół z okolicy krocza (nie drgnęła mu przy tym nawet
powieka) i nabrał głębokiego wdechu, wypuszczając powietrze wraz z
dymem.
<br />
Cholera, no jeszcze tylko tego brakowało żeby udawał swoją bezgraniczną miłość przy jakimś bachorze.
<br />
Miał tylko nadzieję, że dzieciak będzie na tyle zadufany w sobie żeby w
ogóle nie zwracać na niego uwagi - te bogate bufony często oznaczały się
osobliwym egoizmem i narcystyczną potrzebą zwracania na siebie
wszystkich spojrzeń - a to oznaczało, że spojrzenia odwracały się od
niego. A przecież o to, kurwa, chodziło.
<br />
- Gotowy? - Spytała go żartobliwie, unosząc głowę by ucałować
delikatnie jego niedogolony policzek. - Ał, drapiesz. - Zaśmiała się,
sprzedając mu kuksańca.
<br />
- Przepraszam. - Wymruczał, przyjmując na twarz mistrzowski wyraz uwielbienia. - Śpieszyłem się do ciebie i nie zdążyłem...
<br />
- Nieważne. Jak dla mnie...wyglądasz w tej chwili tak dobrze, że... - Ujęła go ukradkiem za krocze, uśmiechając się zmysłowo.
<br />
- Katja, to jest miejsce publiczne.
<br />
- Dobrze, wiesz, że mam to gdzie...
<br />
- Jakaś dziewczyna na nas patrzy. - Syknął, nie umiejąc powstrzymać krzywego uśmieszku.
<br />
Ależ ładna, to na pewno musiała być modelka. Te długie, lśniące włosy, pełne usta, stworzone chyba do...
<br />
- Och, Niels. Kurwa, to jest mój syn.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-13, 15:12<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://45.media.tumblr.com/ef8ee2b0acbd60f9746970b461b9e077/tumblr_mwkoutvReL1rar94xo3_500.gif" />
<br />
<br />
Mojej matce odjebało. Tak doszczętnie. Od czasu, kiedy ojciec kopnął w
kalendarz (pieprzone wypadki drogowe, screw you!), moja rodzicielka
próbowała się odnaleźć w wielkim świecie romansu. Oczywiście, przez
długi czas miała żałobę... Tak długi, że zastanawiałem się, czy
przypadkiem nie zostanie siostrą zakonną. Aż w końcu, bam! Rozkwitła jak
pączek, zaczęła się stroić jeszcze bardziej, dbać o siebie, pieniądze z
konta wypływały jak szalone (byłem spadkobiercą, takie rzeczy, jak
blokada konta od kiedy osiągnąłem pełnoletność nie miały już racji
bytu), coraz drogie prezenty. Dobrze, ustalmy jedno - odbiło jej.
Pieprzyła coś o dozgonnej miłości, o tym, jaki to on szarmancki nie
jest, jaki cudowny i jakieś inne głupoty, po minucie wyłączałem się
zupełnie, inaczej bym tego nie zdzierżył. Kocham moją mamę, żeby nie
było, że nie, ale...To trudne do wyjaśnienia. Po prostu nie umiem sobie
wyobrazić jej z kimś innym, niż moim ojcem, ale on... On nie żyje. Już
od roku.
<br />
Mama koniecznie chciała mnie poznać z swoją nową miłością (rzyg tęczy).
Nie uśmiechało mi się to w ogóle, co więcej, po prostu się tego bałem.
Według mnie nie powinienem się w to angażować, nie teraz, do cholery,
ona go zna dwa tygodnie albo i mniej! Ale uparła się. Jedyne, czego
nauczyłem się o kobietach, to to, że nie należy się przeciwstawiać,
jeśli się na coś uprą. To nie ma sensu, po co marnować energię?
<br />
Tak więc zamiast pójść gdzieś z znajomymi na dwugodzinnym okienku,
zostałem wyciągnięty z uczelni na obiad. Na miasto. Tyle dobrego, że nie
było to jakoś specjalnie daleko, nie musiałem stać w korkach, ale w
dalszym ciągu - ech.
<br />
Byłem szybszy, niż moja mama i jej partner. Stałem już przed
restauracją, kopiąc czarnymi, markowymi vansami kamyczek po drodze.
Włosy były rozpuszczone, przez co fruwały na wietrze w każdą stronę i
zaczynało mnie to irytować. Mogłem zostać w aucie... Gdy zdecydowałem
się je związać, podniosłem głowę i spotkałem się oko w oko z samochodem
mojej matki. I mężczyzną, który stamtąd na mnie patrzył i uśmiechał się w
taki erotyczny sposób. Odrobinę erotyczny, ale biorąc pod uwagę fakt,
jak moja matka się zachowywała (udało mi się utrzymać maskę bez wyrazu),
nic dziwnego. A później oczy się rozszerzyły, jakby w zaskoczeniu,
czoło nieco zmarszczyło.
<br />
Związałem włosy i podszedłem bliżej. Matka wysiadła z samochodu.
<br />
- Cześć, skarbie - uśmiechnęła się do mnie i musnęła mnie w usta. Była
nieco ode mnie niższa, ale zazwyczaj nosiła szpilki, więc... Nawet moja
matka górowała nade mną, szlag. I na co mi 176 cm, jak i tak nawet moja
rodzicielka nałoży wyższe szpile i pozamiatane?
<br />
I z samochodu wyszedł ten... facet. Był wielki jak pierdolona góra. Wyglądał przy nas, jakby przyszedł z dziećmi. Jezu.
<br />
Dziwnie na mnie patrzył. Zmarszczyłem brwi, ale nie bałem się jego
spojrzenia, ani niczego takiego. O stary, mnie nie przestraszysz.
<br />
- A to Niels, skarbie. Poznaj go. Niels, to mój syn. Seth.
<br />
- Dzień dobry - odpowiedziałem i podałem mu dłoń. Zupełnie bez problemu
ścisnąłem ją całkiem mocno (postarałem się, nie będą mi mówić, że nie
mam siły w dłoniach!).
<br />
- To co, wchodzimy? Zrobiłam nam rezerwację.
<br />
Wspaniale. Właśnie tego chciałem w to niezbyt deszczowe popołudnie.
<br />
Weszliśmy do środka. Była to dosyć prestiżowa, luksusowa restauracja
włoska. Moja matka miała hopla na punkcie tej kuchni. Podeszliśmy do
kontuaru. Kilka chwil później zostaliśmy poprowadzeni do naszego
stolika. Każdy z nas usiadł, wszyscy mieliśmy na siebie doskonały widok.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-13, 18:07<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Cześć. - Odparł, wciąż nie mogąc wyjść ze zdziwienia, że ta ładna
dziewczyna okazała się chłopakiem. W sensie, że ten chłopak nie był
dziewczyną. Że na pewno nie był modelką i...
<br />
Kurwa mać, ale te usta... Oczy... Rzęsy długie jak stąd do Chin, nogi do
samego nieba, delikatne dłonie, długie palce i, kurwa, te...
<br />
Seth. Ona miała na imię Seth. Miał. On.
<br />
Nawet nie zauważył "mocnego" uścisku Setha. Dla Nielsa takie podawanie
dłoni było normalne, ale nienormalny był już fakt, że musiał sobie
podawać rękę z kolesiem o wyglądzie anielicy.
<br />
Usiedli na przeciwko siebie, on i ten cały Seth. Katja spojrzała po nich
dziwnie, wyraźnie czymś zaskoczona. Po chwili zajęła miejsce obok...
nikogo. Zajęła po prostu bok stołu.
<br />
Rozejrzał się po sali, ale nie dostrzegł na niej w sumie niczego
ciekawego. Ot, paru ludzi, głównie pary, wystrój typowo śródziemnomorski
- Kat zabierała go w takie miejsca już wiele razy.
<br />
Pani Reha zawsze stawiała, ale tego dnia przyniósł ze sobą portfel z
ostatnią setką - nie chciał żeby gówniarz się domyślił jak bardzo
Petterson wykorzystywał jego matkę, jak na niej pasożytował.
<br />
- No to co zamawiamy? - Spytała, spoglądając mu na ręce. - Nie, Niels,
tu nie wolno palić. - Uśmiechnęła się pobłażliwie, klepiąc go po
grzbiecie dłoni. - Spójrz. - Zwróciła twarz w kierunku wielkiej
tabliczki z przekreślonym papierosem na czerwonym tle.
<br />
- W porządku. - Mruknął, chowając paczkę z powrotem.
<br />
W tym samym momencie podszedł do nich wyjątkowo młody i wyjątkowo rozochocony.
<br />
- Witam państwa w Occhio Mare, czy mogę przyjąć zamówienia? - Wymruczał
sztucznie przesłodzonym głosem, pochylając się w kierunku... Setha z
bardzo figlarną miną. - Co państwo sobie życzą?
<br />
- On nie jest dziewczyną. - Warknął nagle Neils, krzywiąc się przy tym
groźnie. Przełknął ślinę, prostując się zaraz z całkowicie neutralną
miną.
<br />
Zorientował się, że popełnił właśnie kurewsko niewybaczalny nietakt.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-13, 18:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Ten
koleś non stop się na mnie gapił. Co jest nie tak, ubrudziłem się? Na
wszelki wypadek przetarłem usta, może matka zostawiła mi tam ślady
szminki, cholera go wie.
<br />
Dopiero gdy minęła krótka chwila, podczas której moja matka stała sobie,
patrząc to na mnie, to na niego wyraźnie zaskoczona... Dopiero gdy
usiadła zrozumiałem, o co jej chodziło. Żaden z nas nie odsunął jej
krzesła. Kurwa mać. Ale dostanę zjebkę za to w domu...
<br />
Przyszedł kelner, mizdrzył się jak zwykle, nic nowego (raz się
całowaliśmy i już się kurwa uparł, że chce być ze mną po kres życia)...
<br />
- <span style="font-style: italic;">On nie jest dziewczyną. </span> - Usłyszałem warknięcie. Uniosłem brwi do góry i jak nie parsknąłem śmiechem.
<br />
Szczególnie, że kelner też spojrzał na Nielsa jak na idiotę.
<br />
- Wiem o tym - odparł zupełnie naturalnie obsługujący nas student i
spojrzał na resztę towarzystwa. Próbowałem nie roześmiać się bardziej.
To byłoby nietaktowne i sprawiłoby przykrość mamie, ale kurczę, tak
trudno było się powstrzymywać.
<br />
- Ja poproszę ravioli. Wiesz, jakie lubię.
<br />
- Poproszę tagiatelle z mascarpone i szpinakiem. A ty, kochanie? - moja matka zwróciła wzrok ku swojemu partnerowi.
<br />
Gdy w końcu zamówili swoje dania, przyszedł ten niezręczny czas, gdy
powinna odbyć się jakaś konwersacja. Na którą nie miałem ochoty.
<br />
- No, to jak się poznaliście, Niels? - spytałem możliwie najnaturalniej,
udając, że faktycznie mnie to obchodzi. Słyszałem przecież od mamy już
kilka razy tę historię, ale cóż tam. Niech i on się produkuje.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-13, 19:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Pochylił
głowę i mruknął coś w rodzaju przeprosin ale nie powstrzymał się by
zaraz znów jej niepoderwać i zmierzyć kelnera iście wkurwionym
spojrzeniem.
<br />
- To samo. - Burknął tylko, chociaż miał ochotę na pizzę. No, ale te
potrawy, które zamówiła Katja i jej syn, były chyba... Bardziej
wyszukane.
<br />
Tylko ciekawe co to było to cholerne tagiatelle.
<br />
I w ogóle, chwila, kurwa, moment - ale czemu ten kelner wiedział jakie Seth lubił ravioli?
<br />
To wyglądało jakby się ze sobą...
<br />
Dobra - mniejsza. Nie przed jedzeniem. To nie była, z resztą, jego sprawa.
<br />
Bo w sumie trochę ten Seth wyglądał na pedzia. Taki zadbany, wymuskany, z
dziwnym spodniami i butami wyglądającymi jak... tenisówki, czy jakoś
tak.
<br />
Jego siostrzenica uwielbiała takie kapcie, Neils się na tym nie znał. Z resztą, kogo obchodziły jakieś buty.
<br />
- No, to jak się poznaliście, Niels? -Usłyszał i drgnął lekko, zastanawiając się nad tym pytaniem.
<br />
Jak oni się właściwie poznali?
<br />
- A... - Zawiesił głos, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Sięgnął po
serwetkę, mnąc nerwowo jeden z jej rogów. - No, my się poznaliśmy na...
<br />
Och, kurwa. No tak, upojna noc rozpoczęta w ekskluzywnym clubie DeNight, a zakończona...
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> - To jest... Jak ty właściwie masz na imię, przystojniaku?
<br />
- Niels. - Mruczy, dosiadając się na skórzaną kanapę między jedną ślicznotką a drugą.
<br />
- No proszę, europejski akcent. - Brunetka spogląda na niego,
przygryzając figlarnie ucho okularów. - Masz piękne imię, Niels. Ja
jestem Tina, a to Betty i Katja.
<br />
Przygląda się po kolei każdej z pań, pozostawiając spojrzenie na tej
ostatniej. Blondynka (to jest: Katja) wydaje się być najbogatsza;
poznaje to po materiale jej sukienki, po zapachu jej perfum, sposobie w
jakim się porusza.
<br />
Wygląda jak pieprzone milion dolarów i tyle też zapewne skrywa jej niejedna karta kredytowa.
<br />
- Hej, to mój ulubiony kawałek! - Wykrzykuje ruda (jej imię to coś na
"b", chyba...) i spogląda sugestywnie w jego stronę, ale on odwraca
wzrok i znowu patrzy tylko i wyłącznie na Katję.
<br />
Odpala sobie papierosa i zaciąga się nim mocno, opierając łokieć na
kolanie odzianym w czarny materiał, którego nazwy nie pamięta.
<br />
I nie wie czemu w ogóle o tym myśli kiedy na nią patrzy. Nie żeby nie
myślał o innych rzeczach, szczególnie o tych dwóch, które tak ładnie
wyeksponowała białą sukieneczką.
<br />
- Zatańczysz? - Pyta, posyłając jej tajemniczy uśmiech.
<br />
Nie odpowiada, ale Niels widzi to w jej oczach - ona chce z nim zatańczyć.
<br />
Idą więc na parkiet, wiją się na nim jakby mieli po dwadzieścia lat.
Katja pali jego papierosy, on pije drinki za jej pieniądze.
<br />
Tej nocy kończą w hotelowym pokoju, w którym noc kosztuje ponad trzysta dolarów.
<br />
Ta noc trwa do samego świtu, a potem całość powtarza się przez ponad dwa tygodnie. </span>
<br />
<br />
- Poznaliśmy się na takiej...
<br />
- Na domówce u Betty. - Zakończyła za niego Katja, wpatrując się w niego z dziwną miną. - Opowiadałam ci przecież, kochanie.
<br />
Nie odzywał się, zamiast tego upił łyk wina. Nie robił tego w elegancki
sposób, nie wydawał się być też szczególnie zadowolony z faktu, że pije
wino warte prawie sto dolarów za butelkę.
<br />
Niels nie znosił smaku wina.
<br />
Ale chciał zrobić na Sethcie dobre wrażenie. W końcu chodziło tu o niezłą kasę.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-13, 20:05<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Chciałem, żeby twoja miłość życia mi o tym opowiedziała. Dlaczego mu
przeszkadzasz, mamo? - uśmiechnąłem się przeuroczo, ale gdyby ktoś znał
mnie bardziej (siema, mamo!) z pewnością wyłapałby tą drobną, wredną
iskierką. Albo nie potrafił mówić, w co wątpię, bo jednak moja matka
lubiła konwersacje... Albo było aż tak gorąco. Znałem niektóre
szczegóły, ale na szczęście - nie wszystkie. Gdy matka opowiedziała mi o
tym wydarzeniu, jak poszła do łóżka z kolesiem spotkanym na imprezie,
musiałem zbierać szczękę z podłogi i w pierwszym odruchu po prostu jej
nie uwierzyłem.
<br />
To po prostu nie jest moja matka, nie tak się zachowywała dotychczas.
Ale śmierć taty zmieniła nas wszystkich, najwidoczniej. Inaczej nie
umiałem tego wytłumaczyć.
<br />
- To nie jest miłość mojego ży... Och, Seth, czy nie możesz być przez chwilę mniej ironiczny, do diabła ciężkiego?
<br />
Widać było, że moja mamusia się odrobinę zezłościła. Uniosłem brwi, ale
nie powiedziałem absolutnie nic. Czekaliśmy na posiłek w ciszy. W końcu
przyniesiono go i dobrze, zdążyłem wypić niemal całą lampkę wina, a
przecież prowadziłem samochód.
<br />
Pyszne ravioli z szpinakiem i ricottą stanęło przed moim nosem.
Uśmiechnąłem się i podziękowałem, zabierając się za jedzenie. Rozmowa
nie bardzo się kleiła, a ten facet co jakiś czas spoglądał na mnie
bardzo dziwnie, nie potrafiłem tego zdefiniować.
<br />
- Seth, co masz za kolejny wykład? - usłyszałem pytanie matki.
<br />
Podniosłem głowę, upiłem łyk wina i spojrzałem na nią, uśmiechając się lekko.
<br />
- Prawo pracy. Niestety.
<br />
- Och, bardzo je lubię.
<br />
- Ty tak - mruknąłem cicho.
<br />
Rozmowy na temat moich studiów i kancelarii były zawsze tematem tabu,
tak trochę. Mama bardzo chciała, żebym poszedł w jej ślady i przejął
później kancelarię, a ja... Ja nie uważałem, aby to była moja droga
życiowa. Niestety.
<br />
<br />
Matka Setha:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://img1.gtsstatic.com/wallpapers/377c6c667d817a8738897910afdc351d_large.jpeg" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-13, 21:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Nawinął
na widelec kolejny kawałek makaronu (teraz już wiedział, że pieprzone
tagiatelle było po prostu zwykłymi kluskami) i wpakował go sobie do ust,
mając pewność, że w ten sposób uniknie konieczności odzywania się.
<br />
Niestety, Katja to chyba przyuważyła, bo zaraz wypaliła z dość dziwnym pytaniem.
<br />
- A ty co studiowałeś, Niels?
<br />
Przełknął i napił się obrzydliwego wina, krzywiąc usta w niemal niewymuszonym uśmiechu.
<br />
- Architekturę. - Odparł zwięźle, zezując na Setha. Nie wiedział czy
dobrze odebrał jego minę, ale chyba był tym lekko rozbawiony.
<br />
Nie dziwił się ; sam do tej pory nie wierzył, że udało mu się przejść
cholerne pięć lat, grzebiąc się w papierach, planach i rysunkach.
<br />
- To cudownie. Zamierzasz coś projektować? Może polecę cię swojej znajomej, ostatnio mówiła mi, że szuka kogoś do...
<br />
- Nie sądzę. - Tym razem uśmiech nabrał kwaśnej nuty. - Po dyplomie od
razu zapomniałem o wszystkim związanych z architekturą. To nie była moja
bajka, rodzice po prostu chcieli...
<br />
- Ach! - Wykrzyknęła, wyraźnie poirytowane. - Oni po prostu chcieli dać ci dobrą przyszłość.
<br />
- Zapewniłem ją sobie sam. Niekoniecznie podobało mi się to, że z góry określili kim ma...
<br />
- Dlaczego? - Po raz kolejny mu przerwała i tym razem nie umiał
powstrzymać brwi, które po prostu samoistnie podjechały w górę czoła.
<br />
Co ona odstawiała, czemu nagle stała się taka arogancka?
<br />
Ach, może chodziło o to, że robiła dokładnie to samo swojemu dziecku?
Nie wiedziała pewnie, że nie wyniknie z tego nic dobrego, on i tak
pójdzie swoją drogą.
<br />
Każdy tak robił, prędzej czy później.
<br />
- Kochanie, a może opowiesz nam o tym chłopaku, co? - Zmyślnie zmieniła
temat, chwytając Nielsa za dłoń. Gładziła palcem jej grzbiet,
zataczając małe kółeczka. - Jesteście razem?
<br />
Zakrztusił się winem, naprawdę to zrobił. Ale, kurwa, nie mógł inaczej,
kiedy ona tak po prostu wyleciała z tym... że jej syn z drugim facetem
i...
<br />
- Przepraszam. - Wychrypiał, przytykając sobie serwetkę do ust. Otarł
ja z alkoholu i posłał Katji skruszony uśmiech. - Źle przełknąłem.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-13, 22:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Architektura?
Tego się naprawdę nie spodziewałem. Nie wyglądał mi na kogoś podobnego,
kto planowałby jak postawić jakiś budenk, żeby się nie zawalił.
Brzmiało to conajmniej groteskowo w stosunku do tego człowieka, ale to
było oczywiście tylko wrażenie, które odniosłem i mogło być ono zupełnie
nietrafione.
<br />
Zaraz jednak się potwierdziło, prawdę powiedziawszy mężczyzna ukończył
studia, ale to by było na tyle. Zrobił dokładnie to, co ja zamierzałem
uczynić, o ile nie wścieknę się i nie przerwę tego wcześniej. Ciągle
miałem poczucie traconego czasu, tego, że nie uczę się czegoś, co
chciałbym robić. Męczy mnie to coraz bardziej.
<br />
Reakcja matki także nie zdziwiła mnie, w ogóle. W końcu jak mogłaby
zareagować inaczej, skoro moje studia prawnicze to tak naprawdę jej
pomysł? Wiem, że chce dla mnie jak najlepiej, zdaję sobie z tego sprawę,
ale problem był w tym, że wymagała słuchania jej, sama nie rewanżując
się tym samym. Nie słuchała. A ja postanowiłem nie wchodzić z nią w
otwartą wojnę i robić to, co chcę robić, ale drogą okrężną, trochę za
jej plecami. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
<br />
Kiedy matka spytała o chłopaka, w pierwszej chwili w ogóle nie
zrozumiałem. Uniosłem brew do góry i spoglądałem na nią krótką chwilę.
Zaraz później żywiołowa reakcja Nielsa rozbawiła mnie skutecznie i znów
parsknąłem śmiechem.
<br />
- Twój partner za chwilę udusi się z szoku. Uściślijmy to sobie, Niels.
Niels, prawda? - spojrzałem odważnie w oczy mężczyzny i uśmiechnąłem się
delikatnie, tylko połową swoich ust. Niezamierzenie wyglądało to
całkiem seksownie. - Jestem chłopakiem, tak, mam fiuta. Co więcej,
jestem biseksualny, a ten kelner nazywa się Jack i po prostu studiujemy
na jednym roku, więc nie, mamo, nie jest moim chłopakiem, partnerem,
miłością życiową. Czy wszelkie problemy zostały rozwiązane, zarówno
dotyczące mojej płci, mojej orientacji i ogólnie mnie? Wspaniale, cieszy
mnie to niezmiernie. Skończmy więc ten posiłek, pożegnajmy się i
rozejdźmy każdy w swoją stronę, udając, że to fatalne spotkanie nie
miało miejsca. Znudziło mi się ciągłe duszenie się twojego towarzysza,
mamo.
<br />
Kobieta zmarszczyła brwi i ewidentnie niemal mordowała mnie wzrokiem, co
oznaczało, że poważną pogawędkę urządzi mi w domu, ale zachowała tyle
taktu, aby nie wspominać już nic więcej.
<br />
<br />
Bryka Setha, prezent od mamy na urodziny:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://img37.otomoto.pl/images_otomotopl/817366449_4_1080x720_salon-polska-carbon-b0-osobowe_rev007.jpg" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 00:40<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/f1/d5/1c/f1d51c0caece4d50610a8945027a832e.jpg" />
<br />
<br />
Ostatkiem sił powstrzymał się od wywrócenia wszystkiego do góry nogami i złapania tej wyszczekanej panienki za fraki.
<br />
Nikt nigdy nie mówił o nim w taki sposób - pogardliwy, uszczypliwy i niezwykle... szczery.
<br />
Niels nie należał do ludzi, którzy doceniali szczerość, jeśli jej chciał
to wyciągał ją z klienta w taki albo inny sposób, jeśli jej nie chciał
to wolał otrzymywać słodkie kłamstwa.
<br />
Cóż, nie można mu się było dziwić - przez tyle lat trząsł ponad
czterdziestką ludzi, którzy na jego widok niemal robili pod siebie -
zewsząd otrzymywał szacunek godny pieprzonego króla Danii.
<br />
Niestety, gdyby próbował nauczyć szacunku tego wyszczekanego gogusia,
mogłoby się to naprawdę kiepsko zakończyć. Zadowolił więc się tylko
pogardliwym spojrzeniem, uśmiechając się przy tym wymownie, zaczepnie. Z
wyzwaniem.
<br />
- Nie musiałeś tego tak wulgarnie argumentować, Se..
<br />
- Nie. - Mruknął, przerywając jej po raz pierwszy od początku tej
feralnej rozmowy. - Twój syn ma rację, Katja. Zachowałem się paskudnie. -
Pochylił głowę, imitując przeprosiny. Przed oczami miał portfel,
wypchany po brzegi studolarówkami. - Przepraszam, Seth. Zakrztusiłem
się, bo źle przełknąłem, to wszystko, chociaż mogło to inaczej wyglądać.
Tam skąd pochodzę, śluby homoseksualistów są czymś normalnym. -
Kontynuował, poszerzając odrobinę swój uśmiech.
<br />
Wciąż miał w uszach jego śmieszną, gówniarską wiązankę. Łatwo było gnojkowi wleźć na odcisk, musiał bardziej na to uważać.
<br />
- Może na przeprosiny dacie sobie postawić deser? - Zaproponował,
przeliczając w myślach czy mu na to wystarczy. Wystarczy, świetnie.
<br />
- To bardzo dobry pomysł, kochanie. - Katja posłała mu ciepły uśmiech,
zwracając spojrzenie w kierunku syna. - Co ty na to, Sethie? Zrobisz to
dla swojej okropnej matki?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 00:49<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://45.media.tumblr.com/da5ed459ccf3434a2798c42211bce06f/tumblr_mj3dva7pmS1rar94xo1_r1_250.gif" />
<br />
<br />
Widziałem tę grę mięśni szczęki, które świadczyły o tym, że ten koleś
wcale nie był taki opanowany, jakiego grał. Oj nie, zabolały moje słowa,
zatrząsnęły nim porządnie, tylko z jakiegoś powodu było zero
spodziewanej reakcji. W zamian dostałem przeprosiny i jakieś marne
tłumaczenie. Kurwa, kto by w to uwierzył? No kto?
<br />
Może robiłem się za bardzo podejrzliwy, sam nie wiedziałem. Ale byłem
ostrożny, moja matka zdążyła dwa miesiące temu przyprowadzić cwaniaka,
który doił jej szmal jak krowę z mleka. Nie ukrywam, bałem się, że to
kolejny cwaniak tego typu. Może po prostu się myliłem? Miałem taką
nadzieję.
<br />
Zagryzłem wargi i nie odpowiedziałem już nic. Zjedliśmy więc ten deser,
ale nie odzywałem się ani przez chwilę. Wiedziałem, że jeżeli cokolwiek w
tym momencie powiem, znów będę uszczypliwy. Obserwowałem. Bardzo dużo,
ale coś umykało. Albo po prostu byłem przeczulony. Pod koniec spotkania
stwierdziłem, że naprawdę jestem przeczulony. Koleś nie zachował się w
żaden podejrzany sposób przez resztę obiadu, co więcej, starał się być
nawet miły. Albo chociaż neutralny.
<br />
Pożegnaliśmy się, bo musiałem wracać na zajęcia, a matka do kancelarii.
Nie usłyszałem ani słowa o pracy Nielsa, zapomniałem o to zapytać. Cóż,
zapytam matki...
<br />
<br />
- Mamo, a czym zajmuje się ten twój Niels?
<br />
Był już późny wieczór, oboje byliśmy w domu. Willa z kilkoma sypialniami
i ogromnym salonem otwartym na ogród, jasnym i przestronnym.
Siedzieliśmy jednak w kuchni, jedliśmy kolację. Mama świetnie gotowała,
ale rzadko to robiła, a szkoda. Czasem tęskniłem do czasów, kiedy nie
mieliśmy tyle pieniędzy, ale chociaż ciepły obiad stał zawsze na stole,
zrobiony przez mamę, a nie catering.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 01:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Katja
odsunęła od siebie francuski egzemplarz Vogue'a i zmarszczyła brwi,
zastanawiając się nad odpowiedzią. Właściwie to nie tak do końca
wiedziała czym mógł zajmować się Niels.
<br />
- Podejrzewam, że to coś związanego z biznesem, kochanie. - Odparła
cicho, próbując sobie przypomnieć jakąkolwiek sytuację kiedy rozmawiali o
pracy.
<br />
Mogła sobie przypomnieć mnóstwo dobrego seksu (najlepszego w jej całym
życiu, ten człowiek był jak maszyna, jak ogień, jak cholerny bóg! Nigdy
nie miał dość, do tego te mięśnie, sprzęt, to jak potrafił się
poruszać...) i wspaniałych rozmów, romantycznych wieczorów i szalonych
imprez, ale...
<br />
Aaaa, moment! Przecież raz wspominał jej coś o tym, ze jest przedsi...
<br />
- Zajmuje się finansami. - Odparła z całym przekonaniem, wracając do czytania gazety. - Dlaczego pytasz?
<br />
<br />
Niels opłukał głowę i zarzucił energicznie głowa, posyłając włosy do
tyłu - nienawidził kiedy woda skapywała mu na oczy i nos, to było
kurewsko klaustrofobiczne uczucie.
<br />
Przepasał biodra ręcznikiem i w drodze do kuchni (był już cholernie
głodny) zajrzał do telefonu, dostrzegając w nim parę nieodebranych
połączeń.
<br />
No tak, Katja.
<br />
Oddzwonił, rozsiadając się na kanapie, po chwili w drugiej dłoni trzymał
zapalonego papierosa. Odczekał parę sygnałów, zaciągając się mocno
papierosem.
<br />
- Cześć, piękna. - Wymruczał, układając się wygodniej na poduszkach. -
To tak ważna sprawa, że musiałaś do mnie zadzwonić pięć razy?
<br />
<br />
- Och, przepraszam. - Katja zerknęła na syna, rumieniąc się wściekle.
Głęboki głos Nielsa zdawał się nabierać jeszcze bardziej erotycznej nuty
przez telefon i uwielbiała go słuchać. - Nie zauważyłam, że to aż tyle.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Z czym do mnie dzwonisz? </span> -
Usłyszała pytanie i przygryzła dolną wargę, zastanawiając się co na nie
odpowiedzieć, ponieważ nie miała żadnego poważnego powodu.
<br />
Co teraz? Znowu wyjdzie na idiotkę przez to swoje wydzwanianie i Niels
się nią w końcu znudzi, albo przestraszy się tego, ze chciała z nim
spędzać za dużo czasu...
<br />
CO TERAZ?
<br />
Jeszcze raz spojrzała na swojego syna, jakby liczyła, że ten podpowie
jej jakieś sensowne rozwiązanie. Dupa blada, milczał, patrząc na nia jak
na idiotkę.
<br />
Bezczelny, no.
<br />
- Ja... Chciałam się ciebie zapytać, bo jakoś tak nie było okazji... Gdzie pracujesz?
<br />
<br />
Miał ochotę rzucić tym telefonem przez balkon, ale musiał się
powstrzymać, bo Katja mogłaby jeszcze zacząć coś podejrzewać i zaczęłaby
się cała lawina, a na to nie miał ochoty.
<br />
- Jestem przedsiębiorcą. - Rzucił luźno, siląc się na miły ton. -
Rozmawialiśmy o tym kiedyś u Betty, pamiętasz? - Zmienił ton głosu na
bardziej... intymny? Nie wiedział jak to nazwać. - A zaraz po tym
pytaniu zabrałem cię na górę do łazienki, pamiętasz? Poszliśmy pod
prysznic i...
<br />
<br />
- Ach, tak, pamiętam! - Krzyknęła trochę histerycznie, przykrywając twarz gazetą.
<br />
Nie. Nie miała teraz ochoty patrzeć na swojego syna.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Czemu tak krzyczysz? </span> - Niels zaśmiał się do słuchawki, wyraźnie zdziwiony jej zachowaniem. - <span style="font-weight: bold;"> Mówiłaś, że całkiem cię kręci seks przez tele... </span>
<br />
- Oddzwonię za chwilkę, dobrze? - Pisnęła i rozłączyła się, podnosząc tyłek z kanapy.
<br />
- Dlaczego nie poszedłeś? - Wydukała, nie patrząc na syna. - Mały szpiegu. - Dodała oskarżycielsko, śmiejąc się nerwowo.
<br />
Zawsze żartowali sobie z Sethem z takich sytuacji, ale na ogół nie dotyczyły one ani jej ani jego, a teraz...
<br />
Cholera, usłyszał jak uprawiała z nim seks pod prysznicem i to na imprezie u koleżanki. I jeszcze...
<br />
Och, nieważne, przecież była dorosła. Jej syn na pewno to rozumiał...
<br />
Prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 01:30<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/3q13He3XuXDVK/giphy.gif" />
<br />
<br />
Uniosłem brwi, będąc świadkiem czegoś tak groteskowego... Nigdy w życiu
nie byłem postawiony w takiej sytuacji i nie wiedziałem, jak mam się
zachować. A gdy moja matka histerycznie zapytała mnie, dlaczego nie
poszedłem, spojrzałem na nią, jak na kompletną wariatkę.
<br />
- Może dlatego, że jem kolację? Seks na urodzinach koleżanki widocznie wyprał cały twój mózg.
<br />
- Co? Jak możesz...?
<br />
- Mhm. Powiedz mi coś moralizatorskiego. Tylko na to czekam. A potem porozmawiajmy o twoim seksie na urodzinach. Okej?
<br />
Ach. Od razu zero wyrzutów. Spojrzała tylko na mnie złowieszczo i wyszła
z pomieszczenia. No cóż, najwidoczniej dziś jem kolację sam.
<br />
Przedsiębiorca, hm? Wyjąłem telefon i z ciekawości włączyłem internet i
cóż, szukałem. Przedsiębiorca Niels. Nie znałem nazwiska, ale
spróbowałem i bez tego. Znalazłem kilku. Ale żaden nie miał zdjęcia tego
Nielsa. Żaden, a przecież każdy przedsiębiorca był zobligowany do
posiadania jakichś społecznościówek, aby być wizytówką firmy. Coś
kręcił. Ale to nie moja sprawa, nie ma co się mieszać.
<br />
Nie ukrywam, że rewelacjami, które były mi przedstawione byłem mocno
zniesmaczony, ale... Cóż. Była dorosła. I nie była przecież aseksualna.
Nic dziwnego, że uprawiała seks. Ale u koleżanki...? Fu.
<br />
<br />
Przez dłuższy czas była cisza, jeśli chodzi o Nielsa. Zdaje się, że
matka się z nim pokłóciła. Nie wnikałem w to i tym razem, nie chcąc się
mieszać w nie swoje sprawy.
<br />
Jak zwykle, pojechałem w weekend do małej restauracyjki, bardzo taniej, z
pizzą. To była moja mała tajemnica. Ja... Cóż, śpiewałem. Może to
dziwne, może niepoprawne, ale miałem zespół rockowy i... No cóż, to była
ta rzecz, którą chciałbym robić w przyszłości. Nie w głowie było mi
prowadzenie kancelarii. Lubiłem prawo karne, ale to trochę za mało, aby
poświęcić na to wiele lat nauki, a później pracować w takim charakterze.
<br />
- No cześć, Sethie. To co, zaczynamy, panie spóźnialski?
<br />
- Przepraszam, korki. Jasne - uśmiechnąłem się, wyciągając butelkę z wodą.
<br />
Czasem graliśmy do kotleta. To było bardzo fajne, energetyzujące.
Ludziom się podobało i dawało nam jakieś perspektywy na przyszłość. Tak
było dzisiaj, w La Vita Rita, pizzeri, która to miała jedne z
najlepszych pizz w mieście. Czemu w ogóle się na to godziłem? Moja matka
nie jadała w takich miejscach, to proste.
<br />
Nie wpadłem na to, że jednak ktoś może tu być, kogo matka zna. Szlag.
<br />
<br />
<a class="postlink" href="https://www.youtube.com/watch?v=vlWaNsi8Ucw" rel="nofollow" target="_blank">https://www.youtube.com/watch?v=vlWaNsi8Ucw</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 01:51<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://25.media.tumblr.com/c1967aca03404fefa5af043b6a7d88a7/tumblr_n2gccgLNOL1rvs9wso1_500.gif" />
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> - Jesteś po studiach, mogliby płacić ci więcej, Niels. Te rysunki są niesamowite, ktoś mógłby się nimi zainteresować.
<br />
- Katjo, prosiłem cię, daj mi spokój. Jest mi dobrze tak jak jest i
stokrotnie bardziej odpowiada mi inwestowanie. - Odpowiedział, znużony i
wkurwiony rozmową. Podniósł się z łóżka i zaczął się ubierać, szukając
na podłodze poszczególnych części swojej odzieży.
<br />
- Dałbyś dobry przykład Sethowi, że to obowiązki są ważne a nie
fanaberie. - Wymruczała, nie krępując się w żaden sposób swoją nagością.
Jasne, Niels też się nią nie krępował, ale nie lubił kiedy kobieta,
kłócąc się z nim, chciała argumentować swoim ciałem.
<br />
To nie było w porządku.
<br />
- Fanaberie? - Powtórzył wolno a coś w jego głosie zgrzytnęło
nieprzyjemnie. - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego co właśnie
powiedziałaś? - Warknął, nie przejmując się skarpetkami ; nałożył buty
na gołe stopy,szukając ostatnich ważnych rzeczy : telefonu i portfela.
<br />
- Co takiego? Powiedziałam tylko, że...
<br />
- Twoją pieprzona fanaberią jest to żeby Seth został prawnikiem. -
Dokończył za nią, krzywiąc się wyraźnie. Palce u dłoni zadrgały mu lekko
ale zatuszował to poprawianiem rękawa.
<br />
- Chcę tylko jego dobra, a jako jego matka wiem co..
<br />
- Daruj sobie. - Trzasnął za sobą drzwiami, odpalajac papierosa, mimo,
że w hotelu panował surowy zakaz ("zapalenie papierosa równa się
włączeniu alarmom przeciwpożarowym"). Miał to gdzieś, był tak wkurwiony,
że ledwo widział na oczy.
<br />
Pieprzona egoistka, aż żal mu się zrobiło tego Setha.
<br />
Chociaż podejrzewał, że wcale nie potrzebnie. </span>
<br />
<br />
W brzuchu burczało mu jak cholera, a pieniędzy mógł się nie spodziewać
przez trzy następne dni - ostatnie pięć dolców niemal szczypało w dłoń,
kiedy wchodził do kiepsko urządzonej pizzeri.
<br />
W środku grała jakaś kapela, trzaskali całkiem dobry kawałek rockowy -
Niels ich nie znał, mimo, że uważał się za fana mocniejszej muzyki.
<br />
To i tak nie było teraz ważne, musiał coś natychmiast zje...
<br />
Zaraz, zaraz. Ten blondyn, który właśnie wył jak opętany do mikrofonu... Czy to nie był przypadkiem Seth?
<br />
Uśmiechnął sie szeroko, przepychając się brutalnie przez niewielki tłum
nastolatków (i chłopcy i dziewczęta spoglądali tęsknie na jego
niedoszłego pasierba, wydając się zakochani i onieśmieleni, co nie dość,
że z jakiegoś powodu go wkurwiało to jeszcze bawiło).
<br />
Stanął przed samym piosenkarzem i pokręcił z wolna głową, zaczynając skakać niczym jego największy fan.
<br />
A potem spojrzał mu w oczy i... Uśmiechnął się. Ale wcale nie wrednie.
Raczej radośnie, trochę jak mały chłopiec przyłapany na gorącym uczynku.
<br />
Ej, Seth - krzyczało jego spojrzenie i uśmiech - mamy razem niezłą tajemnicę!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 02:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Kawałek
sobie leciał, ludzie się cieszyli, zespół dobrze się bawił i ogólnie
było wszystko w porządku. Aż do momentu, w którym ta wielka góra
przyszła sobie do Mahometa. Wtedy przestało być w porządku.
<br />
Przede wszystkim widziałem sobie, jak zapewne dwa razy starszy ode mnie
facet skakał mi przed sceną, później się jeszcze bezczelnie uśmiechał
i... Kurwa mać, przecież jak on wygada coś mojej matce, będę skończony.
<br />
Zrobiło mi się zimno, po prostu strasznie zimno i niemal wszystko
skurczyło mi się w brzuchu z obawy, że to by było na tyle, jeśli chodzi o
moje radosne spełnianie się w jakimś stopniu.
<br />
Skrzywiłem się, nieszczęśliwy, ale przecież nie mogłem przerwać w
połowie piosenki. Dotrwałem więc do końca, a gdy nastała krótka przerwa,
zszedłem ze sceny, wsadzając pospiesznie mikrofon na stójkę i
pociągnąłem Nielsa na bok.
<br />
- Ani słowa mojej matce, okej?
<br />
Widać było, że ta sytuacja cholernie mi się nie podobała. Jeśli ten
koleś się wygada, moja matka wyrwie mi nogi z dupy i nigdy w życiu nie
wypuści z auli, na której miałem wykłady. No po prostu nigdy tego nie
zrobi.
<br />
Nie musiałem mówić, co się stanie, gdyby moja rodzicielka się
dowiedziała. Oboje to wiedzieliśmy i oboje też, wydawało się, doskonale
zdawaliśmy sobie z naszej wspólnej wiedzy sprawę.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 02:22<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Cześć, Seth. - Niels przywitał się z chłopakiem zupełnie niewinnym
tonem, przechylając głowę tak by mógł mu spojrzeć w oczy ze swojej
perspektywy.
<br />
Prawie dwa metry wzrostu sprawiały, że ciągle musiał się do kogoś
schylać, ale absolutnie tego nie żałował. Lubił czuć, że nad kimś góruje
na wszelkie możliwe sposoby.
<br />
- Dobry koncert. Od dawna tu gracie? - Zapytał tak, jakby w ogóle nie
słyszał jego pytania. W ten sposób chciał mu dać do zrozumienia, że
niczego nie powie, bo nie miał też w tym (na razie) żadnego celu. Po co
miał o czymś mówić Katji, po co miał udupiać tego gnojka.
<br />
To nawet lepiej, że Seth miał swoją tajemnicę, że był sobie tym
rockmanem. Nie dość, że miał piekielnie dobry głos, to przeciwstawiał
się jakiś sposób swojej szajbniętej mamuśce, starał się sobie znaleźć
wyjście awaryjne, jakiś punkt zaczepienia.
<br />
- Zaprosisz swojego fana number one na piwo? - Wychrypiał, spoglądając
na niego nieco uszczypliwie. - Zapomniałem portfela. - Pół skłamał, bo
chociaż rzeczywiście nie wziął ze sobą tego cholernego portfela, to
przecież nie miał w nim pieniędzy.
<br />
Ale Niels był mistrzem kłamstwa, no i - kurwa mać - z całą pewnością
zasługiwał na cholerne piwo i kawałek pizzy ; jego żołądek trawił już
sam siebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 02:34<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/ISxsTisntzkMU/giphy.gif" />
<br />
Zmarszczyłem brwi, ale wyjąłem portfel. Niech mu, będzie, dwadzieścia dolarów mnie nie zbawi.
<br />
- Masz - mruknąłem, podając mu banknot. Jeden z niewielu, jakie miałem w
nim zachowane. Na ogół posługiwałem się kartą płatniczą, był to
zwyczajnie wygodniejszy sposób.
<br />
- Seth! - usłyszałem głos Alexa, basisty. Spojrzałem na kolegę i przytaknąłem.
<br />
- Nie wygadaj się - poprosiłem raz jeszcze i poszedłem w kierunku sceny.
<br />
Widziałem stąd doskonale tego mężczyznę i to mnie stresowało, nie mogę
powiedzieć, że nie. Ale starałem się wyciszyć, uspokoić i po prostu
skupić ma dźwięku. Zrobić to, co zawsze działało, gdy byłem wzburzony.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, przymykając powieki.
<br />
Dźwięk gitar rozbrzmiał, doszła perkusja, bas... A mały lokal rozbrzmiał
moim głosem, który gdy śpiewałem był nieco głębszy, niż zazwyczaj. To
strasznie dziwne, ale lubiłem to robić, śpiewać. Relaksowało mnie to,
zabierało w podróż, której dotąd nie znałem.
<br />
Wszystkie kawałki, które graliśmy były nasze autorskie. W zasadzie,
pisane przeze mnie i Alexa. Strasznie przyjemnie było dzielić się jakąś
częścią siebie w ten sposób.
<br />
<br />
Gdy skończyliśmy koncert, uśmiechnąłem się lekko do publiczności, która
klaskała i chyba było naprawdę dobrze. Podszedłem do kasy i chciałem po
prostu zamówić pizzę dla siebie i kolegów. Dosiedliśmy się do Nielsa,
chociaż osobiście tego nie chciałem. Znajomi nalegali, więc eh...
<br />
- Skąd go znasz, Seth? - spytał Alex, mrużąc podejrzliwie powieki.
<br />
- Nie, nie jest moim kochankiem. Jest kochankiem mojej matki.
<br />
- Uuu, ciężka kwestia. Wygadasz się? - mężczyzna spojrzał na Nielsa.
Tak, Alex wyglądał jak mężczyzna. Całkiem przystojny, w tatuażach i z
kolczykiem kółeczkiem w z prawej strony dolnej wargi.
<br />
Pizza przyszła, domówiłem też piwo dla Nielsa. Jeśli w ten sposób go trochę przekupię, niech będzie.
<br />
<br />
<a class="postlink" href="https://www.youtube.com/watch?v=6MaatcLqjY0" rel="nofollow" target="_blank">https://www.youtube.com/watch?v=6MaatcLqjY0</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 03:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechał
się łobuzersko i bił gorące brawa po każdym zaśpiewanym przez Setha
kawałku - dzieciak był naprawdę dobry w tym co robił - brzmiał jak
trzeba, wkładał w słowa kurewsko szczere emocje i ruszał się jak
cholerna kotka. Słowem : miał w sobie wszystko to, czego potrzebował
każdy dobry rockman.
<br />
Żałował, że nie miał już swoich kontaktów z Danii - znał tam paru gości,
którzy wznieśli by tego małego blondasa na sam szczyt. Te wszystkie
wytwórnie i producenci...
<br />
Ech, to wszystko będzie całkowite dopóki nie będzie miał cholernych czterech milionów.
<br />
A do tego potrzebował swojej małej tajemnicy i Katji.
<br />
- To tajemnica. - Rzucił odważnie do kolesia, którego nazywali Alexem i
pociągnął zdrowo z kufla. W obieg poszedł skręt, którego gówniarzeria
nie potrafiła nawet porządnie go zawinąć.
<br />
- Daj to. - Wyrwał "robociznę" wyjątkowo chudemu perkusiście i pokazał
jak zawijać w trzech ruchach, co wywołało wśród muzyków ogólny napad
wesołości.
<br />
- Ok, lubię go. - Alex dolał sobie soku do cholernie mocnego drinka. -
Co to za tajemnica Seth, weź powiedz. - Dodał, obejmując blondyna
ramieniem. - Chyba, że chcesz pogadać o czymś innym. - Wymruczał,
pochylając się nad nim. - Dasz buzi?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 03:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Przewróciłem
oczami, gdy zostałem przytulony przez Alexa i wziąłem kawałek pizzy.
Polałem ją sosem pomidorowym i ugryzłem kawałek. Rany, jak ja dawno nie
jadłem pizzy...
<br />
Uśmiechnąłem się, czując bardzo dobre, cienkie i chrupiące ciasto,
zdecydowanie świeże dodatki. Mniam. Robili dobrą i tanią pizzę.
<br />
Gdy podano mi skręta, przełknąłem pospiesznie kawałek pizzy, upiłem łyka
soku (prowadziłem) i przyjąłem skręta na jednego, małego bucha. Po czym
oddałem go dla Alexa, który zajął się po raz kolejny tym samym.
<br />
- Hej - usłyszeliśmy gdzieś obok głos jakiejś młodej dziewczyny.
Uniosłem głowę z ustami pełnymi pizzą. - Jesteś Seth, prawda? Dałbyś nam
swój autograf?
<br />
Zarumieniłem się nieco, ale odchrząknąłem i przełknąłem jedzenie. Podniosłem się, tym samym strzepując rękę kumpla z siebie.
<br />
- Jasne. Gdzie podpisać? Macie mazak?
<br />
- Tak, proszę. O tutaj. - I nagle śliczna dziewczyna podniosła swoją koszulkę do góry, ukazując szczupły brzuch i obfite piersi.
<br />
Alex już zaczął gwizdać, a ja po prostu złożyłem tam podpis z nazwą
zespołu i swoim imieniem - "Plan Three Seth ♥ ". Uśmiechnąłem się, gdy
ta roześmiała się radośnie, podziękowała, życzyła smacznego i poszła
sobie, radośnie chichocząc z koleżanką.
<br />
Wróciliśmy do jedzenia.
<br />
- Pokłóciłeś się z matką, czy co? Normalnie raczej nie wypuściłaby cię w
sobotni wieczór z łóżka. No co tak patrzysz, Alex? Głupi nie jestem,
wiem co robi przecież, no. Wolałbym nie wiedzieć, no ale...
<br />
Ugryzłem kawałek pizzy i przeżuwałem, spoglądając na Nielsa.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 03:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Cytata
laleczka sprawiała wrażenie całkiem niezłej w obciąganiu, ale stanowczo
za młodej dla Nielsa i jego prawie czterdziestu lat, więc niechętnie
odwrócił wzrok od jej znikającego tyłka i zastanowił się nad pytaniem
gówniarza.
<br />
- Trochę się poprztykaliśmy. - Przyznał Niels, zaciągając się kosmicznie
mocno skrętem. Wypuścił dym nosem i natychmiast odpalił sobie
papierosa. Tuż obok stał czwarty prawie opustoszały kufel piwa, które
smakowało mu chyba jak nigdy dotąd.
<br />
- O ciebie i o całe to prawo, które tak w ciebie wciska. - Roześmiał
się sucho, wzruszając ramionami. Parę osób przy stole zachichotało
znacząco w sposób, który mówił jasno "ta, kobiety".
<br />
- Chciała mi wcisnąć robotę dla architekta. - Dodał, kończąc temat. Dopił piwo i machnął na barmana po następne.
<br />
- Słuchaj, a... - Wypuścił dym z płuc, puszczając oczko perkusiście,
który uparcie próbował powtórzyć jego sztuczkę z zawijaniem zielonego. -
Co ja miałem... A, panie "mam fiuta". Nadal się gniewasz? Czy już
trochę zeszło?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 03:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-
O, niech zgadnę. Żebyś był dla mnie przykładem, prawda? - uniosłem
brew, a gdy mężczyzna potwierdził, westchnąłem ciężko. - Od kiedy
pamiętam pieprzy mi o tym, żeby być prawnikiem. Że jej ojciec był,
dziadek, ona jest i ja też mam być. Tak, już lecę - mruknąłem cicho,
krzywiąc się.
<br />
Ugryzłem kolejny kawałek pizzy i parsknąłem zaraz śmiechem, krztusząc się potwornie, przy okazji.
<br />
- Właśnie, opowiem wam genialny żart. Matka zaprosiła mnie na ten
nieszczęsny obiad z jej królisiem, czyli tutaj siedzącym Nielsem.
Wszystko fajnie, siadamy do stołu w restauracji, przychodzi kelner,
kojarzycie Jacka, prawda? Ten studenciak pedałek z mojego roku. W każdym
razie, on nas obsługuje i się do mnie mizdrzy, na co Niels "On nie jest
dziewczyną!". Siłą woli powstrzymywałem się od płakania tam ze śmiechu,
miałeś taką zabawną minę jakby ktoś ci przywalił właśnie w twarz -
parsknąłem śmiechem na samo wspomnienie.
<br />
Całe towarzystwo zaczęło rechotać, oczywiście, że tak. To była norma,
porównywanie mnie do kobiety. Wszyscy do tego przywykli i większość to
też przerobiła.
<br />
- Nie gniewałem się. Po prostu jesteś wkurwiający i tyle. A przynajmniej
wtedy strzeliłeś tyle "wpadek", że to aż było po prostu zabawne. I
wiem, że nie lubisz wina. Krzywiłeś się za każdym razem. Ja też go nie
znoszę, ale matka je uwielbia, więc niekiedy z grzeczności wypiję
lampkę. Mamy w piwnicy kilka półek win. Na co, nie mam pojęcia. Ale
kiedyś lubiła pić wino z ojcem, on był koneserem.
<br />
Uśmiechnąłem się nieco nostalgicznie, kończąc swoje trzy kawałki pizzy.
Były bardzo dobre. Znów skręt przywędrował do mnie, więc wziąłem jednego
małego bucha i podałem dalej. Nie mogłem zaciągnąć się jakoś bardziej,
bo nie wsiądę do samochodu, a zostawiać go w tej okolicy na noc to
trochę zabójstwo sprzętu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 03:47<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Masz rację, to wino było paskudne. - Zaśmiał się bezwstydnie,
poruszając przy tym dziwnie szczękami. Nie wyglądał zbytnio na mężczyznę
stworzonego do radości, a mimo wszystko zdawał się nią tryskać na
każdym kroku. - Nienawidzę jego smaku, ale tak jak ty chciałem się jej
po prostu tanio podlizać. - Rzucił, przyjmując końcówkę skręta, którego
dopalił w ciągu paru sekund, strzelając niedopałkiem w jakieś
rozchichotane panienki.
<br />
Pisnęły cienko i odrzuciły w nich kostkami lodu, wydając z siebie
kolejną serię nieokreślonych dźwięków, które nie dało ię podpisać ani
pod śmiech ani pod pisk.
<br />
- Masz tu rwanie. - Zauważył luźno Niels, opierając się ramieniem o
okiennicę. - Przeleciałeś już jakąś groupies? - I znowu ten suchy,
dziwaczny śmiech.
<br />
- Mnie jeszcze nie przeleciał. - Totalnie pijany i zrobiony Alex oparł
dłonie o stół, próbując je przenieść na ciało Setha. - A ja bym
wypieprzył ślicznotkę. On jest wiesz...
<br />
- On nie jest dziewczyną. - Podsunął perkusista, śmiejąc się głośno. Zaraz też dołączyła do niego reszta, w tym sam Niels.
<br />
- Hej, Seth... A twoja mama - Mruknąl nagle, udając zainteresowanego. - Jak znosi naszą sprzeczkę?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 10:25<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jestem wokalistą. Poza tym, bardzo lecą na Alexa, ja to ten śpiewający -
uśmiechnąłem się lekko i potraktowałem delikatnie z kuksańca już
zupełnie pijanego kolegę. Trzeba będzie zadbać o jego bezpieczny
transport, a to było zwyczajnie niezbyt atrakcyjne, istniała bowiem
szansa, że kolega zwymiotuje w wnętrzu mojego samochodu, tego wolałbym
uniknąć.
<br />
Upiłem kolejny łyk soku, nim zostałem zapytany o matkę. Uniosłem brwi, wzruszyłem ramionami.
<br />
- Kupi kolejną torebkę LV albo Dolce i tyle. A potem je sprzeda, bo
uzna, że są jej niepotrzebne lub odda koleżankom na prezent. Norma.
<br />
Biorąc pod uwagę fakt, jak Alex zaczynał się słaniać gdzieś tu po kątach, to był niewerbalny znak, że czas się zmywać.
<br />
- Dobra, wezmę go ze sobą. Trzymaj się, Niels. Alex, tylko nie rzygaj
mi, błagam cię - mruknąłem do kolegi, wynosząc go z pizzeri i wsadzając
do samochodu.
<br />
Odwiozłem go do domu zadziwiająco bezboleśnie, a sam wróciłem do domu.
Mamy jeszcze nie było. Może ten jej koleś wrócił do niej. Miałem
nadzieję, że się jej nie wygada.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 16:27<br />
<hr />
<span class="postbody">- Trzymaj się Seth. - Odpowiedział, gapiąc się smętnie w kufel.
<br />
Skąd on miał jej, kurwa, wziąć tę torebkę od tych... dziwnych literek
(od czego to był skrót?!). Przecież ona kosztowała tyle co niezłe auto, a
Niels nie chciał sprzedawać swojego auta - jego cudne mitsubishi było
ostatnim, co mu zostało po bogatym życiu maniakalnego przestępcy.
<br />
No, może oprócz koszul i paru dobrych par butów, ale tego po prostu nie dało się dobrze sprzedać.
<br />
Używane buty, jak je kupowałem to kosiły ponad trzy kafle! No co ty,
stary, nie chcesz? Obniżę Ci o tysiąc! Dawaj, ta rysa się nie liczy.
<br />
Tak, kurwa. Na pewno.
<br />
Pozostawało mu chyba tylko do niej zadzwonić. Ale co miał jej powiedzieć, że jest mu przykro?
<br />
Nie było mu, kurwa przykro - w żadnym wypadku. Ba, wiedział, że to on
miał rację, a ta głupia pipa po prostu nie miała pojęcia o życiu.
<br />
Ale miała gruby portfel. I fajne cycki. I te usta, takie duże, ładne usta, w które tak uwielbiał...
<br />
<br />
- Ja też, ja też... - Szeptała, pozwalając mu na ściągnięcie z siebie
szlafroka z czystego jedwabiu. Materiał nie wydał najmniejszego dźwięku
przy upadaniu na podłogę, Niels nawet nie wiedział czy nie wylądował mu u
stóp i zaraz się na nim nie poślizgnie.
<br />
No, ale to się teraz nie liczyło. Liczyły się te półotwarte wargi, które
co chwila ssał i przygryzał, liczyły się ładne, niewielkie piersi,
które właśnie udało mu się uwolnić spod kusej koszuli nocnej.
<br />
- Sypialnia jest... na lewo... - Wydyszała, pomagając mu z odpięciem
spodni. - Rany, Niels, czuć od ciebie trawkę... Co ty robiłeś? -
Zachichotała i pewnie chciała śmiać się dalej, ale skutecznie jej to
utrudnił, wsuwając jej dłoń pod majtki (czemu nosiła majtki do snu?!).
<br />
- Tęskniłem za tobą. - Odparł tylko i poprowadził ją na oślep do drzwi...
<br />
Kiedy nagle zapaliło się cholerne światło. Niels odwrócił się powoli
(bardzo, bardzo powoli) za siebie, chociaż nie musiał zgadywać kto
właśnie stał na środku salonu z miną potrąconego jelenia.
<br />
- Seth?! - Wykrzyknęła Katja, sztywniejąc mu w ramionach. Objął ją tak
by zasłonić swoje ciało i podciągnął spodnie, powstrzymując się
ostatkiem sił od wybuchu śmiechem. - Co ty tu robisz, kochanie?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 16:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Odwiozłem
tego pijaczynę Alexa, a potem zajechałem jeszcze do spożywczaka. Trochę
mi to zajęło, ale gdy już wracałem do domu, zauważyłem, że w garażu
jest też samochód matki. Wobec czego na pewno była w mieszkaniu. Wziąłem
zakupy, włączyłem alarm w samochodzie, zamknąłem garaż i poszedłem do
domu.
<br />
Przekręciłem zamek w drzwiach kluczem, wyjąłem go i wszedłem do środka.
Wszedłem do holu, a stamtąd do kuchni. Rzuciłem zakupy na blat i nagle
zamarłem. Bo słyszałem jakieś dźwięki, szepty... Matka z kimś była? Hm,
ale z kim, o tej porze?
<br />
Zdjąłem szalik w drodze do salonu, z którego słychać było te głosy i
zapaliłem światło włącznikiem tuż przy wejściu. Zamarłem, widząc
pośladki Nielsa. Nie żartuję, pośladki Nielsa. Cycki mojej matki,
zaskoczenie na jej twarzy.
<br />
- Mieszkam chyba, no nie? - uniosłem brew do góry, zdejmując kurtkę. Na
szczęście nasze mieszkanie było duże, więc nawet jeśli teraz będą bzykać
się (a będą), w swoim pokoju nic nie usłyszę. Harmonia mojego "ja",
zachwiana obecnie przez widok, który dalej miałem przed oczzami się
odbuduje i wszystko będzie w porządku. Ohyda, widziałem właśnie nagą
matkę i jej faceta, fuj.
<br />
- Nie przeszkadzajcie sobie - mruknąłem, gasząc światło i wychodząc z
salonu. Słychać było jeszcze moje "Fuj, nie robi się takich rzeczy
dzieciom".
<br />
Wróciłem do kuchni, gdzie wypakowałem zakupy. Wziąłem kupioną na wynos
sałatkę z KFC i kubełek i poszedłem na górę, do siebie. Tak na wszelki
wypadek włączyłem też cicho muzykę, żeby nie słyszeć za dużo.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 17:59<br />
<hr />
<span class="postbody">To było takie dziwne - całować się z nią, jęczeć i śmiać się jednocześnie.
<br />
Potknął się o własne spodnie i z ledwością udało mu się zamortyzować
upadek tak, by był bezpieczny dla Katji - dla niego niewątpliwie
zakończyło się to właśnie wielkim wylewem na tyłku.
<br />
Ale na razie średnio go to obchodziło, liczyły się tylko delikatne
dłonie i usta blond piękności, która wreszcie pozbyła się tych okropnych
majtek i chyba zabierała się też za koszulę...
<br />
- Mmmh. - Wymruczał, spoglądając na nią z dołu, gdy wiła mu się na biodrach.
<br />
Cholera, potrafiła być kurewsko zmysłowa, jak na kobietę w tym wieku. Niels nie poznał przed nią równie gorącej czterdziestki.
<br />
Ani równie napalonej, jeśli miał być szczery.
<br />
<br />
- ...źnię się do pracy i wtedy naprawdę będziesz miał przesra... Och! - Wykrzyknęła, rzucając w niego poduszką.
<br />
Wyczołgał się z pod kołdry i uśmiechnął się krzywo, strzelając do niej z
jej własnych majtek. A potem wymownie oblizał usta, obserwując z
zadowoleniem jej rumieniec.
<br />
- Prysznic. - Wychrypiał tylko i wyszedł z pokoju, kierując się do
łazienki, ogromnej jak dom, w którym się wychowywał. Puścił strumień
ciepłej wody i odetchnął głęboko, gdy ta poczęła zmywać z niego pot i...
Wszystko inne.
<br />
Chciał odpalić sobie papierosa, ale zapomniał o zabraniu paczki z sypialni, zadowolił się więc zwykłym umyciem zębów. Palcem.
<br />
- Niels! - Usłyszał natarczywe pukanie więc rozchylił zaspane powieki i
mruknął "taa", sięgając po pierwszy lepszy żel do mycia.
<br />
- Chciałam się ciebie tylko zapytać czy może nie wpadłbyś do nas
dzisiaj na... NIE TO! - Wrzasnęła, przyprawiając go o palpitacje serca.
Zamarł z żelem w ręce <img align="top" alt=":!:" border="0" src="http://www.rainbow-rpg.aaf.pl/images/smiles/icon_exclaim.gif" title=":!:" /> w połowie drogi do otwartej dłoni i popatrzył na nią dziwnie, mrugając przy tym w zabawny sposób.
<br />
- To jest moje serum, kosztowało majątek. - Zaśmiała się z ulgą,
wyrywając mu butelkę z dłoni. Szybko schowała ją w jakiejś szafce i
zerknęła na półkę z kosmetykami, kręcąc z wolna głową.
<br />
- Nic tu nie ma, zaczekaj. - Wybiegła z pomieszczenia, krzycząc "SETH! SETHIE, MASZ MOŻE POŻYCZYĆ KREM DO MY...
<br />
Drzwi samoistnie się za nią zamknęły, tłumiąc wrzaski. Niels pokręcił głową, nastawiając plecy w kierunku ciepłej wody.
<br />
O co tyle krzyku, co to niby było serum i do czego służyło kobiecie?
<br />
Wzruszył ramionami, mrucząc cicho gdy po przekręceniu kurka strumień nabrał na intensywności i zaczął mu niemalże masować plecy.
<br />
Och, dobra, jeszcze trochę go... Zwiększyć i...
<br />
- Kurwa mać! - Wykrzyknął, próbując się odsunąć od strumieniu, który nagle zaczął mu jak opętany tryskać... Prosto w twarz.
<br />
- Jak to... się.... - Warczał, sięgając na oślep do cholernego kranu. -
Wyłącza! - Wykrzyknął tryumfalnie, szczerząc zęby. - No...Ach, kurwa! -
Jasne, przestało mu lecieć w twarz, ale teraz trysnęło mu w co innego i
to kurewsko mocno.
<br />
- Cholerne jebaństwo! - Wyszedł spod kabiny, wpadając prosto na Katję,
która wpatrywała się w niego z otwartymi ustami i oczami wychodzącymi z
orbit.
<br />
- Przepraszam. - Chrząknął, przyjmując od niej żel. - Pokłóciłem się
trochę z kranem. - Zaśmiał się sztucznie, w myślach przewracając oczami.
<br />
Świetny początek dnia.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 18:14<br />
<hr />
<span class="postbody">- WEŹ JAKIKOLWIEK, CO ZA RÓŻNICA!
<br />
- Kochanie, to ogromna różnica - mruknęła matka, wychodząc już z mojej łazienki, ale nie słyszałem jej i dobrze.
<br />
Zakopałem się w pościeli, ale szybko jednak z tego zrezygnowałem, bo chciało mi się pić. A nic nie miałem w pokoju.
<br />
Ziewnąłem więc i zszedłem na dół, do kuchni. Byłem tylko w bokserkach i
koszulce na ramiączkach. Ziewałem i przypadkiem w kogoś wpadłem.
<br />
- O. Przepraszam - mruknąłem sennie, widząc przed sobą rozbawioną twarz
Nielsa. - Nie śmiej się. - Znów wymruczałem odpowiedź, ziewając i idąc
powoli w stronę kuchni.
<br />
Aż w końcu do niej dobrnąłem, przywitałem się z lodówką i wyjąłem mineralną, pijąc z gwinta. Mmm, picie. Picie dobre.
<br />
- Jezu, ja się spóźnię! Seth! Odwieziesz Nielsa? Proszę, samochód mu się
zepsuł, kochanie, ja nie mogę, mam spotkanie za pięć minut, niech to
szlag! Pa, kocham was!
<br />
Spojrzałem nieprzytomnie na wychodzącą z domu matkę, była jak burza,
równie szybka i chaotyczna. Uniosłem brwi, spoglądając na
zdezorientowanego mężczyznę, stojącego w kuchni. Przeciągnąłem się.
<br />
- Siadaj, zrobię śniadanie i cię odwiozę. Może być jajecznica?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 18:41<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jasne. - Odparł, bardzo mile zaskoczony i usiadł przy stole,
podziwiając jak długonoga piękność, posiadająca fiuta (nie umiał już
mówić o nim normalnie) przemyka przy lodówce do łazienki i z łazienki
znów do lodówki.
<br />
- Pięknie wyglądasz, królewno. - Wymruczał, odpalając sobie papierosa. -
Jak na balangę zeszłej nocy masz całkiem świeżą buźkę. - Dodał,
rozglądając się za popielniczką.
<br />
- Dzięki. - Skinął głową, strzepując popiół do... Czegoś dziwnego. Taki
niby wazon miał niby robić za popielniczkę? Z czego to, kurwa, było?
<br />
Bogacze byli popierdoleni.
<br />
Czekał grzecznie aż mistrz kuchni dokończy jego jajecznicę, która -
szczerze mówiąc - pachniała świetnie, tak pysznie, że nawet zburczało mu
w brzuchu.
<br />
- Nie wiedziałem, że takie rozpieszczone bachory potrafią gotować. -
Zażartował, wypuszczając dym przez nos. - Zajmujesz się czymś jeszcze?
Wiesz... A... Oprócz muzyki i prawa. Malujesz coś, albo tańczysz? -
Paplał, obserwując z zachwytem jak na patelnie wędrują kawałki jakiegoś
mięsa.
<br />
- O, kurwa, ty naprawdę wiesz co jest dobre! - Wymruczał, mając go
ochotę ucałować w ten wykrzywiony wyższością pysk. Tyle jadał teraz w
restauracjach, że domowa jajecznica wydawała mu się rarytasem z górnej
półki.
<br />
No, dzieciak sobie przypunktował, nie ma co.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 18:53<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/M4VhNPZHVGB3i/giphy.gif" />
<br />
<br />
- Nie piłem za dużo, jeśli dobrze pamiętasz. Prowadziłem. Ale nie chcę
wiedzieć, w jakiej kondycji jest Alex - mruknąłem. Uniosłem brwi ze
zdziwienia, gdy usłyszałem to "królewno". Okej, to brzmiało bardzo
dziwnie i trudno byłoby mi nie zwrócić na to uwagi, ale starałem się być
możliwie jak najbardziej taktowny... Na tyle, na ile mogłem być, stojąc
w bokserkach i podkoszulce w kuchni przed obcym mężczyzną.
<br />
Podałem mu popielniczkę, a sam wziąłem jednego szluga z paczki leżącej
na stole, która zresztą należała do mnie. Chyba nie wziąłem jej na górę
wczorajszego wieczora i musiałem w pokoju zacząć kolejną paczkę, ech.
<br />
Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się, strzepując popiół po kilku
chwilach do zlewu. Dodałem trochę pikantnej kiełbaski chorizzo.
<br />
- No już, nie zachwycaj się. Gotować potrafi każdy, nawet moja matka.
Tylko ostatnimi czasy jej się po prostu nie chce, łatwiej jest pójść do
restauracji. Tęsknie za jej pasztecikami z mięsem albo zapiekaną papryką
- westchnąłem. Byłem szczery. Naprawdę tęskniłem, ale wiedziałem, że te
czasy raczej już nie wrócą.
<br />
Jesteśmy w nowym świecie, a tu nie gotuje się obiadów samemu.
<br />
- Piszę teksty piosenek i lubię psychologię.
<br />
Przerzuciłem jajecznicę na talerz, wrzuciłem chleb do tostera i chwilę
później je także podałem dla mężczyzny. Do tego trochę masła, serek
kanapkowy i kilka pomidorów.
<br />
- Proszę, smacznego. Kawy?
<br />
Zrobiłem dwie, jedną rozpuszczalną, a drugą sypaną. Swoją doprawiłem mlekiem i cukrem.
<br />
Sam zrobiłem sobie tosty i usiadłem kilka minut później obok niego, gryząc tosta z pomidorem, szynką z kurczaka i serem.
<br />
- Nie jesteś przedsiębiorcą.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 19:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Jasne, że chciał kawy.
<br />
Musiał się obudzić, bo niedługo miał spotkanie z jedynym starym kumplem
jaki mu pozostał - Davidem. David pomagał mu się wszczepić w czarny
rynek, zapoznając go z odpowiednimi ludźmi i miejscami. Do tej pory
spotkali się ze sobą tylko trzy razy, ale i tak Niels był z nich
zadowolony.
<br />
Zaczynało się powoli i zawsze z miejsca psa, którym można się było
posługiwać do najgorszej roboty, takiej której albo nie chcieli, albo
nie umieli wykonać.
<br />
Ale on potrafił i chciał. Musiał zdobyć sobie nowych znajomych chociażby
po to żeby nie zajęli się nim ci starzy, tak po prostu wyglądało życie.
<br />
- Nie jesteś przedsiębiorcą. - Usłyszał i uniósł wzrok na twarz Setha,
spodziewając się na niej miny egzekutora, ale pozostawała ona bez wyrazu
; może była tylko wciąż trochę zaspana.
<br />
- Nie jestem. - Zgodził się szczerze, posyłając mu krzywy uśmiech.
Wpakował sobie do ust połowę tosta i zapił sokiem pomarańczowym by ten
przeszedł mu przez przełyk.
<br />
Nie kontynuował tematu, jadł po prostu swoje pyszne śniadanie,
wsłuchując się w świergot ptaków, które nadawały za oknem jak szalone.
<br />
Otarł z twarzy resztek żarcia i stłumił beknięcie, częstując się od niego kolejnym papierosem.
<br />
- Kiedy będziesz gotowy do drogi? - Spytał uprzejmie, zerkając na
zegarek. Nie chciał być niemiły, ale zaczynało mu się trochę śpieszyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 19:43<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/obgvrwpg5A664/giphy.gif" />
<br />
<br />
Uniosłem brew, gdy Niels potwierdził moje przypuszczenia. A więc okłamał
moją matkę. Dlaczego? Z czegoś musiał się utrzymywać, przecież nie
sposób było nie mieć absolutnie żadnego zajęcia. Chyba, że rodzice
sponsorowali naszą egzystencję, ale wątpię, że Niels jest z tych. Nie
wygląda mi.
<br />
Wygląda za to na bardzo tajemniczego człowieka, który chował wiele
rzeczy. Ukrywał. Chciałem go spytać, dlaczego ją okłamał, ale mogłem
spłoszyć go, a tego nie chciałem. Trzeba było dowiedzieć się tego
ostrożnie.
<br />
Moja matka nie powinna być tak ufna w stosunku do ledwo poznanego
mężczyzny, którego w dodatku poznała przez łóżko, jak mogłem
wywnioskować z jej histerycznej i nerwowej konwersacji przez telefon
jakiś czas temu.
<br />
Złe przeczucia.
<br />
- Dwie minuty, idę się ubrać - mruknąłem, gdy już skończyłem śniadanie.
Zostawiłem brudne naczynia w zmywarce i poszedłem na górę.
<br />
Wróciłem pięć minut później w związanych włosach, umytymi zębami, ubrany
w wąskie, czarne jeansy i swetrem opadającym z jednego ramienia. Na to
kurtka, klucze do ręki i portfel z dokumentami.
<br />
Ubraliśmy się i wyszliśmy. Otworzyłem garaż, wsiedliśmy do mojego małego, sportowego cudeńka.
<br />
- Gdzie cię podwieźć?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 21:05<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Do centrum. - Odparł zwięźle, pakując się na miejsce pasażera. Nie
chciał podawać dzieciakowi dokładnego adresu, bo równie dobrze mógł mu
po prostu powiedzieć "jedziemy do takiej zapadłej dziury, gdzie jest
sporo złych typów, którzy mogą ci wpierdolić kosę tylko dlatego, że masz
ładną buzię". Nie, wolał już nie robić mu większego zawodu.
<br />
No i nawiasowo - musiał wymyślić kim jest, jeśli nie przedsiębiorcą.
<br />
Ale kim w takim razie miał być? Dziennikarzem? Nie umiał się nawet
poprawnie wypowiedzieć, a co dopiero, kurwa, napisać. I to coś
sensownego.
<br />
Jasne.
<br />
- Dzięki, Seth. Do zobaczenia. - Mruknął zwięźle, wysiadając niemalże w
tym samym miejscu, w którym stał samochód blondyna kiedy się poznawali.
<br />
Otrzepał spodnie, które nosiły na sobie ślady ich wczorajszego
użytkowania (papierosy, wódka, nawilżać truskawkowy) i rozejrzał się
wokół, wzdychając ciężko.
<br />
Rzucił zniechęcone spojrzenie w kierunku durnej włoskiej restauracji
("on nie jest dziewczyną" zadudniło mu ciężko w głowie) i odczekał
chwilę aż Seth odjedzie, by ruszyć biegiem w kierunku portu - ich
stałego miejsca spotkań.
<br />
Ledwo udało mu się dotrzeć na czas, o sukcesie decydowały pieprzone sekundy.
<br />
Dlaczego musiał być taki punktualny?
<br />
Ponieważ każdego dnia było tylko pięć minut, jedyne pięć minut, podczas
których trwała wymiana patroli policyjnych. I tylko i wyłącznie wtedy
można było załatwiać swoje sprawy, takie jak... Jak na przykład ta,
którą on miał teraz do załatwienia.
<br />
- Chodź. - Mruknął David, podając mu grabę. - Minuta później i chuj by z tego wyszło.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 21:18<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/SWu7SqDXnW4ko/giphy.gif" />
<br />
Odjechałem z piskiem opon, machając dłonią w pożegnaniu. Jasne, lekki lans. Każdy facet lubił takie sprzęty.
<br />
Gdy matka wróciła, spytałem jej, jak nazywa się jej luby. Ale kobieta
totalnie zdębiała i najwidoczniej nie miała bladego pojęcia. Tym razem
jednak nie wykonała przy mnie telefonu. Była zajęta pracą.
<br />
Zapowiedziała, że Niels przyjedzie do nas na kolację. Nie podobała mi się ta opcja.
<br />
- Mamo, nie sądzisz, że trochę przesadzasz?
<br />
- O co chodzi?
<br />
- Znasz tego człowieka jakieś dwa tygodnie i wasza znajomość rozpoczęła
się przez łóżko. Nie sądzisz, że on po prostu jest dla twoich pieniędzy?
<br />
Katja spojrzała na mnie jak na skończonego debila.
<br />
- Nie wiedział na początku, że jesteśmy na dobrej stopie finansowej.
<br />
- Proszę cię, mamo. Wyglądasz jak pieprzone milion dolców, zawsze.
Nienaganna fryzura, doskonały makijaż, dopasowany strój z drogiego
materiału, piękna biżuteria. Nawet jeśli to facet, z pewnością zauważył
pewne rzeczy.
<br />
Pokłóciliśmy się.
<br />
Na kolacji, gdy Niels faktycznie przyszedł, była napięta atmosfera.
Gęsta, pomiędzy mną, a rodzicielką - niestety, ale doskonale wyczuwalna.
<br />
Jedliśmy kolację, składającą się z japońskiej kuchni, zup, pieczonych
ryb, tempury i dużej ilości sosu sojowego. Nie wiem, czy Niels w takiej
kuchni gustował (odnosiłem wrażenie coraz częściej, że świat, w którym
byłem ja i moja mama to nie był świat, który pasowałby temu mężczyźnie;
nie odnajdywał się).
<br />
Powoli maczałem każdą rzecz w sosie sojowym. Ja i matka doskonale operowaliśmy pałeczkami, ale Niels jadł widelcem.
<br />
Milczałem. Chciałem po prostu jak najszybciej zjeść i pójść do siebie,
atmosfera pomiędzy mną, a matką była mocno napięta i męczyła mnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-14, 21:52<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/f0/b7/fa/f0b7fa756edf7072e4688be45110967f.jpg" />
<br />
<br />
- Cześć, piękna. - Rzucił od progu, całując ją czule w usta. Wyciągnął w
jej stronę torebkę z prezentem (świeżo skradzionym podczas jednej z
akcji) i bukietem kwiatów, dziwiąc się wyraźnie, gdy ta zamiast spojrzeć
na niego, spojrzała pretensjonalnie na bogu ducha winnego Setha.
<br />
- Proszę, wejdź. - Zagruchała, uśmiechając się ładnie. - Mamy typowo japońską kolację, odpowiada ci to?
<br />
- Jasne. - Odparł krótko, wieszając na kołku skórzaną kurtkę.
<br />
Coś było nie tak między Katją a jej synem i właściwie nie trudno było się domyślić czym to było.
<br />
A raczej kim, prawda, Niels?
<br />
Uśmiechnął się gorzko i zajął miejsce pomiędzy nimi (oboje natychmiast
zajęli szczyty stołu, nawet na siebie nie patrząc), od razu upijając łyk
soku.
<br />
Jedli w całkowitej ciszy, którą Katja starała się przerwać jakimiś
durnymi pytaniami, ale oboje odpowiadali jednym słowem, a Seth nawet i
wcale, kiwając lub kręcąc głową.
<br />
- Co dzisiaj porabiałeś? - Katja dołożyła mu na talerz parę fajnych
kostek (to jest sushi) i polał je odrobiną sosu, uznając, że takie
żarcie było całkiem smaczne. A nawet kurewsko smaczne - dziwił się, że
wcześniej nie dał się nikomu na to namówić.
<br />
- Pracowałem. - Odparł pewnie, nawet nie zerkając w kierunku chłopaka.
Nie bał się, że mały go wyda, z jakiegoś powodu był o to całkowicie
spokojny. - A ty? - Wymruczał szybko, chcąc zmienić temat. - Cały dzień w
pracy?
<br />
- Żebyś wiedział. - Jęknęła, wzdychając teatralnie. - Ja się kiedyś
zabiję przez te rozwody. Strasznie z nimi dużo roboty. Na miejscu tych
ludzi po prostu nie brałabym ślubu. Śluby są, moim skromnym zdaniem,
absolutnie niepotrzebne.
<br />
- Mhh. - Przyznał Niels, krzywiąc się wewnętrznie, ponieważ to nieco utrudniało mu plany.
<br />
Jeśli nie chciała wziąć ślubu, oznaczało to, że nie chciała się też dzielić swoim kontem, a Niels strasznie miał na nie ochotę.
<br />
No, ale niczego nie można było od razu przekreślać, w końcu mogła jeszcze zmienić zdanie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-14, 22:07<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/MCTewbOEItx6M/giphy.gif" />
<br />
Nie słuchałem nawet tego, o czym rozmawiają. Klikałem co chwilę na tablecie, uśmiechając się pod nosem albo mrużąc oczy.
<br />
- Seth, mógłbyś przy kolacji nie gapić się w ten tablet?
<br />
Drgnąłem, gdy usłyszałem ostry głos mojej matki. Podniosłem głowę i
byłem ewidentnie zaskoczony jej czepialstwem. Nigdy nie zwracała na to
uwagi, ba, niekiedy sama tak robiła i wszystko było w porządku. O co
więc chodziło tym razem?
<br />
- A od kiedy ci to przeszkadza?
<br />
- Od kiedy mamy gościa - syknęła, ewidentnie zirytowana.
<br />
Przewróciłem oczami, ale zablokowałem wyświetlacz tabletu i skupiłem się
na szybkiej konsumpcji. A gdy w końcu udało mi się zjeść, wstałem cicho
i po prostu odniosłem sztuczce do zmywarki. Wziąłem szklankę i karton
soku, a także tablet i poszedłem do siebie. A raczej chciałem pójść do
siebie.
<br />
- Seth, a ty gdzie?
<br />
- No, idę do siebie?
<br />
- No nie przesadzaj, zostań. Chcę, żebyście się poznali.
<br />
Spojrzałem na nią i potrząsnąłem głową.
<br />
- Nie, dzięki.
<br />
Spojrzałem na mężczyznę i uśmiechnąłem się lekko. Nie chodziło o niego -
nie podobał mi się, ale bez przesady, chciałem go poznać, żeby
wyciągnąć co nie co z niego. Niestety, nie mogłem tego zrobić dzisiaj.
Atmosfera pomiędzy mną, a matką była gęsta i nieprzyjemna, nie było
powodów, dla których powinniśmy to potęgować.
<br />
- Może innym razem. Bawcie się dobrze - mruknąłem i pobiegłem po schodach na górę.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-15, 00:45<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie, po prostu naprawdę mam nawał pracy. - Tłumaczył jej, próbując
ściągnąć sobie jej głowę z kolan. - I tak nie zostałbym na noc.
<br />
- Jeszcze raz za niego przepraszam. - Katja ucałowała go w policzek,
zostawiając na nim ślad bladoróżowej szminki. A potem zrobiła to jeszcze
raz. I jeszcze.
<br />
- Nie masz za co przepraszać, skarbie. - Dopił colę i odstawił pustą
puszkę na stół. W TV leciał jakiś durny serial o projektantkach mody
albo modelkach, Niels ich nigdy nie odróżniał.
<br />
Wziął ją z zaskoczenia na ręce i uśmiechnął się na dźwięk perlistego
śmiechu. Katja całkiem ładnie się śmiała, mimo, że jak na jego gust
robiła to trochę za często.
<br />
- Muszę iść. - Powiedział, całując ją w czoło. - Muszę.
<br />
- Aaach, tam. - Udała zdenerwowaną i pozwoliła mu się odłożyć na sofę. - Przykro mi.
<br />
- Wiem, skarbie. Mi też jest przykro. - Stłumił ziewnięcie, udając się
powoli w stronę korytarza. Odwiesił swoją kurtkę i przejrzał się
krytycznie w lustrze.
<br />
Ok, wyglądał całkiem groźnie, było dobrze.
<br />
- Niels? Czy ty się napinasz przed lustrem?
<br />
- Tak. - Drgnął, zerkając w jej stronę z głupim uśmiechem. - Przepraszam, sprawdzałem jak wyglądałem w nowej kurtce.
<br />
- Jakmasznanazwisko?
<br />
- Co? - Zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc co ona własnie powiedziała. - Możesz powtó...
<br />
- Zapytałam jak masz na nazwisko. Bo nie wiem jak masz, wiem tylko jak
masz na imię i to mnie trochę martwi bo w ogóle nic o tobie nie wiem i
to jest trochę dziwne, bo przecież ze sobą sypiamy, a ludzie, którzy
sypiają ze sobą więcej niż ra...
<br />
Zamknął jej ustami pocałunkiem, przyciskając jej drobne ciało do ściany.
<br />
- Przekaż mu, że na nazwisko mam Petterson. - Mruknął, widocznie rozbawiony.
<br />
Pomachał zaskoczonej Katji w progu i wyszedł w mrok nocy, podzwaniając zapięciami kurtki.
<br />
Która tak naprawdę wcale nie była nowa, ale kto by tam o to dbał.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-15, 00:55<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/KONP3qD3PFI4g/giphy.gif" />
<br />
Tydzień minął w miarę sprawnie. Nudziły mnie zajęcia, ale uczęszczałem na nie, w trakcie pisząc kolejną piosenkę.
<br />
Mieliśmy sobie poćwiczyć, ale matka wymyśliła sobie kolejny obiad i
niestety, ale próba nie wyszła. Udało nam się spotkać dopiero na
koncercie.
<br />
Rozstawiliśmy się, jak co tydzień i zaczęliśmy grać.
<br />
- Dzień dobry wieczór, zespól Plan Three z tej strony. Dziś będziemy
umilać wam posiłek, mam nadzieję, że mieliście dobry tydzień. Na
szczęście, to już weekend, prawda? - uśmiechnąłem się do publiczności.
<br />
Chłopaki zaczynali już powoli grać wstęp do piosenki. Miałem jeszcze jakąś krótką chwilkę na pogadankę.
<br />
- Nie będzie za ostro, ale rockowo na pewno. Jeśli chcecie, nućcie i śpiewajcie ile tylko możecie.
<br />
I poleciało. Pierwsze słowa, pierwsze dźwięki. Ująłem mikrofon obiema
dłońmi i spoglądałem na ludzi, śpiewając. Robiąc to, co potrafię
najlepiej.
<br />
Nie spodziewałem się tu Nielsa po raz kolejny, a jednak wszedł do środka
i spojrzał na scenę. Uśmiechnął się, widząc nas na niej po raz kolejny i
nie wyglądał na takiego, który miał ochotę wyjść stąd. Nie wiem o co mu
chodziło, ale to było dziwne.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-15, 01:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Tydzień minął jak z bicza strzelił.
<br />
"Pracą" zajmował się bardzo rzadko, ale kiedy już mu się to udawało,
wracał do domu z taką kasą, że mógł sobie w końcu pozwolił na
sprezentowanie Katji torebki od pana z literkami (nie cierpiał tej nazwy
- wciąż ani nie umiał jej wymówić ani zapamiętać). Wręczył jej ją na
ostatnim obiedzie, dostając miliony podziękowań i ciepłych słów w
zamian.
<br />
Pamiętał jak ich spojrzenia - jego i Setha - zetknęły się wtedy na
moment i nie mógł się od tego powstrzymać : puścił mu oczko. Uśmiech,
którym został przez niego obdarzony do tej pory siedział mu w pamięci.
<br />
Niels w życiu nie widział takiego uśmiechu i ciężko mu było mu go
opisać. Z resztą, nigdy nie zaprzątał sobie głowy zbytnim opisywaniem,
był po prostu przekonany, że nikt nie potrafił się chyba tak ładnie
uśmiechać. Seth miał do tego talent.
<br />
Nie planował sobie pojawienia się na jego koncercie, ale jakoś się stało
- w piątkowy wieczór znów znalazł się w pachnącej bazylią i czosnkiem
restauracji, kierując spojrzenie na niewielką scenę.
<br />
Pomachał wesoło chłopakom i posłał Sethowi krzywy uśmieszek, pakując się
do tego samego stolika, przy którym siedział ostatnim razem.
<br />
Na początku tylko słuchał piosenek a potem, gdy kawałki zrobiły się
naprawdę świetne i pełne młodzieżowego szaleństwa, staranował tłumy
nastolatek, przedostając się do pierwszego rzędu.
<br />
Wyglądał na ich tle tak absurdalnie, że Alex zaraz zaczął się śmiać, szturchając Setha ramieniem.
<br />
Niels nie odczuwał wstydu z tego, że stał tu w tym cholernym pierwszym
rzędzie i słuchał piosenek, bijąc brawa najgłośniej z całego tłumu,
wręcz przeciwnie - zaczynał odczuwać coś w rodzaju dumy, że znał tych
chłopaków, że jeden z nich był synem jego panienki.
<br />
Seth miał kurewsko świetny głos i teksty piosenek, był niesamowicie
zdolny - właściwie Niels był zdziwiony, że chłopak nie startował w
jakimś talentshow czy coś takiego, przecież przyjęliby ich tam z
otwartymi ramionami.
<br />
- Łuuuu! - Wydarł się, kolejny raz nagradzając kawałek brawami. Z
kącika ust zwisał mu papieros, a w ręce nieodłącznie tkwił kufel piwa,
którym oblewał obrażone panienki.
<br />
Jednak nawet rozlane piwo nie sprawiało, że odechciewało im się posyłać
blondynowi maślane spojrzenia, wręcz przeciwnie - wpatrywały się w jego
śliczną bużkę jak zahipnotyzowane i to tylko bardziej go bawiło.
<br />
Dobra robota, piękny, pomyślał, udając się z powrotem do stolika, kiedy jego komórka zawibrowała wściekle.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Jest akcja na trzeciej, duża kasa. </span>
<br />
Jęknął, opadając na oparcie krzesła. No raczej, ze zależało mu na tej
kasie, ale chciał sobie trochę pogawędzić z tymi gówniarzami, napić się z
nimi, może zjarać dobrego skręta...
<br />
I tak nie miał jak się teraz pożegnać, przecież nie wejdzie na scenę żeby powiedzieć im, ze musi się zmyć.
<br />
Tak więc zmył się całkowicie bez słowa, puszczając się biegiem w
kierunku tajemniczej trzeciej, chociaż zrobił to z ciężkim sercem.
<br />
I żołądkiem - mieli tak genialną pizze, że zjadł sam całą.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-15, 01:27<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/ouPtHtabcRyw/giphy.gif" />
<br />
Gdy zostałem szturchnięty i przez Alexa, zwróciłem ku niemu twarz,
ciągle śpiewając. Widząc roześmianego kolegę, spojrzałem na tłum i
faktycznie, groteskowo wyglądał tam Niels, który bił brawo, tupał do
muzyki i w ogóle zachowywał się jak fan numer jeden. To było całkiem
sympatyczne. Uśmiechnąłem się i było to słychać, że prawie że śmieję
się, ale nie mogłem przecież chichotać, miałem tu robotę do wykonania.
<br />
Szturchnąłem więc Alexa w odwecie, ot tak, jako zabawę.
<br />
Zdziwiło mnie jednak, że gdy skończyliśmy grać, Nielsa już nigdzie nie
było. Zniknął zupełnie, nawet nie zauważyłem kiedy. Poprzednio siedział
do końca, może... po prostu byliśmy dziś gorsi, sam nie wiem. Chociaż
zebraliśmy najwięcej oklasków od dawna. Uśmiechnięci zeszliśmy z sceny.
<br />
Tradycyjnie, zjedliśmy trochę i wypiliśmy (ja, jak zwykle, mniej).
<br />
Wróciłem do domu później, niż zwykle. Było cicho i chyba pusto. Matka
albo spała, albo była gdzieś z Nielsem, trudno było mi to stwierdzić.
<br />
Zdjąłem kurtkę, buty i wszedłem do kuchni po sok.
<br />
- No jesteś w końcu, mój misia... Och. Seth. Co ty tu robisz?
<br />
- Rany, mamo, czemu ciągle zadajesz to samo pytanie? Mieszkam tu.
<br />
- Widziałeś Nielsa?
<br />
- Ja... Tak, był w pizzerii, którą odwiedzałem z kumplami, ale zmył się szybko. Nie wiem, co mu tam wypadło.
<br />
Kobieta wydawała się rozczarowana. Może się umówili?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-15, 01:50<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ach... Kurwa, nie mogę! - Wrzasnął chwytając się za bok. Jedyną opcją
zamortyzowania upadku było obciążenie nim kolana, więc instynktownie
właśnie tak zrobił.
<br />
Ciszę nocną przeciął okrzyk tak głośny i zbolały, że w niektórych oknach pozapalały się światła.
<br />
Ludzie wyglądali z zaciekawieniem na ulicę, niektórzy krzyczeli coś o
godzinach snu dla normalnych ludzi, drudzy narzekali na wysyp
narkomanów, a Niels...
<br />
Niels kuśtykał w stronę przystanku autobusowego, chociaż dobrze
wiedział, że to i tak mu nic nie da - zdechnie tu umierając z
wykrwawienia i z bólu tego cholernego kolana.
<br />
Wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer Davida. Jeden raz... Drugi... Trzeci...
<br />
- Kurwa, nie... - Wyjęczał, upadając (tym razem na tyłek, o jezu, jak
dobrze). - Kurwa! - Wydarł się po raz kolejny i ledwo udało mu się
uniknąć spadającej doniczki. A raczej rzuconej.
<br />
- Zdechnę tu. - Mruknął do siebie i zemdlał.
<br />
<br />
Katja siedziała w salonie i smarkała w chusteczki (po cztery w jednej
dłoni) i za wszelką cenę starała się nie podchodzić do lodówki.
<br />
Ale to było bardzo trudne, bo lody krzyczały, że chciałby ją pocieszyć i...
<br />
I były pistacjowe.
<br />
- Od wczoraj zero znaków życia. - Wychlipała, przecierając znów oczy.
Mówiła do otwartego laptopa, a przynajmniej takie miała wrażenie, bo
mimo, że teoretycznie rozmawiała z Betty, to jakoś jej tam nie było
widać!
<br />
- Jesteś tam, pipo? - Wysmarkała się i sięgnęła po kubek z herbatą,
upijając z niej potężnego łyka. Posłodziła ją czterema kostkami cukru,
tak. A co jej zależy.
<br />
Nie miała dla kogo zachowywać dobrej figury!
<br />
- Jestem, Kat. - Przyjaciółka spojrzała na nią ze współczuciem. - Ti przeszukuje wszystkie szpitale, na pewno go znajdzie.
<br />
- Gówno nie znajdzie, on po prostu się mną znudził! - Wykrzyknęła,
celując w nią oskarżycielsko palcem. - A był taki... - Zerknęła na
swojego znikądpojawiającegosię syna.
<br />
- A ty co tu... Nie miałeś wykładów, kotku?
<br />
Och, no tak, przecież dzisiaj była niedziela.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-15, 02:19<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/DtgWwqj3QUY92/giphy.gif" />
<br />
Moja matka rozpaczała, albowiem jej ukochany nie odzywał się od
wczorajszego wieczoru. W zasadzie od momentu, kiedy to ja widziałem go
po raz ostatni i to było dosyć niepokojące. Próbowałem sobie przypomnieć
coś jak mimikę twarzy mężczyzny albo dlaczego wyszedł, ale nawet nie
zauważyłem tego momentu, nie mogłem więc pomóc. Pytałem się kumpli z
zespołu, ale oni także nie zwrócili uwagi.
<br />
A matka rozpaczała dalej. Zamiast wziąć się w garść i po prostu żyć
dalej, złego diabli nie biorą przecież, to nie, ona wpadała w histerię o
byle głupotę. Kobiety, zupełnie ich nie rozumiałem.
<br />
- W weekendy zwykłem nie mieć, mamo - mruknąłem, przewracając oczami. - Dalej nic?
<br />
Cisza i ciche zawodzenie potwierdziło moje retoryczne pytanie. No tak.
Westchnąłem ciężko i przysiadłem się do matki, przygarniając ją do
siebie i przytulając. Lekko gładziłem jej plecy. Aż do momentu, w którym
moja matka otrzymała telefon. Od razu zerwała się jak poparzona.
<br />
- Znalazłam go. Jest w szpitalu na Road Street.
<br />
- Jadę tam.
<br />
Zmarszczyłem brwi. Moja matka była tak roztrzęsiona, że to nie był najlepszy pomysł. Westchnąłem ciężko.
<br />
- Zawiozę cię. Spokojnie, twoim samochodem, do mojego wszyscy się nie pomieścimy. Jesteś za bardzo roztrzęsiona, ręce ci latają.
<br />
Podniosłem się i wraz z pospieszającą mnie matką, pojechaliśmy do tego
nieszczęsnego szpitala. Moja matka ściemniła, że jest narzeczoną i
weszliśmy do Nielsa, który nie wyglądał jakoś potwornie. Chociaż zdziwił
się nie na żarty, widząc nas. Nie ma co się dziwić.
<br />
- Tu jesteś! Czemu się nawet nie odezwałeś, tyle razy dzwoniłam! Martwiłam się!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-15, 02:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Leżał
w szpitalnym łóżku, starając się znaleźć w telewizji cokolwiek zdatnego
do oglądania, ale chyba graniczyło to z cholernym cudem, bo mimo, że
przewijał te cholerne kanały od ponad godziny, to na niczym nie dało się
skupić dłużej niż pięć minut.
<br />
Łeb nawalał go jak szalony, o nosie w ogóle nie wspominając - kolano
miało w sobie tyle miejscowe znieczulenia, że nie było mowy o czuciu
czegokolwiek.
<br />
Telefon diabli wzięli - rozładował się gdy spał a nie chcieli go
wypuścić do domu po parę rzeczy. Nie znał numerów na pamięć, z resztą
nie wiedział do kogo miałby niby zadzwonić.
<br />
Tak więc nie dość, że super bogata laseczka przeszła mu sprzed nosa, to
jeszcze tkwił tu sam jak palec, a robota uciekała w łapy jakichś innych
kmiotów.
<br />
Życie potrafiło dać naprawdę nieźle w kość.
<br />
Ale właśnie wtedy postanowiło mu okazać łaskę.
<br />
- Katja? - Wymruczał autentycznie zdziwiony, wyciągając do niej swoje muskularne ramiona.
<br />
Wpadła w nie z prędkością rozpędzonego tira, niemal łamiąc mu przy tym żebra.
<br />
- Bardzo się o ciebie martwiłam! - Wykrzyknęła, ani przez chwilę sie od
niego nie odrywając. - Myślałam, że postanowiłeś mnie tak bez słowa
porzucić, albo, że wyjechałeś i...
<br />
- Już dobrze, piękna. Wszystko jest w porządku. Nie miałem po prostu
jak zadzwonić a ciężko tu o pożyczenie ładowarki. - Wzruszył ramionami,
uśmiechając się do Setha, który chyba nie był zbyt zadowolony z jego
widoku.
<br />
"Przepraszam za koncert" powiedziały bezgłośnie jego usta i puścił mu oczko, ponownie zwracając uwagę na Katję.
<br />
- Dobrze się czujesz? - Zapytał, gładząc ją po plecach. Podał jej
chusteczkę, którą wytarła załzawione policzki. Jej oczy były całe
błyszczące i zaczerwienione, musiała już płakać od jakiegoś czasu.
Nielsowi zrobiło się jej szkoda : w końcu nie zasłużyła sobie niczym na
takie nerwy i stres.
<br />
- Przepraszam. - Szepnął, całując ją lekko. - Nie martw się już.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-15, 02:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Był
w miarę cały. Nie wyglądał na "wszystko ze mną w porządku, to tylko
rutynowa kolonoskopia", ale też nie na umierającego. Tyle dobrego. I
mama się cieszyła.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko i pokazałem palcem siebie i drzwi. Czułem się
niezręcznie podczas okazywania sobie takich emocji, to nie było wtedy
miejsce dla mnie. Czułem się, po prostu, niewygodnie.
<br />
Minęło już jakiś czas od śmierci ojca, a dalej nie potrafiłem wyobrazić
sobie mojej matki z kimś innym, widzieć ją więc w uścisku kogoś obcego
to było bardzo nieprzyjemne uczucie.
<br />
Okazało się, że Niels nie wróci za szybko do normalnego życia, bowiem ma
stłuczone kolano, coś w nim pęknięte i wymagało to zaleczenia.
<br />
Moja matka jednak nie odstępowała go na krok, wzięła nawet wolne dwa dni
w kancelarii - czyli maksymalną ilość, zagrażając tym samym swoją
pracę. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że przez resztę tygodnia będzie
niemalże nieuchwytna przez nawał pracy, jaki na siebie zrzuciła. No
cóż.
<br />
Ja nie mieszałem się do ich relacji, ani nie czułem się w obowiązku
odwiedzać mężczyznę. Był dla mnie w miarę miły, ale powód był oczywisty -
chciał się podlizać. Nie byłem mu nic winny.
<br />
<br />
Ziewnąłem, siedząc w salonie i leniwie przełączając co chwilę kanał w
telewizji. Ponoć dziś mieli wypuścić Nielsa. Matka poinformowała mnie,
że spotkają się tutaj, ale chyba jej praca przedłużyła się, bo gdy
dzwonek zadzwonił, mamy nie było.
<br />
Wstałem więc i otworzyłem drzwi. Niels zdziwił się moim widokiem.
<br />
- Nie ma jej, jest jeszcze w pracy. Wejdź - mruknąłem, idąc z powrotem do salonu.
<br />
Ewidentnie nie miałem najlepszego humoru.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-15, 03:05<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Coś się stało? - Rzucił od progu, wieszając kurtkę na klamce drzwi do
garderoby. Długość z korytarza do salonu przeszedł niemal bez kulenia,
starając się przy tym nie krzywić z bólu.
<br />
Niestety, nie zawsze wychodziło.
<br />
Wreszcie rzucił się ciężko na kanapę i zerknął w kierunku telewizora, z którego dobiegały odgłosy starego kawałka Green Day'a.
<br />
- Hej, blondie. - Powtórzył głośno, wpatrując się w nieszczęśliwą minę
dzieciaka. - Powiedz mi. Mnie możesz powiedzieć, chyba zauważyłeś już,
że nie wygadam. - Uśmiechnął się pokrzepiająco, przetrzepując kieszenie
w poszukiwaniu papierosów.
<br />
Odpalił sobie jednego, mrużąc oko gdy kurewsko mocno się nim zaciągał.
Wypuścił dym nos i ustami, odgarniając sobie włosy z twarzy.
<br />
Gdzieś w oddali rozdarł się wściekle kot, a potem jeszcze głośniej jakiś
facet, wyklinając "nieskończenie skurwiałe śierściuchy". Niels
roześmiał się cicho, strzepując popiół do butelce po dietetycznej coli,
która stała obok niego na stole.
<br />
- Masz problem z dziewczynami, czy nie mogłeś sobie rano ułożyć włosów?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-15, 03:14<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://33.media.tumblr.com/tumblr_lzhzelKDc21qkmmkt.png" />
<br />
- Brała wolne, to teraz ma dużo pracy. Ach, pytasz o mnie - mruknąłem, reflektując sie.
<br />
Potarmosiłem swoje miękkie włosy i nie odezwałem się, wzruszając ramionami.
<br />
- Czasem po prostu nie ma się humoru.
<br />
Co fakt, to fakt, nie było konkretnego powodu mojego ewidentnie złego
samopoczucia. Może po prostu się nie wyspałem i potrzebowałem snu, kto
wie. Trudno stwierdzić.
<br />
Ziewnąłem po raz kolejny i położyłem się na kanapie.
<br />
Gdy moja matka przyszła, a było to jakieś pół godziny później, ja spałem sobie słodko na kanapie, skulony w kłębek.
<br />
- Długo czekasz? - spytała kobieta, ewidentnie nieco zmęczona, ale
pogodna. W końcu widziała swojego ukochanego, to najważniejsze.
<br />
Zwróciła na mnie uwagę dopiero wtedy, gdy mruknąłem przez sen. Uśmiechnęła się, rozczulona.
<br />
- Dajmy mu spać. Chodź ze mną.
<br />
Poszli do sypialni. Spałem aż do rana.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-15, 03:33<br />
<hr />
<span class="postbody">- Bez powodu to raczej mają panienki. - Mruknął, wzruszając ramionami.
<br />
Zapatrzył się na młode tyłki, których było pełno w dzisiejszych
teledyskach. Niektóre całkiem niczego sobie, trzeba było przyznać.
<br />
Chciało mu się żreć, ale zdecydowanie nie chciało mu się wstawać.
<br />
- Może zrobiłbyś tatuśkowi jajeczni... Ej, młody. Śpisz? - Żachnął się, kręcąc z wolna głową.
<br />
- Takie z tobą widocznie interesy. Sobie śpij. - Burknął, przykrywając go kocem.
<br />
Przyjrzał mu się krytycznie, wzdychając pod nosem.
<br />
On naprawdę wyglądał jak piękna dziewczyna. Te długie włosy, duże usta i
drobna postura... Czemu on nie był dziewczyną? Mogliby się wtedy bzykać
i Niels woziłby się, że ma taką małą, zgrabną i młodziutką narzeczoną i
tak łatwo byłoby ją wcisnąć w każde miejsce, haha!
<br />
- Popierdolone to. - Chrząknął, mrugając wielokrotnie. - Na mózg mi się
rzuca. - Wyjaśnił śpiącemu chłopakowi, śmiejąc się do siebie.
<br />
Teledyskowa Beyonce przemknęła przez kadr, klaszcząc przy tym swoimi pośladkami.
<br />
Powoli zaczynało mu się nudzić.
<br />
<br />
- Można się już z tobą kochać? - Spytała cicho, przesuwając mu palcami
po udzie. Na ustach błąkał się jej zamyślony uśmiech a policzki okraszał
lekki rumieniec ; jak zawsze kiedy miała ochotę na seks.
<br />
- Lepiej sama sprawdź. - Zaśmiał się chrapliwie, dogaszając papierosa w
popielniczce, która stała na szafce nocnej po jego stronie. Ta, po
jego.
<br />
Życie potrafiło być jednak piękne.
<br />
<br />
- Co myślisz o tym żebyśmy zaprosili Nielsa na święta? - Katja
popatrzyła poważnie na syna, odgarniając mu za ucho pasmo pięknych,
miękkich włosów.
<br />
Stali razem w kuchni, robiąc śniadanie, Niels był jeszcze pod prysznicem.
<br />
- Och i pomyślałam, że może wybralibyśmy się dzisiaj do teatru, mają bardzo fajną sztu...
<br />
- Kotku, odpada. Dzisiaj jest piątek. - Mężczyzna wzruszył ramionami,
ubierając po drodze podkoszulek. Wreszcie usiadł przy kuchennym stole i
otarł z twarzy ściekające mu z włosów krople wody. Wyglądał przy tym
nieziemsko przystojnie i seksownie.
<br />
Katja uwielbiała go najbardziej pod słońcem.
<br />
- Ja wiem, że dziś jest piątek, ale chciałam żebyśmy spędzili go
wreszcie razem. To niesprawiedliwe, że oboje mi wiecznie znikacie i
zostawiacie mnie samą. - Pożaliła się, nakładając wszystkim jedzenie na
talerze. - Nie moglibyście choć raz zrobić wyjątku?
<br />
- Jeśli się nie pojawię na noc w piątek to mnie wyleją. - Powiedział z
całym przekonaniem, upijając spory łyk kawy. - A Seth obiecał, że pomoże
mi w ramach praktyki z jedną kwestią prawną. Mówiłem ci przecież, że to
dla nas ważny dzień.
<br />
- Mówiłeś? Czekaj, kiedy, nie pamię...
<br />
- Bo tak mnie własnie słuchasz. - Odpowiedział z niby wyrzutem, posyłając jej czuły uśmiech.
<br />
Katja pokręciła głową i dosiadła się do stołu.
<br />
No, skoro to miało ich ze sobą bardziej zintegrować to nie powinna im tego chyba zabraniać...</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-15, 09:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Oczywiście,
że nie bylo żadnej wspólnej sprawy. Mialem po prostu koncert w
pizzerii. Nie spodziewałem się, że Niels ochroni mi tyłek, ale zrobił to
z jakiegoś powodu.
<br />
Matka poruszyła jednak kwestię, która bardzo mi się nie podobała. Święta
to zawsze był bardzo rodzinny czas, jeździliśmy do babci, spędzaliśmy
tam czas. Nie zawsze było to fajne wydarzenie, ale fakt faktem nie było
tam miejsca na obcego. Niels był obcym. Musiałem o tym porozmawiać z
matką, ale za godzinę miałem próbę z zespołem. Nie mogłem więc sobie
pozwolić na jakieś konwersacje, zresztą matka zaraz zbierała się do
pracy.
<br />
Zjedliśmy śniadanie (nie pamiętam kiedy ostatnio razem matka zrobiła je
własnoręcznie), a później szybko rozeszliśmy się każde w swoją stronę.
<br />
Wieczorem znów na koncercie był Niels. Akurat bawiliśmy się świetnie, a
ja ośmieliłem się wyjść poza scenę z Alexem. Śpiewałem wśród tych ludzi,
tuptając razem z nimi do muzyki, kręcąc niekiedy tyłkiem, a przede
wszystkim dobrze się bawiąc. Jakas fanka zrobila mi wianek z różowych
róż na głowę i chodziłem sobie w nim teraz, kilka razy przytrzymujac go
juz - inaczej by spadl. Ale gdy zauważyłem Nielsa, wpadł mi do glowy
pomysl. Zdjąłem wianek z głowy i zalozylem zaskoczonemu Nielsowi. A co.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-15, 15:45<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> - Klękaj, kurwo! - Czuje uderzenie z tyłu głowy i nagle nie jest pewien co się dokładnie wydarzyło.
<br />
- Co ty do mnie, kurwa, powiedziałeś? - Warczy, łapiąc mężczyznę za
fraki. Jego dłonie drżą od gniewu, twarz robi się czerwona i nabiegła
żyłami. Nie wygląda wtedy atrakcyjnie, wręcz przeciwnie : jego gęba robi
się ciężkim do zniesienia widokiem.
<br />
Wzrost ułatwia mu to, co chce teraz zrobić ; unosi kmiota wysoko nad
ziemię, przypierając jego śmieszne ciałko do ściany i odrywa rękę by móc
wymierzyć nią cios w żołąde...
<br />
- Ej, spokojnie! - Facet unosi obie dłonie do góry, osłaniając się
przezornie przed niepadającym jeszcze uderzeniem. - To był tylko żart,
myślałem, że wiesz... Jesteś jednym z nas.
<br />
- Nie jestem pieprzonym pedałem. - Odpowiada, upuszczając go po prostu na ziemię.
<br />
- Szkoda, to szybki sposób na złapanie awansu. Pociągnąłbyś mi trochę
UACH! - Krzyczy, gdy Niels nie może się powstrzymać i kopie go jednak
gdzie popadnie.
<br />
- Przepraszam. - Dyszy kiedy kończy. Opiera dłonie o zgięte kolana i spluwa parę razy na ziemię.
<br />
Prostuje się wreszcie i spogląda z góry na nieprzytomnego mężczyznę.
<br />
Jeśli go nie zabije, to wszyscy się dowiedzą, że go pobił. Jeśli go nie zabije to wszyscy będą chcieli zabić jego. </span>
<br />
<br />
- Uuuu, Plan Three! - Wydarł się w niebogłosy, tradycyjnie już
przepychając się przez tłum (hej, chyba tym razem było tu więcej
dzieciaków niż poprzednio) gnojków żeby dojść do pierwszego rzędu,
gdzie...
<br />
Ej, a właściwie to gdzie był Seth?
<br />
Przecież słyszał jego głos, no gdzie się krzątał ten gówniarz?
<br />
Wreszcie dojrzał go wśród tłumu, machając mu na przywitanie.
<br />
- Co masz na głowie?! - Wrzasnął, ale i tak nie było go słychać. Różowe
kwiatuszku sprawiały, że chłopak wyglądał jak ta... No, driada leśna,
czy rusałka. Ruchałka, hehahahe.
<br />
Właśnie zaczął śpiewać jego ulubiony kawałek, więc mimo, że Niels nie
należał do najlepszych wokalistów ( a może wręcz przeciwnie...) darł się
razem z nim, wymachując przy tym rękoma, aż nagle... Na jego głowę
zostały nałożone te śmieszne kwiatki, niczym cholerna korona. Niels
uśmiechnął się szeroko i mimo, że prezentował się w tym stroju
prześmiesznie, czuł się dumny jak paw - bo wszystkie te zazdrosne
panienki patrzyły się własnie na niego i myślały sobie pewnie Bóg wie co
i...
<br />
Potrząsnął głową, marszcząc brwi.
<br />
Ale, że myślały o nic... Że razem?
<br />
Nie, to by było, kurwa śmieszne. Pewnie myśleli, że Niels był, na przykład, jego super wujkiem.
<br />
No i to mogło być... Całkiem ok. Ale przecież on nie był taki stary, na pewno tak nie myśleli.
<br />
A więc jednak musieli ich rozpatrywać w kategorii pedalstwa. A on tutaj stał i tańczył i miał na głowie różowe kwiatki.
<br />
Kurwa, gdyby zobaczyli go teraz dawni kumple, aaach. Trup jak nic.
<br />
Ale nagle przestało się to dla niego tak liczyć. Wsunął swojego skręta
do ust Alexa i przybił sobie piątkę z Jimmem (chudym perkusistą)
zachęcając dzieciaki do śpiewania refrenu.
<br />
- There is no sun, no at all! - Wydarł się najgłośniej ze wszystkich i
zaśmiał się głośno, widząc jak Seth zerka z rozbawieniem w jego stronę.
Domówił sobie kufel piwa (miał już z barmanem taki umówiony gest) i
pokazał mu w górę oba uniesione kciuki.
<br />
- Przepraszam, pan jest menadżerem tego zespołu? - Zapytała się jakaś
gorąca siedemnastka, robiąc do niego maślane oczy. - Czy mógłby pan nas
umówić z nimi po koncercie? Oni są najlepsi! - Wykrzyknęła, stając sobie
obok niego i robiąc... sobie z nim selfie.
<br />
<br />
<img alt="" border="0" src="http://36.media.tumblr.com/c5bc74229138958da295295cd4272c62/tumblr_msnw9hugwj1qa5etko2_500.png" /></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-15, 16:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Pląsałem
sobie radośnie pomiędzy stolikami z mikrofonem, zaczepiając co jakiś
czas jakas dziewczynę. Okręcałem ją wokół jej własnej osi i puszczałem.
Podbiegłem do Alexa, opierając sie ręką o jego ramię. Wyglądało, jakbym
śpiewał prosto do niego, szczególnie, ze zwróciłem ku niemu tez oczy.
<br />
- So Tell me, my lovely, where is my midnight? Tell me, where is your soul?
<br />
Wróciłem na scenę, klaszcząc w dłonie, śpiewając znów refren. I tym
razem cala sala także spiewala. To uczucie bylo absolutnie niezwykle.
Nie spodziewałem się, ze dozyje do podobnie groteskowego wydarzenia, ale
dożyłem i to bylo naprawdę cudowne uczucie.
<br />
Za chwile byla drobna przerwa, podczas której polem wodę i
podpisywaliśmy kilka autografiow, ale wróciliśmy na scenę minutę
później, by po raz kolejny zaśpiewać nową piosenkę. Bardzo melancholijna
i smutna. Ot, nie wszystko musiało byc super zywiolowe.
<br />
<br />
Gdy skończyliśmy, Niels tu byl, ku mojemu zdziwieniu.
<br />
- Co się stalo, ze zawsze tu przychodzisz? - mruknalem, zdziwiony. Co
zabawne, dalej miał ten wianek na glowie. To bylo zabawne. Wyglądał w
nim absolutnie groteskowo.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-15, 17:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Niels dopił swoje piwo i pomachał Sethowi, od razu wciskając mu w dłoń kawałek pizzy.
<br />
- Gracie naprawdę fajną muzykę. - Odparł z krzywym uśmieszkiem. - Jedz.
- Dodał, podnosząc go nagle na ręce, przyciągając do siebie najwyższego
z zespołu basistę. Usadzili sobie Setha na ramionach, wykrzykując
wspólnie :
<br />
- Najlepszy wokalista ever, wszyscy biją brawa dla Setha!
<br />
Zanieśli go tak do stołu, gdzie już na nich czekała polana kolejeczka kamikadze. A właściwie trzy kolejeczki dla każdego.
<br />
- No, tym razem się nie wymigasz, młody. - Niels podał chłopakowi
kieliszek, uśmiechając się złośliwie. - Musisz się napić z nami, do domu
wracasz taksówką. Poprosiłem barmana żeby ukrył ci brykę w swoim
garażu.
<br />
- Ej, a nie lepiej zrobić imprezy w hotelu? - Podrzucił Alex, spoglądając błagalnie na blondyna.
<br />
Ucałował go w policzek i podał mu skręta, którym sam się przed chwilą zaciągał.
<br />
- No proszę, Seth. Proszę, proszę, proszę. Jak prawdziwa kapela
rockowa! - Złożył dłonie niczym do modlitwy i uśmiechnął się do Nielsa,
kręcąc przy tym głową. - Całkiem ci nieźle w tym wianku, tatuśku. -
Zażartował, poważniejąc nagle gdy mężczyzna zrobił groźną minę. - Ej,
żartowałe...
<br />
- Spokojnie. - Przerwał mu Niels, wtykając sobie w usta papierosa. - Ja
też żartowałem. Czuję się jak pieprzona królewna, w końću dostałem
kwiatuszkową koronę od naszej gwiazdy!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-15, 19:04<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/5o9foHWRYwZkk/giphy.gif" />
<br />
- Proszę, proszę, proszę!
<br />
Alex potrafił byc mocno upierdliwy z swoim marudzeniem. Nawet mocno upierdliwy.
<br />
- No dobra, no. Ale wzywacie sobie taksówki, nie będę płacił za wszystko!
<br />
Alex zabrał się razem ze mną, a reszta towarzystwa zapakowała się do
taksówki i w ten sposób dojechaliśmy do hotelu Crystals. Nie był
najwyższych lotów, ale już taki, na który snoby popatrzyłyby z
umiarkowanym zainteresowaniem.
<br />
- Poproszę dwa... Trzy pokoje. Blisko siebie, tylko na tę noc - uśmiechnąłem się i wyjąłem kartę płatniczą.
<br />
Nauczyłem się tej nocy, aby nie łączyć alkoholu z ziołem. I żeby nie
pozwalać na to, aby rachunek na alkohol był zupełnie otwarty i
niekontrolowany przez nikogo. A także tego, że Alex był wyjątkowo
kiepski w tańczeniu.
<br />
- Alex, jesteś żałośnie smutny w te klocki, no już, już - parsknąłem
śmiechem, obserwując jego próby pląsów. Oczywiście nie do końca udane.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-16, 14:35<br />
<hr />
<span class="postbody">- Mmm, zaczekaj chwilę. - Machnął dłonią, odganiając Jima na bok. - Muszę go załatać bo zrobiłeś dziurę swoją krową.
<br />
- To się nazywa in...
<br />
- Pierdolę tego nazwę, wyglądasz jak jebana krowa, ok? - Warknął,
sprzedając mu lekko z bara, żeby wreszcie się odsunął. Zerknął ukradkiem
na całkowicie zrobionego Setha, który zwisał w zabawny sposób z fotela,
nie mając chyba siły żeby choćby i wstać.
<br />
Aaach, pijane dzieciaki - z nimi to wiecznie były problemy.
<br />
- Dobra, król imprezy musi was już niestety opuścić. - Niels uśmiechnął
się krzywo i tak po prostu wziął blondyna na ręce, wywołując tym ogólny
napad wesołości.
<br />
W pokoju pogasiły się światła i nagle tuż przy jego głowie pojawił się
Alex, który miał tak wielkie źrenice, że przypominał mu sowę.
<br />
- Tańczycie sobie? - Zapytał trochę nie przytomnie, przemykając obok
nich czymś w rodzaju walca. Niels zaśmiał się gardłowo i poprawił sobie
królewnę w ramionach, obracając się z nim parę razy. Nie był jakimś
totalnie najgorszym tancerzem, ale sam był tak strasznie pijany, że miał
już problem z poprawnie zachowaną motoryką.
<br />
- Seth. - Rzucił prześmiewczo, poruszając przy tym brwiami. - Spać ci się chce, co?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-16, 16:07<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/sxHeL2VdteOKk/giphy.gif" />
<br />
- Spać? Skąąd... Czuje się jak młoodhyy Bóghh... Prawie - zaśmiałem się,
ewidentnie rozbawiony. Czym? Wszystkim. Tym, że Niels się śmiał, tym,
że Alex tańczył jakby był pojebany.
<br />
Tym, że Jim całował się właśnie z Alexem... Hm... Kiedy to się stało?
<br />
- Patrz, liżą się - zauważyłem, odchylając głowę i spoglądając na nich... do góry nogami.
<br />
W tej pozycji wyglądali prześmiesznie, jakby stali sobie na głowach i ahahahahah... To nie miało sensu.
<br />
Podniosłem głowę i spoglądałem na mężczyznę, uśmiechając się niewinnie.
<br />
- Mam problem, Niels. Chce mi się pieprzyć - przygryzłem figlarnie wargę. - Pomożesz mi z tym?
<br />
W normalnej sytuacji oczywiście, że bym tego nie zaproponował, ale w tej
chwili, upojony alkoholem i zjarany trawką mój mózg wyparł zupełnie
fakt, że to partner mojej rodzicielki. Cóż, jeśli faktycznie nim jest,
przecież odmówi, prawda?
<br />
Dosięgnąłem do szyi mężczyzny i ugryzłem delikatnie skórę, zdając sobie
sprawę z tego, że ten koleś naprawdę trzyma mnie w ramionach właśnie i
sobie ze mną tańczy.
<br />
- Ładnie pachniesz.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-16, 16:43<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Seth. - Niels napiął się wyraźnie, czując ten pocałunek na szyi.
Cholera, to było popierdolone uczucie : z jednej strony przeszedł go
wyraźny dreszcz, bo blondyn zrobił to zupełnie tak jak robiły to babki, z
drugiej... Przecież to był syn Katji, nie można im było się tak...
<br />
- A-ach. - Sapnął, wyczuwając drobne udo, które tak po prostu
przesunęło się po jego... Hej, kurwa! Kiedy on niby dostał wzwodu,
przecież to było niegloo...
<br />
Zakręciło nim i musiał odstawić blondyna na ziemię, inaczej na pewno by
upadł. Poprzedni skręt dał o sobie znać pełną mocą i uśmiechał się teraz
jak idiota, przypierając drobne ciało chłopaka do ściany. Wyciągnął
dłoń i wyszukał po omacku klamki, otwierając im drzwi na korytarz.
<br />
Pochylił się i spróbował go pocałować, ale coś w ostatnim momencie
zabroniło mu tego robić. Odsunął się więc i otworzył katą magnetyczną
sąsiednie pomieszczenie, pomagając Sethowi dostać się do środka.
<br />
- Patrz jakie wielkie łóżko. - Roześmiał się chrapliwie i nie myśląc o
tym co robi odpiął guziki koszuli, rzucając ją sobie pod stopy. Wianek
przekrzywił mu się na głowie, ale wciąż dzielnie się na niej trzymał,
dodając mu iście wróżkowego wdzięku.
<br />
Włączył telewizor, z którego dobiegła ich nastrojowa muzyka (ci to
wiedzieli co się podobało gościom, hehe) więc zaczął się lekko kiwać w
jej rytmie. Potknął się o swoje nie do końca zdjęte spodnie i wylądował
rozpłaszczony na materacu, próbując ściągnąć skarpetki i buty.
<br />
O, kurwa, kiedy ostatni raz był taki najebany i PORObiony?
<br />
Przez to zadawanie się z gówniarzami sam się poczuł jak jeden z nich hah.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-16, 17:02<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/gSUEVFg3CKh6U/giphy.gif" />
<br />
Obserwowałem rozbawiony całą tą dziwną szopkę, którą odstawiał Niels.
Zaczepił się chyba cztery razy o własne gacie, aż w końcu pokonały go i
mężczyzna wylądował na łóżku, a wianek spadł z głowy i upadł obok
poduszki.
<br />
Rozbawiony podszedłem do łóżka, starając się zachować pion, ale to było
naprawdę cholernie trudne. Doskonale wiedziałem, że nie ma siły, jutro
będzie taki zgon, jakiego od dawna nie było. Wydawało mi się, że dzwonił
telefon, ale ponieważ miałem fajny dzwonek, uznałem, że będzie
fantastyczną melodyjką. Warriors - Imagine Dragons zawsze w moim
sercu... Naprawdę byłem najebany.
<br />
Roześmiany opadłem na łóżko obok, zaczepiając się o koszulę Nielsa. Chyba. Albo o coś innego. W sumie sam nie wiedziałem.
<br />
A potem podniosłem się i rozbawiony, rozchichotany usiadłem na biodrach
mężczyzny. Naprawdę to zrobiłem. I pochyliłem się nad nim, łącząc tym
samym nasze usta w pocałunku. I dopiero to było pojebane. No i to, że
wyczułem wzwód Nielsa, a przecież nic kurwa nie zrobiłem. Rozbawiło mnie
to na tyle, że zacząłem chichotać.
<br />
- Jesteś już twardy, pojebie.
<br />
I znów go pocałowałem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-16, 18:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Całował
się z nim w najlepsze (nie myślał po co ani dlaczego, po prostu się z
nim całował), czując jak fiut aż podrygiwał mu w bokserkach, brudząc
czarny materiał wypływającą z niego mazią.
<br />
- Oach, kurwa. - Wymruczał, układając swoje wielkie łapy na lekko
odstających biodrach chłopaka. Pogładził je kciukami, śmiejąc się
chrapliwie gdy mały języczek potarł jego własny.
<br />
- Ty jesteś strasznie gorący. - Powiedział dosłownie i w przenośni,
głaszcząc teraz jego ciepły, napięty i płaski brzuch. Gdyby nie te
napięte mięśnie, tak wyczuwalne kiedy dociskało się mocniej palce, to
mógłby naprawdę pomyśleć, że to laseczka...
<br />
Ale Seth był chyba czymś lepszym. Kimś lepszym.
<br />
- Hops. - Uśmiechnął się krzywo, przewracając go na plecy : teraz to
jego barczysta sylwetka górowała nad chichoczącym chłopakiem,
przysłaniając mu sobą cały widok.
<br />
- Masz bardzo ładne... E, wszystko. - Wzruszył ramionami, całując go
ponownie i jeszcze raz. I jeszcze, kurwa, jeden. Ależ on miał pełne i
smaczne wargi, ale ruchliwy język, kurwa!
<br />
- Chcę cię zobaczyć całego. - Dodał pewnym tonem, nurkując swoją wielką
łapą pod gumkę spodni, gdzie czekał już na niego niewielki i raczej
płaski, ale za to jaki gładki pośladek.
<br />
<br />
- Ja ich zabiję. Kurwa. - Jęknęła, rzucając kieliszkiem w stronę zastawionego stołu.
<br />
Który jeszcze chwilę temu wyglądał jak z najlepszych okładek czasopism
kosztujących po sto dolarów. Gdzie niegdzie paliły się jeszcze świeczki w
powietrzu unosił się zapach pieczonej kaczki.
<br />
Katja usiadła na jego blacie zrzucając przy tym parę talerzy, czy misek - to nie miało znaczenia.
<br />
Telefon zwisał jej smętnie z dłoni, wyświetlając wciąż komunikat "połaczenie nieudane".
<br />
- Całe moje życie jest nieudane. - Burknęła i poczłapała w kierunku sypialni.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-16, 19:07<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.giphy.com/media/le34OS6y2Hovm/giphy.gif" />
<br />
- To patrz, nikt ci nie zabrania. - Po raz kolejny rozbawiony
przyciągając jego usta do siebie. Pomogłem pozbawić się spodni, a nawet
bokserek i cóż, leżałem przed nim jak mnie Bóg stworzył, bo po drodze
(nie wiem gdzie, przysięgam) zapodziała się też moja kurtka, koszulka. W
zasadzie wszystko jakoś tak nagle zniknęło.
<br />
Dopiero chwilę później zrozumiałem, że to dlatego, iż Niels był nade
mną. Zasłaniał sobą po prostu cały widok, który zresztą znacznie
zeszczuplał po takiej ilości alkoholu.
<br />
- Chyba moje ubrania poszły na wycieczkę - parsknąłem śmiechem i zacząłem rozpinać mu majtki. Jasne, że tak.
<br />
Nie żartowałem z stwierdzeniem, że chce mi się ruchać. Nigdy w życiu nie
byłem aż tak nawalony i już wiem, żeby nie być - najwidoczniej moje
libido skacze do jakiś horrendalnych wartości.
<br />
Mruknąłem cicho, czując jego zęby na swojej szyi. Ale nie poddawałem się
i w końcu bokserki były naprawdę zdjęte z tyłka, a fiut wyskoczył jak
pajacyk z pudełeczka. I chuśtał się, wielki jak pierdolona góra i
śliniący się...
<br />
- Nono, niezła sztuka. Chodź tu do mnie - mruknąłem zadowolony z swojego znaleziska.
<br />
Niels się położył, ale ja oblizałem tylko usta, wpatrując się ciągle w
penisa. Pochyliłem się do niego, liznąłem sam czubek. Zaśmiałem się
radośnie, gdy przypomniało mi się coś głupiego (chyba kucyki) i
pochłonąłem czubek. Przymknąłem oczy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2015-12-17, 00:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Zawtórował
mu śmiechem i pozwolił by drobne ciałko uwolniło się spod niego tylko
po to by te małe... krnąbrne i, och, zwinne... paluszki, zaczęły mu
odpinać guziki bokserek, nie omieszkając przy tym trącać jego sztywnego i
rozgrzanego do granic możliwości kutasa.
<br />
Niels szarpnął się lekko, ale wciąż nie przestawał się uśmiechać, czując
jak jego ciało oblewa gorący, przesycony feromonami pot.
<br />
On naprawdę miał ochotę na tego gówniarza. Na syna swojej laski.
<br />
- Popierdolone to... - Wymruczał, obserwując jak jego kutas wylatuje spod materiału gatek niczym cholerny pocisk z armaty.
<br />
- Aech, dzięki. - Odparł nieskładnie, wszczepiając swoje ogromne łapy w hotelowe prześcieradła.
<br />
I wtedy nagle poczuł ten...
<br />
To liźnięcie. Na czubku swojej pały.
<br />
- Ja pierdolę, ty jesteś... To jest... Weź go do ust, do ust... -
Poprosił cicho, zerkając z ciekawością na piękne długie włosy i duże
usta, z których mały języczek zbierał właśnie smak ich pocałunków.
<br />
Niels, chyba cię popierdoliło, chyba całkowicie oszalałeś.
<br />
- Tak. - Odpowiedział swoim myślom, napinając wyraźnie brzuch, przez co jego penis drgnął zabawnie.
<br />
- Tak. - Powtórzył, gdy te cieplutkie i miękkie wargi zamknęły się na
czubku, sprawiając, że nawet coś takiego jak oddychanie stało się
dziwnie nieosiągalne i odległe.
<br />
Och, kurwa, jak on to... robił! Zupełnie inaczej niż każda poprzednia laseczka, którą miał.
<br />
To nie było delikatne i badawcze, przepełnione lękiem przed smakiem czy fakturą jego fiuta.
<br />
To było pewne i oczywiste i - na Boga - od razu uderzało tam gdzie lubił najbardziej.
<br />
Przez umięśniony brzuch przeszedł wyraźny dreszcz, kiedy wypchnął biodra by jeszcze raz zaatakować ten tunel ciasnych ust.
<br />
Westchnął i przesunął dłońmi po spoconej twarzy.
<br />
Kurwa, jakie to było dobre!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-12-17, 01:25<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://49.media.tumblr.com/tumblr_m1rq72aDdv1ql9h78o1_500.gif" />
<br />
Nie miałem wiedzy potrzebnej do tego, by zdefiniować, czy ten człowiek
miał już kiedyś styczność z seksem jednopłciowym, czy też nie. Nie było
mi to zresztą w ogóle potrzebne, na cholerę utrudniać coś tak prostego i
instynktownego jak seks? Szczególnie ten seks po pijaku. To nie miało
zbyt wiele finezji w sobie, ale było bezsprzecznie prawdziwe i nie mogło
być udawane. Zwyczajnie podczas tak dużej dawki alkoholu człowiek nie
był w stanie udawać.
<br />
Nie zaskoczył mnie więc to agresywne pchnięcie, które pokazywało mi
dosadnie czego potrzebuje mój partner. A potrzebował dobrego jebania,
okej? Czego innego?
<br />
Zgarnąłem więc blond włosy, które zaczęły mi się plątać i przerzuciłem
je na drugi bok. Nie wyciągnąłem fiuta z swoich ust. Spojrzałem na niego
spod rzęs i uśmiechnąłem się - na tyle, na ile mogłem z pełnymi
wargami.
<br />
Wyciągnąłem go zaraz z wilgotnego wnętrza, by wsunąć go znów, tyle, ile
tylko mieściło mi się w ustach. Niels mógł odkryć, że było to całkiem
sporo. Gdy wysunąłem go znów, mój oddech był nieco paniczny - cóż,
odrobinkę przydusiłem się nim, ale nie miało to dla mnie większego
znaczenia. Przynajmniej nie w tej chwili.
<br />
Ale cel tej czynności był oczywisty. Orgazm. Więc nie było sensu na to,
aby bawić się w pchanie całego fiuta do gardła, bo po co. Nie dawało to
aż takiej rozkoszy. Największa jednak skupiała się w okolicy cewki, a
więc główki. Samego czubeczka.
<br />
I to właśnie tu postanowiłem poświęcić najwięcej swojej uwagi.
<br />
Gdy już fiut był znów w moich wargach, zassałem się na czubku, co chwilę
liżąc go i ponawiając picie go jak shake'a. Podniosłem na niego wzrok,
ciekaw jego miny.</span><br />
<span class="postbody"><span class="postbody"></span>
<br />
</span><br />
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/05/hi-gorgeous-26.html">CIĄG DALSZY</a><span id="goog_1690953074"></span><span id="goog_1690953075"></span><br />
<hr />
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="right" width="40"><br /></td><td align="left"><br /></td><td align="right" width="40"><br /></td></tr>
</tbody></table>
<span class="postbody"><br /></span>Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-87028118148715164862019-05-29T09:15:00.002-07:002019-05-29T09:15:17.859-07:00Nie wszystko można przewidzieć, kotku<center>
<hr style="margin-left: auto; margin-right: auto;" />
<div style="text-align: center;">
<b><b><b><span style="font-size: x-small;"><span style="color: #3d85c6;"></span></span></b></b></b></div>
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><b><b><b><span style="font-size: x-small;"><span style="color: #3d85c6;">Yaoi - Nie wszystko można przewidzieć, kotku</span></span></b></b></b></td><td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
</center>
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-23, 17:40<br /><b>Temat postu</b>: Nie wszystko można przewidzieć, kotku<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">Podstawowe informacje o postaci</span>
<br />
<br />
Imię i nazwisko: Laurentin Radley-Spencer
<br />
Wiek: 19
<br />
Wzrost: 175
<br />
Kolor włosów: popielaty
<br />
Kolor oczu: szary
<br />
<br />
To całkiem ładny chłopak. Prosty nos, symetryczne rysy twarzy, wydatne
kości policzkowe. Cechuje go smukła budowa ciała, długie nogi i okrągłe
pośladki.
<br />
Ubiera się elegancko, na ogół w ciemne dopasowane spodnie, koszulę w
jasnym kolorze i oksfordki; czasem wzbogaca to o nieco bardziej
krzykliwą apaszkę. Na (lekko piegowaty) nos zakłada okrągłe, miedziane
okulary, które pozwalają mu widzieć z daleka. To markowe ubrania i
gadżety. Skoro go na takie stać, dlaczego musi mieszkać we
współdzielonym pokoju?
<br />
_____
<br />
<br />
To koniec; nie chciał i nie potrafił dłużej znosić dyktatury
ojca i jego okrucieństwa. Porzucając nadzieję na królewskie życie, w
dniu osiemnastych urodzin, kiedy to pan Spencer wyjątkowo dał mu się we
znaki, zabrał to, co należało do niego i w przypływie młodzieńczej
brawury opuścił dom rodzinny, zupełnie nie wiedząc, co go czeka.
<br />
Lauren był osobą dobrze wychowaną i może nawet trochę nieprzystosowaną
do współczesnych czasów. Nawykły do własnej sypialni i luksusu, do tego,
że nigdy niczego mu nie brakowało, był zatrwożony widokiem mieszkań dla
biedoty.
<br />
Nie, nie powinien tak myśleć. Sam był teraz biedotą. Pieniędzy miał
tyle, że mogło mu wystarczyć na wpłatę kaucji, pierwszy czynsz i
niewiele poza tym. Z pracą w kwiaciarni daleko nie zajdzie, dlatego
bardzo chciał ją zmienić.
<br />
Całe życie ciężko pracował. Miał świetne wyniki z egzaminów. Jednego
ojcu odmówić nie mógł: dbał o to, by zabezpieczyć jego przyszłość.
Zmuszał go do nauki i teraz, z takimi dokumentami, Lauren mógł sobie
wybrać właściwie prawie każdą uczelnię, jaką chciał – więc wybrał tę w
stolicy, bo jej ukończenie dawało największy prestiż.
<br />
Studia wydawały mu się jedyną szansą na lepsze życie. Nie chciał
przecież do końca swoich dni pracować w kwiaciarni, albo jako kelner,
albo jako sprzątacz. Och, nie. Widział dla siebie inną przyszłość.
Chciał żyć życiem, do jakiego był od dziecka przyzwyczajony. Życiem, na
które musiał sobie teraz zapracować. Będzie architektem, obiecał sobie.
Upiększy to miasto swoimi projektami. Klienci będą się o niego zabijać, a
on udowodni swojej rodzinie, że i bez nich potrafi sobie poradzić.
Słowa pana Spencera wciąż rozbrzmiewały mu w głowie: <span style="font-style: italic;">jeszcze do mnie wrócisz z podkulonym ogonem, zobaczysz. Nie licz wtedy na moją łaskę!</span>
<br />
Nie wróci. Duma mu nie pozwoli. Pokaże mu. Poradzi sobie.
<br />
<br />
Zmieniał mieszkanie już dwa razy. Mógł znieść wiele, ale nie
grzyb na ścianie. Życie z alkoholiczką, która potrafiła w środku nocy
wparować do jego pokoju i coś bełkotać, też było ponad jego
wytrzymałość. Ale tutaj? Dobrze, może i nie miał własnego pokoju. Może i
będzie musiał go dzielić z kimś, kogo kompletnie nie znał, ale standard
był naprawdę wysoki. Wszystko czyste, zadbane, nowe. Duża kuchnia,
gdzie przy stole można zjeść śniadanie (i nie ma żadnego brudu w
kątach!). Osobna toaleta i łazienka z prysznicem oraz bidetem. A pokój?
Wielki! Mniejszy wprawdzie niż ten, w którym mieszkał w domu rodzinnym,
ale w porównaniu zarówno z tymi, w których ostatnio próbował mieszkać,
jak i z tymi, które proponowano mu dziś za podobną cenę (zanim tu
dotarł, obejrzał trzy), wydawał się doprawdy ogromny. Miał nawet własny
balkon.
<br />
― Tylko dla pana i współlokatora ― zapewniła właścicielka, pani
Hollow, kobieta w średnim wieku sprawiająca wrażenie bardzo zabieganej.
<br />
― Kto tutaj mieszka?
<br />
― Student trzeciego roku. A w pozostałych dwóch pokojach młoda para i
dwie koleżanki. Staram się, żeby wszyscy byli w podobnym wieku, żeby
czuli się komfortowo.
<br />
― Dobrze. ― Lauren rozejrzał się, zadzierając podbródek, dokoła.
Zmieniłby tu kilka rzeczy, na przykład usunął ten śmieszny, włochaty
dywanik leżący dokładnie w połowie drogi między stojącymi naprzeciw
siebie łóżkami. Oczywiście nie pokazywał po sobie entuzjazmu, który
odczuwał. Weźmie ten pokój, bo jest idealny. Prawie. Ale właścicielka
nie musi o tym wiedzieć od razu. ― Jak z rachunkami?
<br />
― Wszystko jest w cenie, którą podałam panu na początku. Tylko w
przypadku znacznego przekroczenia zużycia mediów doliczane będą opłaty
dodatkowe, wszystko na podstawie rachunków. W innym przypadku na koniec
okresu rozliczeniowego wszyscy uzyskują zwrot.
<br />
― Jest kaucja?
<br />
― Kaucję w wysokości jednego czynszu zwraca pan po rozwiązaniu umowy.
Umowę może pan rozwiązać z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia
najwcześniej po roku, bo wie pan, zależy mi, żeby za chwilę nie szukać
tu kogoś nowego. To uciążliwe dla wszystkich.
<br />
― Rok to dużo czasu. Co jeżeli nie dogadam się ze współlokatorem?
<br />
― Może pan przyjść tu, kiedy się wprowadzi, i poznać, ale po panu mam
umówione jeszcze trzy osoby. Jeśli któraś z nich się zdecyduje od razu,
to sam pan rozumie. Ale chłopak wydaje się miły. Pozostali mieszkają tu
już jakiś czas, znają się, lubią. Nie sądzę, aby były kłopoty.
<br />
Lauren pokiwał głową.
<br />
― Czy w takim razie mogę przeczytać umowę?
<br />
<br />
No i stało się. Podpisał ten cyrograf w ciemno. Właścicielka
wiedziała, jak do tego doprowadzić. Nastraszyła go tymi trzema
umówionymi osobami, a on, przerażony wizją mieszkania w którymś z
poprzednio oglądanych pokojów, dał się wrobić. Wyciągnął swoje srebrne
pióro wieczne i złożył autograf, wkopując się w mieszkanie z ludźmi,
których nie mógł nawet uprzednio poznać.
<br />
Właścicielka pozwoliła mu się wprowadzić jeszcze tego samego dnia, ale z
rzeczami przyjechał dopiero po dwóch. Miał ich bardzo dużo. Gdyby nie
Jenny, chyba nigdy nie poradziłby sobie z tą przeprowadzką, nie mając
możliwości skorzystania z taksówki (w stolicy są stanowczo za drogie!).
Jenny pracowała w tej samej kwiaciarni i była jedyną osobą, z którą się
tutaj zaprzyjaźnił. Na razie nie miał nikogo innego. Liczył na to, że
pozna ciekawe i odpowiedzialne osoby na uczelni. To ważne, nie chciał
przecież zadawać się z jakimś plebsem.
<br />
Rozpakował się – częściowo – i schludnie wszystko poukładał. Zajął sobie
to lepsze łóżko, bardziej oddalone od drzwi, bliżej okna. Ustawił
walizki pod ścianą. Postanowił, że ubrania ułoży w szafie jutro.
Wymęczył go ten dzień – chciał już tylko zjeść coś ciepłego i zatopić
się w lekturze. Chwycił więc skórzaną, brązową torbę, zgarnął z biurka
klucze i podreptał na dół, żeby znaleźć najtańszy sklep.
<br />
Śmiał się kiedyś z ludzi, którzy jeździli po całym mieście w
poszukiwaniu promocji. Kto by pomyślał, że pewnego dnia sam tak będzie
robił.</span>
<hr />
<b>Silminyel</b> - 2018-05-23, 22:24<br /><hr />
<span class="postbody">Podstawowe informacje o postaci:
<br />
Imię i nazwisko: Matt Davies
<br />
Wiek: 23 lata
<br />
Wzrost: 182cm
<br />
Włosy: Długie do połowy pleców dredy
<br />
Oczy: Ciepły brąz
<br />
Cechy charakterystyczne: Tunele w uszach, kolczyki w sutkach i języku,
Wytatuowana róża na lewym ramieniu i kwiaty bzu na prawym.
<br />
<br />
Lekkoduch. Dziecko-kwiat XXI wieku. Można o nim powiedzieć wszystko,
poza tym, że jest poważny. Studiuje filologię indyjską i kulturę Indii,
podobno kiedyś chce do Indii pojechać. Kiedyś, kiedy będzie go na to
stać, bo na razie stać go najwyżej na podróż autostopem po europie. Od
pięciu lat wegetarianin. Kocha zwierzęta, kocha ludzi, kocha świat.
Ciekawy wszystkiego, co nowe. Co roku wynajmuje pokój w innym
mieszkaniu, co roku stara się wynająć pokój tak, by poznać nowe,
interesujące osoby. Jest ciekaw ludzi. To taki typ człowieka, który
postawi bezdomnemu kawę, żeby z nim porozmawiać, albo zaprosi do
mieszkania świadków Jehowy, mimo, że nie podziela ich wierzeń.
<br />
<br />
Zdjęcie poglądowe – inspiracja dla postaci Matta:
<br />
<img alt="" border="0" src="http://static.tumblr.com/f35ac7da826d6c9e7ccf5fadc041c939/kdmfcky/boGndt1ea/tumblr_static_afwtvv9b8zcw8wkkg8g004kg.jpg" />
<br />
<br />
Uwielbiał ten ekscytujący moment, kiedy miał poznać swoich nowych
współlokatorów. Co rok ktoś inny, co rok bardziej zaskakujący. Ludzie
bywali naprawdę fascynujący. Od tygodnia miał już klucze, ale dopiero
dziś mógł się wprowadzić. Od właścicielki mieszkania wiedział, że jego
współlokator już jest w mieszkaniu. Kim był? Czym się zajmował? Jaka
była jego historia? Czy znajdą wspólny język?
<br />
Widział to spojrzenie Rudego, kiedy aż wstrzymywał oddech przekręcając
klucz w zamku. Spojrzenie, które jednoznacznie wyrażało, za jakiego
dzieciaka Rudy miał Matta w tej chwili. Mało go to jednak obchodziło.
Otworzył drzwi swojego nowego pokoju starając się dobrze wyglądać na
wejściu… i zawiódł się zastając pokój pustym.
<br />
Rudy zaczął się z niego śmiać, na co Matt szturchnął go lekko w żebra w miejscu, w którym chłopak miał łaskotki.
<br />
<span style="font-style: italic;">-Dupek.</span> – stwierdził bez złośliwości. <span style="font-style: italic;">-Zostawiamy
graty w okolicy wolnego łóżka i biurka i lecimy po resztę. Zabierzemy
się na raz? Zostały chyba dwie torby, hantle i Ufok
<br />
–Na luzie, Ziomuś. </span> –Stwierdził Rudy. Po zejściu do auta okazało
się, że torby były trzy, plus koc z tęczową mandalą, o którym Matt
niemal zapomniał.
<br />
Wydawało się, że wcale nie ma dużo rzeczy. Przecież zdarzało mu się już
podróżować z jednym małym plecaczkiem i wcale nie potrzebował dużo. A
jednak jego skromny dobytek zebrany w torby i ułożony na łóżku i biurku
wyglądał całkiem okazale. Matt lubił otaczać się przedmiotami.
<br />
Podziękował Rudemu za podwózkę i pomoc z gratami, obiecując, że jeśli
tylko będzie urządzać parapetówkę, to zaprosi go jako pierwszego. Bez
tego też by go zaprosił. Nie pierwszy raz Rudy go gdzieś podrzucał. Matt
nie miał auta. Być może miałby je, gdyby jak każdy szanujący się
nastolatek, wydał na nie pieniądze z osiemnastki. Jednak zamiast
samochodu kupił wtedy Ufoka, jak pieszczotliwie nazywał swój hang drum.
Nie żałował. Ufok nie wymagał ubezpieczenia ani przeglądu, a na
festiwalach i obozach potrafił wyrwać więcej panienek niż niejedna
bryka.
<br />
Kiedy już został sam zajął się rozpakowaniem swoich rzeczy. Poszło mu
całkiem sprawnie. Ubrania wylądowały w szafie, kosmetyki w łazience, koc
z tęczową mandalą znalazł się na ścianie nad łóżkiem (pomogło przy tym
osiem gwoździ wbitych tu i ówdzie). Komputer z niepokojąco dużymi
głośnikami wylądował na biurku, a obok niego drewniany posążek Buddy,
kilka książek o Indiach, podręcznik do Sanskrytu i kilka drobnych
bibelotów.
<br />
Matt pościelił swoje łózko, z braku lepszego miejsca położył na nim Ufoka, a na podłodze obok hantle. Objął całość spojrzeniem.
<br />
<span style="font-style: italic;">-Od razu trochę więcej życia w tym
pokoju. Przydałby się jeszcze jakiś badyl tu i ówdzie. Paprotka czy coś…
Szlag, zaraz mi ASDĘ zamkną, trzeba ogarnąć jakieś żarcie na jutro!</span>
<br />
Nie spodziewał się, że ogarnięcie całego swojego bajzlu zajmie tyle
czasu. Chwycił torbę na zakupy i wybiegł z mieszkania. Drzwi od pokoju
zostawił otwarte, zamknął na klucz tylko te wejściowe.</span>
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-24, 00:20<br /><hr />
<span class="postbody">
Na rozpoczęciu roku Lauren trochę się zdziwił i rozczarował. Już na
wejściu wraz z grupą pierwszaków minęli dużo starszych studentów, którzy
obdarzyli ich spojrzeniami pełnymi pogardy. Skąd jej w was tyle,
dranie? Żebyście chociaż byli wysoko urodzeni. Patrzycie i myślicie:
połowa z nich wyleci po pierwszym roku, tak? Wy nie wylecieliście, to
was upoważnia do takich spojrzeń?
<br />
Później przez godzinę siedzieli w dużej auli, gdzie dziekan zapewniał
ich, jaką dobrą popełnili decyzję, decydując się na studiowanie na tym
wydziale. Jesteśmy najlepsi, nasi absolwenci mają pracę już w czasie
studiów, świetne praktyki, nie pożałujecie, ale trzeba się przykładać.
<br />
Nic, czego Lauren by już nie wiedział.
<br />
Później był czas na ślubowanie. Podzielono ich na odpowiednie grupy i
rozesłano do gabinetów, w których otrzymali plany zajęć. Widząc swój,
Laurentin natychmiast porzucił plotki o „luźnych studiach, na których
zajęcia zaczynają się o dwunastej, a na uczelni bywasz dwa razy w
tygodniu”.
<br />
Nic z tych rzeczy, nie tutaj.
<br />
Będzie zapieprzał jak nigdy w życiu. I będzie musiał zastanowić się, jak pogodzić to z pracą w kwiaciarni.
<br />
― To co, integracja? Kto idzie na piweczko? ― zaproponował jakiś
bardzo przebojowy plebejusz, którego Laurentin zmierzył kpiąco już z
powodu tego okropnego gustu ubraniowego. Nigdy nie zrozumie, jak można
wyjść z domu w dresie.
<br />
Oby tylko współlokator nie okazał się kimś jego pokroju… Oby tylko.
<br />
<br />
Wrócił do domu po dziewiętnastej, kiedy już skończył wszystko
w kwiaciarni, i od razu przekonał się, że mieszkanie tętni życiem.
Wczoraj wieczorem też słyszał przez ścianę jakieś głosy, ale nie wyszedł
się przywitać, bo zaraz po powrocie ze sklepu przebrał się w piżamę i
zakopał w pościeli z książką. Dziś nie słyszał ich przez ścianę; ledwie
wszedł do mieszkania, natknął się na dziewczynę o niebieskich włosach.
Zamarł w bezruchu, a ona uśmiechnęła się szeroko.
<br />
― Nowy współlokator! ― zawołała, na co z kuchni wyjrzała krótko ostrzyżona brunetka z papierosem w ustach.
<br />
Z papierosem. W domu.
<br />
― H-hej? ― mruknął niepewnie.
<br />
― Hej! ― Niebieska podeszła i wyciągnęła do niego entuzjastycznie rękę. ― Jestem Alice, a to moja dziewczyna, Megan.
<br />
― Dziewczyna? ― Laurentin łypnął na tę drugą, która też się zbliżyła.
<br />
― A co? ― zapytała Megan. ― Przeszkadza ci coś?
<br />
― Nie ― zapewnił pośpiesznie. ― Nie przywykłem tylko dowiadywać się o
tym w pierwszych dziesięciu sekundach znajomości. Ale nie mam z tym
problemu. ― Uśmiechnął się oszczędnie, wymuszenie.
<br />
― To całe szczęście! ― Alice wyszczerzyła białe ząbki w uśmiechu. ― Napijesz się z nami?
<br />
― Nie, wybacz. Jestem zmęczony. W ogóle jestem… raczej mało…
<br />
― No, napij się! ― naciskała Alice.
<br />
― Jak w ogóle masz na imię? ― dopytała Megan.
<br />
― Laurentin.
<br />
― Dziwne imię. ― Z łazienki wyszła jeszcze jedna dziewczyna, mocno
umalowana, w rudych lokach. ― Nietypowe, znaczy się. Ja jestem Lena.
Fajną masz stylówę.
<br />
Lauren stał zakłopotany w korytarzu, nie wiedząc, gdzie się schować; w
jaki sposób czmychnąć do siebie. Tego obawiał się najbardziej – że będą
go otaczać te PRZEBOJOWE osoby. Mówiło się na nie przebojowe, choć tak
naprawdę lepszym słowem byłoby NIESTOSOWNE.
<br />
― Sorry. Głowa mnie trochę boli ― obwieścił. ― Muszę się położyć. Pogadamy jutro.
<br />
― Mogę ci dać tabletkę! ― Alice była wyjątkowo NIESTOSOWNA.
<br />
― Daj spokój. ― Megan położyła jej dłoń na ramieniu. ― Ledwie przyszedł. Daj mu odsapnąć. Już go przestraszyłaś.
<br />
― Jak czegoś potrzebujesz ― odezwała się Lena ― to śmiało. Jakby co, w
szafkach i w lodówce zrobiliśmy wam miejsce. Musisz się podzielić
przestrzenią z tym drugim chłopakiem.
<br />
― On tutaj jest? ― Laurentin spojrzał w stronę otwartych drzwi swojego pokoju, mrużąc oczy.
<br />
― Chyba nikt go jeszcze nie widział.
<br />
― Okej. To dobranoc. Cześć. ― Przecisnął się między lesbijkami i
pośpiesznie zanurkował w pokoju. Zamknął drzwi trochę zbyt gwałtownie.
Oparł się o nie. Odetchnął.
<br />
Och, nie, nie, nie. Chyba będzie musiał funkcjonować na zasadzie: „wychodzę z pokoju tylko wtedy, gdy nikogo nie ma w domu”.
<br />
<br />
Leżał i czytał, gdy usłyszał, że ktoś wrócił. W mieszkaniu
było wtedy już relatywnie cicho – było po dwudziestej trzeciej i chyba
wszyscy pozamykali się już w pokojach. Drzwi otworzyły się i Lauren
zerknął znad książki w ich stronę. Zobaczył w nich wysokiego,
długowłosego faceta obładowanego torbami.
<br />
Było trochę ciemno, więc nie do końca był w stanie mu się przyjrzeć. W jego ręku zauważył tylko coś, co wyglądało jak… paprotka?
<br />
― Cześć! ― rzucił entuzjastycznie przybysz, dość hałaśliwie odkładając
swoje rzeczy. ― Jestem Matt. Miło mi poznać. Fajnie, że będziemy razem
mieszkać.
<br />
Laurentin łypnął na niego z dołu trochę nieprzytomnie, a potem wygrzebał
się z łóżka. Maiał zwyczaj sypiać w niedzisiejszej koszuli nocnej.
<br />
― Dobry wieczór ― przywitał się z nim i uścisnął wyciągniętą dłoń. ― Laurentin Radley-Spencer. Krócej Lauren.
<br />
Sam nie wiedział, co o nim myśleć. Zmierzył go, nie potrafiąc nad tym
zapanować. Rzuciły mu się w oczy te tatuaże, trochę niechlujny ubiór.
Oby tylko nie był jakimś… ćpunem.
<br />
Najlepiej żeby był cichy i nie zawracał mu głowy, ponieważ nade wszystko
Laurentin nie lubił głośnych, wszędobylskich osób – dlatego był pewien,
że nie dogadają się z Alice.
<br />
Klapnął z powrotem na łóżko i zakopał się w pościeli. Chwycił znów
powieść jednej z sióstr Brontë, gotów na powrót zatopić się w lekturze, a
jednak wciąż patrzył się nieufnie na przybysza.
<br />
Nie przewidział tego, że będzie czuł się AŻ TAK niekomfortowo, kiedy
przyjdzie im się poznać. Chyba dziś nie zaśnie. Przecież to może być
złodziej. Może przez noc ukraść mu całą resztę oszczędności. Przejrzeć
osobiste rzeczy. I co wtedy?
<br />
― Pokój był otwarty, kiedy tu przyszedłem ― rzekł, wpatrując się w
książkę. ― Mógłbyś w przyszłości zamykać drzwi? Nie chcę, żeby
przypadkowi ludzie widzieli wszystko, co tutaj mam.</span>Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-24513633572094354492019-05-29T09:08:00.001-07:002019-05-29T09:10:36.410-07:00Świat bez granic<hr />
<center>
<b><b><b><span style="font-size: small;"><span style="color: #3d85c6;"><b>Yaoi - Świat bez granic</b></span></span></b></b></b><br />
</center>
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-03, 23:26<br />
<b>Temat postu</b>: Świat bez granic<br />
<hr />
<span class="postbody"> Ghaun'dan<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>i
jego ludzie mieli rację: tam w górze naprawdę był świat, w którym nie
było sklepienia i kamiennych ścian. Na początku mało kto mu wierzył, gdy
wrócił i opowiedział o cudach, jakie ujrzał na górze. To było dla drowa
niewyobrażalne. Świat… bez granic? Przecież na czymś musi się wspierać;
gdzieś musi być koniec, ślepa uliczka, lita ściana.
<br />
Wszystko, w co dotąd wierzyła podziemna rasa, stanęło pod znakiem zapytania, kiedy Pierwsza Ekspedycja powróciła do domu.
<br />
Oczywiście każdy znał legendy o istotach z góry. Mówiło się, że są
dzikie i prymitywne; że żyją w oślepiającym świetle i gorącu tak
nieznośnym, iż wystawiony na nie drow niechybnie stanąłby w płomieniach.
Wszystko, w tym rosnąca temperatura, wskazywało na to, że wyżej nie da
się żyć, toteż nikt się tam nie zapuszczał. Było tak aż do czasu
wspomnianej Pierwszej Ekspedycji, której przewodził Ghaun'dan. To on
dokonał przełomu, a teraz, kilka lat i kilkanaście ekspedycji później,
książę Nalagh'ar miał dokonać kolejnego; każda bowiem wyprawa na
powierzchnię owocowała nowymi wielkimi odkryciami i prawie każdy marzył,
by się do nich przyczynić.
<br />
Nalagh'ar nie podróżował, oczywiście, sam: towarzyszył mu doświadczony
dowódca, Vorn Numrini'th, i tuzin najlepiej wyszkolonych wojowników.
<br />
Przemierzali ciemne tunele<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>tygodniami, nim trasą wytyczoną przez prekursorów dotarli wreszcie do celu.
<br />
Słyszeli już o tym, jak wygląda powierzchnia i sądzili, że są na jej
widok przygotowani, ale wrażenie i tak było przytłaczające. Ich
pierwszym odruchem było padnięcie na ziemię – jakże miękką, jak gładką –
i przywarcie do niej, jak gdyby otchłań w górze mogła ich pochłonąć,
jeśliby nie trzymali się podłoża dostatecznie mocno.
<br />
Nalagh'ar czuł się, jakby stał na skraju przepaści, tylko że ta przepaść
nie znajdowała się pod nim, ale wysoko w górze, czarna, a jednak
rozświetlona, pełna białych punktów, lśniących kryształów, których od
razu zapragnął dosięgnąć. Może będzie pierwszym drowem, któremu się to
uda?
<br />
Minęło trochę czasu, nim przywykli do myśli, że brak sklepienia nad
głową nie oznacza braku oparcia. Nieprzyzwyczajeni do tak wielkich
przestrzeni trzymali się jednak blisko siebie i bardzo ostrożnie
eksplorowali nowe tereny, napotykając zarówno gatunki już opisane przez
poprzednie wyprawy, jak i zupełnie nowe, osobliwe, o jakich istnieniu
dotąd im się nie śniło.
<br />
Wiedzieli, że mają niewiele czasu. W starych legendach było wiele
prawdy. Ten tajemniczy, rozległy świat rzeczywiście stawał się
oślepiająco jasny i nieprzyjazny co kilkanaście godzin, ale drowy
wiedziały już, jak rozpoznać zbliżający się Tiir (jak nazywali jasną
porę) i odpowiednio wcześniej powracały do ciemnej, bezpiecznej groty.
<br />
Nalagh'ar<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>zrównał
jaszczura z wierzchowcem dowódcy. Choć większość elfów była bardzo
czujna, książę wydawał się spokojny i rozluźniony. Vorn Numrini'th był
już wcześniej na powierzchni: brał udział w Pierwszej Ekspedycji jako
rekrut, ale od tamtego czasu zdążył wielokrotnie awansować, zdobyć
liczne tytuły i powszechne uznanie. Był w oczach księcia gwarantem
bezpieczeństwa. Przewodnikiem.
<br />
― Chciałbym zdobyć jeden z tych świecących kryształów ― zwierzył się
młodzieniec, zagarniając białe włosy za blade, szpiczaste, odrobinę
oklapnięte ucho. Wskazał nieboskłon. ― Myślisz, że jeśli wespnę się na
najwyższą z tych wielkich roślin, zdołam jakiś dosięgnąć?</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2017-12-04, 02:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Historie
o istotach spod ziemi wydawały się dla leśnych elfów najbardziej
obrazoburcze i wynaturzone, jakie tylko można było sobie wymyślić. Drowy
– tak nazywali tą rasę. Bardzo niebezpieczną rasę, która w dalekiej
przeszłości mogła wyglądać nawet jak oni sami, lecz teraz przypominała
potwory, którymi straszy się małe dzieci. Stworzenia tak złe do szpiku
kości, że ich skóra mogła być czarna niczym kamień, a oczy tak samo
puste i pozbawione wyrazu.
<br />
Legenda głosiła, że kiedyś jedna z takich istot wypełzła na zewnątrz by
porywać elfy, które zapuściły się zbyt blisko wejścia groty, i że żaden
z nich nie powrócił do wioski, nie potrafiąc uchronić się przed
przerażającą agonią w czeluściach ziemi. Mówiono, że z jaskini dobywały
się po północy jęki i wrzaski konających jeńców, i że to jawny dowód na
to, że tak oto zły bóg podziemi karze wszystkich swoich niedowiarków.
Że zesłał na świat te istoty, aby dręczyły elfie klany, by pamięć o nim
pozostała żywa aż do krańca świata.
<br />
<br />
Aldaren, jeden ze zwiadowców leśnych elfów, nie wierzył w te historie.
Sądził, że dźwięki spod ziemi są tylko wyciem wiatru i że nikt z własną
świadomością nie potrafiłby żyć bez światła. Znał wiele jaskiń i nie
wierzył w przesądy, zawsze znajdując na dowód swoich przekonań jakiś
mocny argument. Był bardzo racjonalny i przez to zawsze sprzeczał się z
kapłanami swojego miasteczka – Taer'haal. Czasem jego dociekliwość była
wręcz niewygodna, i dlatego właśnie zamiast zdobycia jakiegoś domostwa w
mieście, sypiał w obozowisku żołnierzy i codziennie patrolował całą
okolicę. Sądzili, że uspokoją jego zaciętość w kłótniach, ale niechcący
tylko ją zaognili, dając mu swobodę, której szukał. Aldaren chciał
dowodów na swoją teorię. Od wielu wiosen błąkał się razem ze swoim
oddziałem w pobliżu największej znanej jaskini, którą większa część
elfów uznawała za przeklętą. Chciał udowodnić wszystkim, że jaskinia
jest martwa. Że nie było w niej żadnego boga, jedynie ciemność i pustka.
<br />
Nie wiedział, jak bardzo się mylił.
<br />
<br />
<br />
<br />
Minęło wiele długich lat, odkąd Vorn Numrini'th eksplorował pierwszy
raz świat naziemny i choć sądził, że będzie dostatecznie przygotowany na
ponowne ujrzenie bezbrzeżnej otchłani nad sobą, mylił się niepomiernie.
Do tego widoku ani on, ani nikt z jego podwładnych nie potrafił
przywyknąć; owa otchłań wzbudzała pierwotny strach, i to niezależnie,
czy akurat usiana była drobnymi, świecącymi punktami, czy też zasnuwał
ją woal szarego, poruszającego się leniwie cienia.
<br />
Podziemni nie znali pojęcia chmur, więc to, co jawiło się nad ich
głowami, było zagadką niemal tak poważną, jak nawracający w określonym
czasie Tiir, rzucający na niebo oślepiającą jasność.
<br />
Nieważne, czy akurat siąpiła kropelkami wody, czy dmuchała zrywami
ostrego powietrza, nie dawało się przewidywać jej zachowania, tak
właśnie oceniał Vorn. I choć wyprawa na górę była wielce emocjonująca i z
pewnością w jakiś sposób również niebezpieczna, nigdy nie przyszłoby mu
do głowy, by po ujrzeniu ,,gwiazd" jak nazywały je istoty powierzchni,
pragnąć ich dotknąć, bądź co bardziej odważne – zdobyć.
<br />
- Mój książę. Nawet, gdyby istniała taka możliwość, nie pozwoliłbym na
to, byś ryzykował zdrowiem lub życiem dla tamtych błyskotek. Wiem z
doświadczenia, że choć zdają się na wyciągnięcie ręki, są od nas o
stokroć dalej. Wątpię, by była jakaś roślina, zdolna je dosięgnąć. -
odparł po chwili namysłu – Oczywiście jeśli będziesz nalegał,
bezzwłocznie wyślę kogoś, kto dobrze potrafi się wspinać, aby
zweryfikował moje przypuszczenia. Obawiam się jednak, że możemy nie
zdążyć podczas tej wyprawy znaleźć na tym terenie tak wysokiej rośliny.
Nie mamy wiele czasu do powrotu, a powinniśmy sprawdzić jeszcze kilka
dróg.
<br />
Vorn był odpowiedzialnym przewodnikiem. Miał swoje lata na karku.
Pomimo zachowania względnego spokoju, pozostawał czujny. Wiedział, że
nie przybyli, by zbierać mrugające światełka. Przybyli odkrywać świat,
jak najwięcej z niego, i w jak najkrótszym czasie.
<br />
- Mógłbym zasugerować rozdzielenie kolejnej ekspedycji na mniejsze
grupy, ale na tą chwilę mamy za mało danych, żeby tak postąpić. To nie
jest spokojne miejsce. Mieszkają tu ogromne drapieżniki obrośnięte
futrem, są szybkie i zabójcze. Będzie dobrze, jeśli pozostaniemy przy
realizacji planu. Zgadzasz się ze mną, Panie? - spytał spokojnie, lekko
rozbawiony pomysłami księcia.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-04, 03:14<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nalagh'ar<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>wciąż
wpatrywał się z zaciekawieniem w niebo. Wydawało mu się, że tajemnicze
kryształy znajdują się całkiem nisko; że gdyby wspiął się na te wysokie
rośliny i wyciągnął dłoń, mógłby zamknąć jeden w palcach i nie byłby on
większy niż zaciśnięta pięść.
<br />
Gwiazdy go zafascynowały, a przecież nie widział jeszcze księżyca.
<br />
Świat ten uznał za dalece piękniejszy niż podziemny. Miał tak wiele
kolorów, a w najciemniejszym miejscu światła było nie mniej niż przy
pomniejszych świecących kryształach z podziemi.
<br />
Gdyby nie Tiir, być może drowy mogłyby się tu osiedlić.
<br />
― Jak duże? ― zapytał z zaciekawieniem i wysłuchał opowieści dowódcy o
straszliwych stworzeniach, które ten zdążył już spotkać. Wedle słów
mężczyzny miały być one podobne do ogarów. W odróżnieniu od swoich
podziemnych odpowiedników miały jednak futro i występowały stadami, a
rozmiarami niekiedy prawie dorównywały nawet ujeżdżanym przez drowy
roślinożernym jaszczurom.
<br />
― Nawet jeśli wpadniemy na jakieś stado, żołnierze na pewno sobie z
nimi poradzą ― stwierdził z przekonaniem Nalagh'ar, a dowódca nie
podważył jego słów.
<br />
Po jakimś czasie przemierzania okolicznych bezdroży jadący przed nimi wojownicy wstrzymali jaszczury, szepcząc coś między sobą.
<br />
― Co się dzieje? ― porywczy Nalagh'ar szybko wyjechał naprzód i
zobaczył, co przykuło uwagę gwardii. Niesamowite: patrzyli właśnie, jak
przerażone ich widokiem, niepodobne do niczego zwierzę o białej skórze i
długim, poskręcanym porożu stara się podnieść i czmychnąć, ale nie
może. Jego noga utkwiła w czymś, co wyglądało na stalowe wnyki, które
musiały zostać skonstruowane i zastawione przez… rasę myślącą.
<br />
Książę poczuł zimny dreszcz strachu. Popatrzył w szoku na dowódcę, a
potem bez słowa popędził jaszczura, wyminął strażników i zbliżył się do
halli. Gdy tylko to zrobił, zaczęła szarpać się mocniej, robiąc sobie
jeszcze większą krzywdę, a towarzyszyły temu donośne, rozpaczliwe piski,
od których młodzieńcowi pękało serce. Gestem zatrzymał Vorna
Numrini'tha, który zdążył już popędzić swego wierzchowca, gotów osłaniać
księcia, jeżeli tylko zajdzie potrzeba.
<br />
― Zostańcie ― rozkazał wszystkim książę. ― Przestraszycie go.
<br />
Nie słuchał dowódcy, kiedy ten próbował go powstrzymać przed nierozważnymi działaniami. To miało być <span style="font-style: italic;">jego</span> odkrycie, nikogo innego. To <span style="font-style: italic;">on</span>
miał się wykazać odwagą i pokazać wszystkim, że jest już mężczyzną.
Zeskoczył z jaszczura i mimo instynktownego strachu przebył ostatnie
kilka kroków, które dzieliły go od ofiary tajemniczych myśliwych. Halla
piszczała teraz tak donośnie, że z drzew poderwało się ptactwo.
<br />
― Nie bój się ― powiedział Nalagh'ar z łagodnością, z jaką nie zwracał
się w życiu do nikogo. Przyklęknął obok nieszczęsnego zwierzęcia.
Przyjrzał się pułapce, w którą wpadło. To rzeczywiście były wnyki i
wcale nie wyglądały na twór prymitywnej cywilizacji. Wykonano je ze
stali. Musiał wykuć je kowal. Działały podobnie jak te, z których
korzystały drowy. Miały dźwignię, którą prawdopodobnie wystarczyło
pociągnąć.
<br />
Zwierzę nadal piszczało, a szarpało się tak, że rozdarło skórę i mięśnie nogi niemal do kości.
<br />
― Spokojnie ― szepnął Nalagh'ar. ― Uwolnię cię.
<br />
Wyciągnął drżące dłonie, aby to zrobić, ale wtedy przez piski halli
przedarło się przeraźliwe wycie, na które wszyscy się poderwali.
Dochodziło z daleka, ale już po chwili usłyszeli ten sam dźwięk
ponownie, bliżej, i tym razem wyjącemu stworzeniu ewidentnie zawtórowało
kilka innych.
<br />
Czymkolwiek były te istoty, prawdopodobnie wabiły je piski rannej i spanikowanej ofiary.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2017-12-04, 04:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
Vorn Numrini'th zakazał gestem zbliżać się do księcia, by wojskowi nie
spłoszyli uwięzionego stworzenia, gdzieś daleko, daleko za nimi odezwał
się wysoki, mrożący krew w żyłach dźwięk.
<br />
Kudłate bestie. Vorn znał ten dźwięk. Stworzenia obrośnięte futrem, o
szczękach wielkości jego przedramienia i kłach niczym sztylety. Szybkie,
skoczne i mordercze. Zbliżały się do nich.
<br />
Był w połowie drogi pomiędzy księciem a rogatym zwierzęciem; już miał
odciągnąć Nalagh'ara od sideł, by zabrać go w bezpieczne miejsce, gdy
krzewy obok niego poruszyły się, a nad jeźdźcem czmychnął ciemny
kształt.
<br />
Szary wilk przeskoczył jaszczura i zawył, stając Vornowi na drodze.
Vorn już chwytał za miecz, by rozpocząć walkę, lecz w tym samym momencie
jego wierzchowiec wydał z siebie przeciągły obronny syk i rzucił się w
tył, byle dalej od nieznanego potwora. Z gąszczu wyskoczyło więcej
wilków. Ujadały wściekle, odganiając intruzów od halli, gotowe
rozszarpać wrogów na strzępy.
<br />
Jaszczury powpadały w panikę. Jako roślinożerne zwierzęta,
nieprzyzwyczajone do zapachu tych drapieżników, rozbiegły się na
wszystkie strony, nie zważając już na wrzaski i komendy swoich panów.
Wilki rzuciły się za nimi w pogoń.
<br />
Ostatnim, co zobaczył Vorn, nim jaszczur pociągnął go w dal, była
sylwetka pozostawionego samotnie Nalagh'ara i cień przemieszczający się
wśród drzew. W listowiu błysnął stalowy grot. Dowódca krzyknął do
księcia w ostrzeżeniu, ale jego głos utonął w wyciu polujących wilków.
<br />
<br />
<br />
Aldaren znieruchomiał przy drzewie, mierząc grotem strzały w kierunku
obcej istoty. Był gotów wypuścić pocisk w każdym momencie, jednak
zawahał się na moment.
<br />
Zdawało się, że przybysz nie zamierzał krzywdzić halli. Halle – odmiana
białych jeleni - były dla elfów świętymi zwierzętami, i Aldaren mógł
zamordować z zimną krwią każdego, kto zechciałby skrzywdzić jedną z
nich.
<br />
Jednak Nalagh'ar nie wiedział, że nie jest sam. Nie widział Aldarena. A
mimo to, choć pozostał bez swojej świty, nadal za wszelką cenę próbował
rozplątać wnyki, by ją uwolnić.
<br />
Zwiadowca poluzował cięciwę, zagryzając zęby w zimnym oczekiwaniu.
Wystarczył gest, cokolwiek, co mogło wskazać, że obcy może jej zagrozić,
by strzały naszpikowały go niczym worek treningowy.
<br />
- Spokojnie – powtórzył Nalagh'ar do szamoczącej się halli – Jeszcze chwila...
<br />
Elf zacisnął palce na majdanie tak mocno, że pobielały mu knykcie.
Przełknął z trudem ślinę, ale jego ręka nie drgnęła. Był zdeterminowany,
by znaleźć u obcego cokolwiek, co pozwoliłoby mu uzasadnić wystrzelenie
strzały, ale im dłużej patrzył, tym bardziej był niepewny.
<br />
Głos drowa – bo Aldaren nie miał wątpliwości, kogo przed sobą widzi –
był łagodny i emocjonalny, drżący lekko od adrenaliny. Na pewno nie
bezduszny. Nie mroczny czy diaboliczny. Był spokojny, z wyraźną nutą
troski.
<br />
Zwiadowca opuścił powoli grot. Jego twarz wyrażała zaciętość i
wściekłość, ale nie był na przybysza nawet w połowie tak zły, jak na
siebie.
<br />
Dlaczego nie strzelił? Mógłby to zakończyć. Udawać dalej, że drowy nie istniały. Udawać to, w co tak bardzo chciał wierzyć.
<br />
Nie potrafił.
<br />
Nalagh'ar, pomimo wyraźnie odmiennej urody, nie miał wcale pustego
spojrzenia. Nie miał czarnej, demonicznej skóry. Był młodszy niż
Aldaren, i z pewnością przestraszony. Przypominał zwiadowcy hallę, którą
tak usilnie próbował ratować. Istotę, choć odmienną od wszystkich i
wyraźnie dumną, lecz również delikatną i potrzebującą ochrony.
<br />
Kiedy poranione kopyto halli wyrwało się z uścisku, ta odskoczyła od
drowa, potykając się. Była przerażona, choć nie uciekła od razu.
Pochyliła do niego rogaty łeb, dotykając chrapami koniuszka jego dłoni.
Przed zniknięciem w gęstwinie przystanęła, by popatrzeć na niego mądrymi
ślepiami, jakby chciała go zapamiętać. W chwilę później i obcy rzucił
się do ucieczki, słysząc blisko siebie wilcze wycie.
<br />
Aldaren zaklął bezgłośnie. Jego wilk – Hadir – wracał do pana,
oznajmiając głośno zakończenie swojego polowania. Aldaren zawył do niego
w odpowiedzi, odwołując go.
<br />
Nie chciał, by wilk za nim szedł. Zwiadowca podążał za drowem, nie
zamierzając dać mu uciec. Nie po tym, kiedy przybysz dostał od halli
błogosławieństwo. Halle nie dawały się nikomu dotykać, było to więc
niecodzienne, że ktoś obcy dostąpił takiego zaszczytu. Aldaren wytropił
obcego elfa i zastał go w jednej z płytkich jaskiń, gdy nastawał świt.
Nalagh'ar był bardzo daleko od swojej świty. Daleko od świata, który
znał.
<br />
<br />
Łucznik wszedł do jaskini, blokując mu możliwość ucieczki. Napięta broń
wycelowana była jednak w ziemię, nie w drowa. Widział, jak stworzenie,
którym straszyło się jego rasę, kuli się w najciemniejszym kącie,
próbując unikać światła. Nie było w nim nic demonicznego ani
nadnaturalnego. Był tylko elf – podobny do niego – o innym odcieniu
skóry i włosach białych jak śnieg.
<br />
Elf, który mógł zostać zamordowany przez innych leśnych elfów tylko za
to, że stanowił ucieleśnienie podsycanego przez kapłanów strachu.
<br />
- Nie obawiaj się. - powiedział do niego z nieco ściśniętym gardłem - Jeśli nie będziesz mnie atakować, ja nie będę się bronić.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-04, 14:39<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nalagh'ar<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>bardzo
się bał, ale kiedy zobaczył, że wilki pognały za spłoszonymi
jaszczurami, zamiast uciekać, począł szarpać się z wnykami, chcąc
uwolnić zwierzę, zanim drapieżcy wrócą i je pożrą. Nie przyszłoby mu do
głowy, że obrośnięte futrem ogary mogą bronić halli, kiedy mogłyby ją
pożreć w kilka chwil.
<br />
Nie widział, przed czym ucieka. Kiedy tylko halla uciekła, pognał przed
siebie, w uszach słysząc przeraźliwe wycie, jednak za plecami i przed
sobą widząc tylko poruszane dziwnymi podmuchami gąszcze.
<br />
Nie patrzył uważnie, dokąd biegnie. Najbardziej liczyło się to, by
znaleźć się jak najdalej od wyjących stworzeń. Gdy wreszcie się
zatrzymał, odkrył, że znajduje się w zupełnie obcym miejscu, a przecież
był niemal pewien, że kieruje się mniej więcej w znane sobie strony.
<br />
Stał w gęstej trawie wśród wysokich roślin o bardzo twardych łodygach.
Miał poranione ręce, a w ustach kwaśny posmak spowodowany dużym
wysiłkiem. We włosach zaplątały mu się pojedyncze liście i gałązki, a do
twarzy kleiły się połacie pajęczyn, w które nieuważnie wbiegł.
<br />
Elf opadł na kolana i siedział przez chwilę, odpoczywając. Gdy poczuł
się na siłach, wstał i podjął próbę wrócenia tą samą drogą, którą
przyszedł, ale okazało się to dla niego niemożliwe. Wkrótce dokoła
zrobiło się znacznie jaśniej, a to zwiastowało nadejście Tiir. Teraz
największym problemem Nalagh'ara nie było już znalezienie drogi
powrotnej, a schronienia przed zabójczym blaskiem.
<br />
Było już tak jasno, że bolały go oczy, kiedy udało mu się znaleźć rzekę,
a przy niej w skalnej skarpie niewielką jamę należącą prawdopodobnie do
jakiegoś zwierzęcia. Bez zawahania wdarł się do środka, w dłoni
ściskając sztylet, ale oprócz kości niewielkich zwierząt nie znalazł w
jaskini nic niepokojącego.
<br />
To było bardzo niebezpieczne, ale musiał teraz przeczekać Tiir i liczyć
na to, że następna pora ciemności okaże się bardziej łaskawa.
<br />
Nie mógł i nie chciał zostać w tym świecie zupełnie sam, jakkolwiek piękny by mu się nie wydawał.
<br />
Z płytkiego<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>i
niespokojnego snu wyrwał go odgłos czyichś kroków. Nalagh'ar poderwał
się gwałtwonie. W pierwszej chwili pomyślał, że znaleźli go drowi
towarzysze, ale bijący od wejścia oślepiający blask uzmysłowił mu bardzo
szybko, że to niemożliwe.
<br />
Nie widział, kto się zbliża. Nie mógł patrzeć w jego kierunku, tak
bolały go oczy. Zacisnął je i wcisnął się mocniej w skalną ścianę, w
pogotowiu trzymając sztylet.
<br />
Intruz poruszał się na dwóch nogach i musiał być dość duży.
Sparaliżowany strachem elf, gdy tylko usłyszał go w odległości kilku
kroków od siebie, machnął na oślep sztyletem w ostrzegawczym geście.
<br />
Wtedy w głębokim szoku usłyszał <span style="font-style: italic;">słowa</span>… Słowa, które potrafił zrozumieć.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Nie obawiaj się. Jeśli nie będziesz mnie atakować, ja nie będę się bronić.</span>
<br />
Na ich dźwięk otworzył w zdumieniu oczy, ale w sekundę zdołał ujrzeć
tylko zarys elfiej sylwetki na tle nieprzyjaznego światła. Zaraz potem
na powrót zacisnął powieki i przysłonił je dłonią.
<br />
Intruz widział go wyraźnie. W płytkiej jaskini nie było zbyt ciemno.
Drow kulił się w strachu, oślepiony przez słońce i wyraźnie zagubiony.
Mógłby tu zginąć, jeśliby go tak zostawić. Wystarczyłoby, aby do groty
wtargnęło dzikie zwierzę. Sztylet to za mało, by obronić się przed
większością z nich.
<br />
Nalagh'ar nie chciał poznać tej istoty. Mówiła w jego języku, jednak w
sposób dziwnie miękki. Używała osobliwej składni i niecodziennych
wariantów słów, jak gdyby wyuczyła się języka drowów z bardzo starych
ksiąg, ale niezbyt dokładnie.
<br />
― Idź precz ― wydusił ― albo cię zabiję!
<br />
Użył wielkich i groźnych słów, jednak obecnie nie wyglądał, jakby był zdolny zrealizować te groźby. Przecież nic nie widział.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2017-12-04, 15:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Aldaren
stał przez moment nieruchomo. Pokręcił głową do własnych myśli i powoli
schował broń. Im dłużej przyglądał się obcemu, tym bardziej powątpiewał
w to, by tamten naprawdę był jakimś wysłannikiem złego boga z podziemi.
Żaden mroczny wysłannik nie uląkłby się wilków, i na pewno nie wpadłby
przy ucieczce w rośliny <span style="font-style: italic;">maor</span> , o końcówkach ostrych niczym stal.
<br />
- Wysłał was bóg podziemi? - zapytał z powątpiewaniem, nie potrafiąc odpuścić tematu – Ghard-aran?
<br />
Skoro zwiadowca nie wierzył w istnienie drowów, tym bardziej nie
wierzył w istnienie boga zła, i teraz jego percepcja nadal walczyła, by
nie zmieniać swoich przekonań. A może te drowy to tylko jakaś nowa rasa
zza morza? Może to nieporozumienie. Przybysz owszem, wyglądał dziwnie,
ale to wcale nie znaczyło, że musiał mieszkać w ciemnicy i zjadać ciała
pobratymców.
<br />
- Czy ty i twój oddział przybyliście z jaskini?- dopytywał dalej,
przykucając przy wejściu i próbując dojrzeć, czy rzeczywiście drow mógł
mieć ,,kamienne oczy”, jak opisywały to historie.
<br />
Zwiadowca nie zamierzał go zostawiać samemu sobie. Ta kryjówka nie była
porzucona. Lada moment jej właściciel mógł wrócić z żeru i z pewnością
nie byłby zadowolony, widząc w środku dwóch uzbrojonych elfów.
<br />
To było niepokojące, że drow unikał światła, zgodnie z tym, jak je
opisywali. Ale zdawał się go unikać tylko z tego powodu, że nic przez
nie nie widział, a nie dlatego, że jego skóra miałby zacząć nagle
płonąć. Może to wszystko było tylko jakimś niesmacznym żartem. A może
nie.
<br />
Aldaren nie przejął się jego groźbą. Przysunął się jeszcze kawałek. I usiadł. Był aż nazbyt pewny siebie.
<br />
- Zraniły cię pnącza – zauważył, nie dając mu spokoju – Rany od nich mają w zwyczaju szybko się jątrzyć.
<br />
Żaden wysłannik piekieł nie mógłby mieć zwykłej krwi. Zwiadowca nie
chciał wierzyć w stare bajdurzenia. Drow nie był nadnaturalny. Był tak
samo wrażliwy na obrażenia jak wszystkie inne elfy świata.
<br />
Aldaren potrząsnął głową, odrzucając z twarzy miedziane kosmyki. Burza
falowanych włosów odbiła słoneczne blaski, które zmieniały ich kolor od
brązu do czerwieni, nadając im wiele przechodnich odcieni. Elf miał
śniadą skórę i zielone oczy, a na wyprawę założył lekką skórzaną zbroję w
barwach lasu. Był typowym przedstawicielem swojej rasy.
<br />
<br />
<br />
Vorn Numrini'th opanował w końcu sytuację. Jego żołnierze odgonili
wilki – zdawało się, że dzięki broni, ale nie mógł wykluczyć tego, że
zwierzęta wycofały się z jakiegoś innego powodu – i pierwsze, co zrobił,
to rozkazał swoim podwładnym niezwłocznie powrócić do jaskini. Na
pytanie, dlaczego nie idzie z nimi, nakazał im zaczekać na siebie na
miejscu. Potwierdził, że zamierza szukać księcia. Dał im rozkaz powrotu
do podziemnego miasta w przeciągu kolejnych dwóch dób i sprowadzenie
posiłków, gdyby Vorn nie wrócił na czas z księciem na miejsce zbiórki.
<br />
Przysięgał, że będzie go chronił. Niezależnie od tego, co się działo,
zamierzał dotrzymać tej obietnicy. Raz już był na powierzchni, wtedy też
zaskoczył go świt. Wiedział, co musi robić.
<br />
Pierwsze dwie godziny od wschodu słońca spędził w najciemniejszym
miejscu, jakie mógł znaleźć w lesie, z chustą na oczach i kapturem na
głowie, przeklinając przy tym z bólu, ale próbując dostosować oczy do
natężenia światła. Ostatnim razem on i reszta grupy uciekli od słońca w
ostatniej chwili, choć pierwsze promienie wschodziły już na nieboskłon.
Vorn wiedział, że nie mogą być śmiertelne. Tym razem przekonał się o tym
na własnej skórze.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-04, 16:41<br />
<hr />
<span class="postbody"> Tym<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>razem
Nalagh'ar nie do końca pojął znaczenie słów intruza. Mógł się tylko
domyślać, czym jest „podziemie”, ponieważ miejsce to nie potrzebowało w
języku drowów nazwy. Nazwy nadaje się po to, aby <span style="font-style: italic;">rozróżniać</span>,
a przecież drowy do niedawna nie znały niczego innego. Gdy odkryły
powierzchnię, stała się dla nich po prostu „nadświatem”. Nie znali
pojęcia „ziemi”.
<br />
― Przybyliśmy z dołu, ze świata, w którym zawsze jest ciemno. Nie
przysłał nas bóg, tylko Matka ― powiedział elf, uparcie zasłaniając
oczy. ― Jeśli wiesz, gdzie oni są, musisz mnie do nich zaprowadzić.
Muszę wrócić do domu. Zabiją cię, jeżeli stanie mi się krzywda. Ale
najpierw muszę przeczekać Tiir. Możesz przeczekać go ze mną, ale nie
podchodź blisko.
<br />
Rany i zadrapania pozostawione przez nieznane pnącza swędziały i piekły.
Z upływem czasu pojawiły się wokół nich zaczerwienienia i rzeczywiście,
gdzieniegdzie zaczynała gromadzić się ropa. Elf będzie potrzebował
pomocy. Do ran prawdopodobnie dostały się toksyczne soki, które po
pewnym czasie wywoływały wysoką gorączkę. Ta z kolei mogła zabić, jeżeli
się jej nie zbijało lub w porę nie podało się odtrutki.
<br />
Jeden z żołnierzy,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>młody jeszcze i niedoświadczony, wystawał przy wyjściu z groty, mimo że robiło się już jasno.
<br />
― Istovinie, wracaj, bo się spalisz.
<br />
― Pan Numrini'th nie wraca ― odrzekł Istovin. ― Robi się jasno, a jego wciąż nie ma. Może coś mu się stało.
<br />
― A więc straciliśmy jego i księcia. Ta otchłań jest przeklęta. ―
Seldsdan przystanął obok Istovina i zajrzał w jego czarne jak węgiel,
pozbawione białek oczy. ― Chcesz podzielić ich los?
<br />
― Chcę, żeby pan Numrini'th wrócił.
<br />
Młody rekrut zagryzł wargę w zatroskaniu. Jego skóra miała
szaro-fioletowe zabarwienie. Nie był najbardziej urodziwym drowem, ale
doskonale walczył, dlatego dostąpił zaszczytu dołączenia do książęcej
gwardii u boku mężczyzny, którego darzył podziwem, lecz który nigdy nie
zwrócił na niego większej uwagi. A teraz potrzebował pomocy.
<br />
― Powiedział, że mamy tu przeczekać dwa Tiir. To doświadczony wojownik i wie, co robi.
<br />
― Powinienem był iść z nim, Seldsdanie.
<br />
― Kazał ci zostać.
<br />
― Pójdę go szukać.
<br />
― Istovinie! ― Seldsdan chwycił elfa za ramię. ― Oszalałeś? Nadchodzi Tiir! Jest już jasno, nie widzisz? Spłoniesz!
<br />
― Postanowiłem. ― Istovin odtrącił jego rękę. ― Nie daruję sobie,
jeżeli coś mu się stanie, kiedy będę siedział bezczynnie. Do zobaczenia,
przyjacielu.
<br />
― Istovinie! ― Zszokoway Seldsdan wybiegł za nim, nawołując, ale
Istovin był szybki, a w dodatku przezornie zostawił swojego jaszczura
przed grotą. Nim Seldsdan wróciłby ze swoim, elf dawno już zniknąłby mu z
pola widzenia. ― Na bogów, oszalał!</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2017-12-04, 17:26<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Co musisz przeczekać? - nie zrozumiał Aldaren – Co to jest Tiir?... -
elf zmarszczył brwi – Tak nazywacie słońce? Chcesz czekać, aż przestanie
być jasno? - spróbował się domyślić po jego postawie. - Kim jest
,,Matka”? Tak nazywacie swojego boga?
<br />
Podejrzewał, że wierzenia drowów niewiele miały wspólnego z ich
wierzeniami. Generalnie niewiele mieli ze sobą wspólnego, ale trucizna
maor zdawała się działać dokładnie tak samo na wszystkich.
<br />
- Posłuchaj... Nie wiem, gdzie są twoi pobratymcy. Nasze wilki was
rozgoniły. Jeździcie na dziwnych, obcych bestiach. Chciały je przegonić
ze swojego terenu... - westchnął – Tak czy inaczej... Nie wiesz tego,
ale potrzebujesz pomocy. Maor, roślina, w którą wpadłeś, jest trująca.
Bez wypicia odtrutki będziesz potrzebować świetnego medyka, albo skonasz
w męczarniach. Nie mam pojęcia, czy wasi lekarze znają się na naszych
roślinach. - przysunął się odrobinę bardziej, próbując zajrzeć mu w oczy
– Nawet, jeśli jesteś jakimś podziemnym demonem, nikomu nie życzę
takiej śmierci. Chcę ci pomóc, rozumiesz?
<br />
<br />
<br />
Vorn powrócił do miejsca, gdzie zostały wnyki po halli. Nie mógł skupić
spojrzenia. Bolała go głowa, a wokół robiło się bardzo gorąco. Ale
nadal czuł zapach. Drowy miały świetny węch. Próbował iść po śladach,
domyślić się, w którą stronę udał się książę.
<br />
- Matko, daj mi siłę... - powiedział cicho, przykucając, by dotknąć
dłonią pozostawionego śladu buta. Łzawiły mu oczy, ale mógł dostrzec
zarysy świata wokół – Niech ta wyprawa nie skończy się tragedią. Nigdy
bym sobie tego nie wybaczył.
<br />
Ślad prowadził pomiędzy bardzo dziwne rośliny. Numrini'th podszedł do
nich, przystanął. Cienkie łodygi zaczęły wyginać się w jego stronę,
jakby chciały próbować go łapać. Drow odsunął się na bezpieczną
odległość, poszukując innej trasy. Musiał nadrobić sporo drogi.
<br />
- Oby nie było za późno.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-04, 18:09<br />
<hr />
<span class="postbody"> Młody drow<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>poruszył się niespokojnie na brzmienie nieznanych słów.
<br />
― Tak ― wychrypiał. ― Mogę wyjść dopiero, gdy będzie ciemno.
<br />
― A kim jest ,,Matka”? Tak nazywacie swojego boga?
<br />
Nieznajomy miał dużo pytań, na które Nalagh'ar wahał się odpowiadać.
<br />
― Królowa Matka ― powiedział cicho i krótko. Nie chciał wyjaśnić nic
więcej, a intruz chyba się tego domyślił, ponieważ nie drążył tematu.
Zamiast tego nastraszył młodzieńca tymi ranami. Nalagh'ar nie wiedział,
że są tak niebezpieczne. Nie był też przekonany, czy może uwierzyć
obcemu na słowo, ale narastający ból i swąd nieco przygasiły jego
sceptycyzm.
<br />
― Skoro tak, to przynieś mi odtrutkę ― mruknął, a kiedy leśny elf
zbliżył się, próbując się przyjrzeć, przed jego twarzą błysnęło ostrze. ―
I nie podchodź do mnie!
<br />
Nie ufał tej istocie. Nie mógł się jej przyjrzeć, ale czuł jej zapach:
obcy, dziwny, nieporównywalny z jakimkolwiek innym. Świat drowów
pachniał inaczej.
<br />
Czy dla niego to światło nie było oślepiające? Czy to możliwe, że nie płonął w okropnym gorącu Tiir?
<br />
― Ostrzegam cię. Jestem księciem. Będą mnie szukać. Z pewnością
szukają już teraz. Jeśli odkryją, że mnie skrzywdziłeś, biada ci. Nie
wiesz, komu podpadasz!
<br />
W poszukiwaniach<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Istovin
kierował się głównie węchem. W pogotowiu trzymał łuk drowiej
konstrukcji, gotów zaatakować wszystko, co się poruszy, jednak z
nadejściem Tiir drapieżniki prawdopodobnie chowały się w jaskiniach i
jamach, nikt nie chciał przecież spłonąć.
<br />
Istovinowi musiał wystarczyć kaptur.
<br />
Popędził jaszczura w miejsce, gdzie zgubili księcia, sugerując się obok
zapachów charakterystycznymi punktami: zwaloną wielką rośliną, ogromnym
głazem, dużym wzniesieniem, rozpadliną. Jakiś czas później udało mu się
nawet znaleźć rozwarte wnyki, ale czy pan Numrini'th tu był?
<br />
Nabrał w płuca powietrza i, walcząc z bólem głowy, zawołał najgłośniej, jak umiał:
<br />
― Panie Numrini'th!
<br />
W odpowiedzi na okrzyk jedynie ptaki zerwały się z drzew. Ich
nieustający świergot, który zwiastował nadejście Tiir, nie pozwalał
Istovinowi się skupić. Robiło się coraz cieplej. Spłonie, jeżeli nie
znajdzie schronienia. Dokąd on mógł się udać? Czy udało mu się znaleźć
jakąś ciemną grotę?
<br />
Młodzieniec poprawił gruby kaptur i pognał jaszczura drogą, która nosiła
na sobie zapach innego wierzchowca. Co jakiś czas wołał dowódcę z
niegasnącą nadzieją, że usłyszy odpowiedź.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2017-12-04, 22:31<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jesteś księciem. Mhm. - Alderan zgodnie ze swoim charakterem i tak
powątpiewał we wszystko co słyszał – W porządku, i tak nie zamierzam cię
krzywdzić. Uratowałeś hallę. Kiedy ja pomogę tobie, rachunki zostaną
wyrównane. - oznajmił, nie odsuwając się, choć wzmacniając czujność. -
Pokaż te zranienia. Nie wiem czy sama odtrutka wystarczy. Powinienem to
opatrzyć. Spokojnie, robiłem to już nie raz. - mruknął – Skoro ty musisz
przeczekać Tiir, to dlaczego uważasz, że reszta twojej grupy nie zrobi
tego samego? - zagaił, przysuwając się o cal - Słońce was parzy? To
prawda, co mówią historie? Słońce nie jest groźne. Trzeba by naprawdę
długo stać bez ruchu, wiele długich godzin, żeby mogło wywołać choćby
swędzenie. I to na pewno nie w lesie. Na jakimś pustkowiu, może. Albo
przy jeziorach, które mogą odbić mocniej promienie. - opowiedział krótko
– Widziałeś kiedyś jezioro? - gadał dalej, chcąc uśpić nieco jego
czujność, teraz już z bliska przypatrując się jego rozcięciom na skórze –
Bywałem już w wielu jaskiniach. Tych większych i mniejszych. Ale nie w
waszej. Jeszcze nie. Pokaż rękę. - poprosił nagle, wskazując na
rozdarcia. Choć nie należał do specjalnie cierpliwych osób, teraz starał
się być wyrozumiały. Nie było rozkazu w jego głosie. Niepokój i
zmartwienie, owszem.
<br />
<br />
Vorn usłyszał nawoływanie. Był jednak daleko. Daleko, i na terytorium
wilków. Drażnił go każdy najmniejszy szelest, wprowadzając zamęt do jego
poszukiwań. Było zdecydowanie za głośno. Zbyt wiele się działo.
<br />
Coś musiało się stać w jaskini, że go szukali. Może kolejny atak. Może już nie miał po co wracać. Ta wizja go zmroziła.
<br />
Nie przypuszczał, że wszystko potoczy się w taki sposób.
<br />
Ktoś go wołał, i był to jeden głos. Istovin, prawdopodobnie. Vorn
potrafił rozpoznać swoich podwładnych. Numrini'th cofnął wierzchowca,
wstrzymując poszukiwania. Najpierw musiał dotrzeć do Istovina. Razem
mieli większe szanse znaleźć księcia. Mieli też szanse przeżyć. Choć nic
nie było pewne.
<br />
Robienie hałasu w puszczy nie należało do najlepszych rozwiązań. Żaden z
drowów nie zdawał sobie sprawy, że mieli na karku zwiadowców leśnych
elfów. Wilki nie przypadkowo nie zdradzały swojej obecności. Szły za
przybyszami, nie spuszczając celu z oczu. Elfowie nie mieli jeszcze
planu, co z nimi zrobić. Brakowało im organu decyzyjnego – Aldarena,
który zapadł się niczym kamień w wodę.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-04, 23:06<br />
<hr />
<span class="postbody"> Trwało to trochę,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>ale w końcu skulony drow uległ subtelnym namowom i na oślep wyciągnął dłoń do nieznajomego.
<br />
― Podobno drowy płoną, kiedy wychodzą na słońce, a ja nie chcę
sprawdzać, czy to prawda. Jestem pewien, że gdy tylko Tiir minie, moi
towarzysze przyjdą tu, żeby zabrać mnie do domu ― powiedział.
<br />
Gdy obcy dotknął jego dłoni, Nalagh'ar wzdrygnął się i zacisnął mocniej
palce na sztylecie, który cały czas trzymał uniesiony w gotowości.
Rzucony przez leśnego elfa cień padł na twarz dziecięcia nocy, a wówczas
drow uniósł lekko głowę i uchylił powieki.
<br />
Jego oczy nie były z kamienia. Były natomiast całkiem czarne i nie miały
białek. Żaden elf na powierzchni takich nie miał. Tak samo żaden
człowiek. Przypominały ślepia sów lub innych zwierząt nocy. Ich widok
był osobliwy. Budził tyleż zaciekawienia, ile niepokoju. Trudno było
powiedzieć, gdzie znajdują się źrenice i w jakim dokładnie kierunku
patrzy tajemniczy młodzieniec.
<br />
― Nie wolno ci iść do naszej jaskini. Każdy, kto tam wejdzie, umrze. Jest nas wielu, dziesiątki tysięcy. A was? Ilu was jest?
<br />
Istovin<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>zdawał
sobie sprawę, że krzyk może ściągnąć na niego uwagę niebezpiecznych
stworzeń, ale w tej chwili nie przychodził mu żaden inny sposób, w jaki
mógłby znaleźć dowódcę. Jeśli pan Numrini'th go usłyszy, będzie
wiedział, gdzie się kierować. A jeśli jest ranny, może chociaż będzie w
stanie zareagować na wołanie, tym samym wskazując mu drogę.
<br />
Drow starał się nie tracić nadziei, a tymczasem wokół robiło się coraz
jaśniej. W końcu jaszczur zaczął syczeć, szarpać się i chować głowę
przed pierwszymi promieniami słońca. Nie dał się prowadzić dalej.
<br />
― Dobrze ― westchnął Istovin i zsunął się z jego grzbietu. Chwilę
wcześniej minęli skaliste wzgórze, których w tej okolicy było wiele.
Istovin był pewien, że widział tam wejście do jakiejś groty. Kto wie,
może nawet łączyła się w jakiś sposób z tą, w której czekali pozostali
wojownicy?
<br />
Pociągnął siłą jaszczura w stronę zarośniętych skał, wsłuchując się w
szum, który przypominał trochę dźwięki płynącego potoku. I rzeczywiście,
niebawem okazało się, że nadświat również miał wodę i strumyki.
<br />
― Panie Numrini'th! ― zawołał z nadzieją ostatni raz, ze zmrużonymi
oczami stojąc już u wejścia do groty, która miała zapewnić mu
bezpieczeństwo na czas Tiir.
<br />
Niestety, znów odpowiedziała mu tylko cisza. Ale co to? Młodego elfa
momentalnie oblał zimny dreszcz. Zdawało mu się, że wśród zarośli
dostrzegł czyjąś sylwetkę. Pomyślał jednak, że wzrok płata mu figle; w
końcu tak bardzo bolała go głowa i oczy. Zaciągnął swojego wierzchowca
do jaskini i odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że w środku jest prawie
zupełnie ciemno.
<br />
Ciekawe, dokąd prowadził ten tunel i czy ktoś lub coś tam dalej
mieszkało. Na razie Istovin nie chciał tego sprawdzać. Miał nadzieję, że
pan Numrini'th też schował się w jakiejś pieczarze. I biedny książę
również.
<br />
Przecież nadświat musiał się gdzieś kończyć. Gdzieś musiała być nieprzebyta ściana. Na pewno w końcu się znajdą.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2017-12-05, 01:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Aldaren
ponownie pomyślał, że drow przypomina mu hallę. Czarne oczy nie były
puste i bezduszne. Były po prostu czarne. Elf mógłby nawet pokusić się o
stwierdzenie, że także intrygujące. Ujął jego rękę i odsunął materiał
rękawa, sprawdzając głębokość nacięć. Jeszcze nie było źle. Nie ropiały
specjalnie, ale zaczynały być opuchnięte i z pewnością szczypały.
<br />
- Przecież twoja grupa nie wie, gdzie się teraz znajdujesz – zauważył,
wyciągając ze swojej sakiewki jakąś fiolkę i pudełeczko z maścią – Skąd
pomysł, że cię tu znajdą? Jesteś bardzo daleko od swojego domu –
oświadczył zwiadowca – Jeśli słońce was zabija, zaczną cię szukać
dopiero po zmroku. A do tego czasu będziemy musieli się stąd wynieść –
wyjaśnił mu – siedzimy w jaskini lamparta pręgowanego. Teraz wyszedł na
żer, ale przybędzie tu po południu. Lepiej go nie drażnić. Nie szukał do
tej pory zwady z resztą elfów. Twoja skóra nie różni się od mojej.
Słońce nie powinno być dla ciebie bolesne. Sprawdzałeś to? Czy trzymasz
się przypuszczeń, które zasłyszałeś?
<br />
Odpiął od paska bukłak wody i przemył najpierw jego rany, zaczynając po
kolei, od bardziej rzucających się w oczy. Zdawało się jednak, że jest w
tym bardzo dokładny, i że zajmie to sporo czasu.
<br />
- Jeszcze się nie zdarzyło, bym umarł po wejściu do jakiejkolwiek
jaskini, a wielu już mnie straszyło i próbowało mi czegoś zabraniać –
parsknął na jego ostrzeżenie – Zaś dziesiątki tysięcy, o których
wspominasz... Ho ho. To duża liczba. Zdaje się, jest was więcej niż
ludzi – powiedział jakby z przekąsem – Ludzi jest mnóstwo, wszędzie. A
ci wystarczająco wiele szkód już nam narobili... To oni zakładają
pułapki na halle. Zabijają je dla poroża. Wierzą, że jest magiczne. -
westchnął, zajmując się teraz wsmarowywaniem maści – Niesłusznie.
<br />
<br />
<br />
Numrini'th dotarł po śladach do kryjówki Istovina. Jego jaszczur szedł
posłusznie, prowadzony za uzdę. Miał nałożoną na oczy opaskę z
materiału i dzięki temu nie bał się promieni słońca. Vorn zdołał już
stwierdzić, że słońce nie robi mu krzywdy, po ściągnął stalowe rękawice i
rozpiął skórzany płaszcz, żeby nie udusić się z gorąca. Nic się nie
stało.
<br />
Na zewnątrz panowało lato, a drowy przyzwyczajone były do niskich
temperatur. Stal i skóra grzały niemiłosiernie, wystawione na słońce.
Dowódca wszedł do cienia ze słyszalnym westchnieniem ulgi. Ściągnął
kaptur, węsząc w powietrzu. Nie ściągał kawałka materiału ze swoich oczu
– materiał był czarny i półprzejrzysty, dobrze blokując niechciane
promienie.
<br />
- Istovin. - mruknął, podchodząc wprost do podwładnego, gdy w końcu go
zauważył – Co ty tutaj robisz? Kazałem wam zostać na posterunku do
odwołania. Nie minęły jeszcze dwa dni.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-05, 02:23<br />
<hr />
<span class="postbody"> Lampart.<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Czymkolwiek
było to stworzenie, brzmiało na groźne i książę nie miał ochoty go
spotkać. Dopytał obcego, co ten miał na myśli, mówiąc „południe” i
dowiedział się, że mają jeszcze jakiś czas, żeby wydostać się z jaskini,
ale dokąd mieliby pójść? I jak mieliby schronić się przed żarem nieba?
Nalagh'ar nie do końca uwierzył elfowi, że słońce nie zrobi mu krzywdy.
Obawiał się tego, co było dla niego nowe.
<br />
Ludzie też zainteresowali Nalagh'ara. Wypytywał o nich bardzo
szczegółowo. Dowiedział się, że są postawniejsi niż elfy, a ich uszy są
małe i zaokrąglone. Nie szanowali natury. Zabijali halle dla poroża, co
nawet dla księcia wychowanego w brutalnej kulturze drowów było
niepojęte. Wprawdzie jego pobratymcy zabijali zwierzęta dla surowców,
ale nawet oni unikali uśmiercania tych bezbronnych i nieagresywnych.
<br />
― Ileż w tym świecie zła ― skwitował niechętnie, kiedy już usłyszał o
ludziach dość, by zaspokoić pierwszą ciekawość. ― To na nich powinno się
polować. Muszę ostrzec moich braci. Ach!
<br />
Syknął i odsunął się gwałtownie. Elf starał się delikatnie opatrywać
rany, ale w jednej z nich utkwił kolec i naciśnięcie jej okolic
poskutkowało rwącym bólem. Popatrzył na obcego z pretensją, mrużąc oczy.
Dopiero teraz zaczynał widzieć szczegóły jego twarzy, ale światło od
wejścia było tak rażące, że nie był w stanie rozpoznać kolorów.
<br />
― Co ty wyczyniasz? Dość! Dość tego. Nie dotykaj mnie. Zrobimy tak:
zabijemy lamparta, a później, gdy Tiir już minie, zaprowadzisz mnie do
mojej jaskini. Obiecaj mi, że to zrobisz ― zażyczył sobie tonem
rozpieszczonego książątka.
<br />
W końcu jednak dał się zastraszyć opowieścią o lamparcie i uwierzył, że
nie są w stanie go pokonać. Wyobrażenie bestii przeraziło go do tego
stopnia, że zgodził się spróbować wyjść na zewnątrz, ale ledwie zbliżył
się do wyjścia z groty, jęknął z bólu, odwracając głowę.
<br />
― Nie mogę wyjść! Moje oczy! Czuję, jakby miały wybuchnąć! ― odwrócił
się od światła i schował twarz w rękach, kuląc się pod jedną ze ścian. ―
Czeka mnie zguba!
<br />
Ledwie<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>dowódca wszedł do jaskini, młody elf bez namysłu, spontanicznie rzucił mu się na szyję, krzycząc:
<br />
― Panie Numrini'th!
<br />
Szybko jednak się zreflektował. To było niestosowne. Nie wolno było
zachowywać się tak poufale wobec dowódców. Wojownikom w ogóle niewiele
było wolno. Speszony cofnął się i jeszcze został upomniany. Spuścił
kornie głowę.
<br />
― Przepraszam. Proszę mieć litość i nie mówić Radzie, jaki byłem
nieposłuszny. Nie miałem na myśli nic złego. Myślałem tylko, że coś się
panu stało, że potrzebuje pan pomocy.
<br />
Nie podniósł spojrzenia na Numrini'tha. Obawiał się dojrzeć na jego
obliczu niezadowolenie, może nawet złość. W tej wyprawie dotąd przyniósł
mu same rozczarowania: na początku to on spowolnił ekspedycję, bo wpadł
do dziury, z której nie potrafił samodzielnie się wydostać; to on nie
wiadomo jakim cudem połamał swój sztylet; i to on zostawił swój plecak z
prowiantem nie wiadomo gdzie, przez co musiał polegać na życzliwości
innych.
<br />
A teraz to on nie posłuchał rozkazu i okazało się, że zupełnie
niepotrzebnie, ponieważ pan Numrini'th radził sobie doskonale. Jakże
mogło nie być mu wstyd.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2017-12-05, 18:23<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Uspokój się. - parsknął Aldaren – Nie tak szybko z tym wychodzeniem...
Coś wymyślę. Najpierw skończę cię opatrywać, w przeciwnym wypadku
istotnie czeka cię zguba. Mamy jeszcze trochę czasu, więc daj mi
pomyśleć. Potrzebujemy planu.
<br />
Zwiadowca z pewnością nie należał do najlepszych uzdrowicieli, ale
naprawdę starał się jak mógł, zas pozostawienie kolca w skórze byłoby
idotyzmem w tym przypadku.
<br />
- Nie wykluczam tego, że pomogę ci wrócić do jaskini, jeśli tylko
przestaniesz panikować. Strach w niczym tu nie pomoże. - elf zaryzykował
spokojniejszy ton, podobny do tego, gdy drow próbował ułagodzić hallę –
Powiedz mi coś o sobie, hmm? Nie przedstawiliśmy się... - podszedł do
niego powoli i przykucnął, zasłaniając sobą odrobinę światła – Jestem
Aldaren Skell. Pilnuję tego lasu od wielu, wielu lat. Kapłani z
miasteczka śmieli się, że pod bramę podrzuciły mnie wilki... - zaczął
opowiadać swoją historię, odwracając uwagę księcia od tego, że powrócił
do opatrywania go – i od tamtej pory chyba tylko z wilkami wychodzą mi
jakieś negocjacje... - zażartował.
<br />
<br />
<br />
<br />
Numrini'th był wyraźnie zdziwiony tą poufałością. Każdy z jego
oddziału doskonale wiedział, że dla niego odległość dwóch kroków i tak
była odległością zbyt bliską, toteż, uściśnięty przez Istovina, był
gotów dać mu porządną reprymendę. Ostatecznie się wstrzymał, wysłuchując
przeprosin. Pojęcie troski nie było wśród drowów bardzo popularne.
Właściwie należało do żadkich. W warunkach takich jak te, gdy wybierali
się drużynowo na obce terytoria, powinno być więc raczej nagradzane niż
ganione. Vorn mógł nie przepadać za Istovinem, uważając go za
roztargnionego i nazbyt ekspresyjnego, jednak nie potrafił nie zauważyć,
że żołnierz był jedynym, który próbował go powstrzymać przed samotnym
wyruszeniem na poszukiwania księcia, i jedynym wystarczająco upartym, by
zignorować jego polecenie.
<br />
- To, co dzieje się w nadświecie, pozostanie w nadświecie... -
powiedział powoli, kręcąc głową do własnych myśli – Jeśli tylko
znajdziemy księcia i powrócimy na czas do domu.
<br />
Miał nadzieję, że dzięki takim warunkom Istovin weźmie się w garść i
będzie bardziej ostroźny, a przynajmniej nie będzie mu sprawiał więcej
problemów, ale nie mógł być tego pewien. Vorn nie był przekonany, czy
jego podwładny specjalnie próbował ściągać na siebie uwagę, czy po
prostu był jakiś pechowy; w obu jednak przypadkach miał teraz do
pilnowania dwóch młodzików zamiast jednego, w tym jednego bógowie wiedzą
gdzie, a drugiego samowolnego w bardzo niebezpieczny sposób.
<br />
- Nie bez powodu kazałem wam zostać w cieniu. - Vorn sięgnął do jego
szczęki i podniósł podbródek, zerkając na stan jego oczu – Tiir oślepia,
nawet wtedy, gdy nie przebywamy na zewnątrz. Nie ruszaj się.
<br />
Zdawało się, że Istovin nie poniósl żadnych nieodwaracalnych obrażeń.
Drowi dowódca sięgnął do pasa materiału obwiązanaego na nadgarsku,
identycznego, który miał na oczach. Dobrze, że wziął ze sobą jakiś
zapas, choć nie sądził, że będzie musiał go użyć. Nałożył opaskę
Istovinowi i związał sprawnie z tyłu, po czym naciągnął mu ponownie
kaptur, wcale niedelikatnym ruchem.
<br />
- Módl się, żebyśmy to przeżyli – warknął z irytacją – I trzymaj się blisko mnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-05, 19:51<br />
<hr />
<span class="postbody"> Drow<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>słuchał
słów obcego, przypatrując mu się podejrzliwie przymrużonymi i
załzawionymi ślepiami. Zapewne gdyby mógł zobaczyć elfa wyraźnie, byłby
przerażony, ale w tej chwili nieznajomy wydawał mu się zadziwiająco
podobny do niego samego. Widział jego uszy, może nieco bardziej
szpiczaste, ale całkiem podobne; i skórę, która wydawała się w tym
rażącym blasku jasnoszara. Obcy miał tylko dziwnie jasne oczy, jednak
przyjrzenie się im nie było w tej chwili możliwe; Nalagh'ar spuścił
głowę i znów zamknął powieki.
<br />
Byli podobni. Mówili niemal tym samym językiem. Czuł się trochę tak,
jakby spotkał po prostu członka innego, odległego plemienia, a nie
istotę z nadświatu.
<br />
Skóra piekła Nalagh'ara chyba jedynie z powodu tych przeklętych roślin.
Być może historie o palącym gorącu rzeczywiście były przekłamaniem.
Młody książę uspokoił się; spokój Aldarena musiał mu się w końcu
udzielić.
<br />
― Ja jestem Nalagh'ar Helvoavae z rodu Dryaalis, Trzeci Książę, syn
Ryldriirny Vicxyry Dryaalis ― przedstawił się cicho, ale bardziej niż
mówieniem o sobie zainteresowany był osobą Aldarena. Wypytał więc
dokładnie o to, czym są wilki, a potem zainteresowało go domostwo
obcego. ― I żyjecie w takim świetle? ― nie mógł się nadziwić. ― Te
wysokie rośliny wcale nie dają ciemności. Jak możecie nie oślepnąć?
<br />
Istovinowi<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>ulżyło.
Najbardziej interesowało go bezpieczeństwo pana Numrini'tha, który był
mu trochę jak ojciec. Miał go obok. Nie musiał się na razie martwić.
<br />
Jego zainteresowanie starszym elfem zaczęło się od sytuacji, której
Numrini'th pewnie już nie pamiętał: wiele lat wcześniej pewien bardzo
młody rekrut został przyłapany na kradzieży kosztowności z komnat
jednego z dowódców, za co Opiekunowie chcieli go usunąć z Akademii
Bitewnej. Nieletnie sieroty, które wydalano z Akademii, zwykle czekał
nieciekawy los; często kończyły na arenie jako pożywka dla drapieżników i
mało która z nich dożywała dorosłości. To Numrini'th, choć nie miał w
tym żadnego interesu, jako jeden z nielicznych na Procesie Istovina
wstawił się za przestraszonym, skruszonym chłopakiem, ratując go przed
nieuchronną, zdawałoby się, karą. Niewielu drowów miało tyle szczęścia.
Istovin dostał wielką szansę i od tamtego czasu bardzo się zmienił.
Nigdy nie sięgnął już po cudzą własność. Zawsze starał się postępować
wzorowo, a na Numrini'tha spoglądał jak na ideał. Litość czy
wyrozumiałość wśród drowów były czymś zupełnie niespotykanym. Dowódca
niezwykle zaimponował młodzieńcowi, kiedy przeciwstawił się utartym
wzorcom zachowań.
<br />
Ale to było dawno, dawno temu. Od tego czasu Numrini'th pewnie ocalił w
podobnie szlachetny sposób wiele innych osób. Istovin nie był dla niego
nikim szczególnym.
<br />
― Dziękuję. Będę ostrożny. Nie zawiodę ― obiecał i przysiadł pod
ścianą. Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Dopiero, gdy
Numrini'th wyciągnął suchy prowiant, chcąc się posilić, młodzieniec
odezwał się ponownie, trochę nieśmiało. ― Przepraszam, czy… ma pan może
trochę więcej jedzenia?
<br />
Kiedy dowódca zapytał o jego własny prowiant, Istovin skłamał, że zostawił plecak w grocie.
<br />
Właściwie nie było to do końca kłamstwo. Ostatecznie zgubił go gdzieś w tunelu, który był częścią groty.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2017-12-05, 21:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Aldaren
skończył już wcierać maść i dał Nalagh'arowi do wypicia pół fiolki
mikstury, po czym kazał chwilę odpocząć, samemu wychodząc przed
jaskinię, by upewnić się, że jaguar tym razem nie wróci przed czasem. Po
tym, jak opowiedział drowowi, że na powierzchni wszystko żyje dzięki
światłu, i że słońce jest podstawą ich przetrwania, sam zaczął wypytywać
przybysza o ich wierzenia i o kulturę, nie dowierzając, jak można żyć w
ciemnościach.
<br />
- Może i nie widzimy najgorzej w półmroku, ale przy braku
jakiegokolwiek oświetlenia raczej żaden z nas nie potrafiłby przeżyć...
Kiedy ludzie złapią jednego z nas i przetrzymują za długo w celi, bez
dostępu do słońca, w najlepszym wypadku kończy się to chorobą
psychiczną. - powiedział cicho. - Las jest naszym domem. Nie wyobrażam
sobie życia ograniczonego kamiennymi ścianami... Naprawdę macie u siebie
świecące grzyby? - dopytywał w najlepsze Nalagh'ara, nie mniej
zainteresowany obcym światem co drow.
<br />
<br />
<br />
Vorn po wyjaśnieniach Istovina siłował się dłuższą chwilę z tym, by go
nie strofować. Zapominanie o zabieraniu zapasów był kardynalnym błędem
przy każdych podróżach, nie tylko tych poważnych, jak ta, ale i
krótszych, w nieprzyjazne tereny. Ale odpuścił, ponownie. Przecież
chłopak nie zrobił tego specjalnie. To było tylko niedoświadczenie i
nadmiar emocji, a Vorn pamiętał, że za młodu potrafił zachowywać się
równie nieodpowiedzialnie jak on.
<br />
- Proszę – wychylił się z miejsca, by podać mu część swoich racji
żywnościowych – Na przyszłość bądź jednak bardziej zapobiegawczy.
Jesteśmy na obcym terenie i ciężko będzie pozyskać tu jakiekolwiek
zapasy bez rozeznania, co nie jest trujące. - w podziemiach większość
składników w mniejszy lub większy sposób była odurzająca lub wręcz
trująca bez odpowiedniego przygotowania, i Vorn wychodził z założenia,
że na powierzchni jest tak samo jak u nich – Przed odnalezieniem cię,
zobaczyłem obce ślady – zmienił nagle temat – Jest tu ktoś jeszcze
oprócz nas, i nie mówię o zagubionym księciu. Niektóre z tych stworzeń,
które nas zaatakowały, miały na sobie skórzane uprzęże. Widziałem też
błysk stali spomiędzy roślin. Musi tu mieszkać jakaś rasa myśląca. -
powiedział poważnie, posilając się – Powinniśmy jak najszybciej znaleźć
księcia i wynosić się stąd. Zrobiliśmy już za dużo hałasu.
<br />
Odruchowo podrapał się po udzie, zauważając płytkie rozcięcie w
materiale spodni. Coś jakby go swędziało, ale Vorn całkowicie to
zignorował. W trakcie poszukiwań księcia nawet nie zauważył, że któraś z
jadowitych roślin jednak go smagnęła. Choć wydały mu się podejrzane i
nie przeszedł przez środek, mógł jakiejś nie dostrzec, gdy szukał drogi
obejścia.
<br />
- Poczekamy tu, aby upał trochę minął, ale musimy wyruszyć przed
zakończeniem Tiir. - zdecydował. - Jak z twoim wzrokiem, Istovinie?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-05, 22:50<br />
<hr />
<span class="postbody"> Drow<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>opowiedział
nieznajomemu o swoim świecie, ale nie opisał zbyt wielu szczegółów.
Wyjaśnił, że żyją w ciemnościach, gdzie jedyne światło pochodzi z
wnętrza grzybów, jezior lawy i kryształów, ale szybko milkł, kiedy
Aldaren próbował dowiedzieć się czegoś o ich kulturze i zwyczajach.
<br />
― Tak, używamy ich w naszych domach zamiast ognia, który jest
niebezpieczny i powoduje duchotę ― odpowiedział i objął się ramionami,
kiedy już został prowizorycznie opatrzony. ― Wybacz, ale odkąd
powiedziałeś mi o tym zwierzęciu, odczuwam niepokój. Chyba chciałbym
spróbować się stąd wydostać.
<br />
Przejęty był bardziej dziką bestią niż swoimi obrażeniami. Nie wydawały
mu się poważne teraz, kiedy już zajął się nimi ktoś, kto powinien się na
tym znać. Marzył jedynie o tym, by wrócić do towarzyszy w ciemnej,
bezpiecznej grocie i w końcu przyjrzeć się temu osobnikowi. Może mogliby
go zabrać ze sobą jako trofeum? Królowa Matka z pewnością chętnie
zobaczyłaby na własne oczy, że wcale nie różnią się tak bardzo.
<br />
Z drugiej strony jeżeli ci elfowie naprawdę tracili zmysły, jeśli zbyt
długo przebywali w ciemnościach, wyprawa w głąb ziemi byłaby
prawdopodobnie ostatnią w życiu Aldarena, a po łaskawości, jaką mu
okazał, książę nie był wcale skory, by skazać go na taki los.
<br />
Może tylko mu się przyjrzą i puszczą go wolno; a może złapią jakiegoś innego? To na pewno nie jedyny.
<br />
Istovin<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>uśmiechnął się lekko i machnął niedbale smukłą dłonią.
<br />
― Wszystko w porządku. Oczy trochę mnie bolą, ale w porę skryłem się w mroku.
<br />
Nie zwrócił uwagi na rany mężczyzny. Nie przyszłoby mu teraz do głowy,
że ktoś taki jak Vorn mógłby zostać pokonany przez jakieś rośliny.
Trzeba byłoby potężnych ran, by pokonać takiego drowa jak ten, prawda?
<br />
Chrupał twarde, drowie pieczywo i chociaż nie najadł się do syta, nie
mógł i nie śmiał prosić o więcej. Trzeba było oszczędzać żywność.
<br />
Był zmęczony, a ponieważ na czas Tiir musieli pozostać w grocie, to ułożył się w kącie na swojej szacie, mrugając ospale.
<br />
― Chce pan odpocząć? ― zapytał jednak, ponieważ Vorn także wyglądał na
zmęczonego. On był ważniejszy. Drowy były pragmatyczne. W razie
kataklizmów nigdy nie ratowano jednostek słabych. Stawiano na silne
dorosłe samice i dopiero w drugiej kolejności na najpotężniejszych
samców. Ważniejsze było, aby wyspał się pan Numrini'th, bo to on był
silniejszy i bardziej przydatny społeczności. Nikt by tego nie
zakwestionował. ― Mogę popilnować wyjścia.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2017-12-06, 00:50<br />
<hr />
<span class="postbody">-
W porządku, mam plan – odparł Aldaren – zamkniesz oczy i nałożysz
kaptur, dam ci jeszcze swoją chustę, żeby nie dotarło do ciebie światło,
i będę cię prowadzić do twojej jaskini. Dzień jest dość spokojny, nie
widzę zagrożeń burzy. Nie powinniśmy mieć problemów. Zawołam swojego
wilka, żeby odganiał dzikie zwierzęta. O ile nie wpadniemy akurat na
jaguara, damy sobie radę.
<br />
Zwiadowca uznał, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Zwróci księcia
jego rasie, nie wywoła zbędnych sporów i poradzi, by nie wychodzili
więcej na powierzchnię. Nie przyszło mu do głowy, że drowy biorą jeńców,
więc czuł się bardzo odważnie. Może nawet lekkomyślnie, ale taką już
miał naturę, że kusił los.
<br />
- Rozumiem, że zwykle śpicie, kiedy jest ,,Tiir”? - upewnił się – kiedy
pomogę ci wrócić, muszę odnaleźć resztę drużyny i zakazać im was
szukać. Myślę, że nie chcieliby dać wam wrócić – zmartwił się – bardzo
wierzą w zabobony. Mają twoją rasę jako posłańców boga zła – skrzywił
się na myśl o takiej głupocie – Będzie lepiej dla wszystkich, jeśli się
więcej nie spotkamy.
<br />
<br />
<br />
- Prześpisz się pierwszy – powiedział Numrini'th, walcząc w własną
ospałością, której z pewnością nie powinien czuć po tak krótkim czasie,
gdy normalnie mógł przetrzymać bez snu kilka dób – Dwie godziny ty, dwie
godziny ja. W międzyczasie upewnię się, że to bezpieczne miejsce –
oświadczył, utrzymując stałą czujność przez wzgląd na nieznanych wrogów.
Przez myśl mu nie przeszło, że to trucizna rośliny wywoływała ciągle
zmęczenie – Mam wrażenie, że Tiir potrafi mącić w głowie – podzielił się
przypuszczeniami z wojownikiem, gdyż od czasu do czasu nieco ćmiło go w
skroniach – Kiedy odpoczniemy, powinno być już chłodniej. Łatwiej
będzie stąd wyjść. - rozplanował na głos działanie.
<br />
Kiedy Istovin zasnął, Vorn zbliżył się ku światłu. Wyciągnął na moment
dłoń poza jaskinię, po czym schował ją szybko, sprawdzając temperaturę
na zewnątrz. Zdawało mu się, że jest dużo cieplej niż było, choć
przecież cień powinien zachowywać chłód... Zmarszczył brwi, czując w
końcu nieprzyjemne ciągniecie w okolicach uda.
<br />
Zwrócił uwagę na opuchliznę. Była podejrzana, więc przelał ranę
alkoholem, klnąc przy tym bezgłośnie. Choć nie sądził, by było to
cokolwiek poważnego, było po prostu uciążliwe. Vorn przeżył wiele wojen i
potyczek, i nie przeszło mu przez myśl, że mogłoby go zmóc coś takiego.
Pół godziny później w ogóle zapomniał o sprawie. Drow miał wysoki próg
bólu i był daleki od chęci przyznawania komukolwiek, ze coś mu może
dolegać.
<br />
Po dwóch ustalonych godzinach obudził Istovina. Co jakiś czas
rozmasowywał sobie skronie, próbując przegonić nagłe zamglenia przed
oczami.
<br />
- Zmiana warty – oświadczył, szturchając go lekko w ramię. Kiedy drow
się obudził, Numrini'th przeszedł na drugą stronę jaskini, by zająć tam
swoje miejsce. - Gdyby działo się coś niepokojącego, obudź mnie
natychmiast – dodał, czując jak kleją mu się oczy. Ziewnął przeciągle i
podłożył sobie zwinięty płaszcz pod głowę.
<br />
Było mu zdecydowanie za gorąco.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-06, 01:20<br />
<hr />
<span class="postbody"> Książę pokiwał ze zrozumieniem głową.<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Rzeczywiście,
ich rasy jeszcze się nie znały, a już nie darzyły się sympatią. Gdyby
spotkali się w innych okolicznościach, Nalagh'ar pewnie nie dałby nawet
obcemu dojść do słowa, od razu atakując z zamiarem obezwładnienia lub
odebrania życia. Nie wiedział, co powstrzymało Aldarena przed tym samym.
Jeżeli tylko to, że Nalagh'ar uratował nieszczęsną halę, to młodzieniec
mógł mówić o dużym szczęściu.
<br />
― Dobrze. Nie traćmy czasu ― zadecydował.
<br />
Zakładając, że historia o lamparcie była prawdziwa, nie miał innego
wyjścia niż zaufać intruzowi i pozwolić się wyprowadzić na światło.
Szaty powinny ochronić jego skórę. Pewnie nie byli daleko od groty.
Nalagh'ar nawet nie wiedział, jak daleką przebył drogę, kiedy uciekał w
popłochu przed wilkami.
<br />
Wyprostował się, gotów do drogi. Przysłaniał oczy dłonią.
<br />
― Jeżeli zabronisz nas szukać, to i ja postaram się, aby moi ludzie więcej cię nie niepokoili. To rozsądny układ.
<br />
Wprawdzie nie miał większego wpływu na decyzje Królowej, ale ten elf nie musiał tego wiedzieć.
<br />
Książę chciał tylko wrócić do swoich i odzyskać kontrolę nad sytuacją.
Dobro tej obcej rasy nie było dla niego zbyt ważne, choć pewnie gdyby
zależało to od niego, po tej nieprzyjemnej przygodzie zrezygnowałby z
dalszych wypraw do nadświata, a zamiast tego zadbał o to, by żaden obcy
nie wdarł się na ich tereny tak, jak zrobili to oni.
<br />
Istovin spał krótko, ale dość,<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>by
po przebudzeniu móc należycie skupić się na stróżowaniu. Podniósł się,
za pozwoleniem napił z bukłaka i przemył twarz odrobiną wody, a potem
stanął w ciemności niedaleko wyjścia. Co jakiś czas przechadzał się po
jaskini, żeby stagnacja nie wprawiła go na powrót w nieodpartą senność.
Na początku nic się nie działo. W jaskini było bardzo spokojnie, a na
zewnątrz nie było słychać żadnych dźwięków, które mogłyby zaniepokoić.
Wychylał się co jakiś czas, wypatrując głównie myślących istot, których
tak się obawiali, ale pomimo chroniącej oczy osłony żadnej nie zobaczył.
Być może też poszły poszukać schronienia przed gorącem, a może wciąż
czaiły się w zaroślach, demoniczne i odporne na żar, a on nie mógł ich
dojrzeć, bo jego wzrok nie radził sobie wobec takiej jasności.
<br />
Wolał to pierwsze założenie.
<br />
Ostatecznie nie intruzi, tylko przyspieszony oddech śpiącego dowódcy
zaniepokoił Istovina. Młody elf, gdy tylko usłyszał, że pan Numrini'th
ciężko dyszy, zbliżył się do niego i zauważył, że mężczyzna jest cały
zlany potem. To nie było normalne. Ostrożnie dotknął jego policzka,
chcąc go obudzić, a wtedy poczuł, że jest cały rozpalony.
<br />
― Panie Numrini'th ― powiedział do niego głośno, a kiedy to nie
poskutkowało, złapał dowódcę za ramiona i potrząsnął nim. ― Proszę się
obudzić. Panie Numrini'th!
<br />
Drow otworzył oczy, ale ich spojrzenie zatrwożyło Istovina jeszcze bardziej – roziskrzone, półprzytomne, nieobecne.
<br />
― Panie Numrini'th, co się stało? ― zapytał bezradnie, w lekkiej panice.
<br />
Potem zaczął sobie przypominać, jak się walczy z gorączką. Rzucił się w
stronę rzeczy starszego drowa, wyciągnął bukłak i wrócił z nim do
mężczyzny. Woda była dość chłodna, jak i wnętrze groty; wlał płyn do ust
drowa i zwilżył mu twarz.
<br />
To jednak było za mało i dobrze o tym wiedział. Ale co spowodowało tę gorączkę?
<br />
Dobrą chwilę zajęło mu odkrycie rany na udzie mężczyzny. Gdy tylko na nią spojrzał, poczuł mdłości.
<br />
Coś musiało go ukąsić i zatruć. Oto, co się stało.
<br />
― Och, nie. Nie może pan chorować ― wydusił. ― Nie tutaj. Słyszy mnie pan? Och, na boginie. Co mam teraz zrobić?
<br />
Rozejrzał się niespokojnie, a potem pochylił się nad raną.
<br />
Może powinien ją wyparzyć? Może to pomoże? Często robiono tak przy
zakażeniach. Ale jak i z czego w wilgotnej jaskini wzniecić ogień?
<br />
Będzie musiał wyjść na zewnątrz i stawić czoła Tiir. Nie było innego wyjścia.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2017-12-06, 02:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Aldaren
i Nalagh'ar ruszyli wzdłuż skalistego pasma, trzymając się cienia gór.
Wilk krążył gdzieś wokół, ujadając co jakiś czas. Wywiązywał się z
zadania.
<br />
Mieli jednak dużo drogi przed sobą, a droga nie była pozbawiona przeszkód.
<br />
Co gorsza, Aldaren wiedział, że gdzieś w pobliżu znajdują się jego
kompani, którzy przeszukiwali teren zarówno przez drowy, jak i przez to,
że zniknął z posterunku. Nie podzielił się tym z księciem, nie chcąc
ponownie go straszyć. Ale porównując jaguara do zwiadowców, zwiadowcy
byli teraz o wiele gorszą opcją.
<br />
<br />
<br />
Numrini'th skupił się na hałaśliwych dźwiękach, dopiero po dłuższej
chwili wychwytując poszczególne słowa. Czuł, że ogarnęła go gorączka.
Logiczne myślenie przychodziło z trudem, ale spróbował opanować ból i
wrócić do trzeźwości. Woda mu trochę pomogła.
<br />
Nadal widział jak przez mgłę.
<br />
- Istovinie... - szepnął, unosząc dłoń do czoła i krzywiąc przez
głośność, choć drow przecież wcale nie krzyczał – Ciszej, proszę...
<br />
Z trudem uniósł się na przedramieniu, zadrżał. Usiadł powoli,
wspierając się plecami o ścianę, opierając skroń o kawałek zimnego
kamienia. Szumiało mu w uszach, ale to nie był wystarczający powód, by
Vorn odpuścił swoje poszukiwania. Choćby miał szukać księcia na
klęczkach, był wystarczająco zdeterminowany, aby to zrobić.
<br />
- Podałbyś mi moją torbę? - spytał, daleki teraz od rzucania rozkazów.
Kiedy Istovin przysunął mu ją do rąk, Vorn zaczął mozolnie szukać jednej
z fiolek, ale nie rozróżniał kolorów. Zrezygnował, kiedy jego palce
omsknęły się na jednej i wypuściły ją spowrotem – Kwas. Szukam kwasu. <span style="font-style: italic;">Eiurewir</span>, ten fioletowy... -spróbował wyjaśnić – Wypalę ranę. Nie mamy czasu na takie głupoty...
<br />
Oddychał ciężko, powoli. Nie było mu łatwo siedzieć, ale miał jeszcze
bardziej dalekosiężne plany. Wymacał drzewce włóczni, którą wcześniej
nosił na plecach i wsparł się o nią, walcząc o zachowanie pionu. Nie
chciał pokładać się przypadkiem na przełożonym – ich rasa unikała
bliskości, i tego jeszcze brakowało, by dowódca jego pokroju miał sobie
pozwolić na takie odstępstwa od normy. Dopóki mógł myśleć, mógł działać.
I chciał działać samodzielnie. Na tyle, ile potrafił.
<br />
Nie przyszło mu do głowy, że Istovin naprawdę mógł się o niego troszczyć, nie jedynie przez wzgląd na swoje obowiązki.
<br />
Wyciągnął nóż i oddarł kawałek zbędnej tkaniny z uda, żeby odsłonić
ranę. Naprawdę był gotów przypalić ją kwasem i ruszyć dalej. I naprawdę
chciał tak zrobić.
<br />
- Jeśli to nie pomoże... Wrócimy do jaskini. Nie wolno wam się
rozdzielać w tym dziwnym świecie. Teraz już to wiem. Poślę jednego z was
do Królestwa, a reszta wznowi poszukiwania. - Vorn chwycił Istovina za
ramię, jakby to co mówił, było najważniejsza rzeczą pod słońcem – Ze mną
czy bez, odnalezienie księcia to priorytet. Czy to jasne? - powiedział z
naciskiem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2017-12-07, 21:14<br />
<hr />
<span class="postbody"> Aldaren<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>musiał
prowadzić Nalagh'ara. Na początku tylko trzymał go za przegub, ale
szybko okazało się, że, aby mogli poruszać się szybciej, musi go jeszcze
objąć. Taka bliskość wprawiała księcia w rozdrażnienie, ale i pewne
zakłopotanie. Dla drowów nie była naturalna. Nawet w takiej sytuacji
prawdopodobnie żaden z pobratymców Nalagh'ara nie odważyłby się na taką
poufałość.
<br />
Szli jednak przed siebie. Młodzieniec potykał się o korzenie i inne
przeszkody, do których był nieprzywykły. Aldaren umiejętnie wiódł go
między trującymi pnączami, unikając przeszkód. Mógłby zaprowadzić drowa
wszędzie; ten i tak nie widział, dokąd idą.
<br />
Słońce nie spaliło jego skóry. Po jakimś czasie książę odważył się
wysunąć z rękawa dłoń. Było bardzo ciepło, ale nie czuł bólu, nie stanął
w płomieniach. Legendy nie mówiły prawdy, nie na temat ognia, który
trawił ciała drowów wychodzących na światło Tiir.
<br />
Nie mógł jednak otworzyć oczu. Miał je zresztą przewiązane pasem materiału, przez który nic by nie zobaczył.
<br />
― Na pewno prowadzisz mnie we właściwe miejsce, obcy? ― zapytał
nieufnie. ― Pamiętaj, że mam wielu braci, którzy będą chcieli mnie
odszukać, jeśli mnie okłamałeś.
<br />
Czuł się jednak dość bezpiecznie. Książę Nalagh'ar nie został nigdy
przez nikogo okłamany. Nikt nie śmiał tego zrobić. Obcy nie wydawał się
nieprzyjazny. Jego intencje były chyba dobre. Obejmował go
niepotrzebnie, ale troskliwie, i od czasu do czasu – Nalagh'ar to czuł –
nie pozwalał się zsunąć kapturowi.
<br />
Nie traktował drowa jak więźnia.
<br />
Istovin<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>uśmiechnął się gorzko.
<br />
― Bez pana, panie Numrini'th, nigdzie się nie ruszę.
<br />
Rzucił się w stronę rzeczy elfa, wysypał z jego sakwy wszystko, co się w
niej znajdowało, i odnalazł buteleczkę z kwasem. Jakie to szczęście, że
Vorn miał ją przy sobie.
<br />
― Ja to zrobię, panie Numrini'th ― powiedział do mężczyzy, gdy ten
chciał mu zabrać kwas. Wyciągnął niewielki nóż i ostrożnie oblał ostrze
kwasem, który z pewnością zadziałał na nie jak wysoka temperatura.
Przysunął się bardzo blisko, odchylił materiał; kropelka kapnęła na
skórę Vorna, wypalając w niej dziurę.
<br />
― Przepraszam ― syknął Istovin; to jego niezdarność spowodowała
dodatkowy ból i pozostawi bliznę. ― Tak bardzo przepraszam, panie
Numrini'th.
<br />
Pochylił się nisko. Mimo wszystko nie pozwolił odebrać sobie noża.
<br />
― Nie, pan jest zbyt słaby. Zrobię to. Uwaga…
<br />
Jednym, zaskakująco zdecydowanym ruchem wsunął ostrze w rankę.
Towarzyszył temu donośny syk, a w górę wzleciał niewielki kłąb dymu. W
powietrzu rozniósł się zapach przypalonej skóry. Nawet ktoś tak potężny i
wyszkolony jak Vorn nie był w stanie powstrzymać naturalnych reakcji na
ogromny ból.
<br />
― Już! ― Istovin cofnął szybko nóż i odrzucił go na skały. ― Już, teraz wszystko będzie w porządku, na pewno będzie.
<br />
A jednak nie był tego pewien. Pan Numrini'th był bardzo blady, a każda
jego żyła mocno odznaczała się pod niemal przezroczystą skórą. Ręce mu
drżały. Okropnie było widzieć kogoś tak silnego w tak niegodnym, miernym
stanie.
<br />
― Mimo wszystko nie możemy tu zostać ― zadecydował w sekundy Istovin. ―
Proszę oszczędzać siły i nie zamykać oczu. Wyruszymy, gdy tylko zrobi
się trochę ciemniej. Woda.
<br />
Podał elfowi bukłak i usiadł w niewielkiej odległości od niego. Dotknął troskliwie jego czoła, własną dłonią starł z niego pot.
<br />
― I proszę nie martwić się o księcia. Jest silny. Z pewnością przeżył
i, gdziekolwiek jest, znajdzie sposób, by wrócić do Groty.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2018-02-23, 01:38<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Na pewno. Nie zamierzam cię okłamywać. Zresztą, moja rasa nie lubi
kłamać. W przeciwieństwie do ludzi, podobno – zaśmiał się – Ci zmyślają
akurat non stop.
<br />
Prawdą było, że Aldaren był daleki od okłamywania księcia. Prędzej był
gotów nie powiedzieć całej prawdy swoim zwiadowcom, dla ich własnego
bezpieczeństwa. - Nie obawiaj się, wiem dokąd iść. Już niedługo będziesz
ze swoimi braćmi, i wszyscy zapomną o całej sprawie, nie mylę się? -
dopytał z naciskiem, jakby odpowiedź mogła być tylko jedna i twierdząca –
Nikt tutaj nie chce problemów. Uwierz mi na słowo, od wieków żyjemy w
pokoju, i chcemy, aby tak właśnie pozostało, książę.
<br />
<br />
<br />
<br />
Po przyłożeniu ostrza do miejsca zakażenia dowódca był bardzo daleki od
zachowania ciszy. Mógł się założyć, że usłyszał go cały las, a w
najlepszym wypadku co najmniej połowa. Ale potem było już nieco lepiej,
lżej.
<br />
Vorn docenił trzeźwość i zaskakująca logikę działania Istovina. Sam
nieco się zagubił, zapędzając w zbyt dalekie plany, nie bacząc na to, co
działo się w obecnej chwili. Przez plany właśnie, i nieostrożność
działania; zbyt małe rozeznanie terenu, roślinności i stworzeń z
powierzchni – doprowadził do tej ciężkiej sytuacji. Był zbyt pewny
siebie, zbyt ufny we własne możliwości, a to szybko zwróciło się
przeciwko niemu. Lata doświadczenia okazały się niewystarczające, i
powinien był zachować dużo większą ostrożność w działaniu. Nawet
teraz,gdy próbował przekonać Istovina do swojego planu, ponownie
przecenił swoje możliwości i kolejne chwile gorączki bardzo dobitnie
uświadomiły mu to, że priorytetem był nie książę, a jego własne
przeżycie- jeśli miał spowrotem zaprowadzić swój oddział do Królowej- bo
za to właśnie był odpowiedzialny przede wszystkim. Nierozsądnym byłoby
teraz rozpatrywać co będzie, jeśli wrócą bez księcia (oczywistością
było, że wszyscy mogli zostać ukarani śmiercią) a dużo bardziej
rozważnym posunięciem wydawało się właśnie opuścić nieznany teren i
oszczędzić siły na chwilę obecną.
<br />
- Dziękuję ci. - powiedział Numrini'th na tyle trzeźwo, na ile był w
stanie. Był zaskoczony tym, że jego podwładny wykazał wobec niego
opiekuńcze zachowanie. To było niespotykane wśród drowów- taka troska o
drugą osobę. Było tak niespotykane, jak brylant zatopiony w oceanie,
toteż Vorn nie miał pojęcia, co więcej mógłby powiedzieć, żeby nie
zabrzmiało to banalnie lub protekcjonalnie. - Masz rację. Wybacz,
zapędziłem się w tych rozkazach. To tylko moja nieuwaga sprawiła, że
osłabiłem nasz oddział. - mówił cicho, nie podnosząc głosu, bo i nawet
nie miał na to siły. Bladość nie schodziła z jego skóry, ale
przynajmniej nie targały nim już tak silne dreszcze, jak poprzednio.
Czuł się wycieńczony, i jego świadomość odpływała w sen, ale zgodnie z
instrukcjami Istovina nie poddał się temu. Wypił kilka łyków wody, która
otrzeźwiła go nieco i pozwoliła nawet na krótką chwilę zafrasowania,
gdy dotarło do niego z opóźnieniem, że Istovin nie odsunął się, a co
więcej, zdawał się zmartwiony jego stanem.
<br />
Troska, opiekuńczość? To było obce drowiej rasie. W tym świecie każdy
walczył o swoje, a życie było bezwzględne i okrutne, tak samo jak
mroczne elfy. Ale nie Vorn. I nie Istovin, najwyraźniej. Vorn dotąd nie
sądził, że jest jakiś inny mroczny elf, który odstaje pod tym względem
od reszty społeczności.
<br />
- Przepraszam za to, że nie przewidziałem takiej sytuacji. Świetnie się
spisałeś. - dodał cieplejszym tonem, i przez jego usta przebiegł na
moment cień uśmiechu – Cieszę się, że jesteśmy razem w drużynie. Wątpię,
bym poradził sobie bez twojej pomocy. - powiedział, oddając mu bukłak.
Był nieco zakłopotany tym, że młodszy drow troszczył się o niego, bo
zwykle to on troszczył się o innych. Nigdy na odwrót.
<br />
Sięgnął do jego ręki. Oddał mu bukłak, zaciskając na moment palce na
jego dłoni. Na ułamek sekundy, co i tak było uznawane wśród ich rasy za
nadzwyczajną poufałość.
<br />
- Powiedz mi... - zaczął, usilnie próbując coś sobie przypomnieć -
Spotkaliśmy się już wcześniej, prawda? Dużo, dużo wcześniej... Kiedyś.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-02-23, 02:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Książę i nieznajomy szli dość długo;<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>Nalagh'ar
nie miał pojęcia, że tak bardzo oddalił się od groty. Na szczęście
trafił na uczciwego przewodnika i po jakimś czasie usłyszał, że dotarli
na miejsce. Z dali usłyszał prychanie jaszczurów – mógł podejrzewać, że
stoją nieopodal wejścia do groty.
<br />
― Doskonale. Wejdziesz ze mną? Chcę, aby moi przyjaciele cię
zobaczyli. Nie uwierzą mi, jeżeli nie zobaczą. Tylko na chwilę. ―
Zacisnął chude palce na ciepłej dłoni obcego elfa. ― Proszę, inaczej
cała ta wyprawa pójdzie na marne.
<br />
<br />
Istovin usiadł pod ścianą groty tak, aby mężczyzna mógł położyć głowę na
jego udach. Poprosił go, by to zrobił. Chciał być blisko, czuć każdy
jego oddech własnym ciałem; tak będzie bezpieczniej, bo od razu zauważy,
jeśli stan Vorna się pogorszy. Bardzo… zdziwił się, kiedy dowódca zadał
to pytanie. Naprawdę nie sądził, aby go pamiętał. Nie był przecież
nikim szczególnym – marnym złodziejem, dzieciakiem, któremu Numrini'th
wspaniałomyślnie ofiarował drugą szansę. Szansę, która została w pełni
wykorzystana.
<br />
― Tak, spotkaliśmy. Nie sądziłem, że będzie pan pamiętał. Miałem
proces za kradzież. Chcieli mnie usunąć z Akademii. Pan się za mną
wstawił. Tylko dzięki panu jestem tym, kim jestem. Inaczej pewnie bym
już nie żył, lub żyłbym, ale na pewno nie tak, jak teraz. Akademia była
moją jedyną szansą na godne życie. Ocaliłeś mnie. ― Przeszedł nagle na
bardziej poufałą formę, wpatrując się w twarz mężczyzny dziwnie
roziskrzonym wzrokiem. ― A teraz ja ocalę ciebie.
<br />
Uśmiechnął się odrobinę sztywno.
<br />
― I księcia. Ale… to ty jesteś dla mnie najważniejszy. Zawsze chciałem
ci to powiedzieć. Nie miałbym śmiałości, gdyby nie to, że w tej
gorączce zapewne niewiele jesteś w stanie zapamiętać.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2018-02-23, 03:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Aldaren
zawahał się na moment. Naprawdę powinien już wracać. Słyszał
nawoływanie wilków i był pewien, że jego drużyna się niecierpliwi i
niepokoi. Ale zgodził się, przełamując własny opór. Przecież jako jedyny
nie wierzył w opowieści o bogu zła i mrocznych demonach z czeluści
ziemi. Książę wydawał się być normalnym elfem – o innym odcieniu skóry -
takim jak Aldaren i wszyscy w jego wiosce. Więc nie powinien się
martwić, prawda? Odpowiedział uściskiem na uścisk dłoni.
<br />
- W porządku. Ale zaraz potem będę musiał wrócić, dobrze? Moi przyjaciele pewnie się już martwią.
<br />
Wszedł do cienia za Księciem, gotów ostatecznie przekonać się na własne
oczy, że mityczne potwory, którymi straszono jego rasę, nie mają racji
bytu.
<br />
<br />
<br />
Prośba Istovina szybko zyskała akceptację. Vorn był daleki od chęci
utrzymania standardowych procedur odległości. W zasadzie zawsze go one
męczyły. A teraz naprawdę chciał być bliżej młodszego drowa, chociaż
przez krótką chwilę. Nie dlatego, że miał dreszcze, bardziej z tego
powodu, że Istovin próbował się nim opiekować, a to zachowanie było
ewenementem samym w sobie i Vorn nie sądził, że spotka kiedykolwiek taką
osobę.
<br />
- Tak, pewnie tak... - przyznał mało trzeźwo, bo rzeczywiście miał
wysoką temperaturę, co za tym szło, mógł mieć również majaki – Pewnie
nie będę pamiętać... Chociaż chciałbym, naprawdę. - przyznał szczerze –
Miałem już wrażenie, że poznaliśmy się dawno, i teraz pamiętam... -
pozwolił sobie poczuć ciepło bijące od drugiego ciała, w podświadomy
sposób lgnąc do zupełnie innej formy bliskości, niż było to zwyczajowe u
drowów, do ciepła emocjonalnego – Pamiętam, jak byłeś młodszy. Pamiętam
tą rozprawę. Nie mogłem pozwolić, żeby cię skazali. Widziałem coś w
tobie... - westchnął miękko i posłał mu wyraźniejszy uśmiech, choć
wyraźnie tracił wątek – Cieszę się, że zaszedłeś tak daleko.
<br />
To było takie inne, odmienne, spoglądać w tak pojaśniałe spojrzenie
kogoś swojej rasy. Takie, w którym nie było fałszu i nienawiści, tak
zaskakująco czyste i ciepłe w swym wyrazie.
<br />
- Najpierw uratujesz mnie, a potem księcia... - bezwiednie powtórzył
jego słowa – Istovinie. - wypowiedział jego imię głosem, w którym kryła
się duma – Mam nadzieję, że osiągniesz więcej niż ja w twoim wieku.
<br />
To nie była do końca ,,ojcowska” duma. Może Vorn zwyczajnie majaczył.
Niemniej jednak, cieszył się z tego, że Istovin potrafił o siebie
zadbać, i że dawał sobie radę w tym okrutnym świecie, pomimo trudnej
przeszłości.
<br />
- Masz takie piękne spojrzenie. - powiedział nagle – Nigdy wcześniej
nikt tak na mnie nie patrzył. To zupełnie dziwne... że nie zauważyłem
tego wcześniej. - mówił cicho, mając spokój w głosie. W pełnym skupieniu
wyciągnął do jego twarzy chłodne palce i odgarnął mu opadające włosy za
ucho, jakby była to teraz najważniejsza rzecz pod słońcem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-02-23, 03:48<br />
<hr />
<span class="postbody"> Kiedy tylko<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>książę
poczuł, że jest ciemno; kiedy wyczuł znajomy zapach braci i usłyszał
ich głosy, wówczas zerwał z twarzy kaptur i przepaskę.
<br />
Wciągnął Aldarena głębiej w ciemność i popatrzył na niego rozszerzonymi oczami, wreszcie zdolny dostrzec go w pełnej krasie.
<br />
Serce zabiło mu szybciej. Był jeszcze bardziej inny niż drow się tego
spodziewał. Poczuł się nagle dziwnie zdruzgotany tym, że się dotykają,
że… tak dziwna istota i on… weszli w kontakt, porozumieli się.
<br />
― Chodź ― powiedział, paradoksalnie zaciskając palce mocniej na jego przegubie.
<br />
Wprowadził elfa w gęstniejący mrok, w wypełnioną podnieconymi szeptami pieczarę.
<br />
W ciemności Aldaren dostrzegł tylko zarysy otaczających ich ciemnych sylwetek. Poczuł na podgardlu ostrze.
<br />
― Bracia ― Nalagh'ar uśmiechnął się oszczędnie ― spokojnie. Jak
widzicie, jestem cały i zdrów. To tubylec, którego napotkałem po drodze.
Okazał się pomocny, więc go nie zabiłem.
<br />
Puścił przegub Aldarena i odsunął się poza zasięg jego dłoni, zostawiając go wśród uzbrojonych żołnierzy.
<br />
― Zwiążcie go porządnie. Zabierzemy go na dół i pokażemy Matce. Nasze
Panie z pewnością będą chciały go zobaczyć. Powiedzcie mi, jakie mamy
straty?
<br />
<br />
Istovin<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>uniósł
lekko brwi i pochylił nieznacznie głowę, aby Vorn mógł swobodnie
dotykać jego gładkiego oblicza. W końcu ujął dużą dłoń mężczyzny w dwie
swoje i parsknął cicho, potrząsając głową. Nie mógł już tego słuchać.
Wszystkie te słowa były po prostu zbyt surrealistyczne.
<br />
Co też to okropne zatrucie uczyniło z jego najdroższym dowódcą? Martwił
się, zamiast cieszyć taką otwartością, wiedział bowiem, że w pełni sił i
zdrowia Vorn nigdy nie zhańbiłby się takim zachowaniem.
<br />
― Zdajesz sobie sprawę, jak teraz brzmisz? Uważaj na słowa, bo nie dam
ci spokoju nawet, kiedy już dojdziesz do siebie i się z nich wycofasz…
Najlepiej ze wszystkich wiesz, że takie relacje są zakazane, a i tak
próbujesz mnie uwieść. Co za absurd, musisz mieć majaki.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2018-02-23, 05:32<br />
<hr />
<span class="postbody">- Ja nigdzie nie idę! Nalagh'ar, mieliśmy umowę!- zjeżył się Alderan – Nigdzie się nie wybieram, jasne?
<br />
Najwyraźniej dla mrocznych elfów nie było to jasne, bo w chwilę później
zabrali się za krępowanie go, niewiele robiąc sobie z protestów i
szarpaniny. Aldaren zdążył tylko gwizdnąć na wilka, który był teraz
daleko stąd, nim elfa zakneblowali i rzucili na kolana.
<br />
Jeden z przybocznych szybko zrelacjonował wydarzenia księciu.
<br />
<br />
<br />
<br />
Dowódca pozwalał sobie na bardzo wiele, ale po raz pierwszy w ogóle nie
obchodziły go nakazy i zakazy jego rasy. Był zbyt nimi znużony i zbyt
rozkojarzony, by się ich teraz trzymać. Przez gorączkę, ale też przez
onieśmielenie, jakie zafundował mu młodszy elf swoim wyznaniem.
<br />
- Hmm. - Vorn ani nie przytaknął, ani nie zaprzeczył. Po tym, jak
opuszkami palców zbadał miękkość policzka Istovina, ten odsunął jego
dłoń. Więc dobrze. Przecież tak właśnie powinno być. To właśnie było w
ich rasie naturalne. Nie powinien z tym walczyć. Nie powinien mieć w
głowie żadnych bezeceństw, nie miał prawa obdarzać żadnym uczuciem
drugiego mężczyzny. Zabrał powoli rękę. - Rzeczywiście. Muszę być teraz
bardzo nieprofesjonalny. Wybacz. Rzadko choruję. Na pewno poczułeś się
przeze mnie niekomfortowo. Przepraszam jeszcze raz. - powtórzył, jednak
tym razem w jego głosie nie było przekonania. To była sztywnie
wypowiedziana formuła. Może zbyt szybko dochodził do siebie, bo z
pewnością nie żałował tej poufałości – Nie chciałem cię zniesmaczyć. Nie
wiem, co też mi przyszło do głowy...- kontynuował już dużo bardziej
świadomie, powoli dobierając słowa.
<br />
Vorn nabierał sił, i choć nadal doskwierała mu temperatura, jego myśli zyskały na ostrości.
<br />
- ...Czy to właśnie chciałeś usłyszeć, Istovinie? - zapytał go na
koniec, swoim starym, normalnym tonem – Mam udawać, że to moje majaki, i
nigdy więcej nie wrócimy do tego tematu? Jeśli tego chcesz, zrozumiem.
Jestem daleki od narażania twojego stanowiska, jeśli nie bezpieczeństwa,
dla własnych <span style="font-style: italic;">urojeń</span>. - podkreślił ostatnie słowo, przekładając na siebie całą winę.
<br />
I było to prawdą. Pomimo wszystkich słów, które padły tego wieczora,
Vorn mógł kłamać. Mógł kłamać resztę swojego życia, że nic między nimi
nie miało miejsca, jeżeli miałoby to dać Ivostinowi szczęście w dalszej
karierze.
<br />
Uśmiechnął się pokrzepiająco. Był naprawdę dobrym przywódcą. Zajrzał mu w oczy, łapiąc ostatnie iskierki tamtego spojrzenia.
<br />
- Nie obawiaj się, nikt nigdy się nie dowie. W naszym mieście, w naszym
świecie, wolno nam mieć jedynie iluzje. Pozostanę w sferze ułudy, jeśli
tego ode mnie oczekiwałeś. Ale nie zapomnę, nie licz na to.
<br />
Mogło trząść nim zimno, mógł mieć fale gorączki, ale był na tyle
zawzięty, że po tym czasie odpoczynku, który otrzymał dzięki Ivostinowi,
mógł ruszać do jaskini o własnych siłach. Nie łudził się, że nagle
ozdrowieje. Musiał zwalczyć chorobę i nie dawać jej nad sobą władzy.
<br />
Uniósł się na łokciu, żeby nie nadużywać okazanej mu dobroci.
<br />
- Jeśli mogę cię prosić o jeszcze moment wsparcia... Chciałbym
posiedzieć chwilę przy tobie, żeby złapać więcej ciepła. Przysięgam, że
to wszystko.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-02-24, 03:53<br />
<hr />
<span class="postbody"> Książę wysłuchał raportu<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>i
pokiwał krótko głową, ale nie wydawał się bardziej poruszony wieściami o
zaginięciu towarzyszy niż byłby przejęty śmiercią zupełnie
przypadkowych niewolników.
<br />
― Szkoda. Vorn Numrini'th był utalentowanym i oddanym dowódcą. Nigdy
nie pozwalał, by emocje wpłynęły na jego osąd, ale wykazywał się
niezwykłą troską o swych żołnierzy i zostanie mu to z pewnością
wynagrodzone w Ials. Istovin również był dobrym kompanem. To jednak małe
straty, biorąc pod uwagę znaczenie naszej ekspedycji ― podsumował. ―
Szykujcie się, chcę wyruszyć w drogę powrotną jak najprędzej. Nie jestem
pewien, czy ktoś nie zacznie szukać naszego łupu, podobno istot światła
jest tu bardzo dużo i występują w różnych odmianach.
<br />
Spojrzał na skrępowanego Aldarena, ale nie wydawał się wcale skruszony.
<br />
― Przykro mi, ale nie mogłem dotrzymać słowa. Jesteś dla nas zbyt
cennym odkryciem. Na pewno nie będą chcieli cię zabić. Może nawet
zostaniesz pupilem którejś z Pań. Zobaczymy.
<br />
Uśmiechnął się oszczędnie i odetchnął, ocierając pot z czoła. Tu było tak ciepło.
<br />
― Jaszczurów wystarczy dla każdego? Doskonale. Łup ma jechać na moim jaszczurze.
<br />
<br />
Istovin zaśmiał się<span style="font-size: 18px; line-height: normal;"> </span>ochryple,
nagle wcale nie przypominając tego zagubionego i trochę niezdarnego
chłopca. Nigdy nim przecież nie był, choć czasem bywało, że w emocjach
popełniał więcej błędów niż inni żołnierze.
<br />
Wyróżniało go jednak znacznie więcej. I Vorna też.
<br />
― Twoje słowa są niebezpieczne. Wydaje mi się, że możemy być do siebie
bardziej podobni niż podejrzewałem. Chcę usłyszeć od ciebie tylko
prawdę. Nie przeszkadza mi twoja bliskość. Wręcz sprawia przyjemność.
Zawsze lubiłem bliskość przystojnych elfów, zwłaszcza starszych i
silniejszych ode mnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Raven</b> - 2018-02-24, 20:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Wojownicy
skrzętnie wykonali zadanie księcia. Nikt nie przeżywał tego, że ich
oddział się uszczuplił - i nikt na pewno nie robiłby z tego problemu,
dopóki Numrini'th lub Istovin nie byliby do czegoś potrzebni - więc po
chwili przytroczono Aldarena do książęcego jaszczura, dokładnie wedle
zasłyszanego rozkazu.
<br />
- Panie - odezwał się jeden z wojowników, K'har , składając krótki
pokłon przed podejściem do księcia - Numrini'th pozostawił tę mapę na
wypadek, gdyby miały być jakieś problemy z powrotem. - podał dowódcy
pergamin z namiarami- Wspomniał też coś o tamtych kudłatych stworach, na
które się natknęliśmy. Potrafią ponoć iść za tropem. Warto jak
najszybciej opuścić to miejsce. - powtórzył zasłyszane instrukcje.
Rzucił szybkie spojrzenie w stronę szamoczącego się Aldarena, który może
i miał teraz wypisaną na twarzy morderczą furię, ale było to raczej
komiczne w jego obecnej sytuacji, niż w jakiś sposób niepokojące - Czy
mamy bardziej unieruchomić jeńca? - dopytał zaraz, choć trzymał się od
obcego stworzenia raczej z daleka, i taksował go swoimi żółtymi ślepiami
z jawną podejrzliwością.
<br />
<br />
- Niedobrze. - powiedział Numrini'th, przyglądając się ciemniejącemu
wejściu groty - W tym wypadku to kłamstwo byłoby teraz najlepszym
wyjściem.
<br />
Machinalnie podopinał sobie części zbroi, próbując zająć czymś ręce.
Było już chłodniej na zewnątrz, choć i tak o wiele cieplej od tego, do
czego byli przyzwyczajeni pod ziemią. Wolał jednak nie tracić ciepła w
chorobie. Nie wiedział, ile się jeszcze utrzyma.
<br />
- Skoro ja nie cofam swoich słów, i ty również, rzeczywiście nie jest to najwygodniejsza sytuacja.
<br />
Vorn nie rzucał słów na wiatr, ale otrzeźwiał już i wracał do swojej
żołnierskiej obowiązkowości. Może było mu głupio za okazanie słabości,
ale nie okazywał tego po sobie. Nie było mu do śmiechu jak Istovinowi,
bo bardzo poważnie przeanalizował sytuację.
<br />
Kontynuacja tej rozmowy była bezcelowa. Każde kolejne słowo - o słowo
za dużo - mogło jedynie dodać im problemów. Postanowił, że niezależnie
od własnych egoistycznych pobudek, nie będzie komplikował sytuacji. Był w
końcu odpowiedzialny. Był tym, który powinien kierować się rozsądkiem i
rozwagą.
<br />
- Nie wiem, jakiego oświadczenia oczekujesz. Powiedziałem już wszystko.
Teraz powinniśmy skupić się na powrocie do jaskini. Do Matki. - mówił
to z dziwnie ciężkim sercem, ale tak trzeba było. Trochę wbrew sobie, bo
wcale nie spieszyło mu się do powrotu. Był zły na samego siebie.
<br />
Zamiast słów, które i tak nie przeszłyby mu teraz przez gardło i na
które nie miał ochoty, przełożył rękę przez jego bark i zagarnął go
bardziej do siebie, łapiąc od niego ciepło ciała.</span>
<br />
<hr />
<br />
<span class="gensmall"></span><br />
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="left"><center>
fanfiction czy stworzycie własny świat? Wybór należy do Was.</center>
</td>
<td align="right" width="40"><img border="0" src="http://www.rainbow-rpg.aaf.pl/images/print.gif" style="cursor: pointer;" /></td>
</tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-36884347334579377762019-01-25T09:31:00.003-08:002019-01-25T09:31:38.015-08:00Pod Twoją obronę...
<table bgcolor="#FFFFFF" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td>
<table align="center" border="0" cellpadding="0" cellspacing="0" style="width: 607px;">
<tbody>
<tr>
<td>
<table border="0" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="right" width="40"><br /></td>
<td align="left"><br /></td>
<td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
<hr />
<center>
<b><b><span style="font-size: medium;"><span style="color: #3d85c6;"><b>Yaoi - Pod Twoją obronę...</b></span></span></b></b><br />
</center>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-08, 23:12<br /><b>Temat postu</b>: Pod Twoją obronę...<hr />
<span class="postbody">-Zabierz
mnie pod Harem. - Warczy i wsiada do środka, zatrzaskując za sobą
drzwi, które złośliwie przycinają mu futrzany rękaw nowej zdobyczy.
<br />
Otwiera je jeszcze raz, kładzie dłoń na kolanie, dokładnie oceniając
zagniecenia i ilość wyrwanych włosów (futro z wilka nie chodzi sobie,
kurwa piechotą), a potem zatrzaskuje to pieprzone narzędzie diabła tak
mocno, że szyba pęka w kilku miejscach, tworząc zabawną sieć niby
pajęczyn.
<br />
-Przepraszam. - Odzywa się z przodu kierowca, ale wzrok i uwaga Doxella
ponownie zostaje skierowana tylko i wyłącznie w ekran telefonu.
<br />
-Jedź już - Warczy, mrużąc oczy na widok fascynująco niewieściej twarzy jego nowego pracownika.
<br />
Cóż, może jeszcze nie należał do niego, ale to był ten dzień kiedy
Doxell chciał i Doxell dostawał. George wysłał mu to zdjęcie około
dwudziestu minut temu i odkąd tylko je ujrzał, był przekonany o tym, że
będzie miał tego chłopaka jeszcze przed północą.
<br />
Miejskie ulice przywitały go swoimi neonowymi ślepiami, nadając nocy orientalnego uroku.
<br />
Odpalił cygaretkę i wypiął biodra by móc znaleźć w miarę wygodną pozycję
dla nóg ściśniętych skórzanym materiałem spodni. Na nagiej klatce
piersiowej pobłyskiwało mnóstwo błyskotek kontrastujących przyjemnie z
niezdrowo bladą skórą.
<br />
Jako alfons, pan Raterhand prowadził nocny tryb życia i w gruncie rzeczy jakoś nie bardzo tęsknił za słońcem.
<br />
Opalenizna była czymś dobrym dla plebsu.
<br />
<br />
-Heatclieff! - Zubbo wyszczerzył w sztucznym uśmiechu wszystkie złote
zęby i poklepał mężczyznę po ramieniu, gładząc przy okazji rękawy
futrzanej kurtki. - To lisy?
<br />
-Wilki. - Odpowiedział z niedbałą miną i zamachał na Claytona, który
natychmiast dobył z kabury ogromnego magnuma. Przeładował go wyrobionym
pociągnięciem muskularnego ramienia i wycelował w czarnoskórego bez
cienia współczucia na twarzy.
<br />
-Przyszedłem tu w interesach. - Doxell uśmiechnął się podle i rozsiadł
na czerwonym, śmierdzącym fotelu, rozglądając się po najgorszym burdelu w
mieście z widocznym wstrętem i politowaniem. - Masz coś, co do mnie
należy.
<br />
-Niby co takiego? - Spytał hardo Zubbo, ale co jakiś czas wciąż trwożliwie zerkał w stronę magnuma.
<br />
Bez słowa wyciągnął z kieszeni telefon i pokazał mu zdjęcie blondwłosego nabytku.
<br />
-To. Sprowadź mi go tutaj w ciągu minuty. Spakowanego.
<br />
Zubbo natychmiast pognał w kierunku pokojów "obsługi", gubiąc po drodze purpurową apaszkę.
<br />
-Hej, Zub.
<br />
-N-no?
<br />
-Bez jaj. Jeśli nie zjawisz się z nim w ciągu minuty to odstrzelę ci ten czarny tyłek i przyszyję go twojej matce do twarzy.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-08, 23:57<br /><hr />
<span class="postbody"><div align="center">
<img alt="" border="0" src="http://oi61.tinypic.com/2woaiit.jpg" />
<br />
Twarzą Setha jest modelka Andreja Pejic.</div>
<br />
<br />
Czasami nasz świat jest zupełnie inny, niż go sobie wymarzyliśmy. Gdy
byłem mały, myślałem, że będę kimś wielkim. Ale naprawdę, naprawdę
wielkim. Że moi rodzice będą mnie kochali, będę miał ciepły dom, dużo
śmiechu, znajomych. Pójdę na dobre studia, będę kimś naprawdę
fantastycznym.
<br />
Nie mogłem przewidzieć tego, że skończę jako kurwa. Rany, kto mógłby,
prawda? Czasem życie zmusza nas do różnych rzeczy. Seks, wbrew pozorom,
to nie najgorsza opcja, jaką miałem do wyboru. Szczególnie, że pracuję
sam. Na ulicy, pewnie, ale mając taką twarz, sporo ludzi jest mną
zainteresowanych. To kobieta, facet? Shemale? Rany, muszę go mieć. Muszę
sprawdzić! Sprawdzaj, kochanie, bylebyś dał mi szeleszczące banknoty.
Wtedy sprawdzaj ile chcesz.
<br />
<br />
Zainteresowanie moją osobą rozchodziło się coraz bardziej. Nie
przypuszczałem, że zdobędę taki rozgłos. Ludzi przybywało, pieniędzy
także. Zawsze tak jest, że jeśli znajdowała się jakaś dochodowa dziwka,
to jakiś dom publiczny chciał ją mieć u siebie. To logiczne, to wiązało
się z dochodem, podniesieniem prestiżu. Działało to trochę na zasadzie
"Kto pierwszy, ten lepszy". Lepiej dla ciebie, żeby udało ci się dostać
do kogoś bardzo bogatego, wpływowego, z dobrą opinią. Wiadomo, to zawsze
lepsze warunki, być może nawet opieka lekarska, dobre mieszkanie, ładne
ubrania. Alfons, który dba o swoje dziwki potrafi wydawać na nie
naprawdę grube pieniądze.
<br />
Ale niestety, szczęście skończyło się w moim przypadku. Był tu burdel w
pobliżu i to właśnie jego właściciel, nazywający się roboczo "Zubbo" (za
każdym razem, gdy to słyszałem, starałem się być w stu procentach
profesjonalny i nie wybuchnąć śmiechem...). Rany, nie ma co ukrywać.
Było raczej brudno i biednie. Przychodziły tu szemrane typy, które
prawdopodobnie nie wiedziały nawet co to badania na HIV. Na szczęście
nie zdarzyło mi się jeszcze uprawiać seksu bez gumki - to mój główny
warunek. Zrobię ci co chcesz, ale musisz mieć pieniądze i gumki. W innym
wypadku, żegnam.
<br />
<br />
<br />
<br />
Seth był mocno zdziwiony, gdy do pokoju, w którym odpoczywał wpadł
Zubbo. Wyglądał, jakby zobaczył ducha, co najmniej, a jego otyłe cielsko
falowało wokół niego. Blondyn nie skrzywił się jednak, co nie było
wcale prostym zadaniem.
<br />
- Idziesz ze mną, ślicznotko. Ktoś chce cię zobaczyć.
<br />
Jeśli jesteś dziwką, na ogół nie pytasz "dlaczego?" i "kto?". Za pewnik
przyjmujesz, że to kolejny klient, który zobaczył cię gdzieś przypadkiem
i po prostu musi cię mieć. Nic nowego.
<br />
Seth nałożył więc na swoje zadbane stópki buty o pokaźnym,
dziesięciocentymetrowym obcasie. Czarne, zakrywające palce i pięty.
Narzucił na ramiona skórzaną kurtkę, bo w domu publicznym było zimno,
jak w psiarni, dosłownie. I poszedł za mężczyzną.
<br />
Zaskoczyło chłopaka to, że nie zmierzali do głównego holu, a ich celem
było biuro alfonsa. Gdy wszedł do środka, od razu spotkał się
spojrzeniem z innym mężczyzną. Wyglądał groteskowo i zabawnie. Jakieś
futro, bardziej krzykliwe, niż apaszki Zubbo. Cała masa świecidełek,
obijających się o nagą klatkę piersiową. Czarne, lśniące włosy i, wbrew
pozorom, bardzo inteligentne spojrzenie.
<br />
Seth ubrany był w jasne, jeansowe spodnie (bardzo obcisłe) i białą,
lekko prześwitującą koszulkę, której prawy rękaw cały czas opadał i
odsłaniał mleczną, gładką skórę.
<br />
- Dzień dobry - przywitał się Seth grzecznie z lekką, słyszalną chrypką.
<br />
Przygryzł dolną wargę i rozejrzał się. Zauważył innego mężczyznę, który
dzierżył w dłoniach jakąś broń. Nie wyglądał wcale przyjaźnie.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-09, 00:52<br /><hr />
<span class="postbody">-Cześć.
- Doxell nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy ta ślicznotka stanęła w
hallu i mógł ją zobaczyć w całej swojej nieziemsko urzekającej
okazałości - czerwone światło padało zewsząd na szczupłe nogi i
zgrabniutki tyłeczek, zatrzymywało się na dużych wargach, które po
prostu krzyczały "gryź, bierz ile chcesz, nawet nie wiesz jak ładnie
potrafimy jęczeć!" i jasnych, błyszczących oczach, które - o dziwo - nie
wyglądały na zniszczone, przećpane i tym podobne.
<br />
-Pewnie mówiły ci to niezliczone ilości konusów, ale jesteś cholernie
piękny. - Wymruczał, podnosząc się zgrabnie z fotela żeby móc go
obejrzeć z bliska. Kropla potu wędrowała leniwie po nagiej piersi,
znacząc sobie wilgotną ścieżkę do pasa skórzanych spodni, który nie
zakrywał mu nawet owłosienia łonowego.
<br />
Zaciągnął się głęboko jego delikatnym, kwiatowym zapachem, wyciągnął dłoń i bez wahania przesunął nią po jego gładkim policzku.
<br />
-Ile masz lat? - Spytał, zsuwając mu z ramienia pasek materiału. -
Jesteś strasznie chudy. - Dodał stanowczo, obracając go tak, by znalazł
się do niego tyłem.
<br />
No, tyłeczek to miał na jedenastkę.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-09, 01:04<br /><hr />
<span class="postbody">Blond
włosy nie zostały spięte, więc łaskotały lekko nagą skórę chłopca. Seth
obserwował mężczyznę uważnie. Nie był klientem. Widział trwogę murzyna,
a przecież był jego pieprzonym alfonsem, skąd ten strach? Musiał to być
ktoś wyżej ustawiony od Zubbo. Znacznie wyżej, skoro pozwalał mu
bezkarnie dotykać go, zbliżać się w ogóle w kierunku Setha. W porządku.
Poradzi sobie. Nie bez powodu był dziwką, prawda?
<br />
- A ty przystojny. - Lekki, kuszący głos był na tyle głośny, aby jego
rozmówca mógł doskonale zrozumieć słowa wypowiadane przez blondyna. Ale
to wszystko, dla postronnych zdawać by się mogło, że powiedział coś
zupełnie niewyraźnego.
<br />
Nawet nie drgnął na ten dotyk. Spojrzał tylko prosto w oczy mężczyzny
swoimi szarymi tęczówkami. Długie, ciemne rzęsy rzuciły cień na
policzki. Zdaje się, że były pociągnięte tuszem, aby zdawały się jeszcze
dłuższe.
<br />
- Klienci lubią szczupłe i młode dziwki. Pracuję swoimi atutami - przyznał Seth.
<br />
Pozwolił się odwrócić. Widać było, że dzieciak potrafił poruszać się na
tych obcasach. To nie było tak, że ktoś go w nie ubrał, a on nie
potrafił się nawet utrzymać w pionie.
<br />
- Dziewiętnaście.
<br />
Znał te oględziny. Podobne przeprowadzał Zubbo tuż przed tym, jak
stwierdził, że chce Setha w swoim burdelu. Czyżby właśnie inny alfons
próbował podebrać go tuż pod nosem właściciela?</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-09, 01:14<br /><hr />
<span class="postbody">Bardzo
długo ze strony Heatclieffa nie dało się odczytać żadnej reakcji, ale
wreszcie po jakiś pięciu, czy może dziesięciu minutach zaśmiał się cicho
i chrapliwie, obwiewając gorącym oddechem kark młodzieńca. Potarmosił
mu pośladek w dziwnie czuły sposób i obrócił go z powrotem do siebie,
całując go prosto w te rozchylane, rozszczekane usteczka.
<br />
-Podobasz mi się, kochanie. Masz charyzmę, a to najcenniejszy towar w
tej branży. - Wymruczał, przesuwając mu dłonią po szczupłym, ale
wyrzeźbionym brzuchu. Bardzo powoli wcisnął swój długi palec za pas
jasnych i szalenie obcisłych spodni. Odciągnął delikatnie sztywny
materiał i westchnął, zauważając, że to cudeńko nie nosiło bielizny.
<br />
Och, jak dobrze. Mógł teraz spokojnie ocenić jego wymuskanego ptaszka,
który przypomniał mu o tym, że już od dwóch tygodni nie miał w ustach
podobnego kąska. Zaczynał za tym trochę tęsknić.
<br />
-Tutaj też śliczny. - Podsumował, kończąc tym samym swoje oględziny. -
Dobra, Zub, dzięki wielkie, mam nadzieję, że nie będziemy mieć już ze
sobą do czynienia. - Jeszcze raz obrzucił czarnoskórego spojrzeniem
pełnym pogardy i machnął na Claytona, który udał się po schodach z
dobrze dla nich znanego powodu.
<br />
-Clayton cię spakuje, złotko. A teraz chodź ze mną. - Wyciągnął po
gentlemańsku ramię i porwał ślicznotkę w swoje szerokie objęcia,
obracając się ostatni raz by...
<br />
-Ostrzegałem cię, gnido. - Błyskawicznym ruchem dobył z poł futra mini
colta i zakończył żywot Zubbo krótką serią prosto w serce. Parsknął
śmiechem i przewrócił oczami, pokazując swojej ślicznotce powód tego
nagłego wybuchu.
<br />
W istocie, w dłoni byłego już alfonsa burdelu Harem, tkwił ogromny
sprężynowiec, który zapewne był przeznaczony ( w jego mniemaniu) nerce
Doxella.
<br />
-Chcesz zarabiać więcej, prawda? - Wygrzebał z kieszeni obcisłych spodni
paczkę lucky strików i odpalił jednego, wyciągając resztę w kierunku
nowego nabytku. - Lubisz podróżować ładnymi brykami? Pasowałbyś mi do
obić na fotelach.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-09, 01:35<br /><hr />
<span class="postbody">Długo
tak stał, w ciszy i lekkim niepokoju. Raczej nie należało stać do
takich typów tyłem. Cholera go wie co nosili przy sobie, przecież mieli
bronić swoje dziwki, a więc różnym kosztem to się działo.
<br />
Drgnął, nieco zaskoczony i zaniepokojony, gdy usłyszał śmiech i gorący
oddech na karku, od którego przeszły mu po plecach ciarki. Dosłownie.
Zagryzł nieco wargę, stojąc spokojnie, chociaż wiele go to kosztowało.
Najchętniej odsunąłby się. Ten mężczyzna ciągle stał w sferze intymnej
Setha i nawet pomimo jego zawodu, co za dużo, to niezdrowo.
<br />
Dawał się dotykać. W końcu co miał innego zrobić, prawda? Pozwolił na
to, aby brunet dotykał jego brzucha, pleców, przesuwał palcami po
pośladkach. Nie drgnął, gdy został pocałowany w usta, odpowiedział na
ten dotyk nawet.
<br />
Nie zgłosił protestu, gdy jego spodnie zostały odchylone i najwidoczniej ten dziwny mężczyzna przeprowadzał dogłębne oględziny.
<br />
Ujął zgrabnie ramię mężczyzny, mając świadomość, że w zasadzie właśnie
został zabrany z jednego domu publicznego, do drugiego. Był towarem,
jego ciało nim było. Ludzie się bili, bo przynosił dochody. I to
niemałe, rany.
<br />
Nie spodziewał się jednak strzelaniny. Nie wydawała się konieczna, Zubbo
był ewidentnie przestraszony i raczej nie ryzykowałby życiem, nawet dla
dziwki. Kto by tak zrobił? Najwidoczniej właśnie on, bo chwilę później
rozległ się strzał i trzeba było przyznać, że Seth wyraźnie się
przestraszył.
<br />
Był już trochę czasu w tym biznesie, ale w dalszym ciągu wydawało się,
jakby to pierwszy raz. Nie przywykł do broni palnej, do zabójstw.
Chociaż w terenie, na którym się znajdowali takie ekscesy to była
codzienność.
<br />
Gdy ujrzał w dłoni martwego już Zubbo sprężynowiec, nie zareagował. Na
zewnątrz pozostał całkowicie spokojnym bytem. Wewnątrz natomiast... Było
mu go żal. I było mu przykro. Bo jednak, był jaki był, ale wziął go z
ulicy, a Seth potrafił to docenić.
<br />
- Każdy chce zarabiać więcej - odpowiedział Seth, spoglądając spod długich, czarnych rzęs na mężczyznę.
<br />
Postarał się nie zaśmiać, gdy padł tekst o "pasowaniu do obić na
fotelach". Rany, jakie to było słabe, człowieku. Całe dobre wrażenie
rozpływało się z wolna po czymś takim, niestety.
<br />
Nie omieszkał jednak poczęstować się papierosami. Wziął jednego i wsunął
między pełne usta. Poczekał, aż mężczyzna podsunie mu ogień i mógł w
końcu zaciągnąć się nim. Ujął papieros w dwa palce, wydmuchując siwy
dym.
<br />
Seth był strasznie intrygujący. Androgeniczny. Nie wiadomo było, gdzie
kończyła się jego kobiecość, a zaczynała męskość. Był jednym i drugim,
hybrydą, czymś absolutnie fantastycznym. Na tym przecież zarabiał.
<br />
- Masz dla mnie jakąś propozycję, jak rozumiem, panie...?
<br />
Uniósł brew, spoglądając na mężczyznę. Nie znał jego imienia. A chyba, w zaistniałej sytuacji, wypadałoby to wiedzieć.
<br />
Wyszli na zewnątrz. Przed wejściem stał czarny, lśniący samochód. Seth
nie znał się na markach, ale pewne było, że był drogi. Bardzo bogaty.
<br />
Blondyn wydmuchał kolejną chmurkę dymu, strzepując popiół na chodnik.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-09, 02:28<br /><hr />
<span class="postbody">-Na
razie zostańmy przy panu, ślicznotko. - Uśmiechnął się przekornie,
pociągając go za sobą do wnętrza auta. Gdy Ben wcisnął do gazu i z ich
obecności pozostały już tylko wspomnienia, Doxell pochylił się nad
chłopcem i wcisnął mu w dłoń elegancką wizytówkę, która w
przeciwieństwie do jego ubioru nosiła w sobie ślady klasy i elegancji.
<br />
-Jak możesz dostrzec na tej malutkiej karteczce, nazywam się Doxell
Raterhand. Mój burdel znajduje się w mojej willi na przedmieściach. Mam
łącznie z tobą dziewięć kurew i każda z nich zarabia co najmniej
trzynaście tysięcy za noc. Wszyscy mieszkamy razem, ale obowiązuje jedna
zasada - chrząknął, gasząc papierosa w pięknej, skórzanej samochodowej
popielniczce - nie wchodzimy na piętro. Wasz jest tylko parter, łącznie z
ogródkiem, basenem i czym tam, kurwa, chcecie. Piętro : nie wchodzić. -
Zażartował, odpalając jakąś jazzową płytę. Oparł się wygodnie o
skórzany zagłówek i westchnął z lubością, przyglądając się jego
jaśniutkim kudłom.
<br />
-Powiedz mi... Sam czujesz się facetem, czy nie utożsamiasz się z żadną
płcią? - Spytał zupełnie nieskrępowany, pozwalając by futro opadło mu z
ramion. Pozostawał teraz w samych skórzanych spodniach i kolejnym
papierosie w ustach. Po chwili szamotaniny wygrzebał z ich kieszeni
srebrną papierośnicę, która po cichym kliknięciu ukazała swoją
absurdalnie drogą zawartość.
<br />
Ona po prostu pękała w szwach od kokainy.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-09, 02:42<br /><hr />
<span class="postbody">Nie
ukrywajmy. Seth był dziwką, bo potrzebował pieniędzy i jeżeli ktoś lub
coś umożliwiało mu zarobienie więcej, to robił to. W granicach smaku i
rozsądku, oczywiście. Blondyn usiadł bokiem w samochodzie, gdy jego
rzeczy znalazły się już w bagażniku. Nie było ich wcale tak dużo, kilka
ubrań. Zubbo nie płacił mu zbyt dobrze. Słysząc o tej zawrotnej sumie
trzynastu tysięcy za noc (ZA NOC)... cóż, to zrobiło wrażenie.
Zdecydowanie tak. Komu oczy by się nie zaświeciły, rany?
<br />
Ale Seth starał się być profesjonalny. Odchrząknął więc, zgasił papierosa w papierośnicy.
<br />
Ułożył nogi bokiem. Przy tak wysokich szpilkach trzeba było czasem kombinować i szukać wygodnej pozycji.
<br />
- Ile z tych pieniędzy idzie do ciebie? - spytał Seth, spoglądając na mężczyznę.
<br />
Odchrząknął, słysząc to pytanie. Czy utożsamiał się z jakąś płcią?
<br />
- Jestem facetem. Jestem tylko nieco sprytniejszym facetem, który
wykorzystuje swoje nietypowe atuty do tego, by być bardziej
interesującym.
<br />
Na Sethcie nie zrobił wrażenie ten dziwny proszek. Nigdy nie próbował
narkotyków. Nie był ćpunem i nie zamierzał nim być, nigdy. Jeżeli
potrzebował zapomnienia, wolał napić się alkoholu, dużo alkoholu.
Aniżeli wpaść w narkotyki.
<br />
Miał ochotę ściągnąć szpilki, ale raczej nie byłoby to profesjonalne.
Wzrok co jakiś czas uciekał do klatki piersiowej mężczyzny. Był
przystojnym, chociaż zdecydowanie dziwnym człowiekiem. Już na pierwszy
rzut oka wywoływał jakiś niepokój.
<br />
W palcach dalej trzymał wizytówkę i spoglądał na nią, zupełnie, jakby chciał wyczytać z niej jeszcze jakieś informacje.
<br />
- Na jakich zasadach chcesz, żebym u ciebie pracował? Jak to wygląda?</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-13, 13:14<br /><hr />
<span class="postbody">-Parzysz
się jakbyś zobaczył węża ludojada. - Doxell uśmiechnął się w niemal
przyjazny sposób (na większą empatię bijącą z jego rysów nie pozwalała
mu ich niemieckość) i zwinął stu dolarowy banknot, wciągając nim sporą
kreskę, która niemal od razu uderzyła mu do głowy.
<br />
-Aeech... Kurwa, nienawidzę tego gówna. - Wysapał, przełykając gorzką
falę kokainowego "spływu". Potrząsnął łbem i uchylił powieki,
spoglądając na Setha z krzywym uśmieszkiem.
<br />
-Nie mogę dzisiaj iść spać i... Sam rozumiesz, trzeba się czymś wspomóc.
<br />
Wzruszył ramionami, wyglądając przez przyciemnioną szybę.
<br />
Co on miał mu niby, kurwa, powiedzieć o tym jak będzie wyglądała jego praca?
<br />
-Słuchaj, no chyba wiesz jak wygląda praca kurwy, dzieciaku. Wypniesz co
jakiś czas ten swój śliczny tyłeczek dla bogatego oblecha, dostajesz
dwadzieścia dwa procent swojego zarobku, trzydzieści siedem jeśli chcesz
mi płacić za czynsz i rachunki, czego osobiście ci nie polecę, bo dla
grzecznych kurew są zniżki, a dla upartych... Heam. - Zaśmiał się
chrapliwie i pochylił się by pogładzić go po smukłym i wyjątkowo
kobiecym udzie. - Ja pierdolę, w tych szpilkach tak ci ładnie, że nigdy
bym cię nie posądzał o fiuta.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-13, 13:32<br /><hr />
<span class="postbody">Drgnął
wewnętrznie, gdy był świadkiem, jak ten mężczyzna wciągał ten
nieszczęsny proszek. Niezauważalnie odsunął się troszkę, przytulając się
mocniej do drzwi. Zaczynało mu się to bardzo nie podobać.
<br />
Nie był głupi. Studiował. I całkiem dobrze uczył się ogólnie, przez całe
swoje życie. Potrafił mniej więcej policzyć, ile to będzie dwadzieścia
dwa procent z trzynastu tysięcy. To nawet nie dwa kafle, rany.
<br />
- To tysiąc osiemset dla mnie z trzynastu tysięcy. Och, i nagle przestało to być takie fantastyczne... - mruknął pod nosem.
<br />
Nie miał raczej wyboru. Nie chciał zostać zabitym gdzieś pod krzakiem,
cholera. A wiedział, że alfonsi są do tego zdolni, niestety. Wielka
szkoda. Ten zawód miał swoje plusy i minusy. Oczywiście pieniądze to
były te pozytywy. Całkiem szybko szło je zarobić. Minusy to na przykład
wpadnięcie na jakiegoś alfonsa, który jeszcze będzie chciał cię mieć u
siebie. Rzadko kiedy trafia się w porządku, a prawie nigdy nie pozwoli
ci odejść z interesu. Szczególnie, jeżeli jesteś dochodową dziwką.
<br />
Seth nie miał ochoty być kurwą całe swoje życie. Wiedział, że obecna
sytuacja to tylko pewien przystanek, dzięki któremu zdobędzie trochę
pieniędzy na rozwijanie siebie, na swoją dalszą edukację i tak dalej.
<br />
Nawet nie drgnął, gdy Doxell dotknął jego uda, przesunął po nim palcami.
Było to wrażliwe miejsce, więc przez ciało przeszły dreszcze, ale nie
zareagował na to w żaden inny sposób.
<br />
W końcu dojechali, dzięki czemu nie musiał zupełnie nic odpowiadać.
Przed jego oczami pojawiła się wielka, bogata willa, oświetlona jak sama
cholera. Nie chciał wiedzieć, ile pieniędzy pochłaniało samo
oświetlenie tego miejsca. Z wnętrza domu słychać było jakiś śmiech i
muzykę. Czyżby trwała impreza?
<br />
Wytaczające się, półnagie kobiety z mieszkania i jakaś laska, która
stała na balkonie i machała cyckami chyba to potwierdzały. Najwidoczniej
Dox urządził imprezę, na której sam się nie pojawił. Rany.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-16, 08:17<br /><hr />
<span class="postbody">-Och,
no proszę. - Doxell zerknął przez szybę, udając wzruszonego. - Zobacz
jaki mamy uroczy komitet powitalny. To pewnie na twoją cześć,
ślicznotko. - Wykrzywił usta w kiepskiej parodii uśmiechu i skinął
głową na Claytona, który posłusznie przeszedł z miejsca kierowcy na sam
tył, by otworzyć Heat'owi drzwi z uprzejmym ukłonem, jakby miał do
czynienia z samym panem świata.
<br />
-Chodź, kotku. Może z twojej perspektywy nie wygląda to zbyt
wiarygodnie, ale zapewniam cię : już wkrótce poczujesz się tu jak w
rodzinie.
<br />
Niedbałym ruchem chwycił za skraj futrzanej kurtki i podążył wzdłuż
żwirowanej ścieżki prosto w objęcia długich, marmurowych schodów, które
nieodzownie kojarzyły się nowo przybyłem z Beverly Hills.
<br />
Nie musiał niczego mówić ani robić - kiedy jego stopa dotknęła
ostatniego stopnia, dwóch dryblasów w garniturach i okularach
przeciwsłonecznych otworzyło drzwi, ukazując dostojne i przepełnione
panienkami wnętrze przestronnego hallu.
<br />
-Heatclieff! - Pisnęła jedna z panienek i uwiesiła się mężczyźnie na
szyi, cmokając go głośno w policzek. - Gdzie się podziewałeś! Naomi
przed chwilą wskoczyła do basenu bez protezy!
<br />
-To cudownie, Marry. - Wyraz twarzy Raterhanda nie zmienił się nawet
przez chwilę, ale coś w jego oczach zabłysło złowrogo, tak że dla
postronnego obserwatora wydał się nagle całkowicie obcy i niedostępny. -
Niestety, impreza właśnie dobiegła końca. Zbierz swoje koleżaneczki i
posprzątajcie ten burdel. Za dwie godziny macie klientów, wy bezmyślne
szmaty. - W ciągu tej wypowiedzi, z każdym słowem jego akcent stawał się
wyraźniejszy, tak że pod koniec prawie nie można było zrozumieć o co
takiego mu chodzi, ale Marry doskonale znała swojego szefa i wiedziała,
co ten chciał jej powiedzieć.
<br />
Dlatego bez zbędnego gadania, pośpiesznie udała się w kierunku lewego
skrzydła, skąd właśnie dobiegały ich dźwięki muzyki i śmiechu, a kiedy
mijała ich po raz drugi, w jej dłoniach tkwiło już wiadro i mop.
<br />
-Przepraszam cię za ten burdel, kotku. - Doxell zwrócił się do Setha,
który do tej pory towarzyszył mu w absolutnym milczeniu. - Jeśli możesz,
udaj się tym korytarzem w prawo. Tam prawdopodobnie znajdziesz takiego
ponurego faceta, ma długie czarne włosy. Zapytaj się go o klucz do
pokoju. Jutro masz wolne, musimy sobie jeszcze trochę pogadać Ja na
razie mam trochę... własnej roboty, sam rozumiesz. Do zobaczenia! - Z
tymi słowami zasalutował mu sztywno i obrócił się na pięcie, podążając w
stronę wielkich drzwi. Elegancko wyminął leżącą na wznak panią, która
jakiś czas temu utraciła połączenie z rzeczywistością i kopnął pod
ścianę jej torebkę, nie zważając na jej zawartość.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-16, 17:30<br /><hr />
<span class="postbody">Musiał
być Niemcem. Już wcześniej myślał, że jest obcokrajowcem. Akcent był za
bardzo inny... Ale teraz, gdy zaczął się unosić, a każde słowo
przypominało bardziej tarcie styropianu na tarce upewnił się w stu
procentach. Nie było miękkich zakończeń, wszystko twarde i
charakterystyczne. Bardzo niemieckie. Kiedyś, gdy był w gimnazjum uczył
się trochę tego języka.
<br />
Gdy został pokierowany, wziął swoje rzeczy (a nie było ich zbyt wiele) i
poszedł w stronę, którą mu pokazano. Faktycznie, znalazł długowłosego
mężczyznę. Poprosił go o klucze, a gdy je dostał i wskazano mu, gdzie
konkretnie ma się udać, poszedł tam.
<br />
Otworzył drzwi i zapalił światło. Rozejrzał się. Całkiem ładnie. Meble
były ewidentnie całkiem drogie, łóżko dużo i miękkie, nawet z
baldachimem. Wyglądało uroczo.
<br />
Seth położył swoją torbę przy drzwiach, te zamknął za sobą na klucz.
Zdjął buty i westchnął, z ulgą. Jednak wolał chodzić w płaskich butach.
<br />
Rozebrał się. W końcu bez tych ciasnych spodni. Poszedł do łazienki,
która przylegała do sypialni, w której przyszło mu spać. Duże, jasne
pomieszczenie z wanną i prysznicem.
<br />
Seth wszedł pod strumień wody. Skorzystał z dostępnych płynów do mycia
ciała i włosów. Szybko jednak stamtąd wyszedł, był zmęczony. Cholernie
zmęczony.
<br />
Świtało.
<br />
Nałożył na siebie jakąkolwiek koszulę - za dużą, trochę wyciągniętą, ale
nader wszystko cudownie miękką i ciepłą - i położył się do łóżka.
Westchnął aż, bo było tak cudownie miękkie...
<br />
Ziewnął i... zasnął. Wykończony nie wiedział kiedy zamknął oczy.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-17, 06:23<br /><hr />
<span class="postbody">-Przestań,
Charles, ostatnią i nawet mnie nie wkurwiaj, muszę wracać do tego
burdelu i sprawdzić czy kurwy zrobiły w nim porządek.
<br />
-Znaczy się... gdzie? - Charlie Mankin zmarszczył brwi i poprawił
okulary, które nieustannie zsuwały mu się z czubka długiego nosa.
<br />
Doxell wyciągnął z ust pośpiesznie skręconego jointa i pozwolił sobie na długie, ciężkie westchnienie.
<br />
Stary Mankin nie należał do najbystrzejszych ludzi, szczególnie kiedy
wiadomość o jego demencji starczej stała się już powszechna, ale
kiedyś... Były takie lata, kiedy panowie świetnie się dogadywali.
<br />
Szalone partyjki pokera, oddawanie sobie kurew w zastaw, albo wracanie do domu w jednym bucie...
<br />
Ha, wszystko co dobre kiedyś się kończy. Malkin też musiał się kiedyś skończyć.
<br />
-Do domu, Charles. Trzymaj się. - Raterhand uśmiechnął się gorzko i
wyrzucił kiepa na podłogę, kiwając głową na wcale brzydką kelnereczkę.
<br />
-Posprzątaj tu, kiciu. - Wymruczał, wciskając jej za staniczek dwa
studollarowe banknoty. - I przypilnuj żeby ktoś odprowadził tego pana do
domu. - Uśmiechnął się przyjaźnie i nałożył na ramiona swój piękny
futrzany nabytek. - Jeśli stanie mu się krzywda, to możesz być tego
pewna : wrócę tu i powyrywam ci wszystkie włoski z główki, cipki, czy
gdziekolwiek je masz. Przysięgam. - Puścił jej oczko, nie przestając się
ani przez chwilę uśmiechać i... Już go nie było.
<br />
<br />
-Dzięki, Clayton, na dziś masz już wolne. - Wymamrotał sennie,
zabezpieczając gnata. Schował go do kabury i odetchnął po raz setny tego
szalonego dnia sięgając po papierosa.
<br />
W głowie kręciło mu się od alkoholu, narkotyków i w ogóle chyba
wszystkich używek tego niewdzięcznego świata, ale jakimś cudem doczłapał
się po schodach na samą górę, skąd musiał tylko wyrzucić dwie rude
kurwy i... Hm, psa (o tym sobie porozmawiają jutro, naprawdę nie miał na
to siły) a potem zległ na ogromnym łożu i w tym samym momencie,
automatycznie - odpłynął.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-17, 06:33<br /><hr />
<span class="postbody">Seth
obudził się po piętnastej. Słońce świeciło, dzień zdecydowanie chylił
się już ku końcowi. Blondyn ziewnął, poszedł do łazienki. Nie
potrzebował jakiegoś wielkiego prysznica, dlatego też wkrótce wyszedł.
<br />
Nałożył na stopy urocze, białe kapcie w kształcie wilków i wyszedł
niepewnie z pokoju. Był dalej w tej samej koszulce, a pod nią (czego nie
było widać) znajdowała się bielizna i krótkie, materiałowe spodenki.
Strasznie ciepło było w tej rezydencji.
<br />
Wyszedł niepewnie z spiętymi wysoko włosami na korytarz, szukając drogi do kuchni. Był strasznie, niesamowicie głody, rany...
<br />
Znalazł tego samego, mrukliwego typa, który dawał mu klucz. Spytał się
więc go, gdzie może znaleźć coś do jedzenia i został od razu pokierowany
w odpowiednim kierunku.
<br />
Seth poruszał się cicho i bezszelestnie, rozglądając się wokół.
<br />
Gdy pojawił się w kuchni, usłyszał głosy jakiś kobiet.
<br />
- Och, cześć! Jesteś pewnie ta nowa. Jak masz na imię?
<br />
- Seth - odezwał się blondyn. Wyglądał jak panienka i gdy chciał, tak
też brzmiał, ale na ogół słychać było, że ma się do czynienia z
mężczyzną.
<br />
Dziewczęta zrobiły zaskoczone, duże oczy...
<br />
- Ty jesteś...?
<br />
- No...?
<br />
- Facetem?
<br />
Seth zaśmiał się, co zdecydowanie speszyło panienki jeszcze bardziej.
<br />
- Tak wyszło. Gdzie mogę coś zjeść?
<br />
- Tu masz lodówkę, częstuj się. Jak jest coś, co bardzo lubisz, a czego
nie mamy, powiedz później Claytonowi albo nawet szefowi, na pewno to
dostarczą w ilościach hurtowych.
<br />
Blondyn przytaknął i zajrzał do wyżej wymienionego mebla. Wyjął sobie
jogurt, warzywa i zrobił szybką sałatkę. Do tego tosty, serek owocowy i
kawa rozpuszczalna z mlekiem i cukrem. Smacznie!</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-17, 07:02<br /><hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> Jeszcze trochę i się wkurwię, podnieś wreszcie zadek, ile mam cię budzić - tu twój boogie niedźwiadek! </span>
<br />
Doxell rozejrzał się nieprzytomnie po sypialni i na oślep sięgnął do
boogie niedźwiadka, by móc wcisnąć odpowiedni guzik, który sprawiał, że
to przeraźliwe urządzenie wreszcie przestawało się wydzierać.
<br />
Budzik dostał w prezencie od jednej ze swoich pracownic i mimo, że ta
dziwna pioseneczka wkurwiała go bardziej ponad wszystko inne, to...
Chyba zdążył się do niej przyzwyczaić - budziła go już od dwóch lat.
<br />
-Środa, godzina piętnasta, wszystko jest klawo. - Wymamrotał i przetarł
twarz dłonią, na które złoty rollex zrobił serię malowniczych odcisków i
była przez to nieco opuchnięta.
<br />
Obejrzał dokładnie palce i nadgarstek po czym wzruszył ramionami i ściągnął śliczny zegarek, ciskając nim w kierunku okna.
<br />
-Muszę przerzucić się na inne gówno, jeszcze dostanę jakieś niedokrwie... Coś tam. - Zakończył kulawo, podnosząc się z łóżka.
<br />
Nadszedł jego najmniej ulubiony moment dnia - ściąganie ze spoconej dupy wczorajszych, skórzanych spodni.
<br />
-CLAYTON! Przywaruj tu ten idiotyczny zad, nie słyszałeś budzika?! - Rozległ się jego stłumiony głos po całym domostwie.
<br />
Jena zamknęła lodówkę swoim idealnie zgrabnym i jędrnym tyłkiem i zerknęła na nowego, wybuchając perlistym śmiechem.
<br />
-Nasz tatuś już się obudził. Claytie pomaga mu pewnie ściągnąć spodnie.
To taki... Poranny rytuał. - Wytłumaczyła koledze (chociaż serio -
bardziej wyglądał jej na koleżankę), poruszając figlarnie brwiami. -
Pewnie niedługo będzie chciał się z tobą zobaczyć... Lepiej nigdzie się
nie ruszaj.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-17, 07:10<br /><hr />
<span class="postbody">-
Na jaką cholerę nakłada te obcisłe gacie? Muszą być strasznie
niewygodne... - mruknął Seth, biorąc łyżkę sałatki. Żuł przez chwilę,
nie odzywając się wobec tego ni słowem. - Swoją drogą - podjął znowu -
zawsze ubiera się tak tandetnie? W takie furta i nonsensowne
świecidełka?
<br />
- Nie podoba ci się?
<br />
- Nie. To znaczy, nie jest brzydki, ale wczorajszy wygląd trochę mnie zniesmaczył, trzeba przyznać.
<br />
Domyślał się, o co chodziło z tym spotkaniem. Skoro miał dużo kasy i
udostępniał dużą część swojego mieszkania dla swoich dziwek, to z
pewnością wypróbowuje swoje nowe nabytki. Czy aby na pewno zasługują na
mieszkanie tutaj. Niespecjalnie to odpowiadało Sethowi, jeżeli znowu
Doxell będzie wyglądał jak clown, ale miał nadzieję, że jednak dziś
postawi na naturalność. Może z przepychem, ale jednak... coś
eleganckiego. Dobrze by wyglądał w czymś eleganckim. Koszuli. Albo nawet
zwykłej koszulce.
<br />
Dox pojawił się w momencie, gdy Seth kończył już swoje śniadanie i brał ostatnie łyki kawy.
<br />
- Cześć - przywitał się.
<br />
Siedział na blacie, widać więc było szczupłe, nagie nogi, wilcze kapcie
na stopach i koszulę, która odsłaniała ramię, bo była zbyt duża.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-17, 07:39<br /><hr />
<span class="postbody">Rzeczywiście,
tak jakby się tego można było spodziewać - tego dnia Doxell wyglądał
niemalże normalnie ( o ile normalnie może wyglądać ktoś z jego twarzą) -
miał na sobie czarne spodnie z eleganckiego materiału, który mógł być
jedwabiem i białą koszulę, która jedwabiem na pewno nie była.
<br />
-Cześć. - Odpowiedział sennie na dziarskie powitanie... Tego, jak mu tam
było... Tej ślicznotki, i wyciągnął z lodówki butelkę soku wiśniowego,
który wypił bez odrywania ust od butelki.
<br />
No tak, miał lekkiego kaca. Lekutkiego.
<br />
-Ubierz się potem jakoś ładniej. Zabieram cię na randkę. - Oznajmił,
oddając pustą butelkę Claytonowi, który natychmiast wyrzucił ją do
kosza.
<br />
-Idę oglądać telewizję. Proszę nie śmiać się głośniej od telewizora. -
Dodał wciąż tym samym, nieco wypranym z emocji tonem i poczłapał do
salonu, gdzie niemal całą ścianę zajmował tak wielki ekran, że ciężko
było chyba nawet powiedzieć ile miał cali.
<br />
Wgramolił się na wygodny, czarny fotel i wyłożył przed siebie nogi odziane w eleganckie pantofle.
<br />
-Pilot. - Burknął, wyciągając przed siebie dłoń. Po chwili rzeczywiście tkwił w niej żądany przedmiot.
<br />
Kiedy palec wskazujący Doxella dotknął guzika "ON", w salonie rozległ
się tak wszechogarniający hałas, że większość domowników pozakrywała
sobie uszy rozstrzęsionymi rękoma.
<br />
Na szczęście nie trwał on długo, ponieważ pan Raterhand był znany ze swojego refleksu.
<br />
-Zbiórka przede mną w ciągu dwóch minut. - Warknął, podnosząc się wściekle ze swojego miejsca.
<br />
Z prawej dziurki u nosa, kapała mu gęsta krew.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-17, 08:09<br /><hr />
<span class="postbody">Już
miał się spytać dziewczyny, która zdaje się miała na imię Marry o coś,
ale niestety warknięcie, a potem wręcz krzyk oznajmił, że wszyscy mają
się stawić przed panem i władcą. Seth nie miał ochoty się ruszać i iść,
ale chyba musiał, szczególnie, że został niemal pociągnięty do Doxella.
<br />
Stanął więc obok kobiet, nieuczesany, w pidżamie, odrobinę ziewający.
<br />
Mrużył oczy, gdy słuchał opierdolu, jaki dawał mężczyzna. Brzmiał
groźnie i niezbyt przyjemnie. Nie był przyjemny, nie w takich momentach.
Wywoływał chęć ucieczki w Sethcie, a rzadko kiedy zdarzała mu się tak
silna reakcja obronna.
<br />
Zaczął się nawet zastanawiać, czy to nie byłby najgłupszy pomysł... Po
prostu zrezygnować. Milczał. Nie odzywał się, a gdy wreszcie mężczyzna
pozwolił im odejść, chłopiec wyszedł czym prędzej wraz z dziewczętami.
<br />
- Zawsze taki jest?
<br />
- Tylko jak jest wściekły. Albo na kacu.
<br />
- Rany...
<br />
Seth westchnął, ale nie dyskutował.
<br />
<br />
Doxell faktycznie planował go wziąć chyba na randkę, bo kilka godzin
później zapukał do pokoju Setha. Blondyn był już gotów. Zauważył, jak
bardzo mężczyzna upodobał sobie go w szpilkach, założył je więc. Tym
razem czerwone. Miał trzy pary takich butów, specjalnie dla zboków,
którzy to uwielbiali.
<br />
Do tego czarne jeansowe spodnie, które opinały jego tyłeczek. Z górną
częścią odzieży było trudniej, ale w ostateczności miał na sobie czarną
bluzeczkę z koronkowymi wstawkami. Dostał ją kiedyś, ale zdaje się, że
była z damskiego działu. Jakoś nie robiło to problemu dla Setha.
<br />
- Cześć - przywitał się znowu.
<br />
Nie miał na sobie makijażu - aż tak karać się nie zamierzał. Jedyne, co
było widoczne, to lekko pociągnięte tuszem rzęsy, ale niezbyt mocno.
Włosy jednak były upięte na górze w kok. W tym akurat pomagała mu Marry,
bo sam nie potrafił robić takich rzeczy.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-17, 09:07<br /><hr />
<span class="postbody">-Dobry
wieczór, ślicznotko. - Przywitał go uprzejmie, oferując mu szarmancko
swoje umięśnione ramię. -- Cieszę się, że jesteś gotowy, przyzwyczaiłem
się do durnego czekania na damy. - Doxell uśmiechnął się nikle i
poprowadził Setha wzdłuż korytarza, gdzie odprowadzały ich ciekawskie
spojrzenia reszty "ślicznotek". Marry uśmiechała się pod nosem, mrucząc
do Jeny :
<br />
-To ja zrobiłam mu włosy.
<br />
<br />
-Raterhand. - Burknął w stronę mężczyzny od rezerwacji (jak oni się, do
chuja, nazywali?) i odczekał spokojnie dwadzieścia pięć sekund.
Dwadzieścia pięć sekund, podczas których on i jego urocza towarzyszka
byli narażeni na nudę, czekanie i nicnierobienie. Doxell nienawidził
nicnierobienia.
<br />
-Przepraszam. - Chrząknął i ściszył głos do poufnego szeptu, tak żeby
jego ślicznotka nie miała powodu do niepokoju. - Złożyłem tą cholerną
rezerwację wczoraj... Aech, nie. Dzisiaj, piąta -piętnaście, numer
telefonu kończył się na trzy zera. R-a-t-e-r-h-a-n-d, łapiesz, dziadku?
Uwijaj mi się z tym i prowadź moją panią do stolika, bo jak nie to... -
Obrócił się przez ramię do Setha i posłał mu promienny uśmiech. - ... To
przyjdę tu jak skończysz pracę i porozmawiamy inaczej. I chcę szampana
na koszt tej budy.
<br />
Mężczyzna zrobił przestraszoną minę i wyglądał jakby chciał sięgnąć do
telefonu, ale Doxell sprawnie pochwycił jego nadgarstek i przysunął
sobie do twarzy, udając, ze ogląda jego zegarek.
<br />
-Bardzo ładny. O ile się na nim znasz, to masz dwie minuty. Sądzę, że
słyszałeś o Heatclieffie. Teraz rozumiesz? Dzięki. - Mruknął, widząc jak
staruszek pędzi do jednej z pary przy stoliku.
<br />
Chyba właśnie ich wypraszał.
<br />
-Jak tam? - Zagadał do Setha, strzepując mu z bluzeczki jakiś pyłek. - Pięknie wyglądasz, nie wiem czy już ci o tym mówiłem.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-17, 09:19<br /><hr />
<span class="postbody">Stał
obok mężczyzny i marszczył brwi. Nie przywykł do tego, żeby ktoś mówił
do niego per "pani". Rany, był facetem, uświadom to sobie. Wiedział o
tym, że był androgeniczny. Gdyby tak nie było, przecież nie wyglądałby
tak. Ale jednak podawanie go za kobietę to trochę za dużo.
<br />
Nic nie powiedział, Seth zmielił przekleństwo w ustach i uśmiechnął się.
<br />
- Jesteś strasznie agresywny, nie podoba mi się to. Dziękuję za
komplement - mruknął i uśmiechnął się miękko, zupełnie, jakby chciał
trochę załagodzić swoje słowa. Może tak właśnie było.
<br />
Wiedział, że to, co powiedział mogło być bardzo... negatywne w skutkach, ale cóż, taka była prawda.
<br />
Widząc parę, która rzucała im zabójcze spojrzenia Seth westchnął i
wygładził bluzeczkę na brzuchu. Gdy mijali, uśmiechnął się do nich
przepraszająco i odprowadził ich wzrokiem.
<br />
Długo jednak nie postali, bo zaraz zostali poprowadzeni do stolika,
który w popłochu został wysprzątany i gotowy na nowych klientów. Podano
im też karty dań i win, mogli więc wybrać sobie posiłek.
<br />
Gdy zapytano Setha na co ma ochotę, odpowiedział, że prosi rekomendowany
włoski specjał. Miał ochotę na coś tego typu, dlaczego nie?
<br />
Uśmiechnął się do Doxella, zupełnie, jakby kokietował go. Spojrzeniem, pięknymi uśmiechami.
<br />
- Co u ciebie, panie agresywny? - zażartował, a głos Setha był ciepły i miękki.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-17, 09:30<br /><hr />
<span class="postbody">-Przepraszam
cię za ten incydent. - Odezwał się, gdy tylko zajęli swoje miejsca. -
Nie chciałem psuć nam wieczoru swoim porywczym zachowaniem, po prostu
bardzo nie lubię kiedy coś, co szczegółowo zaplanowałem psuje mi się
przez niekompetentnych ludzi. - Wyjaśnił całkowicie poważnym tonem,
sięgając po szklankę wody. Upił z niej łyka i potraktował Seth'a długim
spojrzeniem, skupiając się na wyrazie oczu tego dzieciaka, na odwadze i
bezpretensjonalności bijącej z jego postawy.
<br />
-Chciałbym też abyś wiedział, że nazywam cię panią, ponieważ jawisz mi
się teraz jako najpiękniejsza kobieta na tym świecie. Widzisz, nie umiem
oszukać swojego instynktu, dla mnie jesteś w tej chwili partnerką do
kolacji. - Wzruszył ramionami i przyjął nonszalancką pozę, odgarniając z
czoła nieposłuszne kosmyki włosów. - Dla mnie to samo. - Tu zwrócił się
do kelnera.
<br />
-Masz jakieś zainteresowania? Opowiedz mi coś więcej o sobie. -
Poprosił, uśmiechając się krzywo. Wyglądał teraz jak całkowicie normalny
facet na randce, nie pozostało w nim nic z agresywnego alfonsa.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-17, 09:43<br /><hr />
<span class="postbody">- Można było to załatwić w dużo przyjemniejszy sposób, Doxell - uśmiechnął się subtelnie, upijając łyk wody.
<br />
Oblizał usta.
<br />
- Ale zdajesz sobie sprawę z tego, mam nadzieję, że kobietą nie jestem.
To tylko szpilki, no wiesz. Ciągle mam fiuta - uniósł brew, zagryzając
odrobinę swoją wargę.
<br />
Usiadł prosto, ale wygodnie. Oparł się o krzesło, ułożył nogi bokiem, by
było mu jak najwygodniej. W obcasach był strasznie wysoki.
<br />
Seth był wyraźnie zaskoczony, że mężczyzna pytał o coś takiego. Nie
spodziewał się chyba tego typu zainteresowania. To alfons, co go
obchodzi... Hm.
<br />
- Lubię pisać, nie cierpię sprzątać, trochę szkicuję, kocham zwierzęta,
szczególnie psy i koty. Ale zawiało nudą - parsknął cichutko śmiechem,
po czym odchrząknął.
<br />
Podano im przystawkę w postaci apetycznie wyglądającego carpaccio.
Cieniutkie, niemal przezroczyste plastry surowej polędwicy z startym
parmezanem i odrobiną sałaty rukola. Apetyczne.
<br />
Seth ukroił kawałek, nabrał na widelec mięso z serem i sałatą, by włożyć sobie ostatecznie do ust ten kawałek włoskiego nieba.
<br />
- Pyszne.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-17, 10:48<br /><hr />
<span class="postbody">-Postaraj
się dla mnie udawać, że tego nie było. - Uśmiech mężczyzny nabrał teraz
nieco drapieżności, przez co jego rysy stały się surowsze i
wyraźniejsze. - Obiecuję ci, że będę łagodny jak baranek. Wszystko,
jeśli ma ci to poprawić humor. To twój wieczór, Seth. - Wzniósł w
toaście kieliszek z winem i skinął głową, upijając łyk trunku.
<br />
-Jestem całkowicie świadomy twojego "fiuta", kochanie. - Szepnął,
pochylając się nieco tak, aby ich rozmowa toczyła się tylko i wyłącznie w
obrębie stolika - I to właśnie czyni cię najlepszą ze wszystkich
kobiet. Intrygujesz mnie. Twoje rysy, tak, wiem, że o tym słyszałeś, te
rysy są niesamowite. Jesteś skarbem, kimś wyjątkowym, specjalnym.
Urzekłeś mnie od pierwszego spojrzenia.
<br />
Wysłuchał spokojnie niezbyt interesującej paplaniny odnośnie
zainteresowań chłopaka i spróbował uroczo zareklamowanej potrawy -
rzeczywiście było naprawdę smaczne.
<br />
-Cieszę się, że ci smakuje. - Wymruczał, wysuwając dłoń tak, by ich
palce się zetknęły. - Seth... Myślałeś o tym co byś chciał robić po
etapie kurwienia się?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-17, 10:59<br /><hr />
<span class="postbody">A
ten znów tylko o wyglądzie. Jasne, w zasadzie był przecież kurwą. To
było najważniejsze. Nie pierdoły, typu zainteresowania, czy to, jakim
był człowiekiem. Istotny był tylko jego wygląd, nic więcej. Tak to
wyglądało.
<br />
I kolejne pytanie. Zapewne interesowało go to tak, jak zeszłoroczny śnieg.
<br />
- Studiuję. Nie wiem czy wiesz. Zaocznie zarządzanie. Więc po tym, jak
się nastudiuje i odłożę pieniądze, zapewne pójdę do normalnej pracy.
Może otworzę coś własnego.
<br />
Seth uśmiechnął się ładnie, zupełnie, jakby był już myślami w momencie,
kiedy nie musi uprawiać seksu za pieniądze. To będzie, zapewne, jego
najlepszy okres życia. Już go pragnął. Potrzebował.
<br />
Ale do tego momentu było jeszcze trochę czasu i musi to przetrwać.
<br />
- Powiesz mi coś o dziewczynach, które są w domu, Doxell?
<br />
Pozwolił, aby ich dłonie się nie rozdzielały. Zgrabnymi, długimi palcami
głaskał mężczyznę po skórze. Przy okazji jadł posiłek i popijał go
winem, wyglądając przy tym tak niesamowicie seksownie, zmysłowo... Kto
by pomyślał, że jedzenie może być tak atrakcyjne?</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-01-17, 11:36<br /><hr />
<span class="postbody">-Nie
wiedziałem. Cieszę się, że studiujesz, pogardzam osobami, które są na
tyle leniwe, że uczepiają się jednej rzeczy i nie poszerzają horyzontów.
-Doxell ledwie skubał swoje danie, wpatrzony i zasłuchany w słowa
swojego towarzysza.
<br />
Musiał przyznać, że trochę źle go ocenił - Seth nie należał (wbrew temu
co sobie pomyślałeś, Raterhand, ty powierzchowny idioto) do ślicznych
tępaków, którzy istnieli tylko i wyłącznie po to by dobrze wyglądać.
<br />
Dzieciak miał w sobie czar i przekorę, potrafił inteligentnie
odpowiedzieć, złapać za słówko... Prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego
sprawy, ale kusił w niemal każdym momencie swojego życia, traktując
ludzi pełnym wyższości spojrzeniem bystrych oczu i pięknymi ustami,
które naturalnie pozostawały wykrzywione w kokieteryjnym uśmieszku.
<br />
Doxellowi naprawdę to odpowiadało.
<br />
-To zależy co chcesz o nich wiedzieć. Jak zdążyłeś zauważyć, Marry i
Jena są liderkami naszego haremu. Dobrze, że spodobałeś się Marry, ona
nie pozwoli zrobić ci krzywdy. Mam jednak wrażenie, że Jena zazdrości ci
wyglądu, a to niedobrze. Powinieneś jak najdłużej udawać jej dobrą
koleżaneczkę, dzięki temu ta mała idiotka się od ciebie odwali. Oprócz
tego jest jeszcze siedem panienek i dwóch panów, co mam ci o nich
powiedzieć?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-01-17, 11:49<br /><hr />
<span class="postbody">- Zazdrości wyglądu facetowi? Naprawdę? Haha, to dosyć żałosne - przyznał Seth, zupełnie tym rozbawiony.
<br />
Kelner zabrał ich puste talerze i zapowiedział, że niebawem pojawi się główne danie.
<br />
Chłopak oblizał usta i spoglądał na mężczyznę.
<br />
- Nie przepadam za kłamaniem, jeśli chodzi o znajomości. Albo kogoś
lubię i się z nim kumpluje, albo niech robi wypad. Tak na ogół działam,
ale jeżeli będę musiał, w porządku - mruknął.
<br />
Przesunął palcami po włoskach na przedramieniu Doxella, odrobinę go tym łaskocząc.
<br />
- Jak mają na imię, dlaczego ich wziąłeś do siebie, co cię w nich...
uwiodło? Hm... Czy będę się z nimi spotykał, czy nie? No wiesz. Wszystko
to, co może mi się przydać. Jestem nowy, na nowego zawsze patrzy się
krzywym okiem. A jak nowemu się zacznie powodzić, to mnie poszlachtują w
tym domu, dlatego wolałbym już teraz budować ciepłe relacje, żeby
później nie znienawidzili mnie za bardzo.
<br />
Seth był pewien siebie. Wiedział, dlaczego ludzie tak do niego lgnęli.
Twarz, tyłek, fiut, uśmiech, spojrzenie i kilka dodatkowych umiejętności
sprawia to, co sprawia. Wiedział, że dobrze wygląda. Nie był fałszywie
skromny. Jasne, nos mógłby być prostszy i mniejszy, usta mniej wydatne,
no i mógłby nie być aż tak androgeniczny, ale z drugiej strony - to
stanowiło pewne atuty.
<br />
Przyniesiono im główne danie, zwykłe spaghetti. Jeden kęs sprawił, że
zmienił zdanie co do tej zwykłości. Niezwykle aromatyczne... mmm...</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-07, 14:01<br /><hr />
<span class="postbody">Pozwolił
by seria głupich pytań wytoczyła się z kształtnych ust jego towarzysza
bez choćby i mrugnięcia okiem. Kącik ust wygiął mu się w nędznej parodii
uśmiechu gdy delikatna dłoń spoczęła na jego przedramieniu.
<br />
Mały potrafił dotykać tak żeby rozbudzić w Doxellu ciekawość. Ciekawość tego jak to mogłoby się potoczyć dalej... i dalej.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Już niedługo. </span>
<br />
- Większość z nich została mi zarekomendowana przez dobrych znajomych. -
Przyznał szczerze, wzruszając szerokimi ramionami. - Jenę znalazłem na
ulicy, wyobraź sobie, że to cudeńko chciało pracować na własną rękę. Bez
rejonu, bez ochrony, nic. Była ćpunką kiedy ją poznałem. Nie wyglądała
jeszcze tak dobrze jak teraz. Przez pierwsze miesiące zamiast zarabiać
na swoje duperele płaciła mi za porządny odwyk. To nie było proste,
strasznie kantowała. - Zachichotał chrapliwie, ujmując w swoje długie
palce wiotki nadgarstek Setha. Pogładził jego wewnętrzną część i zamilkł
na moment, zatracając się bezwstydnie w tej czynności.
<br />
Ależ on miał gładką skórę. Momentami Doxell czuł się tak jakby to on sam był nią pieszczony.
<br />
Upił łyk wina i odchrząknął, wbijając spojrzenie w makaron znikający
między wargami swojego nowego nabytku. To było naprawdę ładne ssanie,
cholera...
<br />
- Potem jakoś poszło. - Oprzytomniał, przenosząc wreszcie swoje palce
na widelec. Nie miał ochoty na to chujowe żarcie, ale wiedział, że
niegrzecznie byłoby niczego nie tknąć. A na randkach z takimi dupeczkami
etykieta była czymś, czego zazwyczaj się pilnował.
<br />
Tak, zazwyczaj. To dobre słowo.
<br />
- Nabrała ciałka, więcej klientów doceniło jej urodę. Jedzie tak ze mną
na tym wózku ze dwa lata. Sam widzisz, że niczego jej nie brakuje. Ma
co jeść, ma gdzie spać, ma w co się ubrać. Jej prestiż trochę
podskoczył, fagasy oferują za jej tyłek naprawdę niezłą sumkę. - Urwał,
marszcząc czoło. - Ale ty ją przegonisz, Seth. I myślę, że to właśnie
dlatego ta suka cię nie polubi. Uważaj na nią, mówię poważnie. Takie
agentki potrafią bardzo brzydko kombinować żeby pozostać na swoim
piedestale. - Zakończył sucho, dolewając sobie jeszcze wina. Nie spytał
chłopaka czy także chciałby jeszcze : jego kieliszek pozostawał niemal
nietknięty.
<br />
- Potem Angus znalazł dla mnie Marry. Ta dopiero stanowi egzotyczną
bombę. Nie dość, że ma figurę bogini, rozumiesz, to jeszcze niczego się
nie boi. Żadnego oblecha, fetyszysty, dwóch, dwie, wszystko jej jedno.
Jest konkretna bo ma w życiu cel. Jej rodzice byli pieprzoną patolą,
słowo daję. Chciała się wyrwać, znalazła na to dobry i szybki sposób.
Podejrzewam, że za rok będziemy musieli się rozstać a zrobię to z
niemałym bólem, bo całkiem ją, kurwa, lubię. No jej nie da się nie
lubić. Nie lubi jej tylko Jena, ale domyślasz się chyba, że Jena nie
lubi nikogo. - Zaśmiał się chrapliwie, co bardziej przywodziło na myśl
kaszel.
<br />
- Co do następnego spotkania : będziesz widywał mnóstwo koleżanek
ponieważ jak już się domyśliłeś, mieszkacie w jednym domu. Czasem będę
cię woził do klientów, innym razem będą przyjeżdżali do naszego
zamczyska, ale do takich spraw są osobne pokoje. To jak, perełko. Masz
jeszcze jakieś pytania?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-07, 14:21<br /><hr />
<span class="postbody">Stwierdzenie,
jakoby miał przegonić naprawdę atrakcyjną dziewczynę trochę go
zdziwiło. Znaczy jasne, doskonale wiedział o swoich atutach wizualnych,
jeżeli tak można było w ogóle wspomnieć. Ale jednak doskonale wiedział,
że kobiety miały po prostu większy popyt. Bądźmy szczerzy, miały dwa
odbyty a nawet trzy, w które można było zatopić fiuta. No i znacznie
więcej było osób heteroseksualnych, tych zadeklarowanych. Bo jednak
przychodził czas w życiu każdego człowieka, nieważne jakiej płci by nie
był, że zdarzają się różne sytuacje - czy to po pijaku, czy w pełni
trzeźwości.
<br />
- Jak dużo chcesz, żebym pracował? W sensie... W weekendy co jakiś czas
mam zajęcia, więc chciałbym wiedzieć jak mam sobie rozłożyć to, aby po
prostu być produktywnym i nie przynosić strat ani dla ciebie, ani dla
mnie.
<br />
Oczywiście, że w tym zamyśle to Seth był ważniejszy. Dbał o swój
interes, bo to było podstawą jego obecnego życia. Zabezpieczał się
finansowo, dbał o to, aby mieć za co zacząc swoje życia od nowa i to już
niedługo. Nikt nie spodziewał się, że będzie zainteresowany losem
swojego alfonsa bardziej, niż w zasadzie musiał być.
<br />
Seth rzucił spojrzenie w bok, przyglądając się mężczyźnie, który
obserwował go bardzo ostentacyjnie. Uśmiechnął się do niego i puścił mu
oczko, po czym jakby nigdy nic całą swoją uwagę poświęcił Doxellowi.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-07, 14:51<br /><hr />
<span class="postbody">Uśmiechnął się nieco szerzej, ukazując rząd nierównych, ale wyjątkowo mocnych zębów.
<br />
Nie zamierzał już się rozgadywać, nie przepadał za niepotrzebnym mieleniem jęzorem.
<br />
- W porządku, Seth, weekendy masz wolne. - Powiedział tylko i zerknął
dyskretnie przez ramię by mój ujrzeć tego skurwysyna, który najwyraźniej
utrudniał mu powodzenie jego wielkiego planu na zaskarbienie sobie
całej uwagi tego dzieciaka.
<br />
Rzucił facetowi co najmniej zniechęcone spojrzenie i powrócił do
wpatrywania się w piękną twarz blondyna. Na razie zamierzał być
spokojny, ale niech chuj spróbuje się tu popatrzeć jeszcze jeden raz
jeden. Pieprzony. Raz.
<br />
- Klienci to nie kolejka w sklepie, kochanie, pojawiają się
nieregularnie. Na początek dam ci trochę luzu, trzech, czterech
tygodniu. Potem zaczniemy trochę naciskać na nie tylko samo bzykanko ale
i pojawianie się na jakimś bankiecie, kolacji, może mały striptiz.
Ludzi podniecają różne rzeczy, a ty, jako przedstawiciel mojej firmy,
musisz... No wiesz, godnie ją reprezentować. - Westchnął sobie ciężko,
zerkając dyskretnie na zegarek. - Co powiesz na deser?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-07, 15:07<br /><hr />
<span class="postbody">- Są jakieś specjalne rzeczy, których muszę się nauczyć?
<br />
Nawet odpowiadały mu te warunki. Dotychczas jedynym jego zajęciem było
obciąganie, dawanie dupy albo skakanie na chuju. No cóż, nie ma się co
oszukiwać, nie był wysokich lotów kurwą, tylko zwykłą podrzędną dziwką,
która po prostu musiała przeżyć z tego co zarobiła, opłacić rachunki i
mieć jeszcze za co jeść. I jakoś wyglądać.
<br />
Bankiety i kolacje to zupełnie nowa opcja w jego dotychczasowej
karierze, ale była niezwykle intrygująca i podobała mu się. Zawsze to
wieczór bez bzykanka, to się liczyło. Po pewnym czasie życia z seksu nie
sprawiał on już takiej przyjemności. Rzadko kiedy było naprawdę
fantastycznie, wszystko stało się trochę miałkie. Ryzyko zawodowe, jakby
można było powiedzieć.
<br />
- Oczywiście. Już się nie mogę doczekać - uśmiechnął się piękne, zagryzł
ostrożnie pełną, dolną wargę, ale tylko odrobinę. Białe, równe zęby
ukazały się przez chwilę.
<br />
Dostali deser, co sprawiło im niemałą radość. A przynajmniej Seth był
zadowolony z pięknej panna cotty, która wyglądała tak uroczo i
cudownie... Przepysznie. Była oczywiście biała, ale z rozpływającą się
na niej czekoladą i truskawkami. Niecodzienna wersja, której nie miał
okazji próbować. Po pierwszym kęsie jednak uznał, że była naprawdę
świetna i miejsce, w którym obecnie byli zaliczało się do jednych, z
lepszych, w których był.
<br />
Aż tu nagle...
<br />
- Przepraszam... - Obaj usłyszeli męski głos z boku. Seth podniósł głowę
i ujrzał tam mężczyznę, który chwilę wcześniej spoglądał na blondyna
niezwykle intensywnie. - Dałabyś się zaprosić na kawę? Czy to randka, a
ja przeszkodziłem wam?
<br />
Seth spojrzał na Doxella, który wyglądał, jakby za chwilę miał zamordować tego niewinnego człowieka.
<br />
- Przepraszam... to randka, tak. Może innym razem, hm? Ratherhand
prowadzi miejsce, w którym można mnie znaleźć - wskazał dłonią na
swojego towarzysza, uśmiechnął się przy tym czarująco, ewidentnie
łagodząc sytuację. Mówił nieco bardziej kobiecym głosem,
delikatniejszym, cichszym. Nie chciał wpędzać mężczyzny w dodatkowy
dyskomfort podrywania przedstawiciela tej samej płci. - Na Broodcast
Street. - uśmiechnął się przepraszająco.
<br />
Mężczyzna, widać, że niezwykle zażenowany sytuacją przeprosił,
uśmiechnął się słabo i zmył się natychmiast. Z restauracji, zresztą, po
niezwykle krótkiej chwili także. Już nie spojrzał na Setha, wyraźnie
skrępowany.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-08, 13:53<br /><hr />
<span class="postbody">Ta
mała cholera wiedziała gdzie i jak nacisnąć żeby oczarować Doxella do
tego stopnia, że głupi uśmieszek nie mógł mu zejść z pyska przez długą
chwilę po skończeniu deseru.
<br />
To w jaki sposób spłoszył tego śmiesznego podlotka, jak cudownie udało
mu się zrobić z tej sytuacji świetny żart, kulminacyjny moment ich
"randki", to było...
<br />
Cholera, seksowne.
<br />
Pół godziny później kończyli drugą butelkę wina, Seth chichotał trochę
więcej niż zwykle. Doxell pochylał się nad stołem, opierając ogromny
ciężar swojego zwalistego cielska na łokciach i raczył swojego młodego
towarzysza anegdotą o dwóch kurwach i arabskiej policji.
<br />
Opowiadał ją już tyle razy, że był pewien jak to wszystko się skończy.
Seth będzie się śmiał i śmiał, pokaże mu jeszcze raz swoje białe ząbki,
pozwoli się dotknąć troszkę dalej (jego noga tkwiła pod stołem,
wysunięta w taki sposób, aby ten mały uzurpator (dobrze, że nie
imperator, LOL XDD) mógł się o nią swobodnie ocierać) i w końcu
nadejdzie dobry czas na zmienienie "punktu imprezy".
<br />
A wtedy wreszcie się przekona ile ten malec jest mu w stanie zaoferować.
<br />
- No i nieskromnie mówiąc, facet stoi ze spodniami opuszczonymi do
kostek, cały towar na stole, wpadają antyterroryści, krzyku co nie
miara, dziwki piszczą, te małpy wyrywają się z klatek... - Kontynuował,
pieszcząc kciukiem jeden ze smukłych paluszków blondyna. - W końcu się
wyrwały, skoczyły policji na łeb, tamci zaczęli strzelać, trafili tylko
raz i tylko w wielkiego napchanego niedźwiedzia. Mówię ci, to dopiero
były czasy. Groziło nam dwadzieścia pięć lat więzienia, ale warto było.
No i wyciągnęli mnie z tego gówna, mimo że łatwo nie było. - Westchnął,
odpalając papierosa. Zaciągnął się mocno dymem, puszczając gówniarzowi
oczko, gdy nagle do ich stolika postanowił podejść kolejny imbecyl.
<br />
- Czego?- Spytał Doxell już zdecydowanie zmienionym tonem. Jego twarz
ściągnęła się natychmiast w dziko zwierzęcy sposób, dłoń automatycznie
powędrowała za poły marynarki...
<br />
- Przepraszam, że zakłócam panu kolację, ale tu się... no nie pali. -
Wyjąkał mężczyzna. Dopiero wtedy Raterhand uświadomił sobie, że był to
ten sam staruszek, który wcześniej miał problemy z jego rezerwacją.
Mimowolnie warknął i przewrócił oczami.
<br />
Staruszek skulił się w sobie i zerknął błagalnie na Setha.
<br />
O, skurwysyn. Pewnie wiedział, że dzieciak nie lubił awantur.
<br />
Umiesz grać, dziadku. Jebany.
<br />
- W porządku, gaszę. - Wymruczał, zanim Seth zdążył w ogóle dojść do głosu. - Z resztą, zaraz wychodzimy. Proszę o rachunek.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-08, 14:15<br /><hr />
<span class="postbody">Opowieść,
którą raczył go Doxell była nudna i mało interesująca. Znaczy jasne, na
pewno była niebezpieczna i dla pasjonatów tego typu życia - może i była
fascynująca. Ale Seth nie był tym typem człowieka, zdecydowanie nie.
To, że bierzesz udział w jakiś sposób w tym chorym świecie, bo jesteś
kurwą, nie oznacza, że musisz być od razu fascynatem niebezpiecznych
zagrań, handlu, nielegalnej zabawie.
<br />
Poza tym, w większości przypadków kurwienie się było legalne - ku
zdziwieniu wszystkich. Była opieka lekarska, wszystkie "normalne"
rzeczy.
<br />
Ale słuchał go, oczywiście, śmiał się też donośnie, gdy tylko uznał, że
coś miało być zabawne. Niekiedy był nawet trochę rozbawiony... No cóż.
Ale może to działało wino. Zdecydowanie, wino.
<br />
Pili już drugą butelkę. Było naprawdę smaczny.
<br />
Szkoda zrobiło się mu tego mężczyzny, który przyjmował gości. Ewidentnie
czuł respekt przed Doxellem i trudno go nie zrozumieć - był on naprawdę
agresywny w stosunku do innych ludzi.
<br />
Wyszli stamtąd. Rozbawieni, uśmiechnięci. Było już ciemno, zimno zresztą
także - dzisiejsza noc nie należała do zbyt ciepłych. Ale otulony
ramieniem mężczyzny nie odczuł chłodu aż tak, jak mógłby. Zaraz zresztą
podjechał samochód i ruszył.
<br />
Gdzie - Seth nie wiedział.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-08, 22:44<br /><hr />
<span class="postbody">Na
dworze panował nieprzyjemny chłód, ale Doxell nie odczuwał go z taką
siłą jak to biedne maleństwo, które kroczyło u jego boku na swoich
długich zgrabnych nóżkach.
<br />
To znaczy Seth.
<br />
Ech, trzeba się będzie przyzwyczaić do nazywania go po imieniu nawet w
myślach, bo w gruncie rzeczy przedmiotowe traktowanie dziwek nie było
zbyt grzecznym podejściem, biorąc pod uwagę, że on jako ich ojciec, że
powinien ich wszystkich...
<br />
Przepuścił go przed sobą, wpatrując się jak zgrabny tyłeczek wypina się
na ułamek sekundy, by zaraz podążyć za zgiętym kolankiem i zająć miejsce
na skórzanym siedzeniu.
<br />
O czym on wcześniej myślał?
<br />
- Czy będzie niegrzeczne jeśli zaproponuję ci teraz butelkę szampana?
Nie jest wyjątkowo mocny, trzymam go tutaj na specjalne okazje. -
Wymruczał, obejmując go od tyłu niemal opiekuńczym ruchem. - Wydaje mi
się, że teraz mamy taką... specjalną okazję.
<br />
Ściszył ton głosu, który nagle wydał się łagodniejszy, może nawet
ciepły. W środku limuzyny panowały całkowite ciemności, rozświetlane
jedynie przez nikły blask lampki led.
<br />
Bez słowa pochylił się na wiaderko z lodem (zaledwie pięć minut temu
pisał sms-a aby wstawiono je przed jego siedzenie) i idealnie
schłodzonym szampanem. Potraktował Setha łobuzerskim uśmieszkiem i nagle
w jego wielkiej dłoni pojawiły się także dwa kieliszki.
<br />
- To jak będzie? Jest pan na tak? - Zażartował, szturchając go kolanem.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-08, 22:56<br /><hr />
<span class="postbody">- A cóż to za specjalna okazja? - Seth wyraźnie się nieco zaciekawił, ale był też już lekko wstawiony.
<br />
Odrobinę chwiał się na tych nieszczęsnych butach, a to nie wróżyło za
dobrze. Postanowił więc zdjąć je, skoro byli w limuzynie. Trochę to
zadanie było ciężkie, bo wszechobecna ciemność nie pomagała w sytuacji,
ale gdy tylko podniósł nogę do góry i zaczął ściągać buty, znalazł też
przypadkiem przycisk, który odrobinę rozświetlał ich tylne siedzenia,
ułatwiając Sethowi to zadanie.
<br />
- Czuję się już trochę pijany. Chcesz mnie upić, przyznaj się -
zażartował, zakładając kilka kosmyków blond włosów za ucho. Fryzura była
robiona stosunkowo szybko i najwidoczniej nie wytrzymywała swojego
zadania, a kok powoli się rozpadał. Dodawało to jednak takiego
niechlujnego wyglądu, ale nie było to odczucie, o dziwo, negatywne.
<br />
Seth uśmiechnął się lekko do mężczyzny, a wydawał się on zwyczajnie
szczery. Nie był kokieteryjny po raz pierwszy, ani wywyższający się w
żaden sposób. Zwykły, naturalny.
<br />
Chyba naprawdę był pijany.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-08, 23:23<br /><hr />
<span class="postbody">Uśmiechnął
się do niego i otworzył szampana, nalewając go szczodrze (no, może
nawet trochę zbyt szczodrze, bo gdzie nie gdzie się powylewało, ale kto
by o to teraz dbał) do kieliszków.
<br />
Czy chciał go upić?
<br />
- Nie. - Odpowiedział, kiwając przy tym głową. Zaraz, czy rozsądniej nie byłoby nią pokręcić?
<br />
Ach, to nie miało teraz żadnego znaczenia. Liczył się tylko Seth i jego
pijacki chichot, to subtelne skrzywienie pełnych i soczystych warg.
<br />
- Chcę żebyś dobrze się bawił, wiesz. Żebyś zapamiętał sobie ten
wieczór. - Przyznał, pochylając się aby złożyć na jego ustach pocału...
<br />
<span style="font-style: italic;"> DRRRRRRIN DRRRRRRRRRRRRRIN. </span>
<br />
- ScheiBze, zaczekaj chwilę. - Warknął, sięgając po telefon. Nie
patrząc na wyświetlacz odebrał, bo tak jakoś podejrzewał kto dzwoni.
<br />
- Was willst du?* - Mruknął cicho, krzywiąc się tak bardzo, że można by
go śmiało posądzić o ból godny zawału serca. - Ich habe keine Zeit für
sie !** - Dodał stanowczo, i rozłączył się.
<br />
Spojrzał na Setha, który wciąż uśmiechał się jak ósmy cud tego świata i
puścił mu oczko. Ogarnął nieposłuszne pasma włosów z twarzy - w
ciemności błysnęły srebrne sygnety.
<br />
- Na czym skończyliśmy, panie długie nogi? - Zażartował, kładąc mu dłoń na udzie.
<br />
<br />
*czego chcesz?
<br />
**nie mam na to czasu!</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-08, 23:33<br /><hr />
<span class="postbody">-
Ich wusste, dass du aus Deutschland waren.* - Ach, jego niemiecki nie
był płynny, ani nawet w stu procentach poprawny, ale komunikatywny.
Brzmiał trochę zbyt miękko i nikt nie przypuszczałby, że jest z tego
kraju, o to nawet nie było się co spierać. Był w końcu z tych czasów
edukacyjnych, gdzie trzeba było wybrać jakiś język obcy. Francuskiego
nie mógł strawić, słowiańskie brzmiały dziwnie, hiszpański wydawał się
nudny. Niemiecki jakoś jeszcze uszedł.
<br />
Zaśmiał się, widząc zdziwienie na twarzy mężczyzny.
<br />
- Nie wiedziałeś, hm? Nah, mój niemiecki jest dupny, ale jakiś jest - wzruszył ramionami.
<br />
Pozbył się w końcu butów z stóp. Postawił je obok siebie i wyciągnął
nogi przed siebie. Bose stopy dotykały miłego dywanu w limuzynie. Był
miękki i łaskotał lekko.
<br />
- Skończyłeś na tym, że chciałeś mnie pocałować, po tym, jak powiedziałeś coś o tym, że chcesz, abym się dobrze bawił.
<br />
Seth upił dosyć sporego łyka szampana, oblizał się po nim i przewiesił
jedną nogę przez udo mężczyzny. Siedział teraz w rozkroku, ale w
zasadzie miał to gdzieś.
<br />
- Gdzie jedziemy?
<br />
<br />
* Wiedziałem, że jesteś z Niemiec.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-08, 23:43<br /><hr />
<span class="postbody">-
Do mojego ulubionego hotelu. Wynająłem go dla nas na dzisiaj. -
Odpowiedział zwięźle i wybił mu nie do końca pusty kieliszek z
filigranowej dłoni, łapiąc go w pasie.
<br />
W następnej chwili miał jego tyłeczek na swoich kolanach, a pełne wargi przyklejone do własnych.
<br />
Pocałunki nie były delikatne czy nieśmiałe, ale Doxell nie sprawił by
stały się wulgarne. Były raczej pełne pasji, potrzeby, uznania i niemego
podziwu, którego nie umiał wyrazić w inny sposób.
<br />
Nie rozbierał go, nie był gwałtowny, był raczej dokładny i pochłonięty
pocałunkiem do tego stopnia, że nie zwrócił uwagi na to kiedy jego
kieliszek także w końcu się przechylił i wylał mu swoją zawartość na
spodnie. No dobra, było trochę morko, ale liczyły się tylko te usta,
słodkie, i język, chłodny, smakujący szampanem i resztkami czekolady.
<br />
Wypiął biodra, docisnął się podbrzuszem do gorącego ciała przed sobą.
Jego kutas automatycznie zaczynał coraz śmielej interesować się
sytuacją, ale na razie nie pozwalał mu przejąć na sobą kontroli.
Pilnował się, dbał o to by znaleźć w tym wszystkim szacunek do tego
młodego, bezczelnego chłopca, dbał o to by wydawało mu się, że tak
naprawdę wcale nie był kurwą, że naprawdę byli na randce i...
<br />
Cholera, to właściwie nie było takie trudne - udawać.
<br />
A może w ogóle nie udawał? Kto wie.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-08, 23:55<br /><hr />
<span class="postbody">Nagle
kieliszek wypadł z dłoni i Seth nie był w stanie złapać go w
półmroku... oraz w momencie, gdy odrobinę kręciło mu się w głowie.
Kieliszek upadł więc na podłogę, zalewając swoją zawartością miękką
wykładzinę, ale nie mógł zwrócić na to bardziej uwagi, ponieważ siedział
na kolanach tego mężczyzny i... byli zajęci.
<br />
- Mmmm... - zamruczał Seth zupełnie mimowolnie, obejmując rękoma szyję tego mężczyzny.
<br />
Nie miał pojęcia, dlaczego spodnie Doxella zrobiły się jakoś mokre i
zimne, ale niespecjalnie chciał się tego dowiadywać, pochłonięty w
zupełnie innym świecie.
<br />
Może to przez ten cholerny alkohol, ale usta tego mężczyzny całkowicie go pochłonęły, zatopiły w sobie.
<br />
Sam blondyn przysunął się bliżej mężczyzny, ich klatki piersiowe stykały
się ze sobą i nie zostawiały nawet niewielkiej szparki przestrzeni.
Przylgnął do niego, krocze do krocza, pierś do piersi, usta do ust.
<br />
Okazało się, gdy tylko język dołączył do tych rozkoszy, że Seth jest
posiadaczem kolczyka w języku. Kusił subtelnymi ruchami ust, narządu
smaku, lekkim drżeniem ciała, potrzebą bliskości, która nagle się
pojawiła - z pewnością wywołana alkoholem.
<br />
Seth nie miał złudzeń kim jest i dlaczego doszło do tej bliskości, ale nie rozmyślał o tym chyba pierwszy raz w swoim życiu.
<br />
Jedno było pewne - ta noc będzie dużo przyjemniejsza, niż niegdyś ta z Zubbo, która miała miejsce jakiś czas temu.
<br />
Seth jęknął gardłowo, gdy duże dłonie Doxella znalazły się na jego pośladkach, ścisnęły je i zaczęły głaskać, pieścić... mmm...</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-09, 00:15<br /><hr />
<span class="postbody">Wciąż nie atakował, zadowalając się pieszczeniem i podziwianiem, zdobywaniem powoli, dokładnie i niezwykle skutecznie.
<br />
Rzekłbyś : z niemiecką precyzją.
<br />
- Ochm. - Westchnął w pocałunki, czując jak temperatura nabiera
porządnego gorąca. Krople potu wstąpiły mu na skronie i klatkę
piersiową, ozdabiały jego ciało w subtelny i niemal ostrożny sposób,
nadając mężczyźnie seksapilu, którego jego partner nie mógł na razie
docenić, bo w aucie wciąż panowały iście egipskie ciemności.
<br />
- Unieś się na moment. - Wyszeptał z tak silnie niemieckim akcentem, że
gdyby wypowiedział te słowa odrobinę ciszej, to Seth bez wątpienia nie
mógłby ich zrozumieć.
<br />
Na szczęście zrozumiał, bo już za chwilę uniósł swój cudny tyłeczek na
tyle, by Doxell mógł ująć go w odpowiedni sposób i ułożyć ich na boku.
<br />
Chwilę później leżeli na siedzeniach, a właściwie leżał na nich blondyn,
dociskany do ich skórzanej powierzchni przez zwaliste cielsko swojego
obecnego kochanka.
<br />
Całował jego smukłą szyję, wąchał wspaniałe włosy, kąsał i pieścił wargi
: na przemian górną i dolną. Zlizywał resztki szampana, zasysał się i
ocierał, biorąc z każdą chwilą coraz więcej i więcej.
<br />
Fiut rozpychał dziko materiał spodni, żądając natychmiastowego uwolnienia. Sięgnął ręką do rozporka i uśmiechając się krzywo...
<br />
Och, nein. Nie teraz. Jeszcze trochę, Raterhand. Przecież nawet nie jesteście w hotelu.
<br />
No, ale ściągnięcia z niego tych ciuszków nie musiał chyba odkładać na
potem. Użyczy mu swojej marynarki, tak. Wystarczy, że obsunie odrobinę
ten cieniutki materiał w dół i...
<br />
Rzucił się do obcałowywania szczupłej klatki piersiowej, do kąsania
różowych sutków i wylizywania bladej, jedwabiście gładkiej skóry.
<br />
Wyglądał jakby od miesięcy, od lat trzymano go na smyczy, jakby
pierwszy raz od dawna mógł znowu smakować, bawić się z drugim
człowiekiem, dzielić z nim swoje doznania i zapewniać mu tym samym
niewypowiedzianą... przyjemność, tak.
<br />
Musiało mu być przyjemnie skoro tak jęczał. Och, ten cienki ale
cholernie zachrypnięty głos docierał do samego wnętrza jego głowy,
brzmiał w niej długo po tym jak kończył się w rzeczywistości.
<br />
Nagle nad ich głowami zapaliły się światła. Doxell zmrużył oczy i
zerknął w górę, zupełnie tak jakby upewniał się, ze to w ogóle miało
miejsce.
<br />
Ach, miało. To właśnie był umowny nienachalny sygnał, że dotarli na miejsce.
<br />
- Chyba musimy zmienić lokum. - Rzucił rozbawiony, przesuwając jeszcze raz swoim długim językiem po ramieniu blondyna.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-09, 00:30<br /><hr />
<span class="postbody">Seth
z początku nie zrozumiał prośby mężczyzny, patrząc przez kilka chwil na
jego twarz zupełnie skołowany. Dopiero gdy doszło do niego, co
powiedział Doxell, faktycznie, podniósł się lekko. Nie spodziewał się
jednak, że zmienią pozycję i był tym zaskoczony. Nagle był na miękkiej
kanapie limuzyny z wplecionymi palcami we włosy tego mężczyzny.
<br />
Seth nie był w stanie nie jęknąć, gdy wargi tego mężczyzny znalazły się
na szyi, później ramionach, a nawet sutkach. Gdy gorący, mokry język
dotykał każdego skrawka gładkiej skóry, lizał niemalże wszystko, co
tylko udało mu się napotkać, pozostawiając po sobie uczucie mokrości,
łaskotania. Dreszczy.
<br />
I potrzeby, aby ten nieszczęsny język powrócił na te miejsca raz jeszcze, a potem znowu.
<br />
Ale nie spodziewał się tego nagłego rozbłysku światła, który miał
miejsce. Zmrużył od razu powieki, zakrywając oczy dłonią - nagła jasność
znacząco drażniła jego oczy.
<br />
- Okej - mruknął cicho. Musiał poczekać, aż Doxell podniesie się z niego, bo sam nie był w stanie wyśliznąć się spod tego ciała.
<br />
Usiadł na kanapie, a otwarte przez mężczyznę drzwi wpuściły bardzo
chłodne powietrze, które sprawiło, że Seth zadrżał z zimna. Chyba
powinien nałożyć buty, ale miał to gdzieś. Wziął je więc w dłoń i
wyszedł boso na zewnątrz, co spotkało się stosunkowo szybko z
skrzywieniem się na twarzy. Chłód bardzo mocno uderzył w stopy Setha i
dał o sobie mocno znać.
<br />
- O cholera, jak zimno... - wymamrotał, drżąc nieco.
<br />
Czym prędzej poszli do hotelu. Wyglądał on bardzo elegancko. Nie jakoś
mocno zjawiskowo - nie ociekało tu wszystko złotem, diamentami i takimi
elementami. Było sporo ciemnego drewna, marmuru. Czuć było ewidentny
przepych, ale był on w granicach rozsądku, który odpowiadał dla Setha w
stu procentach. Oczywiście normalnie nie było go stać na przebywanie
chociażby w takim miejscu, ale w chwili obecnej, skoro to Doxell
sponsorował - cóż, mógł się trochę pozachwycać.
<br />
Zwracali na siebie uwagę przede wszystkim przez wzgląd na cienki ubiór
Setha i fakt, że trzymał on swoje buty w dłoniach, a stopy były nagie i
ewidentnie zmarznięte z tego powodu. Nie było na podłogach dywanów, jak w
limuzynie - nie, wszędzie zimny marmur.
<br />
Ale Seth nie utrzymałby się na obcasach w obecnym stanie upojenia - a
może po prostu dużo łatwiej byłoby mu się wywrócić i wybić zęby, wolał
nie kusić losu.
<br />
Chwilę potem byli już w windzie, ale minęła dosłownie chwila i byli na miejscu.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-09, 00:51<br /><hr />
<span class="postbody">Doxell był tak... Nieobecny, że pozwalał aby wszystko działo się samo.
<br />
Podjęcie rezerwacji, klucza do pokoju, wciśnięcie odpowiedniego guzika w windzie, całowanie Setha do utraty tchu i...
<br />
O,kurwa. Całowali się.
<br />
Zamruczał głośno, ujmując zgrabny tyłeczek blondyna w swoje duże i
wszędobylskie łapy. Tarmosił oba pośladki w nieco wulgarny i cholernie
dominujący sposób. Jego samokontrola powoli zmierzała w kierunku
przeciwnym do jej całkowitej utraty, aż w końcu całkowicie schowała się w
cień.
<br />
Uniósł go w górę bez żadnego problemu, odczekując uprzejmie chwilę aż
dzieciak obejmie go udami. Wcisnął mu język w usta, zassał się na nim,
pieprzył go nim i sapał przy tym jak dziki.
<br />
Nagle jego cudny towarzysz wyjąkał z siebie coś bliżej
niezidentyfikowanego i po dłuższej chwili (której absolutnie nie spędził
na bezczynności, jego palec już zahaczał o materiał fikuśnej bielizny
jego małego uwodziciela) Doxell zrozumiał, że chodziło o coś w stylu "to
nasze piętro".
<br />
Wysiadł wiec i nie wypuszczając swojego skarbu z ciasnych objęć
muskularnych ramion powędrował wolno w stronę swojego ulubionego
apartamentu. Niósł go tak przez całą długość korytarza, pozwalając sobie
sporadycznie na długie i krótkie pocałunki, na łagodne i nachalne
skubanie zębami ponętnie zaczerwienionych warg.
<br />
Przyłożył kartę do magnetycznego zamka, otwierając drzwi niedbałym
kopniakiem. Nie zamykał ich, wiedział, że te zrobią to same. Zamiast
tego powędrował zwinnie do samego łóżka, na którym ułożył ostrożnie
widocznie pijanego i podnieconego gówniarza. Stanął nad nim z lekkim
uśmieszkiem i sięgnął do zapięcia koszuli.
<br />
- Pomożesz mi? - Zapytał niemal przyjaznym tonem, pochylając się wolno
aż wreszcie klęczał. Klęczał tuż przed jego rozłożonymi udami.
Rozłożonymi udami, pomiędzy którymi czekał na niego prawdziwy...
<br />
- No dobra, może za chwilę. - Wydusił z siebie nagle i pchnął go na
plecy, pozbywając się bezczelnie całej dolnej części odzieży.
<br />
Wyglądał przy tym jak bestia, jak wielki pies, który zawłaszczał sobie po kolei każdy fragment drobnego ciała blondyna.
<br />
Oparł swoje wielkie łapy po obu stronach jego wąskich bioderek i zaciągnął się słodkawym zapachem jego podniecenia.
<br />
Cholera, tak nie pachniały chyba nawet same anioły.
<br />
O czym on, do kurwy nędzy, myślał?
<br />
- Przygotuj się na prawdziwą jazdę, Seth. - Wymruczał mu nisko,
gardłowo. - I nie waż mi się przerywać. - Zagroził jeszcze, spoglądając
mu w oczy z wyjątkowo twardą nutą.
<br />
W następnej chwili całość erekcji młodego mężczyzny tkwiła głęboko w
gardle niemieckiego alfonsa i była obciągana z taką siłą, wprawą i
gracją, że spokojnie można by mu za to wręczyć medal.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-09, 09:05<br /><hr />
<span class="postbody">Seth
jako dziwka przywykł do tego, że to on odpowiadał za przyjemność
klienta. Mało który decydował się na to, że to pieszczoty drugiej osoby
gwarantują podniecenie. Większość była jednak prosta i najwięcej
oczekiwali rozkoszy po pieszczeniu ich. To było w porządku, oczywiście.
Każdy w jakiś inny sposób zapewniał sobie rozkosz, to z pewnością. Seth
nie spodziewał się jednak, że w stosunku, który miał go sprawdzić Doxell
będzie go pieścił nad wyraz dużo, dbał o zadowolenie i... To było
naprawdę miłe i trochę niecodzienne.
<br />
Poproszony o pomoc już miał się podnosić na łokciach i rozpiąć mu tę
nieszczęsną koszulę, ale nie było mu to dane, bo nagle Doxell rzucił się
do rozbierania go. W nad wyraz szybkim czasie został pozbawiony zarówno
spodni, jak i bielizny - ubrania dołączyły do butów na obcasie, które
gdzieś tam leżały sobie przy drzwiach wejściowych. Seth poczuł się
trochę zagubiony i zaskoczony, bo to zwykle on dbał bardziej o to, aby
klient był zadowolony, niż o to, aby on sam był obiektem zainteresowań.
Ta zmiana była zwyczajnie szokująca.
<br />
Nawet nie zdążył powiedzieć coś, a już czuł wokół swojego lekko
sączącego się penisa miękkie, gorące i mokre usta. Wnętrze ich, czubkiem
zdaje się dotykał gardła i... Och, kurwa mać.
<br />
- Doxie... - wyjęczał, wyginając się zupełnie mimowolnie.
<br />
Uniósł lekko biodra, ale te zaraz zostały przyciśnięte do materacu.
Pozostało więc wyginać plecy w łuk, bić głową o poduszkę. Z koku już
niewiele zostało.
<br />
Palce młodego wsunęły się we włosy mężczyzny, zacisnęły się na nich.
<br />
- Ahhh... O kurwa... ohhh... - wyjąkał, zaciskając powieki, by za chwilę
szeroko je otworzyć i patrzeć coraz mniej widzącym wzrokiem na sufit. -
Nie, nie, nie rób tak, bo ja dojd... ooohhh!
<br />
<br />
<img alt="" border="0" src="http://www.lovethispic.com/uploaded_images/21607-All-Black-Heels.jpg" /></span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-10, 15:41<br /><hr />
<span class="postbody">Och,
słodkie maleństwo, przecież Doxellowi chodziło dokładnie o to by jego
młody towarzysz spuścił mu się w usta już na samym starcie ich zabawy.
<br />
Wiedział, że do usypiającego orgazmu dzieciakowi było jeszcze
wystarczająco daleko, więc mógł mu sprezentować taki... miły wstęp.
<br />
Przycisnął jego biodra o wiele mocniej niż poprzednio, ale dla
złagodzenia efektu dominacji pogładził ja też kciukami, pomasował -
zupełnie tak jakby chciał powiedzieć "spokojnie, kotku, nie chcesz mi
się przecież sprzeciwiać".
<br />
Wziął jego fiuta jeszcze głębiej, czując jak gwałcona pojemność jego
wyszczekanej mordy błaga go o litość. Nie zareagował na to, właściwie
lubił to uczucie. Intensywne, upadlające i nadające wszystkiego
popierdolonego tonu, czegoś egzotycznego. Poruszał głową, zaciskając
usta na całej, przesuwającej się pod zębami długości trzonu, smakując
jego lekko słodkawego i niepowtarzalnego smaku.
<br />
Krople potu ściekały mu już śmiało wzdłuż umięśnionego karku, ciemne
włosy przyległy do zaczerwienionej twarzy w malowniczy i nieregularny
sposób. Doxell nie jęczał, nie mlaskał - co jakiś czas warczał tylko
wściekle, zupełnie tak jakby złościł się na siebie, że nie umie
wytrzymać więcej, dłużej i bardziej.
<br />
W istocie, tak właśnie było.
<br />
Seth wił się wściekle, pokrzykiwał, zasłaniał swoją piękną twarz
dłoniami delikatnymi i pięknymi jak bibeloty. Jego biodra podrygiwały
już zupełnie samoczynnie, brzuch wilgotny od potu i pierwszych kropli
nasienia wił się i kręcił jak stado węży.
<br />
Wyglądał cudownie, zjawiskowo. Raterhand natychmiast zakochał się w tym widoku.
<br />
Wykonał ostatni ruch i wysunął z siebie niemal całość przyrodzenia,
pozostawiając sobie w ustach tylko wyjątkowo zaczerwienioną główkę,
odważnie spojrzał mu w oczy.
<br />
Uśmiechał się jak diabeł, wyjątkowo brzydki i... cóż, zadowolony.
<br />
Wiedział co za chwilę nastąpi i był na to gotów.
<br />
Chciał poczuć esencję smaku tego urwisa, chciał go spałaszować do ostatniej pieprzonej kropli.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-10, 15:55<br /><hr />
<span class="postbody">Zauważył
już wcześniej, że Doxell bardzo lubił, gdy partner był nieco głośny.
Cóż, jako dziwka musiałeś wiedzieć takie rzeczy i szybko odkrywać i
wyłapywać możliwe preferencje swojego przyszłego, chwilowego kochanka.
Od tego zależało ile dostaniesz pieniędzy i w jakiej częstotliwości, bo
przecież bardzo zadowolony klient to szczęśliwy klient. Seks się
sprzedawał i wszystko, co było z nim związane - znajomość tego, co lubi
twój klient tylko pomagała wyciągać kolejne dolary.
<br />
Nie spodziewał się jednak, że pierdolony alfons będzie znał się na
robocie swoich podopiecznych aż w takim stopniu. Jasne, to było tylko
robienie loda, ale przyznajmy sobie szczerze, że niewiele osób jest w
tym aż tak dobrych. On niemal wysysał z niego zarówno jęki, pot, jak i
nasienie, które powoli wypływało, członek ronił te słodko-słone łzy i
Seth nie był w stanie nic na to poradzić.
<br />
Szczególnie biorąc pod uwagę ubezwłasnowolnienie, jakie stosował Doxell.
<br />
Dominacja. Ten facet po prostu uwielbiał dominować, było to ewidentne...
<br />
Seth nie był w stanie być spokojny - a może inaczej, może i byłby, ale
po co miałby to robić, skoro już ustalił, że Doxie uwielbia głośnych i
żywych kochanków? Już ta pierwsza akcja w limuzynie mu to uświadomiła.
Był pijany, ale pewnych rzeczy, których uczysz się w pracy nie
zapominasz nigdy, nawet jeśli jesteś jeszcze przed nią.
<br />
Blondyn zaparł się piętami o miękki materac, wbił je w pościel i
usiłował jeszcze nie dochodzić, powstrzymać się najbardziej, jak to było
możliwe. Zagryzał delikatne usta, zaciskał palce na własnych włosach,
wyciągał się i łapał się kurczowo wezgłowia łoża. Jego oddech nader
wszystko był niemalże paniczny, szybki jak sama cholera, czuł pot
ściekający z niego, po torsie, udach...
<br />
I wtedy... i już... już nie mógł i... och...
<br />
- O nie, nie, nie, nie, TAAAAK! - wykrzyczał rozkosznie, podnosząc się niemalże do siadu z tej rozkoszy.
<br />
Rozchylone usta w niemym krzyku, szeroko otwarte oczy, zaciśnięte palce
na pościeli i konwulsyjnie wytryskująca sperma, którą Doxie niemal...
wypijał. On go wysiorbywał jakby był cholernym soczkiem, wyglądając przy
tym na tak zadowolonego...
<br />
Dzieciak opadł na łóżko i złapał głęboki oddech.
<br />
- O kurwa...</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-10, 16:28<br /><hr />
<span class="postbody">Wszystko
przebiegło dokładnie tak jak Doxell się tego spodziewał - mały
narwaniec nie przestawał walczyć choćby i na chwilę, ale pokusił się o
walkę z mistrzem i właśnie dlatego przegrał tak szybko, nagle i... tak
pięknie.
<br />
Moment, w którym jego piękna głowa ostatni raz wystrzeliła w górę,
posyłając jasne włosy na wszystkie strony świata tylko po to by zaraz
mogła opaść na jedwabną poduszkę był taki...
<br />
Niezwykły.
<br />
Wbrew pozorom Raterhand nie zamierzał przyjąć spustu swojego kochanka ze
stoickim spokojem, nie zamierzał też pozwolić mu myśleć, że zabawa się
skończyła.
<br />
Zassał się jeszcze mocniej, obserwując ze złośliwą satysfakcją jak
drobnym ciałem rzuca po niemal całej długości materaca. Przełykał kroplę
za kroplą, ocierając czubkiem języka o cewkę blondyna.
<br />
Powarkiwał przy tej czynności jak wielki pies, jak krwiożercza i kurewsko wredna bestia.
<br />
Którą tak swoją drogą po prostu był i jakoś się nie kwapił to tego by ten fakt ukrywać.
<br />
- Masz rację. - Odpowiedział gdy już było po wszystkim, podnosząc się
zgrabnie z podłogi. Powolutku odpinał guziki koszuli, odsłaniając
Sethowi swoją umięśnioną, bladą klatkę piersiową. -Było naprawdę nieźle.
- Szeregi długich i krótkich, cienkich i grubych blizn ukazywały się
powoli, połyskując lekko, bądź zwracając uwagę swoją kontrastującą do
bieli skóry kolorystyką.
<br />
Chwycił za rękaw i pozwolił by koszula opadła na podłogę. Wielki cień
Doxella zasłonił Sethowi niemal całą widoczność, czym w wyjątkowo
bezczelny sposób zyskał sobie całą jego uwagę i skupienie.
<br />
Stał tak, dopóki dzieciak nie odzyskał całkowicie kontroli nad oddechem.
Stał cierpliwie, wyciągając z kieszeni spodni paczkę papierosów.
<br />
Zaciągnął się głęboko dymem, wypuczając go przez nos. Spojrzenie
wodnistych oczu utkwione było prosto w nim, ale cienkie wargi nie
wypowiadały żadnego słowa.
<br />
Wreszcie oprzytomniał, strzepując popiół na podłogę. Uśmiechnął się
lekko, nie zważając na to, że wyglądał przy tym tylko i wyłącznie
okropniej.
<br />
- Chodź do mnie, Seth. - Wychrypiał nagle, wyciągając ku niemu wolną
dłoń. Brzmiał niemal łagodnie, mimo tego okropnego akcentu i głosu
zdartego przez szalone obciąganie.
<br />
Światło buzowało blado znad jego ramion, sprawiając wrażenie jakiejś
enigmatycznej poświaty. Wyglądał w tej chwili jak wyjątkowo brzydki
anioł, albo wyjątkowo święty diabeł, to nie miało większego znaczenia.
<br />
- Chodź. - Powtórzył, a brzydki uśmiech pogłębił się nieco.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-10, 16:45<br /><hr />
<span class="postbody">Seth
leżał i obserwował mężczyznę, który zdejmował z siebie koszulę. Potem,
zupełnie jakby nigdy nic, wyjął papierosa i podpalił go, zaciągnął się,
przez co jego policzki lekko wklęsły się...
<br />
I chyba starał się uśmiechnąć, ale wyglądało to bardziej, jakby ktoś go
uderzył. Próbował rozgryźć tego mężczyznę. Cóż, zależało mu na tym, aby u
niego pracować - nawet te nieszczęsne tysiąc osiemset za jeden numerek,
w momencie, gdy nie musiał płacić absolutnie za nic to była kusząca
oferta, która znacznie go przybliżała do upragnionego celu wydostania
się z ciemnej strony tego miasta i rozpoczęcia swojego życia od nowa. A
ponadto... Może było w tym też coś więcej, o czym jeszcze sam nie
wiedział?
<br />
Seth powoli podniósł się, nieco chwiejnie jeszcze. Klęknął na łóżku, aby
w końcu stanąć na nim, na materacu. To sprawiło, że był wyższy od
mężczyzny, że, jakby nie patrzeć, był niemalże nagi przed Doxellem.
Ściągnął przy okazji koszulkę przez głowę. Teraz zupełnie nic nie
osłaniało nagiej, mlecznej skóry. Wyjął też wsuwki z włosów i wszystko
to, co trzymało je w górze. Blond włosy opadły swobodnie na ramiona i
plecy. Seth uśmiechnął się lekko, dotykając ostrożnie palcami policzek
mężczyzny. Głaszcząc go delikatnie.
<br />
Nie miał pewności, ale wydawało mu się, że Doxell może potrzebować... po
prostu chwili ciepła od kogoś. Nie seksu. Nie pożądania, spełnienia,
orgazmu. Ale właśnie takich subtelnych, niewiele znaczących w
całokształcie gestów. Czy właśnie tak było, miało się okazać już za
chwilę.
<br />
- Jestem przy tobie.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-10, 21:24<br /><hr />
<span class="postbody">I
już był przy nim - jego śliczny chłopiec ze swoimi długimi (nareszcie
je rozpuścił) włosami, androgeniczną budową ciała, ze swoim pięknym i
łagodnym uśmiechem, który przyciągał Doxella swoją bezpretensjonalnością
i wdziękiem - był taki niewysilony, nie wymagający niczego w zamian.
<br />
Doxell wyciągnął do niego ręce i objął go w pasie zupełnie tak jakby
miał do czynienia ze swoim mężem, nie z dziwką, którą miał właśnie
przetestować.
<br />
- Złap mnie. - Wymruczał, biorąc go na ręce dokładnie w ten sam sposób,
w który ujął go w windzie, podczas przepełnionej niecierpliwością
wycieczki do pokoju. Długie nogi Setha znowu oplatały dokładnie jego
biodra, tyłeczek znajdował się tuż nad ukrytym pod materiałem spodni i
bielizny fiutem, który napinał się buńczucznie, wciąż żądając dla siebie
uwagi.
<br />
Przesunął głowę i pochylił się nieco, szturchając nosem jego gładki i zarumieniony policzek.
<br />
Po chwili ich usta otarły się o siebie zmysłowo, zaczepiając się
niewinnie. Zassał jego dolną wargę, przesunął po niej językiem. Opuścił
go delikatnie w dół, masując sobie fiuta tym gorącym, nagim tyłeczkiem.
Seth był tak cholernie lekki, że nawet nie zdążył się zmęczyć.
<br />
Trzymał go jedną dłonią, drugą odgarniał mu właśnie długie włosy z
delikatnej twarzy. Powoli obrócił się tak by mógł usiąść na łóżku i
zrobił to tak ostrożnie, jakby na rękach niósł wyjątkowo cenną rzeźbę,
nie człowieka.
<br />
No, w takich momentach jak ten, jego małego towarzysza można by chyba pomylić z posągiem.
<br />
Położył się na plecach, zmuszając Setha do tego, by pozostał w siadzie.
Nacisnął na jego biodra, znowu pocierał cudnym tyłeczkiem o
najwrażliwsze z miejsc.
<br />
- Sięgnij do tyłu i.. e... roz.. rozepnij mi spodnie. - Wymruczał
trochę nieskładnie, przymykając powieki. Czuł, że już za chwilę nastąpi
ten moment, na który tak dług czekał.
<br />
Ta mała rączka znajdzie się na jego fiucie.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-10, 21:49<br /><hr />
<span class="postbody">Chyba
Sethowi udało się odkryć coś niesamowitego. Nie został odepchnięty, ani
zbesztany za okazanie ewidentnie odrobiny zwykłego ciepła. Wręcz
przeciwnie, Doxell go po prostu przytulił. I to było naprawdę...
przyjemne? Tak zwyczajnie, po ludzku.
<br />
Siedząc na biodrach mężczyzny, gdy ten leżał, przyglądał się jego klatce
piersiowej, naznaczonej wieloma bliznami. Dotknął kilka z nich, badając
reakcję mężczyzny - czy wzdrygnie się, czy też nie, czy okażą się
miejscami wrażliwymi, czy obojętnymi na dotyk. Chciał to wiedzieć, bo
przecież jako dziwka zbierał wszelakie informacje o kliencie, a dzisiaj
Doxell był jego klientem, kochankiem, partnerem. Nie alfonsem.
<br />
Dzisiaj te bariery mogły zniknąć. Tylko dzisiaj, dlatego to było tak wyjątkowe.
<br />
Czuł to pocieranie fiuta o tyłek i... cóż, Seth nie byłby sobą, gdyby
tego nie zrobił. Uniósł się lekko, ale nie po to, aby rozpiąć spodnie
mężczyźnie. A może - nie tylko po to, jak można by było przypuszczać.
Owszem, rozpiął je bez większych problemów, ale to nie sprawiło, że już
Doxell był całkowicie nagi - chociaż zszokowało Setha, że brunet nie
nosił bielizny. Mokry, nabrzmiały fiut natychmiast wyskoczył i otarł się
o ściśniętą jeszcze dziurkę.
<br />
Seth uśmiechnął się lubieżnie, zadowolony z tej reakcji ciała swojego
kochanka i zaczął... poruszać tymi biodrami. Stosunkowo drażniąco i
wolno, głęboko, pełne ruchy. Zwyczajnie imitował poruszanie się na tym
fiucie, ujeżdżanie go bez włożenia go w siebie jeszcze, ale ocierał się,
wilgotnymi śladami znacząc szczelinę. Seth czuł, jak bardzo fiut ślinił
się podczas tych frykcyjnych ruchów, ciągle nie w nim, ale dawały one
wspaniałą zapowiedź nadchodzącej zabawy.
<br />
Pochylił się nad ustami mężczyzny i pocałował go. Oczywiście, Doxie od
razu przejął dominację i Seth nie miał z tym żadnego problemu. Facet
ewidentnie potrzebował być tą dominą, to w porządku.
<br />
Kiedy usta Setha znalazły się na tym sączącym się fiucie, wzięły go
tyle, ile tylko mogły - a niewiele było poza ustami? Jak to możliwe, że
ten dzieciak miał tak głębokie gardło - bo że miał fiuta w gardle, to
nie było wątpliwości. Okazało się, że Doxell nie był taki mały. Wręcz
przeciwnie, dysponował pokaźnym orężem, co sprawiało znaczące trudności i
Seth odrobinę się dławił, ale sprawdzał reakcje. Czy podobało się mu to
lekkie dławienie i tyle fiuta w ustach?
<br />
Zaczął poruszać głową. Brać w posiadanie tego olbrzyma.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-10, 22:29<br /><hr />
<span class="postbody">Bywały
momenty, w których Doxell jakoś tak podświadomie zastanawiał się o czym
może myśleć Seth, gdy pozwalał mu się całować. O czym mógł rozmyślać,
gdy dłonie alfonsa centymetr po centymetrze odkrywały jego młode ciało.
<br />
Nad czym mógł rozmyślać ten piękny, zdolny mężczyzna kiedy brał jego fiuta w usta i...
<br />
I jednej chwili wszystkie te idiotyczne pytania odeszły w niepamięć, bo
odczucia, które zapewniły mu te ponętne, opuchnięte od pocałunków wargi,
one go...
<br />
Po prostu zrównały z ziemią. W jednej chwili naprężył się cały,
układając swoją dużą łapę w okolice karku blondyna. Nie wkładał na razie
żadnej siły w to aby nim kierować, ponieważ absolutnie nie musiał tego
robić. Seth podniósł rękawice, podjął wyzwanie i postanowił chyba...
<br />
Wierzgnął i zajęczał wściekle, nisko i zwierzęco. Odsłonięta główka,
pieszczona przez jego zwinny język, cieknąca wciąż i wciąż bardziej,
dopraszała się uwagi mimo, że przecież właśnie ją dostała.
<br />
- N... Och, żesz kurwa. - Wyrzucił z siebie z wysiłkiem, poruszając
biodrami w dziwnie agresywnym, nieregularnym tempie. Doznania
spotęgowały się prędko i stały się tak przyjemne, że wręcz nie do
zniesienia.
<br />
To musiało się skończyć, bo jeszcze chwila... Jeszcze chwila takiego ssania i po prostu, kurwa, oszaleje, po postu...
<br />
- Dzieciaku... - Warknął jakby ostrzegawczo, odsłaniając w grymasie nierówne kły. - To jest...
<br />
Nie dokończył : jego fiut postanowił to załatwić za niego. Wystrzelił
nagle prawdziwą fontanną nasienia, rozlewając je wszędzie, wszędzie
wokół. W usta jego pięknego towarzysza, na brzuch i uda ( nawet i na
klatkę piersiową), pościel, była gdzie tylko okiem sięgnąć.
<br />
Zrozumiał co się właściwie wydarzyło dobrą chwilę później, przyciskając
dłonie do spoconej twarzy. Odgarnął sobie z niej włosy. Jego klatka
piersiowa falowała prędko, uda drżały niekontrolowanie.
<br />
Cholera, kiedy ostatnio tak szybko doszedł? To było jakieś popierdolone...
<br />
- Już? - Zapytał zdziwiony zanim ugryzł się w język.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-11, 01:02<br /><hr />
<span class="postbody">Och.
Takiego finału nie spodziewał się, z pewnością. A przynajmniej nie tak
szybko, bo nie ukrywajmy, minęło tylko kilka chwil. I to jeszcze tak
obficie, jakby nie uprawiał seksu od długiego czasu. Może tak właśnie
było? Chociaż trudne to do uwierzenia, biorąc pod uwagę jaką profesją
parał się ten mężczyzna i z jak wielką ilością seksu miał do czynienia
na co dzień.
<br />
- Chyba jestem lepszy, niż myślałem - uśmiechnął się chłopiec, gdy
wypuścił w końcu penisa mężczyzny z ust. Wyczyścił go całego z słonej
spermy, wylizał z jego ciała to spełnienie, które tylko się na nim
znalazło i uśmiechnął się do Doxella, ot, szczerze.
<br />
Oczywiście, że obrócił to w lekki żart. Nie jego rolą było wypominanie
przedwczesnego wytrysku, to jasne. Poza tym, zdarzyć mogło się każdemu.
<br />
Ułożył się przy mężczyźnie, objął go nagą nogą w pasie, przytulił się do
boku mężczyzny i otarł się miękkimi, nabrzmiałymi i zaczerwienionymi
wargami o ramię Doxella. Szybko został wciągnięty w pocałunek. Niezbyt
agresywny, raczej odrobinę leniwy i ponad wszystko głęboki. Sprawiający
mimowolne ciepło.
<br />
Seth zamruczał, blond włosy rozsypane były na poduszce, ewidentnie
odpoczywali po przeżyciach, łapali oddech w swoich ramionach,
rozkoszując się subtelną bliskością, która nie wadziła, nie drażniła.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-11, 17:15<br /><hr />
<span class="postbody">Cholera,
fakt, że popuścił przy Sethcie w ciągu pięciu minut był mało
podniecający, ale - do kurwy nędzy - jego fiut był sztywny przez jakąś
godzinę, dopóki pozwolił mu się dotknąć. To wymagało od niego trochę... A
tam trochę - w chuj samokontroli i zaparcia, więc gdy dostał wreszcie
to czego tak bardzo pragnął... Zareagował bardziej niż zwykle.
<br />
I tyle, nie ma co tego roztrząsać.
<br />
Noc nie dobiegła przecież jeszcze końca. Och, nein.
<br />
- Byłeś lepszy niż każda inna laska, jaką miałem między nogami. -
Wymruczał, przewracając go na plecy. Obcałowywał nieśpiesznie jego
klatkę piersiową, ramiona i szyję. Jak on pachniał, jak ten skurwysyn
zajebiście pachniał! - To prawda, że facet wie gdzie facetowi dotknąć
żeby się podobało. - Dodał z przekornym uśmiechem.
<br />
Nagle podciągnął się tak, że teraz górował nad młodym całym swoim
zwalistym cielskiem. Sięgnął w górę i uderzył na oślep w ścianę :
światła przygasły znacząco, pozostawiając w pokoju jedynie swój cień,
ledwie że półmrok.
<br />
- Grę wstępną mamy za sobą. - Przyznał otwarcie, przechylając odrobinę
głowę. Parę wilgotnych kosmyków musnęło mu policzek, przesuwając się po
nim leniwie. - Teraz przejdźmy do dania głównego, Seth. Czekałem na to.
<br />
Sięgnął nieśpiesznie między jego pośladki, w dłoni pojawił się znikąd nawilżacz.
<br />
Przesunął natłuszczonymi palcami po jego ciasnej szczelinie i zaśmiał się chrapliwie.
<br />
- Bardzo na to czekałem.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-11, 17:32<br /><hr />
<span class="postbody">Seth dał się przewrócić na plecy, uśmiechnął się lekko do mężczyzny, wplatając palce w kosmyki włosów mężczyzny.
<br />
- Jesteś aż tak ciekaw, co skrywam? Jak mocno to poczujesz? Jak ciasna
moja dupa może być i ile pomieści w sobie twojego wielkoluda? - Seth
uśmiechnął się, przygryzając za chwilę dolną wargę, gdy palec wsunął się
do środka. - Przygotuj mnie bardzo dobrze, a wezmę go całego. Po same
jaja, skarbie, właśnie tak - uśmiechnął się.
<br />
Och, to będzie trudne zadanie, bo Doxell był naprawdę duży. I będzie to
strasznie bolesne, ale z pewnością sprawi przyjemność dla Niemca. I przy
okazji w jakiejś chorej formie, Seth też poczuje rozkosz.
<br />
Jęknął, odchylając głowę, gdy mężczyzna wsunął kolejny palec do środka. Seth zacisnął palce na włosach mężczyzny.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-11, 18:12<br /><hr />
<span class="postbody">-
Powiedzmy, że twoje słowa są dla mnie rozkazem. - Wysapał prześmiewczo,
czując jak jego fiut nakazuje mu wykonywać czynności przygotowawcze
szybciej niż zamierzał, bo...
<br />
Bo znowu stał na baczność, szukając już sobie miejsca, gdzie będzie mógł
się wbić. A tak się akurat składało, że jednym z takich miejsc był ten
uroczy, blady, ciasny i cholernie gorący tyłeczek.
<br />
Docisnął dłoń mocniej ; długie palce wykrzywiły się pod kątem i uderzyły
dokładnie tam gdzie miały uderzyć : Doxell podziwiał z mocno bijącym
sercem jak ciało blondyna wygina się w niezwykle apetyczny łuk, dając mu
co do joty pewność, że jego prostata została naruszona w odpowiedni
sposób, że, cholera jasna, trafił.
<br />
- Jeszcze trochę i będziesz mój. - Warknął, dopychając palce głębiej.
Poruszał nimi w jego wnętrzu, wpatrując mu się w oczy ze złośliwą
satysfakcją, której nie umiał powstrzymać.
<br />
Leżysz tu, przede mną, pode mną, pieprzę twój tyłek.
<br />
Należysz do mnie.
<br />
Skończyło się łagodne rozciąganie, teraz posuwał go palcami tak szybko,
że co jakiś czas jego ramię błagało o litość. Nie spowalniał, nie teraz.
Teraz będzie ostra jazda, teraz wreszcie pokaże gówniarzowi, że wcale
nie był "pięciominutowym" Doxellem.
<br />
- Otwieraj się dla mnie. - Rozkazał, wbijając rozgorączkowane
spojrzenie w jego zarumienioną od wysiłku twarz. - No dalej, dziecino.
Wiem, że potrafisz.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-07-11, 23:59<br /><hr />
<span class="postbody">Seth
nie spodziewał się takiej precyzji i szybkości znalezienia tego
specyficznego punktu. Ledwie włożył palca, już odnalazł... I było to
takie przyjemne.
<br />
Niekiedy rozmyślał o tym, że to trochę dziwne, na co pozwalał, aby
zarobić. Rany, jacyś obcy ludzie wkładali mu różne rzeczy w tę dupę i...
i w ogóle czasem dziwiło go, dlaczego w ogóle homoseksualni mężczyźni
na to pozwalają. Jasne, to było przyjemne, gorące i fajne, ale z drugiej
strony...
<br />
Szybko jednak wypłynęły te nierozsądne myśli z głowy, gdy tylko Doxell
zaczął intensywnie ruchać go tymi nieszczęsnymi palcami, wkładać i
wyjmować w szybkim tempie.
<br />
Seth jęknął i wygiął się, zagryzając wargę. Trudno było, gdy ktoś tak
szybko cię ruchał, być ciągle na niego otwartym. Szczególnie, że
delikatność raczej już na tym etapie odeszła z ruchów bruneta...
<br />
Jęknął, odchylając głowę i oddychając ciężko, starając się złapać oddech i dać sobie chwilę, aby przywyknąć do tego uczucia i...
<br />
- To daj mi tę chwilę, a nie zachowujesz się jak człowiek z epoki kamienia łupanego, do cholery! Daj mi chwilę...
<br />
Seth zacisnął palce na ramionach mężczyzny i brał kilka łagodnych
oddechów. Podniósł głowę, gdy spostrzegł, jak mężczyzna na niego patrzy -
nie tak, jakby był z niego zadowolony. Chyba to niedobrze.
<br />
Sięgnął po jego usta, całując go w nie ostrożnie. Wciągając w pocałunek.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-07-18, 10:49<br /><hr />
<span class="postbody">PAN RATERHAND :
<br />
<br />
Człowiek z epoki kamienia łupanego?
<br />
Doxell uśmiechnął się krzywo i wyjątkowo nieładnie, zerkając na Setha z
góry, ze swojej pozycji pana i władcy. Kilka pasm ciemnych włosów
osunęło się leniwie po zaczerwienionym policzku, zbierając sobą krople
potu. Jeszcze raz nacisnął palcami na pulsujące wnętrze jego tyłka,
drugą rękę kierując gdzieś za siebie. Pieprzona prezerwatywa... gdzieś
tu była...
<br />
Znalazł ją i chociaż gardził kondomami, naciągnął ją niezgrabnie na
swojego cieknącego kutasa. Nie było to proste zadanie kiedy drugie ramię
pracowało zawzięcie nad rozluźnieniem jego pyskatego towarzysza, ale w
końcu mu się udało.
<br />
Człowiek z epoki kamienia łupanego, kurwa.
<br />
Mógł mu pokazać swoją prawdziwą brutalność, sposób, w jaki tak naprawdę
traktował ludzi jego pokroju. Gdyby tylko się dowiedział jak wyglądał
"pierwszy" raz Jenny albo Melanie...
<br />
One nie miały taryfy ulgowej. Nie miały pięknego hotelu, wystawnej kolacji i subtelnych pieszczot w limuzynie.
<br />
Tylko Doxell... Dlaczego?
<br />
Co różni tego małego, drobnego człowieka od cholernej Melanie z cyckami
większymi od zderzaków Pameli Anderson? No dobra, może większych nie
miała, ale ta twarz, usta, nieprzeciętny charakterek - była taka
potulna, zgadzała się na wszystko i tak dobrze jęcza...
<br />
Och, kurwa.
<br />
Bierność, potulność, zgoda - to były trzy pieprzone rzeczy, o których jego młody towarzysz nie miał żadnego pojęcia.
<br />
Jak mógł mieć tą czelność, że odzywał się wciąż niepytany, komentował w
złośliwy sposób, wyrażał swoje zdanie na każdy temat, widocznie okazywał
swoją dezaprobatę i...
<br />
I jeszcze śmiał go nazywać jaskiniowcem!
<br />
Cholerny gnojek o wybujałym ego - pomyślał, obcałowywując wściekle długą i smukłą szyję blondyna.
<br />
Bezczelna zdzira - dodał stanowczo, ssąc jego słodki język. W tym czasie
unosił w górę jego wąskie biodra, przykładając do gorącego i
pulsującego wejścia młodzieńca swoją wściekle zaczerwienioną pałę.
<br />
Nigdy nie wie kiedy przestać, nie ma żadnego wyczucia - wyrzucał mu
dalej w myślach, przyciągając go do przepełnionego frustracją i
pożądaniem pocałunku.
<br />
I jeszcze nie otrzymuje za to żadnej kary - wykonał pierwsze pchnięcie,
obserwując z zachwytem jak na blade policzki Setha wstępuje cudownie
widoczny rumieniec. Jego oczy uciekły wgłąb czaszki, małe palce
zacisnęły się na prześcieradłach.
<br />
Wpatrywał się w niego, wykonując lekkie pchnięcia - jego kutas był
szczelnie otulony przez pulsujące i wręcz niemożliwe gorące ścianki
wejścia blondyna. Żadna cipka, nawet, kurwa, dziewicza - nic nie było
tak ciasne jak młody, blady tyłeczek tej małej dzwiki.
<br />
I to sprawiło, że cała złość i zawiść uciekła od niego bardzo, bardzo
daleko, pozostawiając go tylko we wrażeniu oszałamiającego zachwytu,
oczarowania, zauroczenia łukiem malinowych ust, cieniem długich rzęs i
drżeniem wąskich ramion.
<br />
- Przepiękny. - Wymruczał z lekkim drżeniem w głosie. - ...kurwa,
jesteś. - Dodał po chwili, psując tym cały romantyzm swojej wypowiedzi.
<br />
Tak, zrobił to świadomie. Zaczynał chyba przesadzać z tym zachwytem.
<br />
<br />
SETH:
<br />
Seth wyczuł nastrój mężczyzny i jego niezadowolenie. Rany, było to widać
na pierwszy rzut oka, naprawdę musiałby być inteligentny, ale inaczej.
Nie uważał się za głupiego.
<br />
Przez chwilę Seth sądził, że zaraz dostanie w pysk i skończy się
przyjemna atmosfera. Ale na szczęście Doxell pozytywnie go zaskoczył.
Nie powiedział bowiem nic.
<br />
Blondyn wyczuwał jednak agresję w ruchach mężczyzny. Mocniej gryzł,
drapał, ssał niemal do granicy bólu i przyjemności. Seth nie reagował. W
takich sytuacjach agresorowi chodziło o to, aby druga osoba wyczuła
bol, wyraziła go głośno i wyraźnie. A to nie było w stylu Setha.
Zdecydowanie nie. Pierdolony jaskiniowiec. Jasne, może był jego
alfonsem, ale kurwa, skoro Seth ma zarabiać na niego swoją dupą, to
niech chociaż trochę szanuje swoich pracowników. Miałoby to sens,
logiczny, prawda?
<br />
Blondyn zagryzł wargę, czując fiuta w prezerwatywie, który dotykał już
dziurki, zdecydowanie bardziej rozluźnionej, niż kilka chwil temu, ale
jednak nie do końca. I bolało, niech go jasna cholera weźmie. Bolało.
Zagryzł usta, zacisnął palce na pościeli i starał się nawet nie jęknąć.
Czuł gorąc na policzkach. Szlag.
<br />
Zupełnie instynktownie wygiął plecy w lekki łuk, złapał się szczupłymi palcami wezgłowia łóżka, zaciskając na nim sinie palce.
<br />
- Romantyzm poziom "ja pierdolę" - mruknął Seth, ale niestety chyba nie
wyszło to najlepiej. Ostatnie sylaby to był w zasadzie jęk, aniżeli
jakieś słowa... Kurwa.
<br />
Cóż, był dziwką. Seks to już żaden wyjątkowy wyczyn, żadne wielkie
fajerwerki. Szczególnie, jeśli twoi klienci dysponują tylko fiutami
mieszczącymi się w granicy normalnych rozmiarów, a cipki są rozjechane i
mało atrakcyjne. Pieniądze były najwyższą seksualnością, bo to o nie
przecież cały czas chodziło.
<br />
Ale jedną rzecz trzeba było przyznać Doxellowi. Potrafił wyrwać z gardła
dziwki prawdziwy jęk. Realny, rzeczywisty. Nie wymuszony, jak to zwykle
bywało - ale brzmiący tak namacalnie, realnie. To zdziwiło nawet Setha i
przez niewielką, ulotną chwilę było to widać na jego twarzy.
<br />
Ale zaraz po tym było kolejne pchnięcie, które sprawilo, że oczy młodego
mężczyzny (jeszcze chłopca) zamknęły się mimowolnie, twarz wykrzywiła
się w wyrazie rozkoszy pomieszanej z bólem. Fiut byl duży. Bolesny.
Intensywny. Rozpychający.
<br />
I ponad wszelką wątpliwość dobry. Był, kurwa, zajebisty. To chyba było naprawdę dziwne.</span>
<hr />
<b>Nero</b> - 2015-08-09, 15:18<br /><hr />
<span class="postbody">To
nie był dobry moment na karanie i Doxell absolutnie nie był teraz w
nastroju do karania tej drobnej istoty, która tak kusząco wiła mu się w
ramionach.
<br />
Drobna stopa powędrowała mu nad pośladek, zagnieździła się tam i
wpasowała tak idealnie jakby od zawsze to bylo jej miejsce. Raterhand
zamruczał cicho i odrobinę zwierzęco, rozkoszując się tym uczuciem.
<br />
Jego pchnięcia diametralnie się zmieniły. Obniżył biodra, przez co mógł
swobodnie wyprowadzać kutasa w górę, a więc i dokładnie tam gdzie Seth
potrzebował go najbardziej.
<br />
Nie pieprzył go teraz z prędkością światła, dopiero się rozkręcał. Ruchy
były długie, posuwiste, rozciągnięte w czasie. Była w nich pewna
niedbałość, nonszalancja, na którą mógł sobie pozwolić tylko ktoś tak
doświadczony i pewny siebie jak on.
<br />
Chciał po raz kolejny sprawić temu gówniarzowi przyjemność, pokazać mu,
że ta randka nie musiała być czymś godnym wyrzucenia z pemięci, czymś
miażdżącym godność, rugającym poczucie wartości.
<br />
To mogło być fajne, miłe i...
<br />
- Och, scheiBe. - Wyszeptał, uśmiechając się znowu. - Potrafisz bardzo
ładnie tańczyć. - Zażartował, podśmiewając się z jego zabawnego, choć i
zmysłowego ruchu biodrami. - Pewnie nieźle wyglądałbyś przy rurze...
<br />
Urwał, zaczerpnął powietrza i poderwał głowę w nagłej fali przyjemności.
Do kurwy nędzy, jak ten dzieciak potrafił się zaciskać, pracować tym
tyłeczkiem...</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2015-08-09, 15:55<br /><hr />
<span class="postbody">W
zawodzie byłem od prawie dwóch lat. Na początku nieśmiały,
niezdecydowany, uczyłem się wszystkiego sam. Ktoś by powiedział - czego
tu się uczyć? Ruchasz się, to całe twoje zajęcie. I w teorii miałby
rację, płacą mi tylko za seks. Przynajmniej dotychczas tak było, bo
przecież Doxell wspominał też o jakichś bankietach.
<br />
W każdym razie, pokrótce tak wygląda właśnie zawód prostytutki -
pieprzysz się za pieniądze. Ale istnieje różnica w byciu prostytutką, a
dobrą lub luksusową jej wersją. I ja zdecydowanie wolałbym oscylować w
kierunku tej drugiej wersji. Jeśli już mam dawać dupy, to za grube
zielone, oczywiście, że tak. Wszystko rozbija się o pieniądze.
<br />
Czego musisz się nauczyć, zapytasz mnie?
<br />
To proste. Musisz mieć niezwykle otwarty umysł. Spostrzegawcze oko.
Umiejętność wychwytywania drobiazgów. Klient nie powie ci od razu, że
jego ogromnym fetyszem są skóry, pejcze i lateks. No, niekiedy
oczywiście bez oporów zdradzi swoje sekrety, ale rzadko się to zdarza.
Musisz wyłapywać drobiazgi i zaskakiwać, jak dobra kochanka. Widzisz
długie spojrzenie na strój ze skóry, który akurat wisiał na szafie przy
łóżku, na którym zwykle zarabiasz swoje zielone. I już możesz sobie coś
skojarzyć. Seks nie musi być tylko seksem. Dla ciebie, jako dziwki,
jasne, to zawsze są pieniądze. Ale dla klienta - dla niego może być to
wszystko to, czego on chce. Chodzi o to, by być jak najlepszym w tym
pieprzeniu. I ucz się wszystkiego.
<br />
Nawet tego, jak dopasować się do partnera, jak poruszać się razem z nim.
Jasne, są tacy, którzy wolą nieruchome kłody, ale bądźmy szczerzy,
niewiele takich znalazłem. Większość kocha chociaż częściowych
dominantów. Mogą wsadzać we mnie swoje fiuty, ale uwielbiają być wodzeni
za nos, uwielbiają, gdy sprowadzasz ich do poziomu podłogi. Dlaczego? A
dlaczego nie? Ludzie mają miliony fetyszy i to w porządku, dopóki nie
krzywdzisz kogoś innego swoimi zachciankami. A nie krzywdzisz, prawda?
<br />
<br />
- Wyglądam bardzo dobrze na rurze. - Seth uśmiechnął się subtelnie, nie
przestając poruszać biodrami. Może nie intensywnie, ale ponad wszelką
wątpliwość dokładnie. Nie zapominał o tym, że mężczyźni kochali, jeśli
ściskało się tyłeczek. Nie było to znowu takie trudne, bo przecież
odczuwając rozkosz często mięśnie się napinają i rozluźniają. I tak było
w tym przypadku, Doxell bowiem był całkiem niezły w te klocki.
<br />
Seth wyciągnął się mocniej, łapiąc jedną dłonią wezgłowie łóżka. Drugą
wsunął w ciemne włosy mężczyzny, masując lekko potylicę. Seth przygryzał
własną wargę.
<br />
Ale gdy kutas Niemca dobrnął do miejsca, nazywającego się prostatą...
Seth jęknął nieco głośniej i wygiął się, łapiąc powietrze. Nagle zrobiło
się bardzo gorąco, czuł, jak zaczyna się pocić. Dreszcze przepłynęły
przez całe ciało, rozchodząc się rozkosznie, jak elektryczny promień,
łaskocząc wewnątrz ciała.
<br />
To było dobre.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-17, 02:31<br /><hr />
<span class="postbody">-
Tutaj, hm? - Zapytał bezczelnie i (jakby nie patrzeć) retorycznie, bo
już sam wyraz tej nieziemsko pięknej twarzy był wystarczającą
odpowiedzią. Do stu diabłów, to była jedna z niewielu dziwek, które
potrafiły zaciskać się na nim nawet wtedy gdy były pieprzony prosto w
cholerną prostatę!
<br />
Zdolny był ten cały Seth. A niby taki młody, ile on mógł siedzieć w tym
fachu? Rok? Może dwa lata? Wcześniej mógł tylko sikać w pieluchy, hah.
<br />
- Kiedyś urzą...dzisz mi, a-ach, prywatny pokaz, ska...ach...
skarrrrbie. - Wychrypiał mu do ucha, "przytulając" się do niego jeszcze
mocniej. - Taki z... Mhhh, lateksem, nastro- oach, kurwa, zrób tak
jeszcze raz! - nastrojową... mu... zy... ką! Wujek lubi kiedy się mu tak
robi...
<br />
W mgnieniu oka obrócił się na plecy i nie pytając chłopca o zdanie
nasadził go na siebie jednym płynnym ruchem i to tak głęboko, że
momentalnie poczuł się tak szczęśliwy jakby właśnie wciągnął sobie
wielgachną kreskę czystej kokainy.
<br />
- Enge Ärsche sind die besten (o.t. - ciasne tyłki są najlepsze) -
Warknął jeszcze i nie przerywając sobie dzikiego poruszania biodrami
sięgnął po porzuconą wcześniej paczkę fajek i odpalił jednego,
wypuszczając dym przez nos. Wpatrywał się w mięśnie brzucha blondyna z
takim skupieniem, że ktoś mogłby spokojnie uznać, że wcale nie uprawiał
seksu a dosłownie egzaminował młodego mężczyznę. Zdradzały go tylko
pojedyncze jęki i kropla potu płynąca niestrudzenie po lekko drżących
mięsniach klatki piersiowej.
<br />
- Pokaż mi najlepsze tempo jakie masz, kotku. - Zachęcił go, sprzedając
siarczystego klapsa w jeden z okrągłych pośladków. - Zaskocz mnie.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-17, 02:53<br /><hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">Dotychczas
opowiadanie pisane było w trzeciej osobie, ale przez pisanie innego,
także Sethem, trudno mi już w ten sposób wyrażać się jako ta postać.
Wobec czego od tego momentu będzie tak, jak będzie i już! </span>
<br />
<br />
Siedząc na biodrach mężczyzny przesunąłem palcami po swoich włosach,
zbierając je w kucyk, który za chwilę rozpadł się, bo nie był utrwalony
żadną gumką do nich przystosowaną. Rozsypały się po jasnych ramionach,
łaskocząc mnie swoimi końcówki.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko do mężczyzny, przyglądając się mu. Nachyliłem się
nad nim, zagryzając swoją dolną, pełną wargę. Spoglądałem mu w oczy.
Liznąłem policzek, biorąc na język kroplę słonego potu. Odebrałem mu na
chwilę papierosa, zaciągając się nim. Za chwilę zwróciłem szluga
właścicielowi, wypuszczając szary dym z ust.
<br />
Rozpoczęła się intensywna przygoda. Bardzo satysfakcjonująca, miałem taką nadzieję.
<br />
Trzask obijającej się o siebie skóry rozbrzmiał w pomieszczeniu
intensywniej. Uśmiechnąłem się lekko, dotykając palcami piersi.
Głaskałem ją.
<br />
Doszedłem jednakże wkrótce do tempa, które nie pozwalało mi na nic
innego, tylko na jęki. Tylko na zaciskanie palców mocniej, na drżenie na
nim. Sprawiało mi to przyjemność, rozkosz, zadowolenie.
<br />
Chciałem więcej, więc brałem więcej, sprawiając, że to jebanie było
jeszcze bardziej intensywne. Mocniejsze. Słodsze w swojej brutalności.
Zakrawało to nieco o brutalność, którą dawaliśmy sobie wspólnie.
<br />
Czułem ból, otarcia, ale nie było to ważne - nie, kiedy co drugi ruch
fiut wbijał się niemalże w prostatę, a potem leciał dalej. Jezu. To było
takie.
<br />
- ACH! - zajęczałem otwarcie, odchylając całe swoje ciało do tyłu, wyginając się.
<br />
Długie, blond włosy uderzyły z werwą o moje plecy, gdy odchyliłem mocno głowę, zupełnie instynktownie.
<br />
Zacisnąłem palce na dłoniach Doxella.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-17, 03:22<br /><hr />
<span class="postbody">-
Mhmmm! - Zamruczał, przymykając powieki. Patrzył z dołu na poczynania
niezwykle pewnego siebie młodzieńca i odnotowywał sobie w pamięci jego
mocne i słabe strony. Zdziwił się nie na żarty, gdy bilans wychodził mu
tak miażdżąco dodatni, że to było po prostu, kurwa, niemożliwe.
<br />
Może był zbyt pijany żeby pozostawał obiektywny? Albo należało przeprowadzić bilans po wszystkim, kiedy już trochę ochłonie?
<br />
Ach, kurwa, bez przesady - zawsze bilansował swoje dziwki właśnie
podczas stosunku, by na świeżo się nad wszystkim wypowiedzieć, nie
zastanawiać się, nie gdybać, nie kombinować.
<br />
Tak było dobrze i już.
<br />
- Dobrze. - Pochwalił go, przytrzymując wąskie bioderko na tyle by
zatrzymać kutasa ulokowanego w ciasnym tyłku tak głęboko jak tylko się
dało.
<br />
O. Kurwa.
<br />
Nawet wtedy się zacisnął.
<br />
- Yhm. - Jęknął krótko, przełykając z trudem ślinę. - Bardzo dobrze.
<br />
Po chwili nie musiał już mówić niczego - pieprzyli się jak zwierzęta,
jak dzikie psy spuszczone z łańcuchów, pozbawione inteligencji,
pozbawione zdolności jakiegokolwiek myślenia.
<br />
Pierdolił jego tyłek w zawrotnym tempie, otrzymując gorliwe odpowiedzi w
postaci zmysłowego dociskania kształtnych pośladków do. Samego. Końca.
tak wiele razy, że ciężko było je zliczyć, to było jak seria z
kurewskiego karabinu maszynowego - trach, trach, trach!
<br />
Nagle dzieciak odchylił się mocno w tył i ustawił się idealnie tego by móc...
<br />
Nie czekając zerwał się i bez najmniejszego trudu podniósł się ze
smarkaczem wciąż nadzianym na jego pałę i przycisnął go gwałtownie do
ściany, dobijając się w ciasną dziurkę jeszcze mocniej. Sapnął dziko i
przygryzł delikatną skórę szyi, dochodząc w tym nagłym i cudownym zrywie
przyjemności.
<br />
Normalny człowiek upadłby pewnie na podłogę lub dyszał jak po kurewskim
maratonie - Doxell wciąż stał, wciąż dociskał Setha do ściany i wciąż
potrafił oddychać, choć spocony był tak, że nie pozostawało na jego
ciele ani jedno suche miejsce.
<br />
Zajęczał ostatni, rozdygotany raz i otworzył oczy, wbijając wzrok w rozszerzone od podniecenia tęczówki "kochanka".
<br />
Uśmiechnął się demonicznie i oblizał wolno dolną wargę.
<br />
- Witaj w rodzinie, Seth. - Powiedział, śmiejąc się ochryple.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-17, 03:45<br /><hr />
<span class="postbody">Dyszałem,
zaciskając palce na ramionach mężczyzny. Dalej wisiałem w powietrzu,
przyciskany do ściany, pomimo tego, że Doxell ewidentnie doszedł. A
ja... Cóż, ja też. Mój klejący się brzuch doskonale o tym świadczył.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko do mężczyzny, odgarniając trochę spocone włosy z twarzy. Prysznic, oj tak.
<br />
W końcu mężczyzna postawił mnie na ziemi.
<br />
- Zaraz wrócę.
<br />
Nogi lekko uginały się pode mną, ale to nic. Mogłem bez problemu dostać
się do łazienki. Nawet nie chodziłem jakoś bardzo koślawo, chociaż
drażniło mnie to dziwne uczucie otarcia wewnątrz.
<br />
Potrzebowałem tylko chwili ochlapania skóry. Obmycia się, ale bardzo delikatnego, bez szczegółowego ślęczenia nad tym.
<br />
Wróciłem do sypialni nago, tak, jak stąd wyszedłem.
<br />
Uśmiechnąłem się na widok rozleniwionego Doxella.
<br />
- Mogę tu spać, czy mam spieprzać i wracać taksówką? - uniosłem brew, spoglądając na niego.
<br />
Trochę zdziwiłem się, gdy mężczyzna poklepał miejsce obok siebie, na
łóżku. Podszedłem więc do mebla, wdrapałem się na nie i na czworakach
dotarłem do poduszki. Ułożyłem na niej głowę, wzdychając. Przeciągnąłem
się raz jeszcze. Ziewnąłem.
<br />
Przyglądałem się nagiemu, uspokojonemu już ciału Doxella. Jasnej skórze, wyrzeźbionemu ciału. Wyglądał całkiem dobrze.
<br />
Przysunąłem ostrożnie dłoń i długim, szczupłym palcem pogłaskałem
zagłębienie podbrzusza, to wyrzeźbione miejsce. Uśmiechnąłem się, gdy
zauważyłem minimalne drgnięcie ciała. A później przykryłem pośladki
kołdrą.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-18, 13:11<br /><hr />
<span class="postbody">Obserwował
spod przymrużonych powiek jak ciałem blondyna powoli wstrząsała coraz
poważniejsza senność by wreszcie zawładnąć nim całkowicie i pozostawić
go w groteskowo artystycznej pozie.
<br />
Dłoń dotykająca czoła nadawała mu dramatyzmu a lekki, rozmarzony uśmiech anielskości.
<br />
Doxell zaśmiał się do swoich myśli i sięgnął po zapalniczkę, otwierając
jej obudowę - zapakowany towar wypadł mu na dłoń razem z banknotem.
<br />
Rozprawił się z dwiema kreskami i ponownym nałożeniem ubrań w ciągu
dwóch minut. Otworzył szafę tak jakby był u siebie i wyciągnął z niej
futrzany płaszcz, skórzane spodnie i łańcuchy z białego złota, a
także... Bukiet róż, który niedbałym ruchem cisnął na łóżko.
<br />
Romantyk XXI wieku - zawsze do usług, pomyślał i wsunął sobie między
wargi papierosa, upewniając się, że spluwa tkwiła bezpiecznie pomiędzy
łopatkami.
<br />
Skrytki w futrach były zajebiste.
<br />
<br />
- No, ale sam sprawdź, szefunciu. Obniżę ci cenę o pięć procent, nie zawiedziesz się.
<br />
- Siedem. - Mruknął, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Zwinął
rulon i pochylił się, zgarniając jednym ruchem połowę wysypanej próbki.
<br />
Skrzywił się wyraźnie i charknął, wypluwając wszystko na stół.
<br />
- Popierdoliło cię, to jest obrobione bardziej niż tyłek twojej matki. -
Bez zastanowienia sięgnął po najzwyklejszego Desert Eaglea by
przystawić mu go do skroni ruchem pełnym gracji i płynności, o jaką nie
podejrzewałoby się dwumetrowego faceta.
<br />
- N-no co ty, Doxell, ja w życiu bym ci tego nie prze...
<br />
Huk wystrzału dotarł do niego niemal równocześnie z uczuciem krwi (i... mózgu?) na twarzy.
<br />
Nieruchome zwłoki "wiotczały" na stole pośród towaru, tworząc sobą
zabawny, w oczach Niemca, obraz. Stary, głupi Elmo - już nawet on
chciał go oszukać...
<br />
- Nikomu nie można ufać, panowie. - Odezwał się poważnym tonem. Starł z
twarzy resztki swego byłego wspólnika i westchnął ciężko. - Sprzątamy i
do domu. Która godzina, Johnes?
<br />
- Szósta, panie Raterhand.
<br />
- A niech no to, kurwa, szlag. Jak ten czas szybko leci przy zabawie, nie?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-18, 13:33<br /><hr />
<span class="postbody">Obudziło
mnie słońce, święcące prosto w moje oczy. Skrzywiłem się
nieszczęśliwie, zakrywając oczy. Przewróciłem się na drugą stronę,
mamrocząc pod nosem coś bezsensu. Zasnąłem znowu.
<br />
Kilkanaście minut później zbudził mnie... dźwięk mojego telefonu.
Ziewnąłem. Podniosłem się na łokciach, rozglądając się w poszukiwaniu
swoich ubrań. Ale jakoś. O, tam były spodnie! Świetnie.
<br />
Wstałem z łóżka i podszedłem do ubrań. Rozejrzałem się przy okazji -
Doxella już nigdzie nie było. Cóż, nie miał obowiązku tu być. Jasne,
byliśmy "na randce", ale nikt nie miał złudzeń do czego to tak naprawdę
prowadzi i po co jest ta cała szopka. Nie była zresztą potrzebna, ale
skoro tak się zamarzyło temu człowiekowi, czemu nie.
<br />
Wydobyłem w końcu ten nieszczęsny telefon i spojrzałem kto dzwoni. Zmarszczyłem brwi. Dlaczego Brigid...?
<br />
- No, co się stało?
<br />
- Czemu nie ma cię na zajęciach?
<br />
- Hm... Nie ma zajęć. Przecież.
<br />
- Dziś sobota, Seth. Mamy zajęcia.
<br />
- O kurwa. O kurwa, kurwa, kurwa... - jęknąłem, podnosząc się od razu. -
Będę za pół godziny. Tak maksymalnie. Mam nadzieję. Jezu - warknąłem,
wkurwiony, rozłączając się. Nie byłem zły na Brigid, tylko na siebie, bo
zupełnie pogubiłem dni. To wszystko było... Ostatnie wydarzenia były
brutalne i ciężkie, zupełnie o tym zapomniałem.
<br />
Nałożyłem spodnie, stwierdzając, że mogą być. Westchnąłem ciężko. Nie
miałem tu żadnej koszulki, a w tej babskiej nie pójdę na zajęcia. Kurwa
mać.
<br />
Okej, nałożę to babskie gówno, w międzyczasie podjadę do jakiegoś
odzieżowego, kupię jakąkolwiek koszulkę i tenisówki (bo przecież miałem
tylko obcasy, szlag!), a wtedy przebiorę się w taksówce. Taki jest plan.
<br />
I plan poszedł w ruch.
<br />
<br />
Cała podróż kosztowała mnie coś około stu dolarów. Kurwa, masakra.
Taksówka w dwie strony, koszulka, spotkałem się zresztą jeszcze z Brigid
po zajęciach.
<br />
- I jak nowa praca?
<br />
- Dziwna - mruknąłem, mieszając kawę w dużym kubku. Byliśmy w małej
kawiarence w centrum. Było tu bardzo przytulnie. - Szef jest... dziwny.
Czuję niebezpieczeństwo będąc tam. Jeszcze bardziej, niż z Zubbo -
mruknąłem, wzdychając ciężko. - Robię się na to za stary, zbyt bardzo
mnie to już męczy.
<br />
- No wiesz... Nic dziwnego. Planujesz skończyć?
<br />
Uśmiechnąłem się do niej.
<br />
- Wiesz, że tak.
<br />
- Ale teraz?
<br />
- Nie - odpowiedziałem od razu. - Nie mogę. Wiesz, te studia... Dużo kosztują.
<br />
- Mogłabym ci za nie płacić, Seth...
<br />
- Brigid - spojrzałem na nią, marszcząc brwi. - Nie. Nie ma takiej opcji, dobrze o tym wiesz. Rozmawialiśmy o tym tyle razy.
<br />
<br />
Zmęczony jechałem taksówką do tej wielkiej willi. Trochę jej ogrom mnie
przytłaczał. Gdy tylko wszedłem do pomieszczenia, dopadła do mnie Marry.
<br />
- I jak było? Gdzieś jeszcze zabalowałeś, co? - uśmiechnęła się do mnie, przytulając się lekko.
<br />
- Studia - mruknąłem, uśmiechając się do niej lekko. - Było w porządku. Jest całkiem niezły. Jest obiad?
<br />
- Jasne, częstuj się. Gotowałam!
<br />
- Na pewno będzie wspaniały - uśmiechnąłem się lekko, nakładając sobie jedzenia. Pachniało całkiem smacznie.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-19, 00:47<br /><hr />
<span class="postbody">Dźwignął
się z łóżka i podrapał się po niedogolonym policzku, przyjmując od
jednego z goryli swoją słuchawkę. Od drugiego przyjął odpalonego już
papierosa.
<br />
- Hello. - Wychrypiał do słuchawki z silnie niemieckim akcentem.
<br />
- Panie Raterhand. - Rześki głos Charlesa zadziałał mu tylko na nerwy. Z
czego ten skurwiel tak się cieszył kiedy jego bolał łeb, gardło, zatoki
i wszystko inne też?
<br />
- Panie-Sranie. - Jęknął, rozcierając sobie kąciki oczu. - Czego chcesz, Blink?
<br />
- Mam listę klientów na dzisiejszy wieczór. Zechce ją pan przesłać?
<br />
- Przefaksuj mi to, kurwa. Nie pomyślałem, że śpię?
<br />
- Pomyślałem, panie Raterhand. Pierwszy klient jest umówiony na dwudziestą drugą.
<br />
- Po co mi o tym mówisz, kretynie? - Warknął, gasząc peta w donicy z
prawdziwą palmą. Nie bardzo pasowała do wystroju ale Doxell lubił palmy.
Więc miał ich w pizdu. - Chcesz mnie bardziej wkurwić?
<br />
- Jest dwudziesta pierwsza trzydzieści, panie Raterhand.
<br />
Nie odpowiedział, oddał po prostu telefon jednemu z goryli.
<br />
- Steven, ogłoś zbiórkę dziewczynek w hallu.
<br />
- Tego nowego też? - Zapytał osiłek po chwili milczenia. Minę miał niepewną.
<br />
- Czy ja nie wyrażam się jasno? - Pozwolił sobie na przyjęcie groźnej
miny i obserwował z zadowoleniem jak facet pomyka w przeciwną stronę.
<br />
Wziął prysznic i ubrał się w jedwabną, czarną piżamę z wielkim smokiem
na plecach. Lubił ją nosić na kacu bo nie podrażniała skóry i... no i
miała ten zajebisty wzór na plecach, nie?
<br />
- Wszyscy już są? - Zapytał Stevena, ziewając na całą mordę. - Mogę przejść do ogłoszeń?
<br />
- Tak, panie Raterhand.
<br />
- Super. Podajcie mi śniadanie. - Nie czekając na odpowiedź udał się do
hallu, gdzie w niezwykle nierównym szeregu czekały na niego jego
słodkie dziwki. Jak zwykle posłuszne, chwała bogu. Nie znosił się o coś
prosić dwa razy, to zawsze źle się kończyło.
<br />
- Dzień dobry. - Powitał wszystkich uprzejmie, zawieszając dłużej
spojrzenie na roznegliżowanej Jannie. - Mam dla was ogólne wiadomo...
Kurwa. STEVEN, GDZIE JEST TA LISTA?
<br />
- Już. - Goryl przyczłapał z kartą papieru i jego śniadaniem podanym na srebrnej tacy.
<br />
Dwie równoległe kreski, które wciągnął bez mrugnięcia okiem podziałały
od razu - budziły go lepiej niż cokolwiek i ktokolwiek inny.
<br />
Chrząknął i odetchnął, wracając do ogłoszeń.
<br />
- Jan, masz stałego klienta, ten od piątki. Chce się dzisiaj bawić przez cztery godziny więc będzie jedyny. Stoi?
<br />
- Jeszcze nie, ale go postawię. - Odparła bezczelnie dziewczyna,
puszczając mu oczko. Uśmiechnął się samym kącikiem ust, patrząc na
kolejną pozycję.
<br />
- Marry, godzina z panem B. i dwie godziny z braćmi Marlboro. Tymi od...
<br />
- Wiem. - Przerwała mu, rumieniąc się lekko. - Super.
<br />
Kolejne dwie dziewczyny działały w zespole, jeszcze jedna miała powtórkę sprzed tygodnia. Wreszcie nadeszła kolej Setha.
<br />
- Tobie na dzisiaj przygotowałem tylko jednego wielbiciela blondynek. -
Mruknął, drapiąc się po policzku. - Koleś jest ostro nadziany i chyba
lubi bdsm, więc dobrze się przygotuj. - Poruszył sugestywnie brwiami,
łowiąc jego spojrzenie. - To by było na tyle. Jakieś uwagi, ślicznotki?
Nie? - Kontynuował, wcale nie czekając na komentarze. Dziwki nie miały
prawa niczego komentować. - No, to do roboty. Wymalować buźki, podnieść
cycki i nie wpierdalać mi żadnych fastfoodów przed przyjściem klientów.
Tatuś idzie pracować więc nie będzie go do rana. Bez żadnych. Wygłupów.
Jasne?
<br />
- Jasne! - Odrzekły chórem wszystkie dziewczyny. Seth nie znał jeszcze
tego zwyczaju, więc wcale go od niego nie wymagał. I tak był grzecznym
chłopcem.
<br />
- To ja idę do kuchni. - Mruknął, wzruszając ramionami.
<br />
Miał ochotę na dobrego shake'a z kurewskimi truskawkami. Tak, dużo kurewskich truskawek, to było to.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-19, 01:01<br /><hr />
<span class="postbody">- Ale ja mam mieć dzisiaj wol...
<br />
No i chuj. Poszedł sobie. Co za... Kurwa mać. Nie mogłem pracować w
nocy, nie dzisiaj. Mam jutro zajęcia, z rana, do chuja pana, jak mam być
rześki albo jakikolwiek na nich, jeśli będę się jebał całą noc? No
niech to szlag.
<br />
- Co się stało? - Marry spojrzała na mnie, unosząc brew. Chyba zauważyła mój niepokój.
<br />
- Miałem mieć wolne weekendy. Jutro mam zajęcia z rana - mruknąłem, oblizując nerwowo usta.
<br />
- Ups. To powiedz mu to. Śmiało, nie zabije cię za to. Czasem zapomina,
no wiesz. Ćpa tyle, że zapomina czasem o własnym imieniu - uśmiechnęła
się, ewidentnie sobie żartując. Poklepała mnie po ramieniu.
<br />
Czułem się zaniepokojony, ale nie miałem innego pomysłu, jak faktycznie pójść do Doxella albo napierdalać w robocie nieważne co.
<br />
Odetchnąłem głęboko i poszedłem do kuchni. Nim Doxell zaczął być złośliwy, uśmiechnąłem się do niego lekko.
<br />
- Jest problem. Miałem mieć wolne weekendy. Jutro rano mam zajęcia, nie
mogę pieprzyć się całą noc, zawalę studia. A studia są dla mnie
priorytetem. Dałoby się coś z tym zrobić, Doxell?
<br />
Sięgnąłem po jedną truskawkę i zatopiłem w niej usta.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-19, 01:08<br /><hr />
<span class="postbody">Zatrzymał blender i pociągnął nosem, spoglądając mu nagle w oczy z całkowicie poważnym wyrazem twarzy.
<br />
Jego mózg pracował na najwyższych obrotach - starał się złożyć wszystkie
informacje w logiczną całość - wolne, weekend, Seth, studia, to było
takie...
<br />
- Trudne. - Mruknął, ścierając spod nosa resztki towaru. - Zapomniałem o
tym, że mamy weekend. - Powiedział zgodnie z prawdą, wzdychając ciężko.
- Cholera, będę musiał odwołać kurewsko dobrze płatnego klienta. -
Zamyślił się, wpatrując się mimowolnie w zgrabne ciałko gnojka. - Chyba,
że zawrzemy taką umowę. Ty popieprzysz się z nim przez dwie, trzy
godzinki a ja zapłacę ci potrójnie, co? Góra trzy godziny. Nie chcę
tracić tego chuja z listy klientów, załatwimy to tak żebyś poszedł sobie
spać koło drugiej a rano pożyczę ci moje auto żebyś zawiózł sobie
tyłeczek w wielkim stylu prosto na zajęcia. Co ty na to? - Spytał,
wtykając sobie w... A nie, to nie było do nosa.
<br />
Wyrzucił uświnioną słomkę i sięgnął po nową, zanurzając ją w shake'u.
<br />
Kochał jebane truskawki.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-19, 01:22<br /><hr />
<span class="postbody">Zagryzłem
wargę. Trzykrotna wartość. To jest jakieś trzy-cztery kafle za trzy
godziny. Kurwa. Dużo. Mógłbym opłacić czesne na kilka miesięcy z góry i
dalej zostałoby mi mnóstwo pieniędzy, można by odłożyć i...
<br />
- Jeśli tak, to jutrzejszą noc muszę mieć wolną, żeby odespać. Inaczej będę zombie.
<br />
Gdy Doxell zgodził się, uśmiechnąłem się i pocałowałem go lekko w policzek.
<br />
- Dzięki - uśmiechnąłem się.
<br />
Pół godziny później spędziłem na przygotowywaniu się. Jako takim. Przede
wszystkim, wziąłem prysznic. Nawet wyczyściłem się wewnątrz na wszelki
wypadek (bardzo nieprzyjemna czynność), zadbałem o każdą pierdołę w moim
wyglądzie. A nawet o to, żeby być już gotowym na przyjęcie fiuta albo
prawie gotowym. Nie chciałbym, aby wjebał się tam tak po prostu, a
różnie bywa z nimi, oj różnie.
<br />
Punktualnie byłem na miejscu. I podszedł do mnie mężczyzna. Raczej
młody, miał koło trzydziestu lat. Elegancki jak sama cholera. Uśmiechnął
się do mnie, przytaknął mi, przywitał się.
<br />
Doxell stał obok i po tym, jak zaznaczył, iż nasze spotkanie trwać może tylko dwie-trzy godziny poszliśmy do pokoju.
<br />
Czerwonego, typowo dziwkarskiego, ale w tej swojej wulgarności miał on
też niezwykłą klasę, podobało mi się to. Czarne meble, wykończenia,
podłoga z czarnego drewna lśniła. Na nim znajdował się natomiast biały,
niezwykle puchaty dywan. Wyglądał odrobinę groteskowo, ale ładnie. Biały
żyrandol, białe kinkiety. Ot.
<br />
- Napije się pan czegoś?</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-19, 01:51<br /><hr />
<span class="postbody">Ralph
przyszedł na miejsce z jasnym przeczuciem, czego pragnął. Nie był to
pierwszy raz kiedy odwiedzał przybytek pana Raterhanda - sądząc po
przelanych na jego konto bajecznych sumach był w pewien sposób jednym
ze sponsorów panujących tu...
<br />
Cóż, ciężko to było nazwać.
<br />
Jednorazowy kochanek (tak zwykł ich nazywać) był osobą niezwykle
urodziwą, ale delikatną, wrażliwą i inteligentną - miał więc nie tylko
reprezentatywne opakowanie ale i ciekawy środek.
<br />
Ralph nie umiał pozbyć się nawyku wnikliwej analizy swoich... Hm.
<br />
- Wody, dziękuję. - Przemówił łagodnie, wykrzywiając wargi w uśmiechu
pełnym klasy i uprzejmości. Pochodził z bajecznie bogatej rodziny, gdzie
dobre zwyczaje były czymś tak naturalnym jak samo chodzenie czy
oddychanie.
<br />
- Dziękuję. - Przyjął od niego szklankę i upił z niej niewielki łyk,
zwilżając sobie usta i gardło. - Od dawna się tu znajdujesz? Jestem
pewien, że wcześniej cię tu nie widziałem. - Zagadał, przesuwając dłonią
po modnie ułożonych włosach. - A myślę, że nie miałbym najmniejszych
problemów z dostrzeżeniem cię tutaj gdy zjawiałem się w progach tego
domu parę miesięcy temu... Jesteś niezwykle piękny. - Przechylił głowę,
podziwiając niespotykaną urodę młodzieńca pod innym kątem. - Pokusiłbym
się nawet o stwierdzenie, że zjawiskowy... - Zamyślił się, pozostając
wciąż na swoim miejscu. Dotykał go spojrzeniem, nie dłonią: pewnie mało
kto to rozumiał, ale osobie o mentalności Ralpha przyjemność sprawiało
nawet to - patrzenie i rozmawianie. Nawet to.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-19, 02:00<br /><hr />
<span class="postbody">Nalałem
wody mężczyźnie, sobie także nalewając. Dorzuciłem do mojej szklanki
trochę soku z cytryny i upiłem łyk. Usiadłem obok, starając się być
raczej rozluźnionym. Nie miałem powodów do niepokoju, w gruncie rzeczy,
ale widać było, że to zupełnie inny poziom klienta, niż ten, do którego
przywykłem.
<br />
- W zasadzie, nie. Jestem świeżym nabytkiem. Cieszę się, że się panu
podoba to, co pan widzi - uśmiechnąłem się uprzejmie, jakoś mimowolnie
podłapując sposób mówienia tego człowieka.
<br />
Tak naprawdę było mi wszystko jedno, czy odpowiadałem mu fizycznie, czy
nie. Jeśli tak, świetnie. Jeśli nie, też w porządku, nie ma to dla mnie
większego znaczenia, kurczę.
<br />
- Wygląda pan na kogoś z wyższych sfer. Co pan tu robi wobec tego? Z pewnością zainteresowani wchodzą oknami i drzwiami.
<br />
Och, to było bardzo odważne pytanie. Ale podyktowane zwykłym zainteresowaniem, ciekawością - szczerą, o dziwo.
<br />
Znów upiłem dwa łyki wody z cytryną, przyglądając się mężczyźnie. On
robił dokładnie to samo, przyglądał się. Może nawet trochę zbyt
nachalnie, zupełnie, jakby mnie nim macał i rozbierał. To dosyć dziwne,
sprawiało, że miałem mało przyjemne dreszcze, ale na szczęście mogłem to
jakoś okiełznać.
<br />
Znów upiłem łyk.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-19, 02:22<br /><hr />
<span class="postbody">Chłopak
nie musiał się go obawiać ani czuć przy nim krępacji, ale było
oczywistym, że się tego nie domyślał - byli, w końcu, całkowicie dla
siebie obcymi ludźmi i nic nie mogło się zmienić przez te dwie, trzy
godziny.
<br />
Hmm, może nie "nic". W końcu całe to spotkanie do czegoś prowadziło,
czegoś co musiał już za chwilę rozpocząć, ponieważ przedłużający się
wstęp był czymś mało kulturalnym, a Raplh nienawidził uchodzić w oczach
rozmówcy za osobę niekulturalną.
<br />
Z początku nie wiedział jak odpowiedzieć na odważne pytanie młodzieńca -
nie tylko dlatego, że było ono dość bezczelne... Powodem była również
jego niepewność w stosunku do tego tematu.
<br />
Jak miał wyjaśnić, że lubił to robić za pieniądze? Że lubił załatwiać
sobie wyuzdany seks tak jakby kupował sobie nowy garnitur? Że uwielbiał
ten moment oczekiwania, krótkiego przedstawienia i dzikiego finału
pełnego poufności tak wielkiej, że...
<br />
- Nie dojrzałem do związków. - Odpowiedział po długiej chwili
milczenia. W końcu wyciągnął swą dłoń i ułożył ją ostrożnie na klatce
piersiowej towarzysza. - Czy zostałeś wcześniej poinformowany o moich
upodobaniach? - Zapytał tym samym uprzejmym tonem. Nie chciał by między
nimi pojawiły się jakieś nieporozumienia, a to, co chciał zrobić z tym
uroczym człowiekiem wymagało go raczej w najwyższym stopniu.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-19, 02:35<br /><hr />
<span class="postbody">Przytaknąłem
na jego odpowiedź, kończąc szklankę wody z cytryną. Odstawiłem ją na
bok, w tym też czasie mężczyzna ułożył swoją dłoń na moim ciele, na
klatce piersiowej, ale nie zrobił nic ponadto.
<br />
- Tylko powierzchownie, niestety. Tak naprawdę mam dziś wolne, jesteś
trochę nadprogramowym gościem. Wiem zaledwie tyle, że uwielbiasz bdsm,
ale nie wiem jakiego gatunku, ani co interesuje cię najbardziej. Nie
jest to jednak aż tak istotne, kupiłeś mnie. Jestem więc twój na te
kilka godzin. O ile mnie nie zabijesz, ani nie okaleczysz trwale, jest w
porządku - uśmiechnąłem się do mężczyzny.
<br />
Zaakceptował tę odpowiedź, ponieważ począł mnie rozbierać. Ostrożnymi
ruchami, pełnymi spokoju, ale i pewności siebie, którą odrobinę emanował
ten mężczyzna. Był jednak bardzo cichy, udało mi się to zauważyć.
<br />
Zdjął ze mnie każdą część garderoby, jaką na sobie miałem, nawet jakąś
bransoletkę na ramieniu. Został mi tylko srebrny łańcuszek na szyi, nic
więcej. Ułożył na łóżku i przywiązał mnie do niego. Nie były to
kajdanki, a materiał. Nogi i ręce zostały skrępowane. Ruszyłem się takim
lekkim drgnięciem, ale nie zareagowałem na to w żaden inny sposób.
Oblizałem tylko usta i obserwowałem jego dalsze poczynania, mając
nadzieję, że nie zabije mnie. Ani nie skrzywdzi. Cóż...</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-19, 02:56<br /><hr />
<span class="postbody">Tak,
ciało jego towarzysza było niezwykle piękne - androgeniczne, delikatne,
proporcjonalne i zadbane - czegóż mógł chcieć więcej, jakie miał
stawiać wymagania wobec tak zachwycającej urody?
<br />
Trzeba było przyznać, że Raterhand miał talent do wyławiania takich
perełek. Było to dość zaskakujące, biorąc pod uwagę jego poziom
inteligencji i... Stylu życia - narkotyki nie mogły przecież pozytywne
wpływać na jego zdolność logicznego myślenia - nie była to jednak
odpowiednia chwila by się nad tym dłużej zastanawiać.
<br />
- Rozluźnij się. - Polecił przyjaźnie i sięgnął pod łóżko (to było
umówione miejsce) po długi futerał, mogący z pozoru przedstawiać się
łudząco podobnie do takiego na strzelbę, lecz to, co z niego wyjął
bynajmniej nią nie było. Naciągnął pejcz i sprawdził sprężystość
rzemieni, upewnił się, że były na tyle "zmiękczone" by nie przecięły
skóry.
<br />
Nie rozbierał się - na razie nie było mu to do niczego potrzebne, nie osiągnął nawet odpowiedniego poziomu podniecenia.
<br />
Pierwsze uderzenie padło na brzuch i nie należało wcale do najlżejszych.
Pan Morghann był raczej szczupłym mężczyzną, przez co jego siła bywała
dla chwilowych kochanków nieco zaskakująca.
<br />
Wiedział jak uderzyć by mocno zabolało i nie czynić przy tym krzywdy.
Wiedział też jak uderzyć by wycisnąć z oczu łzy lub wprawić osobę w stan
podniecenia. Na razie chciał tylko przestraszyć swoją zabawkę, chciał
wywołać w jego organiźmie przypływ ogromnej dawki adrenaliny.
<br />
- Jeśli chcesz, mozesz krzyczeć. - Dodał uprzejmie, zamachując się by uderzyć jeszcze raz. I jeszcze.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-19, 03:05<br /><hr />
<span class="postbody">Nigdy
nie lubiłem bólu. Nie przepadałem za nim, ale jeśli przychodziło to w
pracy, musiałem go znosić. Lepiej lub gorzej, ale raczej znany byłem z
cichego przeżywania nieprzyjemności. Teraz nie było inaczej. Gdy
zobaczyłem pejcz, cóż... Nie zaskoczyło mnie to.
<br />
Nie lubię bdsm, a przynajmniej nie każdą jej formę. Odpowiada mi bycie w
tej drugiej roli, używanie pejcza na kimś, więzić kogoś. W roli, która
to wszystko otrzymuje stawiam się niechętnie, ale mam zawód, jaki mam -
gówno do powiedzenia w tej sprawie.
<br />
Zaciskałem więc usta, wytrzymując to, co ten mężczyzna robił. Niekiedy
nabierałem tylko głębiej powietrza lub zadrżały mi mięśnie. Zaciskałem
oczy, ale starałem się nie wydobywać z siebie dźwięków, niezbyt głośnych
- to na pewno.
<br />
A uderzenia padały jeden po drugim, bardzo regularnie i intensywnie. W
końcu wydałem z siebie dźwięk, ciche kwilenie, odchylając głowę i
starając się myśleć o czymś zupełnie innym. Na moim ciele na pewno
pojawiły się już czerwone szramy. Cholera jasna.
<br />
Krótko po tym na moich sutkach znalazły się też klipsy. Nie były
przyjemne, a każde pociągnięcie wywoływało ból, który po kilku razach
wywoływał już łzy, po prostu łzy. Sutki to było bardzo wrażliwe miejsce w
moim ciele i maltretowanie ich w ten sposób nie było przyjemne, a
bolesne. Bardzo bolesne i bardzo nieprzyjemne.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-23, 00:53<br /><hr />
<span class="postbody">Ralph
lubił kiedy jego ofierze nie podobało się to co z nią wyprawiał. Lubił
kiedy ból był prawdziwym bólem a cierpienie wciąż zachowywało swoją
poprawną definicję.
<br />
Dlatego też wpatrywał się w wykrzywione oblicze młodzieńca z nieskrywaną
fascynacją i uwielbieniem, wynajdując coraz to nowsze sposoby na
dostarczenie mu więcej "atrakcji". W pewnym momencie (obręcz zaciśnięta
na udzie młodzieńca pozostawiała już na skórze mocno czerwony ślad)
odkrył, że był gotowy by ich spotkanie doszło do momentu kulminacyjnego.
<br />
Odsunął się od łóżka i ruchem powolnym, pozbawionej młodocianego
pośpiechu i podekscytowania, począł odpinać guziki koszuli - jeden za
drugim - aż oczom Setha mógł się ukazać szczupły tors i smukłe,
podgolone podbrzusze.
<br />
Reszty ubrań pozbył się z równie urokliwą gracją i nieśpiesznością - te
odsłoniły długie, silne nogi, niezwykle zgrabny tyłek i przeciętnego
rozmiaru erekcję, wyglądającą na taką, którą człowiek chciałby sobie
wepchnąć w usta - członek bowiem był tak zadbany, zaróżowiony i
apetycznie sterczący, że tylko ktoś nielubiący penisów mógłby się od
tego powstrzymać.
<br />
Nie zapominając o prezerwatywie i żelu ułożył się obok związanego
blondyna i odnajdując z nim kontakt wzrokowy, zadziwiająco delikatnie
sprawdził jego poziom przygotowania na wpuszczenie go do środka, a
ponieważ był on naprawdę zadowalający... pchnął.
<br />
- O-och. - Wyrzucił z siebie bezwiednie. - Ty jesteś... - Nie
dokończył, nie mogąc uwierzyć jak bardzo ciasny był jego towarzysz.
Towarzysz zarabiający na tym, że ktoś go... pieprzy, prawda?
<br />
Jakim cudem pozostawał taki "nierozchodzony"?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-23, 01:12<br /><hr />
<span class="postbody">Kiedyś
miałem kochanka, regularnego, warto dodać, który lubił pewne elementy
bdsm. Skóra, wysokie buty z ogromnymi szpilami, obroże, więzy i pejcze.
Lubił to na sobie, ale i na kimś. Przyznam, że podobało mi się to. Być
może przez wzgląd na to, że nie skupialiśmy się na tym, aby ból był
wszystkim, co mamy do zaoferowania, wszystkim, co czujesz. Towarzyszyła
ledwie mgła nieprzyjemności przy całej masie zadowolenia, radości,
rozkoszy. Lubiłem to.
<br />
Tutaj nie dostałem niczego, na czym mógłbym skupić swoje myśli -
niczego, poza bólem. I nie było to przyjemne, ani zadowalające. Nie
sprawiało mi radości, nie było nawet znośne.
<br />
Obserwowałem moment, w którym mężczyzna zdejmował z siebie ubrania.
Wyglądał na bardzo zadbanego, nawet może trochę przegiętego. Ale w takim
znaczeniu, że... Każdy ruch był wysublimowany. Brakowało zwyczajnej
spontaniczności, która była w nas, ludziach; instynktu. Wszystko
zaplanowane i bardzo niepokojące.
<br />
Nawet niespecjalnie postarał się o to, aby stał mi fiut, do cholery,
naprawdę. Nie stanowiło to dla niego czegoś ważnego, co dla mnie z kolei
było bardzo dziwne. Moi dotychczasowi kochankowie uwielbiali czuć się
pożądanymi, chcianymi, niektórzy nawet wyobrażali sobie, że jestem kimś
ważniejszym dla nich. Dla Ralpha nie miało to żadnego znaczenia i było
to, znów, niepokojące. Nietypowe. Nie spotkałem się z czymś takim
wcześniej, nie wiedziałem jak mógłbym się zachować.
<br />
Zacisnąłem usta, gdy ten mężczyzna, gdy tylko był już nagi, wszedł we
mnie. Wcześniej upewnił się, że jestem przygotowany, ale gdy tylko
znalazł się on w środku wiedziałem, że potrzebowałbym jeszcze kilka
chwil dodatkowego zadbania o to, aby było idealnie.
<br />
Czułem dyskomfort, ból. Nie był on póki co intensywny, bo Ralph nie
zaczął się poruszać, ale wiedziałem, że jeśli będzie on agresywny, może
sprawić, że stracę oddech.
<br />
Miło zostałem zaskoczony, gdy ruchy były bardzo subtelne. Smukła dłoń
pogładziła mnie po policzku, opuszek palca nacisnął pełną, dolną wargę.
Na ustach mężczyzny ukazał się subtelny uśmiech, wówczas pchnął raz
jeszcze i kolejny. Zaczynałem się przyzwyczajać i było mi nawet całkiem
miło.
<br />
Nie byłem przygotowany na nagłą, mocno zwiększoną prędkość. Głuchy
odgłos zderzających się ciał tkwił mi w głowie, gdy ten człowiek brał
mnie mocno, okropnie brutalnie. Nie wiem co się stało, że nagle...
Ale...
<br />
Czułem, jak po policzkach płynął mi łzy, a dolna warga jest zagryzana
niemal do krwi. Wygiąłem się, ale zdecydowanie nie w przyjemności.
Dłonie ściskały więzy, które mnie krępowały z taką siłą, że palce
pobielały.
<br />
Wewnątrz piekło mnie niemiłosiernie, bolało i rwało. Kurwa mać...</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-23, 02:13<br /><hr />
<span class="postbody">Tuż
przed spełnieniem pozwolił sobie na ponowne spojrzenie młodzieńcowi
prosto w rozszerzone od bólu (a może i strachu, obrzydzenia?) źrenice.
To co w nich ujrzał, było dla niego całkowicie wystarczające do tego by
dojść.
<br />
Zacisnął wargi i przymknął powieki, wstrzymując się od jakiegokolwiek
pomruku - westchnął tylko nieco ciężej i opadł na drobne ciało pod sobą;
spocony, drżący i zadowolony.
<br />
Przez chwilę leżał tak bezwolnie, oddając się słodkiemu umęczeniu, ale
dobrze wiedział, że czas ich spotkania dobiegał końca, a przedłużanie
formalności nie należało do kulturalnych posunięć.
<br />
Ralpf za wszelką cenę unikał w swoim życiu wszelkich nieporozumień i
foux pas, dlatego też po chwili obmywał swoje ciało specjalnie
przygotowanymi ręcznikami - gdy tylko pozbył się z niego potu i nasienia
przeszedł do ubierania, a gdy i to także zostało zrobione, stanął przed
zapłakanym i wciąż unieruchomionym młodzieńcem, pozbywając się z jego
przegubów krępującego materiału i... Uśmiechnął się ciepło, kiwając przy
tym głową, zupełnie jakby właśnie dobili czegoś w rodzaju interesu,
utargu.
<br />
- Dziękuję ci za poświęcony czas, chłopcze. - Odezwał się głosem lekkim
jak piórko. - Do zobaczenia. - Dodał i udał się nieśpiesznym krokiem w
kierunku drzwi, za którymi zaraz też zniknął.
<br />
<br />
- To wszystko co masz? - Doxell przeszedł się pomiędzy dziewczynami,
łapiąc jedną z nich za tyłek. Ta skrzywiła się wyraźnie, ale po chwili
wytrzeszczała wręcz oczy, gdy okazało się, że Doxell także się krzywił. -
Niezbyt wysoka jakość. Do tego dobrze wiesz, że nie lubię czarnych. Nie
obrażaj się ślicznotko, ale twoje miejsce jest na drzewie.
<br />
Dziewczyna szarpnęła się buntowniczo i wszyscy zamarli, gdy nagle
okazało się, że w ciągu sekundy miała już przy swojej skroni lufę
dzierżonego przez alfonsa Eagle'a.
<br />
- Mówiłaś coś? - Zapytał jej ze zblazowanym uśmieszkiem, przesuwając
sobie papierosa z jednego kącika ust do drugiego. Srebrzyste futro
połyskiwało ładnie w blasku tanich jarzeniówek.
<br />
Ponieważ nie odpowiadała odsunął się od niej i wzruszył ramionami, z powrotem udzielając swej uwagi "transporterowi".
<br />
- Postaraj się bardziej na następny raz. Z niektórymi z nich nie chciałbym nawet jadać przy stole, łapiesz?
<br />
- Przecież są takie, o jakie pro...
<br />
- Zamknij mordę i mnie posłuchaj, bo specjalnie dla ciebie to, kurwa,
powtórzę. - Wysyczał, przybliżając się do niego na wyciągnięcie dłoni, a
więc i lufy, a więc stanowczo za blisko.
<br />
- Te kurwy są brzydkie i żadna z nich nie pasuje do mojego domu. Łapiesz?
<br />
- Łapię. - Pokiwał pośpiesznie głową. - To jakie mają być?
<br />
- Bo ja wiem? - Doxell wykonał bliżej nieokreślony ruch dłonią. -
Ładne. Blondynki. Długowłose. Z długimi nogami. Ładne, kurwa, Max.
Rozumiesz mnie?
<br />
- Rozumiem. Przepraszam, szefie.
<br />
- W porządku. - Niemiec przygotował się do wyjścia, zaganiając swoich goryli niczym wilk swoje stado. - Ach, Max.
<br />
- Tak, szefie?
<br />
- Nie przyprowadzaj mi tu więcej małp. Mój burdel to nie cyrk, kurwa mać.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-23, 02:30<br /><hr />
<span class="postbody">Potrzebowałem
dłuższej chwili po tym, jak ten człowiek wyszedł, by dojść do siebie.
By się umyć. I wstać. To chyba było najtrudniejsze. Nie pamiętam takiego
momentu, w którym czułbym się tak zmęczony i tak źle.
<br />
Dosłownie chodziłem w tym momencie jak obolała, kuśtykająca kaczka, to
było... Po prostu upadlające. Bardziej, niż cokolwiek, co zrobiłem w
moim życiu.
<br />
Gdy wyszedłem w końcu z pomieszczenia, ubrany, oczywiście, spotkałem się
z Claytonem. Chyba tak miał na imię. Spoglądał na mnie chyba trochę
troskliwie, ale nie było mi w głowie... Ne wiem, nie chciało mi się
myśleć.
<br />
- Przekaż Doxellowi, że to gówno warte było pięciokrotnie większego wynagrodzenia - mruknąłem boleśnie.
<br />
- Pomóc?
<br />
Zagryzłem dolną, pogryzioną jak jasna cholera wargę i przytaknąłem. W ten sposób dostałem się do pokoju. Na rękach ochroniarza.
<br />
<br />
Następnego dnia, gdy wstałem odkryłem, że krwawiłem. Cała pościel była do zmiany.
<br />
- Kurwa mać - syknąłem, zaniepokojony.
<br />
Ale nie miałem czasu na to, aby to sprawdzać, musiałem spieszyć się na zajęcia.
<br />
Z nich nie wyniosłem zupełnie nic i tylko Brigid spoglądała na mnie z
współczuciem. Aż w końcu, gdy zajęcia dobiegły końca uśmiechnęła się do
mnie i zamknęła mi przed nosem drzwi do samochodu.
<br />
- Seth, wskakuj jako pasażer. Poprowadzę za ciebie, odwiozę cię.
<br />
- Ale...
<br />
- Widzę, że ledwo stoisz na nogach. Dawaj, nie przesadzaj. Zamówię od ciebie taksówkę.
<br />
Uśmiechnąłem się do niej wdzięcznie i usiadłem po stronie pasażera, odchylając głowę w tył.
<br />
- Ciężka noc?
<br />
- Nic nie mów... Miała być tylko chwilka, płatna kilkakrotnie więcej.
<br />
- Było dłużej?
<br />
- Nie - mruknąłem, krzywiąc się, gdy usiadłem jakoś źle i tyłek zapiekł
żywym ogniem. - Nikt mi nie powiedział, że to psychol, którego kręci nie
tyle bdsm, co cierpienie drugiego człowieka. Założę się, że mógłby
dojść, gdyby ktoś przy nim torturował ludzi.
<br />
- Ouch. - Czarnoskóra dziewczyna skrzywiła się.
<br />
- Ta. Nie czuję swojego ciała dzisiaj. A może raczej, czuję je aż za dobrze.
<br />
- Masz dziś wolne?
<br />
- Na szczęście. Położę się po prostu i będę spał.
<br />
Dwadzieścia minut później dojechaliśmy. Odstawiłem samochód na miejsce
(czyli przed drzwi willi), pożegnałem się z Brigid i wszedłem kuśtykając
do środka.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-23, 02:52<br /><hr />
<span class="postbody">Tego
dnia Doxell zajmował się tylko jedną sprawą, a mianowicie: było nią
spanie. Niedziela, iście po bożemu, była dniem świętym i mężczyzna
świętował ją przewracając się po ogromnym łóżku z jednego boku na drugi,
i tak w kółko.
<br />
Kiedy sen stawał się już odrobinę nudny, zazwyczaj posyłał swoich
goryli po coś do jedzenia, po którąś z dziewczyn żeby poczytała mu na
głos książkę lub po najnowsze gry na konsole i w ogóle wiecznie ich po
coś gonił bo samo to stanowiło w sobie coś ciekawego.
<br />
Był już po jajecznicy, hamburgerach, rozdziale taniego romansu (jedyne
książki jakie Marry czytała mu chętnie na głos stanowiły jakieś
pieprzone harlekiny) i po dwóch odcinkach nudnego serialu o jakichś
gnojach, które dostały super moce i...
<br />
Ziewnął, zaglądając do notatnika od Claytona - zawarte tam były
zazwyczaj uwagi (te osobiste i zasłyszane) o minionym dniu pracy jego
dziewczynek, przejrzał je więc uważnie i...
<br />
Zamarł, poruszając się niespokojnie.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Poturbowany, niezadowolony, krawił i narzekał. Nieodpowiedni klient, potrzebna pomoc medyczna.</span>
<br />
Powtórzył sobie to zdanie pięć razy zanim postanowił co powinien zrobić dalej.
<br />
Wyciągnął spod łóżka kolorowy odpowiednik domowego telefonu i wybrał
powoli numer pokoju Setha. Wkrótce w sypialni chłopaka rozdzwoniła się
identyczna słuchawka. Doxell odczekał aż malec odbierze i od razu
przemówił dziwacznie poufnym ( i w jakiś niewyjaśniony sposób seksownym)
tonem:
<br />
- Twierdzisz, że pajac cię zbyt mocno poturbował?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-23, 03:01<br /><hr />
<span class="postbody">Ostry
hałas docierał do moich uszu, sprawiało to ból. Niezwykle intensywny
ból. W śnie wydawało mi się, że to jakiś potwór, który chce mnie zjeść, a
ja od niego uciekałem i uciekałem... A później coś mnie tknęło, że to
raczej telefon. A przynajmniej brzmi jak to właśnie urządzenie. I było
tak w istocie.
<br />
Zbudził mnie ohydnie okropny dźwięk telefonu. Jęknąłem boleśnie,
podnosząc się na łokciach i odbierając. Otworzyłem zaledwie jedno oko.
<br />
- Tahk? - mruknąłem, kładąc słuchawkę na uchu.
<br />
- <span style="font-style: italic;">Twierdzisz, że pajac cię zbyt mocno poturbował?</span> - Potrzebowałem chwili, by zrozumieć, że to głos Doxella. I zrozumieć o czym w zasadzie do mnie mówił. Ach. O Ralphie.
<br />
- Twierdzę, że powinieneś zapłacić mi za tego popierdolonego debila pięć
razy więcej. Nie mogę chodzić i mam siniaki i ranki na całym ciele,
rano krwawiłem. Tyle twierdzę - mruknąłem nieprzytomnie. Im bardziej się
wybudzałem, tym bardziej czułem ból. Wszędzie.
<br />
A już szczególnie tyłek, palił żywym ogniem.
<br />
- Zabierz ode mnie ten ból tyłka, bo za chwilę się przekręcę - jęknąłem
trochę płaczliwie, chowając twarz w miękkiej poduszce. Zabrzmiało to
dziwnie poufale i naprawdę jakbym miał się rozpłakać.
<br />
Nie byłem taki, żeby to zrobić. Nigdy w życiu nie popłakałem się podczas
seksu lub swojej pracy, nie zdarzyło się to przenigdy. Tymczasem Ralph
nie tylko wycisnął ze mnie łzy - jego czyny robiły to dalej.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-23, 03:31<br /><hr />
<span class="postbody">Nie wiedział jak to się stało, ale kiedy usłyszał płaczliwy ton tego gnojka, usiadł na łóżku, napięty jak cholerna struna.
<br />
Był wkurwiony i czuł, że musiał coś z tym zrobić.
<br />
- Zaraz u ciebie będę. - Powiedział tylko i ruszył w kierunku
korytarza, informując goryli, że mają mu dostarczyć apteczkę, a jeśli to
nie wystarczy to w pogotowiu ma także czekać jakiś profesjonalny,
jebany lekarz.
<br />
Wszedł do pokoju Setha bez pukania - nie widział potrzeby żeby oznajmiać
mu swoją obecność, skoro chwilę temu wyraźnie mu zaakcentował, że...
<br />
- Cześć. - Odezwał się krótko, od razu przenosząc swoje wielkie cielsko
na łóżko blondyna. Dzieciak rzeczywiście wyglądał jak siedem
nieszczęść. Był bardzo blady, wymizerowany, miał podkrążone oczy i
policzki wilgotne od łez.
<br />
- Chodź tu. - Podciągnął go ostrożnie za ramiona i ułożył jasny łeb na
kolanach (odzianych w jedwabną piżamę), ciągnąc materiał kołdry w dół i w
dół, aż...
<br />
- Ajajaj. - Warknął, dostrzegając na pościeli wielką, brunatną plamę. A
więc część krwi zdążyła już zaschnąć. Doxell (co by nie mówić) był
troskliwym alfonsem i znał się na rodzajach "uszkodzeń" dziwek. - Pewnie
cię przetarł od środka. - Oświadczył tonem znawcy i rozłożył mu
szorstko uda, zaglądając tak po prostu do tyłka. - Posmaruję cię od
środka taką super maścią i wszystko ci minie do jutra, zobaczysz.
<br />
Nie czekając na reakcję gnojka ściągnął sobie jego głowę z kolan i
usadził mu się między nogami, zakładając je sobie na ramiona. Dokładnie
wyczyścił go specjalnym opatrunkiem a potem nałożył na palce maść
przeciwbólową.
<br />
- Trochę zaboli ale prawie natychmiast przestanie. - Ostrzegł go, wsuwając palec do środka.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-23, 03:40<br /><hr />
<span class="postbody">-
Hej - mruknąłem słabo. Miałem na sobie pidżamę. Zwykłą, cienką,
bawełnianą koszulkę i takie same spodenki w jakieś chmurki. Miałem taki
jeden infantylny komplet, nakładałem go jak mi było źle. Bo tak.
<br />
Zagryzłem znów już i tak pogryzioną do krwi wargę, gdy Doxell dotykał
obolałych części ciała, odkrywał kolejne zadrapania na udach i siniaki, a
w końcu dotarł do tyłka - zakrwawionego i bardzo... Ech. Nie chciałem
nawet o tym myśleć.
<br />
- Wiem, że mnie przetarł. Nie zadbał o dobre przygotowanie, zaczął mnie
pieprzyć jakby to był jebany rollercoaster albo wyścigi na czas -
mruknąłem stłumionym głosem, bo twarz znajdowała się w dużej mierze w
poduszce.
<br />
Drgnąłem, gdy mężczyzna wsunął palec do środka, nie było to przyjemne.
Zasyczałem, ale poza zaciśnięciem palców na prześcieradle nic się nie
wydarzyło.
<br />
Po chwili było już w porządku. Co więcej, Doxell poprosił kogoś, aby
zmienił mi pościel i po chwili miałem już nową, czystą i pachnącą.
<br />
- Dziękuję - szepnąłem cicho, chcąc znów zagryźć wargę, która i tak była już zakrwawiona.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-23, 17:06<br /><hr />
<span class="postbody">-
Nie gryź już. - Przesunął mu palcem po wardze i pochylił się by
obejrzeć ślad ugryzienia. - On taki już jest, ten Ralph. To wszystko
zaraz ci się zagoi, tylko wygląda poważnie. - Pocieszył go, przesuwając
dłonią po jednym ze śladów na udzie. - Jutro masz wolne. -
Poinformował go iście ojcowskim tonem i zaraz też zebrał swoje wszystkie
klamoty, udając się w stronę drzwi.
<br />
Już je otwierał, kiedy coś podkusiło go do tego by się w nich obrócić,
by jeszcze raz spojrzeć na zakopanego wśród poduszek, nieszczęśliwego
gówniarza.
<br />
- Hej, Seth. - Uśmiechnął się chytrze, przywodząc na myśl wielkiego gada. - Masz świetną piżamkę.
<br />
<br />
- Wypłaty! - Wydarł się pięć godzin później, kiedy część dziewczyn
szykowała się już do swojej nocnej rundy. Doxell usiadł przy zabawnym
biurku, skonstruowanym według mody średniowiecznej i wypisywał kwity
długim, zawadiackim piórem, podając pracownikom odliczone pliki
banknotów.
<br />
- Jessie. - Wymruczał, podając dziewczynie jej wypłatę. Ta schyliła się
i pełnym gracji ruchem ucałowała go w uśmiechnięty pysk, wkładając
sobie banknoty za kuse spodenki.
<br />
- Bee. - Zawołał następną, oddając i jej należne.
<br />
- Miało być trochę więcej. - Poskarżyła się, przegarniając pogardliwie pakiet stówek.
<br />
Doxell zamarł z piórem w drodze do następnej kartki i bardzo, bardzo
powoli obrócił się przez ramię, mierząc dziewczynę spokojnym, zdawałoby
się, spojrzeniem.
<br />
- Na pewno? - Zapytał się cicho, nie spuszczając z niej nawet przez
chwilę wzroku. Bee cofnęła się o krok, wyraźnie zmieszana. Kiwnęła głową
i szybko opuściła hall, kierując się na schody. Nie obejrzała się przez
ramię ani razu.
<br />
- Seth. - Tym razem Doxell wstał z miejsca i zamiast pliku banknotów
miał w dłoni kopertę. To była taka niepisana tradycja tego domu:
pierwszą wypłatę otrzymywało się w pięknej kopercie. Tak, dodał
dzieciakowi trochę więcej grosza i parę kuponów zniżkowych do sklepów z
modną odzieżą; wierzył, że to go pocieszy.
<br />
- Witamy na pokładzie. - Zasalutował mu i wcisnął "pakunek" do jednej ze smukłych dłoni, klepiąc gówniarza po ramieniu.
<br />
- Ktoś napije się drinka? - Jessie zawołała z kuchni, patrząc
wyczekująco na szefa. Doxell uśmiechnął się i nagle wszystkich uderzył
kontrast tego uśmiechu; tak odmiennego od tego, którym szastał zawsze na
prawo i lewo.
<br />
Wydawał się nagle o wiele starszy i potwornie znużony, zmęczony życiem.
<br />
- Nie, ślicznotko. Dzięki. Ja kładę się zaraz do łóżka. Jutro czeka nas...
<br />
- Pracowity dzień. - Dokończyły za niego wszystkie, przewracając oczami. - Wiemy.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-23, 17:34<br /><hr />
<span class="postbody">Późnym wieczorem czułem się nieco lepiej. Ból przestał być tak dokuczliwy, a obtarcia nie drażniły mnie aż tak, jak poprzednio.
<br />
Zajrzałem do koperty, znajdując tam całą masę banknotów studolarowych.
Szybkie przeliczenie pozwoliło mi zapoznać się z całkiem zawrotną kwotą
siedmiu tysięcy. Kurwa mać, trzy godziny i siedem tysiaków wpadło tak po
prostu. Nieźle. Nie chciałbym może powtarzać tego seksu z Ralphem, bo
to bardziej szopka, aniżeli seks, ale trzeba przyznać, że był całkiem
dochodowym klientem. Być może ta sumka wynikała też z takiego
"przywitania". Nie wiedziałem.
<br />
Widząc uśmiech Doxella, zamyśliłem się. Wyglądał na zmęczonego. Tryb
życia, jaki prowadził był zabójczy. Nie widziałem człowieka, który
wciągałby więcej koki, naprawdę. Pogłaskałem go delikatnie po policzku, a
gdy spojrzał na mnie, uśmiechnąłem się lekko.
<br />
- Wyglądasz na zmęczonego, Doxell. Odpocznij - zasugerowałem miękko.
<br />
A później schyliłem się do jego policzka i ucałowałem go lekko.
<br />
Zniknąłem zaraz po tym z salonu, dalej trochę kuśtykając w kierunku
swojego pokoju. Pozbierałem ubrania z ziemi, wrzuciłem do kosza na
pranie to, co już go wymagało. Pieniądze, które zarobiłem schowałem do
portfela. Jutro wpłacę je na konto, będę musiał iść do banku. Nie czułem
się pewnie mając takie pieniądze przy sobie. Cholera go wie, czy ktoś
nie chciałby tutaj mnie okraść, wszystko mogło być możliwe. Jena
szczególnie nie przepadała za ludźmi, było to z każdym dniem
widoczniejsze. Miała pozycję w tym domu, ale pomimo tego okropnie się o
nią bała.
<br />
Usłyszałem pukanie do drzwi.
<br />
- Tak?
<br />
- Hej, tu Marry. Mogę wejść?
<br />
Podszedłem do drzwi, otwierając jej. Wcześniej upewniłem się, że
schowałem pieniądze. Uśmiechnąłem się do pięknej dziewczyny. Rudowłosa
zarzuciła swoje długie loki na plecy.
<br />
- Słyszałam, że nie czujesz się najlepiej. Pan elegancki?
<br />
Skrzywiłem się.
<br />
- Legenda?
<br />
- Tak, trochę. Mogę wejść? - Wpuściłem dziewczynę do środka. Skierowała
swoje kroki do fotelu i zapadła się w nim. - Każdy z nas go miał,
niestety. Jedni dłużej, inni krócej. Żadne spotkanie nie było zbyt miłe.
Ale z pewnością opłacalne finansowo.
<br />
- Szkoda, że wyklucza mnie to z dyspozycyjności na kilka dni -
uśmiechnąłem się smętnie, ostrożnie siadając obok niej. Bardzo
ostrożnie.
<br />
- Tak... Pamiętam, że w moim przypadku też było bardzo... boleśnie.
Okazało się, że lubi też rude, to wystarczy, aby klasyfikować nas do
potencjalnie atrakcyjnych dla niego. Nie daj Boże tak się okaże, nie
odczepi się, za cholerę. Twój portfel będzie to uwielbiał, ale nie twoje
ciało. Któregoś razu prawie się wykrwawiłam. Wtedy powiedziałam
Doxellowi, że nie chcę go nigdy więcej i jeśli się z tym nie zgadza,
zwijam się i szukam szczęścia gdzie indziej - uśmiechnęła się smętnie, z
współczuciem.
<br />
- Po co mi to opowiadasz?
<br />
Wzruszyła ramionami.
<br />
- Trochę jako przestrogę. A poza tym, chciałam podtrzymać rozmowę. Jesteś bardzo... zamknięty.
<br />
Parsknąłem śmiechem, biorąc butelkę wody, stojącej na stoliku i upijając z niej kilka łyków.
<br />
- Nie jestem tu po to, aby zdobywać przyjaciół. A po to, aby zarobić tyle, ile jest mi potrzebne.
<br />
- Jasne, ale warto mieć koleżanki i kolegów w fachu, zawsze to bezpieczniej.
<br />
Przytaknąłem.
<br />
- To masz ochotę jutro na zakupy? Dostałem kilka kuponów podarunkowych.
Nie cierpię zakupów, ale w sumie muszę kupić kilka par spodni -
mruknąłem, spoglądając na nią.
<br />
Piękna twarz, chociaż bez makijażu, rozpromieniała.
<br />
- Oczywiście, że tak!</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-24, 02:57<br /><hr />
<span class="postbody">Matka
wzięła go chyba raz na ręce. Wspomnienie było niewyraźne i mocno
zamazane, ale był niemal pewien, że czuł jej palce na bokach i... Zapach
prześcieradeł schnących na słońcu, to musiało być to. Obraca nim wolno,
a on śmieje się jak szalony i odchyla głowę w tył, w tył...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Klik. </span>
<br />
Westchnął, czując jak spluwa wypada mu z dłoni.
<br />
- O, kurwa. - Wysapał, opierając się ciężko o blat stołu. - Pusty. -
Odetchnął z ulgą, ścierając z czoła krople potu. - Dawaj, Shepi, twoja
kolej.
<br />
Łysol chwycił rewolwer w dłoń i przeładował, obracając magazynkiem
zapełnionym tylko jednym nabojem. Wszyscy wpatrywali się z napięciem jak
przykłada sobie koniec lufy do skroni i drżąc na całym ciele stara się
nacisnąć...
<br />
- N-nie mogę. - Wykrzywił się płaczliwie, odkładając gnata na miejsce. Doxell przyjrzał mu się dokładnie, nie kryjąc pogardy.
<br />
- No to płać. - Wymruczał, uśmiechając się zaczepnie. - Dwadzieścia
pięć kawałków, miękka cipo. Podbijam stawkę podwójnie. Następna kolejka
będzie kosztowała okrągłą bańkę panowie.
<br />
Urwał, by ściągnąć z siebie futro. Oj, przy rosyjskiej ruletce zawsze
było "gorąco" a nie chciał przepocić tego drogiego cudeńka.
<br />
- Gramy, ja?
<br />
<br />
- Jak to "niewykonalne"?
<br />
- Nie damy rady tego zro...
<br />
- Morda! Wiem co to znaczy, ale tobie nie wolno używać takich słów,
kolego. Jak mówię, że coś ma być zrobione to ty pytasz na kiedy, jasne?
<br />
- Szefie, nie powiedziałbym tak gdybym nie był pewien, że...
<br />
- Powiedziałem: morda! - Wrzasnął, uderzając go z sierpowego w twarz. -
Masz mi na to znaleźć pieprzone lekarstwo, słyszysz? Wszystko da się,
kurwa wyleczyć! Mam pieniądze, masz tylko powiedzieć ile! - Nie potrafił
się powstrzymać od zadania drugiego ciosu. Wściekłość wibrowała w nim
dziko, wprawiając w drżenie każdy najmniejszy nerw ciała. - To nie jest
czwarte stadium raka, rozumiesz?! To się da leczyć!
<br />
- Nie da się wyleczyć demencji, kretynie! Oberwałeś w łeb i teraz
wszystko będzie postępowało bo TAK TO DZIAŁA! - Corney podniósł się z
podłogi, ścierając ze wściekłością wąski strumyk krwi, płynący mu śmiało
z prawej dziurki u nosa. - Twoje branie dragów też niczego nie
poprawia. Zabijasz się własnoręcznie z każdym dniem. Możesz pisać
pamiętniki, prawidłowo się odżywiać ale NIE ZMIENISZ już tego, że...
<br />
Obrócił się, przyjmując na twarz krople krwi. Schował gnata do kieszeni i westchnął ciężko.
<br />
Cisza po huku wystrzału zawsze była taka... Martwa.
<br />
<br />
- Czas na plan zajęć, dziewczynki! - Wykrzyknął z obleśnym uśmiechem
rasowego zboka. Dziewczęta zebrały się posłusznie w hallu, przyjmując
mniej lub bardziej ciekawskie miny.
<br />
- Marry, dzisiaj całkiem luźno. Przyjdzie do ciebie pani Higgins. -
Puścił jej oczko i zaśmiał się wrednie, dostrzegając nieszczęśliwą minę
dziewczyny. Gruba Higgins upodobała ją sobie do obrabiania patelni dobre
trzy tygodnie temu i była coraz częstszą klientką, co - biorąc pod
uwagę jej nieciekawą aparycję - wyraźnie działało Marry na nerwy.
<br />
- Janna. - Wymruczał, oplatając piękność swoimi szerokimi ramionami. -
Tobie dzisiaj przypisałem pana Bartona a na drugą Johna i Jimma, czy jak
oni tam byli.
<br />
- A nie mógłbyś ich odwołać? - Poprosiła słodko, ujmując jego brzydką
mordę w swoją wypielęgnowaną rączkę. Popatrzyli sobie w oczy,
zatrzepotała chwilę rzęsami i już go miała: pokiwał głową, uśmiechając
się głupio.
<br />
- Bee. Co powiesz na Złotą Rączkę, Jaspera i tych gości kochających Mansona?
<br />
- A co z tym nowym? - Janna przesunęła mu dłonią po klatce piersiowej,
niby niechcący zaczepiając o sutki. Wszystkie jej koleżanki po fachu
patrzyły na nią (oczywiście za plecami szefa) z najszczerszym
obrzydzeniem, ale wprost nie mogły zrobić absolutnie NICZEGO, bo
naraziłyby się tym na gniew szefa. Wszyscy wiedzieli, że ta pizda była
jego ulubienicą.
<br />
- Nasza nowa gwiazdka ma dzisiaj wolne. - Poinformował ją zwięźle, chcąc przejść do następnej dziewczyny.
<br />
- Jak to "wolne"? Przecież miał wolne wczoraj. - Wydęła wargi, kładąc mu bródkę na ramieniu.
<br />
- Ale w sobotę już nie, a potem był trochę poturbowany i...
<br />
- Też mi coś. Ja tak nie robię.
<br />
- Wiem, kotku. Jesteś najlepsza. - Ucałował jej czoło, ucinając temat. -
Zoe, chodź tu, kochana. Dla ciebie przygotwali się dzisiaj...</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-24, 03:14<br /><hr />
<span class="postbody">Telefon wydał dźwięk, świadczący o tym, że dostałem sms-a.
<br />
"Jezu, Jana tak bardzo mnie drażni!"
<br />
"Co z nią?", odpisałem Marry, leżąc w łóżku i jedząc winogrono.
Przeglądałem właśnie Youtube'a na laptopie, zamierzając odpalić jakąś
grę.
<br />
"Mizdrzy się do Doxella. Zawsze to robi, od kiedy pamiętam. Zakręciła go
sobie wokół palca, właśnie odwołał jej klientów, bo spojrzała na niego
prosząco."
<br />
Parsknąłem śmiechem.
<br />
"Zazdrosna?"
<br />
"Oczywiście. Chciałabym, żeby ktoś kiedyś utarł jej tego nochala. Powinien. Cieszyłabym się, jak mało kto."
<br />
"Nikt nie może jej zwrócić uwagi?"
<br />
"Nawet nie próbuj, Seth. Ona naprawdę jest pupilkiem Doxella. Jedno
słowo i każdy z nas wylatuje, a wiesz dobrze, że mamy powody, dla
których jesteśmy dziwkami. I to nie jest to, że mama nie daje nam na
nową sukienkę."
<br />
Uśmiechnąłem się smętnie.
<br />
"Kogo masz dziś?"
<br />
"Higgins. Gruba, obleśna baba. Jest tragiczna, mówię ci. Jej pizda jest
tak zarośnięta, że dawno nie byłam w takim gąszczu, a widziałam już
tyle, że z powodzeniem mogę pisać książkę o najobrzydliwszych klientach
dziwki."
<br />
"Jest aż tak źle?"
<br />
"Nic nie mów. Ale nie jest brutalna, tyle dobrego. Obrzydliwa, tyle. I
coraz częściej przychodzi. Nie wiem skąd ta wysuszona prukwa bierze na
to pieniądze. Na moje nieszczęście, jest cholernie opłacalna."
<br />
"Do której pracujesz?"
<br />
"Tylko kilka godzin, Higgins więcej nie pociągnie."
<br />
"To wpadnij po pracy."
<br />
"Będę z winem!"
<br />
"Wolę whisky"
<br />
"Dobrze, Seth, wezmę whisky :*"
<br />
Parsknąłem śmiechem, włączając grę i zaczynając grać. Czułem się lepiej,
ale na myśl, że zapewne jutro ktoś będzie we mnie robiło mi się trochę
niedobrze. Chyba, że znajdzie się jakaś całkiem ładniutka dziewczynka.
Nie pogardziłbym.
<br />
Kilka godzin później faktycznie do drzwi zapukała Marry. Przysnąłem,
więc gdy tylko usłyszałem ten hałas drgnąłem i spojrzałem nieprzytomnie
na otwierające się drzwi i skąpo ubraną dziewczynę.
<br />
- Spałeś?
<br />
- Tak, ale wchodź - uśmiechnąłem się sennie, podciągając się na rękach.
Skrzywiłem się. Tyłek dalej mnie bolał, ale na szczęście już dużo mniej i
chyba faktycznie wszystko będzie w porządku.
<br />
- Mam whisky, lód i kilka przekąsek.
<br />
Uśmiechnąłem się do niej, klepiąc miejsce obok siebie. Łóżko było duże, na pewno się zmieści.
<br />
Dziewczyna weszła na nie, podając mi butelkę z alkoholem. Jej pełne piersi zabujały się przy tej czynności.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-02-24, 03:49<br /><hr />
<span class="postbody">-
A... Ach... A-aaaach, ach, a, aaa, aaaa! - Darła się w najlepsze Jana,
ujeżdżając go tak szybko i zwinnie, jakby od tego zależało jej życie.
Doxell przechylił się lekko i chwycił za fifkę, pociągając sobie zdrową
kreseczkę. Odchylił głowę, krzywiąc się nieznacznie, podczas gdy
dziewczyna oparła swoje drobne rączki na jego szerokiej klatce
piersiowej. - Ooooch, błagam, dociśnij się mocniej, chcę go poczuć
głębiej, Dox!
<br />
- Cokolwiek rozkażesz, kotku. - Wymruczał, czując jak narkotyk wzmaga
agresywnie rytm serca. Źrenice momentalnie uległy rozszerzeniu a na
ciało wstąpiły krople potu.
<br />
Przyśpieszył ruchy bioder i zaczął ją po prostu bezczelnie jebać,
pilnując by nie przegiąć. Wiedział, że Jana lubiła ostre tempo i
potrafiła od niego dojść jeśli tylko odpowiednio się je miarkowało.
<br />
Z tym dziwkami było już po prostu, że kiedy zbyt długo zarabiały na
życie ( i nie tylko) seksem, to sam w sobie stawał on się dla nich
nudny, wyprany z przyjemności, a ORGAZM stanowił już w ogóle obce
pojęcie.
<br />
Dlatego też było miłą niespodzianką wiedzieć, że potrafili się zgrać z
tym słodkim maleństwem. Jana była kurewko śliczna, mądra i przebiegła,
posiadała wszystkie cechy, ktore Doxell w kobietach cenił najbardziej.
Nie umiałby się z nią, oczywiście związać, bo... No, cóż. Była dziwką -
jak miał to inaczej nazwać?
<br />
Kto normalny związałby się z dziwką?
<br />
A, no właśnie. Nikt.
<br />
Wygiął się i zaczął uderzać pod trochę innym kątem, wyciskając ze
ślicznotki jeszcze głośniejsze jęki. O, tak. Teraz pociągnie chwilę w
ten sposób i...
<br />
- Doxeeeeeell! - Wykrzyknęła, wyginając się w apetyczny łuk. - Boże, tak!
<br />
<br />
- Zmykaj do łózka. - Klepnął ją w tyłek, gdy dostrzegł, że zaczęła przysypiać.
<br />
Skrzywiła się wyraźnie, ale wstała, zbierając z podłogi kuse części garderoby.
<br />
- Dlaczego nigdy nie dajesz mi ze sobą spać? - Spytała z gorzką miną. -
To niesprawiedliwe, pieprzymy się ze sobą od miesięcy. To takie
straszne, spać obok mnie?
<br />
- Jana. - Upomniał ją, wciągając kolejną porcję kokainy. - Mówiliśmy
już o tym, prawda? Zmykaj do łóżka. - Powtórzył, kiwając na nią głową,
zupełnie tak jakby wydawal komendę psu.
<br />
- Dobranoc. - Wymruczała słodko, znikając za drzwiami.
<br />
Dobrze wiedział, że tuż za nimi musiała mu właśnie pokazywać wulgarny gest, lub zwyzywać go od najgorszych skurwieli.
<br />
I dobrze. Lubił ją taką.
<br />
<br />
Clayton przetarł oczy, podciągając na szczupłych biodrach swoje czarne,
służbowe spodnie. Cholerny "nowy" od godziny słuchał głośno muzyki, nie
dając mu przymknąć oka. Gdyby to był zwykły dzień, ale na boga - był
poniedziałek, a Clayton szczerze nienawidził poniedziałków. Dlatego też
postanowił udać się na górę i dać temu gówniarzowi nauczkę. Dlaczego
musiał mieć pokój akurat nad jego posterunkiem? To było niesprawiedliwe,
Clayton nienawidził hałasu.
<br />
Zapukał agresywnie do drzwi i przytknął do nich ucho, słysząc wesołą
muzykę. Skrzywił się wyraźnie, pukając raz jeszcze. A potem zamarł,
słysząc... Damski głos?
<br />
Z kim on się tam zabawiał?!</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-02-24, 04:01<br /><hr />
<span class="postbody">- Cicho, chyba ktoś puka - szepnąłem do ucha dziewczyny.
<br />
- No co ty, niemożliwe, wszyscy śpią.
<br />
Znów pukanie.
<br />
- Ale naprawdę ktoś...
<br />
- Cii, nie otwieraj, może sobie pójdzie.
<br />
- Przestań, jak to Doxell to nam nogi z dupy powyrywa. Czekaj no.
<br />
Wygramoliłem się z łóżka, stając w miarę pewnie na stopach. Złapałem
równowagę i już całkiem dziarsko podszedłem do drzwi, uśmiechając się
tak sobie. Otworzyłem drzwi i nie spodziewałem się tam Claytona.
<br />
- O.
<br />
- Ciszej - warknął dobitnie, patrząc na mnie... ale i spoglądając za mnie.
<br />
Odwróciłem się do Marry, która właśnie zasłaniała się kołdrą, bo pokazywała mi swój piercing w sutkach. Kurwa, źle to wyglądało.
<br />
- No tak. Przepraszam. Nie pomyślałem, że jest głośno. Będziemy ciszej,
przepraszam - uśmiechnąłem się znów, co chyba złagodziło nerwy
ochroniarza. Było mi autentycznie przykro, bo faktycznie nie
pomyślałem...
<br />
Zamknąłem za nim drzwi i ściszyłem trochę muzykę. Marry zaczęła się śmiać.
<br />
- Dobrze, że Clay nie odzywa się za bardzo wszem i wobec, plotka poszłaby jak nic.
<br />
- Jaka plotka? - spojrzałem na nią unosząc brew. Upiłem trochę alkoholu, śmiejąc się z jej uroczej miny. - Wyglądasz słodko.
<br />
Spojrzała na mnie z alkoholem w ustach. Przełknęła pospiesznie.
<br />
- Wiesz jak to jest, ściany lubią plotkować. Jeśli masz jakieś w miarę
pozytywne kontakty z kimś w domu, na pewno będą plotki, że się
pierdolicie po kątach. Dlaczego, tego nie wie nikt. Ale już tak jest.
Jana lubi je podsycać, trzeba to przyznać.
<br />
- Och, ta Jana - parsknąłem śmiechem, opierając się o wezgłowie łóżka.
Siorbnąłem alkoholu, spoglądając na kobietę. Odgarnąłem jej rude włosy z
policzka.
<br />
- Rudzi nie mają duszy.
<br />
- Weź, Seth - rzuciła we mnie poduszką, na żarty. I wtedy zaczęliśmy się
bić poduszkami, odstawiając uprzednio szklanki z alkoholem.
<br />
I nie wiem jak to się stało, ale się pocałowaliśmy. I było to... miłe.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-03-02, 02:12<br /><hr />
<span class="postbody">-
Cholera, Seth. - Marry zadrżała w ramionach blondyna, nie do końca
nadążając za tym dokąd to wszystko zmierzało. Albo nadążając, ale nie
chcąc tego rozumieć? Może to było właśnie to?
<br />
Nie, nie będzie teraz o tym myślała, to nie miało najmniejszego sensu.
Teraz... Liczył się on. Ten niepozorny, piękny chłopak o buźce anioła i
najdelikatniejszych dłoniach jakie w życiu na sobie czuła. Jego dotyk
był łagodny, wzrok pełen zrozumienia dla piękna i uwielbienia dla samej
kobiecości.
<br />
Kiedy ostatni raz coś takiego widziała? Czuła?
<br />
Wieki, wieki minęły odkąd CHCIAŁO jej się z kimś...
<br />
- Słuchaj, wiem, że to zabrzmi co najmniej absurdalnie. - Odezwała się w
końcu, opróżniając do końca butelkę whiskacza. - Chcę żebyś się ze
mną... - Urwała, odgarniając z twarzy nieposłuszne loki. - Chcę się z
tobą kochać. - Dokończyła wreszcie, uśmiechając się dziwnie. - I zanim
coś powiesz - dodała, unosząc przed twarzą wyciągnięte dłonie - to... To
nic nie mów.
<br />
I pochyliła się by znów go pocałować. A potem znowu i znowu, jeszcze
głębiej. Ułożyła się na nim, podciągając mu ten idiotyczny podkoszulek:
jej ciepłe piersi zetknęły się z płaską klatką piersiową, pozbawioną
mięśni i zarostu, a jednak męską. Przesunęła dłonią po jednym ze
szczupłych boków i zamruczała cicho, kierując ją niżej i niżej, aż...
<br />
- Miałam nadzieję, że go tu znajdę. - Zażartowała, mocując się chwilę z gumką luźnych spodni.
<br />
I już po chwili naprawdę nie trzeba było niczego mówić.
<br />
<br />
Przeładować, cel - wystrzał. Przeładować, cel - wystrzał. Powtórzyć.
<br />
- Szefie.
<br />
- No? - Wychrypiał, dopijając smętną resztkę z niemalże litrowej
butelki. Sam nie wiedział kiedy to wszystko wychlał, ale na szczęście
czuł się już odrobinę lepiej, już tyle nie myślał.
<br />
Mógł się skupić na strzelaniu, na tym co kochał najbardziej.
<br />
- Wszystkie panie skończyły już robotę, można podliczać kasę.
<br />
- Potem. - Odpowiedział bełkotliwie, mrużąc oko żeby wymierzyć idealnie w...
<br />
- Rzuć butelką, Smith.
<br />
- Anderson, szefie.
<br />
- Powiedziałem ci, kurwa. Rzuć jebaną butelką. - Warknął, popychając go
w muskularną pierś. - Podrzuć nią w górę, dobra? O ile się zakładasz,
że...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Auf der Heide blüht ein kleines
Blümelein und das heißt Erika - śpiewały dzieci, rozpychając się by stać
w pierwszym rzędzie i być jak najwidoczniejszym dla rodziców -Heiß von
hunderttausend kleinen Bienelein wird umschwärmt Erika! </span>
<br />
-...nie Raterhand? Halo, chłopie! Popatrz na mnie. Co jest?
<br />
- No co jest? - Powtórzył nieprzytomnie, mrugając rozpaczliwie. - Co jest, Smith?
<br />
- Wywróciło pana jakoś tak. Proszę. - Podał mu chusteczkę, pomagając usiąść.
<br />
Doxell popatrzył tępo to na chusteczkę, to na mężczyznę, nie bardzo wiedząc co z nią zrobić.
<br />
- Krew panu cieknie z nosa. - Powiedział w końcu nieśmiało "Smit" i
uśmiechnął się blado. - To pewnie od chlania. Chyba panu na dziś
wystarczy, panie Raterhand.
<br />
- Ta. - Odparł niepewnie, dźwigając się ostrożnie z podłogi. W głowie
huczało mu stado os, a nogi gięły się niezgrabnie, przywodząc na myśl
ledwo narodzonego jelonka. - Zostaw. - Odgonił niecierpliwie "pomocną
dłoń" goryla i podparł się ostrożnie, zgarniając w ostatnim momencie
gnata. - Nie mów nikomu o tym co widziałeś, Smith.
<br />
Mężczyzna skinął pokornie głową i ruszył w ślad za nim, zachowując cały
czas asekuracyjną odległość. Z tym Niemcem nigdy się nie wiedziało co
zrobi.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-03-02, 02:26<br /><hr />
<span class="postbody">Obudziło
mnie coś dziwnego. Kac. I to całkiem intensywny, trzeba przyznać. To
znaczy - wyczuwalny. Dla kogoś, kto raczej niezbyt często raczył się
alkoholem taka rewelacja była niespotykana. Chwilę też mi zajęło
zrozumienie, dlaczego tak naprawdę ten nieprzyjemny stan powstał i za
sprawą kogo.
<br />
Ale nawet gdybym nie pamiętał, to gdy podniosłem powieki - powaga
sytuacji uderzyła we mnie absolutnie od razu. Nie byłem bowiem w łóżku
sam, a z Marry. I nie żartuję sobie, naprawdę spała obok, wtulona w
kołdrę. Nie byłoby jeszcze może nic dziwnego w tym, ale fakt, że leżała
tu naga - no cóż.
<br />
- Podoba ci się coś, co widzisz? - usłyszałem kokieteryjny głos, gdy
odrobinę zagapiłem się w pełne, odrobinę rozlewające się piersi. Były
naturalne i dość obfite, nic dziwnego, że tak się zachowywały, ale
trzeba przyznać, że Marry o nie dbała, bo wyglądały zjawiskowo.
<br />
Spojrzałem do góry, na jej twarz i zarumieniłem się odrobinę.
<br />
- Cóż, oczywiście, że tak. Jesteś piękną kobietą.
<br />
- Zastanawiające. Nigdy nie pomyślałabym, że możesz być dobry w łóżku. W
sensie - podniosła się na łokciach, jeszcze bardziej eksponując swój
nagi biust. - z mężczyzną na pewno. Ale nie z kobietą. Miłe
rozczarowanie. Lubię takie.
<br />
Parsknąłem śmiechem, spoglądając na nią.
<br />
- Też jesteś niezła. Nic dziwnego, że to stare babsko tak bardzo sobie
upodobało właśnie ciebie - puściłem do niej oczko, a ta zaśmiała się i
skrzywiła jednocześnie na samo wspomnienie niezbyt atrakcyjnej klientki.
<br />
- Chętnie to powtórzę, a ty?
<br />
- Picie alkoholu? Średnio, nie przepadam za nim.
<br />
Rudowłosa szturchnęła mnie zaczepnie.
<br />
- Seks, Seth...
<br />
- Przecież wiem. Pewnie, że tak, Marry. Ale teraz, potrzebuję prysznica.
<br />
- Ja też. Możemy... razem? - spojrzała na mnie niepewnie.
<br />
Przytaknąłem. A co mi szkodzi?
<br />
<br />
Zeszliśmy na śniadanie w naprawdę dobrych humorach. Marry opowiadała o
swojej klientce z wczorajszej nocy, a ja po prostu się z tego śmiałem.
Higgins, czy jak jej tam było - to niezłe ziółko.
<br />
W kuchni spotkało nas już towarzystwo chyba większości domu.
<br />
- Cześć - przywitałem się z uśmiechem, to samo uczyniła Marry. Od razu poszliśmy do lodówki.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-03-02, 02:42<br /><hr />
<span class="postbody">Jana
momentalnie urwała swoją opowieść (właśnie zabawiała codziennym
sprawozdaniem z klienteli (co z tego, że w rzeczywistości jedyną osobą, z
którą się pieprzyła był Doxell) swoje "koleżanki) i wlepiła w blondyna
zniechęcone spojrzenie. Nie odezwała się jednak do niego, a do Marry,
pozwalając by na jej śliczną buzię wpłynął jak najsłodszy uśmieszek.
<br />
- Dzień dobry, śpioszku! - Przywitała się z nią uroczo, chłopaka
ignorując tak jakby nie stanowił nawet powietrza. - Marry, nie widziałam
cię wczoraj w twoim pokoju a pukałam trzy razy! Paznokieć mi się
złamał, a ty miałaś tę świetną odżywkę. Musiałam lecieć na dół do
Claytona żeby kupił i nową i wiesz co on mi powiedział?
<br />
Ruda wymieniła z Sethem porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęła się do
dziewczyny w ten sam sposób, nalewając sobie do kubka mocnej kawy.
<br />
- Wiesz jak to jest, Jannie. - Odparła słodko, wzruszając ramionami. -
Kiedy w domu pojawia się nowa piękność, to chce się przebywać w jej
towarzystwie. Tym bardziej, że mój nowy przyjaciel ma też trochę w
głowie. Wiesz, dzisiejszym kurwom trochę tego brakuje. - Puściła oczko,
odwracając się do niej plecami.
<br />
Jana wstrzymała oddech i spojrzała na plecy dziewczyny z obrzydzeniem godnym Oscara.
<br />
- Mama powtarzała mi wiecznie żeby nie tykać gówna bo śmierdzi. Chodźcie, dziewczyny.
<br />
Obróciła się na pięcie i opuściła kuchnię z ostentacyjnie uniesionym środkowym palcem.
<br />
Zaległa martwa cisza, przerywana tylko odgłosami przygotowywanego jedzenia.
<br />
- No dobra, to jak ona się niby masturbuje? - Nie wytrzymała Marry,
uwieszając się ze śmiechu na ramieniu blondyna. - Nie tykaj gówna bo
śmierdzi, Jana.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-03-02, 02:58<br /><hr />
<span class="postbody">Zachowanie
Jany było bardzo dziwne. W sensie, wcześniej była w stosunku do mnie
chłodna, to prawda, ale nie agresywna lub wręcz wroga. A teraz tak to
się właśnie przedstawiało i trochę ten fakt mnie przerażał, niepokoił.
<br />
Wymiana zdań nie należała do przyjemnych, tym bardziej, że właśnie Marry
mogła mnie mocno wkopać. Ewidentnie większość lgnęła do Jany tak po
prostu, a pamiętałem słowa Doxella, abym uważał na tę sukę, bo może
namieszać.
<br />
- Hej, nie musiałaś tak do niej mówić, Marry - mruknąłem, robiąc sobie sałatkę.
<br />
- Jak?
<br />
- No wiesz jak. Wkopałaś mnie, nie chciałbym, żeby mnie nie lubiła, wolę nie robić sobie wrogów.
<br />
Marry spojrzała na mnie z pobłażaniem.
<br />
- Na to już za późno. Jest na ciebie cięta z powodu tego drobnego wolnego, które sobie zafundowałeś.
<br />
- Nie prosiłem o nie, Doxell dał mi ten dzień sam z siebie.
<br />
- O kurwa, nie mów jej tego. Dostanie pierdolca. Chociaż w sumie nie
wiem co gorsze, fakt, że dał wolne sam z siebie, czy to, że spełnił
twoją ewentualną prośbę.
<br />
- Jak to?
<br />
- To Jana. Mianowała się niewątpliwą liderką, trochę mnie z tego
wykopując. Nie zależy mi na tym. Ale każdy wie, że jest też pupilką
Doxella. Co chce, on jej daje, to jest logiczne tu tak, jak dwa razy dwa
równa się cztery. Niepisana zasada. Sam fakt, że ktoś dostał nawet
najmniejszą ulgę traktowany jest przez nią jak coś absolutnie
niedopuszczalnego. Chcesz tosty?
<br />
- Tak, zrób mi. Z szynką z kurczaka i pomidorem. Ale powiedz mi,
przecież to nie była żadna ulga. Podpisywałem umowę o pracę, mam prawo
do opieki zdrowotnej i jest to zupełnie normalna rzecz.
<br />
- Oczywiście, że tak. Ale jednak nie zdarzyło się, żeby nowy nabytek od razu miał kontuzję.
<br />
- A nowy nabytek musiał uprawiać seks z fanem niekontrolowanego bdsm?
<br />
- No nie.
<br />
- Właśnie - uśmiechnąłem się lekko, doprawiając sałatkę. - Zrobiłem jej trochę więcej, chcesz, to się częstuj.
<br />
Wieczorem Doxell zwlókł się z swojego pięterka i przywitał się z
wszystkimi. Dziś nie miałem już wolnego, więc nie pozostało mi nic
innego, jak czekać na wytyczne odnośnie klientów.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-03-06, 02:15<br /><hr />
<span class="postbody">Tego
dnia miał poważy problem by podnieść się z łóżka, ale na szczęście jego
troskliwi pracownicy uraczyli go tacą z najlepszym śniadaniem na
świecie - wkrótce był, więc gotów do dalszych działań.
<br />
- Lista pieprzycieli, Johnes. - Zamrugał gwałtownie, czując jak
ciśnienie niemalże rozpierdala zaspane serce i umysł. - Uuuuch, mocne to
cholerstwo. Chyba troszkę przesadziłem jak na poranek.
<br />
- Davidson, panie Raterhand. - Poprawił go barczysty ochroniarz. - Oto pańska lista.
<br />
- Którą mamy godzinę? - Zapytał, zapinając ostrożnie guziki koszuli.
Włosy zaczesał do tyłu, pozostawił na policzkach cień zarostu... W
cholernym garniaku od Armaniego prezentował się jak prawdziwy biznesmen,
tak więc jego plany na wieczór były jak najbardziej aktualne.
<br />
- Dobrze, panienki. Dzisiaj szybko, bo mam do zrobienia parę rzeczy. -
Mruknął, nie patrząc nawet w kierunku pracownic. I pracownika. -
Zaczniemy od...
<br />
- Doxie? - Jana przerwała mu, uśmiechając się słodko. Zerknął na nią,
ewidentnie nie w humorze, zawieszając długi palec nad nazwiskiem rudej
Marry.
<br />
- No? - Spytał mało inteligentnie, przenosząc spojrzenie na ścienny
zegar. Kurwa, musiał się śpieszyć. To, co wydawało mu się porankiem było
kurewską dwudziestą pierwszą.
<br />
- Mogłabym dzisiaj wziąć sobie wolne? - Podeszła do niego wolno, oplatając go drobną rączka w pasie. - Źle się czuję.
<br />
- Brałaś wolne wczoraj. - Odparł, kręcąc głową. - Umawialiśmy się na coś.
<br />
- Ale ja naprawdę źle się czuję! - Wykrzyknęła, czerwieniąc się ze złości.
<br />
- Mogłabyś zamknąć mordę i dać nam się dowiedzieć jak przebiega kolej? -
Warknęła Zoe, patrząc na dziewczynę z wyraźnym wstrętem. Doxell drgnął i
już chciał się odezwać, kiedy Jana go wyprzedziła:
<br />
- Nie wpierdalaj się w nieswoje sprawy, gruba dupo. To o czym rozmawiam
z szefem to moja i jego sprawa, prawda? - Spojrzała na niego dla
pewności, a on westchnął ciężko, krzywiąc się wyraźnie.
<br />
- Tylko dzisiaj, kotku. Jutro widzę cię w pełnej gotowości. Co do
reszty. Marry, tobie przypada twoja ulubiona pani, niestety poprosiła o
dokładkę. Chyba jej ciebie mało. Zoe, ty otrzymujesz czterech panów,
dwóch pojedynczo i jedna para. Seth dostaje dwóch gości i jedną kobietę,
wszyscy oddzielnie. Zaczynasz od pokoju na parterze, jedynie klientka
może wybrać gdzie chce się pieprzyć, reszta ma ten sam pokój. Jak
skończysz z pierwszym to zawołaj Claytona żeby tam ogarnął, będziesz
miał coś koło czterdziestu minut przerwy na ogarnięcie. Dalej: Jude
ma...</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-03-06, 02:45<br /><hr />
<span class="postbody">Zero
specyficznych preferencji. Jak dobrze było to słyszeć, a może raczej -
nie słyszeć. Pozostało mi cieszyć się, bo cóż innego. Mina Marry jednak
świadczyła jasno o niezadowoleniu. Podeszła zresztą do mnie, wzdychając
ciężko już "na dzień dobry".
<br />
- Ta kobieta mnie wykończy - westchnęła z cierpiącą miną.
<br />
- No wiesz, mam dziś trójkę. To dopiero będzie wykończenie - parsknąłem
śmiechem. Nie było czasu na większe pogawędki, bowiem zostało bardzo
niewiele czasu.
<br />
Poszedłem więc do wskazanego wcześniej pokoju. Na dzień dobry miało być
dwóch mężczyzn, pojedynczo każdy z nich. A później kobieta.
<br />
Pierwszy klient nie rozczarował mnie pod względem wizualnym. Nie
przedstawił mi się, ale też nie potrzebowałem tego. Wyglądał zupełnie
przeciętnie, nie był bardzo szczupły, ale gruby też nie. Zwykła twarz.
Ot, szary człowiek z ulicy, nic wielkiego.
<br />
Z początku preferował poderwać mnie, co wychodziło mu bardzo słabo. Ale
oczywiście uśmiechałem się, szczebiotałem niby oczarowany, rozbawiony
suchymi żartami.
<br />
- Jesteś taki piękny, och taki piękny... Będę cię pieprzył, pieprzył tak bardzo, że fiut wyjdzie ci gardłem.
<br />
Oho, ktoś tu się naoglądał za dużo hentai, jak widzę. W porządku.
<br />
- Nie mogę się doczekać, daj mi go już - poprosiłem niby zaaferowany, odpinając jego spodnie.
<br />
W porządku, był czysty. Główna zasada została spełniona, fantastycznie.
Uśmiechnąłem się, biorąc jego fiuta w usta. Spokojnie i fachowo,
najpierw przejechałem języczkiem kilka razy tylko po samym czubeczku,
spoglądając mu w oczy z pozycji bardzo służalczej. Wydawało mi się
jednak, że jest on bardzo spięty, chciałem więc mu w tym pomóc, tak po
prostu.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, gdy zajęczał w momencie, w którym objąłem ten
czubek ustami i zacząłem ssać, z początku lekko, ale z każdą chwilą było
mocniej. A później wziąłem też całego fiuta do ust. I pozwoliłem mu na
to, aby jebał mnie w usta. Chaotycznie, szybko, mocno, dławiłem się nim,
ale to nic.
<br />
Pierdolił mnie dalej.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-03-06, 23:58<br /><hr />
<span class="postbody">-
Wszystko w porządku, panie Roberts? - Clayton uniósł brwi i podszedł do
klienta, pomagając mu założyć płaszcz. - Podobał się panu pobyt w
naszej placówce? - Dopytywał zgodnie z zaleceniami, próbując wyczytać
odpowiedź z pospolitej twarzy mężczyzny.
<br />
- Jak najbardziej. - Roberts skinął oszczędnie głową i uśmiechnął się
sztucznie. - Chciałbym jeszcze kiedyś spotkać się z tą suką.
<br />
- W porządku, panie Roberts. - Ochroniarz przytaknął, odprowadzając
gościa do wyjścia. Jeśli miał być szczery, to naprawdę nie znosił
wszystkich bufonów, którzy mówili o pracownikach burdelu z taką pogardą.
W jakiś sposób traktował ich jak swoją rodzinę i robiło mu się po
prostu... Dziwnie kiedy ktoś ich tak nazywał.
<br />
- Dobranoc. - Rzucił w kierunku zamykających się drzwi i poczłapał w stronę pokoju, z którego dopiero co wyszedł klient.
<br />
Nie patrzył w kierunku, gdzie mógł zostać tego nowego, nie szukał z nim
rozmowy. Z jakiegoś powodu czuł się skrępowany, że właśnie sprzątał i
odświeżał miejsce gdzie właśnie pieprzyło się dwóch mężczyzn. Nie żeby
był wyjątkowo "anty", po prostu... Tu nigdy tego nie było, wszystko było
takie nowe.
<br />
- Gotowe. - Burknął pośpiesznie, opuszczając pomieszczenie w prędkim
tempie. Kolejny klient miał się pojawić zaledwie za pięć minut, a
niewłaściwym byłoby pokazywanie mu się w miejscu, gdzie... "wszystko"
miało się zdarzyć. To nie jego sobie wynajął, tylko tego nowego. Nie
było to z resztą wcale takie dziwne - Clayton nie należał do ludzi,
którzy grzeszyliby urodą i bardzo to na każdym kroku odczuwał.
<br />
- Dobry wieczór. - Powitał klienta, ledwie powstrzymując się od
zmarszczenia brwi. Czyżby ten człowiek nie był zbyt... Młody na takie
zabawy?
<br />
Niezbyt wysoki, szczupły blondas ukłonił mu się szarmancko i spytał
ruchem głowy gdzie powinien się udać. Pomyślałby kto, że takie bogate
szczeniaki nie umiały nawet odpowiedziec na głupie przywitanie.
<br />
- To tutaj. - Poinformował go sucho, tym razem krzywiąc się otwarcie. -
Zyzcę mile spędzonego czasu. - Dodał, kierując spojrzenie w ekran
laptopa.
<br />
Wtedy przed jego nos powędrowała wizytówka. Co dziwne, była to wizytówka pizzeri.
<br />
- To jakiś cholerny żart? - Warknął, podnosząc się z krzesła. Blondas pokręcił głową i tknął wizytówkę w jakimś miejscu.
<br />
Clayton odczytał nabazgrane tam słowa i natychmiast pokiwał potulnie głową.
<br />
- Przepraszam. - Dodał, czerwieniąc się wyraźnie.
<br />
Drzwi zamknęły się bezszelestnie, pochłaniając wątłe ciało młodzieńca. Clayton westchnął i jeszcze raz zmarszczył brwi.
<br />
Od kiedy to niemowy chodziły do burdelu?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-03-07, 00:26<br /><hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewałem się takiego rodzaju klienta. Pierwszy był raczej
prostolinijny i dosyć prostacki, wystarczyło tak naprawdę dać się
pieprzyć w usta i było w porządku, dać się pieprzyć i pozwolić mu czuć
władzę, a wówczas był on zadowolony. Nic trudnego, ani wyjątkowego.
<br />
Ten tutaj wyglądał też dość groteskowo. W sensie. Trochę jak ja. Nie
spodziewałem się kogoś takiego w moich progach. Uśmiechnąłem się lekko
do chłopaka.
<br />
- Dzień dobry.
<br />
Nie odpowiedział mi, tylko skinął mi głową.
<br />
- Masz ochotę się napić?
<br />
Pokój był już wywietrzony i posprzątany, w końcu nie było duszno.
Blondyn nie odpowiedział mi słowami, tylko przytaknął. Było to dosyć
dziwne, na ogół klienci chcieli rozmawiać.
<br />
Zmarszczyłem na chwilę brwi w zastanowieniu.
<br />
- Na co masz ochotę?
<br />
Wówczas młody mężczyzna podszedł do stolika nocnego, na którym leżał
notes i długopis (zamówienie klienta) i wziął przedmioty w swoje dłonie.
Szybko napisał kilka słów, a gdy je przeczytałem - zostałem zaskoczony i
to dosyć znacząco.
<br />
"Jestem niemową. Jestem Jack."
<br />
Uniosłem brew po raz kolejny, ewidentnie nieco speszony.
<br />
- Przepraszam, nie wiedziałem. Seth, miło mi.
<br />
W odpowiedzi zobaczyłem naprawdę ładny uśmiech. To będzie, niewątpliwie, interesująca noc.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-03-09, 01:36<br /><hr />
<span class="postbody">Jack
pokiwał głową i uśmiechnął się, absolutnie niezrażony. Rozejrzał się
pobieżnie po pomieszczeniu, wyszukując ciekawych miejsc, w których
będzie mógł przećwiczyć z pięknym kolegą równie ciekawe pozycje.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Chciałbym żebyś mnie przeleciał. I żebyś mówił do mnie jak do kobiety. </span>
<br />
Napisał, zupełnie nieskrępowany.
<br />
A potem pociągnął go delikatnie za dłoń i posadził na wezgłowiu łóżka,
stając przed nim w niewielkim oddaleniu. Muzyka już wcześniej sączyła
się ukradkowo z głośników, więc zaczął się po prostu rytmicznie i począł
pozbywać się poszczególnych części garderoby. Najpierw poodpinał guziki
koszuli, jeden po drugim - powoli, zmysłowo. Nie ściągał jej jednak z
siebie, pozostawiał ją na swoich ramionach, pieścił skórę jej drogim,
jedwabistym materiałem.
<br />
Potem przyszła pora na spodnie. Ściągnął je z niebywałą gracją, lekko i zgrabnie, jakby ważył tyle co piórko.
<br />
Po chwili stał przed nim niemalże nagi - jedyną częścią garderoby
pozostawała koszula. Zachęcił go gestem zgięcia palców do podejścia a
potem do zerwania z siebie materiału. I wtedy oczom Setha ukazały się
malutkie ale niezaprzeczalnie kobiece piersi. Na jego miny Jack
uśmiechnął się figlarnie i puścił mu oczko.
<br />
- Zaczynaj. - Wypowiedział (oczywiście) bezgłośnie i objął go za szyję, przesuwając drobną dłonią po jego gładkim policzku.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-03-09, 02:13<br /><hr />
<span class="postbody">Niezaprzeczalnie
było coraz dziwniej. Ale nie w ten negatywny sposób, raczej. Po prostu
dziwny. Ale klient nasz pan, wobec czego gdy Jack był już nagi (prawie) i
pozostała tylko koszula, zostałem trochę zmuszony do tego, aby ją zdjąć
i odkryć coś dziwnego.
<br />
A więc wyglądało na to, że prawdopodobnie nie do końca był mężczyzną, przynajmniej psychicznie. W porządku.
<br />
Chociaż cała otoczka była dla mnie nieco dziwna i niepokojąca, nie
sprawiało to dla mnie większego zdziwienia. Bądźmy szczerzy, to tylko
kolejny klient.
<br />
Fiut i piersi, niezłe połączenie.
<br />
- W porządku, ślicznotko - uśmiechnąłem się subtelnie, popychając go na łóżko.
<br />
Rozsiadłem się pomiędzy jego rozchylonymi nogami, bardzo szczupłymi i ogolonymi co do pieprzonego włoska. Chyba mu się podobało.
<br />
A więc sięgnąłem ustami do jego warg. Wciągnąłem go w namiętny
pocałunek, który zdecydowanie pobudzał. Miał to zrobić. Kąsanie ust,
ssanie języka, poczucie absolutnego bycia zdominowanym - to główne
odczucia, jakie Jack mógł mieć. I najwidoczniej bardzo mu one pasowały,
bo nie trzeba było wiele, abym poczuł ocierającą się główkę
podniesionego już fiuta, stojącego niemalże na baczność, na swoim
brzuchu.
<br />
Byliśmy tak blisko siebie, że nie trudno było go poczuć. Przesunąłem
dłońmi po jego ciele, zatrzymując się na jego piersiach. Naprawdę były
jak piersi kobiety, jędrne i przyjemne w trzymaniu. Wrażliwe, biorąc pod
uwagę nagłe wierzgnięcie się i wygięcie ciała pode mną.
<br />
Porzuciłem więc usta i zsunąłem się na szyję, kolejna wrażliwa strefa,
bo znów się wygiął i zacisnął palce na moich ramionach. Był napięty jak
struna od wyginania się, gdy tylko moje zaczerwienione już, pełne usta
zajęły się sutkami. Ciekawe.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-03-09, 02:29<br /><hr />
<span class="postbody">Jack
odchylił głowę i pozwolił by przystojniaczek zaczął bawić się skórą
jego szyi. Cholera, jaki on był drapieżny, pewny siebie i nieskrępowany -
to właśnie kogoś takiego było mu potrzeba na ten smutny wieczór.
<br />
Chociaż jeden pozytywny akcent. Jeden ale za to jaki...
<br />
- Wspaniały. - Wyjęczał (a przynajmniej wyjęczałby to gdyby mógł) i
objął go jednym ze szczupłych ud w pasie. Przycisnął do siebie nieśmiało
jego rozgrzane ciało i zadrżał wyraźnie, czując najcudowniejsze
pieszczoty na piersiach. Dopiero niedawno się zagoiły (cudeńka zapewnił
mu jeden z najbardziej prestiżowych chirurgów USA) i były jeszcze
mocniej wyczulone na pieszczoty niż powinny być. Ale to dobrze, bardzo
dobrze, dzięki temu mogli się ze sobą dobrze zabawić.
<br />
Ciekawe jak miał na imię? Może Michael, albo Tom? Pasowałby do Toma -
pięknego ale silnego, z łobuzerskim uśmieszkiem i oczami wydłubanymi z
buźki jakiegoś anioła.
<br />
Oblizał spierzchnięte wargi i poruszył biodrami tak by sztywny członek otarł się wymownie o twardy brzuch.
<br />
O, tak. Bierz mnie, patrz na mnie i pożeraj mnie. Jestem twoja.
<br />
Zachłysnął się powietrzem, czując dotyk na kolejnym z wrażliwych miejsc,
tym razem tym definitywnie męskim. Od zawsze czuł w sobie obie płci,
uzupełniały się w nim i przelewały, tworząc tym samym kogoś wyjątkowego,
kogoś niepowtarzalnego. Zero, osobę bez płci, osobowość posiadającą
wszystko i nic zarazem.
<br />
Wplótł w długie włosy swoje szczupłe i smukłe paluszki, przesuwając nimi
pomiędzy jedwabistymi pasmami. Jego biodra pracowały teraz niemalże
samoistnie, wykonując ruchy utkwione pomiędzy tym jakby pieprzył a jakby
był pieprzony. I tak się właśnie czuł. Z jednej strony posuwał jego
bladą dłonią, z drugiej to chłopak sprawował nad wszystkim kontrolę.
<br />
Dyszał ciężko, starając się nie stracić nad sobą panowania - już w tej
chwili niemal odpływał a czekało ich jeszcze sporo dobrej zabawy,
prawda?
<br />
Nieco zniecierpliwiony uniósł się wyżej, nakierowując tym samym palce
chłopaka na swoją dziurkę. W między czasie sięgał do jego bielizny,
chcąc wyciągnąć na wierzch to, czym miał być pieprzony.
<br />
Oczy błyszczały mu od zniecierpliwienia a język bezustannie zwilżał
wargi. Tak bardzo juz go chciał, to był wręcz niezdrowe. Czuł się tak
jakby nie pieprzył się teraz z dziwką a z kimś o wiele lepszym,
bliższym.
<br />
To było cudowne uczucie, absolutnie warte swojej ceny.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-03-09, 03:45<br /><hr />
<span class="postbody">Wielu
z pozoru było niezadowolonych z wielkości mojej pały. Dlatego też
częściej zdarzali się klienci, którzy byliby skłonni mnie pieprzyć
(nawet kobiety), aniżeli tacy, którzy pozwalaliby mi na pieprzenie. Ale
kto się skusił i nie przestraszył raczej przeciętnej, europejskiej
wielkości fiuta ten z pewnością był usatysfakcjonowany tym, co
potrafiłem finalnie tym moim niezbyt dużym sprzętem zrobić. A raczej
nikt nie był niezadowolony, ot, taki plus.
<br />
Ale mój towarzysz nie zwrócił uwagi na wielkość, a przynajmniej takie
sprawiał wrażenie. Oczy zabłyszczały mu jakoś bardziej i język oblizał
usta na jego widok, nawet jeśli nie stał jakoś bardzo i byłem ledwie
pobudzony.
<br />
Ot, nie płacono mi, abym to ja był podniecony, to z pewnością.
Odnalazłem na szafce nawilżacz, którego wylałem sobie trochę na palce.
Roztarłem go w nich i przesunąłem opuszką po wejściu, uśmiechnąłem się
lekko.
<br />
- Jesteś ciasna, lubię to.
<br />
I pomimo tego, że dłoń pracowała mi przy tyłeczku, dotykając to miejsce,
a sekundę później wsuwałem też już palec do środka, rozciągając go...
To nie tylko stąd mogła płynąć przyjemność.
<br />
Przesuwałem językiem po jego fiucie, wymuskanym jak sama cholera. Był
obrzezany, ku mojemu zdziwieniu, ale nie stanowiło to dla mnie problemu.
Przesunąłem językiem po czubeczku fiuta, by wziąć go za chwilę niemalże
całego do ust, do gardła.
<br />
I znów szarpnięcie się, po raz kolejny wierzgnięcie. Pieprzyłem go palcem.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2016-03-09, 03:59<br /><hr />
<span class="postbody">Z
początku miał wrażenie, że Seth (wreszcie przypomniał sobie jego imię)
należał do tego rodzaju mężczyzn, którzy jeśli już mieli się do kogoś
zabierać, robili to delikatnie, powoli z dziwną niepewnością i
dystansem. Tymczasem był on taki... No, naprawdę, jakby robił to już
milion razy. A może robił? Przecież był dziwką, to oznaczało, że Jack
nie był pierwszą osobą, która sobie zażyczyła aby go wypieprzyć, prawda?
<br />
Nadział się dzielnie na długi palec, nieświadomie zagłębiając fiuta o
parę centymetrów więcej, wprost w ciepłą jaskinię jego ust.
<br />
Och, kurwa - chciał już w sobie poczuć jego kutasa. Może nie był
największy, ale twardy i gorący już na pewno, a to właśnie tego mu
trzeba było. Ciepła i twardości, po same gardło.
<br />
Przesunął jedną z drobnych dłoni po boku blondyna, pogładził niemal
pieszczotliwie delikatnie odstające szczeble żeber. Ach, miał on ciało,
niby smukłe, niby lekko umięśnione, po prostu idealne. I ta twarz, taka
piękna, posągowa!
<br />
Podciągnął bezwstydnie uda i nadział się głębiej na palec, ujeżdżając go
w prędkim i dość wymagającym tempie. Uwielbiał to jak się w niego
zagłębiał, jak podrażniał ścianki, jak się rozpychał, dając mu przedsmak
tego co będzie go czekało z pulsującą pałą...
<br />
Złapał go nagle za podbródek i pokiwał głową, dając znać, że był gotów i
bardzo go już, kurwa, potrzebował. Chciał się nim zapełnić, chciał być
już przez niego jebany, tak żeby nosiło tym łóżkiem w jedną i drugą.
<br />
Przewrócił się na brzuch i wypiął zgrabnie tyłeczek (który stanowił
jedną z najładniejszych części jego ciała), szykując się na to co miało
nastąpić.
<br />
Zakręcił nim niecierpliwie i wpił palce w prześcieradła, spoglądając na
niego przez ramię. Oczy błyszczały mu niezdrowo a pełne wargi nosiły
ślady ugryzień, były mocno zaczerwienione.
<br />
- Bierz mnie. - Poruszył wargami, uśmiechając się krzywo.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2016-03-09, 21:35<br /><hr />
<span class="postbody">Jack
dochodził cicho, długo. Mało mu było jednego jebanka. W zasadzie
wypróbował mnie chyba na każdej płaszczyźnie, która była w pokoju. Po
wszystkim, a trwało to jakoś ponad dwie godziny, czułem się naprawdę
zmęczony. Nawet bardzo zmęczony. A to dalej nie był koniec mojej pracy
dzisiejszej nocy i było wszystko w porządku, dopóki nie przybiegła
Marry.
<br />
- Hej, ja tylko na chwilę. Dowiedziałam się o takiej pewnej rzeczy i chyba nie będziesz za bardzo szczęśliwy.
<br />
- Hm? Mów szybko, bo za dwadzieścia minut mam klientkę - mruknąłem, pijąc kawę w kuchni.
<br />
Skoro miałem chwilę, postanowiłem postawić się trochę na nogi, bo
inaczej będzie ciężko. Jeszcze jedna i mogę iść spać, marzyłem już o
spokoju i łóżku.
<br />
- Cóż, bo widzisz, kojarzysz tę moją klientkę, Higgins?
<br />
- Mmm, ta, o której ostatnio mówiliśmy? No tak, co z nią?
<br />
- Ma przyjaciółkę, Charlotte. Nasłuchałam się o niej co nie miara. W
każdym razie chyba przypadkiem cię poleciłam i ta twoja następna
klientka, to właśnie ona... Nie wiem jak wygląda, ale słuchaj, jak coś,
to bardzo cię przepraszam.
<br />
Zamurowało mnie i na chwilę zamilkłem. Spojrzałem na rudowłosą i uniosłem brew ku górze, bardzo znacząco.
<br />
- Jak to mnie poleciłaś?
<br />
- A no wiesz, jakoś tak wyszło, muszę lecieć, papa!
<br />
- Marry! - krzyknąłem za koleżanką, ale znikła już w korytarzu, który prowadził do naszych prywatnych pokojów.
<br />
Coś czuję, że będzie źle. Oskalpuję tę rudą... Jezu...
<br />
Charlotte nie była zbyt urodziwa i wszystko było jasne - wiadomo,
dlaczego stała się klientką burdelu. Jednakowoż okazała się lepsza, niż
się spodziewałem. Była czysta, zadbana i całkiem sympatyczna. Jej żarty
naprawdę mnie bawiły, co raczej się nie zdarza zbyt często.
<br />
- Zastanawia mnie, jak to jest, że jesteś taki... Ludzki. Nie wiem, czy
wiesz o czym mówię. - Kobieta uśmiechnęła się lekko, spoglądając na mnie
z wyczekiwaniem. Niekiedy brzmiała protekcjonalnie, ale i tak wywarła
na mnie całkiem pozytywne wrażenie.
<br />
- Chyba nie.
<br />
- Dziwki są bez emocji. Dają ci się jebać, dają być jebane, ale nie ma w
tym głębi. Są jak kukły. Jęczą na zawołanie, pieprzą na zawołanie. Z
tobą... Mam wrażenie, jakbyś był naprawdę mój. Na ulotną chwilę,
oczywiście. Ale jesteś wart swojej ceny.
<br />
I chyba mogłem uznać to za komplement.
<br />
Dzień mojej pracy był zakończony. Mogłem pójść spać, w końcu.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-11, 22:27<br /><hr />
<span class="postbody">-
Jak już wspominałem - usta Doxella wykrzywiły się w mrocznym uśmiechu,
kiedy zagarniał po kolei wszystkie żetony, pozwalając by wylądowały one
miękko w bawełnianym worku - interesy z wami, to prwadziwa przyjemność.
<br />
- Oszukiwałeś - poskarżyła się Jean, posyłając mu rozeźlone spojrzenie. - To niesprawiedliwe.
<br />
- Dopóki mnie na tym nie złapałaś, są to tylko puste słowa. - Odparł
równie złoźliwie, sięgając po kieliszek z szampanem. Upił łyka i wypluł
wszystko pod nogi, krzywiąc się paskudnie.
<br />
- Co to za gówno? - Otarł usta wierzchem rękawa marynarki i wstał od
stołu, kierując spojrzenie do jednego ze swych goryli - zbieramy się,
Johnson.
<br />
- Davidson, sir. Wóz już czeka.
<br />
- Miło was było zobaczyć - pożegnał się niedbale ze zgromadzonymi przy
stole kompanami i nie zwracając uwagi na ich ponure miny, pomachał im
wesoło.
<br />
Ten wieczór był dla niego owocny jak nigdy dotąd. Ojebać tych idiotów na dwa miliony, cholera jasna, był pieprzonym geniuszem!
<br />
- Doxell Geniusz Raterhand! - Wykrzyknął, gramoląc się na tył limuzyny. - Jak to brzmi, Johnson?
<br />
- Da... Genialnie, panie Ratergand.
<br />
<br />
- Skończyłyście już zmianę? - Zapytał, rozsiadając sie na kanapie w
salonie. Sięgnął po kontroler i odpalił sobie play station, odpinając
parę górnych guzików koszuli.
<br />
Zoe uśmiechnęła się do niego z sympatią i rozczuleniem. Usiadła obok i
wciągnęła sobie jego głowę na kolana, co potraktował cichym pomrukiem
aprobaty.
<br />
Doxell uwielbiał być głaskany po włosach.
<br />
- Skończyłyśmy. A tobie jak minął dzień, szefie?
<br />
- Zajebiście. Jestem geniuszem. - Poinformował ją spokojnie, wpatrując
się z uwaga w ogromny telewizor, na którym śmigały kształty
roztrzaskiwanych przez niego sylwetek wrogów.
<br />
- No, proszę. To świetnie. - Odpowiedziała, nieco zbita z tropu. -
Żadna w nas w to nie wątpi. My sobie trochę śpiewałyśmy po pracy,
zrobiłam parę drinków. Chciałyśmy zaprosić Setha, ale on akurat robił do
późna. Seth jest cholernie fajny. - Podpuściła go, upewniając się, że
Janna schodziła już po schodach i słyszała ich rozmowę.
<br />
- No pewnie - usłyszała i uśmiechnęła się wrednie. - Dobra z niego
dupa, a i charakter ma fajny. Nawet z nim sobie pogadałem parę razy,
wiesz.
<br />
Kiwnęła głową, udając zainteresowanie.
<br />
- Ma piękne włosy. Chyba najładniejsze z całego naszego orszaku, prawda?
<br />
- W sumie ciężko mi...
<br />
- O czym rozmawiacie? - Usłyszała wściekły syk tuż przy uchu, jej uśmiech poszerzył się jeszcze.
<br />
- Nie o czym, tylko o kim - powiedziała, puszczając jej oczko. - Szef
właśnie mówił, że Seth jest śliczny. Przyznałam mu rację, bo wiesz. To
prawda. Do tego jest miły i nikt nie uważa go za pustą zdzirę, która
leci tylko na pieniądze szefa. Nie wiem czy wiedziałaś, ale niektóre z
nas mają jednak takie opinie wśród koleżanek.
<br />
- Ty głupia kurwo - Janna chwyciła ją za włosy i ku zaskoczeniu wszystkich zebranych, wymierzyła jej siarczysty policzek.
<br />
- Hej, kotku, co ty wyprawiasz - Doxell dopiero teraz przeniósł
spojrzenie z ekranu i zmarszczył gniewnie brwi - to nie ty opłacasz jej
buźkę. Jakie tu panują zasady? Pytam się ciebie!
<br />
- Przepraszam, szefie - Janna wykrzywiła się płaczliwie, symulując
smutek. - Po prostu ta głupia zdzira sugerowała mi rzeczy, które sa
niepra...
<br />
- No i co mnie to obchodzi? - Doxell odrzucił kontroler, czując się
naprawdę wkurzonym. - Powiedz mi, co mnie to, kurwa, ma obchodzić?
Przepraszaj ją, w tej chwili!
<br />
Zapadła martwa cisza. Był to bowiem pierwszy raz, kiedy Doxell podniósł głos na Jannę, i to w obecności innych ludzi.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-11, 23:28<br /><hr />
<span class="postbody">Miałem
już nie schodzić na dół. Byłem naprawdę zmęczony i oczy kleiły mi się,
czułem to wyraźnie. Ale okazało się, że cały sok, który miałem w pokoju
się skończył, a miałem dziwny nawyk, który sprawiał, że musiałem mieć co
pić w środku nocy. Inaczej nie mogłem zasnąć. Wobec czego zmuszony
byłem do pójścia do kuchni, aby uzupełnić ten przykry brak. Miałem
nadzieję, że nie natrafię na kogoś po drodze, bo jakoś nie byłem w
nastroju na uprzejmości, czy nawet uśmiech.
<br />
Niestety, salon był pełen i mój misterny plan prześliźnięcia się do
kuchni też się nie powiódł. Nie chciałem zwracać na siebie uwagi, ale
Zoe przywitała się ze mną radośnie, chyba trochę... Dziwne. Jej twarz
wyglądała trochę dziwnie, jakby była złośliwa.
<br />
- Cześć Seth!
<br />
Spojrzenie Janny z pewnością zabiłoby mnie, gdyby było to możliwe.
Zacisnęła szczęki, widać to było wyraźnie. Jej palce zacisnęły się w
pięści i ruszyła w moim kierunku.
<br />
- Ty! Ty mały, skończony frajerze, co ty sobie myślisz?! Że zabierzesz
mi piedestał? To ja tutaj... - syczała, rozjuszona, zbliżając się coraz
bardziej.
<br />
Uniosłem brew ku górze, trochę nie rozumiejąc o co chodzi, co się dzieje. Skąd te mocne słowa?
<br />
- Janna, zapędzasz się. Janna! - Dziewczyna o imieniu Amanda złapała koleżankę za ramię.
<br />
Ciągle siedziała z rudowłosą, była jej najlepszą koleżanką. Może nawet jedyną prawdziwą.
<br />
Spojrzenia skupiły się na mnie, krępując, szczególnie, że większość z nich była wroga lub rozbawiona czymś.
<br />
- A mogę wiedzieć z jakiego powodu kapiesz na mnie swoim jadem? Bo
trochę chyba nie rozumiem sytuacji. Nic ci nie zrobiłem, nawet z tobą
nie gadam.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-19, 08:19<br /><hr />
<span class="postbody">Janna nie przeprosiła ani Zoe, ani Setha, ani Doxella.
<br />
Zamiast tego, gdy sytuacja zrobiła się naprawdę gorąca, dziewczyna
opuściła salon ze środkowym palcem, uniesionym wymownie w górę i udała
się prosto do swojej sypialni, gdzie przepłakała niemalże całą noc, ale
nikt nie mógł o tym wiedzieć, bo tym razem nie wpuściła do siebie
nikogo. Nawet Kate, a ta, jako jej najlepsza przyjaciółka, spędzała z
nią niemalże każą chwilę, którą nie zajmowali jej napaleni klienci.
<br />
Życie w burdelu, kiedy było się jego pracownikiem, nie należało do
prostych. Większość osób mówiła tylko "popatrz jak one mieszkają, jakby
były cholernymi księżniczkami, nie kurwami", pokazując swoimi wścibskimi
paluchami piękne marmurowe schody i czwartą z kolei limuzynę,
zaparkowaną na podjeździe.
<br />
Ludziom w ogóle często wydawało się, że bycie kurwą było łatwe. To tylko
wypięcie dupy, nic więcej - jakiś koleś cię posuwa, a potem jeszcze
daje ci za to kasę. Co w tym mogło być trudnego?
<br />
Doxell wiedział ile stresu i bólu zadaje jego kurwom taka jedna, czy
dwie godziny "wypinania dupy".mimo, że sam nigdy nie był zmuszony do
tego samego.
<br />
Wiedział, bo w gruncie rzeczy był cholernie dobrym obserwatorem i często
widział o wiele więcej, niż jego kurwom w ogóle przychodziło do głowy.
<br />
Widział, jak Zoe wraca ze swojej zmiany - sztywno, ze sztucznym
uśmiechem i drobnymi palcami zaciśniętymi wokół paska torebki. Widział
jak bardzo była obolała, pokonana, jak miała dość swojego życia i pracy,
ale przede wszystkim tych fiutów, które nieustannie zagłębiały się w
jej tyłku, tych wszystkich palantów, którzy na nią pluli, którzy ją
wyzywali i posuwali swoimi zabawkami, żeby sprawić tym sobie radość.
<br />
Widział, jak Janna chowała się w kącie, by napisać swojej mamie sms-a, o
jej cudownej pracy menadżerki w dziale marketingowym nieistniejącej
firmy giełdowej. Widział łzy czające się w kącikach oczu, widział drżące
wargi, wciąż uparcie wygięte w uśmiech.
<br />
Widział Setha, ślęczącego nad książkami, przemykającego po cichu przez
koryatrze, byle nie patrzeć, byle nie rozmawiać, byle nie myśleć.
<br />
Czy kiedykolwiek któryś z tych ludzi, którzy powiedzieli sobie "to takie łatwe" myśleli o bólu, o łzach, o upokorzeniu?
<br />
Nie, Doxell był pewien, że nie.
<br />
Ale on myślał o tym codziennie, tak samo jak jego kurwy. I chociaż żadne
z nich, nigdy sobie tego nie powiedziało, to w jakiś sposób ta głupia
świadomość, że tu każdy znał cenę bycia dziwką, i to nie tę, podyktowaną
w dollarach, ta właśnie świadomość dawała im trochę otuchy i pozwalała
przespać kolejny dzień, przepracować kolejną noc, a potem zejść do
wspólnej kuchni i napić się drinka, plotkując o Beyonce.
<br />
I kiedy tak się nad tym zastanawiał, to musiał przyznać, że lubił tę
swoją kurewską rodzinę. Chociaż czasem strzeliłby niejednej "członkini" w
pysk.
<br />
Tak dla zchowania porządku.
<br />
<br />
- Dziś mam dla was niespodziankę - odezwał się rano zaspanym głosem,
kiedy wszyscy ustawili się już w jego ulubionym szeregu, oczekuąc
instrukcji.
<br />
Doxell ziewnął potęznie i zerknął na zegarek. Wielkie cyfry mówiły mu,
że jeszcze nie było cholernej dwunastej. To oznaczało, że właśnie
odbywało się jedno z najwcześniejszych zebrań w historii jego
luksusowego burdelu.
<br />
- Spakujcie najpotrzebniejsze rzeczy i przygotujcie się na krótkie
wakacje. Lecimy na wyspy... Te... - Zerknął na jednego z goryli,
przecierając oczy. - No, jakie?
<br />
- Kanaryjskie, panie Raterhand. - Poinformował go uprzejmie pracownik.
<br />
- Ta. Na pięć dni zapomnimy sobie o pracy, ja stawiam - uśmiechnął się
lekko, i machnął dłonią w kierunku kolesia od tacy ze "śniadaniem".
<br />
Doxell pochylił się nad dwoma kreskami i odetchnął cicho, zanim wciągnął je swoim dawno wypracowanym ruchem.
<br />
- Bądźcie gotowi za godzinę - dodał, ocierając noc. - I proszę mi się
po drodze nie kłócić, bo wyrzucę kogoś z was z samolotu - zatrzymał się
na chwilę u stóp schodów, obracając się przez ramię.
<br />
Zmierzył swoje "dzieciaki" srogim spojrzeniem. Nadąsaną twarz Zoe,
sceptycznie zmarszczonego Setha, uśmiechniąte Kate i Alice, przygaszoną
Jannę.
<br />
- Naprawdę. Wypierdolę was za choćby i jedno słowo kłótni.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-19, 09:08<br /><hr />
<span class="postbody">Chyba
nikt z nas nie spodziewał się wakacji. Skąd to wiem? Cóż, że ja się nie
spodziewałem, to raczej nic specjalnego. Jestem nowy i w zasadzie nie
wiem na co pozwolić sobie może Doxell, co zrobi, a czego nie. To reszta
tutaj jest bardziej zaznajomiona.
<br />
Ale nawet patrząc na twarze Janny, czy Marry widać było zaskoczenie z
rodzaju tych pozytywnych. I to sugerowało, że taka propozycja często nie
padała.
<br />
Godzinę później każdy z nas stał w hollu z większymi lub mniejszymi
torbami. Urlop brzmiał cholernie dobrze, ponieważ od kiedy tylko stałem
się dziwką wakacji nawet nie wąchałem, co dopiero mówić o przeżyciu. Nie
miałem na to funduszy, po prostu.
<br />
Kiedy staliśmy wszyscy w szeregu, zadzwonił do mnie telefon. Gdy
spojrzałem na wyświetlacz wiedziałem, że nie jest najlepiej. Jestem
wśród kilkunastu osób, które mogą mnie sprzedać właśnie przed matką. W
tym Janna, która zrobiłaby to z rozkoszą.
<br />
Ale nie mogłem nie odebrać.
<br />
- Tak, słucham? - spytałem, uśmiechając się i odchodząc kawałek dalej. - Cześć mamo. Co u ciebie?
<br />
- Słuchaj, skarbie, jak ci idzie w szkole?
<br />
- A w porządku, dziękuję. Sesje jakoś mam w miarę pozdawane. A co u ciebie?
<br />
- U mnie dobrze. Wiesz jak to jest, skarbie. Chciałam ci wysłać pieniądze, bo ty w tym barze to...
<br />
Wiedziałem, że moja mama nie ma pieniędzy. Ledwo starcza dla niej,
zresztą część moich wypłat wysyłam jej. Dobrze, że nie wie co muszę
robić, by dać jej te pieniądze, ale cieszy się z nich, ma z czego żyć.
Nie mogę zabrać jej tego szczęścia.
<br />
- Przestań, mamo. Dostaję napiwki, radzę sobie. Tobie też pomagam. Nie wysyłaj mi żadnych pieniędzy.
<br />
Mój głos był miękki, przesiąknięty czułością w stosunku do kobiety,
która nie tylko mnie urodziła, ale i wychowała po śmierci ojca. Zrobiła
to sama i uważam, że wykonała kawał niezłej roboty. Nawet jeśli jestem
teraz kurwą, to przejściowy stan. I kiedyś będzie ze mnie dumna, wierzę w
to bardzo. Otworzę może swój własny biznes albo pójdę pracować do kogoś
innego, ale już nie w charakterze dziwki.
<br />
Krótką chwilę później znów byłem w szeregu. Doxell spoglądał na mnie średnio przychylnie - musieli czekać ze względu na mnie.
<br />
- Przepraszam, ważny telefon.
<br />
I jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że jedna z stojących
przed domem limuzyn zawiozła nas na lotnisko, owszem, ale nie mieliśmy
lecieć takim zwykłym, o nie. Doxell miał swój własny samolot i właśnie
on miał zawieźć nas na wakacje.
<br />
- Wiedziałaś o tym, że ma samolot? - mruknąłem do Marry.
<br />
- Nie - odpowiedziała, ewidentnie zaskoczona.
<br />
Cóż, przynajmniej nie tylko ja byłem zszokowany.
<br />
Szybko pozajmowaliśmy miejsca. Oczywiście Janna wcisnęła się na te obok
Doxella, zupełnie nikogo to nie zdziwiło, ale wszyscy patrzyli z pogardą
na jej tanie próby przypodobania się. Czy czymkolwiek to było.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-26, 00:10<br /><hr />
<span class="postbody">-
Panienki, proszę pozajmować swoje miejsca, za chwilę zostaną podane
drinki i frytki - Doxell rozwalił się wygodnie na białej skórzanej
kanapie, wyciągając przed siebie nogi. Pozwolił dziewczynom (i Sethowi,
rzecz jasna) rozsiąść się na swoich miejscach i sięgnał po pilota,
naciskając jedyny widniejący na nim guzik.
<br />
Z sufitu wysunął się ogromny ekran i... pad. Tak, Doxell zamierzał grać
na play station. Miał parę tyłków do skopania, a do tego mógł pobić
zombie i w ogóle.
<br />
Doxell lubił bić zombiaki.
<br />
- Zaleca się podróżowanie bez odzienia górnego. Zabrania się noszenia
staników w obręcie siedzeń. - Odezwał się robotyczny głos i Doxell
zarechotał głośno.
<br />
- Dobre, nie? - Odezwał się do dziewczyn (i Setha, rzecz jasna). -
Zaprogramował mi to znajomy. Słyszałyście zasady, koleżanki? Proszę
zdejmować staniki, albo nigdzie nie polecimy.
<br />
Marry uśmiechnęła się przekornie do Setha i jednym ruchem zrzuciła z
siebie i bluzkę i sportowy stanik. Jej duże piersi zakołysały się
ponętnie, przyciągając natychmiast spojrzenie mężczyzny.
<br />
- No dobra, teraz reszta - wychrypiał, uśmiechając się głupio. No, już!
<br />
- A Seth? - Zoe zerknęła na chłopaka, wykrzywiając się złośliwie. - Co on powinien zdjąć?
<br />
Doxell zastanowił się chwilę, marszcząc brwi.
<br />
- Seth będzie mi winny przysługę - odparł, wzruszając ramionami.
<br />
Po pokładzie rozległo się głośne "uuuu-u!", ale nikt nie skomentował
tego bardziej. Tylko Janna siedziała w swoim fotelu, obrażona, wciąż nie
zdejmując stanika.
<br />
Dziewczyny jak jeden mąż posłały jej mordercze spojrzenie.
<br />
Wszyscy spodziewali się, że Doxell zaraz do niej podejdzie żeby ją
pogłaskać i pocieszyć, ale zamiast tego Niemiec obrócił się w stronę
erkanu i... Zaczął grać,całkowicie ignorując blondynkę.
<br />
- Ktoś chyba spadł z piedestału - szepnęla Zoe, rzucając Sethowi i Marry porozumiewawcze spojrzenie.
<br />
- Lassen Sie uns beginnen! - Wykrzyknął Doxell i rozległ się miły szum silników.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-26, 00:30<br /><hr />
<span class="postbody">Parsknąłem
śmiechem na komentarz Zoe, który dotyczył potencjalnego spadku królowej
z pozycji. Być może było to prawdą, chociaż szczerze w to wątpiłem. Z
jakiegoś powodu była lepiej traktowana i nie zamierzałem o tym myśleć.
Nie zajmowało mnie to więcej, niż krótki uśmiech.
<br />
Gdy wystartowaliśmy, mogliśmy już poruszać się po samolocie. Może nie
jakoś specjalnie bardzo, bo przestrzeń nie była wielce duża, ale jednak.
<br />
Dwie godziny później, gdy przeczytałem już dwa rozdziały książki,
posłuchałem trochę muzyki i skończyły mi się opcje jak zająć swój czas.
Podróż miała trwać jeszcze jakieś siedem, więc to był znaczący minus, o
którym w ogóle nie pomyślałem, gdy pakowaliśmy się na ten wyjazd. Wyspy
Kanaryjskie były cholernie daleko.
<br />
- Mogę zagrać z tobą? - spytałem, opierając się o fotel Doxella, który
był skupiony na tłuczeniu przeciwników. Wyglądało jakby grał w
przetrwanie w Dying Light, ale nie byłem pewny.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko do niego, gdy na mnie spojrzał.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-26, 01:03<br /><hr />
<span class="postbody">Obrócił
się przez ramię i uśmiechnął się krzywo, robiąc wystarczająco dużo
miejsca by drobny tyłeczek Setha pomieścił się tuż obok.
<br />
- Siadaj, dzieciaku - rzucił przyjaźnie. - Przynieście drugiego pada! -
Wydarł się ponaglająco i zarechotał głośno, gdy jeden z ochroniarzy
przyniósł pada na czerwonej poduszce, niczym pieprzone trofeum.
<br />
- To wam się udało - skinął głową w geście uznania, odsyłając kolesia niedbałym machnięciem dłoni.
<br />
Odpalił tryb wieloosobowy i zaczęła się gra.
<br />
- Dobra, rozjedziemy gości z Czech, strasznie mnie wkurwiają. Masz
zwinne paluszki, nie? - Puścił mu oczko, uśmiechając się w sposób, który
mówił "sam przecież sprawdzałem". - Ochraniaj mnie, ja będę głownym
ogniem. Ogarniasz w ogóle co tu się robi i jak się gra? - Zapytał,
wpatrując się juz tylko w ekran i migające obrazy. - Wiesz, jak się
chodzi, strzela i...
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Gracz 2 z drużyny "DoxL" ustrzelił Gracza1 z drużyny "FightCZ" </span>
<br />
- O, kurwa. No, proszę.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-26, 01:26<br /><hr />
<span class="postbody">Uśmiechnąłem się lekko, kiedy trafiłem kolejnego przeciwnika.
<br />
- No? - parsknąłem śmiechem, przeładowując broń.
<br />
Grałem snajperem. Nie byłem nimi wielce wybitny, ale zdecydowanie dawało
mi to największe pole do popisu, jeśli chodzi o drugą linię i obronę
sojusznika. Stałem sobie gdzieś na gzymsie, schowany pomiędzy jakimiś
skałami i obserwowałem otoczenie.
<br />
- Na twoje lewo, druga, jest snajper. Nie mogę go zdjąć, jest we mnie
wpatrzony i jak tylko się wychylę, zabije mnie. Spróbuj go zabić. Robię
szum po drugiej stronie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Gracz 1 z drużyny "DoxL" ustrzelił Gracz 2 z drużyny "FightCZ"</span>
<br />
- Dzięki - uśmiechnąłem się lekko, spoglądając na niego bardzo krótko.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Gracz2 z drużyny "DoxL" ustrzelił Gracz1 z drużyny "FightCZ"</span>
<br />
- Chyba mnie nie polubi...
<br />
- Hej, co robicie? - Marry zajrzała przez moje ramię kilkadziesiąt minut później.
<br />
- Gramy - uśmiechnąłem się lekko, akurat umierając. - Och, szlag. Ale mi dał strzał w głowę. Auć.
<br />
- U, nieźle. - Kobieta usiadła półdupkiem na kawałeczku fotela, który pozostał i przyglądała się. - Z lewej, Doxell.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-27, 15:37<br /><hr />
<span class="postbody">-
Widzę - odpowiedział, przesuwając językiem po wyschniętych wargach.
Miał już ochotę na kreskę, ale postanowił sobie, że zacznie robić
większe przerwy, bo ostatnio zaczął mu się urywać film, a to znacznie
przeszkadzało w interesach. Trochę rzadziej i mniej nie oznaczało
przecież, że wcale.
<br />
Mógł poczekać jeszcze... Z pół godzinki. Ta, dokończą partię i przyjdzie czas na "drugie śniadanie".
<br />
- Weź mnie osłaniaj, akurat mam takie fajne... rozbryzgowe-ee-scheiBe,
kurwa! Posrało ich czy co? Patrz jak się sadzą, głupie szmaty. Zaraz
je usadzę.
<br />
Komunikat o podwójnym zabójstwie zadanym przez Doxella (oczywiście wraz z
pomocą Setha) został przysłonięty przez ogromną piłkę plażową z motywem
jakiegoś pokemona.
<br />
- Ej, kurwa, chciałem się popławi... - Urwał, dostrzegając niemalże
nagie i podpite dziewczyny grające w siatkówkę. W samolocie.
<br />
- A, chuj. Niech sobie grają - wzruszył ramionami, obracając się z
powrotem do Setha. - Dobrze grasz, gówniarzu. Powtórka? Teraz rozjebmy
polaków. Niech wiedzą, że Niemcy wciąż trzymają nad nimi kontrolę -
zarechotał, wyciągając przed siebie ogromne udo.
<br />
- Czekaj, gorąco mi już - wymruczał, zdejmując koszulkę. Marry
poruszyła brwiami w kierunku Setha, patrząc bezwstydnie na kaloryfer
szefa.
<br />
- Powiedz mi... - zaczęła, upijając łyk drinka. - Jak ty to robisz, że
nie chodzisz na siłownie a masz takie ciało? Jakbym nie ćwiczyła to
zaraz bym sflaczała jak poduszka pierdziuszka.
<br />
Doxell spojrzał na nią zaskoczony i uśmiechnął się, ewidentnie mile połechtany komplementem.
<br />
- Ja po prostu już jestem taki śliczny.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-27, 16:37<br /><hr />
<span class="postbody">-
Z takimi opiniami na temat innych narodów lepiej uważać, Doxell. Nigdy
nie wiesz z kim masz do czynienia - parsknąłem śmiechem.
<br />
Czasem mnie bawił, może trochę nawet to rozbawienie było nacechowane
litością. Trudno stwierdzić. Doxell był czasem tak bardzo prostacki.
Ciekawiło mnie, czy to dlatego, że ćpał jak pojebany, czy taki już był.
<br />
- Cześć, co robicie?
<br />
Jeśli ktokolwiek myślał, że nie ma tu już miejsca dla kolejnej osoby,
szybko uświadomiliśmy sobie, że musi się znaleźć, bo Zoe chciała usiąść.
<br />
- Gramy - odpowiedziała Marry. - Seth, posuń się.
<br />
- Łatwo powiedzieć, nie ma gdzie się posunąć...
<br />
Pomiędzy mną, a Marry, czy Doxellem nie było ani odrobiny wolnej przestrzeni, trudno więc było znaleźć miejsce.
<br />
- Siadaj na kolanach Doxella.
<br />
Spojrzałem na mężczyznę, a że nie zareagował na ten pomysł jakoś źle,
zrobiłem to. Usadowiłem się na jego udach, pozwalając mu, żeby mnie
objął i wygodniej trzymał pada. Finalnie skończyło się tak, że jego pad
był gdzieś w okolicach moich ud, a nawet krocza, a ja opierałem się o
niego lekko.
<br />
Zoe zadowolona usiadła sobie na miejsce Marry, a ta przysunęła się do nas bliżej.
<br />
- Seth, jakiej jesteś narodowości, tak w ogóle? Nie wyglądasz na Amerykanina.
<br />
Spojrzałem na nią, potem na Doxella i uśmiechnąłem się lekko.
<br />
- Nie wiem czy przy ksenofobie powinienem o tym mówić.
<br />
- Oj przestań. No powiedz.
<br />
- Mój ojciec był Amerykaninem. Moja matka to Ukrainka. Z tego co wiem
mamy też trochę genów polskich w sobie. Ale przez większość życia
mieszkałem w Stanach Zjednoczonych. Chyba tylko dwa pierwsze lata
spędziłem na Ukrainie.
<br />
Zaczęła się kolejna runda. Usiadłem tak, żeby pozwolić Doxellowi patrzeć
na telewizor. Nie chciałem mieć ślepego strzelca. Nie zdawałem sobie
sprawy z tego, że podczas walki mój tyłek trochę tańczył. Ściskałem
pośladki, gdy była chwila napięcia. Zdaje się, że Doxell to wyczuwał.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-27, 17:19<br /><hr />
<span class="postbody">Nie był zbytnio zaskoczony, gdy do ich wesołej gromady dołączyła kolejna dziewczyna.
<br />
Posunął się jescze trochę do okna, ale nie było czego ukrywać - nie miał
już więcej miejsca. Chciał zaproponować Zoe żeby to ona wcisnęła mu się
na kolana, ale Marry zaproponowała Setha. Nie był wcale ciężki, na
dodatek miło pachniał.
<br />
I wszystko wydwało się być naprawdę w porządku... Dopóki ten mały
prowokator nie zaczął mu się kręcić tym tyłkiem w okolicy... W tej dość
drażliwej okolicy.
<br />
- Ukraina - mruknął w szyję chłopaka, owiewając ją swoim gorącym
oddechem. - No fajnie. I żaden ze mnie ksenofob, To był zwykły... -
urwał, czując jak w jego spodniach budzi się wzwód. - Żarcik.
<br />
Doskonale wiedział, że Seth musiał już wyczuwać jego erekcję (co jak co,
ale nie miał małej pały), ale właściwie mu to nie przeszkadzało. Wręcz
przeciwnie - ocierał się o niego bezczelnie przy każdej dogodnej okazji,
pozwalając by jego fiut coraz śmielej zagnieżdżał się w szczelnie
pomiędzy pośladkami.
<br />
- Zjadłabym coś - powiedziała Zoe, kładąc rękę na brzuchu.
<br />
Doxell zerknął na rollexa i poczuł jak jego brwi podjeżdżają do góry.
<br />
Minęła godzina, a on ani razu nie pomyślał o kreskach!
<br />
No, ale i tak nadeszła już wystarczająca pora.
<br />
- Chłopaki, zarzućcie mi towarem i przynieście reszcie coś dobrego do jedzenia.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-27, 17:33<br /><hr />
<span class="postbody">-
A może tym razem nie będzie towaru, co? - spojrzałem na niego,
pozwalając tym samym, żeby mnie zabili w grze. Wiedziałem o tym, bywa.
<br />
Spojrzałem mu w oczy. Były trochę mętne. Wiedziałem o tym, że to mój
szef, doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, ale to nie oznaczało, że
chciałem jego śmierci. A branie w takich ilościach, w jakich on wciągał w
końcu skończy się albo na złotym strzale, albo na... Sam nie wiem na
czym. Organizm nie jest w stanie wytrzymać długo takiego trucia się.
<br />
Uśmiechnąłem się ciepło do mężczyzny, niewymuszenie. Zwyczajnie.
<br />
- Zjadłbyś coś porządnego, dobrego. Napił się wina. Poszedł do łóżka,
pieprzył się bez żadnego kwasu w sobie. To brzmi chyba trochę lepiej,
niż wieczny haj, który nie jest już niczym specjalnym dla ciebie, co?
<br />
Pogłaskałem go lekko po ramieniu i mrugnąłem do niego, wracając spojrzeniem na ekran.
<br />
- Snajper za tobą, uważaj.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-27, 23:25<br /><hr />
<span class="postbody">- Nie będzie towaru - powtórzył wolno, jakby Seth zwrócił się do niego właśnie w obcym języku.
<br />
Zamrugał i w ostatnim momencie pozbył się snipera, wygrywając tym samym
kolejną rundę. Wzruszył ramionami, zastanwiając się głębiej nad sensem
wypowiedzi chłopaka.
<br />
- Zróbmy tak - powiedział wreszcie, uśmiechając się pod nosem.
Uśmieszek ten zwiastował zazwyczaj bardzo dobre, albo bardzo złe rzeczy
(w zależności od sytuacji odbiorcy). - Ja nie wciągnę dzisiaj żadnej
kreski, a ty i Marry pójdziecie ze mną na kolację, a potem przejdziemy
do reszty, o której wspomniałeś.
<br />
Marry zaśmiała się głośno i pokręciła głową, ale nie skomentowała propozycji w żaden inny sposób.
<br />
Za to z tyłu dało się słyszeć głośne "ja pierdolę", a potem ktoś czymś rzucił.
<br />
Doxell miał wrażenie, że dobrze wiedział kto i czym rzucił. Znał odgłos rzucanego iphona.
<br />
I znał też bardzo dobrze Jannę.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-27, 23:45<br /><hr />
<span class="postbody">- W porządku, umowa stoi - odparłem, uśmiechając się lekko do mężczyzny. - Dobry strzał. Jestem z ciebie dumny.
<br />
Kilka kolejnych godzin spędzaliśmy na zmianę na jedzeniu, rozmawianiu ze
sobą, czytaniu i graniu w gry. Udało mi się nawet zdrzemnąć.
<br />
Gdy w końcu wysiedliśmy z samolotu, było jasno i gorąco. Czas minął
nieubłaganie, ale nie odczuwaliśmy tego. Możliwość odetchnięcia świeżym i
ciepłym powietrzem była czymś niezwykłym. Nigdy nie spodziewałem się,
że powietrze może pachnieć zupełnie inaczej. Tutaj tak było.
<br />
Gdy wyjeżdżaliśmy z Nowego Jorku był środek południa podczas chłodnej
zimy. Przylecieliśmy i był znów środek południa, ale tym razem gorące
lato, pełne wilgoci, jazgotu mew nawet jeśli nie byliśmy na plaży. Chyba
podobało mi się to miejsce.
<br />
Zostaliśmy przetransportowani do hotelu. Przepraszam, do pałacu. Wiem, że to hotel, ale to miejsce wyglądało absolutnie bajkowo.
<br />
Złoto kapało zewsząd, marmur lśnił, mewy słychać było wszędzie, a
chłodniejsza bryza płynąca z oceanu, który był tuż obok wlatywała do
każdego pomieszczenia tej budowli, pieszcząc ciepłem, świeżością i...
Jezu.
<br />
Rozglądałem się w kółko, będąc absolutnie zachwyconym. Tu było absolutnie pięknie.
<br />
- Chyba jesteś zachwycony - usłyszałem Marry, która pojawiła się
zupełnie znikąd. Dzierżyła w dłoni kartę magnetyczną, która miała nas
wpuścić do pokoju. - Będziesz ze mną w pokoju?
<br />
- Jasne... I jasne... Jak tu pięknie. Cholera jasna...</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-28, 00:46<br /><hr />
<span class="postbody">Najedli
się udek kurczaka, ryżu i sałaty w sosach, których nazw Doxell nawet
nie starał się zapamiętywać. Nic dziwnego, że impreza naprawdę się udała
i trwała dopóki lot nie stał się tak nieznośnie nudny, że wszyscy po
prostu posnęli.
<br />
A Doxell nie wciągnąl ani jednej kreski. Nawet cholernej połówki.
<br />
I jakoś żył, mimo, że trochę go świerzbiło. Troszeczkę. No, ale obiecał za wizję cudnego trójkącika, wolał tego nie spieprzyć.
<br />
Dziwnie było widzieć sam środek dnia, kiedy... No, wylatywali o tej
samej porze, a takie rzeczy zawsze kończyły się swoistego rodzaju "mind
fuckiem".
<br />
- Dobra, dupeczki - wychrypiał, zaciągając się mocno lucky strikiem.
Wypuścił resztkę siwego dymu nosem i porzucił niedopałek przed wejściem
do hotelu. Ochroniarz spojrzał na niego bykiem, ale wystarczył jeden
uśmieszek Doxella, by facet zrozumiał z kim miał do czynienia. - Idźcie
do siebie, za dwie godziny widzimy się na plaży.
<br />
Wziął prysznic, przebrał się w plażowe kąpielówki (cholernie ciasne, bo w
innych nie zwykł pływać), napił się trochę szampana wartego tysiąc
dollców i zszedł na dół, oczekując swoich pracownic.
<br />
I pracowników. Cholera, im bardziej poznawał tego Setha, tym bardziej
zaczynał go lubić, tak po prostu i po ludzku. Dzieciak był naprawdę
fajny.
<br />
<br />
- O, cholera - Marry złapała Setha za rękę, uśmiechając się samym
kącikiem ust. - Dobra, Seth, można o nas mówić, że idziemy się kurwić z
własnym szefem, jasne. Ale widziałeś jaki on ma tyłek?
<br />
Wskazała podbródkiem na Doxella, opierającego się nonszalancko o kontuar i poruszyła sugestywnie brwiami.
<br />
- Za taki wyjazd dałabym nawet jakiemuś staremu dziadowi, mówię ci. To
będzie cholernie przyjemny interes. - Puściła mu oczko i pomachała
mężczyźnie w kokieteryjny sposób.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-28, 01:00<br /><hr />
<span class="postbody">Parsknąłem śmiechem, obserwując zachwyt Marry.
<br />
- Wyglądasz, jakbyś pierwszy raz go widziała półnago.
<br />
- W zasadzie, to tak jest. Nigdy przedtem z nim nie pieprzyłam się. Nie
dostałam nawet takiej propozycji - mruknęła dziewczyna, ciągnąc mnie za
rękę w kierunku basenu, gdzie wszyscy już czekali.
<br />
Szliśmy w pewnej niezbyt dużej odległości od Doxella.
<br />
- Jak to? Przecież noc sprawdzająca cię w tym fachu...
<br />
- Był na niej. Owszem. Ale to nie z nim uprawiałam seks. Mamy takiego
faceta do sprawdzania nowych nabytków, Jeffersena... Chyba tak się
nazywał. Ochroniarz Doxella.
<br />
Patrzyłem na dziewczynę zupełnie zaskoczony. Jak to? Byłem święcie
przekonany, że Doxell sprawdza tak każdego. Zubba tak robił. Przede
wszystkim dlatego, że był obleśnym zbokiem i nikt by mu nie dał z dobrej
woli lub za darmo, ale jednak.
<br />
- Myślałem, że noc z Doxellem to zupełna norma.
<br />
- Nie. W zasadzie tylko ty i Janna mieliście taką. Nie słyszałam o nikim więcej.
<br />
Podróż na plażę, która była dosłownie tuż obok hotelu minęła szybko -
niecałą minutę później dotykaliśmy stopami przyjemnego piasku, który nie
wiedzieć dlaczego był biały. Absolutnie biały.
<br />
Słyszałem o tym, że w tych rejonach bardzo często wygląda on trochę mało
zachęcająco, bo ma ciemną barwę, ale tutaj - bialutki. Strasznie
dziwne.
<br />
Dziewczyny od razu zaczęły grać w siatkówkę i gdy zostałem zaproszony do
tej zabawy przez Zoe, chętnie skorzystałem. Janna, będąca w drużynie
przeciwnej wygięła do mnie usta z bardzo niemiłym uśmiechu, wrednym.
Odwdzięczyłem jej się kpiąco. Była zabawna i zupełnie nie rozumiałem o
co jej chodzi. Była aż tak nierozsądna, że spodziewała się upadku swojej
władzy? Czy po prostu chodziło o Doxella, którego kochała, ale nie
miała odwagi mu tego powiedzieć, bo była tylko dziwką? Trudno było mi
wybadać teren, skoro nie rozumiałem o co chodzi.
<br />
Szybko ścięła piłkę tak, aby ta poleciała na mnie. Kochałem siatkówkę,
więc akurat w tym mnie nie ograsz, panienko. W wszystkim innym - droga
wolna, jestem beznadziejny. Ale nie w siatkówce.
<br />
Uratowałem tę piłkę, rzucając się na podłoże i odbijając ją ledwo co.
<br />
Dziesięć minut później małe drobinki piasku były wszędzie - zarówno na
mojej skórze, jak i na moich włosach, a nawet w kąpielówkach. Nosiłem te
trochę luźniejsze, ale nie z rodzaju surferskich. Były w jakieś palmy.
<br />
- Dobra, mam dosyć. Idę się pomoczyć - mruknąłem, idąc do wody. Ciepła
woda obmyła moje stopy, sprawiając, że uśmiechnąłem się lekko.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-28, 16:05<br /><hr />
<span class="postbody">Doxell obserwował wszystkie półnagie dupeczki, grające w siatkówkę, sącząc sobie powoli drinka.
<br />
Zoe miała świetny tyłek - te jędrne pókule tak uroczo podskakiwały przy
każdym jej podskoku lub serwie, że Doxell miał ochotę do nich podejść i
zrobić z nimi brzydkie, brzydkie rzeczy.
<br />
Z kolei Marry miała zajebiste cycki. Nie sztuczne, a jednak duże i
okrągłe, idealne na dłoń, nawet na jego wielką łapę. To było niezłe
dokonanie.
<br />
Przesunął spojrzenie po Jannie, wzdychając pod nosem. Ech, ta Janna. No,
była prześliczna, nie mógł zaprzeczyć. Tylko dlaczego musiała mieć przy
tym tak kurewsko zepsuty charakter?
<br />
Zachciało mu się nagle poczytać książkę. Kiedy ostatnio miał na coś takiego ochotę? Kiedy miał na coś takiego czas?
<br />
Ostatnio jego życie ograniczało się tylko do ćpania, strzelania i... Chyba niczego więcej. Kasa, jasne.
<br />
Tego roku zarobił mnóstwo kasy, naprawdę. Ale ile przy tym stracił czasu?
<br />
- Powinenem wciągnąć - odezwał się do ochroniarza, wykrzywiając usta w
kpiącym uśmiechu - zaczynam rozmyślać o życiu. To nie jest dobry znak,
Davidson.
<br />
Mężczyzna otworzył szeroko oczy i posłał Doxellowi zdumione spojrzenie.
<br />
- Pan pamięta moje nazwisko - powiedział, jakby to była najbardziej
niezwykła rzecz pod słońcem. Doxell zjechał go nieprzyjemnym spojrzeniem
i parsknął śmiechem.
<br />
- Jesteś chory, głuchy czy po prostu głupi, Davidson? Pracujesz u mnie
pięć lat, to chyba, kurwa, oczywiste, że będę znał twoje nazwisko.
<br />
- Oczywiście, panie Raterhand. Co do... Działki, zaraz przyn...
<br />
- Nie, nie. Obiecałem dzisiaj dwóm dupeczkom, że nie pociągnę, żeby to
one pociągnęły mnie co innego. Interesy, rozumiesz - uśmiechnął się
dwuznacznie.
<br />
- Jasna sprawa, panie Raterhand - ochroniarz skinął głową i powrócił do patrolowania okolicy.
<br />
Bezpieczeństwo jego dziwek stanowiło podstawę.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-28, 17:11<br /><hr />
<span class="postbody">Każdy
z nas był trochę przymulony. Wynikało to z zmiany czasowej. Dla nas był
już kolejny dzień, chociaż tak naprawdę ciągle był ten sam. To była
godzina, telefon doskonale mi to pokazywał, w której kładłbym się spać,
tymczasem nie mogliśmy się nawet zdrzemnąć, bo nie byłaby to drzemka. Na
szczęście trochę odpoczynku w samolocie sprawiał, że funkcjonowałem,
ale i tak mogłoby być lepiej.
<br />
Nadszedł czas kolacji. Wszyscy jedli w restauracji tego cudownego
hotelu, ale nie ja. Ja, wraz z Marry w wspólnym pokoju przygotowywaliśmy
się na kolację z Doxellem.
<br />
Nie zamierzałem znów nakładać obcasów - nie miałem ich ze sobą nawet.
Tym razem postawiłem dużo bardziej na mój naturalny, dość uroczy wygląd.
Zdaje sobie sprawę z tego, że nie wyglądam jak typowy mężczyzna. Kogo
to obchodziło?
<br />
- O nie. Nie, nie, nie... - usłyszałem z łazienki. - Niech to szlag!
<br />
- Co się stało? - spytałem, marszcząc brwi przed lustrem. Próbowałem poprawić kołnierzyk koszuli.
<br />
Marry wyszła z łazienki, ewidentnie niezadowolona.
<br />
- Dostałam okres. Niech to szlag jasny trafi, dlaczego akurat teraz?!
<br />
- A nie masz regularnej miesiączki?
<br />
- Mam. Ale zapomniałam przez ten wyjazd, że to dzisiaj i... Ech.
<br />
- Pójść po podpaski?
<br />
- Nie, mam tampony ze sobą. Po prostu chciałam tego seksu z Doxellem.
<br />
Usiadłem obok dziewczyny, szturchając ją ramieniem.
<br />
- Nie przejmuj się, jeszcze będziesz miała okazję.
<br />
- Ta... Przepraszam, ale będziesz musiał iść sam. Nie narażę was na brodzenie w morzu czerwonym.
<br />
Parsknąłem śmiechem.
<br />
<br />
Umówiliśmy się przed wyjściem z hotelu. Gdy się tam pojawiłem, Doxell już był, stał. I czekał na nas.
<br />
- Marry nie przyjdzie. Dostała okresu i niestety... Ale poprosiła mnie,
żebyś obiecał, że będzie miała jeszcze okazję pójść z tobą do łóżka.
<br />
Uśmiechnąłem się do mężczyzny, doceniając to, jak wyglądał. A wyglądał
bardzo dobrze. Przyglądałem mu się, aż w końcu postanowiłem powiedzieć
coś na ten temat.
<br />
- Nie ćpanie cholernie ci służy. Od razu wyglądasz milion razy lepiej. Zaczynasz mi się nawet podobać.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-28, 17:20<br /><hr />
<span class="postbody">Doxella
zmartwiła wieść o tym, że Marry nie będzie mogła mu towarzyszyć
dzisiejszej nocy. Musiał przyznać, że zdążył się już napalić na ten
trójkącik.
<br />
Nie mniej jednak, towarzystwo Setha też nie należało do najgorszych.
Dzieciak był uszczypliwy i strasznie pyskaty, ale... Och, miał swój
urok. Ta dziewicza buźka z dużymi oczami i wargami, w które miało się
ochote zatopić kutasem po pierwszym zerknięciu.
<br />
Chrząknął i wykrzywił wargi w łobuzerskim uśmiechu, nadając swojemu obliczu całkiem przyjaznego wyrazu.
<br />
- Wystarczy włożyć garnitur i już ci się podobam? - Wymruczał,
obejmując go jak gdyby nic w pasie. - Mogłeś powiedzieć od razu,
nosiłbym go nawet do łóżka.
<br />
Puścił mu oczko i pociągnął go w stronę kamiennej dróżki, prowadzącej
bezpośrednio do vipowskiej loży i skrzydła jadalnego, znajdującego
się... Pod wodą.
<br />
Można było jeść kolację, oglądając rybki i glony: Doxell wiedział, że laski (no i "Sethy") szalały za takimi rzeczami.
<br />
- Muszę przyznać, że ty też całkiem nieźle wyglądasz w męskim wdzianku -
odezwał się, kiedy kelner odprowadził ich do pięknie zastawionego
stolika. Od razu sięgnął po kieliszek z winem i upił z niego
orzeźwiający łyk, krzywiąc się nieznacznie. Nie lubił wina, ale dostał
je w prezencie od właściciela hotelu, i byłoby po prostu bezczelnym
odmówić jego wypicia.
<br />
Nie zamierzał się powtarzać i rozwodzić nad pięknem dzieciaka. Seth
musiał wiedzieć, że Doxell miał do niego słabość. Przecież nasłuchał się
tego ich pierwszej nocy.
<br />
- Jak ci się tutaj podoba? Zadowolony z miejsca, które wybrałem?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-28, 17:32<br /><hr />
<span class="postbody">-
Gdybym wiedział, że pójdziemy razem na kolację, wziąłbym ze sobą jakieś
damskie ciuszki. Wiem, że je lubisz. Ale nie wiedziałem o tym, więc
pozostaje ci cieszenie się mną - parsknąłem śmiechem, pozwalając się
objąć i prowadzić.
<br />
Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego, jak jedzenie kolacji pod
wodą w internecie. I nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę to na żywo,
jak błękitna woda ukazuje wszystko. Ryby pływały nad nami, zachodzące
już powoli słońce pochłaniane było przez wodę i to wszystko wyglądało
tak pięknie.
<br />
- Co do ciebie w garniturze, tak, dobrze w nim wyglądasz. Ale nie chodzi
tylko o to. Twoje oczy są mniej mętne. Bardziej bystre. Nagle wiem, że
rozmawiam z człowiekiem, który myśli, a nie z amebą, która jest na
prochach. Wszyscy lubią wykształconych, mądrych ludzi, z którymi można
porozmawiać. Wiedza jest seksowna. I kiedy w końcu to ty patrzysz na
mnie, a nie prochy... Jest świetnie - uśmiechnąłem się, siadając do
stołu.
<br />
Sięgnął po wino i pijąc także lekko się skrzywił.
<br />
- Nie przepadam za winem, ale to jest nawet znośne.
<br />
- <span style="font-style: italic;">Jak ci się tutaj podoba? Zadowolony z miejsca, które wybrałem?</span>
<br />
- Żartujesz? Nie słyszałeś moich wiecznych zachwytów? Nie mogę przestać
wgapiać się we wszystko, co mnie otacza. Czasem mam wrażenie, że
zachowuję się jak durna siksa, która nie może powstrzymać emocji, ale
się staram!
<br />
Uśmiechnąłem się lekko.
<br />
- Piękne miejsce. Widziałem je dotychczas tylko w internecie i móc
widzieć to wszystko na żywo. Dziękuję za to. To naprawdę miłe, że
postanowiłeś zrobić dla nas wakacje.
<br />
Dotknąłem lekko jego dłoni, tylko na chwilę, ulotny moment.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-28, 17:45<br /><hr />
<span class="postbody">Doxell
uśmiechnął się lekko, ale tym razem zrobił to po to by ukryć emocję,
której nie doświadczył od wieków, naprawdę. Było to tak głupie i
żenujące, że nie potrafił sobie nawet wyobrazić co by było gdyby ktoś z
jego współpracowników, wrogów, znajomych, ktokolwiek, zobaczył go
takiego: uśmiechającego się z poczuciem zawstydzenia wywołanego przez
komplement.
<br />
Tak miły i swobodny, taki... Dobry.
<br />
Postanowił jednak nie skomentować wypowiedzi swojego towarzysza, bo nie
przychodziły mu nawet do głowy słowa, które mogłyby do niej pasować.
<br />
Prochy były nieodmienną częścią zawodu alfonsa i stałym elementem
przetrwania kiedy chciało się utrzymać na topie śmietanki towarzyskiej
ciemnego rynku. Na dobrą sprawę, Doxell zdązył się już do nich
przyzwyczaić i nie myślał o tym, że bierze ich trochę za dużo. Nie
myślał o tym, że niszczyły mu ciało i pewnego dnia przyjdzie taki
moment, że pożałuje każdej kreski.
<br />
Bo kiedy było się Doxellem, w ogóle nie zachodziła potrzeba by planować
swą przyszłość, skoro każdy dzień był niepewny, skoro perspektywa jutra
była tylko obietnicą harcerza ze skrzyżowanymi palcami.
<br />
Westchnął i pokiwał głową, wyraźnie zadowolony z wywodu o pięknie hotelu
i okolicy. Cieszył się, że Sethowi sie tu podobało. Dzieciak był
ostatnio wyjątkowo przygaszony i zobaczenie go teraz takim uśmiechniętym
i odprężonym, sprawiało mu przyjemność.
<br />
- Zasłużyliście sobie. Nie lubię dusznej atmosfery w swoim przybytku, a
trochę dobrego powietrza powinno załatwić sprawę. Odpalił sobie
papierosa i skinął głową na kelnera, który natychmiast podał mu
popielniczkę (pomimo wielkiego znaku zakazu palenia), a potem przyjął od
nich zamówienia.
<br />
Doxell nie zamówił sobie niczego dużego, bo uniemożliwiał mu to głód,
którego z kazdą chwilą coraz trudniej było mu się pozbyć. Ukrywał to
jednak bardzo dobrze pod maską opanowania i odprężenia. Wiedział, że
warto było się przemęczyć, czuł to w kościach. I kutasie.
<br />
- Pytałem się ciebie co studiujesz? - Zapytał, strzepując popiół i
poprawiając ułożenie serwetki. - Nie jestem w stanie sobie tego
przypomnieć, a wydaje mi się, że to mogło być całkiem interesujące. W
końcu jesteś bystry i wygadany... Prawo? - Spróbował zgadnąć,
przechylając lekko głowę. Odrzucił nieposłuszne pasma ciemnych włosów z
okolicy oczu i zerknął na Setha, kiwając z wolna głową.
<br />
- Pasowałbyś mi na prawnika.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-28, 18:03<br /><hr />
<span class="postbody">-
Pytałeś - potwierdziłem, uśmiechając się lekko do niego. - Prawnik
dziwka. To byłoby niezłe, ale chyba brakowałoby mi wiarygodności.
Zarządzanie.
<br />
Nie byłem za bardzo głodny, więc moim zamówieniem była tylko sałatka i
mały deser. Nie mogłem nie skusić się na cream brulee. Co poradzić.
<br />
- Jak to się stało, że jesteś alfonsem? Raczej wątpię, że jako mały chłopiec stwierdziłeś, że będziesz prowadził burdel.
<br />
Kelner po chwili przyniósł nasze małe zamówienia, spytał, czy dolać wina, a kiedy otrzymał uprzejmą odmowę, odszedł.
<br />
Zacząłem szperać po kieszeniach, szukając papierosa. Od kilku miesięcy,
niestety, wpadłem w nałóg ich palenia. Uspokajało mnie to, wyciszało.
Sam nie wiem, dlaczego na to pozwoliłem. Może dlatego, że cisza w moim
zawodzie to rzecz bardzo ulotna, znikająca. Odprężenie przychodzi bardzo
rzadko.
<br />
Niestety fajek nie było. Sięgnąłem więc przez stół i posyłając
przepraszający uśmiech zabrałem mu papieros z ust. Zaciągnąłem się nim
raz. Odetchnąłem, przymknąłem powieki i zaciągnąłem się drugi, aby po
chwili oddać mu szluga.
<br />
- Przepraszam. Zapomniałem swoich z pokoju - uśmiechnąłem się raz jeszcze, upijając większy łyk wina.
<br />
A później wziąłem kęs sałatki. I była nieziemska.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-28, 19:44<br /><hr />
<span class="postbody">Doxell
pozwolił odebrać sobie papierosa, by z chorą fascynacją popatrzeć jak
wargi Setha zaciskają się niedbale na ustniku i wypuszczają dym w
gęstych, zbitych kłębach. Wyobraził sobie na tych wargach krwistą
czerwień, tę z rodzaju najbardziej kurewskich. Wyobraził sobie jej ślad
na swoim kutasie. Nie, na papierosie. Tak, papierosie. Myślał o
papierosie.
<br />
Wreszcie Seth oddał mu go z powrotem. Doxell uśmiechnął się krzywo,
starając się wygonić z głowy brzydkie myśli. Nie wiedział dlaczego ten
obraz tak na niego podziałał, to z reguły mu się nie zdarzało.
<br />
Widział zbyt wiele rzeczy i miał w życiu zbyt wiele tyłków by tracić dla kogoś głowę, ale te usta...
<br />
Do kurwy nędzy, te usta były naprawdę...
<br />
- Wiesz - zaczął mrukliwie, pochylając się nad stołem, by zrównać się z
blondynem poziomem oczu. Spojrzał w szare tęczówki bez choćby cienia
skrępowania. - Coś mi mówi, że powtórzymy jeszcze nie raz nasze małe
spo...
<br />
- Cześć - usłyszał nagle dobrze znajomy głos i odwrócił wzrok od Setha, przenosząc go na Jannę.
<br />
Która wyglądała tak kurewsko dobrze, że natychmiast zrobiło mu się
twardo w spodniach (choć i chwilę wcześniej nie miał tam wcale tak znowu
miękko).
<br />
- Słyszałam, że Marry nie mogła się zjawić, więc przyszłam ją zastąpić -
dziewczyna uśmiechnęła się do nich obu zadziwiająco ciepło i uroczo. -
Nie będzie wam to przeszkadzało?
<br />
- Nie - odpowiedział natychmiast Doxell, odprowadzając jej tyłek
wygłodniałym wzrokiem, gdy podsuwał ją wraz z krzesłem. - Ani trochę. A
tobie, Seth?
<br />
Janna zachichotała wdzięcznie i wlepiła w blondyna poprawione kreską
spojrzenie. Wyglądała przecudownie i wiedziała o tym, wykorzystując ten
fakt jak tylko mogła.
<br />
- Nie będziecie się nudzić - odparła lekko, wzruszając ramionami. - Zapewniam.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-28, 20:02<br /><hr />
<span class="postbody">Przez
chwilę zdawało mi się, że naprawdę mam zwidy, kiedy Janna stanęła przed
nami. Ubrana była w dość długą, lejistą suknię, która otulała jej
ciało, doskonale pokazując wszelkie atuty, jakie posiadała.
<br />
A pomimo jej cholernie chujowego zachowania nie mogłem odmówić jej wdzięku i wyglądu, bo była piękną kobietą.
<br />
- Nie potrzebuję zastępstwa, zmęczę go za nas dwoje - uśmiechnąłem się do dziewczyny.
<br />
Łyżka zatopiła się w kremie brulee, by za chwilę trafić do moich ust.
Nie, nie robiłem tego w żaden wyzywający sposób, czy specjalnie
seksowny. Nie musiałem.
<br />
- I będę w tym naprawdę zajebisty.
<br />
Poczułem dłoń na mojej ręce i spojrzałem na Jannę. Cholera mała, umiała grać.
<br />
- Powinniśmy się pogodzić. A najlepiej godzi się w łóżku, prawda?
<br />
Uśmiechnąłem się do niej. Oj, ile cwaniactwa było w mojej mimice twarzy, nie chciałem wiedzieć.
<br />
A więc chciałaś się ze mną pieprzyć, słońce. To znaczy, chcesz
powstrzymać mnie przed pieprzeniem się z nim, tym samym dając mi siebie i
jego.
<br />
- Jesteś piękną kobietą. A ja doceniam każde piękno. I skoro chcesz być dzisiaj naszą księżniczką, będziesz nią. Prawda, Dox?
<br />
Oblizałem usta, zupełnie bez udziału własnej woli. Janna musiała
przygotować się tylko na jedno. Na emocje, które jej zagwarantujemy. Czy
przeżyje to, jeśli okaże się, że jestem naprawdę niezły?</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-28, 20:17<br /><hr />
<span class="postbody">-
Jasne - odparł, dopijając ostani łyk niedobrego wina. Pozwolił Jannie
zamówić pucharek lodów i butelkę szampana, którą opróżnili wspólnie w
zbyt krótkim czasie.
<br />
Jego spojrzenie nieustannie wędrowało do głębokiego dekoltu dziewczyny,
tylko po to żeby zaraz wrócić do ust Setha. I tak w kółko.
<br />
To zaczynało być trochę męczące.
<br />
-...zmieniłam zamki, ale i tak mnie nękał - opowiadała Janna,
odkładając wylizaną łyżeczkę na pusty talerzyk. - Więc po prostu się
wyniosłam. - Wzruszyła ramionami w wyjątkowo elegancki sposób, i Doxell
pomyślał, że gdyby nie fakt, że dobrze znał tę dziewczynę, to bez trudu
dałby się nabrać, że to sama pieprzona królowa Anglii. Potrafiła być
cholernie... Wytworna, kiedy tylko chiała.
<br />
- No dobrze - Doxell pochylił się, obniżając głos do przesyconego
pożadaniem pomruku - uważam, że możemy już iść do mojej sypialni. Tu
macie kartę - podsunął im kawałek plastiku, wykrzywiając usta w wiele
obiecującym uśmiechu.
<br />
- Kiedy wejdziecie do mojego pokoju, rozbierzecie się ładnie i
skierujecie się do pomieszczenia po lewej. Wejdziecie do jaquzzi i
będziecie tam na mnie grzecznie czekać. Nie dotykając się.
<br />
Poinstruował ich dokładnie, spoglądając im przy tym w oczy.
<br />
- Dołączę do was za piętnaście minut - dodał i wstał od stołu, kierując się do drzwi z wielkim napisem "STUFF ONLY".
<br />
<br />
Sypialnia Doxella była wielka i urządzona w takim stylu, że nie było
szans by się nią nie zachwycić. Janna pozwoliła by to Seth otworzył
drzwi, przechodząc obok niego z lekkim uśmiechem. Rozejrzała się wokół i
przesunęła dłonią po ramie ogromego łożka, zdejmując powoli jedną z
długich rękawiczek. Pozwoliła by opadła na ziemię i obróciła się wolno
przez ramię, spoglądając na blondyna.
<br />
- No i co tak stoisz? - Odezwała się chłodno, wręcz wzgardliwie, choć
śliczny uśmiech nie schodził jej z twarzy. - Pokaż mi czym takim on się
tak ekscytuje. - Podeszła do niego wolno, zostawiając za sobą druga
rekawiczkę. - Nie spodziewam się, że masz dużo w spodniach - wruszyła
ramionami, zaciskając dłoń na jego keljnotach. Nie mocno, ale i nie
lekko, za to wyjątkowo bezczelnie i w jakiś chory sposób kokieteryjnie. -
Ale mniemam, że przynajmniej tyłek masz niezły. Pomóż mi z tym -
zażądała, wskazując na rząd drobnych haftek ciągnących się równym rzędem
przez plecy.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-28, 20:29<br /><hr />
<span class="postbody">-
Oj Janna... Uwielbiam cię - parsknąłem śmiechem, gdy byliśmy już w
sypialni Doxella. Tylko ja i ona. Stałem za nią i rozpinałem jej piękną
suknię. - Magia, która leży we mnie to nie sprzęt, którym dysponuję. Bo
ten jest mizerny, ustalmy to. Zresztą Doxell to domina, on to uwielbia.
Nie miałbym nawet szans wykorzystać zacnych rozmiarów - szepnąłem jej w
ucho. Gorące powietrze otuliło też szyję, powodując, że włoski stanęły
jej dęba. To był miły widok.
<br />
- Magia, która leży we mnie to to, jak czuję mojego kochanka. Dziś będę
tylko dla ciebie i dla niego. I niech to szlag, bardziej cieszę się z
ciebie, niż z niego - uśmiechnąłem się do niej, gdy na mnie spojrzała
tym lodowatym spojrzeniem. - Zdziwiona? Ja trochę też. Ale jesteś
królową lodu. Wyniosła, przekonana o swojej wartości. I dobrze. Nikt nie
będzie cenił cię bardziej, niż ty sama siebie. Jesteś piękna, mocno
stąpająca po ziemi. Bierzesz to, co chcesz i wściekasz się, gdy tego nie
dostajesz. I to też jest wspaniałe. Zdobyć ciebie jest trudniej, niż
zdobyć jego. Rozgryźć ciebie jest trudniej, niż rozgryźć jego. I to ty
jesteś moim dzisiejszym wyzwaniem. A ja lubię wyzwania - ucałowałem ją
lekko w szyję, gdy jej suknia była już rozpięta.
<br />
Pod nią nie miała już nic. Po miękkim ciele materiał zsunął się
błyskawicznie i pokazał wszystko. Niemalże nieskazitelna skóra.
Uśmiechnąłem się, gdy wyszła z sukni, która leżała już na ziemi.
Spojrzała na mnie z pogardą, a ja uśmiechnąłem się jeszcze bardziej i
zacząłem rozpinać guziki koszuli.
<br />
Robiłem to dość powoli, a ona ciągle patrzyła. Chwilę później koszula
leżała na ziemi, pasek od moich spodni również, a także spodnie.
Zsunąłem bieliznę, którą na sobie miałem i skarpetki i nagi pociągnąłem
ją za dłoń. Oboje poszliśmy do jacuzzi.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-28, 22:45<br /><hr />
<span class="postbody">Usta Janny wygięły się w uśmiechu, który nie sięgał oczu.
<br />
- Nic jeszcze nie wiesz o Doxellu - powiedziała cicho, pozwalając mu
się poprowadzić do łazienki tak pięknej, że na chwilę zabrakło jej tchu.
Po kazdej ścianie pięly się egzotyczne rośliny, podłoga była
podgrzewana od spodu, a na suficie znajdowało się ogromne lustro.
<br />
- Całkiem nieźle - przyznała, pochylając się lekko by sięgnąć do zapięć
wysokich szpilek. Ściągnęła je z gracją pieprzonej bogini i zajęła
miejsce w wodzie, nie powstrzymując pomruku przesyconego prawdziwą
przyjemnością. Woda była wprost idealna - gorąca i buzująca jak cholera,
podrażniając wszystkie mięśnie. Przymknęla powieki i odchyliła głowę,
przygotowując się mentalnie na dobry seks.
<br />
Z Doxellem każdy seks był naprawdę dobry. Ten wielki skurwiel potrafił
wyczyniać takie rzeczy, że mało kto w ogóle potrafiłby sobie coś takiego
wyobrazić.
<br />
Kiedy Seth zajął miejsce obok niej, oparła jedną z małych, zgrabnych
stóp o jego pierś. Wyczuwała pod palcami wyjątkowo delikatne mięśnie,
które - ku jej największemu zdziwieniu - okazały się naprawdę miłe w
dotyku.
<br />
- Masz papierosa? - Zagadała, rozglądając się za czujnikami dymu.
Powyłączali je chyba, skoro to właśnie Doxell miał mieszkać w tym
poko...
<br />
<br />
- Ja mam - Doxell pchnął drzwi łazienki, posyłając swoim kotkom krzywy uśmiech. - Zaraz podam.
<br />
Dostrzegł spojrzenie, które posłała mu Janna. Dostrzegł jak otwiera
oczy, które błyskają w ten sposób, który tak uwielbiał. A potem tuż pod
oczami ukazał się równie cudowny uśmiech.
<br />
- Dobrze się beze mnie bawiliście? - Zapytał, rzucając marynarkę gdzieś
za siebie. Wyszedł z butów i ściągnął skarpetki, a potem zajął się
odpinaniem guzików koszuli.
<br />
Nie śpieszył się, zupełnie nieskrępowany zarówno czynnością co ich
spojrzeniami. Lubił takie zabawy, lubił podchody przesycone erotyzmem i
pożądaniem. Takie zabawy zawsze kończyły się świetnym finałem,
najlepszym.
<br />
W końcu stanął przed nimi nagi, jak go stworzono i ściągnął z górnej
półki paczkę fajek i popielniczkę. Położył je na brzegu i wszedł do
wody, siadając pomiędzy swoimi zabaweczkami.
<br />
Janna natychmiast przylgnęła do niego, przesuwając małą rączką pojego
klatce piersiowej. Doxell zamruczał i sięgnął po fajka, odpalając go
sobie niedbale. Zaciągnął się mocno i wystawił rękę, oczekując odbioru
fajka.
<br />
Dłonie Setha i Janny zetknęły się, kiedy jednocześnie sięgneli po
papierosa. Doxell zaśmiał się głośno, gdy Janna wyrwała mu fajka,
wsadzając go sobie bezczelnie między wargi.
<br />
- Byłam pierwsza - wzruszyła ramionami i posłała Sethowi wredne spojrzenie, które w jakiś sposób było jednak przesycone żartem.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-28, 23:36<br /><hr />
<span class="postbody">-
Jest piękna - mruknąłem, rozglądając się po pomieszczeniu. A gdy
znalazłem się w wodzie, sam także musiałem mruknąć z zadowolenia.
Przymknąłem powieki, czując, jak gorąca woda, która mnie masuje
absolutnie ma nade mną władzę i jak rozluźniam się.
<br />
A tuż po chwili pojawił się Doxell, który urządził nam miły pokaz.
Uśmiechnąłem się lekko, przyglądając mu się bez cienia zawstydzenia.
Raczej głównie na mojej twarzy było zainteresowanie.
<br />
Czy mało wiem o Doxellu? To było dość oczywiste. Ile razy rozmawiałem z
nim? Jak niewiele czasu spędziliśmy wspólnie, jak niewiele czasu miałem
ochotę spędzić z nim czasu? Zazwyczaj był zabiegany, zaćpany tak bardzo,
że nawet nie wiedział jak się nazywają jego pracownicy. Zdarzyło się,
gdy nazwał Zoe "Sołi". Nie, nie żartuję.
<br />
A teraz stał przede mną mężczyzna o w miarę klarownym spojrzeniu.
Patrzył na nas i widział nas, a nie dziwne mary, które podyktowały mu
narkotyki. I z jednej strony sam bałem się tego, co zaproponowałem - bo
co, jeśli on stwierdzi, że bez narkotyków nie jestem tak drogi, tak
warty tego, żeby mnie trzymać? Co, jeśli zostanę bez roboty? Nie miałem
do kogo wrócić, Zubbo nie żył i zabił go ten człowiek, przede mną.
<br />
Nie byłem taki, że od razu lgnąłem do Doxella. Nie, raczej nie. Janna
oplotła go jak meduza, a ja raczej rozkoszowałem się wodą. I nie
zdążyłem zdobyć fajka, nie byłem taki, żeby go wyrywać.
<br />
- Byłaś pierwsza - przyznałem, uśmiechając się lekko do niej.
<br />
Głaskałem udo mężczyzny pod wodą, co było dość dyskretne, biorąc pod
uwagę fakt, jak bardzo Janna przylgnęła do niego od razu. Gdy dostałem
papieros w swoje dłonie, był niemalże cały wypalony. Zostały może dwa
buchy, czy trzy, które wziąłem. Rozkoszowałem się dymem, a kiedy bąbelki
trafiły na jakąś spiętą część mojego ciała mruczałem z zadowolenia.
<br />
Poczułem gładką nogę na swojej dłoni. Przestałem więc głaskać mężczyznę i
zacząłem Jannę. Zostałem przytulony do Doxella, więc oparłem o jego
ramię głowę, mrużąc powieki. Było mi tak dobrze, tak bardzo mnie to
rozleniwiło...
<br />
Ale chciałem, żeby Doxell dostał nagrodę. Nie ćpał. A przynajmniej nie
byłem w stanie tego jakoś stwierdzić. Wyglądał w końcu normalnie,
normalnie się wypowiadał i był całkiem sympatyczny cały dzień.
<br />
Podniosłem się, spoglądając na Jannę.
<br />
- Podnieś się.
<br />
- Co?
<br />
- No, podnieś się Janna. Tylko trochę. Proszę.
<br />
Uśmiechnąłem się do niej ładnie, a gdy niechętnie wykonała moją prośbę, uśmiechnąłem się zadowolony.
<br />
Woda spływała po jej nagim ciele, po jędrnych piersiach. Skóra błyszczała i nęciła. Westchnąłem.
<br />
- Jesteś cholernie piękną kobietą - uśmiechnąłem się po raz kolejny,
dotykając delikatnie jej ciała. Przesunąłem palcami po jej biodrze,
patrząc na nią, na jej reakcję. Zważyłem w dłoni ciężar piersi,
pogłaskałem ją. Delikatnie przesuwałem opuszkiem palca wokół sutka,
ciekaw reakcji.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-29, 19:06<br /><hr />
<span class="postbody">Janna
podniosła się niechętnie, poddając swoje idealne ciało ich spojrzeniom.
Doxell prześlizgiwał się wygłodniałymi oczyma po wąskiej talii,
zaokrąglonym biodrze i jędrnych piersiach, czując, że znów robi się
twardy i napalony.
<br />
Widok nagiego ciała nie był mu obcy, ale Janna miała w sobie coś
takiego, że chciało mu się do niej wracać, że chciało mu się na nią
patrzeć.
<br />
Obserwował spod przymkniętych powiek jak Seth przysuwa się do niej z
gracją i zaczyna bardzo delikatnie dotykać jej ciała. Między dwójką jego
zabaweczek panowało okropne napięcie, ale w jakiś sposób to tylko
podkręcało atmosferę.
<br />
Dziewczyna patrzyła na biednego Setha ze zblazowanym uśmiechem i Doxell
wiedział, że ta mała prowokatorka go teraz sprawdzała, testowała jego
siłę i upór, oceniając czy był wystarczająco godny do tego by ją mieć.
<br />
Janna mogła być kurwą, ale była przy tym także wyjątkowo wybredna.
Selekcjonowała swoich kilentów, jakby to oni stanowili jej zdobycze, nie
odwrotnie.
<br />
Doxell do tej pory pamiętał pewien rodzaj dumy, gdy po ich nocy testowej
(zarezerwowanej tylko i wyłącznie dla najpieknięjszych dziewczyn),
Janna przyszła do niego następnego wieczoru, i następnego. I pieprzyli
się jak dzicy, jak pojebani. Do rana.
<br />
Smukły palec chłopaka dotknął jej sutka, który napiął się i stwardniał,
co było absolutnie normalną reakcją. Dziewczyna przechyliła głowę i
niechętnym ruchem, ułożyła swoją smukłą dłoń na ramieniu blondyna,
przyciskając go do siebie mocniej. Uśmiechnęła się w cholernie
podniecający dla Doxella sposób i popatrzyła mu w oczy, szukając
przywolenia.
<br />
Doxell skinął powoli głową i odpalił sobie nowego papierosa,
stwierdzając, że warto będzie popatrzeć na to, co planowała ta mała
zdzira.
<br />
Kto jak kto, ale miała naprawdę dobre pomysły.
<br />
Janna nacisnęła wolno na trzymane przed chwilą ramię, sugerując Sethowi
by uklęknął. Sama rozsiadła się na brzegu, posyłając mu wymowny uśmiech.
<br />
- Pokaż mi jaki jesteś dobry - wymruczała, rozkładając bezwstydnie uda.
<br />
Doxell zaśmiał się cicho, wypuszaczając dym nosem. Jego fiut stał już
jak maszt, choć na dobrą chwilę jeszcze się nawet nie rozgrzali.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-29, 20:01<br /><hr />
<span class="postbody">Jej
siła i pewność siebie była dla mnie miażdżąca. Patrząc na nią
uśmiechałem się, ale wiedziałem, że raczej nie wyjdę z tej nocy
zwycięsko. Chociaż, czy na pewno dobrze odbierałem tę noc? Dlaczego
zrobiłem z tego konkurencję, coś, żeby za wszelką cenę pokazać jaki
jestem? Po co to komu? Jannie, która nienawidzi mnie z jakiegoś tam
powodu? Doxellowi, który jest moim szefem do cholery i to jest w
zasadzie główna zależność między nami? Ja jestem pracownikiem, on
szefem. Płaci mi, gdy wykonuje to, co mam w umowie.
<br />
Napuszyłem się zupełnie bez powodu, chcąc udowodnić wszystkim swoją
wartość w byciu dziwką. Do diabła z tym. Mam okazję na niezły wieczór, a
Doxell jeden dzień nie ćpał dzięki temu. To są miłe rzeczy i na nich
powinienem się skupić.
<br />
Musi ze mnie zejść ten stres, który mnie owładnął, gdy dziewczyna rozłożyła nogi. Bo to pierwszy raz miało miejsce?
<br />
Przesunąłem dłońmi po jej gładkich, jędrnych udach aby już po chwili w
ślad za nimi poszły usta z pocałunkami. Czułem, jak stres ze mnie
schodzi. Jak zupełnie nie obchodzi mnie jak będę wyglądał pomiędzy jej
udami, jaką rolę będę tu grał, czy zostanę wygryziony, czy nie.
Kompletnie mnie to nie interesowało, czyli zacząłem mieć nastawienie
takie, jak od początku powinno to wyglądać.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, pochylając się nad nią. Cipki były
delikatniejsze, niż fiuty. Penisa można było postawić zazwyczaj nawet
niewielkimi czynnościami, nawet pieszcząc go tak po prostu. Zbyt nagłe
przejście do minety mogło gwarantować skutek odwrotny od zamierzonego.
Niestety, przede wszystkim, moimi klientami są głównie mężczyźni, a poza
tym, jeśli jest już jakaś kobieta, to zazwyczaj bardzo dosadnie
pokazuje czego chce.
<br />
W zasadzie, Janna także to pokazała.
<br />
Nim jednak moje usta zsunęły się na cipkę, zatrzymały się na wzgórku
łonowym, całując tam wrażliwą skórę. Momentami nawet lekko gryząc, co
sprawiało mi przyjemność. Lubię gryźć. Nawet bardzo. Wiedziałem jednak,
że warto byłoby nie przesadzić.
<br />
Chciałem z początku spojrzeć na nią spod rzęs, ale uznałem, że wyniosła
twarz i kpiąca mimika nie pomogą mi w poczuciu się trochę pewniej.
Zrezygnowałem z tego pomysłu. Musiałem poczuć się pewniej. Musiałem.
Przesunąłem językiem po wargach sromowych. Ssanie. To była jedna z
rzeczy, w których naprawdę byłem dosyć niezły. Więc ssałem. Wargi
sromowe, najpierw jedną, potem drugą. Nie należało jednak za długo
zostawać przy tym aspekcie, bo choć były delikatne, to nie aż tak, aby
całą zbawę skupić na tym miejscu. To jak trzon fiuta, po pewnym czasie
przestaje być zabawnie, a zaczyna być frustrująco, bo chcesz więcej.
Szybko jednak zauważyłem, że to nie to, Janna nie była zbyt zachwycona.
Przesunąłem językiem pomiędzy nimi, odnajdując malutki guziczek tuż nad
wejściem do pochwy. Przesuwałem po nim szybko językiem, nasłuchując
reakcji. Nie skupiałem się nad tym, aby koniecznie było góra-dół, czy
koniecznie ssanie. Raczej próbowałem kilku sposobów - ssania, lizania,
drażnienia się z nią, a gdy odnalazłem wejście do pochwy także wsuwania
języka do środka i przygotowywania ją w ten sposób na dalsze zabawy. Nie
bawiłem się w delikatne wsuwanie języka, żeby tylko jej nie skrzywdzić.
Nie, raczej nie. Osobiście preferowałem dość intensywny seks i skoro
nie było to współżycie związane stricte z moją pracą i klientem, nie
zamierzałem traktować jej jakoś bardzo ulgowo. A więc pieprzyłem ją tym
językiem, nie ograniczając się szczególnie. Zaciskałem palce na jej
biodrach, które zaczęły podskakiwać, tańczyć, chcąc uziemić ją i wyszło
mi to, nie mogła już nimi tak wierzgać. Nie chciałem, by popsuła moją
zabawę.
<br />
I ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, Janna nie była niezadowolona.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-30, 21:16<br /><hr />
<span class="postbody">Janna
nie spuszczała z niego spojrzenia przez choćby i jedną chwilę -
pozwalała by Seth przed nią uklęknął i wpił się wargami w jej mokrą
(och, wiedział, że była mokra. Janna uwielbiała dominować nad młodymi
chłopakami) cipkę, ale jej oczy cały czas należały do Doxella.
<br />
I uwielbiał ją za to.
<br />
Wypuścił dym nosem i przesunął się tak by mieć doskonały widok na to,
jak jego Seth całuje najintymniejszą część jej ciała, a musiał przyznać,
że chłopak robił to w całkiem intrygujący sposób.
<br />
Nie był zbyt wulgarny, ani ugrzeczniony, ani napastliwy, ani nieśmiały - wprost idealny.
<br />
Po chwili pieszczot Janna zaczęła mieć problemy z normalnym oddychaniem.
Jej piękne ciało wygięło się w łuk, a jedo ze smukłych ud spoczęło na
ramieniu Setha, znajdując w nim oparcie.
<br />
Mruknął i wierzgnął niecierpliwie biodrami, choć dobrze wiedział, że jeszcze nie nadeszła pora by ktoś się nim zajął.
<br />
Pozostawiając papierosa w ustach, podniósł się z siadu i stanął za
Sethem, zgarniając w dłoń jego długie, piękne włosy. Podobało mu się, że
i on i Janna mieli na głowie czystą platynę. Uwielbiał blondynki, od
lat były jego małą obsesją.
<br />
Ruchem nieznoszącym sprzeciwu (lecz niekoniecznie wyjątkowo agresywnym)
przycisnął jego cudowne usta mocniej do jej cipki, wywołując z ust Janny
kolejny jęk.
<br />
- No, proszę - wymruczał, uśmiechając się z nutą złośliwości. - Tak na
niego narzekasz i warczysz, a teraz rozkładasz przed nim nogi i
dociskasz się cipką, prosząc o więcej lizania.
<br />
Popchnął ją gwałtownie, sprawiając że położyła się płasko na zimnych
kafelkach. Sprzedał Sethowi klapsa i wspiął się na brzeg, klęcząc nad
dziewczyną w ten sposób, że jego zaróżowiona pała pobujała się dosłownie
nad rozchylonymi od niemego krzyku wargami.
<br />
- Szeroko - polecił jej i zamruczał z satyskacją kiedy dziewczyna
spełniła jego polecenie i otworzyła śliczną buzię tak szerko, jak lubił
najbardziej. Wsunął się w tunel ust do połowy trzonu i odchylił się
przez ramię, tak by móc nadal patrzeć na to co robi Seth.
<br />
- Nie krępuj się - uśmiechnął się niemalże przyjaźnie i zaśmiał się
głośno, kiedy drobna dłoń Janny przesunęła mu się po brzuchu.
<br />
Ach, ta suka lubiła kiedy ją tak trakował.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-01-30, 21:30<br /><hr />
<span class="postbody">Reakcja
Janny na trochę wymuszony ruch, który zasugerował Doxell była
interesująca. Dała mi kolejną informację, którą mogłem wykorzystać.
Janna lubiła mocniej. Dobrze.
<br />
Wcisnąłem ręce pod jej uda, obejmując ją tym samym, nie pozwalając, aby
ruszała się jakoś mocniej. Mój język i usta pracowały na najwyższych
obrotach, włosy zaczynały lepić mi się do twarzy i w zasadzie to był
najgorszy moment na to, bo Janna zaczynała zaciskać się, czułem to
doskonale. Oj, ktoś tu był całkiem blisko, co?
<br />
Przesunąłem otwartą dłonią po jej wilgotnym ciele, od wzgórka łonowego
aż to jej piersi, okrągłej i jędrnej. Nie miała zbyt wielkiego biustu,
dzięki czemu zachowywał się on całkiem nieźle nawet kiedy leżała. Albo
miała sztuczne. Bądźmy szczerzy, nie obchodziło mnie to jakoś
specjalnie.
<br />
Czułem, jak mięśnie jej ciała, jak jej wnętrze zaciskało się na moim
języku coraz intensywniej, coraz bardziej była mokra, coraz trudniej
było jej wytrzymać. Słyszałem jej jęki, stłumione przez fiuta Doxella.
<br />
Spojrzałem na Doxella spomiędzy ud kobiety, patrząc na jego zadowoloną
minę. Ja mam się krępować? Phi. Pokazałem mu buntowniczo środkowy palec,
chociaż nie robiłem tego na serio. W sensie, nie byłem naprawdę na
niego zły, czy coś w tym rodzaju. Nie, ja po prostu lubiłem się z nim
drażnić, sprawiało mi to jakąś taką radość.
<br />
Nagle Janna spięła się, cała. Wygięła w łuk i nie byłem w stanie
zapanować nad jej ciałem, utemperować jej, uciszyć. Doszła, a ja cały
czas byłem przy jej kroczu. Cóż, nie mogłem powiedzieć, że mi się to nie
podobało i że nie czułem satysfakcji, bo skłamałbym.
<br />
Oblizałem się, głaszcząc jej drżące cały czas uda.
<br />
<br />
<img alt="" border="0" src="https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/ad/28/58/ad2858f1d3f1f2ee41a5671995b603bd.jpg" /></span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-01-31, 23:35<br /><hr />
<span class="postbody">Janna
ssała łapczywie jego wielką pałę, nawet przez chwilę nie pozwalając mu o
sobie zapomnieć. Jej drobne rączki błądziły swobodnie po umięśnionym
ciele, to głaszcząc, to szczypiąc przy drapiąc, tak jak lubił
najbardziej.
<br />
Wsuwał się w jej usteczka w wymagającym rytmie, wsłuchując się z
satysfakcją w mlaszczące odgłosy - czuł jak wilgotne, gorące wargi
zaciskają się wokół trzonu, wysyając każdą pojedynczą kroplę.
<br />
Nagle ssanie nabrało jeszcze na sile, sprawiając, że Doxell jęknąl
głucho, przytrzymując się wystającego ze ściany wieszaka. Dobrze
wiedział, że Jannie było coraz bliżej do orgazmu; Seth obrabiał jej
cipkę od dobrych dwudziestu minut, nikt normalny nie wtrzymałby zbyt
długo <span style="font-style: italic;"> takich </span> pieszczot.
<br />
- No, dojdź wreszcie - wymruczał, wysuwając się z niej do połowy tylko
po to by wcisnąć się z powrotem niemalże w całości. Dziewczyna
zakrztusiła się i Doxell był gotów się roześmiać, bo nawet z pałą
zatykającą przełyk i łzami w ustach, nawet wtedy wyglądała kurewsko
atrakcyjnie.
<br />
- Daj mu odpocząć, zobacz jak się stara. Daj sobie dojść - szepnął
gorąco i dotknął jednej z jędrnych piersi, stykając się palcami z dłonią
Setha. Pogładził czule jej grzebiet i wrócił do pieszczenia Janny, nie
przestając poruszać rytmicznie biodrami.
<br />
Na szczęście Janna w końcu posłuchała jego prośby i osiągnęła spełnienie
z długim i głośnym pomrukiem przyjemności. Doxell patrzył jak śliczne
ciało wygina się w spazmach rozkoszy; raz, drugi... trzeci.
<br />
- Mmmm... Wyglądasz świetnie kiedy chodzisz - pochwalił ją, cofając się
z powrotem do wody. Odpalił kolejnego papierosa i pozwolił zabaweczkom
dojść do siebie. Jego fiut stał sztywno, definitywnie łaknąc więcej
pieszczot.
<br />
Ale Doxell był cierpliwym człowiekiem, mógł poczekać. Przecież było na co.
<br />
- No, dobra, skarbie. Seth przygotował cię chyba na tyle dobrze, żebyś
teraz usiadła sobie na tatusiu, co? - Uśmiechnął się krzywo, wyciągając w
kierunku dziewczyny swoją wielką łapę. Janna otarła czoło z uroczych
kropelek potu i chwyciła ufnie dłoń, przesuwając jednym z długich palców
po policzku blondyna, ot w zaczepce.
<br />
Pochylił się by przekazać papierosa Sethowi i odchylił głowę,
przygotowując się na zacisk ciasnej cipki na swojej rozgrzanej pale.
<br />
- Wskakuj - zachęcił ją szarmancko i wypiął biodra tak by natychmiast trafić w jej czuły punkt.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-02-01, 01:07<br /><hr />
<span class="postbody">Dość
niedbale paliłem papierosa, a trochę popiołu co jakiś czas spadało do
jacuzzi, trochę bez mojego udziału. Bo patrzyłem. Byłem ciekaw, jak
Janna zachowuje się przy kimś, komu ewidentnie ufa. Może kogo nawet
kocha. Zachowywała się trochę w ten sposób, ale nie mogłem zweryfikować
emocji Doxella. Może myliłem się w obu przypadkach.
<br />
Ale patrzyłem. Na to, jak na niego patrzy, jak przeżywa z nim... A on jest zadowolony z tego, co widzi. Trudno, żeby nie był.
<br />
Fiut stał mi, oczywiście, że tak. Byłem zdrowym człowiekiem, na podobne
widoki prawdopodobnie nikt nie byłby w stu procentach obojętny. Reakcja
Janny na moje pieszczoty także była miła, nawet jeśli może wymuszona.
Nie wnikałem w to.
<br />
Jedna z moich dłoni była zanurzona w wodzie. Objęła bardzo przeciętnych
rozmiarów przyrodzenie. Wolne, posuwiste ruchy sprzyjały dreszczom, tym
specyficznym. Dotykały jakby każdy mięsień, każdy nerw. Drażniły ciało
przyjemnością.
<br />
Przyglądałem się, trochę jak ukryty, przyczajony człowiek, obserwujący
dwójkę ludzi uprawiających seks gdzieś w zaułku - miejscu, gdzie w
teorii nie powinno się pieprzyć.
<br />
Uśmiechnąłem się do Doxella, gdy na mnie spojrzał. Aż w końcu
postanowiłem wziąć sobie coś od mojego alfonsa. To nie miał być tylko
ich seks, o nie. Wręcz przeciwnie.
<br />
Podsunąłem się bliżej, sięgając ust Doxella. I on przyjął ten pocałunek.
Mruknąłem, obejmując dziewczynę w pasie jedną ręką. Ten pocałunek
sprawił, że miałem ochotę na więcej. Dużo więcej. Drugą, prawą, wolną
dłoń położyłem na ramieniu mężczyzny, obejmując go również.
<br />
Nasze usta nie miażdżyły się wzajemnie, ale gorąc, jaki wzmagał ten pocałunek...
<br />
Zdałem sobie sprawę z tego, że w moich palcach ciągle był papieros, gdy
zaczął mnie parzyć w palce. Na oślep zmoczyłem go w wannie i położyłem
peta gdzieś obok niej, zupełnie nie patrzyłem na szczegóły. Byłem za
bardzo zajęty...</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-12, 20:45<br /><hr />
<span class="postbody">Zamruczał
blondynowi w usta, bo to co odczuwał gdy jego ciało przyjmowało tyle
pieszczot, było czymś nie do opisania. Z jednej strony była ciasna cipka
niemalże miażdżąca go swoją ciasnotą, wilgocią i gorącem, z drugiej te
pełne wargi, które całowały tak dobrze, że ciężko było za nimi nadążyć!
<br />
Doxell nie przepadał za pocałunkami, nie lubił tego robić. Ale tym razem
jakoś... Jakoś nie potrafił odmówić. Dlaczego? To chyba nie miało
żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że było mu dobrze, kurewsko
dobrze.
<br />
Janna zacisnęła rączkę na jego szerokim barku - po chwili poczuł nawet
wbijające się w skórę paznokcie. Zasyczał cicho i oderwał się (wyjątkowo
niechętnie) od pocałunków, posyłając dziewczynie niezadowolone
spojrzenie.
<br />
- Co jest? - Zapytał bezpardonowo, przymykając powieki gdy zacisnęła się na nim złośliwie jeszcze mocniej. - Co je...
<br />
Nie dokończył. Nie musiał, bo Janna dała do zrozumienia "co jest" w
bardzo jasny sposób. Jej język wkradł się pomiędzy cienkie wargi i
musiał odpowiedzieć, choć ze zdziwieniem odkrył, że niekoniecznie robił
to tak chętnie jak w przypadku pocałunków Setha.
<br />
Skoro o nim mowa...
<br />
Otworzył oczy i z Janną przyklejoną do ust, przeniósł spojrzenie na
sterczący członek blondyna. Uśmiechnął się gadzio i wyciągnął swoją dużą
łapę, zaciskając ją u samej nasady. Janna wiła się i pojękiwała,
odbijając się tyłeczkiem od masywnych ud - była zbyt zajęta by zauważyć
spojrzenie, którym właściciel owych ud obdarowywał płaski brzuch i
klatkę piersiową falującą w rytm urywanych oddechów.
<br />
Przesunął palce na czubek, skubiąc go zaczepnie i naciągnął mocno skórę, oczekując kolejnego słodkiego westchnienia.
<br />
Poczekaj, pomyślał, przyśpieszając ruchy nadgarstka do wprawnego
obciągania. Poczekaj aż tylko z nią skończę, dzieciaku. Zajmę się i
tobą.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-13, 07:30<br /><hr />
<span class="postbody">Janna
zachowywała się bardzo dziwnie. Zdarzało mi się uczestniczyć w
trójkącikach, a nawet wielokącikach (taka praca, co poradzisz) i
prawdopodobnie nie miałem takiej sytuacji, w której ktoś byłby o siebie
tak zazdrosny. Jasne, bywały takie udane i mniej udane - szczególnie,
jeśli taką zachciankę na dwa plus jeden zdobywały się pary. Nie zawsze,
ale zwykle wychodziło dosyć niezręcznie. Nie wiedzieli, czy mogą mnie
dotykać, czy to w porządku, czy nie urazi uczuć tej drugiej osoby.
<br />
Teraz to ja powoli w ten sposób się czułem. Czy mogę dotknąć Doxella,
choćby przelotem? Czy tego też mi zabroni? Cholernie mocno próbowała
bronić swojego terytorium, problem w tym, że on nie był jej.
<br />
Z tego co się orientowałem, nie deklarował się na wyłączność nikomu.
Rozumiem, że możesz mieć w stosunku do niego ciepłe uczucia, ale albo mu
to powiedz i przestań robić szopki, a on to uszanuje lub nie (a jeśli
nie, przestań się tak zachowywać), albo po prostu... Sam nie wiedziałem.
<br />
Mnóstwo myśli przeszło mi przez głowę w chwilę, dosłownie. Ale nie
mogłem tego dalej roztrząsać, bo Doxell nie planował mnie zostawić bez
niczego, bez nikogo, samego. I to była przyjemna myśl.
<br />
Uśmiechnąłem się do mężczyzny, ale jego dotyk na moim fiucie mnie
zaskoczył. Wygiąłem się zupełnie mimowolnie, przymknąłem powieki i
oparłem się wygodniej. Przygryzłem wargę, spoglądając na mężczyznę spod
rzęs. Jego usta były jej, jego fiut był jej, ale jego oczy były moje.
Cały czas moje, nie spuszczał mnie z oczu.
<br />
Poglaskalem go palcami po wierzchu dloni, ktora mial na moim fiucie.
Spojrzalem mu w oczy i usmiechnalem sie lekko, szybko oblizujac dolna,
nabrzmiala warge. Nawet tego nie zauwazylem, bylem zainteresowany tym,
co zrobi Dox. A nie zamierzal zostawic mnie na pastwe zachcianek tej
blondyny, o nie.
<br />
Instynktownie zabujalem biodrami, odchylajac glowe, gdy tylko osiagnalem
to, co chcialem - fiut wsunal sie w te ciasna obrecz i wysunal. Doxell
zacisnal palce wokol trzonu bardziej i znow podrsznil glowke. Znalazl
palcem dziurke w glowce i nacisnal ja.
<br />
Albo ten facet jest wielofunkcyjna zabawka erotyczna i zamiast alfonsem
powinien byc prostytutka, albo Janna jest gowniana w te klocki. Ze tez
on moze sie skupic jeszcze na kims jeszcze. Biorac pod uwage fakt, ile
Janna bierze za jedna noc spodziewalem sie, ze zaabsorbuje go tak
bardzo, ze ja sobie w tej wannie przysne. Tymczasem... Mylilem sie. Ale
jak dobrze, jak dobrze, ze sie mylilem.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-13, 13:03<br /><hr />
<span class="postbody">Janna
robiła się coraz bardziej wymagająca - podnosiła się i opuszczała,
pojękując coraz śmielej w okolice szyi Doxella. Co jakiś czas kładł jej
swoją wielką łapę na biodrze, zmuszając ją do jeszcze szybszego galopu.
<br />
Pieprzył się tyle razy w swoim pełnym wrażeń życiu, że trzeba było kogoś
naprawdę doświadczonego by sprawić mu przyjemność. Takie skakanie nie
robiło na nim większego wrażenia, choć Janna była prawdziwą mistrzynią
dobrej jazdy.
<br />
To nie ona grała teraz główną rolę w ich chorym przedstawieniu. Liczył
się tylko szczupły blondynek, którego pała ślizgała się między długimi
palcami jak marzenie.
<br />
Ujął od spodu jego jądra i popieścił je w tak delikatny sposób, że
zupełnie do niego nie pasował. Nie spuszczając wzroku z zarumienionej
twarzy dzieciaka, Doxell przesunął palcem kawałek dalej, za jądra i
nacisnął, niby do niechcenia, na jego ciasną, szczelnie zwartą dziurkę.
<br />
Uśmiechnął się porozumiewawczo gdy oczy Setha rozszerzyły się odrobinę i
wrócił nieco gadzim ruchem do cieplutkiego, twardego jak skała trzonu.
<br />
Ale za drugim podejściem już go wcale nie gładził - tym razem obrabiał
go tak szybko i sprawnie żeby świadomie doprowadzić do czegoś o wiele
lepszego niż takie głaskanie.
<br />
- Janna - nieświadomie wypowiedział imię dziewczyny z jeszcze
silniejszym akcentem - podzielimy się tobą trochę, w porządku? Teraz
poskaczesz sobie na naszym koledze. Ja chcę zająć się twoim tyłeczkiem.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Może nie tylko twoim. </span>
<br />
- Kładź się, kotku - polecił blondynowi i pchnął go na brzeg basenu, w
taki sposób by jego śliczna głowa poleciała na stos ręczników. Potem z
szarmanckim uśmiechem pomógł zmarkotniałej, ale i rozpalonej Jannie
wdrapać się na szczupłe biodra Setha.
<br />
Obserwował z chorą fascynacją jak członek, który jeszcze przed chwilą pieścił, wsuwa się prosto w jej ciaśniutką cipkę.
<br />
Zanim jednak zdążyła sobie ponarzekać, Doxell dał jej o wiele lepszy
powód do narzekania. Janna była uprzedzana od wielu miesięcy, że jeśli
przychodziła się z nim bawić, musiała być przygotowana na każdą
ewentualność i to z każdej strony, dlatego też nie mogła być zbytnio
zdziwiona, że Niemiec tak po prostu wsunął się w nią bez wcześniejszych
zabaw, ale co z tego, że była przygotowana skoro to i tak bolało?
<br />
- Yhm, kurwa - poskarżyła się cichutko, zaciskając palce na ramionach Setha - zaczekaj chwilkę, zaraz będzie dobrze.
<br />
- Jasna sprawa - wciąż tkwiąc w jej tyłku, wychylił się do paczki z
fajkami i wsunął sobie jednego z nich między cienkie wargi, wypuszczając
dym nosem. Wykorzystując fakt, że Janna znajdowała się teraz tyłem do
niego, sięgnął między rozłożone uda Setha i jak gdyby nic zaatakował
znów jego tyłeczek, podrażniając ciaśniutkie wejście palcem.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-13, 13:21<br /><hr />
<span class="postbody">Uniosłem
brew, patrząc na pewnego siebie Doxella, który właśnie zapalał fajkę.
Zabawne, bo na moim "próbnym" próbował tego samego. I wtedy od razu
zareagowałem. Pociągnąłem go, nie pozwoliłem na rozproszenie. Miał być
wtedy mój, cały, a nie papierosa. Nie było takiej opcji. Teraz nie
miałem możliwości, żeby zrobić to samo, co wtedy. Między innymi dlatego,
że siedziała na mnie Janna z moim fiutem w jej wnętrzu. I między innymi
dlatego, że dziewczyna była... brana z dwóch stron. Trochę jej
współczułem. Hej, to nie było takie łatwe! Nawet jeśli jesteś kurwą,
ciało to ciało, ma swoje ograniczenia. Grymas na jej twarzy mówił mi, że
naprawdę ją bolało.
<br />
Zresztą, nie tylko grymas. Ostre miała te paznokcie.
<br />
Otworzyłem szeroko oczy, patrząc na Doxella.
<br />
- Ty... - syknąłem, marszcząc brwi.
<br />
Gdzie się on znowu zapuszczał? Szczególnie, że nawet nie mogłem za
bardzo reagować na to, bo przecież... Moje biodra zupełnie mimowolnie
drgnęły, gdy palec Doxella tak po prostu wsunął się w moje wnętrze.
Hola, kolego, ale co ty robisz?! Nie teraz!
<br />
Znów drgnąłem, a to kończyło się w jeden sposób - wsuwałem się głębiej w
Jannę. Nie wiem, czy w jej obecnej sytuacji to było mądre, wiem
natomiast jedno - zacisnęła się na mnie, jak na pierdolonym imadle.
Kurwa, dziewczyno, zwolnij!
<br />
Jęknąłem, by za chwilę zacisnąć zęby. I wtedy sama Janna się ruszyła,
ale nie patrzyła na mnie. Może to i lepiej? Nie mam ochoty na jej
spojrzenie pt.: "Popatrz na jego ramię, a cię zaszlachtuje". Zaciskała
powieki, pojękując. Ale Doxell nie dał jej powolnych ruchów, których
prawdopodobnie oczekiwała. O nie. Dźwięk jacuzzi zagłuszał co
subtelniejsze nasze dźwięki, ale głośne jęki Janny, które wkrótce się
pojawiły - nie wiem, czy cokolwiek byłoby w stanie to zagłuszyć. Trzeba
przyznać, jęczeć potrafiła. Trzeba przyznać, było to podniecające.
<br />
Tak jak ogier tuż za nią, który posuwał ją, jakby wcale nie miała
jeszcze jednego fiuta w sobie. Ok, mój nie był tak duży, jak jego, ale
to nie oznaczało, że w ogóle go nie było. Był i posuwał ją, a ona
posuwała nasze fiuty jednocześnie i to było... Kurwa, dobre. O czym to
ja...? Sam już nie wiem. Jest dobrze. Bardzo dobrze.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-13, 14:42<br /><hr />
<span class="postbody">Doxell
nie bawił się w podchody - kiedy Jannie zachciewało się po nim skakać,
mogła to robić w swoim tempie, mogła się o niego ocierać, bawić się i
pieścić, naprawdę.
<br />
Ale kiedy to on był tym, który rżnął, przestawał się liczyć cały świat, a główną rolę grała już tylko przyjemność.
<br />
Zaciągnął się głęboko papierosem i wcisnął się głębiej, pozwalając
jednocześnie na to by dotarł palcem do szczególnego punktu w ciele
Setha. Spojrzał na niego ponad głową Janny i potraktował wyjątkowo
wrednym uśmieszkiem.
<br />
- Podoba ci się - powiedział bezgłośnie, wypuszczając kłęby dymu nosem.
<br />
Nie mógł jednak poświęcić tyle czasu na drażnienie Setha, ile by chciał
- Janna miała tak cholernie ciasny tyłeczek, że ciężko było mu się
skupić na czymkolwiek innym poza wciągającą ciasnotą.
<br />
Sam nie wiedział kiedy jego dłoń przewędrowała od wdzięków Setha na
pierś dziewczyny, ale rżnął ją na całego, nie zezwalając nawet na
wzięcie głębszego oddechu.
<br />
- Do-oxell! Ach, ach, naaaach! - Janna wydzierała się tak głośno, że
nie słyszał już nawet swoich myśli. Ale czy w ogóle o czymkolwiek
myślał? Gdzie podział się papieros?
<br />
I, och, kurwa, ta dupeczka była taka idealna, ciasna i gdzieś po drodze
przewijało się to miłe uczucie drugich jąder zderzających się z jego
własnymi, więc, do chuja, jak miało mu się to nie podobać?
<br />
- Du erzählst nur Scheiße! - Wyszeptał nieświadomie i unieruchomił
wypięty tyłek dziewczyny, spuszczając się w niego obficie. Krople potu
ściekały mu po ramionach i karku a ramiona drżały nieznacznie.
<br />
Normalnie w takich okolicznościach wciągnąłby kreskę albo dwie, ale... Głupie, kurwa, obietnice.
<br />
Zamrugał i bardzo powoli wysunął się z Janny, czując z zaskoczeniem
zawroty głowy. Przymknął powieki i przeszedł parę kroków w tył, opadając
ciężko na brzeg jacuzzi. Słyszał tylko szum i tętent własnego serca,
trochę zbyt szybki.
<br />
Ale to nic. Zaraz się uspokoi. Musiał tylko się napić.
<br />
- Janna, kotku - wychrypiał, nie otwierając oczu - daj tatusiowi czegoś do picia.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-13, 15:11<br /><hr />
<span class="postbody">W
trakcie kiedy Doxell dochodził, Janna spięła się tak bardzo, że
uwięziła mnie w sobie na kilka chwil i... Cóż, ciasnota, długie
oczekiwanie - to wszystko sprawiło jedno.
<br />
Drżałem jeszcze chwilę, rozluźniłem się bardzo mocno i po prostu
pozwoliłem sobie półleżeć w jacuzzi z przymkniętymi oczami. Szum wody
uspokajał mnie, usypiał. I było mi tak błogo, tak miło, aż...
<br />
- Seth, podaj Doxiemu coś do picia - usłyszałem głos Janny, równie
zmęczonej co my wszyscy, ale wciąż butnej, wciąż pewnej siebie, wciąż
ponad mną. Ciągle czuła się lepsza, bo przecież to ona go zaspokoiła, a
nie ja. Przynajmniej tak wyglądało, a mnie nie chciało się z nią bawić w
przepychanki słowne, w walkę o... o kogo, w zasadzie? O szefa? Który
jest moim szefem? Jasne, moje kontakty z nim być może nie są takie, jak
zwykle bywa, ale i moja praca do takich nie należy. Jak na nasze
standardy to raczej uprzejme... Nie wiem. Chciałem miło spędzić czas i
odwieść go po prostu, choć jeden dzień, od wciągania. Miała tu być Mary,
a przecież chciała z nim się przespać. Miało to wyglądać inaczej.
<br />
- To nie ja aspiruje tutaj do seksualnej zabawki szefa, nie patrz na
mnie w taki sposób, jakbym zabierał ci coś twojego. W podskokach po
drinka - mruknąłem, chowając się prawie cały w wodzie. Nawet nie
otworzyłem oczu. Nie chciało mi się.
<br />
Janna faktycznie poszła po drinka, zaraz zresztą wróciła. Nim sięgnąłem
po papierosa, usiadłem normalnie. Nastało milczenie. Janna dalej
przyklejała się do Doxella, jakby był jej pluszową zabawką, a ona
miałaby pięć lat. A mnie nie chciało się brać w tym dalej udziału. Ten
widok już nawet nie śmieszył (może trochę, gdzieś w kącikach ust cały
czas czaił się uśmiech), bardziej żenował.
<br />
Doxell zarządził, że idą do sypialni. A więc poszliśmy, wycierając się
po drodze z nadmiaru wody. Padłem na łóżko twarzą do poduszki. Miękko.
Miło. Jest dobrze.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-13, 19:59<br /><hr />
<span class="postbody">Wszyscy
byli już bardzo zmęczeni gdy wreszcie ułożyli się na ogromnym łóżku
znajdującym się w sypialni Doxella. On sam też czuł się trochę słabo,
ale zawroty głowy opuściły go już na dobre.
<br />
Bez wahania ułożył się na środku, zagarniając ramionami nieco skłóconą dwójkę.
<br />
Janna nie skomentowała wypowiedzi Setha, ale nawet Raterhand musiał
przyznać, że była ona niezwykle trafna. Jan z a dużo sobie ostatnio
pozwalała i zachowywała się tak jakby Doxell był jej własnością, ale co
miał jej powiedzieć? Lubiła się pieprzyć, robiła to dobrze, nie
przeszkadzał jej jego specyficzny styl życia (łagodnie rzecz ujmując) i
wydawała się nawet lubić jego paskudną gębę, a to było naprawdę wiele.
<br />
Leżeli tak w ciszy, pozwalając sobie z wolna odpłynąć. Janna padła
pierwsza. Nie był tym specjalnie zdziwiony, bo dali jej z Sethem niezły
wycisk. Jej włosy łaskotały go w policzek kiedy przysunęła się bliżej,
obejmując ufnie wielkie ciało.
<br />
Tak, Doxell też był zmęczony, ale nie mógł, nie potrafił zasnąć. To
jeszcze nie była jego pora i czuł się z tym cholernie nienaturalnie.
Dłonie zaczynały mu lekko chodzić, coraz ciężej było też skupić myśli.
<br />
Obrócił lekko głowę i popatrzył przez wielkie okno, wzdychając głośno na
widok wielkiego księżyca, odbijającego się w falującej powierzchni
wody. Trzeba było przyznać, widoki serwowali naprawdę niezłe. Ale
wyglądałyby pewnie jeszcze ładniej po wciągnięciu kreski.
<br />
- Dwa księżyce - wymruczał do siebie, wysuwając się z objęć Janny po paczkę z papierosami.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-13, 20:10<br /><hr />
<span class="postbody">Już
przysypiałem. Było mi ciepło (przykryłem się trochę, a owszem!),
miło... W sumie, nawet bezpiecznie. Niemniej jednak to był płytki sen,
przymknąłem oczy na kilka chwil i szept - zwykle niesłyszalny dla mnie -
tym razem mnie obudził. Drgnąłem, jak wybudzony i podniosłem się na
łokciach, spoglądając na wstającego mężczyznę.
<br />
Chyba nie zauważył, że nie śpię. Sięgnął po papierosy i wyszedł na
balkon - wpierw otworzył szklane drzwi na oścież. Widziałem, jak piękne,
białe firany targane są wiatrem, a ogromny księżyc oświetla to
pomieszczenie pogrążone teraz w ciszy i spokoju.
<br />
Okej, tyłek mężczyzny też był niezły, nie tylko widoki natury.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, przyglądając mu się kilka chwil, aż w końcu podniosłem się i poszedłem za nim. Ciągle nagi.
<br />
- Plotki o tym, że nie sypiasz przy tych, z którymi się pieprzysz są prawdziwe - mruknąłem cicho, stając w drzwiach.
<br />
Firany otuliły przez chwilę moje nogi. Oparłem się o framugę.
<br />
- Myślałem, że przy kim jak przy kim, ale przy Jannie...</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-13, 20:42<br /><hr />
<span class="postbody">Doxell
nie słyszał Setha - ani tego, że się obudził, ani tego, że ruszył w
jego stronę. Dlatego gdy wkroczył na balkon, drgnął wyraźnie i w
absolutnie bezwarunkowym odruchu sięgnął dłonią do pasa, gdzie zazwyczaj
znajdowała się klamka, ale tym razem jej tam nie było, bo był,
przecież, nagi.
<br />
- Plotki o tym, że nie sypiasz przy tych, z którymi się pieprzysz są
prawdziwe - usłyszał i uśmiechnął się krzywo w odpowiedzi, opierając
wygodniej o barierki. Zaciągnął się mocno papierosem i przechylił głowę,
dając sobie wreszcie możliwość spojrzenia na blondyna. - Myślałem, że
przy kim jak przy kim, ale przy Jannie...
<br />
Nie odpowiedział. Zamiast tego palił sobie dalej spokojnie, przesuwając
nieskrępowanie spojrzeniem po pięknym ciele swojego pracownika. Wreszcie
odsunął papierosa od ust i otworzył je by coś powiedzieć, ale rozmyślił
się.
<br />
- Jak byłem małym dzieciakiem, lubiłem sobie patrzeć na księżyc -
podjął zamiast tego - wychodziłem na podwórko i siadałem na trawie i
gapiłem się tak długo. Zazwyczaj zabawa kończyła się w momencie kiedy
matka orientowała się, że nie ma mnie w łóżku.
<br />
Westchnął melancholijnie i wyrzucił niedopałek przez balustradę, obracając się już całkiem w kierunku rozmówcy.
<br />
- Tutaj wydaje się cholernie wielki, nie? Jakby w jakiś sposób to miejsce znajdowało się wyżej wszechświata.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-13, 20:55<br /><hr />
<span class="postbody">Kiedy
opowiadał, na moich ustach błąkał się uśmiech. Ruszyłem w jego stronę,
gdy obrócił się do mnie całkiem. Wpatrywałem się w jego oczy, błyszczące
w tych ciemnościach.
<br />
- Przez pierwsze lata mojego życia mieszkałem na wsi, na Ukrainie -
zacząłem, oblizując lekko usta. Stanąłem tuż przed nim. - Niewiele
pamiętam z tamtego okresu, miałem może z cztery lata. Ale pamiętam
księżyc. Pamiętam zapach lata, który przypomina mi... ciepłe, rozgrzane
słońce w powietrzu. Tu pachnie bardzo podobnie. Plus bryza morska.
Uwielbiam wodę.
<br />
Oparłem się o balustradę, stając obok niego. Głowę skierowaną miałem w
jego stronę. Uśmiechnąłem się - lekko, niewymuszenie. Morski wiatr
targał jego ciemnymi włosami, a moimi blond.
<br />
Spostrzegłem, że znów lustruje mnie wzrokiem. Znów ocenia, a może się po
prostu zapatrzył. Przymknąłem powieki, czując bryzę płynącą z oceanu i
odchyliłem głowę do tyłu.
<br />
- Zakochałeś się kiedyś?</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-13, 21:00<br /><hr />
<span class="postbody">- Słucham? - Wypalił bez zastanowienia, zaskoczony tym nagłym, niezwykle intymnym pytaniem.
<br />
Czy się kiedyś zakochał?
<br />
Cholera, nie miał pojęcia. Był w paru związkach, miał trochę kochanek i
mógłby nawet przysiąc, że coś go z paroma łączyło, ale nigdy nie czuł
się wyjątkowo sponiewierany miłością.
<br />
- Nie - odpowiedział po dłuższej chwili - chyba nie.
<br />
Zamilkli znów, wokół słychać było tylko szum wiatru i szelest palm,
poruszanych jego podmuchami. Doxell westchnął cicho i pociągnął nosem,
zupełnie odruchowo. Chciało mu się już, niczego nie potrafił na to
poradzić. Te wszystkie godziny były chyba najdłuższym czasem od lat,
kiedy nie wciągał.
<br />
- A ty? - Odbił pytanie, wracając spojrzeniem do szczupłej twarzy. -
Też nie, co? Jesteś jeszcze młody i masz mnóstwo czasu na erm, miłość.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-13, 21:22<br /><hr />
<span class="postbody">Uśmiechnąłem się, może trochę pobłażliwie.
<br />
- Tak, zdarzyło się.
<br />
Zaśmiałem się szczerze na jego minę pełną zdziwienia.
<br />
- No co? Nie było tych miłości specjalnie wiele. Jedna. Ale była. I
skończyła się, po półtorej roku. Kto by chciał się zadawać z kurwą, no
nie?
<br />
Tym razem uśmiech był gorzki i smutny. Niestety, ale niewielu miałem
znajomych przez swój zawód, który wychodził - prędzej, czy później.
Ludzie brzydzili się mną, chociaż w zasadzie nie było ku temu powodów.
Ja nie pytałem, czy dobrze im się obsługuje klientów na kasie, na
przykład - nie oczekuję, że ktoś będzie zainteresowany moim zawodem.
Teraz, jeśli kogoś poznaję, po prostu oszukuję. Nie mówię czym się
zajmuję, jak zarabiam pieniądze, żeby przeżyć. Blefuję. Tak jest
bezpieczniej.
<br />
Przyglądałem się mężczyźnie. Jego ostrym rysom twarzy, wręcz brutalnym,
nieprzyjemnym. Jego rozbudowanym barkom, smukłemu brzuchowi, mocnym
nogom.
<br />
Dotknąłem lekko jego dłoni, tylko wierzchu, tylko opuszkami.
Uśmiechnąłem się do niego, sunąc tym samym palcem po jego klatce
piersiowej. Otoczyłem sutek.
<br />
- Czemu Mary nie miała swojej nocy z tobą?
<br />
Doszedłem dłońmi do jego szyi, sunąc opuszkami po skórze. Była ciepła i
miła w dotyku. Dotykałem jego szczęki, nacisnąłem lekko paznokciem na
dolną wargę, która ugięła się. Jego oczy śledziły mój wyraz twarzy i
doskonale to czułem. Ciało napięło się lekko, oczekując co zrobię dalej.
<br />
Odgarnąłem jego włosy z twarzy, które plątały się i obrysowałem palcami kształt brwi.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-13, 21:34<br /><hr />
<span class="postbody">Patrzył
na Setha, oczarowany jego niecodzienną urodą i słowami - chłopak pomimo
młodego wieku potrafił całkiem ciekawie opowiadać o sobie i różnych
innych rzeczach. Z jakiegoś powodu Doxellowi świetnie się z tym gnojkiem
rozmawiało, właściwie mógł nawet zaryzykować stwierdzeniem, że
najlepiej ze wszystkich jego pracowników. Może to przez swoistego
rodzaju synergię fiutów? Kobiety nie potrafiły zrozumieć wielu rzeczy i
do większości spraw podchodziły niepotrzebnie emocjonalnie.
<br />
Z Sethem tak nie było, on... Po prostu...
<br />
Hmm.
<br />
- Czemu Mary nie miała swojej nocy z tobą? - Usłyszał pytanie i drgnął, czując jak żołądek zaciska mu się w pojedynczym skurczu.
<br />
- Ach, to. Nie spodziewałem się, że jakoś zahaczysz o ten temat.
<br />
Nie, nie bał się tego, że jego kłamstwa wypłyną na wierzch. Po prostu...
Jakoś nie miał ochoty tłumaczyć się ze swojej chęci na apetyczny
tyłeczek blondyna.
<br />
No, ale skoro już wiedział, to chyba wypadało...
<br />
- Wiesz, właściwie skłamałem wtedy z tym całym tradycyjnym pierwszym
rżnięciem - wymruczał, uśmiechając się z dozą zakłopotania. - Tak
naprawdę chciałem cię po prostu przelecieć, bo...
<br />
Urwał, nie wiedząc jak powinien zakończyć. Podrapał się po karku i
westchnął ciężko, dochodząc do wniosku, że lepiej w ogóle zmienić temat.
<br />
A najlepszą opcją na jego zmianę wydała mu się szyja. Długa, blada i
cholernie gładka szyja Setha, w którą już po chwili wpił się swoimi
cienkimi wargami, smakując jej z zapamiętaniem, podczas gdy wielkie
ramiona objęły ciasno drobne ciało chłopaka i niemalże zmiażdżyły je w
stanowczym uścisku.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-13, 21:45<br /><hr />
<span class="postbody">-... bo jestem niezły? - szepnąłem mu do ucha, owiewając je gorącym oddechem, gdy jego usta były już na mojej szyi.
<br />
Mruknąłem cicho, przymykając powieki, gdy zassał się przez krótki moment
na mojej szyi. Objąłem go rękoma, przesuwając równie subtelnie po jego
plecach, co wcześniej po twarzy i torsie. Aż doszedłem do jego
pośladków, za które złapałem z prawdziwą przyjemnością. Niezły miał
tyłek. Jędrny, mocny, lekko wystający. Było na co popatrzeć i co złapać.
<br />
Odchyliłem głowę, gdy pociągnął mnie za włosy. Nie było to zbyt mocne, ale całkiem przyjemne. Nawet dla mnie.
<br />
Drgnąłem, gdy jego dłonie dotarły do moich pośladków i zaczął je ugniatać, głaskać, tarmosić.
<br />
Jęknąłem cichutko do jego ucha, gdy ugryzł mnie w szyję, a potem znów
zassał i pocałował delikatną skórę. Moja szyja była całkiem wrażliwa na
takie przyjemności.
<br />
- Lubię twoje usta - mruknąłem, naciskając kciukiem na dolną wargę, gdy
na chwilę odsunął się od mojej szyi, gdy się wyprostował i mogłem to
zrobić.
<br />
Sięgnąłem jego ust, całując go w nie lekko.
<br />
- Krąży plotka, że nie lubisz pocałunków. Ale nigdy mnie nie odpychasz -
znów go lekko pocałowałem. A później jeszcze raz, ale tym razem
mocniej. Tym razem pozwoliłem sobie na to, żeby dotknąć językiem jego
języka. Pozwoliłem na to, by zawładnął moimi ustami, byśmy się trochę
pokłócili o to, kto rządzi w tym pocałunku.
<br />
Czy w tym miejscu nawet nocą musi być gorąco?</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-13, 21:55<br /><hr />
<span class="postbody">Tak, Seth wcale się nie mylił - Doxell nienawidził się całować, nie znosił tego.
<br />
Nie chciał się zastanawiać, dlaczego tak bardzo pogardzał tego rodzaju
pieszczotami. Owszem, miał pewne podejrzenia, które przy odrobinie
starań prawdopodobnie pomogłyby wyjaśnić mu ten fenomen, ale z jakiegoś
powodu stale je od siebie odrzucał, wychodząc z założenia, że
najwygodniejszym wyjściem z sytuacji było udawanie, że pocałunki nie
istniały.
<br />
Dlatego też w pierwszym odruchu, chciał odsunąć głowę, uchylić się od
pełnych warg Setha. Ale w następnej chwili zdał sobie sprawę, że któryś
już raz owe muśnięcia wydały mu się niezwykle naturalne, niewymuszone.
Pełne wargi pieszczące jego własne, absolutnie nieatrakcyjne usta, były
całkiem ciepłe i chętnie i...
<br />
- Może to dlatego, że przy tobie nie myślę o żadnych tam plotkach -
wymruczał w przerwie między kolejnymi pocałunkami. Nie wiedział kiedy
jego dłonie znalazły się na cudownie odstających pośladkach chłopaka.
Tarmosił je i ugniatał, przyciągając go do siebie bliżej i bliżej, aż
nagle jedyną rzecz dzielącą ich brzuchy przed cudownym kontaktem, stał
się jego fiut.
<br />
Zerknął w dół i zaśmiał się z pewnym zażenowaniem. Cholera, nawet nie wiedział kiedy mu stanął.
<br />
- A może dlatego, że tak świetnie całujesz - dodał, sprzedając mu
lekkiego klapsa, jakby karał go za to, że jest taki ciekawski, pyskaty. -
Co za różnica, hm?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-13, 22:05<br /><hr />
<span class="postbody">- Żadna, póki mnie nie odpychasz, bo lubię twoje pocałunki. Są cholernie dobre - mruknąłem, uśmiechając się do niego. Znowu.
<br />
Taki już byłem. Moje emocje można było wyczytać, zwykle, jak z księgi.
Jasne, w pracy bywało, że musiałem ukrywać swoje zmęczenie, czy
niezadowolenie - najlepiej w ogóle przestać myśleć. Ale teraz nie byłem w
pracy, a przynajmniej nie w dosłownym znaczeniu. Teraz mogłem odpocząć,
po prostu się bawić.
<br />
Dlaczego w ogóle spędzałem czas z własnym szefem, tym wielkim,
pierdolonym ćpunem? Nie miałem pojęcia, ale lubiłem go, kiedy nie brał
narkotyków. Okazywało się, że nie jest taki zły. Całkiem dobrze się z
nim rozmawiało, świetnie okazywało się namiętność. A Doxell był
intensywny jak mało kto.
<br />
- Kto by pomyślał, że nie jesteś ich fanem, hm? - musnąłem wargami jego
szyję, szczerząc się zadowolony, gdy okazało się, że Doxi się podniecił.
<br />
Prawdę mówiąc, ja trochę też. Hej, naprawdę mam wrażliwą szyję!
<br />
- A co lubisz, Dox?
<br />
Byliśmy tak blisko siebie, tak cholernie blisko. Jego dłonie ciągle
znajdowały się w okolicach moich pośladków, niekiedy je rozchylając.
Moje ręce były na jego biodrach, zsuwały się na uda, a to na pośladki.
Opierałem się o niego swoim ciałem, przez co byliśmy jeszcze bliżej
siebie.
<br />
Pocałowałem jego brodę, dość spiczastą. Przesunąłem lekko koniuszkiem
języka po niej, zostawiając tam mokry ślad, który był na pewno
odczuwalny, bo przecież wiał wiatr.
<br />
Ja sam lekko drżałem, bo mokre pocałunki na mojej szyi były teraz jeszcze bardziej wyczuwalne.
<br />
- Chętnie dowiem się, co lubisz. Tak bardzo, bardzo.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-13, 23:03<br /><hr />
<span class="postbody">-
Co lubię? - Powtórzył, oblizując wolno usta ze słodkawego posmaku
Setha. Popatrzył mu prosto w oczy i uśmiechnął się krzywo, nieco gadzio.
<br />
Jego fiut był już tak sztywny, że co jakiś czas dźgał nim niechcący do
brzuch, do biodro swojego niższego kolegi. Miał ochotę pchnąć dzieciaka
na kolana i zerżnąć mu te wyszczekane usteczka, ale powstrzymywał się na
razie bo w jakiś sposób kręciła go ta gadka.
<br />
Zamruczał gardłowo, ocierając się bezczelnie całą długością trzonu o jego napięte podbrzusze.
<br />
- Lubię igrać z ogniem - zaczął niewinnie, przechylając głowę by móc
spojrzeć Sethowi w oczy. Dla pokreślenia swoich słów, sprzedał w napięte
pośladki jeszcze jednego klapsa. Wiedziony tym nagłym impulsem, obrócił
chłopaka tyłem i przycisnął go do szklanej powierzchni okien. Teraz od
śpiącej w najlepsze Janny dzieliła ich tylko szyba i wirująca wśród
podmuchów wiatru firanka.
<br />
- Lubię jędrne tyłki - wyszeptał mu wprost do ucha, przytulając się tak
by jego pała ulokowała się idealnie pomiędzy wspomnianym tyłeczkiem. - A
tak się składa, że twój naprawdę ma klasę.
<br />
Otarł się parę razy, sięgając wolno do długiej szyi Setha. Zacisnął na
niej dłoń, odchylił ją trochę tak by obaj mogli sobie spojrzeć w oczy.
<br />
- Lubię kiedy się na mnie patrzy - dodał stanowczo, oblizując znów wargi.
<br />
- A ty, Seth? Co "tak bardzo bardzo" lubisz?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-13, 23:15<br /><hr />
<span class="postbody">To
było dobre pytanie. Doxell może nie zdawał sobie sprawy z tego, jak
bardzo nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Jęknąłem, gdy po raz kolejny
poczułem jego fiuta dokładnie między moimi pośladkami. Wilgotny ślad,
który tam zostawił został muśnięty wiatrem i teraz bardzo dokładnie
czułem, gdzie był i gdzie pojawił się znów.
<br />
- Lubię dotyk - mruknąłem, patrząc mu w oczy. - Lubię jak ktoś mnie
adoruje, uwielbia. Jak kocha każdą część mojego ciała, jak kogoś
zachwycam, jak zabieram wybraną osobę w mój świat, jak przestaje się
liczyć wszystko inne.
<br />
Zamilkłem, bo palce mężczyzny, które były na mojej szyi wsunęły się
teraz do moich ust. Oblizałem językiem jeden z nich tylko po to, by za
chwilę zacząć je ssać, cały czas patrząc na niego w tej dziwnej pozycji,
wygięty w łuk.
<br />
Za chwilę jego palce zniknęły z moich warg i mokrym śladem powędrowały
po mojej szyi i torsie. Wiatr sprawiał, że te dotknięte śliną miejsca
były nieco wrażliwsze.
<br />
- Lubię pocałunki, namiętne i sprawiające, że świat się kończy i zaczyna. Angażujące.
<br />
Oparłem się dłońmi o szybę, robiąc na niej ślady, prawdopodobnie, ale
kogo to obchodziło? Jutro rano będzie piękny odcisk mojego ciała.
<br />
- Lubię dobre fiuty i niezłe cipki. Tak się składa, że twój oręż jest
naprawdę niezły - uśmiechnąłem się wyzywająco, bardzo świadomie
odpowiadając dokładnie tak, jak zrobił to Doxell.
<br />
Czułem, jak on krąży wokół mojego wejścia, krąży, krąży... Przygotowywał
mnie, trochę. Może nie na tyle, żebym nie poczuł zbyt wielkiego bólu,
ale odrobinę, na pewno. Sam wypchnąłem biodra, odrobinę się nadziewając
na niego, tylko trochę. I znów uśmiechnąłem się zwycięsko, widząc jego
minę.
<br />
Właśnie to lubię. Lubię, jak ktoś jest mój.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-13, 23:28<br /><hr />
<span class="postbody">Kurwa,
to co działo się z jego ciałem kiedy ten wstrętny bachor tak po prostu
nadziewał się odrobinkę na samą główkę tylko po to by zaraz go z siebie
wypchnąć, było nie do opisania zwykłymi słowami.
<br />
Sapał i wzdychał, wysłuchując z uwagą słów małego prowokatora, dopóki
nie zorientował się, że jeszcze trochę takiego gadania i dojdzie bez
niczego więcej, a to byłoby wyjątkowo uwłaczające, okropne.
<br />
- Chcę ci powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy, którą lubię - wychrypiał z
trudem, ledwo panując nad odruchem zerżnięcia tego ciasnego tyłka. Och,
w porządku; brzydkie rozmowy i gry wstępne były w porządku, ale przy
Sethcie to wszystko umykało mu jakoś przez palce, jak cholerny piasek.
<br />
- Uwielbiam się mocno rżnąć - dokończył, wsuwając się w niego powoli.
Bez nawilżenia, bez prezerwatywy, ale kurwa, byli w takim zawodzie, że
wszyscy badali się regularnie co dwa miesiące, tyle wystarczyło. A co do
braku nawilżacza? Ok, może będzie go trochę rano piekło, ale nie miał
czasu na takie idiotyzmy, to naprawdę nie było teraz ważne.
<br />
- Zamknij się - ostrzegł, gdy zza cudownie opuchniętych warg blondyna,
wyrwał się udręczony jęk. - Nie chcesz chyba obudzić naszej śpiącej
królewny, nie?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-13, 23:54<br /><hr />
<span class="postbody">-
To ty tego nie chcesz, Doxell - niemalże stęknąłem, zamykając w
pięściach powietrze, przesuwając krótko, równo obciętymi paznokciami po
szybie. - Wyobraź sobie, jaka byłaby wściekła. Ty, jej ksią... ohhhh,
kurwa... książę. Posuwający... kurwa, zrób tak jeszcze raaaahhh... - W
tym momencie moja dolna warga została zagryziona przez moje, a jakże,
zęby. Prawie do krwi.
<br />
Piekło i z bólu, i z przyjemności. Nie wiedziałem co mam z sobą zrobić i
kiedy znów miałem jęknąć, głośno, moje usta zostały zasłonięte przez
dłoń, należącą niewątpliwie do Doxella.
<br />
Szyba, do której byłem cały czas przyciskany prawdopodobnie była już
naprawdę brudna, przynajmniej na poziomie mojego fiuta, który sączył się
zupełnie mimowolnie, nic na to nie mogłem poradzić.
<br />
To był moment, w którym nie byłem w stanie też już nic więcej powiedzieć
- nie tylko dlatego, że przez dłoń Doxella wszystkie moje słowa byłyby
zwykłymi pomrukami, niezrozumiałymi przez nikogo. Powód był zupełnie
inny - po prostu nie mogłem mówić. Zbyt dużo czułem, za dużo drżałem,
zbyt dobrze byłem pieprzony.
<br />
Dreszcze opanowały całe moje ciało i nie mogłem ich powstrzymać, nie wiedziałem jak, nie miałem pojęcia, nie...
<br />
Nie kontrolowałem siebie. Ani jego. Dzięki dłoni Doxella mój jęk był
bardzo przytłumiony i w zasadzie to bardziej pomruk, ale zwiastujący
jedno - rano sprzątaczka będzie miała naprawdę sporo domysłów, jeśli
chodzi o szybę w sypialni Doxiego. Zdecydowanie tak.
<br />
Drżałem, dysząc i próbując ustać na nogach, chociaż te uginały się pode
mną. To był ten moment, gdy usłyszałem za sobą jęk, tak głęboki, tak <span style="font-style: italic;">prawdziwy</span>...
Przyprawił mnie o dreszcze, a jego ciało otuliło mnie jeszcze bardziej.
Oparł się o mnie, oddychając ciężko w moją szyję, gorącym oddechem
pieszcząc delikatną skórę. A ja oparłem się bardziej o szybę.
<br />
I w tym momencie zobaczyłem wściekłe spojrzenie Janny, która patrzyła na mnie, jakbym miała mnie zaraz zabić. O kurwa... Ups?</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-14, 00:05<br /><hr />
<span class="postbody">Och,
rżnął ten ciasny tyłeczek jak maszyna i - co lepsze- wcale nie musiał
się jakoś wysilać. Jego ciało zareagowało automatycznie, dając z siebie
sto dziesięć procent zwyczajnej normy, tak jakby nie umiało się
zachowywać w stosunku do blondyna w obojętny sposób.
<br />
Kurwa, musiał przyznać, że to działo trochę w ten sposób. Większość osób
olewał bez choćby mrugnięcia okiem, ale tego jednego dzieciaka nie
umiał, nie potrafił. To pewnie przez ten tyłek, to na pewno dlatego.
Nikt nie miał równie zgrabnych pośladków. Może były zaczarowane?
<br />
O czym on, do kurwy nędzy, myślał?
<br />
Orgazm przyszedł nagle i zupełnie niespodziewanie - któreś pchnięcie
sprawiło, że pojawił się skurcz w lędźwiach, wygięło go w chińskie osiem
i doszedł, rozlewając się obficie we wnętrzu chłopaka.
<br />
Oparł się o szybę, wgniatając w nią nieświadomie mniejsze ciało i odetchnął głęboko, dochodząc powoli do siebie.
<br />
Uśmiechnął się lekko i powoli, z wahaniem, złożył mały pocałunek w
okolicy skroni drżącego wciąż towarzysza. Uznał, że to będzie miłym
akcentem kończącym ich dzień.
<br />
- Doxell? Doxie, kochanie? - Usłyszał dobrze mu znany głos i przełknął
ciężko, wysuwając się z pulsującego tyłka wraz ze stanowczym krokiem.
<br />
- Co jest? - Zapytał niewinnie, sięgając po fajki. - Myślałem, że śpisz.
<br />
- Spałam - odparła z wyrzutem dziewczyna, okrywając się częściowo
cienką narzutą z fotela. - Ale Seth obudził mnie swoim darciem gę...
<br />
- Całkiem nieźle jęczysz - rzucił Doxell, przypominając sobie, że chciał przekazać mu ten komplement już wcześniej.
<br />
- Jestem zmęczona! - Żachnęła się Janna, tupiąc nogą jak obrażona małolata.
<br />
- Kotku - z ledwością powstrzymywał się od rzucenia paru przykrych
słów. Kiedy był nawąchany, nie dostrzegał aż tak jak bardzo Janna bywała
irytująca. Teraz uderzało to w niego pełną parą - nikt nie broni ci się
położyć.
<br />
- No co ty, zostanę - wymruczała, całując go czule w czoło.
<br />
- Ok - odparł nieco oschle i skierował się do szafy, wyciągając z niej walizkę z dragami.
<br />
- Przepraszam - zwrócił się szczerze do Setha, wzdychając ciężko - pora na moje śniadanie.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-14, 00:14<br /><hr />
<span class="postbody">No i wykrakałem. Kurwa.
<br />
Oblizałem spierzchnięte wargi, nie unikając wzroku Janny. Prawdopodobnie
tego oczekiwała, żebym jak zbity pies wstydził się za zabranie jej
Doxiego, ale nikogo nie zabrałem i nie mam powodów, aby się wstydzić.
<br />
To była miła chwila i oczywiście ktoś musiał się wpierdolić. Ale gdy
zobaczyłem, jak Doxell sięga po dragi, przestało mi być przykro. To był
odpowiedni moment, aby się stąd zmyć. Nie zamierzałem patrzeć, jak
bierze. Nie chciałem pozbywać się złudzeń, że zrobił to (o ile zrobił,
cholera go wie, czy nie wziął czegoś lżejszego, by jakoś przetrwać - w
końcu jest uzależniony) na dłuższy moment i nie będzie mu brakować.
<br />
- No, to jest moment, w którym stąd idę - mruknąłem, wchodząc do pokoju
za Doxellem. Nagi, ujebany spermą i z cieknącymi strugami po nogach, a
co!
<br />
Poszedłem do łazienki i chwilę później wyszedłem stamtąd, w związanych włosach i ubraniach na sobie.
<br />
Janna siedziała na łóżku, patrząc, jak Doxell wciąga. Jak biały proszek znika w jego nosie, jak pociera go...
<br />
- Dlaczego się z nim pieprzysz? - usłyszałem tylko.
<br />
Odpowiedzi nie miałem ochoty wysłuchiwać, bo to oznaczałoby patrzenie na to, jak bierze. A nie chciałem tego widzieć.
<br />
- Trzymajcie się. Dzięki za zabawę - mruknąłem, salutując im i po prostu wychodząc.
<br />
Marzyłem o śnie. Ledwo stałem na nogach. Na szczęście wszyscy
mieszkaliśmy w tym samym budynku, wystarczyło dostać się do windy i już
byłem... Blisko. Tak, blisko. Chyba przysypiam...</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-14, 00:28<br /><hr />
<span class="postbody">Już
pierwsza dawka koksu pozwoliła mu na wzięcie głębszego oddechu. Tego
mentalnego, oczywiście - nos miał przez chwilę nieźle zatkany.
<br />
Nie obejrzał się nawet przez ramię, zbyt pochłonięty dzieleniem działki
na kolejne kreski. Janna trajkotała coś pod nosem, drzwi do pokoju
zamknęły się.
<br />
Zostali sami. Bez Setha zrobiło się jakoś dziwnie ciemno w tym
pieprzonym apartamencie. A może to tylko księżyc zaszedł wreszcie za
palmy?
<br />
<br />
- Dzień dobry, księżniczki - Doxell pukał śmiało w drzwi każdego z
pokojów, trzymając w jednej ręce do połowy opróżnioną butelkę szampana, a
w drugiej swoje kąpielówki.
<br />
Wciąż nagi, naćpany i napruty jak jasna cholera, zwoływał całe
towarzystwo na śniadanie, które miało odbyć się na plaży. Było już parę
minut do południa i nadeszła najwyższa pora żeby pozbierali swoje
zgrabne dupeczki bo ile można spać?
<br />
Na przykład wcale, tak jak on. Co za niezwykła oszczędność czasu, prawda?
<br />
Dziewczyny otwierały drzwi, spoglądając na niego z rozbawieniem i
politowaniem, niektóre dodawały zwięzłe informacje typu "jeszcze pięć
minut", inne miały gdzieś poranną opuchliznę i nieuczesane włosy,
kierując się do windy.
<br />
- Mam ochotę na coś zimnego do picia - oznajmił jednemu z ochroniarzy, podając mu swoje kąpielówki.
<br />
- Panie Raterhand, wypadałoby chyba żeby pan je założył - odparł mężczyzna, oddając mu je z powrotem.
<br />
- No, tak - Doxell skinął głową, uznając, że facet miał w sumie rację - jakiś taki zakręcony dzisiaj jestem.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-14, 00:42<br /><hr />
<span class="postbody">-
Właśnie widziałam fiuta Doxella. Tak mi się wydaję... Nie wiem, czy nie
śpię - krzyknęła do mnie Mary, co wybudziło mnie z drzemki.
<br />
- Co? A... Pewnie znów się naćpał - mruknąłem, przekręcając się na drugi bok.
<br />
Byłem wykończony - nie odpoczęliśmy po locie, jeszcze ta... to spotkanie. Położyłem się naprawdę późno.
<br />
- Wczoraj serio był czysty? - rudowłosa klepnęła mnie w policzek, siadając obok mnie.
<br />
- Tak mi się wydaje. Gadał z sensem, poprawnie składał zdania... Chyba tak - ziewnąłem. - Weź, daj mi jeszcze pięć minut.
<br />
- Nie ma opcji, Seth. Chodź. Pośmiejemy się z naćpanego Doxella.
<br />
- To wcale nie jest zabawne.
<br />
- Jak to...? Od kiedy nie?
<br />
- Dla mnie - od zawsze. To żenujące i głupie. Nie sprawia, że czuję się
tu bezpiecznie - ziewnąłem, spoglądając na dziewczynę. Półnagą, warto by
wspomnieć. - Mogłabyś się ubrać.
<br />
- A co, przeszkadza ci?
<br />
- Rozpraszasz.
<br />
- O to chodzi, Seth. O to chodzi - zaśmiała się, ale wstała z mojego
łóżka i poszła do swojej torby podróżnej, przerzucając ubrania na jedną
stronę swojego łóżka, by przełożyć je później na drugą.
<br />
<br />
Pięć minut później my także wyszliśmy w końcu z pokoju. W krótkich
spodenkach, bardzo luźno, wygodnie i krótko - w końcu byliśmy w ciepłym
miejscu, trudno byłoby wytrzymać w moim zwyczajowym stroju.
<br />
Miałem na sobie krótkie spodnie i cienką bluzę z długim rękawem.
Ziewałem potwornie, zjeżdżając windą z innymi. Na szczęście nie
jechaliśmy z Doxellem, byli pierwsi. Nie chciałem patrzeć na niego pod
wpływem. To był smutny widok, widziałem to nie raz. I trochę tęskniłem
za wczorajszym Doxim. Tym, z którym można było porozmawiać.
<br />
Niestety w tej windzie była Janna. Chyba też nie zdążyła. Ech. Nigdy się
od niej nie uwolnię. Czułem jej ciężkie spojrzenie na sobie i to nie
było przyjemne. Niestety.
<br />
Na szczęście szybko pojawiliśmy się w wielkiej sali, w której było
mnóstwo stołów. Usiadłem razem z Mary, zamówiłem naleśniki z truskawkami
i próbowałem nie zasnąć.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-14, 00:59<br /><hr />
<span class="postbody">Śniadanie
trwało w najlepsze, ale Doxell nie uczestniczył w nim wcale. Zamiast
tego próbował katapultować truskawki do kieliszka z szampanem.
<br />
W międzyczasie zadzwonił do niego jeden z dostawców i oznajmił, że koks
podrożeje o dwa i pół procenta. Wyśmiał go i stwierdził, że zmieni
źródło, ale tak naprawdę wcale nie był tego taki pewien.
<br />
Potem zadzwonił jeden ze stałych klientów i zaczął mu pierdolić o swoim
niezadowoleniu, że burdel był zamknięty i srata-tata, ledwo go słuchał.
<br />
Serce napieprzało mu w klatce piersiowej jak cholerny zegar, a głowa
bolała odrobinę, ale nie przeszkodziło mu to we wzięciu następnej dawki.
<br />
- Doxie - usłyszał nad sobą głos Marry - a może byś coś zjadł, co?
<br />
- Właśnie zjadłem - wymamrotał, przymykając powieki gdy zatoki zapiekły mocniej. - Dziękuję.
<br />
Marry westchnęła z rezygnacją i poklepała go po ramieniu. Skierowała kroki do stolika z napojami i zniknęła mu z pola widzenia.
<br />
Miał mgliste uczucie bycia obserwowanym, ale wolał się tym nie
przejmować, uznając, że to tylko Janna. Sięgnął po jedną z truskawek i
spróbował wsunąć ją do ust.
<br />
Nie, kurwa, nie było opcji. Jedzenie po dragach było obrzydliwe.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-14, 01:09<br /><hr />
<span class="postbody">- Najebany w trzy dupy, ledwo kontaktuje - mruknęła do mnie Mary, gdy wróciła z swojej podróży. Gdziekolwiek poszła.
<br />
- Wiem.
<br />
Nastała między nami cisza, którą przerwała rudowłosa, gdy w końcu podali nam jedzenie.
<br />
- Co się wczoraj stało?
<br />
- Nic, czemu pytasz?
<br />
- Martwisz się o niego.
<br />
Zamilkłem z widelcem w połowie drogi do moich ust z kawałkiem naleśnika.
<br />
- Jest naszym szefem. Jeśli zejdzie na zawał, a jest naćpany od drugiej-trzeciej w nocy... Znowu będę na ulicy.
<br />
Cóż, to była prawda. Ale faktycznie, ja... Chciałbym, żeby on był
normalny. Na tyle, na ile normalny alfons w ogóle być może. Bez dragów
to naprawdę inny człowiek i zaskoczyło mnie, jak bardzo jest to
widoczne. Jak bardzo jest to odczuwalne.
<br />
Dziewczyna patrzyła na mnie przenikliwie, ale nic nie powiedziała, a ja nie zamierzałem kontynuować tematu.
<br />
- Czy Janna naprawdę się do was wbiła?
<br />
- Mhm. Niestety.
<br />
- I jak było?
<br />
- No wiesz. Typowo. Na każdym kroku próbowała zdeptać mnie obcasem, a
mnie to śmieszyło - wzruszyłem ramionami, uśmiechając się lekko. - Jej
się chyba nigdy nie znudzi.
<br />
- Nie, pewnie nie. To taki typ człowieka. Hej, masz ochotę po śniadaniu
popływać? Mam ochotę na basen. A tutaj mamy taki cudny, z widokiem na
ocean.
<br />
- Jasne, czemu nie - upiłem trochę soku, krojąc kolejny kawałek naleśnika.
<br />
I tak awansowałem z człowieka bez planów na kogoś z planami. Nie tak źle.
<br />
<br />
Wyszliśmy jako jedni z pierwszych. Udaliśmy się jeszcze do pokoju, żeby
wziąć szybki prysznic, umyć zęby i znaleźć stroje kąpielowe. Mary zajęło
trzy minuty wybieranie koloru bikini, na który ma dziś ochotę.
<br />
W końcu mogliśmy zejść do hotelowego basenu i rzeczywiście - robił
wrażenie. Pogoda była wspaniała, ciepły wiatr targał parasolami
przeciwsłonecznymi. Naprawdę czułem się jak na wakacjach i to uczucie
spłynęło na mnie właśnie w tej chwili, a było tak błogie...</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-16, 21:07<br /><hr />
<span class="postbody">Jeśli
miałby być szczery, to naprawdę niewiele pamiętał z ostatnich trzech
dni wakacji - być może zaistniało to za sprawą kokainy, którą wciągał
śmiało bez przerwy przez cztery doby, by piątej, absolutnie zniszczony, z
czerwonym nosem i halucynacjami, stracić przytomność na swoim łóżku.
<br />
Wśród "dziewczynek" i Setha, mówiło się szeptem o tym, że kiedyś dragi
przerosną ich alfonsa, że to wszystko zakończy się w wyjątkowo tragiczny
sposób, bo ile można było żyć w ten sposób?
<br />
Jak długo wytrzyma to ciało, nieważne jak wielkie? Każdy miał swoje
granice - a to serce, a to zatoki, cokolwiek. Narkotyki dawały cudowny
haj, ale siały też spustoszenie, wiedział o tym każdy głupi.
<br />
Dawniej Doxell pozwalał sobie na wciąganie przez noc, ewentualnie noc i
dzień. Teraz nie znał już umiaru. Ciągnął byle by tylko nie myśleć, nie
czuć, byle oddać skołatany umysł fałszywemu uczuciu podekscytowania.
<br />
Pamiętał jedynie, że po drodze było parę imprez, ze dwa razy pieprzył
Jannę i miał też okazję naciąć się na Setha, który wyglądał na wyjątkowo
niezadowolonego z tych spotkań.
<br />
Obiło mu się już o uszy, że gnojek nie lubił kiedy sobie wąchał, ale...
Ech, nawet nie chciało mu się tłumaczyć dlaczego wolał wciągać. Taki był
i już.
<br />
W każdym razie - piątkowego wieczoru, byli już gotowi do całonocnego
lotu do domu. Walizki były spakowane, ludzie zapieli pasy, a stewardessy
tłumaczyły cierpliwie zasady bezpiecznego lądowania.
<br />
Doxell odchylił się w swoim fotelu i powiódł zmęczonym spojrzeniem po
buźkach swoich ślicznotek. Miał dziwne wrażenie, ze gdy tylko dotrze do
domu, czekać go będą kolejne zmartwienia. Droższa koka, podbijanie
terytoriów...
<br />
Westchnął ciężko i wyjrzał przez maleńkie okienko.
<br />
Dlaczego życie było tak niesprawiedliwe?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-16, 23:40<br /><hr />
<span class="postbody">Nie
było przyjemnie widzieć jak twój szef prawie czołga się od jednego kąta
w drugi. Reszta gości wyraźnie miała go dosyć, patrzyła na Doxella z
niesmakiem i niezadowoleniem, a my próbowaliśmy ogólnie rzecz biorąc go
ignorować. Nawet jeśli na mnie wpadał i próbował zagadywać, szybko go
zbywałem. Nie bawiło mnie jego zachowanie, nie cieszyła mnie jego
głupota, która po tym, jak NAPRAWDĘ z nim rozmawiałem raziła teraz
kilkakrotnie mocniej. Nie wiedziałem dlaczego on wiecznie chodził
naćpany. To nie miało sensu, kiedy był bez tego niepotrzebnego dodatku
naprawdę można było z nim porozmawiać. Przeżyć coś, pożartować. Nagle to
był normalny człowiek, który miał jakąś empatię, rozum. A tak? Ameba.
Albo nawet gorzej.
<br />
Wyjazd w zasadzie minął mi na nie spotykaniu Doxella. Ale był to cudowny
wypoczynek, nie mogłem zaprzeczyć. I bawiłem się świetnie, pomimo
wszystko. Nawet w samolocie, siedząc obok Mary, zachwycaliśmy się
pięknymi palmami i błyszczącym w słońcu oceanem, który widzieliśmy z
okien. Nawet jeśli czekała nas cała noc w podróży powrotnej, było warto,
zdecydowanie. Walizki były pełne pamiątek, nowych ubrań, czy kosmetyków
kolorowych w przypadku kobiet, a buzie opalone od karaibskiego słońca.
<br />
Większość czasu w samolocie spędziłem na spaniu. Tuż przed wylotem była
mała imprezka, na której - ku zdziwieniu większości - Doxell się nie
pojawił. Jak się później okazało, po prostu spał po czterech dniach na
dragach, non-stop. Współczułem jego organizmowi, nie wiem jak to
wytrzymywał, naprawdę.
<br />
Ziewnąłem i przeciągnąłem się, gdy obudziłem się w środku nocy. W
samolocie była cisza, spokój, tylko jakieś ciche chichoty na samym
przodzie. Podniosłem się, ściągając koc z siebie. Rozkładane fotele to
magia sama w sobie, dzięki nim nie czułem się aż tak połamany tak długim
lotem, jak mógłbym.
<br />
Poszedłem do łazienki, mijając śpiącego (o dziwo) Doxella. Wyglądał
strasznie mizernie - blady, niemal szary. Ale oddychał, spał. Miałem
wrażenie, że wygląda bardziej trupio, niż zwykle. Gdy się ruszył przez
sen, drgnąłem i poszedłem dalej, przed siebie. Otworzyłem cicho
drzwiczki do łazienki, które szybko się za mną zamknęły.
<br />
Nie zabawiłem tam długo - kilka chwil później byłem już na swoim miejscu. Mary spała w najlepsze. Przyjemna cisza.
<br />
Włączyłem muzykę i nałożyłem słuchawki na uszy. Ziewnąłem, a kilka chwil później znów spałem. Tak spędziłem mój lot.
<br />
Gdy w końcu znów stanęliśmy na lotnisku w Nowym Jorku, przywitała nas
bardzo chłodna pogoda. Spadł już pierwszy śnieg i cienką warstwą
przykrywał JFK International Airport. Wytoczyliśmy się niemalże z
samolotu, z walizami, z naszymi rzeczami. Dziewczyny były niepomalowane,
wszyscy wygnieceni po spaniu w samolocie - ogólnie niezbyt
reprezentatywnie wyglądaliśmy, ale co tam. Wakacje były cholernie udane!
<br />
A teraz pozostało mi nic innego, jak zadzwonić do mamy. Zrobiłem to
jednak dopiero wtedy, gdy byłem w swoim pokoju. Dziwnie było wrócić tu
po tych kilku dniach, zobaczyć moje łóżko, szafy, dywany, biurko. W
zasadzie nie do końca moje. Ja tu tylko mieszkałem, ale i tak uczucie
było znajome i całkiem przyjemne.
<br />
- Skarbie! Co u ciebie, kochanie, jak minęły ci wakacje?
<br />
- Wspaniale, mamo. Już wiem, gdzie cię zabiorę. Kiedy masz urlop? -
uśmiechnąłem się lekko, słysząc jej głos. Odstawiłem torby pod drzwi,
przeciągnąłem się i usiadłem na fotel, który znajdował się tuż obok
łóżka, o które oparłem stopy.
<br />
- Dobrze wiesz, że dopiero w wakacyjne miesiące, jeszcze trochę czasu. Ale przecież nie musisz mi...
<br />
- Muszę, muszę. Pojadę tam z tobą, jeśli nie będziesz miała z kim. Ale
musisz tam przyjechać, jest naprawdę pięknie. Coś się stało, jak mnie
nie było?
<br />
I tak upłynęła mi spora chwila. I dopadł nas wszystkich jet lag. Nie było zbyt ciekawie.
<br />
A później wróciła zwykła, szara codzienność - praca i szkoła. Mama
poprosiła, żebym pojawił się u niej na obiedzie w moje urodziny - nie
mogłem odmówić. Rzadko się widywaliśmy, bo przeważnie byłem bardzo
zajęty. Wieczorami i nocami pracowałem przecież, a w dzień często się
uczyłem, weekendy chodziłem na uczelnie... No, ciężko było trzymać
kawałek swojego życia w tajemnicy. Nie chciałem powiedzieć matce skąd
mam pieniądze. To mogłoby ją zniszczyć. Kto chciałby kurwiące się
dziecko, prawda?</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-17, 00:50<br /><hr />
<span class="postbody">Doxell
patrzył przez okno, choć niewiele było zza niego widać przez zacinający
śmiało śnieg. A raczej śnieg z deszczem. Szara breja zalewała chodniki i
ulicę, uniemożliwiając normalne poruszanie się po mieście. Limuzyna
wlokła się niemiłosiernie i z rozdrażnieniem uświadomił sobie, że był
już spóźniony grubo ponad dwadzieścia minut.
<br />
Napisał pośpiesznie kolejnego sms-a z przeprosinami i wyciągnął z
kieszeni paczkę z dragami. Wiedział, że jeżeli za chwilę sobie nie
wciągnie, ogarnie go istna kurwica. Cholera jasna, co roku to samo,
przecież fakt, że na zimę spadnie śnieg był kurewsko oczywisty, ale NIE-
wszyscy byli zaskoczeni, nieprzygotowani, wokół panował chaos i...
<br />
- Żyć się odechciewa - warknął, wciągając porządną kreskę. Kierowca
uśmiechnął się do niego współczująco i ruszył wzdłuż ulicy, trąbiąc na
przebiegających bezczelnie przechodniów.
<br />
Szczypnęło, zakręciło i po chwili czuł się lepiej.
<br />
- Dobra, może jednak dam radę trochę pożyć - zażartował i rozsiadł się wygodniej. - Zapuść jakąś muzykę, ok?
<br />
<br />
- Panie i panowie - obwieścił uroczyście, wiodąc po zebranych w hallu
dziwkach figlarnym spojrzeniem. Tym razem był naćpany w sposób, który
czynił go jedynie nieco bardziej zadziornym i szarmanckim, skłonnym do
flirtów. - Dzisiejsze szczęśliwe numerki to: Marry, Seth i Inge, wasza
nowa koleżanka. Macie po jednym kliencie, ale na parę godzinek. Reszta
rozpisana na karcie, odbierzcie swoje plany od Claytona. Jakieś pytania?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-17, 01:01<br /><hr />
<span class="postbody">- Kto konkretnie? - mruknąłem.
<br />
Od czasu, kiedy zostałem tu przyjęty (a przecież wiele tygodni nie
minęło) cała męska część prostytutek odeszła, prócz mnie. Rekrutacja
musiała mieć miejsce, jakakolwiek, jak sądzę. Chociaż prawdopodobnie dla
nowych osób lepiej by było, aby się tak nie stało - nikt raczej
specjalnie dziwką być nie chce. Może się pogodzić jakoś z tą myślą, ale
nie znam ani jednej osoby, która myślałaby sobie w okresie dojrzewania
"Moim marzeniem jest być dziwką!". No nie, to tak nie działało.
<br />
Inge wyglądała na bardzo skrępowaną tym, że tu stoi, z nami. Nie
patrzyła ani na Doxella, ani na nikogo z nas - wydawało się, że podłoga
jest najciekawsza na świecie. Była jakaś taka skulona, może nieśmiała.
Ale piękna, chociaż nie spodziewałem się takiej dziewczyny wśród nas.
Większość tutaj miała amerykańską lub europejską urodę. Nie było żadnych
ciemnoskórych, czy przedstawicielek Azji. Tymczasem Inge w zasadzie
taka była. Śniada skóra, ewidentnie z Azji lub okolic. Piękna,
niewątpliwie, ale bardzo nie w stylu Doxella.
<br />
Przyglądałem jej się bez wrogości. Ziewnąłem ukradkiem.
<br />
- No, to kto to? Specjalne życzenia?</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-17, 01:07<br /><hr />
<span class="postbody">-
To mój znajomy - Doxell spojrzał blondynowi w oczy, starając się mu
spokojnie przekazać, że gość był dla niego bardzo ważny i blondyn miał
zrobić wszystko by wyszedł z tego przybytku cały i zadowolony - jest
całkiem w porządku, prawdopodobnie będzie się chciał najpierw napić i
pogadać. Napij się z nim i pogadaj, pamiętaj, że masz zaklepaną całą
noc. Liczone od godziny, nie martw się - puścił mu oczko i przeszedł do
zdenerwowanej Inge, tłumacząc jej cicho, że dzisiejszy klient był
delikatny i pozwoli jej się wczuć w klimat.
<br />
Wiedział, że Inge bała się tu być, ale dziewczyna była zdesperowana-
tylko szczęście w kartach sprawiło, że Doxell wyrwał ją z łap o wiele
gorszego sutenera, choć pewnie pracowałaby i dla niego. Jej sytuacja
finansowa była absolutnie opłakana, a gdzieś tam czekała chora matka,
której trzeba było opłacić operację guza mózgu.
<br />
- Seth - zawołał za oddalającym chłopakiem - nie chciałbyś jutro wyskoczyć ze mną na drinka?
<br />
Jak jeden mąż, wszystkie głowy obróciły się w ich kierunku. Janna
westchnęła długo i bardzo, bardzo głośno. A tej o co znowu chodziło?
<br />
Doxell zamrugał, zaskoczony, posyłając im zdziwione spojrzenie.
<br />
- No co?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-17, 01:17<br /><hr />
<span class="postbody">-
Twój znajomy... - mruknąłem, mrużąc oczy. Nierzadko się to zdarzało. W
sumie, mnie prawdopodobnie nigdy. I nie mogłem zrozumieć, dlaczego
miałem niezbyt dobre przeczucie, ale praca to praca - nie miałem nic do
gadania w tej kwestii.
<br />
Cała noc, płacone od godziny. Czyli jest szansa na to, że wyciągnę na
tym krocie, nawet jeśli jestem zajęty przez cały czas. Plus i minus.
<br />
Szedłem do siebie, żeby w ostatnich chwilach wolności wziąć jeszcze
kąpiel, gdy zatrzymał mnie Doxell. A właściwie jego otwarta propozycja
wyjścia gdzieś, ze mną. Czy to się w ogóle kiedykolwiek zdarzyło? Mary
mówiła, że nawet spotkania z Janną były "tajemnicą", chociaż wszyscy o
nich wiedzieli. Ale nigdy otwarcie nie zaprosił jej do siebie. A mnie -
owszem, właśnie teraz. Hmm...
<br />
- O ile mogę liczyć na <span style="font-style: italic;">prawdziwego</span> Doxella, to tak, chętnie - uśmiechnąłem się do niego lekko, odwracając się i idąc do siebie.
<br />
On już wiedział o co mi chodziło. Miał być czysty. A przynajmniej nie
najebany, jak ostatnie kilka dni naszego wyjazdu. Brzydziło mnie to.
<br />
Pół godziny byłem czysty, pachnący i gotowy do pracy. Idąc korytarzem do
Claytona, aby powiedział mi do którego pokoju mam iść zapinałem
ostatnie kilka guzików. Minąłem cholernie eleganckiego mężczyznę z
długimi włosami, w tym świetle wyglądały, jakby były... białe. Może
były?
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, powiedziałem krótkie "dzień dobry" i odwróciłem wzrok, szukając Claytona. Znalazłem go tuż obok.
<br />
- No, skarbie, powiedz mi, gdzie dzisiaj idę - uśmiechnąłem się do mężczyzny.
<br />
A Clayton wskazał mi tego samego, eleganckiego człowieka.W tym momencie uniosłem brew.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-17, 23:43<br /><hr />
<span class="postbody">Clayton
poderwał głowę i uśmiechnął się lekko, na dźwięk głosu Setha. Pozornie
mogło to wyglądać tak jakby nie darzył dzieciaka zbytnią sympatią, ale
Seth był tak bardzo w porządku, że...
<br />
No, ciężko było mu się krzywić na niego tak bardzo jak na resztę dziewczyn.
<br />
- Pan A. - wymruczał cicho, podając chłopakowi klucz do pokoju z
numerem dziewięć. Zanim jednak przedmiot dotknął wypielęgnowanej dłoni
Setha, Clayton pochylił się nad kontuarem i wyszeptał do jego ucha trzy
słowa, po czym zerknął znacząco w kierunku eleganckiego mężczyzny,
opierającego się nonszalancko o jedną ze ścian.
<br />
Był bardzo wysoki i smukły, ubrany w drogi garnitur, który podkreślał
szerokie barki i wysportowaną sylwetkę. Palił właśnie papierosa i choć
spojrzenia skrytych obserwatorów można było uznać za rzucane naprawdę
ostrożnie, popatrzył prosto w ich stronę. Uśmiechnął się krzywo i skinął
Sethowi głową.
<br />
Najwyraźniej już teraz wiedział z kim miał do czynienia.
<br />
<br />
Och, wiele osób odwracało głowy za Alexandrem Bealfordem kiedy zjawiał
się w jakimś miejscu - mężczyzna był jak magnez dla spojrzeń - postawny,
wysoki, przystojny i rozsiewający sobą atmosferę czegoś wielkiego. A
jednak pomimo faktu, że wciąż i wciąż śledzono go gdzieś wzrokiem,
potrafił to natychmiastowo wyczuć. Nie chodziło o podnoszące się włoski
na karku ale uparte pieczenie tyłu głowy. To działało bardziej jak
szósty zmysł, coś co ciężko byłoby wytłumaczyć zwykłymi słowami.
<br />
Obrócił się więc wolno przez ramię i spojrzał wprost w oczy chłopca,
który zdawał się go obserwować wraz z nieco posępnym portierem.
<br />
Wypadało się przywitać? Och, chyba wypdało.
<br />
Podszedł powoli i obdarzył blondyna obiecującym uśmiechem. Cóż,
Raterhand miał rację- chłopak był naprawdę piękny, a sądząc po tej minie
także i charakterny.
<br />
Alexander nie znosił bezpłciowych laleczek. Każda osoba, którą pieprzył
musiała przedstawiać sobą coś więcej niż zgrabny tyłek. Gdyby chodziło
tylko o urodę, wolałby już chyba pieprzyć się z lusterkiem.
<br />
- Alexander - przedstawił się elegancko, wyciągając w kierunku chłopaka
swoją zadbana dłoń - miło mi cię poznać. To ty jesteś tym uroczym
mężczyzną, który ma mi dotrzymać towarzystwa, zgadza się?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 00:01<br /><hr />
<span class="postbody">Na
przestrzeni dość krótkiej kariery, którą tutaj prowadziłem mogłem
powiedzieć, że Clayton całkiem mnie polubił. A ja jego. Chociaż
niespecjalnie był rozmowny, czy też nie przejawiał ochoty na
jakiekolwiek interakcje to zawsze mogłem liczyć na jego uprzejmość,
dyskrecję i miły uśmiech. A to, w zasadzie, wystarczało.
<br />
Mężczyzna, który najwidoczniej tego wieczoru będzie moim klientem
podszedł do nas z papierosem w ustach. Trzeba było przyznać, że TAKICH
osób się nie spodziewałem w domu publicznym. Co on tutaj robił? Dlaczego
miałby wydawać jakiekolwiek pieniądze na seks, czy naprawdę mógł mieć
problem z znalezieniem sobie kogoś, nawet na jedną noc? Niemożliwe.
<br />
- <span style="font-style: italic;">Alexander - Podał mi dłoń, którą
uścisnąłem. - Miło mi cię poznać. To ty jesteś tym uroczym mężczyzną,
który ma mi dotrzymać towarzystwa, zgadza się?</span>
<br />
- Seth, tak się składa, że owszem - uśmiechnąłem się lekko. Puściłem
oczko do Claytona i zaprosiłem mężczyznę do pokoju. Alexander był ode
mnie wyższy o jakieś dwie głowy, może nawet trzy. Zresztą, w sumie nie
tylko on - Doxell też nade mną górował wzrostem, całkiem nieźle. Natura
nie dała mi wzrostu, niestety.
<br />
Otworzyłem drzwi pokoju, zapraszając mężczyznę pierwszego do środka.
Chyba po raz pierwszy byłem w tym pomieszczeniu - najlepszy pokój, jaki
można było u nas wynająć. Wszędzie czuć było przepych, ale ten cechujący
się klasą - czymś, czego nie spodziewałbym się po praktycznie ciągle
naćpanym Doxellu. A jednak. Pokój był duży, przestronny, przewietrzony i
w neutralnych odcieniach beżu. Satynowa pościel błyszczała w subtelnym
świetle płynącym z kinkietów.
<br />
- Napijesz się czegoś, Alexandrze?
<br />
Trzeba było przyznać, że mężczyzna był bardzo, bardzo przystojny. I naprawdę dziwiło mnie, co on tu robi.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 00:07<br /><hr />
<span class="postbody">-
Tylko jeśli skrywasz tu naprawdę dobrą szkocką - odpowiedział, siadając
w jednym ze skórzanych foteli. Całkiem odruchowo przyjął w nim władczą
(aczkolwiek wciąż niezaprzeczalnie elegancką pozycję) i dogasił
papierosa w jednej z popielniczek. Podczas gdy Seth rozglądał się za
alkoholem, Alexander pozwolił sobie w dyskretny sposób prześlizgnąć
wzrokiem po jego wdziękach.
<br />
Płaski brzuch, długie nogi, kształtny i odstający tyłek- och, tak, był idealny. Wspaniały.
<br />
- Opowiesz mi coś o sobie? - Zapytał, wracając spojrzeniem na powrót do
oczu chłopaka. Zatopił się w nich bez cienie skrępowania; w stalowych
tęczówkach pana Bealforda igrała nuta figlarności. Pozorny spokój był
oczywistym kamuflażem dla celu, w którym tu przyszedł, ale był już
dobrze znany ze swego zamiłowania do uprzedniej rozmowy. Chciał
dowiedzieć się czegoś ciekawego o tym chłopcu, poznać jego dobre i złe
strony. Był dobrym obserwatorem i potrafił odpowiednio wyciągać wnioski z
mowy ciała, nie potrzebował więc wiele czasu do tego by ocenić
człowieka.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 00:19<br /><hr />
<span class="postbody">-
Biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy wiedzieli o twoim przybyciu na pewno
jest w barku - zapewniłem w zasadzie sam siebie, starając się
zlokalizować to miejsce.
<br />
I w końcu znalazłem to miejsce. Otworzyłem barek, znajdując dwie
szklanki, a także rzeczoną szkocką. Miałem nadzieję, że była naprawdę
dobra, inaczej wezwę tutaj Doxella i to on się będzie spowiadał przed
tym mężczyzną, nie ja. Nie znałem się na alkoholach nawet trochę.
<br />
- Życzysz sobie lodu? - odwróciłem się do Alexandra, chcąc zobaczyć jego
reakcję. Gdy przytaknął, wrzuciłem dwie do szklanki i zalałem je
alkoholem.
<br />
Podobnie uczyniłem z tą, która miała należeć do mnie.
<br />
Podałem mężczyźnie alkohol, uśmiechając się. I padło najgorsze pytanie.
Wszyscy wiedzieliśmy, że w zasadzie gówno go obchodzi, co ja tu robię i
tak dalej. Nie byłem też specjalnie interesującą osobą, ale zawsze
padało to pytanie i musiałem coś wymyślić. Za każdym razem.
<br />
- Cóż, wiesz jak mam na imię. Mogę podać ci swój wiek, ale to brzmi mało
interesująco. Studiuję, ale to też nie jest specjalnie ciekawe. Jestem
całkiem niezłą dziwką i dla większości - nic ponadto. Bardzo ciekawi
mnie jednak co tu robi ktoś taki, jak ty. Wybacz mi śmiałość, ale jesteś
nieprzeciętnie przystojny i jak żyję, nie widziałem tak urodziwego
mężczyzny. Co tu robi ktoś tak wyglądający?
<br />
Upiłem łyk alkoholu.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 00:34<br /><hr />
<span class="postbody">-
Nie powinieneś być chyba taki skromny - zaoponował delikatnie, wznosząc
szklaneczkę w geście toastu. Przysunął sobie naczynie pod nos i
powąchał alkohol, pozwalając by poruszał się wśród kostek lodu kolistymi
ruchami. Aromat podpowiadał mu, że szkocka nie była taka najgorsza,
mógł więc spokojnie upić z niej łyka czy dwa.
<br />
- Dobrą dziwką - powtórzył, bawiąc się wyraźnie tymi słowami. - Cóż,
skoro znajdujesz się w takim miejscu, coś niewątpliwie musi w tym być.
<br />
Wysłuchał komplementów z niemalże kamienną twarzą - jedynie przy słowie
"urodziwy" jego wargi drgnęły w rozbrajającym, kiepsko powstrzymywanym
uśmiechu.
<br />
- W porządku - zaczął, pochylając się nieco w jego kierunku.
Zadziwiające było to, że jego plecy wciąż zostawały przy tym godnie
wyprostowane. - Ty także wiesz jak mam na imię. Na pewno nie podam ci
swojego wieku, bo jest to ostatnia rzecz, o której mam teraz ochotę
myśleć. Pracuję, ale to nie interesuje pewnie młodzieńca w twoim wieku.
Jestem jednak całkiem niezłym milionerem i dla większości zapewne nikim
ponadto. - Z każdym powtarzanym uszczypliwie słowem na jego ustach
rozkwitał krzywy uśmieszek, hipnotyzujący i kuszący swoim wyuzdanym
wyrazem. - Nie uważasz, że to przykre, przedstawiać się swojemu
kochankowi w taki sposób? Może spróbowałbyś jeszcze raz?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 00:52<br /><hr />
<span class="postbody">Uśmiechnąłem się, doskonale zauważając fakt, że odpowiedział dokładnie tak samo, jak ja jemu. Upiłem kolejny łyk, unosząc brew.
<br />
- A czy szczerze cię to interesuje? Znam tę smutną, grzecznościową
pogadankę na pamięć. Ludzie pytają, ale nie chcą wiedzieć. Chcą być po
prostu poprawni politycznie, uprzejmi choć przez chwilę. To przyjemne,
kiedy słyszysz to pierwszy raz. Trochę dziwne, gdy dziesiąty. A jeśli
przychodzi pięćdziesiąty raz, masz ochotę wyskoczyć przez okno, bo ile
można mówić bez zainteresowania.
<br />
Kolejny łyczek. Rozsiadłem się wygodnie nieopodal mężczyzny, obserwując
go. Siedział bardzo dostojnie, sprawiał wrażenie władczego.
Prawdopodobnie miał duże mniemanie o sobie, ale jest to kwestia do
weryfikacji.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 01:21<br /><hr />
<span class="postbody">-
Nie pytałbym gdyby to mnie nie interesowało - wzruszył ramionami,
odstawiając na blat pustą już szklankę (nie licząc kostek lodu,
oczywiście).
<br />
Właściwie był lekko urażony słowami blondyna, ale po chwili dotarło do
niego, że chłopak nie miał nawet pojęcia o popełnionym nietakcie. Był
dość młody, parał się zawodem takim, nie innym; prawdopodobnie miał też
wybuchowy charakter, który nie pozwalał mu na bycie wziąć nieznośnie
uprzejmym i grzecznym.
<br />
- Usiądź mi na kolanach - zmienił temat, postanawiając, że lepiej
będzie podejść chłopaka od innej strony. Jeżeli nie chciał dać mu się
poznać rozmową, da mu to zrobić swoim ciałem.
<br />
Dla udogodnienia mu tej pozycji, rozsiadł się w taki sposób by wąskie
biodra znajdowały się odrobinę wysunięte. Nie wyciągnął do niego dłoni,
nie uśmiechnął się. Patrzył po prostu i czekał.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 01:32<br /><hr />
<span class="postbody">Dopiłem
szkocką, krzywiąc się pod koniec, bo jej ilość była całkiem spora i
trochę paliło w gardło. Okej, paliło jak jasna cholera. Nie przepadałem
za alkoholem, ale grzecznie byłoby wypić z klientem, skoro tego
oczekuje.
<br />
Uniosłem brwi, gdy nagle rozmowa urwała się i tak po prostu,
bezpardonowo poprosił, a w zasadzie rozkazał, abym usiadł mu na
kolanach.
<br />
Podniosłem się i stanąłem obok niego, odstawiając pustą szklankę.
Milczałem, przyglądając się mu przez krótką chwilę, by w końcu usiąść mu
na kolanach okrakiem, chociaż nie wiem, czy to tak naprawdę był dobry
pomysł. Coś w tym człowieku było dziwnego. Był przystojny, oczywiście,
ewidentnie bogaty jak jasna cholera i prawdopodobnie całkiem oczytany,
ale też dziwny, po prostu dziwny. Jego zachowanie takie było. Żaden z
klientów, nawet tych cholernie bogatych nie robił tego, co on -
przychodzili w jasnym celu - zwykle chcieli poczuć się lepiej i kilka
wyzwisk, które polecą na kurwę nikogo nie zrani, a w kierunku ukochanej
osoby może narobić szkód.
<br />
Nawet jeśli odbywała się krótka, grzecznościowa rozmowa była ona o
niczym i w zasadzie w większości przypadków można by ją streścić jako
"Przyszedłem, zapytam o nieistotne dla mnie rzeczy i zacznijmy, proszę".
<br />
Nie miałem co zrobić z rękami, więc po prostu oparłem je o jego ramiona, patrząc mu w oczy.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 01:44<br /><hr />
<span class="postbody">Chłopak
był lekki ale nie stanowiło to faktu, którego Alexander by się nie
spodziewał- ktoś tak niski i drobny nie mógł przecież zbyt wiele ważyć.
<br />
Natomiast tym, co go zaskoczyło, był sposób w jaki Seth usadził sobie
tyłek na jego udach. Nie zrobił tego bokiem, w lekko zniewieściały i
grzeczny sposób. Zamiast tego usiadł na nim okrakiem, tak jak mogły
siadać tylko dziwki na kolanach swoich klientów.
<br />
Westchnął cicho, czując na ramionach dotyk smukłych dłoni. Materiał
koszuli podrażnił przyjemnie skórę na ramionach, i choć palców samych w
sobie jeszcze nie czuł, coś mówiło mu, że Seth wiedział w jaki sposób
nacisnąć by sprawić mężczyźnie przyjemność.
<br />
- Rozepnij mi koszulę - wydał kolejny rozkaz, wypowiadając go w
spokojny, nieponaglający sposób. Uniósł głowę i popatrzył dzieciakowi w
oczy; sam nie dotykał jego ciała w żaden sposób, poza ten, który był
konieczny (kolana i ramiona), ale jego spojrzenie dobrze mówiło o
myślach, które powoli wpełzały mu do głowy.
<br />
Ta długa szyja, duże wargi, wyraźnie zarysowane kości policzkowe... Seth był piękny. Naprawdę było na czym zawiesić oko.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 01:54<br /><hr />
<span class="postbody">Patrząc
mu w oczy zsunąłem dłonie na jego klatkę piersiową i nawet nie patrząc
na to co robię, zacząłem rozpinać guziki. Nie była to specjalnie trudna
rzecz do zrobienia - szczególnie w przypadku, gdy ktoś był w stanie
panować nad swoimi palcami bez zerkania na nie non stop.
<br />
Nie spieszyłem się z tym. Powoli, guziczek za guziczkiem. Zerknąłem na
dół, gdy okazało się, że nie miałem co już rozpinać, a blada i dobrze
wyrzeźbiona klatka piersiowa witała mnie swoim wyglądem. Przesunąłem po
niej otwartymi dłońmi, ponieważ ciekaw byłem jaka jest w dotyku.
Okazało się, że nie znalazłem tam nawet jednego włoska, choćby i
malutkiego, który byłby wyczuwalny. Nawet przy brzuchu, nigdzie.
<br />
Uniosłem znów spojrzenie na przystojną twarz mężczyzny. Zarejestrowałem
to, że mnie nie dotykał. To także było bardzo dziwne, niespotykane, ale
ciekawiła mnie przyczyna, ciekawił mnie... on. Naprawdę tak było.
<br />
- Kolejne życzenie...? - spytałem szeptem.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 02:24<br /><hr />
<span class="postbody">-
Rozwiąż krawat - odparł również szeptem, powstrzymując się jedynie przy
pomocy swojej silnej woli od tego by nie drgnąć wyraźnie gdy drobne
dłonie poczęły wolno pieścić skórę jego klatki piersiowej.
<br />
Och, widział w oczach tego dzieciaka, że podobało mu się to co dostrzegł
- nie był tym specjalnie zaskoczony, ale świadomość, że ich
zainteresowanie było obustronne, sprawiła, że poczuł się jeszcze lepiej.
<br />
Zanim jednak pozwolił Sethowi na dotknięcie węzła krawatu, przysunął się
nagle tak blisko, że ich twarze znalazły się tuż przy tobie, a chłopak
musiał siłą rzeczy objąć go za szyję by nie spaść z kolan. Nie
przerywając kontaktu wzrokowego, ściągnął z siebie marynarkę, pozostając
w rozpiętej koszuli i krawacie. Pozwolił by jego wargi musnęły, niby
niechcący, te drugie, większe, należące do pięknego chłopca i odchylił
się z powrotem na miejsce, wydając z siebie cichy pomruk aprobaty.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 03:08<br /><hr />
<span class="postbody">Usta
wygięły się w lekki łuk uśmiechu, gdy wciąż czułem na nich dotyk jego
warg. Odsunąłem się od niego odrobinę, przestałem obejmować go za szyję i
znów spojrzałem na jego oczy - dotychczas moje spojrzenie skupiło się
bardzo na ustach mężczyzny.
<br />
Przesunąłem dłońmi po ramionach, odsuwając poły rozpiętej koszuli,
dotykając jego ramion całymi dłońmi. A później palce przesunęły się na
jego szyję, otulając ją, głaszcząc, pieszcząc, by w końcu znaleźć się na
krawacie, który zacząłem rozwiązywać.
<br />
Kilka ruchów później opuściłem za siebie długi kawałek materiału, nie
patrząc na to, co opuszczam. Nie chciałem tracić go z oczu, z jakiegoś
powodu.
<br />
To była naprawdę intymna chwila i prawdopodobnie jedna z
przyjemniejszych, które miały miejsce w mojej pracy. Nie spodziewałem
się tego, że będzie trwała cały wieczór, ale byłoby miło, to prawda.
<br />
- Kolejne pragnienie? - przysunąłem się bliżej niego, dotykając torsem
jego, nagiego już. Ciągle byłem w koszuli, ale nie widziałem w tym
przeszkody.
<br />
Ten mężczyzna chciał rządzić, dyktować warunki i pozwoliłem mu na to. Zdejmę ją, kiedy o tym zadecyduje.
<br />
Tymczasem mogłem przybliżyć się do jego twarzy, nie tracąc jego
spojrzenia. Nie musiałem całować tych ust, wystarczyło, że byłem bardzo
blisko nich. Bardzo blisko.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 03:20<br /><hr />
<span class="postbody">Tyle
wystarczyło by jego podniecenie dało w końcu o sobie znać i objawiło
się gęsią skórką na całym ciele. Potężna fala dreszczy wstrząsnęła
delikatnie szerokimi barkami, umięśnionym brzuchem i przelała się wprost
do przyrodzenia, które zesztywniało jak za pomocą zaklęcia.
<br />
Cóż, niezaprzeczalnie to, co wyczyniał z nim ten dzieciak można było
podpisać pod pewien rodzaj magii. Rozognione spojrzenie, rozchylone
wargi czekające na choć jeden sygnał z jego strony, gotowe do tego by
obcałowywać każdą część, każdy skrawek, każdy mięsień.
<br />
Nie zamierzał ukrywać tego, że mu się podobało; wręcz przeciwnie -
chwycił chłopaka za biodra i przesunął sobie jego tyłkiem po całej
długości ukrytej pod okowami materiału spodni erekcji. Bardzo wolnym i
wyuzdanym ruchem, który w oczywisty sposób imitował stosunek.
<br />
- Rozepnij mi spodnie - och, tym razem jego głos nie brzmiał już tak
pewnie jak przed chwilą. Dla zwyczajnego człowieka nie byłoby w nim
prawdopodobnie niczego niezwykłego, ale dla kogoś, kto żył z tego by
wzbudzać w człowieku ekscytację, pojedyncze drżenie musiało być bardzo
wymowne.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 03:54<br /><hr />
<span class="postbody">Przymknąłem
powieki na krótką chwilę, gdy poczułem jego dłonie w końcu na swoich
biodrach, jego fiuta, który zagnieżdżał się pomiędzy dość obcisłe,
jeansowe spodnie. Uśmiechnąłem się, zadowolony z efektów, odpychając się
od mężczyzny, by być tylko na końcówce jego ud, tuż przy kolanach. W
zasadzie mój tyłek trochę spadał z nich, bo nie zamierzałem zejść z
niego, by rozpiąć spodnie.
<br />
Znów przesunąłem dłońmi po jego klatce piersiowej, wolno i delikatnie.
Dotarłem do rozporka, rozpinając guzik i zamek. Było tak cicho, że ten
dźwięk rozbrzmiał w pomieszczeniu głośniej. Spojrzałem w końcu na to, co
robiłem i ujrzałem naprawdę ładnie wyglądające podbrzusze, bieliznę,
która ewidentnie była mocno wypełniona, a w miejscu, gdzie
prawdopodobnie znajdował się czubek fiuta widniała mała plama na
białych bokserkach, dzięki czemu mogłem ją doskonale zobaczyć.
Pociągnąłem za spodnie, odrobinę je ściągając z jego bioder, ale nie na
tyle, by było mu wygodnie, czy nie po to, aby był wolny. Widziałem
dokładny zarys fiuta, kiedy zsunąłem bardziej spodnie nagle się
pokazało. Nie na tyle, bym mógł widzieć go całego, ale uśmiechnąłem się
na ten widok tak, czy inaczej. Przesunąłem palcami po tym zarysie -
delikatnie, bez pośpiechu.
<br />
Uniosłem spojrzenie na jego twarz, znów łapiąc spojrzenie, którym mnie
bombardował. Przesunąłem się trochę bliżej niego, przestałem dotykać
jego krocza, usiadłem wygodniej na jego biodrach i oblizałem lekko dolną
wargę.
<br />
- Czekam na następne życzenie.
<br />
Nie chciałem mówić głośniej, niż szeptem - myślę, że to była część tej
chwili, nadawała magicznego wydźwięku i bardzo mi się to podobało.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 04:11<br /><hr />
<span class="postbody">Pozwolił
mu się dotknąć, choć było na to zdecydowanie za wcześnie i właściwie od
razu tego pożałował. Momentalnie stwardniał jeszcze bardziej i
zachowanie równego oddechu stało się dla niego o wiele uciążliwsze niż
poprzednio. Odetchnął głęboko i przesunął swoją dużą dłoń nieco w bok -
pogładził palcami odziany w koszulę bok. Jej materiał był całkiem
przyjemny w dotyku - nie tak jak jego własne ubrania, ale nie były to
też tanie chińskie podróbki, które wręcz raniły jego wypielęgnowaną
skórę.
<br />
- Usiądź w drugim fotelu - rozkazał spokojnie, uśmiechając się krzywo.
Wiedział, że Seth był napalony w niemalże tak samo wielkim stopniu jak
on. Domyślał się więc, że odmowa pogłębienia ich kontaktu fizycznego
musiała wydać mu się teraz naprawdę krzywdząca. - A kiedy już w nim
usiądziesz, powtórz dokładnie na sobie wszystko to, co robiłeś mnie.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 04:20<br /><hr />
<span class="postbody">Tego
się nie spodziewałem. Patrzyłem na niego kilka chwil, ale nie
powiedział nic więcej, nie drgnął nawet. A kiedy się podniosłem z jego
ud, usłyszałem dalszą część polecenia.
<br />
Ktoś tu chyba był małym fetyszystą. Dobrze.
<br />
Uśmiechnąłem się lekko, siadając na drugim fotelu. Zerknąłem na
mężczyznę, starając się przybrać jak najbardziej podobną pozę, co wyszło
mi - mniej lub bardziej, nie jestem dobrą osobą, do oceniania tego.
<br />
No i spektakl się zaczął. Przesunąłem dłońmi po swoim torsie, by dotrzeć
do guzików mojej koszuli. Patrzyłem cały czas na niego z lekkim,
subtelnym półuśmiechem. Jeden guzik, drugi... za chwilę poszedł i
trzeci.
<br />
Gdy koszula była rozpięta, po raz kolejny moje dłonie przesunęły się po
torsie, by dosięgnąć do ramion, a potem szyi, pieszcząc subtelnie moją
skórę. Udałem, że odwiązuję krawat, którego na sobie nie miałem i rzucam
go na podłogę, dokładnie tak, jak zrobiłem to w przypadku tego
należącego do białowłosego mężczyzny.
<br />
Zatrzymałem się tu na chwilę, spoglądając na niego z ciekawością. Nie ruszył się, nie podszedł. Siedział tam.
<br />
W porządku.
<br />
Sięgnąłem do swoich spodni, rozpinając guziczek, a później zamek.
Oblizałem usta, spoglądając na swoje krocze, które także bardzo wyraźnie
pokazywało mój stan. Ściągnąłem lekko spodnie z swoich bioder, ale nie
na tyle, by było mi wygodnie. Przesunąłem opuszkami palców po
zarysowanej główce na czarnych bokserkach. Pogłaskałem ją, by złapać w
końcu całego fiuta, przesuwając po nim palcami.
<br />
A później odsunąłem dłonie od swojego ciała, położyłem je dokładnie tak, jak miał je teraz Alexander - na oparciach.
<br />
I patrzyłem, ciekaw co dalej.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 04:33<br /><hr />
<span class="postbody">Cały spektakl śledził tak dokładnie i zachłannie, jakby utrata choć sekundy miała kosztować go życie.
<br />
Smukłe dłonie i długie palce muskały młode ciało, tkaniny przesuwały się
po nim szeleszcząco, oddech urywał się mieszał z cichymi skrzypnięciami
(czy to fotela, czy odpinanego guzika obcisłych spodni). Oderwał
spojrzenie od oczu dzieciaka tylko po to by utkwić je w jego
przyrodzeniu.
<br />
Niewielkie, ale cholernie zgrabne i kuszące - pod materiałem bielizny
nieosiągalne ale Alexander dobrze wiedział, że wkrótce dostanie to,
czego tak pragnął.
<br />
Nie lubił jednak brać tego tak po prostu, od razu - wolał bawić się ze
swoimi towarzyszami, potęgować ich podniecenie do tego stopnia by drżeli
i błagali o każdy dotyk.
<br />
Bardzo powoli wyprostował się w fotelu i popatrzył na szklanki z tkwiącymi w nich wciąż jeszcze kostkami lodu.
<br />
- Weź jedną - polecił i poczekał cierpliwie aż chłopak wykona jego
polecenie. - Przyłóż ją do swojej grdyki i przesuń powoli w dół. Kiedy
będziesz przy pępku, opuścisz swoją bieliznę w dół. Wtedy powiem ci co
masz robić dalej.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 04:48<br /><hr />
<span class="postbody">A więc takie masz fetysze, Alexandrze. Robi się coraz ciekawiej.
<br />
Wziąłem kostkę lodu i wróciłem na swoje miejsce. Nie miałem pojęcia, czy
o to mu chodziło, czy miałem tam stać, ale cóż tam. Była zimna, moje
ciepłe palce bardzo dokładnie to poczuły. Zimna i mokra, jak to lód ma w
zwyczaju. Odchyliłem głowę, przesuwając ją aż do grdyki po podbrzusze.
Moja dłoń była spokojna, jakbym robił to milion razy - kilka razy
faktycznie się zdarzyło. Okrążyłem sutka kostką lodu, a moje ciało lekko
drgnęło - dla niewprawnego obserwatora prawdopodobnie byłoby to nawet
niezauważalne.
<br />
Lód pozostawiał po sobie wilgotny ślad, bardzo dokładnie widoczny
zresztą - mokra skóra błyszczała w oświetleniu tego pomieszczenia.
<br />
Gdy dotarłem do pępka, złapałem kostkę w zęby i trzymając ją w nich
zsunąłem obcisłe spodnie i bieliznę w dół. W tym momencie zostałem już
tylko w białej koszuli, która zresztą i tak była rozpięta. Mój fiut,
niezbyt imponujących rozmiarów (zwykła średnia krajowa) zabujał się,
ewidentnie podniecony, gotowy do działania, pragnący dotyku.
<br />
Stałem przed nim praktycznie nagi. Chwyciłem dwoma palcami
rozpuszczający się lód i oblizałem usta z wody, która na nich osiadła.
Kostka dość szybko się topiła.
<br />
- Słucham cię dalej.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 11:50<br /><hr />
<span class="postbody">Ciało
Setha było naprawdę, naprawdę ładne - smukłe i zadbane, ani przesadnie
umięśnione, ani za chude. Było perfekcyjne w swojej smukłości, miało w
sobie coś z obu płci - delikatne wcięcie w talii i długie nogi, ale
szerokie ramiona i płaska klatka piersiowa - te elementy złączone w
jedno dawały piorunujący efekt.
<br />
- Dobrze - pochwalił cicho czy to jego zachowanie, czy widok
sterczącego przyrodzenia, a może zachwalał po prostu sposób, w jaki
kostka lodu rozpuściła się pod naciskiem cudownych warg dzieciaka? Cóż,
kto mógł to w tej chwili wiedzieć. - Chwyć go w dłoń. Nie, zaczekaj -
zaoponował, gdy dłoń chłopaka zbliżyła się tak po prostu do
przyrodzenia. - Nie zapominaj o kostce lodu.
<br />
Uśmiechnął się wymownie i rozsiadł się jeszcze wygodniej, nie przejmując
się czekającym w bokserkach coraz uciążliwszym wzwodzie. W końcu będzie
miał swoją chwilę, na razie świetnie się bawił.
<br />
- Powoli i dokładnie.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 13:13<br /><hr />
<span class="postbody">Niestety,
kostka lodu, którą dotychczas dysponowałem rozpuściła się, pozostając
moje dłonie mokrymi. Nie pozostało mi nic innego, jak sięgnąć po
kolejną. Ułożyłem ją na środku swojej dłoni, którą objąłem mojego
penisa. Drgnąłem, czując w tak delikatnym miejscu zimno, które mnie
przeszyło. Pojawiły się dreszcze.
<br />
Patrzyłem mu w oczy, gdy dłoń zaczęła się przesuwać po fiucie to w górę,
to w dół. Czułem się odrobinę zawstydzony, ale w zasadzie sam nie
wiedziałem dlaczego - ani cielesność, ani seksualność nie były dla mnie
żadną nowością. Może to kwestia tego, że zazwyczaj niewielu wytrzymywało
długi czas bez dotyku, a minęło już ponad pół godziny i prócz kilku
chwil, w których faktycznie Alexander mnie dotknął był dość
powściągliwy.
<br />
Lubił patrzeć, nawet bardzo.
<br />
Oblizałem lekko usta, palcem wskazującym drażniąc swoją własną główkę.
Moja dłoń była zimna i mokra od lodu, więc wrażenie było co najmniej
intrygujące. Fiut był gorący i pulsujący niemalże z potrzeby. Mógłbym
załatwić sobie spełnienie w kilku ruchach, ale raczej nie o to chodziło
mojemu klientowi.
<br />
Nie spuszczał ze mnie wzroku, a to mi pochlebiało.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 13:40<br /><hr />
<span class="postbody">Chłopak
łapał swoje przyrodzenie w dość specyficzny sposób- z delikatnie
wygiętą dłonią, jakby chciał to zrobić od dołu. Alexander szybko
zrozumiał, że był to nawyk zawodowy. W ten sposób było bowiem o wiele
więcej widać kiedy zabawiał się ze sobą na pokaz dla wygłodniałych
klientów.
<br />
Odprowadzał taniec dłoni pozornie zobojętniałym spojrzeniem; w
rzeczywistości miał już spore trudności z powstrzymywaniem się od tego
by nie opuścić swojego fotela i zająć się palącą potrzebą tak jak
należało. Była jednak jeszcze jedna rzecz, którą chciał ujrzeć, a jako
obsesyjny wręcz perfekcjonista, nie mógł pozwolić na to by plany zepsuło
mu coś tak trywialnego jak pożądanie.
<br />
- Bardzo dobrze - odchrząknął ukradkowo, czując, że nawet gardło
odmawiało mu już powoli posłuszeństwa. Uwięzione w bokserkach
przyrodzenie drgnęło przy tym ruchu lekko, ocierając się o wilgotny
materiał. Westchnął głęboko i przymknął na moment powieki, wracając
spojrzeniem do pieszczonego przez Setha trzonu. Obserwował wędrówkę
długich palców z góry na dół; moment w którym skóra naciągała się,
odsłaniając różową główkę, był dla niego prawdziwą próbą silnej woli.
<br />
- Chodź do mnie - rozkazał wreszcie - na kolanach.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 13:51<br /><hr />
<span class="postbody">W
końcu mój klient zaczął tracić opanowanie, którym dotychczas się
odznaczał od początku naszej małej zabawy. Uśmiechnąłem się, gdy
usłyszałem, jak jego głos się zaczynał łamać, już nie był taki pewny,
jak wcześniej.
<br />
I wtedy padło kolejne polecenie. Uniosłem brew, patrząc na niego przez
chwilę, by w końcu opaść na kolana, cały czas jeszcze pieszcząc się. W
końcu, z lekkim żalem, odsunąłem dłonie od swojego członka, który teraz
zresztą całkiem nieźle się sączył. Miałem mokre dłonie, ale nie zważając
na to oparłem się nimi o podłogę i powoli szedłem w jego kierunku.
<br />
Gdy dotarłem do jego nóg, przesunąłem dłońmi po wyczuwalnie umięśnionych
łydkach, zupełnie jakbym brał je w posiadanie. Przytuliłem się głową do
jego ud, przez co moje blond włosy rozsypały się malowniczo, tworząc
chwilowo małą aureolę.
<br />
Przesunąłem nosem po wewnętrznej stronie jego uda, to nic, że cały czas
było ono w materiale. Ta pozycja sprawiła tyle, że mój tyłek był
cholernie wyeksponowany, wypięty. Przesunąłem nosem po kroczu,
zostawiając go tylko z jednym liźnięciem, i to po materiale.
<br />
- Słucham dalej.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 14:16<br /><hr />
<span class="postbody">Dzieciak
wiedział jak grać żeby doprowadzić kogoś nawet tak "wprawionego w
boju", jak Alexander do absolutnego skraju wytrzymałości.
<br />
I nie chodziło tu już o sposób, w jaki Seth wykonywał polecenia-
oczywiście, że miło było otrzymać bezwzględne posłuszeństwo, ale do
jasnej cholery, płacił mu właśnie za to.
<br />
Chodziło jednak o sposób, w jaki ta mała dziwka patrzyła mu w oczy. W
jasnych tęczówkach chłopaka nie było zwyczajnego kurewstwa, znudzenia,
ani strachu. Wręcz przeciwnie; jego wyuzdany kolega zdawał się cieszyć
zabawą w równym stopniu i oczekiwał kolejnych poleceń z wyraźną
ekscytacją.
<br />
Kiedy zsunął się wreszcie z fotela i począł powoli zbliżać się w jego
kierunku, pan Bealfrod rozłożył uda, dając mu swobodny dostęp do ich
wnętrza. Nie ściągał wciąż spodni ani bokserek, ale pozwolił chłopakowi
na dokładniejsze "zapoznanie się" z tymi rejonami.
<br />
Wreszcie, po nieznośnie długiej chwili oczekiwania (którą sam absolutnie
świadomie przeciągał w nieskończoność) uśmiechnął się krzywo (choć w
jego wykonaniu nawet ten uśmiech wydawał się czynić go tylko
atrakcyjniejszym) i sięgnął po skórzany pasek, wysuwając go wolno ze
szlufek spodni. Złożył go wolno na pół i odłożył na stolik, tuż obok
pustej szklanki.
<br />
- Teraz możesz obejrzeć mnie - stwierdził dobrodusznie i wypiął
biodra, pozwalając sobie ściągnąć bokserki. - Wypadałoby się chyba
przywitać, prawda? - Zagadał gdy jego erekcja została uwolniona wierzch,
w akompaniamencie cichego westchnienia chłopaka. Spojrzał w dół i
przyjrzał się sterczącemu przyrodzeniu tak, jakby widział je po raz
pierwszy w życiu, wyraźnie zainteresowany jego kształtem i tym jaki był
zaczerwieniony.
<br />
- Co powiesz na pocałunek? Tak chyba wita się dobrych przyjaciół, prawda?</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 14:47<br /><hr />
<span class="postbody">Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który tak bardzo chciał się zmienić w śmiech, ale myślę, że to mogłoby być niestosowne.
<br />
"Możesz mnie obejrzeć". Boże, jak bardzo chciałem wtedy parsknąć
śmiechem. Nie skomentowałem tego w żaden sposób, ani tego, ani tej
dziwnej propozycji zrobienia laski.
<br />
- Jeśli tego właśnie chcesz - mruknąłem, przesuwając ustami po samej główce.
<br />
Spojrzałem mu w oczy, przesuwając językiem po całej długości trzonu,
mrużąc przy tym lekko oczy. Uśmiechnąłem się do niego, za chwilę
wsuwając jego fiuta głębiej, wprost w wnętrze moich ust.
<br />
Przesunąłem palcami po jego udach, które się napięły, czułem to
wyraźnie. Wysunąłem go z swoich ust, oblizując się z śliny i soków
penisa, by znów językiem zaznaczyć całą jego długość, poczuć każdą
żyłkę. A potem po raz kolejny, niemalże go połknąć.
<br />
Owszem, miałem całkiem głębokie gardło. Zawsze tak było, że nie miałem
problemu i odruchów wymiotnych, gdy przychodziło co do czego. Ot, taki
mój plus.
<br />
Jedną z dłoni odgarnąłem swoje włosy z twarzy i odsunąłem je na drugi bok, pozwalając tym samym, aby na mnie patrzył.
<br />
Na pewno podobało mu się to, co widział. Tego mogłem być pewien.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-18, 20:53<br /><hr />
<span class="postbody">Podobał
mu się sposób w jaki chłopak wsunął sobie do ust jego penisa - ruch był
płynny, ale stanowczy/ Seth ani się nie patyczkował, ani też zbytnio
nie popisywał i to było naprawdę w porządku.
<br />
Wciągnął głośniej oddech i napiął mięśnie ud, ale w żaden inny sposób
nie dawał po sobie znać, że wzburza nim podniecenie. Właściwie, patrząc
na to z boku, bez oczywistego ujmowania perspektywy wraz z "pracującym"
Sethem, można by powiedzieć, że pan Bealford siedział po prostu w fotelu
i rozmyślał nad swoim żywotem.
<br />
Trwało to jednak krótką chwilę, bo w następnej minucie odchylił głowę i
ułożył ją na oparciu fotela, a zza pełnych warg wyrwał się wibrujący
pomruk aprobaty.
<br />
Z łagodnych pieszczot, jego młody towarzysz niespodziewanie przeszedł do
niemalże brutalnego brania w gardło, pozwalając by erekcja Alexandra
zanurzała się w jego gardło na prawie trzy czwarte długości - aż
zamrugał, upewniając się, że to co widział było prawdziwe. Widział w
życiu parę dziwek, które zanurzały męskość klientów choćby i w całości,
ale wydawały przy tym okropne odgłosy, a gęsta ślina zmieszana z
nasieniem sączyła im się wściekle z ust, wyzwalając tylko i wyłącznie
odruchy wymiotne.
<br />
W tym wypadku było całkowicie inaczej - dzieciak zanurzał sobie jego
przyrodzenie z dziwacznym rodzajem nieodpartej gracji, z popierdoloną
elegancją, która dla pana Bealfroda była absolutnie niewytłumaczalna.
Choć niezaprzeczalnie atrakcyjna, oczywiście.
<br />
Nie mówił nic, rozkoszował się pieszczotą, poruszając delikatnie biodrami.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-18, 21:22<br /><hr />
<span class="postbody">W
dawaniu pieszczot najlepszym momentem był ten, w którym ludzie
przestawali się kontrolować. Kiedy wszyscy, którzy wzięli sobie za cel
nie jęczenie i nie okazywanie swoich słabości i przyjemności w końcu
kapitulują. To zawsze był przyjemny moment, fascynujący. Miałem
najlepsze miejsce do tego, żeby obserwować jak ludzie się łamią,
rozpadają. Uwielbiałem wiedzieć, że to dzięki mnie.
<br />
Tak głęboka zabawa nie mogła być szybka, ale gwarantowała intensywność w
doznaniach. Spojrzałem na niego i widziałem tę przyjemność na twarzy.
Starał się jeszcze odrobinę maskować, ale nie wychodziło mu to coraz
bardziej i coraz bardziej. Rozpływał się w rozkoszy, roztapiał, a ja
mogłem na to patrzeć.
<br />
Przesunąłem otwartymi dłońmi po jego napiętych udach, sięgając jedną z
nich do jego jąder, ważyłem je w dłoni przez chwilę, bawiłem się nimi.
Druga powędrowała wyżej, zaciekawiona co będzie dalej.
<br />
Wysunąłem jego fiuta z ust, oddychając trochę ciężej, szybciej - musiałem złapać oddech.
<br />
Przesunąłem językiem wzdłuż jego fiuta, podrażniłem językiem sam czubek,
mrużąc powieki. Zupełnie jakbym miał do czynienia z lizakiem albo
pysznymi lodami truskawkowymi. Ale to było, pod pewnymi względami,
znacznie lepsze. Jego czerwony, napęczniały od podniecenia penis znów
zatonął w moich ustach.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-03-09, 23:34<br /><hr />
<span class="postbody">Smukłe
palce przemknęły pajęczym ruchem po oparciu fotela, wbijając się w jego
skórzany materiał - Alexander zadrżał delikatnie, przymykając na moment
powieki.
<br />
Wprawa jego młodego towarzysza była czymś oczywistym; pracował, gdzie
pracował, nierealnym wydawałoby się więc, gdyby jako płatna dziwka nie
znałby się na robieniu laski, ale... Te pełne wargi i gorący, wilgotny
język... To jak cudownie wsuwał się pod napletek, jak pieścił pulsującą
cewkę, wysysając z niej każdą kolejną kroplę preejakulatu...
<br />
- Bogowie - miał coraz większy problem w zachowaniu równego oddechu;
jego umięśniona pierś unosiła się i opadała w nieregularnych odstępach,
podbrzusze pokrywało się z wolna kroplami potu.
<br />
Efekt potęgowało... niezaprzeczalne piękno, które miał w sobie zajmujący
się nim z wprawą młodzieniec. Przyjemnie było cieszyć zmysły jego
dużymi oczami, pięknie zarysowanymi kośćmi policzkowymi i zadziwiająco
niskimi, pozostawiającymi echo w umyśle pomrukami.
<br />
W półmroku błysnął drogi zegarek, gdy wypielęgnowana dłoń wystrzeliła do
przodu by uchwycić w palce garść długich, lśniących włosów, w dziwny
sposób podobnych do jego własnych.
<br />
- To zadziwiające - pan Bealford uśmiechnął się uprzejmie, zupełnie
tak, jakby prawili ze swoim młodym towarzyszem o pogodzie - że nie
jestem w stanie wyszukać w tobie wielu wad. Jesteś prawdziwym skarbem
wśród eksponatów Ratherhanda. Miał rację, polecając mi własnie ciebie.
<br />
Gładki baryton przesiąkał z wolna zadrą, która pojawiała się w nim, gdy
szlachetne gardło Alexandra ściskało pożądanie. Mężczyzna uśmiechnął się
z wyższością i pociągnął delikatnie za platynowe pasma, dając
młodzieńcowi znać o swych zamiarach.
<br />
- Przejdź na łóżko i rozstaw szeroko nogi - poprosił go kulturalnie,
podnosząc się z fotela; nagi i nieskrępowany swym ciałem, przeszedł
wolno przez pokój i ustawił się dokładnie naprzeciw łoża.
<br />
- Chcę sprawdzić, czy moje przypuszczenia okażą się trafne.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-03-10, 00:10<br /><hr />
<span class="postbody">Smak
jego skóry był przyjemny. To zdecydowanie wytworny, zadbany człowiek,
nie trzeba było być geniuszem, by dojść do tego rodzaju wniosków, a mimo
wszystko szokowała obecność takiego człowieka w tym miejscu. Mimowolnie
Alexander został przeze mnie skojarzony z jegomościem, który okazał się
być moim pierwszym, nieplanowanym trochę klientem. Tamten był jednak
bardziej niepokojący, Alexander natomiast... Być może świetnie się
maskował, trudno było mi to stwierdzić. Początek naszego wspólnego czasu
zapowiadał się całkiem przyjemnie, nie mogłem zaprzeczyć.
<br />
Od kiedy pracuję dla Doxella i obsługuję głównie bogatą klientelę
(każdy, kogo stać na to, aby zapłacić dziwce kilkanaście tysięcy za noc
musi być kimś, kto śmierdzi groszem aż nadto) zawsze gdzieś ćmi pytanie
"Dlaczego?". Czasem niebrzydcy, zawsze zamożni ludzie chcą, abym ich
zabawiał. I robię to, oczywiście. Płacą mi za to, w zasadzie. Ale wciąż -
dlaczego?
<br />
Kiedy poczułem szarpnięcie za włosy, odsunąłem się od niego, oblizując
usta. Podniosłem się jednym ruchem z kolan, spoglądając na mężczyznę
spod rzęs. Obróciłem się do niego plecami, idąc wolno w kierunku łóżka.
Biała koszula, która wciąż była na moich ramionach, ledwie zakrywała
pośladki. Docierając do łóżka, uderzyłem lekko o drewnianą ramę łydkami.
Skrzywiłem się na krótką chwilę, mrużąc odrobinę oczy, ale Alexander
nie mógł tego dostrzec, wciąż byłem do niego plecami.
<br />
Nie chciałem próbować być bardziej pociągający, przeciągać się
specjalnie na tym łóżku, czy wchodzić na nie w jakiś obsceniczny sposób.
Mógłbym, ale... I bez tego mogłem być atrakcyjny.
<br />
Ułożyłem się na łóżku, leżąc na plecach i zgodnie z poleceniem,
rozłożyłem nogi. Szedł równo ze mną, miał teraz doskonały widok na całe
moje ciało. Patrzyłem na jego twarz, ciekaw reakcji, ciekaw o co mogło
chodzić.
<br />
- Czego dotyczą twoje przypuszczenia, jeśli mogę spytać? - Mój głos nie
był zbyt głośny, za to bardziej mrukliwy, niż mogłem przypuszczać.
<br />
Nie zamierzałem ukrywać, że ten mężczyzna zwyczajnie mnie pociągał. Była
to prawda. Alexander był wysokim, dobrze umięśnionym mężczyzną z
regularnymi rysami twarzy i naprawdę ładnymi oczami. Trudno byłoby nie
zwrócić na to uwagi, więc pozwalałem sobie. Sunąłem spojrzeniem po całym
jego ciele, obserwując go i pozwalając na to samo. Badaliśmy się
spojrzeniami i było to naprawdę elektryzujące doświadczenie.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-03-10, 00:24<br /><hr />
<span class="postbody">Jasne
włosy musnęły jedno z muskularnych ramion, niby w pieszczocie, gdy pan
Bealford przechylił głowę, ciesząc oczy widokiem leżącego na pościeli
młodzieńca - ktoś mógłby powiedzieć, że człowiek taki, jak on, który
miał w swym życiu wszystko, czego zapragnął, miał wszystko.
<br />
A jednak, czasem mu czegoś brakowało - rzeczy najbardziej, zdawałoby
się, trywialnej, której wymienienie w swej sferze potrzeb można by
śmiało uznać za absurdalne.
<br />
Zbliżył się do wezgłowia łoża czujnym, kocim krokiem, spoglądając na
swego towarzysza z innej perspektywy. Nie śpieszył się - właściwie
zachowywał się tak, jakby miał przed sobą cały czas tego świata.
Pochylił się i przytknął jeden z palców do szyi blondyna, wyczuwając pod
nim jego równomierny puls.
<br />
Życie. Płynęło w tych żyłach, w tym ciele, przelewało się za szarymi
tęczówkami, czaiło się w kącikach ust i sączyło się wolno z jękliwych
pomruków, które wydobywały się co jakiś czas z gorącego gardła. Życie
tętniło i w nim, gdy pochylał się niżej i niżej, zrównując ich ze sobą
spojrzeniami - zawisł tak nad drobnym młodzieńcem, on; piękny i ogromny,
rozłożysty niczym cień wielkiego dębu, zapatrzony w drżące ciało, jak w
cholerny obrazek.
<br />
Życie trzeszczało w powietrzu, wywoływało w nim spięcia, mieszało chłód z
gorącem, przemieniając zwykły burdelowy pokój w prawdziwe piekło, a
może coś znacznie bardziej niezwykłego.
<br />
Życie kierowało jego dłonią, gdy sunął nią wolno przez napięty,
młodzieńczo płaski brzuch, docierając do niewielkiego, przyjemnego w
dotyku członka.
<br />
Pan Bealford zamruczał w niemalże tej samej chwili, w której uczynił to
jego młody towarzysz - piękne wargi mężczyzny wygięły się znów w
niebezpiecznie drapieżnym uśmiechu, a dłoń, jego dłoń przesunęła po
zaróżowionym organie w zaskakująco delikatny sposób - subtelny niczym
muśnięcia motyla.
<br />
- Dotyczyły ciebie - wyszeptał gorąco, zaciskając palce, by stworzyć z
nich ciasny, gorący tunel. - Ale nie mam już żadnych wątpliwości.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-03-10, 01:00<br /><hr />
<span class="postbody">Prawdopodobnie
nigdy, z żadnym klientem nie stworzyła się między nami taka atmosfera.
Nigdy nie czułem się aż tak zaintrygowany, zafascynowany. Bezpieczny, w
całym absurdzie używania tego słowa. Nie był to bezpieczny biznes.
Dziwki spotykały się praktycznie z każdym możliwym zagrożeniem,
zaczynając od używek (które były tylko pierdołą w tej sytuacji), kończąc
na kradzieży, a nawet śmierci. Bywało naprawdę różnie i chociaż
dotychczas nic mi się nie stało, słyszałem mnóstwo historii i nie były
one pozytywne.
<br />
Tymczasem miałem przed sobą jego i nie mogłem dłużej myśleć o tak
przykrych rzeczach, kiedy jego oczy zwyczajnie mną zawładnęły. Nie
potrafiłem odwrócić wzroku, spojrzeć gdzieś indziej. Uwięził mnie w
swoich jasnoniebieskich oczach.
<br />
Jego gorące ciało dotykało mnie, delikatnie, przyjemnie. Nie potrafiłem
nie przymknąć powiek choć na chwilę, delikatnie wyginając się, tym samym
zmieniając trochę pozycję. Przesunąłem nagą stopą wzdłuż jego łydki,
obejmując go nogami.
<br />
Moje dłonie drgnęły, ruszyły się jakby nagle ktoś wypowiedział zaklęcie i
pozwolił mi działać. Nie byłem typem, który - pieszczony - nie
odpowiadał, nie dawał czegoś od siebie.
<br />
Przesunąłem więc otwartymi, gorącymi dłońmi po jego ciele, po miękkiej
skórze na biodrach, po żebrach, klatce piersiowej. Palce otuliły szyję,
głaszcząc ją i pieszcząc. Palce musnęły szczękę i ucho, a zaraz za nimi w
ruch poszły moje usta. Miękkie, ciepłe wargi zassały się odrobinkę na
prawej stronie szczęki, tuż przy brodzie. Na szczęście robiłem na tyle
subtelnie, że nie było szans, aby został ślad. Nauczyłem się tego dawno
temu - nigdy nie pytałem o stan cywilny swoich klientów, ale zdawałem
sobie sprawę z tego, że świat nie był czarno-biały i prawdopodobnie
zdarzało mi się obsługiwać ludzi w jakichś związkach. Niestety. Wolałem o
tym nie wiedzieć, dla mojego własnego bezpieczeństwa psychicznego. Nie
musiałem podejmować tego rodzaju decyzji za swoich klientów.
<br />
Uśmiechnąłem się do niego lekko, nie zdając sobie sprawy z tego, jak w
tej chwili wyglądałem - rozchylone wargi, od czasu do czasu krótkie
pomruki, błyszczące oczy i rozsypane wokół głowy blond pasma włosów.
<br />
Miękki opuszek wskazującego palca nacisnął na równie delikatną dolną wargę mężczyzny.
<br />
- Mogę? - szepnąłem cicho, nie chcąc popsuć tej chwili, która sam nie wiem kiedy stała się bardzo intymna, magiczna.
<br />
Poczułem, jak mój palec został liźnięty. Spojrzałem na to, zagryzając
mimowolnie wargę, bo nie spodziewałem się tego, co zastałem.
<br />
Mój smukły palec został zatopiony w jego ustach. Ssał go, zupełnie, jakby to był...
<br />
- Mh... - Nie mogłem się powstrzymać. Przymknąłem na chwilę powieki, ale tylko na sekundę.
<br />
Jego dłoń wciąż pracowała, cały czas czułem dreszcze wywołane jego
pieszczotami. Czułem, jak palce bardzo stymulujące ruchy jego ręki
wzburzają moje podniecenie, a teraz jeszcze ten widok.
<br />
Ku mojemu rozczarowaniu jego głowa ruszyła się, ale odpowiedź nie była taka, jakiej oczekiwałem. Jakiej pragnąłem.
<br />
"Nie".
<br />
- W porządku - szepnąłem, zaciskając drugą dłoń, tę wolną, na prześcieradle.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-03-10, 01:25<br /><hr />
<span class="postbody">Całe
życie pana Bealforda opierało się na wyznaczaniu sobie granic - nawet
ktoś z tak wielkim majątkiem i możliwościami musiał pilnować się
niemalże na każdym kroku, pamiętaj o tym, że jeden nieuważny ruch mógł
się skończyć prawdziwą katastrofą. Alexander wyznaczał więc sobie
granice, pamiętając o tym by nigdy nie dawać wywiadów do gazet
bazujących na życiu celebrytów. Robił to, ponieważ nie chciał być
stawiany w tej samej lini, w której stawiane były wszystkie puste
gwiazdeczki, gotowe do rozchylenia ud za udział w odcinku każdego
gównianego talk-show. Nie pozwalał sobie również na częste chodzenie do
swych ulubionych teatrów i clubów, ponieważ odbierało mu to możliwość
pracy - zwyczajni ludzie nie mogli mieć pojęcia ile wysiłku wiązało się z
utrzymaniem jego firmy na najwyższych obrotach, ile bezsennych nocy
potrafił spędzić nad papierami, by móc się potem cieszyć trzyprocentowym
skokiem w ciągu miesiąca. Pan Bealford nauczył sobie również skąpić
innych przyjemności - takich jak nadmierne spożywanie alkoholu, palenie
papierosów, wdawanie się w przelotne romanse i całowanie przepięknych
chłopców, którzy poznali go zaledwie godzinę temu.
<br />
I choć propozycja jego młodego towarzysza wydawała się niezwykle
kusząca, a jego pełne, różowe wargi jędrne i słodkie, pan Bealford
pokręcił głową, postanawiając rozproszyć wijącego się w spazmach
rozkoszy innymi czynnościami.
<br />
Pieszczenie tego gładkiego ciała było takie przyjemne... Alexander
poświęcał mu całą swoją uwagę, masując coraz sztywniejszego członka
wyćwiczonymi, sprawnymi ruchami - choć wciąż subtelny i wyważony,
zwiększał tempo nadgarstka, karmiąc swoje pożądanie obrazem pogrążonej w
przyjemności twarzy.
<br />
Nigdy o nic nie pytał, nie miał tego w zwyczaju - dlatego też nagle
podniósł się z łoża, pozostawiając Setha samego, niezaspokojonego, wśród
czerwonej pościeli, sięgając do szuflady niewielkiej szafeczki.
Uśmiechnął się blado, odnajdując w niej to, czego szukał. Obrócił się
wolno przez ramię, pozwalając by ich spojrzenia spotkały się ze sobą i
pochłonęły w naturalny, przesiąknięty magnetyzmem sposób.
<br />
- Nie ruszaj się- powiedział spokojnie, zbliżając się znów do łóżka.
Wdrapał się na nie zgrabnie, z niepozornym nawilżaczem tkwiącym w
smukłej dłoni, niczym cholerne berło. Docierając do drżącego młodzieńca,
obdarzył go swoim zwyczajowym uśmiechem. Podobało mu się to, że nie
wyczuwał w nim niepewności. Alexander nie znosił strachliwych ludzi,
gardził też niezdecydowaniem. Młody Seth był absolutnym zaprzeczeniem
tych wad i było w nim to wyjątkowo ujmujące.
<br />
Oczarowany słodką krzywizną warg, pan Bealford otworzył tubkę z
nawilżaczem i wycisnął jego obfitą ilość na dłoń, podczas gdy drugą z
nich sięgnął do jednego ze smukłych ud, opierając je sobie na biodrze.
<br />
Pokryte chłodną substancją palce docisnęły się do ciasno zwartego okręgu
mięśni, ale nie wsuwały się do środka - krążyły tylko, oczekując
słodkiego rozluźnienia. Alexander wiedział co robić - wiedział jak i
gdzie nacisnąć by chłopak sam się dla niego otworzył i robił wszystko by
ten zrobił to jak najchętniej. Rozkoszne ruchy lędźwi i słodkie
pojękiwania podpowiadały mu o słuszności czynów. Jego sztywna erekcja
zadrżała na ten widok, oparta nonszalancko o blade udo drobnego
towarzysza. Spoglądając w dół, otarł się jej całą długością o gładką
skórę, naciskając opuszką palca w tej samej chwili, gdy czubek członka
napierał na udo tak mocno, jak tylko potrafił by za chwilę wycofać się i
pchnąć znowu i znowu.
<br />
W końcu tunel mięśni otworzył się dla niego tak, że nie skorzystanie z
tego zaproszenia byłoby zapewne grzechem. Pan Bealford wyprostował się
nieco, zatrzymał swe biodra i wrócił spojrzeniem do oczu Setha. Skinął
głową, zupełnie tak, jakby wcześniej się na coś umówili i pchnął,
wsuwając palec do środka cudownie gorącego, oplatającego go szczelnie
tunelu mięśni.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-03-10, 14:53<br /><hr />
<span class="postbody">To
chyba pierwsze spotkanie, które w tak dużym stopniu polegało na
patrzeniu, na doznawaniu, na dotyku spojrzeniem. Zupełnie tego nie
kontrolując, wygiąłem się w łuk, czekając na niego, gdy tylko na chwilę
się oddalił. Mógłbym spytać, gdzie poszedł i czemu mnie zostawił, ale po
co? Nie czułem potrzeby zadawania tego rodzaju pytań. Zresztą, szybko
okazało się, że chodziło o nawilżacz. Ucieszył mnie ten widok - to
oznacza, że prawdopodobnie jednak nie zerżnie mnie bez przygotowania,
więc będę mógł jutro chodzić. Istnieje szansa na to, że w ciągu naszej
dalszej zabawy będzie mi równie przyjemnie, co jest teraz. A to była
elektryzująca myśl, bardzo... kusząca.
<br />
Nie wiem jak on to robił, ale kiedy nasze oczy się spotykały, to tak,
jakbyśmy byli w zupełnie innym wszechświecie. Nagle nie potrafiłem
patrzeć na nic innego, myśleć też niespecjalnie.To było bardzo dziwne,
ale i w pewien sposób intrygujące.
<br />
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi na wygięcie warg mężczyzny, który do mnie zmierzał.
<br />
Przygryzłem wargę, gdy palce mokre od chłodnej substancji dotknęły najintymniejszego miejsca, jakie miałem w swoim ciele.
<br />
Spodziewałem się, że od razu znajdą się one w moim wnętrzu, ale tak się
nie stało. To ja miałem się dla niego otworzyć i było to coś, czego nie
doświadczyłem prawdopodobnie nigdy jako dziwka. Westchnąłem, trochę
zaskoczony, ale i zadowolony z tego rozwoju wypadków. Skoro tak, nie
będę przecież narzekał - komfort tego aktu prawdopodobnie skoczy jeszcze
do góry, skoro interesowało go, czy jest mi... dobrze?
<br />
Drgnąłem, gdy poczułem palec w sobie. Spojrzałem na mężczyznę spod rzęs. Moje ciepłe palce zacisnęły się na jego kolanie.
<br />
Nie czułem bólu, chociaż był tam lekki dyskomfort - zupełnie naturalny, w
zasadzie. Drgnąłem, gdy palec zaczął się odrobinę rozpychać - zajęło mi
chwilę, aby zrozumieć, że tak naprawdę był to po prostu kolejny palec.
Zatopiłem się w tym uczuciu rozciągania tak bardzo, że zupełnie
straciłem na chwilę tę kotwicę w czasie rzeczywistym.
<br />
Moja otwarta dłoń zaczęła sunąć po udzie mężczyzny, umięśnionym i miłym w
dotyku, pozbawionym owłosienia. Wygiąłem się zupełnie niekontrolowanie,
gdy poczułem, jak po całym moim ciele rozchodzą się dreszcze tak
intensywne, jakich od dawna nie czułem. Bądźmy szczerzy, mało klientów
interesuje się przyjemnością dziwki, więc gdy ta jest prawdziwa i realna
- reaguję na to dwukrotnie bardziej. Znalazł ten magiczny punkt w moim
wnętrzu.</span>
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-03-10, 15:45<br /><hr />
<span class="postbody">Był
w jego życiu taki czas, kiedy chodził do burdelu tylko i wyłącznie po
to, by ulżyć sobie, jakoś się zapomnieć, w ogóle zapomnieć o całym swoim
życiu, stresie problemach i o tym, jak bardzo nienawidził całego świata
- choć na chwilę, choćby tylko i podczas tych paru minut, gdy rżnął
ciasny tyłek doświadczonej dziwki, która mimo bólu potrafiła zaciskać
się na nim mocniej i mocniej, a on, ledwo zdolny do łapania powietrza
przez półotwarte usta, wyginał się, czując wreszcie upragnioną pustkę.
<br />
Coś zmieniło się od tamtej pory - minęło bowiem wiele miesięcy, odkąd w
ogóle był zdolny do pojawienia się w tym miejscu, a teraz, gdy dotykał
drobnego ciała z niemalże absurdalną czułością i empatią godną mistrza,
zastanawiał się, co do tego doprowadziło, jak udało mu się znaleźć w tym
miejscu z takim...
<br />
Może to ten chłopak, zastanawiał się mimowolnie, dociskając do ciasnego
wnętrza kolejny palec - dłoń, która błądziła po jego udzie, była
delikatniejsza niż każda inna, która go wcześniej dotykała - może
naprawdę tkwił w nim jakiś niezaprzeczalny czar, który sprawił, że tej
nocy pan Bealford po raz pierwszy w życiu postanowił otworzyć się
całkiem sobie obcej osobie i pokazać mu część prawdziwej twarzy,
wystającej spod wiecznie nałożonej maski opanowania.
<br />
Może i tak.
<br />
Nie potrafił nad tym dłużej rozmyślać, kiedy okazało się, że i trzeci
palec odnalazł w tunelu zwartych mięśni miejsce dla siebie - tyle
wystarczało, by resztę mógł załatwić w inny, przyjemniejszy sposób.
<br />
Odsunął się więc na moment, prostując się na kolanach (przez krótką
chwilę spoglądał na swego towarzysza z góry, sycąc wygłodniałe zmysły
widokiem jego rozkosznego podekscytowania) i wycisnął na dłoń jeszcze
większą ilość nawilżacza. Mógł zrobić to w zupełnie inny sposób, ale
wiedział, że ich przedstawienie, że to, co teraz ze sobą robili,
dzieliło się na dwie, absolutnie równe role - tyle, ile Alexander
okazywał podziwu pięknemu ciału prężącego się pod nim chłopaka, tyle
dostawał w zamian. Dlatego też, nie spuszczając spojrzenia z jego
jasnych oczu, pan Bealford sięgnął za siebie, nakładając wolną dłonią
przygotowaną wcześniej prezerwatywę (nigdy nie wstydził się tego
posunięcia, nigdy nie odczuwał przy tym zażenowania) i począł się
dotykać, nakładając lepki nawilżacz na całą długość pulsującego w
zniecierpliwieniu penisa. W końcu, kiedy obaj zdawali się być
najbardziej gotowi, jak tylko mogli, przysunął się zgrabnie, unosząc
długie nogi swego towarzysza tak, by ten mógł go nimi ciasno objąć i
poczuć na sobie ciężar i ciepło jego ciała - dopiero teraz dotykali się
bowiem na tyle ściśle, że można było to nazwać prawdziwym zbliżeniem.
Ich klatki piersiowe przywarły blisko siebie, jeden członek leżał tuż
obok drugiego, ich splecione nogi, ramiona, włosy i oczy, spojrzenia,
kiedy Alexander unosił się na łokciu, ujmując swoją erekcję tuż u nasady
i ułożył ją starannie w miejscu, które już teraz otwierało się dla
niego nieco - to właśnie wtedy wykonał lędźwiami subtelne pchnięcie,
przeciskając się przez pierwszy, najciaśniejszy pierścień mięśni.
Wyciągnął dłoń, układając ją delikatnie na czole młodzieńca, zupełnie
tak, jakby postanowił mu zmierzyć temperaturę - pogładził gorącą skórę,
uśmiechając się lekko. Nic nie mógł poradzić na to, że uwielbiał
dostrzegać na ludzkich twarzach setki emocji, szczególnie kiedy to on
sam je wzbudzał. Obserwował więc i dopychał się coraz głębiej, aż
wreszcie przyszła pora na powrót - wycofał się niemalże do samego końca,
tylko po to, by, oczywiście, zaraz wrócić tam z powrotem - nieco
śmielej, niż poprzednio.
<br />
- Nie przestawaj na mnie patrzeć - poprosił cicho i łagodnie, choć
twarda nuta w jego głosie zdradzała absolutny brak możliwości sprzeciwu.
Twarda pierś unosiła się w nieregularnym oddechu, kąciki warg wyginały
się wciąż w pełnym zadowolenia uśmiechu.
<br />
Pan Bealford czuł się przez tę chwilę naprawdę... zrelaksowany i było to
dla niego tak osobliwe, tak niespotykane, że zapragnął zatopić się w
tym uczuciu, w tym pokoju i tym młodzieńcu.
<br />
I już się z niego nie wynurzać.</span>
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-03-10, 16:10<br /><hr />
<span class="postbody">Przez
tę krótką chwilę mogłem udawać, że wcale Alexander wcale nie jest moim
klientem. Nie przyszedł tutaj, aby wynająć panienkę/faceta do
towarzystwa. Spotkaliśmy się gdzieś w głupim barze albo gdziekolwiek i
wylądowaliśmy w łóżku. Tak się przecież zdarza.
<br />
I chociaż była to głupia myśl, to sprawiła, że ta intymność pomiędzy
nami jakby się zacisnęła. Nie było nikogo, ani czego prócz nas.
Leżeliśmy tak, najbliżej siebie jak tylko było to możliwe, stykając się
niemalże każdą częścią ciała. Moje zaplecione wokół jego bioder nogi
mogły sprawiać, że byliśmy jeszcze bardziej zespoleni, ale w ten
pierwotny sposób.
<br />
Patrzyliśmy na siebie, widząc każdą jedną reakcję, czy błysk w oku.
Miękkie opuszki palców mojej dłoni przesuwały się po jego szyi, pnąc się
wyżej. Przesunąłem palcami po jego policzku, gładząc delikatną skórę.
<br />
- Nie przestawaj na mnie patrzeć. - Usłyszałem i właśnie w tym momencie
moja głowa odgięła się zupełnie bez udziału mojej woli, gdy po raz
kolejny cała długość penisa wsunęła się we mnie, tym razem śmielej, niż
poprzednio. I znowu. Poczułem słodkie pocałunki na swojej szyi. Nie
spodziewałem się tego, ale było to niezwykle miłe. Jęknąłem cicho,
zaciskając jedną z dłoni na jego skórze, drapiąc go prawdopodobnie tym
samym. Siłą woli chyba tylko nie wbiłem w niego paznokci - nie wszyscy
lubią tego rodzaju "atrakcje".
<br />
Spojrzałem na jego twarz, uśmiechnąłem się delikatnie, sięgając wargami
do jego szczęki. Ucałowałem całą jej długość, ostatni z pocałunków
składając prawie w kąciku warg. Nie zamierzałem iść dalej, szanując jego
prośbę o brak pocałunków. Nasze spojrzenia znów splotły się ze sobą,
tak, jak nasze ciała. Ruchy Alexandra z każdą chwilą stawały się nieco
szybsze.
<br />
Zagryzłem swoją dolną wargę.</span><hr />
<br />
<center>
<span class="postbody">
<div class="w1">
<div class="w3">
Fabuła może być kontynuowana na nowej wersji forum ― <a href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/">TUTAJ</a>
</div>
</div>
</span></center>
<hr />
</td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="center"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-59212785106914309302019-01-25T09:23:00.001-08:002019-01-25T09:32:32.291-08:00Duma i wiele uprzedzeń<table bgcolor="#FFFFFF" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td><table align="center" border="0" cellpadding="0" cellspacing="0" style="width: 607px;">
<tbody>
<tr>
<td><table border="0" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="right" width="40"><br /></td>
<td align="left"><br /></td>
<td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
<hr />
<center>
<b><span style="font-size: medium;"><span style="color: #3d85c6;"><b>Yaoi - Duma i wiele uprzedzeń</b></span></span></b>
</center>
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-22, 18:17<br />
<b>Temat postu</b>: Duma i wiele uprzedzeń<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="color: red;">UWAGA! <span style="font-style: italic;">Kazirodztwo i przemoc.</span></span>
<br />
Alexander + Louis = cholera, znów nie mogę przestać pisać.
<br />
Tym razem koniec pierwszej dekady XX wieku. Niżej fotografia z rodzinnego albumu. ;>
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://oi65.tinypic.com/qpfj8p.jpg" height="180" width="320" /></span></div>
<span class="postbody">
<br />
Alexandrowi Bealfordowi trudno jest znaleźć powody, by
narzekać na swego jedynego syna. Louis zawsze był wyjątkowo zdolnym
chłopcem, szybko się uczył i od najmłodszych lat zachwycał cały świat
niezwykłą dojrzałością, klasą i anielską urodą (kipiące sensacją gazety
dla pospólstwa wróżyły mu światową sławę i okładki w magazynach o modzie
dzielone z kobietami, o których pięknie krążą legendy). Zdaje się, że
nie ma w tym chłopcu nic, co odbiegałoby od ideałów od lat
pielęgnowanych w rodzie Bealfordów, którzy są predestynowani do rzeczy
wielkich i dalekich od przeciętności. Z takiego dziecka jak Louis byłby
dumny nawet najbardziej wymagający rodzic, a Alexander pod tym względem
nie ma sobie równych. Przez ostatnie pół roku (gdy posiadłość wydawała
się taka pusta, bo nie rozbrzmiewał w niej młodzieńczy śmiech ani
wygrywane szczupłymi palcami pogodne fortepianowe utwory) dostawał od
syna wiele listów z żartobliwymi przechwałkami. Pisali też zachwyceni
mentorzy. Same gratulacje i ani jednej skargi; to przecież brzmi tak
doskonale, że wydaje się nierealne. Louis Bealford zajął pierwsze
miejsce w konkursie poetyckim. Louis został przewodniczącym rady uczniów
– jako Brytyjczyk we francuskiej szkole! Louis jako <span style="font-style: italic;">licealista</span> wygłosił fascynującą mowę na temat literatury brytyjskiej na konferencji na uniwersytecie w Bordeaux. Louis Bealford <span style="font-style: italic;">to</span>. Louis Bealford <span style="font-style: italic;">tamto</span>.
Plebs go podziwia, inni arystokraci nienawidzą i szanują jednocześnie
(wielu widzi w tym chłopcu zagrożenie dla swoich dzieci; któryż panicz
mógłby konkurować z kimś takim), a Alexander Bealford… Alexander
Bealford ma powód do dumy i puszenia się. Może zadzierać nos jeszcze
wyżej niż zawsze, ponieważ jego syn jest niemniej doskonały niż on sam.
<br />
Pociąg wjeżdża na peron donośnego wycia i gęstych obłoków pary.
Alexander Bealford, stojąc u boku doskonale wyglądającej, lecz
śmiertelnie obrażonej żony, udaje przed całym światem, że między nim a
tą kobietą wszystko układa się idealnie, bo nie ma prawa być inaczej.
Razem czekają na syna, tego niewysokiego, ale niezwykle urokliwego
chłopca o dziecinnej twarzy, który pewnie kurtuazyjnie przepuszcza w
drzwiach wszystkie młodsze i starsze damy.
<br />
Nie widzieli się pół roku. Sześć miesięcy wcześniej, dzięki najlepszym
wynikom w całej szkole, Louis wyjechał do Francji i kilka dni temu z
wyróżnieniem ukończył semestr w elitarnym liceum. Była to dla młodzieńca
doskonała okazja, by doszlifować perfekcyjny akcent, poszerzyć
horyzonty i nawiązać dobrze rokujące na przyszłość znajomości.
<br />
Siedemnasta jeden. Większość podróżnych już wysiadła i przemierza peron w
poszukiwaniu bliskich lub w drodze do wyjścia. Brew Alexandra unosi się
minimalnie. Mężczyzna jest bliski sięgnięcia do kieszeni po złożony
starannie list z datą i godziną przyjazdu.
<br />
„(…) sprawiłoby mi niezwykłą radość, ojcze, gdybyście mogli z matką
odebrać mnie z dworca kolejowego w Londynie. Według planu mój pociąg z
Brighton powinien przyjechać osiemnastego czerwca o szesnastej
pięćdziesiąt siedem.”
<br />
Obsługa pociągu zamyka już wszystkie drzwi. Gdzie jest Louis Bealford? A
jeżeli coś mu się przytrafiło, jeśli nieżyczliwa dłoń jakiegoś
zawistnika ośmieliła się…
<br />
Nagle ktoś staje przed Alexandrem Bealfordem, przysłaniając mu widok.
Mężczyzna ma ochotę zirytowanym tonem zbyć tę osobę, kimkolwiek by nie
była, ponieważ jej impertynencja jest niedopuszczalna. To nie czas na
błahe pogaduszki, kiedy…
<br />
Błękitne oczy.
<br />
Teraz znajdują się na poziomie jego własnych, a nie o kilkanaście cali
niżej, a w nich tli się obca iskra, dla której w tym czystym, dziecięcym
spojrzeniu nie było wcześniej miejsca. Bladoróżowe wargi wygięte są w
oszczędnym, ale bardzo uprzejmym uśmiechu; nie wypada wszak prezentować
uzębienia w miejscach publicznych. Skórzana walizka w kolorze brązu,
której złotą rączkę trzyma dłoń nadal wprawdzie szczupła, ale większa,
niż zapamiętał (na jednym z palców połyskuje bezcenny sygnet), ozdobiona
jest rodowym herbem <span style="font-style: italic;">Bealfordów</span>. A buty lśnią tak, że gdyby zechciał, mógłby się w nich przejrzeć.
<br />
To jego syn, ale, bogowie, już nie ten sam. Francja go zmieniła. Cóż za
krzykliwa apaszka; wygląda na nim doskonale i czyni z niego nie dziecko,
lecz młodzieńca, który jest świadom konwenansów, ale przy tym obyty z
modą i potrafi wzbogacić monotonny strój o zgodne z własnymi
upodobaniami dodatki. I cóż za… zapach. Louis używa perfum, które
doskonale do niego pasują. I Louis zrezygnował z ugładzania włosów, gdyż
urosły mu na tyle, że może nosić je związane z tyłu błękitną wstążką,
zadbane i lśniące. Louis. Alexander patrzy na własne dziecko i nie
potrafi go rozpoznać.
<br />
― Louie! ― Elise uśmiecha się za mało wstrzemięźliwie.
<br />
― Ojcze. ― Louis zdejmuje z głowy cylinder; choć niewiele widać na
tej nadzwyczajnie odmienionej twarzy, z pewnością bardzo się cieszy. ―
Matko. ― Kobietę zgodnie z zasadami wolno mu krótko uściskać i chłopiec
robi to, przy okazji ubierając swoją radość ze spotkania w stosowne
słowa i komplementując zieloną kreację.
<br />
― Mój słodki Louie. Moje maleństwo. Nie poznaję cię. Wysłałam do
Francji chłopca, a wraca do mnie mężczyzna… Jesteś już tak wysoki, jak… ―
nie kończy zdania, zajęta poprawianiem jego doskonale przecież leżącej
koszuli i odgarnianiem złotych loków z promiennego oblicza. ― Jak ten
czas szybko płynie. Przed chwilą trzymałam cię maleńkiego w ramionach…
<br />
Louis śmieje się krótko. Wchodzi między rodziców i ruszają do przejścia;
przed dworcem czeka na nich dorożka. We włosach całej trójki odbija się
niemal oślepiającym blaskiem wczesnoletnie słońce.
<br />
― Wy za to wyglądacie dokładnie tak, jak was zapamiętałem ― odpowiada
matce, ale patrzy na Alexandra. ― Dziękuję, ojcze ― zwraca się pierwszy
dziś raz bezpośrednio do niego ― że znalazłeś czas, żeby po mnie
przyjechać. Czytałem o nowej inwestycji. Zapewne masz teraz bardzo dużo
pracy.
<br />
Alexander spogląda na syna i nie może się nadziwić wizualnej i
psychicznej przemianie, jaka w nim zaszła. Gdzie się podziało dziecko,
które było tak nieśmiałe, że nie miało odwagi patrzeć mu w oczy, gdy się
do niego po cichu zwracało? Trudno jest przejść nad tym do porządku
dziennego, trudno jest ukryć głęboki szok, zwłaszcza gdy młodzieniec z
uśmiechem i tak naturalnie, jakby robił to z własnymi, odgarnia mu z
ramienia zawiewane przez nachalny wiatr pasmo – a w dodatku czyni to
dokładnie w momencie, kiedy dłoń Alexandra drga i zaczyna unosić się w
tym samym celu.
<br />
― Zawsze znajdę czas dla syna.
<br />
― A ja zawsze znajdę czas dla mojego drogiego ojca. ― Kąciki warg
Louisa unoszą się figlarnie. Dorożkarz widzi ich już z daleka i
podchodzi do powozu, by otworzyć drzwiczki. Odbiera od panicza walizkę i
odsuwa się stosownie.
<br />
Louis i Alexander stają po obu stronach wejścia, by przepuścić przodem
Elise w obszernej sukni. Potem obaj kulturalnie stoją i mierzą się
spojrzeniami.
<br />
― Proszę, ojcze.
<br />
― Proszę, synu.
<br />
Mówią to dokładnie w tej samej chwili. Louis parska cichym śmiechem, po czym szybko poważnieje, oblizując kształtne wargi.
<br />
― Dziękuję.
<br />
Kiwa głową i zgrabnie, z gracją, której może pozazdrościć mu własna
matka (choć nikt go jej przecież nie uczył), wskakuje do dorożki.
<br />
To nie są pośladki dziecka.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-22, 20:52<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jest absolutnie niesamowity. Popatrzcie tylko, jak wyrósł.
Przepiękny, wygląda jak namalowany! Te usta, Bogowie, spójrzcie na jego
usta. Wziął od swoich rodziców wszystko, co najlepsze. Taki
dystyngowany. A jaki żartobliwy, słyszałam, jak Polly chichotała z jego
opowiastek cały ranek!
<br />
Alexander wyciąga dłoń i chwyta za żeliwny uchwyt pogrzebacza,
przegarniając od niechcenia żarzące się węgle. Plotki rozochoconej
służby nigdy nie uchodzą jego uwadze - czuły słuch wychwytuje wszystkie
te bezczelne uwagi, podawane z ust do ust najdelikatniejszym nawet
szeptem. W tym przypadku nie musi się nawet jednak starać, ponieważ
młode sprzątaczki i kucharki (a nawet i te starsze, o, zgrozo) wnet
zapominają o dobrych manierach, gdy przychodzi im obcować z jego drogim
synem.
<br />
Louis Abelard Bealford - nowa obsesja wszystkich mieszkańców Londynu i
jego przedmieść. Mówiono o nim wśród pospólstwa i arystokracji. Pisano o
nim w listach i gazetach. Wzdychały do niego najpiękniejsze dziewczęta,
wymuszając na swych rodzicach choćby i jedno spotkanie, które mogłoby
je przychylić do zawrócenia temu cud chłopięciu w głowie.
<br />
To, że pewnego dnia pan Bealfrod odkryje, jak wiele młodych dam poczuje w
sobie potrzebę do wkupienia się w ich rodzinę, było oczywiste, ale...
<br />
Na Bogów, nie spodziewał się, że ten dzień nadejdzie tak prędko.
<br />
Sam wciąż nie może uwierzyć, że wysoki młodzieniec, którego spotkał na
peronie, okazał się być jego synem. To samo piękno, te same szlachetne
rysy, ale... Te oczy, błękit pozostał w nich niezmienny, ale ich wyraz,
ta głębia, wszystko to całkiem uległo zmianie.
<br />
Nie jest pewien, czy stoi za tym przemiana, dojrzałość emocjonalna
(fizyczna?), czy też zwykły wpływ francuskiej edukacji, która - przecież
wszyscy wciąż o tym mówili - budziła w wyobcowanych anglikach
niezgłębioną wcześniej chęć do psot i życia, którego nie znali.
<br />
Życie takie ma w sobie wiele aspektów, które oni, powściągliwi
mieszkańcy wysp, nigdy nie wywlekają na wierzch, zatrzymując w swoich
głowach, pamiętnikach i za drzwiami sypialni.
<br />
Francuzi, znani ze swojej pobudliwej natury, o swoim człowieczeństwie
mówią wprost - ich kuchnia zawiera w sobie wyraziste smaki, ich sztuka
jest niewypowiedzianie wręcz obrazoburcza, moda krzykliwa, muzyka
głośna, dowcipy sprośne, a herbata przesłodzona.
<br />
Wszystko jest w nich "prze" i kiedy Alexander dłużej się nad tym
zastanawia, dochodzi do wniosku, że - na całe szczęście - jego drogi
potomek zdołał zachować w sobie resztki zimnej wyniosłości.
<br />
Nie oznacza to, że nie udało mu się odkryć wielu nowych... "cech"
drogiego Louisa. Dostrzega je w sposobie, w który młodzieniec bierze w
dłoń sztućce - nadgarstek lekko odgięty, nogi skrzyżowane, długa szyja
naprężona w eleganckiej pozie. Jest w tej jego elegancji coś
niesamowicie zniewieściałego, ale gdyby ktoś kazał mu przytoczyć na głos
choć jedną taką rzecz, Alexander nie umiałby tego wyjaśnić.
<br />
Widzi je też podczas popołudni, które chłopiec przeznacza na jazdę konną
- niegdyś spłoszony, rozglądający się wciąż na boki, teraz zajeżdżał
Hadesa z dumnie uniesioną głową, uśmiechając się do każdej mijanej po
drodze osoby (a było ich całkiem sporo, zwłaszcza przedstawicielek płci
żeńskiej).
<br />
Czuł je także wieczorami, gdy jeden z wielu salonów, zapełnia się
uprzejmą młodzieżą, która umila sobie czas piciem soku, czytaniem poezji
i grą na fortepianie. Nie ma jednego takiego spotkania, na którym
głównej atrakcji nie stanowiłby młody panicz. To on raczy swych
przyjaciół długimi opowieściami, to <span style="font-style: italic;">on</span> zbiera po swej grze najdłuższe oklaski, to <span style="font-style: italic;">on</span> wzbudza opowieściami najgłośniejsze chichoty.
<br />
Tak, francuski ogień zmieszał się w młodej duszy z angielskim chłodem i
stworzył w ten sposób człowieka idealnego - nieodzowną kopię swego ojca,
młodego boga. Louisa Bealforda.
<br />
A Alexander, dziwnie bezradny, może się temu tylko przyglądać.
<br />
I to chyba to, ta bezradność przeraża go teraz najbardziej.
<br />
Kiedy otwiera drzwi, szykując już w głowie odpowiedź dla
Carola (ich stary służący wiecznie witał go w drzwiach ze swoim
zwyczajowym "dobry wieczór", nie spodziewa się w nich ujrzeć swojego
syna.
<br />
Na krótką chwilę przystaje w miejscu, mierząc spojrzeniem jego wysoką
sylwetkę - jasne loki, pociągłą twarz, proporcjonalne ramiona, wąskie
dłonie i wreszcie błękitne oczy.
<br />
― Dobry wieczór ― to on wita się pierwszy; zasada o jego
pierwszeństwie do głosu była jedną z tych, które wpajał młodemu
paniczowi już od najwcześniejszych lat jego życia.
<br />
― Dobry wieczór ― pada przewidywana odpowiedź, podczas której służba
zajmuje się wreszcie jego płaszczem i neseserem. ― Ciężki dzień?
<br />
Pytanie znów wybija go delikatnie z rytmu, choć przecież nie powinno -
jest najzwyklejszym pod słońcem sposobem na rozpoczęcie rozmowy,
nieprawdaż?
<br />
― Dzień, jak co dzień ― żartując, wygina wargi w cieniu uśmiechu,
którego nawet w tej formie nie można ujrzeć na jego obliczu zbyt
często. Louis podchwytuje go jednak urokliwie; jego blada twarz
rozjaśnia się na moment w przepięknym wyrazie, nie znikając z niej przez
dłuższą chwilę.
<br />
― Pomyślałem, że będzie ci miło, jeśli na ciebie poczekam i zjem
razem z tobą ― młodzieniec wyciąga przed siebie ramię, wygładzając
starannie materiał jego kamizelki. Alexander sztywnieje na moment, ale
natychmiast się opanowuje. Zapomniał już o tym, jak to jest być
dotykanym przez syna - ich kontakt ograniczył się znacząco, odkąd młody
panicz stał się za duży na ojcowskie przytulanie. Szczupłe palce
przesuwają się przez moment po wyraźnie zarysowanym kształcie zegarka i
wreszcie cofają się zgrabnie, powracając do tułowia.
<br />
― To rzeczywiście miłe ― odpowiada wreszcie, odrywając spojrzenie
od młodych dłoni. Pozwala się zaprowadzić do salonu, gdzie nalewa sobie
szklaneczkę szkockiej. Później wymawia się odświeżeniem i udaje się do
łazienki. Czesze włosy, myje dłonie (Vincent ciągle powtarza, jakie to
ważne. Alexander z reguły za nim nie tęskni, ale często przypomina sobie
o jego radach, gdy zajmuje się nieszczęsnym myciem dłoni. Całe
szczęście, że egzotyczne wakacje jego drogiego kuzyna już niedługo się
kończą), a po chwili wahania opłukuje też dziwnie rozgrzaną twarz.
<br />
Gdy powraca do jadalni, wszystko jest już podane do stołu - od razu
jednak zwraca uwagę, że brakuje jednego nakrycia. Jest o krok od zadania
tego pytania, gdy oczywista prawda uderza go prosto w twarz. Elise jest
na jednym ze swoich "wyjazdów", prawie o tym zapomniał - skłamałby,
gdyby powiedział, ze nie lubi momentów, w których jego żona opuszcza
Bealford Manor - jej towarzystwo naprzykrza mu się ostatnio okropnie, ta
kobieta staje się niemalże nie do zniesienia.
<br />
Nie chce o niej jednak rozmyślać, nie teraz, gdy siadają z Louisem do stołu, sięgając w tym samym momencie po sztućce.
<br />
― Ten pan od fortepianu, którego zatrudniła matka, zrezygnował dziś z
pracy ― mówi nagle młody panicz, skupiając na sobie uwagę rozmówcy.
Alexander zdaje sobie sprawę z tego, że nic nie wie o żadnym "panu od
fortepianu", ale daruje sobie tę uwagę. Louis uśmiecha się z
rozbawieniem, kontynuując swą opowieść. ― Zawstydziłem go Eroicą
Liszta.
<br />
Tym razem pan Bealford także nie wytrzymuje i śmieje się cicho pod
nosem. Jest to dźwięk o tyle niespodziewany, że zadziwia nawet jego
samego. Maskuje go szybko łykiem wina, ale z biegiem czasu okazuje się,
że jest to bezcelowe, ponieważ Louis rozśmiesza go wciąż i wciąż od
nowa, aż w końcu znajdują się w salonie, bawiąc się nawzajem
opowieściami, którymi w życiu nie powinien dzielić się ojciec ze swym
synem. Plotkują, narzekają, skarżą się i czynią nieprzyzwoite żarty do
nieprzyzwoicie późnej godziny, a potem, gdy Alexander ląduje wreszcie w
łóżku z głową pełną wina i echa głosu młodego Louisa, odkrywa, że po raz
pierwszy od dawna, jest dziwnie...
<br />
Szczęśliwy.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-22, 22:29<br />
<hr />
<span class="postbody">
Powrót Louisa Bealforda zmienia wszystko. Posiadłość znów zaczyna żyć.
Panicz dba o to, na co Alexander zwykle nie ma czasu: organizuje
przyjęcia i promuje ich towarzysko w całej okolicy. Wszyscy mówią o
przyjęciach u Bealfordów, każdy chciałby na nich być. Młode damy marzą o
listownym zaproszeniu, ale to są wieczorki wyłącznie dla panów. Cóż
kobiety mogą wiedzieć o prawdziwie istotnych sprawach – dopiero od
niedawna panuje ta dziwna moda, by kształcić je na uniwersytetach tak
samo jak mężczyzn.
<br />
Kto by pomyślał, że ten chłopiec tak się zmieni. Kiedyś Louis rumienił
się przed każdym wystąpieniem publicznym i, choć bardzo starał się nie
zawieść, w sytuacjach społecznych okazywał się po prostu zbyt nieśmiały.
Teraz po nieśmiałości nie ma nawet śladu. Nie istnieje coś takiego jak
skrępowanie w słowniku prawdziwego Bealforda. Widać, że młodzieniec
czuje się doskonale w swoim idealnym ciele, a wykształcenie wreszcie
dało mu pewność siebie i swojego zdania, z którą wygłasza nawet
najbardziej kontrowersyjne opinie. Mało kto waży się je zakwestionować,
skoro wypowiadane są z takim zapałem i przekonaniem.
<br />
Oprócz niezwykłego zaangażowania w sprawy towarzyskie, Louis zaczął też
przejawiać wyjątkowe zainteresowanie życiem swojego ojca. Nie pyta go
natrętnie o pracę, ale z wielkim zainteresowaniem wysłuchuje
wszystkiego, co Alexaner chce mu o niej powiedzieć. Nie ucieka już
spojrzeniem w inną stronę, nie widać po nim znudzenia: interesuje się
rodzinną firmą i pragnie się uczyć wszystkiego, co niezbędne, aby mógł w
przyszłości zastąpić w niej Alexandra, ale na to przecież jest jeszcze
za wcześnie. W tak młodym wieku istnieją znacznie pilniejsze kwestie, o
które trzeba zadbać. Jeżeli trzy języki obce to za mało dla tak lotnego
umysłu, dlaczego by nie nauczyć władać Louisa jeszcze czwartym. Niech
będzie to dystyngowany włoski.
<br />
Ale nie tylko praca interesuje Louisa. Chce znać jego znajomych, omawiać
niedawno przeczytane książki, godzinami dowcipkować, jest… bardzo
inwazyjny, choć zarazem stosowny. Wystarczy drobny gest świadczący o
zmęczeniu lub zniecierpliwieniu i chłopak natychmiast kończy wątek, z
uśmiechem znajduje sobie powód, by zakończyć rozmowę („ale cóż, utwór
sam się nie napisze; lepiej zabiorę się za to, dopóki rozpiera mnie
wena!” lub „och, znów zrobiłem się gadatliwy, a tymczasem Hermes pewnie
już się niecierpliwi”) i oddala się, zanim Alexander ma czas pomyśleć,
że jego syn jest męczący czy, nie daj Boże, natrętny.
<br />
Oddala się, ale pozostaje obok. Widują się bardzo często, częściej niż
Alexander spotyka kogokolwiek innego w tym domu. Jakby chłopak tylko
czekał, żeby powiedzieć mu z uśmiechem „dzień dobry!”. I zawsze
dostrzega zmiany: <span style="font-style: italic;">nowy cylinder, ojcze? Czy to ten frak od pana Mossé’a? Jak zwykle spisał się wybitnie!</span>
<br />
To musi być dla mężczyzny drastyczną zmianą, ale Louis nie potrafiłby
teraz inaczej. To taki wiek, kiedy młodzieńcy potrzebują swych ojców.
Zaczynają widzieć w nich partnerów do rozmów, a nie tylko mentorów. A
kiedy twoim ojcem jest Alexander Bealford, wtedy oprócz zwykłych
synowskich uczuć czujesz do niego dokładnie to samo, co wszyscy, bo taki
jest urok tego człowieka: darzysz go bezwzględnym podziwem i pragniesz
być bliżej, wysłuchiwać spostrzeżeń i przemyśleń tej fascynującej osoby,
poznać ją, czerpać inspirację.
<br />
<span style="font-style: italic;">Puk, puk.</span>
<br />
― Proszę.
<br />
Drzwi gabinetu otwierają się i siedzący za biurkiem Alexander widzi
przepięknie wyglądającego syna; siada stosowniej, zginając wyciągnięte
wcześniej pod biurkiem nogi. Chłopak jest gotowy na wieczorny bankiet,
ale została jeszcze godzina do wyjazdu. Jadą dziś do Bealfordów z
Jaśminowego Dworu, wuja Vincenta i jego egzotycznej (i, jak mówią
plotki, bezpłodnej) żony.
<br />
Louis uśmiecha się ciepło i przystaje przed biurkiem.
<br />
― Przepraszam, że niepokoję. Chciałem tylko upewnić się, że nasze
fraki będą do siebie pasowały. Skąd wiedziałem, że wybierzesz dziś
błękit. ― Śmieje się, mówiąc o kamizelce i czując przyjemne ciepło,
ponieważ widok ojca zawsze napełnia go nieopisaną radością. Pomyśleć, że
kiedyś tak bardzo się go obawiał. Alexander ma ciężką rękę, ale czas,
gdy musiał jej używać wobec swego syna, już dawno mają za sobą. ― Matka
odpowiedziała ci, czy będzie?
<br />
Mężczyzna wzrusza niedbale ramionami, po czym wstaje od biurka i nalewa
sobie szkockiej. Kiedy się odwraca, na jego szlachetne oblicze wpływa
naprawdę nieprzyjemny uśmieszek, którego adresatem nie jest jednak
przepiękny młodzieniec, a Elise. Louis dobrze wie, że relacje jego
rodziców nie są najlepsze. Zauważył to już dawno, choć tak długo starali
się przed nim ukrywać swoje niedogranie. Zawsze milkli, gdy wchodził do
pokoju podczas awantury. Czasem odgrywali przedstawienia specjalnie dla
niego, ale przecież nie mogli tego robić w każdej chwili. Skoro jednak
woleli udawać, to i Louis udawał, że niczego nie dostrzega. Nie
dostrzega, że charakter matki męczy ojca i że to Alexander zawsze jest
górą; i że jej wyjazdy to manifestacja niezadowolenia, a nie żadna
potrzeba spędzenia czasu u siostry.
<br />
― Twoja matka chce dziś odpocząć ― pada w końcu werbalna odpowiedź. Louis zaśmiewa się cicho.
<br />
― Po prostu boi się, że od razu ci wszystko wybaczy, kiedy ujrzy, jak
doskonale się prezentujesz ― żartuje swobodnie, w zaciekawieniu
dyskretnie rozglądając się po pokoju, w którym nieczęsto ma okazję
przebywać. To naprawdę piękne miejsce, pełne książek i antyków; a tym
zabytkowym, złotym globusem Louis lubił się bawić w dzieciństwie,
kulając go po podłodze.
<br />
Alexander w milczeniu upija łyk ze szklanki, z nonszalancją stojąc przy masywnym barku.
<br />
― Kiedyś nie znosiłeś tego miejsca, prawda? ― zapytuje dość dla
młodzieńca niespodziewanie. Chłopak unosi lekko swoje jasne brwi i
wygładza w zamyśleniu frak, na chwilę zatrzymując wzrok na dębowym
blacie biurka.
<br />
― Był taki czas, kiedy nie lubiłem tu przychodzić ― przyznaje w końcu
i wraca spojrzeniem do doskonałego oblicza swego ojca. Ten mężczyzna
jest równie ponadczasowy jak to wnętrze. ― Ale dzisiaj miło mi tu z tobą
być. ― Obdarza go przepięknym, całkowicie szczerym uśmiechem (jakże
odmienny jest to wyraz od tego, którym częstuje tak często swoich
gości). ― Jestem już trochę za duży na klapsy… ― mruczy i śmieje się,
nadając dziwnie zaakcentowanej wypowiedzi zupełnie żartobliwego
wydźwięku. ― Och, pamiętasz, jak porwałem ci dokumenty? Widząc twoją
minę, byłem pewien, że wyrzucisz mnie przez okno.
<br />
― Wyrzucanie dzieci przez okno mogłoby się skończyć jeszcze większym
skandalem niż moje późniejsze fałszowanie podpisów ― rzuca dowcipnie
Alexander, a następnie odrobinę poważnieje. ― Nie byłeś niegrzecznym
dzieckiem.
<br />
Louis wyciąga dłoń i przesuwa nią po zdobionym oparciu stojącego przed
biurkiem krzesła, zawieszając spojrzenie na zdobnym żyrandolu.
<br />
― Przyznaj, że zrozumiałeś to dopiero, gdy poznałeś bachory ciotki
Leokadii ― mówi wesoło. ― Ja miałem ― z dziwną, bo nagłą powagą ponownie
spogląda ojcu wprost w oczy ― dobry wzór. A ty? Jakim ty byłeś
dzieckiem?
<br />
Alexander kręci leciutko głową, jakby nie dowierzał, że jego drogi syn
właśnie wyraził się tak niegrzecznie o swoich kuzynach, ale przecież go
to bawi. Rozmawiają tu sobie jak starzy przyjaciele, a nie jak ojciec z
synem.
<br />
― Zdecydowanie mniej pyskatym, mój drogi.
<br />
Obaj się śmieją; Louis trochę głośniej, dłużej. Cały wręcz kipi od tej młodzieńczej energii, od francuskiej werwy.
<br />
Gawędzą jeszcze przez „chwilę”, nim orientują się z jednakowym
zdziwieniem, że grozi im spóźnienie. Muszą gnać przez miasto bardzo
szybko, wielokrotnie prawie tratując nieostrożnych pieszych i świetnie
się przy tym bawiąc.
<br />
Louis często zagląda ojcu w oczy i nawet kiedy nic nie mówi, jego
spojrzenie ma do przekazania bardzo wiele. Alexander zauważa, że wzrok
chłopca często osuwa się na jego usta, ale z pewnością znajduje sobie
dla tego jakieś normalne wyjaśnienie; lub może postanawia w ogóle się
nad tym nie zastanawiać.
<br />
Dojeżdżają do Jaśminowego Dworu znacznie spóźnieni – w połowie drogi
zatrzymali się, by zakupić cylinder, bo okazało się, że zajęty rozmową
panicz zapomniał swojego. Trzeba było odwiedzić właściciela sklepu w
prywatnym mieszkaniu na górze, ale kto nie otworzyłby lokalu po
godzinach dla samych Bealfordów? Tak też Alexander i Louis, obaj w
cylindrach, obaj doskonali, stają w holu posiadłości <span style="font-style: italic;">tych innych</span>
Bealfordów i od razu okazuje się, że ze wszystkim na nich czekano. Wuj
Vincent niemal od razu zjawia się, by ich przywitać. Louis niedbałym
gestem podaje służącej swój płaszcz i uśmiecha się bez cienia dawnych
obaw przed kulejącym, nieco posępnym mężczyzną. Za nim też bardzo
tęsknił.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-22, 23:52<br />
<hr />
<span class="postbody">
Tego dnia Vincent Thobias Bealford powraca do swego domu, jako
zwycięzca - ma za sobą długą podróż, ale nic nie jest w stanie
powstrzymać go od świętowania dnia, w którym stał się oficjalnie jednym z
najzdolniejszych lekarzy całej Anglii. Dwa nowe dyplomy zajmują
zaszczytne miejsce w jednym z salonów - oprawione w ramy z białego
złota, idealnie komponują się z ciemną zielenią ścian.
<br />
Dumny doktor chodzi po domu (nawet ból nogi nie jest w stanie zepsuć mu
humoru, nie dziś) od samego rana, pilnując porządku. Każda sypialnia ma
posiadać zaścielone łoże. Stoły mają pękać od nadmiaru potraw, a wina,
wino ma się lać strumieniami do kielichów, by każdy z gości wyszedł z
jego domu ze szczęśliwym uśmiechem i pięknymi wspomnieniami.
<br />
Na co dzień ponury i zamknięty w sobie, tego wieczora Vincent absolutnie
kwitnie - można to zobaczyć w jego uśmiechu, w błyszczących oczach o
barwie bezchmurnego nieba, w sposobie, w jaki się porusza. Kiedy
ostatnio można było zobaczyć go, przechadzającego się holem z taką
lekkością i gracją? Od czasu wypadku, w którym jego kolano doznało
przykrego urazu (to przez ów nieszczęśliwy wypadek doktor Bealford do
dziś kuleje na lewą nogę, a przykre bóle nie dają mu spać po nocach)
krząta się tylko po kątach, postukując laską, ale dziś? Dziś płynie
przez parkiet, wzbudzając zdziwienie służby, gości, a nawet swej drogiej
żony, która wydaje się na niego spoglądać o wiele łaskawszym okiem.
<br />
Droga Vivienne, jego zbyt młoda i zbyt opalona żona (jej włoskie
korzenie narobiły niemałego zamieszania, w wśród wielu arystokratów ich
małżeństwo określane było jako skandal roku), opiera się dumnie o jego
bok (leciutko, tak, by nie obciążać swego drogiego, kalekiego męża swym
nie tak znowu strasznym ciężarem) witając z nim gości - jest pełna
gracji i wdzięku, których samemu gospodarzowi nieraz brakuje, ale dziś
wyśmienicie się uzupełniają - Vincent nie musi nadstawiać uszu i
wytrzeszczać oczu, by wiedzieć, ze ludzie doskonale to czują.
<br />
I, och, jest pewien, ze niejedna z zaproszonych par zazdrości mu teraz
odwagi, że wziął sobie za żonę kobietę, którą po prostu chciał sobie
wziąć - nie kierując się konwenansami i zdaniem innych osób - co wyszło
mu, w gruncie rzeczy, na zdrowie.
<br />
Wreszcie, tłumy nieco się przerzedzają, a wtedy na miejsce dociera
(dlaczego nie dziwi go, że spóźniony?) Alexander i... wysoki młodzieniec
o twarzy cholernego (Vincencie, język!) anioła.
<br />
Parę dobrych chwil zajmuje mu odkrycie, że owym aniołem, jest jego
bratanek. To te błękitne oczy, dopiero one utwierdzają go w przekonaniu,
że zna tę twarz. Nie potrafi jednak nie zauważyć w niej nowych zmian -
tak dziwnie jest widzieć te usta, bez wykrzywiającego ich grymasu
strachu. Tak zabawnie jest obserwować te policzki bez wściekłego
rumieńca nieśmiałości, te tęczówki bez dawnego zamglenia, spowodowanego
przez wstyd. I ten wzrost, bogowie, być może Louis Bealford nie
dorównuje wzrostem swemu wujowi, ale na pewno jest niemalże tak samo
wysoki, jak jego ojciec, a to już niemałe dokonanie.
<br />
Witają się w sposób krótki i uprzejmy (niestety, za nimi ustawiając się
już następni, ostatni i równie spóźnieni gości, a Vincent, jako dobry
gospodarz, musi ich powitać w swym domu), ale wiedzą o tym, że prędzej,
czy później złapią się w wolnej chwili.
<br />
Jego spojrzenie wędruje wciąż uparcie do smukłego młodzieńca - jego
jasne loki i wydatne wargi kontrastują z bladą twarzą, tworząc obraz na
miarę dzieła sztuki, a ten śmiech, młodzieńczy, perlisty, radosny, jak
promyki słońca. Frak uwydatnia wszystkie jego atuty, które, o zgrozo,
momentami są bardziej niewieście, niż Vincent śmiałby przypuszczać i,
och, łapie się na tym, że przestaje myśleć o tej istocie jako o członku
rodziny, a zaczyna coraz śmielej myśleć o nim, jak o potencjalnym...
<br />
― Kochanku? ― Jasna brew wędruje w górę czoła, ale
Alxander powstrzymuje ją w samą porę od utworzenia na swym czole
zmarszczek. Popatruje na Charlotte z figlarnym uśmiechem, posyłając
Louisowi <span style="font-style: italic;">to</span> spojrzenie. Zamierza
zabawić się kosztem panny Fellon, by sprawić im obu odrobinę uciechy.
Głupia trzpiotka, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak mężczyzna owija ją
sobie stopniowo wokół palca, zbyt pochłonięta wyrazem jego dostojnego
oblicza, zbyt oczarowana pięknem jego włosów i ust. ― Nie, moja droga,
absolutnie nie słyszałem. To wielce niestosowne, poddawać się zdradzie.
Pani Begeuot musiała naprawdę mieć dość swego męża.
<br />
― Mężczyźni nie doceniają nigdy swych żon ― odzywa się lekko Louis,
wykrzywiając swoje wargi w przepięknym uśmiechu. Alexander upija jeszcze
łyk wina, wiedząc, co za chwilę nastąpi. ― Pozostawiają to zwykle
innym.
<br />
Nie może na niego spojrzeć, nie teraz - jedno drobne spojrzenie i
perspektywa wybuchu śmiechem przybliża się do niego znowu, sięga swymi
szponami do drapiącego potrzebą gardła. Ledwo się jej opiera,
pozwalając, by Charlotte myślała, że absolutnie rozumie, co dzieje się
tuż przed jej nosem.
<br />
Mały skandalista - myśli, gdy co jakiś czas zerka w kierunku swego
pierworodnego. Młody panicz wciąż trwa przy nich ze swym uśmieszkiem,
jowialny i niezmiennie uprzejmie zainteresowany.
<br />
Pozwalają dziewczynie jeszcze przez chwilę błyszczeć w swoim
towarzystwie, ale w końcu (ileż można) żegnają się z nią uprzejmie
(zielone oczy patrzą na nich z żalem i ewidentnym rozczarowaniem, ale
zupełnie się tym nie przejmują) i wędrują dalej, do następnej.
<br />
Ta, w przeciwieństwie do drogiej Charlotte, jest nieco bystrzejsza, ale
zdecydowanie nie tak ładna. Alexander zbliża się do niej z miną
drapieżnika, polującego na swą ofiarę. Zaczyna rozmowę z lekkością i
wprawą, świadczącą o tym, jak wiele razy znajdował się już w takiej
sytuacji, a potem w parę minut sprawia, że staje się całym światem
nieszczęsnego dziewczęcia. Nie pyta nawet o jej imię, absolutnie o nie
nie dba; wystarczy mu fakt, że mała kusicielka wypina w jego kierunku
upchniętą za gorsetem pierś i och, chętnie nachyliłby się do niej, by
posmakować tej jasnej skóry, ale przecież mu nie wypada, nie tutaj.
<br />
Zadowala się za to wymianą komplementów; pieszczą się nimi wzajemnie
przez dłuższy czas, gdy do rozmowy nie włącza się znów Louis - Mały
Manipulator - Bealford, którzy krzyżuje mu plany swoją własną,
niewątpliwie czarującą osobowością.
<br />
Sytuacja powtarza się jeszcze parę razy, aż nagle Alexander odkrywa, że
sprawia mu to przyjemność - uwodzenie tych biednych dziewcząt wespół ze
swoim <span style="font-style: italic;">synem</span>. Czarują je paroma
komplementami, opowiadają historie o egzotycznych krajach, posyłają
spojrzenia, dotykają - niby niechcący - obramówek pięknych sukni, a
potem rozpływają się w powietrzu, by znaleźć następne ofiary.
<br />
Wkrótce ich zabawę przerywa im Vincent - podchodzi do nich
niespodziewanie z nieco skwaśniałą miną (oczarowane dziewczątko pała
rumieńcem, mrucząc coś o potrzebie zwilżenia gardła), zapytując o
przyjęcie.
<br />
― Wspaniałe, oczywiście ― Alexander wyciąga swą wypielęgnowaną dłoń,
by poklepać kuzyna go szerokich plecach. ― Spisaliście się z Vivienne
na medal. Te potrawy są absolutnie przepyszne, a wina? Vincencie, czuć,
że to same najlepsze roczniki. Nie będę cię jednak zanudzał
komplementami. Opowiedz nam, jak minęły ci podróże!
<br />
Słuchają więc uważnie, a Vincent opowiada i robi to niezaprzeczalnie
ciekawie - słuchają o wielkich pałacach, amarantowych kwiatach, słoniach
i cynamonowej herbacie.
<br />
A potem przestają słuchać, ponieważ przerywa im muzyka i nadchodzi
moment na tańce. Wystarczy jedno spojrzenie stalowych oczu, by Alexander
ustalił z młodym paniczem niepisane zasady ich małej rywalizacji. Tyle
tańców, ile tylko się da z jak największą ilością pięknych kobiet.
<br />
― Czas, start ― mruczy wprost do małego ucha, czując jak jeden z
jasnych loków łaskocze go w policzek. Kwiatowy zapach otumania na moment
zmysły, ale pan Bealford nie ma czasu się nad tym zastanawiać, bo na
jego drodze stoi już pierwsza z wykwintnie ubranych zdobyczy.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-23, 11:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Młode damy same lgną do Louisa Bealforda, a to z prostego powodu: na
jego palcu nie ma ślubnej obrączki, widnieje za to sygnet, który
świadczy o niewyobrażalnie wielkiej fortunie, jaka w ciągu kilkunastu
lat spocznie na rękach tego niesamowicie przystojnego młodzieńca.
Wystarczy drobny uśmiech, krótkie spojrzenie i już widzi aprobatę, i
wie, że wystarczy podejść i ująć młodą dłoń, spojrzeć głęboko w oczy, a
następnie za całkowitym przyzwoleniem pociągnąć do tańca.
<br />
Wirując zgrabnie z kolejnymi zachwyconymi dziewczętami, ponad ich
ramionami napotyka co jakiś czas spojrzenie ojca. Posyłają sobie ledwie
dostrzegalne uśmiechy. Dziś oni, nie Vincent, królują na tym przyjęciu,
ale przecież to nieuniknione, gdy zaprasza się gdziekolwiek <span style="font-style: italic;">tych</span> Bealfordów.
<br />
Orkiestra płynnie przechodzi z jednego utworu do drugiego. Louis już na
początku nawiązał kontakt wzrokowy z kolejną potencjalną partnerką; pod
koniec poprowadził w tańcu niczego nieświadomą panienkę Blackwood w
stronę jej rywalki i w chwili przejścia wymienił je, zanim zorientowały
się, co się dzieje. Blackwoodówna w okamgnieniu została bez partnera,
ośmieszona i zdruzgotana, a Louis objął w pasie przepiękną Litwinkę i
tańczył z nią, ponad jej ramieniem śmiejąc się oczami do ojca i już, już
szukając sobie kolejnej.
<br />
Żeby wygrać z Alexandrem Bealfordem, trzeba grać trochę brzydko i
nieuczciwie: z czasem zacząć wymieniać partnerki w połowie tańca, aż w
końcu po zaledwie kilkunastu krokach. Na końcu tylko oni dwaj tańczyli
na parkiecie wśród napompowanych sukien i ciasno zawiązanych gorsetów,
okrutni skandaliści, ale kto śmiałby zwrócić im uwagę, kto śmiałby
otwarcie skrytykować?
<br />
Alexander tańczy z rudowłosą lolitką. Jest bardzo młoda i okrutnie
skrępowana; wiedział, że mu nie odmówi, bo to typ dziewczęcia, które
nigdy nie sprzeciwi się mężczyźnie. Traci z oczu syna, na zaś wypatrując
kolejnej kobiety, i niedbale obraca partnerkę, gdy nagle… rudowłosa
wycofuje się poza zasięg jego dłoni.
<br />
Spogląda na nią i widzi, jak uśmiechnięty Louis, wykorzystując ten
moment nieuwagi, przejmuje ją, przyciąga do siebie zgrabnie i bezczelnie
sobie przywłaszcza. Jego czoło lśni delikatnie od potu, oddech zapewne
jest niespokojny. Obaj są już zmęczeni, ale to Louis ustępuje pierwszy. W
ostatniej nucie utworu kiwa ojcu głową, ostatecznie przyznając mu
zwycięstwo (lub może uznając, że swoim absurdalnie nieprzyzwoitym ruchem
zapewnił je sobie?), i opuszcza parkiet, kierując kroki do stołu z
winem. Nalewając słodkiego białego trunku do kieliszka, wyczuwa na sobie
czyjeś spojrzenie. Spogląda w lewo i momentalnie uśmiecha się do
Vincenta Bealforda najpiękniej jak potrafi.
<br />
― Nie miałem okazji ci pogratulować, wuju ― mówi do niego, patrząc
wprost w bystre oczy tego szalenie interesującego, niezwykle odważnego
człowieka: w Vincencie Bealfordzie Louis najbardziej podziwia to, że
miał śmiałość sięgnąć po to, czego zechciał, nie przejmując się opiniami
plebsu. Wyszedł za nisko urodzoną, wykształconą Włoszkę i świat wcale
się od tego nie skończył! ― To duma, nosić to samo nazwisko, co jedna z
najważniejszych osobistości w świecie medycznym w całej Europie. ―
Odwraca się do mężczyzny całym ciałem i powoli przesuwa spojrzeniem po
całej wysokiej sylwetce z góry na dół i z dołu do góry. Nie robi tego w
sposób oceniający, jak wielu: w tym wzroku widać tylko mile łechczącą
aprobatę i dużo sympatii, i może też – choć równie dobrze może być to
tylko wymysł Vincenta, powinien być – coś zupełnie innego, znacznie
mniej stosownego. ― Teraz nasi przyjaciele nienawidzą nas jeszcze
bardziej.
<br />
Wuj patrzy na Louisa nieco dziwnie; wydaje się odrobinę spięty, jak
gdyby skrępowany. To zabawne, bo przecież to w młodzieńcu budził kiedyś
takie (a nawet znacznie bardziej skrajne) uczucia.
<br />
― Dziękuję za tak miłe słowa, Louisie ― odpowiada w końcu oszczędnie
bratankowi, upijając nieco zbyt duży łyk alkoholu ze swej szklanki;
przełyka go z trudem, nieznacznie głośniej niż wypada. ― Ja także
powinienem ci pogratulować. Najlepsze wyniki, dyplomy… Zręczność twoich
palców obiegła już całą Anglię, a z tego co wiem i poza nią stało się o
niej głośno. Eroica Liszta, zgadza się?
<br />
Louis kiwa żywo głową i wyciąga dłoń, żeby zdjąć z odzienia Vincenta
pojedynczy czarny włos, który się do niego przykleił. Nie może znieść
widoku nawet tak drobnej niedoskonałości burzącej doskonałość prezencji
tego mężczyzny – w końcu każdy Bealford jest niejako wizytówką
wszystkich innych Bealfordów. Robi to bardzo dyskretnie, niemal
niezauważalnym gestem, ale przecież tak niemoralnie poufałym. Tylko oni
dwaj wiedzą o tej subtelnej poprawce.
<br />
― Czy byłoby to bardzo niestosowne, gdybym zastąpił na chwilę
pianistę? Chciałbym zagrać coś specjalnie dla ciebie ― pyta i wyjaśnia
Louis, wyczuwając od Vincenta jakieś osobliwe i dość nagłe strapienie;
ale przecież wcale nie chce budzić w nim negatywnych uczuć, chce, by wuj
był dziś tak szczęśliwy, jak na początku, by kwitnął i świętował swój
sukces, błyszcząc równie mocno jak inni panowie z jego rodu. Niech
wszyscy widzą, ile osiągnął, choć przecież tak niewiele osób w niego
kiedyś wierzyło.
<br />
― Wydaje mi się, że chwila przerwy mu nie zaszkodzi ― odpowiada ten
skromny mężczyzna (gdyby Alexander Bealford urządzał to przyjęcie,
wszyscy bez wątpienia już na samym początku znaliby powód do
świętowania) i przepuszcza go, a następnie odprowadza do samego podestu z
orkiestrą. Pianista natychmiast podnosi się na widok pięknego
młodzieńca i uśmiecha się tak, jakby ustępował miejsca komuś, kogo
podsiadł.
<br />
Louis staje przy fortepianie. Muzyka milknie, a więc goście zaczynają
się rozglądać i dostrzegają przyczynę zmiany nastroju. Młodzieniec
stosownie czeka, dumnie wyprostowany, aż ostatnie szepty umilkną. Wśród
publiczności bez problemu odnajduje jasną twarz ojca, który siedzi przy
stoliku obok swego imiennika, samego Alexandra Duffa, earla Fife, i jego
żony, księżniczki królewskiej Victorii Koburg; nikt nie jest w stanie
przewidzieć, że za pół roku Duffa nie będzie już wśród żywych, a ta
piękna kobieta popadnie w rozpacz i utraci resztę wdzięku. Dziś jednak
ta para świętuje wraz z Bealfordami, wpatruje się w owoc lędźwi
Alexandra Bealforda i nie może wyjść z podziwu; sami pragnęliby tak
anielskiej urody dla swych córek, i takiego talentu.
<br />
W końcu na sali zapada całkowita cisza. Wtedy panicz zadziera lekko
głowę i zaczyna mówić, skupiając na sobie wszystkie spojrzenia.
<br />
― Choć pozdrawiałem każdego z państwa osobna, chciałbym podziękować
wszystkim za przybycie w imieniu mojego drogiego wuja, Vincenta
Bealforda, gospodarza tego historycznego miejsca, któremu zawdzięcza ono
cały swój dzisiejszy urok i wdzięk; czy uwierzyliby państwo, gdybym
powiedział, że ten dwór w swej historii aż jedenaście razy stawał w
płomieniach? Vincent Bealford oddał tej posiadłości duszę i serce,
zadbał o odnowę i renowację wszystkich spopielonych dzieł i dziś możemy
podziwiać te komnaty niemalże takimi, jak wyglądały w latach świetności.
To imponujące i zasługuje na uznanie, ale nigdy nie usłyszycie o tym od
tego człowieka. Jego kultura i wrodzona skromność nie pozwalają mu o
tym mówić. Dlatego cię wyręczam, wuju. Wybacz mi bezczelność. ― Uśmiecha
się serdecznie do Vincenta, który znajduje się teraz w centrum uwagi,
do czego zupełnie nie przywykł. Zawsze stał w cieniu <span style="font-style: italic;">tych</span>
Bealfordów, ale dziś jego bratanek postanowił podzielić się z nim swoim
blaskiem. ― Wybacz, ale uważam, że wszyscy powinni wiedzieć, dlaczego
się tutaj zgromadziliśmy. Każdy z nas dostał uprzejmie, ręcznie napisane
zaproszenie na przyjęcie w Jaśminowym Dworze, ale z jakiego powodu? Czy
ktoś wie?
<br />
Louis z uprzejmym zainteresowaniem rozgląda się po sali; Alexander Bealford wie, ale milczy; sam uważnie słucha.
<br />
― Gdyby pospacerowali państwo po posiadłości, odpowiedź na to pytanie
znaleźlibyście dopiero w gabinecie mojego wuja. Na ścianie wiszą tam
wszystkie jego dyplomy. Kiedy pierwszy raz je zobaczyłem, nie mogłem
uwierzyć, że jeden człowiek może dokonać tak wiele. Że mój wuj, choć
mógłby już dawno zrezygnować z rozwijania się na rzecz wygodnego życia,
wciąż jeździ po świecie, rozmawia ze specjalistami, poznaje nowinki i
wykorzystuje je, by rewolucjonizować przemysł medyczny w królestwie. Moi
drodzy państwo. Vincent Bealford został trzynastego czerwca wyróżniony
orderem honorowym Brytyjskiego Towarzystwa Medycznego za swoje zasługi.
Patrzycie na człowieka, który jest legendą w środowisku lekarzy, a
wszystko dzięki otwartemu umysłowi i wierze, że każdą metodę, nawet
taką, która wydaje się już perfekcyjna, można udoskonalić lub zastąpić
zupełnie nową. W swojej wybitnej publikacji „Zastosowanie pól
magnetycznych w medycynie” dokonał prawdziwego przełomu!
<br />
Louis mówi o wuju z tak wielką fascynacją, że ludzie zaczynają spoglądać na niego jak na Boga. Dokładnie tak, jak powinni.
<br />
Swoją przemowę prowadzi swobodnie, ale nie wiecznie. Zanim publiczność
może się znudzić – choć zapewne jest to niemożliwe, gdy mówca jest tak
gorliwy i zaaferowany własnymi słowami; mógłby mówić o technikach
krawieckich, a i tak nikt nie zacząłby niecierpliwie stukać obcasem buta
– pozostawia ich w niedosycie, dedykując gwieździe wieczoru
skomponowany przez siebie utwór.
<br />
Gdy wreszcie zasiada na stołku, na sali panuje cisza tak idealna, że
nawet w tak wielkiej przestrzeni słychać każde skrzypnięcie drewna.
<br />
Louis uśmiecha się do siebie, zamyka oczy, kładzie dłonie na klawiaturze i… zaczyna grać.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-25, 22:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Tłum faluje wściekle, ale przez zebranych gości nie przemawia złość -
to zachwyt, wyrysowany na ich twarzach, niczym najoczywistsze symbole
uznania, ofiarowane tak chętnie zarówno gospodarzowi Jaśminowego Dworu,
jak i pieszczącemu (te palce nie naciskają klawiszy, one je głaszczą,
niby kochankę, oblubienicy) zabytkowy fortepian młodzieńcowi.
<br />
Vincent stoi pod ścianą (to miała być jego ucieczka, ale tym razem
przyniosło to z goła odwrotny skutek), dzielnie znosząc spojrzenia
gawiedzi (nie umie ich teraz traktować inaczej, nie w tej chwili). Jego
własne spojrzenie wbite jest tylko i wyłącznie w bladą, choć teraz
okraszoną tym uroczym rumieńcem, twarz bratanka. W całym swoim życiu nie
usłyszał tylu miłych słów pod swoim adresem i choć wszystkie one
połechtały mile jego ego, doktor Bealford jest nimi absolutnie
przerażony.
<br />
Zwyczajny człowiek doświadczył przed chwilą wzruszającego przemówienia -
rodzinnych więzi, podanych na talerzu w najpiękniejszej oprawie, ale
ktoś, kto obcował z ludźmi od tylu lat, by poznać ich pod względem nie
tylko medycznym, a i (tym o wiele brzydszym) psychicznym, była to czysta
manipulacja.
<br />
Och, gdyby tylko potrafił się jej oprzeć - powinien domyślić się, co
takiego planuje ten mały diabeł, jeszcze zanim w ogóle pozwolił mu się
odezwać.
<br />
A może się domyślił? Domyślił i nadal nie potrafi nic z tym zrobić, bo
choć świadomy tego, że wplątuje się coraz ciaśniej w ogromną sieć,
uśmiecha się do pająka i pozwala mu się w nią zawinąć, otulić w kokon, a
potem...
<br />
Zjeść?
<br />
Bogowie - wsłuchując się w perfekcyjne (oczywiście) dźwięki,
dochodzącego z jego starego fortepianu, duża dłoń Vincenta ląduje na
jego własnej piersi, w miejscu, gdzie bije (trochę za szybko) jego
stare, zimne serce. Goście biorą to zapewne za wyraz bezgranicznego
wzruszenia, nieświadomi tego, co odgrywa się na ich oczach "zakulisowo".
<br />
Błękitne oczy odrywają się od klawiszy, zatapiając się w jego własnych
źrenicach - Vincent czuje ich pulsowanie w każdym zakątku ciała; ma
ochotę jęknąć nieszczęśliwie, ale nie pozwalają mu na to resztki
godności. Gorąc rozrasta się, płonąc już nie tylko w żołądku - czuje
jego zdradliwe macki na ramionach, klatce piersiowej i och, nie, nie
tam...
<br />
Poprawia się, chwytając mocniej za uchwyt laski. Odwraca wzrok, ale
tylko na chwilę, bo nie potrafiłby dłużej, nie teraz - wraca do niego i
wraca, aż obraz twarzy znamionuje mu się pod powiekami, nawet wtedy, gdy
gra ustępuje, a wynajęty pianista powraca na swe miejsce, by tańce
mogły rozpocząć się na nowo.
<br />
― To prawdziwy żal, że jej tutaj z nami nie ma ― Violet
wykrzywia swą buźkę w pretensjonalną podkówkę, a Alexander modli się do
nieistniejących bóstw, by już nigdy więcej nie "raczył" go takimi
widokami. Jego cierpliwość jest złota, oczywiście, ale dlaczego miałby
się ciągle dawać narażać na takie wątpliwej jakości przyjemności?
<br />
― Przekażę jej pani pozdrowienia ― odpowiada uprzejmie do granic
możliwości, uśmiechając się krótko, lecz nie mniej grzecznie. ―
Przyjemnością było móc tu panią spotkać.
<br />
Przyjmuje jego komplementy, ale nie rozumie (albo nie daje po sobie
zrozumieć), że tym, czego pan Bealford pragnie teraz najbardziej, jest
zakończenie tej rozmowy.
<br />
Rozmawia więc jeszcze przez chwilę o spanielach tybetańskich, krykiecie,
a nawet królu Henryku i innych postaciach historycznych. Jest
zaskoczony tym, jak rozległym poziomem wiedzy historycznej, obdarzona
jest niepozorna pani Chachki - być może odpowiedzialne za to jest jej
pochodzenie - plotki wręcz huczą o tym, jak mocno korzenie jej drzewa
genealogicznego wbite są w Czeskie ziemie. Czyżby kształcili tam swoje
kobiety?
<br />
― Wspaniale mi się z panią rozmawiało ― wtrąca, zanim droga Violet
nie rozpoczyna kolejnego tematu. ― Muszę jednak udać się do pana
Boltey'a. Obiecałem mu, że podejdę później się przywitać, proszę mi
wybaczyć.
<br />
― Oczywiście, panie Bealford ― Violet obraca się nagle, przygryzając
jedną z apetycznie pełnych warg i jest w tym geście coś tak wymownego,
że Alexander nie umiałby się nie zorientować, co takiego próbowała mu
nim przekazać. ― Proszę o mnie tylko nie zapominać.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-26, 00:01<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis beztrosko lawiruje między gośćmi, zdobywając serca młodych dam i
ich matek, zachwycając mężczyzn wigorem i poziomem wiedzy, i co jakiś
czas uzupełniając oszczędnie swój kieliszek. Pije elegancko, nie
przesadza. Pozwala, by alkohol przyjemnie rozluźnił ciało i rozwiązał
język, jednak nie dopuszcza, by zaburzył gładkość mowy i wyuczoną
elegancję ruchów.
<br />
― …pieprzy wszystkie. Jedną po drugiej. Za grosz przyzwoitości. <span style="font-style: italic;">Cholerny Bealford</span>.
<br />
Zaintrygowany młodzieniec przystaje przy drzwiach łazienki. Ze środka słychać kobiece głosy.
<br />
― Współczuję jej, była tak naiwna. Teraz będzie się tłumaczyła z
braku wianka. Ale co sobie myślała. Nie zostawiłby dla niej żony.
<br />
― Ciekawe, czy ona wie.
<br />
― Nie wierzę, że o tym nie słyszała.
<br />
― Ale tak trudno w to uwierzyć.
<br />
Louis zagryza wargę i odsuwa się na chwilę przed tym, jak drzwi łazienki
otwierają się szerzej i ze środka wychodzą panny Browne i Carteret. Ta
pierwsza spogląda na Louisa i momentalnie blednie, co widać nawet pomimo
grubej warstwy pudru kryjącej jej pomarszczoną twarz.
<br />
Młodzieniec uśmiecha się enigmatycznie i przytrzymuje jej kurtuazyjnie drzwi, po czym sam wchodzi do toalety.
<br />
Vincent Bealford czuje na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Zanim
jeszcze się odwraca, wie, do kogo należy. Czuje tę słodką, kwiatową woń,
a chwilę później przed oczami staje mu bratanek.
<br />
― Możemy się przespacerować? ― zapytuje, a kiedy wuj rozgląda się i
upewnia, że coraz bardziej weseli goście są skoncentrowani na sobie,
opuszczają salę balową. Kroki kierują na taras, ponieważ młody panicz
twierdzi, że potrzebuje trochę odetchnąć. Przystają przy kamiennej
barierce. Mają widok na zielone ogrody i odrobinę upiorny cmentarzyk
rodzinny, którego Louis bał się jako dziecko, wierząc, że między grobami
ma zwyczaj spacerować Biała Dama.
<br />
Przez chwilę oddychają ciepłym i rześkim powietrzem coraz późniejszego
wieczora. Louis zagaduje o samopoczucie, zdrowie, wyjazd, posiadłość,
dalsze plany. Gawędzą swobodnie na wiele tematów. Przepaść, która kiedyś
rozpościerała się między nimi, dziś nie istnieje. Panicz we Francji
posiadł tę ekskluzywną umiejętność konwersowania z każdym bez żadnego
wysiłku. To proste, gdy czyta się wiele książek i stale poszerza wiedzę.
<br />
W którymś momencie zapada cisza i Vincent czuje na sobie bardzo
intensywne spojrzenie, obawia się jednak, że wie, jak skończyłoby się
popatrzenie teraz na bratanka. Uparcie wpatruje się więc w ciemne
kształty roślin i słucha wygrywanej przez cykady melodii.
<br />
― Mam pytanie ― słyszy raptem głos, w którym pobrzmiewa wesołość, i
mimo wszystko nie może dłużej uciekać wzrokiem od tej gładkiej twarzy.
Louis Bealford uśmiecha się do niego z rozbawieniem, a oczy błyszczą mu w
półmroku. ― Ale to będzie bezczelne pytanie.
<br />
― Nie spodziewałbym się po tobie innego ― odpowiada młodzieńcowi, a ten śmieje się cicho.
<br />
― Czy to ty jesteś Bealfordem, który pieprzy wszystkie?
<br />
― Przy mojej aparycji jedynym, na co mogę sobie pozwolić, jest pieprzenie głupot.
<br />
Louis śmieje się głośniej i – niby to żeby nie zgiąć się mało elegancko
wpół – lekko chwyta wuja za ramię. Po chwili, kiedy już się uspokaja,
delikatnie wygładza frak mężczyzny i przysuwa się nieco bliżej.
<br />
― Z całą pewnością, drogi wuju, miałeś na myśli: przy twojej
nieśmiałości ― mruczy. ― Jestem pewien, że mógłbyś mieć każdą z
bawiących się tu dziś kobiet. Nie podchodzą do ciebie, ponieważ boją się
twojej inteligencji.
<br />
Na bladym obliczu wuja dostrzega delikatne zaróżowienie i z trudem
powstrzymuje się od dotknięcia wystającej kości policzkowej. Vincent
Bealford jest atrakcyjnym mężczyzną. Jest w końcu Bealfordem. Być może
jego nos – to zapewne on jest źródłem tych krzywdzących dla niego samego
wniosków wuja – jest krzywy i zdecydowanie za duży jak na
konwencjonalne standardy piękna, ale przy tym wszystkim nadaje jego
twarzy drapieżnego charakteru, podobnie jak gęste brwi i wiecznie
przymrużone oczy, i nawet cienkie wargi, które tak uparcie zaciska,
sprawiając, że prawie ich nie ma. Zdecydowanie nie jest to widok
odpychający, a w połączeniu z intelektem tego człowieka, jego
dostojnością, elegancją, imponującym spokojem i zatrważającą wiedzą,
staje się wręcz magnesem na młodzieńców tak łatwo popadających w
krótkotrwałe zauroczenia jak Louis Bealford.
<br />
― Mnie mógłbyś mieć ― przyznaje panicz znacznie ciszej i trudno
powiedzieć, czy to żart, czy stwierdzenie równie poważne, jak zakazane,
ponieważ młodzieńcze oblicze jest nieprzeniknione: za sekundę słodkie
usta mogą zarówno ułożyć się do pocałunku, jak i wygiąć w kpiącym
uśmieszku.
<br />
Vincent odwraca głowę i przez długą chwilę nie patrzy w błękitne oczy, a
kiedy w końcu w nie zagląda, robi to bardzo długo i głęboko. Nie odsuwa
się od Louisa, a wprost przeciwnie, jeszcze bardziej niweluje ten
niewielki dystans między nimi. Teraz to on wyciąga dłoń, po czym
przesuwa nią delikatnie po jasnych lokach. Z jego ciemnych oczu bije
ogromna tęsknota i gorące pożądanie, lecz nagle mężczyzna decyduje się
wznieść mur.
<br />
― To byłoby… niewłaściwe… ― szepcze do bratanka, który unosi dłoń i
jednym szarpnięciem zrywa wstążkę ze swych włosów, pozwalając, by do
jednego niesfornego pasma dołączyły wszystkie pozostałe. Delikatny wiatr
rozwiewa je i pieści, przez co chłopak zaczyna wyglądać tak rozkosznie,
jakby dopiero co opuścił łoże kochanka.
<br />
― Chodź ― mówi ciepło Louis. ― Nie obawiaj się mnie.
<br />
Odwraca się i rusza przodem z powrotem do środka, na ciemny korytarz.
Nie kieruje kroków do sali balowej, lecz w zupełnie przeciwną stronę, co
jakiś czas z figlarnym uśmiechem odwracając się przez ramię. Vincent
podąża za nim trochę jak we śnie, nie wiedząc, dokąd zmierza, i nie
zadając pytań. Może wypił dziś za dużo.
<br />
― Chodź, wuju. Tutaj. Pamiętam ją z dzieciństwa… ― przystaje przy
wrotach biblioteki. Popycha je, ale są zamknięte. Vincent staje obok i
wyciąga zza pazuchy pęk kluczy. Pod uważnym spojrzeniem bratanka wsuwa
odpowiedni w małą dziurkę. Louis wzdycha błogo i pierwszy wchodzi do
środka, gdy drzwi stają przed nim otworem. Okręca się wokół własnej osi z
zadartą głową, podziwiając kopulaste sklepienie odnowione przez
najwybitniejszych artystów i pnące się aż pod nie regały z księgami.
<br />
Cofa się, nie patrząc za siebie, i natrafia w końcu pośladkami na
stojący pod ścianą stolik zasypany tomami. Opiera się o niego, wciąż
patrząc w górę, a potem zwraca uwagę na spoczywający tuż obok swej dłoni
wolumin. Jest w nim drzewo genealogiczne. Ale jak rozbudowane!
Młodzieniec patrzy na nie w półmroku, a postukiwanie laski i ciężkie
kroki Vincenta rozbrzmiewają coraz bliżej.
<br />
Z rozchylonymi ustami przesuwa palcami po srebrno-purpurowym pnączu
łączącym poszczególne rody. Dociera w końcu na sam dół, do imienia
Alexandra, które widnieje tuż pod Abelardem. A obok…
<br />
― Mój ojciec ― mruczy zdziwiony ― ma brata?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-26, 00:49<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nie powinien za nim ruszyć tak śmiało - dlaczego więc to zrobił?
<br />
Nie powinien tak po prostu wyciągnąć pęku kluczy - ale właśnie to zrobił
i otwiera tajemne przejście, pozwalając, by jego czarujący towarzysz
pierwszy wkroczył do jej wnętrza.
<br />
Nie powinien tak na niego patrzeć, kiedy, krok po kroku, zgrabne stopy,
odziane w modne trzewiki, lawirują między stosami ksiąg i woluminami,
docierając do jednego z najpilniej strzeżonych sekretów dumnego rodu
Bealfrodów. A jednak patrzy i pozwala smukłym palcom na dotknięcie
starych kart, na przesuwaniu nimi po bogato zdobionych łączeniach, by
dotarły wreszcie tam, gdzie nigdy docierać nie powinny. Na krótką chwilę
Vincent wstrzymuje oddech, przygotowując się do oczywistego w tej
chwili pytania.
<br />
― Mój ojciec ma brata? ― Słyszy i nie wie, naprawdę nie wie, jak ma
właściwie odpowiedzieć. Przybliża się, przysłaniając szerokimi barkami
smukłą sylwetkę młodzieńca; w świetle kaganka, jego sylwetka wydaje się
jeszcze ogromniejsza, przerażająca. Pochyla się nad woluminem i wzdycha
pod nosem, kiwając krótko głową.
<br />
― Miał ― odpowiada jeszcze krócej, przypominając sobie o
wydarzeniach, które winien był już dawno (przecież obiecał, przysięgał
na własne życie) wyrzucić z pamięci. Chce opowiedzieć bratankowi o
smutnym losie, który spotkał Sinclair'a Bealfroda, ale jest pewien, że
Alexander nigdy by mu tego nie wybaczył, a jego szacunek względem tego
człowieka, jest... Niezniszczalny.
<br />
Pozostaje więc wierny, z jedynie cieniem żalu - aby odciągnąć uwagę
swego ciekawskiego towarzysza od niemożliwego do wyczerpania tematu jego
wuja, postanawia samemu zadać wreszcie pytanie.
<br />
― Pamiętasz, gdy twój ojciec przywiózł cię któregoś razu do mojego
dworu na... wakacje? ― Nie potrzebuje ze strony Louisa żadnego
zapewnienia, ale mimowolnie uśmiecha się lekko, gdy otrzymuje je w
postaci subtelnego skinięcia głową (złociste loki muskają jedno z
ramion, ich błysk przyciąga nieznośnie jego spojrzenie).
<br />
― Przyłapałem cię tu kiedyś ― mruczy nieco ciszej, a uśmiech
pogłębia się, nabierając ironicznej nuty. ― Lubiłeś się tu zaszywać,
grzebać w moich rzeczach. Powiedz mi, naprawdę czytałeś wtedy książki,
czy zwabiły cię tu jedynie plotki służących... te o tajemnych
przejściach? ― Spogląda na niego z góry, obserwując tak dziwną parodię
nieśmiałości (przygryzienie wargi wydaje mu się teraz bardziej
kokieteryjne, niż pełne zawstydzenia, a w połączeniu z <span style="font-style: italic;">tym</span> błyskiem w oczach... doprawdy).
<br />
― Czytałem tu bardzo ciekawe książki. takie, których nigdy nie
widziałem w bibliotece mojego ojca. ― Na kształtnych, różanych wargach,
wykwita uśmiech. ― Jedna spodobała mi się tak bardzo, że ją ukradłem.
― Vincent walczy z uniesieniem brwi, a Louis, to małe diablątko,
sięga do wewnętrznej kieszeni. Powietrze wypełnia się gęsto niemalże
namacalnym napięciem.
<br />
― Ale kraść bealfordom nie wypada, więc chciałbym ci dziś ją oddać.
odkryłem tutaj swoją męskość, wiesz? ― Pomieszczenie wypełnia perlisty
śmiech. ― W bibliotece mojego niepozornego wuja Vincenta. ― Kończy i
wsuwa mu w dłonie małą książkę, której okładkę (ku własnemu
zdziwieniu), doktor Bealford rozpoznaje niemalże natychmiast.
<br />
Nie powstrzymuje się - wtóruje swemu bratankowi śmiechem i przewraca
strony, zatrzymując je bezwstydnie w zupełnie przypadkowym miejscu.
<br />
I widzą to - dwie kobiety, obie całkiem nagie, namalowane na stronie
cieniutkim pędzlem. Jedna z nich, półleży na fontannie, unosząc dłoń w
miłosnym uniesieniu, a druga, klęcząc między jej smukłymi udami, nurkuje
wargami w miejscu, które (według norm i obyczajów) dostępne ma być
jedynie dla jej przyszłego małżonka.
<br />
Przez chwilę podziwiają w ciszy tę przepiękną rycinę, a później oglądają
tak jeszcze parę następnych - celowo Vincent unika tych, które
przedstawiają sobą dwóch mężczyzn - nie jest pewien, czy wytrzymałby
tak... dosłowną próbę swych sił. Mając obok siebie kogoś tak
przepięknego, otwartego i (niech Bóg raczy wybaczyć mu jego bezczelność)
frywolnego, jest niemalże niewykonalnym, by się <span style="font-style: italic;">nie sugerować</span>,
a on uparcie się jednak sugeruje i... Och, to kopanie własnego grobu,
zdaje sobie z tego sprawę, ale ile czasu ma opierać się swoim
instynktom?
<br />
Przyszli tutaj w wiadomym celu - obaj znali go jeszcze zanim duża dłoń
sięgnęła (wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew wszystkiemu, co święte) po
pęk starych kluczy, a teraz..
<br />
Ta sama dłoń ujmuje wąski podbródek tak delikatnie, jakby wykonany on
był ze szkła - palce pieszczą skórę delikatną, jak sam jedwab,
rozkoszując się jej fakturą. Gładzenie takiej skóry jest samo w sobie
pieszczotą, a Vincent (skończony głupiec) poddaje się jej z bezwstydnym
pomrukiem.
<br />
Kiedy tak mruczy, brzmi jak ktoś zupełnie inny, jak szaleniec.
<br />
Nie czuje się sobą, gdy pochyla się niżej, zmuszając drobne ciało do
wspięcia się na stół - pilnuje, by drobne stworzenie nie miało przed nim
żadnej ucieczki, przytłaczając je sobą, otumaniając.
<br />
Nie czuje się sobą, gdy zaciska kościste palce na wąskich nadgarstkach,
przytwierdzając je tak do zimnego, drewnianego blatu, nie umie też
odnaleźć siebie w tym dziwnym posapywaniu, w gwałtowności oddechu,
niemalże wyszarpującego mu serce z piersi.
<br />
Ale wie, dobrze wie, że człowiekiem, który przyciska swoje cienkie wargi
do różanych ust Louisa Bealforda, jest on sam - Vincent Thobias
Bealfrod, jego wuj, ostatni zboczeniec, skandalista, degenerat.
<br />
Wie o tym, ponieważ czuje to każdą komórką swojego ciała i natychmiast pragnie poczuć jeszcze więcej.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-26, 01:48<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis zamyka powieki i poddaje się nagłej, lecz spodziewanej (i nade
wszystko oczekiwanej) pieszczocie. Przez chwilę nie otwiera ust,
uśmiechając się zuchwale aż do momentu, w którym wyczuwa wahanie
starszego mężczyzny, drobną niepewność: może źle to zinterpretował? A
może to tylko podła zabawa?
<br />
Ale nie, Louis niczego nie udaje. Już po chwili rozchyla swoje delikatne
wargi i pozwala, by mężczyzna skosztował ich słodkiego od szampana
wnętrza. Przysuwa się bliżej, na sam skraj blatu, i oplata udami biodra
wuja. Zadziera odważnie podbródek, wychodząc naprzeciw zmysłowemu
pocałunkowi. Ich krocza spotykają się, zderzają ze sobą. Louis jest
podniecony już od ich rozmowy na tarasie: jego ptaszyna ociera się przez
materiał o krok mężczyzny, jest bardzo wrażliwa, jej właściciel
pojękuje cicho i zduszenie przy każdym ruchu.
<br />
Och, robi to z własnym wujem. Nazywa go tak, chociaż to kuzyn jego ojca,
już niemal nie rodzina. Ludzie o takim stopniu pokrewieństwa wychodzą
za siebie, współżyją, to nic skandalicznego.
<br />
Skandalem jest tylko to, że obaj są mężczyznami, że Vincent jest żonaty, a Louis, Louis jest synem Alexandra Bealforda, <span style="font-style: italic;">nie powinien</span>.
<br />
Ale co z tego? Tak bardzo go pragnie. Tak bardzo podoba mu się dojrzały i
posępny urok tego mężczyzny, tak bardzo imponuje mu on swoją
inteligencją, swoimi dokonaniami, i swoimi gabarytami.
<br />
― Mmm…
<br />
Lgnie ciałem do szerokiej piersi mężczyzny. Chce być bliżej, dużo
bliżej. Chce uprawiać z nim miłość – wie to od chwili, gdy go dziś
zobaczył, gdy wymienili ze sobą pierwsze po tak długim czasie
uprzejmości. Chciał go uwieść i zrobił to, robił z premedytacją przez
cały ten wieczór, gdy posyłał mu długie spojrzenia znad ramion
roztańczonych partnerek, gdy wygłaszał pasjonującą przemowę, gdy z
drugiego końca sali unosił dla niego kieliszek, gdy wreszcie z miłym
uśmiechem proponował spacer. Wszystko to było ukartowane, wszystko to
działo się od samego początku i nie zostawszy w odpowiednim momencie
przerwane przez starszego i bardziej odpowiedzialnego z nich, musiało
skończyć się w taki sposób, w tym miejscu.
<br />
Louis lubi kochać się z mężczyznami, zwłaszcza ze starszymi, bo młodszym
trudniej jest rozpalić w nim płomień pożądania za pomocą słów, które są
dla panicza tak ważne w grze zmysłów. Podczas pobytu we Francji miał
gorące zbliżenie nauczycielem literatury, atrakcyjnym tak fizycznie, jak
i intelektualnie profesorem, o którym marzyła prawie każda z uczennic.
Pan Hénin-Liétard wziął młodego Bealforda na szkolnej ławce, rozsypując
niesprawdzone eseje, i był to pierwszy starszy mężczyzna, którego
panicz uwiódł. Drugim zupełnie niespodziewanie okazuje się jego drogi
wuj Vincent, ten nieprzystępny, zimny na pozór i poważny mężczyzna,
który teraz całuje z taką pasją, z takim zaangażowaniem, i tak mocno
trzyma szczupłe dłonie, że boli… Któż by pomyślał? Któż oczekiwałby po
nim takiej namiętności, takiego pragnienia?
<br />
Louisowi udaje się w końcu oswobodzić dłoń. Sięga wówczas do swojego
kołnierzyka i sprawnie rozpina guziczki koszuli i kamizelki,
niekoniecznie w takiej właśnie kolejności. Robi to dość chaotycznie, bo
trudno mu jest się skupić, gdy pocałunki robią się coraz głębsze, a
krocza ocierają o siebie przy każdym drobnym ruchu. Obaj są sztywni, a
Vincent jest… ogromny, i taki ciepły… Chłopak odchyla głowę i pozwala,
by usta wuja całowały go po łabędziej szyi, by każdy pocałunek wywoływał
falę gorąca, która biegnie w dół, kumuluje się w brzuchu i w końcu
wlewa między jego nogi, wywołując tam prawdziwy pożar.
<br />
Zbędne odzienie ląduje na blacie i na podłodze. Louis owija oswobodzone
ramię wokół szyi Vincenta. Drugą dłoń przyciska do piersi mężczyzny,
gdzie wyczuwa bijące żwawo serce. Tak trudno uwierzyć, że to się dzieje
naprawdę. Jego fascynacja tym człowiekiem jest bezgraniczna. Ma ochotę
nie tylko go całować i pozwalać mu się całować. Ma ochotę zobaczyć, jak
wygląda to ciało pod ubraniami. Dotknąć go i obdarzyć pieszczotą.
Ucałować każdy skrawek bladej, półprzezroczystej skóry. Chciałby
zobaczyć, co skrywa wuj Vincent w bieliźnie, pokazać mu kilka sztuczek,
których nauczył się na wyjeździe, zachwycić go…
<br />
Na dźwięk szeleszczących inwazyjnie kartek obaj zerkają w bok. Palce
Louisa przewracają strony w pięknie ilustrowanej książce i nagle
przestają. Rycina przedstawia dwóch mężczyzn, z których jeden jest
wyraźnie drobniejszy. Spoczywa on na stole, z jedną nogą opartą o
podłogę, a drugą spoczywającą na blacie, podczas gdy rosły kochanek
zatapia masywnego penisa w jego wyeksponowanym odbycie.
<br />
Louis spogląda Vincentowi w oczy i mruga sugestywnie, przy czym jego powieki wydają się trochę ociężałe; obaj oddychają ciężko.
<br />
― Rozbierz mnie do końca ― szepcze. ― Spodoba ci się, co mam na sobie.
<br />
― O Boże. ― Słowa, które ulatują spomiędzy warg Vincenta, brzmią jak
zbolały jęk bardzo strudzonego człowieka. Louis przechyla z
zaciekawieniem głowę, a loki spływają po jego nagich, szczupłych
ramionach i łaskoczą okolice kształtnych obojczyków.
<br />
― Mhm ― mruczy z półprzytomnym, rozmarzonym uśmiechem i patrzy, jak
dłonie mężczyzny, dotychczas przytrzymujące go w okolicy pach, zsuwają
się wreszcie niżej. Vincent przytrzymuje jego drobne ciało jedną dłonią i
rozpina mu spodnie drugą. Ma bardzo zwinne palce. Długie i sprawne.
Louis nie może oderwać od nich wzroku. Wydają mu się nagle najbardziej
seksualną i seksowną częścią ciała wuja.
<br />
Spod spodni wyłania się delikatna, półprzezroczysta bielizna. Takiej nie
noszą mężczyźni. Taką nosi Louis Bealford. Bielizna ta nie ukrywa
niczego, co powinna. Jest nieprzyzwoita, stworzona dla prostytutki, a
nie dla arystokraty. I Louis nosi ją jak dziwka. Odsuwa się nieznacznie,
a następnie unosi i łączy nogi, by wuj mógł zdjąć z nich najpierw buty i
skarpetki, a następnie spodnie. I już. Syn Alexandra jest całkiem nagi.
Bo przecież tej bielizny nie można nazwać ubraniem. Półleży na blacie,
na wszystkich tych cennych woluminach, i oddycha płytko. Jest mu gorąco.
Patrzy Vincentowi w oczy, a Vincent nie może oderwać wzroku od
lśniącego, emanującego młodością ciała, które wydaje się teraz jeszcze
bardziej niemęskie niż w dopasowanym fraku.
<br />
Długie nogi, subtelnie zaokrąglone uda i wcięcie w talii… Cienie
igrające w zagłębieniach urokliwych obojczyków bez wątpienia
odziedziczonych po matce: jakby to palce artysty poczyniły wszystkie te
nierówności w białej i gładkiej jak porcelana glinie.
<br />
― Masz na mnie ochotę? ― szepcze Louis głosem drżącym od emocji (jest
bardziej przejęty sytuacją niż chciałby i wypadałoby mu pokazać) i
spogląda w dół, na wzwód malujący się w spodniach mężczyzny. Jego
podniecenie zaczyna osiągać niezdrowy poziom, prowokować go do czynów
wulgarnych i niegodnych. Z trudem powstrzymuje się od wsunięcia ręki we
własną bieliznę i ordynarnej masturbacji. Być może już za chwilę to wuj
wsunie dłoń w te śliczne majteczki i zrobi wszystko to, czego Louis tak
bardzo pragnie. Wsunie ten najdłuższy palec w jego dziurkę, zerżnie go,
jakby pomylił z kobietą. Oblizuje niespokojnie wargi, nie odrywając
wzroku od krocza Vincenta. Gdy się odzywa, głos ma zmieniony, niski i
gardłowy. ― Ja… Niech pan mi <span style="font-style: italic;">go</span> pokaże, panie Bealford. Chcę zobaczyć.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-04-27, 12:24<br />
<hr />
<span class="postbody">
Całują się gwałtownie i nieprzyzwoicie - w ciągu paru minut ze zwykłego
przytknięcia do siebie warg, ich pieszczoty przeradzają się w agresywne
ssanie, lizanie i dogłębną penetrację.
<br />
Vincent nie miał pojęcia, że jego bratanek potrafi robić takie rzeczy;
nie wiedział też, że on sam wciąż pamięta, jak się je robiło.
<br />
― Masz na mnie ochotę? ― Jest pełen podziwu, że spomiędzy opuchniętych
usteczek wychodzą jeszcze jakieś słowa. On sam dyszy paskudnie, w
gardle czuje suchość, w żołądku ucisk, w spodniach przerażającą
ciasnotę. Młody panicz Bealford nie ma jeszcze pojęcia, na kogo tak
naprawdę przyszła mu ochota. Z jak... dużym wyzwaniem będzie musiał się
zmierzyć. Vincent pozwala mu przez chwilę napawać się samym zarysem tego
olbrzyma, naciskającego uparcie na materiał eleganckich spodni,
absolutnie świadom tego, że jeśli ma się czym pochwalić, to właśnie tym,
właśnie <span style="font-style: italic;">nim</span> i, cholera, będzie się chwalił, będzie się przechwalał do chwili, dopóki nie będzie już miał sił, by choćby mrugnąć.
<br />
Sam też ogląda - przypatruje się młodemu, jędrnemu ciału, powstrzymując
się ostatkiem sił od włożenia swej wszędobylskiej, bezczelnej dłoni do
półprzezroczystej bielizny, by chwycić w palce tę zaróżowioną ptaszynę i
wydobyć z cudownych warg jeszcze parę rozpaczliwie wysokich, urywanych i
drżących jęków...
<br />
― Ja… Niech pan mi go pokaże, panie Bealford. Chcę zobaczyć.
<br />
Mała zdzira - przechodzi mu momentalnie przez myśl, ale nie śmie
powiedzieć tego na głos. Nie dlatego, że mógłby się tym zawstydzić, w
żadnym wypadku. To podniecenie, które tak go ściska za krtań, to ono
mogłoby się okazać w tym przypadku zdradliwe.
<br />
Vincent prostuje się nieco i sięga do zapięcia koszuli - nie odpina jednak <span style="font-style: italic;">ani jednego</span>
guziczka - luzuje tylko materiał, dając sobie nieco powietrza. Nie
zamierza z siebie zdejmować absolutnie niczego, nie chce psuć bratankowi
obrazu swego ciała (chudość, blizny, kogo to mogło pociągać)? W dobrze
skrojonym fraku wyglądał zgrabnie, a w mdłym świetle kaganka potężnie -
gdyby się teraz rozebrał, zrujnowałby cały ten efekt.
<br />
― Więc patrz ― wyrywa mu się krótki, przesiąknięty chrypą rozkaz.
Duża, blada dłoń odcina się krzykliwie na czarnym materiale, gdy te same
palce, które jeszcze chwilę temu mocowały się z odzieniem ułożonego na
blacie młodzieńca, sięgają do zapięcia, radząc z nim sobie w dwóch
ruchach
<br />
- drugą dłonią doktor Bealford sięga w tym czasie po laskę, lecz nie
ujmuje jej za głowicę; pozwala, by cienkie, mocne drewno przesunęło mu
się między palcami, aż dociera do samego dołu o specjalnie zaokrąglonej
końcówce (przecież nie chcesz komuś wyrządzić tym kawałem drewna
krzywdy, prawda?). Przysuwa się nagle, choć jest pewien, że Louis
absolutnie się tego spodziewał - chłodny uchwyt dotyka wąskiego
podbródka, młodzieńczej piersi i cały czas sunie niżej.
<br />
Bez zbędnego wysiłku rozszerza rozkosznie gładkie uda (doprawdy, żadnego
włoska), zmuszając chłopca do biernego ułożenia się na stole.
<br />
W tym samym czasie zza ciemnego materiału wyłania się wreszcie jego
potężna, naznaczona szlakiem pulsujących żył (nawet tu jest
nienaturalnie wręcz blady) erekcja, dzierżona przez dużą dłoń, jak
pieprzone berło. Vincent nie uśmiecha się, gdy rejestruje sposób, w jaki
rozszerzają się okalane błękitną tęczówką źrenice. Jego twarz pozostaje
absolutnie kamienna, a może nawet zacięta, co czyni go odrobinę
niepokojącym, ale nie dla Louisa, nie w tej chwili, na pewno nie.
<br />
Wężowy łeb naciska teraz od spodu na dwa okrągłe jądra, a doktor
Bealford zbliża się o krok w kierunku soczystych warg. Jest jak myśliwy,
namierzający ze skupieniem swój cel. Kolejny krok i zaczerwieniona
główka znajduje się jeszcze bliżej, a potem jeszcze i jeszcze i już jest
na miejscu, muska nią gładki policzek, szyję, bada pulsującą grdykę,
zupełnie tak, jakby nie dotykał go teraz swoim penisem, a badał
stetoskopem.
<br />
― Pokaż mi, czego cię nauczyli ci francuscy bezbożnicy ― szepcze
drżąco, zauroczony wulgarnym kontrastem pomiędzy śliczną buzią
młodzieńca, a <span style="font-style: italic;">tym</span>, co go dotyka. ― Pokaż mi, w co cię zmienili, chłopcze.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-27, 21:26<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wuj Vincent w sytuacjach erotycznych zmienia się nie do poznania.
Kiedyś Louis miał go za tradycjonalistę, także w kwestiach łóżkowych,
ale już pierwsze ordynarne, zupełnie niewłaściwe, mokre, <span style="font-style: italic;">obleśne</span> pocałunki uświadamiają mu, że to nie ten typ mężczyzny, och, nie.
<br />
Szczupłe i utalentowane palce chłopca z namaszczeniem przeczesują
ciemne, lejące się włosy, dopóki tylko mogą. A potem do akcji wkracza ta
czarna, długa laska zakończona srebrną głową węża, której dotyk
odczuwalny jest jako lodowaty na jego rozpalonym do granic możliwości
ciele.
<br />
― Więc patrz ― pada surowy rozkaz i chłopiec jęczy, nie potrafiąc
określić, co dokładnie czuje – czy to strach, czy po prostu szaleńcze
podniecenie?
<br />
Wuj jest potężny, a jego twarz w tym świetle wygląda nieludzko i
przerażająco. W jego zachowaniu nie ma już nieśmiałości, nie ma
niepewności i wahania. Teraz to drapieżca, a Louis leży przed nim z
rozchylonymi nieprzyzwoicie nogami, i patrzy na…
<br />
Młodzieńcza pierś unosi się gwałtownie w kontakcie z zimnem. Źrenice rozszerzają się tak, że czerń niemalże pochłania błękit.
<br />
― Jezu Chryste ― wydusza z siebie, niepewien, czy kiedykolwiek widział w swoim życiu coś <span style="font-style: italic;">takiego</span>.
Na jego delikatnej twarzy pojawia się wyraz łudząco podobny do odrazy,
lecz kryje się pod nim dziwaczna mieszanka podziwu zmieszana z głębokim
szokiem.
<br />
Louis zamyka powieki, kiedy w nozdrza wlewa się <span style="font-style: italic;">ten</span>
zapach: odpychająco-magnetyzujaca woń dojrzałego, męskiego podniecenia.
Zaciąga się nim głęboko i porusza niespokojnie drżącymi udami. Zmienił
pozycję, gdy się <span style="font-style: italic;">lizali</span>, i teraz leży na stole na boku, jakby pozował do obrazu, całkiem nagi, całkiem odsłonięty.
<br />
― Pokaż mi ― chrypi Vincent, a młodzieniec czuje coś gorącego na swym
policzku, na szyi (gdy odchyla głowę), na podbródku; och, wie co to,
och, Boże ― czego cię nauczyli ci francuscy bezbożnicy.
<br />
Penis ociera się o kształtny obojczyk, zahacza o sutek. Louis,
wyprężony, pozwala, by obrzmiały narząd pozostawiał na jego szczupłym
ciele ścieżkę śluzu, nadstawia się, wije.
<br />
― Pokaż mi, w co cię zmienili, chłopcze.
<br />
Błękitne oczy otwierają się gwałtownie. Delikatny anioł traci cały swój
niewinny urok, kiedy różane wargi wyginają się w bealfordowskim
uśmiechu. Louis <span style="font-style: italic;">unosi</span> się i… <span style="font-style: italic;">rośnie</span>.
Unosi się na ramionach coraz wyżej. Rośnie jak sukkub nad swoją ofiarą.
W półprzytomnym, zasnutym mgłą pożądania spojrzeniu czai się głębokie
zepsucie, najgorsze zło. Brakuje mu tylko pary błoniastych skrzydeł.
<br />
Klęczy na blacie na czworakach, z pośladkami uniesionymi wysoko w górę.
Stół jest na tyle duży, że chłopak nie musi przyjmować skurczonej
postawy: mógłby się na nim spokojnie wyprostować. Jakiż piękny widok
miałby ktoś, kto stałby teraz za nim.
<br />
Ale i Vincent nie może narzekać na to, co ma okazję podziwiać. Louis
oblizuje kształtne wargi, porusza się jak duży kot szykujący się do
ataku i opuszcza wzrok na dwa berła, na zakończoną głową węża laskę i
obnażoną, purpurową główkę ociekającej sokami męskości.
<br />
Ku rozczarowaniu mężczyzny, w pierwszej kolejności chwyta oburącz laskę,
przyciąga ją do siebie bliżej, spogląda na niego z dołu – wbija wzrok
prosto w te pociemniałe oczy, „no to patrz”, mówi niespokojny błękit – i
wysuwa różowy języczek, by połaskotać jego końcówką srebrny jęzor
wyzierający z rozdziawionej paszczy węża.
<br />
Wygląda przy tym jak suka, jak mała ladacznica. Jest podły, okrutny,
złośliwy, ale… kiedy kutas Vincenta ociera się lekko – to ponaglenie – o
gładki policzek, chłopak natychmiast zapomina o wężu; jakby tylko na to
czekał.
<br />
Zapiera się o krawędź stołu, unosi pośladki jeszcze wyżej, wysuwa długi
język i ciągnie nim, ciągnie z dołu do góry, od nabrzmiałych jąder,
przez blade palce aż po sam szczyt opuchniętego penisa, zlizując całą
słoną i lepką wydzielinę, która z niego wyciekła.
<br />
Na końcu słodkie wargi układają się w dzióbek. Szczupła dłoń zastępuje
wreszcie rękę Vincenta. Potrząsa masywnym organem, z nieprzyzwoitym
dźwiękiem uderzając nim kilkakrotnie o wydęte, mokre wargi. Zapach tego
człowieka jest obezwładniający, a w połączeniu z cierpkim, a zarazem
odrobinę mdłym smakiem doprowadza do szaleństwa.
<br />
Jest <span style="font-style: italic;">naprawdę</span> ogromny, Chryste,
wszystkie te interesujące plotki o mężczyznach w ich rodzinie okazują
się prawdą. Perfekcyjnie z natury i hojnie obdarzeni. Jakim cudem ten
człowiek bywa czasem tak nieśmiały, kryjąc w spodniach takiego potwora;
Louis nawet nie jest pewien, czy potrafi coś takiego w siebie wziąć,
och, to jest… To jest…
<br />
Chłodna główka węża unosi mu nieco podbródek. Louis zadziera głowę, a Vincent nabiera chrapliwie powietrza.
<br />
― Zrób tak jeszcze raz… ― chrypi. ― Pocałuj go.
<br />
Kącik warg Louisa unosi się na tyle wysoko, że ukazuje kieł. Chłopiec
zaciska palce mocniej i wciąż nie spuszcza wzroku z twarzy wuja. Wie,
jak to na niego działa. Wie, że oni wszyscy lubią, kiedy patrzy się im w
oczy.
<br />
Puszcza członka i pozwala, by opadł na jego miękkie wargi. Przymyka
powieki i po prostu je rozchyla. Wpuszcza go do środka, po czym
natychmiast wita językiem. Zwartymi ciasno udami pieści samego siebie,
ale już po sekundzie czuje, że laska Vincenta zmierza niżej, między jego
nogi, więc rozsuwa je dla niej, złakniony <span style="font-style: italic;">dowolnego</span> dotyku.
<br />
I całuje. Całuje go po francusku. Wzdycha i mruczy, wciąż wypięty przy
tym jak ostatni kurwiszon. Języczkiem bawi się pod skórką, zaciskając
palce obu dłoni na blacie. Kręci młynki, ósemeczki. Potem już w ogóle
nieokreślone kształty. Szybko, punktowo i bez żadnych zahamowań. Chłodny
wąż ociera się o jego jądra, a Vincentowi brakuje oddechu. Louis jęczy z
rozkoszą i ociera się o laskę, starając się docisnąć do niej jak
najmocniej. Jest tak podniecony, że jego bielizna jest przemoczona.
Czuje własny zapach – gdzieś w tle, za tym ciężkim aromatem Vincenta – i
czuje też, że mógłby dojść od samego ocierania się o kawałek drewna i
metalu, tak, i od całowania się z Vincentem… na dole.
<br />
― Mm… aach! ― Gwałtownie przerywa – zostaje do tego zmuszony przez
dłoń Vincenta, której palce zaciskają się boleśnie w jego włosach i
odciągają mu głowę. Otwiera szeroko oczy i dyszy ciężko, patrząc z
początku bez zrozumienia na spiętą twarz Vincenta… ale zrozumienie
przychodzi po sekundzie i na usta panicza wpływa <span style="font-style: italic;">uśmieszek</span>.
<br />
Wuj cały drży. I to on doprowadził go do takiego stanu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-04-27, 22:22<br />
<hr />
<span class="postbody">
Płomień kaganka wiruje i chybocze się wściekle, popychany przez urywane
oddechy - po ścianie pełzają pojedyncze cienie, niby mokre macki,
gotowe pochwycić ich w każdej chwili w swoje bezlitosne, wilgotne sidła.
<br />
Vincent jęczy ochryple, sięgając dłonią do swoich włosów - jest w tym
geście coś niezwykle chaotycznego i niezaplanowanego, ale zupełnie nad
nim nie panuje - nie potrafi myśleć o tym, <span style="font-style: italic;">co powinien</span>, kiedy jego fiut ssany jest przez najzdolniejsze wargi, jakie kiedykolwiek poczuł na swym ciele.
<br />
W całym swoim życiu, doktor Bealford miewał i kochanki i kochanków, ale
żadne z tych stworzeń nei było równie namiętne, przewrotne i <span style="font-style: italic;">piękne</span>,
jak ten śliczny chłopiec, małe diablątko, wyrachowana kurwa, która
wsuwa go sobie głębiej, aż równe ząbki naciskają na wrażliwą skórę.
<br />
Szarpie się, syczy wściekle, ale nie wycofuje się - wypina biodra i
obserwuje z chorą fascynacją, jak kolejne centymetry rozgrzanej erekcji,
znikają w kształtnych, czerwonych wargach, rozpychając policzki,
naciskając na ścianki gardła, drażniąc przełyk.
<br />
― Bogowie... ― wymyka mu się niespodziewanie, gdy przewrotny
młodzieniec wyciąga go z siebie znów, tylko po to, by znowu pobawić się
trochę z samą główką; podrażnić ją, polizać, posmakować, zassać się na
niej i ciągnąć, ciągnąć aż do bólu!
<br />
Laska wysuwa mu się z drżącej dłoni; Vincent pozwala jej na to z pełną
świadomością, a gdy drewno uderza wreszcie o ziemię, on sam popycha
swego chłopca na stół. Robi to mocno, tak, by biedny głupiec nie miał
chwili na przygotowanie się do tego, co zaraz nastąpi.
<br />
Z pleców, Louis zostaje prędko przewrócony na brzuch, a potem rzucony -
niby szmaciana lalka - na kolana. Kiedy odwraca swą śliczną głowę przez
ramię, doktor Bealford posyła mu krótki, przepełniony drapieżnym
szaleństwem uśmiech. Chwilę potem sięga do brzegu kobiecych majteczek i
zsuwa je ze zgrabnego tyłka w czasie, który nie może trwać dłużej, niż
mrugnięcie oka.
<br />
Odsuwa się, podziwiając wypukłości i zaokrąglenia - przypatruje się dwóm
okrągłym jądrom, zza których wystaje nieśmiało rozkosznie zaróżowiony
kąsek, patrzy też na idealnie odstające pośladki - ich gładkość jest
niemalże nienaturalna, niepokojąca.
<br />
Na tyle niepokojąca, że Vincent natychmiast pragnie ją splugawić,
zszargać ten kawałek gładkiej skóry, tak samo, jak pragnie zeszmacić jej
właściciela.
<br />
Obaj tego chcą, zeszmacenia - inaczej wcale by ich tutaj nie było, prawda?
<br />
Duża dłoń unosi się w górę i opada na prawy pośladek z ostrym,
charakterystycznym odgłosem - młodzieńcza buzia wykrzywia się w szoku,
ale tylko na chwilę - zaraz wraca na nią diabelski uśmieszek, a zgrabny
tyłek - o, zgrozo, ta kurwa nie ma w sobie za grosz przyzwoitości -
unoszą się wyżej. Uderza więc ponownie, a potem jeszcze raz - bije oba
pośladki na zmianę, do momentu, w którym nie robią się rozkosznie
czerwone. Szlag by to trafił, wcale nie są przy tym mniej idealne.
<br />
Ale Vincent nie ma już czasu na to, by się tym zajmować - jego sztywny
kutas obija mu się o uda przy każdym kroku, pozostawiając na
nieskazitelnym fraku małe, półprzezroczyste plamki - trudno, jakoś się z
tego wytłumaczy. A może nikt tego nie zauważy, na sali balowej panuje,
przecież, półmrok.
<br />
Nie będzie się nad tym teraz zastanawiał.
<br />
Łapie za jędrne mięśnie w tym samym momencie, w którym robią to smukłe
dłonie jego bratanka - przykrywa je więc swoimi własnymi i <span style="font-style: italic;">razem</span>
rozszerzają je śmiało, wystawiając na widok ten siódmy cud świata,
puszkę pandory, małą, pulsującą dziurkę, w której doktor Bealford,
obleśny zboczeniec, niemal natychmiast nurkuje językiem.
<br />
Nie bawi się w delikatne lizanie, nie całuje się, nie pieści -
agresywnie pieprzy, zasysa, wydaje nieprzyzwoite odgłosy i niczym,
absolutnie niczym się nie przejmuje.
<br />
A Louis? Och, nikt nie spojrzałby nawet na brzydkiego Vincenta, widząc, co takiego wyczynia ta mała dziwka.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-27, 23:45<br />
<hr />
<span class="postbody">
Tak też Vincent odpłaca się Louisowi za każdą z wymyślnych pieszczot,
jakie wcześniej zaserwował mu bratanek. Młodzieniec jest zachwycony tym
zbliżeniem, zbliżeniem pozbawionym wszelkich zahamowań i granic. Tyleż
skrupułów jest w niektórych mężczyznach, nawet tych bardzo młodych. Boją
się oszaleć i odsłonić, przemawiają przez nich wyuczone konwenanse,
wpajane od dziecka zasady. Louis nie ma problemu z ich odrzuceniem – i
Vincent najwyraźniej też nie. Świntuszą. To naprawdę nieprzyzwoite, co
wyczyniają na tym stole. Nieprzyzwoite, jak Louis wije się, wypina,
jęczy i zrzuca kolejne tomy na podłogę przy gwałtownych ruchach.
<br />
― Och, szybciej… Szybciej… ― prosi, zasapany jak po długim biegu.
Serce łomocze mu tak głośno, że ledwie słyszy wszystkie te doprawdy
odrażające odgłosy. ― Mmm-mm…
<br />
Wysuwa bladą stopę jeszcze nieco bardziej i – ponieważ tylko nią może w
tej chwili dosięgnąć tego, czego pragnie – trąca nią zawieszoną w
powietrzu, pulsującą męskość Vincenta. Śmieje się zduszenie, po czym
dociska ją do podbrzusza mężczyzny i pieści odrobinę nieporadnie,
czując, jak stopa robi mu się mokra i śliska od soków, i z każdą chwilą
jest coraz łatwiej.
<br />
To naprawdę dziwaczne i okropne, ale Louis odwraca się przez ramię i
widzi wyraz twarzy Vincenta (ten dziki błysk w oczach, gdy wwierca się
językiem w jego dziurkę), i nie zastanawia się nad niczym więcej.
<br />
Kiedy mężczyzna odsuwa twarz, pośladki Louisa lśnią od śliny, a
błyszczące wejście jest zaczerwienione, lekko nabrzmiałe i zachęcająco
rozchylone – ale tylko przez chwilę, bo zaraz znów zaciska się tak,
jakby Vincent nigdy nie wsuwał w nie języka.
<br />
Patrzą na siebie przez moment, nim Louis w końcu bierze głęboki wdech i
przysuwa się bliżej do krawędzi stołu, a potem zsuwa stopy na posadzkę.
Jedna trochę się ślizga.
<br />
Stając przodem do Vincenta, sięga dłonią do obrzmiałego członka
mężczyzny, który jest tak mokry (jeszcze trochę ośliniony), że… chyba
dadzą radę.
<br />
Przesuwa po nim dłonią, rozcierając perliste wydzieliny po całej
długości, a zwłaszcza przy główce. Robi to, patrząc wujowi w oczy,
oblizując usta i oddychając bardzo płytko po całym tym wulgarnym
szaleństwie. Masuje starannie i wprawnie, wsłuchując się w mlaśnięcia,
które rozbrzmiewają za każdym razem, kiedy skórka wchodzi w kontakt z
lepkim śluzem.
<br />
― Jak… chce pan to ze mną zrobić, panie Bealford? ― szepcze, przeciągając sylaby.
<br />
Mężczyzna – choć ma z tym problem – przywołuje na twarz wyraz oburzenia,
choć zupełnie udawany; efekt ten niweluje odrobinę gadzi uśmiech
rozciągnięty na jego zaczerwienionych od pocałunków (bardzo różnych
pocałunków) wargach.
<br />
― Paniczu Bealford, nie jest właściwym pytać o takie rzeczy.
<br />
― Gdyby pan był taki pruderyjny, nie byłoby tu pana ze mną. ―
Młodzieniec rozchyla usta i zarzuca mężczyźnie ramię na szyję,
przywierając do jego całkowicie ubranego ciała. Szczupły kciuk wdziera
się pod napletek i zachowuje prawie tak, jak chwilę wcześniej język. A
język zanurza się na powrót w ustach, które przed chwilą całowały go w <span style="font-style: italic;">takim</span> miejscu. Znów liżą się ordynarnie, jak zwierzęta, wodząc dłońmi po swoich ciałach i <span style="font-style: italic;">wreszcie</span> Louis czuje palce Vincenta dokładnie tam, gdzie tak bardzo ich potrzebuje.
<br />
Robi wszystko, by być jeszcze bliżej. Owija się wokół wuja udem i
ocierają się o siebie. Wrażenie jest niemal elektryzujące, gdy ich
męskości stykają się ze sobą, ślizgają po sobie. Louis jest tak
spragniony, tak podniecony, że to niemal boli. Ociera się o szorstki
materiał <span style="font-style: italic;">czegokolwiek</span>. Jęczy, gdy Vincent wsuwa kolano między jego nogi. Jęczy głośniej, gdy palec mężczyzny napiera na jego dziurkę.
<br />
Wpuszcza go w siebie i pozwala sięgnąć znacznie głębiej, niż mógł
sięgnąć język. Teraz trudno mu całować, i trudno pieścić. Jego blade
stopy coraz bardziej ślizgają się po parkiecie; ostatecznie puszcza
mokrego kutasa i oburącz uwiesza się na Vincencie, wpatrując się
desperacko i nieprzytomnie w oczy, które są czarne jak węgle.
<br />
― O tak… O… Jezu… ― stęka słabo i w końcu gwałtownie wtula twarz w
ramię mężczyzny, nie dlatego, że się wstydzi, ale dlatego, że nie
powinien krzyczeć, a czuje taką potrzebę. Wgryza się więc w materiał
odzienia Vincenta tak mocno, że pozostanie tam mała pamiątka, i chyba
gryzie też przy okazji skórę swego wuja.
<br />
Te palce… to<span style="font-style: italic;"> dużo</span>.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-20, 20:06<br />
<hr />
<span class="postbody">
Długie palce wślizgują się do słodkiego wnętrza Louisa w bezlitosnym,
wygodnym dla ich właściciela tempie - Vincent odrywa się gwałtownie od
pocałunków; chce widzieć minę bratanka, gdy uderzy znów w <span style="font-style: italic;">to</span>
miejsce. Uderza więc i niemal zachłystuje się powietrzem, gdy piękne,
zarumienione oblicze jego rozpustnego chłopca, przecina wyraz czystego
uwielbienia.
<br />
Jeśli o paniczu Bealfrodzie można powiedzieć, że na co dzień prezentuje
się, jako przepiękna istota, to kiedy odczuwa przyjemność, jest po
prostu nieziemski, nie z tego świata. Pełne wargi, cień rzęs, białe zęby
i mokry język, wszystko to jest tak cholernie elektryzujące, że Vincent
nie odnajduje w sobie już więcej cierpliwości i unosi drobne ciało
jeszcze wyżej, pozwalając, by jego palce opuściły ciasny tunel,
ustępując miejsca jego rozpalonej męskości.
<br />
I wciska ją, wciska bezlitośnie każdy kolejny cal, a mały rozpustnik,
uwieszony jego szyi, niczym niepocieszona dama w opresji, rozwiera
wargi, wydając z siebie najprawdziwszy, bezwstydny okrzyk uwielbienia.
<br />
Bólu, czy przyjemności, Vincent o to nie dba, obaj o to nie dbają.
<br />
Cofa się odrobinę, pozwalając, wspierając rozkoszny ciężar kochanka na
swoich silnych lędźwiach i ramionach, które pracują teraz na najwyższych
obrotach, może to doskonale wyczuć.
<br />
Jego kutas, sztywny i rozgrzany jak pogrzebacz, wynurza się znów na
moment spomiędzy objęć pulsujących mięśni; pozwala, by wysunął się z
nich całkiem, tylko po to, by usłyszeć, jak ta, w tej chwili całkowicie
od niego zależna dziwka, wydaje z siebie kolejny jęk, przesiąknięty
poczuciem straty tak żałosnym, że gdyby nie jego złośliwa natura, może
nawet zrobiłoby mu się go żal.
<br />
Cudownie było widzieć tego zadufanego w sobie zuchwalca w takim stanie -
rozgrzanego, drżącego pod jego dotykiem, błagającego o każdy następny.
<br />
Błękitne oczy wwiercają się intensywnie w jego duszę, nakazując mu w nie
spojrzeć. Patrzy więc, uśmiechając się przekornie, czekając, aż młody
panicz zrozumie, co takiego jego rozpustny wuj pragnie usłyszeć.
<br />
― Vincencie ― słyszy wreszcie, a wtedy gadzi uśmiech poszerza się
odrobinę, odbierając brzydkiemu obliczu resztki przystępności. ― Już, <span style="font-style: italic;">wypieprz</span> mnie.. Proszę.
<br />
I wreszcie dostaje to, czego chciał. Dwa razy nie trzeba mu powtarzać.
Ledwie w eterze rozmywa się drżące "ę", wilgotny czubek erekcji napiera
znów na ciasne wnętrze i ładuje się w nie bezczelnie, dziko,
zawłaszczając sobie natychmiast całe miejsce, a nawet i gdy go nie ma,
warunkuje je sobie w najprymitywniejszy ze sposobów.
<br />
Tym razem nie zatrzymuje się nawet na chwilę - uderza raz za razem,
czując kumulujące się napięcie. Napięcie, które musi zostać natychmiast
uwolnione. Natychmiast, inaczej po prostu zwariuje.
<br />
― Z-zaciśnij się na mnie ― dyszy pomiędzy pchnięciami. ― Zaduś
mnie, zmiażdż, słyszysz? Spraw, żebym cierpiał. To takie... dobre!</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-20, 21:48<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis ma poważny problem. Kutas w jego wnętrzu jest ogromny. Rozpycha
boleśnie każdy jego cal, daje uczucie rozrywania. Coraz bardziej
nieudolnie próbuje tłumić jęki i krzyki, ponieważ trudno o samokontrolę w
takiej sytuacji. Rżnie go jeden z najseksowniejszych facetów w całej
Anglii, i jest tak silny, i jest tak ogromny, i mówi mu takie rzeczy.
<br />
Szczupła dłoń zaciska się ciasno na włosach Vincenta tuż przy skórze
głowy, jak pająk w agonalnych skurczach, ale to, co robią wtedy mięśnie
chłopca tam, na dole, na jego kutasie, jest nie do opisania słowami.
<br />
Louis napina się cały, i boli jeszcze bardziej, i czuje każdy milimetr
tego olbrzyma, i wyczuwa wyraźnie najdrobniejszy nawet ruch. Przesuwa
niespokojnie dłonią po napiętym ramieniu mężczyzny, a palce drugiej
ręki, owiniętej wokół szyi wuja, wciąż ciągną włosy. Louis kara go w ten
sposób, odwdzięcza się za ten ból, którego nie może już wytrzymać.
Wreszcie krztusi się powietrzem – z błękitnych oczu ciekną łzy – i
ponownie atakuje usta Bealforda seniora, tym razem miażdżąc je zębami
jak kawałek mandarynki.
<br />
Natychmiast ssie, spija całą krew, potem krzyczy (nie myśli już o
gościach Vincenta), odrzucając głowę w tył, kurczowo uczepiony swego
kochanka. Przy każdym ruchu jego ptaszyna ociera się o materiał koszuli
mężczyzny, a w którymś momencie wślizguje się pod nią, dotykając
gorącego ciała.
<br />
Louis zaciska się wokół wuja mocniej, napina całe ciało jeszcze bardziej
– może być jeszcze ciaśniejszy?! – i porusza się na nim, podskakuje z
pomocą umięśnionych ramion, mamrocząc niewyraźnie imię swego
przerażającego partnera.
<br />
Dojdzie, patrząc na tę twarz. Dojdzie, nie potrafi już.
<br />
Znajome ciepło rozlewa się po podbrzuszu chłopca, kiedy tylko z ust
Vincenta ulatuje bezradne „och”. Kończyny drętwieją, drżą, zaciskają się
mocniej, miażdżąco.
<br />
― Boże, ach ― to już niemal pisk, wysoki i drżący, który łamie się na
końcu, przechodząc w dźwięk przypominający szloch. Policzki Louisa
naprawdę lśnią od łez, ale teraz ból zlewa się z ciepłem, zlewa się z
falą odrętwienia ogarniającą go całego. Orgazm jest tak silny, że biedny
panicz niechybnie spadłby na ziemię, gdyby Vincent nie posadził go
gwałtownie na blacie, przewracając, rżnąc głęboko.
<br />
― Aaach! ― krzyczy Louis, a nasienie oblewa koszulę Vincenta; i płaski
brzuch; i nawet delikatną pierś. Perlista substancja zaczyna kreślić
ścieżki na jego ciele pod wpływem posunięć, szukając wgłębień i
nierówności. ― Ach, aa-ach…
<br />
Louis uchyla powieki (nie wie, kiedy je zacisnął) i napotyka spojrzenie
Vincenta. Nie mógł wytrzymać dłużej; to było bardzo szybkie, doszedł jak
nastolatek, bo <span style="font-style: italic;">jest</span>
nastolatkiem, choć czasem tak łatwo daje się o tym zapomnieć. Vincent
potrzebuje więcej, ale nie dużo więcej, nie jest w dużo lepszym stanie.
Patrzy na bratanka jak na bóstwo, a Louis wpatruje się w niego jak w
boga. W postekstatycznym otępieniu wciąż mnie włosy wuja i gładzi go po
policzku, reagując wypchnięciem bioder na każde z jego szybkich i
brutalnie głębokich pchnięć.
<br />
Gdy znów boli, panicz wykrzykuje coś niewyraźnie i zaciska palce
mocniej. Wbija paznokcie w skórę szyi mężczyzny, zapomina się, drapie.
Próbuje podnieść głowę i sięgnąć do zakrwawionych warg Vincenta, ale nie
może. Ściska materiał jego koszuli. Szarpie. Drapie odsłonięty kawałek
piersi. Szarpie za włosy. Boli. Boże. Tak boli. I Vincent nie
wytrzymuje. Vincent rozlewa się w nim gorącym strumieniem, a kolejny
ląduje na zewnątrz, na idealnych pośladkach, na mokrej ptaszynie.
<br />
Wchodzą do sali w różnych odstępach czasu. Vincent zmuszony
był zmienić koszulę na taką z wysokim kołnierzem. Louis wygląda jak
zwykle nienagannie i, kiedy Alexander wraca do wielkiej sali, chłopiec
uśmiecha się i podchodzi do niego żwawym krokiem, żeby opowiedzieć jemu i
jego młodej, nieco zarumienionej towarzyszce zupełnie nieprzyzwoity
żart o politykach.
<br />
Dziewczyna marszczy z oburzeniem brwi, a Alexander podśmiewa się, udając, że pije wino.
<br />
Wieczór powoli dobiega końca.
<br />
Mijają tygodnie. Alexander jest bardzo zajęty. Louis mało go
ostatnio widuje. Ojca często nie ma na posiłkach, a wraca późnymi
wieczorami. Jego drogi syn oczywiście zawsze wystaje pod drzwiami i
czule go wita, czasem zagadując o dzień, a czasem tylko uśmiechając się
ze zrozumieniem dla jego zmęczonego wyrazu twarzy. W końcu jednak
okazuje się, że to za mało i któregoś razu młodzieniec puka do ciężkich,
dębowych drzwi, spod których wylewa się migotliwy blask.
<br />
Jest druga w nocy. Ojciec naprawdę za dużo pracuje. I pewnie znów nadużywa whisky i tytoniu.
<br />
Przez długą chwilę nic nie słychać. Może zasnął? Może zemdlał z
przemęczenia? Przecież wstaje tak wcześnie – zanim jeszcze Louis jest w
stanie wygrzebać się z miękkiej pościeli.
<br />
Z cieniem niepokoju kładzie dłoń na zimnej klamce, ale w tym samym
momencie ta porusza się i drzwi zostają otwarte. Staje w nich Alexander.
Louis wyczuwa od niego zapach papierosów i szkockiej. Patrzy, jak
mężczyzna ledwie zauważalnie chwieje się i wspiera na framudze.
<br />
― Och, ojcze ― wzdycha, ogarnięty przypływem ulgi. Nie zagląda
Alexandrowi przez ramię do wnętrza gabinetu, choć jest bardzo ciekaw. ―
Mogę wejść na chwilkę?
<br />
― Ja… mam dużo pracy ― odpowiada mu ochryple Alexander, a jednak
odsuwa się delikatnie i wskazuje Louisowi krzesło. ― Dlaczego jeszcze
nie śpisz?
<br />
― Nie mogłem przestać o tobie myśleć. Martwiłem się. Przepracowujesz
się ― mówi Louis, wchodząc powoli do pokoju w swojej dość krótkiej
koszuli nocnej. Odstawia trzymaną w dłoni świecę na biurko i rozgląda
się, a potem odwraca do Alexandra, który zamyka za nim drzwi. ― Trudny
czas, tato?
<br />
Widzi, że ojciec zawiesza spojrzenie na jego odsłoniętych udach, a potem
sunie nim powoli (zbyt powoli) w górę jego ciała, aż do jasnej twarzy.
Alexander wydaje się odrobinę skrępowany swoim stanem, jednak mimo to
jego wargi wykrzywiają się w oszczędnym uśmiechu – jakby nabrał jakichś
podejrzeń.
<br />
― Trudny? Co każe ci tak myśleć, mój drogi?
<br />
― Prawie cię nie ma. Dużo pijesz i palisz, żeby rozładować stres. I
nie masz czasu dla najbliższych. Czasem warto pokonać dumę i przyznać,
że potrzebuje się pomocy. Mogę ci pomóc.
<br />
― Pomóc? ― Alexander unosi nieznacznie brew i rozchyla wargi w wyrazie
niedowierzania. Nagle wydaje się zirytowany, brzmi szorstko, gdy
wypowiada kolejne słowa. ― Nie mam problemu ze swoją pracą, drogi
chłopcze. Moje dni wyglądają mniej więcej w ten sam sposób od dobrych
dziesięciu lat. Nie widzę powodu, dla którego to miałoby ulec zmianie.
<br />
Louis omiata spojrzeniem zalegające na biurku papiery i kiwa lekko głową.
<br />
― Masz rację, nie powinienem sugerować, że… Przepraszam. Ale czy nie
chciałbyś w takim razie od czasu do czasu przenieść się z pracą do
salonu? Nie potrzebuję twojej uwagi. Ale potrzebuję cię obok, bo za tobą
tęsknię, ojcze. ― Wygina wargi w przepraszającym, niby skrępowanym
uśmiechu. ― Moglibyśmy siedzieć obok siebie, ty z dokumentami, ja z
włoskim. Może wtedy byłbym spokojniejszy.
<br />
Alexander patrzy na niego przez chwilę; teraz wydaje się zmieszany, ale
przede wszystkim zmęczony i pijany. Louis z fascynacją obserwuje
przemykające przez to szlachetne oblicze emocje, które zwykle są tak
skrzętnie przez ojca ukrywane.
<br />
― W porządku ― pada w końcu ku uldze młodzieńca. W następnej sekundzie
Alexander sięga po papierosy i potrąca szklankę. Szkło spada na ziemię i
rozbija się na kawałki. Louis ostrożnie odsuwa się o krok i klęka.
Alexander nie wpuszcza do tego pomieszczenia służby, <span style="font-style: italic;">nigdy</span>.
<br />
― Nie przejmuj się, pozbieram ― zapewnia chłopiec i uważnie zbiera
większe kawałki szkła. Nie podnosi już wzroku na twarz ojca, skupiony na
czynności, ale wiedzie wzrokiem za jego lśniącymi butami, gdy mężczyzna
obchodzi biurko. Udaje mu się nie skaleczyć i w końcu prostuje się z
dłońmi pełnymi odłamków. Wyrzuca je do małego śmietnika, po czym
spogląda na mężczyznę, który trzyma w ramionach plik dokumentów i czeka
na niego. Chłopiec uśmiecha się do niego ciepło, wyciąga dłoń i odgarnia
z jego czoła jedno z tych niesfornych pasm, które wyłamują się z
idealnej fryzury tylko wtedy, gdy jest już naprawdę późno.
<br />
― Chodźmy.
<br />
Ten wieczór jest początkiem nowej tradycji. Od teraz często
siedzą w salonie do późnych (a czasem nawet wczesnych) godzin, zajmując
się swoimi sprawami. Gdyby Alexander zapytał służby, dowiedziałby się
pewnie, że panicz dużo sypia za dnia, żeby spędzać z nim te noce.
<br />
Siedzą w milczeniu w fotelach naprzeciwko siebie. Alexander pije whisky i
pali papierosy (Elise zawsze ma później pretensje o ich woń), a Louis
kreśli cierpliwie wzory matematyczne. Słychać tylko ciszę i skrzypienie
piór. Czasami młodzieniec wzdycha cicho. Zdarza się, choć bardzo rzadko,
że wykorzystuje chwilę, kiedy Alexander dolewa sobie whisky, by podejść
i szybko o coś zapytać. Z reguły jednak wszystko jest w stanie
zrozumieć sam.
<br />
Bywa też, że Alexander zasypia w fotelu. Zawsze budzi się wówczas okryty
kocem, a owoce jego pracy leżą na stoliku obok, ułożone w równy stosik.
Pióro spoczywa na boku, odłożone, nim na papierze mają szansę pojawić
się kleksy. Tuż obok, nadal pod ręką, jest szklanka z whisky, choć przed
zaśnięciem zwykle zostawia ją na podłokietniku. Jego skroń jest
natomiast ciepła od motylego pocałunku, którego nigdy nie pamięta.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-20, 22:28<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jest kłamcą. Skończonym kłamcą, który nie ma w sobie choćby i tyle
odwagi, by przyznać się swojemu pierworodnemu do tego, że nie potrafi
już dłużej udawać szczęśliwego związku z jego matką. Jest tchórzem,
który nie umie spojrzeć w błękitne oczy, a potem spokojnie powiedzieć o
tym, że od lat zmienia kochanki, jak rękawiczki i robi to wszystko, bo
nie czuje się zobligowany do innego postępowania. Nie czuje się nic
winien zgorzkniałej Elise, która w życiu nie widziała niczego, poza
czubkiem swego nosa. Nie myśli o niej, gdy przez jego ramiona przewijają
się kolejne młode panie, nie boi się, że ktoś ich nakryje, gdy dotyka
ich drżących ud w ciemnych uliczkach Londynu, nocą, gdy ulice powinny
szumieć spokojem, a roznoszą się po nich pijackie chichoty i ciche jęki,
tłumione zachłannymi wargami i wstęgami jedwabiu.
<br />
Przez kilka następnych tygodni Alexander nieświadomie przymierza się do
tego, by zacząć tę rozmowę - coś staje mu zawsze jednak na drodze, nie
pozwalając odnaleźć odpowiedniej chwili. Spędzają ze sobą każdą noc, on i
jego syn, pochłonięci swą pracą, a on wciąż milczy, jak zaklęty.
<br />
Choć czasem, spoglądając w łagodną twarz Louisa, pan Bealford ma
wrażenie, że mały diabeł o wszystkim wie. Ta dziwna myśl, ten mały
niepokój wlewa się w niego, gdy błękit jarzy się zrozumieniem, którego
nie powinno się widzieć w oczach człowieka tak młodego, młodego
mężczyzny poznającego dopiero życie. Ale widzi je, widzi je za każdym
razem, gdy pozwala sobie na wpatrywanie się w delikatny profil dłużej,
niż wypadało mu to przy nadmiarze pracy, który gonił go wciąż zębatymi
paszczami terminów.
<br />
Po jakimś czasie uznaje, że nie musi niczego mówić - harmonia i
zrozumienie, szacunek i wzajemność - wszystko to pozwala mu zrozumieć,
że Louis Bealford, jego drogi syn, nigdy nie zwątpi w swego ojca. A
Alexander? Wzajemność obliguje go do zapewnienia mu tego samego, rzecz
jasna.
<br />
Okazja nadarza się o wiele prędzej, niż się tego spodziewał. Louis Abelard Bealford zajmuje <span style="font-style: italic;">pierwsze</span>
miejsce w okręgowych wyścigach młodzieży. Gratulacje w postaci listów i
małych odwiedzin zalewają ich istnymi falami. Wkrótce zostaje więc
postanowione - z tej okazji trzeba wyprawić wielki bal.
<br />
Do podjęcia rzeczy, jak należy, zostają zatrudnieni prawdziwi mistrzowie
w swym fachu - hall roi się więc od włoskich projektantów i kucharzy,
holenderskich śpiewaków, duńskich chórzystów i francuskich dworek. Nawet
w Elise wlewa się odrobina życia, gdy w swoim żywiole rozstawia ich
wszystkich po kątach, wykrzykując, że na jej balach panować ma czysta
perfekcja.
<br />
I w całym tym zamieszaniu Alexander odkrywa chwilę, by móc spędzać
więcej czasu ze swą sekretną towarzyszką. Jego popołudnia stają się
pełne rudych loków, jędrnych piersi i cichego "och, Alexandrze". Édith
jest młoda i pełna zapału, a jej uwielbienie do jego ciała nie zna
granic. Potrafi całować go w miejscach tak nieprzyzwoitych, że sumienie
powinno zapiec go od samej już o tym myśli. Ale skłamałby, gdyby
powiedzieć, że nie lubił tych pocałunków, a kłamstwo, jak powszechnie
wiadomo, jest ciężkim grzechem. Alexander nie chce w swych oczach jawić
się, jako grzesznik.
<br />
Wieczorami, gdy żegnają się ze sobą krótkim uściskiem dłoni, pan
Bealfrod powraca do dekorowanej posiadłości, czując w sobie dziwną
lekkość, natchnienie, którego brakowało mu już wiele, wiele chwil. Myśli
o drobnych palcach i szczupłych ramionach, pokrytych drobnymi piegami.
<br />
Są jak gwiezdne konstelacje, zdarza mu się mruczeć, przesuwając po nich nosem, chciałbym je kiedyś wszystkie policzyć.
<br />
I naprawdę, nie pamięta, kiedy ostatnio miał w swym życiu ochotę na równie niepoważne rzeczy, ale je <span style="font-style: italic;">ma</span>, tu i teraz. Żyje nimi, tak samo, jak wszystkimi głupimi rzeczami, związanymi z miłością.
<br />
Później, gdy kroczy długim korytarzem, zmierzając do salonu (gdzie jest
już zapewne oczekiwany przez młodego panicza i kilka pytań o matematykę,
lub filozofię) zakłada na swą twarz maskę i udaje. Nie przed Louisem,
rzecz jasna - ta mała bestia jest w stanie domyślić się wszystkiego, co
tylko chodzi mu po głowie, co jest, swoją drogą, przerażającą. Stara się
jednak udawać i choć, być może, nie jest kupowany tak bardzo, jakby
tego chciał, wszystko wydaje się mieć swój porządek rzeczy.
<br />
Jego sekret jest bezpieczny, a on sam, może mu się oddawać z pragnieniem i pasją, której tak bardzo potrzebował.
<br />
Do czasu, oczywiście. Do czasu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-20, 23:05<br />
<hr />
<span class="postbody">
To dzień dla Louisa. Alexander jest z niego tak dumny, że zorganizował
wielki bal specjalnie dla niego, na jego cześć. Pierwsze miejsce w tych
zawodach to kolejne osiągnięcie godne Bealforda, kolejny szczebel wyżej
ponad zwyczajność. Wszystko jest dla Louisa, ale nie Alexander, który
przywitał wprawdzie gości i wygłosił piękną przemowę specjalnie dla
niego, jednak znów gdzieś zniknął, znów zniknął…
<br />
― Przepraszam ― Louis odwraca się, nieco nieobecny, i dopiero teraz
zauważa, kogo potrącił. To wuj Vincent. Przystaje i wygładza pośpiesznie
rękaw fraku wuja, uśmiechając się z zakłopotaniem. W drugiej dłoni
trzyma doskonale zielone jabłko. ― Wybacz, wuju. Szukam ojca. Widziałeś
go gdzieś?
<br />
Zagarnia pasmo włosów za ucho, zmartwiony, zaniepokojony. Cały urok tego
dnia zniknął pod nadmiarem niepewności. Obszedł już właściwie całe
zachodnie ogrody, w których odbywało się przyjęcie. Nigdzie go nie
znalazł. Zniknęła również ta rudowłosa dziewczyna, z którą tak dużo
rozmawiał, znacznie więcej niż z innymi.
<br />
Nie wspomina nocy z Vincentem, choć ten wygląda, jakby pamiętał ją aż za
dobrze, mimo że jest zbyt stosowny, żeby okazać to czymś więcej niż
mikroekspresją. Nie interesuje go nic poza ojcem i tą…
<br />
― Wydaje mi się, że zmierzał w stronę alei hortensjowej. Nie jestem jednak pewien, czy chcesz go tam widzieć.
<br />
― Dlaczego? ― wyrywa się paniczowi, jednak nie czeka na żadną
odpowiedź. Przecież jest bystry. Potrafi sprawnie łączyć fakty. Nawet
nie przeprasza, po prostu odwraca się na pięcie i biegnie w stronę
północnej części ogrodu, która znajduje się w pewnej odległości od
części wydzielonej na przyjęcie, poza zasięgiem blasku.
<br />
Zwalnia, gdy jest już blisko. Wytęża słuch. Tutaj jest trochę zimniej –
ciepło nie bije od pochodni ani od świeżo przygotowanych dań. Zimniej i
bardziej dziko, tajemniczo. Bywało, że gubił się tutaj jako dziecko –
nawet w biały dzień. Krzewy są wysokie i zasłaniają ciemne mury
posiadłości. Nocą ich kształty są niepokojące, a widok wyzierających
spomiędzy nich posągów przyprawia o dreszcze.
<br />
To nie jest przyjemny spacer i palce panicza bardzo mocno zaciskają się na jabłku.
<br />
Wchodzi głębiej między intensywnie pachnące krzewy. Zagląda w kolejne
wąskie alejki, zmierzając ku starej kamiennej altanie, która stoi w
samym centrum placu.
<br />
Nagle zamiera, słysząc kobiecy chichot, który przeradza się w błogie
westchnienie. Och, wiele by dał, żeby to mu się przesłyszało, ale tak
nie jest, nie jest, bo zaraz słyszy kolejne westchnienie, głośniejsze,
któremu wtóruje męski pomruk.
<br />
Serce Louisa łomocze jak oszalałe – teraz już nie z powodu strachu. To
coś zupełnie innego, och, zupełnie innego. Wstrzymuje oddech i bez
schylania się powoli wysuwa stopy z butów. Staje obok już tylko w
skarpetkach, po czym bezszelestnie rusza dalej, jeszcze trochę w głąb
alei, by wyjrzeć zza krzewu w stronę ciemnego zarysu altany, przy
której… znajduje wreszcie Alexandra Bealforda.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-23, 22:29<br />
<hr />
<span class="postbody">
Powinien był to wszystko lepiej przemyśleć - zaplanować wszystko w taki
sposób, by pogodzić uroczystość syna ze swoim nieszczęsnym romansem i
dać ludziom złudne poczucie jego niewinności. Wszystko to jednak trafia
szlag, gdy rozsądek stawiany jest na jednej szali z jędrnymi pośladkami i
cichym "proszę", szeptanym mu do ucha od samego początku uroczystości.
<br />
I w końcu ulega, oczywiście - rzuca ukradkowe spojrzenie w kierunku
Elise, pogrążonej w rozmowie z małżonką gubernatora Pathel i daje się
poprowadzić w gęstwiny labiryntu, do jednego z najbardziej ustronnych
miejsc dworskich ogrodów.
<br />
Nie trudzą się nawet ze zdejmowaniem odzieży - on rozpina spodnie, ona
podwija suknię, a potem są już tylko usta i gładkie uda, jego włosy i
jej włosy, jego oddech i jej oddech.
<br />
Rozpływają się wśród słodkiego zapachu jaśminu, ciche jęki tłumi odległy
szum rozmów i plusk wody, przelewającej się przez marmurowe fontanny.
<br />
Wpija się w jej szyje, ssie z zapamiętaniem miękką skórę. Porusza się
wolno i z gracją, w taki sposób, aby czuć drugie ciało tak bardzo, jak
tylko może. Każdym swoim zmysłem, każdym centymetrem rozpalonej skóry i
palącej potrzebą...
<br />
I nagle go widzi - stoi nieopodal, ukryty w cieniu, choć na widoku.
Przez chwilę patrzą sobie w oczy - chwilę boleśnie przeciągniętą w
czasie, która każe mu zamrzeć bez ruchu. Jego ciało zmienia się w słup
soli, a wargi odmawiają posłuszeństwa.
<br />
Smukła dłoń unosi się wolno i Alexander dostrzega w niej jabłko - białe,
mocne zęby wgryzają się w jadowitą zieleń, przeżuwając ją nieśpiesznie.
<br />
― Alexandrze? ― Słodkie wargi Edith przywierają do jego ucha,
tarmosząc delikatnie płatek. ― Wszystko w porządku? Zobaczyłeś ducha?
― Zdusza jej miękki chichot gwałtownym drgnięciem. Wreszcie odzyskuje
czucie w nogach. Odpycha ją od siebie, pragnąc natychmiast ruszyć za
intruzem, ale ten ubiega go, znikając w zaroślach.
<br />
― Alexandrze? ― Edith patrzy na niego bez zrozumienia, ze ślicznej
buzi znika całkiem rozkoszny rumieniec. ― Co się stało? Czy... ktoś nas
widział?
<br />
― Mój syn ― odpowiada jej pośpiesznie, czując, jak jego serce zmienia
się w głaz. Bogowie... Co teraz zrobi? I co zrobi Louis? Czy właśnie
biegnie do matki? Może już jej o wszystkim mówi... Czy teraz będzie go
nienawidził? Czyżby pogrążył się właśnie w jego oczach? Spadł z
piedestału na samo dno? ― Zostań tu ― poleca jej sztywno. ― Odczekaj
trochę i... muszę to załatwić.
<br />
Prawie biegnie, odnajdując drogę powrotną w rekordowo prędkim czasie. Na
krótką chwilę przed wkroczeniem między gości, przystaje w miejscu i
wygładza materiał koszuli. Z zawstydzeniem upewnia się, czy jego spodnie
są dobrze zapięte, czy włosy nie są potargane. Czy jego serce bije już w
zakłamanie normalnym rytmie.
<br />
A potem zakłada na twarz maskę opanowania i mruży powieki, przeczesując
zebranych uważnym spojrzeniem. Nie musi długo czekać, by odnaleźć Louisa
dokładnie tam, gdzie się go spodziewał.
<br />
Tuż przy boku Elise.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-23, 22:58<br />
<hr />
<span class="postbody"> Biegnie przed siebie, ściskając w rękach lśniące buty. Przed oczami nadal ma ich, <span style="font-style: italic;">jego</span> poruszającego się pośpiesznie i dziko w jęczącej, prześlicznej kochance.
<br />
Louis czuje teraz wiele sprzecznych rzeczy. Nade wszystko jest jednak… zły. Zły na tę kobietę, że… I na niego, bo…
<br />
Bo zostawił go dla niej. Dla tych miedzianych loków, kształtnych ust, zgrabnych ud, wysokich jęków.
<br />
Zostawił JEGO.
<br />
― Louisie? ― Elise odwraca się, zdziwiona. ― Gdzie byłeś, skarbie?
<br />
― Spacerowałem, bo rozbolała mnie głowa. Za dużo wrażeń.
<br />
― Napij się wody, skarbie. Chodź, o tutaj.
<br />
Elise napełnia kieliszek wodą i podaje swojemu synowi. Odchodzą na
stronę. Louis bierze ją pod ramię i pije chłodną ciecz. Niewiele to
pomaga, nie gasi pożaru w jego piersi.
<br />
― Chcesz zakończyć przyjęcie wcześniej? ― dopytuje matka.
<br />
― Nie ma takiej potrzeby. Gdzie jest ojciec?
<br />
Przez twarz Elise przemyka wyraz irytacji, ale kobieta wymusza łagodny
uśmiech. Trudno jej znieść to, jak jej syn jest zapatrzony w Alexandra.
To ona go w sobie nosiła, wstawała w środku nocy na najcichszy płacz.
Tyle mu poświęciła, ale Alexander… zabrał wszystko, według niej wcale
nie wysilając się wiele. Podnosił rękę na jej ukochane dziecko. Tak
często odsuwał je od siebie, gdy łaknęło uwagi. I mimo to… Louis wciąż
pyta tylko o niego.
<br />
― Nie wiem, skarbie. Jak to on, pewnie znalazł ważniejsze sprawy. Ale
wszyscy ci ludzie są tutaj dla ciebie, Louis, ja jestem dla ciebie.
Kochanie, wiedz, że…
<br />
Oboje spoglądają w tym samym momencie w stronę ciemnej części ogrodów. W
granicy zasięgu lamp stoi Alexander Bealford. Rozmawia od niechcenia z
jakimś panem w cylindrze, który stoi tyłem do nich. Kiedy wreszcie
spojrzenia Alexandra i Louisa się spotykają, mężczyzna wygładza odzienie
i rusza w ich kierunku z nieprzeniknioną twarzą. Jakby przed chwilą
wcale nie był w alei hortensjowej.
<br />
Młodzieniec bierze głęboki wdech i wypuszcza drżąco powietrze.
<br />
Och, nie wini go za to, że znalazł sobie piękną kochankę, że umila sobie
z nią czas, nie. Alexandrowi się należy, tak ciężko pracuje, a matka
jest dla niego okropna i zachowuje się niewdzięcznie. Jest mu natomiast
źle z myślą, że ta kobieta coś dla niego znaczy.
<br />
Potrafi rozróżnić kurwy od kobiet. Potrafi zorientować się, kim ojciec
gardzi i kogo wykorzystuje, a kogo darzy prawdziwą sympatią.
<br />
Ta kobieta nie jest kurwą, niestety.
<br />
― Widzisz, jest i twój drogi ojciec ― mówi Elise. ― Przypomniał sobie o rodzinie.
<br />
― Nie wyrażaj się o nim w taki sposób ― upomina ją surowo Louis i
oboje milkną. Chłopak przywołuje na twarz neutralny uśmiech, prostując
się i zadzierając podbródek, kiedy Alexander zatrzymuje się przed nimi.
Przez chwilę panuje cisza.
<br />
― Widzę, że sobie przyjemnie gawędzicie. Cóż za temat tak was porwał; jak się tu bawicie?
<br />
― Rozmawialiśmy o tobie ― odpowiada Louis i wyciąga dłoń, żeby zdjąć
maleńki listek z długich włosów ojca. ― Mówiłem właśnie matce, jak
bardzo jestem wdzięczny za przyjęcie, które dla mnie przygotowałeś.
<br />
Elise zacisnęła wargi w wąską kreskę. Ona także miała udział w
przygotowywaniu przyjęcia. Zadbała o wszystko, a jednak Louis
przemilczał to tak samo, jak przemilcza się udział służby.
<br />
― Doskonale się bawię. Tyle ciekawych rzeczy dzieje się dziś w
ogrodach ― kontynuuje Louis, unosząc kącik warg. Wciąż trzyma dłoń przy
włosach Alexandra – to już prawie niestosowne – i spokojnym, machinalnym
ruchem wygładza ich naturalne ułożenie. ― A ty? Dobrze się dziś bawisz?
Miło?
<br />
Ponad jego ramieniem spogląda na rudowłosą piękność, która wyłania się z
mroku i rozgląda za kochankiem. Wypatruje go, a jednak nie podchodzi,
widząc, z kim stoi.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-23, 23:51<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wystarczy jedno spojrzenie, by wiedział, że Louis postanowił mu
darować. A potem parę słów, by zrozumiał, jak bardzo się pomylił.
<br />
Znosi wszystkie aluzje z kamienną twarzą, choć w głębi duszy ma ochotę
wybuchnąć histerycznym śmiechem i oddalić się na moment do miejsca, w
którym oferują dobrą szkocką. Ma ochotę na szklankę, na wiadro dobrej
szkockiej. Ale nie może sobie na to pozwolić. Jeszcze nie teraz.
<br />
Teraz jest jedynie aktorem na deskach sceny swego małego kata. Spogląda w
błękitne oczy, starając się po sobie nie okazać, jak nieswojo czuje się
w tej sytuacji. W sytuacji, w której to on, Alexander Bealford, musi
komuś podlegać. Musi liczyć na czyjąś litość, musi oczekiwać znaku
łaskawości, wybawienia, możliwości do wzięcia głębszego oddechu.
<br />
― To wspaniałe przyjęcie ― odpowiada dumnie, unosząc kąciki warg w
idealnie sfałszowanym uśmiechu. ― Sam już to przecież zauważyłeś, mój
drogi.
<br />
Louis unosi dłoń wyżej i przesuwa już palcami po jego włosach i uchu -
gest ten jest już na tyle niewłaściwy, że momentalnie pan Bealford
sztywnieje i, tak, właściwie powinien się cofnąć, ale w tej samej chwili
smukła dłoń cofa się z powrotem.
<br />
― Trudno było nie zauważyć ― przyznaje. ― I nie usłyszeć. Masz wspaniały gust, ojcze.
<br />
Ratuje go kelner. Kelner, który - dzięki ci, dobry boże - akurat w tej
chwili postanawia poczęstować ich szampanem. Alexander chwyta kieliszek i
zmusza każdą komórkę swego nieposłusznego ciała do upicia łyku, który
nie zdradzi, jak bardzo poruszyły go słowa tego małego prowokatora.
<br />
― Twoja ulubiona orkiestra ― odpowiada nieco zduszenie. Czuje palące
spojrzenie Elise na swojej twarzy. Właściwie jest pewien, że już teraz
może spodziewać się nadchodzącej fali zrozumienia, uderzającej w jej
tępy móżdżek.
<br />
Coś ty uczynił, mały głupcze - myśli pędzą przez jego zszargany umysł, posyłając zgrozę w najdalsze zakątki ciała.
<br />
― Ściągaliśmy ich tutaj aż z Włoch ― zauważa pani Bealford,
uśmiechając się oszczędnie. ― Powiadają, że odrobina gorącej krwi
dodaje takim wydarzeniom uroku.
<br />
Ona wie. Louis zdążył jej o wszystkim powiedzieć i bawią się teraz
okrutnie jego kosztem, sprawdzając, do jakiego stopnia mogą go nagiąć,
gdzie znajdują się jego granice.
<br />
― Widzieliście gdzieś może Vincenta? ― Pyta łagodnie, upijając
jeszcze szampana. Wie, że będzie potrzebował trzydziestu takich
kieliszków, zanim wreszcie porządnie się upije. ― Pytał mnie wcześniej o
ciebie ― wyznaje, spoglądając na syna z nutą zaciekawienia. ―
Opowiadał mi ostatnio o tym, że bardzo wydoroślałeś. Ciężko się z nim
nie zgodzić. Dziś, gdy patrzę na ciebie, nie widzę już małego chłopca.
Widzę młodego mężczyznę, który odnosi sukcesy, o jakie nigdy go nie
podejrzewałem ― łapie go nagle pod ramię i posyła Elise spojrzenie,
które jasno mówi, że nadchodzi moment męskiej rozmowy. Rozmowy, do
której (z ogromnym żalem, rzecz jasna) dostępu muszą jej stanowczo
odmówić.
<br />
Ponieważ nagle rozumie. Ponieważ nagle udaje mu się odczytać leżący w
oczach żal. Żal i krzywdę za to, że w dzień, który winien był oferować
tylko jemu, postanowił złożyć w dłonie swej kochanki.
<br />
To tak, jakby nagle postawił ją na szali wyżej, niż rodzinę. Biedny Louis musiał wszystko źle zrozumieć. Musiał.
<br />
― Pozwól mi to wszystko naprawić ― mruczy cicho, wznosząc w kierunku
młodzieńca swój kieliszek. ― Pozwól mi udowodnić, jak bardzo jestem
dziś z ciebie dumny, mój synu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-24, 00:35<br />
<hr />
<span class="postbody">
Trzymany pod ramię Louis odchodzi z nim na stronę, machinalnie gładząc
go kciukiem po przegubie. Chwilę później spoglądają sobie w oczy i Louis
wie, że ojciec wyczytał z nich już wszystko, co młodzieniec starał się
ukryć, czego się tak wstydził.
<br />
Dobrze. Nie wszystko. Ale wyczytał wiele i wie, że Louisowi jest teraz smutno.
<br />
Wzdycha cicho i upija odrobinę szampana, stosownie patrząc na dno kieliszka. Potem na chwilę spuszcza wzrok.
<br />
― Nie musisz mnie okłamywać ― zapewnia i jego wargi wyginają się w
oszczędnym uśmieszku łudzącym do tego, z którego słynie głowa rodu.
Podnosi spojrzenie na zimne oczy ojca, które dla niego mają cieplejszy
błysk. ― Jak miałem jedenaście lat, widziałem cię z ciotką Eleonore. Nie
przesłyszało się jej, chowałem się wtedy za zasłoną.
<br />
Alexander zamiera – przez chwilę wygląda, jakby był w szoku, zaraz jednak odrobinę się rozluźnia i uśmiecha pobłażliwie.
<br />
― Zawsze byłeś nieznośnie ciekawski.
<br />
Louis śmieje się i na kilka sekund wznosi błękitne oczy ku rozgwieżdżonemu niebu.
<br />
― Trzeba było nie kochać się z nią w salonie, mój drogi ojcze. Och,
nie przejmuj się. Każdy potrzebuje się czasem trochę zabawić. ― Opuszcza
i przechyla w zamyśleniu głowę, teraz mimowolnie zawieszając spojrzenie
na wargach swego ojca. ― Ale ona nie jest kobietą na jeden raz, prawda?
<br />
― Nie jest ― przyznaje cicho Alexander, ledwie poruszając przy tym
wargami. ― To nie było nasze pierwsze… spotkanie. Wierzę, że nie muszę
ci tego wyjaśniać.
<br />
― Tak myślałem. Bez ustanku się na ciebie patrzy. Chcesz z nią teraz porozmawiać, czy pójdziemy pooglądać gwiazdy?
<br />
Posyła panu Bealfordowi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, który stopił już tak wiele serc.
<br />
― Nic nie stoi na przeszkodzie, bym porozmawiał z nią później ―
odpowiada mężczyzna (a więc chyba stopił jeszcze jedno). ― Wydaje mi
się, że domyśliła się już, że mój czas dla niej na tę chwilę się
skończył.
<br />
Mówiąc to, Alexander wyciąga dłoń i sięga do kołnierzyka syna. Wygładza
go delikatnie, muskając przy tym kciukiem skórę szyi. Louis uśmiecha się
jeszcze piękniej, lekko przy tym rumieniąc, choć nie widać tego w
ciemności. Następnie chwyta go za dłoń i z radością prowadzi ku ciemnej
części ogrodów.
<br />
<br />
Obiecał, że będą spędzać ze sobą więcej czasu. Louis bierze
to sobie do serca i jest trochę spokojniejszy, choć obecność tej kobiety
w życiu jego najdroższego ojca nie jest dla niego komfortowa. Pewnie
sam nie do końca wie dlaczego.
<br />
Gdy Alexander wraca z miasta do domu, słyszy w holu podniesiony głos panicza. Jego cudowny chłopiec wydaje się wstrząśnięty i…
<br />
― …się jest głupią <span style="font-style: italic;">kurwą</span>, to nie szuka się pracy w takim miejscu. I czego ryczysz, idiotko? Trzeba było myśleć wcześniej i…
<br />
Mężczyzna staje w drzwiach pomieszczenia dla służby i zastaje tam syna,
który stoi nad zapłakaną, bardzo młodą służącą klęczącą przy parze
lśniących butów. Rozpoznaje w nich swoje.
<br />
― …przyłożyć się do roboty! Sama jesteś sobie winna.
<br />
― Przepraszam. Przepraszam, ja…
<br />
― Och, zamknij się. Powiedziałbym, że nadajesz się tylko do bycia
zdzirą, ale z takim wyglądem możesz co najwyżej zamiatać ulice, leniwa
idiotko. A może i na to jesteś za głupia?
<br />
― J-ja… nauczę się, obiecuję…
<br />
― Nikt cię nie będzie w tym wieku uczył, jak pielęgnować obuwie. Wiesz, do kogo należy? Czy wiesz, do kogo należy?!
<br />
― Ja… Och… ― Zapłakana dziewczyna podnosi głowę i zauważa Alexandra
Bealforda. Natychmiast prostuje się i staje na drżących nogach.
Zdziwiony Louis odwraca się przez ramię i zamiera.
<br />
― Och. Ojcze. ― Przemawia do mężczyzny tonem zupełnie innym niż do
niej, ciepło, wręcz słodko. ― Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
Bardzo cię przepraszam. Poniosło mnie, kiedy zobaczyłem, co ta
nieudacznica zrobiła z twoimi butami. Sam spójrz.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-24, 00:54<br />
<hr />
<span class="postbody">
Alexander spogląda na parę skórzanych butów, potem pozwala, by jego
spojrzenie popłynęło znów przed twarz zapłakanej służebnicy i szlachetne
oblicze jego syna. Zabieg ten powtarza się parę razy, do momentu, gdy
mężczyzna nie odnajduje wreszcie słów w gardle.
<br />
― Są do wyrzucenia ― zauważa chłodno, notując w myślach, że nie
pozwoli już więcej na zatrudnianie służby "po znajomości". Ma przed sobą
żywy dowód na to, że takie rzeczy nigdy się nie sprawdzają. ―
Spartaczona robota. Będę zmuszony cię prosić o opuszczenie swego domu.
Najpierw udaj się jednak do Marthy po referencje.
<br />
Totalnie niszczące twoją przyszłą karierę - to pozwala sobie już dodać
jedynie w myślach, ujmując swego pierworodnego pod ramię.
<br />
― Mam dla ciebie prezent ― uśmiecha się na widok jawnego
zaintrygowania, odznaczającego się swoim błyskiem w morzu błękitu. ―
Pozwól za mną.
<br />
Udają się tak do mniejszego salonu, gdzie głowa rodziny oddaje się
najpierw swoim codziennym rytuałom. Pierwszą rzeczą jest, oczywiście,
nieodzowna szklaneczka szkockiej. Drugą jest ściągnięcie z siebie
krępującego kubraka i poluzowanie więzów koszuli. Trzecią, skrzypiący w
palcach papieros. W ten sposób Alexander jest gotów do wręczenia
niecierpliwie wyczekiwanego prezentu.
<br />
Z miną prawdziwego zawodowca, otwiera przed swym pierworodnym swój
neseser, by wyciągnąć z niego małe zawiniątko. Okazuje się nim być
owinięte w materiał pudełeczko - prostokątny kształt wędruje do zwinnych
dłoni, które rozwierają je niecierpliwie. Louis parska śmiechem, gdy w
pudełku okazuje się być skryta koperta. Zapieczętowana, oczywiście. Za
chwilę zostaje oderwana od papieru, papier rozerwany, a zawartość
koperty, wyciągnięta na wierzch.
<br />
― Giovannio Porti ― Alexander nie musi patrzeć na list, by wiedzieć,
czyje widnieje w nim nazwisko. ― Przyjedzie tu za dwa tygodnie, by
namalować twój portret. Portret, który zawieszę u siebie w gabinecie. Na
twą cześć, mój drogi. Na cześć tego, jak wspaniałym stałeś się
człowiekiem.
<br />
Nie umie się powstrzymać od krzywego uśmiechu. Przykłada końcówkę
papierosa do pełnych warg i pozwala, by dym zapełnił ciasno jego płuca,
niemalże do bólu. Czuje się okropnie zmęczony, ale żaden rodzaj
zmęczenia nie potrafi zdusić w nim chęci do imponowania i sprawiania
przyjemności temu młodemu człowiekowi.
<br />
Siada w fotelu, przyjmując w nim niewymuszenie elegancką pozę.
<br />
― Powiedz coś ― zachęca zdumionego chłopca, parskając śmiechem. ―
Nie uwierzę, że nagle zabrakło ci słów. Nie po tym uroczym
przedstawieniu, które spotkało mnie u progu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-24, 01:49<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis przez chwilę chowa się za pergaminem. Gdy opuszcza dłoń, na jego
twarzy maluje się wyraz niedowierzania zmieszany z nabożną czcią.
<br />
To nieprawda, że im więcej masz rzeczy, tym mniej doceniasz kolejne.
Louis zawsze doceniał to, co dostawał od Alexandra Bealforda. A teraz
najbardziej znany malarz epoki przybędzie namalować jego portret. I ten
portret zawiśnie w gabinecie ojca. Ponieważ ojciec jest z niego tak
dumny.
<br />
― Och ― wydusza i śmieje się cicho – naprawdę nie wie, co powiedzieć,
nie może znaleźć cholernych słów, aż mu głupio – po czym w kilku krokach
podchodzi do mężczyzny, pochyla się nisko i przyciska wargi do kącika
jego warg. To jedyne, co może zrobić. Ten język zna najlepiej i mówi w
nim najswobodniej. Język bliskości.
<br />
W jego nozdrza uderza zapach szkockiej, tytoniu i <span style="font-style: italic;">jego</span>
perfum wymieszanych z zapachem skóry. Odurzająca mieszanka. Louis nie
potrafi się oprzeć. Ma ochotę zacisnąć palce na koszuli ojca i szarpnąć
nią, przesuwając usta trochę bardziej w prawo, żeby czuć go bardziej,
ale jakimś cudem tego nie czyni. Jego usta dotykają jednak skóry
Alexandra przez kilka niestosownych sekund, nim się odsuwają. Chłopak
chwyta wówczas nadgarstek mężczyzny i zatrzymuje jego dłoń z papierosem w
połowie drogi do ust, a następnie nachyla się i obejmuje ustnik
różowymi wargami. Bierze głęboki wdech, wspierając wolną dłoń o
podłokietnik, wyginając plecy w łuk i wypinając pośladki.
<br />
W końcu powoli uchyla powieki.
<br />
― Jesteś wspaniały, ojcze. ― Wypuszcza dym ustami, a następnie nosem;
prostuje się, po czym przysiada na podłokietniku, zarzucając nogę na
nogę. ― Już nie mogę się doczekać ― dodaje i wyciąga dłoń, by delikatnie
otrzeć kropelkę whisky z kącika jego warg. Przez chwilę milczy, w
zamyśleniu kontemplując twarz mężczyzny. Spuszcza wzrok na szyję, na
rozpięty kołnierzyk. Na opiętą jasnym materiałem pierś. Bierze głębszy
wdech. To niebezpieczne. Okropne. Ale… Oblizuje wargi i mówi to. ―
Naprawdę <span style="font-style: italic;">seksownie</span> wyglądasz, kiedy tak zrzucasz tę oficjalną maskę i… Wolno mi tak o tobie mówić? Czasem się zapominam.
<br />
Odchyla się i śmieje z rozbawieniem, obracając niedopuszczalny komentarz
w żart. Alexander wydaje się… wstrząśnięty i zażenowany. Te słowa
sprawiły mu chyba jednak przyjemność. Gdyby Louis miał zgadywać, to tak
właśnie by obstawił; że to było dla niego miłe, i że nie jest wściekły.
Patrzą na siebie. Uśmiech panicza powoli niknie, ustępuje miejsca
pewnemu wahaniu. Wargi rozchylają się, chcą przeprosić, zapewnić, że…
ale wtedy ojciec przemawia.
<br />
― Sądzę, że w większym gronie mogłoby to ujść za bardzo niewłaściwe.
<br />
Wahanie znika z młodzieńczej twarzy.
<br />
― Potępiliby mnie, ale każdy przyznałby mi rację. ― Louis, nie dbając
już o to, co przyzwoite, wiedzie wzrokiem za papierosem, a jego źrenice
są nienaturalnie rozszerzone. ― Na szczęście nikogo tu nie ma. Żadnego
dzieciaka za zasłoną, który mógłby nas nakryć. A ty… jesteś diabelnie
przystojnym mężczyzną.
<br />
Alexander milczy, zresztą młodzieniec nie jest chyba w stanie usłyszeć
nic oprócz bicia własnego serca. Jest mu gorąco, ubrania lepią się do
skóry, policzki płoną, ale nie spuszcza wstydliwie wzroku, och nie.
<br />
Mężczyzna przykłada końcówkę papierosa do warg i patrzą sobie w oczy. W
jego chmurnym spojrzeniu jest… ni to niepewność, ni wyzwanie. Zaciąga
się dymem tak, jak przed chwilą zrobił to Louis. Patrzy tak, jak przed
chwilą Louis: jakby to wcale nie był jego papieros, jakby go podkradł.
Panicz widzi na jego obliczu odbicie własnego i wydycha drżąco
powietrze. Wolna dłoń Alexandra porusza się wówczas i powoli przesuwa
tak, by znaleźć na podłokietniku zaraz za zgrabnymi pośladkami syna.
<br />
Młodzieniec odkrywa, że nie potrafi odwrócić wzroku. I wie, że zrobi
zaraz coś bardzo, bardzo niestosownego. Ale może ojciec, podobnie jak
wuj Vinc…
<br />
― Alexandrze ― do pokoju nagle i bez pukania wchodzi Elise. Louis
prostuje się gwałtownie i bierze głęboki wdech. Potem wstaje i odwraca
się do wielkiego okna, zwilżając wargi językiem. Spogląda na ogrody. ― O
co chodzi z Charlotte? Mówiłam ci, że to siostrzenica naszej Leony.
Miała dostać szansę! I ileż razy mam cię prosić o to, byś nie palił
wewnątrz; to wszystko później czuć, nie będziemy zmieniać co tydzień
obić przez twoje kaprysy.
<br />
<br />
Znów siedzą do późna – i Alexander znów zasypia w fotelu.
Ponieważ jednak jest to pierwsza ich wspólna noc po tej ostatniej
brutalnie przerwanej <span style="font-style: italic;">rozmowie</span>, Louis… patrzy na niego trochę inaczej, z nieco większym zaciekawieniem.
<br />
Gdy jest już pewien, że Alexander śpi, zbliża się do niego na palcach i
wzdycha ledwie słyszalnie. Wpatruje z uwagą w uśpione, spokojne oblicze.
Ojciec jest absolutnie piękny. Idealny. Kto nie marzyłby o dotknięciu
tych zimnych, cynicznych warg. Kto nie pragnąłby ich pośpiesznych
pocałunków.
<br />
Louis ostrożnie wyciąga z dłoni mężczyzny książkę i kładzie ją na
stoliku. Zdejmuje szkocką z podłokietnika i stawia ją obok. Zabiera z
otomany miły koc i niesie go do fotela, ale nie od razu okrywa ojca.
<br />
Najpierw przysiada na podłokietniku, tam, gdzie chwilę temu stała szkocka. Wyciąga dłoń i ostrożnie dotyka: najpierw policzka.
<br />
Ponieważ mięśnie twarzy Alexandra drgają minimalnie, szybko cofa dłoń,
ale nic więcej się nie dzieje, mężczyzna dalej jest pogrążony we śnie.
<br />
Wraca dłonią do jego twarzy. Kreśli palcami linię żuchwy, zahacza
kciukiem o dolną wargę. Potem delikatnie ujmuje ją w dwa palce. Jego
usta są tak miękkie i ciepłe, kto by pomyślał? Kto by pomyślał, że takie
będą? Ulatujący spomiędzy nich oddech pieści jego skórę. Louis
przybliża się cichutko. Zsuwa dłoń niżej, na twardą pierś, a palce
zastępuje wilgotnymi wargami.
<br />
Boże. Wypuszcza drżąco powietrze przez nos. Panuj nad sobą, Louis. Panuj nad sobą, bo go obudzisz.
<br />
Jego usta są ciepłe, ma nawet wrażenie, że poruszają się lekko, że zachęcają.
<br />
Chciałby je pocałować tak naprawdę, ale wiele rzeczy go powstrzymuje.
<br />
Alexander nie stawia wielu granic, jednak… one gdzieś tam są, i Louis
jako mądry młodzieniec wie, że przekroczenie ich grozi zniszczeniem
wszystkiego, co przez lata udało się im zbudować.
<br />
Nie chce tego psuć. Nie chce go stracić. Chce być tak blisko, jak się da, bez przekraczania tych granic.
<br />
Ale jest tak trudno.
<br />
Odrywa powoli wargi od jego ust. Mężczyzna wciąż śpi. Louis oddycha
płytko, patrząc na jego gładkie oblicze. Bezwiednie gładzi kciukiem tę
twardą pierś. Zsuwa spojrzenie niżej. Jeszcze niżej. Jeszcze trochę.
<br />
Czy on… Czy to…? Czy przez sen…
<br />
Nie darowałby sobie, gdyby nie sprawdził. Nie dałoby mu to spokoju do
końca życia, więc sprawdza. Przesuwa dłonią po jego umięśnionym brzuchu w
dół, niżej. Jeszcze trochę… niżej. O Boże. Nie ma najmniejszych
wątpliwości, że TAK, kiedy jego palce zatrzymują się wreszcie w kroku
mężczyzny. Jest całkiem sztywny i twardy jak kamień. Jego kutas wyrzyna w
spodniach… O Boże… Och, Boże, co zrobiłeś, Louis!
<br />
Gubi wysoki, ledwie słyszalny jęk i czym prędzej zdejmuje koc z
ramienia. Narzuca go trochę zbyt gwałtownie na Alexandra i poprawia na
jego ramionach z wściekle łomoczącym sercem. Aż kręci mu się w głowie.
<br />
O Boże, stoi mu, w dodatku chyba przez niego.
<br />
O Boże, jemu TEŻ stoi, tylko że on jest tego świadom, świadomie podniecił się tym, co mu zrobił, co widział, co CZUŁ.
<br />
Jego ojciec, jego biedny ojciec nie ma o niczym pojęcia, i nie będzie miał. Nie będzie.
<br />
Panicz wypuszcza niespokojnie powietrze i odsuwa się w głąb
pomieszczenia; zbiera po cichu swoje rzeczy i w końcu wychodzi, nie
potrafiąc przestać myśleć o tym, co zrobił i czym to poskutkowało.
<br />
A może granice wcale nie znajdują się tam, gdzie sądzi? Może Alexander wcale nie chce ich między nimi stawiać?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-24, 13:05<br />
<hr />
<span class="postbody">
Krocząc przez korytarz, wyrzuca sobie, że nie potrafi pozbyć się z
głowy głupich obrazów z jego snu. Och, to naprawdę nie jest pierwszy
raz, gdy śnią mu się <span style="font-style: italic;">takie</span>
rzeczy. Gdy jego umysł wypełniają po brzegi smukłe uda i dłonie, sunące
wolno przez jego klatkę piersiową. Te same dłonie, które zsuwają się
później niżej i badają wolno każdy skrawek jego ciała i wzbudzają w nim
pożądanie tak wielkie, że nie jest w stanie go utrzymać no wodzach, że
musi...
<br />
Ale to nie o to w tym wszystkim chodzi, naprawdę - Alexander jest
dorosłym mężczyzną, absolutnie świadomym swych potrzeb. Jeżeli za swe
czyny w prawdziwym życiu, powinno go zapiec sumienie, to za sny nigdy
nie czuł się choćby w najmniejszym stopniu winny.
<br />
Tylko ten sen, ten jeden jest inny. Niepasujący do ud i dłoni, które śnią mu się zazwyczaj.
<br />
Mijając rzędy pięknych portretów, pan Bealford zatrzymuje się na moment
przed jednym z nich. Wyciąga ramię i pozwala, by długi palec zetknął się
z bogato zdobioną ramą, badając wolno kręte kształty winorośli. Myśli o
jasnych lokach i pełnych wargach. Myśli o długich nogach i
nieprzyzwoicie obcisłych ubraniach.
<br />
Mruży powieki, wysilając się jeszcze odrobinę. COŚ jest nie tak z tym
snem - myśli, przechylając głowę. Potem unosi ją i wreszcie cofa się
parę kroków, zatykając rozwarte usta drżącą dłonią.
<br />
Twarz, która patrzy na niego z portretu, jest jeszcze dziecięco
niewinna. Błękitne oczy spoglądają na niego bez cienia wyrzutu, jasne
loki kontrastują z ciemnym tłem kominka.
<br />
<span style="font-style: italic;">Ojcze</span> - to jedno, niepozorne
słowo odbija się w jego umyśle zwielokrotnionym echem, powracając do
niego za każdym razem z jeszcze większą mocą.
<br />
<span style="font-style: italic;">Tato.</span>
<br />
Obserwuje go, gdy jedzą śniadanie- odprowadza spojrzeniem
smukłe dłonie, dzierżące elegancko widelec z kunsztownie przygotowaną
potrawą. Potem patrzy, jak jej wyśmienity kawałek ląduje we wnętrzu ust i
zostaje lekko przeżuty. Z gracją i świeżością. Z chłopięcym urokiem i
kobiecą elegancją.
<br />
Coraz częściej się na tym przyłapuje. Na obserwowaniu. Co gorsze, jest
na tych obserwacjach często przyłapywany, ale nigdy, przenigdy nie
otrzymuje za to nieprzychylnych spojrzeń. Nie ze strony Louisa,
oczywiście. Czasem wydaje mu się nawet, że zachowanie to jest jak
najbardziej odwzajemnione. Innym razem, że to tylko jego chory umysł
jest zdolny do wysnuwania takich wniosków. Przecież nie może być
inaczej.
<br />
Tego dnia odwiedził ich wreszcie pan Porti. Siedzi teraz z nimi przy
stole i także nie może odkleić spojrzenia od szlachetnego oblicza
panicza Bealforda. Obaj wpatrują się w niego, jakby w całej jadalni nie
istniało nic poza tymi rzęsami, poza subtelną krzywizną ust i jasnymi
lokami.
<br />
― Jeszcze raz dziękuję państwu za zaproszenie ― głos Giovanniego
przesyca niestłumiona ekscytacja ― to dla mnie prawdziwy zaszczyt.
<br />
― To niezwykły zaszczyt i dla naszej rodziny ― odpowiada Alexander,
upijając łyk herbaty. Przechyla głowę, przesuwając spojrzeniem po
delikatnej skórze na szyi, muskając od niechcenia nieco wymięty materiał
serwetki. ― Tylko ktoś pana pokroju dorówna namalowaniu prawdziwego
portretu mego syna.
<br />
I widzi to - widzi błysk w błękitnych oczach, a potem znów ten uśmiech,
za który (coraz bardziej to widzi) mógłby oddać swoje życie. Jest tak
dumny z tego chłopca, tak nieskończenie dumny. To jego prawdziwy skarb,
mały bohater. W niczym nie ustępuje swemu ojcu. Jest absolutnie godny
kontynuacji rodu. Godny, jak jeszcze nikt dotąd.
<br />
― Zostawię was samych ― westchnął, podnosząc się od stołu. Pozwolił
Carolowi wręczyć sobie płaszcz i cylinder. ― Wierzę, że zobaczymy się
wieczorem. Życzę wam owocnej współpracy. Panie Porti ― zwrócił się
bezpośrednio do malarza ― gdyby pan czegoś potrzebował. Czegokolwiek.
Proszę pytać o wszystko Carola. Udzieli panu wszelkiej możliwej pomocy.
<br />
― Z przyjemnością ― dodaje usłużnie Carol, zanim zostaje w ogóle zapytany.
<br />
Wszystko wydaje się więc w porządku. Alexander nakłada na głowę cylinder
i odwraca się ostatni raz, akurat w momencie, by zauważyć na synowskich
wargach nieco przebiegły uśmieszek.
<br />
Cóż znowu ta mała bestia kombinuje? Żałuje. Naprawdę żałuje, że nie może
tu zostać i towarzyszyć mu w tym dniu, ale - obaj to wiedzą - praca
nigdy nie czeka.
<br />
Skinął uprzejmie głową i skierował nieśpieszny krok do hallu. Tam udaje
mu się jednak odkryć, że już za chwilę będzie spóźniony i jednak
przyśpiesza.
<br />
Przecież nie chce stracić klientów.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-24, 13:47<br />
<hr />
<span class="postbody"> Pan Porti spogląda na młodzieńca z dużą niepewnością.
<br />
― Czy jest panicz pewien? Ja… dostałem inne polecenie, nie wiem, czy…
<br />
― Panie Porti. ― Louis odwraca się od okna z panoramą na skąpane w
słońcu ogrody różane w południowej części. ― To ma być obraz dla mojego
ojca. Musi być wyjątkowy. Portret potrafi namalować niemal każdy, ale
akt, który budzi pożądanie za każdym razem, gdy się nań spogląda – tego
nie potrafi zrobić byle kto. Pan się w tym specjalizuje i właśnie tak
chcę zostać uwieczniony.
<br />
― Czy panicza ojciec będzie zadowolony?
<br />
― Oczywiście, że będzie. ― Louis uśmiecha się oszczędnie. ― Proszę się
tym w ogóle nie przejmować. Jeśli się zdziwi, powie mu pan, że to ja
nalegałem. Chce pan malować tutaj? Czy poszukamy innego miejsca?
<br />
Pan Porti waha się wyraźnie. Widać po nim, że nie jest do końca
przekonany do tego pomysłu, że boi się reakcji głowy rodu. Wtedy jednak
panicz uśmiecha się inaczej i powoli rozpina guziki koszuli. Oczom
malarza ukazują się kolejne fragmenty gładkiego, nieskazitelnego ciała.
<br />
― Proszę spojrzeć mi w oczy i powiedzieć, że nie chce pan mnie malować, panie Porti. Mm?
<br />
Koszula zsuwa się na posadzkę. Młodzieniec zbliża się kocim krokiem do
nieszczęsnego mężczyzny, który odkrywa, że nie potrafi się poruszyć.
<br />
― Powiedziałem… w oczy… ― mruczy Louis, ujmując podbródek malarza i zadzierając go. ― Mowę panu odjęło?
<br />
― Paniczu…
<br />
Młodzieniec zagryza wargę i cofa dłonie. Błękitna wstążka też ląduje na
podłodze. Jasne loki rozsypują się, spływają po szczupłych ramionach.
<br />
― Potrzebuje pan inspiracji?
<br />
Malarz uśmiecha się w końcu z zakłopotaniem.
<br />
― Co panicz robi, ja… To… Panicza ojciec…
<br />
Kolejne niespokojne słowa zostają stanowczo stłumione. Delikatne usta
przywierają do warg mężczyzny. Louis się nie waha. Od rana czuł na sobie
to spojrzenie i doskonale wie, że pan Porti jest nim zachwycony. Nie od
dziś przecież krążą o nim plotki, że jego upodobanie do malowania
młodzieńców ma swoje źródło w jego łóżkowych preferencjach. Nierzadki to
zresztą przypadek.
<br />
Porti zaciska dłonie na szczupłych biodrach. Nie potrafi zapomnieć o tym, KOGO całuje. I nie potrafi się oprzeć.
<br />
<br />
Louis leży na szezlongu całkiem nagi, zaplątany w beżowe i
błękitne materiały. W dłoni o wygiętym nadgarstku trzyma kieliszek z
wodą. Jego ciało roszą krople – malarz co jakiś czas zbliża się, żeby je
delikatnie ochlapać.
<br />
Piękny młodzieniec wygląda, jakby dopiero przed chwilą opuścił łoże kochanka i teraz wyczerpany oddawał się rozleniwieniu.
<br />
― Gdyby mógł panicz unieść dłoń jeszcze odrobinę wyżej.
<br />
― Jestem już zmęczony ― mruczy Louis.
<br />
― Już niewiele zostało. Resztę będę mógł dokończyć bez panicza udziału. Ale muszę nakreślić kształt panicza dłoni. Dobrze?
<br />
― Więc jak długo jeszcze?
<br />
― Kilkanaście minut, może pół godziny.
<br />
Louis jęczy cicho, ale unosi dłoń wyżej i odgina nadgarstek. Znów zapada
cisza. Tym razem jednak nie mija nawet kilka minut, nim słyszy, jak
otwierają się drzwi za jego plecami.
<br />
― Och, pan Bealford… ― Porti zamiera z uniesionym pędzlem. Wydaje się
skrępowany, może nawet przestraszony. Tylko on i Louis wiedzą, co tu
wcześniej wyprawiali.
<br />
Oprócz malarza Alexander widzi tylko parę długich nóg należących do swego syna, które wystają zza oparcia szezlongu.
<br />
― Witaj, ojcze ― Louis podnosi się ostrożnie i oczom mężczyzny ukazuje
się jego pogodna twarz o rozwianych lokach. Błękitne oczy patrzą na
niego bezczelnie, nie ma w nich wstydu ani skruchy. Na różowych wargach
kwitnie niewinny uśmiech. ― Już prawie kończymy.
<br />
Mężczyzna nie wydaje się zachwycony. Jego twarz jest napięta, a dłoń
ściska cylinder tak mocno, że bieleją knykcie. Chyba bezwiednie
Alexander postępuje krok do przodu, a potem następny. Obchodzi szezlong z
rozchylonymi ustami. Spogląda z góry na całkiem nagie ciało swego
dziecka – i cylinder wypada mu z dłoni.
<br />
Młodzieniec zagryza wargę, nagle niepewny; gubi ten pogodny uśmiech.
Nawet on, tak, nawet on czuje wstyd pod wpływem TEGO spojrzenia, tak
więc odruchowo sięga po jeden z błękitnych pasów materiału i okrywa się
nim, ale niewiele to zmienia.
<br />
― Panie Bealford. To… to panicz nalegał ― wydusza przestraszony malarz
w pełnej napięcia ciszy. ― Mówił, że pan… Że nie będzie miał nic
przeciw.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-24, 15:43<br />
<hr />
<span class="postbody"> Nie umie opisać tego, co czuje. Naprawdę, nie potrafi.
<br />
Potrafi jedynie stać i wpatrywać się w całkiem nagie i zbyt kuszące
ciało, którego osłonięcie pojedynczym pasem nie daje absolutnie nic,
ponieważ widział już wszystko, a to, co zobaczył, nie zostanie wymazane z
jego pamięci, już nigdy.
<br />
Mgliście rejestruje, że mówione są do niego jakieś słowa - docierają zza
tafli grubego szkła, dziwnie płaskie i rozmyte. Nie potrafi wyróżnić w
nich poszczególnego znaczenia.
<br />
Umysł atakują znów wymowne obrazy. Smukłe uda przestają być sennym
marzeniem, są bardzo rzeczywiste, tu, w tej chwili. I to, co znajduje
się pomiędzy złączeniem tych ud, och, to też, to też...
<br />
Zamyka oczy i zmusza się, właściwie gwałcąc swoją silną wolę, do tego,
by obrócić się wolno przez ramię (oderwać spojrzenie od płaskiego
brzucha, od długiej szyi i wielkich oczu) i spojrzeć prosto w ciemne
oczy włoskiego malarza, wyczytując z nich o wiele więcej, niż ten by
sobie tego życzył.
<br />
― Piękno ciała ― mówi wolno, wyginając wargi w pozornie rozluźnionym
uśmiechu ― nie jest w tej rodzinie niczym obcym. Słyszałem o tym, że
lubuje się pan w tego rodzaju portretach, panie Porti. Oczywistym było,
że poproszę właśnie pana o oddanie piękna mojego potomka. Oczywistym
jest także, że jeśli mój syn mówi panu, że nie będę miał niczego
przeciw, to tak właśnie będzie. Cena, którą za to panu płacę jest chyba
wystarczającą, by wiedział pan, że pozostanie to jedynie między nami.
<br />
― I wszystkimi, którzy go zobaczą ― odzywa się nagle malarz, dziwnie
natchniony, przepełniony niezaprzeczalną dumą. ― Musi pan przyznać, że
<span style="font-style: italic;">taki</span> obraz będzie rzucał się w oczy. Każda osoba, która...
<br />
― Niewiele osób odwiedza mój gabinet ― przerywa mu chłodno, nie ważąc
się cały czas spojrzeć w kierunku kanapy. ― To ja będę go oglądał. To
dla mnie go pan namalował. A teraz... ― nie spojrzy tam. Nie spojrzy w
te oczy. Nie będzie ich w ogóle oglądał.
<br />
Mały skandalista, co on sobie myślał? Co w ogóle miał w głowie, gdy
kazał się namalować temu idiocie w taki sposób? O kim myślał, gdy się
rozbierał, kogo miał w głowie, gdy artysta malował jego oczy?
<br />
― Zajmę się pracą w swoim gabinecie ― celowo akcentuje przedostatnie
słowo. Jego serce wciąż łomocze, jakby chciało wylecieć z klatki
piersiowej. Dłoń, chwytająca za klamkę drży wyraźnie, a porzucony
cylinder pozostaje na ziemi, zapomniany i ubrudzony przez białą farbę.
<br />
Nie pojawia się na kolacji. Nie ucieka, nie chowa się, po
prostu... ma dużo pracy. Dokumenty zasypują jego biurko w równych
stosach, które przegrupowuje skrupulatnie od paru godzin.
<br />
Ale nie potrafi z nimi robić niczego innego. Musi w końcu przyznać, że
jest zbyt roztrzęsiony, zbyt pokonany tym, czego doświadczył. Nie umie
pogodzić się z tym, że znowu został postawiony w roli tego, który się
podporządkowuje. Kaprysom, skandalom, błękitnemu spojrzeniu.
<br />
Wciąż ma jeszcze pod powiekami to... to wszystko. Jak ma myśleć o
pieniądzach, jak ma spisywać ciągi równań i kreślić umowy, gdy w słowa
mają ochotę wkraść się nieprzyzwoitości, gdy nawet okrągłe "o" kojarzy
mu się tylko ze środkiem rozwartych warg, a każde "i" ze swoją feralną
kropką, to...
<br />
Synowie nie powinni tak wyglądać. Nie powinni być tak piękni i idealni. Ale przede wszystkim <span style="font-style: italic;">powinni</span> chować swoje ciała przed spojrzeniami ojców. Tak, jak on chowa się teraz w swoim gabinecie.
<br />
Spogląda na szklaneczkę, napełnioną wciąż szkocką. Sięga po nią z
wahaniem, przykłada kryształowy brzeg do warg i... zamiera. Nie potrafi.
Nie dziś. Boi się tego, co może z niego wyjść, gdy się upije. Musi się
kontrolować, musi bezlitośnie cenzurować każdą swą myśl.
<br />
Szkocka mu w tym nie pomoże, to oczywiste. Zaćmi umysł, zmąci go i
sprawi, że jego samokontrola, że jej starannie pielęgnowane resztki, że
wszystko to pójdzie się pieprzyć!
<br />
Sam nie wie, kiedy podnosi się od biurka. Stoi teraz przy oknie,
spoglądając na ogrody. Na różany dziedziniec, na ogromną fontannę.
Wsłuchuje się w szum wody, w śpiew nocnych ptaków. Anglia ma swoje
uroki. To deszczowe miejsce nabiera kolorów, gdy zamyka się oczy. Gdy
szarość zastępuje nieprzerwany świergot, nawet tu, o tej porze. Gdy
zamiast zapachu wilgoci, czuć delikatną woń róż.
<br />
Jest o krok od wmówienia sobie, że wszystko jest w porządku, gdy ten
stan rzeczy zakłóca pukanie. Alexander nie musi pytać, by wiedzieć, kto
stoi za drzwiami.
<br />
Jakaś jego część pragnie popchnąć go do bezczelnego udawania, że go
tutaj nie ma. Druga część jest jednak absolutnie świadoma tego, że
jeżeli pokusiłby się o tak niemądre zachowanie, jego krnąbrny syn
znalazłby sposób, by to sprawdzić.
<br />
Ponieważ Louis Bealford zawsze otrzymuje to, czego pragnie. Jest jego nieodzowną kopią, to mały Alexander.
<br />
Nie. Już nie tak mały.
<br />
Nie wita go swoim "proszę". Tej nocy ponownie otwiera drzwi
własnoręcznie, wpuszczając młodzieńca do środka bez słowa przywitania.
<br />
Nie patrzy mu w twarz. Omija ją spojrzeniem, zawieszając je na
ramionach, na jasnych lokach i wszystkim, co nie jest błękitnymi oczami.
Wszystkim.
<br />
― Dobry wieczór, ojcze. Chciałem sprawić ci przyjemność, ale to było
niestosowne ― głos Louisa aż wibruje od skruchy. To jednak nie zmienia
tego, że Alexander nie potrafi odnieść się do niego tak, jakby nic się
nie wydarzyło. Bo wydarzyło się wiele, wszystko. W jednej chwili cały
jego świat przewrócił się do góry nogami. Od, wydawałoby się, tak
niepozornego drobiazgu. ― Jesteś w stanie mi to wybaczyć?
<br />
On sam także zadaje sobie to pytanie. Czy jest w stanie wybaczyć swojemu dziecku coś tak...
<br />
Aby komuś wybaczyć, potrzeba silnego poczucia krzywdy. Potrzeba smutku,
lub złości. Ale kiedy Alexander zagląda wgłąb siebie, nie widzi ani
jednego, ani drugiego. Widzi jedynie wstyd.
<br />
Wstyd przez to, jakie uczucia wywołał w nim ten obraz. I wcale nie ma na myśli portretu.
<br />
― To było absolutnie nie do pomyślenia ― wzdycha, sięgając przez
biurko po papierosy. Bibułka skrzypi cicho, smagana płomieniami zapałki.
― Absolutnie nie do pomyślenia.
<br />
Powtarza, znów bez żadnej mocy. Może powinien krzyczeć? Może właśnie
teraz nadeszła odpowiednia chwila, by obrócił się i pozwolił, by jego
dłoń zderzyła się gwałtownie z gładkim policzkiem panicza, pozostawiając
na nim czerwoną pręgę? Może to by go czegoś nauczyło?
<br />
― Nie wiedziałem, że jesteś tak... ― urywa, gdy przez jego umysł
przechodzą określenia, których wcale nie powinien w nim mieć ― szalony.
Skrajnie nieodpowiedzialny. Nie rozumiem, co tobą wtedy kierowało. Nie
rozumiem, jak...
<br />
― Chciałem, żeby to był wyjątkowy obraz. Nawet nie wiesz, jak mi
przykro, że ci się nie spodobał. Byłem pewien, że się ucieszysz. Cóż,
zapomnijmy o tej sytuacji. Poproszę pana Porti o zwyczajny portret.
<br />
― To nie jest prawda ― mówi, zanim zdąży pomyśleć. Chce wierzyć, że
chłopiec nie usłyszał jego słów, ale równie dobrze może powrócić do
wierzeń, że ziemia jest płaska. Spoglądają na siebie w tej samej chwili -
ciało panicza jest napięte, mina wyraża jedynie zakłopotanie i rosnący
szok.
<br />
― Co masz na myśli, ojcze? ― Pyta ostrożnie i teraz to Alexander jest tym bardziej zakłopotanym.
<br />
Co on właśnie powiedział, co on zrobił?!
<br />
― To był naprawdę piękny obraz ― odpowiada wymijająco, zakładając na
twarz maskę opanowania. Ma ochotę dziękować bogom za to, że udało się to
i tym razem. ― Porti odznacza się naprawdę niesamowitym talentem.
Niech... poproś go, żeby dokończył obraz i zaniósł go pod drzwi
gabinetu. Osłonięty płótnami. Nikt ciekawski nie będzie musiał...
<br />
Znów urywa i znowu robi to bardzo niezgrabnie. Patrzy na kształtne wargi i chodząca od góry do dołu grdykę.
<br />
― ...wiedzieć.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-24, 16:54<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis wciąż wpatruje się w ojca czujnie, szczerze gotów na gwałtowną
zmianę w jego zachowaniu. Nawet by nie drgnął, gdyby mężczyzna
postanowił go uderzyć. Spodziewał się tego, prawie oczekiwał – mina ojca
w salonie powiedziała mu przecież jasno, że Alexander potępia ten
wybór. Może otrzeźwiałby, gdyby ukochana dłoń wymierzyła mu policzek.
Może powinien zostać uderzony i przywrócony do porządku. Nic takiego się
jednak nie dzieje i – ku jego zdziwieniu – ojciec łagodnieje.
<br />
To był naprawdę piękny obraz, mówi, Porti odznacza się niesamowitym talentem.
<br />
Chyba obaj są trochę roztrzęsieni. Młodzieniec bierze głęboki wdech i wypuszcza drżąco powietrze, pomaga mu to.
<br />
― Przekażę ― obiecuje i uśmiecha się lekko, odrobinę nieobecnie. Czuje
teraz ulgę tak wielką, że najchętniej wtuliłby się w te szerokie
ramiona i opowiedział Alexandrowi na ucho, jak bardzo cieszy się, że
mężczyzna postanowił docenić jego inwencję, zamiast się złościć i
gorszyć. Ale nie postępuje kroku do przodu. Zagarnia włosy za ucho i
rozgląda się pobieżnie. ― To gdzie go powiesisz?
<br />
Alexander chyba również odzyskuje opanowanie; na jego ustach wykwita
tajemniczy uśmieszek, ten podszyty cynizmem, który Louis tak uwielbia
oglądać na szlachetnym, dojrzałym obliczu.
<br />
― Zapewniam cię, że gdzieś znajdzie się dla niego miejsce.
<br />
― Myślisz, że też mógłbym mieć twój portret w swoim pokoju? ― dopytuje panicz niewinnie.
<br />
Mężczyzna peszy się, ale jest to właściwie niedostrzegalne.
<br />
― Myślę, że nic nie stoi temu na przeszkodzie… ― odpowiada. ― Ale Lou ―
na dźwięk zdrobnienia panicz zadziera podbródek i uśmiecha się czule ―
pozwól, że mój portret będzie już ubrany.
<br />
Kącik warg młodzieńca drga. Potem obaj parskają śmiechem.
<br />
― Zobaczymy, tato ― odpowiada ojcu z przekorą. ― A teraz idę
przypilnować malarza. Bardzo się martwił o twoją reakcję. Cóż, do
zobaczenia na śniadaniu.
<br />
Już ma wychodzić, jest prawie przy drzwiach, ale nagle odwraca się, zbliża i składa szybki pocałunek w kąciku warg Alexandra.
<br />
― Dobranoc ― szepcze, po czym czmycha pośpiesznie, z lekkim sercem i
szerokim uśmiechem na kształtnych ustach przemierzając korytarze
posiadłości w drodze do salonu, w którym zostawił artystę.
<br />
<br />
Panicz Bealford ma w zwyczaju witanie ojca w holu niezależnie
od okoliczności. To jedna z ich niepisanych tradycji – nieważne, czy
akurat są goście, czy trwa jakieś przyjęcie, a może wieczorek literacki.
Przyjazd pana domu jest <span style="font-style: italic;">zawsze</span>
zauważany i odpowiednio przez syna ogłaszany. Pewnie polecił służącym
informować się, kiedy tylko dostrzegą na horyzoncie znajomą dorożkę.
<br />
Przychodzi jednak taki dzień, kiedy nikt nie czeka w holu, by wygładzić
Alexandrowi frak, zabrać cylinder, powiedzieć komplement. Nie ma
pięknych błękitnych oczu trzepoczących do niego rzęsami. Żadna delikatna
ręka nie ociera z policzków kropel deszczu (nadeszła w końcu jesień).
Nie ma w westybule Louisa Bealforda, a z salonu dochodzą dźwięki
przyjęcia.
<br />
Czy to możliwe, że zapomniał o swym <span style="font-style: italic;">najdroższym</span> przecież ojcu na rzecz gości?
<br />
Alexander nie zastanie panicza w salonie, gdzie bawią się uroczy
młodzieńcy – jeden piękniejszy od drugiego – czytając poezję i pijąc
wino. Louis jest na górze, w swoim pokoju. Nie sam. U jego stóp klęczy
zjawiskowy chłopak o włosach czarnych jak krucze pióra. Blada dłoń
panicza zaciska się mało delikatnie na jego ciemnych puklach,
odpowiednio kierując głową.
<br />
― Och, już prawie… ― jęczy ze zniecierpliwieniem, oddychając płytko.
Tak, już prawie – już czuje znajome ciepło w podbrzuszu, już wie, że
jeśli Philip nie zwolni, to…
<br />
Nagle drzwi pokoju Louisa otwierają się cicho.
<br />
Na widok osoby, która w nich staje, młodzieniec wytrzeszcza oczy i
zapiera się mocno o ścianę; serce szarpie mu się w piersi, to <span style="font-style: italic;">koniec</span>.
<br />
― Och, t-tato… ― wyrywa mu się, nim wywraca oczami w zalewie rozkoszy.
Chciał coś powiedzieć, zatrzymać, przestać, przeprosić, wyjaśnić, ale
to bez znaczenia w obliczu potężnego orgazmu, który wstrząsa młodym
ciałem właśnie w tej chwili
<br />
Czarnowłosy kochanek próbuje przerwać pieszczoty na dźwięk tych słów,
ale nie może, ponieważ Louis kurczowo dociska jego twarz do swego kroku i
dochodzi z szeroko rozwartymi ustami, bo jest już za późno na cokolwiek
innego.
<br />
Potem jęczy słabo, a Philip odsuwa się gwałtownie i kaszle, niczego nieświadom.
<br />
Zapada ciężka cisza, w której słychać głównie płytki, drżący oddech
panicza. Młodzieniec nie otwiera oczu – jakby bał się, co zobaczy, gdy
znów uniesie powieki. Policzki mu płoną.
<br />
Wie, że to nie było przywidzenie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-24, 17:44<br />
<hr />
<span class="postbody">
To nie w porządku - tak go do czegoś przyzwyczajać, a potem odbierać mu
tę przyjemność, zupełnie nagle i bez uprzedzenia.
<br />
Kiedy Alexander powraca do domu i nie zastaje w hallu swego ulubionego
towarzysza, z początku ogarnia go poirytowanie. Wyobraża sobie
wszystkich tych chłopców, którzy z jakiegoś powodu okazują się ważniejsi
od niego.
<br />
Później, gdy w pośpiechu przesuwa spojrzenie po gościach, zalewających
salony, czuje, jak irytacja zamienia się w złość, a ta z kolei szybko
przeradza się w strach. Ponieważ Louisa nie ma ani w korytarzach, ani na
salonach, ani też w jadalni. Wreszcie udaje mu się podsłuchać
strzępkowe rozmowy o tym, że widziano go, jak szedł krętymi schodami na
górę, choć nikt nie wie, w jakim celu.
<br />
Podobno śledził go również pewien ciemnowłosy młodzieniec, który od
początku wydawał się być wręcz niezdrowo zainteresowany paniczem.
<br />
Z jakiegoś powodu wie, gdzie ich szukać. Ale nie myśli, och, w ogóle nie myśli o tym, co może tam zastać.
<br />
I sam nie wie, kiedy, z pośpiesznego chodu, przechodzi w otwarty trucht -
wspina się po konsygnacjach stopni, czując, jak serce rozpycha się
szczeblach żeber. Nie może pozwolić na to, by coś stało się jego
chłopcu, nie może pozwolić na to, by jakiś kretyn zrobił mu krzywdę i...
<br />
Ale odgłosy, które słyszy zza drzwi (niedomkniętych, z resztą, bogowie!)
nie brzmią, jakby komukolwiek działa się krzywda. A jednak Alexander
sięga do nich dłonią i uchyla je niemalże bezszelestnie, by spotkać się
oko w oko z obrazem, którego nigdy nie powinien oglądać.
<br />
Ale ogląda, oczywiście. Stoi tak z rozchylonymi wargami, wpatrując się
wprost w błękitne oczy, które zachodzą mgłą pożądania. W pełne wargi,
które wypowiadają jedno słowo, które dociera do każdej komórki jego
ciała.
<br />
I widzi to - widzi, jak smukłe ciało momentalnie wygina się w łuk, twarz
nabiera jeszcze wyraźniejszego rumieńca, a oczy... te oczy...
<br />
Wychodzi. Nie, nie wychodzi, on <span style="font-style: italic;">ucieka</span>.
Tak, jak biegł po schodach, tak teraz z nich zbiega, potykając się o
własne stopy. Mija korytarz, przechodzi przez hall, kierując się do tych
drugich schodów. Schodów, które prowadzą do jego gabinetu, jego
przystani, bezpiecznego miejsca, do którego nikt inny nie ma dostępu,
nie może mieć.
<br />
Potyka się o coś, czego w ogóle się nie spodziewał. Prostokątny kształt, owinięty w ciemny materiał, wysokiej klasy.
<br />
Nawet tu... nawet w tym miejscu musi go prześladować ten mały głupiec. Co on sobie w ogóle myślał? Obcować w swojej sypialni z <span style="font-style: italic;">mężczyzną</span>,
podczas gdy na dole trwało w najlepsze przyjęcie?! A co, gdyby ktoś go
tam podejrzał, gdyby dowiedział się o jego... okropnych skłonnościach.
<br />
<span style="font-style: italic;">Tak, jak ty dowiedziałeś się o tym przed chwilą, Alexandrze. </span>
<br />
Tym razem nie ma zamiaru wzbraniać się przed myślami. Sięga po butelkę i
leje do szklanki aż po brzegi, nie trudząc się nawet myśleniem o tym,
jak bardzo było to niekulturalne.
<br />
Pieprzył się z jakimś marnym podlotkiem, z nic nieznaczącym dzieciakiem. Dawał mu się dotykać i czerpał z tego przyjemność.
<br />
To okropne. Obrzydliwe.
<br />
Mały głupiec. Tak pięknie udaje, że lubi spędzać z nim czas, ze swoim ojcem.
<br />
Widocznie woli jednak głupich chłopców. Woli poświęcać każdą chwilę ich wielkim dłoniom i sztywnym drągom.
<br />
To nieskończenie paskudne. Ten obłudnik nie zasługuje na swoje nazwisko. Zakłamany głupiec.
<br />
Pożałuje tych swoich przyjęć. Pożałuje, że w ogóle tu powrócił.
<br />
Nie wie, kiedy szklanka zostaje opróżniona, ale bardzo wyraźnie to
czuje. Wszystko wiruje, dwojąc się w oczach, a w ustach czuje gorzki
posmak. Przeciera nasadę nosa, przysiada na biurku.
<br />
Potrzebuje papierosa i to natychmiast.
<br />
Gdzie są jego papierosy?
<br />
Szuka i szuka - dokumenty opadają w chaosie na podłogę, a wraz z nimi,
parę innych wartościowych przedmiotów. To nie ma teraz znaczenia. Chce
zapalić, natychmiast.
<br />
Może, przechodzi mu przez myśl, przywołując na wargi gadzi uśmieszek,
może któryś z cudownych koleżków jego syna będzie miał fajkę? To chyba
normalne, że w tym wieku zaczynają popalać, prawda?
<br />
<span style="font-style: italic;">Albo pieprzyć się po kątach z jakimiś wymoczkami, którzy nigdy nie zasługiwali na to, by...</span>
<br />
Bo tylko on na to zasługuje.
<br />
I znów kroczy krętymi schodami - tym razem potyka się rzadziej, ale za
to o wiele trudniej jest mu odzyskać równowagę. W końcu dociera jednak
do saloniku, w którym znajduje się najliczniejsza część gości, a także i
jego syn. Po czarnowłosym młodzieńcu nie ma już za to śladu.
<br />
― Dobry wieczór ― wita się z nimi kulturalnie, rozciągając usta w
uroczym uśmiechu. ― Wierzę, że w niczym wam nie przeszkodziłem.
Właściwie przychodzę tu z prośbą ― dodaje, gdy ucichają już wylewne
zapewnienia o tym, jak mile widziany jest w młodym, spragnionym
autorytetu gronie. ― Czy ktoś z was... ― zaczyna, wzbudzając niemałą
ciekawość ― ma papierosa?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-24, 18:59<br />
<hr />
<span class="postbody">
Tym razem Louis jest przerażony, gdy dociera do niego, co właśnie miało
miejsce. Schodzą z Philipem na dół, ale ojca nie ma w salonie i panicz
wie, że zaszył się w gabinecie; nie zrobi sceny teraz, jest na to zbyt
stosowny. Poczeka, aż wszyscy pójdą, a wtedy odbędą tę ciężką rozmowę.
<br />
Kiedyś chyba musiało do niej dojść, szkoda tylko, że w takich
okolicznościach, tak nagle i niespodziewanie. Alexander nie powinien był
widzieć go z tym chłopakiem, co sobie pomyślał, na Bogów…
<br />
― Naprawdę? Twój ojciec? ― Philip też jest przerażony.
<br />
― Naprawdę ― wzdycha Louis. ― Myślę, że powinieneś iść, żeby nie pogarszać sprawy.
<br />
― Ale co teraz? Będziesz miał problemy?
<br />
Louis spogląda na kochanka ze zmęczeniem.
<br />
― Idź już, proszę.
<br />
― Co tylko rozkażesz. Ale czy spotkamy się jeszcze, mój piękny?
<br />
― Nie możemy się już spotkać, Philipie.
<br />
Philip mruga, jakby uderzono go właśnie w twarz, ale prostuje się i
zachowuje spokój. Jest księciem, musi znieść to z godnością, a przede
wszystkim w milczeniu, ponieważ skandal zniszczyłby ich obu.
<br />
― Rozumiem.
<br />
Louis odprowadza go do drzwi, gdzie przejmuje go służba. Potem wraca na
przyjęcie i stara się uśmiechać, nie dając po sobie poznać, jak bardzo
się denerwuje. Jest przekonany, że ojciec do nich nie zejdzie, ale się
myli. Alexander schodzi, staje w drzwiach (jest podpity, och, znów, i to
przez niego) i obdarza wszystkich pięknych młodzieńców cynicznym
uśmiechem.
<br />
Czy ktoś z was ma papierosa, pyta.
<br />
― Oczywiście, drogi ojcze ― odpowiada Louis, błyskawicznie wysuwając
się przed Charlesa, który już sięga za pazuchę, by wyciągnąć paczkę;
nawet nie próbuj, chłopczyku, nawet nie staraj się mu zaimponować czy
się podlizać, zniszczy cię. ― Mam takie, jakie lubisz.
<br />
Podchodzi szybko do ojca. Na twarzy nosi maskę, ale spojrzenie pod nią
ma bardzo czujne. Wyciąga z kieszeni srebrną papierośnicę i otwiera,
pozwalając ojcu wybrać papierosa.
<br />
― Wszystko w porządku, tato? ― dopytuje, ściszając znacznie głos. ―
Potrzebujesz czegoś jeszcze? Możesz usiąść z nami, jeśli masz ochotę.
Harry miał właśnie dla nas śpiewać.
<br />
Alexander jest zły; dla Louisa to ewidentne, chociaż z pewnością nikt więcej tego nie dostrzega.
<br />
To martwiące. Nie lubi go w takim stanie. Nie być przyczyną tego stanu.
Wie, że najbardziej Alexander denerwuje się, kiedy coś go dotyka, a
trudno nie poczuć się dotkniętym, gdy twój jedyny syn…
<br />
― Oczywiście. Chętnie posłucham śpiewu Harry’ego. Tylu tu dzisiaj
czarujących młodzieńców. Doprawdy, drogi synu, obracasz się w znakomitym
towarzystwie. Wiele słyszałem o waszych głosach, zręcznych dłoniach i
innych… niesamowitych talentach.
<br />
Louis wzdycha cicho i kiwa lekko głową. Klaska w dłonie, by uciszyć nieznaczny gwar.
<br />
― Kochani, mój drogi ojciec wyraził chęć dołączenia do nas. Pozwólcie,
że was przedstawię ― mówi do zgromadzonych i płynnie kontynuuje
przedstawienie. Urodziwi, wysoko urodzeni młodzieńcy otaczają Alexandra,
witają się i wymieniają uprzejmości. Louis cały czas zerka w jego
stronę. Ich spojrzenia od czasu do czasu się krzyżują – nie odwraca
wówczas wzroku, starając się wyczytać jak najwięcej z oczu ojca, ale
dopiero później będą mogli wszystko sobie wyjaśnić.
<br />
― A gdzie ― odzywa się mężczyzna, gdy już wszystkich poznaje ― podział
się ten czarnowłosy młodzieniec? Słyszałem, że i on ma wiele talentów.
<br />
Rzuca to niby do wszystkich, ale na końcu zatrzymuje spojrzenie na swym synu. Louis pociera zaczerwieniony policzek.
<br />
― Pilne sprawy skłoniły go do opuszczenia przyjęcia wcześniej ―
odpowiada cicho. ― Mogę przedstawić ci go innego dnia, jeśli chcesz.
<br />
― Pilne sprawy ― powtarza ojciec z wymownym uśmiechem, ale na
szczęście chyba tylko Louis zwraca uwagę na ten ton i mimikę. ― Szkoda.
Zdążyłem go dostrzec jedynie przelotem… Trudno. Innym razem.
<br />
Alexander opuszcza przyjęcie po upływie niespełna pół godziny. Próżne są
nadzieje Louisa na to, że porozmawiają po zabawie. Ojciec zamyka się w
gabinecie na klucz i nie otwiera ani nie reaguje na kilka uprzejmych
próśb o otwarcie drzwi.
<br />
Louis musi wrócić do pokoju i spać z tym, żyć z tym, jakoś funkcjonować.
Co gorsza, od tego dnia w relacji jego i Alexandra następuje przełom, i
to w złą stronę. Ojciec nie chce z nim rozmawiać. Nie pojawia się na
posiłkach: Louis dzieli je tylko z matką. Gdy wita go późnymi wieczorami
w holu z nadzieją na chwilę rozmowy, mężczyzna zawsze wydaje się bardzo
zapracowany i niedostępny. Próby rozmowy są jałowe.
<br />
Po jakimś czasie Louis musi pogodzić się z tym, że w oczach swego
ukochanego ojca stał się po tym wszystkim niewiele wart. Musi, choć nie
potrafi. Odwiedza więc Vincenta Bealforda, by porozmawiać z nim o swym
problemie i poprosić o radę.
<br />
Wuj nigdy by mu jej nie odmówił.
<br />
<br />
Opowiada mu o wszystkim. Wie, że nie musi przed nim niczego
ukrywać. Przemilcza może tylko to, do jakiego stopnia zależy mu na ojcu.
Mówi jednak o tym niefortunnym zajściu z przyjęcia. Przyznaje się ze
skruchą do tego, jak rozpustne wiedzie życie.
<br />
― …i widział. Widział, jak Philip przede mną klęczał, jak sprawiał mi
przyjemność. Był wściekły, wiem o tym. Ale nie myślałem, że wścieknie
się aż tak, i że zacznie mną gardzić tak bardzo, że… Nie rozmawialiśmy
już od dwóch tygodni, Vincencie. Ignoruje mnie, zbywa, zamyka drzwi
przed nosem, kiedy do niego mówię! Ja już tego nie wytrzymuję. Chciałbym
mu wszystko wyjaśnić, że to nic takiego, żeby się nie martwił, bo dam
mu godnego potomka. Ale on nie daje mi szansy. Nie wiem, co robić.
<br />
W Vincencie znajduje spokojnego i cierpliwego słuchacza. Dojrzałe
oblicze wuja nie przejawia śladu irytacji czy znudzenia, żalu czy
zawiści. Mężczyzna nalewa im wina. Młodzieniec z ulgą przyjmuje
kieliszek, bo tak jest łatwiej. Zapada między nimi cisza. Vincent nie
patrzy na Louisa, rozmyśla. Wydaje się, że już nic nie powie, ale w
końcu przemawia.
<br />
― Alexander jest jednym z najbardziej upartych ludzi, jakich znam.
Będziesz musiał zabiegać o jego względy bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej. Tylko w ten sposób pokażesz mu, że mimo swojej…
nieostrożności, jesteś wciąż godny jego zaufania. Dobry Bóg wie, co
sobie pomyślał, gdy zabrakło cię na tym przyjęciu i nigdzie nie mógł cię
znaleźć. Mógł być przerażony. ― Wargi wuja wyginają się w cieniu
uśmiechu. ― A potem zobaczył cię z Philipem. Obcującego w najlepsze,
podczas gdy piętro niżej znajdowało się tylu ludzi. Ktoś inny mógł cię
tam zauważyć. Ktoś inny mógłby już także nie być tak… milczący na ten
temat.
<br />
― Wiem ― wzdycha Louis. ― Ale wtedy, w hortensjach, on… Ach. ―
Młodzieniec odchyla głowę i zamyka na chwilę oczy. Na jego pięknej
twarzy maluje się głębokie przejęcie. ― Co według ciebie powinienem
zrobić? Przedstawić mu jakąś kobietę?
<br />
Vincent wygląda, jakby był bliski roześmiania się na myśl o Louisie
przedstawiającemu Alexandrowi kobietę, ale tylko przez chwilę, zaraz
bowiem znów posępnieje.
<br />
― Wręcz przeciwnie. Uważam, że powinieneś darować sobie na razie
wszelkie miłosne ekscesy. To twoi rodzice wybiorą ci przyszłą
narzeczoną. Ty, drogi bratanku, nie będziesz miał w tej kwestii za wiele
do powiedzenia.
<br />
Louis wzdycha cicho i opróżnia kieliszek.
<br />
― Mogę się do ciebie przytulić? Brakuje mi ostatnio… Czy to tak na
zewnątrz? ― Spogląda z niepokojem w stronę okna, a potem podrywa się i
podchodzi, żeby przez nie wyjrzeć. Na dworze szaleje ulewa. ― Chyba nie
będę mógł wrócić do domu. ― Odwraca się do wciąż siedzącego w fotelu
wuja. ― Teraz dopiero będzie. Nie uprzedziłem nikogo, że wychodzę.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-24, 22:09<br />
<hr />
<span class="postbody">
Vincent również zbliża się do okna, wyglądając przez nie na zewnątrz.
Ołowiane niebo wisi ciężko nad ziemią, zwiastując nie deszcz, lecz
prawdziwą ulewę. Odległe grzmoty rozświetlają niebo oślepiająco białym
światłem błyskawic.
<br />
― Rzeczywiście ― przyznaje, wzdychając cicho pod nosem. Właściwie
bawi go myśl, że Alexander mógłby sobie pomyśleć, że jego drogi syn
zaginął, lub uciekł z domu w <span style="font-style: italic;">takiej</span> właśnie chwili.
<br />
Nie mówi bratankowi o tym, że swego brata (a jego ojca) gościł na tej
samej kanapie zaledwie parę dni wcześniej, wysłuchując łudząco podobnej
historii, oczywiście z drugiej perspektywy.
<br />
― Wyślę posłańca z wiadomością ― mruczy bez przekonania, ale kiedy
patrzy na desperację, wypisaną na młodzieńczej twarzy, jest pewien, że
panicz Bealford kazałby mu wysłać w tę paskudną pogodę i stu posłańców.
Wszystko, byle Alexander nie musiał się o niego martwić.
<br />
Wciąż nie może nadziwić się temu, jak wzmocniła się ich relacja. Jak
wzrosła w siłę, praktycznie od zera do poziomu zażyłego mocniej, niż
niejedna przyjaźń. Tak samo jednak, jak mocne przyjaźnie, obaj jej
uczestnicy niezwykle mocno przeżywają niesnaski.
<br />
Vincent nie ma siły powtarzać im, że nie jest psychiatrą. Przyjmuje ich
do swego domu, częstuje swoim czasem, swoim winem i radami - dobrymi,
lub mniej.
<br />
I naprawdę zabawnie jest móc obserwować, jak ci dwaj (z pozoru
absolutnie poważni) mężczyźni zamieniają się w zrzędzące, rozżalone
trzpiotki, narzekając, jeden na drugiego. I absolutnie nie widzą tego,
gdzie leży problem (ani jak go rozwiązać) dopóki to on, stary i
zgorzkniały człowiek, który w swoim życiu nie zaznał, jak to być dobrym
ojcem, lub kochanym przez ojca synem... To właśnie on podaje im
rozwiązanie na talerzu.
<br />
Żałosne.
<br />
Dobrze wie, że gdyby ktokolwiek inny odwiedził go z podobnymi
problemami, odesłałby go z setką kwaśnych uwag i śmiechem na ustach. Ale
odwiedzają go oni. Nigdy razem, ale zawsze o niebezpiecznie podobnych
porach.
<br />
Nie mają pojęcia o tym, jak bardzo są do siebie podobni.
<br />
― W taką pogodę miną godziny, zanim w ogóle tam dotrze ― zauważa, a
tuż potem, niby dla potwierdzenia jego słów, za oknem rozlega się
kolejny grzmot.
<br />
Na krótką chwilę przed oślepiającym błyskiem, wielka dłoń doktora Bealforda ląduje na ramieniu bratanka.
<br />
― Napijmy się jeszcze ― mruczy, rozciągając usta w niemal przyjaznym uśmiechu.
<br />
<br />
Z godziny nieprzyzwoitej, robi się nagle godzina
nieodpowiedzialna, a i ta w mgnieniu oka przeradza się w coś jeszcze
gorszego - w godzinę zatrważającą.
<br />
Alexander nie umie udawać, że to go nie obchodzi - potrafi z łatwością
zamknąć się na wiele spraw, ale na tę jedną? Za nic w świecie.
<br />
Jest świadom tego, że Louisa nie ma w domu <span style="font-style: italic;">każdą</span>
komórką swego ciała. Za oknem panuje burza, jakiej nie widzieli od
cholernych stuleci. Deszcz zacina o szyby, błyskawice rozświetlają mrok
nocy, niby paskudne pęknięcia w nieboskłonie.
<br />
Pan Bealford chodzi od ściany do ściany, zatrzymując się właściwie tylko
po to, by upić ze szklanki odrobinę wódki. Tego dnia nawet szkocka nie
jest w stanie stłumić jego nerwów. Pije więc coś tak obrzydliwego, że -
może to sobie wyobrazić - Elise wygoniłaby go z domu, jest tego pewien.
<br />
Pamięta noc, gdy jego szanowna małżonka ujrzała go raz po wódce.
Pomijając już historię z jego późniejszym kacem, był to jedyny raz, gdy
uniósł na nią rękę. Od tamtej pory surowo broni mu nawet patrzeć w
kierunku tego zdradliwego alkoholu, ale czy to noc, podczas której czuje
się, jakby miał za chwilę umrzeć ze strachu, czy to nie ona jest do
tego wręcz idealna?
<br />
I myśli o nim, myśli o nim cały czas, zastanawiając się, czy wydarzyło się najgorsze. I co takiego jest właściwie najgorszym.
<br />
Czy jego drogi syn, duma jego rodu, czyżby poczuł się tak poszkodowany
zachowaniem swego zimnokrwistego ojca, by postanowić zakończyć tę
maskaradę ucieczką?
<br />
A może wcale nie uciekł... może tylko gdzieś wyszedł i , niepilnowany,
został zatłuczony przez... Przez kogokolwiek. Obwiesie musiały przecież
widzieć jego płaszcz, cylinder.
<br />
Bogowie, a jeśli już teraz leży gdzieś, absolutnie martwy z kałużą krwi, rozmywaną co i rusz przez krople deszczu?
<br />
Nie wybaczy sobie tego. Nigdy sobie tego nie wybaczy. Jak mógł do tego dopuścić, jak mógł...
<br />
Jest już bardzo pijany, kiedy postanawia wyjść na deszcz i odnaleźć
swoje dziecko bez niczyjej pomocy. Ma dość wymówek służby (panie
Bealford, w taką pogodę, to już jawne samobójstwo. Musimy poczekać do
rana. Powiadomimy policję. Wszystko będzie dobrze, zobaczy pan) i ich
bezczelnego nieposłuszeństwa. Skoro nie potrafią się tym zająć, on
zajmie się tym sam.
<br />
Deszcz zacina niemiłosiernie, utrudniając widoczność, ale nie znaczy to,
że nie umie władać pieprzonymi lejcami. Galopuje do samego Londynu, a
potem...
<br />
Powoli zaczyna mu się urywać film. Wszystko wiruje niemiłosiernie,
mijający go przechodnie na jego widok wybuchają śmiechem, lub obchodzą
szerokim łukiem.
<br />
Ale on nie jest aż tak pijany, naprawdę, prawie nie. Nie wraca z baru, przyjechał tu, bo szuka swojego syna.
<br />
Szukam swojego syna, mówi po raz setny, ale nikt go nie słucha. Ktoś, za
to popycha go łokciem w żebra i upada w błoto. Jego dłonie (zapomniał
wziąć z domu rękawiczek) są całe w kleistej mazi.
<br />
Bogowie, do czego się dopuścił, do jakiego stanu... ci ludzie... Oby
Louis nie spotkał na swej drodze równie paskudnych istot. Może ktoś mu
pomógł. A może nikt nie musiał mu pomagać, może jest bezpieczny.
<br />
Nie ma siły podnieść się na nogi. Coś rozpiera go od środka, męczą go mdłości. Jest pijany, słaby i zziębnięty.
<br />
Na granicy przytomności udaje mu się przetoczyć na ławkę, oprzeć głowę o
chłodny, wilgotny mur. Już z daleka dostrzega sylwetki trzech rosłych
mężczyzn. Są zwiastunem jego końca, przeczuwa to w kościach. Podejdą do
niego, zdejmą a palca sygnet, zabiorą mu każdą rzecz, którą ma przy
sobie.
<br />
A potem go zabiją.
<br />
― Alexander? ― Słyszy nad sobą, więc wykrzywia już tylko wargi w
najokropniejszym uśmiechu, na jaki go stać. ― Alexander Bealford?
Bogowie, co oni z panem zro... Evan, Helley, podejdźcie no tu! Pan
Bealford potrzebuje pomocy, musimy go...
<br />
Nie jest w stanie skupić się na dalszych słowach mężczyzny - wpatruje
się w jego wargi, ale nie wyczytuje z nich żadnego sensu, to...
przerażające.
<br />
― N-na co czekasz ― pyta bełkotliwie, wystawiając swą dłoń, upapraną tym cholernym błotem. ― Bierz i już cię tu nie ma.
<br />
Udaje mu się jeszcze splunąć pod nogi. Rejestruje zdziwioną minę... (jak
mu tam było?) dziwnie znajomego mężczyzny i traci przytomność.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-24, 23:13<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis wstaje skoro świt. Ma nadzieję, że posłaniec dotarł do Bealford
Manor; że ojciec nie musiał się martwić, że o wszystkim się dowiedział.
Zostawia wujowi liścik z serdecznymi podziękowaniami i obietnicą, że się
za wszystko odwdzięczy, w którym zaprasza do siebie któregoś
popołudnia, gdyby wuj miał wolne, bo zawsze znajduje inspirację w ich
rozmowach.
<br />
Potem pośpiesznie wychodzi, odbiera od służby swojego zdrowego, białego
wierzchowca i rusza do domu. W mieście nie ma wiele pospólstwa o tej
porze, ale i tak udaje mu się stratować zapracowanego piekarza
szykującego się na poranne oblężenie lokalu.
<br />
― Przepraszam! Nic panu nie jest? ― woła z konia do jęczącego z bólu
mężczyzny. Potem tknięty jakimś wyrzutem sumienia sięga za pazuchę i
rzuca mu sakiewkę. Rusza dalej, mknie do Bealford Manor. Bardzo się
śpieszy. Chce mieć pewność, że wszystko jest dobrze. Ma jakieś złe
przeczucia.
<br />
Gdy tylko dociera do domu, wita go zatroskana służba, a chwilę później ze schodów zbiega w szlafroku matka.
<br />
― Louisie! Gdzieś ty był?!
<br />
― U wuja Vincenta. Nie dostaliście wiadomości? ― Louis zadziera lekko
podbródek i podnosi głos. ― Czy ten ignorant w ogóle tu dotarł?
<br />
― Nikogo nie było! Myśleliśmy, że coś się stało! Ojciec wyszedł cię
szukać! Louis! ― Elise podbiega do niego i otacza ramionami.
<br />
― Ojciec? ― To słowo działa na Louisa jak magiczne zaklęcie. Chłopak natychmiast się ożywia. ― Gdzie on jest?
<br />
― Nie wrócił jeszcze, paniczu ― odzywa się stara służąca. ― Ale na pewno niedługo wróci.
<br />
― Nie wrócił na noc? ― Louis gwałtownie odpycha matkę.
<br />
― Nie wrócił <span style="font-style: italic;">jeszcze</span> ― zapewnia Martha. ― Na pewno wróci. Zaraz wyślemy kogoś, żeby go znalazł. Nie ma potrzeby, aby…
<br />
Drzwi posiadłości otwierają się i do środka wkracza stróż wraz z jakimś chuderlawym plebejuszem.
<br />
― Posłaniec ― oznajmia ten pierwszy.
<br />
― Mam pilną wiadomość dla rodziny… ― wydusza mizerny chłopaczek, po
czym wyciąga drżącą rękę z niechlujnie zapieczętowaną kopertą. Elise
wyciąga po nią dłoń, ale Louis jest szybszy. Wyrywa list, rozrywa szybko
i czyta.
<br />
― Co tam jest napisane? Louis! ― Elise zagląda mu przez ramię i momentalnie blednie.
<br />
Louis przebiega spojrzeniem po koślawych literach.
<br />
<br />
„(…) Nie chce lub nie jest w stanie z nami rozmawiać. Bez wątpienia
wymaga pilnej pomocy lekarza, po którego już posłałem i uprzejmie proszę
o pilne Państwa przybycie.
<br />
Z poważaniem,
<br />
John Williams”
<br />
<br />
― Jadę tam ― obwieszcza Louis. ― Wy też ― zwraca się nagle do służby. ―
Przygotujcie dorożkę, trzeba go przewieźć w inne miejsce. Do… do wuja
Vincenta, tak.
<br />
― Louisie, kochanie, ja też się…
<br />
― Nie mam czasu na ciebie czekać! ― Louis odsuwa ją stanowczo. Służba
rozbiega się we wszystkie strony; nie ma osoby, która nie wzięłaby sobie
do serca rozkazu wydanego takim tonem.
<br />
Panicz wie, że za chwilę wyruszą, pewnie znacznie szybciej niż Elise.
Ale on będzie na miejscu pierwszy. Biegnie do stajni i spogląda krótko
na wymęczonego Hermesa, któremu stajenny nawet nie zdążył zdjąć siodła.
<br />
― Co się dzieje? ― pyta zdziwiony mężczyzna.
<br />
Louis nie odpowiada. Mija Hermesa i zdejmuje ze ściany siodło matki.
Zakłada je na gniadą Rosę, jej klacz, i wspina się zgrabnie na jej
grzbiet.
<br />
― Proszę upewnić się, że moja matka nie weźmie Hermesa ― wydaje
szybkie polecenie, nim popędza konia i opuszcza stajnię z przerażeniem i
determinacją w oczach.
<br />
<br />
Drzwi mieszkania w kamienicy otwierają się prawie od razu,
gdy młodzieniec w nie łomocze. Otwiera mu zatroskany, rosły mężczyzna.
<br />
― Och, panicz Bealford. Czyli Steven dotarł. Dobrze, że panicz jest,
proszę do środka, tutaj, tu, nie trzeba zdejmować bu… tak, cóż, już
chyba z nim lepiej. Znalazłem go z synami w środku nocy na ławce, to był
czysty przypadek. Nie wiem, pojęcia nie mam, co się stało… Cały był w
błocie, przewrócił się może…
<br />
Louis słucha jednym uchem mężczyzny, ale wzrok i uwagę skoncentrowane ma
na postaci, której zarys widzi na łóżku w ostatniej z szeregu izb.
Przemierza je wszystkie szybkim krokiem, zostawiając za sobą ślady
błota; nie baczy na to. Przypada do łóżka.
<br />
― Tato? ― Ze strachem wpatruje się na nienaturalnie pobladłą twarz;
NIGDY nie widział jej w takim stanie. ― Ojcze, to ja, Louis. Słyszysz
mnie?
<br />
Ku uldze widzi, że Alexander otwiera z trudem oczy i spogląda na jego
twarz nieco rozbieganym wzrokiem. Na jego skroni znajduje się rana – co
mu się stało? – a przy niej zakrzepnięta krew. Och, na Bogów, na Bogów;
Louis próbuje nad sobą panować, ale to takie trudne, jest przerażony,
naprawdę przerażony.
<br />
Pan Bealford uśmiecha się słabo na jego widok.
<br />
― Gdzieś ty był… ― chrypi.
<br />
Louis sięga pod koce, którymi go okryto, i mocno zaciska palce na jego dłoni.
<br />
― U Vincenta ― odpowiada, nie potrafiąc zapanować nad drżeniem warg. ―
Rozpętała się burza i nie mogłem wrócić na noc. Wysłał ci wiadomość,
tylko ten ignorant nie dotarł… Och, przepraszam cię, tato. Wezwę go. ―
Odwraca się do zagubionego gospodarza, który chyba nie wie, gdzie
podziać spojrzenie i siebie. ― Proszę wysłać wiadomość do Jaśminowego
Dworu, Vincent musi tu przyjechać, natychmiast.
<br />
― Oczywiście, paniczu. Patrick! Patricku, chodźże tutaj…
<br />
Mężczyzna wychodzi z pomieszczenia i zostają sami.
<br />
― Służba już jedzie, nie martw się. Nic się nie martw. ― Drugą ręką
Louis delikatnie odgarnia włosy, by nie wpadały do rany. ― Co ci się
stało? Ktoś cię pobił? Chyba masz gorączkę…
<br />
Alexander patrzy na swego chłopca z nieobecnym uśmiechem, ale nie ma w
jego oczach zrozumienia. Na pozór wszystko jest w porządku, ale Louis ma
coraz gorsze przeczucia. Jest bliski paniki.
<br />
― Tatusiu…?
<br />
Alexander nabiera gwałtownie powietrza i zanosi się okropnym, okropnym
kaszlem. Louis nie wie, co zrobić. To trwa tak długo. Kaszle. I kaszle.
Nie może przestać. Wygląda tak strasznie. Musiał być ostatnio chory i
głupi wyszedł na ten deszcz, na tę koszmarną ulewę, żeby go szukać, i
załatwił się na dobre. Wszystko przez tego idiotę, tego imbecyla, który
nie potrafił dostarczyć wiadomości, na litość boską!
<br />
― Aaach… ― Alexander opada na poduszki, zlany gorącym potem, i już się nie uśmiecha. ― Boli…
<br />
― Zaraz będzie Vincent ― szepcze więc Louis, gładząc go po policzku. ―
Zaraz ci pomoże. Posłaliście po Vincenta Bealforda, do cholery?! I
gdzie ten wasz lekarz?!</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-25, 00:31<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie pamięta, kiedy ostatnim razem tak prędko pokonał odległość ze swej
posiadłości do Londynu. Nie dba o to, by uczesać włosy, ma w najwyższej
pogardzie coś takiego, jak dopasowanie płaszcza do koloru obwódki
cylindra. Wsiada na konia i galopuje przez las, skracając sobie drogę do
minimum. Wiatr smaga go po policzkach, wilgoć wciska się pod ubrania.
<br />
To nie ma żadnego znaczenia. Nie w obliczu krzywdy jego brata.
<br />
W taki o to sposób dociera na miejsce jeszcze przed lekarzem - spocony i
blady, popycha drzwi z taką mocą, że uderzają głucho o ścianę. Jego
dłonie drżą lekko, gdy unosi je w obronnym geście, dając znać, że mimo
przerażającego wyglądu, jego zamiary są pokojowe.
<br />
Witają się krótko z gospodarzem, który tłumaczy mu naprędce całą
sytuację - robi to na tyle zwięźle i treściwie, że Vincent jest tego
pewien - Louis musiał mu już wcześniej w jakiś sposób pokazać, co myśli
o niepotrzebnym paplaniu.
<br />
I wreszcie się zauważają - dwa odcienie błękitu ścierają się ze sobą na
krótką chwilę, ale jest ona w zupełności wystarczająca, by doktor
Bealford wiedział, że jest naprawdę źle.
<br />
Nigdy w życiu nie widział Alexandra w <span style="font-style: italic;">takim</span>
stanie. Oglądał go bardzo smutnego, albo pijanego, widział jego łzy
szczęścia i rozpaczy. Widział na tym przystojnym obliczu wyraz triumfu i
przegranej. Ale nigdy nie choroby. Alexander znany był bowiem ze swej
siły i hartu ducha, które nie pozwalały mu na coś tak trywialnego, jak
choroby.
<br />
A teraz? Leżał w tanim łożu pośród sztywnej, wykrochmalonej pościeli,
będąc tak bladym, że prawie nie odcinał się na jej tle. I ta krew na
skroni, to wszystko było takie..
<br />
Nienaturalne, zupełnie odmienne. Niepasujące do sytuacji.
<br />
Przysuwa dłoń do jego rozpalonego czoła, bada głębokie sińce pod oczami. Przeczesuje dłonią splątane pasma platynowych włosów.
<br />
Ma ochotę zadawać mnóstwo pytań, ale wie, że będzie to bezcelowe i
pozbawione wszelkiego sensu. Zadowala się więc jedynie stwierdzeniami. I
stwierdza, że potrzebują pilnego transportu, bo tu niewiele uda mu się
zrobić. Stwierdza, że dziwny świst w klatce piersiowej może oznaczać
zapalenie płuc. Nie zaprzecza, gdy bratanek pyta go o procent
śmiertelności przy tej złośliwiej chorobie.
<br />
Tak, to można wyleczyć, odpowiada, choć sam nie do końca w to wierzy.
Patrzy na swego brata i czuje, jak serce momentalnie rozrasta się do
rozmiarów głazu. I tak samo, jak ten głaz, robi się ciężkie, niemalże
niemożliwe do utrzymania w klatce piersiowej.
<br />
Louis przechodzi samego siebie - organizuje wszystko starannie i
niezwykle zwinnie. Oszczędzają na czasie przy każdej możliwej okazji.
<br />
Alexander Bealford jeszcze tego samego dnia ląduje w swojej sypialni i
swoim łożu. Vincent spędza przy nim długie godziny, podczas których
mężczyzna zostaje umyty, napojony i otumaniony lekami.
<br />
Nie może jednak zostać na noc - pacjenci, których przełożył na wieczór,
czekają już i tak wystarczająco długo. Nie może splamić swego honoru
niedotrzymywaniem obietnic, choć ta noc jest jedną z takich, które
najchętniej spędziłby właśnie tu, przy tym łożu.
<br />
Postanawia podzielić się ze swym bratankiem wszystkim, co tylko
przychodzi mu do głowy. Obaj ustalają zgodnie, że nie ufają nikomu ze
służby na tyle, by zajęli się chorym Alexandrem. Skoro byli na tyle
lekkomyślni, by wypuścić go z domu w <span style="font-style: italic;">taką</span> pogodę, nie są godni ich najmniejszego zaufania.
<br />
Louis dowiaduje się, jak obniżać gorączkę, łagodzić kaszel i obmywać
pocącego się w pościeli mężczyzny. Dowiaduje się o tym, jak trzymać
szklankę, by nie było mowy o zakrztuszeniu, o tym, ile i jakiej wody
używać, by obmyć jego ciało.
<br />
I obiecuje mu powrócić za dwa dni, by sprawdzić, jak sobie radzi, choć
wolałby przybyć już jutro, a właściwie nie wychodzić wcale.
<br />
Nie jest pewien, czy nie obarcza tego młodego człowieka zbyt wielką
odpowiedzialnością, ale widoczna w błękitnych oczach determinacja,
zmusza go do tego, by mu wierzyć.
<br />
― Wierzę w ciebie ― dodaje więc jeszcze w drzwiach. ― Wierzę w twoje
umiejętności, chłopcze. Gdyby tylko coś było nie tak, poślij po mnie z
wiadomością. Obiecuję przybyć najszybciej, jak tylko zdołam.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-25, 01:11<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis odprowadza wuja spojrzeniem i zapewnieniem, że o wszystko się
zatroszczy. Vincent wie, że zostawia Alexandra w dobrych rękach, w
najlepszych.
<br />
Elise też się martwi. Kręci się niepotrzebnie obok, wypytuje Louisa o
wszystko, czego sama nie zdołała się dowiedzieć, próbuje dotykać
Alexandra, ale…
<br />
― Matko. On potrzebuje teraz spokoju. Vincent nauczył mnie
wszystkiego ― upomina ją Louis, odtrącając jej dłonie. ― Zarazisz się,
jeśli będziesz tu przebywać. Tylko ja dostałem szczepionkę. Idź.
<br />
To kłamstwo, ale kobieta daje mu wiarę. Młodzieniec nie może jej
pozwolić przebywać w sypialni, bo wnosi do niej za dużo chaosu. Nie
potrzeba tu teraz osoby panikującej bardziej od niego – czuwa więc przy
nim przez większość czasu samotnie. Zajmuje się niemal wszystkim, od
karmienia go, przez obmywanie ciała, po problematyczną zmianę choć
części przepoconych ubrań. Pomaga mu pielęgniarka, którą Elise zatrudnia
jeszcze tego samego dnia, w którym Alexander trafia do Bealford Manor.
Kobieta ma na imię Hannah, jest doświadczona, ma doskonałe referencje,
wydaje się wiedzieć, co robi, a przede wszystkim traktuje Alexandra z
szacunkiem, na jaki ten zasługuje. Tylko dlatego Louis nie wygania jej
za drzwi, ale i tak niechętnie pozwala jej go dotykać.
<br />
Nie odstępuje mu na krok. Sypia przy nim. Ignoruje wszystkich
nauczycieli, by czule gładzić jego włosy i całować spocone skronie. By
wsłuchiwać się w ochrypły oddech – z ulgą, że w ogóle go słyszy.
<br />
Biedny ojciec. Biedny, biedny ojciec. Po jasną cholerę jechał wtedy do
Vincenta; gdyby został w domu, wszystko byłoby dobrze – Louis obwinia
się o jego los.
<br />
Dużo do niego mówi, kiedy tylko istnieje szansa, że Alexander coś
zrozumie. Gorączka potrafi się czasem obniżyć, by w ciągu kilku godzin
uderzyć ze zdwojoną intensywnością. Jednak w chwilach, gdy temperatura
ciała ojca spada, Louisowi zawsze zdaje się, że to dobry znak, że już
będzie lepiej.
<br />
Przez trzy dni właśnie tak czyni.
<br />
― Napij się ― szepcze czwartego i przysuwa szklankę do ust ojca,
drugą dłonią pomagając mu unieść głowę. Czuje ruch mięśni i nagle jest
mu trochę lżej; Alexander sam unosi głowę, bo chyba czuje się odrobinę
silniejszy – jakimś cudem. Wypija niemal całą wodę i to też jest
odmianą, bo ostatnimi czasy stać go było na wzięcie kilku niewielkich,
silnie wymuszonych łyków napoju, nie mówiąc nic o jedzeniu.
<br />
― Jeszcze? ― Louis odsuwa niemal pustą szklankę od jego spierzchniętych ust. Alexander uchyla powieki, uśmiecha się słabo.
<br />
― Uroczo dziś wyglądasz ― chrypi jeszcze słabiej, ku konsternacji syna.
<br />
― Wyglądam okropnie ― uświadamia go i siebie; chyba jeszcze nigdy nie
pokazał się ojcu w takim stanie, rozczochrany, zaniedbany, nieskupiony w
ogóle na swoich potrzebach. Odwzajemnia blady, zmęczony uśmiech, ale
powątpiewa w to, że Alexander naprawdę kontaktuje. W tej chorobie odbyli
już wiele konwersacji, choć może nie takich. Czasami w Louisie iskrzyła
nadzieja, że złapali wreszcie kontakt, ale szybko gasła, ilekroć
mężczyzna zaczynał nagle bredzić, niezdolny do skupienia się na jednym
wątku rozmowy na czas potrzebny do nawiązania choć krótkiego
porozumienia. Jest to przykre, bolesne, za każdym razem tak samo
przeżywać to gorzkie rozczarowanie. Powoli panicz zaczyna mieć wrażenie,
że znajdują się w innych wymiarach i choć mogą się widzieć, to nie są w
stanie zrozumieć, jakby u każdego z nich czas płynął inaczej, w innej
kolejności słyszane były słowa.
<br />
Młodzieniec przymyka oczy, ale zaraz je otwiera, czując na swym policzku
czuły, łagodny dotyk. Alexander prostuje się lekko, dotyka go. Wpatruje
w niego jak w jakieś bóstwo. Znów sobie coś ubzdurał. Może widzi
zamiast niego swoją piękną pannę. Edith. Dowiedział się od Vincenta, że
właśnie tak brzmi jej imię.
<br />
― Bierzesz mnie za Edith? ― mruczy z niedowierzaniem i
rozczarowaniem, ale przecież nie może go obwiniać, nie teraz, nie w
takim stanie. Nie może oczekiwać… nie wiadomo czego, gdy priorytetem
jest jego powrót do zdrowia, jego dobro. ― Pewnie chciałbyś, żeby tu
była. Cóż, była. Nie pozwoliłem jej wejść. Jakoś jej nie lubię ― wyznaje
bez większego wzruszenia, ale czuje się, jakby mówił do siebie. ― Och! ―
krzyczy z zaskoczeniem, czując nagle na nadgarstkach jego żelazny
chwyt. W następnej sekundzie Alexander ciągnie go na siebie, parskając
dziwnym, miękkim śmiechem.
<br />
Louis leży na nim i patrzy wytrzeszczonymi oczami w jego oczy, półprzytomne, zamglone.
<br />
― Kogo nie lubisz? ― chrypi mężczyzna, jakby nie dosłyszał.
<br />
― Twojej kobiety ― odpowiada mu zamarły w bezruchu panicz, bardzo
wyraźnie artykułując każdą sylabę zesztywniałymi wargami. ― Tej dziwki
Edith, <span style="font-style: italic;">ojcze</span>.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-25, 23:22<br />
<hr />
<span class="postbody">
Alexander chichocze miękko, dziwnie rześki i beztroski. Spogląda na
przepiękną dziewczynę ( z jakiegoś powodu nie może sobie przypomnieć jej
imienia, ale jest pewien, że za chwilę powróci mu znów do głowy) i
wyciąga dłoń, by móc jeszcze raz musnąć palcami jej delikatny policzek.
Ta skóra jest taka niesamowita... jak jedwab, prawdziwie królewski. Jak
płatki letnich róż. A te wargi... Bogowie... tylko resztki przyzwoitości
powstrzymują go od wyciśnięcia na nich setek słodkich (muszą być
słodkie, tak wyglądające wargi smakują jedynie słodyczą) pocałunków.
<br />
Zadowala się więc powolnym gładzeniem, wpatrując się w niewiastę z
jawnym i nieskrywanym oczarowaniem. Skąd tak piękna istota wzięła się u
niego w łożu?
<br />
Ma mgliste przeczucie, że skądś kojarzy tę twarz. Widział ją już kiedyś,
na pewno. Właściwie... widywał ją już setki razy, jest przecież taka
znajoma.
<br />
Czy to... Elise? Ale nie, przecież nie jest tak młoda, jest znacznie... Chociaż... Jeżeli ktoś miałby nazywać Edith dziwką z <span style="font-style: italic;">taką</span> złością, to chyba tylko ona, prawda?
<br />
― Jesteś niepoważna ― wzdycha, nie broniąc się już przed ułożeniem
swej dłoni tuż nad jednym z niewielkich, ale za to uroczo krągłych
pośladków. ― Edith nie jest moją kobietą. Ty nią jesteś.
<br />
Słodkie usteczka poruszają się wyraźnie, ale ma lekki problem ze zrozumieniem płynących z nich słów.
<br />
― ...sy- nem! Słyszysz mnie? Na imię mam Louis. ― Elise znowu gada
jakieś głupoty. Po to, by go zdenerwować, oczywiście. To właśnie dlatego
przestali ze sobą sypiać, jest taka niepoważna.
<br />
Delikatne dłonie klepią go lekko po twarzy; odtrąca je od siebie, podnosząc się gwałtownie do siadu.
<br />
― Wyjdź stąd ― warczy wyjątkowo nieprzyjemnie, czując dziwny ucisk i
drapanie w klatce piersiowej. Coś kłębi się tam niemiłosiernie... ma
ochotę zapalić, ale nigdzie nie dostrzega swoich papierosów. ― Z-zostaw
mnie samego, Elise, chcę...
<br />
Nie kończy. Przerywa mu atak kaszlu - skurcze wstrząsają nim tak silnie, że nie może złapać głębszego oddechu.
<br />
― Tato ― odzywa się ktoś z tyłu, przewracając go na bok. Czyjeś
dłonie klepią go po plecach, potem podtykają pod usta chusteczkę. Kaszle
i kaszle, aż poci się cały.
<br />
Nie wie, ile mija czasu, ale w końcu ustaje. Jego ciało drży
niekontrolowanie, a umysł zamienia się znów w gąbkę, która choć chłonna,
nie nabiega w żaden sposób zrozumieniem.
<br />
Spogląda na chłopca, który kładzie na jego czole coś wilgotnego. Chłód
uderza przyjemnie do głowy i Alexander uśmiecha się bardzo, bardzo
słabo.
<br />
― Masz tu coś mocniejszego? ― Pyta nagle, rozglądając się za
charakterystycznym kształtem butelki. ― Chyba sprzedajecie tu jakąś
dobrą szkocką, prawda?
<br />
<br />
Pilnuje, by przy wchodzeniu nie trzasnąć drzwiami. Odwiesza
ostrożnie cylinder, opierając laskę o wezgłowie ogromnego łoża. Na widok
Louisa jego wargi rozchylają się delikatnie, ale nie daje po sobie
poznać, jak bardzo jest zszokowany.
<br />
Chłopiec wygląda niemalże tak słabo, jak jego ojciec - jest blady, a
błękitne oczy podkrążone są przez ogromne sińce, odcinające się wyraźnie
na twarzy.
<br />
― Siadaj ― poleca mu surowo, podając w dłoń niedużą fiolkę. ― Wypij to ― dodaje i przechodzi do oględzin.
<br />
Alexander wygląda już znacznie lepiej, wydaje się też jakkolwiek kontaktować.
<br />
― Czy prosił cię o jedzenie? Wodę? Porozumiewał się z tobą?
<br />
― Nie prosił ― odpowiada smutno panicz, chwytając go za dłoń. Jego
mina wyraża tylko i wyłącznie smutek i zmęczenie. Vincent podchodzi do
niego na chwilę, pozwala, by jego ramiona objęły mniejsze ciało,
okazując swoje wsparcie. Chce powiedzieć chłopcu o tym, że uważa go za
naprawdę dzielnego i wytrwałego, ale jakoś nie umie wydobyć tego z
gardła. Czuje się odrętwiały i nieswój, nie przywykł do takich sytuacji.
<br />
― Mylił mnie z różnymi osobami ― dodaje Louis, czym definitywnie
zbudza już jego zaciekawienie. Wyciąga z nesesera parę pudełeczek, wsuwa
do uszu słuchawki stetoskopu i podwija kołdrę, odsłaniając nieco
wychudły, lecz wciąż potężny tors Alexandra. Kiedy przesuwa zimnym
stetoskopem bo jego skórze, mężczyzna wierci się lekko, ale przytrzymują
go zgodnie w miejscu.
<br />
― Z kim takim? ― Pyta, uśmiechając się krzywo pod nosem.
<br />
Nie otrzymuje odpowiedzi od razu. Młodzieniec popatruje na swojego ojca, wzdychając z wyraźnie krzywiącymi się wargami.
<br />
― Z tą rudą ― mówi wreszcie, a ostatnie słowo brzmi tak szpetnie,
jakby znaczyło coś o wiele paskudniejszego, niż znaczy w rzeczywistości.
Pogarda jest w nim wręcz namacalna i to zapala w jego głowie
ostrzegawcze światełko. ― Jest w niej chyba zakochany, skoro ciągle ma
ją w myślach. Od dawna o nich wiesz?
<br />
Tym razem to Vincent milczy przez dłuższą chwilę - wykorzystuje ten
czas na podanie Alexandrowi leków, zmierzenie mu temperatury i
ciśnienia. Spogląda na bratanka i znów uśmiecha się gorzko.
<br />
― Twój ojciec nie ukrywa przede mną tego typu rzeczy ― wyjaśnia,
przykrywając go wypchaną pierzyną kołdrą. ― Musisz się domyślać, że
jako mężczyzna, twój ojciec ma swoje potrzeby. Ty sam także je masz i ja
je mam ― kontynuował, a jego uśmieszek zmienił się na chwilę,
przybierając lubieżniejszą nutę. ― Każdy je ma. Nie trudno się też
domyślić, że z charakterem twojej matki, ich życie miłosne upadło na
samo dno. Znajduje więc sobie od czasu do czasu większe i mniejsze
miłostki, a potem je porzuca. Tak samo będzie i z "tą rudą", daj mu
tylko czas.
<br />
Urwał, ważąc następne słowa z precyzją, jaką można było przypisać
jedynie ludziom oczytanym i inteligentnym, ludziom, którzy wiedzieli,
jak wielką wagę może mieć wszystko, co powiedzą.
<br />
― Nie zmienia to jednak faktu, że twoja zazdrość względem niego, jest bardzo niezdrowa, Louisie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-26, 00:34<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis podnosi zmęczone spojrzenie na wuja. Podczas badania stetoskopem
chwycił Alexandra za dłoń i jeszcze jej nie puścił.
<br />
― Co w niej jest niezdrowego? ― pyta ostrzej niż chciał, patrząc mężczyźnie wprost w oczy niemal z wyzwaniem. ― To chyba <span style="font-style: italic;">normalne</span>. Jest moim ojcem. Kocham go i nie chcę, żeby marnował czas na osoby, które nic nie znaczą.
<br />
Vincent patrzy na bratanka bardzo czujnie. Wygląda, jakby miał wiele
przemyśleń na ten temat, ale na swoje szczęście decyduje się wycofać z
lakonicznym „oczywiście”.
<br />
Louis wraca spojrzeniem do Alexandra, zaciskając pełne wargi w wyrazie
determinacji, ale w ciągu kilku minut jego twarz traci zacięty wyraz na
rzecz przygnębienia.
<br />
― Czy on zdrowieje?
<br />
― Wszystko wskazuje na to, że tak ― odpowiada Vincent, czym wreszcie
wywołuje u panicza cień uśmiechu. ― Jego płuca nie wydają już tak
niepokojących odgłosów, oddech normuje się w zadowalających odstępach
czasowych. Musisz jedynie pilnować, żeby dużo pił. To bardzo ważne przy
tak znacznej utracie sił.
<br />
― Pilnuję. ― Pod czujnym okiem wuja Louis unosi dłoń ojca do ust i
składa na jego bladych palcach czuły pocałunek. ― Jest w najlepszych
rękach.
<br />
<br />
Ciepłe fale pieszczą szczupłe, rumiane ciało. Louis obmywa
się, mrużąc oczy pod dotykiem płatków róż, które wsypał do wanny, gdy
została dla niego napełniona gorącą wodą. Coraz częściej zostawia ojca
pod opieką pielęgniarki lub w samotności. Pani Rowen też jest zdania, że
stan Alexandra ulega poprawie. To cud, że żyje. Śmiertelność przy
zapaleniu płuc jest bardzo wysoka i nie liczy się w tym przypadku
pochodzenie, nie liczą się pieniądze. Na zapalenie płuc umiera każdy,
tak bogaty, jak i biedny. Dlatego Louis jest przepełniony wdzięcznością
do wszelkich bóstw za to, że zdecydowały się ocalić jego najdroższego
ojca, człowieka, bez którego nie wyobraża sobie życia.
<br />
<span style="font-style: italic;">…twoja zazdrość względem niego jest bardzo niezdrowa, Louisie.</span>
<br />
― Pff ― prycha. ― Głupiec.
<br />
Nie może jednak wyrzucić z głowy słów Vincenta i jego spojrzenia, które
mówiło mu bez słów: „obaj wiemy, że to prawda, chłopcze”.
<br />
I mówiło prawdziwie.
<br />
Za zazdrością Louisa kryje się coś znacznie więcej niż zwykłe synowskie
uczucie, ponieważ synowskie uczucie nie sprawia, że pragniesz
zawłaszczyć sobie kogoś, zamknąć w ramionach i nie pozwalać <span style="font-style: italic;">nikomu</span> się do niego zbliżać.
<br />
Louis zawsze był zaborczy. Zawsze przejawiał pewne niezrozumiałe,
niepokojące tendencje. Kiedyś oblał napojem piękną damę, z którą
Alexander tańczył na balu. Zdarzyło się, że w trakcie bardzo ważnego
spotkania wkradł się – mimo usilnych zabiegów służby, by temu zapobiec –
do salonu, wdrapał na kolana ojca i kategorycznie odmawiał zejścia,
dopóki nie usłyszy opowieści na dobranoc. Jako kilkulatek szeptał
Alexandrowi, że chciałby zgubić się w nim z labiryncie <span style="font-style: italic;">na zawsze</span>; jakże dziwnie brzmiało to w ustach <span style="font-style: italic;">dziecka</span> z tak mądrym spojrzeniem.
<br />
I ta nienawiść, którą darzył Vincenta, człowieka, który był najbliżej
Alexandra. I niechęć względem matki, za którą Alexander wyszedł i której
kiedyś okazywał więcej uczuć. Negatywny stosunek do każdego, kto był
blisko Alexandra. To wszystko tak trudno było starszym Bealfordom w
małym paniczu zwalczyć…
<br />
Wydawało się, że z tego wyrósł, ale coś z dawnego Louisa musiało w nim
zostać – przyjęło tylko bardziej dojrzałą, wyrafinowaną formę. Wciąż
bardzo nie lubi dzielić się z kimkolwiek swoim drogim ojcem.
<br />
Staje przed lustrem. Mathilda, młoda służąca, wchodzi bez pukania.
Niesie mu ubrania. Louis stoi tyłem do niej przed dużym lustrem, jest
nagi, spokojnie wiąże włosy.
<br />
Dziewczę czeka cierpliwie. Podaje mu delikatną bieliznę, a następnie
beżowy, subtelny gorset haftowany w kwiatowe wzory. Louis owija nim
swoje szczupłe ciało i zapina lekko, po czym unosi ręce i zadziera
podbródek.
<br />
Mathilda staje za nim i bez słowa naciąga srebrną wstęgę, dopóki
chłopięce ciało nie przyjmuje pożądanych przez Louisa kształtów.
<br />
Później Louis już samodzielnie zakłada ciemne spodnie oraz koszulę z
żabotem i cała tajemnica znika bezpowrotnie pod subtelnym materiałem.
Nikt nie domyśliłby się, skąd u niego tak zupełnie niemęska talia.
<br />
Mathilda wychodzi bez słowa. Louis spędza jeszcze kilkanaście minut
przed lustrem, nim również opuszcza łazienkę i kieruje kroki do
sypialni, w której spoczywa ojciec.
<br />
W korytarzu mija się z matką.
<br />
― Co się dzieje? ― pyta na widok jej przepełnionej niechęcią miny.
<br />
― Twój ojciec wyraźnie wraca do siebie ― odpowiada Elise, starając
się ukryć wzburzenie, ale robi to nieudolnie. Oczy Louisa otwierają się
szerzej – i już go nie ma; oczywiście, jak zawsze, kiedy chodzi o
Alexandra.
<br />
Otwiera drzwi i wpada do pokoju.
<br />
― Jeśli wróciłaś tu tylko po to ― rzuca od progu leżący w łożu Alexander ― by jeszcze bardziej działać mi na nerwy, to…
<br />
Louis zamiera przy wrotach, które zamykają się same za jego plecami.
Zadziera lekko podbródek i przygląda się ojcu badawczo. Nie jest pewien,
czy… on naprawdę… Czy tylko obraził ją przypadkiem.
<br />
― Ojcze? ― rzuca nieufnie.
<br />
W reakcji na jego głos Alexander unosi głowę i nagle wyraz jego twarzy
zmienia się diametralnie: pojawia się na niej uśmiech, a silne, choć
wciąż blade ręce podciągają kołdrę nieco wyżej, jakby ich właściciel
czymś się zawstydził.
<br />
― Louis. ― Serce chłopca szarpie się wściekle w jego piersi na te
słowa. ― To ty. Przepraszam. Twoja matka… ― mężczyzna urywa, wyraźnie
zirytowany.
<br />
Louis jeszcze przez chwilę stoi zamarły przy wejściu, a potem gwałtownie
– może zbyt gwałtownie – podchodzi do łóżka i bez słowa obejmuje
Alexandra za szyję. Przyciska jego głowę do swego pachnącego ciała, choć
nie powinien zachowywać się tak poufale – cóż jednak może poradzić na
to, że emocje są w nim tak silne, iż musi je rozładować, a to
najprostszy sposób.
<br />
― Myślałem, że już nigdy ― wydusza zdławionym głosem i też nie
kończy, potrząsając głową; w oczach gromadzą mu się łzy, których nie
chce wypuścić na policzki. ― Tak się cieszę, że czujesz się lepiej, mój
piękny ojcze. Och, jak doskonale wyglądasz. Nawet nie zdajesz sobie z
tego sprawy. Przyniosę ci coś. Wszystko, czego potrzebujesz. ― Powoli
jego uścisk słabnie i wreszcie panicz pozwala, by Alexander spoczął z
powrotem na poduszkach. ― Powiedz tylko, czego pragniesz.
<br />
Ojciec wydaje się mocno zdezorientowany.
<br />
― Już nigdy ― powtarza po Louisie, nie kryjąc zdziwienia. ― Powiedz
mi, co właściwie się stało? Co działo się ze mną, dlaczego… Jak to się
zaczęło?
<br />
― Matka nic ci nie powiedziała? ― Panicz nie kryje zniesmaczenia.
Przysiada wygodnie na krawędzi łóżka i poprawia kołdrę okrywającą ciało
ojca. Mimochodem wzywa dzwoneczkiem służbę z zamiarem poproszenia o dwie
mocno zaparzone herbaty. ― Pamiętasz? Wyszedłeś na burzę, żeby… mnie
szukać. Tak twierdzi służba. ― Kącik warg młodzieńca drga lekko, jak
gdyby w napływie pozytywnych uczuć. ― Ale nie wróciłeś. Przewróciłeś się
gdzieś. Wymarzłeś. I zachorowałeś. ― Różane wargi wyginają się w
podkówkę, drżą, a w młodzieńczym głosie słychać przejęcie. ― Na
zapalenie płuc. Zupełnie straciłeś kontakt ze światem. Znalazł cię pan
Williams, to on nam o wszystkim powiedział. Od razu powiadomiłem
Vincenta. Przyjechał, obejrzał cię. Przywiózł leki. Zajmowałem się tobą,
dbałem o ciebie. Gorączka dręczyła cię przez tydzień i cały czas byłem
obok. ― Bez większej nieśmiałości, jakby było to coś, co robią od
zawsze, Louis wsuwa rękę pod kołdrę i poszukuje dłoni mężczyzny, by
zacisnąć na niej palce. ― On też spędził tu dużo czasu. Nie poddał się
nawet na chwilę i… ― uśmiecha się najpiękniejszym rozmarzonym uśmiechem,
na jaki go stać ― …jesteś z nami, tato. Wydaje mi się, że już będzie
dobrze.
<br />
Ktoś puka do drzwi.
<br />
― Proszę ― odzywa się władczo Louis.
<br />
― Paniczu? ― do środka zagląda Martha. ― Czego potrzeba?
<br />
― Dwóch gorących herbat. Jednej z mlekiem. ― Panicz spogląda na
Alexandra i zagryza delikatnie wargę. Nie potrafi patrzeć na niego tak,
jak powinien. Zagląda mu w oczy zbyt głęboko, zbyt wiele żaru skrzy się w
błękicie. ― I gorącej kąpieli z jaśminem dla mojego drogiego ojca.
<br />
― Oczywiście, paniczu. ― Chyba nawet Martha jest trochę zaniepokojona
tym, jak zachowuje się Louis, lub może to zwykłe służbowe skupienie
odmalowuje się na jej twarzy. Zostawia ich i rzuca w wir obowiązków, a
Louis nie przestaje wodzić powoli spojrzeniem od oczu Alexandra do jego
spierzchniętych ust.
<br />
Już nic nie mówi.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-26, 01:49<br />
<hr />
<span class="postbody">
Piją razem herbatę, rozprawiając na coraz lżejsze tematy. Wciąż nie
może uwierzyć, że znajdował się o krok od śmierci. Jest to dla niego w
zupełności niepojęte i śmieszne, ale nie chce już więcej o tym
rozmawiać. Fakt, że jego ciałem (ciałem, które miał za harde i
nieugięte) wstrząsnęła choroba tak silna, wprawia go w zażenowanie, a
to, z kolei, prowadzi do wstydu.
<br />
Alexander nie chce się wstydzić przy swoim pierworodnym, choć wie, że na
to już i tak za późno. Ten młody człowiek, tak skłonny do poświęceń,
był tu przez niemalże cały czas i robił rzeczy, którymi w ogóle nie
powinien się trudzić.
<br />
A on się trudził. I prawdopodobnie przeszedłby to wszystko znowu, gdyby tylko zmusiła go do tego sytuacja.
<br />
Patrzą na siebie i choć teraz to on głównie o czymś opowiada (właściwie
narzeka na to, ile przez ten czas uciekło mu złotych interesów),
Louisowi wydaje się to w żaden sposób nie przeszkadzać - chłopiec
chłonie każde jego słowo, wpatrując się w ojcowskie wargi z takim
skupieniem, jakby ten za chwilę miał mu zdradzić wszystkie tajemnice
wszechświata.
<br />
― Panie Bealford ― odzywa się jakiś czas później Martha ― pańska kąpiel jest już gotowa.
<br />
Powolutku prostuje się w łożu i przechyla nogi przez jego krawędź. Jest
tak odrętwiały, że z ledwością może postawić stopy na podłodze. Spogląda
na pierworodnego, uśmiechając się z kiepsko skrywaną krępacją.
<br />
― Poradzę sobie ― zapewnia, ale i tak pozwala sobie pomóc. Powoli
staje do pionu - musi tylko raz uchwycić się drewnianej kolumny,
stanowiącej ramę wezgłowia. Wtedy także Louis zadziwia go swoją
zwinnością - w mgnieniu oka podtrzymuje go swoim ramieniem, nie pozwala
upaść z powrotem na materac.
<br />
Jest o krok od wezwania służby (ktoś musi mu pomóc zrobić porządek z
przepoconym ciałem i tymi pozlepianymi włosami, nie może tak dłużej
wyglądać), ale smukła dłoń powstrzymuje go w połowie drogi do dzwonka.
<br />
― Mogę ci pomóc ― proponuje łagodnie, wykrzywiając swoje pełne wargi w pokrzepiającym uśmiechu.
<br />
― Nie potrzebuję pomocy ― oponuje natychmiast, choć sięganie po dzwonek jest, przecież, oczywistym zaprzeczeniem jego słów.
<br />
― Posiedzę tylko obok ― słyszy więc w zamian i właściwie nie może
znaleźć w sobie wystarczająco silnego sprzeciwu. Każdy argument wydaje
mu się niesłuszny i śmieszny. Dlatego zgadza się i wkraczają wspólnie do
łaźni, w której powietrze jest już wyraźnie gęste i zamglone od pary.
<br />
Opiera się o ścianę, wiedząc, że za chwilę będzie musiał z siebie
ściągnąć długą koszulę. Zanim jednak zdąży się do tego zebrać, pojawia
się przed nim znajoma twarz z tym samym, miłym uśmiechem.
<br />
― Mogę? ― Pyta grzecznie, wyciągając w jego stronę swoje smukłe
dłonie. Nawet nie myśli o tym, że to niestosowne. Jest w tym spojrzeniu
coś takiego, że ulega mu instynktownie, unosząc ramiona w górę.
<br />
I czuje to - czuje, jak miękka tkanina przesuwa się po jego ciele, a
potem jak to samo ciało zostaje zaatakowane przez lepkie macki
wszechobecnej pary.
<br />
Czuje muśnięcie zdobionych rękawów koszuli na swoim torsie i policzku.
Czuje jak jedno ze szczupłych kolan zderza się z jego udem, jak gorący
oddech owiewa mu przez chwilę ucho.
<br />
Chrząka i odsuwa się pośpiesznie, przechodząc parę kroków w kierunku
wanny. Ramiona i plecy palą go wściekle od intensywnego spojrzenia (wie,
o tym, że jest obserwowany, <span style="font-style: italic;">doskonale</span> o tym wie, a jednak... nic z tym nie robi) do momentu, gdy jego stopa nie zanurza się w wodzie.
<br />
Kręci mu się w głowie - traci równowagę i osuwa się lekko do tyłu, ale zostaje <span style="font-style: italic;">przytrzymany</span> przez swojego małego wybawcę. Kiedy zdążył tu podejść, jak w ogóle tego dokonał?
<br />
― Nie musimy się śpieszyć ― słyszy przy uchu łagodny szept, który... w
jakiś sposób dociera do najgłębszych zakątków jego ciała. Sztywnieje,
potem rozluźnia się gwałtownie, a jego oddech z jakichś nieznanych
przyczyn znacznie przyśpiesza.
<br />
Podnosi drugą nogę i zanurza ją ostrożnie w wodzie, by...
<br />
― Wszystko w porządku, tato? ― Pyta przy jego ramieniu zatroskany
panicz, posyłając mu swoje uparcie łagodne spojrzenie. ― Masz taki
niespokojny oddech...
<br />
― To nic ― odpowiada natychmiast ― usiądę i zaraz zrobi mi się lepiej.
<br />
Siada, ale sytuacja wcale nie ulega poprawie - przymyka powieki, a Louis
podchodzi do wysokiej półki z olejkami, przebierając w buteleczkach z
właściwym sobie obeznaniem i wprawą.
<br />
Wreszcie wybiera te, które odpowiadają mu najbardziej i siada na brzegu
wanny, owiewając go swoim kwiatowym zapachem (jest wyraźniejszy nawet od
świeżo odkorkowanych olejków).
<br />
― Umyję ci plecy ― proponuje cicho i nagle smukłe dłonie stykają się z
jego ciałem, naciskając na napięte mięśnie w taki sposób, że wkrótce
Alexander może już tylko pomrukiwać z rozkoszy, ulegając zwinnym palcom,
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wygina szyję i pręży się,
jak cholerna kotka, ułatwiając młodzieńcowi dostęp do swoich ulubionych
miejsc. Zażenowanie znika na rzecz czystej przyjemności, której, och, po
prostu nie umie, nie może sobie odmówić.
<br />
Potem, jakby tego było mało, zostają umyte jego włosy. Skóra głowy
pieszczona jest przyjemnie okrężnymi ruchami, wprawiając jego krew w
idealnie równe krążenie, może to poczuć w swoim ciele.
<br />
Nawet służki nie potrafią robić tego <span style="font-style: italic;">tak</span>
dobrze. Pan Bealford zapomina o tym, gdzie się znajduje, zapomina nawet
o tym, dlaczego tu właściwie jest, ale zdecydowanie nie udaje mu się
zapomnieć, przez kogo jest dotykany.
<br />
Kiedy i włosy lśnią już od czystości, nadchodzi niezręczny moment
opuszczenia wanny. A jednak, Alexander ciągle leży w wodzie,
niezaprzeczalnie rozluźniony i szczęśliwy. Posyła pierworodnemu długie
spojrzenie, wykrzywiając wargi w leniwym uśmiechu.
<br />
― Jesteś dla mnie tak dobry ― mówi wolno, ważąc każde swe słowo. ― A
ja potraktowałem cię tak okropnie... wtedy, na tym przyjęciu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-26, 13:48<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis ani myśli go ponaglać. Cały czas siedzi obok i od czasu do czasu
przeczesuje włosy Alexandra. Umył je bardzo dokładnie, nałożył nawet
ulubioną odżywkę mężczyzny. Zrobił to wszystko nie gorzej niż zrobiłby
sam Alexander, i dużo lepiej niż którakolwiek ze służących.
<br />
To prawda, że jest dla niego dobry.
<br />
<span style="font-style: italic;">Będziesz musiał zabiegać o jego względy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.</span>
<br />
Nikt nie jest tak dobry dla Alexandra jak Louis. Panicz chce, żeby
ojciec to zrozumiał i zapomniał o swojej rudowłosej kochance. Jak i o
wszystkich innych. One nie są tutaj potrzebne, tylko zabierają czas,
który mogą ze sobą dzielić. To przecież fascynujące chwile. Louis wie,
że jego zainteresowanie jest odwzajemnione; że i dla ojca spędzanie z
nim wolnych momentów jest niezwykle przyjemne, nawet jeżeli nigdy się do
tego nie przyzna – żaden z nich.
<br />
<span style="font-style: italic;">Tylko w ten sposób pokażesz mu, że mimo swojej… nieostrożności, jesteś wciąż godny jego zaufania.</span>
<br />
― Och, ojcze ― wzdycha, sunąc powoli palcami po jego policzku aż do
skroni. ― Nie zachowałem się wówczas wzorowo; postąpiłem okropnie,
zabawiając się z tym chłopakiem pod twoim dachem… Rozczarowałem cię i
nadużyłem twego zaufania. Miałeś prawo być wściekły. Ale teraz…
zapomnijmy o tym fatalnym przyjęciu. Wróćmy do tego, co było wcześniej:
tylko ty i ja. I szkocka.
<br />
Śmieje się pod nosem i pochyla, by złożyć na skroni również rozbawionego mężczyzny nieco przydługi pocałunek.
<br />
― Mm ― wzdycha zaraz potem. ― Twoja skóra pachnie tak męsko. Wybacz.
Tak bardzo się cieszę, że czujesz się lepiej. Rozmawiasz ze mną. Nie
jesteś już śmiertelnie blady. Wiesz, była taka chwila, kiedy…
<br />
Panicz opiera podbródek o krawędź wanny, z powagą patrząc Alexandrowi w
oczy. Rozchyla usta, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale żadne
słowa z nich nie padają. Mężczyzna mruży oczy i odwzajemnia spojrzenie,
wyraźnie oczekując kontynuacji tej wypowiedzi.
<br />
― Kiedy <span style="font-style: italic;">co</span>? ― pyta, gdy jego syn wciąż milczy.
<br />
― …kiedy przestałeś oddychać, tato. A Vincent był w mieście. ― Pełne
wargi drżą lekko. Chłopak milknie i spuszcza wzrok na dłuższy moment. ―
Nawet nie wiesz, jak mnie przestraszyłeś.
<br />
To jednak nie jest cała historia i Louis chyba nie chce się nią, mimo wszystko, dzielić.
<br />
Był bliski popełnienia czegoś tak straszliwego – lecz w ostatniej chwili, w ostatniej sekundzie uratowało go chrapliwe: „wody”.
<br />
Panicz potrząsa głową.
<br />
― Nie pozwolę ci więcej zachorować. Woda jest już chłodna, ojcze. Czas wychodzić.
<br />
Nagle jego policzki zostają objęte przez duże dłonie. Młodzieniec
podnosi zdziwiony wzrok i uśmiecha się kącikiem warg. Przymyka oczy pod
czułym dotykiem kciuków ojca. Żadne pieszczoty nigdy nie były
przyjemniejsze.
<br />
Nagle dotyk znika. Louis otwiera oczy i widzi na twarzy mężczyzny pewne
zakłopotanie, może wahanie, a może jeszcze coś innego. Nie myśli zbyt
wiele – po prostu wychyla się do przodu, pochyla i przykłada delikatnie
swoje miękkie, słodkie wargi do jego coraz mniej spierzchniętych ust,
twardszych, lecz jak ciepłych.
<br />
― Mmmh. ― Wydyma usta, prawie zostawiając na wargach Alexandra ślad
wilgoci, i zamyka oczy. Po kilkunastu sekundach sam się odsuwa. Gdyby
mężczyzna wychylił się z wanny i spojrzał w dół, dopiero wtedy
zrozumiałby, jak bardzo niestosowny w rzeczywistości był ten pocałunek.
Ale się nie wychyla, i Louis po prostu uśmiecha się niewinnie,
marzycielsko, słodki anioł, którego uczucia są czyste jak u dziecka.
Platoniczne. Bezpieczne. Święte.
<br />
― Coś nie tak, ojcze? ― Odrobinę waha się na widok twarzy ojca, który
niemal przewierca go spojrzeniem na wylot i jest… zaczerwieniony. ― Czy
to było niewłaściwe?
<br />
Nie umyka uwadze panicza, że Alexander poprawia się w wannie, jakby walczył z dyskomfortem.
<br />
― Wszystko w porządku.
<br />
― To dobrze ― stwierdza chłopak i podnosi się, zapominając o
wzwodzie, odwraca się jednak na tyle sprawnie, że jest szansa, iż ojciec
w ogóle nie zwraca na tę drobną nieprawidłowość uwagi. Następnie sięga
po miękki ręcznik, rozpościera go i zbliża się znów do wanny. Stosownie
spogląda w bok. ― Proszę.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-26, 16:37<br />
<hr />
<span class="postbody">
Zauważył. Zauważył to i teraz nie potrafi już myśleć o niczym innym.
Żadna sprawa nie przepędza z jego umysłu obrazu naciągniętego materiału.
Wybrzuszenia, rysujące się pod tkaniną w najwymowniejszy ze wszystkich
kształtów.
<br />
I wszystko to od jednego pocałunku, myśli, wyglądając przez okno akurat w
chwili, gdy młody panicz pokonuje dzielnie kolejne okrążenie, wpędzając
zziajanego Hermesa w coraz odważniejsze tempo.
<br />
Z gładkiego kłusa, kopyta wygrywają o ziemię rytm czystego galopu.
Młodzieniec zaciska palce na lejcach - jego biodra przesuwają się po
końskim grzbiecie (nie nałożył nawet siodła, mały dzikus, szaleniec)
grzbiecie od przodu, do tyłu. Od góry do dołu. Coraz szybciej, coraz..
<br />
Odciąga materiał zasłony, przysuwając się bliżej okna - może teraz
dostrzec zarys kształtnych pośladków, przesuwających się po białym
futrze swoimi okrągłościami. Widzi wygięty kręgosłup, rozchylone wargi.
Lędźwie, unoszące się uparcie w górę i w dół, w tył i do przodu.
<br />
Poły płaszczu odrywają się od boków, smagane wiatrem - oczom Alexandra
ukazuje się znów ta nieznośnie zgrabna talia, zupełnie niepodobna do
takich, które przypisuje się mężczyznom.
<br />
Pamięta, co znajduje się pod koszulą z delikatnego materiału - miękka,
melcznobiała skóra, różowe sutki, płaski brzuch... okrągłe pośladki
(góra, dół, góra dół), pamięta nawet te jądra, zarumienione, jak
dziewczęce lico. Czy one także ocierają się o koński grzbiet, gdy smukłe
ciało opada z wyskoku, przygotowując się do kolejnego?
<br />
Jak wyglądają te sutki, kiedy pieści się je językiem? Czy nabierają
kolorów, twardnieją, a może kurczą się w sobie? Jakie są w smaku, czy...
<br />
Góra - dół, góra - dół, wąskie dłonie przesuwają się po lejcach,
owijając je szczelniej wokół przegubów. Z jak śmieszną łatwością można
by je teraz całkiem skrępować, zmusić do tego, by zgrabne pośladki
uniosły się wyżej, pozwalając mu to wszystko sprawdzić, przekonać się,
czy...
<br />
― Alexa... Bogowie, nie musisz się mnie tak obawiać ― Elise spogląda
na niego z jawnym wyrzutem, przyjmując na twarz wyjątkowo nieprzyjemny
grymas. ― Chciałam ci tylko powiedzieć, że niedługo przybywa tu
Eleonore wraz z Beniaminem...
<br />
― I psami ― nie potrafi się powstrzymać, choć wyraz jej twarzy uświadamia mu, że naprawdę mógł sobie tym razem darować.
<br />
― Doprawdy... ― wzdycha nieszczęśliwie, podchodząc do niego
niebezpiecznie blisko. Obraca się półprofilem, ukrywając dowód swego
największego wstydu.
<br />
Ja też, przechodzi mu przez myśl, a pod powiekami znowu miga obraz
wypchanego rozporka w cholernych spodniach z kwiatowym motywem. Widzi
nawet, w którym miejscu płatki, nienaturalnie wydęte, układają się w
dzikie węże, jak demoniczne runy, paskudna klątwa, która...
<br />
― Czasami mam wrażenie, że przez tyle lat nie zmieniłeś się ani o
jotę, mój drogi ― głos Elisabeth Bealford, brzmi (ku jego najwyższemu
zaskoczeniu) zadziwiająco łagodnie. ― Wciąż jesteś taki... przystojny
― szczupła dłoń wyciąga się wolno, by pogładzić go z wahaniem po
twarzy. Ciało Alexandra napina się natychmiast jeszcze bardziej, a
oddech ucieka mu z powrotem do płuc. ― I tak nieskończenie niepoważny.
<br />
<br />
Siadając do stołu, jest już na tyle silny, by wiedzieć, że
nie uda mu się odkleić maski opanowania i rozluźnienia przez <span style="font-style: italic;">cały</span> wieczór. Może więc w spokoju udawać, że wizyta Eleonore i jej nudnego męża jest dla niego czymś niezwykle cieszącym.
<br />
Kiedy patrzy na siostrę swej małżonki, trudno mu uwierzyć, że kiedyś
dopuścił się z nią czegoś... wyjątkowo skandalicznego. Niegdyś piękność,
za którą obracali się królewscy potomkowie, dziś prezentowała się, jako
bardzo złośliwa, wścibska i <span style="font-style: italic;">rozlana</span> krowa. Doprowadza go do szału swoim przeciąganiem głosek i chichotem z ustami pełnymi jedzenia.
<br />
Jest obrzydliwa i na sam jej widok chce mu się wymiotować. Ale maska, cóż, ona jest niezawodna, działa jak trzeba.
<br />
Nigdy nie spogląda na nią dłużej, niż wymagają tego zasady dobrego
wychowania. Od czasu ich krótkiego romansu, nie odzywa się też częściej,
niż to konieczne. Nigdy nie robił jej złudnych nadziei, choć jest
absolutnie przekonany, że sama Eleonore długo je sobie robiła.
<br />
Wysłuchują niekończących się opowieści o jej durnych psach i jeszcze
głupszych kotach. Stara się nie zerkać w kierunku Louisa, który, choć z
niezwykłą gracją, wciąż znajduje się na granicy wybuchu śmiechem.
Alexander wyobraża sobie, jak brzmiałby teraz jego śmiech i samo to bawi
go już do tego stopnia, że musi co chwilę sięgać po kielich z winem i
dusić w sobie te grubiańskie zapały.
<br />
― Poszliśmy do fryzjera i rozczesali mu futerko, przycinając je w paru
miejscach, na francuską modę ― ciągnie Eleonore, sprawiając, że maska
odkleja się powoli, grożąc obsunięciem. Przyciska palce do ust, udając,
że intensywnie nad czymś rozmyśla.
<br />
Może nad spanielem w peruce. Bogowie, nie, za chwilę już nie będzie dla niego odwrotu.
<br />
― Widziałam tam uroczą parę z wyjątkowo ładną towarzyszką, bodajże ich
córka. Od razu pomyślałam o naszym Louisie! ― Pulchne palce zaciskają
się na nóżce kielicha, zwiastując toast. Ten jeden raz, pan Bealford go
sobie odmawia. Zanim ktokolwiek zdąży się jeszcze odezwać, sam wtrąca
własne słowa.
<br />
― Dlaczego? ― Pyta nieco zimniej, niż zamierzał, czując na sobie ich zdziwione spojrzenia.
<br />
― Dziewczyna była przepiękna ― pieje Eleonore, widocznie nie
dostrzegając jego braku zadowolenia. ― Rodzice to para bogatych kupców,
mają też szlacheckie pochodzenie, przynajmniej częścio...
<br />
― Nie interesuje nas częściowość, moja droga ― przerywa jej, wznosząc
w górę swój własny kielich. ― W tym domu od lat wiążemy się tylko z
prawdziwie szlachecką krwią. Mieszańców zostawmy pospólstwu. Tam jest
miejsce takich...
<br />
Kundli. Pies. Peruka.
<br />
― Osób - kończy, uśmiechając się nagle. Bogowie, dlaczego jego głupia wyobraźnia musi go zawodzić akurat w takiej chwili?
<br />
― Alexandrze? ― Jasna brew Elise sugeruje mu wyraźnie, jak bardzo
wzburzona jest jego małżonka. ― Wszystko w porządku? Może to gorączka,
najdroższy... Dobrze się czujesz?
<br />
― Oczywiście ― odpowiada, oddychając głęboko. ― To tylko wino.
Wydaje mi się, że wciąż mogę się odrobinę zachłystywać, to wszystko.
<br />
I dlaczego akurat w tym momencie jego spojrzenie łączy się z błękitnymi
oczami Louisa? Dlaczego tylko on jeden dostrzega, jak jeden z białych
zębów przygryza delikatnie pełną, różową wargę i - co najważniejsze -
czemu to wszystko jest tak zabawne?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-26, 18:12<br />
<hr />
<span class="postbody">
Tylko panicz dzieli rozbawienie Alexandra – jakby nawiązali
telepatyczne połączenie i słyszał te wszystkie absurdalne myśli, które
rozbrzmiewają w głowie mężczyzny, wywołane w przeciwnym razie nużącymi
opowieściami kobiety. Obaj ukrywają uśmiechy za kieliszkami i choć
Alexander przez większość czasu nie patrzy na syna, w końcu ich
spojrzenia się spotykają. Matka jest tak wzburzona…
<br />
― Mocne to wino, prawda? ― pyta mrukliwie Louis, w odróżnieniu od
kobiety zupełnie żartobliwie, i dotyka pod stołem uda Alexandra. To niby
nic takiego, ale… wszystko, co robi panicz, wydaje się od jakiegoś
czasu podszyte czymś głębszym, brudnym, niedopuszczalnym. Nawet niewinne
ujeżdżanie konia na oklep, nawet ono kojarzyło się Alexandrowi tylko z
jednym. I w kontakcie z tym dotykiem mężczyzna podryguje lekko, a jednak
nie reaguje w żaden gwałtowny sposób. Nie odsuwa Louisa. Nie mówi
„nie”. I kącik warg Louisa unosi się wyżej.
<br />
― Och, tak. Bardzo mocne.
<br />
― Też to czuję, tato. ― Szczupła dłoń przesuwa się po umięśnionym
udzie; paznokcie drapią lekko skórę przez materiał. A potem nagle
chłopiec jak gdyby nigdy nic cofa rękę i wraca do posiłku.
<br />
― Poproszę służbę, aby je rozwodniła ― sugeruje Elise.
<br />
Louis i Alexander patrzą na nią z takim samym niedowierzaniem i oburzeniem.
<br />
― Rozwodnić! ― mówią jednocześnie i Louis zaczyna się śmiać. Śmieje
się tak głośno, dźwięcznie i nieopanowanie, że musi wstać od stołu,
przeprosić i pośpiesznie uciec z jadalni, ale jemu takie rzeczy zawsze
uchodzą na sucho: jest młodzieńcem, ma prawo być niepoważny. Ma prawo
cieszyć się życiem, wychodzić w trakcie posiłku, za wszystko
przepraszając później łagodnym słowem i anielskim uśmiechem. Nikt nie
sądzi, że to grubiańskie – to rozkoszne.
<br />
Po powrocie siada bliżej Alexandra. Teraz od czasu do czasu dotykają się udami. Posiłek powoli dobiega końca.
<br />
― No to skoro już mówiliśmy o narzeczonych, Alexandrze ― odzywa się
Eleonore; nie ma już tak doskonałego nastroju, choć nieudolnie to
ukrywa. Pewnie pochwaliła się komuś, że „bardzo dobrze zna i załatwi” mu
najlepiej rokującego w Anglii zięcia, lecz Alexander pokrzyżował jej
plany stanowczą odmową. ― Może powiesz nam, którą z panien najchętniej
widziałbyś z naszym Louisem? To już powoli ten wiek…
<br />
― Mm? ― Louis przenosi zainteresowane spojrzenie z niej na Alexandra.
Wszyscy patrzą teraz na głowę rodu i czekają na odpowiedź.
<br />
― Czasy idą nieuchronnie do przodu, najdroższa szwagierko ― odpowiada
mężczyzna już z pełną powagą. ― Małżeństwa zawiera się teraz w
późniejszym wieku, po zakończonej edukacji. Naszemu Louisowi pozostaje
wciąż rok nauki do otrzymania dyplomu. Później, zgodnie z tradycją,
wyprawimy z tej okazji wielki bal. Młode panny będą się zabijały o jego
uwagę. Z takim nazwiskiem, charyzmą i urodą ― oczy Louisa rozbłyskują
radośnie, kiedy ojciec na niego spogląda ― będziemy musieli przygotować
się na setki, a może i tysiące kandydatek.
<br />
― Wiem, że dokonasz najlepszego wyboru ― mruczy Louis. Gdy tak się w
siebie wpatrują, można by pomyśleć, że zapomnieli o całym świecie; że
nic i nikt już się dla nich nie liczy.
<br />
― Czasem ― wtrąca Elise ― ważniejsze od czystej krwi jest dobre serce.
<br />
― Znając doskonały gust mego ojca, moja żona będzie miała i jedno, i
drugie. A do tego będzie przepiękna. ― Młodzieniec sięga po kieliszek. ―
Ale przecież i tak szczęście męża zależy od tych kobiet, z którymi się
nie ożenił. ― Pokazuje białe ząbki w uśmiechu i posyła Alexandrowi
długie spojrzenie. Mężczyzna uśmiecha się, jakby usłyszał żart, i
spogląda w kierunku Beniamina – to jego częsty kompan do rozmów na temat
literatury – ale ten uparcie milczy.
<br />
― Louisie. ― Elise wydaje się wstrząśnięta.
<br />
― Przecież tylko sobie żartuję, matko ― miga się zgrabnie
młodzieniec; nigdy nie stanowi to dla niego większego problemu. Nawet
największą gafę czy nietakt jest w stanie obrócić w żart czy psotę. ― Za
poważnie traktujesz życie.
<br />
<br />
Louis wciąż organizuje wiele przyjęć, dbając o to, by
posiadłość zawsze tętniła życiem, ale incydent, na którym został raz
przyłapany, już się nie powtarza; nigdy więcej nie pojawia się też w
Bealford Manor czarnowłosy Philip. Panicz zawsze zjawia się w holu, by
przywitać ojca po pracy i zaproponować mu kieliszek wina w towarzystwie
młodzieży, ale mężczyzna rzadko ma czas i ochotę, by przyjąć
zaproszenie. Woli zamknąć się w gabinecie i zdjąć przyklejoną przez cały
dzień maskę.
<br />
Louis to szanuje. Po prostu zawsze jest obok, żeby ucałować go w kącik
warg, zapytać o dzień i oznajmić, że już poprosił służbę o przygotowanie
gorącej kąpieli. Zaczyna się robić naprawdę zimno. Tym razem Elise
zapada na chorobę, lecz nie jest to nic nawet w połowie tak poważnego
jak to, przez co przeszedł Alexander. Jej czerwony nos i opuchnięte
policzki sprawiają, że kobieta nie wychyla się z sypialni, zostawiając
wszystkie sprawunki służbie i mężowi.
<br />
Tak samo jak bal, na który miała się wybrać z Alexandrem na specjalne,
podwójne zaproszenie; bal maskowy u samego Alexandra Duffa, earla Fife, i
Victorii Koburg.
<br />
Alexander chce więc oznajmić swemu jedynemu i najdroższemu synowi, że to
jemu przypadnie zaszczyt towarzyszenia mu w tym wyjątkowym dniu, jako
iż nie wypada mu – jako mężowi – wybrać się tam z jakąkolwiek inną damą.
Gdzież jednak podziewa się Louis? Nie ma go w pokoju, ani z Hermesem na
wybiegu, ani w bibliotece czy w salonie… Posiadłość jest zbyt wielka,
by miał szukać go osobiście, więc zwraca się do służby. Pyta jedną
służącą. Drugą. Następną. Młody lokaj coś wie.
<br />
― Wydaje mi się, że panicz udał się na strych w towarzystwie Mathildy ― odpowiada uprzejmie. ― Chciał czegoś poszukać.
<br />
Alexander ma prawo pomyśleć coś innego.
<br />
<br />
Młody Bealford obraca się w rytm muzyki ze starego gramofonu;
rozbawiona, przepięknie umalowana Mathilda odziana w jedną ze starych
sukien (ta konkretna może mieć nawet wiek) kręci korbką, obserwując
panicza.
<br />
Panicz też jest odziany w sukienkę. Zawiązany maksymalnie gorset mocno
ściska jego talię, nadając jej niesamowity kształt. Wiele kobiet o
takiej marzy.
<br />
W powietrzu, w którym unosi się kurz, co chwilę słychać stłumiony
chichot jej lub jego. Świetnie się bawią, przymierzając stroje,
przebierając się i zmieniając makijaże. Louis ma bardzo dużo kosmetyków –
teraz wszystkie leżą rozsypane w nieładzie u jego stóp.
<br />
― Jesteś naprawdę najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znałam.
<br />
― Gdyby interesowały mnie dziewczęta ― mówi Louis, kołysząc przed lustrem biodrami ― byłabyś moją ulubioną kochanką.
<br />
Mathilda śmieje się cicho, ale zaraz milknie i marszczy brwi, wpatrując się w ciemność za plecami panicza.
<br />
― Słyszałeś? ― pyta. Korbka przestaje się obracać i gramofon powoli cichnie.
<br />
― Czy to duch? ― Louis uśmiecha się z rozbawieniem, bagatelizując
sprawę. ― Może praprababcia Arabella denerwuje się, że przymierzyłem jej
sukienkę? Zobacz, nie była dużo mniejsza ode mnie… Założę się, że
wyglądam w niej lepiej.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-26, 19:33<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jest pewien, że Louis padnie z zachwytu, gdy dowie się o tym, że to
właśnie on będzie zastępstwem dla swej chorej matki na wielkim maskowym
balu. Od tygodni na salonach arystokracji nie mówi się o niczym innym -
to wydarzenie roku. A zaproszeń wysłano naprawdę niewiele, sama
śmietanka towarzyska, a rodziną królewską na samym czele. Kto, jak kto,
ale jego drogi pierworodny zasługuje na poznanie królowej. On sam
widywał się z nią już nie raz i nie dwa, ale jego ukochany syn nie miał
jeszcze tej możliwości. Teraz, kiedy wreszcie się nadarzyła, sama
królowa doceni fakt choroby Elisabeth Bealford i łaskę doświadczenia na
własnej skórze przyjemności płynącej z rozmowy i ogólnego obcowania z
tym wesołym, barwnym ptakiem.
<br />
Jego dobry nastrój burzy się nieco, gdy nigdzie nie może go odnaleźć -
wybieg, biblioteka, sypialnia i korytarze, nigdzie nie dostrzega śladu
po zgrabnej sylwetce, nigdzie nie słyszy echa perlistego śmiechu.
<br />
Zaczyna więc wypytywać służbę (czuje się z tym głupio, nikogo nie lubi o
nic prosić) i w końcu po paru takich rundach, otrzymuje szczątki
informacji.
<br />
Informacji, które wydają mu się mocno niepokojące. Jego chłopiec i jakaś
służka na cholernym strychu. Bogowie, jeszcze tego im brakuje,
kolejnego skandalu.
<br />
Pokonuje po parę stopni, stawiając duże stopy z absolutnym brakiem
ostrożności, byleby tylko dotrzeć do celu. A jednak, gdy znajduje się
już przy drabinie, zatrzymuje się gwałtownie, wsłuchując się w zawodzącą
muzykę, tupoty i śmiech. <span style="font-style: italic;">Ten</span>
śmiech. Wesoły, lekki i figlarny, ten sam, który nie raz przyprawia go o
gorące dreszcze w okolicach, które powinny pozostać w obecności potomka
absolutnie nietknięte.
<br />
Jesteś najpiękniejszym mężczyzną, jakiegokolwiek znałam, słyszy,
wspinając się powoli po drabinie. Coś ściska go w żołądku, a pod
powiekami już widzi stosy materiału i czułe objęcia. Nie wybaczy mu
tego, nigdy mu tego nie wybaczy. Puszczania się na strychu z kimś tak
odrażająco nisko uro...
<br />
― Gdyby interesowały mnie dziewczęta ― mówi Louis, z dziwną wesołością ― byłabyś moją ulubioną kochanką.
<br />
Nie pieprzą się tam, myśli nagle, czując dziwny przypływ adrenaliny.
Ulga także zalewa jego serce, ale tylko chwilowo, bo jeśli to nie jest
pieprzenie, to co, na bogów, wywołuje u nich aż taką wesołość?
<br />
― Słyszałeś? ― muzyka cichnie gwałtownie. Przerażenie w głosie dziewczyny jest już oczywistością.
<br />
A potem nagle Louis po raz kolejny odpowiada coś niemądrego, że właściwie sam Alexander jest bliski parsknięcia śmiechem.
<br />
Do momentu, gdy nie uświadamia sobie, co właściwie znaczą te słowa. Nie
zamierza jednak uciekać, poddając się tylko dlatego, że wspięcie się na
szczyt drabiny, oznacza ujrzenie swego potomka, odzianego w suknię.
Wręcz przeciwnie - pokonuje ostatni szczebel i prostuje się dumnie,
chowając na razie w cieniu.
<br />
― A może ― mruczy nisko, uśmiechając się krzywo, gdy obie piękności
podskakują gwałtownie, spoglądając w jego stronę ― to twój praprapra
dziadek Elliott przyszedł cię zrugać za to, że tańczysz w sukni jego
córki, chowając się przed swoim zmartwionym ojcem, który szuka cię od
godziny, by podzielić się z tobą czymś niewątpliwie interesującym?
<br />
Louis zamiera, tak jakby traci oddech na chwilę i musi się podeprzeć o
drewnianą kolumnę. Przykłada dłoń do ust, a potem się lekko wachluje, bo
w drugiej trzyma wachlarz.
<br />
― Bardzo cię... przepraszam. ― Młodzieniec śmieje się cicho, choć po
jego czerwonych rumieńcach (widocznych nawet pod warstwą pudru) wyraźnie
widać, że do wesołości jest mu tak samo blisko, jak do zawału.
Popatruje na niego, wyraźnie sprawdzając reakcje. ― Tylko się
wygłupiamy. Przebiorę się, jeśli pozwolisz, i już schodzę, dobrze?
<br />
― Oczywiście ― pozwala, by jego uśmiech nabrał łagodniejszej nuty,
zwiastując, że nie zamierza wybuchnąć gniewem, gdy tylko ujrzy
pierworodnego bez towarzystwa służącej. Musi przed sobą przyznać, że nie
jest tak oburzony, jak powinien. Właściwie... widok tej pięknej istoty,
odzianej w przestarzałą suknię, wprawia go w dobry nastrój. Czuje się,
jakby wkroczył właśnie do teatru i rozprawiał z aktorami w przerwie
między pierwszym, a drugim aktem.
<br />
Powstrzymuje w sobie ochotę do pozostania w miejscu, żegnając się z nimi
przesadnie po gentlemańsku. Schodzi po drabinie i sięga po jedną z
butelek (skrywanych w co drugiej szafeczce, zdobiącej długie korytarze),
nalewając sobie starej dobrej szkockiej.
<br />
Sączy ją nieśpiesznie, przyglądając się dawno nieoglądanym portretom.
Większości twarzy nie kojarzy nawet odrobinę, niektóre tylko trochę,
inne nawet pamięta. Nie mniej jednak, miejsce, w którym się znajduje
(jeden z korytarzy pod strychem) jest mało zaszczytne, a wiszące tu
wizerunki należały do mało zaszczytnych członków rodu Bealfordów. O ile
dobrze wszystko zapamiętał, wiszą tu nawet portrety, które średnio się
udały, ale szkoda było je spisać na straty.
<br />
Wpatruje się więc w nierówne wargi, zezowate oczy i ogromne uszy, co tylko jeszcze bardziej poprawia mu humor.
<br />
Po chwili słyszy pośpieszny tupot i w ten sposób ma przed sobą swego
pierworodnego z wciąż kunsztownie upiętymi włosami i śladem szminki na
brodzie. Smukłe palce docierają do oczu, wycierając spod rzęs ciemny
tusz.
<br />
― Przepraszam ― powtarza znowu. ― Jesteś na mnie wściekły?
<br />
Alexander nie odpowiada od razu, choć zna, przecież odpowiedź. Uśmiecha
się lekko, spoglądając na paskudnie kiepsko oddany portret wspomnianego
wcześniej praprapra dziadka Elliotta.
<br />
― Ojciec mojego ojca ― wymruczał wolno ― Alexander Thomas Bealford,
znany był ze swojego niezdrowego zamiłowania do alkoholu, hazardu i
pudru. Wszędzie, gdzie się pojawiał, zostawiał po sobie paskudne, białe
ślady. Sypało się z niego, gdy tylko otwierał usta, by coś powiedzieć.
Kobiety uciekały przed nim w popłochu, bojąc się o swoje kreacje. Kto
chciałby, w końcu, wyglądać, jakby dopiero co miał bliskie spotkanie z
mielarzem?
<br />
Urwał, wyciągając ramię, by objąć nim lekko zatroskanego młodzieńca.
<br />
― Powinien był wiedzieć, że wszystko należy stosować z umiarem ― westchnął, upijając jeszcze szkockiej. ― Prawda?
<br />
Louis kiwa głową, spoglądając na niego z lekkim zagubieniem.
<br />
― Oczywiście ― odpowiada jednak po chwili. ― Nie chcę popaść w groteskę.
<br />
― Słusznie ― chwali go krótko, ściągając swe ramię z wąskiej talii.
― Przejdźmy teraz do sprawy, przez którą twój mały sekret wyszedł na
jaw, mój drogi. To ci się spodoba, zapewniam.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-26, 20:26<br />
<hr />
<span class="postbody">
To cudowne. Niesamowite. Wspaniałe! Jakże wielkie ma szczęście, że
matka raczyła zachorować akurat teraz! Tyle wspaniałych osobistości,
niepowtarzalnych szans, wielkich możliwości! Radość panicza jest
nieopisana, kiedy Mathilda mocno wiąże gorset na jego szczupłym ciele.
Louis po prostu nie może już wytrzymać z podniecenia i radości.
Wydarzenia towarzyskie to jego żywioł, a na TAKIM wydarzeniu nie był
jeszcze nigdy.
<br />
― Mocniej.
<br />
― Jesteś pewien, Louisie? Ten jest ciaśniejszy, w dodatku jeszcze go nie rozchodziłeś…
<br />
― Tak, jestem pewien. Dam sobie radę. Mocniej. Ach!
<br />
― Na pewno? ― Mathilda przerywa z wahaniem.
<br />
― Przecież powiedziałem. Ściśnij najmocniej, jak się da ― ponagla ją młodzieniec.
<br />
― Będziesz miał najpiękniejszą talię na sali.
<br />
― I o to chodzi. ― Panicz uśmiecha się odrobinę boleśnie. Dziewczyna
wiąże wstęgę na kokardkę i młodzieniec wreszcie bierze dość płytki
wdech. ― Och, Boże.
<br />
― Może lepiej poluzu…
<br />
― Rozchodzę go. Nie martw się. ― Panicz przeciąga się, a potem
spogląda w stronę świeżo przygotowanej koszuli. ― Idź teraz do mojego
ojca, zanieś mu herbatę z mlekiem i dobrze się przypatrz, w jakie kolory
jest ubrany.
<br />
Mathilda uśmiecha się z rozbawieniem.
<br />
― Jesteś pewien, że nie jest na mnie zły?
<br />
― Na ciebie? Za co miałby być zły? ― Louis uśmiecha się do służącej
naprawdę ciepło. ― Jesteś słodka. Tylko z nim nie flirtuj.
<br />
― Nie będę ― obiecuje Mathilda, posyła Louisowi ostatni uśmiech i
opuszcza jego sypialnię, kierując się w stronę prywatnych pokojów
państwa Bealford.
<br />
<br />
Na dźwięk „proszę” wchodzi do sypialni mężczyzny z wahaniem.
Alexander Bealford nie jest jeszcze ubrany do wyjścia. Patrzy na nią
spojrzeniem, które bardzo ją onieśmiela. Pewnie nie jej się spodziewał.
<br />
― Dzień dobry, panie Bealford ― mówi do niego. ― Przyniosłam panu
herbatę… na prośbę panicza. Postawić? ― Sugeruje się spojrzeniem
Alexandra i ostrożnie odstawia filiżankę na szafce w małym saloniku. ―
Poprosił mnie, żebym zobaczyła, co pan ma na sobie. Bardzo przepraszam,
jeśli to bezczelne, ale czy mogłabym dowiedzieć się, jaka kolorystyka
będzie dominowała dziś w pańskim stroju?
<br />
Mężczyzna – całe szczęście – nie wydaje się skory do zbesztania jej. Bez
słowa podchodzi do wieszaka i pokazuje jej elegancki czarny frak z
czerwoną aksamitką oraz niewielką maskę, która kojarzy się Mathildzie z
pięknymi cyrkowcami (lata temu panicz zabrał ją na pokaz, który pamięta
do dziś).
<br />
― Dziękuję ― mówi do niego. ― Mogę odejść?
<br />
Za jego pozwoleniem opuszcza sypialnię i biegnie z powrotem do wieżyczki Louisa.
<br />
<br />
Panicz rozciąga w dłoniach czerwoną, nieprzyzwoitą bieliznę.
<br />
― W takim?
<br />
― Nie, nie, to był inny odcień czerwieni, bardziej w burgund.
<br />
― Taki? ― Louis rzuca bieliznę za siebie i wyciąga z białej szuflady inny egzemplarz.
<br />
― Tak, bardziej taki. Zakładasz bieliznę pod kolor jego…?
<br />
Louis uśmiecha się z rozbawieniem.
<br />
― Wszystko musi do siebie pasować, moja droga. Znajdź mi wstążkę w tym odcieniu. I jeszcze chustę.
<br />
― W porządku. ― Mathilda przyzwyczajona jest do dziwactw panicza, już
prawie nigdy nic nie kwestionuje. ― Zobacz, chyba znalazłam.
<br />
― Tak, będzie doskonała. ― Za jej plecami panicz kończy zmieniać bieliznę. ― Uch.
<br />
― Hej, wszystko w porządku?
<br />
― Tak. ― Młodzieniec próbuje wziąć głębszy wdech, co jest niemożliwe.
― Trochę ciasno, ale to nic. Czarny frak. Chyba wiem, który ― oznajmia i
znika w garderobie, odprowadzony bacznym spojrzeniem Mathildy.
<br />
Kiedy dokonuje w lustrze ostatnich poprawek, skromnym zdaniem służącej
wygląda idealnie. Jego młodzieńcze piękno zostaje wyniesione przez tę
szlachetną czerń, a czerwień jeszcze bardziej podkreśla niesłychany
błękit oczu. Jest doskonały. Mathilda kocha się w nim od tak dawna. Nie
może znaleźć słów, by wyrazić swój zachwyt. Nie zna drugiego takiego
mężczyzny jak Louis Bealford. Mężczyzny piękniejszego niż każda kobieta.
Jego talia jest zdumiewająca, jego nogi długie niczym schody do samego
nieba. Pośladki tak krągłe, a nadgarstki smukłe. Loki w świetle świec
wydają się utkane ze srebra.
<br />
Delikatny pędzelek ostatni raz przesuwa się po wydatnych kościach
policzkowych. Różane wargi zostają posmarowane słodkim jak miód
balsamem. Louis Bealford odwraca się przez ramię, trzymając między dwoma
palcami czarną maskę z czarnymi fikuśnymi piórami.
<br />
― Mmm. I jak, kochana? Wszyscy panowie moi? ― mruczy.
<br />
― Wszyscy ― szepcze Mathilda z roziskrzonymi oczami. ― Co do jednego.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-26, 21:34<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Szybciej, panie Conant ― ponagla woźnicę, wyglądając ze
zniecierpliwieniem przez okna. ― Spóźnienia są eleganckie, dopóki na
balu nie gości sama królowa.
<br />
― Drogi takie zatłoczone ― wzdycha nieszczęśliwie mężczyzna, obracając się przez ramię. ― Jak kogo rozjadę, szkoda będzie.
<br />
― Nie będzie ― odzywają się równocześnie z Louisem, parskając
śmiechem. ― Pogoni pan konie, zarżą i pochowają się po kątach. No, już,
zobaczy pan. Bo zaraz sam nas tam zawiozę.
<br />
Conant poddaje się i przyśpiesza - zgodnie z oczekiwaniami Alexandra,
ludzie pierzchają na boki, widząc, że zdobienia dorożki sugerują mało
litościwych kierowców.
<br />
Nieco spokojniejszy, opiera się z powrotem o ławie, posyłając
pierworodnemu kolejne długie spojrzenie. Nie wstydzi się pokazać na balu
z kimś tak przepięknym - co prawda, Louis nie przybywa tam w
charakterze damy jego serca, ale i tak ich przybycie wywoła niemałe
zamieszanie - pewność znajduje się po jego stronie.
<br />
Wyciąga dłoń, przeszukując poły gustownego płaszcza za papierośnicą.
Odnajduje ją wreszcie w zapomnianej przez boga wewnętrznej kieszeni,
odpalając zwinnie, wbrew gwałtownym podskokom kół na drodze.
<br />
― Zjawiskowy ― mruczy, uśmiechając się lekko. Strach przyznać, ale
już teraz jest delikatnie podpity. W oczekiwaniu na swoją małą gwiazdę,
zdążył wypić parę porcji szkockiej - na tyle niewinnych, by za chwilę z
niego zeszło, ale i na tyle potężnych, by czuł się teraz pijany. ― Dla
kogo się tak wystroiłeś?
<br />
Chłopiec przechyla delikatnie głowę, spoglądając na niego z zaczepnym powątpiewaniem.
<br />
― Dla ciebie ― odzywa się po chwili nisko, ochryple. Jego ton posyła
dreszcz we wszystkie zakończenia nerwowe pana Bealford'a. Powinien go
zganić. Powinien powstrzymać się od zadania tego pytania. Musi się
opanować. Teraz.
<br />
Powinien.
<br />
Nie może.
<br />
― Udało ci...
<br />
Przerywa im pukanie. Głośne. Natarczywe.
<br />
― Jesteśmy na miejscu, proszę pana. Pójdę otworzyć drzwi.
<br />
Prostuje się gwałtownie, odrywając spojrzenie od porcelanowego oblicza.
Pozwala sobie otworzyć drzwi, na krótką chwilę przed wyjściem
przywdziewa na twarz czarną maskę.
<br />
To on pomaga wysiąść paniczowi Bealford'owi, nie pan Conant. To on
wyciąga dłoń i pozwala mu się wesprzeć na swym ramieniu, niczym
nadwornej damie.
<br />
Zostają zapowiedziani przez bardzo eleganckiego szambelana, który
odczytuje ich nazwisko z nabożną czcią, znając doskonale jego wagę.
<br />
Spojrzenia wszystkich dziewcząt i kobiet kierują się w ich stronę. Na
ich wargach wykwitają jednakowe uśmiechy, gdy przechodzą do dobrze
znanej procedury uwodzicielskich powitań.
<br />
A jednak, wszystkie te piękne buzie wydają się płaskie i miałkie - nie
mają w sobie tego czaru i charakteru. Żadna z tych młodych panien nie
patrzy na niego tak... pięknie i przenikliwie. Wszystkie chcą go
skosztować, jest tego pewien, ale taki głód jest nudny.
<br />
Głód, którego nigdy nie można nasycić... to jest dopiero interesujące.
Głód, który pan Bealford odczuwa w swym ciele, ilekroć ujrzy błękitne
oczy i pełne wargi. Ilekroć jeden z jasnych loków załaskocze go po
policzku.
<br />
Prawdziwe zaszczyty zostawia, według wszelkich norm, na koniec -
przybliża się z wolna po długim szlaku wyciągniętych dłoni, docierając
wreszcie do samej królowej.
<br />
― Wasza wysokość ― uśmiecha się do niej czarująco, a ona (zupełnie
jak te piętnaście lat temu) częstuje go ciepłym, nieco zawstydzonym
(sama królowa!) uśmiechem.
<br />
― Och, Alexandrze ― szczebiocze, pozwalając mu ucałować się w dłoń.
― Tak miło mi cię widzieć. Wierzę, że interesy mają się znakomicie!
Gdzie podziała się twoja droga małżonka? Nigdzie nie mogę jej dostrzec.
<br />
― Zachorowała, wasza wysokość ― zmarszczył brwi w udawanym smutku.
Choroba Elise była na tyle niepoważna, że nie musiał się jej w ogóle
obawiać, a każda zabawa, która nie wiązała się z pilnym nadzorem jego
"drugiej połówki", była sto razy lepsza. ― Przybyłem tu jednak ze swoim
synem, pani. Pragnę ci go przedstawić. Louis Abelard Bealford.
<br />
― To wielka przyjemność wreszcie poznać waszą wysokość ― przyznaje
nieco onieśmielony młodzieniec. Jego onieśmielenie jest jednak widoczne
tylko dla kogoś, kto zna go tak dobrze, jak Alexander, a takich na sali
(poza nim samym, oczywiście) dziś nie ma. ― Już od bardzo dawna na to
czekałem. Przygotowałem nawet pewien utwór, specjalnie z myślą o tym
spotkaniu.
<br />
Elżbieta wykrzywia swe wargi w uśmiechu pełnym aprobaty, przyjmując komplement z powagą, ale i widoczną przyjemnością.
<br />
― Więc zagraj, mój drogi ― zachęca go jowialnie, wskazując przepiękny
fortepian, zajmujący niemalże honorowe miejsce sali. ― Proszę, graj.
Uroczystość uważam oficjalnie za rozpoczętą!
<br />
<br />
Coś jest nie tak. Nie chodzi już nawet o to, że Louis pozwala
sobie tej nocy odrobinę wypić, ani o to, jak patrzą na niego te
wszystkie przeklęte dziewuchy. Z tym Alexander radzi sobie zadziwiająco
dobrze (co nie jest takie trudne, gdy jest pewien, że synowskie
spojrzenie należy i tak tylko do niego). Jest jednak coś w zachowaniu
młodzieńca... coś, co każe panu Bealford'owi się o niego martwić.
Nieustannie mieć go na oku.
<br />
To dziwne gubienie oddechu, szczególnie podczas salw perlistego śmiechu.
Bolesne uśmiechy, które nie mogą go oszukać w żaden sposób. Louis nie
tyka też niczego do jedzenia, skubie zaledwie cokolwiek. Wokół mówi się
wciąż o jego pięknie i cudnym usposobieniu, o tym, jaki jest gładki i
pachnący, jaki jest niesamowity.
<br />
Nieżyczliwi przypisują mu doprawdy odrażające epitety, ale pan Bealford potrafi je zdusić jednym spojrzeniem zimnych oczu.
<br />
Rozmawia o handlu i przedsiębiorstwie, o historii i literaturze. Tańczy z
panią i panną Malley, żartuje z panem Hewkins'em i panem Alley'em, ale
nieustannie nie spuszcza z oczu swego pięknego towarzysza.
<br />
Który zaczyna wyglądać coraz... bladziej. Słabiej. Który co jakiś czas
opiera się (wciąż elegancko) o ścianę i... Bogowie, musi go natychmiast
wyprowadzić na powietrze.
<br />
― Chodź ze mną ― proponuje łagodnie, ujmując młodzieńca pod ramię.
Zmierzają powoli w stronę ogrodów, docierając do nich po paru minutach
cichego marszu.
<br />
― Co się z tobą dzieje? ― Pyta cicho i wprost, bo nie zamierza czynić
długich wstępów, gdy chodzi o zdrowie jego jedynego, najdroższego
potomka. ― Czy powinniśmy wrócić do domu?
<br />
― Wszystko w porządku ― Louis kręci głową, aż kilka jasnych loków
podskakuje wokół jego drobnej buzi. ― Zrobiło mi się tylko odrobinę
duszno. Świeże powietrze bez wątpienia dobrze mi zrobi.
<br />
Krążą po placu, nie wymieniając ze sobą słowa. Alexander wciąż jest
zaniepokojony i nie potrafi już tego ukryć. Wpatruje się w syna
zmartwionym wzrokiem, czekając na każde, najmniejsze nawet westchnienie,
ale i ono przepełnione jest bólem!
<br />
I nagle chłopiec zatrzymuje się, chwytając go gwałtownie za ramię. Osuwa
się na ziemię, dysząc ciężko, ale jego ojciec już tu jest, już wspiera
go ramieniem, wznosząc w górę.
<br />
― Co się dzieje ― pyta coraz bardziej przerażony. ― Powiedz mi, proszę.
<br />
Nigdy w życiu nikogo o nic nie prosił, ale teraz wie, że jeśli zajdzie
taka potrzeba, będzie błagał. Louis oddycha płytko, jego twarz czerwieni
się z wysiłku.
<br />
― G-gorset ― wydusza wreszcie słabo, a pan Bealford czuje, jak jego
szczęki opuszczają się luźno w dół, pozostawiając go tak z mało
inteligentnym wyrazem twarzy.
<br />
― Co ― pyta głupio, by w następnej chwili wsunąć dłonie pod materiał
ciasno owiniętej wstęgi i koszuli. Wyczuwając pod palcami specyficzną
twardość, wzdycha z zaskoczeniem, ale nie mówi nic. Sięga po haftki,
licząc ostrożnie, aż wreszcie dochodzi do wiązania - ciągnie za oba
końce wstążki, luzując ciasne objęcia materiału, dopóki z przepięknych
warg nie wyrywa się wreszcie błogie westchnienie.
<br />
― Coś ty sobie myślał, mały głupcze? ― Syczy mu cicho do ucha,
pomagając młodzieńcowi przenieść się na najbliższą ławkę. ― Co miałeś w
głowie, przyduszając się tym cholernym gorsetem?! Louis! Na boga!</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-26, 22:43<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis zaczerpuje drżąco powietrza, wznosząc spojrzenie ku
rozgwieżdżonemu niebu. Jest bardzo zimno. Spomiędzy jego warg ulatuje
ciepła para. Obejmuje się za brzuch, przytrzymując ten nieszczęsny
gorset na miejscu i próbując się trochę ogrzać.
<br />
― Po prostu zacisnąłem go za mocno ― wzdycha, wzdrygając się z zimna.
― Myślałem, że się rozciągnie, ale jest trochę mniejszy niż ten, który
noszę zazwyczaj…
<br />
Alexander w jednej chwili wyciąga ramię i obejmuje go, przyciąga do
siebie. Louis z wdzięcznością układa głowę na jego ramieniu i łaskocze
jasnymi, pachnącymi kwieciem kosmykami jego podbródek, policzki, nos.
Przymyka oczy. Znów jest mu wstyd, ale teraz już nie ma sensu niczego
ukrywać.
<br />
Ojciec wydaje się trochę zszokowany, choć przecież go nie odtrąca. Jego
zdumienie graniczące ze zniesmaczeniem jest jednak ewidentne. Ale… to
nie tak, że Alexander jawnie go potępia. Nie tak, że każe mu natychmiast
zaprzestać takich praktyk. Nie każe. A przynajmniej nie z tego powodu, z
którego być może powinien.
<br />
― Nie możesz tego więcej robić. Nie kosztem swojego zdrowia ― mówi
bowiem. I pomyśleć, że kiedyś Louis panicznie bał się takiej
ewentualności. Obawiał się jego ostrej reakcji. <span style="font-style: italic;">Mężczyzna nie ma prawa robić takich rzeczy!</span> To powinien usłyszeć.
<br />
To usłyszałby od każdego innego ojca.
<br />
― Ojcze. Nie narażam zdrowia. Możemy pójść do łazienki i sam go
zawiążesz. Tak, jak będzie ci się podobało. ― Młodzieniec unosi
delikatnie głowę i rzuca mu z dołu spojrzenie, w którym błyszczy cień
rozbawienia; jest figlarny.
<br />
Alexander znów nie decyduje się postawić między nimi granicy, co coraz
mniej dziwi Louisa. Wodzi wzrokiem od oczu syna do jego ust. Trwa to
chwilę, nim wreszcie kiwa powoli głową.
<br />
― Sam przecież nie dasz rady… Będę musiał ci pomóc… Tak, tak. Chodźmy.
<br />
Podnoszą się więc i zmierzają z powrotem ku pałacowi. Louis z zachwytem
podziwia widoki. Zimowy Pałac jest jednym z najpiękniejszych miejsc w
Wielkiej Brytanii; kogóż nie zachwyciłby swoim wiecznym urokiem.
<br />
― Mam wrażenie, że zaraz zobaczymy na niebie smoka ― szepcze
niemądrze, by rozładować atmosferę. Spogląda na poważny, skupiony profil
mężczyzny i uśmiecha się; nie jest w stanie przestać.
<br />
Nie kazał mu <span style="font-style: italic;">pozbyć</span> się gorsetu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zawiąże</span> go.
<br />
<span style="font-style: italic;">Podoba</span> mu się.
<br />
Wchodzą do holu i kierują się do mniej uczęszczanej łazienki w głębi
korytarza. Muszą trochę poczekać, ponieważ zajmuje ją jakaś młoda dama, a
w kolejce czekają dwie następne. Po chwili wchodzą do środka obaj, nie
bacząc na ewentualne plotki. Louis staje przy szafce, ostrożnie zdejmuje
frak i koszulę. Jest odwrócony tyłem do ojca, ale widzi go w lustrze.
Najprzystojniejszego mężczyznę na sali. W Anglii. Na świecie.
<br />
Jakże wielką ma ochotę podejść do niego, chwycić jego dłonie i położyć
sobie na pośladkach. I pocałować te wydatne, blade usta. Naprawdę ma na
to ochotę: spleść ich języki po raz pierwszy. Przelizać się z własnym
ojcem. Pieścić skórę jego głowy, rozpuścić włosy i przeczesywać je
najczulszym gestem.
<br />
Rozbiera się z uśmiechem. W końcu zostaje już tylko w spodniach i w tym
nieszczęsnym, beżowym gorsecie haftowanym w kwiaty. Spogląda w
zwierciadło, przegląda się krytycznie. Staje bokiem i ogląda swe
pośladki, jeszcze bardziej niż zwykle dziś wyeksponowane.
<br />
― Proszę. Teraz możesz zawiązać ― oznajmia. ― Musisz zacisnąć go na
dole najmocniej, jak się da, a na górze pozostawić luźniejszy. ―
Przechyla głowę, gdy Alexander staje za nim i zaczyna manipulować przy
wstędze. Jego silne dłonie radzą sobie z nią naprawdę sprawnie. Dużo
sprawniej niż szczupłe palce Mathildy.
<br />
Louis cały czas obserwuje ich w lustrze. Uważa, że pięknie się razem
prezentują. Uważa też, że nie zachowują się jak ojciec i syn – i bardzo
trudno mu pamiętać o tym, kim są.
<br />
― Nie spodziewałem się, że tak łatwo to zaakceptujesz ― przyznaje cicho, przerywając osobliwą ciszę.
<br />
― Bywa ― mruczy Alexander, dbając o to, by każdy milimetr gorsetu
dawał smukłemu, wymęczonemu ciału dość swobody ― że przychodzą rzeczy o
wiele trudniejsze do zaakceptowania. Ty także… ― Mężczyzna urywa na
chwilę, wpatrując się w łabędzią szyję syna. Louis z premedytacją
odchyla leciutko głowę, jak gdyby nadstawiał gładką skórę do pocałunku,
ale ten nie następuje. ― …zaakceptowałeś fakt, że nie tworzymy z twoją
matką takiego związku, jak wydaje się innym ludziom.
<br />
Panicz bierze relatywnie głęboki wdech, czując, jak przy kolejnym naciągnięciu wstęgi – już wyżej – gorset podrażnia jego sutki.
<br />
― Mmm… Mogę cię pocałować? ― mruczy sennie, obserwując twarz ojca
spod półprzymkniętych powiek. Lustrzany Alexander podnosi nagle
spojrzenie na jego oczy, zaprzestając sznurowania gorsetu. Louis zagryza
delikatnie wargę, potem zaś zgrabnie obraca się i opiera dłońmi o jego
tors. Zadziera głowę i zagląda w oczy już temu prawdziwemu Alexandrowi,
czując na sobie jego oddech, który zdaje się osiadać na policzkach,
wywołując rozkoszne szczypanie. Serce szarpie się w jego piersi jak
oszalałe, krople potu osadzają na skórze; nie może zapanować nad
skurczem w podbrzuszu, nie potrafi okiełznać drżących rąk. ― Proszę?
<br />
Alexander… <span style="font-style: italic;">jest</span> podniecony.
Louis wie. Wie, ponieważ widzi to w jego oczach: w rozszerzonych
źrenicach, w półprzytomnym, zsuwającym się na jego wargi spojrzeniu i w
niezdrowym błysku w nim zawartym. Rozchyla usta i nabiera powietrza, ale
wtedy… Alexander sam pochyla się i niweluje dzielącą ich odległość.
<br />
I to jest za dużo. Louis czuje się jak porażony prądem. Sztywnieje cały,
zalany gwałtowną falą gorąca i adrenaliny, po czym przesuwa ręce na
kark Alexandra i owija je wokół jego szyi, zamykając powieki.
Przyciskają do siebie swoje usta, prawie je sobie wzajemnie miażdżąc. To
Louis jest pierwszą osobą, która rozchyla wargi, jednocześnie
delikatnie odchylając głowę. Zwiększa dystans między ich wargami o kilka
nieznośnie <span style="font-style: italic;">wkurwiających</span> milimetrów i uśmiecha się marzycielsko, spod długich rzęs zaglądając w oczy Bealforda seniora.
<br />
Nie może uwierzyć, że to się wydarzyło naprawdę. Boi się, co będzie, kiedy już stąd wyjdą, ale na razie nie chce o tym myśleć.
<br />
― Nie umiesz mniej grzecznie? ― szepcze, ledwie poruszając ustami.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-26, 23:20<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wszystko pierdoli się w ułamku sekundy - jego mur, jego maska, jego
anielska cierpliwość. Resztki moralności, podszepty sumienia, boskie
nawoływania i okruchy przytomności.
<br />
Siłę biorą za to paskudnie zwierzęce instynkty, zachowania ordynarne, wyuzdane, wulgarne i sprzeczne z ludzką naturą.
<br />
A on im tak po prostu ulega - nie, nie im, wcale nie im. Ulega tym
rzęsom, gęstym i ciemnym, ulega pełnym wargom i błękitnym oczom, och,
poddaje się im z cichym jękiem przegranej.
<br />
I całuje go. Całuje swojego własnego syna, przyciskając się do jego
ciała, jakby to właśnie tam oczekiwać miał zbawienia. Ale zbawienie
wcale nie nadchodzi - głód zwiększa się tylko, zwłaszcza w chwili, gdy
ich usta rozdzielają się, a on sam otwiera oczy, zmuszony do
interwencji.
<br />
― Nie umiesz mniej grzecznie? ― Zapada bezczelne pytanie, które powinno pomóc mu się otrząsnąć, wybudzić z transu, <span style="font-style: italic;">zrozumieć</span>, że to, co robią w tej przeklętej łazience jest nie tylko złe, ale zakazane, nielegalne, <span style="font-style: italic;">zabronione</span>!
<br />
― Umiem ― chrypi jednak ciężko i przypada do niego znowu, łapiąc za
szczupłe nadgarstki. Przyciska je do ściany, więżąc młodzieńca między
jej chłodną powierzchnią, a rozgrzanymi centymetrami swojego własnego,
rozpalonego ciała.
<br />
Tym razem nie uderza swoimi wargami na oślep - dotyka nimi tych drugich z
wprawą i wyczuciem godnym cholernego mistrza, zdaje sobie z tego
sprawę. I czeka, czeka na zaproszenie, a kiedy je dostaje, wsuwa język
do środka, szukając tego drugiego. Pozwala żeby się zetknęły, ale tylko
na chwilę. Teraz wie, że raz dotknięty, będzie proszony o powtórzenie
zabiegu. Ale nie oddaje go chętnie. Uśmiecha się diabolicznie,
zakładając jedną z długich nóg przez swoje biodro. Przyciska rozgrzaną
erekcję do płaskiego brzucha. Porusza wargami i znowu wplątuje w nie
język, czując słodkawy posmak tego drugiego. Jak wino, jak młodość,
jak... jak kwiaty.
<br />
Idealny. Bogowie, jest idealny.
<br />
Pogłębia pieszczotę, przechodząc z niewinnego drażnienia do
ostentacyjnego lizania - dwa, rozgrzane, wilgotne kawałki mięśni
ścierają się ze sobą w akompaniamencie mlaszczących odgłosów, które w
jego głowie brzmią tak apetycznie, że momentalnie ma ochotę na więcej i
więcej.
<br />
Nie odsuwa się, by zaczerpnąć oddechu, robi to przez nos. Teraz skupia
się na tym, by wypieprzyć ciasne usteczka niewypowiedzianymi słowami,
każdą chwilą, podczas której musiał powstrzymywać się i cierpieć. Skubie
zębami obie wargi i pozwala skubać swoje. I dociska się wciąż i wciąż
mocniej, a jego bielizna, cholera, chyba zaczyna być wilgotna.
<br />
Ktoś za drzwiami śmieje się głośno, ale totalnie go to nie interesuje.
Unosi dłoń i przesuwa ją przez materiał gorsetu, dosięgając jednego z
sutków. Zaciska palce - najpierw lekko, potem mocniej. Przeciągły jęk
ucieka we wnętrze jego ust - spija go chciwie, odsuwając się tylko po
to, by zmienić kąt pieszczoty.
<br />
― Halo... ― rozlega się nagle i świat powraca na swoje miejsce.
Odsuwa się gwałtownie, czując jak - jeden za drugim - osuwa się na niego
lawina głazów odpowiedzialności.
<br />
WłaśniepocałowałLouisa. Przelizał się ze swoim synem. Jego język pieprzył jego usta. Ich... oni...
<br />
― Słucham? ― Pyta bez zająknięcia, przysuwając się ostrożnie do
drzwi. Przykłada do nich ucho, łapiąc drżącą dłonią za klamkę. Na
wszelki wypadek.
<br />
― Och, proszę mi wybaczyć. Myślałam, że nikogo tam nie ma ― miękki
głosik oddala się po chwili wraz z echem kroków. Pan Bealford przesuwa
dłonią po twarzy.
<br />
Nie patrzy na Louisa - spogląda do lustra, wprost w swoje odbicie.
<br />
― Boże ― szepce cicho, nie kryjąc w tym jednym słowie całej grozy i
zdumienia. ― Boże ― powtarza i obraca się gwałtownie, opuszczając
łazienkę.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-27, 00:35<br />
<hr />
<span class="postbody"> Młodzieniec prawie mdleje; opiera się o umywalkę, by zapobiec upadkowi.
<br />
― Tato ― rzuca za mężczyzną, ale to na nic, Alexander wychodzi.
<br />
Kilka sekund później (Louis chwyta gwałtownie koszulę i zasłania się
nią) do łazienki zagląda kobieta, która przed chwilą zniszczyła tę
chwilę.
<br />
― O Boże. ― Łapie się za pierś, wyraźnie zaskoczona widokiem Louisa. ― Przepraszam. Myślałam, że…
<br />
― Już wychodzę ― odpowiada jej Louis.
<br />
Wie, że zauważyła fragment gorsetu, choć mogła nie wiedzieć, na co
patrzy. Na szczęście wyszła, zostawiając go stojącego przy lustrze w
takim stanie, że… Bogowie…
<br />
Dość nieporadnie zawiązuje gorset na tyle, by nie widać było wstążki, po
czym narzuca koszulę i frak. Opuszcza łazienkę. Poszukuje Alexandra,
ale nigdzie nie może go znaleźć.
<br />
Chce wszystko wyjaśnić, powiedzieć mu, jak bardzo się cieszy, jak bardzo
to było przyjemne, dobre, wspaniałe, cudowne. Najcudowniejsze w życiu.
Jak bardzo podniecił się, gdy został chwycony za nadgarstki i przyparty
do ściany tak <span style="font-style: italic;">władczo</span>. Chce przyznać, że od dawna zastanawiało go, jak całuje Alexander. Ale…
<br />
― Przepraszam. ― Prawie wpada na gospodynię. ― Widziała pani mojego ojca?
<br />
― Udał się w kierunku wyjścia. Zapewne na taras, lub do ogrodów, paniczu, czy coś…
<br />
― Nie, nic się nie stało ― zapewnia pośpiesznie, po czym biegnie do wrót wyjściowych i zaczyna swoje poszukiwania.
<br />
Jego sylwetkę widzi już z daleka. W blasku późnojesiennego księżyca jego
włosy wydają się lśnić jak diamentowy pył. Ojciec siedzi samotnie na
ławce, pali papierosa.
<br />
Louis musi podejść szybko – najszybciej, jak to możliwe, zanim jakieś
zupełnie niepożądane myśli zmienią zupełnie tę piękną, otwartą relację,
którą przez chwilę dzielili.
<br />
Idzie więc. Jest przymrozek, trawa przybiera siny odcień; pokrywa ją delikatny szron.
<br />
― Ojcze. ― Zatrzymuje się przy mężczyźnie lekko zadyszany i uśmiecha
się niepewnie. ― Wszystko w porządku? Wyszedłeś tak nagle.
<br />
Alexander przez sekundę spogląda na niego z niedowierzaniem. Potem się
uśmiecha, Louis wie jednak, że patrzy na maskę bardzo podobną do tej,
którą Alexander trzyma w dłoni.
<br />
― Oczywiście, że tak. Przyszedłem tylko zaczerpnąć świeżego powietrza.
<br />
Młodzieniec rozgląda się dokoła, upewniając się, że są sami.
<br />
― Całuję aż tak źle? ― pyta cicho, żartobliwie. Kiedy sytuacja jest
wyjątkowo niezręczna, zawsze próbuje obrócić ją w zwykły niewinny
figiel. Alexandrowi nie jest jednak do śmiechu. Mężczyzna drga lekko,
jakby ktoś ochlapał go zimną wodą, po czym zaciąga się mocno papierosem.
Gdy się odzywa, w jego głosie słychać rezygnację.
<br />
― Louis. To niewłaściwe.
<br />
― Ale przede wszystkim miłe ― odpowiada mu młodzieniec, niezrażony, i
przysiada zgrabnie obok. ― Bardzo mi się podobało. Przecież nikt się
nie dowie.
<br />
Alexander śmieje się nerwowo.
<br />
― Mi też ― mówi dziwnie szybko i nieskładnie, po czym znów głęboko
zaciąga się dymem. Potem gasi papierosa obcasem i na jego oblicze wraca
grobowa powaga. ― Mi też ― powtarza już bardziej do siebie.
<br />
― Tato. ― Louis próbuje zajrzeć mu w oczy. Jest wyraźnie zatroskany;
boi się, że cena, którą przyjdzie mu zapłacić za tę chwilę grzesznej
przyjemności będzie tym razem zbyt wysoka. Już raz niemal stracił
Alexandra. Wie, że nie jest w stanie tego znieść. ― Obiecaj mi, że nie
będziesz mnie teraz unikał.
<br />
Mężczyzna spogląda na niego wzrokiem, w którym widać chyba… smutek.
Wydaje się Louisowi rozdarty i poruszony do głębi. Wymusza uśmiech, nim
odzywa się tonem, którego młodzieniec jeszcze u niego nie słyszał.
<br />
― Wróćmy, proszę, na przyjęcie.
<br />
Wstaje i rusza w stronę pałacu, ale panicz potrząsa głową.
<br />
― Porozmawiajmy ― nalega, nie ruszając się z miejsca. ― Co cię tak
gnębi? To tylko jeden pocałunek. Nasz sekret, tato. Na zawsze.
<br />
Alexander przystaje gwałtownie, odwraca się i spogląda na niego, rozbity
pomimo wyraźnych prób zapanowania nad mimiką. Louis obdarza go
łagodnym, zachęcającym uśmiechem.
<br />
― Nie rozumiesz ― wzdycha mężczyzna tak nieszczęśliwie, że
młodzieńcowi udziela się jego stan. Patrzy na ojca, gdy ten podchodzi,
skracając dzielący ich dystans do poufnego minimum. ― Ten pocałunek… nie
wyjdzie mi teraz z głowy, ja… To było… To było bardzo dużo, Louis. To
było dla mnie BARDZO dużo.
<br />
Louis wpatruje się w niego, jakby widział go po raz pierwszy. Coś w tym
jest, ponieważ naprawdę, Alexander nigdy w życiu nie pozwolił sobie przy
nim na okazanie tak wielu emocji, takiego ogromu wątpliwości.
<br />
― Zmartwiłbym się, gdybyś mógł wyrzucić go z pamięci tak łatwo, jak
wszystkie inne ― szepcze i podnosi się powoli z ławki, by Alexander nie
musiał się nad nim pochylać. ― Ja też o nim nie zapomnę. Jeśli chcesz,
tato, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy…
<br />
― Nie mówmy już o tym ― ucina mężczyzna i odchodzi. Tym razem na nic
zdaje się nawoływanie Louisa za jego plecami. Już żadna forma słowa
„tato” nie jest w stanie sprawić, by Alexander zawrócił, nawet ta
wypowiedziana łamiącym się głosem.
<br />
Po jakimś czasie i on wraca na salę – z kamienną maską i przykrą
świadomością, że ojciec robi wszystko, by znaleźć się jak najdalej od
niego.
<br />
<br />
Panicz kryje urodziwą twarz w rękach. Nie może zapomnieć o
tamtej nocy, kiedy wracali do domu z balu i Alexander… tak bardzo
pijany… odmawiał z nim jakiegokolwiek dialogu, ignorując wszystkie
słowa, wszelkie zaczepki. Odsuwał jego czułe dłonie, odsuwał się od
niego, najwięcej zainteresowania poświęcając oknu dorożki i widokowi za
nim. Ma wrażenie, że zaprzepaścił wszystko, wszystko, co mieli, co
nadawało życiu Louisa ten cudowny smak zakazanego owocu.
<br />
― Co zrobiłeś? ― pyta ochryple Vincent zza kieliszka wina.
<br />
― Och, to straszne ― wzdycha Louis, jakby go nie usłyszał. ― Teraz już nigdy, przenigdy się do mnie nie odezwie.
<br />
Wuj spogląda na niego z niezadowoleniem, zupełnie, jakby o wszystkim już wiedział.
<br />
― Mówiłem ci, żebyś uważał ― wzdycha, jednak następne słowa wypowiada
łagodniej. ― Tak czy inaczej, będziesz musiał mi powiedzieć, co takiego
się wydarzyło.
<br />
― Nie mogę ― wydusza, bawiąc się nerwowo włosami. ― Powiedziałem mu,
że nikt się nie dowie. Nie mogę ci powiedzieć. Ale nie mogę już tego
znieść!
<br />
― W takim razie musisz zaryzykować. ― Vincent wywraca oczami. ―
Wystarczająco wiele mówi mi już twoja twarz, chłopcze. To coś bardzo
niestosownego, prawda?
<br />
Louis kiwa głową, wyginając usta w podkówkę.
<br />
― Ale nie potrafię tego żałować.
<br />
― Proszę cię ― zaczyna wolno wuj ― nie mów tylko, że próbowałeś go na siłę odwieźć od tej głupiej dziewczyny.
<br />
Panicz wzdycha rozpaczliwie; odchyla głowę i zamyka oczy.
<br />
― Nawet o niej nie myślałem. Po prostu wyglądał tak… pociągająco ―
mówi. ― Zgodził się zawiązać mi gorset. Który ojciec tak robi. Który? ―
otwiera oczy i spogląda na Vincenta ostro, jakby to on był wszystkiemu
winien. ― Patrzył na mnie takim wzrokiem… Ja tylko… zrobiłem to, co
wydawało mi się w takiej sytuacji naturalne.
<br />
Vincent wstaje, by dolać sobie więcej wina. Louis wiedzie za nim
wzrokiem, zaniepokojony. Rozchyla usta, by coś sprostować, dodać,
zażartować, ale jest za późno.
<br />
― Pocałowałeś własnego ojca. Ty… cholerny obłudniku.
<br />
― Właściwie ― Louis unosi dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym ― to on pocałował mnie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-27, 01:10<br />
<hr />
<span class="postbody">
Odsuwa się od służącej, nie pozwalając jej odebrać cylindra. Od razu
przechodzi prosto do salonu, gdzie spodziewa się ujrzeć Vincenta. Obaj
podchodzą do siebie w tym samym momencie, ściskając krótko i spoglądając
sobie woczy. Przez długą chwilę panuje między nimi totalna cisza,
zanim Alexander wydusza z siebie wreszcie;
<br />
― Muszę ci o tym opowiedzieć. Nie wiem, co powinienem... nie mogę
przez to myśleć, czuję się... nieczysty. Czuję się nieswój. Czuję się,
jakbym w ogóle nie znał siebie ― ciągnie, przechadzając się nerwowo po
dobrze sobie już znanym salonie.
<br />
― W takim razie powiedz mi ― zachęca go doktor Bealford, wskazując z kamienną twarzą na barek.
<br />
Korzysta z zaproszenia, nalewając sobie szczodrze swojej ukochanej
szkockiej. Popatruje na brata z miną tak ponurą, że ten nie wytrzymuje
wreszcie i podnosi się ze swego miejsca, kuśtykając w jego stronę.
<br />
― Powiedz mi wreszcie i przestań się cackać ― ruga go szorstko. ― Nie mam całego dnia.
<br />
Dobrze wie, że Vincent kłamie - gdyby tylko zaszła taka potrzeba,
Alexander mógłby tu spędzić cały dzień, a ten wierny głupiec trwałby u
jego boku, wysłuchując najgłupszych plotek.
<br />
― Chodzi o Louisa... ― zaczyna wolno, upijając od razu szczodry łyk alkoholu. ― Ostatnio niepokojąco się zachowuje.
<br />
― Jak się zachowuje? ― Pyta spokojnie mężczyzna, gdy w powietrzu znów
zbyt długo unosi się milczenie. ― Co takiego robi? Denerwuje cię
czymś?
<br />
― Tak ― odpowiada pośpiesznie, ale rozmyśla się zaraz. ― Nie ―
podejmuje więc, ale tego też wcale nie jest pewien. ― Nie wiem ―
wyrokuje, mając ochotę uderzyć czołem w ścianę.
<br />
― Świetnie ― Vincent jest chyba także niebezpiecznie bliski jego
idei, gdy wzdycha głośno, zwracając oczy ku niebu. ― Dziękuję ci, teraz
już wszystko wiem.
<br />
― Problem w tym ― mruczy cicho, dolewając sobie jeszcze alkoholu. ―
Że ja sam także nie... nie rozumiem. Naprawdę, nie żartuję.
<br />
― Musisz zrozumieć, że boli mnie twoja krzywda, ale jeśli nie zdasz mi
choć cząstkowych informacji, nigdy nie dowiem się, czy mogę ci jakoś
pomóc. Dociera?
<br />
― Tak ― parska, mierząc kuzyna rozwścieczonym spojrzeniem. ― Przecież wiesz, że tak. ―
<br />
I znów milknie ale tym razem nie na długo. ― Tydzień temu na tym...
balu... ― przekonuje siebie, że potrafi, że może. ― Wydarzyło się coś
bardzo... ale zaczęło się już wcześniej, przysięgam. Chodzi o to, jak on
na mnie patrzy. I dotyka, cały czas. Ciągle mnie dotykał i patrzył, a
ja... nie widziałem, by ktokolwiek robił to w <span style="font-style: italic;">taki</span>
sposób, wiesz? Z tak wielkim podziwem i oddaniem. I... głodem. Bogowie,
Vincent, on pożerał mnie tym wzrokiem. Tam, w toalecie... na tym balu
― dodaje pośpiesznie ― poszliśmy do tej cholernej toalety, bo...
wyobraź sobie, że odkryłem, że nosi gorsety. Mężczyzna, mój syn. Nosi
gorsety. Zapiął za ciasno, musiałem jakoś... nie chciałem, by ktoś się
dowiedział, nie miałem jak tego ukryć ― mówił bardzo szybko, ale
Vincent wcale mu nie przerywał, na całe szczęście. ― Staliśmy tam, on i
ja. I znów popatrzył na mnie tak, że... a potem zapytał, rozumiesz?
Zapytał mnie, czy <span style="font-style: italic;">on</span>, mój syn, może mnie pocałować.
<br />
― Zgodziłeś się? ― Usłyszał tylko, więc obrócił się, popatrując na brata bez zrozumienia.
<br />
To wszystko, co miał mu do powiedzenia? Żadnego "to skandal", albo "jak on tak mógł"?
<br />
― Ja... ― zawiesił się, kręcąc głową. ― Nie. Nic nie powiedziałem.
<br />
― Więc w czym problem? ― Padło kolejne pytanie po długiej chwili
głuchej ciszy. Powietrze zgęstniało wyraźnie, przesycone perspektywą
wyjawiania najpilniej strzeżonych tajemnic. ― Skoro się nie zgodziłeś,
nie widzę w tym żadnego problemu.
<br />
― C-co? ― Wydusił z siebie z wyraźnymi pretensjami. Och, dobrze wie,
że jego historia nie kończy się wcale na nie udzieleniu pozwolenia na
całowanie, ale... Czy ten człowiek nie powinien być chociaż odrobinę
zniesmaczony?!
<br />
― To mój syn ― warczy, przysuwając się do niego gwałtownie. ― Mój
syn, Vincencie! Nie powinien mnie prosić o takie rzeczy. Nie powinien
tak na mnie patrzeć.
<br />
― A ty nie powinieneś go całować.
<br />
Czuje się tak, jakby ktoś właśnie uderzył go z całej siły w twarz.
Spogląda w dojrzałe oblicze, starając się z niego wyczytać... cokolwiek.
<br />
― Skąd... ― jąka słabo, odstawiając szklankę na stolik, by ta nie wypadła mu z dłoni. ― Jakim cudem, przecież...
<br />
― Masz to wypisane na twarzy, cholerny durniu ― słyszy, opadając
ciężko na fotel. Pozwala, by włosy otuliły swą kurtyną jego twarz,
schowały go przed tym okropnym człowiekiem. ― Pocałowałeś go, a teraz
się tego wypierasz. Skrajny idiotyzm.
<br />
― Które z tych dwóch jest skrajnym idiotyzmem? ― Warczy, rzucając się
wściekle na kanapie. ― Powiedz mi, żebym mógł odtrącić mniejsze zło!
<br />
― Alexandrze ― tym razem Vincent wydaje się wyraźnie rozbawiony. ― Na to jest już zdecydowanie za późno.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-27, 02:30<br />
<hr />
<span class="postbody"> Louis jest wymarznięty, zmoknięty i zniecierpliwiony.
<br />
― Szybko! ― ponagla służbę i czeka w holu, aż młoda kobieta wróci w towarzystwie pana domu.
<br />
― Dzień dobry, wuju ― wita go z uśmiechem pomimo jawnego wzburzenia. ―
Nie uwierzysz, co się stało. Bo ja nie mogę. ― Służąca jest obok, chce
mu pomóc, ale Louis sam zdejmuje płaszcz i rzuca go niedbale na wieszak,
po czym energicznie przemierza hol w drodze do salonu. ― W tym domu nie
da się wytrzymać. Powiedz mi. Powiedz, czy to, co zrobiłem, to jakiś
grzech ciężki? Jestem już skazany na potępienie? Ma zamiar nigdy się do
mnie nie odezwać?
<br />
Przekracza próg salonu. Vincent idzie za nim, próbuje dojść do głosu, ale nie jest w stanie.
<br />
― Traktować mnie jak powietrze, udawać, że nie istnieję? Tak nie
można. Sam powiedz, Vincent. Czy głupi pocału… ― urywa młodzieniec,
nagle zauważając, kto stoi przy barku z alkoholem, i zamiera. ― Och.
Dzie… Dzień dobry, ojcze.
<br />
Alexander wpatruje się w syna z rosnącym szokiem. Jego twarz nabiera
intensywnie czerwonej barwy – podobnie zresztą jak twarz Louisa. Wygląda
na wzburzonego.
<br />
― Ty stary skurwielu ― zwraca się do Vincenta. ― O wszystkim wiedziałeś.
<br />
― Nie musiałby wiedzieć, gdybyś mnie nie unikał! ― obwieszcza surowo
młodzieniec, nim wuj ma szansę się odezwać. ― Mogliśmy to załatwić
między sobą, ale wolałeś przede mną uciekać!
<br />
― A ty ― ojciec zwraca się do niego z wściekłością ― musiałeś
przybiec do wuja, żeby wylewać żale, tak?! Wydaje ci się, że w moim
obowiązku leży chodzenie za tobą po tym, jak wydarzyło się miedzy nami
coś <span style="font-style: italic;">takiego</span>?!
<br />
Louis podchodzi do niego żwawym krokiem z zadartym podbródkiem. Zaciska dłonie w pięści, mrużąc niebezpiecznie oczy.
<br />
― Tak!
<br />
― Nie bądź bezczelny ― warczy Alexander, zawisając nad nim groźnie.
<br />
― A ty nie bądź tchórzem! ― Louis chwyta ojca za przód koszuli.
<br />
Alexander robi dokładnie to samo – tylko znacznie mocniej. Łapie
młodzieńca za ubranie, prawie go przy tym podnosząc, i potrząsa nim, a
na jego twarzy maluje się coś, co chłopak odczytuje jako skrajną odrazę.
<br />
Jego oczy rozszerzają się ze strachu i wtedy właśnie padają te okropne, okropne słowa.
<br />
― Pieprzone dziwadło…
<br />
Louisowi nagle brakuje słów. Dłoń, która zaciskała się ze złością na
koszuli Alexandra jeszcze sekundę temu, teraz jest niemal wiotka. W
błękitnych oczach najpierw pojawia się kompletny szok, a potem
nieopisany ból. Nie jest w stanie nawet się zorientować, co się dzieje, a
łzy już zasnuwają bezchmurny błękit, już przedzierają się przez bramę
rzęs i wypływają na policzki.
<br />
Nawet nie próbuje się wyrwać, i tylko patrzy bez zrozumienia, i gdzieś z oddali słyszy podniesiony głos Vincenta.
<br />
― Jak możesz się tak do niego zwracać!
<br />
Louis nie odwraca spojrzenia od zimnych i niechętnych oczu ojca, nie potrafi.
<br />
― Puść ― mówi głosem, który kreowany jest na stanowczy, lecz złamałby się, gdyby tylko trzeba było powiedzieć coś więcej.
<br />
Coś w twarzy Alexandra ulega zmianie, jednak mężczyzna nie spełnia prośby.
<br />
― Proszę ― mówi ostrożnie ― wiesz, że wcale tak... Że to nie tak.
<br />
Ciało Louisa drży w spazmie na krótko przed tym, jak młodzieniec nabiera
gwałtownie powietrza i z całych sił odpycha od siebie ojca. Nigdy w
życiu nie zrobił czegoś tak porywczego, nigdy nie użył wobec niego siły,
ale dzisiejszy dzień wiele zmienia.
<br />
Rozmasowując ramię, rusza do drzwi, nieskory już do żadnych rozmów. To
nie są słowa, które łatwo jest wyrzucić z głowy, gdy się je usłyszy –
Alexander trafił w czuły punkt. Gdyby nazwał go idiotą, głupcem, <span style="font-style: italic;">dziwką</span>,
ale… nazwał dziwadłem, już nawet nie osobą, lecz czymś co utraciło tę
rangę przez wzgląd na swe głębokie zepsucie, na całkowitą wewnętrzną
degenerację.
<br />
Wpada do stajni i wyprowadza Hermesa na zewnątrz, ale tam już czeka
Vincent. Panicz ociera stanowczym gestem policzek, przyjmując zacięty
wyraz twarzy.
<br />
― Co zamierzasz zrobić? ― zapytuje łagodnie wuj.
<br />
― Jechać do domu ― odpowiada sucho Louis, a potem potrząsa głową. ― Co za beznadzieja. Do widzenia, wuju.
<br />
Odwraca się i wspina na konia jednym sprawnym skokiem. Zanim jednak odjeżdża, Vincent wyciąga dłoń, by pogładzić go po ramieniu.
<br />
― Nie jesteś żadnym dziwadłem, chłopcze.
<br />
― Oczywiście, że nie jestem ― odpowiada Louis, dumnie zadzierając
podbródek. Już ma na twarzy maskę; już nie widać szczerości w jego
gestach i mimice. ― A jeśli nawet, to nie większym niż on. Do
zobaczenia.
<br />
Pogania Hermesa i z ciężkim sercem opuszcza Jaśminowy Dwór. Nie do końca
jest pewien, czy wierzy w to, co właśnie powiedział. Nie jest teraz
pewien niczego.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-27, 14:40<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://vlepa.pl/b940e3.png" height="180" width="320" /></span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-27, 14:40<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Od tamtej pory ― kontynuuje Josie, przecierając ostatnie talerze
― cisza, jak makiem zasiał. Słowem się do siebie nie odezwą. Nie grają
już razem w krykieta, nie ćwiczą szermierki. Nie siedzą razem w salonie!
― Dodaje po chwili namysłu tonem, który sugeruje punkt kulminacyjny
jej wypowiedzi. Martha spojrzała na nią, nie kryjąc już swego
zainteresowania.
<br />
― Zauważyłam, że pan Alexander chodzi tam czasem, ale rzeczywiście, po paniczu ani śladu.
<br />
― No, właśnie! ― Pulchna dłoń wznosi się triumfalnie, a do wycierania
wędrują miski. ― Co takiego musiało się między nimi stać, jak myślisz?
Czyżby podzielili się jedną kochanką? To często rujnuje tego typu
relacje, musisz przyznać.
<br />
― Josephine! ― Martha pochyla się, by sprzedać dziewczynie razy z
mokrej szmaty. ― Jesteś stanowczo za młoda na takie tematy! Wścibskie
dziewuszysko!
<br />
― Och, darujcie, pani Martho! ― Dziewczyna chichocze cienko, zupełnie
nieprzejęta słowami przełożonej. ― Przecież tyle się o tym ciągle
mówi. Ojciec kradnie kochankę syna, albo na odwrót. A czasem zajmują się
nią nawet razem i...
<br />
― Przestań! ― Tym razem głos Marthy poważnieje, a jej oczy wbijają
się w młodzieńczą twarz z wyraźną odrazą. ― To okropne. Spędzasz za
dużo czasu z Annie i jej wybujałą wyobraźnią. Tu nie mówi się o takich
rzeczach, rozumiesz? ― Przysuwa się do niej, ściszając głos do szeptu.
Podaje kolejną miskę, nachylając się do skrytego za czepkiem ucha
Josie. ― Cokolwiek i kiedykolwiek tu ujrzysz, moje dziecko, nie masz
prawa o tym mówić głośno w tym domu, ani poza nim. Pan Bealford nie miał
żadnych kochanek, nigdy. Jego małżeństwo z panią Elisabeht jest
absolutnie udane. Ich syn jest prawym człowiekiem, który wkrótce się
ożeni. Zdrowy, mądry i czarujący chłopak.
<br />
― Chyba nie boi się pani, pani Martho, że...
<br />
― Też byś się bała, gdybyś widziała na własne oczy ― syczy ― co tu
robią z takimi, którzy za dużo gadają. Życzę ci, żebyś nigdy się tego
nie dowiedziała!
<br />
Josie spuszcza wzrok, poświęcając większą uwagę zmywanym miskom. Wzdycha cierpiąco, kiwając wreszcie głową.
<br />
― Zastanawiam się tylko, czy nie stoi za tym jakaś większa intryga ―
mruczy bez namysłu. ― To tak do nich niepodobne... spędzać czas osobno.
<br />
― Och, to jest do nich akurat bardzo podobne ― odpowiada z
przekonaniem, uśmiechając się lekko. ― Kiedyś mieli jeszcze trudniejszą
relacje. Gdy panicz Bealford wchodził w okres dojrzewania.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> ― Panie Bealford! ―
głośne nawoływania Marthy słyszalne są nie tylko z końca korytarza, ale i
drugiego skrzydła. Kobieta poprawia się tuż przed drzwiami gabinetu i
puka parę razy, podekscytowana i zniecierpliwiona.
<br />
― Proszę ― słyszy chłodne zaproszenie i niezrażona wkracza do środka, kłaniając się nisko swemu pracodawcy.
<br />
― Panie Bealford ― powtarza, gdy otrzymuje już pozwolenie na zabranie
głosu. ― Pański syn właśnie powrócił do domu. Wygląda tak pięknie i
zdrowo! Wydaje się być...
<br />
― Martho ― przerywa jej szorstko mężczyzna, dopiero teraz odrywając
spojrzenie od podpisywanych dokumentów. ― Dobrze widzisz, że jestem
teraz bardzo zajęty. Czy to jest wystarczający powód, by przeszkadzać mi
w czynności, dzięki której mamy wszyscy ten właśnie dach nad głową? ―
Pyta wskazując końcówką pióra sklepienie gabinetu. Martha powstrzymuje
się od ciężkiego westchnienia. Na jej twarz wlewa się okropny rumieniec,
którego nie jest w stanie zatuszować, nieważne jak bardzo by się
starała.
<br />
― Ale... panie Bealford, proszę mi wybaczyć ― pośpiesza z
wyjaśnieniami. ― Myślałam po prostu, że w moim obowiązku leży, jak co
roku, wyprawianie odświętnej kolacji i...
<br />
― Louis ma już dziesięć lat ― słyszy warknięcie tak zimne, że ogarnia
ją trwoga. ― Dość traktowania go, jak rozpieszczone książątko. Musi
zrozumieć, że jego ojciec nie zawsze ma dla niego czas. Lekcja na dziś;
koniec z cholernymi kolacjami z okazji powrotu panicza do domu.
Zrozumiano?
<br />
Jest pijany, myśli nagle, spoglądając przez ułamek sekundy na niemalże opróżnioną szklankę.
<br />
To właśnie ten ułamek sekundy okazuje się być jej zgubą.
<br />
― Co to miało znaczyć? ― Mężczyzna pyta ją przez zaciśnięte zęby,
podnosząc się ze swego miejsca. Obchodzi wolno biurko, spoglądając na
nią z góry. ― Co ty sobie w ogóle myślisz?
<br />
― Ja? ― Pyta, starając się w to włożyć tyle zdziwienia, ile się da. ―
Panie Bealford, proszę mi wybaczyć. Ja nic sobie nie myślę, to tylko...
<br />
― Wynocha ― szept, który słyszy obok swojego ucha jest tak straszny,
że momentalnie drży, jak osika na wietrze. ― Wynoś się!
<br />
W życiu tak szybko nie biegła - jej pulchne stopy uderzają o podłogę,
dudniąc echem po całym domu, jest tego pewna. W życiu nie zapomni wyrazu
tej twarzy, w życiu nie zapomni tych oczu, tak zimnych i bezdusznych,
zupełnie jak te, które należały do Abelarda...
<br />
Opanowuje się dopiero w hallu, gdzie wciąż oczekuje jej niczego nieświadom panicz.
<br />
― Gdzie jest ojciec? ― Pyta, uśmiechając się do niej z pobłażaniem.
<br />
― Twój ojciec jest teraz zajęty, paniczu ― odpowiada, starając się wciąż uspokoić oddech.
<br />
― Zajęty? Ale jak to? Powiedziałaś mu chyba, że wróciłem tu właśnie ze
szkoły? ― Dopytuje młodzieniec z wyraźnym niedowierzaniem.
<br />
― Powiedziałam, paniczu. Pan Bealford ma dzisiaj bardzo dużo pracy. Musisz mu wyba...
<br />
Ale Louis nie słucha. Jego błękitne oczy zachodzą łzami, a długie nogi
już, już, wspinają się po schodach do wschodniego skrzydła. Oczami
wyobraźni widzi go już, zawodzącego w poduszkę.
<br />
To taki dobry chłopiec. Taki wrażliwy. Szkoda, że ten wstrętny potwór
nie może okazać mu choć odrobiny zainteresowania. To takie przykre.
<br />
― Carolu ― obraca się, posyłając mężczyźnie zmęczony uśmiech ―
zanieś walizki panicza do jego pokoju. Tylko... nie przeszkadzaj mu.
Ja... ja posprzątam ze stołu. ― Wymieniają się ostatnimi spojrzeniami i
każde z nich udaje się do swoich obowiązków.
<br />
Od tamtej pory uroczyste kolacje wyprawiane są coraz rzadziej i
rzadziej. A pan Bealford zamyka się ciasno w swoim kokonie, nie
opuszczając swej maski przez wiele lat. </span>
<br />
<br />
Prycha głośno, dotykając wargami brzegów szklanki - upija
kolejny łyk alkoholu, nie posyłając Elise nawet jednego spojrzenia.
<br />
― Alexandrze ― powtarza uparcia ta wstrętna żmija, przyprawiając go z
wolna o ból głowy. ― To moja rodzina. Pogrzeb mojej babki. Powinieneś
tam być. Ludzie będą patrzeć ― żachnęła się, przyciskając dłonie do.
Jego. Biurka. ― Będą gadać.
<br />
Przez długą chwilę milczy, dusząc w sobie starannie wszystkie
przekleństwa, które coraz mocniej, coraz śmielej chcą opuścić jego
wargi.
<br />
― Pójdziesz tam z Louisem i powiesz im, że jestem ciężko chory ―
tłumaczy jej wolno, wracając do notowania. ― Mam tyle pracy, że nie
pogodzę tego z pogrzebem, Elise. Nie dam rady, to jest po prostu
niewykonalne.
<br />
Kobieta syczy wściekle, odsuwając się gwałtownie. Ledwie udaje mu się
powstrzymać uśmieszek triumfu. Głupia krowa, bogowie. Zawsze da się ją
jakoś urobić.
<br />
― W porządku. Pójdę tam z Louisem ― powtarza wściekle i opuszcza gabinet, pozostawiając go w słodkiej samotności.
<br />
Znajomy odgłos tętentu kopyt wybudza go dopiero ze specyficznego transu.
Podnosi się wolno z krzesła, przybliżając do okna na tyle, by móc
wszystko widzieć, ale i pozostać niezauważonym.
<br />
I patrzy. Patrzy z uwagą, jak Louis pokonuje kolejne kółka, trzymając
się udami białego grzbietu. Ledwo się odcina na tle zaśnieżonego
wybiegu. Galop jest płynny i piękny, jak taniec.
<br />
<span style="font-style: italic;">Pieprzone dziwadło</span>.
<br />
Bogowie. Do tej pory na samą myśl o swoich słowach, jego żołądek zaciska
się w niemożliwy do odplątania supeł, a w ustach robi się sucho i
kwaśno.
<br />
Wciąż nie może uwierzyć, że tak go nazwał. Wciąż nie może uwierzyć, że jeszcze po tym wszystkim nie porozmawiali.
<br />
Ponieważ Louis nie chce z nim rozmawiać. Ponieważ nie wita go już
drzwiach i nie siada z nim w salonie. Nie przychodzi do jego gabinetu.
To trwa już prawie miesiąc.
<br />
A on... czuje się przy tym, jakby ktoś pozbawił go nagle tlenu. I to
jest chyba w tym wszystkim najgorsze. Czuje się tak, jakby ktoś ukradł
mu coś cennego i nie miał zamiaru już tego zwrócić.
<br />
Ostatnio dopuścił się nawet... czegoś tak okropnego, że nie chce o tym
myśleć, ale myśli, bo było to jednocześnie tak... dobre, tak błogie!
<br />
Dlaczego wszystko, co grzeszne, musi też być niepomiernie rozkoszne?
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Jest trochę pijany, dlatego
nie udaje mu się ściągnąć materiału jednym ruchem - a szkoda, chciał to
zrobić, jak ci wszyscy artyści, odsłaniający swe dzieła. Ciach - jeden
ruch i materiału nie ma.
<br />
Cóż, on sam nie jest artystą. Ale ma ochotę na odrobinę sztuki. Jego
zmysły wymagają odpowiedniego pobudzenia, a co innego może ofiarować mu
go tyle, ile dobrze namalowany portret!
<br />
Pochyla się, by rozpalić w kaganku - chaotyczne światło oświetla
najpierw jedną z długich nóg, potem pośladek, wyraźnie zarysowane
wcięcie w talii, płaską klatkę piersiową (dotykał tych sutków, naprawdę
to robił), wyraźnie zarysowany podbródek i oczy.
<br />
Porti odwalił kawał dobrej roboty, trzeba mu to przyznać. Te oczy... są
niemalże, jak żywe. I wyglądają tak samo jak wtedy, gdy stali w
łazience. Gdy wiązanie gorsetu okazało się najgorszym pomysłem, jaki
mógł przyjść mu do głowy. Ale przyszedł, stało się. Zrobił to.
<br />
I pocałowali się. Pocałował go, pocałował jego usta. Dwa razy. Dwa
nieskończenie cudowne razy, które wywołują w nim dreszcze, nawet w
postaci wspomnienia.
<br />
Patrzy na pełne wargi - długi palec wyciąga się, przesuwając opuszką po szorstkawej farbie.
<br />
― Głupiec ― szepcze, ale nie wie, do kogo. Teraz wodzi paznokciem po jasnych lokach i obojczykach, po mostku i niżej, niżej.
<br />
Przez miękkie podbrzusze, do prawdziwego skarbu, zwieńczenia tej małej istoty, samego jej centrum.
<br />
Mógł go tam, poczuć, wtedy, w łazience. Gdyby tylko odrobinę się
przesunął, mógłby zderzyć dwa, gorące kształty, potrzeć nimi o siebie i,
do kurwy nędzy, to byłoby pewnie takie przyjemne, tak bardzo...
<br />
Jest twardy. Nie wie, kiedy to się zaczęło, ale uświadamia sobie swój
stan, gdy błagająca o uwolnienie erekcja, zaczyna naciskać nieprzyjemnie
na bogato zdobioną ramę.
<br />
Spogląda więc znowu - na talię, na nogi, na dłonie, na oczy. Na krople
wody, sunące wzdłuż ciała, tak, może to zobaczyć. Chce je zebrać
wargami, chce...
<br />
― O-och ― jęczy cicho, nie dopuszczając do siebie tego, co robi. Tylko patrzy, tylko obserwuje, to nic... takiego.
<br />
Gdyby tylko nie powiedział wtedy tych okropnych słów, gdyby jednak
porozmawiali... już dawno skosztowałby każdego kawałka tego cudownego
ciała, już dawno wiedziałby, jak to jest ssać i gryźć tę skórę, jak to
jest, trzymać w dłoni ten okrągły pośladek, jak to jest, gdy miażdży się
wargami sztywne sutki, gdy unosi się w górę te zgrabne uda, by wcisnąć
się do...
<br />
I kończy. Obraz wypada mu z dłoni, fala rozkoszy ściska za lędźwie, oczy zamykają się gwałtownie, a usta wypowiadają imię... </span>
<br />
<br />
― Tu mieszkasz? ― Pyta z zainteresowaniem dziewczyna,
stąpając ostrożnie, by wspomagać go na swoim ramieniu. ― Musisz być
bardzo bogaty ― kiedy się śmieje, jej jasne loki podskakują uroczo,
muskając ramiona. ― Nie spodziewałam się, że mówiłeś wtedy prawdę.
Gdzie mnie prowadzisz, co?
<br />
― Do sypialni ― odpowiada zgodnie z prawdą, ściskając niekulturalnie
jeden z jej pośladków. I znów korytarz wypełnia się jej perlistym
śmiechem, a loki wznoszą się w górę, by musnąć gładką szyję i obojczyki.
<br />
― I co będziemy tam robić? ― Och, wie, że dziewczyna się z nim tylko
drażni, ale cudownie jest być wodzonym za nos, gdy na końcu drogi
widniała perspektywa wspaniałej nagrody.
<br />
― Będziemy się pieprzyć ― informuje ją kulturalnie, zataczając się
lekko. W głowie mu się kręci od wypitego alkoholu, ale nie dba o to, nie
w tej chwili. ― Będę cię pieprzył.
<br />
― To wspaniale ― piękność zatrzymuje się na moment, pociągając go za
dłoń. Otwierają drzwi i wkraczają do błękitnej sypialni z delikatnymi,
ażurowymi mebelkami i łożem, otoczonym romantycznym baldachimem.
Wszystko pachnie kwiatami i czymś jeszcze, czymś bardzo przejmującym.
<br />
― Pocałuj mnie ― mówi odważnie Anette, spoglądając na niego z nietypową dla dziwek wyższością.
<br />
Alexander ulega jej natychmiast, przypadając do niej w dwóch krokach.
Całują się zwierzęco i zapamiętale, nie ma w tym nic delikatnego.
Upadając na łoże, zaplątują się w coś materiałowego. Anette parska
śmiechem, spoglądając na niego z iskrami w oczach.
<br />
― To gorset twojej żony? ― Pyta, przyciskając go do siebie mocniej. Alexander wstrzymuje oddech, kręcąc głową.
<br />
― To nieważne ― kręci głową, podwijając jej suknię. ― Nie przejmuj się tym.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-27, 15:50<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wściekłość bije od panicza Bealforda, choć już dawno opuścił progi
posiadłości zmarłej prababki. Wraca w środku nocy, nie dbając o swoje
bezpieczeństwo, ale kto przejmuje się takimi rzeczami, gdy krew wrze, a
zęby zgrzytają bynajmniej nie z powodu zimna?
<br />
Matka jest bezczelna. To, co dziś powiedziała, to było stanowczo zbyt wiele.
<br />
<span style="font-style: italic;">Ten człowiek nie potrafi kochać.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">NIGDY cię nie kochał. JA cię kocham,
zauważ to wreszcie i przestań… być skupiony tylko na nim! Nie przyjechał
nawet na pogrzeb mojej drogiej babki. Śmierć ludzka jest dla niego
niczym; założę się, że nie mrugnąłby okiem, gdyby coś stało się mi czy
tobie, zmartwiłby się tylko… utratą dziedzica…
<br />
― Jak możesz tak mówić! ― krzyczy Louis, ściskając ją za ramiona. ―
Po tym, jak wybiegł za mną w zimną noc! Prawie umarł, bo chciał mnie
odszukać!
<br />
― Był nachlany jak świnia… ― Elise ściska nadgarstki syna, wpatrując
się z niedowierzaniem w młodzieńczą twarz, tak jej obcą. ― Sam nie
wiedział, co robi. On miałby na razić dla kogoś życie? Znam go trochę
dłużej niż ty… KOCHAM go dłużej niż ty… Żywi się uczuciami innych, ale
jego serce to przepaść bez dna, pusta i zimna, Louisie, im szybciej to
zrozumiesz, im szybciej znajdziesz wzór w innym miejscu, w innym
człowieku, tym…
<br />
― ZAMILCZ, IDIOTKO!
<br />
Louis popycha ją gwałtownie. Elise przewraca się ze zduszonym okrzykiem i
łzami w oczach. Nie wierzy, że to stało się naprawdę. Jej drogi Louis
nigdy nie był agresywny. Nigdy nie był tak zimny i nienawistny jak
teraz. Alexander wpuścił w niego swój jad – i oto ma przed sobą jego
wierną kopię, drugiego takiego samego. Och, jakże jest nieszczęsna –
płacze, lecz Louis, podobnie jak jego ojciec, odwraca się i wychodzi
(wybiega) z pokoju, kiedy zaś okazuje się, że również z posiadłości,
jest już za późno, by ktokolwiek mógł ruszyć za nim w pogoń.
<br />
Nie, kiedy Louis dosiada swojego najdroższego Hermesa, specjalnie
wyplecionego z zaprzęgu dorożki, bo to jeden z najszybszych ogierów w
Anglii.</span>
<br />
Louis jest wstrząśnięty, przerażony i przytłoczony. Popchnął matkę i
czuje się z tym źle, ale nie miała prawa wypowiadać takich słów,
oczerniać człowieka, któremu zawdzięcza nabożny szacunek, jakim jest
otaczana, i całe to bogactwo, w jakim żyje. Nie powinna wypowiadać się o
Alexandrze w taki sposób, nawet jeżeli naprawdę w to wszystko wierzyła.
<br />
Mogła wierzyć? Czy tylko była wściekła?
<br />
― Panicz? ― Zmęczony Adam nie kryje zdziwienia, otwierając mu bramę.
Służba już dawno śpi, jest tak późno; panicz odwiesza płaszcz i
samodzielnie niesie niewielką walizkę na górę (większość rzeczy zostawił
na Wrzosowych Wzgórzach i pewnie matka je przywiezie, kiedy postanowi
wrócić).
<br />
Idzie na piętro, kieruje kroki do swojej wieży i pociera zmęczone oczy.
<br />
Tak go zawsze broni – ktokolwiek by go nie zaatakował – a może coś w tym
jest. Jeżeli tuzin osób mówi ci, że coś jest prawdą, to może…
<br />
Nasłuchał się już o swoim ojcu. Czasem przypadkiem; czasem w złośliwych docinkach.
<br />
„Nieczuły drań”, „skurwiel”, „dziwkarz” – to tylko niektóre z przypisywanych mu określeń.
<br />
<span style="font-style: italic;">Jego serce to przepaść bez dna, pusta i zimna</span>.
<br />
Wzdycha cicho i potrząsa głową; nie chce już, by te potworne słowa dźwięczały mu w głowie. Ma dość.
<br />
<span style="font-style: italic;">Pieprzone dziwadło!</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Dziwka.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Pewnie tatuś czasem odwiedza cię w nocy, co? Bawicie się razem w pociąg i tunel? Dlatego jesteś taki…</span>
<br />
Louis zgrzyta zębami, idąc dalej.
<br />
<span style="font-style: italic;">…ponieważ nie znam drugiej takiej gnidy, jak Alexander Bealford.</span>
<br />
― Dosyć ― sapie do samego siebie, wspinając się po spiralnych schodach. ― Już dość.
<br />
Przystaje przy dużych, białych drzwiach i zatrzymuje dłoń w połowie
drogi do klamki. Coś jest nie tak. Mógłby przysiąc, że zostawił je
zamknięte, że…
<br />
― Ach… nn…
<br />
Sztywnieje na dźwięk kobiecego głosu, a potem gwałtownie popycha
drewnianą płaszczyznę i wpada do pokoju. Walizka wypada mu z ręki i
upada na podłogę z hukiem stłumionym przez puszysty dywan.
<br />
― Co jest?!
<br />
W łóżku jest… jakaś kobieta. Ma na sobie JEGO gorset, a nawet koronkowe
rękawiczki, które TEŻ należą do niego, musiała wyciągnąć je z… GRZEBAĆ w
jego rzeczach! A pod nią, między jej nagimi, spoconymi udami leży…
<br />
Nieznajoma na dźwięk jego głosu gwałtownie przestaje ujeżdżać kochanka i
odwraca się przez ramię. Okazuje się bardzo młoda. BARDZO młoda. Może
nawet młodsza niż Louis, który nie potrafi wydusić już ani słowa.
<br />
Alexander unosi lekko głowę z wymalowanym na twarzy szokiem, który po chwili przechodzi w rozleniwiony, pijacki uśmiech.
<br />
― Nie powinno się przeszkadzać dorosłym w takich rzeczach… ― mamrocze.
<br />
― Idź precz! ― krzyczy Louis i rusza gwałtownie w stronę kobiety (a
więc i ojca), a ta podrywa się, przerażona, i odsuwa w kąt. ― Zostaw ten
gorset! Oddawaj rękawiczki!
<br />
Cały się gotuje. Brakuje mu tchu, gdy mimowolnie zawiesza wzrok na
zesztywniałym, błyszczącym kutasie ojca. Boże. Co on wyprawiał! Rżnął
jakąś… jakąś… w jego łóżku! W jego ubraniach! Kto tu jest dziwadłem!
KTO?!
<br />
Dziewczyna pośpiesznie zrzuca z siebie jego ubrania i zaczyna zakładać
swoje, rozrzucone po całym pokoju. W międzyczasie Louis narzuca nerwowym
ruchem kołdrę na nagie ciało ojca i rozgląda się niespokojnie po
pokoju. Potem cofa się do drzwi.
<br />
― Jazda ― cedzi do dziewczyny.
<br />
Odprowadza ją pod same drzwi i budzi służbę, nakazując, by odwieziono ją do miasta w TEJ CHWILI, mimo że jest środek nocy.
<br />
Co on sobie myślał, sprowadzając do domu kogoś takiego. Co myślał,
zapraszając dziwkę do jego łóżka, do cholery, do jego pościeli, co z tym
człowiekiem jest nie tak…
<br />
― Wszystko w porządku? Paniczu? ― pyta zaspany Carol, ale młodzieniec
macha tylko ręką, jeszcze nie potrafiąc dojść do siebie. Idzie z
powrotem na górę. Nie patrzy w stronę łóżka, gdy przemierza sypialnię w
drodze do łazienki. Długo się myje, myśli i uspokaja. Próbuje poukładać
sobie to wszystko w głowie, przejść nad tym do porządku.
<br />
Zrobił to, ponieważ go pragnie, to oczywiste. Próbuje to z siebie
wypierać, walczyć z tym, ale dziś najwyraźniej przegrał. Może też za nim
tęskni. Może nawet tak, jak tęskni za nim Louis. Może to nie tak, że za
obrzydzeniem na jego obliczu kryje się rzeczywiście ta emocja. Może po
prostu jest nadal tak strasznie rozdarty, i…
<br />
Wraca do pokoju, by zastać go już pogrążonego we śnie. Siada na materacu
obok w delikatnej koszuli i wzdycha ciężko. Odgarnia włosy z jego
spoconej twarzy, przez chwilę wsłuchując się w równy oddech, w końcu zaś
wsuwa się pod kołdrę i kładzie obok, twarzą do niego. Długo leży
bezsennie, pogrążony w pełnych sprzeczności myślach, ale w końcu i do
niego przychodzi sen, zamykając zmęczone oczy i przysłaniając uśpioną
buzię kurtyną prawie białych loków.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-27, 16:23<br />
<hr />
<span class="postbody">
Kiedy zostają nakryci przez Louisa, Alexander jest już tak pijany, że
nie dociera do niego, co takiego się właśnie stało. Właściwie cieszy się
na jego widok, tak samo, jak cieszy się z tego, że bardzo ładna młoda
dama od paru godzin sprawia mu przyjemność swoim androgynicznym ciałem.
<br />
Ale Louis nie wydaje się ani trochę radosny - krzyczy tylko okropnie,
rozbiera jego przyjaciółkę z ubrań (chce się przyłączyć?), a potem
nakrywa go kołdrą i robi mu się tak rozkosznie ciepło i miękko, że...
<br />
Siada nagle w łożu, zupełnie, jakby wybudził się z okropnego
koszmaru. Tak, tak właśnie się czuje, jakby przyśniło mu się coś bardzo
złego. Mruga ciężkimi powiekami i łapie się za głowę, za jego
niemiłosiernie bolącą głowę, która przez cały wieczór zniosła
zdecydowanie za duże ilości wódki.
<br />
Jęczy pod nosem, opierając się nieco wygodniej na poduszkach - przez
okna wpada słabe, szarawe światło - ni to księżyca, ni słońca. Przez
całą zimę wszystko wygląda dokładnie tak - nudno, szaro i wilgotno.
Nigdy nie wiadomo, która jest godzina.
<br />
Godzi się więc z tego rodzaju niewiedzą - ma tylko przeczucie, że nie
może wiecznie zalegać w łożu, ma jeszcze sporo rzeczy do....
<br />
I znowu otwiera gwałtownie oczy, dopiero teraz rozumiejąc, że okna nie
znajdują się po tej stronie, po której powinny. Że te meble nie należą
do niego. Że łoże, w którym próbuje odzyskać pamięć dnia poprzedniego,
jest bardzo delikatne i...
<br />
Znajduje się w sypialni Louisa. O, Bogowie, tak, teraz wszystko pamięta.
Przyprowadził tu zeszłej nocy... Dlaczego?! Do kurwy nędzy, co
kierowało nim do popełnienia tak niemądrego czynu?
<br />
Spogląda w dół, na niewyraźny kształt pod sobą - jasne loki, okalające
prześliczną buzię, uświadamiają go w tym, że pamięć go nie myli.
Dziewczyna śpi sobie, jak gdyby nigdy nic obok niego. Musi być wymęczona
po tym, co tu razem wyprawiali. Wszystkie te przebieranki, rzucanie
butelkami z okien...
<br />
Oby tylko służba posprzątała wszystko na czas. Musi im powiedzieć, by zmienili tu pościel, koniecznie.
<br />
Może zdrzemnie się najpierw jeszcze trochę... chociaż godzinkę. Byleby ta głowa przestała go tak nieznośnie boleć...
<br />
Osuwa się w dół, przylegając do szczupłych pleców. Miło jest przytulić
się z rana do zgrabnych pośladków. Przysuwa się więc nieco ciaśniej,
kładąc podbródek na drobnym ramieniu.
<br />
Dziewczyna przesiąkła całkowicie zapachem Louisa, to takie... cudowne. Okropne. Ten kwiatowy zapach. Idealny.
<br />
Muskularne ramię wplątuje się pod szczupłą talię, umięśnione podbrzusze dociska się do okrągłych pośladków.
<br />
Tyle się teraz mówi o tym, że poranne orgazmy niwelują bóle głowy i
wszelkie inne dolegliwości... Dlaczego by nie skorzystać z takiego
zalecenia? Badania nie mogą kłamać, to niemożliwe. Poza tym - jak miałby
sobie darować obcowanie z takim tyłeczkiem - robi się twardy od samego
leżenia obok.
<br />
Cholera, może wciąż jest lekko pijany - nie wie tego, naprawdę nie jest pewien.
<br />
Ma jednak absolutną pewność co do tego, że chce mu się pieprzenia. Znowu, tak. Jeszcze raz.
<br />
Nie musi jej nawet budzić, nie potrzebuje tego - wie, że obudzi się,
kiedy poczuje go w sobie - członek o takich rozmiarach potrafi rozbudzić
każdego. Chwyta za brzeg jasnej koszuli i podwija go wolno w górę,
wciąż pod kołdrą. Gładzi dłonią jedno z ud, unosząc je w taki sposób, by
mieć lepszy dostęp do tej kuszącej pupy.
<br />
Jakie to szczęście, że jest całkiem nagi - wystarczy odpowiednio wypiąć
biodra i już - jego sztywny fiut wsuwa się w szczelinę pośladków,
ocierając się o nią w najwymowniejszy sposób.
<br />
― M-mh ― sapie ciężko, poruszając się nieco odważniej. Och, tak zgrabny, jędrny i <span style="font-style: italic;">ciasny</span> tyłek, szkoda byłoby z niego nie skorzystać...</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-27, 17:40<br />
<hr />
<span class="postbody"> Po przebudzeniu panicz rejestruje dwie rzeczy.
<br />
Nie, właściwie to jedną. Jedną rzecz.
<br />
Gorącego, całkiem sztywnego kutasa, który wrzyna mu się między pośladki; sunie między nimi, zostawiając ścieżkę śluzu.
<br />
Rozwiera gwałtownie usta jak do krzyku. <span style="font-style: italic;">Wie</span>, kto leży za nim. Pamięta <span style="font-style: italic;">wszystko</span>.
A jednak nie krzyczy. Nerwowym gestem przyciska dłoń do drżących warg i
czuje nagły, bardzo znajomy skurcz w kroczu. Zalewa go fala gorąca,
zaczyna drżeć. Czy on… czy on… ma świadomość, że…
<br />
Główka kutasa – czuje to dokładnie – zatrzymuje się na delikatnie
wystającym, zaróżowionym punkcie odcinającym się na gładkiej równi
szczeliny. Alexander porusza swoją męskością, potrząsa nią lekko,
pociera i łaskocze go – próbuje nakłonić do rozluźnienia się, otwarcia
dla niego, ale…
<br />
― Oaa-ch! Nn… ― wyrywa mu się nagle, a plecy niekontrolowanie wyginają się w łuk. ― Ta-ato…
<br />
Alexander zamiera gwałtownie z ciałem tuż przy jego ciele; jego fiut
prześlizguje się wyżej, układa w szczelinie, rosi wydzielinami blade
plecy.
<br />
― C-co? ― dyszy w ucho młodzieńca, a ten przez długą chwilę nie
potrafi wydusić z siebie słowa – tylko cały drży, i oddycha płytko, i
uświadamia sobie że… on nie wiedział… zapomniał… Musiał być przekonany,
że dobiera się do swojej dziwki, a nie do niego – i znów będzie to samo –
znów go odepchnie, znów obwini, znowu nazwie pieprzonym dziwadłem,
znowu odsunie się, choć przecież to on! On pieprzył kogoś w jego
sypialni, w jego rzeczach, on szukał zastępstwa dla NIEGO!
<br />
Nie mówi nic, nie odwraca się. Zaciska drżące wargi, jakby bał się, że
jeśli przestanie, to wyrwą się z nich bez jego kontroli wszystkie
niewypowiedziane słowa, pretensje i wyznania.
<br />
Tym razem to nie jego wina. Nie jego. To Alexander. Alexander, który po
chwili – Louis nie potrafi ocenić, czy było to kilka sekund, czy wiele
minut, bo czas żyje teraz swoim życiem – odsuwa się chaotycznie,
ślizgając się w jedwabnej pościeli, i podnosi do siadu.
<br />
― Nie miałem pojęcia, że… to ty ― mówi w końcu, chowając twarz w dłoniach. ― Nawet nie wiem, jak to wszystko wyjaśnić.
<br />
Młodzieniec jeszcze przez chwilę dochodzi do siebie, nie poruszając się
ani o cal. Bardzo powoli siada, a kołdra zsuwa się z jego piersi, lecz
wciąż kryje wzwód. Wbija w ojca zaszklone spojrzenie, chociaż wie, że
nie powinno się okazywać słabości.
<br />
― Co wyjaśnić ― wydusza drżącym głosem ― że traktujesz mnie jak
śmiecia, a nocami rżniesz dziwki w moim łóżku? W moich ubraniach?
Nawalony jak… To chcesz wyjaśnić, tak? Żałosne… Ja ci mogę wyjaśnić,
jeśli chcesz.
<br />
Alexander wciąż chowa twarz w dłoniach i zwrócony jest tyłem; Louis nie
ma pojęcia, czy jego słowa w ogóle jakkolwiek go wzruszyły, dopóki nie
słyszy jego głosu.
<br />
― To nie miało się tak skończyć. Przesadziłem i… nie wiem, co we mnie
wstąpiło, naprawdę. Staram się trzymać w ryzach, ale nie… ― mężczyzna
urywa i raptem zmienia ton, jakby nagle przypomniał sobie, że nie
powinien się nikomu zwierzać ze swoich słabości. ― Jestem chorym
człowiekiem ― stwierdza cynicznie. ― Całkiem chorym.
<br />
Louis pociąga cicho nosem i ociera policzki, w głębi serca rad, że ojciec odmawia spojrzenia na niego.
<br />
― To się lecz ― rzuca chłodno i wysuwa z pościeli, po czym szybkim
krokiem zmierza do łazienki, gdzie nie próbuje już hamować łez. Stara
się tylko nie wydawać przy tym dźwięków, ale gdy wyrywa mu się pierwszy,
nie wytrzymuje, puszczają mu nerwy i z całej siły uderza pięścią w
lustro. Odłamki szkła sypią się na posadzkę, a on klęka półprzytomnie i
chowa twarz w zakrwawionych rękach; bliski obłędu, kwili.
<br />
Z dali słyszy skrzypnięcie drzwi i wie, że mężczyzna opuścił jego sypialnię. Zostawił go tu, ponieważ… jego serce…
<br />
<span style="font-style: italic;">Jego serce to…</span>
<br />
Nagle ktoś szarpie za srebrną klamkę – raz, drugi, naprawdę mocno.
<br />
― Otwórz te cholerne drzwi!
<br />
Nie wyszedł. Louis nieruchomieje (krew jest wszędzie, na twarzy, rękach,
koszuli, udach i na podłodze), wpatrzony w drzwi. Klamka znów porusza
się gwałtownie, ale potem zapada cisza. Chłopiec kładzie dłonie na
brudnej, zasypanej odłamkami posadzce, jakby szykował się, by wstać, ale
wtedy…
<br />
<span style="font-style: italic;">ŁUP!</span>
<br />
Aż podskakuje – to brzmi, jakby ktoś z całej siły kopnął w drzwi, lub
może raczej rzucił się na nie z rozpędu, atakując całym ciałem…
<br />
<span style="font-style: italic;">ŁUP!</span>
<br />
Teraz już wstaje, odsuwa się na bok, z jękiem raniąc stopę o kawałek lustra…
<br />
<span style="font-style: italic;">ŁUP!</span>
<br />
Drzwi otwierają się gwałtownie – na brudną podłogę upada kawałek ściany.
Alexander wpada do łazienki, a wygląda jak furiat, szaleniec.
<br />
Louis stoi na boku, wpatrując się w niego jak w śmierć, i ściska
krwawiącą obficie dłoń w drugiej. Kręci mu się w głowie. Chyba zaraz…</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-27, 19:36<br />
<hr />
<span class="postbody">
Głupi gówniarz. Nie ma prawda się tak do niego odzywać, nie ma prawa
opuszczać pomieszczenia, kiedy on sam nie skończył jeszcze rozmowy.
<br />
Kiedy stał się tak bezczelny? Nieodrodna matka, co za uparty... czy
naprawdę nie potrafi zrozumieć, że ta przeklęta sytuacja nie jest trudna
jedynie dla niego?!
<br />
Z początku on także zrywa się z łoża - nagi, pokryty własnym nasieniem,
potem i kroplami alkoholu, otwiera drzwi, kiedy słyszy ten niepokojący
odgłos. To szkło. Ktoś potłukł coś szklanego.
<br />
Louis potłukł coś szklanego.
<br />
Mały idiota... nie jest panem domu, by tak po prostu tłuc cholerne
rzeczy! Nie on za nie płaci, nie on spędza wiele bezsennych nocy na
nieustannym pilnowaniu, by interes szedł, jak należy!
<br />
Szarpie za klamkę - raz i drugi, ale gówno to daje. Chłopak zamknął się
od środka, zapewne zadowolony z siebie. Wciąga pośpiesznie spodnie, nie
dbając nawet o to, by je zasznurować.
<br />
― Otwórz te cholerne drzwi! ― Warczy, szarpiąc raz jeszcze. I znowu
nic. A obrażona primadonna? Nie daje znaku życia, oczywiście. Zbyt
dumny, by mu odpowiedzieć.
<br />
Przecież mógł sobie coś zrobić. A co, jeśli jest nieprzytomny? Może się przewrócił?
<br />
Nie, nie może czekać. Pieprzyć to wszystko, wyważy cholerne drzwi.
Przecież potrafi, nie raz robił już podobne rzeczy. Odsuwa się parę
kroków, oceniając, że będzie to wystarczający dystans do dobrego
rozbiegu. Tak, powinno być w porządku.
<br />
Za pierwszym razem drzwi drgają wyraźnie, ale nie wypadają z zawiasów.
Boli, ale ma przecież boleć. Louis nie prawa zamykać się przed nim w
łazience. Nie ma prawa robić sobie krzywdy i kończyć rozmowy, zanim
otrzyma od niego...
<br />
ŁUP - za drugim razem wszystko drży wyraźnie, ale to wciąż nie to.
Alexander jest czerwony z wysiłku i złości, ramię rwie w tępym,
nieustającym zrywie.
<br />
Coraz bardziej przypomina swoją postawą zwierzę, nie eleganckiego
milionera. Pochyla się, ugina nogi w kolanach, jego oddech brzmi, jak
zawodzenie cholernej lokomotywy.
<br />
Za trzecim razem naciera tak mocno, że wyrywa nie tylko drzwi, ale i
kawałki ściany. Otrzepuje się z tynku, pozwalając, by dotarło do niego,
że stoi na szkle. Na odłamkach lustra, które wbijają mu się w nagie
stopy. Syczy wściekle, przesuwając się na bok i wreszcie spogląda w
kierunku Louisa.
<br />
Jego oczy natychmiast rozszerzają się jeszcze bardziej, a z twarzy
(przed chwilą jeszcze czerwonej, jak samo piekło) odchodzi cała krew.
Przypada do chłopca, podsuwając sobie jego dłonie pod nos. I widzi to -
całą gamę paskudnych rozcięć, potrzebujących natychmiastowej
interwencji. Nie wiele myśląc, bierze go na ręce i przenosi w miejsce
wolne od odłamków, tuż obok wanny.
<br />
Dyszy ciężko, zawijając zakrwawione dłonie w puchate ręczniki. Potem
znowu bierze go na ręce i wynosi z łazienki, układając delikatnie na
łożu. Tam zauważa, że Louis poranił sobie także stopy.
<br />
― Ty mały idioto ― wypuszcza z siebie na bezdechu, sięgając po dzwonek, którym przywołuje służbę. ― Skończony głupcze.
<br />
W końcu przychodzi moment, w którym spogląda na jego twarz i..
natychmiast tego żałuje. O ile rany wyglądają na powierzchowne i
absolutnie niegroźne, o tyle policzki jego drogiego syna są tak blade,
że właściwie przezroczyste. Podkrążone oczy nie emanują już tak
dojmującym błękitem - ten zostaje przysłonięty przez specyficzną mgłę,
tak jakby ich właściciel był czymś odurzony.
<br />
Louis spogląda na niego bez żalu - właściwie panu Bealfordowi bliżej
jest do stwierdzenia, że ma do czynienia z osobą silnie nim zauroczoną.
Wpatrzoną w niego co najmniej tak bardzo, jakby wpatrywał się w bóstwo.
Alexander dobrze wie, że daleko mu teraz do bóstwa. Jest brudny, spocony
i na kacu, a jakby tego wszystkiego było mało, boi się, że jego jedyny
potomek uderzył się przy tym wszystkim w głowę i postradał zmysły.
<br />
I nagle szczupła dłoń wznosi się w górę i - niczym w zwolnionym tempie -
dotyka jego włosów, przesuwając palcami, przeczesując grube pasma.
<br />
― Powinieneś częściej puszczać je luźno ― mruczy sennie młodzieniec, uśmiechając się najpiękniej na całym świecie.
<br />
I nagle całe napięcie spada mu z ramion, a on musi się roześmiać -
cicho, pod nosem, ale jednak. Mierzą się tak spojrzeniami (jednym
rozmarzonym, drugim niedowierzającym), oczekując na służbę.
<br />
Ta, rzeczywiście, pojawia się już chwilę później - pan domu nakazuje
przynieść wodę i bandaże i decyduje się własnoręcznie opatrzyć
niezdarnego panicza.
<br />
To on wkłada jego dłonie do miski i obmywa je delikatnie, obserwując z
fascynacją, jak woda przybiera coraz ciemniejszy kolor. To on smaruje
te dłonie maścią od Vincenta, będąc przy tym tak delikatnym, jak tylko
może. I także on zawija obie dłonie w bandaże, a potem przechodzi do
opatrywania biednej stopy, która choć już nie aż tak skrzywdzona,
wygląda sto razy lepiej bez zaschniętych strużek krwi.
<br />
Louis dostaje herbatę, potem kanapkę ze świeżo przygotowanym tatarem i
sałatką z buraków, wszystko, by polepszyć jego stan. Zjada wszystko bez
zająknięcia, wpatrując się w niego wciąż tym samym dziwnie-maślanym
wzrokiem.
<br />
Alexander wytrzymuje to spojrzenie, choć wywołuje w nim mieszankę
dziwnych emocji, z którymi nie do końca potrafi sobie poradzić. Jest mu
miło i okropnie, jednocześnie.
<br />
Czuje się dumny i mile połechtany, ale potem myśli o tym, co musiało się stać, by mógł teraz siedzieć przy swoim chłopcu.
<br />
I nagle szczupła dłoń przesuwa się wolno po pościeli, docierając do
miejsca, w którym znajduje się ta druga, znacznie większa, należąca do
pana Bealforda. Dotyk smukłych palców, jest delikatniejszy od motylich
skrzydeł, ale on czuje go bardzo wyraźnie. Sam także wysuwa swoje palce,
trącając nimi miejsca wolne od zranień i opatrunków.
<br />
A wtedy jego chłopiec podnosi się, prostując w pościeli i wyciąga swoje
ramiona, obejmując go nimi tak mocno, że na chwilę brakuje mu tchu.
Tkwią tak, złączeni w tej formie czystego oddania i nie zanosi się na
to, by którykolwiek miał to w najbliższej chwili przerywać.
<br />
― Nie unikaj mnie już ― mruczy Louis, a woń kwiatów nasila się jeszcze. ― Nie jestem potworem.
<br />
Alexander wzdycha ciężko, czując ukłucie bólu na samą myśl o tym, że to
on zasiał w tym człowieku tak paskudne słowo. Potwór, dziwadło,
odmieniec.
<br />
― Nie jesteś ― zapewnia go gorąco, całując jedną z bladych skroni. ― Nie będę.
<br />
<br />
― Proszę uważać na głowę, panie Bealford ― rozlega się nad
nim wściekły okrzyk, więc pochyla się gwałtownie, potykając się o brzeg
własnego płaszcza. Mało brakuje, by zarył nosem o świeżo wypastowane
podłogi - na szczęście sytuację ratuje roześmiany panicz, użyczając mu
swego ramienia. Dźwięk jego miękkiego śmiechu jest piękniejszy, niż
brzdęk wszystkich tych dzwoneczków, którymi ozdabiana jest ogromna
choinka.
<br />
Uśmiecha się (nie bez zażenowania), a potem daje się poprowadzić do
salonu. Próbują razem win i szybko okazuje się, że są na tyle pyszne, że
schodząc na kolację, są po prostu nieźle wstawieni.
<br />
Siedzą przy stole i robią do siebie głupie miny, wzbudzając w obrażonej
Elisabeth coraz większą odrazę i politowanie. Zdaje się, że sytuacja
pomiędzy nią, a Louisem, uległa jakiemuś napięciu - kobieta nie
szczebiocze bowiem za każdym razem, gdy ujrzy tylko cień swej
najdroższej pociechy, a wydaje się go wręcz unikać.
<br />
To nic, myśli Alexander, wznosząc toast herbatą (dostali obaj surowy
zakaz na spożywanie alkoholu do samych świąt, którego i tak przestanie
przestrzegać w chwili, gdy przekroczy próg gabinetu) i parskając
śmiechem, gdy Louis salutuje przy tym z męstwem odpowiadającym
prawdziwemu wojskowemu.
<br />
Później żegnają się w hallu i każdy z nich idzie w swoją stronę. Och,
obaj wiedzą, że najchętniej spędziliby ze sobą i całą noc, ale... Tak,
właśnie. Noc niesie ze sobą zbyt wiele pokus, a na razie starają się im
(chyba wspólnie) nie ulegać. Czekają stawiając na... przyjaźń.
<br />
To bardzo ważne, by mieć ze swoim dzieckiem dobre kontakty. Szczególnie, gdy jest nim tak uroczy i zabawny młodzieniec.
<br />
― Dobranoc ― żegna się krótko, spoglądając na niego jeszcze ze
szczytu schodów. Chłopiec ma na swoich wargach ten niepoważny,
marzycielski uśmieszek, gdy unosi w górę smukłą dłoń, kręcąc zawadiacko
palcami.
<br />
― Dobrej nocy, tato ― odpowiada i każdy z nich idzie w swoją stronę.
<br />
Otwiera drzwi do gabinetu, ale nie siada od razu za biurkiem. Podchodzi
do okna i wpatruje się długo w szalejącą na zewnątrz śnieżycę. Płatki
śniegu, wielkości liści, zacinają o szybę, dołączając do całego stosu,
usypanego na parapetach.
<br />
Słyszy z dołu cichutki śpiew służby - do świąt pozostało wciąż parę dni,
ale Martha podśpiewuje swoje ulubione utworu już w środku listopada,
zarażając tym inne służki.
<br />
Nie przeszkadza mu to. Boże Narodzenie to taki piękny czas w roku. Szczególnie, gdy ma się przy sobie swoją rodzinę.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-27, 20:37<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jest tak, jak Alexander obiecał: już nie unika panicza. Po tym
nieszczęsnym, lub może właśnie szczęśliwym incydencie prawie wszystko
wraca do normy. Louis znów może towarzyszyć mu w codziennych
czynnościach, rozmawiać z nim i milczeć w jego obecności. Znów grywają
razem w szachy i wracają do szermierki, i jest naprawdę cudownie, jakby
nigdy się nie pokłócili. Louis jest tylko ostrożniejszy, mniej bezmyślny
– pilnuje się, by nie skraść mu pocałunku, ilekroć nadarza się ku temu
sposobność bo, na przykład, zostają w pokoju zupełnie sami, albo wpadają
na siebie w pustym korytarzu. A pokusa jest wielka. Jego ojciec to
niesamowicie przystojny mężczyzna. Ma cudowne ciało. Louis wciąż ma jego
wspomnienie z tamtej nocy; pamięta, jak w półmroku pomimo złości
zwrócił uwagę na jego walory; i pamięta poranek, kiedy Alexander wpadł
wściekły do zrujnowanej łazienki <span style="font-style: italic;">tylko w spodniach</span>,
pokazując, że nawet w takim wieku może mieć ciało jak cholerny grecki
posąg, umięśniony brzuch, doskonałe, jakże silne ramiona.
<br />
I dłonie.
<br />
Jedną z najpiękniejszych rzeczy u Alexandra są właśnie jego dłonie.
Blade, duże, o długich, smukłych palcach i zawsze równo przyciętych
paznokciach. Ozdobione sygnetami, czasem okryte rękawiczkami. Podczas
treningów szermierki Louis nie jest w stanie oderwać od nich oczu.
<br />
Dłonie, jego cudowne dłonie śnią mu się po nocach. Te dłonie dotykały
jego sutków. Te dłonie gładziły jego ciało. Te dłonie mogłyby chwycić go
za pośladki i unieść bez najmniejszego problemu, jak to już zrobiły.
<br />
Dłonie Alexandra to obsesja panicza, i Louis wodzi za nimi wzrokiem przy każdym posiłku, przy każdej okazji.
<br />
― Paniczu Bealford, ja bardzo przepraszam ― służąca zaczepia młodzieńca ― nie ustalono, jaki podamy rodzaj herbaty!
<br />
― Niech w co drugiej filiżance będzie czarna, a w co drugiej zielona,
a do filiżanki mojego ojca proszę nalać szkockiej zamiast herbaty.
<br />
Służąca patrzy niepewnie.
<br />
― Paniczu, czy…
<br />
― Tak kazał ― zapewnia Louis i w anielskim humorze wpada do salonu,
by podziwiać przygotowaną choinkę wreszcie w całej okazałości. ― Jest
przepiękna! ― wykrzykuje z infantylnym zachwytem, zadzierając wysoko
głowę. Wspaniała woń drzewa iglastego wypełnia pomieszczenie, mieszając
się z zapachem mandarynek, cynamonu i wypieków.
<br />
Alexander odwraca się od układanych właśnie prezentów; chłopak mija go z
naręczem własnych, pada na kolana i rozsypuje je niedbale u podstawy
choinki.
<br />
― Och ― wzdycha i prostuje się, mierząc sylwetkę mężczyzny wzrokiem.
Zatrzymuje spojrzenie dłużej na szerokich ramionach i dłoniach, które
okryte są dziś białymi rękawiczkami. ― Ależ mam przystojnego ojca. Dla
kogo <span style="font-style: italic;">ty</span> się tak wystroiłeś, co? ―
mruga do niego z rozbawieniem; gdy przyjmuje tę figlarną manierę, nigdy
nie wiadomo, kiedy żartuje, a kiedy tylko maskuje żartem coś, czego nie
wypada mówić poważnie.
<br />
― Dla ciebie ― odpowiada mężczyzna z filuternym uśmieszkiem i zadartym
podbródkiem, ściszywszy głos tak, by tylko syn mógł to usłyszeć. ― A
ty?
<br />
Uśmiech Louisa blednie odrobinę, a jego policzki pokrywają się
delikatnym rumieńcem, którego odcień gasi delikatna warstwa kosmetyku.
<br />
― Dla babci Clary ― odpowiada konspiracyjnym szeptem, po czym obaj się zaśmiewają.
<br />
W drzwiach staje Elise.
<br />
― Co wam tak wesoło? ― zagaja przyjaźniej niż zwykle. ― Alexandrze,
chodź, zerkniesz, czy stół wygląda dobrze. A ty, Louie, rozejrzyj się za
Carolem, powinien już czekać w holu, a jeszcze gdzieś się błąka.
Dobrze?
<br />
― Dobrze, matko ― odpowiada jej, odprowadzając ojca z czułym uśmiechem.
<br />
Dziś, choć do zrobienia jest tak wiele w tak krótkim czasie, wszyscy są nadzwyczajnie weseli i lekkoduszni.
<br />
<br />
Gości jest multum; ród Bealfordów jest przecież bardzo duży, a
trzeba zaprosić wszystkich, aby nikt nie poczuł się odrzucony czy
zapomniany. Zajęte będą wszystkie gościnne sypialnie, ale w Bealford
Manor nieraz już organizowano tak wielkie uroczystości. Prastara
posiadłość od początku istnienia gościła w swych murach dziesiątki
tysięcy osobistości. Od początku też należała do tej właśnie rodziny.
<br />
Louis wraz z rodzicami wita wszystkich w holu i zaprasza prosto do
jadalni na uroczystą kolację. Kiedy zjawia się Vincent, młodzieniec
przekracza granice stosowności i obejmuje go radośnie za szyję,
przytulając się na kilka chwil.
<br />
― Dobry wieczór ― mruczy mu ciepło do ucha, odruchowo muskając wargami
jego płatek. Bardzo docenia wszystkie rozmowy, które odbyli, i każdą
minutę, którą wuj poświęcił na słuchanie o jego problemach. Wie, że
gdyby nie „tamten” Bealford, jego relacja z Alexandrem mogłaby nie
wyglądać dziś tak, jak wygląda.
<br />
Och, to będzie wspaniały wieczór.
<br />
― Jest i mój kawaler! Och, na Bogów! Louie, to ty?
<br />
― Babcia Clara! ― ponad ramieniem Vincenta Louis dostrzega przepięknie
wystrojoną starszą kobietę o wyjątkowym uśmiechu i natychmiast do niej
przypada, na krótką chwilę zapominając o manierach. W taki dzień nawet
nie chce o nich pamiętać.
<br />
<br />
Alexander unosi do ust filiżankę herbaty i robi dziwną minę,
natychmiast odnajdując roziskrzone spojrzenie Louisa. Chłopiec pije
swoją herbatę, trzymając filiżankę w odgiętej dłoni z wysuniętym
paluszkiem i uśmiecha się ni to kokieteryjnie, ni to żartobliwie.
<br />
― Ale mocno zaparzona! ― kwituje nieco ochryple, mrugając do niego, i z
rozkoszą obserwuje, jak kąciki warg ojca unoszą się w uśmiechu. Cała
filiżanka szkockiej – dla niego. Mężczyzna unosi filiżankę, jakby
wznosił toast, i patrzą sobie w oczy, jakby nie widzieli poza sobą
świata. Przy całym długim stole wydaje się zwracać na to uwagę tylko
jedna osoba.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-27, 21:49<br />
<hr />
<span class="postbody">
Vincent nie znosi świąt. Naprawdę, nienawidzi ich. Kojarzą mu się
jedynie ze wszystkimi rzeczami, których nie miał, nie ma i nigdy nie
będzie miał. Tłumy rozszczekanych bachorów, klejących się ciotek,
zatroskanych matek i sztucznej uprzejmości. Bogowie, na co to komu?
<br />
W ciągu roku też można się, przecież, nażreć.
<br />
Ale nigdy nie odnalazł w sobie tyle śmiałości, by odmówić Alexandrowi - w
ogóle, niczego mu nie odmawia, jest na każde jego zawołanie, bez
względu na to, jak wielkie mdłości wywołuje w nim perspektywa
wysłuchiwania o nigdy nienarodzonych dzieciach, o jego brzydkim nosie,
kulejącej nodze i ponurej minie i tej <span style="font-style: italic;">zbyt</span> młodej i <span style="font-style: italic;">zbyt</span> ciemnej dziewczynie, której nigdy nie zaczną nazywać jego żoną.
<br />
Ród Bealfordów ma w sobie tak liczne zastępy skurwysynów i ciekawskich
kretynek, że bez zwątpienia znajdzie się parę tego typu "uprzejmości".
<br />
Ale trudy tej paskudnej chwili rozjaśnia mu na moment przywitanie, które
sprawuje mu jego drogi bratanek. Mały skandalista rzuca mu się na szyję
i szepcze te wszystkie głupoty, sprawiając, że na jego wargach kwitnie
prawdziwy uśmiech - bardzo krótki i oszczędny, ale jednak.
<br />
Pierwszy cud wigilijny ma za sobą.
<br />
― Ma ślady na dłoniach ― zaczyna bez ogródek, ściskając krótko Alexandra. ― Co się stało?
<br />
Pan Bealford spogląda na niego, zmieszany, spuszczając wzrok na podłogę.
<br />
― Długa historia ― odpowiada wymijająco, machając na powitanie swojej
matce. Vincent także kłania się jej uprzejmie, powracając zaraz
spojrzeniem do brata. ― Ale już jest dobrze ― słyszy i przewraca
oczami, przyjmując w dłonie kielich z grzanym winem.
<br />
Wie, że znajdują się teraz w najgorszym na rozmowy miejscu, więc nie
odzywa się już zbyt wiele. Pozwala za to, by dużo odzywała się Vivienne i
bardzo mu to odpowiada.
<br />
Już od jakiegoś czasu nie kochają się tak, jak kochali się na początku,
ale wciąż darzy tę niezwykłą dziewczynę niewątpliwą sympatią. Znosi
dzielnie każde docinki, troskliwie opiekuje się nim w gorsze dni,
smarując nogę najróżniejszymi specyfikami. I czasem... całuje go w ten
okropnie krzywy nos i to też jest dobre.
<br />
Tak dobrze jest mieć kogoś, kto nie patrzy na ciebie wciąż z jawnym obrzydzeniem, lub rozczarowaniem.
<br />
<br />
― Choinka wygląda tak pięknie ― kobieta uśmiecha się
marzycielsko, łapiąc go za dłoń. ― Wszystkie te bale u twojego brata są
zawsze magiczne.
<br />
Kiwa głową, przytakując jej w zamyśleniu. Sączy wino, wędrując spojrzeniem od Louisa do Alexandra i z powrotem.
<br />
"Już jest dobrze" okazało się mieć swoje pokrycie. Vincent nie wiedział jedynie, że jest <span style="font-style: italic;">aż tak</span> dobrze. Że wszystkie te uśmieszki i tak jawne flirty, są według jego brata czymś absolutnie w porządku.
<br />
To nie tak, że jest zazdrosny. Tak, musi przyznać, że od feralnej nocy,
spędzonej z bratankiem w starej bibliotece, zdarza mu się o nim myśleć o
wiele częściej, niż wypadało, ale - Bogowie - kto by nie myślał? Kto
nie myślałby o tym kształtnym tyłku i wargach, ssących każdą część
ciała, którą tylko mu się zaoferuje? Tak. Panicz Bealford oczarował go
swoim wdziękiem, ale Vincent jest zbyt dojrzały i stonowany, by pozwolić
mu się o tym przekonać. Czeka grzecznie na swą kolej, bo wie, że
prędzej, czy później znowu ona nastąpi.
<br />
Ale tu sytuacja ma się inaczej - Vincent nie wie, kto kogo oczarował -
Louis Alexandra, czy na odwrót, ponieważ w przypadku ich
niezaprzeczalnej urody i namacalnego wręcz erotyzmu, bijącego od obu
tych degeneratów, jest to po prostu niemożliwe do stwierdzenia.
<br />
Widzi jednak wszystko, co ze sobą wyprawiają i ogarnia go trwoga, bo o
ile okropnie niewłaściwe było to, czego on sam dopuścił się ze swoim
bratankiem, o tyle z własnym <span style="font-style: italic;">ojcem</span> było to już cholernym szczytem absurdu.
<br />
Ale magnetyzm między nimi jest niezaprzeczalny, niestety. Jeśli jeszcze ze sobą nie spółkowali, to zaczną, prędzej czy później.
<br />
― Alexandrze ― Clara wychyla się delikatnie nad stołem, by popatrzeć
mężczyźnie w oczy ― tyle się słyszy o twojej firmie! Nawet w Brighton
wypytują mnie już o twoje usługi!
<br />
Pan Bealford uśmiecha się uroczo, sącząc herbatę.
<br />
― Dziękuję, mamo ― kłania się jowialnie, posyłając rodzicielce
rozczulone spojrzenie. ― Rzeczywiście, wieści szybko się niosą.
<br />
― A ty, mój drogi ― Vincent drga, gdy niebieskie oczy przenoszą się
na jego twarz. ― Cztery dyplomy w ciągu jednego roku. Kto by pomyślał,
że wyrośnie z ciebie tak zdolny lekarz.
<br />
Vincent chrząka, czerwieni się wyraźnie. Nie znajduje w sobie
odpowiednich słów, więc kiwa tylko głową. Clara wydaje się być tym
absolutnie niezrażona - od początku miała cierpliwość do jego dziwactw i
wrodzonej skromności.
<br />
― A mój drogi Louis ― chłopiec rozpromienia się, gdy z ust babki pada
jego imię ― jeszcze rok i trzeba będzie ci szukać żony. Całkiem
niedawno biegałeś tu jeszcze w moim kapeluszu, powtarzając, że
zostaniesz tu ze swoim ojcem, pamiętacie? ― Clara wzdycha, a jej oczy
szklą się delikatnie ze wzruszenia. ― Mój słodki Louis.
<br />
Vincent porywa szybko kielich z winem, upijając z niego o wiele za duży
łyk. Krztusi się lekko, zaczynając kaszleć. Vivienne klepie go
delikatnie po plecach i już to czuje.
<br />
Wszystkie oczy na sobie.
<br />
Sytuację ratuje (a może wręcz przeciwnie, może rujnuje ją do końca)
"słodki Louis", który odrywa od niego spojrzenie, przenosząc je na nie
tak znowu spiętego ojca. Sięga po jeden z loków i owija go sobie
niedbale wokół palca, mrucząc figlarnie:
<br />
― Aż tak bardzo się nie zmieniłem.
<br />
I nikt nie zwraca uwagi na potworne drugie dno - wszyscy, jak jeden mąż
wybuchają śmiechem, spoglądając na tego małego szarlatana z nieskrywanym
uwielbieniem.
<br />
Głupcy. Ślepi idioci.
<br />
<br />
Zgodnie z tradycją, prezenty rozdaje najmłodszy kawaler, lub
panna - w tym roku, rola ta przypadałaby znów ciotce Helen (biorąc pod
uwagę jej "urodę" i gabaryty, stan ten nie ulegnie zmianie jeszcze wiele
lat), gdyby nie jej złamana noga.
<br />
Wszyscy obliczają wspólnie, że zaszczyt ten przypada Louisowi. To jemu
zostaje wręczony idiotyczny wianek ze świecidełek i ostrokrzewu, a potem
wędrówki od choinki, gdzie chwyta za prezent, do jego adresata.
<br />
Chłopiec wędruje cierpliwie, odkładając też całkiem pokaźny stosik na
swoje krzesło. Wszyscy przepadają za tym gagatkiem do tego stopnia, że
zawsze przypada mu największa pula i och, jak rozkosznie wygląda, gdy ze
zniecierpliwieniem odwija kolejne fałdy materiału, by wreszcie
zobaczyć, co jest w środku!
<br />
Alexander przygląda mu się cały wieczór, nie mogąc od niego oderwać
spojrzenia - ta śliczna laleczka wzbudza w nim dziś tyle spokoju i
radości, że jest bliski bezdennie głupich wzruszeń (dopóki nie napotka
rozsierdzonych spojrzeń swojego brata, rzecz jasna). Sączy swoją
szkocką, starając się nie brać zbyt odważnych łyków, wodząc spojrzeniem
za zgrabną sylwetką, pochylającą się pod rozłożystym drzewkiem, za
pięknymi wargami, układającymi się po kolei w różne imiona.
<br />
Czeka na nadejście własnego imienia, jak dziecko - chce je po prostu
usłyszeć, bo nigdy chyba nie było mu to dane z tych właśnie ust.
<br />
Zanim jednak zdąży usłyszeć jakiekolwiek z imion, rzuca mu się w oczy
mina Vincenta, który gwałtownie zamyka pudło ze swoim prezentem. Jego
policzki przybierają wnet barwę dorodnych piwonii, a twarz chowa się za
kurtyną gęstych loków Vivienne. Ciekawe, cóż takiego rozsierdziło tego
starego łotra. Och, gdyby tylko mógł podnieść się ze swojego miejsca.
<br />
― Jakie to piękne ― wykrzykuje Elise, oglądając krwistoczerwoną
szminką z nieskrywanym zafascynowaniem. ― Mój skarbie ― wyciąga
ramiona w kierunku Louisa, dziwnie poruszona. Łzy zalewają jej policzki i
Alexander już wie.
<br />
Wybaczyła mu.
<br />
To zabawne, sam także dał Elise kosmetyki - zestaw pachnideł, skomponowanych przez mistrza Eliciego tylko dla pani Bealford.
<br />
Louis to naprawdę zmyślny chłopiec. Wie, co robić, by było dobrze.
<br />
― Alexander ― słyszy i uśmiecha się bezwolnie, odrywając spojrzenie od zachwyconej Elise. ― Który to?
<br />
Odsuwa się od stołu, by móc przyjąć ogromne pudło z zagadkową
zawartością. Ich palce muskają się przelotnie, gdy pakunek przekazywany
jest z jednych rąk do drugich. To muśnięcie nie jest przypadkowe, pan
Bealford dobrze o tym wie. Nie daje po sobie znać, że je poczuł (może
jego uśmiech pogłębia się tylko nieco), przechodząc ochoczo do
odpakowywania.
<br />
Potem otrzymuje jeszcze parę pudeł, ale i tak najprędzej dobiera się do
tego, które przyuważył już wcześniej - niewielki, wąski pakunek, który
parę godzin temu wysunął się z ramion nieuważnemu paniczowi.
<br />
Rozrywa papier i zdejmuje pokrywkę, widząc przepiękną parę rękawiczek.
Ocenia ich wykonanie, jako czyste mistrzostwo - wręcz idealne na tak
przykry mróz.
<br />
Ale to nie wszystko. Do prezentu dołączony jest także liścik, pojedynczy skrawek pergaminu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Na zachodnim tarasie, gdy wybije północ - jeśli tylko masz ochotę (i odwagę).</span>
<br />
Nie potrafi już myśleć o czymkolwiek innym.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-27, 22:44<br />
<hr />
<span class="postbody">
Vincent niemal podskakuje w zajmowanym przez siebie fotelu, gdy nagle
obejmują go od tyłu szczupłe ramiona. Panicz przechyla się przez oparcie
i zbliża wargi do ucha mężczyzny.
<br />
― I jak ci się podoba? ― szepcze mrukliwie, mając na myśli podarowaną
mu książkę z najwymyślniejszymi seksualnymi pozycjami. Z jakiegoś
powodu nikt nie zwraca uwagi na to, w jaki sposób Louis dotyka swego
wuja. Wszystkim wydaje się, że on już tak po prostu ma – bo w istocie,
panicz bardzo lubi <span style="font-style: italic;">dotykać</span>, tylko że nie wszystkich dotyka w ten sam sposób.
<br />
Pan Bealford odwraca się przez ramię i przyjmuje na wargi gadzi uśmiech.
<br />
― Parę z nich nawet mnie zainteresowało.
<br />
Louis śmieje się, opierając łokciami o zagłówek fotela i podpierając
podbródek na smukłych dłoniach. Po chwili milknie, ale marzycielski
uśmieszek nie znika z jego twarzy.
<br />
― Jestem strasznie sztywny, wiesz? ― szepcze znienacka wśród gwaru;
czy naprawdę nikt nie zwraca na nich uwagi? Wszyscy wydają się do reszty
pochłonięci rozmowami i piciem…
<br />
Mina Vincenta nie zmienia się ani o jotę; nie drga na niej choćby pojedynczy mięsień.
<br />
― To wino uderzyło mi chyba do głowy ― mówi. ― Przejdę się i zaraz wrócę.
<br />
Panicz prostuje się, wiodąc za nim wzrokiem, a potem spogląda na ojca.
Nagle uderza go różnica między tymi dwoma Bealfordami. Vincent przez
większość wieczoru siedział w fotelu samotnie, na uboczu. Alexander
natomiast od samego początku wieczerzy jest otoczony tłumem, który
zabiega o jego względy. Wszyscy zdają się szaleć na jego punkcie; każdy
chce usłyszeć od niego jakąś historię. W tej chwili naprawdę trudno jest
się do niego przedrzeć. Louis uśmiecha się leciutko, rozgląda się
dyskretnie ostatni raz i nieśpiesznie, zahaczając po drodze jeszcze o
stolik z przekąskami, opuszcza salon.
<br />
Znajduje Vincenta w głębi korytarza, tuż za rogiem. Bez słowa mija go i
wciąga do jadalni, w której o tej porze nie powinno być już absolutnie
nikogo. Pomieszczenie jest ciemne, stół już posprzątany po uczcie; jest
idealnie.
<br />
Louis rozgląda się dokoła, końcówką języka zlizując lukier z koniuszka
kciuka. Słyszy za sobą ciężkie kroki Vincenta. Nim mężczyzna może go
dotknąć, młodzieniec odwraca się i zarzuca mu ramiona na szyję. Staje na
palcach, wyciąga się w górę…
<br />
― Doskonale wyglądasz ― szepcze i przyciąga do siebie jego twarz,
zaciskając palce na włosach. Z zadowolonym pomrukiem wpija się w usta
wuja. Jego własne smakują czekoladą, lukrem i owocami.
<br />
Język Vincenta od razu wychodzi mu na spotkanie. Jakby wcale nie było
tak wielkiej przerwy między ich ostatnim zbliżeniem a chwilą, którą
dzielą teraz. Louis lgnie do tego dużego ciała. Wypina się, ociera.
Całuje obrzydliwie, ordynarnie, figlarnie, poruszając języczkiem czasem
jak wąż, a czasem nieco wolniej, wciskając go głęboko, najgłębiej jak
może. Jedną dłonią przyciąga do siebie mężczyznę za kark, a drugą sięga w
dół – prosto do spodni. Dziś się nie pieści. Od razu przyciska dłoń do
lekko sztywnego wybrzuszenia i pociera je, paluszkami torując sobie
drogę dalej, do wyczuwalnych przez materiał jąder.
<br />
― Chcę cię wyssać ― mamrocze w pocałunek.
<br />
Przerywa wulgarny pocałunek i gwałtownie osuwa się na kolana przed
stojącym Vincentem. Jest bardzo niecierpliwy. Spogląda na niego z dołu
błękitem, na którego tle odcina się czerń rozszerzonych źrenic.
<br />
― Och, wpakuj mi go po same jądra.
<br />
Mówi tak tylko dlatego, że wie, iż Vincent nie jest jeszcze w pełni
sztywny. Problem w tym, że na te słowa do kutasa Vincenta napływa
bardzo, bardzo dużo krwi.
<br />
Louis wzdycha rozkosznie i sięga do jego pasa. Rozpina go i rozchyla
materiał spodni. W jego nozdrza uderza odurzający zapach męskiego
podniecenia. Uwielbia go. Przyciska nos do bielizny mężczyzny, chowa go w
gęstwinie czarnych włosków ponad nią. Obejmuje wargami kształt pod
jasnym materiałem, oddychając nierówno. Wtedy też Vincent chwyta go za
loki i bezwstydnie ociera się o jego twarz. Jest w tym coś
uprzedmiotowiającego – i szalenie podniecającego. Louis wzdycha drżąco i
pozwala, by Vincent zaspokajał się o nią, by tarł kutasem przez
materiał jego nos, powieki, policzki, wargi. Zamyka oczy, rozchyla
szeroko usta i wydaje siebie zduszony jęk, kiedy ten zwyrodnialec wciska
mu go w bieliźnie.
<br />
Och, to takie dobre, czuć jego smak; takie przyjemne, być <span style="font-style: italic;">zmuszonym</span>
do brania go przez te duże, silne ręce. Kiedy Louis uwodzi, ma
wszystkie sznurki w garści, ale w sytuacjach intymnych nierzadko – jak
teraz – ktoś mu je wyszarpuje, sprowadzając go na ziemię.
<br />
Dopiero, kiedy się dławi, Vincent wycofuje biodra, pozwalając mu
zaczerpnąć na tyle głęboki wdech, na ile pozwala ukryty pod ubraniem
gorset.
<br />
― Mmh… kh… ach…
<br />
Podbródek panicza pokrywa ślina, a jego wargi drżą niekontrolowanie.
<br />
― Wyjmij go na wierzch i zrób to jak należy ― warczy Vincent ze
zniecierpliwieniem. Louis ze słabym westchnieniem wyciąga dłoń i sięga
do jego bielizny. Ciągnie ją w dół, by wielki fiut mógł wreszcie wypaść
na zewnątrz i zawisnąć w powietrzu tuż przed jego nosem. Louis zapomniał
już, jak ogromny, jak spektakularny jest, więc teraz wpatruje się w
niego z trwogą i podziwem (robiąc przy tym delikatnego zeza), niezdolny
do wyduszenia z siebie niczego prócz krótkiego „o kurwa…”.
<br />
― Mała dziwko ― kontynuuje cynicznie Vincent ― o tak. Otwórz buzię i
wystaw język. ― Potrząsa kutasem, jakby proponował dziecku smakołyk.
Panicz zaciska uda, rozchyla wargi i wysuwa różowy język, by zebrać nim
zwisającą z fiuta ku ziemi nitkę słonej, ciągnącej się wydzieliny. Nie
zamyka ust, pozwala, by wszystko spłynęło na jego język, a Vincent
pomaga w tym, wciąż trzęsąc tą ogromną pałą.
<br />
A potem znienacka – nie istnieje nic, co mogłoby na to Louisa w pełni
przygotować – wpycha mu ją do ust. Panicz wydaje z siebie zduszony,
bliżej nieokreślony dźwięk i zapiera się o jego biodra, jakby próbował
wyznaczyć granicę, czy kontrolować choć trochę sytuację.
<br />
Ale nie może.
<br />
Długie palce ściskają mocno jego włosy, a kutas zatapia się głębiej,
wbija w jego gardło. Oczy panicza są pełne łez, już teraz brak mu
powietrza. Kształt ogromnego narządu zaczyna odznaczać się na delikatnej
szyi…
<br />
― Mmh-ghh ― nerwowe klepanie po udzie to dla Vincenta znak, że powinien się wycofać.
<br />
Kiedy fiut znów wypada na wierzch, panicz niemal zgina się w pół,
oddychając trochę chrapliwie. Przytula policzek do materiału spodni
mężczyzny. Jedną z rąk obejmuje łydkę wuja, a drugą unosi i zaciska na
mokrym trzonie, by zsunąć z niego z mlaśnięciem napletek. Potem zaś –
choć jeszcze przed kilkoma sekundami wyglądał, jakby miał już dość –
odrywa policzek od tkaniny, zadziera lekko podbródek i wysuwa swój
zwinny języczek, by patrząc Vincentowi w oczy, werżnąć go w dziurkę na
czubku masywnej główki. Kiedy śliski mięsień wdziera się pod skórkę
napletka i zaczyna wirować niemożliwie szybko wokół żołędzi, to pan
Bealford ma problemy z panowaniem nad reakcjami ciała.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-27, 23:46<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ale Vincent nie przyszedł tu po to, by owijać teraz w bawełnę i bawić
się w kotka i myszkę. Jego naprężony kutas ślizga się po pełnych
wargach, oddech z każdą sekundą przybiera na ciężkości, a uda drżą
niekontrolowanie (ale nie dłonie, one drżą bardzo rzadko, to dłonie
pieprzonego chirurga). Pozwala chłopcu wysunąć cieknący trzon z ust,
przechodząc do najprzyjemniejszych zabaw samą główką - zwinny język
pieści tę wrażliwą strefę tak... dobrze, że nie wie, gdzie powinien
podziać wzrok, że zapomina, co chciał powiedzieć, a chciał <span style="font-style: italic;">powiedzieć</span> coś wyjątkowo okropnego i wulgarnego, by jeszcze raz zobaczyć w błękitnych oczach ten specyficzny błysk zachwytu.
<br />
Louis, wbrew pozorom, nie jest tak znowu skomplikowany - tę małą dziwkę
podnieca nutka skandalu, czegoś niedozwolonego i niezwykle
niestosownego. Chłopiec jest fetyszystą, którego cieszy, gdy może
balansować na granicy dobrego smaku, nie czyniąc się wciąż przez to mało
eleganckim.
<br />
I to chyba to sprawia, że są do siebie tacy podobni. Dwójka ordynarnych zboczeńców, którzy...
<br />
― Poklep się nim po tej ślicznej buźce ― jęczy ochryple, wypinając mocniej biodra. ― Od spodu, tak!
<br />
Jego drogi bratanek jest posłuszny, jak piesek - unosi gorliwie
cieknącego potwora, uderzając się nim po twarzy na tyle mocno, by
spotykało się to z wyjątkowo wymownym odgłosem. Vincent uśmiecha się
drapieżnie, a potem niemal krzyczy, nieprzygotowany na następny ruch
chłopca.
<br />
Wygłodniałe stworzenie zajmuje się teraz jego jadrami - najpierw jednym,
potem drugim. Całuje je i ssie, pozwalając, by resztą "roboty" zajęła
się przez chwilę jego dłoń. Później, zupełnie jakby był zazdrosny o
własna kończynę, zrzuca ją szybko z zaczerwienionego kutasa, wpychając
go sobie do ust. Ssie go mocno, biorąc trzon tak głęboko, że już dawno
powinien się zadławić, doktor Bealford jest tego pewien. I nagle znowu
go wyjmuje, tylko po to, by całować się z główką przyrodzenia. Liże ją i
pieści wargami w paskudnie wulgarny i ostentacyjny sposób.
<br />
I przepięknie przy tym wygląda.
<br />
Czuje, że niewiele mu pozostało do końca, więc chwyta dzieciaka za
ramiona, przenosząc go na jeden z foteli, zupełnie jakby przenosił nic
nieważącą lalkę. Teraz ma buzię młodzieńca idealnie naprzeciw cieknącej
pały. I wpycha ją do samego końca, traktując rozwarte szeroko wargi, jak
dobrą, ciasną i mokrą cipkę, jak tunel, który trzeba wypieprzyć, zanim
będzie za późno, zanim okazja przejdzie mu koło nosa i ten wstrętny
bachor pójdzie gdzie in...
<br />
Słyszy to - czyjeś kroki, bardzo pośpieszne. Obraca się gwałtownie,
spotykając się oko- w oko z mężczyzną... który jest chyba mężem siostry
Elise. Benedict? Bogowie, jak mu tam...
<br />
Stoi tak, by nie pokazać mu twarzy bratanka, stara się go jakoś
zasłonić, choć wie, że przy jękach, które przed chwilą z siebie wydawał,
może być to zgubne.
<br />
― Prze... przepraszam ― odzywa się cicho ciemnowłosy mężczyzna,
przesuwając dłonią po zadbanej brodzie. ― Bardzo przepraszam ―
powtarza i wycofuje się wolno z pokoju.
<br />
Vincent spogląda na Louisa z poważną miną - to, że zostali tu właśnie
przyłapani, jest po prostu okropne. Straszne i... jak mogli do tego
dopuścić?
<br />
― Nawet nie waż się zamykać tych ust ― warczy, unosząc groźnie brew
― skończysz robotę i wtedy możemy się martwić konsekwencjami. Nie dam
ci się teraz zostawić. Jeśli będzie trzeba, to zrobię to siłą ―
uśmiecha się do bratanka niemalże przyjaźnie, głaszcząc jasne loki.
<br />
A potem znów zaczyna go rżnąc.
<br />
<br />
Bogowie, wszyscy ci ludzie ciągle czegoś od niego chcą - jak
nie jeden, to drugi, jak nie ciotka, to wuj i tak w kółko - po jakimś
czasie Alexander ma tego serdecznie dość, ale nie pozwala,oczywiście, by
ktokolwiek to zauważył.
<br />
To pieprzone święta Bożego Narodzenia, czas dla rodziny. Ten raz w roku
może użyczyć im odrobiny swego blasku, zasypując ich historiami z pracy,
sztucznymi komplementami i drobnymi prezentami w postaci gotówki. Tak,
tego najczęściej chcą od niego jego drodzy krewni.
<br />
Ale właściwie nie dziwi im się zbytnio - dobrze wiedzą, ile ma pieniędzy
i jak wielka dzieli ich od siebie przepaść, mimo, że na brak dobrobytu
narzekać nie mogą.
<br />
Nie zauważa chwilowej nieobecności swego pierworodnego, nie wiedząc
nawet, jak wielkie to dla niego szczęście, jak niesamowicie łaskawy
uśmiech losu.
<br />
Kto wie, do czego by doszło, gdyby zorientował się, <span style="font-style: italic;">dla kogo</span>
ten mały łobuz opuścił salon. Kto wie, kto by na tym wszystkim bardziej
ucierpiał. Alexander... bywał czasem niezrównoważony. Tylko w wielkim
gniewie, to prawda, a - na całe szczęście - do wielkiego gniewu bardzo
trudno było go doprowadzić.
<br />
Od złości odwodziła go jednak skutecznie cały wieczór szkocka - to ona
każe mu także myśleć, że kiedy on sam wymyka się z trwającej w najlepsze
uczty, postępuje absolutnie słusznie.
<br />
Że nie ma niczego złego w tym, że udaje się na zachodni taras, tuż przed
północą, według instrukcji z tajemniczego liściku od swego
pierworodnego.
<br />
Nie wie, co może tam na niego czekać, ale ma wrażenie, że jest to warte
odrobiny nerwowości (ktoś może tu być, stać, obserwować) i skradania
się, jak głupiec po kondygnacji schodów, upewniając się co chwila, że
nikt go nie śledzi.
<br />
Nikt nie może się dowiedzieć.
<br />
Nikt.
<br />
I w końcu tam dociera - już z daleka widzisz przestępującego nerwowo z
nogi na nogę młodzieńca. Trzyma coś za plecami, wyraźnie podekscytowany,
zarumieniony.
<br />
― Co tam masz? ― Pyta z przyjaznym uśmiechem, nie wiedząc jeszcze,
dokąd to wszystko zmierza. Opiera się o barierki, podziwiając przysypane
grubą warstwą śniegu ogrody.
<br />
Louis milczy przez chwilę, potem przybliża się do niego powoli i wyciąga zawiniątko, unosząc je w górę.
<br />
― Czy wiesz, co to jest? ― Potrząsa roślinką z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
<br />
Alexander kiwa wolno głową, czując, jak i jemu samemu wstyd uderza do głowy, a żołądek zaciska się w nerwowym skurczu.
<br />
Jednak wracają do <span style="font-style: italic;">tego</span> punktu.
Nie potrafią wytrzymać bez tej części ich zażyłości, tej która jawi mu
się, jako absolutnie sprośna, niegodna i zakazana.
<br />
Dlaczego więc się nie cofa? Dlaczego nie kręci głową, nie psuje magicznej chwili jakimś niemądrym żartem?
<br />
― To jest jemioła, Louisie ― informuje go litościwie, przybliżając
się krok w stronę drobnej sylwetki. ― Roślina rosnąca na drzewach,
którą możemy właściwie śmiało nazwać intru...
<br />
Przerywają mu dzwony - te ogromne, kościelne, które oznajmiają (wraz z odległym echem zegarów), że właśnie wybiła północ.
<br />
― Czy to na szczęście? ― Pyta, przysuwając się jeszcze z miną wyrażającą całkiem niewinne, uprzejme zainteresowanie.
<br />
― Tak ― chłopiec uśmiecha się rozkosznie, nie spuszczając wzroku z
jego twarzy ― ale żeby przyniosła ci szczęście, musisz kogoś pod nią
pocałować.
<br />
Doprawdy, co za tupet - Louis i te jego zapomniane brednie, które tak lubi odkopywać.
<br />
― Chyba przyda nam się trochę szczęścia ― mruczy, choć jego sumienie
próbuje mu wciąż przeszkodzić, przypomnieć mu, jak bardzo niewłaściwe
jest to, co robią. Wyciąga jedną z dłoni, układając ją na wąskiej talii
młodzieńca. ― Nie zaszkodzi spróbować.
<br />
Zaszkodzi, krzyczy cichy głos w jego głowie, ale natychmiast tłumi go
kolejna salwa dzwonów. Alexander pochyla się i dotyka swoimi wargami
tych drugich, nieco chłodniejszych ale niezaprzeczalnie miękkich i
jędrnych. Nie jest niegrzeczny, nachalny, nie jest wulgarny.
<br />
Całuje Louisa tak, jak całuje się najpiękniejsze damy - lekko i
delikatnie, czule i ciepło - a potem odsuwa się znowu, spoglądając we
wszechobecną biel, którą pokrywają już kolejne warstwy śniegu.
<br />
― Wracajmy ― mówi dziwnie drżąco, nie patrząc w kierunku chłopca. ― Robi się zimno.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-28, 00:53<br />
<hr />
<span class="postbody">
Chyba obaj czują ten koszmarny niedosyt, kiedy przemierzają ciemny
korytarz. W posiadłości jest już ciszej, część gości poszła spać,
zwłaszcza ci najstarsi. Louis delikatnie wyciąga rękę i wsuwa palce w
dłoń Alexandra, patrząc na jego rozświetloną świecą twarz.
<br />
― To było bardzo miłe ― oznajmia łagodnie. ― Masz miłe usta.
<br />
Ojciec spogląda na niego i gładzi kciukiem wierzch jego dłoni. Nie
odsuwa się, nie próbuje uciekać, choć dystans, który narzuca, nieco daje
się paniczowi we znaki. Nie zmienia to jednak jego zafascynowanego
spojrzenia, nie jest w stanie zgasić płomienia namiętności, który
rozpalił młode serce.
<br />
― Tak ― odpowiada mężczyzna jakoś dziwnie; niby lekko, ale czai się w
jego tonie jakaś fałszywa nuta. ― Twoje także są ― podejmuje i urywa,
jakby wciąż walczył ze sobą, jakby przerażały go te słowa ― bardzo
przyjemne.
<br />
Louis uśmiecha się i wzrusza nieznacznie ramionami. Zwalnia odrobinę,
zmuszając do tego samego Alexandra. Powód, z jakiego zwolnił, zostaje
przez mężczyznę zauważony trochę za późno; nie może już niczemu
zapobiec. Chłopiec wysuwa wyciągniętą przed chwilą z kieszeni szminkę i
przeciąga nią po swych pełnych wargach, tak nieprzejęty i swobodny,
jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem. Kosmetyk ma kolor mocno
dojrzałych wiśni.
<br />
Oczy pana Bealforda rozszerzają się nagle. Mężczyzna przystaje, więc Louis czyni to samo, spoglądając mu w oczy.
<br />
― Co ty wyprawiasz? ― wydusza Alexander z mieszaniną zdumienia i
oburzenia, i może nawet zgrozy, a jednak bez cienia odrazy, co po raz
kolejny uświadamia paniczowi, że podejście jego ojca do kwestii tego, co
przystoi młodzieńcom, jest zgoła niekonwencjonalne.
<br />
Louis zaciska lekko wargi i pociera nimi o siebie przez krótką chwilę.
<br />
― Maluję usta ― odpowiada zupełnie poważnie na to retoryczne pytanie.
― Nie wracam już do sali, tato, zostali tam sami nudziarze. Jak
wyglądam?
<br />
― Więc gdzie idziesz? ― pyta od razu Alexander z przejęciem. Czyżby w jego głosie dało się słyszeć nutkę zazdrości?
<br />
― Na randkę. ― Oczy młodzieńca iskrzą figlarnie.
<br />
Pan Bealford ogląda się za siebie, jakby obawiał się, że ktoś ich
usłyszy, i puszcza jego dłoń. Są jednak w ciemnym korytarzu zupełnie
sami. Do tej części posiadłości raczej nie zapuszczą się teraz żadni
goście, jako iż nie ma tu ani sypialni, ani innych pomieszczeń, z
których mogliby zapragnąć skorzystać. Wszystko jest pozamykane przed ich
wścibstwem.
<br />
― Randkę ― powtarza sucho, unosząc jasną brew. Och, nie jest już ani
trochę pogodny, choć nadal zachowuje spokój; jego spojrzenie zaś coraz
częściej ucieka w stronę umalowanych warg. ― Opowiedz mi o tym więcej.
<br />
― Poznałem kogoś ― mruczy Louis, chowając szminkę do kieszonki, w
której spoczywała przez cały wieczór. Uśmiecha się i, przechylając
głowę, delikatnie pociera kciukiem krawędzie swych ust, aby wyrównać
linię szminki.
<br />
― Kogo. ― To nie brzmi jak pytanie; bardziej jak rozkaz, przy którym
na twarz mężczyzny wpływa ten specyficzny, cyniczny uśmieszek.
<br />
― Tato. ― Louis przestępuje z nogi na nogę, nie spuszczając z niego
roziskrzonych oczu. Zawiesza wzrok na jego wargach, swoje wyginając w
marzycielskim uśmiechu. ― Dlaczego tak wypytujesz? Co przez ciebie teraz
przemawia?
<br />
― To tylko troska ― odpowiada Alexander. Wyciąga z kieszeni papierosy
i pod uważnym spojrzeniem syna z nonszalancją odpala jednego z nich od
świecy. ― Louis ― mówi nagle stanowczo i wypuszcza dym nosem. ― Na sali
zostali już sami nudziarze ― powtarza po nim i czyni krok w stronę
jednego z obrazów. Wyciąga dłoń i przesuwa palcami po żłobieniach w
ramie, po czym nagle coś naciska. Na oczach zdumionego panicza ukryty
mechanizm odsuwa fragment ściany, odsłaniając sekretne przejście. ―
Chodź ze mną.
<br />
Młodzieniec zamiera z rozchylonymi wargami. Potem na oślep wyciąga dłoń,
odbiera ojcu papierosa, zaciąga się płytko i, chwytając mężczyznę za
rękę, wkracza za nim w ciemność rozświetlaną blaskiem samotnej świecy.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-28, 01:34<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ciemności rozświetla tylko nikły blask, bijący od chybotliwego
płomienia świecy - Alexander stara się, by ta nie zgasła, mimo częstych
podmuchów wiatru, tak naturalnych dla nietykanych przez lata przejść tuż
przy zewnętrznych ścianach domu.
<br />
Pilnuje, by drobna dłoń nie wysunęła się z jego uścisku, wmawiając
sobie, że absolutnie wie, co robi. A raczej, że to, co robi, nie
zaprowadzi ich do niczego złego.
<br />
Nie zaprowadzi... przecież tak dobrze się pilnuje, tak surowo zabrania
sobie wszystkiego, co przesiąka podtekstem. Tamten pocałunek niczego nie
znaczył.
<br />
To tylko na szczęście.
<br />
Louis nie może mieć pojęcia, gdzie się znajdują, kiedy pan Bealford
obraca się nagle, wręczając mu świecę. Niewysoka drabina jest nieco
przestarzała, ale wciąż utrzymuje dzielnie jego ciężar, gdy wspina się
po niej, by dotknąć urękawiczoną dłonią starej pokrywy.
<br />
― Chodź ― mówi miękko i oferuje swą dłoń, podciągając na niej lekko
młodzieńca. I nagle chłopiec orientuje się, gdzie doszli - znajdują się
bowiem tuż pod jego pokojem, gdy okazuje się, że wyszli właśnie... z
szafy na korytarzu.
<br />
Chłopiec rozgląda się ze zdziwieniem, okręcając wokół własnej osi.
Upewnia się chyba, czy aby na pewno wie, gdzie się znajduje. Potem
odwraca się w jego stronę z cieniem rozbawienia i zdumienia.
<br />
― Dużo jest w domu takich przejść, o których wiesz tylko ty? ― Pyta, wywołując u niego butny uśmieszek.
<br />
―Naprawdę wiele ― mruczy nisko, gardłowo. ― Myślę, że kiedyś pokażę ci je <span style="font-style: italic;">wszystkie</span>.
<br />
Światło znika nagle i zajmuje mu chwilę, by zorientował się, że to Louis
zdmuchuje świecę - zanim jednak uświadamia to sobie do końca, czuje jak
jego wargi przykrywają miękkie usta i och, ten pocałunek nie jest już
grzeczny.
<br />
Nie mija sekunda, kiedy czuje naciskający język, który nie prosi - on <span style="font-style: italic;">wymaga</span> wpuszczenia go do środka, więc ulega mu, dziwnie pokonany i bezradny.
<br />
Kwiatowy zapach znowu przysłania mu cały świat - tym wyraźniejszy, gdy
jest jednym z niewielu bodźców, które jest w tej chwili w stanie
odczuwać.
<br />
Jęczy cicho, wysuwając przed siebie dłonie - świeca upada na ziemię,
czyniąc niemało hałasu, ale nie ma w sobie tyle rozsądku, by się tym
przejmować.
<br />
W ogóle nie ma w sobie rozsądku - gdyby go miał, jego ramiona nie
oplotłyby teraz ciasno drugiego ciała, owijając się wokół wąskiej talii,
jak konary postawnego dębu. Przyciska się kurczowo, odnajdując w sobie
pokłady dzikiego szaleństwa - zupełnie tak, jakby coś, co tliło się w
nim od dawna wybuchało teraz nowym żarem, rozlewając się na boki i..
<br />
― Zaczekaj ― dyszy ciężko, głosem o wiele wyższym niż zazwyczaj.
Odrywa się od pocałunków, ale nie puszcza go, nie pozwala mu opuścić
swych ramion (choć oczywistym jest, że chłopiec nigdy by tego nie
zrobił). ― Chodźmy do ciebie ― szepcze i, <span style="font-style: italic;">o, zgrozo</span>
przesuwa swoim długim językiem przez słodką szyję i płatek małego ucha.
Sam nie wie, kiedy zaczyna go ssać, nagradzany najpiękniejszymi
dźwiękami, jakie kiedykolwiek słyszał.
<br />
Bogowie, jak to się stało, jakim cudem...
<br />
Wyplątuje z uścisku jedno ramię i sięga wgłąb jednej z ozdobnych
szafeczek, wyciągając z niej nieśmiertelną karafkę ze szkocką. Czy
powinien czuć się zatrwożony faktem, że może to robić nawet po omacku.
<br />
Przyciskają się we dwójkę do drzwi - szczupłe plecy uderzają o ich
powierzchnie i mimowolnie Alexander prosi wszystkie bóstwa, by okazały
się tymi właściwymi, bo jeśli ktoś ich zobaczy, jeśli teraz wpadną do
gościnnej sypialni, spleceni w ten sposób, ze wiśniową czerwienią
rozmazaną na swych wargach...
<br />
― Otwieraj ― ponagla go niecierpliwie, całując znów długą szyję.
Kiedy robią to po ciemku, jest niemalże w stanie nie myśleć o
niewłaściwości tego czynu. ― No, już!
<br />
I wreszcie wchodzą do środka - pomieszczenie rozświetla pojedynczy blask
płonącej w kącie świecy - pan Bealford rozgląda się w poszukiwaniu
prostokątnego kształtu, pchnięty nagłą ochotą do czegoś tak <span style="font-style: italic;">złego</span>, że na samą myśl o tym przechodzą go dreszcze.
<br />
― Twój prezent ― chrypi, wskazując podbródkiem zapakowane przepięknie pudełko ― otwórz go.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-28, 02:19<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis dyszy ciężko, a serce łomoce mu niczym oszalałe. Jak w amoku
spogląda na spoczywające na szafce pudełko, które kazał przynieść tutaj
służbie.
<br />
Tak, to prawda, że to doskonała chwila, by go otworzyć. Przez cały
wieczór zastanawiał się: co takiego jest w środku? Co podarował mu
Alexander, czego nie powinien był otwierać przy gościach?
<br />
I choć mógłby się tego domyślać, to jednak wciąż nie podejrzewa tego
człowieka o żadne… nieprzyzwoite dary… Nie, kiedy Alexander przez
ostatnie dni robił wszystko, by ich relacja była odpowiednio <span style="font-style: italic;">stosowna</span>; nie, kiedy nawet dziś pod jemiołą trzymaną w szczupłej dłoni jego pocałunek był tak… lekki…
<br />
Przenosi pakunek na łóżko i wdrapuje się na wysoki materac.
Niecierpliwymi dłońmi rozwiązuje błękitną wstęgę (wystarczy jedno
pociągnięcie we właściwym miejscu by rozwiązać kokardę lub uczynić z
niej węzeł gordyjski, lecz panicz wie dobrze, który koniec jest tym
odpowiednim) odcinającą się na tle szlachetnej czerni, potem zaś
niespokojnie unosi pokrywę. Prezent jest ukryty pod półprzezroczystym
materiałem, to jakieś odzienie, to…
<br />
To nie jest zwykły materiał, orientuje się nagle.
<br />
To nie jest po prostu kawałek materiału. To czerwony figlarny <span style="font-style: italic;">szlafroczek</span>, a pod nim, och, Boże, pod nim…
<br />
Panicz odwraca się przez ramię i spogląda na ojca z rozchylonymi w szoku
wargami; ten wyraz bardzo często gości dziś na jego twarzy, gdy jest w
pobliżu Alexandra. Czuje, że brakuje mu powietrza, tak, chyba tak.
<br />
― To nie wszystko ― mówi ojciec zupełnie niepozornym tonem,
skłaniając młodzieńca do ponownego skierowania wzroku na prezent. Louis w
pełnej napięcia ciszy bierze do rąk ten śliczny gorset, i ledwie to
robi, zauważa, że pod nim jest JESZCZE coś, och, Boże!
<br />
Rozprostowuje szlachetny, usztywniony materiał w rękach (ta barwa
doskonale komponowałaby się ze szminką) i delikatnie odkłada go na
pościel. Ponownie sięga do pudełka i ostrożnie wyjmuje półprzezroczyste
majteczki. Rozciąga je, sprawdza, jak bardzo są elastyczne i zagryza
wargę, nagle onieśmielony. Jego policzki – ma wrażenie – mają teraz
kolor tej bielizny.
<br />
Nikt nigdy nie podarował mu takiego prezentu. Nikt nigdy nie pokazał mu tak wprost, że akceptuje go <span style="font-style: italic;">takim</span>, że go takim <span style="font-style: italic;">podziwia</span>.
<br />
Alexander odpala kolejnego papierosa, zatacza wokół łoża nieśpieszny
półokrąg i przygląda się. Jest teraz taki pewny siebie, a Louis – Louis
to jego przeciwieństwo.
<br />
― Na co czekasz? ― odzywa się nagle władczym, odrobinę zachrypniętym
głosem, i Louis podnosi na niego roziskrzony wzrok. ― Załóż to.
<br />
Młodzieniec pąsowieje jeszcze bardziej – czuje to; ma wrażenie, jakby w
jego policzki wbiło się tysiące igieł. Nerwowymi ruchami zbiera ubrania i
chowa z powrotem do pudełka, jakby chciał je zamknąć, ukryć jak
najgłębiej, ale wcale tego nie robi. Bierze pudełko w ramiona, zsuwa się
z łóżka i udaje do łazienki, zostawiając lekko uchylone drzwi.
<br />
Przebiera się przed nowiutkim lustrem zamówionym specjalnie dla niego.
Najpierw zdejmuje zupełnie wszystko, co ma na sobie – a potem
przywdziewa czerwień. Zaczyna od majteczek, które powoli nasuwa na
długie nogi i z niewielkim trudem wciąga na wystające, pełne pośladki.
Później bierze w ręce pas, i choć nigdy takiego nie przymierzał, wie, do
czego służy. Owija nim swoje ciało i zapina ostrożnie, po czym
przysiada na wannie, by ostrożnie naciągnąć na nogi pończochy.
<br />
Już teraz widzi, że to, jak prezentuje się jego ciało, jest… po prostu
niesamowite, i Alexander ma świetny gust, ma doskonałą wyobraźnię,
jeżeli potrafił ubrać go tak myślami, nim zdecydował się właśnie na ten
komplet, i tę barwę.
<br />
Przepiękna. Ta bielizna jest przepiękna.
<br />
Zapina gorset, ale go nie wiąże. Wstążka zwisa luźno. To doskonałej
jakości odzienie i Louis już teraz czuje się, jakby uszyto je specjalnie
na niego.
<br />
Możliwe, że tak właśnie jest.
<br />
Odsuwa się o kilka kroków i mierzy swe lustrzane odbicie zdumionym
spojrzeniem. Och, podoba się sobie. Uważa, że nigdy nie miał na sobie
nic piękniejszego. Wydaje mu się, że Alexander, kiedy go zobaczy, to…
nie będzie już myślał o motylich pocałunkach.
<br />
Panicz mruży oczy i uśmiecha się leciutko. Kuca, by otworzyć najniższą
szufladę szafki przy wannie. Wyciąga z niej piękny kuferek z kosmetykami
i otwiera go, czując ścisk w kroku. Och, ekscytuje się na myśl o
mężczyźnie oczekującym go w sypialni; ekscytuje się na myśl o tym, że za
chwilę mu się taki pokaże. Gdzieś w głębi serca zawsze o tym marzył,
zawsze chciał pokazać mu się w najpiękniejszym, najbardziej zmysłowym i
ekscentrycznym wydaniu, i podziwiać malujący się na jego twarzy szok
zmieszany z oburzeniem i <span style="font-style: italic;">podziwem</span>; uwielbia ten wyraz, na bogów.
<br />
Zamyka kuferek i bierze głęboki wdech. A teraz pójdzie tam i… pozwoli mu cieszyć się pięknem, które stworzył.
<br />
Kroczy powoli ku drzwiom, ale skąd ten nagły stres? Skąd niepewność?
Nieśmiałość? Nie podejrzewał u siebie takich cech – teraz jednak niemal
biorą nad nim górę. Otwiera jednak drzwi, popycha je i staje w nich,
delikatnie wystawiając biodro. Alexander siedzi na jego łóżku i patrzy…
prosto na niego.
<br />
Kąciki warg Louisa drgają i unoszą się nieznacznie.
<br />
― Zasznurujesz? ― szepcze w tej gęstej, dusznej ciszy, i na palcach
wchodzi głębiej do pokoju. Staje tyłem do ojca przed biurkiem, tuż przy
oknie, by niespiesznie pochylić się i oprzeć łokciami o biały blat – i
chyba sam nie ma pojęcia, jak wygląda w tej chwili jego ciało.
<br />
A może dobrze wie?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-28, 15:33<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wypił więcej niż zwykle, ale to i tak nie pomaga mu w zapomnieniu, z
kim ma do czynienia. Kiedy Louis (jego syn) wychodzi z łazienki, odziany
w najdelikatniejszą bieliznę, Alexander (jego ojciec) aż drży wyraźnie,
wręcz onieśmielony jego pięknem.
<br />
Żaden mężczyzna nie ma prawa być <span style="font-style: italic;">tak</span>
pięknym. Żadna kobieta, żadna istota - nikt nie jest tak zjawiskowy,
jak ten właśnie chłopiec, który przechodzi przed nim na paluszkach,
niczym zawodowa tancerka, by oprzeć się o biurko w pozycji, która z
tańcem nie ma już za wiele wspólnego.
<br />
Chyba, że tym całkiem pierwotnym - tańcem dwóch, złączonych ze sobą ciał, oddających się wspólnie namiętności.
<br />
― Zasznurujesz? ― Pytanie dociera do niego jak zza mgły i dopiero po
dłuższej chwili uświadamia sobie, że w ogóle zostało zadane.
<br />
Podnosi się więc ze swojego miejsca i ustawia za młodzieńcem (jest twoim
synem, ty odrażający potworze), chwytając w zwinne palce oba końce
wstęgi. Pociąga za nie lekko, wsłuchując się uważnie w każdy kolejny
oddech i sapnięcie. Potem pociąga mocniej (musi się pilnować, by nie
dotknąć wypiętej pupy swoją rosnącą erekcją) i zaczyna delikatnie
sznurować - palce ślizgają się z gracją po gładkim materiale, tworząc w
młodym ciele jeszcze mocniej podkreśloną talię.
<br />
Mała bogini obraca się nad swoim szczupłym ramieniem, mierząc go
spojrzeniem błękitnych oczu - krągłe pośladki wypinają się mocniej,
zderzając a jego napiętym podbrzuszem. Jeśli zsuną się jeszcze niżej,
dotkną gorącej wypukłości, a wtedy pan Bealford straci nad sobą
panowanie, jest tego pewien.
<br />
Przytrzymuje krągłe biodro w miejscu, robiąc to, oczywiście, w ostatniej
chwili - wypięte pośladki muszą i tak wyczuwać doskonale emanujące od
niego gorąco.
<br />
I on sam... też to czuje - ciepło, które bije od kusząco wypiętego
tyłeczka. I wie, wie, że Louis jest podniecony do granic możliwości, bo <span style="font-style: italic;">widzi</span>
jego cholerne oczy. Bo rozpoznaje ten wyraz twarzy. Bo słyszy te drżące
oddechy, a nawet to niemożliwie podniecające westchnienie, cichutkie,
ale o mocy niszczycielskiego tornada, które pozbawia go tchu.
<br />
Ciało mężczyzny sztywnieje momentalnie, a długie palce wbijają się w
miękkie biodro, pozostawiając zapewne ślady po równo obciętych
paznokciach.
<br />
W odpowiedzi otrzymuje jedynie wyraźniejszą prowokację (ale nie
niesmaczną, panicz nigdy by sobie na to nie pozwolił - balansuje na
krawędzi dobrego smaku i wulgarnej przesady, czyniąc to z mistrzowskim
wręcz wyczuciem) - szczupłe łokcie obsuwają się niżej, podczas gdy
kształtne pośladki wędrują w górę i... Tak ciężko mu teraz oddychać, tak
ciężko...
<br />
― Powiedz ― szepcze Louis ― co teraz myślisz, proszę.
<br />
Rozchyla wargi, wypuszczając przez nie drżący oddech.
<br />
Głupcze, myśli, zażenowany tym, jak jego zdradzieckie ciało wpływa na
umysł - jak możesz wymagać ode mnie myślenia, kiedy twoje ciało
przysłania każdą jedną myśl?
<br />
― Moje myśli są teraz niegodne ― odpowiada cicho, wyznając swój
najcięższy grzech. ― Są szpetne i zwierzęce, zepsute. Myślałem, że to
będzie łatwiejsze ― uśmiecha się gorzko ― móc tylko na ciebie
patrzeć... Nasycić się jedynie obrazem, ale...
<br />
Odsuwa się wolno, kręcąc głową. Jego twarz blednie, a oczy zachodzą mgłą, upodabniając go do zbłąkanego szaleńca.
<br />
― Jesteś taki piękny ― warczy, pociągając nagle za jeden ze
szczupłych nadgarstków. Ich klatki piersiowe zderzają się o siebie, a z
czerwonych warg wyrywa się zaskoczone westchnienie. ― Taki piękny... ―
powtarza, pochylając się, by przesunąć swym szlachetnym, prostym nosem
po jego łabędziej szyi. Zgarnia nim jeden z loków, otulając się ciasno
kwiatowym zapachem.
<br />
Czuje na sobie bicie jego serca - jego oddech generuje każde ciche
westchnienie. Są... w jakiś sposób są ze sobą połączeni, są jednym, tym
samym. Współgrają ze sobą, są od siebie zależni.
<br />
― Proszę ― szepcze, rozgorączkowany do jego ucha ― nie pozwól mi na
zrobienie ci czegoś nieprzyzwoitego. ― Nie zniósłbym myśli, że... ―
urywa, jęcząc ciężko. Nie jest w stanie na niego spojrzeć, może jedynie
chować się za jasnymi lokami i drżeć tam, rozpadając się na kawałki. ―
Pozwól mi nacieszyć się swoim widokiem. Ale nie waż się zezwolić mi na
dotyk.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-28, 16:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Chłopiec wydaje z siebie zduszone westchnienie. Dzieląca ich odległość
niemalże zadaje mu fizyczny ból. Pragnie tego zachwycającego mężczyzny,
pragnie go całego. Chciałby obnażyć szerokie ramiona i twardą pierś, a
następnie znaczyć pocałunkami szlak w dół umięśnionego brzucha. Wciąż
pamięta, jak wygląda Alexander bez ubrań, jaką spektakularną może
poszczycić się figurą i to straszne, ponieważ panicz zna wielu mężczyzn i
młodzieńców (w samej Francji poznał ich i kochał tylu, iż trudno byłoby
mu ich wszystkich sobie przypomnieć, zliczyć) i żaden z nich – w nawet
kwiecie swego wieku – nie był tak piękny jak jego ojciec. Wszyscy ci
sportowcy, cyrkowcy, siłacze, żaden z nich, och, żaden nie mógłby
dorównać Alexandrowi Bealfordowi. Żaden nie miał takich proporcji,
takich obojczyków, nóg, <span style="font-style: italic;">pośladków</span>.
<br />
Nie potrafi znaleźć myślami <span style="font-style: italic;">kogokolwiek</span>, kto byłby atrakcyjniejszy lub chociaż <span style="font-style: italic;">równie</span> przystojny i piękny jednocześnie. Nie istnieje taka osoba, i to jest chore, tak, prawdopodobnie jest.
<br />
Jeszcze bardziej chore jest to, że ich wzajemna fascynacja jest
ewidentnym faktem, lecz mimo to Alexander nie pozwala mu… im… zbliżyć
się do siebie tak, jak obaj by tego chcieli.
<br />
Ale to nic, myśli Louis. To dla niego wielki szok. Przez całe życie
musiał akceptować te zasady. Nie od razu Rzym zbudowano. Powoli,
stopniowo, maleńkimi kroczkami przekona go, by na to pozwolił.
<br />
Przekona, zaczynając już dziś. Weźmie to, co Alexander zechce mu
ofiarować, nie prosząc o więcej, lecz pokazując otwarcie, że mają
jeszcze wiele do odkrycia.
<br />
Czule ujmuje zmartwioną i napiętą twarz Alexandra w swe dłonie i
zadziera podbródek, by złożyć na jego ustach delikatny pocałunek, a
zaraz potem drugi, odrobinę mniej grzeczny, za to dużo słodszy,
zasysając jego wydatną dolną wargę.
<br />
― Usiądź sobie ― szepcze i spojrzeniem wskazuje mu biały, miękki
szezlong przy przeciwległej ścianie. Odprowadza go wzrokiem, po czym
zdejmuje wstążkę ze swych włosów i potrząsa głową, pozwalając, by
swobodnie się rozsypały.
<br />
Zmierza w stronę łóżka, nie spuszczając z ojca oczu.
<br />
― Tylko patrz.
<br />
Uśmiecha się delikatnie i przysiada na materacu z podkurczonymi nogami.
Sięga do szuflady i wyciąga z niej balsam w szklanym puzderku: to on
musi być źródłem tego kwiatowego zapachu, który stale emanuje od
gładkiej skóry.
<br />
― Nie odwracaj wzroku ani na chwilę.
<br />
Zanurza palce w przezroczystej mazi i odkłada otwarte pudełeczko na
szafkę. Rozciera maź w dłoniach, po czym obejmuje się ramionami,
wmasowując go w skórę rąk i barki, i w szyję. Spod długich rzęs spogląda
na ojca uwodzicielsko; mężczyzna siedzi na kanapie, wciąż sącząc
whisky, której zaczyna brakować w szklanej butelce.
<br />
Louis opada na miękką pościel i zapada się w materac. Wygina delikatnie
dłonie i kciukami nakrywa swe sutki. Zwilża wiśniowe wargi i zagryza je
zębami, które w kontraście z tym odcieniem czerwieni wydają się białe
jak śnieg.
<br />
Szczupłe palce skubią sutek, ślizgają się po nim, ciągną i wykręcają.
Panicz oddycha głośno i płytko. Druga dłoń już sunie po twardym gorsecie
ku podkurczonej nodze. Przesuwa się po mlecznym udzie tuż obok
wybrzuszenia w czerwonej, półprzezroczystej bieliźnie. Błękitne oczy
nikną na chwilę za powiekami. Gdy chłopiec znów je otwiera, widzi, jak
Alexander, poluzowawszy górę koszuli, zdejmuje górę od fraku, a
następnie siedzi i patrzy, krążąc palcem po szyjce butelki, jakby to
było coś innego.
<br />
Louis wzdycha, wsuwając palce pod podwiązkę. Naciąga ją i puszcza, a ta
uderza z trzaskiem jego skórę, zostawiając delikatne zaczerwienienie.
Palce zaciskają się mocniej na sutku. Chłopiec jęczy ze wzrokiem
utkwionym w człowieku, o którym myśli ostatnio za każdym razem, kiedy to
sobie robi.
<br />
Alexander wyciąga papierosa, jego dłonie chyba lekko drżą. Louis patrzy
na niego nieobecnie, po czym wyciąga ku niemu ramię, prostując dwa
palce.
<br />
Mija kilka sekund, nim mężczyzna zapala papierosa, zaciąga się, a następnie go między nie wsuwa.
<br />
Louis cofa rękę i znów siada. Rozgląda się półprzytomnie. Jest! Na szafce obok Alexandra.
<br />
― Podasz mi, proszę? ― Louis wskazuje go, zaciągając się lekko.
<br />
Alexander spogląda w bok, na czarny, podłużny przedmiot. Wyglądał jak
pióro, lecz bez wątpienia nim nie jest. Obraca go powoli w swych długich
palcach, nim nieśpiesznie podaje synowi.
<br />
Louis najpierw chwyta jego nadgarstek – dopiero potem przesuwa palcami w
dół dłoni ojca, by ostatecznie odebrać mu ustnik i umieścić w nim
papierosa.
<br />
Szybko strząsa popiół do pokrywki balsamu i zaciąga się dymem, z gracją
odginając nadgarstek. Palcami drugiej ręki gładzi się po udzie na krótko
przed tym, jak przewraca się na brzuch, figlarnie unosząc obie nóżki, i
sięga do bielizny, do uwięzionej między ciałem a pościelą męskości. Z
trudem owija palce wokół swego wilgotnego trzonu, niewidocznego dla oczu
mężczyzny, i zamyka oczy, spoczywając na policzku z zarumienioną twarzą
zwróconą do Alexandra. Co jakiś czas zaciąga się dymem, a popiół ospale
strząsa tam, gdzie wcześniej.
<br />
― Mm… ― wydaje z siebie krótkie westchnienie, z wyraźnym trudem poruszając przygniecioną przez brzuch dłonią. ― Mmmh…
<br />
Uchyla powieki i błyszczącymi oczami zza długich rzęs ogląda skupione
oblicze ojca; jego ciało; zawiesza spojrzenie na kroku, zapomina się,
robi to, masturbuje się ze spojrzeniem utkwionym w jego pięknie, lecz…
nagle przestaje poruszać dłonią.
<br />
Wysuwa ją, jest wilgotna, błyszczy w świetle świecy, a zapach chłopięcych wydzielin wypełnia każdy milimetr przestrzeni.
<br />
Alexander może tylko przypuszczać, co nastąpi teraz.
<br />
Następuje. Louis unosi nieznacznie pośladki, wspierając się na kolanach.
Jego wystająca z bielizny ptaszyna przywiera ściśle do brzucha, sztywna
i lśniąca. Ale nie do niej zmierza teraz dłoń. Nie do niej.
<br />
Panicz spogląda ospale na papierosa, który wypalił się już do końca w
chwili zapomnienia, po czym trąca nim o kant szafki, sprawiając, że ten
wypada z ustnika na miękki dywan.
<br />
― Mmm. ― Szczupły, mokry palec przesuwa się po szczelinie w górę i w dół, co utrudnia ciasny materiał majteczek. ― Och, mm.
<br />
Teraz zatacza kółeczka. Alexander nie widzi tego wyraźnie,
półprzezroczysty materiał stanowi nieznośną przeszkodę w dojrzeniu
szczegółów. Nie może zobaczyć, jak otwór jego pierworodnego pulsuje
niespokojnie pod dotykiem palca; jak opuszka łaskocze ruchome mięśnie w
nieśpiesznych pieszczotach.
<br />
Louis wsuwa sobie przegub pod podbródek i rozchyla szeroko usta.
<br />
― O-och…!
<br />
To już ten moment – wsuwa w siebie środkowy palec do samego końca i
zamiera z wypiętą pupą, oddychając, dla odmiany, głęboko i odrobinę
chrapliwie.
<br />
Znów spogląda na tatę. Nie uśmiecha się już. Wygląda prawie, jakby był
bliski łez. Jakże silne są te młodzieńcze doznania. Jak intensywnie oni
wszystko przeżywają.
<br />
Palce z ustnikiem zbliżają się do umalowanych warg i wsuwają go głębiej, niż powinny.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-28, 18:05<br />
<hr />
<span class="postbody">
Alexander zaciska swe palce na szyjce butelki tak mocno, że szkło
trzeszczy wyraźnie (ale wciąż nie pęka, walczy pod naporem silnej
dłoni), ale mężczyzna zdaje się nie zwracać na to uwagi. Pociemniałe
spojrzenie wodzi po długich nogach i łuku bioder, zatrzymując się co i
rusz na rozkosznych wypukłościach.
<br />
Jego świat momentalnie zmniejsza się do rozmiarów do błękitnej sypialni,
a właściwie do łoża z baldachimem, na którym wije się i wzdycha
najpiękniejsza istota, jaką dane mu było ujrzeć przez całe życie.
<br />
Istota, której smukłe palce pieszczą miejsca tak intymne, że ludzie
łapaliby się za głowy na samą myśl o możliwości zapuszczania tam swych
członków. Istota, której miejsca są tak apetyczne, że pan Bealford marzy
o dotknięcia ich całym sobą i nie może wybić sobie tych obłudnych
pragnień z głowy.
<br />
Jest mu tak gorąco, że (choć planował inaczej) zdejmuje z siebie frak,
luzuje koszulę, a nawet podciąga jej rękawy. Jest wściekły, kiedy nie
może zobaczyć dokładnie, co wyczynia jeden z długich palców - jest w
stanie zabić, byleby tylko móc cieszyć spojrzenie tego tajemniczego
zakątka, już całkiem nagiego, już bez tych majtek, Bogowie!
<br />
Wie, że jeśli wijąca się na łożu kokietka ściągnęłaby je z tych
niepokojąco idealnie wypiętych pośladków, porwałby je, niczym
wygłodniały żebrak kawałek chleba. Porwałby je w dłonie i dotykał się
nimi, pieścił, byleby tylko otulić się szczelnie tym zapachem, byleby
móc się upodlić na rzecz błogosławieństwa płynącego z przynależenia.
<br />
Przynależenia do <span style="font-style: italic;">tego</span> ciała.
<br />
― Louis ― rozlega się w pokoju jego ciężkie, proszące wołanie. Palec
zagłębia się wreszcie w maleńkiej dziurce, a spomiędzy czerwonych warg
wyrywa się głęboki, wyuzdany jęk, którym Alexander ma ochotę zwilżyć
swój własny język.
<br />
Jest już tak twardy i spragniony, że ledwo widzi na oczy - jak w amoku,
wyciąga przed siebie ramię, ale reflektuje się szybko, cofając je z
zawstydzeniem.
<br />
Musi uważać, naprawdę powinien. Ale to takie trudne, tak niezmierzenie... niesprawiedliwe.
<br />
I widzi to, widzi to dokładnie - ten jeden smukły palec, który naciska
na różowy pierścień mięśni, zanurzając się w nim powoli, zmysłowo,
rozpychając się w ciasnym tunelu, by dostarczyć jego właścicielowi
niebezpiecznej mieszanki bólu i przyjemności.
<br />
Ból i przyjemność odzywa się także w jego ciele - sztywny członek
naciska na materiał spodni z taką siłą, że - jest tego pewien - męskość
zaczyna drętwieć pod zbyt ciasnym więzieniem, pragnąc się z niego za
wszelką cenę uwolnić.
<br />
― Louis ― powtarza ciszej, a butelka wypada z jego drżącej dłoni,
uderzając ciężko o ziemię. Powietrze pachnie przejmująco mieszanką
papierosowego dymu i ich podniecenia, i kwiatów, tych kwiatów, przez
które pan Bealford niejednokrotnie kończy w nocy z dłonią owiniętą
ciasno wokół swojego członka, dysząc w poduszkę tak zawstydzające
nieprzyzwoitości, tak wulgarne wyznania...
<br />
Tym razem chłopiec podrywa się na dźwięk swego imienia (a może przez
hałas, który wyprawia nieszczęsna butelka) - wspiera się na łokciu,
śliniąc wulgarnie długość czarnego ustnika.
<br />
Alexander tak bardzo pragnie na krótką chwilę stać się tym ustnikiem -
marzy o tym, by zamiast niego, ujrzeć tam swój palec, albo...
<br />
Bogowie, to zbyt niestosowne, okropne. Nie może tak myśleć. Może tylko obserwować, tylko to.
<br />
― Tak ojcze? ― Rozlega się przekorne pytanie, a wraz z nim ustnik
zostaje naprostowany, by dzierżąca go dłoń mogła nim figlarnie zamachać.
<br />
Nie wie, co może mu odpowiedzieć. Nie wie, czym była jego prośba, jego
wołanie. Prosił, bo czuł, że potrzebuje pomocy. Wołał, bo wiedział, że
pomoc ta nie powinna nigdy nadejść.
<br />
Odrywa spojrzenie od błękitnych oczu, wracając nim do wypiętych
pośladków. Do okrągłych jąder i sztywnego członka, kołyszącego się przy
każdym, najdrobniejszym ruchu jego chłopca.
<br />
― Proszę ― odzywa się po dłuższej chwili, nie poznając własnego głosu ― <span style="font-style: italic;">proszę</span>, rozchyl je... dla mnie. ― Przełyka ciężko ślinę, nie wierząc, że słowa przeszły mu przez wyschnięte gardło.
<br />
Błękit rozbłyska czymś dziwnym na krótką chwilę przed tym, jak
młodzieniec turla się przez łóżko, by ułożyć się na plecach. Odrywa
dolną połowę ciała od materaca, przekręcając się połowicznie na bok -
teraz pan Bealford ma <span style="font-style: italic;">idealny</span>
widok na jego krągłe pośladki. Chwilę później głowa także się przekręca,
a ich spojrzenia rozdzielają się, na rzecz widoku nieskazitelnie
gładkich pleców i jasnych loków.
<br />
Drobne dłonie chwytają za brzegi bielizny, obsuwając ją do połowy ud -
jasna głowa obraca się na moment, gdy chłopiec zerka figlarnie przez
ramię, jak wtedy, na biurku.
<br />
Gorączka znowu odzywa się echem w jego napiętym ciele, a zmęczony
naciskiem członek wypluwa z siebie odrobinę mazi... mocząc widocznie
wierzch bielizny.
<br />
Cienki ustnik sunie wolno po zgrabnym udzie - Alexander wodzi za nim
wzrokiem, jak posłuszny pies, nie ważąc się nawet mrugnąć. Czerń odbija
się swym kontrastem na mlecznobiałej skórze, pozbawiając go niemalże
oddechu. Próbuje zachować spokój i nie dać po sobie poznać, jak bardzo
jest <span style="font-style: italic;">chory</span> z głodu i dojmującej
tęsknoty, ale to niemożliwe - jego maska spadła na ziemię, zgubiła się w
odmętach błękitu i czerwieni, pozbawiając go możliwości ukrycia.
<br />
Chce zobaczyć więcej, jeszcze więcej!
<br />
I - niczym odpowiedź na jego nieme błagania - czerń wędruje niżej,
zataczając coraz ciaśniejsze kręgi wokół mocno zaciśniętych mięśni.
<br />
― Och ― Louis wzdycha głęboko, jakby w każdej chwili gotów był
zasłabnąć od ogarniającej go rozkoszy. Jego ramię porusza się wymownie i
nagle pan Bealford wie, wie, co ta mała bestia wyprawia.
<br />
I wtedy on sam też zmienia się w bestię - nie panuje nad swoją dłonią,
która (tak, ona sama) rozpina jego rozporek i sięga pod wilgotny
materiał bielizny, wydobywając spod niej gorącego i twardego penisa. To
ona wyciąga go na wierzch, narażając na podmuch wręcz zimnego powietrza -
lodowatego przy tym, jak bardzo sam jest gorący.
<br />
I to ona łapie za jego trzon, a potem przesuwa się do góry, ściągając mocno napletek w akompaniamencie lepkiego mlaśnięcia.
<br />
Spogląda w dół i rozchyla wargi, dostrzegając jaki jest czerwony i
wilgotny od spływających po nim wydzielin - palce ślizgają się bez
żadnego wysiłku, a odcinająca się na tle trzonu główka, wyłania się co i
rusz na wierzch, roniąc z siebie kolejne ciężkie krople.
<br />
― A-ach ― tym razem to Alexander jęczy ochryple, a ustnik, jego
cieniutka końcówka wsuwa się w ciasny tunel, niknąc w jego głębinach.
<br />
Zaciska dłoń mocniej, rozsuwając szerzej uda. Podpiera się wolno dłonią,
by nie zsunąć się ze szezlonga na ziemię. Jest mu tak gorąco, tak
duszno...
<br />
Ustnik wysuwa się bez udziału panicza - wystarczy, że odejmie od niego
swoje eleganckie paluszki, a kolejne centymetry czerni wyłaniają się ze
słodkiego wnętrza, ale już, już są wsuwane z powrotem i znowu, i jeszcze
raz!
<br />
Odchyla głowę, ale nie przestaje na niego patrzeć - włosy wysuwają się
spod coraz luźniejszego węzła rzemienia, pozwalając, by jasna kurtyna
przykryła częściowo jego twarz i szyję.
<br />
― Więcej ― prosi nieprzytomnie, sięgając do wiązania koszuli, by i
ona przestała mu też wreszcie przeszkadzać. Zroszony potem tors ukazuje
się teraz w pełnej krasie, unosząc się prędko od płytkich wdechów. ―
Daj mi więcej.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-28, 18:43<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jak tu duszno. Louis nie może oddychać. Gorset tylko pogarsza sprawę.
Powietrze jest tak gęste od podniecenia, i od przeplatających się woni
ich soków. Boże.
<br />
Na twarzy panicza maluje się wyraz łudząco podobny do rozpaczy, gdy
długi ustnik całkowicie niknie w rozpalonym, zaciśniętym kurczowo
wnętrzu. Potem Louis znów przewraca się cały na plecy i powoli,
ostrożnie unosi uda w górę. Oddychając ciężko, zdejmuje ostrożnie
majteczki przez całą długość nóg. W trakcie musi się zatrzymać i
docisnąć z powrotem szczupłym palcem wyłaniającą się z jego otworu
końcówkę ustnika.
<br />
Zdejmuje wreszcie bieliznę, która jest przesiąknięta zapachem jego wydzielin. Spogląda na ojca.
<br />
― Proszę ― szepcze i wyciąga rękę najdalej, jak potrafi.
<br />
Jak człowiek ze Stworzenia Adama wyciągający z tym ospałym
rozleniwieniem dłoń do Boga. Dłoń, na której palcach wisi czerwony,
półprzezroczysty materiał najlepszej jakości.
<br />
Alexander wychyla się i odbiera od młodzieńca bieliznę tą dłonią, którą
jeszcze przed sekundą się pieścił. Przyciska ją na jego oczach do swych
nozdrzy, i z ust Louisa ucieka zbolały jęk, kiedy mężczyzna zaciąga się
głęboko jego zapachem, a potem, och… potem opuszcza prawą dłoń i
zaczyna się masturbować tymi majtkami, i to jest za wiele, stanowczo
zbyt wiele.
<br />
Louis czuje się nagi – właściwie jest nagi, ale ta nagość sięga znacznie
dalej niż do formy cielesnej. Jest nagi duszą. Całkowicie obnażony
przed Alexandrem, który zlany potem przesuwa dłonią po swoim naprężonym
kutasie; młodzieniec nie potrafi odwrócić od niego wzroku. Podąża
wygłodniałym spojrzeniem za ręką, która porusza się w górę i w dół w
akompaniamencie wilgotnych, ordynarnych dźwięków brzmiących w uszach
chłopca jak najpiękniejsza melodia.
<br />
Wylizałby go – wylizałby dokładnie każdy milimetr tej pały. Wypiłby
wszystko, każdą kroplę nektaru płynącego z tego cudnego przyrodzenia.
Wyznaczył językiem trasę każdej z ciemnych żył. Alexander jest piękny.
Jest tak cholernie piękny, że to boli. Jego obnażona pierś jest zlana
potem. Krople płyną w dół po umięśnionym brzuchu, jakby wskazywały
kierunek, w którym i Louis powinien się udać. Młodzieniec podnosi się
nieporadnie do siadu, podkurcza nogi, wspiera się na dłoni i pożera go
wzrokiem, pożera całego. Błądzi od kutasa przez brzuch do przystojnego
oblicza, na którym maluje się pierwotna, przerażająca żądza. Potem
zatrzymuje wzrok na poruszającej się szybko piersi, na ciemnych sutkach,
które też chciałby całować, ssać do granic bólu, masować swoją
ptaszyną, jeśli tylko by na to pozwolił, ubrudzić całe w nektarze. I na
uda, które co jakiś czas drgają konwulsyjnie. I znów na kutasa, którego
zapach czuje tak, jakby miał go przed nosem. Na bogów. Jego myśli są tak
rozbiegane jak spojrzenie i czyny. Wyłącza więc je i chwyta swoją
ptaszynę, zamykając jedno oko. Przesuwa palcami po całej długości w
górę, a następnie w dół, zdejmując napletek z zaczerwienionej główki.
Chłodne powietrze owiewa ją, maltretuje.
<br />
Nie. Nie potrafi tak. Nie potrafi. Nie jest tak silny jak Alexander, nigdy nie był. Może kiedyś, ale na pewno nie teraz.
<br />
Wypuszcza męskość z dłoni. Ma zaszklone oczy. Wydaje z siebie dźwięk podobny do szlochu.
<br />
― Tak bardzo cię przepraszam ― wydusza słabo i wstaje z cichym
jękiem. Nogi drżą mu wyraźnie. Uda są mocno zwarte, by nic spomiędzy
nich nie wypadło.
<br />
Czyni krok naprzód, a następnie pada przed nim na kolana, pokonany przez
jego piękno, przez jego majestat – nawet w takiej sytuacji.
<br />
Zbliża się bardziej, patrząc już tylko w jego oczy z uwielbieniem, oddaniem, straceńczym pragnieniem.
<br />
Osuwa się przed nim na ziemię, przysiada na swych łydkach. Rozchyla nogi
i znów się dotyka. Opuszcza wzrok na dorodną męskość ojca, tak podobną
do jego własnej, choć większą, grubszą, och, i nachodzi go dziwna,
półprzytomna myśl, że przecież to właśnie ona dała mu życie. Otwiera
usta, zadziera lekko podbródek. Masuje się do jej widoku, do jej
zapachu, do jej dźwięków. Masuje w tym samym tempie, znów tracąc dech.
Porusza się niespokojnie, by poczuć specyficzny dyskomfort powodowany
obecnością ustnika w jego ciele. Zaciska pośladki i rozluźnia je.
Zaciska i rozluźnia; Alexander nie może tego zobaczyć, lecz właśnie w
tej chwili Louis pieprzy się własnymi mięśniami, znajdując się już na
skraju wszystkiego.
<br />
― Spuść się na mnie ― szepcze błagalnie. ― Na mnie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-28, 20:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis łamie zasady - Alexander jest tego świadomy, ale nie potrafi mu
odmówić, nie w takiej chwili. Jest słaby i pokonany, jest tylko słabym
zwierzęciem, które ulega swoim pierwotnym instynktom, bo nie potrafi
inaczej, nie potrafi, naprawdę nie.
<br />
Obciąga sobie dłonią w coraz szybszym tempie - długie palce ślizgają się
po pokrytej preejakulatem skórze. Napletek odsłania i chowa czerwoną
główkę, ciężkie, nabite jądra, podskakują, jak piłki.
<br />
Nie jest już tak cichy, jak był na początku - półotwarte usta nie
wypuszczają z siebie jedynie ciężkich oddechów - teraz rozchylają się
także pod głośnymi, wyuzdanymi jękami, które najchętniej zdusiłby w
sobie, ale nie potrafi i jest tym zażenowany, bo przecież nie powinien,
nie powinien tak jęczeć!
<br />
A Louis, to zepsute dziecko, ten mały kusiciel klęczy przed nim,
masturbując się i wijąc dziko, ale błękitne oczy są zwrócone tylko na
niego - błyszczą podnieceniem, lojalnością i oddaniem, by zaraz znów
widniała w nich ta beznadziejna rozpacz, tak piękna i uzależniająca.
<br />
Nigdy w życiu nie widział kogoś, kto wyglądałby piękniej, gdy cierpi niż
ten mały, szlochający cud, wypowiadający do niego te wszystkie
sprośności. Siedzący u jego kolan i proszący o jeszcze większe
upodlenie, jakby samo klęczenie stanowiło dla niego jeszcze za mało.
<br />
I zrobi to, ulegnie mu, wie o tym - będzie pocierał swojego cieknącego
kutasa majtkami własnego pierworodnego (majtkami naznaczonymi jego
cudownym zapachem, który zadziałał na niego jak narkotyk, jak
wybawienie, jak najstraszliwsza klątwa) do momentu, w którym podniecenie
nie naciśnie na jego lędźwie, tak jak zaczyna to powoli robić teraz...
<br />
― A-ach! ― wykrzykuje, zapierając się nogami o ziemię. Zaraz nie
wytrzyma, jego mięśnie pękną, musi je tak strasznie napinać...
<br />
Musi wepchnąć swoją pałę w te wargi, które znajdują się tak blisko, że
owiewają ją cały czas swoim gorącym oddechem. Bogowie, mógłby teraz
przesunąć się odrobinę przez ten pieprzony szezlong i wsunąć się do
wnętrza tych chętnych ust po same jądra - jego dobry chłopiec by mu na
to pozwolił, to nie ulega nawet wątpliwościom. Nie musiałby ich nawet
rżnąć, wystarczyłoby tylko się spuścić do środka, och, przecież to musi
być takie... przyjemne!
<br />
― O-otwórz usta ― jęczy błagalnie, czując pierwsze dreszcze, płynące
wezbraną falą przez spocone, drżące podbrzusze. Obserwuje z chorą
fascynacją, jak na wierzch wysuwa się gadzim ruchem różowy, wilgotny
języczek. Ledwo udaje mu się powstrzymać od pochwycenia go w zęby.
Chciałby się na nim zassać, aż do bólu, nie zrobi tego, nie może, to nie
byłoby...
<br />
― A-aooooch! ― nie jęczy. On <span style="font-style: italic;">krzyczy</span>,
ściskając cieknącą erekcję tak mocno, że to naprawdę już boli, ale
nawet to nie powstrzymuje jej przed wypuszczeniem z siebie
pół-przezroczystych strug nasienia, osiadającego na czole, nosie i
wystawionym języku.
<br />
Spogląda w dół i spotyka go to samo przedstawienie - członek jest
jedynie smuklejszy i drobniejszy, tak, jak drobniejszy od niego jest
cały Louis Bealfrod (jego syn, jego syn, jego syn!).
<br />
― Mój najcudowniejszy ― mruczy nieświadomie, uśmiechając się
nieprzytomnie. Po czole spływają mu wciąż krople potu, a jego pierś drży
niekontrolowanie od gwałtownych oddechów.
<br />
Ale Lou... wcale nie kończy przedstawienia. To, co robi w następnej chwili jest <span style="font-style: italic;">dopiero</span> zwieńczeniem jego małego spektaklu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-28, 21:33<br />
<hr />
<span class="postbody">
Sama jego bliskość jest dla młodzieńca bodźcem tak silnym, że wprawia
jego ciało w drżenie. Nie jest trudno o potężny orgazm, kiedy masturbuje
się do <span style="font-style: italic;">takiego</span> widoku.
Alexander Bealford jest seksowny w każdym calu, a najbardziej wtedy, gdy
Louis może go podziwiać bez maski, takiego roztargnionego, bezradnego,
trochę wściekłego z powodu własnej <span style="font-style: italic;">słabości</span>.
<br />
Słabości do niego.
<br />
Od tak dawna marzył, by zbliżyć się do niego w ten sposób; może nawet od
tamtej chwili, gdy przyłapał swego drogiego ojca w salonie z siostrą
swej matki, po raz pierwszy dowiadując się, jak dziki i ordynarny
potrafi być ten dystyngowany człowiek, kiedy porusza brutalnie biodrami i
klepie szlachciankę po tyłku jak zwykłą dziwkę.
<br />
Louis chciał być jego dziwką, chciał stać się obiektem jego pożądania,
chciał być zerżnięty w tak brutalny, prostacki sposób – nawet jeśli nie
był tego świadom i wizje te stopniowo klarowały się w jego umyśle za
pośrednictwem snów – a dziś myśl o tym napawa go już wyłącznie
podnieceniem, bo nawet nie jest mu wstyd.
<br />
Jak można wstydzić się, że kocha się i podziwia kogoś tak obłędnie,
posągowo, nadludzko pięknego? To właśnie, a nie kazirodztwo, jest dla
panicza największym grzechem. Zawsze gardził kłamstwem, które polegało
na wypieraniu tego, co kocha się najmocniej.
<br />
Louis nie wstydzi się swoich uczuć względem Alexandra. Och, nie. Lepka,
słona sperma ląduje na jego twarzy i języku, i panicz wygina się
spazmatycznie.
<br />
― H-ooch… ― jęczy bezradnie i zalewa go fala gorąca i przyspiesza
ruchy dłonią do straceńczego tempa i… och, dochodzi, patrząc
nieprzytomnie na jego fiuta, masowanego już bardzo powoli przez dużą,
ozdobioną sygnetem dłoń; dochodzi z niemym okrzykiem, który nie jest w
stanie ulecieć z szeroko otwartych, splamionych spermą ust.
<br />
Panicz jęczy słabo i zamyka oczy. Obaj słyszą cichy stukot ustnika o podłogę. Dochodzi na swe uda, na podłogę i na <span style="font-style: italic;">but</span> Alexandra, czego żaden z nich jeszcze nie zauważa.
<br />
Siedzą, Alexander na szezlongu, a Louis na podłodze, obaj zlani potem i
zasapani, i próbują dojść do siebie. Tak trudno jest… oddychać.
<br />
Louis pociera o siebie wargami, rozcierając spermę jak szminkę. Przełyka
ciężko słoną ślinę, a potem jeszcze przesuwa językiem po ustach. Wciąż
nie podnosi wzroku znad fiuta swego ojca, odurzony i dziwnie słaby.
Czuje, jak owoc spełnienia mężczyzny niczym łzy płynie mu po policzkach.
Unosi dłoń, zbiera go na palce. Liże delikatnie ich koniuszki, a potem
opuszcza wzrok niżej.
<br />
― Och ― wzdycha, wiodąc wzrokiem po swych udach i brudnej podłodze,
by zatrzymać go na czarnym, splamionym bucie, który inaczej lśniłby
czystością.
<br />
Bez słowa odsuwa się trochę – wydaje się, że ma zamiar wstać, lecz robi
coś wprost przeciwnego, pochyla się nisko, do samej ziemi i… z
zamkniętymi oczami ostrożnie przysuwa wargi do pachnącej skóry buta.
Wysuwa język, oddychając drżąco, i ostrożnie przesuwa nim po ciemnej
powierzchni, od noska buta prawie do samego otworu na stopę. Liże jego
buty jak pies, z wypiętymi nagimi pośladkami w kształcie serca, w
ślicznym gorsecie, który sprawia, że jego ciało przypomina klepsydrę.
Liże, ponieważ buty Alexandra muszą być czyste, a Louis doskonale wie,
jak je wyczyścić, żeby ich właściciel mógł wrócić do gości – gdyby
chciał, oczywiście, a jest to wątpliwe – i nie wzbudzić niczyich
podejrzeń, zachwycając nieskazitelnością.
<br />
Liże nawet wtedy, gdy but z pewnością jest już czysty. Na końcu zaś,
zamiast wyprostować się i go takim pozostawić, chowa język i z cichutkim
cmoknięciem przyciska wargi do noska, zostawiając na czerni bordowy
odcisk swych wydatnych ust.
<br />
Gdy w końcu podnosi głowę i znów przysiada na łydkach, uśmiecha się marzycielsko, a policzki ma pokryte rumieńcem.
<br />
― Och, <span style="font-style: italic;">Alexandrze</span> ― mówi
ochrypłym, zmęczonym głosem, zupełnie jakby przed chwilą ssał go i
nadwyrężył sobie gardło. ― Nigdy nie byłem tak niepełny i spełniony
jednocześnie.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-28, 22:31<br />
<hr />
<span class="postbody">
Gdyby tylko był tę parę lat młodszy, jego kutas wzniósłby się za chwilę
ponownie w górę - widok śliskiego języka, zbierającego z jego <span style="font-style: italic;">buta</span>
(pieprzonego buta, tym, którym chodzi po ziemi, do kurwy nędzy) resztki
nasienia, jest tak pobudzający, że momentalnie kręci mu się w głowie.
<br />
Przytrzymuje się brzegu szezlonga, oddycha głębiej, ale nie odrywa
spojrzenia, nie pozwala sobie na to nawet przez sekundę. Umarłby, gdyby
przegapił choć i sekundę tego wspaniałego przedstawienia.
<br />
Przechyla głowę, wpatrując się z uznaniem w pozostawiony na nosku ślad
szminki - ślad po pełnych, apetycznych wargach, które nawet teraz
wyglądają tak kusząco, że najchętniej wpiłby się w nie gwałtownie i
całował je do utraty tchu.
<br />
Choć i od tego nie jest mu wcale daleko.
<br />
― Och, Alexandrze ― wzdycha ukradkiem, nie potrafiąc inaczej zareagować na swoje własne imię, wypowiadane <span style="font-style: italic;">tym</span> głosem. ― Nigdy nie byłem tak niepełny i spełniony jednocześnie.
<br />
Chętnie bym to zmienił, myśli, ale nie odważa się wypowiedzieć swych
pragnień na głos. Uśmiecha się jedynie blado, sięgając po papierośnicę.
Pokój szybko wypełnia się gęstym dymem, ale nawet tak silna woń nie
zdusza zapachu ich podniecenia.
<br />
Przez chwilę nie dzieje się nic szczególnego (o ile można tak nazwać
choćby i sekundę czasu, kiedy spędza go się z tym niesamowitym młodym
człowiekiem) - popatrują na siebie, wymieniając się grzecznie
papierosem.
<br />
Po jego głowie wciąż chodzą tak nieprzyzwoite myśli... ma ochotę obrócić
niegrzecznego chłopca tyłem i spełnić jego prośbę, raz i ostatecznie.
Wypełnić go sobą, wypełnić go swoim sztywnym...
<br />
Słyszą to jednocześnie - kroki na korytarzu, a potem ciche słowa Elisabeth Bealford.
<br />
― ...że po prostu gorzej się poczuł. Powinien być tutaj, tak.
<br />
― Pod kołdrę ― syczy do niego wściekle, pakując sztywniejącą erekcję
do spodni. Wie, że nie zdąży naciągnąć reszty ubrań, zadowala się więc
pobieżnym zasznurowaniem koszuli. Teraz włosy, cholera, gdzie podział
rzemień...
<br />
Znajduje go. Udaje mu się zapleść je w niedbały supeł, podczas gdy Louis
kładzie się posłusznie do łóżka,przykrywając wszystko, aż po czubek
głowy.
<br />
Przegląda się w lustrze i natychmiast tego żałuje. Przeciera rękawem
spoconą twarz i resztki szminki. Wierzy, że Elise nie zauważy niczego w
blasku świecy. Tak, jest zdecydowanie zbyt ciemno.
<br />
― Lou ― od drugiej strony rozlega się delikatne pukanie. ― Skarbie, jesteś tam? Upewniam się tylko, bo... Ach!
<br />
Kobieta odskakuje od drzwi jak oparzona, gdy Alexander otwiera je
gwałtownie, wyglądając zza nich z perfekcyjnym zaskoczeniem wypisanym na
nieco zmęczonym obliczu.
<br />
― Elise ― pyta ją wolno ― co ty tu właściwie robisz?
<br />
― Och, mój drogi ― sapie ciężko jego małżonka, łapiąc się za serce ―
przyszłam poszukać Louisa, zniknął tak na... paliłeś w jego pokoju? ―
Pyta z wyrzutem, marszcząc brwi. ―Tyle razy powtarzałam ci, żebyś...
<br />
― Ciiicho ― przykłada palec do warg, marszcząc się groźnie. ― To
nie ja ― dodaje ciszej ― przyłapałem Louisa na paleniu moich
papierosów.
<br />
― Naprawdę? ― Elise wydaje się bardzo wzburzona. ― Dobry boże,
Alexandrze, uczysz go złych nawyków... Powiedziałeś mu o tym, że to
absolutnie niedozwolone?
<br />
― Powiedziałem ― przytakuje potulnie. ― Rozmawialiśmy długo. Teraz już śpi.
<br />
― Śpi ― słowo zostaje powtórzone zupełnie innym tonem niż wcześniej.
Na delikatne wargi wkrada się subtelny uśmiech, a gęste rzęsy
przykrywają morską zieleń oczu. ― Czy to znaczy, że masz może dla mnie
odrobinę czasu?
<br />
Nie potrafi się nie obejrzeć przez ramię. Wie, że nie napotka teraz
błękitnego spojrzenia, ale czuje je na sobie, czuje bardzo dokładnie.
<br />
Wie też, że nie może jej teraz odmówić. Nie w takiej chwili, kiedy
powinien zrobić wszystko, by nie zorientowała się, jak paskudne i
niewłaściwe rzeczy miały tu miejsce chwilę przed jej przybyciem.
<br />
― Spotkamy się u ciebie za kwadrans ― szepcze jej czule do ucha.
Elise uśmiecha się tylko, przesuwając dłonią po jego ramieniu (bogowie,
odrobinę niżej i zorientowałaby się, jak bardzo jest spocony), znikając w
korytarzu.
<br />
Alexander zamyka cicho drzwi, opierając się o nie ciężko. Jego serce
bije tak szybko, że ma wrażenie, jakby za chwilę naprawdę miało
wyskoczyć z klatki piersiowej.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-28, 23:38<br />
<hr />
<span class="postbody">
Kołdra szeleści cicho. Louis podnosi się do siadu i wpatruje się
uważnie w mężczyznę, roztrzepany, ospały, łóżkowy. Alexander nie wygląda
do końca tak, jak powinien: jego włosy też się zmierzwiły, pot rosi mu
czoło, kołnierzyk koszuli nie jest do końca prosty, a na bucie, na bucie
wciąż widnieje…
<br />
― Idziesz teraz do niej? ― młodzieniec przechyla się przez krawędź
łóżka i wyciąga dłoń po swój ustnik. ― Nie zostaniesz ze mną do rana?
<br />
― Nie mogę. ― Alexander rusza do łazienki, zdejmując koszulę. Nie
zamyka za sobą drzwi, więc Louis zsuwa stopy na podłogę i po cichu idzie
za nim. Opiera się o framugę, patrząc, jak Alexander wyciera się
ręcznikiem ze zgnębioną miną. Czy zamierza teraz uprawiać seks z matką?
Czy będzie w stanie? ― Naprawdę nie mogę, mój skarbie.
<br />
Louis zadziera lekko podbródek. Robi mu się miło na dźwięk tego
ostatniego słowa, ale w piersi czuje ścisk. To chyba jakiś rodzaj
niezadowolenia. Złości. Zazdrości?
<br />
Nie, przecież tylko słabi ludzie są zazdrośni. I brzydcy. Jest po prostu
niezadowolony, że Alexander tak go traktuje. Nikt nie zostawia panicza
po czymś takim. To panicz zawsze wychodzi. To on jest osobą, która mówi
„dość”.
<br />
― Idziesz się z nią pieprzyć? ― Bezmyślnie obraca w palcach długi ustnik.
<br />
― Nie wiem ― odpowiada Alexander, ale przecież Louis jest dużym
chłopcem, wie, że to kłamstwo. Patrzy, jak ojciec czesze włosy jego
szczotką. Widzi wyraz zmieszania na dojrzałej twarzy, kiedy mężczyzna na
niego spogląda, ale nie sprawia to, że staje się bardziej wyrozumiały. ―
Proszę, nie patrz tak na mnie.
<br />
― A jak mam patrzeć? ― Przechyla głowę, unosząc jasną brew. ― Z
zachwytem, kiedy masz zamiar potraktować mnie jak zwykłą ulicznicę? Może
mi jeszcze zapłacisz.
<br />
Wyraz twarzy ojca natychmiast się zmienia.
<br />
― Przestań ― warczy mężczyzna, zbliżając się do niego, i Louis
krzyżuje ramiona na piersi, zaciskając mocniej palce na trzymanym
przedmiocie. Opuszcza wzrok na podłogę, zawiesza go na odcisku swoich
ust (mężczyzna drepcze w miejscu, jakby przypomniał sobie, co się tam
znajduje). Wsłuchuje się w ciężkie posapywanie Alexandra i nie musi (nie
chce) patrzeć na jego twarz, by wiedzieć, że ta czerwieni się już nie z
wysiłku czy podniety, lecz z gniewu. ― Jak śmiesz.
<br />
Grdyka młodzieńca porusza się wyraźnie przy przełykaniu, na chwilę
przesuwając się w dół łabędziej szyi. Nie daje się zastraszyć tą
agresywną bliskością, nie daje przytłoczyć większą posturą – poza tym,
że nie podnosi spojrzenia. Nic już nie mówi. Czuje się źle,
niekomfortowo. Cały ten strój kojarzy mu się nagle bardziej z wdziankiem
luksusowej prostytutki niż ze strojem otwartego kochanka, który
podkreśla nietypowość i piękno. Nie czuje się jak ten kochanek.
Alexander okazuje mu brak szacunku, wychodząc tak pośpiesznie po tym, co
zrobił Louis jemu i dla niego. I mówiąc mu, jak ma na niego patrzeć.
Oraz jak się ubrać. Jak dziwce, dociera do niego. Jak dziwce.
<br />
Bealfordowie nie dają się tak traktować.
<br />
W ciszy Alexander – chyba opanowawszy się – unosi dłoń i próbuje dotknąć
jego policzka. Widząc ją kątem oka, panicz odwraca się niechętnie i
siada na łóżku. Sięga do tyłu i zaczyna rozwiązywać gorset, patrząc w
zadumie w stronę okna.
<br />
Słyszy westchnienie i kroki mężczyzny. Alexander wychodzi, zostawiając go samego.
<br />
Podbródek Louisa drży lekko i dopiero teraz chłopak pozwala sobie na
wypuszczenie spomiędzy warg drżącego oddechu. Zaprzestaje szarpaniny ze
sznurkiem i chowa twarz w dłoniach. Kto by pomyślał, że po tym
wszystkim, co robił w życiu, po tym, ilu miał partnerów i co z nimi
wyczyniał, potrafi jeszcze czuć się <span style="font-style: italic;">brudny</span>.
<br />
<br />
Następne dni zlewają się w jeden. Panicz wykorzystuje wolny
czas, spędzając dużo czasu poza posiadłością. Spotyka się na mieście z
przyjaciółmi, odwiedza kawiarnie, uświetnia swą obecnością wieczorki.
Któregoś dnia wysyła posłańca do swego wuja i umawiają się na wieczór w
luksusowej restauracji. Jedzą razem kolację, rozmawiając o malarstwie,
literaturze i pięknie. Później Louis wciąga mężczyznę w zaułek między
budynkami i szepcze mu do ucha kilka słów.
<br />
W hotelu dzielą namiętne chwile. Po wszystkim młodzieniec – w
przepięknym czerwonym i niekompletnym zestawie bielizny – spoczywa na
boku, z głową na ramieniu Vincenta, leniwie kreśląc palcami symbole na
jego obnażonym, bladym torsie.
<br />
To właściwie pierwszy raz, kiedy widzi Vincenta nago. Ten widok nie
sprawia, że ma chęć się od niego odsunąć, choć ciało wuja jest bardzo
kościste i żylaste, może trochę przerażające.
<br />
Ale Louis je lubi, naprawdę je lubi.
<br />
Trwają tak w zamyśleniu, długo nic nie mówiąc. I panicz wie, że może
liczyć na to, iż wuj zostanie tu tak długo, jak długo on sam nie
zdecyduje się opuścić tego miękkiego posłania.
<br />
― Kochacie się? Ty i Vivienne?
<br />
Vincent spogląda na niego z całkowitym spokojem.
<br />
― Trudno jest mi zdefiniować miłość ― wzdycha i przekręca się lekko, a
następnie unosi, by z rozleniwieniem ucałować czoło bratanka. ― Może to
tęsknota, albo przywiązanie. Coś mnie z nią łączy.
<br />
Louis uśmiecha się z rozbawieniem, nie otwierając oczu.
<br />
― Pytałem o seks.
<br />
― Och. ― Vincent śmieje się ochryple i nisko. To jeden z tych
rzadkich momentów, w których jest rozluźniony i wygląda, jakby nic mu
nie doskwierało. Louis lubi go takim. To, jaki jest teraz, stoi w
całkowitym kontraście z Vincentem, który tak dziko i nieprzyzwoicie go
przed chwilą rżnął i wyzywał. Dziś też użył tego słowa. Mała dziwka.
Nigdy jednak w jego ustach nie ma tego okropnego znaczenia, które jest
do niego przypisane. ― Tak. ― Odpowiedzi towarzyszy jeszcze jedno ciche
parsknięcie. ― Dobrze wiesz, że życie bez pieprzenia jest już całkiem
pozbawione sensu.
<br />
Panicz znów się uśmiecha i wzdycha, przytulając się mocniej do jego
boku. Naprawdę tego potrzebuje. Bogowie. To wręcz śmieszne. Nie pamięta,
żeby kiedykolwiek lepił się tak do któregokolwiek ze swych kochanków.
Wykorzystywał ich i zostawiał. Wychodził bez żadnych pieszczot, bez
długich rozmów. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, co wtedy czuli. Dziś
wie.
<br />
― Wie o twoich romansach? ― zapytuje. ― Rozmawiacie o tym?
<br />
― Oczywiście, że wie ― odpowiada bez wahania Vincent. ― Może nie o
wszystkich ― przyznaje po chwili zastanowienia ― ale o większości na
pewno. Ale nie lubi o nich rozmawiać. Myślę, że tego nie potrzebuje.
<br />
Louis milknie na dłuższą chwilę. Vincent jest zupełnie inny niż
Alexander. Zupełnie inny. Chyba nigdy ta różnica nie uderzyła go aż tak
bardzo, jak właśnie w tej chwili.
<br />
― Myślisz, że moja matka też wie? ― mruczy cicho. ― I po prostu to akceptuje?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-29, 00:41<br />
<hr />
<span class="postbody">
Vincent obraca się na bok, wciągając w nozdrza zapach bratanka - ta
cudowna, lekko kobieca woń kwiatów, sprawia, że czuje się, jakby leżeli
na jakiejś łące, nie w przepoconych prześcieradłach w przydrożnym
hotelu.
<br />
Wyciąga dłoń, dużą i sękatą, gładząc jeden z absurdalnie gładkich boków -
czuje pod sobą na przemian delikatny materiał gorsetu i jeszcze
delikatniejszą skórę bioder, jędrnych pośladków.
<br />
― Musi coś wiedzieć ― mruczy, spoglądając bez krępacji w błękitne
oczy. ― Wbrew pozorom, to niezwykle inteligentna kobieta. Co prawda,
nie udało mi się z nią zamienić zbyt wielu słów... ― cienkie wargi
wyginają się nagle w gorzkim uśmiechu. ― Twoja matka zawsze się mnie
bardzo obawiała.
<br />
Chłopiec wciąż znajduje się w lekko ospałym rozluźnieniu (tak
specyficznym, gdy całą noc oddawało się wszelkim rozkoszom), ale jednak
marszczy lekko brwi, przez co jego twarz nabiera jeszcze więcej
rozkosznego uroku.
<br />
― Nie mogę uwierzyć, że ciągle z nią sypia.
<br />
A więc jednak - jego przeczucia sprawdzają się, gdy słowa bratanka
upewniają go w tym, że od początku ich spotkania chodziło jednak o
Alexandra. Nie daje tego po sobie poznać - uśmiecha się jedynie nieco
smutno, całując jeszcze raz wciąż odrobinę wilgotne czoło kochanka.
<br />
― To jego żona, chłopcze. Poniekąd jest jej to winien.
<br />
Louis prycha kpiąco, prostując się nieco wśród pościeli.
<br />
― Nie uwierzę, że robi to z poczucia winy.
<br />
― Nie? ― pyta Vincent, wznosząc ciemne brwi w górę bladego czoła. ―
Powiedz mi, jak czułbyś się wiedząc, że nie kochasz kobiety, która
szaleje za tobą od trzydziestu lat? Kobiety, która dała ci jedynego
syna?
<br />
― Nikt nie powinien obwiniać się za coś, co nie jest zależne od niego,
Vincencie. ― Pada natychmiast odpowiedź. ― Czy masz wpływ na swoje
uczucia?
<br />
Nie odpowiada, wie, że nie ma to najmniejszego sensu. Zanim nawet zdąży
ułożyć swe myśli w głowie, słodki głos młodzieńca znowu przerywa ciszę.
<br />
― Na jego miejscu poradziłbym jej pewnie znaleźć sobie dobrego kochanka.
<br />
Tym razem to doktor Bealford parska śmiechem, kręcąc przy tym ciemną
głową. Nie może uwierzyć w to, jaki Louis okazuje się czasem naiwny,
przy całej tej otoczce dojrzałości i sprytu, którą wydziela od siebie z
siłą kwiatowego zapachu.
<br />
― Twój ojciec w życiu by jej na to nie pozwolił ― wzdycha, sięgając do stolika po puchar z winem. ― Nigdy.
<br />
― Traktuje ją jak dziwkę na wyłączność ― Louis spina się wyraźnie,
poirytowany. A jednak pozwala mu się na powrót objąć ramieniem,
przytulając się do chudego ciała.
<br />
― Wiem ― odpowiada Vincent, poważniejąc zdecydowanie. ― On wszystkich tak właśnie traktuje.
<br />
<br />
Odsuwa się od biurka, podchodząc wolno w stronę okna. Jego
kroki zdradzają w sobie pewną niepewność, dłoń, zaciskająca się na
pergaminie, zdecydowanie drży.
<br />
Pusta szklanka wyśmiewa się z niego błyszczącym dnem, a niedopalone
papierosy tlą się złowieszczo. Tego dnia wszystko sprzysięgło się
przeciwko niemu, by udowodnić mu, jak bardzo jest głupi i żałosny.
<br />
By udowodnić, że znowu tak bardzo się mylił, dając wiarę w puste słowa i
obietnice. Głowa boli go od przepicia, nieklarowność obrazu drażni
zmysły.
<br />
Czyni jeszcze jeden krok do przodu, potykając się o dywan - w ostatniej
chwili udaje mu się uchwycić starej rzeźby, która, pociągnięta przez
silne palce, ląduje wraz z nim na podłodze.
<br />
Bogowie, jest tak bardzo pijany - leży sobie na dywanie, wpatrując się w
sufit i nawet mu to nie przeszkadza. W głowie tańczą mu setki obrazów,
podsyłając coraz to bardziej absurdalne wizje. Widzi Louisa, który
uśmiecha się do niego ciepło przy wigilijnym stole. Widzi Elise,
cieszącą się ze swojej szminki. Widzi czerwoną, jak owa szminka bieliznę
i czerwone wargi, po których prześlizguje się zbierający nasienie
język.
<br />
Widzi swoją matkę, biorącą go w ramiona z taką miną, jakby naprawdę nic
się nigdy nie stało. Z taką miną, jakby ten pieprzony chuj nie krzywdził
ich przez całe życie, jakby nigdy nie odebrał mu Sinclaira.
<br />
Jest taka świetna w udawaniu, na wszystko co święte, pewnie odziedziczył
to własnie po niej. Zdolność do kłamstw i udawania, że wszystko jest w
pieprzonym porządku.
<br />
A Louis odziedziczył to po nim, rzecz jasna.
<br />
I widzi też Vincenta, tego starego, brzydkiego skurwiela, który
czerwieni się nad swoim prezentem. Och, ciekawe, co też dostał od tej
małej dziwki, naprawdę ciekawe.
<br />
Trochę nieprzytomnie przewraca się na bok, podtykając sobie kartkę pod nos.
<br />
<span style="font-style: italic;">Zabierz mnie do teatru, a potem w jakąś ciemną uliczkę. Chcę znowu móc szeptać ci do ucha wszystkie swoje sekrety.
<br />
PS - mam dla Ciebie niespodziankę. Czerwoną.
<br />
L</span></span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-29, 14:50<br />
<hr />
<span class="postbody">
Po powrocie do domu Louis odkrywa, że w jego sypialni jest bardzo
czysto. To normalne, oczywiście, gdyż czasem zagląda tu służba. Udaje
się do garderoby, aby się przebrać. Chce zastąpić ciemną koszulę czymś w
jaśniejszym kolorze, ale w tym celu musi zmienić gorset na beżowy, bo
czerwień przebijałaby się przez jasne odcienie.
<br />
Problem jest taki, iż kiedy sięga do szuflady, w której chowa gorsety, nie znajduje ich tam.
<br />
Ani. Jednego.
<br />
Służba – poza jego zaufaną Mathildą – ma zakaz przeglądania jego
osobistych rzeczy. Jeśli ktoś je zabrał, jeśli ktoś tak dobrze wiedział,
gdzie ich szukać, że nie naruszył przy tym nic innego, to musiała być
ona.
<br />
Co ją podkusiło, do cholery?
<br />
Pierwsze kroki kieruje na dół i dopada w holu Marthę.
<br />
― Gdzie Mathilda? ― cedzi. Martha robi zdziwioną minę. ― Gdzie ona jest?!
<br />
― Mathilda je teraz drugie śniada…
<br />
Louis wymija Marthę i wpada do pomieszczeń dla służby. Niektórzy służący
nawet nie zrywają się na nogi na jego widok, tak bardzo są zaskoczeni i
nieprzyzwyczajeni do wizyt panów w tym miejscu.
<br />
― Mathildo! ― warczy Panicz, stając w drzwiach dużej jadalni, w której służący zwyczajowo spożywają posiłki. ― Za mną.
<br />
― Paniczu… ― Dziewczyna jest dziwnie blada. Podnosi się błyskawicznie,
zostawiając ledwie napoczęty posiłek, i rusza za Louisem, który
prowadzi ją do najbliższego pomieszczenia, w którym mogą spokojnie
porozmawiać: to pokój muzyczny. Na pierwszy rzut oka widać, że nie ma w
nim nikogo poza nimi.
<br />
― Co to miało znaczyć? Gdzie zniknęły moje ubrania?
<br />
― Lou. ― Mathilda wydaje się przestraszona, wręcz zdruzgotana. Louis
patrzy na jej twarz i od razu wie, że musiało się stać coś poważnego.
Ona nigdy nie zrobiłaby nic wbrew niemu, gdyby nie miała ważnego powodu.
― Twój ojciec.
<br />
― Mój ojciec co?
<br />
― Kazał mi wyciągnąć i oddać wszystkie twoje gorsety. Ja… nie wiem, skąd wiedział, przysięgam, że nic mu…
<br />
Panicz bierze głęboki wdech, mrugając szybko, jakby sądził, że się przesłyszał.
<br />
― Mój ojciec je zabrał?
<br />
― Tak. Ale nie powiedziałam mu o nich. Przysięgam. Wiedział, że je masz. Nie pytał, kazał mi…
<br />
Lou kładzie jej palec na ustach.
<br />
― Wierzę ― mówi do niej łagodniej i uśmiecha się trochę blado. Potem
sięga do kieszeni po papierośnicę i czarny ustnik wysadzany
diamencikami. ― Opowiedz mi, jak to wyglądało.
<br />
Mathilda nie wydaje się ani trochę uspokojona.
<br />
― Przyszedł po mnie do prywatnych pomieszczeń i kazał mi ze sobą iść.
Zaprowadził mnie do twojego pokoju i kazał mi je oddać. Próbowałam
udawać, że nic nie wiem, ale on wiedział, po prostu wiedział, i… był
wściekły, groził mi, że mnie zniszczy, że tak mnie urządzi, że… i
powiedział, że… powiedział, że…
<br />
Louis nie przerywa jej, choć jest coraz bardziej wstrząśnięty. Wsuwa papierosa do ustnika i wyciąga zapałki.
<br />
― Powiedział… że trzeba z ciebie wyplenić to… wynaturzenie. Że nie
będziesz się tak dalej ubierał, bo… to nie cyrk ― głos dziewczyny łamie
się, a dłoń Louisa drży lekko. Panicz odpala papierosa i odwraca się.
Ucina sobie krótką, dość nerwową przechadzkę po pokoju. Przystaje przy
oknie, wypuszczając z płuc gęste kłęby dymu.
<br />
― Lou…
<br />
― Idź skończyć jeść ― rzuca sucho.
<br />
Jest dużo bardziej zdruzgotany niż po sobie pokazuje. Gdy drzwi zamykają
się za Mathildą, siada z papierosem przy białym fortepianie i zamyka
oczy. Zaczyna grać, paląc jednocześnie.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Pierwsze nuty są powolne i przepełnione smutkiem.</span>
<br />
<br />
A więc wracają do pieprzonego dziwadła. Do tego punktu, w którym w spojrzeniu Alexandra widoczna była już tylko odraza.
<br />
Louis pamięta ten dzień i te słowa i nie zapomni ich nigdy. Pamięta
dokładnie wyraz twarzy ojca, pamięta łaskotanie łez na policzku.
<br />
<span style="font-style: italic;">A ty nie bądź tchórzem!</span>
<br />
Dłonie Alexandra zaciskają się na jego ubraniach.
<br />
<span style="font-style: italic;">Pieprzone dziwadło.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Jak możesz się tak do niego zwracać</span>.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Kolejne nabierają głębi.</span> Co
jakiś czas gra tylko jedną ręką, gdy unosi lewą do ust, by poprawić
pozycję papierosa lub wysunąć na chwilę ustnik spomiędzy warg. <span style="font-style: italic;">Jest w nich trochę ciepła, czułości, wdzięczności, która nigdy nie zostanie wyrażona słowami.</span>
<br />
<br />
Zawsze go akceptował. Vincent. Mógł nazywać dziwką i suką, ale nigdy nie
miał tego na myśli. Nigdy nie odniósł się do niego tak, by panicz
poczuł się źle. Każde słowo, które kiedykolwiek w swym życiu skierował
do panicza, niosło w sobie szacunek. Vincent szanuje zarówno jego, jak i
jego wybory, także te związane z garderobą. Podobają mu się. Z taką
przyjemnością sunął dłonią po czerwonym gorsecie, z takim uwielbieniem
spoglądał na nogi w pończochach.
<br />
Lubi to, akceptuje, nie uważa za dziwne czy zwyrodniałe. Nie uważa Louisa za wynaturzenie.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Ciepłe nuty zmieniają brzmienie.
Jeszcze przed chwilą niosły w sobie tyle pozytywności, lecz teraz wkrada
się w nie jakiś inny ton, krzywy, niepasujący, wyrwany z tonacji. Gdyby
ktoś słuchał tej muzyki, poczułby dyskomfort towarzyszący
przysłuchiwaniu się spektakularnemu występowi, w który nagle wkrada się
fałsz. Ale to nie jest fałsz. Niepasująca nuta powtarza się coraz
częściej i częściej, aż w końcu zlewa się z utworem, staje jego częścią i
zmienia go o sto osiemdziesiąt stopni. To nie jest radość, to coś
dziwnego, to… wynaturzenie, obrzydlistwo, </span>dziwadło.
<br />
<br />
Louis ma wrażenie, że Alexander to dwie osoby: z jedną całuje się na
przyjęciu, dowcipkuje i flirtuje w miejscach publicznych. Jedna pokazuje
mu tajemne przejścia, szepcząc rozkosznie, że kiedyś odkryją razem
wszystkie. Od jednej dostaje w prezencie czerwoną bieliznę, jedna
wpatruje się chciwie w jego umalowane usta. Jedna z pragnieniem w oczach
spuszcza mu się na twarz, a druga… druga się tego wypiera, uważając to
za obrzydliwe. Zostawia go samego, traktując jak dziwkę lub gorzej,
ponieważ dziwki dostają pieniądze za swoje usługi. Nazywa dziwadłem,
gardzi nim, robi wszystko, by go zranić.
<br />
<br />
Panicz odkłada ustnik z papierosem, który wygasł samoistnie, i uderza mocniej palcami w klawisze. <span style="font-style: italic;">Melodia
staje się agresywna i przytłaczająca. Dominują w niej niskie tony.
Złość i niezrozumienie, furia i rozpacz; dolne nuty oddają wszystkie te
emocje, które zawsze ciągną ludzkie istnienie w dół, które potrafią
powalić na kolana nawet najpotężniejszego człowieka.</span>
<br />
<br />
Ten drugi Alexander jest straszny. Przeraża Louisa. A pojawia się zawsze
wtedy, gdy… coś wytrąca pierwszego Alexandra z równowagi. Coś rozbija
jego świat, rozdziera duszę. Kiedy pierwszy Alexander nie jest w stanie
się odnaleźć, pojawia się drugi i pali wszystko to, co wywołało takie
odczucia. Niszczy. Psuje. Burzy. Depcze. Jego serce to przepaść bez dna,
pusta i zimna.
<br />
<br />
Dłonie młodzieńca opadają na klawisze i już tam zostają. Panicz zadziera
głowę i oddycha głęboko, cały zlany potem. Jeden z mokrych kosmyków
przywarł do jego czoła i łaskocze nieprzyjemnie, ale nie zostaje
odgarnięty. Mija kilka minut i dopiero wówczas Louis uchyla powieki,
które zamknął chyba już dużo wcześniej. Podnosi się i wygładza odzienie.
Wszystkie rozdzierające emocje opuściły go wraz z muzyką. Już nie czuje
wściekłości, żalu ani rozpaczy, a krążące mu w głowie myśli stają się
zadziwiająco klarowne i czyste. Jego drogi ojciec potrzebuje pomocy.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-29, 16:36<br />
<hr />
<span class="postbody">
Prostuje się, słysząc pukanie do drzwi. Marszczy brwi, ale tylko przez
krótką chwilę - na twarz wdziera się zaraz zwyczajowa maska opanowania.
<br />
Ostatnio nie przywykł do gości - wszyscy dobrze wiedzą, że wraz z
początkiem roku obciąża go ogrom pracy, związany z tradycją ofert
noworocznych. Jego pracownicy starają mu się pomagać, jak mogą, ale to
on jest zawsze głównym mózgiem operacji. To on musi dać pomysł
(korzystny dla obu stron) i on musi go jakoś wypromować.
<br />
― Proszę ― mruczy, odpalając sobie w międzyczasie papierosa.
Powietrze zapełnia się wkrótce kłębami siwego dymu, gęstnieje, zbierając
się w sobie.
<br />
Do środka wkracza ostrożnie Carol, niosąc tacę z herbatą i... niewielką kopertą.
<br />
― Od kogo to ― pyta krótko i ostro, wywołując u starca zdziwioną minę.
<br />
― Mniemam, że od pana brata, panie Bealford. Koperta nie jest podpisana, ale pergamin suge...
<br />
― Wyrzuć to ― przerywa mu sucho, wyglądając przez okno na ogród.
Serce znowu ściska się w bolesnym skurczu, a gardło wysusza się nagle,
sprawiając, że każda kolejna dawka dymu jest coraz bardziej
nieprzyjemna. Nie dba o to. Potrzebuje tego bólu. Potrzebuje go, by nie
zapomnieć o tym, co zostało mu zrobione. By nigdy nie wybaczyć tej
paskudnej zdrady żadnemu z nich.
<br />
― Wyrzucić ― powtarza Carol, upewniając się ostrożnie. Alexander
spogląda na niego i nagle przypomina sobie czasy, kiedy Carol był
jeszcze o wiele, wiele młodzszy - na jego głowie nie lśniła łysina,
tylko rude, gęste loki, a piegowatej twarzy nie znaczyło tyle
zmarszczek.
<br />
Pamięta czasy, gdy chodził do niego ze wszystkim swoimi problemami i
skarżył się na swojego okropnego ojca, pamięta czasy, gdy mężczyzna krył
jego przedwczesne pijaństwo i wybryki, wszystko to pamięta.
<br />
I dlatego nie lubi patrzeć mu w oczy. I nie lubi, kiedy Carol go do tego zmusza, nienawidzi tego.
<br />
― Wyjdź stąd ― warczy wściekle. ― Zostaw mnie samego.
<br />
― Oczywiście, panie Bealford ― słyszy znów ten irytująco łagodny ton. ― Pańska herbata.
<br />
Chwyta za filiżankę i upija z niej wrzącej jeszcze herbaty - wrzątek
parzy mu wargi i przełyk, ale to nic. Ból jest dobry. Ból nie pozwala
zapomnieć.
<br />
Nigdy. O wszystkim.
<br />
<br />
Wraca z pracy w najróżniejszych godzinach - wszystko przez
to, że kiedy pije, zupełnie traci rachubę czasu. Dwa, trzy drinki -
dwie, trzy godziny, wszystko zlewa się w całość.
<br />
Tak, jak jego ostatnie dni - wszystkie są takie same. Rano budzi się na
kacu, by ruszyć do pracy (ostatnio woli pracować na mieście). Do godzin
późno popołudniowych zajmuje się naręczem papierów i rozwydrzonych
klientów, potem udaje się do pubów, albo do swoich znajomych i piją -
czasem stawia on, czasem ktoś inny (nie zwykł umawiać się z biedakami).
Piją i narzekają na żony, palą niezliczone ilości papierosów i zdzierają
sobie gardła, chodząc do nowo otwartego kasyna w podziemiach.
<br />
Czasem odwiedzają luksusowe burdele, choć nierzadko kończy się to
zwyczajnym spaniem u boku jakiejś rozbawionej kurwy. Kiedy pije się
tyle, rzadko kiedy ma się w rzeczywistości ochotę na pieprzenie.
<br />
Ale później - później już tak - wraca do domu. Wraca do domu i rzuca
cylindrem w Carola, nie pozwalając zdjąć z siebie płaszcza i idzie do
siebie. Dość długo, to prawda. Ciężko jest mu się wspinać po tych
pieprzonych schodach, kiedy cały świat wiruje, jak cholerne wiatraki.
<br />
I denerwuje go wiecznie włócząca się za nim służba - nie wie, ile razy
musi im jeszcze powtórzyć, że nie potrzebuje ich pomocy. Są całkiem
pozbawieni rozumu, jeśli naprawdę im się wydaje, że jest na tyle
niedołężny, że nie umie trafić do własnej sypialni.
<br />
Owszem, raz zdarzyło mu się pomylić drzwi, ale - do cholery - czy każdy nie ma prawa do jednej pomyłki?
<br />
Gruba przesada, zdecydowanie.
<br />
Tego dnia jest jednak inaczej - wie, że następnego dnia czeka go bardzo
ważny klient i nie może sobie pozwolić na picie. Jest przez to trochę
podirytowany i stanowczo za dużo pali, ale postanawia sobie, że nie
tknie szkockiej do samego wieczora i tak właśnie zrobi.
<br />
Udaje się do starej biblioteki, przeszukując dział z księgami,
traktującymi o starożytnej sztuce Azteków - potrzebuje jej, by sprawdzić
autentyczność wysłanego mu fragmentu ramy. Później będzie mógł ją
wycenić i sprzedać za niebotyczną sumę, by jego wyjątkowo zafascynowany
człowiek mógł potem godzinami zachwycać się mapą niesamowitych pęknięć i
zapachem gorącej ziemi, czy jak oni tam to zwali.
<br />
Przesuwa palcami wolnej dłoni po półkach (w drugiej tli się leniwie
papieros), wodząc nimi po grzbietach opasłych tomów i żłobieniach
wytłaczanych liter.
<br />
― "I"... ― mruczy pod nosem, mrużąc oczy ― "j"... jest ― uśmiecha
się triumfalnie, porywając księgę spomiędzy uścisku innych twardych
okładek.
<br />
Przenosi ją nieśpiesznie w kierunku stołu, uderzając ciężko o masywny
stół. Przewraca strony, wydając co jakiś czas znudzone westchnienia. Nie
ma teraz ochoty na rozprawianie na temat przeszłości. Jakiś czas temu
postanowił sobie, że najwygodniej będzie mu żyć jedynie przyszłością,
przeszłość pozostawiając jej fanatykom.
<br />
Nie chce zaprzątywać sobie głowy durnotami, które nie mają w żadnym wypadku...
<br />
I nagle to czuje. Specyficzne wibracje, mrowienie w karku. Ktoś go obserwuje.
<br />
Obraca się przez ramię, dostrzegając swojego pierworodnego. Chłopiec
stoi w pewnym oddaleniu od niego, cichy i milczący, ale z oczami wbitymi
niezaprzeczalnie w jego twarz.
<br />
To chyba pierwszy raz, kiedy widzą się gdzieś sami. Pierwszy raz od
Bożego Narodzenia. Papieros piecze go w palce, więc dogasza go na wartej
wiele tysięcy wazie, zupełnie niedbale.
<br />
Patrzą na siebie bez słowa, a w sercu Alexandra (znowu, znowu) pojawia
się nieprzyjemny skurcz. Chrząka cicho i chwyta księgę w dużą dłoń,
ruszając przed siebie. Wymija zgrabnie nieruchomego młodzieńca i wyciąga
rękę do klamki, gdy...
<br />
― Masz piękne pośladki ― rozlega się za jego plecami i znowu <span style="font-style: italic;">musi</span>
się obrócić, bo nie chce wierzyć w to, co usłyszał. Nie chce wiedzieć,
że coś tak bezczelnego wyszło zza warg tego małego prowokatora. Powinien
być już wystarczająco zraniony, by nie chcieć z nim rozmawiać,
Alexander sam o to zadbał.
<br />
― Słucham? ― Pyta chłodno, choć nagle ogarniają go wątpliwości. Może
jednak się przesłyszał... ta kamienna mina nie sugeruje mu, żeby Louis w
ogóle cokolwiek przed chwilą mówił. Może tylko na niego patrzył? Może
to jego chora wyobraźnia, albo tęsknota (nie tęsknota, to zwykłe
przyzwyczajenie) podsuwa mu do głowy słowa, których nikt nigdy nie
powiedział?
<br />
― Powiedziałem, że masz niezły tyłek ― powtarza, jakby to była
najzwyklejsza rzecz na świecie. Jakby fakt, że w ogóle musiał to
powtarzać, świadczył o jego upośledzeniu. ― Co czytasz?
<br />
Nie potrafi tego powstrzymać. Jego brwi marszczą się groźnie, a wargi
rozwierają w wyrazie niedowierzania. Serce bije o wiele za prędko, a
czerwony gniew przyćmiewa mu swoimi pstrokatymi plamami pole widzenia.
<br />
― Jak śmiesz ― warczy, uderzając księgą o podłogę. Przysuwa się do
niego gwałtownie, chwytając żabot zdobnej koszuli. Przyciąga sobie
chłopca pod sam nos, niby szmacianą kukłę. ― Jak śmiesz się tak do mnie
odzywać?
<br />
Panicz spina się wyraźnie i kładzie swoje smukłe dłonie na jego
nadgarstkach, starając się chyba stworzyć sobie złudzenie poczucie
posiadania kontroli nad sytuacją.
<br />
― Masz inne zdanie na ten temat? ― Mimo swojej uniżonej pozycji,
podbródek młodzieńca jest wysoko zadarty, a błękitne oczy lśnią dumą.
Alexander nie może w to uwierzyć - w jego bezczelność, butę w to, że po
tym wszystkim odważa się do niego w ogóle odezwać.
<br />
Szare oczy, dla przeciwieństwa, lśnią wszystkim tym, czego ich
właściciel nigdy nie chciał pokazać - widnieje w nich gniew i ból,
niezrozumienie i żal, wszystko to, co sprawia, że z każdym kolejnym
dniem, zamyka się w sobie coraz bardziej, zapominając o tym, co jest dla
niego ważne. Zapominając o tych, którzy go kochają.
<br />
I fakt, że Louis to wszystko zobaczył, fakt, że zdążył poznać go na tyle
dobrze, by wyłowić ten pojedynczy, zdradliwy przebłysk, sprawia, że
jest jeszcze wścieklejszy, że ma ochotę roznieść ten dom gołymi rękoma.
<br />
― Nasze zdania to dwa zupełnie inne światy, chłopcze ― odpowiada,
odsuwając go od siebie z wyraźną odrazą. Szczupłe ciało uderza o
drewnianą półkę, zrzucając z niej parę ciężkich, zabytkowych tomów. ―
Dwie oddzielne galaktyki ― powtarza, pochylając się, by podnieść swą
księgę.
<br />
― Masturbujesz się teraz moimi gorsetami?
<br />
Tym razem pan Bealford obraca się bardzo powoli, a gdy to już wreszcie
robi, jego twarz jest blada, jak śmierć. Oczy pociemniałe od gniewu.
Pełne wargi drgają w niekontrolowanych skurczach, a nozdrza chodzą, jak u
gotowego w każdej chwili do szarży byka.
<br />
Nie rusza jednak od razu. Zatrzymuje się tak i patrzy na niego, czując,
jak adrenalina roziskrza swą drażniącą pieszczotą każde zakończenie
nerwowe, każdy centymetr jego skóry.
<br />
Odkłada książkę na półkę i rusza wolno w kierunku wpatrującego się w
niego z przestrachem chłopca. Nie zatrzymuje się tuż przed nim. Dociska
go do drewnianych półek swoim własnym ciałem, miażdżąc go w uścisku tak
mocno, że jest to bolesne nawet dla niego samego.
<br />
Pochyla się, by móc w tym całym chaosie znaleźć trochę miejsca dla
spojrzenia prosto w błękitne oczy. Tym razem już go tam nie ma, jest
tylko szaleństwo, Alexander Bealford chowa się za jego taflą, odnajdując
w nim bezpieczne schronienie.
<br />
Wysuwa dłoń naprzód, wplątując ją między miękkie loki. Zaciska je w
pięść i ciągnie mocno, odginając słodką twarzyczkę w górę i w górę, aż
do niebezpiecznie wygiętego kąta.
<br />
Smukła dłoń wsuwa się pod materiał koszuli, muskając opuszkami wrażliwą
skórę podbrzusza. Centymetr po centymetrze, wspina się w górę,
docierając do miejsca, gdzie wyczuć można granice materiału gorsetu.
<br />
Silne udo dociera między długie nogi panicza, naciskając dokładnie na
ich wnętrze. Mięsień pociera o oczywiste wybrzuszenie, nie zaprzestając,
dopóki z ust młodzieńca nie wyrywa się wysoki, nieco stłumiony przez
bezdech jęk.
<br />
A palce, palce w tym czasie sięgają do haftek i wiązań, odpinając je
starannie, jedna po drugiej. Udo drażni napierającą na materiał spodni
ptaszynę, naciska na małe, okrągłe jądra, tarmosząc je, jak ulubioną
zabawkę. Masywny tors przyciska się do szczupłej klatki piersiowej, a
palce wciąż grzebią uparcie przy gorsecie.
<br />
Pełne wargi przyciskają się do długiej szyi, ale nie całują jej, nie
kąsają. Trwają tak tylko obok, owiewając ją swoim gorącym oddechem, ale
Alexander dobrze wie, że samo to wystarczy tej wyuzdanej istocie by
szalała już z rozkoszy.
<br />
Kolano dołącza się do uda, kontynuując bolesną pieszczotę, do chwili gdy
materiał nie zsuwa się z wąskiej talii panicza, lądując w jego
dłoniach.
<br />
To właśnie wtedy pan Bealford odstępuje o krok od swego pierworodnego,
pozostając z gorsetem w dłoni. Jego twarz wyraża nieoczywisty triumf, z
pozoru jest niemalże kamienną maską. Przechodzi przez pokój i wrzuca
gorset do kominka, wzdychając cicho.
<br />
Potem po raz kolejny sięga po swoją księgę i opuszcza bibliotekę, nie zamykając za sobą drzwi.
<br />
<span style="font-style: italic;">Szach, mat</span>, myśli sobie, wykrzywiając wargi w uśmiechu. A wzwód? Cóż, prawie mu nie przeszkadza.
<br />
Prawie nie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-29, 17:41<br />
<hr />
<span class="postbody"> Louis rozwiera wargi, a jego oczy rozszerzają się w szoku.
<br />
― NIE! ― krzyczy rozpaczliwie i pada na kolana przed kominkiem, ale
już za późno, by cokolwiek ratować. Klęczy tam i wpatruje się w płomień,
a drzwi zamykają się za plecami Alexandra.
<br />
Zostaje sam, na kolanach, pokonany i rozbity. Po policzkach ciekną mu
łzy bezradności. Nie wie, co w niego wstąpiło, dlaczego wszystko niszczy
– łącznie z sobą samym – dlaczego taki jest. Nie wie, jak go odzyskać i
pozwala sobie zatracić na chwilę w potwornym uczuciu niemocy. Nie na
długo jednak. Wkrótce szlocha ostatni raz i przełyka gorzkie łzy.
Wstaje, wygładza dziwnie luźne odzienie. Sunie przez chwilę palcami po
swym brzuchu i piersi. Dotyka obolałych miejsc, w których mężczyzna
zaciskał palce.
<br />
To nic, myśli. Nic takiego, po prostu…
<br />
Wzdycha, rozcierając kark. Ociera policzki, rzuca okiem w zabytkowe
zwierciadło, poprawia wygląd i opuszcza pomieszczenie z zaciśniętymi
wargami i podniesioną głową.
<br />
<br />
Tylko Vincent przybywa do lokalu, gdzie wieczór uświetni dziś
Louis Bealford. To zwykły pub z niezwykłym fortepianem, który tylko
czeka na swego muzyka.
<br />
Nazwisko Bealford, zwłaszcza w kontekście muzycznym, przyciągnęłoby
tłumy, ale po przekroczeniu pewnego limitu gości do środka można wejść
jedynie na specjalne zaproszenie.
<br />
Tylko Vincent ogląda więc na własne oczy to, o czym plotkuje później całe miasto.
<br />
Podobno panicz Bealford – na litość boską – przebrał się za <span style="font-style: italic;">babę</span>!
<br />
Cały Londyn huczy od plotek, a pewnie i nie tylko. Ktoś nawet zrobił
zdjęcie, na którym młodzieniec w szerokim kapeluszu, białej koszuli i
ciemnych spodniach uśmiecha się wdzięcznie – a jego usta są zbyt ciemne i
błyszczące, by nie wzbudzały podejrzeń…
<br />
To skandal, choć jednocześnie w tle przewijają się pogłoski o niesłychanym talencie.
<br />
A jednak skandal, na bogów. Kto to słyszał, by mężczyzna występował w
kobiecym przebraniu, nawet jeżeli tylko przebraniu. Kto słyszał, by się
malował jak ladacznica! Może to jakiś diabeł? Może jeszcze odnajduje
rozkosz w ramionach innych zwyrodniałych mężczyzn? Są tacy. Nie
dziwiłoby to, skoro takie rzeczy mu w głowie.
<br />
Plotki docierają do Alexandra Bealforda już następnego dnia, gdy tylko
wybiera się na miasto. Nagle rozumie, dlaczego wczoraj w nocy, gdy
wrócił do domu, nonszalancko siedzący na schodach panicz uśmiechał się
tak dziwnie.
<br />
<br />
Drzwi do pokoju panicza otwierają się gwałtownie, a ten
podnosi się na łóżku do siadu z podręcznikiem do języka włoskiego w
dłoni. Alexander wpada do pomieszczenia, w ręku ściskając wyrwaną z
gazety, pomiętą fotografię. Jest w furii. Gniecie papier, wpatrując się w
syna spojrzeniem, jakiego ten nie widział jeszcze nigdy.
<br />
― Co. To. Jest.
<br />
Louis powoli zamyka podręcznik i na oślep odkłada go na szafkę. Patrzy
na swoje uwiecznione oblicze ze śmiertelną powagą, zastanawiając się,
czy nie popełnił największego błędu w życiu.
<br />
Zimno mu i słabo ze strachu (pobije go? <span style="font-style: italic;">Zabije</span>?), ale sam sprowokował to zachowanie.
<br />
― To jest ― zaczyna cicho, starając się, by głos mu nie drżał; nie
pozwoli sobie na słabość w takiej chwili, zbyt długo czekał na tę
rozmowę ― zdjęcie z koncertu dedykowanego tobie.
<br />
― Dedykujesz mi kolejne skandale? ― pyta mężczyzna z powątpiewaniem. ―
Nienawidzisz mnie tak bardzo, że zdecydowałeś się zniszczyć to
wszystko, na co tak długo pracowałem?
<br />
Wargi chłopca drgają lekko, po czym wyginają się w cieniu uśmiechu.
<br />
― Uczę się od mistrza, mój drogi ojcze.
<br />
Na obliczu Alexandra widnieje skrajna bezradność. Patrzy na panicza bez
zrozumienia, aż w końcu kręci głową, sięga do jednej z kieszeni i
wyciąga pęk kluczy. Oczy panicza rozszerzają się.
<br />
― Nie mogę ci na to pozwolić.
<br />
Mężczyzna wycofuje się ku drzwiom. Znika za nimi. Już prawie je zamyka.
<br />
― Zabiję się ― rzuca Louis w akcie desperacji. ― Wyskoczę przez okno,
ale najpierw napiszę list, z którego nigdy się nie wyłgasz.
<br />
Alexander zamiera. Powoli uchyla drzwi szerzej i patrzy na niego bardzo,
bardzo długo – znów Louisowi trudno jest określić ten czas w sekundach
lub minutach. W końcu przechyla głowę i, ku uldze młodzieńca, chowa
klucze z powrotem do kieszeni. Mruczy pod nosem coś, czego chłopak nie
może dosłyszeć, choć bardzo się stara.
<br />
― Słucham? ― dopytuje.
<br />
― Proszę ― odzywa się Alexander o wiele głośniej, oficjalnym tonem ― przekaż matce, że nie będzie mnie na kolacji.
<br />
Louis rozchyla lekko wargi, a potem podnosi się szybko i podchodzi do niego z zaciętą miną.
<br />
Serce mu pęka, gdy na niego patrzy. Tak przecież nie musi być. Chciałby
tylko, żeby… żeby jego najdroższy, najukochańszy ojciec przestał już
pić. Żeby po prostu wziął go w ramiona. Przytulił. Przestał być TAKI!
<br />
Przypada do niego rozpaczliwie i przyciska się do jego ciała, ale jego
uścisk nie zostaje odwzajemniony, Alexander jest dziwnie nieobecny,
zimny, pusty.
<br />
― Ojcze ― wydusza z łomoczącym sercem, zaciskając szczupłe palce na
materiale na jego plecach ― powiedz coś do mnie. Krzyknij na mnie. <span style="font-style: italic;">Uderz</span> mnie, ukarz za to, co zrobiłem, zrób coś, do cholery jasnej. <span style="font-style: italic;">Błagam</span>, bo zwariuję, zwariujemy obaj.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-29, 18:31<br />
<hr />
<span class="postbody">
To naturalne, że wyrzuca każdą jedną rzecz, przysłaną od jego
ukochanego brata i jeszcze cudowniejszego syna - od czasu, gdy udało mu
się zmusić gońca do przeszukania pokoju Vincenta i kradzieży
niepozornego liściku, nie ma takiego dnia, by nie myślał o tym, jak
bardzo ich nienawidzi.
<br />
Jak bardzo nienawidzi Vincenta za to, że zwykły dzieciak potrafił
zawrócić mu we łbie na tyle, by zignorował uczucia człowieka, z którym
się wychowywał.
<br />
I jeszcze bardziej nienawidził go za to, że był to dzieciak, w którym Alexander się... zakochał.
<br />
To bardzo dziwne - kochać się we własnym dziecku. Podglądać je, gdy
zajmuje się najzwyklejszymi czynnościami, które - niegdyś niemalże
obojętne - wywołują w nim dreszcze ekscytacji tak silne, że nie raz nie
może złapać oddechu.
<br />
Że nagle myśl o tak znajomej twarzy, sprawia, że nie może zasnąć,
przewracając się wśród cholernie pustej pościeli. Że jedyne, co może
wziąć do ust, to kolejny łyk szkockiej, od której zdarza mu się już
rzygać po nocach.
<br />
Tak, jemu. Alexander Bealford spędza późne noce, trzymając się kurczowo
brzegów miednicy i rzyga własnym żołądkiem, niezdolny do zerwania z tym
okropnym nałogiem.
<br />
Ale tym jednym razem żałuje, że nie przyjął cholernego zaproszenia na
koncert fortepianowy swojego dziecka. Może wtedy udałoby mu się temu
wszystkiemu zapobiec, jakoś go powstrzymać...
<br />
Wciąż nie może uwierzyć w to, co poczuł, gdy usłyszał strzępki rozmów.
Gdy musiał tłumaczyć się na temat "dzisiejszej młodzieży i jej
skłonności do dramatyzmu". Tłumaczyć, że zwyczaj malowania twarzy wziął
się już ze starożytności i jest to całkowicie normalny zabieg teatralny.
<br />
Że nie wstydzi się swojego syna i całkowicie popiera to, co robi.
<br />
Teraz, gdy wysiada z dorożki, pędząc do drzwi z siłą rozpędzonej
lokomotywy, nie jest już tego samego zdania. Popycha Marthę i zmierza
prosto do schodów, miażdżąc w dłoniach wydarte z gazety zdjęcie.
<br />
Zdjęcie podważające jego autorytet, wyśmiewające jego rodzinę.
<br />
Taki wstyd, Bogowie. Taki wstyd.
<br />
Otwiera gwałtownie drzwi, czując, jak gniew rośnie w jego sercu i
gardle, mając ochotę eksplodować swą czerwienią. Chce wyciągnąć dłonie i
zacisnąć je wokół szyi zaskoczonego chłopca, robiąc to tak długo, aż
kształtnych warg nie opuści ostatni oddech.
<br />
― Co. To. Jest. ― cedzi, starając trzymać się dzielnie w drzwiach,
nie wchodzić do pokoju głębiej. Jeśli to zrobi, po prostu go zabije.
Zatłucze tego bezczelnego kundla gołymi rękoma.
<br />
― To jest zdjęcie z koncertu dedykowanego tobie ― słyszy odpowiedź i
nagle gniew odpuszcza, pozwalając przejąc swe miejsce gorzkiemu
rozczarowaniu. Bogowie, przecież właśnie tego się spodziewał. Po co tu w
ogóle wchodzi, po co pyta, skoro wszystko jest tak... oczywiste.
<br />
― Dedykujesz mi kolejne skandale ― dopytuje powątpiewająco, wsuwając
dłoń do kieszeni. Może nie będzie musiał. Może nie będzie. ―
Nienawidzisz mnie tak bardzo, że zdecydowałeś się zniszczyć to wszystko,
na co tak długo pracowałem?
<br />
I widzi ten uśmiech. Teraz już wie, że to, z czym tu przyszedł, okazało
się trafnym założeniem. Ten paskudny uśmiech, który tnie jego serce na
kawałki.
<br />
― Uczę się od mistrza, mój drogi ojcze ― mruczy ten mały
niewdzięcznik. Zaraz jednak jego mina zmienia się diametralnie, gdy
poznaje plan swego "drogiego ojca".
<br />
― Nie mogę ci na to pozwolić ― wzdycha, szykując się do zamknięcia drzwi.
<br />
A wtedy on wypowiada te okropne słowa. Te paskudne groźby, uderzające w
jego najczulsze punkty. Bez ogródek, bez... Tak po prostu.
<br />
― Masz rację ― wykrztusza z siebie tak cicho, że chłopiec nie może go
słyszeć. Jego serce waży tonę, zaraz je po prostu wypluje, nie utrzyma
go takim. ― Już teraz jestem skończony.
<br />
― Słucham? ― Reflektuje się prędko, przybierając swobodną pozycję.
Musi się napić, Bogowie, musi się upić do nieprzytomności żeby już nie
myśleć. Nie chce, nie potrafi, chce być z daleka od tego. Z daleka od
wymalowanego chłopca i Vincenta, z daleka od lepkiej Elise i tej
wstrętnej posiadłości, przesiąkniętej wspomnieniami i żalem, żalem,
żalem.
<br />
― Proszę, przekaż matce, że nie będzie mnie na kolacji ― kiwa głową,
splątując dłonie na plecach. Za chwilę będzie mu lżej, już za chwilę,
naprawdę.
<br />
Sam nie wie, kiedy Louis znajduje się przy nim, oplątując go ciasno
ramionami. Nie chce tego, nie chce tych ramion. Nie chce jego litości i
pustych słów, za dużo się już ich nasłuchał.
<br />
<span style="font-style: italic;">Tak bardzo cię przepraszam. Na mnie. Spuść się na mnie. </span>
<br />
Czy do Vincenta mówi dokładnie to samo? Czy... dotykał go rękoma, które
pieściły jego? Czy całował go ustami, które... Bogowie, nie.
<br />
― Ojcze ― słyszy przy sobie nagle jego żałosny jęk ― powiedz coś do
mnie. Krzyknij na mnie. Uderz mnie, ukarz za to, co zrobiłem, zrób coś,
do cholery jasnej. Błagam ― ciało Alexandra sztywnieje jeszcze bardziej
― bo zwariuję, zwariujemy obaj.
<br />
To nie są szczere słowa, wie o tym. Chłopak odstawia po prostu swoje
kolejne przedstawienie. Będzie go zwodził ciepłymi słówkami, kusił
przepięknym ciałem i niewinnym spojrzeniem, dając mu uwierzyć w to, że
to wszystko ma jakieś znaczenie. A potem znowu puści się z kimś, na kim
mu zależy, odbierze mu każdego, wszystko, <span style="font-style: italic;">wszystko</span>.
<br />
Czy właśnie tak postrzegają go inni ludzie? Czy takim postrzega go
Elise, albo jego matka? Czy takim widziała go Edith, gdy natchniony
bliskością swego syna, tłumaczył jej, że była jedynie przelotną
miłostką? Czy to naprawdę aż tak boli, gdy okazuje się, że wszystko to, w
co wierzyłeś, okazuje się stekiem kłamstw?
<br />
― Nie jestem głupi ― chrypi nagle, odsuwając się wolno od chłopca.
Kiedy Louis spogląda w jego twarz, musi przeżywać prawdziwy szok,
ponieważ oczy pana Bealforda lśnią od wstrzymywanych łez. ― Nie pozwolę
ci się już więcej oszukiwać, chłopcze. ― Chrząka, obracając się
gwałtownie. ― Jeśli istnieje w tobie choć krztyna sumienia, proszę,
przestań... przestań utrudniać mi życie. Przestań zmuszać mnie do
rzeczy, które... możesz robić, co chcesz z innymi mężczyznami, nie dbam
już o to. Ale mnie zostaw w spokoju ― kontynuuje, przesuwając rękawem
po twarzy. Jest wściekły, wściekły do granic możliwości, bo znowu się
odsłonił. Tyle lat nie zdarzało mu się przy kimś... To żałosne.
Uwłaczające.
<br />
Rusza wściekle przed siebie, mając nadzieję, że chłopak nie ruszy już za
nim. Jest na granicy, jest jak tykająca bomba. Chce już samotności i
szkockiej, chce się już zamknąć, zdusić w sobie to wszystko, dopóki
dziura w tamie nie jest na tyle niepokojąca, by wylał się przez nią ten
cały żal.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-29, 18:53<br />
<hr />
<span class="postbody"> Panicz zamiera; każdy mięsień na jego twarzy jest teraz sztywny.
<br />
Jeżeli wcześniej jego serce zostało rozdarte na pół, to teraz pęka na
miliardy kawałków. Nie może tego znieść. Ojciec. Nie płacze. Nigdy. Ten
silny człowiek. Ten wspaniały, potężny mężczyzna, który imponuje mu
odkąd tylko jest zdolny odczuwać podziw, on…
<br />
Jakiegoż potwora musi w nim widzieć, by kierować do niego teraz takie
słowa… Z czego wynikają? Dlaczego je wypowiada? Dlaczego tak
niesprawiedliwie go ocenia? Dlaczego z jego oczu płyną <span style="font-style: italic;">łzy</span>…!
<br />
Louis na drżących nogach, zupełnie automatycznie rusza za nim. Zrównuje
się z nim na spiralnych schodach, a potem zastępuje mu drogę. Nie może
zebrać słów; serce wali mu w piersi tak wściekle, jakby chciało sobie
utorować drogę na zewnątrz, ale chłopak wie jedno, nie może pozwolić
swemu ojcu odejść, nie może, nie teraz. Och, czuje się tak źle, że
naraził go na ten skandal, gdyby tylko mógł cofnąć czas. Nie przewidział
tego, jaki wpływ będzie to miało na najdroższego mu człowieka, nie
sądził, że coś może go tak złamać. Gdyby tylko mógł w inny sposób skupić
na sobie jego uwagę, ale zrobił już wszystko, wykorzystał <span style="font-style: italic;">wszystkie</span>
możliwości, zachowywał się ordynarnie, prostacko, paskudnie i Alexander
nie chciał rozmawiać, nie chciał się otworzyć, cóż więc miał począć,
skąd miał wiedzieć, jak się zachować, co zrobić, by pomóc mu <span style="font-style: italic;">wrócić</span>…
<br />
― Nigdzie nie… ACH!
<br />
To, co dzieje się sekundę później, jest… to jest coś, czego nie mógł
przewidzieć. Spodziewałby się po swym drogim ojcu wiele rzeczy, ale nie
tego. Oczekiwał policzka, wyzwisk. Ale nie tego. Nie tego.
<br />
Świat wiruje, Louis wyciąga rękę w rozpaczliwym odruchu, instynktownie
próbuje się złapać jedynej rzeczy, która mogłaby dać mu oparcie, ale
końcówki jego palców zaledwie trącają koszulę Alexandra.
<br />
Upada na plecy i głowę i jego nogi natychmiast podrywają się w górę;
ciało wykonuje pełny obrót, przewraca się i spada, po drodze obijając
się o zaokrągloną ścianę. Louis przetacza się przez każdy ze spiralnych
stopni coraz szybciej, nie będąc w stanie się zatrzymać aż do samego
dołu, gdzie jego ciało pada nieprzytomne na podłogę, która szybko zalewa
się krwią.
<br />
U stóp schodów stoi przerażona Mathilda, która zawsze wykazywała się
szczególną o niego troską i kiedy tylko usłyszała, że Alexander pomknął
do jego pokoju tak wściekły, pognała tam, by cierpliwie poczekać na dole
z zamiarem odwiedzenia go zaraz po nim i dodania mu otuchy lub
uspokojenia go. To, czego jest świadkiem, przerasta ją jednak. Nabiera w
płuca powietrze i zaczyna krzyczeć, przerażona, a kiedy zza ściany na
schodach wychyla się pobladły pan Bealford, krzyczy jeszcze głośniej,
póki nie zlatuje się służba.
<br />
Louis Bealford nie rusza się, leży w dziwnie wygiętej pozycji, a ilość
krwi wokół jego głowy podsuwa niebezpieczną sugestię, iż może być już
martwy.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-29, 20:16<br />
<hr />
<span class="postbody">
Dlaczego - pyta siebie pan Bealford, podczas gdy służba zbiega się
tłumnie wokół schodów, wbijając w niego pełne zgrozy spojrzenia -
dlaczego ten dzieciak musi być tak uparty.
<br />
Mathilda nie przestaje krzyczeć, nie pomagają jej nawet przyciśnięte do
twarzy dłonie. Ktoś mówi coś o lekarzu, ktoś inny pyta o policję.
<br />
― Żadnej policji ― udaje mu się wreszcie odzyskać głos. Na drżących
nogach pokonuje kręte stopnie, pochylając się nad swoim synem. Kałuża
krwi rośnie prędko, zlepiając delikatne loki.
<br />
Oddech ucieka mu z powrotem do płuc, a myśli zmieniają się w jeden
wielki chaos. Czuje, jak wszystko w nim pęka, jak tama rozlewa się swoim
niszczycielskim strumieniem, zabraniając mu wykonać jakiekolwiek ruchu.
<br />
Wybawieniem okazuje się stary Carol, który natychmiast odciąga go od
panicza (kiedy chwycił go za dłonie, kiedy przytulił się do jego
piersi?), nakazując, by ktoś natychmiast pognał po Vincenta.
<br />
Vincent, tak. Przyjedzie tu i wyleczy jego syna. Ponieważ Louis nie jest
martwy, nie może być. Nie umarł i żyje, bo Bealfordowie nie umierają
przez tak głupie rzeczy.
<br />
Nie może go stracić, nie jego. Nie istotę, którą pokochał najmocniej na
świecie, nie tego cudownego chłopca, który po tylu długich,
przepełnionych samotnością latach, zastąpił mu wreszcie Sinclaira, dał
mu spokój i ciepło i miłość...
<br />
Jest tak zszokowany, że nie potrafi nawet płakać. Nieprzytomny chłopiec
zostaje przeniesiony do swojej sypialni, ktoś podkłada mu pod głowę
ręcznik, który wsiąka wciąż i wciąż kapiącą krew.
<br />
Bart Cearllon, który zna się na medycynie, ogląda dokładnie bladą twarz.
<br />
― Żyje ― Alexander jęczy głośno, słysząc to słowo. Upuszcza papierosa
z dłoni i podrywa się ze swego miejsca, by sięgnąć po przeraźliwie
zimne dłonie i całować je twardymi wargami, jak największe skarby tego
świata. Bo są, są największymi skarbami, dobrze o tym wie.
<br />
― Co mu jest ― wykrztusza z siebie, spoglądając na mężczyznę z tym samym zatraceniem. ― Wyjdzie z tego?
<br />
― Upadł z całkiem wysoka, prawda? ― Bart tak naprawdę o nic nie pyta,
jedynie stwierdza przykry fakt. ― To musiało być mocne uderzenie w
głowę. Lewę ramię jest przetrącone, trzeba będzie się nim zająć. To
niestety przekracza moje kompetencje. Ale głowa, głowa... mogło dojść do
wewnętrznego krwawienia, panie Bealford. Jeśli Louis krwawi też od
środka, sytuacja nie wygląda na...
<br />
― Nie krwawi ― przerywa i pochyla się, składając na synowskim czole
parę pocałunków. Jego wargi przybierają szybko czerwoną barwę, ale wcale
się tym nie przejmuje.
<br />
<span style="font-style: italic;">Czerwona, jak szminka bielizna. Czerwona, jak bielizna krew. </span>
<br />
― Nie krwawi ― powtarza i wygania Cearllona z pokoju, nie wpuszczając
do nich nikogo, dopóki na miejscu nie pojawia się wreszcie Vincent.
<br />
Vincent, który patrzy na niego tak, jakby chciał go zabić.
<br />
<br />
Gdyby przybył do posiadłości sam, pierwszą rzeczą, którą by
uczynił, byłby najpewniej prawy środkowy - prosto w idealnie prosty nos
Alexandra. Może poczułby wreszcie, jak to jest, kiedy tak głupia rzecz
pozbawia człowieka całkiem jego urody.
<br />
Pojawia się jednak w otoczeniu dwóch doświadczonych lekarzy i
pielęgniarki, gotowy do użycia każdej siły, by zyskać pewność, że jego
drogi bratanek wyjdzie z całego tego zdarzenia bez szkody.
<br />
― Wyjdź, proszę ― zwraca się do mężczyzny, nie patrząc mu jednak w
oczy. Jeśli w nie spojrzy, nie powstrzyma się i go uderzy. ― Będziesz
tylko przeszkadzał.
<br />
― Nie będę. Nie wyjdę ― słyszy ostre, stanowcze słowa. Zebrani
spoglądają po sobie, ale nikt nie komentuje tego zachowania. Vincent
zmusza się każdą komórką swego ciała do zachowania spokoju.
<br />
Dla Louisa, powtarza sobie, dla Louisa.
<br />
Stara się wygolić w pięknej głowie jak najmniejszy fragment lśniących
włosów, by nie zafundować chłopcu kolejnej przykrości. Ma tak piękne
włosy... Okropnym byłoby go ich pozbawiać.
<br />
Bada dokładnie całe ciało, zasklepiając, szyjąc i nastawiając. Używa
zakazanych technik i metod, które rozsierdzają jednego z lekarzy do tego
stopnia, że opuszcza bez słowa błękitną sypialnię.
<br />
Sytuacja nie wygląda dobrze, jest bardzo napięta, nie są niczego pewni.
Stracił tyle krwi, to tak okropnie wygląda. Ta blada twarz, podkrążone
oczy. Sine wargi, które zazwyczaj lśnią swoim niewinnym różem.
<br />
Ale Vincent się nie poddaje - naciska i sprawdza, mierzy i poci się,
modląc się pod nosem do wszystkich bóstw, jakie przychodzą do głowy.
<br />
I w końcu... po całych godzinach oczekiwania, powieki młodzieńca drgają leciutko, usta wypowiadają pojedyncze słowo.
<br />
― Boli ― powtarzają spękane wargi, a piękna twarz marszczy się w grymasie cierpienia ― boli.
<br />
<br />
Resztę nocy, chłopiec spędza na morfinie. Ta sprawia, że może
zapaść w niespokojny sen, ale ból nie dokucza mu już tak bardzo.
<br />
Zostają przy nim obaj - Alexander i Vincent. Nie wymieniają się jednym
słowem, czy spojrzeniem, zachowują się właściwie tak, jakby jeden
drugiego nie dostrzegał.
<br />
Pan Bealford przysiada na krześle przy łożu, łapiąc swego syna za dłoń -
po jakimś czasie jego głowa osuwa się ciężko na ramię, ale palce nie
przestają ściskać wiotkiego nadgarstka.
<br />
Wtedy Vincent zaczyna go obserwować (sam także siedzi przy wezgłowiu,
ale po drugiej stronie), gładząc delikatnie płaską pierś bratanka.
Przygląda się swojemu bratu, dopiero teraz zauważając, jak bardzo
mężczyzna się zmienił, odkąd widzieli się ostatnim razem. Jak okropnie
zbladł i schudł, zmarniał w oczach. Nie przestaje być przy tym piękny
(nie wie, czy istnieje cokolwiek na tym świecie, co tego piękna mogłoby
go pozbawić), ale jednocześnie jawi mu się jedynie jako swój cień,
niedoskonała kopia.
<br />
Co takiego musiało się wydarzyć, by ten mężczyzna odważył się zepchnąć
panicza ze schodów (och, nie uwierzy w głupie bajeczki o nagłym,
nieszczęśliwym wypadku)? Co takiego musiała mu zrobić ta słodka istota?
Jakich użyć słów, jakie popełnić grzechy?
<br />
Czy zwykłe przedstawienie ze szminką na ustach było aż tak niewybaczalne?
<br />
Sam Vincent uważał, że występ był nie tylko zabawny, ale i przepiękny -
tak miło słuchało się własnoręcznie skomponowanych utworów panicza -
jednych wesołych, drugich smutnych, lub romantycznych. A z jaką
wdzięcznością opowiadał o każdym z kawałków, z jakim oddaniem poruszała
się głowa, odziana w kapelusz, gdy jej właściciel wygrywał coraz to
nowsze melodie?
<br />
Ale Alexander znowu nie chciał go dostrzec. Znowu wolał zamknąć się w
swojej klatce, nie pozwalając nikomu na przebicie się przez jej ciasne
pręty. Wolał użalać się nad sobą, nie potrafiąc przestąpić tego, że...
<br />
Że jego syn go tak bardzo pragnął. Że pragnął go bardziej, niż
ktokolwiek wcześniej. Że stał się małą obsesją tego chłopca, jego
największym sekretem.
<br />
Tyle razy Vincent pragnął znaleźć się na jego miejscu... tyle bezsennych
nocy spędził (już od najmłodszych lat dzieciństwa) na rozmyślaniu o
tym, jakby to było <span style="font-style: italic;">być Alexandrem Bealfordem</span>...
<br />
Ale tak to już chyba wygląda - kiedy masz wszystko, przestajesz doceniać
prawdziwe skarby. Gardzisz najpiękniejszymi darami, odtrącając je od
siebie na rzecz własnej dumy. Własnej buty, która nie pozwala ci na
rozumienie tak prostych rzeczy.
<br />
― Obudziłeś się ― zauważa nagle, wyglądając przez okno w mrok nocy ― jest późno, Lou. Możesz jeszcze odpocząć.
<br />
Uśmiecha się ciepło, gładząc delikatnie jeden z bladych policzków. Jest
tak szczęśliwy, że to on, jako pierwszy zobaczył błękitne oczy, że to on
pierwszy się do niego odezwał.
<br />
Choć raz, choć jeden raz to <span style="font-style: italic;">on</span> może się poczuć, jak pan sytuacji.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-29, 21:34<br />
<hr />
<span class="postbody">
Chłopak jest otumaniony i ospały. Nie czuje bólu, ale świat wiruje,
jest jakoś dziwnie. Ma strasznie ciężką głowę – jakby stała się nagle
dwa lub trzy razy większa. Słabo unosi do niej dłoń (wyciągając ją z
ręki Alexandra, którego nie widzi, bo wzrok ma skupiony na jakimś
punkcie za Vincentem) i odkrywa na niej mnóstwo bandaży.
<br />
Na jego młodzieńczej buźce wymalowuje się konsternacja, nutka
przestrachu. Skupia niespokojny wzrok na znajomej twarzy. Marszczy brwi,
mruży oczy, oddycha nierówno.
<br />
― Obudziłeś się. Jest późno, Lou. Możesz jeszcze odpocząć.
<br />
― C-co się stało? ― chrypi bardzo słabym głosem, obmacując bandaże z
rosnącym niepokojem. Ogarnia go bardzo nieprzyjemne uczucie. Boi się.
Nie wie, czego. Chyba wszystkiego. Oddech ma coraz płytszy, coraz
głośniejszy. Nie potrafi tego opisać, nie wie, czy kiedykolwiek doznał
czegoś takiego. Może kiedy był bardzo mały i zgubił się w ogrodach, może
wtedy. Ale teraz jest inaczej.
<br />
― Chłopcze ― Vincent wzdycha i pochyla się, by przyłożyć policzek do
jego piersi; ciało panicza napina się mocno, a uspokajające gładzenie
wuja zdaje się w ogóle nie pomagać. ― Wydarzył się okropny wypadek.
Spadłeś ze schodów.
<br />
― Dziwnie się czuję ― głos panicza łamie się. ― Tak bardzo źle… Gdzie
jest… ― Sztywnieje bardziej i rozgląda się, i dostrzega go u swego
boku; aż jęczy z ulgi. ― Tata… ― Przestaje dotykać swej głowy i sięga do
przegubu uśpionego Alexandra. Zaciska na nim palce. Nie myśli, że nie
powinien tego robić. Chce go po prostu obudzić. Jest przekonany, że
kiedy go obudzi, wszystko będzie dobrze, to okropne uczucie odejdzie,
nie będzie już się bał. Zapatrzony w ojca, nie może widzieć pełnej
goryczy miny Vincenta, gdyż jest zapatrzony w ojca. Nie mija kilka
sekund, a Alexander budzi się, otwiera szeroko oczy i kiedy tylko
przytomnienie, od razu zamyka swe dziecko w objęciach.
<br />
― Louis ― wydusza cicho.
<br />
― Tato ― wzdycha słabo panicz i z trudem oplata go ramieniem. Drugie
jest unieruchomione i dziwnie sztywne, spoczywa dalej w bandażu na
pościeli. ― Och, tato.
<br />
Tak, ulga przychodzi. Louis zamyka oczy, wdycha zapach papierosów i jego
skóry i bardzo odległą woń perfum, i czuje się jak dziecko, jak maleńki
chłopiec. Ogarnia go spokój i poczucie bezpieczeństwa. Czuje jego
miłość, akceptację i troskę. Jest jego drogim maleństwem, kochaniem,
skarbem. Nie chce się odsunąć, nie chce go wypuścić.
<br />
Młodzieniec nie może tego widzieć, ale ponad jego ramieniem Alexander i
Vincent spoglądają po sobie. Potem ojciec wreszcie odsuwa się lekko i
całuje Louisa w czoło, a ten, gładząc jego włosy, z wolna zaczyna
oddychać coraz spokojniej, coraz bardziej równo.
<br />
― Przepraszam ― szepcze Alexander.
<br />
Młody Bealford mruga powoli, niezgrabnie poprawiając się w pościeli.
Wciąż dotyka jego włosów, owija je sobie bezmyślnie wokół palca,
nieznacznie ciągnie. Nie rozumie, dlaczego padają te słowa, i widać to
na jego twarzy.
<br />
― Za co? ― dopytuje słabo. Za jego plecami, poza zasięgiem jego wzroku, Vincent odchyla się na krześle i kręci powoli głową.
<br />
― Gdybyśmy wtedy się nie pokłócili ― podejmuje Alexander ― nie poszedłbyś za mną na schody i nie potknąłbyś się.
<br />
Louis unosi brwi. Tak dziwnie jest nic nie pamiętać; tak strasznie, że
znów niepokój objawia się u niego nieprzyjemnym uściskiem w piersi, ale
opanowuje się, patrząc w spokojne, niewzruszone – jak mu się zdaje –
oczy ojca. Nic mu przy nim nie grozi. Wszystko zaraz poukładają. Tylko
spadł ze schodów. To nic takiego.
<br />
― Pokłócili? ― powtarza za nim, nie ma bowiem pojęcia, o co mógłby
się z nim pokłócić; jakiż powód wynaleźć, by ich wymianę zdań można było
nazwać kłótnią. Przecież zawsze tak się starał być dla niego ideałem.
Nie miewał o nic pretensji, nigdy nie podniósł na niego głosu, nigdy,
odkąd tylko pamiętał, nie marudził o uwagę, co najwyżej uprzejmie
prosił. O co mogli się pokłócić? Rozczarował go czymś? Przyniósł wstyd?
Co mogło sprawić, by postawił się temu doskonałemu i pięknemu
człowiekowi, co mogło sprawić, by zapragnął zażarcie bronić swych racji?
Nie zazna spokoju, dopóki nie pozna odpowiedzi na swe pytania. ―
Zrobiłem coś źle? Zawiodłem?
<br />
― Nie myśl o tym teraz ― wtrąca się Vincent, nalewając z karafki wody
do szklanki. Podaje ją paniczowi. ― Wszystko wróci do ciebie z czasem.
To nie ma teraz znaczenia.
<br />
― Oczywiście, że ma. ― Palce panicza zaciskają się na włosach
Alexandra niemal boleśnie; nie sięga po napój. ― Zostaw nas teraz
samych, proszę.
<br />
Vincent gwałtownie odstawia szklankę na szafkę i opuszcza sypialnię,
trzaskając donośnie drzwiami. Panicz aż kuli się na ten dźwięk, a w jego
oczach znów pojawia się strach, nad którym nie potrafi w żaden sposób
zapanować.
<br />
Alexander wyciąga dłoń i dotyka jego policzka.
<br />
― Louis ― mówi spokojnie, patrząc głęboko w te przestraszone oczy. ― Musisz się uspokoić, <span style="font-style: italic;">mój skarbie</span>. Patrz na mnie, dobrze? Wszystko jest w porządku. Jesteś bezpieczny.
<br />
Louis kiwa powoli głową i puszcza jego włosy, by znów mocno objąć go za
szyję i przyciągnąć bliżej. Przez chwilę oddycha głęboko z zamkniętymi
oczami i nosem wtulonym w jego ramię.
<br />
― Powiesz mi, co zrobiłem? ― szepcze. ― Dlaczego byłeś zły?
<br />
Alexander milczy przez chwilę; napina się, jakby ze sobą walczył. Gładzi
syna kciukiem po policzku, a Louis sunie ostrożnie palcami po jego
plecach.
<br />
― Naprawdę nie chcę o tym teraz rozmawiać ― wydusza w końcu mężczyzna, i panicz bierze głębszy wdech.
<br />
Chciałby wiedzieć. <span style="font-style: italic;">Musi</span> wiedzieć. Potrzebuje tej wiedzy jak powietrza. Umrze z niepewności, jeśli nie pozna prawdy.
<br />
― To <span style="font-style: italic;">ja</span> przepraszam ―
mamrocze. ― Jeśli zrobiłem coś, co cię zdenerwowało… Och, ojcze. Wiesz,
że nigdy tego nie chciałem, prawda? Wiesz, że zawsze chcę dla ciebie jak
najlepiej.
<br />
Alexander przytula go do siebie mocniej, wzdychając drżąco.
<br />
― To nie ma już teraz znaczenia, Lou ― mówi. ― Proszę, napij się wody. Musisz odzyskać siły.
<br />
― Wszystko jest między nami w porządku? ― upewnia się panicz,
pozwalając mu się odsunąć i sięgnąć po uzupełnioną przez Vincenta
szklankę. Kiedy Alexander podsuwa mu ją do ust, rozchyla wargi i pije
powoli, przymykając powieki. Odrętwienie chyba powoli mija – zaczyna
czuć odległy ból ramienia i głowy.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-29, 22:24<br />
<hr />
<span class="postbody">
― Jest idealnie ― odpowiada natychmiast, czując się jak ostatni
skurwysyn. Gładzi delikatnie blady policzek, spoglądając co i rusz w
kierunku drzwi. Nie potrafi określić tego, jak wielką wdzięczność
odczuwa w tej chwili do Vincenta. I jak potwornie mu przykro za to, jak
potraktował go niczego nieświadomy chłopiec.
<br />
Zepchnięcie go ze schodów było naprawdę wypadkiem. Tak, brzmi to
absurdalnie, ale... targały nim takie okropne emocje. Prosił go, żeby za
nim nie szedł. Zabronił mu w najdobitniejszy sposób, przecież to
zrobił! Ale on musiał być uparty, musiał pójść za nim, jakby nie
naoglądał się jeszcze za mało jego okropnego upokorzenia.
<br />
― Nie musisz się tym martwić ― zapewnia go po raz kolejny i podnosi
się z krzesła, by troskliwie poprawić miękkie poduszki. ― Bardzo się o
ciebie martwiłem. Ja...
<br />
<span style="font-style: italic;">myślałem, że cię zabiłem</span>
<br />
― Bałem się przez chwilę, że mogło ci się stać coś naprawdę złego.
Mathilda też bardzo się... bardzo krzyczała ― przypomina sobie,
wzdrygając się na samo wspomnienie tego okropnego pisku.
<br />
Chłopiec chwyta za jego dłoń, podsuwa ją pod swoje prześliczne wargi,
składając na wierzchu czuły pocałunek. Za chwilę kręci głową,
uśmiechając się z politowaniem.
<br />
― Ech, potknąć się... Co za wstyd. Dobrze, że się przy tym nie
zabiłem. Chyba żaden Bealford w historii nie miał głupszej śmierci.
<br />
Alexander nie potrafi się z tego śmiać, jeszcze nie teraz. Zmusza się
jedynie do wyjątkowo zmartwionego uśmiechu i ze zmarszczonymi brwiami,
odpowiada;
<br />
― I żaden nie będzie miał.
<br />
<br />
Uderza w ścianę. W cholerną ścianę, która nie ma nic
wspólnego ze stojącą niedaleko wazą. Ale ściana jest cała, a waza upada
na ziemię, rozbijając się na drobne odłamki.
<br />
Vincent jęczy głośno i zaciska wargi, mając ochotę poprawić pęknięcia porządnym kopniakiem.
<br />
I znowu drugi, znowu wracamy do starego porządku rzeczy. Alexander, wielki bohater, wspaniały <span style="font-style: italic;">tatuś</span> wyprzedza go na przedbiegach, bo nie ma tyle jaj, by wziąć sytuację na siebie i...
<br />
Nie, właściwie go rozumie. On też by jej nie wziął. Wiązałoby się to z
absolutną niemożnością wytłumaczenia sytuacji taką, jaka była.
<br />
Czeka na niego. Czeka, choć boli go to, jak został potraktowany przez
osobę, którą leczył w pocie czoła przez ostatnie osiem godzin. Której
przecierał czoło i podawał płyny, na której każde zawołanie, zjawiał się
posłusznie, jak pies.
<br />
To nic. Louis kiedyś znowu przejrzy na oczy.
<br />
Kiedyś. Teraz nie miał prawa tego od niego wymagać. Człowiek musi uczyć
się na błędach, inaczej nie wynosi z lekcji niczego cennego. Będzie
czekał na każdy błąd, każdy upadek i każdą zdradę. Zadowoli się
ochłapami.
<br />
Przecież nawet tak dużo nie wymaga - nie chce cholernego związku, nie
chce być miłością jego życia. Chce być tylko zauważany, choćby i czasem.
Zasługuje na to, dobrze o tym wie.
<br />
W końcu drzwi otwierają się ze skrzypnięciem i stają oko w oko z Alexandrem.
<br />
W takich chwilach Vincent gotów jest błogosławić swój przysparzający mu
kłopotów zdrowotnych wzrost - popatruje (nawet) na brata z góry, mierząc
go mało przychylnym spojrzeniem.
<br />
― Coś ty najlepszego zro... ― zaczynał, ale w następnej chwili urywa,
wzięty z zaskoczenia w szerokie ramiona. Uderzają o ścianę i gotów jest
unieść pięść, ale mężczyzna... on go <span style="font-style: italic;">przytula</span>.
<br />
― Zamknij się ― słyszy tylko nieco stłumione słowa i z jakiegoś
nieznanego powodu po prostu im ulega. Obejmuje mocny pas, przyciskając
sobie jasną głowę do piersi.
<br />
Trwają tak przez chwilę w tym dziwacznym uścisku i wreszcie Alexander odsuwa się, poprawiając swoją koszulę i frak.
<br />
― Nie będę cię pytał o to, co robiłeś z moim synem, jeśli jesteś w
stanie udawać, że ciebie samego nie interesuje moja perspektywa.
<br />
W szarych oczach lśni prawdziwa desperacja. Vincent wie, że jego brat wcale nie żartuje.
<br />
Ale on nie jest w stanie nie myśleć o tym, dlaczego Louis został zepchnięty ze schodów. Nie potrafi.
<br />
― Pieprzy się ze mną ― mówi cicho, lecz niezwykle wyraźnie ― kiedy nie chce myśleć o tobie.
<br />
Pięść wystrzeliwuje do niego z prędkością kuli armatniej, ale
przewidział to już wcześniej. Uchyla się więc zgrabnie, pozwalając, by
mężczyzna uderzył knykciami w ścianę. Szczątki wazy przesuwają się po
ziemi, czyniąc niemały harmider.
<br />
― Nie mów tak nigdy wię... ― tym razem to Vincent jest tym, który
przerywa. Jego duża dłoń łapie Alexandra za jego cudowną grdykę,
pozbawiając go momentalnie tchu.
<br />
― Zamknij się ― powtarza jego słowa z prześmiewczą nutą ― mogłeś <span style="font-style: italic;">zabić</span>
swojego syna tylko dlatego, że zrobiło mu się przykro, gdy dowiedział,
że traktujesz go, jak każdą lepszą kochankę. Łazi za tobą, jak
szczeniak. Ubiera się dla ciebie w te wszystkie fatałaszki...
<br />
― Dla... ciebie... t-też ― charczy Alexander, czerwieniąc się
wyraźnie. Jego przystojna twarz nabiera czerwonej barwy, żyły nabiegają
krwią.
<br />
― Tylko dlatego, że chciał ci zrobić na złość, ty skończony kretynie!
― Warczy, uderzając panem Bealfordem o ścianę. Jego żałosny jęk jest w
tej chwili, jak najpiękniejsza muzyka. Ma ochotę wyrwać mu z głowy
wszystkie włosy, ścisnąć go z jaja tak mocno, by kwiczał przed nim jak
prosię. ― Nie powinienem ci o tym w ogóle mówić, ty żałosna kreaturo!
Otwórz oczy i przestań się skupiać tylko na sobie! Pieprzony egoista ―
dodaje z nienawiścią i pozwala, by duszący się mężczyzna opadł na
ziemię.
<br />
W tej samej chwili drzwi od błękitnej sypialni otwierają się i staje w nich blady jak śmierć Louis.
<br />
Cholera, myśli tylko, obracając się wolno przez ramię.
<br />
Kurwa mać.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-29, 23:43<br />
<hr />
<span class="postbody"> Zwabiony podniesionymi głosami panicz otwiera drzwi, wytrzeszczając oczy. Ma na sobie tylko zwykłą, białą bieliznę.
<br />
― …tylko na sobie! Pieprzony egoista ― cedzi Vincent i odwraca się w jego kierunku, nagle zmieniając wyraz twarzy.
<br />
Louis nie może uwierzyć w to, co widzi. Ledwo trzyma się na nogach, ale to nic, to nic.
<br />
― Co ty zrobiłeś?! ― krzyczy słabo, a potem rusza kulawo wzdłuż ściany, walcząc z narastającym bólem. ― Co zrobiłeś?!
<br />
Pada na kolana przy ojcu, ujmuje jego twarz w zdrową dłoń.
<br />
― Ojcze? Nic ci nie jest? ― pyta niespokojnie, z troską, skupieniem i
bólem w błękitnych oczach. Alexander się krztusi, nie może złapać
oddechu.
<br />
― Nie powinieneś teraz klękać. To niekorzystne dla… ― zaczyna Vincent, ale młodzieniec mu przerywa.
<br />
― Zamknij się. ― To tylko dwa słowa wypowiedziane lodowatym tonem,
ale mają nieopisaną moc. ― Zamknij się i wynoś z tego domu, draniu. ―
Louis nawet na niego nie patrzy, skupiony na Alexandrze. Zmienia
gwałtownie ton. ― Ojcze. Proszę cię. Spójrz na mnie, oddychaj.
<br />
Vincent przez chwilę stoi w miejscu, zaciskając pięści. Jest późna noc,
ale nikt na to nie baczy. Wyganiają go. Alexander nie mówi nawet słowa,
by go zatrzymać. Po prostu pozwala, by Louis bezlitośnie, nieświadom
swego okrucieństwa, wypieprzył go z tego domu na zbity pysk.
<br />
Młodzieniec jest wstrząśnięty. Gładzi ojca po policzku, zatrwożony i
wytrącony z równowagi. Zaraz jednak dłonie mężczyzny zaciskają się na
jego ramionach.
<br />
― W porządku ― chrypi Alexander.
<br />
Młodzieniec nie uśmiecha się, zbyt przejęty sytuacją. Siada obok niego
na podłodze, dając sobie ulgę w bólu, który w ciągu kilku godzin stanie
się zapewne nie do zniesienia.
<br />
Chyba nie miałby siły wstać.
<br />
― Dlaczego to zrobił? ― pyta, przykładając dłoń do zabandażowanego
czoła. Och, niedobrze zrobił, wstając, ale kto wie, do czego by tutaj
doszło, gdyby tego nie zrobił? Na litość boską, nigdy jeszcze nie
widział, by wuj był wobec kogokolwiek agresywny, a już na pewno nie
wobec Alexandra, nie da się więc zbyć. Nie tym razem. <span style="font-style: italic;">Musi</span>
dowiedzieć się, co się wydarzyło od człowieka, któremu ufa najbardziej
na świecie. Od osoby, która nigdy by go perfidnie nie okłamała, choć
okłamuje wszystkich każdego dnia. Wszystkich – z wyjątkiem jego,
ponieważ Louis jest wyjątkowy. Jest jego słodkim synkiem i są wobec
siebie szczerzy…
<br />
― Chyba ― dyszy Alexander ― się o ciebie martwi. Powiedział, że muszę na ciebie bardziej uważać.
<br />
…albo nie. Louis marszczy brwi ze zniecierpliwieniem.
<br />
― Nigdy w życiu nie widziałem ― zaczyna wstrząśnięty ― żeby tak się
zachowywał. Dotąd nie sądziłem, że mógłby cię uderzyć. Swojego drogiego
brata. Powiedz mi, co was poróżniło. Proszę ― kończy ciszej, widząc na
dojrzałej twarzy wyraz, który wygląda jak… wyrzuty sumienia?
<br />
― To zazdrość ― wyznaje z wysiłkiem pan Bealford. ― Poróżniła nas zazdrość… o ciebie.
<br />
Louis milknie, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Ma gęsią skórkę,
ale w emocjach nie jest w stanie zwrócić uwagi na zimno. Jego
spojrzenie błądzi po twarzy ojca, przystaje na jego prostym nosie, a
zatrzymuje na dobre na wydatnych ustach.
<br />
― Zazdrość? ― powtarza.
<br />
― Zazdrość.
<br />
Alexander wydaje się zamyślony, ale nagle podnosi się i ostrożnie bierze syna na ręce.
<br />
― Och ― wzdycha młodzieniec, z trudem przerzucając mu zdrowe ramię
przez szyję. Zamyka oczy i pozwala ułożyć się w łóżku, a następnie
otulić czule kołdrą. Wzdycha ciężko i poprawia się, a przez jego gładkie
oblicze przemyka grymas bólu. Jest niezwykle zmęczony, ale tak bardzo
chciałby dowiedzieć się więcej. Tak bardzo pragnąłby odkryć, co kryje
się za tym zagadkowym, wyciągniętym z niego z tak wielkim trudem
wyzwaniem.
<br />
Uchyla powieki i obserwuje Alexandra zza długich rzęs, waha się. Długo.
Mężczyzna siada na krześle obok niego i odwzajemnia spojrzenie – coś
ukrywa, coś zaprząta mu myśli i nie pozwala na zwykły, pełen wyższości
wyraz twarzy.
<br />
W końcu Louis nabiera w płuca powietrza.
<br />
― Jakiego rodzaju zazdrość?
<br />
― Louis. ― Alexander wymawia jego imię ze zdziwieniem. ― Czy pamiętasz święta Bożego Narodzenia?
<br />
― Te ostatnie, które spędziłeś w delegacji? ― młodzieniec uśmiecha
się blado, mało chętnie przypominając sobie ostatnie święta, kiedy to
wrócił z Francji jedynie po to, by dowiedzieć się, że ojca nie ma w
Londynie. ― Były smutne.
<br />
Mężczyzna uśmiecha się nieznacznie; kąciki warg mu drgają. Wyciąga dłoń i gładzi go po lokach wystających znad bandażu.
<br />
― Tak ― przyznaje. ― Już nigdy więcej oddzielnych świąt, mój drogi.
<br />
Na oczach zaspanego Louisa zdejmuje buty, skarpetki i spodnie, zostając w samej koszuli.
<br />
― Zostanę tu z tobą ― odpowiada łagodnie na zdziwione spojrzenie syna. ― Do rana.
<br />
― To miłe ― wzdycha panicz, zapatrzony w jego twarz jak w obraz
bóstwa. Mruży w skupieniu oczy, choć jest to coraz trudniejsze, coraz
więcej wymaga wysiłku. Zupełnie bezmyślnie kładzie dłoń na szyi ojca,
wciąż powracając wzrokiem do jego warg. ― Długo byłem nieprzytomny?
Który dzisiaj jest? Słabo pamiętam, żebym w ogóle… Żebym w ogóle
skończył semestr, zaraz… Dlatego tu jestem? Nie udało mi się?
<br />
Mężczyzna przysuwa się gwałtownie i obejmuje go czule. Przyciska do swej
piersi, ale na tyle delikatnie, by nie uszkodzić jeszcze bardziej
nieszczęsnej ręki. Wzdycha przeciągle w ucho swego chłopca, nim szepcze
następne słowa.
<br />
― Nie skupiaj się na tym teraz, dobrze? Chodźmy spać, a rano wszystko ci opowiem. Obiecuję.
<br />
Louis wtula nos w jego pierś, ale oczy wciąż ma otwarte. Nie przypomina
sobie, aby kiedykolwiek wcześniej spał z ojcem w taki sposób. W jednym
łóżku – tak blisko. Jest zagubiony i zdezorientowany. Ile czasu minęło?
Co się wydarzyło? O czym zapomniał? Może jednak Alexander ma rację i
dziś powinien pozwolić sobie odpocząć. Głowa boli tak bardzo… trudno
jest myśleć o tym, co się mogło stać. Pozwoli sobie na rozluźnienie w
tych silnych ramionach, wśród znajomego, kojącego zapachu. Zapewne
pierwszego, jaki poczuł w życiu, kiedy prosto z łona matki Alexander
wziął go w swe ramiona.
<br />
― Mhm ― mruczy ospale. Przez chwilę jego myśli zatrzymują się na
postaci Elise, zastanawia się, gdzie jest, dlaczego nie było jej tu, gdy
się obudził; nawet nabiera powietrza, by o nią spytać, ale przegrywa z
własną fizycznością. Brakuje mu sił. Na pewno wszystko jest w porządku.
Pewnie śpi, jest przecież chyba bardzo późno. Alexander powiedziałby mu,
gdyby coś się stało. Na pewno by powiedział.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-30, 00:40<br />
<hr />
<span class="postbody">
Długo nie może zasnąć - leży obok Louisa, obserwując jego pogrążoną we
śnie twarz. Wpatruje się w wydatne kości policzkowe, pełne wargi i
prosty nos. W wąski podbródek, pokryty fioletowym zsinieniem. Wyciąga
dłoń i bardzo ostrożnie, z wahaniem, układa ją na płaskiej klatce
piersiowej, wyczuwając (z ulgą, wciąż z ulgą) bicie serca.
<br />
Wciąż nie dociera do niego, że jego drogi chłopiec niczego nie pamięta -
powinien traktować ten zbieg okoliczności, jako korzystny, ale... o,
zgrozo, nie potrafi.
<br />
Ponieważ sam nie umie już patrzeć na tę twarz, nie postrzegając jej,
jako niebezpiecznie pociągającej. Ponieważ nie umie już sobie wyobrazić,
by <span style="font-style: italic;">nie móc</span> znów dotknąć tego cudownego brzucha, lub smukłego uda.
<br />
Sama świadomość, że nie może teraz się pochylić, by ucałować każdy
fragment tej słodkiej buzi, samo to doprowadza go do szału, do gorączki,
do bezdechu.
<br />
Potem nadchodzi świt - nagle i niespodziewanie i pan Bealford wie już
doskonale, że nie zmruży oka. Może to i lepiej... gdyby obudził się ze
swoim zwyczajowym wzwodem u boku swego pierworodnego, mogłoby to ujść za
naprawdę niegodne i zepsuć wszystko od nowa.
<br />
Tak będzie lepiej, stara się przekonać, sięgając do szafki nocnej po
pozostawione przez Vincenta leki przeciwbólowe. Podaje je młodzieńcowi,
utulając go znowu do snu.
<br />
Wie, że będzie musiał w końcu napisać do Elise - pewnie zabiłaby go w
samych drzwiach, gdyby dowiedziała się, że podczas jej odpoczynku u
matki (jakby rzeczywiście miała od czego odpoczywać) młody Louis
cierpiał w samotności.
<br />
Oczywistym jest więc, że wkrótce tu wróci i przejmie jego rolę,
opiekując się swym chłopcem najlepiej, jak będzie umiała. A umiała
dobrze, to jedno musiał jej przyznać.
<br />
Będzie musiał znowu przestać palić w salonie i skończą się jego nocne wycieczki na miasto.
<br />
Cholerna Elise i jej krzywe spojrzenia, jak on ich nienawidził. Wiecznie
go oceniała, wiecznie przypominała mu tymi małpimi oczkami o tym, czego
mu <span style="font-style: italic;">nie wypadało</span> robić.
<br />
Och, najgorsze i tak nadchodziło w momencie, gdy używała tego durnego
zwrotu "w twoim wieku". Wcale nie czuł się na cholerne czterdzieści lat.
Wyglądał na zdecydowanie mniej, jego ciało te...
<br />
Na myśl o tym zupełnie odruchowo spuścił spojrzenie na swój brzuch.
Brzuch, który miesiąc temu przedstawiał się, jak grecka rzeźba, a
teraz... Był obrzydliwie zapadnięty i zaniedbany.
<br />
Wszystko przez picie, to pewne.
<br />
Ale nie umiał... nie umiał nie pić, kiedy w stanie trzeźwości myślał
jedynie o wielkich łapach Vincenta na swoim pięknym chłopcu. To nie on
powinien go wtedy dotykać, to nie jego czarne włosy powinny muskać
śliczne plecy.
<br />
Louis należał tylko do nie..
<br />
― Kurwa mać ― klnie szpetnie, podnosząc z ziemi swoje ubrania. Nie
wytrzyma tu z tym, co siedzi mu głowie. Nie wytrzyma z tym, co <span style="font-style: italic;">nie powinno</span> mu w niej siedzieć.
<br />
Dlaczego akurat teraz, kiedy z całą pewnością może to sobie odpuścić, może sprawić, że znowu będą normalną rodziną?!
<br />
Zanim dotknie klamki, obraca się wolno przez ramię - Louis śpi twardym
snem, z marzycielskim uśmieszkiem, pomimo całego tego bólu i
dyskomfortu.
<br />
Jego piękno aż boli, naprawdę. Zaciska mu serce w ciasny supeł.
<br />
<br />
Łamie swoją obietnicę - zamiast pozostać z młodzieńcem do
rana, tak jak zapewniał go o tym w nocy, wysyła do niego jedną z
wynajętych pielęgniarek. Sam udaje się do gabinetu i...
<br />
Pije.
<br />
Nie jedną i nie dwie szklanki, zdaje sobie z tego sprawę. Tłucze butelki
i rwie akta, rozbija wart wiele tysięcy zabytkowy globus, a potem robi
rzeczy tak zatrważające i niegodne, że jedynym, czego pragnie, jest
usunięcie ich z pamięci. Naprawdę tego potrzebuje, małego zaniku
pamięci.
<br />
Może też powinien spaść ze schodów? Och, jaka ta myśl jest głupia, straszna.
<br />
Ale gdyby to on, zamiast Louisa, gdyby to jego głowa uderzyła wtedy o
ziemię... Może byłby szczęśliwszy bez całego tego gówna, które musi
teraz znosić.
<br />
Leży na dywanie, obok niego miednica z wymiocinami. Odpala papierosa,
patrząc się tępo w sufit. Jego rozpuszczone włosy tworzą wokół głowy
jasną i miękką aureolę. Koślawo nabazgrany list jest już gotów do tego,
by służba przekazała go jego drogiej małżonce.
<br />
Podciąga koszulę, drapiąc się po brzuchu - odrobina popiołu spada mu na policzek, więc zdmuchuje go ze zniecierpliwieniem.
<br />
<span style="font-style: italic;">Jak</span>, jak dzieciak mógł tak po prostu o wszystkim zapomnieć? Jak można zapomnieć o czymś <span style="font-style: italic;">takim</span>?
On sam nie potrafi tego zrobić od tylu dni, po tylu litrach szkockiej,
wódki i cierpkiego wina. Czy naprawdę wystarczy przysunąć o coś łbem i
już?
<br />
Ktoś puka do drzwi - jest to dla niego na tyle niespodziewane, że
podrywa się z dywanu, natychmiast tego żałując. Mdłości targają nim
wyraźnie, w głowie odzywa się echo paskudnego bólu.
<br />
Jest niedziela, więc może sobie pozwolić na lenistwo. Nie idzie do pracy, nie chadza do kościoła. Kto i czego od niego chce?
<br />
Nie, to nieważne. Niech po prostu sobie stąd idzie.
<br />
Ale pukanie nie ustala - nie jest, co prawda, natarczywe, ale nawet
nieśmiałe stukanie odbija się teraz w jego czaszce paskudnie głośnym
echem.
<br />
― Wynocha ― warczy krótko, marszcząc brwi ― nie mam czasu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-30, 01:23<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis chodzi o kulach, o które zatroszczył się prawdopodobnie ojciec.
Znajduje je przy swoim łóżku, kiedy tylko uchyla powieki, i natychmiast z
nich korzysta, choć nie potrafi. A jednak intuicyjnie wspiera się na
nich raz, drugi, trzeci, i w końcu daje radę, w końcu udaje mu się
opanować tę nie tak trudną sztukę. Jest łatwiej, kiedy nie musi się
wspierać o ścianę.
<br />
Po wizycie w łazience przyświeca mu tylko jedna myśl: znaleźć ojca i
porozmawiać. Dowiedzieć się wszystkiego. Jest mniej otępiały niż
wczoraj, czuje się znacznie lepiej. Jest też strasznie, okrutnie,
boleśnie wręcz głodny i spragniony, ale na razie nie to jest ważne.
<br />
Po drodze jednak zatrzymuje go Mathilda.
<br />
― Lou…
<br />
― Cześć! ― uśmiecha się do niej krzywo, ale z ulgą. Właściwie cieszy się, że ją widzi.
<br />
― Lou, mój Boże. Myślałam, że… ― Dziewczyna wyraźnie się waha, więc
Louis przekłada kule do jednej ręki i sam ją obejmuje, całując w kość
policzkową.
<br />
― Co myślałaś? ― mruczy.
<br />
― Że to koniec, że nie żyjesz. To wyglądało tak źle, mój Boże, tak źle.
<br />
Mathilda. Mathilda krzyczała. Tak powiedział wczoraj Alexander.
<br />
― Widziałaś, co się stało?
<br />
― Tylko tyle, że… że spadłeś ze schodów wieży. Było dużo krwi. Ja…przeraziłam się. Zaraz potem zszedł twój ojciec…
<br />
Uśmiech Louisa blednie. Puszcza Mathildę i ostrożnie przesuwa się ku
stojącemu w połowie korytarza szezlongowi. Trudno mu ustać, więc
przysiada, wpatrując się w służącą, jakby widział ją pierwszy raz w
życiu.
<br />
― Tutaj? ― wskazuje w kierunku spiralnych schodów do swego pokoju.
<br />
― Mhm. ― Mathilda przysiada obok niego ze zmartwioną miną. ― Nie pamiętasz?
<br />
― Nie pamiętam <span style="font-style: italic;">nic</span> ― wzdycha Louis, patrząc na nią z niepokojem. ― Jaki jest dziś dzień?
<br />
― Szósty stycznia…
<br />
― Stycznia? ― Louis marszczy brwi; w jego oczach pojawia się niepokój. ― Który rok?
<br />
― Dziewiąty… Louis, jest aż tak źle?
<br />
Młodzieniec przykłada do ust bladą, szczupłą dłoń.
<br />
― Jest <span style="font-style: italic;">bardzo</span> źle ― mówi po chwili zdławionym głosem.
<br />
― Uderzyłeś się w głowę… Od takich rzeczy traci się czasem pamięć.
Mojej mamie spadło na głowę wiadro. Straciła przytomność i kiedy się
ocknęła, nie potrafiła powiedzieć, jak się nazywa. Ale sobie
przypomniała ― pokrzepia go Mathilda. ― Lou, czy czujesz się dobrze?
Wszystko w porządku? Boli cię?
<br />
― Trochę ― mówi cicho. ― Mathildo, czy wiesz coś o mojej kłótni z ojcem?
<br />
― O kłótni?
<br />
― Przed tym wypadkiem. Chyba się o coś pokłóciliśmy. Wiesz coś o tym?
<br />
― Och. ― Mathilda zaciska wargi i opuszcza na chwilę wzrok. ― Nic mi
nie mówiłeś na ten temat, ale… ja chyba się domyślam. Bo… dzień
wcześniej…
<br />
― Tak?
<br />
― Dzień wcześniej grałeś koncert fortepianowy gdzieś na mieście. Ja
nie wiem, słyszałam tylko plotki. Nie czytam gazet. Ale… wystąpiłeś
przed publicznością w kapeluszu, ze szminką na ustach. Wybuchł skandal,
ludzie zaczęli mówić… Wiesz, jacy są.
<br />
Młodzieniec wytrzeszcza na nią oczy.
<br />
― Naprawdę zrobiłem coś takiego? Na bogów, co we mnie wstąpiło? To nie może być prawda!
<br />
― Jest ― wzdycha Mathilda. ― Było nawet zdjęcie w jednej z gazet…
<br />
― Zdjęcie! ― jęczy Louis. ― Pokaż mi to zdjęcie.
<br />
― Ja… nie jestem pewna, czy gdzieś jeszcze można je znaleźć, twój ojciec chyba o to zadbał…
<br />
― Jak mogłem ― Louis chowa twarz w dłoniach. ― Co mnie do tego skłoniło, do jasnej cholery…
<br />
― Chyba chciałeś się zemścić ― tłumaczy cierpliwie Mathilda. ― On…
zabrał twoje gorsety. Chciał ci zabronić ich noszenia, mówił, że to
wynaturzenie i…
<br />
― O-on wiedział o moich gorsetach?!
<br />
― Nie wiem skąd ― zapewnia szybko dziewczyna. ― Przysięgam. Przyszedł
do mnie i powiedział, że mam mu je wszystkie wydać, ale nie mam
pojęcia, kto mu o nich powiedział. Nie wiem, kto mógł, Lou. Nic mi nie
powiedziałeś, nie mówiłeś, żeby cię kiedykolwiek złapał.
<br />
― Złapał ― jęczy Louis. ― Musiał złapać. Już wszystko rozumiem. Mój
Boże, co za wstyd. Co za wstyd, ach, że też jeszcze mnie nie
wydziedziczył.
<br />
Chwyta kule i podnosi się z trudem.
<br />
― Dokąd idziesz?
<br />
― Porozmawiać z nim. Zobaczymy się później. Czy może powinienem
wiedzieć coś jeszcze? ― zatrzymuje się, spoglądając na dziewczynę
czujnie.
<br />
― Nie wiem ― Mathilda unosi bezradnie ręce. ― Naprawdę nie wiem, Lou.
<br />
<br />
Nie jest przygotowany na tak ostrą i wrogą reakcję ze strony ojca, gdy puka do drzwi.
<br />
― Wynocha! Nie mam czasu ― pada. Louis marszczy lekko brwi, a potem przytula się do drzwi.
<br />
― Rozumiem, tato. Przyjdź proszę, kiedy znajdziesz chwilę. Chciałbym… Przypomniałem sobie coś i chciałbym z tobą porozmawiać.
<br />
Przez drzwi słyszy tylko jakieś niewyraźne mamrotanie. Coś toczy się po podłodze, a następnie… Czy on… wymiotuje?
<br />
― Tato? ― rzuca z niepokojem, po czym, nie usłyszawszy po raz kolejny
wyraźnej odpowiedzi, zaniepokojony naciska klamkę i otwiera drzwi. Jego
oczom ukazuje się koszmarny obrazek, a w nozdrza uderza zapach potu,
wymiocin i ludzkiego zepsucia.
<br />
― Tato ― wydusza zszokowany. Za pomocą kul niezgrabnie podchodzi do niego, opiera je o biurko i klęka. ― Coś ty zrobił.
<br />
<span style="font-style: italic;">Pije, bo mnie przyłapał. Pije, bo zniszczyłem mu reputację. Pije przeze mnie.</span>
<br />
― Och. Boże. Chodź. Spróbuję cię… ― Stara się, naprawdę próbuje go
podnieść, ale ból jest zbyt duży. Ostatecznie z jękiem ląduje z powrotem
na kolanach i wzdycha słabo. Patrzy na ten obraz upodlenia. Biedny
Alexander. Biedny, tak bardzo się starał, a Louis dostarczył mu tylu
zmartwień. Nawet przez myśl by mu nie przeszło, że za jego upadkiem może
stać coś innego, teraz, gdy wszystko wydaje się tak logiczne, gdy fakty
zazębiają się o siebie. Gdzieś tam w tle zostaje jeszcze Vincent i ta <span style="font-style: italic;">zazdrość</span>, jeden element układanki, który nijak nie pasuje do niczego, ale to nie jest teraz istotne, mają ważniejsze problemy.
<br />
― Dobrze, ja ― zaczyna Louis zdławionym głosem; i jemu zbiera się na
wymioty ― zawołam Carola. Poczekaj tu ― dodaje, jakby Alexander miał w
ogóle możliwość się stąd ruszyć, i z ogromnym trudem zbiera się z ziemi,
gotów postawić całe Bealford Manor na nogi, byleby tylko upewnić się,
że ojcem zajmą się właściwe osoby.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-30, 02:14<br />
<hr />
<span class="postbody">
O, nie. Nie, nie, nie, nie! Te drzwi nie powinny się w ogóle otworzyć.
Louis nie powinien w nich stanąć, nie, nie on. To ostatnia osoba na
całej ziemi, która powinna oglądać go w takim stanie.
<br />
Coś do niego mówi i... Boże, dlaczego w ogóle się stara. Może go tu
zostawić, przecież nic się nie stało. Porzyga jeszcze trochę i pójdzie
spać, to zawsze tak działa.
<br />
Która jest godzina, próbuje zapytać, ale zamiast tego wymiotuje znowu, a
Lou... biedny chłopiec, dźwiga się ciężko z podłoża, poruszając się
niezgrabnie na kulach, by...
<br />
Zaraz, gdzie on właściwie poszedł?
<br />
Opada ciężko na ziemię, uderzając się przy tym w głowę - chce się złapać
za to miejsce, ale nie ma siły poruszyć rękoma. Więc leży, tak. Może
sobie poleżeć.
<br />
Przecież i tak nie ma niczego lepszego do roboty.
<br />
Bogowie, biedne dziecko, zobaczyło go pewnie i uciekło czym prędzej. Kto
normalny chciałby wąchać rzygowiny własnego ojca? Nie musiał tego
widzieć, naprawdę nie musiał. Alexander od razu wybacza mu jego
ucieczkę, nie potrafi jeszcze jedynie przebaczyć sobie.
<br />
Ale... o, nie - okazuje się, że jego chłopiec wcale nie uciekł. Udał się
jedynie po wsparcie, pokonany licznością zastępów wymiocin i tłuczonego
szkła.
<br />
Carol pochyla się nad nim z zatroskaną miną, przykłada do jego czoła swoją chłodną dłoń.
<br />
― Panie Bealford ― przemawia, zmartwiony, podciągając go ostrożnie do siadu.
<br />
― Och, Carolu ― macha dłonią, choć zaraz potem mruży powieki, osłabiony przez ból eksplodujący w czaszce ― dałbyś spokój.
<br />
Kamerdyner bierze się za ogarnianie pokoju - zbiera szkło, wyciera plamy
po alkoholu i zbiera niedopałki, porozwalane po podłodze, jakby
zabytkowy parkiet stanowił śmietnik.
<br />
Na myśl o papierosie, robi mu się niedobrze i miło jednocześnie -
wyciąga więc dłoń, chcąc nią zgarnąć srebrną papierośnicę, ale ta..
uparcie nie przybliża się do jego palców!
<br />
Smukłe palce zaciskają się słabo na jego nadgarstku i znowu napotyka przed sobą błękitne oczy.
<br />
― One ci teraz nie pomogą ― mówi łagodnie chłopiec, obracając się przez ramię. ― Carolu, nalej mu wody.
<br />
― Napij się ze mną ― proponuje nagle, pochylając się, by wyszukać w szafce jedną z ostatnich i nieco zakurzonych butelek.
<br />
― Nie wiem, czy to dobry pomysł przy tych lekach ― och, no tak.
Przecież nie bez powodu chłopak porusza się o kulach. Tak miło jest czuć
jego palce we włosach.
<br />
Carol stawia przed nimi szklanki z wodą, ale Alexander nie chce pić wody. Nie zamierza jej w ogóle tykać.
<br />
Choć kiedy pełne wargi muskają jego czoło w przelotnym pocałunku,
zmienia odrobinę zdanie. Może się napije. Powinien udawać, że to go nie
rusza. Picie wody jest, przecież, takie... bezuczuciowe.
<br />
― Pamiętasz, co mi wczoraj obiecałeś? ― Pyta Louis, a ma przy tym
minę, jakby chodziło o coś bardzo ważnego. Alexander nie chce, żeby jego
syn czuł się nieważny.
<br />
― Co ci obiecałem? ― pyta więc, trochę zawstydzony. Przygryza wargę, próbując sobie przypomnieć, co takiego mógł powiedzieć.
<br />
― Że powiesz mi, co się stało ― tłumaczy mu cierpliwie jego aniołek.
Jego oblicze przykrywa delikatny wyraz konsternacji. ―O co się
pokłóciliśmy, zanim spadłem ze schodów.
<br />
― Och, Louis ― wzdycha z nieszczęśliwą miną, upijając znów łyk nudnej
wody. Zaraz robi mu się jednak niedobrze, więc odsuwa od siebie
szklankę, wypuszczając powietrze nosem.
<br />
Przez chwilę pozwala sobie jeszcze milczeć, ale błękit w dziwny sposób
go wywołuje, naciska, zmusza do wykonywania poleceń ich właściciela.
<br />
― Pokłóciliśmy się ― zaczyna, zaciskając swą dłoń na drewnianym
blacie ― ponieważ nie chciałem z tobą rozmawiać. I... stwierdziłeś
chyba, że... że... ― zawiesił się, szukając słowa. Jak nazywało się
to... ten zabieg, który oznaczał, że ktoś chciał... ― że chcesz zwrócić
na siebie m-moją uwagę. I zacząłeś wyczyniać wszystkie te dziwne
rzeczy...
<br />
― Nie chciałeś ze mną rozmawiać przez to, co nosiłem, prawda? ― pyta
jego nieszczęsne dziecko, a on tak bardzo nie chce skłamać, ale skłamie,
bo musi, bo tak powinien robić dobry ojciec.
<br />
― Nie ― odpowiada, kiwając głową. Zaraz, czy naprawdę powiedział
"nie"? ― Tak ― poprawia się pośpiesznie, chrząkając głośno. ― Nie
mogłem tego znieść. Wybacz mi.
<br />
<span style="font-style: italic;">Na mnie. Spuść się na mnie.</span>
<br />
Nie wytrzymuje jego spojrzenia - spuszcza je na podłogę, chwiejąc się przy tym niebezpiecznie.
<br />
― Powinieneś stąd wyjść ― mówi łagodnie ― będę wymiotował.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-30, 03:14<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Nie</span>, pada, i Louis marszczy brwi. <span style="font-style: italic;">Tak. Nie mogłem tego znieść. Wybacz mi.</span>
<br />
Chłopiec patrzy uważnie na zmęczone oblicze ojca. Nie odchodzi, choć
Alexander go ostrzega. Zamiast tego sięga po miednicę i podtyka mu ją
pod nos, po czym odwraca stosownie wzrok.
<br />
To <span style="font-style: italic;">jest</span> przykre. To we Francji
Louis odkrył uroki gorsetów i innych kobiecych wynalazków. To tam
zrodziła się jego nowa tożsamość, której nieodzowną częścią są właśnie
te rzeczy. Czuje się dobrze i swobodnie, gdy może podkreślić wargi
którymś z odcieni różu lub czerwieni, a czasem też fioletu, zależnie od
nastroju. I marzy mu się akceptacja, jednak może po prostu nie o
wszystkich rzeczach powinni wiedzieć akurat rodzice. Może powinien był
to zachować dla siebie. I pewnie się starał; musiało się coś wydarzyć,
coś, co go zdradziło.
<br />
― Przepraszam cię za to ― wzdycha, kiedy Alexander wymiotuje, i nawet
nie wie, czy jest słuchany, rozumiany. Ale musi to powiedzieć. Musi się
wytłumaczyć, wyjaśnić wszystko, co niewyjaśnione. ― We Francji poznałem
dziewczęta, które chciały mnie upiększać. Mówiły, że moja twarz jest
jak płótno stworzone do malowania, a figura idealnie stworzona pod
gorset. Zaraziły mnie tym. Zacząłem się sobie podobać, kiedy to robiły.
Ale wiem, że to nienormalne. ― Unosi dłoń do oka i usuwa dyskretnie łzę z
jego kącika. Aż dziw, że prawie nie łamie mu się głos, kiedy zwierza
się z tego wszystkiego. A bardzo ciąży mu to na sercu. ― I nienaturalne
dla mężczyzny. Nie będę już tego robił ― kłamie, bo wie doskonale, że
będzie musiał; że to silniejsze od niego, i po prostu potrzebuje
zobaczyć się takim w lustrze, choćby tylko czasem, w tajemnicy przed
całym światem. ― Będę normalny.
<br />
Wraca spojrzeniem do Alexandra, który dyszy ciężko, pochylony nad miednicą.
<br />
― Chciałbym tylko wiedzieć, jak to się stało ― dodaje smutno. ― Jak się dowiedziałeś o tych dziwactwach.
<br />
Mężczyzna nie reaguje, wciąż walcząc z odruchem wymiotnym, ściskając kurczowo krawędź misy.
<br />
― Muszę się… wykąpać ― bełkocze w końcu i Louis odchyla głowę,
zamykając powieki. Przez krótką chwilę trwa tak, nim w końcu z wielkim
trudem znów wstaje i opiera się przez chwilę o biurko. Kiedy największy
ból słabnie, bierze kule i wygląda na korytarz, gdzie w pogotowiu
oczywiście czeka Carol.
<br />
― Wybacz ― wzdycha Louis. ― Potrzebuje kąpieli. Czy mógłbyś…
<br />
― Oczywiście, paniczu.
<br />
Mężczyzna udaje się do łazienki, by ją przygotować, a potem wyręcza
Louisa w przetransportowaniu do niej Alexandra. Młodzieniec trzyma się
trochę na dystans. Staje w drzwiach łazienki, kiedy już Carol odchodzi,
upewniwszy się, że pan Bealford nie życzy sobie pomocy. Widzi tylko
muskularne ramiona mężczyzny wystające znad spienionej wody.
<br />
― Nie wiem, mam cię zostawić? ― pyta bezradnie, zagubiony. ― Nie wyglądasz, jakbyś był w stanie się nie utopić, ojcze.
<br />
― Nie, nie, możesz zostać ― odpowiada Alexander. ― Siadaj sobie, siadaj.
<br />
Louis siada więc z nikłym grymasem bólu na stołku w kącie, opiera kule o ścianę i milczy, wpatrując się w swoje dłonie.
<br />
To chyba jednak nie jest dobra pora na rozmowy, ale nie wie, kiedy taka nastąpi, jeżeli to nie teraz.
<br />
Może po prostu powinni zamknąć ten rozdział bez żadnych komentarzy,
zapomnieć o tym wszystkim, tak jak chyba chce Alexander. Tylko że Louis
nie potrafi spokojnie patrzeć na to, co ze sobą robi przez to wszystko,
co tak bardzo chce puścić w niepamięć.
<br />
― Mogę coś zrobić? ― pyta w końcu cicho. ― Żebyś przestał się
martwić, pić? Mam wrażenie, że robisz to przeze mnie, przez moje
fanaberie.
<br />
Alexander powoli odwraca się do niego w wannie. Wygląda już na trochę
bardziej świadomego; na jego obliczu widać przede wszystkim zmęczenie i
troskę.
<br />
― Louis ― mówi łagodnie i zadziwiająco trzeźwo. ― Moje picie nie jest
twoją winą, tylko… moją. To ja przecież tyle piję ― dodaje ciszej ― to
ja to wszystko robię.
<br />
― Ale to ja dałem ci powód ― mówi panicz z ciężkim sercem. ―
Skandalem, tymi przebraniami i nie wiem, czym jeszcze. Nie wiem, czy
chcę wiedzieć. Chciałbym po prostu wymazać to z naszej historii. Gdybym
miał taką moc. Myślisz, że jeszcze kiedyś będzie jak dawniej? ― W
błękitnych oczach wśród głębokiego żalu tli się jeszcze jakaś nadzieja.
<br />
― Nigdy ― odpowiada Alexander ― nie przestanę cię kochać.
<br />
Chłopak patrzy na niego z wyraźnym zmieszaniem. Unosi dłoń, która trochę
drży, i odgarnia z twarzy jedno z pasm, które zazwyczaj zakłada za
ucho, ale teraz nie może z powodu bandażu. To zapewnienie sprawia, że
robi mu się miło, ale nie lżej.
<br />
― Ja ciebie też ― zapewnia i nawet uśmiecha się blado. ― Zawsze będę cię kochał. ― <span style="font-style: italic;">Nawet nie wiesz</span>, jak. ― Ach.
<br />
Opuszcza głowę i zamyka oczy, oplatając się zdrowym ramieniem. Nie wie
już, co jeszcze mógłby zrobić, żeby pozbyć się tego ciężaru z serca.
Może byłoby łatwiej, gdyby pamiętał, co dokładnie się stało. Ma
wrażenie, że nie chodzi tylko o jakieś głupie ubrania i zdjęcie w
gazetach. Że jest coś jeszcze. Oddałby wszystko, żeby móc to po prostu
naprawić i mieć go takiego, jakim pamięta.
<br />
Silnego, dumnego, idealnego.
<br />
Nie jest przyjemnym widzieć go, kiedy wygląda, jakby miał za chwilę wyzionąć ducha. Nigdy nie będzie.
<br />
― Ojcze ― nie wytrzymuje, podrywa się i wbija w niego pełen rozpaczy wzrok ― proszę, powiedz mi, co zrobiłem.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-30, 03:31<br />
<hr />
<span class="postbody">
Jego samoopanowanie (a raczej jego smętne resztki, nie ma co się
oszukiwać) pęka w szwach - czuje ich delikatne nadszarpywanie z każdym
oddechem, z każdym kolejnym słowem, które wypływa z ust zbolałego
młodzieńca.
<br />
Przeraża go to - jego ból - i ten fizyczny i psychiczny. Chce go w jakiś
sposób zabrać, przerzucić z niewinnego Louisa na siebie, ponieważ on
zasłużył, on tak.
<br />
Vincent... miał rację, wtedy, na korytarzu. Alexander zachował się, jak
ostatni bufon, obracając sprawę w taki sposób, by to on "cierpiał
najbardziej". Ale nie potrafił inaczej, naprawdę nie. Czuł się tak
zraniony, tak bardzo... oszukany...
<br />
Teraz nie potrafi się tak czuć. Nie wie, czy to za sprawą wypadku,
dziwnego lęku, który poczuł zeszłego popołudnia u góry krętych schodów,
gdy pomyślał, że może... przez niego...
<br />
― Louis ― chrypi ciężko, obracając głowę, by chłopiec nie mógł
dostrzec bólu, malującego się coraz śmielej na jego obliczu. ―
Posłuchaj mnie teraz uważnie ― kontynuuje i już teraz wie, że będzie
tego żałował. Prawda zawsze ma największą cenę, najtrudniejszą do
zapłacenia. Ale nie może, nie może patrzeć na jego minę i te bandaże,
nie może widzieć, jak porusza się o kulach, nie mówiąc mu...
<br />
― Odkąd wróciłeś z Francji na dobre ― mruczy, zanurzając dłoń w
wodzie; dotyka się po dziwnie napiętym udzie, rozcierając bolący
mięsień. ― nasze relacje znacznie się poprawiły. Zaczęliśmy spędzać ze
sobą więcej czasu i ja... ― urywa, zgięty nagłym skurczem żołądka. Ale
tym razem nie są to mdłości, a... <span style="font-style: italic;">strach</span>.
Najprawdziwszy lęk o to, że za chwilę zostanie oceniony. Że za chwilę
to jego Louis będzie mógł nazwać dziwadłem, pieprzonym dziwadłem. ―
Twoje gorsety ― słowa same wyrywają się z jego ust, nie panuje nad nimi,
nie wie, dlaczego. Powinien natychmiast przestać! ― To nie tak, że mi
się nie podobają. Że nie podoba mi się to, co ze sobą robisz... Niech
Bóg mi będzie świadkiem, nie wiem, co podkusiło mnie do tego, by...
patrzyłem na ciebie i podobało mi się to, co widziałem, rozumiesz?
Podobałeś mi się taki w tej szmince, czerwieni i... dla mnie... ―
mruczy sennie, opierając się wygodniej o brzeg wanny. Powieki ciążą mu
niemiłosiernie i właściwie nie pamięta, co tutaj robi. ― I tam, w
sypialni, chciałem żebyś złamał zasady. Żebyś wziął go do ust, nie
słuchał mnie. Ale potem musiałeś... z Vincentem. W mojej bieliźnie. W
bieliźnie ode mnie. To było za dużo, ja... chciałem tylko, żebyś
zro... ― ostatnie słowa zlewają się nieregularną całość, niemożliwą do
wyłowienia z niej poszczególnych słów. Głowa mężczyzny opada całkiem, a
wargi rozchylają się delikatnie, podczas gdy z piersi wyrywa się
głębokie, senne westchnienie.
<br />
Alexander zasypia.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-30, 23:59<br />
<hr />
<span class="postbody">
Kiedy zaś się budzi, jest sam w swoim wielkim łożu. Służba twierdzi, że
panicz opuścił Bealford Manor mimo swego stanu. Podobno mu to
odradzali, cóż jednak mieli do powiedzenia wobec młodzieńczego uporu.
Pan Bealford nie musi się pewnie długo zastanawiać, by wiedzieć, gdzie
może zastać swego syna.
<br />
Louis siedzi na szezlongu w salonie i oczekuje na wuja. Służący wpuścił
go do środka i powiedział, że gospodarz za chwilę do niego przyjdzie,
ale oczekiwanie coraz bardziej się przedłuża.
<br />
Panicz z rosnącym zniecierpliwieniem bawi się palcami dłoni – i w końcu
doczekuje się. Vincent zjawia się w drzwiach ze swoją laską, chyba
jeszcze bledszy i bardziej zgnębiony niż zwykle. Na jego widok Louis
podnosi się i wspiera na kulach. Wie, po co przyszedł.
<br />
― Dzień dobry, Vincencie. Nie będę zbędnie przedłużał. Przyszedłem cię przeprosić za to, jak cię ostatnio potraktowałem.
<br />
Vincent przygląda mu się badawczo. Nie wygląda na zaskoczonego, ale kiwa głową na znak, że akceptuje te oszczędne przeprosiny.
<br />
― Nie przyjechałeś tu jedynie po to, żeby mnie przeprosić ― mówi ze
spokojem, wskazując bratankowi fotel. Louis z wahaniem siada na niego z
powrotem i wyciąga obolałe nogi przed siebie. Na długą chwilę wbija
spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt ponad wujem.
<br />
― To prawda ― przyznaje, również nieszczególnie zaskoczony
domyślnością Vincenta. To niezwykle inteligentny i spostrzegawczy
człowiek. Ma wielki potencjał, tyle tylko, że stanowczo zbyt mało osób
to zauważa. ― Rozmawiałem z ojcem. Był pijany, ale powiedział mi coś, co
brzmiało szczerze.
<br />
Milknie, czekając na niewerbalną zachętę ze strony wuja; choćby subtelny
sygnał, że w ogóle go to interesuje. Vincent prostuje się w fotelu,
mruży lekko oczy. Robi się powściągliwy, jak zauważa młodzieniec.
<br />
― Opowiedz mi o tym ― wyraża ostrożnie swą prośbę, a Louis zagryza
pełną wargę; jest zagubiony. To, co powiedział mu Alexander, nie daje mu
spokoju. Nie przypuszczał, że pewnego dnia postanowi wprowadzić w życie
to, o czym kiedyś tylko nieśmiało myślał. Bardzo nieśmiało. Z drugiej
jednak strony…
<br />
Poprawia się w fotelu.
<br />
Z drugiej strony skłamałby, gdyby powiedział, że jest znowu tak bardzo
zdziwiony. Nie jest. Jest w szoku, że o tym zapomniał, ale nie jest
zaskoczony, że coś takiego zrobił.
<br />
― Wolałbym od ciebie usłyszeć, co mnie z tobą łączyło ― mówi do
mężczyzny równie ostrożnie. ― Jeśli powiem ci, co od niego usłyszałem,
jedynie poprzesz jego wersję. Jak zawsze.
<br />
Przy ostatnich dwóch słowach przez jego wargi przemyka cień uśmiechu,
ale Vincent wzdycha z irytacją. Jakże jednak mógłby zaprzeczyć.
<br />
― Nie łączyło nas nic poza pożądaniem. Sporadycznym, gwałtownym i okazjonalnym.
<br />
Słysząc te słowa, Louis poważnieje.
<br />
― Chcesz powiedzieć: z mojej strony?
<br />
Wuj przez chwilę patrzy na niego bez zrozumienia, po czym kręci głową, wywracając przy tym oczami.
<br />
― Nie wiem, jak to wyglądało z twojej strony ― mówi. ― Mogłem się
tylko domyślać. Twój powrót zgrał się w czasie z balem, który
wyprawiałem w swojej posiadłości z okazji kolejnego dyplomu. Przybyłeś
na zabawę w towarzystwie swego ojca i cały wieczór dawaliście popis
przed wszystkimi zebranymi damami. Wygłosiłeś też wyjątkowo ujmujące
przemówienie pod moim adresem i… nigdy nie powiedziałem, że nie podobają
mi się piękni mężczyźni. Tobie widocznie nie przeszkadzają brzydcy. ―
Uśmiecha się w niepokojący, gadzi sposób. ― Wszystko powtórzyło się
jeszcze parę razy, ale obaj dobrze wiemy, że to nie ja siedzę ci w
głowie.
<br />
Louis parska cicho i kręci głową.
<br />
― Chyba coś pamiętam ― uświadamia sobie z ulgą i zdumieniem. ― Kamasutra, prawda?
<br />
Vincent też się uśmiecha i tym razem jest to cieplejszy, pobłażliwy uśmieszek.
<br />
― Tak jest, paniczu Bealford.
<br />
― Nie sypiam z brzydkimi mężczyznami, Vincencie ― wzdycha Louis,
przez chwilę wpatrując się w jego twarz z mieszaniną rozbawienia i
zaciekawienia. Potem jednak znów poważnieje, ponieważ to nie wszystko,
jeszcze nie. Przyszedł tu zapytać przede wszystkim o coś innego, o coś,
co nurtuje go przede wszystkim. ― Skoro to tylko pożądanie, dlaczego
uderzyłeś mojego ojca?
<br />
― To już zupełnie oddzielny temat, chłopcze ― ucina nagle Vincent, poruszając się w fotelu. ― Napijesz się herbaty?
<br />
― Z mlekiem. Nie zmieniaj tematu. Mój ojciec dał mi do zrozumienia,
że uderzyłeś go, bo byłeś zazdrosny ― odpiera Louis. Vincent nawet nie
wzywa służby.
<br />
― Skoro dał ci to do zrozumienia, po co przychodzisz rozmawiać ze
mną? Nie zwierzałeś mi się z tego, co robiliście. Wiedziałem jedynie,
że… że doszło między wami do pojedynczego incydentu w okolicy świąt
Bożego Narodzenia.
<br />
Młodzieniec marszczy brwi, po czym pochyla się lekko do przodu, uważnie patrząc panu Bealfordowi w oczy.
<br />
― Masz na myśli seks?
<br />
― Nie wiem. Możliwe, że była to jakaś forma zbliżenia. Zrobił się
dziwnie terytorialny, a to, że tak się od nas odciął sugerowałoby, że
nasze spotkania w jakiś sposób dotykały jego czułego punktu. To nie
zdarza się często, musisz sam przyznać.
<br />
― Och. ― Louis zagryza dolną wargę.
<br />
Gdy teraz o tym myśli, wszystko zaczyna powoli się klarować. Pijacki
bełkot jego drogiego ojca nabiera znaczenia w kontekście tego, co
twierdzi wuj.
<br />
Może to ojciec był zazdrosny. Jakkolwiek to nie brzmi. Bo czy ktoś taki
jak Alexander w ogóle może być zazdrosny? O kogo, o co? Wiele osób
mogłoby w to wątpić i Louisowi też nie przychodzi z łatwością
przypisanie mu tej cechy.
<br />
― Stąd ta bójka? ― dopytuje się.
<br />
― Tak mniemam.
<br />
― To wszystko jest strasznie dziwne, Vincent ― wzdycha Louis. ― Coś…
pamiętam. Słuchanie o tym nie jest tak zupełnie nowością, ale mam
wrażenie, że przespałem dużo bardzo, bardzo ważnych rzeczy. ― Pozwala
sobie na chwilę pokazać zmartwienie na twarzy, obracając na palcu
bezcenny rodowy sygnet. ― Teraz jestem pomiędzy wami, a… chyba nie chcę.
Może byłoby lepiej, gdybym nie sypiał z żadnym z was?</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-05-31, 00:49<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ma ochotę wyjść z salonu i wrócić do swojej sypialni, by przespać drugą
połowę dnia, ale dobrze wie, że ów myśl pozostanie jedynie w sferze
jego niemądrych pragnień - Louis mógłby wyrządzić mu o wiele
okropniejsze krzywdy, a on i tak przyleciałby do niego w każdej chwili.
<br />
Miłość nie ma granic, tak mówią.
<br />
Vincent nie czuje się ostatnio najlepiej - noga znów zaczęła dokuczać, w
pracy trwa w najlepsze sezon przeziębień, pogoda jest tak paskudna, że
wszystko jest szare, a ciśnienie jest zbyt niskie na jego zimnokrwiste,
przerośnięte ciało i... Jakoś nie umie w sobie odnaleźć do tego
wszystkiego siły.
<br />
Stracił równowagę i teraz bardzo ciężko jest mu się podnieść z ziemi, jak zwykle.
<br />
Chłopiec nie może mieć pojęcia o tym, jak bardzo gro zranił tamtej
feralnej nocy, gdy po raz pierwszy w całym swoim życiu postawił się
Alexandrowi w jego obronie. Doktor Bealford nigdy się nad sobą nie
użala, nie wygłasza skargi, nie widać po nim cienia żalu, ale to
wszystko gdzieś w nim siedzi - trzyma się w ramach, by czasem rozlać się
rzeką beznadziejności w chwilach, gdy uzyskuje absolutną pewność, że
nikt nie może go zobaczyć.
<br />
Nie może mieć o tym pojęcia, ale może to lepiej - może lepiej, żeby
wydawało mu się, że Vincenta nie obchodzą inni ludzie, że ma w pogardzie
swoją rodzinę i fanaberie niestabilnego emocjonalnie bratanka, który
sam już nie wie, czego tak naprawdę pragnie.
<br />
― Na to pytanie musisz sobie odpowiedzieć sam ― odpowiada po długiej
chwili milczenia. Oglądanie bólu na młodzieńczej twarzy, sprawia, że
coraz mocniej ma ochotę na ponowne obejrzenie zranień i stłuczeń i
wypisania nowej recepty. Ale na rozterki uczuciowe nie istnieje żaden
lek, to oczywiste. Louis musi zmierzyć się ze swoimi problemami. Musi
stawić im czoło i podjąć decyzje, które pozwolą mu żyć w zgodzie ze
sobą.
<br />
Na przepiękne oblicze wpływa łagodny, lekko marzycielski uśmieszek.
<br />
― Dziękuję za tę rozmowę ― padają ciche słowa ― odwiedź nas niedługo.
<br />
<br />
<br />
Czeka na niego, choć nie powinien się dłużej łudzić - kiedy
chłopiec wróci do domu, nie będzie go chciał już znać. Leżąc w łożu (z
wciąż bolącą głową i mglistymi wspomnieniami poprzedniej nocy i dnia,
Bogowie, dnia także) ma czas rozmyślać o rzeczach, o których absolutnie
nie chce myśleć. Jest jednak świadom tego, że takie myśli będą w
najbliższych chwilach absolutnie nieuniknione.
<br />
Zdążył odbyć z Carolem rozmowę, w trakcie której ułożył sobie wszystko w
całość - kawałek po kawałku, zrozumienie zaprezentowało mu układankę,
która głośno krzyczała o tym, co zrobił.
<br />
O tym, że powiedział swojemu dziecku o tych paskudnych i niegodnych
rzeczach, które miały między nimi miejsce. Czuje się brudny i żałosny.
Czuje się słaby i pokonany.
<br />
Miał mu niczego nie mówić. Miał pozwolić, by jego najdroższy skarb
ułożył sobie życie w taki sposób, by niczego nie musiał żałować. Czasami
brak świadomości jest, przecież, o wiele lepszy od ciężaru, który
niesie ze sobą jej posiadanie.
<br />
Przewraca się z boku na bok, wyczekując służby, która, zgodnie z instrukcjami, ma go powiadomić o powrocie panicza do domu.
<br />
To takie okropne, że nie ma nawet siły, by podnieść się z łóżka. Musi
przyznać, że minęło sporo czasu, odkąd wypił aż tak zatrważające ilości
(a ostatnio pił właściwie bez przerwy, wypadałoby dodać) ale wcale nie
chce tego przyznawać. Woli o tym nie myśleć, po prostu wyłączyć ten
irytujący głosik, który wciąż przypomina o wszystkich porażkach,
wszystkich...
<br />
― Panie Bealford ― ciszę przecina odgłos pukania; podnosi się więc w
prześcieradłach, wspierając ostrożnie na nieco drżących łokciach.
<br />
― Proszę ― mruczy niecierpliwie, przełykając z trudem ślinę. Jego
gardło jest nagle suche, jak wiór, a oddech staje się znacznie płytszy,
lekko urywany.
<br />
Denerwuje się. Tak bardzo się denerwuje.
<br />
Do środka wkracza Martha, stawiając na stoliku tacę z herbatą -
Alexander przygląda się jej uważnie, oczekując słów, ale te długo nie
następują.
<br />
― Martho ― żacha się, spoglądając na nią z wyrzutem ― Louis dotarł już do domu?
<br />
― Tak, panie Bealford ― kobieta odpowiada mu łagodnie, ale coś w jej minie mówi mu, że stało się coś złego.
<br />
― Tak i...? ― ma ochotę ją po prostu uderzyć. Nie wie, czy jest po
prostu złośliwa, czy niedorozwinięta, ale gdy tylko poczuje się lepiej,
wyciągnie z tego konsekwencje, jest tego pewien.
<br />
― Wróciła także pańska żona ― Martha wzdycha bardzo ciężko, nie
patrząc mu w oczy ― jest bardzo... zaniepokojona jakimiś dziwnymi
plotkami, które...
<br />
― Które "co"?! ― tym razem krzyczy już otwarcie, chwytając ją za
pulchne przedramię ― odpowiadaj, głupia krowo, bo nie ręczę za siebie!
<br />
― Pani Bealford usłyszała od pani Malley, jakoby gościł pan w bardzo
niewłaściwych miejscach ― ostatnie słowa poprzedza bardzo długie i
ciężkie westchnienie. ― Chce zerwać przysięgę małżeńską.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-06-01, 19:16<br />
<hr />
<span class="postbody">
Stając w drzwiach salonu, pan Bealford słyszy zirytowany głos swego
najdroższego młodzieńca. Louis siedzi w fotelu, a obok niego spoczywają
kule. Niespokojnie macha nogą, wpatrując się w bladą, roztargnioną
matkę.
<br />
― …ci już, że to był wypadek.
<br />
― Wypadek? Niedopilnowanie!
<br />
Louis obejmuje się ramieniem.
<br />
― Służba nie może za mną chodzić wszędzie i pilnować, żebym nie
potknął się na schodach. Nie wspominając już o ojcu. Wypadki się
zdarzają. Rozumiesz?
<br />
Elise jest pierwszą, która zauważa Alexandra. Jej twarz napina się,
wykrzywia. Szybkim krokiem pokonuje pomieszczenie i bierze zamach, by
bez słowa go spoliczkować.
<br />
Louis odwraca się z trudem, słysząc charakterystyczny dźwięk.
<br />
― Matko! Co ty wyprawiasz?!
<br />
Nie może w to uwierzyć. Alexander chyba też: stoi zszokowany w miejscu,
wyglądając przy okazji na niezwykle zmęczonego – i trudno mu się dziwić,
bo zapewne dręczą go skutki wczorajszego nadużycia. Bez chwili zwłoki
młodzieniec wstaje i, krzywiąc się z bólu, obchodzi fotel i rusza ku nim
o kulach.
<br />
― Louisie, wyjdź ― zwraca się do niego Elise z zadziwiającą
stanowczością, gdy tylko dociera do niej, że ten wcale nie zamierza
wyjść. ― To sprawa między nami.
<br />
Alexander spogląda krótko w oczy Louisa, a chłopak zaciska usta w wąską
kreskę i gotów jest wyjść na jedno jego słowo, ale to nie pada. Potem
oblicze mężczyzny ściąga się, przybierając dziki wyraz, i obaj przenoszą
wzrok na Elise.
<br />
― Możesz mi wyjaśnić ― cedzi Alexander ― co ty właściwie wyprawiasz?
<br />
― Nie przy dziecku! ― syczy matka.
<br />
― Nie, Elise. ― Ton ojca jest przepełniony jadem i kpiną. ― Opowiedz
przy NASZYM DZIECKU, o tym, co usłyszałaś. Opowiedz przy nim, w co
uwierzyłaś. Proszę bardzo, sam jestem ciekaw. Zaczynaj. ― Pan Bealford
nigdy nie zwrócił się tak do Louisa, nawet kiedy w przeszłości go rugał.
Mówi do niej z takim ładunkiem pogardy i wyższości, jakby matka była
zwykłą plebejuszką. Panicz doznaje jakiegoś niepokoju, wie, że to nie w
porządku i że nie powinien przyzwalać na coś takiego jako jej syn, ale
jest tak zdruzgotany tym, co zrobiła, iż nie potrafi jej współczuć, nie
wspominając nawet o stanięciu w jej obronie. Nie, kiedy podnosi rękę na
jego drogiego ojca, czegokolwiek by nie zrobił.
<br />
― Dobrze, skoro tak bardzo tego chcesz ― głos matki drży lekko, ale
na jej twarzy maluje się zacięcie. Jest silną kobietą. Nigdy nie
opuszcza pokornie głowy, nigdy nie pozwala sobie na żałosny szloch i
okazanie, jak bardzo ją to boli <span style="font-style: italic;">przy nim</span>, nawet jeżeli tak często płacze w poduszkę. ― Niech dowie się, jakiego ma wspaniałego ojca.
<br />
Louis stoi u boku Alexandra. Elise spogląda na niego krótko i ma
wrażenie, jakby byli jedną osobą. Ich twarze są tak podobne. Maluje się
na nich prawie taki sam wyraz. W oczach błyszczy ta sama pogarda.
<br />
― Ojca ― kontynuuje kobieta ― który chleje jak obrzydliwa świnia i
rżnie ulicznice, choć w domu ma kochającą rodzinę. Już nawet poza
Londynem można o tym usłyszeć. Cała Anglia śmieje się ze mnie za
plecami! Głupia Bealford, mówią! Świata poza nim nie widzi, a on chędoży
prostytutki w tym samym łożu, w którym z nią śpi! Wstyd mi pokazywać
twarz!
<br />
Alexander wybucha lodowatym śmiechem. Jego pogarda dla tej kobiety jest
wręcz przytłaczająca. Spogląda w bok, na swego syna, i na sekundę jego
rysy łagodnieją – Louis zauważa to, oczywiście, że zauważa, i jego twarz
na krótką chwilę też przybiera cieplejszy wyraz.
<br />
― Są jeszcze tuziny innych plotek, droga Elise ― warczy następnie
mężczyzna, przybliżając się do niej, żeby popatrzeć na nią z góry. ―
Plotki, które, dla przykładu, mówią o tym, że twój ojciec, wydając mi
cię na żonę, oszukał mnie co do waszego pochodzenia. Nie druga, lecz
czwarta linia ― cedzi, prawie plując jej w twarz. ― Czwartej linii jest
więcej niż ulicznych kundli!
<br />
Louis rozchyla wargi w wyrazie szoku.
<br />
― Co…? ― wydusza.
<br />
― Wiesz, co jeszcze mówią plotki? Mówią, że twoja szanowna siostra
przyjeżdża tu, ponieważ nie ma czym nakarmić swojego rozdętego brzucha.
Mówią o tym, że jej drogi Benjamin pieprzy po kątach niepełnoletnie
panny, albo o tym, że gdzieś w tym domu są tajemne podziemia z komnatami
tortur! ― Ostatnie zdanie Alexander wykrzykuje w furii, w jakiej panicz
chyba go jeszcze nie widział.
<br />
― Nie jesteś czystej krwi?! JA nie jestem… czystej krwi? ― odzywa się
wstrząśnięty Louis w chwili, kiedy ojciec chwyta przerażoną Elise za
ramiona. To, co właśnie usłyszał, ledwo do niego dociera. Alexander
odwraca się przez ramię i uśmiecha się do niego łagodnie, choć w tym
stanie wyraźnie kosztuje go to wiele wysiłku.
<br />
― Nie, kochanie ― odpowiada ― to nieprawda. Ponieważ plotki to tylko
wyssane z palca złośliwości, którymi nieżyczliwi ludzie pragną wyrządzić
nam krzywdę. Każdy <span style="font-style: italic;">mądry</span> człowiek to wie.
<br />
Louis wypuszcza z płuc drżące powietrze i odgarnia z twarzy niesforny
kosmyk, kręcąc lekko głową. Odwraca głowę, nagle bardzo zamyślony.
<br />
― To… nie są zwykłe plotki ― wydusza Elise. ― Eleonore… Eleonore wszystko mi powiedziała.
<br />
Nie słucha już matki. Nie słucha też ojca. W zadumie opuszcza salon i
kieruje się w stronę zachodniej części posiadłości. Przemierza
korytarze, wiele uwagi poświęcając wiszącym na ścianach obrazom.
Gwałtownie przystaje przy malowidle przedstawiającym nagiego młodzieńca
wśród łani na leśnej polanie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Dużo jest w domu takich przejść, o których wiesz tylko ty?
<br />
W ciszy słychać chichot</span>.
<br />
Z szeroko otwartymi oczami Louis przekłada kule do jednej ręki i wyciąga dłoń, by przesunąć palcami po bogato zdobionej ramie.
<br />
Jeśli to sen, to tak realistyczny…
<br />
Szczupły palec dociska jeden z kamieni. Rozlega się ciche kliknięcie. W
następnej chwili na oczach wstrząśniętego panicza kawałek ściany cofa
się, odsłaniając czarną, zimną przestrzeń.
<br />
<span style="font-style: italic;">Kiedyś pokażę ci je wszystkie.</span></span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-06-02, 20:51<br />
<hr />
<span class="postbody">
Kiedy ich kłótnia dobiega wreszcie końca, za oknem panują gęste
ciemności, zwiastując zimną noc. Ukryci za ścianami posiadłości, nie
mają tego jak odczuć, ale mimo to Alexander nie potrafi z jakiegoś
powodu zapewnić sobie choćby i odrobiny ciepła. Krąży po swym gabinecie,
spoglądając co jakiś czas na nieotwartą butelkę szkockiej i... nie
może.
<br />
Po raz pierwszy od dawna, mdli go na sam widok alkoholu - powinien to
pewnie traktować, jako całkiem pozytywną odmianę, ale fakt, że odczuwa
mdłości, nie usuwa jednocześnie, o, ironio, niezdrowego pragnienia.
<br />
Pan Bealford pragnie chwycić za butelkę i przechylić jej zawartość w
paru łykach, a potem cieszyć się błogą lekkością, dystansem, który
pozwala mu nie myśleć, nie martwić się, nie cierpieć.
<br />
Naprawdę nie chce myśleć o Elise, grożącej mu rozwodem. Nie chce myśleć o
tym, kto był na tyle bezczelny, by zacząć o nim roznosić te wszystkie
paskudne plotki (prawdziwe, czy też nie), nie chce przypominać sobie o
tym, że Louis, jego najdroższy, <span style="font-style: italic;">jedyny</span> syn powrócił właśnie od Vincenta i wie już zapewne o każdej okropnej rzeczy, którą...
<br />
Jeśli nie ucieka teraz, zrobi to zapewne po tym, jak oczerni go w liście
pożegnalnym, tak jak zdążył to już któregoś razu obiecać.
<br />
Sięga po papierosa, wsuwając go sobie między wargi - w myślach widzi już
błękitne oczy, prowadzące jego własne spojrzenie do długiego ustnika.
Ustnika, który jeszcze tej samej nocy znajdzie się w o wiele ciekawszym
miejscu.
<br />
Kiedy o tym rozmyśla, musi przyznać, że pomimo braku oczywistego
stosunku, była to jedna z najbardziej szalonych przygód, w jakich brał
udział. Młode ciało, odziane w komplet luksusowej bielizny, jędrny
tyłek, sztywny członek, pomalowane wargi, plecy wygięte w łuk, drobne
dłonie, półprzezroczysty szlafroczek, spojrzenie, posyłane mu z dołu,
wystawiony język, wyuzdane jęki...
<br />
Migawki wspomnień, obejmujących wszelkiego rodzaju doznania, uderzają w
jego umysł z siłą rozpędzonego pociągu. Sam nie zauważa, kiedy siada za
biurkiem, wpatrując się pustym wzrokiem w jego gładki blat.
<br />
Sam nie zauważa także chwili, w której robi się twardy - wie jedynie,
że, naturalną koleją rzeczy, sięga do wiązania spodni i trzymając pod
przymkniętymi powiekami wybuchową mieszankę błękitu i czerwieni, oddaje
się pierwotnym pragnieniom swego ciała, nie walcząc już ze sobą nawet w
chwilach, w których jego wargi układając się w to jedno imię, które
nigdy nie powinno ich opuścić wraz z <span style="font-style: italic;">takim</span> tonem, <span style="font-style: italic;">takim</span> westchnieniem, <span style="font-style: italic;">takim</span> uwielbieniem.
<br />
Ale wychodzi. O wiele częściej, niżby tego pragnął.
<br />
A kiedy kończy, dochodząc do siebie z końcówką papierosa, zwisającą w
kąciku drżących warg, uświadamia sobie, że czuje się odrobinę lepiej.
Temperatura jego ciała wraca do normy, gniew staje się odleglejszy i
niegroźny... problemy też wydają się nagle dziwnie nieważne.
<br />
I wszystko to bez choćby odrobiny szkockiej. Zadziwiające.
<br />
<br />
― Na Bogów, Louis! ― wykrzykuje, przerażony, gdy pośród
nieprzeniknionych ciemności, udaje mu się w końcu wyłowić znajomy
kształt. Krążąc po tunelach, nie spodziewał się ujrzeć blasku, który nie
dochodzi od jego własnej świecy. Był gotów myśleć, że za wszystko
odpowiadały jednak złe duchy... (to naprawdę żałosne), ale na szczęście
ten, którego brał za wroga, okazuje się być przyjacielem.Unosi świecę
bliżej oczu, lokalizując ruchomym światłem profil swego pierworodnego.
Błękitne oczy wpatrują się w niego bez śladu naturalnego w ostatnich
dniach niezrozumienia. To przerażające, jak prędko chłopiec zaczął
łączyć ze sobą fakty, dochodząc do większości wspomnień dzięki
perfekcyjnie wypracowanej zdolności indukcji.
<br />
― Nie spodziewałem się ciebie tutaj ― dodaje, gdy jego oddech
powraca już do normy. Choć może nie powinien jednak być zaskoczony jego
obecnością w takim miejscu... to musiało zdarzyć się prędzej czy
później. ― Dokąd zmierzałeś?
<br />
Ale chłopiec nie odpowiada - płaska pierś porusza się nieco gwałtownie,
dłonie dzierżące świecznik drżą wyraźnie, rzucając wokół nich dziwaczne
cienie.
<br />
― Louis ― Alexander przysuwa się nieco, wyciągając dłoń, by dotknąć
nią jednego z przeraźliwie bladych policzków. Powoli dochodzi do niego,
jak bardzo musiał przerazić swą obecnością milczącego młodzieńca; nie
tylko on nie spodziewał się tu, przecież, towarzystwa. ― Wszystko w
porządku, mój chłopcze ― dodaje z przekonaniem, choć jeszcze chwilę
temu sam gotów był odprawiać egzorcyzmy, byle tylko nie dopadły go złe
moce. Uśmiecha się delikatnie, chcąc dodać im obu otuchy.
<br />
Właściwie powinien być chyba zły za to, że chłopak pozwala sobie na
puszczanie się w te ciemne labirynty przejść i korytarzy bez jego wiedzy
- ten mały intrygant nie ma pojęcia, jak łatwo jest zgubić się w takim
miejscu. Według legend (których pan Bealford nasłuchał się w
dzieciństwie, kojarząc po latach, że te miały mu służyć, jako
przestroga) wielu było takich, którzy wchodząc za ramy obrazów, już
nigdy z nich nie powracali.
<br />
Teraz już dobrze wie, że były to jedynie bajania, ale przypominając
sobie krętość niektórych ścieżek, nawet on sam, poruszając się nimi od
lat, wciąż stara się być przy tym nadzwyczajnie ostrożny.
<br />
Powietrze przecina odgłos łupnięcia, które sprawia, że momentalnie
Alexander zmienia się znów w zesztywniały słup soli - chwilę zajmuję mu,
by uświadomić sobie, że winowajcą hałasu jest upadająca na ziemię kula
(od pewnego czasu jego dzielny chłopiec radzi sobie już tylko z jedną z
nich). Louis upuszcza ją, ponieważ potrzebuje wolnych ramion do...
zarzucenia mu ich na szyję. Słyszy przy swoim uchu jego oddech... jeden,
drugi...
<br />
Jedną chwilę - czy on go właśnie powąchał? (did ju dżast)
<br />
― Przypomniałem sobie, że pokazałeś mi to miejsce ― odpowiada Louis,
zanim on sam odnajduje w sobie na tyle siły, by pokonać ściskające go w
swych szponach bezgraniczne zdumienie ― byłem tylko ciekaw, jak daleko
ciągną się te korytarze.
<br />
― Są naprawdę rozległe ― odpowiada cicho, choć - musi to przyznać -
robi to bardziej po to, by jedynie zdusić te niesłuszne myśli. Chłopak
wcale go nie wąchał. Wmawia to sobie, ponieważ jest spragniony jego
bliskości (co jest właściwie okropnie żałosne).
<br />
Ale nagle prosty nos przyciska się mocniej do jego szyi, a podatna na
pieszczoty skóra zostaje owiana nieznośnie gorącym oddechem.
<br />
― Och ― rozlega się łagodne westchnienie ― jak doskonale pachniesz, ojcze.
<br />
Jest żałosny, skończony - to okropne przypuszczenie sprawdza się w chwili, gdy odkrywa <span style="font-style: italic;">jak bardzo</span> działają na niego te słowa.
<br />
Jego zdradliwe ciało momentalnie napina się jeszcze bardziej, a
podbrzusze zalewa specyficzna fala gorąca, która każe mu przesunąć
dłonie wzdłuż zgrabnych boków i zawiesić je tak, w ledwo akceptowalnym
odstępie od rozkosznie odstających pośladków młodzieńca.
<br />
Walczy ze sobą, ale oczywistym jest, że już za chwilę przegra - że już
teraz przegrywa, kiedy pochyla się niżej, kiedy jego świeżo ogolona
twarz przysuwa się do gładkiego policzka, a dziwnie rozgrzane wargi
muskają płatek małego ucha.
<br />
Powinien się już wycofać, powinien natychmiast przestać! A jednak nie wycofuje się, nie przestaje.
<br />
Zaciąga się kwiatową wonią wypielęgnowanych loków i szepcze;
<br />
― Ty także cudownie pachniesz ― a kiedy to robi, znowu brzmi tak,
jakby przemawiał w największej tajemnicy do pięknej damy, do wytwornej
kokietki, to skrytej kochanki, nie, na same bramy piekieł, do swego
własnego syna! ― Idealnie ― dodaje, pozwalając sobie na szczelne
otulenie się tym cudownym, słodkawym aromatem.
<br />
Nie miał pojęcia o tym, jak bardzo za nim tęsknił - czuje się, jakby
jeszcze chwilę temu znajdował się pod wodą, topiąc się w jej duszących
odmętach i teraz, dopiero teraz wynurzył swą głowę, zaczerpując
życiodajnego haustu powietrza.
<br />
― Proszę, nie chodź już tędy sam ― wyrzuca z siebie nieco niżej i mrukliwiej, niż powinien ― tak łatwo jest się tu zgubić.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-06-02, 22:54<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis wplata palce w jego włosy. Ciało ojca jest tak ciepłe i drogie. I
choć przez moment spodziewał się kogoś zupełnie innego – sam nie wie,
kogo – teraz wie, że już nic mu nie grozi. Panika powoli z niego
schodzi, a mięśnie wiotczeją w silnych ramionach.
<br />
<span style="font-style: italic;">Ty także cudownie pachniesz. Idealnie.</span>
<br />
Kiedy unosi głowę, nie ma już przestraszonej miny, tylko uśmiecha się
marzycielsko, zawieszając wzrok na ustach Alexandra. Ma ochotę <span style="font-style: italic;">pocałować go</span> za te słowa. Czynią go szczęśliwym, <span style="font-style: italic;">uwielbia</span>
mu się podobać. Podziw w oczach kogoś takiego jak Alexander jest
komplementem najwyższej klasy. Kiedy siedział w fotelu u Vincenta, było
mu łatwiej zdystansować się i odciąć od swych uczuć. Łatwiej było myśleć
trzeźwo i liczyć się z konsekwencjami swych zachowań. Prawda była i
jest taka, że nie powinien uwodzić żadnego z nich, aby nie zniszczyć
przyjaźni, która trwa znacznie dłużej niż on żyje na tym świecie. Ale
teraz… teraz to chyba znów traci znaczenie. Ma takiego pięknego ojca, i
tak bardzo go kocha.
<br />
― Poprosiłbym cię o wspólny spacer, ale nie chciałem ci przeszkadzać.
Wydawałeś się bardzo zajęty. Dokąd szedłeś, tato? ― Jest wiele ciepła i
słodyczy w sposobie, w jaki się do niego zwraca, zwłaszcza wypowiadając
to ostatnie słowo. Szczupłe palce delikatnie bawią się związanymi,
prostymi włosami – to niewymuszona bliskość, tak dla Louisa naturalna,
jak oddychanie.
<br />
W głosie Alexandra słychać minimalne zawahanie, gdy odpowiada.
<br />
― Do starego obserwatorium. Przypomniałem sobie ostatnio o starym
zegarze, który spodobał się twojej babce. Warto byłoby go odrestaurować.
<br />
― Będzie ci przeszkadzało moje towarzystwo?
<br />
Alexander milczy chwilę.
<br />
― Nie będzie.
<br />
― Świetnie. ― Panicz cieszy się szczerze. Odsuwa się ostrożnie i
spogląda w stronę leżącej na ziemi kuli. Alexander uprzedza go, schyla
się, podnosi ją, ale nie podaje. Zamiast tego obejmuje młodzieńca, by
odciążyć go i poprowadzić w głąb starego korytarza. I, cóż, tak jest
lepiej.
<br />
<br />
Obserwatorium znajduje się w jednej z najwyższych wież, na
którą wspinają się dość długo po krętych schodach. Kiedy w końcu udaje
im się stanąć na dębowych, skrzypiących deskach, Louis jest odrobinę
spocony i zadyszany, ale prostuje się dumnie, podpierając o pokrytą
kurzem poręcz. Służba rzadko sprząta te pomieszczenia – skupia się na
tych, z których korzysta się częściej. To miejsce jest – jak strych –
zwykłą rupieciarnią. A rupieciarnie mają swój niesamowity urok.
<br />
Louis rozgląda się z zaciekawieniem. Ostatni raz był tu chyba w
dzieciństwie. Nie ma klucza do tych pomieszczeń, więc nawet gdyby wiodła
go ciekawość, nie mógłby tu trafić. Chyba że znałby tę sekretną drogę,
którą poprowadził go dziś ojciec.
<br />
― Jak tu pięknie. ― Spogląda na dach wieży, w którym znajduje się
okno. Można przez nie oglądać niebo, a wpadające przez otwór promienie
słońca malują na posadzce świetlisty okrąg dokładnie w miejscu, w którym
stoi złoty globus na zdobionych nóżkach.
<br />
Z obserwatorium można wyjść na balkon, gdzie stoi luneta, ale jest tak
zimno, że żaden z nich nie ma ochoty teraz tam przebywać. Ściany zdobią
natomiast liczne zegary: duże i małe, z wahadłami i bez, działające i
dawno już zepsute, odmierzające czas w normalnym systemie lub
odliczające do pewnych wydarzeń.
<br />
Panicz opiera się o balustradę i wiedzie wzrokiem za mężczyzną, który
zdejmuje z jednej półek zdobiony antyk. To prostokątne pudełko z korbką.
Musi mieć wiele lat.
<br />
― To pozytywka? ― mruczy Louis, gdy Alexander kładzie ją na stoliku, i
podchodzi nieco bliżej, wspomagając się ścianą. Ojciec wpatruje się w
obiekt z lekkim rozczuleniem; panicz z większym zainteresowaniem
spogląda na jego wzruszony profil niż na pudełko.
<br />
― Należała do mnie i… ― Brzmi, jakby chciał coś powiedzieć i się
rozmyślił. ― Matka bardzo często nakręcała mi ją do snu. Myślałem, że ją
wyrzuciła… gdzieś w połowie oderwał się chyba kawałek metalu i wkradała
się paskudna, fałszywa nuta.
<br />
Louis uśmiecha się ciepło i wyciąga szczupłą dłoń, by położyć ją na jego ramieniu.
<br />
― Nakręcisz ją? ― prosi.
<br />
A więc Alexander nakręca. Przez chwilę słychać tylko charakterystyczny
dźwięk obracających się w złą stronę trybików, po którym zapada cisza i
nagle pomieszczenie wypełnia się tajemniczymi, magicznymi dźwiękami.
<br />
Palce Louisa zaciskają się nieco mocniej na szlachetnym materiale.
Panicz nie śmie zaburzyć pięknej melodii ani jednym słowem. Jest
niesamowita, choć nie brzmi jak żadna kołysanka, którą wygrywały
pozytywki przy jego kołysce (do dziś trzyma je w pokoju). Brak w niej
wesołych nut, choć nie jest także smutna. <span style="font-style: italic;">Nostalgiczne</span> – to słowo, którego użyłby Louis, gdyby poproszono go o opisanie tych dźwięków.
<br />
I rzeczywiście, mniej więcej w połowie w piękne dźwięki wkrada się
fałszywa nuta, na którą obaj zamykają oczy. Nawet ona nie burzy uroku
tej chwili. Nic nie jest w stanie go zburzyć.
<br />
Korbka kręci się, a melodia wciąż powtarza, z każdą chwilą nieco wolniej.
<br />
Alexander spogląda w końcu na swego syna, a jego oczy błyszczą od żywych
wciąż wspomnień. Wydaje się głęboko nimi poruszony, Louis zaś jest
poruszony tym, ile widzi na jego twarzy emocji.
<br />
Nabiera w płuca powietrza, ale nadal nie przerywa ciszy, w której
rozbrzmiewają jedynie te cudowne nuty. Zamiast tego unosi powoli dłonie i
obejmuje nimi twarz mężczyzny, oglądając ją jak najwspanialsze dzieło
sztuki, śmiało sunąc spojrzeniem po każdym jej calu, by wreszcie
zatrzymać je na jego bladych, lekko rozchylonych wargach.
<br />
To właściwie dzieje się samo – panicz nie potrafi powiedzieć, kiedy się
do niego zbliżył, i kiedy Alexander zaczął zbliżać się do niego. Ich
wargi spotykają się ze sobą. Miękkie i ciepłe usta Louisa przyciskają
się do nieco twardszych i chłodniejszych, należących do ojca. Chłopiec
zamyka powieki i obejmuje czule jego dolną wargę, czując na swym ciele
te duże dłonie.
<br />
Tak niewinnie jak wtedy, gdy… w młodzieńczo niepoważnym geście unosił nad ich głowami jemiołę.
<br />
<span style="font-style: italic;">Na szczęście.</span>
<br />
Odrywa się od ust mężczyzny i patrzy na jego oblicze ze zmienionym
wyrazem twarzy. Oddech ma szybszy, a policzki delikatnie zarumienione –
teraz to w jego oczach odbijają się wspomnienia.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-06-03, 14:02<br />
<hr />
<span class="postbody">
Tak, to prawda - obserwatorium kryje w sobie czar zamierzchłych czasów -
pozornie nie tak odległych, a jednak skrytych na samym dnie jego serca,
tak, by nawet jemu było bardzo ciężko po nie sięgnąć. Ale w chwilach
takich, jak ta, gdy dzierży w palcach staroświecką pozytywkę, nie
potrafi nie myśleć i nie przypominać sobie wszystkich tych momentów. W
jego głowie, jawią się raczej, jako pojedyncze obrazy, pojedyncze
migawki. Minęło, przecież, tyle lat, odkąd... Co więc dopiero mówić o
wczesnym dzieciństwie.
<br />
To Sinclair zepsuł jeden z metalowych szczebelków z pozytywce, Alexander
pamięta ten dzień, jakby wydarzył się dopiero wczoraj. Pamięta jego
wściekłość i wściekły rzut, który trafia w drzwi ojcowskiego gabinetu,
wyszczerbiając grające urządzenie w paru miejscach.
<br />
Do tej pory nie umie zrozumieć, jakim cudem jego biedny brat znalazł w
sobie tego dnia tyle odwagi, by sprzeciwić się szalonemu Abelardowi -
jego gniew po dzień dzisiejszy wydaje mu się najstraszliwszą ze
wszystkich rzeczy, których doświadczył w życiu. Te wstrętne krzyki,
urywane i ochrypłe, jak kaszlnięcia, świdrujące spojrzenie szarych oczu
i...
<br />
Ale Sinclair był inny, to prawda. Pierwiastek szaleństwa, który
zaszczepił w nich ich parszywy ojciec, objawiał się w tym chłopcu
zupełnie inaczej. To było... dobre szaleństwo. Szlachetne.
<br />
Waleczna dusza, ogromne serce. Sinclair jawił mu się w tamtych czasach,
jak cholerny rycerz, który ratował go ze szponów okrutnego Abelarda,
ilekroć wpadał w naprawdę poważne kłopoty.
<br />
Tak bardzo się cieszy, że jego syn nie musi przed nim uciekać. Do tej
pory nie może sobie wybaczyć wszystkich tych sytuacji, w których gniew
brał nad nim po prostu kontrolę i kazał mu robić rzeczy, których nigdy
nie chciał robić temu biednemu chłopcu. Sinclair nigdy by mu tego nie
wybaczył.
<br />
Ale to już skończone, Sinclair - dodaje w myślach, spoglądając na swój
mały cud z determinacją, by spełnić swą obietnicę - już nigdy więcej go
nie skrzywdzę.
<br />
I czuje to - czuje na swej twarzy dotyk jego dłoni, niby motylich
skrzydeł - smukłe palce prześlizgują się po twarzy, muskając ją
delikatnie, a oczy, przepiękne, sarnie oczy o barwie bezchmurnego nieba,
błądzą po jego obliczu, rozświetlając się naturalnym zachwytem, pod
którym Alexander czuje się aż dziwnie zawstydzony, jakby znów miał tę
piętnaście lat, chowając rumieniec za kurtyną długich włosów.
<br />
I nagle, jak na ustalony sygnał, ich usta zaczynają się do siebie
przybliżać - żaden z nich nie wypowiada choćby i jednego słowa, aby w
następnej chwili stracić taką możliwość.
<br />
To nie jest gwałtowna pieszczota, nie przepełnia jej ogień - zetknięcie
ich warg jest tak czułe i ciepłe, przepełnione wszelkiego rodzaju
uwielbieniem.
<br />
Louis pierwszy cofa się delikatnie, a kiedy pan Bealford na niego
spogląda, ma wrażenie, jakby oglądał żywe dzieło sztuki - z tym
rumieńcem i spojrzeniem, w których odbijają się setki emocji, jawi mu
się, jako najpiękniejsze stworzenie na całym świecie. Legendarne nimfy
ze swymi koronami z kwiatów i gałęzi, nawet one nie mają w sobie tyle
uroku, co on.
<br />
Odnosi niemądre wrażenie, że cały ten nieszczęsny wypadek na schodach (a
nawet to, co działo się przed nim) nigdy nie miało miejsca. Znowu
znajdują się w błękitnej sypialni, a Elise wcale im nie przerwała, nie
zapukała do drzwi i teraz, nareszcie, mogą o tym wszystkim porozmawiać,
mogą być <span style="font-style: italic;">sobą</span>.
<br />
― Jesteś naprawdę przepiękny, mój chłopcze ― wyrzuca z siebie z
zachwytem, obejmując chłopca w wąskiej talii. To zadziwiające, ale mimo
tego, że nie czuje pod palcami sztywnych szwów gorsetu, jego dłoń wciąż
przesuwa się po <span style="font-style: italic;">idealnej</span>
krzywiźnie. Stara się nie poddawać idiotycznemu gorącu, ale jak, jak mu
nie ulec, kiedy walczy z nim już od tak dawna? Nie umie się oprzeć tym
wargom, jasnym lokom i...
<br />
Zsuwa dłoń niżej, sunąc nią po zewnętrznej stronie uda. Obaj dobrze
wiedzą, gdzie zmierza, ale na razie, niczym prawdziwy łowca, jedynie się
z nim drażni. Do momentu, gdy o jeden z palców nie zaczepia coś
wyjątkowo... specyficznego, ukrytego pod materiałem delikatnych spodni
panicza.
<br />
Cóż takiego może tam chować ten mały skandalista?
<br />
W jednej chwili robi mu się jeszcze goręcej, przez podbrzusze rozlewa
się nowa porcja żaru - naciska jednym z palców na długą tasiemkę,
dochodząc do kolejnej z nich, złączonej z poprzednią czymś twardszym.
Zapięcie?
<br />
― Co masz na sobie ― pyta nagle, przyciskając swoje wargi do jego
małego ucha. Sam nie wie, kiedy znowu się do niego przycisnął, kiedy
zaszarżował na to drobne ciało, wciskając je w pokrytą starymi
malowidłami ścianę. Musi się natychmiast uspokoić - Lou może być wciąż
obolały po wypadku, nie powinien go tak... forsować.
<br />
Ale to cholerne zapięcie, to zapięcie, oznacza, że gdzieś tam musi być reszta, że musi być do czegoś przymocowana, to oczywiste!
<br />
Chłopiec nie odpowiada i Alexander sam nie wie już, czemu, ale skoro go
nie odpycha, skoro tego nie robi, nie może protestować, na pewno nie.
<br />
Sięga do wiązania przyległych spodni, rozprawiając się z jedwabną
tasiemką przy użyciu jednej dłoni - druga przemyka pajęczo po jednym z
bioder, by wślizgnąć się, niby do siebie, pod koszulę chłopca. Sunie
teraz po jasnej skórze, zmierzając bezczelnie w stronę jednego z
twardniejących sutków.
<br />
― Doprowadzasz mnie do szaleństwa ― wyznaje, zduszonym szeptem,
pozwalając, by druga dłoń zanurkowała w jego spodniach ― samą myślą o
tym, że masz czelność ze mną rozmawiać, kiedy jesteś <span style="font-style: italic;">tak</span>
ubrany. To bezczelne, Louis ― och, już czuję koronkę majtek, już ma
pod palcami uwięzioną pod półprzezroczystą tkaniną ptaszynę. Nie bawi
się w zbędne gierki, od razu ujmuje ją całą w dłoń, łącznie z
nabierającymi gorąca i jędrności jądrami. ― Nie powinieneś prezentować
się w takim ubraniu przed swoim ojcem ― kontynuuje, krzywiąc wargi w
jadowitym uśmiechu, gdy odpowiadają mu jedynie urywane, wysokie jęki.
<br />
Dotyk znika nagle, wędrując w inne rejony - długie palce badają teraz
dokładnie kształt pasów i zapięć, podczas, gdy te, należące do prawej
dłoni, zaciskają się na sztywniejącym sutku. Pan Bealford odsuwa się na
moment od tego nieskończenie przyjemnego do zbadania zjawiska, by móc
dokładnie widzieć wpływający na twarz rumieniec w chwili, gdy miękkie
spodnie zsuwają się z cichym szelestem do samych kostek zgrabnych nóg,
stawiając panicza w wyjątkowo... <span style="font-style: italic;">odsłoniętej</span>
pozie. Biała koszula kontrastuje wściekle z zielenią koronkowych
majteczek i podwiązek. Smukłe uda wyglądają teraz, jak prezent, który
trzeba odpakować, ale Alexander nie chce tego robić.
<br />
Woli pozostawić go takim, jaki jest. Ozdobionym, uroczystym... nieskończenie podniecającym.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-06-03, 18:38<br />
<hr />
<span class="postbody">
To takie podniecające. Ubierając na siebie rano bieliznę w szlachetnym
odcieniu ciemnej zieleni, wraz z pięknym pasem i pończochami, Louis
nawet nie przypuszczał, że ktoś ją dzisiaj zobaczy. Nie planował, że
tego dnia uwiedzie swego ojca. To stało się samo, niemożliwe do
przewidzenia ani kontrolowania.
<br />
Ich oddechy zlewają się w jeden i Louis opiera się o ścianę, z ledwością wytrzymując to uważne spojrzenie, i wtedy…
<br />
<span style="font-style: italic;">Dłonie Alexandra niecierpliwie
rozsznurowują gorset. Louis wije się pod ich dotykiem, jest pewien, że
już za chwilę poczuje to, czego tak bardzo pragnie, ale tak się nie
dzieje: kiedy otwiera oczy, widzi, jak ojciec rzuca jasny gorset w
paszczę płomieni, NIE!</span>
<br />
Przypomina to sobie i nagle słowa Alexandra i jego gadzi uśmiech wiążą się z niepokojem – <span style="font-style: italic;">to bezczelne, Louis, nie powinieneś prezentować się w takim ubraniu przed swoim ojcem</span>.
<br />
― Nie odejdziesz teraz, prawda? ― sapie młodzieniec, chwytając go oburącz za nadgarstki. ― Nie odejdziesz.
<br />
Przyciąga jego dłonie i gwałtownym, rozpaczliwym ruchem kładzie na
swych pośladkach, szeroko otwartymi oczami lustrując arystokratyczne,
przystojne oblicze pana Bealforda w poszukiwaniu oznak jadu, odrazy, <span style="font-style: italic;">zimna</span>.
<br />
Nie znajduje <span style="font-style: italic;">nic</span>. Alexander
jęczy nisko i chrapliwie, a jego palce zaciskają się na jędrnych
krągłościach. Po chwili Louis dostaje upragnione potwierdzenie w słowach
wyduszonych z wyraźnym trudem – i z zagubieniem.
<br />
― Nie odejdę.
<br />
Panicz wypuszcza przeciągle powietrze, po czym wreszcie uśmiecha się
figlarnie, opierając obie dłonie na twardej piersi mężczyzny. Czuje pod
palcami cudownie ukształtowane mięśnie, czuje bicie jego serca – czuje
wszystko, co Alexander mógłby chcieć ukryć, ale po co, po co miałby się
teraz chować? Przecież już to robili. Już byli ze sobą, a teraz Louis
pragnie tylko przypomnieć sobie, <span style="font-style: italic;">jakie</span>
to było. Za późno na wstyd, refleksję, ucieczkę, skoro żaden z nich nie
wycofał się wcześniej, zanim młodzieniec miał ten nieszczęsny wypadek.
Poza tym, na litość boską, pasują do siebie: dwaj Bealfordowie. Dwaj
mężczyźni o wyrafinowanym guście. Młodzieniec i mężczyzna tej samej
krwi, darzący siebie głęboką miłością, oddaniem i wzajemną fascynacją.
Louis nie potrzebuje żadnych więcej argumentów, by oddać się własnemu
ojcu tu, w tym starym obserwatorium. Sprawić mu rozkosz własnymi ustami,
zapoznać się z każdym skrawkiem tego wspaniałego, jakby wyrzeźbionego
ręką artysty ciała. Ale… czuje coś w <span style="font-style: italic;">nim</span>,
czuje wahanie, którego nie potrafi wyjaśnić w kontekście tego, czego
się dowiedział. Coś, co sprawia, że Alexander ma opory przed tym, czego
obaj pragną. Louis ich nie chce, nie chce żadnych barier, bo w
przeszłości było ich zbyt wiele. Czy da się tak? Czy może go nauczyć <span style="font-style: italic;">kochać</span> i <span style="font-style: italic;">nie myśleć</span>?
<br />
― Więc pocałuj mnie <span style="font-style: italic;">mocno</span> ―
mówi stanowczo i pochyla się do przodu, wypinając pośladki jak zwykła
kurwa. Zbliża wargi do ust ojca, gotów sam to zrobić – jest przecież
tylko człowiekiem, i naprawdę go pragnie – ale nie musi. Nie musi,
ponieważ Alexander przysuwa się do niego, przyciska go do ściany i
niweluje odległość między ich ciałami. Potem zaś wszystko dzieje się tak
szybko.
<br />
― Och! ― Louis może tylko krzyknąć, nim zachłanne usta <span style="font-style: italic;">miażdżą</span>
jego. Język mężczyzny wdziera się między jego wargi, i chłopak wbija
paznokcie w szerokie barki, odruchowo zwierając uda, gdyż to, co się
dzieje, oddziałuje bezpośrednio na dolne partie jego ciała, zwłaszcza tę
jedną. ― Mmmh!
<br />
Ojciec ściska jego pośladki w naprawdę prymitywny i ordynarny sposób,
językiem zawłaszczając każdy skrawek jego ust. Jest okropny, wulgarny, <span style="font-style: italic;">niesamowity</span>.
To boli, gdy nadużywa zębów, i odbiera tchnienie, gdy wciska mu język
do gardła, ale młodzieniec za żadne skarby nie przerwałby tego lizania,
to zbyt przyjemne, zbyt <span style="font-style: italic;">dobre</span>.
Odwzajemnia pieszczotę, zsuwając palce niżej. Przez materiał koszuli
ojca wyczuwa kciukami jego sztywne sutki i jęczy zdławienie. To takie
intensywne, takie…
<br />
Unosi jedną nogę, a Alexander błyskawicznie podtrzymuje mu udo w górze,
zmuszając do owinięcia się. Dzięki temu mogą być jeszcze bliżej – ich
krocza przywierają do siebie i teraz Louis w końcu jest w stanie poczuć,
jak bardzo prawdziwe jest to zbliżenie, i jak daleko jest ojcu do
odejścia.
<br />
Ma ochotę paść przed nim na kolana, rozszarpać jego spodnie i wydobyć go
na wierzch, a potem wylizać każdy jego cal, spić z niego każdą
kropelkę, dowiedzieć się na nowo, jaki ma smak. Tak żałuje, że
zapomniał! Ale to nic – to nic, ponieważ teraz czuje się tak, jakby
dostawał go po raz pierwszy, a pierwsze zbliżenia otacza zawsze ta
magiczna, niepowtarzalna aura budząca ekscytację i ciekawość: jaki jest
TAM?
<br />
Alexander odsuwa się tylko po to, by zaatakować pod innym kątem. Dłonią
obmacuje syna w najintymniejszych miejscach, a Louis, Louis zsuwa palce z
sutka w bok i dobiera się do zapiętych schludnie guzików, by rozpiąć
je, jeden po drugim.
<br />
Nie może już tego wytrzymać, nie potrafi.
<br />
― Nnnh… ― Reaguje na wrzynającą się w jego krok męskość bardzo żywo.
Porusza się i ociera. Drży też, kiedy Alexander z uda przenosi dłoń na
jego bok, podwija koszulę, przesuwa materiał w górę i znaczy swym
dotykiem rozpaloną skórę.
<br />
― Mm… zdejmij… ― wydusza krótko, kiedy znów przechylają głowy, by
skosztować się jeszcze inaczej, choć niemniej ordynarnie. Kolano Louisa
drży, jeszcze chwila i naprawdę osunie się na ziemię, osunie i zrobi to,
o czym myśli. Alexander jest taki pociągający, tak obłędnie pachnie,
tak władczo i ekscytująco chwyta go, zawłaszcza. Jest w jego traktowaniu
jakaś przedmiotowość, jednak Louis nie widzi w niej nic oburzającego,
bo sam ma ochotę wykorzystać go jak obiekt, przygnieść do podłogi, och, i
usiąść na nim, i pokazać mu swoje wszystkie francuskie talenty i
sekreciki.
<br />
― M-hhh ― jęczy słabo, gdy palce ojca znów zaciskają się na jego
sutku, a koszula opada na ziemię. Ostatnie dwa guziki górnego odzienia
ojca wyrywa jednym szarpnięciem za materiał, a potem ze zduszonym
westchnieniem przyciska dłonie do jego nagiego torsu. Nie może uwierzyć w
to, że jest tak idealny, że w ogóle można mieć takie ciało, że on może.
<br />
― Boże ― sapie, kiedy odrywają się od siebie, i machinalnie przecina
szybkim ruchem języka łączące ich wargi nitki śliny. ― Boże ― powtarza
drżącym szeptem i przyciska wydatne usta do jego szyi, składając na niej
chaotyczny, mokry pocałunek zwieńczony ukąszeniem ostrych ząbków.
Nakrywa kciukami jego sutki, narwany jak zwierzę, napalony jak
najbardziej ordynarny kutas, którego tylko raz do roku stać na ładną
dziwkę. Sam się sobie dziwi, bo nigdy nie odczuwał czegoś takiego, i
chyba oszalałby, gdyby Alexander znów zaczął się wahać, gdyby się
odsunął.
<br />
Stawia obie nogi na ziemi, kopie niedbale jeden z butów, które jakiś
czas temu zsunął z niewielkich stóp, i zsuwa się niżej, całując
rozpalone ciało raz gwałtownie i boleśnie, raz delikatnie, z cichym
cmoknięciem, aż dociera do sutka – i poświęca mu całe zainteresowanie,
ssąc i liżąc tak, jakby od tego zależało jego życie. Drobny języczek
napiera na przytrzymywaną przez zęby brodawkę, by zaraz potem szaleć
wokół niej, kiedy usta zasysały ją całą, wraz z otoczką. Jedną dłoń
zsuwa na biodro mężczyzny, które jest teraz trochę dalej, już go nie
dotyka, a z niego przesuwa na przód jego spodni i wkłada palec między
materiał a rozpaloną skórę; odciąga. Przerywa gorliwe pocałunki, by
spojrzeć w dół, zajrzeć w spodnie ojca z czołem opartym o jego kość
obojczykową.
<br />
― Jest… piękny ― wyznaje bez namysłu. ― Przepiękny.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-06-03, 20:49<br />
<hr />
<span class="postbody">
Opiera się o ścianę, nie panując nad głośnym westchnieniem, które
wyrywa się spomiędzy rozchylonych warg. Walczy o każdy oddech, ale jest
jak rozbitek, któremu okrutne morze odbiera ostatnią deskę ratunku. Za
chwilę osunie się w ciemną toń, oddając bez pamięci pożądaniu.
<br />
Cudowny chłopiec całuje jego skórę, zasysa się na zesztywniałym sutku -
to takie nieprzyzwoite - młody mężczyzna, pieszczący jego sutek,
wylizujący każdy centymetr ciała, które przyczyniło się do jego
powstania. Ciszę wypełniają wymowne, nieprzyzwoite odgłosy, a każdy z
nich, podrywa coś w jego podbrzuszu, sprawiając, że znów drży, zapomina
się i...
<br />
― Do diabła ― klnie cicho, wykrzywiając wargi w przepełnionym
rozkoszą, rozleniwionym uśmiechu. Mała dłoń wślizgnęła się wężowym
ruchem za pas spodni i bielizny, odchylając go, by ułatwić ciekawskiemu
spojrzeniu dostęp do jego intymności.
<br />
Czuje gorący oddech na swojej szyi - to zawstydzające, ale mógłby dojść
już tylko od tego. Szyja od zawsze stanowi jego czuły punkt, ale mało
ludzi zdaje sobie z tego sprawę - to w końcu takie <span style="font-style: italic;">niemęskie</span>, lubić, gdy ktoś pieści twoją szyję.
<br />
― Jest... piękny ― słyszy nagle drżące słowa, które znów wyrywają z niego zdradliwy jęk. ― Przepiękny.
<br />
Porusza biodrami, przełykając ciężko ślinę. Czuje się nagi, obserwowany i
cholernie bezbronny - może szczerze przyznać, że jeszcze nigdy nie czuł
się w <span style="font-style: italic;">taki</span> sposób, ale nie potrafi, jeszcze nie teraz, gdy resztki dumy trzymają go przy złudnym poczuciu kontroli nad sytuacją.
<br />
Pragnie, by Louis wziął go w dłoń - by zacisnął na nim swoje szczupłe
paluszki i naciągnął skórkę, odsłaniając zaczerwienioną główkę. Czy w
nią też wpatrywałby się z takim głodem... z takim zachwytem?
<br />
Wciąż nie może uwierzyć, że to robią - chłopiec i mężczyzna, ojciec i
syn - tkwiący ze sobą w miłosnych objęciach, dotykający swych ciał,
oglądających swe ciała, jak cholerne dzieła sztuki - niewłaściwość tego
czynu jest tak oczywista, że powinien on być równoznaczny z potępieniem.
<br />
A może już teraz znajdują się w piekle? Może to, co teraz robią, zapewni
im już na stałe miejsce w najgłębszych czeluściach, którymi tak
straszono go w dzieciństwie?
<br />
To powinno go przerażać, naprawdę. Ale nie przeraża, nie potrafi.
<br />
Chwila napięcia przeciąga się niemiłosiernie - powinien coś powiedzieć,
coś zrobić, ale potrafi tylko dyszeć i patrzeć w pogrążoną w zachwycie
twarz przepięknego młodzieńca, pragnąc pokazać mu całym sobą, że niczego
nie pragnie bardziej, by wreszcie sprawdził <span style="font-style: italic;">jak</span>
to jest dzierżyć w dłoni kutasa, który dał mu życie. Chce wiedzieć, jak
szybko smukłe paluszki przykleją się do ubabranej w sokach męskości,
jak ściśle będą do niej przylegały, jak ciasno go sobą otulą, jak...
<br />
― Louis ― wydusza z siebie na granicy szaleństwa. <span style="font-style: italic;">Dotknij mnie</span> chce powiedzieć, ale te słowa nie przechodzą mu przez gardło, coś go blokuje, coś nie pozwala mu tego zrobić.
<br />
Czy to świadomość, że po tych właśnie słowach nie będzie już odwrotu? Że
kiedy już padną, nigdy, przenigdy nie będzie mógł się wykpić tego, że
pragnie robić ze swoim pierworodnym rzeczy tak odrażające, że...
<br />
Drobna ręka puszcza pas spodni, by wsunąć się do ich wnętrza i w końcu
nadchodzi ten upragniony moment - obaj jęczą zduszenie w tej samej
chwili, niezdolni do wyrażania swych odczuć w inny sposób - druga dłoń
obejmuje go za szyję (to takie przyjemne, bogowie, takie przyjemne),
zmuszając go do spojrzenia prosto w przyćmiony mgłą pożądania błękit. I
Alexander patrzy, odkrywając, że widzi w nich tak samo rozpaczliwe
błaganie, jakie więzi okrutnie jego samego.
<br />
Chłodne palce ściskają trzon jego erekcji (zaraz eksploduje, to za dużo,
to nie może być tak dobra, nie ma prawa!), wyciągając ją na wierzch.
Chłodne powietrze otula go niemalże tak szczelnie, jak czyni to wnętrze
bladej dłoni, która układa się na nim odrobinę inaczej i powoli,
nieznośnie powoli przesuwa się w górę i w dół, zsuwając i nasuwając
gotowy do odkrycia swej tajemnicy napletek.
<br />
Krople potu roszą obficie jego nagi tors - jest mu tak gorąco, że
momentalnie normalne oddychanie staje się po prostu niemożliwe. Jego uda
drżą, gdy walczy, przegrywając walkę z własnym ciałem. Rozluźnia
zaciśnięte pięści, wyciągając dłonie do otulonych koronką pośladków. Na
samą myśl o tym, że jeszcze przed chwilą pieścił ukryty za koronką
skarb, robi mu się słabo.
<br />
I wtedy, dopiero wtedy zerka w dół, pozwalając, by uderzył go ten
nieprawdopodobny obraz - obraz małej, zgrabnej dłoni, przesuwającej się
po jego czerwonym kutasie, błądząc po delikatnej skórze, wykręcając i
prostując ścieżki nabiegłych krwią, wypukłych żył.
<br />
Nie traci czasu, choć jest pewien, że mógłby poddać się temu uczuciu,
zapominając o dopieszczaniu pojękującego przy nim chłopca. Nie może go
tak zostawić, to byłoby okrutne. Musi zająć się jego wymuskaną ptaszyną,
musi... choć na nią popatrzeć.
<br />
Nie zmieniając pozycji, sięga do majteczek i odchyla poły materiału na
bok, uwalniając spod nich rozsiewającą słodki aromat erekcję. Przechyla
go tak, by bielizna odsłoniła nawet okrągłe jądra, ściskając je
delikatnie, uwydatniając ich apetycznie okrągły kształt.
<br />
I znowu na niego spogląda - z twarzą zastygłą w dziwnym napięciu, sam
także sięga po swoje maleństwo, ujmując go ostrożnie między dwoma
palcami, zupełnie, jakby dzierżył w nich sobie cygaro, nie pulsującego
członka.
<br />
On także jest powolny - naciąga skórę w rozciągniętym w czasie ruchu,
nie mogąc uwierzyć w to, że dotyka prawdziwego ciała. Louis jest miękki
jak jedwab, delikatny, jak pawie pióra. Na jego podbrzuszu nie widnieje
ani jeden włosek i ani jednego z nich nie czuć pod palcami.
<br />
Prawda uderza go nagle, zupełnie tak, jakby ogrom tego, co tu
wyczyniają, postanowił zdzielić go po prostu w twarz prosto z otwartej,
targanej wściekłością ręce.
<br />
Jego syn trzyma w swojej dłoni jego kutasa. On sam trzyma jego własną ptaszynę, dzierży ją, jak cholerne berło.
<br />
― Boże ― wydusza z siebie trwożliwie, choć słowo to nie ma tej mocy,
którą mieć powinno. ― Co my wyprawiamy ― kręci głową i choć jest
ostatnia rzecz, której by się po sobie spodziewał, uśmiecha się z dziwną
lekkością.
<br />
― Och, <span style="font-style: italic;">tato</span> ― uświadamia
sobie, jak pierwotnym i obrzydliwym jest stworzeniem, gdy na to słowo
jego członek drży wyraźnie, zupełnie jakby miał wystrzelić już tu i
teraz ― to nie ma niczego wspólnego z bogiem, zapewniam cię.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-06-03, 21:57<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie ma niczego wspólnego z Bogiem, ale żadnemu z nich nie jest on
potrzebny do szczęścia. Mają siebie. Sami są dla siebie bogami. Louis
marszczy brwi – wygląda niemal, jakby cierpiał, kiedy ojciec przesuwa
dwoma palcami po jego nabrzmiałej, uwrażliwionej ptaszynie, jakby bał
się, że ją uszkodzi. Ale nawet tak oszczędna pieszczota jest nieziemsko
przyjemna, i nieziemsko przyjemnie jest ściskać w tej samej chwili jego
dorodnego fiuta, masować go wśród tych specyficznych odgłosów – choć
dłoń Louisa jest znacznie mniej cierpliwa i już po chwili po prostu
zaczyna mu walić, potrząsając śliniącym się kutasem w rytm ich
przyspieszonego bicia serc.
<br />
Przez chwilę chłopak zaciska zęby, odurzony i przytłoczony
intensywnością tego zbliżenia, a potem instynktownie wtula nos w szyję
mężczyzny i z zamkniętymi powiekami obcałowuje jego rozpaloną szyję,
podgryzając, szarpiąc, ssąc, aż zostają na niej purpurowe ślady, którymi
na razie zupełnie się nie przejmuje. Potem zerka w dół, na ich kutasy,
na wyłaniające się spod napletka mokre główki, och, szlag. Jęczy
zdławienie, instynktownie szarpie biodrami tak, że jego ptaszyna
wyślizguje się spomiędzy palców ojca, i nagle obejmuje obydwa fiuty
naraz. Zimny sygnet styka się z rozpaloną skórą, powodując dreszcze.
Alexander, którego oddech owiewa zarumienioną twarzyczkę panicza, splata
z nim palce i robią to razem. Masturbują się, zapatrzeni między swe
ciała, w tę małą przerwę, w której ich zaczerwienione główki pojawiają i
nikną w śliskiej skórze w coraz szybszym tempie – i coraz trudniej
dostrzec jest ten moment, w którym chowają się pod napletkiem. To tak
intensywne, że wręcz niewiarygodne, i Louis znów otacza mężczyznę udem,
znów zostaje przez niego podtrzymany w mocnym chwycie lewej ręki.
<br />
― Och ― jęczy, zlany potem, i wygina się lekko, odrzucając głowę, a
zarazem eksponując smukłą szyję i wystającą lekko grdykę. Ich męskości
ślizgają się po sobie, soki mieszają się ze sobą, i Louis już nie wie,
które należą do niego, a które do ojca, i który zapach jest jego, a
który Alexandra. I jest dobrze, och – jest <span style="font-style: italic;">kurewsko</span>
dobrze, wspaniale. Uchyla powieki i omiata półprzytomnym spojrzeniem
twarz ojca, a kiedy tylko widzi jej wyraz, od rau wpija się w jego usta,
zawzięcie, choć chaotycznie atakując je językiem. Wypycha biodra w
odpowiedzi na ruchy ich dłoni, pieprzy ciasny tunel ich palców, i
Alexander też, och, robią to obaj, jakby pieprzyli tę samą dziurkę
wspólnymi siłami.
<br />
Liżą się więc, choć tak trudno się na tym skupić w obliczu tego, co
dzieje się na dole. Młodzieniec wczepia się w ojca ze wszystkich sił,
jakby mężczyzna był jedynym stabilnym obiektem powstrzymującym go przed
runięciem w przepaść.
<br />
― Aa-aach, dojdę ― jęczy panicz, potrząsając rozpaczliwie głową. ―
Doo-ojdę… ― powtarza, ale zamiast rozluźnić, jeszcze mocniej splatają
palce, i jeszcze bardziej zacieśniają ten rozkoszny tunel. Młodzieńcowi
ciemnieje przed oczami. Gałki oczne wywracają się lekko do góry, a z
szeroko otwartych, całowanych niespokojnie ust wyrywa się przeciągły,
rozpaczliwy jęk.
<br />
Louis jest bezradny wobec fali gorąca, która zalewa jego ciało, biegnąc
od koniuszków palców ku kroczu, które prawie rozsadza – i z powrotem
przez wszystkie żyły, przez wszystkie komórki ciała, ku wszystkim
opuszkom, które drętwieją, tracą czucie.
<br />
― Naa-hhhah…! ― To prawie pisk, i towarzyszy mu potężny rozlew
nasienia. Męskość Louisa pulsuje i wypluwa z siebie perłową maź, i teraz
już tylko Alexander narzuca to tempo, nie pozwalając zwolnić, tylko on
przedłuża to ekstatyczne doznanie do momentu, w którym jego drogi syn
nie wydaje z siebie zduszonego jęku i nie wtula spoconej twarzy w jego
szyję, jakby chciał się schować.
<br />
Przez chwilę trwa tak, i Alexander musi czuć, jak drobne ciało drży
całe, jakby stało tak obnażone na dwudziestostopniowym mrozie – z tą
różnicą, że gęsia skórka, która je pokrywa, nie jest wywołana zimnem.
<br />
Louis sapie słabo, a potem zabiera umazaną nasieniem dłoń, stawia znów
obie nogi na podłodze i cofa się o krok. Obdarza ojca nieobecnym, sennym
spojrzeniem, po czym uśmiecha się słabo i osuwa na kolana. Zastępuje
dłoń mężczyzny na tym cudownym berle. Patrząc na ojca z dołu, klęcząc
przed nim w kusej bieliźnie z ptaszyną na wierzchu, narzuca od razu
karkołomne tempo, wulgarnie wysuwając z ust różowy języczek – jak
ostatnia szmata.
<br />
Ale to nie koniec, nie koniec. Przysuwa się, trzepiąc swemu ojcu tak
szybko, by ten nie mógł złapać oddechu, i zsuwa nieco niżej. Przyciska
ten język do skóry na jego udzie, składając nań mokry, nieprzyzwoity
pocałunek. Naćpany zapachem tego wspaniałego, pulsującego, a wręcz
wijącego się w jego dłoni fiuta, zmierza powoli ku swemu celowi, a są
nim nabite, okrągłe jądra, tak równe i kształtne, jakich nie widział u
żadnego kochanka.
<br />
Bierze je do ust. Najpierw jedno, to prawda. A zaraz potem, wypinając
się i wyginając w zadziwiający sposób, wpycha zachłannie jeszcze drugie,
aż w jego policzkach pojawiają się wybrzuszenia.
<br />
I zwala mu, a kropelki preejakulatu co jakiś czas tryskają mu na
zarumienioną buzię, zmuszając do mrugania, by odgonić je od oczu.
<br />
Patrząc nieobecnie zza jego męskości to na twarz mężczyzny, to na jego
cudowną klatkę piersiową, naprawdę nie wie, jak mógł przez tak wiele lat
powstrzymywać się przed tym, by to wszystko zrobić, ponieważ teraz –
och, wie o tym – teraz już nie będzie potrafił.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-06-03, 23:07<br />
<hr />
<span class="postbody">
Teraz nie potrafi myśleć inaczej - do tego musiało dojść prędzej, czy
później - musieli się w końcu odnaleźć, zobaczyć, dotknąć. Posmakować i
zakochać się w tym, czego skosztowali.
<br />
Zgodność pomiędzy nimi jest wręcz chora - są jak dwie przekładnie,
napierające na siebie w zgodnym rytmie, ustępującym sobie, by cały
mechanizm pożądania działał we właściwym, choć nieco, przecież,
rozdygotanym tempie.
<br />
Dyszy ciężko, starając się utrzymać powieki otwarte - ich kutasy
ślizgają się o siebie, opluwając się wzajemnie klejącą mazią, cieknąca
główka wsuwa się między napięte jądra, sztywne trzony napierają na
siebie w niemalże morderczym uścisku. Cała masa intymnych doznań miesza
im w głowach, sprawia, że świat momentalnie przewraca się do góry
nogami, odsłaniając przed nimi wymiar zupełnie innej rzeczywistości,
która w ogóle nie jest już taka sama. Która z tamtym światem nie ma już
niczego wspólnego.
<br />
Niemalże krzyczy, gdy jego szyja zostaje zaatakowana po raz kolejny -
odchyla bezwstydnie głowę, dając chętnym wargom więcej dostępu do
przestrzeni za uchem. Wciąż oparty o ścianę, nie może uwierzyć, do czego
doprowadza go jego własne dziecko, jak blisko mu to absolutnego obłędu,
do totalnego szaleństwa.
<br />
Rozwiera usta, spoglądając przez moment w błękitne oczy - wie o tym, że
Louis dojdzie, zanim on sam orientuje się w tym fakcie. Wie o tym,
ponieważ widział go już takim, ponieważ wie, jak ta przecudna istota
wygląda, kiedy przyjemność staje się dla niej zbyt przytłaczająca, a
rozgrzane ciało, młode i wygłodniałe wszelakich doznań, nie umie sobie z
nią poradzić i pragnie znaleźć dla niej ujście.
<br />
― Aa-aach, dojdę ― słyszy jednak i dziękuje za to bogom, bo nikt nigdy
nie powiedział tego słowa równie pięknie, co drżący przy jego ciele
chłopiec. Jest śliczny, jak aniołek (niewinny, kochany) i zepsuty, jak
ostatnia kurwa. I to takie niesamowite - to, ile kontrastów mieści w
sobie ten młody człowiek. ― Doo-ojdę... ― powtarza tak żałośnie,
zupełnie jakby odczuwana rozkosz sprawiała mu już cierpienie. Pan
Bealford ma ochotę objąć go ciasno ramionami i zapewnić o tym, że
wszystko będzie dobrze, rzecz jasna, ale <span style="font-style: italic;">nie może</span>, bo sam jest zdjęty przyjemnością tak wielką, że ledwo może oddychać. Cóż więc dopiero mówić o używaniu jakichkolwiek słów.
<br />
Słów, które - jak się później okazuje - po chwili i tak są absolutnie
zbędne, ponieważ błękitne oczy znikają nagle, ustępując miejsca kurtynie
rzęs, zza której błyskają tylko białka, a spomiędzy przygryzanych warg,
wydobywa się jęk o mocy huraganu. Jęk, który burzy wszystkie mury i
ściany, w jakich kiedykolwiek zabarykadował się Alexander Bealford.
<br />
Jest zaskoczony tym, że jego dłoń nawet przez chwilę nie przestaje się
poruszać - czuje ciepłe nasienie, które zalewa obficie jego męskość,
spływając po ciepłej skórze kleistymi strugami - rozmasowuje je
dokładnie, naznaczając się żywym dowodem spełnienia swego przepięknego
maleństwa. I to wszystko dzięki ich palcom, ich fiutom, spojrzeniom,
ustom i...
<br />
Mniejsza dłoń znika nagle, drżące ciało odsuwa się od niego wolno -
spogląda w zarumienioną twarz akurat w momencie, by dojrzeć na niej
marzycielski uśmieszek. Ma doskonały widok na drobne ciało, odziane w
resztki potarganej odzieży. Zwraca uwagę na długie nogi, na pas od
pończoch. Na kołyszącego się przy materiale majteczek mięknącego z wolna
penisa.
<br />
Posłusznie wypuszcza z uścisku własnego członka, ale nie musi się
trudzić zbyt długo dyskomfortem spowodowanym brakiem dotyku - już po
chwili czuje na sobie smukłe palce i... w jednej chwili młody panicz
zaczyna mu <span style="font-style: italic;">walić</span> dłonią, robiąc to tak szybko, tak wulgarnie i niedelikatnie, że...
<br />
Sztywnieje, niemalże wciskając się w ścianę - zamyka oczy, będąc w
stanie wypuszczać z siebie splatane z gwałtownym oddechem jęki, a jego
kutas, och, jest obciągany w tym szaleńczym tempie i zaraz, za chwilę...
<br />
― O-oaaach ― nie poznaje swojego głosu, to przecież nie jest jego
głos. On tak nie jęczy, nigdy. ― A-ach... Louis! ― jego jądro zostaje
zgarnięte do wnętrza gorących i wilgotnych ust; wrażliwe ciało reaguje
natychmiast, wyciskając z główki więcej przezroczystej mazi,
zwieszającej się z czubka kleistymi nitkami, które co jakiś czas,
podrywane gwałtowniejszym szarpnięciem zręcznej dłoni, rozrywają się,
osiadając na jasnych lokach i zarumienionych policzkach.
<br />
I Alexander robi to - rozszerza uda, wypinając swe biodra, jak ostatnia
ladacznica, dając zwinnemu językowi dostęp do każdego fragmentu swego
ciała. Duże dłonie wplątują się w jasne włosy młodzieńca, szarpiąc za
nie gwałtownie (och, żałuje tego, ale nie potrafi nad sobą panować, już
nie). Uderza potylicą o ścianę, ale lekki ból nie przywraca mu kontroli
nad ciałem - pot zalewa gęsto unoszącą się w płytkich wdechach klatkę
piersiową, przylepia włosy do zaczerwienionej twarzy. Podbrzusze faluje,
ściska się w gwałtownych skurczach, uda drżą, jakby za chwilę miał
runąć na ziemię.
<br />
Jest coś niezwykle żałosnego w tych jego jękach i postawie - coś, co
niemożliwie go zawstydza (jest przecież jego ojcem, autorytetem, a teraz
daje sobie robić <span style="font-style: italic;">te wszystkie</span> rzeczy), ale nie ma nawet sił, by się przed tym wzbraniać, nie może.
<br />
Przyciska się wilgotnym kutasem bliżej przesłodkiej twarzyczki -
nabiegły krwią trzon wyślizguje się ze zwinnej rączki, pozostawiając na
niej ich zmieszane nasienie.
<br />
― Otwórz ― chrypi ciężko, dziękując wszystkim bóstwom za to, że
niczego nie musi tłumaczyć. Różowe wargi rozwierają się posłusznie i
uderzają go wspomnienia bożonarodzeniowej nocy, ten widok, łudząco
podobny, a jednak całkiem inny. Tym razem nie powstrzymuje się już,
przecież nie musi - wsuwa rozpaloną męskość do środka zaczerwienionych
usteczek i <span style="font-style: italic;">strzela</span>, wyrzucając z siebie ochrypły okrzyk najpierwotniejszego wyrazu rozkoszy.
<br />
Nie wie, ile razy jego lędźwie podrywają się, zmuszając ciało do
wypuszczenia kolejnej fali białawej mazi - unosi się i opada, a potem,
wreszcie, uderza spoconymi plecami o ścianę i (och, jest skończony)
osuwa się po niej wolno, nie otwierając oczu, nie ważąc się chociaż
uchylić dziwnie wilgotnych powiek.
<br />
Kiedy je otworzy, będzie musiał spojrzeć na panicza, a kiedy na niego
spojrzy, nic już nie będzie takie samo. Wie o tym, jest tego absolutnie
pewien.
<br />
Milczy tak przez długą chwilę, normując oddech. Po chwili rozlega się
specyficzny hałas (oczyma wyobraźni widzi, jak chłopiec osuwa się na
ziemię tuż obok niego). Drobna dłoń układa mu się na kolanie, a twarz...
cóż, aż wibruje od tego intensywnego spojrzenia, które niewątpliwie się
w nią wwierca.
<br />
― Czy wszystko w porządku, ojcze? ― pada pytanie, a on nie może nie zwrócić uwagi na to, że "ojcze" nie brzmi, jak <span style="font-style: italic;">tato</span> ― Ja... Było mi z tobą wspaniale.
<br />
Och, wcale nie potrzebuje tego zapewnienia. To oczywiste, że było im ze
sobą wspaniale, to więcej, niż pewne. Uśmiecha się blado i wreszcie,
bardzo nieśmiało, rozchyla powieki, spoglądając na chłopca z sercem w
okolicach przełyku.
<br />
Zrobili to. Dotykali się. Naprawdę to zrobili.
<br />
― Tak ― odpowiada z wahaniem, by zaraz dojść do wniosku, że...
wszystko naprawdę jest w porządku. ― Tak ― powtarza, wyciągając ramię,
by przyciągnąć spoconego młodzieńca do siebie.
<br />
Z nieba nie biją gromy, a kurz pozostaje na półkach. Śnieg sypie
nieprzerwanie, deski skrzypią pod ich nogami i świat trwa, zupełnie tak,
jakby nie wydarzyło się nic szczególnego.
<br />
Jak może być tak ślepy, zastanawia się Alexander, gładząc miękkie loki,
by nie widzieć, jak bardzo szczególne było to, czego przed chwilą
doświadczył?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-06-04, 00:12<br />
<hr />
<span class="postbody">
Louis z ulgą wtula się w zmęczone ciało ojca: układa policzek na jego
ramieniu i tuli do niego jak złaknione poobiednich pieszczot kocię.
Długo trwają w ciszy, wsłuchując się w swoje oddechy, gładząc po
włosach, rękach, piersiach. Panicz machinalnie składa czuły pocałunek na
ojcowskiej grdyce. Cóż, wszystko jest w porządku, już nie muszą się
docierać. Mogą tu zostać tak długo, jak chcą, całować się, dotykać,
jakby poza starym obserwatorium nie istniał świat.
<br />
― Jesteś niesamowity ― mruczy Louis i naprawdę ma to na myśli; nie
wie, czy kiedykolwiek ktokolwiek tak działał na jego zmysły, czy kiedyś
zdarzyło mu się do tego stopnia pragnąć wylizać komuś jaja. Wzdycha i
uśmiecha się z roztargnieniem do swoich myśli, przełykając ślinę wciąż
jeszcze smakującą jego nasieniem. Czy to dziwne, że wciąż jest mu mało –
że ma ochotę usiąść na nim i przytulić go mocniej, i ocierać się o
niego dopóty, dopóki nie stanie się możliwym umieszczenie tego kutasa w
nim, w jego dziurce?
<br />
Całuje jednak tylko szyję mężczyzny kolejny raz, czując, jak wielką sprawia mu to przyjemność, i przysuwa wargi do jego ucha.
<br />
― Tak pięknie jęczysz, kiedy biorę cię do ust. Wiesz… chyba się w tobie zakochałem.
<br />
Alexander otwiera oczy i spogląda na syna z wymalowanym na obliczu
zgorszeniem i niedowierzaniem; jego brwi unoszą się, a usta rozchylają.
<br />
― Lou! ― upomina go, ale jego oburzenie nie brzmi na szczere.
Młodzieniec wspiera się na dłoniach i unosi nieco, uśmiechając z
rozmarzeniem.
<br />
― Zawstydzam cię, kiedy tak mówię? ― mruczy, nieszczególnie przejęty.
<br />
― Nie, to nie to ― odpowiada Alexander, choć nie od razu – wydaje się
rozbawiony. Pochyla się i składa na czole syna bardzo czuły pocałunek,
na który ten przymyka oczy i wplata palce w jego włosy, wzdychając z
przyjemności. ― Jesteś czasem niemożliwy.
<br />
<br />
Nazajutrz, kiedy Louis budzi się w miękkiej pościeli, nie wie
jeszcze, jak rozkoszna czeka go niespodzianka. Dopiero po wezwaniu
służby, gdy drzwi otwierają się cicho, zauważa w rękach Mathildy bukiet
wspaniałych czerwonych róż i kopertę.
<br />
― Och, mój Boże ― wydusza, odwracając się od lustra. ― Co to?
<br />
― Leżały pod twoimi drzwiami ― odpowiada dziewczyna i uśmiecha się
lekko. ― Może przysłał ci jakiś zakochany w tobie przystojniak.
<br />
― Na pewno! ― panicz uśmiecha się szeroko i sięga po kwiaty. Wącha je
z przyjemnością, pozwalając na chwilę, by ich miła woń go odurzyła,
potem zaś bierze od Mathildy kopertę i zagląda do środka.
<br />
― I co? ― Służąca spogląda na niego z zaciekawieniem. Nie może mieć
panicza, pozostaje więc śledzić z zapartym tchem jego miłosne perypetie.
― Co tam masz?
<br />
― Tak, to prezent od kogoś, kto mnie kocha ― wzdycha Louis i podaje
jej kwiaty. ― Nie mogą zwiędnąć. Zorganizuj wazon, chcę je mieć na
biurku. Ale najpierw przygotuj mi kąpiel.
<br />
― Twój nauczyciel zachorował, masz dziś wolny dzień.
<br />
Młodzieniec przyklaskuje na tę myśl.
<br />
― To cudownie. Pojedziemy do miasta, do mojej ulubionej szwaczki. Zamówiłem u niej ostatnio wspaniały komplet.
<br />
― A twój ojciec? ― dopytuje Mathilda. ― Nie będzie zły, jeśli znów znajdzie u ciebie takie ubrania?
<br />
― Mój ojciec? ― dziwi się Louis. ― Skądże znowu. Wyjaśniliśmy to. Już mu nie przeszkadzają.
<br />
Dziewczyna wydaje się zdumiona, ale idzie przygotować kąpiel.
<br />
Kiedy świeżo odziany panicz schodzi do jadalni na śniadanie, dowiaduje
się, że mężczyzny nie ma już w domu. To nic dziwnego; ostatnio dość
wcześnie wyrusza do pracy. Ma bardzo dużo zajęć. Co nie znaczy, że
koniecznie muszą zobaczyć się dopiero wieczorem.
<br />
<br />
Popycha drzwi – są bardzo nowatorskie, mają cztery skrzydła i
zamiast otwierać się i zamykać, po prostu się obracają, napędzane
ludzką siłą – i staje w wysoko sklepionym holu firmy Bealford. Choć
budynek ten z zewnątrz nie jest oznaczony żadnym krzykliwym szyldem,
który kierowałby tu zainteresowanych, wszyscy wiedzą, co to za miejsce i
do kogo należy.
<br />
Panicz podchodzi do kontuaru, za którym siedzi schludnie uczesana,
zadbana kobieta. Jest bardzo atrakcyjna, ale przy tym śmiertelnie
poważna. Coś w jej spojrzeniu budzi respekt, choć gdy spogląda na
panicza, jej oczy rozbłyskują i podnosi się z miejsca.
<br />
― Panicz Bealford ― wydusza zdziwiona.
<br />
― W istocie. Czy mój drogi ojciec jest w biurze?
<br />
― Zgadza się. Prowadzi jednak negocjacje z ważnym klientem ze Stanów.
Oczywiście mogę poprosić, jeśli panicz sobie życzy, to żaden…
<br />
― Nie, proszę mu teraz nie przeszkadzać. Kiedy klient wyjdzie,
przekaże mu pani to. ― Podaje jej brązowy pakunek. ― Niech pani powie,
że to od jego księżniczki.
<br />
Kobieta patrzy na panicza dziwnie, ale chłopak powiedział to słowo tak wyraźnie, że nie ma mowy o pomyłce.
<br />
― Cóż… oczywiście ― odpowiada ostrożnie, zagarniając do siebie pakunek.
<br />
― Proszę nie robić takiej miny. ― Panicz śmieje się dźwięcznie. ― Nazywa tak moją matkę, kiedy są w domu.
<br />
Portierka kiwa głową, uśmiechając się, jakby zrozumiała niedorzeczność swoich skojarzeń.
<br />
― Przekażę, paniczu. Coś jeszcze? Chce panicz pozwiedzać firmę, porozmawiać z pracownikami?
<br />
― Właściwie… czemu nie? ― Louis przystaje na jej propozycję. Oddaje
jej do przechowania swoje zakupy i u jej boku wchodzi do pomieszczeń
służbowych, by zobaczyć to, co kiedyś pewnie będzie należało do niego.
Och, jest co oglądać.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2018-06-04, 01:25<br />
<hr />
<span class="postbody"> Joseph Weston uśmiecha się nieszczerze, popatrując na niego z niedowierzaniem.
<br />
― Panie Bealford ― przemawia do niego, raniąc go swoim prostackim
akcentem. Amerykanie są obrzydliwi, a ich bełkot nie ma niczego
wspólnego z prawdziwym angielskim. Bezmózgie zwierzęta. Koloniści,
dzieci dzikusów - och, jak bardzo nimi gardzi. Jak bardzo.
<br />
Gdyby nie ich pieniądze, już dawno oddzieliłby się od stanów, odcinając
wszystkie swoje wpływy, które zapewniają tej zgrai idiotów dochody.
<br />
Niezgrabna łapa sięga po filiżankę z herbatą; handlowiec (w życiu nie
nazwie go buisnessmanem) przykłada ją sobie do nosa i długo wącha, zanim
wreszcie powoli, z wahaniem, unurza w niej wargi, oblizując je potem w
zamyśleniu.
<br />
Bogowie, litości. Zbawienia.
<br />
― Wydaje mi się, że źle się zrozumieliśmy ― sztuczna serdeczność nie
jest w stanie go zmylić - Alexander słyszy, że ta szumowina śmie się
poczuwać za lepszego w <span style="font-style: italic;">jego własnym</span>
gabinecie i kraju. Momentalnie wznosi lekko brwi, ale nie daje po sobie
poznać, jak bardzo go to wnerwia. Prezentuje sobą wrażenie człowieka
rozluźnionego i niezwykle zainteresowanego rozmową.
<br />
Co jest, rzecz jasna, absolutnym zaprzeczeniem tego, jak czuje się w rzeczywistości.
<br />
― Proszę mi wytłumaczyć, co według pana źle zrozumiałem ― odpowiada
niewinnie, wyciągając z kieszeni papierośnicę. Odprowadzany (kiepsko
skrywanym) zniesmaczonym spojrzeniem, odpala z rozkoszą papierosa i
zaciąga się głęboko dymem, wydmuchując go prosto przed siebie. ―
Jestem ciekaw.
<br />
― Przepuszcza pan naprawdę świetną ofertę ― Weston wzrusza ramionami,
a uśmiech na jego pomarszczonej twarzy drga odrobinę ― to świetna
okazja dla takiej firmy.
<br />
― Jakiej? ― pyta Alexander z tym samym, niewinnym zainteresowaniem. ―
Jakiej firmy, panie Weston? ― Dopytuje jeszcze raz, gdy nie otrzymuje
odpowiedzi.
<br />
― Cóż, sam pan rozumie ― w pomieszczeniu rozlega się jego
westchnienie ― potrzebuje pan czegoś, co uskrzydli to wszystko. Musicie
dostać kopa rozwojowego, jak to się mówi. Rozłożyć skrzydła.
<br />
Jedno jest pewne - jeśli spodziewał się po Westonie bezczelności, to na pewno nie takiej.
<br />
Bardzo powoli podnosi się zza biurka, obchodząc je, by stanąć przy
drzwiach. Nie sięga jednak za klamkę - wysuwa dłoń w górę, pociągając za
niepozorny sznureczek, który okazuje się być przymocowany do ogromnej
planszy z wykresami.
<br />
― Proszę tu spojrzeć ― zachęca cicho, wskazując dłonią procent
zysku, który wyrysowali dla niego jego pracownicy. ― Co tu mamy?
Pięciokrotne zyski, <span style="font-style: italic;">pięciokrotny</span>
przyrost w ciągu roku. Pańska firma zaowocowała czterokrotnym, prawda?
Cztery, a pięć? Według mnie jest to naprawdę pokaźna różnica.
<br />
― Panie Bealford ― powtarza znowu Weston, wkładając w to jeszcze
więcej buty ― pan nadal mnie nie zrozumiał. Chcę dać panu coś, co
sprawi, że stanie się pan pierwszą firmą w całej Anglii. Zaraz po
królowej, jak to się mówi.
<br />
<br />
Po spotkaniu dręczy go niemiłe przeczucie - boi się, że
decydując się na odrzucenie oferty handlowca, przepuszcza życiową okazję
na rozwinięcie firmy, ale... nie mógł postąpić inaczej. To, co robi
poza pracą, jest jego własnym interesem, ale firmy nigdy nie wmiesza w
nielegalne interesy. Ktoś może się kiedyś o tym dowiedzieć i wszystko
pójdzie z dymem, strącając go ze szczytu na samo dno. A to oznaczałoby,
że wraz z nim, upadnie cała jego rodzina.
<br />
Nigdy na to nie pozwoli - nie pozwoli, by nazwisko Bealfordów odbiło się
w historii jakimś paskudnym skandalem. Bealfordowie są najpotężniejszym
rodem szlacheckim Anglii. Są niepokonani, nieśmiertelni, są żywą
legendą wysp i tak ma już pozostać.
<br />
W przerwie odbiera na recepcji paczkę - pozornie nie wywołuje w nim
żadnego zainteresowania, dopóki Isabel nie wspomina mu o tym, od kogo
pochodzi.
<br />
To od księżniczki, usłyszał, ledwo się powstrzymując od wytrzeszczenia
na nią oczu - panicz prosił, by to właśnie panu powiedzieć.
<br />
Nie komentuje sprawy, choć wydaje mu się podejrzana - słowa Louisa były
na tyle wymowne, że każda poboczna osoba powinna poczuć się przez nie co
najmniej zawstydzona - tym czasem Isabel wydawała się być nimi
absolutnie niewzruszona.
<br />
Och, może to ten mały manipulator... tyle mówi się o tym, że Bealfordowie słyną ze swych zdolności do manipulacji.
<br />
Siada za biurkiem, upewniając się, że nikt nie będzie miał w sobie tyle
czelności, by mu teraz przeszkadzać - rozrywa brązowy papier - najpierw
powoli i elegancko, później, nie potrafiąc się powstrzymać, gwałtownie i
czyniąc przy tym niemały bałagan.
<br />
I dostaje się do środka - w którym znajduje się tylko jedna rzecz.
Tylko jedna, ale kiedy przesuwa po niej palcami, od razu czuje, jak
poziom jego ekscytacji sprawia, że ciężko złapać mu oddech.
<br />
Tym, co dzierży w swej dłoni, są <span style="font-style: italic;">majtki</span>.
Ich szlachetna barwa o zgaszonym odcieniu granatu, przypominała mu o
tym, jak wyśmienity gust miał jego obsceniczny i niepoprawny syn.
<br />
Natychmiast uderza go pewna myśl - myśl tak brudna i niegodna, że
powinien jej natychmiast pożałować, ale nie może - kiedy w grę wchodzą
jego odczucia związane z Louisem, naprawdę <span style="font-style: italic;">nie potrafi</span> się hamować.
<br />
Czy majtki, które tak ochoczo przesuwa między palcami...
<br />
Czy były noszone?
<br />
Pokonuje odległość, dzielącą go od drzwi a paru krokach - przykłada do nich ostrożnie ucho, zerkając jednocześnie na zegar.
<br />
Przez około kwadrans powinien mieć absolutny spokój.
<br />
Jeśli... jeśli są używane... powinien zdążyć (Bogowie, co za absurdalna myśl).
<br />
Podnosi luksusową bieliznę, przykładając ją powoli do nosa - słodka,
ostra woń uderza go natychmiast w nozdrza, płynąc tak do samego mózgu,
do jego żołądka i kutasa, który, jak na zawołanie, rozpycha się
buńczucznie w przyciasnych spodniach, wabiony zapachem, niczym cholerny
pies, natknąwszy się na ślad zwierzyny.
<br />
Uśmiecha się nieprzytomnie, nie ważąc się zabrać majtek sprzed nosa - w
pomieszczeniu rozlega się charakterystyczne kliknięcie rozpinanej
haftki.
<br />
Zdąży.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-06-04, 16:46<br />
<hr />
<span class="postbody">
Zgodnie z ich skromną, zainicjowaną przez Louisa tradycją, panicz
oczekuje Alexandra w holu i wita rozmarzonym uśmiechem, ledwie ten
przekracza próg. Zanim służba ma w ogóle szansę zbliżyć się do
mężczyzny, panicz obejmuje go mocno i wsuwa nos w zagłębienie jego szyi.
<br />
― Dzień dobry, mój piękny ojcze ― szepcze mu do ucha, po czym
dyskretnie przyciska wargi do jego szyi. Patrzy na to służący, ale nie
może wiedzieć, co robi Louis, ponieważ wszystko zasłaniają platynowe
pukle.
<br />
Młodzieniec podgryza jego skórę, zasysa lekko, a potem prostuje się i
subtelnym gestem wysuwa z jego dłoni walizkę i podaje ją służbie, nawet
nie dając im okazji się zbliżyć. Potem sam czule zsuwa z ramion jego
płaszcz i oddaje go kolejnej zdziwionej służącej, nie spuszczając z
mężczyzny wzroku.
<br />
― Matka ― mówi to słowo nieco pogardliwie ― zaprosiła na podwieczorek
gości, w tym hrabinę Lovecraft, jej męża i córkę. Jej zamiary są dość
perfidne, problem w tym, że ta dziewucha… ― Louis marszczy nos w
zniesmaczeniu i kręci głową. ― Ona jest tak nachalna, ojcze. Nie jestem w
żaden sposób w stanie ostudzić jej zapałów, a matka tylko je wzmacnia,
rzucając te swoje aluzje! Zanim wyjechałem do Francji, ta idiotka
osaczyła mnie w toalecie i próbowała namówić do…! Proszę, ojcze, czy
mógłbyś do nas dołączyć? Ktoś wreszcie powinien im wyjaśnić, że ja… NA
PEWNO za nią nie wyjdę.
<br />
Alexander marszczy brwi, po czym na krótką chwilę bierze dłoń syna w
swoją, gładząc przez moment jej wierzch. Nie mogą sobie jednak pozwolić
na nadmierne okazywanie czułości w holu posiadłości, na oczach
służących.
<br />
― Udam się na chwilę do gabinetu ― mówi mężczyzna ― i do was dołączę.
Twoja matka powinna się lepiej pilnować. To obrzydliwe, robić coś
takiego za moimi plecami.
<br />
Louis odprowadza go do schodów, patrząc, jak mężczyzna wyciąga
papierośnicę i odpala sobie papierosa. Przystaje, opierając się
nonszalancko o poręcz, i wiedzie za wchodzącym po schodach mężczyzną
badawczym wzrokiem, zatrzymując go zwłaszcza na pośladkach.
<br />
― Czy pracownica przekazała ci prezent? ― rzuca za nim.
<br />
Alexander odwraca się powoli z papierosem w ustach i uśmiecha się samym kącikiem warg, co już samo w sobie stanowi odpowiedź.
<br />
― Och, tak ― zapewnia mrukliwie, wywołując na obliczu panicza zadowolony uśmieszek. ― Dziękuję, wyśmienity.
<br />
― Tak myślałem, że umili ci dzień ― oznajmia panicz, pochylając się,
by podeprzeć podbródek na dłoni. ― Do zobaczenia za chwilę, tato.
<br />
<br />
Wchodząc do salonu, Alexander od razu zauważa syna siedzącego
obok atrakcyjnej, choć nieco zbyt inwazyjnie eksponującej biust (na
jednej z krągłych piersi jest pieprzyk) brunetki. Mowa ciała dziewczęcia
wskazuje na to, że najchętniej dosiadłaby jego drogiego młodzieńca i
stłamsiła do reszty, za to Louis jest niesłychanie zamknięty w sobie,
odgradza się od niej ramieniem i wodzi wzrokiem za młodym służącym,
który roznosi gościom napoje.
<br />
― Nadal tak uroczo nieśmiały ― słyszy przy uchu. ― Chyba nigdy się nie zmienisz.
<br />
― Ojcze. ― Panicz podrywa się, gdy tylko spotykają się ich spojrzenia, i uśmiecha się z ulgą. ― Dzień dobry.
<br />
― Och, jest i mój mąż ― mówi Elise z pewnym zdziwieniem w głosie i
na obliczu, jakby nie spodziewała się, że Alexander pojawi się tutaj po
ich ostatnich kłótniach. Odkąd wróciła od matki, przeżywają kryzys. ―
Mój Alexander.
<br />
Podchodzi do niego, żeby złożyć oszczędny pocałunek na jego gładkim
policzku. Louis marszczy lekko brwi, zadzierając podbródek. Goście
obserwują to przedstawienie bez żadnych podejrzeń.
<br />
Alexander wygląda, jakby był dziesięć lat młodszy. Wszyscy myślą, że to
obecność pięknej małżonki tak go uskrzydla. Całuje Elise w czoło, a
potem wita się z gośćmi, pochylając się nad dłońmi pięknych dam, choć
zawsze zawieszając usta o ten stosowny cal nad nimi, i ściskając dłonie
dżentelmenów. Do Julii Lovecraft nawet nie podchodzi – przez ułamek
sekundy posyła jej lodowate spojrzenie. Zaraz potem spogląda na syna i
sposób, w jaki to robi, jest już zupełnie inny.
<br />
― Proszę, usiądź koło mnie, mój chłopcze ― mówi, zajmując miejsce na
białym szezlongu tuż obok zaprzyjaźnionej z Elise wdowy po lordzie
Raventonie, a brzmi jak ojciec stęskniony za dzieckiem po całym dniu
pracy. I przecież tak właśnie jest.
<br />
Louis siada obok niego i w jego nozdrza uderzają te znajome perfumy.
Jego ciało wreszcie się rozluźnia, choć panicz wciąż czuje się
niezręcznie pod intensywnym spojrzeniem, jakie wwierca w niego Julia.
<br />
― Rozdzieliłeś nasze gołąbeczki ― odzywa się Elise, zasiadając w fotelu obok wdowy. ― Szczebiotali całe przyjęcie.
<br />
Alexander uśmiecha się do niej z fałszywym wyrazem zakłopotania, który
przeradza się w politowanie, i klepie lekko syna po ramieniu.
<br />
― Najdroższa, nasz drogi Louis zapewne chciałby się ze mną podzielić
przygodami, które przeżył na mieście. Panna Lovecraft może się do nas
przyłączyć.
<br />
― Bardzo chętnie. Tak rzadko mam okazję nacieszyć się jego
towarzystwem ― odpowiada Julia i przesiada się pośpiesznie, zajmując
miejsce po drugiej stronie Louisa, który całym ciałem zwrócony jest do
ojca.
<br />
― Kupiłem kilka rzeczy, które chciałbym ci później pokazać ― mówi
ten, wyginając wargi w odrobinę spiętym uśmiechu, kiedy już goście
wracają do przerwanych rozmów.
<br />
― Jakich rzeczy? ― interesuje się Julia.
<br />
― Kilka książek na temat szesnastowiecznych technik zdobienia
sklepień w obiektach sakralnych na terenie Carstwa Rosyjskiego, w
szczególności za czasów Ivana Groźnego.
<br />
― Ach.
<br />
Louis uśmiecha się pięknie i wraca spojrzeniem do oblicza ojca.
<br />
― Są spektakularne. Musisz je zobaczyć.
<br />
― Od kiedy masz takie zainteresowania, Louisie? ― wtrąca się matka, wychylając się zza wdowy.
<br />
― Obiekty sakralne fascynowały mnie od zawsze ― odpowiada spokojnie
panicz, po czym rozpoczyna nużący w zamierzeniu monolog na temat
sklepień katedr europejskich. Chciałby zanudzić Julię, ale efekt jest
wprost przeciwny: dziewczyna wydaje się nim tak zafascynowana, i tak
urzeczona jego głęboką w jej odczuciu wiedzą, że nie może oderwać od
niego zachwyconego wzroku.
<br />
― Kiedy on o tym opowiada ― odważa się odezwać do Alexandra w próbie
zażartowania ― to nawet o architekturze kościelnej słucha się z zapartym
tchem. Ma pan cudownego syna, panie Bealford. Przystojny, oczytany i
inteligentny, a do tego taki skromny i nieśmiały. Czego więcej kobieta
może chcieć.
<br />
Louis spina się, gdy dziewczę wyciąga dłoń, by zdjąć jasny włos, który
przykleił się do materiału na udzie panicza. Julia delikatnym ruchem
wygładza mu spodnie i, kiedy myśli, że nikt nie patrzy, dyskretnie chowa
włos do portmonetki.
<br />
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://oi66.tinypic.com/skxpbn.jpg" height="179" width="320" /></span></div>
<span class="postbody">
</span></td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<hr />
<br />
<center>
<span class="postbody">
<div class="w1">
<div class="w3">
Fabuła może być kontynuowana na nowej wersji forum ― <a href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/">TUTAJ</a>
</div>
</div>
</span></center>
<hr />
<table style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="center"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-73095309182630009932019-01-25T09:13:00.001-08:002019-01-25T09:16:00.163-08:00Studio graficzne<table bgcolor="#FFFFFF" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td><table align="center" border="0" cellpadding="0" cellspacing="0" style="width: 607px;">
<tbody>
<tr>
<td><table border="0" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="right" width="40"><br /></td>
<td align="left"><br /></td>
<td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
<hr />
<center>
<b><span style="font-size: medium;"><span style="color: #3d85c6;"><b>Yaoi - Studio graficzne</b></span></span></b>
</center>
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-09-03, 21:07<br />
<b>Temat postu</b>: Studio Graficzne<br />
<hr />
<span class="postbody">Imię : Nathaniel Wolve
<br />
Wiek : 26 lat
<br />
Wygląd : 1,91 m, 80-90kg, długie do łopatek, ciemnobrązowe proste włosy,
często wiązane w luźny kuc, jasne, szaroniebieskie oczy, prosty nos,
lekko zadarty na końcu, szerokie barki, wąskie biodra, duże, szorstkie
od pracy fizycznej dłonie, mocne nogi i dość duże stopy, tatuaż-rękaw
przedstawiający plątaninę wilków, łańcuchów i kotwic i pamiątka z czasów
szkolnych - kolczyk w sutku.
<br />
<br />
Budzik o szóstej był jak zawsze nieprzyjemny ani dla uszu, ani dla
wciągającego snu. Zawsze gdy wstawał miał wrażenie, że dopiero co się
położył w łóżku. Lubił czuć pod sobą miękką pościel, zapadał się w niej i
przesypiał pół weekendu gdy wracał późno z pracy po godzinach. Jego
zespół miał rację, stawał się z latami coraz większym pracoholikiem. Co
poradzić, jego życie obracało się wokół pracy.
<br />
- Hej hop... - Robiąc mimowolnie skłon na łóżku podniósł się z pościeli.
Przeciągnął się aż zatrzeszczały mu kości i ziewnął potężnie.
Rozmasowując sobie kark dłonią przymrużył oczy lekko.
<br />
- Muszę się wcześniej kłaść spać. - Wstał z łóżka niechętnie. Wpierw
łazienka, 10 minut prysznic, smoła w dłoń i jazda do pracy. Piękna
rutyna powoli była wprowadzana w życie przez Nathana. Wszedł boso do
łazienki, zimne kafelki delikatnie mroziły mu stopy. Przyglądał się
sobie w lustrze przez chwilę, zarost nie był na tyle duży by mu
przeszkadzał i źle wyglądał.
<br />
- Dziś wolne od golarki. - Mężczyzna rozebrał się z piżamowych dresów i
wszedł pod prysznic. Woda przyjemnie rozbudzała jego zaspane zmysły.
Wytarł się prędko ręcznikiem zostawiając swoje włosy nieco mokre. Były
zawsze tak proste, że nie potrzebował ich zbytnio czesać by jakoś
wyglądać. Po wyjściu z łazienki gryząc wręcz szczoteczkę do zębów by
utrzymać ją w ustach zakładał na siebie spodnie i koszulę. W przerwach
między płukaniem zębów a robieniem kawy na wynos wiązał niebieski krawat
w paski. Zerknął na zegarek na kuchence, jeszcze miał trochę czasu,
kawa akurat się zdoła zaparzyć odpowiednio. W myślach przekartkował
notatki sporządzone w piątkową noc. Dziś ma przyjść nowy pracownik do
jego zespołu, szef wkońcu zatrudnił dodatkowego grafika o którego Nathan
się tak wykłócał wcześniej. Nie nadążali ze zleceniami, potrzeba było
dodatkowej osoby, był zadowolony i jednocześnie zaciekawiony. W biurze
zdążył zrobić dodatkowe miejsce dla nowego grafika zostając po
godzinach. Jedynie będzie musiał jeszcze dokupić sprzęt, na razie
odstąpił swojego laptopa na jeden dzień. Tak długo jak robił kopie maili
na swoim telefonie tak nie odczuwał niezbędnej potrzeby używania
laptopa do układania harmonogramu pracy, ale wiadomo - wygoda. Po
dzisiejszym dniu pojedzie po komputer dla grafika, dziś go tylko wdroży w
obecne zadania i zobaczy czy da radę wpierw z łatwiejszymi rzeczami.
Chwycił kawę w dłoń i wyszedł z domu, czarna ciecz miło parzyła go w
język. Wsiadł do VW Tiguana, ułożył kawę w podstawce i ruszył w stronę
pracy by na dobre rozpocząć dzień.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-09-03, 21:59<br />
<hr />
<span class="postbody"></span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://pictr.com/images/2018/09/04/0E2rpI.jpg" />
</span><br />
<span class="postbody"><span style="color: orange;">Evan Hyatt</span>
</span><br />
<span class="postbody"><span style="font-size: 9px; line-height: normal;">• 26 l.
<br />
• 182 cm
<br />
• 67 kg</span>
</span><br />
<span class="postbody"><br /></span>
<span class="postbody">***</span></div>
<span class="postbody">
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Piękny start panie Hyatt, nie ma co</span>,
myślał, mieląc między zębami ostatni kęs batona którego udało mu się
zwinąć przed wyjściem w formie improwizowanego śniadania, zanim wybiegł
na autobus. Oczywiście, musiał zaspać akurat na pierwszy dzień w swojej
pracy. Udało mu się w miarę ogarnąć — a przynajmniej na tyle żeby nie
wyglądać na kompletnie niekompetentnego świeżaka — ale i tak miał do
siebie żal. Najwyższy czas, żeby przyzwyczaić się do wczesnych pobudek.
Dotychczas nie musiał się o to martwić i prowadził sobie nocny tryb
życia, w którym to czuł się najlepiej. Ale tak to wyglądało dopóki
zajmował się jedynie pracą wolnego strzelca, będąc panem i władcą
swojego grafiku i mogąc sobie układać godziny pracy jak mu się żywnie
spodobało. Niestety życie w końcu walnęło go w łeb, ekipa z którą
wynajmował mieszkanie się rozpadła, a Evan musiał się przeprowadzić i
znaleźć pracę, która pozwoliłaby mu się samodzielnie utrzymać. W końcu
miał już swoje lata, wypadało w końcu zamieszkać na swoim, a nie tułać
się po mieszkaniach studenckich.
<br />
I ta oferta pracy w studiu graficznym spadła mu po prostu z nieba, w
idealnych okolicznościach i w idealnej porze. Na początku wątpił, czy w
ogóle ze swoimi kwalifikacjami mógłby zostać przyjęty do takiego miejsca
(takiego, czyli najwyraźniej dobrego – przynajmniej sugerując się samą
stawką godzinową jaką oferowali za pracę w ich szeregach; Evan ogólnie
nie orientował się aż tak w branży, po prostu robił swoje i starał się
robić to dobrze), ale najwyraźniej jego urok osobisty musiał przekonać
osobę odpowiedzialną za rekrutację, albo jego prace przykuły czyjeś oko.
W każdym razie, znalazł całkiem niezłą pracę i teraz pozostawało tylko
tego nie spieprzyć. Bo wątpił żeby drugi raz spotkało go takie
szczęście.
<br />
Wysiadł na odpowiednim przystanku i przystanął na moment, ziewając
potężnie. Kurczę, poranne wstawanie mu nie służyło. Normalnie by jeszcze
spał pewnie do dziesiątej, w porywach do czternastej. Spojrzał na
zegarek na swoim nadgarstku i orientując się, że został mu jeszcze
kwadrans, spokojnym krokiem ruszył w stronę budynku, w którym to miał
oficjalnie zacząć pracę. Trochę się stresował, musiał to przed sobą
przyznać. To nie tak, że nigdy nie pracował z ludźmi. Był na stażu w
trakcie studiów, potem po studiach gdzieś się zaciągał żeby nabrać
doświadczenia, aż w końcu zaryzykował i korzystając ze swoich znajomości
zaczął podejmować samodzielnie zlecenia. Lubił być samodzielny, lubił
wiedzieć że ma kontrolę nad każdym elementem swojego życia.
<br />
No, ale cóż, każdy idealista prędzej czy później zostawał niewolnikiem systemu.
<br />
Wziął głęboki wdech, przystając na chwilę przed drzwiami wejściowymi do studia. <span style="font-style: italic;">No, Hyatt, weź się w garść i przedstaw najlepsze możliwe pierwsze wrażenie, potem już będzie z górki</span>.
<br />
Podnosząc się jeszcze w myślach na duchu, otworzył drzwi i wszedł pewnym krokiem do środka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przepraszam</span> — zagadał do przechodzącej kobiety. — <span style="font-weight: bold;">Jestem Evan, dzisiaj zaczynam. Wiesz może gdzie mam się właściwie udać?</span>
— spytał, mając nadzieję że nie zabrzmiał jak totalna ciamajda, która
nie potrafiła się w ogóle zorientować co i jak. Nowa znajoma okazała się
być jednak sympatyczną osobą, która zaprowadziła go do jego miejsca
pracy i poinformowała żeby zaczekał na rozmowę z menadżerem. Cóż, to mu
nawet pasowało. Mógł się przynajmniej rozgościć.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-09-03, 23:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Zaparkował
w swoim standardowym miejscu, na samym końcu parkingu, chwycił lekko
wystudzoną kawę i aktówkę z tylniego siedzenia. Jeździł z całą swoją
pracą, czasami musiał zostawiać pudła w domu by nie zasłaniały mu widoku
w samochodzie gdy zachciało mu się porządkować zlecenia, klientów i
tworzyć harmonogramy na kolejne tygodnie oraz oczywiście pozyskiwać
kolejnych by napędzać dalej koło zleceń. Włosy miał już niemalże
wysuszone, było dość ciepło dziś. Z przyjemnością rozpływającą mu się w
ustach w postaci płynnej smoły zmierzał szybkim krokiem w stronę
budynku. Szybkie zerknięcie na rosnący korek na trasie obok budynku
sprawił lekki uśmiech na twarzy Nathana, który zgarnął dłonią włosy i
zawinął sobie część za ucho.
<br />
- Ominąłem to piekło. - Wrócił spojrzeniem do budynku przed sobą i
energicznym krokiem dokończył resztę dzielącej go odległości od miejsca
pracy. Lewą dłonią otworzył sobie drzwi jednocześnie upijając kolejny
łyk czarnej kawy. Uśmiechnął się do kamery w rogu pokoju, chłopaki z
ochrony zawsze się śmiali, że przenikał spojrzeniem zaciemnione szybki.
Wpadając wręcz do biura rzucił jedno głośne "dzień dobry wszystkim" i
skierował się do swojego biurka. Po drodze do swojego stanowiska założył
bezprzewodową słuchawkę na ucho i się zaczął nastawiać już na
wydzwanianie do klientów, którzy zalegali z wysłaniem materiałów do
reklam bądź wypytaniem o akceptacje gotowych prac gdy zauważył nową
osobę kręcącą się po biurze.
<br />
- Witam, Pan pewnie jest... - Oczy Nathana lekko się powiększyły gdy
rozpoznał mężczyznę przed sobą. "Niech mnie diabli..." Serce mężczyzny
stanęło na chwilę zbijając z tropu całą jego postawę, ale po chwili
uśmiechnął się szeroko do znajomej postaci i wyciągnął do niego dłoń.
<br />
- Heh, długo się nie widzeliśmy Ev. Rozumiem, jesteś naszym nowym
grafikiem? Witaj w drużynie! - Nathan wciąż uśmiechnięty wskazał nowemu
współpracownikowi miejsce gdzie będzie mógł tworzyć zlecenia i po kolei
przedstawiał go pozostałym osobom w pokoju przylegającym do głównej
części biura. To był mały zespół, dwie graficzki i dwóch menadżerów - w
tym Nathan. Dziewczyny od razu się ucieszyły na męską artystyczną duszę w
swoim gronie przedstawiając się po kolei, drugiego menadżera nie było
jeszcze w biurze. Mężczyzna oparł się biodrem o swoje biurko i zaczął
przeglądać notes by zorientować się gdzie skończył przed weekendem oraz
dokumenty pozostawione na blacie.
<br />
- Tutaj masz swoje stanowisko, czuj się jak u siebie. Dziś będziesz miał
laptopa, ale od jutra będzie już normalny komputer. Na pulpicie
przygotowałem Ci folder z paroma zadaniami na start, byś mógł się wczuć w
rytm i ogół tego co tu się dzieje... - Wprowadzenie Nathana zostało
brutalnie przerwane przez telefon od klienta, zanim go odebrał puścił
oczko do grafika i na szybko dokończył
<br />
-... Gdy będziesz czegoś potrzebował to wołaj. Studio Graficzne,
Nathaniel Wolve w czym mogę pomóc? - Podczas gdy menadżer zajmował się
rozmową z klientem graficzki rozmawiały między sobą i żartowały o
zleceniach oraz strasznych nabywcach starając się wciągnąć w rozmowę
nową postać w biurze.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-09-04, 00:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Menadżer
się najwyraźniej jeszcze nie pojawił, skoro musiał na niego czekać, ale
dwa stanowiska były już zajęte, w tym jedno przez miłą kobietę poznaną
przez niego przed momentem. Super, to oznaczało że miał przynajmniej
jedną sympatyczną osobę w zespole.
<br />
Otworzył usta, żeby oficjalnie się przedstawić drugiej kobiecie, kiedy
usłyszał obok siebie męski głos. I, gdy jego wzrok spoczął na nadawcy
tegoż głosu, momentalnie zbladł.
<br />
Niemożliwe, to był jakiś chory, paskudny żart. Albo jego umysł robił
sobie z niego jaja, to też możliwe. A może po prostu dalej śnił.
<br />
Bo ciężko było mu zaakceptować fakt, że właśnie przed nim stanęła
prawdopodobnie ostatnia osoba, którą chciałby spotkać. Nathan.
<br />
Nie mógł pomylić tej twarzy z żadną inną. Za często pojawiała się w jego
myślach, nawet teraz, po paru latach... Kurwa, nawet wciąż miał tę samą
fryzurę.
<br />
Wolałby spotkać jakiegokolwiek innego byłego, tylko nie niego... I to
nie dlatego, że pałał do Nathana jakąś wyjątkową nienawiścią. Właściwie,
to było trochę na odwrót.
<br />
Spotkali się na studiach. Już na pierwszych zajęciach jakoś tak wyszło,
że siedli obok siebie i się zgadali. I ta znajomość przetrwała,
ewoluując w przyjaźń, aż w końcu – w związek. Związek jednak nie trwał
długo, jak każdy w który Evan kiedykolwiek wchodził. Oczywiście,
rozstali się z jego inicjatywy, w zasadzie nawet nie pozostawił wówczas
jakiegokolwiek pola do dyskusji. A dlaczego właściwie z nim zerwał? To
było ciekawe pytanie...
<br />
Nathan był wspaniałym facetem. Evan świetnie się z nim dogadywał, mieli
wspólny język, dzielili żarty zrozumiałe tylko dla nich samych, a przede
wszystkim mu ufał. I to go w pewnym momencie zaczęło przerastać,
świadomość tego jak bardzo mu zależało na tym mężczyźnie. Evan...bał się
zaangażować, cholernie się bał tej dobrowolnej formy pozbawienia siebie
niezależności, tego ryzyka zatracenia się w drugiej osobie. I ta
sytuacja stała się dla niego zagrożeniem.
<br />
Swoje dołożyła także depresja, z którą wtedy się mierzył. Mimo
całkowitego zaufania, jakim darzył swojego ówczesnego partnera, tę
kwestię przed nim ukrywał. Ta choroba...zmieniała zupełnie jego
perspektywę, odsuwała go od wszystkich obowiązków, a także i relacji.
Bał się nie tylko o siebie, ale tez o Nathana. Nie chciał skazywać go na
zmaganie się z tak trudną i nieznośną osobą jaką był Evan. Wiedział, że
zasługiwał na więcej.
<br />
Zrywając z nim, był przekonany do tego że była to dobra decyzja. Ale żal
pojawił się niedługo potem. Żeby sobie z nim poradzić, urwał całkowicie
kontakt ze swoim byłym, a także z ich wspólnymi znajomymi. Nie
wychodził z domu, a jego depresja rozwinęła się do tego stopnia, że
musiał wziąć urlop na cały rok studiów.
<br />
Jednak echo tego związku wciąż dudniało w jego głowie. Każdą kolejną
relację porównywał do tej, jaką łączyła jego i Nathana. Każdego
mężczyznę, który pojawiał się w swoim życiu porównywał do tej konkretnej
osoby. I nigdy już nie dostąpił tego stanu cudownej swobody, tej
symbiozy, dwuosobowej wspólnoty. I pewnie przez te lata zdołał mocno
zidealizować ten związek, ale...cholera, kiedy tylko zobaczył Nathana,
cała ta skrywana tęsknota uderzyła w niego niesamowicie mocno.
<br />
Stał w osłupieniu, gapiąc się przez moment na wyciągniętą przed nim
rękę, podczas gdy przez umysł przebiegały mu różne obrazki z
przeszłości. W końcu niepewnie ją uścisnął, mrucząc przy tym jakieś
słabe przywitanie i dbając o to żeby kontakt fizyczny był możliwie jak
najkrótszy. Ale tak naprawdę nie chciał ściskać tej dłoni. Chciał
odwrócić się na pięcie i puścić się w bieg. I uciec, najlepiej z tego
kraju. Zmienić tożsamość i osiąść w jakiejś małej islandzkiej
miejscowości.
<br />
W końcu unikanie zawsze było jego docelową metodą radzenia sobie z trudnymi sytuacjami.
<br />
Nie miał pojęcia, czy mógł sobie poradzić z pracą w jednym miejscu z tym
mężczyzną. A na domiar złego, był jego przełożonym. Ale z drugiej
strony...
<br />
Był dorosłym facetem. Dorosłym facetem, od którego wymagano
odpowiedzialności i dojrzałości. I który cholernie potrzebował dobrze
płatnej pracy. Poza tym, Nathan zachowywał się właśnie w ten sposób —
profesjonalnie, ale jednocześnie nie wypierając się ich znajomości.
Najwyraźniej on już przeszedł do porządku dziennego nad ich rozstaniem i
Evan wcale nie był tym jakoś szczególnie zdziwiony. Z jego perspektywy
to mógł być tylko szczeniacki epizod.
<br />
Musiał nad tym wszystkim porządnie pomyśleć, ale póki co miał ogromny
mętlik w głowie. Starał się skoncentrować na słowach Nathana, a nie na
samym Nathanie, żeby chociaż zrobić przed nim dobre wrażenie. Nadal był
cholernie dumnym człowiekiem i nie mógł dopuścić do tego żeby jego były
facet zauważył jak bardzo wstrząsnęło nim to spotkanie po latach.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dzięki...</span> — mruknął i opadł na
krześle przy swoim stanowisku pracy. Jeszcze nawet jej nie zaczął, a już
czuł się niesamowicie wyczerpany. Zapowiadał się ciężki dzień.
<br />
Praca właściwie okazała się dla Evana całkiem niezłym dystraktorem, bo
skupiając się na samych zleceniach robił po prostu to, do czego był
przyzwyczajony i co dawało mu frajdę. Mógł poczuć się tak, jakby był u
siebie w mieszkaniu. Był tak w nią wsiąknięty, że aż nie podnosił głowy
znad ekranu laptopa. Otrząsnął się tylko raz, kiedy pojawił się drugi
menadżer i wypadało się z nim przywitać.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-09-15, 11:12<br />
<hr />
<span class="postbody">-
... Tak, już się zabieramy do pracy Panie Tracer. Absolutnie, na jutro
będzie projekt. - Opierając się jedną dłonią o biurko Nathan zakończył
rozmowę i zdjął słuchawkę z ucha. Westchnął cicho i chwycił kubek, po
chwili sięgnął do szuflady po jeszcze jeden, różowawy z pluszowym misiem
jako wzór.
<br />
- Nasz ulubiony klient z samego rana? - Zaczęła jedna z graficzek, Nathan tylko kiwnął głową i uśmiechnął się pokrzepiająco.
<br />
- Będą znowu banery i artykuł do zrobienia. - Niezadowolenie graficzki
było więcej niż widoczne. Gdy psioczyła na klientów ruszył do okna
nieśpiesznie, na jego parapecie stał elektryczny czajnik.
<br />
- Uzbrojenie gotowe? - Ręce wyposażone w ogromne, z zabawnymi tekstami
kubki pełne herbaty uniosły się znad wszystkich stanowisk poza jednym.
Kubek z napisem "szef na medal" dumnie stał na parapecie tuż obok
cukierkowej porcelany podczas gdy mężczyzna wyszedł napełnić urządzenie
wodą. Po powrocie nastawił czajnik i otworzył jedno z okien na oścież
wpuszczając tym samym świeże powietrze do środka. Oddychając zapachem
miasta rozmyślał o nowym grafiku.
<br />
Czy takim nowym... To była kwestia sporna. Byli tak blisko siebie, że
nie w sposób to opisać, lecz musiało się to zmienić. Nie on podjął
decyzję o rozstaniu, nie chciał tego za nic w świecie. Pamiętał jak go
bolało gdy Evan spełnił swoje słowa o odejściu, ale skoro Evan tego
chciał nie miał on nic do powiedzenia. Nie miał zamiaru robić mu przez
to wyrzutów, byli dorośli. Nathan uśmiechnął się pod nosem do wspomnień,
które przelewały się całymi strumieniami przez jego myśli. Pamiętał
wiele z tego okresu, gdy byli bardzo blisko siebie. Pamiętał wspólne
dni, noce, spacery. Czasy gdy uczył się każdego jego wrażliwego punktu,
każdego przejawu zainteresowania czymkolwiek by następnie to
wykorzystać, podnieść go na duchu lub zwyczajnie rozbawić. Uwielbiał
śmiech Evana. Zwłaszcza gdy ten perlisty dźwięk pojawiał się w momencie
gdy jego język zaczynał schodzić po...
<br />
Nagłe buchnięcie pary i piknięcie dało znać, że woda już się zagotowała.
Oderwany od własnych myśli Nathan otrząsnął się prędko. Zrobił sobie
kawę, której odcień zaskoczyłby nawet grafika operującego wyłącznie w
czerni i bieli, a w drugim kubku herbatę o delikatnym, owocowym posmaku.
Wziął oba kubki w dłoń i idąc w stronę swojego biurka wpierw skręcił do
Evana i postawił parujący napój na biurku.
<br />
- Dzień bez gorącego napoju z rana to dzień stracony. Za godzinę
powinien przyjść "Pan Kanapka", nasz tutejszy catering. W razie gdybyś
nie miał obiadu do pracy to od niego można dostać naprawdę dobrze
rzeczy. Dobrze, czas wziąć się do pracy na poważnie. Niech Adobe będzie z
Wami. - Zaśmiał się cicho i ruszył do biurka porządkować papiery i
wydzwaniać do klientów oraz drukarni.
<br />
Gdy pojawił się drugi menadżer, spóźniony kilka godzin, wziął stos
papierów z biurka Nathana, oschle przedstawił się Evanowi i wyszedł z
biura by pójść na wyższe piętro. Nathan go złapał w korytarzu i zaczął z
nim dyskutować, po krótkiej wymianie zdań drugi menadżer poszedł na
górę a Nathan wyraźnie podenerwowany wrócił do biura. Chwycił kubek i
dopił swoją, już zimną kawę. Zdjął słuchawkę z ucha i odłożył ją na
biurko by w spokoju przejść się po biurze. Stanął przy stanowisku Evana
niemalże biodrem dotykając biurka i wskazał brodą na laptopa oraz
otwarte pliki. Nie wyglądało by Evan był zagubiony w tym co robi, wręcz
przeciwnie. Mężczyzna się cieszył, że bliska mu osoba się odnajduje w
jego codziennym środowisku, to trochę złagodziło stan w jakim wparował
do biura po rozmowie z drugim menadżerem.
<br />
- Jak Ci idzie? Termin jest na następny tydzień, ale wydawało mi się być
w sam raz jako zadanie na rozgrzewkę. Brief jest dla Ciebie zrozumiały?
Gdybyś czegoś nie był pewien od razu mów, zawsze lepiej wypytać klienta
niż strzelać w ciemno. - Nathan patrzył jak mężczyzna składa kolejne
elementy w całość. Jego zgrabne dłonie płynnie poruszały się po
klawiaturze, to był bardzo uspokajający widok.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-09-15, 12:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Oderwał
się od pracy, żeby spojrzeć w górę na Nathana, który postawił przed nim
kubek z herbatą. Evan rzadko pijał kawę, był zdecydowanym
herbatomaniakiem i często ciągnął Nathana w klimatyczne miejsca z
ogromnym wyborem kaw i herbat, żeby każdy z nich mógł być zadowolony. I
fakt, że jego były partner najwyraźniej pamiętał wciąż o jego
preferencjach co do napoi...No, to dawało mu sensacje w sercu, które
były równie przyjemne jak i upierdliwe. Ciężko będzie mu przejść do
porządku dziennego po tym spotykaniu po latach.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Um, dzięki</span> — uśmiechnął się
lekko i podniósł kubek, aby napić się łyka herbaty. Przepięknie
pachniała, ale...cóż, herbata zalana wrzątkiem miała to do siebie, że
była wrząca. Syknął, czując jak ten wrzątek drażni jego język i gardło.
Zarumienił się lekko z zawstydzenia, ale Nathan na szczęście był już
przy swoim miejscu pracy.
<br />
Musiał się ogarnąć. Był profesjonalistą, prawda? Nie no, w sumie to nie
miał pojęcia. Ale chciał chociaż sprawiać takie wrażenie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ten drugi menadżer zawsze jest taki ponury?</span>
— zagadał w końcu do swoich współpracowniczek, kiedy Nathan z drugim
gościem opuścili pomieszczenie i Evan poczuł się w miarę bezpiecznie.
<br />
— Ech, daj spokój — westchnęła...Katie? Chyba tak miała na imię. Byłoby
trochę niefajnie, gdyby się okazało że już pozapominał imion swoich
koleżanek z pracy. — Oni są jak totalne przeciwieństwa, dlatego pewnie
się tak ciężko dogadują.
<br />
— Ale obaj są dobrzy w tym, co robią — dodała szybko druga z kobiet.
Kurczę, kurczę, imię...A...licia? Felicia? Nie, chyba coś na
A...cholera, to wszystko wina Nathana! — Także nie przejmuj się tym i po
prostu rób swoje. A tak swoją drogą...skąd znasz Nathana? — zapytała,
pochylając się w jego stronę z zaciekawionym wyrazem twarzy. No, cóż,
mógł się tego spodziewać. Miał nadzieję, że przez to że na jaw wyszła
ich znajomość nie będzie miał przylepionej łatki kolesia, który dostał
się tutaj tylko przez koneksje.
<br />
Na szczęście nie musiał odpowiadać, bo zanim zdążył otworzyć usta do
pomieszczenia wrócił Nathan. A raczej wparował, ewidentnie przez coś
wytrącony z równowagi. Instynktownie chciał się zapytać o to, co się
stało, ale nie była to jego sprawa, prawda?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Myślę, że brief jest wystarczająco
szczegółowy. Chcę stworzyć kilka wersji, tak na wszelki wypadek. Nie
będą się znacząco różniły, ale mam wątpliwości co do tego, czy
powinienem zawrzeć wszystkie informacje które wskazali...tego jest dosyć
dużo i uważam że większość z tych rzeczy jest zbędna i sprawi że będzie
to wyglądało chaotyczniej i mniej zachęcająco przez tę ścianę tekstu.
Poza tym, jest podany adres strony internetowej firmy. Sprawdziłem ją, i
większość tych informacji jest zawarta na samym starcie</span> — mówił,
ze wzrokiem cały czas wlepionym w ekran komputera. Po prostu rozmawiał
ze swoim przełożonym na temat pracy, ot i wszystko. — <span style="font-weight: bold;">Um, wszystko okej?</span> — wypalił, zanim zdołał się mentalnie pacnąć w tę durną łepetynę. — <span style="font-weight: bold;">Znaczy, wydajesz się trochę zdenerwowany...zresztą, ugh, nieważne, zignoruj to</span> — wycofał się, zdając sobie sprawę z tego jak durnie zabrzmiał. Przecież miał się nie spoufalać z Nathanem!</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-09-25, 22:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Uważnie
słuchając mężczyznę, który lata wcześniej wywrócił jego życie do góry
nogami dwukrotnie, jednocześnie rzucał okiem na projekty jakie wykonał.
Były czyste, przyjemne dla oka i co najważniejsze - czytelne. Kiwnął
głową a słowa Evana. Bardzo dobrze, że miał swoje własne zdanie na temat
projektu i jego zawartości, to była niewątpliwie jego zaleta jako
pracownika, ale robienie kilku wersji to mogła być strata czasu.
Wspomnienia gdy dyskutował z mężczyzną całymi dniami na dany temat
przyjemnie rozgrzały menadżera od środka. Czasami wystarczyło jedno
zdanie w trafionym temacie by rozkręcić Evana na długie godziny rozmów.
<br />
- Ogranicz się, proszę, do dwóch wersji maksymalnie. To nie jest
wybredny klient a i priorytet nie jest największy. Przetargi o zlecenie
wygraliśmy jakiś czas temu, więc nie będzie problemu z dalszą
współpracą. - Nathan nie mógł powstrzymać ciepłego uśmiechu, gdy ten mu
dalej mówił o swoich zastrzeżeniach.
<br />
- Zadzwonię zaraz do klienta i przekażę mu by przepracował teksty,
chcesz o coś go zapytać w kwestii projektu? - Pochylił się lekko do
przodu i przesunął palcem delikatnie tuż przy krawędzi ekranu gdzie był
jeden element niedopasowany do marginesu.
<br />
- Sprawdź odstępy, mam wrażenie, że nie wszędzie są takie same. To przez
kontrast czy taki był zamysł? - Włosy mężczyzny spłynęły po jego szyi
do przodu i musnęły ramię grafika. Zdziwił się słysząc pytanie nie
związane z obecnie omawianym projektem, trochę wybiło go z rytmu.
Uśmiechnął się kącikiem ust chcąc ukryć mieszaninę uczuć związanych z
tematem, ale czuł, że oczy mogą go zdradzić. Zwłaszcza przy nim. Evan
był jedyną osobą, która go poznała tak dobrze, że mogła z niego wręcz
czytać. Miał nadzieję, że uda mu się zatuszować wszystkie odczucia jakie
przez niego przepływały od momentu kiedy pojawił się w biurze. Albo
chociaż większość z nich.
<br />
- Teraz tak, dziękuję że się troszczysz. - Uśmiech Nathana był szczery i
czuł mimowolne zadowolenie z faktu, że Evan się przejął. "Tak długo jak
mogę się cieszyć Tobą obok siebie tak długo jest wszystko wspaniale..."
Mimo, że w teorii nic ich nie łączy już, to jego postawa wobec grafika
się nie zmieniła. Wziął głębszy oddech i zaczął mówić.
<br />
- Morgan to... - Nathan zaczął, ale szybko mu przerwały obie graficzki zgodnie mówiąc zza ekranów swoich komputerów.
<br />
- ...Dupek. - Menadżer się zaśmiał cicho i przytaknął powoli. Wyprostował się i odgarnął niesforny kosmyk włosów do tyłu.
<br />
- Też. Jest tu na innym rodzaju umowy z szefostwem, ale nie przestrzega
żadnych godzin. Ponoć go już chcieli zwolnić za to, ale jest za dobry w
tym co robi. Będą przymykać oko na jego notoryczne spóźnianie się tak
długo, jak wykonuje swoją pracę z bardzo wysokimi wynikami. Od początku
bycia tutaj próbuję go namówić by podchodził do tej pracy poważnie. Sam
widziałeś z jakim skutkiem. - Ruchem głowy wskazał na korytarz i ruszył
na chwilę by zerknąć do pozostałych graficzek na projekty. Wskazywał im
elementy, które zostawiały mu w głowie pytania oraz dopytywał o
szczegóły.
<br />
- Aniece, bardzo podoba mi się koncept, ale ten font jest zbyt
fanatazyjny do tego tematu. Wiem, że Ci się bardzo podoba, jest naprawdę
wspaniały, lecz nie do tego projektu. W kolejnym zadaniu jakie dla
Ciebie mam będzie pasował, tutaj spróbuj użyć prostszego kroju pisma. -
Pomimo skupiania się na omawianiu projektów z graficzkami Nathan umykał
spojrzeniem ponad ekrany i spoglądał na Evana. Łagodne spojrzenie
przesuwało się po twarzy i szyi grafika, miejscu które było więcej niż
tysiące razy oznaczane jako jego własne. Musiał patrzeć na projekty i
skupić się na nich, ale pokusa była zbyt wielka. Co jakiś czas wracał
spojrzeniem do młodego grafika i pozwalał by jego myśli przywołały
obrazy, które Evan kazał mu zapomnieć.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-09-28, 01:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Zależało
mu na tym, żeby pokazać się w nowej pracy z jak najlepszej,
profesjonalnej strony. Od początku miał taki plan, z tym że po drodze
przyszła dodatkowa motywacja w postaci jego byłego faceta, który
stety-niestety był także jego przełożonym.
<br />
Bo, uczciwie sprawę stawiając, widział w tym całym beznadziejnym
położeniu coś pozytywnego. Ostatecznie, miło było mieć znajomą twarz,
zwłaszcza że Evan miał nikłe doświadczenia co do pracy w grupie. A
Nathan...ech, Nathan zawsze był pomocny, cierpliwy, nie wywyższał się i
nie dawał w ogóle odczuć, że jest lepszy w tym co robi od reszty. Bo
zawsze był najlepszy. Dlatego Evana wcale nie dziwiło to, że jego były
partner miał taką, a nie inną pozycję w studio. Wiedza i profesjonalizm
biły od niego na kilometr.
<br />
Tylko, że mimo wszystko, naprawdę wolałby żeby na miejscu Nathana była inna znajoma twarz. Jakakolwiek.
<br />
Otworzył szeroko oczy i zarumienił się delikatnie, gdy Nathan swoim
łagodnym, acz wymagającym głosem wskazał mu pomyłkę. Mógłby się
wykręcić, przekonać go że to wcale nie była pomyłka, ale, ech, to nie
miało sensu. Próbował być nadgorliwy, i kosztem tego zaliczył wpadkę.
Naprawdę chciał, żeby Nath...żeby współpracownicy byli z niego
zadowoleni i widzieli go jako godnego bycia członkiem ekipy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Masz rację, już to poprawię, przepraszam</span>
— odparł, zawstydzony, ze wzrokiem cały czas utkwionym w ekranie. Nadal
się rumienił, i to nic, absolutnie nic nie miało wspólnego z bliskością
Nathana. Mógł poczuć jego zapach, czuł muskające jego ramię długie
włosy...
<br />
Cholera, musiał naprawdę się opanować.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Myślę że nie mam więcej pytań, poza
prośbą o przeredagowanie tekstu. Widzisz, najlepiej by było gdyby można
było ograniczyć treść do tego co tutaj umieściłem</span> — wskazał na
wyświetlający się na ekranie projekt, próbując nadal swojemu głosowi
nonszalancji, nie chcąc zdradzać się z tym jak bardzo poruszał nim
kontakt ze swoim byłym ukochanym. Po zadaniu pytania o jego samopoczucie
pozwolił sobie rzucić spojrzenie w jego stronę, nie mogąc się już
powstrzymać. Jego oczy napotkały spojrzenie tych błyszczących
szaroniebieskich oczu, w których odbijało się poruszenie. I chyba jakaś
doza nostalgii?
<br />
A może po prostu chciał przekonać sam siebie, że nie tylko on tak przeżywał to spotkanie po latach.
<br />
Spuścił z powrotem wzrok, gdy Nathan się do niego uśmiechnął. Czy on się
o niego troszczył? Chyba tak. Ciężko było się ot tak pozbyć tego
odruchu sprzed lat, a Nathan wcale tego nie ułatwiał swoją przyjacielską
postawą.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Och, rozumiem...</span> — mruknął. Czyli w tym zespole był dobry, i zły policjant. Warte zanotowania.
<br />
I to oznaczało, że już całkowicie był skazany na Nathana, skoro drugi
menadżer był aż tak niekomunikatywny. Super. Idealnie. Tego właśnie
poszukiwał w nowej pracy. Nieustannych fikołków w żołądku, spowodowanym
kontaktem ze swoim byłym partnerem. Świetne urozmaicenie dnia.
<br />
To, co w sobie samym bardzo lubił, to była ta umiejętność szybkiego
przejścia w stan skupienia, zwłaszcza gdy zajmował się tym, w czym był
najlepszy. I dzięki temu udało mu się przetrwać kolejne godziny pracy
bez tych idiotycznych sensacji w swoim wnętrzu, tej pieprzonej
emocjonalnej karuzeli.
<br />
Starał się do końca dniówki ograniczać swoje kontakty z Nathanem do
minimum, konsultując z nim tylko niezbędne rzeczy. Zachowanie stosownego
dystansu wydawało mu się najsensowniejszą opcją. W końcu, byli w pracy,
w stosunku podwładny-przełożony, w okolicznościach niesprzyjających
nadmiernemu spoufalaniu się, nawet gdyby chcieli. A Evan...chyba nie
chciał. Jakaś część niego cieszyła się z tego spotkania, ale kompletnie
ją ignorował, skupiając się na tym jak cała ta sytuacja była niezręczna i
ciężka dla niego.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-11-14, 19:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Po
omówieniu wszystkiego z graficzkami Nathan ruszył przez biuro do
swojego stanowiska. Ostatni raz przesunął spojrzeniem po Evanie, czując
rozchodzące się po ciele ciepło przyśpieszył do biurka i dyskretnie
oparł się biodrem o krawędź blatu. "Nie w pracy..." Odetchnął spokojnie
kilka razy, zdjął marynarkę by łatwiej było mu ostudzić swoje ciało oraz
myśli i odłożył ją na oparcie krzesła. Miał nadzieję, że przy tej
koszuli nie będzie przebijał kolczyk spod cieńszego materiału niż
zwykle. Nie tylko zainteresowanie Evanem przetrwało tyle lat. Założył
słuchawkę na ucho, następnie wziął telefon i zaczął wystukiwać numer
klienta z którym chciał porozmawiać w sprawie poprawek, ale wstrzymał
się jeszcze z dzwonieniem. Odwrócił się do graficznej części biura i
przeszedł kilka kroków. Jego wzrok skupiony był na Evanie i łagodnym
zarysie jego ciała przed komputerem.
<br />
- Evan, zrób mi plik poglądowy, proszę. Jpg powinien wystarczyć, wyślij
go na mojego maila. Przekaże podgląd klientowi, by mógł zobaczyć ile
tekstu według Ciebie wydaje się być wystarczająco i poproszę o skrócenie
tekstów. Niektórzy więcej słów wrzucają do tych projektów niż to jest
warte. - Ignorując szum komentarzy między graficzkami wrócił do biurka i
zaczął rozmowę z klientem. Podczas rozmowy Nathan krążył po biurze, nie
lubił siedzieć w miejscu. Przystanął przy oknie i patrzył przez okno. W
odbiciu szyby widział twarz Evana, uśmiech pojawił się na twarzy
mężczyzny. Czuł go wszędzie w biurze, przyjemniej mu się oddychało
znajomą, słodką wonią niż zapachem biurowego pomieszczenia.
<br />
- … Tak, format nie pozwala na umieszczenie całego tekstu jaki Państwo
nam przysłali. W związku z tym prosiłbym o korektę treści i podesłanie
nieco krótszego wypełnienia. - Odwrócił się od okna i oparł o parapet,
ręce miał obecnie skrzyżowane na piersi. Zerknął na grafika i pochylił
lekko głowę na bok. Rdzawe włosy się nie zmieniły, wciąż odbijały
światło jak lisie futro. Przesuwając spojrzenie w dół zauważył, że Evan
schudł, przy jego wzroście to nie było najlepsze. Zmartwienie o sposobie
żywienia grafika schowało się z tyłu głowy menadżera i wcisnęło na
listę rzeczy "do sprawdzenia". Złapał się na wyszukiwaniu na ciele Evana
zmian i śladów.. Ciekawość i doza zazdrości rosła w jego oczach. Nie
miał prawa wymagać na mężczyźnie bycia tylko jego na wieki, ale powód
dla którego z nim zerwał wciąż stał pod znakiem zapytania. Jedynym z
pomysłów jakie się nasuwały był ktoś inny. Odpowiedzi na jego pytania
"dlaczego?" były za każdym razem inne, przez co nie wierzył w żadną.
Potem on zniknął. Przez bardzo długi czas Nathan wyrywał sobie włosy z
głowy by go odnaleźć lub chociaż wpaść na jakąś odpowiedź. Mimo, że to
był jego wybór z którym Nathan musiał się pogodzić - nie zgadzał się z
nim.
<br />
- I nie zgodzę.. - Szepnął pod nosem nie do końca świadomy tego, że mówi
na głos. Zdziwienie klienta go wyrwało z zamyślenia. Nathan odchrząknął
szybko i odwrócił głowę by się nie rozpraszać.
<br />
- Przepraszam, mówiłem do siebie. Tak więc, jak wcześniej
powiedziałem... - Nathan potrzebował chwili by się doprowadzić do pionu,
jego myśli teraz wypełniała tylko jedna osoba i trochę przeszkadzało mu
to w pracy. Nagłe powroty są przyjemne, ale i burzą dotychczasowy,
wyuczony rytm.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-11-18, 20:31<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">J-jasne!</span>
— poderwał się w prawie komiczny sposób, gdy Nathan się do niego znowu
odezwał. Zdążył się wcześniej skoncentrować na pracy i prawie zapomnieć o
okolicznościach, w jakich się znajdował. Jednakże ten mężczyzna...nie
pozwalał o sobie tak łatwo zapomnieć. Evan doskonale o tym wiedział, bo
przecież to trwało już lata. Lata, w których wspomnienie jego twarzy
ciągle się natrętnie pojawiało dopóki nie zobaczył jej ponownie na żywo.
Cała ta sytuacja była dla niego ciężka do ogarnięcia umysłem,
ale...stało się, zobaczył go, pracował z nim, nie było tak źle, jak się
obawiał.
<br />
Nathan zajął się rozmową telefoniczną, krążąc po biurze, a tymczasem
Evan wrócił do pracy, zajmując się bezzwłocznie wykonaniem polecenia
Nathana. Plik miał już praktycznie gotowy, w końcu utworzył jedną wersję
według tej okrojonej wersji tekstu, którą uważał za słuszną, więc
wystarczyło po prostu go wysłać na maila zapisanego na samoprzylepnej
karteczce przylepionej do biurka. Właściwie miał tam namiary do całej
ekipy, na pewno w celu uproszczenia komunikacji między nimi, a przede
wszystkim przesyłania plików, ale jego interesował konkretny adres
mailowy. Nathana. Serce zabiło mu szybciej, gdy patrzył na tę
nieszczęsną kartkę zapisaną charakterem pisma, które wciąż pamiętał. To
było idiotyczne, to, że pamiętał nawet to w jaki sposób jego były facet
kreślił litery.
<br />
Ciężko było mu się skupić nawet na tak prozaicznej i niewymagającej
czynności jak wysyłanie maila, gdy słyszał wokół siebie głos Nathana.
Ten głos również byłby w stanie rozpoznać w każdej chwili. Kojarzył mu
się ze słodkimi wyznaniami, które sprawiały że Evan roztapiał się w
środku, a także z niskimi pomrukami w chwilach, których w tej chwili
zdecydowanie wolałby nie przywoływać.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Masz już plik na mailu</span> —
poinformował Nathana od razu gdy ten zakończył rozmowę z klientem.
Spojrzał na zegarek. Jeszcze trochę, i koniec dniówki. Trochę dużo, tak
właściwie, ale był coraz bliżej końca.
<br />
I będzie mógł wrócić do domu i porządnie zastanowić się, co dalej. Czy
zostać w tej pracy, czy może jednak poszukać czegoś innego? W tym studio
pracowało mu się naprawdę dobrze, mimo iż był to tak naprawdę dopiero
pierwszy dzień, podobały mu się warunki pracy, pensja, właściwie nie
miał powodów do narzekania, ale Nathan...</span><br />
<table style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="center"><br /></td></tr>
</tbody></table>
<hr />
<br />
<center>
<span class="postbody">
<div class="w1">
<div class="w3">
Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― <a href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/t69-studio-graficzne?highlight=studio+graficzne">TUTAJ</a>
</div>
</div>
</span></center>
<hr />
</td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
<table style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="center"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-71455167305090984162019-01-24T14:46:00.000-08:002019-01-25T14:20:12.339-08:00Ucz się, bo skończysz jak on<table bgcolor="#FFFFFF" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td><table align="center" border="0" cellpadding="0" cellspacing="0" style="width: 607px;">
<tbody>
<tr>
<td><table border="0" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="right" width="40"><br /></td>
<td align="left"><br /></td>
<td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
<hr />
<center>
<center>
<b><span style="font-size: medium;"><span style="color: #3d85c6;"><b>
Yaoi - Ucz się, bo skończysz jak on</b></span></span></b></center>
</center>
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-18, 16:04<br />
<b>Temat postu</b>: Ucz się, bo skończysz jak on<br />
<hr />
<span class="postbody">
Było na początku listy uczniów nazwisko, którego właściciel nie pojawił
się od początku roku w szkole. Sain Blackroot, według plotek, które
obiegły klasę już w pierwszych dniach, był już pełnoletni, ale sprawiał
wiele problemów i z tego powodu nadal siedział w pierwszej klasie.
Starsi uczniowie go kojarzyli i któryś z pierwszaków usłyszał od
znajomego z roku wyżej, że ten gość to straszny pojeb. Taka też
przywarła do Saina łatka, zanim w ogóle pojawił się na lekcjach. Że jest
pojebany. Że lubi się bić. Że lepiej z nim w ogóle nie gadać. Pewnie
trafi do kryminału, zanim skończy szkołę. Nikt go jeszcze nie widział, a
już miał przechlapane. Ludzie wyobrażali sobie, że jest łysy,
napakowany i strasznie głupi, i pewnie nikt nie byłby szczególnie
smutny, gdyby Sain postanowił nie pojawić się w szkole już nigdy.
<br />
Kampus szkolny był rozległy i czasami uczniowie musieli biegać z sali do
sali. Jeśli zaraz po biologii mieli zajęcia z literatury, konieczne
było przemierzenie całego dziedzińca z tak zwanej szklarni (tak nazywano
budowlę połączoną z pełną roślin szklaną dobudówką) do budynku z
biblioteką, na co, jeśli chciało się iść spokojnym krokiem, nie
wystarczała pięciominutowa przerwa. Tak właśnie było w ten poniedziałek.
Lekko zadyszani uczniowie dotarli pod klasę po dzwonku niemal równo z
nauczycielką, panną Ledger. Ta otworzyła gabinet i wpuściła ich, by
pozajmowali wywalczone w pierwszych dniach po wakacjach ławki. W
pierwszej pod biurkiem siedział Serge Corie; reszta uczniów wybrała
mniej ewidentne miejsca. Oczywiście najbardziej oblegane były te z tyłu
klasy.
<br />
Panna Ledger zerknęła na zegar i otworzyła dziennik. Sprawdziła
obecność, po raz kolejny bez żalu słysząc „nie ma” po wyczytaniu
Blackroota. W zeszłym roku sprawił jej wiele kłopotów. Była jedną z
osób, które najbardziej nalegały na to, by gnojek dostał zasłużoną
najniższą ocenę ze sprawowania. Należało mu się po tym wszystkim, co
przez niego przeszła.
<br />
Potem zaczęła temat z nadzieją, że ktoś zgodnie z jej prośbą przeczytał
Iliadę, i przestała zaprzątać sobie głowę nieznośnym uczniem. Niestety,
wkrótce okazało się, że jej koszmar wcale nie dobiegł końca.
<br />
Około dziesięć minut po dzwonku, gdy w sali zdążyła już wywiązać się
niewielka dyskusja, na korytarzu dało się słyszeć czyjeś ciężkie kroki.
Dość szybko ucichły, a wtedy drzwi gwałtownie się otworzyły, ukazując
sylwetkę wysokiego bruneta w czarnych ubraniach, z mnóstwem kolczyków w
całej twarzy. Sain Blackroot, gdyż nikt jakoś nie wątpił, że to właśnie
on, wyglądał zgoła inaczej niż oczekiwano. Stało się jasne, że to taki
typ brutala, za którym ciągnie się łańcuszek fanek. Niegrzeczny
chłopiec, którego chciałyby rozkochać i odmienić.
<br />
― Dzień dobry ― przywitał się z kpiącym uśmieszkiem na gadziej twarzy
i wszedł głębiej do klasy, zamykając za sobą drzwi dłonią w skórzanej
rękawiczce odsłaniającej długie palce.
<br />
― Co się mówi, kiedy się spóźnia? ― Panna Ledger stała przy tablicy z kredą w uniesionej, zamarłej ręce.
<br />
― Mówi się „przepraszam za spóźnienie”. ― Przechodząc obok
nauczycielki, od której był wyższy więcej niż o głowę, Sain uśmiechnął
się wyraźniej, a jej trudno nie było poczuć się nagle bardzo małą.
Musiała jednak zachować twarz. Wyprostowała się dumnie, zadarła głowę.
<br />
― Siadaj i nie zakłócaj lekcji ― rzuciła ostro, za ostro. Ta spokojna
kobieta nie przemawiała do nikogo w tej klasie takim głosem. ― Wpisuję
ci uwagę.
<br />
― Jestem przecież grzeczny.
<br />
― Za notoryczne spóźnianie się.
<br />
― Hej. ― Blackroot przystanął w połowie drogi do wolnego miejsca w
trzeciej ławce i odwrócił się do panny Ledger, która już pochyliła się
nad dziennikiem. ― To moje pierwsze spóźnienie w tym roku.
<br />
― Siadaj, albo dostaniesz drugą.
<br />
Cała pobłażliwość wyparowała z gadziego oblicza i teraz, w sąsiedztwie
tak napiętych mięśni, kpiący uśmieszek wyglądał dość upiornie.
<br />
― To siadam.
<br />
Zajął miejsce obok nieco spłoszonej nastolatki, która zdecydowała się
chyba nie uświadamiać go, że zwykle siedzi tam jej przyjaciółka.
<br />
Sain wypakował jeden zeszyt i długopis, a potem zaczął mrukliwie
zagadywać nową koleżankę, całkowicie ignorując mówiącą o Iliadzie
nauczycielkę. I ona też go ignorowała, choć zwykle dość szybko reagowała
na szepty swych uczniów. Wyraźnie udawała, że problem nie istnieje.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-07-18, 23:00<br />
<hr />
<span class="postbody">
Dla większości uczniów liceum kojarzy się z młodzieńczym
odstresowaniem, przygotowaniem do życia akademickiego, czasem imprez i
spotkań towarzyskich. Są jednak tacy, którzy wolą czas ten spożytkować
na naukę, miast bawić i hulać bez większego celu, aby oprzytomnieć na
koniec semestru, tuż przed egzaminami i cudem prześlizgnąć dalej.
Jeszcze inni - zwyczajnie nienawidzą murów szkoły, uznając je za powód
wszystkiego, co złe, zupełnie, jak uczęszczająca do liceum młodzież.
<br />
Do tego ostatniego grona należał Serge. Lubił się uczyć, robiąc to
głownie dla siebie, swojego wykształcenia. Bardziej jednak lubił książki
oraz ciszę i spokój, czego w szkole... Próżno mu było szukać. Jeszcze w
podstawówce stałe miał problemy z rówieśnikami, czepiających się
chłopaka o wszystko, co tylko możliwe. Odrzucony, niechciany, nie
spodziewał się niczego innego w szkole średniej. Nie był wiec
rozczarowany, kiedy już w pierwszych dniach nauki był zwyczajnie
ignorowany przez resztę klasy. Czasami tylko słyszał złośliwe szeptanie
na swój temat za plecami. Och, doskonale ich słyszał! Ale skoro chcieli,
proszę bardzo.
<br />
Uznając, że skoro i tak nikt z nim nie rozmawia, nikt nie zwróci
większej uwagi, kiedy postanowi wrócić do swojego zwykłego wyglądu - na
początek liceum łudził się, mimo wszystko, iż może jednak pozna kogo,
kto będzie chciał chociaż czasem z nim pomówić - rezygnując z wyglądu
grzecznego chłopca, jaki przyjął z rozpoczęciem semestru. Cóż, wywarł
wrażenie, choć raczej nie pozytywne, kiedy dwa dni od rozpoczęcia zjawił
się w szkole ubrany w czerń i glany, z lekko poszarpaną koszulką,
szeroką obrożą na szyi oraz licznymi łańcuszkami i bransoletami. Chociaż
i uczniowie i nauczyciele wyraźnie byk zszokowani, nie zwrócono mu
uwagi. Przynajmniej nie zrobiono tego jawnie.
<br />
Ponownie słyszał szepty pod swoim adresem, ale ignorował je. Skupił
cała uwagę na nauce oraz czytaniu kolejnych powieści, zawsze chodząc po
szkole z przynajmniej jedną książką w ręce, którą czytał w każdej
możliwej chwili.
<br />
Był jednak ktoś o kim mówiono stałe głośno i często - Sain
Blackroot. Ile razy słyszało się to nazwisko, tyle razy wspominano o
nastolatki negatywnie. Co mówiono dokładnie? Corie nie wiedział. Nie
słuchał plotek, a nawet nie miał jak je zasłyszeć, z nikim nie
dyskutując, czy to w szkole, czy poza nią.
<br />
Nikt właściwie nie wiedział, jaki naprawdę był Blackroot. Wszystko,
co wiedziała klasa, to to, że był spadochroniarzem, że stałe lubił się
bić i właściwie... To tyle. Nie widzieli go jednak wcześniej, a stałe
powtarzane "nie ma", kiedy był wyczytywano, wydawało się być
normalnością. Jakież było och zdziwienie, gdy podczas jednej z lekcji
niespodziewanie ktoś wtargnął do klasy, jakby był u siebie.
<br />
Większość obserwowała z zainteresowaniem małe spięcie z
nauczycielką. Serge był jedynym, który nieprzyjęty, dalej notował w
zeszycie, jakby nic się nie stało.
<br />
Odwrócił się, dźgnięty długopisem w plecy. Patrzył kilka sekund na drwiąco uśmiechającego się chłopaka.
<br />
- Patrz, Corie. Twój kumpel? - Spytał złośliwie, brodą wskazując
Blackroota. - A może twój chłopak? Pasujecie do siebie, patrząc na... -
Wymownie omiótł go wzrokiem.
<br />
- Patrząc tymi kryteriami, rozumiem, że twoim chłopakiem jest
Gushov - odpowiedział, zerkając w kierunku potężnie zbudowanego
blondyna, który... Serge właściwie zastanawiał się, co tamten robił na
zajęciach z literatury. - Macie przecież podobne pyski - syknął, zaraz
obracając ponownie, aby zanotować kolejne cytaty w zeszycie.
<br />
Warknął, kiedy kopnięty w krzesło aż podskoczył, nie reagując
jednak na złość drugiego chłopaka. Chciał odbębnić zajęcia i wrócić do
powieści.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-19, 11:09<br />
<hr />
<span class="postbody">
Blackroot budził skrajne odczucia. Jego ostry styl był albo podziwiany,
albo wyśmiewany. Jednym facetom imponował, innych wkurwiał. Trudno było
podejść do niego obojętnie, co łączyło go z chłopcem z pierwszej ławki.
Serge w swoich wyzywających ubraniach rzucił się Sainowi w oczy prawie
od razu, choć na początku wziął go za laskę.
<br />
Blackroot wywołał wśród uczniów ogromne poruszenie. Podczas literatury w
klasie panował znacznie większy gwar niż zazwyczaj i pani Ledger
niewiele mogła na niego poradzić. Po kilku próbach uspokojenia ogólnej
podniety skupiła się na mówieniu do tych uczniów, którzy chcieli jej
słuchać, i na uciszaniu tych rozmów, które zaczynały ją zagłuszać.
Dzwonek przywitała z ulgą, jako że obecność Blackroota w klasie
wytrącała ją z równowagi – z trudem mogła skupić się na temacie zajęć,
wciąż czując na swych plecach jego zimny, przenikliwy wzrok. Poprzedni
rok był dla niej przez niego koszmarem i nie wierzyła, aby ten mógł być
lepszy. Nie skutkowały uwagi, upomnienia, wzywanie rodziców,
informowanie dyrektora. Blackroot uporczywie ją nękał, zastraszał,
obrażał, wyśmiewał. Mogła tylko liczyć na to, że pewnego dnia
gówniarzowi powinie się noga i zrobi coś perfidnego, przez co wreszcie
będzie można usunąć go ze szkoły. Oby to było jak najszybciej, myślała,
patrząc, jak równo z dzwonkiem zrywa się i wychodzi zgodnie ze swym
zwyczajem. Kiedyś próbowała go zatrzymywać, być górą – dzwonek jest
przecież nie dla ucznia, a dla nauczyciela. Poddała się jednak. I tak
robił co chciał, a toczenie z nim wojny kosztowało ją zbyt wiele stresu.
<br />
― A wy dokąd? ― zaatakowała jednak resztę, która za przykładem Saina
zaczęła podrywać się z miejsc, wbrew wprowadzonej na pierwszych
zajęciach zasadzie. ― Zapiszcie, jaka jest praca domowa. Na środę macie
napisać charakterystykę porównawczą Achillesa i Hektora. Dwieście słów
na jedną postać. To wszystko, do widzenia.
<br />
Sain ruszył na halę sportową jako jeden z pierwszych. Na szkolnym
dziedzińcu wyciągnął i zapalił papierosa. Jemu było wolno, miał w końcu
osiemnaście lat, ale i tak nie powinien tego robić na terenie szkoły.
Dość szybko – zanim ktokolwiek z nowej klasy zdążył go dogonić –
otoczyło go kilku rosłych uczniów z drugiej lub trzeciej klasy. Sądząc
po tym, że po chwili wszyscy razem opadli na jedną z ławek, byli
przyjaciółmi.
<br />
Przy wejściu do męskiej szatni Serge został zatrzymany silnym ramieniem.
<br />
― To szatnia dla mężczyzn ― zaznaczył Malcolm ku rozbawieniu kilku chłopaków za jego plecami. ― Spierdalaj do damskiej.
<br />
― Nie wpuszczamy tu pedziów, lol. ― John Cowan szturchnął Serge’a, kiedy go mijał, by zniknąć w szatni.
<br />
Biedny młodzieniec niewiele mógł zrobić wobec przewagi kolegów.
Pozostawało mu usiąść na korytarzu i poczekać, aż wszyscy przebiorą się i
pójdą na salę. Stało się tak, oczywiście, dopiero po dzwonku. Klucz
został w drzwiach, więc Corie mógł skorzystać z szatni, a potem zanieść
go na salę.
<br />
Był w trakcie rozbierania się, gdy drzwi otworzyły się i do środka
wszedł, pochylając lekko głowę, by się nie uderzyć o framugę, nowy uczeń
pierwszej „B”. Łypnął na Serge’a, ale nic nie powiedział (od tyłu
naprawdę przysiągłby, że to jakaś emo girl). Rzucił plecak na ławkę,
zrzuciwszy z niej uprzednio dwa inne, i bez skrępowania zdjął przez
głowę czarną koszulkę.
<br />
― Z kim teraz mamy? ― rzucił ochryple.
<br />
Zzuł buty, rozebrał się niedbale do bielizny i sprawnie przebrał w strój sportowy, po chwili gotów do swoich ulubionych zajęć.
<br />
Nie wiedział tylko, że prowadzi je jeden z najbardziej wymagających
wuefistów, który w ramach zdyscyplinowania już za chwilę zafunduje im
karny wycisk.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-07-23, 21:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Zwyczajnie
nienawidził ludzi ze swojej klasy. Zarówno chłopacy, jak i dziewczyny
zdawali się obrać sobie za cel dokładnie Coriemu, jak tylko potrafią. W
poprzednich latach nie pomagały ani prośby, ani groźby zgłaszania takich
wybryków, toteż teraz... Nawet już nie chciało mu się bawić w kolejne
przepychanki. Skoro tak tego pragnęli... Niech będzie, niech sobie
używają, a on zwyczajnie będzie wszystkich ignorował.
<br />
<br />
Tak właśnie chciał funkcjonować. Właśnie dlatego zignorował równie,
wreszcie przybyłego ucznia z ich klasy - Blackroota. W końcu kim
właściwie była? Corie go nie znał, nic o nim nie wiedział, a wygląd
nigdy wszystkiego o człowieku nie mówi. Nie zamierzał oceniać go tak
powierzchownie. Nie mniej... Nie chciał też wpychać się w jego sprawy i
życie, więc tym bardziej nie zamierzał biec do niego, prosić o uwagę. Po
co? Wolał się pozytywnie zdziwić, jeżeli starszy brunet postanowi z nim
kiedyś porozmawiać, niż zwyczajnie rozczarować.
<br />
<br />
Ku jego zaskoczeniu, taka możliwość szybko się nadarzyła. Ci debile
jego klasy wyrzucili go z szatni, pierw oczywiście musząc zwyzywać od
pedałów... Serge nie był pedałem! No dobra... Lubił o dziewczyny i
chłopaków, jako bi, ale... Nie dawał dupy na prawo i lewo, aby tak o nim
mówić!
<br />
<br />
Czekając na korytarzu, zastanawiał się, co takiego im uczynił, że
uwzięli się na Serge'a. Przecież nikt nie musi być taki sam! Skoro każdy
jest inny, dlaczego pastwili się nad niektórymi? Chyba wolał nie
wiedzieć.
<br />
<br />
<br />
Dobrze po dzwonku wszedł do piątej już szatni, starając jak najszybciej
przebrać. O dziwo, nie tylko on był spóźniony. Popatrzył z zaskoczeniem
na odżywiającego do niego Blackroota.
<br />
<br />
<br />
- Z Puvanem - odpowiedział od razu, pamiętając, w jaki sposób wszyscy w
szkole zdrabniali nazwisko wuefisty. - To znaczy... Z Puvanowskim -
poprawił się szybko, nie wiedząc, jakie podejście do mężczyzny ma Sain. W
prawdzie nie wyglądał na kapusia, ale też mógł chcieć uprzykrzyć
Coriemu życie, a ten... Wolał nie ryzykować. - I... - Zastanowił się
chwilę, kiedy wiązał buty. - Ledger wściekła się po twoim wyjściu...
Mamy przygotować porównawczą charakterystykę Achillesa i Hektora na
środę na dwieście słów o jednym i drugim - poinformował, nie chcąc, aby
chłopak miał problemy i nauczycielki, bo czegoś nie wiedział.
<br />
<br />
<br />
Wstał, otrzepując się i ruszając w stronę sali gimnastycznej. O dziwo
Blackroota też już szedł, przepychając przed niego, idąc przodem. Corie
spuścił głowę, potulnie idąc na końcu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-23, 22:43<br />
<hr />
<span class="postbody">
Sain wszedł do sali pierwszy, ogniskując na sobie całe niezadowolenie
pana Puvanovsky’ego – bardzo rosłego, łysego atlety, który uczył
wychowania fizycznego i słynął z rygorystycznego podejścia do swych
podopiecznych.
<br />
― A wy co? ― zaatakował ich, kiedy zbliżyli się do mężczyzny. ― Nie wiecie, o której lekcja się zaczyna?!
<br />
Sain przystanął przed nauczycielem, wykrzywiając usta w krótkim
grymasie. Znali się, ten sam człowiek uczył go wychowania rok wcześniej.
<br />
― Języka w gębie zapomniałeś? Blackroot?! Znowu paliłeś szlugi?!
<br />
― Ta. I co?
<br />
― Ty nie pyskuj, tylko ruszaj leniwą dupę! Dwadzieścia okrążeń! A ty,
Corie? Znowu się migasz?! Myślisz, że jak przyjdziesz później, to ci
się uda mniej zrobić?! BIEGASZ! Zapieprzacie dziś, dopóki nie padniecie!
A reszta – do mnie! ― Przywołał biegających uczniów, machając potężną
łapą. ― Na ziemię i do pompek! Lenie śmierdzące! To mają być faceci?!
<br />
Sain prychnął wściekle, odprowadzając mężczyznę wrogim spojrzeniem. Był
od niego wyższy, ale gdyby chciał mu się fizycznie postawić, wuefista
zapewne położyłby go jednym ruchem swojego nadmuchanego cielska. Na
swoje szczęście Blackroot po prostu odwrócił się i ruszył truchtem
wzdłuż ściany, nie oglądając się za siebie. Mimo nałogów był
wysportowany, widać to było po kształcie jego ramion i odsłoniętych
łydek. Tyłek też miał niczego sobie. Bez wątpienia widziały to
rozgrzewające się w drugiej części sali dziewczęta.
<br />
― Hej, Pain! ― zawołała jedna z nich, kiedy Sain przebiegał obok.
Wyglądała bardzo wulgarnie w stanowczo zbyt skąpym stroju sportowym.
Chciała atencji, ale chłopak nawet na nią nie spojrzał, niedbałym ruchem
naciągając na uszy wcześniej spoczywające na barkach słuchawki, dzięki
którym prawdopodobnie nie usłyszy nauczyciela – nawet jeśli ten zacznie
na niego krzyczeć.
<br />
Puvan zaczął krzyczeć po upływie kwadransa, gdy już zapędził pozostałych chłopaków na boisko do gry w koszykówkę.
<br />
― Corie! Blackroot! BLACKROOT! Do mnie, w tej chwili! Co on, jaja sobie ze mnie robi?!</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-07-24, 17:55<br />
<hr />
<span class="postbody">
Corie westchnął cieżko. Widok wściekłego nauczyciela nie napawał go
pozytywnymi myślami, szczególnie, iż miał świadomość, jako wyglądało. Z
drugiej strony próby tłumaczenia się nie miały sensu - jedynie bardziej
by sobie zaszkodził, niż pomógł. Z dwojga złego, wolał biegać "do
upadłego".
<br />
Truchtających, robił jedno okrążenie za drugim, co jakiś czas tylko
zerkając z ciekawością na Blackroota. Sain zdawał się wcale nie męczyć
tymi ćwiczeniami... Właściwie wyraźnie nic sobie nie robił ani z gniewu
wuefisty, ani z zachowania otoczenia. Tak, jakby nie widział, że
wszystkie dziewczyny patrzyły tylko na niego, najwyraźniej już
rozważając, czy się przed nim rozebrać, czy jeszcze poczekać.
<br />
Serge nigdy nawet nie miał co marzyć o takiej uwagę e strony
kogokolwiek. Nie dość, że mieli go za dziwaka, to jeszcze teraz, przy
Blackroocie wypadał... Nawet nie blado. Niski, bez większych mięśni...
Zawsze z książką w ręku.
<br />
Dalsze rozważania przerwał mu krzyczący ponownie wuefista.
Przystaną, wyrównując oddech, słysząc przy tym, jak mężczyzna piekli się
na Saina. Podbiegł do niego, przecinając boisko w połowie o chwycił za
koszulkę, ciągnąc lekko. Blackroot przystanął, patrząc na Serge'a
wściekłe, a chłopak... Szybko wskazał nauczyciela.
<br />
- Puvanowsky nas woła - wyjaśnił przepraszającym tonem, od razu podchodząc do wuefisty.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-24, 19:48<br />
<hr />
<span class="postbody">
Sain spojrzał na chłopaka, jakby chciał mu przywalić, a potem odwrócił
się przez ramię ku wściekłemu wuefiście i zsunął z uszu słuchawki.
<br />
― Blackroot! Chyba sobie kpisz! Nie jesteś w domu! Zdejmuj te słuchawki!
<br />
Blackroot przystanął przed wuefistą; Serge dobiegł chwilę po nim.
Mężczyzna łypał wściekle na ucznia, cały spocony i czerwony ze złości.
<br />
― Głuchy?!
<br />
Sain zadarł podbródek, zaciskając zęby.
<br />
― Zdjąłem ― wycedził.
<br />
Wuefista prychnął, rozjuszony.
<br />
― Na ziemię, sto pompek! Obaj! Ty też, Corie! Ruszaj się! Jeśli w ogóle chcesz wyglądać jak facet…!
<br />
Sain padł na ziemię i zerknął na Serge’a, który po chwili zrobił to
samo. Bez słowa wykonywali zadane ćwiczenia ramię w ramię, choć Corie
był w zdecydowanie gorszej formie. Jego chude ręce już od początku
drżały przy każdym ruchu i widać było, że zrobi najwyżej kilkanaście
porządnych pompek.
<br />
Na szczęście nie musiał robić ich porządnie cały czas. Nauczyciel
podchodził do nich tylko od czasu do czasu, skupiony na meczu.
Straszliwie się wydzierał, ilekroć ktoś zagrał nieczysto albo za mało
stanowczo.
<br />
― Nie graj jak ciota, Stormwell! Co sobie dziewczyny pomyślą o tobie! ― krzyczał.
<br />
Sain sapnął wściekle, już zlany potem, i zerknął przez ramię na akcję na
boisku. Spotkał się spojrzeniem z jakimś bardzo rozbawionym debilem,
który ewidentnie naśmiewał się z niego. Albo z tego chudzielca. Albo z
nich obu. Ale zaraz i on oberwał.
<br />
― A ty co się szczerzysz, Howard! Nudzi ci się?! Zajmij pozycję!
<br />
Potem mężczyzna zadął w gwizdek, rozpoczynając kolejną turę meczu, i wrócił na chwilę do Saina i Serge’a.
<br />
― Niżej! Niżej! Czy ty w ogóle umiesz robić pompki? Co ty, baba
jesteś?! ― ryknął na Serge’a. ― Patrz na Blackroota! Do samej ziemi! Nie
zgina kolan! Chociaż to robi dobrze!
<br />
Serge był ewidentnie na skraju wytrzymałości, więc wzorowanie się na Sainie niewiele mu w tej chwili dało.
<br />
― Nie ma, że boli! To wstyd, żeby facet wymiękał tak szybko! Wstawaj. Wstawaj, Corie!
<br />
Biedny chłopak, opadłszy z sił, musiał zmusić się jeszcze do stanięcia na nogach przed rozjuszonym wuefistą.
<br />
― Na ławkę i czekasz, aż cię zmienię! A ty co, Blackroot?! Tobie nie kazałem przestać!
<br />
Kilkanaście minut później pan Puvanovsky mógł z rozkoszą ujrzeć, jak pod
Sainem uginają się ręce i pada płasko na ziemię. Z satysfakcją stanął
wówczas nad uczniem, uśmiechając się pogardliwie.
<br />
― I co, już taki narwany nie jesteś. Może ci się odechce spóźniać w
przyszłości! Wstawaj i na ławkę! Zaraz wchodzisz do czerwonych!
<br />
Spocony i wściekły Pain opadł na ławkę między Stormwellem a Sergem,
który przed minutą został zepchnięty z boiska przez swojego kapitana za
„osłabianie drużyny”. Gra była bardzo brutalna, szybka i nieczysta, co
skrycie musiało cieszyć Puvana, przymykającego oko na wiele wybryków.
<br />
Sain rozepchał się trochę, ocierając mokrym ramieniem o Serge’a, ale to na drugim chłopaku skupił uwagę.
<br />
― Co tak rechotałeś? ― wychrypiał.
<br />
― Bo wyglądaliście jak pedały.
<br />
Sain wykrzywił nieprzyjemnie wargi.
<br />
― Pokazać ci, jak wygląda pedał? ― rzucił. ― W szatni, na przerwie?
<br />
― Nie musisz, widzę.
<br />
― BLACKROOT! Wchodzisz! ― wydarł się Puvan i Sain, który chyba był
bliski chwycenia kolegi za koszulkę, poderwał się z miejsca, a następnie
rzucił w wir walki, mijając się i przybijając piątkę z łysym Gushovem.
<br />
Szybko okazało się, że był jednym z tych zawodników, którzy – jeśli w porę nie usuniesz się z drogi – mogą złamać ci nos.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-07-25, 21:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
Ledwie usłyszał, że ma zrobić sto pompek, już wiedział, że… Jest to
niewykonalne! Nie miał tężyzny fizycznej, dobrze wyrobionych mięśni, ani
nawet tyle samozaparcia, aby chcieć wykonać polecenie. Starał się, ale
co z tego? Już po pierwszej dziesiątce z trudem robił kolejne,
przechodząc na „damskie”. No i korzystał, kiedy nauczyciel nie patrzył w
jego kierunku - odpoczywał. Przynajmniej do czasu, aż Puvan się do
niego nie dowalił.
<br />
Z trudem dygał dalej, dokąd wreszcie nie usłyszał zbawiennego
"wstawaj". Z ulgą padł na ławce, biorąc głębokie wdechy, aby się
uspokoić. Niechętnie przy tym oglądał mecz i to, walczą o piłkę w
dość... Brutalny sposób. Skrzywił się na samą myśl, że miałby wejść
pomiędzy tych dryblasów, próbując odebrać im kawałek gumy... Którym i
tak pewnie nie trafiłby do kosza. Ale musiał wejść, wyznaczony podczas
kolejnej zmiany. Tak szybko, jak dołączył, tak szybko został wmuszony
wrócić na ławkę, bo reszta drużyny nawet nie chciała z nim grać. I
dobrze! On też nie chciał!
<br />
Jeszcze mniej chęci zyskał, gdy na boisko wszedł Blackroot. Widząc,
jak przepycha się z innymi, jak fauluje, a nauczyciel nawet nie zwraca
mu uwagi, Serge... Poczuł się niepewnie. Szczególnie, że właśnie dostał
polecenie, aby wejść za Mortena, który z trudem zbierał się z podłogi po
starciu z Sainem.
<br />
Minął wyższego chłopaka starał się trzymać na uboczu, licząc, że
szybko znów pozwolą mu usiąść na ławce. Więc dlaczego... Dlaczego nagle
jeden z "niebieskich", podał do niego. Zamarł z piłką w dłoniach,
patrząc ze zdziwieniem to na nią, to na szarżującego właśnie w jego
kierunku Gushova. Nawet jeżeli był skończonym lebiegą na wuefie, chciał
jeszcze żyć. Tylko dlatego zaczął kozłować, cudem tylko wymijając
łysego. I to było na tyle... Bo z piłką zrobił właściwie piruet,
wpadając plecami na kogoś innego.
<br />
Nawet nie zdążył zobaczyć kogo, ponieważ runął wraz z tą osobą na
podłogę, kończąc... Na piersi Paina. Zamrugał, mamrocząc szybo
"przepraszam i mozolnie próbował podnieść się lub zejść z drugiego
chłopaka, czemu towarzyszyła cała salwa śmiechu ze strony reszty klasy.
<br />
- E, pedale! Takie rzeczy to nie publicznie - rzucił Howard, przez co reszta chłopaków zawyła jeszcze głośniej.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-25, 23:57<br />
<hr />
<span class="postbody">
Przez moment mieli okazję popatrzeć sobie w oczy z naprawdę bliska –
spocony, rozjuszony Sain i spłoszony Serge, którego dopiero co ktoś z
wielką siłą pchnął na tego pierwszego.
<br />
Sytuacja wyglądała przynajmniej dwuznacznie, ale tylko przez chwilę,
bowiem zaraz potem Blackroot z wściekłością zepchnął z siebie Serge’a i
poderwał się na nogi, rozmasowując bark.
<br />
To właśnie Howard był osobą, która tak agresywnie przepchnęła Serge’a
przez pół boiska, by skończył na Sainie. I to właśnie Howard stał się
obiektem niewypowiedzianej wściekłości Blackroota, który wyglądał, jakby
miał kogoś zabić.
<br />
Puvanovsky zagwizdał donośnie.
<br />
― Zbiórka!
<br />
Pain splunął na podłogę i ruszył, bujając mocno ramionami, ku wuefiście.
Stanął na końcu rzędu jako najwyższa osoba w klasie i otarł pot z czoła
przegubem. Nie przesunął się, kiedy Howard chciał stanąć między nim a
Gushovem. Nie pozwolił mu wejść, a kiedy Howard spróbował użyć siły,
Sain w jednym szybkim ruchu odwrócił się i chwycił go za szyję,
obnażając zęby.
<br />
― Ejejejejej! ― ryknął Puvan, gwałtownie ich rozdzielając. ― Spokój! Howard, do szeregu!
<br />
Stanęli w końcu obok siebie, choć niewątpliwie wiele to ich kosztowało, i
nauczyciel szybko podsumował zajęcia, skupiając się najbardziej na tym,
jak bardzo gardzi lenistwem, tchórzostwem i kiepską kondycją.
<br />
― Mężczyzna nie może bać się piłki! ― warczał, patrząc na Serge’a. ―
Nie może myśleć o tym, gdzie się schować! Tak poza tym… Howard, Gushow,
Blackroot, Evans. Was chcę widzieć w środę na dodatkowych, może któryś z
was trafi do drużyny. To wszystko na dzisiaj. Baczność!!! Spocznij.
Odmaszerować.
<br />
<br />
Po wyjściu spod prysznica Howard wszedł do szatni, która na pierwszy rzut oka wyglądała na pustą, ale taka nie była.
<br />
― Hej, Coward ― syknął Sain, szczerząc się nieprzyjemnie z kąta,
gdzie siedział w rozkroku na ławce, zacierając ręce. ― Już myślałem, że
spierdoliłeś… Pamiętasz? Miałem ci pokazać, jak wygląda pedał.
<br />
Howard roześmiał się opryskliwie.
<br />
― Widzę go przed sobą!
<br />
Sain też się roześmiał i wstał. Był w samych spodniach, nie założył
jeszcze podkoszulka, i teraz wyprężył muskuły, zbliżając się do Howarda z
wyzywająco zadartym podbródkiem i zaciśniętymi pięściami.
<br />
― Za każdym razem, jak patrzysz w lustro.
<br />
― Jak patrzę na ciebie.
<br />
Sain stanął tak blisko, że prawie zetknęli się czołami. Nie było w tym
jednak ani nutki erotyzmu, jedynie samcze dążenie do zdominowania
przeciwnika gabarytami i wzrokiem.
<br />
― Co się tak zbliżasz? Całować się chcesz? Pedale? ― wycedził Howard i
gwałtownie uniósł ręce, by z całej siły pchnąć Saina w stronę ściany.
Blackroot był jednak na to przygotowany: zablokował się rękami, nie
pozwalając odebrać sobie tchnienia. Następująca po tym kontra była
błyskawiczna i ogłuszyła Howarda, a później zaczął się prawdziwy
pojedynek. Pojedynek, który bardzo szybko zdominował zdecydowanie
bardziej wprawiony w bijatykach, nawet jeżeli nieco smuklejszy Sain.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-07-26, 17:16<br />
<hr />
<span class="postbody"> Zepchnięty
gwałtownie z Blackroota, chłopak jęknął, patrząc na niego ze złością.
Przecież nie zrobił tego, cholera, celowo! Naprawdę, ostatnie, czego
chciał, to dawać kolejny pretekst tej bandzie debilów do śmiechu.
Wystarczyło, że zauważył, jak dziewczyny patrzą na niego z nienawiścią
za to, że śmiał dotknąć Saina, na którego większość z nich z marszu
leciała. Świetnie! Nie dość, że gardzi nim każdy chłopak w grupie, to
jeszcze i dziewczyny.
<br />
Nie dał poznać po sobie, jak bardzo pragnie zniknąć już wszystkim z
oczu. Po tym jak wstał, stanął w rzędzie – oczywiście – najbardziej z
lewej, gdzie stał, jako najniższy. I to tylko po to, aby następnie
wysłuchać z obojętnością na twarzy tyrady na własny temat. Tak, pragnął
od samego początku być niskim popychadłem! Jak tu później pałać
entuzjazmem do sportów?
<br />
Wysłuchał i chciał się zmyć. A przede wszystkim – wykąpać! Po
bieganiu i pompkach był zlany potem i jedyne, czego chciał, to porządnie
się umyć. Szkoda tylko, że jak zawsze musiał usłyszeć, że dokąd reszta
tych idiotów się nie wykąpie, nawet nie wpuszczą go do szatni. Odczekał,
aż nie zostaną używane jedynie dwa z trzech prysznicy, następnie
wchodząc, zupełnie ignorując wszystko inne i zamykając się w ostatnim.
<br />
Po tym, jak już się odświeżył i stał jeszcze chwilę pod prysznicem,
czekając, aż inni opuszczą szatnię – zwyczajnie wolał darować sobie
przyjemność wysłuchiwania kolejnych wyzwisk oraz drwin – usłyszał
ciekawą wymianę zdań. Zainteresowany, ubrał się w to, co ze sobą
przyniósł, czyli bieliznę i spodnie, i wyszedł, obserwując Howarda i
Blackroota, jak skaczą sobie do gardeł, ostatecznie kończąc, szarpiąc
jeden drugiego.
<br />
Stał tylko z obojętną miną, widząc, jak większy z nich, który stale miał coś do Coriego, pada i jest okładany przez Saina. <span style="font-style: italic;">I dobrze</span>
– pomyślał z satysfakcją. Poczuł jej jeszcze więcej, kiedy coś
nieprzyjemnie chrupnęło, a z nosa blondyna polała się stróżka krwi.
Dryblas momentalnie złapał się za twarz, jęcząc z bólu.
<br />
- Kurwa mać! Złamałeś mi nos – krzyknął, próbując jeszcze bardziej
zepchnąć z siebie Blackroota, marząc własną krwią i jego. – Ty pieprzony
zjebie! Spierdalaj! – Wykrzykiwał dalej, szarpiąc z nim jeszcze
bardziej.
<br />
Krzyki chłopaka zaalarmowały wuefistę, który w kilka sekund pojawił
się w drzwiach, widząc ten, jakże przedziwny obraz – leżący na ziemi
Howard z krwawiącym, wykrzywionym pod dziwnym kątem nosem, wiszący nad
nim Blackroot i stojący metr dalej Corie. I cała trójka popatrzyła na
dmuchającego w durny, piskliwy gwizdek mężczyznę. Serge aż zatkał sobie
uszy dłońmi.
<br />
- Blackroot! – Ryknął Puvan, doskakując do nich w dwóch krokach,
wyszarpując bruneta jak najdalej od drugiego ucznia. - Co tu się stało?!
– Ryknął, patrząc to na jednego, to drugiego.
<br />
- Ten pojeb się na mnie rzucił, panie…
<br />
- Howard kłamie – wtrącił szybko Serge, wcinając mu w pół zdania,
podchodząc ostrożnie bliżej. – Najpierw sam zaczął obrażać Blackroota, a
potem mu groził – mówił dalej, a zbaraniały jego słowami blondyn
rozdziawił usta, wybałuszając oczy. Sprawiło to tylko tyle, że zaraz
musiał ścierać z ust krew, sączącą mu na wargi. – Po tym rzucił się na
Blackroota z pięściami, a ten zaczął się bronić i… - Wzruszył ramionami.
– Skończyli okładając się wzajemnie – wyjaśnił szybko, patrząc
wyłącznie na wuefistę, zaraz pochylając głowę, czując, że może się to na
nim szybko odbić.
<br />
W końcu… Nie tak to wyglądało, ale… Nikt inny nie był świadkiem.
<br />
- Że, kurwa, co?! – Ryknął Howard. – Ten pedał kłamie, ja…
<br />
- CISZA! – Wrzasnął Puvan. Zmierzył ostrym wzrokiem całą trójkę,
zatrzymując się na Howardzie. Och, wiedział doskonale, że Blackroot
uwielbia bitkę. Z drugiej strony, widział i słyszał, jak blondyn
prowokuje pozostałą dwójkę, ba, wyśmiewa stale z Coriego. Nie mógł więc
wykluczyć opcji, że to Howard był prowodyrem. – Howard, zapierdalaj do
pielęgniarki – polecił, wściekle przyglądając pozostałej dwójce. –
Blackroot! Ty się wytłumaczysz!</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-26, 19:06<br />
<hr />
<span class="postbody">
Blackroot podniósł się z ziemi i otarł rozciętą wargę, patrząc
nauczycielowi w oczy i ciężko dysząc. Cały był brudny od krwi, swojej i
Howarda. Wyglądał, jakby zbiegł z miejsca zbrodni.
<br />
Przeniósł roziskrzone od adrenaliny spojrzenie na Serge’a, gdy ten
postanowił się wtrącić. Na chwilę przez twarz przemknął mu wyraz
konsternacji, ale nie trwało to długo.
<br />
― Mówi prawdę ― wychrypiał. ― Wpadł tu i powiedział dokładnie tak: spierdalaj stąd, pedale, albo cię zapierdolę.
<br />
Były to dokładnie te same słowa, którymi Howard zaraz po zajęciach
odmówił Serge’owi wejścia do szatni; Sain musiał je słyszeć, choć
wydawał się taki obojętny, gdy przechodził obok.
<br />
― Niby dlaczego miałby tak mówić?!
<br />
― Nie wiem! Może sam jest pedałem? ― syknął Blackroot, podnosząc z podłogi swój ręcznik.
<br />
― Potrzebujesz iść do pielęgniarki?
<br />
― Nie.
<br />
― W takim razie marsz na lekcje i czekaj na wezwanie do dyrektora ― odparł Puvan. ― I módl się, żeby nie wylecieć ze szkoły.
<br />
Sain prychnął ze złością, ale nic już nie odpowiedział. Przetarł
ręcznikiem mokre włosy akurat w momencie, gdy rozbrzmiał dzwonek na
przerwę. Za chwilę do szatni zaczną wsypywać się uczniowie z innych
klas, zastając na podłodze kałużę krwi. Puvanovsky popatrzył na nią,
pokręcił głową i wyszedł pośpiesznie, pewnie po to, by sprowadzić
pielęgniarkę.
<br />
Sain minął Serge’a w drodze do umywalki, żeby zmyć z ciała dowody walki.
W lustrze napotkał spojrzenie chłopca, który być może uratował mu dupę,
stając po jego stronie.
<br />
O ile dyrektor im uwierzy.
<br />
― Dzięki ― rzucił oschle, choć miał świadomość, że dzieciak zrobił to
raczej z zemsty niż z życzliwości. Odkręcił kran i zajął się zmywaniem
plam, powoli się uspokajając.
<br />
<br />
W międzyczasie do szkoły przyjechała karetka i policja.
Dyrekcja się nie patyczkowała. Dwóch umundurowanych panów przerwało
lekcję biologii, wchodząc do klasy i przepraszając nauczyciela.
<br />
― Sain Blackroot to pan?
<br />
Blackroot już zawczasu podniósł się z krzesła.
<br />
― Taa ― mruknął.
<br />
― Proszę z nami.
<br />
Chłopak zgarnął z ławki zeszyt i długopis do otwartego plecaka, po czym ruszył do drzwi z zupełnie beznamiętną twarzą.
<br />
Ledwie opuścił klasę w towarzystwie policjantów, w sali wybuchł wielki
gwar, którego nauczyciel nie był w stanie uspokoić. Plotki o całym
zajściu zdążyły już okrążyć szkołę, choć nikt poza Sergem nie wiedział,
co dokładnie się stało. Uczniowie nie mieli pojęcia, że Corie był
świadkiem zdarzenia, więc o nic go nie pytali, powtarzając tylko
pogłoski o tym, że Howarda zabrała karetka z opatrunkiem na twarzy, a
teraz również o tym, że Blackroota wyprowadzili policjanci. Za chwilę
niektórzy zaczną dodawać, że w kajdankach, jak to z wielokrotnie
powtarzanymi plotkami bywa.
<br />
Nietrudno w takiej sytuacji połączyć fakty i domyślić się, co zaszło.
Sain Blackroot, ten pojeb, nieźle urządził Howarda, wzbudzając tym samym
strach – ale również podziw, szczególnie wśród dziewcząt. Najwyraźniej w
tych czasach ludziom najbardziej imponowała agresja.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-07-26, 20:34<br />
<hr />
<span class="postbody"> To,
co rozpętało się zaraz po wydarzeniach z szatni, było.. Zdaniem Serge’a
przesadą. Howard od dawna prosił się o solidne obicie pyska całym swoim
zachowaniem. Dostał, na co zasłużył. Coriego bardziej zaskoczyło to, że
Sain jednak słyszał, w jaki sposób blondyn odzywał się do niego.. I
zapamiętał na tyle, aby to później powtórzyć, choć twierdząc, że w
odniesieniu do siebie.
<br />
Nic nie powiedział na jego podziękowania. Właściwie… Brzmiały na
wymuszone i zapewne obaj wiedzieli dlaczego. Serge nie przejmował się
tym. Nawet nie oczekiwał wdzięczności, chociaż mógł spokojnie
powiedzieć, że… Zwyczajnie nie chciał, aby Blackroot wyleciał przez
takiego palanta, jakim był Howard. Nie znał Saina, ale sam wiedział, że
blondyn całym sobą stale prowokował. A skoro prowokował, to Sain też
zasługiwał na łagodniejsze traktowanie, nawet jeżeli był furiatem.
<br />
Jak zawsze, siedząc w pierwszej ławce, pilnie notował, kiedy
zauważył wejście policji. Naprawdę dyrekcja posunęła się tak daleko?
Wprawdzie Howard potrzebował fachowej pomocy, przez co nie było go na
zajęciach, ale… To przecież tylko nos! Zrośnie się nastawiony! Nikt mu
go nie urwał. A jednak to właśnie policja wyprowadziła Blackroota, ku
wyraźnemu podnieceniu dziewczyn. Słyszał za sobą piszczenie Lizzy –
cycatej szatynki z blond pasemkami, która dosłownie opiewała wspaniałość
Paina. Jej westchnienia i świergotanie jedynie zniesmaczyło Coriego,
który zastanawiał się… Jak jej przyjaciółka mogła tego słuchać i
odpowiadać w ten sam sposób: głośno, piskliwie i prawie dochodząc na
samą myśl o Blackroocie.
<br />
Jedno było pewne: po tym jednym dniu Sain miał już w klasie swój
własny fanklub. W przeciwieństwie do Serge’a, który chociaż dopiero po
lekcji, również ostatecznie został zmuszony przez funkcjonariuszy, aby z
nimi poszedł. On jednak był odprowadzany drwiącymi uśmieszkami i
pogardliwymi spojrzeniami przez resztę klasy. Tak, jakby to on zrobił
coś złego. No, może nagięcie prawdy nie było najlepszym posunięciem,
ale… Przecież to nie on przyłożył blondynowi!
<br />
<span style="font-style: italic;">A szkoda…</span>
<br />
- Więc jeszcze raz – warknął na niego policjant, kiedy chłopak
siedział naprzeciw niego na komendzie z pochyloną głową. – Co tam się
naprawdę stało? – Dopytywał, nie zamierzając ustąpić.
<br />
- Przecież już mówiłem – upierał się nadal, coraz bardziej
denerwując. – Howard obrażał i groził Blackrootowi, rzucił się na niego,
a potem Blackroot bronił się – wyjaśniał, mając dość stałego
powtarzania tego samego. – Skończyli, okładając się po pyskach na ziemi,
a tedy wpadł pan Puvanowsky i ich rozdzielił.
<br />
- A ty stałeś i nic nie zrobiłeś! – Warknął policjant. - Dlaczego?!
<br />
Mając dość tej rozmowy, Serge zmarszczył brwi, patrząc na mężczyznę wojowniczo.
<br />
- Widział ich pan? – Zapytał dobitnie, a kiedy policjant skinął
głową, brunet pochylił swoją w bok, wykrzywiając z niechęcią usta. –
Okładali się w przejściu, więc musiałbym nad nimi przeskoczyć, albo sam
ich rozdzielić – wyjaśnił., krzywiąc na samą myśl o tym. – Pierwsze było
niewykonalne, skoro nie chciałem sam oberwać, a drugie… - Rozłożył
ręce, wymownie patrząc teraz na siebie. – Cóż… Wciąż chciałem żyć –
oznajmił, wzdychając. – Gdybym stanął między nimi, skończyłbym gorzej,
niż Howard, a oni i tak by się znów na siebie rzucili.
<br />
Spędził jeszcze dwadzieścia minut drążąc ten sam temat, co jednak
nic nowego nie wniosło. Zmęczony, został wreszcie puszczony wolno,
szybko wychodząc z komendy, siadając na pierwszej ławce w parku
naprzeciwko. Pochylił się w przód, chowając twarz w dłoniach i
wzdychając ciężko.
<br />
<span style="font-style: italic;">Cholera… </span>
<br />
Gdyby wiedział, ile problemów wyniknie z tamtej sytuacji, siedziałby
pod tym prysznicem, dokąd Blackroot nie zabił by tamtego palanta.
Chociaż Corie miałby spokój.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-26, 22:14<br />
<hr />
<span class="postbody">
Przez miesiąc w szkole nie pojawił się żaden z nich. Plotki głosiły, że
obaj zostali wydaleni, ale na godzinie wychowawczej opiekunka klasy,
pani Floris, powiadomiła wypytujące uczennice, że Sain Blackroot został
jedynie zawieszony w obowiązkach ucznia – podobnie zresztą jak Howard.
<br />
Po upływie tego okresu, już w październiku, Sain wrócił do szkoły jak
gdyby nigdy nic, natomiast nie zrobił tego Albert Howard. Być może był
po prostu chory, a może na ten dzień przypadła akurat jakaś wizyta
kontrolna w kwestii złamanego nosa.
<br />
Blackroot wszedł spóźniony na biologię, rzucił krótkie „dobry” do
nauczyciela i rozejrzał się, szukając dla siebie wolnego miejsca. Pani
Chalkstorm rozdawała właśnie wszystkim zestawy do sekcji.
<br />
― Kroimy żaby? ― Sain uśmiechnął się szeroko i wyminął mocno
umalowane dziewczęta, które żałowały pewnie, że dobrały się w pary
między sobą.
<br />
― Tak! Fajnie, nie? ― rzuciła do niego Alice, która jeszcze przed
chwilą na myśl o krojeniu płazów robiła pełne obrzydzenia miny.
<br />
― Sain, musisz mieć parę. Serge ― nauczycielka zwróciła się do
chłopca, którego chwilę wcześniej przypisała do Gushowa i Evansa,
tworząc jedną trzyosobową grupę ― przesiądź się na to stanowisko z tyłu,
będziecie razem.
<br />
― Ej, Sain! ― rzucił Gushow, odwracając się przez ramię, gdy tylko Sain usiadł za nim. ― Szacun.
<br />
― Pain ― poprawił go niedbale Blackroot, błyszczącymi oczami patrząc
na tackę z narzędziami, którą postawiła przed nim pani Chalkstorm.
<br />
― Oke, Pain. No, w każdym razie tak natrzepałeś Howardowi, że teraz się cyka pojawić w…
<br />
― Proszę o ciszę ― przerwała im pani Chalkstorm. ― Skoro jesteśmy już
wszyscy dobrani, za chwilę każda para otrzyma jedną żabę. Żaby są żywe…
<br />
W tym momencie na sali wybuchło poruszenie, natomiast Sain tylko
rozsiadł się wygodniej na krześle, szczerząc zęby w zadowoleniu. Łypnął
na Serge’a, który dopiero co ponownie pozbierał swe rzeczy i się do
niego przysiadł.
<br />
― Siema ― rzucił ni to kpiąco, ni zaczepnie, rozwalony, jakby był na wakacjach ― Serge.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-08-10, 22:14<br />
<hr />
<span class="postbody">
Kolejne upływające tygodnie dla Coriego nie przyniosły niczego nowego -
wciąż siedział sam, nikt nie miał chęci z nim nawet rozmawiać, a on
oddawał się nauce i powieściom z braku lepszych zajęć. No i nieustannie
znosił lub ignorował nieprzyjemne zaczepki, czy dalsze niewpuszczanie go
do szatni przed wuefem.
<br />
Im więcej czasu mijało od bijatyki Blackroota z Howardem, tym, jak
zauważył Serge, narastało nad tym coraz więcej ciekawych legend.
Momentami aż się nie dało tego słuchać. Bo przecież, jak od zwykłego
mordobicia, nagle mogli przejść do wielkiej walki na noże, czy okładanie
się rurami? Ktoś nawet mówił o wyrwaniu umywalki! W prawdzie... Nie
wiadomo, skąd miałaby zostać wyrwana, skoro wszystkie były całe, ale i
tak, kiedy przechodząc usłyszał tę historię, słyszał tez "ochy" i "achy"
jakiejś blachary.
<br />
Ledwie usłyszał, ze na biologii bedą kroić żaby, westchnął cieżko.
Nie, nie dlatego, ze bał się zadania, czy napawało go ono
obrzydzeniem... Wiedział, że skoro jest to praca w parach, przydzielą go
do kogoś. I oczywiście Chalkstorm musiała przydzielić go do tych dwóch
dupków! Odrazu popatrzyli na niego z niechęcią, rzucając kąśliwą uwagę,
iż jeszcze się przy nim spedalą.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nawet by się wam przydało... Może wasz charakter trochę by na tym zyskał.</span>
<br />
Powrót Saina, tak jak jego pierwsze pojawienie w klasie, wywołał
zamieszanie. I niepewność bruneta, który miał z nim pracować. Szybko, po
poleceniu zebrał się, siadł na wskazanym miejscu i zwiesił głowę. Skoro
Blackroot od razu witał się z Gushovem, Serge... Wolał nie mieć z nimi
nic wspólnego. A przynajmniej ponad to, co musiał. Drgnął nerwowo,
słysząc "siema" i kiedy usłyszał po tym swoje imię, uciekł wzrokiem,
szybko zwiększajac głowę w dół.
<br />
- Hej - odparł prawie niesłyszalne, przygotowując im stolik tak,
aby od razu mogli zabrać się do sekcji. Rozłożył narzędzia i czekał na
podanie im żaby, czując jednak świdrujący wzrok na sobie. Ponownie
popatrzył na Saina. - Miałeś dużo kłopotów po tamtej bójce? - Spytał,
nie mogąc znieść i jego spojrzenia i ciszy miedzy nimi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-14, 21:04<br />
<hr />
<span class="postbody">
Sain najwyraźniej mało przejmował się tym, co pomyślą sobie inni,
widząc go rozmawiającego z „tym pedałem”. Zawsze gotów był odeprzeć
wszelkie zarzuty pięścią, co robił chyba nierzadko, sądząc po całkiem
świeżych przetarciach na kostkach prawej dłoni, której długie palce
obracały teraz skalpel.
<br />
― Kłopotów? Dostałem miesiąc wakacji. Zajebiście się bawiłem ―
odpowiedział z rozbawieniem i dość głośno. Pani Chalkwood zatrzymała się
przy ich ławce.
<br />
― Prosiłam o ciszę, panie Blackroot. Możecie sobie wybrać żabę.
<br />
― Którą chcesz? ― Sain spojrzał na Serge’a, który musiał się lekko
przechylić w jego stronę, by zajrzeć do pudła z żabami. Każde z niczego
nieświadomych stworzeń znajdowało się w osobnym pojemniczku wypełnionym
odrobiną wody.
<br />
Chłopiec zajrzał do pudła i mina wyraźnie mu zrzedła. Skalpel zatańczył w
palcach Saina, odbijając światło, kiedy Serge chwycił jeden z
pojemników, by położyć go na blacie.
<br />
― No to jazda!
<br />
Pani Chalkwood podeszła do stolika dziewcząt, co wywołało niemałe
zamieszanie, a Sain, korzystając z tego, wbrew poleceniom przystąpił do
otwierania pojemnika.
<br />
― Dlaczego właściwie musimy zabijać żaby? ― westchnął cicho Serge, na co brunet spojrzał na niego jak na szaleńca.
<br />
― Jak to: dlaczego? Chcemy zobaczyć flaki.
<br />
Zdjął pokrywkę i spróbował chwycić żabę, ale ta okazała się szybsza. Wyskoczyła z pudełka, zmuszając Saina do gwałtownego ruchu.
<br />
― O kurwa! ― Udało mu się ją chwycić, zanim zeskoczyła z blatu. Wśród
ogólnego gwaru pani Chalkwood odwróciła się, zdenerwowana.
<br />
― Panie Blackroot! Mówiłam coś o wyciąganiu żab!
<br />
― Sorry! ― Sain zacisnął mocniej palce na płazie, który zarechotał bezradnie, i obnażył kieł w drapieżnym uśmiechu.
<br />
― Najpierw ― pani Chalkwood wróciła do biurka ― włożycie żaby do wody,
którą będziemy stopniowo podgrzewać. Zobaczycie, jak zachowują się
zwierzęta zmiennocieplne. Żaba nie będzie próbowała się uratować,
ponieważ nie poczuje, że temperatura wody…
<br />
― Ja nie chcę ― mruknął Serge do Saina. ― Wystarczą mi książki i martwe okazy. ― Wskazał rząd słoików w gablocie pod ścianą.
<br />
― Jak się boisz, kiciu, to ja to zrobię. Idź po wodę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-08-16, 12:29<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie powinno dziwić, że postawa Sain niejako szokowała, ale i podobała
się brunetowi. Już samo to, że uważał zawieszenie w prawach ucznia za
„dodatkowe wakacje” było… Zdaniem Serge’a niesamowite. Kolejne kilka
minut nie było jednak tak zabawne. Już sama myśl o tym, że mają zabić
zwierzątka… No, może mało kto litował się nad żabami, ale przecież, jak
wszystko – żyją, czują, boją się. A teraz z całą pewnością się bały, co
widać było, jak na dłoni.
<br />
Nawet zaglądając do pudełka, chłopak już miał opory, a szybka
wymiana zdań z Blackrootem… Nie, zdecydowanie mu to nie odpowiadało,
podczas gdy Sain wyraźnie się do tego palił. Drgnął gwałtownie, słysząc,
jak został nazwany. Zadarł głowę, aby popatrzeć w oczy znacznie
wyższego chłopaka, zmarszczył brwi i zacisnął zęby. Stał tak chwilę
nieruchomo, zwracając jego uwagę.
<br />
- Jak mnie nazwałeś? – Zapytał zbity z tropu.
<br />
Szybko tego pożałował, obdarzony agresywnym spojrzeniem. Blackroot
momentalnie całym sobą pokazywał mu, że Corie… Ma siedzieć cicho i
robić, co tamten chce.
<br />
- Coś nie tak? – Usłyszał od starszego ucznia, powiedziane tak, że brunet poczuł lekki dreszcz na plecach.
<br />
- Po prostu… - Zaczął od razu skruszale, spuszczając głowę. – Dlaczego mnie tak nazwałeś? – Zapytał niepewnie.
<br />
- Bo tak. Idź po wodę – otrzymał kolejną twardą odpowiedź.
<br />
- Ale… Jestem chłopakiem – jęknął po nosem, idąc wykonać polecenie,
wracając po minucie z miską z wodą, którą postawił na środku stołu.
Ponownie popatrzył na żabę z przygnębieniem. – Nie zabijajmy jej –
poprosił cicho Blackroota, patrząc w niego intensywnie.
<br />
- Niby dlaczego? To tylko żaba. – Rzekł, wrzucając ją do wody.
<br />
Kolejne spojrzenie, jakim został obdarzony… Jasno mówiło, że Sain
bierze go co najmniej za świra. Dobrej klasy, który powinien być właśnie
zawinięty w kaftan, a nie stać w klasie podczas biologii. Spuścił
wzrok, gryząc wargę.
<br />
- Gdyby najechali nas kosmici i by chcieli robić nam sekcję,
mówiąc, że „jesteśmy tyko ludźmi”, to też było by w porządku? – Zapytał
smutno, patrząc na płaza, odsuwając od stołu. – Nie chcę przykładać do
tego ręki.
<br />
Zwrócił tym uwagę nauczycielki, która natychmiast pojawiła się przed ich stolikiem.
<br />
- Co tu się dzieje? – Zapytała zirytowana. – Corie, dlaczego odchodzisz od stanowiska bez pozwolenia?
<br />
Brunet wyglądał na mocno zestresowanego. Poruszył się niespokojnie, od razu czując spojrzenia całej klasy na sobie.
<br />
- Nie chcę zabijać żab – wyjaśnił cicho, czym wywołał śmiech wszystkich innych.
<br />
Faktycznie! To takie śmieszne, że nie chce gnębić innych, słabszych, czyniąc im to, co sam odczuwa!</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-08-16, 18:36<br />
<hr />
<span class="postbody"> Sain też na niego patrzył, zadzierając głowę, ale w odróżnieniu od wielu osób nie roześmiał się.
<br />
Nauczycielka pokręciła z niedowierzaniem głową.
<br />
― Dobrze, jeżeli chce pan zamiast tego napisać…
<br />
― O kurwa! ― krzyknął nagle Blackroot. Potrącona (w jaki sposób?)
miseczka przewróciła się, rozlewając wodę, a przestraszona żaba
natychmiast zeskoczyła z blatu na podłogę. Dziewczyny poderwały się z
piskiem ze swych miejsc, w klasie wybuchło zamieszanie. Blackroot wstał i
patrzył na ten obraz chaosu, śmiejąc się pod nosem.
<br />
― Proszę, nie wszyscy naraz. Nie wszyscy naraz! ― pani Chalkwood
próbowała zapanować nad klasą i ocalić żabę przed zadeptaniem.
<br />
Gushow i Evans odwrócili się do Saina, uznając go chyba teraz za swój autorytet.
<br />
― Puśćcie swoją. Blondi na zawał zejdzie ― podsunął im kpiąco, zerkając na skuloną pod ścianą Victorię Christy.
<br />
Natomiast Serge prawdopodobnie nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Pain,
odciągając teraz uwagę wszystkich od niego i ratując żabę, odwdzięczył
się mu za ostatnie wstawienie się za nim przy dyrektorze.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-08-16, 19:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Stał
nadal ze spuszczoną głową, czując coraz gorzej przez wyśmiewanie jego
własnych poglądów. Nie rozumiał jednocześnie tej społecznej znieczulicy
na cierpienie... Nawet jeżeli chodziło <span style="font-style: italic;">tylko</span> o płaza.
<br />
Z rezygnacją i przygnębieniem podniósł wzrok, kiedy przemówiła
nauczycielka. Najwyraźniej postanowiła dać mu spokój i... I w tym
momencie zobaczył, jak żaba zaczyna uciekać przy głośnym przekleństwie
Blackroota oraz ogólnym zamieszaniu w klasie. Zamrugał szybko, zaraz
spoglądając na swojego partnera od projektu, który... Wyraźnie z siebie
dumny nakłaniał jeszcze dwóch dryblasów wypuszczenia wolno kolejnej
żaby. Obaj zaśmiało się na myśl o wprowadzeniu w zawał blondynki, od
razu zabierając do "wypadku" i szarpnięcia kilku słów kolejnym osobom.
<br />
W zaledwie chwilę po klasie rozniósł się efekt owczego pędu, płazy
skakały dookoła, próbując się ratować, a Serge patrzył na to,
niedowierzając.
<br />
Akurat jedną z nich - jak zauważył po specyficznej plamce na grzbiecie -
dokładnie ta z ich stołu, właśnie wiała w jego kierunku. Pochylił się i
delikatnie ją chwycił, uspokajając zwierzątko. Podszedł do stołu z
wciąż zwieszoną głową.
<br />
- Dziękuję - wyszeptał, stojąc z Sainem ramię w ramię. - Kiciu - dodał wciąż cicho, posyłając mu lekki, wdzięczny uśmiech.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-09-23, 20:29<br />
<hr />
<span class="postbody"> ― Ej
― naskoczył na Serge’a, marszcząc groźnie brwi. Chyba nie spodobało mu
się, jak chłopiec go żartobliwie nazwał. ― Uważaj sobie.
<br />
To rzekłszy, popatrzył na odwróconą tyłem nauczycielkę, a potem otworzył
na oścież okno, umożliwiając młodzieńcowi wypuszczenie żaby na
zewnątrz. Oparł się nonszalancko o ścianę, przytrzymując je, kiedy
chłopiec się wychylał, i wbił mimowolnie wzrok w wypięte pośladki.
<br />
Serge ubierał się w bardzo dopasowane ubrania, które zdecydowanie
podkreślały jego zalety. Tego dnia Sain zwrócił na nie uwagę po raz
pierwszy i może nawet był trochę zaskoczony, że takie chuchro może mieć
całkiem niezły tyłek.
<br />
Ostatecznie kto by pomyślał; Serge był zwykle obiektem bardziej kpin niż zainteresowania.
<br />
Kiedy młodzieniec się wyprostował, uwolniwszy płaza, Sain uśmiechnął się
kącikiem warg – trudno było nie poczuć się dziwnie, gdyż szło za tym w
parze naprawdę przenikliwe spojrzenie – i uniósł lekko brew.
<br />
― Wiesz co, gram w sobotę koncert w Rock On ― powiedział ochryple. ― Przyjdź.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-09-23, 21:20<br />
<hr />
<span class="postbody">
Uśmiech bruneta tak szybko, jak pojawił się na twarzy, tak szybko
ustąpił pierw zdziwieniu, następnie strapieniu. Serge ponownie zwiesił
głowę, żałując, że w ogóle się odezwał. Nie uszło jednak jego uwadze
otwierane szeroko okno. Momentalnie podszedł bliżej, aby, zaraz po
przewieszeniu się przez ramę, wypuścić żabę wolno na trawniku. Chwilę
jeszcze obserwował, jak umykała w stronę krzewów, prostując dopiero,
kiedy zniknęła mu z oczu.
<br />
Popatrzył raz jeszcze na starszego chłopaka z wdzięcznością, chcąc
po raz kolejny podziękować, jednak... To dziwne spojrzenie i uśmiech
pohamowały jego entuzjazm. Przypatrywał mu się niepewnie, czekając
czujnie na kolejne słowa. Sam już nie wiedział, czy ponownej krytyki,
złośliwości, czy może jednak czegoś uprzejmego?
<br />
Z całą pewnością nie spodziewał się zaproszenia na koncert.
<br />
Zamrugał, rozglądając, upewniając, że te słowa nie są kierowane do
kogoś, stojącego za nim, jednak za Sergem... Było pusto. A Sain wyraźnie
patrzył właśnie na niego.
<br />
Pokrzepiony tą myślą, zgodził się, nawet nad tym nie zastanawiając.
<br />
- Chętnie - odparł, uznając, że jeżeli coś miał wcześniej w planach, zdecydowanie je zmieni!
<br />
- Dlaczego to okno jest otwarte?! - Ryknęła nauczycielka, stale próbująca ogarnąć chaos w sali. - Zamknąć je natychmiast!
<br />
Spłoszony Corie szybko sięgnął do klamki, aby zatrzasnąć okno, po
tym, posyłając kolejny wdzięczny uśmiech Blackrootowi. Kolejne
dwadzieścia minut poświęcono na łapaniu wszystkich płazów, aby
ostatecznie... Zamknąć je w akwarium, kiedy wściekła kobieta poprawiała
włosy.
<br />
- Świetnie - warknęła, parząc po całej klasie, szukając winnego. -
Skoro nie zdążymy już dzisiaj przeprowadzić sekcji, weźcie mikroskopy! -
Poleciła, wskazując właściwą półkę. - Każde z was zrobi wymaz swojej
śliny i sprawdzi, co w niej jest - instruowała, uznając, że będzie to
dobrą alternatywą.
<br />
Jak się okazało, to również miało przynieść swoje problemy. Serge
właśnie szykował swoje szkiełko, kiedy piszcząca wcześniej blondi
podniosła rękę w górę, wołając nauczycielkę.
<br />
- W mojej ślinie coś się rusza - powiedziała, czym zainteresowała
większość klasy. Corie również spojrzał w tamtym kierunku, czekając na
słowa kobiety.
<br />
- Tak - potwierdziła pani Chalkwood z marsową miną, kiedy przestała
wpatrywać się w mikroskop. - To plemniki, panno Wanstey.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-09-24, 18:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Klub
był duży, ciemny i pełen ludzi. Na koncert przybył prawdziwy tłum. Sain
i jego kapela byli supportem dla jakiegoś popularniejszego zespołu i
mocno na tym skorzystali.
<br />
Na bramce Serge musiał zapłacić za wejście, o czym Blackroot
najwyraźniej zapomniał mu powiedzieć. Gdy zaś dostał się do środka,
szybko poczuł specyficzną atmosferę tego miejsca.
<br />
Nie wyróżniał się tutaj aż tak bardzo w swoim stroju, nawet jeżeli byli
tacy, którzy patrzyli na niego kpiąco. Goście tego miejsca wyraźnie
lubili skóry, obroże i ćwieki. Było wśród nich nawet kilku podobnie
delikatnych, niewysokich chłopców, więc pod tym względem Serge wreszcie
mógł poczuć się swobodniej i bezpieczniej.
<br />
Nigdzie nie widział Saina, ponieważ ten oczekiwał na swój występ na
backstage’u, nie szczędząc sobie alkoholu. Zobaczył za to kilka
znajomych dziewczyn z klasy, dziś wyjątkowo mocno umalowanych – jak
większość dziewcząt w otoczeniu.
<br />
W oczekiwaniu na koncert mógł pójść do baru i spróbować zakupić sok czy
alkohol, usiąść na podłodze pod ścianą, albo po prostu zająć miejsce pod
sceną.
<br />
O dwudziestej pierwszej muzyka ucichła i na scenę wyszedł gospodarz klubu.
<br />
― Panie i panowie, nadszedł czas. Za chwilę na scenie pojawi się grupa
Hell-Raiser. Przywitajcie nasze gwiazdy gromkimi oklaskami!</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-09-25, 20:08<br />
<hr />
<span class="postbody">
Stojąc bezczynnie w klubie, w którym dodatkowo nikogo nie znał, a i z
całą pewnością wolał się nie przekonywać, jak na jego osobę zareagowali
by inni, siadł na uboczu przy barze, zamawiając sobie słabego drinka.
Sącząc go powoli, rozglądał się po obecnych w zastanowieniu. Część z
nich znał z widzenia, chociażby dziewczyny z ich klasy. Zabawne, że
zazwyczaj wyglądały całkiem inaczej, wyśmiewając przy tym styl ubierania
Coriego, a teraz... Kiedy Blackroort miał grać, nagle... Same nie miały
nic przeciw, aby się upodobnić?
<br />
<span style="font-style: italic;">Hipokrytki</span> - przeszło mu
przez myśl, kiedy się w nie wpatrywał dłuższą chwilę. Zaraz jednak jego
uwagę zwrócił spiker oraz wchodząca na scenę kapela w akompaniamencie
głośnych krzyków i oklasków publiczności. Serge się do nich nie
przyłączył, zamiast tego, biorąc drinka ze sobą, podchodząc bliżej
sceny, stojąc jednak stale na boku.
<br />
Ledwie podłączyli sprzęt, w lokalu zabrzmiały bas i gitara, do
których zaraz dołączyła perkusja. I wokalista. Brunet uśmiechał się
lekko. To zdecydowanie były jego klimaty, a chociaż nie skakał z innymi,
czy bujał do muzyki, wymachując rękami, krzycząc wraz z wokalistą...
Był zadowolony, że przyszedł, stale zapatrzony wyłącznie w gitarzystę.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-09-27, 18:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Sain
na scenie poruszał się wyjątkowo swobodnie. Nie było widać po nim
stresu; szczerzył zęby i przemieszczał się niemalże więcej niż jego
kolega na wokalu, bez większego kłopotu nawiązując kontakt z
publicznością.
<br />
Miał mentalność gwiazdy i musiał się nią czuć.
<br />
W pewnym momencie występu, kiedy Serge’owi udało się wcisnąć w miejsce
jakiejś dziewczyny, której zrobiło się chyba zbyt gorąco, by mogła ustać
pod barierkami, spojrzenia chłopca i Saina się spotkały. Blackroot
obnażył wówczas w uśmiechu biały kieł i zbliżył się do krawędzi sceny,
nachylając w stronę publiczności. Dziewczyny wokół Serge’a dostały świra
– zaczęły przepychać się do przodu i wyciągać ręce w próbie dotknięcia
gitarzysty, który w ostatniej chwili odsunął się poza zasięg ich
szponów, przystępując do solówki.
<br />
Serge mógł jednak odnieść dziwne wrażenie, że gdyby nie te ręce – gdyby
nie szalone fanki wokół – Sain mógłby się nachylić jeszcze mocniej,
zbliżyć bardziej, patrząc mu w oczy tak, jak patrzył przed chwilą; i kto
wie, co by zrobił, gdyby znaleźli się już całkiem blisko.
<br />
Ale sprawy potoczyły się inaczej. Po solówce Sain przeniósł się na całą
piosenkę na drugą część sceny i do końca występu podobna sytuacja nie
miała już miejsca, nawet jeżeli spojrzenia Serge’a i gitarzysty zdawały
się dość często spotykać.
<br />
Podczas ostatniej piosenki coś bardzo mocno uderzyło Serge’a w policzek.
Gdy spojrzał w dół, zobaczył u swych stóp świecącą w ciemności kostkę
do gitary.
<br />
Jeżeli spojrzał wówczas na Saina, zobaczył na jego ustach specyficzny
uśmieszek i musiał wiedzieć, że Blackroot dobrze wycelował, zanim ją
rzucił.
<br />
Nie było bisów. Po ostatniej piosence zespół opuścił scenę, ustępując miejsca gwieździe wieczoru.
<br />
― Dziękujemy grupie Hell-Raiser za wspaniały support. Teraz dziesięć
minut przerwy, zanim na scenie zawitają ci, na których wszyscy czekamy! ―
zawołał gospodarz klubu wśród ogólnej wrzawy.
<br />
Kilka minut później Sain i jego koledzy opuścili zaplecze, mieszając się
z tłumem – spoceni, jeszcze w stylizacjach scenicznych, z wyraźną
chęcią na zimne piwo poza kolejką. Blackroot szedł jako ostatni, po
drodze od niechcenia przybijając piątkę tym, którzy go zaczepiali.
<br />
Nie wyglądał przy tym, jakby szukał akurat Serge’a, ale przecież zaprosił go tutaj. To musiało coś znaczyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-07, 14:51<br />
<hr />
<span class="postbody">
Przez cały występ Corie dosłownie nie potrafił oderwać wzroku od Saina.
To, jak grał, jak się poruszał po scenie, stale szeroko uśmiechnięty...
Oczarowywało Serge'a. Kiedy dodatkowo zaczął się pochylać w stronę
niskiego bruneta... Sam miał chęć wdrapać się na scenę tuż obok niego.
Zniechęciły jednak wyciągające ręce dziewczyny, stojące naokoło.Jęknął
żałośnie, kiedy Blackroot się odsunął, patrząc za nim tęsknie. Przez
resztę koncertu, wodził za nim wzrokiem, żałując, że nie wracaj już na
tę część sceny.
<br />
Syknął, kiedy nagle coś uderzyło w jego policzek. Zaskoczony,
rozglądał się chwilę, wreszcie dostrzegając leżącą na ziemi kostkę.
Popatrzył raz jeszcze na Paina, widząc, jak się uśmiecha. Od razu
schylił się po nią, nie chcąc, aby ktokolwiek inny dostrzegł przedmiot,
następnie chowając w kieszeni spodni.
<br />
Następnym koncertem nie był już tak zainteresowany, wycofując się
ponownie na bok, obserwując przy tym, jak zespół Sain schodzi ze sceny.
Kiedy po chwili ruszyli w kierunku baru, liczył, że starszy chłopak
podejdzie do niego, ale... Szybko się przeliczył. Westchnął z
rezygnacją, widzą, jak momentalnie otoczyły go fanki, piszcząc,
krzycząc, próbując zdobyć numer kogoś z zespołu, czy chociaż autograf.
Dwie ewidentnie podwalały się do Blackroota. Blondynka najwyraźniej
robiła nawet wszystko, aby się na nim zawiesić.
<br />
Bijąc się chwilę z myślami, wreszcie postanowił podejść bliżej,
niby to zamówić kolejnego drinka, o co od razu poprosił barmana.
Ponownie popatrzył na kapelę, uśmiechając lekko do gitarzysty.
<br />
- Świetnie graliście - rzekł, kierując te słowa głównie do Saina. O
dziwo, w pierwszej kolejności obrócił się wokalista oraz kilka
dziewczyn, mierzących go ostrym wzrokiem.
<br />
- Dzięki - odparł wysoki chłopak, opierając ramieniem o bar i obracając do Serge'a. - Lubisz taką muzykę?
<br />
Corie kontrolnie popatrzył na Paina, przytakując w odpowiedzi na pytanie jego kolegi z ekipy.
<br />
- Gdybym nie lubił, to by mnie tu nie było - odpowiedział,
wzruszając ramionami i ponownie sięgając do kieszeni spodni. - Um...
Sain? - Zwrócił się do niego, chcąc to właśnie z nim porozmawiać. W
końcu po to tu przyszedł! - Chyba... Zgubiłeś kostkę przy ostatniej
piosence - rzucił niepewnie, zastanawiając się, jak zareaguje, chcąc
jednocześnie zyskać jego uwagę.
<br />
Bardzo chcąc!</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-07, 15:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Sain
rozmawiał z atrakcyjną dziewczyną o natapirowanych, wściekle czerwonych
włosach, która przylgnęła do niego w wyjątkowo wulgarny sposób i
wodziła dłońmi o długich, szkarłatnych szponach po jego piersi. Uwodziła
go, a on uśmiechał się pod nosem i pozwalał jej na to – i chyba nikt
nie powiedziałby w tej chwili, że kobiety są poza jego
zainteresowaniami.
<br />
I nagle usłyszał swoje imię – i spojrzał na chłopca, który podszedł do
baru, by zamówić sobie drinka – i uśmiechnął się szerzej na widok
kostki. Wyciągnął dłoń, wsunął palec za cienki, skórzany pasek obroży i
pociągnął młodzieńca lekko do siebie.
<br />
― Patrzcie na niego ― mruknął, zadowolony, i przyjął od wokalisty kieliszek wódki. ― Tak myślałem, że sobie ją wywalczysz.
<br />
Odgrodził się od czerwonowłosej dziewczyny ramieniem, przysuwając
kieliszek do ust Serge’a. Drugą ręką dość nagle zadarł mu głowę i wlał
wódkę wprost do rozchylonych ust.
<br />
W tym czasie Pepper zarzuciła mu rękę z pałeczkami na szyję, marszcząc cienkie, namalowane brwi.
<br />
― Nie za młody on jest, żebyś tak go poił, Sain? Lepiej uważaj, bo wpędzisz się w kłopoty.
<br />
― My się znaamy. ― Sain odłożył pusty kieliszek na ladę i zastukał
palcami w blat. ― Jeszcze jedna kolejka, kotku. ― Skierował te słowa do
barmana, który uśmiechnął się i przystąpił do napełniania nowych
kieliszków.
<br />
― Hej, Sain! ― Czerwonowłose dziewczę pacnęło chłopaka w ramię. ― Będę na tarasie, na fajce.
<br />
Blackroot nawet jej nie odpowiedział, wychylając świeżo napełniony
kieliszek. Pepper pokręciła lekko głową i wzięła drugi, a Jack chwycił
kolejny.
<br />
Wypili wszyscy i głośnym skwitowali odruch perkusistki, która odwróciła się i pochyliła, zatykając usta.
<br />
― Ktoś tu wymięka ― prychnął Sain. ― To co, Serge, podobało ci się?
<br />
― Mówił, że graliśmy świetnie ― wtrącił Jack z ironicznym uśmieszkiem. ― To twój nowy chłopak?
<br />
Blackroot zaśmiał się ochryple.
<br />
― Chuj ci w dupę, Jack. Idziecie zajarać?</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-07, 18:18<br />
<hr />
<span class="postbody">
Corie zdecydowanie czuł się nie na miejscu w tym otoczeniu. Nie lubił
dużych zbiorowisk i zwyczajnie lepiej czuł się gdzieś na uboczu, kiedy
nikt nie zwracał na niego uwagi. Dlatego tym bardziej, pociągnięty za
obrożę, otworzył szeroko oczy, zupełnie zaskoczony. A chwilę po tym
bezwiednie rozchylił usta, kiedy Blackroot zmusił go do zadarcia głowy.
Przełknął wódkę, odsuwając od Saina i zakasłał, kiedy alkohol podrażnił
przełyk. Zmarszczył brwi, spoglądając na towarzystwo mało przychylnie.
<br />
Nie odzywał się, przysłuchując ich wymianie zdań. Zamiast tego
zmarszczył brwi i popatrzył z niezrozumieniem pierw na Jacka, następnie
Blackroota. <span style="font-style: italic;">Nowy chłopak? Poważnie?</span> - Przeszło mu przez myśl. Wolał nie wnikać, skąd u wokalisty takie wnioski.
<br />
- Smacznego, dla waszego raka - mruknął niechętnie, samemu
uważając, że fajki zwyczajnie śmierdzą i nie są niczym przyjemnym.
Alkohol chociaż potrafił przyjemnie rozluźnić... Zgodnie z tym, czego
się spodziewał, ekipa Saina popatrzyła na chłopaka z politowaniem,
natomiast sam Pain... Roześmiał się i mruknął coś, czego Corie już nie
usłyszał, bo główna kapela właśnie zaczęła grać.
<br />
Nie mając nic lepszego do roboty, a nie chcąc się truć dymem
papierosowym, Serge siadł przy barze, sącząc powoli swojego drinka i
obserwując będący na scenie zespół. Uśmiechnął się, wspominając, jak
Sain pochylał się w jego stronę.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-07, 19:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Sain
wrócił do sali dużo weselszy niż wcześniej. Wiele wskazywało na to, że
jarał coś innego niż papierosa. Stanął na chwilę na tyłach, za tłumem
oblegającym scenę, i już po chwili dołączyła do niego czerwonowłosa
dziewczyna, która kleiła się do niego wcześniej. Nie potrafiła utrzymać
rąk przy sobie – obmacywała go nawet po tyłku.
<br />
Chwilę później przy Sainie pojawił się Jack i szepnął mu coś na ucho.
<br />
Blackroot zaśmiał się i popatrzył prosto na Serge’a, który też nie
narzekał dziś na brak powodzenia: właśnie podbijał do niego jakiś
misiowaty facet, niekoniecznie przez młodzieńca mile widziany.
<br />
― To co? ― mruknął Jack. ― Ruszasz się?
<br />
― No jasne ― stwierdził, po czym obaj wmieszali się w tłum.
<br />
Kilka minut później Serge zobaczył ich, jak z gitarą Saina zmierzają do
wyjścia, a czerwonowłosa dziewczyna z radością podąża tuż za nimi.
Poczuł się pewnie zapomniany, może w jakiś sposób oszukany – jednak
będąc tuż przy wyjściu z sali Blackroot podał swój instrument
przyjacielowi i zawrócił gwałtownie, zmierzając wprost ku niemu.
<br />
― Hej! ― zawołał, wciskając się między Serge’a a jego adoratora. ― Idziesz z nami na after?</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-07, 22:33<br />
<hr />
<span class="postbody">
Pozostawiony sam sobie po raz kolejny, denerwował się jedynie. W
dodatku jakiś spory facet zaczął go zaczepiać, próbował stawiać drinki i
coraz bardziej nachalnie zagadywał, ku niezadowoleniu Serge'a. Chłopak
spoglądał na niego niepewnie, chcąc zwyczajnie zwiać.A ten, który go tu
zaprosił... Najwyraźniej go zlał.
<br />
Przynajmniej tak sądził, dokąd Blackroot nagle nie wyrósł przed
nim, oddzielając od zagadującego faceta. Zamrugał zaskoczony, od razu
przytakując, bez zastanowienia, głównie kierowany chęcią ucieczki.
<br />
- Jasne - rzucił, od razu odchodząc od baru, ruszając z Sainem do wyjścia. - Dokąd idziemy?
<br />
W odpowiedzi ujrzał ten jego firmowy uśmieszek, w którym w tak
seksowny sposób ukazywał kieł. Corie spuścił wzrok, powtarzając sobie,
aby się uspokoić. Nie chciał pokazywać sobą wszystkich emocji, jakie nim
targały!
<br />
Ledwie zbliżyli się do pozostałych członków kapeli, Jack uśmiechnął się triumfalnie.
<br />
- A jednak to twój nowy chłopak - zadrwił ponownie z Paina, przez co Serge uciekł wzrokiem.
<br />
- Nie przypominam sobie, abym do kogoś należał - mruknął, bardziej do siebie, niż do nich.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-07, 22:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Sain parsknął, otwierając drzwi samochodu, który najlepsze lata miał już chyba za sobą, i pokazał wokaliście środkowy palec.
<br />
― Wbijaj, kiciu ― rzucił do Serge’a, a potem sam wskoczył na tylne
siedzenie. W środku siedziała już Pepper, a po chwili dołączyła jeszcze
czerwonowłosa piękność, przez co zapanował ścisk tak wielki, że nie
można było zamknąć drzwi.
<br />
― Heloł, nie zmieścimy się! ― warknęła w końcu Pepper. ― Kto w ogóle wpadł na ten pomysł, żeby zabierać randomów?
<br />
― Jaak to nie zmieścimy ― wymruczał Sain i pociągnął Serge’a za
obrożę, zmuszając go do przesiadki na swoje kolana. Przesunął się w
stronę perkusistki i wyszczerzył zęby, a ona pokręciła z niedowierzaniem
głową.
<br />
― Hej, mała, możesz zamknąć drzwi? ― Jack odwrócił się w fotelu
pasażera, zwracając się do adoratorki Saina, która wyglądała na
skonsternowaną. ― Jak ci w ogóle na imię?
<br />
― Rita ― odparła, zatrzaskując drzwi, i szybko wygięła wulgarnie
umalowane usta w zalotnym uśmiechu. ― Dzięki, że mnie zabraliście.
<br />
― Luzik. Tylko uprzedzam, że imprezy u Johna to grube są. ― Wsunął do
ust lufkę i przypalił jej koniec. Zaciągnąwszy się, podał ją Pepper;
Pepper podała Sainowi; a Sain, cały czas rozbawiony podał Serge’owi.
<br />
Jako jedyny nie palił basista, który prowadził samochód – na szczęście wyglądało na to, że robił to na trzeźwo.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-07, 22:57<br />
<hr />
<span class="postbody">
Wsiadając do samochodu, Corie miał mieszane uczucia. A te jeszcze
bardziej się pogmatwały, gdy zaraz za nim dosiadł się nie tylko
Blackroot, ale i wieszająca na nim dziewczyna. Sam już miał napomknąć,
że może lepiej, jak on wysiądzie, aby nie przeszkadzać, kiedy problem o
brak miejsca zgłosiła perkusistka.
<br />
Po raz kolejny spiął się, następnie zwieszając głowę, wciągnięty na
kolana Saina. W dodatku czuł mordercze spojrzenie czerwonowłosej, która
z całą pewnością chciała być teraz na jego miejscu. I właściwie dziwił
się, że nie była.
<br />
- Nie, dzięki - odparł, odsuwając od siebie lufkę, którą podsuwał
mu Pain. - Nie chcę - zapewnił, spoglądając na niego przez ramię, nadal
speszony. I jak siebie znał, z mocno czerwonymi policzkami. Chwała
wszelkim bogom, w których sam nie wierzył, że było ciemno!
<br />
- Daj spokój, nic ci nie będzie - rzucił od razu Jack z szerokim
uśmiechem i lekko przymrużonymi oczami. - To na rozluźnienie - dodał,
mrugając okiem, czym ani trochę nie zachęcał Coriego.
<br />
- Nie zmuszaj dzieciaka - skarcił go basista, podczas gdy Rita sama sięgała po lufkę.
<br />
- Ja za to chętnie! - Rzuciła, próbując wyciągnąć ją z dłoni Blackroota.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-11, 19:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Sain
oddał dziewczynie lufkę, wiedząc dobrze, że za chwilę i tak zostanie
nabita. Zrelaksowany odchylił głowę i mruczał cicho, błądząc wzrokiem po
suficie auta.
<br />
W czasie drogi zaciągnął się jeszcze kilka razy i napił się wódki z
obiegowej butelki. Kiedy samochód zatrzymał się pod jednym z bogato
wyglądających domów jednorodzinnych w dzielnicy pełnej podobnych,
przegubem oplótł Serge’a za brzuch i nachylił się do jego ucha.
<br />
― Czemu nic nie wypiłeś? ― mruknął, owiewając je ciepłym oddechem, podczas gdy Pepper, Rita, Jack i Trevor opuścili samochód.
<br />
― Ej, wyłaźcie. ― Trevor zajrzał do tyłu przez otwarte drzwi, krzywiąc
się lekko. ― Zabrudzicie mi tapicerkę. Możecie się zamknąć w łazience u
Boba za jakieś trzydzieści sekund.
<br />
― Zamknij ryj, Trev ― odparł Sain, spoglądając na niego od niechcenia. ― Będę chciał to wyjdę.
<br />
― Będziesz to kurwa sprzątał.
<br />
― Zaraz dołączymy.
<br />
― To nara.
<br />
Drzwi trzasnęły i Sain zaśmiał się gardłowo.
<br />
― To co ― wymruczał. ― Chcesz nabrudzić?</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-11, 20:09<br />
<hr />
<span class="postbody">
Corie z całego towarzystwa był jedynym ani nie pijącym, ani nie palącym
podczas podróży. No, przynajmniej nie licząc kierowcy, co przyjął z
ulgą. Sam doszedł do wniosku, że wyskoczyłby z samochodu, gdyby i
kierowca postanowił tak się "bawić" podczas jazdy.
<br />
Zaraz po zatrzymaniu samochodu, już chciał wyjść wraz z resztą,
jednak zatrzymany przez Blackroota, siedział grzecznie na jego udach.
Spiął się momentalnie po jego pytaniu, czując, jak policzki natychmiast
go zapiekły, a on sam spuścił głowę. Dodatkowo sugestia Trevora jedynie
dolała do ognia. Łykając nerwowo ślinę, patrzył za odchodzącymi, a po
kolejnym kierowanym do niego pytaniu... Gwałtownie poczerwieniał, kręcąc
szybko głową.
<br />
Zsunął się na siedzenie obok Saina, patrząc na niego całkiem zawstydzony.
<br />
- Nie wiem, co masz na myśli... I chyba nie chcę wiedzieć -
odpowiedział, chociaż do głowy przychodziła mu tylko jedna myśl, co
widać było po rumianych policzkach. - I... Chodźmy do reszty - poprosił,
otwierając drzwi, aby jak najszybciej opuścić zadymiony samochód.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-11, 20:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Sain złapał go za przegub i odwrócił z powrotem ku sobie, pochylając się do niego.
<br />
― Heej, dokąd uciekasz? Przecież obaj wiemy, do czego to zmierzało…
Nie udawaj teraz niewiniątka ― wymruczał, z każdym słowem coraz bardziej
się do niego nachylając. Serge spuścił jednak głowę, w porę uchylając
się od jego ust.
<br />
― W takim razie ― wymamrotał ― chyba inaczej widzieliśmy ten wieczór.
<br />
Sain zamarł, wciąż oplatając jego przegub długimi palcami.
<br />
― Co ― wypalił, jakby sądził, że się przesłyszał.
<br />
― Nic ― odpowiedział cicho Serge. ― Chodźmy ― poprosił po chwili. ― Chyba, że mam się zwijać do domu…
<br />
Blackroot zmarszczył brwi; to było coś nowego, nigdy dotąd nie był w
takiej sytuacji, żeby ktoś tak po prostu mu odmówił. Jego otępiony
narkotykiem i alkoholem umysł z trudem przetwarzał fakty.
<br />
― Nie chcesz się bzykać? ― W ochrypłym od palenia głosie słychać było niedowierzanie.
<br />
Serge uniósł lekko głowę i popatrzył na chłopaka jakoś tak dziwnie, jak zbity pies.
<br />
― Nie. Nie chcę się bzykać ― odpowiedział cicho.
<br />
― Bo co?
<br />
Corie zmarszczył brwi, ale nie zaczął wyglądać w oczach Paina ani trochę
groźniej niż zazwyczaj. Równie dobrze mały kociak mógłby go straszyć
pazurkami.
<br />
― Bo nie jestem kimś, kto wskakuje do łóżka z kimś, o kim nic nie wie i kto o mnie nic nie wie.
<br />
Ta odpowiedź wywołała na ustach Blackroota mały uśmiech.
<br />
― No to chodźmy do środka ― wychrypiał, bynajmniej nie zrażony. ― Opowiesz mi coś o sobie.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-11, 21:02<br />
<hr />
<span class="postbody">
Zaskoczony tak nagłym zwrotem akcji, zamrugał szybko, oniemiały.
Patrzył na Saina w milczeniu przez moment się nie ruszając. Wreszcie
przechylił głowę, pytając:
<br />
- Poważnie?
<br />
Zwyczajnie nie potrafił zrozumieć, jak zachowanie gitarzysty mogło
się tak nagle zmienić. W dodatku... Właściwie spodziewał się wyzwisk i
przekleństw pod własnym adresem. Musiał przyznać, że to niezwykle miło
go zaskoczyło. Spiął się jednak, kiedy Sain ponownie zaczął się wyciągać
w jego kierunku, tym razem... Łapiąc za klamkę i pchnąwszy drzwi,
otworzył je na pełną szerokość. Serge popatrzył na to z realnym
zdziwieniem.
<br />
- Tak, poważnie - odparł Blackroot. Tym swoim seksownym, mrukliwym,
niskim głosem, którym przypomniał Coriemu, że... Wbrew tego, co mówił,
chętnie by się przespał z Sainem. <span style="font-style: italic;">Tylko, kurwa, nie na pierwszej randce!</span> - Wyskakuj - polecił następnie, jednocześnie uśmiechając firmowo. - Chyba że zmieniłeś zdanie?
<br />
Wysunął się z samochodu momentalnie, mimo wszystko starając nie
zachowywać, jak przestraszona cnotka. Stanął poza zasięgiem rąk
towarzysza, czekając, aż i on wygrzebie się na zewnątrz. Zatrzasnęli
drzwi i ruszyli w kierunku domu. Lumi milczał, nie bardzo wiedząc, co
teraz powiedzieć, w głowie mając raczej jeden temat: koncert. Drugim,
którego chciał uniknąć, była rozmowa sprzed chwili. Im bliżej byli, tym
głośniej było słuchać muzykę oraz śmiech gości. Mijając żywopłot,
słyszeli chichot jakieś dziewczyny, co wywołało cichy śmiech Blackroota.
Corie tylko uniósł brew, przystając, kiedy usłyszał jego pytanie, tuż
przed drzwiami.
<br />
- To co lubisz pić lub brać?
<br />
Westchnął, krzywiąc się. Szczerze wolałby nie odpowiadać na takie pytania.
<br />
- Słodkie drinki - odparł, nie chcąc jednak pozostawić bo bez
odpowiedzi. - Co się tyczy narkotyków... Nigdy niczego nie brałem. I nie
mam chęci próbować. A co?
<br />
Otworzył im drzwi i wszedł, stale jednak patrząc z pytaniem na Saina, kiedy podszedł do nich Trevor.
<br />
- Posprzątaliście? - Rzucił do nich agresywnie, na co chłopak od razu się skrzywił.
<br />
- Nie było po czym - prychnął, coraz bardziej czerwieniąc na twarzy, zawstydzony tymi sugestiami.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-11, 21:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Sain parsknął cicho, pociągając Trevorowi z bara.
<br />
― Uznaliśmy, że twoja fura jest za mała, żeby się w niej cisnąć,
frajerze ― stwierdził i skręcił w prawo do, jak się okazało, obszernego
salonu, nie oglądając się za siebie.
<br />
Dom był pełen ludzi – w większości pijanych lub naćpanych i znacznie
starszych od Serge’a; najmłodsi zdawali się być w wieku Saina.
<br />
Blackroot przywitał się z wieloma w drodze do obficie zastawionego
alkoholami stołu. Jakaś dziewczyna na krótką prośbę zorganizowała mu
szybko wysoką szklankę i Sain napełnił ją szczodrze wódką.
<br />
― To z czym lubisz drinka? ― zapytał głośno Serge’a, przekrzykując
ruskie techno, do którego w półmroku tańczyła w półmroku część wyjątkowo
pobudzonych gości.
<br />
― Saaaaaain! ― odpowiedź udaremnił Serge’owi kobiecy okrzyk, po którym
niewysoka blondynka wskoczyła Blackrootowi na plecy. Chłopak runął na
stół, przewracając mnóstwo butelek i kartonów. Część trunków się
rozlała, trochę szkła spadło natomiast na podłogę i rozbiło się na
kawałki.
<br />
― Pojebało cię, Jess! ― zawołał Blackroot, prostując się. Na szczęście
był w butach – on i wszyscy inni – nie musiał się więc martwić, że
porani sobie stopy, depcząc po odłamkach.
<br />
― A co to za dupeczka? ― Jess uśmiechnęła się szeroko, zwracając uwagę
na Serge’a. ― Ale jesteś śliczny. Hej! Jestem Jess, przyjaciółka tego
debila. I dziewczyna pana tej imprezy.
<br />
― Właśnie, gdzie jest Bob? ― zapytał Sain, stawiając przewróconą szklankę, by wrócić do przygotowywania drinka.
<br />
― Zgonuje na górze ― odparła dziewczyna. ― Co ty robisz? Driny chcesz pić?
<br />
― Kicia chce.
<br />
― Jezu, to słodkie ― zaśmiała się, wracając spojrzeniem do Serge'a. ―
Ale na twoim miejscu nie pozwalałabym Painowi robić sobie drinków. Chyba
że lubisz takie, w których jest trzy czwarte wódki.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-11, 22:05<br />
<hr />
<span class="postbody">
W przeciwieństwie do towarzysza, planował być bardziej uprzejmy,
jednak... Wyszło jak wyszło, a nie chcąc zostać z kimś, kogo praktycznie
nie znał - pomijając drobny fakt, że o Painie również niewiele wiedział
- ruszył za nim prędkim krokiem. Tylko po to, aby z przerażeniem
obserwować ilość wlewanej do szklanki wódki.
<br />
Kolejne wydarzenie sprawiło, że stał i patrzył z szeroko otwartymi
oczami, coraz bardziej rumieniąc. Zarówno przez to, jak zachowywała się
względem niego dziewczyna, jak i to, jak był nazywany. Jęknął,
spuszczając głowę.
<br />
- Miau - mruknął, nie mając sił z tym walczyć, podchodząc do blatu.
Nakrył wierzch szklanki dłonią, patrząc na Blackroota. - Jeżeli
można... Wolę mniej wódki, więcej soku - poprosił niepewnie.
<br />
Blondynka roześmiała się wesoło, spoglądając na przyjaciela.
<br />
- Widzisz, Saini? - Ucieszył się. - Mówiłam - rzuciła, podczas gdy Sain patrzył na chłopaka ze zdziwieniem.
<br />
- Więcej wódki, mniej soku? - Widać było po nim wielkie zdziwienie.
<br />
- Ja to zrobię, głupku! - Rzuciła Jess, szybko i pewnie wyciągając
mu z dłoni butelkę i przysuwając szklankę do siebie. Zaledwie po chwili
podsunęła Coriemu słodkiego czerwono-żółtego drinka. - Trzymaj, kiciu.
<br />
Nie komentując, pociągnął ze słomki, zaraz oblizując na pyszny smak.
<br />
- Dobre - pochwalił, zerkając na Blackroota. - Chcesz spróbować? - Zaproponował bez zastanowienia, widząc jego spojrzenie.
<br />
- Drinka dla bab? - Zapytał, uśmiechając drapieżnie, pokazując przy
tym kieł. - Dzięki - dodał, sięgając po wódkę i ze znacznie lepszym
humorem ruszył do kumpli, zostawiając oniemiałego chłopaka.
<br />
Serge zwiesił głowę, momentalnie żałując, że w ogóle się odezwał.
Równie dobrze mógł jednak wrócić do domu prosto z klubu...
<br />
Sącząc powoli drinka, został zagarnięty przez Jess, która zmierzyła
go wzrokiem. Pokręciła głową, najwyraźniej starając zachować dorośle.
<br />
- Hej, ile właściwie masz lat, kiciu? - Spytała, a chociaż użyła
tego określenia, nie wyglądała na zadowoloną z drinka w jego dłoni. Mimo
że sama go zrobiła.
<br />
- Szesnaście - odparł od razu. - I jestem Serge - mruknął, wciąż
pijąc przez słomkę, ani trochę nie zrażony. Spojrzał w kierunku Saina z
jękiem. - I chyba powinienem iść.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-14, 22:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową.
<br />
― Bierze się za coraz młodszych ― stwierdziła. ― To fakt, nie powinno
cię tu być. Słuchaj… ― Położyła dzieciakowi dłoń na ramieniu, patrząc na
niego uważnie. ― Liczysz się z tym, że po wszystkim potraktuje cię jak
zwykłą dziwkę, nie?
<br />
Serge przekrzywił głowę, mrużąc oczy.
<br />
― Liczę się z tym, że nie zamierzam się z nim pieprzyć ― odpowiedział
poważnie, czym wyraźnie ją zdziwił. Uniosła wysoko brwi, mierząc go z
góry na dół. Strój, jaki miał na sobie Serge, w jej mniemaniu o tym nie
świadczył.
<br />
― Wydaje mi się, że on przywiózł cię tutaj, myśląc inaczej.
<br />
― Zauważyłem. I już w samochodzie mu to wyjaśniłem.
<br />
― No to lepiej będzie, jeśli…
<br />
― Hej, kiciu. ― Sain stanął nagle tuż za Sergem. ― Bierz swojego
drinka i idziemy do tyłu. ― Machnął głową w stronę drzwi tarasowych.
<br />
Chłopiec bez sowa ruszył za starszym kolegą i już po chwili został
wyprowadzony na imponujący taras z basenem, w którym kąpali się kolejni
pijani goście – jakieś hałaśliwe dziewczyny (jedna chyba całkiem naga) i
młodzieńcy myślący tylko o ich wdziękach.
<br />
― Heeej, to Pain? Pain! ― zapiała któraś, podskakując w wodzie (tak, była naga).
<br />
― Hej, Lydia! ― zawołał ochryple Blackroot, zarzucając Serge’owi ramię na szyję.
<br />
― Nadal wolisz chłopców? Fujka!
<br />
― Jak patrzę na twoje zwisy…
<br />
― Hej, to było wredne! ― dziewczyna obraziła się wyraźnie.
<br />
― Co ten pedał powiedział? ― oburzył się wytatuowany osiłek, odwracając się ku Sainowi.
<br />
Blackroot uśmiechnął się, obnażając kieł, i spojrzał z bliska na Serge’a.
<br />
― Założymy się o coś? ― mruknął, jednym uchem słuchając, jak
zirytowana blondynka powtarza swojemu obrońcy nieprzyjemne słowa. ―
Jeśli w dziesięć sekund wepchnę go z powrotem do wody, dasz mi całusa.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-14, 23:11<br />
<hr />
<span class="postbody">
Serge doceniał troskę dziewczyny. W większości. Nie podobał mu się
jednak jej oceniający wzrok i przyglądanie jego ubiorowi. Co było złego w
tym, że zawsze tak wyglądał?! <span style="font-style: italic;">Jak rozumiem, ubieram się jak dziwka</span>
- przeszło mu przez myśl, przez co momentalnie stracił chęć na dalszą
rozmowę z dziewczyną. I jakby na zawołanie pojawił się Blackroot.
<br />
Zadarł głowę, zaraz kierując za nim na taras, nie zainteresowany
pozostałymi gośćmi. Problem polegał na tym, że nie potrafił przejść
obojętnie obok faktu, że... Część z kąpiących się była naga. Przymknął
powieki, wzdychając ciężko, podczas gdy soczyste rumieńce weszły mu na
policzki.
<br />
Nie słuchał specjalnie wymiany zdań pomiędzy Sainem, a kąpiącymi
się w basenie, ale... Słowo "zakład" momentalnie na niego podziałało.
Skupił na gitarzyście całą swoją uwagę, następnie spoglądając w kierunku
osiłka. Uśmiechnął się lekko, nie zamierzając dawać Painowi łatwych
zwycięstw. Jeżeli czegoś chciał od Coriego... Niech się trochę wysili.
<br />
- Nie - odparł szybko, pochylając ku niemu głowę. - Wepchnij go do wody w pięć sekund, a wtedy dostaniesz całusa.
<br />
Mówiąc to, kontrolnie obserwował dryblasa, który podchodził coraz
bliżej drabinki, znajdującej tylko kilka metrów od nich. Cały czas
przeklinał i marudził, jak to "jebany pedał" śmiał obrazić jego kobietę.
Serge nie słuchał. Ale był naprawdę ciekawy, co się stanie.
<br />
- Okej - rzucił Blackroot, uśmiechając jeszcze szerzej, ku
zaskoczeniu chłopaka. Na pewno też nie spodziewałby się, że Sain wciśnie
mu w ręce swoją komórkę i w chwili, kiedy osiłek właśnie miał stanąć na
kafelkach... Gitarzysta rzucił się na niego, przez co wspólnie
wylądowali w wodzie, szarpiąc się i przeklinając.
<br />
<span style="font-style: italic;">Może to gówniarskie, ale... Zaimponowałeś mi</span>,
pomyślał z uśmiechem, podchodząc bliżej i kucając, aby obserwować walkę
z zainteresowaniem. Blondynka zaczęła piszczeć i krzyczeć, wyraźnie się
miotając, kiedy nie wiedziała, czy rozdzielać ich, czy samej odsunąć,
aby nie oberwać. Dopiero, kiedy zaczęli się wzajemnie podtapiać, Serge
stwierdził, że czas zareagować. Odłożył obie komórki - i swoją i
Blackroota - w krzakach, aby nie leżały na widoku, ani nie zmokły i sam,
jak stał, tak wskoczył do wody. Doczłapał szybko do nich, starając
rozdzielić.
<br />
<span style="font-style: italic;">Idealnie</span>, przemknęło mu
przez myśl, kiedy jak idiota sam wszedł pomiędzy okładających się,
obrywając tym samym od rozpędzonej pięści Blackroota w szczękę. Zaraz po
tym Sain odepchnął chłopaka na bok, mimo iż sam Corie próbował się
odsunąć. To wszystko dało możliwość przeciwnikowi, aby wystosował cios w
szczękę Paina, który... Powalił go, sprawiając, że Blackroot wywinął
się w tył, wpadając z pluskiem do wody.
<br />
I nie wypływał...
<br />
- Cholera! Paini! - Krzyknęła naga blondyna, przepychając do nich,
wraz z innymi kąpiącymi, aby wyłowić gitarzystę, wyciągając na brzeg. -
Niech mu ktoś zrobi sztuczne oddychanie! - Krzyczała spanikowana, na co
pozostali... Popatrzyli po sobie niechętnie.
<br />
- Bohaterowie - warknął Serge, rozcierając własną szczękę i chcąc
nie chcąc, przysiadł obok, sprawdzając, czy w ogóle oddycha. Widząc, że
klatka piersiowa się unosi, klepnął go kilka razy w twarz, na koniec
robiąc jeden ucisk poniżej mostka.
<br />
Blackroot wypluł wodę, chwilę się jeszcze nią krztusząc, a Corie siedział obok, patrząc na niego kontrolnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-14, 23:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Blackroot
przez chwilę krztusił się na czworakach, z głową zwieszoną w dół i
włosami ociekającymi wodą. Dziewczyny przyklękły przy nim – ta obrażona
najpierw poszła po ręcznik – i próbowały nawiązać z nim kontakt. Jedna
poklepała go po plecach, starając się pomóc mu wykrztusić wodę.
<br />
― Kurwa ― sapnął w końcu Pain i padł na ziemię, po czym leniwie
obrócił się na plecy i przysłonił oczy przegubem, oddychając głęboko.
<br />
― Stary, nic ci nie jest? ― zapytał, kucając obok, kolega osiłka, który tak urządził Blackroota.
<br />
― Tak, tak, jest okej ― odparł Pain zblazowanym tonem, ale widać było, że jeszcze nie doszedł do siebie. ― Spadajcie.
<br />
Powoli gromadziło się wokół nich coraz więcej osób, które wychodziły z domu. Zjawiła się również Jess.
<br />
― Co się stało? ― uklęknęła przy Sainie, który westchnął i podniósł się do siadu.
<br />
― Nic ― stwierdził, chwiejnie wstając.
<br />
― Nie nic, tylko sobie zasłużyłeś ― warknął wytatuowany osiłek. ―
Obraził Lydię, więc dostał po mordzie i tyle ― orzekł publiczności. ―
Znaj swoje miejsce, cioto…
<br />
Blackroot natychmiast wyrwał się z troskliwych rąk zaniepokojonych jego stanem dziewcząt i wyszedł przez szereg.
<br />
― Pokażę ci ciotę. Chodź tutaj.
<br />
― Nie! ― zawołała stanowczo Jess, stając między nimi. ― Dość tego!
Powariowaliście? Zachowujecie się jak dzikie zwierzęta, do cholery!
Przestańcie, albo obu was stąd wywalę!
<br />
Ponad jej ramieniem Blackroot wciąż prowadził ze swoim przeciwnikiem intensywny pojedynek spojrzeń.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-14, 23:36<br />
<hr />
<span class="postbody">
Serge patrzył na to już mniej radośnie, wstając, kiedy wokół zrobiło
się zbiegowisko. Ignorując otoczenie, podszedł do krzaka, gdzie schował
dwie komórki, wyciągając je i samemu stając na uboczu. Przygryzł wargę,
zaczynając mieć jednak dość tego wieczoru. Tak. Zdecydowanie inaczej go
sobie wyobrażał.
<br />
Zawstydzony, podszedł do Blackroota, ciągnąc go za rękaw.
<br />
- Sain, możemy stąd iść? - Zapytał cicho, czując niebywale głupio, że pyta o coś takiego pośród tylu osób.
<br />
O dziwo Blackroot zareagował. Drgnął, przenosząc spojrzenie na
chłopaka. Takie, które Coriemu wcale się nie spodobało. Przygryzł znów
wargę, naraz jęcząc, kiedy obita szczęka zabolała.
<br />
- Ty wykąpałeś mój telefon? - Zapytał Sain z uniesioną brwią. Chłopak miał wrażenie, że ostrzej, niż zazwyczaj.
<br />
Szybko pokręcił głową, wyciągając przed siebie suchą i w pełni sprawną komórkę, oddając ją właścicielowi.
<br />
- Nie. Odłożyłem ją, zanim wskoczyłem do wody - odparł zgodnie z
prawdą, czując coraz gorzej z tym, że przynajmniej połowa obecnych
właśnie się im przysłuchiwała.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-14, 23:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Sain
uśmiechnął się lekko, odbierając swoją własność. Schował telefon
niedbale do tylnej kieszeni spodni i odgarnął sobie z twarzy przyklejone
do niej, mokre włosy.
<br />
― To idziemy ― wymruczał i przecisnął się przez tłum z powrotem do środka, zostawiając za sobą kałuże wody.
<br />
― Wszystko zachlapiesz, Sain! ― syknęła Jess, która wróciła do salonu zaraz za nim i Sergem.
<br />
― Pójdę pożyczyć od Boba jakieś ciuchy ― odparł niedbale Blackroot i
złapał młodszego kolegę za przegub, żeby pociągnąć go do holu, a z niego
na ciemne schody.
<br />
Nie zapalił światła nawet, gdy dotarli na półpiętro. Pokonali kolejne i
na piętrze, w ciemnym korytarzu, Pain złapał Serge’a za biodra i
przyparł do ściany.
<br />
― Coś mi obiecałeś ― wyszeptał wśród stłumionych odgłosów imprezy na dole.
<br />
Zupełnie zignorował sugestywne dźwięki dochodzące ze skąpanego w mroku
końca korytarza. Niektórzy goście najwyraźniej zignorowali zakaz
wchodzenia na górę i wykorzystali to miejsce, żeby zaspokoić pewne
potrzeby.
<br />
Sain pochylił się nisko i owionął ciepłym oddechem drżące usta Serge’a.
Obaj drżeli, przemoczeni do suchej nitki, ale teraz nie miało to
większego znaczenia.
<br />
Zaskakująco miękkie wargi Blackroota naparły na usta nastolatka,
odkształcając je delikatnie. Dłonie pozostały na biodrach, trzymając je
pewnie i nie przesuwając się w bardziej intymne rejony.
<br />
Sain odebrał swojego całusa, ale wcale nie zamierzał zadowolić się zwykłym muśnięciem warg.
<br />
Wysunął ciepły język i naparł nim wprawnie na zwarte zęby Serge’a, chcąc dostać się do środka.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-15, 16:19<br />
<hr />
<span class="postbody">
Stale czując się mocno nie na miejscu w tym towarzystwie, mimo wszystko
podążył za Blackrootem, uznając, że najlepiej trzymać się tego, kogo
znał. Względnie, ale jednak. No i na pewno lepiej było trzymać się
kogoś, kto zaprosił na imprezę, niż osoby, które widział pierwszy raz na
oczy.
<br />
Szedł za nim ze zwieszoną głową, zaraz ruszając i na piętro. Jęknął
cicho, przyparty do ściany, momentalnie rumieniąc i z zakłopotaniem
spuszczając wzrok.
<br />
- Ja...
<br />
<span style="font-style: italic;">Chciałem to zrobić, jak już będę suchy...</span>
<br />
Nie wyrywał się, poddając pocałunkowi i ciepłu drugiego ciała. I
przyjemności, jaka gwałtownie go rozpaliła. Rozchylił wargi, zapraszając
do pogłębienia pocałunku, niepewnie podnosząc przy tym oczy. Zamruczał,
kiedy pieszczota podniecała bardziej i bardziej, zmuszając nastolatka
do prób zapanowania nad własnym ciałem.
<br />
Nie powstrzymał za to dłoni, wyciągając je do Saina, również
lokując na jego biodrach, sunąc delikatnie w górę, po bokach i na
ramiona, których się przytrzymał, wydając z siebie kolejny, zadowolony
pomruk.
<br />
I jęk niezadowolenia, kiedy Blackroot nieoczekiwanie się odsunął.
<br />
Corie jak poparzony momentalnie go puścił, zwieszając głowę, czując, jak policzki aż pieką od wstydu.
<br />
- Odpowiadał? - Spytał tylko szeptem, dopiero teraz zwracając
uwagę, że prócz nich, ktoś jeszcze jest na piętrze. I wyraźnie dobrze
się bawi w jednym z pokoi.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-16, 18:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Sain
uśmiechnął się charakterystycznie – i chociaż Serge z pewnością tego
nie widział, poczuł ruch jego warg na swoich, jeszcze zanim Blackroot
się odsunął.
<br />
― Mmm. Idziemy pod prysznic? ― wychrypiał Sain.
<br />
― N-nie ― wydukał chłopiec ze zwieszoną głową, czym wywołał tylko parsknięcie starszego kolegi.
<br />
― Mówiłeś, że nie wskakujesz do łóżka z nieznajomymi. Nie mówiłeś nic o
prysznicu. Czego się boisz, co? Będzie fajnie, zobaczysz.
<br />
― Sain… ― jęknął Corie. ― Lubię cię… Jesteś naprawdę super, ale… ―
Głos chłopca drżał, zdradzając niepewność. ― Naprawdę nie lubię się
rozbierać przy innych. To jest też powód, dlaczego nie kąpię się od razu
po wuefie, tylko czekam, aż będzie pusto…
<br />
― Dlaczego? ― Pain oparł się ręką o ścianę przy jego głowie, nie
zwiększając dystansu między nimi. Zmarszczył brwi; zaczął się
zastanawiać, czy pod tymi ubraniami Corie nie kryje czegoś dziwnego. ―
Ukrywasz coś?
<br />
― Kilka… rzeczy ― odpowiedział ze wstydem Serge i Sain odsunął się wreszcie nieznacznie.
<br />
― Garba? Trzecią rękę? <span style="font-style: italic;">Cipkę</span>? ― spytał z nutą niepokoju, nie znając pojęcia kwestii intymnych.
<br />
― Nie! ― prychnął ze złością Corie. ― Bliznę!
<br />
Blackroot uniósł lekko brwi.
<br />
― Bliznę? Po czym? ― zapytał dużo ostrożniej, już bez tego kpiącego tonu.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-19, 23:23<br />
<hr />
<span class="postbody">
Nie! Zdecydowanie nie powinien mu tyle mówić! W dodatku nie powinien mu
mówić o bliźnie... Spuścił głowę, bijąc chwilę z myślami. Nerwowo gryzł
wargę, wreszcie sięgając do brzegu postrzępionego t-shirtu, podnosząc
go i pokazując sporą bliznę, idącą przez prawą pierś.
<br />
- Po nożu - odpowiedział z niepokojem, szybko spuszczając materiał,
kiedy Sain zaczął wyciągać rękę ku bliźnie. - Raz... Po prostu trafiłem
w niewłaściwy zaułek, wracając do domu - odpowiedział ze zwieszoną
głową.
<br />
Podniósł z zaniepokojeniem wzrok, zastanawiając, jak Blackroot
zareaguje. Dopiero wówczas zdał sobie sprawę, że Sain.. Nawet nie mógł
tego zobaczyć, skoro było zbyt ciemno. Serge nie widział wyrazu jego
twarzy, ale po chwili ciszy, wreszcie usłyszał zdziwione:
<br />
- Ja pierdolę.
<br />
Uśmiechnął się niepewnie, cieszą w jakiś sposób, że Pain zrozumiał.
Oparł się o niego czołem, wzdychając cicho, czując jednak lekką ulgę.
Zaraz wrócił do siebie prostując się i odchrząknął, uciekając wzrokiem.
<br />
- No... Więc... Sam rozumiesz, że... Wiolę, aby nikt o tym nie
wiedział - wybąkał. - Wtedy o nic nie pytają - wymamrotał cicho. - I...
Będę wdzięczny, jeżeli nie wspomnisz o tym nikomu - poprosił z nadzieją w
głosie.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-19, 23:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Niewiele
widział w ciemności – wyciągnął rękę, żeby dotknąć ciała, które Corie
chyba odsłonił, ale natknął się tylko na opuszczany szybko materiał
koszulki; nie mógł nawet poczuć zarysu blizny pod palcami.
<br />
― Ja pierdolę ― wyrwało mu się, gdy usłyszał tę historię; nieczęsto
zdarzało się słyszeć o takich pojebach, a jeszcze rzadziej spotkać
ofiarę podobnego spierdolenia.
<br />
Był zdruzgotany. Z kolei Serge wydawał się skrępowany, a wręcz
przekonany o tym, że ma jakieś powody do wstydu – nie miał, mieli ci,
którzy zrobili coś takiego. Z jakiego, kurwa, powodu – jakim trzeba być
zjebem, żeby rzucić się na kogoś z nożem…
<br />
Zignorował błagania, chciał znać szczegóły.
<br />
― O co poszło?
<br />
― Facet był pijany i chciał mój portfel…
<br />
― I odmówiłeś?
<br />
― Nie ― odpowiedział Serge po chwili ciszy. ― Sięgałem po niego do kieszeni, kiedy mnie dźgnął.
<br />
Tym razem to Sain zamilkł, w ciemności wpatrując się w zarys sylwetki
nastolatka. W końcu otrząsnął się, potrząsnął głową i złapał go za
przegub.
<br />
― Chodź.
<br />
Pociągnął chłopca do łazienki, zapalił w niej światło i wyszedł na
chwilę, zostawiając chłopca samego. Nie na długo – wkrótce pojawił się w
drzwiach z ubraniami, które pewnie ukradł kumplowi.
<br />
Rzucił je na krawędź wanny i zamknął drzwi, nie kłopocząc się z zasuwą.
Od razu potem zdjął koszulkę, odsłaniając umięśniony brzuch i mierzwiąc
sobie mokre włosy. Łypnął na Sergeʼa, sięgając do swojego paska.
<br />
― Zrzucaj te ciuchy, bo chory będziesz.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-10-20, 15:52<br />
<hr />
<span class="postbody">
Stojąc przed Sainem, wyjawiając mu to wszystko, czuł się coraz
dziwniej. Odpowiadał na pytania z oporem, żałując, że nie może zachować
wszystkiego dla siebie. Drgnął ponownie, zapytany, czy odmówił oddania
portfela. <span style="font-style: italic;">Czy to nie oczywiste, że życie ceniłem bardziej?</span>
<br />
- Nie - odparł wreszcie. - Sięgałem po niego do kieszeni, kiedy
mnie dźgnął - wyjaśnił przygnębiony samym wspomnieniem. Wciąż pamiętał, w
jak ciężkim był szoku, jaki był przerażony, kiedy chwilę później padł
na ziemię, a pijak i tak go obrabował i zwiał.
<br />
Odrzucił te myśli, starając skupić na czym innym, nie chcąc
rozpatrywać przeszłości. Żył. Jakimś cudem wciąż żył i nie zamierzał
łatwo z życia rezygnować!
<br />
Nie opierał się już, ciągnięty dalej, stając w łazience bezczynnie,
a pozostawiony... Tylko zwiesił głowę. Dopiero znów z towarzyszem,
podniósł na niego wzrok, obserwując, jak się rozbiera. Momentalnie oblał
się silnymi rumieńcami, nie mogąc jednak oderwać wzroku od
umięśnionego, seksownego ciała gitarzysty.
<br />
Spiął się, ponaglony przez niego do zdejmowania ubrań. Kiwnął
głową, niepewnie i dość nerwowo pozbywając swoich ubrań, pozostając
jednak w bieliźnie. Skulony lekko, zakrywał dłońmi krocze, zawstydzony
przez sam fakt, że... Zareagował na nagie ciało Saina. Nawet jeżeli nie
stał i nie było to zbyt widoczne przez materiał, czuł się z tym
zwyczajnie źle.
<br />
- Nie chcę się kąpać - powtórzył, aby nie było niejasności pomiędzy
nimi. Zamiast tego chwycił za pierwszy lepszy ręcznik, wycierając w
niego wilgotne ciało, jednocześnie zasłaniając się przed towarzyszem. -
Mam... Ubrać się w to? - Zapytał, ruchem głowy wskazując część ubrań.
Już teraz widział, że sam t-shirt wisiałby na nim, jak krótka sukienka.
<br />
<span style="font-style: italic;">Świetnie... Jak jakaś laska...</span> - Przeszło mu przez myśl, kiedy wyobraził sobie, jakby wówczas wyglądał.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-10-21, 11:42<br />
<hr />
<span class="postbody"> ― Wiesz ― prychnął Sain z tym swoim uśmieszkiem ― twoja nagość by mi nie przeszkadzała.
<br />
Widział, jak Serge na niego patrzy. Czuł, że na niego leci. Podobało mu
się to. Chętnie upchnąłby kutasa w tej ślicznej buźce i chyba naprawdę
żadna blizna nie mogła go zrazić. Serge był po prostu niezwykle ponętny.
Śliczny. Dokładnie w jego typie. Dlaczego nie chciał mu po prostu
obciągnąć? Następny, z którym trzeba najpierw chodzić? W dupach im się
już poprzewracało.
<br />
Obserwował Sergeʼa bardzo uważnie, kiedy ten się rozbierał, usiłując
przed nim chować. Nie pozwolił mu podejść po ubrania. W samych spodniach
zatrzymał go, łapiąc za ręce, by odciągnąć je od jego klatki piersiowej
i przyjrzeć się uważnie skazie.
<br />
Poczuł jakieś dziwne ukłucie w piersi na ten widok – takie sytuacje się
po prostu nie zdarzają, nie mają prawa się zdarzać; Serge miał
obrzydliwego pecha, a gość, który mu to zrobił, powinien trafić do
kryminału, zanim wbije komuś ten nóż głębiej.
<br />
― Nie wygląda wcale tak źle ― stwierdził prawie ciepło, puszczając w
końcu chude przeguby nastolatka. ― Na twoim miejscu zdjąłbym też te
mokre majtki. Nie musisz być taką cnotką.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-11-04, 00:33<br />
<hr />
<span class="postbody">
Westchnął ciężko, nie potrafiąc odpowiednio zareagować. Stał przez
chwilę nieruchomo, przyglądając podejrzliwie Sainowi. Dokładnie
lustrujacemu go Sainowi! Zastanawiał się, o czym dokładnie myśli,
starając jednocześnie zachowywać naturalnie, chociaż... Było to trudne.
<br />
Jęknął na wypomnienie mu, w jaki sposób teraz się zachowuje. No
tak, mógł się spodziewać, że właśnie w taki sposób zostanie oceniony.
Nie mógł jednak nic na to poradzić, skoro... Faktycznie czuł się
zniewieściale przy umięśnionym i znacznie wyższym chłopaku. Szczególnie,
kiedy już usłyszał od niego propozycję.
<br />
- Dzięki - mruknął zakłopotany, stale uciekając wzrokiem, nie
wiedząc, co dalej ze sobą zrobić. Wreszcie popatrzył ponownie na
ubrania, prześlizgując obok Blackroota, szybko je chwytając.
<br />
Zanim starszy chłopak powiedział coś jeszcze, Serge zrzucił z
siebie bieliznę, równie szybko wciągając czyste ubrania, czując przy
nim... Niezwykle odkryty, kiedy był nagi. Opatulił się wielką rozpinaną
bluzą i oparł o ścianę, przygladając Sainowi.
<br />
- Mam... Na ciebie poczekać? - Zapytał niepewnie. - Aż skończysz się kąpać?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-04, 01:01<br />
<hr />
<span class="postbody"> ―
Nie ― odparł Sain, zmieniając wszystkie ubrania na suche. Nie zasłaniał
się, nie krępował. Wzrok młodzieńca nie wydawał mu się w najmniejszym
stopniu przeszkadzać. Na ramionach i klatce piersiowej miał tatuaże:
wydawało się, że wkrótce rozprzestrzenią się po całych jego rękach i
plecach. W połączeniu z piercingiem tworzyły obraz faceta, który
przepada za igłami.
<br />
― Nie idę pod prysznic ― sprecyzował, zerkając na Sergeʼa. ― Skoro nie chcesz wskoczyć tam ze mną.
<br />
W tym samym momencie ktoś szarpnął za klamkę i załomotał w drzwi.
<br />
― Kurwa, zeszczam się zaraz! Dwa kible zajęte od godziny! Kto tam jest?! ― zawołała jakaś dziewczyna. ― Długo jeszcze?
<br />
Sain jej nie odpowiedział, zagarnął tylko mokre włosy do tyłu i
uśmiechnął się pod nosem, patrząc, jak Corie rozwiesza mokre ciuchy na
kaloryferze.
<br />
― Hej, pieprzyłeś się w ogóle kiedyś? ― zapytał wprost.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-11-04, 01:10<br />
<hr />
<span class="postbody">
Serge zdziwił się, kiedy w odpowiedzi usłyszał szybkie zaprzeczenie.
Ale... Przecież jeszcze przed chwilą sam proponował wspólny prysznic!
Chciał już o tym wspomnieć głośno, kiedy Blackroot dokończył myśl.
Wywołując kolejne wypieki na twarzy Coriego.
<br />
Chcą je ukryć, szybko odwrócił się od niego, rozwieszając swoje
ubrania, aby szybciej wyschły. Ignorował przy tym całkiem krzyki zza
drzwi, zupełnie nie przejęty stanem dziewczyny. Były inne łazienki! No i
nie znał tu praktycznie nikogo, więc dlaczego miałby się przejmować,
czy będą na niego źli?
<br />
- Nie - odpowiedział po kilku sekundach ciszy na kolejne pytanie.
Przygryzł wargę, obracając do niego niepewnie. Wciąż ze spłoszonym
spojrzeniem popatrzył na Saina. - To problem? - Zapytał, dziwiąc jego
minie. Sam nie wiedział, czy chciał się uśmiechnąć, czy był speszony. -
Sain? - Dopytał, czując wybitnie głupio. Otworzył usta, chcąc zapytać "A
ty?", ale szybko je zamknął.
<br />
Miał dziwne przeczucie, że nie było nawet sensu pytać, skoro...
Blackroot wyraźnie był typem, który robi co chce, z kim chce i kiedy
chce. No i gdyby miał opory, nie zaproponowałby Serge'owi seksu w
samochodzie!</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-04, 01:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Blackroot łypnął na niego podejrzliwie.
<br />
― To dlatego jesteś taki, co? Pewnie sobie wymarzyłeś pierwszy raz
wśród świec i płatków róż ― wydrwił go, obnażając kieł. Ewidentnie
potrzebował kogoś, kto go przyhamuje.
<br />
― Raczej na trzeźwo i najlepiej, bez publiczności, która może pojawić
się w każdej chwili ― odparł Serge z westchnieniem, patrząc na chłopaka
krzywo.
<br />
To sprawiło, że coś w oczach Blackroota się zmieniło. W szarym
spojrzeniu zaiskrzył jakiś rodzaj tryumfu; Sain pewnie już uważał się za
zwycięzcę.
<br />
― Dobra ― powiedział niemal natychmiast, z zadziwiającym przekonaniem. ― Masz to jak w banku.
<br />
Otworzył w końcu drzwi i wyszedł jako pierwszy. Zanim Serge zdążył za
nim podążyć, do łazienki wpadła zdenerwowana dziewczyna, którą słyszeli
wcześniej. Już miała podbiec do muszli, kiedy zauważyła nastolatka i
otworzyła szeroko oczy.
<br />
― Coooo ― parsknęła. ― Seriooo…
<br />
Usiadła na toalecie, nieskrępowana obecnością Sergeʼa.
<br />
― Laski się o niego zabijają, a ten zalicza sobie chłopców ― mruknęła. ― Co za typ.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-11-04, 02:00<br />
<hr />
<span class="postbody">
Słysząc pobrzmiewającą w głosie Saina drwinę w pierwszej chwili
zacisnął zęby, zły, że w taki sposób jest widziany oczami Blackroota.
Odpowiedział od razu, nawet się nie zastanawiając, chcąc zwyczajnie
sprostować jego wyobrażenie. Dopiero po tym... I po odpowiedzi Saina
zamrugał ponownie. I zdał sobie wówczas sprawę, jak sam zabrzmiał. <span style="font-style: italic;">Jesteś idiotą, Serge!</span> - Powiedział sobie. Ale... W jakiś sposób nawet mu to nie przeszkadzało.
<br />
Ruszył z miejsca, widząc, że Pain zbliża się do drzwi. Już chciał
wyjść za nim, kiedy do środka wpadła dziewczyna, momentalnie siadając na
muszli. Był równie zdziwiony jej zachowaniem, co ona jego obecnością. A
zaraz po tym zły, słysząc komentarz. Zacisnął zęby, marszcząc brwi,
prychając na dziewczynę.
<br />
- Nie jestem jakąś dziwką, aby mnie zaliczano - odpowiedział jej
rozdrażniony. - I nie rozkładam przed nikim nóg, czy wypinam tyłek -
dodał, obrzucając ją pogardliwym spojrzeniem, ruszając do drzwi. - A ty,
jako kobieta, powinnaś mieć na tyle wstydu, aby nie siadać na kiblu
przy obcym facecie - zakończył, zatrzaskując za sobą drzwi, aż dygocąc
ze złości.
<br />
<span style="font-style: italic;">NIKT mnie nie zalicza!</span> - Powtórzył sobie, następnie wzrokiem odszukując Saina. Podszedł bliżej niego, biorąc głęboki wdech.
<br />
- Dlaczego każdy wychodzi z założenia, że już mnie przeleciałeś? -
Zapytał dobitnie, znów uciekając wzrokiem, czując się niekomfortowo z tą
świadomością.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-04, 22:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Sain
łypnął na chłopca w drodze do schodów – w korytarzu paliło się już
światło – i wzruszył ramionami. Wciąż był trochę rozbawiony tą litanią,
którą Serge skierował do pijanej Janet. Kto w ogóle na tak zakrapianej
imprezie patrzy na to, czy kibel jest pusty, zanim zacznie lać.
<br />
― Może dlatego, że zawsze dostaję, czego chcę ― odparł i zbiegł ze schodów.
<br />
Impreza trwała w najlepsze. Sain wrócił do salonu i dołączył do swoich
pijanych kumpli, którzy znowu poczęstowali go wódką. Serge
nieszczególnie mógł się ewakuować – był w cudzych ubraniach i musiał
poczekać, aż jego wyschną, został więc zmuszony do uczestniczenia w
libacji, czy tego chciał, czy nie.
<br />
Kiedy stał na uboczu, znów zagaiła do niego jakaś dziewczyna.
<br />
― Heej, jestem Tracy! Jesteś tu z Sainem?! ― zawołała, przekrzykując
muzykę, wpatrzona w plecy Blackroota, który opowiadał coś znajomym, żywo
gestykulując.
<br />
― E… Hej ― odpowiedział niepewnie Serge. ― Tak, zaprosił mnie…
<br />
― Zagracie z nami w butelkę?
<br />
Serge rozejrzał się, przygryzł wargę i wzruszył lekko ramionami.
<br />
― Spytaj jego… Mnie obojętnie.
<br />
― A namówisz go? Ja się wstydzę! Nie znam go.
<br />
― Czemu?
<br />
― No nie daj się prosić.
<br />
― Jestem tu dla towarzystwa. Nie będę go namawiał na coś, co mi samemu jest obojętne.
<br />
Dziewczyna zrobiła smutną minę.
<br />
― A zawołasz go chociaż?
<br />
Serge westchnął i podszedł do Blackroota, który – klepnięty w ramię – dopiero za którymś razem się odwrócił.
<br />
― Co tam, ciziu? ― rzucił luźno.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-11-05, 01:15<br />
<hr />
<span class="postbody">
Serge momentalnie zmarszczył brwi w niezadowoleniu. Nie dość, że robił
coś, na co nie miał ochoty i to dla jakiejś tępej dzidy, która upatrzyła
sobie Blackroota, to jeszcze jest tak nazywany przy jego kumplach!
<br />
- Nie jestem cizią - odpowiedział urażony. - Ale jedna właśnie cię
woła - rzekł, wskazując kciukiem na Tracy. - I najwyraźniej na coś liczy
- oznajmił zupełnie zobojętniały. Nie zamierzał zdradzać szczegółów.
Skoro dziewczyna było napalona na Saina, niech sama mu to powie i nie
wplątuje w to Serge'a!
<br />
A jeżeli Sain będzie wolał ją... Tym bardziej nie zamierzał w to
wchodzić. A już tym bardziej więcej interesować się Blackrootem. Nie
wiedział, jakie podejście do związków czy seksu miał Pain - jak
wywnioskował z dotychczasowych jego zachowań, do tego drugiego na pewno
dość lekkie. W przeciwieństwie do Coriego, dla którego... Było to czymś
naprawdę ważnym.
<br />
Zgodnie z jego przypuszczeniem, Blackroot momentalnie spojrzał w
stronę Tracy, która zaraz po tym pojawiła się obok nich, z szerokim
uśmiechem.
<br />
- Zagracie z nami w butelkę? Potrzebujemy chłopaków - rzuciła
wesoło. Serge nie uczestniczył w rozmowie. Biernie się tylko przyglądał,
jak Sain obraca się na kumpli, którzy oznajmili, że mogą dołączyć.
<br />
Zaledwie po chwili rozsiedli się w kółku na podłodze, a Tracy jako
pierwsza zakręciła. Wypadło na inną dziewczynę. Rudą, która od razu
wzięła wyzwanie.
<br />
- Wypij drinka w dziesięć sekund - rzuciła od razu Tracy, a
Serge... Zaczął mieć poważne wątpliwości w stosunku do gry. Szczególnie,
kiedy obserwował, jak dziewczyna faktycznie pije na czas, a całe grono
głośno liczy.
<br />
Odstawiwszy zwycięsko pustą szklankę, uniosła pięści w górę i chwyciła za butelkę. Zakręciła. Wypadło na Serge'a.
<br />
- Prawda, czy wyzwanie? - Zapytała z przebiegłym uśmieszkiem.
<br />
- Wyzwanie - odpowiedział, stwierdzając, że woli to, od dzielenia się swoimi tajemnicami w tym gronie.
<br />
- Ok! - Rzuciła radośnie. - Jesteś mały i słodki - rzekła z
przymrużonymi oczami. - Masz zamienić się ze mną ciuchami i do końca gry
siedzieć w mojej bluzce i spódnicy - rzekła, na co Corie otworzył
szeroko oczy.
<br />
Zamrugał, westchnął i wstał.
<br />
- To chodź... Chyba że chcesz się przebrać przy wszystkich -
mruknął, na co momentalnie się poderwała. Po kilku minutach wrócili. Na
szczęście dziewczyna miała pod spódnicą i spodnie, więc i te pozwoliła
zachować Sergeowi. Siadł z nijaką miną na swoim miejscu, kręcąc butelką.
Kiedy wypadło na jednego z kumpli Saina, polecił mu wybiec z budynku,
krzyknąć, że coś się pali i wrócić.
<br />
Patrzył z lekkim uśmiechem, jak zdziwiony, ale pijany facet
wykonuje owe polecenie, aby następnie zakręcić. Padło na Blackroota,
którego szturchnął po przyjacielsku łokciem.
<br />
- No to, Pain? Prawda, czy wyzwanie?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-18, 22:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Pain uśmiechnął się, pokazując kieł.
<br />
― Wyzwanie.
<br />
― Nie boisz się, że skończysz jak on? ― zapytała z rozbawieniem jakaś
dziewczyna, wskazując podbródkiem Sergeʼa. Kumpel Saina zarechotał, ale
sam zainteresowany wzruszył ramionami.
<br />
― Wyjebane, słoneczko. Nie można powtarzać wyzwań.
<br />
― Dobra. Ktoś wspomoże? Co ma zrobić?
<br />
― Niech wybębni to do dna ― zasugerował inny chłopak, unosząc butelkę z resztką wódki.
<br />
― Dobra ― odparł Sain i mu ją wyrwał.
<br />
― Ej, nie! Z piciem już było! No weźcie coś ciekawszego wymyślcie!
Mógłby zrobić striptiz, albo coś ― zaprotestowała Tracy, ale Sain już
przytknął butelkę do ust i wypił wszystko, co w niej było.
<br />
Na końcu skrzywił się i opuścił głowę, niknąc za włosami.
<br />
― Ej, stary, wszystko spoko? ― zapytał go Trevor, klepiąc go po
plecach. Sain po chwili podniósł głowę i uśmiechnął się krzywo.
<br />
― Jaaasne ― odparł z opóźnieniem.
<br />
― To kręć ― ponagliła go rudowłosa koleżanka.
<br />
Zakręcił, butelka wskazała znów Sergeʼa. Sain popwatrzył na niego trochę
nieprzytomnie, zanim parsknął, jakby dopiero teraz zwrócił uwagę na te
ubrania.
<br />
― Pytanie czy wyzwanie ― wychrypiał.
<br />
― Wyzwanie ― odpowiedział po chwili Serge.
<br />
― Wyzwanie ― powtórzył Sain i wzniósł na chwilę spojrzenie do sufitu. ―
Dobra. Idź do łazienki. Zrób sobie gorącą fotkę. I mi wyślij na fejsie.
― Puścił młodzieńcowi oczko wśród ogólnych gwizdów i śmiechów.
<br />
― Jaki peeedał ― jeden z chłopaków dość mocno uderzył Saina w bark.
<br />
― Wypierdaaaalaj ― Sain uderzył go w ramię z nieco większą siłą, ale tamten chyba potraktował to wszystko w kategorii żartu.
<br />
Nikt tutaj nie wydawał się atakować Paina z powodu jego nietypowych
upodobań. Być może nikomu nie przeszkadzały, a może nikt nie traktował
ich poważnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Gloomy</b> - 2018-11-18, 22:45<br />
<hr />
<span class="postbody">
Serge nie czuł się dobrze pośród tej ogólnej wesołości. Przede
wszystkim fakt, że po dwóch drinkach, przy nich czuł się wciąż trzeźwy,
sprawiał, że... Traktował większość rzeczy obojętnie. No i nie chciał
wyjść na drętwego.
<br />
Zarumienił się jednak mocno, kiedy jeden z kumpli Saina wskazał na
niego, wyśmiewając ubranie Serge'a. Powstrzymał w sobie prychnięcie,
zaciskając jednak mocno zęby. Siedział w ciszy, aż do chwili, gdy Pain
zakręcił butelką i znów padło na niego.
<br />
- Wyzwanie - rzekł bez emocji, nie zamierzając jednocześnie dać
Blackrootowi możliwości do pytania o coś, czego Corie nie chciałby
mówić. A już zauważył, że Sain ma do tego dar. I zawsze korzysta z
nadarzających się okazji!
<br />
Tak, jak teraz, patrząc po kolejnym wyznaniu...
<br />
<span style="font-style: italic;">Dupek.</span>
<br />
- Jak chcesz - odparł, ponownie wstając, aby wyjść do łazienki.
<br />
Nie zrobił zdjęcia. Położył za to telefon na szafce, nagrywając
krótki filmik, jak... Odwrócony tyłem, niby grzebie przy spodniach,
aby... Odwracając się, wyciągnąć spod spódnicy dłoń z wystawionym do
kamery środkowym palcem. Wyłączył po tym i wysłał filmik Sainowi,
wychodząc jednocześnie z łazienki, chwytając za butelkę.
<br />
- Mam nadzieję, że wystarczająco gorące.</span><br />
<br />
<hr />
<div style="text-align: center;">
<span class="postbody">Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― <a href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/t85-ucz-sie-bo-skonczysz-jak-on#92">TUTAJ</a></span></div>
<hr />
<span class="postbody"> </span></td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
<table style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="center"><table style="width: 100%px;"><tbody>
<tr align="left"><td><br /></td></tr>
</tbody></table>
</td>
</tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-40315777105941165702019-01-24T14:40:00.003-08:002019-01-25T09:08:29.791-08:00Dom dla tych, którzy go szukają<table bgcolor="#FFFFFF" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td><table align="center" border="0" cellpadding="0" cellspacing="0" style="width: 607px;">
<tbody>
<tr>
<td><table border="0" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="right" width="40"><br /></td>
<td align="left"><br /></td>
<td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
<hr />
<center>
<center>
<b><span style="font-size: medium;"><span style="color: #3d85c6;"><b>
Yaoi - Dom dla tych, którzy go szukają</b></span></span></b><hr />
</center>
</center>
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-01, 23:16<br /><b>Temat postu</b>: Dom dla tych, którzy go szukają<br />
<hr />
<span class="postbody">
Na dźwięk dzwonka Charlotte poderwała się i czym prędzej podeszła do
drzwi. Była kobietą atrakcyjną, choć jednocześnie skromną. Miała
sięgające łopatek włosy w kolorze ciemnego blondu i poważną twarz.
Ubierała się w dopasowaną, ale zakrywające większość kobiecych walorów
odzież. Do codziennie wiszącego na jej szyi łańcuszka dołączony był
drewniany krzyżyk, a na palcu nosiła obrączkę; taką samą nosił jej mąż, w
tej chwili zapewne ciężko pracujący.
<br />
Dom państwa Stewart stał w spokojnej, niemal idyllicznej okolicy pełnej
innych jednorodzinnych domków. Niedaleko znajdował się las i
wrzosowiska, a jednocześnie nie trzeba było iść bardzo długo, by trafić
do centrum handlowego czy siłowni. W odległości kilometra była szkoła i
wielki park z placem zabaw. To piękne i nieco senne miejsce położone
było nad brzegiem rzeki, z dala od wielkomiejskiego zgiełku, i zdawało
się wprost stworzone dla rodzin z dziećmi.
<br />
Do białych drzwi błękitnego domu z zadbanym ogródkiem dzwoniła
pracownica opieki społecznej. Towarzyszył jej młody chłopak ściskający w
dłoni podniszczoną walizkę – tylko jedną. Na pierwszy rzut oka wydawał
się skrępowany, a kiedy usłyszał szczęk zamka, wydał się raptem jeszcze
mniej pewny siebie.
<br />
Charlotte otworzyła drzwi z lekkim uśmiechem.
<br />
― Nino, Freddie. Zachowujcie się ― upomniała kilkuletnie rodzeństwo,
które dobiegło do drzwi zaraz po niej i teraz usilnie starało się
zobaczyć gości, których ich matka zasłaniała ciałem.
<br />
Dzieci nie musiały walczyć z nią długo, bo już po chwili Charlotte odsunęła się na bok, by wpuścić przybyłych.
<br />
― Dzień dobry, wejdźcie do środka. Śmiało. Dzieci, spokój.
<br />
Freddie i Nina biegali wokół niej, niby zawstydzeni, a jednak tak bardzo
ciekawi. Opiekunka i chłopak weszli do środka i stanęli w przedpokoju,
tuż przy białych schodach wyściełanych beżowym dywanem. W środku
błękitny dom był równie jasny i schludny, jak wydawał się z zewnątrz.
Poprawny, można było powiedzieć: typowy amerykański domek na
przedmieściach.
<br />
― Zapraszam. ― Charlotte otworzyła białe, drewniane drzwi i pozwoliła,
by goście weszli do kuchni urządzonej w odcieniach bieli i wyblakłej
zieleni. ― Usiądźcie przy stole. Swoje rzeczy zostaw w korytarzu,
chłopcze. Panno Gatts, napije się pani herbaty?
<br />
― Ja tylko na chwilkę. Nie będę się rozsiadać ― odpowiedziała
pracownica opieki, rozglądając się dokoła. ― Mamy do podpisania kartę
adopcji, to już ostatni dokument, którego potrzebujemy. Jest mąż?
<br />
― W pracy ― odpowiedziała Charlotte. ― Wróci po siedemnastej.
<br />
― W takim razie będę musiała jeszcze przyjść innego dnia. Obawiam się,
że podpis małżonka będzie niezbędny. Przepraszam za kłopot.
<br />
― Spokojnie, panno Gatts. Nie ma żadnego problemu.
<br />
Kiedy kobiety rozmawiały na temat formalności, do kuchni zajrzała
jeszcze jedna osóbka: chłopiec starszy niż Freddie i Nina, na oko
trzynastoletni. Był nieśmiały lub mało zainteresowany integracją, bo gdy
tylko został zauważony przez nowego brata, czmychnął nie wiadomo dokąd.
<br />
― …dobrze. W takim razie w piątek o osiemnastej. Uprzedzę męża. Będziemy czekać. ― Charlotte odprowadziła pracownicę do drzwi.
<br />
― Oczywiście. Gdyby chłopiec sprawiał problemy, proszę…
<br />
― Na pewno nie będzie. Ze wszystkim sobie poradzimy. Proszę się nie martwić, panno Gatts.
<br />
― Po prostu proszę pamiętać, że w razie potrzeby pozostajemy do państwa dyspozycji. Do widzenia i bardzo dziękuję.
<br />
― Do zobaczenia.
<br />
Drzwi zamknęły się cicho i po chwili Charlotte wróciła do kuchni, gdzie
Nina i Freddie z bezpiecznej odległości przypatrywali się intruzowi.
<br />
― Witaj w nowym domu, mój drogi. Nazywam się Charlotte Stewart. Możesz
mnie nazywać mamą lub ciocią. To twoje rodzeństwo: Freddie i Nina. Jest
jeszcze Patrick. Patricku! Przyjdź się przywitać, proszę.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-04-02, 00:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
Zwykle się nie denerwował, ale tym razem kolana trzęsły mu się tak,
jakby miał nogi z galarety. Całą drogę z bidula nie odezwał się słowem
do pani Gatts, nawet wtedy, kiedy proponowała mu, że mogą ostatni raz,
przed rozpoczęciem "nowego życia" wstąpić na drożdżówkę do Starego Boba.
Teraz trochę tego żałował, bo zaczynało go ssać w żołądku.
<br />
Myślał, że nerwy ustąpią, kiedy już wejdzie do nowego domu, ale
zrobiło się jeszcze gorzej. Teraz, zamiast burczenia w brzuchu odczuwał
lekkie mdłości. Cholera, przecież był już tu kilka razy i znał to
małżeństwo, które chce go adoptować! Będzie miał nowy dom, rodzeństwo,
rodziców... czego się tak boi? Może tego, że kolejna rodzina się nim
znudzi i go odda? Tego, że zrobi kiepskie wrażenie i utknie w domu
dziecka aż do osiemnastych urodzin? Przecież nie może być tak źle.
<br />
Ciągle ściskał rączkę walizki, kiedy za panią Gitts zamknęły się
drzwi. Stał, jak posąg, i obserwował chłopca i dziewczynkę. Ciekawe, czy
oni też są adoptowani. No, i ten chłopak, który tak szybko uciekł,
kiedy go zobaczył...
<br />
― Już lecę, mamo! ― ktoś krzyknął z góry i głośno zbiegł
po schodach. Nie trwało to długo, jak do kuchni wpadł rudzielec z buzią
tak obsypaną piegami, że ciężko było dostrzec kolor jego skóry. Stanął
obok pani Stewart i wyszczerzył zęby do nowego.
<br />
― Jestem Patrick. ― wyciągnął odważnie rękę. Nowy drgnął i dopiero
teraz otrząsnął się z szoku. Odstawił walizkę na podłogę i uścisnął
wyciągniętą ku niemu rękę.
<br />
― Joshua. ― odpowiedział trochę zachrypniętym głosem. Nie umknęło jego
uwadze, że wszyscy tu noszą na szyi krzyżyki. ― Josh. ― dodał i
odchrząknął.
<br />
Przeniósł wzrok na kobietę i w końcu się uśmiechnął.
<br />
― Zapomniałem, jak tu ładnie. ― powiedział.
<br />
Patrick złapał za rękę młodszą siostrzyczkę i pociągnął ją bliżej Josha. -To nasz nowy brat, przywitaj się.
<br />
Nowy nadal rozglądał się po kuchni. Wszystko wydawało się być wysłużone, ale bardzo zadbane i czyste.
<br />
― Będę się starał, żeby nie sprawiać kłopotów, proszę pani. ― obiecał
Josh i posłał uśmiech do małej dziewczynki, a potem do chłopca, próbując
nadrobić pierwsze wrażenie.
<br />
Nowy miał 16 lat, był wysoki jak na swój wiek. Pani Gitts
mówiła, że jako dziecko wyglądał jak amorek, a niedługo będzie kradł
dziewczynom serca. Było w tym trochę racji. Miał jasne włosy i trochę
naiwne niebieskie oczy. Miał w sobie coś, co kojarzyło się z
renesansowymi obrazami, ale za duża niebieska bluza z logiem Pepsi
trochę psuła ten efekt.
<br />
Podniósł walizkę z podłogi. Była lekka, chociaż był w niej cały jego
dobytek - ot kilka koszulek, dwie pary spodni, szczotka do zębów,
trampki, stary pluszowy królik i zimowa kurtka.
<br />
― Mógłbym gdzieś zostawić rzeczy?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-02, 00:56<br />
<hr />
<span class="postbody"> Charlotte kiwnęła krótko głową.
<br />
― Oczywiście, ale najpierw umyjesz ręce. Patrick, zabierz go do
łazienki ― poleciła, po czym odwróciła się do lodówki. ― Przygotowałam
ciasto na powitanie. Zaniesiecie rzeczy do jego pokoju i przyjdziecie
zjeść.
<br />
Kobieta zdawała się dość apodyktyczna, kiedy mówiła w taki sposób. A
jaki mógł być jej mąż? Na razie Joshua niewiele mógł na jego temat
powiedzieć, bo widział go tylko raz – w ośrodku adopcyjnym. Na razie
wydawało się, że nigdy nie ma go w domu. Musiał do niego wracać bardzo
późno.
<br />
Charlotte zadbała o to, by chłopak został oprowadzony po domu, a
następnie zasiadł przy stole. Kazała wszystkim zmówić modlitwę, zanim
zjedli ciasto. Następnie zagoniła dzieci do przygotowywania obiadu,
uznając, że to doskonała okazja, by się zintegrować. Joshua i Patrick
mieli obrać, umyć i pokroić ziemniaki, a Ninie i Freddiemu przypadła
pomoc przy myciu warzyw do surówki. Każdy w tym domu miał jakieś
zajęcie.
<br />
Charlotte wypytywała Josha o szkołę, zainteresowania i znajomości. Była
miła, ale zdawała się przy tym surowa i wymagająca. Wystarczyło zresztą
spojrzeć, jak ułożyła wszystkie te dzieciaki. Nikt się nie buntował
przed pomaganiem, nikt nie mówił „zaraz”.
<br />
― Kiedy tata wróci, pójdziemy na spacer do parku ― zapowiedziała. ― A
później na wieczorne nabożeństwo. Joshua, w tej rodzinie Bóg jest bardzo
ważną częścią naszego życia. Odwiedzamy kościół kilka razy w tygodniu,
całą rodziną. Naładowuje nas to pozytywną energią.
<br />
― Ksiądz jest całkiem fajny ― stwierdził Patrick. ― Bardzo lubi młode
osoby i ciekawie prowadzi spotkania. Będziesz ze mną chodził na kółko
młodzieżowe!
<br />
Dla Josha pewnie nie brzmiało to najciekawiej, ale jednocześnie wizyty w
kościele nie były dla niego niczym nowym – dzieci z ośrodka też
chodziły do kościoła, ale tylko raz w tygodniu.
<br />
Obiad był gotowy o godzinie piętnastej. Zjedli go bez Charlesa i dostali
trochę czasu wolnego. Patrick zaproponował Joshowi, by pograli razem w
koszykówkę w ogrodzie.
<br />
― Tata zamontował ten kosz. Specjalnie dla mnie, na moje urodziny ―
pochwalił się rudzielec. ― Czasami ze mną gra. Na pewno go polubisz, ale
pamiętaj, że on najbardziej lubi mnie.
<br />
Dzień był bardzo ciepły – jak to w środku lata – więc spędzili
popołudnie w ogrodzie. Patrick okazał się, wbrew pozorom, bardzo
przebojowy i szybko zaczął traktować Josha jak kolegę.
<br />
W końcu przed bramą zatrzymał się biały, zadbany samochód. Jak na
zawołanie z domu wybiegli Freddie i Nina. Patrick też rzucił się do
bramy, nie czekając na Josha. Charles nie musiał wysiadać z samochodu –
dzieci same otworzyły mu bramę i garaż, a potem odsunęły się i radośnie
czekały, aż zaparkuje.
<br />
Mężczyzna wysiadł z samochodu i uśmiechnął się ze zmęczeniem. Był
przystojny i doskonale prezentował się w garniturze. Ciemne, siwiejące
włosy miał nieco rozwiane, a na policzkach ciemniejszym tonem odcinał
się zarost.
<br />
Potargał rudzielcowi czuprynę, a młodsze dzieci wziął na ręce,
jednocześnie nie wypuszczając walizki. Josh z oddali mógł podziwiać
obrazek w zasadzie idealnej rodziny. Wreszcie spojrzenia jego i Charlesa
się spotkały.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-04-06, 23:00<br />
<hr />
<span class="postbody">
Oderwał wzrok od Patricka, który pewnie machałby ogonem, jeśliby go
miał. W tej chwili przypominał Joshowi małego pieska, który aż sika po
nogach, kiedy widzi swojego pana.
<br />
Nie był pewny, czy go lubi, ale jak na razie wydawał się sympatyczny, chociaż był trochę przemądrzały.
<br />
Przyglądnął się innym dzieciakom, nie wiedząc, czy sam może podejść. W końcu był tu nowy.
<br />
<br />
Poczuł coś dziwnego, kiedy spojrzenie mężczyzny skrzyżowało się z
jego. Odgarnął włosy z mokrego czoła i uśmiechnął się trochę nieśmiało.
Mężczyzna był naprawdę przystojny, było w nim coś dostojnego. Różnił
się od wychowawców z domu dziecka. Był elegancki, nie to co pan Dott,
który chodził wiecznie w powycieranym dresie. Nie miał wielkiego
brzucha, jak ochroniarz, który pilnował wyjścia tam, gdzie Josh
wcześniej mieszkał, no i nie był łysy, jak pan Todder.
<br />
Nowy ojciec Josha wyglądał raczej jak ci mężczyźni z gazet, pozujący do zdjęć z drogimi zegarkami, albo perfumami.
<br />
Kiedy Patrick odwrócił się i przywołał go do siebie gestem, Josh z
lekkim ociąganiem ruszył się z miejsca, nie odrywając wzroku od
mężczyzny.
<br />
― Tato, to Joshua. Przyszedł do nas dzisiaj rano i będzie spał na
poddaszu, obok twojego gabinetu. ― powiedział głośno i wyraźnie.
<br />
― Mama mówi, że będzie chodził ze mną na kółko młodzieżowe. ― zagarnął
do siebie rękę ojca i przytulił się do niej, jakby chciał pokazać, że
tata jest jego.
<br />
― Jestem Josh. ― odezwał się blondyn, kiedy piegus skończył swoją krótką przemowę. Wyciągnął rękę w stronę mężczyzny.
<br />
Jego spojrzenie było trochę za bardzo intensywne. Patrzył z podziwem i fascynacją na zmęczonego pracą Charlesa.
<br />
― Cieszę się, że będę tu mieszkał. ― uśmiech mu się poszerzył, kiedy zauważył, że mężczyzna odrobinę się speszył.
<br />
Przestał się w niego wpatrywać dopiero, kiedy na powitanie męża
wyszła Charlotte. Trzymała rękę na piersiach, jakby bała się, że wiatr
za bardzo opnie jej skromną sukienkę.
<br />
― Charles. ― powiedziała i uśmiechnęła się do męża. Dzieci, jak na
rozkaz, rozstąpiły się i pozwoliły matce uścisnąć krótko męża.
<br />
Była dobrą kobietą, ale rzucało się w oczy, że raczej powściągliwą w okazywaniu uczuć.
<br />
― To Josh, przyjechał dzisiaj przed południem. ― wskazała na blondyna, a ten znowu spojrzał na Charlesa.
<br />
― A teraz do domu. Josh, weź walizkę od ojca. Zaraz obiad wystygnie. ― złapała Ninę za rękę i ruszyła w stronę domu.
<br />
Patrick przez chwilę wyglądał, jakby chciał rozgromić Josha spojrzeniem, ale zaraz się opanował.
<br />
― To ja zawsze niosę taty walizkę, ale dzisiaj ty możesz. Możemy to
robić na zmianę. ― powiedział tak, jakby dzielił się z nim czymś sobie
bardzo drogim.
<br />
Josh wyciągnął rękę, żeby zabrać walizkę Charlesa.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-07, 22:25<br />
<hr />
<span class="postbody"> Ach, <span style="font-style: italic;">więc jednak</span>.
<br />
Nawet nie był pewien, co w końcu postanowiła Charlotte, jakkolwiek
osobliwie by to nie brzmiało. To ona była główną inicjatorką adopcji.
Ona marzyła o wielkiej rodzinie. Charles się jakoś dostosował. Do tego, i
do wielu innych rzeczy. Ale w tym wiecznym gwarze, w domowym chaosie,
śmiechu dzieci w ogrodzie, malcach zaborczo domagających się by <span style="font-style: italic;">pomóc mu nieść walizkę</span>… był jakiś urok. Pan Stewart skłamałby, gdyby powiedział, że by mu tego nie brakowało. Że nie lubi tych dzieciaków.
<br />
Lubił.
<br />
― Daj małemu, jeśli chcesz. Jego to bardzo ekscytuje.
<br />
Podał Joshowi walizkę i otworzył bagażnik. Wyciągnął z niego jeszcze torbę z zakupami, ale tę już zaniósł samodzielnie.
<br />
Dzieci pomagały przy podawaniu do stołu. Na blacie musiał się znaleźć
obrus, a na nim odpowiednia liczba talerzy i sztućców – w odpowiedniej
konfiguracji. Charles zniknął na ten czas gdzieś na górze i wrócił
dopiero, kiedy Charlotte krzyknęła, że już nakłada posiłek.
<br />
― A więc jak było w pracy? ― zapytała męża, gdy już zasiedli przy
stole. Charles uśmiechnął się kącikiem warg i przechylił lekko głowę.
<br />
― Męcząco.
<br />
― Po obiedzie, przed nabożeństwem, chcemy iść na wspólny spacer.
<br />
― Yych.
<br />
― Chcemy spędzić miło czas. Oczywiście wybierzesz się z nami, Charles?
― Charlotte popatrzyła na męża ostro, nieznacznie podnosząc głos.
<br />
― Pewnie tak.
<br />
Charlotte kiwnęła głową, chyba uspokojona, i spojrzała na Josha.
<br />
― Trzeba będzie zapisać Joshuę do szkoły.
<br />
― Mam to zrobić?
<br />
― Tak.
<br />
Zapadła dość długa cisza. Było jakieś dziwne napięcie między Charlotte a
Charlesem. Mężczyzna prawie w ogóle na nią nie patrzył, ale trudno było
powiedzieć, z jakiego powodu.
<br />
― Joshua. ― Charlotte zwróciła się w końcu do młodzieńca. ― Opowiedz
nam coś o sobie. Masz jakieś zainteresowania, które chciałbyś rozwijać?
Nina i Freddie chodzą na lekcje śpiewu. A Patrick gra na flecie
poprzecznym. Co ty będziesz robił?
<br />
― Może jakieś sztuki walki? ― wtrącił Charles z niewielkim uśmiechem, ale jego żona wydała się oburzona tym pomysłem.
<br />
― To było mało zabawne. A więc? Josh?</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-04-08, 00:57<br />
<hr />
<span class="postbody"> W
powietrzu wisiało coś dziwnego, czego młodsze dzieciaki wydawały się
nie zauważać. Chyba to pani Charlotte nosiła w tym związku spodnie.
<br />
Josh przyglądał się jej co jakiś czas, kiedy nerwowo wygładzała serwetkę
na kolanach, czy przesuwała nóż, żeby leżał idealnie prosto obok
talerza. Kiedyś, w bibliotece, znalazł książkę mówiącą o różnych
zaburzeniach i teraz w głowie kołatały mu się dwa słowa <span style="font-style: italic;">nerwica natręctw</span>.
<br />
Niechętnie oderwał wzrok od jej palców poprawiających łyżkę w misce z surówką i spojrzał na jej chłodną twarz.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Szkoła.</span> Dlaczego wcześniej o
tym nie pomyślał? Przecież nie będzie mógł się już uczyć w domu dziecka.
Teraz pójdzie do normalnej szkoły, takiej, jak z filmów. Ciekawe jak
tam będzie. Dałby sobie uciąć rękę, że pani Charlotte co rano pakuje
dzieciom drugie śniadanie do pojemników. Pewnie ma jakiś system, w
poniedziałek dostają kanapkę z dżemem, we wtorek główną rolę gra pasztet
w bułce, a w środę może pozwala na trochę szaleństwa i każde z dzieci
dostaje do kanapki, oczywiście przekrojonej idealnie na pół i
zapakowanej w papier, jakieś ciastko, albo baton?
<br />
Podniesiony ton Charlotte i to pytanie Charlesa, czy pójdzie z nimi,
było dla Josha dziwne. Po co je zadała, skoro nawet nie oczekiwała
odpowiedzi? To nie było pytanie, a raczej nakaz. Josh zastanawiał się,
czy tych dwoje się kocha, czy raczej są ze sobą z przyzwyczajenia.
<br />
Rozglądnął się po kuchni i wyłapał wzrokiem karton z małymi orzechowymi
batonikami, stojący na jednej z półek. Zaraz obok stała zgrzewka małych
jabłkowych soczków w kartonikach. Uśmiechnął się pod nosem. Może
naprawdę miał rację?
<br />
Pomyślał, że to miłe, kiedy ktoś przygotowuje ci śniadanie i dba o to, żebyś miał co zjeść na przerwie między matmą, a historią.
<br />
<br />
Dobrze, że Patrick kopnął Josha w kostkę pod stołem, kiedy Charlotte
się do niego zwróciła. Tak się zamyślił, że na moment odpłynął i
przestał słuchać.
<br />
― ...C-co? ― zapytał, zanim zdążył pomyśleć. Na szczęście to słowo
było tak ciche, że odpowiedź Charlesa je zagłuszyła. Sztuki walki?
Uśmiechnął się do niego, a potem ledwo powstrzymał się od wybuchnięcia
śmiechem, jak zobaczył minę Charlotte. Wydawałoby się, że Charles
zaproponował jakiś kurs na płatnego mordercę, a nie niewinne karate.
<br />
Zatrzymał swoje rozbawienie dla siebie i wyprostował się w krześle.
<br />
― Brzydzę się przemocą, nie jestem pewien, czy sztuki walki to
odpowiednie hobby. ― odpowiedział patrząc na kobietę. Nie było w tym
grama prawdy, ale był mistrzem w naginaniu rzeczywistości. Wiedział,
kiedy sytuacja wymagała kłamstwa. Chciał, żeby Charlotte go polubiła.
<br />
Zerknął przelotnie na Charlesa, będąc prawie pewnym, że on tego nie łyknął, ale jego żona wydawała się zadowolona z odpowiedzi.
<br />
― W domu dziecka nie mieliśmy za dużo czasu na takie zajęcia, głównie pomagaliśmy w kuchni. ― zmarszczył lekko brwi .
<br />
―Byłem w kółku teatralnym i chodziłem na dodatkowe lekcje ze sztuki, a
jak można było to i na basen. Byłem całkiem dobry z pływania. I kilka
razy dostałem dyplom za najlepsze zdjęcia, jak pani Biggs zgłosiła mnie i
kilku kolegów na konkurs do miejskiej biblioteki. No i byłem też w
chórze, ale to dlatego, że to było częścią zajęć z kółka teatralnego. ―
czuł się trochę głupio. Nie miał żadnych specjalnych uzdolnień. Był
raczej przeciętniakiem. Chodził na te zajęcia tylko dlatego, że każdy
dzieciak w domu dziecka musiał wybrać sobie coś, czym mógł wypełnić
wolny czas. Kółko teatralne i basen było lepsze od kółka szachowego,
kółka informatycznego czy gimnastyki.
<br />
Wychowawcy pilnowali, żeby dzieciaki nie miały czasu na nudę.
Ograniczali im godziny korzystania z komputerów i oglądania telewizji.
Bali się o to, że jeśli dzieci będą miały zbyt luźną smycz, to się
rozpasają i zaczną robić głupoty.
<br />
― Tata też robi zdjęcia i też wygrał konkurs. Nawet do gazety robił
zdjęcia. ― wypalił Patrick. ― A w piwnicy jest ciemnia i nie można tam
wchodzić. ― dodał szybko, ale umilkł widząc karcące spojrzenie
Charlotte.
<br />
Josh spojrzał znowu na Charlesa.
<br />
― Nigdy nie byłem w ciemni. Nie wiedziałem, że można wywoływać zdjęcia w domu.
<br />
― Można, bo tata właśnie to robi. ― rudy znowu się wtrącił. ― A potem śmiesznie pachnie.
<br />
Charlotte odłożyła widelec na talerz i westchnęła.
<br />
― Patrick, nie mów z pełnymi ustami. ― powiedziała do chłopca i
zwróciła się do blondyna. ― Jeśli chcesz tata zabierze cię do Domu
Kultury i tam zobaczysz jakie są zajęcia. Wolę, żebyś został przy czymś
rozwijającym umysł. Sport, szczególnie basen... Dużo tam nagości, a my
bardzo cenimy sobie skromność i szanujemy ciało. Prawda? ― zwróciła się
do reszty.
<br />
― Prawda. ― odpowiedziały chórem dzieci.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-04-10, 22:03<br />
<hr />
<span class="postbody">
Po obiedzie Charlotte dała mężowi tylko kilkanaście minut na prysznic i
przebranie się w nieformalny strój. Mężczyzna wyglądał na dość
zmęczonego, kiedy znów zszedł na dół, tym razem w czarnej koszulce na
krótki rękaw i dość luźnych spodniach. Charlotte łypnęła na niego
krytycznie, ale nic nie powiedziała.
<br />
― Idziemy, tato! ― Freddie wsunął małą rączkę w dużą dłoń mężczyzny.
Rzucał się w oczy kontakt między rosłym mężczyzną i małym chłopcem,
zwłaszcza ten silny, gruby przegub w zestawieniu z wątłym ramieniem.
<br />
― Nie da się ukryć.
<br />
Pan Stewart zatrzymał się, by wypuścić z domu przodem żonę i wszystkie dzieci. Na końcu był Josh, który wyraźnie się zawahał.
<br />
― No już ― ponaglił go mężczyzna, czując się dość osobliwie. To był
starszy chłopak. Akurat w takim wieku, że można było już… zwrócić uwagę
na pewne walory.
<br />
A trudno było tego nie zrobić w przypadku Josha. Chłopak wyglądał
zjawiskowo. Miał doskonałą, symetryczną twarz, z pewnością fotogeniczną,
długie nogi i wąskie biodra. Doskonale wyglądałby na zdjęciach.
Androgeniczne maleństwo.
<br />
Charles miał oko do takich, wychwytywał ich z tłumu wręcz automatycznie.
Jako zawodowy fotograf musiał to robić, ale niekoniecznie chciał
patrzeć w taki sposób na przybranego syna. Kogoś, z kim miał mieszkać,
żyć i traktować wyłącznie jak dziecko, zawsze, nawet gdy rozkwitnie w
swej urodzie.
<br />
Trudno jest o takie traktowanie, gdy dostajesz chłopca starszego niż Freddie i Nina, niż Patrick.
<br />
Być może właśnie dlatego Charles instynktownie zachowywał dystans, kiedy
szli do parku, udając idealną rodzinę. Park był bardzo blisko, tuż nad
rzeką. Znajdował się w nim strumyk przecięty drewnianym mostkiem. W
miejscu tym czas spędzało mnóstwo rodzin z dziećmi – wszystkie wydawały
się łudząco do siebie podobne, do granic obrzydliwości szczęśliwe,
przynajmniej na pierwszy rzut oka. Spędzili tam prawie godzinę: młodsze
dzieciaki na huśtawkach, a Patrick i Josh grali w frisbee. Charlotte
wydawała się zadowolona, choć trudno było nie zauważyć, że nie rozmawia z
mężem zbyt wiele, nawet jeżeli cały czas spacerowali, trzymając się pod
ramię.
<br />
Wszystko było takie sztuczne i na pokaz. Jałowe i nudne. Podobnie na
nabożeństwie, które choć krótsze niż niedzielna msza, dłużyło się
niemiłosiernie. Jeżeli ma być tak aż kilka razy w tygodniu, Joshowi
pewnie trudno będzie to znieść.
<br />
Chyba nawet pan Stewart nie mógł tego wytrzymać, skoro w trakcie wyszedł
z kościoła, a gdy wrócił i znów usiadł obok Josha, śmierdział
papierosem.
<br />
Wieczorem Josh wiedział już właściwie wszystko o obowiązujących w domu
zasadach. Poznał system kar i nagród, dowiedział się, że za dobre
zachowanie będzie dostawał własne kieszonkowe, a za złe tracił
przywileje. Dostał zakaz wchodzenia do ciemni, gabinetu i sypialni
rodziców, ale dom był duży i z pewnością znajdzie w nim kącik dla
siebie. A przede wszystkim – ten własny pokój na poddaszu był cudowny,
nawet jeżeli wcześniej należał do jakiejś dziewczyny.
<br />
― Jutro z rana wybierzecie się z tatą po farbę i pomalujecie te ściany
na bardziej chłopięcy kolor ― oznajmiła Charlotte przy kolacji, na co
Charles tylko łypnął na nią z mieszaniną zmęczenia i niedowierzania.
<br />
― Ja też chcę! ― zawołał Freddie. ― Też chcę!
<br />
― Nie, my pojedziemy na zakupy spożywcze.
<br />
Charles spojrzał na Josha jakoś dziwnie, jakby to on był przyczyną
całego zła na tym świecie, a potem po prostu odsunął krzesło i wstał od
stołu, kierując się na górę.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-05-09, 23:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Z <span style="font-style: italic;">tatą</span>. Nie było za wcześnie na takie określenia?
<br />
Josh zerknął na Charlotte, a potem na Charlesa, ciesząc się, że spędzi z
nim trochę czasu bez całej reszty. Wyłapał jednak to ostre spojrzenie i
cała radość z niego uleciała. Zrobiło mu się gorąco. Nie chciał
sprawiać problemów, a szczególnie nie na początku. Już miał otwierać
usta i powiedzieć, że wcale nie potrzebuje zmiany koloru ścian, że nawet
podoba mu się ten pastelowy fiolet, ale Charles już zasuwał krzesło.
Był zły?
<br />
Reszta dzieciaków wydawała się nie zauważać, że ojciec tak szybko odchodzi od stołu. Byli zajęci dopijaniem mleka.
<br />
<span style="font-style: italic;">Powinien iść za nim? Powiedzieć mu, że nie musi iść z nim po farbę?</span> Z drugiej strony to dobra okazja, żeby poznać się z panem domu...
<br />
Odchrząknął i też odsunął się od stołu.
<br />
― Dziękuję. ― powiedział zabierając pusty talerz.
<br />
― Josh. ― Charlotte podniosła wzrok. ― Twoje rodzeństwo jeszcze nie skończyło posiłku. Usiądź, proszę.
<br />
Blondyn spojrzał na plecy odchodzącego Charlesa i usiadł na swoje miejsce.
<br />
<br />
Mówią, że pierwsza noc w nowym miejscu jest najważniejsza. Trzeba
zapamiętać sen, bo ten na pewno niedługo się spełni. Dla Josha ta noc
znacznie różniła się od pozostałych. Była tak spokojna, że długo nie
mógł zasnąć.
<br />
W domu dziecka często było słychać jak młodsze dzieciaki beczą. Jedne
bały się ciemności, inne były chore, a te najmłodsze darły się dla
zasady. Tutaj było cicho. Miał własny pokój, całe łóżko tylko dla
siebie. Mógł być pewien, że nikt do tego łóżka w nocy mu nie wejdzie,
żeby ogrzać o niego nogi, czy z żadnego innego powodu.
<br />
<br />
Rozespał się tak bardzo, że nawet będąc przyzwyczajonym do wstawania o
wczesnej porze, tym razem to Patrick musiał wyrwać go ze snu.
<br />
<br />
― Josh, chodź już. Śniadanie... Wszyscy na ciebie czekają!
<br />
― C-co? ― usiadł na łóżku i wlepił półprzytomne spojrzenie w rudzielca.
<br />
― No chodź na dół! Mama cię nie budziła, żebyś pomógł przy śniadaniu,
bo to twój pierwszy dzień. Ale i tak będziesz zmywać naczynia. ― wydawał
się być tym ucieszony. ― Chodź, bo czekamy na ciebie.
<br />
Josh roztarł oczy. Gdyby tylko mógł, chciałby spędzić w łóżku cały dzień. Było tak rozkosznie wygodne...
<br />
Zwlókł się do kuchni po kilku minutach, wcześniej obmywając twarz
chłodną wodą, próbując się dobudzić. Widocznie było już odrobinę za
późno.
<br />
<br />
― Joshua, śniadanie w wolny dzień jemy punkt ósma. Chcę, żebyś to
zapamiętał. ― Charlotte ubierała najmłodszej dziewczynce buty.
<br />
― Jako, że to twój pierwszy dzień, nie gniewam się. Jadę z dziećmi do
marketu, a później odwiedzić moją mamę. Zostaniesz z tatą. Wrócimy na
obiad. Mam nadzieję, że uporacie się z malowaniem twojego pokoju do
naszego powrotu.
<br />
Josh nadal był zaspany. Wpatrywał się w Charlotte, a jej słowa dochodziły do niego z lekkim opóźnieniem.
<br />
― Kiedy zjesz śniadanie posprzątaj proszę ze stołu. Charles też dziś
zaspał, na pewno za chwilę zejdzie. ― zarzuciła torebkę na ramię.
<br />
― Dobrze, proszę pani. ― chłopak skinął jej głową i odprowadził wzrokiem całą grupę.
<br />
Chrzęst żwiru oznaczał, że odjechali. Josh usiadł do stołu i sięgnął po
kanapkę. Zdążył wziąć pierwszego gryza, jak ekspres do kawy zaczął
pikać.
<br />
Charlotte chyba nastawiła kawę dla Charlesa. Blondynowi nie pozostało
nic innego, jak wziąć kawę i postawić na stole, w oczekiwaniu na <span style="font-style: italic;">tatę</span>.
<br />
<img alt="" border="0" src="https://i.pinimg.com/564x/60/f0/0f/60f00f4deb3aae95546810bff129d878.jpg" /></span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-05-23, 17:04<br />
<hr />
<span class="postbody">
Charles zszedł dość późno, ale już uczesany i ubrany w luźny
podkoszulek odsłaniający muskularne ramiona, a także ciemne, długie
spodnie. Pierwszym, co zobaczył po wejściu do kuchni, był ten chłopiec.
Już na niego czekał – z uprzejmym uśmiechem i kawą.
<br />
― Cześć ― mruknął do niego mężczyzna i wziął zimny już napój. Nie
usiadł, tylko podszedł do okna i pił, wpatrując się w sąsiada
przechadzającego się z kosiarką po podwórku.
<br />
Nie nawiązał żadnego dialogu. Nie był może onieśmielony, ale potrzebował
chyba jeszcze trochę czasu, żeby zacząć postrzegać to dziecko jak, cóż,
dziecko. I syna.
<br />
Powinien był zaprotestować, uprzeć się na kilkulatka, ach, za późno, nie
odeślą go przecież teraz. To byłoby okrutne, kiedy już zdawał się
znaleźć wspólny język z tymi gnojkami.
<br />
Jakim cudem, zastanawiał się, nikt go jeszcze nie adoptował? Chłopiec
był jak najpiękniejszy psiak z wystawy. Któraż matka nie chciałaby
takiego ślicznego dziecka. Której by nie zachwycił. Musiał mieć
wielkiego pecha. Albo coś z nim było nie tak.
<br />
― Ubieraj się powoli do wyjścia ― mruknął. ― Pojedziemy po tę farbę.
<br />
Tak też zrobili. Wybrali się do wielkiego sklepu budowlanego, gdzie
oprócz farby w wybranym przez chłopca kolorze Charles kupił jeszcze
kilka rzeczy do domowych napraw; jakąś taśmę, zestaw gwoździ, baterie.
<br />
Wrzucili to wszystko do bagażnika. Mężczyzna wyciągnął papierosa i
wsunął go do ust. Zapaliwszy, wyciągnął portfel, a z niego banknot.
<br />
― Idź i kup sobie loda.
<br />
Naprawdę się starał. Po prostu nie potrafił odnosić się do Josha jakoś <span style="font-style: italic;">normalnie</span>. Mały pewnie miał wrażenie, że go nie lubi.
<br />
Wsiadł do auta i czekał na niego. Josh wrócił z dużym waniliowym lodem. Chciał grzecznie oddać całą resztę pieniędzy.
<br />
― Nie, zostaw sobie.
<br />
Charles odpalił wóz i – nadal w niewiarygodnym milczeniu – wrócili do
domu. Było po dziesiątej. O tej porze większość normalnych ludzi w dni
wolne dopiero wstaje, ale Charlotte narzucała inne zasady.
<br />
Co go przy niej trzymało, tego Charles chyba sam nie wiedział. Może te
dzieci. Trochę się do nich przyzwyczaił. Może współdzielony majątek.
Wszystko trzeba by było rozwalić, gdyby chciał coś zmienić.
<br />
― Dobra ― mruknął. ― Jeśli masz jakieś stare ubrania, załóż je teraz.
<br />
Przebrali się. Musiał dać chłopcu jakąś swoją starą, brudną od farby
koszulę. Josh nie miał żadnych spodni nadających się do zniszczenia, ale
koszula była na tyle wielka, że chłopiec mógł spokojnie nosić tylko ją i
skarpetki.
<br />
Charles w roboczych ubraniach oparł się o framugę pokoju, który mieli
malować, i przez chwilę wpatrywał się w niego. Dzieciak wyglądał, jakby
ktoś po prostu ubrał go do sesji zdjęciowej. Wcale nie sprawiał
wrażenia, jakby miał zaraz ciężko pracować.
<br />
― Wiesz co. ― Charles uśmiechnął się kącikiem warg. ― Otwórz farbę. Pójdę po aparat i zrobię ci kilka zdjęć.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-06-29, 20:17<br />
<hr />
<span class="postbody"> <span style="font-style: italic;">Kilka zdjęć?</span>
Josh wyglądał na zdumionego. Wydawało mu się, że Charles go nie lubi,
że źle się na niego nastawił i raczej nie będzie chciał dać mu szansy.
<br />
Przy śniadaniu nawet na niego nie spojrzał, a kiedy wybierali farbę
zupełnie nie zwracał na niego uwagi, a teraz chce zrobić mu zdjęcia?
<br />
Jakieś ciepłe uczucie zaczęło wypełniać mu żołądek. Charles uznał go za
kogoś,kogo warto sfotografować, i to w tym głupim stroju!
<br />
Siłował się chwilę z puszką farby, ale w końcu udało mu się ją otworzyć.
Ochlapał sobie przy tym policzek. Próbował zetrzeć z niego farbę
rękawem, ale tylko roztarł ją jeszcze mocniej.
<br />
― Trochę śmierdzi...
<br />
Nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy zobaczył jak mężczyzna zdejmuje osłonkę z obiektywu.
<br />
― To Canon? ― głos chłopca był pełen przejęcia, kiedy podchodził do Charlesa. ― Ale duży!
<br />
Obserwował jak mężczyzna sprawdza ustawienia, a oczy błyszczały mu
jakimś dziwnym uwielbieniem. Charlotte kiedyś tak na niego patrzyła.
Dawno temu, zanim stała się fanatyczną katoliczką.
<br />
To było cudowne uczucie, znowu dostrzec w czyiś oczach ten błysk -
trochę zawstydzające, ale cudowne. Chociaż powinno go zaniepokoić, że
patrzy na niego w ten sposób jego <span style="font-style: italic;">syn</span>.
<br />
― Do czego jest to? ― zapytał Josh i wcisnął palec między palce
Charlesa obejmujące małe pokrętło. Przypadkowo trącił jego dłoń. <span style="font-style: italic;">A może zrobił to specjalnie?</span> I jeszcze ta jego krzywo zapięta koszula. Ominął dwa guziki, źle pozapinał. Aż prosiło się, żeby mu to poprawić.
<br />
<span style="font-style: italic;">Daj spokój, Charles. Dlaczego dzieciak
miałby to robić? Poza tym... to tylko przypadkowe dotknięcie, nic, co
powinno się przeżywać.</span>
<br />
― Jeszcze nigdy nikt mi nie robił zdjęć. Tylko w szkole kilka razy, do
legitymacji. ― zabrał rękę z dłoni Charlesa, nadal wpatrując się w
niego jak w obrazek. Chłopiec był tak blisko, że mężczyzna mógł poczuć
zapach rumiankowego szamponu, który mieszał się z chemicznym smrodem
farby. Mógł nawet zobaczyć kilka bladych piegów na jego nosie.
<br />
― A nawet na tamtych zdjęciach zawsze mrugałem i trzeba było robić
nowe. Nie wiem, jak mam się ustawić. Pomożesz mi? ― uśmiechnął się
prosząco.
<br />
Wszystko byłoby piękne, gdyby nie to, że ta ledwo dostrzegalna, drwiąca iskierka nie opuszczała jego oczu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-15, 22:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Josh
albo robił to z premedytacją, albo był urodzonym flirciarzem. A może to
tylko umysł starego, niezaspokojonego człowieka jest źródłem tych
wszystkich skojarzeń. Jednak tymi pytaniami Charles nie zawracał sobie
głowy zbyt długo, za bardzo skupiony na swoim markowym sprzęcie i
czarujących mlecznych udach.
<br />
― Zdejmij skarpetki, rzuć tam.
<br />
Uniósł lampę błyskową, a potem uśmiechnął się kącikiem warg.
<br />
― Maluj ścianę. Nie patrz na mnie. Odwróć głowę lekko w moją stronę. Mhm.
<br />
Zrobił kilka fotografii, wydając krótkie i konkretne polecenia. Dzieciak
był wdzięcznym modelem, a jego brak doświadczenia, o dziwo, skutkował
nie spięciem i sztucznością, a naturalnością – zwłaszcza później, gdy
młodzieniec odrobinę oswoił się z obiektywem.
<br />
― Odsłoń ramię. ― Kolejne polecenie było już sugestywne. ― Bardziej. Nie tak...
<br />
Charles odłożył sprzęt na mały stolik z puszką farby, zbliżył się i
szarpnął niedbale, ale z dużą siłą koszulę chłopca. Guzik odskoczył,
odsłaniając więcej apetycznego młodego ciała. Mężczyzna przesunął po nim
badawczym wzrokiem, a potem przeniósł spojrzenie na umazany farbą
pędzel.
<br />
― Zrób z nim coś. Zachowuj się tak, jakbyś próbował kogoś uwieść.
Patrz w obiektyw. Pędzel wyżej. Lewa dłoń, zapominasz o niej. Wsuń ją we
włosy. Potargaj je. Powoli. Zmysłowo. Nie mruż oczu. Rozchyl usta. Cały
czas uwodzisz.
<br />
Wśród śmiałych poleceń rozbrzmiewał dźwięk migawki. Charles był w swoim
żywiole. Uśmiechał się kącikiem warg na niektóre nieporadne gesty;
sugerował zmiany i wymyślał wiele kreatywnych póz, jakby zapomniał, że
(jak sam powiedział) mieli zrobić tylko <span style="font-style: italic;">kilka</span> zdjęć.
<br />
― Połóż się na tych gazetach, mały.
<br />
Stanął nad Joshem.
<br />
― Dłonie naturalnie, pędzel obok głowy. Rozluźniasz palce. Mm.
<br />
Odłożył znów aparat i lampę, po czym zanurzył drugi pędzel w farbie i
ochlapał ją delikatne uda oraz rozchełstaną koszulę. Uśmiechnął się z
zadowoleniem, wziął aparat i przymierzył się do zdjęcia.
<br />
― Gdybyś mógł podwinąć ją i pokazać trochę...
<br />
Przerwał mu szczęk zamka na dole. Mężczyzna momentalnie znieruchomiał, a
potem gwałtownie się odwrócił i opuścił pokój, ściskając swoje
narzędzia pracy przy piersi, jak najcenniejsze rzeczy na świecie.
Półnagi Josh usłyszał głos Charlotte.
<br />
― Pomalowane?
<br />
Zdaje się, że na zdjęciach upłynęło im znacznie więcej czasu, niż obaj się spodziewali.
<br />
― W trakcie ― odparł jej Charles ze szczytu schodów. Odwrócił się
przez ramię i gestem przykazał chłopakowi doprowadzić się jak
najszybciej do porządku.
<br />
― Chętnie zobaczę, co zrobiliście.
<br />
― Pięknie wyglądasz, kochanie. ― Pan Stewart zastąpił jej drogę,
kładąc dłonie na jej biodrach, ale Charlotte od razu je z nich zdjęła.
<br />
― Nie czas na to, chcę zobaczyć kolor. ― Zmarszczyła brwi, gdy
zatrzymał ją ramieniem. ― Co ty taki rozogniony? ― Zmieniła nagle ton na
dużo ostrzejszy. ― Co tam się dzieje?
<br />
― Nic, skarbie. ― Charles uśmiechnął się oszczędnie i w końcu odsunął,
by dać jej przejść. ― Dopiero zaczęliśmy, bo zabrałem małego na lody.
<br />
― Nie jemy lodów przed...
<br />
― Wiem. To moja wina. ― Oparł się o poręcz i patrzył z góry na dzieci
wnoszące zakupy do domu. ― Mały nalegał, żebyśmy wrócili, ale miałem
taką ochotę.
<br />
― Poważny jesteś? Mamy chyba jakieś zasady w tej rodzinie? Żeby Josh musiał starego głupca upominać?
<br />
Ponad ramieniem odwróconej do Josha kobiety Charles uśmiechnął się lekko do swojego modela.
<br />
― Dlaczego Josh chodzi bez spodni? To już nie mogłeś mu żadnych dać?
Jaki ty jesteś bezmyślny! Nic nie można ci powierzyć. Mój drogi, ubierz
się, bo zmarzniesz i chodź na dół, czas pomóc przy obiedzie. A ty zjesz
dopiero, gdy pokój będzie pomalowany.
<br />
Charles wciąż stał przy poręczy; wyglądał na rozbawionego. Jak dobrze,
że nie przyłapała go z aparatem w dłoni. Gdy Josh chciał minąć
mężczyznę, mogło mu się zdawać, że ręka tego specjalnie poruszyła się,
by trącić przelotnie jego biodro; jeśli jednak się odwrócił, to nie
zobaczył na twarzy przybranego ojca żadnej co do tego wskazówki.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-07-19, 20:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Josh,
na szczęście, zdążył zasłonić się koszulą i doskoczyć do ściany.
Chwycił pędzel go góry nogami, ale pani Stewart chyba tego nie
zauważyła.
<br />
― Proszę pani... <span style="font-style: italic;">Mamo</span>... ―
odezwał się. Głos miał lekko schrypnięty, bo zaschło mu w ustach. Nie
był głupi. Wiedział, że jeśli Charlotte przyłapałaby ich na tym, że
robili zdjęcia, zamiast malować ściany - obaj mieliby przechlapane.
<br />
Poczuł lekkie ukłucie złości, kiedy Charlotte nazwała <span style="font-style: italic;">tatę</span> starym głupcem.
<br />
― Tata chciał dać mi spodnie. ― wyrwało mu się. ― ...Ale nie chciałem
ich pobrudzić. Taka farba nie zejdzie za szybko, szkoda ubrań. ― zerknął
na Charlesa i zobaczył, że ten się do niego uśmiecha.
<br />
Stres, który ściskał go za gardło, ustąpił miejsca narastającemu rozbawieniu. <span style="font-style: italic;">Teraz on i tata mieli tajemnicę.</span>
<br />
Opuścił wzrok, udając, że jest mu przykro, że nie ubrał spodni - ale starał się ukryć drgające kąciki ust.
<br />
Ucieszył się, kiedy Charlotte odesłała go na dół.
<br />
Ruszył, żeby obmyć się z farby i przebrać. Kiedy przechodził obok Charlesa przeszedł go dreszcz. Wydawało mu się, że...
<br />
Odwrócił się, ale tata na niego nie patrzył.
<br />
<br />
― Obierzesz ziemniaki. Starczy pięć dużych. ― kiedy zszedł do kuchni, Charlotte od razu dała mu zadanie.
<br />
Rudy Patrick tarkował kiszone ogórki, a na kuchence już stał duży garnek.
<br />
―Potem pokroisz je na małe kostki. Do zupy. ― zarządziła i wrzuciła do garnka kilka zielonych listków.
<br />
W kuchni było bardzo cicho, słychać było tylko ciche skrobanie noży.
<br />
Josh prawie wypuścił ziemniaka z ręki, kiedy Charlotte nagle się odezwała.
<br />
―Nie mogę uwierzyć, że zabrał cię na lody przed obiadem. Dobrze
wiedział, że w tym domu nie jemy słodyczy przed obiadem. ― to naprawdę
wyprowadziło ją to z równowagi. Odłożyła nóż i wytarła dłonie o fartuch.
Po chwili zniknęła już na schodach.
<br />
Josh odprowadził ją wzrokiem. Charlesowi chyba się oberwie...
<br />
― Jutro idziemy do kina. ― powiedział Patrick, wyrywając Josha z
zamyślenia. ― Mama kupiła bilety. Grają film o Noe i Potopie. ―
uśmiechnął się szeroko do brata i zabrał się za krojenie marchewki. ―
Mama może kupi popcorn. Fajnie, co? Dawno nie byliśmy w kinie. Mama nie
lubi tam z nami chodzić, a tata nigdy nie ma czasu. Mama mówi, że te
wszystkie filmy, co je grają w kinie, to są głupie i przewracają w
głowie. ― wyrzucał z siebie słowa jakby był karabinem maszynowym, a nie
człowiekiem. ― I widzieliśmy dzisiaj psa bez ogona. Pytałem mamy, czy
moglibyśmy pojechać do schroniska i adoptować psa, ale mama mówi, że i
tak już ma nas za dużo w domu... ― Josh przestał się skupiać na tym, co
Patrick mówi. Słowa chłopaka gdzieś się rozpływały, a blondyn myślał nad
tym, co działo się u góry.
<br />
<br />
Nie wiedzieć kiedy, ale siedział już przy stole i jadł zupę. Była
trochę kwaśna, ale całkiem smaczna. Charlotte nie kłamała - Charlesa nie
było przy stole przy obiedzie.
<br />
Kiedy mama pozwoliła mu odejść od stołu od razu pobiegł na górę, sprawdzić, czy tata nadal maluje ściany.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-07-22, 15:25<br />
<hr />
<span class="postbody">
Charles kończył malowanie, trzymając w zębach papierosa. Nie ze względu
na Charlotte i jej nakaz – gdyby chodziło o nią, wyszedłby z domu i
zjadł znacznie lepszy obiad na mieście. Malował dla Josha. Chłopak
zasługiwał na ładny pokój – ostatecznie tak dużo przeszedł. Poza tym tak
ładnie dla niego pozował. Gdyby nie te zabawy przed obiektywem, już
dawno by skończyli. Charles był mu to winien.
<br />
Odwrócił się przez ramię na dźwięk kroków i obdarzył młodzieńca
niepozbawionym sympatii (i czegoś jeszcze) półuśmieszkiem. Zmierzył go z
góry na dół, a potem wrócił do sunięcia wałkiem po ścianie. Niestety
już po chwili do pokoju wpadł Patrick, nie pozwalając im zamienić ze
sobą słowa. Najwidoczniej nie mógł się obejść bez ojca. Wydawał się też
bardzo zazdrosny, kiedy Josh przebywał sam na sam z Charlesem.
<br />
― Co robisz, tato? Tato! Palisz papieros?
<br />
― Coś ci się zdawało ― odpowiedział mężczyzna, nagle dziwnie znużony.
<br />
― Mama będzie zła!
<br />
― Mama się nie dowie. Idźcie się pobawić. ― Machnął na nich ręką,
jakby próbował odgonić nachalną muchę. Kiedy chłopcy poszli do ogrodu,
dokończył malowanie i poszedł pod prysznic. Potem minął w korytarzu
żonę, nie odpowiadając na żadne z jej zaczepnych pytań, wyszedł z domu,
wsiadł do samochodu i pojechał na obiad. Wyglądał na zirytowanego.
<br />
Charlotte też była zdenerwowana. Bardzo szybko zagoniła rozbrykane
dzieci do pracy. Nie powiedziała ani słowa na temat Charlesa i jego
zachowania, ale ewidentnym było, że to on ją rozjuszył. Wyżywała się na
pociechach, zaganiając je do kolejnych zajęć, i z godziny na godzinę
robiła się coraz bardziej agresywna, coraz bardziej czerwona i coraz
mniej stabilna.
<br />
― Miałeś posprzątać łazienkę, a nie się bawić! ― krzyknęła ostro na
płaczącego Freddiego, który był już po prostu zmęczony. ― Niewdzięczny
bachorze… Czego ryczysz. Źle ci? Źle ci? Lepiej by ci było na ulicy, tak
uważasz?
<br />
Przestraszona Nina przybiegła do Patricka, którego zadaniem było
odkurzanie z Joshem całego szkła w domu, i przytuliła się do jego uda,
szlochając. Chłopak zrobił przestraszoną minę, a kieliszek w jego dłoni
zadrżał. Popatrzył na siedzącego po drugiej stronie stołu brata.
<br />
― Tata na pewno już niedługo wróci ― wymamrotał. ― Mama czasem jest zmęczona i musi spać, i tata musi ją położyć.
<br />
Ale Charles nie wracał bardzo długo i kiedy już Charlotte doprowadziła
do tego, że roztrzęsiony Freddie zaczął szorować kąciki łazienki,
przyszła również do Josha i Patricka.
<br />
― A wy co wyprawiacie? ― wycedziła, przy czym całkowicie zignorowała
córkę. Wydawało się, że jej agresja ukierunkowana była na mężczyzn. ―
Jeszcze nie skończyliście? Może tylko udajecie, że je czyścicie.
Myślicie, że w ten sposób wymigacie się od roboty?
<br />
― Nie, mamusiu ― powiedział szybko Patrick. ― Robimy wszystko starannie i powoli, tak jak kazałaś!
<br />
― Bzdura! ― wykrzyknęła Charlotte. ― Słyszałam rozmowy! Macie mnie za
głupią? Lenie śmierdzące, nieroby… Wzięłam was pod swój dach, a wy tak
się odpłacacie. Do pracy! Do PRACY!
<br />
Czknęła i zachwiała się, w ostatniej chwili łapiąc o stół. Niestety,
kiedy mebel się zatrząsł, kilka kieliszków przewróciło się i stoczyło z
blatu, kończąc swój żywot na podłodze. To tylko jeszcze bardziej
rozwścieczyło kobietę… Dochodziła dwudziesta druga, a Charles nadal był
poza domem.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-09-12, 20:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Wszystkie
dzieci, łącznie z najstarszym chłopcem, były przerażone wybuchem złości
Charlotte, a jej upadek jeszcze bardziej je wypłoszył.
<br />
Patrick zbladł, a Nina wciągnęła głośno powietrze i zaczęła dyszeć,
jakby miała się zaraz udusić. Josh dostrzegł, że Charlotte mocno
pokaleczyła sobie rękę, a na podłodze pojawiły się kropelki krwi.
<br />
Blondyn był przestraszony, ale Patrick wlepiał w niego tak błagalne
spojrzenie, że musiał coś zrobić. Był najstarszym bratem, prawda?
<br />
― Patrick, weź Ninę do góry. ― poprosił i po chwili już kucał przy
Charlotte. Skrzywił się, bo poczuł dobrze mu znany zapach wódki.
<br />
Mieszkał już w kilku rodzinach, gdzie nadużywało się alkoholu, ale Charlotte... Ona nie wyglądała na kogoś, kto mógłby pić.
<br />
― Proszę pani... ― zaczął. Starał się opanować drżenie głosu. Ile razy
dostał pasem po skórze od pijanych "rodziców"? Oni prawie zawsze byli
agresywni.
<br />
―Proszę pani, ja to zaraz posprzątam. ― klęknął koło niej i złapał ją
za pokaleczoną rękę. Wyrwała mu ją, ale on znowu ją złapał. ―Trzeba to
przemyć i zakleić plastrem, to nic poważnego. ― kobieta znowu zabrała
rękę i podparła się, żeby wstać, kalecząc ją sobie jeszcze bardziej.
<br />
Josh spojrzał na Patricka, który nie ruszył się jeszcze z miejsca.
<br />
Nina nadal łapała głośne oddechy.
<br />
― Patrick! ― syknął na chłopca, bo Charlotte już się odwracała, żeby
spojrzeć na rudzielca, a Josh dobrze wiedział, że teraz należało ją
jakoś uspokoić, a nie denerwować jeszcze bardziej.
<br />
Piegus zerwał się z krzesła i wziął małą Ninę na ręce i niepewnie wycofał się z kuchni.
<br />
― Proszę pani...? ― Josh znowu podszedł do Charlotte.
<br />
<br />
Minęło dużo czasu, zanim chłopcu udało się odprowadzić Charlotte do
sypialni i zmusić ją do położenia się do łóżka. Kosztowało go to kilka
minut szarpaniny, tonę obelg i trzy bardzo mocne policzki, po których
lewa strona twarzy piekła go niemiłosiernie, ale Charlotte chyba
zasnęła.
<br />
― Połóż dzieci do łóżek, ja posprzątam na dole. ― szepnął wychodząc z
pokoju przyszywanych rodziców. Jego nowy brat stał w korytarzu odkąd
Josh zniknął z Charlotte w sypialni. ― I ucisz Ninę, pani Charlotte w
końcu zasnęła. ― Patrick wpatrywał się w Joshuę wielkimi
zaczerwienionymi oczami. On też płakał.
<br />
― No już. Ja zaraz przyjdę ci pomóc. ― coś go tknęło na widok
zasmarkanego chłopca i ton mu złagodniał. ― Wszystko będzie dobrze. ―
podszedł do chłopaka i poczochrał mu czule włosy.
<br />
Chłopak wydał z siebie dziwny dźwięk, coś jakby się zakrztusił i
kaszlnął jednocześnie. Mocno objął Josha za szyję. Po chwili go puścił i
zniknął w sypialni maluchów.
<br />
<br />
Dochodziła prawie północ, kiedy Joshua w końcu zszedł do kuchni i zajął
się potłuczonym szkłem. Co większe kawałki zagarniał na szufelkę
palcami, aż jeden z najbardziej szpiczastych wbił mu się w palec.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-09-12, 21:26<br />
<hr />
<span class="postbody">
Drzwi wejściowe trzasnęły, pchnięte przez przeciąg, i w holu rozległo
się zduszone przekleństwo. Charles zamknął je na klucz, skierował kroki
do rozświetlonej kuchni i… zamarł.
<br />
Na podłodze klęczał Josh, a wokół niego była kałuża krwi, z której – niczym sterczące z oceanu skały – wystawały odłamki szkła.
<br />
― Joshua ― wydusił zszokowany mężczyzna, a potem w kilku krokach
przypadł do niego, kucnął obok, miażdżąc butami szkło, i złapał go za
nadgarstek. ― Skarbie, co tu się… To wszystko twoja krew?
<br />
Chłopiec był bardzo blady i przestraszony – i Charles pożałował, że
uniósł się i wyszedł, zostawiając dzieci pod opieką żony. Dobrze znał
Charlotte i wiedział, że potrafiła czasem wybuchnąć, jednak alkoholu,
który tak bardzo wzmagał w niej agresję, zdarzało się jej nadużywać
bardzo rzadko.
<br />
Niestety, najwyraźniej nie dość rzadko, by mógł bez obaw wyjść wieczorem.
<br />
― Zostaw to. Chodź. Do łazienki.
<br />
Objął młodzieńca w pasie i troskliwie poprowadził do sąsiedniego
pomieszczenia, by opłukać nieszczęśnikowi zranioną dłoń pod chłodną
wodą.
<br />
― Co tu się stało ― zapytał ochryple, choć chyba nie musiał. ― Reszta już śpi?</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-09-12, 22:46<br />
<hr />
<span class="postbody"> ―
Nie, to nie moja... To pani Charlotte się skaleczyła i potłukły się te
wszystkie... ― głos mu się załamał. Stres, który w nim narastał przez
cały wieczór zdawał się właśnie wyciekać z niego razem z tą małą strużką
krwi cieknącą teraz do zlewu.
<br />
― Ona... się wściekła. ― powiedział, przełykając gulę w gardle. ―
Wściekła się i zaczęła krzyczeć. ― obserwował jak woda rozcieńcza krew i
jak palce Charlesa próbują wygrzebać kawałek szkła z jego palca.
Przyglądał się jego zmęczonej twarzy i zmarszczonych w skupieniu
brwiach.
<br />
Syknął cicho, bo opuszka zaczęła nieprzyjemnie pulsować kiedy Charles wyciągnął z niej szkło.
<br />
― Patrick poszedł uspokoić Ninę, bo ona zaczęła tak dziwnie
oddychać... ― nie mógł zebrać słów, żeby opowiedzieć wszystko, co tu się
działo.
<br />
― Wszyscy się bali, bo ona krzyczała i krzyczała, a potem się
przewróciła i rozbiła szkło, które ja i Patrick czyściliśmy. ― wyrzucał z
siebie, nie dbając o to, że wszystko to jest strasznie pomieszane.
―Pomogłem jej, bo pokaleczyła sobie rękę... A potem poszła spać. Ja ją
poprosiłem, żeby zasnęła, bo była... ― urwał.
<br />
― <span style="font-style: italic;">Zachowywała się, jakby oszalała.</span>
<br />
Zamilkł na chwilę. Charles przez ułamek sekundy sprawiał wrażenie, jakby chciał dotknąć ustami krwawiącego palca.
<br />
― Gdzie byłeś? ― zapytał w końcu chłopiec. Głos miał o wiele
silniejszy, niż przed chwilą. ― Dlaczego nie było cię tak długo? ― w
niebieskich oczach widać było cień wyrzutu.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-09-13, 17:21<br />
<hr />
<span class="postbody">
Charles wyciągnął z szafki apteczkę, a z niej materiały do opatrunków.
Starannie opatrzył zraniony palec, dość mocno wiążąc bandaż, by
przypadkiem się nie zsunął. Wysłuchał skarg wstrząśniętego i wyraźnie
roztrzęsionego syna, nie przerywając, a na końcu, tknięty uczuciem
troski, wyciągnął ramię i zagarnął drżące ciało do swojej piersi.
<br />
― Szz – szepnął. ― Bardzo dobrze się spisałeś, skarbie. Zaopiekowałeś się wszystkimi jak dorosły. Już dobrze. Już jestem obok.
<br />
Przez chwilę gładził miękkie włosy Josha, po czym delikatnie go od siebie odsunął.
<br />
― Pójdę zobaczyć, co z Charlotte. Połóż się już, wszystkim się zajmę. Idź do Patricka, tak?
<br />
To rzekłszy, udał się z apteczką na górę. Zajrzał do pokojów dzieci,
upewnił się, że są całe i śpią, i poszedł do sypialni. Długo z niej nie
wychodził, ale w końcu drzwi otworzyły się i mężczyzna wrócił do salonu z
zamiarem spędzenia tam nocy.
<br />
Opatrzył żonę i upewnił się, że nic jej nie jest, ale miał jej wiele do
zarzucenia. Dość dużo, by nie mieć ochoty spędzić nocy u jej boku.
<br />
Po prysznicu w samych bokserkach zamiótł szkło, zmył plamę krwi i
przystąpił do rozkładania kanapy, wciąż jeszcze głęboko wstrząśnięty
zastałą sytuacją.
<br />
Wiedział, że mogła się skończyć znacznie gorzej. Najbardziej źle czuł
się z powodu Josha. Dopiero co z nimi zamieszkał, a już musiał być
świadkiem takich okropności. Pewnie dla wszystkich dzieci było to
traumatyczne przeżycie, ale to Josh musiał zapanować nad sytuacją. Był
najstarszy, ale przecież wciąż pozostawał dzieckiem.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-11-14, 23:40<br />
<hr />
<span class="postbody"> Joshowi
wcale nie podobało się to, że został potraktowany jak małe dziecko.
Głaskanie po włosach było miłe, ale nie tego oczekiwał. Jasne, rozumiał,
że jest dzieciakiem, ale zajął się wszystkim, tak? Dopilnował
dzieciaków, chyba należy mu się słowo wyjaśnienia, a nie klepanie po
plecach? Przestraszył się, ale to nie znaczy, że trzeba traktować go jak
gówniarza. Chyba każdy, będąc na jego miejscu, by się przestraszył.
<br />
<br />
Poszedł do góry. Zaglądnął do Patricka, ale po chwili zastanowienia i
przebraniu się w piżamę, zszedł znowu na dół. Musiał porozmawiać z
Charlesem.
<br />
Przez głowę przeszła mu myśl, że może Charlotte często taka jest, a jemu
nikt o tym nie powiedział. Jeśli tak, to chciałby wiedzieć, na przyszły
raz będzie choć trochę przygotowany.
<br />
Miał ochotę wyrzucić Charlesowi, że niepotrzebnie zaadoptowali kolejnego
dzieciaka, skoro nie potrafią się zająć tymi, które już mają. Przecież
te najmłodsze były dzisiaj przerażone! Charles ich zostawił. Po prostu
sobie gdzieś pojechał i nie wracał aż do nocy. Co to za ojciec?
Szczególnie, że na pewno wiedział, że jego żona jest tak <span style="font-style: italic;">wybuchowa</span>. To było gorsze niż Dom Dziecka.
<br />
<br />
― ... ― wszedł do salonu. Przyglądał się, jak Charles siłuje się z
kanapą. Długo się nie odzywał, bo nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
<br />
― Ona... Znaczy pani Charlotte... Ona często tak ma? ― oparł się
skronią o framugę drzwi, krzyżując ramiona na piersi. Jeszcze przed
chwilą był wściekły, ale widok bezradnej twarzy Charlesa jakoś to
załagodził. Potem zrobiło mu się głupio, bo nie miał podstaw do bycia
złym na nowego ojca.
<br />
― Pomogę ci. ― podszedł do kanapy i złapał ją z drugiej strony i pociągnął z całej siły.
<br />
Kanapa skrzypnęła okropnie i coś w niej trzasnęło, ale rozłożyła się.
<br />
― Co się stało? Czemu ona tak zareagowała? ― naprawdę chciał zrozumieć.
<br />
Pomógł Charlesowi rozłożyć prześcieradło. Miał okropną ochotę zapalić papierosa.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-18, 23:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles popatrzył na niego zmęczonym wzrokiem.
<br />
― Nie. Nieczęsto ― odpowiedział ochryple, rzucając na łóżko poduszki i
wreszcie kołdrę. ― Bardzo rzadko. Przykro mi, że to się stało akurat
dziś. Kiedy pije, traci nad sobą kontrolę, ale zwykle nie dotyka
alkoholu.
<br />
Wyciągnął przed siebie rękę i zagarnął drobne ciało chłopca do siebie,
obejmując je w talii. Josh naprawdę ją miał – jego sylwetka była taka
smukła, tak delikatna, że momentami trudno było uwierzyć, że to młody
mężczyzna.
<br />
Zapewne wkrótce się to zmieni, Josh wyrośnie, zmężnieje, ale póki co był tak subtelny, słodki, kuszący…
<br />
Charles wsunął nos w jego włosy i lekko ucałował go w czoło.
<br />
― Byłeś taki dzielny ― mruknął, po czym pochylił się i złączył ich
czoła. Patrzył młodzieńcowi w oczy, mrużąc własne. ― Taki dojrzały.
Podoba mi się to w tobie, Josh. Bardzo.
<br />
Kącik jego warg na ułamek sekundy uniósł się w krzywym, nieco ponurym uśmiechu.
<br />
― Nie musisz się już martwić. Niczym.
<br />
Wypuścił go z ramion dość nagle, czując się paskudnie.
<br />
Jak stary zboczeniec. Chłopiec przyszedł do niego po pocieszenie, po
odpowiedzi. Był przestraszony i niespokojny, a on myślał tylko o tym,
jak ciepłe i apetyczne jest jego młode ciało, i w jak wielu aranżacjach
mógłby je przedstawić.
<br />
Okropne, godne pogardy.
<br />
Przysiadł na materacu i bezradnie przeczesał sobie włosy. Czuł się słaby.
<br />
― Potrzebujesz czegoś jeszcze, mały? ― zapytał w przedłużającej się cieszy, gdy Josh nie ruszył się z miejsca.
<br />
Och, niech nie patrzy tak na niego, niech nie patrzy spojrzeniem o wiele dojrzalszym niż wskazywałoby na to młodziutkie ciało.
<br />
Niech nie patrzy, jakby chciał go pochłonąć – to nie do wytrzymania.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-11-19, 20:35<br />
<hr />
<span class="postbody"> Serce chłopaka załomotało trochę szybciej, kiedy Charles przygarnął go do siebie.
<br />
Zamknął oczy i zaciągnął się przyjemnym zapachem pasty dezodorantu, żelu
pod prysznic i czegoś bardziej ludzkiego, co przebijało się przez tę
mieszankę. To ostatnie podobało mu się najbardziej.
<br />
Nie doświadczył w życiu za wiele ciepła, nie rozróżniał więc ojcowskiej
troski od oznak pożądania. Dla niego nie było różnicy, czy Charles
pocałował go w czoło, czy pocałowałby w policzek - jedno i drugie
oznaczało zainteresowanie i sympatię, i mogło prowadzić do innych
pocałunków.
<br />
Nie przeszkadzało mu to, a nawet mu pochlebiało. To pokazywało, że
Charles go lubi i, że sam potrzebuje ciepła. Chłopak łaknął tej
czułości. Chciał być kochany, a kto może kochać bardziej, niż <span style="font-style: italic;">tata</span>?
<br />
Nie zdążył się głębiej nad tym zastanowić, bo Charles się odsunął. Chłopcu nagle zrobiło się nieprzyjemnie zimno.
<br />
Wlepił w niego spojrzenie jasnych oczu. Trochę oskarżycielsko, ale
wydawał się rozumieć to, co czuje Charles. Patrzył na niego w sposób w
jaki patrzy dorosły, a nie dziecko.
<br />
Podtrzymywał ten kontakt wzrokowy odrobinę dłużej, niż wypadało.
<br />
― Mogę jeszcze chwilę zostać? ― zapytał. Nie czekał na odpowiedź, tylko usiadł obok Charlesa i skrzyżował nogi.
<br />
― Też nie musisz się martwić. Burza już przeszła. ― w końcu się
uśmiechnął. Wyciągnął do niego rękę i trącił palcami jego dłoń,
odciągając ją od włosów.
<br />
― Jesteś smutny? ― wsunął palce w dłoń Charlesa ostrożnie, nadal
obserwując jego profil. Oczy mu błyszczały trochę niezdrowo. Miał na
sobie tylko za dużą koszulkę i skarpetki, a przez to, że siedział po
turecku uda miał odsłonięte trochę za bardzo.
<br />
Rzeczywiście nie nabrał jeszcze męskiej szorstkości. Nie był też
dziewczęcy. Był czymś zupełnie innym. Nie miał tak kształtnych łydek jak
Charlotte, nie miał też wystających kolan Patricka. Był szczupły, ale
nie kościsty. Wydawał się smukły i miękki jednocześnie. <span style="font-style: italic;">Jaka szkoda, że nie zostanie taki przez całe życie...</span>
<br />
Zwilżył usta końcem języka i spojrzał na Charlesa w taki sposób, że trudno było uwierzyć, że to niewinne dziecko.
<br />
<span style="font-style: italic;">Kiedy Charlotte ostatnio tak na niego
spojrzała? Kiedy ostatnio poświęciła mu chwilę? Kiedy ostatnio mógł
poczuć się przy niej wartościowy i ważny? Kiedy ostatni raz widziała w
nim mężczyznę?</span>
<br />
― Mogę cię jakoś pocieszyć? ― Josh przyciągnął powoli dłoń Charlesa w swoją stronę.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-19, 21:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
w głębi duszy modlił się o to, żeby chłopiec się oddalił. Żeby po
prostu wrócił na górę, do swojego rodzeństwa. Był zbyt świeży, zbyt
piękny i zbyt młody.
<br />
Miał przed sobą całe życie, którego nie powinien psuć żaden stary zwyrodnialec.
<br />
Patrzyli sobie w oczy. To byłoby tak proste, nachylić się teraz i
odebrać temu chłopcu całą jego niewinność (ale czy na pewno był tak
czysty?).
<br />
Jak by zareagował? Czy te różowe usta, gdyby na nie naparł, rozchyliłyby
się przed nim zapraszająco? A może zacisnęły, a szczupła dłoń
spoczęłaby na jego piersi i odepchnęła go; i w powietrzu zawisłoby to
okropne, okropne pytanie, po którym już nigdy nie spojrzałby mu w oczy –
„co robisz, tato?”.
<br />
Co robił? Co najlepszego wyprawiał, kładąc dłoń na szczupłym kolanie i
przesuwając ją w górę mlecznego uda, po skórze tak gładkiej, tak
ciepłej…
<br />
Może choć raz mógłby po prostu dostać to, co jest mu należne, może choć
raz mógłby brać, a nie tylko dawać. Charlotte była taka zimna, taka
nieczuła, a Josh… Josh, on był…
<br />
― Nie jestem smutny, chłopcze ― powiedział i dość nagle wyszarpnął
dłoń z delikatnego uścisku chłopca, drugą odrywając od jego uda. ― Jest
już bardzo późno. Rozumiem, że miałeś dziś sporo przeżyć, ale czas
najwyższy iść już spać. Marsz na górę.
<br />
Kiwnął głową w kierunku schodów.
<br />
Chwila intymności, którą dzielili, przepadła bezpowrotnie. Zniszczył ją. Tak było bezpieczniej.
<br />
<br />
Od tego czasu nie zdarzyło im się przebywać sam na sam. Charles unikał
takich sytuacji, jak tylko mógł. Biedny Josh mógł nawet pomyśleć, że
czymś go rozgniewał.
<br />
Wakacje dobiegały już końca, a oni zamienili ze sobą tylko kilka słów.
<br />
Tłem dla zwykłego rodzinnego życia były małżeńskie kłótnie, które
odbywały się za zamkniętymi drzwiami sypialni. Dzieci pewnie nawet nie
były ich świadome, ale Josh – najstarszy i najbardziej świadomy –
słyszał kilka razy, jak Charlotte używa wobec Charlesa wyjątkowo
nieprzyjemnych określeń.
<br />
„Tylko myślisz o tym, gdzie włożyć kutasa”, syczała raz do niego.
„Wszyscy jesteście tak obrzydliwi, jakby nic poza fizycznością nie miało
już znaczenia. Módl się do Boga o przebaczenie, bo inaczej będziesz się
smażył w piekle za te brudne myśli. Pomyśl lepiej o dzieciach, co
ostatnio dla nich zrobiłeś? Nic, liczą się dla ciebie tylko te gołe
dupska, które fotografujesz.”
<br />
Charles mógł udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy szedł z małżonką pod ramię do kościoła.
<br />
Mógł udawać to przed całym światem, ale nie mógł oszukać rezolutnego
chłopca, który stale był gdzieś obok, młody, piękny, świeży. Na
wyciągnięcie ręki. Remedium na wszystkie jego problemy.
<br />
<br />
Nadszedł wrzesień. Josh miał po raz pierwszy iść na lekcje w nowej
szkole – nie zapowiadało się to przyjemnie, bo już na ceremonii
rozpoczęcia roku szkolnego nie spodobał się pewnym chłopcom z klasy.
<br />
Wszyscy wydawali się ze sobą zżyci i nie wyglądało na to, aby mieli chętnie przyjąć do swojego grona nowego ucznia.
<br />
Charles odwiózł Josha i Patricka pod szkolną bramę zaraz po tym, jak zawieźli młodsze dzieci do drugiej placówki.
<br />
Siedząc w samochodzie, posłał Joshowi w lusterku długie spojrzenie.
<br />
― Tylko bądźcie grzeczni ― wychrypiał. ― Josh… Głowa do góry, na pewno
szybko znajdziesz przyjaciół. Patrick ci pomoże. Poczekacie w świetlicy
i przyjadę po was o szesnastej. Pojedziemy na lody.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-11-19, 23:18<br />
<hr />
<span class="postbody"> Pierwszy
dzień w prawdziwej szkole, nie takiej, do której chodziły dzieciaki z
domu dziecka, ale tej prawdziwej, pełnej nowych i ciekawych osób, był
dla Josha bardzo ekscytującą wizją.
<br />
Przez ostatnie dni wakacji rozmyślał o tym jak tam będzie. Myślał, że
dołączy do jakiejś drużyny, może zapisze się na dodatkowe zajęcia i
znajdzie w końcu grono kolegów. Przestanie chować się gdzieś z boku i
zacznie prawdziwe życie.
<br />
Już tydzień wcześniej podpisał wszystkie zeszyty, starannie obłożył
książki i powymazywał z nich ślady pozostawione przez poprzednich
właścicieli. Uprasowany mundurek wisiał na wieszaku przy drzwiach
czekając na wielki dzień.
<br />
Chłopiec wyobrażał sobie, że nowej szkole będzie jednym z tych
popularnych, że będzie chodził na imprezy z chłopakami ze starszych
klas, może nawet nauczy się jeździć na deskorolce, albo skuterze? Tak na
złość rodzicom.
<br />
Cały czar prysł na rozpoczęciu roku. To miała być jego przepustka do
nowego życia, a został zepchnięty na bok. Nie dość, że był jedynym <span style="font-style: italic;">nowym</span>,
to jeszcze okazał się być " tym dzieciakiem z bidula". Plotki szybko
się rozchodziły. Słyszał, jak kilku chłopaków się śmieje, że <span style="font-style: italic;">kościelna wariatka kolekcjonuje sieroty</span>.
<br />
<br />
Ostatniej nocy nie mógł zmrużyć oka. Zamiast się cieszyć, jak jeszcze
kilka dni temu, odczuwał strach. Jak miał się wpasować w którąś z grup?
Przecież większość z nich chodziła ze sobą do klasy od samego początku.
Mieli dużo czasu, żeby się zżyć, a z tego, co zauważył raczej nie byli
zbyt dobrze do niego nastawieni. Do tego wszystkiego rodziców nie było
stać na nowe podręczniki. Przy tylu dzieciach, szczególnie w sierpniu,
wydatków było od groma. Musieli kupić nowy mundurek dla Patricka, który
przez wakacje bardzo wyrósł. Mundurek dla Josha, jakieś przyzwoite
ubrania, nowe strój na wf, zeszyty, torbę ze szkolnym emblematem i całą
masę innych rzeczy. Chłopcu nie przeszkadzało to, że większość z tych
rzeczy była już używana, ale nie wiedział jak zareaguje na to reszta
klasy.
<br />
Oprócz rozmyślania o szkole myślał też o domu, w którym się znalazł. O
tym, jak bardzo irytujący zrobił się Patrick, o tym, że Charles i
Charlotte ciągle się kłócą, o tym, że dzień w dzień musi klękać przed
krzyżykiem i modlić się, chociaż sam nie wiedział, czy jeszcze wierzy w
Boga. Myślał też o samym Charlesie, który wyraźnie przestał go lubić.
Unikał chłopca, prawie w ogóle się do niego nie odzywał. Josh mógł
policzyć na palcach jednej ręki słowa, które do niego wypowiedział. Nie
wiedział tylko co takiego się stało. Ostatnie chwile, jakie spędzili
wspólnie były przecież miłe. Może Charles uznał, że to przez Josha
Charlotte wtedy tak wybuchła? Może Josh nieświadomie go zdenerwował, a
może Charlesa obrzydził dotyk jego skóry, kiedy wtedy położył mu rękę na
nodze?
<br />
<br />
<br />
<br />
Rozmyślał o tym jeszcze w drodze do szkoły. Nie dochodziło do niego za
dużo z tego, o czym trajkotał Patrick. Chciał, żeby rudzielec w końcu
się przymknął i przestał aż tak się ekscytować wszystkimi lekcjami,
które dzisiaj go czekają.
<br />
― W świetlicy jest fajnie, chodzą tam inne chłopaki. Czasami pani Maple puszcza nam film i są tam komputery...
<br />
Josh drgnął na dźwięk głosu Charlesa. Złapał jego spojrzenie w lusterku.
Miał ochotę odpowiedzieć, że z Patrickiem u boku raczej trudno będzie
mu znaleźć nowych kolegów, ale zagapił się w odbicie zmęczonych oczu <span style="font-style: italic;">taty</span>.
<br />
Nie odwrócił wzroku, ale nie odpowiedział mu ani słowem. Nawet się nie
uśmiechnął. Wyglądał jakby był zły na Charlesa. Skrzywił się i bez słowa
wyszedł z auta.
<br />
― To pa, tato! ― Patrick za to wyszczerzył zęby i zaraz pobiegł za starszym bratem.
<br />
<br />
Dzień w szkole był właśnie taki, jak sobie wyobrażał. Na każdej lekcji
musiał wstać i przedstawić się nauczycielowi i klasie. Musiał
opowiedzieć kilka zdań o sobie. Po pierwszych trzech razach miał już
dość i pragnął tylko zapaść się pod ziemię.
<br />
Na domiar złego, na przerwie obiadowej znalazł go Patrick, który
przylepił się do niego i nie opuszczał ani na krok. Gadał bez przerwy.
<br />
Josh, niewyspany i zawstydzony do reszty myślał, że nie może być gorzej.
Zmienił zdanie, kiedy doszli na stołówkę i usiedli przy jednym z
długich stołów.
<br />
Patrick, po wyciągnięciu z torby kanapek i rozłożeniu ich na talerzu, przeżegnał się i zaczął się modlić.
<br />
Nie minęło dużo czasu aż zauważyła to grupka chłopców w nowej klasy Josha.
<br />
― Patrick, przestań. ― poprosił szeptem Josh, ale rudzielec wydawał
się go nie słyszeć. Miał zamknięte oczy i nadal się modlił.
<br />
Chłopcy przysiedli się do stołu, przy którym siedzieli bracia.
<br />
― Ej, nakrapiany, modlisz się o to, żeby zeszły ci te ciapy z buźki,
czy o to, żeby twój następny brat nie był taką ciotą? ― zapytał jeden z
nich i roześmiał się. Łypnął na Patricka, ale chłopak zachował zimną
krew. Przeżegnał się kończąc swoją modlitwę.
<br />
― Po co się przysiedliście? Wcale nie chcemy z wami siedzieć. ― powiedział swoim zwykłym przemądrzałym tonem.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-20, 23:39<br />
<hr />
<span class="postbody"> ―
Zobacz. Piegowaty ryj ma nam coś do powiedzenia. ― Harry, wyraźny
przywódca grupy, uśmiechnął się pogardliwie. ― Ale wyszczekane to się
zrobiło! ― Zaśmiał się podle i jednym ruchem zrzucił tacę z kanapkami na
ziemię. ― Za karę żryj z podłogi.
<br />
― Co zrobiłeś? Powiem wszystko pani! ― zawołał Patrick, patrząc na porozrzucane kanapki.
<br />
― Nie słyszałeś, co powiedział Harry? Zażeraj! ― John złapał Patricka
za ramiona i zrzucił go z ławki na podłogę. ― Żryj, zobacz jakie dobre!
Mamusia ci zrobiła, a ty taki niewdzięczny? Pozwolisz, żeby się
zmarnowały?
<br />
― A ty? ― Kiedy John próbował zmusić Patricka do jedzenia z podłogi,
Harry popatrzył na Josha. ― Sierotka Marysia. Też jesteś jebnięty, jak
braciszek? Jak cała wasza rodzinka? Pomodlisz się do bozi, żeby ci
pomogła?
<br />
― Co tu się dzieje? ― Chłopcy mieli szczęście; na stołówkę weszła jedna z nauczycielek i oprawcy błyskawicznie się rozbiegli.
<br />
Patrick zaszlochał cicho i wstał, ale pozostał przygarbiony.
<br />
― Co się dzieje, Patricku? ― dopytywała, jednak chłopiec zamknął się w sobie.
<br />
Harry i jego koledzy obserwowali z bezpiecznej odległości, czy aby któryś ze Stewartów na nich nie donosi.
<br />
Semestr nie zaczął się najlepiej i szybko okazało się, że większość
przerw Josh i Patrick będą musieli spędzać na unikaniu szkolnych
chuliganów, jeżeli zależy im na uniknięciu kolejnych przykrych sytuacji.
<br />
<br />
Mieli szczęście, że musieli poczekać dłużej, w świetlicy. Josh mógł się
tylko domyślać, że wyjście ze szkoły w przeciwnym razie nie byłoby
proste.
<br />
Patrick był bardzo milczący, kiedy wsiadł do samochodu Charlesa. Mężczyzna odwrócił się, żeby na niego popatrzeć
<br />
― A co to za mina? ― zapytał. ― Aż tak was dziś wymęczyli?
<br />
Zerknął krótko na Josha, którego oblicze również nie wyrażało radości, a
potem szybko przeniósł wzrok na przednią szybę i zapalił silnik.
<br />
― Nie spodobało ci się w szkole? ― zadał kolejne pytanie w ciężkiej
ciszy. ― Josh? ― sprecyzował, kiedy nikt mu nie odpowiedział. ― Co z
wami, chłopaki…</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-11-21, 00:38<br />
<hr />
<span class="postbody">W
Joshu gotowało się od tej niefortunnej przerwy. W głowie snuł
scenariusz za scenariuszem - co mogłoby się stać, jeśli nauczycielka nie
rozgoniłaby tamtych chłopaków.
<br />
Nigdy wcześniej nie był jeszcze w takiej sytuacji, nie wiedział jak ma się zachować.
<br />
Patrick go drażnił, ale serce mu się krajało, kiedy widział jak młody
płacze. Czuł się jeszcze gorzej jak zasmarkany rudzielec wbił w niego te
swoje wielkie oczy. Były pełne wyrzutu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Czemu mnie nie obroniłeś?</span>
<br />
Cholera, przecież był starszym bratem! Powinien coś zrobić. Postawić
się, może przyłożyć jednemu i drugiemu. Nie powinien pozwolić im znęcać
się nad młodym w taki paskudny sposób.
<br />
Miał niemiłe wrażenie, że skończyłby ze złamanym nosem, ale tamci wiedzieliby, że nie mogą nim pomiatać...
<br />
<br />
<br />
<br />
― Co? ― głos Charlesa wyrwał go z zamyślenia. Napotkał jego spojrzenie
i szybko odwrócił wzrok. Wbił go w Patricka, który ciągle wycierał nos.
<br />
― Dużo zadali. - burknął rudy i zapiął pas.
<br />
Josh pierwszy raz widział go takiego. Nigdy wcześniej Patrick nie był aż tak strapiony, żeby przestać się odzywać.
<br />
Blondyn znowu spojrzał na ojca. Z jednej strony chciał mu powiedzieć, że
Harry Brown i jego koledzy uwzięli się na Patricka i kazali jeść mu z
podłogi, ale nie chciał jeszcze bardziej zawstydzać brata. Czuł też, że
Charles wyraźnie postawił między nimi granicę, że nie ma co dzielić się z
nim takimi sprawami. W końcu on ma swoje <span style="font-style: italic;">dorosłe</span> problemy. Powinien sam to jakoś rozwiązać.
<br />
Zacisnął pięść i w tym momencie podjął decyzję. Jutro podejdzie do
Harrego na przerwie i powie mu co o nim myśli. Jeśli to nie pomoże, to
po prostu mu przyłoży, jak powinien zrobić to na stołówce.
<br />
Trącił Patricka zaczepnie łokciem.
<br />
― Nie martw się, młody.
<br />
― Pojedziemy na te lody? ― piegus spojrzał na tatę wzrokiem zbitego psa. Chyba powoli odzyskiwał humor.
<br />
<br />
Droga do lodziarni była dziwnie cicha bez trajkoczącego w kółko
Patricka. Słychać było tylko jak Charles przełącza stacje w radio.
<br />
― A jak tobie minął dzień? ― Josh przerwał w końcu ciszę. Spojrzał na odbicie oczu kierowcy w lusterku.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-21, 21:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles popatrzył na odbijającą się w lusterku parę dużych oczu i zmrużył lekko własne, wykrzywiając wargi w ponurym uśmiechu.
<br />
― Dobrze, Josh ― wychrypiał. ― Bardzo dobrze.
<br />
Dawno już nie było dobrze. Powroty do domu nie napawały go optymizmem, nawet jeśli czekała w nim gromadka wesołych dzieci.
<br />
Żeby jeszcze były wesołe.
<br />
Czuł, że coś jest nie tak. Bardzo to czuł. Po Patricku wszystko było widać. Po Joshu trochę mniej, ale coś musiało się stać.
<br />
Poświęcał im wszystkim ostatnio bardzo mało czasu, wiedział o tym.
Wracał do domu późno i zamykał się w ciemni – byleby tylko nie przebywać
przy Charlotte.
<br />
I przy Joshu. A ponieważ Josh zwykle przebywał z innymi dziećmi, odsunął się od nich wszystkich.
<br />
Może dlatego chłopcy wydawali się tak niemrawi. Może wydawało im się, że się na nich gniewa.
<br />
Miał świadomość, że nie zrobił wiele, by dać im inne wrażenie, zwłaszcza
Joshowi. Był dla niego taki oschły. A Josh był mądrym chłopcem, a do
tego wrażliwym. Bez wątpienia to przeżywał.
<br />
Nie mógł przecież wiedzieć, jaki jest prawdziwy powód.
<br />
Czy w ogóle istniało dobre wyjście z tej sytuacji? Czy mógł uciec od
jego słodkiego ciała, od brudnych fantazji o lizaniu każdego jego
skrawka, jednocześnie nie odsuwając tego dziecka jak najdalej?
<br />
― Spodobała ci się jakaś dziewczyna z klasy?
<br />
On pewnie niejednej; nie wierzył, że mogłyby być ślepe na wdzięki tego
ciała, najpiękniejszego ciała na świecie. Nie musiał się odwracać, by
zobaczyć przed oczami nagie kolana, nieprzyzwoicie krótkie spodenki
(kryjące tak krągłe, jędrne, <span style="font-style: italic;">młode</span> pośladki) i trochę za luźną koszulkę zsuwającą się od czasu do czasu z ramienia na tyle, by odsłonić obojczyk.
<br />
Czasem miał wrażenie, że wszystko kręci się dla niego wokół seksu.
<br />
Może gdyby Charlotte bardziej dbała o jego potrzeby. Może gdyby o nie
dbała, może wtedy nie miałby takich myśli. Może nie zogniskowałyby się
na najłatwiejszym obiekcie podziwu.
<br />
Nie potrzebowałby żadnego zastępstwa, gdyby nie chodził tak sfrustrowany, niezaspokojony, odrzucony.
<br />
― Tato, lodziarnia jest tam! ― zawołał nagle Patrick, wykręcając głowę za budynkiem, który minęli.
<br />
― Rzeczywiście, skarbie.
<br />
Musiał zawrócić. Zaparkował za niewielkim lokalem i wyciągnął przed siebie rękę.
<br />
To był trudny czas. Dla każdego z nich.
<br />
― Chodź tu do mnie, mały piegusie. ― Patrick bez chwili zawahania
podbiegł do ojca i wtulił się w jego szeroką pierś. I stali pod tą
lodziarnią, tuląc się jak jacyś głupcy. Charles otulił chłopca
ramionami, potarmosił mu czuprynę. Jego spojrzenie spoczęło na Joshu,
który nie ruszył się z miejsca. ― Też chcesz się przytulić do tatusia?
Czy już za duży jesteś? ― mruknął, tknięty wyrzutami sumienia. ― Chodź.
Josh. To na pewno był ciężki dzień. Zaraz poprawimy wam humor.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-11-21, 23:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Przechodząca
obok nich kobieta aż się odwróciła, żeby jeszcze raz na nich spojrzeć.
Ten widok był tak uroczy, że posłała w ich stronę szeroki uśmiech.
<br />
Większość ludzi uznałaby to za słodki obrazek, ale dla Josha był jak
mocny policzek. Zalała go nagła fala gorąca i na moment zniknęło całe
ciepło, które czuł do Patricka.
<br />
<span style="font-style: italic;">Dlatego tata już z nim nie rozmawia? Woli Patricka? Teraz jemu robi zdjęcia?</span>
<br />
Obserwował jak mężczyzna mierzwi rude włosy młodszego brata. Kilka uderzeń serca zadudniło mu w uszach.
<br />
<span style="font-style: italic;">Charles odsunął się od niego, bo teraz miał Patricka? Patricka i tę jego wiecznie otwartą, gderającą w nieskończoność, gębę?</span>
<br />
Z pewnym trudem przełknął gulę, która formowała mu się w gardle.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie. To jego wina, że tata woli
Patricka. Za mało się stara. Patrick zawsze pyta tatę jak minął mu
dzień, zawsze zanosi jego talerz do zlewu i wybiega przed dom, kiedy
tata wraca z pracy. On też powinien się starać. Chce czułości, a sam nie
daje nic od siebie.</span>
<br />
Ulżyło mu, kiedy tata zawołał go do siebie.
<br />
Poczekał aż Patrick się odsunie i podbiegnie do szyby, gdzie naklejona
była kolorowa lista dostępnych deserów, i podszedł do Charlesa. Nie
chciał dzielić tej chwili z bratem. Chciał mieć tatę tylko dla siebie.
<br />
Spojrzał mu w oczy, czując się okropnie winny. Przecież mógł się
bardziej starać. Wiedział, że tacie nie układa się z Charlotte, widział,
że czymś się martwi i rzadko się uśmiecha. Zamiast tego wolał być dla
niego taki paskudny.
<br />
Chciał go przeprosić, ale nie umiał znaleźć odpowiednich słów.
<br />
― Nie zamieniaj mnie na niego. ― powiedział tak cicho, że Charles równie dobrze mógł tego nie usłyszeć.
<br />
Wtulił się w ciepłą pierś taty i zamknął oczy. Znowu otoczył go
przyjemny zapach ojca i dopiero teraz do niego doszło, że zdążył za nim
zatęsknić przez te ostatnie tygodnie.
<br />
Powoli wsunął ręce pod marynarkę Charlesa i objął go w talii.
<br />
― Tęsknię za tobą, <span style="font-style: italic;">tato</span>. ― szepnął.
<br />
― Tato! Ja już wybrałem. ― Patrick odkleił się od szyby. ― Chcę ten z
galaretką. ― wskazał palcem na zdjęcie kolorowego deseru zwieńczonego
rozetką bitej śmietany. ― Mógłbym też gofra?</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-22, 00:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Objął to drżące ciało. Było takie ciepłe i drobne. I natychmiast przywarło do niego <span style="font-style: italic;">za bardzo</span>, i Charles przypomniał sobie, dlaczego go unikał, dlaczego odsuwał od siebie to przeklęte diablę.
<br />
― Josh ― wydusił, słysząc te przytłaczające słowa.
<br />
Jak mógł tak pomyśleć, dlaczego tak pomyślał.
<br />
Dlaczego pomyślał, że został na kogoś <span style="font-style: italic;">wymieniony</span>, przecież…
<br />
Wplótł palce w jego kosmyki – zupełnie inaczej niż wcześniej dotykał włosów Patricka.
<br />
Nie potargał ich, tylko pogładził. Z czułością. Tak, jak mógłby dotknąć kobiety.
<br />
Wtedy Patrick krzyknął coś o lodach i pan Stewart odsunął się od chłopca, żeby podejść do witryny.
<br />
― Nawet nie zjesz tego wszystkiego ― mruknął. ― Chodźcie, chłopcy.
<br />
Weszli do środka i kupił każdemu z nich po jednym deserze lodowym.
<br />
Usiedli przy stoliku; Charles pośrodku, a Josh i Patrick po obu jego stronach.
<br />
Chociaż pani za ladą uśmiechała się do mężczyzny serdecznie, od kiedy
tylko wszedł do lokalu, on był zbyt pogrążony we własnych myślach, żeby
zwrócić na nią uwagę czy odwzajemnić się wyrazem sympatii.
<br />
― Tato. ― Patrick, cały umazany lodem, przysunął się bliżej i oparł
kędzierzawą głowę o jego ramię. Charles odruchowo otoczył go ramieniem.
<br />
― Co się dzieje, mały.
<br />
― Nic. Po prostu cieszę się, że nas zabrałeś! ― chłopiec w końcu się uśmiechnął.
<br />
Charles kiwnął głową.
<br />
― Ja też się cieszę. ― Popatrzył na Josha, zawiesił usta na jego
pełnych wargach, przytulającej się do lodowej gałki. ― Bardzo.
<br />
― Dzisiaj nic nie zadane ― dodał Patrick.
<br />
― Jasne, jasne. U ciebie też, Josh? Nic nie zadali? To co wy robicie w
tej szkole, co? ― zapytał Charles wreszcie trochę pogodniej. ― Zaraz
zacznę wam zazdrościć.
<br />
Patrick lepił się do ojca i patrzył przy tym na Josha, jakby próbował mu
coś udowodnić. Opierał się dłonią o jego udo, ocierał głową o jego
podbródek i pewnie robił to nieświadomie, ale wyglądało na to, że
próbuje rywalizować z bratem o zainteresowanie mężczyzny. Ilekroć ten
spoglądał w stronę Josha, Patrick robił się dwa razy bardziej
absorbujący. I chyba pozwoliło mu to na chwilę zapomnieć o przykrych
przeżyciach w szkole.</span>
<br />
<hr />
<b>Fleo</b> - 2018-11-22, 23:39<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Zaraz go uderzy. Jeszcze chwila, a naprawdę nie wytrzyma...</span>
<br />
Josh obserwował brata kątem oka. Widział, jak się mizdrzy do taty, jak
go przytula i prawie włazi mu na kolana. W tej chwili naprawdę dziwił
się sobie, że w ogóle przeszło mu przez myśl, żeby stanąć w jego
obronie.
<br />
Zagapił się jak rudzielec łasi się do taty, jakby udawał kota. Widział
jak jego chuda ręka zaciska palce na udzie Charlesa i jak Charles,
czułym gestem, wyciera Patrickowi bitą śmietanę z brody.
<br />
Zmarszczył brwi, kiedy Patrick znowu zaczął włazić na tatę, jakby ciągle było mu za mało uwagi.
<br />
― Zadane? ― głos Charlesa wyrwał blondyna z zamyślenia. ― Coś tam
zadali z matematyki i chemii. ― odpowiedział i zamilkł, bo do stolika
podeszła dziewczyna zza lady.
<br />
Postawiła przed Charlesem talerzyk z porcją szarlotki.
<br />
― Na koszt firmy. ― uśmiechnęła się w taki sposób, że Josh od razu
miał ochotę ją zamordować. Na miejscu. Gołymi rękoma. Kolejna osoba,
która próbuje zająć uwagę <span style="font-style: italic;">jego</span> taty.
<br />
― Wygląda pan na zatroskanego, pomyślałam, że kawałek ciasta poprawi
panu humor. ― wyjaśniła szybko, zanim mężczyzna zdążył się odezwać. ― U
nas smutek jest zaroniony. ― zażartowała i wskazała na plakat wiszący na
ścianie obok ich stolika. Było na nim wielkie uśmiechnięte słońce z
odznaką szeryfa i kolorowy napis "Uśmiechnij się!".
<br />
Charles był atrakcyjny, nic dziwnego, że dziewczyna zwróciła na niego
uwagę. Na pewno wzięła go za uroczego samotnego ojca, który zabrał swoje
pociechy na lody po pierwszym dniu w szkole.
<br />
― Mogłeś wziąć ode mnie lodów. ― Patrick pokazał zęby w uśmiechu i objął ramię ojca.
<br />
― Uroczy chłopak. ― dziewczyna uśmiechnęła się teraz do chłopca i
przeniosła wzrok na Josha, który nie odwzajemnił tego uśmiechu. Stała
przy nich jeszcze chwilę, ale na szczęście, kolejny klient uratował ich
od tej niezręcznej sytuacji.
<br />
― Mogę spróbować? ― Patrick w końcu puścił ramię Charlesa i wbił wzrok
w szarlotkę, choć jego deser był zjedzony tylko w połowie.
<br />
Josh wykorzystał tę chwilę i postanowił zawalczyć o uwagę.
<br />
Powoli ułożył dłoń na udzie ojca. Przejechał nią leniwie ku górze i zatrzymał ją zdecydowanie za wysoko.
<br />
Kiedy Charles uniósł na niego zaskoczony wzrok, chłopiec uśmiechał się
do niego niewinnie. Miał przymknięte oczy. Był zadowolony, że uwaga taty
skupiona była teraz na nim.
<br />
― Kiedy znowu porobimy zdjęcia? ― zapytał tak cicho, żeby Patrick
przypadkiem tego nie usłyszał. Kącik ust miał wysmarowany roztopionymi
lodami.</span>
<br />
<hr />
<b>Koss Moss</b> - 2018-11-25, 01:42<br />
<hr />
<span class="postbody"> ― Podziel się ciastem z bratem, Patricku ― upomniał młodszego syna, który już przysunął do siebie talerzyk.
<br />
Chciał ich uczyć myślenia o sobie nawzajem i pewnie nie byłby
zachwycony, gdyby wiedział, z jak wielką niechęcią chłopcy potrafią
czasem o sobie wzajemnie myśleć.
<br />
Ale przecież ostatecznie zrobiliby dla siebie wiele. Musieli się trochę zżyć – mimo wiecznej rywalizacji.
<br />
― Nie wiem, Josh ― odpowiedział równie cicho i uniósł dłoń, by otrzeć
kciukiem kącik warg młodzieńca. Zrobił to zupełnie machinalnie, nie
mogąc znieść najdrobniejszej skazy na tak pięknej buzi. Zaraz potem
odgarnął z czoła syna niesforny kosmyk i wrócił spojrzeniem do
Patricka, który zjadł już prawie całe ciasto.
<br />
― Patricku, miałeś podzielić się ciastem z Joshem.
<br />
― Nie usłyszałem, przepraszam! ― zamruczał Patrick, robiąc smutną minkę. ― Proszę, nie gniewaj się, tatusiu.
<br />
― Powinieneś sam wiedzieć takie rzeczy. Wymaga tego kultura ― upomniał
go jednak Charles i westchnął ciężko. Trudno. W drodze wyjątku… ― Jeśli
masz ochotę, Josh… wybierz sobie jakieś.
<br />
― Czy ja też mogę sobie jeszcze coś wybrać? ― zapytał z nadzieją Patrick, chociaż jeszcze nie skończył szarlotki.
<br />
― Nie, Patricku. ― Charles zmarszczył brwi w pierwszym przejawie
irytacji. ― Ile chciałbyś jeść, co? Będziesz wyglądał jak pan Morris,
jeśli nie przestaniesz pożerać tylu słodyczy.
<br />
― Nie chcę być jak pan Morris!
<br />
― Ja myślę ― mruknął mężczyzna.
<br />
Jeżeli Josh zażyczył sobie ciastko, dostał je – potem zaś wrócili do samochodu i pan Stewart powiózł ich w kierunku domu.
<br />
Jego zmęczone spojrzenie dość często napotykało w lusterku przenikliwy
wzrok starszego z chłopców – czuł się dziwnie pod jego ciężarem, widział
w nim nadal wiele wyrzutu, z którym trudno było mu sobie poradzić.
<br />
Zatrzymał samochód na podjeździe – Patrick od razu wystrzelił na
zewnątrz, żeby pobiec w stronę domu, Charles natomiast oparł dłonie o
kierownicę i przymknął na dłuższą chwilę oczy, pewien, że Josh zrobi
dokładnie to samo.
<br />
Zdziwił się, kiedy po otwarciu oczu znów zobaczył go w lusterku. Chłopiec nadal tam był, nadal patrzył w ten sposób.
<br />
― Przepraszam, skarbie ― wychrypiał w końcu, nie mogąc znieść tej
ciszy. ― Czasem zapominam, że wciąż jesteś taki młody i potrzebujesz
mnie tak samo jak reszta. Opowiedz mi, jak ci minął dzień. Jak się
podobało w nowej szkole.</span><br />
<hr />
<br />
<center>
<span class="postbody">
<div class="w1">
<div class="w3">
Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― <a href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/t81-dom-dla-tych-ktorzy-go-szukaja">TUTAJ</a>
</div>
</div>
</span></center>
<hr />
</td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
<table style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="center"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-11748318481035739632019-01-24T14:13:00.003-08:002019-01-24T15:25:37.227-08:00Fear of the Fade 3/3<hr />
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td style="text-align: left;"><b><span style="font-size: large;"><span style="color: #3d85c6;"><b>Yuri - Fear of the Fade</b></span></span></b></td><td align="right" width="40"><br /></td></tr>
</tbody></table>
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/01/fear-of-fade-23.html">POPRZEDNIA CZĘŚĆ</a><br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-27, 23:25<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Tyle razy prosiłem cię, byś powstrzymywał się przed niemądrymi uwagami -
przesunął zrezygnowanym spojrzeniem przez długie ściany, aż wreszcie
zatrzymał je na pobladłej, wykrzywionej w nieszczęśliwym wyrazie twarzy
chłopca. - To niemądre posunięcie; denerwować Inkwizytorkę w takiej
chwili. Szczególnie ważnym jest, by...
<br />
Ciężkie drzwi rozchyliły się znów na niewielką szerokość, przepuszczając
w powstałej przerwie głowę Cassandry. Drgnął wyraźnie, obracając się w
jej stronę, gotów przysiąc, że spodziewał się tam ujrzeć oblicze
rozwścieczonej ukochanej. Miała w końcu prawo dodać od siebie jeszcze
parę gorzkich słów.
<br />
- Czy widzieliście gdzieś Lavellan? - Zapytała Poszukiwaczka. - Mam jej
do przekazania pilną wiadomość, to istotne dla naszej sprawy.
<br />
- Nie wiem, dokąd udała się Inkwizytorka, ale nie ma jej tu - odparł
nieco cierpko, przymykając powieki, by oprzeć się ciężko o zimną ścianę.
Nie zdziwił się, gdy po chwili do uszu doszedł go odgłos ponownie
zamykanych drzwi. Odetchnął głęboko i powrócił do poprzedniego wątku,
starając się, by w jego głosie nie dominowała już więcej złość. Musiał
zachować spokój, ponieważ wcale nie podobało mu się sprawianie Cole'owi
przykrości. Wiedział, że Duch czynił swe nieco wścibskie uwagi zupełnie
bezwiednie, nie po złości. Ale nadchodził wreszcie moment, w którym
powinien naprawdę zrozumieć, jak niebezpieczna bywała czasem szczerość.
Jak straszne mogły być jej konsekwencje.
<br />
- Proszę - zaczął więc wolno, ważąc długo każde kolejne słowo. - Nie
pozwól, by twoja troska sprowadziła na nią więcej kłopotów. Musisz się
nią opiekować. Zwłaszcza, gdy...
<br />
- Czy naprawdę musisz rozważać kolejne kłamstwa? Ona będzie przerażona,
znowu pomyśli, że to jej wina... obiecałeś, obiecałeś jej, że nie
pozwolisz już więcej na żadne tajemnice, a to, co robisz, jest
najgorszą, najstraszniejszą tajemnicą na całym świecie!
<br />
- Przestań - pokręcił gwałtownie głową, zbliżając się do niego w czasie
krótszym, niż jedno tchnienie. - Ty jeden powinieneś dobrze rozumieć,
dlaczego rozważam każdą z opcji! Nikt nie rezygnuje łatwo z marzeń, nikt
nie odrzuciłby ich tylko dlatego, że... Cole?
<br />
Blady kształt zachwiał się lekko, by w następnej chwili rozpłynąć się w powietrzu, niby pył, targany podmuchami wiatrów.
<br />
Cole nie chciał go słuchać, nie chciał wiedzieć, co stało za jego
postanowieniami, ani o tym, jak ciężko było mu je podjąć, ułożyć, dać
wiarę, że...
<br />
Cóż, nawet w najśmielszych snach nie zakładał, że wszyscy będą w stanie
zrozumieć i uszanować jego wizję; była ona na tyle... rewolucyjna, że
normalnym był fakt braku akceptacji na wizję trudnej do podjęcia
decyzji.
<br />
Ostatni raz zerknął w kierunku obłożonego miniaturowymi figurami stołu;
plany piętrzyły się przed nim w niemożliwej do zrealizowania oprawie,
przypominając o tym, w jak beznadziejnej znajdowali się sytuacji.
Ilasdar tak beztrosko i po prostu tańczył im przed nosem w samym sercu
Imperium. Któż mógłby pomyśleć, że tak mu się poszczęści?
<br />
<span style="font-style: italic;">Złego diabli nie biorą.</span>
<br />
Przymknąwszy powieki, wyprostował się dumnie i ruszył w kierunku drzwi;
jeśli miał zamiar dokończyć trapiące go zagadnienia (znajdujące się w
jednej z najgrubszych ksiąg, jakie miał okazję ujrzeć w całym swoim
życiu) jeszcze tej nocy, potrzebował sporo czasu.
<br />
<br />
Kamienne ściany odbijały od siebie echo pośpiesznych kroków, niosąc ich
odgłos przez całą długość podziemnego korytarza. Dorian wiedział, że
przemarsz przez główny dziedziniec pozbawiony był w tej chwili
wszelkiego sensu; ściągnąłby na siebie jedynie niepotrzebną uwagę, a
choć z reguły pan Pavus nią nie pogardzał, to tym razem stanowiła dla
niego coś absolutnie przeciwnego sympatii.
<br />
Pozostawało tylko ostatnie, męczące go pytanie.
<br />
Jak.
<br />
Jak miał rozwiązać zagadkę tajemniczego elfa, który okazał się jednym z najstraszliwszych, elfich. <span style="font-style: italic;">starożytnych</span> bóstw? Jak miał go podejrzeć, pozostając jednocześnie niezauważonym?
<br />
Czy powinien przekazać straszliwą wiadomość reszcie magistrów? A może...
może już wcześniej o tym wiedzieli? Może znowu mieszali się w
nierozsądne pakty, pchnięci swym nieugaszonym pragnieniem władzy
absolutnej?
<br />
Powinien więc milczeć. Tylko, na Stwórce, jak się to robiło? Miał utrzymać język za zębami, posiadając <span style="font-style: italic;">taką</span> wiedzę?!
<br />
W pracującym na najwyższych obrotach umyśle apostaty, poczęły tworzyć
się początkowe idee; pomysły, które przy odrobinie dopieszczenia mogły
wydawać się całkiem realne do wykonania. Musiał tylko uwzględnić
dokonanie rzeczy niemożliwych (przeklęte milczenie!) i włączyć w to
zachowanie, które w dowolnej interpretacji podchodziło pod zdradę
własnego narodu...
<br />
Nie. Musiał natychmiast wziąć się w garść i przestać się dąsać. Liczyło
na niego tylu ludzi... przyjaciół... Liczyła na niego Isella i nie mógł
się jej dziwić, ponieważ od wiedzy, którą miał zamiar posiąść, zależało
jej kruche życie.
<br />
Nie mógłby znieść jej straty, nie potrafiłby za nic w świecie.
<br />
Postanowił więc - pójdzie wprost do komnat samego archonta i nakaże
schwytać Ilasdara, bez względu na to, jakie pociągnie to za sobą
konsekwencje. Nie spodziewał się otrzymania światłego tytułu magistra, a
jednak go otrzymał. Mógł więc pozwolić sobie na tak wygórowane decyzje,
jeśli tylko będzie potrafił usprawiedliwić je działaniem w imieniu
dobra Tevinteru, a przecież mógł! Nikt nie kłamał tak pięknie, jak
Dorian Pavus!
<br />
Kroki nabrały jeszcze tempa, a pewne dłonie odnalazły uchwyt tajemnego
przejścia, przepuszczając go tak do nazywanej potocznie "królewskiej"
części monumentalnego zamczyska, przeznaczonej dla najwyżej i najlepiej
urodzonych rodzin Imperialnych arystokratów. Nietrudno było mu w taki
sposób odnaleźć korytarz, przeznaczony dla bliskiej służby i doradców
archonta. Pamiętał nawet, że drzwi, należące do samego Ilasdara
posiadały na sobie ręcznie tłoczony motyw splecionego listowia...
<br />
Na samą myśl o zaskoczonej minie samozwańczego boga śmierci, przeszły go
dreszcze ekscytacji. Być może uda mu się nawet zapisać w historii, jako
"ten, który zdemaskował nieprzyjaciela", lub... cóż, coś brzmiącego
równie dumnie, a może i jeszcze lepiej. Upierścienione palce zacisnęły
się pewniej na jarzącym się słabo uchwycie kostura i... w ten oto sposób
nadeszła wielka chwila.
<br />
- Ilasdarze - pchnął drzwi, darując sobie szopki, związane z pukaniem i
zapowiedziami. Nie musiał się w nie bowiem bawić, nosząc z dumą swe
nazwisko. - W imieniu rady magistrów, zostajesz zatrzymany i... na
Stwórcę... - udało mu się tylko nieskładnie wydusić, dostrzegając stan
niegdyś uporządkowanego i zadbanego pomieszczenia.
<br />
Kamienne podłoże było niemalże niewidoczne pod kupą gruzu, popiołu i
szczątków mebli. Powietrze, przesiąknięte intensywną wonią kadzideł i
czegoś niemożliwego do określenia, było szare od wirującego pod
sklepieniem pyłu.
<br />
To, co niegdyś musiało być ramą eleganckiego łoża, zwisało smętnie z
kołyszącego się żyrandola, przysłaniając szerokimi deskami jedyne źródło
światła (teraz już, z resztą, wygasłe).
<br />
Pierścienie zamigotały w ciemności, puszczając na ścianę pojedynczy refleks.
<br />
- Isello - wyszeptał z wysiłkiem do magicznego komunikatora. - Isello, jesteś tam? On... uciekł. Nie ma go tu.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-30, 10:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Dagna,
ciągle pracująca dla Inkwizycji (niech Stwórcom będą dzięki) mogła
spojrzeć na kamień, który udało im się odnaleźć, ale nawet ona nie dała
zadowalających wyników. Uznała, że aby naprawdę zrozumieć naturę
artefaktu należałoby go zniszczyć, a Isella nie mogła sobie na to
pozwolić. Zdecydowanie nie. Zbyt wiele niezwykłych rzeczy zostało
zmiecione z powierzchni ziemi, Isella nie chciała dopuścić do tego, aby i
kolejna rzecz była w podobnym stanie. Używanie jednakowoż artefaktu,
nie znając jego przeznaczenia w większym stopniu, niż "magiczne,
prawdopodobnie daje moc dla użytkującego" było szaleństwem. Zupełnie nie
wiedziała, co ją podkusiło, z jakiego powodu stwierdziła, że to będzie
świetny pomysł.
<br />
Magia napełniła jej ciało, czuła to aż nad wyraz dokładnie. Piekące,
nieprzyjemne uczucie rozeszło się po całym ciele, sprawiając, że z ust
Inkwizytorki wydobył się cichy jęk, niesłyszalny dla nikogo poza jej
gabinetem.
<br />
Oparła się ciężko o biurko, oddychając zupełnie, jakby właśnie biegła
maraton. Nie mogła uspokoić swojego ciała, ciągle atakowanego w
nieprzyjemnych spazmach bólu. To nie był dobry pomysł, zdecydowanie nie.
Jeden z gorszych. Co ją podkusiło?
<br />
Kikut, po raz pierwszy od dawna, zapiekł żywym ogniem. W lewej ręce, w
ranie po przedramieniu cały czas była wyczuwalna energia Pustki, jej
moc, zupełnie, jakby pozostałości po Kotwicy i jej ręce cały czas tam
się tliły - być może nie w tak niezwykle jasny sposób, jak niegdyś, ale
jednak. Od długiego czasu nie było nawet śladu po potędze, jaką
dysponowała wcześniej. Cole wspominał, że w Pustce łatwo ją znaleźć, że
jej kikut tli się tym światłem, co niegdyś, ale jego siła jest znacznie,
znacznie mniejsza, niemalże niezauważalna. Tym razem czuła, jakby ktoś
rozrywał jej ciało, jakby to, co przyjęła do siebie było zbyt dużym
ciężarem. Prawdopodobnie tak było. Oddech przychodził jej z trudnością -
z momentu, w którym powietrze haustami doszła do sytuacji, w której
musiała walczyć o każdy z nich. Była przerażona.
<br />
- To nic. Muszę to... rozchodzić - szepnęła do siebie, starając się ustać znów na swoich nogach.
<br />
Musiała to przezwyciężyć, ułożyć magię wedle swoich pragnień. Da sobie radę. Musi dać.
<br />
<br />
Drgnęła, czując ciepło emanujące od kryształu do komunikacji, który
leżał na biurku, tuż obok niej. Zupełnie nie wiedziała, ile czasu tu
stała, próbując się uspokoić. Stan świec w pomieszczeniu mówił jej, że
minęło już trochę czasu. Sięgnęła po kryształ, w tej chwili świecący na
niebiesko.
<br />
- Tak? - odchrząknęła, zdając sobie sprawę z tego, na jak zmęczony jej głos brzmiał.
<br />
- Isello.
<br />
Usłyszała szept, ledwie słyszalny. Zrobiło jej się zimno. Miała tylko
kurczową nadzieję, że Dorian nie jest w niebezpieczeństwie, nie ma
kłopotów.
<br />
- Isello, jesteś tam? On... Uciekł. Nie ma go tu.
<br />
Dwa sprzeczne uczucia zalały Inkwizytorkę. Przede wszystkim, czuła ulgę, bo Dorian był bezpieczny, ale z drugiej strony.
<br />
- Oczywiście, że go nie ma. Zaplanował wszystko. Albo przynajmniej był
świadom tego, że w końcu wszystko wyjdzie na jaw. Tylko skąd wiedział,
że stanie się to akurat teraz...?
<br />
Isella westchnęła ciężko.
<br />
- Wracaj, proszę, do Podniebnej Twierdzy. Boję się o ciebie.
<br />
- Nie mogę. Jutro jest zebranie, wszyscy muszą na nim być. Wrócę tuż po nim.
<br />
Isella westchnęła ciężko. Jak bardzo nie podobało jej się to wszystko?
<br />
<br />
Elfi posłaniec wszedł przez eluvian do Arlathanu. Jego spojrzenie było
nieco spłoszone, a doznania wydawały się go przytłaczać. Nigdy nie był w
miejscu, w którym niegdyś kwitła cywilizacja. Jego cywilizacja.
<br />
Variel, przechodząc obok eluvianu zmrużyła powieki, przyglądając się jegomościowi. Nie znała go.
<br />
Młody mężczyzna ukłonił się przed rudowłosą i wyciągnął oficjalne pismo, z pieczęciami i kopertą, zaadresowane do Solasa.
<br />
- Andaran atish’an. Inkwizytorka prosiła, abym dostarczył to pismo do Solasa, Fen'Harela.
<br />
<br />
W kopercie znajdował się papier z odręcznie napisaną, krótką notatką przez Isellę.
<br />
<br />
"<span style="font-weight: bold;">Fen'Harelu,
<br />
Falon'Din zniknął z Tevinteru. Nie wiemy gdzie jest.
<br />
<br />
Inkwizytorka Lavellan.</span>"</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-30, 14:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Odsunął
głowę, wypuszczając notatkę z dłoni; zwitek papieru opadł na upstrzone
stosem planów, idealnie wpasowując się w otoczenie.
<br />
Treść krótkiego liściku, niezwykle oficjalna, zdradzała mu
prawdopodobnie więcej, niż to, czym "Inkwizytorka Lavellan" pragnęła się
z nim podzielić. Poza oficjalnością i oszczędnością słów, pojedyncze
litery posiadały nieco drżące, urywane linie - coś, co nie zdarzało się
elfom nawet w obliczu pośpiesznego, przysłowiowego bazgrania. Co mogło
powodować ów drżenie? Stres, ból, czy zmęczenie? Wszystko na raz?
<br />
A może coś znacznie gorszego?
<br />
Może napiła się alkoholu? Może czuła się przez cały ten czas
niepocieszona i potrzebowała jego towarzystwa? Nie umiała tego okazać,
nie po ich małej sprzeczce...
<br />
On także jej, z resztą, potrzebował. Nie oznaczało to jednak, że miał
zamiar pobiec do niej natychmiast po otrzymaniu wiadomości. Mógł
znajdować się w błędzie i jego obecność okazałaby się w rzeczywistości
najmniej potrzebną Inkwizytorce rzeczą.
<br />
Był jej chyba winien odrobiny spokoju. Gdyby życzyła sobie go zobaczyć,
miała do pokonania doprawdy krótką drogę. Zamiast tego wolała aby
uczynił to zwyczajny posłaniec. Czy nie było więc to aż nazbyt
oczywiste?
<br />
Szerokie ramiona napięły się, gdy wysoka postać, pochyliwszy się nad
stosem dokumentów, wydała z siebie długie, przeciągłe westchnienie.
Smukłe palce uderzały rytmicznie o blat, błękitne oczy pozostawały
ukryte za przymkniętymi powiekami.
<br />
Wreszcie wyprostował się wolno i zwrócił spojrzenie ku drzwiom,
wyciągając w nich stronę ramię... tylko po to, by sięgnąć po czysty
kawałek pergaminu. Nie mógł ryzykować kolejnej kłótni. Nie miał na nie
siły i nie chciał sprawiać swej ukochanej więcej przykrości. Zasługiwała
na spokój i odpoczynek. A kiedy znów zechce się z nim zobaczyć...
osobiście zadba o to, by okazać jej, jak wiele dla niego znaczyła.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">"Inkwizytorko
<br />
Przyjąłem Twoją wiadomość. Nie mogę powiedzieć, by mimo niesprzyjającego
nam przekazu, wyraźnie mnie zdziwiła. Ucieczka naszego nieprzyjaciela
była, niestety, przewidywalna. Jako wielki strateg i powszechnie znany
tchórz, będziemy musieli dołożyć wszelkich starań, by przewidzieć jego
następny ruch. Spodziewam się tego, że pochłonie nas to w przeciągu
następnych dni. Jestem gotów użyczyć Ci wszelkiej pomocy, jaką uznasz za
stosowną.
<br />
<br />
PS - przepraszam za wcześniejszy incydent. O niektórych sprawach wciąż niełatwo mi mówić. Pewne rany są jeszcze świeże.
<br />
<br />
Solas."</span>
<br />
<br />
Variel przyjęła zapieczętowaną kopertę, modląc się, by jej twarz nie
zdradzała przy tym rosnącej w niej gromko konsternacji. Czy oni w ogóle
zdawali sobie sprawę z tego, jak dziwnie się teraz zachowywali?
<br />
Wymieniali się jakimiś liścikami, jak w szkółce, zamiast załatwić sprawę
twarzą w twarz, kiedy dzieliło ich niecałe dziesięć minut swobodnego
spaceru? Pokłócili się, czy jak? A może woleli się wzajemnie nie
rozpraszać? O, już nie raz słyszała, jak łatwo było im się wzajemnie <span style="font-style: italic;">rozproszyć</span>.
Echo słodkich pojękiwań wciąż klarownie rysowało się w jej umyśle.
Trzeba było przyznać, Isella Lavellan była dość... soczysta w okazywaniu
przyjemności.
<br />
Nie, żeby było w tym coś złego.
<br />
Pozwoliła wsiąknąć się w gładką magię eluvianu, wzdychając cicho pod
naciskiem specyficznego nacisku w okolicach pępka. Nie mogła powiedzieć,
by nie lubiła tego uczucia - przyzwyczaiła się do niego, właściwie z
nim dorastała.
<br />
Wciąż pamiętała jeszcze, jak to było mieć dwa razy mniej wzrostu i trzy
razy mniej w głowie. I biegać beztrosko, wybijając się po krętych
drogach, utkanych z lewitujących kamieni, albo kraść rękoma wodę z nigdy
niewyczerpujących się fontann o słodkiej, słodkiej wodzie...
<br />
Tęskniła za czasami, gdy wszystko wydawało się prostsze. Gdy jeszcze nie
rozumiała, jak straszna była otoczka ich dawnego życia, a ci, których
elfi lud miał za swych bogów, w rzeczywistości...
<br />
Przystanęła, orientując się, że w jakiś sposób udało się jej dojść pod same drzwi sypialni Inkwizytorki.
<br />
Poprawiła nieco sfatygowany, skórzany kaftan i zapukała oficjalnie, odczekując bez pośpiechu, aż dziewczyna otworzy jej drzwi.
<br />
Nie spodziewała się jednak ujrzeć w nich... takiego widoku. Oczywiście,
otworzyła jej sama Isella, ale dawno nie wyglądała na tak... zmęczoną?
Smutną? Pokonaną?
<br />
- Czy coś cię boli? - Zapytała od razu, ujmując ją ostrożnie pod ramię;
mogła wyczuć pod palcami drżenie jej mięśni. - Lavellan, co ci się
stało? Wyglądasz, jakbyś nie tylko zobaczyła, ale i stoczyła walkę z
demonem! Możesz oddychać? Siadaj, siadaj na łóżku. Chcesz czegoś do
picia?
<br />
Paplała, przykładając jej ostrożnie ogołoconą z rękawiczki dłoń. Jakże zimna i spocona była jej skóra!
<br />
- Musisz mi powiedzieć.I to natychmiast. Nikomu nie powiem, przyrzekam.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-30, 15:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Ciężko
było jej się poruszać. Czuła się, jakby nawet oddychanie sprawiało jej
ból. Zdarzało jej się przyjąć już za dużo magii, chociażby wtedy, przy
Kotwicy. Gdy odzyskała swoje wspomnienia od Koszmaru, nie pamiętała tam
aż takich... trudności. Nie, coś było nie w porządku. Artefakt, z
pewnością, nie robił tego, na co miała nadzieję, czyli odbudowanie
tkanki. Dał jej moc, czuła jej ogrom, mogła ją niemalże posmakować na
języku, ale było w niej coś nie w porządku, coś nie tak. Nie miała
pojęcia jednak, o co konkretnie chodziło. Wyglądało, jakby była...
zanieczyszczona, spaczona. Ale jak? Przecież to cholerny artefakt, kto
chciałby zamykać w przedmiocie...
<br />
Nie mogła myśleć.
<br />
Skrzywiła się, zamykając za sobą drzwi do swojej sypialni. Zamknęła na
chwilę powieki, oddychając ciężko. Czuła, jak po policzku płynęła
kropla. Nie wiedziała, czy to jej łzy, czy pot, ale nie miało to dla
niej znaczenia. Dopiero po kilku minutach znalazła w sobie siłę, aby
odepchnąć się od płaskiego drewna i wolno sunąć stopami po drewnianej
podłodze przejść do swojej sypialni.
<br />
Ognisko trzaskało przyjemnie w kominku, sprawiając, że jej umysł
odrobinę się wyciszał. Niewiele, jednakowoż. Widziała, jak jej dłonie
drżą, jak ona cała drży. Czuła doskonale, jak miękkie były jej nogi.
Ledwie odłożyła artefakt na biurko w lewej części sypialni, usłyszała
pukanie.
<br />
Nie spodziewała się gości. Gdy okazało się, że ktoś naprawdę czeka za
drzwiami i kolejne pukanie rozbrzmiało w pomieszczeniu, miała ochotę się
rozpłakać. Nie miała siły, by tam podejść, a wiedziała, że musi to
zrobić.
<br />
Westchnęła ciężko, starając się przybrać na twarzy możliwie najbardziej
neutralną minę, jaką była w stanie zrobić, schować dosłownie wszystkie
uczucia, które się w niej kłębiły. Nie miała pojęcia, czy była w stanie
to uczynić.
<br />
Nie spodziewała się Variel. Chciała się uśmiechnąć, ale nie była w
stanie, więc pozostał tylko niezręczny grymas na jej twarzy. Rudowłosa
od razu wzięła w ramiona, pomagając dotrzeć do łóżka, choć szezlong był
bliżej, tuż przy schodach prowadzących do sypialni.
<br />
Variel usadziła Inkwizytorkę na miękkim meblu, ale jasnowłosa nie
wiedziała co działo się później. Zupełnie jakby się wyłączyła i
odzyskała umiejętność rejestrowania rzeczy dopiero wtedy, gdy usłyszała
kolejne pytanie Variel, a w zasadzie... to nie było pytanie. To była
prośba.
<br />
- Musisz mi powiedzieć.I to natychmiast. Nikomu nie powiem, przyrzekam.
<br />
- Ja...
<br />
Isella chciała powiedzieć, że nic jej nie jest, ale to byłoby tak
oczywiste kłamstwo, że... Najwidoczniej wyglądała gorzej, niż w ogóle
mogłaby przypuszczać.
<br />
- Znalazłam artefakt, który... myślałam, że odnowi mi rękę, ale tego nie
zrobi... To była magia, dużo magii, ale coś jest z nią... coś jest nie
tak - szepnęła.
<br />
Nie zwracała uwagi na to, jak urywane były jej zdania, jak trudno było jej się skupić, zrozumieć co w zasadzie mówi.
<br />
- Bardzo nie tak. To nie jest uczucie przepełnienia, to jest... ja nie wiem.... wypaczona magi... nie rozumiem...
<br />
Jej palce zacisnęły się na dłoni Starożytnej, ale zupełnie tego nie
zarejestrowała. Czuła, jak coś wylewa się z niej, wycieka coraz
bardziej, coraz mocniej. Próbowała to opanować, opanować siebie i swoje
ciało, ale miała wrażenie, jakby była zupełnie bezsilna. Tak się zresztą
czuła, bezsilna.
<br />
Nie zauważyła, że otoczenie wokół niej zaczęło iskrzyć
charakterystycznym dla niej zielonym blaskiem, zupełnie jakby wokół niej
otwierały się małe szczeliny w Zasłonie. Dłoń, za którą Variel ją
trzymała zaczęła być ciepła, może nawet trochę zbyt ciepła, a blask z
niej płynący był coraz większy.
<br />
Isella wiedziała co nadchodzi, choć wybuchów magii nie miała tak dawno.
Nie pamiętała kiedy ostatni raz... Och, jednak pamiętała. Gdy Kotwica
zaczęła szaleć coraz bardziej. Pamiętała, gdy biegnąc przez kolejne
eluviany ból był nie do wytrzymania, gdy używała zaklęć, a gdy nie
chciała się forsować, nadmiar mocy był niemalże zabójczy. Nie potrafiła
myśleć i musiała uwalniać tę energię, nawet kosztem swoim i przyjaciół.
<br />
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła przerażenie na twarzy Variel. Isella nie
zdawała sobie sprawy z tego, że jej oczy świecą się opalizującym,
zielonym światłem, wszystko wokół niej wyglądało, jakby wpadało do
Zasłony, aż w końcu...
<br />
Głośny huk rozdzielił ciszę i tworzące się napięcie przerażenia pomiędzy
dwoma elfkami. Zasłony w pomieszczeniu zafalowały od podmuchu energii,
by zastygnąć w bezruchu z postrzępionym materiałem, spalonym od magii.
Kominek buchnął nowymi płomieniami, bardziej szalonym, a w pomieszczeniu
zrobiło się okropnie gorąco. Dywan na podłodze był zwęglonym
materiałem, podobnie jak narzuta na łóżku, kwiaty stojące w doniczce na
stoliku obok, czy kilka książek, leżących obok.
<br />
- Szlag - szepnęła cicho Isella.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-30, 15:56<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Uspokój się - próbowała wykrzyczeć przez ściśnięte zgrozą gardło, ale
na niewiele się to zdawało, gdy jedynym, słyszalnym dźwiękiem było
iskrzenie zelektryzowanych wiązek mocy, płynących z drobnego,
wciśniętego w łoże ciała. - Isello! Spróbuj się uspokoić, bo obie tu
zginiemy! N-nie możesz doprowadzić do wybuchu, bo wypieprzy w proch
połowę zamku! Znajdujemy się nad.. ach! - Sapnęła, z ledwością unikając
lewitującej w jej kierunku donicy. Co tu się, do cholery, działo?! -
Znajdujemy się w górach! Jeśli stracimy podłoże, nie będzie już dla nas
odwrotu!
<br />
Nie, mówienie do niej nie miało żadnego sensu - Inkwizytorka wyraźnie
traciła już kontakt z rzeczywistością, sponiewierana dziwaczną mocą,
płynącą z artefaktu. Mocą, przesiąkniętą spaczeniem do tego stopnia, że
nawet jej, Starożytnej, zaczynało być niedobrze. Skąd ona wytrzasnęła to
gówno?
<br />
Wściekle zielona wiązka przepłynęła w swym świetlistym rozbłysku przez
sam środek pomieszczenia, wycinając w kamiennych ścianach drobne
pęknięcia; opadła na kolana, unikając dostania nią po twarzy i w ten oto
sposób, na czworakach, z wysiłkiem, przeczołgała się do naprężonej
elfki, sięgając dłonią do jednego ze smukłych ud. Właściwie niewiele nad
tym myślała; chciała tylko nią potrząsnąć, pokazać jej, że wciąż
przebywała tu z drugą, żywą istotą, która mogła jej jakoś pomóc.
<br />
- Isello - krzyknęła, przyciągając do siebie wreszcie jej uwagę. -
Gdzie jest ten przedmiot. Artefakt? Gdzie go odłożyłaś? Pokaż mi,
szybko!
<br />
Blada dłoń zatrzeszczała, opalizując syczącymi iskrami. Tylko
Inkwizytorka musiała wiedzieć, jak wiele wysiłku wymagało od niej
wyszarpnąć z poświaty słabe, wiotkie ramię, wskazując palcem na samotne,
dygoczące wśród iskier biurko.
<br />
Rzuciła się w jego kierunku, uczepiając się palcami, niczym tonący
ostatniej, dryfującej deski; po chwili udało się jej wymacać coś
chłodniejszego; okrągły kamyk, który co jakiś czas rozjarzał się słabym,
błękitnym światłem.
<br />
- I tak po prostu stwierdziłaś, że będzie dobrym pomysłem... - skuliła
się, gdy jedna z książek rozbiła się jej z impetem tuż nad głową. - Użyć
nieznanego ci artefaktu? Posrało cię do reszty?!
<br />
Nie była pewna, czy to, co miała zamiar zrobić, zadziała tak, jak sobie
tego życzyła. Owszem, widziała to parę razy, kiedyś, dawniej i raz
rozmawiała o tym chyba z Solasem, ale... do cholery, nigdy nie
oczyszczała kogoś osobiście. A co jeśli nie podoła? Albo zapamiętała coś
niewłaściwie?
<br />
Dlaczego Solas musiał być skończonym idiotą i spuszczać tę dziewuchę ze
swoich ciekawskich oczu w najmniej odpowiedniej do tego chwili?! Czy oni
w ogóle kiedykolwiek zamierzali zacząć się zachowywać jak dorośli?
<br />
- Zamknij oczy! - Poleciła jej i nabierając głębokiego wdechu,
przytknęła artefakt do czoło Inkwizytorki, a potem wyszeptała tajemną
formułę.
<br />
<br />
- Też to słyszałaś? - Cassandra wyprostowała się nad ramieniem Leliany,
spoglądając na nią porozumiewawczo. Wodniste tęczówki lśniły wyraźnym
zrozumieniem, gdy w tym samym momencie obie wzniosły oczy w górę, w
kierunku, gdzie znajdowała się sypialnia Inkwizytorki.
<br />
<span style="font-style: italic;">Łup.</span>
<br />
Meble zakołysały się ciężko, podzwaniając ustawionymi w środku
kielichami. Z sufitu posypały się tumany pyłu, a przez grube ściany
poczęły się przebijać charakterystyczne okrzyki.
<br />
- Zaraz, czy to nie ta Starożytna? Veril?
<br />
- Variel - poprawiła ją natychmiast milcząca do tej pory Merrill. - Tam
dzieje się coś złego. Powinniśmy pobiec po Fen... po Solasa?
<br />
- Przyprowadź go, proszę - Boska Wiktoria odrzuciła od siebie opasłe
tomiszcze czytanej przed chwilą księgi, prostując się z gotowością. -
Cassandro, chodźmy. Trzeba to sprawdzić.
<br />
Nie czekając już więcej, wspięły się po schodach; wiedziały, że nie
powinny być zdziwione, ale widok uchylonych drzwi, zza których biła
tajemnicza, zielona poświata, nieco je... skonsternował.
<br />
- Myślisz, że po prostu tam czarują? Może to... khm, elfie sprawy? - Podsunęła nieśmiało Poszukiwaczka, ściągając wargi.
<br />
- Elfie sprawy, które miałyby rozwalić całą Podniebną Twierdzę? Za kogo
ty ich masz - Leliana parsknęła cicho, nie potrafiąc powstrzymać tego
krótkiego śmiechu.
<br />
- <span style="font-style: italic;">Zamknij oczy!</span> - Usłyszały
stłumiony okrzyk i nagle coś huknęło tak przeraźliwie, że momentalnie
znalazły się na podłożu. Świat przykrył się ciemnością, a potem
ciemnozielonym światłem i... nie umiała na niczym skupić wzroku.
<br />
<br />
- Hałasy - dopytał, zamykając drzwi niedbałym zaklęciem. Zielone oczy
wpatrywały się w niego z przejęciem, gdy kroczyli pośpiesznie przez
korytarze, zmierzając wprost w zimne objęcia tafli eluvianu. Dopiero po
drugiej stronie Merrill zdobyła się na gorliwe skinienie głową, dziwnie
zacięta, milcząca.
<br />
- Niezwykłe hałasy. Takie, które zwiastują kłopoty - wyjaśniła mu zwięźle, niemalże ciągnąc w kierunku skrzydła sypialnianego.
<br />
- Twierdzisz, że... - zaczął, ale nie dokończył; podłoże zadrżało
wściekle, niczym przy trzęsieniu ziemi, zmuszając ich do uchwycenia się
najbliższego, możliwego mebla; w przypadku Solasa okazała się to,
fortunnie, półka, dzięki której mógł pokonać dzielnie resztę schodów.
<br />
<span style="font-style: italic;">Isella. Coś tam wybuchło. Z Isellą w środku.</span>
<br />
- Inkwizytorko! - Wrzasnął drżąco, pochylając głowę, by jeszcze szybciej pokonać dzielącą go od sypialni odległość.
<br />
Był tak przerażony, że zupełnie nie pomyślał o tym, co stało się z
Merrill, ani o tym, kim byli leżący u jego stóp ludzie. Nie słuchał
przerażonych wrzasków, był głuchy na słabe jęki - liczyła się dla niego
tylko Lavellan, tylko ona, bo jeśli cokolwiek się jej stało, jeśli z jej
pięknej głowy spadł choć jeden włos, to...
<br />
- Inkwizytorko! - Zawołał jeszcze rozpaczliwiej, wpadając do
pomieszczenia, z poplamionymi, skotłowanymi szatami, z kroplami potu,
spływającymi po bladej, zmęczonej twarzy.
<br />
Niczego nie mógł dojrzeć w gęstych tumanach pyłu, przetykanych jedynie
zieloną, zelektryzowaną poświatą. Dobrze znał tę poświatę, wiedział, do
kogo należała. Jeśli mógł ją zobaczyć, oznaczało to, że wciąż żyła. Ale
gdzie... gdzie się znajdowała i co się z nią stało?
<br />
- Inkwizytorko - powtórzył uparcie, przemierzając po omacku kolejne
fragmenty pomieszczenia. Cholera, cokolwiek się tu zdarzyło, musiało
ugasić wszystkie świece, lampy i pochodnie. O ile łatwiej było mu...
<br />
Och, jakże był głupi! Zaświatło!
<br />
Przywołał bladą kulę pod samą brodę, posyłając ją w najróżniejsze kąty sypialni, aż wreszcie...
<br />
- Isella? - Przysunął się do nieruchomej sylwetki, leżącej na podłodze,
przyglądając się jej uważnie. Niestety, wciąż nie była to kobieta,
którą pragnął ujrzeć najmocniej. - Variel - wydusił cicho, odgarniając z
twarzy kobiety kilka zlepionych krwią pasm. Wyraźnie krwawiła z głowy i
z nosa, ale nie odniosła chyba poważniejszych zranień. Tak, czy
inaczej... nie wyglądała najlepiej. - Czy możesz oddychać? Możesz mówić?
Co tu się...
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Leży na łóżku. Sprawdź... nie wiem, co to było, Solasie. Musisz jej pomóc.</span>
<br />
Po takich słowach nie zamierzał czekać już ani chwili dłużej; doskonale
wiedział, gdzie znajdowało się łoże Inkwizytorki. Wystarczyło obrócić
się w prawo i ostrożnie, ostrożnie przesunąć się po stopniałym materiale
drogiego dywanu, by...
<br />
- Isello - wyszeptał miękko, wyciągając do kobiety drżącą dłoń. Ujął
nią ostrożnie jej siną twarz, starając się wyszukać czegokolwiek w
zielonych oczach. - Tu jesteś. Ty... jesteś ranna? To, co tu się
stało... czy to wybuch twojej mocy? Skąd... jak?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-30, 16:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Była
jak uwięziona we własnej magii, topiąca się w niej, tonąca. Nigdy,
przenigdy nie miała podobnego uczucia. Nawet wybuchy magii, które
niegdyś miały miejsce były niczym przy tym, co właśnie się działo.
<br />
Próbowała z całych sił powstrzymać siebie, swoją magię i tę, która
ewidentnie była spaczona, zła, niezdatna do użytku. Słyszała Variel i
nie mogła nie zgodzić się z jej słowami. To było nierozsądne i głupie,
powinna najpierw poczekać na Aravasa, jeśli nie chciała kontaktować się w
tej sprawie z Solasem. Mogłaby spytać Abelasa, który przecież jest
razem z Fen'Harelem, może dochowałby tajemnicy. Była w końcu naczyniem
dla artefaktu, którego chronił.
<br />
Tymczasem resztki Kotwicy, pełna, choć nieodblokowana jeszcze całkowicie
moc Vir'abelasan i jej własna magia połączyła się z tą spaczoną.
<br />
- Isello.
<br />
Jasnowłosa chciała skierować w stronę Variel swój wzrok, zobaczyć ją,
ale nie była w stanie, jedyne co miała przed oczami to piękna zieleń.
<br />
- Gdzie jest ten przedmiot. Artefakt? Gdzie go odłożyłaś? Pokaż mi, szybko!
<br />
Krzyczała. Isella krzyczała, próbując pokazać Variel miejsce spoczynku
artefaktu. Nie wiedziała jak udało jej się wskazać miejsce i czy na
pewno to zrobiła, ale ból, jaki rozszedł się po całym jej ciele był
niewyobrażalny. Jej ciało naprężyło się jeszcze mocniej, a żyły na jej
ciele były jeszcze bardziej widoczne.
<br />
Nie wiedziała kiedy nastała ciemność. Ulga. I poczucie wylewającej się
magii, ale tym razem zwykłej, nie spaczonej, dobrej. Z tym mogła już
sobie poradzić.
<br />
<br />
Oddychała ciężko, blada i z kroplami potu na twarzy. Nie mogła się
ruszyć, ale wiedziała, że jest już w porządku, naprawdę w porządku. Jej
ciało, umęczone bólem, który od kilku godzin czuła non stop odetchnęło
wyraźnie. Rozluźniła się. Pomimo tego, że leżała wśród spalonego
materiału, czuła to dokładnie, była w końcu wolna. Cokolwiek to było,
zniknęło.
<br />
Variel ją uratowała. A Isella była nierozsądna i zdawała sobie sprawę z
tego. Nie mogła pozwolić, aby kolejnym razem złość na Solasa spotkała
się z czymś podobnym. Nie mogła ryzykować. Nigdy więcej.
<br />
Może i była młoda, ale wiedziała o tym, że jej pomysł jest nierozsądny i
głupi. Wiedziała o tym od początku. Tylko że... Może chciała zrobić mu
na złość. Tylko czy faktycznie to jemu zaszkodziła? Skąd.
<br />
Gdyby nie Variel... Mogła zabić właśnie wszystkich, którzy są w Twierdzy. Wszystkich członków Inkwizycji, uchodźców, <span style="font-style: italic;">przyjaciół</span>...
<br />
Oddech kobiety zwalniał powoli, regulował się. Poczuła dotyk dłoni,
zapach, który znała. Wśród spalonego materiału i książek znalazła nutę
piżma. Otworzyła lekko oczy, wciąż tlące się delikatnie zieloną
poświatą, gasnącą z każdą chwilą bardziej.
<br />
- Przepraszam - szepnęła cicho.
<br />
Jej twarz wykrzywiona była poczuciem winy, grozy.
<br />
- Variel? - jej głos był nieco głośniejszy, spanikowany.
<br />
Co z Variel? Nic jej nie jest? Nie mogłaby sobie wybaczyć, gdyby coś stało się Starożytnej.
<br />
- Tu jestem. W porządku - usłyszała miękki ton głosu rudowłosej.
<br />
Kobieta przysunęła się do niej, ocierając z czoła cieknącą krew.
<br />
- Wszystko w porządku - mruknęła, widząc wzrok Inkwizytorki. - Ale nie rób tak więcej.
<br />
- Nie będę. Dziękuję.
<br />
Isella sięgnęła ręką do kobiety, obejmując ją mocno w nagłym poczuciu potrzeby upewnienia się, że wszystko z nią w porządku.
<br />
Poczuła dotyk dłoni na ramieniu, dłoni, którą doskonale znała. Odsunęła
się od elfki, rozglądając się w popłochu po pomieszczeniu.
<br />
Jej sypialnia wyglądała okropnie.
<br />
- Skąd wybuch mocy?
<br />
Znów padło pytanie, na które Isella nie chciała odpowiadać. Jego miękki
głos był nieco pokrzepiający, ale wiedziała co Solas sobie pomyśli, gdy
tylko przyzna mu się jaką głupotę zrobiła.
<br />
Czuła magię w końcówkach palców, mrowiącą, łaskoczącą, ale to nie było
negatywne uczucie. Magia sama w sobie była bardzo przyjemna, neutralna. I
teraz właśnie czuła się tak, jak od początku powinna.
<br />
- Och, to nic... takiego. Jest już w porządku. Dzięki Variel. Ale raczej nie powinnam być tak nierozsądna... - Isella mruknęła.
<br />
Nie chciała dzielić się swoimi przygodami z Solasem. Dosyć miała patrzenia na nią, jak na dziecko, którym nie była.
<br />
<br />
- Wszystko w porządku? - Isella usłyszała głos Cassandry, nieco przerażonej.
<br />
Za drzwiami rozszedł się szelest, kaszel i chwilę później dwie
wystraszone twarze pojawiły się u szczytu schodów, będąc już w sypialni.
<br />
- O cholera. Co tu się...?
<br />
- Już w porządku. Przepraszam.
<br />
Isella miała wrażenie, że będzie bardzo często powtarzała te słowa przez
następne dni. Zasłużyła jednak na to, nieważne jak niewygodne to było.
<br />
- Chyba musimy zarządzić remont.
<br />
Jasnowłosa próbowała zażartować, ale wyszło to raczej dość niemrawo.
Czuła się bardzo słabo, a zapach spalonych tkanin i książek kręcił się
jej w nosie, tak, jak popiół. Powinni się stąd ruszyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-30, 17:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Po
drodze musiała uderzyć się w głowę, ale to nie miało najmniejszego
znaczenia; trochę piekło, a krew przysłaniała widoczność, spływając jej
po rzęsach i policzku, to prawda. Ale ruszała palcami. I mogła mówić.
Oddychała. A pod tyłkiem czuła mocny, stały (może odrobinę przypalony)
grunt.
<br />
I wszystko zdawało się być... dobrze. Prawie dobrze.
<br />
Nieco zaskoczona, przyjęła ofiarowany jej uścisk, oddając go nieco
niepewnie; nie doświadczyła jeszcze ze strony Inkwizytorki podobnej
wylewności, ale to było całkiem miłe. I oczywistym było to, że tego
potrzebowała. Ona chyba też. Dobrze było poczuć, że ta nierozsądna
dziewucha jakoś to wszystko zniosła i wciąż znajdowała się w jednym
kawałku.
<br />
Na dźwięk rzuconego gładko kłamstwa, nie umiała powstrzymać skrzywienia
warg. W co ona sobie pogrywała? Naprawdę myślała, że sam Straszliwy Wilk
nie domyśli się prawdy, która stała za spopielonymi zasłonami i
drżącymi ścianami? Tak ogromny wybuch mocy <span style="font-style: italic;">nigdy</span> nie brał się z niczego, to było po prostu sprzeczne z prawami logiki.
<br />
Podniosła się chybotliwie, otrzepując spodnie z tynku i resztek
spalonych książek. Definitywnie nie miała zamiaru brać udziału w tym
przedstawieniu. Potrzebowała wanny i porządnego skręta. I ciszy, na
wieczność, ależ jej dzwoniło w uszach.
<br />
- Pozwolicie, że udam się teraz do siebie? - Spytała łagodnie,
potrząsając głową, by poprawić sobie ostrość widzenia. Zarówno Solas,
jak i spłoszona Inkwizytorka popatrzyli na nią bez zrozumienia,
niepewni, czy powinni puszczać przyjaciółkę w takim stanie bez
odpowiedniej opieki. - Nic mi nie jest - powtórzyła, uprzedzając kolejny
potok idiotycznych pytań. - Och, jest coś jeszcze - przypomniała sobie,
uśmiechając się gorzko. - Inkwizytorko Lavellan - przemówiła
oficjalnie, wyciągając zza paska nieco brunatną kopertę. - Zostałam
poproszona o dostarczenie ci tego listu. On era'vun - ukłoniła się
teatralnie i dotarłszy do schodów, przestąpiła ostrożnie po ich
stopniach, mijając po drodze skulone sylwetki ludzkich przyjaciółek
Iselli.
<br />
- Wszystko z wami w porządku? - Zagadała dziarsko, ścierając z policzka część krwi.
<br />
Cassandra zamrugała nieprzytomnie, spoglądając na nią z (w mniemaniu Variel całkiem zabawnym) wyrazem twarzy.
<br />
- Co... to było?
<br />
- Inkwizytorka doznała przykrego wybuchu mocy. Trochę za mocno
zagrzebała się w magiczne zabawki - wyjaśniła uczynnie. - Ale teraz
wszystko powinno być w porządku. Jeśli potrzebujecie pomocy medyka,
możecie śmiało przejść przez eluvian. Jest tam taki korytarz, który...
<br />
- Nie, dzięki - drugi głos należał do Leliany, nowej boskiej, czy jakoś
tak. - Poradzimy sobie. Mniemam, że ty bardziej potrzebujesz pomocy. Na
pewno nie chcesz żeby ktoś...
<br />
- Nie trzeba - machnęła dłonią. - To tylko zadrapanie. Wykąpię się i będę jak nowa, zobaczysz.
<br />
Wymieniwszy między sobą oszczędne uśmiechy, Variel uznała, że nadeszła
odpowiednia chwila do tego, by udać się wreszcie do swoich komnat.
<br />
Podczas stawiania kroków miała niewielki problem z utrzymaniem
równowagi, ale nie było to coś, z czym nie mogłaby sobie poradzić.
<br />
Problemy nastąpiły w momencie, gdy znalazła się nieco bliżej eluvianu.
Jego tafla zaczęła wściekle falować, do gardła podeszły jej mdłości i...
<br />
W następnej chwili opierała się bokiem o ścianę, oddając tuż pod nią
potoki wymiocin, a... czyjeś delikatne dłonie ściągały jej włosy?
<br />
- Pomogę - Merrill zerknęła na nią swymi sarnimi, zlęknionymi oczami, uśmiechając się blado.
<br />
Chciała coś odpowiedzieć, naprawdę, ale nic nie cofało słów z powrotem
do gardła równie skutecznie, co własna zawartość żołądka. Jej ciało
napięło się znów, wydała z siebie obrzydliwy bulgot i... trwało chwilę,
zanim wreszcie odzyskała władzę w ramionach.
<br />
- Prze...praszam - wydusiła słabo, sięgając po elegancką chusteczkę, by otrzeć nią sobie usta. - Nie musiałaś... ale dzięki.
<br />
- Nie musiałam - zgodziła się Merrill. - Ale to, co zrobiłaś było
bardzo odważne. I uderzyłaś się mocno w głowę, więc pomyślałam...
<br />
- Co sobie pomyślałaś? - Zapytała, prostując się z wysiłkiem. Ależ ta
dziewczyna była niska. Aż ciężko uwierzyć, że należały do tej samej
rasy.
<br />
- Że może jednak źle się poczujesz i...
<br />
- Śledziłaś mnie? - Zmarszczyła brwi, wykrzywiając wargi w słabej namiastce ironicznego uśmieszku.
<br />
- Tylko na wszelki wypadek! - Oburzyła się natychmiast elfka. - Nie chciałam żebyś upadła i znowu się gdzieś uderzyła.
<br />
- To szlachetne z twojej strony - zauważyła, przechylając głowę. - Hej. Może w ramach rewanżu wpadłabyś do mnie na skręta?
<br />
- Na... skręta? To znaczy na co?
<br />
- Na... - zmarszczyła brwi, spoglądając na nią bez zrozumienia. - Nie wiesz czym są skręty? Ziółka? Magiczne przyprawy?
<br />
- Niewiele mi to mówi. Co prawda słyszałam kiedyś o czymś podobnym w
pewnej karczmie, ale mówiono mi też, że można się po tym dziwnie
zachowywać. Chyba, że masz na myśli elfi korzeń?
<br />
- Nie - pokręciła krótko głową. - Korzenie to nie moje klimaty. Ale
może napijesz się herbaty? - Zaproponowała, zastanawiając się, czy nie
robiła z siebie idiotki. Ale to ona, to Merrill była jakaś
niedzisiejsza. Żeby nie wiedzieć czym były zwykłe skręty?
<br />
- Herbata brzmi wspaniale! - Drobną buzię wykrzywił radosny uśmiech,
który (nie mogła jej tego odmówić) dodawał elfce mnóstwo uroku. - Przy
okazji będę mogła opatrzyć ci tę ranę.
<br />
- Mhm - przytaknęła z braku lepszej opcji. Tuż przy eluvianie,
odsunęła się, by przepuścić dalijkę przodem. W nozdrza uderzył ją
delikatny, miodowy zapach.
<br />
Całkiem ładny. Naprawdę.
<br />
<br />
Cisza, którą pozostawiła po sobie Variel, była w jakiś sposób nie do
zniesienia; dzwoniła mu w uszach i uświadamiała, jak grubą barierę
wybudowała przed nim Inkwizytorka, nie udzielając mu prawdziwej
odpowiedzi. Dlaczego wolała kłamać, zamiast przyznać się przed nim do
błędu? Czy myślała, że zwiedzie go tak powierzchowną wymówką?
<br />
- Inkwizytorko - westchnął pod nosem, zabierając z jej drżącego wciąż
ramienia dłoń. Może nie chciała teraz jego dotyku? Ostatnią rzecz, którą
powinien teraz zrobić, było naciskanie.
<br />
Ale prawdy nie mógł sobie odpuścić. To nie byłoby w jego stylu.
<br />
- Opowiedz mi, proszę, co się wydarzyło. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że...
<br />
Błękitne spojrzenie przetoczyło się po ścianach, zawołane nagłym,
pojedynczym blaskiem - niby niepozornym, a jednak przyciągającym uwagę.
<br />
Nie bacząc na zaciskającą się na skraju szaty małą dłoń, wychylił się,
by podnieść z ziemi tajemniczy, okrągły kamyk. Kamyk, który wibrował
wciąż tak obrzydliwą i spaczoną energią, że momentalnie zrobiło mu się
niedobrze.
<br />
- Użyłaś tego? - Zapytał chłodno, obracając się przez ramię, by móc
zajrzeć elfce prosto w oczy. - Użyłaś tego przedmiotu? Czy wiesz, skąd
on pochodzi? Czy wiedziałaś, co w nim było? Zdołałaś go właściwie
przebadać, sprawdzić? Czy zasięgnęłaś rady kogoś bardziej
doświadczonego? Oczywiście, że nie - odpowiedział, zanim sama Lavellan
miała choćby szansę to zrobić.
<br />
Strach momentalnie został zastąpiony przez gniew. Gniew, który posłał
gorąco do jego serca, gardła, do twarzy i dłoni, którymi w tej jednej
chwili miał ochotę uczynić jej krzywdę, ponieważ mogło wydarzyć się tyle
o wiele gorszych, straszliwszych rzeczy, przy których pomoc Variel a
nawet i jego samego okazałaby się bezużyteczna!
<br />
- Jak mogłaś pozwolić sobie na coś tak głupiego?! - Wykrzyczał,
odsuwając się od niej gwałtownie. Zazwyczaj kamienne oblicze wykrzywiały
teraz dzikie emocje, gorące i niepowstrzymane, jak samo piekło. - Masz w
ogóle pojęcie, co właśnie zrobiłaś?! Myślałem, że nauczyłaś się już po
studni, że z takimi rzeczami należy uważać, ale to wcale nie nauczyło
cię niczego!
<br />
Nie panował nad tym, gdy jego dłonie same porwały drobne ciało,
przyciskając je mocno do siebie. Miliony myśli przepływały mu przez
umysł swym wartkim strumieniem i nie potrafił, naprawdę nie umiał
wychwycić z niej jednej takiej, która wydała mu się kojąca.
<br />
- Nie rozumiesz, że... nie mógłbym sobie wybaczyć, gdyby stała ci się
krzywda? Nigdy, vhenan. Proszę. Błagam cię. Nie rób już nigdy podobnych
rzeczy. Nie możesz, rozumiesz? Nie możesz tak robić. - Wydyszał,
obejmując ją ciasno, ciaśniej. Jego oddech stał się chaotyczny, słowa
niewyraźne. - Obiecaj mi. Obiecaj.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-30, 22:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
skrzywiła się, zrezygnowana, gdy tylko usłyszała "Użyłaś tego?".
Inkwizytorka wiedziała już, że właśnie zaczyna się fiesta wielu pytań,
wściekłości i... Nie miała na to ochoty, ani siły. Nie potrzebowała jego
słów, bo doskonale wiedziała co zrobiła, miała też świadomość tego, że
nie było to rozsądne. Naprawdę miała, potrafiła myśleć.
<br />
I wiedziała to od początku. Mimo wszystko spróbowała, owszem.
Podejmowanie ryzyka chyba po prostu było częścią jej działania, jakimś
sposobem na radzenie sobie... Och, kogo ona chciała oszukać? Nie radziła
sobie, w ogóle.
<br />
Cały świat walił jej się u stóp, rozpadając się jak domki z kart, a ona
nie wiedziała jak ma to poskładać. Wszyscy, ewidentnie, oczekiwali od
niej jakiegoś cudu, nagłego przebłysku geniuszu, a... Isella wcale nie
czuła się mądra, czy błyskotliwa. Nie miała pojęcia co zrobić z tym
wszystkim, z Ilasdarem pukającym im do drzwi non stop, chociażby z
faktem, że nie potrafiła zaufać swojemu... Właśnie, kim w zasadzie byli
dla siebie? Kochankami? Przelotną znajomością?
<br />
- Puść mnie.
<br />
Jej głos był słaby, ale emocje w nich zawarte bardzo wyraźne. Brzmiała
jak pokonany żołnierz, który właśnie składał broń przed swoim wrogiem,
wiedząc, że nie może już nic zrobić. Jak ktoś, kto przegrał całe swoje
życie i właśnie szedł na szubienicę.
<br />
Tak się zresztą czuła. Poza tym, była zmęczona. Bardzo zmęczona.
<br />
- Puść mnie, słyszysz? Nie chcę ci nic mówić, ani tłumaczyć, skoro nie
mogę ufać nawet tobie. Szczególnie tobie - szepnęła, szarpiąc się lekko w
jego uścisku.
<br />
Dotyk palił, piekł, dusił ją. Czuła się jak w klatce, cholernej klatce, której nie mogła pokonać.
<br />
- Nie mogę robić takich rzeczy, bo to grozi ludziom, którzy mi
podlegają. Nie dlatego, że to dotknie ciebie, bo nie mógłbyś sobie
wybaczyć. Wybaczyć czego, do cholery? Nie jestem dzieckiem, chociaż
bardzo starasz się mnie sprowadzić do roli małego robaka, nie uda ci się
to. Albo uda, powiem ci, nic mnie to teraz nie obchodzi. Puszczaj mnie.
<br />
Szarpnęła się mocniej.
<br />
W końcu ją puścił. Zachwiała się. Jej całe ciało drżało, czuła, jak drży
jej broda, jak jej całe ciało przegrywa z emocjami, które się w niej
kłębiły. Czuła, jak samotność i pustka dosłownie ją otacza, jak
przestaje mieć możliwość oddychać, jak wszystko się wokół niej zamyka.
Nie zdała sobie sprawy kiedy, stojąc przed nim poczuła łzy płynące po
policzkach.
<br />
- To nigdy się nie skończy, prawda? Tajemnice. One nigdy się nie
skończą. Zawsze będziemy ze sobą tak rozmawiać. Będziesz mieć sekrety
przede mną, które będą zbyt ważne, aby trzymać je w tajemnicy, ja będę
chciała ci się odgryźć i zrobię jakąś głupotę, za którą nie pozwolisz mi
nawet ponieść konsekwencji, bo jestem przecież dzieckiem, a ty moim
rycerzem na białym ko... Nie, nie mam siły na... - Szloch przerwał jej
słowa.
<br />
Opadła na spopielone łóżko, chowając twarz w rękawie swojej koszuli, która zdecydowanie widziała lepsze czasy.
<br />
- Nie dziwię się, że nigdy nie było mowy o związku. Mała, cholerna dalijka.
<br />
Ciężar tego, co właśnie się wydarzyło oraz relacji z Solasem ją pokonał.
Rozkleiła się zupełnie, nie wiedząc jak pozbierać się w sobie, jak
zapanować nad płynącymi łzami, jak zniknąć. Jak bardzo chciała właśnie
wyparować...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-02, 19:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Puść mnie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Puść. Mnie. </span>
<br />
Rozchylił wargi, chwiejąc się lekko, gdy drobne ciało wyrwało mu się
gwałtownie z uścisku, dzieląc ich w ten sposób niemożliwym do pokonania
murem. Poderwał głowę, próbując odnaleźć na znajomej twarzy choćby i
ślad uczucia, ale nie dostrzegał w niej niczego poza smutkiem i
bezgraniczną złością i... I nagle poczuł się tak, jakby wcale się je
jednak nie znali.
<br />
Jakby to on nigdy nie poznał Iselli. Niewystarczająco dobrze, by móc wiedzieć, co w tej chwili czuła, czego potrzebowała.
<br />
Naprawdę uważała, że nie mogła mu zaufać? Po tym wszystkim, czego
wspólnie doświadczyli, po tym ile... dla niej poświęcił? Dla niej, jej
jedynej?
<br />
<span style="font-style: italic;">Wciąż masz przed nią tajemnice.</span>
<br />
Nie, to nie było tak - chciał jej powiedzieć, naprawdę chciał, ale nie
mógł, nie w takiej chwili, kiedy wszystko waliło im się na głowę i
każdego dnia coraz ciężej było mu ją przekonać do tego, że warto było
jeszcze wstawać i próbować, wychodzić na przeciw wszelkim
przeciwnościom, walczyć z nimi!
<br />
Były takie rzeczy, które potrzebował czasem zostawić dla siebie. Nie
tylko dlatego, że nie chciał jej denerwować, po prostu... Inkwizytorka
potrzebowała czasu, by zrozumieć. By zaakceptować jego wizję i pozwolić
mu wcielić ją w życie.
<br />
Oczywiście, że miała prawo się o to na niego gniewać, ale nie mogła
zachowywać się przy tym w tak infantylny, nieodpowiedzialny sposób! Czy
naprawdę tego nie widziała? Różnicy między sposobem, w jaki obcowali
wzajemnie ze swymi tajemnicami?
<br />
- To nigdy się nie skończy, prawda? - Usłyszał i aż zadrżał od tonu,
którym elfka wypowiedziała te gorzkie, straszne słowa. - Tajemnice. One
nigdy się nie skończą. Zawsze będziemy ze sobą tak rozmawiać. Będziesz
mieć sekrety przede mną, które będą zbyt ważne, aby trzymać je w
tajemnicy, ja będę chciała ci się odgryźć i zrobię jakąś głupotę, za
którą nie pozwolisz mi nawet ponieść konsekwencji, bo jestem przecież
dzieckiem, a ty moim rycerzem na białym ko... - Jasne brwi powędrowały
gwałtownie w górę czoła, gdy kolejna obraza zacisnęła mu wokół szyi swą
straszliwą pętle. - Nie, nie mam siły na..
<br />
Ostatnie słowa umknęły wśród szlochu; ciężkiego, głośnego, niemożliwego
do powstrzymania. Drobna sylwetka mignęła w słabym, błękitnym świetle,
opadając na pokryte pyłem łoże. Piękna twarz zniknęła za szerokim
rękawem koszuli, wsiąkając w swój miękki materiał krokodyle łzy.
<br />
A on? Stał tam, niczym wryty w podłogę i patrzył, obserwował tył jej
głowy i drżące ramiona, obserwował wirujące w powietrzu wstęgi popiołu i
nie umiał znaleźć w sobie siły, która mogła przerwać ten nieznośny
stan. Wszystko bolało go i paliło zaskakująco zimnym ogniem, spalając
jego serce tak, jak jeszcze przed chwilą spalała nieposkromiona,
wylewająca się z Inkwizytorki moc.
<br />
- Nie dziwię się, że nigdy nie było mowy o związku. Mała, cholerna dalijka.
<br />
Nigdy nie było mowy o związku, chciał powtórzyć, ale słowa zatrzymały
się na wysokości ściśniętej krtani, przyprawiając go natychmiast o
mdłości.
<br />
Nigdy nie było mowy. O związku, o nich.
<br />
Łatwo było więc wywnioskować, że właśnie w taki sposób podsumowywała ich
relację. Jego starania. Jego uczucia, oddanie, całe to szaleństwo,
które doprowadziło go to tego miejsca, do tej chwili.
<br />
Jak lekko przyszło jej to powiedzieć, jak prosto; czym musiały być łzy
wobec paskudnego ciężaru, który udało się jej zrzucić z serca w chwili,
gdy powiedziała mu wreszcie, co tak naprawdę o nim myślała?
<br />
Rycerz na białym koniu, traktujący ją jak dziecko. Niegodny zaufania. Kontrolujący, nieczuły, straszny.
<br />
Fen'Harel.
<br />
Pewne rzeczy wcale się jednak nie zmieniały, prawda? Mógł przespać dwa
tysiące lat, a potem obudzić się w innych czasach, poznać innych ludzi,
poznać... swoją miłość.
<br />
Ale to nigdy nie mogło zmienić tego, kim był.
<br />
Błękitne oczy zaszkliły się lekko; zamrugał więc gwałtownie, pochylając
głowę. Rozluźnił ramiona, a potem wziął ostrożnie głębszy oddech,
zmuszając ciało do wyrwania się ze swej sztywnej pozycji.
<br />
Powinien był jej teraz tyle powiedzieć... dlaczego wolał po prostu wyjść?
<br />
Pokonując znów kamienne stopnie, nie patrzył wokół siebie; nie zwracał
uwagi na mijających go ludzi, na pytające spojrzenia i pełne nadziei
prośby, które miały go przekonać do udzielenia pomocy wszystkim rannym
po wstrząsach. W całym swoim życiu nie przebył równie prędko dystansu,
dzielącego go od eluvianu. I tym razem... tym razem pierwszy raz w swoim
życiu miał naprawdę ochotę, by go zniszczyć, by rozbić opalizujące
fragmenty ruchomej tafli w drobny mak, by rozerwać ramy gołymi rękoma i
odciąć się na zawsze od Podniebnej Twierdzy, od wszystkiego i
wszystkich, co dzieliło go z tamtym przeklętym na wskroś miejscem.
<br />
Były jeszcze jednak pewne sprawy, które musiał doprowadzić do końca, bez
względu na to, jak zapatrywał się na to pod względem własnych emocji;
tyle razy coś nie powiodło mu się po jego myśli z tak trywialnego
powodu, że ostatnią głupotą byłoby im ulec ponownie.
<br />
Teraz musiało się wreszcie udać. Był silniejszy. Mądrzejszy. I posiadał
wiedzę, za którą wielu (jeśli nie wszyscy) daliby się zapewne zabić.
<br />
A teraz zamierzał ją wreszcie wykorzystać.
<br />
<br />
W pierwszej chwili niełatwo było jej się otrząsnąć po uderzeniu, które
zafundowała im (jak chwilę później się okazało) Inwkizytorka. Jak
potężny musiał być wybuch nieokiełznanej energii, by wstrząsnął ścianami
tak potężnego zamczyska?
<br />
Stwórca raczył wiedzieć.
<br />
Nie to (o, zgrozo) było jednak w tym wszystkim najgorsze; roztrzaskane
kwatery dalijki poczęły po kolei opuszczać coraz to nowe osobistości;
rudowłosa Starożytna nie była dla niej jeszcze wielkim zaskoczeniem, ale
kiedy po schodach przefrunął wściekle Solas, Cassandra doznała
przykrego uczucia niepokoju, które podpowiadało jej, że nie miała
pojęcia, jak beznadziejna była w rzeczywistości sytuacja, w której
wszyscy się znaleźli.
<br />
Na szczęście rannych okazało się mniej, niż spodziewała się tego na
początku - parę poobijanych głów i ramion, nieco mdłości i strachu -
nic, z czym nie poradziłaby sobie Leliana i uzdrowiciele.
<br />
Poszukiwaczka nie mogła im na razie udzielić swej pomocy. Był bowiem
ktoś, kto potrzebował jej znacznie bardziej i nie zamierzała spocząć,
dopóki nie zostanie przekonana, że mogła zrobić wszystko, co tylko było
możliwe do wykonania.
<br />
Już z daleka czuła bijące od pomieszczenia wibracje i specyficzną woń ozonu, tak częstą przy kontakcie z magią.
<br />
- Isello - odezwała się cicho, stając w nieprzeniknionych ciemnościach.
Przesunęła palcami po ścianie, błądząc tak, dopóki nie napotkała
uchwytu z pochodnią. Nie musiała jej jednak odpalać, by wiedzieć, gdzie
znajdowała się Inkwizytorka; jej suchy szloch, rozrywający serce niósł
się przez pomieszczenie głuchym echem, stając się niemożliwym do
przeoczenia.
<br />
- Na Stwórcę... - wyszeptała, zmrożona, stąpając ostrożnie wśród
resztek spopielonych przedmiotów. - Co tu się wydarzyło? Jesteś ranna?
Czy... czy Solas cię skrzywdził? Widziałam jak stąd wychodził, on...
Musimy stąd iść, Isello, tu nie jest bezpiecznie. Trzeba sprawdzić
ściany i zatrudnić fachowca żeby jakoś to poskładał do kupy. Chcesz
dzisiaj spać u mnie?
<br />
Wszystko byłoby jeszcze w porządku, gdyby tylko nauczyła się wreszcie,
jak powinna się zachowywać przy płaczących osobach. Szczególnie zaś przy
Lavellan, która z nieznanych jej powodów czuła dziwną łatwość dzielenia
się z nią swymi lękami i problemami. Może to na tym polegała przyjaźń,
to byłoby takie oczywiste.
<br />
Ale nie, wciąż nie umiała; milkła zupełnie, albo wręcz przeciwnie, zaczynała mówić o wiele za dużo i niekoniecznie z sensem.
<br />
Tak jak, dla przykładu, w tej chwili.
<br />
- Co to za artefakt ci przyniesiono? To naprawdę on przyczynił się do
wszystkiego? Złap mnie za ramię, wychodzimy stąd. Czy ktoś jeszcze był
tutaj, kiedy to się działo? I czemu wszędzie jest ten kurz, nie da się
oddychać...</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-02, 20:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie zdawała sobie z początku sprawy z tego, jak brzmiała. W jaki sposób
to wszystko mogło zostać odebrane - nie jak zaproszenie do rozmowy,
może trochę zbyt emocjonalnej, ale jednak rozmowy. Nie.
<br />
Dopiero w sypialni Cassandry zrozumiała, że brzmiała, jakby właśnie się z
nim rozstawała. Jakby zostawiała go za sobą, kończąc to, co zaczęło
się... Kiedy w zasadzie się zaczęło? W Azylu, czy już w Podniebnej
Twierdzy? Co powinna teraz zrobić? Jakie kroki podjąć?
<br />
Może tak było lepiej, skoro przypadkiem doszło do takiej rozmowy.
<br />
Czuła, jak wnętrzności zaciskają się okrutnie, sprawiając, że nie mogła
prawie oddychać. Na samo wspomnienie, że Solas po prostu <span style="font-style: italic;">wyszedł</span>
łzy napłynęły jej do oczu, ale po kilkunastu minutach ciągłego,
bezgłośnego nawet szlochu miała już dosyć. Czuła się, jakby zasób jej
łez się wyczerpał, była zmęczona. Wybuch magii sprawił, że jej zmęczenie
było zbyt wyczuwalne.
<br />
- Isello? Co się stało? - Cichy szept Cassandry wybudził ją z zamyślenia.
<br />
Inkwizytorka objęła dłonią kubek, grzejąc się od jego ciepła, po czym upiła łyk.
<br />
- Zależy o co pytasz.
<br />
Głos Iselli był niewiele głośniejszy od szeptu.
<br />
- Artefakt, Solas... Co się stało?
<br />
- Ja... - zamilkła na chwilę. - Chyba z nim zerwałam. Nie wiem sama, co się wydarzyło..
<br />
Cisza, jaka zapadła była wręcz męcząca.
<br />
- Jak to zerwałaś?
<br />
- On coś planuje, tylko nie wiem co. Przyniesiono mi artefakt, który udało się odnaleźć. Wiesz przecież, że ich poszukuje.
<br />
Cassandra przytaknęła bezgłośnie, ale Isella w zasadzie na nią nawet nie
patrzyła. Nie mogłaby jej tego wszystkiego powiedzieć, gdyby ich
spojrzenia się spotkały. Czuła się zawstydzona i zażenowana własnym
zachowaniem.
<br />
- Był antyczny, nie mam pojęcia skąd. Próbowałam dowiedzieć się czegoś
na jego temat, ale Dagna niewiele mi powiedziała. Aravasa nie ma, a nie
chciałam nic mówić Solasowi. Nie wiem dlaczego, może po prostu... boję
się. Mieliśmy tyle rozmów o tajemnicach, o tym, że jeśli dalej będą
miały miejsce to w końcu rozbije nas. Pod wpływem chwili i zmęczenia
wygarnęłam mu wszystko, ale chyba nie byłam subtelna. Na pewno nie byłam
subtelna.
<br />
Dwie kobiety siedziały przy stole. Ktoś wszedł do pomieszczenia,
słyszała głosy, ale nie skupiała się na tym kto mówi i w jakim celu się
tu zjawił.
<br />
Odetchnęła ciężko.
<br />
- Co zamierzasz zrobić?
<br />
- Nie mam pojęcia.
<br />
<br />
Isella dawno nie miała tak paskudnego poranka. Zerwała się z łóżka, nie
bacząc na to, aby być cicho i nie obudzić Cassandry. Schyliła się nad
wiadrem w kącie pomieszczenia, wyginając się jak kot, gdy oddawała
zawartość swojego żołądka. Starała się być przy tym możliwie najciszej,
jak się dało, ale najwidoczniej to nie wystarczyło. Czuła dłonie na
swoich włosach, odgarniające je do tyłu.
<br />
- Oddychaj. Spokojnie. Przynieść ci wodę?
<br />
- Nie trzeba - szepnęła Isella, wyciągając palce w stronę kufla z czystą
wodą. Naczynie wsunęło się w jej dłoń, ale jasnowłosa nie zdążyła się
napić. Kolejna fala mdłości zalała ją całkowicie, co sprawiło, że dźwięk
wymiotów powtórzył się.
<br />
- Czy coś się stało, mam zawołać uzdrowiciela? Isella?
<br />
Zmartwienie w głosie Cassandry było niemalże namacalne. Wszystkie
wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin były, delikatnie mówiąc,
intensywne i Poszukiwaczka nie dziwiła się, że drobne ciało Inkwizytorki
w końcu zaczynało się buntować. Nie znała się na wpływie magii na
ciało, szczególnie, jeśli mowa była o spaczonej jej wersji, ale mogła
sobie wyobrazić, jak obciążające to zapewne było dla organizmu.
<br />
- Nie, to pewnie ten artefakt... albo moc, którą w sobie mam. Nie wiem sama...
<br />
- Musi obejrzeć cię uzdrowiciel.
<br />
- Nie trzeb...
<br />
- Isella! Jesteś blada jak ściana, ledwie oddychasz, wymiotujesz dobre
dziesięć minut, a wczoraj pod wpływem spaczonej magii prawie rozsadziłaś
cały zamek. Naprawdę, uzdrowiciel to najmniej co powinnaś zrobić dla
swojego własnego bezpieczeństwa. Proszę.
<br />
Spojrzenie przyjaciółki zmiękło Isellę, która po kilku chwilach
westchnęła i przytaknęła. Nie musiała robić tego teraz. Nie miała,
zresztą, na to czasu.
<br />
Zamiast do uzdrowiciela, poszła sprawdzać jak wiele szkód wyrządziła.
Nie było tak źle, ale nie była to jej najrozsądniejsza decyzja, to na
pewno. Poczucie wstydu cały czas malowało się jej na twarzy, gdy
zamawiała ludzi do remontu, opatrywała rany i debatowała nad dalszymi
krokami Inkwizycji. A to wszystko z poczuciem zażenowania i ciągłymi
myślami o Solasie.
<br />
Z jednej strony, powinna go przeprosić. Była agresywna w swoich słowach,
może trochę zbyt... mocna. Nie powinna mówić tego w ten sposób, z
drugiej strony on naprawdę miał tajemnice i to ją męczyło, niszczyło.
Nie mogła ufać komuś w stu procentach, jeśli sama nie dostawała tego
zaufania. Była aż tak jego nie godna? Tak się czuła, nic nie mogła na to
poradzić.
<br />
Czy powinna do niego pójść? Napisać?
<br />
Czy w ogóle był sens, aby wykonywać pierwszy krok? Wiedziała, że Solas
nie przyjdzie do niej i nie porozmawia z nią. Czuł się urażony, zapewne.
Miał ku temu jakieś powody, owszem, ale jeśli żadne z nich nie
wyciągnie rękę...
<br />
Może tak właśnie miało być? Może jednak nie byli sobie przeznaczeni, jak cały czas jej się wydawało? Może nie...
<br />
- Isella?
<br />
Jasnowłosa drgnęła, wybudzona z zamyślenia.
<br />
- Mhm? - mruknęła, spoglądając na Josephine, widocznie zmartwioną. - Tak?
<br />
- Wszystko w porządku?
<br />
- Oczywiście.
<br />
Elfka uśmiechnęła się, choć daleko było jej od szczerego, radosnego wyrazu twarzy.
<br />
<br />
Dźwięk miarowego pisania piórem roznosił się po gabinecie. Isella
spoglądała na napisaną notatkę, zagryzając wargę. Słońce zaszło już,
żegnając się z dniem i witając noc. Nie powinna tego tak zostawiać, nie
mogła. W idealnym świecie, mogliby sobie chociaż wszystko wyjaśnić...
Czy powinna ryzykować?
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Co może się jeszcze bardziej popsuć?</span>
- mruknęła Isella, wzdychając cicho i idąc po posłańca. Nie była w
stanie zrobić tego sama, powiedziałaby znowu zbyt wiele słów i... Czuła
się za bardzo emocjonalna, aby móc stanąć przed nim.
<br />
"<span style="font-weight: bold;">Nie chciałam zabrzmieć tak oschle, czy
nieprzyjemnie, ale Twoje tajemnice nas ranią. Jeśli uważasz, że jestem
aż tak ich niegodna, jaki to wszystko ma sens, Solas? Jaki sens mamy my,
z całą naszą miłością, niedoskonałością, brakiem umiejętności
rozmawiania ze sobą, naprawdę rozmawiania...? Jaki sens ma nasza miłość,
jeśli nie jestem Ciebie godna?</span>"</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-02, 21:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Gładka
tafla szkliła się delikatnie, odbijając sobą gwiezdne szlaki i
wielobarwne konstelacje; przyglądał się im, zafascynowany, pozwalając by
jego dłoń co jakiś czas zaburzała idealną przejrzystość, wprawiając
fantastyczne wzory w drżenie.
<br />
Skała u stóp zamku nie mogła mu już pełnić funkcji swoistej oazy
spokoju, ale... jak wielkie okazało się jego zdziwienie, gdy rolę tę
przejęło osadzone niedaleko Podniebnej Twierdzy jezioro. Nie to, które
można było odwiedzić w świecie rzeczywistym, rzecz jasna.
<br />
Druga wersja pojawiała się tylko i wyłącznie w jego snach; w miejscu,
gdzie nie mógł zostać dosięgnięty przez żadną z żywych istot i
pozostawał sam na sam ze swymi lękami i pragnieniami.
<br />
I ze strzępami wspomnień, których pomimo usilnych starań nie potrafił
wciąż wyrzucić ze swojej głowy; z odległym echem ich kłótni, dźwiękiem
szlochu i widokiem ukochanej twarzy, zamykającej się na wszystko to, co
tak bardzo pragnął...
<br />
<span style="font-style: italic;">Puść mnie.</span>
<br />
Przymknął oczy, odchylając się powoli, by wreszcie zapaść się w chłodną
toń; woda obmyła łagodnie jego ciało, wypychając je ku górze, by
dryfowało tak spokojnie, niby niepozorny kawałek drewna.
<br />
Widok drżących ramion, otulonych miękkim materiałem koszuli... w jakiś
sposób kojarzył mu się z czerniejącym ciałem, z rozsypującym się na
wietrze pyłem, ostatnią rzeczą, która pozostała na świecie po obecności,
po życiu Mythal.
<br />
Prędzej, czy później, tracił w swym życiu każdego, <span style="font-style: italic;">wszystko</span>,
co kochał. Czy naprawdę było to jego winą? Czy to jego zachowanie, jego
decyzje ważyły na tym, że pod koniec zawsze zostawał sam?
<br />
Jak łatwo byłoby mu już więcej nie otwierać oczu... pozwolić by spokojne
fale wciągnęły go w końcu w swoje objęcia i zatrzymały tam już na
zawsze, wpatrzonego w rozmyte, gwieździste niebo. Nieświadomego upływu
czasu, pochłoniętego bezsensem niebytu.
<br />
Jak łatwo...
<br />
<br />
- To boli, oddałem ci tyle... oddałem ci wszystko. Nie możesz mnie nie
pragnąć, nie chcę już więcej... czuć się sam. To nie tajemnice, to ty,
ty mnie odrzucasz. Spójrz na mnie. Popatrz na mnie, musi...
<br />
- Cole! - Syknął wściekle, zadzierając głowę. W błękitnych oczach,
pociemniałych od gniewu, szalała prawdziwa burza. - Co ty wyprawiasz?!
<br />
- Chcę pomóc - obruszył się duch, zapierając się pod boki drobnymi
pięściami. - Chcę pomóc - powtórzył nieco błagalnie. - Musisz jej o tym
powiedzieć, nie pozwól żeby myślała, że to jej wina! Jest przerażona,
nie chce cię stracić. Powiedziała za wiele, ale wcale tak nie myśli.
Była zła, bała się, do czego może być zdolna, gdy nie ma cię w pobliżu.
Jeśli znów uniesiesz się dumą, stra...
<br />
Znajomy kształt rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając za sobą
pojedynczą, świetlistą smugę; Solas zerwał się ze swego miejsca,
przyciskając zaciśnięte pięści do blatu. Nie znosił, gdy Cole wpadał do
niego ze swymi "mądrościami" i mieszał mu w głowie, nie pozwalając
zapomnieć o dręczących go wyrzutach sumienia. Ten wścibski, bezczelny
twór nie miał pojęcia, kiedy winien był trzymać język za zębami! Wcale
mu nie pomagał tym bezsensownym bełkotem; wręcz przeciwnie. Sprawiał
jedynie, że nie potrafił znów usiąść do pracy i zająć myśli czymkolwiek,
co nie dotyczyłoby Inkwizytorki.
<br />
Nie wiedział i nie chciał wiedzieć, co czuł po tym wszystkim, co mu powiedziała.
<br />
Jeszcze tej samej nocy zamknął się przed wszystkimi w swojej sypialni i
pił tak długo, aż świat nie obrócił się do góry nogami i pozostawił go,
nieprzytomnego, na podłodze, gdzie obudził się dopiero następnego dnia. Z
ogromnym bólem głowy i pleców, mógł łatwo przykleić swe myśli do
przykrego zjawiska kaca, odciągając je od wydarzeń zeszłej nocy, ale...
teraz, po wizycie Cole'a, stało się tu znów niemożliwe.
<br />
Westchnął ciężko, popychając drewniane drzwi, prowadzące na balkon;
mroźny powiew rozdął mu szaty, posyłając ich materiał na boki, niczym
nietoperze skrzydła. Przytrzymał je niedbale, opierając się o kamienną
wieżę; błękitne oczy wpatrywały się z uwagą w szarawe niebo, które
poczęło kruszyć pierwszymi, nieśmiałymi płatkami śniegu.
<br />
Nie umiałby do niej pójść. Nie umiałby na nią spojrzeć, odezwać się.
Przełamać gorzką, krępującą ciszę, przebić się przez mur krzywdy.
<br />
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;">...Jaki sens ma nasza miłość, jeśli nie jestem Ciebie godna?"</span>
<br />
Przeczytał jeszcze raz ostatnie zdanie, kręcąc z wolna głową - list
musiał być napisany w stosunkowo niedawnym czasie; atrament wydawał się
być świeży, a pieczęć w niektórych miejscach wciąż wydawała się być
miękka. I znów napisany w czystej, elfiej mowie. Lavellan czyniła
niesamowite postępy w swej nauce.
<br />
Nie spodziewał się tego, musiał przyznać; był gotów na dni, tygodnie
milczenia, podczas których żadne z nich nie potrafiłoby jakoś tego
wszystkiego zmienić, ale Inkwizytorka postanowiła po raz kolejny
zaskoczyć go swą nieprzewidywalnością.
<br />
Gdyby treść listu mogła mu jeszcze w jakiś sposób pomóc wykrzesać z
siebie coś więcej... Podczas gdy jedynym słowem, które umiał napisać na
papierze, było "przepraszam".
<br />
Sam nawet nie wiedział, za co przepraszał. Za to, że nie potrafił dać
jej tego, czego tak pragnęła? Za to, że nie powiedział ani słowa, gdy
najwyraźniej tego potrzebowała? Za to, że wyszedł? Czy za to, że nie
wrócił?
<br />
Isella miała rację. To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Czy stały
za tym jednak jego tajemnice? Bynajmniej. Wszystkiemu winne były
niepodważalne, niemożliwe do zatarcia różnice, które wiecznie były
powodem ich mniejszych i większych sprzeczek. Inkwizytorka pragnęła od
niego absolutnej otwartości, podczas gdy on wolał zachowywać prywatność
swych działań. Jak mieli to pogodzić? Czy naprawdę powinien zmieniać dla
niej wszystko, co przez tyle lat kształtowało go, określało jako osobę?
<br />
- <span style="font-style: italic;">Inkwizytorko</span> - napisał na papierze, jednocześnie mrucząc pod nosem. - <span style="font-style: italic;">Zabrzmiałaś
nie tylko sucho, czy nieprzyjemnie, ale i bardzo stanowczo. W chwili,
gdy piszę ten list, nie umiem odnaleźć sensu w czymkolwiek, ponieważ</span>
- końcówka pióra zatrzymała się nad pergaminem, znacząc je kroplą
atramentu. Smukłe dłonie porwały go natychmiast, zgniatając wściekle i
jednym ruchem posłały nieregularny kształt do tlącego się żarem
paleniska.
<br />
To naprawdę nie miało sensu. Najmniejszego. Czegokolwiek jej teraz nie
napisze, zabrzmi pretensjonalnie, dramatycznie i żałośnie.
<br />
Może potrzebował teraz czasu? Może oboje go teraz potrzebowali?
<br />
Nie mógł jej jednak pozostawić bez odpowiedzi. To byłoby tak
niewłaściwe... wyznawał zasadę, że lepiej było nie zabierać głosu, niż
powiedzieć parę słów za dużo (w przeciwieństwie do samej Inkwizytorki),
ale...
<br />
Nikt nie zabronił mu, przecież, zastosować innej metody.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Każdy ma prawo do chwili słabości wobec
ogromnego stresu. Artefakt, który wypełnił Twoje ciało spaczoną mocą,
mógł popchnąć Cię do o wiele gorszych czynów. Nie obawiaj się więc, że
mam Ci za złe te parę słów.
<br />
Nie zmienia to faktu, że uważam, że przyda nam się parę dni
odosobnienia. Może to dobry czas na to, aby zastanowić się, czego
potrzebujesz i pomyśleć na sensem naszej...</span>
<br />
Co za niewydarzona bzdura! I on miałby oddać ten bełkot w jej dłonie?! Coś tak zimnego i pozbawionego sensu, wypranego z emocji?
<br />
Przeciągłe westchnienie wypełniło swym drżeniem przestronną komnatę,
podczas gdy szczupłe dłonie przysłoniły błękitne oczy, oddzielając go na
chwilę od nieprzyjaznego świata.
<br />
Nie umiał przekazać jej tego w liście, wszystko to brzmiało
pretensjonalnie i niewłaściwie. Płytko i żałośnie, tak, jak się tego
spodziewał.
<br />
Z zamyślenia wyrwał go gwałtowny huk otwieranych drzwi; to powiew
mroźnego wiatru musiał zmusić ich skrzydła do rozwarcia się wściekle,
wpuszczając do sypialni chłód nabierającej na siłach śnieżycy.
<br />
Podniósł się nieśpiesznie, zmierzając do barierek; lepiej było nie
wpuszczać już do środka więcej zimna; część poranka, spędzonego na
balkonie osłabiła go odrobinę, a przeziębienie było ostatnią rzeczą,
jakiej potrzebował.
<br />
Sięgnął do klamki i już, już miał ją nacisnąć, gdy jego uwagę zwróciła
kolejna... osobliwa sprawa. Pokryte cieniutką warstwą białego puchu
kamienie, nosiły na sobie ślady; drobne, czteroodnogowe rozgałęzienia,
które kojarzyły mu się uparcie z...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Dobry wieczór</span> - usłyszał nagle
przy uchu znajomy głos, który momentalnie zmroził mu krew w żyłach.
Obrócił się pośpiesznie, przygotowując zaklęcie, ale intruz okazał się
być szybszy; uderzenie padło prosto w potylicę, pozbawiając go
natychmiast przytomności. - <span style="font-weight: bold;">Pozwolisz, że odrobinę się ogrzeję? Na zewnątrz panuje prawdziwy mróz.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-02, 22:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Noc
była trudna. Isella nie mogła skupić się na niczym innym, prócz
myśleniu o Solasie i o tym, co powiedziała. Nie mogła zamknąć się we
własnej sypialni, ponieważ ta przechodziła właśnie gruntowny remont,
który sama sobie zgotowała. Na szczęście ogólna konstrukcja zamku nie
została uszkodzona, co odciążało nieco fundusze Inkwizycji -
przewidywania były bowiem bardzo bolesne dla ich funduszy.
<br />
Dopiero dziś Isella miała zająć się tymczasową kwaterą dla siebie.
Chociaż gościna Cassandry była urocza, nie mogła siedzieć jej cały czas
na głowie. Każda z nich potrzebowała swojej własnej przestrzeni. W
normalnych warunkach nocowałaby pewnie u Solasa, ale...
<br />
Poranek obudził ją z bardzo wrażliwymi piersiami . Nie była w stanie
przez pierwsze dwadzieścia minut mieć na sobie jakiegokolwiek materiału,
ponieważ ból był niewyobrażalny. Zdarzało się, że takie sytuacje miały
miejsce tuż przed okresem - jej piersi były wówczas bardzo delikatne i
tkliwe na każdy dotyk, nierzadko bolesne. Isella próbowała sobie
przypomnieć jaka w ogóle jest data, aby ustalić, czy jej miesiączka
zbliżała się właśnie wielkimi krokami, ale nie była w stanie przypomnieć
sobie czegoś tak prozaicznego. To świadczyło tylko o tym, jak ostatnie
tygodnie zlewały się w jedno. Stres i lęk towarzyszył jej od dłuższego
czasu całkiem regularnie, być może to było powodem.
<br />
Ale to wcale nie było najgorsze. Ani to, że znów wymiotowała. Nawet
fakt, że mdłości utrzymywały się i po tym przykrym wydarzeniu...
<br />
Nie dostała żadnej odpowiedzi od Solasa. Milczał. Inkwizytorka
spodziewała się czegoś zupełnie innego. Może nie jakichś wylewnych słów,
może nie przeprosin, ani... Czegoś.
<br />
Choć jednego słowa. Gestu. Cokolwiek.
<br />
Nie otrzymała niczego.
<br />
<br />
Raport o znalezionym eluvianie przyjęła ze spokojem. Skoro Solas nie
chciał z nią rozmawiać, nie miała ochoty forsować spotkania.
Najwidoczniej podjął decyzję i chociaż była ona bolesna, musiała choć w
najmniejszym stopniu ją uszanować. A przynajmniej, bardzo chciała to
zrobić.
<br />
Wysłała więc przez posłańca informację o znalezisku, uznając, że
formalny ton ich konwersacji również może być... Cóż, akceptowalny. Na
tę chwilę.
<br />
Po kilku godzinach ciągłych mdłości, Isella miała serdecznie dosyć.
Życia, siebie, swojego organizmu, swoich myśli, które nie dawały jej
odpocząć chociażby na chwilę.
<br />
Pokonana, posłuchała w końcu prośby swojej przyjaciółki, kierując swoje
kroki do uzdrowicielki. Nazywała się Allavela, była z pochodzenia pół
elfem-pół człowiekiem. To był ich najświeższy nabytek, pracowała na
stanowisku uzdrowiciela zaledwie kilka tygodni. Poprzednik, Isella
zupełnie nie pamiętała imienia, ani jak wyglądu, poszedł już na
emeryturę.
<br />
- Jak często utrzymują się te nudności?
<br />
Miły, kobiecy głos dobiegł jej uszu. Isella przełknęła ślinę. Nie znosiła być u lekarzy.
<br />
- Do kilku godzin. Zdarza mi się w ich trakcie wymiotować.
<br />
- Czy jesteś bardziej śpiąca?
<br />
Isella parsknęła cicho śmiechem.
<br />
- Łatwiej byłoby powiedzieć, kiedy nie jestem zmęczona. Od kilku
miesięcy nie pamiętam nocy, która byłaby w stu procentach spokojna.
<br />
- Złe sny, co?
<br />
Isella milczała chwilę, po czym oblizała nerwowo usta.
<br />
- Nie, raczej ich brak. Falon'Din i... Cóż, nie mogę mieć snów. Doprowadza mnie to do szału.
<br />
Brunetka przytaknęła tylko, najwidoczniej zauważając, że popełniła błąd,
dopytując. Isella nigdy wcześniej nie powiedziała nikomu, że brak snów
wyprowadzał ją z równowagi, ale tak właśnie było. Chciała znów móc
podróżować po Pustce, śnić, marzyć. Być znów częścią czegoś, czego
częścią była od zawsze.
<br />
- Użyję pewnego zaklęcia, nie bój się. Sprawdzę, czy wszystko jest w porządku z twoim organizmem.
<br />
Efektu Isella nie była w stanie jednak przewidzieć. Tak blada
prawdopodobnie nigdy wcześniej i nigdy później nie była. Ledwie wyszła z
lazaretu, ignorując zaniepokojony głos Allavelli.
<br />
Nie mogła być w ciąży.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-02, 23:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Posadzka
tliła się słabo, posyłając w górę kręte i wiotkie płomienie czarnego
ognia - coś, czego pierwotne, ludzkie oko nie miało prawo ujrzeć przez
całe eony istnienia, a jednocześnie coś, co oni, Starożytni, posiadali
odkąd ich gładkie stopy postawiły pierwszy krok na tych spękanych
ziemiach.
<br />
Wyciągnął obie dłonie w dół, a płomienie wspięły się po nich czule, niby
łby węży, pokonując swą krętą, pieszczotliwą wędrówkę w górę smukłych
ramion i torsu.
<br />
Żółte tęczówki zniknęły pod pociemniałymi powiekami, a pełne wargi
rozchyliły się w lubieżnym wyrazie, gdy syczące, roziskrzone języki
sięgnęły do szyi i czoła, tworząc wokół niego wieniec, przypominający
swym kształtem koronę.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Moje dzieci</span> - ochrypły syk rozniósł się w swym nieprzyjaznym drżeniu, wprawiając je swą mocą w specyficzne wibracje. - <span style="font-weight: bold;">Karmcie swego ojca. Dajcie mu energię. Dajcie mi się prowadzić</span> - drapieżne nieludzkie zęby zalśniły swą bielą w niesprecyzowanym błysku. - <span style="font-weight: bold;"> Wprost do mego żołądka.</span>
<br />
<br />
Nie umiał powiedzieć, kiedy rzeczywiście odzyskał przytomność; wszystko
musiało mu się jeszcze długo wydawać wyrwanym z kontekstu i pozbawionym
sensu śnieniem, gdy zewsząd otaczała go jedynie ciemność, a on sam czuł
się tylko słabszy i coraz bardziej... zmęczony.
<br />
To jego słuch powiedział mu wreszcie o tym, że to, co brał wcześniej za
majaki, było najokrutniejszym rodzajem jawy. Jego oczy musiały być
przysłonięte, a kończyny skrępowane, co kazało tłumaczyć jego umysłowi
zwykłym paraliżem sennym.
<br />
Ale wtedy wracało do niego przykre wspomnienie jego ostatniego pobytu na
balkonie. Śladów pozostawionych przez sowie odnóża, przez echo
paskudnie ochrypłego głosu, syczącego mu wprost do ucha swoje
złowieszcze powitanie.
<br />
Wierzył, że to, co odczuwał w tej chwili, było jedynie stanem
przejściowym - w swej manii zemsty Falon'Din nie pozwoliłby sobie na
pozostawienie go bez odpowiedniej dawki cierpienia i niekończących się
monologów, pobrzmiewających nieznośnym, doprowadzającym go do szału
poczuciem triumfu, ponieważ wygrał, tak. Wygrał. Złapał go, zaszedł od
tyłu w momencie, kiedy najmniej się tego spodziewał. A teraz miał go w
garści i niech wszystkie dobre siły sprawią, by był to tylko on. By nie
złapał również Iselli.
<br />
Na samą myśl o jej cierpieniu, coś zacisnęło się gwałtownie w jego wnętrzu, którym targnęły mdłości i...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Ty ignorancie</span> - usłyszał przed sobą rozbawiony syk. - <span style="font-weight: bold;">Znajdujesz się na <span style="font-style: italic;">świętej</span> ziemi. Zamierzasz zbrukać ją swoimi wymiocinami?</span>
<br />
Chciał wiele odpowiedzieć - wiele by dał za to, aby stało się to możliwe
- ale knebel w jego ustach utrudniał mu nawet oddychanie; cóż więc
dopiero wspominać o <span style="font-style: italic;">mówieniu</span>.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Spójrz na siebie</span> - ciągnął
bezlitośnie Ilasdar; jego głos rozbrzmiewał z wielu źródeł i powoli
Solas zaczynał tracić orientację. Nie wiedział, w którą stronę zwracać w
głowę, ani skąd spodziewać się niechybnego ciosu. - <span style="font-weight: bold;">Wyglądasz jak zaszczute zwierzę, schwytany w me sidła. Brudny, słaby. Bezsilny. Brzydzę się tobą, o, wybawco ludu.</span>
<br />
I wreszcie pierwsze chłośnięcie uderzyło o jego żebra; ozdobione w
specjalne, haczykowate zakończenia rzemienie zderzyły się z napiętą
skórą, przebijając się przez nią bez najmniejszego problemu, by za
chwilę wyszarpnąć się z powrotem, wraz z kawałkami żywej, pulsującym
wszechogarniającym bólem skóry.
<br />
- Mhnnn! - Wrzasnął dziko, a raczej wrzasnąłby, gdyby nie uniemożliwiający mu tę czynność knebel.
<br />
Ból był tak ogromny, że nie mógł oddychać, a cały świat zmniejszył się
momentalnie do wielkości ziarenka piasku, wrzuconej w sam środek jego
serca.
<br />
<span style="font-style: italic;">Na wszystko, co święte, ten ból...</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Twoja jucha śmierdzi ludzkim
ścierwem, zdrajco. Śmierdzi brudną krwią, łonem nieczystej dziwki.
Spoufalałeś się z nią, parzyłeś, jak pies. Spójrz, kim cię uczyniła. Jak
nisko upadłeś.</span>
<br />
Następne uderzenie padło na drugi bok; gdy kolejne fragmenty ciała
oderwały się od mięśni z charakterystycznym szarpnięciem, mógł poczuć
metaliczny posmak w ustach. Przygryzł sobie język? Krwawił z nosa?
Rozpuszczał się, umierał?
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie zasypiaj!</span> - Tym razem
uderzenie mógł określić jako łagodne, zadane dłonią prosto w policzek.
Wszystko to, by go pobudzić, zdawał sobie sprawę. Skurwiel nie
wybaczyłby sobie, gdy tak szybko zakończył mu wyśmienitą zabawę. - <span style="font-weight: bold;">Zdejmijmy ci to z oczu... chcę żebyś na mnie patrzył.</span>
<br />
Dotyk lodowatych palców, przejściowy i delikatny, był niczym pieszczota w porównaniu do tego, co odczuł w następnej chwili.
<br />
Na żywo Falon'Din wyglądał jeszcze bardziej przerażająco, niż jego
odpowiednik w Pustce. Nie działo się to jednak za sprawą ogromnego
wzrostu, czy miażdżącej swymi gabarytami postury.
<br />
Nie, to te oczy; żółte, gadzie tęczówki o pionowej źrenicy, które
sprawiały wrażenie samego ucieleśnienia wszelkiego zła i szaleństwa,
zamkniętego w tych dwóch, szklanych odłamkach.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Opowiedz mi o tym, jak bardzo za mną tęskniłeś</span> - rzucił nonszalancko, kucając tuż przed nim, tak by z bliska mógł "podziwiać" jego paskudny, wynaturzony uśmiech. - <span style="font-weight: bold;">Jak
wielkie przerażenie ogarnęło cię, gdy zorientowałeś się, że popełniłeś
największy błąd swego życia. Co wtedy poczułeś? Strach? Smutek?
Obrzydzenie? A może to właśnie o to ci chodziło, Straszliwy Wilku? O to,
by pozbawić nas kultury i dziedzictwa, by znieść boże niewolnictwo na
rzecz. Usługiwania. Ludziom?</span>
<br />
- Mhhhhn-n! - Niewyraźny pomruk nie przebił się nawet dobrze przez
kneblujący materiał, gdy zajęczał żałośnie, pokonany kolejną dawką bólu.
Ale skąd się ona tym razem wzięła? Jego oprawca nie dzierżył w dłoniach
żadnego narzędzia, gdzie zniknął ten okropny bat?
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Mamy dużo czasu, <span style="font-style: italic;">bracie</span></span> - zapewnił go czule czarnowłosy elf. - <span style="font-weight: bold;">Zdążysz się jeszcze o tym przekonać.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-03, 00:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Spanikowała.
To prawdopodobnie najlepsze określenie, jakie można by było w tej
sytuacji zastosować, bowiem pobiegła do jedynego miejsca i osoby,
która... cóż, była współwinna obecnej sytuacji. Sama tego dziecka nie
stworzyła, nie ulegało żadnym wątpliwościom. Faktycznie, zdarzyło im się
uprawiać seks, kiedy nie powinni, gdy była bliska owulacji, ale miała
nadzieję, że głupie szczęście uchroni ich przed... Nie mogli mieć
dziecka! Nie, kiedy cały świat walił się im na głowę, gdy FalonDin
dyszał na nich, szukając tego jednego momentu, w którym popełnią jakiś
błąd...
<br />
Niech to jasna cholera.
<br />
Nie, kiedy właśnie tak potwornie się pokłócili i możliwe, że nawet rozstali.
<br />
Nie mogła trzymać tego jednak w tajemnicy przed nim. Powinien wiedzieć,
chociaż to pewnie sprawi, że będzie wobec niej jeszcze bardziej
opiekuńczy.
<br />
Przeszła przez taflę eluvianu, przymykając przy tym powieki. Odetchnęła
chłodnym powietrzem mroźnej jesieni, obserwując, jak płatki śniegu
powoli opadają na ziemię lub w przepaść.
<br />
Przebiegła przez zamek, prosto do sypialni Solasa, która była także jego
gabinetem. Zapukała na początek, ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi.
Uchyliła niepewnie drzwi, rozglądając się po pomieszczeniu. Zimne
powietrze płynące z otwartego balkonu uderzyło ją w twarz. Otuliła się
ramionami, chcąc jakby wziąć więcej ciepła z bawełnianego swetra.
Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nikogo nie
było.
<br />
Zamknęła drzwi balkonowe, stojąc w nich jeszcze przez chwilę, tuż przed
zatrzaśnięciem okiennic. Obserwowała przez chwilę świat na zewnątrz. Ta
cisza była niepokojąca.
<br />
- Solas? - zawołała, rozglądając się, zupełnie jakby oczekiwała, że nagle się tu zjawi.
<br />
Ale nie zjawił się. Zajrzała do łaźni, ale tam też było pusto. Co
więcej, żadnych śladów użytkowania. Wszystko było poukładane tak, jakby
dopiero co była tu jakaś służka.
<br />
Zniknął?
<br />
Isella podeszła do jego biurka, zauważając swój własny list. Leżał na
wierzchu, co zaskoczyło ją. Solas miał niemalże obsesję na punkcie
swojej prywatności, a elficki język nie był tu żadną gwarancją na
poufność - znaczna większość bliskich Solasowi elfów to Starożytni, a
nawet jeśli byli jakieś Dalijskie elfy, prawdopodobnie jedną z
pierwszych rzeczy było uczenie się języka.
<br />
Zwykle wszystkie listy chował, sama widziała to kilkukrotnie. Gdy
podniosła swój własny list odkryła, że pod nim był inny. Poznała pismo
apostaty.
<br />
"<span style="font-weight: bold;">Każdy ma prawo do chwili słabości wobec
ogromnego stresu. Artefakt, który wypełnił Twoje ciało spaczoną mocą,
mógł popchnąć Cię do o wiele gorszych czynów. Nie obawiaj się więc, że
mam Ci za złe te parę słów.
<br />
[...]</span>"
<br />
Inkwizytorka przełknęła ciężko ślinę, odkrywając, że po policzku spływa
jej łza. Starła ją szybko, opuszczając list. Dlaczego go tu zostawił,
nie dokończył? Czemu nie wysłał jej lub dał osobiście, skoro to jest
właśnie to, co miał na myśli?
<br />
Parę dni odosobnienia. A parę dni zmieni się w parę lat, potem
paręnaście i w zasadzie o sobie zapomną. Może taka wersja była właśnie
lepsza? Tylko co miała zrobić z tym wszystkim w takiej sytuacji? Nie
mogła ukryć tego, że była w ciąży. Wkrótce brzuch zacznie rosnąć i
trudno będzie to zamaskować...
<br />
Ale może jakoś sobie poradzi. Bez niego. Będzie musiała. Niemniej
jednak, powinien wiedzieć. Wzięła jego pióro i na pierwszym wolnym
płótnie, które zobaczyła napisała kilka słów do Solasa. Miała nadzieję,
że odczyta je i da jej chociaż jakiś znak, że żyje. Nie musiała to być
rozmowa.
<br />
Miała już wychodzić, rozczarowana i smutna, gdy zauważyła, jak z
wygaszonego paleniska w kominku wypada niemalże całkiem spalona książka.
<br />
Czyżby Solas aż tak się na nią wściekł, że zamierzał palić księgi? Kto tak robił?!
<br />
Gdy schyliła się i podniosła rozpadającą się książkę, zachłysnęła się
niemalże na widok historii elfów, autorstwa nie kogo innego, jak Solasa.
<br />
Naprawdę?
<br />
Spalił swoją własną pracę w przypływie złości? Czyżby robił to tylko dla
niej? Jasnowłosa potrząsnęła głową w niedowierzaniu. Wiedziała, że nie
było innych kopii. Rękopis leżał w jej dłoni, rozpadający się,
spopielony niemal całkowicie.
<br />
Wyrzuciła do niczego już nie nadającą się imitację księgi do wygaszonego kominka, otrzepała dłonie z popiołu i wyszła.
<br />
Solas uciekł.
<br />
<br />
Spodziewała się jakiejś odpowiedzi od Fen'Harela, ale nie uzyskała jej.
Milczał, jak zaklęty i nawet zapytana Variel nie miała pojęcia gdzie
jest jej przełożony. Kazała jej jednak nie martwić się, bo Solas jest,
jak to określiła "teoretycznie dorosły, więc raczej sobie poradzi". To
wcale nie uspokoiło Iselli, która z jakiegoś powodu nie mogła znaleźć
sobie miejsca.
<br />
Nikomu nie powiedziała o ciąży. Być może to nierozsądne, może powinna,
ale uważała, że to Solas powinien być tą pierwszą osobą, która się o tym
dowie. To w końcu jego dziecko, nie spała z nikim innym.
<br />
Ale ten nie odzywał się ani trochę.
<br />
Leżała w łożu w swoim tymczasowym pokoju, który był zwyczajnie gościnnym
w zupełnie innej części zamku i... Nie mogła spać. Przewracała się z
boku na bok, mimowolnie dotykając dłońmi swojego brzucha, gładząc go
delikatnie.
<br />
Dziecko. Nie była na nie gotowa. <span style="font-style: italic;">Nie byli</span>
na nie gotowi. Oboje. Ale jednak, stało się i musieli żyć z tym, być
odpowiedzialnymi. A raczej, ona musiała, bo nie mogła skontaktować się z
Solasem cały dzień. Żaden posłaniec nie był w stanie go znaleźć, Variel
także nie potrafiła, a ten dziwny niepokój w sercu Inkwizytorki nie
zmalał ani na chwilę, nawet wtedy, gdy w końcu zasnęła, pokonana
zmęczeniem.
<br />
Poranek powitał ją mdłościami i wymiotami, które trwały przez dobre kilkanaście minut.
<br />
- Byle tylko jej nie złapał, proszę. Nie może jej...
<br />
- Dzień dobry, Cole. Też miło cię widzieć - mruknęła Isella, ocierając brodę z wymiocin.
<br />
Skrzywiła się na sam widok, wypluwając resztki pokarmu w ustach i
opłukując je wodą. Wypluła ją i spojrzała na przyjaciela, który patrzył
na nią wielce zdeterminowany.
<br />
- Musisz go ratować. Musisz mu pomóc. On nie jest... Nie może nic
zrobić. Tak boli, bardzo boli. Skąd ten ból, przecież nie ma nic w
dłoniach. Czuję, jak moje oczy wywracają się na drugą stronę. <span style="font-weight: bold;">Mamy dużo czasu, bracie, zdążysz się jeszcze o tym przekonać.</span>
<br />
Isella zamarła.
<br />
- Cole, o czym ty mówisz?
<br />
Pełna napięcia chwila trwała dosłownie kilka sekund, ale dla Iselli wydawało się, jakby to była wieczność.
<br />
- On nie uciekł. Został zaskoczony. Musisz go ratować.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-03, 01:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Drobna
dłoń przesunęła się zmysłowo po kuszącym łuku bioder, zaznaczając na
nim delikatnie swą obecność. Merrill zamruczała cicho, unosząc w górę
swoje urocze, krągłe pośladki.
<br />
- Masz najpiękniejszy tyłek na świecie - zapewniła ją cicho,
przygryzając przy tym płatek szpiczastego ucha. Dalijka zachichotała
wdzięcznie, rzucając jej figlarne spojrzenie; pośladki wzniosły się
jeszcze wyżej, pozwalając, by żółtawe światło paleniska odbiło się na
nim w swej ruchomej pieszczocie.
<br />
- Mów mi jeszcze - poprosiła gorąco, obrzucając zachłannymi pocałunkami jej piersi. - Nie przestawaj.
<br />
- Gdzie podziała się twoja skromność - zażartowała, odrzucając do tyłu przeszkadzające, rude loki. - Tu?
<br />
- O-och - odpowiedział jej soczysty jęk, gdy bezczelna dłoń zsunęła się
wreszcie z wąskiej talii na smukłe uda, a tam, tam jeszcze dalej,
prosto do wilgotnej, rozgrzanej kobiecości.
<br />
- A może... tutaj? - Podsunęła, wsuwając do środka swój długi,
nieznośnie wszędobylski palec. Och, czyżby trafiła w to magiczne
miejsce? Chyba tak...
<br />
- N-na... Variel!
<br />
Zdecydowanie trafiła.
<br />
-
<br />
Później, gdy wszystkie zwykłe i magiczne miejsca drobnego ciała elfki
zostały przez nią dokładnie przebadane, mogła wreszcie poświęcić się
innej sprawie, która z jakiegoś powodu nie dawała jej spokoju.
<br />
Zaginięcie Solasa nie było z początku oczywiste, ale im dłużej ten łysy
dupek nie pojawiał się w jej polu widzenia, tym bardziej nabierała
przekonania, że coś było tu grubo nie w porządku.
<br />
Nie odszedłby tak po prostu, bez słowa; mógł chwilę poukrywać się w
swoich ulubionych kryjówkach, ale nie zostawiłby ich bez zwykłego
"żegnaj", była o tym przekonana.
<br />
Postanowiła, że najrozsądniejszą rzeczą będzie powiadomienie
Inkwizytorki. Musiała poznać jej przypuszczenia i pomóc jej jakoś
zadziałać. Jeśli apostacie coś się stało, musiały po tym pozostać jakieś
ślady. Jeśli znajdował się w Pustce, musieli odnaleźć jego śniące ciało
i przekopać je tak, by nigdy więcej nie chciało mu się już uskuteczniać
takich numerów. Skończony idiota, co on sobie w ogóle myślał?!
<br />
Oby się tylko wygłupiał, oby się obraził i poodstawiał obrażoną
księżniczkę, żeby potem wrócić i znowu służyć im dobrymi radami, bo bez
niego...
<br />
Bez Solasa wszystko stawało pod znakiem zapytania. Nikt nie mógł ich
ochronić przed Falon'Dinem tak skutecznie, jak on. Nikt nie dysponował
równie ogromną potęgą i zdolnym umysłem, pełnym zaradnych rozwiązań.
<br />
- Inkwizytorko - przycisnęła się do gładkiej powierzchni drzwi
gościnnej sypialni, niemalże w nią wsiąkając. - Jesteś tam? Isello? Mam
sprawę. Uwaga, wcho...
<br />
Potok wymiocin, dziwny chłopiec w słomianym kapeluszu i... czy to były łzy?
<br />
- Hej, wszystko w porządku? Kto to j-jest, co tu się dzieje? Czemu
wymiotujesz? - Podbiegła do niej natychmiast, ujmując ją ostrożnie pod
ramię. Ba, pomogła jej nawet otrzeć usta, bo dziewczyna wyglądała tak
mizernie, że równie dobrze mogła znajdować się już na łożu śmierci.
<br />
- Muszę ci o czymś powiedzieć. To straszne, wiem... ale Solas chyba nie uciekł.
<br />
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Oskarżyłeś nas o jej morderstwo, ale
to ty stoisz za jej ostateczną śmiercią. Zabiłeś swoją własną matkę,
odmieńcze. Swoją najdroższą, jedyną mi...</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Zamilcz...</span> - wydyszał ciężko,
podpierając się z wysiłkiem na otartych od podłoża łokciach. W głowie
kręciło mu się od znacznej utraty krwi, a jego ciało było tylko jednym,
płonącym skupiskiem bólu. - <span style="font-weight: bold;">Nie wiesz, co mówisz.</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wszyscy wiedzieliśmy, jak na nią patrzyłeś</span>
- sykliwy szept załaskotał go po karku, by w następnej chwili odziana w
złote obuwie stopa przygniotła go z powrotem do ziemi. - <span style="font-weight: bold;">Ona
też musiała o tym wiedzieć, skończona dziwka. A może nawet ci się
oddała, hmm? Tobie, żałosnej imitacji mężczyzny. Niepoprawny romantyk,
żyjący marzeniami. Powiedz mi... ile razy myślałeś o niej, dotykając tej
swojej brudnej kurwy? Ile razy myliły ci się ich imiona, twarze?</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Jesteś obrzydliwy</span> - zakaszlał i
napiął się wyraźnie, przygotowując się do wymiotowania. Żółć oderwała
się gwałtownie i przecisnęła w swej goryczy przez gardło, brudząc mu
policzek i dłonie.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Ja</span> - parsknięcie przetoczyło się przez salę echem, gdy mężczyzna zaśmiał się okrutnie. - <span style="font-weight: bold;">Ja
jestem obrzydliwy. Och, Solas. Nigdy nie brakowało ci tupetu,
przyznaję. Ale na takich jak ty zawsze znajdzie się sposób. Chciałbym,
żebyś coś dla mnie przetestował. To... widzisz, dopiero posiadłem tę moc
i nie jestem pewien, jak działa. Byłbyś tak uprzejmy?</span>
<br />
Nie zdążył zareagować, nie zdołał nawet wygłosić słowa protestu;
przeraźliwe uczucie spalania smagnęło go po plecach i nagle płonął,
naprawdę płonął, trawiony szczypiącym gorącem, nie mogąc się mu
przeciwstawić, nie mogąc zakończyć tego obezwładniającego cierpienia...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Spokojnie</span> - usłyszał później z
góry. Po ilu godzinach? A może to wcale nie były godziny? Może
znajdował się w tym stanie parę sekund, ale było to tak bolesne, tak
nieskończenie złe, że wydawało mu się całą wiecznością? - <span style="font-weight: bold;">Nie
ekscytuj się tak, mój drogi. Nawet się nie wysiliłem. Zanim przejdziemy
do głównej atrakcji, pozwolę ci jednak wziąć kąpiel. Pamiętasz, co
zwykła mawiać Sylaise? Sól to zdrowie.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-03, 01:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie spodziewała się Variel, która zastanie ją w podobnym, dość
nieprzyjemnym stanie. Z pewnością była blada, na pewno spocona - czuła
to doskonale. Nie wiedziała jak długo nachylała się nad wiadrem, do
którego oddawała resztę swojego obiadu z wczoraj, kolacji i
podwieczorka. Naprawdę, nie wiedziała, ale nie było to istotne.
<br />
Nie mogła się powstrzymać, tuż po słowach Cole'a znów zaczęła wymiotować, napinając się i krzywiąc okropnie.
<br />
- Och, to nic takiego... - mruknęła Isella, odchrząkując.
<br />
Opłukała usta wodą i wypluła ją do wiadra.
<br />
- To Cole. Duch współczucia. Jest moim... przyjacielem od bardzo dawna. I
właśnie powiedział mi to, co powiedziałaś ty. A nawet więcej.
<br />
Spojrzała na przyjaciela, który spoglądał na nie nieco nieobecnie, nim znów drgnął, zupełnie jakby się wybudził.
<br />
-<span style="font-weight: bold;">To ty stoisz za jej ostateczną
śmiercią. Zabiłeś swoją własną matkę, odmieńcze. Wiedzieliśmy, jak na
nią patrzyłeś. Ona też musiała to wiedzieć. Może nawet ci się oddała?
Ile razy myślałeś o niej, dotykając tej swojej brudnej kurwy?</span>
<br />
Isella drgnęła wyraźnie, przełykając ślinę. To dalej był głos Cole'a ,
wiedziała o tym, słyszała, ale... Te słowa, one nie należały do jej
przyjaciela, zdecydowanie nie. Ten jad sączył się nawet tutaj.
<br />
Variel zmrużyła wyraźnie brwi i w skupieniu patrzyła na ducha.
<br />
- Nie mów mi, że...
<br />
Isella przytaknęła milcząco. Wyswobodziła się z uścisku rudowłosej, gdy tylko była pewna tego, że stanie pewnie na nogach.
<br />
- Przewodzisz Starożytnymi w tym momencie. A przynajmniej chcę cię mieć
jako łącznika. Najoczywistszą opcją byłoby znalezienie go w Pustce, musi
kiedyś sypiać. Mam nadzieję, że go nie odciął. Jestem na to za słaba i
zbyt podatna na wpływy Ilasdara, więc prosiłabym, aby zrobił to ktoś z
wa...
<br />
Dźwięk otwieranych drzwi przerwał słowa kobiety, każąc wszystkim zgromadzonym spojrzeć na Aravasa, stojącego w drzwiach.
<br />
- Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego w mojej sypialni jest tynk i dzura jak stąd do Orlais?
<br />
Isella uśmiechnęła się lekko, ewidentnie czując ulgę.
<br />
- Oczywiście. Pokłóciłam się z Solasem, ale to nie jest w zasadzie najważniejsze. Musisz nam pomóc.
<br />
Cisza była wymowna. Starożytny elf przekręcił oczami i westchnął ciężko.
<br />
- Niech zgadnę. Więcej popsuliście, niż naprawiliście, prawda?
<br />
<br />
- Ten cholerny, nierozsądny, <span style="font-weight: bold;">mały
gówniarz. Mówiłem, że tak to się skończy, że ma chronić nie tylko
ciebie, ale i siebie. Po co mnie słuchać, prawda? Zostawić was na chwilę
samych, to pozabijacie siebie i innych w oka mgnieniu. Za jakie
grzechy...</span>
<br />
Isella prawdopodobnie nigdy nie widziała, aby Aravas był tak wzburzony,
rozjuszony. Chodził od jednej części jej gabinetu do drugiej, mamrocząc
do siebie coraz mocniejsze przekleństwa. Inkwizytorka nie spodziewała
się, że w ogóle dożyje do tego momentu, w którym usłyszy, jak Starożytny
klnie w elfiej mowie jak szewc, ale oto właśnie miała przed sobą
naoczny przykład i egzemplarz, że było to możliwe. W jakiś sposób.
<br />
- Aravas, proszę... Kurczy nam się czas. Potrzebujemy Śniącego. Potężnego Śniącego. Potrzebujemy ciebie do jego znalezienia.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-03, 02:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
pozwalał mu często na sen, ale kiedy przychodziły wreszcie krótkie
chwile odpoczynku, czuł się tak, jakby ktoś ofiarował mu nagle skrawek
raju. Po piekle, które przeżywał na okrągło każdego dnia (ile już ich
minęło, ile czasu znajdował się w tym przeklętym miejscu?) brak bólu i
lekkość Pustki były stanowiły dla niego najdroższe, najcudowniejsze
uczucie. Momentami ciężko było mu uwierzyć, że było ono rzeczywiste...
tak łatwo było bowiem zwariować, gdy jedyne towarzystwo, jakie posiadał,
stanowił jego kat. Brat. Koszmar, koszmar, koszmar...
<br />
Myśli wędrowały niestrudzenie przez umysł, kołysząc jego ciało wespół z
falami niespokojnej tafli jeziora. Wokół panowała prawdziwa wichura, ale
nie przejmował się tym zbytnio; wiedział, że tutaj był absolutnie
bezpieczny. To było jego miejsce, jego własne. Nikt nie miał prawa mu tu
przeszkodzić.
<br />
Niebo pociemniało dokładnie, gdzieś w oddali rozległ się grzmot. Czy
własnie doświadczył specyficznej przenośni, świadczącej o tym, że za
chwilę zostanie obudzony? Przez jaki rodzaj bólu tym razem? Do czego
posunie się Ilasdar? Znów będzie go podduszał? Zasypywał rany solą,
polewał je kwasem? A może wydłubie mu oko?
<br />
Jak długo zdoła to jeszcze wytrzymać? Tyle razy próbował się rozejrzeć,
ale jedynym, co widział, były ściany. Żadnych okien, drzwi, eluvianu,
nie dostrzegał NICZEGO i naprawdę nie miał pojęcia, za jaką sprawą
Falon'Din dostawał się do środka i na zewnątrz.
<br />
- ...as! Jesteś tam? - Usłyszał nagle znajomy głos i westchnął ciężko,
nie powstrzymując skrzywienia warg. Jego umysł znowu podsuwał mu obrazy
tych, których kochał i za którymi tęsknił; zupełnie jakby i on chciał mu
tylko zrobić pod górkę, uświadomić, w jak strasznej znajdował się
sytuacji.
<br />
- Odezwij się do mnie. W tej chwili, głupcze! Musisz mi powiedzieć,
gdzie się znajdujesz, inaczej nie zdołamy ci... - wypowiedź starożytnego
przerwały dziwne zagłuszenia, jakby trzaski. - Isella, ona...
<br />
- Isella? - Podchwycił, przechylając się, by ustać na piaszczystym dnie jeziora. - Co z nią? Aravasie! Co z Isellą?
<br />
- Skup się na tym, co mówię! Musisz powiedzieć mi, gdzie jesteś. Powiedz mi, gdzie jesteś, Solas!
<br />
- Ja... nie wiem - przygryzł drżącą wargę, wpatrując się z przejęciem w
twarz przyjaciela. - Nie mam pojęcia. Nie dostrzegłem niczego
znajomego, to miejsce jest... nie rozumiem tego. Isella jest z tobą?
Jest bezpieczna? - Dopytywał gorąco, pragnąc za wszelką cenę mieć tylko
pewność, że ona jedna była bezpieczna. Nic innego się teraz nie liczyło.
<br />
- Tak. Wszystko z nią w porządku. Jest... jest jeszcze jedno
rozwiązanie. Jeśli utrzymamy więź wystarczająco długo, będę mógł przejąć
część twoich wspomnień od tego chłopaka. Jakoś cię z tego wyciągniemy,
zobaczysz. Powiedz mi tylko, co...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Głupcze</span> - zza jego pleców rozległ się nagle przeraźliwy pomruk. Od razu wiedział, do kogo należał. Zapewne obaj wiedzieli. - <span style="font-weight: bold;">Ośmielasz się stawiać po jego stronie po wszystkim tym, co nam wyrządził?</span> - Szponiasta dłoń ułożyła się na jego ramieniu w parodii braterskiego uścisku. - <span style="font-weight: bold;">Solas
należy do mnie. Nic z tym już nie zrobisz. Ani ty, ani jego żałosna
dziwka. Możesz jej jednak przekazać, by trzymała się od nas z daleka.
Chyba, że pragnie stracić kolejną rękę. Hmm?</span>
<br />
- Nie waż się... - Obrócił się gwałtownie, ale zapomniał jakie to było
zbędne; jedno spojrzenie żółtych oczu zdmuchnęło go, niczym świeczkę,
ciskając nim przez wodę do samego, twardego brzegu. Zajęczał głucho,
walcząc z wirowaniem w głowie i dwojącym się obrazem.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Dobranoc, Aravasie. Do zobaczenia.</span>
- Gadzie wargi wykrzywiły się w mściwym uśmiechu, gdy wszystko rozmyło
się nagle i sen został tak po prostu przerwany, a leżący na marmurowej
posadzce Solas zajęczał żałośnie, przygniatany znów do niej przez
ciężkie, złote obuwie.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Chyba się nie zrozumieliśmy, prawda?
Ani trochę. Skoro wcześniej myślałeś, że możesz sobie pozwolić na takie
wycieczki, teraz nauczę cię, że tak się nie robi. Niedobry z ciebie
pies, Solasie. Nieposłuszny kundel. A wiesz co robi się z nieposłusznymi
kundlami?</span> - rzucił się dziko, pragnąc zerwać się na równe nogi i
uciekać, ale dokąd, dokąd, gdy w bogato zdobionym pokoju nie było nawet
głupiej klamki?
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Csiii...</span> - długi, blady palec
przycisnął się do jego spękanych warg, a ostry paznokieć pogłębił
zranienie, ciągnące się przez kość policzkową. - <span style="font-weight: bold;">Zamilcz już. Wiem, że nie możesz wytrzymać, ale wszystkiego się zaraz dowiesz. Zobacz tylko.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-03, 03:24<br />
<hr />
<span class="postbody">- <span style="font-weight: bold;">Kurwa mać!</span> - syknął Aravas, tuż po tym, jak wybudził się ze snu.
<br />
Ciężka dłoń na jego ramieniu dalej była odczuwalna, chociaż była to
Pustka i teoretycznie nie miało to miejsca z jego ciałem, odczucie było
żywe i prawdziwe. Ale co gorsza, nie miał absolutnie żadnych poszlak.
Jedyne, co mógł przekazać, to fakt, że Solas żył, chociaż Aravas nie
chciał wyobrażać sobie do czego tak naprawdę posunął się Falon'Din, a
raczej co jeszcze może się wydarzyć. Finalnie może to skończyć się
śmiercią, a raczej na pewno tak będzie, dlatego działali pod presją
czasu. Zegar tykał, cały czas, a pomysły kurczyły się w zastraszającym
stopniu.
<br />
Kiedy Aravas wściekle przemierzał korytarz, kierując się do gabinetu
Iselli (bo doskonale wiedział, że elfka nie śpi), przyszło mu do
głowy... Cóż, on nie mógł tego zrobić. Zdecydowanie nie, nie posiadał
takich zdolności, ale ktoś, kto mógłby...
<br />
- Isello! Prawdopodobnie mam jakiś pomysł - odezwał się już w progu.
<br />
Kobieta uniosła zmęczone spojrzenie znad księgi, którą właśnie
gorączkowo wertowała, szukając choć najmniejszej wzmianki, która mogłaby
im pomóc. Tak naprawdę, w tym momencie szukała czegokolwiek.
<br />
Jej desperacja była niemalże wyczuwalna palcami. Minęły trzy dni, w
trakcie których bezowocnie próbowali sięgnąć Solasa w Pustce. Ona też
usiłowała to zrobić. Przestała pić eliksir, przyrządzony przez
Fen'Harela, aby mogła nie śnić. Ilasdar dostał to, co chciał i była
prawie pewna, że na chwilę obecną przestanie ją nękać, a ona... Cóż, nie
miała pojęcia jak ten eliksir wpływa na płód. Nie chciała ryzykować,
chociaż okropne przeczucie mówiło jej, że... Nie, nie chciała w ogóle
brać tego pod uwagę.
<br />
Znajdą go, zabiorą i wyjdą. Miała nadzieję.
<br />
- Powiedz, że skontaktowałeś się z Solasem...
<br />
- Tak, ale - podniósł dłoń, gasząc jej nagły zapał - nie powiedział mi
nic, co zmieniłoby sytuację. Nie wie, gdzie jest. Wiem za to, jak się
dowiedzieć. Śniący.
<br />
Inkwizytorka popatrzyła na niego z niedowierzaniem, po czym prychnęła cicho.
<br />
- Ty jesteś Śniącym i najwidoczniej niewiele to dało...
<br />
- Nie takim! Takim, jak Solas. Śniący, który odkrywa bieg historii. Musi
się ktoś znaleźć o takiej specjalizacji. Był blisko związany z
archontem, prawda? - Isella przytaknęła. - Właśnie. Na pewno miał tam
swoje kwatery.
<br />
- Są zniszczone.
<br />
- Nic nie szkodzi. Pustka zachowuje wszystko, nawet rzeczy, które nie
mają już miejsca. W ten sposób dowiemy się, gdzie Ilasdar się znajduje
i, przy dobrych wiatrach, gdzie jest Solas.
<br />
Isella patrzyła przez chwilę na przyjaciela, nim nie wstała z fotela i
rzuciła się elfowi na szyję. Zaplątała palce w długich, miękkich,
białych włosach Starożytnego.
<br />
- Jesteś absolutnie genialny, Aravasie!
<br />
- Wiem. Pozostaje nam tylko znaleźć takiego Śpiącego.
<br />
- A to akurat - Isella uśmiechnęła się tajemniczo - pozostaw mnie.
<br />
<br />
Kirkwall, Miasto Kajdan. Isella nie dziwiła się, dlaczego było tak
nazywane. Na samym dziedzińcu wszędzie były złote rzeźby,
przedstawiające powykręcanych z bólu ludzi. Wszystko było betonowe i
raczej niewiele tu miejsca na jakieś piękno. Widziała wielką wieżę, cały
czas w budowie. Varric wspominał, że budowa potrwa jeszcze jakiś czas.
<br />
- Inkwizytorko! Czemuż to zjawiłaś się w Kirkwall? - usłyszała nieznany głos.
<br />
Drgnęła, odwracając się w stronę postawnego mężczyzny, który ewidentnie patrzył na nią z zainteresowaniem.
<br />
Dalijka spojrzała przelotnie na Merrill, którą postanowiła wziąć na tę
wyprawę i Variel. Jasnowłosej było trochę słabo, od kiedy stanęły na ląd
(podróż statkiem nie była najprzyjemniejsza), ale starała się tego po
sobie nie poznawać.
<br />
- Mam umówione spotkanie z Varric'kiem Thetrasem.
<br />
Całe to miejsce emanowało nieprzyjemną aurą. Może to te rzeźby?
Wszędzie, gdzie wzrok nie sięgnął miasto krzyczało o swojej niewolniczej
historii.
<br />
Isella nie spodziewała się, że widok krasnoluda tak bardzo roztopi jej
serce. Przytuliła go z całych sił, nie panując nad swoimi emocjami,
które niewątpliwie napędzane były hormonami w niej buzującymi.
<br />
- Szefowo! Jak dawno się nie widzieliśmy! Stokrotko - puścił oczko do Merrill, a ta uśmiechnęła się radośnie.
<br />
- Witaj, przyjacielu. Musisz mi pomóc. Pamiętasz o tym Śniącym, o którym wspominałeś w książce? Czy był prawdziwy?
<br />
- Musiałaś mi przypominać? W końcu pozbyłem się poczucia winy,
związanego z tym, że poszedłem za demonem w snach tego dzieciaka...
<br />
Isella parsknęła śmiechem.
<br />
- Musisz mi o tym opowiedzieć. I skontaktować się z tym młodzieńcem. Tak się składa, że bardzo go potrzebujemy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-03, 04:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Inwkizytorka
musiała przeżyć niemałe zaskoczenie, gdy postać z książki Varrica nie
tylko istniała naprawdę, ale poniekąd miała wiele wspólnego z jednym z
jej najdroższych przyjaciół, Dorianem. Przekonała się o tym zaledwie
parę godzin później, gdy umówiwszy się wreszcie w konkretnym miejscu,
pan Pavus dotarł na spotkanie (części) Inkwizycji jedynie tydzień po
umówionym terminie.
<br />
- Przepraszam - rzucił natychmiast na przywitanie, darując sobie zwykłe
"dzień dobry". Przypadł do Inkwizytorki, biorąc ją delikatnie w
ramiona; uścisk ten nie trwał dłużej, niż parę sekund, ale z jakiegoś
powodu powiedział mu, jak bardzo obecna sytuacja zniszczyła jego drogą
Lavellan. To było okropne, najgorsze, widzieć ją w takim stanie. Bladą,
słabą, przerażoną. - W Imperium trwa... to prawdziwy chaos, naprawdę.
Archont, dowiedziawszy się o tym, że jeden z jego najbardziej zaufanych
doradców dał nogę, oburzył się i wszczął ruch "naprawiania" elfich
umysłów, dyskutując nad tym, czy ich byt podlega w ogóle jakimkolwiek
prawom.
<br />
- To znaczy... - Merrill rozchyliła wargi, wytrzeszczając oczy. - Chcesz powiedzieć, że...
<br />
- Straszy ich eksterminacją. Ale jestem pewien, że to tylko pogróżki. Zbyt wielu jest wśród nich potężnych magów, którzy...
<br />
- A w tej właśnie sprawie - przerwała mu szorstko Variel, uśmiechając
się za chwilę przepraszająco. - Wybacz, że ci przerywam, ale znasz może
nijakiego Feynriel'a? Chłopak jest nam potrzebny do...
<br />
- Chłopak? Masz na myśli Feynriel'a, który wędrował z miejsca na miejsce żeby wreszcie zagrzać je u nas? Tego <span style="font-style: italic;">przystojnego</span> szaleńca, który... To znaczy tego, tak?
<br />
- Cokolwiek właśnie powiedziałeś - tym razem uśmiech rudowłosej elfki
był już w oczywisty sposób sugestywny, łobuzerski. - Jesteś w stanie nas
do niego doprowadzić?
<br />
- Pewnie. To znaczy.. może być to odrobinę problematyczne ze względu na
wzmożoną kontrolę, ale nie ma rzeczy niemożliwych, jak to powiadają.
Spróbuję przekazać go wam eluvianem i... Chwila moment. Dlaczego jest
wam potrzebny? Do czego?
<br />
- Chodzi o Solasa... - zaczęła cicho Merrill i wszyscy w jednej chwili
zwrócili swoje spojrzenia ku Iselli. Nawet starszawy elf o jasnych
włosach, który zazwyczaj stał naburmuszony, jakby ktoś podtykał mu pod
nos coś wyjątkowo nieapetycznego - nawet on w tej jednej chwili zmiękł
nieco, posmutniał.
<br />
- Co powiecie na obiad, hę? - Zaproponował Varic, przesuwając swoją
dużo dłonią po starannie ułożonych włosach. - Ja stawiam. Potem ruszymy
od razu w drogę.
<br />
<br />
- Dorian - smukła sylwetka zadrżała w prześcieradłach, gdy blada dłoń
rozpoznała natychmiast trzymany przez siebie nadgarstek. - Co ty tu
robisz?
<br />
- Csssi... - wymruczał, dając przyjacielowi niemy znak, by ten podniósł
się z łóżka. - Feynrielu, potrzebuję od ciebie pewnej przysługi. Bardzo
pilnej. Musisz się ze mną udać na górę i...
<br />
- O, nie - elf zadrżał wyraźnie, popatrując na niego z niedowierzaniem.
- To mój koniec, prawda? Chcą mnie zabić, bo jestem elfem. Dorianie,
proszę, nie pozwól im na to, ja nie chcę umierać. Wiem, że tyle mi już
pomogłeś, ale... ile razy mam jeszcze uciekać przed śmiercią, to...
<br />
- Nie, głupcze! Cicho już, cicho - rzucił teatralnym szeptem,
uśmiechając się lekko. - Nie skrzywdzę cię, przysięgam. Właściwie w
pewien sposób znów uczynię ci przysługę. Moja przyjaciółka potrzebuje
byś użył dla niej swych wyjątkowych umiejętności. Jej ukochany zaginął i
mamy pewne podejrzenia do tego, kto może za tym wszystkim stać.
<br />
- Jej ukochany? Jaka przyjaciółka, o kogo chodzi? I czego mamy szukać na górze, Dorianie?
<br />
- Sypialni Ilasdara - wyjaśnił krótko, podnosząc z krzesła coś, co
wyglądało jak porządne, skórzane spodnie. Obrócił się, by wręczyć je
jasnowłosemu w dłonie i... wtedy napotkał jego spojrzenie. <span style="font-style: italic;">To</span> spojrzenie.
<br />
- Ależ się zrobiłeś wulgarny, Fey. Nie chodziło mi o to. Nie chciałbyś z
nim, z resztą, spółkować. Paskudny typ, słowo daję. To właśnie on stoi
prawdopodobnie za całym tym bajzlem. Udasz się teraz za mną? Proszę.
<br />
Błękitne oczy zalśniły figlarnie, gdy pokryta szlakiem żył, blada dłoń ułożyła się delikatnie na jego ramieniu.
<br />
- Oczywiście, Dorianie. Przecież wiesz, że zawsze ci pomogę.
<br />
Przełknął nerwowo ślinę, odsuwając się nieco. Na Stwórce, robiło się tu odrobinę za gorąco, a on.. był przecież (chyba) zajęty.
<br />
<br />
- To my - odezwał się od wejścia, próbując dojrzeć w mroku znajome
sylwetki. Wreszcie to Isella zlitowała się nad jego niedoskonałym
wzrokiem i pod sufit pomknęła niewielka kula zaświatła. - To tu,
Feynrielu. Gdzie... ja to miałem... - wymruczał, obmacując swoje
kieszenie w poszukiwaniu fiolki. Wreszcie, napotkawszy twardość,
uśmiechnął się z zadowoleniem, wymacując jej obły kształt. - Masz. -
Dodał dumnie, wręczając mu ją w dłonie. - Trzy krople pod język i zaraz
uśniesz nam tu, jak niemowlę. Pamiętaj, że jesteśmy tu z tobą i...
proszę, postaraj się znaleźć tego skurwiela. Musi wiedzieć, że zadarł
nie z tymi ludźmi, co trzeba.
<br />
- Ekhm - Variel wydęła pretensjonalnie wargi, popatrując na niego wyczekująco.
<br />
- Och, no tak. I elfy, rzecz jasna - Varic skrzyżował ramiona na
szerokiej piersi, uśmiechając się jeszcze szerzej. - I krasnoludy.
Cholera jasna, dajcie mi spokój.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-03, 04:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Kto
by pomyślał, że niewinny, wydawało się, pół-elf z opowieści Varicca nie
tylko był przyjacielem Hawke'a, ale także Doriana i tego obrotu spraw z
pewnością nie spodziewał się absolutnie nikt.
<br />
Na szczęście, pomimo zniknięcia Solasa wszystkie eluviany stały w
dalszym ciągu na swoim miejscu, nieruszone. To pozwoliło im sprawnie
podróżować pomiędzy miastami bez większego problemu.
<br />
Stąd znaleźli się w Tevinterze szybciej, niż udałoby im się przygotować
taką podróż. Isella nie dziwiła się, że to właśnie ten sposób wybrały
starożytne elfy, aby podróżować po swoich ówcześnie rozległych terenach.
<br />
Isella siedziała z przyjaciółmi w resztkach czymś, co niegdyś było
pomieszczeniem Ilasdara. Energia znajdująca się w tym pomieszczeniu cały
czas była wyczuwalna, obecna. Miała dreszcze.
<br />
Za wszelką cenę starała się utrzymać swoje mdłości na wodzy, które nie
dawały jej spokoju. Chyba powinna wziąć jakiś eliksir na to, może
poprawiłoby jej się. Wstyd jej jednak było zmierzyć się po raz kolejny z
uzdrowicielką. Wiedziała doskonale, że nie powinno to tak wyglądać, ale
reakcja Iselli na wieść o ciąży była dość malownicza.
<br />
- Nie mogę go znaleźć, nie potrafię dotrzeć. Ciemność, mgła, zbyt dużo mgły. Syk węży, "Odejdź stąd, parszywy duchu"...
<br />
Isella podskoczyła zaskoczona w miejscu, słysząc znikąd głos Cole'a.
Rozejrzała się, zauważając przyjaciela kilkanaście centymetrów od
siebie.
<br />
- W porządku, Cole. Znajdziemy go.
<br />
- Szybko. Kończy mu się czas.
<br />
Inkwizytorka przełknęła ciężko ślinę, wypuszczając drżąco powietrze.
Doskonale o tym wiedziała. I zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli nie
znajdą Solasa i nie zdążą go uratować, byli skończeni. Wszyscy,
niezależnie od pochodzenia, umiejętności i możliwości. Wszyscy, którzy
byli neutralni lub przeciwko Falon'Dinowi po prostu zginął i ona była
pierwsza w kolejce, bo...
<br />
Cóż, bo kochała Solasa.
<br />
A to uczucie sprawiało, że jej gardło zaciskało się ze strachu i nie
była w stanie wypowiedzieć choć słowa. Na szczęście, nie musiała.
<br />
Czekali w ciszy.
<br />
<br />
Inkwizytorka przysypiała, skulona, oparta policzkiem o ramię Aravasa.
Nagłe poruszenie zbudziło ją, co sprawiło, że podniosła trochę
nieprzytomnie głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej wzrok
zatrzymał się na zaskoczonej twarzy Feynriela.
<br />
- Nie uwierzycie, gdzie się znajdują - mruknął pół-elf, podnosząc się z zabrudzonej podłogi.
<br />
Przeciągnął się i postawił, tym samym, wszystkich na nogi.
<br />
- To gdzieś w okolicach... Ostagaru? Tak myślę. Widziałem Twierdzę, ale
to jest gdzieś... Gdzieś pod. Nie wiem, gdzie dokładnie, ale biorąc pod
uwagę jego plan, cokolwiek to jest emanuje magią na kilka kilometrów.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-03, 16:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Czasami
miał wrażenie, że naprawdę materializował się z mroku; jego smukła
sylwetka odklejała się po prostu od ściany, niby wielka, ciemna plama, z
której powoli wyrastały długie ramiona i nogi, nieodzownie odziane w
złote obuwie.
<br />
Jak działało to dziwne pomieszczenie? Jakim cudem wpuszczało go do
środka, nie posiadając w sobie niczego, co przypominałoby wejście?
<br />
Poruszył niespokojnie rękoma, przystając, by podeprzeć się bogato
zdobionej ściany; jej nieregularne wzory i tłoczenia pozwalały mu czasem
uchwycić się wyżłobienia i dźwignąć do pionu; wiedział bowiem, że jeśli
tego nie zrobi, już po chwili zostanie przyciśnięty do zimnej podłogi.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Czy pies zjadł swój posiłek?</span> - Zapytał sykliwie Ilasdar, przechadzając się nieśpiesznie wzdłuż stołu z rzędem poustawianych fiolek. - <span style="font-weight: bold;">Smakowało ci to, co przygotowałem?</span>
<br />
Przymknął oczy, targnięty skurczem gniewu - ten, choć nawiedzał go już
coraz rzadziej, odzywał się w chwilach, gdy zostawał konsekwentnie
sprowadzany do roli zwierzęcia. Nie powodowała tego oczywista
niewłaściwość, ani poniżający dobór słów jego oprawcy. Nie, to fakt, że z
każdą chwilą jego słowa stawały się coraz bardziej prawdziwe, to
właśnie to najbardziej działało mu na nerwy.
<br />
Jęknął cicho, gdy wstęga czarnych płomieni owinęła mu się wokół szyi,
zmuszając go do popatrzenia prosto w żółte, gadzie ślepia.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie odpowiadasz na moje pytania</span> - "zatroskał" się ich właściciel, wykrzywiając wargi w równie zmartwionym uśmiechu. - <span style="font-weight: bold;">Czyżby
zabrakło ci języka w gardle? Uważaj, bo mogę dostosować cię do twojego
haniebnego zachowania. Nie jesteś tu po to żeby mnie zanudzać,
pamiętasz?</span>
<br />
Czarna macka zatoczyła wokół napiętej grdyki pojedynczy krąg, parząc
skórę swym spaczonym płomieniem. Drgnął, wierzgnął biodrami, zadławił
się haustem wciąganego łapczywie powietrza.
<br />
<span style="font-style: italic;">To znaczy, że nie zapomniałem o pocałunku.</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Przeprosisz mnie teraz ładnie? Na kolanach? Mogę ci pomóc.</span>
<br />
Płomienie poluzowały się odrobinę, wypuszczając wierzgające ciało ze
swych objęć; zadygotał ciężko, zachwiał się na uszkodzonej nodze i runął
do przodu, wyciągając przed siebie dłonie, by zamortyzować upadek.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Klękaj, Straszliwy Wilku. Wznieś modły do swego pana. Pamiętasz jeszcze słowa modlitwy?</span>
<br />
Świat zawirował nieregularnie, a każdy obrót przyniósł do jego głowy
kolejną falę duszącego bólu; rozchylił wargi, wpuszczając przez nie
głębszy oddech. Potrzebował tlenu, tlenu, by móc unieść się odrobinę
i...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Ręce od ziemi!</span> - Ochrypły
pomruk poprzedził kopnięcie, które wystrzeliło jego napięte ramię w
górę; marmurowa posadzka przybliżyła się znów do twarzy, gdy uderzył o
nią policzkiem. Świeża krew potoczyła się z nosa, tocząc się ciężkimi
kroplami w kierunku lśniących bursztynowym blaskiem butów. Mężczyzna
odsunął się prędko od rosnącej plamy, krzywiąc wargi w wyrazie
obrzydzenia. - <span style="font-weight: bold;">Nie będę kolejny raz
powtarzał swojej prośby. Jeśli za chwilę mi się nie poddasz, przygotuję
ci takie atrakcje, które postawią cię na nogi w pierwsze...</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Zabij mnie</span> - wydusił z siebie,
przymykając powieki. Obraz zielonych oczu zamigotał pod nimi
natychmiast, więc przygarnął go do siebie, przycisnął do serca, zespoił
się z nim, gotów umierać razem ze wspomnieniem o najcudowniejszej,
najodważniejszej i najpiękniejszej kobiecie, jaką poznał.
<br />
Czy wybaczyłaby mu, że się poddał? Czy poradziłaby sobie bez niego?
<br />
Coraz ciężej było mu odpowiadać na te pytania. Był już taki zmęczony, tak... tak bardzo go bolało. Nie miał już sił, już nie, <span style="font-style: italic;">już nie!</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Mogę to zrobić</span> - łagodny szept owiał jego ucho gorącym powietrzem, posyłając przez kark elektryzujący dreszcz. - <span style="font-weight: bold;">Możemy to zrobić razem. Musisz tylko uklęknąć.</span>
<br />
Uklęknąć... za śmierć? Za wybawienie od tych tortur? Dobrze. W porządku. Był na to gotów. Mógł to zrobić. Wiedział. Pamiętał.
<br />
Pomieszczenie wypełnił jego żałosny, urywany jęk, gdy dźwigał się znów
na dłonie, a potem ostrożnie odsuwał je od ziemi, kołysząc się, niczym w
drgawkach. Ciemnoczerwona ciecz spływa po pełnych wargach, dusiła go
swym metalicznym zapachem. Powieki opadały co i rusz w nieregularnych
odstępach, ale widział, widział zamglony obraz wysokiej, mrocznej
sylwetki.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Dobrze. Cudownie. A teraz...</span> - chłodna dłoń przytuliła się do jego policzka, gładząc delikatnie poznaczoną bruzdami skórę. - <span style="font-weight: bold;">Teraz się módl.</span>
<br />
Cóż za upokorzenie - pomyślał gorzko, pochylając pokornie głowę - czy to nie z tym całe życie walczyłem?
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> O-o Falon'Dinie, Lethavanir...</span> - zacisnął wargi, dusząc kolejny jęk. Żebra odezwały się znów żrącym bólem, wciskając mu oddech z powrotem do płuc. - <span style="font-weight: bold;">Przy.. ja-acielu Śmierci...</span>
<br />
Urwał znów, kołysząc się ciężko - w ostatniej chwili zdołał podeprzeć
się skrzywdzoną dłonią i powrócić do nakazanej pozycji, spotykając się z
pomrukiem aprobaty. Żółte ślepia lśniły czystym triumfem, ekscytacją,
jakiej nie dostrzegał w nich od zarania dziejów.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Prowadź m-me stopy... uspokój mą duszę. Wiedź mnie ku wiecznemu odpoczynk...</span>
- zakaszlał ciężko, a ziemia znów przybliżyła się nagle, ale... w
ostatniej chwili został uchroniony przed zderzeniem przez wstęgę
czarnego płomienia; ten poprowadził go łagodnie, wyprostował plecy,
podparł ramię. Jakże musiało mu na tym zależeć...
<br />
Na tym, by dokończył swą modlitwę.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Ku wiecznemu odpoczynkowi</span> - poprawił się więc, przymykając powieki. Był gotów na śmierć. Był naprawdę gotów.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Cudownie</span> - usłyszał
rozgorączkowany szept i nagle coś dotknęło jego twarzy. Coś...
wilgotnego? Otworzył oczy, gdy kształt począł przesuwać się przez czoło i
policzki i nagle... uświadomił sobie, <span style="font-style: italic;">co takiego</span> rysował na nim Falon'Din.
<br />
Vallaslin. Symbol oddania, niewolnictwa. Wymalowany jego własną krwią.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wybaczam ci, Solasie</span> - powiedział poważnie Samozwańczy bóg, przechylając swą głowę. - <span style="font-weight: bold;">Ale na twoją śmierć jest jeszcze za wcześnie. Chyba nie sprzeciwisz się woli swego boga?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-03, 17:06<br />
<hr />
<span class="postbody">- Czujecie to? - mruknęła Merrill, jednakowoż było to całkowicie retoryczne pytanie.
<br />
Nie trzeba było być magiem, by poczuć tę gęstość w powietrzu, gdy tylko
zbliżyli się do Ostagaru, w którym wiele lat wcześniej poległa cała
armia króla Fereldenu, z nim na czele.
<br />
Atmosferę można było kroić nożem, moc wibrowała wręcz w powietrzu,
sprawiając, że prawdopodobnie wszyscy czuli się niewygodnie lub, wręcz
przeciwnie, fascynacja była jakąś taką nieodłączną kwestią tego miejsca.
<br />
Przepych mocy był ogromny. Podobne uczucie można było mieć w Arlathanie
lub Vir Dirthara, tamtejsza magia była jednak czysta, niewinna,
doskonała. Ta natomiast zbudowana była na czymś brudnym, prawdopodobnie
na niewolnikach, magii krwi, nekromancji... Isella nie byłaby tym
zupełnie zaskoczona.
<br />
Nie było powodu, aby podobna konstrukcja magiczna została tu stworzona,
musieli być na miejscu. Blisko. Teraz pozostawało znaleźć odpowiednie
miejsce. Byli tak blisko!
<br />
Niecierpliwość Iselli i jej stres sprawiały, że czuła się gorzej.
Częściej była osłabiona, niemniej jednak starała się nie okazywać
swojego negatywnego samopoczucia kompanom, nie mogła im tego zrobić. W
obecnej sytuacji była jedną z osób, która dowodziła i nie mogła zawieść
swoich ludzi. Inkwizytorka wiedziała, że nie będzie miała posłuchu w
Starożytnych, którzy z nimi wędrowali, w związku z czym obecność Variel
była nieoceniona.
<br />
- Pozostaje nam znaleźć wejście. To musi być gdzieś tutaj...
<br />
Rozgorączkowanie Iselli było widoczne na jej twarzy, pełnej napięcia.
<br />
- Jeśli coś zawiera tyle magii, na pewno będzie skomplikowaną pułapką. Nie ma ku temu absolutnie żadnych wątpliwości.
<br />
Głos Aravasa był chłodny, rzeczowy, ale ponad wszelką wątpliwość - miał rację. Niestety.
<br />
- Wiem.
<br />
Głos Iselli był niewiele głośniejszy, niż szept.
<br />
- Nie będziemy mieli czasu na to, aby rozpracować to metodycznie. Będzie trzeba działać szybko.
<br />
Inkwizytorka skrzywiła się na słowa Variel. Miała rację.
<br />
I to przerażało ją najbardziej. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać,
gdzie znajduje się Solas, w jakim będzie stanie, czy w ogóle będzie kogo
jeszcze ratować. Nie miała pojęcia, czy nie jest to podróż w jedną
stronę.
<br />
Była gotowa na poświęcenia, nie od dziś to robiła, tym razem... Tym
razem było jednak znacznie gorzej, bo nie odpowiadała tylko za siebie.
Spojrzała mimowolnie na swój brzuch, wciąż płaski.
<br />
Nie było śladu po dziecku, jeszcze nie. Nawet nie wiedziała w którym
tygodniu była. Wybiegła od uzdrowicielki tak szybko, że zupełnie nie
skupiła się na takich rzeczach... Może powinna?
<br />
Tylko czy na pewno?
<br />
Co, jeśli ta wyprawa skończy się śmiercią? Jej śmiercią? Co wtedy? Nie
tylko ona straci życie. Czy mogła poświęcić życie kogoś, kto nawet się
nie narodził, dobrze nie ukształtował?
<br />
Był już wieczór, wszyscy szukali ruin, jakiegoś wejścia, cokolwiek. Rozpierzchli się i przy ognisku została tylko ona i Variel.
<br />
Isella nie zauważyła momentu, w którym łzy poczęły płynąć po jej policzkach. Pociągnęła nosem, wycierając mokre policzki.
<br />
- Znajdziemy go - Variel położyła delikatnie dłoń na jej ramieniu.
<br />
Drgnęła, nie spodziewając się dotyku. Zapomniała, że nie była sama, tak bardzo pochłonęła się w rozmyślaniach.
<br />
- Wiem - odchrząknęła chrypę, trąc zupełnie mimowolnie górną wargę palcem. - Chodzi tylko o...
<br />
Isella przełknęła ślinę. Nie chciała o tym mówić.
<br />
- Mamy coś! - usłyszała już z daleka głos Cassandry.
<br />
Jasnowłosa podniosła się mimowolnie, w napięciu oczekując informacji.
<br />
- Jest jakieś wejście z elfimi rzeźbami, to prawdopodobnie to. Wejście
jest jednak zablokowane przez jakiś rodzaj klątwy. Nie da się dam wejść.
<br />
<br />
<br />
Isella nie mogła spać. Powietrze było zbyt gęste, stres zbyt duży,
mdliło ją i wszystko było nie w porządku. Świadomość, że znajdowali się
prawdopodobnie tylko kilkaset metrów od Solasa zabijała ją, niemalże.
Nie mogła sobie z tym poradzić, nie wiedziała jak ma to zrobić. Dlatego
tu stała, przed wejściem do tej cholernej świątyni.
<br />
Rzeźby Falon'Dina, doskonale je znała. Zagryzła wargę, podchodząc
bliżej. Czuła magię dotykającą ją niemalże po twarzy, obejmującą ją,
ale... Coś było dziwnego. Cassandra mówiła, że w tym miejscu nie było
wejścia, tymczasem ona mogła... Mogła to zrobić. Nabrała powietrza z
ekscytacji i nie mogła się powstrzymać. Musiała wszystkich obudzić.
Musiała działać. Nawet jeśli to wiązało się z... Zagrożeniem życia.
<br />
<br />
Kilka chwil później wszyscy stali na nogach i zabezpieczali wejście do
świątyni raz jeszcze, przyglądając się temu, jak Isella może tak po
prostu wejść w miejsce, które dla nich wszystkich... nie było dostępne.
Widoczne, ale nie do otworzenia. Widziała długi korytarz przez
zniszczoną świątynie, słyszała kapiącą gdzieś wodę i na samym końcu było
coś... Nie widziała z tej odległości co, ale <span style="font-style: italic;">czuła</span>, że było to to. Tego szukali.
<br />
Czas nie sprzyjał im, jednakowoż. Nie było sposobu, aby zbadać
świątynie, nim do niej weszli. Jedyne co było wiadomo, to fakt, że tylko
Isella mogła tam, z jakiegoś powodu, wejść. Wszelkie spekulacje
pozostały tylko spekulacjami, bo nic do siebie nie pasowało. Spodziewali
się, że tylko Starożytni będą mogli tam wstąpić, ale Variel, Aravas i
cała reszta Starożytnych, włącznie z Carionem nie mieli dostępu do wrót,
trzymani na dystans potężną barierą nie do zniszczenia. Musiało być to
jakiegoś rodzaju personalne zaklęcie, ale nie było czasu, aby roztrząsać
to bardziej.
<br />
Świtało. Jeszcze chwilę i zacznie się to ,czego Isella panicznie się
obawiała. Czuła ogromny niepokój, ponad wszelką wątpliwość wiedziała, że
zdarzy się coś, na co nie byli gotowi i nie będzie to dla niej dobre
rozwiązanie. Nie mieli jednakowoż innego.
<br />
Sięgnęła do juk swojej białej klaczy, głaszcząc delikatnie konia po
szyi. W jej dłoni pojawiło się coś, co wyglądało jak księga. Oblizała
ciężko usta i kilka chwil później dmuchała na zasychający atrament.
Szepnęła cicho, niewyraźnie jakieś słowo, którego Variel usłyszeć nie
była w stanie i zamknęła księgę, podając ją rudowłosej.
<br />
- Dla Solasa. Gdyby ta wyprawa nie skończyła się... - Znów chrząknięcie. - Zbyt dobrze.
<br />
- Nie musisz tego robić właśnie ty, Isel...
<br />
- Nie, wręcz przeciwnie. Muszę. Tylko ja tam mogę wejść, poza tym pokłóciliśmy się i nie mogę pozwolić, żeby...
<br />
Isella westchnęła ciężko, głaszcząc kikut w nerwowym odruchu.
<br />
- Nie mogę pozwolić, by umarł tam, myśląc, że jest sam. Musi żyć i musi pomóc nam go pokonać, nawet jeśli to oznacza najgorsze.
<br />
Zapadła cisza.
<br />
- Mam nadzieję, że nie idziesz tam z myślą o poddaniu się Falon'Dinowi i oddaniu się na tacy.
<br />
- To nie mnie chciał, więc oczywiście, że nie. Ale mam paskudne przeczu...
<br />
- No już, cicho, kochanie. Będzie wszystko dobrze. Mówię ci, nie może być przecież źle, rozumiesz? Nawet tak nie myśl!
<br />
Ramiona Doriana znalazły się wokół niej zupełnie znikąd. Uśmiechnęła się mimowolnie.
<br />
- Zaczynajmy.
<br />
<br />
Isella weszła pozornie pewnie do środka, pozwalając, aby drzwi za nią
zamknęły się. Odetchnęła ciężko. Wilgoć tego pomieszczenia była
wyczuwalna aż nadto. Stawiała wolne kroki, rozglądając się uważnie. W
dłoni, na wszelki wypadek, miała kostur. Spokojnymi, metodycznymi
ruchami starała się przeszukiwać teren, ale gdy w końcu jedyne, co jej
zostało to drzwi naprzeciwko wejściowych, przełknęła ciężko ślinę.
<br />
Wszystko stanęło jej w gardle, oczy z jakiegoś powodu całkowicie się
załzawiły i musiała odczekać chwilę, wachlując twarz jak ktoś absolutnie
niepoważny, żeby się nie rozpłakać. Nie wierzyła, że to robi, naprawdę
nie wierzyła.
<br />
Przełknęła ślinę, otwierając pomieszczenie.
<br />
Widok, który miała przed sobą niemalże zwalił ją z nóg.
<br />
- Solas - szepnęła słabo, dopadając do niego niemalże panicznie. - Solas, vhenan, powiedz mi, że żyjesz...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-03, 17:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśpione
wzgórza prześwitywały swymi ostrymi szczytami przez pogrążone w
ostatnich promieniach słońca niebo, załamując je, rzucając na nich swe
długie cienie; Dorian podziwiał ten widok w niemym zachwycie,
pozwalając, by Inkwizytorka ułożyła się wygodniej pod rozłożystym dębem.
Jej drobne dłonie pomknęły znów na krótką chwilę do brzucha, by zaraz
odsunąć się od niego gwałtownie.
<br />
Jak długo zamierzała to przed nim ukrywać? Przed nimi wszystkimi?
<br />
- Posłuchaj mnie - zaczął miękko, zajmując miejsce tuż przy jej wąskim
boku; ze swego miejsca mogli dokładnie zaobserwować resztę "drużyny",
rozbijającą w pocie czoła całkiem przyzwoity obóz. - Wiem, co przede mną
ukrywasz, Isello. I nie podoba mi się to. Zaczekaj, cicho, nie. Nic nie
mów - pokręcił głową, czekając, aż elfka z powrotem zamknie swe usta. -
Widzę, co robisz, widzę, gdzie się dotykasz. Widzę, że się zmieniłaś i,
wybacz mi moje słownictwo, ale rzygasz jak cholerny kot. Nie jestem
ślepy, Isello. Ani głupi, tak nawiasem mówiąc. Reszta też może się
domyślać i... Wiem, co sobie myślisz. Chcesz tam wejść, ratować go.
Oddać się za niego. Ale nie jesteś już więcej sama. To nie swoje życie
ofiarujesz temu szaleńcowi. Wiem, wiem! Bez Solasa i tak wszystkich nas
dopadnie licho, ale proszę, błagam cię, najdroższa - wyszeptał ckliwie,
nie walcząc z cisnącymi mu się do oczu łzami. Wypielęgnowane dłonie
ujęły tę drugą, mniejszą, przyciskając ją sobie do czoła w żałosnym
przypływie beznadziejności. - Proszę cię, walcz o maleństwo i nie daj,
nie pozwól mu po sobie poznać, że je masz. Cokolwiek się nie zdarzy,
wyjdziesz z tego cało, rozumiesz? Przysięgam, że ci pomogę, nieważne,
co... się wydarzy - zaszlochał cicho, głosem piskliwym, jak nigdy w
swoim życiu. - Chcę być dla ciebie. Dla was - poprosił, muskając palcami
wciąż płaski brzuch. - Będę najlepszym wujem, o jakim mogło zamarzyć to
dziecko. W porządku?
<br />
Zielone oczy zniknęły gwałtownie pod powiekami, z których również
pociekły wielkie, kryształowe łzy. Gdy Inkwizytorka odezwała się
ponownie, jej głos zdawał się dobiegać z bardzo, bardzo daleka.
<br />
- W porządku, Dorian.
<br />
<br />
Zaczęło się. Właściwie nie był nawet zdziwiony, w końcu musiały do niego, przecież, przyjść.
<br />
Halucynacje.
<br />
Z początku doznawał tylko urojeń z rodzaju tych głosowych; gdzieś obok
rozlegał się nagle odgłos kapiącej wody, śmiech dziecka, albo czuły
szept jego ukochanej. Przelot ptaka, rżenie konia, skwierczenie drewna,
trawionego przez gorące płomienie.
<br />
Później nadeszły zapachy - dym, talk, tusz, trawa, papier, szminka,
wino, błoto, krew, krew, krew, krew. Każda woń mieszała się z krwią, ale
nie przeszkadzało mu to. Już nie.
<br />
A teraz, w tej chwili, nadeszła wreszcie ostatnia faza, ta najprzyjemniejsza. Omamy wzrokowe.
<br />
Jak miłe ze strony jego umysłu było to, że zdecydował mu się podstawić akurat <span style="font-style: italic;">jej</span>
wizję. Jak to dobrze, że jego poturbowany, żałosny, spaczony i pokonany
mózg pamiętał wciąż, że to obraz Inkwizytorki był mu tym najdroższym,
najsłodszym w całym życiu.
<br />
- Solas - usłyszał rozmyty szept, pieszczący uszy swym jedwabistym brzmieniem.
<br />
Solas. To było jego imię, pamiętał je jeszcze.
<br />
Rozchylił szerzej powieki, walcząc ze sklejającą je zakrzepłą krwią.
Ależ ona była piękna... czy zawsze wyglądała równie olśniewająco? Tak
czysta, tak... lśniąca.
<br />
Wyciągnął ciężko dłoń, przygotowany na to, że rozmyje się w iluzji,
wprawiając ją w drżenie, tak samo, jak mógł to uczynić w każdej chwili z
taflą jeziora.
<br />
Ale nic się pod nią nie rozmyło; palce musnęły jedynie gładki materiał
podróżnego kaftana, zatrzymując się tuż przy miękkim, ciepłym ciele.
<br />
Zamrugał, prostując się delikatnie. Dłoń nacisnęła jeszcze raz, tym
razem nieco mocniej. Iluzja nie uległa, trzymając się przed nim dzielnie
w jednym kawałku.
<br />
W jednym. Kawałku.
<br />
O, nie.
<br />
- Nie powinno cię... tu być - wychrypiał z wysiłkiem, jęcząc, gdy
cienkie pęknięcia na wargach rozchodziły się znowu, roniąc z siebie
kolejne krople; wszystkie spływały od razu po wymalowanych liniach
vallaslinu, zupełnie jakby zostały w ten sposób specjalnie do tego
zaklęte, przygotowane. - Uciekaj stąd, proszę...
<br />
Sine kolano ugięło się, a drżące dłonie wyciągnęły ku żłobieniom na
ścianie; musiał się jakoś podnieść, przegonić ją, ten szaleniec mógł
wyczuć jej obecność w każdej chwili i wrócić tutaj, by uczynić jej to
samo, co uczynił i jemu.
<br />
Nie mógł na to pozwolić, nigdy!
<br />
Zamroczony umysł nie był nawet w stanie uświadomić mu, w jak pomyślnej
sytuacji się teraz znajdował; nie miał pojęcia o tym, że skoro
Inkwizytorka weszła do środka, musiało to oznaczać, że odnalazła drzwi, a
także odkryła, jak je otworzyć. Nie miał świadomości tego, że nie
przybyła tu sama, a z pomocą doświadczonych przyjaciół i nie, nie
uświadamiał sobie też tego, że tylko ona była w stanie wyciągnąć go z
tego piekła.
<br />
Ponieważ dla niego nie było już odwrotu - umarł tu w chwili, gdy długie,
szponiaste palce wymalowały mu na twarzy jego przeznaczenie, starannie
rozrysowując kręte ścieżki.
<br />
Ale Isella wciąż mogła żyć. Musiała żyć.
<br />
- O-odejdź - poprosił słabo, zataczając się żałośnie. - Odejdź stąd, Isello.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-03, 18:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewała się tego. Nie mogła się tego spodziewać, jak jej ukochany,
dumny Solas będzie wyglądał tutaj, pośród pustego pomieszczenia,
porastającego gdzieniegdzie przez brunatne, martwe pnącza. Nie mogła się
na to przygotować.
<br />
Patrzyła na niego, panicznie ocierając mu z twarzy krew.
<br />
- Nic nie mów. Cicho bądź - szepnęła, oddychając ciężej, niż była w stanie w ogóle to zarejestrować.
<br />
Jej dłoń zaświeciła się, gdy pospiesznie leczyła najpoważniejsze urazy,
które łamały jej serce. To wszystko sprawiało, że w oczach miała łzy i
nie potrafiła ich powstrzymać, nie mogła już tego robić. Nie, kiedy
widziała go takiego.
<br />
Pokonanego. Z cholernym vallaslinem na twarzy, malowanym jego własną krwią. Musiała działać szybko, najszybciej, jak potrafiła.
<br />
Nie miała pojęcia, czy Ilasdar miał tu jakieś zaklęcia wykrywające
cokolwiek, a mógł mieć, cholera wiedziała jak daleko zaszedł w swoim
szaleństwie.
<br />
Miała jeden, bardzo oczywisty cel. Doprowadzić elfa do stanu, w którym
mógłby stąd wyjść i zrobić to jak najszybciej, natychmiast. Nie mogła
czekać.
<br />
- Odejdę stąd z tobą i tylko z tobą, więc nie mów nic, daj mi...
<br />
Ciepło od jej dłoni rozeszło się po ciele mężczyzny. Nie posiadała
wielkich zdolności, jeśli chodziło o medyczne zaklęcia. Znała tylko
podstawy, które były niewystarczające jak na to stadium obrażeń, ale
musiało wystarczyć. Jego noga wyglądała na w miarę sprawną, krwawienia
ustały, choć z pewnością dalej jego rany były bolesne, bardzo bolesne.
<br />
Pocałowała go w usta, uświadamiając sobie, że Solas płakał.
<br />
- Już jest w porządku... Znaleźliśmy cię, już jest dobrze. Za chwilę będziesz bezpieczny.
<br />
Isella pogładziła go po policzku, ścierając vallaslin kilkoma ruchami.
<br />
- Nie jesteś niewolnikiem. Chodź, powoli. Do wyjścia. Proszę - szeptała
do niego, trzymając go w ramionach, dając mu swoją własną siłę.
<br />
Ulga, którą w tym momencie czuła była niewyobrażalna.
<br />
- Nikt tu po nas nie przyjdzie, Solas. Tylko ja mogłam tu wejść, nie
wiem dlaczego. Musimy się stąd wydostać. Za tymi drzwiami jest
zniszczona świątynia Falon'Dina, trzeba ją przejść i wtedy są drzwi do
wyjścia. Damy radę, prawda? Jesteśmy silni.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-03, 19:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Świat
powracał do niego powoli zza grubej mgły, przynosząc ze sobą nowe
dźwięki, zapachy i obrazy - tym razem rzeczywiste i... cóż, bolesne.
<br />
W całym swoim życiu nie widział równie dogłębnego smutku, malującego się
na tym przepięknym, znajomym obliczu. Ale Isella nie musiała się
smucić, nie musiała się martwić; rozcięcia były czymś zupełnie
powierzchownym, przy tym, co musiał dźwigać w swoim sercu. Obrazy,
których nigdy więcej miał już nie wyrzucić ze swych wspomnień i snów,
które miały z nim zostać na zawsze.
<br />
Ciepłe dłonie dotknęły jego twarzy, a lecznicze, łagodne wiązki energii
przepłynęły przez skrzywdzone ciało w swej najdelikatniejszej
pieszczocie. Musiał aż przymknąć powieki, odurzony łaską tego doznania.
Od tak dawna odczuwał wciąż jedynie ból i upokorzenie... ta krótka
chwila spokoju była mu najwyższą formą wynagrodzenia, spełnieniem
marzeń, wybawieniem.
<br />
- ...my radę,prawda? Jesteśmy silni - dobiegł go znajomy głos i nagle
odkrył, że kroczyli tak obok siebie, ramię w ramię, a jego twarz była...
dziwnie mokra, ale już nie tak sztywna, nie tak krucha.
<br />
Zielone oczy popatrzyły na niego krótko; było w nich tyle nadziei, tyle desperacji i <span style="font-style: italic;">miłości</span>, że momentalnie miał ochotę wybuchnąć płaczem, jak dziecko, jak zwykłe dziecko i...
<br />
Ale nie mógł tego teraz zrobić. Inkwizytorka miała rację, nie mogli
sobie pozwolić na błąd, nie teraz. Musieli pozostać silni, tak. Musieli
pozostać silni.
<br />
- N-nie miałem pojęcia o tym, że... jest tu świątynia - wychrypiał
słabo, ale przytomniej, znacznie przytomniej. - Cały... cały ten czas
spędziłem tu w... - syknął cicho, łapiąc się za zraniony bok. - W tym
pokoju. Ale... coś tu jest nie tak, vhenan, nie rozumiem, dlaczego
akurat ty...
<br />
Pomieszczenie zadrżało nagle, podzwaniając ścianami, jakby stanowiły
stos piór, niźli kamieni. Uchwycił mocno drobne ramię, przygarniając
ukochaną bliżej piersi.
<br />
- Musimy biec - wyszeptał, zatrwożony. - Dam radę, ruszaj - pchnął ją
delikatnie i wydzierając się dziko zmusił zesztywniałe ciało do
zepchnięcia swego ciężaru na zranioną nogę, wprawiając zesztywniałe
mięśnie w ruch.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nieposłuszne, marne pluskwy</span> -
szept rozległ się znikąd i zewsząd, jednocześnie. Podrażniał jego
zmysły, posyłał do głowy specyficzne ukłucia bólu, które nie pozwalały
mu nawet otworzyć oczu. - <span style="font-weight: bold;">Same opuszczacie swe gniazda, aby skończyć pod moim butem.</span>
<br />
Cienie poczęły odklejać się od ścian i... na jego oczach ze ściany
wyrósł nagle eluvian, a zza jego tafli wychynęło jedno z długich,
pajęczych ramion.
<br />
- Do wyjścia, którędy do wyjścia - zapytał spanikowany, dając się
pociągnąć w odpowiednim kierunku. To nie Falon'Din opuścił eluvian, a
jego potworne, zdeformowane sługi. Kiedy Solas obejrzał się przez ramię,
mógł doskonale dostrzec, jak wiele ich było, a z każdą chwilą
przybywało ich jedynie więcej i więcej.
<br />
Nie, musiał przestać się oglądać przez ramię. Już tu byli, już
dostrzegał jaśniejące blaskiem wyjście. Dokonali tego, naprawdę tego
dokonali. Za drzwiami czekali na nich, przecież, przyjaciele. Musieli
tam być, prawda?
<br />
Musieli.
<br />
Nie dane było im jednak ich dotknąć; zamarli tak z dłońmi wyciągniętymi
przed siebie, gdy od ściany odrzuciła ich moc tak ogromna, że przez
chwilę wydawało mu się, że to naprawdę koniec, koniec całego świata,
postanowił zaskoczyć ich w najmniej przewidywalnym momencie, przerywając
tę błazenadę, dając im wreszcie spokój. Wieczny spokój.
<br />
Nic z tych rzeczy.
<br />
Falon'Din stanął przed nimi, dumnie wyprostowany, uśmiechnięty,
wściekły. Jego otulona czarnymi szatami pierś falowała dziko, a żółte
ślepia ciskały mrożącymi krew w żyłach iskrami.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">No, proszę</span> - rzucił
nonszalancko, ruszając niedbale upierścienioną dłonią. Drobne ciało
Iselli wzniosło się w górę, dźwigane niewidzialną siłą.
<br />
Zerwał się z ziemi, ruszając ukochanej na ratunek, ale i on został bez
problemu zatrzymany przez jedno, leniwe skinienie palca. Gadzie oblicze
przechyliło się delikatnie, krzywiąc w paskudnie zadowolonym uśmiechu.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">To naprawdę interesujące</span> - kontynuował Starożytny, zupełnie jakby przed chwilą mu nie przerwano. - <span style="font-weight: bold;">Postanowiłaś
przyprowadzić dla niego niespodziankę. To wzruszające. Widzisz, żałosna
kobieto, nie zwykłem postępować wbrew zasadom dobrego wychowania. Solas
nie może przyjąć twego daru, ale ja... ja z chęcią to zrobię. Twoje
poświęcenie zostało docenione. A ty?</span> - Przerażający uśmiech poszerzył się jeszcze odrobinę, odsłaniając rzędy długich, białych zębów. - <span style="font-weight: bold;">Wygląda na to, że jesteś wolny. Podziękuj za to swojej cudownej rodzinie.</span>
<br />
- Isella! - Wrzasnął, czując, jak więzy przybliżają go do rozświetlających się wrót. - Isello, nie! Zaczekaj!
<br />
<br />
Ciało apostaty zniknęło za drzwiami, a wraz z nimi wszystkie wypełzłe z
eluvianu pomioty. Starożytny otrzepał swe szaty, pozwalając, by ciało
elfki uderzyło o twarde sklepienie, gdy przestały je podtrzymywać
ogniste macki.
<br />
Pionowe źrenice zwęziły się w jeszcze węższe szparki, gdy demoniczny
uśmiech nabrał sadystycznej nuty. Żółte tęczówki lśniły, niczym w
gorączce.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wygląda na to, że zostaliśmy sami</span> - zauważył uprzejmie, wyciągając zza pazuchy długi, srebrzysty sztylet.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-03, 20:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Niepokojące
przeczucia i zaciskające się gardło coraz bardziej się nasilało. Jej
strach był coraz większy, miała świadomość, że byli tu w <span style="font-style: italic;">trójkę</span> i nie mogła pozwolić na to, żeby cokolwiek im się stało. Tylko jak miała to zrobić?
<br />
Kiedy usłyszała na żywo głos z jej snów, jej ciało na krótką chwilę
przestało odpowiadać. Czuła, jak serce zaczyna rozpaczliwie bić, jak
zaczynała panikować, chociaż bardzo nie chciała tego robić.
<br />
Szepty Vir'abelasan tłumiły wszystkie racjonalne myśli w jej głowie,
krzycząc wręcz na nią, by się ruszyła, by uciekała. Mówiły oczywistości.
<br />
Czuła, jak spoconą miała dłoń, kiedy biegła ile sił miała w nogach. Ale czy naprawdę mogło im to pomóc?
<br />
Nie spodziewała się, że takie wrażenie wywrze na niej elf. Bała się
Koryfeusza, gdy przed nią stanął. Był od niej wyższy, potężniejszy,
potrafił jedną ręką pozbawić ją wszystkich atutów i tylko jego pycha
uratowała ją przed zgubą.
<br />
W tej sytuacji... to był elf. Ilasdar nie był niezwykle postawny, choć
zdecydowanie wyższy od niej, wciąż smukły. Elfi, jak powiedziałaby Sera.
Bardzo elfi.
<br />
Ale coś było w jego oczach, coś niepokojącego, co nie pozwalało docenić
gładkiej skóry, czy długich, czarnych włosów. Cienie w jego tęczówkach
obiecywały tylko jedno i nie było to nic, co Iselli by się podobało.
<br />
Adrenalina uderzyła ją nagle, gdy została tak po prostu porwana w górę, nie mogąc się uwolnić.
<br />
Rodzinie... Skąd wiedział?! Skąd ten cholerny sukinsyn wiedział?!
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Zostaw mnie!</span> - wrzasnęła, lewitując w powietrzu.
<br />
Widziała, jak Solas, krzycząc, przysuwa się do drzwi, zostaje w nie wprost wepchnięty.
<br />
Naprawdę, wolał ją, niż swoje nemezis? Dlaczego?
<br />
I dlaczego nie podobało jej się to ani trochę?
<br />
Wrota zamknęły się głucho, ale nie zdążyła tego przemyśleć, bo w tym
samym momencie zniknęły dziwne macki, które ją podtrzymywały w
powietrzu. Runęła na ziemię, tracąc przy tym przytomność od uderzenia w
głowę.
<br />
<br />
Solas wypadając z wrót, przewrócił się i upadł na ziemię. Chociaż
towarzysze chcieliby być szczęśliwi, nie mogli. Zdecydowanie nie mieli
na to czasu, ponieważ wraz z łysym elfem, zza drzwi wyłoniło się mnóstwo
Cieni. Każdy wiedział, że było to demony - niegroźne w niewielkich
grupach. Tymczasem stanęło przed nimi ich kilkadziesiąt i cały czas
napływały nowe...
<br />
Variel, widząc Solasa, ruszyła do przodu, podnosząc zmaltretowanego
maga. Dołączył do nich Aravas, podczas gdy reszta próbowała ujarzmić
przeciwników. Nie było to możliwe. Nie mogli tu zostać.
<br />
- Musimy stąd uciekać albo zabiją nas żywcem. Ruszać się, ruszać! -
wykrzyczał Aravas, pomagając usiąść Solasowi na koniu, przed sobą.
<br />
Widząc Fen'Harela w takim stanie, nic nie mógł na to poradzić, jak tylko
upewnić się, że jest bezpieczny. Serce niemalże mu stanęło, widząc
wypadającego maga zza drzwi, całego pociętego, połamanego. Jego
rekonwalescencja będzie procesem długotrwałym. Tylko czy mieli na to
czas?
<br />
Zarejestrował brak Inkwizytorki. Czyżby jej się nie powiodło? Czyżby
zginęła, broniąc Fen'Harela? Co się stało? Zbyt dużo pytań, za mało
czasu.
<br />
- Ruszać się!
<br />
Tęten kopyt pozostawił Cienie w tyle. Zapadło milczenie. Rozbili obóz w
pobliżu Ostagaru, pozostając poza wpływami Cieni. Nie mogli podróżować
dalej, dopóki stan uratowanego nie był chociażby stabilny.
<br />
Na pomoc Solasowi ruszyło kilku Starożytnych uzdrowicieli, którzy z nimi byli, w ciszy i metodycznie opatrując każdą jedną ranę.
<br />
- Co się stało, Solasie? - Dorian nie mógł wytrzymać.
<br />
Bogatszy o wiedzę, której być może nie powinien posiąść brak
Inkwizytorki odczytywał jednoznacznie - jako jedną, wielką, okropną
katastrofę. Isella nie była tam sama i to w tym wszystkim prawdopodobnie
było najgorsze.
<br />
<br />
Nie miała pojęcia, czy już nie śpi. Nie była w stanie tego zweryfikować.
Ciemność. To jedyne, co widziała. Chyba była sama, ale tego także nie
było dane jej powiedzieć. Poruszyła się nerwowo, odkrywając, że jej
kończyny były związane. Nie mogła się ruszyć. Zaklęcia nie działały. Co,
do cholery, się działo?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-03, 21:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Uderzając
o podłoże, musiał na krótką chwilę utracić przytomność - inaczej od
razu począłby wrzeszczeć, rzucać się i protestować, nie zezwalając im
odjechać, choćby miał to ostatecznie przypłacić życiem, choćby i <span style="font-style: italic;">ONI WSZYSCY</span> mieli nim za to zapłacić. Nie mogli zostawić tam Iselli, nie w takiej chwili, nie z nim!
<br />
Głosy docierały do niego zza grubej ściany, rozmyte i niemożliwe do
właściwego zlokalizowania. Starał się je zrozumieć, ale jedynym, co
umiał z siebie wydobyć, był rzężący jęk, nie potrafiący złożyć się w
jedno słowo.
<br />
Kiedy zdołał wreszcie odzyskać częściową władzę nad ciałem, okazało się,
że było za późno - mimo to wyprostował się gwałtownie, niemalże
wypadając z ramion zaskoczonego Aravasa.
<br />
- Isella - wydusił z siebie, krztusząc się własną krwią. - Isella... ona tam jest, zawracaj! <span style="font-weight: bold;">Wracaj tam!</span> - Szarpnął się wściekle, uderzając plecami o krępujące go ciało.
<br />
- Niech ktoś go przytrzyma...
<br />
- Solasie, jest za późno, nie możesz...
<br />
- Przestań się szarpać!
<br />
Głosy nie miały żadnego znaczenia; skoro go nie słuchały, były mu
zbędne. Musiał jakoś wydostać się z tego uścisku, wyrwać się z niego i
pobiec jej na ratunek, wejść tam z powrotem, pozwolić się zabić,
pozwolić jej wyjść! Falon'Din... mówił coś o...
<br />
Dlaczego tylko Inwkizytorka mogła wkroczyć do strzeżonego przez
Starożytnego lochu? Dlaczego tylko on mógł z niego wyjść? Co trzymało
ich w środku, co nie chciało wpuścić na zewnątrz?
<br />
... o rodzinie.
<br />
O.
<br />
Nie.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Zaklinam cię, zawracaj, ona n-nie jest tam... sama, proszę. Ona ma... nasze dziecko</span>
- zaszlochał ciężko, próbując się znów desperacko oswobodzić z silnego
uścisku (jak się okazało) nie tylko ramion, ale i magii. Czy to Dorian?
Czy to on nie pozwalał mu jej pomóc? Jak mogli mu to robić, JAK?!
<br />
- Nie możemy zawrócić! - Dorian przysunął się bliżej niego. Po jego
policzkach także spływały gęste łzy. - Zalały nas armie cholernych
demonów, Solasie! Musimy uciekać, ale... ale wrócimy, rozumiesz? Wrócę
tu z tobą. Przy... Solas? Solas!
<br />
<br />
Smukła sylwetka ześlizgnęła się zgrabnie z kamiennego osuwu, lądując
miękko na twardym, spękanym podłożu. Upierścieniona dłoń wyciągnęła się
spod obszernego rękawa, strzepując z ciemnego materiału odrobinę pyłu.
<br />
Żółte ślepia zamigotały słabo w świetle wiszących wszędzie kul
zaświatła; kierowane jego dłonią, przybierały unikatową, wściekle
purpurową barwę, nadając podniszczonej czasem komnacie nieco kameralnego
uroku.
<br />
To dobrze. Wyśmienicie. Przybył tu przecież, by spędzić parę miłych
chwil z ukochaną swego drogiego brata. Czy mogli znaleźć do tego lepsze
miejsce? I lepszą okazję?
<br />
Powinien to chyba opić, prawda? Uczcić swój mały sukces odrobiną
przyjemności. Na moc tego świata, któż mógłby się spodziewać, że to
głupie, niewinne dziecko przybędzie w jego progi bez niczyjej pomocy? To
przeznaczenie musiało mu ją tu zesłać jako prezent, jako symbol dobrego
początku jego nowej drogi. Jego nowego, lepszego świata.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Na twoim miejscu nie traciłbym na to energii</span> - zwrócił jej uprzejmie uwagę, dostrzegając żałosne starania, z jakimi próbowała zerwać anty-magiczne więzy. - <span style="font-weight: bold;">Jesteś nie tylko za słaba, ale i za głupia żeby równać się z potęgą moich wynalazków.</span>
- Dodał, sięgając po jedną z wystawionych na przepięknym stole fiolek.
Naczynie, które wybrał sobie Starożytny, cechowało się rubinową barwą i
gęstością, odpowiadającą czerwonemu błotu. Nie było jednak w swych
działaniach równie delikatne, co wspomniany surowiec. Mikstura, którą
trzymał w swoim ręku, stanowiła mieszankę czystego bólu, mająca
ofiarować jego nowej przyjaciółce przedsmak tego, co czekało ją w
niedalekiej przyszłości.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie próbuj się wyrywać.</span> -
zagroził jej, zaciskając długie palce po obu stronach wąskiej
twarzyczki; w ten sposób nacisnęły one na szczęki kobiety, zmuszając ją
do ich rozwarcia. Ponieważ Falon'Din nie należał także do głupców,
odpowiednio wcześniej zatkał odrażającej dalijce nos i...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Dobrze. Teraz chwilę poczekamy.</span>
<br />
Zmusił ją do przełknięcia płynu.
<br />
W ten sposób mieli około dwóch minut na krótką rozmowę, podczas której
zamierzał sprawić, by cały jej świat wywrócił się do góry nogami; by
padła do jego stóp, rozumiejąc, że od tej pory pozostawała na jego
łasce.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Dawniej było nas dwunastu</span> - wymruczał, niby do siebie. - <span style="font-weight: bold;">Dałabyś
wiarę? Dwunastu bogów, stąpających po tym marnym świecie, by móc
przynieść takim, jak ty ukojenie. Albo wręcz przeciwnie, karę. Widzę, że
na twej twarzy nie ma vallaslin. Pogardziłaś tradycjami, odrzuciłaś
nasze łaski. Czy domyślasz się, co to zatem oznacza? Jeśli bóg nie nosi w
sobie pragnienia, by ofiarować ci łaskę, co ci ofiaruje...? </span> - Podpuścił ją, czekając, aż posłusznie dokończy zdanie.
<br />
Ale nie musiał - uczyniła to za nią mikstura, która przepłynęła przez drobne ciało w pierwszym, bolesnym skurczu.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Bardzo dobrze. Jęcz, pozwól sobie
zezwierzęcone usymbolizowanie twego cierpienia. Niedługo będziesz wyć,
mała, brudna dziwko. Będziesz kwiczeć, jak zarzynane prosię. A ja z
chęcią tego posłucham. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-03, 21:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie mogła panikować. Musiała uspokoić swój oddech, który, już teraz słyszała, był zbyt gwałtowny, nieregularny.
<br />
Miała powody, aby się bać, ale wiedziała też, do czego to wszystko
będzie zmierzało. Pamiętała stan Solasa i miała gorącą nadzieję, że
zajęli się nim, nie pozwolili mu umrzeć. On nie mógł zginąć, zbyt wiele
rzeczy zależało od jej ukochanego. Nie mogła na to pozwolić.
<br />
Wiedziała, jaki prawdopodobnie będzie finał tej "zabawy". I chociaż na
samą myśl o tym, jak to się może skończyć coś przewracało jej się w
żołądku mimowolnie, nie mogła nic na to poradzić. Uważała, że postąpiła
słusznie.
<br />
Głos Ilasdara przeszywał ją swoimi wypranymi emocjami. Poczuła zimny
materiał przy swojej twarzy, jego palce w nie okryte. Rękawiczki. Nie
mogła nic na to poradzić, gdy zmusił ją do wypicia mikstury, która w
smaku była ostra i piekąca. Kaszlnęła, zupełnie tego nie kontrolując.
<br />
Chociaż chciałaby mu odpyskować, powiedzieć kilka słów za dużo,
wiedziała, że nie stała przed kimś, komu powinna tak odpowiadać.
Milczała więc, nie chcąc w ogóle wydawać dźwięków. Nie było to,
jednakowoż, możliwe.
<br />
Nie wiedziała co tak naprawdę wypiła, ale cokolwiek to było, wywoływało
nieprzyjemne skurcze, których się nie spodziewała. Drgnęła,
zaniepokojona. Nigdy nie rodziła, nie wiedziała też, jak czuje się wtedy
kobieta. Naturalnym skojarzeniem wydało się więc wywołanie porodu. Co
mogłoby ich zranić mocniej, niż utrata dziecka, prawda?
<br />
Wiedział o tym, że była ciężarna. Isella, z początku, nie rozumiała
tego, nie wiedziała jak, ale... Najwidoczniej to te pomieszczenie. Może
jakoś było połączone z Solasem, może dlatego nikt inny nie mógł wejść do
środka. Ona mogła, ponieważ miała w sobie część jego genów, nowe życie.
<br />
Sama ta idea wydawała się abstrakcyjna i bolesna, ale widziała do czego Ilasdar był zdolny.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Po co to robisz? Poczucie zemsty jest tak silne?</span>
<br />
Nie mogła powstrzymać swojego nieśmiałego, cichego głosu. Pytania, które
ciągle kłębiło się w jej głowie. Co Falon'Din chciał uzyskać, prócz
ewidentnego torturowania ich? Do czego to prowadziło? Gdzie była linia
mety?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 00:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
każdą chwilą mikstura musiała oddziaływać coraz silniej i silniej na
drobne ciało, pobudzając bolesne skurcze do stopnia, w którym musiały
utrudniać mówienie, czy choćby i pobranie głębszego oddechu.
<br />
Wyczekiwał tego momentu - pragnął go, jak dziecko mogło pragnąć swych
urodzin, jak żebrak, który błogosławił chwilę, gdy złota moneta wpadała w
jego spragnione dłonie.
<br />
On także był spragniony. Tak bardzo, że z ledwością powstrzymywał pełne
ekscytacji drżenie, gotowe wyrzucić z urękawiczonych dłoni kolejne
wiązki mocy.
<br />
Nie czekając dłużej, pochylił się nad brudnokrwistą kobietą i pilnując,
by dotykać jej twarzy tylko i wyłącznie skórzanym materiałem, szarpnął
za starannie przygotowany węzeł, oddając jej w ten sposób zmysł wzroku.
Kącik gadzich warg niemalże natychmiast wygiął się w górę, zdobiąc
bezwzględne oblicze swym krzywym uśmiechem.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Zemsta</span> - parsknął, ukazując na krótką chwilę biel równych, niebezpiecznie ostrych zębów. - <span style="font-weight: bold;">Na
tobie? Tak nieznaczącym insekcie, który nie pozostawi na tym świecie
choćby jednego śladu? Czy chodziło ci może o twoją najdroższą miłość,
głupca, dzięki któremu możesz zawdzięczać to, gdzie się teraz
znajdujesz?</span> - Niezrażony, przyklęknął na jedno kolano,
spoglądając jej w twarz z równego poziomu (Inkwizytorka nie mogła bowiem
przyjąć pozycji innej, niż na klęczkach, ze względu na oplatające ją
więzy, ale wkrótce miało się to zmienić). - <span style="font-weight: bold;">Wygrałem
z nim tę wojnę w chwili, gdy naznaczyłem go swoją energią. Widziałaś,
co miał na twarzy, gdy go tu znalazłaś? Wiesz, cóż to może oznaczać?
Czyją moc teraz... mam w sobie?</span>
<br />
Zamilkł na chwilę, pozwalając na stosowny upływ chwili, która miała zdusić w kobiecie resztkę pewności siebie.
<br />
Czy zaczynała się już obawiać, że mikstura, którą jej podał miała...
przykre działania? Jeśli nie, czas było jej to uświadomić. W tej właśnie
chwili.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Jak bardzo można pokochać kogoś, kogo
nigdy nie ujrzało się na oczy... tylko po to, by go stracić? Opowiesz
mi o tym, kiedy będziemy zeskrobywać szczątki tego marnego stworzenia z
podłogi? A może chcesz o tym pomówić już teraz?</span>
<br />
Zielone oczy zalśniły wreszcie tym, czego tak długo szukał - czystym,
pierwotnym strachem, który zdolny była odczuwać jedynie matka. Wszystko
to, ponieważ nie bała się wcale o siebie, wiedział o tym.
<br />
Bała się o swojego szpetnego bękarta, nic ponad zlepek komórek,
śmierdzący, brudny, zepsuty, jak jego godny pożałowania płodziciel.
<br />
Choć nie miał wciąż pewności, czy klęcząca przed nim dziwka nie była jeszcze gorsza.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Co powiesz na mały układ</span> - zapytał więc, przysiadając elegancko na pojawiającym się znikąd wysokim krześle. - <span style="font-weight: bold;">Ja pozwolę zachować ci to... coś, a ty... Ty zapewnisz mi odrobinę rozrywki.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 00:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Skurcze
były coraz częstsze i coraz bardziej targały jej ciałem, które nie było
w stanie otrząsnąć się po poprzednim spazmie bólu. Każdy kolejny
potęgował się nieprzyjemnie, sprawiając, że coraz mniej była pewna
swojej neutralnej, możliwie jak najbardziej neutralnej postawy.
Próbowała z całych sił, ale nie miała pojęcia co jej podał i jak będzie
działało to na... dziecko. Miała cały czas świadomość tego, że nie mogła
stracić... Nie mogła.
<br />
Isella patrzyła na mężczyznę, stojącego na przeciwko niej, gdy pozwolił
jej w końcu na to. Zamrugała, z początku, nie przyzwyczajona do
ciemności. Nie miała pojęcia ile czasu tu siedziała, nie wiedziała.
Zdawała sobie sprawę z tego, że naprawdę nie było tu drzwi, a przecież
wiedziała, że gdzieś są. Była ustawiona dokładnie w tym samym miejscu, w
którym wcześniej znalazła Solasa, to było to samo pomieszczenie,
WIEDZIAŁA, że po lewej są drzwi.
<br />
Tylko że ich nie było.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Czyją moc mam teraz... w sobie?</span>
<br />
Isella spojrzała na niego, marszcząc brwi na chwilę. Nie, to nie mogła
być prawda. Przekazywanie mocy musiało odbywać się dobrowolnie, zawsze
dobrowolnie, Solas nie mógł tak po prostu się poddać, nigdy, nie jemu.
Mógł chcieć umrzeć, mógł być pokonany, ale nie wyobrażała sobie
sytuacji, w której oddałby tak po prostu całą swoją magię, siłę. Nigdy w
to nie uwierzy.
<br />
I chyba Falon'Din zauważył jej rozterki na twarzy, gdyż zmienił temat,
zupełnie zostawił Solasa jako główny temat, przenosząc swoją uwagę na
nienarodzone dziecko. Temat, który spędzał sen z powiek Iselli od kiedy
tylko się dowiedziała.
<br />
Przełknęła ślinę, obserwując go uważnie. Patrzyła na jego uśmiech, na
to, jak znikąd pojawia się krzesło, na które swobodnie opadł. Starożytni
mieli coś w sobie, bez wątpienia. Elfy z natury były bardzo subtelne,
dystyngowane, ciche, ale ci, którzy mieli kilka tysięcy lat posiadali w
swoich ruchach coś unikalnego, bez wątpienia.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Jakiego rodzaju rozrywki?</span>
<br />
Nie chciała wchodzić z nim w żaden układ, była niemalże przekonana, że
nie skończy się to dobrze. Czy miała jednak inny wybór? Czy coś innego
jej pozostało? Mogła być butna, mogła się stawiać. Ale dlaczego miałaby
to robić? By utrudnić sobie sytuację?
<br />
Istniała niewielka szansa, że wytrzyma to wszystko, co planował, że
przeżyje to jakimś cudem, kupi tyle czasu, ile jej przyjaciele
potrzebowali, by wydostać ją z niedoli. Niewielka, maleńka szansa, ale
jednak, istniała takowa.
<br />
A jeśli miała miejsce, choćby w jej głowie, nieistniejąca naprawdę,
pokłoni się. Ukryje grymas twarzy i nienawiść. Zrobi, co Falon'Din
będzie chciał, by ostatecznie patrzeć, jak umiera.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 00:42<br />
<hr />
<span class="postbody">- <span style="font-weight: bold;">Jakiego rodzaju rozrywki?</span>
- padło pytanie, ponownie zadane perfekcyjną mową Starożytnych. Nie
umiał ukryć faktu, że zaskoczyła go dogłębna znajomość, jaką ta marna
gnida wykazywała się w ich rozmowach. Wyglądało na to, że Solas wziął
sobie za punkt honoru, by uczynić ją przynajmniej częściowo równą sobie.
Nie mógł mu się specjalnie dziwić; wziąć za kobietę tak żałosną,
nieudaną imitację prawdziwego elfa... to musiał być cios nawet dla niego
samego.
<br />
Cóż, na początku miał w tym wszystkim jakiś cel, to było oczywiste -
chciał użyć tej suki, by przywrócić na świecie dawny porządek i wybawić
wszystkie nieszczęsne dusze od krzywd, które im uczynił. Pamiętał, że
nie wchodził mu wtedy nawet w drogę, a przecież mógł. Sterował starym
archontem tak, by jego oczy nie padały w kierunku całej tej żałosnej
Inkwizycji. Nawet wtedy, gdy stało się powszechnym faktem, że Fen'Harel
już do niej nie należał.
<br />
Ale coś musiało po raz kolejny pójść nie po jego myśli i tak, jak nagle
ten żałosny głupiec wpadł na ideę zrobienia w swym marnym życiu <span style="font-style: italic;">jednej</span> słusznej rzeczy, tak nagle mu się odwidziało.
<br />
Oczywiście, że zdawał sobie sprawę z tego, że stała za tym jego brudna
dziwka. Jak ktoś równie bezwartościowy, jak ona, mógł zrozumieć, jak
ważne było przywrócenie Starożytnym ich prawdziwego życia... To
prawdopodobnie wychodziło poza możliwości jej ograniczonego, ciasnego
rozumku.
<br />
Niepotrzebnie o tym rozmyślał. Teraz miał ją tutaj, gotową spełnić jego każdą zachciankę, wiedział o tym.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Podnieś się</span> - nakazał jej
sucho, obserwując z satysfakcją, jak ogniste wstęgi znikają pod ziemią,
odbierając kobiecie wszelkie podparcie; jej ciało zachwiało się
wyraźnie, lądując na marmurowej posadzce.
<br />
Jak dobrze było ją wreszcie zobaczyć na właściwym miejscu, razem z gruzem i resztkami krwi jej ukochanego...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Przebierz się w to</span> - dodał za
chwilę, wskazując podbródkiem przygotowane wcześniej, białe szaty. Żółte
oczy rozbłysły ognikami złośliwości, gdy poprawiał się w swym krześle,
krzyżując niedbale długie nogi. - <span style="font-weight: bold;">Nie chcę cie więcej widzieć w tych łachmanach. To odrażające.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 01:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewała się odpowiedzi, ale jej brak i tak pozostawił pewnego
rodzaju niesmak. Opadła ciężko na posadzkę, nie spodziewając się, że
dotychczas podtrzymujące ją więzy zniknął tak po prostu.
<br />
Otworzyła oczy, rozumiejąc, że właśnie opierała się dłonią o posadzkę,
która pokryta była krwią. Zamknęła na chwilę powieki, przypominając
sobie, jak żałośnie wyglądał jej ukochany, jak przykry stanowił sobą
widok, jak jej serce dosłownie rozpadło się w chwili, w której go
zobaczyła. Żywego, ale nie całego. Miała tylko nadzieję, że miał się
dobrze, że zdrowiał.
<br />
Podniosła się z gracją, o którą nie podejrzewałaby siebie w obecnej sytuacji i uniosła spojrzenie na mężczyznę.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Zamierzasz mi się przyglądać, czy pozwolisz mi dać chwilę intymności?</span>
<br />
Falon'Din uniósł brew w wyrazie niezwykłego zdziwienia i nie odwrócił
swojego spojrzenia przez dłuższą chwilę, co było jasną odpowiedzią na
jej pytanie. Cholerny zbok nienawidzi jej, brzydzi się nią, ale ciągle
była elfką, więc w dalszym ciągu można było na nią popatrzeć, prawda?
<br />
Postarała się ukryć grymas zirytowania, wyprostowując się i nie patrząc
dłużej na jego twarz ściągnęła z siebie skórzany, brązowy płaszcz do
połowy łyki. Rzuciła go na ziemię, po czym rozpinała guziki białej
koszuli. Wyciągnęła ją ze spodni, zdjęła z siebie, mając niewielki
problem przy okazji krótszego ramienia.
<br />
W ten sam sposób skończyły też dość grube, skórzane spodnie w beżowym
odcieniu. Pozostawiona była w skórzanych butach do kolan oraz bieliźnie.
Sięgnęła po białą szatę i w kilku ruchach nałożyła ją na siebie.
Zauważając złoty pas, przeplotła go przez swoją talię, co sprawiło, że
materiał przylegał do jej ciała w niemalże idealny sposób. Czuła się
trochę, jak w drugiej skórze.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 01:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Żółte
ślepia śledziły z uwagą każdy, kolejny ruch kobiety, zupełnie jakby ich
właściciel tylko czekał, aż zdoła wyłapać jakiś błąd, coś, do czego
będzie mógł się ostatecznie przyczepić.
<br />
Został jednak zaskoczony zachowaniem tak bezczelnym, że na krótką chwilę
nie potrafił odnaleźć na nie słów. Czy ona.. naprawdę myślała, że...?
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Żartujesz sobie ze mnie</span> - westchnął, podpierając się ze znudzeniem na łokciu. - <span style="font-weight: bold;">Myślisz,
że pozwolę ci na sobie zostawić którąkolwiek z tych brudnych szmat?
Jesteś bardziej żałosna, niż to założyłem. Ty brudna, bezwartościowa
istoto. Ściągaj to z siebie, natychmiast!</span>
<br />
Rzucił, rozdrażniony, nie mogąc uwierzyć, że tej małej idiotce naprawdę
wydawało się, że będzie mogła na sobie pozostawić tę brudną, ludzką
bieliznę. Elfy nie nosiły na sobie podobnych rzeczy, to inne,
prymitywniejsze rasy ściągnęły tak paskudną modę, pozbawiając ciała
swych kobiet całego uroku i wdzięku.
<br />
Nie, żeby ta żałosna istota miała go w sobie choć odrobinę - owszem, nie
miała brzydkiej twarzy, ale wciąż była skażonym, bezwartościowym
dzieckiem - tworem swych absurdalnych czasów.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie życzę sobie, by na twym ciele
znajdował się choć skrawek materiału, który pochodzi ze świata,
pozostawionego przez ciebie za tymi drzwiami.</span> - Na nieludzkim obliczu na krótką chwilę wymalowała się bezczelna parodia zawstydzenia. Niezwykle radosnego. - <span style="font-weight: bold;">
O, no tak. Przecież ich nie widzisz. Cóż za szkoda. Ale każdy jest
kowalem swego losu, prawda? Tak chyba mawiają te psy, których uważasz za
przyjaciół.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 01:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Grymas
irytacji przemknął przez jej twarz, trwając krócej, niż sekundę. Miała
nadzieję, że zdołała to ukryć opuszczeniem głowy, miała nadzieję, że jej
blond włosy zakryły jej twarz w tamtej chwili.
<br />
Nabrała powietrza, sięgając pod szatę. rozpięła stanik w płynnym ruchu i
wyswobodziła się z rękawów, by uwolnić się od ramiączek. Wyciągnęła tę
część bielizny, rzucając ją na kupkę z jej ubraniami. Miała dziwne
wrażenie, że materiał, który miała na sobie był bardzo delikatnym
jedwabiem lub czymś o podobnej fakturze. Choć przyjemny w dotyku,
sprawiał dreszcze na jej ciele i to nie te z rodzaju przyjemnych. Był,
po prostu, zimny.
<br />
Drgnęła, gdy kolejny skurcz pojawił się znikąd. Przez chwilę w ogóle ich
nie odczuwała i nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak przyjemne
były to momenty.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Naprawdę, przezroczysta szata? </span> - mruknęła cicho do siebie, ściągając z bioder bieliznę.
<br />
Ją także opuściła na resztę swoich ubrań. Rozpięła buty, ściągając je ze
stóp. To chyba była najtrudniejsza część, bowiem z jedną ręką było to
dość niewygodne, ale poradziła sobie. Stojąc stopami na zimnej posadzce,
ciągle mając skurcze, znów powtarzające się coraz częściej...
<br />
Spojrzała na twarz mężczyzny, starając się ukryć, jak bardzo mocno
zaciskała zęby, jak starała się nie krzyczeć. Nie z bólu. Wściekłość.
Była niezwykle zła i bezsilna, to prawdopodobnie najgorsza, cholerna,
możliwość. Nie wiedziała jak ma sobie z nią poradzić, więc ukryła ją.
Jak dobrze, że działalność Inkwizycji przygotowała ją na takie sytuacje,
Josephine nauczyła Isellę bezbłędnie przybierać maskę na twarzy i
eliminować wszelkie niechciane emocje.
<br />
Milczała, stojąc prosto. Niech patrzy, skoro taką ma fantazję. Jak nisko
trzeba było upaść, żeby być zmuszonym do rozebrania swojego własnego
więźnia?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 02:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Gadzi
uśmiech zniknął momentalnie, zupełnie jakby Starożytny w jakiś sposób
potrafił czytać w myślach Inkwizytorki. Długie palce, odziane wciąż w
skórzany materiał rękawiczek, wybiły na oparciach krzesła
pretensjonalny, naglący rytm, a jedna z ciemnych brwi wzniosła się znów w
górę czoła, nadając nieludzkiemu obliczu jeszcze posępniejszego wyrazu.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Naprawdę w swej próżności wydaje ci
się, że ofiarowałem ci szaty z najznamienitszych jedwabi po to, by
oglądać twoje przeciętne ciało?</span> - Parsknął, potrząsając z niedowierzaniem swą głową. - <span style="font-weight: bold;">Ależ
ty masz tupet, żałosna istotko. Masz mnie za zwierzę, pozbawione
moralności? Wygłodniałego psa, który nie potrafi powstrzymać swych
instynktów?</span>
<br />
Krzesło rozpłynęło się w obłokach czerni, gdy podniósł się z niego
gwałtownie, przybliżając się do kobiety z prędkością szalejącej wichury.
Zawisł tak nad nią, ogromny, mroczny i straszny, mierząc ją surowo
swymi złocistymi ślepiami.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Kłamstwo powtarzane setki razy, staje
się prawdą. W twoim przypadku wystarczył jednak ten jeden raz. Jesteś
tu dla mojej przyjemności, nieprawdaż? Pewnie skrycie na to liczyłaś</span>
- roześmiał się okrutnie, a czarne, żrące języki ognia oplotły znów
drobne kończyny jasnowłosej, krępując jej ruchy i magię. Urękawiczona
dłoń wysunęła się wolno do przodu, osiadając na jej wąskiej talii; mógł
wyczuć przez delikatną tkaninę gasnące ciepło jej ciała. Mógł dostrzec
przez nią jej sterczące, pełne sutki. Mógł też wyczuć, jak bardzo
napięła się pod jego dotykiem, inwazyjną obecnością jego zakazanej
magii.
<br />
Jakby w takim razie zareagowała, gdyby przysunął się jeszcze bliżej...?
Przycisnął ją do tej zimnej ściany, do chwili, w której nie poczuje jej
krągłych piersi, rozpłaszczających się na jego torsie?
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Gdybym tylko chciał</span> - rzucił
ze wzgardą tak wyraźną, że niejeden "mocny w gębie" zawstydziłby się
teraz zapewne, pierzchając w najdalszy kąt pomieszczenia. - <span style="font-weight: bold;">Gdybym
tylko tego pragnął, mógłbym wziąć cię tak, jak tylko by mi to
odpowiadało. Ale nie jestem psem, a twoje ciało niczego dla mnie nie
znaczy. Jest zwyczajnym workiem na twą marną egzystencję, która i tak
dobiegnie swego końca szybciej, niż się tego spodziewasz. Twój "mały
skarb" jest na tę chwilę bezpieczny. Możesz odpocząć</span> - skinienie
głowy wystarczyło, by pod plecami Inkwizytorki wyrosło złote, zdobione
szlachetnymi kamieniami łoże, zadziwiająco podobne do tego, które
musiała widzieć parę miesięcy temu w swych pierwszych koszmarach o
evanuris. Ciekawe, czy kojarzyła już, czyją wtedy widziała twarz? - <span style="font-weight: bold;">On era'vun.</span>
<br />
W pomieszczeniu momentalnie wygasły wszystkie światła, a mężczyzna
rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie trzymające ją wciąż
płonące wstęgi.
<br />
<br />
- Powinien niedługo się wybudzić - Variel westchnęła ciężko, pozwalając
Merrill przysunąć się nieco bliżej i objąć się ramieniem.
<br />
Wciąż nie potrafiła wyrzucić ze swej głowy obrazów ostatnich wydarzeń;
bezwładnego ciała, wypadającego z gwałtownie rozwierających się wrót,
pokaleczonej twarzy i krwawiących, rozciągniętych w wyrazie najgłębszego
smutku ust. Krzyków, pełnych błagalnej prośby, której nie potrafiła
spełnić, pomimo swych najgłębszych chęci.
<br />
Tak bardzo pragnęła go jakoś pocieszyć, zapewnić o tym, że wydostanie
Iselli pozostawało jedynie umowną kwestią, niczym poza chwilową dyskusją
nad tym, co powinni zrobić z tak nieprzyjemną sytuacją. Ponieważ nie
chodziło o durne dyskusje; tych mieli za sobą już tyle, że ciężko było
jej je wszystkie zliczyć. Podczas podróży, po dotarciu na zamek, przez
całą pierwszą, nieprzespaną noc, którą wszyscy spędzili na wspólnej
burzy mózgów.
<br />
Prawie wszyscy - Solas pozostawał bowiem wciąż nieprzytomny, a sytuacja
wskazywała na to, że jego przebudzenie nie było niczym pewnym.
<br />
- Zobaczysz, jeszcze trochę i wszystko się ułoży - obiecała cicho
Merrill, składając na jej czole czuły pocałunek. - Obiecuję ci to.
<br />
- Wiem - westchnęła cicho, przymykając powieki, by dać odrobinę
odpoczynku zmęczonym oczom. - Masz rację. Chodźmy już do Leliany.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 03:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Jego
dotyk nie był w żadnym przypadku przyjemny. Czuła nieprzyjemny uścisk w
brzuchu, przerażona i zestresowana. Może nie miał mocy Solasa, ale z
pewnością był potężny. Samo postawienie tego miejsca musiało kosztować
go mnóstwo siły, magia cały czas unosiła się w powietrzu, można było
niemalże nią oddychać.
<br />
Spięła się pod wpływem jego dotyku, zaciskając usta w wąską linię,
starając się nie poruszyć. Jej kończyny znów były związane, po raz
kolejny nie mogła nic ze sobą zrobić. Spoglądała tęsknie na ciepłe
ubrania, które leżały nieopodal, ale nie mogła nic z nimi zrobić...
<br />
Nie spodziewała się jednak łoża. Zmrużyła oczy, starając się przypomnieć
gdzie już widziała ten mebel, bo była pewna, że to nie jest pierwszy
raz...
<br />
Podobieństwo sceny było niezwykłe. Brakowało, co prawda, przytłumionego
światła kominka i całej reszty evanuris, ale całokształt zaskakująco się
zgadzał - była związana, praktycznie naga i...
<br />
Zadrżała na samo wspomnienie, oddychając ciężko. Więc to wtedy się zaczęło. Właśnie wtedy.
<br />
Spazmy wcale nie minęły, skurcze cały czas trwały. Isella skuliła się na
miękkim łożu, zamykając oczy. Ból promieniował przez jej ciało jeszcze
jakiś czas, ale nie miała pojęcia, jak długo to trwało. Wiedziała tylko,
że po wszystkim usnęła ze zmęczenia. Sen przyniósł jej ukojenie,
projekcję tak piękną, że kilka łez spłynęło jej po policzkach,
rozmazując jeszcze bardziej już i tak źle wyglądającą czarną kredkę.
Dźwięk płynącego wodospadu koił jej nerwy i duszę.
<br />
<br />
Aravas siedział przy nieprzytomnym elfie, mając nadzieję, że Solas
obudzi się lada chwila. Nie mogli pozwolić sobie na dalszą zwłokę,
musiał się zregenerować i trzeba było opracować nowy plan. Problem w
tym, że nikt nie posiadał zbyt wielu sensownych pomysłów, które można by
wykorzystać. Były jakieś nieśmiałe sugestie, ale żadna z nich nie była
tym, czego potrzebowali.
<br />
Na biurku leżała książka. Dziennik, jak wspomniała Variel, należący do
Inkwizytorki. Prosiła, by go przekazać właśnie Solasowi. Chociaż Aravas
kartkował książkę kilka razy, żadna zapisana strona nie pojawiła się
przed jego oczami.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Mądra dziewczyna </span> - mruknął Aravas, odkładając pamiętnik.
<br />
Nie był mu potrzebny, skoro nie mógł z niego skorzystać. Księga,
najwidoczniej, reagowała tylko na właścicielkę i wybranka jej serca.
<br />
Pozostało czekanie. Aravas nie lubił tego stanu, choć nauczył się go akceptować. Po tylu latach, w końcu musiał być cierpliwszy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 03:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Czy stan, w którym się znajdował można było nazwać snem, jeśli nie pamiętał nawet swych wędrówek po Pustce?
<br />
Pamiętał za to wiele rzeczy, których wolał nie pamiętać. A może nie tyle
"nie pamiętać", co... tak bardzo pragnął tego, by okazały się
nieprawdziwe. By wszystkie te okropne zdarzenia były jedynie
nierzeczywistym, odległym koszmarem.
<br />
Nie mógł się jednak bardziej mylić - odkrył to już w pierwszych
sekundach po rozchyleniu powiek. Sypialnia, w której się znajdował,
należała niegdyś do niego, ale nie była jednocześnie pomieszczeniem, w
którym zwykł sypiać przez parę ostatnich miesięcy. Nie, ciasny,
przytulny pokoik służył mu przez jakiś czas parę lat temu, gdy sam był
jeszcze powszechnie brany za członka Inkwizycji.
<br />
Oznaczało to, że nie mógł na tę chwilę powrócić do swego ukochanego
Arlathanu bez odpowiedniej ochrony. Cóż, nie dziwił się specjalnie temu
postanowieniu - jeśli Ilasdar dopadł go tam po prostu, specjalnie się
nawet nie wysilając...
<br />
Przeklęty skurwiel... dlaczego z tak wielką łatwością przychodziło mu
odebranie z jego życia wszystkiego, co tak bardzo kochał? Wszystkiego
i... wszystkich.
<br />
Biedna, biedna Isella... jak strasznie musiała się czuć, znajdując się
teraz w jego ciemnym, paskudnym lochu, w tym zapomnianym przez całe
dobro świata miejscu, pełnym bólu, krwi i nieustających pasm upokorzeń,
od których nie było odwrotu, ponieważ ich Kat dobrze zaplanował sobie to
przeklęte tortur. Ponieważ wiedział, co zrobić, by postawić ich oboje
pod murem, by ich rozdzielić i osłabić, doprowadzając w ten sposób do
najgorszego.
<br />
- Solas - znajomy głos wypełnił kąt pomieszczenia, przyprawiając go o
dreszcze. Podniósł z wysiłkiem głowę, spoglądając nieprzytomnie na
bladą, zmęczoną Variel. - Obudziłeś się. Jak się czujesz? Potrzeba ci
czegoś?
<br />
- Księga- wychrypiał z wysiłkiem, starając się nie pozwalać opadać nieposłusznym powiekom na dłużej, niż było to konieczne.
<br />
- Księga? Co... ach, rozumiem. Już podaję. Dam też trochę wody...
Nigdzie się nie ruszaj, będą z powrotem za chwilę! Aravasie, życzysz
sobie czegoś?
<br />
Och, oczywistym było, że nie miał zamiaru się nigdzie ruszać - podłoga i
tak wirowała już wystarczająco bez stawiania na niej stóp. Ale nie mógł
już zasypiać, nie mógł sobie na to więcej pozwolić. Nie wiedział, ile
czasu spędził w obecnym stanie, ale jego odpoczynek w żadnym stopniu nie
przybliżał go do uwolnienia ukochanej, a każda sekunda, przybliżała ją z
kolei do paskudnej śmierci. Musieli działać szybko. Bardzo szybko.
<br />
Jego powolny, leniwy umysł dopiero teraz uświadomił sobie także, że tuż
obok niego siedział wspomniany wcześniej Aravas. To było takie dziwne;
ujrzeć go po tylu tygodniach, czując się przy tym jakby minęły całe
lata... po drodze zdarzyło się tyle nieprzyjemnych rzeczy, że...
<br />
Wyproszona księga zaciążyła mu w dłoni - wzniósł ją delikatnie w górę,
podziwiając ostatnią rzecz, która została mu po ukochanej. Była obita
grubą skórą, w brązowym kolorze, a jej okładkę zdobiło złote tłoczenie,
symbolizujące wielkie drzewo. Przyjął ją ostrożnie w drżące dłonie i
otworzył na... ostatniej, nieco sfatygowanej stronie; pożółkły papier z
początku nie zdradzał absolutnie niczego, ale już po chwili, pod bladymi
palcami poczęły się wymalowywać litery i...
<br />
- Pamiętnik? - wydusił z siebie z powątpiewaniem. Westchnął ciężko i
posyłając Aravasowi nieco spłoszone spojrzenie, począł czytać.
<br />
<span style="font-style: italic;">Jeśli masz dostęp do tego dziennika,
oznacza, że moje przypuszczenia się sprawdziły i Falon'Din wziął mnie,
zamiast Ciebie. Nie przejmuj się tym. Kiedy opracowywaliśmy plan, miałam
świadomość tego, jak może się ta wyprawa skończyć. To było naprędce,
staliśmy przed wejściem do świątyni. Gdy to piszę, dalej tu stoimy, ale
już za chwilę będę w środku.
<br />
Być może już nie żyję, ale to także w porządku. Jestem z tym pogodzona.
Wiem, że nie chcesz o tym myśleć, ale musisz przygotować się na tę
ewentualność. Ona istnieje, rozumiesz?
<br />
Pewnie powinnam zweryfikować, które strony możesz czytać, a których nie,
ale... Może to moje ostatnie słowa. A jeśli tak właśnie będzie, mam
nadzieję, że ten dziennik pomoże Ci otrzeć zły i zmyć z siebie ból, choć
w najmniejszym stopniu, bo nigdy nie byłam doskonała i wiele razy
zawiodłam siebie, ludzi, którzy mi ufali i Ciebie.
<br />
Jeśli to ostatnie słowa, to chciałabym...</span>
<br />
Variel powróciła do pomieszczenia ze szklanką wody, wyciągając ją w jego
stronę. Pokręcił wolno głową, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
Czytać, musiał to przeczytać. Natychmiast.
<br />
<span style="font-style: italic;">Chciałabym, żebyś był... dobry, wiesz?
Wiem, że potrafisz być bardzo emocjonalny, chociaż uważasz, że to ja
przesadzam z uczuciami i jestem zbyt żywiołowa. Wiesz, swój znalazł
swego.
<br />
Nie możesz ślepo biec za Falon'Dinem, żeby mnie uratować. Nie możesz
popaść w furię i wściekłość, a wiem, że masz do tego skłonność. Musisz
mi to obiecać, Solas. On jest bardzo niebezpieczny, wiesz o tym
najlepiej i z jego strony grozi Thedas więcej, niż kiedykolwiek.
Prawdopodobnie nawet Ty i Koryfeusz razem wzięci to było nic. Dlatego
bezsensowna i nieprzemyślana szarża może tylko sprawić, że zginiesz,
zostaniesz pojmany lub stanie się coś jeszcze gorszego. Jeśli Ty
stracisz życie, Falon'Din wygra. Wiesz o tym, tak samo, jak ja. Nie
możemy na to pozwolić.
<br />
Bądź rozważny, prowadź swoich ludzi, słuchaj ich. Bądź dla nich dobry. I bądź sobą.
<br />
Ar lath, ma vhenan. Zawsze będę Cię kochała. Przepraszam, jeśli nie potrafiłam kochać Cię lepiej.</span>
<br />
- Wyjdźcie stąd, proszę - wydusił z siebie słabo, łapiąc się drżącą
dłonią za najbliżej stojącą szafkę. Jak w amoku, przekręcił stronę
wstecz, dostrzegając na niej zapisane parę innych słów, które w jakiś
sposób wydały mu się znajome, choć nie mogły takie, przecież być...
<br />
<span style="font-style: italic;">Jedyne co znamy, to huragan w naszym
życiu, prawda? Opadający powoli w strugach deszczu. Obserwujemy, jak
przechodzi, staramy się zostać tacy sami. Ale czy jesteśmy tacy sami?</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Jedyne, co mam, to ty</span> - jęknął
ciężko, opadając na poduszki. Do gardła podeszła mu momentalnie gorycz,
a oczy zapiekły drażniąco, odmawiając ostrości widzenia. - <span style="font-weight: bold;">Tylko ty, vhenan.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 15:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Zimno
obudziło ją. Trzęsła się nieustannie, dreszcze przechodziły przez jej
ciało co kilka sekund, ale nie należały już do eliksiru, który wypiła.
Ten, zdaje się, skończył swoje działanie. Była jednak w cienkiej szacie z
jedwabiu, a to pomieszczenie nie było ogrzewane. Była połowa jesieni,
jeśli nie końcówka. Zaczynały się najchłodniejsze miesiące i choć
pomieszczenie, w którym się znajdowała zostało ewidentnie dobudowane
całkiem niedawno, nie było w jego zamierzeniu pozostać ciepłym.
<br />
Isella czuła, jak jej broda rusza się z zimna, jak zęby szczękają. Nie
mogła się skupiać na tych rzeczach. Zwariuje, jeśli będzie stale myślała
o tym, gdzie jest.
<br />
Nabrała drżąco powietrza, starając się przywołać coś zupełnie innego w
pamięci. Najprostszym krokiem było skupienie się na osobie, która
niedawno była w tej samej pozycji, co ona. Solas.
<br />
Do tego czasu powinien już dostać w dłonie jej pamiętnik. Jaka była jego
reakcja? Co przeczytał? I czy w o ogóle zdobył się na to? Isella nie
była pewna swojej decyzji. Ta książka zawierała prawdopodobnie większość
nigdy niewypowiedzianych obaw, słów zbyt trudnych, by nawet o nich
myśleć... Co gorsze, były tam też wpisy tuż po tym, jak Solas odszedł
bez słowa, a ona na zewnątrz musiała być silną Inkwizytorką, która
rządzi, ówcześnie, potężną organizacją. Tymczasem w środku nierzadko
czuła się jak skrzywdzona, mała dziewczynka, która nie potrafiła
poradzić sobie ze swoimi emocjami tuż po zmierzchu, gdy większość jej
obowiązków schodziło z ramion i był teoretyczny czas na odpoczynek.
Tylko teoretyczny. I choć minęło tyle lat, pamiętała niektóre z emocji
aż nad wyraz dobrze.
<br />
<span style="font-style: italic;">Świat stanął w ogniu i nikt, prócz
Ciebie nie może mnie ocalić. To dziwne, jak pożądanie może uczynić z
ludzi głupimi, prawda? Jak miłość potrafi zmienić... wszystko.
<br />
Nigdy nie marzyłam, że spotkam kogoś takiego, jak Ty. Nigdy też nie śniłam o tym, że stracę kogoś takiego jak Ty.
<br />
Nie chciałam się w Tobie zakochać.
<br />
Pogrywałeś w okrutną grę, sprawiając, że tak się czuję. Co za okrutne
rzeczy robiłeś, pozwalając mi o Tobie marzyć, rozpamiętywać Twoje usta. I
te okrutne słowa, gdy mówiłeś, że mnie kochasz, ale nie możesz.
<br />
Nikt już nikogo nie kocha.</span>
<br />
Pamiętała swój pierwszy wpis, choć jak przez mgłę. Pierwszy wpis, który
musiała popełnić, bo nie mogła wytrzymać z własnymi myślami. Musiała
zająć się czymś, przelać jakoś uczucia na coś innego, niż ona sama i
cholerne umartwianie się. Nienawidziła tego stanu, szczerze nie znosiła.
Czuła się słaba, a to było okrutne uczucie w przypadku bycia na czele
tak potężnej organizacji. Nie mogła czuć się słaba, bo wtedy wszystko
mogło po prostu runąć jak domek z kart.
<br />
Zadrżała mocniej. Isella starała się zawinąć niemalże w kłębek na łóżku,
aby stracić jak najmniej ciepła, ale nie było to proste zadanie przez
cholerne macki. Inkwizytorka zagapiła się na nie przez chwilę,
obserwując jak płonął, chociaż nie robiły jej krzywdy. Nie wytwarzały
ciepła, a to akurat było przykrą sytuacją.
<br />
Nie miała pojęcia która jest godzina, ile czasu już tu spędziła i co
będzie dalej, ale nie chciała się zadręczać takimi rzeczami, nie mogła.
Jedyne co jej pozostało, to jej własna psychika.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 16:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Co on tu robi - szepnęła Leliana, udając, że pochyla się nad starannie
rozrysowanymi planami. Variel westchnęła cicho pod nosem, podając jej od
niechcenia jedną z ciemnych, drewnianych figurek.
<br />
- Uparł się. Nie jestem w stanie go powstrzymać, zrobił się gwałtowny, jak burza.
<br />
- Ledwo chodzi - zruciła mimochodem, kręcąc głową.
<br />
- To jego kobieta... nie odsuniesz go od tej sprawy.
<br />
Ponura sylwetka przemknęła tuż obok, ucichły więc pośpiesznie. Nagle
miniaturowe podobizny koni i zamków stały się rzeczywiście niezwykle
interesujące.
<br />
Tymczasem Solas dokuśtykał ostrożnie do przeciwnego, osamotnionego
krańca stołu i opierając się ciężko na blacie, uniósł z wysiłkiem
poznaczoną świeżymi bliznami twarz, a jego zmęczone, wygasłe oczy
skierowały się w jej twarz z tak wymownym wyrzutem, że przez chwilę
naprawdę poczuła się tak, jakby wyrządziła mu największe krzywdy tego
świata.
<br />
Przecież była tu dla niego. Wspierała go. I cokolwiek miał sobie
postanowić, jej przyjaźń miała służyć mu do końca jego lub jej dni.
Ustalili to już dawniej.
<br />
- Przepraszam za spóźnienie - w drzwiach zamigotał ogromny cień i elfka
wiedziała już, że głos należał do tego wielkiego osiłka, Cullena. Co by
o nim nie mówić, dzieciak w jakiś sposób ją rozczulał. Miał uśmiech
szczeniaczka i... było w nim coś, co musiało wzbudzać zachwyt w
niejednej kobiecie. Może akurat nie w niej (nie była bowiem namiętną
fanką mężczyzn samych w sobie), ale potrafiła go docenić.
<br />
Zwłaszcza już po usłyszeniu paru interesujących plotek...
<br />
- Możemy zaczynać? - Josephine chwyciła w swe dłonie legendarną już
podkładkę z piórem i poczęła coś na niej łagodnie notować. - Proszę
bardzo. Leliano, potrzebuję raportu taktycznego.
<br />
- Ostragar znajduje się dwa dni drogi stąd. Moim szpiegom udało się
wykryć, że teren wciąż jest dziko zagęszczony przez demony. Ich
liczebność przekracza w obecnej chwili nasze wszelkie możliwości, ale...
udało mi się porozumieć z Radonisem. Archont wyraża chęć nawiązania z
nami tymczasowej współpracy, mającej na celu zniwelowanie wspólnego
wroga.
<br />
- Szuka zemsty - podsumował Cullen, uśmiechając się blado. - To zrozumiałe.
<br />
- Czy Radonis zdążył przedstawić już warunki swojej współpracy? -
wtrącił się Dorian. - Wierzę, że zdajecie się sprawę z tego, że może ona
wcale nie być darmowa.
<br />
- Szczegóły mamy ustalić tu, w Podniebnej Twierdzy.
<br />
- Oczywiście - odchrząknął, a mina zrzedła mu wyraźnie, jak na pstryknięcie palca.
<br />
- Coś nie tak? - Zainteresowała się Leliana. - Wiesz, że możesz się z nami wszystkim podzielić.
<br />
- Ja... cóż, zaprosiłem tu Byka.Sami rozumiecie, to nie jest łatwa sytuacja i...
<br />
- Potrzebowałeś wsparcia - podsunął Varric, poklepując maga po plecach.
- Daj spokój, wszyscy pragniemy teraz odrobiny ciepła. To normalne. Co
jest problemem?
<br />
- Archont nie może się dowiedzieć o... mojej relacji z Bykiem. Nigdy,
przenigdy. Jeśli tak się wydarzy, nie będę miał po co wracać do domu, a
mój los, jako maga, stanie się trochę... niejasny.
<br />
- Myślałam, że wszyscy cię... tam znają - Cassandra skrzywiła się
wyraźnie, podając Lelianie dwie kolejne karty. - Nie wiedzą tam o tym,
że kogoś masz? W ogóle?
<br />
- Tłumaczyłem wam to już. Pewne rzeczy nie mają wobec nich większego
sensu. Jedną z nich jest mówienie prawdy. Wróćmy do narady. Ze wsparciem
Radonisa zyskujemy całkiem liczebną armię. Czy to wciąż za mało?
<br />
- Nie o to by już chodziło. Chodzi o to przeklęte pomieszczenie.
Solasie... mówiłeś, że możesz nam coś powiedzieć w jego sprawie?
<br />
- To stara, zapomniana już sztuka - na dźwięk ochrypłego głosu maga
parę osób wzdrygnęło się delikatnie. - Loch zasilany jest przez
konkretny rodzaj krwi. W tym wypadku krew musiała należeć do mnie.
Pomieszczenie nie wypuści z siebie osoby, która je zasila. Drzwi w ogóle
jej się nie pokażą.
<br />
- Zaczekaj, nie rozumiem - Cassandra wzniosła w górę swe ciemne brwi,
spoglądając na niego z wyrazem dezorientowania na pięknej twarzy. -
Chcesz powiedzieć, że nie mogłeś wyjść, bo twoja krew stanowiła
zasilanie. Ale Inkwizytorka ma, przecież, inną krew. Może do środka może
wejść każdy elf?
<br />
- Nie - uciął sucho, kręcąc głową. Drżące, poznaczone liniami pęknięć
dłonie zacisnęły się mocniej na krawędzi stołu, czyniąc w niej
półksiężycowe wyżłobienia po paznokciach. - Inkwizytorka nie bez powodu
była zdolna do otworzenia tych drzwi.
<br />
- Chcesz powiedzieć, że...
<br />
- To niemożliwe.
<br />
- ...my teraz zrobimy?
<br />
- ...się pośpieszyć, nie możemy dłużej czekać!
<br />
- Poczekajmy na przybycie archonta - odezwała się głośniej Leliana. Jej
głowa była teraz nisko pochylona, a twarz przysłaniały skrawki
obszernej szaty. - Według naszych wytycznych powinien tu przybyć już
wkrótce. Powinniśmy zająć się pomieszczeniami gościnnymi. Josephine,
byłabyś tak dobra?
<br />
- Oczywiście - kobieta zamrugała pośpiesznie, przeglądając swe zapiski.
- Oczywiście - powtórzyła ciszej, smutniej. - Do zobaczenia.
<br />
<br />
Z początku nie zamierzał przetrzymywać jej dłużej niż czas trwania
jednej nocy, ale gdy pomyślał o pokorze, jaką mógł otrzymać w zamian za
ukazanie tej małej dziwce, jak straszliwy mógł czekać ją los,
zdecydował, że przetrzyma ją w samotności okrągłą dobę.
<br />
Bez jedzenia, picia, bez możliwości skorzystania z toalety - tak, jak
trzymało się zaszczutego, schorowanego szczura, czekając jedynie na
chwilę, gdy stanie się tak osłabiony, by zakończyć jego marny żywot
trzonkiem od miotły.
<br />
Ale tym razem wcale nie przybywał na miejsce z miotłą - umysł
Starożytnego zaplątały inne plany, które gotów był wcielić w życie od
razu po pojawieniu się za progiem tajnych komnat.
<br />
Ściany wypełniły się purpurowymi obłokami zaświatła, a sufit roziskrzył
się milionem maleńkich płomieni, które - jak się później okazało -
należały do przepięknego, zabytkowego żyrandola, kołyszącego się pod
sufitem w łagodnych, miarowych ruchach.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wstań</span> - rzucił niedbale,
zdejmując z kobiety swe więzy. Odczekał, aż ta pozbiera się niezgrabnie
na nogi; na widok podkrążonych, zielonych oczu, jego wargi wygięły się w
przesączony zadowoleniem uśmieszek.
<br />
Kolejne machnięcie dłoni przywołało przed nich dużą, drewnianą balię,
wypełnioną gorącą wodę. Dostrzegał, jak bardzo trzęsło się jej drobne
ciało, jak sine były jej drżące wargi. Potrzebowała natychmiastowego
ogrzania, a on - w swej dobroduszności - zamierzał jej je zapewnić.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Rozbierz się i wchodź do środka</span> - wymruczał, przyzywając sobie swoje ulubione, wysokie krzesło. - <span style="font-weight: bold;">Mam do ciebie parę pytań.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 16:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
miała zamknięte powieki, chociaż nie spała. W pewnym momencie zaczęła
już nawet cicho nucić piosenkę, którą kiedyś śpiewała jej... mama.
Pamiętała to doskonale. Dopiero co wysłali ją do tego klanu, nikogo nie
znała. Miała może pięć lat. Nie wiedziała co się wydarzy, była tylko
małym dzieckiem, tęskniła za rodzicami, których musiała opuścić.
<br />
Nie mogli pójść za nią, zmienić klanu. Nie pozwolono im. Więc była sama,
wśród Lavellan. Nie pamiętała nawet nazwy swojego poprzedniego klanu,
ani gdzie byli. Nie miała z nimi zbyt wielu wspomnień z rodzicami. Ale
to jedno, śpiew jej mamy...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Słońce zaszło, maleństwo. Czas do
spania. Twój umysł podróżuje, ale ja będę cię tu trzymała. Gdzie
pójdziesz, maleństwo, zgubione przeze mnie w śnie? Szukasz prawdy na
zapomnianych terenach, głęboko w twoim sercu. Nigdy się nie bój,
maleństwo, gdziekolwiek pójdziesz. Goń za moim głosem, poprowadzę cię do
domu.</span>
<br />
Głos Iselli był drżący z zimna, ale nie przestawała, nim piosenka nie
skończyła się. Jedyne wspomnienie po jej mamie, nie myślała o niej tak
wiele lat. Nie wiedziała nawet, czy dalej żyje. Jej rodziną, naturalnie,
stała się Opiekunka, która od czasu uczynienia ją Pierwszą dbała o małą
Isellę jak o swoją własną córkę. Resztę wspomnień miała właśnie z nią.
Ale to jedno...
<br />
Poruszyła się dopiero wtedy, gdy słyszała jego głos. Poprzednie dźwięki
nie zmotywowały ją do tego, by chociaż spróbować się odwrócić. Słysząc
jednak jego głos, Isella zmusiła się do tego, by podnieść swoje ciało z
łóżka. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak zziębnięta była, jak
wykończona. Nie wiedziała, czy mdli ją dlatego, że była w ciąży, czy
dlatego, że była głodna. Czuła to doskonale, jej brzuch odgrywał niezłą
orkiestrę wraz z jej ciałem, trzęsącym się z wyziębienia.
<br />
Nie obchodziło ją, czy będzie patrzył na jej ciało, czy też nie. Miała to, szczerze mówiąc, gdzieś.
<br />
Ściągnęła w dwóch ruchach zimną szatę i zanurzyła się w gorącej wodzie.
Jej ciało piekło boleśnie ze względu na ogromną różnicę temperatur, ale
postanowiła nie narzekać. Póki co, prócz eliksiru, nie dostała niczego,
co mogłoby jakoś bardzo zaważyć na jej zdrowiu. Solas był w okropnym
stanie, ale też siedział tu znacznie dłużej. Wszystko mogło się zdarzyć.
<br />
Sama dziwiła się, dlaczego rozumie Ilasdara tak dobrze, dlaczego
potrafiła mu odpowiadać płynnym elfickim. Nie miała pojęcia. Może moc z
tego przeklętego artefaktu odblokowała jakąś kolejną furtkę w
Vir'abelasan. Zaskakujące, że w tej sytuacji odnajdywała rozrywkę w
rozmawianiu z Studnią właśnie.
<br />
Isella skuliła się w wodzie, chcąc wchłonąć jak najwięcej ciepła.
Zupełnie mimowolnie zasłaniała też intymne części swojego ciała.
<br />
<br />
<br />
Piosenka po elficku (przetłumaczona nieudolnie przeze mnie z angielskiego, przepraszam, jeśli jest meh):
<br />
Elgara vallas, da'len, Melava somniar ,Mala taren aravas, Ara ma'desen melar
<br />
Iras ma ghilas, da'len, Ara ma ne'dan ashir, Dirthara lothlenan'as, Bal emma mala dir
<br />
Tel'enfenim, da'len, Irassal ma ghilas, Ma garas mir renan, Ara ma'athlan vhenas, Ara ma'athlan vhenas
<br />
<br />
Jeśli ktoś chce jej posłuchać: <a class="postlink" href="https://www.youtube.com/watch?v=Zl3CmzQY1So" rel="nofollow" target="_blank">https://www.youtube.com/watch?v=Zl3CmzQY1So</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 17:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
ponaglał jej, bo nie widział w tym żadnej potrzeby - pozwolił jej
żałosnemu ciału zatopić się w gorącej wodzie i odczekał ze spokojem, aż
drżące ramiona rozluźnią się wyraźnie, a małe, równe ząbki przestaną o
siebie irytująco dzwonić, doprowadzając go tym do szału.
<br />
Kobieta nie mogła o tym wiedzieć, ale płyn, który obmywał łaskawie każdy
zakątek jej jasnej skóry, składał się nie tylko z wody; jako jeden z
pierwszych alchemików nawet wśród Starożytnych, Ilasdar posiadał wśród
swych zasobów mikstury o działaniu tak niesamowitym, że zwykły
śmiertelnik nigdy nie umiałby się ich domyślić.
<br />
Tym razem, przezroczysta i bezzapachowa ciesz miała otumanić elfkę i
poniekąd zmusić ją do mówienia tylko i wyłącznie prawdy. Jeśli chciał
posłać całą tę śmieszną Inkwizycję do piachu, musiał dowiedzieć się od
tej żałosnej istoty paru istotnych faktów.
<br />
Zanim mógł przejść jednak do rzeczy, potrzebował się upewnić w poprawnym
działaniu mikstury - już po chwili zsuwał się więc zgrabnie ze swego
miejsca i przechadzając się wolno wokół balii, pochylił się przy niej
dopiero, gdy jego głowa spocząć mogła tuż nad maleńkim ramieniem, a
gadzie wargi przysunąć do szpiczastego, okalanego jasnymi puklami ucha.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Boisz się mnie?</span> - spytał wolno, pozwalając, by zimny obłok jego własnego oddechu, podrażnił długą, naprężoną szyję kobiety. - <span style="font-weight: bold;">Co czujesz, gdy za tobą stoję?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 17:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
jakiegoś powodu zupełnie nie spodziewała się tego dziwnego kontaktu
cielesnego, do którego cały czas w jakiś niepokojący sposób dążył
Falon'Din. Brzydził się nią, pokazywał to na każdym kroku, tymczasem
robił takie rzeczy, które wywoływały w niej poczucie zagrożenia.
<br />
Zupełnie tak, jakby ktoś planował zrobić z jej ciałem rzeczy, które
absolutnie nie pasowałyby jej. Ciężko było jej nawet w głowie nazwać to
po imieniu.
<br />
Drgnęła. Nie chciała odpowiadać na to pytanie, ale w jakiś sposób czuła
się do tego absurdalnie mocno zmuszona. Nie chciała, aby w ogóle
cokolwiek wyszło z jej warg, ale słowa po prostu płynęły.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Boję. Czuję niepokój.</span>
<br />
Isella patrzyła na mężczyznę i na jej twarzy wymalowane było
zrozumienie. Ten cholerny gad dodał czegoś do... nie wiedziała czego.
Wody? Naprawdę, nawet wodę musiał zainfekować? Podniosła się niemalże
natychmiast, wychodząc z balii. Jej ciało całe ociekało wodą, a różnica
temperatur była okropnie wyczuwalna, ale nie mogła w niej zostać,
chociaż chciała, cholera jasna, jak bardzo tego pragnęła.
<br />
- Oczywiście, powinnam się spodziewać.
<br />
Mruknęła, chociaż wcale tego nie chciała.
<br />
Nie dostała żadnego ręcznika, wobec czego postanowiła skorzystać z jej
starych ubrań, które cały czas tu leżały i były suche. Kiedy tylko po
nie sięgnęła, kątem oka zwróciła uwagę na spojrzenie, które rzucał jej
Falon'Din.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Chcę ich użyć jako ręcznika. Mogę?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 18:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Pionowe
źrenice śledziły z uwagą każdy jej ruch; okalały jasne ciało, niczym
najdelikatniejszy materiał - w wściekle purpurowym świetle można było
dokładnie dojrzeć moment, w którym ów właśnie źrenice rozszerzyły się
gwałtownie, nasączając się wolno obłędem.
<br />
A stało się tak dokładnie wtedy, gdy drobna elka, ociekająca wciąż
gorącą wodą pochyliła się nad stertą ubrań, odsłaniając w ten sposób
całym, imponujący łuk swych bioder, krągłe pośladki i szczupłe, jasne
plecy, po których wiły się - niby węże - wilgotne kosmyki mokrych
włosów.
<br />
I nagle ciało Starożytnego przemówiło do niego wszechogarniającym
ciepłem, rozchodzącym się ochoczo po zmrożonych czasem żyłach - spaczona
krew powędrowała tak nieśpiesznie, wzburzając sie jednak z każdą
chwilą, by uderzyć nową, wezbraną falą prosto w...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wracaj z powrotem do wody</span> - wydusił z siebie ochryple, cofając się wolno pod ścianę. - <span style="font-weight: bold;">Jeśli nie chcesz, by stała ci się krzywda.</span>
<br />
Co to było? Co się z nim właśnie stało?! Jak... jak jej żałosny obraz mógł podziałać na niego w <span style="font-style: italic;">taki</span> sposób, to było, przecież, niemożliwe, niegodne!
<br />
Ale... być może to wcale nie to ciało wołało go do siebie swym powabem?
Być może była to świadomość, że ta mała, drżąca istota znajdowała się
teraz w jego dłoniach, a jako, że należała przy tym niegdyś do jego
drogiego brata... Mógł sobie na niej poużywać. Co zniszczy ją bardziej,
niż świadomość, że została przez niego wykorzystana jak zwykły worek do
zaspokajania potrzeb?
<br />
Dostojne oblicze przechyliło się znów gwałtownie swoim gadzim ruchem, a
na zaczerwienionych od ciepła wargach wykwitł znów bezczelny uśmieszek.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Kto powiedział ci o tym, gdzie się ukrywałem?</span>
- Zapytał, przysiadając znów na swym krześle. W tym samym czasie ciemne
macki syczących płomieni ponagliły subtelnie opierającą mu się
Inkwizytorkę, wciągając ją z powrotem do wody. - <span style="font-weight: bold;">Dorian Pavus?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 18:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Zamarła, kiedy...
<br />
Patrzyła na niego nieprzeniknionym spojrzeniem, zimnym jak sam lód.
Zacisnęła szczęki i zmuszona do tego, weszła ponownie do wody. Specyfik
działał, czy tego chciała, czy nie. Co oznaczało, że ten sukinsyn wypyta
o wszystko, a ona nie będzie miała możliwości bronić się przed jego
pytaniami, bo dosłownie zabrał mu ją.
<br />
Zacisnęła palce dłoni na swojej łydce, starając się zachować dla siebie chociaż własne emocje, tylko to jej już pozostało.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie tylko. Twój drogi sługa, Eelon
także powiedział wszystko. Zrobili to dokładnie w tym samym czasie. Jak
zakładam, to była część twojego planu, prawda? Powiedzieć, gdzie jesteś,
kiedy dawno cię tam nie ma. Marnować czas.</span>
<br />
Nie poruszyła choćby brwią. Nie zamierzała dać mu tej satysfakcji z
czytania jej emocji, tego jednego nie mógł od niej wziąć, nie teraz.
<br />
Nie pozwalała na to.
<br />
Ciepła woda, mimowolnie, rozluźniała spięte ciało, zesztywniałe od zimna
kończyny. Jej umysł odpłynął na chwilę, pozwalając sobie cofnąć się do
swojego ukochanego. Jeśli ten cholerny elf jeszcze kiedykolwiek
zakwestionuje jej miłość do niego, osobiście go rozszarpie.
<br />
Twarz Cassandry nawiedziła ją nagle, pełna niepewności, gdy zapytała... Och, to była ciężka rozmowa.
<br />
<span style="font-style: italic;">Cisza w pomieszczeniu zdawała się
trochę ciężka, odrobinę nieprzyjemna, ale Isella nie była w stanie
stwierdzić z jakiego powodu tak właśnie było. Być może po prostu jej się
wydawało. Ostatnie kilka miesięcy była w ciągłym stresie, w zasadzie
prawie nie spała, a gdy udało jej się zdrzemnąć – nie był to odpoczynek.
Sny o Solasie męczyły ją stale, cały czas widziała, jak odchodzi albo
jak świat rozpada się na kawałki i obie opcje były straszne, nie
potrafiła zdecydować która należała do gorszych.
<br />
Cassandra siedziała przed nią, czytając po raz trzeci to samo zdanie.
Zaoferowała swoją pomoc w porządkowaniu ksiąg, które Isella wynosiła
skopiowane z Vir Dirthara. Nie czuła już swojego karku, tak wiele czasu
spędziła nad dokumentami. Zapach papieru drażnił nozdrza. Sięgnęła ręką,
starając się rozmasować skurcz w szyi i zwróciła uwagę na swoją
przyjaciółkę, Inkwizytorkę. Gdyby ktoś jej powiedział kilka lat temu, że
założy z Lelianą Inkwizycję, że to wcale nie jedna z nich stanie na ich
czele i pokonają jedno z wielu niebezpieczeństw, jak się później
okazało, czyli starożytnego magistra – wyśmiałaby i skierowała na
leczenie, ekspresowe. Gdyby ktoś jej powiedział, że w drużynie zaufanych
ludzi będzie dalijska elfka, duch współczucia i cholerny, dalijski bóg –
sama zabiłaby heretyka.
<br />
A jednak. Wszystko było prawdą. Każde jedno, nieprawdopodobne słowo.
<br />
- Isello...?
<br />
Głos Cassandry był niepewny, jakby nie do końca zdecydowała, czy chce w zasadzie zadawać pytanie, które krąży jej po głowie.
<br />
- Gdyby Solas zaproponował ci pójście z nim, pomoc w jego planie... –
Cassandra zaczęła, znajdując nagle pewność siebie; Isella wolałaby, żeby
Poszukiwaczka nigdy nie poruszyła tego tematu. – Co byś zrobiła?
Zgodziłabyś się?
<br />
Isella nabrała powietrza, zupełnie, jakby dusiła się. Może tak trochę
było. Cała krew, zdawało się, odpłynęła jej z twarzy i zrobiła się
blada. Co by zrobiła?
<br />
Skąd miała wiedzieć?
<br />
Nie powiedziała, nikomu.
<br />
Nikt nie wie o tym, że Isella tak naprawdę poprosiła Solasa o to, aby
uwzględnił ją w swoich planach, aby pozwolił sobie pomóc, cokolwiek by
to nie oznaczało. Oczywiście, główną pobudką było to, aby być może
znaleźć zupełnie inny sposób, mniej destrukcyjny, aby mieć „oko” na
ukochanego, ale przede wszystkim...
<br />
Była głupia. Była naiwna.
<br />
Poszłaby za nim. Gdyby tylko się zgodził, zrobiłaby to. Nie zawahałaby się, nie miała obaw, gdy pytała.
<br />
Co myśleliby o niej jej przyjaciele, wiedząc, że była gotowa tak po
prostu poświęcić cały świat? Co myślałby Dorian, Cassandra, Leliana, czy
Josephine? Znienawidziliby ją. Wiedziała o tym. I za to, jak łatwo
oddałaby ten świat, gdyby Solas ją chciał nienawidziła sama siebie.
<br />
Nie powinna. Nie po to walczyła z Koryfeuszem, żeby oddać teraz tak po
prostu Thedas do zniszczenia. Ale nic nie mogła na to poradzić. Chociaż
nie zgadzała się w stu procentach ze sposobami i środkami, których Solas
pragnie użyć i zapewne sięgnie po nie, by osiągnąć sukces, to sam cel
był... słuszny.
<br />
To była próba naprawienia błędu, który popełnił, w jego mniemaniu.
Isella nie sądziła, że sama Zasłona była tym, co zabrało „elfom ich
samych”. To było coś innego.
<br />
Wszyscy zapomnieli o tym, kim byli i nie było <span style="font-weight: bold;">nikogo</span>,
aby im przypomnieć. Choć prosili o pomoc, o kierunek – nikt nie
przyszedł. To zniszczyło elfy. Niewiedza. A wystarczyłoby tak
niewiele... Oczywiście, nie ocaliłoby to wcale ich samych, dalej byłyby
ofiary. Byłyby. Ale mogliby to w miarę szybko opanować. Nie byliby w
ciemnościach ponad dwa tysiące lat.
<br />
- Isella?
<br />
Drgnęła, zaskoczona. Znów się zamyśliła. Ale to nie rozwiązywało problemu, który właśnie rzuciła jej pod nogi Cassandra.
<br />
Co miała powiedzieć? Co byłoby słuszne? Prawdę? Nie, potrzebowała
Poszukiwaczki. Wiedziała, że to okrutnie samolubne, że powinna jej
powiedzieć, ale jak miałaby... Jak? Nie poradzi sobie bez Inkwizycji,
bez jej przyjaciół, bez nich wszystkich. Nie teraz, wiedziała o tym.
Nie, gdy trzeba było zmierzyć się z Solasem, ze znalezieniem sposobu na
to, aby go przekonać, aby znaleźć inne środki na przywrócenie elfów i...
<br />
- Nie wiem, Cassandro. Pewnie spróbowałabym zrobić to, co robię teraz. Szukam innego sposobu.
<br />
Isella nie odpowiedziała na jej pytanie, nie całkowicie. Zrobiła to
najbardziej dyplomatycznie, jak tylko potrafiła, unikając części prawdy.
<br />
Cassandra wydawała się odrobinę niepewna, jakby zauważyła, że to nie do końca to, o co prosiła. Nie pytała jednak dalej.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 18:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Eeelon
- a więc wszystko w jego planie naprawdę poszło tak, jak to
przewidział. Jakże żałośni musieli być w rzeczywistości członkowie
Inkwizycji - przesuwali się po planszy, niczym pionki, kierowane jego
własną dłonią. To jednak nie los trzymał a zanadrzu kości, nie on
decydował o niejasnych, niemożliwych do przewidzeniach kolejach zdarzeń.
<br />
To on sprawował nad nimi władzę. Od samego początku. I wiedział, po
prostu wiedział, że udałoby mu się to i wcześniej, choćby i przed
pojawieniem się Koryfeusza, ale w tamtej chwili nie mógł sobie na to
jeszcze pozwolić. Musiał czekać. Musiał. Zdobyć znajomych, przyjaciół i
wpływy, urosnąć w siły, odzyskać to, co mu tak bestialsko zabrano. A
przy okazji zaopatrzyć się w parę nowych, równie przydatnych rzeczy.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Odpływasz</span> - zauważył, wyrywając elfkę z zamyślenia. - <span style="font-weight: bold;">To
wy marnowaliście swój czas. Wy błądziliście pośród śladów mojej
obecności, niczym dzieci we mgle. Ja przez cały czas znajdowałem się w
jednym miejscu. Nigdzie się nie ukrywałem. Ironia losu, prawda?</span>
<br />
Uśmiechnął się krzywo, przyciągając do siebie balię skinieniem głowy;
woda zakołysała się ciężko, przelewając część swej zawartości na
marmurową posadzkę. Fragment ładnej, zgrabnej piersi wynurzył się spod
przezroczystej tafli, przywołując doń złociste spojrzenie.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Czy Solas posiada jeszcze więcej artefaktów? Czy uważasz, że udałoby mu się zabawić zasłoną po raz trzeci?</span>
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Nigdy nikomu nie powiedziałam, że
prosiłam Cię o miejsce w Twoim planie. Myślę, że to także uderzyło mnie
bardzo mocno – fakt, że nie chciałeś mnie w nim. Przez to cały czas
czuję się jak ktoś, kto jest Twoją drugą opcją. Przyjąłeś mnie, bo nie
było niczego lepszego.
<br />
Nikt nie wie, nie mogłam powiedzieć przyjaciołom, że chciałam ich
wymienić na Ciebie i Twój szalony plan, który dla mnie ma swoje racje i
prawa bytu. Dlatego tak zależy mi na tym, żeby znaleźć inny sposób. I
wierzę, że nawet jeśli kiedyś umrę i nie uda mi się to do tego czasu,
będziemy na tyle blisko, abyś to Ty dokończył to dzieło. Zawsze jest
opcja na znokautowanie całego Thedas, co? Nie powinnam z tego żartować.
<br />
Jeśli pomyślę o tym, że Dorian, czy Cassandra dowiedzieliby się o tym,
jak bliska byłam oddania wszystkiego, jak gotowa na to, jak pewna
decyzji, chociaż pewnie przynajmniej połowy nie jestem w stanie sobie
wyobrazić, co musielibyśmy zrobić... Nienawidziliby mnie, jestem tego
pewna.
<br />
A nie wiem, czy to zniosę, tę nienawiść. Poza tym, teoretycznie szukamy
innego sposobu, prawda? Myślę, że muszę im tego teraz mówić, już nie.</span>
<br />
Długie palce musnęły brzeg kartki, gładząc go z tak ogromną czułością,
jakby gdzieś tam, wśród nich, wciąż rzeczywiście przebywała ich
właścicielka.
<br />
Kiedy przysuwał ją blisko swej twarzy, wciąż mógł wyczuć jej zapach;
brunatna skóra zdążyła go wsiąknąć, zapewne podczas licznych podróży
Inkwizytorki.
<br />
Tak dziwnie było mu to wszystko czytać... tak strasznie było móc poznać
każdą, najczarniejszą nawet myśl, trawiącą umysł jego biednej
ukochanej...
<br />
Czasami miał wrażenie, że nie powinien był tego robić; że pochłaniając
wszystkie te wynurzenia, jedno za drugim, zbytnio naruszał ją
prywatność. Ze słów Variel wynikało jednak jasno (z resztą, ze słów
wszystkich, przebywających na ten czas w Podniebnej Twierdzy), że
Inkwizytorka wyraźnie zaznaczyła, komu miała zostać przekazana ów
księga.
<br />
Rozumiał to... i potępiał jednocześnie. Kochał ją i nienawidził za
wybór, którego dokonała. Za to, że ośmieliła się pomyśleć, że jej życie
było mniej ważne od jego własnego.
<br />
I dziecko... jak mogła tam wejść, wiedząc, że miała w sobie ich <span style="font-style: italic;">dziecko</span>? Jak wielka musiała ją trawić beznadzieja... skoro myślała, że jego uwolnienie coś w ogóle da.
<br />
Och, jakże był głupi, jakże beznadziejnie i żałośnie był głupi! Tyle
razy mógł zdobyć się przy niej na chwilę szczerości i powiedzieć, co
takiego planował... Teraz musiał dokonać tego wszystkiego sam, on jeden.
<br />
Jego moc nie wystarczyła, by przechytrzyć Falon'Dina. Nawet, o zgrozo,
moc Mythal na niewiele się tu zdawała. Nie wiedział, za jaką sprawą
Ilasdar nauczył się blokować jego magię, ale... była pewna osoba, która
mogła pomóc mu zrozumieć istotę tej niedogodności, a nawet... cóż, jakoś
jej zapobiec.
<br />
Musiał więc ruszać natychmiast - chciał zdążyć przed przyjazdem
Archonta, ponieważ do tej pory plan musiał być już gotowy. Na szczęście,
aby udać się do miejsca, które było docelowym miejscem jego podróży,
nie musiał udawać się daleko.
<br />
Wystarczyło bowiem, by położyć się w swym łożu... i zasnąć.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 18:58<br />
<hr />
<span class="postbody">- <span style="font-weight: bold;"> Nie i tak</span> - odparła, skupiając swój umysł na tym, że mokre kosmyki włosów dotykały jej pleców, co nie było najprzyjemniejsze.
<br />
Z drugiej strony, żeby cały jej pobyt tu był tak błahy, byłaby naprawdę
usatysfakcjonowana. Czuła naprawdę ogromny niepokój, trochę jak cisza
przed burzą, tak właśnie się czuła. Zaskakiwało ją w ogóle to, że
Falon'Din chciał z nią rozmawiać. Najwidoczniej spodziewał się, że
posiadała wiele informacji, które by mu pomogły. Czy, jednak, tak
naprawdę było? Ciężko stwierdzić.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Jak dla mnie, było to ukrywanie się.
Tevinter to jedyne miejsce, do którego nie mogliśmy sięgnąć. Och, nie,
nie jedynie. Jeszcze qunari, ale oni nie przyjęliby nikogo, kto nie
przyjmowałby qun. Nie neguję tego. Muszę przyznać, że było to bardzo
rozważnym posunięciem. I te sowy. Sprytne. </span>
<br />
Isella naprawdę chciała się zamknąć. Niepotrzebnie mówiła te wszystkie słowa, niepotrzebnie w ogóle z nim rozmawiała.
<br />
- Czy ja mogę się w końcu zamknąć? - syknęła do siebie samej, marszcząc
twarz w wyrazie irytacji na swoją własną pozycję w tej całej sytuacji.
<br />
Nic nie mogła zrobić, frustrowało ją to. To była jedna z niewielu
rzeczy, które posiadała w tym miejscu - decyzja, czy chce się odzywać,
czy też niespecjalnie i w tym momencie nawet to jej odebrano.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 19:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Poważne
oblicze przeciął kiepsko skrywany grymas rozbawienia - kobieta miała w
sobie wiele prostackiego braku ogłady i nieprzebierania w słownictwie,
ale w jakiś sposób wydawała mu się przy tym całkiem zabawna. Zwłaszcza,
gdy poniekąd ubliżała sobie w ten sposób, dostarczając mu przy tym
niemałej rozrywki.
<br />
Zaskoczył go także fakt, że zdawała się go już tak nie obawiać -
wystarczyło parę pytań, by pomimo mikstury rozluźniła się na tyle, by
prawić co i rusz ironiczne uwagi.
<br />
<span style="font-style: italic;">W porządku. Jeszcze wrócimy do <span style="font-weight: bold;">błogiego</span> stanu, w którym znajdowałaś się wcześniej, dziecino.</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie obchodzi mnie twoje zdanie na ten temat</span>
- wyznał szczerze, wzruszając przy tym elegancko ramionami. Ciemne
włosy przysłoniły część wyraźnie zarysowanego profilu, muskając w
przelocie wyrazistą kość policzkową. - <span style="font-weight: bold;">Milczysz w sytuacji, gdy powinnaś się rozgadywać i odwrotnie. Radzę ci zacząć wykazywać się rozsądkiem. Widzisz...</span>
- urwał, pochylając się tak, by móc z bliska zajrzeć jej w oczy. Czarne
wstęgi poderwały drobną buzię ku górze, przysuwając ją tak blisko, że
niewiele brakowało od tego, by stykali się ze sobą czubkami nosów. - <span style="font-weight: bold;">Cierpliwość
nie stanowi mojej mocnej strony. Widziałaś, co spotkało Solasa? W
przeciwieństwie do ciebie, nie zadawałem mu wielu pytań. Ale
wystarczyło, by źle na mnie nie spojrzał. Albo nie patrzył wcale. By
zbyt głośno wyjęczał twoje imię, kiedy pozbawiałem go kolejnych
fragmentów ciała, by nie był już tak ciężki, gdy rzucałem nim o ziemię</span>
- z każdym słowem głos Starożytnego zyskiwał na straszliwym brzmieniu,
aż wreszcie można było pomyśleć, że to sama śmierć wisiała tak nad
bezbronną elfką, szykując na nią swe długie szpony.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Czy wiesz, o co mnie poprosił, gdy
nie zdążyłem się z nim nawet jeszcze odpowiednio zabawić? Gdy dopiero
szykowałem dla niego najzabawniejsze atrakcje?</span> - Ciągnął
bezlitośnie, podczas gdy urękawiczona dłoń chwyciła wąski podbródek,
podciągając drobną twarzyczkę jeszcze wyżej, aż ciało kobiety wygięło
się pod niemożliwie niewygodnym łukiem, w którym chcąc- nie chcąc
eksponowała przed nim swe wdzięki. - <span style="font-weight: bold;">Zabij mnie</span> - wyjaśnił krótko. - <span style="font-weight: bold;">Tak mi powiedział.</span>
<br />
Macki i dłoń zniknęły, pozwalając elfce opaść z powrotem do balii.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Czy teraz rozumiesz już, że powinnaś nabrać przy mnie pokory? Czy obiecujesz być mi posłuszna?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 19:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
pytał ją o nic, w związku z czym mogła faktycznie zamilknąć.
Powstrzymywała się ze wszystkich sił, aby nie odpowiedzieć na ten potok
słów, nie zwracać na to uwagi, nie komentować. Ponieważ nie musiała tego
robić, albowiem nie zadawał jej żadnych pytań. No, do pewnego momentu,
oczywiście.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Od początku to rozumiałam</span> -
odparła tylko, powstrzymując się przed dodaniem kilku złośliwości, które
cisnęły jej się na usta, ale na szczęście nie musiały paść, ponieważ
nie były odpowiedzią na pytanie.
<br />
Musiała być bardzo ostrożna, bardziej, niż w ogóle mogłaby... Tylko jak? Do cholery, jak?
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Czy przypadkiem nie jestem posłuszna cały czas?</span> - odparła, kuląc się w wannie, by schować swoje ciało.
<br />
Nie chciała go eksponować, pokazywać. To nie była komfortowa sytuacja.
<br />
Isella czuła się trochę tak, jak kiedyś, gdy była młodsza. Zaczęła
dorastać, jej ciało zmieniało się i nie do końca to akceptowała. Piersi
rosły, zaczęła się miesiączka. Wszystko było dziwne, wybuchy hormonów,
nagle rzeczy, które nigdy nie przyszłyby jej do głowy po prostu tam...
były.
<br />
Mniej więcej w takim stadium zeszła się z Elorą. Odkrywały swoją
kobiecość i seksualność, obie były w podobnej sytuacji - niepewne tego,
jak wyglądają; przekonane, że cały czas są oceniane.
<br />
Teraz znów tak się czuła i nie było to przyjemne.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Będę posłuszna</span> - dodała, dla pewności.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 21:14<br />
<hr />
<span class="postbody">No,
proszę - wystarczyło parę słów, by jego mała niewolnica nabrała
przekonania, że czasem warto było jednak trzymać swój mały, krnąbrny
język za zębami. Ależ to było proste, ależ... banalne.
<br />
Dalijskie twory nowych czasów były doprawdy nieskomplikowane.
<br />
Zabawnie było móc obserwować, jak w jednej chwili, odzyskawszy kontrolę
nad ciałem, elfka otuliła się szczelnie ramionami, zasłaniając
intymności przed jego napastliwym spojrzeniem.
<br />
Żałosne... czy wciąż nie rozumiała, że gdyby tylko tego pragnął, zmusił
ją do przybrania najbardziej krępującej pozycji, jaka tylko przyszłaby
mu do głowy?
<br />
Właściwie... to nie był taki zły pomysł. Solas swą godność lokował w
innych aspektach życia, ale tej biednej kobiecie najwyraźniej bardzo
zależało na pozostaniu nietkniętą, nieobejrzaną, niezdobytą.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Tak bardzo pragniesz się łudzić, że
pozostały ci jeszcze resztki samokontroli, prawda? Wyzbędziemy cię ich,
nie potrzebujesz, by takie kłamstwa mąciły ci dodatkowo w głowie. To
prawie jak akt troski. Musisz wiedzieć, że jestem naprawdę miłościwym
bogiem. Powinnaś to wiedzieć już wcześniej; załatwiłem ci kąpiel, a
teraz nagrzałem jeszcze w pomieszczeniu</span> - ciemna brew wzniosła
się w górę wysokiego czoła, nadając poważnemu obliczu zadziwiająco
młodzieńczego wyrazu. Czy wszystko to działo się za sprawą
przepełnionego szaleństwem uśmiechu? Co mogło cieszyć tak spaczonego
mężczyznę, co mogło go tak... bawić?
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wszystko to w trosce o twoje zdrowie</span>
- westchnął, wyciągając swą dłoń, by, jak przystało na prawdziwego
arystokratę, zaoferować w swej królewskiej manierze pomoc w opuszczeniu
przez elfkę balii. Woda i tak zaczynała już stygnąć... po co miał ją tam
dłużej trzymać?
<br />
Zielone spojrzenie błądziło po nim z podejrzliwością i był już właściwie
pewien, że kobieta domyślała się jego ukrytych intencji. Czy
przeszkadzało mu to jednak w jakikolwiek sposób? Bynajmniej.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie pozwolę ci ubrać dwa razy tego samego odzienia</span> - mruknął, ściągając wargi w wyrazie obrzydzenia. - <span style="font-weight: bold;">To byłoby co najmniej niegrzeczne. </span>
<br />
Zamilkł na chwilę, ruszając wolno w kierunku obszernego, złotego łoża -
przez cały ten czas nie wypuszczał dłoni elfki ze swej własnej, pilnując
przy tym, by nie otrzeć się o nią choćby ramieniem. Zatrzymali się tak
dopiero przy samej krawędzi materaca. To właśnie wtedy żółtawe ślepia
odwróciły się od materaca, podążając prosto do twarzy ociekającej wodą
kobiety.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Na szczęście nie będzie ich teraz potrzebowała</span> - zauważył radośnie i pchnął drobne ciało na stos miękkiej pościeli, przykrywając je zaraz swym własnym.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 21:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
chciała dotykać jego dłoni, nie miała nawet takiego zamiaru. Ale z
drugiej strony, powiedziała, że będzie posłuszna. Nie zweryfikowała, co
prawda, kiedy i w jakiej sytuacji, póki co jednak mogła pozwolić mu na
to, aby tańczyła jak jej zagrał.
<br />
Miała tak gorącą nadzieję na to, że Inkwizycja i Solas wpadli już na
jakiś pomysł, naprawdę. Jakikolwiek, byle dobry. Sama także o tym
rozmyślała, ale ciężko jej było... być produktywną. Nie miała żadnych
informacji, prócz tych, których domyśliła się sama lub wywnioskowała,
będąc tutaj. A to wszystko, z pewnością, Solas przekazał już reszcie.
Jak działała ta cała świątynia, włącznie z pomieszczeniem, w którym się
znajdowała.
<br />
Dotknęła jego dłoni, nie będąc znowu tego taką pewną. Marszczyła brwi,
starając się nie roześmiać całą sobą, naprawdę. Miłościwy bóg, dobre
sobie.
<br />
Żaden z niego bóg, a miłości zapewne nigdy nie zaznał. Nie można było
być tak zniszczonym, na wskroś zepsutym, jeśli kiedykolwiek było się
kochanym i kochało się. Isella nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Każdy
popełniał błędy, nikt nie był idealny, ale tylko ci, którzy mieli
naprawdę skrzywdzone umysły dopuszczali się do takich rzeczy, do jakich
dopuszczał się Falon'Din.
<br />
Doszli do łoża i w zasadzie nie rozumiała tego, co właśnie miało się
wydarzyć. W chwili, w której poleciała na materac jej oczy wykrzyczały
przerażenie.
<br />
Czuła jego ciało na sobie, materiał jego ubrań zaczynał być mokry od jej skóry.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Zejdź ze mnie, proszę. </span>
<br />
Nawet nie wiedziała, kiedy jej gardło ścisnęło się tak mocno, kiedy
twarz straciła maskę. Była wściekła, starała się każdą swoją komórką w
ciele nie rzucić się na tego mężczyznę i nie próbować udusić go własnymi
rękoma. Leżała jak sparaliżowana, wiedząc, że jeśli przestanie mieć
napięte ciało, zwyczajnie uderzy go w twarz.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 21:59<br />
<hr />
<span class="postbody">- <span style="font-weight: bold;">Zejdź ze mnie, proszę</span>
- wydusiła z siebie nieco ochryple, a jej drobne ciało napięło się
wyraźnie, zupełnie jakby została właśnie oblana kubłem zimnej wody. Cóż,
może tak się właśnie poniekąd czuła? Nie mógł sobie odmówić idealnie
zaplanowanej chwili zaskoczenia - wyrysowała się ona bowiem idealnie na
jej bladej twarzy, mówiąc wszystko to, czego jej usta powiedzieć nie
mogły.
<br />
Pochylił się nad nią, wspierając tułów na elegancko zgiętym łokciu;
kiedy przechylał głowę, ciemne włosy, niby aksamit, przesunęły się w
swej pieszczocie po drapieżnie zarysowanych kościach szczęk, zupełnie
niczym kurtyna, którą mógł rozpocząć nową scenę swego zbereźnego
przedstawienia.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie jestem tu od spełniania twych próśb</span>
- zauważył, podczas gdy odziana w skórzaną rękawiczkę dłoń przesunęła
się, ujmując sprawnie zesztywniały od napinania mięśni nadgarstek. - <span style="font-weight: bold;">Ty za to musisz pamiętać, co mi obiecałaś</span>
- przypomniał jej uprzejmie, pochylając się jeszcze niżej, by móc
zaciągnąć się kwiatową wonią jej skóry; było w tym zapachu coś...
niezwykle pobudzającego. Coś, dzięki czemu mógł znowu, powoli, rozbudzić
swe ciało, wprawić je w gotowość i...
<br />
Obrócić ją gwałtownie na brzuch, przyglądając się mimowolnie odsłoniętym
pośladkom. Trzeba było to wreszcie przyznać; co, jak co, ale pośladki
miała godne podziwu.
<br />
Tylko... jedna osoba mogła poszczycić się jeszcze lepszym tyłkiem.
Jedna, jedyna, która potrafiła uwieść go jednym spojrzeniem. Rozkochać
gestem równie niedbałym, z jakim on sam unieruchamiał rzucającą się
elfkę swymi posykującymi wstęgami obsydianowego ognia - te owinęły się
szczelnie wokół przegubów jasnowłosej, przytwierdzając ją mocno do
materaca, pozostawiając na jego (nie)łasce.
<br />
Wyprostował się, podziwiając z góry swe dzieło.
<br />
Idealnie - nie dość, że biedna kretynka nie mogła wykonać choćby i
ruchu, była doskonale przygotowana na to, co zamierzał jej za chwilę
zrobić.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Musiałaś próbować z nim już paru pozycji, prawda?</span>
- Zagadał lekko, zupełnie, jakby przez cały ten czas rozmawiali sobie o
pogodzie. Mimo paru wymagających ruchów, jego głos nie zmienił się
choćby o jotę, a o zadyszce nie było wręcz mowy. - <span style="font-weight: bold;">Czy
to ty przychodziłaś do jego komnat, czy on odwiedzał swoje? Zostawiał
zapalone światło? Ten żałosny, zakompleksiony kundel nie wygląda mi na
kogoś, kto z dumą prezentowałby wdzięki swego ciała. Widzisz, ja... </span>-
urwał, sięgając do zapięcia płaszcza, który opadł na ziemię w
towarzystwie szelestu kosztownych tkanin. Długie palce przesunęły się po
ciemnym materiale, przesuwając się zaraz do guzików gustownej koszuli. -
<span style="font-weight: bold;">Ja jestem zupełnie inny. Niczego się nie wstydzę. Ale to nie jedyna różnica, jak się domyślisz. Solas</span>
- ciągnął, nieskrępowany, zmuszając macki do wzniesienia wypiętych
pośladków jeszcze, jeszcze wyżej; tak, ze teraz mógł nawet dojrzeć
ukrytą pod nimi, rozkosznie różową kobiecość. - <span style="font-weight: bold;">Solas jest czułym kochankiem. Nie zrobiłby ci celowo krzywdy, nie chciałby zobaczyć na twej twarzy więcej bólu</span>
- koszula dołączyła do płaszcza, odsłaniając niezwykle zgrabne,
szerokie plecy i twardy, umięśniony brzuch o skórze tak gładkiej, że
jednocześnie mogłaby uchodzić za obleczony wokół mięśni jedwab.
<br />
Inkwizytorka nie mogła tego widzieć, ale jeśli jakimś cudem zobaczyłaby,
gdzie teraz sięgał, z pewnością domyśliłaby się do tego, dokąd to
wszystko zmierzało - jeśli nie domyśliła się tego już wcześniej, rzecz
jasna.
<br />
Długie, białe palce owinęły się wokół żylastego trzonu przyrodzenia,
uwolnionego spod dolnego okrycia w dwóch, przesiąkniętych doświadczeniem
ruchach. Był gotów.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Zwłaszcza, że tyle ci go już zadał,
prawda? Zawdzięczasz mu tyle trosk, tyle nieprzespanych nocy... a teraz
możesz przypisać mu także i to. </span>
<br />
Naprężony członek naparł stanowczo na ciasno zwarty pierścień mięśni,
wślizgując się weń w jednym, przerażająco celnym ruchem i już, już tam
był. A rozchodzący się po nim krzyk w oczywisty sposób powiedział mu, że
znalazł się tam, jako pierwszy, co ucieszyło go jedynie bardziej.
<br />
Pierwszego razu się, przecież, nie zapomina.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 22:23<br />
<hr />
<span class="postbody">- <span style="font-weight: bold;">Do
jasnej cholery, zostaw mnie, ty cholerny, pojebany potworze! Puszczaj!
Miałam być dla ciebie posłuszna, ale nie miałam być zgwałcona! Zostaw
mnie! </span>
<br />
Wszystkie skrzętnie ukrywane emocje właśnie wyszły na światło dzienne
wraz z absolutną paniką, w jaką wpadła Isella. Szarpała się z każdą
chwilą bardziej, w szczególności, gdy Falon'Din ewidentnie ustawiał ją
tak, jak tylko mu się podobało do aktu, do którego nie chciała dopuścić
za wszelką cenę. Tylko co miała zrobić?
<br />
Macki skutecznie uniemożliwiały jej używanie zaklęć, jakichkolwiek. Nie
potrafiła wyczarować nawet płomyka i uświadomienie sobie tego tuż po
spróbowaniu było czymś, czego się zupełnie nie spodziewała.
<br />
Szarpanie się nie dawało rezultatów, nie mogła się oswobodzić, nie
potrafiła. Jej włosy, wciąż wilgotne, rozsypały się po jej plecach,
spadając na ramiona.
<br />
To nie mogła być prawda. Nie mógł jej tego zrobić, na wszelkie
świętości, nie mógł. Skoro tak bardzo chciał być pierdolonym bogiem, nie
mógł jej tego zrobić, tak nie postępowali...
<br />
Krzyk, jaki rozdarł pomieszczenie był gardłowy, pierwotny. Zacisnęła
palce w pięść, raniąc tym samym swoją własną skórę. Szarpała się dalej,
jej ciało napięte było do granic możliwości, próbując w oczywistym,
absolutnie bezwarunkowym ruchu wyrzucić z siebie intruza.
<br />
Zrobił to specjalnie. Gdyby wszedł w jej kobiecość, mogłaby to jeszcze
jakoś przyswoić, znacznie łatwiej było przygotować bowiem cipkę, niż...
Ale nie, nie mógł oczywiście, w jakikolwiek sposób...
<br />
Po jej policzkach pociekły łzy i nie potrafiła tego powstrzymać. Łzy
bólu i wściekłości. Miała ochotę zabić tego sukinsyna, rzucić mu się do
gardła w tej chwili i gdyby nie macki, bez wątpliwości właśnie zrobiłaby
to. Żałowała, że nie zrobiła tego, kiedy miała okazję.
<br />
Jej tyłek piekł żywym ogniem, promieniując bólem w górę jej ciała. Nie
potrafiła złapać oddechu. Jej ciało słabło, ponieważ była od dłuższego
czasu bez pożywienia i wody. Pojawiło się coś wilgotnego w jej wnętrzu,
ale to nie mogła być sperma, ten potwór poruszał się w niej, doskonale
to czuła. Krew? Naprawdę, krwawiła?
<br />
Świat robił się trochę... rozmazany. Czy właśnie traciła przytomność?
<br />
Nie miała pojęcia co działo się dalej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-04, 23:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdyby
stanowili sobą parę kochanków, Ilasdar przygotowałby zapewne
Inkwizytorkę, nawilżając każdy fragment jej intymności; rozbudzając ją
ostrożnie i miarowo, a potem rozciągnąłby nieprzygotowane, dziewicze
wejście, dbając przy tym o to, by pokazać swej niedoświadczonej
oblubienicy, ile rozkoszy mogła wyciągnąć z tego pozornie odrażającego i
zapewne niekonwencjonalnego aktu rozpusty.
<br />
Rzucająca się pod nim kobieta nie była jednak nikim tak istotnym - nie
była nawet znacząca na tyle, by odstawać swą "ważnością" ponad życie
przeciętnych niewolników, których w czasach swej świetności miał pod
dostatkiem nawet wtedy, gdy chodziło o zwyczajne podanie herbaty.
<br />
Czy mógł założyć, że obdzierana przez niego z resztek godności istota
podawała mu właśnie herbatę? Co takiego symbolizowała filiżanka? Jej
kruchy żywot? Niewinne serce, które plugawił swymi wpływami?
<br />
Poruszył się ostrożnie, starając przyzwyczaić nienawilżony trzon
męskości do duszącej wręcz ciasnoty - odrobina krwi pociekła z
zaciskającej się i rozwierającej pulsacyjnie dziurki, spływając po
napiętym do granic możliwości, smukłym udzie elfki; jej czerwień
kontrastowała wyraźnie z bielą skóry, stanowiąc sobą niemalże
artystyczny widok. Szkoda, że nie miał czasu dłużej się nim cieszyć.
<br />
Kolejne pchnięcie było już pewniejsze i włożył w nie zdecydowanie więcej
siły; skurcz był odrobinę zbyt gwałtowny, ale przyjemność i tak rozlała
się w swej drażniącej pieszczocie po lędźwiach, gdy zaczerwieniona
główka przyrodzenia dotarła do ciasnego skrętu jelita, naciągającego się
kurczliwie na bezczelnym intruzie.
<br />
Właściwie... kiedy tak się nad tym zastanowić, ta krew nie była jednak
taka bezużyteczna - brudna, skażona, bezwartościowa - tak, na pewno. Ale
choć ścierała się szybko, przy odrobinie wprawy umożliwiała mu wsuwanie
się głębiej i głębiej, aż w końcu zdał sobie sprawę z tego, że rytm
jego bioder stał się wyjątkowo satysfakcjonujący, dziki, rozkoszny!
<br />
Bolał go tylko brak krzyków... czyżby tej małej dziwce naprawdę wydawało się, że da jej tak po prostu odpłynąć?
<br />
Smukła dłoń wystrzeliła w górę, a gadzie wargi szepnęły zaklęcie - już
po chwili odkorkowywał fiolkę, podtykając ją wprawnie pod nos omdlałej
Inkwizytroki. Wszystko to bez choćby i chwilowego zatrzymania
penetrującego jej wnętrze członka.
<br />
Odkorowana fiolka znalazła się pod drobnym, prostym nosem, przywracając jej natychmiastową przytomność.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Budź się</span> - warknął, odsuwając
się na chwilę tylko po to, by obrócić ją teraz na plecy. Nie darowałby
sobie, gdyby nie mógł patrzeć jej teraz w oczy. Nie, kiedy świadomość
tego, co właśnie jej robił, uskrzydlała jego duszę, posyłając przyjemne
dreszcze po całym, złaknionym przyjemności ciele. - <span style="font-weight: bold;">Patrz na mnie. Jeśli oderwiesz ode mnie spojrzenie, sprawię, by wszystko to stało się dla ciebie jeszcze przyjemniejsze</span>
- wydął wzgardliwie wargi, przytrzymując jej udo (nie potrzebowali już
cienistych macek - a nawet, gdyby ta wstrętna kurwa odnalazła w sobie
odwagę i rzeczywiście rzuciła się na niego z pięściami - och, tylko na
to czekał), by odnaleźć znów zaczerwienione, opuchnięte wejście i wsunąć
się w nie głęboko, drżąc wyraźnie, gdy szpiczastych uszu dobiegł
kolejny, zbolały jęk.
<br />
Wyglądał strasznie; z ciemnymi włosami rozsypanymi wokół twarzy, z
szaleństwem, igrających w gadzich, żółtych ślepiach, z szerokim
uśmiechem, który co i rusz uwalniał przepełnione czystą rozkoszą
westchnienia...
<br />
Nawet brak odzienia nie odbierał mu gracji czy autorytetu, miał rację -
poruszał się płynnie i zgrabnie, wówczas nawet wobec tak potwornego
czynu, jakim był gwałt.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Jeśli będziesz wystarczająco grzeczna, ofiaruję ci posiłek i odrobinę snu</span> - obiecał, przygryzając gwałtownie dolną wargę, gdy oplatająca go ciasnota posłała znów impuls rozbrajającej przyjemności. - <span style="font-weight: bold;">Pomyśl o tym, jakie to... ymh, dobre dla dziecka</span>
- zwrócił jej uwagę, naprężając się jeszcze mocniej, jeszcze wyraźniej.
Pełne jądra uderzały o zziębniętą skórę, długie ramiona owijały się
pajęczo wokół drobnej sylwetki, zupełnie jakby w tej jednej chwili
Starożytny postanowił wchłonąć torturowaną elfkę we własne ciało.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Rozluźnij się dla mnie</span> - poprosił uprzejmie. Odchylając lekko głowę. - <span style="font-weight: bold;">Wpuść mnie... głębiej.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-04, 23:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Błoga
cisza była rozkoszą. Isella musiała dotrzeć do kogoś w jakiś sposób,
musiała. Najprościej byłoby wkraść się do snów Solasa, ale nie miała
pojęcia jaka była kondycja jego zdrowia, nie mogła niczego gwarantować.
Inny mag? Może Dorian? Nie, rozerwałoby mu to serce, gdyby powiedziała
do czego jest zmuszana. Z drugiej strony, kto jeszcze? Merrill? Nie
miała pojęcia, czy była na tyle skupiona, by w ogóle dojść do niej,
nigdy nie praktykowała tego z kimś, kto nie był dla niej okropnie ważny.
<br />
Skupiła się w Pustce na tym, aby odnaleźć Doriana. Była blisko, wiedziała o tym, czuła to niemalże.
<br />
Usłyszała jego głos, śnił o swoim ojcu, pamiętała tego mężczyznę. Tym
razem leżał martwy na posadzce, a nad nim pochylał się Dorian, który
choć nie miał niezwykle ciepłych relacji z tatą, były zdecydowanie
lepsze, niż kiedy mag przyszedł do Inkwizycji.
<br />
- Dorian - szepnęła Isella, uśmiechając się do mężczyzny czule.
<br />
- Isella? Co ty tu robisz...?
<br />
- To twój sen. Odwiedzam cię, bo mam chwilę. Błagam, powiedz, że macie jakiś pomysł, jakikolwiek. Proszę.
<br />
Choć znajdowali się w Pustce, a jej ciało wyglądało całkiem normalnie,
to oczy świadczyły o pewnej krzywdzie, której nie ukrywała, nie miała
już siły, nawet tutaj. Może szczególnie w snach.
<br />
- Cóż, tworzymy go powoli, spotykamy się z...
<br />
- Nie, nie mów mi. Zmusza mnie do prawdy eliksirami, nie mogę wiedzieć
takich rzeczy, nie mogę was zdradzić. Nie wiem ile rzeczy jeszcze mu
powiem, nie mam pojęcia.
<br />
- Isella, co się dzieje?
<br />
Głos Doriana nagle był napięty, przejęty. Czuł rozpacz w głosie
Inkwizytorki, a to nie było do niej podobne. Zwykle silna, nie narzekała
nawet wtedy, gdy miała ku temu największe prawo.
<br />
- On mnie gwał...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Budź się </span> - usłyszała nagle.
<br />
Pustka zniknęła, nie miała pojęcia co się działo przez krótką chwilę,
nim nie poczuła powracający ból, bardzo wyraźnie i bardzo dokładnie. To
nie była jej imaginacja, nie wymyśliła sobie tego. Ten popierdoleniec
brał ją na tym łóżku, jakby była niewiele warta. I może nie była, nie
obchodziło jej to, ale... Byli jednej rasy, jak tak mógł?! Och,
doskonale wiedziała, jak mógł. Falon'Din słynął z wielu rzeczy i na
pewno nie była jednym z nich życzliwość.
<br />
Została przewrócona na plecy i chociaż miała w końcu wolne ręce i nogi,
nie mogła uczynić nawet jednego ruchu. Całe ciało rwało ją z okropnego
bólu, czuła się, jakby umierała. Nie potrafiła złapać nawet jednego,
pełnego oddechu. Jej oczy były czerwone od łez i miała ochotę splunąć mu
na twarz.
<br />
Jedyne co jednak robiła to patrzyła na niego w najbardziej nienawistny
sposób, jaki tylko potrafiła. Gdyby mogła zabijać oczami, Falon'Din z
pewnością byłby już trupem.
<br />
Wygięła się boleśnie w łuk, gdy poczuła, jak ten potwór wsuwa się w nią
znowu. Zaszlochała cicho, zaciskając palce na materacu, wbijając w niego
paznokcie.
<br />
Jak on mógł odczuwać z tego przyjemność? Jaki potwór to robił? Co musiał mieć w głowie?
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wpuściłabym cię głębiej, gdybyś mnie nie zmuszał. Ale to robisz. Jak mam pokonać naturę?</span>
<br />
Jej głos był wyprany z emocji. Isella starała się, aby schować wszystkie
emocje, każdą jedną. Nie będzie miał tej satysfakcji. Bólu ukryć,
oczywiście, nie potrafiła, ale poza tym była jak pusta kartka.
<br />
Rozpaczliwie próbowała skupić swoją uwagę na czymś zupełnie innym.
Przypomniała sobie o rzeczy, o której absolutnie nikt o niej nie
wiedział, nawet jej najdroższy przyjaciele. Nie potrafiła powiedzieć im
prawdę, ale napisała o tym w pamiętniku. Mimo wszystko miała cichą
nadzieję, że Solas pominie ten wpis.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Pewnie wiedziałeś o tym, że kiedy
chciałeś zniszczyć świat, byłam w Wolnych Marchiach. Musiałam... spotkać
się z klanem. Tęskniłam za nimi, poza tym tyle lat odkładałam
spotkanie, aż w końcu nie mogłam mieć więcej wymówek. Bałam się, jak
zareagują.
<br />
Wypuścili mnie całą, trochę zagubioną w swoim świecie, aby...
szpiegować. A wracałam kilka lat później, tylko na chwilę, bez vallaslin
i bez ręki, z innymi oczami. Opiekunka mi to powiedziała. Mam, ponoć,
inne oczy, zmieniłam się. Nie jestem w stanie tego sama powiedzieć. Ale
jak mogłabym nie ulec zmianom, skoro widziałam tak wiele? Dobra i zła,
tyle naszej kultury udało mi się poznać, tyle rzeczy odkryć. Wiem, dla
Ciebie to żadne nowości, ale dla mnie... dla nas. To zupełnie nowy
rozdział, to coś ogromnego, co muszę pielęgnować, muszę dopilnować, aby
każdy wiedział o prawdzie. Nie kłamstwach, które przyjęliśmy za prawdę,
gdy nie mieliśmy wiedzy, ani znaków od... cóż, od Was.
<br />
Wiesz co jest dla mnie najsmutniejsze?
<br />
Modliliśmy się do Mythal. Do Was wszystkich, ale ona cały czas tu była,
nie była w uthenerze. Modliliśmy się, prosiliśmy o pomoc, o zrozumienie,
o... o cokolwiek. I nigdy nie przyszła, aż cholerne zrządzenie losu
postawiło mnie przed nią. I kiedy mogłam ją w końcu o to spytać i
zrobiłam to, odpowiedziała, że co się wydarzyło nie można już zmienić. A
potem, wiedzieć o tym, że to nie bogowie. To elfy, takie jak ja,
tylko... cóż, z tamtych czasów. „Tamtych czasów”, nawet nie wiesz jak to
sformułowanie brzmi abstrakcyjnie w mojej głowie, rozbija się echem,
tłucze w umyśle, a ja momentami czuję się, jakbym nie mogła oddychać.
Wszystko to było kłamstwo.
<br />
Nie czuję jej już. To chore, może dziwne, ale cały czas odczuwałam
obecność Mythal. Nie wiem, czy faktycznie była w pobliżu, czy nie, ale
odczuwałam. Gdy pytam Studnię, odpowiada niejasno, nie rozumiem, ale
wydaję mi się, że wiem.
<br />
Jej już nie ma, prawda? Jak to możliwe? Mam nadzieję, że kiedyś się dowiem. (dopisek: Już wiem.)
<br />
Ach tak. Napisałam, że szpiegowałam. Cóż, tak. Można by zapytać, czemu
byłam tam, skoro jestem elfem, magiem i co mnie obchodzi ludzkość,
prawda? Poniekąd. Ale elfy zaniepokoiły się. Wojna pomiędzy magami, a
templariuszami trwała od stuleci, może nawet dłużej. Niektórzy z elfów
też trafiali przecież do Kręgów, to nie była nowość – chociażby Szary
Strażnik, który pokonał z przyjaciółmi Plagę był magiem, był też w Kręgu
i... i był elfem. Miejskim, ale zaczęłam na nich spoglądać nieco
inaczej. Zawsze czułam jakąś wyższość nad miejskimi, wiesz? Nie było to
dobre, ale czuliśmy się... lepiej. Bo to my byliśmy tymi, którzy
kultywowali tradycje i nie dawaliśmy się wrzucić pod jarzmo ludzi.
<br />
Tymczasem w międzyczasie byłam, czy to w Denerim, czy Kirkwall.
Widziałam te miejsca, „Obcowiska”. Nie wiem, czy miałeś okazję zobaczyć
coś podobnego, ale może lepiej nie (Twoja nienawiść do rasy ludzkiej
zwiększy się jeszcze bardziej). Tak bardzo starali się zachować choć
namiastkę, choć okruchy tego, co znają Dalijczycy, a przecież wiemy o
tym, że większość to kłamstwa. Chcieli cokolwiek.
<br />
Dlatego nie zaniedbuję Obcowisk, jeśli mówimy o roznoszeniu wiedzy. Nie
chcę ich zaniedbywać. Jeśli pragną, jeśli mają taką potrzebę zawsze mają
ciepły kąt w Podniebnej Twierdzy. Nawet nie wiesz ilu uchodźców w ten
sposób funkcjonuje w zamku. Zastraszeni przez ludzi, bez domu, bez
swojego miejsca siedzą na mojej głowie, ale na moje zaproszenie. I nie
wadzi mi to, bo mam plany. Dalekosiężne, ale powoli sznurki są
pociągane. Powoli sytuacja będzie się zmieniała.
<br />
Potrzebuję tylko czasu.
<br />
Mam nadzieję, że poznasz się na moich marzeniach, że będą miały one dla Ciebie sens. A jeśli nie... To też przeżyję.
<br />
Możemy zawsze stworzyć nowe, prawda?
<br />
Na elfy od stuleci patrzono wilkiem, zawsze podejrzani, zawsze niepewni,
zdrajcy. Kogo albo czego, nikt nie wie, po prostu zdrajcy. Może nie
podoba się ludziom, że są tacy, którzy buntują się przeciwko ich
zawłaszczeniu sobie pewnych miejsc, rzeczy, nas?
<br />
Nieważne, czy posłano by łotrzyka-szpiega, czy maga, patrzono by na nas w
ten sposób – cóż, jeśli szpiega by zdemaskowano, nawet gorzej. A ja?
Cóż, wyglądam dość niepozornie, jestem elfem, co prawda, ale kobietą,
więc to jeszcze mniej podejrzane. Mag, no cóż, zainteresowanie mogło
wzbudzić to, że ta cała kłótnia była poniekąd o tych, którzy są mi
podobni.
<br />
Udało się, nikt mnie nie podejrzewał.
<br />
Ciekawi mnie, czy wiedziałeś.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-05, 00:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiedział. Nie miał pojęcia, naprawdę - było tyle rzeczy, których
dowiadywał się o Inkwizytorce (czasem nawet i wbrew jej własnej woli),
rzeczy, o których wiedział tylko on, on jedyny, mając nadzieję, że nigdy
nie będzie zmuszony do wyjawienia ich choćby i samej Iselli. A jednak,
mimo tego, jak zdolnym był strategiem, jak dociekliwym szpiegiem i
umiejętnym słuchaczem, nie zdołał domyślić się przeszłości ukochanej -
fakt więc, że i ona szpiegowała swego czasu dla swego klanu, wydał się
dla niego wręcz... miażdżący.
<br />
Dłonie wciąż mrowiły mu nieprzyjemnie, jak to miało miejsce... cztery
lata temu, gdy w ofierze złożyła mu się sama Mythal. Ale energia Andruil
nie była taka sama; wiele w niej było chaosu i złości, nad którą nie
nauczył się jeszcze zapanować. Być może naprawdę postąpił zbyt
pochopnie? Może jej moc miała już za chwilę okazać się dla niego zbyt
potężna i...
<br />
Drgnął, targnięty wspomnieniem, obrazem twarzy dawnej przyjaciółki, gdy
ta godziła się, by oddać mu ostatnie, co miała - swą magię. Rozumiała,
że nie uda się jej już obudzić i żyć po drugiej, właściwej stronie.
<br />
"Nigdy nie zapomnę tego dnia, gdy oszukałeś dla mnie Anarisa", powiedziała, uśmiechając się do niego smutno.
<br />
<span style="font-style: italic;"><span style="font-weight: bold;">Ma melava halani, Solas.</span>
<br />
My nigdy nie zapominamy.</span>
<br />
Zerwał się gwałtownie z fotela, przyciskając do twarzy poznaczone
czerwonymi pęknięciami dłonie - rany wciąż nie goiły się tak dobrze,
jakby sobie tego życzył, ale to nie to drażniło go najbardziej, zupełnie
nie. Nie mógł pogodzić się z tym, że do czasu przybycia archonta
pozostawali zupełnie bezsilni, bezużyteczni. A nawet i wtedy... nie był
pewien, czy moc Andruil wiele wskóra wobec czarnej magii Falon'Dina.
Powinna, przecież powinna. Każdą elfią sztuczkę dało się jakoś
rozwiązać. Trzeba było tylko...
<br />
- Solas! - drzwi załomotały ciężko, gdy do środka (bez pukania) wpadł
zdyszany Dorian. - Archont przybył już na miejsce, wszyscy zbierają się w
sali narad.
<br />
- Oczywiście - zreflektował się, obracając głowę w stronę przybysza. - Naprawdę przyprowadził ze sobą armię?
<br />
- Tak, jest ich.. wszystko w porządku? Co ci się stało z oczami? - Mina
Tevinterskiego maga zrzedła momentalnie, a sam wspomniany cofnął się
wolno o krok w stronę drzwi.
<br />
- To nic takiego - przechylił głowę, wykrzywiając wargi w kiepsko sfałszowanym uśmiechu. - Za chwilę mi przejdzie.
<br />
- W... w porządku. Pójdę po resztę. Do zobaczenia na sali i... Solas -
jasne oczy zwróciły się w jego stronę, wytrzymały pełne bólu i
pierwotnego mroku spojrzenie. - Gdybyś czegokolwiek potrzebował, służę
ci swą pomocą. Pamiętaj, że nie jesteś w tym wszystkim sam, ja... Ja też
za nią tęsknię.
<br />
- Dziękuję ci - odpowiedział po krótkiej chwili milczenia, przymykając powieki. - To wiele dla mnie znaczy, Dorianie.
<br />
<br />
Trzeba było przyznać, że plotki, którymi obdarowała ich parę dni
Josephine, nie mijały się wcale z prawdą; Radonis okazał się bowiem
człowiekiem kultury, wysławiającym się w mowie kwiecistej, poprawnej i
upolitycznionej, a przy tym wciąż niezwykle przyjaznej, poprawnej. Duży
respekt w jego nietuzinkowej postaci wzbudzała długa, zadbana broda,
stanowiąca bezsprzecznie jego wielką dumę; Variel przyglądała się jej
mimowolnie, gdy starszawy mag poprawiał jej ułożenie, przygotowując się
do wejścia na salę. Nie spodziewała się jednak, że w ów wejściu
przeszkodzi im niewielki kot; sierściuch, który łaził za nią
nieustannie, od czasu, kiedy poznali się w komnatach Merrill, podczas
jednej z ich nocnych schadzek. Mruczące kłębowisko futra i zębów wprost
nie odklejało się od jej nogi, doprowadzając ją tym samym do szaleństwa.
<br />
- Sio - szepnęła cicho, przesuwając bestię nogą, ale ta powracała do
niej nieugięcie, nie dając za wygraną. Co z tym kotem było nie tak?
Przecież nie weźmie go ze sobą na naradę. - Sio, powiedziałam. Zmykaj,
gdzieś na pewno masz tuńczy...
<br />
- Kot? - Usłyszała nagle; obróciła się więc gwałtownie w jego kierunku,
stając oko w oko z najważniejszą osobistością całego Imperium.
<br />
- Kot...? - odpowiedziała niepewnie, cofając się delikatnie w kierunku ściany.
<br />
- Jaki piękny! Doprawdy, niesamowity, co za ciekawe umaszczenie! -
Wykrzyczał starzec, przykucając na moment, by sięgnąć za nią i... wziąć
mruczące futro w ramiona, przytulając się z pasją do lśniącego futerka. -
Niesamowity! - Powtórzył i z szerokim uśmiechem machnął głową na
odprowadzających go pachołków, którzy pchnęli zgodnie drzwi, wpuszczając
go do środka.
<br />
Przez krótką chwilę stała tak, mrugając wolno, jakby w ten sposób mogła
cofnąć czas i obejrzeć ten absurdalny moment ponownie, ale nic takiego
się nie wydarzyło. Ruszyła więc za nimi, witając się uprzejmie ze
wszystkimi obecnymi na naradzie.
<br />
Jej uwagę przyciągnął natychmiast.. Solas. Jego odmienione oblicze, lśniące purpurą oczy.
<br />
<span style="font-style: italic;">Bogowie... co on właśnie...</span>
<br />
Przecisnęła się ostrożnie przez tłumy, docierając wreszcie do poszukiwaną przez nią osobistość.
<br />
- Aravasie - szepnęła cicho, szturchając mężczyznę łokciem. - Co on, do cholery, zrobił?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-05, 01:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Aravas
sam zastanawiał się nad pytaniem Variel już wcześniej i właśnie
zamierzał sprawdzić swoje przypuszczenia, gry rudowłosa przerwała mu.
<br />
Spojrzał na nią, marszcząc brwi.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Jeśli to jest to, co myślę, przysięgam, zamorduję tego gówniarza </span> - mruknął dyskretnie białowłosy mężczyzna i dystyngowanym, nieco nonszalanckim krokiem przybliżył się do łysego maga.
<br />
Od razu to wyczuł. Magia wokół niego była niespokojna, trochę nietypowa.
Śmierdział przeładowaniem na kilometr, rozpoznawał tę wirującą wokół
niego energię nazbyt dobrze. Tak czuł się, gdy Andruil była w jego
otoczeniu.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Czy możesz mi wyjaśnić, Solas, jakim cudem jesteś tak głupi?</span>
- syknął dyskretnie, spoglądając prosto na archonta i Inkwizycję, która
witała go nad wyraz ciepło. Zwrócił uwagę na kota, który gnieździł się
radośnie w ramionach Radonisa.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Co ty sobie myślałeś? Że rozwiązanie
sytuacji przyjdzie do ciebie, gdy będziesz miał więcej mocy, nad którą
nie będziesz panował i która nie należy do ciebie?</span>
<br />
Gdyby tylko mógł, jego zimny ton głosu byłby wystarczająco słyszalny
dosłownie wszędzie. Ale byli na naradzie i nie mógł go w bardziej jawny
sposób zbesztać, co nie oznaczało, że brakowało w jego wypowiedzi jadu,
zirytowania, a przede wszystkim - rozczarowania.
<br />
Tyle lat cały czas był przy tym nieroztropnym magu, tyle lat naprawiał
jego błędy, tyle lat wspólnie planowali wiele rzeczy, żeby teraz, na
starość, temu skończonemu idiocie zachciało się realizować plany
samotnie, jeszcze w dodatku tak bezsensowne. Cztery tysiące lat na tym
padole, a ten dalej zachowywał się tak, jakby urodził się dwadzieścia
lat temu!
<br />
- Witaj, archoncie. Niezwykle miło mi cię przywitać w naszych skromnych progach.
<br />
W pomieszczeniu rozbrzmiał subtelny głos Josephine. Ukłoniła się przed
władcą delikatnie, co zresztą zrobiła cała rada Inkwizycji.
<br />
- Chyba możem... Gdzie jest Dorian? - Antivianka zmrużyła oczy,
poszukując barwnego Tevinterczyka, ale na próżno było błądzić
spojrzeniem, bo w istocie nie było go w pomieszczeniu.
<br />
No doprawdy, miał on jedno zadanie - stawić się, nawet tego nie potrafił.
<br />
- Jestem! Przepraszam za spóźnienie, ale znalezienie Cassandry okazało się trudniejsze, niż mi się wydawało.
<br />
Barwny głos dołączył do nich wraz z otwierającymi się wrotami. Tuż za nim, w istocie, była też Poszukiwaczka.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-05, 01:31<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Pięć minut wcześniej.</span>
<br />
- Nie możesz tam wejść! - żachnął się Dorian, łapiąc się buńczucznie pod boki. - Nie, kiedy <span style="font-style: italic;">on</span> jest w środku!
<br />
- Kadan - Byk przysunął się jeszcze, chwytając w swoją ogromną dłoń
jeden z odstających pośladków Tevinterskiego maga. - Dopiero co
przyjąłeś moje oświadczyny i już chcesz się mnie pozbyć?
<br />
- P-przyjąłem je wcześniej. I mów ciszej, na światłość. Jeszcze ktoś nas usłyszy.
<br />
Duże łapy przesunęły się nieposłusznie wyżej, łapiąc go za ramiona; w
następnej chwili był już przyciskany do ściany, miażdżąc o nią gładko
wygolony policzek.
<br />
Co najlepszego wyprawiała ta bezwzględna bestia? Spędził ostatnią
godzinę na doprowadzaniu do porządku swoich wąsów, czy tak ciężko było
zrozumieć, że chciał, by wyglądały obłędnie?
<br />
- Odsuń się ode mnie, nie mam już cza... och, Byku. Pieprzyć cię.
<br />
- I ciebie - wymruczał czule wielkolud, przesuwając drapieżnymi wargami po długości miękkiej, wyperfumowanej szyi. - Teraz.
<br />
- Nie mam czasu, za chwilę zacznie się nara...
<br />
- Khm.
<br />
Jak oparzeni odskoczyli od siebie pośpiesznie, obracając się, by popatrzeć wprost na.. Cassandrę.
<br />
- Jak mogłaś nas tak przestraszyć! - Dorian oparł się ciężko o ścianę,
przyciskając dłoń do bijącego pod szatami serca. - Oszalałaś?
<br />
- Leliana kazała mi ciebie poszukać. Za chwilę się zacznie. O ile już się nie zaczęło.
<br />
- W porządku, masz rację. Mówiłem ci - ostatnie zdanie wypowiedział już do Byka, mrużąc groźnie powieki. - Nie teraz. Proszę.
<br />
- Wiesz gdzie mnie szukać, kadan - odpowiedział tylko niezrażony qunari
i jak gdyby nic, świecąc tym swoim mięsistym, szerokim i nieskończenie <span style="font-style: italic;">idealnym</span> torsem, powędrował w kierunku skrzydła z komnatami mieszkalnymi.
<br />
- ...szysz co do ciebie mówię? Dorian! Chodź wreszcie!
<br />
- Tak - potrząsnął lekko głową, uśmiechając się przepraszająco. - Oczywiście, już idę.
<br />
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie chcę o tym teraz rozmawiać</span>
- odparł cicho, unikając uparcie spojrzenia starszego przyjaciela. To
właśnie jego reakcji obawiał się najbardziej i teraz ciężko było mu
pomyśleć o tym, w jaki sposób miałby go uspokoić. Na całe szczęście nie
mogli sobie pozwolić na przeprowadzenie tej trudnej rozmowy w chwili,
gdy został do niej w oczywisty sposób zaproszony.
<br />
Wiedział, że jego twarz świeciła teraz nieugaszonym znamieniem, symbolem
drugiej (a właściwie trzeciej ) obecności, ale nie miał nawet czasu, by
odpowiednio to rozplanować, musiał działać szybko. Teraz, wzbogacony o
dodatkową potęgę, mógł zostać wyśmiany, ale czuł się potężniejszy, czuł
to w swoich żyłach i pulsujących gorącem oczach. A złość... wkrótce
miała mu już przejść, był tego pewien. Wszystko w swoim czasie, jak to
mawiano.
<br />
Byle nie za długo. Isella go potrzebowała. I on także potrzebował jej.
<br />
- Dobrze, będąc już w komplecie - podsumowała Josephine, uśmiechając
się ciepło do Doriana, który od razu pierzchnął gdzieś w kąt
pomieszczenia. - Chciałabym ustalić, co możemy, aby jak najszybciej
dostać się do Ostagardu.
<br />
- Przygotowaliśmy tam eluvian - Variel podparła się z rozwagą o ramię
Aravasa, uśmiechając się z dumą. Czyżby zdążyli zadziałać w tym
kierunku, podczas kiedy on sam był nieprzytomny? To było... wyjątkowo
imponujące.
<br />
- Naprawdę?! - Cullen rozdziawił usta, uśmiechając się zaraz szeroko. -
Chwała wam za to! To skraca nam dwa dni drogi, jesteśmy...
<br />
- Niezupełnie - Starożytna pokręciła swą głową, aż zafalowały wściekle
rude sprężyny włosów. - Eluvian znajduje się w pewnym oddaleniu od
naszego docelowego miejsca... żeby nie mógł go wyczuć Il... Falon'Din.
<br />
- To zrozumiałe - do rozmowy wtrącił się wreszcie Radonis, nie
przestając wciąż rozpieszczać mruczącego mu w ramionach kota. - Musimy
znać liczebność demonów. Bez tego nie rozplanujemy odpowiedniego planu
działania.
<br />
- Nasi ludzie naliczyli ich około setki - Leliana przedstawiła
sytuację, posługując się przygotowanymi wcześniej figurami. Rozłożyła je
pośpiesznie na mapie, pozwalając wszystkim zobaczyć, jak wiele miejsca w
rzeczywistości zajmowały wspomniane kreatury. Widok ten napawał go...
sam nie potrafił tego nawet określić - setka <span style="font-style: italic;">demonów</span> zebranych w jednym miejscu przez jedno istnienie. Stworzonych przez jedno istnienie.
<br />
Przez całe swoje życie nie ufał Falon'Dinowi, ale nigdy nie
przypuszczał, że... że okaże się on tak zły. Tak zepsuty. I to właśnie
on miał <span style="font-style: italic;">jego</span> Isellę. Przez cały. Ten. Cholerny. Czas.
<br />
- Co potem? - dopytał Archont, uśmiechając się łagodnie; zupełnie jakby
nie przerażały go te tłumy, morza czekających ich potworów. - Moje
wojska nie napotkają problemu w położeniu kresu tym kreaturom. Zadbałem o
to - zapewnił gorąco, wypuszczając wreszcie pomiaukujące zwierzę.
Ozdobione pierścieniami dłonie przesunęły się po imponującej długości
brody, przywracając ją do poprzedniego, idealnego stanu. - Co zrobimy,
gdy pozostanie nam już wyciągnięcie... Falon'Dina z klatki? Czy znamy na
to sposób?
<br />
Zebrani zamilkli, wyraźnie skonfundowani. Cóż, ich plan nie obejmował dalszych działań. Nie było to bowiem takie proste.
<br />
- Wkrótce dowiem się, co powinienem zrobić, by wyciągnąć go na zewnątrz
- obiecał głośno Solas, przyciągając ku sobie wszystkie spojrzenia; nie
mylił się, sądząc, że większość z nich przesączała wręcz skrajna
podejrzliwość. - To kwestia paru godzin. Może parunastu.
<br />
- Dobrze więc - zgodził się mag, przyglądając mu się badawczo. - Kiedy
znajdziecie już rozwiązanie, podzielcie się nim ze mną, proszę.
Chciałbym wiedzieć, dokąd i po co wysyłam swych ludzi.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-05, 02:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Narada
przebiegła raczej bez większych ekscesów, bowiem słowa Solasa w
zasadzie zamknęły całą sytuację. Nic więcej nie było do przekazania,
przynajmniej na chwilę obecną, w związku z czym służba Podniebnej
Twierdzy doprowadziła gości do pokoi gościnnych, natomiast Aravas nie
zamierzał zostać zignorowanym, o nie.
<br />
- Ty, za mną - wskazał Solasa z wyrazem twarzy nie znoszącym sprzeciwów.
<br />
W milczeniu obaj wyszli z sali, udając się do gabinetu Inkwizytorki.
Variel chciała z początku podążyć za nimi, ale białowłosy elf dał jej do
zrozumienia, że nie był to najlepszy pomysł.
<br />
Chciał być z przyjacielem sam na sam.
<br />
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Aravas odetchnął głęboko i przymknął powieki.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Solas, dlaczego robisz takie rzeczy?
Ja rozumiem, to twoja ukochana. Naprawdę, rozumiem to. Ale co da ci
większa moc, skoro to nie o moc chodzi, a o to cholerne pomieszczenie,
które nie wypuści jednego z was! Potrzeba czegoś innego. Iluzji, nie
wiem sam. Czegoś... </span>
<br />
Aravas spoglądał przez kilka chwil na twarz przyjaciela, a na jego
twarzy widać było malujące się zrozumienie. Był sposób na to, aby
oszukać to pomieszczenie. Nie należało to do czystego rozwiązania, wręcz
przeciwnie. Kazałoby komuś, kto parałby się podobnymi praktykami - a z
tego co słyszał, Merrill władała magią krwi całkiem płynnie - trochę się
pobrudzić, ale było to możliwe.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Możliwe, że mam pomysł... Ale najpierw chcę usłyszeć, jak to sobie wyobraziłeś.</span>
<br />
Starszy z elfów przywołał do siebie szklankę wypełnioną najlepszym
burbonem. Upił łyka, rozkoszując się palącym w gardło alkoholem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-05, 02:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
chciał, tak bardzo nie chciał za nim iść - w jego głowie kotłowały się
teraz myśli tak straszliwe, że nie umiał w żaden sposób im zaradzić.
Zbyt bardzo go drażniły, <span style="font-style: italic;">paliły</span> druzgotany umysł, zmieniając go w narzędzie nienawiści, odbierając mu ostatnie zasoby człowieczeństwa.
<br />
Odetchnął głęboko, starając się wsłuchać w słowa przyjaciela.
<br />
<span style="font-style: italic;">Iluzji, sam nie wiem. Czegoś.</span>
<br />
Och, jakże domyślnie, jakże błyskotliwie. I to on śmiał mówić, JEMU, że
był głupi. Kiedy sam stanowił sobą tylko kupę chodzącego próchna,
niezdolną do...
<br />
Czy naprawdę to przed chwilą pomyślał?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Możliwe, że mam pomysł... Ale najpierw chcę usłyszeć, jak to sobie wyobraziłeś </span> - odezwał się Aravas, sięgając po... alkohol. O, tak, tego było mu teraz trzeba!
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Mogę? </span> - zapytał, lecz nie
czekając na odpowiedź wyciągnął szklankę z dłoni Starożytnego i opróżnił
jej zawartość w jednym, rozpaczliwie chciwym łyku. Parę kropli
potoczyło mu się po brodzie, ale nie dbał o to, nie w tej chwili; jego
dłonie już sięgały do pękatej karafki, nalewając kolejną porcje. Musiał
to zapić, zapić i nie myśleć, bo...
<br />
Część alkoholu wylała się na tacę, część spłynęła po zabytkowych,
wypolerowanych meblach; wiedział, że jasnowłosy zwykł bardzo dbać o
porządek, ale w tej chwili milczał, ponieważ widział, musiał widzieć, co
się z nim działo. Jak drżące były dłonie, które przykładały częściowo
napełnioną szklankę do warg, a potem przechylały ją znów, upijając
całość, całość, musiał to zapić.
<br />
Musiał nie myśleć. Nie myśleć o zielonych oczach i drobnej buzi, o pełnych wargach i cichym "<span style="font-style: italic;">nie odchodź</span>",
kiedy naprawdę powinien był odejść. Dlaczego jej to zrobił, dlaczego,
teraz siedziała tam przez niego! Gdyby nigdy się nie poznali, gdyby nie
zawrócił jej w głowie, tak jak pisała o tym w pamiętniku, byłaby dziś
wolna.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Jeszcze j-jedna</span> - wydusił z
siebie z wysiłkiem, sięgając po butelkę; wizja rozmazała się nagle,
gniew wezbrał ponownie, a jego palce nie trafiły w cel, muskając jedynie
samą szyjkę. Głupia karafka, głupia...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Solas</span> - usłyszał stanowcze
upomnienie; w następnej chwili długie ramiona przyciągały go do siebie,
wciskając głowę w miękkie, jasne włosy. Głos Starożytnego jeszcze nigdy
nie zgrzytał tak bardzo, jak w tej jednej chwili.- <span style="font-weight: bold;">Powiedz mi, co cię tak męczy.</span>
<br />
Wspomnienia znów uderzyły go wściekle; mógł teraz zobaczyć klęczącą w
Arlathanie Isellę, łapiącą się za obumierające przedramię, twarz
uśmiechającej się łagodnie <span style="font-style: italic;">ostatni raz</span> Mythal. Słodki pocałunek Andruil. Góry, przelot ptaków, jego "<span style="font-style: italic;">chcę, abyś pamiętała, że to, co nas łączyło, było prawdziwe</span>", a potem "damy radę, jesteśmy silni"...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie jestem!</span> - wyszlochał
ciężko, chwytając jego ramiona tak mocno, że - mógł być tego pewien -
pozostawiał na skórze przyjaciela paskudne ślady. Och, musiał go mieć za
takiego głupca.. pewnie nawet nie wiedział, o co chodziło, ale nie
umiał mu tego wyjaśnić, nie umiał, musiał to zapić. - <span style="font-weight: bold;">Nie chcę już myśleć</span> - wychrypiał, chrząkając, gdy zebrało mu się na mdłości. - <span style="font-weight: bold;">Nie chcę myśleć, nie wiem już... co robić. Ona tam... to m-moje dziecko, nie chcę. Po co to zrobiła?</span> - Zapytał tak, jakby to była jego wina. - <span style="font-weight: bold;">Po co tam poszła? Pozwoliłeś jej! Pozwoliłeś jej tam wejść! Zabiję cię!</span>
<br />
Cóż, Aravas mógł przewidzieć wiele rzeczy, ale tego jednego się zapewne
nie spodziewał - Solas nie zaatakował go bowiem magią, czy paskudnymi
klątwami - w jednej chwili pchnął mężczyznę na ziemię i usiadł mu na
klatce piersiowej, zaciskając swe dłonie wokół poruszającej się
gwałtownie pod skórą grdyki.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Zabiję...</span> - powtórzył nieprzytomnie, a jego oczy zalśniły znów wściekle fioletowym blaskiem.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-05, 03:40<br />
<hr />
<span class="postbody">I
faktycznie, tego Aravas przewidzieć nie mógł, chociaż bardzo by chciał.
Zdawał sobie sprawę z tego, jak niestabilny w tym momencie musiał być
Solas. Porwanie jego ukochanej, która nosiła w sobie ich wspólne
dziecko, kolejna dawka potężnej magii, której nie kontrolował, ponad
wszelką wątpliwość.
<br />
Chciałoby się przewrócić oczami i zaanonsować "i znów się zaczyna", ale
chwilowo Aravas nie był w pozycji na żarty, Solas naprawdę chciał go
udusić.
<br />
Białowłosy elf po chwili szoku zebrał się w sobie i odepchnął
przyjaciela od siebie barierą. Kaszlnął, łapiąc powietrze i podniósł się
z ziemi. Solas, niestety, także się pozbierał i ciągle emanując
fioletem rzucił się na niego ponownie. Nie magią, jak można by
przypuszczać, nie.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Solas, uspokój się. Nikt nie wiedział o dziecku, nikomu nie powiedziała.</span>
<br />
Niemal każde evanuris było w gorącej wodzie kąpane, ale chyba tylko Andruil mogła działać na niego tak destrukcyjnie.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Pewnie zrobiła to, bo była
zdesperowana. Może liczyła na to, że po prostu wyjdziecie stamtąd razem,
tak, jak każdy miał nadzieję. Nikt nie wiedział o specjalnej mechanice
pomieszczenia. I... Czy ty mnie w ogóle słuchasz?</span>
<br />
Solas wydawał się być w absolutnym amoku. Aravas westchnął. Utrzymywał
go w ryzach za pomocą zaklęcia, cały czas więżąc go w powietrzu. Nie
zamierzał się z nim bić, krzywdzić go. Nie mógłby. Aravas czytał mu
bajki, gdy Solas był jeszcze mały. Nie potrafił go skrzywdzić.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Oczywiście, oszalej. Bo przecież
właśnie tego potrzebuje Isella, swojego ukochanego, który nie będzie
mógł jej pomóc, bo całkowicie mu odbija. No przecież. </span>
<br />
Atak Solasa trwał kilka minut, podczas których Aravas nalał sobie do
szklanki burbonu i tym razem on wypił całą zawartość jednym haustem.
Odetchnął ciężko, przymykając powieki. Gdy w końcu usłyszał poruszenie
przed sobą, ciche "Aravas", zrozumiał, że prawdopodobnie przeszło mu. W
końcu.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wróciłeś. Świetnie. Właśnie dlatego
przyjęcie magii kogokolwiek, a już w szczególności Andruil to była
czysta głupota. Co sobie myślałeś?</span>
<br />
Mina Solasa zmiękczyła serce białowłosego, który tylko westchnął.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Dalej jest tu ten więzień od Ilasdara?</span>
<br />
Solas przytaknął cicho.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Dobrze. Wykorzystamy go jako prezent.
Nie spodziewam się, że macie wspólną grupę krwi, ale nie jest to
specjalnie istotne. Pokój reaguje na twoją krew. To, co zrobimy, to tuż
przed wejściem Merrill przetransportuje część twojej krwi do więźnia.
Będzie miał kilka minut życia, jeśli nie macie wspólnej grupy krwi.
Tylko kilka minut. Co należy więc zrobić, to tuż po tej zamianie
wchodzicie oboje, zabierasz Isellę, zostawiacie więźnia, wychodzicie
oboje. Zero pomyłek. Czy zrozumiałeś mnie, czy dalej chcesz mnie zabić?</span>
<br />
Aravas nalał sobie jeszcze trochę i upił od razu pół szklanki. Odetchnął
ciężko i puścił Solasa z więzów. Spojrzał na swojego przyjaciela, który
wyglądał po raz pierwszy w życiu, jakby przegrał wszystko.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nikomu nie mówiła o ciąży, Solas.
Nigdy bym jej nie puścił, gdybym wiedział. Ale nie wiedziałem. I nie
mieliśmy czasu na rozmyślanie, tak, jak teraz mamy. Kupiła nam czas. Ona
żyje. Teraz musimy się jej tylko zrewanżować.</span>
<br />
Aravas podszedł do przyjaciela i przytulił go do siebie.
<br />
-<span style="font-weight: bold;">Wszystko będzie dobrze. To naprawdę silna kobieta, gotowa do poświęceń. Nigdy nie pozwól jej wątpić w twoją miłość, Solas.</span>
<br />
<br />
Isella leżała skulona na łóżku, o dziwo, pod przykryciem. Nie trzęsła
się tak bardzo z zimna, za to tym razem, z obrzydzenia. Czuła się
brudna, tak bardzo brudna.
<br />
Och, Ilasdar dopiął swego, trzeba było to przyznać. Może nie musiał jej
wcale bić, tak, jak to było w przypadku Solasa? Można było złamać kogoś w
inny sposób, upokorzyć znacznie bardziej, niż fizycznie.
<br />
Krwawiła. Wiedziała o tym, czuła wilgoć pomiędzy pośladkami, ale nie miała siły nawet tego wytrzeć.
<br />
Minęło dwadzieścia minut, a ona dalej nie ruszyła się z miejsca, prócz
momentu, w którym szybko dobiegła do szaty, w którą ubrana była
wcześniej i z obrzydzeniem wytarła każdą jedną uncję nasienia, którą
miała na piersiach, brzuchu i twarzy. Nie mogła powstrzymać jednak
wymiotów, które rozpoczęły się tuż po tym, jak Falon'Din wyszedł z
pomieszczenia.
<br />
Podniosła się na drżących rękach, gdy w końcu burczenie w brzuchu było
zbyt intensywne, a zapach jedzenia sprawiał, że trochę szalała.
Podsunęła talerz bliżej swojego ciała, powoli żując pieczeń, którą
dostała. Był to prawdopodobnie bażant, o dziwo był naprawdę dobry.
Isella skupiła się całą sobą na fakturze mięsa, byleby nie myśleć o tym,
co się właśnie wydarzyło.
<br />
Obok stała też woda w pięknym, przezroczystym naczyniu. Wypiła niemal całą jednym haustem.
<br />
Nieufnie spoglądała na fiolkę o fioletowym, intensywnym kolorze. Trochę
błyszczała. Pamiętała jego słowa, gdy mówił jej, że nie musi tego pić,
ale byłaby rozsądna robiąc to, bo pomoże jej to utrzymać w dobrej
kondycji swoje ciało pomimo braku naturalnego światła i... W zasadzie,
nie wiedziała co na ten temat mówił dalej, zupełnie się wtedy wyłączyła.
Nie ufała mu i korzystała tylko z rzeczy, które były niezbędne.
<br />
Koc, którym się okrywała był naprawdę miękki. Nie potrafiła zjeść całej
pieczeni. Nie miała pojęcia ile czasu nie jadła, ale najwidoczniej jej
żołądek zarządził jakieś zmiany w gospodarowaniu i przyjmowaniu pokarmu.
Połowa bażanta została więc na talerzu, który pozwoliła sobie postawić
na marmurowej posadzce, tak samo zresztą, jak puste naczynie po wodzie.
<br />
Ułożyła się po raz kolejny w embrionalnej pozycji, zamykając oczy. Nie
miała siły ruszać się bardziej. Głaskała się delikatnie po brzuchu,
mając nadzieję, że nie wpłynie to wszystko na jej dziecko tak bardzo,
jak myślała.
<br />
Wytarła twarz w swoją nową szatę o jasno różowym kolorze, starając się
już nie płakać. Chociaż chciało jej się spać, nie była w stanie tego
zrobić, ciągle przerażona, cały czas obolała. Ciało wcale nie przestało
jej piec, wnętrze jej pośladków było nieprzyjemne rozciągnięte i
cholernie bolące. Nie spodziewała się, że wywrze to na niej takie
wrażenie.
<br />
Przez bardzo krótką chwilę miała w głowie myśl, czy nie wykorzystać
sytuacji, gdy nie była przywiązana i mogła używać magii. Czy nie powinna
w takiej sytuacji skończyć ze sobą? Ile jeszcze takich sytuacji będzie w
stanie przetrwać?
<br />
Szybko jednak odsunęła te fatalistyczne myśli od siebie, przypominając
sobie, że nie była tu sama. Nie mogła porzucić swego dziecka, nie mogła
przestać o nie walczyć. Przetrwa to, cokolwiek Falon'Din szykował.
Przetrwa, będzie silniejsza i gdy przyjdzie czas, zabije sukinsyna.
Rozszarpie go, rozsadzi od środka. Nie będzie się wahać.
<br />
Z tą myślą, zasnęła.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-05, 04:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiedział, co było dla niego bardziej osobliwe - chwila, w której
prostował się wśród poszarpanych prześcieradeł, pochylając się po własne
spodnie, moment, w którym dopinał własny płaszcz, spoglądając na
resztki krwi i nasienia, czy to, jak lekko przyszło mu przejść po tym
wszystkim do tematu jedzenia, gdy - jak gdyby nigdy nic - podawał
kobiecie talerz z pieczenią, zupełnie niczym z jej zapłatą za ulotne
chwile przyjemności, które dała mu swoim słabym ciałem.
<br />
Już dawno nie udało mu się przeżyć czegoś równie spektakularnego. Nie
chodziło nawet o przyjemność fizyczną, bo ta, o ile rzeczywiście miała
swe miejsce, prezentowała się bardzo nijako na jego długiej liście
kochanków i kochanek. To inna rzecz upajała go, uskrzydlała, gdy brał
jej ciasne wnętrze, niemalże je rozdzierając każdym ruchem - poczucie
władzy. Bezgranicznej, niezaprzeczalnej władzy, która pozwalała mu na
niszczenie życia tego małego, bezbronnego istnienia. Niszczenie go
bezkarnie, lekką ręką, na swoich własnych zasadach. Przez tę krótką
chwilę mógł znowu poczuć się bogiem, mógł poczuć to, co czuł dawniej,
gdy na widok jego spojrzenia młode elfiątka <span style="font-style: italic;">mdlały</span>, błagając o litość.
<br />
Wierzył, że kobieta okaże się rozsądna i wypije witaminy, które jej
ofiarował - te pozwalały nie tylko na dostarczenie jej potrzebnych
minerałów, ale umożliwiały mu także wsunięcie się do jej wędrówek po
Pustce, tak jak to miało miejsce z Solasem.
<br />
Na całe szczęście jej pieczeń także miała w sobie parę kropli tegoż
drogocennego specyfiku, ale... cóż, nie było to już tak łatwe. Ale
trudno, trudno - musiał ją kontrolować, musiał nieustannie sprawdzać, co
i kiedy (a już zwłaszcza) do kogo mówiła. Dzięki pierścieniowi zdołał
poznać umiejętności tej małej dziwki na tyle, by wiedzieć co musiała już
sobie pomału kombinować. Nie zamierzał jej pozwolić na luksus
spotykania się z tym żałosnym śmieciem tuż pod jego nosem.
<br />
Inkwizytorka stała się <span style="font-style: italic;">jego</span> zabawką. Na własne, z resztą życzenie. Należała do niego, a Solas... cóż, mógł sobie teraz pluć w brodę.
<br />
I zapewne tak właśnie było.
<br />
<br />
Na krótką chwilę przed otworzeniem balkonowych drzwi, zamknął oczy -
chciał otworzyć je wtedy, gdy będzie już pewien, że roztoczy się przed
nim widok, który pokochał bezgranicznie wiele, wiele lat temu, gdy świat
rządził się jeszcze zupełnie innymi prawami.
<br />
Odetchnął, pozwalając, by otuliło go mroźne, szczypiące powietrze i...
wreszcie rozchylił powieki, czując, jak momentalnie zostaje uderzony
przez czyste <span style="font-style: italic;">piękno</span>.
<br />
Ostre, odcinające się kontrastowo górskie szczyty, niemalże stykały się z
wąskim pasem szarawych chmur, przeganianych co i rusz gwałtowniejszymi
podmuchami wiatru.
<br />
I ta zieleń, wszechobecna zieleń drzew, porastających gęsto przybrzeża
urokliwej polany; o tej porze roku przysłoniętej przez biały, puszysty
śnieg.
<br />
Podparł się na kamiennej barierce, spoglądając z rozrzewnieniem na wszystko to, co kiedyś tak bardzo pragnął uratować.
<br />
I kto by pomyślał, że dziś miał na głowie sprawy, które przejmowały go o wiele bardziej od "być albo nie być" Arlathanu...
<br />
Błękitne oczy zniknęły znów na krótką chwilę za poszarzałymi od braku
snu powiekami - słońce poczęły przebijać się wreszcie między górskimi
szczytami, zwiastując <span style="font-style: italic;">tę</span> godzinę.
<br />
Prawie się nie bał, gdy wspinał się ostrożnie na górę, stając na
barierce w pokrytych zbrojeniami butach - wiatr zadął, jakby w
odpowiedzi, podbijając w górę jego odświętny, futrzany kołnierz.
<br />
Nie przestraszył się dźwięku eluvianu; ktokolwiek to był, nie mógł go już odwieść od tego, co zamierzał zrobić.
<br />
- Solas? - usłyszał odległe wołanie. Grube, puszyste płaty śniegu
uderzyły go gwałtownie w swym lodowatym podmuchu, pozostawiając na jego
twarzy wilgotne ślady. - Solas, nie wolno ci tu przychodzić, nie
przebadali jeszcze dokła... Solas?!
<br />
Nie słuchał jej; poddał się chwili i ze stoickim spokojem rozłożył swe
ramiona, by już po chwili pozwolić ciału przechylić się swobodnie do
przodu i... opaść w przepaść.
<br />
<br />
- Solas! - Variel podbiegła do barierki, uczepiając się jej kurczowo
palcami; po piegowatych policzkach spływały jej gęste, krokodyle łzy. Co
ten idiota sobie myślał, co on właśnie zrobił?!
<br />
Zakończyć to w <span style="font-style: italic;">taki</span> sposób, tak
po prostu? Jak mógł, jak mógł im to zrobić?! Och, na Bogów, kiedy reszta
się o tym dowie... nie, nic już nie miało sensu, absolutnie nic.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Dirthara-ma!</span> - wrzasnęła
wściekle, kopiąc w najbliższą ścianę. Kolana ugięły się pod nią i w
ogóle się przed tym nie opierała; zaryła nimi w śnieg, sprawiając sobie
przy tym mnóstwo bólu.
<br />
Miała to wszystko w dupie. Solas nie żył. Jej Solas, ten zasrany idiota.
Ten sam, który ściągał niewolnikom krzywdzące znamiona, przytulał ją,
gdy straciła rodziców, śmiał się z jej żartów i gotował jej eliksiry
przeciwbólowe, gdy miesiączka stawała się nie do zniesienia. Nie żył.
Zabił się. Skoczył.
<br />
Zapłakała bezgłośnie, wykrzywiając usta w wyrazie czystego smutku.
Łzy-grochy wciąż wypływały spod zaciśniętych powiek, skapując tak na
pokryte śniegiem podłoże.
<br />
I wtem... wiatr przyniósł jej do uszu niespodziewany dźwięk. Łopot? Wizg? Coś, jakby... żagle?
<br />
Do cholery jasnej, co to było, co to mogło być?
<br />
Jak w gorączce przysunęła się znów do barierek, spoglądając niepewnie w
kierunku źródła hałasu. W jednej chwili odskoczyła od nich ponownie, a z
ust potoczył się jej pisk tak wysoki i drażniący, że powinno jej pęknąć
gardło, ponieważ...
<br />
Ponieważ tuż przed nią pojawił się <span style="font-style: italic;">smok</span>.
Najprawdziwszy smok, o ogromnym, długim ogonie, zakrzywionych pazurach i
ostrych, czerwonawych łuskach. Tak dziwnie... znajomy?
<br />
- Mythal... - wyszeptała, oczarowana pięknem niebezpiecznego stworzenia. Ale świadomość, czyje oczy spoglądały na nią <span style="font-style: italic;">tak naprawdę</span> zza tych gadzich ślepi, napawała ją złością tak ogromną, że zaczęła wręcz szczękać zębami.
<br />
- Ty bezduszny skurwielu! - ryknęła, podnosząc się wściekle na nogi.
Drobne dłonie uformowały śnieżną kulę i rzuciły nią dziko w smoczy pysk;
zwierzę otrzepało się, poirytowane, a potem "uśmiechnęło", ukazując jej
dwa rzędy ostrych jak brzytwa kłów.
<br />
- Pożałujesz tego - dodała złowrogo. - Zobaczysz.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-05, 05:14<br />
<hr />
<span class="postbody">- <span style="font-weight: bold;">Mamo, mamo!</span> - Isella usłyszała krzyk małej dziewczynki.
<br />
Inkwizytorka uśmiechnęła się, spoglądając za siebie. Mała, rudowłosa
dziewczynka biegła do niej z wyciągniętymi rękami w jej kierunku. Miała
śliczne, zielone oczy i malutką szatę elfów na sobie. Wyglądała jak ich
mała kopia.
<br />
Dziewczynka wbiegła niemalże w otwarte ręce matki. Isella przytuliła ją z całych sił, zamykając wokół niej ramiona.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Tu jesteś, kruszynko. Coś się stało?</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie. Zrobiłam ci laurkę!</span>
<br />
Dźwięk cichego chichotu dziecka był pieszczotą dla uszu, sprawiał, że jej serce mimowolnie radowało się.
<br />
Spotkało ich tyle złego, tyle przykrości, tymczasem mogli poszczycić się
właśnie nią, ich córką. Taką mądrą, żywiołową, ciekawą życia.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Pokaż mi </span> - Isella poprosiła, trzymając dalej córkę w ramionach.
<br />
Dziewczynka wyciągnęła zwitek papieru z kieszonki, wręczając ją
rodzicielce. Na samym środku był koślawy rysunek kilku patyczaków i
gdyby nie kilka zawijasów wokół niezgrabnej głowy w kolorze żółtym,
nigdy nie domyśliłaby się, że chodziło o nią. Jednocześnie, był to
najpiękniejszy rysunek na całym świecie, jaki wdziała.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Jest piękny, kochanie. Gdzie jest tatuś?</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Och, rozmawia z jakimś panem. Tatuś kazał mi do ciebie biec, powiedział, że mnie przed nim ochronisz.</span>
<br />
Kilka sów przeleciało nad ich głowami, a Isella przyciągnęła córkę bliżej siebie.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Mamusia nigdy nie zostawi cię bez walki. Ochronię cię </span> - szepnęła do spiczastego ucha córki, głaszcząc ją po miękkich, rudych włosach.
<br />
<br />
Ocknęła się, drżąc. Oddychała urywanie, próbując poskładać sobie
wspomnienia na nowo, odepchnąć ten piękny sen od siebie. Czy naprawdę
musiała śnić właśnie o dziecku? Czy naprawdę musiała wizualizować sobie,
jak mogłoby wyglądać? Cóż za okrutne...
<br />
Isella położyła drżącą dłoń na swoim brzuchu, ciągle płaskim. Pogłaskała
go subtelnie, krótko. Odetchnęła drżąco, starając się powrócić do
jakiejś równowagi. Otuliła się mocniej kocem, który miała i skuliła
jeszcze bardziej, co spowodowało, że nie zajmowała wielkiej przestrzeni
na dość sporym łóżku.
<br />
Zupełnie mimowolnie przypomniał jej się ten okropny, fatalny wieczór,
gdy prawdopodobnie po raz pierwszy w całym swoim życiu upiła się do
nieprzytomności. Nie wiedziała co się działo i jak w zasadzie znalazła
się później w swoim pokoju.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">To był okropny dzień. Nie mógł skończyć
się inaczej, niż z butelką ohydnie smakującego wina – z rodzaju tych
najtańszych, najgorszych badziewi, jakie można było tylko spotkać,
służących tylko i wyłącznie do spicia się. Ale z jakiegoś powodu Iselli
zupełnie to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – po raz pierwszy w
życiu miała ochotę na właśnie podłe uczucie nieważkości, nietykalności,
obojętności. Perspektywa nie pamiętania jak się nazywa i dlaczego czuła
się tak okropnie wydawała się urocza.
<br />
Nie spodziewała się, że ktokolwiek znajdzie ją w takim stanie, przyjdzie
tak późno do jej gabinetu. zorientuje się, że nie była w swoim łóżku. A
jednak...
<br />
- Isella? - Elfka usłyszała głos Cassandry, którego zupełnie się nie spodziewała.
<br />
Jasnowłosa uniosła wzrok znad w połowie pustej butelki, spotykając się
spojrzeniami z przyjaciółką. Harmider euforii po wygraniu z Koryfeuszem
ciągle jeszcze nie opadł, biesiada trwała, ale poczucie straty było zbyt
wielkie, aby Inkwizytorka chciała świętować ten sukces.
<br />
- Nie wyglądasz na szczęśliwą – stwierdziła Poszukiwaczka po krótkiej
chwili milczenia, podczas której uważnie obserwowała Lavellan; to, jak
młoda dziewczyna przechylała butelkę i zacisnęła powieki, krzywiąc się,
ale pijąc dużymi łykami słodki, lekko mdlący alkohol.
<br />
- Bo nie jestem – przyznała Isella, ocierając brodę z czerwonego płynu.
Oparła głowę o kamienny mur, który miała za sobą i przymknęła powieki.
<br />
Jasnowłosa siedziała przy ścianie, opierała się o nią, a po jej prawie
znajdowała się kanapa. Kotwica tliła się swoim zielonym blaskiem na
lewej dłoni, pobolewając. Zamknięcie Wyłomu za pomocą Kuli i tego znaku
było bardzo bolesne, choć z pewnością również widowiskowe. Znak w
dalszym ciągu nie uspokoił się na tyle, by nie odczuwała go.
<br />
Cassandra usiadła obok przyjaciółki. Skórzana kurtka zaszeleściła, ale poza tym – żadna z nich nie zabrała głosu.
<br />
- Pamiętam, jak poznałaś mnie z nim – zaczęła Isella, otwierając przymknięte wcześniej powieki.
<br />
Oblizała usta, które smakowały tanim alkoholem.
<br />
- Nie spodziewałam się tego, że to będzie tak oczywiste, ale nigdy
wcześniej nie byłam tak szybko kimś zainteresowana, tak pochłonięta,
tak... spragniona uwagi. Był charyzmatyczny, magnetyczny,
elektryzujący... Pociągał mnie, jego wiedza; piękne, niebieskie oczy;
sposób, w jaki mówił; sposób, w jaki się poruszał...
<br />
Cassandra patrzyła na jasnowłosą elfkę, ale nie przerywała jej. Isella
potrzebowała się wygadać i było to dość oczywiste. Poszukiwaczka
wyraźnie była zaskoczona tym głębokim uczuciem, pobrzmiewającym w głosie
Iselli, tą czułością, którą dalej obdarzała tego apostatę.
<br />
- Nie spodziewałam się, że on może czuć coś podobnego, ale widziałam to,
widziałam – oboje byliśmy sobą zafascynowani, zupełnie, jakbyśmy do
siebie należeli. Jakby tak miało być, choć to brzmi niedorzecznie.
<br />
Dłoń dzierżąca butelkę uniosła się do ust i kilka kolejnych łyków lekko
mdłego alkoholu spłynęło do gardła, paląc je przez chwilę przez wzgląd
na dość wysokie stężenie procentów. Skrzywiła się, nim podjęła temat po
raz kolejny, przerywając ciszę.
<br />
- Z czasem stawało się to coraz trudniejsze. Coraz trudniej było mi do
niego dotrzeć i zrozumieć go – najpierw sam inicjował flirt, później
uciekał, tłumacząc, że to nie jest właściwe. Nie rozumiałam tego, ale
był wyzwaniem, które chciałam podjąć. I podjęłam, wszyscy to wiedzieli.
<br />
Głos lekko się załamał, ale Isella odchrząknęła i zaczęła mówić dalej.
<br />
- Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział. Najpierw słyszałam, że jestem
piękna i ważna, a chwilę potem tak po prostu stwierdził, że nie możemy
tego kontynuować. Tak po prostu, nie wyjaśniając nic, poza swoimi
nieśmiertelnymi „nie jest to właściwe”. - W głosie Iselli pobrzmiewał
ból, smutek i złość. Gdzieś tam pobrzmiewała rozpacz. - Może gdybym go
błagała, zostałby. Ale nie mogłam tego zrobić... Czułam się zdradzona.
Więc mu powiedziałam. „Powiedz, że ci na mnie nie zależy. Że byłam tylko
jakąś zwykłą miłostką, żebym mogła nazwać cię zimnym sukinsynem i pójść
swoją drogą!”. - Isella parsknęła niewesołym śmiechem. - Stwierdził, że
nie może tego powiedzieć. Odepchnęłam go. Nie chciałam słuchać dalszych
gównianych tłumaczeń, dalszych kłamstw, tego wszystkiego, nie mogłam.
Nie mogłam tam zostać, nie potrafiłam być... silna.
<br />
Głos Iselli drżał jeszcze bardziej, a po po lewym policzku popłynęła łza. Cassandra doskonale ją widziała.
<br />
- Płakałam, gdy wracałam do Twierdzy, krzyczałam. Sama. Nie chciałam go
widzieć, słyszeć, czuć... Wiedziałam, że ma wiele tajemnic, ale...
kochałam go, Cassandro. Kochałam, kochałam, kochałam. - Głos Iselli
zmienił się, był miękki, cichy, rozmarzony. Nawet jeśli po policzkach
dalej płynęły łzy. - Ciągle go kocham. Kocham go – wyszeptała, opierając
głowę na ramieniu Cassandry.
<br />
Kobieta była zaskoczona tym wyznaniem. Widziała, że pomiędzy Solasem, a
Isellą wiele się dzieje – nie zawsze dobrych rzeczy. Ale Inkwizytorka
nigdy nie zwierzała się z swoich problemów, jeśli nie były zawodowe.
<br />
„Naprawdę dużo wypiłaś”, pomyślała Cassandra, przyciągając przyjaciółkę
bliżej, obejmując ją ramionami i pozwalając, by młoda elfka tak po
prostu wtuliła się w ramię Poszukiwaczki, rozklejając się na dobre.
<br />
Przyjaciół poznaje się po tym, że są w stanie zaopiekować się tobą, gdy
ty tego nie potrafisz zrobić. Isella nie wiedziała, jak trafiła do
swojej sypialni, kiedy to się stało, ani dlaczego Cassandra została przy
niej przez całą noc, dlaczego cały czas czuła ciepło jej ciała, które
ją po prostu przytulało. Małą, nieważną, szlochającą Lavellan – tak się
wtedy czuła. I to właśnie ona, Poszukiwaczka, postawiła po raz kolejny
rusztowanie dla pewności siebie Dalijki. Starała się pomóc zalepić rany –
nagłe odejście Solasa nie pozwoliło na to, aby cierpienie zniknęło.
Cassandra wiedziała, że mieli porozmawiać ze sobą po bitwie, ale to
nigdy się nie zdarzyło. Aż nie spotkali się znów, dwa lata później. I
wtedy świat Iselli stanął do góry nogami, po raz kolejny. Stare uczucia
odżyły na nowo, a może po prostu nigdy nie umarły. Wszystko po raz
kolejny stało się tak realne i prawdziwe. Ugłaskane przez Cole'a i
Cassandrę uczucia Lavellan przestały być trzymane w ryzach – wybuchły,
jak fajerwerki, intensywne i niebezpieczne. Zalały jasnowłosą, utopiły
ją i uwarunkowały jej działanie po raz kolejny.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-07, 22:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Szponiaste
dłonie przesunęły się po drobnej, skulonej sylwetce, zatrzymując swą
wędrówkę dopiero na drżących delikatnie ramionach - to właśnie tam
uczepiły się kurczowo delikatnej skóry, pozostawiając na niej
czerwieniące się prędko bruzdy.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Do wody</span> - rzucił niemalże
miękko, przenosząc milczącą elfkę w sam środek drewnianej balii. W
gestach Starożytnego było coś niemalże łagodnego; można było go zapewne
posądzić nawet o czułość, gdyby nie widniejący na gadzich wargach
szeroki uśmieszek. Ten odbiegał od czułości tak bardzo, jak tylko się
dało.
<br />
Upajał się - upajał się widokiem jej zgaszonego spojrzenia, okalanego
głębokimi sińcami. Triumfował, rozkoszując się obrazem spękanych warg i
smukłych ud, ozdobionych wciąż zaschniętymi plamami brunatnej krwi.
<br />
Jej krzyk wciąż dzwonił mu w uszach swym wysokim piskiem - mógł go
usłyszeć, gdy tylko przymykał oczy, ale to nie było już to samo; nigdy
to samo i spostrzeżenie to pozwoliło mu prędko zrozumieć, że nie
zamierzał poprzestać na pojedynczym akcie nasączonego przemocą
zbliżenia.
<br />
Jaki sens miało zaganianie ogarów do zagrody, kiedy już spuściło się je ze smyczy?
<br />
Nie mówił wiele i elfka także się nie odzywała; pozwoliła mu przywołać
wysokie krzesło, które ustawił tuż za jej plecami, by przy pomocy
pachnących specyfików umyć jej delikatnie włosy, wymasować napięte
ramiona; nie był pewien, czy kobieta rzeczywiście odczuwała różnicę, ale
tym razem piękne dłonie o długich palcach nie nosiły na sobie niczego,
poza pierścieniami - były nagie i gładkie, tak samo, jak pieszczone
przez niego drobne ciało.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wypłucz się i stań pod ścianą</span> -
nakazał jej spokojnie, podnosząc się ze swego miejsca. Teraz
Inkwizytorka mogła już zauważyć, że znajdowały się tam nie tylko nowe
szaty, ale i ozdobiona roślinnymi ornamentami misa, w której coś
połyskiwało czerwonawo. - <span style="font-weight: bold;">Ubierzesz się w
te rzeczy, a potem napijesz się odrobinę z naczynia. Nie każ mi się do
tego zmuszać. Wiesz już, że opór nie ma sensu.</span>
<br />
<br />
- Morrigan? - dopytał jeszcze, spoglądając na Cassandrę bez zrozumienia. - Ale co ona tu robi?
<br />
- Dowiedziała się o losie, który spotkał Is... Inkwizytorkę - odparła
poważnie Posuzkiwaczka. - Jest oburzona faktem, że nie zaproszono jej tu
już wcześniej. Chce razem z nami pomyśleć nad sposobem jej odzy... Poza
tym... Nikt tu nie zamierza jej odmawiać. Nie po tym, ile dla nas
zrobiła.
<br />
- Oczywiście - zgodził się, kiwając głową. Głos kroczącej obok niego
kobiety pobrzmiewał wyraźnym wyzwaniem, ale nie zamierzał go podejmować,
ponieważ Cassandra miała rację. I choć wiedział, że mimowolnie
nawiązywała do sytuacji z przeszłości (takich, na które nie do końca
miał wpływ), postanowił tego nawet głośno nie skomentować.
<br />
Liczyła się tylko Isella i jej bezpieczeństwo. A jeśli (jakimś cudem) to
właśnie Morrigan miała stanąć za jego zapewnieniem, mógł tylko
przyklasnąć na ten pomysł.
<br />
- Aravas wpadł na pomysł, który może nam pozwolić rozpracować
skomplikowany mechanizm zasilania - podjął, witając się uprzejmie z
mijającą ich parą tevinterskich magów; odkąd Archont Radonis zatrzymywał
się w Podniebnej Twierdzy, roiło się od nich w każdym zakątku starego
zamczyska. - Jest ryzykowny i dość... rewolucyjny, ale daje nam pewną
nadzieję.
<br />
- Masz na myśli użycia magii krwi? - Podsunęła Poszukiwaczka, krzywiąc
się przy tym wyraźnie. - Chcę żebyś wiedział, że wydaje mi się to
absolutnie odrażające, ale... - zamilkła, obejmując się ciasno
ramionami, jakby nagle ogarnął ją niewyobrażalny chłód. - Dla Iselli
jestem w stanie znieść każdy rodzaj hańby.
<br />
Ujmowanie magicznych umiejętności w kategorii "hańba", także postanowił
przemilczeć. Cassandra była niezwykle utalentowaną i wszechstronną
osobą, ale pewne rzeczy najwyraźniej nigdy się nie zmieniały.
<br />
Cóż, być może idea napełnienia jego własną krwią jednego z pachołków
Falon'Dina także nie była zbyt litościwa, ale kiedy podczas bitwy wróg
wyciągał bez ostrzeżenia ciężką artylerię, nie pozostawało im już nic
innego, jak odpowiedzieć na atak jeszcze mocniejszym uderzeniem.
<br />
- Solas - usłyszał nagle znajomy głos; obrócił się więc gwałtownie
przez ramię, napotykając od razu przenikliwe spojrzenie czarodziejki.
Morrigan uśmiechnęła się zimno, nieszczerze, witając się z nim
zwyczajowym (nieco wzgardliwym) skinieniem głową. - Jakże miło cię
widzieć.
<br />
- To obopólna przyjemność - skłamał z równie bezczelnym zapałem. - Jak minęła podróż?
<br />
- Szybko - usłyszał. - Eluviany to świetne wynalazki. Całe szczęście,
że mogę z nich znowu korzystać. Cassandro - kobieta zmieniła swój ton,
zwracając się bezpośrednio do Poszukiwaczki. - Czy mogłabym porozmawiać z
<span style="font-style: italic;">Fen'Harel'em</span> na osobności? Mam do niego dość pilną sprawę.
<br />
Zacisnął wargi, czując, jak ciśnie mu się na nie parę nieprzyzwoitości.
<br />
Wciąż nie rozumiał, jak można było być równie denerwującym. Jedynie Sera
potrafiła mu zagotować krew jeszcze mocniej, ale tej na szczęście nie
było wśród szeregów Inkwizycji od dłuższego czasu.
<br />
- Oczywiście. Do zobaczenia na naradzie - odparła pogodnie Cassandra, znikając za jednym z korytarzowych zakrętów.
<br />
- Cudownie - Morrigan wydęła wargi, opierając się wyzywająco o
przeciwległą ścianę. - Dostałam list od twojej przyjaciółki. Variel?
Powiedziała mi o sztuczce, której się ostatnio nauczyłeś. To...
sprawiło, że pomyślałam więcej i wpadłam na pewien pomysł. Ale żeby ci o
nim opowiedzieć, musisz mi dokładnie... Musisz mi powiedzieć więcej o
Mythal. Zgoda?
<br />
Wodniste oczy zalśniły twardo w krótkim, urywanym blasku. Desperacja.
<br />
O Mythal? O co jej mogło chodzić, czego tak bardzo chciała się
dowiedzieć? Czy był to znów kolejny podstęp? A może przyjechała go tu po
prostu prowokować?
<br />
Ale... jeśli tylko miało to pomóc Iselli, zadecydował.
<br />
- Zgoda.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-07, 22:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Nadzieja
tliła się przez krótką chwilę w umyśle Iselli. Myślała sobie, że może w
związku z tym, że Falon'Din cały czas utrzymywał nienawiść w stosunku
do niej, w jakiś magiczny sposób sprawi to, że pomijając ten jeden raz,
gdy ją wziął nie tknie jej już nigdy więcej.
<br />
Milczała, gdy kazał wejść jej do wody. Nie odzywała się też, gdy zaczął
myć jej włosy i dotykać jej ramion, tym razem bez rękawiczek, co bardzo
dokładnie zauważyła.
<br />
Nabrała drżąco powietrza, zdając sobie sprawę z tego, że była coraz bardziej przerażona. Naprawdę przerażona.
<br />
Kumulacja tych odczuć przyszła jednak dopiero za chwilę, gdy naga już i
czysta stała pod ścianą, pod którą mogła znaleźć ubranie oraz jakiegoś
rodzaju miksturę. Nie miała zapachu, widok odzieży jednak sprawił, że
wzdrygnęła się wyraźnie, wiedząc już w jakim charakterze będzie jej
dalszy pobyt tutaj.
<br />
Przełknęła głośno ślinę.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Awansowałam ze zwykłego niewolnika na seksualnego niewolnika </span> - mruknęła cicho, ujmując ubrania w swoje dłonie i powoli je zakładając.
<br />
Miała na sobie gorset w czerwono-czarnym odcieniu. Na górnej części jej
piersi było kilka pasów i chociaż sutki były zakryte poprzez miseczkę do
tego przeznaczoną, była to naprawdę wulgarna odzież, z rodzaju tych,
jakie nałożyłaby dla Solasa i tylko dla niego.
<br />
Skórzany gorset opinał jej talię, wyostrzając już i tak dość mocno
wcięty łuk, a bielizna do kompletu była nieco przezroczysta, koronkowa w
czarnym kolorze
<br />
Do tego, nie można było oczywiście zapomnieć, podwiązki - koronkowe,
czerwone. Na to wszystko miała dodatkową warstwę materiału, bardzo
cienkiego, bo koronkowego. Zupełnie jakby miała dodatkową szatę,
jednakowoż była ona całkowicie przezroczysta w czarnym kolorze.
<br />
Czuła się upokorzona. Która kobieta nie miałaby podobnych odczuć? Jaki
człowiek nie odczuwałby podobnie, zmuszony do robienia rzeczy ze swoim
ciałem, których wcale nie chciał?
<br />
Ciągle czuła się obolała po poprzednim brutalnym razie, nie chciała
powtórki, ale najwidoczniej nie miała zupełnie nic do gadania w tej
kwestii. Ilasdar właśnie bardzo dobitnie jej pokazywał w jakim celu ma
zamiar ją tu trzymać. Najwidoczniej poprzednio naprawdę bardzo spodobało
mu się to, co robił.
<br />
Nie mogła na niego patrzeć, brzydziła się go.
<br />
Spojrzała nieufnie na płyn, znajdujący się w misie. Połyskiwał nieco, zupełnie jakby ktoś dorzucił do niego trochę gwiazd.
<br />
Nieprzyjemne uczucie osiadło jej w żołądku, uczucie braku wyboru,
uczucie bezsilności. Nie chciała tego pić, ale wiedziała, że jeśli
naprawdę zależało na tym Falon'Dinowi, i tak każe jej to zrobić.
<br />
Choć zwykle pewnie byłaby w tym momencie nieco żartobliwa, może nawet
bezczelna - w chwili obecnej nie miała na to w ogóle ochoty.
<br />
Napełniła w swoje dłonie nieco cieczy i upiła z nich tylko niewielki łyczek. Kilka kropel.
<br />
Wzdrygnęła się. Nie było to specjalnie smaczne, miało też dziwną teksturę, mało wodnistą.
<br />
Mogłaby spytać go wpierw cóż to było, ale wiedziała, że nie odpowie jej.
Wypuściła resztę cieczy z swoich dłoni, otrzepując je nieco z nadmiaru
kropli.
<br />
Spojrzała na niego, unosząc lekko brew. Nigdy nie uważała Falon'Dina za
brzydkiego, czy... Tylko te oczy, miały w sobie tyle nienawiści, pychy
i... Chociaż w sumie nie były aż tak złe. Można by było go chyba...
Lubić, czy słowo lubić było tu odpowiednie? Nie miała pojęcia. W
zasadzie, jakby tak nie skupić się na jego oczach, tylko na nim, mogłoby
być całkiem w porządku.
<br />
"To pułapka" - słyszała w głowie.
<br />
"Cicho" - mruknęła do Vir'abelasan. Była zajęta kontemplowaniem.
<br />
Dlaczego wcześniej tak bardzo się go bała?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-07, 23:40<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">Awansowałam ze zwykłego niewolnika na seksualnego niewolnika</span>.
<br />
Usłyszał te bezczelne słowa, ale nie skomentował ich w żaden sposób -
powinien był, wiedział o tym - powinien był podejść do tej dziwki i bez
słowa wymierzyć jej policzek, który odwróciłby jej głowę w przeciwną
stronę, który puściłby z jej małego nosa fontannę krwi.
<br />
Ale nie zrobił tego, nie - zamiast tego stał bez słowa w swym miejscu,
pozwalając by jego oczy przyzwyczaiły się w końcu do panującego w
pomieszczeniu półmroku - dzięki temu mógł lepiej przyjrzeć się
odziewanemu nieśpiesznie ciału i dojść do wniosku, że wydawało się
wreszcie, iż jego bezczelna towarzyszka po raz pierwszy, od momentu, gdy
się spotkali, wyglądała tak, jak powinna.
<br />
Upokorzona wulgarnym i nieprzyzwoitym odzieniem, wreszcie zamilkła -
zniknęły jej bezczelne uwagi i pewne siebie słowa, zniknęła irytująca
buta i niepotrzebne poczucie godności, do którego odczuwania nie miała
nawet najmniejszego prawa.
<br />
Ale to nie niewolnicze szaty miały ją utwierdzić w tym przekonaniu, a
przelewająca się w naczyniu ciecz, której krople już-już dotykały
pełnych warg.
<br />
I w taki oto sposób Inkwizytorka Lavellan podpisała na siebie najgorszy z
wyroków - to, co właśnie jej bowiem zaoferował, nie było niczym innym,
jak jednym z najstarszych napojów... miłosnych.
<br />
Jakże musiałaby być jednak próżna, by sądzić, że pragnął jej uczuć...
Nie, w żadnym wypadku ich nie chciał, wręcz nimi gardził. Ale nic nie
mogło napędzić równie gorąco jej nienawiści do siebie samej, co miłość
do osoby, która niszczyła jej życie.
<br />
I to z radością.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Popatrz na siebie</span> - wymruczał,
wysuwając dłoń, by pogładzić nią delikatnie jej policzek. Myśl o tym,
że nie tak dawno musiał się na nim jeszcze znajdować vallaslin, posyłała
do jego ciała elektryzujący dreszcz, któremu nawet nie chciał się
opierać. - <span style="font-weight: bold;">Popatrz, jak piękne masz ciało</span> - skłamał gładko, tym samym, niebezpiecznie zachwyconym tonem. - <span style="font-weight: bold;">Wyglądasz jak prawdziwa przedstawicielka swego gatunku. Godna swej roli. Zjawiskowa</span>
- wyszeptał, przysuwając się do niej bliżej; chłodne dłonie objęły
ostrożnie wąską kibić, szerokie ramiona wciągnęły drobne ciało w swe
objęcia, pozwalając, by wulgarnie wyeksponowane, dziewczęce piersi
rozpłaszczyły mu się na torsie.
<br />
Żółte ślepia błyszczały swym złowrogim oczarowaniem, gdy gadzie wargi
przesunęły się za małym uchem, obdarzając delikatną skórę paroma czułymi
pocałunkami.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Powiedz mi</span> - zapytał cicho, owiewając czułą szyję swym gorącym oddechem. - <span style="font-weight: bold;">Czy pragniesz sprawić mi przyjemność?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-08, 00:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Ilasdar
wymyślił idealny sposób, aby naprawdę zniszczyć jakąś część w Iselli,
którą być może nieodwracalnie straci - poczucie pewności siebie i
szacunku do własnej osoby. Biorąc pod uwagę fakt, że wiedziała o tym, iż
prawdopodobnie tu zginie - nie miało to może wielkiego znaczenia, ale
jeśli kiedykolwiek ta mikstura straci swą moc, Isella wiedziała, że nie
będzie potrafiła się podnieść z tego, nie sama. Jeżeli w ogóle.
<br />
Tymczasem patrzyła na tego mężczyznę prawie tak, jak patrzyła na Solasa.
Zupełnie, jakby to właśnie Ilasdar był jej ukochanym, tym jedynym.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Czy pragniesz sprawić mi przyjemność?</span>
<br />
Usłyszała i uśmiechnęła się, zupełnie, jakby była to najlepszy pomysł na świecie.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Och, nie myślałam o tym, ale... Tak, czemu nie. </span>
<br />
Zachichotała cicho, zupełnie beztrosko.
<br />
Popchnęła go delikatnie, kierując mężczyznę na łóżko, które miał
nieopodal siebie. Obserwowała, jak ciemnowłosy kochanek opadał na łóżko.
Oblizała figlarnie dolną wargę koniuszkiem języka, za chwilę
przygryzając miękkie usta.
<br />
Uśmiechnęła się niewinnie, opadając na kolana tuż przed nim.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Och, tylko że nie powinnam. Zdaje się, że mam partnera. </span>
<br />
Jego wzrok przeszył ją na wskroś, zupełnie jakby powiedziała coś
dziwnego, może nierozsądnego. Mężczyzna pokręcił głową, zupełnie jakby
dawał jej do zrozumienia, że to wcale nieprawda, myliła się. Uniosła
brew i wzruszyła ramionami. Uznała, że będzie martwić się później, co
było zupełnie wbrew jej prawdziwej naturze.
<br />
Uśmiechnęła się na widok braku rozporka - bez jednej dłoni rozprawianie
się z tego rodzaju rzeczami było dość kłopotliwe i niestety, nie mogła
nic na to poradzić. Radziła sobie i to w miarę sprawnie, jednakowoż nie
wszystko było w jej zasięgu.
<br />
Spojrzała na jego twarz. W zielonych oczach, po raz pierwszy od kilku
dni, nie było butności, strachu, czy niepokoju. Wyglądała, jakby właśnie
spędzała miły wieczór z kimś, kogo naprawdę kochała.
<br />
Przesunęła językiem wzdłuż jego penisa raz, drugi, za trzecim razem w
końcu zamykając usta wokół jego główki. Mruknęła cicho, wypuszczając ją z
ciasnego uścisku ust. Przesunęła ciasno zaciśniętymi palcami wokół jego
członka, sunąc dłonią w górę i w dół.
<br />
Nigdy nie miała wprawy w tego typu rzeczach, jej ruchy wobec czego były
nieco niezdarne, nienaznaczone jeszcze wielkim doświadczeniem. Ale
starała się i tego jej odmówić nie można było, nigdy.
<br />
Ponaglona spojrzeniem, przysunęła się bliżej. Przesunęła rozchylonymi,
pełnymi ustami po wsuwając członek niemalże do końca, tak daleko, jak
tylko potrafiła - nie objęła tym samym całego przyrodzenia,, które
urosło w jej ustach jakoś tak zupełnie nagle. Niemniej jednak nie
brakowało jej znowu tak wiele.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-08, 18:45<br />
<hr />
<span class="postbody">O,
nie - zdążył pomyśleć, gdy rzucony na łóżko rozłożył się nonszalancko
na miękkim materacu, zgarniając w dłonie fałdy przesiąkniętych jeszcze
jego własnym nasieniem prześcieradeł - tylko nie to.
<br />
Mógł ściśle się kontrolować, gdy to on odpowiadał za każdy ich ruch, gdy
to na jego głowie spoczywała decyzja o doborze pozycji, o chwili, w
której z gry wstępnej przechodzili do ostrego, zwierzęcego pieprzenia i
przeciwnie także; gdy zwalniali, pozwalając sobie odpocząć, ostudzić
ognisty zapał, przysłaniający mu zdolność do logicznego myślenia.
<br />
Inaczej przedstawiało się to, gdy to (chwilowo, wiedział o tym) to on
znajdował się w pozycji zdanej na łaskę i niełaskę drugiej osoby -
szczególnie już gdy ta osoba miała w ustach jego penisa.
<br />
Jak każdy mężczyzna, Ilasdar uwielbiał podobne zabawy - uwielbiał, gdy
delikatne wargi przyciskały się do wrażliwej skóry główki, składając na
niej wilgotne, ciepłe pocałunki, gdy zaciskały się na niej stanowczo,
pozwalając mu je wykorzystać w pożądliwy, prymitywny sposób...
<br />
Pierścienie zamigotały w półmroku, gdy zsuwał dłonie niżej, wypychając
jednocześnie swe smukłe biodra w górę; Inkwizytorka nie mogła pochwalić
się wybitnym talentem, ale każdy jej ruch przeszywała na wskroś
nieskończona ochota. I samo to wystarczało, aby postawić go na baczność,
gotowego do dalszych zabaw.
<br />
Zielone oczy spoglądały na niego zalotnie spod kurtyny gęstych rzęs;
odpowiedział im swoim zwyczajowym uśmieszkiem i wreszcie sięgnął do
przodu, po pukle jasnych, miękkich włosów - pierwszym ruchem odgiął
głowę elfki pod wymagającym kątem, który sprawił, że wilgotny od śliny
członek wysunął się z ciepłego tunelu ust (łącząc się z nimi
pojedynczymi nitkami śliny i preejakulatu) - odczekał tak chwilę,
ciesząc się tym widokiem i wreszcie przyciągnął ją do siebie z powrotem,
ale nie po to, by powrócić w miejsce, z którego tak bezczelnie się
przed chwilą ewakuował. Nie, wolał najpierw poświęcić dłuższą chwilę
reszcie jej słodkiej twarzyczki; otrzeć się o szczupły policzek,
przesunąć się figlarnie przez mocno zarysowany, trójkątny podbródek...
<br />
Taka podobała mu się znacznie, znacznie bardziej - szczęśliwa pomimo
tego, że niszczył jej właśnie całe życie, że rozkruszał je na kawałki,
pozwalając, by osiadły mu na skrajach eleganckich szat.
<br />
Bawił się i karmił wszystkim, co mu dała - każdym promykiem fałszywej
radości, która w rzeczywistości była jedynie stłumionym aktem rozpaczy.
Początkiem jej końca.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Chodź do mnie</span> - wymruczał
gwałtownie, napastliwie; niecierpliwe dłonie wciągnęły drobne ciało w
górę, tuż obok siebie, ale wcale nie przystały na tym; nie spoczęły w
swej wędrówce, dopóki drobna elfka nie siedziała okrakiem na jego
biodrach, a on już, już unosił jej pośladki, przyciskając czubek
pulsującej męskości do jej rozgrzanego, wilgotnego wnętrza.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nadziej się na mnie</span> - nakazał
jej, rozciągając wargi w figlarnym uśmiechu. Upierścieniona dłoń
spoczęła na przyjemnie zaokrąglonym biodrze; tak duża przy filigranowym
ciele Inkwizytorki, że mógł dotykać jednocześnie jej brzucha i piersi. I
było to całkiem... ciekawe doznanie. Przyjemne.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Pokaż mi, że potrafisz być zmysłowa</span>
- zaproponował nagle, machając dłonią, by kule zaświatła znalazły się w
pozycji umożliwiającej mu dokładne obserwowanie małych, krągłych
piersi. - <span style="font-weight: bold;">W zamian otrzymasz czystą przyjemność... zapewniam cię.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-08, 18:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Spoglądała
na niego, nieco skrępowana swoją pozycją. Czuła twardy członek,
uderzający delikatnie jej policzek, przesuwający się na brodę. Nie było
to nieprzyjemne, ale... mokre. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy poczuła,
jak Ilasdar ciągnie ją wyżej, sadza jej drobne ciało na sobie. Przez jej
ciało przeszło stado dreszczy podniecenia.
<br />
Poruszyła niecierpliwie biodrami, ocierając się o jego członka w bardzo wymowny sposób, może nawet nieco frywolny.
<br />
Oblizała usta, odchylając na bok część koronkowej bielizny, która w
obecnej sytuacji tylko i wyłącznie przeszkadzała. Było to jednakowoż
kłopotliwe do wykonania ze względu tylko na jedną rękę, pomogła więc
sobie zaklęciem w przytrzymaniu tkaniny.
<br />
Dłonią ujęła natomiast jego członka, by jak najlepiej nakierować go na
swoje wejście, gorące w tej chwili, choć nie rozgrzane w stu procentach.
Mimo wszystko pozwoliła na to, aby wsunął się w nią, co przyjęła z
cichym jękiem. Zacisnęła powieki, ale tylko na chwilę.
<br />
Oparła swoją dłoń o jego klatkę piersiową, cały czas odzianą w materiał.
To ona była na górze, więc to Isella decydowała o tempie, w jakim cały
akt odbywał się. Z początku dała sobie więc chwilę oddechu, moment
przyzwyczajenia się. Trwało to jednak tylko kilka chwil, w zasadzie nic
nie znaczących i nim ciemnowłosy elf straciłby cierpliwość do niej,
pozwoliła sobie na więcej.
<br />
Jej dolna warga została przygryziona, gdy ułożyła się na nim tak, aby
jak najwięcej jego członka wchodziło w nią w jak najszybszym tempie, co
sprawiło, że w zasadzie półleżała na mężczyźnie.
<br />
Jęknęła cicho. Pozycja, w której się znajdowała pozwalała jej także
pieścić siebie - bielizna, którą ciągle miała na sobie drażniła swoimi
koronkami jej łechtaczkę, co tylko sprawiało, że jej przyjemność
zwiększała się z każdą chwilą bardziej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-08, 19:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Pierwszy
ruch był dość sztywny i nieporadny - oddał mu się jednak z
przyjemnością, pozwalając by rozgrzany trzon wsunął się w do połowy
głębokości w ciasno zwartą cipkę - powieki, okalane specyficznymi dla
Przedwiecznych liniami* opadły na moment, osłaniając kurtyną rzęs złote
ślepia. Gadzie wargi wygięły się w niemożliwym do powstrzymania
grymasie, gdy dreszcz przyjemności rozlał się u dołu kręgosłupa,
atakując swą mocą czułe na doznania lędźwie.
<br />
Pragnął więcej, zdecydowanie więcej - więcej jej ruchów, tańca bioder,
więcej wilgoci i cyklicznych skurczy, w których zaciskała się jej gorąca
cipka.
<br />
Duża dłoń przesunęła się wyżej, ujmując od niechcenia słodko dziewczęcą
pierś - potarmosił ją zaczepnie, niczym niesforny nastolatek i wreszcie
ujął w palce sterczący, różowy sutek, uciskając go delikatnie, by
wycisnąć ze słodkich ust jeszcze jeden, dźwięczny jęk.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Dobrze</span> - pochwalił ją krótko,
wychodząc naprzeciw jej płynnym ruchom; teraz dociskał się do gorącej
kobiecości w chwili, gdy elfka opadała na niego z gracją i wycofywał,
gdy jej drobne ciało podciągało się z powrotem. Ich ruchy prędko nabrały
tempa, które stało się dla niego o wiele bardziej satysfakcjonujące. Do
tego stopnia, że po chwili do wysokich jęków dołączyły i niskie,
wibrujące pomruki, a także... szeptane pod nosem przekleństwa, których
tym razem nie zamierzał sobie szczędzić. Nie miał się przed kim
wstydzić, prawda?
<br />
Było mu za dobrze, by teraz się nad tym zastanawiać. Triumfował, to była jego chwila.
<br />
Nic nie mogło jej zepsuć.
<br />
<br />
* specyficzny rodzaj makijażu, bardzo cienkie linie obrysowujące górną i
dolną powiekę. Coś na wzór Egipcjan, ale o wiele delikatniejszego,
stylowego.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-08, 20:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Pocałunek
przyszedł bardzo chaotycznie, przypadkowo. Isella nie miała pojęcia
kiedy schyliła się, aby ich usta połączyły się dosłownie na kilka chwil,
bo tylko tyle była w stanie wytrzymać wraz z tempem, w którym to
oddawali się tej przyjemności.
<br />
Jej biodra pracowały jak jeszcze nigdy, prawdopodobnie, nie miały
okazji. Przygryzła jego dolną wargę, ciągnąc ją przez chwilę do siebie,
nim jej usta nie otworzyły się szerzej ze względu na zbyt dużą
przyjemność. Oczy zacisnęły się wyraźnie, a z rozwartych warg wydobył
się urywany jęk.
<br />
Jej wnętrze ściskało się coraz mocniej, na coraz dłużej więżąc członka w
sobie. Jej ciało zaczęło drżeć z przyjemności, jej palce poczęły
zaciskać się na jego ramieniu zupełnie mimowolnie.
<br />
Moment kulminacyjny przyszedł dość nagle. Któryś z ruchów w końcu
doprowadził ją do końca, gdzie nie mogła się powstrzymać. Pozostało jej
zacisnąć się na nim prawie jak imadło, zupełnie tego nie kontrolując.
Ciało Iselli wygięło się z przyjemności, oddech zatrzymał się na chwilę.
<br />
Drobne ciało elfki opadło w końcu na mężczyznę. Jej oddech był nierówny, ciężki i trudno było zebrać jej myśli.
<br />
Czuła, jak wciąż poruszał się w niej, dając upust swojemu podnieceniu,
ale nie trwało to długo, ledwie kilka pchnięć później poczuła w sobie
gorącą, gęstą ciecz.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę to
zrobiliśmy? Było... lepiej, niż mogłabym kiedykolwiek przypuszczać.
Bolało, nie mogę powiedzieć, że nie, ale to naprawdę... Uch, nie chcę
mówić, że nie miało to znaczenia, bo miało. Niemniej jednak sam fakt, że
mogłam sprawić Ci przyjemność, że to naprawdę się wydarzyło.
<br />
Jak mogłeś przypuszczać, że Cię odrzucę, że nie spodoba mi się to, co
widziałam? Przypuszczam, że chodziło o bliznę. To pozostawia mi pytanie –
czy naprawdę tak nisko mnie oceniasz? Miałabym rezygnować z kogoś ze
względu na... bliznę? Mam nadzieję, że tak nie jest, ale boję się
spytać, bo jest... tak dobrze. W końcu jest naprawdę dobrze i myśl, że
mogłabym to zburzyć pytaniem, które przecież nie jest niezbędne...
<br />
Kiedy dotknęłam pierwszy raz Twojej blizny, wyglądałeś na bardzo
zmieszanego i zawstydzonego. Zupełnie, jakbym odkryła coś bardzo
intymnego i niesamowicie osobistego, a to była... tylko blizna. Nie znam
przyczyny jej wystąpienia – to kolejna rzecz, o której nie chcesz mi
mówić.
<br />
Wiesz, tak sobie myślę, że jest mnóstwo tematów, których ze mną nie
poruszasz, nawet nie próbujesz. To dość przytłaczające, bo ja... Ja
staram się być z Tobą szczera. Oczywiście, nie mówię Ci absolutnie
wszystkiego, ale uważam, że dzielę się z Tobą jakąś częścią mojego
życia, prywatnymi kwestiami, do których nie każdy ma dostęp. Tymczasem
zastaję zamknięte wrota do Twojego życia.
<br />
<br />
Dziękuję.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-08, 21:31<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie rozumiem - Morrigan ściągnęła wargi, odwracając gwałtownie wzrok.
Odziane w aksamitne rękawiczki dłonie zacisnęły się na materiale sukni,
mnąc go nerwowo. - Wciąż nie potrafię zrozumieć, dlaczego dobrowolnie
przekazała ci swoją moc... swoje życie. Tobie, spośród wszystkich
starożytnych. Jaką miała pewność, że doprowadzisz sprawę do końca?
<br />
- Nie miała jej - wyszeptał przez ściśnięte gardło. - Wierzyła, że
umotywuje mnie to odpowiednio do wzięcia odpowiedzialności za swoje
błędy i oddania naszemu ludowi tego, co im zabrałem.
<br />
- Nie miała... i słusznie. Nie dałeś jej tego, czego tak pragnęła.
<br />
Skinął głową, nie odnajdując w sobie słów, które mogły przekazać
czarodziejce to, czego on sam nie potrafił z siebie wydusić. Słowa
Morrigan raniły go, otwierały ledwie zasklepione rany, pozwalając, by na
nowo sączyły się potokami lepkiej, brunatnej krwi. Były brutalnie
szczere, wiedział o tym - brutalna szczerość stanowiła kwintesencje
siedzącej przed nim kobiety i jeśli miał ją jakoś wytrzymać, to tylko ze
względu na możliwość udzielenia pomocy Inkwizytorce. Tylko dla niej.
<br />
Nikomu innemu nie udało się nigdy wydusić z niego czegokolwiek więcej o
jego dawnym życiu. O błędach, o Mythal, o evanuris - jedynie
przyciśnięty do muru był skłonny do podzielenia się o tych sprawach
czymś więcej... choć to, co mówił (o czym Morrigan nie mogła już
wiedzieć) także było bardzo okrojoną wersją. Gdyby tylko wiedziała, jak
bardzo...
<br />
Milczenie przeciągało się i wszystko wskazywało na to, że żadne z nich
nie zamierzało go przerywać w najbliższym czasie. Długie palce oplątały
się wokół elfiego wisiora, uczepiając się sztywno naciągniętego
rzemienia, zupełnie jakoby miał mu stanowić jakąś formę ratunku.
<br />
Nie stanowił, wiedział o tym... ale chyba by zwariował, gdyby nie miał
czego robić z dłońmi. Tego wszystkiego było stanowczo za wiele.
<br />
- Mówisz o niej ciągle w samych superlatywach - podjęła nagle,
zmuszając go do spojrzenia sobie w oczy. Drgnął, uderzony goryczą i
żalem, który widniał w jej jasnych oczach, niemożliwy do pomylenia z
czymkolwiek innym. - Czy naprawdę nie masz pojęcia, o tym jak okrutną
była kobietą? Jak wykorzystywała setki, tysiące młodych istnień dla
swoich korzyści? Ile musiały najeść się przez nią strachu? Jak możesz
mówić z takim uwielbieniem o paskudnej, zgorzkniałej i zepsutej...
<br />
- Nie znałaś jej motywów - przerwał jej chłodno. - Teraz je znasz. Nie
możesz być na tyle egoistyczna, by nie obdarzyć jej choć odrobiną
zrozumienia. Rozumiem twoje położenie i szczerze ci go współczuję,
ale...
<br />
- Niczego nie rozumiesz, Solas - tym razem to ona przerwała jemu,
odpychając się wściekle od ściany. Wykrzywione gniewem oblicze znalazło
się nagle niebezpiecznie blisko jego własnej twarzy; mógł teraz wyczuć
dokładnie każde jej słowo, nasączone jadem. - Nie masz pojęcia, jak to
jest, gdy każdego dnia boisz się o swoje życie, gdy czekasz, aż po
ciebie przyjdzie, wysysając z ciebie wszystko, co masz. Czy wiesz, ile
miałam lat, gdy dowiedziałam się o tym wszystkim? Musisz wiedzieć, że
wtedy nie otrzymałam nawet szansy żeby dowiedzieć się, co było motywami
tej szalonej staruchy. Wiedziałam jedynie, że moja własna matka chce
mnie zabić w jeden z najpaskudniejszych sposobów. Ale to nie to jest w
tym wszystkim najgorsze. Najgorsze przyszło wtedy, gdy musiałam obawiać
się o życie swojego własnego syna. Nie możesz wiedzieć, co to oznacza,
ale powiem ci jedno; <span style="font-style: italic;">dobre</span> osoby nie robią czegoś takiego drugiej osobie.
<br />
- Nigdy nie skrzywdziła twojego dziecka - odpowiedział, kręcąc z wolna
głową. - I ciebie też nie skrzywdziła. Nie musiała tego robić, ani z
resztą nie mogła, ponieważ nigdy dobrowolnie byś się jej nie oddała,
Morrigan. Czy przyszłaś tu po to, by wyjawiać przede mną cały ból
swojego nieszczęśliwego dzieciństwa?
<br />
<span style="font-style: italic;">Trzask.</span>
<br />
Aksamitna rękawiczka zderzyła się gwałtownie z jego policzkiem,
pozostawiając na nim po sobie czerwony ślad; zatoczył się pod ścianę,
łapiąc za uderzone miejsce. Zamrugał gwałtownie, próbując przegonić
sprzed oczu pojedyncze mroczki.
<br />
Naprawdę to zrobiła? Uderzyła go? Posunęła się do czegoś tak prostackiego?
<br />
- Powiedziałam, że nigdy tego nie zrozumiesz - odpowiedziała, dysząc
wściekle. Jej z reguły bladą twarz okraszał intensywny rumieniec, a
dłonie drżały wyraźnie. - Nie ty, ze wszystkich osób, które znam. Ale
Inkwizytorka na pewno by to zrozumiała. Gdyby chodziło o ciebie,
pozwoliłabym ci tam sczeznąć, Solas. Zgnić w swym bezgranicznym
uwielbieniu dla elfiej bogini, która pożarła tysiące serc, otoczona aurą
dobra i miłosierdzia. Ale nie chodzi o ciebie, więc zanim... zanim się
pozabijamy, powiem ci, o co mi chodziło.
<br />
- W porządku - poruszył ostrożnie wargami, ścierając z nich pojedyncze krople wypływającej ze zranionego dziąsła krwi.
<br />
- Pamiętasz o cząstce demona, który siedział w moim synu, Kieranie?
<br />
- Pamiętam.
<br />
- Kieran potrafił w jakiś sposób poruszać się swobodnie między naszym
światem, a Pustką. Fle... Mythal wchłonęła go potem w siebie; uwolniła
Kierana, pozostawiając cel tego zabiegu tylko sobie. Mniejsza z tym.
Wiesz chyba, do czego dążę. W tej całej sali... mówiłeś o tym, że demony
wylewały się z eluvianu. On musi tam być, rozumiesz? Szybkie,
bezpieczne wyjście.
<br />
Pokręcił głową, wydając z siebie głośne westchnienie.
<br />
- To zbyt ryzykowne. Pomyślałaś o tym, gdzie może prowadzić jego
wyjście? Co jeśli znajduje się w samym centrum wylęgarni tych kreatur?
<br />
- Nie powiedziałam, że to dobry pomysł - odparła od razu. - Ale może się okazać jedynym, jaki będziesz miał.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-08, 21:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Kilka
chwil później została sama w pomieszczeniu. Po złożonym, czułym
zresztą, pocałunku na jej czole, mężczyzna pozostawił jej pożywienie
oraz wodę, a nawet kilka książek.
<br />
Eliksir wciąż działał, ale Isella odzyskała część swojego umysłu.
Niewielką, ponieważ gdy tylko myślała o tym, w dalszym ciągu jej serce
biegło do Ilasdara, nawet jeśli pamiętała, dlaczego nie powinno tak być,
w chwili obecnej jeszcze jej to nie interesowało. Sny, jednakowoż, były
czymś zupełnie innym.
<br />
Tam była sobą, zwykłą, niezmienioną i to wspomnienia z realnego życia
tworzyły pewne piekło w jej głowie. To w Pustce była świadoma tego, co
się dzieje i dlaczego tak się zachowuje w stosunku do Falon'Dina, była
też niemalże chora z tego powodu, siedząc w stworzonym przez swój umysł
pokoju. Należał on do Solasa, siedziała przed kominkiem z ukrytą twarzą w
swoich kolanach, wiedząc doskonale, że nie będzie w stanie wybaczyć
sobie, nigdy. Ilasdar dostał to, czego chciał, niestety. Złamał ją,
zabrał jej prawie wszystko, prócz jej magii - nawet jej ciało należało
do niego i brzydziła się tym, w snach brzydziła się nim. Na jawie nie
mogła, eliksir był zbyt silny.
<br />
- Nie płacz - usłyszała głos Solasa.
<br />
Tęskniła za nim, tak cholernie za nim tęskniła. Czuła, że już nigdy się
nie zobaczą i to sprawiało, że jej oczy szkliły się mimowolnie, nic nie
mogła na to poradzić. Chciałoby się powiedzieć, że nigdy nie dowie się o
dziecku i o tym, co zrobiła, ale Isella zdawała sobie sprawę z tego, że
to czcze marzenia. Słyszała Ilasdara i o ile to były tylko jej domysły,
już wcześniej zaczynała mieć podejrzenia dlaczego w zasadzie była
jedyną, która mogła wejść do świątyni.
<br />
I chociaż cieszyła się, że Solas nie szarżował, nie biegł po nią, nie
był gwałtowny, część jej żałowała. Bo to oznaczało, że musiała tam
siedzieć, ciągle i cierpieć, chociaż teraz w zasadzie na jawie była
szczęśliwa i zakochana. Upita ułudą, to bolało bardziej. Wszystkie
wspomnienia tego, co robiła, to paliło. Sprawiało, że czuła się
okropnie, zupełnie tak, jakby zdradziła tego, kogo kocha najbardziej.
Jak mogła to zrobić? Jak mogła się poddać? Nie walczyć z piciem
cholernej mikstury? Isella wiedziała, że i tak pewnie byłaby nią upita,
robiła to zresztą dla dziecka, ale pamiętała o tym, że uprawiali seks.
<br />
Dlaczego właśnie w snach musiała być świadoma swoich czynów? Dlaczego to
sny miały być tą przystanią dla jej umysłu, czemu podświadomość nie
mogła być także zainfekowana? Nie musiałaby przeżywać tych koszmarów w
trakcie jej krótkiego odpoczynku.
<br />
- Nie mogę nie płakać, Solasie. Znienawidzisz mnie, gdy dowiesz się, co się działo.
<br />
Jej głos był subtelny, ledwie słyszalny, pełen żalu i płaczu.
<br />
Wiedziała o tym. Znienawidzi ją. A to oznacza, że Falon'Din naprawdę zabrał jej wszystko, prócz dziecka i magii.
<br />
Czy mogła być pewna, że tego też jej nie zabierze?
<br />
Obudziła się. Pochmurne myśli zniknęły, niecierpliwa, oczekująca
ukochanego, którego wskazywał jej eliksir. Zadbała o czystość swojego
ciała, posilając się swoją magią. Nie myślała o tym, by próbować uwolnić
się, czy może spróbować popełnić samobójstwo. Eliksir kazał być jej
szczęśliwą, oczekującą, podekscytowaną, więc była. Tylko sny ukazywały
swoją prawdę i jej prawdziwy ból.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Zastanawiałeś się, jak będzie wyglądało
nasze życie po tym wszystkim, jeśli jakieś będzie? Staram się o tym nie
myśleć, bo biorę pod uwagę fakt, że będę musiała... No wiesz. Ale dziś,
po tak spokojnej nocy i poranku, jakiego nie mieliśmy od dawna...
<br />
Będziemy żyć osobno, czy też nie? To uczucie przetrwa, ma w ogóle taką
szansę? Czasem mam wrażenie, że nic nie robię, tylko walczę o Ciebie,
ciągle i ciągle, a to... Jestem zmęczona, Solas. Jak okrutnie to brzmi,
jak ohydnie. Jak mogę być zmęczona miłością? Jestem. Nie wiem sama,
chyba cały czas mam w podświadomości fakt, że możesz po prostu odejść.
Próbuję Cię zatrzymać, zamknąć w swoich ramionach, ale to uczucie
niepokoju jest ze mną cały czas.
<br />
Nigdy nie myślałam o takich rzeczach, poważnych, bardzo przyszłościowych
i w sferach mocnych marzeń. Nie myślałam wprzód, nie aż tyle. Może
dlatego, że jestem Dalijką? My ciągle patrzymy w tył, nawet jeśli
robiliśmy to nieumiejętnie i bez wiedzy.
<br />
<br />
ALE czy będziemy mieli wspólne życie? Czy doczekamy się domu, może
dzieci? Chciałbyś mieć dzieci? Ja... Nie wiem sama. Z trybem życia,
który prowadzimy to raczej odległe, ewentualne plany. Kiedy mielibyśmy
znaleźć na to czas? Po tym, jak stworzymy Dalię na nowo, jeśli
kiedykolwiek stworzymy?
<br />
Nawet nie wiesz w jakim poczuciu winy i presji żyję. Chcę dać Ci coś, z
czego zrezygnowałeś, chcę znaleźć sposób, na danie Ci chociaż namiastki
starego życia, bo wiem doskonale, że nie odnowię w chwilę całych
Rozdroży, czy Arlathanu. Niech to szlag trafi, nie wiem nawet jak
miałabym to wszystko poskładać, od czego zacząć... Dlatego mam nadzieję,
że gdy w końcu sytuacja z Falon'Dinem się uspokoi, jakoś to po prostu
poskładamy, znajdziemy odpowiedzi. Przede wszystkim, będę mogła skupić
się na ich poszukiwaniu. W chwili obecnej jestem po prostu rozbita.
Wiem, że Ty sam czujesz się trochę pokonany fatalistyczną wizją nie
spełnienia obietnicy, za co Cię przepraszam.
<br />
Może faktycznie lepiej by było, gdyby Thedas zniknęło w czeluściach?
Wiesz, nie miałabym nic przeciwko temu pomysłu, gdyby nie moi
przyjaciele tutaj. Wyobrażasz sobie świat bez Doriana? Byłby potwornie
nudny.
<br />
Chciałabym mieć spokój, ale wiem, że nim taki czas nastanie minął lata,
jeśli w ogóle kiedykolwiek będę miała na to czas i możliwość. Mam tylko
nadzieję, że dożyję spokoju.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-08, 23:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Podążając
przez korytarze do sali narad, nie umiał wyzbyć się ze swej głowy
dziwnego uczucia niepokoju - o ile było ono zrozumiałe przez pryzmat
paskudnej sytuacji, w której znajdowała się jego ukochana, o ile od
dawna nie było ono równie intensywne i... duszące.
<br />
W którejś chwili musiał się po prostu zatrzymać, chwytając chaotycznie
za pierwszy, napotkany przez dłoń przedmiot (którym okazała się rama
wiszącego na ścianie obrazu); zakaszlał, walcząc z targającymi żołądkiem
mdłościami i nagle wśród szumu własnej krwi usłyszał...
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie mogę nie płakać, Solasie. Znienawidzisz mnie, gdy dowiesz się, co się działo.</span>
<br />
- Isella? - poruszył się niespokojnie, obracając wokół własnej osi. - Vhenan? Gdzie jesteś?
<br />
To... nie mogło mu się wydawać, był tego pewien. <span style="font-style: italic;">Słyszał</span>
jej głos, wyraźnie go słyszał. I to, co mówiła też, ale było to tak
przykre, że nie potrafił sobie wyobrazić, co siedziało w jej głowie, co
musiało obciążać jej biedne serce, by tak pomyślała.
<br />
Nie istniała taka rzecz, która mogła go do niej w rzeczywistości
zrazić... być może pojawiały się między nimi kwestie sporne, przyczyny
małych sprzeczek i niezrozumienia, ale nie było czegoś, z czym nie mogli
sobie poradzić - tyle razy jej o tym powtarzał...
<br />
<span style="font-style: italic;">...gdy dowiesz się, co się działo.</span>
<br />
Jeśli mówiła "działo"... mogła jednak nie mieć na myśli tego, co zrobiła
sama, a to, do czego zmusił ją ten bezduszny skurwiel. Tylko co to
mogło być? Torturował ją? Szantażował? Postanowił bezlitosne ultimatum,
które zmusiło ją do podjęcia kroków, których teraz się wstydziła?
<br />
Na samą myśl o możliwych "krokach" robiło mu się znów niedobrze, słabo. Nie, nie chciał o tym myśleć. Nie <span style="font-style: italic;">mógł</span> o tym myśleć, jeśli miał skupić się na tym, by ją stamtąd wydostać.
<br />
Cokolwiek się nie wydarzyło... Isella należała do niego. Kochał ją i <span style="font-style: italic;">nic</span> nie mogło tego zmienić. Nie mogło.
<br />
- Gdybym tylko mógł jakoś ci to przekazać - szepnął, prostując się, by
poprawić przekrzywioną ramę obrazu. - Gdybym tylko mógł jakoś cie
wesprzeć.
<br />
<br />
Docierając na miejsce narady, wciąż rozmyślał nad zasłyszanymi w osobliwy sposób słowach.
<br />
Prawda była taka, że próbował już wszystkiego, by porozumieć się z
więzioną Inkwizytorką - wędrówki w snach, mikstur, urządzeń, zaklęć i
rytuałów - wszystko to spełzało na niczym, gdy przychodziło do przebicia
się przez potężną barierą, postawioną przez Falon'Dina wokół swej
żałosnej fortecy.
<br />
Do cholery, był już tym wszystkim tak bardzo zmęczony - tak bardzo
chciał już po prostu wyruszyć, wydostać ukochaną ze środka i zatrzymać
na zawsze w swych ramionach, by nikt już nigdy nie zdołał jej dotknąć.
Nikt poza nim.
<br />
Na szczęście (przy pomyślnych wiatrach) dzień ten miał nadejść już wkrótce.
<br />
- To oznacza, że jesteśmy gotowi do wyruszenia - upewnił się Archont
Radonis, wyciągając dłoń do pomrukującego mu na kolanach kota;
pogładziwszy czule jego łepek, dodał - ponieważ ja zdecydowanie jestem
gotów. Moi ludzie także.
<br />
- Oczywiście - Leliana wyprostowała się nad treściwie zapisanymi
planami, posyłając zebranym zdeterminowane spojrzenie. - Przegrupujemy
oddziały i wyruszamy jeszcze tego samego dnia. Taktyki zostały omówione
tyle razy, że każdy musi je już pamiętać. Teren został przygotowany do
walki, ostatni raport mówi, że pozycja demonów nie uległa zmianie.
Należy wyruszać - podsumowała, wzdychając pod nosem. - W imieniu naszej
drogiej Inkwizytorki i całej Inkwizycji chcę wam podziękować za wasz
udział w tej sprawie. Życzę każdemu z was powodzenia i... oby Stwórca
miał was w swej opiece. Spakujcie tylko to, co niezbędne. Nie chcemy
zostać tam długo.
<br />
<br />
Żółte spojrzenie rozbłysło w tym samym momencie, w którym kule zaświatła
rozjarzyły się wyraźniej swym blaskiem, posyłając wokół purpurowe
światło. Nie zdziwił się, dostrzegając drobną sylwetkę rozłożoną
rozkosznie na łożu, otoczoną stosami ksiąg.
<br />
Mógł powiedzieć naprawdę wiele na temat ignorancji, którą nosiła w swym
sercu jego mała niewolnica, ale jej głód wiedzy w jakiś sposób mu
imponował.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Tu jesteś</span> - wymruczał, rozciągając wargi w niemalże łagodnym uśmiechu. - <span style="font-weight: bold;">Widzę,
że spodobały ci się moje podarunki. Podobają ci się opowieści o
alabastrowych wzniesieniach i lewitujących mostach? Sam je
projektowałem. Plany były tak skomplikowane, że musiałem zatrudnić do
ich "odszyfrowania" cały zespół ekspertów. Każdy kamień, który widzisz
na schemacie</span> - wyjaśnił, przesuwając po ilustracji czubkiem palca - <span style="font-weight: bold;">został
wzniesiony dzięki mojej magii. Zapomniane pałace rządziły się własnymi
prawami. Eluviany prowadziły nie tylko do różnych miast, ale i do ich
dzielnic. Nic nie stało na przeszkodzie, by budząc się z rana, móc nad
sobą ujrzeć tumany wielobarwnych chmur, zataczających orbitalne kręgi.
Ucieleśnienie mocy i piękna, oto, czym byliśmy.</span>
<br />
Przymknął na chwilę powieki, rozkoszując się jeszcze wyraźnym obrazem
wspominanych widoków. Czasem pogodzenie się z ich stratą wciąż było dla
niego zbyt bolesne, zbyt świeże i niemożliwe do pojęcia.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Ale to nie o tym chciałem z tobą porozmawiać</span> - kontynuował wreszcie, nieco zmienionym tonem. - <span style="font-weight: bold;">Mam
pewne powody, by podejrzewać, że wkrótce mogą nas tu odwiedzić
nieproszeni goście. Demony stały się rozwścieczone i głodne, zupełnie
jakby coś wyczuwały. Czy wiesz, co to oznacza?</span>
<br />
Zielone oczy przesunęły się swym spojrzeniem przez jego straszne
oblicze; tylko na chwilę zatrzymały się dłużej na pełnych wargach, by
zaraz skierować się na pionowe, gadzie źrenice.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Ktokolwiek tu przyjdzie, moje serce, nie możesz mu pozwolić się dotknąć. Nie możesz pozwolić, by cię stąd wyprowadził, bo...</span>
- przyklęknął przy niej, pociągając delikatnie za małą dłoń; na dzikim
obliczu Starożytnego widniała czysta rozpacz, niemożliwy do określenia
ból. - <span style="font-weight: bold;">Jeśli stąd wyjdziesz, jeśli nas
rozdzielą... stanie mi się okropna krzywda. Nie chcę cię stracić. Nie
mogę. A ty... ty nie chcesz stracić mnie, prawda?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-08, 23:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Cassandra
nie spodziewała się, że dzień, w którym w końcu będą mogli
przeprowadzić atak będzie tak stresujący. Znosiła wiele w swoim życiu,
od kiedy tylko zaczął się harmider z poszukiwaniem kogoś, kto mógłby
stanąć na czele Inkwizycji. Kiedy myślała, że ciągły pęd się kończył i
dostawali kilka chwil wytchnienia, działo się coś takiego, jak teraz.
<br />
Nigdy nie spodziewałaby się, że nie tylko będzie wspierała decyzje
Iselli, jakie by one nie były, to także zrobią ją Inkwizytorką, a
teraz... Teraz nawet współpracują z Tevinterem dla jej dobra. Nie
wiedziała czego się spodziewać.
<br />
Elfka była tam tydzień i jeden dzień, dokładnie tyle. Teoretycznie
niewiele, ale biorąc pod uwagę fakt, jak wyglądał Solas po wyjściu z tej
świątyni, wszystko w wnętrznościach Cassandry dosłownie się
przewracało. Nie mogła... Myśleć o tym, zbyt przerażona.
<br />
Kiedy wojska zostały policzone, posegregowane, generałowie wydali
rozkazy. Obserwowała, jak kilkaset żołnierzy przechodziło miarowo przez
eluvian, jeden po drugim, nieustannie. Trwało to chwilę, jednakowoż
wszyscy, którzy planowali ten atak poszli na samym końcu.
<br />
Po drugiej stronie uderzyła ją świeża bryza lasu. Eluvian najdował się
nieopodal Ostagaru w ruinach jakiejś małej świątyni ku czci Andrasty, ku
ironii losu, w związku z czym wszystkie wojska wyszły na zewnątrz, aby
po raz kolejny zachować porządek i...
<br />
Cassandra czuła ekscytację. Patrząc na zdeterminowane twarze wiedziała,
że ich cel był słuszny. Isella naprawdę była ważna dla nich wszystkich,
Falon'Din zaszedł im za skórę zbyt daleko, aby móc mu popuścić. Byli
przygotowani na tyle, na ile mogli być.
<br />
Ich więzień także z nimi był. Spoglądał przerażony na wszystko, w
klatce. Na miejscu, w lesie, czekał już wóz z klatką, udostępniony przez
miejscowego kowala. Poczciwy człowiek, oddany Inkwizycji niemal
bezgranicznie.
<br />
Eelon siedział związany, choć w miarę dobrej kondycji. Przynajmniej na
tyle, aby przetrwać zmianę krwi, którą mieli w planach. Na samą myśl
Cassandra dostawała gęsiej skórki, bez wątpliwości, niemniej jednak...
Jak brudna i ciemna była to magia, było warto, jeśli się uda. A miała ku
temu gorące nadzieje.
<br />
Już na horyzoncie zamajaczyło mnóstwo Cieni, gdy zbliżali się z każdym
krokiem bardziej. Poszukiwaczka przełknęła ślinę, wiedząc, że oto
właśnie znajdowali się przed miejscem docelowym. Tu była ich meta. I
mieli zwyciężyć.
<br />
<br />
Gdy tylko go zobaczyła, uśmiechnęła się mimowolnie. Zupełnie nic nie
mogła na to poradzić, co więcej, nawet niespecjalnie chciała. Co mógł
zmienić tydzień, tylko tyle. Wszystko.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Och, są fascynujące! Ciekawe, czy można by było stworzyć je teraz... </span>
<br />
Odłożyła książkę, wsuwając zakładkę do środka, by nie zgubić strony i
podniosła się. Poprawiła narzucaną na siebie, prześwitującą tkaninę,
uśmiechając się delikatnie do mężczyzny, gdy zwrócił na nią uwagę.
<br />
Jego ból na twarzy był niezwykły, niemalże prawdziwy, prawie mogła go
poczuć i to roztopiło jej serce. Sprawiło, że ujęła jego policzek w dłoń
i pogłaskała go czule kciukiem, uśmiechając się.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Oczywiście, że nie chcę cię tracić. Nie przejmuj się, przyrzekam. Wszystko będzie dobrze, prawda?</span>
<br />
Jej uśmiech był szczery, dotykający uczuć obserwatora, jeśli jakieś ma. Jej oczy błyszczały fałszywą miłością.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 00:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Musiał
przyznać, że nie do końca potrafił zrozumieć, jakie myśli kierowały
elfką, gdy zamiast strachu, ujrzał na jej twarzy zwyczajne pokrzepienie,
niemożliwą do zbicia radość. Najwyraźniej jego mikstury działały na
każdego inaczej.
<br />
Zdążył się, z resztą przekonać o tym, że jego mała niewolnica była dość
osobliwym przypadkiem niemożliwej do przewidzenia osobowości. To także
miało swoje zalety.
<br />
Nie zamierzał jednak zawierzać w jej gorące zapewnienia, oparte jedynie
na napoju miłosnym - musiał dać jej coś, co pozwoli jej całkowicie
uwierzyć w jego oddanie. Coś, co sprawi, że nie będzie już umiała o nim
myśleć inaczej, niż jak osobie, którą nie tylko kochała, ale również on
miłował ją samą.
<br />
To miał być naprawdę duży gest... i kiedy o tym pomyślał, zastanawiał
się, czy nie było to zbyt wiele - czy nie wynagradzał ją przypadkiem
zbyt sowicie, biorąc pod uwagę jak mało mu na razie dała, ale...
<br />
Wychodząc poza egoistyczne pobudki, miał dzięki temu szansę upiec dwie
pieczenie na jednym ogniu. Bo co, jeśli pozwoli tu wejść temu bezdennemu
głupcowi, a gdy ten spróbuje "uratować" swą ukochaną... w
rzeczywistości zamknie za sobą wieko trumny?
<br />
Mieć tu ich <span style="font-style: italic;">dwójkę</span> i psuć im ich marne życia, do chwili, w której nie uzna, że już mu to obrzydło, a potem...
<br />
Co zrobiłby potem?
<br />
Gadzie wargi wygięły się znów w brzydkim uśmiechu, a złote oczy rozbłysnęły gwałtownie pełnym ekscytacji blaskiem.
<br />
Wtedy skróciłby ich męki, rzecz jasna. Był, przecież, litościwym bogiem.
<br />
<br />
- Musimy osłonić lewe skrzydło - wydarł się głośno Cullen. - Przepuścić
go do wejścia i porozbijać ostatnie jednostki w międzyczasie. Merril!
Rozpocznij proces przetaczania krwi!
<br />
Wyprostował się, by stanąć obok uwięzionego w klatce Starożytnego;
strach ściskał mu krtań, nie pozwalał wydusić z siebie ani słowa, ale
był zdeterminowany. Nadeszła najwyższa pora, by oddać Iselli jej
utraconą wolność, by uwolnić ją z piekła, w które to on sam je wpakował.
<br />
- Przygotuj się na uczucie lekkiego otumanienia - ostrzegła go cicho
Merrill. - I... Solasie, z góry przepraszam cię za wszelkie
niedogodności. Nie na co dzień stosuję tego rodzaju techniki. Chcę żebyś
wiedział, że...
<br />
- Nie przejmuj się tym, proszę - zmusił się do przyjęcia słabego
uśmiechu, chcąc tym samym pokrzepić Dalijkę na tyle, na ile umiał. -
Jestem gotów.
<br />
- N-nie - przerażony Eelon uczepił się krat, przyciskając do nich swą
pobladłą od strachu twarz. - Nie, proszę, nie róbcie mi tego. Ja tylko
robiłem, co mi kazał. Nie mogłem inaczej, straciłby... Zaczekaj! Proszę,
nie rób tego! Ja też jestem elfem, takim jak ty. Nie zrobisz tego
swojemu bratu. Siostro, posłuchaj mnie! Jestem niewinny, nie możesz...
<br />
Dziwne szarpnięcie w okolicach potylicy sprawiło, że dalsze
wysłuchiwanie błagań mężczyzny stało się dla niego niemożliwe. W jednej
chwili oczy uciekły mu do wnętrza czaszki, żyły zapiekły boleśnie, a
uszy wypełnił szum, przesycany co jakiś czas cyklicznymi uderzeniami.
Czy... czy to było jego serce?
<br />
<span style="font-style: italic;">Vhenan.</span>
<br />
Jego... serce?
<br />
- Solasie! - wołanie elfki przebiło się do niego przez odgłos
walczących. Zadrżał wyraźnie, przytrzymując się jej drobnego ramienia.
Wyglądało na to, że już było po wszystkim.
<br />
To oznaczało, że musiał zacząć działać. Natychmiast.
<br />
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Podejdź do mnie</span> - szepnął
miękko, opierając się przed jedną z porośniętych dzikimi pędami rzeźb.
Pozwolił, by elfka oparła się o nią nonszalancko bokiem, zupełnie jakby
miała do czynienia ze zwykłą ścianą, nie owocem pracy najdawniejszych,
niemalże zapomnianych stworzeń.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Chcę ci coś dać</span> - wymruczał,
przysuwając się do niej bliżej. Jego ramię oplotło z łatwością wąską
talię, szeroka pierś posłużyła za oparcie dla małej dłoni. - <span style="font-weight: bold;">Chcę żebyś poczuła się dobrze i uwierzyła w to, jaka jesteś piękna</span> - och, jak łatwo było mu mamić ją tymi czułostkowymi kłamstwami. Jak miło było wiedzieć, że tak bardzo na nią działały.
<br />
Złoty blask nasilił się jeszcze, gdy pionowe źrenice poczęły rozszerzać
się do stopnia, w którym niemalże pokryły migoczącą słabo tęczówkę -
zmusił ciało do rozluźnienia się i wyszeptał parę słów zaklęcia, a
wtedy...
<br />
Kikut Inkwizytorki począł rozrastać się delikatnie, wydłużając się,
niczym łodygi kwiatów - po chwili formowały się już w dojrzały pąk, a z
niego, niby płatki, powyrastały smukłe, zgrabne palce.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Teraz poczujesz się nareszcie kompletna</span> - szepnął i pochylił się, by złożyć na jej pełnych wargach czuły pocałunek.
<br />
<br />
- Nie zostało ci dużo czasu - oceniła fachowo Leliana, ale wcale nie
potrzebował jej komentarza, by to wiedzieć. Twarz Eeelona poszarzała
gwałtownie, oczy podkrążyły głębokie sińce - liczyła się każda sekunda.
<br />
- Jeśli nie wrócę - powiedział tylko pośpiesznie, wręczając
Szpiegmistrzyni fiolkę z resztą krwi - ktoś będzie musiał wybić to i
mnie zastąpić. Nie możecie spocząć, dopóki nie zosta...
<br />
- Zostanie wyciągnięta. Wiemy. Ruszaj.
<br />
Wyciągnął dłoń, a gładka ściana nabrała momentalnie kształtów, układając
się w piękne, masywne wrota. Nie musiał szukać klamek, dotykać ich
dłonią; ich skrzydła rozchyliły się przed nim posłusznie, wyczuwając
pożądaną krew. Wciąż drżał na samą myśl o tym, jak przerażająca była
magią, którą posługiwał się Falon'Din - jej okrutne zasady nie bez
powodu zostały zakazane już dawniej, w czasach świetności evanuris.
<br />
Wystarczył jeden ruch, by przerzucić słabnące ciało Eeelona na ziemię;
mężczyzna był już tak skołowany, że nie wiedział, co się wokół niego
działo. Nie mógł mu się specjalnie dziwić - całkiem obca krew, skąpana
dodatkiem samej Mythal, musiała być nie lada wyzwaniem dla istoty, która
nie parała się magią od wielu tysięcy lat.
<br />
Zdążył poznać już dobrze drogę; widywał ją w swoich snach tak często, że
podążenie kamiennym przedsionkiem do właściwego korytarza, było dla
niego dziecinnie proste.
<br />
Nie wiedział kiedy ze zwykłego chodu przeszedł do dzikiego, porywającego
jego serce galopu - kiedy dotarł wreszcie do komnaty, w której sam
wcześniej spędził najgorsze chwile swojego życia, był zdyszany, jak po
przebiegnięciu wielu, wielu mil, ale nie to wcale go przejmowało.
<br />
Nie spodziewał się bowiem ujrzeć widoku, który zastał w chwili, gdy wyłonił się zza kolejnej pary masywnych drzwi.
<br />
Wielkie łoże, księgi, drewniana balia i wypełnione winem kielichy, a pośród nich, odziana w krzykliwe, <span style="font-style: italic;">niewolnicze</span> szaty...
<br />
- Isella? - wydusił z siebie, nie będąc pewnym, czy w ogóle poruszył wargami. - Inkwizytorko...
<br />
<span style="font-style: italic;">Dwie ręce. Miała dwie ręce.</span>
<br />
- Czy ty... co się stało?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 01:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie spodziewała się tego. Kiedyś rozmawiała o tym z Solasem, sama
szukała sposobu na to, aby odzyskać dłoń, ale póki co było to zupełnie
poza jej zasięgiem. Najwidoczniej nie poza zasięgiem Falon'Dina, który
szepnął zaklęcie i...
<br />
Skrzywiła się, odczuwając rwący ból, pieczenie i nieprzyjemne mrowienie,
ale cały proces trwał dłużej, niż zdążyła w ogóle o tym pomyśleć.
Chwilę potem czuła drugą rękę, miała ją, to naprawdę było...
<br />
Westchnęła zaskoczona, poruszając przez chwilę palcami, zdając sobie
sprawę z tego, że to naprawdę... Było zupełnie tak, jak przed Kotwicą.
Była w pełni sprawna, wiedziała o tym.
<br />
Pocałunek wylądował na jej wargach. Uśmiechnęła się w jego usta,
obejmując obiema dłońmi, tym razem, jego policzki, wyciskając na jego
wargach słodką, namiętną pieszczotę.
<br />
Ktokolwiek chciał ją stąd zabrać, nie odda się bez walki.
<br />
<br />
Drzwi, których nie widziała, ale wiedziała że tu są otworzyły się, a w
nich ujrzała... Solasa. Uniosła brew, widząc go spłoszonego. Był w
swojej zwyczajnej zbroi Fen'Harela, futro i lśniąca wśród wielu kul
zaświatła zbroja ze złota. Uśmiechnęła się subtelnie, obserwując go.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Czyli nie mylił się. Naprawdę ktoś tu przyjechał.</span>
<br />
Z pozoru wydawać by się mogło, że nic się nie zmieniło, ale ktoś taki,
jak Solas - kto spędził z nią mnóstwo czasu i czytał jej pamiętnik
wiedział, że ta reakcja była co najmniej niespotykana.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Problem w tym, że nigdzie się nie wybieram. Nie opuszczę kogoś, kogo kocham.</span>
<br />
To wypowiedziane zdanie sprawiło, że zmarszczyła nieco brwi, zdając
sobie sprawę przed tym, że stał przed nią ktoś, kogo także kochała,
ale... Ale obiecała, że nie opuści Ilasdara i nie mogła tego zrobić,
zdecydowanie nie.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Więc ze mną walcz</span> - stwierdziła, niespodziewanie rzucając w Solasa salwę błyskawic, a zaraz po tym lecącą pięść prosto z Pustki.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 01:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
zdążył nawet pomyśleć o tym jak straszne i niewłaściwe były słowa
Iselli, ponieważ już po chwili musiał uskoczyć w bok, uciekając przed
gigantycznym wyrzutem wściekle zielonej energii.
<br />
Nie oznaczało to, że nie dosięgnęło go parę zelektryzowanych wstęg - ich
parzące języki przesunęły się w wątpliwej jakości pieszczocie po
skórze, pozostawiając po sobie delikatne poparzenia - syknął wściekle,
ale poza tym jego ciało nie zdradzało oznak bólu.
<br />
Ponieważ fizyczne doznania były <span style="font-style: italic;">niczym</span> w porównaniu z tym, co czuł w tej chwili w swoim sercu, momentalnie skostniałym, zakutym w bryłę lodu.
<br />
Czy... czy to właśnie było to, o czym powiedziała mu wtedy, na
korytarzu? Czy miłość do Falon'Dina była rzeczą, za którą miał ją
znienawidzić?
<br />
Ale jak to było w ogóle możliwe? Jak mogła obdarzyć jakimkolwiek
względami tego potwora? Tyle razy słyszał wzgardę, z jaką się o nim
wyrażała.... to obrzydzenie i strach, nie, tego nie dało się
przekształcić w miłość, to było po prostu niemożliwe!
<br />
- Isello - wydusił z siebie, nie wierząc, że użycie wspólnej mowy
pozwalało jej ukierunkować umysł w bezpiecznych okolicach wspomnień ich
wspólnego życia. - To, co mówisz, jest tylko złudzeniem, on jest; ach! -
Poruszył się gwałtownie, walcząc z rozkwitającym mu pod stopami
pierścieniem ognia. - To wszystko jest nieprawdziwe, podał ci coś! To,
ja, Solas! To mnie...
<br />
Nie, to nie miało sensu - widział to w jej oczach - zaklęcia miotały,
jak szalone, nieco osłabione przez brak kostura, ale jako ucieleśnienie
niszczycielskich żywiołów i tak robiły swoje. Musiał to natychmiast
przerwać.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie</span> - powiedział więc,
pozwalając by oczy rozkwitły mu fioletowym blaskiem; ciało Inkwizytorki
zamarło w bezruchu, zmrożone jednym, prostym zaklęciem. Nie czekając
dłużej przysunął się do niej pośpiesznie i chwycił drobne ciało w
ramiona, ciesząc się, gdy nie napotkał przy tym żadnego oporu. Obawiał
się, że odrośnięta ręka elfki (jak dziwnie to brzmiało) nie była jedynym
"dodatkiem", jaki otrzymała od przetrzymującego ją, skrzywionego
psychopaty.
<br />
W porządku. Teraz wystarczało już tylko powrócić przez drzwi i modlić
się, że wszystko jakoś się później ułoży - że słowa, którymi przywitała
go ukochana wcale nie oznaczały tego, co oznaczały.
<br />
Opierając na sobie jej zesztywniałe od paraliżu ciało, ruszył
pośpiesznie w kierunku majaczących na końcu korytarza wrót; ulga, która
ogarnęła go na widok żyjącego wciąż Eelosa, była nie do opisania.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wybacz mi, mój bracie</span> - powiedział smutno, spoglądając na mężczyznę z nieszczęśliwą miną. - <span style="font-weight: bold;">Wiem,
że to nie twoja wina, ale to nie mogło skończyć się inaczej. Wiem, że
to ty byłeś tym, przez którego założyła przeklęty pierścień. Jeśli twój
pan wystarczająco cię kocha, nie pozwoli, by spotkała cię krzywda.</span> - Dodał jadowicie i przekroczył... a raczej spróbował przekroczyć próg wrót, ale nie udało mu się to, ponieważ...
<br />
- Skurwysynu - wysyczał wściekle, spoglądając na materializującą się z
mroku sylwetkę. W jednej chwili zrozumiał, że w rzeczywistości Eelos nie
wytrzymał próby krwi i tym, co wziął za jego ruchy, były zwykłe zabawy
Falon'Dina.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie przebierasz w słownictwie</span> - zauważył łagodnie, zupełnie niewzruszony. - <span style="font-weight: bold;">Twoje nowe bractwo pasie cię swym prostactwem, niby nienażarte prosie. Godne pożałowania.</span>
<br />
Uklęknął na jedno kolano, by złożyć unieruchomione wciąż ciało pod
ścianę. Jeśli tak to miało wyglądać... postara się najpierw uprzykrzyć
życie tego potwora tak, jak tylko mógł.
<br />
Podniósł się gwałtownie i - kontrastowo - machnął pośpiesznie dłonią,
przywołując z góry deszcz strzał; strzał, które Ilasdar musiał dobrze
znać ze swej przeszłości, gdy zwykł namawiać Andruil do wbijania ich
prosto w niewolnicze głowy i serca.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Ty...</span> - zaczął wściekle, ale
kolejna strzała zmusiła go do skoncentrowania się na unikaniu możliwości
skończenia z przebitym płucem. - <span style="font-weight: bold;">Jak...</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Oddała mi się</span> - odparł, uśmiechając się z butą. - <span style="font-weight: bold;">Następna będzie Sylaise.</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie możesz</span> - mag roześmiał się
gorzko, uderzając w niego wąskim strumieniem spaczonej energii;
zablokował ją wzmocnioną tarczą, postępując krok do przodu; ciało Iselli
lewitowało za nim posłusznie, niby na niewidzialnej smyczy.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Mogę</span> - zagroził mu otwarcie, brnąc jeszcze dalej, coraz bliżej niego. - <span style="font-weight: bold;">I zrobię to. Ale to jeszcze nie wszystko</span> - dodał złowieszczo, czując, jak rozrasta się w nim nowa fala energii, ekscytacji. - <span style="font-weight: bold;">Nie
zdążyłem ci nigdy podziękować w imieniu naszej dawnej przyjaciółki.
Przygotuj się na śmierć, Ilasdarze. Twój czas wreszcie dobiega końca.</span>
<br />
Wystarczył ułamek sekundy, by polimorfujące ciało poczęło przypominać
swym kształtem smoka; w ten sposób jeden skok wystarczył, by długie kły
kłapnęły sucho o... powietrze?
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie możesz zabić przyjaciela Śmierci</span> - przypomniał mu dumnie, choć coś w dzikim obliczu zmieniło się wyraźnie. - <span style="font-weight: bold;">Nie będziesz miał okazji się o tym przekonać. Ty i twoja kurwa... zostaniecie tu na zawsze. Żegnaj, Straszliwy Wilku.</span>
<br />
Wraz z ostatnimi słowami Starożytny rozpłynął się w powietrzu,
pozostawiając po sobie kłęby wściekle purpurowej energii. Nie to jednak
wstrząsnęło jego sercem, a wstrząsy, które nastąpiły sekundę później.
<br />
I już wiedział. Wiedział, że eluvian był jedynym wyjściem. I nagle
zachciało mu się śmiać, bo to wszystko, o czym rozmawiali z Morrigan,
jej gorzkie słowa, obelgi i policzek... wszystko to okazało się żałośnie
słuszne, tak jak on okazał się żałośnie słaby, ponieważ znowu nie udało
mu się go zabić, ponieważ pozwolił mu uciec, jak ostatni, skończony...
<br />
Zrobi to szybko; wypchnie ją przez eluvian i albo wydostanie się tuż za
nią, albo zostanie tu, pogrzebany żywcem. Nie obchodziło go to już, nie
miało żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, by jego ukochana zdążyła
uniknąć tego straszliwego losu.
<br />
- Isello - rzucił, powracając miękko do swej pierwotnej formy. W jednej
chwili jego uwagę przykuło coś, co wcześniej się tam nie znajdowało, a
mianowicie rosnąca szybko plama krwi, rozkwitająca swą czerwienią w
miejscu, gdzie materiał ukrywał smukłe uda. - Och, nie - rzucił ciężko,
czując, jak momentalnie ogarnia go fala beznadziei tak wielkiej, że
fizycznie rozprzestrzeniła się falą bólu po całym, całym jego ciele. -
Nie, proszę.
<br />
Jego jęk zabrzmiał tak żałośnie, nieskończenie żałośnie, gdy zdając
sobie sprawę, czym w rzeczywistości były ciemne, krwawe krople (a raczej
kim) poczuł, jak jego świat rozpadł się na małe, maleńkie kawałki...
<br />
A wraz z nim rozpadł się sufit, posyłając im w nogi ogromny kawałek
wypełnionej malunkami masy. Niewiele myśląc (pozwolił działać za siebie
instynktowi) chwycił mocniej drobne ramię i pociągnął je przez ruchomą
taflę eluvianu...
<br />
Wypadając prosto na miękkie, dziwnie znajome piaski.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 02:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Zaklęcie,
które ją utrzymywało w ryzach puściło, gdy tylko pojawili się w Pustce.
Upadła na ziemię, która o dziwo okazała się miękkim piaskiem i skuliła
się nieco, czując okropny ból w brzuchu. Gdy tylko tam spojrzała,
brunatna krew rozprzestrzeniała się na jej mało dystyngowanym ubiorze.
<br />
- Och nie, moje dziecko... Nie - szepnęła cicho, starając się podnieść.
<br />
Było to trudne, ale chyba sam fakt jej położenia sprawił, że jakaś
cząstka adrenaliny zadziałała. Spostrzegła przy pasie Solasa kamień,
który poznawała. Eliksir nie zabrał jej wspomnień, po prostu nie
rejestrowała ich zbyt dobrze
<br />
- Mogę? - spytała cicho, za chwilę ujmując świecący kryształ komunikacyjny w palce lewej, nowej dłoni.
<br />
Przyłożyła do ust, skupiając się na Dorianie. Rozmawiała z nim w snach,
pamiętała to. I miała wrażenie, że go lubiła. A byli w cholernej Pustce,
co mieli... Nim jednak skontaktowała się z przyjacielem, coś przykuło
jej spojrzenie.
<br />
Wzrok Iselli utkwiony został w miejscu oddalonym od nich kilkaset metrów.
<br />
- Solas, tam. Wygląda jak... jak eluvian.
<br />
Jej głos był zbolały, ledwie oddychała. Ból był niesamowity, kuliła się cała. I nie mogła nic poradzić na to, że zemdlała.
<br />
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Ubierzesz się w te rzeczy, a potem
napijesz się odrobinę z naczynia. Nie każ mi się do tego zmuszać. Wiesz
już, że opór nie ma sensu.</span>
<br />
Isella wiedziała, że to sen, że ta sytuacja miała już miejsce, ale znów
zebrało jej się na wymioty. Tym bardziej, że teraz wiedziała...
Wiedziała co to było. Wiedziała jak działało. I zdawała sobie sprawę z
tego, jak nie chciała tego robić, jak nie chciała pić tego świństwa.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wszystko po to, by mnie zniszczyć, prawda? Co zniszczy mnie bardziej, niż fałszywa miłość do kogoś, kogo nienawidzę? </span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Poronienie z tego powodu.</span> - usłyszała i jej świat rozpadł się w tym momencie, nawet w śnie.
<br />
Widziała, jak kawałki tej sytuacji, zmienionej przez jej sen znikały w czeluściach otchłani, do której ona sama wpadała.
<br />
Nie, nie mogła stracić dziecka. Zrobiła tak wiele, wycierpiała wszystko tylko po to, żeby ich maleństwo było żywe, zdrowe...
<br />
Głośny krzyk rozbrzmiał w jej śnie, pełen bólu i rozpaczy, jaką mógł rozumieć tylko rodzic.
<br />
<br />
Jej oczy otworzyły się. Była w łóżku, to z pewnością. Miękkie podłoże
łagodziło obolałe ciało, ale na pierwszy rzut oka nie poznawała tego
miejsca. Dopiero chwilę później zrozumiała, że był to lazaret w
Podniebnej Twierdzy.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Co się... </span> - spytała słabym głosem.
<br />
Natychmiast przyszła do niej uzdrowicielka - ta sama, która powiedziała
jej o ciąży, Alavella. Tym razem jej oczy były dość smutne i... I Isella
już wiedziała.
<br />
- Nie... - jęknęła zrozpaczona.
<br />
Czuła się dziwnie. Pomimo smutku spowodowanego poronieniem, miała
wrażenie, że tęsknota za Ilasdarem jest znacznie większa, że to właśnie
to uczucie ją pochłania. I nie rozumiała tego, jak mógł o nią nie
walczyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 02:44<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">
- Który to miesiąc? - Zapytał, nie patrząc kobiecie w oczy; z tym
jednym pytaniem wiązało się więcej nerwów i przykrych okoliczności, niż
można było pomyśleć. Z reguły o takie rzeczy pytało się z radością, z
niemożliwą do zdławienia ciekawością, jaką mogli odczuwać tylko świeżo
upieczeni przyszli rodzice. Ale on... nie potrafił się cieszyć; Isella
(i rosnące w jej łonie życie) pozostawali wciąż tak daleko, żyjąc tam
pod dyktaturą najwstrętniejszego potwora, jakiego nosił ten świat. Na
domiar złego potwora, który miał tego stanu znakomitą świadomość i
kwestią tego, że zamierzał to paskudnie wykorzystać, był już tylko czas.
<br />
- Przed nimi wciąż długa droga - odparła uzdrowicielka, uśmiechając się
łagodnie. To pierwszy trymestr, płód jest na bardzo wczesnym stadium
rozwoju. Nie jestem w stanie powiedzieć, co to za płeć. Wszystko okaże
się za parę tygodni.
<br />
Okaże się. Okaże. Mówiła o tym wszystkim, jakby ciąża Inkwizytorki była
czymś pewnym, że wcale nie wisiała nad nimi mroczna, szponiasta dłoń
Przyjaciela Śmierci.
<br />
- Oczywiście - odparł pośpiesznie, nie chcąc uchodzić za niegrzecznego.
- Dziękuję, że zechciałaś mi odpowiedzieć na te pytania, to...
<br />
- Bardzo współczuję wam sytuacji, w której się znaleźliście - przerwała
mu gwałtownie, przystając przy jednej z zastawionych fiokami szafek.-
Nie chciałam... tak bardzo mi przykro.
<br />
Odchrząknął, przykładając do ust drżącą pierś.
<br />
- Rozumiem - skinął formalnie głową, przykrywając targające nim emocje
swoją zwyczajową maską zobojętnienia. - To nie twoja wina. Nie uczyniłaś
niczego, co urągałoby jej bezpieczeństwu.
<br />
- Wierzę, że uda ci się ją odzyskać, Solasie - usłyszał przy samym wyjściu. - Że jakoś przez to wszystko przebrniecie.</span>
<br />
<br />
Dokładnie zauważył moment, w którym zielone oczy wychynęły łagodnie spod
zsiniałych powiek, ale... nie potrafił się do niej odezwać, zbyt
przerażony wszystkim tym, co miało miejsce.
<br />
Pamiętał chwilę, w której chwyciwszy omdlałą Inkwizytorkę w ramiona,
ruszył w kierunku eluvianu tak prędko, jak jeszcze nigdy w całym swoim
życiu. Pamiętał pośpieszny komunikat, rzucony w kierunku artefaktu
komunikacyjnego, który pod wpływem błagań Doriana zabrał ze sobą.
<br />
Jesteśmy bezpieczni, za chwilę dotrzemy do Podniebnej twierdzy,
powiedział wtedy, wiedząc, że nic nie powstrzyma go przed osiągnięciem
celu.
<br />
Czy cali i zdrowi, zapytał Dorian.
<br />
Nie usłyszał odpowiedzi.
<br />
- Nie... - po sali rozniósł się echem przepełniony rozpaczą jęk, który
chwycił go za serce; jego oczy po raz kolejny zaszkliły się wyraźnie,
ale nie uronił spod powiek ani jednej łzy, niezdolny już do dalszego
rozpaczania nad życiem ich nigdy nienarodzonego dziecka. Miał dość, tak
bardzo dość wszystkich tych okrutnych żartów, które strugało z nich
sobie życie. Porwań, demonów, napojów i krwi i...
<br />
<span style="font-style: italic;">Napojów</span>
<br />
Przypomniało mu się natychmiast, więc podniósł się ze swego miejsca, wręczając w drobną dłoń elfki kryształową fiolkę.
<br />
- Inkwizytorko - przemówił poważnie, pochylając się, by mogła zajrzeć
mu w twarz. - Wypij to, proszę. Poczujesz się... lepiej - skłamał,
przygryzając lekko dolną wargę.
<br />
Ponieważ wcale nie miał pewności, czy jego ukochana naprawdę poczuje się
dobrze, gdy zostanie zmuszona do spotkania się z przykrą prawdą na
temat ostatnich wydarzeń, ale.. Nie mógł jej znieść, mówiącej te
wszystkie brednie o rzekomej miłości względem tego skończonego potwora.
Nie mógł, nie potrafił. Ona musiała do niego wrócić. Musiała zrozumieć.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 02:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
spojrzała na Solasa, z początku nieufnie, ale przecież jego też
kochała, więc mogła... Odetchnęła ciężko i wypiła jednym haustem całą
miksturę. Tylko przez chwilę miała ten sam wyraz twarzy.
<br />
Gdy mgła eliksiru miłosnego opadła, Solas mógł to dokładnie zobaczyć w
jej oczach. Zaczęły błyszczeć łzami, broda zaczęła się trząść, a
Isella... Szloch rozerwał jej gardło, gdy skuliła się w swoich
ramionach. Dotknęła jej drugiej ręki, tej, której przecież wcześniej nie
miała i natychmiast ją puściła, zupełnie, jakby ją paliła. Przyłożyła
prawą dłoń do swoich ust. Jej oczy załzawiły tak mocno, że nie była w
stanie już zobaczyć kończyny, która została tak po prostu
zrekonstruowana.
<br />
- O nie... O nie, nie, nie, nie - szepnęła Isella, nie mogąc powstrzymać łez. Nie potrafiła.
<br />
Co ona zrobiła... Do czego to doszło? Zrobiła tak wiele, żeby ratować to
dziecko, zgodziła się na wszystko, a nawet na to, na co się nie
zgodziła - nie broniła się. Zniosła tyle rzeczy, by jej dziecko było
zdrowe i nie było, nie istniało.
<br />
Isella objęła się za brzuch, kuląc się zrozpaczona.
<br />
- Nie, tylko nie nasze dziecko. Proszę, nie... - jęknęła.
<br />
Poczuła nagle ramiona wokół siebie, znajomy zapach Solasa i zesztywniała. Nie mógł jej dotykać, była brudna. Nie mógł.
<br />
- Nie, Solas... Nie możesz mnie... Och, co ja zrobiłam...
<br />
Isella wpadła w histerię. W rozpacz tak okropną, że nie potrafiła się
uspokoić. Ramiona wokół niej zacisnęły się jeszcze bardziej, czuła jego
ciało i pomimo tego, że nie powinna, że kiedy Solas dowie się prawdy
znienawidzi ją, to właśnie to ciepło dawało jej moc do tego, by się
uspokoić.
<br />
Nie wiedziała jak długo to trwało, ale jej płacz ustał w końcu.
Pozostała czerwona twarz, wciąż płynące co jakiś czas łzy i piekące
oczy, ale poza tym i katarem, wydawało się, że Isella trochę się
uspokoiła.
<br />
Uczucie, które nią zawładnęło to była... nienawiść. Do samej siebie. Jak mogła na to wszystko pozwolić?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 03:21<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Cssssi - mruczał kojąco, gładząc jej długie, jasne włosy. - Wszystko
się jakoś ułoży, moja najdroższa. Jesteś już bezpieczna. Jesteś już ze
mną. Nie zrobiłaś nic złego - powtarzał, czując, jak serce zaciskało mu
się coraz mocniej z każdym jej następnym szlochem. - Nie zrobiłaś nic
złego.
<br />
Ponieważ naprawdę tak uważał i nie miał pojęcia, jakim prawem Isella nie
myślała podobnie - to Falon'Din zmusił ją do pozostania w tamtym
paskudnym miejscu. To on zmusił ją do wypicia zwodniczej mikstury, która
okazała się w swych skutkach o wiele straszniejsza, niż mogli się tego
na początku spodziewać. Zmusił ją także do wielu innych rzeczy, o
których wolał teraz nie myśleć, choć ich wymowne obrazy i tak nawiedzały
go, gdy najmniej się tego spodziewał.
<br />
Inwkizytorka nie mogła tego jeszcze wiedzieć, ale spędziła bez
przytomności niemalże trzy doby - trzy długie dni i noce, podczas
których z niewiadomych przyczyn zalewała go swymi snami, przekazując w
ten sposób część przykrych zdarzeń, które spotkały ją w lochu Ilasdara.
<br />
Nie wiedział, ile z nich było absolutną prawdą, ale już sam fakt, że
choćby najmniejsza ich część mogła się nią okazać, napawała go czystą
nienawiścią i obrzydzeniem tak wielkim, że...
<br />
Wiedział, że zrobi wszystko, by dopaść go ponownie. By jeszcze raz,
jeden ostatni raz spojrzeć w złote, gadzie oczy i raz na zawsze pozbawić
je wszelkiego światła.
<br />
W końcu szloch ustał odrobinę, a elfka uspokoiła się nieco, ale on wciąż
nie poluzował uścisku swych ramion; trzymał ją tak, jakby w obawie, że
gdy tylko przestanie, ktoś mógłby mu ją wyrwać, porwać znów w kolejne
chore, spaczone miejsce, z którego...
<br />
- Zrobiłaś wszystko co mogłaś, żeby je ochronić - powiedział poważnie,
spoglądając na uzdrowicielkę, która postawiła na stoliku dwie filiżanki z
parującą herbatą. - Nie możesz obwiniać się o sytuacje, na które nie
miałaś żadnego wpływu, vhenan. To tobie została wyrządzona krzywda i to
on musi za nią odpowiedzieć, słyszysz?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 03:36<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie walczyłam z nim, Solas.
<br />
Jej głos był słaby, zachrypnięty przez płacz. Nie mogła oddychać przez swój wybuch emocji.
<br />
- Pozwoliłam mu na zrobienie wszystkiego, co tylko chciał, pozwoliłam na... Gdybyś tylko wiedział co...
<br />
Zamilkła, zaciskając palce na jego ramionach, niemal zbyt boleśnie, aby w ogóle było to możliwe. Oddychała ciężko.
<br />
- Obiecał mi, że nie tknie dziecka. Pozwoliłam mu zrobić co chciał, żeby
tylko go nie skrzywdził... - szeptała, zupełnie jakby nie słyszała
Solasa.
<br />
Dotyk ukochanego był zupełnie inny, niż ten, którego doświadczała
ostatnie kilka bardzo długich dni. Czuła się bezpieczniejsza, niż
wcześniej, to pewne, ale poczucie winy ją zabijało.
<br />
Nie tylko dlatego, że sama wypiła miksturę, która finalnie zamordowała
ich potomka. Zdradziła kogoś, kogo kochała nad życie. I to właśnie przez
tę miksturę. Najgorszym wcale nie był gwałt, który był ewidentnie
wymuszony, nie chciany przez nią, chociaż nie broniła się, to prawda -
bojąc się o maleństwo.
<br />
Najgorsze było to, jak pozwoliła mu uprawiać z sobą seks, jak nadziewała
się na niego z ochotą i to przyprawiało ją o prawdziwe mdłości. Gdy
tylko o tym pomyślała, odruch wymiotny był silniejszy, niż potrafiła to
powstrzymać.
<br />
Nie zdążyła dobiec do jakiegoś wiadra - ledwie wyplątała się z ramion
Solasa, zwymiotowała na posadzce tuż przy łóżku, w którym leżała. Solas
odgarniał jej włosy, a ona nie mogła się powstrzymać.
<br />
Myślała o tym, czy powiedzieć ukochanemu prawdę, naprawdę się
zastanawiała. Z drugiej strony, nie chciała go... Nie chciała go
martwić, uświadamiać co do rzeczy, które naprawdę tam robiła. Pewnie jej
strój, w jakim tam chodziła powiedział mu co nie co, ale wolała nie
informować go w stu procentach. Niewiedza bywała słodka.
<br />
- Prze... przepraszam - szepnęła.
<br />
Jedno machnięcie dłoni i nie było nawet śladu po brudnej podłodze.
<br />
Solas pomógł jej wypłukać usta, podał też szczoteczkę, z której
skorzystała. Chwilę później jej oddech był przyjemny i miętowy, ale
twarz niewiele się zmieniła. Dogłębny smutek malował się na twarzy
jasnowłosej bez większych zmian.
<br />
Spojrzała na Solasa. Jego twarz była... zmęczona i smutna, ale coś...
Poza tym... Coś było innego. Pamiętała jego świecące się fioletem oczy,
ale jakby przez mgłę...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Co ty zrobiłeś?</span> - spytała
przerażona, dotykając czule jego policzka. Specjalnie użyła elfiej mowy,
aby krążąca gdzieś nieopodal uzdrowicielka nie była w stanie w stu
procentach zrozumieć o czym mówiła.
<br />
Wtuliła się w niego mimo wszystko, obejmując go ramionami najciaśniej jak potrafiła.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 03:54<br />
<hr />
<span class="postbody">- <span style="font-weight: bold;">To nic takiego</span>
- odpowiedział łagodnie, pochylając się, by wcisnąć w jej drobne dłonie
filiżankę z herbatą. Błękitne spojrzenie odprowadzało je czujnie, gdy
przechylały naczynie, by wlać do ust odrobinę cieczy. Mimo wszystko
zwrócił uwagę na ostrożność, z jaką elfka przyjmowała od niego napój;
zupełnie jakby nawet teraz obawiała się, że mógł on zawierać "dodatki",
których działań nie mogła przewidzieć. - <span style="font-weight: bold;">Szukałem wszelkich rozwiązań, by jakoś cię z tego wyciągnąć i...</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Popełniłem kolejny błąd.</span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Na szczęście jakoś się udało</span> -
uśmiechnął się blado, przytulając ją znów do siebie; ulga, która
ogarniała go, gdy wyczuwał znów jej znajomy zapach, nie była w żaden
sposób możliwa do opisania zwykłymi słowami. Czuł się tak, jakby po
długim czasie znów mógł swobodnie oddychać. Jakby magiczna ręka odjęła
od niego dotkliwą chorobę o bolesnych objawach i teraz - wreszcie - mógł
odczuć ulgę.
<br />
Ulgę, na którą tak bardzo czekał. O którą tak bardzo się starał.
<br />
- Dorian tu był - przemówił, posługując się ponownie wspólną mową. -
Pytał o ciebie wiele razy. Prosił żebym powiadomił go przez kamień, gdy
się zbudzisz, ale... nie wiem, czy chcesz go już teraz widzieć? -
Zapytał nieśmiało, gładząc delikatnie jej drobne ramię. - Może wolisz
żebym skontaktował się z nimi, gdy wrócisz już na stałe do swojej
sypialni? Odrestaurowano ją w końcu zeszłej nocy - przechylił głowę,
odstawiając opróżnioną filiżankę z powrotem na blat. - Dodałem tam od
siebie.. pewien prezent. - Dodał tajemniczo, uśmiechając się na samą
myśl o ścianach, ozdobionych świeżymi malowidłami, przedstawiającymi
najróżniejsze sceny z ich wspólnej przygody, którą stanowiło pokonanie
Koryfeusza. Był pewien, że Isella będzie nimi zachwycona - tyle razy
dostrzegał zachwyt, z jakim podziwiała jego dzieła... Należało się jej
wreszcie coś własnego.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 04:13<br />
<hr />
<span class="postbody">- <span style="font-weight: bold;">Nie powinieneś tego robić. </span>
<br />
Szepnęła cicho, ujmując filiżankę. Powąchała ją, zupełnie, jakby była
nieufna. Przez ostatni czas nie mogła brać niczego "na pewno", w każdym
jej posiłku, prawdopodobnie, było coś dodane i to nie sprawiało jej
przyjemności.
<br />
Zapewne powinna porozmawiać z Solasem o tym, o co wypytywał ją
Falon'Din, ale nie miała na to teraz siły, nie kiedy dopiero co stracili
dziecko, nie, gdy dopiero teraz po długim czasie odzyskała siebie i...
<br />
Jej obrzydzenie do siebie samej wcale nie zmalało, słowa Solasa nie
sprawiły, że jej uczucia względem siebie chociaż trochę zmalały.
Nienawiść do Falon'Dina także powróciła i jej myśli w tej chwili nie
były ani trochę pozytywne.
<br />
Upiła dwa łyki gorącej herbaty, rozgrzewające jej ciało.
<br />
Na wieść o Dorianie, mimowolnie uśmiechnęła się lekko.
<br />
- Och. Wydaję mi się, że poszłam do niego do snu któregoś razu... -
zmarszczyła brwi, wzdrygając się na wspomnienie tej podróży.
<br />
Słowa, które mu wtedy powiedziała... Nie powinna. Zdecydowanie nie, ale
była zrozpaczona i nie miała pomysłu na to, co ma zrobić w tej krótkiej
chwili, którą posiadała. Spanikowała, nie było tu co wiele mówić.
<br />
- Poproś ich tu. Pewnie nie jest zadowolony z rzeczy, które mu powiedziałam.
<br />
Na wieść o jej pokoju uśmiechnęła się bardzo delikatnie, ledwie
widocznie. Myśl o prezentach do ukochanego była cudowna i z jednej
strony było to niezwykle przyjemnie, ale z drugiej strony... Teraz
będzie myślała o tym, co mu zrobiła jeszcze ciężej i to wywoływało
ciężką gulę w jej gardle. Za każdym razem, gdy spojrzy na ten prezent
nie będzie mogła uciec od swoich myśli chociaż na chwilę, a wiedziała o
tym, że wspomnienia będą ją jeszcze prześladować bardzo długi czas, być
może nawet całe jej życie.
<br />
Isella obserwowała, jak mag wyciąga z kieszeni błyszczący błękitem
kamień i wzywa Doriana. Usłyszeli tylko "już biegnę" i rozmowa została
urwana.
<br />
- Dziękuję za prezenty w sypialni. Są na pewno wspaniałe, tylko... Nie
powinieneś - szepnęła, kuląc się delikatnie, zupełnie jakby uciekała
przed jego oceniającym wzrokiem. - Nie zasługuję.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 04:30<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Obudziła się - powiedział do Byka, odwracając się od dzierżonego w
dłoniach kamienia; nie zauważył nawet, że zaciskał na nim dłonie tak
mocno, że pobielały mu aż kostki.
<br />
- Powinieneś iść - odparł qunari, posyłając mu krzywy uśmiech. - trochę już czekasz, co?
<br />
- Pójdę - skinął głową, czując jak w jednej chwili robi mu się
niedobrze ze strachu. Oczywistym było, że tęsknił za Inkwizytorką i
wyczekiwał jej przebudzenia, ale teraz... gdy myślał o tym, że spojrzą
sobie w oczy po raz pierwszy od czasu, gdy wydarzyły się te wszystkie
okropne rzeczy... Czy wytrzyma? Czy zniesie ból, czający się w zielonych
oczach? - Idę - dodał pewnie, ale nie ruszył się ze swego miejsca.
<br />
Drgnął, gdy poczuł na ramieniu dużą, niedelikatną dłoń.
<br />
<span style="font-style: italic;">Proszę, proszę, powiedz to.</span>
<br />
- Chcesz żebym poszedł tam z tobą?
<br />
- Tak - odpowiedział natychmiast, o wiele prędzej, niż zamierzał. - Tak - dodał jakoś smutniej, żałośniej. - Proszę.
<br />
- Wystarczyło powiedzieć, kadan - gorące powietrze przesunęło się po
wrażliwej przestrzeni za uchem. Efekt spotęgował szorstki policzek,
który otarł się zaraz o jego własny, podrażniając go przyjemnie. -
Jestem tu z tobą.
<br />
~
<br />
- Isello - rzucił od progu, postanawiając wyjść naprzeciw swym lękom.
Nie liczyło się dla niego całe to bagno, ogrom zdarzeń, który namieszał
nieźle w ich życiorysach, czyniąc je jedynie bardziej przykrymi. Liczyło
się to, że jego najlepsza przyjaciółka wróciła do swego domu,
bezpieczna.
<br />
Strata dziecka musiała być niezwykle bolesna, ale... nie było takiej
rzeczy, z której by się nie podnieśli, prawda? Tak było od samego
początku. Zawsze dawali radę.
<br />
Przystąpił do jej boku, chwytając w dłonie jej drobną twarz; pogładził
kciukiem blady, nieco zapadnięty policzek, wkładając w to całą swoją
czułość.
<br />
- Tak mi przykro - wyszeptał, przytulając się do niej ufnie. - Tak
strasznie mi przykro. Przyjmij moje najszczersze kondolencje, moja
droga. Powiedz mi, proszę, jak się czujesz? Czy coś cię boli? Mogę ci
jakkolwiek pomóc? Jeśli jest coś do zrobienia, cokolwiek - zaznaczył
twardo, spoglądając wreszcie w zielone (choć nieco wygasłe, trzeba było
przyznać) oczy. - Proszę, powiedz mi o tym. Jestem gotów spełnić każdy
twój kaprys. Mam ci tyle do opowiedzenia... czy wiesz, że w twych
skromnych progach zawitał sam Archont? Chodził tu po zamku i węszył...
całe szczęście, że niczego się nie domyślił - wymruczał chaotycznie,
przewracając oczami. - Brakowało mi tylko tego, by...
<br />
- Dorian - przerwał mu Byk, wznosząc w górę swe ciemne brwi.
<br />
- Tak?
<br />
- Zamknij się.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 04:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewała się, że Dorian przybędzie do nich tak szybko. Kroczył w jej
stronę, a tuż za nim czaił się Byk, który posłał jej lekki uśmiech.
<br />
Starała się odwzajemnić ten gest, jednak Dorian zupełnie pochłonął jej uwagę.
<br />
Jej przyjaciel ewidentnie się denerwował, bo nie mógł przestać mówić, a
ona nie miała serca go uciszyć. Zrobił to za nią Byk, co sprawiło, że
parsknęła cicho, rozbawiona.
<br />
- Dobrze, odpowiadając na twoje pytania... - mruknęła, odrzucając nową, lewą dłonią włosy, które miała na ramieniu do tyłu.
<br />
Przygryzła dolną wargę, mrużąc powieki, skupiając się. Dorian, pomimo
wszystko, potrafił wprowadzić jakiś taki dziwny, pozytywny nastrój
chociaż na chwilę. Miał ten dar też wiele lat temu, gdy była przybita po
zniknięciu Solasa.
<br />
- Dziękujemy za kondolencje - stwierdziła wolno, po czym potrząsnęła
głową. - To dalej wydaje się nieprawdopodobne... Fizycznie chyba
niewiele mi dolega, ale psychicznie... Cóż, jestem wrakiem. Kto by
pomyślał, prawda? Boli mnie dusza, głowa od myślenia i chciałabym nie
myśleć. A czy możesz coś zrobić? Cóż, jasne. Przynieś mi dużo alkoholu
albo trawki od Variel. Albo wiesz, jedno i drugie. A co do Archonta... W
porządku, nie mam co na to odpowiedzieć, po prostu mnie zszokowałeś.
Naprawdę, ściągnęliście tu samego władcę Tevinteru? To w ogóle możliwe?
<br />
Jej śmiech był smutny, trochę suchy, ale był. Mogło się wydawać, że jest
to jakiś postęp. Jej próba zażartowania z własnego samopoczucia zapewne
nie była nazbyt udana, ale niespecjalnie ją to obchodziło.
<br />
Objęła dłoń Solasa, mimowolnie czując się jakoś bezpieczniej, chociaż
było to wrażenie bardzo złudne i wiedziała o tym, ale nie chciała go
tracić. Nie chciała znów tracić swoich przyjaciół, bo wiedziała, że w
innym wypadku przyjdzie jej do głowy wiele, wiele złych myśli i być może
nie powstrzyma się przed ich realizacją.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 05:09<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Och - zreflektował się nagle, prostując wygięte przez uściski plecy.
Spojrzał z ukosa na Byka, który rozumiejąc o co takiego mu chodziło,
opuścił na chwilę Lazaret, podążając do obmówionego wcześniej miejsca. -
Nie wiem, czy to dobra pora, ale mam coś dla ciebie. Wszyscy mają, tak
właściwie. Ale ja będę tym, który da ci pierwszy. Prezent, oczywiście -
poprawił się nieśpiesznie, puszczając jej łobuzersko oczko. Panosząc
się, niczym we własnych sypialniach, przysunął sobie jedno z krzeseł i
postawił je naprzeciw Solasa, przy drugim boku Inkwizytorki.
Przechodząca obok nich uzdrowicielka uśmiechnęła się miło; odpowiedział
jej więc tym samym, wywołując u dziewczęcia doprawdy rozkoszny
rumieniec.
<br />
Nie minęło parę minut, a Byk powrócił do nich z niedużym pakunkiem, układając go ostrożnie w nogach siedzącej elfki.
<br />
Zamarł w bezruchu, gdy szczupłe dłonie (obie... wciąż nie potrafił w to
uwierzyć) sięgnęły do brązowego papieru, rozwijając ostrożnie - gorąco
wierzył, że prezent okaże się trafiony, ale hej, nie miał pojęcia, nie
mógł go mieć...
<br />
Wszyscy pochylili się nieco zgodnie, gdy spod papieru wyłonił się kawałek błękitnego materiału.
<br />
- Pozwolisz - zaproponował subtelnie, ujmując rąbek między dwa palce i
pociągając go powoli w górę; dzięki temu przed oczyma zebranych
zaprezentowała się w swej eleganckiej i pełnej stonowanego przepychu
krasie... przepiękna suknia wieczorowa.
<br />
I usłyszał to; usłyszał wciągane gwałtownie powietrze i cichy pomruk
Solasa, gdy obrócił nieskromną kreację w lewo i w prawo, pozwalając im
nacieszyć się jej widokiem.
<br />
- To robota najlepszych projektantów Tevinteru - wymruczał, uśmiechając
się z dumą. - Kazałem im studiować wszelkie wzory elfiej mody, potem
opowiedziałem im nieco o tobie i... Oto ona. Jedyna i niepowtarzalna.
Dla ciebie, moja piękna. Co ty na to?
<br />
<br />
<img alt="" border="0" src="https://media.discordapp.net/attachments/250887964131852290/532408623192735765/72396d26c6df4c50990b2b4455ba8408.png?width=559&height=559" /></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 05:25<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Prezenty? Ale po co? Przecież nie mam urodzin, ani... - Isella nie
zdążyła więcej powiedzieć, bo do lazaretu wrócił Byk z pakunkiem.
<br />
Elfka zmarszczyła brwi, przyglądając się mu z początku, nim nie sięgnęła
w końcu do papieru, rozchylając jego poły. Ale wrażenie zrobiło dopiero
zaprezentowanie jej w pełnej krasie przez Doriana.
<br />
Zaniemówiła. Wciągnęła chyba nawet powietrze, zaskoczona, ale nie miała o
tym pojęcia. Przyglądała się delikatnej tkaninie, koronce i aksamicie
albo jedwabiu, Isella nie miała pojęcia. Wiedziała natomiast, że na dnie
pudełka było jeszcze coś. Podniosła to, niepewna. Biżuteria? Ale nie na
szyję, nie dokładnie. Spojrzała na Doriana zagubiona, a ten posłał jej
słodki uśmiech i oddał piękną suknie w dłonie Solasa, samemu biorąc
ozdobę od Iselli. Położył ją na jej kościach obojczykowych, zadbał o to,
aby prezentowała się wspaniale i jej zimne srebro spływało na ramiona.
Na tyłach jej pleców znajdował się natomiast wielki księżyc w kształcie
ostatniej kwarty fazy księżyca. Wydawało jej się, że był on ozdobiony
drobnymi kamieniami szlachetnymi, może nawet samymi diamentami, a wśród
nich znalazła kilka takich o niebieskim zabarwieniu, być może były to
nawet topazy, nie znała się na zdobieniach.
<br />
Wiedziała jedno. Całość wyglądała absolutnie zjawiskowo i nie wiedziała zupełnie co powiedzieć, poza...
<br />
- Nie zasłużyłam na to, Dorian, nie powinieneś. Och, tak mi głupio -
mruknęła cicho, dotykając delikatnie palcami zimnego srebra i
delikatnych, zwisających elementów w kształcie małych trójkątów.
<br />
Suknia wyglądała, jakby została uszyta dla księżniczki, a nie dla niej.
Była tym zupełnie onieśmielona i wiedziała, że nie powinna w ogóle
przyjmować takiego prezentu, ale jak mogła odmówić swojemu
przyjacielowi?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 05:48<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Zasłużyłaś - powiedział nagle twardo i wszyscy zwrócili ku niemu
spojrzenia, gdy odkładając podarunki na kolana przyjaciółki, pochylił
się nad nią nisko, równając w ten sposób poziomem oczu. - Za każdy
moment, w którym służyłaś mi radę. Za każdą minutę cierpienia. Za to,
jak bardzo za tobą tęskniłem i za to, jak bardzo cieszę się, że jesteś
tu już z powrotem, Isello. Jeśli mam dzięki temu zobaczyć na twej twarzy
uśmiech, choćby i przez sekundę, chcę ci ofiarować setki, tysiące
takich sukni. Każdy z nas chciał jakoś dać upust swojej bezsilności.
Nawet Cole namalował ci laurkę, choć jest dość... tajemnicza w swym
przekazie, jeśli mogę to tak ująć. Przyjmij te dary i pamiętaj o tym, że
za każdym z nich kryje się nasza przyjaźń. I lojalność - ucałował
delikatnie jej dłoń, spoglądając na Byka.
<br />
- Pójdziemy już - qunari odepchnął się zwinnie od ściany, krzywiąc
cienkie wargi w uśmiechu. - Szybkiego powrotu do zdrowia, szefowo. Solas
- tu zwrócił się do uparcie milczącego apostaty, patrząc przez chwilę w
jego zmęczoną twarz. - Wyrazy szacunku.
<br />
- Do zobaczenia później - dodał śpiewnie, sięgając bezwiednie do
fikuśnie zakręconego wąsa; oplatając go wokół palca, przypominał kiepsko
parodiowaną, figlarną uwodzicielkę. - Odezwij się do mnie, gdy tylko
puszczą cię z powrotem z tego miejsca. Pomyślałem sobie o twoim pomyśle
i... - obniżył znacząco głos, by nikt poza ich towarzystwem nie mógł
niczego podsłuchać. - Zagadam do Variel. Pa!
<br />
<br />
Odczekał cierpliwie, aż kroki dwójki mężczyzn przestaną nieść się echem
po korytarzu i podniósł się, by z powrotem odstawić drugie krzesło,
spoglądając z rozczuleniem na swą przepiękną towarzyszkę; Isella nie
mogła mieć o tym pojęcia, ale wykwitający na jej ślicznej buzi uśmiech,
uskrzydlił go, jak nic innego. Przez tę krótką chwilę, dzięki Dorianowi,
poczuł se tak, jakby wszystko znów było w porządku. Uczucie to było
dobre, było cudowne i dało mu nowy zastrzyk energii - kolejny powód do
tego, by dbał o nią teraz jak najlepiej, pomagając wyjść z okropnego
stanu, do jakiego doprowadził ją ten przeklęty potwór, Falon'Din.
<br />
- Powinnaś coś zjeść, Inkwizytorko - zauważył łagodnie, wyglądając
przez okno na wirujące wściekle płatki śniegu. - Pójdę do kuchni, zgoda?
Przyniosę ci coś ciepłego.
<br />
- I sobie też - odezwała się nagle Alavella, wychodząc ze swojego
pokoju; jej drobne dłonie założone były buńczucznie na biodra, a mina
przedstawiała sobą czyste ucieleśnienie słów "spróbuj mi tylko odmówić,
czekam".
<br />
- A... tak - mruknął krótko, marszcząc brwi. - Życzysz sobie czegoś? Mogę poprosić o dodatkową porcję.
<br />
- Właściwie... - odparła, a coś w jej twarzy pojaśniało, gdy
uśmiechnęła się ciepło. - Gdybyś mógł poprosić o miskę tej przepysznej
zupy dyniowej...</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 06:02<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie idź! - odezwała się od razu, podnosząc się nieco.
<br />
Jej wzrok był nieco spanikowany. Nie chciała zostawać sama albo z kimś,
kogo nie znała na tyle, by móc czuć się bezpiecznie. Bo nie czuła się. I
nie mogła nic na to poradzić.
<br />
Na dźwięk jej spanikowanego głosu Solas chyba zmiękł. To uzdrowicielka
postanowiła więc wyjść na chwilę, aby przynieść im pożywienie. Kobieta
nie zamierzała wypuszczać Solasa z swoich ramion, nie, póki ją chciał i
kochał, a wiedziała, że to nie będzie trwało długo. W końcu jej ukochany
dowie się o prawdzie, którą skrywała - o tym, co robiła i co robiono
jej.
<br />
I wiedziała, że nie spodoba mu się żadna z tych rzeczy, zdecydowanie
żadna. Będzie się nią brzydził tak, jak ona brzydziła się sobą samą.
Trzeba było przyznać, jedna rzecz udała się wspaniale dla Falon'Dina -
zniszczenie jej. Jak mogła dalej prowadzić Inkwizycję, próbować go
znaleźć i zgładzić, skoro była tak rozbita, pogubiona, zniszczona?
<br />
Jak miała posklejać siebie, naprawić? Nie potrafiła tego zrobić, nie
wiedziała jak. Nawet nie miała pewności, czy chciała. O ile łatwiej było
położyć się i już nigdy nie wstać, nie martwić się dokładnie niczym.
<br />
<br />
Nie wypuściła Solasa nawet na noc. W zasadzie, mężczyzna nawet sprawiał
wrażenie, jakby nie zamierzał jej opuścić, nawet gdyby mu kazała. Wolała
już być w swojej sypialni, ale Alavella uparła się, aby została jeszcze
tę jedną noc, ponieważ ciągle była osłabiona przez niedożywienie, lekką
anemię i kilka innych rzeczy, o których nawet Isella nie chciała
słyszeć. Eliksir pozostawił w jej organizmie kilka uszczerbków, które
trzeba było naprawić i w zasadzie wszystko powinno być już w porządku,
uzdrowicielka wolała się upewnić, wiedząc, że Inkwizytorka nie była
typem osoby, która chętnie chodziła do takich, jak ona, nawet jeśli
chodziło o jej własne zdrowie.
<br />
Isella przytulała Solasa całą sobą, nie mogąc przestać ściskać go w
swoich ramionach. Nie wiedziała dlaczego tak się działo, była po prostu
przerażona opcją utraty go, tego, że ktoś znów zabawi się jej głową, jej
emocjami i wszystkim, co posiadała.
<br />
Myśl o tym, że jego też straci łamała jej serce. Nie mogła spać. Bała
się, bo wiedziała, że sen przyniesie jej tylko koszmary, które nie
skończą się prędko, jeśli w ogóle. Jak długo Falon'Din będzie nawiedzał
ją jeszcze w snach? Jak długo?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 06:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Strach, którym Inkwizytorka wykazywała się, ilekroć zbliżał się choćby <span style="font-style: italic;">cień</span>
szansy na to, że mógłby opuścić pomieszczenie, zaczynał go coraz
bardziej martwić. Owszem, domyślał się istoty tegoż lęku, ale nie
sądził, że... wszystko to będzie tak natężone w swej postaci.
<br />
Ograniczył więc wychodzenie do absolutnego minimum, z ledwością
wywalczając sobie prawo do pośpiesznego odwiedzenia toalety ("ale tylko
do toalety, tak? Pięć minut i będziesz tu z powrotem?"), w której nigdy
nie śpieszył się chyba równie mocno, co wtedy.
<br />
Teraz, gdy znajdował się już w ciasnym, szpitalnym łóżku (został do
niego wciągnięty przez smukłe dłonie, gdy powoli przysypiał z głową
opartą o drewnianą ramę krzesła i pozwalał jej się kurczowo tulić do
swego torsu) zaczynało do niego wreszcie docierać, że... Że Isella
naprawdę wróciła w końcu do domu. Że znowu z nim tu była, w jego
ramionach i choć mieli za sobą całe setki, tysiące przykrych wspomnień,
teraz mogli już wrócić do budowania tych nowych, dobrych, wartych
rozpamiętywania.
<br />
Drobne ciało drgnęło znów w jego ramionach, uzmysławiając mu, że mimo
przeraźliwie późnej pory obejmująca go elfka wciąż nie zaznała nawet
odrobiny snu. Zaczynało go to lekko niepokoić - rozumiał, że miała
zapewne zbyt wiele w głowie, ale jeśli mieli otrzymać pozwolenie na
opuszczenie lazaretu, potrzebowali udowodnić uzdrowicielce, że miało to
jakikolwiek sens.
<br />
- Powinnaś odpocząć - poprosił łagodnie, gładząc bezwiednie jej długie,
miękkie włosy. Poczuł delikatne poruszenie, sugerujące mu, że w
odpowiedzi otrzymał tylko delikatne skinienie głową. Nie oznaczało to
jednak, że zgadzała się z jego słowami, wiedział o tym.
<br />
Postanowił jakoś temu zaradzić - skoro myśli Iselli zajęte były bowiem
nieprzyjemnymi obrazami, warto było je... pokierować w innym kierunku,
prawda? Sprawić, by popłynęły ku łagodniejszym, milszym sprawom. Tak się
składało, że od zawsze istniał na to pewien sposób.
<br />
Wyciągnął dłoń, do której po chwili przyfrunęła majestatycznie gruba
księga - ta samą, w której zaczytywał się w oczekiwaniu na przebudzenie
ukochanej. Wyprostował się nieco w łóżku, podpierając głowę o
niewygodną, metalową ramę i ucałował czule czubek jasnej głowy,
odchrząkując, gdy począł czytać głośno słowa pierwszego rozdziału
powieści.
<br />
- Powietrze przepełniały cienie, które nie w sposób było odgonić
światłem pochodni, ani innym znanymi ludzkości sposobami. To właśnie one
uświadomiły jej, w jak wielkim znajdowała się niebezpieczeństwie. Było
to nader osobliwym zajściem, ponieważ odkąd wkroczyli do lasu, nie
usłyszała ni słowa ostrzeżenia z ust Maera, swego magicznego
towarzysza...</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 06:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie mogła w to uwierzyć. Nigdy nie spodziewała się, że Solas wykaże się
czymś podobnym, nigdy też nie przypuszczała, że tak bardzo ją to
wzruszy.
<br />
Przełknęła ślinę, układając się możliwie jak najwygodniej, ale łóżko to
nie było przeznaczone na dwie osoby. Mimo wszystko nie mogła pozwolić mu
odejść. Mogła co najwyżej przesunąć się bardziej na Solasa, pozwalając
mu leżeć wygodniej. I tak w zasadzie cały czas była do niego przytulona.
<br />
Jedna z jego rąk cały czas ją obejmowała, gładziła delikatnie po krzyżu,
zapewniając o swojej obecności. Nie miała pojęcia kiedy jego słowa
zaczynały się rozmywać, kiedy straciła wątek.
<br />
Uśpiona miarowym głosem ukochanego, zasnęła, ale spokojny sen trwał tylko pewien czas, wkrótce sprowadzając koszmar.
<br />
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Zejdź ze mnie, proszę.</span>
<br />
Znów ten sam koszmar. Znała tę sytuację na pamięć, wyryła jej się w
głowie zupełnie tak, jakby nic innego nie istniało dla niej w życiu.
Może w tej chwili właśnie tak było.
<br />
Znów tam była, naga, ociekająca wodą, przerażona. Leżąca sparaliżowana
na łóżku, nie wiedząc jak się zachować, powstrzymując się dosłownie siłą
woli, żeby nie uderzyć go w twarz.
<br />
A później nagłe poczucie winy, może powinna go w zasadzie uderzyć, może
to poskutkowałoby... Czymś. Czymkolwiek. Może by się rozmyślił.
<br />
Ból i krzyk rozbrzmiewał jej w głowie. Obserwowała wszystko z profilu,
zupełnie, jakby oglądała bardzo słabe przedstawienie, coś, czego nie
miała ochoty widzieć. I chociaż oglądała wszystko z perspektywy, uczucia
były prawdziwe.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Do jasnej cholery, zostaw mnie, ty
cholerny, pojebany potworze! Puszczaj! Miałam być dla ciebie posłuszna,
ale nie miałam być zgwałcona! Zostaw mnie! </span>
<br />
Zamknęła oczy, by nie widzieć. Przełknęła ślinę, kuląc się w rogu
pomieszczenia, które było jej więzieniem. Schowała twarz w
przedramionach, zatykając uszy. Jej ciało piekło bólem, pamiętając tamto
uczucie. Tę bezsilność i beznadzieję, gdy była wolna od macek, które
powstrzymywały jej magię, ale nie była w stanie zareagować, zbyt mocno
pokonana przez ból.
<br />
I to, jak zemdlała. Akurat spojrzała na ten przykry obrazek, widziała
siebie, załzawioną, całkowicie wyłączoną z świadomości. Ale tylko na
chwilę, ponieważ Falon'Din wydawał się być zirytowany. Kilka chwil
później podsunął pod jej nos jakąś fiolkę, która sprawiła, że jej oczy
znów się otworzyły. Przewrócił ją, jak lalkę i...
<br />
Było jej niedobrze. Tak bardzo, bardzo niedobrze. Nie miała pojęcia,
kiedy się ocknęła, ale gdy to zrobiła, w lazarecie była absolutna cisza.
Zerwała się z łóżka, dopadając do jakiegoś naczynia, które miała
najbliżej siebie i zwymiotowała, zupełnie tego nie kontrolując.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 07:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Dopiero
gdy książka wysunęła się z jego dłoni, uderzając głucho o podłogę, zdał
sobie sprawę, że nie tylko Inkwizytorkę pochłonął wreszcie sen, ale i
on sam począł z wolna przysypiać, targnięty falą wszechogarniającego...
spokoju.
<br />
Jak dobrze było ją znów mieć przy sobie; wtuloną ufnie w jego tors, z
głową przylegającą idealnie do zagłębienia w jego rozgrzanej szyi (to
zadziwiające, jak dobrze do siebie pasowali, zupełnie jakby ich ciała
naprawdę zostały dla siebie stworzone). Wyglądało na to, że wreszcie
mogli pozwolić sobie na krótką chwilę błogiego, beztroskiego odpoczynku,
pomyślał, uśmiechając się delikatnie, by przytknąć sennie policzek do
czubka jej głowy.
<br />
Jak bardzo się mylił, wierząc w te słowa.
<br />
Nie wiedział, dlaczego nawiedzały go wciąż jej sny, absolutnie tego nie
rozumiał - obudzili się jednak w tej samej chwili, z tymi samymi,
paskudnymi obrazami, tańczącymi pod powiekami i... Nie, nie potrafił się
dziwić temu, że pierwszą rzeczą, którą Inkwizytorka zrobiła po
przebudzeniu, było oddanie zawartości żołądka do najbliższego możliwego
ku temu miejsca.
<br />
Jemu także było niedobrze i zimno, zastraszająco zimno - zdusił w sobie
jednak ten niemądry odruch i zerwał się z łóżka, by chwycić w dłonie
pukle jasnych włosów, odciągając je zwinnie do tyłu.
<br />
- Już dobrze, vhenan - wyszeptał uspokajająco, gładząc ją po dole pleców. - Spokojnie, uspokój się. Oddychaj.
<br />
Nie przejmował się zapachem wymiocin, nie obchodziło go to, że mogła być
w nich wciąż umazana, gdy obracał ją delikatnie do siebie, by mogła
ukryć swą twarz w materiale jego koszuli. Liczyło się tylko to, by
uspokoić ją jakoś, by przegonić złe myśli, przywracając tej cudownej
istocie wiarę w siebie.
<br />
To, co widział... wstrząsnęło nim, musiał to przyznać. Ale nie zamierzał
tego głośno komentować, nie zamierzał zawstydzać jej faktem, że miał
dostęp do tak prywatnej części jej życia, jak sny - musiał poczekać, aż
sama zechce z nim o tym porozmawiać i zamierzał to zrobić, choćby chwila
ta miała trwać latami. Wiedział o tym.
<br />
- Już? - Upewnił się, chwytając ją delikatnie za ramię, by powrócić
znów do świeżo opuszczonego, niewygodnego łóżka. - Połóż się, proszę.
Naleję ci wody - mruknął, obracając się, by wypatrzeć w panującym
półmroku pękaty dzban, który przysłano im z kuchni.
<br />
- Napij się - poprosił łagodnie, przysiadając na brzegu materaca. - Domyślam się, że nie zechcesz już powrócić do snu, prawda?
<br />
Włożył całą swą energię w to, by nie wpuścić w wypowiadane słowa swego
zmęczenia, choć myśl o tym, że będzie musiał darować sobie na tę chwilę
sen, nie była najprzyjemniejsza. Ale to i tak było nic w obliczu
cierpienia jego ukochanej. A obrazu z targającego nią koszmaru... cóż,
rozbudziły i jego, musiał to przyznać. Nie uczyniły tego jedynie w
sposób, który byłby mu miły, ale... cokolwiek, co dotyczyło w jego życiu
przeklętego Falon'Dina nie było miłe.
<br />
Taki był już najwyraźniej jego wątpliwy urok.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 07:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewała się, że obudziła swoimi czynami Solasa, nie chciała
przeszkadzać mu w spoczynku. Drgnęła, nie spodziewając się dotyku. W
pierwszym odruchu chciała uciekać, myśląc, że nawet tutaj Falon'Din mógł
ją śledzić i dotykać, ale na szczęście był to Solas i z ulgą wtuliła
się w jego ciało.
<br />
Nie płakała, nie miała już łez. Drżała tylko na całym ciele, nie mogąc
tego powstrzymać. Wypłukała jeszcze usta podaną przez Solasa wodą, po
czym pozbyła się wymiocin jednym ruchem dłoni.
<br />
Nie chciała mu mówić, naprawdę nie. Ale z drugiej strony, czy nie lepiej
by było, gdyby teraz ją zostawił, aniżeli później, gdy znów przywyknie
do jego obecności? Już i tak była rozsypana i nie znała sposobu na to,
aby sobie pomóc - kolejna ułamana cegiełka nie będzie wielką różnicą w
jej obecnym stanie.
<br />
- To mnie śledzi od kiedy tylko się wydarzyło, a teraz... Po tym
cholernym eliksirze... - odetchnęła ciężko, pijąc jeszcze większy łyk
wody. - Wiem, że mnie znienawidzisz, ale muszę ci to powiedzieć. Jeśli
masz odejść, zrób to teraz, nie wtedy, gdy już jakoś to poskładam.
<br />
Przełknęła ślinę, przygotowując się na to, że go straci. Czuła się
bardzo słabo. Słyszała doskonale bicie swojego serca, zupełnie jakby
przed chwilą biegła dłuższą chwilę. Zimne dreszcze i napady gorąca
sprawiły, że nie mogła się skupić.
<br />
Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, ale miała wrażenie, jakby cała sytuacja była co najmniej surrealistyczna.
<br />
- On mnie... Nie katował mnie. Nie bił, w zasadzie, prawie w ogóle.
Musiałam tylko pić jakieś specyfiki, które kazały mi mówić prawdę albo
inne rzeczy, które nawet nie wiem co robiły. Wypytywał o to, czy
zdejmiesz Zasłonę. Zdawało się, że naprawdę bardzo mu na tym zależało i
przeraziło mnie to, że mogłeś tak po prostu pomóc mu w jego planach,
nieświadomie - szepnęła.
<br />
Mówiła nieco wolniej, niż zwykle.
<br />
- A później... Nie mam pojęcia co się stało. Cały czas utrzymywał, że
się mnie brzydzi, że jestem gorsza, że nie zasługuję na szacunek, bo nie
jestem Starożytna, ale... - przełknęła ślinę, potrząsając głową.
<br />
Jak miała to powiedzieć.
<br />
Poczuła, jak jego ramiona obejmują ją mocno, jak daje jej wsparcie i
ciepło. Ten dziwny stan, w którym była, zdaje się, nieco się uspokoił.
Odetchnęła ciężko.
<br />
- On mnie zgwałcił, Solas. Wziął mnie jak pierwszą lepszą kurtyzanę, a
ja nawet się... nie broniłam. Nawet nie wiesz jak bardzo miałam ochotę
go uderzyć, zabić, udusić gołymi rękami, ale nie zrobiłam nic, bo... Tak
bardzo bałam się o nasze dziecko. Pozwoliłam mu na to - szepnęła.
<br />
Jej ciało drżało.
<br />
- Potem było spokojnie, przez jakiś czas. A później wymyślił sobie, że
mam chodzić w tych okropnych ubraniach... Czułam się poniżona, bo
wyglądałam jak prostytutka, ale... To wcale nie było najgorsze. Ten
cholerny eliksir zmusił mnie do emocji, których nie miałam w sobie i...
pozwoliłam mu na to, żeby uprawiał ze mną seks. Nie, w zasadzie to ja
uprawiałam z nim seks, pozwoliłam mu na wszystko, nawet zachęcałam,
wiłam się na nim, jakbyś to był ty i... Kurwa mać - szepnęła, wzdrygając
się.
<br />
Poczuła, jak mdłości po raz kolejny miały miejsce, ale opanowała je na
chwilę obecną, starając się oddychać jak najgłębiej, uspokoić się w
jakiś sposób.
<br />
Czuła, jak Solas gładził ją po plecach w uspokajającym geście.
<br />
- To było tak okropne. Całowałam go, robiłam rzeczy, których nigdy nie
chciałabym robić, całkowicie wypaczył moje emocje. Tylko sny były moje,
tylko tam byłam sobą i... Tak bardzo cię przepraszam.
<br />
Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
<br />
- Tak bardzo cię przepraszam. Wiem, że pewnie nie chcesz mnie znać, że
to koniec, ale to... w porządku. Naprawdę. Po prostu musiałam to... Nie
mogę cię dłużej okłamywać, że nie skrzywdziłam cię, że... Nie jestem
zwykłą kurtyzaną, bo jestem. I bardzo mi przykro, że myślałeś o mnie
lepiej, że... Tak bardzo cię przepraszam.
<br />
Jej głos drżał już tak bardzo, że nie była w stanie powiedzieć nic
więcej. Oczekiwała odepchnięcia i przygotowywała się do niego. Była na
nie gotowa.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 07:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Wiedział
o nadejściu katastrofy jeszcze zanim otworzyła usta - widział to w jej
oczach, w sposobie, w jaki składała nerwowo dłonie, pocierając nimi o
siebie w niezręcznym milczeniu.
<br />
Wiedział o tym i jakaś cząstka jego duszy pragnęła ją przed tym
powstrzymać - krzyknąć, tupnąć nogą, rzucić zaklęcie, które skutecznie
pozbawi elfkę głosu, by nie mógł usłyszeć prawdy, którą chciała go
obdarować. Prawdy, którą już znał, ale która nie brzmiała tak strasznie,
gdy siedziała jedynie w jego głowie. Która nie była taka...
realistyczna do chwili, w której jego ukochana postanowiła ją
potwierdzić i tym samym wbić do jego trumny ostatni gwóźdź, mrożąc krew w
żyłach.
<br />
Słuchał jej jednak. Słuchał, mimo tego, jak ciężkie było znoszenie
zaostrzającej się tylko atmosfery upodlenia i nienawiści. I wyrzucał
sobie każdą jedną krzywdę, która spotkała jego najdroższą vhenan -
gardził sobą za to, że nie umiał jej przed tym ustrzec, że nie potrafił
wyjść naprzeciw problemom, jak uczyniłby to każdy prawdziwy mężczyzna.
<br />
Kiedy o tym rozmyślał, dochodził nieustannie do przykrego wniosku,
którym czasem nie pozwalał mu spać, jeść, nie pozwalał mu normalnie
oddychać.
<br />
Inkwizytorka byłaby taka szczęśliwa, gdyby los nigdy nie postawił jej na jego drodze... Taka szczęśliwa.
<br />
- Nie rozumiem dlaczego mnie przepraszasz - wydusił z siebie tylko,
przesiadając się z krzesła na skraj materaca, by móc ją do siebie mocno
przytulić. Widok jej twarzy, gdy mówiła o tym, co wyprawiał z nią ten
potwór, to wszystko... było zbyt bolesne, nie mógł na nią patrzeć, nie
mógł patrzeć jej w oczy.
<br />
Nie pomógł jej. Nie uchronił jej.
<br />
Była tam, w złotym więzieniu, podczas gdy on leczył w spokoju swe rany.
Była tam upokarzana, wykorzystywana i pojona zakazanymi miksturami a on
siedział tu i nie umiał wymyślić niczego, co mogłoby jej pomóc!
<br />
Skończony idiota. Jedno, nic nieznaczące zero. Oto kim był.
<br />
- Nie powinnaś mnie przepraszać. Nie możesz tego robić, vhenan. To
ja... - chrząknął, pragnąć rozluźnić jakoś ściśnięte gardło. - To ja
powinienem być tym, który przeprasza. To ja nie zdołałem uchronić cię
przed jego chorymi pomysłami. To, co tam robiłaś... nic nie było
udziałem twojej rzeczywistej woli - podjął ostrożnie. - Musisz wiedzieć,
że podobne napoje kierują twoją wolą, robią to w twoim imieniu,
pomijając rzeczywiste pobudki i zachcianki. To nie ty chciałaś... robić z
nim te wszystkie rzeczy, a podany ci eliksir. Twoje serce przez ten
cały czas należało do mnie, jestem tego pewien. Ja... kocham cię -
powiedział dobitnie, decydując się wreszcie spojrzeć jej w oczy. - I nie
zamierzam cię zostawiać tylko dlatego, że ktoś postanowił wyrządzić ci
krzywdę. Jestem twój - pokiwał głową, zapewniając ją gorąco co do
prawdziwości swych słów. - A ty jesteś moja. To... to się nie zmieniło i
nigdy się już nie zmieni. Proszę, nigdy więcej tak nie myśl.
<br />
Zakończył, przyciskając ją do siebie tak mocno, że - był tego pewien - na chwilę musiało zabraknąć jej tchu.
<br />
Jak mogła pomyśleć, że naprawdę istniało cokolwiek, co było w stanie go
od niej odwieść? Skoro nie potrafiły zrobić tego elfy i Mythal... jak
mógł dokonać tego ktoś tak marny, jak Ilasdar?
<br />
- Jesteś dla mnie wszystkim - szepnął, całując delikatnie jej policzek.
- Wszystkim, co mam w swym życiu. Nie zrezygnuję z ciebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 08:11<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie powinieneś mnie przepraszać, Solas.
<br />
Zareagowała, gdy tylko dotarło do niej, co w zasadzie elf powiedział. Zarejestrowała ten ból w jego głosie i...
<br />
- To ja tam poszłam. Pomimo tego, że wiedziałam jak niebezpieczne to
jest i jak wiele ryzykuję, zaryzykowałabym o wiele więcej. Prawdę
mówiąc, byłam praktycznie pewna tego, że umrę tam i...
<br />
Isella oblizała nerwowo usta, zagryzając dolną wargę zupełnie mimowolnie.
<br />
- Nie wiem, czy nie byłoby tak lepiej.
<br />
Nie spodziewała się dalszych słów, które padły, ciepłego "Jesteś dla
mnie wszystkim" i... Wtuliła się w jego ramiona, zamykając oczy.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Tak bardzo cię kocham. I tak bardzo przepraszam. </span>
<br />
Patrzyła mu w oczy przez kilka chwil, szukając w nich czegoś, ale
zupełnie nie wiedziała co to było. Aż w końcu dostrzegła jakiś błysk.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Chodź stąd. To łózko doprowadzi mnie do szału </span> - mruknęła, podnosząc się.
<br />
Pościeliła je w chwilę. Mając dwie ręce, wszystko co robiła wydawało się
sprawniejsze i była to prawdopodobnie jedyna pozytywna rzecz z tego
całego doświadczenia.
<br />
Chociaż chciała wyjść w pidżamie na zewnątrz, okna w lazarecie
uświadomiły ją, że spadł już pierwszy śnieg i raczej nie mogła na to
liczyć. Nałożyła więc na siebie cieplejszy sweter, który leżał na
krześle i... Wyszli.
<br />
Zamek był uśpiony. Ewidentnie było grubo po północy. Wspinali się po
schodach, zupełnie tak, jak kiedyś, gdy tuż po balu zmierzali do tych
komnat, aby oddać się czemuś, co było znacznie przyjemniejsze, niż to, w
jakim celu zmierzali tam teraz.
<br />
Otworzyła drzwi i weszła po kolejnych schodkach, znów będąc w swojej
sypialni. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc balkony, tym razem
szczelnie zamknięte. W kominku przyjemnie płonął ogień, na ziemi był
miękki, duży dywan w miłym, śnieżnobiałym kolorze. Całe pomieszczenie
wydawało się nieco cieplejsze, być może wynikało to ze względu na
malowidła, których nie sposób było ominąć wzrokiem.
<br />
Rozejrzała się, chłonąc je z niezwykłym wzruszeniem. Dotychczas w jej
sypialni było malowidło Solasa, ale bardzo dokładnie sugerujące jej
ścisłe powiązanie z Inkwizycją. Tym razem to, co widziała było bardziej
osobiste.
<br />
Usiadła, zaskoczona, na miękkim łóżku z baldachimem w kolorze śnieżnej
bieli. Delikatna koronka lub materiał doń podobny spływała subtelnie.
<br />
Zniknęły wszystkie piękne rzeźby sów, które - choć czarujące - teraz wywoływały nieprzyjemne wspomnienia.
<br />
- Chyba pytano się was jak wyglądało tutaj kiedyś, hm?
<br />
Głos Iselli nieco zmiękł, złagodniał. Nie mogła wyjść z podziwu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 08:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
powinien był pozwolić jej opuścić lazaretu, dobrze o tym wiedział,
ale... jak miał odmówić temu spojrzeniu? I tym płynnym ruchom, gdy
wykorzystując swe <span style="font-style: italic;">obie</span> dłonie, elfka jawiła mu się znów, niczym galopująca Halla - powabna, zgrabna i lekka, pełna gracji.
<br />
Poszedł za nią, niczym zahipnotyzowany - śledząc z uwagą każdy ruch
drobnego ciała. Wiedział, gdzie go prowadziła. Zdążył już dobrze poznać
drogę do sypialni Inkwizytorki. Jej wnętrze także.
<br />
Choć te nabrało akurat paru zmian.
<br />
Pozwolił jej zapoznać się po kolei z każdym z owoców jego artystycznego
natchnienia, nie potrafiąc ukryć dumy, gdy dostrzegł na ukochanej twarzy
tyle skrajnych emocji. I widział to, widział jak dobrze było jej wrócić
do tego pomieszczenia - zobaczyć znajome meble, przesunąć palcami po
dobrze znanym materiale jej ukochanej, białej pościeli.
<br />
Pierwsze z malowideł przedstawiało piękną elfkę, wznoszącą wielki miecz
na tle masywnych wierz zamku - u jej stóp zgromadzony był wiwatujący
tłum, a za jej plecami uśmiechali się dumnie Cassandra, Cullen i
Leliana.
<br />
Następne uwieczniało ich wszystkich, stojących dumnie na tym samym
balkonie, który znajdował się zaledwie parę kroków od niego samego -
członkowie Inkwizycji uśmiechali się ciepło, machając radośnie do
obserwującej ich Iselli.
<br />
Kolejna ściana przedstawiała ją, odzianą w gustowną suknię,
przemawiającą na wielkim balu do Dalijczyków - większość z zapatrzonych w
elfkę twarzy nie nosiła już na sobie znaków vallaslin. Atmosfera
gęstniała od uroczystości i dumy, a jasnowłosa kobieta... jaśniała swym
pięknem. Nieskończonym.
<br />
Pokusił się... nawet o coś, czego nigdy wcześniej nie robił - o oddanie
farbami chwili, gdy setki magów wznosiły w górę swoje bariery, a wśród
nich i on sam. Namalowany skromnie, lecz niemożliwy do przeoczenia.
<br />
- Starałem się żeby wszystko wyglądało tak, jak przed... wybuchem -
wymruczał, zbywając swe słowa pobłażliwym uśmiechem. Wspomniany wybuch
mocy Inkwizytorki wydawał mu się tak odległy, jakby w rzeczywistości
wydarzenie to miało miejsce wiele lat temu i... chciało mu się z tego
śmiać; z tego, jak bardzo przeżywali wtedy tę idiotyczną kłótnię, tak
nieważną wobec ich uczucia.
<br />
- Alavella będzie wściekła, gdy odkryje, że nie ma cię w łóżku - rzucił
zaczepnie, opierając się szerokim ramieniem o jedną z wysokich szaf. -
Zdajesz sobie z tego sprawę?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 08:37<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Uwierzysz, że zaczęło się to dlatego, że byłam na ciebie zła? -
parsknęła mało szczęśliwym śmiechem, przypominając sobie, dlaczego jej
sypialnia wymagała odnowienia.
<br />
Zdjęła z siebie sweter. Z szafy wyciągnęła ciepły sweter, należący do Solasa, w zasadzie. Służył jej bardziej za sukienkę.
<br />
Uśmiechnęła się lekko, słysząc o uzdrowicielce, która zapewne będzie faktycznie wściekła. Ale czy przejmowała się tym?
<br />
- Zdaję. - potwierdziła, wzruszając ramionami. Wspięła się na swoje łóżko, dalej cudownie wygodne.
<br />
Klepnęła miejsce wokół siebie, oczekując mężczyzny. Ten zdjął z siebie
ubrania i ułożył się obok Inkwizytorki pod kołdrą. Wsunęła się w jego
ramiona i pod ciepłą pierzynę, mrucząc z wygody.
<br />
- Ale ich łóżka zdecydowanie nie są przystosowane dla dwóch osób. A moje
owszem - mruknęła, całując go delikatnie w obojczyk, który miała tuż
obok siebie.
<br />
Jej wzrok utknął na pięknej scenie balu, który miał miejsce tak dawno
temu. Ona, pośrodku wielkiej sali, pełnej elfów w tej sukni, którą
wybrał jej Dorian.
<br />
- Och, zapomnieliśmy o sukni od Doriana - westchnęła, moszcząc się bardziej w jego ramionach.
<br />
Westchnęła cicho. Nie wiedziała dlaczego, ale przez tę krótką chwilę nie
miała w sobie żadnych myśli, ani emocji. I była to naprawdę niezwykła
chwila. Spokojna. Coś, czego nie odczuwała od długiego czasu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 08:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Zanotował
w myślach, by prędzej czy później wezwać tu kogoś, kto odbierze od
uzdrowicielki suknię i.. cóż, przekaże jej, że Inkwizytorka
własnoręcznie wypisała się z lazaretu.
<br />
A raczej wsłanomyślnie.
<br />
Uśmiechnął się leniwie, rozbawiony nieustępliwym temperamentem ukochanej
- mogła być w najgłębszym dołku i w najgorszej kondycji, ale i tak
musiała postawić na swoim, bez względu na cenę.
<br />
Czasem ów upór okazywał się jej zgubą, ale w sytuacjach takich, jak
ta... nie zamierzał bronić jej decydować o swym losie. Zwłaszcza, że
dopiero niedawno odzyskała znów tę szansę.
<br />
I miała rację, na bogów, miała ją - miękkie łoże, w której znaleźli się
tak, wtuleni w siebie, było setki, tysiące razy wygodniejsze od tej
koślawej, szpitalnej pokraki. Dziwił się właściwie, jakim cudem
ktokolwiek miał <span style="font-style: italic;">zdrowieć</span>, mając pod plecami coś tak...
<br />
Stłumił ziewnięcie, przyciskając ją bliżej siebie; widok jej profilu, w
tym właśnie pomieszczeniu, był taki... dobry. Tak znajomy i właściwy.
<br />
- Powinniśmy... kogoś powiadomić - wymruczał sennie, walcząc z
utrzymaniem otwartych powiek. Kiedy zaczęło być tu tak cudownie ciepło? -
To nie w porządku, zostawiać ich tak bez żadnej informa... och - tym
razem ziewnięcie rozerwało mu wargi, aż coś strzyknęło w kościach
żuchwy. - Pieprzyć to - machnął dłonią, nie będąc nawet świadomy tego,
jak ordynarnie się teraz wysławiał.
<br />
Rzeczywiście, ostatnie wydarzenia nieco wyostrzyły mu zasób słownictwa,
ale co miał na to poradzić - różnie reagowało się na nerwy, może
przeżywanie traumy w jego wypadku działało właśnie w ten sposób?
<br />
A może należał po prostu do wyjątkowo krnąbrnych i niewychowanych elfów, które...
<br />
Reszta myśli uciekła w sennym zlepku absurdów i już po chwili głowa
Starożytnego opadła na bok, a jego umysł powędrował w bezpieczne
zakamarki Pustki, pozwalając mu wreszcie odpłynąć.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 09:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
obserwowała go, milcząc, głaszcząc delikatnie jego skórę. Chłonęła
przyjemne trzaski kominka, spokojny oddech Solasa. Jak tak wspaniała
istota mogła, pomimo wszystko, akceptować jej...? Jak mógł przejść do
porządku dziennego z tym, co mu powiedziała? Jak mógł jej tak po prostu
wybaczyć, uznać, że nic się nie wydarzyło, skoro te myśli prześladowały
ją niemalże ciągle?
<br />
Jak dalej mógł ją kochać i chcieć? Przytulać jej drobne ciało, trzymać
je w ramionach niemal cały czas. Nawet teraz, gdy spał spokojnie,
trzymał ją ciągle blisko siebie. Czuła jego ramiona otulające ją
szczelnie. Ona także wtulona była w niego niemalże tak bardzo, jak była w
stanie. Wreszcie i ją pochłonął sen. Tym razem, był on spokojny.
<br />
<br />
Obudził ją spanikowany głos, należący do... Sama nie wiedziała kogo. Gdy
tylko otworzyła oczy, zdała sobie sprawę z tego, że był już poranek.
Widziała wschodzące słońce, powoli rozświetlające leżący na balkonie
śnieg. Obserwowanie tego było niezwykłe. Od tak dawna nie widziała
naturalnego światła, że gdy w końcu mogła to zaobserwować była niemalże
oczarowana.
<br />
- Isella! - usłyszała, co sprawiło, że drgnęła wyraźnie.
<br />
Do sypialni wszedł Dorian, a na jego twarzy widać było przerażenie,
które ustąpiło niemalże natychmiast, widząc rozbudzoną Inkwizytorkę i
opierającego się łokciami o łóżko, nieprzytomnego jeszcze Solasa.
<br />
- Wiesz, która jest godzina? - jęknęła Isella, niezadowolona z pobudki.
<br />
- Tak, koło szóstej, ale zniknęłaś z lazaretu i wszyscy myśleli, że... Jak dobrze, że wszystko w porządku, na Stwórcę.
<br />
- Och - mruknęła mało inteligentnie.
<br />
Zupełnie nie pomyślała o tym, jak to może wyglądać dla innych. Zniknęła w
środku nocy, to faktycznie niepokojące, biorąc pod uwagę ostatnie
wydarzenia. Odchrząknęła, opadając na miękkie poduszki, tuż obok Solasa.
<br />
- Przepraszam. Ale daj nam jeszcze pospać, proszę.
<br />
Odwróciła się na bok, twarzą w stronę Solasa, ukrywając twarz w poduszce.
<br />
- W porządku. Porozmawiamy później. Słodkich snów, gołąbeczki!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 09:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Doprawdy,
czasami zastanawiał się nad tym, jak lekkomyślna mogła okazać się
osoba, która jednocześnie uchodziła wśród ludu za rozsądną, porządną,
zrównoważoną i świecącą przykładem przywódczynię - ciężko było mu
uwierzyć, że ta sama właśnie osoba potrafiła tak po prostu zniknąć bez
śladu, włócząc się po zamku, podczas gdy miała znajdować się w
pieprzonym <span style="font-style: italic;">szpitalu</span>, by jakoś zregenerować siły po <span style="font-style: italic;">porwaniu</span>, które doprowadziło z kolei do <span style="font-style: italic;">tortur</span> i...
<br />
Ach, nie rozumiał jej, naprawdę. Ale najważniejszym było to, że jakoś ją
znalazł. Co prawda świeżo wyremontowana sypialnia Inkwizytorki z
jakiegoś powodu nie była pierwszym miejscem, które przyszło mu do głowy i
zdążył się już porządnie nadenerwować, ale... nie potrafił mieć jej
tego za złe, gdy dostrzegł rysujący się na jej twarzy spokój. No, może
rejestrować się tam tuż przed jego gwałtownym wtargnięciem, ale, na
Stwórcę, kto by zwracał uwagę na tak nieznaczące szczegóły?
<br />
Uśmiechnął się lekko do swoich myśli, kierując sprężysty krok do kuchni -
służba skierowała od razu do niego swoje głowy, witając go uprzejmymi
słowami, jak zwykle z resztą.
<br />
- Dzień dobry - odpowiedział im, przysiadając lekko na blacie.
Wyrzeźbione ramiona począł złożyć na mniej imponującym (naprawdę tak o
sobie uważał) torsie, przyjmując na twarz trudny do zdefiniowania wyraz.
<br />
- Jako, że Inkwizytorka powróciła na dobre w mury tego wspaniałego
miejsca, postanowiłem, że miło będzie, jeśli przygotujemy coś
specjalnego na obiad. Coś zimowego, sycącego i niepowtarzalnego.
Potrawy zostawiam wam, a od siebie zaznaczę, że zjadłbym chętnie sernik,
ten z brzoskwiniami. Miłego dnia! - pożegnał się tak prędko, jak
przywitał i wyparował z pomieszczenia, wspinając się dobrze już sobie
znanymi korytarzami prosto do swojej sypialni.
<br />
Tam zastał już obraz, który uwielbiał najbardziej na całym świecie -
wielkiego, pochrapującego jeszcze rozkosznie qunari z rysującym się pod
materiałem spodni, ogromny, soczystym, kuszącym go wzwodem.
<br />
Grzechem byłoby nie skorzystać.
<br />
<br />
Kiedy otworzył w końcu oczy, światło, wpadające do wnętrza sypialni
przez wysokie, balkonowe okna, zdradziły mu okrutną prawdę - położenie
słońca znamionowało bowiem porę tak nieprzyzwoicie niewskazaną przy
pobudkach, że momentalnie ogarnęło go zażenowanie.
<br />
Pozwalał sobie (a raczej jego ciało sobie na to pozwalało) na podobne
zachowania tylko u boku Inkwizytorki i jej ciepłego, miękkiego ciała.
<br />
A skoro o nim było już mowa, cudownie było poczuć ciepło drobnych ramion
przyciśniętych do jego klatki piersiowej, pleców do brzucha i pośladków
do...
<br />
Westchnął ukradkiem, przymykając powieki, gdy zdał sobie sprawę z tego,
że właściwie to on sam wtulał się specyficzną częścią ciała, wciskając
ją w jędrną, wypiętą nieświadomie przez elfkę pupę.
<br />
Zdawał sobie sprawę z tego, że była to tylko normalna reakcja
fizjologiczna, wspomagana tylko obecnością osoby, którą kochał i przy
której czuł się dobrze, bezpiecznie, ale...
<br />
Na takie rzeczy było jeszcze zdecydowanie za wcześnie - ciężka atmosfera
wisiała wciąż w powietrzu, a wspomnienia pozostawiały na nich swój
wyraźny ślad.Wciąż budził się jeszcze ze snów, obmacując gorączkowo
twarz, szukając na niej krwawych wzorów. Plecy rwały niemiłosiernym
bólem i pokrywała je sieć paskudnych blizn, których - według słów
uzdrowicieli - już nigdy miał się nie pozbyć ze swego ciała.
<br />
Odsunął się delikatnie i wysunął spod pościeli, kierując kroki do
stojącej przy kominku balii - przelewitował ją tu z góry, chcąc, by
Isella nie obawiała się, że gdzieś zniknął, gdy w końcu i ona zbudzi się
ze snu. Troskliwie zagrzał wody i wlał w nią swoje ulubione, ziołowe
specyfiki, mrucząc pod nosem w odpowiedzi na ich przyjemną woń. Ogień
trzaskał wesoło, tańcząc iskrami po skwierczących polanach, za oknami
szalała prawdziwa śnieżyca, a w łożu, które znajdowało się parę kroków
dalej, leżała jego ukochana kobieta.
<br />
To mógł być naprawdę dobry dzień. I miły.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 18:14<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.discordapp.net/attachments/291335977094610945/532473277814407168/28147b0ea7fa64878d9df3f42bc657cd.png" /></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 18:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Ta
noc była zadziwiająco spokojna, jak na standardy. Prócz kilku epizodów,
udało jej się przespać kilka godzin bez przeszkód, co okazywało się
naprawdę dużym osiągnięciem, nie było to bowiem takie oczywiste.
<br />
Otworzyła nagle oczy, gotowa zobaczyć ściany lub sufit swojego
więzienia, ale pomieszczenie, w którym się znalazła okazało się
niezwykle znajome i przytulne, jej. Westchnęła cicho, przeciągając się w
miękkim łożu. Chwila relaksu zniknęła jednak bezpowrotnie, gdy zdała
sobie sprawę z tego, że nie potrafiła znaleźć dłońmi Solasa, nigdzie nie
było jego ciepłego ciała.
<br />
Rozejrzała się więc, natychmiast unosząc się na łokciach. Ewidentnie
wyglądała na spanikowaną, ale ulga przyszła równie szybko, co niepokój,
gdy tylko ujrzała Solasa, szykującego jej kąpiel.
<br />
Drgnęła niespokojnie, kojarząc tę sytuację z tą znacznie mniej
przyjemną, gdzie ciekawskie oczy cały czas śledziły jej nagie ciało w
kąpieli. Bała się tej bali, pomimo tego, że przecież spędzali już tak
poranki z Solasem i było zawsze bardzo przyjemnie lub przynajmniej
neutralnie.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Witaj </span> - szepnęła, trochę skrępowana tym, że obudziła się po ukochanym.
<br />
Od czasu, jednakowoż, wtargnięcia do jej sypialni nikt im już nie
przeszkadzał i mogła śmiało stwierdzić, że byli w okolicach południa,
jeśli chodziło o moment ich pobudki. Solas, ewidentnie, nie obudził się
specjalnie dawno temu.
<br />
Isella przeciągnęła się raz jeszcze. Jej ukochany, ewidentnie,
oczekiwał, że wejdzie do wanny i nie mogła... Nie wiedziała jak mu
odmówić, bo przecież miała świadomość tego, że powinna się umyć.
<br />
Po raz pierwszy więc Solas mógł widzieć, jak skrępowana przed nim i
zawstydzona, niekoniecznie w dobry sposób, była Inkwizytorka, gdy
przyszło co do czego i musiała zdjąć z siebie tę niewielką ilość ubrań.
Spięła wcześniej włosy wysoko w górze i nieśmiało, strachliwie wsunęła
się do wanny.
<br />
Drgnęła, gdy poczuła, jak Solas wchodził do niej także, ale nie uniosła wzroku, skrępowana i niepewna.
<br />
Usadowił się za nią, obejmując ją ramionami, co sprawiło, że z początku
zdrętwiała wręcz, przerażona. Dopiero gdy usłyszała cichy głos Solasa
rozluźniła ramiona i pozwoliła sobie oprzeć się o jego tors. Mimo
wszystko, zupełnie nie kontrolując tego, zasłaniała swoimi rękoma jej
intymne części ciała.
<br />
Gorąc wody rozluźniał ją. Delikatne głaskanie Solasa także. Przymknęła powieki, układając swoją głowę na obojczyku Starożytnego.
<br />
- Zapomniałam, że to może być przyjemne - mruknęła, nieco rozleniwiona.
<br />
Spod półprzymkniętych powiek obserwowała wciąż sypiący śnieg.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 19:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Wiedział,
że przymuszając ją w pewien sposób do wspólnej kąpieli wymagał wiele,
ale przychodziła dla nich najwyższa pora, by powrócili do swej rutyny,
stałych punktów dnia i nocy - zasięgając porad u elfich uzdrowicieli,
dowiedział się o złożonej i skomplikowanej naturze traumy, która mogła
ogarnąć jego ukochaną po wszystkich nieprzyjemnych doświadczeniach,
mających miejsce w ciągu paru ostatnich tygodni. On sam mógł poradzić
sobie z wieloma ciosami - jako starszy i doświadczony mag miał ich już
parę na swym koncie, ale Isella... była tak młoda i niewinna, tak
niepewna swego ciała - stanowiła łatwy cel dla każdego, kto odkrywał,
ile w tej przepięknej kobiecie kryło się kompleksów, lęków.
<br />
- Spokojnie, najdroższa - wyszeptał cicho, układając się za nią
wygodnie. Pilnował przy tym, by nie dotknąć żadnej z troskliwie
skrywanych przed nim intymności; wiedział, że nie miało to w sobie za
grosz logiki, ale jeśli zakrywanie swej nagości było tym, czego
potrzebowała Inkwizytorka, był gotów zaakceptować jej decyzję.
<br />
Postanowił poczekać, aż wyraźnie spięte ramiona rozluźnią się nieco, a
drobne ciało przyzwyczai z powrotem do jego dotyku; dobrego dotyku,
który nigdy nie nosił w sobie intencji, by ją skrzywdzić. Nie wybaczyłby
sobie, gdyby pozostawił na ukochanym ciele choćby i draśnięcie.
<br />
- Zapomniałam, że to może być przyjemne - usłyszał wreszcie po chwili i
rzeczywiście, miękkie włosy musnęły go po szyi, gdy kobieta układała się
na nim ostrożnie, nieco spokojniejsza.
<br />
Uśmiechnął się lekko, zanurzając dłonie w gorącej wodzie, by odnaleźć
tam małą, smukłą dłoń; splótł tak lekko ich palce, unosząc je wolno w
górę, by przyjrzeć się znów temu dziwacznemu widokowi.
<br />
- To musi być niezwykłe uczucie - wymruczał, składając delikatne
pocałunki na poznaczonym szlakami niebieskawych żył grzbiecie, zupełnie
gładkim, nie noszącym nawet śladu po Kotwicy. - Pamiętam dzień, w
którym... - chrząknął, walcząc z infantylną chęcią ucieczki, jak zwykle,
gdy opowiadał jej o sobie bez masek, bez tajemnic i tuszowania prawdy. -
Nieprzyjemna magia doprowadziła mnie do potężnego wyładowania
magicznego. Eksplozja była tak silna, że rozwaliła nie tylko pół
biblioteki, ale niemalże pozbawiła mnie życia. To Aravas... to on
uratował mnie wtedy. I moją nogę. Ryzyko, że będą musieli ją amputować,
było ogromne. Przez okrągły rok poruszałem się tylko z pomocą laski,
powłócząc zlepkiem mięśni, w których nie miałem nawet czucia. Tkanka
popękała w paru miejscach, wysadzając mi naczynia krwionośne, szarpiąc
zakończenia nerwowe... spędziłem wiele bezsennych nocy na próbach
pogodzenia się z tym, że zostanę kaleką - westchnął cicho, odruchowo
przytulając drobne ciało nieco mocniej, jakby w obawie, że mógłby je
zaraz utracić. - Na szczęście pojawił się wtedy nowy typ magii
leczniczej, polegającej na odtwarzaniu tkanek, łączenia ich ze sobą.
Wszystko to przeminęło jednak bezpowrotnie w chwili, w której
zaciągnąłem Zasłonę. Próbowałem jakoś zdobyć dla ciebie tę wiedzę,
odnaleźć cokolwiek, co pozwoliłoby mi... cóż, wygląda na to, że znamy
już położenie zaginionych ksiąg - zakończył gorzko, ściągając wargi w
wyrazie pogardy. Zaraz ów wyraz przeszedł jednak gładko w czystą
czułość, gdy sięgając bezwiednie po miękką gąbkę, począł nią pocierać
jedno ze szczupłych ramion. - Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że
nie cieszy mnie fakt, że wróciłaś do pełni sprawności. To sprawi, że
pewne rzeczy staną się znów wygodniejsze do wykonania. O ile już nie są?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 21:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas,
zabierając jedną z jej dłoni, tę nową, odkrył trochę Isellę, co
przyjęła z dreszczem niepokoju, ale pozwoliła mu na to, może trochę
sparaliżowana.
<br />
Rozluźniła się dopiero wtedy, gdy poczuła miękkie wargi na skórze, jego
delikatny dotyk i... Opowieść. Coś, o co kiedyś pytała, ale nigdy nie
uzyskała odpowiedzi.
<br />
- Dlatego wpadłeś w taką złość, gdy mnie samej się to przydarzyło? - mruknęła cicho, ściskając w lewej dłoni kilka jego palców.
<br />
Trwało to jednak tylko chwilę, ponieważ Solas począł powoli myć jej
ramiona. Pod wpływem przyjemnego dotyku gąbki i jego dłoni, jej ramiona
rozluźniły się, głowa opadła swobodnie do przodu. Pozwoliła mu na ten
dotyk, odkrywając, że był on całkiem przyjemny. Miała zamknięte oczy i
chłonęła ten spokój, tą miłą chwilę.
<br />
- Dalej jest mi dziwnie, łapię się na tym, że czasem robię wszystko
tylko prawą ręką, z przyzwyczajenia. Ale nie mogę powiedzieć, że ta
jedna rzecz nie jest czymś... pozytywnym. Jedynym pozytywem tej całej
sytuacji, ale...
<br />
Jej gardło ścisnęło się przez nieznaną jej siłę. Odchrząknęła, chcąc się
tego pozbyć, ale nie potrafiła. Czuła, jak po policzku płynęła łza, nim
nie wpadła do bali pełnej wody.
<br />
- Gdyby dało się wymienić moją rękę na to, kogo straciliśmy, zrobiłabym
to bez wahania - szepnęła. - Tylko że się nie da - odchrząknęła,
starając się, żeby jej głos był nieco pewniejszy siebie.
<br />
Raczej średnio jej to wyszło.
<br />
Poczuła nagłą potrzebę na powiedzenie Solasowi czegoś, co prawdopodobnie powinna zrobić już dawno temu, jak tylko się obudziła.
<br />
- To moja wina, że... Przepraszam, że naraziłam na to nasze... Pewnie
nie powinnam. Ale nie miałam innego pomysłu, nikt z nas nie miał i
chociaż plan był szalony, żeby tam wejść, ja...
<br />
Isella obróciła głowę w kierunku twarzy mężczyzny. Jego nagły smutek uderzył ją bardziej, niż mogła się tego spodziewać.
<br />
Obróciła się do niego przodem, chlupiąc przy tym wodą. Objęła jego twarz
dłońmi, spoglądając na jego pełne wargi, prosty nos, gładkie policzki,
obsypane odrobiną piegów, długie rzęsy i w końcu piękne, błękitne oczy,
teraz pełne ukrywanego smutku.
<br />
- Kiedy tam weszłam, byłeś prawie martwy. Przepraszam, że to powiem, nie
powinnam, nie byłabym dobrą matką, ale... - przełknęła ślinę, głaszcząc
kciukiem prawej dłoni jego gładką skórę. - Zrobiłabym to raz jeszcze.
Nawet biorąc pod uwagę konsekwencje, zrobiłabym to. To straszne, prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 21:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Oczywiście,
że właśnie dlatego - pomyślał, ale nie wypowiedział swych słów na głos,
poświęcając całą uwagę mytym troskliwie ramionom i plecom.
<br />
Och, mógł się spodziewać, że jego idiotyczna uwaga odnośnie dłoni i cały
ten bełkot o wybuchach sprawi, że myśli Inkwizytorki zejdą na tory,
których obmawiania na razie wolał uniknąć. Nie zmieniało to faktu, że
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak potrzebne było to, by elfka
nauczyła się <span style="font-style: italic;">opowiadać</span> o tym, co
przeżyła. Ujmować swoje makabryczne przeżycia w słowa, by móc dogłębnie
zrozumieć własne uczucia i... pogodzić się ze stratą, z którą on sam
już nigdy miał się nie pogodzić.
<br />
Nie mógł jej o tym powiedzieć, nie kiedy widział, jak wiele kosztowało
ją, by... mu zaufać. By pozwolić sobie znów na jego dotyk i rozmowy bez
tajemnic, w których - przyznawał to - stawali się coraz lepsi.
<br />
- To nigdy nie była twoja wina - wydusił przez ściśnięte gardło,
spoglądając pośpiesznie w bok. Potrafił jakkolwiek tonować swój głos,
gdy nie musiał patrzeć w zielone oczy, ale kiedy zmusiły go do tego
delikatne dłonie, nie umiał już... nie mógł, to było zbyt ciężkie. -
Ofiara, której wymagała od nas ta bitwa przerosła moje najśmielsze
oczekiwania. Ale nie zgadzam się z tobą - dodał nieco głośniej,
potrząsając głową. - Nie zgadzam się, że cokolwiek, co wydarzyło się w
ciągu kilku ostatnich tygodni było <span style="font-style: italic;">twoją</span>
winą. Łamiesz mi serce, obwiniając się o to wszystko. O każdą złą
rzecz, która się nam przydarzyła. Isello, musisz pamiętać o tym, kto
stał za tym wszystkim. Kto odebrał nam... - zamilkł, krzywiąc się, gdy
coś ścisnęło go gwałtownie w okolicy żeber. Wymowne słowo nie mogło
przejść mu przez gardło; zostawało na samym dnie żołądka, ciężkie i
niemożliwe do wypowiedzenia. - To Falon'Din porwał nas tam i krzywdził.
To on zagroził tym, których kochamy. Tylko i wyłącznie on. Nie ty, nie
ja. On - powtórzył, obejmując ją ostrożnie, by posadzić sobie drobne
ciało na udach. Mimowolnie, wpatrując się w jej wargi, pomyślał o tym,
jak... jak dawno jej już nie pocałował. I o tym, jak bardzo zapragnął to
zrobić w tej chwili - zmyć każdy smutek czułą, niewinną pieszczotą, za
którą mogło jednak stać tyle rzeczy...
<br />
Ich twarze poczęły przybliżać się do siebie w oczywisty sposób i już,
już tam był, już muskał zalotnie jej smutny uśmiech, gdy...
<br />
- Inkwizytorko? Z tej strony Alevella - rozległo się uprzejme,
nienapastliwe wołanie. Nawet ono zdążyło jednak momentalnie rozmyć
atmosferę, przepędzić otoczkę czułości, pozostawiając tylko falę
gorącego zakłopotania, gdy rzucili się pośpiesznie do przewieszonych
przez elegancki szezlong ręczników. - Przyniosłam wam leki. Czy mogę
wejść?
<br />
- Chwileczkę - zawołał, sięgając pośpiesznie po nieco sfatygowaną koszulę. - Minuta.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 21:57<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie była to moja wina. Dziwnie to brzmi po tym, jak przez ostatni czas
słyszałam, że wszystko jest naszą winą - szepnęła cicho, przymykając na
chwilę oczy. - Na początku go nie słuchałam, ale im dłużej tam
siedziałam, im więcej mi zabierał... - westchnęła ciężko, milcząc.
<br />
Oboje nie potrafili powiedzieć pewnych słów na głos, chociaż się
starali. Wspomnienie chociażby o tym, że Isella była w ciąży i nawet nie
udało jej się przekazać tej informacji Solasowi przed tym wszystkim...
Gdy była tam, zamknięta z Falon'Dinem, często myślała o tym, jak jej
ukochany się z tym wszystkim czuł. Jak trudne musiało to dla niego być,
gdy zrozumiał dlaczego mogła wejść do tego pomieszczenia i co to
oznaczało - a oznaczało mniej więcej tyle, że Ilasdar także był tego
świadom, cały czas i miał nad nią tę przewagę.
<br />
Czy zależałoby na niej samej? Nie, całkowicie nie. Może nawet
wyprowadzałaby go z równowagi, podburzała, sprawdzając jego możliwości, a
potem cierpiąc, oczywiście, że tak, ale nie miałoby to znaczenia.
Mogłaby być butna, mogłaby śmiać mu się w twarz, pluć na niego i
próbować go zabić wiele razy.
<br />
Ale to właśnie ta mała istota wywoływała w niej zachowawczość, poczucie
rozpaczliwej potrzeby ochrony nienarodzonego potomka, który już nigdy
miał się nie pojawić.
<br />
Ich usta zbliżały się do siebie, już prawie czuła jego miękkie, słodkie,
prawdziwe usta i prawie mogła dotknąć tych emocji Solasa, które były
prawdziwe i to poczucie, ten smak niemalże grał na jej wargach coś,
czego nie pamiętała już, zostało jej to zabrane i zastąpione samymi
negatywnymi emocjami. Gdy Isella odkryła, że naprawdę chce poczuć jego
wargi, głos uzdrowicielki skutecznie wybił ich z atmosfery i sprawił, że
w popłochu podnieśli się z wanny.
<br />
Isella, w tym momencie, zupełnie nie zwróciła uwagi na to, że stała
przed nim naga i mokra od wody. Sięgnęła po ręcznik, owijając się nim
wokół piersi. W kilku ruchach wcześniej wytarła się pospiesznie, by
założyć na siebie dość gruby sweter. W ciągu dosłownie dwóch minut udało
im się prawie całkowicie ubrać. Brakowało im, co prawda, butów, czy,
jak w przypadku Iselli, poczesanych włosów (włosy cały czas były
niedbale związane u góry) lub makijażu, ale nikt z nich nie sprawiał
wrażenia przejętego tym.
<br />
Bosa usiadła na łóżku, pościelonym w kilku sprawnych ruchach.
<br />
- Proszę - odezwała się, gdy była już pewna, że mogli stawić jej czoła, oboje.
<br />
Alavella weszła do pomieszczenia, nieco speszona. Uśmiechnęła się trochę przepraszająco.
<br />
- Wybaczcie, ale uciekłaś mi z lazaretu, a muszę dopilnować, żeby twój organizm...
<br />
- Rozumiem. - Isella ucięła tłumaczenie się kobiety, posyłając jej słaby
uśmiech. - I przepraszam za brak poinformowania cię. Obudziliśmy się w
trakcie nocy, obolali i... Pomyślałam, że lepiej odpoczniemy tutaj.
<br />
- W porządku. Ale może lepiej nie rób czegoś takiego, Dorian prawie
wpadł w histerię. Słowo daję, kiedy ten Tevinterczyk jest zestresowany,
mówi jeszcze więcej, niż zazwyczaj. Myślałam, że to niemożliwe.
<br />
Isella nie mogła nic na to poradzić, gdy parsknęła cicho śmiechem,
chichocząc pod nosem. Pod jej usta została podetknięta łyżka z jakimś
płynem. Spojrzała na niego nieufnie.
<br />
- To tylko eliksir wzmacniający z dodatkową porcją witamin. Nic
specjalnego, nic inwazyjnego. Bardzo prosta mieszanka roślinna, jesteś w
stanie przygotować ją nawet w warunkach polowych.
<br />
Jej miękki głos, tłumaczący wszystko, co jej podawała w jakiś sposób
uspokajał ją jakoś. I kiedy myślała, że Alavella będzie już wychodziła,
ta odwróciła się w kierunku Solasa i spojrzała na niego z delikatnym
uśmiechem.
<br />
- Pozwól mi sprawdzić twoje plecy, dobrze?
<br />
I chociaż Solas nie wyglądał na zadowolonego, zgodził się w końcu po
spojrzeniu uzdrowicielki, które mówiło mu, że i tak od tego nie
ucieknie.
<br />
Wystarczyło rozpiąć koszulę i odwrócić się w kierunku Alavelli. Isella,
widząc mnóstw blizn przełknęła ślinę. Pamiętała, jak wyglądał, kiedy
wszystko było świeże, a ona próbowała zatamować krew, bo tylko tyle
mogła zrobić.
<br />
Brązowowłosa kobieta mruknęła cicho do siebie, otwierając słoiczek z maścią.
<br />
- Załagodzi ból, przyspieszy gojenie. Nie pozbędzie się wszystkich
blizn, to z pewnością, ale miejmy nadzieję, że zniknie ich chociaż parę.
Główne działanie, to jednak uśmierzenie bólu i szybsza regeneracja.
Ładnie się goi. Jestem zadowolona. Jak kolano?
<br />
Ta sytuacja przypominała jej czasy, gdy podróżowali, Koryfeusz wciąż był
ogromnym zagrożeniem, a oni, wracając do obozów lub w końcu do
Twierdzy, spędzali zwykle kilka upojnych chwil w lazarecie. To tam
ostatni raz widziała, jak Solas pozwalał sobie na taką troskę względem
siebie, ale było to wiele lat temu i rany, które ówcześnie były
opatrywane w zasadzie nie mogły się nawet równać obecnym obrażeniom, o
których Isella zupełnie zapomniała, zdawałoby się.
<br />
Była tym poruszona i w jakiś sposób rozczulona, nie miała pojęcia dlaczego.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 22:24<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Lepiej - skłamał lekko, dopinając z pedantyczną dbałością guzik za
guzikiem; nie umiał niczego poradzić na to, że wciąż czuł się
bezgranicznie upokorzony każdą pojedynczą blizną, którą pozostawił na
jego ciele Falon'Din. Blizny były oznaką słabości i porażki, a kolano...
właściwie nie przeszkadzało mu tak bardzo, dopóki nie nadchodziły
gwałtowne zmiany pogody - to właśnie wtedy potrafił zaciskać na nim
kurczowo palce, modlić się o to, by ktoś przybył do niego i w swej
łaskawości odrąbał mu tę przeklętą nogę.
<br />
- Proszę, używaj tego żeby było jeszcze <span style="font-style: italic;">lepiej</span>
- Alavella uśmiechnęła się pokrzepiająco, klepiąc go delikatnie po
ramieniu. - Dobrze, nic tu po mnie. Dorian wspominał wam o obiedzie,
prawda? Podobno przygotował coś specjalnego. Właściwie nie wiem, czy
byłam upoważniona do zdradzania wam tej ściśle tajnej informacji...
proszę, nie mówcie mu, że się wygadałam. Jeśli znowu przyjdzie od mnie i
zacznie zasypywać mnie pytaniami, pochłonie mnie obłęd. Oszczędzajcie
się - dodała już o wiele bardziej surowo. - Nie chcę widzieć żadnego z
was, wymachującego magicznymi kijami, zrozumiano? Macie dużo jeść, dużo
spać i brać leki.
<br />
Westchnął ukradkiem, niezadowolony z twardych przykazań, wygłoszonych
apodyktycznym tonem. Na bogów, nie był już przecież dzieckiem, wiedział
jak o siebie zadbać.
<br />
- Wierzę, że spacery są dozwolone? - Zapytał wpół ironicznie,
pochylając się nad balią, by odpowiednim zaklęciem wyparować z niej
ostygłą już wodę.
<br />
- Krótkie - usłyszał i jedynym co mógł na to zrobić, było ostentacyjne
przewrócenie oczami. - Inkwizytorka nie powinna jeszcze dzisiaj
wychodzić. Wierzę, że tym razem darujecie sobie wymykanie. Miłego dnia! -
uśmiechnęła się promiennie do milczącej elfki i opuściła sypialnię,
zamknąwszy za sobą jej drzwi.
<br />
- Specjalny obiad - podsumował wolno, wyrywając z kontekstu informację,
która zainteresowała go najbardziej. - To właściwie nie tak najgorzej.
Zdążyłem odrobinę zgłodnieć - wymruczał, doprowadzając pomieszczenie do
względnego porządku. - Byleby nie było to coś wystawnego. Nie mam ochoty
na tłumy ludzi i przyjęcia.
<br />
<br />
- Jakie znowu przyjęcia - żachnął się wyraźnie Dorian, parskając z
niezadowoleniem. - To tylko obiad, mówię wam. Będziemy w swoim
najbliższym gronie. Wy, ja, Byk, Cassandra, Leliana, Cullen, Josie,
Va... no wiecie, cała reszta. Ale ta ściśle zamknięta "nasza" reszta.
Żadnych intruzów, służby, żadnych gości. A jutro zrobimy sobie imprezkę z
Variel i jej gadżetami. Jest tu jedna z sypialni gościnnych, porobili w
niej takie fajne ławy ze stolikami. Usiądziemy w swoim małym gronie
i...
<br />
- Napierdolimy się jak świnie - podrzucił Byk, poprawiając się na swoim
miejscu za długim stołem. Ciemne brwi Tevinterczyka podjechały
momentalnie w górę czoła, a wargi rozchyliły się w wyrazie czystego
oburzenia.
<br />
- Proszę cię, wyrażaj się przy stole. Tak nie wypada, za chwilę
przyjdzie reszta i podadzą cudowne, jedyne w swoim rodzaju potra...
<br />
- To dobrze, bo umieram już z głodu. Wykończyłeś mnie z rana, kadan. Nie sądziłem, że to ty kiedyś zajedziesz moje ko...
<br />
- Vishante kaffas, mógłbyś się wreszcie zamknąć?
<br />
- Powiedz to jeszcze raz, ale wolniej...
<br />
Solas potrząsnął głową, podnosząc się ze swego miejsca. Nim oddalił się z
niego jednak, pochylił się nad Inkwizytorką i złożył na jej skroni
czuły pocałunek, zapewniając ją w paru słowach, że pragnął tylko
przynieść im coś do picia.
<br />
Na całe szczęście już po paru chwilach do jadalni poczęli przybywać
pozostali członkowie Inkwizycji, zasiadając na długich ławach z pełnymi
miłej ekscytacji uśmiechami. Wszyscy zerkali nieustannie w kierunku
elfki, zupełnie jakby chcieli się upewnić, że rzeczywiście była żywa i
jej ręka <span style="font-style: italic;">naprawdę</span> wróciła na
swoje miejsce. Mógł już z daleka dostrzec, jak bardzo krępowały ją te
spojrzenia - właśnie dlatego powrócił do niej pośpiesznie, stawiając
przed nimi dwa kielichy z parującym jeszcze grzanym piwem.
<br />
- Jest pewnie okropnie ciężkie, ale ma w sobie goździki - wymruczał,
wzruszając ramionami. - Pomyślałem, że bardzo je lubiłaś, gdy zdarzało
ci się jeszcze grywać z nami w karty.
<br />
Paplał, odwracając jej uwagę od stresu i konieczności zmierzenia się z
odpowiedziami na pytania zgromadzonych. Chciał aby ponad wszystko
wiedziała o tym, że był tutaj razem z nią, gotów ją chronić przed całym
złem tego świata. Był i nie zamierzał nigdzie się ruszać.
<br />
- Uwaga! - Dorian podniósł się nagle do pionu, niezdolny do
zamaskowania gorącego rumieńca nawet swym szerokim uśmiechem. - Podajemy
do stołu!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 22:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Przez
to wszystko, co się działo zupełnie straciła poczucie czasu. Nie
wiedziała ile spała tuż po tym, jak Solas ją stamtąd zabrał. Jak wiele
czasu zabrało jej ciału na zregenerowanie się tylko po to, by w ogóle
móc otworzyć oczy.
<br />
Jedynymi osobami, które widziała dotychczas był Solas, Dorian z Bykiem i
uzdrowicielka, a przecież wśród szeregów Inkwizycji było znacznie
więcej osób, które się o nią martwiło. Tylko co miała im wszystkim
powiedzieć?
<br />
Isella spojrzała z pewnym lękiem na odchodzącego Solasa, ale nie chciała
robić dziwnych scen właśnie teraz, pomimo tego, że w sali jeszcze w
zasadzie nikogo nie było. Do czasu. Wszyscy zaczynali się zbierać i
próbowali złapać uśmiech Inkwizytorki. Starała się przywitać każdego
choć spojrzeniem, ale nie mogła nic poradzić na to, jak speszona była
całą sytuacją.
<br />
Zwróciła uwagę na to, jak Solas wracał, niosąc dwa wysokie kielichy.
Westchnęła ciężko. Jakim cudem był on taki opanowany, jak to robił, że
nie pokazywał tak bardzo swoich emocji, był silny w obliczu tego
wszystkiego, co się stało? Jak?
<br />
Obserwowała Doriana, który cały czas brał udział w utarczce słownej z
Bykiem, wkrótce cały stół był zapełniony, a wśród towarzyszy, którzy
będą spożywali z nimi obiad byli nawet Szarżownicy Byka. Isella
uśmiechnęła się delikatnie do Krema, witając się z nim bez słów.
<br />
- Dziękuję - odpowiedziała, obejmując dłońmi kielich, który ciepły od
grzanego piwa, przyjemnie ocieplał jej zmarznięte kończyny. Czuła na
sobie mnóstwo spojrzeń i chociaż nie była to specjalnie dziwna rzecz,
nigdy do niej nie przywykła. Zawsze, gdy była wystawiana pod publikę
czuła się z tym nieco dziwnie, tym razem doszedł do tego też ten fakt,
że przez ostatni czas, który spędziła z Falon'Dinem cały czas była
wystawiana na obserwację i to z rodzaju tych nieprzyjemnych.
<br />
Niemniej jednak byli to jej przyjaciele, nie miała czego się obawiać.
To, że wszyscy postanowili się zebrać sprawiało, że trochę się
wzruszyła.
<br />
- Uwaga! Podajemy do stołu!
<br />
Isella uniosła głowę. Byli w głównej sali, zza drzwi prowadzących do
kuchni zaczęła wchodzić służba, niosąc coraz to nowsze, pachnące dania.
Czuła indyka, różnego rodzaju pieczenie, chyba na cztery sposoby,
znalazły się nawet dwa rodzaje zup, trochę zieleniny, widziała też
trochę ciast. Na stołach postawione zostały soki w glinianych dzbankach,
była też herbata i kilka naparów z ziół, a wokół kręciło się trochę
służby w razie życzeń odnośnie mocniejszych trunków. To nie był obiad,
to wyglądało jak uczta.
<br />
Oczywiście, Dorian nie znał umiaru, ale też nie powinna spodziewać się
czegoś tak prozaicznego, jak mały, skromny posiłek wśród przyjaciół.
<br />
Isella sięgnęła po udziec indyka, dołożyła sobie małą łyżeczkę sałaty i
poczęła powoli żuć posiłek, obserwując całe towarzystwo z jakąś taką
życzliwością, zupełnie sobie nieznaną. Wyraźnie wszystkie negatywne
myśli opuściły jej umysł, choć na chwilę. Zauważyła też, że spojrzenia
rzucane Solasowi nie były negatywne. Oczywiście, Isella nie spodziewała
się, że ze wszystkimi jej ukochany będzie miał niezwykle przyjazny
kontakt, nawet za czasów Inkwizycji tak nie było, ale ta drobna zmiana
była zauważalna. Zagadywano go nawet, wciągano w bardzo sympatyczne
wymiany zdań, pozwalano mu być... swobodnym.
<br />
I ta zmiana bardzo jej odpowiadała.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-09, 23:16<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Naprawdę - Varric pokręcił głową, trzymając wciąż w dłoni nie do końca
obgryzione udko kurczaka. - Byłem gotów przysiąc, że nie zobaczę już
więcej połowę ludzi, z którymi dziś utrzymuję kontakt na poziomie
wykraczającym zwykłą przyjaźń.
<br />
- Och, ja też - Dorian pokiwał gorliwie głową, pozwalając Bykowi
przyciągnąć się bliżej do jego muskularnego torsu. - Wszystko to z
reguły idzie w całkowicie nieprzewidywalnym kierunku i nim się
obejrzysz, odkrywasz, że jesteś zaręczony z mężczyzną, przed którym
ostrzegali cię przez całe twoje dzieciństwo. - Urwał nagle, zupełnie
jakby powiedział coś niewłaściwego i rzucił pośpieszne spojrzenie
spożywającemu w spokoju swój posiłek apostacie, będąc przy okazji
idealnym odpowiednikiem wspomnianej przez niego legendy.
<br />
Upewniwszy się jednak, że starożytny nie miał mu tego za złe,
kontynuował swój wywód, upijając się coraz mocniej młodym, cierpkim
winem. Kara w postaci ciężkiego kaca już teraz wisiała mu nad głową, ale
tej nocy miał ją naprawdę gdzieś.
<br />
Zwłaszcza już, że jutro także zamierzał się porządnie upić.
<br />
I nie tylko, z resztą.
<br />
<br />
- Nic ci nie doskwiera? - Variel dosiadła się zgrabnie do Inkwizytorki,
wykorzystując fakt, że Cassandra akurat opuściła swe miejsce, udając
się "na stronę" z Josie. Ważne sprawy, tak właśnie usłyszała i właściwie
im zawierzyła, dostrzegając w dłoniach Poszukiwaczki jakieś absurdalnie
pomazane papiery. - Zdążyło nas już nieźle zasypać, co?
<br />
- Musieli dzisiaj zebrać ludzi do grupowego odśnieżania - mruknęła
cicho Merrill, wsuwając do ust dorodne winogrono. - Żeby w ogóle
otworzyć wrota.
<br />
Zaśmiały się lekko, spoglądając z sympatią na milczącą elfkę - obie
nosiły w sobie świadomość, że ta miała za sobą naprawdę ciężkie czasy,
ale Variel wychodziła już z założenia, że najgorszym, co można było
uczynić przyjacielowi wobec takiej sytuacji, było nadmierne rozczulanie
się. Aby przywrócić Iselli spokój ducha, do życia musiała powrócić
rutyna i zwyczajne traktowanie, nic ponad to.
<br />
- Ostatnio słyszałam, że przez następne dwa miesiące nie powinniśmy
spodziewać się już czegokolwiek więcej. Ciągły śnieg - westchnęła
ciężko, odchylając się delikatnie do tyłu.
<br />
Nie lubiła zimy. Była nudna i obladzała dachy, uniemożliwiając jej tym samym nocne spacery.
<br />
- Co za wstyd, wszyscy się na mnie patrzą, za dużo pytań, nie
potrafię... kocham was wszystkich, dziękuję, że tu jesteście i jecie ten
obiad - odezwał się nagle Cole, wyskakując zza ich pleców, jak...
<br />
Och, no tak. Przecież był cholernym duchem.
<br />
- Chcę wam podziękować, ale jestem taka zawstydzona - kontynuował
uparcie chłopak i wreszcie to Solas wychylił się znad ramienia
Inkwizytorki, posyłając mu kategoryczne spojrzenie.
<br />
- Przepraszam, bardzo przepraszam - Cole uniósł w górę obie dłonie,
kręcąc głową. - Już... nie będę pomagał. Mam dla ciebie... tu jest mój
prezent. Proszę - przemówił uroczyście do jasnowłosej, wciskając w jej
dłonie wymięty papier z... kłębowiskami czarnych i pomarańczowych chmur,
które miały chyba być...
<br />
- To serce i miecz. Symbol, dobrze, że... jesteś. Nie bój się, wszyscy
są z tobą. Nikt nie musi pytać. Poczekamy. Zabiję każdego, kto na nią
krzywo spojrzy - zmienił nagle ton, wpatrując się z przestrachem w twarz
apostaty, który na te słowa zmarszczył się gniewnie i podniósłby się
zapewne ze swego miejsca, gdyby nie przytrzymująca go delikatnie Isella.
<br />
- Przepraszam! Udanej zabawy. Pójdę zgasić ognisko kucharce, będzie...
to znaczy... - duch speszył się wyraźnie, przyłapany na gorącym uczynku.
- Udanej zabawy - powtórzył i rozpłynął się w powietrzu, zgodnie ze
swoim zwyczajem.
<br />
- Piękne to serce - skomentowała Merrill, uśmiechając się ciepło. - Widać, że bardzo się starał.
<br />
- Myślałam, że to jeż - skwitowała Variel, wywołując w partnerce atak wesołości. - Naprawdę!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-09, 23:41<br />
<hr />
<span class="postbody">- Lubię śnieg - przyznała Isella, skubiąc sałatkę.
<br />
Czuła się jednakowoż zażenowana, bo wszyscy na nią patrzyli i pewnie
chcieli zadawać jej jakieś pytania, dowiedzieć się więcej, a szczerze
mówiąc nie była na siłach odpowiedzieć pewnie na połowę z nich. Nie
wiedziała. Nikt, dotychczas, jednakowoż nie pytał ją o nic, prócz
całkowite banały. Tak przyziemne i mało ważne, jakie tylko można było
znaleźć.
<br />
Cole pojawił się zupełnie nagle, mówiąc wszystkim jej własne myśli i
spłoszyła się, gdy tylko to zrozumiała. Trzeba przyznać, że mimo tej
niespodzianki, Isella naprawdę tęskniła za Duchem bardziej, niż mogła w
ogóle...
<br />
Uśmiechnęła się, przyglądając się laurce. Była taka ładna. Westchnęła
cicho, nieco pocieszona, po czym położyła dłoń na ręce Solasa.
<br />
- Zostaw. Taki już jest - poprosiła cicho.
<br />
Faktycznie, nikt nie pytał o żadne istotne rzeczy. Dostała za to mnóstwo
uścisków, kilka drobiazgów w postaci nowych przyborów do codziennej
pielęgnacji, rewolucyjną odżywkę do włosów, czy balsam do ciała o
naprawdę pięknym zapachu świeżych owoców.
<br />
Nikt nie zauważył momentu, w którym obiad zmienił się w zasadzie w
kolację, a ponieważ Isella nie czuła się na siłach, aby powrócić do
pracy Inkwizytorki, Leliana i Cassandra dalej ją zastępowały. Musiała
przyznać, że świetnie radziły sobie w tej roli. Żadna z nich nie
przyszła do niej, by pomogła im rozwiązać jakiś problem. Jak się później
okazało, było to surowo zakazane przez Alavellę, która nie chciała
jeszcze obciążać Iselli problemami. Niemniej jednak, plotki głosiły, że
wszystko szło dobrze i na razie tyle wystarczało Dalijce, nic więcej nie
chciała wiedzieć.
<br />
Solas z Isellą położyli się do łóżka. Inkwizytorka wtulała się w bok
mężczyzny, gdy oboje czytali jedną książkę, zgrywając się w tempie. Ich
oczy, powoli, opadały ciężkie ze zmęczenia, które od długiego czasu było
niemalże nieodłącznym elementem ich życia. Senność porwała ich nagle,
utuliła jak stęskniona matka.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-10, 00:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Wieczór
spędzili w zadziwiająco miłej atmosferze - poza gwałtownym wtargnięciem
Cole'a i paroma nieprzemyślanymi uwagami Doriana, wszystko wydawało się
być niebezpiecznie perfekcyjne.
<br />
Ich wczesna noc także należała do przyjemnych - położyli się do łóżka w
piżamach (cóż, może niedokładnie - Inkwizytorka przyjęła za strój nocny
jego własny sweter, ale nie przeszkadzało mu to tak bardzo) o całkiem
przyzwoitej porze, a potem czytali książkę, wyciszając swe umysły
porządną lekturą.
<br />
I wydawać by się zapewne mogło, że wszystko miało z tego względu pójść gładko, a jego sen być przyjemnym, ale...
<br />
W nocy obudziły go znów ciężkie myśli - takie, z którymi nie potrafił
poradzić sobie wówczas nawet wtedy, gdy czuł przy sobie ciepłe, gładkie
ciało ukochanej, ani fakt, że znajdował się już w bezpiecznym miejscu.
<br />
Myśli o wszystkim tym, czego tak bardzo pragnął. O tym, kim <span style="font-style: italic;">mógł</span> być.
<br />
A raczej kim już nie mógł.
<br />
Dobrze pamiętał chwilę, w której jego schorowany umysł przyjął do
wiadomości przykre działanie zasady, a tym samym i powód, dla którego
Isella Lavellan mogła wkroczyć do przeklętej komnaty Falon'Dina.
<br />
Z początku nie brał takiej ewentualności pod uwagę - ona, w ciąży?
Kochali się ze sobą tyle razy i nigdy przezornie nie pilnował się, by
nie kończyć w jej wnętrzu - uważał, że było w tym coś pozbawionego
szacunku, niewłaściwego. Jeśli oddawał jej swe ciało, robił to do końca,
bez owijania w bawełnę. Nie zdołał tylko pomyśleć, że z tego oddania...
mogło narodzić się coś... coś tak niewielkiego, zaledwie idea.
<br />
Idea nowego życia.
<br />
Był przerażony. Przerażony i wściekły, ponieważ nie potrafił zrozumieć,
dlaczego niczego mu nie powiedziała - dlaczego nie pisnęła choć słowem,
gdy był na to czas. Czy dowiedziała się o tym za późno, kiedy znajdował
się już w lochu Falon'Dina? A może uważała, że to ON nie zechce założyć z
nią rodziny, że nie był na to gotów?
<br />
Czy mógł się jej specjalnie dziwić? Jego wieczne tajemnice,
niestabilność uczuciowa i chowanie się za maskami nie mogły brzmieć
zachęcająco wobec perspektywy posiadania potomstwa.
<br />
Tak, z początku tak właśnie uważał - że celowo nie wyjawiła mu prawdy,
bojąc się, że to ostatecznie wszystko między nimi zakończy. Że być może
to właśnie to będzie powodem jego kolejnej ucieczki.
<br />
A jednak, z każdym mijającym dniem uświadamiał sobie, że musiał tego
podświadomie pragnąć, bardziej, niż czegokolwiek innego - poświęcić
swoje życie małemu istnieniu, które ucieleśniłoby go jako cały swój
świat (i z wzajemnością, z resztą).
<br />
Chciał być wreszcie kimś więcej, stać się mężczyzną - dla Iselli, dla
siebie i nienarodzonego jeszcze maleństwa. Udowodnić sobie, że potrafił
być szczęśliwy. Że znaczył coś wobec pustego zobojętnienia mijającego
czasu. Pozostawić po sobie spuściznę, owoc swych lędźwi.
<br />
Pragnął się nimi zaopiekować, stworzyć im bezpieczną przystań ze swych
ramion. Zapewnić dobrą przyszłość, śmiał się ze starych wspomnień i
malować je na swych obrazach.
<br />
I popełnił ten błąd. Przeklęty błąd, który pozwolił mu marzyć. I śnić. I... kochać.
<br />
A teraz fakt, że stracił to wszystko, zanim zdążył śmielej dopuścić do
siebie tę wizję... bolał go, tak bardzo go bolał. Kiedy myślał o
maleńkim życiu, które mogło mieć jego oczy i śliczną główkę, otoczoną
jasnymi puklami, czuł się tak, jakby ktoś zaciskał jego wnętrzności,
miażdżył je swoim złotym butem i nie dawał mu oddychać, nie dawał
spokojnie żyć, choć było to już właściwie jedyne, czego tak naprawdę
pragnął.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie zdążyłem cię nawet poznać.</span>
<br />
Pomyślał gorzko, przymykając powieki, by uwolnić spod nich długo
wstrzymywaną wilgoć. Westchnął drżąco, odważając się spojrzeć na
Inkwizytorkę - jej mina była tak... spokojna, że wydawało się, iż nadal
pochłaniał ją sen. A wnioskując po tym, że on sam nie musiał go oglądać,
był zapewne spokojny, co niezmiernie go cieszyło. Nie chciał, by
oglądała go w takim stanie. Musiał być dla niej silny. I był, był dla
niej opoką, murem, który za dnia prezentował się jako absolutnie
niemożliwy do ukruszenia.
<br />
Ale nocą, nocą dopadały go te straszliwe myśli, duszące go poczuciem straty i bezsilności i...
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie zdążyłem się dowiedzieć, czy
brzmisz jak twoja mama, kiedy się śmiejesz, ani czy lubisz winogrona.
Czy będziesz pasjonować się wędkarstwem, lub śpiewem. Nie zdążyłem
zobaczyć, jak wyglądałyby twoje oczy...</span>
<br />
Przesunął się nieco na bok, spoglądając w szalejącą za oknem śnieżycę -
łzy przetaczały się swobodnie po jego policzkach, a on szlochał
bezgłośnie, przygryzając wściekle dolną wargę.
<br />
Dlaczego świat był taki niesprawiedliwy? Dlaczego los nie pozwalał mu
uparcie na odrobinę świadomości? Dlaczego nie mieli prawa choćby nazwać
dziecka, które stracili, pochować je jakoś, opłakać jego okrutną,
bezpowrotną śmierć?
<br />
Dlaczego...</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-10, 01:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie spodziewała się, że obudzi się w środku nocy. Była to,
prawdopodobnie, pierwsza noc bez żadnych koszmarów, choćby chwilowych.
Niemniej jednak miała otwarte szeroko oczy. Leżała bez ruchu. Twarz
Solasa była do niej odwrócona tyłem, potrafiła to stwierdzić z całą
pewnością, ale coś było nie w porządku. Milczała, nie śmiała nawet
drgnąć. I wtedy to usłyszała. Drżące nabranie powietrza, ledwie
słyszalnie chlipnięcie. Czy Solas...?
<br />
Isella przełknęła ciężko ślinę. Był tak twardy, budował dla niej mur, o
który mogła się oprzeć, nie pozwalał sobie na więcej emocji, niż było to
potrzebne po to, by nocami... Jak często tak płakał? Jak często to
poduszka tuliła jego łzy?
<br />
Poruszyła się delikatnie, nie mogąc tego wytrzymać. Musiała mu... Jakoś
pomóc, tak, jak on pomagał jej. Nie była w tym dobra, w zasadzie -
fatalna, ale... Zrobiła jedyne, co potrafiła - podciągnęła się do góry,
scałowując płynące łzy z jego policzków, mocno zarysowanej brody.
Poczuła, jak drgnął, zapewne przestraszony tym, że się obudziła.
Wiedziała dlaczego budował fasadę mężczyzny, którego nic nie dotknie -
robił to dla niej, aby pomóc jej wyjść z emocji, w które wpędził ją
Falon'Din. Co, jednak, z nim? Nie mogła pozwolić na to, aby był samotny w
tym bólu. Wiedziała, że te łzy nie płynęły dlatego, ponieważ zostali
porwani. Może, po części. Ale oboje opłakiwali w dużym stopniu swojego
potomka, którego zdążyli... Isella nie wiedziała, czy Solas myślał o tym
dziecku jakoś bardziej, czy też nie, ale ona - obsesyjnie. Nie chciała
tego robić, przerażona tym, że gdy je straci wszystko się rozsypie, cała
jej psychika po prostu rozleci się na kawałki, niemniej jednak będąc w
zamknięciu nie potrafiła robić nic innego, jak rozmyślać. Sny, które
miała co jakiś czas także to potęgowały, może nawet zaczęły.
<br />
Oczy pełne łez spojrzały na nią, ale Isella szczerze wątpiła, żeby
faktycznie widział cokolwiek, poza rozmazanymi konturami. Jej wargi nie
przestawały scałowywać słonych, gorących łez.
<br />
Podciągnęła się jeszcze bardziej, sięgając wilgotnymi wargami do jego
oczu. Rzęsy Solasa były ciężkie i mokre od słonej cieczy, ale zupełnie
jej to nie przeszkadzało. Nie wiedziała jakie słowa były odpowiednie.
<br />
- Ciii - szepnęła, gdy poczuła, jak chce ją odsunąć. Może był
zawstydzony. - Jestem tutaj. Nie musimy być silni, Solas. Nie zawsze.
Teraz nie musimy.
<br />
Jej szept był miękki i czuły, delikatny. Dotyk na jego skórze był równie subtelny.
<br />
- Masz prawo do emocji, vhenan.
<br />
Jej wilgotne od jego łez wargi musnęły w końcu jego usta w czułym,
delikatnym pocałunku. Poczuła nagle, jak ramiona Solasa zamknęły się
wokół niej, przysunął się bliżej, odpowiadając na jej pocałunek. Isella
objęła go za szyję prawą ręką, lewą trzymając na jego policzku, gładząc
go kciukiem.
<br />
Ich ciała, zupełnie instynktownie, przybliżały się do siebie, zupełnie
jakby chcieli być tak blisko siebie, jak tylko mogli. Atmosfera
zgęstniała. Rozpacz przeplatała się uczuciem, potrzebą bycia blisko,
najbliżej jak potrafili. Ich usta poczęły miażdżyć się nawzajem przez
chwilę w geście całkowitej desperacji.
<br />
Po policzkach Iselli popłynęła łza, ale nie wiedziała, czy należała ona
do niej, czy do niego. Nie było to ważne. Mieli ten sam ciężar w sercu, z
tego samego powodu ich gardła były ściśnięte, kiedy trzeba było
powiedzieć słowo "dziecko".
<br />
- Solas - szepnęła cicho, gdy ich wargi rozdzieliły się na chwilę.
<br />
Przesunęła dłońmi po jego torsie odzianym w miłą, ciepłą pidżamę.
<br />
Mokre od pocałunku usta spotkały się ponownie, gdy Isella zupełnie na oślep zaczęła rozpinać górną część pidżamy Solasa.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2019-01-10, 01:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie mogła spodziewać się tego, ile w rzeczywistości razy ich ostatnie
noce wyglądały dokładnie w ten sam sposób - kiedy czekał, aż pozostanie
ze swymi emocjami całkowicie sam i pozwoli im rozwalić się na kawałki
tylko po to, by z samego rana pozbierać je cierpliwie i posklejać, niby
skorupy przestarzałego naczynia, który tylko na słowo honoru dźwigało w
swym wnętrzu niemożliwe do uwarzenia piwo.
<br />
Niekoniecznie chciał się tym w ogóle z kimkolwiek dzielić - czasem
łatwiej było mu pozostawiać pewne rzeczy dla siebie, spoglądając na
wszystkich z należytą wyższością. Mając ich szacunek, wiedział jak
ciężko sobie na niego zapracował, a utrata tego uczucia z powodu
przyuważenia go na tak... intymnej czynności jak płacz, wydawała mu się
głęboko niesprawiedliwa.
<br />
A jednak... gdy wyczuł na swej twarzy łagodne pocałunki, zbierające
cierpliwie jego ciężkie łzy, poczuł jednocześnie tyle skrajnych emocji,
że dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że jedną, najwyraźniej
przebijającą się przez cały ten wachlarz, była... nieopisana wręcz ulga.
<br />
I tak, był tam także smutek i żal, wstyd i rozpacz, ale nic nie mogło równać się z <span style="font-style: italic;">ulgą</span>,
którą dała mu świadomość, że ktoś jednak wiedział, przejmował się... i
dbał o niego. Że nie był w tym wszystkim sam, nigdy nie był, ponieważ
jego ukochana była dla niego tak samo stałym i wspaniałym murem, jakim
on był dla niej. Uzupełniali się. Walczyli o siebie.
<br />
I bezgranicznie się kochali.
<br />
- Vhenan - odpowiedział jej nieprzytomnie, drżąc nawet pod tak
nieznaczącym, zdawałoby się dotykiem, jak ten, który dawały mu muskające
go w przelocie palce, rozpinające cierpliwie guziki piżamy. Czy
naprawdę robili właśnie to, co robili? Czy to w ogóle było możliwe?
<br />
Czuł się tak, jakby od ich ostatniego zbliżenia minęły co najmniej <span style="font-style: italic;">lata</span>.
Jak to w ogóle było możliwe, kiedy zgubili tę przyjemność, jak mogli
jej sobie odmawiać, nie oddawać się grzesznym uciechom każdego dnia, gdy
ta skóra była tak miękka, a ukryte po swetrem pośladki tak jędrne i...
nagie.
<br />
To nie był raz, kiedy się ze sobą bawili, czyniąc przy tym długie wstępy
- ich pragnienie było gwałtowne i natarczywe, wołające, proszące ich o
wspólne stłumienie dojmującego smutku. Co mogło przegonić go lepiej, niż
parę ruchów, dzięki których sztywny członek (tak szybko stwardniał)
wysunął się spod piżamy, wślizgując bezczelnie między ich ciała,
ślizgając się po przykrytym wciąż materiałem swetra udzie i...
<br />
- W górę - poprosił ją cicho, łagodnie, podsuwając swe duże dłonie pod
mały, zgrabny tyłek, który mógłby unieść o wiele wyżej bez żadnego
wysiłku, ponieważ Inkwizytorka była tak drobna, tak lekka...
<br />
I już przy niej był, już muskał wilgotną główką jej cudowną kobiecość,
przesuwając się między jej płatkami tak, jak najbardziej to lubiła,
wiedział o tym. Tak, by stała się mokra i miękka, napęczniała w ogromie
swego pożądania, zapraszająca, <span style="font-style: italic;">jego</span>.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Kocham cię</span> - wyszeptał żarliwie wprost do szpiczastego ucha, chwytając w wargi jego słodki, ciepły płatek. - <span style="font-weight: bold;">Kocham.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-10, 01:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Materiał
na ciele Solasa pozostał, gdy tylko udało się jej rozpiąć rząd guzików,
uwolnić jego klatkę piersiową, a raczej narazić ją na jej czuły dotyk.
<br />
Isella nie spodziewała się, że poczuje tę chwilę, poczuje potrzebę
dotykania go i bycia dotykaną tak szybko po traumatycznych wydarzeniach w
jej życiu, napiętnowanych seksualnie, niewątpliwie. Nie miała pojęcia,
czy była na to gotowa, ale chwila wydawała jej się odpowiednia, tak
samo, jak wtedy, gdy powiedziała Solasowi co się wydarzyło.
<br />
Ich oddechy były urywane, ciężkie, nieuporządkowane tak, jak oni sami w tej chwili.
<br />
Posłuchała go, zaplątana w jego ramionach, ale nigdy nie zgubiona. Był
jej przystanią, ostoją, cholernym rycerzem na białym koniu, gdy tego
potrzebowała. Miała nadzieję, że choć w najmniejszej części dawała mu
to, czego potrzebował Solas, nauczony samotności, naznaczony tym, czego
tak panicznie się bał. Ale już nie był sam.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Już nigdy nie będziesz sam, Solas</span> - szepnęła czule, wiercąc się chwilę pod nim, znajdując wygodną pozycję.
<br />
Sweter, który miała na sobie cały czas okalał jej ramiona, piersi i
brzuch, chociaż nie osłaniał bioder, pośladków, czy ud. Te, nagie i
gładkie, wystawione były na oceny, ale tylko jej ukochany mógł być ich
sędzią.
<br />
Zadrżała, czując ruchy, które zawsze ją rozpalały. Sprawiały, że jej
całe ciało drżało od doznań. Sięgnęła dłonią do swojej łechtaczki,
witając się z nią w kilku szybkich ruchach, które zwyczajnie upewniły ją
co do tego, że była gotowa.
<br />
Jej wargi rozchyliły się na jego szyi, doskonale wyczuwalne przez ukochanego, gdy w końcu...
<br />
Przymknęła powieki, a z jej ust wydobył się mimowolnie jęk, szybko
jednak skupiła swoje spojrzenie na szczęce Solasa, wiedząc, że jeśli jej
oczy się zamknął zbyt wiele negatywnych wspomnień przyjdzie jej do
głowy. Nie chciała pozwolić, by Falon'Din popsuł też to. Ten moment był
zbyt magiczny, zbyt intymny, by ten sukinsyn miał tu dostęp.
<br />
- Mów do mnie, proszę - szepnęła cicho, kąsając go delikatnie w grdykę,
obejmując ustami wyczuwalne jabłko Adama. - Kochaj mnie, ukochany.
Jestem twoja, cała twoja. Nigdy nie będzie już inaczej. Tylko twoja.
Och...
<br />
Ciało Iselli wygięło się w lekki łuk, gdy męskość Starożytnego wsunęła
się głębiej. Czuła lekki dyskomfort, ale był on niczym w porównaniu do
tego, jaka więź wywiązała się pomiędzy nimi, prawdopodobnie po raz
pierwszy w całej ich relacji. Isella czuła się pochłonięta emocjami,
utopiona w nich i ten stał wyjątkowo jej odpowiadał.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2019-01-10, 02:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Zagłębiając
się w niej ostrożnie, miał wrażenie, jakby coś rozrywało go na kawałki -
nie boleśnie, nie emocjonalnie, ale... tak przyjemnie, nieskończenie
przyjemne.
<br />
Czuł się jak niedoświadczony młodzik, jak <span style="font-style: italic;">prawiczek</span>,
który pierwszy raz w swym życiu miał okazję doświadczyć cudownego
uczucia wilgotnej ciasnoty, oplatającej się wokół trzonu jego męskości,
niczym dzikie pnącza. Przylegali tak ciasno do siebie... ich ciała tak
idealnie do siebie pasowały, usta i języki splatały się ze sobą, niby w
obmówionej wcześniej sekwencji, ćwiczonej dokładnie tyle razy.
<br />
Kochał się z nią setny i pierwszy raz, jednocześnie. Uczucia ożywały,
uskrzydlając ich znowu, nadając wszystkiemu nowej głębi, teraz
niezrozumiałej, ale może kiedyś...
<br />
Może kiedy przestanie myśleć jedynie o tym, jak miękkie były jej piersi i
jak cudownie było poczuć jej małe, ostre zęby w okolicach swojej szyi.
<br />
Poruszył się śmielej, wsłuchując się z fascynacją w potok słów,
sączących się z pełnych warg kochanki, jak... jak legenda, jak
obietnica, modlitwa, przysięga - wszystko w jednym.
<br />
- Jestem tu - zapewnił ją, z ledwością panując nad ściskającym gardło
jękiem. Umięśnione ramię przetoczyło się przez prześcieradła, by mógł
podeprzeć się wśród nich na łokciu, przenosząc tam większość ciężaru
swego ciała - teraz uderzenia, które wyprowadzał lędźwiami, stały się
płynne i pełne gracji. Każde z nich pozwalało im się do siebie na nowo
przyzwyczaić, przywyknąć, <span style="font-style: italic;">pokochać</span> to cudowne uczucie posiadania i przynależenia jednocześnie.
<br />
- A-ach - jakże żałosne były te wszystkie odgłosy, dlaczego nie
potrafił nad nimi zapanować? Błękitne oczy odszukały sobą obraz
ukochanej twarzy, rozbłyskając na jej widok zwyczajowym już zachwytem.
Tęczówka wciąż była nieco przysłonięta przez zasychające z wolna łzy i
mgłę pożądania, ale był pewien, że Inkwizytorka mogła bez problemu z
niego wszystko wyczytać - całe to oddanie, lojalność i ciepłe uczucia,
które wirowały w nim nieposłusznie, gdy ruch za ruchem, stawał się coraz
bardziej wymagający, wygłodniały.
<br />
To stawało się już zbyt przyjemne - jej wilgotna cipka, pochłaniająca długość członka z taką łatwością z taką...
<br />
Pochylił się, wyciskając na jej ustach śmielszy, przepełniony pożądaniem
pocałunek. Wolne ramię zgarnęło drobne ciało bliżej siebie,
przyciskając je do pokrywającego się z wolna kroplami potu torsu.
<br />
Idealna, pomyślał, odchylając się nieco, by wyprowadzić pchnięcia pod
innym kątem - tym, który dawał im jeszcze więcej rozkoszy, jeszcze
więcej satysfakcji.
<br />
Idealna.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-10, 02:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Przesunęła
się biodrami, ułatwiając mu dostęp, poruszając się pod nim, zupełnie o
tym nie myśląc. Jej usta za każdym razem oddawały mu wszystko, co tylko
posiadała, co miała do zaoferowania.
<br />
Spijała z jego warg każdy jęk, czy też drżące westchnienie. Jej jęki
były ciche, intymne, niemalże przeznaczone tylko dla niego, drżące, gdy
wymrukiwane wprost do ucha ukochanego.
<br />
Złączyli się jeszcze bliżej siebie, drżąc z rozkoszy, która ich
atakowała. Isella czuła, jak duża dłoń ukochanego wkradała się pod
należący do niego, zresztą, sweter, odkrywając części ciała, które choć
ukryte pod materiałem cały czas tu były. Jego dłoń objęła jej miękką
pierś, pieszcząc ją delikatnie. Wyprężyła się, zagryzając własną, dolną
wargę.
<br />
Ich oczy spotkały się, co sprawiło, że ciało Iselli niemalże zaczęło
płonąć, na miejscu. Nie pamiętała, by kiedykolwiek było tak wiele uczuć w
jego spojrzeniu, taki ogrom emocji, wszystko, o czym mogła marzyć.
<br />
Dreszczy przyjemności było coraz więcej i wiedziała, że była blisko, jej ciało zbliżało się do kulminacyjnego momentu.
<br />
- Solas - jęknęła cicho, obejmując dłońmi jego policzki, gdy składała na jego wargach pocałunek.
<br />
Ich języki połączyły się po raz kolejny, ciche jęki, których nie mogła
przezwyciężyć przebijały się przez pieszczotę ust, aż w końcu jej wargi
rozchyliły się, oczy zacisnęły się mocno, zupełnie tego nie kontrolując i
wydała z siebie krótki jęk. Dreszcze na całym jej ciele były tak
intensywne, że dosłownie trzęsła się krótką chwilę, wyginając w
najpiękniejszy łuk, w kilku ostatnich ruchach zgrywając się po raz
ostatni z Solasem. Zaśmiała się, szczęśliwa. Nie wiedziała ile czasu tak
leżała, zaspokojona. Wiedziała tylko tyle, że Solas osiągnął spełnienie
chwilę po niej - zalał ją swoim nasieniem, ale nie miała zupełnie
przeciwwskazań. Gładziła go delikatnie po karku, pieszcząc jego
delikatną skórę. Gdy otworzyła w końcu oczy, spotkała się z
ciemnoniebieskimi w tym świetle oczami. Obserwował ją. Tyle miłości nie
widziała jeszcze nigdy w czyimś spojrzeniu. Tyle uczuć, tyle...
<br />
Pogładziła jego policzek, uśmiechając się zupełnie szczerze. Mogli być w
żałobie i z pewnością byli, ale ta chwila, ta piękna sytuacja... Ona
napełniała jej serce czymś, o czym nie myślała, że jeszcze kiedykolwiek
to poczuje. Być może była to chwila, prawdopodobnie tylko ten moment, a
może od dziś właśnie tak będą czuli się w swoim towarzystwie - nie miało
to znaczenia.
<br />
Czuła się kochana i chciana. Potrzebna. Rozumiana. Nikt inny nie mógł
ich zrozumieć, nikt, kto nie stracił swojego maleństwa nie umiał wczuć
się w ich sytuacje. Byli swoimi powiernikami, przyjaciółmi i kochankami.
Isella miała nadzieję, że Solas nie zamknie się już przed nią, wręcz
przeciwnie.
<br />
Bo nie był sam. Nigdy nie będzie sam.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2019-01-10, 18:39<br />
<hr />
<span class="postbody">W
całym swoim życiu nie sądził, że dane będzie mu zobaczyć coś równie
pięknego - ukochane oczy, zachodzące mgłą pożądania, doprowadzone do
tego stanu przez jedno spojrzenie. Nigdy nie otrzymał od kogoś tak...
ujmującego komplementu. Nikt nie uskrzydlił jeszcze jego duszy w podobny
sposób.
<br />
I widział to, czuł całym sobą - chwilę, w której drobne ciało napięło
się gwałtownie, szczupłe plecy uniosły się w górę, wspierane przez jego
własne ramię, by zawisnąć na nim w rozkosznym przegięciu i...
<br />
- Solas - pełne wargi wyjęczały głośno, a drobne dłonie ujęły
delikatnie jego rozgrzaną twarz. Wilgotne wnętrze zacisnęło się na nim
gwałtownie, więżąc go w swych słodkich objęciach i nie, nie potrafił już
wytrzymać, to było za dużo, za wiele po tak długim czasie i tak wielu
samotnych chwilach!
<br />
Niewiele myśląc nad tym, co robił, przycisnął swoje wargi do naprężonej
szyi ukochanej, szepcząc tam parę niezrozumiałych słów. Gładkie mięśnie
podbrzusze napięły się wyraźnie, ramiona owinęły wokół drugiego ciała,
przyciskając sobie wąską kibić tak, że jej urokliwa właścicielka musiała
teraz doskonale wyczuwać każdy kolejny skurcz wstrząsający nim, gdy raz
za razem uderzał w nią kolejnymi salwami nasienia, aż w końcu opadł
obok, pokonany, drżący i szczęśliwy.
<br />
Ciepłe dłonie przysunęły się do niego znowu, dotknęły karku, strącając z
niego ostatnie krople potu - ich dotyk był tak kojący i delikatny, że
coś momentalnie ścisnęło go za serce - jakaś potrzeba, która nakazała mu
otworzyć oczy i upewnić się, że elfka wciąż się tam znajdowała, była
przy nim, dla niego, tylko dla niego.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Moje serce</span> - wymruczał czule,
uśmiechając się delikatnie, by pociągnąć za małą dłoń i ułożyć sobie
głowę ukochanej na piersi, tak jak lubił najbardziej. - Dziękuję - dodał
już nieco ciszej, z pewnym zawstydzeniem. Perspektywa zostania
przyłapanym na... dość demaskującej jego (nie)męską dumę, pozostawiła po
sobie pewien dyskomfort, ale teraz...
<br />
Teraz rozumiał już znacznie więcej. I choć na tę chwilę nie łagodziło to
jeszcze jego bólu, miał niezbitą pewność, że nie był w nim sam. I nigdy
już nie będzie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-10, 19:10<br />
<hr />
<span class="postbody">W
bezpiecznej pozycji, chłonęła spokój i ciszę tej chwili, gdzie w
pomieszczeniu słychać było tylko cichy trzask polan w kominku. Emocje
powoli opadały, w związku z czym zaczęło robić jej się trochę chłodno.
Sięgnęła więc po kołdrę, przykrywając ich oboje. Nie zmieniła jednak
swojej pozycji, cały czas leżała z głową na piersi Solasa, pozwalając mu
na to, by dotykał jej ciała, by je głaskał, gładził. Odprężało ją to,
relaksowało.
<br />
Obserwowanie profilu jego ciała także sprawiało jej przyjemność. Cienie,
jakie tworzył ogień z kominka pozwalały, by spojrzeć na rysy twarzy
mężczyzny z zupełnie innej perspektywy i całkowicie ją to oczarowało.
<br />
- Nie musisz mi dziękować - szepnęła.
<br />
Podciągnęła się nieco, by skraść mu pocałunek, po czym wróciła do poprzedniej pozycji, łaskocząc kosmykami włosów skórę Solasa.
<br />
- Chciałabym, żebyś wiedział - zaczęła, podnosząc głowę.
<br />
Solas pochylił się, by spojrzeć jej w oczy i w ten sposób patrzyli na
siebie przez chwilę. Isella nie była w stanie powiedzieć, jak długo to
trwało.
<br />
- Jeśli kiedykolwiek będziesz czuł się tak, jak dzisiaj w nocy, zawsze
jestem. Jeśli będziesz czuł się jakkolwiek. Zawsze jestem, dla ciebie.
Nigdy nie będziesz już sam. Nie uwolnisz się ode mnie. Tak jak ty jesteś
dla mnie. To działa w dwie strony i zawsze będzie tak działało.
<br />
Sięgnęła jego warg, składając na nich czuły pocałunek. W tej chwili nie
myślała o tym wszystkim, co ich spotkało, jak okropne rzeczy miały
miejsce całkiem niedawno. Była wyciszona, rozluźniona, zrelaksowana.
Solas tak na nią działał. Potrafił, oczywiście, sprawić, że była
wściekła tak bardzo, jak było to tylko możliwe. Tym razem jednak,
ciepło, które jej oferował zalepiało dziury rozpaczy, chociaż na moment.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Var lath vir suledin.</span></span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2019-01-10, 22:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Poranek
przywitał ich, niestety, kolejnym problemem - śnieżyca nabrała bowiem
tak potężnego rozmachu, że odcięła od Podniebnej Twierdzy wszelkie sieci
handlowe (głównie z powodu zasypanych szlaków) i w ten oto sposób
pozostali z niezbyt obfitymi zapasami.
<br />
Odkąd Arlathan stał się niepewnym miejscem, w murach starego zamku
przebywali nie tylko członkowie Inkwizycji, ale i spora część
Starożytnych. Nie bawiąc się w zbędne bilanse, wychodziło na to, że
kucharze zyskali dwukrotnie więcej roboty, a co za tym idzie - produkty
spożywcze znikały dwa razy szybciej.
<br />
- Użyjemy eluvianów - mruknął miękko, uśmiechając się do siedzącej parę
miejsc dalej Inkwizytorki. Leliana skinęła z uwagą swą głową,
przechylając głowę nad mapami. - Parę osób w tę, parę w drugą stronę i
za chwilę będzie po kłopocie.
<br />
- To nie jedyny problem - zauważyła Josephine, chrząkając pod nosem. - Kurczą nam się fundusze. Bardzo.
<br />
W ostatniej chwili powstrzymał odruch przyjęcia zaskoczonej miny,
sięgając po kielich z sokiem. Cóż, o ile był w stanie pomóc w kwestiach
logistycznych, o tyle ściśle ekonomicznie niewiele mógł zrobić, dopóki
nie posiadał rzeczywistego dostępu do swych komnat w Arlathanie.
<br />
- Jak długo zajmie im sprawdzanie mojego domu? - Zapytał z kiepsko
maskowaną irytacją. Variel posłała mu karcące spojrzenie, ale nie
zwrócił na nie szczególnej uwagi. - Męczy mnie ta bezsilność. Co możemy
im zaoferować, jeśli nie pieniądze? Nie mamy niczego innego, skończyły
się nawet kozy - dodał kwaśno, choć już nie tak napastliwie.
<br />
- Prace nad sprawdzaniem terenu trwają nieprzerwanie piątą dobę -
odpowiedziała mu Merrill, wyłamując sobie nerwowo palce. - I nie bardzo
wiem, ile to jeszcze zajmie, ale... lepiej żebyśmy byli bezpieczni,
prawda?
<br />
- Umieranie z głodu nie ma wiele wspólnego z bezpieczeństwem - zauważył
milczący dotąd Carias, ściągając na siebie oczy pozostałych zebranych. -
Może mógłbym wymknąć się do Arlathanu i wziąć choć odrobinę
kosztowności, by...
<br />
- Nie - Variel pokręciła gwałtownie głową, aż zafalowały miedziane
loki. - To zbyt ryzykowne. Nie potrzeba nam kolejnej ofiary w więzieniu
tego...
<br />
- Daj spokój - Carias napuszył się widocznie. - Solasie, proszę cię.
Wiesz, że się do tego nadaję. To tylko chwila, pięć minut i będę z
powrotem - wymruczał, układając mu na ramieniu swą dłoń. Błękitne oczy
spotkały się z wyraźnie wyczekującym spojrzeniem skrytobójcy, ale... nie
potrafił mu od razu odpowiedzieć. Nie, kiedy obserwowało go przy tym
tyle osób (i wiele z nich było absolutnie wrogie temu pomysłowi).
<br />
- Muszę to przemyśleć - odpowiedział szczerze, napinając się delikatnie
pod dłonią, która nadal nie ześlizgnęła się z jego ramienia. Wiedział,
że tego rodzaju dotyk był pewną nieco nieznośną tendencją Cariasa
(zwłaszcza już jego względem), ale nadal nie umiał się do tego
przyzwyczaić.
<br />
- Do tej pory musimy wymyślić coś innego - Cassandra wzruszyła
ramionami, spoglądając w bok, zupełnie jakby ze sobą walczyła. - Złóżmy
się jakoś. Niech każdy ofiaruje cokolwiek wartościowego, co nie jest mu
niezbędne. Co wy na to?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-10, 22:49<br />
<hr />
<span class="postbody">- Zgadzam się z Cariasem - po raz pierwszy od kilku dni Isella naprawdę zabrała głos w jakiejś sprawie.
<br />
Zeszła noc dała jej jakąś siłę, której bardzo potrzebowała. Pewność, że
nie była sama w tym wszystkim, że miała z kim przezwyciężać problemy i
traumy - choć one nie zniknęły i jeszcze długo będą w jej głowie, gdzieś
w zakamarkach, atakując w najmniej odpowiednim momencie, to jednak nie
mogła siedzieć bezczynnie.
<br />
Tak się składało, że była Inkwizytorką i chociaż Falon'Din bardzo chciał
zabrać jej pozycję społeczną, ona tam była. Być może nie była
Starożytną, ale jej głos liczył się w jakiś sposób, wypracowała to i nie
pozwoli, by zostało to zaprzepaszczone.
<br />
- Jest wyszkolony i zwinny. Poradzi sobie, a bez funduszy nie będziemy w
stanie przeżyć. Nie nazbieramy tyle, by opłacić rachunki, jakie
tworzymy. Pieniądze od Boskiej Wiktorii nie są w stanie tutaj dotrzeć,
ponieważ nas zasypało. Moglibyśmy część produktów wziąć na kredyt,
jesteśmy w końcu Inkwizycją, pozwolą nam. Możliwe, że nawet udałoby się
załatwić przekierowywanie rachunków do Val Royeaux, w końcu oficjalnie
figurujemy pod Boską, jako jej pomoc, ale do tego potrzeba zapewne dnia,
prawda, Jose? - Antivianka potwierdziła, notując szybko w notesie
kolejną rzecz do zrobienia. - Nie wiem jednak, czy zgodzą się na ten
układ wszyscy. Wątpię. Dajemy im za duże sumy pieniędzy, aby chcieli
czekać.
<br />
Isella nie pamiętała kiedy ostatni raz mieli problemy finansowe. Od
kiedy Inkwizycja stała się organizacją pod patronatem Boskiej Wiktorii,
mieli znaczną część problemów związanych z pieniędzmi z głowy. Śnieżyca,
jednakowoż, wpędziła ich w tarapaty. Wóz z pieniędzmi miał pojawić się
wieczorem, ale zważywszy na pogodę Inkwizytorka nie wiedziała, czy
pojawi się on w ogóle w tym tygodniu.
<br />
Musieli mieć inny plan, a Carias, chociaż żywił do niej niezwykłą niechęć, miał rację.
<br />
- Kiedy skończą nam się zapasy? - Isella uniosła brew, spoglądając na doradczynię.
<br />
- Przy najlepszym scenariuszu, jutro rano. Brak dzisiejszej dostawy bardzo mocno nas zabolał.
<br />
Isella spojrzała na Solasa i uśmiechnęła się do niego lekko, przytakując
ledwie widocznie głową, gdy spotkali się spojrzeniami. Powinien zgodzić
się na propozycję Cariasa.
<br />
Cała sytuacja z Falon'Dinem wykańczała ich finansowo. Wszystkie
nazbierane kosztowności w ciągu kilku tygodni rozpłynęły się,
szczególnie biorąc pod uwagę sytuacje z porwaniami i ponad połową
stacjonujących w Podniebnej Twierdzy elfów, które były z kolei pod
władzą Solasa. Do tego, oczywiście, ranni po bitwie z, jak się okazało,
demonami, finansowanie całej podróży, dbanie o zbroje i bronie,
ogrzewanie jeszcze większej części Twierdzy, niż zwykle, bo dodatkowe
sypialnie musiały być ciepłe, oczywiście renowacja i wzmocnienie
budynku, które sama sprowadziła... Niestety, ich sytuacja wyglądała
dosyć kiepsko.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2019-01-10, 23:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Niestety
przyzwolenie Inkwizytorki (choć stanowiło dla niego ogromną wartość)
nie był w tym wypadku jedynym, którego szukał. Isella stanowiła mu
naprawdę bliską osobę i nikt nie mógł znajdować się bliżej jego
rozsądku, ale Carias należał do grupy spod jego ręki, Arlathanu - to on
odpowiadał za każdą krzywdę, która miała spotkać jego protegowanego, a
krzywdy, których zaznał z ręki Falon'Dina były w oczywisty sposób
najstraszliwszym wymiarem kary, której nie życzył żadnej sobie znanej
istocie.
<br />
Westchnął ciężko, przymykając na moment powieki - odgłosy rozmów stały
się dla niego nieco bardziej stłumione, rozmyte. To pozwoliło mu skupić
się na własnych odczuciach i przemyśleniach związanych z niełatwym
wyborem.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie musisz się o mnie martwić</span> - usłyszał nagle miękki szept, więc ponownie otworzył oczy, mając przed twarzą zadziorny uśmieszek przyjaciela - <span style="font-weight: bold;">Szybka
akcja, nic więcej. Pójdę do twojej sypialni, wezmę z góry to, o czym
tyle razy rozmawialiśmy i wrócę. Przez eluvian. Od razu. </span>
<br />
Pokiwał głową, dając za wygraną. Musieli przecież za coś jeść i ogrzać zamek... Isella miała rację.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Pójdę z tobą. Tylko do eluvianu</span> - uniósł dłoń, uprzedzając protesty mężczyzny. - <span style="font-weight: bold;">Poczekam na ciebie, a jeśli nie wrócisz w ciągu dziesięciu minut, dołączę tam.</span>
<br />
Cały czas przemawiali do siebie ściszonym tonem, by nie ściągać na swe
słowa uwagi pozostałych - nawet jeśli posługiwali się mową starożytnych,
w pomieszczeniu znajdowały się przynajmniej dwie inne osoby, które
obcowały z nią na co dzień i akurat ów dwie osoby miały tych słów nie
usłyszeć.
<br />
- Pozwolicie, że oddalimy się teraz, by opracować resztę planu -
zaproponował łagodnie, podnosząc się ze swego miejsca. Carias obszedł
zgrabnie szeroki stół, przystając u jego boku. - Wyraziłem zgodę na
pomysł Cariasa. Powrócimy z możliwą ilością pieniędzy za nie więcej, niż
godzinę.
<br />
Variel westchnęła ciężko, przyjmując na twarz obrażoną minę. Merrill
przytrzymała delikatnie jej dłoń, starając się wyraźnie uspokoić
ukochaną (kiedy to właściwie się stało?).
<br />
- Jesteś tego pewien - zapytała po prostu, patrząc na niego wilkiem <span style="font-style: italic;">(od autora: haha, beka)</span>.
<br />
- Tak - skinął głową, uśmiechając się do niej pokrzepiająco. -
Oczywiście. Nie przejmujcie się nami, kontynuujcie naradę. Niedługo
dostarczymy potrzebne środki, a potem zajmiemy się dostawami towarów.
<br />
- Gdybyście byli tak uprzejmi i zadecydowali o składzie grup towarowych
- zaproponował Carias, szczerząc się promiennie; jego ekscytacja
wiecznie wzrastała w chwilach, gdy brał się za coś ryzykownego. - Żeby
potem nie tracić czasu.
<br />
- Da się zrobić - odpowiedział Cullen, przyjmując swoją myślącą minę. - Do zobaczenia później.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-10, 23:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Chociaż
Isella drgnęła, trochę niezadowolona i przestraszona z faktu, że Solas
także szedł, wciąż niepewna zostawania bez niego, nie dała tego po sobie
poznać, prócz zaciśnięcia dłoni na oparciach krzesła.
<br />
Poprawiła się na meblu, odchrząknęła i upiła kilka łyków soku, który
stał tuż obok w kielichu. Potarła dłońmi o siebie, nieco zmarznięta.
<br />
- W porządku, składy. Gdzie mamy eluviany?
<br />
- W zasadzie, możemy dostać się praktycznie gdzie chcemy. Z pewnymi
wyjątkami, jak tereny qunari, czy Tevinter, ale w dużej mierze mamy
całkiem szerokie spektrum. - Variel odpowiedziała, ewidentnie dumna.
<br />
Uśmiechnęła się lekko, przytakując.
<br />
- Wspaniale. Josephine, przygotuj spis potrzebnych produktów
spożywczych, ich ilości i gdzie można to dostać możliwie jak najtaniej.
Gdy wrócą, niech będzie to już gotowe.
<br />
- W porządku, da się zrobić. Potrzebuję na to dosłownie piętnastu
minutm, muszę znaleźć dokumenty. I tak staramy się brać wszystko
możliwie jak najtaniej.
<br />
Pióro w dłoni Josie poruszało się szybko i sprawnie, notując co chwilę istotne rzeczy.
<br />
- Prosiłabym o opracowanie planu na rozproszenie magii w Ostagarze -
podjęła Isella, wyprostowując się i możliwie jak najodważniej spotykając
się ze zaskoczonymi spojrzeniami zebranych.
<br />
- Dlaczego o to prosisz? - Variel była wyraźnie zirytowana.
<br />
Inkwizytorka odetchnęła.
<br />
- Ta ręka to dzieło magii, która została zapomniana, prawda? -
Starożytna potwierdziła. - Wiemy, gdzie są te księgi. On uciekł, zawalił
tą świątynie za sobą, ale być może zostało tam coś, co nam się przyda.
Przynosił mi... - Odchrząknęła, zdając sobie sprawę z tego, jak trudno
było to powiedzieć. Jej policzki zaczęły palić wstydem. - Przynosił mi
księgi. Takich, których nie widziałam nigdzie indziej. Oczywiście
wszystkie, które miałam do dyspozycji traktowały raczej o przeszłości i o
tym, jaki był <span style="font-style: italic;">wspaniały</span>, ale...
Nie wiem. Może właśnie tam miał swoją bazę, trudno mi to stwierdzić.
Może w tych księgach było coś więcej, ciężko mi stwierdzić, słabo to
pamiętam... To może ślepy trop, ale chciałabym zbadać to miejsce
dokładniej. Może uda nam się coś stamtąd wyszarpać. A jeśli nie,
przynajmniej uchronimy kogoś od wejścia na ten teren. Nie chcę, by tamto
miejsce istniało, by ta magia tam tkwiła.
<br />
Odchrząknęła, wyraźnie skrępowana.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2019-01-11, 00:51<br />
<hr />
<span class="postbody">-
To nie jest w tej chwili możliwe - pokręciła głową Cassandra,
spoglądając na Inkwizytorkę z zaciętą, zdecydowaną miną. - Nie bez
konsultacji z... resztą.
<br />
- Nie uważam żeby ten pomysł był w tej chwili rozsądny - dodał nieśmiało Cullen, a pozostali przytaknęli mu ochoczo.
<br />
Cóż, może poza jedną osobą.
<br />
- Rozsądny - powtórzyła z powątpiewaniem Variel. - Nie. On jest <span style="font-style: italic;">szalony</span>, skrajnie. A przy tym mocno egoistyczny. Od trzech tygodni nie mogę wrócić do <span style="font-style: italic;">własnego domu</span>, ponieważ ten szaleniec znajdował się tam przez <span style="font-style: italic;">pięć minut</span>.
Nawet nie w pobliżu mojej sypialni. A ty chcesz tak po prostu wysłać
ludzi na tereny, gdzie ten skurwiel katował was dniami i nocami. Isello,
wiem, że dopiero niedawno wydobrzałaś na tyle, by móc zmierzyć się z
tym, co cię spotkało, ale radziłabym ci się poważnie zastanowić nad
priorytetami - zakończyła zimno, spoglądając w bok.
<br />
Na sali zapadła nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie skrzypieniem pióra Josephine. Przerwać ją zdecydował wreszcie Cullen.
<br />
- Co do tych par... Może Isella podejdzie z Cassandrą do Fereldenu?
<br />
<br />
Czas mijał nie ubłagalnie, wybijając się w oczekiwaniu każdą pojedynczą
sekundą - według zegara, mijała właśnie czwarta minuta, odkąd Carias
przekroczył taflę eluvianu, pozostawiając za sobą bezpieczną przystań
Podniebnej Twierdzy.
<br />
I jego, targanego wątpliwościami.
<br />
Niemoc tego rodzaju irytowała go, jak nic innego - podczas narady chciał
właściwie zaproponować swój udział w ryzykownym spacerze, ale dobrze
wiedział, jak to wszystko by się skończyło.
<br />
Ze względu na wydarzenia ostatnich tygodni, wszyscy obchodzili się z nim jak z jajkiem <span style="font-style: italic;">(od autora: HAHAHHAHAA)</span>
- nie pozwalali poruszać mu się samodzielnie po zamku, nie znając
wcześniej jego położenia. Nie pozwalali mu załatwiać swych spraw, a miał
ich naprawdę wiele i...
<br />
Gdyby tylko mógł się z nimi podzielić; wszystko byłoby wtedy łatwiejsze.
<br />
Błękitne tęczówki przesunęły się znów w pełnym nerwowości ruchu do
tarczy zegara. Sześć minut. Jeszcze chwila i tam pójdzie, zrobi to. Nie
pozwoli Cariasowi zginąć z powodu pieniędzy, to byłoby tak skrajnie
niewłaściwe..
<br />
Mogli ginąć w imię swych przekonań i na rzecz lepszego jutra ale nie ze względu na cholerne długi, nie.
<br />
Odetchnął głęboko, wypełniając płuca rześkim powietrzem; a co, jeśli już
mu się coś stało? Jeśli leżał martwy, lub wykrwawiający się w okropnych
bólach, w spazmach i...
<br />
Coś huknęło gwałtownie, a korytarz wypełnił się jaskrawym światłem, gdy
skrytobójca wypadł przez ruchomą taflę, wpadając z rozmachem na swego
przełożonego.
<br />
Carias uśmiechnął się dumnie, siadając z brakiem krępacji na jego biodrach.
<br />
- Mam - wyszczerzył w uśmiechu równe, białe zęby. - Widzisz? Nie było tak trudno.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-11, 01:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Rynek
w Denerim nie zmienił się wiele od czasu, gdy Isella była tu ostatni
raz. W dalszym ciągu Isella milczała. Nie odezwała się od czasu, gdy
Variel naskoczyła na nią. Isella wiedziała o tym, że jest to pomysł "nie
na teraz" - najpierw musieli się uporać z problemami, które dotykały
ich teraz. Ale to nie oznaczało, że był on zły w całokształcie.
<br />
Falon'Din zniknął i z pewnością nie odpuścił sobie jego planów. Chciał,
aby Solas zdjął Zasłonę, to wiedziała na pewno. I myśl, jakie mógłby
mieć w związku z tym plany przerażały ją.
<br />
Ale poza tym, pokazał już na co go było stać. Nie cofał się przed
niczym, nie zamierzał się wycofać, a to oznaczało, że teraz znów gdzieś
zbiegł i przegrupowywał się, by uderzyć po raz kolejny. I musieli być
gotowi, Isella wiedziała to całą sobą.
<br />
Gdy tylko o nim myślała, robiło jej się niedobrze, a nienawiść wzbierała w niej gwałtowną falą.
<br />
Rozumiała frustrację Variel, z pewnością niewygodnie było jej się
poruszać wśród tak mieszanego kulturowo środowisku, Twierdza nigdy nie
była aż tak wypełniona, ale...
<br />
Isella westchnęła mimowolnie, przeglądając warzywa. Były ponoć najtańsze właśnie w Denerim.
<br />
Miały też udać się do Redcliffe po zboże, ale to mogło jeszcze chwilę poczekać.
<br />
- Czemu zaproponowałaś ten pomysł? - Cassandra, widocznie, nie mogła się powstrzymać, by w końcu o to zapytać.
<br />
Isella spojrzała na nią z roztargnieniem.
<br />
- Ponieważ to ważne.
<br />
- I niebezpieczne.
<br />
- Przecież nie powiedziałam, że musimy zrobić to teraz. Po prostu, to
ważne. On znów zniknął, nie wiemy, gdzie jest, nie mamy sposobu na to,
aby go zlokalizować. On nie odpuści. <span style="font-style: italic;">Wiem</span> to. A to oznacza, że...
<br />
Urwała, wzruszając ramionami. Może mieli rację. Nie powinna o tym
myśleć. Musiał być inny sposób, chociaż Isella nie wiedziała, jaki to
miałby być.
<br />
Ale to przypominało jej o czymś innym. O rozmowie Solasa z Falon'Dinem,
pamiętała ją doskonale. Nie wiedziała, kiedy powinna poruszyć ten temat,
na samą myśl robiło się jej niedobrze. Ciekawe co powiedziałaby Variel
na pomysł swojego przełożonego. Isella mogła się założyć, że Fen'Harel
nie powiedział nikomu o swoich zamiarach.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2019-01-12, 00:26<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ech, przepraszam - westchnęła, sięgając po karafkę z różowym, lekkim
winem; długie palce owinęły się wokół szyjki, gdy pociągała z niej
pewnie (ku zdziwieniu Merrrill nie uroniła przy tym nawet kropli
trunku), upijając parę nieprzyzwoicie pełnych łyków. - Porozmawiam z
nią, zobaczysz.
<br />
- Przecież wiem - uśmiechnęła się słabo, obejmując ukochaną ramionami. -
Ale zrobiłaś się ostatnio nerwowa, wiesz? Jestem pewna, że Isella nie
miała niczego złego na myśli.
<br />
- Ja też - odparła szczerze, pochylając się nad nią, by złożyć na jej
wargach słodki (smakujący winem) pocałunek. - Ale ta dziewczyna musi
wreszcie zacząć myśleć o sobie. Zauważyłam u niej niezdrową tendencję
głodu wiedzy. Wiedzy, którą niekoniecznie powinna posiadać, ponieważ
niesie ze sobą potęgę. To zachowanie bardzo mi się kojarzy z
opowieściami, które słyszałam o młodym Solasie.
<br />
- Solas chciał tylko wyzwolić swój lud - zauważyła nieśmiało. - Prawda...?
<br />
- Oczywiście - zgodziła się z nią chętnie, przyciągając elfkę bliżej
siebie. Fala pocałunków znów zalała jej skroń, czoło i zarumienione
policzki. - To zawsze zaczyna się niewinnie. I szlachetnie. Myślisz o
kimś, zapominając o sobie. Robisz wszystko, by spełnić się w swojej
chorej wizji, bez względu na cenę, którą przyjdzie ci za to zapłacić. I
nim się obejrzysz...
<br />
- Halo? - Silny akcent z nieznośnie przeciąganymi sylabami wypełnił
powietrze swą pretensjonalnością, wpuszczając do środka Doriana Pavusa
we własnej, krzykliwej osobie. - Och, to tu. Jak to dobrze. Pamiętałem,
że drzwi miały czerwone elementy, ale okazuje się, że te należące do
waszego przyjaciela też takie mają i - arystokrata uśmiechnął się
tajemniczo, machając niedbale dłonią, by pozapalać pojedyncze światła
niektórych pochodni. Na szczęście w pomieszczeniu wciąż panował przy tym
przyjemny półmrok. Może nie tak przyjemny, jak jeszcze chwilę temu, gdy
Merrill mogła swobodnie wsuwać swe dłonie pod cienką koszulę
Starożytnej, ale... Miały się przecież bawić.
<br />
I wreszcie miała spróbować całych tych jej... ziółek.
<br />
Choć odrobinę się tego obawiała, jeśli miała być szczera.
<br />
- Kogo udało ci się odwiedzić? - Spytała swobodnie Variel, wypuszczając
ją ze swych objęć, by przyjąć od maga kolejne "zapasy" z alkoholem.
<br />
- Nie pamiętam jego imienia. Jasnowłosy chłopak, bardzo... - mag zmarszczył brwi, szukając wyraźnie słowa. - Pewny siebie?
<br />
- Carias - rzuciły chórem, spoglądając na siebie z nieskrywaną
sympatią. Nie wytrzymała; doskoczyła do ukochanej, obejmując ją znów
ciasno ramionami. Czy przesadzała? Och, być może, ale Variel była taka
piękna, tak zjawiskowa...
<br />
- Gdzie podział się Byk?
<br />
- Jest w drodze. Mam nadzieję, że nie popełni mojego błędu i nie zajrzy
tam, gdzie nie trzeba. Ten cały Carias kąpie się beztrosko tuż przed
drzwiami i zaświeci tyłkiem każdemu, kto je otworzy. To... - napuszył
się nagle, ruszając niepewnie w kierunku wyjścia. - Oburzające! Pójdę go
poszukać. Nie będzie mi oglądał obcych tyłków, nie pozwolę na to.
<br />
<br />
- Tu jesteś - wymruczał czule, wyciągając dłoń, by chwycić nią
delikatnie za drobne ramię. Obrócił elfkę ku sobie, rozciągając usta w
zadowolonym, głupim uśmiechu, nad którym nie potrafił zapanować. Nie
widzieli się nie więcej, niż dwie, trzy godziny, a zdążył się za nią tak
okropnie stęsknić. Musiał natychmiast przypomnieć sobie wszystko od
nowa; ciepło jej skóry, zapach jasnych włosów, smak pełnych, soczystych
warg.
<br />
Nie zauważył chwili, w której z niewinnej pieszczoty przeszedł
bezczelnie do natarczywego naporu na mniejsze ciało; Inkwizytorka cofała
się posłusznie, krok za krokiem, by wreszcie uderzyć plecami o kamienną
ścianę. Być może to powinien być sygnał, który winien był mu powiedzieć
o niewłaściwości tej sytuacji (ktoś w każdej chwili mógł i zauważyć i
już teraz byli spóźnieni na ich małą imprezę), ale nie mógł się
powstrzymać, nie wtedy, gdy czuł w sobie to nieznośne napięcie, gorąco,
któremu musiał dać natychmiast upust i...
<br />
Oderwał się gwałtownie, przerywając pocałunek w połowie drogi; błękitne
oczy lśniły dziko zza mglistej osłony, wracając do swego poprzedniego
stanu.
<br />
- Przepraszam - wychrypiał nisko, pocierając nosem o delikatnie
zaczerwieniony policzek ukochanej. Parsknął niepowstrzymywanym śmiechem,
zawstydzając się zupełnie. Co w niego wstąpiło?
<br />
Odchrząknął, przesuwając dłonią po dziwnie gorącej twarzy. Zielone
tęczówki błyszczały figlarnie, przysłonięte kurtyną długich, ciemnych
rzęs.
<br />
Ależ ona była niemożliwie... piękna.
<br />
- Chodźmy już - poprosił cicho, wzbudzając kolejną falę rozbawienia.
<br />
<span style="font-style: italic;">Bo nie wytrzymam.</span>
<br />
<br />
- No wreszcie - Dorian stanął w progu, niemalże wciągając ich do
środka. Gdy tylko znaleźli się już po drugiej stronie drzwi, szlachcic
zatrzasnął je wściekle, spoglądając na nich ze śladem dzikiej
ekscytacji. - Przewiduję następujący stan zaopatrzeniowy; osiem butelek
wina, trzy kwarty piwa, piersiówka gorzałki, Tevinterskiego pochodzenia,
oraz... Variel, przyniosłaś, co trzeba?
<br />
- O, tak - wymruczała Starożytna, dziwnie rozleniwiona. Podniosła się
ze swego miejsca (wyplątując uprzednio z uścisku rozchichotanej Merrill)
wręczając srebrne pudełeczko prosto w dłonie... Inwkizytorki.
<br />
- Przepraszam za dzisiaj - powiedziała poważnie, spoglądając elfce w
oczy. Solas obserwował ją przy tym uważnie, ponieważ nie miał zielonego
pojęcia, o co się rozchodziło, ale to straciło nagle swe znaczenie, gdy
pudełko zostało przed nimi otworzone jednym zamaszystym ruchem, ukazując
sobą...
<br />
- Variel, tego jest za dużo - zagroził jej, zaciskając drżące szczęki. - Nie chcę żeby zrobiła się z tego jakaś...
<br />
- Cicho, cicho, cicho - zaintonował mu śpiewnie Dorian, spoglądając na
szereg równych skrętów z niemalże nabożną czcią. - Tyle nam wystarczy,
oczywiście.
<br />
Pudełko zostało wciśnięte w dłonie Iselli, a Variel powróciła na swoje miejsce.
<br />
Czy oni naprawdę zamierzali to wszystko wypić i... wypalić? Czy to aby tego na pewno potrzebowała jego ukochana?
<br />
- Spokojnie, szefunciu - Byk uśmiechnął się do niego ponad resztą
zgromadzonych, wyciągając ogromną łapę, by poklepać go nią po plecach. -
Przecież się nie pozabijamy. Przyniosłem karty - uśmieszek pogłębił się
nieco, odsłaniając rząd białych, ostrych zębów. - Zabawimy się trochę.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-12, 00:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
była już nieco spóźniona na ich małą, kameralną zabawę. Jeden z
dostawców zaczął marudzić, że nie chce zapłaty później, więc niestety to
Inkwizytorka musiała wkroczyć do akcji, w innym przypadku nie mieliby
żadnej soli. Z doświadczenia Dalijka wiedziała, że potrawy bez tej
przyprawy były raczej mdłe i chociaż jadalne, mało przyjemne.
<br />
Przyszła też informacja od łowców skarbów Inkwizycji, którzy, zgodnie z
przypuszczeniami, poinformowali ich o swojej niedyspozycyjności ze
względu na pogodę panującą w Górach Mroźnego Grzbietu.
<br />
Gdy w końcu trafiła do odpowiedniego skrzydła, niemal biegła, dopóki
ktoś nie złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie. Już chciała się
szarpać, zaalarmowana nagłością tej sytuacji, ale gdy usłyszała głos
Solasa, zmiękła.
<br />
Isella nie miała pojęcia jak to się stało, że ich wargi spotkały się w, z
początku, bardzo czułym pocałunku, bo w kilka chwil zmienić się na
namiętny, intensywny.
<br />
Inkwizytorka mruczała cicho pod nosem, obejmując partnera za szyję i biodro.
<br />
Popychana do tyłu, cofała się posłusznie, aż w końcu nie trafiła na
kamienną ścianę, do której została przyciśnięta jeszcze bardziej
ciepłym, rozgrzanym ciałem.
<br />
Gdy nagle się oderwali od siebie, oddech jasnowłosej był wyraźnie
przyspieszony, jej oczy błyszczały podniecone, ale nie śmiała proponować
czegoś więcej, gdy wszyscy na nich czekali. Uśmiechnęła się więc tylko
figlarnie, spoglądając na niego niewinnie, trochę rozbawiona.
<br />
<br />
Nie zdążyła się nawet przywitać, Dorian stanął przed nimi w drzwiach,
praktycznie wciągając ich do pomieszczenia. Nieco spłoszona zauważyła,
że faktycznie, wszyscy byli już na miejscu i najwidoczniej czekano tylko
na nich.
<br />
Gdy mówiła o alkoholu i ziele, raczej nie spodziewała się AŻ takiej
dostawy towarów. Parsknęła śmiechem, widząc wszystko, co zostało
przygotowane.
<br />
- Dobra, a jakieś przekąski masz? Przyniosłeś tego tyle, że bez nich umrzemy tutaj, pijąc to wszystko.
<br />
Variel nagle stanęła przed nią, wciskając jej w dłonie pudełeczko.
<br />
- Przepraszam za dzisiaj - Isella usłyszała.
<br />
Widać było zakłopotanie, po czym przytaknęła jej, na znak, że wszystko
jest w porządku, ale nie chciała rozmawiać o tym przy Solasie.
<br />
- W porządku. Może miałaś rację - odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie.
<br />
Parsknęła na słowa Byka, po czym z cichych prześmiewek zaczęła niemal płakać ze śmiechu.
<br />
- O co chodzi? - spytał Dorian, na co Isella zaśmiała się jeszcze bardziej.
<br />
- O rany... Nie słyszeliście o... O haha, o Solasie i kartach?
<br />
- Nie no, były jakieś plotki, ale nie mogły być...
<br />
- Były - Inkwizytorka wyraźnie próbowała się powstrzymać.
<br />
Odchrząknęła.
<br />
- Były. Oczywiście wiemy o tym, że nie nauczył się grać wtedy, gdy
Blackwall mu pokazał, ale jego mina była bezcenna, z pewnością. Szkoda,
że tego nie widziałam - westchnęła, rozbawiona.
<br />
Rozsiadła się nieopodal dwóch przytulonych do siebie elfek. Solas
poszedł w jej ślady. Za chwilę dostała jednego skręta i, kulturalnie,
jedno wino. Nieźle, jak na dwie osoby.
<br />
- No, niech ktoś pójdzie po smakołyki. Mamy świeżą dostawę, więc na
pewno jest już coś w kuchni. Dorian, ty masz urok osobisty. Idź!
<br />
Przyjaciel, najwidoczniej zadowolony z komplementu ruszył w drogę,
obiecując, że będzie za dwie minuty i żeby nie zastał już wszystkich pod
wpływem alkoholu.
<br />
Isella podała ukochanemu wino, aby je otworzył, a sama podpaliła skręta,
zaciągając się nim. Z początku kaszlnęła kilka razy, zaskoczona ich
mocą, co z pewnością wyglądało zabawnie - Variel uśmiechała się
rozbawiona, w każdym razie, ale po krótkiej chwili opanowała sytuację i
zaciągnęła się raz jeszcze, podając skręta Solasowi.
<br />
Wypuściła powoli dym, przymykając powieki.
<br />
- Jak to się w zasadzie stało, że jesteście razem, hm? - zwróciła się do
Merrill i Variel, uśmiechając się do nich, patrząc na nich intensywnie
zielonymi oczyma.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2019-01-12, 01:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Błękitne
spojrzenie odprowadzało uważnie wędrówkę skręta do pełnych warg
ukochanej, czując jak z każdą kolejną chwilą szok odbijał się w nich
coraz wyraźniej i wyraźniej, aż...
<br />
Nie mógł się jakoś pogodzić z myślą, że to właśnie Isella miała palić
przy nim te wszystkie... rzeczy. Oczywiście, że znał zioła, które
popalała regularnie Variel - były całkowicie naturalne i właściwie
niegroźne w swym działaniu, ale... potrafiły wyzwalać z nawet
najgrzeczniejszych osób ich mroczne, dzikie strony i...
<br />
Nie wiedział, czy uwolnienie ów mrocznej strony Inkwizytorki przy
wszystkich tu zebranych była najmądrzejszym pomysłem. Oczywiście, sam
był jej ogromnie ciekaw (byłby skończonym głupcem, gdyby próbował się
oszukiwać, że było inaczej) ale wizja powstrzymywania swych zapędów przy
rozochoconej partnerce była... ciężka. Szczególnie dziś, gdy nie umiał
zapanować nad swym popędem (czego niezmiernie się wstydził, ale to była
już całkiem inna historia).
<br />
Zeszłej nocy coś się w nich po prostu odblokowało - ból pozostawał,
odbijając się swoim bezlitosnym piętnem na myślach i uczuciach, ale...
Ale znów czuł się przy niej tak niemożliwie swobodnie, tak radośnie
blisko i...
<br />
- Och - rzucił głupio, gdy tlący się skręt został wyciągnięty w jego
stronę przez małą dłoń, sugerującą mu wyraźnie, że nadeszła jego kolej.
Jego kolej. Na palenie <span style="font-style: italic;">tego</span>.
<br />
Bogowie, do czego on się właśnie dopuszczał...
<br />
- W porządku - mruknął miękko, biorąc bibułkę między dwa palce. Ile
minęło czasu, odkąd miał coś podobnego w ustach (i płucach)? Pamiętał,
że miał wtedy jeszcze długie, gęste włosy i... Na wszechmoc, to musiało
mieć miejsce grubo ponad trzy tysiące lat temu.
<br />
Pełne wargi rozchyliły się delikatnie, otwierając się na poznaczony
brunatnymi zabarwieniami filtr; zamknął je ostrożnie, zaciągając się
dymem tak, by wypełnił mu płuca swą gęstą, drażniącą obecnością.
<br />
- Mhhh - skrzywił się, wypuszczając go nosem, tak jak uczony był za
dawnych czasów. Smak śmierdzącego specyfiku był absolutnie odrażający.
Wiedział jednak, że nie zadziała, jeśli nie zaciągnie się nim parę razy.
Powtórzył więc zabieg trzy razy, odkasłując resztę dymu przy ostrym
potrząśnięciu głowy. Wyprostował się i... zamarł wyraźnie, dopiero teraz
zdając sobie sprawę z tego, jak czujnie był przez wszystkich
obserwowany.
<br />
- Mogę wam w czymś... pomóc? - Wymruczał niepewnie, wznosząc w górę
jedną z jasnych brwi. Dorian uśmiechnął się wymownie, a Variel uniosła w
górę oba kciuki, dodając głośno "stara szkoła, szanuję to".
<br />
- Widzę, że wróciłem w samą porę, by udokumentować swymi oczami to
legendarne wydarzenie - wyrzekł z dostojną miną Tevinterski mag,
przejmując skręta, by zaciągnąć się nim pośpiesznie i przekazać go
dalej, do swego rosłego partnera (a właściwie narzeczonego). W drugiej
dłoni mężczyzna cały czas dzierżył tacę ze świeżymi przekąskami (czy
dostrzegał tam babeczki z truskawkami?) nie wydając się tym faktem
bardzo przejmować.
<br />
Wreszcie tlący się nieznośnie bałagan wykonał pełne koło i każdy miał w
swym ciele przynajmniej odrobinę ziołowego specyfiku. To właśnie wtedy
Variel zadecydowała o tym, że przyszła pora na ich pierwszy toast.
Szybko okazało się jednak, że nie mieli go czym wznieść, ponieważ nikt
nie pomyślał po przyniesieniu ze sobą kieliszków.
<br />
- Ja przyniosę - rzucił luźno Byk, podnosząc się, by ruszyć w kierunku
drzwi. Masywne ciało zachwiało się wyraźnie, uderzając o najbliższą
ścianę. - Albo nie - dodał tym samym tonem i opadł z powrotem na swe
miejsce, tuż przy zaśmiewającym się z niego w głos Dorianie.
<br />
- Pijmy z butelek - poprosiła cicho Merrill. - Nie powinniśmy spacerować w takim stanie po zamku. Jeszcze ktoś się dowie.
<br />
- O, nie - Variel przyłożyła dłoń do czoła, parodiując dramatycznie
skrajne przerażenie. - Ktoś dowiedziałby się jeszcze o tym, że grzeczna i
ułożona Merrill skaziła swe wargi ziołami!
<br />
- Przestań - zaśmiała się lekko, sprzedając ukochanej lekkiego kuksańca.
<br />
- Nie odpowiedziałyście na pytanie - przypomniało mu się, przyciągając
do siebie Inkwizytorkę, by oparła swą śliczną głowę o jego pierś. Jemu
także kręciło się w głowie, ale było to... zaskakująco przyjemne. Nie
rozumiał tylko, dlaczego tak bardzo śmieszył go fakt, że stół miał w
sobie rysę. O, rany, dlaczego ta rysa była taka zabawna? Różniła się od
stołu kolorem i ...
<br />
- Solas? - Starożytna spojrzała na niego z niedowierzaniem, wtórując mu
śmiechem, choć nie znała nawet powodu rozbawienia swego przełożonego. -
Co cię tak cieszy?
<br />
- Stół - odpowiedział, całkiem z resztą poważnie.
<br />
- Powiecie w końcu czy nie! - żachnął się Dorian, przekazując Iselli
butelkę z winem. Sam zdążył przed chwilą szczodrze się z niej napić, był
więc... nieco rozleniwiony. - Jak to się stało, co?
<br />
- Właściwie całkiem normalnie - odpowiedziała niechętnie Variel. - Tego
dnia, kiedy Isella wysadziła pół zamku... - elfka umilkła, przykładając
dłonie do ust. Solas nie miał pojęcia, dlaczego tym razem tak bardzo ją
to bawiło, ale nie mógł mieć jej tego za złe. - Merrill opatrzyła mi
ranę na czole. Poznałyśmy się bliżej i jakoś tak wyszło.
<br />
- Trzymałam jej włosy, kiedy wymiotowała - powiedziała nagle dalijka,
prostując się z nieco nawiedzoną miną. Wszystko sugerowało na to, że
zioła miały na nią... nieco odwrotny do reszty skutek, ale najwyraźniej
wciąż się jej to podobało. - Wyglądała przepięknie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-12, 01:51<br />
<hr />
<span class="postbody">-
To znaczy - stwierdziła Inkwizytorka, podnosząc do góry palec zupełnie,
jakby nagle dostała oświecenia. W jej mniemaniu możliwe, że właśnie tak
było. - Że w zasadzie połączyła was moja głupota. Chyba powinnam to
opatentować. Mogę wysadzić twój dom, a przy okazji może ktoś się w sobie
zakocha. Działanie stuprocentowe, sprawdzono raz - Isella parsknęła
śmiechem, opierając się o tors Solasa.
<br />
- Cieszę się, że wszystko jest z wami w porządku. Czyżbyś się zgodził, Dorianie? - Isella uśmiechnęła się figlarnie.
<br />
Jej przyjaciel speszył się, chyba pierwszy raz w życiu to widziała, co przyjęła z radosnym piskiem.
<br />
- Dorian będzie panną młodą! Oooch, to cudowne. W sumie... Jak wyglądają
śluby ludzi? Jak wyglądają śluby qunari? Qunari mają śluby? - Isella
zmarszczyła brwi, zastanawiając się przez chwilę nad tym niezwykle
trudnym tematem, dopóki nie zwróciła uwagi na nitkę, która wystawała z
białej koszuli bez guzików, którą miał na sobie Solas. Dotknęła jej,
bawiąc się przez dłuższą chwilę, zupełnie się na tym skupiając, dopóki
nie została szturchnięta, gdy przyszła jej kolej resztek skręta.
<br />
Ujęła go w palce, dopalając do końca. Wyciągnęła kolejnego i podała Solasowi, aby poczęstował innych.
<br />
Nitka, jednakowoż, schowała się gdzieś, więc zaczęła szperać przy jego ubraniu, szukając zagubionej nitki.
<br />
Solas popatrzył na nią zaskoczony, a ona mrugnęła kilka razy, po czym całkowicie poważnym tonem przemówiła.
<br />
- Szukam nitki. Była tu przed chwilą. Biedna nitka. Już nigdy jej nie
znajdę - westchnęła, autentycznie zasmucona, po czym oparła się znów o
Solasa.
<br />
Upiła kilka łyków wina, rozkoszując się słodkim smakiem alkoholu, po
czym oddała butelkę ukochanemu. Sięgnęła też po truskawkową babeczkę,
wgryzając się w nią niemalże od razu, nucąc piosenkę pod nosem, co
skłoniło ją do ruszanie nogą i łokciami w rytmie. Bujała się, mrucząc i
żując słodkość.
<br />
Zaczęła cicho chichotać pod nosem. Bujanie się było całkiem zabawne.
Zrobiła to jeszcze raz i jeszcze, rozbawiona swoją aktywnością.</span>
<br />
<hr />
<b>H.K.M.</b> - 2019-01-12, 02:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Drobne
palce muskały jego skórę w przelocie, gdy walczyły z przekopywaniem
materiału za obecnością... nitki. Cóż, sam pomysł był co najmniej
absurdalny, ale kim był, by go kwestionować? O ile dobrze kojarzył, sam
przed chwilą pękał ze śmiechu na myśl o zdobiącej blat stołu rysie,
więc...
<br />
- Na pewno się znajdzie - pocieszył ją łagodnie, składając na jasnej
głowie parę pocałunków. Był taki ciężki, tak rozkosznie rozleniwiony...
momentalnie oparł głowę o średnio wygodne oparcie ławy, przymykając
powieki; czuł przy sobie nieco gwałtowne ruchy ukochanej, ale nie
przeszkadzało mu to zbytnio. Każdy miał prawo się bawić.
<br />
- Nie odpływajcie mi tu wszyscy - oburzyła się Variel, stukając
pierścionkiem o szklaną butelkę z winem. Wszyscy spojrzeli zgodnie w jej
stronę, całkowicie (kolokwialnie mówiąc) <span style="font-style: italic;">naćpani</span>.
- Proszę więcej pić i mniej palić, bo impreza skończy się za dziesięć
minut. I zjedzcie coś, na litość, cokolwiek. Czy tylko Isella pozostaje w
tym towarzystwie w miarę rozsądna?
<br />
Właściwie, choć słowa Starożytnej nie należały do nadmiernie
przyjaznych, musiał przyznać jej rację - przyszła najwyższa pora, by
zjeść coś dobrego. A jeśli to, co wyczuwał przed chwilą od ukochanej,
było wonią truskawek...
<br />
Pochylił się wolno i wykorzystując chwilę nieuwagi Inkwizytorki wgryzł się w babeczkę, pochłaniając połowę jej zawartości.
<br />
- Przepraszam - wymruczał chwilę później, przyłapany na gorącym uczynku. - Bardzo smacznie pachniała.
<br />
- Qunari nie mają ślubów - odezwał się nagle Byk, zadziwiająco głośno. -
Ale słyszałem jak Cassandra coś kiedyś mówiła o ślubach i Cullen potem
mi potwierdził, że ludzie lubią takie rzeczy. Poza tym.. po wspólnie
spędzonych latach z Dorianem pomyślałem sobie, że chciałbym go mieć
oficjalnie na własność. Panoszy się z tym swoim wąsikiem i aksamitami...
niech wszyscy wiedzą, że jest mój - wielkolud uśmiechnął się,
rozmarzony, przysuwając się do partnera, by złożyć na jego ustach długi,
czuły pocałunek. Wyglądało na to, że naprawdę nie było chwili, w której
Byk przejmował się towarzystwem.
<br />
Cóż...
<br />
- To takie rozczulające - westchnęła zachwycona Merrill, przyciskając
dłonie do małych piersi. - Wasza miłość jest przykładem, że prawdziwe
uczucie może pokonać wszystko. Rasy, obyczaje, religie; wszystko. Życzę
wam jak najlepiej. Gdzie chcecie odprawić ceremonię?
<br />
- Prawdopodobnie tu - odpowiedział nieco wyraźnie Dorian, wyplątując
się z pocałunków narzeczonego. - Tu właśnie wszystko się zaczęło. I
chciałbym z tej okazji wznieść toast. Za Isellę. Ponieważ... gdyby nie
ona i jej ciepłe słowa - wydusił z siebie szlachcic, wyraźnie wzruszony.
- Nigdy nie nabrałbym tyle odwagi, by pójść za głosem serca i odważyć
się zrobić to, czego naprawdę pragnąłem.
<br />
Zostały odkorkowane kolejne butelki; ręce wzniosły się w górę, oddając
cześć milczącej skromnie elfce. Może to było w jakiś sposób głupie, ale
czuł dumę, gdy tyle osób wyrażało się o jego najdroższej w tak
pozytywnych słowach. Doceniali to, jaka była dobra, subtelna, lojalna.
<br />
I on także to doceniał. Jak nic innego.
<br />
Odchylił się delikatnie, pochłaniając kolejną porcję trunku - alkohol
mieszał się coraz śmielej z wypalonymi ziołami, wirując mu przyjemnie w
głowie. Nie spodziewał się, że ta noc mogła obrać tak zabawny, miły tor.
Kiedy ostatnio czuł podobną lekkość w sercu?
<br />
Długie ramię owinęło się wokół wąskiej talii, gdy przytykał wargi do szpiczastego ucha, by szepnąć do niego cicho:
<br />
- Cudownie wyglądasz, gdy się uśmiechasz.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2019-01-12, 02:31<br />
<hr />
<span class="postbody">- Hej, moja babeczka! - mruknęła, parskając śmiechem, gdy zobaczyła Solasa z pełnymi ustami, żującego jak chomik.
<br />
Był uroczy. Sięgnęła po krem z jednej z babeczek, nabrała go trochę na
palec i musnęła nim jego nos, uśmiechając się, rozbawiona. Resztę
zlizała z palca, patrząc na niego prowokująco.
<br />
Toast na jej cześć speszył ją. Zarumieniła się widocznie, trochę niepewnie spoglądając na przyjaciela.
<br />
- Kiedy odbędzie się ta piękna ceremonia, Dorianie? Zdradź sekret -
mruknęła konspiracyjnie, nachylając się do przyjaciela z rozbawieniem.
<br />
Upiła trochę alkoholu, ale nie aż tak dużo, jak jej pierwsze łyki.
Wiedziała, że nie miała mocnej głowy, nie chciała tak szybko odpłynąć w
niebyt.
<br />
- Och - westchnęła, gdy została przyciągnięta bliżej Solasa, objęta przez niego w pasie.
<br />
Jego gorący oddech owiał jej ucho, a komplement sprawił, że zarumieniła się bardziej.
<br />
- Dziękuję. Ty również. Powinieneś to częściej robić - pogłaskała go po policzku, cmokając lekko w nos.
<br />
- Nie wiedziałam, że lubisz dziewczyny w ten sposób, Merrill - mruknęła Isella, uśmiechając się życzliwie do przyjaciółki.
<br />
- Ja też nie wiedziałam, że możesz lubić tak dziewczyny! - odparła brunetka, puszczając do niej oczko.
<br />
Isella parsknęła śmiechem.
<br />
- Touche, moja droga, touche.
<br />
- A to ciekawe! Czyżbyś miała przygody z dziewczętami, Inkwizytorko? -
Variel zmrużyła oczy, przyglądając się konspiracyjnie Iselli.
<br />
- Cóż, może się zdarzyło... Jest tu jakiś zwykły sok? Gdzieś kiedyś był... - mruknęła, idąc na czworaka do stołu.
<br />
Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wyglądała i jak bardzo wypinała pośladki w stronę ukochanego.
<br />
- O, jest! Dzbanku, moja miłości...</span>
<br />
<hr />
<b> </b><br />
<center>
<span class="postbody">
<div class="w1">
<div class="w3">
Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― <a class="postlink" href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/t82-fear-of-the-fade" rel="nofollow" target="_blank">TUTAJ</a>
</div>
</div>
</span></center>
<span class="postbody">
</span>
<br />
<hr />
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-8759582949773643752019-01-24T14:11:00.000-08:002019-01-24T14:27:17.457-08:00Fear of the Fade 2/3<hr />
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><b><span style="font-size: large;"><span style="color: #3d85c6;"><b><center>Yuri - Fear of the Fade</center></b></span></span></b></td><td align="right" width="40"><br /></td></tr>
</tbody></table>
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/01/fear-of-fade.html">POPRZEDNIA CZĘŚĆ</a><br />
<hr />
<span class="postbody"></span><b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 18:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
wierzył, że w byciu atrakcyjnym w żaden sposób nie chodziło o wygląd;
gdyby opierał się bowiem na tej zasadzie, już dawno zaszyłby się gdzieś
na totalnym odludziu, przekonany o swej absolutnej porażce.
<br />
Nie twierdził, oczywiście, że należał do wyjątkowo nieprzystojnych
mężczyzn, jego twarz nie podchodziła po prostu w żaden sposób pod
wyrobione standardy piękna. Odrobinę za duża głowa, podłużna twarz,
charakterystyczne znamię na brodzie, brak włosów - cóż, było mało
kobiet, które udałoby mu się uwieść taką aparycją.
<br />
Ale atrakcyjność była tym, czym było wnętrze - sposobem mówienia,
poruszania się, wyrazem oczu i brzmieniem głosu. I - na całe szczęście -
natura była na tyle hojna by wyposażyć Solasa we wszystkie te cechy w
jak najkorzystniejszy dla niego sposób.
<br />
Nie zmieniało to jednak faktu, że takie drobne rzeczy z reguły zauważane były tylko przez kobiety, które <span style="font-style: italic;"> chciały </span>
to zobaczyć. I jeśli miał być szczery, przed wypuszczeniem na wierzch
prawdy o swoim pradawnym pochodzeniu i przykrym pseudonimie, niewiele
było dziewcząt, które chciały zadawać się z sennym dziwakiem,
opowiadającym wiecznie o Pustce i duchach przeszłości.
<br />
To fenomen Fen'Harela sprawił, że wokół niego zaczęły nagle pojawiać się
młode, spragnione odrobiny sławy Dalijki, które widziały w chodzącej
legendzie coś niezwykle pociągającego.
<br />
O ile początkowo sprawiało to, że jego poczucie wartości wzrosło ponad
wskaźnik, później zaczęło być wyjątkowo upierdliwe. Już odwiedzając klan
Lavellan, czuł się niezręcznie pod wszystkimi maślanymi spojrzeniami, a
gdy zdarzyło mu się usłyszeć gorące plotki o jego domniemanych
fetyszach, nie wiedział gdzie powinien podziać wzrok.
<br />
Dlatego też, kiedy wianuszek małych adoratorek zaczął niebezpiecznie
rosnąć, Solas poczuł, że jego opanowanie znika na rzecz przykrego
zażenowania i chęci mordu lub ucieczki. Lub obu rzeczy jednocześnie,
rzecz jasna.
<br />
- To zaszczyt, móc cię zobaczyć na własne oczy, Frn'Harelu - odezwała
się jedna z nich, wciskając mu w dłoń niewielki kwiat. - W imieniu
wszystkich młodszych naszego klanu, chciałam powiedzieć, że twoje
decyzje wzbudziły w nas ogromny szacunek i chęć przyjęcia twoich nauk.
<br />
- Dziękuję - przechylił głowę, uśmiechając się lekko. - To chyba nie
zmienia faktu, ze aby zacząć przyjmować "moje nauki", musicie posiadać
również zgodę starszych, prawda? O Opiekunie nie wspominając?
<br />
Dziewczątko spuściło wzrok, wokół rozległy się chichoty, ale wcale nie kpiące, raczej podekscytowane.
<br />
- Ir abelas - uśmiechnął się przepraszająco - muszę udać się do...
Mojego przyjaciela. - Skłamał i przecisnął się zgrabnie przez tłum,
wyszukując w nim choć jednej znajomej twarzy.
<br />
Isella stała się, rzecz jasna, absolutnie nieosiągalna. Każdy cały czas
czegoś od niech chciał i choć Solas dawał wyraźnie znać, że może jej
towarzyszyć przy każdej sprawie, nim obracał głowę, jego Inkwizytorką
zajmował się już ktoś inny.
<br />
A tak bardzo chciał się nią zająć sam... To było niesprawiedliwe -
patrzeć na jej przepiękne ciało, odziane w piękną suknię - nagie plecy,
wyeksponowany biust i to wcięcie w talii... Pomyślał, że gdyby chciał,
mógłby objąć jej tułów swoimi dłońmi. To było... Niezwykle interesujące
odkrycie.
<br />
- Znalazłeś tu jakieś wino? - Westchnął głośno z ulgą, dostrzegając uśmiechającego się krzepko Varrica.
<br />
- Przy tamtym stole - odparł, nieco zmęczony hałasem, ciasnotą i
brakiem powietrza. Może nie męczyłby się aż tak gdyby miał przy sobie
kogoś, kto potrafił sprawić jednym spojrzeniem, że zapominał o całym
świecie. Ale nie miał tyle cholernego szczęścia. Szkoda.
<br />
- Już widzę jak przepycham się przez ten tłum panienek - krasnolud
podparł się pod boki i zerknął na jego własny puchar. - Pijesz to?
<br />
Parsknął śmiechem, chowając usta za dłonią, by drugą podać pełen wciąż kielich.
<br />
- Nie lubię balów, ale przemowa naszej drogiej Inkwizytorki była
świetna - Solas obserwował jak cała kielicha znika w paru łykach. - Nie?
<br />
- Oczywiście - odparł, czerwieniąc się ze wstydu na to, że nie
zapamiętał z owej przemowy nawet pół słowa. - Isella jest mądrą kobietą.
Potrafi dyplomatycznie załatwiać sprawy.
<br />
- Raczej nie nazwałbym tego dyplomatycznym, a uczuciowym. Co w tym było dyplomatycznego?
<br />
- Ach, ja... Hmm, może fakt, że podeszła do wszystkich jednakowo? -
Podsunął, czując jak osuwa się na dno porażki. Varric wzruszył
ramionami.
<br />
- Nie wiem, jestem tylko krasnoludem. Nie znam się na tym.
<br />
<br />
- Odbijany - wymruczał Iselli wprost do ucha, uśmiechając się uroczo do
mężczyzny, któremu kradł właśnie partnerkę z tańca. Chwycił
Inkwizytorkę w talii niemalże w teatralnie przesadzony sposób i odchylił
ją delikatnie, poruszając się do muzyki nie mniej zgrabnie niż ona
sama.
<br />
- Wygraliśmy - wymruczał jej do ucha, łaskocząc je swoim ciepłym (i
pachnącym dużą ilością słodkiego wina) oddechem. - Nie może od ciebie
oderwać wzroku odkąd tylko cię zobaczył. Rozmawiałem z nim przez chwilę i
jest całkowicie nieskupiony. Ale nie dziwię mu się specjalnie.
Wyglądasz naprawdę zmysłowo. - Powiedział któryś już raz z rzędu,
przesuwając opaloną dłonią po miłym wygięciu biodra. - Słyszałem też
parę rozmów twoich sióstr i braci. Wygląda na to, że większość klanów
zdecyduje się usunąć tatuaże. Słyszałem też oczywiście nieco -
chrząknął, posyłając jej znaczące spojrzenie - odmienne opinie, ale kto
by się nimi przejmował. Trzeba będzie konsekwentnie rozsyłać tomiki z
wiedzą do poszczególnych lasów i jakoś to będzie, co? - Obrócił nią
widowiskowo, zbudzając zachwyt okolicznych par. Uśmiechnął się
szarmancko i powtórzył ruch, chichocząc pod nosem. - Jakoś to będzie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 19:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
uśmiechnęła się szczerze do Doriana, gdy ten tylko wspomniał o
ewidentnym zainteresowaniu Solasa. Była taka szczęśliwa, że w końcu jej
ukochany patrzył na nią, obserwował, nie mógł się doczekać. I była
dumna, bo to w końcu nie ona była jak ten pies bez wody.
<br />
- Nie liczę na to, że wszyscy zgodzą się z prawdą. Żyliśmy w kłamstwie
przez tysiące lat - Isella uśmiechnęła się lekko i pozwoliła na to, aby
Dorian znów nią obrócił. Zaśmiała się perliście, gdy jej przyjaciel
posłał jej zabawną minę, zaczynając ruszać sugestywnie brwiami z
jakiegoś nieznanego powodu.
<br />
- Myślisz, że dzisiejszej nocy będzie się działo w moim łóżku?
<br />
- Skarbie, gwarantuję. Nawet teraz na ciebie patrzy - puścił przyjaciółce oczko.
<br />
<br />
Bal rozkręcił się już na dobre. Alkohol lał się strumieniami,
praktycznie wszyscy byli już wstawieni - inni mniej, niektórzy znacznie
bardziej. Inkwizytorka nie była w tym przypadku odosobniona, bo także
wypiła kilka lampek wina.
<br />
- Kogo wybierzesz? - Isella spytała Opiekunkę, uśmiechając się do niej lekko.
<br />
Stały na balkonie w sali głównej, tuż nad tronem Inkwizytora, wiatr
targał lekko kosmykami włosów jasnowłosej, a na jej skórze pojawiła się
gęsia skórka, ale potrzebowała odrobiny wytchnienia. Zaczynało się
kręcić jej w głowie od tego wina.
<br />
- Myślę, że Cadis jest obiecujący. Chociaż nikt nie zastąpi mi ciebie,
da'len. - Opiekunka uśmiechnęła się czule do młodej kobiety. - Chciałam
ci podziękować. Nie musiałaś mi pomagać, a jednak...
<br />
- Jesteś moją rodziną, Opiekunko. To się nigdy nie zmieni. Zawsze ci
pomogę, jeśli będę mogła - Isella przytuliła starszą kobietę.
<br />
Czuła, jak coś miękkiego i ciepłego rozpłynęło się w jej wnętrzu. Była rozczulona. I trochę pijana.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 19:41<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Miał w tym swój biznes - Elora oparła się o ścianę, spoglądając na
lekko podpitą Cassandrę. Dzisiejszej nocy była tak zdesperowana i
sfrustrowana, że byłaby chyba gotowa uwieść choćby i Bohaterkę Orlais.
Wszystko przez to jak wielka rozpierała ją nienawiść do Fen'Harela i jak
bardzo była zawiedziona, że przez cały bal Isella nie zdobyła się
choćby i na to żeby pochwalić jej suknię.
<br />
Elora wydala na jej zakup prawie wszystkie oszczędności, poszła
specjalnie do miasta aby ładnie się uczesać... Pozostała niezauważona, a
na komplement skierowany w stronę Inkwizytorki, otrzymała lakoniczne
"ma serannas"...
<br />
Naprawdę? Naprawdę. Isella widziała już tylko i wyłącznie Straszliwego
Wilka. To za nim ciągle błądziła wzrokiem, to jego dłoni szukała ilekroć
znajdowali się w pobliżu.
<br />
Do tego cały ten Dorian... Z początku Elora całkiem za nim przepadała -
był może odrobinę zbyt głośny i.. Barwny, ale miało to swój urok.
<br />
Dopóki nie zaczął podejrzanie często podsiadać ją na śniadaniach i kleić się do Inkwizytorki tak, jakby była jego własnością!
<br />
Tak się nie godziło, przecież Isella w ogóle nie potrzebowała jego
towarzystwa. Ach, Dorian. Pewnie nawet nie widział jak bardzo był
bezczelny.
<br />
<br />
Nie, Dorian absolutnie dostrzegał swoją bezczelność i był z niej
nieziemsko dumny. Nie pozwalał Iselli na zerknięcie w stronę Elory
choćby i na chwilkę, i musiał z zawstydzeniem przyznać, że cieszył go
ponury wyraz buźki tej wszędobylskiej smarkuli.
<br />
Nie po to Inkwizytorka szukała Solasa przez te wszystkie lata, nie po to
on sam poświęcił dla niej swe marzenia żeby teraz jakaś mała ladacznica
z wystrzałowym warkoczem zmieszała to wszystko z błotem! Oni... Byli
razem niezwykle uroczy. Dopiero uczyli się swojej bliskości, poznawali
ją, przyzwyczajali się do tego, że mogli być razem dłużej niż tę parę
chwil w obozie, czy Twierdzy, gdy szukali jeszcze sposobu na zamknięcie
Wyłomu.
<br />
To musiało być dla nich szokujące - Dorian sam pamiętał niemalże
dwuletnią rozłąkę ze swoim Bykiem. Obawiał się, że uczucie wypali się
gdzieś po drodze, że qunari nie będzie go chciał z powrotem. Pamiętał
cudowny moment gdy jego wielki i bezmyślny kochanek objął jego ciało,
tak mocno, że prawie popękały mu przy tym żebra. A potem... Potem się
przyzwyczajali.
<br />
Powoli. Najpierw gwałtownie, cały czas, potem spokojniej, z rozwagą i
uczuciem. Odkrywali się na nowo, pozwalając sobie na całkiem prozaiczne
czynności, jak wspólna kąpiel, czy czytanie książek. Coś, na co nie
mogli sobie pozwalać kiedy nad światem wisiała ciężka łapa Koryfeusza.
<br />
Dlatego walczył o Isellę i Solasa bardziej niż można by to przypuszczać.
Walczył, bo widział w jaki sposób Inkwizytorce świeciły się oczy kiedy
ktoś czynił choćby najmniejszą wzmiankę o jej ukochanym.
<br />
To miała być przełomowa noc!
<br />
Wkroczył na balkon, mijając się z Opiekunką klanu Lavellan - ukłonił się
jej szarmancko i podszedł do przyjaciółki, obejmując ją lekko
ramieniem.
<br />
- To dobra chwila na to żebyście się wymknęli - szepnął, całując
delikatnie jej skroń. - Wszyscy są już pijani, zbierają się powoli do
snu. Zajmę się ostatnimi rozbawionymi jednostkami z Józefiną. O ile da
radę, oczywiście. Jest totalnie pijana. - Zaśmiał się cicho,
przecierając dłonią skronie.
<br />
Milczeli przez chwilę, gdy do głowy przyszło mu ostatnie pytanie.
<br />
- Jak w ogóle zamierzacie to zrobić? No wiesz, ostro czy romantycznie?
Na pieska? A może na jeźdźca? Słyszałem, że to idealna pozycja na... -
Zmarszczył brwi, dostrzegając coraz większy rumieniec na twarzy
Inkwizytorki. - Daj spokój, przecież to normalne. Każdy facet lubi co
innego, wie... Och. - Zamknął się natychmiast, czując jak gdzieś w
żołądku łaskocze go wstyd i zażenowanie. - Ty jesteś dziewicą.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 20:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Odprowadzała
Opiekunkę wzrokiem, szykując się do tego, by zejść na dół, do gości.
Nie spodziewała się, że Dorian ją tu znajdzie, ale uśmiechnęła się na
jego widok.
<br />
- To dobra chwila na to żebyście się wymknęli - szepnął, całując
delikatnie jej skroń. - Wszyscy są już pijani, zbierają się powoli do
snu. Zajmę się ostatnimi rozbawionymi jednostkami z Józefiną. O ile da
radę, oczywiście. Jest totalnie pijana. - Zaśmiał się cicho,
przecierając dłonią skronie.
<br />
Isella parsknęła śmiechem.
<br />
- Dobrze, niech i Josie ma coś od życia. - Isella uśmiechnęła się lekko,
spoglądając na piękną, gwieżdzistą noc. Księżyc był widoczny, chociaż
nie była to cała tarcza. Wyglądał jak duży, gruby rogalik.
<br />
- Jak w ogóle zamierzacie to zrobić? No wiesz, ostro czy romantycznie?
Na pieska? A może na jeźdźca? Słyszałem, że to idealna pozycja na... -
Isella zarumieniła się potwornie, chcąc w tym momencie zniknąć. Rany,
jakie to było krępujące! - Daj spokój, przecież to normalne. Każdy facet
lubi co innego, wie... Och. - Dorian zamilkł, ale czuła jego spojrzenie
na sobie. - Ty jesteś dziewicą.
<br />
Isella odchrząknęła, zagryzając wargę. Na krwistych ustach białe zęby
wyglądały bajecznie, a dzięki super pomadce Doriana kolor nie zmazywał
się, więc fakt, że mocno zassała dolną wargę, zestresowana, nie popsuł
jej wyglądu.
<br />
- Nie tak do końca. Byłam... No, byłam kiedyś z dziewczyną. Elora to
moja... - Isella odchrząknęła. - była. Rozstałyśmy się lata temu, ona
znalazła sobie kogoś innego, a ja trafiłam na Solasa i przepadłam -
dziewczyna zaśmiała się nerwowo. - Ale nigdy nie byłam z... mężczyzną,
tak, to prawda.
<br />
Dorian spoglądał na nią, zupełnie, jakby nagle coś rozumiał.
<br />
- Wiesz, wiedziałem, że coś musiało w tym być, bo tak mi to śmierdziało... - mruknął, brzmiąc, jakby nagle wszystko miało sens.
<br />
- Ale o czym mówisz?
<br />
- O tym, że każde spojrzenie Elory, każdy jej gest i inna czynność wręcz
krzyczy o czymś znacznie większym i przekraczającym kompetencje
potencjalnego przyjaciela. - Dorian uśmiechnął się do Lavellan
serdecznie. - Innymi słowami - patrzy na ciebie tak, jak wygłodniały
ogar na kawał tłustej szynki. Wybacz mi to mięsne porównanie.
<br />
- Naprawdę? Nigdy nie zauważyłam, żeby...
<br />
- Oczywiście, że nie. Jesteś wpatrzona w Solasa, jak w obrazek, ale
fakty są niezaprzeczalne. Ta mała łowczyni klei się do ciebie
niemiłosiernie. Jest w tym wręcz drażniąca.
<br />
I takich rewelacji Isella się nie spodziewała. Faktycznie, jej
przyjaciółka była nazbyt pomocna i chętna do każdego zajecia, jakie
tylko Inkwizytorka miała do zrobienia. Ale dotychczas wydawało jej się,
że to po prostu oznaka tęsknoty - nie widziały się wiele lat, być
może...
<br />
<br />
To była długa noc, ale Dorian miał rację - wszyscy bawili się świetnie i
znaczna większość była już wystarczająco pijana, aby nie zauważyć braku
dwóch osób. Bal dogorywał, część rozeszła się do przydzielonych im
pokoi. Przygotowywali się na tę imprezę już jakiś czas, więc zadbali o
to, aby pomieścić całe towarzystwo - powstały dodatkowe pomieszczenia, a
także uprzątnięto inne, nieużywane dotychczas.
<br />
Isella pociągnęła ukochanego na schody, prowadzące do jej sypialni.
Śmiała się z tekstu Doriana, który złapał ją jeszcze przed schodami,
rzucając mimowolnie "Miłej zabawy!". Mina Solasa była bezcenna.
<br />
Sypialnia Inkwizytorki skąpana była w przyjemnym, ciepłym świetle
płynącym z kominka. Trzask polan łagodził wiatr wiejący za balkonami.
Trzeba przyznać, że nie bez powodu była to główna sypialnia w Podniebnej
Twierdzy - widoki były wręcz bajeczne, a fakt, że miało się dwa
balkony, z których można je obserwować - magia.
<br />
Isella uśmiechnęła się do mężczyzny, gdy stała przed nim, w tej sukni, piękna i zmysłowa.
<br />
Światło płynące z kominka miękko oświetlało jej ciało, załamując się, sprawiając, że wyglądała jeszcze bardziej tajemniczo.
<br />
Isella podeszła do Solasa, nie spuszczając wzroku z jego oczu.
Przesunęła dłonią po torsie mężczyzny. Przesunęła ostrożnie palcami po
kołnierzu, szukając zapięcia. Gdy w końcu udało jej się go znaleźć,
sprawnie odpięła go i położyła na fotelu, za sobą. Cały czas patrzyła mu
w oczy, gdy ostrożnie pomogła mu zdjąć tunikę i zaczęła rozpinać białą
koszulę.
<br />
Sprawnie poszło zdejmowanie górnego odzienia. Isella, lekko
zarumieniona, spojrzała na tors mężczyzny. Przesunęła po nim dłonią,
badając mięśnie, odruchy, muskając paznokciami jeden sutek, drugi.
<br />
Solas nie mógł długo wytrzymać bez dotykania jej, tego była pewna -
poczuła jego ramiona wokół swojej talii, a chwilę później jego usta na
jej, wplątujące ją w pocałunek. Mruknęła cicho, obejmując go za szyję.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 22:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
przemykał się chyłkiem przez schody, udając, że miał w swym spacerze
jasny cel. Cóż, poniekąd go miał - może nie było to coś konkretnego, ale
wiedział, że nie miał ochoty i sił na nic innego, poza ukradkowym
śledzeniem filigranowej sylwetki odzianej w czarną suknię.
<br />
Dalijczycy zagadywali, wznosili toasty, snuli swe legendy i ciche plany
traktujące o przywróceniu elfiemu ludowi dawnej chwały, pojawiały się
nawet nieśmiałe plotki o nieśmiertelności - Fen'Harel nie poświęcał im
zbytniej uwagi, oczarowany długimi nogami, wargami, wyginającymi się w
uprzejmym uśmiechu ilekroć z czyichś ust padał żart, czy anegdota...
<br />
Nie podejrzewał, że Inkwizytorka przez te lata nabrała wprawy i
obeznania w etykiecie. Potrafiła rozmawiać z każdym, niezależnie od tego
czy był zwykłym służącym czy samym królem. Uprzejma, subtelna, kobieca -
przyciągała jego wzrok, sprawiając, że zapominał o wszystkim poza jej
magnetyzującym ciałem.
<br />
Czuł się przy niej jak pod wpływem silnego uroku: nieważne ile razy
postanawiał, że zajmie się wreszcie czymś pożytecznym, kończyło się na
tym, że mimowolnie jej szukał, sprawdzał, upewniał się, że wciąż była na
sali i nikt nie odważył się mu jej ukraść.
<br />
Tyle osób prosiło Inkwizytorkę o jej atencję, spojrzenie, uwagę - Solas
zdążył zatańczyć z nią jedynie dwa razy, podczas gdy choćby i Dorianowi
udało się to chyba cztery razy więcej!
<br />
Oczywiście, że w jakiś sposób był o to zazdrosny, ale starał się to
sobie tłumaczyć tym, że to Pavus był organizatorem balu, na dodatek
niebawem miał opuścić Twierdzę na kolejny miesiąc i... Tak, należało mu
się.
<br />
Podziwiając z góry ich taniec, Solas pomyślał o tym, że Tevinterski
arystokrata był dobrym przyjacielem dla jego ukochanej. Dbał o nią,
nieustannie upewniał się czy czegoś jej nie brakowało. Rozmawiali razem
na najróżniejsze tematy.
<br />
Przystanął, uśmiechając się pod nosem, gdy Lavellan wybuchnęła śmiechem,
pokonana wygłupami Doriana. Wyglądała tak pięknie kiedy się śmiała...
Tak lekko, nareszcie jej twarzy nie znamionował smutek i zmęczenie.
Piękne usta wyginała najprawdziwsza ekscytacja, radość i szczęście.
<br />
Pomyślał, że taką chciałby ją oglądać już do końca życia. Że chciałby
zatrzymać tę chwilę już na zawsze, zakorkować w butelkę i trzymać przy
sobie w razie czarnej godziny.
<br />
Przewrócił oczami, zażenowany własnymi myślami - wino wiecznie sprawiało, że robił się trochę... Wylewny.
<br />
Muzyka ustała, goście rozeszli się po kątach sali, racząc się znów
trunkami i potrawami najwyższej klasy. Isella zniknęła gdzieś, ale nie
przeszkadzało mu to - i tak miał ochotę zaszyć się na chwilę w swoim
dawnym pokoju.
<br />
Usiądzie sobie na krześle, tylko na chwilkę i pomyśli nad wszystkim, a potem wróci na sa...
<br />
Drogę zastąpiła mu Józefina - stała na nogach tylko i wyłącznie "na słowo honoru", kołysząc się lekko na boki.
<br />
- Z-zatańczysz ze mną, Straszliwy Wiiil... ku? - Wybełkotała, opierając
się o niego całym ciężarem ciała. Właściwie podchwycił ją w ostatnim
momencie; sekundę później i biedna ambasadorka leżałaby płasko na ziemi.
<br />
- Józefino - Solas zaśmiał się miękko, pozwalając kobiecie wesprzeć się
na swoim ramieniu. - Wydaje mi się, że jedynym miejscem, w którym
powinnaś się znajdować, jest twoje łóżko.
<br />
- W porządku, przystojniaku - ambasadorka zachichotała głośno,
sprzedając mu żartobliwego pstryczka w nos. - Znajdź mi tylko
odpowiednią kampanię i już mnie nie ma. Hej, ty! - Tu zwróciła się do
mijającej ich elfki. Dziewczyna obróciła się przez ramię i popatrzyła na
nią z mieszanką zaciekawienia i zażenowania. - Masz ochotę się ze mną
prze...
<br />
Wyciągnął dłoń i pośpiesznie zatkał nią usta Józefiny, czując jak na twarz wpełza mu wściekły rumieniec.
<br />
- Miała na myśli "przespacerować" - wyjąkał, żegnając się z elfką
pojedynczym skinieniem głowy. - Oszalałaś! - Syknął chwilę później,
wyprowadzając ambasadorkę na korytarz. - W tej chwili idź do siebie i
połóż się spać! Jesteś absolutnie pijana!
<br />
- O, nie! - Józefina wyrwała mu się z ramion, uderzając plecami o
ścianę. Solas westchnął ciężko, prosząc dobry los by zesłał mu ratunek w
postaci pomocnej dłoni, meteorytu, apokalipsy, czegokolwiek. Byle nie
musiał tak sterczeć z niesforną, nadpobudliwą...
<br />
Na szczęście los postanowił go wysłuchać - po chwili na ich drodze stanął Dorian, a tuż za nim kroczyła... Isella!
<br />
O mały włos nie popłakał się ze szczęścia gdy ich zobaczył - bez słowa
wyjaśnień wcisnął ambasadorkę w ramiona zaskoczonego Doriana i posłał mu
spojrzenie, które jasno mówiło "ODDELEGOWAĆ TĘ PANIĄ DO ŁÓŻKA".
<br />
Mag uśmiechnął się dziwnie i skinął głową, a potem odszedł z wielce wymownymi słowami "miłej zabawy".
<br />
Solas popatrzył na Inkwizytorkę, ale ta nie wyrzekła ani słowa. Zamiast
tego chwyciła go po prostu za rękę i pociągnęła w górę schodów,
pokonując je pośpiesznie, z niemalże niezdrowym zapałem.
<br />
Śmiał się pod nosem, uważając by nie potknąć się o któryś ze stopni - na
szczęście jako elfy mogli pochwalić się ponadprzeciętną zwinnością.
<br />
Na myśl o tym, gdzie zmierzali, jego serce momentalnie zabiło jeszcze
szybciej, a wzdłuż kręgosłupa przepłynął dreszcz ekscytacji.
<br />
A więc to właśnie teraz miała spełnić się obietnica, którą Lavellan
złożyła mu pamiętnej nocy w Pustce. Zadrżał delikatnie, opierając się
drzwi jej sypialni.
<br />
Wreszcie Inkwizytorka pchnęła je lekko i znaleźli się w środku.
<br />
Jedynym źródłem światła był ciepły blask bijący od ognia w kominku;
sprawiało to wrażenie ciepłej intymności, która natychmiast wprawiła go w
jeszcze lepszy nastrój.
<br />
Przeszedł nieśmiało na środek pokoju, nie wiedząc co powinien ze sobą
zrobić. Przecież nie zacznie jej tak po prostu rozbierać, to... To nie
miało sensu. Może to był dobry moment na pocałunek, albo rozmowę?
Dlaczego nogi wrosły mu w podłogę?
<br />
Czy to naprawdę musiało się dziać akurat teraz? Nie mógł po prostu...
<br />
Isella podeszła do niego zmysłowym krokiem; ciemna tkanina przesuwała
się zwiewnie, pozwalając mu co jakiś czas zobaczyć zarys długich nóg.
Pomyślał, że chciałby już je zobaczyć, zedrzeć z Inkwizytorki całe to
niepotrzebne odzienie i zobaczyć ją absolutnie nagą, tylko jego.
<br />
Patrzyli sobie w oczy, nieśpiesznie i nieskrępowanie. Z każdą chwilą
Solas odzyskiwał pewność siebie, uświadamiając sobie, że naprawdę
pragnął tej chwili, że to była ich chwila i nic nie mogło jej popsuć.
Absolutnie. Nic.
<br />
Lavellan przechyliła głowę i wyciągnęła dłoń, sięgając nią do jego
ozdobnego kołnierza. Przełknął ślinę, ale nie wyrzekł ani słowa,
pozwalając szczupłym palcom błądzić chwilę po metalu, by wreszcie
odnalazły właściwy przycisk, banalnie prosty do naciśnięcia.
<br />
Odsunęła się, ale tylko na chwilę, by z poruszającą ostrożnością odłożyć
ozdobę na znajdujący się za nimi fotel. Powróciła już chwilę później,
łapiąc stanowczo za brzeg tuniki. Pomógł z pozbyciem się tej
niepotrzebnej części garderoby i uświadomił sobie, że pozostał jedynie w
samej koszuli.
<br />
Inkwizytorka odpięła pierwszy guzik, jej szmaragdowe spojrzenie nawet na
chwilę nie opuszczało jego oczu. Guzik po guziku, jego ciało obnażało
się spod delikatnego materiału, aż w końcu i po tym nie było śladu.
<br />
I dopiero wtedy jej oczy przesunęły się wolno z twarzy na tors, badając
uważnie każdy jego skrawek. Zupełnie inaczej było czuć drobną dłoń na
nagiej skórze - to było nieporównywalne w stosunku lekkiego dotyku przez
tunikę czy piżamę. Wypuścił z siebie drżąco powietrze i sam również
popatrzył w dół, na szczupłe palce, przesuwające się po mięśniach,
wzdłuż wcięć na biodrach i wyżej, aż do samych sutków.
<br />
Nie wytrzymał - musiał już coś ze sobą zrobić - wyciągnął ramiona i
objął nimi ciasno ciało ukochanej, wpijając się z żarem w czerwone
wargi. Niemalże od razu dołączył do pieszczoty swój język. Ocierał się
nim o jej dolną wargę, zapraszał, kusił, prosił i błagał.
<br />
Na oślep sięgnął do zapięcia czarnej sukni, rozprawiając się z nim w
ciągu paru sekund. Materiał zsunął się delikatnie, więc pomógł mu
zdecydowanym szarpnięciem i...
<br />
I jego oczom ukazał się widok, którego absolutnie się nie spodziewał.
<br />
Był niemalże pewien, że Isella nie miała pod sukienką niczego. No, może
dolną część bielizny ale tyle, naprawdę. Tymczasem jego oczom ukazały
się czarne pończochy, przypięte pasami do koronkowych majtek, które
więcej odsłaniały niż zasłaniały.
<br />
Poczuł jak jego szczęki rozwierają się bezwiednie, a w spodniach
natychmiast robi się kurew... Totalnie ciasno. Zajęczał cicho i
przyciągnął ją z powrotem za ramię, i nie, nie był już taki delikatny.
Przesuwał się do przodu, dopóki drobne ciało nie rozpłaszczyło się na
zamkniętych niedawno drzwiach. Docisnął się rosnącym wzwodem do
odzianych w koronkę pośladków i wpił usta w długą szyję, ssąc i
przygryzając bez opamiętania pachnącą skórę.
<br />
- Vhenan - wyjęczał nisko, łapiąc za jej wątły nadgarstek. Uniósł go wysoko nad głowę, rozstawiając nogi tak by mógł...
<br />
O, nie. Przesadzał.
<br />
Chrząknął i oderwał się od niej na moment, nie wierząc we własny
idiotyzm. Na wszystkie świętości, przecież to miał być jej pierwszy raz,
musiał się natychmiast... Uspokoić.
<br />
Tylko te pończochy, do cholery...
<br />
Obrócił ją przodem, puszczając więziony przed chwilą przegub.
<br />
- Przepraszam - wydusił z siebie, częściowo zakłopotany, częściowo
wciąż podniecony do granic możliwości. - Jeszcze raz i wolniej.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 23:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
sukienkami było zawsze dość zabawnie. Zakrywały prawie całe ciało, to
prawda, ale z drugiej strony - wystarczyło taką rozpiąć i kobieta była
naga. Obecna sytuacja była dokładnie taka sama. Gdy tylko miękka tkanina
zsunęła się po ciele Iselli, okazało się, że jedyne co jej zostało, to:
kolczyki, pas, pończochy, koronkowe majtki i buty na obcasie. Nic
więcej. Nie miała niczego, co osłoniłoby jej intymne miejsca.
<br />
Ale było warto męczyć się z założeniem każdego jednego elementu, by
zobaczyć reakcję Solasa. Uśmiechnęła się, gdy tylko usłyszała jego jęk i
zobaczyła, jak mężczyzna pożerał ją spojrzeniem. Była taka z siebie i
Doriana dumna, właśnie o to jej chodziło.
<br />
Jęknęła, gdy Solas przycisnął ją do pierwszych drzwi, jakie zobaczył.
Piersi rozpłaszczyły się na zimnej powierzchni drewna, ale zupełnie jej
to nie przeszkadzało, bo czuła go. Pierwszy raz go czuła, jak rośnie,
jak intymna część Solasa powiększa się. Pierwszy raz mogła naprawdę tego
doświadczyć. Odchyliła głowę, kładąc ją na jego ramieniu, pozwalając na
te intensywne pocałunki, na kąsanie jej szyi, na ssanie jej.
<br />
I nagle Solas obrócił ją przodem, przeprosił. Isella patrzyła na niego przez chwilę, niczego nie rozumiejąc.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie masz powodów, by przepraszać</span>
- stwierdziła, popychając go na łóżko. Nie zdawała sobie sprawy z tego,
że właśnie przemówiła w języku Starożytnych. Kroczyła tuż przed nim i
nie przestała go prowadzić, dopóki łydki mężczyzny nie uderzyły w złote
obramowania łoża. Wtedy go popchnęła i jej ukochany wylądował na
miękkim, wygodnym materacu.
<br />
Isella pozbyła się szybko butów, wiedząc, że nie potrzebowała ich do
robienia efektu, o który cały czas chodziło. Uśmiechnęła się do
mężczyzny, widząc jak rozgorączkowany był, jak podniecony. To było
cudowne.
<br />
Właśnie tego chciała. Miał za nią szaleć, miał jej chcieć, uwielbiać ją. I robił to, a ona czuła się taka seksowna, chciana.
<br />
Pewniejsza siebie, nawet jeśli niespecjalnie wiedziała co ma robić w
praktyce, podpytała już trochę Doriana. Pomijając fakt, że była to
OKROPNIE KRĘPUJĄCA sytuacja, to też szalenie edukacyjna, a właśnie tego
jej było potrzeba.
<br />
Nie pozwoliła Solasowi się podnieść i wziąć sprawy w swoje ręce. Będzie
miał okazję do tego, aby ją dotykać, bardzo wiele. Teraz ona chciała w
końcu zobaczyć go całego.
<br />
Usiadła okrakiem na jego klatce piersiowej, jakby nigdy nic. Fen'Harel
nie mógł patrzeć już na jej twarz, bo jedyne co widział, to jędrne
pośladki i łuk pleców.
<br />
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest lekko wilgotna, ale
poczuła to w momencie, gdy otarła się lekko o mężczyznę, o jego nagą
skórę.
<br />
W pokoju rozbrzmiał dźwięk rozpinanych spodni. Chwilę później zdjęła je z
mężczyzny i tak samo została potraktowana bielizna. Plus tego, że jej
kochanek nie widział twarzy był taki, że była naprawdę zarumieniona,
zawstydzona, ale zdecydowana na to, co chciała zrobić.
<br />
Zobaczyła go. Lekko żylastego, napęczniałego penisa, którego czubek był
cudownie czerwony. Isella zagryzła wargę, ale nim się zajęła ewidentną
potrzebą, w jej oczy rzuciła się blizna. Bardzo długa, bo ciągnąca się
od brzucha, przez biodro, aż po całe udo. Była bardzo długa, poszarpana,
ale zagojona. To tylko blizna. Wyglądała jednak, jakby stało się coś
poważnego.
<br />
- Co się stało? - spytała cicho, dotykając fragmentu blizny na udzie.
Solas drgnął, wierzgnął się lekko. Isella, myśląc, że sprawia mu ból,
odsunęła dłonie i odwróciła głowę w jego stronę. - Boli?
<br />
- Nie - odpowiedział krótko, spuszczając wzrok. - To miejsce... Jest bardzo czułe. Bardzo.
<br />
- Bardzo? - szepnęła cicho, uśmiechając się lekko.
<br />
Przysunęła usta do blizny na jego udzie i rozpoczęła delikatne lizanie
jej, całowanie każdego fragmentu półleżąc na Solasie, tak w zasadzie.
Muskała sterczącymi sutkami jego skórę, jego penisa. Kiedy usłyszała
intensywny, głośny jęk, definitywnie rozkoszy, bardzo z siebie dumna
spojrzała na męskość Fen'Harela, która uroniła kilka białych łez,
znacząc nimi jej pierś. Utkwiła zaciekawione i zawstydzone spojrzenie w
penisie, obejmując go na początku bardzo nieśmiało, muskając ledwie
palcami.
<br />
Właśnie w takich momentach przydałaby się druga dłoń, ale niestety,
musiała sobie poradzić inaczej. Oparła się lewym przedramieniem o
pościel i przesunęła językiem po całej długości penisa, tak, jak radził
jej Dorian, aby zamknąć samą główkę w ustach.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-03, 00:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiedział, że sprawy tak szybko zmienią obrót - teraz to nie Isella była
przyciskana, do drzwi, ale on sam zmuszany do robienia kroków w tył, aż
napotkał za łydkami opór w postaci brzegu łóżka.
<br />
Na chwilę przed pchnięciem go na materac, usta elfki wygięły się w
uśmieszku, który posłał do jego podbrzusza serię podrażniających iskier.
<br />
Inkwizytorka definitywnie coś kombinowała - nikt o czystym sumieniu nie mógłby uśmiechać się w <span style="font-style: italic;">taki</span>
sposób. Uderzył plecami o cudowną miękkość, rozkładając mimowolnie
nogi. Popatrzył z dołu na stojącą nad nim kobietę i już, już, miał
wyciągać do niej swą dłoń, kiedy postanowiła go zaskoczyć raz jeszcze.
Zamiast przysunąć się po prostu bliżej, ułożyć obok, Isella usiadła mu
okrakiem na klatce piersiowej, przodem do... Nóg.
<br />
Miał ze swej pozycji doskonały widok na jej pośladki - jędrne i krągłe
półkule, które już teraz miał ochotę dotykać, całować i pieścić na
wszelkie inne sposoby.
<br />
Poczuł gorąco bijące od przyciśniętej ciasno do jego brzucha, kobiecości
- napiął się delikatnie, odkrywając z satysfakcją, że wnętrze Lavellan
robiło się z wolna cudownie wilgotne. Niech otrze się tak o niego
jeszcze raz, choćby jeden - uczucie koronkowych majtek drażniących skórę
było co najmniej pobudzające.
<br />
W następnej chwili drobna dłoń dobrała mu się do rozporka, czyniąc przy
jego odpinaniu odrobinę charakterystycznego hałasu - Solas napiął się
wyraźnie, wyczuwając chłód w najintymniejszych częściach swego ciała.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Zaraz zobaczy bliznę. Zaraz ją zobaczy. </span>
<br />
Małe palce wsunęły się pod pas bielizny i pociągnęły za materiał, uwalniając spod niego sterczącą męskość.
<br />
Mimowolnie zastanawiał się, co Inkwizytorka pomyślała o jego penisie.
Podobał się jej taki, czy bardziej ją przerażał? Wyglądał apetycznie,
czy też wręcz przeciwnie?
<br />
- Co się stało?
<br />
Dotyk. Wyczuł dotyk w okolicy źle zrośniętej tkanki i drgnął wyraźnie,
czując jak impuls przyjemności uderza go w każde zakończenie nerwowe.
Odczucie było tak intensywne, że nie umiał w żaden sposób powstrzymać
cichego sapnięcia.
<br />
- Boli? - Isella obróciła się przez ramię by popatrzeć mu w oczy. Nawet
w nikłym świetle kominka, rumieniec na jej twarzy był doskonale
widoczny, kontrastował z bladą cerą, czerwoną szminką.
<br />
- Nie - spuścił wzrok, nie mogąc wytrzymać jej spojrzenia. Czuł się w
pewien sposób bardzo wyeksponowany, bezbronny. Właśnie zdradził swej
ukochanej kolejną tajemnicę, pozwolił sobie zaprezentować swą słabość. -
To miejsce... Jest bardzo czułe. - Przełknął ślinę, powstrzymując się
od sugestywnego ruchu biodrami. - Bardzo.
<br />
- Bardzo? - Powtórzyła zadziornie i wróciła do swej poprzedniej
pozycji, unosząc się odrobinkę. Teraz Solas miał doskonały widok na
pęczniejącą za koronkowym materiałem kobiecość. Wyglądała tak
apetycznie, że natychmiast zapragnął zerwać przeszkadzający materiał i
zassać się na soczystych płatkach, spijając z nich całą słodycz.
<br />
Kiedy usta Lavellan musnęły jego bliznę... Na chwilę przestał zupełnie
kontaktować, uderzony nagłym czuciem tak mocno, że nie umiał skupić się
na niczym innym. Isella lizała i całowała wrażliwą skórę, a on zmienił
się na stałe w zmysł odczuwania, pojękując żywo.
<br />
A potem nadeszła kolejna "atrakcja". Cudowne i ciepłe piersi,
przesuwające się po jego penisie w niemalże zwolnionym tempie. Ile
opanowania kosztowało go nie wypięcie bioder tak żeby wyczuć krągłości o
wiele, wiele lepiej. Chciał się o nie ocierać, chciał zawłaszczyć sobie
te piersi, oznaczyć każdy ich cal.
<br />
- Vhenan! - Wykrzyknął bezwiednie, zaciskając pięści na
prześcieradłach. Elfka zsunęła się odrobinę niżej, zatrzymując pośladki w
takiej pozycji, że teraz Fen'Harel NIE MÓGŁ nie patrzeć na jej
najintymniejszy punkt, skryty wciąż za bielizną.
<br />
Drobna dłoń objęła trzon przyrodzenia w tym samym momencie, w którym on
sam wyciągnął swoją by odsunąć na bok materiał jej majtek.
<br />
Tym razem nie udało mu się powstrzymać - poruszył biodrami, wypinając je
gwałtownie, gdy mały język oznaczył swą wilgotną wędrówką całą długość
pulsującego z potrzeby dotyku penisa.
<br />
Solas westchnął głośno i nie pozostając dłużnym, wsunął we wnętrze
Iselli niemalże cały środkowy palec. Tak, celowo wybrał ten najdłuższy,
bo, cholera, kiedy Inkwizytorka wyczuła go w sobie i jęknęła piskliwie,
definitywnie zaskoczona, miał okazję do tego by złapać ją za drobne
biodro, ustawić tak by jej pupa wypinała się idealnie do jego twarzy i
zassać się na łechtaczce, znajdującej się tuż pod zwartą wokół palca
dziurką.
<br />
Nie był delikatny ani ostrożny - potarł językiem pęczniejący punkcik,
zataczając wokół niego kółka, podczas gdy palec rozpoczął swój rytmiczny
masaż.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-03, 00:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
jęknęła z penisem w ustach, kiedy Solas wsunął tak po prostu palec do
jej wnętrza. Jej mięśnie zacisnęły się na nim, puszczając, by za chwilę
znów unieruchomić go w środku. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak
wyglądała w tej chwili z perspektywy Solasa, wypięta, w rozkroku, w
zasadzie leżąc na swoim partnerze, z męskością Starożytnego w swoich
ustach, którą z wolna wsuwała coraz głębiej.
<br />
Cholera, to było trudniejsze, niż było z bananem. Penis Solasa był
dłuższy i szerszy, co dawało jej wyzwanie w sprostaniu mu, ale pomimo
presji (bardzo chciała wypaść dobrze), chciała sprawić mu jak najwięcej
przyjemności.
<br />
I nie miała pojęcia jak to się stało, ale poczuła jego usta na swojej
łechtaczce. Koronka drapała ją momentami w tak intymnym miejscu, kiedy
obsuwała się podczas ssania. Isella drżała. Wysunęła na chwilę penisa z
własnych ust, aby nabrać oddechu, którego Solas pozbawił ją robiąc to
wszystko z jej intymnymi miejscami.
<br />
Nie zamierzała na tym poprzestać. Od razu wróciła do męskości, biorąc ją
tak głęboko, jak tylko potrafiła, nawet jeśli szczęka błagała ją, aby
przestała. Czuła jak bardzo jej mięśnie były nadwyrężone, na granicy
wytrzymałości, ale nie było to dla niej ważne.
<br />
Robiła to, cały czas będąc pieszczona. Drżała, momentami jej biodra
uciekały albo nadziewały się bardziej na palec Solasa, na jego język.
<br />
Jej ukochany nie był dłużny. Jego biodra pracowały, powoli biorąc jej
usta w posiadanie. Miała zamknięte oczy, chciała po prostu dać sobie
wolną rękę i robić to, co instynktownie uważała za słuszne.
<br />
Dlatego też jej dłoń pracowała przy penisie, gdy Isella decydowała się na ssanie samej główki.
<br />
Wygięła plecy, kiedy Solas dołączył jeszcze jeden palec do jej wnętrza,
rozciągając ją lekko. Ekscytacja, jaką wyczuwała była nie do zmierzenia.
<br />
Czuła się dumna, gdy biodra Solasa ruszały się wraz z nią, z jej
pieszczotami tak wrażliwego organu mężczyzny. Szalała, była w siódmym
niebie. Jej skrępowanie gdzieś uciekło, gdzieś pofrunęło.
<br />
I chociaż nie chciała przerywać sobie, ani Solasowi - czuła, że jeszcze
chwila i po prostu doszłaby. Była tak blisko, a chciała mieć go w sobie.
Dlatego też podniosła się z jego klatki piersiowej, pozbywając się
dłoni ukochanego.
<br />
Nie przejmowała się tym, że w momencie, gdy podnosiła się musiała
przesunąć kobiecością po jego klatce piersiowej i tak zostawiła na niej
kilka wilgotnych śladów. Widać było, jak szybko się poruszał jej tors od
płytkiego, nierównego oddechu. Na jej piersiach było kilka śladów
kropli nasienia Solasa, przy jej ustach również, ale to akurat poczuła i
zlizała białe ślady wokół czerwonych ust.
<br />
Pochyliła się nad mężczyzną, całując go. Smakowała... sobą. I nim. To
była szalona mieszanka, ale nie mogła się powstrzymać. Solas objął ją
mocno i przycisnął do siebie, przez co znów leżała na nim, tym razem
dotykali się każdą częścią ciała.
<br />
- Weź mnie - poprosiła w jego usta, patrząc na niego.
<br />
Czuła, jak mężczyzna układa się wygodniej, jak rozchyla jej nogi, jak
jego penis przesuwa się po jej smukłym udzie odzianym w pończochę. Nie
zdjęła nawet majtek. Nie było to zresztą ważne. Patrzyła mu w oczy,
zagryzała wargę, a jego penis właśnie w nią wchodził...
<br />
To uczucie było... Bolesne. Dorian miał rację, nie było do końca
przyjemne, ale z drugiej strony - spodziewała się, że będzie znacznie,
znacznie gorzej. Myślała, że to przez to, jak była podniecona i mokra -
stąd nie było bólu. Okazało się, że powodem tego było raczej to, jak
płytko był w niej Solas.. Odetchnęła ciężko, gdy jego penis zatopił się
głębiej. Jeszcze głębiej...
<br />
I teraz, faktycznie, czuła ból. Zacisnęła palce na jego ramionach,
rozchyliła usta w niemym jęku, wyginając plecy w łuk. Jego dłonie były
wszędzie, a to dziwne uczucie wypełnienia... Tylko o tym mogła myśleć.
Tylko o tym bólu, połączonym z dyskomfortem i z czającą się gdzieś tam
przyjemnością.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-03, 01:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Najbardziej
zadziwiająca w całej ferii odczuć, zapachów i dźwięków, którą fundowali
sobie wzajemnie, kotłując się w pościeli, była ich zgodność - Solas nie
mógł o niej nie myśleć, gdy już po chwili okazało się, że usta Iselli
poruszają się w dokładnie tym samym tempie, co jego palec. Że on sam
wypinał biodra wtedy, gdy jego ukochana je cofała, że przyśpieszali
razem, wyczuwając bezbłędnie swoje granice, pragnienia i potrzeby.
<br />
Nie mógł uwierzyć, że Inkwizytorka pierwszy raz miała do czynienia z
penisem - co prawda nie potrafiła wziąć większej części przyrodzenia do
wnętrza ust, ale to co wyczyniała językiem i zębami, swoim gorącym
oddechem i wilgocią cipki, to wynagradzało wszystko, naprawdę.
<br />
Czy naprawdę wcześniej obawiał się, że sobie nie poradzi? Jak mógł być
aż tak głupi, ślepy? Teraz, kiedy leżał pod swą ukochaną, dogadzając jej
w taki sposób by był nagradzany jej soczystymi jękami, nie miał pojęcia
co musiałby się stać by im nie wszyło. Nie było możliwości by jego
erekcja mogła w tej chwili stracić na swej intensywności. Długość
sztywnego trzonu pęczniała niezbicie, dochodząc naprawdę pokaźnych
rozmiarów. A Isella, pomimo swej filigranowości, zajmowała się nim wręcz
wzorowo.
<br />
O ile były jakieś wzorce tego typu pieszczot.
<br />
Wysunął palce i wymienił je na ruchliwy język, wykonując nim nieco
płytsze, ale wyjątkowo drażniące ruchy, które miały doprowadzić jego
słodką vhenan do samego speł...
<br />
Uniósł głowę, spoglądając z zaskoczeniem i nieskrywaną pretensją na podnoszącą się z niego Inkwizytorkę.
<br />
Hej, co ona kombinowała? Nie chciała go chyba teraz zostawiać, nie teraz?!
<br />
Zamruczał, wyczuwając przesuwającą się po piersiach i brzuchu kobiecość.
Jej wilgotna obecność zarysowała się na ciele błyszczącymi smugami i
Solas natychmiast zatęsknił za jej smakiem i miękkością.
<br />
Popatrzył na Isellę i westchnął głośno, dostrzegając jak błyszczący
język prześlizgnął się po czerwonych wargach, zbierając resztki
preejakulatu. Cholera, cholera, cholera.
<br />
Pochyliła się by złożyć na jego ustach pocałunek, pozwolił jej go bez
wahania pogłębić. Teraz mogli się wzajemnie posmakować i to było
takie... Nigdy wcześniej tego nie robił, nie próbował siebie. Mając w
ustach specyficzną słoność, stwierdził z przekonaniem, że Lavellan
smakowała o niebo lepiej, ale nie odmówiłby jej pocałunku, już nigdy.
<br />
Przyciągnął ją do siebie, układając na swoim ciele. Całowali się tak
nieśpiesznie (jego penis cały czas ocierał się o kusząco wypięte
pośladki, uderzał o rozgrzane ciało Inkwizytorki, pozostawiając na nim
wilgotne ślady), gdy przez jęki i westchnienia przebiła się jej prośba.
<br />
- Weź mnie.
<br />
A może nie prośba? Może to był już rozkaz?
<br />
To nie miało już znaczenia - najważniejsze było by pokazał Iselli, że
naprawdę jej pragnął, że był gotów dać jej wszystko, tak jak ona była
gotowa ofiarować to samo jemu.
<br />
Przewrócił ją delikatnie na plecy, wspierając się na łokciu. Ucałował
wilgotną od potu skroń i uroczo zadarty nos, który kochał całym sercem.
<br />
Rozłożył jej ostrożnie uda, nie potrafiąc się powstrzymać od
przesunięcia palcami po materiale pończochy. Ależ była gładka i obcisła,
idealna...
<br />
Wolną dłonią sięgnął do przyrodzenia, by nakierować jego czubek idealnie
na wnętrze. Zanim wsunął się do środka, wykonał parę okrążeń,
pocierając ciałem o ciało, przyzwyczajając ich do siebie.
<br />
Popatrzyli sobie w oczy i nie dostrzegając niczego, co mogłoby być
sygnałem by się wycofał, pchnął biodrami, wsuwając do środka samą
główkę.
<br />
Cholera, nie podejrzewał, że tak ciężko będzie wsunąć się dalej. Inkwizytorka była naprawdę.... Ciasna.
<br />
To jedno pojedyncze słowo, niepozorna myśl, sprawiła, że mimowolnie
zadrżał na całym ciele i zebrał się w sobie by wykonać drugie pchnięcie.
Tak ciężko było mu być delikatnym i konsekwentnym jednocześnie...
Widział na twarzy Iselli, że sprawiał jej ból, ale nie potrafił jej
współczuć kiedy jemu samemu było tak dobrze, że ledwo łapał oddech.
<br />
Wciąż nie wsunął się głębiej niż do połowy.
<br />
- Ar lath ma, vhenan - wystękał swoje wyznanie, zarówno w formie wsparcia jak i przeprosin za to, co zrobił za chwilę.
<br />
Złapał za jedno z małych bioder i unieruchomił ukochaną w miejscu,
wsuwając się do środka jednym, mocnym pchnięciem. Isella krzyknęła, jej
ciało napięło się wyraźnie. Solas zatrzymał się, dając jej chwilę na
przyzwyczajenie. Miał wrażenie, ze zaraz eksploduje z nadmiaru odczuć,
ale trzymał się dzielnie, choć pot ściekał mu po plecach i twarzy, a
umysł krzyczał głośno "no rusz się w niej wreszcie!", czekał.
<br />
- Cssssi - wyszeptał, głaszcząc ją po twarzy, po szyi i włosach. - Za chwilę minie. Powiedz kiedy będziesz gotowa.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-03, 01:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Ciężko
było jej złapać oddech, gdy wygięta w łuk próbowała się rozluźnić. To
naprawdę cholernie bolało, napięła mięśnie ud, starając się jakoś to
przetrwać, jakoś nie myśleć o tym, ale nie była w stanie.
<br />
Oddychała płytko, zagryzając białymi zębami swoją czerwoną wargę.
Rozchyliła uda bardziej, dając mu więcej miejsca, ale poczuła, jak penis
lekko wysuwa się i wsuwa. Zmarszczyła czoło z bólu.
<br />
Isellę nie obchodziło w tym momencie, czy będzie zbyt perwersyjna, czy nie - musiała sobie ulżyć, musiała się rozluźnić.
<br />
Przesunęła palcami wzdłuż swojego ciała, sięgając do łechtaczki -
wilgotnej jak ona cała - i zaczęła pocierać ją dość agresywnie. Solas,
widząc co robiła, chyba postanowił jej pomóc, bo poczuła zaraz i jego
dłoń w tym samym miejscu. Oboje dotykali to wrażliwe miejsce, aż
dziewczyna nie zajęczała rozkosznie, poruszając swoimi biodrami w ten
rytm.
<br />
Solas chyba zrozumiał ją bez słów, bo jego penis zaczął wysuwać się z
niej i wsuwać, z początku dość wolno. Ale była w stanie, pomimo bólu,
żyć z tym. Patrzyła na niego z dołu, spod przymkniętych powiek.
<br />
- Ar lath, ma vhenan - jęknęła.
<br />
Solas pochylił się nad nią, całując ją namiętnie i chaotycznie. Ich
wargi łączyły się, by zaraz zaczęli po prostu dyszeć w swoje usta, a
wtedy ktoś znów ponawiał pocałunek. Lavellan objęła go udami odzianymi w
pończochy. Chciała, by jej ukochany był jeszcze bliżej, jeszcze mocniej
w niej, bardziej. Potrzebowała tego.
<br />
Wsuwający się i wysuwający penis sprawiał jej ciału dreszcze
przyjemności, które nasilały się z każdą chwilą. Jęczała Solasowi,
urywanie - do ucha, do ust, w pocałunki, to nie miało znaczenia. Isella
objęła mężczyznę, zupełnie, jakby tonęła, a ich ciała poruszały się
jednocześnie, jak w tańcu, doskonale zsynchronizowani. Jej wnętrze
zaciskało się i puszczało, jak w spazmach, czasem więżąc w sobie jego
penis.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Taa-a-kk.. </span> - Isella wyjęczała, czując, jak tempo Solasa wzrosło znacząco.
<br />
Jego penis wsuwał się w nią i wysuwał naprawdę szybko, a ona była w siódmym niebie. Każde wejście i wyjście nagradzała jękiem.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Szybciej </span> - poprosiła, spoglądając na niego spod przymkniętych powiek.
<br />
Ich ciała były tak blisko siebie, tak wilgotne od wysiłku, tak bliskie spełnienia. Tak, jeszcze kilka kroków, tak, tak...
<br />
- TAK!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-03, 02:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
spodziewał się wielu rzeczy - był przygotowany na to, że Isella zacznie
płakać, że poprosi go by jednak się wycofał, że będzie krzyczała, a
nawet, że spróbuje go uderzyć, odpłacając mu się w ten sposób za ból,
który zadawał jej swoim własnym ciałem.
<br />
Ale nie. Przez chwilę jej śliczna buzia marszczyła się w wyrazie
prawdziwego bólu, by za chwilę przeciął ją zdeterminowany grymas i w
następnej chwili...
<br />
Inkwizytorka, na jego oczach, zaczęła sobie robić dobrze. Wyciągnęła
dłoń i poprowadziła ją sobie między uda, ugniatając znajdującą się
niewiele wyżej od jego pulsującego przyrodzenia łechtaczkę.
<br />
Przez chwilę nie potrafił się poruszyć, oczarowany tym obrazkiem,
zahipnotyzowany jego erotyzmem. Oto właśnie jego kobieta dotykała swego
najintymniejszego miejsca, trzymając go jednocześnie w swoim wnętrzu.
<br />
Wyciągnął dłoń i jak w transie dołączył do niej, drażniąc się i
przepychając, walcząc o miejsce również dla swojego palca. Jego czoło
zmarszczyło się w skupieniu, głowa błyszczała od potu, ściekającego
kroplami po całym ciele.
<br />
O, tak, doskonale dostrzegał szczególny rodzaj skurczy, który wstrząsał
podbrzuszem jego ukochanej. Nie mógłby już znaleźć lepszego czasu na to
by zacząć się powoli rozpychać w zdecydowanie przyciasnym wnętrzu. Raz
za razem, jego ruchy zwiększały swe tempo, aż wreszcie było ono na tyle
prędkie i zadowalające, że oboje potrafili tylko jęczeć i wzdychać,
ocierając się o siebie każdą częścią ciała.
<br />
- Ar lath, ma vhenan - usłyszał wyznanie i pochylił się by pocałować jej
wargi. Zasysał się na nich i kąsał je chaotycznie, oddając się tej
pieszczocie zupełnie instynktownie, bez zastanowienia.
<br />
Chwilę później jego ruchy nabrały już takiej prędkości, że nie mieli
możliwości by złączyć ze sobą wargi. Solas musiał podeprzeć się na
przedramieniu, drugą ręką unosząc pośladki Inkwizytorki. To pomogło mu
osiągnąć pełnię możliwego do wyciśnięcia tempa.
<br />
Poruszał biodrami jak w gorączce, słysząc tylko słodkie jęki i swój
urywany oddech. Właściwie było po drodze jeszcze parę innych, równie
satysfakcjonujących dźwięków, ale nie miał siły zastanawiać się nad ich
pochodzeniem. Drżący i spocony wchodził głębiej i głębiej, rozbijając
się jądrami o zaczerwienione od uderzeń pośladki.
<br />
Isella jęczała coś pod nosem; Solas uśmiechnął się, wsłuchując się w
przyjemne brzmienie jej głosu, targanego teraz nieopisaną przyjemnością.
<br />
Wypiął biodra najmocniej jak mógł, otworzył usta do krzyku i...
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Taa-a-kk.. </span>
<br />
Zaraz, czy to nie była starożytna mowa?
<br />
Była to ostatnia trzeźwa myśl, jaka pojawiła się w jego umyśle, zanim
spoconym ciałem nie wstrząsnął dreszcz tak potężny i wszechogarniający,
że na moment stracił kontakt z rzeczywistością.
<br />
Wciskał się w nią po same jądra, strzelając jedną, drugą i trzecią falą
nasienia, dopóki nie opadł całkowicie z sił, zdyszany, spocony i drżący.
Zdążył tylko chwycić w dłoń tę mniejszą, należącą do jego ukochanej
wtulił się w jej piersi, walcząc o odzyskanie oddechu.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-03, 02:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella,
w chwili spełnienia, zupełnie niekontrolowanie przygryzła skórę na szyi
mężczyzny, pozostawiając tam bardzo wyraźny, czerwony ślad jej zębów.
Jej świat rozpadał się i składał jednocześnie. Drżała w spazmach,
ściskając Solasa swoimi udami wokół jego bioder, ale także we wnętrzu,
które w tym momencie przyjmowało coś gorącego w siebie.
<br />
Gdy przebłysk jej świadomości powiedział jej co to takiego, lekko się
zarumieniła, ale i tak była czerwona na twarzy, więc mogło jej to ujść
płazem. Leżeli tak w swoich ramionach, odpoczywając. Solas wtulił się w
piersi Iselli, a ona nie miała serca go stamtąd wyganiać. Trzymali się
za dłonie i odpoczywali.
<br />
- Widzisz - szepnęła Isella - mówiłam, że warto poczekać do balu.
<br />
Zaśmiała się cicho, widząc, jak mężczyzna podnosi głowę i spogląda na
nią, rozbawiony. Przysunęła ich splątane dłonie i ucałowała tę, należącą
do Solasa.
<br />
Byli brudni od spełnienia, ale Isella nie myślała o tym, żeby pójść na
antresolę, tuż nad łóżkiem, by wykąpać się. Nie miała na to siły i
widząc, że jej ukochany też się tam nie zbiera, domyśliła się, że on
także był jej pozbawiony.
<br />
Solas dalej wtulał się w jej piersi, a Lavellan głaskała stopą odzianą w pończochę tył jego uda, pośladek, łydkę.
<br />
Kiedy mężczyzna wysunął się z jej wnętrza, to było dziwne uczucie. Była
rozciągnięta, a z wnętrza powoli wypływała sperma i to było odrobinę
krępujące.
<br />
Przeciągnęła się, by po jakimś czasie zacząć głaskać Solasa po głowie,
gdy ten chciał jedną z dłoni położył na jej piersi, głaszcząc delikatną
skórę
<br />
Prawdopodobnie było już późno, ale nie obchodziło ją to tak długo, jak
mogła leżeć w jego ramionach. Solas podciągnął się i pocałował ją w
usta, tak po prostu, bez słów. A ona odwzajemniła, wtulając się w niego.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Warto było czekać.</span>
<br />
Kobieta uśmiechnęła się.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-03, 02:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Odpoczywał,
ułożony na ciepłym ciele niczym kocur, wtulając się w miękkie piersi i
rozgrzaną szyję Inkwizytorki. Wydawał z siebie bezwiednie ciche pomruki,
rozkoszując się specyficznym i bardzo przyjemnym uczuciem skóry przy
skórze. Teraz, gdy jego ciałem nie targało już tak silne podniecenie,
zaczął zwracać uwagę na inne rzeczy, związane z byciem nagim przy równie
nagiej kobiecie.
<br />
To ciepło, możliwość dotknięcia każdego wyśnionego miejsca (no, może z
wyjątkiem ubranych w pończochy nóg, ale one miały u niego specjalne
względy) była taka bezpieczna, wygodna i dobra.
<br />
- Widzisz - wymruczała Isella, gładząc wolno jego dłoń - warto poczekać do balu.
<br />
Parsknął śmiechem, posyłając jej rozbawione spojrzenie. Pozwolił by
elfka ucałowała go w dłoń i uświadomił sobie z zawstydzeniem, jak bardzo
to uwielbiał. Dotyk jej delikatnych warg był niezwykłą pieszczotą, a
składanie pocałunków w takim miejscu świadczyło tylko o tym jak bardzo
mu kochała, jak bezgranicznym obdarzała go zaufaniem.
<br />
Powrócił na swoje miejsce, nie potrafiąc za nic zrezygnować z
obejmowania, głaskania i nadstawiania się na pieszczoty. Nie pamiętał by
kiedykolwiek wcześniej tak bardzo pragnął tak niepozornych, zdawałoby
się, rzeczy.
<br />
Przy Lavellan czuł się tak swobodnie, tak... Dobrze. Wiedział, że mógł jej zaufać, że był z nią bezpieczny.
<br />
To przy niej znajdowało się jego miejsce, był tego pewien.
<br />
Inkwizytorka zamruczała cicho i po raz kolejny zwróciła się do niego w mowie Starożytnych.
<br />
Solas zmarszczył brwi i uniósł głowę, spoglądając ukochanej w oczy.
<br />
- Nie rozumiem, po co to robisz - przyznał szczerze, choć miał
wrażenie, że zabrzmiał odrobinę oschle. Przysunął się bliżej, układając
się idealnie za jej plecami. Przycisnął do siebie drobne ciało i po raz
pierwszy odważył się na przesunięcie palcami po zabliźnionej tkance w
miejscu gdzie niegdyś widniało przedramię Iselli.
<br />
- Uczysz się elfiej mowy? Ostatnio cały czas się nią do mnie zwracasz.
Muszę przyznać, że jest to wyjątkowo ujmujące, ale nie musisz tego
robić, vhenan. Przyzwyczaiłem się już do wspólnej mowy.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-03, 03:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
drgnęła, gdy poczuła dotyk palców na bliźnie po odcięciu ramienia.
Spojrzała na mężczyznę, który usadowił się za nią i objął ją, marszcząc
brwi.
<br />
- Ale robię... co? To znaczy tak, no uczyłam się. Część ksiąg w Vir
Dirthara jest tylko w Starożytnym języku, ale nie mówię przecież do
ciebie w Starożytnym. Nie potrafię go używać, nie tak płynnie - mruknęła
Isella.
<br />
Poczuła drobne pocałunki na swojej szyi i uśmiechnęła się lekko,
pozwalając mu na to. Odchyliła lekko głowę. Z jej koku niewiele zostało,
rozsypał się w większośc. Wyjęła więc wszystkie wsuwki, które trzymały
go jeszcze w miejscu i odłożyła na szafkę nocną, przez co kosmyki włosów
mogły załaskotać jej ukochanego. O czym nie wiedziała.
<br />
Isella zaczęła myśleć o tym, co powiedział jej Solas, szczególnie, że
zdarzyło się w ostatnich dniach, iż kilka osób prosiło ją o powtórzenie
czegoś "po ludzku". Myślała, że źle wówczas wyjaśniała, o co jej
chodziło.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-03, 03:41<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie słyszysz się? - Zapytał z niedowierzaniem, odsuwając się od niej
tak by mógł patrzeć w szmaragdowe oczy. - Nie mówiłaś do mnie wspólnym
językiem. Używałaś mowy Starożytnych. Myślałem, że chciałaś mi po prostu
zaimponować. To było na swój sposób zabawne. - Wyznał, śmiejąc się
krótko, miękko.
<br />
Niewiele myśląc nad tym, co robił, podniósł się z łoża i ruszył w stronę
wielkiego balkonu, przypominając sobie z poruszeniem moment gdy stał tu
po raz ostatni. Oparł się biodrem o ścianę i skrzyżował ramiona na
piersi, podziwiając nieskończenie piękną panoramę gór.
<br />
- Może to przez studnię - wymruczał bardziej do siebie niż do
Inkwizytorki. - Prędzej czy później nauczysz się nad tym panować.
<br />
Obrócił się przez ramię, posyłając jej znaczące spojrzenie. Wyciągnął dłoń i uśmiechnął się jednostronnie.
<br />
- Ma vhenan - wymruczał gdy tylko się przy nim znalazła i wpił się w
jej usta, wyciskając na nich długi i namiętny pocałunek, z rodzaju tych,
które długo jeszcze potem czuć na wargach. - Mniemam, że powinniśmy
położyć się już na spoczynek, ale szkoda marnować mi tej nocy na sen. -
Wyznał, przyglądając się z fascynacją jej zarumienionej twarzy. -
Kąpiel?
<br />
Pytanie zostało rzucone mimochodem, ale Solas i tak dobrze wiedział, że była na nie tylko jedna odpowiedź.
<br />
Przywołanie i podgrzanie wody nie stanowiło dla niego żadnego problemu -
kwestia jednego ruchu dłonią - tak samo jak przeniesienie Iselli balii.
Zastanawiał się jak tak drobna osoba mogła znosić wszystkie trudy
życia, którym los poddawał ją okrutnie przez tyle czasu? Jak ktoś o
takich małych palcach i stopach - zastanawiał się, ściągając z długich
nóg delikatnie sfatygowane pończochy - mógł pomieścić w sobie jego
przyrodzenie? Kiedy leżał w łożu, pogrążony w namiętności i pożądaniu,
ale teraz, gdy układał drobne ciało w gorącej wodzie, Solas spoglądał na
elfkę z prawdziwym współczuciem. Miał tylko nadzieję, że mimo wszystko
nie zrobił jej dużej krzywdy. Nie sądził by wybaczyłby sobie
kiedykolwiek coś tak strasznego.
<br />
- Boli? - Zapytał, pochylając się by zmyć ze smukłych ud resztki krwi i
nasienia. - Mam nadzieję, że nie byłem zbyt niedelikatny. Nie
pomyślałem wcześniej żeby cię zapytać. W ogóle nie myślałem. - Wyznał,
wchodząc ostrożnie do balii. Woda była tak gorąca, że niemalże parzyła,
ale z chłodnym powietrzem wpadającym przez otwarte drzwi balkonu, dawało
to przyjemny kontrast.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-03, 03:59<br />
<hr />
<span class="postbody">- Może dlatego ludzie czasem patrzą na mnie, jak na kompletną wariatkę - mruknęła Isella na uwagę o języku, jakiego używała.
<br />
Nie zastanawiała się nad tym, tak jak większość ludzi - po prostu
mówiła. Może wypadałoby bardziej przykładać do tego wagę. Trochę
zaniepokoiło ją to, co powiedział Solas.
<br />
Podeszła do niego, gdy stał na balkonie, naprzeciw łoża. Kiedyś, lata
temu, Solas pocałował ją tu i wyznał pierwszy raz miłość. A teraz znów
ich usta spotykały się, właśnie tutaj. Wiatr targał jej włosami i
sprawiał, że drżała z zimna, cała naga i jeszcze wilgotna po seksie.
Uśmiechnęła się, gdy jej ukochany zaproponował kąpiel. Biorąc pod uwagę
fakt, że Solas wziął ją na ręce - cieszyła się, że jakiś czas temu
robiono tu remont i zamiast wiecznej drabiny, zrobiono schody.
Obserwowała, jak jej ukochany zdejmował jej pończochy, pas, a także
sfatygowane majtki. Wszystko to rzucił w kąt, ale nie miało to
znaczenia. Gdy znalazła się w wodzie, mruknęła z zadowoleniem. Jej
wnętrze lekko zaczęło piec, przetarte od dość agresywnego stosunku.
<br />
- Bez przesady, vhenan. Było mi... - odchrząknęła, odrobinę zawstydzona. - Było mi bardzo przyjemnie. Nieziemsko, wręcz.
<br />
Ułożyła się w bali tak, aby opierać się o Solasa. Nie było w niej bardzo
dużo miejsca, ale byli niemalże cali przykryci przez gorącą wodę i jego
dłonie masowały lekko jej ciało. Czy mogło być lepiej? Przy okazji
zmyła jednym zaklęciem makijaż. Zniknęły krwistoczerwone usta,
delikatnie podkreślone oko. Nie zniknął uśmiech na jej twarzy.
<br />
Ich poranek zaczął się dość późno. Isella obudziła się pierwsza, wtulona
w Solasa, ciągle naga. Ciepły wiatr i odgłosy na zewnątrz wpadały do
środka przez otwarty balkon, ale Lavellan nie przejmowała się tym.
Splątana pościel okrywała jej miejsca intymne. Zorientowała się, że
ciężko jej oddychać i chciała się podnieść, ale nie mogła - za to
zrozumiała, czym było to powodowane. Na jej piersiach leżała głowa
Solasa, który spał. Uśmiechnęła się czule i zaczęła delikatnie głaskać
go po plecach, obserwując mężczyznę spod przymykających się powiek.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-03, 04:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Dorian
podążał radośnie korytarzem wschodniego skrzydła, kierując swój krok do
dobrze mu już znanych drzwi sypialni Inkwizytorki.
<br />
Kuchmistrzowie przyrządzali już z wolna późne śniadanie, a większość
gości schodziło się z wolna na salę, tym razem zastawioną od ściany do
ściany długimi stołami z półmiskami, kubkami i koszami z jedzeniem.
Józefina postarała się odpowiednio o to by nikomu nie zabrakło ani
strawy ani posiłku.
<br />
- Dorianie - Cassandra przywitała się z nim przyjaźnie, poprawiając
lekko potargane po nocy włosy. - Miło cię widzieć, ale co ty tu
właściwie robisz? To raczej damski sektor. - Ziewnęła sobie w dłoń,
przecierając oczy. Och, ona chyba nie miała pojęcia jak uroczo wyglądała
kiedy była niewsypana.
<br />
- Idę sprawdzić czy powiodła się moja misja - wymruczał, sprzedając
kobiecie żartobliwego kuksańca. - A tobie radzę się przebrać. Był tu już
ten pan, który tak z tobą tańcował.
<br />
- Nie wiem o kim mówisz - Cassandra cofnęła się szybko do drzwi.
Zatrzymała się z dłonią na klamce i popatrzyła na niego poważnie. - Czy
sprawiał wrażenie poważnego człowieka?
<br />
- Słucham? - Zapytał, totalnie zbity z tropu.
<br />
- Czy wyglądał jakby już... Wytrzeźwiał? - Śniade oblicze kobiety
pociemniało od rumieńca. I choć kusiło go by jeszcze trochę się z nią
podrażnić, odpuścił, uśmiechając się lekko.
<br />
- Absolutnie trzeźwy i, jeśli dobrze mi się zdaje, zakochany.
<br />
Zachichotał pod nosem, gdy jedyną odpowiedzią, którą otrzymał było, głośne trzaśnięcie drzwiami.
<br />
No, dobrze, ale teraz przyszedł już czas na obowiązki.
<br />
Podszedł do drzwi sypialni Lavellan i nacisnął cichutko klamkę, przechodząc na palcach do części sypialnej.
<br />
Wychylił głowę i jego oczom ukazał się niezwykle satysfakcjonujący
obrazek: Isella leżąca na łożu z przymkniętymi powiekami (oczywiście
rozwarły się gwałtownie gdy zorientowała się, że ktoś otworzył drzwi) i
jej drogi przyjaciel, z głową wtuloną w niewielki biust.
<br />
Rany, ależ oni dobrze razem wyglądali Nie ulegało wątpliwościom, że stanowili dobraną parę.
<br />
Nie powiedział nic. Uniósł jedynie dwa kciuki w górę, dając znać, że
był z niej dumny i, że... Cieszył się za nią! Sam już nie mógł się
doczekać kiedy związek Inkwizytorki przejdzie na wyższy szczebel.
<br />
Pozwolił sobie jeszcze wskazać palcem tyłek Solasa, uniósł dwa kciuki
jeszcze dokładniej i zniknął za drzwiami, krzycząc na całe gardło:
<br />
- Dzień dobry wszystkim, zapraszam do sali na śniadanie!
<br />
<br />
-...niadanie!
<br />
Solas poderwał się gwałtownie z łóżka, zbudzony nagłym hałasem. A raczej
chciał się poderwać, ale coś go trzyma... Ktoś go trzymał.
<br />
Lavellan go trzymała - uświadomił sobie z ulgą i przewrócił się wolno na
plecy, posyłając ukochanej długie, pełne zadowolenia spojrzenie. Obrazy
z wczorajszej nocy kotłowały mu się po głowie, posyłając wzdłuż
kręgosłupa przyjemne dreszcze. To, co się między nimi wydarzyło...
Wiedział, że już nigdy o tym nie zapomni.
<br />
- Dzień dobry - przywitał się lekko ochrypłym po śnie głosem i
odchrząknął głośno, rozglądając się po pomieszczeniu tak jakby zobaczył
je po raz pierwszy w życiu.
<br />
- Zapraszam wszystkich na śniadanie! - Rozległ się zza drzwi ponownie
ten okropny głos.Zmarszczył brwi i potrząsnął głową, odganiając od
siebie resztki snu.
<br />
- Jak ci się spało? - Zapytał, nawiązując świadomie do zdania, którym
przywitał Inkwizytorkę po ich pierwszym pocałunku w Pustce. - Mam
nadzieję, że nie czujesz się już obolała? W razie czego mogę poszukać
ziół lub poprosić alchemika o sporządzenie mikstury.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-03, 04:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewała się, że ktoś wejdzie do sypialni, tak po prostu. Otworzyła
przestraszona powieki, gdy tylko usłyszała ciche kroki. Gdy zobaczyła
Doriana przy schodach, zawstydziła się, że widział ją nagą. Isella
chciała się ruszyć i przykryć, jakoś tak mimowolnie, ale nie mogła tego
zrobić - obudziłaby Solasa, a nie chciała mu przeszkadzać.
<br />
Parsknęła cicho śmiechem, gdy przyjaciel dwa razy podniósł kciuki. Raz,
ewidentnie chodziło o to, że faktycznie, w końcu Lavellan przespała się z
swoim mężczyzną. A drugi, ewidentnie Dorianowi spodobał się tyłek jej
ukochanego, czego nie mogła nie skomentować cichym śmiechem.
<br />
Kiedy Dorian wyszedł i krzyknął o śniadaniu, Fen'Harel drgnął, obudzony.
Isella nie dała mu jednak wstać, obejmowała go, głaszcząc delikatnie
jego ciało.
<br />
Obserwowała jak Solas budził się. Przewrócił na plecy, spojrzał na nią i uśmiechnął się czule. Patrzyli sobie chwilę w oczy.
<br />
- Dzień dobry - szepnęła, przyglądając się mu w świetle dnia.
<br />
Długa blizna była bardzo wyraźna i nie dało się nie zwrócić na nią
uwagi, ale z jakiegoś powodu podobała się Lavellan. Może była to kwestia
tego, że to część jego ciała i po prostu akceptowała wszystko.
<br />
Jak ci się spało? - Zapytał, nawiązując świadomie do zdania, którym przywitał Inkwizytorkę po ich pierwszym pocałunku w Pustce.
<br />
- Bosko - odpowiedziała Isella, przeciągając się.
<br />
Wygięła się w łuk, zostając przez chwilę w tej pozycji. Aż w końcu podniosła się do siadu.
<br />
- Mam nadzieję, że nie czujesz się już obolała? W razie czego mogę poszukać ziół lub poprosić alchemika o sporządzenie mikstury.
<br />
- Solas - Isella parsknęła śmiechem - Nie jestem z cukru. Trochę bolało,
ale było cudownie. Jest duży - wskazała na penisa ukochanego, który
nawet teraz miał lekki, poranny wzwód - ale bez przesady. Jestem cała,
mam się dobrze. Jestem dużą dziewczynką - cmoknęła mężczyznę w usta, by
za chwilę podnieść się i po prostu przejść tuż przed twarzą Fen'Harela
do szafy, w poszukiwaniu ubrań.
<br />
Wzięła pierwsze lepsze spodnie, bluzkę i stanęła przed Solasem, podając mu stanik.
<br />
- Pomożesz?
<br />
<br />
Zeszli na dół, na śniadanie. Oboje uśmiechnięci, trzymający się za ręce.
Solas, co prawda, nie jadł "normalnego" jedzenia, ale Isella widziała,
jakie spojrzenia rzucał na muffinki z truskawkami. Tak jak
przepuszczała, wziął kilka z nich i został na śniadaniu.
<br />
Na tarasie siedział Dorian z Bykiem, jak zwykle, Merrill i kilka innych osób. Isella uśmiechnęła się do nich.
<br />
- No i są nasze gwiazdy! Witajcie. Siadajcie, siadajcie, zapraszamy.
<br />
- Aneth ara - przywitała się Isella. Usiadła z Solasem między Dorianem, a
Merrill. Brunetka zaczęła rozmowę z Fen'Harelem odnośnie eluvianów, a
Isella słuchała Doriana, który wymruczał jej do ucha:
<br />
- Czemu nie mówiłaś, że Solas ma TAKI tyłek?
<br />
Isella parsknęła śmiechem.
<br />
- Mówiłam, nie słuchałeś.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-03, 22:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Ciężko
było mu się odnaleźć w samozwańczym towarzystwie śniadaniowym. Co
prawda, nikt nie patrzył na niego w nieprzychylny sposób, ani nie
komentował głośno wydarzeń sprzed paru miesięcy, ale Solas wciąż
odczuwał pewnego rodzaju obciążenie ze względu na wszystkie kłamstwa i
sekrety, które ukrywał przed nimi, podczas gdy uważano go za
przyjaciela.
<br />
Teraz był pewien, że nikt nie myślał o nim jak o przyjacielu.
Oczywiście, zasłużył sobie na takie traktowanie, ale stawianie im czoła w
banalnych, zdawałoby się, sytuacjach życiowych (takich jak chociażby
zjedzenie śniadania), tęsknił za swobodą i nieskrępowaną atmosferą,
która panowała pomiędzy nimi dawniej.
<br />
Na szczęście w towarzystwie znalazła się też nowa osoba, elfka o
niezwykle bogatej wiedzy i - co więcej - o równie wspaniałych
zainteresowaniach. Rozmawiali beztrosko o sposobach działania eluvianów i
zależnościach w postaci czasu, miejsca i siły przechodzącego przez nie
maga.
<br />
- Zawsze interesował mnie fenomen uruchomienia eluvianu, przez który
przechodzą potem setki ludzi. Ukierunkowanie magii wydaje się mieć
ogromne znaczenie.
<br />
- To naturalne, jak oddychanie. Nie trzeba nakierowywać magii,
nakierowuje się myśl - wyjaśnił, zerkając mimowolnie na swoją ukochaną.
Wciąż nie mógł przyzwyczaić się, do tego, że...
<br />
Że mieli teraz sposobność robić ze sobą te wszystkie rzeczy. Kochać się, spać razem w jednym łóżku, spożywać posiłki...
<br />
Lavellan trzymała się cały czas blisko niego i było to niepomiernie
wręcz miłe. Cały czas otrzymywał jej wsparcie, służyła mu radą i pomocną
dłonią, gdy tylko należała się do tego okazja. Walczyła o to by ludzie
darzyli go szacunkiem, walczyła ze wszystkich sił.
<br />
Objął ją dyskretnie ramieniem i wcisnął do ust ostatni kęs truskawkowych
babeczek (wciąż nie mógł uwierzyć, że tak bardzo chciało mu się
truskawek). Pochylił się nad stołem i chwycił jedną z filiżanek - na
szczęście trafił na tę z rumiankiem, nie herbatą.
<br />
Merrill odchrząknęła, z twarzą znajdującą się tylko parę cali od jego własnej.
<br />
- Solasie? Mówiłeś o siły jednej myśli.
<br />
- Tak? Ach, wybacz mi - uśmiechnął się z zawstydzeniem, odwracając
wzrok od prześwitującej przez koszulę piersi. Co z tego, że okrywał ją
biustonosz, skoro i tak można było dostrzec jej kuszący kształt i
wiedzieć co znajdowało się pod spodem?
<br />
- Ukierunkowanie wyrabia się z czasem, tak myślę - dodał pośpiesznie,
upijając jeszcze łyk rumianku. Był jednak pewien, że przy jego
rozkojarzeniu powinien skatować się porządną herbatą.
<br />
- Jak to się miało w twoim przypadku? Czy zdolność używania eluvianów
trzeba było w sobie rozwijać? - Ku jego największemu zdziwieniu, Merrill
wyciągnęła z kieszeni notatnik. Solas odchrząknął i pokręcił głową,
ruszając w wyjaśnieniami.
<br />
- W czasach kiedy powstawały eluviany, mogła z nich korzystać niemalże
każda istota zamieszkująca Arlathan. - Poczuł drobną dłoń na swoim udzie
i zadrżał mimowolnie. Był to minimalny ruch, ledwo dostrzegalny, ale
wiedział, że Inkwizytorka musiała go doskonale wyczuć. - Nie każdy mógł
sobie pozwolić na ich użytkowanie, ale miało to zupełnie inne podłoże.
<br />
- Masz, oczywiście, na myśli pozycję społeczną i kwestie materia...
<br />
- No dobrze, ostatni wolny wieczór przed rozpoczęciem na nowo
działalności - przerwał jej nagle głośno Dorian. Solas aż podskoczył na
dźwięk tego głosu. Zdążył już zapomnieć jak dźwięczny i donośny był jego
głos. Wzmagany przez Tevinterski akcent, niósł się echem po całej
Twierdzy ilekroć jego właściciel miał takie życzenie. - Macie jakieś
plany? Coś, jak... Długi spacer nad jezioro, albo...
<br />
- Wrócę do pisania swojej książki. Tym razem to on wciął się w słowo. -
Powoli zbliża się czas podania wydawnictwu pierwszego szkicu. Nie chcę
się spóźnić.
<br />
- Wybacz mi, Merrill - tu zwrócił się do elfki - dokończymy naszą rozmowę innym razem.
<br />
Pozwolił by jego dłoń musnęła - niby w przelocie - odziane w cienką
koszulę ramię i skinął głową reszcie towarzystwa, znikając z tarasu.
<br />
<br />
- A temu co? - Dorian zmarszczył brwi, spoglądając na przyjaciółkę. - Powiedziałem coś nie tak?
<br />
- Daj mu spokój, ta książka ma wielkie znaczenie dla elfiego
społeczeństwa. - Merrill nalała sobie jeszcze herbaty, uśmiechając się
lekko do maga. - Pewnie postawił sobie za cel by jak najszybciej zrobić z
tym porządek.
<br />
- Oczywiście - Dorian wydął wargi i ugryzł ciasteczko z wyjątkowo oburzoną miną. - Moim zdaniem coś ugryzło go w du...
<br />
- Z tego co wiem, nie w dupę, tylko w szyję. - Byk odezwał się po raz
pierwszy od trwania śniadania i wychylił cielsko ze swego miejsca, by
móc posłać Inkwizytorce wymowny uśmieszek. - Niezła pamiątka, wyrazy
uznania.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-03, 23:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
zauważyła ślad, który pozostawiła Solasowi po tej upojnej nocy, ale nie
wspominała o tym. Ciężko byłoby nie zwrócić na to uwagi, prawdę
powiedziawszy - czerwony odcisk zębów rzucał się w oczy, nawet bardzo, a
już szczególnie, jeśli rana stała się odrobinę fioletowa.
<br />
Chyba przesadziła, ale kiedy gryzła go... nie miała świadomości tego, co
robi. I tak właśnie Solas paradował po Twierdzy i Arlathanie,
naznaczony przez Inkwizytorkę - jakby komuś się wydawało, że nie jest
zajęty, to dziś z pewnością wszelkie marzenia potencjalnych
zainteresowanych elfek powinny po prostu umrzeć śmiercią naturalną.
<br />
- Cicho - syknęła do Byka, zawstydzona ewidentnie.
<br />
Skupiła się na rogaliku.
<br />
- Isello, mogłabym... razem z tobą pracować w bibliotece? Słyszałam, że jest tam pięknie.
<br />
Inkwizytorka spojrzała na Merill i przytaknęła głową, uśmiechając się.
<br />
- Oczywiście.
<br />
<br />
To był ostatni dzień pobytu Doriana w Twierdzy. Następnego poranka miał
wrócić do Tevinteru, a Byk - do swoich zleceń z Szarżownikami. Isella
postanowiła spędzić możliwie jak najwięcej czasu z przyjaciółmi, nim nie
wyjadą, starając się dać im prywatność - w końcu ich rozłąka będzie
dość długa, prawdopodobnie. Solas nie odezwał się. Inkwizytorka myślała
sobie, że może popracuje trochę, ale wróci - w końcu to byli także jego
przyjaciele. Oczywiście, teraz mieli w stosunku do niego rezerwę, a ich
drogi towarzysz qunari mógłby wypominać Lavellan, że zaufała Solasowi,
chociaż on mówił że jest z nim coś nie tak, ale... Nie robił tego. Sam
przecież wyrzekł się qun, kiedy wolał uratować swoich ludzi, aniżeli
wielki statek qunari. Znał smak poświęcenia czegoś. Może to właśnie to
sprawiało, że nie wytykał błędów?
<br />
Dorian miał dołączyć do biblioteki, ale tylko po to, by ją stamtąd
zabrać ("wyjeżdżam, dziewczyno, więc jak po ciebie przyjdę, to idziemy
się zabawić!") kiedy skończy zabawiać się z Bykiem. Isella już się w
niej znajdowała i przypuszczała, że jej drogi przyjaciel zbyt szybko nie
przybędzie. Merrill
<br />
pierwszy raz postawiła swoją stopę w tym miejscu i była ewidentnie oczarowana.
<br />
- Na Stwórców, jak tu pięknie... - wyszeptała, rozglądając się.
<br />
Isella nie mogła zaprzeczyć. Nawet jeśli budowla była ewidentnie
uszkodzona i w nie najlepszej kondycji, dalej powalała swoim pięknem,
robiła ogromne wrażenie.
<br />
- To uczucie. - Elfka stanęła w miejscu, rozglądając się z zmrużonymi powiekami. - Czemu czuję się tak dziwnie?
<br />
- Brak Zasłony. To Rozdroża, coś pomiędzy Pustką, a światem
rzeczywistym. Nie przestrasz się, jak zobaczysz wędrujące dusze, to
normalne - Isella uśmiechnęła się do niej, prowadząc Merrill do półek
pełnych książek, nad którymi ostatnio pracowała z Dorianem.
<br />
Niestety, nie skończyli całej pracy.
<br />
- Znasz zaklęcie na kopiowanie treści? - Isella spojrzała na brunetkę,
ale ta zaprzeczyła. - Nic nie szkodzi, nauczę cię. Słuchaj uważnie...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-04, 20:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Pierwszą
rzeczą, którą zrobił po przekroczeniu progu sypialni, była zmiana
ubrania - raz na jakiś czas dobrze było się odpowiednio wystroić, ale po
całym wieczorze, nocy i poranku w ceremonialnym kołnierzu i tunice,
czuł się nieco ociężale.
<br />
A może jego "ociężałość" brała się z czegoś zupełnie innego?
<br />
Cóż, dał swojemu ciału naprawdę niezły wycisk, nie ulegało
wątpliwościom, że miało ono odczuwać skutki zeszłej nocy jeszcze długo
potem.
<br />
Chwycił za zapięcie ozdoby i pozwolił by metal zadźwięczał głucho o blat
stołu. W międzyczasie machnął dłonią, posyłając czerwone iskry w stronę
kominka. Co prawda w Thedas panował właśnie środek lata, ale u Solasa
ogień palił się niezależnie od pory roku. Uwielbiał siedzieć w swoim
ukochanym fotelu, wpatrując się w płomienie.
<br />
Poza tym, miał do uwarzenia dość specyficzną... Miksturę.
<br />
Następnie przyszła kolej na tunikę - złapał za brzegi i ściągnął ją przez głowę, odrzucając z ulgą na oparcie krzesła.
<br />
Mimowolnie powrócił myślami do Lavellan i jej palców, które radziły
sobie z materiałem tak zwinnie, jakby nigdy nie robiły niczego innego.
Szmaragdowe oczy, świecące ekscytacją, wstydem i pragnieniem, wszystkim
na przemian.
<br />
Szczupła dłoń muskająca delikatnie jego podbrzusze, gdy rozpoczynała
rozpinanie guzików koszuli. Nieśmiało, ale skutecznie, aż do momentu gdy
nie pozostał w samych spodniach.
<br />
Westchnął pod nosem i wrzucił koszulę do kosza, który miała później
odebrać służba. Przetarł czoło i uśmiechnął się lekko, odkrywając, że
nawet tak niewinne, zdawałoby się, myśli, sprawiały, że był gotów
stwardnieć w każdej chwili.
<br />
Sięgnął do zapięcia spodni, opierając się o jeden z kamiennych filarów,
wspierających wyjście na taras - polana rozciągała się przed nim w
swojej złoto-czerwonej oprawie, pełna kwiatów, trawy i niewielkich oczek
wodnych. Tuż za nią rysował się zielony las i szczyty skalistych gór.
Przepiękna panorama Arlathanu kradła mu serce, ilekroć pragnął na nią
spojrzeć.
<br />
Niestety, za każdym razem gdy pozwalał sobie na cieszenie oczu jej
widokiem, przypominał sobie również o wszystkim, co stracił. O tym, co
mógł uratować, ale zawiódł.
<br />
Spodnie wylądowały z szelestem tuż obok porzuconej wcześniej tuniki.
Smukła sylwetka przemknęła zgrabnie przez skąpane w słońcu pomieszczenie
- każdy mięsień odznaczał się pod bladą skórą, gdy silne ramiona
wyciągnęły się by otworzyć drzwi wielkiej szafy.
<br />
Solas popatrzył na skrytą w środku zbroję Fen'Harela. Wyciągnął dłoń i
dotknął z wahaniem futrzanego szalu. Twarz przeciął na moment wyraz
bezbrzeżnego smutku, ale nie trwało to dłużej niż jedno tchnienie.
<br />
Wyciągnął na łoże wygodną tunikę i spodnie, pilnując by warzona mikstura
utrzymywała się cały czas w odpowiedniej temperaturze. Przywołał do
dłoni karafkę ze świeżym sokiem, upił z niej sporego łyka - kropla
potoczyła mu się po brodzie, więc starł ją natychmiast z rozdrażnieniem.
<br />
Omiótł sypialnię spojrzeniem i pozwolił sobie na ostatnie westchnienie -
czekało go sporo pracy - pomimo chęci położenia się do łóżka, musiał
brać się do roboty. Było w końcu wiele do zrobienia.
<br />
<br />
Spóźnił się, strasznie się spóźnił.
<br />
Wiedział o tym, ale - na Andrastę! - miał ważny powód, którym musiał się, z resztą, natychmiast podzielić.
<br />
Na wszelki wypadek, pierwszym miejscem, do którego zajrzał, była
sypialnia Inkwizytorki - napotykając jednak opór w postaci zamkniętego
zamka, postanowił, że uda się eluvianem do elfiej biblioteki.
<br />
Nie kręciła go zbytnio wizja ujrzenia ponurej szarości, która
towarzyszyła mu ponuro przez ostatni tydzień, ale musiał, natychmiast
musiał opowiedzieć Lavellan o tym, co się wydarzyło.
<br />
Głupi Byk, bezgranicznie głupi, głupi, głupi!
<br />
Na krótką chwilę przed wkroczeniem w oleistą taflę eluvianu, wstrzymał
oddech - robił tak za każdym razem, bo jakoś podświadomie niebieskawa
tafla kojarzyła mu się z nurkowaniem w wodzie.
<br />
Inną sprawą było to, że nie potrafił pływać, ale to nie miało żadnego znaczenia, kiedy było się prawdziwym arystokratą.
<br />
Odetchnął z ulgą, dostrzegając Isellę opierającą się o stół, pogrążoną
najwyraźniej w rozmowie z Merrill i... Och, nie, naprawdę nie
potrzebował tu teraz Elory. Z resztą, obie panie były mu teraz potrzebne
jak wrzody na...
<br />
- Inkwizytorko - przywitał się z elfką, pozostałej dwójce każąc
zadowolić się zwykłym skinieniem głowy. - Wybacz mi moje spóźnienie,
ja... Chciałbym z tobą pomówić o czymś ważnym. Czy moglibyśmy... -
Wykonał nieokreślony gest rękoma. - No wiecie?
<br />
- Ach, tak - Merrill poderwała się ze swego miejsca, wyginając usta w
miłym uśmiechu. Dorian nie znał jej dobrze, ale wydawała mu się
niezwykle sympatyczna, pomimo delikatnej otoczki przemądrzałości. Na
Elorę nie zamierzał w ogóle zwracać uwagi, ale jej obecność przypomniała
mu o tym, że była także druga dość istotna sprawa, o której chciał
opowiedzieć swej drogiej przyjaciółce.
<br />
Po chwili eluvian zahuczał dwa razy, pozostawiając po sobie martwą
ciszę, której mag w żaden sposób nie umiał przełamać. Postanowił więc,
że zacznie od pierwszej sprawy.
<br />
- Słyszałem od jednego ze służących, że Elora nie wyrażała się wczoraj
zbyt przyjemnie o Solasie. Nie powiedział mi zbyt wiele, ale udało mi
się wyłapać z kontekstu, że w żaden sposób nie wierzy w jego dobre
intencje. Nasza łowczyni jest przekonana, że Fen'Harel szykuje na ciebie
jakąś straszną pułapkę, a za jego uczuciami stoi jakaś
niekonwencjonalna intryga. - Odetchnął urywanie, obracając się na moment
plecami do Inkwizytorki. - No i chciałem jeszcze dodać, że Byk mi się
oświadczył, a ja zamiast odpowiedzieć mu co o tym myślę, uciekłem z
sypialni. Tak, to chyba tyle. - Uśmiechnął się wymuszenie, naciągając na
palec idealnie zakręcony wąs. - A jak tobie minął dzień? Pewnie się
beze mnie nudziłaś, co?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-04, 21:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Ostatnimi
czasy wszyscy nauczyli się, że jeśli chcieli znaleźć Isellę, a nie była
gdzieś w podróży można to było zrobić tylko w dwóch miejscach - Vir
Dirthara lub u Solasa. No, zdarzało się jeszcze, że przesiadywała w
gabinecie, któryś niegdyś był pokojem Fen'Harela.
<br />
Tak też Elora znalazła Isellę, co jasnowłosa przyjęła z uśmiechem
sympatii. Ostatnie dni były dla Inkwizytorki bardzo emocjonujące i nie
miała dość czasu do poświęcenia na wszystko i wszystkich - jej
wieloletnia przyjaciółka ucierpiała na tym znacznie, Lavellan mogła
sobie to wyobrazić. Nie przeszkadzała jej obecność dziewczyny,
szczególnie, że wydawała się równie zainteresowana miejscem, w którym
się znajdowały, co Merrill.
<br />
Dorian pojawił się, jak zwykle, z znaczącym spóźnieniem, ale nie wydawał
się tak radosny, jak w przypadku poprzednich razy, gdy to się zdarzało.
Isella obserwowała swojego przyjaciela uważnie, pożegnała się z
koleżankami, gdy te znikały w eluvianie i czekała.
<br />
Cisza otuliła ich całych, ale tym razem nie była pożądana - jej ciężar
przygniatał Inkwizytorkę. Kobieta czuła, że jest coś, co jej przyjaciel
chciał przekazać, ale najwidoczniej nie wiedział jak.
<br />
Isella zmarszczyła brwi, patrząc na Doriana, gdy słuchała o tym, co usłyszał jej przyjaciel. Ech, Elora.
<br />
- Będę musiała z nią porozmawiać, zaczyna mnie to męczyć - mruknęła
Isella, zakładając kosmyk włosów, który uciekł z kucyka za ucho. Nie
spodziewała się innych rewelacji, które nadeszły.
<br />
- No i chciałem jeszcze dodać, że Byk mi się oświadczył, a ja zamiast odpowiedzieć mu co o tym myślę, uciekłem z sypialni.
<br />
Dorian uśmiechnął się do niej, ale ten gest nie sięgał oczu, był
sztuczny, przyklejony. Brunet powiedział coś jeszcze, ale Isella
zupełnie nie wiedziała co to, bo jedyne co zarejestrowała, to
"oświadczył się".
<br />
- W porządku, tego się nie spodziewałam - mruknęła Inkwizytorka, patrząc
na swojego przyjaciela z rozbawieniem. - I tego, że uciekniesz, i tego,
że się oświadczy. - Isella podeszła do mężczyzny, który ewidentnie
był... zbity z tropu i zszokowany. - W ich kulturze małżeństwo nie ma
racji bytu, więc... robi to dla ciebie.
<br />
- Tak - żachnął się Dorian - robi to dla mnie, wiedząc, że w mojej
kulturze coś takiego jak ślub, odbywa się tylko i wyłącznie wtedy kiedy
rodzinie potrzeba kolejnego potomka! Na świętą Andrastę, nie masz
pojęcia jak bardzo denerwuje mnie w nim czasem to, że zrobił się taki
ckliwy i... <span style="font-style: italic;">Ludzki/ </span>. -
Odetchnął głęboko, łapiąc się za głowę. - Przepraszam, moja droga. To
wszystko jest dla mnie trochę... Mam wrażenie, że to zaszło za daleko,
sam nie wiem kiedy. Nie mam pojęcia co powinienem zrobić. Przecież nie
powiem mu "tak". Nie mogę tego zrobić. Mam życie, dziedzictwo, mam...
Plany
<br />
- Z tego co pamiętam nasze rozmowy, dziedzictwo dawno odrzuciłeś,
oficjalnie ogłaszając, że nie weźmiesz sobie żony i nie będziesz płodził
dziecka. Twoje życie i tak głównie kręci się wokół niego. A plany
zawsze można dostosować. - Poklepała przyjaciela po ramieniu. -
Odpowiedz sobie na pytanie, czy go kochasz i chcesz spędzić z nim resztę
życia. Jeśli tak, jakoś to posklejacie. Może Byk będzie jedynym
akceptowanym qunari w Tevinterze, tak jak kiedyś Hawke jedynym
akceptowanym magiem w Kirkwall.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-04, 21:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Dorian
zasępił się wyraźnie, słysząc słowa Inkwizytorki. Przeszedł parę kroków
i opadł na jedno ze starych krzeseł, ukrywając twarz w dłoniach.
<br />
- To naprawdę piękne marzenia - sarknął, zaciskając mocno powieki. -
Szkoda tylko, że niewykonalne. Dobrze znam swój lud. Tevinterska
arystokracja jest gotowa zniszczyć każdego, kto w jakiś sposób złamie
ich święte zasady, albo naruszy porządek. Oni są... Zaprogramowani w
taki sposób, aby działać według schematów. Małżeństwo tu, nauka tam,
tego nie wolno, to już tak...
<br />
Urwał, jęcząc cicho.
<br />
Sama myśl o możliwości bycia mężem Żelaznego Byka, wprawiała go w
panikę. Przedtem zdarzało się mu być w pewnego rodzaju relacjach z
innymi mężczyznami, ale... Nigdy nie wyglądało to na tyle poważnie, by
którakolwiek ze stron chciała robić z tym coś dalej!
<br />
Tymczasem jego rogaty najemnik miał chyba zamiar udowodnić sobie, jemu i
całemu światu, że należeli tylko i wyłącznie do siebie i..
<br />
- Kurwa mać - zaklął szpetnie, czując jak robi mu się odrobinę wilgotno
pod powiekami. Nie odsuwał dłoni od twarzy, wiedząc, że jeżeli odważy
się popatrzeć na Lavellan, wybuchnie niekontrolowanym płaczem. - To się w
głowie nie mieści, po prostu... Dupa.
<br />
<br />
Postarał się żeby kartka znajdowała się w widocznym miejscu - jego
ostre, nierówne pismo rzucało się w oczy już od drzwi. Wyglądało więc na
to, że spełnił swoje zadanie.
<br />
Nie był pewien, czy przesadził; jasne, pytanie dotyczyło dość poważnego aspektu życia, ale...
<br />
Hej, byli ze sobą już parę ładnych lat. Lubili swoje charaktery, ciała,
lubili razem pić i brać te durne kąpiele (choć Dorian wylegiwał się w
balii znacznie dłużej od niego), a nawet czytać sobie książki.
<br />
Czego jeszcze było mu mało? Ludzie chcieli brać śluby, przecież wszyscy
nieustannie pieprzyli o tych wszystkich dzwonach i gościach i "już nigdy
cię nie opuszczę".
<br />
Dlaczego temu rozpieszczonemu książątku coś wiecznie nie pasowało? Na
wszystko kręcił nosem, wynajdując durne powody, dla których nie mogli
całować się przy ludziach, kąpać nago w fontannie, albo tak jak teraz -
wziąć ślubu.
<br />
To on się w tym wszystkim poświęcał! Odrzucał wszystkie swoje wartości,
poświęcając je dla tego małego idioty. I co dostawał w zamian?
<br />
"Przepraszam, ale muszę już iść."
<br />
Gdzie, do chuja, on chciał wychodzić po pieprzonych oświadczynach?! Chyba nie przypudrować nosek?
<br />
Nie, trudno. Mniejsza z tym. Nie mógł się przecież nad sobą rozckliwiać,
to nie miało sensu. Miał tylko nadzieję, że Dorian przeczyta kartkę i
do ich następnego spotkania będzie już znał odpowiedź.
<br />
Jakakolwiek ona by nie była, Byk potrzebował jej bardziej niż się tego spodziewał.
<br />
Potrzebował wiedzieć, na czym stali i czy w ogóle będą dalej stali razem.
<br />
Zerknął ostatni raz w kierunku łóżka (przy którym wciąż znajdował się
jeszcze stojak ze szpicrutami) i uśmiechnął się krzywo, zamykając za
sobą drzwi.
<br />
Właściwie zdążył się już stęsknić za zleceniami.
<br />
<br />
- Pójdę tam do niego i powiem mu, co myślę. Powinien zrozumieć, że mogę
nie chcieć ślubu, wciąż go kochając, prawda? To wydaje się absolutnie
racjonalne. - Dorian dobrze wiedział, że starał się bardziej przekonać
samego siebie niż Inkwizytorkę. - Mam prawo mieć odmienne zdanie na
pewne tematy. To przecież oczywiste, że nie będziemy zgadzać się we
wszy...
<br />
Westchnął ciężko, machając dłonią.
<br />
- Daruję sobie. Zmieńmy na chwilę temat, chcę... Przez chwilę nie
myśleć. Jak idą sprawy z naszym niedostępnym wilkiem? Nadal ukrywa się w
swojej pieczarze? Szczerze mówiąc myślałem, że będzie chciał
wykorzystać ostatni wieczór wolnego w jakiś... Ciekawszy sposób.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-04, 22:10<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Dorian, ale bądźmy szczerzy, ciebie nigdy nie obchodziło to, jak są
zaprogramowani twoi pobratymcy. To ty wstałeś i powiedziałeś, że nie
będziesz mieć żony i basta, to ty walczyłeś o to z swoim ojcem, ty
pokazałeś, że nie chcesz iść drogą tradycji. Czy możesz dziwić się, że
Byk odczytał to w ten sposób? - Isella przygarnęła przyjaciela
ramieniem. - Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby ktokolwiek spodziewał się,
że teraz nagle zmienisz zdanie, a jednak dali ci tytuł magistra. To coś
znaczy. Trochę za dużo myślisz, przyjacielu. Jeśli nie chcesz brać
ślubu, bo nie jest ci on potrzebny, to powiedz mu to. Ale jeśli boisz
się, że Tevinterczykom się odmieni - pieprzyć to, Dorian. To twoje
życie, twoje szczęście, twoja miłość. Załatwimy to jakoś.
<br />
Inkwizytorka była w stanie zrozumieć skrajne emocje, jakimi targany był
teraz Dorian. Sama walczyła z nimi od wielu lat, w zasadzie od momentu
poznania Solasa. Najpierw była zaciekawiona, potem zafascynowana i
zakochana. Następnie potwornie zraniona i wściekła, zobojętniała. A to
wszystko po to, by jedno jego pojawienie się i usłyszenie "ma vhenan" z
tych ust sprawiło... coś, co kazało jej gnać znowu, po raz kolejny, nie
tyle walcząc o swoją miłość, a o niego, jako istotę. Potem walczyła jako
potencjalna partnerka, czy kochanka i prawdę powiedziawszy, Isella nie
wiedziała na czym stała z Solasem.
<br />
Wyznawali sobie miłość i w teorii byli ze sobą, ale nigdy oficjalnie
takie słowa nie padły z ich ust, więc czy można było mieć pewność? Co by
zrobiła, gdyby to Solas się jej oświadczył? Cóż, teraz - wyśmiałaby go,
prawdopodobnie. Kochała go, ale nie mogła powiedzieć, że była wolna od
obaw. Być panną, która tęskni za swoim mężczyzną, bo znów znalazł sobie
dziwny cel i realizuje go po trupach - da się z tym żyć. Ale być mężatką
w takiej samej sytuacji?
<br />
Dorian miał o tyle łatwiej, że Byk był co do niego w stu procentach szczerzy. Nie owijał w bawełnę.
<br />
Słysząc o Solasie, Isella wyprostowała się na krześle. Uniosła głowę i patrzyła na barwne niebo.
<br />
- Tak, ja też tak myślałam. Widocznie seks mu wystarczył. - Jasnowłosa parsknęła śmiechem.
<br />
<br />
Z Dorianem pożegnała się bardzo późno. Odprowadziła przyjaciela prawie
że pod same drzwi, ale nie zamierzała iść dalej. Mogła trafić
przypadkiem na Byka, a nie chciała mieszać się bardzo w ich sprawy -
wystarczy, że doradzała Dorianowi. Czego także, w jej mniemaniu, nie
powinna robić. Nie miała doświadczenia w związkach, niezbyt wielkie, w
każdym razie, a jej własna relacja należała do raczej bardzo...
pokręconych, mówiąc subtelnie.
<br />
Nie mogła jednak zostawić przyjaciela bez wsparcia. Było po północy, gdy
miała okazję odwiedzić Solasa. Przeszła przez eluvian, krocząc w
ciemnościach. Było cicho i spokojnie, prawdopodobnie większość
Starożytnych poszła już spać. Wśliznęła się do sypialni mężczyzny,
robiąc to możliwie najciszej jak potrafiła. Dlaczego - sama nie
wiedziała. Tę część eluvianów kontrolował Solas, więc i tak wiedział,
kiedy ktoś pojawiał się na jego terenie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-04, 22:45<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> Dorian
<br />
Wiem, że wszystko potoczyło się wbrew temu, co sobie wyobrażałeś
(cokolwiek to było), ale nie chcę żeby to wszystko wyglądało dalej w ten
sposób.
<br />
Dam Ci czas żebyś przemyślał sobie jak to ma wyglądać. Nigdy nie
zaprzeczałeś kiedy mówiłem, że chciałbym z Tobą spędzić resztę
życia.Wydawało mi się, że na ludzki oznacza to akceptację dla ślubu.
<br />
Sam już nie wiem, o co Ci chodzi, ale wiedz, że poczekam. Za dwa
miesiące odwiedzę znów Podniebną Twierdzę i liczę, że spotkamy się i
wyjaśnimy tę sytuację.
<br />
Byk </span>
<br />
Dorian przełknął ciężko ślinę i usiadł ciężko na łóżku, z kartką w ręce.
Popatrzył na biurko, szukając na nim jeszcze czegokolwiek - zegarka,
kwiatka, nadgryzionego jabłka, drugiego listu -to nie miało żadnego
znaczenia. Po prostu czegoś, co pozwoliłoby mu wierzyć, że Byk żartował,
że wcale nie wyjechał i karał go tylko za jego niezdecydowanie.
<br />
Przecież... Nie zdążyli się nawet pożegnać! To było niesprawiedliwe!
<br />
Zgniótł kartkę w dłoni i odrzucił ją w stronę kominka, ale po pierwsze
nie palił się w nim ogień, a po drugie, nawet nie trafił. Spuścił głowę i
posiedział chwilę minut w ciszy, dopóki nie zerwał się gwałtownie na
nogi i nie pochwycił kartki z podłogi, przytulając ją sobie do serca.
<br />
Jedno wiedział na pewno - nie pozwoli Żelaznemu Bykowi tak po prostu
uciec ze swojego życia. Za dużo razem przeszli żeby teraz to po prostu
to stracić.
<br />
<br />
Solas był niemalże pewien, że nie doczeka się już Inkwizytorki -
obstawiał naprawdę najróżniejsze opcje - być może była zmęczona zeszłą
nocą i położyła się wcześniej spać, zapominając go o tym powiadomić? A
może nie zrozumiała aluzji i poczuła się obrażona jego brakiem odzewu?
<br />
Cóż, każda z tych historii wydawała się wielce prawdopodobna.
<br />
Ale jednak tliła się w nim wciąż mała nadzieja - dlatego nie pozbywał
się dekoracji aż do późnej nocy i właściwie miał już zacząć sprzątać,
kiedy - w samą porę - poczuł charakterystyczne szarpnięcie związane z
użyciem eluvianu.
<br />
Uśmiechnął się lekko i stanął przy drzwiach, próbując powstrzymać
wściekłe uderzenie adrenaliny. Już za chwilę Isella otworzy drzwi i jej
oczom ukaże się wszystko, co dla niej przygotował.
<br />
A przygotował naprawdę wiele, jeśli miał być szczery. Spędził nad
wszystkim niemalże cały dzień i wymagało to mnóstwa pracy, ale efekt
końcowy musiał być wart swojej ceny.
<br />
Pierwszym, co rzucało się w oczy, był kolor ognia, tlącego się w kominku
- Solas użył specjalnego zaklęcia, które wyciągnęło z płomieni odcień
głębokiego kobaltu, przez co każdy zakątek sypialni skąpany był w
eterycznym, niebieskawym blasku. Całości dopełniały wiszące wszędzie
lampiony - niektóre imitowały kwiaty, inne objawiały się w zwyczajnej
kulistej postaci zaświatła.
<br />
Pościel na łóżku (jedwabna, gładka) kontrastowała czernią z resztą
elementów - gdzieniegdzie leżały na niej płatki kwiatów w odcieniu
najczystszej bieli.
<br />
Na szafce nocnej przy łożu, stała też malutka, niepozorna buteleczka.
Jej zawartość była z kolei wściekle czerwona, przyciągała spojrzenie,
hipnotyzowała.
<br />
On sam miał na sobie jedynie spodnie od piżamy i szlafrok, nawet
niedopięty, ale tego akurat nie planował, przebrał się już, bo był
pewien, że jego ukochana nie zajdzie jednak w te strony.
<br />
Ale zaszła i, tak, wszystko było warte jej miny.
<br />
- On dhea'lam, vhenan - wymruczał, wyciągając do niej dłoń. Przyciągnął
ją do siebie, wciąż zaskoczoną, z szokiem wymalowanej na przepięknej
buzi i uśmiechnął się lekko, składając na jej wargach pojedynczy
pocałunek. - Jak minął twój dzień?
<br />
Zapytał, tak jak gdyby nigdy nic, ale choć jego twarz nie wyrażała
absolutnie niczego, dłonie dla kontrastu wsuwały się delikatnie pod
lekko wygniecioną koszulę, sunąc po plecach w delikatnej pieszczocie.
<br />
- Mam nadzieję, że nie jesteś bardzo zmęczona - kontynuował zarówno swe
słowa, jak i wędrówkę dłoni. - Chciałem żebyś potowarzyszyła mi
dzisiejszej nocy. - Palce przesunęły się z łopatek do przodu, na klatkę
piersiową. Nie drgnął mu choćby jeden mięsień na twarzy, ale w oczach
błysnęło wyraźnie, gdy jeden z długich palców trącił brodawkę,
pobudzając ją bezczelnie przez materiał biustonosza. - Wierzę, że to nie
będzie problemem? Przyznaję, że czułbym się chyba zawiedziony.
<br />
<br />
*dobry wieczór</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-04, 23:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
Isella otwierała drzwi, nie spodziewała się, że przywita ją niebieskie
światło. Zaintrygowało ją to, ale też trochę przestraszyło - na
początku. Szybko jednak okazało się, że był to sztuczny twór, który miał
dodać nietypowego klimatu - i spełniał się idealnie.
<br />
Od razu w oczy rzuciły jej się lampiony - niektóre były niczym
zaświatło, lewitującą kulą; inne przybierały kształty różnych kwiatów.
Wszystkie pływały w powietrzu, sprawiając, że trudno było oderwać od
nich spojrzenie. Isella zapatrzyła się na jeden z nich i dopiero dotyk
Solasa i jego słowa sprawiły, że Lavellan ocknęła się, spoglądając na
mężczyznę. W tym niebieskim świetle wyglądał... drapieżnie. Nie
spodziewała się tego, ale brak mimiki twarzy podbił tylko to uczucie.
Jakby był niebezpieczną zwierzyną, polującą właśnie na swoją ofiarę.
Isella, mimowolnie, przygryzła delikatnie dolną wargę.
<br />
- On dhea'lam - szepnęła, zaskoczona. Mężczyzna ucałował jej usta, i tak po prostu zapytał jak minął jej dzień.
<br />
A Isella patrzyła na niego, zdezorientowana. Co tu się...?
<br />
Czuła jego dłonie pod swoją koszulą, które dotykały jej miękkiego ciała.
Powoli sunęły po plecach, głaszcząc, a tym samym pieszcząc delikatnym
dotykiem.
<br />
- W porządku - uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, odpowiadając na zadane pytanie. - A twój? Widzę, że kreatywnie.
<br />
Objęła mężczyznę jedną ręką. Zauważyła, że nie miał na sobie górnej
części garderoby - jedyne co go okrywało, to szlafrok. Isella wsunęła
dłoń pod niego, dotykając ciepłego ciała.
<br />
Isella drgnęła, gdy poczuła, jak jedna z brodawek została trącona - raz,
drugi, kolejny. Przechyliła głowę, spoglądając na niego z
zaciekawieniem, nim nie sięgnęła dłonią do swoich pleców. Zdejmowanie
stanika było najprostszą rzeczą na świecie do wykonania po prostu jedną
ręką, więc kilka chwil później wyciągnęła biały, koronkowy element
bielizny i rzuciła go na podłogę, tuż obok siebie. Wiedziała, że Solas
widzi to kątem oka.
<br />
Jego palce z zadowoleniem zaczęły trącać jej sutki, a Isella uśmiechnęła się lekko do mężczyzny.
<br />
- To zależy, co proponujesz, vhenan.
<br />
Inkwizytorka przysunęła się do mężczyzny, stając bardzo blisko jego
ciała. Uniosła głowę, by móc zobaczyć jego twarz i stanęła na palcach,
całując go czule w brodę.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-04, 23:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Niebieskie
oczy śledziły uważnie każdy ruch smukłej dłoni, gdy ta wkradała się pod
koszulę, mocując się chwilę z zapięciem biustonosza i wreszcie
(wydawało mu się, że trwało to całe wieki) zupełnie niepotrzebny element
garderoby opadł na ziemię, a on miał pełen dostęp do niewielkich, ale
za to niesamowicie jędrnych piersi.
<br />
Pogładził je czule, pobawił się chwilę sutkami, obserwując uważnie każdą
z reakcji swej kochanki - podobał się mu uśmieszek, który zagościł na
wargach Iselli. Był obiecujący, lekko zaczepny.
<br />
Odsunął się lekko, wyplątując z jej uścisku. Ku jej zaskoczeniu, nie
skierował się na łóżko, ale przeszedł obok niego i usiadł w swoim
fotelu, przyjmując władczą, ale wciąż elegancką pozycję.
<br />
- Dokończ to, co zaczęłaś, vhenan - poprosił spokojnie, sięgając po
karafkę z wodą. Nalał jej do dwóch kielichów i pochwycił jeden w długie
palce, spoglądając z ukosa na niezdecydowaną Inkwizytorkę.
<br />
Czyżby nie zrozumiała o co ją poprosił? A może uderzył ją nagły wstyd?
Nie, chyba nie... Wczoraj udowodniła mu, że nie mieli się czego
wstydzić, że należeli do siebie. Robiła rzeczy, o które by jej nawet nie
posądzał, oznaczało to, że czuła się przy nim swobodnie.
<br />
Cóż, tak czy inaczej postanowił naprowadzić ją na istotę swej prośby.
<br />
- Rozbierz się.
<br />
Dwa krótkie słowa, wypowiedziane, zdawałoby się, bez emocji. W
rzeczywistości już teraz ledwo potrafił zapanować nad reakcjami swego
ciała. Serce zabiło mu mocniej, a gorąca krew rozlewała się wartko po
żyłach, prowokując mięśnie do wzmożonej pracy.
<br />
Jeszcze nie - nakazał sobie, kosztując krystalicznie czystej wody - jeszcze nie teraz.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-05, 00:19<br />
<hr />
<span class="postbody">- Dokończ to, co zaczęłaś, vhenan - Solas poprosił ją, ale nie został obok niej, nie poszedł też w kierunku łóżka.
<br />
Jasnowłosa odprowadzała spojrzeniem mężczyznę, który tak po prostu
usadowił się na fotelu, czego się nie spodziewała, nalewając sobie
czegoś do kielicha.
<br />
Czy naprawdę chodziło mu o rozbieranie się? Isella stała, trochę
zdezorientowana, ale już po chwili to uczucie minęło, gdy Fen'Harel
potwierdził jej podejrzenia.
<br />
Jej policzki zarumieniły się lekko, ale... W zasadzie... Co jej
szkodziło? Najwyżej wyjdzie pokracznie albo śmiesznie - o nie, gdy tylko
o tym pomyślała, zarumieniła się jeszcze mocniej.
<br />
Ale potrafiła być seksowna, przecież wiedziała o tym! Tylko musiała... to poczuć? I przestać się krępować.
<br />
Isella zbliżała się powoli do mężczyzny, a jej palce przesuwały się
delikatnie po guzikach. Ominęła jeden z nich, ten centralnie na
wysokości jej piersi i poszła dalej - finalnie, gdy stanęła krok przed
nim, koszula była prawie rozpięta, ale jednak nie do końca.
<br />
Starała się nie myśleć o tym, jak głupio się czuła. Zagryzła dolną
wargę, patrząc Solasowi w oczy. Sięgnęła do dolnych partii, rozpinając
rozporek. Gdyby miała dwie dłonie, wyszłoby jej to znacznie zgrabniej - a
tak, musiała zsunąć najpierw z jednego biodra spodnie, później z
drugiego. Nim postanowiła zsunąć je do końca, odwróciła się do niego
tyłem i z premedytacją wypięła pośladki, gdy to robiła - teraz opakowane
w ładne, koronkowe majtki w czerwonym kolorze. Być może Isella
spodziewała się jednak, że uda im się spędzić jeszcze kilka chwil razem?
<br />
Później, na szczęście, poszło łatwiej. Nie spieszyła się, odepchnęła
leżące spodnie na bok. Została w długich, elfich butach. Postanowiła
postawić jedną z nóg na oparciu fotela Solasa. Sięgnęła do rzemyków, na
których buty trzymały się jej nóg i rozpinała je - jeden, po drugim. Gdy
stopa była wreszcie wolna od otaczającej jej skóry buta, rzucała go tuż
obok siebie, tak, jak wcześniej zrobiła z stanikiem. Elfie buty były
dziwne, im dłużej mieszkała w Twierdzy, tym więcej widziała prawdy w tym
stwierdzeniu, ale nie można odmówić jednego - miały w sobie ogrom
seksapilu.
<br />
Ten sam los spotkał drugiego buta, który wylądował na tej samej kupce.
<br />
Inkwizytorka nie traciła Solasa z oczu, chociaż on wędrował spojrzeniem
po jej ciele. Lavellan stanęła bokiem do mężczyzny, przez co mógł
widzieć, jak dłoń kobiety przesuwa się po jej udzie, dość delikatnie i
subtelnie; jak zahacza o koronkową bieliznę kciukiem, odchyla ją,
sprawiając, że w dwóch ruchach majteczki zsunęły się z jej bioder.
Wyszła z nich i rzuciła nimi na kolana Solasa, uśmiechając się do niego
zaczepnie. Isella nie zdawała sobie sprawy z tego, co to nietypowe,
niebieskie światło robiło z jej ciałem, jak pięknie załamywało się, jak
podkreślało odstające pośladki...
<br />
Została już tylko w koszuli, która trzymała się na niej na słowo honoru.
Smukłe palce dotarły do samotnego guzika, który pozostał i rozpięła go,
wcześniej błądząc dłonią po płaskim brzuchu.
<br />
Biały, miękki materiał zsunął się z jej ciała, gdy tylko potrząsnęła ramionami.
<br />
I stała przed nim, naga i piękna. Przychyliła głowę, nie tracąc uśmiechu, łapiąc jego spojrzenie.
<br />
- To co, teraz ty pokażesz mnie, jak to robisz?
<br />
Bardzo wyuzdany plan przyszedł jej do głowy - nie wiedziała, czy nie
przesadza, czy powinna w ogóle go mieć w swoim umyśle, ale... Mogła
spróbować. Solas chciał próbować, było to widać.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-05, 01:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
początku pociągła twarz apostaty nie wyrażała żadnych uczuć -
przyglądał się tylko Inkwizytorce i jej zmysłowym ruchom, poświęcając
całą swą uwagę grze światła na jej jasnej skórze.
<br />
Poczuł pewien żal, gdy elfka celowo pozostawiła zapięty jeden guzik -
ten, który miał uwolnić spod materiału koszuli jej cudowne piersi.
<br />
Postanowił przemilczeć ten fakt, nagrodzony erotycznym obrazem samych
prześwitów, które kazały wyczekiwać, zaglądać, domyślać się zawartości,
którą już teraz wizualizował sobie uparcie, choć nie raz miał okazję by
ją oglądać.
<br />
To, jak dobrze radziła sobie jego mała uwodzicielka, mając do dyspozycji
tylko jedną dłoń, zadziwiało go właściwie w każdej chwili, gdy miał
okazję doświadczyć jej zaradności na własne oczy - tak, jak teraz, gdy
obserwował jak szczupłe palce rozprawiają się z rozporkiem i obsuwają
boki odzienia w dół i w dół, odsłaniając coraz więcej kuszącego ciała.
<br />
Wbił spojrzenie w przyjemnie zaokrąglone biodra, niemalże dotykając ich
intensywnie rozżarzonymi źrenicami, zupełnie tak jakby mógł je w ten
sposób wziąć w posiadanie, przepalić na wylot.
<br />
Tuż przed zsunięciem swych spodni do końca, obróciła się tyłem i wypięła
lekko, ukazując mu w pełnej krasie zgrabne pośladki, otulone teraz
czerwonymi. Majtkami. Z koronki.
<br />
Chrząknął, upijając jeszcze łyk wody. Z jakiegoś powodu okropnie zaschło mu w gardle.
<br />
Po chwili spodnie opadły kobiecie do samych kostek, by mogła odepchnąć
je na bok małą i wąską stopą. Z jakiegoś powodu ten niedbały ruch wydał
mu się tak podniecający, że musiał zacisnąć dłoń na oparciu fotela by
nie powędrować nią w inne rejony swojego ciała, budzące się teraz dziko
wraz z rosnącą potrzebą zaspokojenia.
<br />
Westchnął cicho, gdy jedna z długich nóg wylądowała na oparciu fotela -
miał teraz doskonały widok na smukłe uda, płaski brzuch i uwięzioną za
materiałem bielizny kobiecość, którą już teraz miał ochotę pożerać
ustami, bez opamiętania.
<br />
Odwiązywała rzemyki, jeden po drugim, poświęcając każdemu z nich
nieznośnie dużo uwagi. A Solas czuł, że powoli wariuje, że brakuje mu
już powietrza i silnej woli by wytrzymać do końca tego spektaklu. Trwał
jednak dzielnie na swoim miejscu, trzymając dłonie na oparciach fotela,
przyciskając je do nich z całych sił, byleby tylko nie zrobić niczego
głupiego.
<br />
Na moment spotkali się spojrzeniami - widok zielonych tęczówek płonących
teraz figlarnymi ognikami, spowodował, że szarpnął się lekko, zupełnie
tak jakby chciał zerwać się ze swego miejsca i pochwycić ukochaną tak,
jak drapieżniki czyniły to ze swymi ofiarami - szybko, mocno i boleśnie.
<br />
Isella, zupełnie jakby wyczuwała jego pożądanie, obróciła się bokiem,
dając mu podziwiać swój piękny profil i... Czerwone, koronkowe majtki,
które Solas natychmiast zapragnął wziąć w dłoń, poczuć fakturę ich
materiału i przesiąkający je zapach.
<br />
Powoli, odsuwając nieznośnie wolno każdy centymetr bladej, gładkiej
skóry, zsuwała je z siebie, doprowadzając go z każdą chwilą coraz bliżej
skraju szaleństwa. Napił się znów wody, ale nie trafił wszystkim do ust
- uczucie zimnych kropli spływających po torsie było jednak miłym
orzeźwieniem przy trawiącym go dziko gorącu.
<br />
I nagle, przyjmując na twarz ten sam figlarny uśmieszek, dopiero zdjęta
bielizna poleciała w jego stronę, lądując mu... Tuż na kolanach.
<br />
Nie panował nad tym, gdy pochwycił majtki w garść - zrobił to zupełnie
naturalnie, tak jak to czynił, biorąc oddech, czy przełykając ślinę.
Spuścił wzrok z uśmiechniętej twarzy tylko po to by móc wbić go w
dzierżone niczym trofeum czerwone zawiniątko. Na oczach Inkwizytorki,
rozłożył je starannie na dłoni i obrócił wewnętrzną stroną do góry,
przyglądając się z satysfakcją powstałej mokrej plamce.
<br />
Dostrzegając na twarzy kochanki ślad zażenowania, uśmiechnął się złośliwie i z premedytacją potarł mokre miejsce.
<br />
<span style="font-style: italic;"> To ty zaczęłaś tę grę. </span>
<br />
Wreszcie przyszedł czas na głównego gościa programu - ostatni guziczek.
Jego wisienkę na torcie, to na co czekał od samego początku.
<br />
Zamruczał nisko, rozstawiając odruchowo nogi; czuł swój wzwód
napierający śmiało na luźny materiał spodni i wiedział, że jeśli czegoś z
nim zaraz nie zrobi, dojdzie we własne spodnie na oczach swej
ukochanej.
<br />
Wolał oszczędzić sobie tak wielkiego upokorzenia.
<br />
- To co, teraz ty pokażesz mnie, jak to robisz? - Usłyszał i uśmiechnął
się mimowolnie, przesuwając nagą stopą po miękkim dywanie.
<br />
- Skoro o to prosisz... - Odpowiedział tajemniczo i wciąż siedząc na
swoim miejscu, sięgnął do pasa, który odpowiadał za utrzymywanie
szlafroka wokół unoszącej się gwałtownie od prędkiego oddechu, klatki
piersiowej. Pociągnął za niego dwoma palcami i rozchylił poły materiału,
pozwalając ukochanej na wpatrywanie się w swój tors. Niedawny strach
przed obnażaniem ciała, minął mu bezpowrotnie zeszłej nocy; widział
sposób, w jaki patrzyła na niego Lavellan. Dostrzegał jej głód i
pożądanie. I był pewien, po prostu był. Działali na siebie. Pożądali się
wzajemnie.
<br />
Wyprostował się na moment i ściągnął materiał z ramion, pozostając już
tylko w miękkich spodniach. Dopiero wtedy podniósł się wolno i odwiązał
sznureczek, którym zwężał obwód odzienia w biodrach. Teraz, niczym
niepowstrzymywane, opadły do kostek, więc wyszedł z nich po prostu na
bok.
<br />
Było coś magicznego w chwili, gdy oboje wpatrywali się bezgłośnie w
swoje ciała, nadzy i nieskrępowani, ciekawi siebie. Dzieliły ich dwa,
może trzy kroki, ale Solas i tak odczuwał żar bijący od ukochanej.
Pokonał więc dzielącą ich odległość i objął ją ramionami, pozwalając by
jego członek ułożył się pomiędzy ich brzuchami - stał tak sztywno, że
nie byłby prawdopodobnie w stanie przesunąć go sobie na udo czy
gdziekolwiek indziej.
<br />
- Nie wiem czy masz pojęcie, jaka jesteś zmysłowa - wyszeptał jej do
ucha, pieszcząc delikatną skórę swymi pocałunkami. - Sprawiasz, że... -
Nie dokończył, jęcząc cicho gdy pulsująca żywo erekcja przycisnęła się
jeszcze bliżej gorącego ciała.
<br />
- Vhenan - wymruczał tylko na wpół nagląco, na wpół błagalnie i
pochylił się by wpić się w jej usta, ssąc je i przygryzając tak mocno,
jakby już za chwilę miał nastąpić koniec świata.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-05, 01:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Byli tak blisko siebie, obejmując się.
<br />
-Nie wiem, czy masz pojęcie jaka jesteś zmysłowa. - Usłyszała szept, a gorący oddech otulił jej ucho.
<br />
Drgnęła, czując delikatne pocałunki w tamtej okolicy, delikatne ssanie.
Zacisnęła palce na jego ramieniu. Czuła jego penisa pomiędzy nimi,
obijał się o brzuch Iselli, znacząc jej skórę wilgotnymi śladami.
Onieśmielało ją to i w jakiś zupełnie niespotykany wcześniej sposób -
podniecało.
<br />
Jego jęk sprawił, że Isella zadrżała, a wilgoć między jej nogami stała
się bardziej wyczuwalna, co wywołało lekkie skrępowanie. Była mokra, a
przecież Solas nawet jej nie dotknął. Ta cała sytuacja była piekielnie
gorąca, elektryzująca.
<br />
Ich usta spotkały się, jakby byli tonącymi, niecierpliwe, niedelikatne.
Jego dłonie przesunęły się po całych plecach Iselli, sięgając do jej
pośladków. Masował je, ściskał mało delikatnie, ugniatał, a Inkwizytorka
pomrukiwała zadowolona.
<br />
Solas popychał ją swoim ciałem coraz bardziej i bardziej i myślała, że ma za sobą łóżko, więc opadła na nie... lecąc na podłogę.
<br />
Jęknęła boleśnie, ale nim Solas zdążył się od niej odsunąć - bo przecież
poleciał też na nią, nie patrząc, zbyt pochłonięty - Lavellan nie
pozwoliła mu na to. Leżała na miękkim dywanie i chociaż czuła
pozostałości upadku, zupełnie to zignorowała, nie mogąc przestać ssać
jego ust, podgryzać ich, jęczeć w nie. Jej biodra zupełnie
niekontrolowanie poruszały się, tak, jakby w niej był, chociaż przecież
czuła jego penisa na swoim brzuchu.
<br />
Aż w końcu...
<br />
Isella odepchnęła go od siebie, aż Solas usiadł. Uśmiechnęła się
zaczepnie, ale nie pozwoliła, by do niej wrócił. Oparła stopę o jego
ramię, trzymając go na tej długości - tak, jak kiedyś w śnie.
<br />
- Lubisz na mnie patrzeć. - To nie było pytanie. To stwierdzenie i
Isella była pewna swoich słów, jak nigdy. - Lubisz moją cipkę. To teraz
patrz na nią. Nie dotykaj.
<br />
Lavellan rzadko kiedy pozwalała sobie na wulgaryzmy. W zasadzie,
naprawdę rzadko. Ale w tym momencie... Umarłaby, gdyby nie zwróciła się
do niego w ten sposób. I jasne, jakaś mała obawa była, że Solas nie
zrozumie, nie zaakceptuje tego, nie spodoba mu się - był Starożytny,
cholera go wiedziała. Ale Isella miała nadzieję, że jego to także
podnieciło, dokładnie tak, jak ją.
<br />
Rozsunęła nogi, oparła cały swój ciężar na kikucie, co było trochę bolesne, ale nie miała czasu o tym myśleć.
<br />
Stopy oparła na nagich udach mężczyzny, a jej dłoń... Jej dłoń zsunęła
się do kobiecości, która napęczniała i była zaróżowiona, chociaż być
może w tej niebieskiej poświacie było to niewidoczne. Przesunęła palcem
po całej jej długości, a błyszczący ślad został na jej palcu, który to
pokazała Solasowi - wiedziała, że się błyszczy. Było tu tyle lamp, że
któraś musiała to pokazać.
<br />
- Jestem mokra, a ty mnie nawet nie dotknąłeś - uśmiechnęła się, a chwilę później zagryzła swoje usta.
<br />
Rozsunęła swoje wargi, pokazując mu wnętrze, które zresztą dobrze znał.
Kciuk pozostał na łechtaczce, którą zaczęła delikatnie masować, ale to
nie koniec przedstawienia.
<br />
Środkowy palec odnalazł wejście i wsunął się do środka, co Isella
skwitowała westchnieniem. Mokry odgłos rozbrzmiał w pomieszczeniu.
Jasnowłosa opadła na dywan, nie mogła dłużej opierać się na kikucie.
Inkwizytorka zabawiała się ze sobą na jego oczach. Jej biodra ruszały
się delikatnie do ruchów, którymi sama siebie pieprzyła.
<br />
Ciekawe ile Solas wytrzyma.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-05, 02:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Całował
ją jak opętany, nie panując zupełnie nad tym, co robił - napierał,
popychał, kierując drobnym ciałem wprost do łoża, by wreszcie trafić...
<br />
Cholera. No, dobrze, może nie do łóżka, ale... Na dywanie też było
całkiem miękko. Z resztą, dłuższą chwilę zajęło mu zauważenie, gdzie w
ogóle się znajdowali - zbyt zajęty był zasysaniem pełnych warg i
wilgotnego języka, ocierając się o płaski brzuch swej ukochanej w
najprymitywniejszy ze wszystkich sposobów. Gdyby tylko miał w sobie
jeszcze resztki samokontroli, ubolewałby pewnie nad swym grubiaństwem,
ale opuściły go już dawno temu, ustępując miejsca czystemu szaleństwu.
<br />
Westchnął, zaskoczony, gdy poczuł na swoich piersiach szczupłą dłoń,
odpychającą go w tył z taką siłą, że aż usiadł, zdziwiony, na tyłku.
Zamrugał, spoglądając ze zdziwieniem w szmaragdowe oczy.
<br />
Zupełnie odruchowo rzucił się do przodu by znów oddać się pocałunkom,
ale został powstrzymany przez jedną ze zgrabnych stóp - podążył za nią
spojrzeniem niczym wygłodniały ogar za kawałem mięsa i westchnął
tęsknie.
<br />
Czy coś było nie tak? Przesadził?
<br />
- Lubisz na mnie patrzeć. - Usłyszał nagle i uśmiechnął się połowicznie,
dając w ten sposób niemą zgodę słowom Inkwizytorki.- Lubisz moją cipkę.
To teraz patrz na nią. Nie dotykaj.
<br />
Zamarł, nie będąc pewien czy dobrze usłyszał. Odtwarzał słowa w swoim umyśle, starając nadać się im sens.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Lubisz moją cipkę Lubisz. Moją. Cipkę. Lubisz. </span>
<br />
Lubił ją, tak, zdecydowanie.
<br />
Otworzył szerzej oczy, obserwując jak elfka układa się na ziemi,
układając mu stopy na udach, tuż obok ociekającej sokami erekcji, a
jednak tak daleko, tak strasznie daleko!
<br />
Westchnął głośno, pokonany nadmiarem pożądania i innych, nacierających na siebie skrajnie emocji.
<br />
Zwrócił spojrzenie na zaprezentowaną idealnie kobiecość i przygryzł
dolną wargę z całej siły by nie wydać z siebie kolejnego jęku.
<br />
A Isella? Uśmiechnęła się do niego, jak gdyby nigdy nic i przesunęła
palcem pomiędzy błyszczącymi płatkami kobiecości, rozsuwając je tak by
mógł dokładnie obejrzeć pulsujący, zaczerwieniony uroczo środek.
<br />
O, nie. Nie, nie, nie - nie mogła mu tego zrobić! Nie teraz, kiedy jego
własne ciało błagało już o jakikolwiek dotyk! Musiał się w niej znaleźć,
teraz, natychmiast!
<br />
- Jestem mokra, a ty mnie nawet nie dotknąłeś - wymruczała, patrząc na niego spod rzęs.
<br />
- Vhenan! - ochrypły jęk był prośbą przegranego, był modlitwą i
błaganiem, gdy szarpnął się w miejscu, ale nie uczynił żadnego ruchu,
który mógłby zostać uznany za złamanie zakazu. Zacisnął dłonie w pięści i
poruszył wymownie biodrami, sprawiając, że wilgotne przyrodzenie
zakołysało się ciężko, roniąc z siebie krople preejakulatu.
<br />
Pieprzyć to wszystko! Tak bardzo chciał być teraz tymi palcami,
wślizgującymi się do gorącej ciasnoty, ocierającymi się o ciasny tunel
mięśni, naciskającymi na szczególny punkt, sprawiając, że mokra już
cipka nabierała tylko więcej i więcej wilgoci.
<br />
Mała prowokatorka, jakim cudem wiedziała jak zagrać by jego samokontrola
rozpadła się w proch? Kiedy ostatnio znajdował się w takim stanie,
spocony, dyszący, błagający o spełnienia każdą komórką swego ciała?
<br />
Kolejny palec wślizgnął się do środka wraz z odgłosem soczystego
mlaśnięcia. Poruszył wściekle lędźwiami, mając ochotę złapać się za
trzon przyrodzenia. Nie, nie, nie!
<br />
Dotknąć... Tej cudownej...
<br />
I znowu został odepchnięty przez stopę, a wilgotna cipka pozostała przez
to poza jego zasięgiem. Poczuł jak uderza w niego czysta frustracja,
potęgowana chorą potrzebą spełnienia.
<br />
Dość tego - ta mała wiedźma zasługiwała na zemstę, o, tak - a tak się
akurat składało, że Solas miał przy sobie idealny przedmiot do
wprowadzenia swojej zemsty w życie.
<br />
- Mam coś dla ciebie - wydusił z siebie ochryple, nie poznając własnego
głosu. Pochylił się odrobinę, sięgając do szafki nocnej, na której
błyszczała tajemniczo buteleczka z czerwoną zawartością. Odkorkował ją
pośpiesznie zębami i nabrał odrobinę cieszy w usta, odpychając od siebie
stopy Inkwizytorki. Pochylił się nad jej kobiecością i wypuścił
trzymane w ustach (nie, nie użył swoich dłoni skoro mu NIE POZWOLONO)
krople wprost na wilgotną od soków kobiecość.
<br />
Wiedział, że aby lubrykant zaczął działać, wystarczyło tylko parę chwil.
Był też pewien, że jego działanie będzie doskonale widoczne na twarzy
ukochanej - w końcu kto potrafił długo wstrzymać fakt powiększonej
trzykrotnie przyjemności?
<br />
Wiedział, że teraz to Isella będzie błagała go o litość, o otrzymanie
spełnienia. Ale nie zamierzał jej tego dać, nie tak prędko. Chciał żeby
bezczelna bezwstydnica poczuła jego ból, zrozumiała jego cierpienie.
Chciał sprawiedliwej kary.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-05, 02:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
tak planowała tę zabawę. A przynajmniej, nie do końca tak. Na początku
wszystko szło zgodnie z jej przypuszczeniami. Solas niemalże trząsł się
tam, a jego penis ronił coraz więcej słonych, białych łez. Iselli bardzo
się to podobało.
<br />
Była w tym wredna, oczywiście, że tak. Taka mała zapłata za to, co on
wyprawiał z nią przez ten cały czas, nie dając się dotknąć nawet palcem.
Teraz ona stawiała go w tej sytuacji, pokazując jak frustrujące to
było, jak złe i niemiłe.
<br />
I wydawało się, że sytuacja miała się całkiem nieźle, dopóki jej ukochany nie zrobił... coś.
<br />
Czuła, jak jakaś dziwna, ciepła ciecz spływa po jej kobiecości, jak otula ją, jak... rozciąga? Co to, kurwa, było?
<br />
Spojrzała na ukochanego, marszcząc brwi, czując, jak jej ochota na seks
rośnie... tak nagle. Sapnęła, zaskoczona - czuła, jak cipka pulsowała,
potrzebując czegoś bardzo konkretnego.
<br />
- Co ty zrobi.... Ku-rr-waa! - Krzyknęła, jęcząc jednocześnie.
<br />
Sama nie wiedziała co właśnie wyszło z jej gardła, ale wiedziała już, że
ta ciepła ciecz to jakiegoś rodzaju krem, czy lubrykant. Był dość
tłusty, ciepły w dotyku, ale co ważniejsze - dotyk, który już wcześniej
był przyjemny teraz odczuwała prawie jak orgazm. Wygięła się w łuk,
zaciskając palce na swoim udzie, wbijając paznokcie w miękką skórę.
<br />
Drżała. Gdy uniosła powieki, zobaczyła uśmiechniętą twarz Solasa nad sobą. Uśmiechniętą w ten wredny sposób.
<br />
- Ty szujo - syknęła, popychając go do tyłu.
<br />
Nie spodziewał się tego i dobrze. Sięgnęła do fiolki, w której nie było
już pół czerwonego płynu i zamachała nim tuż przed jego nosem. Była
odkorkowana.
<br />
- Takiś mądry? - mruknęła, siedząc na jego torsie.
<br />
Solas dokładnie czuł, jak mokra była, jak napęczniała, nabrzmiała,
pulsująca. Dobrze, niech czuje. Isella musiała zagryzać wargi, w innym
wypadku jęczałaby tutaj. Tylko samozaparcie sprawiło, że nie ocierała
się o niego jak kotka w rui, chociaż miała taką ochotę.
<br />
Pocałowała mężczyznę, zmuszając go do tego, by rozwarł usta i kiedy to
się udało, wlała resztę fiolki do jego gardła, uśmiechając się. Zamknęła
mu wargi dłonią i nie pozwoliła, aby nie połknął.
<br />
- Jesteśmy kwita - szepnęła do jego ucha, gryząc je.
<br />
Korzystając z tego, że siedziała na jego klatce piersiowej, podniosła
się z niej i jednym ruchem nakierowała jego sączącego się fiuta na swoją
dziurkę. Nie spodziewała się, że ten specyfik aż tak ją rozciągnął -
penis wszedł bez większych trudności, a Lavellan zacisnęła się na nim,
jak imadło, odchylając głowę do tyłu.
<br />
O tym nie pomyślała.
<br />
Jęknęła głośno, zaciskając palce na ramieniu mężczyzny, wyginając się w spazmie. Kurwa...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-05, 03:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
minęła chwila, gdy twarz Lavellan wykrzywiła się w wyrazie bezbrzeżnego
zdziwienia. Sapnęła głośno, poruszając biodrami - teraz zdziwienie
zniknęło bezpowrotnie na rzecz gniewu.
<br />
- Co ty zrobi... - Uśmiechnął się złośliwie, czekając na serię wściekłych jęków. - Ku-rr-waa!
<br />
- Ktoś tu zrobił się wyjątkowo wulgarny - upomniał ją "surowo", nie
potrafiąc za nim w świecie pozbyć się uśmiechu. Rozpierała go teraz tak
wielka satysfakcja, że był gotów zrobić wszystko by zafundować
Inkwizytorce serię "mocnych wrażeń", które popamięta na tak długo by już
nigdy nie przyszło jej do głowy tak go traktować!
<br />
Smukłe ciało wygięło się na dywanie w apetyczny łuk - Solas westchnął
głośno, dostrzegając pulsującą wściekle kobiecość- ze swojego miejsca
widział każdy skurcz i każdą kroplę wilgoci, ściekającą po udach
półprzezroczystymi strumykami.
<br />
- Ty szujo!
<br />
Nie zdążył nawet poczuć się urażony, ponieważ Lavellan postanowiła
wykonać znów ruch, którego absolutnie się nie spodziewał, a przecież
mógł, bo stało się to chyba jej nowym sposobem na osiąganie celu za
wszelką cenę.
<br />
Popchnęła go, a on upadł po prostu na dywan, zupełnie nieprzygotowany na
atak. Zaśmiał się miękko, oczekując, że za chwilę usłyszy jej prośby i
błagania - na samą myśl o jej głosie przepełnionym desperacją, miał
ochotę eksplodować.
<br />
I właśnie wtedy zauważył w jej dłoni buteleczkę z czerwonym płynem.
<br />
O, nie, pomyślał tylko i krzyknąłby głośno, gdyby nie fakt, że jego usta
zostały zaatakowane tymi drugimi, należącymi do Inkwizytorki. Ruchliwy
język rozwarł mu siłą wargi i słodko-gorzki płyn wlał się do ich
wnętrza.
<br />
Wypluć, musiał to natychmiast wypluć, przecież nie wytrzyma, nie da rady, nie poradzi so...
<br />
I znowu Isella zdawała się być o jeden krok przed nim - jej mała rączka
odcinała mu jakąkolwiek drogę do pozbycia się mikstury. Szarpnął
biodrami, próbując zrzucić z siebie jej słodki ciężar (mimowolnie poczuł
jak ociekająca sokami kobiecość wypuszcza z siebie więcej wilgoci,
niemalże zalewając umięśniony brzuch), ale elfka zapierała się udami tak
mocno, że było mu już ciężko
<br />
oddychać.
<br />
- Jesteśmy kwita. -Wymruczała mu do ucha, gryząc je zaczepnie.
Przełknął substancję do końca i zmarszczył brwi, zamierzając powiedzieć
parę gorzkich słów, ale właśnie wtedy działanie mikstury rozeszło się
potężnym echem po umęczonym ciele i...
<br />
- Telamdys ma, da'lan! - Wykrzyknął wściekle, czując jak, niwecząc cały
starannie uszykowany plan, uchwyciła jego przyrodzenie w sprawną dłoń i
nakierowała je na swoje wejście, dosiadając go sprawnie. Poczuł jak
główka przyrodzenia zatapia się między gorącymi wargami i nagle nie był
już w stanie myśląc o czymkolwiek poza cudownie ciasną cipką,
pochłaniającą go do samych jąder tylko po to by za chwilę unieść się
ponownie, niemalże wypuszczając go ze swego wnętrza.
<br />
- Tak - wyjęczał bezmyślnie, odpowiadając na wymagające ruchy bioder
swej ukochanej. Odpowiadał na każde pojedyncze pchnięcie, uderzając tak
by rozgrzany do czerwoności penis zanurzał się w wilgotnej kobiecości
do. Samego. Końca. - Tak!
<br />
Jego twarz, szyja i ramiona były pokryte wściekłym rumieńcem, ale nie
był to rumieniec zażenowania - Solas był czerwony, ponieważ jego ciało
nie wytrzymywało już presji podniecenia, wysiłku, jaki wkładał w
utrzymanie prędkiego tempa. Jedna z dłoni powędrowała na krągłe biodro
elfki i zaczęła jej bezczelnie "pomagać" w ustosunkowaniu się do takiej
prędkości i głębokości, która najbardziej go satysfakcjonowała.
<br />
- Zaciśnij się na... Mnie! - Poprosił słabo, ledwo mogąc znaleźć oddech na słowa. - Zaciśnij się i dojdź ze mną, vhenan.
<br />
<br />
*a niech cię cholera, dziewczyno!!!!!111one!11
<br />
<br />
<br />
Variel poprawiła położenie nóg na stole i wyjrzała ze znudzeniem przez
okno - było już cholernie późno, pewnie dobiegała trzecia, czy może i
czwarta nad ranem.
<br />
Ostatnio doskwierała jej lekko bezsenność, ale nie robiła sobie z tego
wiele - właściwie lubiła te magiczne momenty, gdy skryta na jednym z
tarasów, obserwowała budzące się do życia słońce i matkę naturę,
podnosząc w górę źdzbła trawy, otwierając kolorowe łebki kwiatów...
<br />
No, dość tego słodkiego pieprzenia - pomyślała, zakasając rękawy by
przejść po jednym z murków (znajdujacych się niemalże sto stóp nad
ziemią - Variel uwielbiała ryzyko) na otwarty taras, znajdujący się
niedaleko kwater Fen'Harela.
<br />
Westchnęła błogo, obserwując z zafascynowaniem jaśniejące niebo - chmury
przestawały być ciemno-szare, wpuszczając w siebie przepiękny różowy
kolor.
<br />
- Ty szujo! - Usłyszała nagle i drgnęła, myśląc, że tylko się przesłyszała.
<br />
Wyciągnęła z kieszeni paczuszkę ze skrętami i rozglądając sie ukradkowo,
odpaliła zawiniątko zaklęciem, zaciągjąc się głęboko aromatycznym
dymem.
<br />
To tylko parę ziółek, jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziły, a potrafiły rozluźnić jak mało co.
<br />
I czy ptaki nie były fascynującymi stworzeniami? Budziły się, drąc dzioby i...
<br />
- Telamdys ma, da'lan!
<br />
Oho, pomyślała, spoglądając w górę, skąd dochodziły hałasy - czyżby
Straszliwy Wilk pokłócił się o coś z Inkwizytorką? Cholera, było już
bardzo późno, przecież kłócić mogli się kiedy indziej, szkoda na to było
no...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Tak! O-och, tak, tak, tak! </span>
<br />
No, nie. To już definitywnie był głos Iselli Lavellan i, kurwa mać, nie brzmiała tak jakby coś ją bolało.
<br />
Variel westchnęła głośno i wdrapała się nieco chybotliwie z powrotem na
murek. Rany, ale ci zakochani byli bewzstydni - wydzierać się przy
otwartych drzwiach?
<br />
O ile były otwarte bo... Nie, musiały być otwarte. Przecież nikt nie
darłby się tak głośno podczas... MIłosnych uniesień, niech im będzie.
<br />
Prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-05, 03:34<br />
<hr />
<span class="postbody">- Ma aron mah - wyjęczała, nie kontrolując tego.
<br />
Lubiła wygrywać. Zadziwiające, jak ten specyfik zadziałał - Isella cały
dzień czuła się lekko obtarta i było jej odrobinę niewygodnie. Nie na
tyle, by marudzić, oczywiście, ale był to wyczuwalny dyskomfort. W tym
momencie całkowicie zniknął, zastąpiony absolutną swobodą, która była
dla niej zaskoczeniem.
<br />
Inkwizytorka nie spodziewała się, że kiedykolwiek będzie tak agresywna,
tak wymagająca, tak wyzwolona w jakimkolwiek momencie jej życia. Wraz z
pomocą Solasa ujeżdżała go w naprawdę zatrważającym tempie, nawet dla
niej samej. Nie była w stanie przestać jęczeć, czuła, jak bardzo jej
kobiecość pulsowała, jak zaciskała się na nim za każdym razem, w
spazmach, nie potrafiła tego powstrzymać. A jego penis wsuwał się w nią,
raz po raz, ocierając się o ten szczególny punkt. Jej biodra nie
przestawały się poruszać, płynnie, intensywnie, jakby tańczyła.
<br />
Nigdy w życiu nie była tak zaczerwieniona, a biorąc pod uwagę jej bladą
cerę, wyglądała niemalże, jakby płonęła, ale nie obchodziło jej to.
<br />
- Tak, tak, tak, TAK! - Wyjęczała, by ostatnie słowo wykrzyczeć.
<br />
Nie dbała o to, by być cicho, nie miała do tego głowy. Drżała
spazmatycznie, zaciskając palce na jego przedramieniu. Zacisnęła mocno
powieki, a jej wnętrze zacisnęło się na penisie, nie wypuszczając go
przez dobre kilka chwil.
<br />
Nie była w stanie utrzymać się na siedząco, więc... opadła na niego.
Ledwo oddychała, a jej mokra cipka wypuszczała z siebie powoli fiuta,
który dalej w niej tkwił. Zajęczała cichutko, bez życia, czując, jak
kolejny raz dreszcz przechodzi przez jej ciało.
<br />
Czuła, jak jej piersi są zmiażdżone niemalże od leżenia na nim w ten
sposób, ale nie miała siły się poprawić, podnieść. Uniosła wzrok, widząc
ukochanego w podobnym stanie. Musnęła wargami jego tors, znajdując
wargami sutek, który zaczęła delikatnie lizać, chociaż ciągle nie mogła
się podnieść. Potrzebowała jeszcze chwili. Tylko krótkiej chwili...
<br />
<br />
ma aron mah - lubisz to</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-05, 03:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
kontrolował tego, co się z nim działo - wiedział tylko, że potrzebował
poruszyć lędźwiami, że musiał to robić by zagłębiać się w uzależniającej
ciasnocie, bo tylko ona mogła dać mu ukojenie, tylko dzięki niej mógł
osiągnąć spokój ducha.
<br />
Poruszał się więc dziko, przytrzymując ruchliwe biodra kochanki swą
władczą dłonią - nadstawiał ją sobie w taki sposób, by śliskie wargi
pieściły napęczniały trzon przyrodzenia przy każdym ruchu.
<br />
Nie wiedział jak długo jęczeli tak i wzdychali, łącząc ciała w zmysłowy,
pierwotny sposób, dając sobie wzajemnie przyjemność - był za to pewien,
że nadszedł wreszcie długo wyczekiwany orgazm, krzyczeli z Lavellan
tak, jakby ktoś robił im krzywdę - bez umiaru, bez żadnych hamulców, aż
dźwięk odbijał się echem od kamiennych ścian komnaty.
<br />
Poczuł jak zmęczona Inkwizytorka opada mu na klatkę piersiową i wygiął
wargi w mimowolnym uśmiechu, odczuwając niepomierną ulgę spowodowaną
ulżeniem zmęczonemu ciału.
<br />
Leżeli tak przez chwilę, wtuleni w swe ciała, aż wreszcie udało mu się
wydobyć z siebie głos inny niż ochrypłe westchnienia, które opuszczały
jego wargi raz za razem, nie dając dość do słowa.
<br />
- To nie tak miało wyglądać - poskarżył się, ściskając lekko jeden z okrągłych pośladków. - Nie taki był plan.
<br />
Dodał, przymykając oczy. Za chwilę wstanie i pójdą do łóżka, a wtedy
odpoczną, tak. Sama myśl o miękkim materacu napawała go tak wielką
błogością, że był gotów usnąć choćby tu, na dywanie przy kominku.
<br />
Zamruczał pod nosem, przesuwając nosem pomiędzy delikatnymi pasmami
jasnych włosów Inkwizytorki, gdy nagle odczuł w dolnych partiach ciała
coś absolutnie niespodziewanego.
<br />
Jego penis drgnął wyraźnie, wciąż uwięziony we wnętrzu elfki, a potem...
Pomimo przeżytego chwilę wcześniej orgazmu, zesztywniał wyraźnie,
niemalże gotowy do dalszych zabaw.
<br />
Poczuł jak brwi podjeżdżają mu wyraźnie w górę czoła, ale nic nie
powiedział. Czuł się wciąż absolutnie wykończony po poprzednim
spełnieniu, nie był nawet pewien czy poradziłby sobie następny raz...
Ten jeden był wyjątkowo intensywny.
<br />
W tym samym momencie usłyszał cichutki, zaskoczony jęk i jednocześnie poderwali głowy by popatrzeć sobie w oczy.
<br />
I Solas już wiedział. Znajdzie siły i to na taki orgazm by był jeszcze lepszy od poprzedniego.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-05, 04:07<br />
<hr />
<span class="postbody">- Mój też nie - mruknęła Isella, oddychając ciągle bardzo nierówno, głośno.
<br />
Nie spodziewała się, że zupełnie sflaczały penis, który ciągle tkwił w
jej wnętrzu tak po prostu, ciągle będąc w środku napęcznieje, zupełnie
jakby wykonywał komendę.
<br />
Jęknęła cicho, zaskoczona, podnosząc ociężałą głowę i spojrzała na
Solasa. Też to czuł. A Isella miała świadomość tego, że jej kobiecość,
pomijając fakt, że i tak była wilgotna po poprzednim razie, zaczynała
pulsować z potrzeby.
<br />
- Ty i te twoje specyfiki - mruknęła Isella, podciągając się i całując go w usta.
<br />
Ich wargi splotły się w agresywnym niemalże pocałunku po raz kolejny,
gdy po raz kolejny wykrzesywali z siebie energię. Znów kąsali się
wzajemnie po ustach, ssali języki, pomrukując.
<br />
Penis Solasa wysunął się na chwilę z jej wnętrza, co przyjęła jękiem
przyjemności, gdy tylko otarł się o ścianki w niej, ale i smutkiem - jej
kobiecość potrzebowała w tym momencie naprawdę wiele.
<br />
Została przewrócona na plecy, Solas rozchylił jej uda jednym,
zdecydowanym ruchem i.. Nic się nie stało. Podniosła głowę, widząc, jak
mężczyzna zagapił się na kilka chwil, a jego spojrzenie utkwione było w
jej cipce. To było krępujące.
<br />
Mogła się domyśleć, że była teraz czerwona, pulsująca i nabrzmiała, w
dalszym ciągu. I cholernie, cholernie mokra. Fakt, że czuła, jak wycieka
z niej coś mógł też świadczyć tylko o jednym - sperma wydostawała się z
jej wnętrza i sunęła po ciele, znacząc je.
<br />
- Chodź tu już - poprosiła Isella, nie mogąc wytrzymać tych oględzin.
<br />
Jej biodra poruszały się lekko, zupełnie mimowolnie, a zęby przygryzały
dolną wargę. Czuła jak nabrzmiałe wargi ocierają się o siebie i nawet
samo to sprawiało jej okropną przyjemność. Chciała już go w sobie,
potrzebowała, musiała...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-05, 04:32<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ani mi się śni - odpowiedział cicho, nie potrafiąc znowu powstrzymać
złośliwego uśmiechu. Tym razem to on był o krok przed swoją wybranką,
sięgając pośpiesznie po porzucony wcześniej szlafrok, a konkretnie... po
pasek.
<br />
Być może przesadzał, naprawdę - właściwie była to dopiero ich druga
wspólna noc, ale - do cholery jasnej, kiedy Lavellan zachowywała się
tak, jak się zachowywała, kiedy ciągle naginała jego granice,
prowokując, bawiąc się z nim i drażniąc, wiedział, że nie było już sensu
ukrywać przed nią swej ciemniejszej strony.
<br />
Oczywiście, że uwielbiał małe i duże gierki, wyuzdane słownictwo i
niegrzeczne zabawy - wszystko, rzecz jasna w swoich granicach i tylko za
drzwiami sypialni - nie zamierzał jednak zdradzać się przed
Inkwizytorką tak wcześnie. Ale miał na swoje usprawiedliwienie parę słów
i dzięki nim w ogóle nie czuł się winny.
<br />
Po pierwsze: to Lavellan zaczęła ich małą gierkę.
<br />
Po drugie: wyraźnie jej się to podobało. Dlaczego miał więc nie skorzystać?
<br />
Osoby bez jednej ręki zdecydowanie nie było łatwo związać. Chociaż...
Moment, przecież na tym polegała właśnie cała sztuczka! Jeden
nadgarstek, wystarczyło tylko tyle!
<br />
Zaatakował zupełnie nagle, wykonując wokół wątłego nadgarstka
skomplikowany supeł w trzech prostych ruchach. Chwycił Isellę w ramiona i
ułożył ją na materacu, na brzuchu, a potem przywiązał drugi koniec
paska do jednej z kolumienek potężnego łoża.
<br />
Sięgnął po jedną z poduszek i wcisnął ją dziewczynie pod biodra, dzięki
czemu miał doskonały widok na jej ociekającą wilgocią kobiecość
(pulsującą wyraźnie cały, cały czas) i mimowolnie wypiętą pupę, która
wyglądała tak apetycznie, że momentalnie ślina napłynęła mu do ust.
<br />
- Jeszcze z tobą nie skończyłem - wyszeptał miękko i przyłożył do jej
wejścia czubek przyrodzenia, napierając lekko by... Za chwilę wycofać go
z powrotem. Ugniatał napęczniałe fałdki jej wnętrza, miażdżąc niemalże
boleśnie łechtaczkę, bawiąc się wargami i wsuwając się do środka tylko
na parę centymetrów, ale niczego nie dawał jej na stałe, świadomie
doprowadzając ją do stanu, w którym musiała już błagać.
<br />
Bo musiała. Taki był jego plan i tak się miało, do cholery, stać.
<br />
- Jakieś uwagi? - Zapytał niewinnie, przesuwając czubkiem penisa w górę
i w dół. Westchnął głęboko gdy ociekająca kobiecość wydawała przy
każdym ruchu wdzięczne, mlaszczące odgłosy.
<br />
Przygryzł wargę, wycofując znów biodra. Tak, to miała być długa gra, znając upór Lavellan, bardzo długa.
<br />
Ale był na nią gotów, naprawdę. On także był wyjątkowo uparty. I cierpliwy.
<br />
<br />
<img alt="" border="0" src="https://cdn.discordapp.com/attachments/309290480850436108/354465613609172992/ca3cbee828183fffa166d4d74f920b09--solas-dragon-age-inquisition.png" /></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-05, 04:53<br />
<hr />
<span class="postbody">- Co? Jak to...? - syknęła zirytowana i wtedy... Wtedy zrozumiała.
<br />
Pokrzyżowała jego złośliwe plany, więc wymyślił kolejne, które polegały
na tym, by teraz to ona... Ale przecież nie skończyło się to dla niego
źle, nie męczyła go dotykiem, nie denerwowała. Wzięła, co chciała i
sprawiła, że jemu też było cudownie!
<br />
Szarpnęła się, gdy zrozumiała o co chodzi, ale było już za późno. Nawet
nie obejrzała się dobrze, a już leżała z jakiegoś powodu na łóżku, miała
wypięty tyłek, związaną rękę i tyle. Znów się szarpnęła, ale materiał
paska od szlafroka, chociaż miękki i przyjemny w dotyku, był też mocny.
<br />
Poczuła, jak poduszka wsuwa się pod biodra Iselli. Zarumieniona, nie
mogła nawet na niego spojrzeć, więc klęczała tak, wypięta na łóżku,
drżąc. Już miała nadzieję, że jednak się w nią wsunie, jednak ją weźmie -
nic z tego. Wchodził tylko na kilka centymetrów, zupełnie jakby
zapowiadał coś wielkiego, ale nic się nie działo. Absolutnie nic.
<br />
Niech go jasny szlag trafi, kurwa mać! Frustracja Lavellan była ogromna,
ale nie, nie zamierzała się poddać. Nie tak po prostu. Kto by pomyślał,
że Solas jest takim fetyszystą. Isella nie wiedziała. Sprawiał wrażenie
interesującą osobę, ale nie z tak bujną seksualną otoczką.
<br />
Jej biodra poruszały się mimowolnie, nic nie mogła na to poradzić, ale
nie zamierzała błagać, o nie. Tak się chciał bawić? W porządku.
<br />
- Nie, w zasadzie, to nie - uśmiechnęła się wrednie, spoglądając za
siebie. Gdy wszedł w nią kilka centymetrów, złapała go i nie puszczała.
Nie miała pojęcia, że ta rada Elory, aby ćwiczyć mięśnie Kegla
wypowiedziany lata, lata temu przyda jej się teraz - a raczej owoce tych
ćwiczeń.
<br />
- Jakiś problem, vhenan? - spytała niewinnie.
<br />
Nie mogła go trzymać w nieskończoność, to było pewne, ale wystarczyło
kilka chwil. On też był bardzo wrażliwy na dotyk, doskonale to
wiedziała.
<br />
Zamknęła powieki, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. Mogłaby się
uwolnić magią, oczywiście, że tak - ale póki on jej nie używał, ona też
nie miała powodów. Fair rozgrywka.
<br />
Kto pierwszy wygra?
<br />
Jęknęła głęboko, gdy już nie mogła go trzymać dłużej, a Solas wyszedł z
niej, podrażniając WSZYSTKO co można było po drodze. Po raz kolejny
próbowała zerwać się z więzów.
<br />
W tych jej ambitnych planach nie uwzględniła jednej rzeczy - była pod
wpływem cholernego eliksiru i jej zmysły dotyku dostawały szału za
każdym razem, kiedy on tak sobie przesuwał penisem pomiędzy wargami,
naciskał na łechtaczkę.
<br />
- Solas... - wymamrotała, prężąc się mimowolnie, próbując się na niego nadziać, zrobić cokolwiek.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-05, 05:08<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie, w zasadzie, to nie - usłyszał podejrzanie zbyt obojętną odpowiedź
i, naprawdę, mógł się domyślić, że ta mała prowokatorka coś kombinowała.
Ale znowu mu się nie udało, Isella działa zbyt szybko by można było
choćby i próbować przewidywać jej ruchy.
<br />
Wsunął członek odrobinę głębiej, ale nie udało mu się go wyciągnąć -
silne mięśnie zaciskały się na nim, niemalże miażdżąc cieknącą główkę w
tym stanowczym uścisku.
<br />
Zajęczał bezradnie, czując jak bolesna przyjemność paraliżuje chwilowo
jego ciało - zamarł z rękoma tuż nad biodrami ukochanej, powstrzymując
się ostatkiem sił od szpetnego przekleństwa.
<br />
- Jakiś problem, vhenan?
<br />
<span style="font-style: italic;"> Ty mała... </span>
<br />
- W żadnym wypadku - odpowiedział nieco ochryple. Odchrząknął cicho i
poczekał, aż mięśnie podbrzusza zaczną drżeć i Inkwizytorka podda się,
uwalniając go z powrotem.
<br />
Na szczęście nie musiał czekać tak długo, jak się tego obawiał - Isella
wydawała się mieć niesamowicie... Wyćwiczone tego rodzaju sztuczki, ale
każdy miał przecież swoje granice, nawet ona.
<br />
Wysunął się więc i zaczął pocierać bezczelnie penisem w górę i w dół.
Zagryzł mocno wargi, starając się by nie wyszedł spomiędzy nich żaden
odgłos, świadczący o tym jak ciężko było jemu samemu zachować wobec tej
sytuacji dystans i powagę. Odmawiając sobie jednak tego słodkiego
szaleństwa, ćwiczył swoją silną wolę, której przy drobnej elfce
zdecydowanie mu brakowało.
<br />
Przesunął się nieco do przodu i sięgnął po resztkę mikstury
pobudzającej, połyskującej smętnie w buteleczce. Nie powstrzymał się od
tego by przesunąć całą długością trzonu pomiędzy pulsującymi płatkami
kobiecości. Pośpiesznie wciągane powietrze było dla niego najlepszym
dowodem na to, że Lavellan coraz ciężej było utrzymać się w ryzach.
<br />
Bardzo dobrze. Idealnie.
<br />
Przechylił buteleczkę i wylał ostatnie krople idealnie na pulsujący
pożądaniem guziczek, rozcierając lubrykant sprawnymi palcami. Środkowym i
wskazującym palcem prawej dłoni naciągnął skórę łechtaczki tak by
odsłonić jej najczulszą część, podczas gdy palce lewej dłoni zaczęły ją
bezlitośnie podrażnić. Stosował najokropniejsze sztuczki - chuchał
ciepłym powietrzem tylko po to by zaraz podmuchać rozgrzany punkt,
pocierał zwilżonym palcem zaczerwienioną skórę, masował, ugniatał i
podszczypywał. Wszystko po to by usłyszeć wreszcie błagania. Marzył o
nich, potrzebował ich jak nigdy wcześniej, był po prostu chory z
pragnienia.
<br />
- Inkwizytorko - wymruczał niewinnie, pocierając punkcik jeszcze
szybciej. - Ukorz się przede mną, albo przestanę cię dotykać. - Nakazał
pół żartem, pół serio, odsuwając się delikatnie. Jego palce pozostawały
wciąż ulokowane na kobiecości, ale zaprzestały wykonywania jakichkolwiek
czynności.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-05, 05:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy poczuła, jak znane jej już uczucie ciepłych kropli dotyka jej kobiecości po raz kolejny, szarpnęła się panicznie.
<br />
- Ej, bez takich! Oszukujesz! - warknęła, próbując się uwolnić. Niestety, nic z tego.
<br />
Jej biodra zafalowały, poruszając się do rytmu palców Solasa. Schowała
twarz w czarnej pościeli, jęcząc w nią. Nie mogła tego wytrzymać. Nie
potrafiła.
<br />
Zaczęła wić się, próbując uciec i przysunąć się jednocześnie - sama nie
wiedziała, czego pragnie bardziej. Z jej gardła wydobył się niemalże
szloch, ale nie błagała go, ciągle nie, cały czas nie poddawała się,
nawet jeśli nie potrafiła utrzymać rozkosznych dźwięków dla siebie.
<br />
- Inkwizytorko. Ukorz się przede mną albo przestanę cię dotykać. - Isella usłyszała pomruk, był z siebie zadowolony!
<br />
Coś w jej wnętrzu zawarczało niezadowolone, ale nie mogła wiecznie się bronić, nie potrafiła...
<br />
I nagle przestał jej dotykać. Wciąż ją dotykał, ale nie robił nic
ponadto. Uznała, że to nawet nie taki zły pomysł - może sama doprowadzić
siebie do rozkoszy. Zaczęła poruszać biodrami, pojękiwać, ale niestety
Solas zbyt szybko przejrzał jej niecny plan i oparł dłonie o jej biodra.
Nie mogła już sama sprawiać sobie przyjemności.
<br />
Leżała nieruchoma, jej kobiecość pulsowała rozpaczliwie, całe ciało paliło z podniecenia i nie mogła... Nie mogła już.
<br />
- Proszę, rżnij mnie, błagam, zrób to! - krzyknęła w końcu po długich
minutach, gdy nie mogła wytrzymać z tej okropnej frustracji, którą
odczuwała. - Fen'Harel, pieprz mnie, proszę, pieprz...
<br />
Jej oddech był płytki, urywany, ale jęk, kiedy w końcu Solas naprawdę w
nią wszedł, cały, aż po same jądra... Jeśli ktoś nie wiedział w zamku co
robią, teraz już na pewno miał tego świadomość. Tyle ulgi, rozpaczy,
potrzeby, namiętności i rozkoszy w kilku dźwiękach.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-05, 05:45<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Proszę, rżnij mnie, błagam, zrób to! - Jego oczy urosły dwukrotnie, gdy
usłyszał tę wyuzdaną, wulgarną na wskroś prośbę. Na chwilę zapomniał, o
całym swoim planie, cieknącym wzwodzie i całym świecie.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Na wszelkie świętości, vhenan, tego jednego naprawdę bym się po tobie nie spodziewał. </span>
<br />
Z transu wyrwał go jej jęk - głośny, przepełniony frustracją i gniewem
tak wielkim, że gdyby nie miał jej teraz pod sobą, nigdy by nie poznał,
do kogo należał.
<br />
Ujął nasadę penisa i nakierował go na jej czerwone wejście - promienie
słońca, wpadające przez niedokładnie zaciągnięte zasłony, oświetlały
teraz piękne ciało Inkwizytorki, kłócąc się o miejsce z blaskiem
kobaltowych płomieni.
<br />
Zauroczony tym kontrastowym obrazem, pchnął biodrami tak by wcisnąć się
do wilgotnego wnętrza jednym ruchem. Ich jęki, przepełnione
niewypowiedzianą ulga, zmieszały się ze sobą, roznosząc się echem po
komnacie (i nie tylko, ale o tym nie mogli już chyba wiedzieć). Nie
czekał, nie musiał - jego lędźwie ruszyły niemalże samoczynnie,
napędzane znów prymitywną potrzebą zaspokojenia. Poruszał nimi
pośpiesznie, ujmując w dłonie śliskie od potu biodra Iselli. Wsuwał się i
wysuwał, pojękując pod nosem z wysiłku i ekscytacji. Jądra uderzały
wściekle o rozgrzane łono, wydając charakterystyczny, niezwykle wymowny
odgłos. Pot ściekał mu już strumieniami po głowie, ramionach i plecach,
ale było to dobre uczucie, zaskakująco dobre.
<br />
- A-ach, ja... - Nie panował nad tym co mówił, nie potrafił. - Vhenan, to jest...
<br />
Nie dokończył - wygiął się tylko w łuk, dopychając biodra do samego
końca, może nawet trochę zbyt boleśnie dla nierozciągniętej jeszcze
porządnie Inkwizytorki. Lubrykant na pewno robił swoje, ale jej ciało
nie mogło tak szybko przyzwyczaić się do sporych rozmiarów przyrodzenia,
było to po prostu fizycznie niemożliwe.
<br />
Nasienie zalewało wypełnione ciasno wnętrze, dopóki Solas nie odsunął
się wreszcie i ostatkiem sił przeczołgał się do ukochanej, kładąc się
tuż obok niej. Miał zamknięte oczy i dyszał ciężko, a pot perlił się
wyraźnie na jego skroniach i klatce piersiowej.
<br />
Sięgnął do wiązania paska i zerwał węzeł jednym widowiskowym
pociągnięciem. Isella nie mogła o tym wiedzieć, bo wcześniej nie miał
okazji by jej to zaprezentować, ale był prawdziwym mistrzem supłów -
zarówno pod względem tworzenia jak i rozbierania ich.
<br />
Obrócił się na bok i przyciągnął ją do siebie, rozgrzaną i spoconą tak
samo, jak on sam, by jeszcze raz dostać się do jej pełnych warg i
scałować każde przekleństwo, którym chciała go teraz obrzucić.
<br />
- Jesteś...
<br />
Nie dane było mu dokończyć, kim tym razem była dla niego Lavellan. Ktoś
zapukał krótko do drzwi jego sypialni i otworzył je wściekle, wkraczając
do środka.
<br />
- Inkwizytorko - rozległ się zaspany męski głos - Boska Wiktoria
prosiła by przekazać ci, że... O, na Stwórcę. - Strażnik zajęczał
niemalże boleśnie, wycofując się powoli z powrotem.
<br />
Solas poderwał się do siadu i sięgnął po przykrycie, narzucając je na ich nagie ciała.
<br />
- Kto pozwolił ci wkraczać do moich komnat bez żadnego... - Zaczął
chłodno, ale urwał, czując na swoim udzie drobną dłoń. - To
niedopuszczalne. - Powiedział już łagodniej, zezując na siedzącą obok
elfkę. - Po prostu niedopuszczalne.
<br />
- Słuchajcie - rozległ się z korytarza drugi głos, tym razem doskonale
przez Solasa rozpoznawalny. Variel weszła do sypialni, przepychając się w
progu ze strażnikiem i spojrzała w ich kierunku, obracając się zgrabnie
na pięcie.
<br />
- Znowu to zrobiłam - powiedziała tylko, zasłaniając zszokowanemu
strażnikowi oczy swoją drobną dłonią. - Solasie, na dole czekają panowie
z Kirkwall, chcą z tobą porozmawiać odnośnie książki. Gdybyście nie
wiedzieli, co się dzieje, udzielam wam życzliwie informacji, że minęła
już siódma rano. A teraz, kiedy oczywistości stały się już jasne,
opuścimy WASZĄ sypialnię i pozwolimy wam się doprowadzić do porządku. -
Zakończyła przyjaźnie i chwyciła strażnika za plecy, pomagając mu
wycofać się z pomieszczenia. Drzwi kliknęły cicho po zamknięciu i w
sypialni Fen'Harela zapanowała głucha cisza.
<br />
- Znowu to zrobiła - warknął apostata, podrywając się wściekle z łóżka.
- Nie mogę w to uwierzyć. Taka kompromitacja... Kto udzielił im
pozwolenia by tak po prostu wchodzić do mojej sypialni?! Nie przypominam
sobie abym na coś takiego zezwalał.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-05, 06:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Orgazm
był tak silny, że Isella nie wiedziała gdzie się znajduje, naprawdę. Na
jedną chwilę zupełnie straciła świadomość, mogąc tylko i wyłącznie
prężyć się i krzyczeć.
<br />
I kiedy opadła bez sił na łóżko, nie mogła ruszyć nawet ręką. Wiedziała,
że została objęta przez mężczyznę i zamruczała cicho, chcąc po prostu
wtulić się w jego ramiona i zasnąć. Nie miała ochoty nawet na obmycie
się, chociaż jej ciało rozpaczliwie tego potrzebowało. Białe ślady po
spełnieniu ukochanego wypływały z niej, cieknąc po udach, znacząc
pościel.
<br />
I w tym momencie drgnęła, gdy usłyszała, jak drzwi otwierają się i ktoś zwraca się do niej...
<br />
- Inkwizytorko. Boska Wiktoria prosiła, by przekazać ci, że... o, na Stwórcę.
<br />
Zażenowany jęk mężczyzny niemalże uderzył ją obuchem w głowę. Isella
skrzywiła się, podnosząc się na łokciach. W tym momencie na jej ciało
spadła pościel, przykrywając ją, ale co Strażnik zobaczył, to zobaczył,
nie było ku temu wątpliwości.
<br />
- Kto pozwolił ci wkraczać do moich komnat bez żadnego... - usłyszała Solasa.
<br />
Lavellan spojrzała na niego i widziała jak zirytowany był. Brzmiał
chłodno i nieprzyjemnie. Isella pogłaskała go dłonią, nie chcąc robić
awantury.
<br />
- Po prostu niedopuszczalne. - Solas nie brzmiał już tak nieprzyjemnie, a
gdy spojrzał na Isellę, ta uśmiechnęła się lekko do niego.
<br />
I jakby tego nie było mało, że ktoś przyszedł do niej, usłyszała Variel, która na pewno miała sprawę do Solasa.
<br />
Isella nie mogła powstrzymywać śmiechu zbyt długo, więc gdy tylko
wszyscy wyszli, wybuchła. Zaczęła trzymać się za brzuch i śmiać się tak
głośno, że jej ciągle czerwone policzki zarumieniły się jeszcze
bardziej.
<br />
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak teraz wyglądała. Lekko odkryta, naga, błyszcząca od potu, kiedy słońce pieściło jej ciało.
<br />
- Naucz się zamykać drzwi, vhenan - zachichotała, widząc jego złość. -
Mogło być gorzej. Mogli wejść wtedy, gdy byłeś we mnie. To by było
dopiero kompromitujące.
<br />
Isella przeciągnęła się leniwie i leżała tak, wyciągnięta wzdłuż łoża Solasa.
<br />
- Bardziej martwiłabym się tym, jak my dziś będziemy funkcjonowali. -
Jakby na potwierdzenie swoich słów, Isella ziewnęła szeroko, zasłaniając
usta dłonią.
<br />
Nie miała siły zebrać się z łóżka, ale stojący nad nią ukochany zwiastował chyba, że nie miała wyjścia.
<br />
- Już wstaję. - Jasnowłosa mruknęła i podniosła się.
<br />
Odkryła swoje ciało i naga poszła do łaźni Solasa, jakby nigdy nic. Po
jej udach dalej ściekało nasienie, musiała je z siebie zmyć, ubrać się i
zobaczyć o co chodziło Lelianie. Niestety, z jej słodkiego snu wyszły
nici, ale prawdę powiedziawszy - nie żałowała.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-05, 23:32<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Dorobię klucz - westchnął, odrobinę zmęczony. Nie miał w sobie ani siły
ani ochoty by opowiadać Inkwizytorce o tym, jak po latach powrócił do
ruin i wszystko było w nich zniszczone lub poprzestawiane, przez co nie
zdążył nawet pomyśleć o czymś tak prostym jak zamek w drzwiach.
<br />
Z reguły nikt nie wpraszał mu się do komnat bez wyraźnego powodu, Variel
czyniła tak jedynie w rzadkich przypadkach, wiedząc, że nocami jej
przełożony oddawał się wędrówkom po Pustce, a w takich wypadkach
przeszkadzanie mu było surowo wzbronione.
<br />
Nie było jednak żadnego problemu z odwiedzaniem go za dnia - Solas już
dawno temu wydał uroczyste obwieszczenie, zezwalające na przybywanie do
niego z mniej pilnymi problemami i raportami w godzinach "porządkowych"
(nazwano je tak później, ale apostata nie mógł sobie przypomnieć genezy
tego specyficznego terminu).
<br />
W każdym razie, o ile nie widział niczego złego w przybyciu Variel,
która musiała być zaniepokojona jego brakiem stawienia się na umówionym
wcześniej spotkaniu, o tyle wtargnięcie strażnika Inkwizycji, było po
prostu bezczelne i...
<br />
I miał przez to naprawdę kiepski humor. Czy ci wszyscy ludzie myśleli, że lubił tak świecić tyłkiem lub innymi częściami ciała?
<br />
Przewrócił oczami i wyciągnął z szafy podstawowy zestaw ubrań, kierując
leniwy krok do łaźni. Uśmiechnął się półgębkiem na widok Lavellan,
oblewającej sobie piersi ze specjalnego dzbana. Ciepła woda produkowała w
pomieszczeniu spore ilości pary, sprawiając, że drobna sylwetka elfki
nabrała eterycznego wyglądu - załamywała się, znikając za obłokami po to
by zaraz się zza nich wynurzyć - błyszcząca, kształtna, doskonała.
<br />
Prawa dłoń maga wygięła się zgrabnie w geście przywoływania, ale nie
kierował go do Iselli, a do potężnej bańki wody, która wylądowała z
pluskiem w mniejszej balii. Namydlił dokładnie całe ciało (łącznie z
głową) i opłukał się pośpiesznie, nie trudząc się nawet podbijaniem
temperatury - był bardzo zmęczony i taki zimny prysznic wydawał się być w
tej chwili jak najbardziej na miejscu.
<br />
- Postaraj się mnie informować o swoich dłuższych wędrówkach -
wymruczał, przytulając się zimnym ciałem do ciepłej pupy Inkwizytorki.
Uśmiechnął się pod nosem, wyczuwając naprężające się mięśnie. - Ar lath
ma, vhenan. Do zobaczenia.
<br />
Wciąż nagi opuścił łaźnię, nakładając na siebie pośpiesznie tunikę i
spodnie - wiedział, że minęło już kolejne dziesięć minut spóźnienia i
ogarnęło go nagłe poczucie wstydu. Nienawidził się spóźniać.
<br />
<br />
- Dzień dobry - przywitał się uprzejmie, dbając o to by jego postawa
wyrażała czysty szacunek. Widmo spóźnienia ciążyło mu na ramieniu, ale
starał się ze wszystkich sił udowodnić przybyłym gościom, że zależało mu
zarówno na spotkaniu, jak i na samej możliwości rozmowy z tak wielkimi
osobistościami.
<br />
Nie, krasnoludy z Kirkwall nie były ani arystokratami, ani szlachetnie
urodzonymi książętami - byli handlarzami, którzy w dużej mierze
odpowiadali za wydawnictwa książkowe. Polecił mu ich Varric, gdy
oddawali się rozmowie na pamiętnym balu z okazji Arlathvhenu. Dobry,
poczciwy Varric, pomagał mu tak po prostu pomimo wszystkich wydarzeń,
pomimo tego jak potwornie został potraktowany. Solas wciąż nie umiał w
to do końca uwierzyć, ale był pewien, że nie zmarnuje otrzymanej przez
niego szansy.
<br />
- Zapraszam do głównej sali - wskazał dłonią wielkie drewniane drzwi,
zdobione barwnymi ornamentami charakterystycznymi dla elfiej kultury.
Nie Dalisjkiej, <span style="font-style: italic;"> elfiej </span>. Starożytnej.
<br />
Przedstawili się sobie, wymienili uprzejmości i wtedy przemówił Enbuhr
Grolld, najwyższy z towarzystwa, sprawujący funkcję bezpośredniego
właściciela sieci wydawnictw.
<br />
- Twoja książka będzie prawdopodobnie ziarnem chaosu w potoku nowej ery
i uświadomienia - uniósł dłoń, odmawiając proponowanej mu przez służącą
wody. - Możemy pomóc ci w produkcji, wytworzyć wiele egzemplarzy, ale
nie przyłożyły do tego mojego nazwiska. Nie możemy sobie na to pozwolić w
stosunku do Teivnteru. To chyba jasne?
<br />
Solas skinął głową, ale choć w głębi ducha spodziewał się ponownej
odpowiedzi, gdzieś tliła się w nim nadzieja, że krasnoludy postanowią
wykonać ten odważny ruch, popierając prawdę wbrew wszystkiemu, co od
samego początku narzucali historii magowie Impreium.
<br />
Teraz nadzieja bezpowrotnie zgasła, ale... Tak, był na to przygotowany.
Przecież i tak nie walczył sam. Lavellan cały czas była przy nim, za
nim. Z poparciem Inkwizycji mógł sobie pozwolić na więcej.
<br />
- Chcę tylko rozesłania kopii po całym świecie, bez względu na to ile będzie to kosztowało.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-06, 00:20<br />
<hr />
<span class="postbody">- Ar lath ma, vhenan - szepnęła, uśmiechnięta.
<br />
Pomimo zmęczenia, czuła się całkiem pozytywnie. Przynajmniej na tę
chwilę, bo gdy tylko wyszła z łaźni i zaczęła się ubierać, zrozumiała,
że zapomniała o jednej bardzo ważnej rzeczy. Nie miał jej kto nałożyć
stanika, a sama - nie mogła sobie z nim poradzić. Nie była też w
Twierdzy, zawołanie więc kogokolwiek było niemożliwe do uczynienia.
Isella westchnęła ciężko, rzucając biały, koronkowy biustonosz na łóżko.
I tak nie był jej potrzebny, a wracanie z nim w dłoni było mało...
komfortowe. Zapięła koszulę, licząc na to, że nie będzie to aż tak
widoczne - oczywiście były to dość czcze gadanie, bo koszula była lekko
prześwitująca, więc ciemne obwódki sutków można było zauważyć, jeśli
ktoś się przyglądał. Ale co miała zrobić? Jedyne co jej pozostało, to
wrócić do Podniebnej Twierdzy i zaciągnąć do sypialni kogoś, kogo znała,
by jej pomógł.
<br />
Na dole spotkała się z Variel, która stała z jej gościem. Strażnik dalej był ewidentnie zażenowany.
<br />
Isella stanęła przed nim w schludnym uczesaniu, chociaż bez makijażu i z
lekkimi podkowami pod oczami, których nie miała czasu zamaskować.
Uśmiechnęła się lekko, spoglądając na mężczyznę.
<br />
- Słucham?
<br />
- Ja przepraszam za tamto wtargnięcie, nie wiedziałem.. nie spodziewałem się... och, czuję się głupio.
<br />
Tak zażenowanego mężczyzny Isella jeszcze nie widziała. Sama czuła się
potwornie głupio, bo nie było to specjalnie przyjemne, kiedy ktoś obcy
widział ją taką... nagą. To krępujące. Ale starała się brzmieć i
wyglądać profesjonalnie.
<br />
- Porozmawiamy o tym w Podniebnej Twierdzy, jeśli pan sobie tego życzy.
Zapraszam. - Isella spojrzała na Variel i uśmiechnęła się do niej
przepraszająco. - Ma serannas i ir abelas, Variel.
<br />
Kobieta tylko przytaknęła.
<br />
<br />
Gdy Isella pojawiła się w Podniebnej Twierdzy, szybko wzięła sobie pomoc
przechodzącej obok Elory i kilka chwil później Inkwizytorka była gotowa
na to, aby pracować - przebrała się, umalowała, zakryła podkowy pod
oczami i w lepszym stanie, gryząc po drodze dwa rogaliki udała się na
spotkanie z Lelianą.
<br />
- Jest kilka klanów, które buntują się przeciwko zmianom, które mają
nadejść - zaczęła rudowłosa. - Bardzo buntują. Oficjalnie odcinają się
od innych klanów, namawiają resztę, by poszła za nimi, napadają... Nie
jest zbyt ciekawie.
<br />
Isella skrzywiła się i przełknęła rogalika z czekoladą.
<br />
- Ile jest takich klanów?
<br />
- Na chwilę obecną zlokalizowałam ich sześć, może siedem. Dwa w
Fereldenie, reszta to Orlais i Wolne Marchie. Musimy zacząć działać,
cisza z naszej strony nie sprawi, że będzie to wyglądało lepiej. -
Szpiegmistrzyni pokazała Iselli raporty.
<br />
Kobieta westchnęła ciężko. Nie, nie sprawi.
<br />
- W porządku, ustawcie mi plan wyjazdu. Oblecimy wszystkie klany, jeśli
będzie trzeba. Kiedy mam ruszać? - Isella ugryzła większy kawałek
słodkiego pieczywa.
<br />
- Najlepiej jak najszybciej. Dziś, po jedenastej?
<br />
- Zgoda. Przyślijcie mi posłańca.
<br />
<br />
"Chciałeś wiedzieć o moich dłuższych wędrówkach. Wyjeżdżam dziś, wrócę
najprawdopodobniej za dwa tygodnie. Część elfów się buntuję i muszę to
ujarzmić. Ar lath ma, vhenan. Będę tęsknić."</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-06, 00:52<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Chciałeś
wiedzieć o moich dłuższych wędrówkach. Wyjeżdżam dziś, wrócę
najprawdopodobniej za dwa tygodnie. Część elfów się buntuję i muszę to
ujarzmić. Ar lath ma, vhenan. Będę tęsknić.</span>
<br />
Przeczytał list i westchnął ciężko, wsuwając kartkę do jedynej szuflady
biurka - zamkniętej wiecznie za pomocą zaklęcia. Właściwie nie
spodziewał się by czekała go możliwość spotkania się z Isellą w
najbliższym czasie, ale sama świadomość, że elfka będzie przebywała
przez parę dni poza jego zasięgiem, napawała go gorszym humorem.
<br />
Wciąż nie zdążył się przyzwyczaić do jej towarzystwa, i kiedy nadchodził
moment, w którym mieli się rozstawać - nawet na krótko - traktował go
tak, jakby mieli się nie widzieć przez kolejne dwa lata.
<br />
- Solasie - podniósł się z miejsca, słysząc pukanie do drzwi. Nie
zdziwił się, widząc za nimi uśmiechniętą lekko Variel. - Grupa
budowniczych z Orlais twierdzi, że mają kłopoty z tamtejszą
arystokracją. Zdaje się, że jedna z hrabianek postanowiła, że miasto
powinno wyglądać bardziej kolorowo i nie zgadza się na dokładne odwzo...
<br />
- Jeszcze więcej kolorów? - Solas złapał się za głowę, parskając
głośno. - Nie rozumiem, ile można jeszcze grymasić nad wyglądem własnej
ojczyzny. Tyle czasu byli z niej absolutnie zadowoleni. Skąd ten szalony
pomysł?
<br />
- To arystokraci - Starożytna wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok. -
Wydaje im się, że wszystko mogą zrobić lepiej. Sam pamiętasz jak było
z...
<br />
- Evanuris - dokończył za nią, dostrzegając zmieszanie, malujące się na
ładnej buzi. - Pamiętam. Pójdziemy tam i wszystko im wyjaśnimy.
Zgodziłem się na odrestaurowanie miasta, nie przebudowę.
<br />
<br />
Arren przymknął powieki i pozwolił by ostrze przycisnęło się do koziego
podgardla - zwierzę wierzgnęło i zajęczało żałośnie, poruszając odnóżami
w ostatecznym, rozpaczliwym akcie ucieczki.
<br />
Zupełnie bezcelowym.
<br />
Arren nie raz zabijał już kozy i uważał, że w przeciwieństwie do innych
stworzeń, były one łatwe do pozbawiania życia. Głupie i ufne,
przychodziły do niego ilekroć proponował im marchewkę.
<br />
Przycisnął stygnące zwłoki do ziemi i obwiązał tylne racice zwierzęcia
do sznura, podciągając je pod sam sufit. Krew skapywała wartko do
wiadra, napełniając je w parę minut.
<br />
Doskonale.
<br />
- Wszystko gotowe? - Spytał szeptem Diny, która nie obracając się w jego stronę, skinęła głową.
<br />
- Inkwizytorka weszła właśnie do środka, a strażnicy mają obchód w
północnej części. Masz około piętnastu minut. - Wcisnęła mu w dłonie
pędzel i zniknęła w krzakach, udając się zapewne na pozycję
obserwacyjną.
<br />
Arren uchwycił mocniej pędzel i rzucił na mur krytyczne spojrzenie. Najlepiej byłoby chyba zacząć...
<br />
- Arr - usłyszał tuż za sobą i podskoczył w miejscu, wydając z siebie
zduszony okrzyk. Dina uśmiechała się złośliwie, czerwony vallaslin
kontrastował miło z jej twarzą. - Tylko duży, pamiętaj.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-06, 01:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Inkwizytorka
nie spodziewała się, że tak szybko będzie musiała wyruszyć w podróż.
Miała nadzieję, że bal poruszy środowisko Dalijczyków, oczywiście, że
tak. Liczyła się z tym, że znajdą się i tacy, którzy nie zgodzą się z
tym, czego pragnęła. Ale nie spodziewała się, że będzie miało to miejsce
tak szybko.
<br />
Ruszyli z Twierdzy, ale prawdę powiedziawszy Isella miała nadzieję, że przejadą trochę więcej drogi, aniżeli... tuż za bramy.
<br />
- Na Stwórcę - skomentowała Cassandra, patrząc w prawo, na mur.
<br />
Isella spojrzała na kobietę, a później w miejsce, które było, najwidoczniej, na tyle ciekawe, aby tak je skomentować.
<br />
I było, faktycznie.
<br />
"Dziwka Fen'Harela", widniał wielki napis. Komuś bardzo zależało, bo
było tu dość stromo, wietrznie.. Należało się pozbyć tego napisu.
<br />
I tak ich podróż opóźniła się o kolejne pół godziny.
<br />
<span style="font-style: italic;">To będzie fantastyczny dzień</span>, pomyślała Isella, wzdychając ciężko.
<br />
<br />
- Ktoś ma niezły tupet - mruknęła Cassandra jakiś czas później, gdy
przebijali się przez trudny teren. Chcieli zejść z Gór Mroźnego Grzbietu
i udać się do klanów w Fereldenie.
<br />
- Ludzie boją się zmian, a Inkwizycja ich chce. Chce prawdy, chociaż
życie w obłudzie jest proste - przemówił Cole odrobinę nieobecnym tonem
głosu.
<br />
Isella nie przyznała się nikomu, nawet Solasowi, ale czasem żałowała, że
Fen'Harel nie zniszczył tego świata. Wierzyła w to, że uda się, po
wielu latach, może nawet wiekach naprostować jej rasę, ale... Jedno było
pewne. To nigdy nie będą Starożytni i Solas nigdy nie będzie w pełni
szczęśliwy, a ona kiedyś umrze i... Isella westchnęła ciężko, zagryzając
wargę.
<br />
- Zmiany są potrzebne. Chociaż nie wiem, czy tak radykalna forma jest w porządku, Inkwizytorko.
<br />
- Ja też nie wiem. Ale nikogo nie zmuszam do tego, aby podążał moją
ścieżką. Chcę tylko, by mieli wybór. Nie zamierzam ich przekonywać,
zmuszać na siłę. Chcę uświadomić. Ale nie wiem, czy to potrafię -
mruknęła Isella.
<br />
Mijali zniszczony Azyl. Isella dalej nie potrafiła patrzeć w tamtą
stronę, nawet jeśli ludzie Byka swego czasu ratowali każdego, kogo tu
spotkali, wynieśli tyle, ile potrafili, a monument stał, upamiętniający
poległych. To dalej była duża porażka, którą musiała przełknąć i pójść
dalej.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-06, 02:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Cole
od początku był podekscytowany możliwością podróży - co prawda, wiązało
się to nieodzownie z jakimiś problemami, ale, hej! Przecież istniał
właśnie po to żeby je rozwiązywać!
<br />
- Słyszałem o wszystkim, co wydarzyło się pomiędzy tobą, a Fen'Harelem -
uśmiechnął się pogodnie, zrównując krok z Inkwizytorką.- Cieszę się, że
wybrał głos własnego serca. Nie rozumiał go niemalże do końca, ale gdy
wreszcie dotarł do niego sens, uwierzył, że...
<br />
- Musimy tego słuchać? - Blackwall posłał duchowi zniechęcone
spojrzenie. - Cieszę się waszym szczęściem, Isello, ale skupmy się
raczej na zadaniu, w porządku?
<br />
Cole spuścił wzrok i schował twarz za włosami, i szerokim rondem
kapelusza, ewidentnie zakłopotany. Ach, tak bardzo chciał porozmawiać z
Lavellan o wszystkim, co się wydarzyło! Odkąd pamiętał, było pomiędzy
nimi tyle niewyjaśnionych spraw, które trzeba było wreszcie wyjaśnić!
Dawniej to Solas był tym, który zabraniał mu wiecznie o czymś opowiadać.
Teraz jego funkcję przejął najwyraźniej pan Blackwall i bardzo go to
smuciło.
<br />
Dlaczego nikt nigdy nie dawał mu się odezwać?
<br />
<br />
Arren zatrzymał konia, zsiadając z niego jeszcze w trakcie jazdy. Przypadł do Diny, obejmując ją mocno ramionami.
<br />
- Udało się, wszystko widziała. Teraz wystarczy odwiedzić jeszcze parę
miast i wieści się szybko rozniosą. Zaczną wątpić, będą musieli, to
zawsze tak działało.
<br />
- Mają zamiar odwiedzić nasz klan - Deina pogładziła delikatnie jego
policzek, spoglądając bez strachu w żółtawe oczy. - Sprawmy żeby ta
wizyta stała się jak... Najprzyjemniejsza.
<br />
Powrócili do klanu, trzymając się za ręce. Opiekun przywitał ich
skinieniem głowy, odpowiedzieli więc tym samym. Taelaros Harras był
mężczyzną w sędziwym wieku - dawniej rządził klanem bardzo sprawnie, ale
z każdym kolejnym rokiem zaczynał być zdezorientowany i gubił się w
sprawowaniu swej roli. To pozwalało na łatwe sterowanie starcem,
manipulowanie jego decyzjami na niemalże każdym kroku. Co prawda,
Pierwszym nie było żadne z nich (ani Deina ani Arras nie objawiali
jakichkolwiek zdolności magicznych) ale mieli zamiar urobić i Eliora.
Chłopak był jeszcze młody, na pewno istniał jakiś sposób na to by
przekonać go do słusznych poglądów.
<br />
- Niebawem przybędą wysłannicy Inkwizycji - Deina pomogła Opiekunowi
usadowić się na szerokiej, drewnianej ławie. - Z samą Inkwizytorką na
czele. Trzeba będzie ich stąd przepędzić, Taelarosie. - Wymruczała
łagodnie, gładząc starca po siwej głowie. - Chcą tylko pozbawić nas
dziedzictwa. Nie możemy do tego dopuścić. Ta kobieta jest zdrajczynią
rasy. Spoufala się z Fen'Harel, a przecież wszyscy dobrze wiemy, kto to
taki.
<br />
Arras pokiwał gorliwie głową, zajmując miejsce po prawicy Opiekuna. Harras westchnął ciężko, chrapliwie.
<br />
- Dajmy się jej chociaż wypowiedzieć, ma dal'en. Nie możemy pozwolić
sobie na otwartą wrogość w stosunku do tak znaczącej osobistości.
Wpuście ją i pozwólcie usiąść ze mną przy ognisku.
<br />
- Będziemy cały czas obok - Arras uchwycił pomarszczone dłonie
Taelarosa w swoje własne, potrząsając nimi słabo. - Pamiętaj by nie dać
się jej otumanić, ta wiedźma wie co i kiedy powiedzieć by brzmieć na
dyplomatyczną.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-06, 03:15<br />
<hr />
<span class="postbody">- Wiemy czego się spodziewać? - spytała Isella kilka godzin później.
<br />
- Wrogości - odpowiedziała Leliana, spoglądając na Inkwizytorkę. - Nie
akceptują poglądów, rozsyłania książek po klanach, ani mieszania w
panteonie bogów. Nie będą dla ciebie mili.
<br />
Zbliżali się do pierwszego przystanku. Z wstępnych informacji, które
zebrała Leliana Opiekunem był starszy, schorowany już elf. Co jeszcze
zabawniejsze, rejestr z balu informował, że wszyscy z klanu Harras
uczestniczyli w przyjęciu. Czy ktokolwiek z nich chociaż przez chwilę
rozmawiał z Starożytnymi? Zechciano choć na chwilę zdjąć te smutne
okulary zapatrzenia w kłamstwa? Sama była przerażona, gdy odkrywała
prawdę, zniesmaczona. Nie wiedziała w co ma wierzyć, jak ma żyć z tym
wszystkim, czego się dowiedziała.
<br />
W tym momencie Isella nie pamiętała kiedy konkretnie przestała modlić
się do bogów. Wcześniej było to dla niej naturalne, ale gdy odkryła
prawdę - nie mogła już tego robić.
<br />
Czuła, że są obserwowani, gdy zbliżali się do ozdobionego wyrzeźbionymi
liśćmi wjazdu. Widziała halle i aravele. Ten widok zawsze sprawiał, że
mimowolnie była uśmiechnięta, może nawet trochę rozczulona.
<br />
Zsiedli z konia, wszyscy byli bardzo... kulturalni. Dopóki nie doszli do
Opiekuna, przy którym siedziała jakaś dwójka Dalijczyków, byli bardzo
młodzi, prawdopodobnie w wieku Iselli lub okolicach. Wyglądali jak
rodzeństwo - oboje mieli platynowe włosy i szare oczy. Oboje też nosili
ten sam vallaslin - oznaczał on Falon'Dina. Kiedyś, gdy Elora miała
tatuaż na twarzy, wyglądał on tak samo.
<br />
Isella uśmiechnęła się do nich, ale nie odwzajemnili tego. Patrzyli na nią, jak na ostatniego potwora.
<br />
<span style="font-style: italic;">No to się zacznie</span>, pomyślała Isella.
<br />
- Andaran atish'an - Inkwizytorka przywitała się i, ku jej uciesze, na
to akurat Opiekun odpowiedział. - Chyba wieści o naszym przybyciu się
rozeszły. Przedstawiam wam Boską Wiktorię, Cassandrę Pentaghast i Toma
Rainier.
<br />
- Dzień dobry. - Wszyscy wymienieni przywitali się. Cole'a nie było sensu przedstawiać.
<br />
Był duchem i chociaż oni go widzieli, czuli i słyszeli, cała reszta
społeczeństwa - jeśli ich drogi przyjaciel sobie tego nie życzył - nie.
Zapominali o nim, był ulotnym wspomnieniem, który rozwiązywał problemy.
<br />
- Ta dwójka jest bardzo negatywnie nastawiona. Bali ich ból, żal, zawiść
i złość. Uważają, że zdradziłaś swoją rasę, że sprzedałaś ją dla
Starożytnych. Ileż cierpienia... - Głos Cole'a drżał z przejęcia.
<br />
Wyczuwał każdą emocję, którą emanowali młode elfy. Isella zdała sobie
sprawę z tego, że być może pomoc ducha w tej rozmowie będzie
nieoceniona.
<br />
Wszyscy usiedli naprzeciwko Opiekuna i jego towarzyszy, którzy
przypominali Inkwizytorce ochroniarzy. Mężczyzna, który sprawował nad
nimi pieczę był już u schyłku swojego życia, nie było co do tego
wątpliwości.
<br />
- Czy mogę zapytać, gdzie twój Pierwszy, Opiekunie? - Isella miała
ciepły, kojący głos. Spokojny. Nie zamierzała na nich krzyczeć, czy od
razu mówić o tym, po co przyjechała. Chciała okazać zwykłą sympatię,
którą przecież w sobie miała, współczucie, którym dysponowała.
<br />
<br />
<a class="postlink" href="https://vignette.wikia.nocookie.net/dragonage/images/0/01/Falon%27Din2.PNG/revision/latest/scale-to-width-down/378?cb=20150105215410" rel="nofollow" target="_blank">https://vignette.wikia.nocookie.net/dragonage/images/0/01/Falon%27Din2.PNG/revision/latest/scale-to-width-down/378?cb=20150105215410</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-06, 03:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Deina
nie starała się nawet by ukrywać swą wrogość - jej spojrzenie wyrażało
czystą dezaprobatę i pogardę, choć od samego początku nie wyrzekła nawet
słowa w kierunku Inkwizytorki i jej godnej pożałowania świty.
<br />
- Pierwszy - Opiekun popatrzył na Inkwizytorkę, zamyślając się na
chwilę. Gdzie podziewał się drogi Elior? Taelaros zmarszczył brwi, nie
wiedząc gdzie też może się podziewać młody mag. Popatrzył z nadzieję na
Arrasa, ale ten wzruszył tylko ramionami.
<br />
- Pójdę go poszukać - Deina podniosła się ze swego miejsca, wymieniając
z ukochanym porozumiewawcze spojrzenia. Chciała by jej drogi Arras miał
pewność, że starczy umysł Opiekuna nie będzie zatruwany przez stek
bzdur Inkwizycji.
<br />
Arras wiedział, co miał robić. Złapał Harras za dłoń i zwrócił się do elfki:
<br />
- Inkwizytorko - zaczął, uśmiechając się niemalże uprzejmie. -
Podejrzewam, że goni cię teraz wiele spraw i nie jesteśmy pierwszym
klanem, który zamierzacie odwiedzić. Jest w końcu wiele naszych braci i
sióstr, którzy niewątpliwie wyczekują waszej wizyty. Chcemy jednak znać
cel twojej podróży. Domyślamy się, że nie zabrałaś tu ze sobą takich
znakomitości bez powodu. Jesteśmy gotowi porozmawiać i wysłuchać tego,
co macie do powiedzenia.
<br />
W tym samym czasie Deina zerknęła na chłopca i popatrzyła mu poważnie w oczy.
<br />
- Powtarzam ci ostatni raz, mój chłopcze. Nie ufaj Inkwizytorce. Chce nas zdradzić, rozumiesz?
<br />
Elior pokiwał głową, uspokajając ją odrobinę. Dobry chłopak, tak właśnie miało być.
<br />
- Nie daj się zwieźć jej uroczej minie, ani pięknym słowom. To wszystko ułuda, Eliorze. Ułuda.
<br />
Powrócili do ogniska razem - Deina usadziła chłopca po swojej prawej,
spoglądając po twarzach zebranych - atmosfera była napięta, ale wróciła
najwyraźniej w momencie gdy głos miała zabrać Inkwizytorka. Bardzo
dobrze, właśnie na to liczyła. Wysłuchać wszystkich głupot, którymi
chciała ich zasypać, a potem odesłać ją do domu z kwitkiem. Niech nie
łudzi się nawet, że ma tu czego szukać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-06, 04:06<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie będę ukrywała - jesteśmy tu, bo doszły nas słuchy, że nie tylko nie
wierzycie w rzeczy, które odkryłam, to także nie zamierzacie czerpać
wiedzy, która pochodzi z starożytnego Arlathanu. Chciałabym wiedzieć,
dlaczego. - Isella przyglądała się całej czwórce, siedzącej przed nią. -
Mogłabym porozmawiać z Opiekunem i Pierwszym, tylko z nimi?
<br />
Spojrzała na dwójkę bardzo podobnych do siebie elfów. Rzucali między
sobą niepokojące spojrzenia, zupełnie, jakby planowali i knuli rzeczy
przeciwko niej. Isella nie miała ochoty w tym uczestniczyć, a mimo
wszystko była do tego zmuszona.
<br />
- Oni naprawdę wierzą w to, że chcesz ich zdradzić, Inkwizytorko. Że już
to zrobiłaś - szepnął zaskoczony Cole, którego głos wybrzmiewał
okropnym smutkiem i niedowierzaniem. - Pozwól mi uleczyć ich ból.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie</span>, szepnęła w swojej głowie, ufając, że to powstrzyma jej przyjaciela. Nie mogła w ten sposób uciszać niezadowolenia.
<br />
- Wybacz, pani - Arras skrzywił się wyraźnie, choć jego ton głosu wciąż
pozostawał niezwykle przyjazny - ale nie mamy przed sobą żadnych
tajemnic. Podejrzewam, że tak samo jest również z twoją kampanią.
Pozostańmy w naszym gronie. Mogę cię zapewnić, że jest tak ścisłe, jak
tylko może być.
<br />
Isella zauważyła to ewidentne skrzywienie się, choć głos nie drgnął mu
nawet o jotę. Lavellan spojrzała na Cassandrę, która obserwowała ich
bardzo dokładnie, zresztą podobnie zachowywała się Leliana. Szukając.
<br />
Oni już wydali na nią wyrok, ta dwójka podobnych do siebie. Już
wiedzieli, kim była, nim ją nawet poznali. To, o czym mówili to
oczywista bujda, Opiekun zawsze miał jakieś swoje tajemnice związane z
klanem, którymi dzielił się tylko z najbliższym, Pierwszym. Isella
doskonale o tym wiedziała, bo kiedyś była w takiej samej sytuacji dla
Deshanny, ale co ciekawe, Opiekun nie odezwał się nawet słowem.
<br />
- Opiekunie? - spytała, chcąc mieć pewność, że starszy mężczyzna zgadzał
się co do tych słów. - Pierwszy? Czy zgadzacie się z słowami tego
młodego mężczyzny?
<br />
Czuła niewygodę płynącą z tej rozmowy, z tego, że zmuszona była do prowadzenia takich rozmów, ale... właśnie. Musiała to zrobić.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-06, 04:25<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie mam przed swoimi dziećmi żadnych tajemnic, Inkwizytorko - starzec
wykrzywił usta w słabym uśmiechu, potwierdzając tym samym słowa
podopiecznego.
<br />
Arras uśmiechnął się lekko, choć uśmiech nie sięgnął szarych oczu.
Wszystko zdawało się przebiegać według planu, wprawiając go w dobry
humor. Nie potrzebowali teraz żadnych prywatnych rozmów... Jak bezczelna
musiała być ta mała wiedźma by chcieć ich wygonić, pozostawiając tylko
słabszych przeciwników, których łatwo byłoby jej urobić?
<br />
- Dlaczego więc nie chcecie wiedzy ze starożytnego Arlathanu? - Arras
poczuł jak gniew uderza w niego nagle, sprawiając, że z trudem udało mu
się zacisnąć żeby. Wiedzę?! Wiedzę!
<br />
- Wiedza, którą nam przedstawiasz jest dla nas jedynie legendami i nie
możemy opierać na niej filarów postępowania - wtrącił się, kręcąc
gwałtownie głową. - Dalijczycy, o czym sama powinnaś dobrze wiedzieć,
noszą na swych twarzach vallaslin, od wielu stuleci, nie pozbędziemy się
swojego dziedzictwa tylko dlatego, że ktoś zdradził na ich temat
niepotwierdzoną plotkę.
<br />
- Wielu z nas jest dumnych ze swego wyglądu i nosi tatuaże z prawdziwą
dumą - dodała Deina, mrużąc groźnie oczy. - Nie wiem, dlaczego symbol
wiary i oddania...
<br />
- Wiary w fałszywych bogów - wtrącił się nagle czarnowłosy mężczyzna,
którego imienia nie pamiętała, ani nie chciała pamiętać. - Macie na
twarzach symbole evanuris, wie to każdy głupi. Chcecie nosić z dumą
symbole niewolnictwa?
<br />
- To nic ponad plotkę! Twierdzenia Straszliwego Wilka, któ...
<br />
- Dość! - Opiekun uniósł swą dłoń, wodząc po zebranych zmęczonym
spojrzeniem. - Tak dalej nie można, moje dzieci! Zebraliśmy się tu by <span style="font-style: italic;"> rozmawiać</span>,
nie wszczynać kłótnie! Inkwizytorko - tu zwrócił się już o wiele
łagodniej. - Wybacz mi ich gniew, ale to, co mówią moje dal'en, jest
absolutną prawdą. Od zawsze wierzyliśmy i będziemy wierzyć w prawdę. Nie
zmieni jej jeden, absolutnie niewiarygodny mężczyzna. To chyba
wszystko, co mogłem ci powiedzieć. Dareth shiral.
<br />
<br />
- Potraktował nas jak... Jak bandę idiotów, której można było wcisnąć
każde lepsze kłamstwo - Cassandra uniosła w górę pięść, pokonana bez
reszty postawą starego Opiekuna klanu Harral. - To niemożliwe, by
przemówić tym ograniczonym, wybacz Isello, tępakom do głów! Widziałam w
swoim życiu wiele ignorancji, odczuwałam ją na własnej skórze każdego
dnia, ale takiego zaślepienia nie widziałam chyba jeszcze nigdy!
<br />
- Spokojnie - Blackwall przystanął przy ciemnowłosej wojowniczce i
poklepał ją przyjaźnie po plecach. - Twój gniew niczego teraz nie da. Co
zrobimy dalej? A jeśli wszystkie klany potraktują nas tak samo?
<br />
Wszyscy spojrzeli jak jeden mąż w stronę Inkwizytorki.
<br />
Czuli się bezradni wobec obojętności, jaka spotkała ich ze strony
Harral. Każdy z nich podskórnie wierzył, że każdy konflikt można było
rozwiązać rozmowa - tym bardziej gdy w grę chodziła uzdolniona pod
wieloma względami Isella. Kto miał zrozumieć Dalijczyków lepiej niż
Dalijka?
<br />
Teraz, kiedy ich plan nie wypalił, poczuli się przybici i zagubieni. I
zgodnie z niepisaną tradycją, liczyli na to, że ich pomysłowa
przyjaciółka wpadnie na rozwiązanie, który pozwoli jakoś wybrnąć z
beznadziejnej sytuacji.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-06, 04:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella patrzyła na nich, słuchając. Nie robiła żadnych min, nie mrużyła oczu, nie reagowała.
<br />
I Opiekun tak po prostu wygonił ją. Isella wstała i nie zamierzała się
kłócić. Fart jednak chciał, że to właśnie ten starszy mężczyzna
odprowadzał ich.
<br />
Lavellan odwróciła się w stronę mężczyzny i uśmiechnęła się do niego smutno.
<br />
- To, o czym mówię nie jest plotkami ani słowami jednego mężczyzny,
Opiekunie. To są rzeczy, które znalazły swoje potwierdzenie w Vir
Dirthara. Gdybyście nie wyrzucali ksiąg, które wam wysyłamy,
wiedzielibyście o tym. Wiem, że to boli. Ale Dalijczycy zawsze podążali
za prawdą, pragnęli jej, błagali o nią. A teraz jest ona niewygodna,
więc już jej nie potrzebują? - Głos Iselli był po prostu smutny. Kobieta
pochyliła się nad mężczyzną i objęła go delikatnie. - Dareth shiral.
<br />
Nie zamierzała mówić nic więcej. Leliana ewidentnie oczekiwała czegoś,
co przekonałoby ich do słuszności opinii Iselli, ale czy była taka
rzecz, jeśli ktoś uparł się, tak po prostu?
<br />
<br />
Isella jechała za drużyną, myśląc. Zmarszczyła brwi, słysząc rozmowy
przyjaciół i musiała przyznać im rację. Spodziewała się, że wyjdzie to
znacznie lepiej, ale... nie spotkała się z tym, czego oczekiwała -
rozmową. Nie, tu nie było rozmowy. Nie słuchali jej, nie dali nawet
dojść do słowa. Nie musiała się z nimi użerać, mogła nauczyć tych,
którzy chcieli. Mogła?
<br />
- Pojedźmy do jeszcze jednego. Jeśli i to się nie uda, Podniebna
Twierdza. Skontaktujemy się z wszystkimi Opiekunami i Pierwszymi, damy
im eluviany do dyspozycji, jeśli będą chcieli i będziemy ich wpuszczać
do Vir Dirthara, po kilka osób. - Westchnęła Isella, czując na sobie
spojrzenie wszystkich jej towarzyszy. - Skoro nie wierzą mnie, nie
wierzą Starożytnym, książkom, które im daję - może budowlom i oryginałom
będą w stanie uwierzyć. Jeśli to nie podziała, będę musiała wymyślić
coś innego.
<br />
<br />
Kolejny klan, Shiral, przyjął ich bardzo podobnie do Harral, jeśli nie
bardziej wrogo. Nie chcieli ich nawet wpuścić do obozu, o rozmowie nie
było mowy. Trzeba było przyznać, mocno to przybiło Isellę. W drodze
powrotnej do Podniebnej Twierdzy rozmyślała nad szczegółami swojego
planu. Ich podróż miała trwać jeszcze półtorej dnia, ponieważ klan nie
zgadzający się z Isellą i nie mający nawet ochoty przedstawić
Inkwizytorce argumentów mieszkał koło Denerim.
<br />
- Cassandro, myślisz, że wpuszczanie ich partiami to dobry pomysł? - Isella westchnęła, nie mogąc wytrzymać swoich myśli.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-06, 05:23<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Jak to "na murze"?! - Oburzył się wyraźnie, odkładając na stół pokaźny
stos dokumentów; niektóre ze zwojów rozwinęły się i potoczyły smętnie na
różne strony pokoju.
<br />
- Na murze - powtórzyła Variel, wzdychając ciężko. - Napisali na murze, krwią jakiegoś zwierzęcia, wielkimi literami "dziw..."
<br />
- Wiem, co napisali! Nie prosiłem żebyś powtarzała mi akurat ten
fragment! - Solas nie panował nad tonem swego głosu. Wiedział, że
krzyczał, tak samo jak wiedział, że nie powinien tego robić, ale nie
potrafił, nie umiał się powstrzymać, targany emocjami.
<br />
Główną z emocji był gniew - płonący intensywnie, czerwono, wdzierający
się do umysłu w zastraszająco prędkim tempie. Ułożył dłonie na blacie
stołu, przycisnął je z całych sił i zaklął, próbując się uspokoić.
<br />
- Co oni... Mają w głowach! - Jego pięści uderzyły z rozmachem o
gładkie drewno, rozsypując wokół jeszcze więcej pergaminów. - To
nieprawdopodobne! Inkwizytorka zrobiła dla nich więcej, niż ktokolwiek
inny, a oni odwdzięczają się jej w <span style="font-style: italic;"> taki </span> sposób?! Dowiem się, kto to zrobił i odpowie za swoje winy, dopilnuję tego osobiście.
<br />
- Solasie - Variel ułożyła mu na ramieniu swoją bladą dłoń. Wziął
głęboki oddech i zmusił się do popatrzenia jej w oczy. - Ktokolwiek to
był, musiał być po prostu głupcem. Na pewno bawiłaby go teraz twoja
reakcja. Nie daj mu satysfakcji. Już dawno zmyli ten napis, pewnie nawet
nie zostało śladu.
<br />
- Kłamiesz. Krew wsiąka w kamień. - Westchnął ciężko, przecierając
sobie skronie. - Dlaczego wszystko musi się na niej odbijać? To takie...
niesprawiedliwe.
<br />
- Dlatego, że wybrała sobie życie ze Starożytnym. - Variel
wypowiedziała na głos to, czego Solas nie chciał usłyszeć i czego
zdecydowanie nie chciał sobie uświadamiać. - Z Fen'Harelem.
<br />
- Nie powinienem był do tego dopuszczać - powiedział sucho, chłodno. -
Mogłem ją jakoś powstrzymać, nie dopuścić do siebie. Teraz jestem tylko
jedynym źródłe...
<br />
- Zamknij się - agentka przerwała mu nagle, szturchając go w bok. -
Isella zakochała się w tobie na zabój, nie widzisz tego? Świata poza
tobą nie widzi, a ty prawisz tylko swoje pryncypały i przewracasz
oczami, wzdychając nad niesprawiedliwością świata. Weź się w garść i
okaż jej swoje wsparcie! - Popatrzyła na niego wymownie. - Dość mam już
słuchania o tym, jaki jesteś straszny i okropny. Znam cię wiele lat i
wiem, że jest z goła odwrotnie. Rozumiesz?
<br />
Nie odpowiedział. Pochylił się i pozbierał z podłogi rozwinięte notatki, układając je dokładnie pomiędzy stosami papierów.
<br />
Wyjrzał przez okno i westchnął tęsknie - mijał już trzeci dzień, odkąd Lavellan i reszta Inkwizycji znajdowali się w podróży.
<br />
Tęsknił za nią... Bardziej niż mógłby przypuszczać. Co prawda, zdążył
przez ten czas rozpocząć tworzenie rycin do swej księgi, ale i tak nie
było chwili, w której nie myślał o szmaragdowych oczach, czy łuku
różowych warg. W jakiś sposób denerwował się też mimowolnie, ponieważ
ani razu nie uchwycił swej ukochanej w snach. Prawdopodobnie działo się
tak dlatego, że spali w różnych godzinach, ale uczucie niepokoju tkwiło
gdzieś z boku, trawiąc jego umysł nerwami.
<br />
Wiedział, że lepiej zniósłby ten okropny akt wandalizmu na murach
Twierdzy, gdyby znajdowała się obok niego. Miał już tak bardzo dość
wszystkich ludzi, którzy wtrącali się w ich relacje, którzy próbowali ją
upolityczniać, dodawać niestworzone historie stawiające ich w gorszym
świetle.
<br />
Na szczęście Isella już niebawem miała powrócić ze szlaku. I właściwie,
kiedy teraz o tym pomyślał, wiedział, że nie umiałby jej zostawić, nawet
z tym wszystkim, czego się dowiedział.
<br />
- Variel - odezwał się nagle i choć nie patrzył w stronę elfki, uśmiechnął się lekko, wyczuwając na sobie jej wzrok.
<br />
- Tak?
<br />
- Dziękuję ci.
<br />
Niczego więcej nie trzeba było dodawać. Apostata powrócił do szkicowania
rycin, a Variel wyszła na taras, mając zamiar napawać się pięknym
widokiem zachodzącego słońca.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-06, 05:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
próbowała przekonać Solasa w Pustce, gdy jeszcze jej ukochany nie
zamierzał zmieniać planów mówiła półprawdy. Zawsze mówiła półprawdy, bo
wiedziała, że Fen'Harel ma mnóstwo racji, nawet jeśli czasem się też
myli.
<br />
Chciała mu dać coś, cokolwiek, skoro wybrał ją i ten świat, zamiast
Elvhenan. Była Dalijką, a dla Dalijczyków - tych prawdziwych - zawsze
liczyła się prawda i historia, nawet jeśli nie do końca ją rozumieli.
<br />
Teraz, gdy mieli okazję poznać ją bardziej, rozumiała jak ważne to było,
jak istotne - temu też stało się to jej małą obsesją, zdobywanie wiedzy
pochłaniało jej większość czasu.
<br />
Ale kiedy spotykała się z takimi osobami, jak ci z klanu Harral, czy
Shiral - miała ochotę to wszystko rzucić w cholerę, znaleźć kolejny
artefakt o podobnych właściwościach i dać ją Solasowi, przynieść mu w
zębach.
<br />
To było tak potwornie niewdzięczne zajęcie, tak okropnie ją czasem męczyło.
<br />
Wrócili z podróży godzinę temu, a ona ciągle walczyła, pomimo tego, że
nie spała pół nocy. Nie miało to dla niej znaczenia, musiała wyrzucić z
siebie wszystkie złe emocje, wszystko to, co zaprzeczało gorącym
zapewnieniom, które słała ukochanemu. I chociaż powinna do niego
zajrzeć, na pewno tęsknił - nie mogła tego zrobić teraz. Nie wtedy, gdy
magia wymykała jej się spod kontroli, nie w momencie, gdy jej energia i
wściekłość rozsadzało drobne ciało.
<br />
Krzyknęła, rzucając wielką pięść stworzoną z magii w Pustce w
przestrzeń, znów urządzając sobie sparing na blankach Podniebnej
Twierdzy. Zachodziło już słońce, pot lał się po niej, a ciało odmawiało
posłuszeństwa ze zmęczenia, ale nie była w stanie przestać, nie, jeśli
mętlik, który panował w jej głowie zabraniał nawet oddychać.
<br />
I wtedy go zobaczyła. Nie musiała do niego iść, bo on przyszedł do niej.
Tego się nie spodziewała, Solas unikał pojawiania się w Twierdzy,
wiedziała o tym.
<br />
Uśmiechnęła się do niego smętnie, rzucając kilka kolejnych zaklęć z
prawdziwą furią, dopóki Fen'Harel nie podszedł do niej, nie wziął w
ramiona. Ciężkie kwadratowe skrzynie zlepione z Pustki, błyszczące i
mieniące się na zielono opadły na górę, powodując małą lawinę - na
szczęście po nieuczęszczanej stronie.
<br />
Isella objęła Solasa, wtulając twarz w jego ciepłe, pięknie pachnące ciało, a po jej policzkach popłynęły łzy.
<br />
- Jak to było? "Stanę w miejscu, sprawdzę, co poszło źle, a potem
spróbuję ponownie"? - spytała szeptem, nie puszczając mężczyzny.
<br />
Odetchnęła ciężko, uspokajając się. Może jednak zamiast rzucać
zaklęciami na prawo i lewo, tworzyć mały spektakl - powinna po prostu do
niego przyjść. Uspokajał ją, jak nikt inny.
<br />
Sięgnęła jego ust, by pocałować je.
<br />
- Wróciłam.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-06, 15:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Wieść
o tym, że Inkwizycja powróciła do Twierdzy, rozniosła się echem prędzej
niż można by się było tego spodziewać - Starożytni i inne elfy, służące
w Arlathanie musiały zdążyć się zaprzyjaźnić ze strażnikami Inkwizycji,
ponieważ poczta pantoflowa przenosiła się teraz w mgnieniu oka.
<br />
- Już? - Solas odgarnął ze stołu szkice, pilnując by nie rozmazać
atramentu. - Dobrze, bardzo dobrze. Miałem tylko wrażenie, że podróż
zajmie im trochę dłużej, w końcu to parę miejsc tego świata.
<br />
- Może nie wyczułeś magii eluvianu - podsunął Carion, wciskając mu w
dłonie raporty. Jasnowłosy Elf podszedł do stołu, przypatrując się z
uwagą jednemu ze szkiców, przedstawiającemu długą maskę.
<br />
- Co to takiego? - Zapytał i drgnął, wyczuwając nagłe poruszenie.
Apostata porwał kartki obracając je w swoją stronę, zupełnie tak jakby
ich zawartość była największą tajemnicą świata. Zaraz, czy to nie były
przypadkiem szkice do tego nowego "księgowidła historycznego"? Dlaczego
miałby nie mieć możliwości rzucenia na nie okiem? - Przepraszam -
powiedział szybko, odsuwając się w stronę wyjścia. - Nie chciałem
naruszyć twojej prywatności. Zwykła ciekawość. Pójdę już. W razie czego,
będę u siebie.
<br />
Nie czekając na odpowiedź, złapał za klamkę i wyszedł na zewnątrz,
kierując krok na dziedziniec. Ta maska... Czuł się tak, jakby gdzieś ją
wcześniej widział, tylko nie mógł sobie przypomnieć gdzie.
<br />
Czy miała ona jakikolwiek związek z historią? I dlaczego Fen'Harel tak panicznie bał się mu ją pokazać?
<br />
Znowu te niejasności... Carion nie znosił tego w swoim przełożonym -
wiecznych tajemnic, niedopowiedzeń. Prawda była taka, że ten sukinsyn
nikomu nie ufał tak do końca, nawet tej swojej "Inkwizytorce". Pogardzał
nią zapewne, wierząc, że była młoda i głupia, i nie domyślała się kim
tak naprawdę był jej ukochany. Nie żeby Carion uważał go za najgorszy
twór tego świata, w żadnym wypadku - Solas był dobrym przywódcą. Znał
wartości tego świata i starał się za nimi podążać, po prostu... Pogubił
się przez młodą elfkę, która zawróciła mu w głowie. To było podobne do
mężczyzn - tracić głowę dla ślicznych nóg i niezłego tyłka.
<br />
Całe szczęście, że preferencje skrytobójcy odbiegały od kobiet.
Mężczyźni mogli być czasem upierdliwi, ale zawsze wiedzieli, czego chcą.
<br />
<br />
Dorian usiadł ciężko w fotelu, chowając twarz w dłoniach. Miał dość
dzisiejszego dnia, mimo tego, ze dopiero się zaczął. Dawniej marzył o
byciu magistrem i wszystkich związanych z tym stanowiskiem obowiązkach,
ale teraz, gdy musiał doświadczać ich codziennie, czuł z wolna pewnego
rodzaju znużenie. Znużenie, które ugasiłby prawdopodobnie tylko jeden
mężczyzna na całym tym świecie.
<br />
Bo o Byku można było powiedzieć wiele, naprawdę - ale nie to, że był
nudny, tak jak te wszystkie papiery i księgi i ludzie, rozmowy i, psia
mać, traktaty, zwoje, księgi, bale, uroczyste śniadania i wykłady na
temat mocy stosowanej w rolnictwie także!
<br />
Westchnął długo i bardzo głośno, pozwalając by jego głowa osunęła się
tak w dół i w dół, aż w końcu uderzył policzkiem w ciepły pergamin.
<br />
Nie wysiedzi tak przecież bez ani słowa... Musiał natychmiast napisać
Inkwizytorce list. Może on sam zupełnie nie miał pojęcia, co robić, ale
ona wiedziałaby na pewno. Powie mu, co robić (tak jakby nie robiła tego
wcześniej, Dorianie), pokaże mu drogę, otworzy mu oczy!
<br />
Przycisnął końcówkę pióra do pergaminu i począł pisać, tworząc w co
drugim słowie fantazyjne zawijasy, z których znane było jego pismo.
Pisał i pisał, aż w końcu nie mia zielonego pojęcia, co jeszcze mógłby
dodać.
<br />
Kiedy wyprostował się z powrotem, na jego twarzy tkwiła odbita plama
atramentu, ale nawet się nie zorientował. Posłał po gońca i
zapieczętował list, radząc mu by otworzył go jak najprędzej.
<br />
I już nawet sama myśl oczekiwania listu powrotnego, sprawiła, że czuł
się tak jakby znowu miał jakiś cel. Odetchnął z ulgą, wyglądając przez
okno - magistrowie zbierali się już na auli, nadchodził moment zebrania.
<br />
Poderwał się z miejsca i ruszył na dół, krętymi schodami - stromymi jak
jasna cholera, ale Dorian poruszał się po nich od małego brzdąca, był
więc przyzwyczajony - ze schodów miał już prosto na dziedziniec, a z
dziedzińca, na...
<br />
- Spóźniłeś się - syknął Juliusz, patrząc na niego z jawnym wyrzutem. - Są już wszyscy, oprócz ciebie. Jak zwykle.
<br />
- Daruj sobie - Dorian uśmiechnął się czarująco, zajmując miejsce przy
"przyjacielu". - Dzisiaj mnie niczym nie ruszysz, mam znakomity humor.
<br />
- Związany, jak mniemam, z czymś absolutnie nieważnym i niepoważnym?
<br />
- Jak dobrze mnie znasz! - Sarknął w odpowiedzi, chwytając za leżące na stole pergaminy.
<br />
Na aulę wkroczyła reszta magistrów, wśród nich znakomite osobistości,
fundamenty, na których opierała się ich wiedza - nawet sam archont brał
udział w dzisiejszych obradach. W jego towarzystwie, jak zwykle,
pojawiła się dwójka służących - Arius Fidden, prawa ręka archonta i elf
imieniem Ilasdar. Był bardzo wycofany i małomówny - jeśli z jakiegoś
powodu odzywał się podczas trwania rady, robił to tylko szeptem, wprost
do ucha archonta. Magistrowie dziwili się takiemu zachowaniu, ale żaden z
nich nie zamierzał kwestionować ich relacji. Archont wiedział, co robić
i jak robić, to była główna i niewypowiedziana zasada hierarchii
Tevinteru.
<br />
- Dziś chciałbym z wami pomówić o zasłyszanych przez mych szpiegów
buntach wśród Dalijczyków - zaczął starzec, a wszyscy zwrócili na niego
spojrzenia, kończąc pozostałe rozmowy. - Proszę was o wypowiedzenie się
możliwie na każdy temat związany z tym zjawiskiem. Dorianie - Dorian
drgnął, słysząc swoje imię. - Zacznijmy od ciebie. Wszyscy wiedzą, że
swego czasu miałeś okazję obracać się w towarzystwie elfów, zarówno tych
miejskich, jak i dzikich. Czym jest istota tego buntu, na czym polega?
Czy chodzi o postępowanie Inkwizycji?
<br />
Przełknął głośno ślinę, czując na sobie wszystkie spojrzenia.
<br />
Och, Isello, pomyślał, układając w głowie przepiękną przemowę, czy ty zawsze musisz wkopać się w jakieś bagno?
<br />
<br />
Minęła już godzina odkąd Lavellan powróciła do Twierdzy, ale nadal nie
odzywała się do niego nawet słowem i Solas zaczynał się już z wolna
martwić. Owszem, słyszał o tym, że wyprawa po klanach nie dała im
oczekiwanych rezultatów, ale... To chyba nie oznaczało, że nie powinna
przyjść się przywitać?
<br />
Ich rozłąka trwała parę dni i... Solas zdążył się stęsknić. Coś tak
niepozornego, jak brak jej ciała nocami, kiedy próbował zasnąć, stało
się naprawdę uciążliwym problemem. Sięgał po nią ramionami - i tymi,
uwięzionymi w okowach prześcieradeł, i tymi, które zanurzał w jeziorze, w
swych snach.
<br />
Zastanawiał się, mimowolnie, czy Inkwizytorka nie zmieniła co do niego
zdania - może te parę dni uświadomiło jej, że była w stanie bez niego
wytrzymać, że ich związek był jednak porażką?
<br />
Może przesadził ostatnim razem, gdy pozwolił by poniosła go fantazja,
wtedy, ostatniej nocy? Może nie lubiła wiązania, albo czuła się
niepewnie ze wszystkim, co mu wtedy powiedziała?
<br />
Owszem, była bardzo wulgarna i niepoprawna, ale Solasowi bardzo się to
podobało! Miał oszukiwać, że było inaczej, kiedy jego ciało zdradzało go
w oczywisty sposób?
<br />
Dość tego, przecież nie zamierzał tkwić w tej pustej komnacie bez końca!
Mógł przejść się sam, w porządku, skoro wolała to załatwić w ten
sposób...
<br />
Zawsze mógł przecież udawać, że przybył do Twierdzy pod innym pretekstem.
<br />
Takim jak pożyczenie kolejnego słownika, na przykład.
<br />
Westchnął cicho i skierował się po schodach wprost do eluvianu.
<br />
- Jest na blankach - usłyszał dobrze mu znany głos i obrócił się w jego
stronę, posyłając Cassandrze wdzięczny uśmiech. - Uważaj na nią, jest
wściekła. Nie poszło... Najlepiej.
<br />
- Dziękuję - odparł zaskoczony, wychylając się do schodów prowadzących na mury. - To dużo dla mnie...
<br />
- Nie robię tego dla ciebie, apostato - przerwała mu cierpko, udając
się w zupełnie innym kierunku. Jej zbroja podzwaniała lekko przy każdym
kroku.
<br />
Solas westchnął cicho i wspiął się po schodach. Cassandra miała prawo
się do niego nie odzywać. Nie dziwił się jej niechęci i wiedział, że
musiało minąć jeszcze wiele dni żeby udało mu się jakkolwiek zbliżyć do
tej twardo stąpającej po ziemi kobiety.
<br />
O ile w ogóle mu się to kiedykolwiek uda.
<br />
Już z daleka słyszał zaklęcia i wściekłe okrzyki Iselli. Nie był zbytnio
zdziwiony, gdy zauważył jej drobną sylwetkę, ukrytą za dymiącymi się
jeszcze pozostałościami uroków. Była spocona i drżąca, coś ewidentnie
gryzło ją do tego stopnia, że nie umiała sobie z tym poradzić.
<br />
Zauważyła go, ale nie przestała uderzać, posyłając wokół drzazgi i był.
Powietrze aż drżało od hałasu, który przy tym robiła. Pozwolił jej
dokończyć, a potem przystanął w miejscu i poczekał na jej ruch.
<br />
To ona dopiero go objęła, zalewając się przy tym łzami. Smutek ścisnął
mu boleśnie gardło i żołądek, jak zwykle gdy widział ją w takim stanie.
Pogładził delikatnie jej jasne włosy, pozwalając jej odpocząć, wtulić
się w swoje ciało.
<br />
- Jak to było? "Stanę w miejscu, sprawdzę, co poszło źle, a potem
spróbuję ponownie"? - Spytała szeptem, nie puszczając go, nie unosząc
głowy. Trwała tak przy nim, a on pozwalał jej na to, wierząc, że właśnie
tego potrzebowała najbardziej.
<br />
Nie odpowiedział nic. Oddał pocałunek i wyciągnął ramiona by zetrzeć z policzków ślady po łzach.
<br />
- Wróciłam.
<br />
<br />
Z blanków poprowadził ją do jej sypialni. Przygotował kąpiel i pomógł
jej się rozebrać, a potem pomógł usiąść w dużej balii, obmywając
zmęczone podróżą ciało.
<br />
Szorował jej plecy i ramiona miękką szmatką, wcierając w nie kwiatową
mieszankę. Sam siedział wciąż całkowicie ubrany, poświęcając całą uwagę
tylko i wyłącznie jej. Wieczór zdążył już na dobre zapaść nad Twierdzą,
wzbijając na niebo okrągły jak moneta księżyc.
<br />
- Dotrzemy do nich inną drogą - przekonywał ją łagodnie, opierając
sobie jej głowę na ramieniu, podczas gdy oblewał lśniące włosy kleistym
szamponem. - Jest przecież wiele innych rozwiązań.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-06, 15:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie spodziewała się, że Solas tak po prostu zaopiekuje się nią, kiedy
ją znajdzie. Nie tylko przytuli i da wsparcie, ale naprawdę zaopiekuje -
zaprowadził ją do sypialni, zrobił kąpiel i w zasadzie to on ją mył.
Właśnie wtedy, gdy Inkwizytorka nie miała siły zrobić tego sama.
<br />
- Jak można być tak, po prostu, głupim? Tak zmanipulowanym? Opiekun i
Pierwszy nie byli aż tak negatywnie do mnie nastawieni, po prostu ta
cholerna dwójka pieprzonych elfików... - syknęła ze złością, zagryzając
wargę. - I oni śmią nazywać się Dalijczykami. Bujda. To nie są prawdziwi
Dalijczycy, to jakaś farsa.
<br />
Mruknęła cicho, gdy jej ukochany zaczął masować jej głowę podczas mycia
włosów. Przeszły ją dreszcze przyjemności. Miała co do niego szczęście,
nie było co do tego wątpliwości.
<br />
Wkrótce kąpiel zakończyła się. Isella wytarła się ręcznikiem, wysuszyła nim lekko włosy i... nie zamierzała wypuścić ukochanego.
<br />
- Zostaniesz? - wyszeptała tę prośbę.
<br />
Został.
<br />
Mogłaby z niego zrezygnować. Pewnie tak. Żyłaby tak, jak robiła to przez
dwa lata bez niego - nie mogła powiedzieć, że brakowało jej zajęć.
Tylko czy chciała to zrobić? Nie. Wiedziała o tym każdego dnia, a co
piękniejsze - nie musiała z niego rezygnować. Mogła mieć takie poranki,
jak dzisiejszy, za każdym razem, codziennie. Solas, wtulony w jej
piersi, łaskoczący ją oddechem. Ona, obejmująca go, głaszcząca
delikatnie jego policzki, głowę, kark... Kochała tego mężczyznę i była
gotowa na wszystko, co z tym się wiązało.
<br />
Nigdy nie sądziła, że związek z Solasem będzie prosty, a kiedy
dowiedziała się, że to on jest Fen'Harelem - była tego pewna. Ale to nie
znaczyło, że był gorszy. Kto lepiej pocieszyłby ją po niepowodzeniach?
<br />
Jej rozmyślania nie pozwoliły zauważyć momentu, w którym ukochany
drgnął, podniósł się i patrzył na nią. Poczuła tylko subtelny pocałunek.
Wybita z transu rozmyślań, przytuliła się do mężczyzny i sięgnęła jego
ust. Mogła czuć się bezpieczna.
<br />
<br />
- Jest jakiś odzew od klanów? - spytała Isella, kiedy złapała w końcu Josephine.
<br />
- Nawet duży. Wszyscy, którzy poparli cię są bardzo zainteresowani
odwiedzeniem biblioteki. Ci, którzy oficjalnie deklarują przeciwne
stanowisko... no cóż.
<br />
- Zleć Lelianie, żeby odcięli wpływy tych klanów. Nie muszą się ze mną
zgadzać, ale nie pozwolę szerzyć tego jadu. A ja pójdę do Solasa w
sprawie eluvianów. Może się zgodzi - Isella uśmiechnęła się lekko.
<br />
Zaszła jeszcze do kuchni i ukradła jednego rogalika - nie miała czasu na
śniadanie. Przeszła przez eluvian i kilka kroków później była już przy
ukochanym, który zajęty był książką, jak zwykle.
<br />
Pochyliła się nad nim i ucałowała go w policzek.
<br />
- Mam do ciebie pytanie. Czy mógłbyś znaleźć i odnowić kilka eluvianów? -
szepnęła do jego ucha, obejmując go jedną ręką. Jej dłoń głaskała jego
tors.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-06, 16:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Noc
spędzona w sypialni Inkwizytorki należała do wyjątkowo przyjemnych,
mimo tego, że nie spędzili jej wyjątkowo aktywnie - Lavellan była tak
zmęczona, że usnęła w jego ramionach jak dziecko, niemalże od razu po
dotknięciu głową poduszki.
<br />
Gładził ją i obserwował piękną buzię, pilnując by tej nocy nie przyśnił
się jej żaden koszmar. Sam również odpłynął w końcu do Pustki, choć sam
nie wiedział kiedy.
<br />
Budząc się, wyczuł na sobie jej wzrok - było to o tyle zabawne, że sam
pozwalał sobie na wpatrywanie się w nią tuż przed zaśnięciem, a teraz
sam był obserwowany i...
<br />
To chyba była miłość, to co ze sobą robili. To chyba właśnie tak wyglądało.
<br />
Nie mieli tyle czasu by porozmawiać ze sobą dłużej, niż zaledwie parę
chwil - zdążyli tylko wymienić się paroma niepozornymi uwagami (i toną
pocałunków, rzecz jasna) i już musieli się rozchodzić, każdy w swoją
stronę.
<br />
Szkicowanie przynosiło mu ulgę, choć zdawało mu się, że przez dwuletni
zastój w malowaniu, stracił wprawę - niektóre z rysunków poprawiał parę
razy, inne lądowały w koszu, zanim w ogóle dał im jakąkolwiek szansę -
nie zmieniało to jednak faktu, że uparcie uzupełniał swą księgę o
kolejne rysunki i rozdziały, poświęcając jej niemalże cały swój czas.
Zajmowanie umysłu i ciała historią, pozwalało mu nie myśleć o
przyszłości i o tym, że już nigdy nie uda mu się jej zmienić.
<br />
Co prawda, jego umysł wędrował często w rejony Podniebnej Twierdzy i
przebywającej w niej Inkwizytorki, ale starał się sobie tłumaczyć, że na
ich wspólny czas także przyjdzie odpowiednia chwila. Uczucie nie mogło
sprawić, że zaniedbają swoje obowiązki. Musieli się pilnować, pamiętać o
tym, co było ważne.
<br />
To nic, że cały poranek i południe myślał o drobnej dłoni i gładkich
policzkach, o jędrnych piersiach i ciepłym, płaskim brzuchu, naprawdę.
<br />
Przecież zajmował się pracą. Pisał książkę, szkicował.
<br />
Sam tylko nie wiedział kiedy, jeden ze szkiców przeszedł z tematu
Arlathanu do tematu smukłych ud i ich właścicielki, opierającej nogi o
oparcia fotelu, na którym siedziała tajemnicza postać, naszkicowana
pobieżnie i niedbale paroma kreskami. Za to postać kobiety...
Dopracowywał w niej uparcie każdy szczegół, zapominając o istnieniu
świata. Załamanie światła na okrągłym biodrze, skórzany but ściągnięty
do połowy łydki i kawałek koronkowej bieli...
<br />
Magia eluvianu targnęła delikatnie jego umysłem, ale udało mu się
przykryć pośpiesznie swój rysunek stertą innych papierów, przyjmując
możliwie najniewinniejszą minę, gdy Lavellan wkroczyła do środka,
składając na jego twarzy czuły pocałunek.
<br />
- Mam do ciebie pytanie. - Wyszeptała, obejmując go ramieniem, gładząc
palcami po klatce piersiowej. - Czy mógłbyś znaleźć i odnowić kilka
eluvianów?
<br />
Odsunął się delikatnie od stołu i zerknął przez ramię, prosto w szmaragdowe oczy.
<br />
- To będzie dużo pracy - westchnął, ale nie czuł się poirytowany, ani
zmęczony. - Nie wiem czy są gdzieś jeszcze nieużywane eluviany. Wydaje
mi się, że wszystkie mam w swoim posiadaniu. Do czego potrzebne ci są
następne? Nie bronię ci używać tych, nad którymi sprawuję kontrolę.
<br />
Podniósł się od stołu i podszedł do karafki z wodą, nalewając sobie
krystalicznie czystej cieszy do kielicha. Upił z kielicha parę łyków
(rysowanie ciała Iselli sprawiło, że czuł się odrobinę wybity z
równowagi i cóż.. Zawstydzony, bo o mały włos go na tym przyłapała) i
odstawił naczynie na stół, starając się brzmieć na absolutnie
spokojnego.
<br />
- Chciałabyś gdzieś podróżować? Albo kogoś tu przyprowadzić? Mogę
użyczyć ci mojej mapy z dokładnym rozłożeniem eluvianów. Powinna okazać
się przydatna.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-06, 16:50<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Poniekąd. - Uśmiechnęła się lekko, opierając się o stół, przy którym
jeszcze chwilę temu siedział jej ukochany. - Chciałam, żeby ci, którzy
chcą poznać prawdę, poznali ją i zobaczyli część Rozdroży. Konkretniej,
Vir Dirhara, ale nie ufam im na tyle, żeby dać całą mapę eluvianów. Poza
tym, domyślam się, że trudno im za każdym razem wykonywać długie
podróże z Orlais, czy Wolnych Marchii do Podniebnej Twierdzy. Chciałabym
im to ułatwić.
<br />
Isella uśmiechnęła się lekko do mężczyzny. Dziś miała już lepszy
nastrój. Pozytywny odzew, który przyszedł tak szybko - zaledwie dwa dni
po wysłaniu zapytania do klanów - wprawił ją w jakąś taką pogodę ducha.
<br />
- Pytanie tylko, czy to możliwe. Widziałam sporo popsutych luster, a
jedno jest prawie na pewno w Orlais, w pałacu. Widziałam je w bibliotece
- sklejone, ale nieaktywne. - Isella podkradła kielich Solasa, upijając
z niego kilka łyków wody. - O, właśnie, Morrigan ciągle pisze mi w
listach, żebyś oddał jej eluvian. Powiedz mi, da się w ogóle odtworzyć
taflę lustra, aby eluvian działał, jeśli nie masz kawałków, z którego
się składało?
<br />
Solas sprawiał wrażenie lekko zdezorientowanego. Kobieta spojrzała na
papiery, obok których siedziała i zobaczyła piękne rysunki zamku, w
którym się znajdowali. Jak zachipnotyzowana przyglądała się idealnie
zachowanym kształtom, doskonale odwzorowanym wieżom i...
<br />
- Jakie to jest piękne - szepnęła cicho, oczarowana. Dotykała palcem
witraży, które przecież widziała przed sobą, były tu wszędzie.
<br />
Pokój, w którym niegdyś Solas mieszkał był prawdopodobnie jej ulubionym w
całej Podniebnej Twierdzy. Malowidła, które zostały tam stworzone były
piękne. Historycznie oddawały tyle informacji. Nie wiedziała jak wiele
godzin spędziła nad patrzeniem na ten ostatni z fresków,
przedstawiający... wilka. Przewrotność losu, co? Nie domyśliła się. Nie
miała pojęcia. Ale zawsze na to patrzyła, bo miała wrażenie, że to coś
ważnego. Coś, o czym powinna wiedzieć.
<br />
Drgnęła, gdy poczuła dotyk ciepłej dłoni na ramieniu. Zamyśliła się.
Odchrząknęła zaskoczona, odkładając ostrożnie rysunek. Nie chciała go
zniszczyć, był zbyt piękny.
<br />
- No, to jak z tymi eluvianami, vhenan?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-08, 11:28<br />
<hr />
<span class="postbody">przypadkowy post, rysunek na pocieszenie
<br />
<br />
<img alt="" border="0" src="https://cdn.discordapp.com/attachments/291335977094610945/353724219592540160/01ec75e41a23fe2c284e923d931ce417--fantasy-couples-dragon-age-inquisition.png" /></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-08, 22:13<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wydaje mi się, że każde lustro można poskładać, wszystko zależy od
czasu i możliwości - wymruczał, przyglądając się twarzy swej ukochanej.
Jej skóra opalizowała przepięknie w pełnych promieniach słońca, a oczy
co chwilę błyszczały figlarnie, choć spomiędzy warg nie padło żadne
niewłaściwe słowo.
<br />
Taki był już chyba jej urok; dziewczęcy, niesforny, kąśliwy. Ale to
właśnie, on, ten specyficzny sposób bycia, był tym, co przyciągało go
najbardziej.
<br />
- Aravas i Merrill udowodnili już, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Oczywiście nie udałoby się im to bez pomocy pewnej upartej Inkwizytorki.
- Na ustach zaigrał mu cień złośliwego uśmieszku, ale natychmiast
zastąpił to spojrzeniem pełnym czystego, pierwotnego strachu, gdy elfka
obróciła się do niego plecami po to by sięgnąć... Po jeden ze szkiców.
<br />
Nie, nie, nie w tej chwili to odłóż! - Miał ochotę krzyknąć, ale zamiast
tego stał dalej w swym miejscu, z nogami niemalże wrytymi w podłoże.
<br />
Przecież nie stanie się nic wielkiego jeśli zauważy. To normalna sprawa,
szkicować tak piękną kobietę. Może okoliczności owego rysunku były
dość... Intymne, ale nie zamierzał tego nikomu pokazywać; rycina
powstała pod wpływem impulsu, natchnienia, chciał ją zachować tylko dla
siebie.
<br />
- Myślałem, że Morrigan pogodziła się już z faktem, że nie odzyska
eluvianu - westchnął, przysuwając się lekko, tak żeby wciąż mieć widok
na poczynania Iselli. - Cala idea jej "własności", jest w tym przypadku
kwestią sporną. - Wzruszył ramionami, wzdychając ukradkowo gdy elfka
pozostawiła wreszcie szkice w spokoju. Jej komplement był ujmujący, to
prawda, ale wolał niektóre rzeczy zachować dla siebie.
<br />
- Gdybyś mogła przekazać Morrigan, że chętnie z nią o tym porozmawiam,
byłbym bardzo wdzięczny. - Dodał, opierając się barkiem o drewnianą
komodę. Musiał przyznać, że Morrigan od początku działała mu na nerwy,
ale potrafił ją docenić jako dobrego przeciwnika, jako osobę posiadającą
ponadprzeciętną mądrość, szczególnie gdy brało się pod uwagę jej wiek.
Nie mógł się jednak dziwić, że ta wyszczekana kobieta wiedziała
niejedno; z jej pochodzeniem, z okolicznościami, w których uzyskiwała
swą wiedzę...
<br />
Zamyślił się. Otworzył usta by przeprosić za swą nieuwagę, ale w tym
samym momencie zorientował się, że myśli Lavellan również uciekły gdzieś
daleko - jej twarz miała na sobie wypisany idealny stan nieobecności.
<br />
Uśmiechnął się, rozczulony i wyciągnął dłoń, układając ją na jej szczupłym biodrze.
<br />
- No, to jak z tymi eluvianami, vhenan? - Zapytała, wyrwana z "podróży", w akompaniamencie z zalaniem się uroczym rumieńcem.
<br />
- Będę nad tym pracował - odparł ostrożnie, przyciągając ją bliżej
siebie. - Potrzebna będzie mi pomoc Merrill, prawdopodobnie przydałaby
się również kampania Aravasa. Nie wiesz może kiedy powinien powrócić ze
swych podróży? Swoją drogą, nie pisnął mi o nich nawet słowem.
Dowiedziałem się o jego "pielgrzymkach" od Cariona. - Nie umiał ukryć w
głosie pewnego rozżalenia. - Moglibyśmy zacząć pracę od przyszłego
tygodnia. Tyle czasu zajmie mi kończenie szkiców.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-08, 22:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
pamiętała, jak wściekła była Morrigan, gdy okazało się, że jej eluvian
zniknął tak po prostu z Podniebnej Twierdzy. Nikt nic nie widział -
trzeba było przyznać, że zwiadowcy Solasa byli niezwykle cicho i
perfekcyjnie wykonali swoją robotę, bo lustro tak po prostu przepadło.
<br />
- W zasadzie, znalazła ten eluvian. Podróżowała po Rozdrożach długi
czas, pokazała mi je. Nic dziwnego, że chciałaby odzyskać lustro. Sama
byłabym wściekła, gdybyś mi zabrał te, które znalazłam. Plus taki, że
jest jedno, którego nie możesz używać - uśmiechnęła się subtelnie,
spoglądając na niego figlarnie. - Przekażę jej, że jesteś chętny do
rozmowy.
<br />
Poprawiła opadającą na oczy grzywkę i przytaknęła, gdy Solas wspomniał o Aravasie i Merrill.
<br />
- Merrill będzie w siódmym niebie. A Aravas... Od początku mi mówił, że
jechanie do tych zbuntowanych klanów nie ma sensu. Nie chciał, żebym go
prosiła o pojechanie z nim, więc wyruszył do Orlais, bardzo nagle.
Powinien wrócić na dniach, tak sądzę. Może nawet dziś... Trzeba
przyznać, miał rację. - Usta Iselli wygięły się w uśmiechu, ale był on
raczej ponury. - To nie miało sensu. Ale miałam nadzieję, że... sama nie
wiem.
<br />
Inkwizytorka wzruszyła ramionami, opierając się o ukochanego.
<br />
- Myślałam, że skoro tyle Dalijczyków chce wiedzieć więcej, to... No
wiesz. Wszyscy tacy będą? W końcu tym właśnie różnimy się od miejskich,
chcemy wiedzy, pielęgnujemy kulturę, chcemy ją odkrywać. A potem
spotykam kogoś takiego i... - Isella wzdrygnęła się z niesmaku,
niezadowolenia.
<br />
Było jej wstyd, bo chciała tak bardzo, żeby Solas zobaczył wśród
obecnych elfów coś więcej, niż głupią niechęć do wszystkiego i agresję. A
sama się z takim przyjęciem spotkała.
<br />
- Nieważne - mruknęła cicho, przytulając się do mężczyzny.
<br />
Przymknęła na chwilę powieki.
<br />
- Wiesz, skoro tak ładnie rysujesz, namaluj nas, proszę. - Isella zmieniła temat, uśmiechając się nagle do Solasa.
<br />
<br />
Zwykle Aravas szanował decyzje Inkwizytorki i z większością zgadzał się.
Nawet jeśli występowały między nimi niezgody, byli w stanie o tym
konstruktywnie porozmawiać i rozwiązać spór lub przynajmniej
sprezentować sobie kilka dni intensywnego myślenia nad problemem. Tym
razem plan był na tyle nierozsądny i głupi, że Starożytny nie zamierzał
brać w nim udziału.
<br />
- Isella, nie będę się w to bawił. Od wieków działa to tak samo - jeśli
jest ktoś, kto nie chce słuchać rozsądnych rzeczy, nie będzie tego
robił. Myślę, że cała wiedza, którą przekazujesz Dalijczykom to i tak
więcej, niż mieli kiedykolwiek. Jeśli ktoś nie chce z niej korzystać
tylko dlatego, że Fen'Harel powiedział o tym pierwszy - zignoruj to, idź
dalej.
<br />
Aravas siedział podczas tej rozmowy w gabinecie Iselli na kanapie,
spoglądając na młodą, piękną kobietę, która patrzyła na niego
niezadowolona. Wolała, aby po prostu zgodził się na wspólną wyprawę i
nie kwestionował tej decyzji.
<br />
- Muszę spróbować, to jest mój lud.
<br />
- Już to zrobiłaś. Zebrałaś cały bal, przedstawiłaś nas Dalijczykom. Kto
chciał, skorzystał z tego z nawiązką i zgodził się z postulatami, które
wystosowałaś. - Mężczyzna upił łyk herbaty. Była naprawdę świetna.
Zachwycił się bogatym bukietem, wciągnął zapach głęboko do nozdrzy i
przymknął na chwilę powieki.
<br />
- Nie wszyscy muszą się ze mną zgadzać, Aravasie.
<br />
- Dokładnie. Kto nie chciał tego zrobić, nie zrobi. Będą mieli cię
głęboko w poważaniu, nie interesują ich twoje słowa, a sam fakt, że
krąży plotka o twoim związku z Fen'Harelem tylko podsyca ich nienawiść.
Nie możesz naprostować wszystkich. Musisz odpuścić i skupić się na
innych celach, o wiele istotniejszych.
<br />
Ale Isella nie chciała go słuchać, ślepo wierząc, że rozmowa jest zawsze
kluczem do rozwiązania. Tak jakby podziałało to na Koryfeusza, gdy
walczyła z nim kilka lat temu. Nie miał ochoty być wciągnięty w tę
farsę, a ponieważ i tak dostał zaproszenie do kilku dalijskich klanów w
Orlais, postanowił użyć to jako fantastycznej wymówki. I tak zniknął na
kilka dni, gdy tylko dowiedział się, że Inkwizytorka planuje podróż. Co
prawda, to prawda, wyruszył w pośpiechu, ale wolał zapomnieć czegoś, niż
tłumaczyć swój punkt widzenia raz jeszcze. Nie cierpiał powtarzać
czegoś, co było oczywiste kilka razy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-08, 23:28<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> Postacie zbliżały się nieuchronnie, choć wzbraniał się przed nimi rękoma i nogami.
<br />
Coś było nie w porządku - powietrze przesycał inny zapach, ciężki do zidentyfikowania, niemożliwy do opisania zwykłymi słowami.
<br />
Jego dłonie drżały jak w gorączce, a trzymany w palcach kostur, kruszył
się coraz mocniej z każdą rozpaczliwą próbą rzucenia uroku.
<br />
Magia, jego magia... Uciekała z niego, odczuwał to dotkliwie, boleśnie, zupełnie tak jakby moc wyciekała z niego razem z krwią.
<br />
Był coraz słabszy, a wielkie cienie przyświecały padały już na całą
ziemię, gdzie tylko zdołał spojrzeć. Ogromne sylwetki rysowały się coraz
silniej na horyzoncie, aż w końcu i horyzont zniknął w ich eterycznych
ramionach, w zębatych paszczach, które kłapały groźnie o milimetry od
jego twarzy.
<br />
Krzyknął i cofnął się parę kroków - potknął się, lądując na tyłku.
<br />
Do tyłu, do tyłu, byleby nie dosięgnęły go te potworne zębiska... Do tyłu, wycofać się!
<br />
Uderzył potylicą o ścianę, nagle pociemniało mu przed oczami. Musiał
ugryźć się w język, bo spomiędzy warg wyciekała gorąca, słona posoka.
<br />
Złapał się za stłuczone miejsce, splunął pod nogi i...
<br />
Postać sięgała po niego pazurzastą dłonią, jej długie palce zaciskały się na jego przedramieniu i MAGIA, jego magia, ona... </span>
<br />
<br />
Usiadł na łóżku - usta wciąż miał otwarte do krzyku, ale nie czuł w nich smaku krwi.
<br />
Ramiona drżały mu wyraźnie, po twarzy ściekał strugami pot i... Łzy? Nie, to tylko pot, nic więcej.
<br />
Z resztą, to wszystko było tylko snem. Koszmarem, nieznaczącym. Jego
umysł podsuwał mu wizję, odbicie jego własnych lęków. Projekcja
niewypoczętego umysłu.
<br />
Obrócił się na bok i westchnął mimowolnie, dostrzegając pogrążoną w
głębokim śnię Inkwizytorkę - światło księżyca padało na jej piękną twarz
- pogłębiało cień rzęs, rzucany na policzki.
<br />
Machnął dłonią (na krótką chwilę ogarnęła go panika, ale magia
podziałała w zwyczajny, dobry sposób) w stronę kominka, w którym już po
chwili buchnęły płomienie. Po komnacie rozniósł się charakterystyczny
aromat berberysu.
<br />
Narzucił na ramiona szlafrok i po cichu, bezszelestnie wyszedł na taras,
spoglądając na piękny krajobraz Arlathanu. Westchnął tęsknie w kierunku
wodospadów i łąk - ile by dał by któregoś dnia mógł się po nich znów
beztrosko przejść... Ostatnio miał na głowie tyle obowiązków, że nie
pozostawało mu czasu na nic innego, jemu - nieśmiertelnemu.
<br />
Cóż, właściwie wszyscy mieli roboty po same łokcie - Isella także
podpisywała ciągle kolejne postanowienia, szukała eluvianów, podsuwała
materiały, rozmawiała, prosiła, naciskała...
<br />
Zjawiała się w jego komnatach tylko późnymi wieczorami, padnięta ze
zmęczenia, tęskna kojącego dotyku jego dłoni, dźwięku głosu, dotyku
warg...
<br />
Chrząknął, spuszczając wzrok - gdyby tylko wiedziała jak często pozwalał
sobie na takie obserwacje, napawając się w milczeniu jej pięknem...
Prawdopodobnie miałaby go za jeszcze większego "dziwaka" niżeli
przedstawiali go inni.
<br />
Powrócił do sypialni, nalał do filiżanki parującej herbaty. Usiadł w swoim fotelu, wyciągając przed siebie długie nogi.
<br />
Wiedział, że tej nocy nie pozwoli sobie już na sen, ale i tak nie umiał
nie być szczęśliwym, mając obok siebie Lavellan. Przy niej każdy problem
wydawał się śmieszny, nieważny.
<br />
Cieszył się, ze ją miał, że mógł ją mieć.
<br />
Drobna sylwetka przewróciła się na drugi bok, ramię wydawało się czegoś
szukać - dłoń błądziła po pościeli, usta poruszały się w rytmie jednego
słowa.
<br />
- Jestem - wyszeptał miękko, wsuwając się do łóżka. Pozwolił by jasna
głowa ułożyła mu się na piersi i westchnął ciężko, sięgając po leżącą na
stoliku nocnym księgę.
<br />
Cóż, miał zamiar popracować, ale... Jakoś nie miał serca.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-09, 00:04<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">- Solas.
<br />
Mężczyzna odwrócił się. Przez jego twarz przepłynął cień zaskoczenia,
jakby był zdziwiony, że dotarła tak daleko, a jednocześnie spodziewał
się jej.
<br />
Isella padła na kolana z bólu, krzywiąc się i trzymając za lewą rękę, na
której to Kotwica świeciła prawdziwą, głęboką zielenią. Z każdą chwilą
znak rozrywał ją, powiększał się; napełniał mocą, której Inkwizytorka
nie była w stanie utrzymać.
<br />
Pamiętała to jak dziś, choć zaciskała zęby z całej siły, byleby nie
krzyczeć. Solas podszedł do niej i... zrobił coś, co sprawiło, że mogła
się podnieść, wziąć drżący oddech.
<br />
Przyjrzała mu się. Pamiętała tę twarz lepiej, niż czyjąkolwiek. Może
dlatego, że łysy elf był czymś niespotykanym? Może to przez te piękne
oczy, które zmieniały barwę z szarych na niebieskie, w zależności od
sytuacji? Może to te cudowne usta, potrafiące sprawić niejeden dreszcz?
<br />
Jego zbroja mieniła się, a przewieszone futro wyglądało dostojnie i...
dumnie. Widziała już podobne elementy ubióru – starożytne duchy, które
ją zatrzymały w drodze tutaj były ubrane bardzo podobnie. Te, przed
którymi musiała przejść próbę, w czym pomogła jej Studnia.
<br />
Wiedziała przed kim stoi.
<br />
Jego oczy zaświeciły się mocnym, biało-niebieskim światłem, a Kotwica...
uspokoiła się. Wyciszyła. Isella przestała odczuwać rwący ból.
<br />
- To powinno dać nam więcej czasu. Przypuszczam, że masz pytania – usłyszała.
<br />
Jego usta wygięły się w subtelnym uśmiechu.
<br />
- Qunari odpowiedzieli na niektóre z nich. Informacje, które znalazłam
podróżując przez eluviany powiedziały mi jeszcze więcej. Jesteś
Fen'Harelem. Jesteś Straszliwym Wilkiem.
<br />
Wydawał się być pod wrażeniem. Zapewne Isella ułatwiła mu zadanie – nie
musiał mówić wielkich słów, jaki to jest potężny, czy nieśmiertelny, czy
cokolwiek. Ona wiedziała, a i tak przyszła na spotkanie z nim.
<br />
- Dobra robota. Na początku byłem Solasem. „Fen'Harel” przyszedł
później... Obelga, którą wziąłem jako odznakę dumy. Tytuł Straszliwego
Wilka daje natchnienie moim przyjaciołom i wywołuje strach u wrogów...
Podobnie jak „Inkwizytor”, jak przypuszczam. - Jego mimika zmieniła się,
dobrze to pamiętała. Wyglądał, jakby czuł się winny, czy...
nieszczęśliwy. Może to ból kazał jej tak zapamiętać tę sytuację. - Teraz
już wiesz. Jak brzmiało stare dalijskie przekleństwo? „Niech Straszliwy
Wilk cię weźmie”?
<br />
Isella westchnęła cicho. Tak było. Podróż po Rozdrożach przez eluviany
uświadomiła jej jak wiele rzeczy, znów, zostało mylnie zinterpretowane.
Pamiętała to uczucie złamania, to uczucie... okropnego smutku, którego
nie potrafiła się pozbyć, chociaż bardzo chciała. Kiedy wróciła do
pałacu, ogłosiła co zamierza zrobić z Inkwizycją i poinformowała swoich
doradców o tym, czego się dowiedziała – miała ochotę, pomimo wszystko, w
tym momencie po prostu zamknąć się w sypialni i nie wychodzić z niej do
końca świata.
<br />
Cały jej światopogląd legł w gruzach. Nie było żadnych bogów, nikogo,
kto nad nimi czuwał – byli pozostawieni sami sobie niekoniecznie
dlatego, że Fen'Harel był zły i dlatego wygonił evanuris. Zrobił to, bo
to ci, których uznawali za dobrych bogów byli okrutni i źli, chciwi. Jak
ktokolwiek może przejść nad takimi informacjami do porządku dziennego,
tak po prostu? Wszystko, o czym kiedykolwiek mówiono jej na temat
kultury elfów, którą przecież tak skrzętnie Dalijczycy chcieli
pielęgnować – każde słowo musiała teraz filtrować kilka razy. Najlepiej,
gdyby uznała wszystko za kłamstwo i zaczęła od nowa.
<br />
Isella nie mogła się dziwić temu, że istniały na świecie klany
Dalijczyków, które nie akceptowały tego, co rozgłosiła. Być może gdyby
jakaś dziwna elfka sprawująca rolę, która nieodłącznie kojarzy się z
Zakonem, czyli ludźmi powiedziała jej to, o czym mówiła Lavellan – też
by nie uwierzyła. Przecież to naprawdę brzmi abstrakcyjnie.
<br />
Nie mogła skupiać się na tych klanach bardziej, niż na tej części, która
zadeklarowała chęć nauki. Nauki od nowa, wyrzucenia wszystkiego i
zaczęcia jeszcze raz. To było trudne, wyczerpujące i prawdopodobnie
zajmie mnóstwo lat, nim wiedza elfów będzie na odpowiednim poziomie -
może nawet Isella tego nie dożyje, miała tego świadomość.
<br />
Ale mieli od tego Starożytnych. Mając szczęście, będą chcieli prowadzić
swoich opóźnionych braci, cień elfów z przeszłości i wyniosą ich na
wyżyny. Może przy odrobinie szczęście Inkwizycja zmusi Orlais do oddania
Dalii. Może uda się przywrócić wszystkich Starożytnych. Może. </span>
<br />
<br />
Isella obudziła się nagle, mrugając niepewnie powiekami. Ziewnęła,
przeciągnęła się i... zobaczyła książkę. Podniosła głowę i zobaczyła
twarz Solasa, który spoglądał na nią z uśmiechem.
<br />
- Nie śpisz? - mruknęła cicho, muskając ustami jego tors.
<br />
Przytuliła się, mrucząc.
<br />
Była zmęczona, ale... coś ją tknęło i obudziła się. Może to szeleszczące kartki albo coś innego, nie wiedziała.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-09, 00:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Choć
panował środek lata, noc należała do wyjątkowo ciemnych i
nieprzeniknionych - Solas wyglądał przez okno, ale oprócz słabego zarysu
wodospadu i łąk, nie dostrzegał niczego więcej, nawet gwiazd. Zupełnie
jakby pogoda postanowiła się sprzymierzyć z jego okropnymi snami.
<br />
Właściwie niewiele z nich rozumiał. Cały czas starał się sobie
powtarzać, że cały ten koszmar był tylko odzwierciedleniem jego lęków,
ale coś kazało mu do niego uparcie wracać, analizować, wyciągać
wnioski...
<br />
Te istoty... Było w nich coś niezwykle nienaturalnego, ale to właśnie
ona sprawiała, że budziły w nim znajome skojarzenia, że miał nieodparte
uczucie znajdowania się w domu.
<br />
Dziwne ruchy, przerośnięte kończyny i przerażające zezwierzęcenie, syki,
które mimowolnie układał w słowa, w straszliwe klątwy, których nie
słyszał od wielu, wielu lat...
<br />
Uśmiechnął się lekko, słysząc nagle jej głos - nie spodziewał się, że
Isella obudzi się przed świtem, ale nie mógł powiedzieć, że owa
niespodzianka była mu niemiła.
<br />
- Nie śpię - odpowiedział spokojnie i odłożył księgę na bok, obracając
się tak by poświęcać całą swą uwagę zaspanej jeszcze elfce. - Obudziłem
cię?
<br />
Nie oczekiwał odpowiedzi, nie teraz - zamiast tego obsunął się odrobinę
niżej i ucałował jej pełne wargi, wyciskając na nich leniwy pocałunek.
Pieszczota miała być tylko wyrazem czułości, tej z rodzaju
nieśpiesznych, kiedy wydawało się im, że mieli przed sobą czas całego
świata.
<br />
- Przepraszam jeśli to przeze mnie nie możesz spać - wyszeptał,
wtulając głowę w swoje ulubione miejsce drobnego ciała Inkwizytorki.
Gładka skóra piersi niemalże pieściła jego policzek i nos; ich kwiatowy
zapach otulał go, uspokajał, sprawiał, że robiło mu się bardzo, bardzo
dobrze. - Nie taki był mój zamiar.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-09, 01:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Od
czasu ich pierwszego zbliżenia spali ze sobą nago. Isella nie wiedziała
co było tak naprawdę przyczyną takiego postępowania, ale nie zamierzała
narzekać. Czasem się krępowała, a gdy przychodził okres - nie mogła tak
po prostu być naga, ale pomijając te drobne momenty, przyjemnie było
czuć jego gorące ciało obok siebie każdym możliwym fragmentem.
<br />
Wtulać się w jego ciepły tors, przytulać go do swoich piersi. Tak jak
teraz. Isella objęła go ramieniem, przeciągając się przy okazji.
<br />
- Nie, nie obudziłeś. Nie sądzę... Coś mi się śniło, ale nie wiem co - ziewnęła bezgłośnie, głaszcząc mężczyznę po karku.
<br />
Paznokcie drapały delikatnie wrażliwą skórę.
<br />
Isella ostatnimi czasy niezbyt się wysypiała. Mało spała, a gdy już
zdarzyło się, że miała mocny, twardy odpoczynek - zwykle budziła się z
nieprzyjemnym uczuciem, którego nie potrafiła za nic zdefiniować.
Dlatego też nie mówiła o nim głośno.
<br />
Westchnęła cicho, czując subtelny pocałunek na miękkiej piersi. Uśmiechnęła się lekko, uspokojona, zrelaksowana.
<br />
Było jej tak... miło, ciepło i bezpiecznie.
<br />
- Jak to się stało, że zacząłeś malować?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-09, 01:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Obcałowywał
ją nieśpiesznie, ciesząc się dotykiem delikatnej skóry na rozpalonych
wargach. Sam właściwie nie wiedział kiedy odkrył, że jego czułości były
podszyte ukrytym motywem (ukrytym nawet dla niego). Jego ciało pobudziło
się niemalże samoczynnie przy pierwszym muśnięciu brodawki. Obserwował z
fascynacją jak uroczy kawałek ciała twardnieje, kuli się w sobie,
pęcznieje, cały sztywny i gotowy do pieszczot i tak bardzo miał ochotę
wziąć go w usta, ssać, drażnić i przygryzać.
<br />
- Jak to się stało, że zacząłeś malować? - Głos Inkwizytorki wyrwał go z
zamyślenia. Uniósł głowę i popatrzył lekko zamglonym wzrokiem na jej
twarz, mrugając by zrównać się z nią spojrzeniem.
<br />
- Dawniej nasze życie było poniekąd kreowane przez sztukę. To, czym
budowało się świat, to ile miało się wkładu w jego powstawanie, w
budowanie kultury i tradycji, świadczyło o tym jak wartościową jesteś
osobą. Nie było w Elvhenanie osoby, która w jakiś sposób nie potrafiłaby
czegoś robić; malować, pisać, tworzyć piękną poezję albo pieśni.
Dopiero niższe warstwy społeczne ze względu na swą pozycję, były
pozbawione przywileju zajmowania się sztuką.
<br />
Podciągnął się na łokciach i ułożył się u jej boku, przytulając się
ciasno do szczupłych pleców. Jego podnosząca się wolno erekcja,
ulokowała się jak na życzenie tuż przy odstających pośladkach.
<br />
- Sztuka, poza władzą, była jedyną rzeczą, która potrafiła wzbudzić w
Starożytnych prawdziwą ekscytacją. A to wszystko dlatego, że artyzm
można wyrazić na wiele sposób. To, co teraz robimy, na przykład -
wyszeptał, znacząc pocałunkami długą szyję i ramiona ukochanej. - Jest
sztuką.
<br />
Urwał, wypinając biodra tak, by trzon przyrodzenia wsunął się, niby przypadkiem, między ciepłe uda Inkwizytorki.
<br />
- Twoje ciało jest sztuką - wymruczał, wykonując lędźwiami ruch, który w
oczywisty sposób imitował kopulację. - Sztuką, którą chętnie zgłębię do
samego końca.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-09, 02:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
słuchała, zafascynowana. Chłonęła każde słowo, przymykając powieki.
Lubiła ton jego głosu, sposób, w jaki wypowiadał słowa, jego akcent. Był
przyjemny, miły dla jej ucha, podniecający, gdy trzeba było.
<br />
I teraz... Tak, teraz był bardzo pobudzający.
<br />
Isella obróciła twarz w stronę Solasa, nie odwracając się jednak całym ciałem.
<br />
- Bałamutnik - szepnęła, mając pełną świadomość tego, że już kiedyś tak skomentowała słowa Solasa.
<br />
Dłonią przyciągnęła jego twarz do siebie, wygięła się i pocałowała go w
usta, dokładnie tak, jak kiedyś, w Pustce. Ich pierwszy pocałunek.
<br />
Isella drgnęła, czując, jak pomiędzy jej udami przesuwa się penis Solasa
- raz, drugi, trzeci. Doskonale go czuła, jego wilgoć także. Drgnęła,
gdy palce mężczyzny przesunęły się po jej sterczących sutkach. Zaczął
się nimi bawić, pieścić, drażnić. Jasnowłosa westchnęła cicho, wypinając
lekko pośladki w jego stronę. Nie do końca zdawała sobie z tego sprawę.
<br />
Ich wargi odsunęły się od siebie, a Solas zaczął obcałowywać jej szyję. Kąsał skórę, lizał, ssał, a Isella... pojękiwała.
<br />
Sięgnęła dłonią pomiędzy swoje uda, gdzie znajdowała się męskość
mężczyzny. Rozchyliła nogi, jedną z stóp postawiła na prawym udzie
mężczyzny. Cały czas leżeli bokiem, a Solas przyciskał się mocno do jej
pleców i pośladków. Kobieca, delikatna dłoń ujęła penisa, chwytając go
trochę niepewnie, z początku. Przesunęła opuszkami palców po całej jego
długości, nim jej chwyt nie stał się trochę pewniejszy, a palce nie
zacisnęły się wokół trzonu, tworząc ciasny kokon.
<br />
Jej dłoń zaczęła poruszać się po całej długości penisa, który rósł,
rósł, rósł... Elfka przygryzła dolną wargę. Czuła, jak jej kobiecość
zrobiła się wilgotna po tych cudownych pieszczotach szyi, przez które
nie mogła przestać się prężyć i te palce na sutkach... Ach.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-09, 02:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Sięgnął
do wiązania szlafroka i zsunął go z siebie nieśpiesznie, pilnując by
biodra cały czas przylegały ściśle do pośladków Inkwizytorki - wiedział,
że gdyby je odsunął, cudowna dłoń zniknęłaby z jego przyrodzenia, a nie
mógł na to pozwolić, za żadne skarby świata, nie teraz.
<br />
Przysunął usta do mocno pachnącej szyi, skubnął płatek ucha, delikatny jak u dziecka.
<br />
- Nie poznałaś jeszcze moich pełnych możliwości - wymruczał zaczepnie,
poruszając biodrami tak by członek przesunął się w szczupłych palcach,
wraz z naciągniętą skórą. - Znam o wiele więcej gier... - Zawiesił głos,
równocześnie ze zmianą kąta pchnięć; teraz kierował je pod skosem do
góry, tak żeby wilgotny czubek ocierał się o pęczniejące wargi
kobiecości. - Słownych.
<br />
Wsunął dużą dłoń pod smukłe udo i przesunął się odrobinę w górę, tak by
przy uniesieniu długiej nogi, miał doskonały widok na podbrzusze swej
ukochanej.
<br />
Tak, pozycja była wprost doskonała - widział małą dłoń zaciśniętą wokół
pulsującego dowodu pożądania, widział czubek erekcji ocierającej się
bezczelnie o najczulszy punkt Inkwizytorki, z każdą chwilą coraz
bardziej i bardziej wilgotny.
<br />
Po chwili wahania, krótszej niż wzięcie oddechu, ułożył wolną dłoń na
jej klatce piersiowej, ramieniu i wreszcie... Szyi. Stamtąd przesunął ją
już tylko odrobinę w górę, chwycił za wąski podbródek i zmusił ją do
uniesienia głowy, tak by patrzyła mu ze swej uniżonej pozycji w oczy.
<br />
- Dotknij się nim - wyszeptał ni to prośbę, ni rozkaz, poruszając
lędźwiami w taki sposób by przekaz stał się banalnie oczywisty. Jego
oczy, zamglone żądzą i ekscytacją, straciły swój ostry wyraz. Zamiast
inteligentnych iskier, tkwiło w nich już tylko szaleństwo, potęgowane
tak bliską obecnością cudownego ciała ukochanej.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-09, 03:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie spodziewała się tego, że główka penisa zacznie przesuwać się po
najintymniejszej części jej ciała. Westchnęła cicho, a jej biodra
drgnęły, nie była w stanie tego kontrolować. Może nawet nie chciała.
<br />
Zagryzła wargę, gdy właśnie w ten sposób Solas postanowił ją dotykać.
Subtelnie, intymnie, sprawiając, że jej ciało było rozpalone w dosłownie
chwilę, lekko drżące z ekscytacji, z przyjemności, której nie potrafiła
ukryć.
<br />
Jej dolna warga zaczęła być gryziona przez nią samą, nie mogła nic na to
poradzić. Cały czas pieściła go dłonią tak dobrze, jak tylko potrafiła.
Palce Iselli były dość chłodne, co kontrastowało z gorącym, rozpalonym
do granic możliwości penisem.
<br />
Poczuła jego dłoń, która brała w posiadanie resztę jej ciała. Przesunął
miękkim, gorącym dotykiem po jej klatce piersiowej, obojczykach, aż
dotarł do szyi, którą odchylił. Pozwoliła mu na to, spoglądając na niego
spod przymrużonych powiek. Jeden z długich palców elfa nacisnął na jej
dolną, pogryzioną już wargę. Musnęła opuszek palca językiem - raz,
drugi, aż w końcu długi, wskazujący palec wsunął się do jej ust.
<br />
Inkwizytorka przesunęła po nim językiem, zamykając palec w ciasnym
uścisku ust, ssąc go jakby był najlepszym lizakiem. Cały czas patrzyła
mu w oczy.
<br />
- Dotknij się nim - usłyszała szept.
<br />
Przymknęła powieki, a z jej ust wydobył się cichy jęk, który został nieco zagłuszony przez ciągle ssanego palca.
<br />
Poprowadziła męskość Solasa wzdłuż jej kobiecości. Podrażniła najpierw
łechtaczkę, co sprawiło, że zadrżała wyraźnie, a jej biodra drgnęły
niekontrolowanie. Odchyliła nim wargi, przesunęła po wilgoci. Ugryzła
palec Solasa, który dalej był w jej ustach.
<br />
Sięgnęła do wejścia, wsuwając w siebie odrobinę jego penisa. Była mokra,
nie sprawiło to żadnego bólu, ale zmusiło ją do jęknięcia.
<br />
Drgnęła znów, robiąc to jeszcze raz, w dokładnie tej samej kolejności.
Poruszyła biodrami, wypuściła z ust palec, którego tak namiętnie ssała.
Znów jej dolna warga była przygryzana, a przez zęby słychać było ciche
westchnienia.
<br />
Tym razem wsunęła go w siebie nieco głębiej, by po chwili powtórzyć cały
rytuał. Tym razem mocniej, przycisnęła czubek penisa do swojej
łechtaczki, robiąc kółka wokół niej. Jęknęła, rozchylając mimowolnie
usta.
<br />
Penis przesunął się pomiędzy wargami, zbierając jeszcze więcej wilgoci,
aż w końcu Isella wsunęła jego penis niemalże do połowy. Jęknęła
głośniej, odchylając głowę mocniej, prężąc się.
<br />
Czuła dyskomfort i lekki ból, ale podekscytowanie i podniecenie było silniejsze. Znacznie silniejsze.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-09, 03:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Przez
chwilę obserwował tylko z całkowitym skupieniem ekscytujący pokaz,
który tak pieczołowicie przedstawiała przed nim Inkwizytorka - w
akompaniamencie z subtelnymi wrażeniami, rosnącymi w siłę z każdą
sekundą, był on jednak coraz trudniejszy do zwykłego, biernego
obserwowania.
<br />
Kształtne wargi ssące jego pe...Palec. Otulające go swym ciepłem i
wilgocią, tak jak robiła to w tej chwili kobiecość. Musiał odchylić
głowę i zacisnąć szczęki, by utrzymać się we względnym spokoju, w ciszy.
<br />
W rzeczywistości skręcało go już na samą myśl o tym by znaleźć się we
wnętrzu Iselli, by posiąść ją w niemalże brutalny sposób, w pośpiesznym,
agresywnym tempie, które mogłoby dać im obojgu wielką przyjemność,
Solas był tego pewien.
<br />
Zajęczał urywanie, gdy wyczuł na swoim palcu mocniejszy nacisk zębów.
Poruszył biodrami, otarł się o dolne wargi, rozmazując na nich wilgotne
ślady, i jego, i jej.
<br />
Mieszali się ze sobą, łączyli, zmieniając rozgrzane ciała w jeden, działający sprawnie mechanizm.
<br />
I, tak, czuł już jak niecierpliwie dociskała go do siebie i w siebie, za
każdym razem coraz głębiej. Urywane jęki mieszały się z jego ciężkim
oddechem, ich zapachy, pot, ich nogi i ramiona, wszystko plątało się
niesfornie, ale żadne z nich nie chciało się odnajdywać, nie chciało
niczego psuć.
<br />
Zamiast tego wtulali się w siebie jeszcze bardziej, aż nagle Solas
odkrył, że już tkwił w środku i wsunął się odrobinę dalej, robiąc sobie
miejsce w nieznośnie ciasnym choć wilgotnym wnętrzu.
<br />
Pierwsze ruchy były powolne, pozwalały Inkwizytorce przygotować się na
resztę, nie mniej sztywnego i szerokiego trzonu. Wykonał parę płytszych
pchnięć, oczarowany jej cichymi i głośniejszymi jękami, sposobem w jaki
szukała go, nadziewając się sama, chętnie i ufnie. Potem nie było już
czasu ostrożność, ani uwagę, nie było czasu na nic bo liczyła się tylko
przyjemność, jego i jego, ich wspólna.
<br />
Jego lędźwie ruszyły wściekłym galopem, a członek uderzał raz za razem w
sam środek wnętrza, gdy unosił smukłe udo wyżej i wyżej, aż w końcu
miał pełen dostęp do cudownie wyeksponowanego wnętrza. Jego ciało było
śliskie od potu, dłonie drżały od nieprzerwanego wysiłku, ale to nie
miało żadnego znaczenia w obliczu rozkoszy, którą odczuwał ilekroć mógł
dopchnąć się do samego końca wilgotnego tunelu mięśni. Pulsujące ścianki
otaczały go ze wszystkich stron, zaciskając się tym mocniej, im mocniej
pozwalał sobie w nie uderzać.
<br />
I nagle pozycja, w której się znajdowali, stała się dla niego
niewystarczalna. W ułamku sekundy obrócił Isellę na plecy i zawisł na
nią, wsuwając się z powrotem w ciasne wnętrze. Patrzył na nią z góry i
chłonął każdy szczegół rozgrzanej, zarumienionej twarzy, każdy spazm
bólu i rozkoszy.
<br />
- Ma ane ina'lan'ehn! *- Zdążył wykrzyczeć na ułamek sekundy przed
chwilą, gdy jego ciałem wstrząsnęła czysta rozkosz, skurcz tak silny, że
nie umiał zapanować nad ochrypłymi jękami, nad wtuleniem się i
przyciśnięciem się do drżącej po nim Inkwizytorki, nad zaciśnięciem
palców na jej nadgarstku, może trochę za mocno.
<br />
Nie potrafił i nie chciał się opanowywać. Było mu zbyt dobrze, zbyt błogo.
<br />
<br />
*Jesteś piękna.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-09, 03:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Byli
ze sobą splątani, połączeni w tym intymnym, gorącym tańcu. Jasnowłosa
wychodziła mu naprzeciw, spragniona jego dotyku, połączona z nim nie
tylko ciałem, ale i duszą. Była dla niego, zawsze, nic nie mogło tego
zmienić.
<br />
Doszło do tego, że kołdra, która ich okrywała dawno zsunęła się z ich
ciał, a prawa noga kobiety była odgięta już do bolesnego momentu, ale
nie oponowała, pozwalała na to, czując, jak jego cudowny penis wchodził w
nią mocniej. Drżała w jego objęciach, wyginając się w łuk - nie mogła
nad tym zapanować.
<br />
Więziła go w sobie, by po kilku chwilach wypuścić i powtórzyć ten
rytuał. Drżała, nawet podczas zmiany ich pozycji. Leżała pod nim,
prężąca się, wyeksponowana. Jej piersi podskakiwały, tańczyły razem z
nimi w płynnych ruchach, brzuch był napięty od przyjemności, której
powoli nie mogła znieść, było jej tak dużo; biodra płynęły razem z nim.
<br />
Zacisnęła palce na pościeli, by za chwilę sięgnąć między swoje uda,
znajdując łechtaczkę, którą zaczęła pocierać, jęcząc, wijąc się coraz
bardziej.
<br />
Gdy poczuła fale gorącego nasienia, które zalewają jej wnętrze, gdy znów
Solas w ostatnich podrygach przycisnął mocno ten specjalny punkt w jej
wnętrzu - nie mogła już wytrzymać, nie chciała.
<br />
Zajęczała głośno, niekontrolowanie, drżąc i zaciskając się mięśniami na
penisie, który ciągle był głęboko w niej, a uda Iselli otuliły jego
biodra, ściskając go.
<br />
Poczuła jego ciężar na swoim ciele i nie mogła zrobić niczego innego, niż wygiąć się w ostatniej rozkoszy, w ostatnim podrygu.
<br />
Zastygła, wtulona w jego gorące ciało. Leżeli tak, oddychając ciężko, rozluźnieni, rozleniwieni, bezpieczni i zakochani.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Podniecasz mnie</span> - szepnęła do jego ucha.
<br />
Nie chciała go puścić, uwolnić. Nawet wtedy, gdy Solas wysunął z niej
penis i pozostałości ich spełnienia postanowiły zacząć ciec jej po
pośladkach.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-09, 04:49<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"> Podniecasz mnie</span>.
<br />
Dwa słowa, zupełnie niepozorne, zdawałoby się, że absolutnie naturalne w
obliczu przeżytych przed chwilą rozkoszy; a jednak sprawiły, że gorący,
podrażniający dreszcz, rozszedł się leniwie od dołu pleców, po spocone i
drżące wciąż delikatnie podbrzusze.
<br />
Solas zsunął się z drobniejszego ciała i westchnął cicho, widocznie zadowolony z otrzymanego komplementu.
<br />
Nie odpowiedział nic - podsunął tylko swoje ramię tak, by elfka mogła
ułożyć na nim wygodnie głowę i machnął dłonią, zasłaniając kotarami
jaśniejące już z wolna niebo.
<br />
Nie zamierzał jednak wstawać, jeszcze nie. Właściwie, miał ochotę na
drzemkę. Na długą, leniwą drzemkę, spędzoną w ramionach ukochanej
kobiety.
<br />
Nie pamiętał, kiedy zasnął, naprawdę - ostatnim wspomnieniem, które
udało mu się przywołać pod powiekami, było gładzenie szczupłego uda i
podziwianie dwóch piersi, unoszących się równomiernie w oddechu. Chyba
chciał coś powiedzieć, albo o coś zapytać, ale musiał odpłynąć.
<br />
Obudził go dotyk. Z początku wydawało mu się, że znów owinął nogi
prześcieradłami - to zdarzało się bardzo często kiedy miewał
nieprzyjemne sny.
<br />
Później dotarło do niego, że prześcieradła nie były aż tak ciepłe, aż
tak jedwabiste, a ich dotyk nie potrafił wyprawiać z jego ciałem <span style="font-style: italic;"> takich </span> rzeczy, och, nie, na pewno nie!
<br />
Zmusił się do rozchylenia powiek i zachłysnął się powietrzem, dostrzegając u dołu błyszczące szmaragdowo spojrzenie.
<br />
- Vhenan - wychrypiał, wyginając się bezwiednie w łuk. Przyjemność była tak silna, że nie umiał za nią nadążyć, złapać rytmu.
<br />
Jak długo musiał być dotykany, zanim się rozbudził? To było niemożliwe, Inkwizytorka w ogóle nie znała umiaru, a Solas...
<br />
Bezgranicznie ją za to uwielbiał.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-09, 05:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
przysnęła, wtulona w mężczyznę. Sama nie wiedziała co w zasadzie ją
obudziło - może kolejny sen, którego nie pamiętała... Nie miała
pewności.
<br />
Faktem było jednak to, że kobieta rozbudziła się. Słyszała przez
niedomknięte drzwi balkonowe śpiew ptaków i pierwszy harmider poranka.
Szuranie, chodzenie, śmianie się - prozaiczne rzeczy. W sypialni było
jednak cicho i ciemno. Kobieta nie zamierzała odsłonić kotar, ale
postanowiła przywitać ukochanego poranną, miłą niespodzianką.
<br />
Isella miała świadomość, że prawdopodobnie wkrótce będą musieli wstawać,
a co mogłoby rozluźnić bardziej, niż poradzenie sobie z porannym
wzwodem, który miał miejsce, a jakże. Nawet jeśli kilka godzin wcześniej
Solas uprawiał z nią seks.
<br />
Inkwizytorka odsłoniła kołdrę na bok, podniosła się delikatnie,
wyplątując z objęć ukochanego. Widziała go teraz nagiego, pogrążonego w
słodkim śnie. Wyglądał tak spokojnie, kiedy odpoczywał. Lubiła na niego
patrzeć w takich momentach.
<br />
Palce kobiety przesunęły się po bliźnie. Pamiętała, że jest bardzo
wrażliwa i chciała to wykorzystać. Nachyliła się nad nią i ucałowała w
kilku miejscach. Przesunęła uchylonymi wargami od brzucha, aż po udo, by
po chwili przebyć tę samą drogę, ale językiem. Delikatnie ssała
nierówności, śledziła je pod językiem, chcąc zapamiętać każdą jedną.
<br />
Solas drgnął kilka razy, ale nie obudził się. Kobieta sięgnęła więc do
jego członka, który sączył się już naprawdę porządnie i obrysowała całą
główkę czubkiem języka. Usadowiła się wygodniej, przez co finalnie sutki
kobiety muskały bliznę - zrobiła to specjalnie, owszem. Nie było to
może najwygodniejsze dla samej Iselli, ale naprawdę chciała miło
przywitać ukochanego.
<br />
- Vhenan - usłyszała i podniosła wzrok, patrząc na niego z penisem w ustach.
<br />
Uśmiechnęła się subtelnie, po czym zanurzyła jego członek w swoich
ustach, tak głęboko, jak potrafiła. Jej głowa zaczęła pracować, gdy
wysuwała go z swoich ust i wsuwała ponownie. Sterczące sutki ocierały
się o lewe udo Solasa, cały czas. Młoda elfka pomagała sobie dłonią
podczas zabawiania się z mężczyzną, by po kilku chwilach zsunąć dłoń do
napiętych jąder. Zważyła je w palcach, pogładziła lekko pomarszczoną
skórę.
<br />
Była zachłanna reakcji Solasa, głodna ich. Niecierpliwa.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-09, 05:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Istniało
wiele widoków, które Solas uwielbiał do tego stopnia, że podświadomie
wmawiał sobie, że mógłby je oglądać każdego poranka.
<br />
Panorama Arlathanu, budzącego się wolno do życia - wszechobecna rosa i
zapach lasu, szumiący wodospad, otwierające się z wolna łebki kwiatów -
jak można było tego nie doceniać?
<br />
Lubił też budzić się w Pustce, tuż przy swoim kamieniu - unosił powieki i
oglądał szklane wieże, pozwalając umysłowi płynąć prosto do ich
wnętrza, na sam szczyt, gdzie powietrze było tak rzadkie, że można było
to boleśnie odczuć, ale wszystko było warte widoku maleńkiej skały i
wszechobecnych chmur, krążących wokół leniwie, dostojnie.
<br />
Albo biblioteka - to mogło wydawać się dziwne, ale kiedy po
przebudzeniu, pierwszą rzeczą, którą dostrzegał, były książki, Solas
czuł pewien rodzaj niewyjaśnionej ekscytacji i chęci do pracy. Czuł
nadchodzący napływ wiedzy, która była przez niego odbierana jako
prawdziwa przyjemność.
<br />
Żadna z tych rzeczy nie mogła się jednak równać z widokiem, który dane
mu było ujrzeć tym razem - na początku udało mu się tylko zlokalizować
intensywnie zielone tęczówki, wpatrzone w niego zupełnie tak jakby znały
na wylot jego duszę, wszystkie pragnienia i sekrety.
<br />
Potem dostrzegł jasne włosy, rozsypane w malowniczym nieładzie wokół
ślicznej twarzy. I wreszcie przyszła kolej na usta - zaczerwienione,
pełne wargi, ssące jego penisa jak najwspanialszy przysmak tego świata.
Wilgotny język, poruszający się wężowo wokół główki, zęby muskające
delikatną skórę, skubiące ją zaczepnie.
<br />
Napiął się jeszcze mocniej, powoli świadom tego, co się wokół niego
odgrywało. Blade oblicze przeciął na moment uśmiech, który krzyczał
głośno, co sądził na temat zaskakującej śmiałości jego ukochanej i
wysunął dłoń, wplątując ją odruchowo pomiędzy platynowe kosmyki.
<br />
Nie chciał narzucać ostrego tempa, nie musiał z resztą - nie wiedział za
jaką sprawą, ale Lavellan była mistrzynią zabawiania się z jego penisem
- dobrze wiedziała gdzie, jak i kiedy go dotknąć, by znajdował się o
krok od przepaści.
<br />
Wciągnął gwałtownie powietrze i rozłożył szerzej nogi, dając elfce pełen
dostęp do swego krocza. Mogła teraz obserwować napięte jądra i drżącą,
zaczerwienioną wyraźnie erekcję, z której raz za razem sączyły się mętne
krople preejakulatu.
<br />
- Vhenan - powtarzał jak w gorączce, podrygując bezwiednie biodrami. Z
każdym kolejnym uderzeniem był coraz... Bliżej... Spełnienia.
<br />
Jego dłoń zaczęła w końcu naciskać na potylicę kochanki, zmuszając ją
do jeszcze odważniejszych ruchów, do głębszego otwierania się na jego
masywne przyrodzenie. Nie umiał, nie potrafił się powstrzymać. Chciał
już dojść, chciał natychmiast trysnąć wprost w te cudownie wilgotne
wargi!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-09, 05:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
wiedziała, że była trochę niezdarna w swoich ruchach. Nic zresztą
dziwnego, to był drugi raz, jak tak naprawdę miała jakąkolwiek
interakcję z penisem. Ale starała się, próbowała nadrabiać braki w
technice innymi rzeczami - dotykała blizny, jąder, pomagała sobie dłonią
podczas ssania jego członka, mruczała...
<br />
Czuła jego dłoń na swojej głowie, wplątane w jasne kosmyki. Na początku
speszyło ją to - miała wrażenie, że Solas będzie starał się przekonać ją
do wzięcia więcej, niż była w stanie, ale okazało się, że tak wcale nie
było... Bawił się jej włosami i to było bardzo przyjemne, Isella
uwielbiała, jak ktoś głaskał, przeczesywał jej włosy, masował skórę
głowy. To było takie przyjemne.
<br />
Kobieta przygryzła delikatnie skórę na członku, ale nie chciała zrobić
mu krzywdy, musnęła ją tylko zębami. Uśmiechnęła się subtelnie pod
nosem, gdy Fen'Harel zareagował intensywniej.
<br />
Przesuwała językiem po gorącej skórze, czując, jak żyłki coraz bardziej
były wyczuwalne. Słone krople wypływały z samego czubka coraz częściej.
Isella zassała się na samym czubku tak mocno, jakby zamierzała zabrać mu
całą spermę, jaką tylko posiadał. I właśnie wtedy Lavellan poczuła, jak
jej ukochany zmusił ją do wzięcia jego członka głębiej, niż dotychczas.
Zakrztusiła się, co wywołało łzy w jej oczach, ale nie poddawała się,
nie zamierzała. Powstrzymała odruch wymiotny i wsunęła jeszcze trochę,
tak, jak życzył sobie Solas.
<br />
Mięśnie szczęki błagały o ulgę, o spokój. Isella czuła ból, nigdy
wcześniej nie otwierała aż tak szeroko ust. Wzięła drżący oddech przez
nos, aż w końcu wysunęła jego penisa z swoich ust, oddychając trochę
szybciej i nierówno. Nie chciała zabierać mu rozkoszy, więc zaraz znów
pochyliła się nad jego fiutem, biorąc go na tyle, na ile mogła. Coraz
szybciej, mocniej. Krótką chwilę później czuła, jak łzy ciekną jej po
policzkach od bólu szczęki, ale nie zamierzała się wycofać. I wtedy...
<br />
Jej gardło i usta zalała cała masa gęstego, lekko kleistego białego
płynu. Znów zakrztusiła się, ale dzielnie postarała się połknąć wszystko
- nie miała co innego z tym zrobić przecież. Niepewna tego, czy powinna
to robić wylizała jego penis do ostatniej kropli. Dopiero wtedy
podniosła się i otarła twarz z łez, zgarnęła z twarzy przylepione do
policzków kosmyki włosów i uśmiechnęła się do mężczyzny, który właśnie
na nią spojrzał.
<br />
- Chciałam miło cię przywitać - szepnęła cicho.
<br />
Uśmiech sprawiał jej ból, bo nadwyrężone mięśnie twarzy błagały o ulgę,
ale nie mogła zareagować inaczej, widząc te rozluźnienie, rozmarzoną
minę. To było takie przyjemne, wiedzieć, że to ona za tym stała.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-09, 19:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Dyszał
ciężko, zlany potem, drżący od wysiłku i przyjemności. Uda rwały
boleśnie od długiego napinania mięśni, a usta wciąż nie umiały ułożyć
się w logiczne słowo, leżał więc przez chwilę, posyłając kochance
długie, pełne zadowolenia spojrzenie.
<br />
- Chciałam miło cię przywitać - wyszeptała Inkiwizytorka, ocierając ze
swojej ślicznej twarzy ślady po łzach. Odetchnął ciężko, zamierzając
wypowiedzieć parę słów przeprosin (cholera, chyba był odrobinę zbyt
"żywiołowy") ale nie miał na to siły, jeszcze nie w tej chwili.
<br />
To było niesamowite, obudzenie się z członkiem utkwionym głęboko w jej
ustach - mimowolnie pomyślał, że już dawno nie czuł tak cudownego
zmęczenia zaraz po otworzeniu oczu.
<br />
Machnął nadgarstkiem, a kotary rozsunęły się posłusznie, wpuszczając do
pomieszczenia złociste światło poranka. Hm, zdawało mu się, że było
odrobinę wcześniej... Teraz nie miał już czasu na rewanż. A szkoda - co,
jak co, ale uwielbiał sprawiać Iselli przyjemność w ten właśnie sposób.
<br />
Uwielbiał smak i zapach jej kobiecości. Sam zaczynał się zastanawiać,
dlaczego aż tak mu się to podobało. Z jednej strony wiedział, że jej
feromony od zawsze działały na niego w wyjątkowo silny sposób, ale żeby
aż tak?
<br />
- Dziękuję - odezwał się w końcu i odchrząknął cicho, słysząc jak ochrypły i zduszony był jego głos.
<br />
Pogładził wciąż lekko wilgotny policzek ukochanej i pochylił się, by ucałować z wahaniem jej wargi.
<br />
Nadal słonawe. Wolał kiedy smakowały nią samą, ale to nic, naprawdę.
<br />
- Proszę, jeśli będziesz mogła, przyjdź do mnie wieczorem. - Poprosił,
podnosząc się leniwie z łoża. Sięgnął po szlafrok i nałożył go niedbale
na ramiona, nie kwapiąc się z zawiązaniem paska. - Chciałbym ci się
odwdzięczyć.
<br />
Westchnął i przeciągnął się głośno, przechodząc powoli do stołu ze
szkicami - rysunki piętrzyły się na nim w różnych stosach, niektóre
skończone i gotowe, inne dopiero zaczęte, czy przekreślone smugami
czerwonej farby. Tak, musiał dzisiaj skończyć przynajmniej część z nich,
czekał go bardzo pracowity dzie...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Łup łup łup. </span>
<br />
Po komnatach rozległo się natarczywe pukanie. Sięgnął po poły szlafroka i
okrył się nimi pośpiesznie, posyłając Lavellan znaczące spojrzenie.
Poczekał aż elfka okryje się szczelnie i dopiero wtedy zezwolił na
wkroczenie do środka.
<br />
Carion skinął mu głową, przeszedł przez próg i zatrzymał się przy samym stole, odstawiając na jego blat plik z listami.
<br />
- Około trzynastu, każdy z różnego regionu. Chciałem sprowadzić jeszcze
ostatnie pliki z Orlais, ale... - Zwiadowca urwał nagle, rozglądając
się po pokoju. Wyłapał spojrzeniem wystającą znad kołdry głowę i speszył
się wyraźnie, cofając wolno w stronę korytarza. - Przyjdę później, mam
do złożenia długi raport. Nie będę przeszkadzał.
<br />
Solas od razu dostrzegł jego dystans, palącą wręcz pogardę i... Bardzo
mu się ona nie spodobała. Nie wiedział skąd w Carionie tkwiło tyle
niechęci względem Inkwizytorki, ale zamierzał się tego dowiedzieć
jeszcze tego dnia.
<br />
Drzwi zamknęły się z cichym skrzypnięciem, apostata puścił poły szlafroka i westchnął cicho.
<br />
- Wygląda na to, że będę miał dzisiaj jeszcze więcej pracy niż mogłem się tego spodziewać.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-09, 20:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella uśmiechnęła się do ukochanego, obserwując, jak mężczyzna dochodzi do siebie.
<br />
Jego oddech powoli uspokajał się, ciało rozluźniło się. Lubiła go
obserwować, przyglądać się mu, jego reakcjom na różne rzeczy. Dzięki
temu poznawała go bardziej, rozumiała go lepiej.
<br />
Oblizała raz jeszcze usta, nim ich usta spotkały się ze sobą w miłym,
czułym pocałunku. Z żalem przyjęła fakt, że nie trwał on tak długo, jak
chciałaby. Isella lubiła jego czułości, był całkiem uroczy.
<br />
- Hej, nie zrobiłam tego, żeby dostać rewanż. Chciałam tylko sprawić ci miły poranek - mruknęła, uśmiechając się subtelnie.
<br />
Chociaż nie miała ochoty wstawać z miękkiego łoża, wiedziała, że jeśli
nie zrobi tego teraz - to obowiązki przyjdą do niej. Zwykle tak właśnie
było. Nim jednak dorosła decyzja została podjęta, usłyszeli pukanie do
drzwi. Inkwizytorka otuliła się kołdrą - wolała znów nie świecić nagim
ciałem przed ludźmi Solasa; wystarczy, że Variel widziała stanowczo zbyt
dużo.
<br />
I stało się coś dziwnego. Zwykle, gdy rudowłosa Starożytna przychodziła
złożyć jakiś raport, po prostu go mówiła - nawet jeśli byli właśnie
nadzy. Podśmiewała się lekko, krępowała może trochę, ale mówiła. Nie
traktowała Iselli jak zło konieczne. Nie wiedziała jak się nazywał, ale
widywała go gdzieniegdzie. Rzucał się w oczy - był dość drobny, opalony
i... cóż... ładny. To był typ mężczyzny, o którym nie powiedziano by, że
jest przystojny, ale śliczny - owszem. Blondyn patrzył na nią, jakby
żałował, że żyła.
<br />
Nigdy wcześniej nie odczuła czegoś podobnego od ludzi, którzy pracowali z
Solasem. Byli neutralni w stosunku do niej lub mili, ale nie wrodzy, a w
tym przypadku była ona niemalże namacalna.
<br />
- Auć, ktoś mnie nie lubi - mruknęła, odkrywając się.
<br />
To był czas na to, aby pójść się umyć, zdecydowanie.
<br />
- Nie uciekaj mi, proszę. Musisz nałożyć mi stanik. Nie chcę znów
uciekać do Podniebnej Twierdzy w pół prześwitującej koszuli - parsknęła
śmiechem, puszczając mężczyźnie oko.
<br />
W drodze do łaźni przyzwała gumkę do włosów, leżącą na szafce nocnej, o
której zapomniała i zaczęła wiązać włosy, które zaczęły jej sięgać już
do łopatek. Może powinna je ściąć?
<br />
Dziesięć minut później była już z powrotem w sypialni, ciągle naga,
chociaż czysta i sucha. Przychodzenie Iselli o bardzo późnych godzinach
do Solasa skończyło się tak, że w jego szafie miała kilka własnych
ubrań. Postanowiła więc wrzucić swoje wczorajsze do jego kosza na
pranie, a nałożyć coś świeżego. Lubiła zapach czystych ubrań, które
miały te prane w Arlathanie. Isella nie miała pojęcia co to było, ale
zawsze miała wrażenie, że jest na łące w ciepły poranek... no i ten
zapach kojarzył jej się z Solasem, nieodłącznie, więc miała jakąś część
jego przy sobie przez cały dzień.
<br />
Podeszła do mężczyzny, który - już ubrany i wykąpany - ślęczał nad
biurkiem. Isella tknęła go opuszkami palców, masując jego kark przez
chwilę.
<br />
- Zapniesz mi biustonosz, proszę?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-09, 22:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Pędzel
przesuwał się po papierze, pozostawiając na nim zielone, błyszczące
ślady. Końcówka była tak cienka, że linia stawała się widoczna dopiero
przy mocniejszym naciśnięciu nadgarstka - odrobinę męczącym stawy, ale
niezawodnym gdy chodziło o przedstawianie szkieletu wielkich budowli.
<br />
Z łaźni dochodziły specyficzne odgłosy branej kąpieli - z reguły Solas
nie znosił gdy ktoś krzątał się po jego komnatach, ale obecność
Inkwizytorki wzbudzała w nim absolutnie przeciwne uczucia - koiła go,
uspokajała. Nie musiał się zastanawiać gdzie była, ani co takiego
porabiała, bo miał ją tuż pod przysłowiową ręką.
<br />
Niestety, drzwi od łaźni otworzyły się w końcu i po chwili usłyszał za
sobą miękkie kroki, zwiastujące nadejście przykrego momentu, w którym
musieli się pożegnać.
<br />
Zamruczał mimowolnie, pod wpływem delikatnego masażu - palce Iselli były
naprawdę drobne i szczupłe, ale potrafiła nimi wyprawiać istne cuda.
<br />
- Zapniesz mi biustonosz, proszę? - Usłyszał przy uchu jedwabisty szept i odchylił głowę by posłać ukochanej ciepły uśmiech.
<br />
Podniósł się zza biurka i owinął element bielizny wokół jej klatki
piersiowej, naciągając materiał tak by utrzymał piersi w odpowiedniej
pozycji, choć musiał przyznać, że i bez tego wyglądały na niezwykle
jędrne, sterczące i młodzieńcze.
<br />
Jedno kliknięcie i wszystko było gotowe, a jemu samemu zrobiło się nagle
przykro. Zdał sobie sprawę, że naprawdę nie chciał wypuszczać
Inkwizytorki ze swojej sypialni.
<br />
Obrócił ją przodem do siebie i objął mocno, wpijając się w rozchylone z
zaskoczenia wargi. Całował je tak przez chwilę, przygryzając i
zasysając się ochoczo to na jednej, to drugiej, aż wreszcie wypuścił ją
ze swoich objęć i wymusił na ustach słaby uśmiech.
<br />
- Obiecaj mi tylko, że potem tu zajrzysz - poprosił markotnie, unosząc
brew we władczy, kategoryczny sposób. Jego twarz wręcz krzyczała od
braku możliwości sprzeciwu.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-09, 23:24<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Albo ty zajrzyj do mnie - Isella uśmiechnęła się, wkładając czystą,
choć luźniejszą koszulę. Wyglądała kobieco, świeżo i całkiem
szczęśliwie.
<br />
W związku z tym, że spędzała u Solasa mnóstwo czasu, miała tu też kilka
swoich kosmetyków, dzięki czemu mogła zrobić makijaż nawet w Arlathanie.
Usiadła przed toaletką, spoglądając na siebie w lustrze. Nie wyglądała
tak źle, w zasadzie.
<br />
Isella nie potrzebowała specjalnie wiele, aby wyglądać naprawdę dobrze i
korzystnie. Widziała w odbiciu lustra, że Solas patrzy na nią,
obserwuje, gdy rysowała delikatną kreskę na górnej powiece swego oka.
Nie położyła żadnych cieni - wyrównała tylko kolor powieki. Pociągnęła
szminką po ustach, która była w jasnym, cielistym kolorze i potarła
wargi o siebie, aby pomadka lepiej się rozprowadziła.
<br />
Rozwiązała włosy i przeczesała je grzebieniem. Uśmiechnęła się do
swojego odbicia i odwróciła się do Solasa, który cały czas na nią
patrzył. Puściła do niego oczko. Przed wyjściem cmoknęła go jeszcze w
usta ostatni raz i wyszła... spotykając się niemalże twarzą w twarz z
jasnowłosym elfem, który najwidoczniej cały czas stał tutaj. Kiedy tylko
zobaczył Inkwizytorkę, na jego ustach pojawił się niezbyt miły grymas i
chociaż słyszał słowa Iselli, które miały na celu przywitać go - nie
zareagował, ignorując ją całkowicie. Zatrzasnął za sobą drzwi, gdy tylko
wszedł do sypialni Solasa, w zasadzie zachowując się bardzo wymownie i
nieprzyjemnie.
<br />
- Ktoś mnie naprawdę nie lubi - mruknęła cicho do siebie, wzruszając ramionami do samej siebie.
<br />
Nie wszyscy musieli czuć do niej pozytywne lub neutralne emocje, jak
widać. Isella miała tylko nadzieję, że ten elf miał ku temu jakieś dobre
powody.
<br />
<br />
Aravas, faktycznie, powrócił - w południe zjawił się w Podniebnej
Twierdzy, udając zdziwienie, gdy spotkał się z Lavellan. Doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, że robił to specjalnie - bo wiedział, że
nie powiodło się jej i miał rację. Cóż, miał.
<br />
- Widzę, że twoja podróż nie trwała tak długo, jak zamierzałaś -
przywitał się z nią, a na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek
zwycięstwa.
<br />
Isella westchnęła i przewróciła oczami, wyraźnie zirytowana tym
zachowaniem - chociaż raczej nie miało to negatywnych uczuć,
Inkwizytorka po prostu czuła się zażenowana, że nie powiodło się.
Musiała jednak stawić czoła tej porażce.
<br />
- No już, nie pusz się tak. Miałeś rację, zadowolony? - Isella podniosła
ręce w geście poddania się, chociaż w przypadku jednego krótkiego
kikuta unoszonego do góry wyglądało to dość groteskowo i zabawnie.
<br />
- Owszem. Mam nadzieję, że rozważysz słuchanie mnie częściej, niż nigdy - parsknął śmiechem.
<br />
- No już sobie nie dopowiadaj, słucham cię i szanuję twoje zdanie.
Właśnie, Solas chciałby, żebyś pracował z nim i Merrill nad eluvianami.
Poprosiłam go o to, by znalazł i odnowił ich kilka... Chciałbyś? -
Isella uśmiechnęła się do mężczyzny, gdy wchodzili po schodach do zamku.
<br />
- Oczywiście. Chodzi o podróże do Vir Dirthara, prawda?
<br />
- Jak zwykle, świetnie poinformowany. Pójdziesz do niego, jak znajdziesz
chwilę? Odprowadziłabym cię, ale mam mnóstwo pracy - westchnęła.
<br />
Aravas zgodził się i postanowił udać się do Fen'Harela, gdy znajdzie
Merrill... Spodziewał się, że będzie to chociaż trochę trudne, ale mylił
się - ciemnowłosa elfka ślęczała bowiem nad książką w ogrodzie, z
którego było przecież tylko kilka metrów do lustra.
<br />
Jak to dobrze się składało.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-09, 23:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiedział z jakiego powodu widok Lavellan, naznaczającej swą skórę
kosmetykami, wydawał mu się aż tak pociągający. Wiedział natomiast, że
wpatrywał się w jej odbicie na tyle długo, że zupełnie zapomniał o
malowanych przez siebie szkicach. Na stronę skapnęła kropla tuszu,
rozmazała się nieestetycznie, niszcząc idealnie namalowany szkic.
<br />
Czy chodziło o sposób, w jaki Inkwizytorka malowała na swej powiece
subtelną kreskę? A może o to, jak układały się jej wargi, kiedy
ozdabiała je szminką?
<br />
Może o sam fakt, że robiła to w jego sypialni...
<br />
Zamrugał, dostrzegając, że elfka zdążyła już wstać sprzed lustra. Kiedy to się stało? Zamyślił się?
<br />
Poczuł na ustach przelotny pocałunek, potem drzwi zamknęły się cicho i
już, już jej nie było. Został sam. Westchnął smętnie i dopiero wtedy
poświęcił uwagę całkowicie straconemu rysunkowi. Zamierzał właśnie
szpetnie zakląć, kiedy drzwi otworzyły się ponownie i stanął w nich...
<br />
<br />
Carias odbił się od ściany i przeszedł obok Inkwizytorki, nie
poświęcając jej nawet jednego spojrzenia. Czekał tylko na moment aż
ta... kobieta, opuści komnaty Solasa - nie chciał jej oglądać w tym
miejscu. Z początku starał się trzymać swoją niechęć na wodzy, nawet
przed sobą samym, ale kiedy zaczął widywać ją na niemalże każdym kroku,
który stawiał w zamku, zaczęła być wyjątkowo nużąca, nieznośna do
wytrzymania.
<br />
Oczywiście, rozumiał, że Fen'Harel uznał ją za swoją... Partnerkę, ale zupełnie...
<br />
No dobrze, może nie rozumiał. W tej całej Lavellan nie było nawet
niczego interesującego. Była zwykłą Dalijką przeciętnej urody i
przeciętnych możliwości, do tego irytująco wścibską. Co on w niej w
ogóle widział?
<br />
Ładny tyłek? Było mnóstwo ładnych tyłków wśród Starożytnych, naprawdę.
<br />
Elfka wymruczała ciche przywitanie, ale minął się z nią, całkowicie
obojętny na żałosne słowa. Wkroczył do komnat przełożonego i zatrzasnął
za sobą drzwi, mając nadzieję, że będzie to wystarczająco wymowny gest,
który ostatecznie określi ich relacje.
<br />
- Prosiłem cię żebyś nie trzaskał drzwiami! - Solas był wyraźnie w nie
najlepszym humorze. Och, czyżby pokłócił się ze swoją małą Dalijką? To
byłaby straszliwa szkoda.
<br />
- Przepraszam - odparł, spuszczając potulnie wzrok. - Ciągle o tym
zapominam. A teraz, zanim zaczniesz się na mnie poważniej denerwować,
zdam ci raport. Całość rozgrywa się w Orlais, jest tak jak
przypuszczaliśmy...
<br />
<br />
Odsunął szafę, zza której wyłoniła się przepięknie pomalowana ściana.
Niestety, obrazy pozasłaniane były przez mnóstwo map i notatek, jednych
na drugich. Większość przedstawiała stary Arlathan i jego okolice, ale
były tam także i takie, które w świetny sposób obrazowały współczesne
Thedas.
<br />
Apostata stanął przed jedną z map i pozaznaczał pędzlem odpowiednie
punkty, czyniąc przy tym notatki. Jego twarz i nagie przedramiona
umazane były farbą, czoło marszczyło się w skupieniu.
<br />
Nie był przygotowany na pukanie, które wybiło go z cudownego transu
tworzenia. Popatrzył wściekle w kierunku drzwi i otworzył je gwałtownym
porywem magii, spoglądając wprost na dwójkę intruzów.
<br />
Westchnął przepraszająco, zdając sobie sprawę, że tymi, których miał
właśnie ochotę ostro ochrzanić, byli Aravas i Merrill. Nikt nie miał
większego prawa do przeszkadzania mu w pracy, niż właśnie ta dwójka,
ponieważ sami stanowili część zespołu.
<br />
- Dobrze was widzieć - przywitał się z nimi uprzejmie, ścierając z
czoła krople potu. Słońce prażyło niemiłosiernie przez okna komnaty, ale
nie zasłaniał kotar ze względu na potrzebę światła.
<br />
- Napijecie się czegoś? Mam tu wodę i herbatę, powinno też być jakieś
wino. Jeden z moich szpiegów przyniósł mi dziś istotne informacje,
dotyczące możliwego miejsca eluvianów. Większość z nich znajduje się,
oczywiście w Orlais. Sprawa jest o tyle utrudniona, że, jak wszyscy
dobrze wiemy, Val Royeaux jest absolutnie roztrzaskane i panuje tam
jeden wielki...
<br />
- Chaos - dokończyła za niego Merrill, zatykając sobie gwałtownie usta. - Przepraszam.
<br />
- Nie szkodzi - uśmiechnął się, lekko rozbawiony. - W każdym razie,
trzeba będzie się tam wybrać jakąś zorganizowaną grupą. Potrafię wyczuć
magię i obecność eluvianów, nawet tych nieaktywnych. Będę jednak
zmuszony prosić was o pomoc, ponieważ czasem napływy są zbyt silne i
nieskoncentrowane, mylne. Macie jakieś pomysły?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-10, 00:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Merrill
rozglądała się po Arlathanie jakby właśnie znalazła się w raju. Trochę
tak, zresztą, z jej perspektywy było. Nigdy nie spodziewała się, że
istnieje miejsce, w którym pozostało wspomnienie po dawnej potędze
elfów, że jest możliwość zobaczenia tego na własne oczy.
<br />
Już wiele lat temu wiedziała, że eluviany to potężna magia Starożytnych i
na pewno można przez nie podróżować, jednak po śmierci jej Opiekunki
elfka nie mogła oddać się tej pracy w pełni. Uznała, że nie może
dowiadywać się nowych rzeczy za wszelką cenę - była gotowa ją ponieść,
owszem, ale w sytuacji, gdzie to ktoś tak bliski jak Marethari uznał za
słuszne zrobić to za nią... Szukała innych sposobów, aby zdobywać
wiedzę. Spotkanie z Inkwizytorką było tym bardziej niezwykłe, że ona -
jako jedna z pierwszych - dała dla Merrill wiele opcji, aby tę wiedzę
zdobywać.
<br />
Rozdroża były wspaniałym miejscem, w którym znajdywało się tyle informacji...
<br />
Czarnowłosa wzdychała na widok... w zasadzie, wszystkiego. Każdy
wodospad, wieża, budynek, zamek - nieważne w jakim stanie były,
wprawiały ją w zachwyt.
<br />
Fakt, że ktoś taki jak Fen'Harel i Aravas chcieli Z NIĄ pracować było absolutnie cudowne. I nie mogła się tego doczekać.
<br />
Oboje - Starożytny, długowłosy elf i Dalijka - słuchali uważnie Solasa, a
gdy skończył, Aravas chrząknął, rozsiadając się na kanapie, która
znajdywała się w przestronnym pomieszczeniu.
<br />
- Jeden jest na pewno w rękach cesarzowej Celene, ma delikatną obsesję
na punkcie magii, skąd by ona nie pochodziła. Nie bez powodu tak wiele
lat jej doradczynią była Morrigan - przemówił Aravas, przywołując do
siebie napełniony już kielich wodą. Upił z niego łyk.
<br />
- Możliwe, że Morrigan wie coś więcej na ten temat. Wątpię, żeby nie
szukała jakiegoś eluvianu. Ona umie je naprawiać i ma moc, żeby je
uruchomić - Merrill stwierdziła, spoglądając trochę niepewnie na dwóch
Starożytnych.
<br />
Pomimo tego, że Aravasa znała już dość długo i świetnie im się, na ogół,
rozmawiało, to dalej czuła pewien dystans i szacunek do niego przez
wzgląd na to, kim był i jego wiedzę.
<br />
- Morrigan na pewno nam nie pomoże. To znaczy, inaczej - pomogłaby
Inkwizytorce, ale nie Solasowi. Ma powody, by tak postępować - Aravas
uśmiechnął się do swojego przyjaciela, dając tym samym znać, że wie
dlaczego czarownica nie przepadała za Fen'Harelem.
<br />
- Może Isella mogłaby z nią porozmawiać, w takim razie? Bez mówienia jej o tym, że pracuje nad tym Solas.
<br />
Czarnowłosa przycupnęła obok z naczyniem wypełnionym aromatyczną
herbatą. Upiła kilka łyków, ukradkowo rozglądając się po pięknym
wnętrzu, w którym miała okazję się znajdować.
<br />
- To zajęłoby trochę czasu, a zakładam, że niespecjalnie go mamy. -
Aravas spojrzał na mężczyznę, unosząc brew. - Właśnie. W pałacu są
podziemne skrytki, ukryte dość głęboko. Prawdopodobnie nie zostały
zniszczone, a co istotniejsze przedmioty mogą być tam składowane. Poza
tym, zawsze zostają nam starożytne świątynie i grobowce. Starożytni
lubili zostawiać eluviany wszędzie, aby mieć szybki i łatwy dostęp.
<br />
Aravas zdawał sobie sprawę z tego, że obaj doskonale orientowali się w
położeniu różnych świątyń i katakumb - mniej lub bardziej, oczywiście.
Nie wszystkie zostały odkryte, oczywiście, na przestrzeni tych lat.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-10, 01:23<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;"> Moja Najdroższa Przyjaciółko
<br />
Pisząc do Ciebie ten list, znajduję się w całkowitej rozsypce i sam już
nie jestem pewien, kim jestem, co myślę i czy w ogóle powinienem jeszcze
myśleć, czy może lepiej darować sobie cały ten niepotrzebny i niezwykle
zagmatwany proces, bo przywodzi mi chyba jeszcze więcej zmartwień, niż
rozwiązań!
<br />
Mojej ostatniej Nocy w Podniebnej Twierdzy, wróciłem do swych komnat,
spodziewając się tam spotkać sama wiesz Kogo, ale miast niego,
odnalazłem kartkę, a na kartce, jak się zapewne domyślasz, wypisany
list. Parę słów, twardych i szybkich jak cięcie nożem, tego też się
musiałaś domyślić.
<br />
Zostałem postawiony przed ultimatum, muszę dokonać wyboru.
<br />
Udzielałaś mi już wielu dobrych rad, ale teraz potrzebuję kolejnej. Za
miesiąc mam się pojawić w Twoich skromnych progach by umilić Ci szare
dni swoją niezwykłą obecnością. Zjawiam się tam także po to by obmówić z
pewną osobą kwestie ultimatum.
<br />
Ale ja naprawdę nie wiem, co powinienem zdecydować. Taka decyzja jest
czymś niezwykle ważnym, a ja mam przed sobą kawał życia i to właśnie
tego rodzaju wybory zadecydują o jego jakości.
<br />
Nie ustanawiam prawa w Tevinterze, nie mogę decydować o tym, kogo
wpuszczą poza jego bramy. Tymczasem trudno wyobrazić sobie małżeństwo na
odległość, nie uważasz? A może to ja źle rozumuję? Mielibyśmy stanowić
parę, zalegalizowany związek, żyjąc na dwóch różnych końcach świata? Czy
życie w strachu o to, czy kiedykolwiek go jeszcze ujrzę, będzie warte
tych wszystkich wypraw? I jak będzie się miała moja kariera i życie
osobiste, gdy ktokolwiek dowie się o moim rogatym sekrecie?
<br />
Proszę, napisz mi co o tym myśleć, jestem gotów zrobić cokolwiek mi
powiesz. Nie umiem polegać na własnym umyśle, za dużo w nim serca,
zupełnie niepotrzebnie, powtarzam!
<br />
Twój Oddany Przyjaciel.
<br />
PS - możesz przy okazji wspomnieć o tym, jak układa Ci się w Twoich sprawach. Szczegóły mile widziane! </span>
<br />
<br />
- Wygląda na to, że naszym rozwiązaniem naprawdę stała się Morrigan. -
Solas westchnął nieszczęśliwie, nakreślając na mapach kolejne miejsca ze
świątyniami.
<br />
Perspektywa jego spotkania z pyskatą czarodziejką, nie należała do
wyjątkowo wesołych. Jeśli miał być szery, wolał unikać jej towarzystwa.
Po tym, czego dopuścił się w imię swych idei, na pewno przestał być
przez nią obdarzany choćby i cieniem sympatii, a nawet o wspomniany cień
było w przypadku Morrigan wyjątkowo trudno.
<br />
- Okłamywanie tak potężnej osoby jest absolutnie bezsensowne i
pozbawione logiki - skwitował ponuro propozycję Merrill i chwycił w dłoń
pozostały kielich, zanurzając w nim pobieżnie wargi. - Myślałem o tym,
żeby się z nią po prostu skontaktować. Prosiłem już Inkwizytorkę o pomoc
w tej sprawie, obiecała się tym zająć. Myślę, że to kwestia paru dni.
Możliwe, że będę umiał... Dojść z nią do jakichś wniosków w sprawie
eluvianu. - Obrócił się plecami, powracając do zaznaczania na mapach
kolejnych miejsc.
<br />
- Swoją drogą - dłoń z zanurzonym w farbie pędzlem zatrzymała się o
cale od pergaminu - wolałbym żebyśmy nie krążyli po grobowcach. Już raz
dopuściłem do splądrowania świętego miejsca. Nie chciałbym już do tego
nigdy więcej dopuścić.
<br />
Urwał, chrząkając cicho. Wspomnienie o Studni Smutków, prowadziło go
natychmiast do Mythal, a myślenie o niej, sprawiało, że natychmiast miał
ochotę...
<br />
Te bolesne skurcze żołądka, ścisk w płucach, wyrzuty sumienia były okropne, najgorsze.
<br />
To nie tak miało wyglądać - huczało mu w głowie - to nie tak miało się skończyć!
<br />
- Jakieś przemyślenia co do potencjalnego składu drużyny
poszukiwawczej? - Wychrypiał, nie odwracając się wciąż do dwójki gości.
Merrill nie mogła go znać na tyle dobrze by wiedzieć, co działo się w
jego wnętrzu, ale Aravas wciąż potrafił czytać z jego twarzy jak z
otwartej księgi. Wolał się nie narażać na niepotrzebne pytania, w
których jego dawny przyjaciel był prawdziwym mistrzem.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-10, 02:00<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Morrigan chce jednego - lustra. Jeśli użyczymy jej jednego, problem
prawdopodobnie rozwiąże się sam - odparła Merrill, upijając kilka łyków
herbaty.
<br />
Aravas nie zabrał w tej sprawie głosu, przyglądając się mężczyźnie,
którego zawsze traktował trochę jak młodszego brata. Nie byli
spokrewnieni, przynajmniej nie w prostej linii, ale długowłosy blondyn
zawsze miał ciepłe uczucia w stosunku do Fen'Harela. Był też jednym z
pierwszych, który poszedł za Solasem, który bardzo otwarcie okazał swoje
niezadowolenie z powodu postępowania evanuris.
<br />
Widział, że Fen'Harel nie pogodził się z swoją decyzją, którą podjął
jakiś czas temu. Ciążyło mu na sercu to, jakie skutki ona przyniosła -
Starożytni nie powstali, Zasłona dalej istniała, a Elvhenan jest
zniszczony. Aravas także przeżył tę trudną prawdę bardzo boleśnie i nie
potrafił w dalszym ciągu przywyknąć do myśli, że... Jeśli nie pojawiał
się na Rozdrożach zbyt często, białowłosy był w stanie wmówić sobie, że w
zasadzie nic wielkiego się nie wydarzyło. To koiło duszę na jakąś
drobną chwilę.
<br />
- Ja... jeśli chcesz kogoś z Inkwizycji, może Cassandra albo Isella -
nieśmiało zaproponowała Merrill, zauważając, że białowłosy nie zamierza
odpowiedzieć. - Chociaż Isella może być trudna do zwerbowania, ma zdaje
się dużo pracy...
<br />
Aravas od początku przyjął, że co się stało kilka tysięcy lat temu, nie
może tak po prostu zostać naprawione w chwilę - jeden czar nie
poskutkuje. Mógłby, owszem, ale jakie były na to szanse? Czy warto
byłoby ryzykować i w razie czego stworzyć przyszłość, którą Koryfeusz
planował dla świata? Czy było to warte?
<br />
Starożytny wiedział, że jeszcze długo będzie Solasa palić poczucie winy i
smutek z tego powodu - nie było się czemu dziwić. Ale mieli co robić w
tym świecie. Szczególnie teraz, gdy Inkwizytorka umożliwiła im
działanie, otworzyła drzwi, które przez wiele lat były zamknięte.
<br />
Ciepła, opiekuńcza fala energii otoczyła Merrill, omijając ją zgrabnie
na swojej drodze, lecąc miękko w stronę Solasa. Była niewidzialna,
niewyczuwalna dla tych, dla których nie była przeznaczona, ale gdy
trafiła na swojego odbiorcę, przylgnęła do Fen'Harela jak druga skóra,
głaszcząc go i dając cichą akceptację jego decyzji. Zarówno tej, która
kiedyś wywołała Zasłonę, jak i tej, która jej nie zdjęła.
<br />
- Znalazłem kilka miejsc spoczynku Starożytnych, Solasie. Chciałbym, żebyś się tym zajął.
<br />
Uśmiechnął się lekko, gdy jego przyjaciel podniósł głowę, zaskoczony.
<br />
- Zrobiłbyś to?
<br />
<br />
- Inkwizytorko - Isella usłyszała wołanie za sobą.
<br />
Gdy odwróciła się, uśmiechała się do niej twarz Josephine.
<br />
- Mam odpowiedź od Morrigan. Zapowiedziała, że mamy się jej spodziewać
jutrzejszego popołudnia. A, i masz list od Doriana. - Orlezjanka podała
jej kopertę i odeszła, dając jasnowłosej chwilę na to, aby zapoznać się z
nim w samotności.
<br />
Isella skierowała się w kierunku gabinetu, czytając po drodze. Zmarszczyła brwi.
<br />
Czy mogła mu radzić w kwestiach miłosnych? Sama nie wiedziała. Namoczyła
pióro, przygryzając jego końcówkę, myśląc. Westchnęła ciężko i zaczęła w
końcu pisać.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">"Mój Uroczy Przyjacielu,
<br />
<br />
Nie wiem, czy jestem najlepszą osobą do tego, aby w takiej kwestii Ci
pomagać, ale spróbuję. Uważam, że nie warto się poddawać. Czy wasz
związek przetrwa, jeśli będzie na odległość? Czy uda się ściągnąć Go do
Ciebie? Nie wiem sama. Jeśli Go kochasz, a wiem, że tak jest - musisz
sam podjąć tę decyzję, bo nikt nie sprawi, że poczujesz się z nią
pewnie, jeśli nie będzie Twoja.
<br />
Jednakże szczęście jest warte kompromisów, a związki właśnie nimi są.
Powiedz mu o swoich obawach i spróbujcie razem to rozwiązać. Co Ty na
to?
<br />
PS Z Nim jest fantastycznie, zawodowo - kiepsko. Ale założę się, że o tym, jak źle jest dawno wiesz - świat uwielbia plotkować.
<br />
Nie wiem jak zgadłeś, ale całkowicie się odblokował. I jest naprawdę... fantastyczny. Zarumieniłam się!
<br />
Tęsknie za Tobą, przyjacielu. Przyjeżdżaj szybciej!"</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-10, 02:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Obrady w sprawie wyprawy po eluviany, trwały do niemalże samego wieczora.
<br />
Zdążyli wybrać idealny, zdawałoby się, skład, który miał im pozwolić na
szybką i sprawną eksplorację każdego z zaznaczonych przez Solasa miejsc.
<br />
Wśród wybranych znalazła się debatująca trójka elfów, Cassandra
(potrzebowali mieć przy sobie dobrego wojownika i ludzki autorytet) oraz
Variel i Carias - jego zaufani i sprawdzeni szpiedzy, a także
Starożytni. To dawało im zespół samych doświadczonych i przydatnych
jednostek, a tylko na takich im zależało.
<br />
Gdyby to zależało od samego apostaty, wziąłby ze sobą Inkwizytorkę -
wiedział, że była ona niezwykle cennym sojusznikiem, nawet w tak
skomplikowanym przedsięwzięciu jak poszukiwania Starożytnych i
eluvianów, ale miała prawdopodobnie tyle zajęć, że wyśmiałaby go gdyby
tylko zaproponował tę szaloną opcję.
<br />
Nie, może nie wyśmiała, może wręcz przeciwnie - zgodziłaby się i
pojechała z nim, a potem obowiązki zwaliłby się ciężko na jej biedną
głowę i musiałby patrzeć jak męczy się i użera z całym tabunem spraw "na
już". Nie, nie chciał gotować swej ukochanej takiego losu.
<br />
Wiedział, że będzie za nią bardzo tęsknił, ale... Być może wyprawa nie
będzie tak długa, jak się tego obawiał. A jeśli będzie, to...
<br />
To musiał pamiętać, że robił to dla niej, że wdzięczność Lavellan będzie najlepszą nagrodą za wszystkie trudy i tęsknoty.
<br />
Ustalili, że początek wyprawy odbędzie się na początku następnego
tygodnia - według słów Aravasa, ta data układała się pomyślnie względem
planów Inkwizytorki i wszelkich świąt Dalijczyków. Jeśli udałoby im się
zebrać i naprawić parę eluvianów do czasu następnej pełni, Vir Dirthara
stałaby już przed nimi otworem wraz z pierwszym powiewem jesieni.
<br />
Sporządzili listę niezbędnych przedmiotów i małych zapasów, które
pozwoliłyby im na przetrwanie w każdych warunkach i ponieważ nie
pozostało nic innego, obrada została zakończona.
<br />
Solas podniósł się z krzesła i odprowadził gości do eluvianu, żegnając
się z Merrill dostojnym skinieniem głowy. Elfka była na tyle przyjemną,
pomysłową i ciepłą osobą, że zdążył ją mimowolnie polubić i myśleć o
niej jak o dobrej znajomej.
<br />
Aravas obrócił się i już, już, miał zniknąć za płynną taflą lustra, gdy został złapany za ramię.
<br />
Apostata chrząknął, spuszczając wzrok.
<br />
- Dziękuję ci. - Powiedział wreszcie i pozwolił przyjacielowi udać się
do Twierdzy. Nie musiał przecież tłumaczyć, za co takiego dziękował.
<br />
Mogło minąć parę tysięcy lat, ale i tak obaj rozumieli się bez słów.
<br />
<br />
Po odświeżeniu się w łaźni, uznał, że nadszedł odpowiedni czas na udanie
się wprost do komnat Inkwizytorki. Nie zjawiała się w jego sypialni
pomimo późnej pory, uznał więc, że to on (zgodnie z niedbale rzuconą
propozycją, z resztą) się do niej uda.
<br />
Eluvian zasyczał cicho, wypuszczając go korytarzu. Odchrząknął i przeszedł przez salę tronową, udając się do konkretnych drzwi.
<br />
W środku panowała całkowita ciemność i wyglądało na to, że Isella wciąż
nie zakończyła swego dnia. Było to dość osobliwe, biorąc pod uwagę późną
porę, ale z drugiej strony...
<br />
Czy nie była to idealna okazja do zrobienia swej ukochanej drobnej niespodzianki?
<br />
Napuścił do wielkiej balii gorącej wody, skropił ją pachnącym olejkiem
(uwielbiał jego zapach, to właśnie tym pachniała skóra jego ukochanej,
niezwykle dobraną mieszanką kwiatową) i rozsiadł się wygodnie na łożu,
sięgając po jedną z pozostawionych przez elfkę ksiąg.
<br />
Nie minęła chwila, gdy do jego uszu dotarł odgłos jej kroków.
Wyprostował się i wygiął usta w zapraszającym uśmieszku, podchodząc
wolno do drzwi, które po chwili zostały pchnięte z tak dużym rozmachem,
że musiał je przytrzymać by nie uderzyły go w twarz.
<br />
- Witaj - rzucił miękko, przyciągając zaskoczoną Inkwizytorkę w swoje
ramiona. - Domyślam się, że twój dzień nie należał do zbyt udanych?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-10, 03:18<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie podoba mi się, że mam z nimi jechać - przyznała Cassandra, spoglądając na swoją przyjaciółkę.
<br />
Inkwizytorka siedziała właśnie w fotelu w swoim gabinecie, który na
każdym kroku przypominał Solasa i piła herbatę, którą uwielbiał tamten
elf... Poszukiwaczka miała ochotę uderzyć się w twarz z tego
wszystkiego.
<br />
Nie mogła ukryć niezbyt pozytywnych emocji w stosunku do apostaty - nie
miała też powodów, aby to robić. Była stuprocentowo zwolniona z poczucia
winy, bo z nich wszystkich to właśnie Solas planował zagładę całego
świata, chociaż jedną taką pomógł nawet powstrzymać. To było zbyt
okrutne i nic dziwnego, wojowniczka czuła się po prostu zdradzona.
<br />
Nawet Byk, którego szczerze podejrzewała o to, że wybierze qunari
podczas powstrzymywania operacji "Smoczy Oddech" - nie zrobił tego.
Okazało się, że ktoś, z kim tak dobrze jej się rozmawiało pomimo wielu
różnic, które ich dzieliły okazał się być tym, kto dzierżył sztylet w
dłoni i tylko czekał na odpowiedni moment.
<br />
- Wiem, ale zostałaś zasugerowana przez Merrill, a wybrana przez
wszystkich. Skoro tak, jedź - Isella uśmiechnęła się do niej znad
papierów, które podpisywała.
<br />
- Nie ufam mu, dobrze o tym wiesz.
<br />
Isella westchnęła i przymknęła powieki na krótką chwilę, odchylając się w fotelu, aby oprzeć plecy o oparcie.
<br />
- Wiem. Jeśli chcesz, mogę cię odwołać i dać kogoś innego.
<br />
- Nie! - Cassandra zareagowała od razu, żywiołowo. - To byłoby
uwłaczające mojej pozycji. Po prostu... dzielę się z tobą moimi
emocjami. Jak z przyjaciółką.
<br />
- Może nie będzie tak źle? - Isella spróbowała ją pocieszyć, ale to
chyba było na nic. - W ostateczności, nie musisz wcale z nimi rozmawiać.
Jeśli chcesz, zwracaj się tylko do Aravasa i Merrill, problem z głowy.
Ignoruj resztę, jak powietrze.
<br />
<br />
Było już bardzo, bardzo późno, gdy szła do swojej sypialni. Isella
pamiętała o gorącej prośbie Solasa, aby odwiedzić go pod koniec dnia,
ale przygotowanie ekspedycji Solasa spoczywało częściowo na niej,
musiała się tym zająć. Część korespondencji musiała osobiście nadzorować
i odpisywać, nawet jeśli pomagała jej w tym Josephine. O sprawach
Boskiej nie wspominając. Poza tym, zostawała biblioteka, do której
chciała chodzić tak często, jak mogła; Morrigan zamierzała się pojawić
i... Właśnie, Isella zapomniała powiedzieć o niej Solasowi.
<br />
Westchnęła ciężko, ale już nie miała siły iść do eluvianu, po prostu wspięła się na schody i otworzyła drzwi, a tam...
<br />
- Och. - Nie brzmiała zbyt inteligentnie. Uśmiechnęła się lekko,
obejmując Solasa, wtulając się w przyjemnie pachnące ciało. - Bardzo
męczący - mruknęła cicho.
<br />
Weszli głębiej. Isella odłożyła dzierżoną książkę na stoliczek, stojący
obok kanapy i przeciągnęła się. Czuła zapach swoich olejków w
pomieszczeniu.
<br />
- Zrobiłeś mi kąpiel? - spytała, zaskoczona, a gdy Solas potwierdził,
uśmiechnęła się rozczulona. Wtuliła się w niego raz jeszcze, przymykając
powieki. - Ma serannas, vhenan. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
<br />
Kilka chwil później byli już w wielkiej bali, nadzy. Przymknęła powieki,
pozwalając, by gorąca woda rozluźniła ją, by ramiona Solasa objęły ją.
Opierała się plecami o jego tors, a palce jej dłoni gładziły prawe udo.
<br />
- Wiesz, że Byk oświadczył się Dorianowi?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-10, 03:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Siedzieli
w wielkiej drewnianej balii, w gorącej wodzie pachnącej przejmująco
kwiatami. Para unosiła się wokół, przyjmując malownicze, rozmywające się
stale kształty.
<br />
Solas opierał się wygodnie o drewnianą krawędź, gładząc drobne ciało
kochanki. Zataczał dłońmi małe okręgi, od łuku bioder do jej piersi i z
powrotem.
<br />
- Wiesz, że Byk oświadczył się Dorianowi? - Momentalnie zesztywniał cały i musiał się aż wygiąć by popatrzyć partnerce w oczy.
<br />
Byk? Dorianowi? OŚWIADCZYŁ?!
<br />
Huczało mu w głowie, podczas gdy jego szczęki coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa, lecąc w dół i w dół, na samą ziemię.
<br />
- Zaczekaj - udało mu się w końcu wydusić, przypominając sobie jak się w
ogóle mówiło. - Przecież qunari nie biorą ślubów. Tevinterscy mężczyźni
też nie. Skąd ta nagła... Decyzja?
<br />
Nie umiał zapanować nad szokiem, który przebijał się śmiało przez zwykle zrównoważony, miły ton głosu.
<br />
Naprawdę nie potrafił zrozumieć, co musiało pchnąć Żelaznego Byka do
takiej decyzji. Przecież i tak wszyscy wiedzieli o tym, że spotykał się z
Dorianem Pavusem - od plotek na ich temat huczało w każdym miejscu,
które zdążyli odwiedzić.
<br />
Ich barwny duet był raczej niemożliwy do przeoczenia. Szczególnie kiedy
utrudniali to swoimi genialnymi pomysłami na oddawanie się miłosnym
uniesieniom w wyjątkowo publicznych miejscach.
<br />
- Nie twierdzę, że nie życzę im szczęścia - wymruczał pośpiesznie,
wzdychając pod nosem. - Po prostu jest to odrobinę... Zaskakujące. Nie
wydawali się nigdy być na tyle romantycznymi osobami. Co na to wszystko
odpowiedział Dorian?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-10, 04:10<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie wiem. Może to jakiś sposób na to, by pokazać mu jak bardzo poważny
jest w stosunku do ich związku albo uznał, że skoro inni ludzie biorą
śluby, Dorian będzie uwielbiał ten pomysł. Nie mam pojęcia, nie
rozmawiałam z Bykiem - wzruszyła lekko ramionami.
<br />
Uniosła jedną nogę tak, aby mokre kolano wystawało poza wodę, a stopa zatrzymywała Isellę i nie pozwalała jej tak spadać w dół.
<br />
Inkwizytorka spojrzała na mężczyznę, uśmiechając się szerzej.
<br />
- Uciekł. To miało miejsce dzień po balu, wtedy, jak zrobiłeś mi
niespodziankę. - Miłe dla oka wygięcie warg ciągle nie mijało. -
Spóźniłam się, bo rozmawiałam z Dorianem, który zbiegł z miejsca
zdarzenia. Dziś dostałam od niego list, w którym napisał, że musi mnie
prosić o radę, bo Byk postawił mu ultimatum - albo się godzi, albo mogą
się rozejść. Dość ciekawa decyzja, jeśli chodzi o qunari, trzeba
przyznać - mruknęła, poprawiając spięte włosy. Nie chciała ich moczyć
póki co.
<br />
Isella zaczęła bawić się palcami jednej dłoni mężczyzny, głaszcząc ją, łaskocząc lekko.
<br />
- Nie wiem, czy jestem dobrą osobą do tego, by udzielać rad dotyczących miłości, wiesz? - parsknęła cicho.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-10, 19:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Przyglądał
się zgrabnej nodze, przewieszonej w nonszalancki sposób przez krawędź
balii - krople wody wędrowały niestrudzenie po delikatnej skórze,
skapując na kamienną podłogę w akompaniamencie specyficznego odgłosu
plaskania.
<br />
- Bez względu na to, co uważasz o sobie w sprawach związkowych, jesteś
zapewne jedyną osobą, do której Dorian mógłby się w tej kwestii
bezpośrednio poradzić - wymruczał, sięgając po mydło. Rozprowadzał
pachnącą substancję na całym ciele Inkwizytorki, ciesząc się dotykiem
jej skóry i przyjemnością, którą jej sprawiał przy każdym ruchu
wprawnych dłoni.
<br />
Sobie poświęcił już o wiele mniej uwagi - szybkie, dokładne szorowanie, opłukanie w wodzie i już był gotowy.
<br />
Wynurzył się z wody i nieskrępowany swą nagością, przeszedł przez
komnatę, wyciągając z szafy miękki, pachnący ręcznik. Wynoszenie i
wnoszenie Iselli do kąpieli we własnych ramionach, stawało się powoli
ich małą tradycją. Solas uwielbiał trzymać ją na rękach - była tak
drobna i lekka, że nie stanowiło to dla niego żadnego problemu, a w
jakiś sposób symbolizowało ich zażyłość, bliskość i oddanie.
<br />
Wiedział, że istniało wiele rodzajów związków - te, które rozwijały się
stopniowo i na każde "kocham" czekały latami, te, w których "kocham" nie
pojawiało się nigdy, zastępowane dzikim, agresywnym seksem i zwykłą
lojalnością, a nawet i te, w których nie było lojalności - zastanawiał
się czasem, który rodzaj związku miała ich dwójka.
<br />
I zawsze dochodził do tego samego wniosku - ich związek był piękny,
jedyny w swoim rodzaju niepowtarzalny. Nie brakowało w nim niczego;
seksu, namiętności, uczuć i zapewnień, szacunku i małych sprzeczek.
Lavellan tak bardzo do niego pasowała, że nie wyobrażał siebie już z
kimkolwiek innym. Wiedział, że to właśnie ona była przysłowiową jedyną,
że żadna inna kobieta nie potrafiłaby wzbudzać w nim tak wielkich i
żywych reakcji, takiego przywiązania, obsesji.
<br />
Ułożył szczupłe ciało kochanki na czerwonej pościeli, ale zamiast
położyć się obok, pozostał między jej udami. Pociągłą twarz przeciął
wymowny uśmieszek, gdy nachylił się nisko i ucałował jedno ze smukłych
ud.
<br />
- Wciąż nie zapomniałem o swojej obietnicy - wymruczał i bez zbędnych
tłumaczeń pochylił się by skosztować swej ukochanej w najintymniejszym z
pocałunków.
<br />
<br />
Sny o jeziorze znów do niego wróciły.
<br />
Budził się w nich w tym samym miejscu - pośrodku jeziora, wśród ośnieżonych górskich szczytów i odległych świateł Twierdzy.
<br />
Woda była lodowata - jego ciało natychmiast zesztywniało z zimna,
pokrywając się gęsią skórą. Rozejrzał się w popłochu za brzegiem, ale
nie umiał go nigdzie dostrzec - mgła przesłaniała widoczność jak okiem
sięgnąć.
<br />
Mokra odzież przylepiała mu się do ciała, sprawiając, że każdy
jakikolwiek ruch był jeszcze trudniejszy do wykonania, niemalże
niemożliwy. Zaczerpnął ostrożnie oddechu i zaczął do siebie mówić, bo
wiedział, że tylko to pozwoli mu się skupić.
<br />
- To tylko sen - szczękał zębami, ale wciąż mógł otwierać usta, wciąż
mógł próbować. - To tylko sen, zaraz się obudzę. Muszę się obudzić. To
tylko sen. To tylko se...
<br />
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj - nieprawdziwa Isella przystanęła
za nim, całując lekko w kark. Zadrżał wyraźniej, ale nie ruszył się z
miejsca. Zamknął oczy i powtarzał dalej swoją mantrę, starając się
skupić tylko i wyłącznie na niej.
<br />
- To tylko sen. T-to tylko... sen. To tylko sen...
<br />
- Jesteś całkiem zimny. Chciałbyś żebym cię ogrzała?
<br />
- To tylko sen. Zaraz się obudzę. Muszę się obudzić. To tylko sen.
<br />
Jego dłoń, kierowana siłą woli nieprawdziwej Inkwizytorki, pokierowała
się na ciepłą pierś. Była tak... Cudownie rozgrzewająca, taka dobra...
<br />
- To tylko sen. - Dlaczego z każdą chwilą czuł, że napływa do niego
coraz większy niepokój? Coś tu było naprawdę nie w porządku, przecież
znał Isellę, wiedział, że... Że była obok, leżeli w jej łóżku,
odpoczywali. - Chcę się obudzić!
<br />
- Spokojnie - jedwabisty szept załaskotał go w ucho, oddech sennej mary
był gorący jak samo piekło. - Zaraz się tobą zajmę. Wszystko będzie w
porządku.
<br />
Otworzył oczy i w tym samym momencie zrozumiał, jak wielkim to było
błędem. Oczy Iselli nie były tymi, które zapamiętał. Nie nosiły w sobie
nawet cienia szmaragdowej barwy.
<br />
Były całkowicie czerwone i miała ich wiele, wiele par.
<br />
- Musisz tylko pozwolić mi... - Przytuliła się do niego, wślizgując się w drżące ramiona dziwnie gadzim ruchem. - <span style="font-weight: bold;"> Wpuść mnie, Fen'Harelu. </span>
<br />
<br />
Otworzył oczy.
<br />
Znajdował się w sypialni Inkwizytorki, wiedział o tym. Coś musiało go
przebudzić, jakiś bodziec, albo zbyt wielki strach. Jego serce waliło
jak młotem, a po ciele spływał lodowaty pot.
<br />
Przesunął dłonią po głowie, drapiąc delikatnie skórę.
<br />
Zbyt dużo paskudnych skojarzeń nasuwało mu się w związku z tym
koszmarem. Te oczy, sposób, w jaki głos fałszywej Lavellan ulegał
zniekształceniu...
<br />
Odruchu zerknął w dół, na pogrążoną we śnie ukochaną. Zmarszczył czoło,
dostrzegając, że ona sama także pogrążona była w nieprzyjemnym śnie -
jej cienka koszula nocna przylegała do spoconego ciała, a usta
powtarzały coś uparcie, jękliwie.
<br />
Pochylił się i ułożył drżące ciało w swoich ramionach, szepcząc
uspokajająco. Przymknął powieki i skoncentrował siłę woli na śnie
ukochanej.
<br />
Zamierzał przekonać się, co ją dręczyło. Te koszmary nie były normalne,
wiedział o tym. Musiał się tym zająć i stawić czoła ich lękom, cokolwiek
je na nich zsyłało.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-10, 21:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Była
w pięknym ogrodzie. Wszędzie, jak okiem sięgnąć były fioletowe róże -
rosły na krzewach, które otaczały zagajnik, pełno ich było także na
ziemi.
<br />
Kroczyła przez tę polanę, kierując się do jakiegoś miejsca. Miała silne
poczucie podążania za czymś lub kimś, ale nie potrafiła przypomnieć
sobie czego w zasadzie szukała.
<br />
Prowadził ją ptak, sowa. Świeciła delikatnymi blaskiem, mieniącym się
błękitem - zupełnie, jakby był stworzony z tafli aktywnego eluvianu.
<br />
Nagle znalazła się na długim korytarzu. Nie mogła zobaczyć nieba, bo
kwiaty stworzyły kokon, który nie pozwalał jej dostrzec niczego, prócz
róż. Czuła niepokój, ale nie potrafiła go zidentyfikować z czymkolwiek.
<br />
I w oddali nagle zobaczyła Solasa. Uśmiechnęła się na jego widok, nawet
jeśli sowa zniknęła i w tunelu z róż zrobiło się bardzo ciemno, tak, że
ledwie go mogła dostrzec - podążała w jego stronę, niestrudzenie.
<br />
Wcześniej tego nie czuła, ale kolce kwiatów wbijały jej się w stopy,
raniąc ją. Nie miała na sobie butów. Nie poddawała się, szła w stronę
Starożytnego, który z jakiegoś powodu ubrany był w swoją zbroję
Fen'Harela, którą dobrze pamiętała.
<br />
Patrzył na nią niewidzącym wzrokiem, a gdy była już tak blisko, tak...
tak niedaleko zza jego ramienia wyłonił się cień. Cień o wielu parach
oczu. Z początku miał chyba zamiar przybrać kształt wilka, czyli symbol
przedstawiający Solasa, ale po nieudanej próbie z... gardła czarnego
dymu wydobył się krzyk wściekłości, pochodzący z samych trzewi.
<br />
Cień okręcił się wokół Iselli, co sprawiło, że na jej skórze pojawiła
się gęsia skórka. Znikąd jej skóra zaczęła krwawić, na ciele pojawiły
się mniejsze lub większe zadrapania.
<br />
Syknęła z bólu, chcąc się ruszyć, zbliżyć do Solasa, ale nie mogła...
Róże topiły ją, pochłaniały. Próbowała się wyrwać, a ostre kolce
kaleczyły jej ciało z każdym ruchem, szarpnięciem. Cień popłynął wolno w
kierunku jej ukochanego.
<br />
- Nie! - krzyknęła, walcząc.
<br />
Zaczęła palić kwiaty, chociaż to sprawiało, że jej skóra z każdą chwilą
była bardziej oparzona, nie poddawała się, próbując się uwolnić. I kiedy
już myślała, że do niego dobiegnie, cień otulił się wokół Solasa i...
zniknął. A z nim - jej ukochany.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Nie!</span> - powtórzyła rozpaczliwie,
opadając na kopiec, na którym stał Solas. Chwilę zajęło jej, aby
zrozumiała, że ta góra zrobiona była z... popiołów.
<br />
Ohydny zapach palonej skóry dotarł do jej nozdrzy, co sprawiło, że zaczęła kaszleć i dusić się.
<br />
Czyjś złowieszczy śmiech wypełniał jej umysł, nie mogła się skupić, myśleć o czymś innym, niż o tym, że brakowało jej oddechu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-10, 22:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Włamanie
się do umysłu Inkwizytorki nie było wcale takie trudne - Solas znał ją
dobrze, na dodatek podczas koszmarów śniące istoty były podatniejsze na
wpływy, ich umysły były niemalże całkowicie otwarte, gotowe na
wtargnięcie.
<br />
To jednak dopiero we wnętrzu koszmaru napotkał prawdziwe trudności -
horyzont przysłaniały ciernie i kłębiący się dym, czarny jak smoła,
nieskończenie ciężki, gęsty.
<br />
Szedł jednak, zapierając się ze wszystkich sił o raniące go kolczaste
pnącza - nie zważał na ból, który zadawały mu przy każdym kroku,
rozcinając skórę na twarzy, ramionach i udach. Szedł i szedł, aż w
oddali zamajaczył mu dziwny poblask, zupełnie jakby gdzieś daleko płonął
ogromny stos.
<br />
Przyśpieszył kroku, w powietrzu zaszeleściły kosztowne tkaniny. Co?
Dlaczego miał na sobie ceremonialne szaty? Niczego nie rozumiał,
przecież zazwyczaj mógł kontrolować swój ubiór, wszystko.
<br />
Nagle ją zobaczył - wiła się, podpalając w popłochu wszystko dookoła.
Była przerażona, jej twarz wykrzywiały spazmy najprawdziwszego strachu.
Ciernie wiły się wokół niej niczym węże, rozmazując po bladej skórze
smugi krwi.
<br />
Co ją tak przeraziło, co sprawiło, że wolała się podpalić niż pozostać w
cierniach? Przecież musiała widzieć, że ogień na nie nie działał, że...
<br />
- Isella! - Wydarł się głośno, czując, jak niewidzialna siła zwala go
momentalnie z nóg. Teraz musiał się czołgać, rozgarniając pnącza na boki
żeby nie porwały go swe sidła. Gdzieś nad nim rozległ się przerażająco
okrutny śmiech, rodem z najstraszniejszych otchłani Pustki. Śmiech
przepełniony sadyzmem, śmiercią i okrutną satysfakcją. Śmiech należący
do...
<br />
Stracił ciało - w jednej chwili z czołgającego się u dołu mężczyzny,
stał się myślą, tchnieniem, bezcielesnym i nieskoncentrowanym przejawem
energii.
<br />
Nie był jednak wolny - dążył w konkretnym kierunku, bardzo szybko i
sprawnie - obrazy migały mu przed oczami, na niczym nie mógł skupić
wzroku.
<br />
I wtedy nastąpiła całkowita cisza. Wszędzie wokół było cicho i ciemno.
I... Sucho. Nie mógł oddychać, coś go przygniatało, otaczało zewsząd,
nie dając możliwości wzięcia oddechu i... Musiał się poruszyć, brakowało
mu powietrza, przecież to nie mogło się tak skończyć!
<br />
Nagle dotarł do niego pierwszy powiew powietrza - blada dłoń odgarnęła mu coś z twarzy, ktoś coś do niego mówił.
<br />
Isella coś do niego mówiła. Tak, to była ona!
<br />
Otworzył oczy i popatrzył na partnerkę, szczęśliwy, że ją zobaczył, że była bezpieczna.
<br />
- Twój sen - wykrztusił z siebie, kaszląc popiołem. - Musimy z niego
natychmiast uciekać, vhenan. Obudź się, w ten sposób powinienem pójść
zaraz za to...
<br />
Jego ostatnie słowa utknęły w dziwnym zgrzycie - bardzo odległym, a
jednocześnie tak głośnym, że natychmiast rozbolała go głowa.
<br />
Korytarz rozpadał się na ich oczach - kamień po kamieniu, rozsypywał się na boki, aż nagle znaleźli się pośrodku... Niczego.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Czuję twój zapach. </span> - Rozległ się przejmujący, syczący szept. Dochodził znikąd i zewsząd jednocześnie. - <span style="font-weight: bold;"> Czuję twoje młode mięęęssssssso. </span>
<br />
- Vhenan - Solas starł policzka część sadzy i chwycił kochankę w
ramiona, potrząsając nią wściekle. - Uciekaj, proszę. Natychmiast się
obudź, słyszysz?! Natychmiast!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-10, 22:46<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie, nie, nie - szeptała uporczywie, a po jej policzkach płynęły słone łzy, które mieszały się z krwią.
<br />
Cała jej twarz i ciało było poranione przez róże, zaczerwienione od
oparzeń, wszystko piekło ją z bólu, ale nie mogła się ruszyć, pokonana
uczuciem osamotnienia, przerażenia i poczucia straty, która ją otulała.
<br />
Śmierć wiła się wokół, sprawiając, że nie mogła oddychać, więc dusiła
się, ale Isella nie miała w sobie siły, by się ruszyć. Nie miała też
gdzie - pokój kurczył się, wypełniał raniącymi ją różami.
<br />
Śmiech rozbrzmiewający w jej głowie sprawiał, że tonęła. I nagle poczuła
jakiś ruch pod sobą. Uniosła powieki, ale mało co widziała. Ciemny dym
otulał ją całą, niemalże nie było widać dłoni, którą wystawiła przed
siebie.
<br />
Ale to nie powstrzymało ją przed tym, aby zaczęła grzebać w ciepłym
popiole, aż w końcu trafiła na... twarz. Przybliżyła się, by móc
zobaczyć kto to był i kopała dalej. Solas... Solas?
<br />
Niemal zachłysnęła się, zaskoczona, patrząc na niego szeroko otworzonymi oczami.
<br />
- Twój sen - jej ukochany wykrztusił z siebie, kaszląc popiołem. -
Musimy z niego natychmiast uciekać, vhenan. Obudź się, w ten sposób
powinienem pójść zaraz za to...
<br />
Sen. Sen... To był sen. I chociaż chciała się obudzić, powtórzyć jego
słowa tyle razy, aby stały się prawdą - nie mogła. Jej usta były
zupełnie jak zszyte, nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.
<br />
Nagle wszystko zniknęło. Była razem z Solasem pośrodku niczego. Stała na
czymś, ale nie widziała na czym, ani niczego poza czarnym, gęstym
dymem, który ich otaczał.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Czuję twój zapach.</span> - Rozległ się przejmujący, syczący szept. Dochodził znikąd i zewsząd jednocześnie. - <span style="font-weight: bold;">Czuję twoje młode mięęęssssssso. </span>
<br />
Isellę przeszedł dreszcz po całym ciele. Stała sparaliżowana, próbując
dostrzec cokolwiek, powiedzieć choć słowo, ale nie mogła, nie potrafiła -
zupełnie, jakby nagle nie miała języka.
<br />
Nagle róże powróciły, ale na ich oczach zamieniały się w węże, które
zaczęły wić się po jej poranionych nogach, kąsając ją przy okazji.
Zaciskały się na niej, a ukłucia były bolesne i wyrywały z jej gardła
wrzask.
<br />
- Vhenan - Poczuła dotyk na swoich ramionach, Solas potrząsając nią
wściekle. Otworzyła oczy, które nie wiedziała kiedy zamknęła. - Uciekaj,
proszę. Natychmiast się obudź, słyszysz?! Natychmiast!
<br />
- Nie mogę - wyszeptała, przestraszona.
<br />
Aravas uczył ją przecież tego, wiedziała jak to zrobić, jak wyrwać się z
snów, jak robić to. Wiedziała! Dlaczego to nie działało?
<br />
Złapała się za głowę, gdy Studnia zaczęła szaleć. Nigdy nie odzywała się podczas znów, tym razem jednak...
<br />
"Uciekaj!"
<br />
"On jest niebezpieczny!"
<br />
"To on!"
<br />
"Tylko nie to..."
<br />
"UCIEKAJ!"
<br />
Isella wrzasnęła. Głosy nakładały się na siebie, tworząc kakofonię tak
głośną, że nie była w stanie stać na nogach. Opadła na kolana, a węże
otuliły ją całą, zaciskając się na jej szyi. Nie mogła oddychać, dusiła
się, a z jej nosa i uszu zaczęła ciec krew.
<br />
Co tu się działo? To nie był koszmar, nie normalny. Nie mogła się obudzić. Nic nie działało.
<br />
- To tylko sen, tylko sen, tylko sen, tylko sen, <span style="font-weight: bold;">tylko sen, tylko sen, tylko sen... </span>
<br />
Znów usłyszała śmiech, ten sam, tak samo okropny i przejmujący, jak
wcześniej. Poczuła, jak coś spada na jej głowę, jak przykrywa ją.
Widziała jeszcze, jak twarz Solasa zastygła w przerażeniu, gdy węże
wspinały się coraz wyżej i wyżej. A potem była już tylko ciemność i nie
potrafiła złapać oddechu. Wszystko podeszło jej do gardła, czuła okropne
mdłości.
<br />
Nic nie działało. Nie mogła się uwolnić. Nie miała na to tyle siły.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-10, 23:25<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Isello, proszę - Solas nie miał już sił by utrzymywać elfkę z dala od
łakomego spojrzenia największego z gadów. Ogromny, czarny wąż sunął w
ich kierunku, rozpychając na boki pozostałe syczące stworzenia.
<br />
Był już coraz bliżej, a on... Miał coraz mniej tlenu i... Isella musiała
natychmiast zadziałać, przecież nie mógł jej wyrzucić z własnego snu,
to kosztowałoby go zbyt wiele mocy...
<br />
- Viane mar inan, ma esha'lin - cień ogromnego ciała przysłonił im
widoczność, zgasił resztki pochodzącego znikąd światła. Solas zacisnął
dłonie na ramionach ukochanej i przyciągnął ją mocno do siebie. Ze
strachem uświadomił sobie, że Inkwizytorka była już bliska
nieprzytomności. - Viane mar sal. - Z każdą chwilą przerażający szept
podnosił się wyżej, aż w końcu siła wibrującego pomruku była tak
ogromna, że głowa zdawała się mu pękać na dwoje. - Lasa. Em. In.*
<br />
Przerażająca siła wyrwała mu drobne ciało z ramion; mógł tylko bezradnie patrzeć jak jego ukochana unosi się wyżej i wyżej...
<br />
Nie, nie mógł na to pozwolić. Miał w sobie przecież boską moc. Moc
Mythal. Wiedział, co powinien uczynić, wiedział jak zadziałać. Musiał
tylko uświadomić sobie, że nawet w tym okropnym koszmarze mógł być sobą.
<br />
Był sobą. Był.
<br />
Czarne ramię o przerośniętych dłoniach i szponiastych palcach,
wyciągnęło się w kierunku jasnowłosej dziewczyny. Zębata paszcza wygięła
się w paskudnym uśmiechu i...
<br />
Solas obrócił się gwałtownie - jego oczy świeciły jasno niebieskawą
poświatą, a twarz przybrała kamienny wyraz, zupełnie jakby w ułamku
sekundy przemienił się w antyczny posąg.
<br />
Wyciągnął przed siebie dłoń, z której już teraz sączyły się nitki bladoniebieskiego światła.
<br />
- Ea darem. *- Wysyczał i wypuścił zaklęcie spomiędzy palców, czując
jak ukształtowana starannie Pustka przemienia się w tunel, w gotowe
wyjście. Podciągnął się do lewitującej Inkwizytorki i pozwolił by tunel
wciągnął ich w swój wir. Oglądając się przez ramię, spotkał się wprost z
żółtawymi, gadzimi ślepiami.
<br />
Wiedział, że nie był to ostatni raz gdy miał je oglądać.
<br />
<br />
Wylądowali z powrotem w łożu - oboje spoceni, drżący i... Co dziwniejsze, pokryci popiołem i krwią.
<br />
Zrzucił z nich przykrycie i przypadł do zanoszącej się szlochem
Inkwizytorki, oglądając ostrożnie jej ciało. Nie miała na nim żadnych
śladów ukąszeń, ani zadrapań... Jakim więc cudem?
<br />
- Chodź - wyszeptał, przyciągając ją mocno do siebie. - Już dobrze. To
tylko sen. Tylko sen. - Powtarzał, choć sam przestał już w to wierzyć.
Kark i przeguby piekły go wciąż niemiłosiernie, w głowie czuł ból tak
ogromny, że ledwo mógł utrzymać otwarte powieki.
<br />
Isella trzęsła się w jego ramionach, zaciskając palce na każdym możliwym
skrawku ciała. Pozwalał jej na to, kołysząc się lekko, dopóki nie
odzyskała oddechu.
<br />
Dopiero wtedy odgarnął z jej ślicznej twarzy jasne kosmyki i starł łzy
rękawem piżamy. Popatrzył na nią, zatroskany i westchnął głośno, nie
odnajdując słów na to, co się właśnie wydarzyło.
<br />
- Czy chcesz się napić wody? - Zapytał w końcu, chcąc zabić jakoś tę przejmująco ciężką ciszę.
<br />
<br />
*Otwórz oczy, moje dziecko. Otwórz swoją duszę. Wpuść. Mnie. Do środka.
<br />
*Przepadnij.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-10, 23:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Czuła
miękkie zaklęcie wokół siebie, magię otulającą ją, głaszczącą,
uspokajającą. I nagle otworzyła szeroko oczy, widząc sklepienie swojej
sypialni. Nabrała panicznie powietrza, zupełnie, jakby naprawdę się
dusiła. Oddychała ciężko, a po policzkach po prostu płynęły łzy.
<br />
Ramiona Solasa znalazły się wokół niej, otulił ją całą, a ona nie wiedzą kiedy zaniosła się szlochem.
<br />
"To nie był sen" - przemówiła Studnia, ale Isella wiedziała o tym.
Przesuwając palcami po pościeli czuła dalej ciepły popiół - coś, czego
nie powinno być w tym pomieszczeniu, jeśli to byłby tylko wytwór jej
wyobraźni.
<br />
Każdy głos Studni palił ją teraz, bolał tak bardzo, że nie była w stanie przestać krzywić się - i z płaczu, i z bólu.
<br />
Isella siedziała przytulona do mężczyzny, co chwilę dotykając go,
wszędzie, gdzie tylko mogła. Chciała upewnić się, że był prawdziwy, że
już nie spała, że była w Podniebnej Twierdzy. Na pytanie o wodę
przytaknęła. Wysoka szklanka pełna świeżej, chłodnej wody znalazła się w
jej dłoni chwilę później, przyprowadzona magią. Upiła łyk, ale
zakrztusiła się, czując w ustach popiół i krew.
<br />
- To nie był sen. Vir'abelasan... oszalała - wyszeptała, patrząc na mężczyznę szeroko otworzonymi oczyma, pełnymi łez.
<br />
Zielone spojrzenie błyszczało niezdrowo.
<br />
- Studnia zaczęła krzyczeć, że to znowu on, że jest niebezpieczny, że...
Kto to, Solas? Co to było? O co chodzi? Czemu Mythal wie kto to?
<br />
Oblizała wargę, a na niej wyczuła smak krwi. Przesunęła palcem po
skórze, zdając sobie sprawę z tego, że jej nos zaczął krwawić.
Przywołała do siebie ręcznik, by przytknąć go do siebie. Jej ciało dalej
drżało, ciągle miała wrażenie, że czuje ukąszenia węży, raniące ją
róże.
<br />
- Czemu to coś chce mojej duszy?
<br />
Jej broda trzęsła się, gdy uświadomiła sobie, co to przerażające coś
szeptało. Rozumiała, zadziwiająco, każde słowo, ale nie cieszyło ją to
tak, jak niegdyś, bo były one pełne okrucieństwa, szaleństwa, bólu,
cierpienia...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-11, 00:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
spoglądał na swoją ukochaną, czując jak stopniowo ogarnia go coraz
silniejsze poczucie przykrej bezradności. Chciał odpowiedzieć na
wszystkie te słuszne zadane pytania, ale wiedział, że odpowiedzi wcale
nie dadzą Inkwizytorce ukojenia, że jeśli dowie się prawdy, czekała ich
będzie długa, długa rozmowa, pełna jeszcze większej ilości pytań,
niektórych niezwykle trudnych, zawiłych.
<br />
Westchnął głęboko i wyciągnął dłoń by ułożyć ją na bladym policzku
elfki. Pogładził kciukiem gładką skórę i wreszcie podniósł się miękko z
łoża, naciągając na ramiona ciemny szlafrok.
<br />
- Ubierz się - polecił jej, kierując się do drzwi. - Chcę ci coś pokazać.
<br />
Chwycił za drobną dłoń i ruszył do eluvianu, pozwalając by tafla
wyniosła ich wprost do jego komnaty. Nie tej sypialnianej, co prawda,
ale tej, w której jeszcze tego samego dnia naradzał się z dwójką elfów w
sprawie ich wyprawy po eluviany.
<br />
- Zastanawiałem się nad tym już jakiś czas temu - zaczął cicho,
chwytając za brzeg komody by odsunąć ją jednym szarpnięciem silnych
ramion. - Dawniej, gdy odwiedziłem twój sen, pojawiły się w nim
evanuris. Twój umysł nie nadał im przypadkowych twarzy, wszystkie były
odwzorowane w niemalże idealny sposób. Owszem odrobinę "ugładzone",
jeśli mogę to tak ująć, ale tak, główny wyraz został ujęty bezbłędnie.
Już wtedy wiedziałem, że musiałaś ich kiedyś zobaczyć, ale jeśli nie
zobaczyć, to musiała ci ich pokazać studnia, być może wtedy, gdy śniłaś,
kto wie.
<br />
Oczom Inkwizytorki ukazały się wszystkie mapy, plany i uwagi, parę
starych i nowszych rysunków i ilustracji. Jakże musiała być zdziwiona,
gdy apostata tak po prostu sięgnął do nich palcami, i - jeden po drugim -
zrywał je ze ściany, pozwalając by opadały w nieładzie na ziemię.
<br />
Ponieważ nie o kartki i plany tutaj chodziło, a o to, co znajdowało się
pod nimi. Kawałek po kawałku, na wierzch wychodziły coraz większe
fragmenty malowidła, aż w końcu stało się one absolutnie jasne do
odczytania.
<br />
Pociągłe twarze z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi, głęboko
osadzonymi oczami i podłużnymi twarzami, spoglądały tajemniczo z
połuszczonego lekko malowidła. Wszyscy mieli w swych twarzach coś
podobnego do Solasa, a jednak byli całkowicie inni. Wśród nich, po lewej
stronie, namalowany był przystojny młodzieniec o kruczoczarnych
włosach. Jako jedyny miał w swych oczach coś tak odpychającego, że nawet
na nieruchomą podobiznę nie można było patrzeć dłużej niż chwilę.
<br />
Elf odsunął się wolno od ściany i wydał z siebie ponure westchnienie.
<br />
- Falon'Din - szepnął ze doskonale wyczuwalną zgrozą. - To on z
jakiegoś powodu cię szuka, pragnie twojej duszy. To on pojawia się w
twoich snach. Musiał się zbudzić, ale... Dlaczego? Nie mam pojęcia.
Myślałem, że poza Zasłoną jest nieszkodliwy... Myliłem się. Znowu. -
Jego głos załamał się lekko gdy obrócił się gwałtownie, starając ukryć
się smutek, malujący na jego twarzy. - Ir abelas, vhenan.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-11, 00:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie zdążyła ubrać się jakoś sensownie. Po prostu nałożyła szlafrok, a
na bose stopy włożyła puchate, białe kapcie, których nigdy nie nosiła.
<br />
Była prowadzona do lustra, a potem nagle pojawili się w jakimś pokoju.
Było w niej kilka mebli, w tym stół, krzesło, czy szafy. Wyglądała nieco
bardziej ponuro, niż reszta zamku.
<br />
Słuchała Solasa, marszcząc brwi.
<br />
Naprawdę jej umysł dokładnie odwzorował evanuris? Isella westchnęła, zaskoczona, przyglądając się temu, co robił Fen'Harel.
<br />
Inkwizytorka uniosła brew, zdezorientowana, gdy mężczyzna zaczął tak po
prostu zrywać z ścian pergaminy z rysunkami, mapami, uwagami,
wszystkim...
<br />
Chciała podnieść jedną z nich, zaintrygowana, ale nie mogła, bo zobaczyła fragmenty malowidła, za którymi krył się...
<br />
Nabrała powietrza, poznając te twarze. Faktycznie, były delikatnie inne,
niż w jej śnie - ale różnice były tylko i wyłącznie w szczegółach, nie
całokształcie.
<br />
Dotknęła palcami malowidła, przyglądając się każdemu z nich, aż trafiła
na ciemnowłosego mężczyznę. Okazało się, że rzeźby, które zdarzyło się
Iselli widywać na Rozdrożach, czy też w świątyniach elfów w Thedas były
zaskakująco wierne.
<br />
- W dalijskich legendach był bogiem śmierci i fortuny. Czym jest
naprawdę? - spojrzała na Solasa, ale ten odwrócił się, jego głos załamał
się i...
<br />
Isella westchnęła, kładąc dłoń na jego ramieniu. Przytuliła go do siebie, całując lekko jego czoło.
<br />
- Nie dramatyzuj. Obudziłeś się ty, Aravas, większość twoich ludzi; oni
też mogli. A on to zrobił. Miałeś dobre intencje, nie katuj się za to,
co wydarzyło się tysiące lat temu - szepnęła cicho, całując go raz
jeszcze.
<br />
Ciepło jej ciała, miała nadzieję, łagodziło trochę smutek, którego nie widziała, bo Solas ukrył twarz w jej włosach.
<br />
Isella milczała, patrząc na malowidło i ciemnowłosego mężczyznę, chociaż jego twarz sprawiała, że robiło jej się nieprzyjemnie.
<br />
- Nie jestem wartościowa dla żadnego Starożytnego, evanuris tym
bardziej, więc czemu... - mruczała pod nosem i nagle... Sapnęła z
zaskoczeniem.
<br />
"Fen'Harel." - szepnęła Studnia, ale Isella już wiedziała.
<br />
- On chce ciebie. - Solas odsunął twarz od Inkwizytorki i patrzył na
nią, marszcząc brwi. - Jesteś zbyt potężny, od kiedy masz jeszcze moc
Mythal. Nie może dostać cię tak po prostu. Ale ja... - urwała,
uśmiechając się smętnie.
<br />
Zawiązała ciaśniej długi, biały szlafrok i westchnęła ciężko,
przyglądając się malowidłu. Zwróciła uwagę na piękną kobietę, stojącą na
przodzie ich wszystkich. Miała jasne włosy, jak Isella, ale bardzo
długie. Miała wplecione w warkocz kwiaty, uśmiechała się - jako jedyna.
<br />
- Mythal - szepnęła Isella, dotykając ją palcami.
<br />
"Pani." - odezwały się szepty Vir'abelasan, przepełnione były szacunkiem.
<br />
- Jestem za słaba, by mu się opierać. Będzie próbował dalej. Co mam w
takim razie zrobić? Jest coś, co pozwoli mi uchronić się przed nim?
Cokolwiek - spytała Solasa, patrząc na niego.
<br />
Na samą myśl, że ktoś, do kogo niegdyś się modliła, ona i cały jej klan,
wszyscy Dalijczycy - ktoś taki wywoływał tego rodzaju wizje,
przepełnione bólem, strachem... zupełnie, jakby się tym karmił, jakby go
to bardzo bawiło. Do kogoś takiego słali prośby? Ktoś taki miałby im
pomóc?
<br />
Na samą myśl parsknęła niewesołym śmiechem, opierając się delikatnie o komodę, która wcześniej stała na miejscu malowidła.
<br />
- Ale jesteśmy głupi. Do kogoś takiego się modliliśmy? Do kogoś takiego?
- sięgnęła do swojej twarzy, przecierając ją z niedowierzaniem.
<br />
W oczach czaiły się łzy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-11, 02:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Spoglądając
na twarz swej ukochanej, rozpoznawał na niej setki emocji - od zachwytu
i ekscytacji, po smutek graniczący niemalże z powstrzymywaniem
histerycznego, suchego szlochu.
<br />
Isella przyglądała się malowidłu, przesuwając po łuszczącej się już
farbie swoimi pięknymi palcami - podążał za nimi spojrzeniem, starając
się odnaleźć w sobie na tyle odwagi by odpowiedzieć na jej pytania. Ale
jak miał odpowiedzieć na pytanie, kim tak naprawdę był Falon'Din?
<br />
- Był jednym z najpotężniejszych magów Arlathanu - zaczął,
nieprzekonany czy to właśnie były słowa, których chciał użyć w stosunku
do tak strasznej osoby. - Od samego początku interesował się fenomenem
śmierci. Nie tylko samej w sobie, ale i jej pochodnych. Był jednym z
pierwszych nekromantów, eksperymentował, badał, czasem wszelkimi
kosztami. - Urwał, krzywiąc się na myśl o wszystkich "eksperymentach",
których świadkiem i uczestnikami było tyle niewinnych istot... Wciąż
pamiętał rozpaczliwe wołania ich dusz, krążących po Pustce. - To on
rozpoczął wiele złych rzeczy, które sprawiły, że Elvhenan stawał się
tylko gorszym i gorszym miejscem. To on sprawił, że niewolnictwo stało
się codziennością. - Głos apostaty przybierał z każdym słowem na mocy,
aż w końcu zmienił się w ochrypły okrzyk, drżący od niewstrzymywanego
już oburzenia. - To przez niego bunt poprowadził do zabicia Mythal i to
jego twarz była ostatnią, którą widziałem przed zaciągnięciem Zasłony!
<br />
Wyładowanie mocy uderzyło w pobliskie krzesło, rozłupując je w drobny
mak. Solas stał dalej w miejscu, trzymając ramiona przyklejone do
tułowia, dłonie zaciśnięte w pięści.
<br />
- Nie wiem czy istnieje coś, co będzie w stanie go powstrzymać.
Musiał... Aktywować się w Pustce, obudzić się, otoczony nicością. To na
pewno go rozwścieczyło. Ale... Na wszystkie świętości, dlaczego akurat
on?! - Usiadł ciężko na ziemi, chowając twarz w dłoniach.
<br />
Milczał przez chwilę, pozwalając by ukochana gładziła go uspokajająco po
ramionach. Był jej niewypowiedzianie wdzięczny za to, że nie
komentowała jego wybuchu. Trwała przy nim, okazując mu swoje wsparcie,
czekając aż da jej znać, czego pragnął. Była gotowa dać mu wszystko,
wiedział o tym.
<br />
Ale to ona potrzebowała teraz jego wsparcia, dobrze o tym wiedział. Musiał się uspokoić i stawić czoła kłopotom.
<br />
- Być może podczas naszej podróży za eluvianami, natrafimy również na
wskazówkę, która pozwoli nam ochronić cię przed jego wpływami. Do tej
pory będziesz musiała jednak znajdować się pod stałą opieką kogoś, kto w
razie czego wyciągnie cię z koszmaru. Podejrzewam, że Aravas będzie
musiał pozostać z tobą w Twierdzy. Poradzę się go jeszcze w tej sprawie.
- Westchnął ciężko, uderzając głową o ścianę. Nie mocno, był to po
prostu gest absolutnego zdruzgotania, rozpaczy i rezygnacji.
<br />
Miał już dość wiecznego przeżywania piekła związanego z evanuris. Po prostu dość.
<br />
- A teraz chodź. Musimy z siebie zmyć cały ten brud - wymruczał i
chwycił drobną dłoń i przeszedł przez eluvian, pozostawiając
pomieszczenie w absolutnym nieładzie i głuchej, ciężkiej ciszy.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-11, 03:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Wybuch
agresji Solasa pozostawił po sobie zaskoczenie Iselli. Nie okazała go
jednak. Kucnęła obok i zaczęła głaskać mężczyznę po ramionach.
<br />
Wywnioskowała jedną, bardzo ważną rzecz - jeśli wszystko, co mówił Solas
było prawdą, a nie miała powodów, by mu nie wierzyć - oficjalnie mieli
naprawdę okropną sytuację. A w zasadzie, przesraną. Tak, to mało
subtelne słowo opisywało doskonale ich położenie - byli w kompletnej
dupie.
<br />
Isella wiedziała, jakie to uczucie być w tej Pustce, jakie emocje może
wywołać i... Przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jeśli
potrafił się wkraść do czyichś snów i wywołać takie rzeczy, jak
pozostałości krwi i popiołu nawet po obudzeniu - jego potęga mogła być
większa, niż w ogóle sobie to wyobrażała. Ponad wszelką wątpliwość
Inkwizytorka nie chciała doświadczyć tego, co się stanie, gdy Falon'Din
dopnie swego i posiądzie jej duszę - czy to w ogóle możliwe? Pewnie tak.
Wzdrygnęła się raz jeszcze.
<br />
Bawił się z jej umysłem, jak tylko chciał i... Westchnęła ciężko.
<br />
<br />
Nie potrafiła już zasnąć tej nocy, więc poranek przywitał ją z wielkim
kubkiem gorącej kawy, której zwykle nie pijała, i koniecznością
zrobienia makijażu.
<br />
Nie mogła nie analizować tego snu, rozkładać go na czynniki pierwsze i
wyciągać wnioski. Musiała dowiedzieć się o tym elfie tyle, ile zdołała -
jeśli było to w ogóle możliwe.
<br />
Dalijskie elfy nie były najlepszym źródłem, aby zdobywać wiedzę o
evanuris, to jest dość oczywiste. Dobry bóg, też coś. Isella krzywiła
się na samą myśl.
<br />
- Morrigan przybyła - zapowiedziała Josephine.
<br />
Nie było jeszcze popołudnia, Solas nawet nie zdążył wyjść z Podniebnej Twierdzy. Dopiero wyszli z sypialni Inkwizytorki.
<br />
- Fantastycznie. Zaraz do niej pójdę.
<br />
Isella upiła duży łyk kawy, idąc za Josie. Solas podążał za nią - w końcu to dla niego Lavellan ściągnęła czarownicę.
<br />
Gdy tylko ich zobaczyła, uśmiechnęła się lekko cynicznie. Jej syn
siedział na fotelu, patrząc w wesoło trzaskające polany w kominku.
Isella mimowolnie drgnęła, przypominając sobie uczucie muskającego ją
ognia.
<br />
- Witajcie - Inkwizytorka uśmiechnęła się lekko, choć mało pozytywnie, mimo wszystko. - Cieszę się, że zdecydowałaś się pojawić.
<br />
- Nie za darmo - Morrigan zauważyła, spoglądając znacząco na Solasa.
<br />
Nie, nie przepadała za nim. Czasem prowadzili interesujące rozmowy,
trzeba przyznać - niektóre były absolutnie fascynujące. Nie mogła
odmówić temu magowi niezwykłej wiedzy, ale przy okazji był bardzo
podejrzany w ten oczywisty sposób. Nie krył się zbyt dobrze z tym, że
miał jakieś inne zamiary.
<br />
Czasem się nie zgadzali, ale Solas nie był tak głupi, by ignorować Morrigan, to było pewne.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-13, 21:20<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Spodziewałem, że dobro Inkwizytorki leży na sercu nas wszystkich -
zauważył kwaśno Solas, ale powstrzymał się od dalszego komentarza,
ucinając (zapewne ciętą i trafną) ripostę czarodziejki, zwykłym
uniesieniem dłoni. - Dajmy sobie z tym spokój. Prawda jest taka, że nie
tylko ty możesz pomóc nam, ale i my tobie, Morrigan. Nasza współpraca
polegałaby na pewnym rodzaju wymiany. Mamy tu ekspertów od odnawiania
eluvianów, gdybyś wstąpiła do naszego zespołu, szłoby nam to zapewne o
wiele sprawniej. Domyślam się, że zostałaś już powiadomiona o celu
uzyskaniu ich większej ilości. - Urwał na chwilę, czując palce
splatające się z jego własnymi. Nie wiedział, dlaczego, ale świadomość,
że Isella trzymała go za dłoń przy wszystkich zebranych, wprawiła go w
lekkie zakłopotanie. Nie zamierzał jednak jej czegokolwiek odmawiać.
Wiedział, że potrzebowała teraz jego wsparcia i zamierzał użyczyć jej go
tyle, ile tylko chciał. - Sprawa ma na celu ogólne dobro i możliwość
kształcenia Dalijczyków. Bez twojej pomocy wszystko szłoby o wiele
mozolniej, dobrze wiesz, że cenię sobie twoje umiejętności. Jestem w
stanie za nie zapłacić. - Ściągnął usta w grymasie niezadowolenia. - Nie
tylko wiedzą, ale i samymi eluvianami. Co ty na to?
<br />
<br />
Dorian zajął miejsce obok Juliusza i potraktował go cierpkim uśmiechem;
nie zdziwił się gdy w odpowiedzi otrzymał dokładnie to samo.
<br />
Na auli panowała atmosfera poddenerwowania, napięcia - była to bowiem
druga rada, którą zwołano w bardzo niedalekim odstępie od tej pierwszej.
Chodziły pogłoski o rzekomym stanie gotowości i poglądach rady, które
wydawały się niesprzyjające względem reszty świata.
<br />
Dorian szczerze pogardzał większością Thedas, ale nie całym. Pozostawał
skrawek ziemi, który mimowolnie obdarzał sentymentem, nieraz większym
niż ten, którym darzył własną ojczyznę.
<br />
Westchnął nieszczęśliwie i skierował wzrok ku archontowi, wkraczającemu właśnie na salę w towarzystwie swych służących.
<br />
Elfi niewolnik pomógł starcowi zająć miejsce i wyszeptał mu do ucha parę
słów, które zostały przez niego skwitowane cierpkim uśmiechem. Dorian
skierował spojrzenie ku wyrazistej twarzy służącego - czasem zastanawiał
się, jak to się stało, że to właśnie on spędzał u boku mężczyzny
najwięcej czasu. Nie nosił na twarzy żadnego tatuażu, ale był elfem
miejskim, nie było się więc czemu dziwić. Ale tym, co odróżniało go od
pozostałych elfów, były rysy jego twarzy. Mocno odstające kości
policzkowe, zarysowane szczęki i głęboko osadzone oczy. Blada cera
kontrastowała wyraźnie z ciemnymi włosami, nadając mu nieco orientalnego
wyglądu.
<br />
I wiecznie coś szeptał do ucha starego archonta, a ten zdawał się spijać
jego każde słowo - gdzieś w tym wszystkim przestawało się dostrzegać
rolę niewolnika, a zaczynało się widzieć coś zgoła innego, niemalże
prawdziwego doradcę.
<br />
- Proszę o ciszę - rozległ się echem nieco ochrypły głos - naradę
zacznę od przemowy Augustusa. Wysłuchajcie, proszę, jego słów.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-13, 21:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Morrigan
zawsze wiedziała, że przyjdzie moment, w którym Solas będzie
potrzebował jej pomocy. Wiedziała, że odzyska swoje lustro w ten lub
inny sposób - mogła, równie dobrze, odszukać inne eluviany. Było to
zadanie trudne, mozolne i wymagające wielu lat, ale w teorii istniała
taka opcja.
<br />
Nie mówiła tego głośno, ale fakt, że nie musiała uciekać się do
poszukiwania ich na większą skalę, niż czyniła to dotychczas był
pocieszający.
<br />
- Zaczynasz mówić z sensem - przyznała, uśmiechając się lekko.
<br />
<br />
Isella nie mogła trzymać w tajemnicy tego, co wydarzyło się dzisiejszej
nocy. Kobieta uznała, że najlepszą opcją będzie po prostu powiedzenie
Aravasowi, szczególnie, że w tym czasie Morrigan rozmawiała z Solasem w
ogrodzie Podniebnej Twierdzy. Nie chciała przeszkadzać albo nadzorować
tę rozmowę - wolała dać im prywatność. Byli dorośli, na pewno się
dogadają - a jeśli nie, dopiero wtedy zainterweniuje.
<br />
- Falon'Din, mówisz... - Białowłosy mruknął, spoglądając na Isellę
badawczo. - Jest za Zasłoną, jak miałby obudzić się i manipulować
snami...?
<br />
- Nie mam pojęcia. Ale obudziliśmy się cali w popiele i krwi, a
Vir'abelasan całkowicie oszalało. Nigdy, przenigdy Studnia nie odzywała
się w snach, nawet świadomych.
<br />
Isella siedziała na fotelu przy biurku w pokoju, który niegdyś należał
do Solasa. Miała nogi przewieszone przez oparcie i zjadała właśnie drugą
truskawkową babeczkę. Chciało jej się potwornie spać, ale... bała się
chociażby zamknąć powieki.
<br />
- Jeśli to naprawdę on, jest gorzej, niż można by przypuszczać. Jeśli
dysponuje potęgą, która pozwala mu zza Zasłony wywoływać tego rodzaju
sny, to może zmusić kogoś do tego, aby... - Aravas westchnął ciężko,
upijając kilka łyków herbaty.
<br />
- To będzie chciał obudzić resztę evanuris, zabić Fen'Harela i jego sojuszników - Isella dokończyła.
<br />
W jej oczach widać było zmęczenie, przerażenie.
<br />
- Solas chce, abyś został w Twierdzy, żeby mnie chronić od Falon'Dina.
Boję się, że to nie wystarczy. Cholernie się boję, Aravasie.
<br />
Nie patrzyła mu w oczy, ale... Nie musiała. Strach wymalowany był na jej
twarzy od samego początku tego dnia, czaił się gdzieś, tkwił w niej.
Pamiętała doskonale to uczucie, gdy prawie traciła przytomność. Miała
wrażenie, że coś wyrywa <span style="font-style: italic;">ją</span> z
niej, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. Jakby jej dusza była
wyrywana, wyrzucana. To było okropne i Isella wiedziała, że powtórzy
się. Nie mogła uciec od Falon'Dina.
<br />
- Trzeba go znaleźć - mruknął Aravas, podnosząc się z kanapy. Kierował
się do wyjścia. - Solas jest dalej w ogrodach? - Isella przytaknęła. -
Pójdę do niego. Trzeba znaleźć Ilasdara. Jeśli się obudził, może uda się
go zlokalizować w Pustce i uciszyć.
<br />
Drzwi zatrzasnęły się za białowłosym elfem. Isella westchnęła i opadła
głowę o oparcie fotela. Przymknęła na chwilę powieki, ale przed oczami
stanął jej widok Solasa pochłanianego przez cień. Drgnęła, otwierając
szeroko oczy. Imię, którego użył Aravas cały czas brzęczało jej w
głowie, odbijając się echem. Jej przyjaciel miał rację. Musieli go
znaleźć.
<br />
<br />
- To co oferujesz, konkretnie? - mruknęła Morrigan, siedząc na ławce w ogrodzie.
<br />
Patrzyła na swojego syna, który czytał książkę nieopodal, leżąc na trawie. Mimowolnie kobieta uśmiechnęła się na ten widok.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-14, 21:39<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Oferuję konkretny eluvian - Solas starał się by jego głos nie brzmiał
tak cierpko, jak wybrzmiewał w jego głowie, ale miał wrażenie, że
kiepsko mu to wychodziło. Nie chciał, naprawdę nie chciał oddawać
Morrigan skradzionego wcześniej eluvianu, ale powody, dla których
istniała ta blokada, były tak... Płytkie, można by rzec, że wstyd było
mu się do nich przyznawać nawet samemu przed sobą. Milczał więc,
podążając spojrzeniem w tym samym kierunku, w którym zapuszczały się
kocie oczy czarodziejki, wpatrując się w zaczytanego w księdze Kierana.
<br />
- Ten sam, który odebrałem ci jakiś czas temu. Poza tym, jak już
wcześniej wspomniałem, w grę wchodzi ogromna wiedza, której w życiu nie
posiadłabyś bez naszej pomocy i dobrze o tym wiesz. - Urwał, sięgając po
kielich z wodą. Zanurzył usta w chłodnej cieszy i westchnął błogo,
czując ulgę dla spierzchniętych warg. Przez małą ilość snu i nerwy, jego
ciało zaczynało z wolna protestować i dawać oznaki zmęczenia. Pod
błękitnymi oczami widniały wyraźne sińce, a cera nabrała niezdrowo wręcz
bladego odcienia. Wiedział jednak, że w najbliższych dniach, tym co
liczyło się najbardziej, było działanie, a to wiązało się nieodzownie z
brakiem wypoczynku.
<br />
- Chciałbym żeby nasza podróż odbyła się jak najszybciej. Wystąpiły
pewne... okoliczności, które sprawiły, że sprawa Dalijczyków zeszła na
drugi plan. Musimy skupić się na innym problemie, o wiele...
Pilniejszym. - Dobierał słowa na tyle uważnie, by jego bystra
rozmówczyni zrozumiała, że nie mógł i nie chciał rozmawiać o tym przy
jej dziecku, oraz służących, którzy krzątali się co i rusz, a to by
podlać kwiaty, a to by donieść tacę z pieczywem (jak gdyby ktokolwiek z
nich miał zamiar je jeść...). - Kiedy byłabyś gotowa by wyruszyć? Muszę
wiedzieć że...
<br />
Jego słowa przerwał trzask drzwi - Aravas zmierzał w kierunku ich
zakątka z dość ponurą miną i nietrudno było wywnioskować, że musiał już
zamienić parę słów z Lavellan.
<br />
- Zaczekaj, proszę - zwrócił się do przyjaciela, zanim ten zdążył się w
ogóle odezwać. - Dobrze, że już jesteś, chciałem z tobą zamienić parę
słów. Najpierw muszę znać odpowiedź na moje pytanie, Morrigan. Kiedy?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-14, 22:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Czarownica
zwróciła swoje spojrzenie na mężczyznę, zaczynając uważnie go
obserwować. Była inteligentną kobietą, dostrzegała niewyspanie, stres
wymalowany na twarzy. Morrigan szczerze wątpiła, że takie emocje
wywołują w nim Dalijczycy - byłoby to wielce nieprawdopodobne, co
zresztą dalsze słowa Solasa potwierdziły. A więc pojawiły się inne
okoliczności.
<br />
- Zależy kiedy opowiesz mi o okolicznościach zmiany planów - mruknęła, znów wracając spojrzeniem do swojego syna.
<br />
- To może chodźcie do gabinetu Lavellan. Tam jest wystarczająco cicho i prywatnie - zaproponował Aravas.
<br />
Propozycja spotkała się z ogólną akceptacją, dlatego też wszyscy
przenieśli się do pomieszczenia pełnego malowideł, w którym to obecnie
siedziała Isella, przysypiając nad książką. Kerian pozostał w
bezpiecznym ogrodzie.
<br />
Nie słyszała pukania do drzwi, ani wchodzących do środka postaci. Ale
poczuła dotyk na ramieniu i sprawił on ogromny chłód i niepokój.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Otworzysz się dla mnie</span> - usłyszała syczący szept, a gorący oddech otulił jej ucho.
<br />
Podniosła głowę, patrząc szeroko otwartymi oczyma ze strachu na twarz...
Morrigan. Isella zamrugała, rozglądając się po pomieszczeniu. Był Solas
i Aravas, wszyscy patrzyli na nią z niepokojem.
<br />
- Nie spodziewałam się was tu... - westchnęła, poprawiając się na fotelu.
<br />
Nie miała pojęcia kiedy zasnęła, ani jakim cudem... W jednej chwili
jadła babeczkę i czytała książkę, a w drugiej - po prostu odpłynęła.
Isella nie chciała jednak o tym mówić.
<br />
- Nie zdejmowałaś zaklęcia wygłuszającego, prawda? - upewnił się Aravas,
a na krótkie skinienie głową, uśmiechnął się lekko. - Fantastycznie.
Musimy znaleźć eluviany i sposób na to, aby dostać się zza Zasłonę.
<br />
Przyjaciel Iselli usiadł na kanapie, zakładając nogę na nogę.
Zadziwiające było to, że nie wyglądał przy tym w żaden sposób mało
dostojnie, czy niemęsko. Morrigan zaobserwowała to tylko u elfów, mieli
jakiś wrodzony dar bycia dystyngowanym, nieważne co.
<br />
Czarnowłosa spojrzała na Starożytnych, przez chwilę mając wrażenie, że żartują.
<br />
- Tę Zasłonę? Tę samą, którą wywołał Fen'Harel? Chyba sobie kpicie.
<br />
- Nie, nie kpimy - mruknął Aravas. - Falon'Din lubi sobie co jakiś czas pokrzyżować plany, teraz nie jest inaczej. Isello?
<br />
Jasnowłosa westchnęła zaskoczona, gdy została włączona w rozmowę -
zupełnie nagle i niespodziewanie. Ewidentnie elfka była bardzo
rozkojarzona i nie mogła skupić się wystarczająco mocno na tym, co się w
zasadzie działo.
<br />
- My... Hm. Miałam dzisiaj sen. Koszmar, w zasadzie. Na tyle realny, że
ocknęłam się cała we krwi, nie mogłam się obudzić. W zasadzie, Solas
wyrzucił nas z mojego snu. - Isella odgarnęła włosy z policzka, upijając
resztki herbaty, które miała w filiżance.
<br />
- To, że nie mogłaś się obudzić nie świadczy...
<br />
- Isella umie śnić świadomie, a także budzić się z snów. Jest Śniącą.
Nie tak potężną, jak Starożytni praktykujący to od wielu lat, ale w
zasadzie niewiele jej brakuje. Studnia bardzo dobrze wypełnia luki -
Aravas przerwał Morrigan wypowiedź, uśmiechając się doń, choć nie tak
serdecznie, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. - Teraz nie
było to możliwe przez potęgę tego, kto zsyłał ten sen. Właśnie tu leży
problem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-14, 23:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Ujrzenie
Iselli w stanie, który wskazywał, że była ona bliska "odpływania" z
przemęczenia, sprawiło, że poczuł się tylko jeszcze gorzej.
<br />
Tak bardzo chciał znaleźć jakiś sposób, dzięki któremu mógłby pomóc swej
ukochanej od razu, jak za przyłożeniem dłoni... Tym czasem wydawało
się, że operacja, którą musieli wykonać, była nie tylko ryzykowna, ale
granicząca z cudem, bo miejsce, w którym znajdowała się Zasłona, było...
<br />
Cóż, dostać się do niego mogli naprawdę nieliczni - wymagało to bowiem
ogromnej mocy, uporu i odporności na ból, który powodował natłok
umęczonych dusz, wędrujących po Pustce.
<br />
W miejscu Zasłony kończyły się miejsca, gdzie duchy istniały wyłącznie
jako radosny odblask uczuć, myśli. Dalekie korytarze świadomości
prowadziły wgłąb i wgłąb przez duchy, które w swej nieszczęśliwej
przypadłości zastygły w najpaskudniejszych emocjach, nie będąc już w
stanie od nich uciec. Zatracały się w nich bez końca, stając się czymś
niewiele lepszym od demona, choć na szczęście o wiele mniej potężnym.
<br />
Nie to jednak stanowiło największe zagrożenie w pobliżu obszaru
zamknięcia evanuris. Solas postarał się aby okrąg nicości obracał się w
najpaskudniejsze, najstraszliwsze obrazy, będące w stanie poruszyć nawet
najbardziej zatwardziałe serca.
<br />
- To nie wchodzi w grę - westchnął, gdy w końcu udało mu się dojść do
słowa. Mimowolnie musiał przyznać, że niemożliwość przegadania Aravasa
była jednym, ale kiedy tuż obok znajdowała się dodatkowo Morrgian,
stawało się to prawie niemożliwe. Żeby tak jeszcze ten potok słów wnosił
wiele do ich rozmów...
<br />
Chrząknął, zażenowany swą złośliwością. W tej chwili cieszył się, że
zebrani nie mogli słyszeć jego gorzkich myśli. To pewnie zmęczenie
działało na niego w ten sposób. Tak bardzo chciał odpocząć... Jego umysł
tego potrzebował, naprawdę.
<br />
- Nikt z nas nie da rady zbliżyć się do tego miejsca. Musimy znaleźć
inny sposób na wyciszenie Falon'Dina. I kiedy mówię "wyciszenie", mam na
myśli dokładnie ten proces. W przeciwnym wypadku będzie stanowił zbyt
wielkie zagrożenie. Podejrzewam, że jest zdolny do obudzenia reszty w
przeciągu paru chwil... - Zasępił się wyraźnie, przysiadając na krawędzi
masywnego biurka. Przesunął dłonią po idealnie gładkim drewnie i
uśmiechnął się smutno, nie zdając sobie z tego sprawy. - Wydaje mi się,
że będziemy jednak musieli przełożyć podróż po eluviany na kiedy
indziej. Zrozumiałem, że mamy o wiele mniej czasu, niż się nam wydaje.
Jeśli tak wzburzony osobnik może poruszać się swobodnie po obszarze
twojego snu - tu zwrócił się do Iselli - będzie mógł wkradać się także w
inne sny, a to z kolei pozwoli mu na wykradanie coraz cenniejszych
informacji. Postaram się do wieczora przemyśleć parę możliwości,
które...
<br />
- To, co mówisz, jest całkowicie pozbawione sensu - Morrigan wydęła
wargi, kręcąc głową. - Nie uda nam się upewnić w inny sposób, jak ten,
który obejmuje przeszukanie Zasłony. Nie znam żadnych...
<br />
- Dość tego! - Krzyknął otwarcie, uderzając dłonią w chłodne drewno. -
Powtarzam, że nikomu z nas nic podobnego się nie uda! Gdybym mógł zrobić
to sam, już dawno by mnie tu nie było. Nie rozumiesz, że tam znajduje
się już tylko to, co najgorsze? Dobrze wiem, o czym mówię! Sam ich tam
zesłałem! - Wycedził, odrywając się od mebla w odruchu wściekłej
bezradności. Podszedł do drzwi, dotknął klamki i cofnął się zaraz z
powrotem. Jego twarz przestała wyrażać gniew; zamiast tego widniał na
niej otwarty smutek.
<br />
- To jest to - powiedział nagle, łapiąc się za głowę. - Sam ich tam
zesłałem. Mógłbym... Oczywiście nie sam - wtrącił szybko - mógłbym na
jedną chwilę zmanipulować wszystkim tak by w pewien sposób utworzyć
wąskie wejście. Mógłbym być oczami idącego. Wyłączenie zmysłu wzroku
sprawiłoby, że negatywne obrazy traciłyby, z oczywistych względów, na
przekazie. Potrzebuję więc tylko znaleźć osobę, która będzie moim
ciałem. - Mówił do siebie odrobinę zbyt prędko. - Tak, to jest dokładnie
to, czego potrzebujemy. Aravasie - uniósł wzrok, krzyżując spojrzenie z
przyjacielem. - Na słówko, jeśli można.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-15, 00:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Morrigan
była wzburzona zachowaniem Solasa. Cóż, zawsze drażniła ją ta maniera,
którą przedstawiał sobą ten elf - wiem wszystko lepiej, a ty nie masz
racji.
<br />
Czarnowłosa nie lubiła tego, szczególnie, że posiadała niezłą wiedzę.
Flemeth nie była najlepszą matką, nawet dobrą, czy przeciętną - ale
wiedzą dzieliła się przednio. Dała podwaliny temu, co później nadeszło -
cała edukacja Morrigan ruszyła, napędzana przemożną chęcią uwolnienia
się od matki i bycia bezpieczną.
<br />
- Twój plan zakłada, że jedna osoba zeszłaby do Zasłony i... co? Kazała
Falon'Dinowi, żeby się zamknął, bo burzy spokój? Jak można wyciszyć
kogoś, kto znajduje się już teraz w nicości?
<br />
Isella spojrzała na Morrigan i upiła jeszcze jeden, ostatni, łyk herbaty.
<br />
- Pewnie chodzi o Wyciszenie, które robi się magom. Technicznie rzecz
biorąc, są tam w fizycznej formie, więc... Jest to możliwe.
Skomplikowane i trudne jak cholera, ale...
<br />
Czarnowłosa patrzyła na Inkwizytorkę kilka chwil, ale odezwała się po
raz kolejny dopiero wtedy, gdy Aravas wyszedł wraz z Solasem. A nie
trwało to znowu tak długo, bo tuż po słowach Iselli, Starożytni
postanowili opuścić gabinet Lavellan.
<br />
- Jak wyglądał ten sen? - Morrigan nie mogła ukryć tego, że była... zafascynowana.
<br />
Jeśli, faktycznie, kolejny z elfich bogów przebudził się w jakiś sposób i
wywoływał tego rodzaju zabawy z umysłem... Cóż, czarownica czytała o
tym rodzaju magii bardzo dokładnie, choć materiałów na temat tak
doskonałej manipulacji było niewiele.
<br />
Isella zmuszona była do tego, aby opowiedzieć całość z szczegółami.
<br />
<br />
- Słucham? Wiesz, że ten pomysł jest tak bardzo ryzykowny, jak tylko się
da? W zasadzie, to podróż w jedną stronę bez gwarancji powrotu -
mruknął Aravas, gdy byli już w bezpiecznym, odosobnionym miejscu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-15, 22:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Dobrze wiesz, że nie mamy innego wyjścia - żachnął się Solas, nie
kwapiąc się z tym by choćby udawać zainteresowanie zdaniem Aravasa. -
Potrzebuję jedynie zdolnego ciała, zdolnego magicznie, niczego więcej.
Znasz przecież rytuał Przeniesienia. Ze mną będzie bezpieczna. Morrigan.
- Dodał na pytające spojrzenie Starożytnego. - Mam zamiar posłać w
Pustkę Morrigan. Zanim coś powiesz, chcę żebyś zwrócił uwagę na pewne
szczegóły!
<br />
Uniósł obie ręce, nie pozwalając w ten sposób dojść przyjacielowi do
słowa. Dyszał ciężko, a cienie pod oczami stały się o wiele
wyraźniejsze, gdy pochylił głowę, opierając się plecami o ścianę
korytarza.
<br />
- Jest niezwykle zdolna i silna. Kiedy będę z nią połączony, przejmę
kontrolę nad jej wszystkimi zmysłami, będę się z nią kontaktował jedynie
za pomocą myśli. Potrzebuję przy sobie kogoś, kto pozwoli mi... To
wszystko wytrzymać. - Nie podnosił wzroku. Nie potrafił.
<br />
- To ja sprowadziłem na elvhen to całe przekleństwo - jego głos drżał
od niepowstrzymywanego smutku, rozpaczy i najzwyczajniejszego w świecie
strachu. - I tylko ja wiem, jak sobie z nim poradzić. Potrzebuję cię
wtedy przy sobie, Aravasie. Nie chcę popaść w szaleństwo. Muszę tam
wysłać Morrigan, nie widzę innego rozwiązania, Inkwizytorka znalazłaby
się w ten sposób w zbyt wielkim niebezpieczeństwie. Proszę - dopiero
wtedy spojrzał na niego, unosząc dłonie by ułożyć je na szczupłych
ramionach - proszę cię. Zgódź się i wspomóż mnie w tym planie, bo
inaczej może dojść do jednej wielkiej tragedii.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-15, 23:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Aravas
spoglądał na mężczyznę, który przedstawiał sobie zwykłą, czystą
desperację. Zdarzały się momenty w ich życiu, gdzie można było
doświadczyć takiego Solasa, ale nie były to częste sytuacje. Za każdym
razem do takich emocji doprowadzały go evanuris i tym razem nie było
wyjątków, ale Aravas widział, że tym razem było <span style="font-style: italic;">gorzej</span>. Jego przyjaciel był kłębkiem nerwów, zestresowany, zdesperowany, aby znaleźć sposób. Nawet jeśli jest on bardzo niebezpieczny.
<br />
- Rytuał wymaga <span style="font-style: italic;">zaufania</span>. Nie
sądzę, żeby Morrigan ci ufała - mruknął Aravas, patrząc przyjacielowi w
oczy. - Ale jeśli się zgodzi, pomogę. Chociaż jesteś szalony, Solasie.
<br />
<br />
- Cieszy mnie, że doceniacie moją wiedzę i umiejętności, ale nie sądzę, aby bycie zdanym na łaskę Solasa to moje marzenie.
<br />
- Morrigan, proszę... - szepnęła Isella. Ten dzień był cholernie trudny, ciężki i długi.
<br />
Czuła, jak jej oczy zamykają się, nawet teraz - nie mogła tego
kontrolować, po prostu była wykończona. Wiedziała natomiast, że
położenie się spać może skończyć się kolejnym koszmarem, a tego bała się
najbardziej.
<br />
- To nie ty masz ryzykować życiem, Isello.
<br />
- Nie. Ja ryzykuję nim cały czas. To nie ciebie chce wykorzystać jakiś
skończony pojeb, żeby zabić kogoś innego. To nie ty boisz się zasnąć we
własnym łóżku, bo wiesz, że możesz się z tego nie obudzić. To nie ty
czułaś, jak ktoś wyciąga z ciebie duszę i po prostu ją sobie bierze. To
nie ty zamykałaś milion Szczelin, nie ty pokonywałaś jeszcze więcej
demonów, nie ty podejmowałaś decyzję, które zmieniały bieg świata, nawet
jeśli nie chciałam tego robić i nawet jeśli nie miałam kompetencji, aby
w ogóle o tym myśleć.
<br />
Isella wybuchła, zmęczona, zirytowana i... czuła się tak bardzo
przegrana. Wiedziała, że nie wytrzyma tak więcej, niż kilka dni, a nie
miała gwarancji, że nie będzie to trwało dłużej.
<br />
W gabinecie zapadła cisza. Isella zagryzła wargę.
<br />
- Przepraszam - szepnęła i wyszła z pomieszczenia. Oparła się o ścianę
obok, będąc w wąskim korytarzyku. Była sama, chociaż hałas zza drzwi po
jej lewej świadczył o tym, że dalej wszyscy siedzieli w głównej sali -
goście, pracownicy...
<br />
Ale Iselli trudno było o tym myśleć. Normalnie nie odczuwałaby tego aż
tak bardzo, ale miała wrażenie, że każde zamknięcie oczu sprawia, że jej
wola słabnie. W dodatku okropnie silny niepokój nie pozwalał jej być
spokojną i opanowaną. Cały dzień miała wrażenie, że ktoś ją śledzi,
prześladuje, ale nikogo nie było, prócz sów.
<br />
<span style="font-style: italic;">Bez przesady, nie będziesz bała się sów</span>, myślała sobie, ale jednak patrzyła na nie z nieufnością. Coś było bardzo nie tak...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-16, 00:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-...raz
zapomnij o swoim bólu i cierpieniach i postaraj się zrobić coś dla
całego świata! - Wysyczał wściekle Solas, przysuwając się do czarownicy
jeszcze bliżej. Błękitne tęczówki ciskały błyskawicami, a wargi krzywiły
się wyraźnie przy każdym słowie. - Jeśli nam nie pomożesz, całe Thedas
pogrąży się tak, czy siak w nicości. Jestem pewien, że Falon'Din nie
będzie przejmował się naczyniem Mythal, jesteś dla niego tak samo mało
ważna jak każdy inny człowiek.
<br />
- Wszystko wyglądałoby inaczej bez twojego krnąbrnego udziału - odcięła
się Morrigan. Jej mina pozostawała kamienna, ale zdradzała ją drgająca
powieka. Szczupłe palce wybijały specyficzny rytm o blat biurka. -
Gdybyś nie postanowił wtedy porządzić się i zmienić świata według
własnego wi...
<br />
- Solas! - Aravas zaryczał ostrzegawczo, w ostatniej chwili orientując
się, do czego zdolny był apostata. Jego oczy zasłoniły się przez moment
niebieskawą poświatą i chyba jedynie cudem udało mu się w porę
powstrzymać swoje wrogie zamiary. Zmierzyli się spojrzeniami, trwając
przez chwilę w absolutnej ciszy. Dopiero wtedy młodszy elf chrząknął,
zmieszany i odsunął się na drugi koniec gabinetu.
<br />
- Nie rozumiem, jak możesz być w stosunku do niej tak bardzo obojętna -
wyszeptał, kierując się wolno w stronę wyjścia. - Ludzie są tak
cholernie płytcy i pozbawieni zdolności odczuwania. Mniejsza z tym.
Poradzimy sobie bez cie...
<br />
- Nie, nie poradzicie. - Głos Morrigan drżał lekko, gdy wypowiedziała
te parę pośpiesznych słów. - Przystąpimy do rytuału jutro po zmierzchu.
Bądźcie gotowi i nie próbujcie mi do tego czasu przeszkadzać. A teraz,
jeśli panowie pozwolą. Płytki człowiek chciałby porozmawiać ze swoim
dzieckiem.
<br />
Po chwili ciszę przeciął głuchy trzask drzwi. Dopiero wtedy Aravas
przypadł do przyjaciela i potrząsnął nim wściekle, nie pojmując, jak ten
idiota w ogóle mógł stracić nad sobą panowanie w <span style="font-style: italic;"> taki </span> sposób.
<br />
- Oszalałeś?
<br />
Solas popatrzył na niego smutno, ciężko. Odsunął się lekko i opadł na krzesło, kręcąc głową.
<br />
- Oszaleję, jeśli nie uda mi się jej pomóc.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-16, 00:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Lavellan
nie wiedziała jak długo stała przed własnym gabinetem z szeroko
otwartymi oczami, ponieważ bała się nawet je przymknąć, choć na chwilę.
<br />
Drgnęła, zaskoczona, gdy zorientowała się, że ktoś otworzył drzwi.
Widziała minę Morrigan, która nie wróżyła nic dobrego i Iselli zrobiło
się bardzo głupio.
<br />
- Przepraszam, poniosło mnie. Masz syna, nikt nie powinien wywierać na
tobie takiej presji - szepnęła Isella, ale nie patrzyła kobiecie w oczy.
Nie mogła.
<br />
Czarnowłosa nie powiedziała nic, ale także nie odeszła. Stały tak w tym
wąskim korytarzu, aż w końcu, niespodziewanie, Isella poczuła dłoń na
swoim ramieniu.
<br />
Zaskoczona uniosła spojrzenie na kobietę i nie zobaczyła w niej wrogości, czy sarkazmu, jak się spodziewała.
<br />
- Już kiedyś powiedziałam ci, że Kerian poradzi sobie - ze mną lub beze mnie. Macie rację, jestem jednym z lepszych kandydatów.
<br />
I chociaż wypowiedziane słowa nie były w żaden sposób czułe, czy
delikatne - niespodziewana postawa Morrigan wywarła niezłe wrażenie na
Iselli. Czarownica odeszła, a ona została, bijąc się z myślami.
<br />
Zbliżała się noc, a Isella nie mogła tak po prostu pójść spać. Choć
zmęczenie było ogromne, nie chciała fatygować kogokolwiek, aby jej
towarzyszył, a przecież musiała.
<br />
Ale może istniał jakiś sposób, żeby <span style="font-style: italic;">nie spać</span>?
Isella tknięta tym pomysłem odbiła się od ściany i otworzyła drzwi
swojego gabinetu. Zajrzała do środka, upewniając się, że dwóch
Starożytnych dalej tam było.
<br />
- Jest jakiś sposób, żeby nie spać?
<br />
<br />
Morrigan weszła do sypialni, którą dzieliła z synem. Chłopiec leżał już w
łożu, przebrany w pidżamę i ewidentnie czekał na mamę. Kiedy tylko
kobieta pojawiła się w drzwiach, na ustach chłopca pojawił się subtelny
uśmiech. Po tym, jak Flemeth zabrała cząstkę duszy Arcydemona, w
zasadzie Kieran przestał mieć te okropne sny. Jej synek stał się
bardziej pogodny, radośniejszy, choć nie mniej bystry i oczytany -
Morrigan zadziwiało czasem, jak wiele chłopiec chciał wiedzieć i jak
chętnie sięgał po tę wiedzę.
<br />
Czarownica od razu przytuliła syna, trzymała go mocno.
<br />
- Dusisz mnie - wyjąkał Kerian.
<br />
- Wiem - odpowiedziała czarnowłosa, ale nie puściła go. - Strasznie cię kocham.
<br />
- Ja ciebie też, mamo, ale nie duś mnie - wymamrotał chłopiec.
<br />
Gdy w końcu mama uwolniła go z uścisku - uśmiechnął się promiennie do kobiety.
<br />
- Coś się stało?
<br />
- Jeszcze nie, skarbie. Ale może - pogłaskała syna po włosach.
<br />
Chciała poczuć choć na chwilę jakąkolwiek namiastkę pewności, że jej
decyzja była słuszna. Bała się. Nie mogła zaprzeczyć, chociaż chciała.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-22, 21:13<br />
<hr />
<span class="postbody">-
A ustawienie kręgu? - Aravas przystanął nad biurkiem i porwał z jego
blatu niestarannie pobazgrane karty z, jak to nazwał je Solas, "planami"
rytuału.
<br />
- Standardowy - usłyszał zdawkową odpowiedź i skrzywił się wyraźnie,
potrząsając głową. - Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy zmieniać
położe...
<br />
- A może choćby i dlatego, że Morrigan będzie przechodziła w ten sposób
pierwszy raz? Opamiętaj się wreszcie, nie chcesz jej tam wysłać na
pewną śmierć! Musimy zadbać o to żeby...
<br />
- Aravasie, przestań. Powiedziałem ci już, że nie pozwolę na to by
stała się jej krzywda. Każdy ból i wizja trafią do mnie, a wycofanie jej
z Pustki będzie tylko kwestią jednego gestu. Nie zamierzam dzielić się z
nią tym bólem, nie przekonasz mnie do tego.
<br />
- Niepotrzebnie chcesz to rozwiązywać w ten sposób. Nie mam zamiaru
składać cię potem w całość, Solasie. Nic złego by się nie zdało, gdybyś
pozwolił jej na przejęcie części wi.. Nawet nie próbuj mi przerywać! Nie
obchodzi mnie to, kto zaczął, ani dlaczego uważasz, że to właśnie ty
jesteś wszystkiemu winien. To spekulacje, których rozważanie podchodzi
po coś równie bezużytecznego jak religia i filozofia: dobre dla starców,
którzy nie mają już co począć z życiem, ale nie dla tych, którzy
powinni działać! Morrigan jest silną kobietą, potężnym magiem i...
<br />
- I wystarczająco wiele przeszła już w swoim życiu. Wybacz mi,
Aravasie. Nie zmienię zdania. - Powtórzył Solas i tylko Aravas wiedział,
jak wiele kosztowało go by nie pieprznąć go prosto w czubek łysego łba.
Odetchnął głęboko i odrzucił plany z powrotem na biurko, opadając
ciężko na jedno z drewnianych krzeseł.
<br />
- Nie będę cię później składał - warknął tylko, obracając głowę w drugą
stronę. Nie miał ochoty nawet patrzeć na tego upartego, przemądrzałego
kretyna. - Twój upór doprowadzi cię kiedyś do własnej zguby.
<br />
- Wiem. - Odpowiedź Solasa brzmiała dziwnie pogodnie, miękko. - Potrzebuję księgi z dokładnym spisem...
<br />
<br />
Nie dokończył. Drzwi skrzypnęły cicho i do środka wkroczyła Lavellan -
jej twarz nosiła wyraźne oznaki zmęczenia i choć wyraźnie starała się by
jej krok był pewny, Solas mógł śmiało powiedzieć, że biedna
Inkwizytorka z ledwością potrafiła się utrzymać na nogach.
<br />
- Jest jakiś sposób, żeby nie spać? - Zapytała, tak po prostu, bez
żadnego "dobry wieczór", ani choćby pytania, co najlepszego porabiali w
jej własnym gabinecie, mimo, że już dawno zapadł wieczór i w sumie nie
powinno ich tu być. Cóż, sytuacja była nadzwyczajna, tu trzeba było się
zgodzić, ale..
<br />
Musiała być naprawdę zmęczona. Takie zachowanie nie było podobne do Iselli, ani trochę.
<br />
Westchnął ciężko i posłał Aravasowi spojrzenie, po którym Starożytny
podniósł się z krzesła i bez słowa opuścił komnatę, pozostawiając ich
samym.
<br />
Dobrze. To właśnie tego teraz potrzebowali. Chwili samotności.
<br />
Odczekał chwilę i podniósł się zza biurka, przystępując delikatnie do
ukochanej. Pochylił się nad nią i ucałował w czoło, zastanawiając się,
jak ubrać w słowa swoje myśli.
<br />
- Możesz dziś spać przy mnie. - Wymruczał, całując ją jeszcze raz. - Ja
i tak nie zamierzałem się dzisiaj kłaść. Muszę obmyślić parę rzeczy,
posprawdzać schematy. Położysz się, a ja cały czas będę przy tobie. Co
ty na to?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-22, 21:30<br />
<hr />
<span class="postbody">-Nie chcę w ogóle spać - szepnęła, nieco sztywna.
<br />
Jej ciało było zmęczone i było to widać, ale bez przesady, była młoda,
mogła w teorii po prostu nie spać. Kiedyś tak robiła, całe noce
potrafiła rozmawiać z Elorą, a później normalnie funkcjonować w dzień -
była nieco powolniejsza, czy mniej dokładna, ale nie mniej skuteczna w
swojej codzienności.
<br />
- Kiedy tylko zamykam oczy, czuję, jak próbuje się włamać. Może mi się
wydaje, może przesadzam, może... Nie wiem. Ale to przeraża mnie na tyle,
że nie chcę spać.
<br />
Isella była bledsza, a wyraz jej twarzy głosił jednoznacznie - dzisiejszego dnia bardzo się bała.
<br />
- Pozwól mi sobie pomóc - uśmiechnęła się lekko.
<br />
W Podniebnej Twierdzy robiło się coraz bardziej cicho, spokojnie.
Słychać było tylko szum wiatru za murami, przejmujący i intensywny -
najprawdopodobniej zbierało się na burzę. Pierwszy huk potwierdził te
przypuszczenia.
<br />
<br />
- Czy to naprawdę możliwe? - mruknęła Leliana, siedząc wraz z Cassandrą w
karczmie. Obie patrzyły w niebo przez okno, w którym niegdyś mieszkała
Sera - był tam szeroki parapet i mnóstwo poduszek, czyli miejsce idealne
na rozmowy. - Czy to możliwe, że istnieje ktoś tak potężny, by pomimo
wrzucenia go do Zasłony mógł manipulować snami innych ludzi?
<br />
Cassandra milczała, obserwując błyskawicę, która przecięła niebo. Rozległ się huk.
<br />
- Widzieliśmy już dość dziwnych rzeczy, artefaktów, poznaliśmy
Starożytne Elfy... Jestem skłonna stwierdzić, że to prawdopodobne -
Poszukiwaczka mruknęła w końcu, upijając duży łyk gorącej herbaty.
<br />
Martwiła się o Inkwizytorkę, to było oczywiste. Nie tylko przez wzgląd
na to, że była jej przełożoną, ale... Były przyjaciółkami. A Isellę
dręczyło coś, z czym miecz nie mógł sobie poradzić.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-23, 23:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Prace
trwały w najlepsze, choć Solas uznał ostatecznie, że o wiele wygodniej
będzie je przenieść do jego własnych komnat. Ściany oblepiało mnóstwo
planów i schematów, biurko i stół wręcz uginały się od ciężaru
wszechobecnych ksiąg i woluminów - w powietrzu też roiło się od
fruwających kartek i długich na parę stóp rolek pergaminów.
<br />
Dorzucił do kominka parę polan i zerknął w kierunku Lavellan, która
wciąż wertowała kolejne strony, zapisując na boku przydatniejsze
informacje. Wiedział, że jego ukochana walczyła zawzięcie ze zmęczeniem,
ale starała się być dzielna i nie okazywała po sobie jakichkolwiek
oznak senności, poza ukradkowymi ziewnięciami.
<br />
Zajął miejsce w krześle naprzeciwko i zmusił się do słabego uśmiechu,
pozwalając by jego palce musnęły grzbiet bladej dłoni. Perspektywa
rytuału, zbliżającego się do nich wielkimi krokami, zaczynała go napawać
coraz większym lękiem, ale usilnie starał się chować emocje głęboko w
swoim wnętrzu.
<br />
Spojrzenie błękitnych oczu powędrowało do jednego z płomyków
lewitujących świec. Zapatrzył się w taniec iskier, mimowolnie wracając
wspomnieniami do dawnych, dawnych dni, gdy lewitujące świece i księgi
były czymś na porządku dziennym.
<br />
Gdy magia była czymś równie normalnym, co oddychanie.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Komnata była niezwykle przestronna,
ale pomimo wielu okien, wciąż panowały w niej nieprzeniknione ciemności.
To nie przeszkadzało mu jednak w żaden sposób; wystarczyło bowiem jedno
machnięcie ręki i pod sam sufit pomykały setki świec, płonących równym,
ciepłym światłem.
<br />
Odetchnął błogo i przywołał się w miejsce, gdzie czekał stos pękatych
poduszek. Opadł na nie lekko, pozwalając by kolejny strumyk magii
przywołał w jego dłonie księgę. Miał ochotę zatopić umysł w jakiejś
barwnej opowieści, przepełnionej motywami bohaterskości i lojalności,
czegoś, czego niewątpliwie brakowało większości istot zamieszkujących
okolice Arlathanu. Nie chciał by jego myśli były tak gorzkie, tak...
Swobodne w swej przykrej ocenie, ale nie potrafił myśleć inaczej, gdy na
całym dworze huczało od plotek o coraz gorszym traktowaniu niewolników.
A wszystko to w ramach durnej czci oddawanej samozwańczym bogom, pełnym
dumy i pychy!
<br />
Otworzył księgę na losowej stronie, ale nawet nie udawał, że przyglądał
się stronom. Jego uwagę pochłaniały tańczące pod sufitem płomienie. Ich
barwa, sposób, w jaki przenikały się kolory, tak eteryczny, że niemalże
zmysłowy. Ile razy wyobrażał sobie moment, w którym dotknąłby ognia, a
ten okazałby się... Przyjemny?
<br />
Pod powiekami mignął mu obraz czarnowłosego młodzieńca, wskazującego płonące stosy końcem długiej włóczni.
<br />
"Jeśli będzie trzeba, spalę to wszystko, tak jak to, co tu widzisz. Nie próbuj mi więcej wchodzić w drogę, Solasie."
<br />
Jakże mylne było ich całe poczucie wyższości, jakże bezcelowe i
aroganckie. Jedynie Mythal pozostawała wciąż niezmiennie dobrą,
współczującą, dbającą o swoje dzieci. Reszta evanuris wkraczała coraz
śmielej w wir szaleństwa, stając się coraz bliżsi obrazowi potwora, nie
boga.
<br />
- Solasie? - Już z daleka do jego umysłu docierało delikatne,
telepatyczne wołanie przyjaciółki. Podniósł się wolno, odsyłając księgę
na jedną z pozapełnianych ściśle półek i przetarł nieco zmęczoną twarz
rękawem szaty.
<br />
- Solasie - powtórzyła Mythal, uśmiechając się na jego widok w
najpiękniejszy sposób. Jak zwykle, głęboko poruszony samą jej
obecnością, podszedł do niej, wtulając się ufnie w rozłożone szeroko
ramiona. Jego ukochana, dobra Mythal. Jedyny sens dalszego istnienia,
powód do walki, promyk nadziei. Matka wszystkich elfów, ikona dobroci,
ucieleśnienie prawdziwej, bezinteresownej miłości.
<br />
- Wszędzie cię szukałam. Niedługo zaczyna się narada. Nie chciałabym
żeby cię na niej nie było. - Pogładziła czule jego policzek i odsunęla
się wreszcie, błądząc spojrzeniem po ścianach biblioteki. - Znowu
zaszywasz się w świecie fantazji... Zobacz, jak to na ciebie działa.
Zrobiłeś się blady i małomówny. Musisz więcej wychodzić, korzystać ze
słońca.
<br />
Jej głos przepełniała nagana, ale ta z rodzaju niezwykłe łagodnych,
traktowanych bardziej jak komplement, niżeli coś negatywnego.
<br />
- Chciałam cię tylko zapytać o pewną rzecz... Odnośnie zasłyszanych
plotek. Nigdy wcześniej nie dawałam im wiary, ale doszły mnie słuchy, że
chciałeś wraz z Ara...
<br />
Uśmiechnął się lekko i skinął głową na znak zgody. Nie zamierzał
sprzeciwiać się swej najdroższej przyjaciółce. Poprawił pasmo ciemnych
włosów, zakładając je za ucho i już, już, miał się odezwać, gdy
pomieszczenie wypełniła specyficzna aura kogoś... Innego. Znacznie
mroczniejszego i nie nastawionego w tak przyjazny sposób, jak sama
Mythal.
<br />
Elgar'nan przywołał się do nich w jednym silnym przyciągnięciu -
powietrze zmąciła na chwilę szarawa smuga, powstała z falujących szat.
Solas drgnął, ale nie cofnął się; zacisnął szczupłą dłoń na alabastrowej
poręczy i poczekał pokornie na słowa arystokraty.
<br />
Te nie padały jednak na tyle długo, że zaniepokojony uniósł spojrzenie i
o mały włos nie zachłysnął się powietrzem, napotykając spojrzenie
przesycone taką wrogością i powątpiewaniem, że były one niemalże
namacalne.
<br />
- Rada właśnie się rozpoczęła. Wszędzie was szukamy.
<br />
- Oczywiście, najdroższy - Mythal szepnęła słodko, ujmując męża pod ramię. - Ruszajmy. </span>
<br />
<br />
- Falon'Din był zawsze bardzo podobny do swojego ojca. - Zaczął nagle,
wciąż zapatrzony w ogień. - Impulsywny, podążający za własnymi
pragnieniami, pełen dumy i pychy, niezmąconego poczucia wyższości.
Pławił się w swojej potędze i sławie, odnajdując upojenie w
bezgranicznym oddaniu ludu. Im bardziej krwawa była ofiara, składana
przez ślepych ludzi, im więcej zadawała im bólu i cierpienia, tym
bardziej cieszyła jego zmysły. Był w stanie oddać wszystko za chwilę
światła, nieustannie o nie walczył. On i Elgar'nan... Byli najgorsi.
<br />
Urwał, rzucając Iselli niepewne spojrzenie. Jego dłoń wciąż delikatnie
gladziła blade przedramię, ocierała się o skórę, chłonąc jej delikatną
strukturę, ciesząc się przyjemnym mrowieniem, ilekroć miał okazję jej
dotknąć.
<br />
Przychodził jednak moment, w którym musiał zakończyć ich niby-błogie
posiedzenie. Moment, w którym musiał ujawnić część swoich planów,
jakkolwiek by nie były niewygodne. Wiedział, że Lavellan wpadnie w
gniew, wiedział, że będzie próbowała go zatrzymać, albo ruszyć za nim.
Na szczęście otrzymał bezgraniczne wsparcie Aravasa - jedynej osoby,
która mogła mu pomóc w poskromieniu wściekłej Inkwizytorki.
<br />
- Kiedy jutro zlokalizuję go w Pustce, musisz pamiętać o tym, by nie
dać mu szansy na obudzenie swych braci. Za wszelką cenę, nawet jeśli
będzie to kosztowało życie Morrigan. Albo moje. W tych księgach
znajdziesz dużo przydatnych informacji na temat rytuału. Oprócz notatek,
przygotujesz sobie również miksturę. Zostawiłem ci składniki przy
kotle. Ja będę zajęty składaniem ofiary. - Ostatnie zdanie wyszeptał,
ledwie poruszając wargami. Świadomość tego, czego musiał dokonać by udać
się w świat Pustki, była dla niego wręcz druzgocząca. Ale
najważniejszym pozostawała kwestia bezpieczeństwa Inkwizytorki.
<br />
- Napisałem już do Aravasa. Przybędzie tu niedługo by zmienić się ze
mną wartą i pilnować byś nie zasnęła. Zobaczymy się jutro, vhenan.
Uważaj na siebie, obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. - Mówił
trochę zbyt szybko i chaotycznie, ale jego słowa wciąż pobrzmiewały
wyraźnie i słychać było w nich wszystkie te kiepsko skrywane emocje,
całą rozpacz, determinację i strach. - Obiecaj mi.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-24, 01:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie spodziewała się tego, że ta rozmowa przybierze taki obrót. Już
pierwsze zdania o Falon'Dinie były niepokojące - Solas niechętnie
opowiadał tak naprawdę o tym, jacy byli Evanuris. Wszyscy z nich, nie
wyłączając z tego tej najlepszej ich części, która ogólnie była tematem
tabu, być może przez to, że poświęciła swoją esencję dla Straszliwego
Wilka, a ten wybrał finalnie miłość.
<br />
Jednak to dalsza część jego wypowiedzi zmroziła jej krew w żyłach i
sprawiła, że zmęczenie sprzed chwili zniknęło, tak za dotknięciem
magicznej różdżki.
<br />
- Chyba sobie żartujesz - stwierdziła Isella, marszcząc brwi.
<br />
Mężczyzna nie powiedział jednak nic, nie zachował się w żaden sposób,
który sugerowałby faktycznie mało śmieszną próbę rozładowania napięcia,
czegokolwiek. Solas był śmiertelnie poważny.
<br />
- Przede wszystkim, jaką ofiarę? Z kogo? O czym ty mówisz? - Isella
podniosła się, patrząc na niego z nieskrywanym, narastającym strachem i
wściekłością.
<br />
Znów była rzecz, o której jej nie powiedział i...
<br />
- Dlaczego po raz kolejny są rzeczy, o których mi nie mówisz, a które są
istotne? Dlaczego dowiaduję się o tym, kiedy jest już fakt dokonany,
kiedy podjąłeś decyzję? Dlaczego, jak zwykle, nie respektujesz nikogo w
podejmowaniu ich?
<br />
Isella nie panowała nad swoimi emocjami. Była wykończona całym dniem
pracy, nieprzespaną nocą, koszmarami podczas poprzedniego odpoczynku, a
nawet strachem, który od kilkunastu godzin towarzyszył jej niemalże non
stop. Teraz zrozumiała, że nie tylko musiała obawiać się o siebie, ale i
o ukochanego - czyli właśnie tej osoby, dla której poświęciła tak wiele
w swoim życiu.
<br />
- Pieprzyć uważanie na siebie. Ty pokazujesz mi to najlepiej -
Inkwizytorka odsunęła się, nie pozwalając dotknąć się dłonią. Nie. - Nie
poświęcę twojego życia, ani Morrigan. Jeśli chce, niech bierze moją
duszę, ciało, na cokolwiek ma ochotę. Nie obchodzi mnie to. Nie poświęcę
twojego życia, Solas! Nie po to walczyłam o ciebie, żeby cię stracić w
taki sposób!
<br />
Ramiona objęły ją całą. Szarpała się, ale nie miała siły się wyrwać z ciepłego uścisku Fen'Harela.
<br />
- Czy ty nie rozumiesz, że nie jestem dla niego ważna? Jestem
narzędziem, ty jesteś celem. Jeśli umrzesz, on dopnie swego - szepnęła
Isella słabym głosem, a po jej policzkach płynęły łzy. - Nie możesz
umrzeć. Nie pozwalam ci na to, rozumiesz? Nie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-24, 13:52<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Inkwizytorko, proszę - wyszeptał tylko, przyciskając do siebie jej
drżące ciało. Nie tego oczekiwał, naprawdę. Jedynym, czego teraz
potrzebowali, był spokój, być może rozwaga. Mieli przed sobą zadanie do
wykonania i żadne prywatne powiązania i niesnaski nie mogły im w tym
przeszkodzić.
<br />
- W księdze znajdziesz wszystkie notatki dotyczące ofiary, mikstury i
przeprowadzenia rytuału - wymruczał łagodnie, kołysząc ją w ramionach. -
Gdybym mógł zostać z tobą dłużej i porozmawiać, wyjaśnić to wszystko,
na pewno bym został. Ale goni nas czas, do rytuału pozostało zaledwie
parę godzin. Chcę mieć pewność, że wszystko będzie zrobione, jak należy.
Zaczekaj! - W ostatniej chwili złapał jej przedramię, by na klatkę
piersiową nie spadł kolejny bezsensowny cios. - Później o wszystkim się
dowiesz, rozumiesz? Obiecuję. Isello, proszę. - Powtórzył, nie potrafiąc
już ukryć w swoim głosie zniecierpliwienia. - Muszę iść. <span style="font-style: italic;"> Muszę</span>, rozumiesz?
<br />
Wypuścił ją ostrożnie z objęć i poprawił wygnieciony kołnierz tuniki.
<br />
- Muszę. Do zobacze.. - Drzwi otworzyły się tak po prostu i stanął w
nich Aravas. Mina mężczyzny nie wyrażała entuzjazmu, ale nie było to
niczym zaskakującym. Nie zmieniało to faktu, że Solas miał ochotę rzucić
mu się z wdzięczności w ramiona, bo naprawdę nie miał już pojęcia, co
robić.
<br />
Obecność przyjaciela, była idealną wymówką by wymknąć się z komnat i zająć się swoimi sprawami.
<br />
Nie marnował już więcej czasu i wyślizgnął się przez wciąż uchylone
drzwi, zatrzaskując je za sobą pośpiesznie. Bolało go serce na myśl o
tym, w jakim stanie pozostawiał ukochaną, ale nie miał innego wyjścia.
Za oknem zaczynało już z wolna świtać, kończył mu się czas.
<br />
A przecież musiał jeszcze kogoś znaleźć i...
<br />
Przygotować.
<br />
<br />
Środek nocy, albo tuż przed świtem - sam nie wiedział, jak powinien
nazwać tę magiczną porę, gdy przemierzał ulice świeżo (choć wciąż nie
dokończonego) odrestaurowanego Orlais, niemalże zlewając się z
półmrokiem, otaczającym szczelnie każdy budynek, uśpioną fontannę i
różany krzew.
<br />
Nie brał ze sobą kostura, nie trudził się także z inną bronią. Wiedział,
że wystarczyło mu jego własne ciało i umysł - odkąd Mythal złożyła mu
siebie w ofierze, nie potrzebował niczego więcej.
<br />
Już z daleka słyszał cichą rozmowę zaspanych strażników - poruszali się
wzdłuż głównej drogi, wymieniając się uwagami na temat nowo powstałego
centrum kształcenia.
<br />
- ...ważam, że nie powinniśmy z tym tak łatwo odpuszczać. Nauka jest
najważniejszym darem, to wszystko, co kiedyś po nas zostanie. Prochy
rozsypią się na wietrze, pomniki pokruszą od czasu, ale wiedza
pozostanie zawsze.
<br />
Jakie mądre słowa, pomyślał z poruszeniem Solas, przygotowując się do rzucenia jednej z najpaskudniejszych klątw.
<br />
Żałował, naprawdę żałował, że musiał to zrobić. Ale nikt nie mógłby
wejść w tak odległe przestrzenie Pustki, bez odpowiedniej ofiary...
<br />
Bez krwi niewinnej, nieświadomej swej śmierci istoty.
<br />
Wyższego z nich, powalił na ziemię przy pomocy jednego, celnego
uderzenia w potylicę. Mężczyzna osunął się na kolana z pytającą miną i
już po chwili był nieprzytomny.
<br />
Drugi odwrócił się gwałtownie przez ramię i wycelował czubkiem halabardy wprost w pierś apostaty.
<br />
- Fen'Harel - wydusił z siebie, zaskoczony, blednąc na twarzy. - Co ty tu...
<br />
Nie dokończył. Solas przypadł do niego, by pochwycić obumierające ciało
przed upadkiem na ziemię. Podetknął fiolkę pod sączącą się wartko ranę,
zbierając do niej karmazynową ciecz. Kropla po kropli, zapełniał kolejne
naczynia, aż wreszcie miał wystarczająco dużo makabrycznej farby do
rozrysowania kręgu.
<br />
- Ir abelas - wyszeptał, przemieniając stygnące już zwłoki w pył. Biedny strażnik, okazał się mieć rację.
<br />
Nie zostało po nim niewiele więcej niż garść rozwianego kurzu.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-24, 17:44<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie Inkwizytoruj mi tutaj! Zawsze, jak jest coś ważnego, czego nie
chcesz mi mówić tytułujesz mnie, jakby to miało sprawić, że nie mogę
zachować się w jakiś sposób. Otóż mogę - warknęła Isella przez zęby.
<br />
Chciała go bić. Chciała uderzać pięściami w jego piersi, chciała zmusić
go, żeby chociaż raz był mniej uparty, mniej zadufany w sobie. Mniej
ofiarny z durnych powodów.
<br />
Ale nie, bo przecież on nigdy nie miał czasu. Może i Isella to
rozumiała, może tak. Ale nie w tym momencie, teraz była po prostu
zrezygnowana.
<br />
Solas wyszedł. W pomieszczeniu została głucha, przenikliwa cisza.
Lavellan stała na środku pomieszczenia, jej usta wykrzywione były w
podkówkę, starała się nie płakać na cały głos. Powstrzymywała szloch
całą sobą, nie miała zamiaru pokazywać przyjacielowi jak słaba była -
póki jej głowa była opuszczona, twarz przysłonięta blond włosami, które w
letnim słońcu rozjaśniły się do niemalże platyny mogła udawać, że wcale
nie płakała. Przynajmniej przed nim.
<br />
Ale nagle poczuła ciepłą dłoń mężczyzny na swoim ramieniu, by silne
ramiona objęły ją, otuliły. Zapach świeżych cytrusów otulił jej nozdrza,
ją całą, nie sprawił jednak, że się uspokoiła. Pojedynczy szloch wyrwał
się z jej gardła, kiedy objęła Aravasa w pasie.
<br />
<br />
Pół godziny później zaczęło świtać. Isella czytała z zmarszczonymi
brwiami notatki, które pozostawił jej Solas. A w nich mogła wyczytać
naprawdę wiele makabrycznych rzeczy. Przede wszystkim, dostanie się za
Zasłonę wymagało stworzenia kręgu z krwi kogoś niewinnego. I o ile
użycie samej magii krwi może nie było jeszcze aż tak okropne, to fakt,
ile jej było potrzeba - już tak. Aby rytuał był w stu procentach udany,
trzeba było użyć w zasadzie kilk litrów krwi kogoś niewinnego, kto nie
spodziewa się swojej śmierci i raczej jest osobą prawą.
<br />
Myśl o tym, co w tej chwili wyprawiał Solas zmroziło Isellę, całą.
<br />
I kiedy Inkwizytorce wydawało się, że przeczytała właśnie najgorsze
okropieństwo świata, przychodziła kolejna informacja. Notatki były
bardzo ogólne i mało konkretne, jak zawsze. Lavellan przypuszczała, że
było to odpowiednio okrojone informacje z jakiegoś konkretnego powodu.
Znając Solasa, nie byłaby tym zdziwiona.
<br />
Mikstura, z pozoru, nie wyglądała na groźną. Jest czymś w rodzaju
wspomagania maga kierującego tą drugą osobą, która jest za Zasłoną. W
jaki sposób, Isella nie wiedziała. Ale był obok Aravas.
<br />
- Aravasie - zaczęła, podnosząc głowę i patrząc na przyjaciela.
Mężczyzna uniósł na nią spojrzenie. - Zadam ci jedno pytanie, na które
oczekuję bezwzględnej szczerości. Jeśli jej nie uzyskam, wyciągnę z tego
konsekwencje i będą one surowe, bądź pewien. Czy rozumiesz?
<br />
Jej przyjaciel milczał, zmrużył lekko oczy, ale przytaknął po krótkiej chwili.
<br />
- Jak działa ten eliksir i w jakim stopniu jest niebezpieczny?
<br />
Aravas westchnął ciężko, kiedy jego obawy potwierdziły się. Czy Solas
naprawdę sądził, że okrojone informacje wystarczą Iselli? Czy
kiedykolwiek były one czymś wystarczającym?
<br />
- Nie mogę...
<br />
- Jesteś moim przyjacielem, Aravasie. I oczekuję szczerości.
<br />
Głos jasnowłosej elfki był nieznoszący sprzeciwu, śmiertelnie poważny. Nie było wątpliwości, mówiła bardzo serio.
<br />
- Dobrze. Eliksir sprawi, że będziesz... kotwicą. Organizm broni się
przed bólem, cierpieniem, nieprzyjemnościami. Za Zasłoną będzie ich...
całkiem dużo. Dzięki temu eliksirowi będziesz mogła kontrolować Solasa,
utrzymywać go.
<br />
Isella wydawała się uspokojona, ale Aravas wiedział jak wiele w tej
wypowiedzi pominął. Ile rzeczy tak naprawdę nie ujawnił. I zdawał sobie
sprawę z tego, że jeśli Isella się dowie - a stanie się to prędzej, czy
później - obaj będą mieli kłopoty z Inkwizytorką.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-24, 20:26<br />
<hr />
<span class="postbody">W
ostatniej chwili uchwycił się ramy eluvianu i miał ochotę wychwalać za
to wszystko, co żywe, bo inaczej niechybnie runąłby na ziemię i -
wszystko tylko nie to! - porozbijał fiolki z krwią. Objawy niewyspania
zaczynały mu z wolna coraz mocniej ciążyć na duszy, ciele i umyśle, i
wszystko...
<br />
Wychodziło odrobinę mozolniej. Kręciło mu się w głowie, czuł się
poirytowany i ociężały. Nie miał ochoty wkraczać do własnych komnat, bo
wiedział, że czekała tam na niego nie tylko sterta ksiąg i woluminów do
przewertowania, ale i Inkwizytorka, która zacznie ciskać w niego
pytaniami i pretensjonalnymi oskarżeniami, a tak bardzo nie chciał tego
wszystkiego słuchać...
<br />
Odetchnął ciężko i przerobił w myślach stałą mantrę na zachowanie
spokoju. Oczywiście, że zdawał sobie sprawę z tego, że Isella miała
prawo do zadawania pytań i otrzymywania odpowiedzi. Ta wiedza jej się
należała, ale jeszcze nie teraz. Była zbyt młoda i w pewnych
kwestiach... Emocjonalna, by dzielić się z nią całą prawdą.
<br />
Pozostawało mieć nadzieję, że prawda nie wyjdzie zbyt prędko na jaw i
Aravas był w stanie utrzymać język za zębami. Denerwowało go, jak wielki
wpływ Lavellan miała na jego przyjaciela... Z początku wydawało mu się,
że wszystko sobie wyolbrzymiał, ale im więcej czasu spędzał z ich
dwójką jednocześnie, tym bardziej było to zauważalne. Aravas musiał
naprawdę polubić tę małą intrygantkę... Z reguły nie pozwalał by
ktokolwiek wchodził mu na głowę, był władczym osobnikiem, z rodzaju
tych, którzy koniecznie musieli udowadniać swe racje.
<br />
Przewiesił płaszcz przez ramię i pchnął drzwi, wkraczając do komnat.
Odwiesił materiał na kołek i zerknął w przelocie na ukochaną, oceniając,
że zbliżała się do ostatniej fazy warzenia mikstury.
<br />
- Masz wszystko? - Zapytał niewinnie, zdawałoby się, Aravas. Solas
popatrzył mu w oczy; było to bardzo krótkie spojrzenie, ale mówiło
wszystko. Szczupłe dłonie układały fiolki w specjalnie przygotowanej
skrzynce.
<br />
- Trzeba będzie pójść po Morrigan. Rozrysowanie tego kręgu zajmie
pewnie z godzinę. - Wymamrotał i skierował palce do kominka, podbijając
płomienie niedbałym machnięciem. - Napiję się czegoś i zaraz po nią
pój...
<br />
- Ja to zrobię - białowłosy podniósł się ze swojego miejsca i zerknął
znacząco na zaczytaną w księdze Inkwizytorkę. Jego mina jasno mówiła, co
myślał o jego tajemnicach. Ale Aravas nie rozumiał, nie wiedział do
czego zdolna była rozwścieczona Lavellan. - Odpocznij chwilę, zjedz coś.
Musisz mieć siły na wkroczenie do Pustki. Tobie radziłbym zrobić to
samo, Isello. Przybędę tu niedługo w towarzystwie czarodziejki.
<br />
Drzwi skrzypnęły cicho i zostali sami. I Solas wyczuwał gromadzące się w
powietrzu napięcie, aż za dobrze. Ale nie miał zamiaru na nie
odpowiadać, nie teraz. Nie mieli na to czasu.
<br />
- Napijesz się kawy? - Zaproponował, przywołując na stół dwa kubki. - To może pomóc.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-24, 21:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Czas
upłynął jej na walce ze zmęczeniem, ważeniu mikstury (w czym nie była
zresztą najlepsza, ale Aravas był cennym pomocnikiem w tej kwestii) i
czytaniu. Od momentu, kiedy Solas pojawił się w pomieszczeniu nie mogła
już dłużej skupiać się na literach, chociaż bardzo chciała. W dalszym
ciągu buzowały w niej emocje, niezbyt radosne, ale nie chciała o tym w
ogóle myśleć.
<br />
Miała nadzieję, że Aravas nie wyjdzie, ale niestety - zostawił ich samych i to nie był dobra decyzja.
<br />
- Nie, dziękuję - odparła chłodno, nawet bardziej, niż zamierzała.
<br />
Sama zaskoczyła się tym, jak zimno brzmiała, jak nieprzyjemnie. Włosy
Lavellan związane były w mały, prowizoryczny koczek, aby nie
przeszkadzały jej w warzeniu. Podeszła do kotła, który palił się nad
ogniskiem i, dokładnie tak, jak było w instrukcji, zamieszała,
sprawdzając, czy kolor jest odpowiedni, a później jednym zaklęciem
wsypała dwa drobno posiekane smocze czernie i po raz kolejny zamieszała.
Mikstura zaczęła zmieniać kolor, dokładnie tak, jak zostało napisane w
recepturze.
<br />
Wzrok Iselli, mimowolnie, przesunął się na pudełeczko, w którym widniały
fiolki z dość ciemną, głęboką czerwienią w środku. Niewątpliwie krew. Z
notatek jasno wynikało, od kogo pochodziła. Lavellan mogła mieć tylko
nadzieję, że Solas nie zrobił czegoś głupiego.
<br />
Kobieta przeniosła spojrzenie na Solasa. To było twarde, rzeczowe i...
trudne,to spojrzenie. Przeszywające, przenikające na wskroś.
<br />
- Będziesz miał się z czego tłumaczyć, vhenan - zapewniła go.
<br />
Powoli zaczęła wygaszać ogień. Jej dłoń subtelnie obniżała się, a
płomienie malały, gasły, sycząc przy tym wyraźnie. Kiedy był on już
naprawdę niewielki, zaczęła przelewać miksturę do fiolki, aby w końcu
podać ją Solasowi.
<br />
- Ale nie zacznę tej rozmowy teraz, bo jeśli znów usłyszę "Nie mamy na
to czasu, później, Inkwizytorko" to zrobię ci krzywdę, na miejscu -
mruknęła.
<br />
Wróciła do kociołka, aby napełnić jeszcze jedną fiolkę - na wszelki
wypadek - po czym odłożyła ją ostrożnie na stolik i zakorkowała. Po
chwili ogień wygasł, a Isella zaczęła sprzątać resztki po warzeniu. To,
paradoksalnie, pozwalało jej nie myśleć.
<br />
Dosłownie pięć minut później do pomieszczenia przyszła Morrigan, wraz z
Aravasem. Isella uśmiechnęła się do niej słabo i skinęła jej głową w
przywitaniu.
<br />
- Dobrze, więc w jaki sposób będzie to wyglądało z mojej perspektywy? - Czarownica spytała, spoglądając na Solasa.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-24, 23:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Najpierw
zajmował się teorią samego rytuału przeniesienia - zjawisko było
wyjątkowo skomplikowane i wymagało wielu etapów przygotowań. Klątwa,
krew, krąg, połączenie, mikstura, prowadzony i prowadzący,
stabilizatory, olejki, odpowiednia pora dnia i tym podobne. Zapoznanie
się z nimi zajęło mu trochę czasu, ale szybko zrozumiał, że to nie to
miało stanowić najtrudniejsze.
<br />
Potem zajął się wczesnymi przygotowaniami - załatwił więcej ksiąg,
materiały na miksturę, porozmawiał z Aravasem i przekonał go do swego
ryzykownego planu. Nauczył się formuły klątwy, choć sama myśl o niej
napawała go wstrętem tak ogromnym, że zbierało mu się na mdłości.
<br />
Zdobył przeklętą krew niewinnej istoty, zbierał ją własnymi rękoma.
Zabił człowieka, musiał to zrobić, bo sama myśl o tym, czego Falon'Din
mógłby się dopuścić na jego ukochanej w akcie desperacji spowodowanej
żądzą uczynienia mu krzywdy...
<br />
Nie mógł ryzykować jej życia. Wolał odebrać je każdemu, nawet sobie. Ale Inkwizytorka musiała pozostać bezpieczna.
<br />
Miał zamiar zająć się ostatnim etapem, który polegał na wzmocnieniu
ciała i umysłu do tego stopnia by podczas rytuału był co najmniej
przytomny, kiedy przeszkodziła mu w tym Isella, a raczej jej słowa. Był
gotów przyrzec, że już za chwilę usłyszy z jej ust gorzki potok prędko
wyrzucanych słów, ale zamiast tego usłyszał konkretne wypowiedzi i choć
nie wprawiały go one w lepszy humor...
<br />
Miał ochotę wznieść oczy do nieba i powiedzieć parę mało przyjaznych
słów, ale powstrzymał się w porę, rozumiejąc jak bardzo by się wtedy
ośmieszył.
<br />
Przemawia przez ciebie zwykłe zmęczenie - powtarzał sobie, zalewając
kawy (obie, mimo protestów ukochanej) wrzątkiem - uspokój się i bierz
się do pracy, zanim będzie za późno.
<br />
- Wzorowo poradziłaś sobie z warzeniem mikstury - pochwalił ją
szczerze, mimo, że jego komplementy były zapewne ostatnią rzeczą, na
którą elfka miała ochotę. Upił łyk parującego płynu i westchnął
ukradkowo, gdy drzwi otworzyły się znowu i ujrzał w nich nieco jeszcze
zaspaną Morrigan, i (bez niespodzianek) wciąż naburmuszonego Aravasa.
<br />
- Dobrze, więc w jaki sposób będzie to wyglądało z mojej perspektywy? -
Jak zwykle bez ogródek i zwyczajnego "dzień dobry", czarodziejka z
miejsca przeszła do rzeczy, wprawiając Solasa w poddenerwowanie. Czy
odrobina kultury osobistej kosztowała ją naprawdę tyle nerwów by nie móc
się nią popisać choćby i przez chwilę?
<br />
- Pomożesz mi namalować krąg i usiądziesz w jego centrum. Dzięki
ofierze otworzymy przejście do wymiaru, do którego udam się duchowo,
razem z tobą. To jednak ty będziesz stroną zanurzoną w większym stopniu.
Będziesz słyszała tylko i wyłącznie moje słowa, reszta twoich zmysłów
zostanie oddana mnie...
<br />
- Czy mogę zostać tam ranna? Wiesz, co mam na myśli.
<br />
- Możesz - odpowiedział krótko, upijając jeszcze kawy. - Jak najbardziej.
<br />
- W jaki sposób mam się bronić, skoro nawet nie będę w stanie się...
<br />
- Zadbam o to, Morrigan. Przysięgam. - Rzucił spojrzenie Inkwizytorce,
wyciągając dłoń by musnąć palcami jej nadgarstek. Ten został jednak
cofnięty, w akompaniamencie z kwaśną miną.
<br />
Spuścił wzrok i chrząknął, powstrzymując się od infantylnych reakcji.
<br />
- Postaram się wierzyć twojej przysiędze. - Morrigan ściągnęła usta,
odwracając się gwałtownie. - A teraz bierzmy się za malowanie kręgu. Nie
chcę czegoś zepsuć, to zajmie nam mnóstwo czasu. Masz gdzieś schemat,
prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-24, 23:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
siedziała na krześle i dalej czytała książkę, gdy Morrigan, wraz z
Solasem zajęli się kręgiem. Metaliczny zapach krwi rozpłynął się po
pomieszczeniu, wkradał się w każdy kąt, przenikał przez tkaniny, otulał
je. Isella, chcąc zająć czymś nozdrza, nie wdychać tego
charakterystycznego zapachu i nie myśleć skąd on pochodził, sięgnęła po
kawę i upiła kilka łyków. Nie lubiła zwykłej, czarnej, ale to jedyne, co
miała i co mogło sprawić, że nie zaśnie.
<br />
Nie chciała przeszkadzać, a jednocześnie nie mogła nie patrzeć. Gdyby
Opiekunka widziała, co robią... Isella zagryzła wargę. Cały ten plan był
od początku mocno popieprzony i nie powinni w ogóle tego robić.
Istniały na tym świecie rzeczy, których nie można było robić z
konkretnego powodu i to było to, między innymi. Otwierać bramy do innego
wymiaru, wchodzić za Zasłonę... Kto normalny by coś takiego robił?
<br />
Krąg z krwi musiał być wykonany bardzo dokładnie, nie można było
wyjechać choć odrobinę za linię, ani pomylić znaków. Podczas tworzenia
go należało też wypowiedzieć starożytne inkantacje, których Isella nawet
nie rozumiała, nawet z Studnią.
<br />
- Isella? - usłyszała szept Aravasa i jego ramię, które objęło ją, dając jakieś wsparcie.
<br />
Jasnowłosa uśmiechnęła się blado do mężczyzny, upijając kolejny łyk kawy.
<br />
- Wszyscy z tego wyjdziemy cało, Isello. Po to tu jestem, żeby mieć na
was oko, cały czas. Nie mogę powiedzieć, żeby to była bezbolesna
wyprawa, ale będzie dobrze, w porządku?
<br />
Przyciszony głos Starożytnego nie pozwalał na to, aby to, co mówił było
słyszalne dla innych, jednocześnie dawało Iselli mnóstwo jakiejś
takiej... pewności, ulgi? Czegoś, czego potrzebowała, bo przytaknęła mu,
chcąc wierzyć w jego słowa tak mocno, jak tylko potrafiła.
<br />
Wzięła kilka kolejnych łyków kawy.
<br />
I w końcu nie mieli czym się zająć. Morrigan usiadła w kręgu. Wzięła
głęboki, drżący oddech i chyba tylko to, tak naprawdę, pokazywało, jak
bardzo mogła się stresować. Isella stanęła obok Solasa i chociaż była na
niego wściekła, nie mogła pozwolić, żeby ten idiota zabił się, bo na
przykład ubzdurałby sobie, że Lavellan już go nie chce - ujęła więc jego
dłoń, ścisnęła ją, ale nie patrzyła na niego. Obserwowała Morrigan.
Wszyscy ustawili się obok niego, gotowi do rozpoczęcia, a Aravas
dzierżył w dłoni flakonik z eliksirem dla Inkwizytorki.
<br />
W końcu jasnowłosa musiała puścić dłoń ukochanego i sięgnęła po fiolkę. Sięgnęła jeszcze szybko warg Solasa.
<br />
- Nie poświęcaj się - szepnęła, całując go raz jeszcze.
<br />
Odsunęła się odrobinę od ukochanego i wzięła drżący oddech. Popatrzyła
na Starożytnych, Morrigan i wypuściła nabrane powietrze z płuc.
<br />
- Zaczynajmy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-25, 00:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Nad
ziemią zbierała się gęsta, czerwona mgła. Chmury prześlizgiwały się
pośpiesznie po niebie, jakby w obawie przed smagającym je stale wiatrem.
Jego podmuchy były tak silne, że karmazynowe opary rozwiewały się
gwałtownie, przyjmując na moment eteryczne kształty.
<br />
Ciemność zdawała wylewać się wprost z powstałego w sklepieniu tunelu -
była stężała i smolista, każda kropla pobłyskiwała obsydianową czernią,
skapując na podłoże z charakterystycznym, mlaszczącym odgłosem.
<br />
Wysoki mężczyzna wyciągnął szponiastą dłoń w przestrzeń - jego sylwetka
wyłoniła się nagle z mroku, niczym ćma, opuszczająca swój bezpieczny
kokon. Na pociągłej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień, ale przez
złociste oczy prześlizgiwały się przebłyski światła, zwiastujące
rzucanie zaklęcia.
<br />
Czerwień i czerń mieszały się na smukłym ciele, otulając je czule,
muskając każdy mięsień, pieszcząc długie palce i wyraźnie zarysowane
szczęki.
<br />
Po niedługiej chwili, mgła i tajemnicza substancja przemieniły się w długie, ciężkie szaty.
<br />
Przetarł twarz i rozwiał opary jednym machnięciem dłoni - już po chwili
znajdował się w ciemnej komnacie. Ściany i meble cechował surowy, lecz
niezwykle funkcjonalny styl. Były toporne i wystawne jednocześnie.
Kontrastowały ze sobą w sposób, który musiał ranić zmysł estetyczny
każdej istoty, posiadającej jakikolwiek gust, ale na szczęście nie
musiał ich długo oglądać.
<br />
Tam, gdzie się udawał, nie było tego rodzaju mebli.
<br />
Zatrzymał się jedynie na chwilę, by zajrzeć w taflę zaśniedziałego
lustra. Przez moment spoglądał jedynie na własne odbicie, ale stopniowo
ulegało ono zniekształceniu, zastępowane obrazem innych twarzy. Bez
trudu rozpoznał charakterystyczny profil Fen'Harela i jego dziewuszki. W
oddali majaczyły mu także inne twarze, ale rozmywały się, niknąc w
złotej toni prawdziwego odbicia.
<br />
Jego podejrzenia okazały się słuszne. Inkwizytorce nie zbierało się do
snu. Szkoda. Miał zamiar się z nią porządnie zabawić, a ona, jak zwykle,
psuła mu tę zabawę osobistymi animozjami.
<br />
Głupia, nieświadoma Dalijka... Jeszcze nie wiedziała, jak okrutny czekał ją los.
<br />
Pełne wargi wygięły się w mrocznym uśmiechu. Szponiasta dłoń sięgnęła do
tafli lustra i pogładziła oblicze Inkwizytorki w niemalże czuły sposób.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Wkrótce</span> - powiedział tylko i obrócił się, powracając do swoich obowiązków.
<br />
<br />
Upewnił się, że pozycja Morrigan pasowała do schematów z ksiąg -
podciągnął jej łokieć, uniósł brodę, posunął się nawet do tego by w
bezczelny sposób zasugerować jej, że powinna rozłożyć szerzej uda - nie
bawił się w podchody, bo nie było na nie czasu. Na karku wyczuwał ciężki
oddech kapryśnego losu, który zapewne tylko czekał na odpowiednią
okazję do tego by wszystko spieprzyć, a przecież nie mógł do te...
<br />
Inkwizytorka przysunęła się do niego na chwilę, jej ciepłe usta musnęły
jego własne. Nie mogła wiedzieć, jak bardzo był jej za to wdzięczny.
Miał ochotę zgarnąć ją po prostu w ramiona i już nie puszczać, już
nigdy, bo tylko przy niej czuł się bezpiecznie, bo tylko ona sprawiała,
że wszystkie problemy wydawały się małe i niestraszne, nie tak cholernie
straszne jak to, co na nich czekało!
<br />
- Zaczynajmy - musiał obejrzeć się przez ramię, bo głos, który wydobył
się z gardła czarodziejki, nie był tym, którym posługiwała się
zazwyczaj. Jej nerwy były tak doskonale słyszalne, że niemalże
namacalne. Solas pochylił się i nałożył jej na oczy skórzaną opaskę.
<br />
- Spokojnie - wyszeptał łagodnie, powstrzymując ją od zmieniania
pozycji stanowczym uściskiem ramion. - To tylko pomoże ci się skupić.
Obrazy mogłyby cię rozpraszać, to niepotrzebne.
<br />
Wskazał pozostałym ich miejsca i przełknął ciężko ślinę, zajmując
własne. Jego dłonie drżały lekko, a na twarzy rosiły się krople potu.
Bał się, bardzo się bał. Wiedział, że to, co zobaczy, że wszystkie
okropieństwa, których doświadczy, w pewien sposób już na zawsze odmienią
jego życie. Ale... Jeśli Falon'Din gdzieś tam był... Akurat on...
Musieli go powstrzymać za każdą cenę. Nie mogli pozwolić by ten plugawy,
zepsuty elf, panoszył się choćby i po Pustce. Był zbyt potężny i
nieprzewidywalny. Był chorym ucieleśnieniem zepsucia i chaosu. Nie miał
prawa do życia, istnienia.
<br />
- Wypijesz to, gdy poczujesz, że chcę się podnieść - wyszeptał do
ukochanej, która rozsiadła się już za jego plecami, tak jak nakazywał
schemat. Musiała być tuż przy nim, jeśli chciała mieć jakąś kontrolę nad
jego zdradliwym ciałem.
<br />
Wreszcie nie pozostało nic innego do powiedzenia. I właśnie wtedy uniósł
dłonie i wyszeptał starożytną formułę, tak ciężką i grzeszną, że
momentalnie wszystkim zebranym pociemniało przed oczami. Zdyszany i
drżący, zakończył formułę zdaniem, które porwało ich gwałtownie z
miejsc, i choć Solas czuł wciąż pod nogami chłód twardej podłogi, jego
dusza wirowała wśród przestrzeni pozbawionej czasu z prędkością myśli,
światła, z prędkością niepojętą dla zwykłego umysłu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Otwórz mi wrota do zapomnianego świata.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-25, 00:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Zimno.
Przeraźliwe zimno. Solas pozbawił ją zmysłu wzroku, a także panowania
nad swoim ciałem jako takim. Była raczej dość bezwolną kukłą, bo nie
miała pojęcia gdzie się znajdowała, ani co działo się wokół niej.
Ciemność była kompletna i jedyna, nie istniało nic poza nią.
<br />
"Jest zimno", stwierdziła Morrigan, przekazując tę myśl Solasowi, który
władał jej zmysłami. Ale to nie było jedyne, czego doświadczyła.
<br />
Miała w zasadzie być tylko ciałem, które tam wejdzie, tymczasem miała
czucie. Nie tylko chłód jej doskwierał, ale też... Nie potrafiła tego
zidentyfikować.
<br />
To było jak niepokojące trzaski w całkowicie pustym domu, jak ciche
szepty w koszmarach, jak paznokcie przejeżdżające po metalu... Drgnęła, a
przynajmniej tak się właśnie Morrigan wydawało.
<br />
"Ten dźwięk nie jest przyjemny. Jak to wygląda z twojej strony?".
<br />
<br />
W pomieszczeniu momentalnie zrobiło się cicho, jakby byli pośród
niczego. Nie słychać było żadnego skrzypienia drewna, czy zwykłego życia
gdzieś za oknami - zamarło dosłownie wszystko. Isella miała wrażenie,
że zatrzymało się nawet jej serce. Siedziała za Solasem, obserwując
wszystko szeroko otwartymi oczyma. Pierwsza zauważyła, że zęby Morrigan
szczękają, jako jedynej. Nikt nie czuł zimna, nie wyglądało na to
przynajmniej, ale ciemnowłosa magini niemalże trzęsła się z
wychłodzenia, a jej oddech wypuszczał charakterystyczny obłoczek chłodu,
chociaż przecież w pomieszczeniu była całkowicie normalna temperatura.
<br />
- Na razie idzie dobrze - mruknął Aravas, sprawiając, że to w jego stronę zwróciła się głowa Lavellan.
<br />
Kobieta przytaknęła, niepewna tego, czy naprawdę szło dobrze. Cisza, ta
przeraźliwa, w której nie było nawet pisku w uszach cały czas trwała. W
niej głos Aravasa wydawał się zbyt głośny, by być prawdziwym, choć
Isella była pewna, że nie Starożytny nie podniósł głosu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-25, 01:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Pustka
przywitała go nicością. Miał wrażenie, że tkwienie w nicości, zajęło mu
wieczność, nim udało mu się wreszcie zrozumieć, gdzie się znajdował,
kim był i...
<br />
Nie, moment - był tylko oczami i uszami Morrigan, która drżała z zimna,
wyczuwał to dobrze. Nie zazdrościł jej tego uczucia beznadziejnego
chłodu, ale jego samego czekały o wiele gorsze... "atrakcje". Na samą
myśl o ich nadejściu, robiło mu się niemalże słabo.
<br />
"Ten dźwięk nie jest przyjemny. Jak to wygląda z twojej strony?"
<br />
- Dźwięk? - Zapytał, autentycznie zaskoczony. On sam nie słyszał niczego, wydawało mu się, że... Choć nie, zaraz... Było coś...
<br />
Dziwaczne zgrzytanie, zupełnie tak jakby gdzieś w oddali przesuwał się
mechanizm ogromnej maszyny, zardzewiałej, zużytej przez czas. Był to
odgłos na tyle niepokojący, że Solas od razu to wiedział: musieli udać
się w tamtym kierunku.
<br />
- Chodź, naprzód - poprosił łagodnie, wpatrując się w mętny horyzont.
Niczego nie mógł dostrzec, nie potrafił... Miał nadzieję, że zaklęcie
zadziałało dobrze. A co, jeśli pomylili się w kręgu? Sprawdzał go
dokładnie wiele razy, ale był przecież zmęczony, może...
<br />
I znowu dźwięk. Odległy i bliski zarazem - przeszywał go niemalże na
wskroś - nie mógł mieć o tym pojęcia, ale jego prawdziwe ciało
wzdrygnęło się wyraźnie, trącając ramię Inkwizytorki.
<br />
<span style="font-style: italic;"> To gdzieś tu jest, zaraz złapię. </span>
<br />
- Co? - Spytał mało inteligentnie. Gdyby tylko mógł, zmarszczyłby brwi,
ale ciało nie należało do niego, więc było to niemożliwe.
<br />
"Nic nie mówiłam."
<br />
Odparła Morrigan, sprawiając, że na moment zapomniał, jak się oddychało.
<br />
"Coś nie tak, Solasie?"
<br />
- Nie - wymamrotał pośpiesznie, w myślach zaciskając swe pięści. Nie
mógł dawać się rozpraszać. - Czy mogłabyś przyśpieszyć? Nie musisz biec,
po prostu...
<br />
"W porządku. Idziemy."
<br />
<br />
Wieża majaczyła w oddali od dłuższego czasu, ale był skłonny
przypuszczać, że nieważne jak bardzo starali się do niej dotrzeć,
pozostawała w pewien sposób nieosiągalna.
<br />
Kroczyli przez zmrożone ziemie, a płatki śniegu opadały im na czoło,
oczy i usta. Morrigan strącała ja z siebie pośpiesznie, ale za chwilę
przykrywały ją nowe i nowe, bezustannie.
<br />
"Ten mróz mnie wykończy".
<br />
Warknęła, przywołując na usta apostaty lekki uśmiech. Bawił go sposób, w
jaki czarodziejka wypowiedziała to zdanie - nie przerażony, nie
narzekający. Ona była wściekła. Nie znosiła mrozu i śniegu, czuła się
nimi poirytowana. Złość. Nawet w takim momencie.
<br />
Niezwykłe.
<br />
<br />
<span style="font-weight: bold;"> ...trzymaj go za rękę i patrz, patrz, patrz... </span>
<br />
Drgnął, zmuszając kobietę by obróciła się razem z nim w kierunku, z
którego dochodziły hałasy. Ich jaźnie stawały się powoli kompatybilne,
pozwalając na sprawną współpracę.
<br />
"Zobaczyłeś coś?"
<br />
- Usłyszałem - wydyszał, przełykając ciężko ślinę. - Wydaje mi się, że jesteśmy coraz bliżej...
<br />
Szli niestrudzenie, do momentu, gdy nie zerwała się burza. Śnieżna,
oczywiście. Teraz płatki śniegu wcale nie osiadały na włosach i rzęsach -
zamiast tego zacinały im prosto w twarze, utrudniając poruszanie się i
widzenie do takiego stopnia, że stały się one niemalże niemożliwe.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Złap mnie za rękę, nic ci się nie stanie! </span>
<br />
Krzyczały dzieci, nieistniejące dzieci, które z jakiegoś powodu krążyły
wciąż wokół, nawołując, śpiewając swoje dziwne piosenki, wykrzykując
przypadkowe słowa i fragmenty zapomnianej poezji.
<br />
Solas nie zamierzał im ulec. Zacisnął wargi i szturchnął czarodziejkę, zmuszając ją do podjęcia kolejnej próby marszu.
<br />
- Uda ci się. Nie przestawaj. - Dopingował jej, wspierając wątłe
ramiona tak, jak tylko potrafił. Biały puch (o ile można było go tak
jeszcze nazwać) zacinał niemiłosiernie, podrażniając napiętą od zimna
skórę. I choć skóra nie należała do niego, Solas wyczuwał doskonale
przykre uczucie pieczenia.
<br />
- Damy radę, Morrigan. - Niemalże krzyczał, starając się by jego głos
wynurzył się spod szumu zawieruchy. - Jeszcze jedna... Noga!
<br />
<span style="font-weight: bold;">Złap za rękę małego Silliana! On pokaże ci, którędy iść!</span>
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Prosto w śnieg, prosto w śnieg, prosto w śnieeeeeeeeeg. </span>
<br />
Ostatnie słowo, przedłużone do granic możliwości, nie przypominało już w
żadnym stopniu dziecięcego głosiku. Nieprzyjemny, trzeszczący bas
pobrzmiewał dziwną chropowatością, nasuwając skojarzenie bezdennej
studni, osuwających się po urwisku kamieni. Głos wibrował, drżał od
złych intencji, zwiastując coś okropnego, coś, co znajdowało się coraz
bliżej, było za jego plecami i...
<br />
- A! - Wydarł się krótko, czując na dłoni dotyk czegoś oślizgłego. Nie, to nie był śnieg, tamto coś było za.... Za ciepłe.
<br />
Powstrzymał się od odruchu wymiotnego, ale w żaden sposób nie umiał
sobie poradzić z paskudnymi dreszczami, atakującymi go wzdłuż
kręgosłupa.
<br />
"Idę. Idę!"
<br />
Zawołała radośnie Morrigan. Znajomy głos oderwał myśli od paskudnego uczucia i był jej za to nieskończenie wdzęczny.
<br />
- Tak. Idziemy. Brawo, jesteś... Niesamowita.
<br />
"Zamknij się."
<br />
Głos czarodziejki wciąż był dziwnie radosny.
<br />
"Nie potrzebuję twoich komplementów."
<br />
<br />
Później zjawiły się cienie. Przysłaniały widoczność, kłębiły się i
przyjmowały najróżniejsze formy, sprawiając, że powoli przestawał
rozróżniać prawdę od jawy. Na szczęście Morrigan i jej cholerne gadanie
były dla niego jak lina, po której mógł wspinać się na szczyty
samoświadomości.
<br />
Ale po cieniach, przyszła pora na inne... Rzeczy.
<br />
Wieża nie była już aż tak odległa - Solas mógł nawet rozpoznać
poszczególne kondygnacje, zauważyć, że wysokie okna zionęły pustką i
czernią, zupełnie jak bezdenne paszcze.
<br />
<span style="font-style: italic;">Przepraszam, Solasie. Nie chciałam cię zranić.</span>
<br />
Głos należał do Inkwizytorki. Ale nie był jej. To nie była prawdziwa
Isella, był tego pewien. Poczuł na karku pieszczący dotyk, śnieżyca
zniknęła nagle, zastąpiona wilgotną, gęstą mgłą. Obłoki kłębiły się przy
ziemi, snuły się pomiędzy nogami.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Zostaw mnie. Odejdź. Już cię nie potrzebuję. </span>
<br />
- Nie istniejesz - powiedział spokojnie. Morrigan nie komentowała jego wypowiedzi, musiała się domyślać, o co chodziło.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Naiwny głupcze </span> - ciągnęła zjawa - <span style="font-style: italic;">
łudziłeś się, że pragnę czegokolwiek ponad unicestwienie twoich planów o
nowym, elfim świecie? Powiedz mi, jak to jest, tracić po kolei każde ze
swych marzeń? </span>
<br />
- Odejdź. Odejdź. - Powtarzał, mrużąc powieki by dostrzec cokolwiek
przez szarą mgłę. Unikał patrzenia w kierunku, z którego nadchodziła
zjawa. Lekka i zwiewna, drapieżna i niebezpieczna.
<br />
Okolica zmieniała się - grunt z grząskiego zmienił się w trzaskający,
nierówny. Wydawało się, że kroczyli przez masę kamyków - ich chropowate
krawędzie wbijały się w podeszwę skórzanych butów. Morrigan kroczyła o
wiele ostrożniej, przez co tempo ich marszu spowolniło się znacznie. Nie
mniej jednak, dążyli do celu. Cały czas, niezmordowanie.
<br />
Solas wiedział, że chodziło o wieżę. W Pustce mógł panować absolutny
chaos, ale... Cóż, może tkwiła w tym pewna ironia, ale chaos ten miał
swój porządek. Specyficzną symbolikę. Wieża była ich celem. To w wieży
mieli odnaleźć uśpionych evanuris.
<br />
<br />
To nie były kamienie. Nie szli po żadnych kamieniach. Krok po kroku,
stąpali po kościach, po elfich szczątkach, zagłębiając się po kostki w
trupach, w pozostałościach, cielesnych skorupach, częściowo nadżartych
przez rozkład, przez....
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Przecież w Pustce nie ma żadnego czasu! Jesteś tylko ty, ja i mały Sillian! </span>
<br />
Duchy dzieci powróciły znów, krążąc im nad głową jak sępy. Smolista
smuga zataczała się zwiewnie tuż za nim, wyśpiewując mu wprost do ucha
swoje nieudane wiersze.
<br />
Miał dość. Był zziębnięty i obolały, jego serce biło mocniej od każdego
mocniejszego powiewu wiatru. Co i rusz, przez horyzont przewijały się
tajemnicze postacie, które wydawały z siebie niepokojące odgłosy... Tego
było zbyt wiele, stanowczo zbyt wiele. Nie wiedział, gdzie podziać
wzrok, nie potrafił zagłuszyć dźwięków w żaden sposób. Morrigan także
stała się małomówna, przeznaczając siły na uparte dążenie przed siebie.
<br />
Na szczęście od wieży dzielił ich już naprawdę niewielki kawałek - Solas
mógł już ujrzeć szczegół każdego okna, widział łańcuchy, okalające
ciężkie wrota.
<br />
Właśnie wtedy zaczęła się jego największa męka - obrazy przestały być
regularne, nawiedzały go zupełnie nagle i każdy przedstawiał co innego i
już... Sam się w tym wszystkim gubił...
<br />
<br />
W jednej chwili przemierzał morze czaszek, by w następnej stać na szczycie wzgórza, pod szkarłatnym niebem.
<br />
Dlaczego... Jak tu się znalazł? Co się działo, gdzie była Morrigan i co z...
<br />
Isella.
<br />
Już z daleka słyszał jej krzyk. Ruszył biegiem, wyczuwając podświadomie,
że znajdzie ją w dziwacznym kościele, maleńkim i szarym, zupełnie
niepasującym do świątyń, które zdobiły całe Thedas swym niepowtarzalnym
pięknem, monumentalnym...
<br />
Krąg wypisano krwią, ale z jakiegoś powodu każdy symbol i figura płonęły
żywym ogniem. A pośrodku tego wszystkiego, w samym centrum
makabrycznych płomieni, stała Inkwizytorka. Była całkowicie naga, a jej
ciało znaczyły ślady krwi, posoka znajdowała się wszędzie, na jej
twarzy, ramionach, zlepiała jasne włosy i wylewała się z ust, gdy te
układały się w pełne bólu okrzyki.
<br />
- Nie! - Krzyknął, rzucając się w jej stronę. Wyciągnął przed siebie ramię, gotów wkroczyć w płomienie, gdy...
<br />
<br />
Znów kroczył wraz z Morrigan w świecie Pustki. Stawiali stopy na
pierwszych stopniach ogromnych i wysokich jak góra schodów, prowadzących
do żeliwnych wrót.
<br />
"Wytrzymaj."
<br />
Tym razem to czarodziejka zdawała się dopingować jemu, pokonując dzielnie następne schodki.
<br />
"Wytrzymasz."
<br />
Wytrzymam, chciał odpowiedzieć, ale w tej samej chwili poczuł, jak do
ust, gardła i nosa wlewa mu się lepka, kleista substancja. Zachłysnął
się nią, opadając na kolana. Gorąca smoła parzyła mu przełyk i żołądek -
chciał zwymiotować, ale nie potrafił, gdy ciecz wlewała się ciągle i
ciągle do środka. Złapał się za gardło, ale dotyk spowodował tylko
więcej bólu.
<br />
Umierał. Nie, przecież nie mógł, nie teraz, nie w taki sposób. Musiał
najpierw... Dopilnować, upewnić się, że... Falon'Din wciąż...
<br />
"...ogóle mnie słuchasz?! Musimy jakoś otworzyć te wrota! Nie mogę iść dalej, wiem, że to one!"
<br />
Przyłożyła do drzwi zmarźnięte dłonie, dając mu poczuć drewno.
<br />
"Czujesz?"
<br />
- Tak... Wybacz. Powinniśmy... One powinny... - Obmacywał swoje gardło,
nie potrafiąc uwierzyć, że koszmar, który przeżył chwilę wcześniej, był
jedynie wytworem paskudnej wyobraźni mieszkańców Pustki. Wciąż czuł
paraliżujące gorąco, ale mógł oddychać, naprawdę mógł. - Zaklęcie. -
Wydusił wreszcie, przypominając sobie, co takiego miał zrobić.
<br />
Zmusił Morrigan do uniesienia ramion i wypowiedział tajemną formułę,
cofając się z wrzaskiem, gdy ciężki łańcuch o mały włos nie przygniótł
ich do ziemi.
<br />
Wrota rozchyliły się dla nich samoczynnie i Solas zakrztusił się powietrzem, czując jak po policzkach spływają mu lodowate łzy.
<br />
Patrzyła na niego Mythal. A raczej... Próbowała patrzeć. Zamiast oczu, w
jej głowie widniały wielkie dziury, przez które dostrzegał ścianę
wieży.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Chodź do mnie, mój przyjacielu.</span> - Zaskrzeczała zjawa, zbliżając się do niego pokracznie. - <span style="font-weight: bold;">Tęskniłam za tobą. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-25, 02:34<br />
<hr />
<span class="postbody">O
ile w Pustce czas płynął dla Morrigan i Solasa zupełnie inaczej i
odczuwali to jak godziny wędrówki, w świecie realnym minęło może
dziesięć minut, przepełnione milczeniem, głuchą ciszą i spoglądaniem na
siebie, jeśli chodziło o Isellę i Aravasa. Oboje jednak znacznie
dokładniej obserwowali swoich towarzyszy, pogrążonych w wizjach,
zsyłanych im przez mieszkańców najdalszych zakątków Pustki, gdzie
mieszkały potężne demony.
<br />
Isella siedziała za ukochanym, tak blisko, że niemalże stykali się ze
sobą ciałami. Czuła, gdy drżał lub wstrząsał nim nagły dreszcz, jakby
strachu lub obrzydzenia.
<br />
Morrigan mogli tylko obserwować, ponieważ przerwanie kręgu mogłoby
wiązać się z tym, że już nigdy ta dwójka nie wróciłaby do normalnego
świata.
<br />
- Zaczynają się nieprzyjemne wizje - westchnął Aravas, obserwując mimikę twarzy Solasa.
<br />
Lavellan nie miała ku temu stu procentowej sposobności, ale on - owszem.
Przez twarz Fen'Harela przemykał ból, zdegustowanie, a nawet strach w
najczystszej formie. Mogli się tylko domyślać co tak naprawdę tam
widział.
<br />
Zmrużył powieki, gdy Isella zareagowała gwałtowniej, przyciskając swoją
dłoń do Solasa. Poczuła, jak jego ciało się unosi, jakby chciał wstać,
po prostu się podnieść i przerwać ten cały rytuał.
<br />
Kobieta natychmiast sięgnęła po fiolkę z eliksirem i spojrzała ostatni raz na Aravasa.
<br />
- Pij - potaknął jej.
<br />
Przechyliła otwartą buteleczkę i wlała sobie całą zawartość do gardła.
Skrzywiła się, przełknęła płyn pospiesznie i choć w gardle paliło ją
niemiłosiernie, nagle poczuła... ciszę. Dosłownie, poczuła ją.
<br />
Miała otwarte oczy, ale nie widziała zupełnie niczego. Czuła za to, jakby Solas ją obejmował. Otulał swoim ciepłem, dotykał.
<br />
Nie miała pojęcia, czy powiedziała to tylko w myślach, czy Solas ją
słyszał, czy wręcz przeciwnie, Aravas był słuchaczem, ale musiała
przynajmniej spróbować upewnić go w swojej obecności.
<br />
- Jestem tu - szepnęła, chociaż żaden głos nie wydobył się z jej gardła.
<br />
Isella <span style="font-style: italic;">czuła</span>, jak ciało Solasa
napełnia się nową energią, jak wzmacnia się, jak jest znów w pełni, jak
idzie dalej. Wiedziała o tym. Ale to nie trwało tak długo, jak się
spodziewała, a z kolei jej samopoczucie było dokładnie takie samo, jak
wcześniej. Czy nie powinna...?
<br />
Nie, coś tu nie grało. Cisza wypełniała jej umysł i uszy, nie było nic
poza nią i czernią przed oczami. Czuła się całkiem rześka i wypoczęta, a
to przecież niemożliwe, miała go wspomagać swoją magią, swoją siłą.
Solas był potężny, a tam gdzie się znajdowali to przecież jedna wielka
Nicość, niemożliwe, że tak po prostu nic by się nie stało z nią samą, to
po prostu niemo... Chyba że...
<br />
Isella westchnęła, zirytowana, starając się otulić Solasa sobą. Nie
chciała, by ją obejmował. Pragnęła dać mu ciepło i bezpieczeństwo, od
siebie, dać mu siebie, swoją energię.
<br />
- Jesteś bezpieczny. Jestem tutaj. Masz moją siłę - szeptała, choć znów, żadne słowa nie wyszły z jej gardła.
<br />
Ale tym razem... Czuła, jak coś ciężkiego osiadło na jej klatce
piersiowej. Ledwo mogła brać oddech, a w jej głowie pojawił się jeden,
wielki pisk. Tak okropny i ogromny, że zacisnęła powieki, była tego
pewna.
<br />
Zaciskała palce na ciele Solasa, nie pozwalając mu uciec, nie, dopóki
nie znajdzie Falon'Dina. Nie wiedziała dlaczego, ale miała świadomość,
że nie osiągnęli jeszcze celu. Byli blisko, ale nie wystarczająco.
<br />
I wtedy jej ciemność rozświetliła się obrazem, którego nie mogła się
spodziewać. Podskoczyła, chociaż nie mogła o tym wiedzieć, gdy z
bezpiecznej, cichej ciemności wyłonił się nagły, szybki obraz, w którym
widziała... siebie. Ledwo poznała własną osobę, bo Isella w tym obrazie
wyglądała makabrycznie. Jej ciało było nagie, leżące w kałuży krwi
pośród niczego. Jasne włosy splątane były w strągi i nasiąknięte ciemną,
zastygającą już krwią, ale tej było coraz więcej, bo usta Iselli z
wizji były rozwarte w krzyku bólu i przerażenia, a z nich ciągle
wypływała świeża krew. Było jej tak wiele, że w zasadzie ciało leżące w
kałuży było zanurzone w cieczy kilka centymetrów i nie można było
dostrzec jednego oka. Drugie zaś było szeroko otwarte, wytrzeszczone.
<br />
Gdy drgnęła po raz kolejny, zobaczyła w kałuży krwi idealny obraz
Solasa, który patrzył na nią, na jej martwe ciało bez żadnej emocji.
Jego twarz wyrażała doskonałą obojętność, chociaż scena była
makabryczna. Dźwięk płynącej krwi obijał się o jej umysł jeszcze długo
po tym, jak ta krótka, przerażająca wizja zniknęła tak nagle, jak się
pojawiła.
<br />
<br />
Aravas obserwował, jak z jednej z lewej dziurki nosa Iselli zaczęła
lecieć krew. Isella drżała przez chwilę, a nawet podskoczyła
przestraszona i to zaskoczyło Starożytnego. W teorii nie powinna widzieć
żadnych obrazów, dosłownie żadnych wizji. Czyżby jednak...?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-25, 03:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Widok
Mythal, przedstawionej w tak okrutnie martwy sposób, był dla niego zbyt
silnym przeżyciem. Miotał się, starając ze wszystkich sił zmusić ciało
Morrigan do odwrotu.
<br />
- Nie. Nie, nie! - Powtarzał w szaleńczym tempie. - Nie mogę, nie zostanę tu, nie chcę.
<br />
Zjawa przysunęła się bliżej, rozciągając nadgniłe wargi w paskudnym uśmiechu, parodiującym matczyną troskę.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Nie bój się, Straszliwy Wilku. Oto to, czym mnie uczyniłeś. </span>
<br />
- To nieprawda - wydusił z siebie, z ogromnym trudem. - To nieprawda.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Moja ofiara zdała się na marne. Poświeciłam dla ciebie wszystko. Ty nie chciałeś poświęcić niczego. Niczego. Niczego. </span>
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Niczego! NICZEGO! </span>
<br />
Złapał się za głowę, z której wyleciały nagle wszystkie myśli. Nie był
już w żaden sposób sobą, ani w ogóle istotą, był już tylko bólem,
pojedynczym słowem, które brzmiało w eterze, miażdżąc go, wyciskając z
niego każdą kroplę życia...
<br />
<span style="font-style: italic;">Jesteś bezpieczny. Jestem tutaj. Masz moją siłę. </span>
<br />
Usłyszał nagle miękki szept i... I już było w porządku. Powietrze wypełnił specyficzny kwiatowy zapach i było mu tak... Ciepło.
<br />
Poczuł ścisk w sercu, gdy zrozumiał, że Isella wzięła cały ból
utrzymywania go w ryzach na swoje barki. Obawiał się, ze nie wytrzyma,
przecież była taka delikatna...
<br />
Ale nie. Wizje nie zniknęły, nie do końca, ale obraz Mythal rozmył się w powietrzu, ustępując miejsca rzędowi...
<br />
Evanuris.
<br />
Zachłysnął się powietrzem, ale udało mu się opanować przy paru
porządnych oddechach. Poczuł, jak oczy otwierają mu się szerzej i
szerzej, a wargi rozchylają bezwiednie.
<br />
Andruil... Sylaise... Jun... Wszyscy byli tutaj, cieleśni, namacalni i
uśpieni. Dirthamen także leżał w swym łożu, otoczony szatami w
ulubionym, błękitnym odcieniu.
<br />
Patrzył na ich twarze po raz pierwszy od ponad dwóch tysięcy lat, choć
nie potrafił dobrze odczuwać upływu czasu przez Uthenera.
<br />
Nie zmienili się nawet odrobinę...Może byli odrobinę bardziej bladzi...
Mimowolnie, jego wnętrzem targnęła nagle niespodziewana fala tęsknoty.
<br />
Tęsknił za nimi? Naprawdę? Nie, to musiało być tylko złudzeniem, niczym
więcej, przecież to przez nich działo się to całe nieszczę...
<br />
Zaraz, zaraz. Nigdzie nie było łoża Falon'Dina.
<br />
Nawet jeśli obudziłby się i krążył po Pustce, przy rzuceniu tak potężnej
klątwy, powinien znajdować się w wieży! To... Było absolutnie
niedorzeczne, przecież.... Inkantacja zerwała łańcuchy, musiała działać.
MUSIAŁA!
<br />
A to... W takim razie oznaczało, że...
<br />
- Nie ma go tutaj. - Powiedział sucho, cofając się wolno wstecz i
wstecz, aż natrafił plecami na ścianę. - Falon'Din opuścił Pustkę.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-25, 03:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Ból
w klatce piersiowej, który osiadł na samym początku był coraz
mocniejszy, ciężar stawał się coraz większy. Nie zdawała sobie sprawy z
tego, jak utrzymanie tak silnego maga w odległej krainie mogło być
bolesne, trudne. Ale nie mogła się poddać, nie mogła zmusić go, żeby się
wycofał. Nie teraz. Nie w tej chwili.
<br />
Pisk w głowie, który wywoływał wręcz migrenę nasilał się, przez co nie
mogła jasno myśleć, ale nie musiała. Jedyne, co należało do niej, to
trzymanie Solasa w ryzach, dawanie mu bezpieczeństwa i swojej siły,
która niemalże namacalnie przepływała przez palce Iselli. Czuła, jak jej
energia ucieka, oczywiście. Ale miała jeszcze jej trochę w zanadrzu i
wiedziała o tym, że zatrzyma go tam na tyle, na ile będzie trzeba,
wytrzyma to, jest w stanie to zrobić.
<br />
I gdy nie spodziewała się tego zupełnie, nawiedziła ją kolejna wizja.
Mokry, dziwny dźwięk mrugających oczu pojawił się wraz z wieloma,
wieloma pojedynczymi, rozrzuconymi w nieskładny sposób oczami. Wraz z
okropnie głośnym dźwiękiem mrugania, towarzyszył jej szum, drażniący,
wdzierający się do umysłu, wypełniający go w stu procentach.
<br />
I zaraz wizja rozmyła się.
<br />
Kolejny ciężar został położony na jej klatce piersiowej. Kiedy wydawało
jej się, że wcześniej nie była w stanie oddychać, z każdym kolejnym
razem było coraz gorzej. Płytkie, drżące oddechy, nie było ją stać na
nic więcej.
<br />
Krzyknęła, gdy raz jeszcze przed jej oczami, tak po prostu, pojawiła się
dłoń. Była całkiem ładna, zgrabna - zajęło jej dosłownie sekundę, by
zorientować się, że chodziło o jej własną dłoń. Poznała ją po malutkim
pieprzyku przy kciuku. Ale nie była gotowa na to, co zobaczyła i
poczuła. Wraz z bólem głowy, ciężarem na piersi wizja wyrywanych
paznokci była dramatycznie bolesna, namacalna, ohydnie realna. A co
bardziej przerażające, zobaczyła, jak jej twarz zbliża się do tej
zakrwawionej dłoni i własnymi zębami odrywała kolejny paznokieć, na
żywca.
<br />
Zemdliło ją. Tak okropnie ją zemdliło i wtedy...
<br />
... wtedy wizja zniknęła, a Solas dał jej znać, że mogą wyjść. Muszą wyjść.
<br />
Więc go puściła. Pozwoliła, by Fen'Harel zabrał ich wszystkich z tamtego okropnego miejsca.
<br />
Isella zamrugała. Aravas pochylał się nad nią, była w stanie zobaczyć to
jeszcze ostatkiem sił i wtedy... wtedy nie wiedziała, co się stało.
<br />
Osunęła się w ciemność.
<br />
<br />
Aravas dostrzegł moment, gdy cała trójka wychodziła z transu. Wszyscy
spojrzeli na niego bardzo jasno i klarownie, mógł z całą pewnością
stwierdzić, że było w porządku, byli tu, z nim. I chociaż twarze
Morrigan i Aravasa były niewyraźne, to blade oblicze Inkwizytorki
zaniepokoiło go najbardziej. Zdążył ją tylko objąć ramieniem, a ta
osunęła się na nie jak na zawołanie. Miała bardzo płytki i słaby oddech,
a z nosa popłynęło jeszcze więcej krwi.
<br />
- Cholera, zemdlała - syknął, podnosząc dziewczynę z podłogi. Usadowił
ją na szezlongu, który znajdował się w pomieszczeniu i odwrócił się do
Solasa, który... Aravas nie miał pewności, ale chyba tylko raz widział
go tak przerażonego.
<br />
- O co chodzi? - I jedno spojrzenie jego przyjaciela wystarczyło, aby
Starożytny wiedział, że stało się coś naprawdę, naprawdę złego. - No
słucham?!
<br />
- Falon'Din nie jest już za Zasłoną. Wydostał się - przemówiła Morrigan, choć jej głos był dość słaby.
<br />
Podniosła się z kręgu, gdy Solas wymówił ostatnie słowa inkanacji,
kończącą cały rytuał. W pomieszczeniu znów słychać był odgłos szelestu
poduszek, skrzypienie drewna, po którym się poruszali, czy śmiech zza
okna.
<br />
Wszystko wróciło do normy. Poza tym, że Aravas zamarł, patrząc to na
Morrigan, to na Solasa, śmiertelnie poważnego i przerażonego.
<br />
- Nie, nie może być. Przecież to niemożliwe, nie da się stamtąd tak po prostu wyjść, nie ma takiej opcji...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-25, 14:42<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie ma - zgodził się Solas, jak w amoku przechodząc na kolanach do
omdlałej Iselli. Krew toczyła się wartkim strumykiem z obu dziurek jej
nosa, była też bardzo blada i drżała od zimna, ale chyba...
<br />
Chyba nic jej nie było, tak. Podsunął pod jasne włosy swoją wciąż drżącą
dłoń (nie ma go tam, nie ma go tam, nie ma... - brzmiało mu w umyśle) i
uniósł delikatnie głowę, przywołując do dłoni ręcznik.
<br />
- Dajcie mi ciepłej w-wody - poprosił słabo, czując, że i jemu
zaczynało być coraz bardziej niedobrze. Jak na zawołanie, Morrigan
zgięła się nagle i zwymiotowała tak po prostu na podłogę. - To nic, nie
przejmuj się tym. Potrzebuję tylko ciepłej wody, Aravasie. Zajmij się
Morrigan.
<br />
- Nic ci nie będzie? - Starożytny ukucnął przy nim na moment, kładąc z
wahaniem dłoń na rozpalonym czole apostaty. - Nie pomożesz jej, oddając
zawartość żołądka na tunikę.
<br />
- Wszystko będzie w porządku, zaraz to opanuję - obiecał i uśmiechnął
się z wdzięcznością, gdy w jego dłoniach znalazła się misa z parującą
wodą. Namoczył w niej ręcznik i począł obmywać każdy fragment ukochanej
twarzy, starając się być przy tym najdelikatniejszym, jak tylko
potrafił.
<br />
- Trzeba będzie... Wszystkich powiadomić - pokręcił głową, starając się
zwalczyć chaos powstały w jego głowie. A raczej nieustępujący. Ile
czasu spędził w Puste? Czuł się tak, jakby to wszystko trwało latami,
długimi latami pełnych najgorszych wizji i cierpień. - Rozesłać listy,
albo... Dotrzeć do nich przez eluviany.
<br />
- Do nich? Do kogo? - Aravas rzucił mu niepewne spojrzenie. Wyglądał
tak, jakby zastanawiał się, czy wszystko to, co mówił Solas, było
mówione w przytomności umysłu.
<br />
- To przyjaciół. Do każdego, kto jest w stanie pomóc go znaleźć. - W
bezwiednym odruchu, przygarnął do siebie drobne ciało Inkwizytorki i
przytulił je mocno, spoglądając na podkrążone usta i sączący się wciąż
słabo nos.
<br />
- Isello - przemówił łagodnie, poklepując delikatnie jeden z policzków. - Isello, obudź się. Nie możesz... Musisz się obudzić.
<br />
Zwyczajne sposoby nie działały. Solas westchnął nieszczęśliwie i zmusił
się resztkami mocy do wypowiedzenia zaklęcia. Zielone oczy spoglądały na
niego z przerażeniem. Lavellan wyglądała tak, jakby zobaczyła ducha.
<br />
- Wszystko jest w porządku - wyszeptał, przytulając ją do siebie
mocniej. - Nie bój się, jestem tu. Masz mnie. - Powtarzał, starając się
uspokoić jej drżenie. Nie chciał wiedzieć, co takiego udało jej się
zobaczyć po wypiciu mikstury. Sam wciąż nie potrafił się pozbierać po
wszystkich wizjach, których wcześniej doświadczył, ale dla Iselli był to
pierwszy raz, nigdy wcześniej nie czuła zapewne czegoś tak okropnego.
Musiał się o nią zatroszczyć, zadbać o nią, dać jej oparcie.
<br />
- Pomogę ci dojść do twojej sypialni - Aravas pochylił się, użyczając
Morrigan swego ramienia. - Na pewno chcesz się zobaczyć ze swoim synem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-25, 14:48<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="https://media.discordapp.net/attachments/291335977094610945/357826377581330432/tumblr_o3hzu4yGAq1uwjlk9o3_500.png" /></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-25, 15:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiedziała co ją nagle obudziło, co sprawiło, że ocknęła się, ale jej
oczy otwarły się szeroko, a płuca nabrały szybko dużą ilość powietrza,
jakby panicznie wynurzała się z wody. Pierwsze, co zobaczyła, to oczy
Solasa. Niebieskie spojrzenie pełne było strachu, przerażenie i Isella
wiedziała już, że znów są w normalnym świecie, w Arlathanie. Ale to
wcale nie oznaczało, że było lepiej, że jej ukochany znalazł to, czego
oczekiwał.
<br />
- Co się dzieje? - Isella spytała słabo, ale nie musiała czekać na odpowiedź.
<br />
Milczenie, które nastało ze strony Solasa dobitnie pokazywało, że prawda, jaka by ona nie była, z pewnością jest trudna.
<br />
"Falon'Dina nie ma w Pustce. Uciekł." - Studnia przekazała Lavellan tę
informację i kobieta spojrzała z przerażeniem na swojego ukochanego.
<br />
Podniosła się do siadu i chociaż zakręciło jej się w głowie, a ślady po migrenie dały o sobie znak, to nie mogła być prawda.
<br />
- Nie, nie mógł uciec. Jesteś pewien, że go tam nie... Ale jak?! Za
Zasłoną nie ma niczego, sama to widziałam, absolutnie nic, Pustka -
szepnęła z trwogą.
<br />
Nie mogła ukryć tego, że bała się Falon'Dina.
<br />
- Jeśli mógł się wydostać, jest potężniejszy, niż... - spojrzała na Solasa i przez chwilę zabrakło jej tchu.
<br />
Spojrzała w stronę okna i zobaczyła tam sowę. Siedziała na poręczy i
patrzyła na nich swoimi żółtymi oczkami. Isella podniosła się gwałtownie
i przegoniła ptaka, patrząc, jak ten odlatuje gdzieś w niebo.
<br />
Zamknęła za sobą drzwi do balkonu i oparła się o nie, dysząc, jakby
biegła maraton. Jej ciało było zmęczone, jej magia była zmęczona.
Rozpaczliwie potrzebowała regeneracji, medytacji, czegokolwiek, co
sprawiłoby, że odzyska trochę sił. Poza tym, zaczęła naprawdę
podejrzewać, że te sowy są zawsze tam, gdzie ona nie bez powodu. Bała
się, czuła się obserwowana, śledzona, inwigilowana.
<br />
- On nie może wiedzieć, że go szukamy. Trzeba odnaleźć go, bardzo
ostrożnie. Wyślę wszystkich najlepszych szpiegów do tego, aby
sukcesywnie przeczesywali Thedas i poinformuję każdego, kto jest ze mną w
bardzo bliskich stosunkach, aby miał oczy szeroko otwarte.
<br />
Isella podeszła do ukochanego i pozwoliła sobie wtulić się w jego ciało.
Dać mu ciepło, którego potrzebował i wziąć to samo od niego. Dalej
czuła okropny ciężar na klatce piersiowej - jej magia potrzebowała czasu
na zregenerowanie się. Utrzymanie Solasa było dużo cięższe, niż mogło
się wydawać.
<br />
Wizje dalej migały jej przed oczami, sprawiając, że robiło jej się
trochę niedobrze, ale starała się nie dać tego po sobie poznać.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-03, 20:57<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Zwołamy tajną naradę - wymruczał w czubek jej głowy, chłonąc chciwie
kwiatowy zapach jasnych włosów. - Zwołamy tajną naradę i polecimy
szpiegom, moim i twoim, by wyjechali w różne strony świata, szukając nie
tylko Falon'Dina, ale wszelkich pogłosek o jego przebywaniu, planach,
czymkolwiek. Zgodnie ze wszystkim tym, co ustalaliśmy wcześniej,
powinniśmy mimo wszystko zająć się odnajdywaniem i odnawianiem
eluvianów. Mogą się okazać znaczącym sojusznikiem w wojnie z evanuris.
Nie zostawię cię jednak samej, nie mogę na to pozwolić. Musimy wyruszyć
by poszukać ich razem i w miarę możliwości powracać do Twierdzy,
sprawdzać czy wszystko idzie zgodnie z planem.
<br />
Był zmęczony, tak strasznie zmęczony... Powieki same mu opadały, choć w
nozdrzach czuł drażniący zapach krwi, a serce targane było lękiem, o... O
wszystko, o cokolwiek.
<br />
Bo jeśli Falon'Din znajdował się na wolności, przekreślało to niemalże
wszystkie jego plany, wszystkie nadzieje, które budował w sobie z każdym
dniem, wierząc w to, że przywróci chwałę swemu ludowi w inny sposób.
Powoli, rzetelnie i nie bez trudu, ale...
<br />
- Musimy też znaleźć sposób na to żebyś się wyspała. Poczytam o tym za
chwilę - rzucił słabo, wzdrygając się na samą myśl o czytaniu. Trudno,
sytuacja zmuszała ich oboje do rzeczy, których normalnie by nie robili.
Isella też musiała być padnięta. Należał się jej odpoczynek. A on, jako
jej... W każdym razie, powinien móc zapewnić jej spokój.
<br />
Zastanawiał się tylko... Zupełnie mimowolnie... Jakim cholernym cudem
Falon'Dinowi udało się uciec z Pustki?! JAK? Przecież na to nie istniał
żaden sposób, po drugiej stronie Zasłony nie było żadnych artefaktów,
żadnych...
<br />
Powieki znowu zaczęły mu nieznośnie ciążyć; podniósł się więc i przypadł
do jednego z regałów, przeszukując półki za jednym z tytułów, który
wydawał się być odpowiednim na ich nieciekawą okazję. Księga za księgą,
dotykał starych, wysuszonych grzbietów, mrużąc powieki by rozczytać
wyblakłe litery. W międzyczasie wstawił wodę w kotle i przywołał do
dłoni puszkę z kawą. Wiedział jednak, że by zadziałała właściwie, musiał
dodać do niej specjalnych ziół - paskudnych i na dłuższą sprawę
niszczących organizm, ale niezwykle skutecznych, jeżeli chodziło o
wywoływanie sztucznego stanu pobudzenia.
<br />
Westchnął ciężko i ukruszył zasuszone pęczki do obu kubków, podsuwając jeden z nich ukochanej.
<br />
- Wypij to małymi łykami w jak najkrótszym czasie - polecił, starając
się nie zdradzać swym głosem, jak bardzo nie podobało mu się to, co
właśnie robił. - I... Zostań ze mną w pokoju, vhenan. Lepiej żebyś nie
rozmawiała teraz z nikim innym.
<br />
Przytknął brzeg naczynia do ust i zgodnie z instrukcją, pił napar małymi
łykami. Adrenalina zbierała się w jego organizmie wraz z przypływem
endorfin, zupełnie nieadekwatnych do obecnej sytuacji.
<br />
Powstrzymał cisnący mu się na wargi uśmiech i powrócił do przeszukiwania
półek - teraz, gdy jego umysł świecił sztucznie spreparowaną jasnością,
mógł pozwolić sobie na o wiele skuteczniejsze i szybsze poszukiwania.
<br />
- Ach - wydusił z siebie, dźwigając ciężki tom z samego dołu - tu jesteś.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-03, 21:20<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wiesz, że równie dobrze Aravas mógłby poszukać informacji, a ty po
prostu możesz iść spać? To ja nie mogę zasnąć, ty jesteś silniejszy -
Isella uśmiechnęła się słabo do mężczyzny, ale ten zupełnie jakby
zignorował jej wypowiedź.
<br />
A może po prostu nie brał tej opcji pod uwagę? Inkwizytorka sama nie
wiedziała. Była bardzo zmęczona, a rytuał tylko wyczerpał jej rezerwy i
teraz przysypiała co chwilę, siedząc po prostu na szezlongu. Nagle
drgnęła, gdy Solas podsunął jej kubek z intensywnie pachnącą zawartością
- mogła wyczuć kawę, za którą zresztą specjalnie nie przepadała, ale
ostry, pikantny zapach nie pochodził od niej.
<br />
- Wypij to małymi łykami w jak najkrótszym czasie. I... Zostań ze mną w
pokoju, vhenan. Lepiej żebyś nie rozmawiała teraz z nikim innym. -
polecił Solas, wsuwając kubek w dłonie jasnowłosej.
<br />
Isella spojrzała na zawartość i skrzywiła się lekko, stwierdzając, że być może będzie tego żałowała, ale...
<br />
Upiła odrobinę kawy. Była jeszcze bardziej niesmaczna, niż zwykle, ale
Inkwizytorka zacisnęła zęby i piła dalej. Nie spodziewała się nagłego
napływu wypoczęcia, a także zadowolenia pochodzącego z zupełnie
nieznanego, sztucznego źródła. Szybko ta euforia zniknęła, zastąpiona
zupełnie niezrozumiałą agresją, która napływała...
<br />
Isella przełknęła ślinę i próbowała zająć czymś umysł, nie chciała wybuchnąć, nie teraz, nie powinna... Ale to nic nie dało.
<br />
Co prawda Lavellana odetchnęła obmyła ręce oraz twarz, ale nie ujarzmiło to tego czerwonego, palącego punktu gdzieś w niej.
<br />
- Mógłbyś w końcu mi zaufać? - Isella spojrzała na niego. Starała się
nie warczeć, ale sama nie wiedziała, czy to faktycznie jej wychodziło. -
Czemu po prostu nie powiedziałeś mi na czym polega ten eliksir
dokładnie i pozwoliłeś, żebym wykorzystywała twoją energię? Czemu nic mi
nie powiedziałeś?
<br />
Woda skapywała po jej brodzie, bo nie wytarła jej dokładnie, ale nie
przejmowała się tym. Była zbyt skupiona na wściekłości, która powoli ją
paliła.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-03, 21:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
odnalazł wreszcie odpowiednią księgę, zaczytał się w niej na tyle, że
zapomniał o poświęceniu uwagi zmianom, zachodzącym w jego ukochanej.
Wypadało przecież wybadać, na czym stali, czy zioła sprawiły, że stała
się łagodniejsza, czy agresywna, czy miała ochotę na rozmowę, czy na
szklankę wody, a może nic z tych rzeczy, bo i to było prawdopodobne.
<br />
Nie mógł spodziewać się słów, które przecięły sprzyjającą czytaniu ciszę w najmniej oczekiwanym przez niego momencie.
<br />
Drgnął i wyprostował się nad drukiem, posyłając ukochanej nierozumiejące spojrzenie.
<br />
- Słu...
<br />
- Czemu po prostu nie powiedziałeś mi - przerwała mu, brzmiąc z każdą
chwilą na coraz wścieklejszą - na czym polega ten eliksir dokładnie i
pozwoliłeś, żebym wykorzystywała twoją energię? Czemu nic mi nie
powiedziałeś?
<br />
- Vhenan - uniósł w górę obie dłonie, chcąc jej w ten sposób dać do
zrozumienia, że była odrobinę za głośno. - Wybacz mi, wiem, że zrobiłem
źle. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie tyle, że ta wiedza mogłaby
źle wpłynąć na przebieg rytuału... Potrafisz być bardzo emocjonalna i...
Cóż, brać na siebie zbyt wiele. O ile działało to w przypadku
Inkwizycji, tak tutaj było jedynie niepotrzebną brawurą. Jestem
wdzięczny za to, że mnie wsparłaś, ale naraziłaś się tym samym na wpływy
Falon'Dina. Prosiłem cię żebyś nie podejmowała decyzji, nie ustaliwszy
ich wcześniej ze mną. Nie możemy sobie na to pozwalać.
<br />
O, nie wiedział, czy zrobił dobrze, mówiąc te wszystkie rzeczy. Nie
potrafił powstrzymać się od szczerości, nie po zażytych ziołach, ale...
Mógł chociaż wcześniej pomyśleć, że to mogłoby wywołać prawdziwy pożar.
<br />
Zerknął w kierunku Inkwizytorki i poczuł jak serce przyśpiesza mu znacznie, bijąc jak dzwonem.
<br />
Isella wyglądała, jakby za chwilę miała go udusić.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-03, 22:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Słowa Solasa były jak dolaniem oliwy do ognia. Ona nazbyt emocjonalna?
<br />
- Powiedział ten, który za swój cel postawił ochronienie MNIE, kiedy to
CIEBIE chce zabić jakiś popapraniec - prychnęła, oblizując usta z
zirytowania. - Rozumiem, że ci na mnie zależy i w jakiś dziwny sposób
boli cię fakt, że może coś mi się stać, ale nie panikowałeś wtedy, gdy
Koryfeusz liczył każdy mój dzień, kiedy byliśmy razem w Pustce i
walczyliśmy z Koszmarem, kiedy piłam z Vir'abelasan. Robiłam, co
musiałam zrobić, z łaski swojej pozwól mi decydować, w porządku? Jestem
dorosła, umiem o siebie zadbać.
<br />
Przeszła kilka kroków, zupełnie, jakby próbowała się opanować, ale to na nic. Zapiekła kolejna rzecz, marszcząc brwi.
<br />
- Nie podejmuj decyzji, dotyczących mnie i ciebie samodzielnie. Jeśli
taki jest twój plan, to spieprzaj, nie potrzebuję ojca, chcę partnera.
Kogoś, kto będzie mnie traktował na równi, a nie jak ledwo wyrośniętego
podrostka z cyckami, którego miło jest przelecieć.
<br />
Kilka kosmyków wymknęło się z bardzo prowizorycznego, nisko spiętego
koczka i w tym momencie okalały jej twarz. Policzki były zarumienione ze
złości, a ona trochę się miotała, sama nie wiedząc jak poradzić sobie z
własnymi emocjami, które napływały ogromnymi falami.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-03, 22:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Wiedział,
że słowa, które wyrzucała z siebie naprędce Isella, były "wspierane"
przez spożyte zioła, ale i tak zabolało go, gdy zupełnie niepotrzebnie
dodawała do każdego problemu swoje własne pięć groszy, i Solas czuł się
przy tym tak, jakby ktoś wbijał mu nóż coraz i głębiej i głębiej w
serce, albo w płuco, nieważne, bo nie mógł oddychać, kiedy ona wyglądała
i mówiła do niego w taki sposób!
<br />
- Jak możesz mówić w ten sposób? - Spytał jej chłodno, odsuwając się
pod samą ścianę, zupełnie jakby jej zbyt bliska obecność, sprawiała mu
ból. - Jak możesz w ogóle tak myśleć?!
<br />
Spokojnie, nakazał sobie, odwracając się z powrotem w kierunku księgi.
<br />
Prze Isellę przemawiały teraz gniew, żal i cholerna kawa ze specjalnym
dodatkiem, ale... Na wszystkie świętości, czy to musiało aż tak boleć?
<br />
- Przepraszam - powiedział to zdecydowanie na siłę, ale wiedział, że za
chwilę jemu samemu także przejdzie. Przecież nie musiał się denerwować,
wystarczyło poddać się sile ziół.
<br />
Odetchnął ukradkiem i upadł ciężko na krzesło, traktując ukochaną uważnym spojrzeniem.
<br />
- Dobrze wiesz, że wcale nie uważam cię za nierówną sobie. Staram się
okazywać ci szacunek na każdym możliwym kroku, choć czasem nie jest to
wcale tak proste, oczywiste. Postaraj się zrozumieć, byłem przyparty do
muru, musiałem działać prędko. Wiedziałem, że nikt poza mną nie będzie
miał na tyle sił by wkroczyć w tak odległe rejony Pustki... Musiałem
zaryzykować, i gdyby ktoś mnie zapytał, zrobiłbym ponownie. Wolę
poświęcić siebie, niż ciebie. Nie dam cię mu skrzywdzić, nie pozwolę na
to.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-03, 22:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
czuła się przytłoczona przez to, jak doprawiona kawa na nią działała.
Czuła, jak gniew uśpiony wcześniej przez zmęczenie i natłok nowych
informacji szalał.
<br />
- A ja wolę poświęcić siebie, niż ciebie. Ja i tak umrę, Solas! Jestem
śmiertelna. Oczywiście, minie do tego może sto lat, jak dobrze pójdzie i
nikt nie zabije mnie wcześniej, ale ja umrę. Nie jestem przyszłością,
ty tak! - krzyknęła. - Wiesz, że nigdy nie myślę o tobie w kategorii
tego, że jesteś Fen'Harelem, ale nim jesteś, do cholery! Jesteś potęgą,
wszystkim, co teraz mają elfy. Jeśli ja umrę, będziesz smutny, załamany,
w żałobie. Inkwizycja, prawdopodobnie, się rozpadnie. Ale nie stanie
się nic bardzo drastycznego. A jeśli ty umrzesz? Myślałeś o tym, kto
powstrzyma Falon'Dina? Ja? Aravas? Kto?!
<br />
Broda Iselli zaczęła drżeć.
<br />
- Nie chcę, by udało mu się popsuć to, za co zapłaciłeś ogromną cenę,
rozumiesz? Nie chcę, by on wrócił, by evanuris wrócili. Nie chcę, żeby
zaprzepaścili to, co zrobiłeś, nie chcę, by znów zaczęli rządzić. Boję
się go. Panicznie się go boję, jest psychiczny. Nieobliczalny,
niezrozumiały dla mnie. Widziałam wiele rzeczy, ale nie kogoś tak
zepsutego, okrutnego dla samego bycia okrutnym. - Miała minę, jakby
zamierzała za chwilę się popłakać. Oczy Iselli zaszkliły się wyraźnie. -
Nie chcę pozwolić na to, żebyś robił te wszystkie rzeczy sam. Nie
dlatego, że nie dasz sobie rady - wiem, że dasz. Ale dlatego, że <span style="font-style: italic;">nie musisz</span>
robić tego sam. Nie jestem tak silna, jak ty, ale... Ale jestem. Z
jakiegoś powodu mnie wybrałeś. Pokochałeś. Daj mi spełniać rolę twojej
kobiety u twojego boku. Daj mi być twoim wsparciem. Twoją dodatkową siłą
i potęgą.
<br />
Pierwsze łzy popłynęły po policzkach, a jasnowłosa szybko starła je
rękawem swetra, który miała na sobie. Był biały i dość cienki, więc nie
grzał w ciepły dzień. Jej głos był cichszy, gniew gdzieś odpuścił.
Została rezygnacja.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-04, 14:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Miał
ochotę do niej podejść, chwycić za szczupłe ramiona i potrząsać
Inkwizytorką tak długo, by wreszcie przestała wygadywać wszystkie te
niepotrzebne zdania.
<br />
On też się bał, naprawdę. Mogła sobie darować czczą gadaninę o swojej
śmiertelności. Solas nie chciał o niej rozmyślać tak długo, jak nie
musiał. A na razie nie musiał. Isella była młoda i pełna życia, a jej
istnienie w żaden sposób niepozbawione było sensu!
<br />
Jak mogła stawiać się w świetle gorszej, mniej znaczącej osoby? Nie
rozumiała, jak wielką miała władzę, jak owa władza mogła się jeszcze
rozwinąć, urosnąć do prawdziwej potęgi, budowanej na wpływach i
zaufaniu. Nie strachu i legendach, tak jak było w jego przypadku.
<br />
- Nie chcę by udało mu się popsuć to, za co zapłaciłeś ogromną cenę, rozumiesz? Nie chcę, by on wrócił, by evanuris wrócili.
<br />
To nie ma teraz żadnego znaczenia, chciał powiedzieć, ale Isella
kontynuowała swoją wypowiedź, stopniowo zalewając się łzami. Miał wciąż
tę mglistą świadomość, że wszystko to działo się jedynie przez zioła, i
przeżyte wcześniej emocje, że oboje wybuchali teraz coraz to nowszymi
odczuciami, ale i tak bolał go fakt, że jego ukochana znowu cierpiała
przez decyzje, które podjął.
<br />
- Vhenan - wydusił z siebie po dłuższej chwili, czując jak poczucie
żalu, zażenowania i bezbrzeżnego smutku, rozlewa mu się po żołądku,
ciążąc w nim jak ołów. Nagle i jego powieki zapiekły wyraźnie i chyba
tylko cudem powstrzymał się od infantylnego szlochu.
<br />
- Przestań - poprosił, podchodząc do niej żeby chwycić w swoje dłonie
te drugie, znacznie mniejsze i przeraźliwie chłodne. Przyciągnął do
siebie jej filigranowe ciało, pozwolił by ich czoła zetknęły się ze
sobą, skracając dzielący dystans do minimum.
<br />
- Nie masz pojęcia... - wychrypiał, obejmując ją wolno ramionami - ile
dla mnie znaczysz. Gdybyś nie znaczyła, nie podejmowałbym takich kroków.
To wszystko przez to, że nie chcę cię stracić. Wiem, że sobie poradzę,
że zniosę więcej, niż ktokolwiek inny. Jestem teraz wzbogacony o moc,
której wielu nie było w stanie poskromić przez długie tysiące lat. Jeśli
będę musiał, zamienię w kamień każdego, kto się do nas zbliży. Ale
muszę... Muszę mieć pewność, że ty pozostaniesz wciąż przy mnie. Bo bez
ciebie jestem... Bez ciebie mnie nie ma, Isello. - Ostatnie zdanie ledwo
przeszło mu przez gardło. Wiedział, że gdyby nie wypił wcześniej tej
cholernej kawy, nie wyznałby jej tego wszystkiego za nic w świecie,
wiedział też, że będzie wkrótce żałował tego, jak bardzo się otworzył.
To nie tak, że nie ufał swej ukochanej. Miał po prostu problemy z
mówieniem o swoich problemach, odkąd pamiętał. Nie lubił tego, nie lubił
okazywać swoich słabości, podawać ich komuś na tacy.
<br />
- Postaram się dzielić z tobą większą ilością szczegółów, ale ty także
musisz ufać moim decyzjom. Więc jeśli mówię, że to ze mnie masz czerpać
moc, nie z siebie, będziesz musiała mnie bezwarunkowo posłuchać. Mnie,
nie Morrigan, nie Cassandry, ani Jospehine. Mnie. Obiecaj mi to.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-04, 14:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
wtuliła się w jego ciepłe ciało, przymykając powieki, spod których
wypłynęło jeszcze kilka łez. Nie potrafiła ich teraz kontrolować, tak
jak emocje, które nią targały były bardzo intensywne i wolne, bez
ograniczeń. Kobieta nie spodziewała się tego rodzaju wyznania.
<br />
- Muszę mieć pewność, że ty pozostaniesz wciąż przy mnie. Bo bez ciebie
jestem... Bez ciebie mnie nie ma, Isello. - Usłyszała stłumione słowa,
które z początku przypisała swojej wyobraźni. Ale nie, one były
prawdziwe i rozbrzmiewały, cały czas, powodując, że coś w sercu
Iselli... Rozbłysło, rozpadło się, zapiekło. Nie potrafiła ocenić, jak
wielkie wrażenie to na niej wywarło. Wiedziała, że to trochę sztampowe
słowa, ale chwyciły ją bardziej, niż mogłaby się spodziewać.
<br />
- Czy naprawdę potrzebujesz zapewnień, że będę przy tobie? Jestem za
każdym razem, nieważne co się dzieje. Nawet jeśli nie raz słyszałam, że
nie powinnam - szepnęła, wciskając się w jego objęcia jeszcze bardziej.
<br />
Stali tak, na środku pomieszczenia, mówiąc do siebie cicho z ściśniętymi
gardłami. Isella uśmiechnęła się lekko, gdy Solas stwierdził, że
potrzebuje obietnicy. Nie mogła mu jej dać.
<br />
- Rozważę tę opcję, ale nie przyjmę jej tak po prostu. Przecież mnie
znasz, Solas. Jeśli wiem, że mogę ci pomóc, pomogę jak tylko będę
potrafiła. Utrzymałam cię, prawda? Dałam sobie radę. Musisz zacząć
wierzyć w to, że ja też potrafię trochę rzeczy, ciągle się uczę i nie
jestem taka bezradna... Nie jestem aż tak silna, jak ty, ale trzeba
przyznać, że na przestrzeni lat, których cię nie było przy mnie trochę
się wyrobiłam - Isella uśmiechnęła się lekko i podniosła głowę.
<br />
Widziała, że odpowiedź nie satysfakcjonowała Solasa.
<br />
- Hej. Rozważę tę opcję dużo bardziej uważnie, niż wcześniej, dobrze?
Nie miej mi za złe, że nie mogę ci obiecać. Mogłabym, ale nie byłaby to
szczera obietnica. Bo jeśli mam możliwość, żeby cię wspomóc albo
uratować, zrobię to, vhenan. Właśnie dlatego, że jesteś ma vhenan. I
poradzę sobie z tym. Dobrze? Nie jestem nierozsądna.
<br />
Isella nie wiedziała kiedy ich usta spotkały się. Ciepłe wargi pieściły
siebie nawzajem, dołączyły języki. Lavellan pisnęła cicho, gdy poczuła,
jak Solas podnosił ją z ziemi, wsuwając dłonie pod jej pośladki. Oplotła
go szczupłymi, długimi nogami wokół bioder, objęła go ramieniem i
zachichotała, gdy połaskotał ją po wrażliwej skórze tuż pod pośladkami.
<br />
- Nie łaskocz.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-04, 15:30<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie mogę się powstrzymać - odpowiedział tym samym tonem,
przedrzeźniając ją nieumiejętnie. Zrzucił ze stołu całe stosy ksiąg i
posadził Isellę na jego blacie, stając między jej udami. W jednej chwili
cały świat i problemy, które ze sobą przynosił, zeszły na boczny tor,
gdzieś w cień, gdzieś, gdzie nie sięgały ich z żadnej strony, pozbawione
swojej straszliwej mocy.
<br />
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale w momencie gdy ich wargi przywarły do
siebie znowu w chaotycznym, wygłodniałym pocałunku, zapomniał, co miał
powiedzieć, i w ogóle jak się mówiło też już nie pamiętał.
<br />
Zdążył tylko przylgnąć do jej ciała, przenieść pocałunki na długą szyję,
i sam nie wiedział kiedy, ściągał z niej sweter, podkolanówki, walczył z
więzami butów, nie przestając choć na chwilę całować, ssać i smakować
jasnej skóry.
<br />
Nie wiedział, jak to się stało, że już w momencie gdy odpinał własne
spodnie, był tak twardy, jakby ich pieszczoty trwały godzinami,
tymczasem Isella nie zdążyła go chociażby <span style="font-style: italic;">dotknąć</span>.
Zawstydzony przez tę niemądrą myśl, schował twarz w zagłębieniu jej
szyi i uniósł jedno ze smukłych ud, by nakierować członek i w jednym,
płynnym ruchu, znaleźć się w jej wnętrzu.
<br />
Poruszył się ostrożnie; najpierw na próbę, później z każdym uderzeniem
coraz szybciej i głębiej, aż wreszcie jego ruchy były tak prędkie i
śmiałe, że ciszę panującą w komnacie, przecinały tylko dźwięki ich
przyśpieszonych oddechów i rytmiczne postukiwanie stołu o ścianę.
<br />
I nagle cały gniew i żal, zastąpiony został pożądaniem w swej
najprymitywniejszej postaci - głodem drugiego ciała i chorą wręcz
potrzebą spełnienia. Nie liczyło się nic i nikt, poza jasnowłosą elfką,
zespoloną z nim samym tak ściśle, że niemalże tworzyli jedno.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-04, 16:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie miała pojęcia kiedy to wszystko potoczyło się w ten sposób. Na
początku tylko się całowali, robiło się coraz cieplej i milej, a
później... Elementy ich garderoby tak po prostu znikały, ściągane
pospiesznie i trudno było jej w tłumie cudownych emocji zauważyć, że
nagle byli nadzy. Oboje. I patrzyli na siebie, głodni i spragnieni.
<br />
Kobieta nie mogła powstrzymać się od jęku, gdy Solas wsunął się w nią,
wilgotną i tylko pobieżnie przygotowaną. Zacisnęła się boleśnie w
pierwszym odruchu, Przyciskając się do ukochanego całym ciałem, gdy
próbowała znaleźć ukojenie. Zaplątała palce w wisiorze, który został na
szyi mężczyzny, palce wbiła w jego łopatkę.
<br />
Isella wypuściła drżący oddech, ale z każdym kolejnym ruchem czuła się
lepiej. Chociaż cień bólu czaił się gdzieś w tle, nie przeszkadzał.
Wygięła się tylko rozkosznie po raz kolejny, niekontrolowanie gryząc
Solasa w szyję. Zostawiła na jasnej skórze wyraźny ślad zębów, ssanej
skóry. Nie mogła się powstrzymać, nie chciała.
<br />
Jej ukochany spojrzał jej w oczy, a ona uśmiechnęła się lekko, sięgając
jego brody, gryząc go w nią. Ich wargi znów połączyły się w jedno,
zaplątana w wisior dłoń pogładziła mężczyznę po jego głowie, a głośne
westchnienie uciekło gdzieś pomiędzy jednym cmoknięciem, a drugim.
<br />
Lekko wilgotne odgłosy dołączyły do dźwięków, które w tej chwili dominowały w pomieszczeniu.
<br />
Nie mogło trwać to długo, niestety. Kilka chwil później ciało Iselli
zaczęło wyraźnie drżeć, kulić się w spazmach przyjemności, a z jej ust
wydobył się urywany jęk. Długa szrama po paznokciach na plecach Solasa
świadczyła o jej przyjemności najbardziej, była cudownym przykładem
braku kontroli.
<br />
Isella czuła, jak jej wnętrze zalewane jest tą charakterystyczną, gęstą,
słoną cieczą. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek polubi to uczucie
wypełnienia, ale... uwielbiała, kiedy w niej kończył. To było świadectwo
tego, że mu się podobało, odczuwał przyjemność, a to znaczyło więcej,
niż można by przypuszczać.
<br />
Isella zaśmiała się, spoglądając na ukochanego.
<br />
- Czasem zachowujemy się niepoprawnie, vhenan.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-08, 14:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Całe
jego ciało drżało, zlane potem, poznaczone pręgami po paznokciach,
śladami po zębach i ustach, po pozostałościach ich spełnienia...
<br />
Przytulał (a może raczej rozpłaszczał na blacie stołu, przygniatając
własnym ciężarem) Inkwizytorkę, oddychając głęboko, starając się
powrócić do "użyteczności". Zioła wciąż odzywały się w jego umyśle swoim
zniekształcającym działaniem, ale w tej chwili, wydawało mu się one
całkiem miłe.
<br />
Przymknął powieki i oddał się na moment specyficznemu wirowaniu i
przyśpieszonym uderzeniom serca, skupiając się na dźwięku oddechu i
pojękiwań Iselli.
<br />
- Czasem zachowujemy się niepoprawnie, vhenan. - Usłyszał, i dopiero
wtedy wytrąciło go to z jego miłego transu. Uniósł głowę i zamrugał
intensywnie, wpatrując się w oblicze ukochanej. Jej buzia wciąż była
blada, a zielone oczy mocno podkrążone, ale urocze rumieńce sprawiały,
że i tak była najpiękniejszą istotą tego świata. Uśmiechnął się do niej i
wyciągnął dłoń, by pogładzić nią z wahaniem gładki policzek.
<br />
- To nie nam wypada decydować o tym, czy jesteśmy poprawni, czy też nie
- odpowiedział, sięgając do porzuconego na stole swetra, by okryć nim
jej nagie ramiona. - Ani też nikomu innemu, szczerze mówiąc. Skoro
wydawało się nam, że w tej właśnie chwili, odpowiednim będzie się ze
sobą kochać, to musiała być to najodpowiedniejsza rzecz pod słońcem. -
Uśmiechnął się szerzej, uskrzydlony odgłosem jej dźwięcznego chichotu.
Uwielbiał, gdy Inkwizytorka się tak zaśmiewała - lekko i zaskakująco
uroczo, jakby wciąż pozostawała w niej jakaś część dziecka.
<br />
Sięgnął, po leżące na podłodze spodnie i powalczył z nimi chwilę,
nasuwając je na pośladki. Wyciągnął dłoń i pozwolił by wsunął się w nią
miękki, ciepły koc.
<br />
- Otul się tym - polecił, spoglądając znów w szmaragdowe oczy - już i
tak wystarczająco zmarzłaś. I jeśli możesz... - spuścił wzrok,
czerwieniąc się lekko. - Postaraj się już nie przerywać moich
poszukiwań. Nie wiem, jak długo będą działały te zioła, ale chcę znaleźć
sposób na to by "wyłączyć" twoją świadomość podczas snu, a ta księga
wydaje się mieć to, czego szukam. Usiądź w fotelu i postaraj się
odprężyć, vhenan. Zgoda?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-08, 15:56<br />
<hr />
<span class="postbody">- To nie nam wypada decydować o tym, czy jesteśmy poprawni, czy też nie.
<br />
Spojrzała na mężczyznę, który sięgnął po jej sweter. Okrył nim ramiona Iselli, ale to nie sprawiło, że była mniej... naga.
<br />
- Ani też nikomu innemu, szczerze mówiąc. Skoro wydawało się nam, że w
tej właśnie chwili, odpowiednim będzie się ze sobą kochać, to musiała
być to najodpowiedniejsza rzecz pod słońcem.
<br />
Nie mogła zareagować inaczej, niż śmiechem. Parsknęła, rozbawiona,
wciągając sweter przez głowę. Wygładziła go na swoim ciele. Sięgnęła po
koc, który został jej wciśnięty.
<br />
Isella uniosła brew, zastanawiając się po co jej był ten materiał i
wtedy... zrozumiała. Zarumieniona, blada skóra ukochanego wyjaśniała
więcej, niż można by się spodziewać. Dalsze słowa, zresztą, sprawiły, że
na ustach Iselli pojawił się figlarny uśmiech.
<br />
- To ty mnie rozebrałeś, w bardzo... natychmiastowym tempie, chciałabym
przypomnieć - Lavellan zauważyła, ale usiadła na szezlongu.
<br />
Odłożyła koc i szybko nałożyła bieliznę. Z podkolanówkami sytuacja
trwała odrobinę dłużej, ale i z tym sobie poradziła. Kilka minut później
kończyła wiązać buty. Dopiero wtedy sięgnęła po ciepłą tkaninę, ale nie
przykryła się nią.
<br />
Isella stwierdziła, że jeśli okryje się, zaśnie. Będzie zbyt miękko i
ciepło, a była wykończona - nawet jeśli teraz tego nie odczuwała, miała
tego świadomość. Na samą myśl ziewnęła.
<br />
Sięgnęła po książkę o interesującej okładce i zaczęła czytać. Nie
spodziewała się, że wzięła egzemplarz, traktujący o Evanuris, ale nie
mogła powiedzieć, że było to nieciekawe. Nie mogła się wystarczająco
skupić na tej lekturze. Nie, kiedy dowiedziała się, że sprawca tych
okropnych wizji wyszedł z miejsca, które dotychczas uznawano za coś,
czego opuścić się nie da.
<br />
Zachowując ciszę przeszła do stołu, który służył im za łóżko, a teraz
znów był uprzątnięty. Wzięła pergamin i pióro, nakreślając kilka słów.
<br />
- Możesz zawołać Variel? Chcę, żeby dostarczyła coś do Leliany, jest w
Twierdzy - uśmiechnęła się do mężczyzny. - Kazałeś mi stąd nie
wychodzić.
<br />
Gdy rudowłosa przyszła, Lavellan wyszła z nią na chwilę na korytarz.
<br />
- Przeczytaj tę notatkę i dostarcz ją do mojej Szpiegmistrzyni. W porządku?
<br />
<br />
Kilka chwil później Boska zamarła, czytając te kilka słów, szybko nakreślonych na pergaminie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Falon'Dina nie ma za Zasłoną. Jest
gdzieś w Thedas. Za półtorej godziny zebranie z szpiegami Solasa. Musimy
go znaleźć, możesz przygotować już swoich ludzi, ale szczegółów dowiesz
się na zebraniu.
<br />
Isella</span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-08, 21:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Spędził
jeszcze dwie długie godziny, zanim udało mu się odnaleźć informację na
temat zabiegu "wyłączenia". Polegał on na wprowadzenie śniącego w
specyficzny stan, który ułatwiał mu odpoczynek fizyczny i psychiczny w
stanie zawieszenia, czegoś pomiędzy snem, a jawą.
<br />
- Wiedziałem - wyszeptał, uśmiechając się z najczystszym wyrazem
satysfakcji. Jego twarz nabierała przy tym nieco drapieżnego i
odstręczającego wyglądu, ale nie przejmował się w tej chwili własną
aparycją. Najważniejszy był jego sukces, to, że nie poddał się pomimo
tylu wątpliwości. A jednak, pamięć go nie zawodziła! Mgliste wspomnienia
podpowiadały mu, że dawniej poddawano się zabiegowi magów, którzy
potrafili podczas swoich wędrówek po Pustce, doznawać nieprzyjemnych
wizji, spotykać groźne duchy, lub doświadczać czegokolwiek, co
wychodziło z komfortowej strefy "błogiego śnienia".
<br />
Zamknął księgę i zabrał się za przeszukiwanie półek z ziołami - jedna,
druga - co chwilę, zgarniał w dłonie coraz to nowsze pęki i słoje, aż w
końcu miał ich ułożony pełen stos, pod samą brodę.
<br />
- Isello - odezwał się cicho, stając przy kotle z gotującą się już wodą
- za chwilę podam ci kolejny napój. Wypijesz go jednak po naradzie.
Dzięki niemu będziesz mogła się wyspać, obiecuję. Nie będziesz tylko
niczego pamiętała, ale to całkowicie bezpieczne.
<br />
Wiedział, że nie musiał jej dłużej zapewniać: elfka patrzyła na niego z
pełnym zaufaniem; była spokojna i (tak mu się wydawało) wdzięczna. A
więc znowu udało mu się wywiązać ze swego zadania... Ulga, która
ogarnęła go na myśl, że będą mogli wraz z Inwkizytorką snu, <span style="font-style: italic;"> odpoczynku </span>,
napawała go niemalże ekscytacją. Nie minęło więcej, niż dwa, trzy dni
(choć zdążył po drodze zgubić rachubę), ale czuł się tak, jakby minął co
najmniej miesiąc, odkąd ostatnim razem jego głowa dotykała poduszki.
<br />
Co najmniej miesiąc.
<br />
<br />
- Zebraliśmy się tu wszyscy - zaczął, prześlizgując szarym spojrzeniem
po twarzach zgromadzonych; elfów, ludzi, a nawet krasnoludów - ponieważ
udało nam się odkryć, że jeden z evanuris, który powinien od wieków
tkwić za Zasłoną, w jakiś sposób wydostał się z Pustki.
<br />
Tłum wezbrał, wokół rozległy się głośne ochy i achy, ktoś zaklął szpetnie.
<br />
- Ale jak to możliwe? - Głos Cariasa ledwo przebijał się przez zgiełk. - Jakim cudem?
<br />
- Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie - Solas zwiesił
głowę, wzdychając ciężko, nad rozłożonymi na blacie mapami, planami i
poszczególnymi spisami strategii zwiadowczych. - Mogę tylko powiedzieć,
że zrobimy przez ten czas wszystko, by się tego dowiedzieć. Potrzebujemy
jednak was, naszych najlepszych szpiegów, do tego by pomóc nam ustalić
położenie Falon'Dina.
<br />
- A więc to Falon'Din zbiegł z Pustki?! - Wydusił z siebie jeden z
przybyłych krasnoludów, bodajże szpieg z zachodu, pracujący dla
Inkwizycji. - Czy to nie on jest tym całym dalisjkim bogiem-oszustem?
<br />
- Falon'Din nie jest żadnym bogiem - odparła sucho Variell. - To tylko evanuris, daleko mu od...
<br />
- Może i nie jest bogiem, ale moc evanuris jest ogromna, i dobrze o tym
wiesz - warknął Carias. - Mamy skrzętnie przesrane, więc darujcie sobie
czcze gadanie o jego boskości, bo...
<br />
- Jak śmiesz, ty mały...
<br />
- To jakieś nieporo...
<br />
- DOŚĆ! - Wydarła się Cassandra, uderzając jedną z ciężkich ksiąg o
stół. - Uciszcie się na moment, pozwólcie im dokończyć. Inkwizytorko -
odezwała się już łagodniej. - Proszę, powiedz mi, że masz na ten temat
cokolwiek do powiedzenia.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-08, 22:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
przetarła twarz, zmęczona. Zioła, które podał jej Solas w kawie
przestawały z wolna działać i odczuwała to bardzo wyraźnie. Jej ciało
stawało się ociężałe, umysł nie pracował już na najwyższych obrotach.
Zmęczenie bardzo mocno odbijało się na jej organizmie - wciąż była
bardzo młoda i w teorii powinna radzić sobie z brakiem snu jako tako,
ale przy trybie życia, jaki prowadziła było to znacząco utrudnione.
Natłok obowiązków na przestrzeni tych kilku dni wcale nie malał.
<br />
- Inkwizytorko. - Isella drgnęła, gdy usłyszała głos Cassandry.
Spojrzała na przyjaciółkę. - Proszę, powiedz mi, że masz na ten temat
cokolwiek do powiedzenia.
<br />
Isella odchrząknęła i spojrzała po zebranych. Spotkała, większość,
neutralnych lub życzliwych spojrzeń, ale wśród nich był Carion, który
nie patrzył na nią szczególnie pozytywnie. Lavellan westchnęła.
<br />
- Większość z was o tym nie wie, ale Ilasdar, znany jako Falon'Din
ostatnio zesłał... sen. - Isella odchrząknęła. Brzmiała poważnie,
chociaż zmęczenie było bardzo zauważalne. - Koszmar, który nie pozwolił
mi się obudzić. Jest bardzo chętny, aby zdobyć moją duszę, co finalnie
doprowadziłoby do śmierci Solasa i powrotu evanuris. Jestem łatwym celem
dla kogoś tak potężnego, jak Falon'Din. Dlatego zadanie jest proste.
Wytropić go, obserwować, a w odpowiednim momencie - pojmać. Ale
najpierw, musimy go znaleźć. Każdy z was uda się w inną stronę świata.
Macie do dyspozycji eluviany, każdy z Inkwizycji - jako że nie
korzystaliście z nich zbyt wiele - dostanie zaszyfrowaną mapę, która
zadziała tylko na was. Będzie wspomagana magicznie, więc nikt
nieproszony nie będzie mógł jej podejrzeć.
<br />
W takich momentach, Isella miała nadzieję, nikt nie wątpił w to,
dlaczego Cassandra dała jej tytuł Inkwizytorki. Brzmiała jasno,
rzeczowo, bardzo pewnie i spokojnie. Zupełnie tak, jakby miała cały
plan, ułożony w milimetrach i wiedziała co będzie następne. Nawet jeśli
nie było to do końca prawdą, sprawiała takie wrażenie.
<br />
- Wiem, że nie wszyscy wiedzą, jak wygląda Falon'Din, a to dość kluczowa
informacja. Mogłabym wam go opisać, ale myślę, że nie zrobię tego tak
dobrze, jak... po prostu pokazanie wam, jak wygląda. Solasie, mogę?
<br />
Isella zdawała sobie sprawę z tego, że może się to jej ukochanemu nie
podobać. Ona sama miała w związku z tym mieszane uczucia, ale to był
najszybszy sposób, a czas to było coś, czego nie mieli zbyt dużo.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-08, 22:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
podobał mu się ten pomysł, zdecydowanie nie - obraz przedstawiał nie
tylko Falon'Dina,. ale i resztę evanuris, w tym samą Mythal, i... Cóż,
miał dla niego ogromną wartość sentymentalną, a dzielenie się nim,
wydawało mu się uchylaniem swych najintymniejszych wynurzeń zupełnie
obcym ludziom.
<br />
Czym była sztuka, malowanie obrazów, czym innym, jeśli nie przelewaniem
swym pragnień, marzeń, lęków i nadziei? A on miał to teraz tak po prostu
zaprezentować?
<br />
Co innego reszta malowideł - te tworzył z myślą o przekazaniu elfiemu
ludowi czegoś... Jakiegoś kawałka historii, zawiłej symboliki, bliskiej
ich sercom, ale... To jedno konkretne, stanowiło dla niego coś
odrębnego. Fragment historii, który dotyczył tylko i wyłącznie niego.
<br />
Wiedział jednak, że sprawa nie miała się tak łatwo, jak zazwyczaj -
obraz miał ułatwić szpiegom rozpoznanie i wytropienie Falon'Dina, miał
być kluczowym elementem, potrzebnym do ułożenia tej skomplikowanej
układanki. Nie pozostało mu więc nic innego, jak udzielić Inkwizytorce
zgody.
<br />
- W porządku - westchnął, spuszczając spojrzenie na ziemię. -
Zaprowadzę was do komnaty, w której znajduje się obraz. Możecie go
oglądać do woli, prosiłbym jednak żebyście go nie dotykali.
<br />
- Co się tyczy reszty informacji - podjął po chwili milczenia -
wszystkie plany, oraz szczegółowe dane, pozostawiłem wam na stole.
Przepiszcie sobie kopię, każdy zespół. Pary również rozpisałem w osobnym
pliku. Proszę, nie kwestionujcie moich wyborów; dobrałem was tak,
żebyście się w pełni uzupełniali.
<br />
Urwał, wymieniając się porozumiewawczymi spojrzeniami z Variel - jej w
przydziale przypadła Merrill, która, choć szpiegiem samym w sobie nie
była, miała ogromną wiedzę i umiejętności. Wiedział, ze rudowłosa o
wiele chętniej ujrzałaby w swojej parze kogoś lepiej zorganizowanego,
ale na szczęście nie mówiła tego na głos i Solas był jej za to ogromnie
wdzięczny.
<br />
Przystanął przy Inkwizytorce, pochylając się do jej ucha.
<br />
- Czy mogłabyś zaprowadzić ich do komnaty i dopilnować, by nie dotykali
obrazu? Ja w tym czasie posprzątam ten bałagan. Nie wierzę, do jakiego
stanu doprowadziliśmy to miejsce w ciągu ostatnich dni. Wszędzie
pergaminy i księgi... - Urwał, zakłopotany. - Zrobisz to dla mnie,
vhenan?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-08, 22:50<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Tak - mruknęła Isella, ruszając do przodu. - Zapraszam - Isella
uśmiechnęła się lekko, kiedy zauważyła, że wszyscy, którzy służyli
swoimi umiejętnościami Inkwizycji idą za nią.
<br />
Wśród nich byli przedstawiciele każdej rasy. Ci, którzy nie byli elfami
mieli oczywiście pewien problem, ponieważ cały świat w Rozdrożach
wyglądał dla nich dość... smutno. Mało barwnie. Tylko elfy mogły napawać
się pięknymi barwami, niebem obsianym gwiazdami. Całej reszcie
pozostawało rozkoszować się zapachem chłodnego wieczoru, cichymi
dźwiękami nocnych stworzeń.
<br />
Isella otworzyła drzwi, prowadzące do odpowiedniej komnaty. Na szczęście
pozostałości po dramatycznym rytuale, który jeszcze kilka godzin temu
przeprowadzali w tym miejscu zniknęły bezpowrotnie. Co prawda,
pozostałości eliksiru dalej były w kotle, a pudełko z ubrudzonymi krwią
fiolkami nie zostało zamknięte, kilka otwartych ksiąg walało się po
podłodze, ale nikt nie mógł mieć pewności co się tu właściwie działo.
<br />
Z jeszcze jednego powodu była to pozytywna informacja - nikt nie
zasłonił obrazu, który teraz patrzył na każdego zgromadzonego w
pomieszczeniu. Szpiegów było całkiem sporo, w tym Leliana, która
obserwowała uważnie obraz - choć widziała tylko czerń i biel, nie mogła
zaprzeczyć, że był piękny.
<br />
- To nasz cel - Isella wskazała na Ilasdara. Widziała, jak część
towarzystwa wzdrygnęła się, gdy wpatrywali się dłużej w jego twarz.
<br />
- Kto to jest? Wygląda jak... - Lavellan zwróciła uwagę na Merrill, która wskazywała palcem...
<br />
Inkwizytorka uśmiechnęła się lekko, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho.
<br />
- To Solas.
<br />
- Ma tu włosy - zauważyła, unosząc brew ku górze. - Ciemne.
<br />
Isella nie mogła nie parsknąć cichym śmiechem.
<br />
- Ma. Nie, nie pytałam, czemu je stracił. Nie on jest tym, na kim
powinniśmy się skupić. Falon'Din uciekł z miejsca, z którego nie da się
tak po prostu zbiec. A to oznacza, że jest potężniejszy, niż każdy znany
śmiertelny. Musimy go znaleźć. Napatrzcie się na jego oblicze. Macie
wiedzieć, jak wygląda, zapamiętać go. Wyruszacie jutro o świcie.
<br />
<br />
Kiedy Isella wróciła do ukochanego, słaniała się na nogach. Zioła
całkowicie przestały działać i zmęczenie kilku dni bardzo mocno odbijało
się na jej organizmie.
<br />
- Już poszli. O świcie wszyscy wyruszą. A ja napisałam listy do
wszystkich, kogo znam i kto może coś widzieć. Część z nich przeszła
przez eluviany, więc albo już ci, którzy mają je dostać już czytają,
albo jutro z rana będą mieli lekturę. - Isella oparła się o drzwi,
osuwając się o nie. - Dasz mi te zioła? Nie wytrzymam.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-08, 23:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
kłamał - nie przeszkadzał mu bałagan, panujący w komnatach - nie do
tego stopnia, by czuć potrzebę bezzwłocznego zajęcia się porozrzucanymi
papierami i księgami.
<br />
Tak naprawdę nie chciał przeżywać konieczności obserwowania obrazu -
wiedział, że wtedy mimowolnie musiałby patrzeć na gadzie oblicze
Falon'Dina, na twarze swoich braci i sióstr... I wreszcie na tę jedną
twarz, której nie chciał oglądać już nigdy więcej w całym swoim życiu -
twarz Mythal.
<br />
Tę, którą zawiódł tyle razy, że sam zaczynał tracić rachubę. Tego dnia
okazało się w dodatku, że zawiódł po raz kolejny, do stu diabłów!
<br />
Chwycił papiery odrobinę mocniej niż zamierzał - zgniótł je w palcach,
rozmazując niezaschnięty tusz. Nie umiał o to dbać, nie w tej chwili i,
na wszystkie dobre duchy, cieszył się, że Isella nie zadawała zbędnych
pytań i tak po prostu udała się do komnaty z obrazem.
<br />
Przygotował resztę dokumentów, wydał służbie oszczędne polecenia i udał
się do sypialni Inkwizytorki, wiedząc, że ta odnajdzie go bez problemu -
na tę chwilę miał dość Arlathanu i wszystkiego, co było z nim związane.
Czuł za duże obciążenie, a w jego głowie kłębiło się tylko coraz więcej
nieprzyjemnych wspomnień.
<br />
Zamierzał się wyspać, odpocząć, pozbyć się wszelkich myśli. Westchnął z
ulgą na widok świeżo zaścielonego łoża - jak to dobrze, że służba
Inkiwizytorki dobrze wiedziała, jak ważne były takie drobiazgi. Gdzieś w
podświadomości krążyła mu leniwie myśl, że powinien się również
wykąpał: z reguły uległby jej natychmiast, ale tym razem nie miał do
tego siły, naprawdę. Moc ziół przestawała działać, a jego organizm,
wymęczony, wyrzuty z mocy i energii, powoli wyłączał się samoistnie,
przegrywał z walką silnej woli.
<br />
Na widok Iselli, uśmiechnął się słabo i pokręcił głową, słysząc w tonie głosu pewną skargę.
<br />
- Vhenan - przyciągnął ją do siebie, ściągając wolno kolejne warstwy
odzienia. - Dałem ci miksturę już wcześniej, nosisz ją przy swetrze. -
Zaśmiał się lekko i ułożył nagą już elfkę, na świeżej pościeli. Chwilę
później znajdował się tuż obok, otaczając ją ramieniem.
<br />
- Wypij to, zaśniesz już po chwili. Zanim to się jednak stanie, chcę ci
coś powiedzieć... - Urwał, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co
czuł.
<br />
- Chciałem powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumny. Byłaś wyjątkowo
dzielna, odważna i... Lojalna. Jakkolwiek by to nie wyglądało... Wiec,
że czuję, że mam w tobie oparcie. Nawet nie masz pojęcia, jak wielkie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-08, 23:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella,
przykryta już, z fiolką w dłoni gotowa była do natychmiastowego zażycia
specyfiku, który niezbyt zachęcająco pachniał, trzeba było przyznać.
Ale ciekawa była, co też Solas chciał powiedzieć.
<br />
- Chciałem powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumny. Byłaś wyjątkowo
dzielna, odważna i... Lojalna. Jakkolwiek by to nie wyglądało... Wiedz,
że czuję, że mam w tobie oparcie. Nawet nie masz pojęcia, jak wielkie.
<br />
- Masz na myśli...? Kiedy byłam taka odważna, dzielna i lojalna? -
mruknęła, unosząc brew ku górze. Nie atakowała go, po prostu pytała,
ewidentnie zaciekawiona.
<br />
Chociaż zmęczenie sprawiało, że była ledwie przytomna, miała wrażenie,
że to ważne słowa i... Chciała je usłyszeć. Chciała być... pewna?
<br />
- Cały czas - Solas wymruczał, wtulając się w jej piersi. Isella była
trochę tym rozbawiona, ale nie miała sił tego okazać. Zauważyła, że
bardzo lubił tę część ciała Inkwizytorki i, cóż, pochlebiało jej to. -
Od samego początku tego chaosu, do tej właśnie chwili. A o szczegółach
chętnie opowiem ci, gdy... - Mężczyzna ziewnął potężnie - już się
wyśpimy.
<br />
- Obiecujesz? - szepnęła, przechylając fiolkę i wypijając jej zawartość.
Odłożyła szklane naczynie na półeczkę obok łóżka i objęła ukochanego,
głaszcząc go delikatnie po karku.
<br />
Usłyszała jeszcze "mhm" i to tyle. Zasnęła snem mocnym, sprawiedliwym. I nic nie było w stanie jej obudzić, nawet zaklęcia.
<br />
<br />
Poranek w końcu przywitał Lavellan, ale niestety - bólem głowy. Isella
szybko zrozumiała, dlaczego tak było. Słońce znajdowało się wysoko na
niebie, a to oznaczało, że spała przynajmniej do południa. Biorąc pod
uwagę fakt, że ostatnie kilka dni nie spała, nie powinno to kogokolwiek
dziwić.
<br />
Zaskoczyło Isellę to, że faktycznie nie pamiętała zupełnie niczego. Nie
posiadała nawet przeświadczenia, jakoby gdzieś była podczas swojego
odpoczynku. Było to dziwne uczucie, ale w końcu była choć trochę
wypoczęta.
<br />
Przekręciła się na plecy, przeciągnęła się i przypadkiem uderzyła inne
ciało stopą. Spojrzała w tamtą stronę, widząc długą nogę ukochanego,
który także spał. Isella uśmiechnęła się lekko.
<br />
Wstała z łóżka i nałożyła na ramiona lekki, bardzo cienki szlafrok. Był
do połowy uda w intensywnym, złotym kolorze. Kobieta otworzyła drzwi na
balkon i westchnęła, czując świeży zapach dnia.
<br />
Ale drgnęła, gdy usłyszała... hukanie obok siebie. Spojrzała w tę stronę i zobaczyła sowę, siedzącą na poręczy balkonu.
<br />
- Ty naprawdę mnie śledzisz - szepnęła, przyglądając się ptakowi.
<br />
Nie bał się jej. Ale patrzył na nią i miał coś takiego w oczach, że...
nie mogła obserwować go dłużej. Odwróciła wzrok, tylko na chwilę, na
sekundę, ale zwierzę zniknęło. Nie słyszała trzepotu skrzydeł.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-27, 18:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
w końcu nadszedł upragniony sen, Solas szybko odpłynął a krainę niebytu
- Pustka pochwyciła go w swoje ramiona jak najlepsza przyjaciółka,
wytęskniona kochanka, zmartwiona matka - lecz tym razem nie zaznał w
nich ukojenia... Wręcz przeciwnie: ledwie jego umęczony umysł dotarł do
kamienia przy pałacu, został porwany, wzburzony i skotłowany w
bezkształtną masę i...
<br />
Nie nadążał za tym, co się działo i - co najważniejsze -ze zgrozą zdał
sobie sprawę, że nie miał żadnej władzy nad swoim ciałem. Po raz
pierwszy od wieków, to jego sen miał nad nim kontrolę, nie odwrotnie.
<br />
Chciał krzyczeć, rozejrzeć się, zrobić cokolwiek, co pomogłoby mu w
wyłapaniu choćby i jednej znajomej rzeczy, sygnału, obrazu...
<br />
Ale jedynym, co widział, była istna plątanina kolorów, świateł i
ruchomych obrazów, a po głowie kotłowało mu się uparcie jedno pytanie.
<br />
<span style="font-style: italic;">Jak Falon'Din opuścił Pustkę, jakim cudem udało mu się ją opuścić? Jak, jak, jak, jak?! </span>
<br />
Aż wreszcie obraz przestał się tak mocno rozmywać, stawał się coraz
bardziej i bardziej klarowny. Solas otworzył oczy i złapał jednej ze
ścian tajemniczej budowli, w którą wrzuciła go Pustka.
<br />
I wtedy odpowiedź na jego pytanie przyszła sama, a jej ogrom o mały włos nie zwalił go z nóg.
<br />
Falon'Din nigdy nie opuścił Pustki. Ponieważ w dniu, gdy Fen'Harel zaciągnął evanuris za Zasłoną... Nie było go z nimi.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Stawiał kroki ostrożnie, z rozwagą.
Wiedział, że jeden fałszywy ruch mógł kosztować go życie, a nawet
więcej, biorąc pod uwagę "bezczasowość" Pustki. Szaty ześlizgiwały mu
się z ramion, a z reguły idealnie ułożone włosy, okalały całą twarz,
wchodząc w oczy i w usta.
<br />
Pogoda nie była łaskawa i coraz bardziej odczuwał to na własnej skórze,
ale nie miał czasu by ubrać na siebie coś adekwatniejszego. W ogóle nie
miał czasu i chyba to przerażało go najbardziej...
<br />
To było takie okropne... Zostać zmuszonym do tego by w jednej chwili
podjąć decyzję o tym, że opuszczało się swój dom, swoje całe
dotychczasowe życie..
<br />
Ale nie mógł postąpić inaczej... I tak miał wielkie szczęście, że jakimś
cudem dowiedział się o nadchodzącej klęsce, o swoim własnym końcu
świata.
<br />
Wizja przyszła zupełnie nagle i niespodziewanie, ale dała mu wszystko
to, czego potrzebował. Fen'Harel okazał się jednak zdrajcą, tak jak
wszyscy to podejrzewali. Wolał zagrzebać całe dziedzictwo pod piaskami
zapomnienia, zamiast dać im szansę na wytłumaczenie swego postępowania.
Przecież nie zabili Mythal bez powodu! Za tym wszystkim stało coś
większego, tylko temu durniowi nie dawało się przetłumaczyć takich
rzeczy. Był zbyt zaślepiony jej obrazem, zbyt mocno kochał tę głupią...
<br />
Poczuł mały wstrząs i obrócił się przez ramię, podskakując bezwiednie.
<br />
A więc to zaraz, już za chwilę spłynie na niego zapomnienie, sen. Czy
będzie pamiętał, kim był, kiedy się obudzi? Oby tak, na wszystkie
świętości, oby tak...
<br />
Upadł na ziemię, z nosa poszła mu krew, spływając krętymi ścieżkami po wyschniętych kamieniach.
<br />
Jeśli tylko będzie pamiętał... Zrobi wszystko, by zemścić się na
Straszliwym Wilku... (coraz ciężej było mu utrzymać otwarte powieki, a
krew płynęła wartko, płynęła, brudząc mu szaty, palce i kamienie, coraz
więcej kamieni...). Sprawi, że życie Fen'Harela stanie się prawdziwym
piekłem. Jednym, nieprzemijającym koszmarem.
<br />
Coś zakołysało nim łagodnie, gdzieś w tle usłyszał dziwny szmer, a potem
hurgotanie, z każdą chwilą coraz głośniejsze: wspomnienia przewijały mu
się w umyśle, niczym w kalejdoskopie. Duży, mały, młody, stary,
nagroda, klaps, nauka, stanie w kącie, mama... Jego mama.
<br />
Mama. Coraz ciężej było wziąć oddech. Widział twarz matki.
<br />
Była zielona, zapadnięta, straszna. Jego matka nie żyła.</span>
<br />
<br />
Obudziło go uczucie bycia obserwowanym. Wyprostował się na łożu,
podciągając okrycie po samą brodę - nie wiedział dlaczego, ale był
okropnie zmarznięty.
<br />
- Vhenan? - Zawołał, gdy nigdzie nie udało mu się zauważyć swej
ukochanej. Wreszcie, wiedziony zwykłym powiewem wiatru, zerknął w
kierunku balkonu. Westchnął mimowolnie, dostrzegając idealny profil
Inkwizytorki. Była taka piękna... Jej długie włosy spływały kaskadami
poprzez szyję i ramiona, na plecy, gdzie skręcały się łagodnie, niczym
morskie fale. Blada cera, okraszona teraz niewinnym rumieńcem, pełne
wargi i mały, lekko zadarty nos...
<br />
Solas widział w życiu wiele ładnych kobiet, ale żadna, absolutnie żadna
nie wzbudzała w nim takiego zachwytu. W tym wszystkim chodziło o wiele
więcej, niż o zwykłe piękno. Ciało Iselli krzyczało o tym, kim była jego
właścicielka. Mądra, rozważna, skłonna do poświęceń i piękna. Ciałem i
duszą.
<br />
Pokręcił głową, zawstydzony swoimi myślami. Gdzieś w umyśle tańczyły mu
jeszcze resztki snu... Choć może nie był to sen. Może to właśnie to była
prawda, może Falon'Din nigdy nie uciekł z Pustki, może naprawdę go
wtedy nie było... Ale co działo się dalej? Jak zdołał się przebudzić,
gdzie teraz przebywał? Czy jego potęga odrodziła się do tego stopnia, by
mógł przywrócić resztę elfiego ludu do obecnego świata? Co planował,
co...
<br />
Podniósł się z łoża i przeszedł na balkon, wdychając chciwie powietrze,
przesycone słodkim zapachem kwiatów. I tych z ogrodów, i tych, które
stanowiły nieodłączny zapach Lavellan. Przysunął się do elfki i objął ją
ramieniem, pozwalając by oparła się o niego, wtulając ufnie w klatkę
piersiową.
<br />
- Muszę z tobą porozmawiać - zaczął wolno, niechętnie. - Ta sprawa
dotyczy ściśle naszego obecnego problemu. Wydaje mi się, że w jakiś
sposób dowiedziałem się właśnie, dlaczego nie mogliśmy odnaleźć go w
Pustce. - Wiedział, że nie musiał używać żadnego imienia, przecież od
wielu dni nie mówili o niczym innym. - Usiądź, vhenan. Chcę to z tobą
przedyskutować.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-27, 19:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
próbowała wypatrzeć ptaka, który jeszcze chwilę temu tu był, ale
niestety nie przyniosło to żadnych rezultatów. Zamiast tego wiatr
rozwiał poły niezawiązanego szlafroczka, przez co - gdyby ktokolwiek
patrzył akurat na balkon - mógłby zobaczyć w całej okazałości nagie
ciało Inkwizytorki. Na szczęście od strony gór nawet nie dało się
specjalnie podglądać.
<br />
Odchyliła głowę do tyłu i przymknęła powieki. Oparła się łokciami o
balustradę i pozwalała na to, aby przyjemne, ciepłe promienie słońca
otulały ją. Iselli sprawiało to nieopisaną przyjemność. Czerpała z tej
chwili tyle, ile tylko mogła - i nawet uporczywe myślenie o tym, że ta
sowa naprawdę była dziwna nie sprawiło, że zadowolenie płynące z tego
chwilowego opalania się było mniejsze.
<br />
Usłyszała, jak bose stopy stąpają po kamiennej podłodze. Podniosła się i
spojrzała na mężczyznę. Uśmiechnęła się do niego subtelnie, obejmując
go ramieniem. Ułożyła głowę na jego torsie i przymknęła na chwilę
powieki.
<br />
- Muszę z tobą porozmawiać. - Usłyszała i Isella już wiedziała, że
prawdopodobnie nie spodoba jej się to, co usłyszy.. - Ta sprawa dotyczy
ściśle naszego obecnego problemu. Wydaje mi się, że w jakiś sposób
dowiedziałem się właśnie, dlaczego nie mogliśmy odnaleźć go w Pustce.
Usiądź, vhenan. Chcę to z tobą przedyskutować.
<br />
- W porządku - mruknęła.
<br />
Weszła do środka, a poły delikatnego, śliskiego materiału obwiązała
wokół siebie, by nie emanować swoją nagością. Spojrzała na mężczyznę i
uniosła brew. Nie spodziewała się tego, co usłyszała.
<br />
- Ale jak to w ogóle możliwe, że nie trafił do Pustki, bo... bo co? Nie rozumiem. Skąd miałby wiedzieć?
<br />
Z każdą chwilą Falon'Din wydawał się być coraz bardziej potężny i ta myśl była naprawdę przerażająca.
<br />
- Nie dość, że śledzi nas teraz przez sowy, to jeszcze wiedział o tym,
co zamierzasz zrobić? Jesteś pewien, że nie jest jakimś bogiem? - Isella
zażartowała odrobinę, chociaż być może nie było na to miejsce, ani
czas.
<br />
To był jej sposób na poradzenie sobie z tymi rewelacjami. Były trudne i
niezrozumiałe, nie w stu procentach. Potrzebowała więcej informacji.
Jakichkolwiek.
<br />
- Czyli wie o tym, że to ty ich powstrzymałeś. Wie, że to przez ciebie
evanuris są uwięzieni. I jest żądny zemsty tak bardzo, że nie cofnie się
przed niczym. Brzmi... - Jasnowłosa westchnęła i potarła łaskoczącą
lekko bliznę po odciętej ręce. - Brzmi fantastycznie, nie ma co.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-10-27, 23:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Oparł
się wygodniej o ścianę, pozwalając by jasne pasma załaskotały go w nos,
gdy zaciągał się głęboko unikatowym zapachem ukochanej - wypuścił ją z
ramion wyjątkowo niechętnie, ale musieli porozmawiać, naprawdę.
<br />
Co nie zmieniało faktu, że jej nagie ciało, odznaczające się kusząco w promieniach słońca, nie było naprawdę piękne.
<br />
Nie potrafił spójnie oddać tego, co widział w swoich snach, ale po
kwadransie, czy dwóch, Inkwizytorka miała już w pewien sposób nakreśloną
sytuację. Na jej twarzy rysowało się wyraźnie wzburzenie i nie mógł jej
się dziwić: on sam także nie potrafił zrozumieć tego, jak wielkie
szczęście miał Falon'Din. Zbyt wielkie, jak na kogoś tak podłego.
<br />
- Sowy? - Zapytał nagle, uderzony tym dziwnym stwierdzeniem. Podniósł
się z kanapy i otworzył jedną z wysokich szaf, odnajdując tam półkę na
swoje rzeczy (na początku nie chciał zgodzić się na trzymanie swoich
ubrań u Inkwizytorki, ale ta nalegała uparcie, a on - koniec końców -
nie potrafił się jej zbyt długo opierać) i wyciągnął z niej tunikę i
spodnie, wykonane z cienkiego, przylegającego do ciała materiału. - Jak
to cię "śledzą"? Nie jestem w stanie... - Nagle wyprostował się, unosząc
głowę. Spojrzał prosto w zielone oczy, jego usta momentalnie rozchyliły
się bezwiednie.
<br />
- Falon'Din... - Wyszeptał tylko z nieskrywaną złością i zupełnie
odruchowo rozejrzał się wokół, jakby w obawie, że mógłby znaleźć sowę
ukrytą za szafą, zalegającą w pustej balii, albo czort jeden wiedział
gdzie. - Kiedy to się zaczęło? Długo już tak... Obserwują cię te sowy?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-10-27, 23:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
zmarszczyła brwi i zastanowiła się. Oblizała dolną wargę, podniosła się
z kanapy i ruszyła w stronę szafy. Od kiedy widziała sowy?
<br />
W zasadzie, trudno było stwierdzić. Wydawało się, jakby były gdzieś
wśród otoczenia od zawsze - czasem hukały, innym razem były całkowicie
cicho, ale pokazywały się jej. Zawsze mogła je zlokalizować wzrokiem i
nigdy się jej nie bały. Isella bardzo często miała wrażenie bycia
podglądaną i wtedy zwykle okazywało się, że nie bez powodu.
<br />
Ale kiedy po raz pierwszy zwróciła na to uwagę...?
<br />
- Wydaję mi się, że jak jechaliśmy do mojego klanu. Wtedy pierwszy raz
zauważyłam sowy, o różnych porach dnia. Wiem, że to on. - Isella
stwierdziła, nakładając figi i zaraz na to spodnie. - Nie boją się mnie.
Nie uciekają, gdy je zauważam. Patrzą na mnie bardzo uważnie, jakby
wiedziały doskonale czemu tu są i na co mają zwracać uwagę.
<br />
Isella podsunęła biustonosz Solasowi, by pomógł jej w przygotowaniu się
na dzień, a kiedy zapięcie kliknęło, sięgnęła po koszulę.
<br />
- Znajduję je wszędzie. W twoim pałacu, tutaj, w podróży. Na początku
myślałam, że przesadzam, ale za każdym razem czuję się obserwowana, a
dzisiaj... - Isella mimowolnie spojrzała na balkon, gdzie kilka chwil
temu znalazła kolejną sowę. - Siedziała na balustradzie. Patrzyła na
mnie. Nie wydała żadnego dźwięku, miała tylko... taką... złość w oczach?
Sama nie wiem, brzmi abstrakcyjnie, ale...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-12-05, 01:48<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">
Krople rosy błyszczą wśród księżycowego światła, które słabnie z każdą
chwilą na rzecz słońca, wyglądającego nieśmiało poprzez gałęzie drzew.
Inkwizytorka przechadza się ukradkiem pomiędzy drzewami, rozmawia z kimś
- zwierzę przechyla delikatnie swój łepek, wodząc rozszerzonymi
źrenicami za smukłą dłonią, dotykającą materiału namiotów - jej
towarzysz szepcze coś łagodnie, uśmiecha się.
<br />
Fen'Harel - rozpoznaje wreszcie twarz i głos, trzepocząc wściekle
skrzydłami - jej kształt rysuje się wyraźnie na nocnym niebie, rzucając
na obozowisko rozłożysty cień.
<br />
- Piękny okaz - słyszy z dołu rozmowę dwóch myśliwych. - Nie miałem
pojęcia, że potrafią się jeszcze zapuszczać do zaludnionych części lasu.
<br />
<br />
Kobieta ujmuje lejce w jedną dłoń, uczepiając się końskich boków przy
pomocy ud - balansuje uparcie, starając się znaleźć wygodną pozycję przy
nieco utrudnionych warunkach.
<br />
Sowa otula się szczelniej skrzydłami, łypiąc bursztynowym okiem ze swojej kryjówki (chowa się pośród gałęzi rozłożystej topoli).
<br />
- Już się przyzwyczaiłam. Wiesz jak to jest, do wszystkiego można
przywyknąć. - Słyszy słowa, wypowiedziane z charakterystycznym, elfim
akcentem. Elfka o ciemnych włosach przysuwa się bliżej Inkwizytorki,
szepcząc coś jeszcze: Sowa nadstawia swój łepek, ale wiatr zanosi
dźwięki w drugą stronę, sprawiając, że stają się nieuchwytne.
<br />
Stroszy pióra i podnosi się gwałtownie do lotu. Dobrze wie, że w taką pogodę nie usłyszy niczego przydatnego.
<br />
<br />
Deszcz zacina jak szalony, ale Pan kazał jej udać się na zwiady, nie
mogła więc odmówić - skrzydła unoszą się nisko nad ziemią - wilgoć
uniemożliwia jej wzniesienie się wyżej. Pohukuje cicho, wyrażając swoje
oburzenie, ale dobrze wie, że nie znajdzie zrozumienia w zaklętych
milczeniem kamieniach, czy uginających się źdźbłach trawy.
<br />
Inkwizytorka trzyma się kurczowo konia, jasne włosy przyklejają się do
bladej twarzy. Straszliwy Wilk spogląda na nią dziwnie - niebieskich
oczu nie przepełnia ta sama maślana czułość, zamiast niej Sowa dostrzega
nieuzasadniony żal. Musiała coś przeoczyć, Pan będzie wściekły!
<br />
Podlatuje bliżej, choć wie, że graniczy to już z lekkomyślną
bezczelnością. Musi się czegoś dowiedzieć, musi zasłużyć na cichą
pochwałę swego Pana.
<br />
- No to jakiś żart! - Usłyszała zrezygnowany jęk i wiedziała, że gdyby
tylko umiała, posłałaby kobiecie współczujący uśmiech. Gdzieś w oddali
grzmotnęło wyraźnie: burza nadchodzi wielkimi krokami - jej pióra są już
przemoczone do suchej nitki, ale nie może zawrócić, nie teraz.
<br />
Trzyma się blisko, dopóki nie dociera do samego portu - jej bursztynowe
oczka śledzą uważnie każdy krok Inwkizytorki, dopóki jej drobne ciało
nie znika pod pokładem - barczyści mężczyźni pokrzykują coś żwawo i
wkrótce statek odpływa, kołysany przez niespokojne morze.
<br />
Sowa dobrze wie, gdzie udaje się Lavellan - nie musi jej śledzić -
wzbija się więc do góry, łapiąc wiatr pomiędzy przemoczone pióra - jeśli
postara się wystarczająco, uda jej się dotrzeć do Pana w samą porę by
dostarczyć świeże informacje.
<br />
Drżała na samą myśl o nagrodzie, która ją czekała. Nic nie liczyło się
bardziej od tego, by zadowolić jej właściciela. Jego radość była
największą nagrodą.
<br />
<br />
Elfy wchodzą i wychodzą główną bramą, małe grupy zalegają na dziecińcu i
przed nim, zbierają się na balkonach, oblegają ogrody - Sowa dobrze
wie, że w Podniebnej Twierdzy dzieje się właśnie coś wielkiego i cieszy
się, że zdążyła by móc to wszystko zobaczyć. Czuje, jak Pan wkrada się w
jej umysł, posyłając przez niego stymulujące fale - teraz to on ma
kontrolę nad jej ciałem, ale Sowa nie ma niczego przeciw - ufa mu
całkowicie, oddaje się w jego władanie niczym szmaciana laleczka.
<br />
<span style="font-weight: bold;">Interesujące </span>- słyszy w głowie
jego głos, podczas gdy jej ciało samoistnie przefruwało z gałęzi na
gałąź, coraz bliżej i bliżej wąskiego okna.
<br />
1. <span style="font-weight: bold;">Wyjątkowo interesujące.</span>
<br />
<br />
Jęki roznoszą się echem pośród ciemności – łagodne, choć przepełnione
potrzebą, wzbijają się w powietrze, lądując miękko w oparach nocy.
<br />
Jej oczy rozszerzają się widocznie, gdy przycupnięta na jednej z
kolumien, wpatruje się w wilgotną konstrukcję, stworzoną z dwóch
spoconych ciał.
<br />
Nigdy wcześniej nie widziała dwójki kopulujących humanoidów – w duchu
przyznaje, że stanowią sobą wyjątkowo dziwaczny widok – tyle w tym
dotyku i splatania, że ciężko jej wyłowić pojedynczą jednostkę. Która z
dłoni należy do Inkwizytorki, które usta wypowiadają te wszystkie
urywane niby-słowa?
<br />
<span style="font-weight: bold;">Muszę wiedzieć więcej.</span> – Słyszy w
głowie dobrze jej znany głos; jego brzmienie zmusza ją do delikatnego
strzepania piór, magia owiewa ją dobrze znaną mgiełką.
<br />
<span style="font-weight: bold;"> Od tej pory nie opuszczaj ich nawet na krok. </span>
<br />
<br />
Sowa widuje wiele rzeczy – widzi kłótnie i pojednania, przysłuchuje się
planom, podejrzeniom, śledzi każde działanie Inkwizycji i zna każdy ruch
Straszliwego Wilka. Pan nagradza ją swoimi zadowolonymi pomrukami,
nieraz wysyła jej symbole swego zadowolenia – najlepsze ziarna i tłuste
gryzonie, które chrupią jej w dziobie podczas łapaczywego pałaszowania
-to wyjątkowo owocny okres w jej życiu i bierze z niego tyle, ile tylko
się da.
<br />
<br />
Straszliwy Wilk trzyma się niebezpiecznie blisko Inkwizytorki – po
jakimś czasie Sowa odnośi wrażenie, że mężczyzna nie odstępuje jej
choćby o krok. Być może domyśla się czyhającego na nich
niebezpieczeństwa, a może tylko za wszystkim stoi jedynie zwykłe,
zwierzęce pragnienie? Jego oczy jasno mówią, że po głowie chodzi mu
kopulacja, przy Inkwizytorce zmienia się jego styl poruszania, oczy
zwężają się dziwnie, a głowa przechyla w prawą stronę, zupełnie tak
jakby zmuszona była przyciąganiu nieznanych sił.
<br />
Każdego dnia jej Pan zleca następne następne zadania, każe wlecieć do
kolejnych pomieszczeń, wisieć nad nowymi grupami, udostępniać mu
informacje i obrazy, mapy i legendy. Pan rośnie w siły, a Sowa może się
tylko cieszyć – dobrze wie, że jej właściciel jest najpotężniejszym
osobnikiem spośród wszystkich humanidów. W świecie zwierząt nie ma
podziału na rasy i wyznania, nie ma też morale, ani niepisanych
kodeksów. W świecie zwierząt liczy się tylko potęga, a to właśnie
Falon'Din posiada jej niepomierne pokłady. To Falon'Din będzie kiedyś
rządził tym światem. A Sowa będzie służyła u jego boku: cicho,
niepostrzeżenie, niezmiennie. </span></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-12-06, 02:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Przysłuchując
się historii ukochanej, starał się nie pominąć żadnego szczegóły, nie
wyobrażać sobie niestworzonych okoliczności i bezsensownych hipotez, ale
tak ciężko było mu ich nie wysnuwać, kiedy wszystko wskazywało na to,
że Falon'Din wysyłał swe skrzydlate sługi o wiele wcześniej, niż mogli
się tego spodziewać...
<br />
Jak długo obserwował ich bezkarnie, knując swój plan? Jak dobrze znał
ich wszystkie plany, marzenia, ile zdążył zwietrzyć podstępów, jak wiele
zasłyszał tajemnic? Jak intymne chwile cieszyły jego oczy, jak...
Prywatne...
<br />
Wyciągnął dłoń, układając ją na jej drobnym ramieniu - pogładził gładką
skórę, ciesząc się przez krótką chwilę jej miłym dotykiem - jednak tym
razem, pomimo usilnych starań, nie przyniósł mu on nawet częściowej
ulgi. Przeszedł więc w kierunku balkonu, opierając się ciężko o chłodną
ścianę.
<br />
- Musimy jakoś pozbyć się tych sów... - Wymruczał, przechadzając się
nieśpiesznie z jednego końca pomieszczenia na drugi. W głowie miał
tysiące pytań i myśli, ale zadna z nich nie zdawała się pomocna wobec
zaistniałej sytuacji. Wiedział, że prędzej czy później będą musieli
opowiedzieć o swym okropnym odkryciu Aravasowi i reszcie.... Już teraz
słyszał ich lamenty, oczyma wyobraźni dostrzegał bezradne skrzywienia
warg.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Cholera </span> - przycisnął pięść
mocniej do ściany, mając ochotę rozkruszyć ją jednym mocniejszym
uderzeniem. - Podwoimy straże i każemy każdemu z nich zabijać każdą
sowę, którą tylko zobaczą. Wiem, to odrobinę... Okrutne, ale nie możemy
ryzykować, JA nie mogę ryzykować utratą ciebie, vhenan. Nie pozwolę
Falon'Dinowi tak po prostu zaglądać do naszego życia, to... Nieludzkie,
odrażające. Pozbawione jakiejkolwiek moralności.
<br />
Odsunął się nagle ruszając zdecydowanie w kierunki drzwi; budował w
myślach obraz tego, co powie swojemu ludowi, gdy tylko znowu znajdzie
się w Arlathanie.
<br />
- Proszę, przekaż straży nowe rozporządzenia. Muszę naradzić się ze Starożytnymi. Wrócę tu tak prędko, jak tylko zdołam.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-12-06, 02:50<br />
<hr />
<span class="postbody">-
To sowy, Solas. Potrafią być wysoko i słyszeć dużo, nie muszą być
koniecznie bardzo blisko. Zabijanie każdej jednej nie tylko jest
okrutne, ale i może nie przynieść oczekiwanych rezultatów.
<br />
Isella sięgnęła do toaletki i musnęła tylko ledwie widocznie policzki
różem. Nie miała ochoty, ani czasu na makijaż. Spięła włosy w koński
ogon, który to znajdował się wysoko na czubku głowy.
<br />
Prawdą było jednak, że Isella nie miała lepszego pomysłu niż ten, który
został zaproponowany przez Fen'Harela. Bo co mogłoby być lepszego, niż
nagłe odcięcie od informacji? I chociaż pomysł z zabijaniem tych
majestatycznych, pięknych stworzeń nie tylko wydawał się przesadą i
okrucieństwem, to jednak było to najlepsze, co mieli.
<br />
- Solas prosił mnie do siebie. Wiesz może o co chodzi? - Aravas zaczepił
Inkwizytorkę, gdy ta zmierzała do sali narad. Spojrzała na smukłą twarz
przyjaciela i uśmiechnęła się lekko. Pomimo wszystko, nie potrafiła
mieć dziś złego humoru - w końcu się wyspała i to znaczyło więcej, niż
ktokolwiek mógł się spodziewać.
<br />
- Kilka nowych rzeczy wyszło na światło dzienne. Z tego co wiem, chciał ci je przekazać.
<br />
<br />
- To, co powiem może wydać się bardzo dziwne i wręcz głupie, ale Falon'Din śledzi każdy nasz krok.
<br />
- W jaki sposób? - Leliana zmarszczyła brwi, patrząc na Inkwizytorkę z
niedowierzaniem. - Przecież nikt nie wchodzi i nikt nie wychodzi z
Twierdzy bez naszego pozwolenia, wszystko jest monitorowane, sprawdzamy
każdego...
<br />
- Sowy - Isella mruknęła, opierając się biodrem o stół, który znajdował
się centrum pomieszczenia. - Wykorzystuje do tego te mądre zwierzęta.
Może to głupie, ale są wszędzie, mogą wlecieć w wiele miejsc, bo
przecież nikt nie przestraszy się sowy.
<br />
- Sowy? - Cassandra oparła się rękoma o stół. - Jak długo to trwa?
<br />
- Prawdopodobnie od czasu mojej podróży do klanu. Może dłużej, nie mam
pojęcia. Trudno mi to zweryfikować. Nigdy nie skupiałam się na nich zbyt
mocno.
<br />
- W porządku. W jaki sposób mamy się tego pozbyć? Jak pozbawić go tej
broni? - Głos Josephine był widocznie lekko zestresowany. Nie można było
się jej dziwić. Kto wie ile tajemnic Falon'Din poznał, jak wiele wie.
<br />
- Zabijać sowy. To chyba najłatwiejsza droga. - Cullen wydawał się być
pewny swoich słów. Isella z lekkim uśmiechem zauważyła, że dokładnie to
samo podsunął Solas.
<br />
- I najokrutniejsza. A co z magią? Zakładam, że jest to przeprowadzone w
jakiś sposób magicznie, prawda? Nie możemy po prostu odciąć całej
Twierdzy i Pałacu w Arlathanie jakimiś barierami? Dysponujemy potężnymi
magami - Cassandra spojrzała na Inkwizytorkę.
<br />
Isellę coś tknęło. Nie pomyślała o tym wcześniej. Zupełnie. A przecież
to dość oczywiste rozwiązanie - nie takie proste, to prawda, bo otoczyć
magią tak wielkie miejsca, jak pałac w Arlathanie i Podniebna Twierdza
to ogrom pracy (szczególnie, że oba miejsca są bardzo magiczne), ale
było to wykonalne.
<br />
- To jest... pomysł wart przemyślenia. Nie wiem, czy to w stu procentach
wykonalne tak szybko, jak byśmy tego potrzebowali, ale... - Isella
mruknęła, rozglądając się wokół siebie. Dobrze, żadnych sów. Tyle
dobrego. - Muszę spytać Solasa. Spotkamy się później, dobrze?
<br />
<br />
- Solas! - Isella wpadła do głównej sali w pałacu.
<br />
Wszystkie spojrzenia padły na nią, niektóre rozbawione, inne
zdegustowane jej zachowaniem, ale to nie miało znaczenia. Nie teraz.
<br />
- Bariery! Możemy postawić bariery. Sowy nie umrą, Falon'Din nie będzie miał informacji.
<br />
Była lekko zgrzana, bo biegła całą drogę do eluvianu i z niego, ale to
nie miało znaczenia. Cassandra miała naprawdę dobry pomysł.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-12-13, 00:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Narada
nie trwała długo - Solas bardzo konkretnie wyjaśnił Starożytnym ideę
sów - szpiegów. Nie wiedział, czy było ich wiele, czy istniała tylko
jedna, specjalna, ale wszyscy jednogłośnie doszli do wniosku, że w ich
przypadku najlepszym rozwiązaniem będzie pilne strzeżenie Podniebnej
Twierdzy. Niektórzy proponowali, by Inkwizytorka przeniosła się na jakiś
czas do zamku w Arlathanie, ale Fen'Harel zbył to wzruszeniem ramion -
dobrze wiedział, że Isella w życiu nie zgodziłaby się tak po prostu na
bezczynne oczekiwanie, podczas gdy gdzieś tam, toczyła się straszliwa
bitwa.
<br />
Był zdziwiony, gdy Lavellan tak po prostu zjawiła się przed nim,
zdyszana i wyjątkowo pobudzona - musiał przyznać, że od dawna nie
widział jej w tym stanie. Zamrugał, starając się przetworzyć w głowie
przeplatane ciężkim oddechem słowa.
<br />
Bariery. <span style="font-style: italic;"> Żaden</span> z nich, żaden ze Starożytnych, nie wpadł na tak oczywistą ideę.
<br />
- To może okazać się wyjątkowo ryzykowne - wyznał szczerze - aby
utrzymać tego rodzaju barierę, potrzebowalibyśmy nieprzerwanego źródła
mocy. Poza tym... Cóż, nie powiesz mi chyba, że to mogłoby nam pomóc w
podróżach... Nie będziemy mogli posiadać stałej bariery dźwiękoszczelnej
tam, gdzie tylko się udamy. Jestem w stanie utrzymać osłonę, nawet na
dłuższą chwilę, ale utrzymywanie jej przez cały czas, przekracza nawet
moje możliwości...
<br />
Westchnął ciężko, wyciągając dłoń, by pochwycić w nią tę drugą, mniejszą, tak mu drogą i cenną.
<br />
- Bariery okażą się na pewno przydatne, ale potrzeba nam czegoś znacznie więcej - podsumował smutno.
<br />
Ruszyli wolnym krokiem w stronę eluvianu. Wiatr zacinał o mury zamku,
wywołując przy tym niezły huk. Wszyscy zgodnie twierdzili, że swoje
nadejście szykowała jesień - upalne lato minęło ukradkiem, przetaczając
się im między palcami.
<br />
- Swoją drogą - rzucił luźno jakiś czas potem. - Kto wpadł na pomysł z barierą?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-12-13, 01:47<br />
<hr />
<span class="postbody">-
A czemu by nie wtoczyć magię w samą budowlę? Zarówno w Podniebnej
Twierdzy, jak i tutaj mury i tak są napełnione magią. Wymagałoby to
mnóstwo mocy, więc nie moglibyśmy tego zrobić sami, ale dysponuję dużą
ilością zaufanych i silnych magów praktycznie na zawołanie, ty również.
<br />
Palce młodej kobiety zacisnęły się na dłoni Solasa, gdy ten tylko
dotknął jej skóry. Spojrzała na niego spod rzęs, gdy przechodzili już
przez ogród w Podniebnej Twierdzy. Isella nie zwróciła uwagi, jak
wielkim zainteresowaniem obdarzyli ich ogrodnicy. Odetchnęła, gdy
znaleźli się w gabinecie Inkwizytorki. Skrzek kruków pocztowych był
dziwnie uspokajający.
<br />
- Cassandra. Zupełnie o tym nie pomyślałam, a przecież to oczywiste
rozwiązanie. Prawdę mówiąc, trochę mi wstyd, że nie przyszło mi to do
głowy.
<br />
Isella pogłaskała dość intensywnie kikuta, gdy załaskotała ją skóra.
Poprawiła koszulę, którą przez to zmierzwiła i przeszła się do dość
dużej biblioteczki, którą miała zawsze blisko siebie. Znajdowała się
akurat przy fragmencie ściany, która była niedokończona - zza półki
wystawał zarys głowy wilka.
<br />
Jasnowłosa zmarszczyła na chwilę brwi i przesuwała palcami po księgach, szukając konkretnego tytułu.
<br />
- Och, mam! - westchnęła, wyciągając grube tomiszcze. Przytuliła lekturę
do swojej piersi i podeszła do Solasa, który usiadł sobie w jednym z
fotelów. Książka wylądowała na stole.
<br />
- Czytałam o tym, jak się wprowadza magię w mury. Znalazłam to w Vir
Dirthara i zrobiłam kopię... Myślę, że możemy to wykorzystać,
zmodyfikować trochę na nasze potrzeby. Co o tym myślisz?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-12-17, 00:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
mógł ukryć, że był pod wrażeniem tego, jak sprawnie i zorganizowanie
Inkwizytorka radziła sobie z Vir Dirthara - oczywiście, zdawał sobie
sprawę z tego, że ostatnio często tam przebywała, ale i tak było to
dość...
<br />
Imponujące.
<br />
- W porządku, to nie jest wcale taki zły pomysł - rzucił, kiwając z
rozwagą głową. Na gładkiej twarzy pojawiło się parę zmarszczek, gdy w
skupieniu wertował stronice księgi. Opis potrzebnego do zaklęcia murów
uroku, był dość skomplikowany, a terminologia zaawansowana, ale krok po
kroku, udało mu się odwzorować, czego takiego potrzebowali. Zerknął na
ukochaną i przywołał skinieniem długiego palca rolkę pergaminu i pióro
wieczne.
<br />
- Zbudujemy dwa kręgi - tłumaczył, rozrysowując wszystko dokładnie. -
Ty z pierwszą grupą magów po jednej stronie, ja z drugą, dokładnie
naprzeciw. Będziemy potrzebowali potężnego wyładowania, które wypełni tę
ziemię ściśle ukierunkowaną energią. Poczekamy, aż naładuje się do
momentu, gdy... - Urwał, wzdychając ciężko. - Cóż, stanie się trochę
niebezpieczna i... Będziemy musieli ją wtedy przesłać w mury. Vhenan,
musisz wiedzieć, że to nie będzie należało do prostych rzeczy. W każdej
chwili istnieje możliwość, że coś nam się nie uda i zamek legnie w
gruzach. Czy jesteś gotowa na taką ewentual...
<br />
Rozmowę przerwało im nagle natarczywe pukanie; Solas drgnął i zerknął w
kierunki drzwi, jakby stał za nimi co najmniej czarci pomiot.
<br />
Dźwignął się niechętnie z fotela i poszedł w ich kierunku, mrucząc nieco suche "proszę".
<br />
- Wiem, że to nie jest najlepsza chwila - Variel uśmiechnęła się
kwaśno, spoglądając znad ramienia apostaty na Lavellan. - Jeden ze
zwiadowców widział nieoznakowany oddział uzbrojonych osobników. Zbliżali
się w naszym kierunku.
<br />
- Jesteś pewna, że poruszali się prosto w naszą stronę? - Upewnił się
Solas, przystając przy przyjaciółce ze zmartwioną miną. - To naprawdę
nie jest dobry moment, mieliśmy właśnie...
<br />
- Solasie - przerwała mu zniecierpliwiona Starożytna. - Oni na nas nie
idą, oni wprost biegną w kierunku bram. Cullen kazał mi was
poinformować.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-12-17, 08:46<br />
<hr />
<span class="postbody">- Biegną? - Isella wyraźnie zmarszczyła brwi.
<br />
Tu nie było czasu na to, aby myśleć długo i intensywnie. Wejście do
twierdzy miało tak naprawdę górską ścieżkę, a później - most. Nie
posiadali miejsca na zastanawianie się. Mogli to być uchodźcy, zdarzało
się to już wcześniej, ale jeśli tak będzie, zwyczajnie wystarczy, że
przedstawią problem. To mogą zrobić nawet będąc odgrodzonymi.
<br />
- Zamknąć bramy. Wszyscy na stanowiska. Wycofać uchodźców do zamku -
Isella wyminęła Solasa, biegnąc w kierunku mostu. Miała do pokonania
trochę schodów, ale zeszło jej to nad wyraz szybko.
<br />
Zmarszczyła brwi, widząc, że Variel się nie myliła. Isella wątpiła, by
była to przyjacielska wizyta - sama bojowa postawa przybyszy była tego
najlepszym dowodem. Wyszła im na przeciw, a tuż obok niej pojawił się
Solas.
<br />
Jedna z bram opadła za ich plecami, odcinając tym samym gości od
dziedzińca Podniebnej Twierdzy. Druga była bardzo bliska zamknięcia się,
ale z jakiegoś powodu nie zrobiła tego równo z poprzednią...
<br />
Isella aż nabrała głośno powietrza, gdy okazało się, że oddział, o
którym była mowa tak po prostu przemknął przez niemalże całkowicie
zamknięte bramy.
<br />
Usłyszała bojowy krzyk i dostrzegła błysk miecza. W miejscu, gdzie stała
jasnowłosa rozpłynęła się mgła, aby chwilę później pojawiła się znów w
materialnej formie za przeciwnikiem. Cisnęła w nich salwą błyskawic,
paraliżując wrogów na kilka chwil - wystarczająco, aby Solas zareagował,
dołączył do potyczki.
<br />
Inkwizytorka poczuła, jak koszula, którą ma na sobie rozcina się po boku
pod wpływem ostrza. Nie miała świadomości, czy rozcięło jej to skórę,
czy też nie - nie było na to czasu. Isella instrynktownie złapała
zakapturzonego jegomościa za dłoń i odepchnęła od siebie z dużą siłą z
pomocą pięści prosto z Pustki.
<br />
- Otwórzcie bramę. Otwórzcie, oni potrzebują pomocy! - Słychać było
krzyk, prawdopodobnie należący do Cullena, ale elfka nie mogła się
skupić na tym, kto mówi takie rzeczy i o co chodzi.
<br />
Cała jej uwaga poświęcona została dla przeciwników, którzy szarżowali na
nich z każdą chwilą intensywniej. Jej ruchy były spokojne, dokładne,
metodyczne. Otoczyła siebie i Solasa tarczą, podczas gdy jej ukochany
unieruchamiał jednego po drugim. Ostatnie jej zaklęcie to było powalenie
przeciwników na kamienną posadzkę, nie pozwolenie im się podnieść nawet
na chwilę.
<br />
Wszystko, dosłownie, trwało kilka sekund. Gdy Isella cofnęła zaklęcie,
przed sobą miała kilku związanych magicznie przeciwników, część z nich
znajdowała się także w stanie bardzo... skamieniałym.
<br />
Isella oddychała ciężko, ale nie przez wzgląd na bitwę - raczej
wściekłość. Nie spodziewała się, że ktokolwiek będzie próbował dostać
się do Podniebnej Twierdzy w taki sposób. Inkwizytorka pochyliła się nad
jednym z pojmanych i zdjęła mu kaptur. Elf. Po prostu elf, bez żadnych
tatuaży, za to z pogardą w oczach.
<br />
- Kto cię przysłał?
<br />
W głosie elfki słychać było oburzenie.
<br />
- Niczego się ode mnie - syknął boleśnie, gdy Isella pociągnęła go mocno
za włosy. Czarnowłosy mężczyzna aż odchylił głowę do tyłu. - nie
dowiesz. Niczego.
<br />
- Zobaczymy.
<br />
Moment później wokół nich pojawiło się mnóstwo osób, w tym także Cullen.
<br />
- Zmusić do gadania. Wszystkich.
<br />
- A co z... tymi statuami? - Komendant Inkwizycji spojrzał wpierw na
kamienne posągi przeciwników, aby za chwilę przenieść je na Solasa,
czyli wykonawcę tej pracy. - Da się ich... odkamienić?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-07, 07:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna,
którego kaptur został zerwany jednym, gwałtownym ruchem, nie należał do
tego świata - poszczególni zebrani mogli nie dostrzegać ów faktu na
pierwszy rzut oka, ale Solas <span style="font-style: italic;">widział</span>.
Wiedział. Rozpoznał drapieżne rysy, rozpoznał znajomą, chłodną pustkę,
czającą się w drapieżnych, głęboko osadzonych oczach, które w momencie
czystego gniewu wydawały się starsze niż czas.
<br />
Podczas walki działał szybko i instynktownie - nie myślał nad tym, kogo
właśnie pozbawiał życia, pozbawiając tego daru ze zmysłem chłodnej
kalkulacji, nastawionej tylko na korzyści logistyczne. Nie mogli
pozwolić aby ktokolwiek wkroczył teraz poza mury Podniebnej Twierdzy.
Sytuacja była już i tak wystarczająco napięta, a czasy pobłażania już
dawno dobiegły końca.
<br />
Pobłażanie kończyło się tam, gdzie pojawiał się Falon'Din.
<br />
Nie zaprotestował, gdy Inkwizytorka odesłała wyłapanych jeńców wraz z
szeregami straży do lochów. Tam wskazane jednostki miały poddać grupę
usidlonych wszelkim "przyjemnościom", które wyciągnęłyby z nich
jakiekolwiek informacje. A jednak, pomimo szczerego szacunku, jakim
darzył oddany Iselli lud, apostata szczerze wątpił w skuteczność ich
poczynań. Nie spotkał w swym długim życiu stworzeń równie upartych, co
Starożytni - im więcej miał z nimi (ponownie) do czynienia, tym mocniej
upewniał się w tym przekonaniu.
<br />
- A co z... tymi statuami? - Słowa komendanta przebiły się do niego
przez mgły rozmyślań, zmuszając do powrotu do rzeczywistości. - Da się
ich... odkamienić?
<br />
- Nie - odpowiedział krótko, cicho. Nie krył w swym głosie gorzkiej
nuty, gdy musiał wprost przyznać, że niewiele teraz go to w tej chwili
obchodziło.
<br />
- Solas? - Cassandra pojawiła się nagle u jego boku, zmuszając go do
nawiązania kontaktu wzrokowego (którego naprawdę pragnął w tym momencie
za wszelką cenę uniknąć). Mimo największych niechęci zmusił się jednak
do godnego wyprostowania i zrównania się z nią spojrzeniami, dbając przy
tym o to, by jego mina nie zdradziła, ile w rzeczywistości go to
kosztowało.
<br />
- Z nimi trzeba coś zrobić - wydusiła z siebie, oddzielając ich od
reszty towarzystwa nałożoną na plecy wysoką tarczą. - Ludzie nie powinni
tego oglądać. Spłoszą się, nie zrozumieją. Jeśli nie możesz odczynić
swego uroku, postaraj się ich chociaż... pozbyć. Ja zajmę się tym by
nikt nie musiał tego oglądać.
<br />
Nie czekając już na jakąkolwiek odpowiedź, Prawa Ręka Boskiej oddaliła
się z powrotem do przegrupowanych oddziałów, wydając im sprawnie kolejne
polecenia. I rzeczywiście, nim się obejrzeli, pozostali na placu sami;
on i Lavellan.
<br />
- Było naprawdę blisko - powiedział cicho, powstrzymując się, by na tę
chwilę nie zbliżać się do niej na odległość większą, niż wyciągnięcie
ramienia. Zdał sobie sprawę z tego, że po raz kolejny Isella stała się
świadkiem morderstwa, zadanego przez jego dłonie. Co więcej, morderstwa
skali masowej.
<br />
A teraz... teraz musiał dodatkowo wykonać jeszcze jeden krok, który w
jakiś sposób sprawiał, że sytuacja jawiła mu się jako jeszcze bardziej
okropna, niemożliwa do pojęcia, ponieważ nie tylko zamienił tylu ludzi w
posągi, ale miał zamiar obrócić je teraz w proch.
<br />
Nie śmiał jej prosić o to, by wyszła lub zamknęła oczy - za dużo było
już między nimi takich chwil, a po każdej następnej żal Iselli wzrastał i
wzrastał, przechylając się swym morzem u brzegu czary goryczy. Nie mógł
pozwolić, by i tym razem poczuła się przez niego odepchnięta.
<br />
Błękitne oczy przykryły się swym charakterystycznym bielmem, gdy nie
poruszając choćby i najmniejszym mięśniem skoncentrował swą energię w
destrukcyjny promień, który rozlał się gwałtownie u ich stóp,
przesuwając zelektryzowanymi pnączami od jednej skamieniałej sylwetki,
do drugiej.
<br />
Powstały przy tym huk był tak ogromny, że obie pary żeliwnych wrót
zadrżały ciężko, a w górę wzniosły się tumany kurzu. Wszystko to trwało
zaledwie chwilę, a jednak pozostawiło po sobie ciężką, gęstą od
niewypowiedzianych słów atmosferę, której za nic nie potrafił przełamać.
Stał tak, z kosturem unieruchomionym w sztywnej dłoni, z gasnącymi
oczyma wpatrzonymi w pustkę, z głową pełną wątpliwości i... nie potrafił
się ruszyć, nie potrafił choćby i <span style="font-style: italic;">drgnąć</span>
zamknięty w okropnym przekonaniu, że wszystko wymykało się spod
kontroli, że gdziekolwiek się nie pojawiał, następował chaos i zgroza, a
każdy z jego bliskich, oni...
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Oby wasze dusze odnalazły spokój</span>
- wydusił z siebie ciężko, spuszczając głowę. Wiatr zadął, rozbijając
się gniewnie o mury, zbierając na nieboskłonie ciężkie, ołowiane chmury.
<br />
Zanosiło się na deszcz.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-07, 07:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Stała
tam, ani drgnęła, choć odgłos rozpadających się kamieni, które niegdyś
były elfami był niewyobrażalny i wewnątrz wzdrygnęła się choć raz. Nie
chciała tego pokazać.
<br />
Resztki kamieni nie były jednak kamieniami. Isella zrozumiała to w
momencie, gdy wiatr zawiał w ich stronę, posyłając drobny popiół z ciał w
ich stronę. Zupełnie, jakby byli właśnie spaleni.
<br />
I choć okropne, w pewnym sensie było to też fascynujące. Nic nie mogła
na to poradzić, była magiem, a wszystko co wiązało się z tą energią w
jakiś sposób było dla niej zwyczajnie intrygujące.
<br />
Odetchnęła, zdając sobie w końcu sprawę z tego, że praktycznie nie
nabierała powietrza przez cały ten czas, skupiona i metodyczna.
<br />
- Oni nic nie powiedzą - mruknęła, nie pytając.
<br />
Była tego pewna nawet wtedy, gdy wysyłała resztę pojmanych do lochów.
Nie miała jednak innego pomysłu na to, co powinna uczynić - wynikało to z
tego, że coś zrobić musiała. Gdyby ich puściła... Nie, to nawet nie
wchodzi w rachubę. Są ludźmi Falon'dina, a przynajmniej istniała na to
ogromna szansa. Zabić ich tak po prostu? Rozpoczęłoby to niepotrzebne
zamieszki, ludzie mogliby być niezadowoleni z tak szybkiej egzekucji bez
prób wyciągnięcia informacji.
<br />
Isella sięgnęła ostrożnie po dłoń mężczyzny. Poczuła, jak drgnął. Nie
uśmiechała się do niego, to nie był dobry moment na ten gest, ale miała
nadzieję, że jej oczy powiedzą mu wszystko to, czego potrzebował w tej
chwili. Nie miała do niego żadnych wątpliwości, ani do słuszności jego
działań, ani swoich. Wolałaby nie zabijać, to prawda, ale świat nie był
taki... Nie był biały lub czarny. Nic nie było łatwe.
<br />
Pociągnęła go w swoją stronę, gdy zaczęła się wycofywać z mostu. Weszli
na dziedziniec w milczeniu, wracając do zamku. Po drodze mieli minąć
Cullena, widziała, jak oczekiwał na nich.
<br />
- Oczekuję więcej straży. Nie może się to powtórzyć. Nie, dopóki nie
rozłożymy barier nad zamkiem. - Głos Iselli był rzeczowy i klarowny.
<br />
- Barier?
<br />
Jasnowłosa spojrzała na Solasa. Ciągle milczący, zamknięty. Znała już tę pozę, ten stan bardzo dobrze w jego zachowaniu.
<br />
- Tak. Znaleźliśmy w starożytnych księgach możliwość otoczenia budowli
barierami, które zamknęłyby nas tutaj. Nikt by nie wszedł i nie wyszedł
bez naszej zgody To utrudni handel i komunikację jako taką, bo tylko mag
będzie mógł na chwilę otworzyć taką barierę w jakimś miejscu, zrobić
wyjście, ale... Powinno sprawić, że będziemy bezpieczniejsi. Problem w
tym, że potrzebuję wszystkich magów, z którymi współpracowaliśmy. Wiesz
może, gdzie jest Józefina?
<br />
- Tutaj. I już szykuję oficjalne powiadomienia dla Vivienne i Fiony.
Ach, Dorian się odezwał. Napisał, że będzie u nas za dwa dni. I krzyczał
coś o tym, dlaczego nie używasz jego prezentu, ale zupełnie tego nie
zrozumiałam...
<br />
Policzki Iselli zrobiły się nieco czerwone. Chrząknęła. Cóż, faktycznie,
lata temu Dorian dał jej w prezencie coś, co miało ich łączyć ze sobą.
Sprawić, by byli w ciągłym kontakcie, nieważne co miałoby mieć miejsce.
<br />
Tymczasem Isella to... zgubiła. Wiedziała, że było to gdzieś w zamku,
ale gdzie - ciężko było jej jednoznacznie wskazać miejsce. Pozostały jej
więc listy, tradycyjne formy przekazu informacji lub eluviany.
<br />
- Cieszę się. Potrzebujemy każdej pomocy, jaka tylko będzie możliwa. Bariery będą wyczerpujące.
<br />
- Twoje ramię... - W głosie Cullena brzmiał niepokój.
<br />
Inkwizytorka spojrzała na lewe ramię, ale nie zauważyła niczego
niepokojącego. Zerknęła więc na to drugie i jej oczom ukazała się nie
tylko rozerwana, biała koszula, ale także krew. Płynęła bez przeszkód,
brudząc biały materiał.
<br />
- Och. To nic takiego - mruknęła.
<br />
Chciała zetrzeć czerwoną posokę, ale brak ręki skutecznie jej to
uniemożliwiał, w związku z czym zwyczajnie to zignorowała. Solas jednak
był chyba innego zdania.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-07, 08:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Pierwsze
krople uderzyły ciężko o bruk, znacząc ziemię swymi wilgotnymi śladami;
część z nich opadała także na przepiękną, nieco pobladłą twarz,
spływając miękko po wąskich ramionach i biodrach Inkwizytorki; tam
ściekały gładko na bok, lub (tak jak miało się to w przypadku drugiego
boku) mieszały z krwią, nabierając lekko czerwonej, rozmytej barwy.
<br />
- Isella - szepnął miękko, przypadając do niej natychmiast; duża dłoń o
smukłych palcach przycisnęła się do zranionego miejsca, uciskając je
fachowo. - Skoro ustaliliśmy już szczegóły, chciałbym się tym zająć -
rzucił szorstko do komendanta, przyciskając drobne ciało do swojej
piersi. Nie planował włożyć w swój głos aż tyle chłodu, ale nie potrafił
teraz myśleć o dobrych manierach; o tym, co wypadało mu mówić i robić, a
czego stanowczo nie. Liczył się tylko to, by zatamować krwawienie i
pozbyć się paskudnego rozcięcia z ciała Lavellan. Była już wystarczająco
osłabiona rytuałem i sytuacjami, które wymuszały na niej regularnie
używanie ponadprzeciętnych ilości mocy.
<br />
Były templariusz skinął mu sztywno głową, odwracając się, by ruszyć w
kierunku głównych wrót zamku. Solas nie kroczył jednak w tamtą stronę;
podjął wręcz przeciwną drogą, która prowadziła do eluvianu. Stamtąd
mogli już odbyć najkrótszą drogę do jego komnat, gdzie trzymał wszystkie
potrzebne zioła i opatrunki.
<br />
Nim jednak doszli do swego celu, coś zadzwoniło cicho, tknięte czubkiem
buta Inwkizytorki; połyskujący w deszczu, okrągły przedmiot, potoczył
się gładko po ziemi, zatrzymując z powrotem u ich stóp.
<br />
- Czy to twoje? - Zapytał wolno, pochylając się, by podnieść z ziemi
to, co okazało się pięknie zdobionym pierścieniem, z wyrzeźbionymi
szczegółowo ornamentami. - Nie przypominam sobie, żebym widział na tobie
coś podobnego.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-07, 08:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Usta
Iselli wygięły się w lekko skrępowanym uśmiechu, chcąc jakoś załagodzić
ostre i suche słowa Solasa. Samo jego zachowanie było dość... zabawne.
Wiedziała o tym, że jej partner raczej stroni od okazywania nadmiernych
uczuć, czy zażyłości publicznie. Za zamkniętymi drzwiami mogło dziać
się, co chciało, ale wśród innych był ewidentnie wycofany i jedyne, na
co sobie pozwalał, to ewentualnie położenie dłoni na jej plecach.
Tymczasem przytulał ją do swojego boku całkiem mocno i dość wymownie,
choć nie potrzebowała tego. Nie czuła się słabo, nie kręciło jej się w
głowie, jej rana wydawała się dość powierzchowna.
<br />
Zaintrygowana pięknymi ornamentami, Isella podniosła pierścień z dłoni
mężczyzny i choć chciała z początku zaprzeczyć, jakoby wcale nie
widziała podobnej biżuterii, to wspomnienie, gdy Byk dał jej ten rodzaj
biżuterii dawno temu odbił się echem w jej umyśle. Miał to być znak ich
przyjaźni, qunari spędzał zdecydowanie zbyt dużo czasu z Dorianem. Tak,
właśnie tak było.
<br />
- Och. Wieki go nie widziałam! Zgubiłam go jakiś czas temu... Dostałam
go od Byka. Ale co on tu robił? - westchnęła zaskoczona, zakładając
biżuterię na palec.
<br />
Uśmiechnęła się do niego, czując, jakby to było właśnie jego miejsce.
Jakby jakiś mały element w jej życiu znalazł w końcu swoje miejsce na
świecie. I to uczucie, ponad wszelką wątpliwość, było cudowne.
<br />
<br />
W ciągu kolejnych trzech dni wszyscy wezwani stawili się w Podniebnej
Twierdzy, łącznie z Dorianem, który, choć spóźniony, witany był
prawdopodobnie najcieplej. Tym razem bez Byka, który miał się pojawić,
ale jakiś czas później.
<br />
- W końcu cię widzę! Co się nagle stało, że ściągałaś mnie tu prawie
każdym sposobem, hm? Wszystkie listy były tak mało konkretne, że
zrozumiałem jedynie bełkot.
<br />
Twarz Iselli rozjaśniła się, gdy usłyszała głos przyjaciela, który wchodził do jej gabinetu, w którym siedziała z Solasem.
<br />
Podniosła się z fotela i rzuciła się na szyję przyjacielowi.
<br />
- W końcu jesteś! Zaraz opowiem. Chcesz herbaty?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-07, 09:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Trzy
dni minęły wśród istnego natłoku ponurych rozmyślań nad licznymi
zagrożeniami, którym pragnęli zapobiec na wszelkie możliwe sposoby, nie
licząc się z ceną. Magowie zjeżdżali się kolejno, witając w progach
Podniebnej Twierdzy, gdzie dowiadywali się o swoim zadaniu i choć z
początku wydawało się ono pozbawione wszelkiego sensu, przy odrobinie
niezbędnych wyjaśnień stawało się zrozumiałą koniecznością.
<br />
Bariery powstawały powoli, częściowo; testowali swoje możliwości na
poszczególnych obszarach, naginając granice wytrzymałości
kontrzaklęciami, nie raz wspomagając się nawet zakazanymi przedmiotami;
niektóre ściany pękały od razu, zbyt słabe w porównaniu ciskanych
uroków; najłatwiej było im doświadczyć tego fenomenu wobec potęgi, którą
dysponował Solas, rzecz jasna; każdy z magów stawiał przed nim
niemożliwą do zagięcia (w swym mniemaniu) poświatę, a on czynił
wszystko, by rozkruszyć ją w jak najkrótszym czasie. Wkrótce okazało
się, że by wszystko miało ręce i nogi, apostaci musieli połączyć swe
siły, tak jak przewidziała to wcześniej Lavellan.
<br />
Aby ten fenomen mógł mieć jednak miejsce, potrzebowali towarzystwa
ostatniego z magów, Doriana. Ten oznajmił hucznie swe przybycie i
zgodnie z obietnicą, wkrótce po otrzymaniu listu stawił się w progach
przestronnej komnaty, służącej za gabinet Inkwizytorki. Niezrażony
nagłym wtargnięciem, wyprostował się ostrożnie, czekając w uprzejmym
milczeniu aż czułe powitanie przyjaciół dobiegnie końca. Wtedy pozwolił
sobie na wymienienie z tevinterczykiem uścisków dłoni i fachowe
przejście do sedna sprawy.
<br />
- Potrzebujemy twojej pomocy, Dorianie - zaczął cicho, rozkładając na
obszernym blacie starannie wyrysowane schematy. Rysunki przedstawiały,
krok po kroku cały, złożony proces tworzenia barier i wzmacniania ich w
swej wielowymiarowości. - Każda ze ścian wzmacnia kolejną i stają się
nie do przebicia. Ktoś musi stać na warcie i ładować zaklęcie energią,
zmiany przeprowadzimy wedle uznania. Jestem przekonany, że nie będą
trwać dłużej, niż dwie, trzy godziny. Tak wielki wysiłek nie jest
możliwy do wytrzymania przy tak niekorzystnych warunkach...
<br />
- Warunkach - wszedł mu w słowo arystokrata, wznosząc w górę czoła jedną z ciemnych brwi. - Sugerujesz więc, że...?
<br />
- Sądzę, że Isella będzie w stanie ci to lepiej wyjaśnić. Ja... muszę
zająć się paroma sprawami - westchnął nieszczęśliwie, posyłając
ukochanej przelotne spojrzenie.
<br />
W rzeczywistości wcale nie chodziło o pilne sprawy, a o to, że
najzwyczajniej w świecie nie miał siły powracać do tak uciążliwego
tematu, by przewałkowywać trud ostatnich dni po raz kolejny. Dorian był
przyjacielem Inkwizytorki, nie jego; to w jej gestii znajdowały się
wyjaśnienia.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-07, 10:07<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wybacz kolokwialny zwrot, a jeśli powiesz Bykowi, że tak się wyraziłem
zaprzeczę wszystkiemu, ale jasna cholera, musisz sobie żartować! Isella,
sowy?
<br />
Jasnowłosa odgarnęła włosy, spoglądając na przyjaciela. Zadziwiająco
szybko jej blond włosy z dość krótkich stały się już słuszną długością.
Mogła się nimi swobodnie bawić, gdyby tylko miała taką potrzebę. Czasem
miała.
<br />
- Wiem jak abstrakcyjnie to brzmi, ale nie wyssałam tego z palca.
Jesteśmy śledzeni. Nikt nie zwraca uwagi na sowy, bądźmy szczerzy.
<br />
W pomieszczeniu nastała cisza. Isella upiła kilka łyków herbaty.
<br />
- W porządku. A bariery? Jak trudne są do wykonania?
<br />
- Niech odpowie ci liczba magów, których będziemy do tego wykorzystywać.
Po stronie Inkwizycji stanie ich około osiemdziesięciu. Solas udostępni
część swoich ludzi, czyli kolejne dwadzieścia, może więcej. No i sam
Solas.
<br />
- Moglibyśmy zneutralizować jakieś miasto, zmieść je z powierzchni
Thedas. - Konspiracyjny, żartobliwy głos Tevinterczyka sprawił uśmiech
na twarzy kobiety.
<br />
- Tak, w zasadzie tak - Isella parsknęła śmiechem. - Tymczasem będziemy bawić się starożytną magią. Brzmi nieźle, co?
<br />
- To kiedy zaczynamy?
<br />
- Nie tak szybko. Skoro wszyscy się stawili, musimy to ogarnąć.
Teoretyczny plan jest już stworzony, każdy wie co ma robić, ale... Cóż,
to nie jest takie proste. Zbyt stara to magia, zbyt potężna, aby
popełniać błędy.
<br />
- Skoro mówimy o potężnej magii, gdzie zgubiłaś kryształ? - Policzki
Iselli zaczerwieniły się, jak uczniakowi, którego przejrzano. - Och, nie
mów mi. Myślałaś, że się nie domyślę? Proszę cię. No, gdzie?
<br />
- Skoro zgubiłam, to nie wiem gdzie to jest, prawda? Wydaję mi się, że gdzieś w zamku, ale gdzie...
<br />
- Masz szczęście, że to przewidziałem - mruknął Dorian, wyciągając swój
kryształ. Świecił przyjemnym, intensywnie błękitnym blaskiem. Krótka
inkantacja sprawiła, że drugi taki lewitował tuż przed nimi.
<br />
- Och. Znalazłeś go?
<br />
- Cóż, jak mówiłem. Przewidziałem to - Dorian parsknął śmiechem,
niezwykle z siebie zadowolony. - Na szczęście, moja droga, masz
niezwykle mądrego przyjaciela.
<br />
- I przystojnego.
<br />
- W istocie, dokładnie tak! Ach, w końcu się uczysz. Fantastycznie.
<br />
<br />
Noc przyniosła ukojenie. Plan był obmyślany w niemalże doskonałym
stopniu. Nie było miejsca na pomyłki, na pośliźnięcia, na błędy.
Zabezpieczyli się niemalże w każdym stopniu, starając się, aby każdy
kawałek bariery był tworzony przez kilku magów jednocześnie. Nigdy jedna
osoba, nigdy samotnie. Mogłoby się to skończyć katastrofą.
<br />
Teraz Isella i Solas leżeli wtuleni w siebie, choć jeszcze nie spali.
Czerpali przyjemność i siłę z przyjemnego ciepła drugiego ciała.
Delikatnie głaskanie biodra, czy ramienia pozwalało się zrelaksować.
<br />
- Ar lath ma vhenan - szepnęła cicho, przesuwając ustami po piersi
mężczyźni. Nie odsunęła się, aby wymruczeć wyznanie, nie zamierzała się
ruszać. Było jej zbyt wygodnie.
<br />
Ciepła, bawełniana koszula do połowy ud zasłaniała część ciała Iselli, chroniąc ją przed chłodem. Na zewnątrz szalała burza.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-07, 17:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Za
oknem zacinał rzęsiście deszcz; jego ciężkie krople dzwoniły ciężko o
szyby, zupełnie jakby w tej jednej chwili postanowiły obrócić Podniebną
Twierdzę w kopkę rozmokłego gruzu.
<br />
Wiatr, poruszający lekkimi firanami sugerował nadchodzącą burzę - jesień
zbliżała się ku nim nieuchronnie, zwiastując swą obecność w żółknących
liściach i ciemniejącym prędzej niebie. Z reguły ów pora roku napędzała
go natchnieniem, skłonnością do refleksji - tym razem nie było jednak
mowy o podobnych odczuciach. Nie, gdy każdy dzień gonił ich piętnem
pośpiechu i koniecznością walki z zagrożeniem. Duża dłoń prześlizgnęła
się po odzianym w biel boku, zatrzymując się w miejscu, gdzie pod
materiałem koszuli tkwiła świeża wciąż rana - wracał do niej zupełnie
podświadomie, upewniając się, że wszystko było już w porządku, że
delikatna skóra nie zamierzała już rozstąpić się pod wpływem
silniejszego dotyku.
<br />
Pochylił się, odpowiadając na wyznanie cichym, rozleniwionym pomrukiem -
właściwie nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem mieli
okazję, by ułożyć się tak przy sobie, ciesząc krótką chwilą wspólnego
odpoczynku. Ciągle gdzieś gonili, coś załatwiali, tłumaczyli i
rozmawiali... nie było łatwo, musiał przyznać, ale czy mieli inny wybór?
Bezpieczeństwo Iselli było dla niego najważniejsze, szczególnie, gdy z
niewyjaśnionych dla niego przyczyn czaił się na nie sam Falon'Din.
<br />
Wciąż nie potrafił tego zrozumieć. Miał, oczywiście, parę teorii, ale
żadna z nich nie wydawała mu się na tyle prawdopodobna, by zawierzył jej
do końca.
<br />
Czy naprawdę mogło bowiem chodzić o zemstę i odebraniu mu wszystkiego, co kochał, tak samo, jak on odebrał to swemu ludowi?
<br />
Czy żądający sprawiedliwości evanuris naprawdę wierzył, że zmieni coś
śmiercią jednej kobiety? Czy mógł być na tyle zaślepiony swym gniewem,
by sądzić, że odebranie Solasowi jego miłości przywróci jakoś dawny
porządek rzeczy?
<br />
<span style="font-style: italic;"> O, Falon'Din'ie
<br />
Lethanavir - Towarzyszu Śmierci
<br />
Pokieruj mymi krokami, daj spokój mej duszy
<br />
Poprowadź mnie do spoczynku.</span>
<br />
Słowa modlitwy pojawiły się nagle w jego głowie, wraz z całą serią
wymownych, niechcianych wspomnień. Mógł zobaczyć odległe echo bogato
zdobionych komnat i ustawionych w nich rzędach niewolników, z
vallaslinami na rozjaśnionych ekstazą obliczach.
<br />
Na ich tle odcinały się wyraźnie wysokie sylwetki, przechadzających się
dostojnie arystokratów, wszystko było dopięte na ostatni guzik z tak
wielką dbałością o szczegóły; jak dobrze zapamiętał tę chwilę, jak
dobrze mógł ją odwzorować w swej głowie, nawet teraz, po tylu latach...
<br />
Wszystkie te niewinne spojrzenia, upatrzone tęsknie w przesiąknięte
zepsuciem oczy samozwańczego boga... Nie mieli pojęcia, jak wielką
krzywdę im czynił. Nie mieli pojęcia, że w swych modłach już za chwilę
doznają okrutnej śmierci, że ich <span style="font-style: italic;">najdroższy</span> władca wyssie z nich podstępnie życie, karmiąc się ich potęgą, ich wiarą, ich... miłością.
<br />
- Vhenan - drgnął nagle, pragnąc za wszelką cenę wyrwać się z
nieprzyjemnych rozmyślań. - Widziałaś się ostatnio z Morrigan? Jak czuje
się po rytuale? W całym tym ogromie zamieszania, nie zdążyłem ją o to
zapytać... Głupio się z tym teraz czuję. Nie powinienem jej ignorować po
tym, jak wielkie podjęła ryzyko wobec naszej sprawy. Nie chciałbym żeby
myślała, że tego nie doceniam - pogładził ją delikatnie po plecach,
podciągając się, by zarzucić delikatne przykrycie na jej marznące od
wiatru ciało. - Może powinienem z nią.. porozmawiać?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-07, 18:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Myśli
Iselli, choć bardzo chciała, by były pozbawione mroku i zmartwień cały
czas kręciły się wokół zagrożenia. Była tym zmęczona. Chciała mieć, po
prostu, spokój. Najpierw Koryfeusz zagroził ich życiu, a przez przypadek
była jego głównym celem. Wszystko, co miało miejsce było...
Przypadkiem, cholernie przykrym zresztą. Później, gdy mogła już zamknąć
ten rozdział w swoim życiu, gdy miała ściągać z siebie piętno
Inkwizytorki - mimowolnie przypomniała sobie słowa Inkwizytora
Amerdiana, elfa sprzed ośmiuset lat, który zatrzymał Hakkona - wydarzyła
się kolejna rzecz, która nie pozwoliła jej po prostu odejść.
<br />
Tym razem jej ukochany, który leżał obok niej, był przyczyną, dla której
po raz kolejny musiała podjąć walkę. W tym przypadku nawet sama ze
sobą.
<br />
I kiedy wydawało się, że piekło zostało skończone, że nie ma więcej
miejsca na złe rzeczy, że po tylu latach Isella będzie mogła po prostu
odpocząć i zrzucić z barków ciężar całego świata musiało wydarzyć się
coś jeszcze, co zmuszało ją do ponownego stanięcia na nogi z kosturem
przy nodze. Znów musiała być sprytniejsza, niż tak naprawdę mogła być.
<br />
Nikt nie pytał, czy była gotowa na poświęcenia, nikt nie zastanawiał się
co oznaczało to wszystko dla niej. Łatwo było zrzucić odpowiedzialność
panowania nad pokojem wszystkim państwom na jedną organizację, której
się bali i nie lubili, ale jednocześnie - nie musieli martwić się
drobnostkami, jak równowagą.
<br />
Jak wiele osób teraz przejrzało, że dzieją się różne, dziwne rzeczy?
Zapewne niewielu. Ilasdar działał bardzo rozważnie, po cichu. Z punktu
widzenia wielu możnych Isella już dawno powinna rozwiązać Inkwizycję. I
trudno było się z tym nie zgodzić. Z perspektywy osób, które nie miały
pojęcia co się działo - to byłby najlepszy ruch.
<br />
Drgnęła, gdy usłyszała głos Solasa. Nie spodziewała się. Przeciągnęła się, wybudzona z rozmyślań.
<br />
- Czuje się w porządku. Jest w zamku, jeśli chciałbyś z nią porozmawiać.
Potrzebujemy każdego maga, a ona niewątpliwie jest jedną z
potężniejszych. Chociaż wydaję mi się, że dalej to trochę przeżywa. W
sobie. Jest silną osobą, więc nic jej nie będzie.
<br />
Uśmiechnęła się lekko, wzdychając.
<br />
Być może nie powinna mu tego mówić. Solas i tak brał na siebie zbyt
wiele rzeczy, które nawet nieszczególnie były jego winą. Ale czuła
potrzebę podzielenia się swoimi emocjami, a nie było obok Cassandry.
<br />
- Chciałabym, żeby to się już skończyło, wiesz? - mruknęła w jego pierś,
głaszcząc delikatnie kciukiem jego skórę. - Dopiero teraz, gdy możemy
po prostu... poleżeć. Widzę, w jakim biegu żyję od <span style="font-style: italic;">lat</span>.
Ciągle coś. Ciągle są spotkania, rozmowy, podpisywanie papierów, nawet
egzekucje, bo nagle stałam się prawem w niektórych sytuacjach. Pomyśleć,
że kiedyś chciałam być przydatniejsza, robić więcej rzeczy -
westchnęła, głaszcząc palcami u stóp łydkę Solasa, zupełnie
nieświadomie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-07, 18:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Tak
bardzo mógł teraz zrozumieć jej słowa... czasami nie umiał wyzbyć się
uczucia, że Isella podświadomie czytała mu w myślach - zwłaszcza, gdy
coraz częściej zdawali się czuć dokładnie to samo i kwestią pozostawało
jedynie to, które z nich ubierze ów odczucia w słowa, by wygłosić je na
głos.
<br />
- Potrzeba nam czasu - wyszeptał łagodnie, podciągając ją sobie w górę,
tak, by drobne ciało ułożyło się miękko na jego torsie. Uwielbiał to,
jak drobna była przy nim Inkwizytorka; jak filigranowe wydawały się jej
cudowne biodra, szyja i jędrne, dziewczęce piersi.
<br />
Silne ramiona owinęły się ufnie wokół wąskiej talii, gdy pełne wargi
apostaty odnalazły te, które należały do jasnowłosej elfki; złożył na
nich delikatny pocałunek, a potem drugi i trzeci, nie chcąc rozstawać
się z ich ciepłem.
<br />
- Trochę czasu, cierpliwości i sił - dodał pokrzepiająco, zmuszając się
do przyjęcia na twarz subtelnego, ciepłego uśmiechu. Isella nie miała
zapewne pojęcia, ile był gotów poświęcić, byleby tylko mieć pewność, że
wszystko będzie z nią w porządku; że ich koszmar kiedyś się skończy i...
być może odnajdą wreszcie chwilę czasu, by pożyć tak, jak żyć mogła
każda zwyczajna para.
<br />
Choć z drugiej strony tak ciężko było mu to sobie wyobrazić - ją i
siebie w niewysokim domku w środku lasu z... biegającym potomstwem w
ogródku, z popołudniami, spędzanymi na słonecznych polanach. Czy
potrafiłby jej dać rodzinę? Czy potrafiłby oddać się sielance swojskiego
życia po tym wszystkim, czego doświadczył? Czego doświadczyli <span style="font-style: italic;">razem</span>?
<br />
Perspektywa chatki była jednak niemożliwie odległa. Tak odległa, że nie
potrafił jej do siebie dopuścić; wydawała mu się snem, rozmytym i
niedokładnym, niekoniecznie niezbędnym do pojęcia.
<br />
- Chcę ci tylko powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumny -
wymruczał, otulając ją szczelnie swymi objęciami. Jedwabiste przykrycie
zsunęło się odrobinę z łuku zgrabnej pupy, odsłaniając kawałek smukłego
uda; przechylił głowę, przyglądając mu się bezwstydnie, podczas gdy jego
własna łydka przesunęła się pośród prześcieradeł w taki sposób, by
cudownie ciepłe ciało znalazło się jak najbliżej niego. Przez ostatnie
dni nie miał pojęcia, jak bardzo za tym tęsknił; za dotykiem, gorącem,
poczuciem bezpieczeństwa. I był pewien, że Isella czuła w tej chwili
dokładnie to samo.
<br />
- Nie zrozum mnie źle, ale... - zaczął wolno, powstrzymując z trudem
zakłopotany uśmiech. - Albo wyjątkowo służy ci zmęczenie, albo przez to
wszystko zapomniałem, jaka jesteś zachwycająca. Mimo tych wszystkich
trosk, wciąż promieniejesz, vhenan. Stanowisz sobą zagadkowy przypadek
niemożliwego do stłumienia piękna.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-07, 19:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Cichy
chichot rozbrzmiał w pomieszczeniu. Otulona jego ramionami i nogami
czuła się bezpieczna i nie zdawała sobie sprawy z tego, znów, jak
przyjemne było to uczucie. Sprawiało, że czuła się... dobrze. Pomimo
wszelkich przeciwności losu. Westchnęła cicho, przymykając powieki.
Czuła, jak rzęsy dotykają torsu Solasa.
<br />
- Widzę, że czegoś chcesz - uśmiechnęła się subtelnie. - Ilu dziewczynom przede mną to mówiłeś?
<br />
Pomimo wszelkich przeciwności losu i miliona zmartwień, jakie oboje
teraz mieli była szczęśliwa. Zmęczona, owszem, może nawet przemęczona,
trochę zniechęcona. Niemniej jednak czuła się... dobrze.
<br />
- Jestem po prostu szczęśliwa, mimo wszystko. Mam ciebie, to wystarczy. -
Nastała cisza, przyjemna, tuląca ich swoich spokojem. - Mam tę chwilę. I
znaczy ona więcej, niż mógłbyś się spodziewać.
<br />
Jej palce gładziły jego ciało, bezpieczeństwo usypiało ją powoli,
rozleniwiało. Jutro czekał ich ciężki dzień, ale jego waga choć na
drobny moment spadła z jej ramion, odeszła w niepamięć, dając mózgowi
zrelaksować się.
<br />
<br />
Kolejny poranek przyniósł Iselli więcej niepokoju, niż się spodziewała.
Pogoda nie polepszyła się, a więc deszcz towarzyszył im przez cały czas
przebywania na zewnątrz, a ponieważ mieli zakładać bariery... Sytuacja
zapowiadała się co najmniej barwnie.
<br />
Isella przydzielona była do pracy w ogrodach, gdzie znajdowały się także
eluviany, chociażby. Trwały dopiero przygotowania, ustawianie
wszystkich w odpowiednich miejscach, ostatnie instrukcje, ale było to na
tyle duże przedsięwzięcie, że zwyczajnie musiało być perfekcyjnie.
<br />
Peleryna przeciwdeszczowa, którą miała na sobie (zresztą, wszyscy taką
posiadali) nie była specjalnie wygodna, ale w związku z pogodą nie miała
wyjścia, musiała zostać.
<br />
Solas krzątał się nawet bardziej, niż ona. Był wszędzie i osobiście dbał o każdą, najmniejszą rzecz.
<br />
Stres i napięcie było wyczuwalne w powietrzu, namacalne. I wtem.
Wszystko się zaczęło. Na jeden znak prawie setka magów rozproszona po
całym zamku zaczęła inkantacje. Praca szła metodycznie, w skupieniu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-08, 19:54<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Rozmieszczenie ma tu kluczowe znaczenie - tłumaczył, chwytając maga za
ramię, by poprowadzić go do drugiej krawędzi muru. Nie było czasu na
więcej tłumaczeń, musieli działać prędko i pamiętać o tym, że nie mieli
prawa do pomyłek.
<br />
- Postarajcie się teraz skoncentrować na promieniu energii - przemówił
głośno, przywołując sobie uwagę protegowanej części apostatów. - Na mój
sygnał wszyscy wzniesiecie w górę swoje bariery, a ja połączę je w
jedną, trwałą ścianę. Skupcie się i... - urwał na chwilę, gdy w oddali
mignęła mu znajoma sylwetka o długich nogach i długich, jasnych włosach.
Bogowie, tak bardzo chciał wierzyć, że da radę uchronić Lavellan, że
bariery pomogą. Jeśli one nie zadziałają, jeśli jednak się mylili, to...
<br />
Nie pozostanie mu już nic innego, jak najgorszy krok, o którym na tę chwilę wolał nie myśleć.
<br />
Choć myślał, oczywiście - myślał, ponieważ nawet najczarniejsze i
najbardziej odległe, czarne scenariusze wydawały się prawdopodobną
koleją rzeczy wobec potęgi Falon'Dina.
<br />
- Solasie? - Dorian uśmiechnął się łagodnie, poklepując go po plecach. - Odpłynąłeś?
<br />
- Nie - skłamał gładko, odrywając wzrok od ukochanej. Strząsnął krople
wilgoci z czubka nosa i odetchnął głęboko, zmuszając się do oddzielenia
smętnych myśli i ukierunkowanie ich na tor powierzonego im zadania. -
Czekałem na odpowiednią chwilę. Zajmijcie swoje miejsca! Ręka mocy do
nieboskłonu, druga zwisa luźno przy tułowiu. Trzy... dwa... teraz!
<br />
Powietrze wypełniło się zapachem ozonu, a deszczowe niebo rozjaśniło się
wyraźnie, gdy połacie skoncentrowanej energii rozrosły się w górę,
zupełnie jakby chciały wspiąć się tak do samych gwiazd.
<br />
Napiął ramię i wyrzucił drugą wiązkę wolną dłonią, a wraz z nim w jego
ślady poszła ta część magów, którzy mieli w sobie na tyle sił, by umieć
powtórzyć ten ruch - jasnobłękitne płaty poczęły powoli scalać się w
spójną całość, a nieco wyraźniejsza linia, należąca do niego,
przyciągała je zwinnie, niby krawiecka nić, łącząca płaty materiału.
<br />
Gorąco zalało jego twarz i tors, odciskając się piętnem zmęczenia na
zesztywniałym od wysiłku ciele - nie ustępował jednak, do chwili, gdy
cała Podniebna Twierdza znalazła się pod kloszem; to właśnie wtedy
odkrył, że to, co w dalszym ciągu brał za deszcz, okazało się być
kroplami potu. Dyszący ciężko i drżący, machnął dłonią, dając pozostałym
znak, że wszystko się udało.
<br />
Na placu zapadła głucha cisza - zniknął nawet odgłos deszczu, który
rozbijał się teraz, wysoko nad ich głowami, o świeżo powstałą barierę.
<br />
- No - usłyszał zza pleców znajomy akcent Doriana. - Mniemam, że możemy to uznać za mały sukces.
<br />
- Tak - odpowiedział mu słabo, wykrzywiając wargi w subtelnym uśmiechu. - Możemy.
<br />
- Och, mogę się pozbyć peleryny! - Zaświergotała Merrill, przeciskając
głowę przez sztywny materiał płaszcza. - Ależ mnie to denerwowało,
ruszać się nie da!
<br />
- Właśnie dlatego nigdy ich nie noszę. Szkoda mi tylko włosów, to
prawda, ale podobno odrobina deszczówki dobrze na nie robi - Tevinterski
arystokrata ściągnął wargi, zakręcając zadbany wąs na jednym z palców. -
Isella! - Wychylił się przez krawędź, nie dbając o to, że swym krzykiem
ściągnął na siebie niemalże wszystkie spojrzenia. - Wszystko w
porządku?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-08, 20:32<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Żyję! - Isella krzyknęła, przechodząc przez krótki korytarz, dzielący
główny dziedziniec z ogrodem, w którym właśnie była. To Isella została
przydzielona do "podawania" części bariery, którą tworzyli w ogrodzie
Solasowi. W związku z tym właśnie teraz jej wysiłek był widoczny na
twarzy, z czoła kapało kilka kropli potu, które zostały wytarte, gdy
tylko zaczęły łaskotać.
<br />
Jasnowłosa uniosła głowę do góry, przyglądając się barierze, która
delikatnie połyskiwała swoim eterycznym, błękitnym światłem. Mieniła się
w blasku, co sprawiało zwyczajny uśmiech na ustach Inkwizytorki.
<br />
- Myślę, że możemy sobie pogratulować - stwierdziła rozpromieniona.
<br />
Stanęła na palcach, wyciągając ciało do góry, które zaprotestowało
strzykając kośćmi w kilku miejscach. Pomimo zmęczenia, które czuła aż w
kościach była naprawdę dumna.
<br />
- Dziękuję za pomoc. Zrobiliśmy właśnie kawał dobrej roboty wspólnymi siłami, dziękuję.
<br />
<br />
Drobna postura przyjaciółki z dawnych lat mignęła w oddali. Isella
drgnęła na ten widok, przypominając sobie o ważnej sprawie, którą miała
doprowadzić do końca.
<br />
- Elora! - zawołała za czarnowłosą elfką.
<br />
Widziała zaskoczenie na jej twarzy.
<br />
- Możemy porozmawiać? - Uśmiech Iselli, choć niewielki, był szczery.
<br />
Przetarła twarz fragmentem białej koszuli, którą miała na sobie.
<br />
- Uch... Tak, oczywiście.
<br />
Isella wzięła dziewczynę za dłoń i poprowadziła ją do gabinetu Inkwizytorki, który niegdyś był pokojem Solasa.
<br />
Czas był teraz towarem deficytowym i na jej biurku, zauważyła szybko,
czekało właśnie kilka bardzo ważnych raportów odnośnie poszukiwań
Falon'Dina. Mogła i chciała poświęcić kilka minut przyjaciółce. A
przynajmniej, dawnej przyjaciółce i... cóż, kochance. Były przecież
razem, pamiętała o tym.
<br />
Po prostu nigdy nie spodziewała się, że po tak długim czasie w sercu
Elory mogłoby zostać jeszcze uczucie. Rozstały się dość naturalnie,
żadna nie obiecała drugiej, że będzie na nią czekać. Nigdy nie należało
być pewnym swojego losu, jeśli chodziło o szpiegowanie, a przecież
właśnie w takim celu została tam wysłana, choć być może nikt ze
znajdujących się w Podniebnej Twierdzy o tym nie wiedział. Nawet Solas.
<br />
Elora zdawała się to rozumieć, popierać. Znalazła sobie, zresztą,
mężczyznę i była z nim dość długi czas, Isella doskonale o tym
wiedziała. Krótka korespondencja z Opiekunką ujawniała kilka faktów z
życia jej przyjaciół.
<br />
- Coś się stało? Dotychczas raczej mnie ignorowałaś. - Jasnowłosa usłyszała gorzką nutę w głosie łowczyni.
<br />
Isella chciała zaprzeczyć, ale w połowie słowa, które miało już wypłynąć
z jej ust zatrzymała się. Czy naprawdę poświęcała Elorze tyle czasu,
ile być może powinna, jako dobra przyjaciółka? Jakby nie było, Łowczyni
przyjechała tu po to, aby jej pomóc, tymczasem została nieco pominięta w
ferworze przygotowań, wielu emocji i... Cóż, wszystkiego. A ich
ostatnia poważniejsza rozmowa skończyła się wybuchem Iselli. Faktycznie,
Inkwizytorka nie przedstawiała się jako dobra przyjaciółka.
<br />
- Przepraszam, jeśli tak właśnie się czułaś. Muszę przyznać, że ogrom
obowiązków Inkwizycji przytłacza mnie i nie mam czasu dla wszystkich,
chociaż chciałabym.
<br />
Isella prychnęła cicho, wzdychając ciężko chwilę potem.
<br />
- Nawet sen nie jest ukojeniem. Przepraszam za to. Chciałam z tobą...
porozmawiać. Traktuję cię jak przyjaciółkę, bardzo dobrą zresztą, ale...
Słyszałam co mówisz o niektórych z moich przyjaciół. Obgadujesz go,
Elora. I rozumiem to, że możesz czuć gorycz, niezadowolenie i zazdrość,
jeśli to, co Dorian mówił jest prawdą i dalej mnie... kochasz.
<br />
Inkwizytorka uniosła wzrok, a ich spojrzenia spotkały się ze sobą i Isella już wiedziała. To była prawda.
<br />
- Przepraszam. Nie miałam pojęcia...
<br />
- Oczywiście, że nie. Widziałaś tylko Solasa. Nikogo więcej.
<br />
- To dlaczego tak bardzo chciałaś, żebym była z tobą, skoro widziałaś, że nie jestem... zainteresowana?
<br />
Słowa Iselli najwidoczniej bardzo zabolały Elorę, bo ciemnowłosa odrzuciła warkocz i podniosła się z fotela.
<br />
- Zostań, proszę.
<br />
Cichy szept rozbrzmiał w pomieszczeniu.
<br />
- Potrzebuję przyjaciół. Wiem, że mogę ci ufać. Ja po prostu... Nie dam
ci miłości, jakiej oczekujesz, Eloro. Nie mogę. Ale to nie znaczy, że
chcę wymazać cię z mojego życia, bo tak nie jest. Jesteś wspaniałą,
piękną i wartościową kobietą. I jestem pewna, że znajdziesz swoją
miłość, ale nie mogę być nią ja.
<br />
- Dlaczego nie, co?! Bo Solas?! On cię oszukuje, Isello! Manipuluje, nie rozumiem jak możesz...
<br />
- Przestań, proszę. Nie zamieniłaś z nim nawet słowa. Mówisz tak, bo
jesteś zazdrosna i ja to rozumiem, naprawdę. Można powiedzieć wiele o
nim, wiele negatywów także, ale to sprawia, że jest prawdziwy, wiesz o
tym. Nikt nie jest idealny, ja też nie jestem.
<br />
Bojowa postawa ciemnowłosej, która jeszcze przed chwilą była intensywna i nabuzowana odpuściła jakby, nieco.
<br />
- Pozwól nam być przyjaciółmi. Pozwól mi pokazać, że możemy nimi być.
Proszę - Isella patrzyła na swoją przyjaciółkę, oczekując jakichś słów,
akceptacji, czy odrzucenia.
<br />
Minuty ciszy mijały.
<br />
- W porządku. Ale to będzie... trudne.
<br />
- W porządku. W ostatnich latach stałam się specjalistką od trudnych
sytuacji, damy sobie radę - Isella uśmiechnęła się, wyciągając do
przyjaciółki rękę.
<br />
Dwie elfki złączyły się w uścisku przyjaźni, ciepłym i krzepiącym serce.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-09, 22:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Błękitna
maź zakołysała się ciężko, niemalże przelewając przez krawędzi
kamiennej misy - pochylił się nieco niżej, wyrównując chybotliwą
powierzchnię za pomocą zaklęcia; te, choć rzucone niezwykle ostrożnie,
ledwo nie doprowadziło do spartaczenia mikstury i w jakiś sposób...
<br />
Działało mu to na nerwy. To, że ostatnimi czasy nie potrafił niczego
doprowadzić do końca, zająć się tym w należyty sposób. Coś ciągle
zaprzątało mu myśli, nie opuszczało udręczonego umysłu, choć tak bardzo
pragnął choć przez chwilę mieć w głowie tylko pustkę.
<br />
Przymknął oczy, opierając głowę o chłodną powierzchnię ściany - wywar
zabulgotał po raz ostatni i wreszcie zastygł w miejscu, przybierając
odcień mętnego szkła.
<br />
Smukła dłoń sięgnęła po grzbiet jednej z opasłych ksiąg, otwierając ją
sprawnie na ostatniej czytanej stronie. Według zapisanych w niej słów,
miksturę należało teraz pozostawić na trzy kolejne doby, nie mogąc jej
dotykać, mieszać i poddawać zmiennym temperaturom.
<br />
To wydało mu się zabawne - gdyby ktokolwiek spojrzał na niego w tej
chwili z boku, na ogrom pracy, jaką wkładał w swoją miksturę, pomyślałby
zapewne, że zajmował się właśnie tworzeniem zabójczej broni, lub
wybawienia, odpowiedzi na wszystkie swe problemy. W rzeczywistości
tworzył jedynie utrwalacz do ilustracji, które miały zostać zawarte w
nieukończonej wciąż księdze, opowiadającej o historii starożytnych. Nie
chciał, by jego ciężka praca spełza na niczym... nie po tym, gdy (tak
lubił sobie wmawiać) miało to być jego zadośćuczynienie pogrążonym w
nicości istnieniom, których...
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie udało ci się uratować.
<br />
Które zawiodłeś.
<br />
Których nigdy nie będziesz wart.</span>
<br />
Wyprostował się gwałtownie, zmuszając się do otwarcia oczu. Czy nie mógł
mieć spokoju przez choćby i jedną chwilę? Coraz częściej myślał o
rzuceniu wszystkiego w cholerę i sięgnięciu po alkohol, po całe mnóstwo
wina, którym mógłby się beztrosko upić i... może choć wtedy by wreszcie
nie zadręczał się tym wszystkim z taką gorliwością.
<br />
Na szczęście oprócz wina, miał dostęp do innego rodzaju używki.
Wystarczyło przejść przez eluvian i wyciągnąć bez wysiłku swe ramiona,
by...
<br />
<br />
- Isella? - Rzucił łagodnie w ciemność, pozwalając sobie na
rozjaśnienie ciemności niewielką kulą zaświatła. A jednak, mimo późnej
pory, sypialnia Inkwizytorki pogrążona była nie tylko w mroku, ale i
całkowitej pustce. Musiało to oznaczać, że przebywała gdzie indziej i z
góry założyć mógł dwie opcje. Jedną z nich był gabinet, gdzie przybywało
coraz więcej raportów, dotyczących możliwego położenia Falon'Dina,
drugą zaś miejsce nieokreślone, lecz z pewnością u boku Doriana,
ponieważ (wszyscy dobrze to wiedzieli) nie istniała możliwość, by ów
dwójka przegapiła okazję do spędzenia razem choć jednego wieczora. Nie
mógł im się specjalnie dziwić - podejrzewał, że gdyby sam miał
przyjaciół, też wolałby skorzystać z daru, jakim było ich towarzystwo.
<br />
Mimowolnie pomyślał o wszystkich zaprzyjaźnionych duszach, z którymi
nawiązał wiele głębokich relacji podczas swych wędrówek w Pustce... Może
mógłby się do nich wybrać choćby i na chwilę, żeby...
<br />
<span style="font-style: italic;">Żeby odnalazł cię Falon'Din?</span>
<br />
Przewrócił oczami, mając ochotę przystanąć przy pobliskiej ścianie i
uderzyć w nią czołem. I wtedy zdał sobie sprawę z tego, że nie znajdował
się już przy ścianie, a przy drzwiach, które prowadziły wprost do
lochów, a tam...
<br />
<span style="font-style: italic;">Niczego się ode mnie nie dowiesz.</span>
<br />
Może mógł go przesłuchać? Wyciągnąć z niego cokolwiek, dowiedzieć się,
gdzie i jak zdobył wiedzę o ich położeniu - znał sposoby, które
wyciągały prawdę z nawet najbardziej zatwardziałych milczków. Musiał się
nimi posługiwać, gdy parę lat temu opuścił Inkwizycję, by doprowadzić
sprawy do końca na własny rachunek.
<br />
Teraz też mógł chyba zabawić się w pojedynkę - brak dodatkowych gapiów i
straży nierzadko stanowił bodziec pobudzający wszelkich głupców do
mówienia. Gdyby dołożyć do tego parę fałszywych gróźb i obietnic? Każdy
był to złamania - wszystko było tylko kwestią czasu i umiejętności.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-09, 23:27<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Tyle mówisz o tym Falon'Dinie, a w zasadzie nigdy nie pokazałaś mi, jak
wygląda. - Dorian zauważył, opierając się nonszalancko o szare krzesło w
szarym świecie Vir Dirthara. Ciekaw był, jak też wyglądało to wszystko z
perspektywy elfa. Przez wzgląd na jego ludzkość wszystko, co go
otaczało było bezbarwne i trochę... nudne.
<br />
- Nie mam przecież jego obrazu nad łóżkiem. Jedyne, gdzie mogłabym ci pokazać, to Arlathan.
<br />
- No to chodźmy. - Dorian poderwał się, zaintrygowany. - No już, podnoś
ten swój chudy tyłek, dawaj. Chcę wiedzieć, z kim się mierzymy.
<br />
<br />
Cisza w zamku w Arlathanie była niezwykła. Isella znów miała wrażenie,
jakby szukali Solasa, wiele lat temu, i przemierzali wiele budynków w
tym pięknym, choć zniszczonym świecie. Eluvian wypluł ich w odpowiednim,
zamkniętym pomieszczeniu, w związku z czym cisza była uzasadniona,
jednakowoż za ścianami była głucha cisza. Jedyne co im towarzyszyło, to
świst wiatru na zewnątrz.
<br />
Isella, za pomocą magii, szybko rozpaliła świeczniki w pomieszczeniu. Ciepły blask otulił ściany.
<br />
Westchnęła cicho, zauważając, że obraz nie został zasłonięty. Podeszła do niego, upewniając się, że Dorian był tuż za nią.
<br />
- Czy to są...?
<br />
- Evanuris - potwierdziła cicho, przyglądając się ich twarzom raz
jeszcze. - Elgar'nan, Dirthamen, Andruil, Sylaise, June, Ghilan'nain,
Fen'Harel, Mythal i... Falon'Din.
<br />
Isella wskazywała każdego palcem, pokazując przyjacielowi jak wyglądał
jej panteon. Ich wzrok, nie bez powodu, zatrzymał się w szczególności na
ostatniej trójce.
<br />
- Ja go... widziałem. - Głos Doriana nigdy nie był tak poważny. Och,
nie, był taki moment. Gdy mówił o śmierci swojego ojca, a raczej jego
zabójstwie.
<br />
- Widziałeś?
<br />
Zaskoczenie na twarzy Iselli było ogromne.
<br />
<br />
Isella, w towarzystwie Tevinterczyka biegiem ruszyła do sypialni Solasa,
ale ta była pusta. Zirytowana zaklęła szpetnie, idąc w stronę eluvianu
do Podniebnej Twierdzy. Po drodze, jednak, miała szczęście. Trafiła na
Variel.
<br />
- Och, Isella.On dhea'lam.
<br />
- Variel! Znajdź mi, proszę, Solasa. Wydaję nam się, że wiemy, gdzie jest Falon'Din.
<br />
Rudowłosa drgnęła, zaskoczona tą informacją. Przytaknęła i ruszyła
natychmiast przed siebie, wołając po drodze kilka osób. Sama nie
wiedziała, gdzie jej przełożony się znalazł.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-09, 23:55<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">
- A później? - Pyta cicho, wznosząc wyżej dłonie z dzbanem; gorąca woda
otula blade ciało swą błyszczącą powłoką, pieniąc się i puszczając
kłęby pary.
<br />
- Później powiesz im, gdzie mnie znaleźć - syczą w odpowiedzi jadowite
wargi. Czarne włosy, poprzyklejane do wąskiego oblicza o niespotykanie
gadzich rysach, zostały nieśpiesznie odgarnięte przez wypielęgnowaną
dłoń; na paru palcach Eelon wyraźnie dostrzegał ślad po sygnetach. Myśl,
że sam Bóg musiał ukrywać przed innymi nawet fakt, że nosił biżuterię,
była dla niego niezwykle dziwna, niemalże gorsząca. - O ile najpierw nie
zrobi tego ten mag, rzecz jasna. Dbasz o to żeby zapraszali go na każdą
naradę, prawda?
<br />
- O, tak, mój panie. Wszystko według twoich zaleceń.
<br />
Milknie stosownie, gdy przerywa mu pełen zadowolenia pomruk; mężczyzna
zanurza się głębiej w wodzie, posyłając ku górze więcej gęstych,
skroplonych obłoków.
<br />
- Co... z najazdem? - Pyta wreszcie nieśmiało, nacierając olejkiem
jedno z szerokich ramion. Żółte oczy o pionowych źrenicach zwracają się
wściekle w jego stronę, odbierając na chwilę zdolność wykonania ruchu. -
Kiedy powinniśmy wyruszyć?
<br />
Usprawiedliwia się przed nim, mimo, że nie zrobił niczego złego. To
zimne spojrzenie przeraża go bardziej, niż cokolwiek, co ujrzał w swym
życiu. W taki sposób patrzeć mogą jedynie szaleńcy, gniewni, żądni
zemsty.
<br />
- Wyruszycie za dwa miesiące, tuż po Czwartym Objawieniu. Nie zapomnij o
pieczęci. Do tej pory zdążą wymyślić sposób żeby się przede mną
uchronić. Będziemy musieli pokrzyżować im plany w sposób, którego
absolutnie się nie spodziewają.
<br />
Pozostało ostatnie pytanie, a on tak bardzo bał się je zadać, że
momentalnie zaczęły mu drżeć dłonie. Bał się, tak bardzo się bał Jego
gniewu, że nie wiedział, gdzie podziać dłonie, wzrok...
<br />
- Czy coś cię trapi, Eelonie? - Syk owiał gorącem jedno ze szpiczastych
uszu, wyrywając zza zaciśniętych warg zduszony jęk. - Niczego przede
mną nie ukrywaj. Wiesz, jak bardzo tego nie lubię.
<br />
- P-panie - wydusił z siebie żałośnie, przymykając oczy. - Co się ze
mną stanie, gdy powiem im już wszystko? Czy oni... czy myślisz, że będą
chcieli mojej śmierci?
<br />
Nie otrzymuje odpowiedzi od razu; parę ciepłych kropli osiada mu na
twarzy, gdy mężczyzna podnosi się na nogi, przywołując do dłoni jeden z
gładkich ręczników. Nieskrępowany swą nagością, przystaje tuż przed nim,
przyciskając miękki materiał do bladej twarzy. Przez krótką chwilę
gadzie wargi wykrzywiają się w uśmiechu, który mrozi mu krew w żyłach.
<br />
- Nie tak mocno, jak ja. </span>
<br />
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Możesz próbować, Straszliwy Wilku. Nie wiem, co każe ci sądzić, że ty będziesz tym, któremu wyznam prawdę, ale... a-agh! </span>
<br />
Jego zmysły eksplodowały nagłym skurzcem, a świat zalał się bielą, gdy
dojmujące doznania odłączyły nagle zmysł wzroku. Nie od razu dotarło do
niego, że tym, co doprowadziło go do tego dziwnego stanu, był ból -
dopiero niemożliwy do utrzymania w gardle, rozdzierający je krzyk
pozwolił impulsowi dotrzeć do mózgu i obdarzyć go zrozumieniem.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">W swej pysze zapomniałeś o tym, z kim masz do czynienia </span> - usłyszał cichy, zachrypnięty ton; tak niepasująco spokojny do sytuacji, do jego cierpienia. - <span style="font-weight: bold;"> Czy zaczynasz rozumieć swój błąd? </span>
<br />
Jak, jak mógł się łudzić, że uda mu się wytrzymać choć chwilę tych
okropnych tortur? Plotki oakzały się prawdziwe... Solas nie tylko wzrósł
w siły, ale stał się pozbawiony skrupółów, gdy chodziło o jego własne
korzyści.
<br />
A może nie "stał"? Już wcześniej udowodnił, do czego był zdolny, gdy
czegoś mocno pragnął. Mit Zasłony nie narodził się na samych kłamstwach.
<br />
"Rozumiem", chciał odpowiedzieć, gdy udało mu się już odzyskać oddech,
ale Fen'Harel okazał się być szybszy - kolejna eksplozja bólu zalała
głowę, trzewia i kark, przepływając przez resztę ciała w regularnych
impulsach.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Mów </span> - krótki, ochrypły pomruk zmusił go do otworzenia oczu. Widział. Znów widział. Czy na długo?
<br />
Czy Falon'Din miał pojęcie, na co go spisywał, wysyłając go w te strony?
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> N-nie możesz mnie tak... to nie... a-ach, proszę, proszę, zaczekaj! Zaczekaj, nie! </span>
<br />
Fala elektryzującego bólu objęła osłabione ramiona, odbierając mu
zdolność mówienia; tęczówki przewróciły się wgłąb czaszki, świecąc
białkami, a cienkie wargi rozchyliły się bezwiednie, gdy znów jedynym,
co potrafił osiąnąć, był krzyk.
<br />
Nie wiedział, ile tym razem trwała jego udręka. Był za to pewien, że gdy
ocknął się ponownie, klęczał na ziemi. Jedna z podtrzymujących go
kajdan zerwała się w trakcie dzikiej szarpaniny, spowodowanej klątwami
apostaty.
<br />
Jak... jak udało mu się...?
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Wiem, kto cię tu przysłał</span> - spokojny szept niemalże pieścił go swoim delikatnym brzmieniem. Tak odmiennym w stosunku do jego własnych okrzyków. - <span style="font-weight: bold;">Powiedz mi tylko, gdzie się znajduje. </span>
<br />
- To... Tevinter - wydyszał we wspólnej mowie, unosząc z trudem przekrwione oczy. - To doradca archonta, Ilasdar. <span style="font-weight: bold;">Proszę, proszę. Wypuść mnie. </span> - Wyszeptał błagalnie, szarpiąć się w łańcuchach. - To wszystko, co wiem. Wszystko.
<br />
- To Inkwizytorka zdecyduje o tym, co z tobą zrobi - odpowiedział mu
niezmiennie spokojny ton. - Masz to szczęście, że skazanie na śmierć
wykracza poza moje kompetencje.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Rządzi tobą <span style="font-style: italic;">dalijka</span>?</span>
- Wydusił z siebie, zdziwiony. Nie, nie zdziwiony; zszokowany. Jeszcze
jedna plotka... była prawdziwa. Starożytny, czystokrwisty elf pozwalał,
by dyrygowała nim zwykła, brudna... - T-tobą?
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Nic nie wiesz </span> - odpowiedział mu gwałtownie i nagle Eelon uświadomił sobie, że przód jego szaty ściskany był przez dusze, blade dłonie. - <span style="font-weight: bold;"> Nie masz pojęcia... ty i tobie podobni. Gdybym był wam podobny </span> - wysyczał, podsuwając go sobie pod sam nos; tkanina szaty zatrzeszczała żałośnie, wpijając się w szyję, dusząc. - <span style="font-weight: bold;">Umierałbyś właśnie jedną z możliwie najboleśnie...</span>
<br />
- Solas? - Rozległo się z góry czyjeś wołanie. Głos był definitywnie
męski, dźwięczny i znajomy, z charakterystycznym akcentem. - Solasie,
jesteś tu? Wszędzie cię z Isellą szukamy, jest coś, co musimy ci
niezwłocznie wyja...
<br />
Szczupłe ciało uderzyło głucho o ziemię, gdy dłonie odrzuciły je tam pośpiesznie.
<br />
- ...śnić.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-14, 00:09<br />
<hr />
<span class="postbody">- Szybka randka, co? - mruknęła Isella, spotykając nieco zestresowanego Solasa, patrzącego na niego niemalże spłoszony.
<br />
W trakcie drogi tutaj Isella odbyła dość krótką i chaotyczną rozmowę z
przyjacielem, co dało jej mrożącą w żyłach informację - Dorian przez
cały, cholerny czas był obok jednego z najniebezpieczniejszych elfów na
tym świecie, naprawdę tak było. I codziennie groziło mu POTWORNE
niebezpieczeństwo. Panika, jaka panowała w jej głowie była niemalże
namacalna.
<br />
Jasna cholera. Fart, czy podstęp? Co spowodowało fakt, że nagle mieli aż
taką informację? Być może przypisywała Falon'Dinowi trochę zbyt boskie
cechy, niemożliwe rzeczy, ale naprawdę bała się, że to podstęp. Czy
mogli jednak nie zrobić nic w obliczu takich informacji? Wykluczone.
Musieli działać, wiedziała o tym.
<br />
Inkwizytorka przyjrzała się mężczyźnie, którego pojmali, bardzo uważnie.
Nie był w stanie utrzymać się na kolanach, co dopiero w pionie. Jedna z
części kajdan zwisała smętnie z muru, rozerwana niemalże. Jego
nadgarstek w tym miejscu uszkodzony był niemalże do kości, Isella
widziała białe prześwity. Skrzywiła się, obserwując wymęczonego elfa,
prawie umierającego.
<br />
Czy chciała go spisywać na taki los? Nie. Nie to było jej pragnieniem. Wolała... wykorzystywać ludzi, niż ich mordować.
<br />
- Dorian, pójdź proszę po straż i uzdrowiciela. Myślę, że nasz więzień
stąpa kruchymi krokami dosłownie na granicy śmierci. Może się przydać.
Prawdopodobnie.
<br />
Przyjaciel przytaknął, wspinając się po kamiennych schodach.
<br />
Isella zapomniała, jak wyraźnie w tym miejscu słychać było szum wody -
tuż pod więzieniem, które odnawiane było z resztek znajdował się piękny
wodospad.
<br />
Jasnowłosa zwróciła spojrzenia na ukochanego.
<br />
- Owocne przesłuchiwanie?
<br />
Słaby uśmiech Solasa, nie sięgający oczu, uświadczył ją w przekonaniu, że istotnie tak było.
<br />
- Cieszę się. Dorian też mi powiedział o, prawdopodobnie, tym samym, co już wiesz. Tevinter, co? - mruknęła Isella.
<br />
Spojrzała raz jeszcze na więźnia i chwyciła ciepłą dłonią tę, należącą
do Fen'Harela. Pociągnęła go ze sobą, sprawiając, że wyszli z więzienia.
Lepiej, żeby ten elf nie słuchał ich rozmów, to było nieostrożne.
<br />
Milczała, gdy szli do sali narad, aby spotkać się z resztą Inkwizycji.
Zostało też wydane szybkie polecenie, aby posłano po najbardziej
zaufanych ludzi od strony Solasa. Wszyscy musieli omówić te rewelacje,
bez wyjątku.
<br />
Dziesięć minut później, dosłownie, w sali zebrało się całkiem sporo
osób. Isella oparła się o stół narad, spoglądając na mapę Tevinteru tam
leżącą.
<br />
- Nic dziwnego, że wybrał Tevinter. Tam nie możemy tak po prostu wejść,
jak ma to miejsce w Orlais, czy Fereldenie. Nawet Wolne Marchie byłyby
ku nam przychylniejsze, a Tevinter? - Isella przeklęła cicho pod nosem.
<br />
- A Tevinter, moja droga, jest miejscem, w którym się gryzie, gdy zadaje
się pytania - odpowiedział Dorian, upijając kilka łyków z kufla, który
dzierżył.
<br />
- Może oficjalne zapytanie do archonta? - podsunęła Josephine.
<br />
Elfka pokręciła natychmiast przecząco głową.
<br />
- Jeśli jest tak, jak mówi Dorian i on współpracuje z archontem, to nie wypali.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-14, 01:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Panujący
w sali półmrok sprzyjał burzy mózgów - kilka pochylonych postaci,
studiowało w skupieniu nakreśloną mapę, przestawiając po niej
zminiaturyzowane modele, przedstawiając dostępne opcje. Niestety, każde
kolejne z nich przedstawiały się naprawdę nieciekawie.
<br />
- To niemożliwe - przerwał kolejny już wywód, przystając tuż za
Inkwizytorką, by móc zajrzeć jej przez ramię. - Nie bierzesz pod uwagę
tego, że Falon'Din domyślił się już, że wiemy. Jestem przekonany o tym,
że za chwilę zniknie z Tevinteru. Gdyby wielki archont dowiedział się o
tym, że przez lata służył mu sam Starożytny...
<br />
- Byłby tym oburzony. On i ten... Eelon... na święte prawa nauki, tyle lat widywałem ich niemalże <span style="font-style: italic;">codziennie</span> i nie miałem pojęcia, nie wiedziałem, że...
<br />
- To nie twoja wina, Dorianie - wtrąciła miękko Isella. Jej pełne wargi
wygięły się w pokrzepiającym uśmiechu, a drobna dłoń sięgnęła do
ramienia maga, gładząc je delikatnie.
<br />
- To prawda - zgodził się z nią Cullen. Jego napięta twarz sugerowała,
że niezbyt podobało mu się odrzucenie jego pomysłu, ale Solas nie mógł
niczego poradzić na to, że teoria, na której się opierał, była po prostu
nieprzemyślana. Cullen był świetnym strategiem, ale zapomniał o
paskudnych prawach, którymi rządziła się polityka. Na szczęście w takich
wypadkach mieli przy sobie Boską Wiktorię.
<br />
- Co o tym myślisz, Leliano? Powinniśmy tam wysłać swoje wojska, czy działać ukrycie, jedynie wywiadem?
<br />
Szpiegmistrzyni nie odpowiedziała od razu; milczała chwilę, wytrzymując
dzielnie jego spojrzenie. Czasami nawet on, Straszliwy Wilk, czuł się
pod nim lustrowany, niemalże badany wykrywaczem wszelkich sekretów i
kłamstw. Leliana była niesamowicie domyślna i sprytna; wiele rzeczy
dowiadywała się o człowieku, zadowalając się jedynie patrzeniem.
<br />
- Sadzę, że ani jedna, ani druga opcja nie jest wystarczająca. To
Dorian Pavus... powróci tam, rozeznając się w sytuacji. Falon'Din nie
tknął go przez tyle czasu nie bez powodu. Otacza się potężnymi magami,
ponieważ sam jest jeszcze zbyt słaby. Zbiera siły, bada grunt. Zyskuje
wpływy. Dorianie, musisz czym prędzej wracać do domu i opowiedzieć nam o
wszystkim, co zauważysz.
<br />
- Nie sądzisz chyba, że będę mógł tam powrócić, udając, że nic się nie
stało - obruszył się arystokrata. - Że mnie to nie przeraża?
<br />
- Czy masz jakikolwiek inny pomysł? - Cassandra zmarszczyła ciemne
brwi, posyłając mu groźne spojrzenie. - Musimy wiedzieć cokolwiek
więcej, jeśli chcemy pomóc Iselli.
<br />
- Tak - zgodził się pośpiesznie Dorian, pokrywając dorodnym rumieńcem. -
Macie rację. Przepraszam. wyruszę od razu. Mogę użyć twojego eluvianu?
<br />
- Oczywiście. Gdyby cokolwiek wydawało ci się podejrzane... proszę, daj nam znać.
<br />
- Isello, skorzystaj z mojego prezentu. Inaczej nie dam rady
opowiedzieć wam o wszystkim od razu - dodał na odchodne, oglądając się
przez ramię. Na twarzy maga tkwił wymuszony uśmiech. - Trzymajcie się w
zdrowiu. Obym przyniósł wam pomyślne wieści.
<br />
Ciężkie drzwi zaskrzypiały cicho i zamknęły się z głuchym trzaskiem, wypełniając salę martwą ciszą.
<br />
Skrzyżował ramiona na piersi, wzdychając cicho. Nie znosił momentów bezczynnego czekania.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-14, 02:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Trudno
było myśleć o tym, że jedyną opcję, jaką posiadali było wysłanie
Doriana prosto w paszczę lwa. Nie była w stanie sobie tego w jakikolwiek
sensowny sposób wytłumaczyć. Isella czuła się po prostu strasznie, bo
chociaż chciała wymyślić cokolwiek innego, każda opcja była nierozsądna i
zwyczajnie straszna. Chociaż mieli możliwość na szybkie porozumienie
się, dzięki temu, że Dorian znalazł już wcześniej kryształ, który lata
temu podarował przyjaciółce - to wcale jej nie uspokajało. Wręcz
przeciwnie.
<br />
- Pozostaje nam czekanie, prawda? - Isella mruknęła, a gdy odpowiedziało
jej kilka spojrzeń, z których mogła wyczytać zwyczajną zgodę co do jej
słów... Cóż.
<br />
Westchnęła ciężko.
<br />
- Niech nic mu się nie stanie, proszę...
<br />
- Będzie w porządku, Isello - Leliana uśmiechnęła się pokrzepiająco, dotykając subtelnie jej ramienia.
<br />
Drgnęła, nie spodziewając się bliskości.
<br />
- Może. A może nie, skoro... To się jakoś za dobrze składa, wiesz? Coś jest... dziwnego w tym wszystkim.
<br />
- Wiem. Ale nie mamy innych opcji.
<br />
Ciche mruknięcie potwierdzenia rozległo się głucho w pomieszczeniu.
Wkrótce pomieszczenie opuściła Inkwizycja i stojąca nieopodal Variel.
Została Isella z Solasem, bez specjalnie pozytywnych wyrazów twarzy.
Pogrążeni w ponurych myślach, patrzyli się na mapę Tevinteru.
<br />
- Tak blisko, a jednak tak daleko. - Jasnowłosa szepnęła, obijając niecierpliwie równo przyciętymi paznokciami o drewniany stół.
<br />
Coraz trudniej było jej się skupić. Brakowało jej snów, podróży po
Pustce, świadomego śnienia także. Zawsze była w jakimś stopniu świadoma
mar sennych przez wzgląd na to, że była magiem. Tymczasem była ich
zupełnie pozbawiona od tak dawna... Nie wiedziała, jak krasnoludom mogło
to zupełnie nie przeszkadzać. Oczywiście, w tej sytuacji oni po prostu
nie wiedzieli o tym, co tracą. Isella wiedziała i to doprowadzało ją do
prawdziwej, szewskiej pasji. Coraz trudniej było jej się skupić, zebrać
myśli... Mimowolnie tęskniła za tym, co jej wyobraźnia potrafiła
wymyślić.
<br />
Drgnęła, gdy poczuła ramiona obejmujące ją w pasie od tyłu. Ciepło
rozlało się po jej ciele i zupełnie mimowolnie wtuliła policzek w ramię
mężczyzny, otulone ciepłym materiałem grubego swetra. Chłód był coraz
mocniej wyczuwalny, w szczególności tu, w Podniebnej Twierdzy, która
osadzona była, bez wątpliwości, na górach.
<br />
Ziąb, szczególnie popołudniu i nocami był już dość dotkliwy i bez
rozpalonego ogniska bywało trudno. Przyjemność płynąca z ciepłych ramion
mężczyzny była zwyczajnie odprężająca. Objęła prawą, jedyną zresztą,
dłonią nadgarstek mężczyzny, głaszcząc skórę kciukiem.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-15, 23:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Głowę
apostaty zaprzątały teraz naprawdę burzowe myśli - zupełnie jakby
postanowiły w tej jednej chwili zgrać się w szalejącą za oknami, ponurą
pogodą.
<br />
Westchnął nieszczęśliwie, przytulając do siebie drobne ciało ukochanej.
Gdy zostali wreszcie sami, nie musiał obawiać się dwuznacznych spojrzeń i
dezaprobaty. Tam, gdzie kończyło się przeludnienie, zaczynała się jego
swoboda.
<br />
Nigdy nie przepadał za tłumami.
<br />
- Dorian będzie bezpieczny. Leliana miała rację, Ilasdar nie ośmieli
się go tknąć. Nie po tym, gdy powstrzymywał się od tego przez tyle
czasu. Mam tylko nadzieję, że jako doradca samego archonta nie pomyślał,
by...
<br />
<span style="font-style: italic;">Oczywiście, że pomyślał. To Falon'Din. Na wszystko musiał znaleźć czas. Któż operowałby nim lepiej, niż sam Pan Śmierci?</span>
<br />
- Isello - wyszeptał miękko, pragnąc tym samym oddzielić się od
gorzkich przypuszczań. Ostatnio zbyt dużo musiał ich dźwigać, mierzyć
się ze sprawami, które nie powinny dotyczyć jednej osoby, bo któż
zdołałby udźwignąć na swych barkach tak potworny ciężar?
<br />
Ale nie mógł zrzucać tej odpowiedzialności na Lavellan; ona też miała
już wystarczająco wiele zmartwień. Musiał pokazać swą siłę i wyjść z
sytuacji z wysoko uniesioną głową. Nie mieli czasu na okazywanie
słabości. Już nie.
<br />
- Cudownie pachniesz - wymruczał czule, z nosem zanurzonym w jasne
pasma jej miękkich włosów. Pełne wargi przesunęły się po skroni i
wyraźnie zarysowanej kości policzkowej, by wreszcie powoli, z wahaniem
ucałować sam kącik jej zaczerwienionych ust. - Przepraszam. Wiem, że to
nie odpowiednia chwila na tego rodzaju uwagi, ale skłamałbym, gdybym
próbował się ich teraz wykpić. Jest jeszcze jedna sprawa - dodał
diametralnie zmienionym tonem, tak jakby wcale nie prawił jej przed
chwilą komplementów. Długie ramiona wyplotły się z uścisku mniejszego
ciała, a dumna, wysoka sylwetka pochyliła się znów nad mapami, gdy
lustrował ze skupieniem wymalowane symbole.
<br />
- Pamiętasz o moim eluvianie, prowadzącym do samego podzamcza
Tevinteru? Nie chcę poruszać tej idei w licznym gronie, ale uważam, że
może on mieć teraz kluczowe znaczenie dla naszej sprawy. Jeśli Falon'Din
pozostaje wciąż u boku archonta, może zagrażać mu niebezpieczeństwo.
Zastanawiałaś się nad tym, co by się zdarzyło, gdyby rzucił na niego
jedną ze swych niebezpiecznych klątw? Mógłby nim wówczas sterować, jak
zwykłą marionetką. Nie poradzilibyśmy sobie z wojskami Tevinteru, to
wykluczone. Możemy jednak uprzedzić ten bieg wydarzeń, przechytrzyć go i
zakraść się do komnat w chwili, gdy nie będzie tego oczekiwał. Wykraść
go. Porwać. Zneutralizować zagrożenie, lub choćby chwilowo je od siebie
odsunąć. Wyjaśnić archontowi pomyłkę, której dopuściła się jego rada. To
mogło zdarzyć się każdemu. Nikt nie wiedział, że... - chrząknął, czując
nagłą suchość w gardle. - Że udało mu się umknąć przed Zasłoną. Co o
tym myślisz, Inkwizytorko? Czy nie brzmię aby na zbyt śmiałego? A może
to już szaleństwo, beztroska? Potrzebuję twojej opinii. Opinii kogoś
przytomnego.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-16, 00:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Tak
wiele lat, stuleci wierzyli w to, że mają bogów. Bogów, którzy ich
zostawili samych sobie, nie szanowali ich, nie lubili i nie chcieli
pomóc, ale bogów. I prawie każdy elf modlił się do nich, każdy wyznawca
elfiego panteonu błagał o łaskę i pomoc przez stulecia.
<br />
Ciągle ciężko było to przełknąć, to, że znów się mylili. Szukając po
omacku fragmentów istotnych faktów okraszali je przez lata nieistotnymi
bajkami, które z czasem stały się legendami i w końcu - wiarą. Teraz
wiedziała, ale nie było łatwo przyswoić tego w jakiś sposób.
<br />
I teraz, stali naprzeciw jednemu z evanuris, na przeciwko panteonu.
Tęskniła za czasami, gdy największym problem był Koryfeusz, smok, czy
pozyskanie zasobów, aby walczyć z upadłym magistrem. Gdy największym
problemem było to, że wraz z swoją drużyną wkroczyli do opuszczonej
części Pustki, cieleśnie. To były czasy. Proste, wydawałoby się,
sensowne.
<br />
A teraz?
<br />
Wybita z rozmyślań czuła miękkie wargi przesuwające się po skórze.
Przymknęła powieki, pozwalając sobie na tę krótką chwilę wolności.
Niezwykle krótką nawet, biorąc pod uwagę fakt, że chwilę później została
wyrzucona z tej przyjemnej chwili rzeczowością i... Czymś, czego się
nie spodziewała.
<br />
Solas nie chciał dzielić się z nią informacjami, nie potrzebował jej
opinii dotychczas. Czyżby ich konwersacja doprowadziła w końcu do
jakichś skutków? Czyżby przemyślał jej prośbę?
<br />
Isella zmrużyła powieki, zastanawiając się nad słowami Solasa. On chyba nie myślał o...?
<br />
Cóż, pomysł może i wydawał się kuszący, ale Isella wątpiła w jego powodzenie. Z bardzo prostej przyczyny.
<br />
- Jeśli Ilasdar jest tak przebiegły, jak myślę, że jest, to otoczył
sobie archonta wokół palca i ma kilka planów w zanadrzu. Nie wierzę w
to, że nie są obstawieni po zęby. Po pierwsze, to Tevinter, a oni mają
na tym punkcie obsesję, po drugie, Ilasdar.
<br />
Isella potrząsnęła głową w zaprzeczeniu, opierając się łokciem o stół.
Musiała w końcu przeczytać raporty odnośnie artefaktów, które traktowały
o artefaktach, które zostały odnalezione, a należały do elfów.
Poszukiwania opcji na odzyskanie ramienia cały czas trwały, choć zostały
nieco zepchnięte na inny plan, to nie był priorytet.
<br />
- Na pewno wie, gdzie jest ten eluvian. A ten plan to ogromne ryzyko,
ale... - westchnęła ciężko, odpychając się od stołu i zagryzając wargę. -
To jedyne co mamy, prawda? Nie mamy niczego więcej...
<br />
Szepty Vir'abelasan były zbyt niewyraźne, nie rozumiała co mówią. Zmrużyła powieki, próbując zrozumieć, ale to na nic.
<br />
- Może warto byłoby poczekać jeden dzień na to, aż Dorian powie, czy on w
ogóle tam jest? Jeśli jest, zrobimy jak mówisz. A jeśli nie... Cóż,
może przynajmniej zostawi coś po sobie, co naprowadziłoby nas na jakiś
trop. Cokolwiek.
<br />
Isella nie miała pojęcia co mieli robić. Wszyscy byli tacy pewni siebie,
że Inkwizytorka i Fen'Harel znajdą sposób. Jak? Oni sami motali się,
błądzili po omacku.
<br />
Jak...?
<br />
Gdyby tylko potrafiła zrozumieć więcej z tego, co szeptało jej Vir'abelasan.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-16, 00:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Inwkizytorka
miała rację - pomysł był nie tylko niedorzeczny, ale posiadał wiele
nieścisłości, w których nie zdołał uwzględnić ilości czekających ich
przeszkód (zarówno tych w postaci straży, jak i pilnie pielęgnowanych
zaklęć antywłamaniowych, zyskujących na popularności w ostatnich
latach).
<br />
- Nie zapominaj, że eluvian pozwoli mu na znacznie szybszą podróż -
wymruczał, podpierając brodę na zgiętej dłoni. Błękitne oczy wpatrywały
się wciąż uparcie we fragment mapy, który obrazował tereny Imperium; nie
umiał pozbyć się myśli, że powinni byli zacząć działać natychmiast, w
chwili, w której tylko prawdziwe położenie Ilasdara stało się dla niech
oczywiste.
<br />
Było to prawdopodobnie całkowicie mylne przeczucie, ale nie potrafił z
nim walczyć, nie, gdy naprzeciw miał jedynie poczucie bezsilności,
wywołane koniecznością bezczynnego czekania.
<br />
- Możliwe, że poznamy odpowiedź na nasze pytania już za chwilę - dodał
po chwili zamyślenia. - Nie zmienia to faktu, że... nie jestem pewien,
co powinniśmy zrobić, gdy rzeczywiście okaże się, że go tam nie ma.
Ponieważ mógł udać się gdziekolwiek. Ponieważ nie uda nam się go
uchwycić, zwietrzyć tropu. Nie udało mi się to przez tyle lat, nikomu
się to nie udało, kiedy znajdował się tuż pod naszymi nosami. Musiałem
przeprowadzić tak okrutny rytuał... pozbawić życia niewinnych ludzi... -
przymknął powieki, przesuwając dłonią po napiętej twarzy. Na samo
wspomnienie o umierającym strażniku robiło mu się niedobrze. Niedobrze z
powodu swojego własnego, zszarganego sumienia. Szczerbatego uśmiechu
moralności, która w jego mniemaniu stanowiła jedynie wyjątkowo
nieśmieszny żart. - Wszystko to po to, by odkryć coś, o czym mogłem
wiedzieć już dawno temu.
<br />
Obrócił się w drugą stronę, by Lavellan nie mogła dostrzec poruszenia,
malującego się na jego twarzy. Wiedział, że mogła dokładnie je wyczytać w
jego głosie, ale <span style="font-style: italic;">oglądanie</span> go w tym stanie stanowiło dla niego coś zupełnie innego, trudniejszego do zniesienia.
<br />
| - Czuję się tak, jakbym dopiero co uzyskał szansę na jego uchwycenie i
natychmiast ją stracił. Nie umiem tego inaczej opisać. To frustrujące.
Niemoc jest frustrująca. Jeśli przez tyle udawało mu się szeptać do ucha
archonta wszelkie spaczone idee... Co jeśli to właśnie przez niego biła
od nich tak wielka nieprzychylność? Jeśli to on stał za podaniem
Alexiusowi tak idiotycznego pomysłu, jeśli to wszystko było już
wcześniej, znacznie wcześniej...
<br />
Urwał, czując nagłe przyśpieszenie bicia serca; przycisnął drżącą dłoń
do piersi, starając się uspokoić, ale nie mógł, nie potrafił, gdy
uświadamiał sobie, że jego <span style="font-style: italic;">każde</span> małe zwycięstwo i krok Inkwizycji, nawet wręczenie kuli Koryfeuszowi... wszystko to mogło zostać zaplanowane przez tego...
<br />
- Dirthara-ma! - Wykrzyknął wściekle, chwytając nieświadomie za
zapełnioną figurami planszę, by uderzyć nią z rozmachem o najbliższą
ścianę. Drewniane, miniaturowe podobizny rozbiły się o kamienne mury,
tracąc swe części; kilka z nich pozostawiło po sobie zadrapania, by
następnie potoczyć się smętnie pod jego nogi. - Dlaczego się tego nie
domyśliłem...</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-16, 01:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Obserwowała
tę walkę, którą prowadził z samym sobą. Czy kiedykolwiek się ona
skończy? Czy w ogóle było mu to dane, tak szczerze i prawdziwie? Może
taki był już po prostu jego urok, martwienie się tym, na co wpływu mieć
nie mógł.
<br />
Solasowi bardzo zależało, wiedziała o tym, aby patrzyć na niego przez
pryzmat bycia... cóż, Solasem, nie Fen'Harelem. A tymczasem zawsze był
pierwszy do obwiniania się niemalże o wszystko. Zamartwianiem się
rzeczami, na które nie miał zupełnie wpływu.
<br />
Pozwoliła mu na wściekłość i złość, dopiero chwilę później dwoma
zaklęciami przywracając wszystko do porządku. Podeszła cicho do przodu,
dotykając dłonią ramienia mężczyzny.
<br />
- Nie dość, że fatalista, to jeszcze ktoś, kto lubi obwiniać się o
rzeczy, na które zupełnie nic nie może poradzić, co? - rzuciła z
przekąsem, lekkim wyzwaniem.
<br />
Była trochę ironiczna i podpuszczała go, oczywiście, że tak.
<br />
- Nie domyśliłeś się, bo nie jesteś bogiem, Solas. Tak, jak żaden z
evanuris nim nie był. I to jest w porządku, bo świat pamięta i dostanie
za swoje. Każdy z nas odpokutuje w ten lub inny sposób za swoje błędy.
Falon'Dinowi nie zależy na tym. Nie znam go osobiście, ale wygląda mi na
kogoś, kto lubi krzywdzić. Dlatego my skrzywdzimy jego.
<br />
Zdmuchnęła kilka kosmyków blond włosów z policzka.
<br />
- Ilasdar myśli, że jest sprytny. I jest, nie zaprzeczam. Ale popełnia
błędy. I w końcu popełni taki, który sprawi, że go pokonamy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2018-12-16, 02:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
potrafił nie docenić tego, z jakim spokojem Lavellan potrafiła znosić
jego napady goryczy, ale czasem tak bardzo pragnął, by pozwoliła mu się w
nich zagłębić bardziej. By zamiast naprawiania wyrządzonych przez niego
szkód, postanowiła go za nie zbesztać; zrównać z ziemią swymi groźnymi
okrzykami, tak jak potrafiła tylko ona. Popatrzeć na niego tak, by
zmiękły mu nogi i wreszcie poczuł się, jak ostatni skurwiel, tak jak
czuł się właśnie teraz.
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie jesteś bogiem, Solas. </span>
<br />
Isella miała rację... być może nie mógł wiedzieć wszystkiego. Znać odpowiedzi na każde pytanie.
<br />
Ale to niczego nie zmieniało. Nie zdejmowało bólu z jego serca, nie
sprawiało, że czuł się lepiej, że wina w jego sercu zmniejszała się choć
odrobinę. Nie musiał być bogiem, by stać się bardziej domyślnym, by
wiedzieć, że coś w tym wszystkim było stanowczo zbyt spokojne, że nie
powinien był dostać Kuli tak łatwo, a uśpieni evanuris tkwili za Zasłoną
w słodkiej nieświadomości. Gdyby chociaż ktoś inny miał tyle szczęścia,
by udało mu się uciec - ktokolwiek - June, nawet Sylaise... ale nie
on, nie Ilasdar. Ze swą nieskończoną manią wyższości i palącą potrzebą
zemsty, z martwym, czarnym sercem i złowrogimi zamiarami, stanowił
największe możliwe zagrożenie, jakie tylko los mógł postawić na ich
drodze.
<br />
- Nie mogę w to uwierzyć - szepnął jedynie, nie przejmując się jej drobną złośliwością. - Nie planowałem tego, gdy...
<br />
Inwkizytorce nie dane było jednak dowiedzieć się, czego takiego nie
planował Solas - ktoś załomotał bowiem ciężko do drzwi i już po chwili
ich żeliwne skrzydła rozwarły się pośpiesznie, ukazując im niewysoką
postać...
<br />
- Cole? - Apostata wyprostował się gwałtownie, mierząc ducha nierozumiejącym spojrzeniem. - Co tutaj robisz?
<br />
- To jak echo przeszłości, powracające do mnie przez ściany niebytu -
wymruczał nieprzytomnie chłopak, przybliżając się do nich w swój nieco
niecodzienny sposób. - Jego głos stał się dla mnie wreszcie
wyraźniejszy. Teraz rozumiem... wołania. To niebezpieczeństwo.
<br />
Pozornie nie każdemu udałoby się właściwie rozszyfrować wypowiedź
osobliwego młodzieńca (a raczej zaklętej w jego formie duszy) ale dla
Solasa nie stanowiło to większej przeszkody. Miał tylko nadzieję, że
Isella nie podzielała jego zdolności.
<br />
- Postaraj się uspokoić - poprosił go, choć poniekąd jawiło mu się to
jako hipokryzja (kiedy sam miał za sobą wybuch wściekłości). - Znamy już
prawdę i zrobimy wszystko, by położyć <span style="font-style: italic;">Mu</span> kres. Obiecuję.
<br />
- To inna sprawa - bronił się Cole. - To nie jest zwykły problem. Nie możesz pozwolić, by twoja duma...
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Nie. Przestań. Porozmawiamy później. Zostaw nas samych.</span>
- Przerwał mu zimno, kręcąc gwałtownie głową. Był o krok od
podniesienia swego głosu do krzyku; jego pierś falowała wściekle w
nierównych oddechach, a z reguły całkowicie blade oblicze pokrywał
delikatny rumieniec.
<br />
- Nie słuchasz mnie - zasmucił się chłopiec, spuszczając głowę. - Obiecałeś...
<br />
Mimo słów, które sugerowały, że Cole zaweźmie się i będzie kłócił się z
nim dalej, duch obrócił się posłusznie i opuścił salę, nie zamykając za
sobą jednak drzwi.
<br />
- Pójdę za nim - zaproponował ostrożnie, zerkając z ukosa na milczącą
Inkwizytorkę. Starał się zabrzmieć tak, aby słyszała w jego głosie
wyrzuty sumienia. Musiał przemówić Cole'owi do rozumu. Takie sytuacje
nie mogły już więcej mieć miejsca. - W porządku?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2018-12-16, 03:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewała się Cole'a, ale ucieszyła ją jego obecność. Duch coraz
częściej bywał tylko i wyłącznie w Pustce, wędrował więc w jej snach i
tam, zwykle, spotykali się. Fakt, że znów zmaterializował się był nieco
niepokojący, ale Cole'a trudno było utrzymać w jednym miejscu. Czuł
silną, niezrozumiałą dla niej nieco potrzebę pomocy.
<br />
Nie spodziewała się jednak tego wszystkiego, co miało miejsce.
<br />
Być może zignorowałaby tę całą wymianę zdań albo chociaż nie przejęła
się nazbyt, ale gdy tylko zwróciła uwagę na "twoja duma"... Zupełnie
mimowolnie reagowała na ten zwrot, będąc przewrażliwioną, oczywiście, że
tak.
<br />
Zmrużyła lekko oczy, przyglądając się smutkowi, który wyraźnie począł
malować się na twarzy młodzieńca. Kilka chwil później go nie było.
<br />
"Niebezpieczeństwo"? Co miał na myśli?
<br />
Nie wiedziała dlaczego Solas, zupełnie nagle, zmienił język. Być może
był on dla niego bardziej naturalny, prawdopodobnie właśnie tak było.
Ale z elfickim przyszła też złość, której nie rozumiała. Dlaczego słowa
Cole'a, choć nieco dziwne, ale z pewnością do zrozumienia wywołały taką
agresję? No właśnie.
<br />
- Najpierw na niego krzyczysz i odsyłasz, a potem do niego idziesz? Nie, vhenan, w ogóle nie jesteś podejrzany - parsknęła.
<br />
Och, czego ona się spodziewała. Że Solas nie będzie miał swoich małych i dużych, cholernych tajemnic? Naprawdę w to wierzyła?
<br />
Westchnęła ciężko, odpychając się od stołu, o który się opierała.
Rzucając mu ostatnie, rozczarowane spojrzenie wyszła z sali narad.
<br />
<br />
Isella próbowała skupić się maksymalnie na tym, aby przeczytać raport ze
znalezisk. Było coś, co działać powinno jako rekonstrukcja tkanek.
Oczywiście, nikt nic nie wiedział, żadnych zapisków, czy instrukcji,
więc jedyne co Isella mogła zrobić to spróbować w ciemno lub może
odnaleźć jakieś informacje. Nie chciała w tej chwili pytać Solasa o to,
czy posiadał jakąś wiedzę. Wolała Aravasa, ale z nim nie było kontaktu
od prawie dwóch tygodni. Martwiła się o niego, bo choć wyruszył znaleźć
więcej Starożytnych, których można by było obudzić brak jego obecności
nie był wygodny, w żadnym razie.
<br />
A teraz jeszcze... to. Cóż, zapytałaby Fen'Harela o artefakt, który
kształtem przypominał kamień. W zasadzie, był kamieniem. Bardzo
szlachetnym, emanował błękitnym blaskiem i czuć było wokół niego tę
potęgę, ewidentnie moc. Ale nie spyta.
<br />
On też ma swoje małe tajemnice, które zapewne znów zaważą na jego
bezpieczeństwie. Zawsze to robił, a mówienie i tłumaczenie mu nie miało
sensu. Nie wiedziała, dlaczego. Może przez fakt, że była tylko głupią
Dalijką? Solas nigdy nie patrzył na nią w sposób, w jaki postrzegał ją
Carion, może na początku, ale nawet wtedy nie emanował taką niechęcią.
Małe, drobne rzeczy ciągle przekonywały jednak, że różnice pomiędzy nimi
nie mają znaczenia dla niej.
<br />
No właśnie, dla niej.
<br />
A dla niego?
<br />
Pozostało wypróbowanie artefaktu na sobie.</span><br />
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/01/fear-of-fade-33.html">CIĄG DALSZY</a><br />
<hr />
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-27969412998942654462019-01-24T14:09:00.001-08:002019-01-24T14:36:10.150-08:00Fear of the Fade 1/3<hr />
<div style="text-align: left;">
<b><span style="font-size: large;"><span style="color: #3d85c6;"><b>Yuri - Fear of the Fade</b></span></span></b></div>
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-24, 16:09<br />
<b>Temat postu</b>: Fear of the Fade<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ciągle pracujesz? - Jasnowłosa elfka podskoczyła na krześle, obracając
się do drzwi, z których dobiegał głos. Lekko uśmiechnięty Dorian stał w
drzwiach, opierał się o framugę i patrzył na nią.
<br />
- Tak... Muszę znaleźć jakiś sposób – szepnęła, choć niespodziewanie dźwięk rozniósł się po tym pomieszczeniu.
<br />
Przetarła twarz, ewidentnie zmęczona, co rozmazało tylko trochę jej
makijaż. Płomienie pochodni w pomieszczeniu zadrżały. Nie powinna tu
siedzieć, nie po tym, jak dwa lata temu kto inny miał tu swoje miejsce,
swój kącik spokoju. Ale nie mogła skupić się w innym miejscu, nie była w
stanie.
<br />
- Musisz też odpocząć, Inkwizytorko.
<br />
- Nie mam na to czasu, Dorian, przecież wiesz. Muszę znaleźć sposób, żeby go powstrzymać, przekonać...
<br />
Nastała cisza. Głęboka, ciężka, nieprzyjemna. Świadczyła o
niewypowiedzianych przez nikogo słowach – być może nie będzie okazji go
przekonać, być może jedyną opcją, jaką będą mieli to powstrzymanie go.
Na śmierć.
<br />
Odetchnęła i oparła się na fotelu. Mężczyzna wszedł do pomieszczenia
głębiej, przysunął sobie stołek do biurka stojącego na środku
pomieszczenia i spojrzał na nią. Na jej zmęczoną twarz, z rozmazanym
makijażem, z wykrzywioną bólem twarzą.
<br />
Rana po odcięciu ręki aż do łokcia bolała dalej, choć mniej, niż
wcześniej. Szok mijał. Wszystkie informacje dochodziły do jej głowy.
<br />
- Potrzebujesz rozmowy?
<br />
Wypuściła wolno powietrze.
<br />
- Nie wiem.
<br />
- Jeśli chcesz, mogę sobie pójść...
<br />
- Nie o tym mówię. Ja... Ja nie wiem, co mam robić, Dorian. Nie wiem jak
znaleźć sposób, żeby go powstrzymać, znaleźć. Jak go przekonać. Słyszę
głosy Studni, ale one są zbyt mało zrozumiałe, zbyt mdłe, ja... Ja nie
wiem.
<br />
Zapadła cisza.
<br />
- Najpierw musimy znaleźć nowych ludzi, których on nie zna – zauważył Dorian. Isella spojrzała na niego. Wyglądała na pokonaną.
<br />
- Ale jak zweryfikuję ich lojalność? Jak mam być pewna, że to nie są jego szpiedzy?
<br />
Kobieta siedząca na krześle niemalże miała łzy w oczach z bezsilności.
Dorian nie lubił, gdy ktoś płakał. Podniósł się z swojego miejsca i
przytulił dziewczynę, przycisnął ją do fotela i siebie.
<br />
- Mamy studnię. Musimy tylko sprawić, żeby do ciebie krzyczała.
Znajdziemy drogę do bibliotek elfów, pouczy cię Morrigan. Jakoś to
poskładamy, zobaczysz.
<br />
- Próbowałam przywołać Mythal, ale to... to na nic.
<br />
- Jesteś dziś bardzo zmęczona. Prześpij się. Jutro pomyślimy nad tym
wszystkim razem, w porządku? Lavellan, idź spać, nie każ mi cię tam
zanosić. Jeszcze pomyślą, że zmieniłem orientację i mój ojciec
przybiegnie do ciebie, szczęśliwy, że nawróciłaś jego syna.
<br />
Ta przemowa nie mogła skończyć się inaczej. Lavellan uśmiechnęła się
lekko i zgodziła się co do tego osądu – nie była w stanie dzisiaj
pracować. Ten dzień był zbyt długi, zbyt emocjonujący i jej usta wciąż
pamiętały smak jego ust sprzed kilku godzin. Nie wiedziała jak miałaby
sobie z tym wszystkim poradzić, ale musiała. Dokładnie tak samo, jak
wtedy, gdy Solas zerwał z nią tuż przed bitwą. Zacisnęła zęby, zamknęła
wszystkie uczucia w swoim wnętrzu i podczas ostatecznej walki uwolniła
cały swój gniew i wściekłość. Nigdy wcześniej tak nie walczyła –
zaklęcia fruwały z prawdziwą furią, a znak na jej ręce błyszczał żywą
zielenią. Surowe, potężne zaklęcia prosto z Pustki spadały na
przeciwników niczym gromy, a od siły zaklęć wszystkich magów, którzy
brali w tym udział powietrze było gęste od energii, która ich otaczała.
Po walce była wykończona, ale spokojna. Chciała z nim porozmawiać, ale
nie dał jej tej szansy. Zniknął. I dziś znów się spotkali.
<br />
<br />
Zerwała się z łóżka. Chciała podnieść się na dwóch rękach, ale dopiero
boleśnie zorientowała się, że może tylko jedną – upadła na kikut, co
sprawiło, że oczy zapiekły, a łzy popłynęły. Ten sen. Śnił jej się
cyklicznie od dłuższego czasu, nie miała pewności, czy Solas nie maczał w
tym palców. W śnie przytulał ją i mówił, że przeprasza. Że nie
zasługuje na wybaczenie, ale przeprasza mimo to. Nigdy nie powinien
dopuścić do tych kilku pocałunków, które mieli, nie powinien też mówić,
że ją kocha. Ale co ją to obchodziło? Stało się. To, że powiedział
„Przepraszam” nie rozwiązało niczego, nie sprawiło, że było łatwiej.
Znając jego plan, jej życie zmieniło się w piekło – w wyścig szczurów,
kto znajdzie pierwszy sposób – ona, aby go powstrzymać, czy on, aby
zrealizować swój plan.
<br />
Podniosła się. Poszła w stronę balkonu, z którego mogła obserwować góry.
Otworzyła drzwi na oścież a mroźny wiatr wdarł się do pomieszczenia i
zaczął szamotać cienką, prześwitującą koszulką nocną, którą miała na
sobie. Zadrżała z zimna, a w kikucie czuła skurcz wywołany nagłym bólem,
który ją przeszył. Lodowaty wiatr nie pomógł w jej samopoczuciu, zatkał
za to na chwilę nozdrza i musiała odwrócić głowę w drugą stronę, żeby
nabrać powietrza. Ale księżyc nad tymi górami wyglądał przepięknie, to
jedno musiała przyznać. Śnieg na szczytach wspaniale odbijał światło,
wyglądało malowniczo.
<br />
Takie noce zdarzały się czasem w ciągu ostatnich kilku lat, kiedy
domykała wszystkie sprawy. Te bezsenne, gdzie nie mogła znaleźć sobie
miejsca i myślała o nim, chociaż nie powinna. Jej planem było dopracować
wszystkie dotychczasowe przedsięwzięcia i odejść, rozwiązać Inkwizycję.
Dobrzy aktorzy wiedzą, kiedy zejść ze sceny. Niestety Solas bardzo
skutecznie je pokrzyżował. Musiała bardzo dokładnie przemyśleć strukturę
Inkwizycji, porozmawiać z doradcami i zdobyć nowe sojusze. Takie, o
których Solas nie wiedział. Przesiać wszystkich, którzy należeli do
Inkwizycji i wyrzucić z niej tych, którzy byli niepewni. Aby go
zaskoczyć, nie mógł nic wiedzieć i to będzie najtrudniejsza opcja.
Morrigan dwa lata temu miała rację co do jednego – wiedza Lavellan nie
była wystarczająca, aby uwolnić pełną moc Studni Smutków i chociaż przez
ostatni czas bardzo się starała, aby wiedzieć więcej, a wizyta w
bibliotece elfów była prawdziwym zbawieniem, to jednak nie wystarczało.
Potrzebowałaby dużo więcej czasu w tamtym miejscu, aby móc przeczytać
każdą znajdującą się tam książkę i wiedzieć to, co powinna. Jak miała to
zrobić, jak mogłaby tam znowu trafić? Wszystkie eluviany należały do
Solasa, zabrał nawet ten, który niegdyś miała Morrigan. Co mogła zrobić?
<br />
Gdy zaczęła szczękać zębami stwierdziła, że nie ma sensu dłużej siedzieć
na balkonie. Wróciła do łóżka. Nim się położyła, patrzyła na kikut w
świetle księżyca. Jeszcze wczoraj była tu jej dłoń, która bolała jak
jasna cholera - Kotwica rozrastała się z każdą chwilą. A jednak, to jej
dłoń. Teraz... Westchnęła ciężko. Teraz część jej mocy zniknęła i
chociaż nie chciała o tym myśleć, to musiała przyznać, że być może opcja
załatwienia wszystkiego drogą pokojową nie uda się – a wtedy musiała
być gotowa na walkę przeciwko Solasowi. Czy mogłaby ją wygrać teraz?
Nie. Zdecydowanie nie. Dysponował potęgą, o której Isella nigdy nawet
nie marzyła. Ale sytuacja zmieniła się diametralnie i musiała znaleźć
sposób, aby mieć przynajmniej tak dużą moc, jak on. Jeszcze nie
wiedziała jak miałaby to osiągnąć, co zrobić, jak to należałoby
rozegrać. Ale fakty były niezaprzeczalne – stali po dwóch różnych
stronach barykady.
<br />
<br />
- Inkwizytorko, list od klanu Lavellan. - Dźwięk tych słów zmroził ją
całą. Przełknęła ślinę, podziękowała i wzięła w dłoń kopertę. Żeby
otworzyć ją jedną ręką chwilę zajęło, ale z pomocą zębów w końcu
zrealizowała swój cel.
<br />
<br />
„Do Inkwizytorki Lavellan
<br />
<br />
Andaran atish'an, da'len. Doszły nas słuchy, że nie kończysz z
Inkwizycją, a to wszystko z powodu pewnego młodzieńca. Czy chciałabyś
nam o tym opowiedzieć, kiedy nas odwiedzisz? Proszę, aby twoja wizyta
odbyła się jak najszybciej jest to możliwe. Niepokoję się o ciebie,
da'len.
<br />
<br />
Dareth shiral, da'len.
<br />
Opiekunka Deshanna Istimaethoriel Lavellan”
<br />
<br />
Westchnęła ciężko. Jak miała im to wszystko wyjaśnić? Jak wytłumaczyć
brak vallaslin na jej twarzy? Przez ostatnie dwa lata nie było jej w
domu. Brak czasu, a klan nie naciskał – szczególnie, gdy powiedziała o
tym, że musi wszystko doprowadzić do porządku i wtedy będzie mogła
wrócić. Teraz? Teraz wiedzą, że nic nie jest w porządku, że znów musi
walczyć, ale nie mają pojęcia – dlaczego. Nigdy nie dowiedzieli się o
Solasie, o vallaslin, o fałszywych bogach. Bogach, w których kiedyś
Isella wierzyła całym sercem, była im oddana jak sługa. Tymczasem zabili
Mythal, to przez nich powstała Zasłona, to oni stali za zniszczeniem
świata elfów. Jak mogła o tym wszystkim powiedzieć, jaki sposób byłby
dobry?
<br />
- Andaran atish'an, da'len... Co z twoją ręką? Da'len? - Opiekunka
nabrała mnóstwo powietrza w płuca, gdy Isella spojrzała na nią, a skóra
na jej twarzy była czysta jak, bez odrobiny tuszu. Starsza elfka
pamiętała, jak wyglądała twarz jej dawnej Pierwszej bez vallaslin, ale
było to dość dawno i nie spodziewała się czegoś takiego. - Co zrobiłaś,
da'len? - szepnęła z trwogą, dotykając palcami jej policzka bez ani
odrobiny tatuażu. - Przecież to niemożliwe...
<br />
Inkwizytorka przełknęła ślinę i uśmiechnęła się nieśmiało, obejmując Opiekunkę jedną ręką.
<br />
- Wyjaśnię, gdy usiądziemy. W porządku?
<br />
Nie wiedziała jak zacząć rozmowę, nawet gdy siedziała już wśród swojego
klanu. Wszyscy ulokowali się wokół niej, patrząc na jej twarz i rękę jak
na coś dziwnego, jak na wynaturzenie. Inkwizytorka nie mogła się im
specjalnie dziwić. Nie tak miał wyglądać jej powrót do domu, nie w ten
sposób...
<br />
- No, wyjaśnisz nam? - Opiekunka wyraźnie była przerażona i wściekła,
widząc kogoś, kim tak skrzętnie się opiekowała w takim stanie. Ich klan
zawsze był otwarty w stosunku do ludzi, więc nie obwiniała ich w stu
procentach, ale miała wrażenie, że zmusili ją do zmienienia swojej
twarzy i było to co najmniej niepokojące.
<br />
Dziewczyna westchnęła i przytaknęła.
<br />
- O czym pierwszym chcecie wiedzieć?
<br />
- Vallaslin – odpowiedział ktoś z tłumu. Zdaje się, że Harith. Kiedy
jeszcze Isella była z klanem, ciemnowłosy chciał z nią być. A ona
niespecjalnie miała na to czas i ochotę.
<br />
- Podczas mojego... zwiedzania świata dowiedziałam się rzeczy o naszym
dziedzictwie, których się nie spodziewałam. Które przewartościowały całe
moje postrzeganie i vallaslin to... część tej ewolucji – Isella zaczęła
niepewnie, odgarniając przydługą grzywkę z oczu. - Moim towarzyszem
podczas walki z Koryfeuszem był pewien elf o imieniu Solas. Zdradził mi,
że vallaslin w czasach Arlathanu nie oznaczały tego, co myśleliśmy, że
znaczą. Gdy zrozumiałam, że myśleliśmy źle, nie chciałam ich dłużej mieć
na twarzy i Solas... Usunął vallaslin.
<br />
Nastała cisza.
<br />
- Więc co oznaczają według tego elfa?
<br />
- W starożytnym Arlathanie niewolnictwo było normalne. Wysoko urodzony
elf znakował swojego niewolnika vallaslin. Wzór zależał od tego, który z
bogów był mu bliższy. Kiedy powstała Zasłona, oddzielająca nas od
Pustki, Dalijczycy zapomnieli o tym. Myśleliśmy, że to coś ważnego.
Zostaliśmy sami, bez informacji, bez pomocy, bez zrozumienia. Uznaliśmy,
że vallaslin oznaczają tych, którzy byli bliscy bogom.
<br />
- Jeszcze mi może powiesz, że Fen'Harel nie jest złym bogiem – parsknął
Harith. Lavellan spojrzała na niego i uśmiechnęła się smętnie. Mogłaby w
sumie to powiedzieć, ale kobiecie wydawało się, że bezpieczniejszą
opcją byłoby przekazanie reszty informacji dla Opiekunki.
<br />
Co z nimi zrobi i jak je wykorzysta, zależało od niej. Nie mogła wchodzić w jej rolę.
<br />
Kilka chwil później Inkwizytorka została sama z Opiekunką, tuż po tym,
jak wyjaśniła dlaczego nie ma ręki. Kobieta westchnęła, gdy spojrzała na
rzeźbę Mythal.
<br />
- Nie powiedziałaś im wszystkiego – zauważyła starsza kobieta o siwych już włosach. Isella przymknęła powieki.
<br />
- Nie. Nie powiedziałam najważniejszego.
<br />
- Powiedz mi, da'len. - Odpowiedź starszej kobiety była niemalże natychmiastowa.
<br />
Intensywnie zielone spojrzenie lustrowało twarz spokojnej Opiekunki
Deshanny. Isella nie była taka spokojna. Wiedziała, że musi jej
powiedzieć o tym, czego się dowiedziała. Z vallaslin czekała bardzo
długo, miotając się ciągle, nie była pewna.
<br />
- Elf, o którym mówiłam to starożytny elf. Z czasów Arlathanu. Niewielu
ich jest na świecie, ale żyją. - Oparła się o aravelę, starając się
skupić na czymś innym, niż to, o czym mówiła. Inaczej nie wytrzyma.
Dlatego też zaczęła obserwować ptaka, który śpiewał nad ich głowami, w
koronach drzew. - Powiedział mi wiele odnośnie naszych bogów, byłam też w
Arlathanie i czytałam część książek z tamtejszej biblioteki. Bogowie
nie są bogami. - Wydźwięk tych słów, wypowiedzianych w końcu na głos był
ciężki. Nawet jej to ciążyło. Zawiodła się na własnej kulturze,
własnych bogach. Myślała, że są tacy, jak przedstawiani byli od wieki
wieków, a gdy okazało się, że jest inaczej i nie ma boskich istot... To
złamało ją. Nie wiedziała w co ma wierzyć. I wiedziała, że innych też to
będzie czekało. - Stali się nimi w rozumieniu ludu przez wzgląd na
wojnę, którą prowadził Arlathan, ale nie z ludźmi, a z samymi sobą. -
Mina Iselli nie mogła być chyba bardziej wymowna. To chyba było
najgorsze. Wierzyli, że to ludzie zniszczyli ich cywilizację i tak było,
w jakimś stopniu, ale zapoczątkowały to same elfy. Sami ściągnęliśmy na
siebie tę tragedię.
<br />
Blondynka upewniła się, że Opiekunka dalej jej słucha, nim podjęła temat po raz kolejny.
<br />
- Bogami są Evanuris. Bardzo potężni magowie, którzy najpierw stali się władcami, a później – bogami.
<br />
- Czy jesteś pewna, tego co mówisz?
<br />
Ciężkie westchnienie.
<br />
- Niestety tak. - Isella przełknęła ślinę, bawiąc się guzikiem swojej
śnieżnobiałej koszuli. - Znalazłam dwóch żyjących bogów z tego panteonu.
Reszta jest za Zasłoną, którą stworzył Fen'Harel, aby bronić swój lud
przed żądnymi władzy Evanuris.
<br />
- Kogo? - Głos Opiekunki drżał. Gdy Isella spojrzała na nią, kobieta
była w szoku. Takich rewelacji się nie spodziewała, tego można było być
pewnym.
<br />
- Mythal i Fen'Harela. Mythal zamordowano, zrobili to Evanuris. Była
jedną z nich, ale najlepszą, opiekuńczą. Głos rozsądku, tak na nią
mówili. Dlatego też Fen'Harel zrobił Zasłonę, za którą uwięził
fałszywych bogów. To miała być kara dla Evanuris, ale... - parsknęła
niewesołym śmiechem. - Straszliwy Wilk nie przewidział skutków
ubocznych. Teraz Mythal żyje w ciele Asha'bellanar. - Nastała chwila
ciszy, którą przerwała Inkwizytorka. - Od czasu kiedy się ostatni raz
spotkałyśmy, byłam też w Dziczy Abor.
<br />
- Słyszeliśmy. Ponoć Koryfeusz czegoś tam poszukiwał.
<br />
Tak było. Szukał Vir'abelasan. Broniło jej kilkudziesięciu strażników,
starożytnych elfów. Nie udało mu się zdobyć mocy z Vir'abelasan.
Eluvianu, który tam był - także nie.
<br />
Vir'abelasan... istnieje?
<br />
- Tak. A w zasadzie, już niekoniecznie. - Jak miała to powiedzieć? Jak?
Znów przełknęła ślinę, ze strachu. Nie wiedziała jak Opiekunka
zareaguje. - Z studni ktoś się napił. I... byłam to ja – Isella
westchnęła, pocierając czoło. Była dość zestresowana tą rozmową.
<br />
- Jak... Jak to? - szepnęła.
<br />
- Musiałam bronić nas przed Koryfeuszem. Potrzebował studni, żeby
aktywować eluvian, a eluvian do tego, by dostać fizycznie do Pustki. Nie
było innego wyjścia. - Twarz młodej dziewczyny ściągnęła się w wyrazie
smutku, bólu. - Wielu rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć z tego, co
mówi Studnia. Brakuje mi wiedzy i muszę ją bardzo szybko uzupełnić,
ponieważ...
<br />
W tym momencie Lavellan zacięła się i nie była w stanie mówić dalej.
Minęło kilka chwil, w trakcie których Opiekunka tuliła trzęsące się
ciało swojej Pierwszej, która już nigdy nią nie będzie. Dziewczyna
szlochała w ramię starszej elfki. I te łzy mówiły o tym, że wszystko co
powiedziała im dziewczyna było prawdopodobnie prawdziwe. Dziwne,
niezrozumiałe i bolesne dla wszystkich Dalijczyków, ale prawdziwe. A
prawda była tym, do czego dążyli od zawsze.
<br />
- Co jeszcze, da'len? - szepnęła kobieta, ściskając drobną dziewczynę w swoich ramionach.
<br />
- Mag, z którym podróżowałam nie tylko odkrył prawdę o naszym ludzie,
nie tylko jest jednym z starożytnych. - Załkała. Zamilkła na kilka
chwil, aż w końcu odsunęła się od obejmującej ją Opiekunki. Było jej
wstyd, że dała się ponieść emocjom, ale nie mogła znaleźć swojego
miejsca od wczoraj. Odchrząknęła, oblizała nerwowo usta. - Jest
Fen'Harelem. - Zamilkła, patrząc na kobietę. Zmierzwiła swoje włosy.
Zaczęła chodzić w kółko. - Planuje zniszczyć Zasłonę, którą stworzył,
aby naprawić swój świat i uwolnić starożytne elfy. A to oznacza, że nasz
świat ma skończyć tak, jak niegdyś Arlathan – w kawałkach. I muszę go
przekonać, żeby tego nie robił. Tylko nie wiem jak.
<br />
Ciężkie milczenie było wyczuwalne. Opiekunka mrugała zdezorientowana,
próbując zrozumieć taki nadmiar informacji. Była zaskoczona i nie
wiedziała jak się zachować.
<br />
- Skąd to... skąd to wiesz?
<br />
- Powiedział mi. Szukałam go przez ostatnie dwa lata, ciągle, bez
wytchnienia, ale zniknął. Chciałam go odnaleźć, bo chciałam...
porozmawiać. I... - zacięła się po raz kolejny. Jej spojrzenie było
pełne bólu i cierpienia. Widać było, że coś ją z nim łączyło, ale ani
Inkwizytorka nie chciała o tym mówić, ani Opiekunka – pytać. - I w
końcu go znalazłam, przez przypadek. A on się przyznał.
<br />
- Nie wiedziałaś nic wcześniej?
<br />
- Nie pisnął nawet słowem. Wiedziałam, że coś jest nie w porządku.
Wiedziałam, że ma tajemnice. Ale nie, że skrywa coś takiego. - Słuchając
jej głosu można by pomyśleć, że jasnowłosa przeżywa swoje rozczarowanie
po raz kolejny. Przełyka żal i smutek, który obudził się jeszcze raz,
tym razem zapewne nawet silniejszy, niż wcześniej.
<br />
Kiedy Solas opuścił Inkwizycję zaraz po rozprawieniu się z Koryfeuszem,
Isella wspominała jego ostatnie słowa, zaraz po tym, jak zobaczył, że
kula, którą dzierżył magister była zniszczona. Pamiętała, jakby to było
wczoraj. „Chciałbym, żebyś wiedziała, że to, co było między nami - było
prawdziwe”. Zobaczyła go po dwóch latach i to nie było spotkanie,
jakiego oczekiwała. Dało jej odpowiedzi, ale i pytania, na które nie
poznała odpowiedzi, a także mnóstwo zmartwień.
<br />
- Będę musiała powiedzieć klanowi o tym, co mi powiedziałaś. Poinformuję
też wszystkie, jakie mogę i puszczę informację dalej. Będziemy jednak
potrzebowali dowodów, materiałów z biblioteki elfów. Wiesz o tym. - Głos
Opiekunki był łagodny i pokrzepiający. Uspokajał Lavellan jak nic
innego.
<br />
Inkwizytorka wzięła głęboki wdech i wydech, otworzyła przymknięte przed chwilą powieki i spojrzała na kobietę.
<br />
- Wiem. Postaram się znaleźć drogę do tamtego miejsca i przynieść tyle kopii lub oryginałów ile jestem w stanie.
<br />
- Eluviany nie są już aktywne?
<br />
Młoda kobieta uśmiechnęła się gorzko.
<br />
- Są we władaniu Solasa.
<br />
- Wszystkie?
<br />
Isella spojrzała na kobietę, jakby coś ją tknęło. Nie wszystkie. Do
jednego, jedynego lustra Solas nie miał dostępu. Każdy eluvian
potrzebował klucza. W większości przypadków wystarczała ogromna wiedza,
właśnie tak poruszała się pomiędzy nimi Morrigan, ale czasem jest to
jakiś przedmiot albo konkretne naznaczenie. Świątynia Mythal była takim
miejscem. Aby mieć dostęp do obecnego tam eluvianu, trzeba było wypić z
studni. Isella posiadała moc Vir'abelasan. Nie wiedziała, co prawda, co
się stało po tym, jak przeszli przez lustro – co zrobił z nim Koryfeusz,
ale musiała się tam udać, sprawdzić to.
<br />
- Nie wszystkie... - szepnęła Isella, a na jej twarzy pojawił się subtelny uśmiech. - Świątynia Mythal.
<br />
Stara kobieta również uniosła kąciki warg w zadowoleniu. Nie lubiła
patrzeć na smutek, który malował się przez całe spotkanie na twarzy
Inkwizytorki. To dodawało jej lat, a była młoda i ładna. Szkoda było
widzieć tylko przygnębienie.
<br />
Da'len, jeszcze sprawa vallaslin. Jeśli to, co mówisz jest prawdą,
myślę, że będziemy chcieli pozbyć się vallaslin. Czy wiesz, jak?
<br />
Inkwizytorka zmarszczyła brwi.
<br />
Nie, chyba nie, ale spróbuję się dowiedzieć.
<br />
<br />
Droga powrotna musiała poczekać do rana – klan Lavellan znajdował się na
północy Wolnych Marchii, a to oznaczało naprawdę długą drogę powrotną.
Mogłaby wysłać gołębia z informacjami do Podniebnej Twierdzy lub Boskiej
Wiktorii (w końcu Leliana była jej szpiegmistrzynią, nawet jeśli przy
okazji pełniła funkcję Boskiej), ale nie była pewna, czy wiadomość nie
zostałaby przechwycona. Być może Isella była przewrażliwiona, ale
wiedziała co Solas potrafił i wolała nie dawać mu opcji do tego, by
wiedzieć za dużo. Powie im osobiście, ale jutro. Czekał ją więc sen, jak
za starych czasów, wśród klanu. I to uczucie było czymś, co pokrzepiło
jej serce, zranione, rozdarte i niepewne. Nie zdawała sobie sprawy z
tego, jak tak trywialna część, jak powrót do swojego klanu ukoił jej
lęki. Przez chwilę była znów tą samą dziewczyną, co przed Koryfeuszem.
Przez krótki moment, nim nie zorientowała się, że nie ma jednej ręki lub
ktoś nie szepnął czegoś za jej plecami o braku vallaslin. Ale poza tym,
było cudownie. I bardzo tego potrzebowała.
<br />
<br />
Translator:
<br />
Vir'abelasan – inaczej „Studnia Smutków”. Starożytne źródło mistycznych
mocy położone w Świątyni Mythal w Dziczy Abor. Każdy sługa bogini Mythal
pod koniec życia przekazywał swoją wiedzę do Studni Smutków, dzięki
czemu zawiera ona wiedzę starożytnych elfów oraz informacje o ich
sposobie życia. <a class="postlink" href="http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Studnia_Smutk%C3%B3w" rel="nofollow" target="_blank">http://pl.dragonage.wikia...ia_Smutk%C3%B3w</a>
<br />
Eluvian – elfickie magiczne lustra służące do komunikacji
długodystansowej. Elfy z Arlathanu zostawiły drogi do podróży między ich
miastami, czyli zaklęte lustra, aby komunikować się i podróżować w
bardzo szybki sposób. Jest to rodzaj magii nieznany przez współczesne
Kręgi Maginów, czy nawet magistrów z Tevinter. Wiele eluvianów zostało
zniszczonych, ale nieznana ich liczba przetrwała próbę czasu. Są
porozrzucane po całym Thedas, znajdują się w zapomnianych lub dobrze
ukrytych miejscach – wiele z nich przestało działać (a może tak się
tylko innym wydaje), ponieważ każdy z nich potrzebuje swojego rodzaju
klucza. Obecnie nie znaleziono lustra, które byłoby kontrolowane przez
kogoś innego, niżeli Solasa. <a class="postlink" href="http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Eluvian" rel="nofollow" target="_blank">http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Eluvian</a>
<br />
Mythal – elficka bogini miłości. <a class="postlink" href="http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Mythal" rel="nofollow" target="_blank">http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Mythal</a>
<br />
Asha'bellanar – „The Woman of Many Years”. Inaczej Flemeth. Potężna
apostatka, matka Morrigan, krążą o niej legendy. Naczynie pradawnej,
potężnej elfiej bogini Mythal. <a class="postlink" href="http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Flemeth" rel="nofollow" target="_blank">http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Flemeth</a>
<br />
Evanuris: <a class="postlink" href="http://dragonage.wikia.com/wiki/Elven_pantheon" rel="nofollow" target="_blank">http://dragonage.wikia.com/wiki/Elven_pantheon</a>
<br />
Koryfeusz: <a class="postlink" href="http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Koryfeusz" rel="nofollow" target="_blank">http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Koryfeusz</a>
<br />
da'len – dziecko
<br />
andaran atish'an – formalne przywitanie, oznacza „przyjdź do tego miejsca w pokoju” (ang. enter this place in peace).
<br />
dareth shiral – dosłownie „bezpiecznej podróży”
<br />
<a class="postlink" href="http://dragonage.wikia.com/wiki/Elven_language" rel="nofollow" target="_blank">http://dragonage.wikia.com/wiki/Elven_language</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-26, 00:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Był
przekonany, że to będzie łatwiejsze – że obraz jej oczu nie będzie
tkwił w jego głowie nawet wtedy, gdy eluvian wyrzuci go z powrotem do
Imperium, a on sam ponownie podąży swoimi ścieżkami, starając się ułożyć
sobie wszystko w głowie. Operacja „Smoczy Oddech” została udaremniona, a
oddział zbyt krnąbrnych qunari zlikwidowany.
<br />
Już od dawna podejrzewał, że Ben-Hassrath deptali mu po piętach- nie
potrzebował swoich agentów do tego by zrozumieć, że samozwańczy kapłani
szykowali na niego zasadzkę.
<br />
Viddasala okazała się poniekąd sprytniejsza niż to zakładał. Z początku
zdawało mu się, że skojarzenie go z Fen'Harelem zajmie jej o wiele
więcej czasu, ale wyglądało na to, że agentka zasługiwała na swój tytuł.
<br />
Znalazła go i była pewna, że dotrzyma swych postanowień. Zlikwiduje
jeszcze jednego obłudnego maga, przywracając Thedas częściowy porządek.
<br />
Nie mogła się spodziewać w jak wielkim była błędzie.
<br />
Solas zdawał sobie sprawę z tego, że pozbawienie życia tylu stworzeń
było krokiem niepozbawionym okrucieństwa, ale nie miał innego wyboru,
Viddasala udowodniła mu to w momencie gdy odważyła się wymierzyć
włócznię w jego plecy tuż po tym gdy łaskawie pozwolił jej odejść.
<br />
Twoje siły zawiodły - powiedział jej wtedy – odejdź i przekaż qunari by nie zawadzali mi już nigdy więcej.
<br />
Gdzieś w głębi ducha był przekonany, że agentka i tak postawi sobie za
punkt honoru by go zabić, ale kim by był gdyby nie dał jej szansy?
<br />
To jednak nie miało żadnego znaczenia, bo choć mógłby upajać się teraz
swoim małym zwycięstwem, nie potrafił. Nie wtedy gdy na wargach czuł
jeszcze ciepły dotyk, a umysł podsuwał mu zdradliwie słowa, których za
nic w świecie nie potrafił wyrzucić z pamięci.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Var lath vir suledin. </span>*
<br />
Dlaczego, dlaczego powiedziała mu właśnie coś takiego? Ile oddałby za to
by zaczęła go po prostu obrażać, by odepchnęła go od siebie, zupełnie
tak jak stało się to ostatnim razem kiedy zrozumiał, że nie mógł już
sobie pozwalać na nic więcej? Mogła znów nazwać go sukinsynem bez serca
i, tak, przyznałby jej rację bo kim innym był postępując z nią w ten
sposób?
<br />
Tylko on jeden wiedział, ile kosztowało go trzymanie się od Lavellan z
daleka. Z początku nie było to takie trudne – miał swój plan i cel,
trzymał się go bo wiedział, że był dla niego najważniejszy.
<br />
Ale w którymś momencie sytuacja zaczęła mu się wymykać spod kontroli.
Inkwizytorka okazała się zupełnie inna niż to zakładał... Teraz gdy
myślał o Iselli, nie potrafił uwierzyć, że dawniej miał ją tylko za
zwyczajną, nieświadomą Dalijkę- ignorantkę. Zamkniętą na prawdę i
wiedzę, z umysłem trwale uszkodzonym przez kłamstwa, przez stek kłamstw,
który wpajano jej i reszcie elfów tylko przez tyle lat.
<br />
Zaczęło się od niewinnych, zdawałoby się, rozmów, które ludzie lubili
określać mianem „o niczym”. Parę pytań, ukradkowy żart, twórcze dyskusje
pełne dywagacji i wieczne „porozmawiamy później”. Lavellan była zajętą
osobą – tytuł Inkwizytora spadł na nią nagle i niespodziewanie, tak samo
jak nagłym i niespodziewanym było dla mieszkańców Thedas pojawienie się
Wyłomu.
<br />
Od początku fascynowało go jej znamię – specyficzny znak, dzięki któremu
za pomocą niedbałego machnięcia dłonią, potrafiła zamykać szczeliny
Pustki zupełnie tak jakby nie było to niczym wymagającym.
<br />
A było. Sam Solas obcował z Pustką od tylu lat, że próżno byłoby szukać
kogoś, kto robiłby to dłużej. Co prawda, znacznie bardziej interesowało
go poszerzenie Zasłony i znalezienie sposobu na połączenie obu światów,
ale Kotwica miała z tym wszystkim nieodzowny związek.
<br />
Kotwica... No, właśnie.
<br />
Wciąż czuł pod palcami jej gorąco, a okrzyki przepełnione bólem odbijały mu się echem w skołatanym umyśle.
<br />
Usunięcie Kotwicy wraz z częścią ramienia Inkwizytorki, było konieczne.
Znamię stało się zbyt obciążające dla jej organizmu. Wyniszczało ją
coraz mocniej, aż w końcu sprawiało jej już tylko ból. Wszystkie te
badania, nadzieje, które pokładał tym mocniej po zniszczeniu Kuli,
okazały się płonne. Musiał zacząć swoje poszukiwania od nowa, jeszcze
raz.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Wezmę głęboki oddech i zastanowię się gdzie popełniłam błąd, a potem zacznę jeszcze raz, od początku. </span>
<br />
Zacisnął dłonie w pięści i złapał się wyłomu w murze, wspinając się powoli na górę.
<br />
Ostatnie płomienie zachodzącego słońca odbijały się krzykliwie od
elementów zbroi, a wiatr trącał leniwie fragmentami futrzanego szalu.
<br />
We wnętrzu ruin panowały nieprzeniknione ciemności. Wystarczyło jednak
skinienie głową by rozpełzł się po nim niebieskawy blask zaświatła.
<br />
Pochodnia syczała cicho, posyłając po kamiennych ścianach chybotliwe
cienie. Solas kroczył nieśpiesznie korytarzami, kierując się coraz niżej
i niżej. Sam nie wiedział ile czasu zajęło mu odnalezienie właściwej
sali, ale był spokojny, nie śpieszył się nigdzie.
<br />
Wreszcie przystanął naprzeciw czegoś, co mogło się wydawać podniszczonym
stołem. Oczy rozświetliły się gwałtownie jaskrawym światłem i po chwili
zamiast stołu, przed sobą miał wielkie, zaśniedziałe lustro.
<br />
Uśmiechnął się lekko, niemalże czule i wyciągnął dłoń by pogładzić
delikatnie ramę lustra. Wyczuwał jego magię w powietrzu – wibrowała
przyjemnie, podnosząc włoski na karku, wprawiając w drżenie stare cegły.
<br />
Odwiesił pochodnię z zaświatłem na uchwyt i pozwolił by eluvian zabrał go w kolejne miejsce pełne magii, duchów i wspomnień.
<br />
Tylko to mogło mu teraz pomóc w uśmierzeniu okropnego bólu, który zalągł
mu się w sercu niczym najcięższa choroba. Tylko jego przyjaciele mogli
przekonać go o tym, że postępował słusznie. Że zostawiając Lavellan
wcale nie skazał się na wieczną samotność.
<br />
<br />
<br />
Duch spłynął po ścianie w swojej eterycznej postaci, materializując się
po chwili obok niego. Tym razem przyjął postać elfiego mężczyzny,
prawdopodobnie Dalijczyka. Popatrzył Solasowi w oczy i uśmiechnął się
smutno.
<br />
- Spędzasz tu więcej czasu niż zwykle – zauważył, bawiąc się zapięciem skórzanego kubraka. - Czy to już?
<br />
Nie odpowiedział od razu. Podziwiał lewitujące zamki, podziwiał ich
długie wieże, których czubki były tak wysokie, że niknęły w chmurach.
Dawna świetność Alrathanu napawała go zawsze pewnym rodzajem
wewnętrznego spokoju. Tylko tu potrafił myśleć i rozmawiać o tym, co się
wydarzyło.
<br />
Wreszcie poruszył się wolno, sięgając dłonią do rozmytej tafli jeziora.
Pozwolił by jego palce musnęły delikatnie wodę, tworząc na niej
malownicze kręgi. W jego snach, woda była odrobinę cieplejsza niż w
normalnym świecie.
<br />
- Nie mogłem już dłużej... Tego odkładać. - Odparł lakonicznie, nie znajdując w sobie lepszej odpowiedzi.
<br />
- To zrozumiałe. Prędzej czy później musiałeś to wreszcie zakończyć.
Przedłużanie tej, hmm, zażyłości, to nie skończyłoby się dla ciebie
dobrze.
<br />
- Tak, wiem. Nie wiedziałem tylko, że to będzie tak bardzo...
<br />
- Nie mogłeś tego przewidzieć, Solasie – poczuł na ramieniu dotyk jego
chłodnej dłoni. To elektryzujące zimno, to właśnie tego tak bardzo mu
brakowało, tego tak rozpaczliwie potrzebował. Przyjaciela. Spokoju.
Rozmowy. - Nikt nie jest przygotowany na miłość.
<br />
<br />
Czasami Solas doznawał normalnych snów, nie tych drugich, w których
przechadzał się po Pustce, napawając swe oczy wygasłym cieniem
zapomnianych miast i osób. Z reguły zdarzało się to, gdy zbyt zmęczony
do wkroczenia za Zasłonę, kładł się wprost do łóżka i pozwalał sobie
odpłynąć, nie zastanawiając się zupełnie nad swymi myślami, dając im
pełną swobodę.
<br />
Zwyczajne sny cechowały się przede wszystkim absolutnym brakiem logiki i
porządku i choć ciężko było za tym chaosem nadążyć, Solas zdążył się do
niego przyzwyczaić.
<br />
Przynajmniej częściowo.
<br />
Dlatego nie był zbytnio zdziwiony, gdy sen wyrzucił go tak po prostu na
środek jeziora – w pełnym odzieniu, na dodatku w środku nocy. Poznawał
okolicę Podniebnej Twierdzy – w oddali majaczyły ośnieżone szczyty
ostrych gór, a Zaziemie znajdowało się zaledwie parę kroków dalej.
<br />
Zamknął oczy i skrzywił się tak, jakby za chwilę miało nastąpić coś
strasznego. Właściwie już teraz wiedział, co się stanie, ponieważ działo
się to w każdym jego śnie. I choć nie miał wpływu na jego koleje, lubił
sobie wmawiać, że w ten sposób mógł wszystko opóźnić, sprawić, że być
może, ten jeden raz, jego umysł przestanie się samoistnie krzywdzić i...
<br />
- Nigdy ci chyba nie mówiłam – dobrze znany głos płynął przez
przestrzeń, pieszcząc delikatnie zmysły. Nie otwierał wciąż oczu, ale
mógł już doskonale wyczuć jej zapach, delikatny i kwiatowy,
charakterystyczny jak żaden inny, który do tej pory znał.
<br />
- Nie umiem pływać – ciągnęła Lavellan, rozpraszając wodę gdzieś obok
niego. Po chwili w jego dłoń wsunęła się znacznie drobniejsza, należąca
do Inkwizytorki. Uścisnął ją mimowolnie, przegrywając znów ze samym
sobą.
<br />
Obrócił się przez ramię i zaniemówił na chwilę z powodu rozdzierających mu serce uczuć.
<br />
Isella patrzyła na niego nieskrępowana, na jej wargach igrał delikatny
uśmieszek. Intensywnie zielone spojrzenie iskrzyło od zadziorności.
Uwielbiał widzieć ją właśnie taką. Drażniącą się i uwodzącą go
jednocześnie. Balansującą na granicy, zdającą sobie sprawę z tego jak
bardzo musiał się powstrzymywać by nie chwycić jej po prostu w ramiona i
dać upust wszystkim kiepsko skrywanym emocjom.
<br />
- Dawniej obiecałam sobie, że nauczę się pływać razem z moją
przyjaciółką z klanu – zmusiła go do spojrzenia sobie w oczy. Jej wzrok
hipnotyzował go, otumaniał, sprawiał, że nie potrafił już odróżnić snu
od jawy. Wyciągnął drugą dłoń i ułożył ją z wahaniem na drobnym biodrze.
- Później nadeszły czasy Inkwizycji i ciężko było mi znaleźć chwilę na
sen, co dopiero na naukę pływania. Chciałam... Chciałabym żebyś mnie
tego nauczył. Pokazał mi jak to się robi.
<br />
Coś walczyło w nim jeszcze, krzyczało, że nie powinien ulegać sennej
marze. Jeśli zamknąłby oczy na wystarczająco długo... Może to wszystko
by zniknęło? Może obudziłby się w swoim łóżku?
<br />
- Vhenan – Isella walczyła, ściągała na siebie jego uwagę, zupełnie tak
jakby nie była słabym odbiciem pustki, a prawdziwą Inkwizytorką.
Stanowczą i upartą, nieposkromioną. - To nie może być nic trudnego,
proszę. Powiesz mi od czego zacząć? Powinnam się położyć?
<br />
- Tak – odpowiedział, zanim zdążył o tym pomyśleć i naturalnym
odruchem, pomógł jej przyjąć wygodną pozycję, podpierając stanowczo
szczupłe plecy i kark. Lavellan uśmiechnęła się do niego z dołu i nie
potrafił już nie oddać jej tego samego. Poczuł jak jego wargi wyginają
się same w czułym uśmiechu, który wyrażał o wiele więcej niż był jej w
stanie pokazać.
<br />
- Nie puszczaj mnie – poprosiła go słabo, spuszczając wzrok – boję się, że utonę.
<br />
- Nie utoniesz – zaoponował łagodnie, kręcąc głową. - Woda jest tu
płytka. Poza tym jestem tuż przy tobie. Nie pozwolę ci na to.
<br />
Nagle twarz elfki zaczęła się rozmywać; rysy stały się nieregularne,
oczy straciły swój blask. Ciało stało się zbyt ciężkie by je utrzymać i
choć walczył z jego utrzymaniem z całych sił, na jego oczach Lavellan
osuwała się wolno na samo... dno... jeziora
<br />
- Vhenan! - Krzyknął rozpaczliwie, wyciągając przed siebie ramiona.
Nie, to nie mogło się tak skończyć, nie po tym wszystkim co dla niej
zrobił, nie po tym ile...
<br />
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że siedział na łóżku, w swojej
komnacie. Zdążył całkowicie skopać swoje okrycie, a po ciele ściekał mu
strugami lodowaty pot. Odetchnął głęboko i skierował spojrzenie w stronę
kominka. Widok płomieni tańczących po polanach, uspokajał go w takich
sytuacjach, ale tym razem nie było o tym mowy, nie w obliczu okrutnych
obrazów, które podsunął mu świat Pustki.
<br />
Dlaczego? Dlaczego każdy sen musiał kończyć się w ten sposób? Czy nie
mógł choć raz śnić o czymś, co nie wpływało na niego w taki sposób?
<br />
Samo myślenie o Inkwizytorce doprowadzało go do szaleństwa... A teraz,
gdy znów ujrzał jej twarz, zaczynał znowu się zastanawiać, czy postąpił
dobrze, czy na pewno powinien... Czy to, co robił miało sens.
<br />
Uspokój się – nakazał sobie twardo, podnosząc z podłogi skotłowaną
kołdrę. Westchnął głęboko i wyjrzał przez okno, napotykając spojrzeniem
sierp księżyca. Noc była wyjątkowo ciemna i bezgwiezdna. Nadchodziły
mrozy.
<br />
Uspokój się – powtórzył i zmusił się do ułożenia z powrotem na łóżku –
dotrzymasz swojej obietnicy. Odnajdziesz artefakt i wypełnisz swoją
misję. To ważniejsze od twoich uczuć. O wiele ważniejsze.
<br />
Obrócił się na bok i spróbował odnaleźć wygodną pozycję. Poduszka była
za miękka, materac za twardy, a w powietrzu brakowało mu czegoś bardzo
ważnego. Zapachu. Mieszanki kwiatów i czegoś unikatowego. Jej skóry,
włosów.
<br />
To ostatni raz kiedy się tak poniżasz. Przestaniesz się nad sobą użalać. Przestaniesz myśleć.
<br />
Tak, musiał wreszcie przestać. Od ich ostatniego spotkania minęło w
końcu tyle czasu... Lavellan pewnie zdążyła już o nim zapomnieć, tak jak
tego pragnął. On też musiał dać temu spokój.
<br />
Przecież potrafił. Naprawdę potrafił.
<br />
Obrócił się na drugi bok i popatrzył znów przez okno. Księżyc przestawał się powoli odznaczać na jaśniejącym niebie.
<br />
Właściwie... Chyba był już wyspany. Może to była dobra chwila na kolejną
podróż do Tevinteru? Mapy wyraźnie wskazywały na obszar Imperium.
Jeżeli tylko legendy były prawdą... Im prędzej uda mu się doprowadzić do
powrotu potężnej cywilizacji elfów, tym prędzej będzie w stanie
zapomnieć o świecie, który odda przez to w zapomnienie.
<br />
Prawda?
<br />
<br />
*Nie zrezygnuję z ciebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-26, 04:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Isellę
obudził przejmujący ból w kikucie. Skuliła się, sycząc boleśnie.
Wyrwana z snu jeszcze nie była świadoma tego, gdzie się znajduje.
Zrozumiała to dopiero kilka chwil później, gdy podniosła powieki i
zobaczyła ciemność. Znajomą, trochę jakby z innego życia. Od dawna nie
miała okazji spać wśród klanu Lavellan i to uczucie, kiedyś tak bardzo
znajome, teraz wydawało się jakby z innego świata. Poczuła się z swoimi
emocjami bardzo dziwnie, ale tęskniła do księżyca, który zwykle
oświetlał wnętrze jej pokoju. Podniosła się i ostrożnie wychyliła głowę z
namiotu. Praktyczną stroną spania w takich miejscach była szybkość
złożenia wszystkiego i ruszenia w drogę – właśnie to było zawsze
najważniejsze. Od czasu, kiedy Varrik stał się wicehrabią Kirkwall klan
Lavellan był brany pod uwagę w politycznych rozgrywkach, a to znaczyło
wiele dla wszystkich obecnych elfów. W końcu ktoś ich respektował.
Opiekunka była naprawdę zszokowana, że ktokolwiek dał im jakieś prawa –
nie spodziewała się tego, ale była wzruszona. Isella także nie mogła
uwierzyć na słowo swojemu przyjacielowi, to w końcu niezły bajkopisarz,
ale nim nie wyjechała do klanu przyszły oficjalne gratulacje i cały spis
tego, co od tego dnia należy do Lavellan i jej klanu.
<br />
Chłód na zewnątrz przeszył ją całą. Zadrżała. Zamknęła namiot, zapalając
zaświatło. Kiedyś zrobienie czegoś takiego – tak prostego, wbrew
pozorom – wydawałoby się jej zupełnie niemożliwe. Tymczasem musiała
przyznać, że pomimo wszystkich niepowodzeń i wielokrotnej konieczności
improwizacji - podróże, które miały miejsce bardzo ją edukowały. Miała
sprawną pamięć – najlepszym dowodem na tę śmiałą tezę było to, że w
ciągu ostatnich lat nauczyła się więcej o własnej rasie, niż w trakcie
wielu, wielu lat poprzednio. W końcu współpracowała z ludźmi, którzy
mieli jakieś informacje, a nie tylko „Może tak właśnie było”. Nie
zauważała tego wcześniej, ale Dalijczycy naprawdę niewiele robili, by
odzyskać utraconą wiedzę. Nie wszyscy mieli na to takie środki, jak ona w
tym momencie – to prawda, ale nawet jej klan, dotychczas, pragnął tylko
życia w spokoju, z tym, co było dostępne. Isella chciała sięgać po
więcej, musiała wiedzieć co się dokładnie stało z Arlathanem, czuła
ogromną potrzebę, aby znaleźć więcej starożytnych, obudzić ich z
uthenery. Kiedyś Solas powiedział jej, że próbował tłumaczyć Dalijczykom
wiele rzeczy z przeszłości – mówił, że widział to w Pustce, ale teraz
Inkwizytorka wiedziała, że on je przeżył. Gdyby elfy poznały takich, jak
on... To mogłoby zmienić tak wiele.
<br />
Mała kulka zaświatła unosiła się w powietrzu, podczas gdy Lavellan
nakładała na siebie kolejne warstwy ubrań. Przyszedł poważny problem
podczas próby nałożenia stanika – jedną ręką było to niemalże
niewykonalne. W Podniebnej Twierdzy ostatnim razem przyszła do niej
Cassandra. Isella nie wiedziała w jaki sposób Poszukiwaczka domyśliła
się, że potrzebuje pomocy, ale zrobiła to i... To znaczyło bardzo dużo.
Nawet jeśli była wściekła na to, że Solas odciął rękę Inkwizytorce.
<br />
- Skąd wiesz, jak to zrobił, Isella? Skąd wiesz, że to bezpieczne? -
mówiła wtedy, wyraźnie zirytowana, gdy zobaczyła oczywisty brak
kończyny.
<br />
- Uratował mnie. Nie dałabym rady wyjść stamtąd o własnych siłach i
poprosić o pomoc, bezpieczne usunięcie Kotwicy nigdy nie istniało! -
Isella wtedy wybuchła. Miała dosyć tego, że ktoś wiecznie miał pretensje
do tego, co się z nią działo. Wiecznie słyszała „Inkwizytor nie
powinien się narażać”, kiedy ataki Kotwicy nasilały się z każdą chwilą
bardziej. Wcześniej niewiele ludzi oponowało, gdy ryzykowała własne
życie. Ale nagle stało się to problematyczne, bo przypadkiem Isella
mogła wysadzić cały budynek magią, którą dysponowała dzięki znakowi na
ręce, a teraz... Teraz nie miała już niczego tego rodzaju, mimo to wciąż
słyszała to samo.
<br />
- Skąd wiesz? Może byliśmy blisko, może...
<br />
- Cassandra. Dobrze wiesz, tak jak ja, że było to niemożliwe. Kula miała
dać ten znak i dała. Sam Koryfeusz chciał mi odebrać Kotwicę i nie był w
stanie tego zrobić. Tylko jej właściciel wyszedłby z tego bez szwanku.
Nie jestem właścicielem Kuli, nigdy nie byłam.
<br />
- Niech przynajmniej obejrzy cię chirurg, proszę.
<br />
I oglądał. Przez dobre pół godziny przyglądał się precyzyjnej ranie z
drobinkami magii w sobie, które, jak się okazały, przyspieszały gojenie.
Pytano Isellę jak się to wydarzyło, ale nie mogła podać żadnych
szczegółów – ból, który jej towarzyszył mącił jej w głowie tak bardzo...
Nie wiedziała kiedy to się stało. Jedyne, co mogła przyznać z całą
pewnością to fakt, że obudziła się w miejscu, gdzie wcześniej był
eluvian, a nad nią pochylał się Cullen i próbował ją ocucić. Była w
Pałacu Zimowym w Orlais, a ręki już po prostu nie było. Isella
przypuszczała, że zemdlała. To by wyjaśniało wiele luk w jej pamięci.
Lustro zniknęło i nikt nie wiedział, gdzie.
<br />
No i właśnie. Szamotała się z tym stanikiem dobre dziesięć minut, ale to
na nic. Nie dało się go tak po prostu nałożyć jedną ręką, nie potrafiła
tego zrobić. Nie zwróciła nawet uwagi, że na zewnątrz zaczął robić się
ruch.
<br />
Musiała poprosić o pomoc. Nie była w stanie zrobić tego sama. Pomimo
tego, że czuła się z tym całkowicie głupio, wychyliła głowę.
<br />
- Opiekunko!
<br />
Kilka głów odwróciło się w kierunku głowy wystającej z namiotu. Isella
czuła się coraz bardziej skrępowana, ale na szczęście kobieta podeszła
do niej, uśmiechając się ciepło.
<br />
- W czym mogę pomóc, da'len?
<br />
- Czy mogłabyś... - Wstyd sprawił, że jej policzki lekko się
zarumieniły. Pieprzona ręka, nie dało się tego podsumować w żaden inny
sposób. - Czy mogłabyś pomóc mi się ubrać? Nie umiem założyć... góry.
<br />
Najpierw na twarzy Opiekunki pojawił się wyraz zdziwienia – jak to, ma problem z założeniem... I wtedy właśnie zrozumiała.
<br />
- Och, no tak. Oczywiście, tylko najpierw muszę zająć się obozem, da'len.
<br />
- Ja mogę jej pomóc – obok pojawiła się Elora. Uśmiechnęła się do obu kobiet.
<br />
Isella spojrzała na nią, unosząc brew. Od czasu, kiedy się rozstały nie
rozmawiały ze sobą specjalnie dużo – nawet wczoraj Elora wolała trzymać
się z dala. Inkwizytorka musiała przyznać, że była dobrą przyjaciółką.
Nim nie wysłano jasnowłosą na Konklawe, planowały nawet związek, może
coś więcej. Koryfeusz pokrzyżował wiele planów, później okazało się, że
młoda łowczyni znalazła sobie lepszą partię i... Tak to się rozeszło.
<br />
- Mogłabyś? To byłoby bardzo miłe, da'len. Ir abelas, Isello, po prostu...
<br />
- Tel'abelas. Pamiętam. - Starsza kobieta uśmiechnęła się wdzięcznie i
odeszła do swoich spraw w pośpiechu, pokrzykując do małej dziewczynki,
która prawie wpadłaby do ogniska.
<br />
Blondwłosa otworzyła namiot i wpuściła Elorę. Było wystarczająco
miejsca, aby pomieścić się – konstrukcje były dość wysokie, dawały sporo
przestrzeni. Razem z Isellą mogłoby spać kilka innych osób, ale na
szczęście dano jej trochę prywatności.
<br />
Elora była młodą, urodziwą elfką. Czarne, długie włosy zwykle związane
były w równie imponujących rozmiarów warkocz. Posługiwała się łukiem
lepiej, niż niejedna spotkana przez Isellę osoba. Brunetka przyglądała
się zaświatłu, które unosiło się nad ziemią.
<br />
- Od kiedy umiesz to robić? - wskazała palcem na zielony płomień, który nie dawał ciepła, ani nie podpalał niczego.
<br />
- Jakiś czas – Isella przyznała.
<br />
Inkwizytorka w dalszym ciągu czuła się dość skrępowana, szczególnie, gdy
podała biały stanik dla koleżanki i uśmiechnęła się nerwowo.
<br />
- Pomożesz?
<br />
Kilka chwil później wszystkie części bielizny były na swoim miejscu.
Elora pomogła Inkwizytorce z bluzką i mogły już wyjść z namiotu.
<br />
- Isella. - Nastała chwila ciszy, podczas której patrzyły sobie w oczy. -
Słyszałam rozmowę. Twoją i Opiekunki. Czy ty naprawdę... Czy to jest
prawda? Nasi bogowie, Vir'abelasan? To wszystko to...?
<br />
- Tak – Lavellan uśmiechnęła się smętnie, po czym wyszła z namiotu.
Chłód uderzył ją w twarz, ale to nie miało znaczenia. Isella uwielbiała
rześkie poranki. Kiedy jeszcze Solas był w Inkwizycji, często spotykała
go gdzieś na murach twierdzy. Siedzieli w ciszy, w środku nocy,
obserwując góry oświetlone przez księżyc. Jak teraz o tym myślała,
brzmiało to bardzo patetycznie, ale to były miłe chwile.
<br />
- Chciałabym dołączyć do ciebie. - Isella miała wrażenie, że wydaje jej
się, ale kiedy odwróciła się, twarz pełna determinacji dalej na nią
patrzyła.
<br />
- Dlaczego?
<br />
To było banalne pytanie, ale jedyne słuszne, jakie kołatało się w głowie
Inkwizytorki. Wiedziała, że znów ryzykuje życiem i przypuszczała, że
tym razem nie wyjdzie z tego cało. Solas był dużo potężniejszy i
inteligentniejszy, niż Koryfeusz, a poza tym – zdawała sobie sprawę z
tego, że ma do niego słabość. Żadne rozwiązanie nie było tym idealnym.
Pragnęła, żeby dawne elfy wróciły, żeby znów szanowano jej rasę. Isella
powoli odkrywała coraz więcej o ich stylu życia, przyzwyczajeniach, czy
przekonaniach - pod tym względem Studnia była niezrównana, dostarczała
dużo informacji, choć większa część z nich dalej była niezrozumiała. Ale
ona była jedna. Nie zamierzała się poddać z tego powodu, ale gdyby
okazało się, że starożytnych elfów jest więcej – a byłoby, skoro wszyscy
zostaliby przebudzeni – to mogłaby być nowa era, zupełnie nowy świat.
Koszt był jednak zbyt wysoki. Nie mogła pozwolić, aby jej przyjaciele
tak po prostu zginęli. Nie po to narażała się, pokonując Koryfeusza,
żeby ktoś inny zniszczył całą jej ciężką pracę. Nie mogła pozwolić, aby
Solas zniszczył sam siebie. Musiała go ochronić, nawet przed nim samym.
<br />
- Siedząc tutaj, pomogę swojemu klanowi, to prawda. Ale nie pomogę
tobie, innym elfom. A chcę pomóc. Chcę zrozumieć naszą kulturę. Poznać
ją, tak jak ty możesz to zrobić. Pozwól mi...
<br />
„Nie mówi całej prawdy. Deshanna ją przysłała” - Isella usłyszała w
swojej głowie, Studnia się odezwała. Inkwizytorka uśmiechnęła się lekko,
unosząc jedną brew.
<br />
- Oczywiście, że możesz dołączyć.
<br />
Godzinę później obie elfki były już w drodze do Podniebnej Twierdzy. Z
początku Inkwizytorka chciała zwrócić uwagę dawnej kochance, porozmawiać
z nią na temat obaw Opiekunki. Podobna potrzeba zniknęła dość szybko.
Nie powinna mówić całemu światu o tym, jakie informacje przekazuje jej
Studnia, o ile nie były one kluczowe – a drugie dno intencji Elory z
pewnością nie stanowiły konieczności.
<br />
<br />
- Cullen, wyślij kilku najbardziej zaufanych ludzi do Dziczy Abor.
Potrzebny mi tamten eluvian. Chcę mieć pełne sprawozdanie na temat tego,
jak on wygląda, w jakim jest stanie. Po sprawozdaniu pojadę po niego. -
Isella nie miała czasu na to, żeby „owijać w bawełnę”. Gdy tylko weszła
do pokoju narad, od razu musiała uzyskać informacje. Na początku
wydawanie poleceń było dla Inkwizytorki bardzo dziwne i niewygodne; z
czasem do tego przywykła. - Leliana, jak wygląda sytuacja z
poszukiwaniami artefaktów elfów?
<br />
- Mozolnie, Inkwizytorko. Znaleziono kilka pomniejszych artefaktów z
czasu Arlathanu, aczkolwiek żaden nie wzmacnia potęgi magicznej, ani nie
manipuluje Pustką. Sprawdzamy trop, na który się natknęliśmy – istnieje
legenda, która mówi o większej ilości kul, podobnych do Kuli
Fen'Harela.
<br />
- Świetnie. Czy przyszły już wszystkie książki, o które prosiłam? Jest list od Morrigan?
<br />
- Morrigan jeszcze nie odpisała, aczkolwiek przysłała książki. Są w
twoim gabinecie, Inkwizytorko – pokrzepiający głos Józefiny był
wszystkim, czego w tym momencie Isella potrzebowała. Jasnowłosa
odetchnęła, zakładając przydługie już włosy za uszy.
<br />
- Dziękuję. - Ulga w jej głosie była ogromna. - Jak idą cięcia Inkwizycji?
<br />
- Pozbyliśmy się większości podejrzanych i niepewnych członków. Nasza
liczebność zmniejszyła się o ponad połowę, co nie znaczy, że brak nam
zasobów do tego, aby szukać Solasa.
<br />
Ta informacja była dobra. Sprowadziła ulgę na serce młodej elfki. Przymknęła powieki, biorąc głęboki oddech.
<br />
- A więc czas, aby bitwa z czasem zaczęła się na dobre.
<br />
<br />
Gdyby ktoś w tym momencie obserwował Lavellan, uznałby, że stała się
uzależniona od wiedzy. Każdą wolną chwilę spędzała na czytaniu starych
ksiąg, dotyczących przeszłości elfów, które udało jej się zdobyć. Część z
nich była w prywatnej bibliotece Morrigan, które pozwoliła wypożyczyć –
ile wśród jej zasobów było tytułów, do których nikt nie miał dostępu,
trudno stwierdzić. Isella uzyskała jednak informacje, że Flemeth nie
odezwała się ani słowem od czasu jej ostatniej pomocy. Nie było po niej
śladu, po prostu zniknęła. I to była bardzo niepokojąca myśl.
<br />
- Ciągle pracujesz?
<br />
Gdyby nie fakt, że tym razem jasnowłosą z transu czytania wyrwał kobiecy
głos, byłaby pewna, że przeżywa jakąś fatalną powtórkę dnia
poprzedniego. Ale tak nie było – tym razem w drzwiach ujrzała Elorę,
która uśmiechała się do siedzącej kobiety.
<br />
- Co czytasz? - Znów zapytała, podchodząc bliżej.
<br />
- Stare księgi o jeszcze starszej magii z czasu Arlathanu. - Głos
Inkwizytorki był ewidentnie zmęczony. To był bardzo długi dzień.
<br />
- Twój każdy wieczór wygląda w ten sposób? Mnóstwo czytasz, uczysz się...?
<br />
- W zasadzie, tak – Isella potwierdziła, przecierając zmęczone oczy dłonią. Ziewnęła i upiła ostatnie kilka łyków herbaty.
<br />
Ta nie należała do niej, ale pozwalała jej myśleć. Została się z czasów,
gdy jeszcze Solas należał do Inkwizycji. Jako że pił bardzo specjalny
rodzaj, nic dziwnego, że musieli sprowadzić składniki, które później
należało samemu skomponować. Była dobra i sprawiała, że umysł był
czystszy. Dzięki niej Lavellan mogła się skupić. A może to po prostu
zwykłe placebo, potrzebowała czegoś, dzięki czemu poczułaby się bliżej
niego, lepiej? Nie wiedziała.
<br />
Nastała dłuższa chwila milczenia, podczas której Isella w dalszym ciągu czytała księgę.
<br />
- Nie chcesz go zabić – usłyszała nagle. Podniosła spojrzenie na Elorę,
unosząc brew. - Solasa. Nie planujesz go zabić – sprostowała szybko,
spuszczając wzrok pod spojrzeniem Inkwizytorki.
<br />
- Nie, nie planuję.
<br />
- Dlaczego?
<br />
Dźwięk zatrzaskującej się księgi był tak głośny, że aż Elora
podskoczyła. Isella zmarszczyła brwi, niezadowolona z tej konwersacji.
Nie musiała odpowiadać na tak głupie pytania.
<br />
- Jaki masz w tym cel? Mam potwierdzić to, że jest starożytny i zbyt
cenny, aby go stracić? Czy wolisz wersję, że jest mi bliski i się o
niego troszczę? Obie są aktualne.
<br />
- Nie, ja po prostu...
<br />
- Po prostu zadajesz prywatne pytania, faktycznie – Isella parsknęła,
ewidentnie nieco wrogo. Była zmęczona, wyprowadzona z równowagi i pod
ogromną presją, którą ledwo dźwigała. Nie miała siły na to, aby
udowadniać kolejnej osobie, która nie poznała nigdy Solasa, że nie jest
zły, tylko ma błędne założenia. Znów opierał się tylko na „Wydaję mi
się, że będzie dobrze”, nie nauczył się na błędach. I Isella chciała go
przekonać, aby nie robił sobie krzywdy, nie po raz kolejny.
<br />
- Nie zrozum mnie źle, ale on jest niebezpieczny i jeśli planuje to, o czym mówisz, to nasze legendy wiele się nie myli...
<br />
- Ani mi się waż kończyć tego zdania. - Powstrzymała brunetkę przed
dalszym mówieniem, podnosząc się gniewnie z fotela. Spojrzała na freski w
pokoju. Na te same, które zostały namalowane przez Solasa. Odwróciła od
nich wzrok, spoglądając na przyjaciółkę. - Każdy z nas się czasem myli,
podąża błędnymi założeniami. I każdy z nas jest niebezpieczny. Co nie
oznacza, że jesteśmy źli. Nie oczerniaj go więcej, jeśli nawet nie
miałaś okazji go poznać, dobrze?
<br />
Isella nie czekając na odpowiedź po prostu wyszła. Nie czuła się na
siłach kontynuować tę rozmowę. Żałowała, że nie było go przy niej. Może
to głupie i patetyczne, ale potrafił stworzyć na ustach jasnowłosej
uśmiech, ot tak. Kiedy wbiegała już po schodach do swojego pokoju, w
którym trzaskał ogień w kominku miała już łzy w oczach. Myślała, że nie
była dla niego ważna i to uczucie było bardzo przykre, ale zaakceptowała
je. Gdy dowiedziała się prawdy – dlaczego Solas zostawił ją,
finalnie... To ją złamało. I musiała znaleźć w sobie ogrom mocy, aby
stworzyć jakieś rusztowania, na których jej psychika mogła się
udźwignąć. Ale była na to gotowa i wiedziała, że może to zrobić. A to
dawało już całkiem sporo, wbrew pozorom.
<br />
Oparła się o balustradę i zaczęła głęboko oddychać, próbując pozbyć się
łez. Wytarła szybko te, które wypłynęły pomimo jej usilnych starań,
siorbnęła nosem i odetchnęła drugi raz. Musiała wziąć się w garść.
Nienawidziła tego w sobie – czasem emocje po prostu wygrywały i nie
potrafiła ich pohamować, chociaż chciała. Nie powinna tak się
zachowywać. Była Inkwizytorką, nie miała czasu, ani siły na łzy. Dwa
lata względnego spokoju musiały jej wystarczyć – znów była zmuszona
pracować na najwyższych obrotach.
<br />
Czuła, że nie będzie mogła zasnąć. Jej emocje wrzały, chcąc znaleźć
gdzieś ujście. I chociaż w planach Isella miała poczytać książkę,
kolejną, nie mogła się skupić. Pomimo bardzo późnej pory poszła na
blanki zamku. O tej porze, gdzie księżyc był już dawno na niebie, w
górach było bardzo chłodno. Wiatr dął na całego, ale Inkwizytorka była
na tyle wzburzona i roztrzęsiona, że musiała się wyładować. A zawsze
najlepiej w tym działała medytacja albo walka. Nie mogła usiedzieć na
miejscu, więc pozostawał już tylko jeden wybór. Nie potrzebowała
kostura, aby się zmęczyć. Wyciągnęła z wieży sfatygowanego już pachołka
do ćwiczenia zaklęć – szmacianka z słomą, głównie służyła żołnierzom do
ćwiczenia szermierki. W ciemności barwne, fruwające zaklęcia tworzyły
piękne obrazy. Jeden po drugim – każdy żywioł i prawie każde znane jej
zaklęcie unosiło się w powietrzu, tworząc piękne wzory, by wszystkie
wylądowały w końcu na tym biednym, szmacianym pachołku. Kiedyś Cole
powiedział jej, że od czasu kiedy zaczęła uczyć się magii szczelin
zmieniła się jej energia. Pustka, nawet jeśli tego nie chcemy, oplata
magów – trzyma się ich fragmentami, dotykają ich jej kawałki, wolne i
niczym nie skrępowane, zmieniają jednak przez nich kształty w ogień,
lód, czy błyskawice, formowane jak plastelina. W momencie gdy ktoś
zaczyna rozumieć Pustkę, operuje czystą, silną mocą płynącą z tego
miejsca – nie zmienioną, chociaż przystosowaną do własnych preferencji.
Cole w jakiś sposób słyszał to, głośno i wyraźnie, w końcu jest
nierozerwalnie połączony z Pustką. Czemu akurat to wspomnienie przyszło
jej do głowy? Być może dlatego, że Cole tu był, stał obok niej i
patrzył. Może dlatego, że ta rozmowa miała ciąg dalszy – mówił o tym, że
energia Solasa jest taka sama, chociaż cichsza. Jego więź z Pustką jest
wyczuwalna i piękna. Sprawia wrażenie, jakby była dla niego naturalna,
jakby traktował ją jak kogoś bardzo bliskiego. Mówił o tym, że Vivienne
jest bardzo spokojna, a magię i Pustkę układa jak chce – a ona rwie się,
chce być wolna, ale nie może, skrępowana w jej rękach. Słowa o Dorianie
były niepokojące, choć oczywiste – w końcu, nie było w tym tajemnicy,
jej przyjaciel praktykował nekromancje.
<br />
- Czujesz ból, smutek, bezradność. Chciałabyś, aby wszystko okazało się złym snem, ale wiesz też, że tak nie będzie.
<br />
- Witaj, Cole – szepnęła Isella, trzymając czystą energię Pustki w
dłoniach, którą wyrzuciła w przestrzeń, gdzieś w niebo, aby ta rozprysła
się na wysokości księżyca i zniknęła.
<br />
- Chciałbym ci pomóc, ukoić twój ból.
<br />
- Posiedź tu ze mną.
<br />
Nastała chwila milczenia. Nie tego chciał jasnowłosy duch współczucia,
nie taki miał cel. Pragnął ukoić wszystkie rany, które były w niej, w
jego przyjaciółce – bardzo głęboko, ale paliły żywym ogniem w takich
momentach, jak teraz. Nie chciała dłużej tłumaczyć się z jej decyzji,
czy przemyśleń, a była do tego zmuszona.
<br />
- Mogę ukoić twój ból.
<br />
Spojrzała na niego. W ciemnościach jej oczy sprawiały wrażenie zupełnie
czarnych. Młoda twarz naznaczona jednak była zmęczeniem i smutkiem,
wewnętrznym. Tego ukryć nie potrafiła, szczególnie nie przed Cole'm -
nie przed duchem. Uśmiechnęła się do niego, chociaż mało wesoło.
<br />
- Muszę go czuć, żeby wiedzieć dlaczego mam walczyć.
<br />
<br />
Blanki – zwieńczenie murów obronnych i baszt. <a class="postlink" href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Blanki" rel="nofollow" target="_blank">https://pl.wikipedia.org/wiki/Blanki</a>
<br />
ir abelas – przepraszam
<br />
tel'abelas – nie przepraszaj
<br />
zaświatło – zielony promień światła. Zapalić go mogą tylko magowie. <a class="postlink" href="http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Kodeks:_Zapomniana_sztuka_za%C5%9Bwiat%C5%82a" rel="nofollow" target="_blank">http://pl.dragonage.wikia...5%9Bwiat%C5%82a</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-26, 21:39<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">
– Wiedziałam, że przyjdziesz – głos Mythal przebijał się słabo przez
ściśnięte starością gardło Flemeth. Solas rozpoznawał w nim matczyny
spokój i łagodność, ale i surowy zawód.
<br />
- Nie powinieneś oddawać Kuli Koryfeuszowi , Straszliwy Wilku – dodała, obracając się wolno w jego stronę.
<br />
Ta rezygnacja, to zmęczenie... Coś było nie tak. Musiał natychmiast zadziałać.
<br />
- Po przebudzeniu byłem zbyt słaby żeby uwolnić jej moc – wydusił z
siebie, podchodząc do niej wolno. Tak bardzo za nią tęsknił... Tak
bardzo bolało go to, że ją zawodził, znowu.
<br />
- To JA zawiodłem – dodał, walcząc z infantylnym odruchem padnięcia jej
w ramiona. - To JA powinienem był za to zapłacić. - Wreszcie stanął
naprzeciw i spojrzał bogini w oczy. Słowa coraz ciężej przechodziły mu
przez gardło, dławione smutkiem i wewnętrzną rezygnacją.
<br />
- Ale mój... Oni mnie potrzebują.
<br />
Mythal nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko i wyciągnęła swą dłoń by
ułożyć mu ją na karku w pieszczotliwy sposób. Solas dotknął tej dłoni,
uścisnął lekko przedramię. Nie potrafił się powstrzymać.
<br />
- Jest mi tak przykro – musiał zamknąć oczy by nie wypuścić z nich łez.
Czuł jak jego serce stopniowo rozrywa się na kawałki. Wszystko w nim
krzyczało i walczyło z poczuciem niesprawiedliwości. Dlaczego to właśnie
ona musiała płacić za jego porażki?
<br />
- Mnie też jest przykro – poczuł ciepło jej oddechu i nagle przytuliła
go krótko. I już wiedział, co za chwilę nastąpi, wiedział o tym, zanim z
ust Mythal padły ostatnie, czułe słowa pożegnania.
<br />
- Mój stary przyjacielu.
<br />
Osunęła się w tył, ale przytrzymał jej ciało w swoich ramionach.
Pozwolił by opadli tak razem na ziemię, on wspierający się na kolanie, a
ona na nim. Pochylił głowę, czując jak moc przenika na w skroś jego
ciało, wędruje po żyłach, wkrada się do trzewi i płuc, a nawet głębiej.
Ciało twardniało mu w rękach, z każdą chwilą robiło się coraz cięższe i
cięższe.
<br />
Solas czuł, że wraz z tymi słowami i mocą, coś rodzi się w nim na nowo i
umiera, jednocześnie. Już raz, dawno temu, stracił swoją przyjaciółkę i
to, co później zrobił było niewybaczalne. Teraz, gdy stracił ją
ponownie, ból był ogromny i nie potrafiłby go nawet opisać słowami, ale
jedno wiedział na pewno.
<br />
Tym razem nie popełni już błędu.
<br />
Nie zmarnuje ofiary Mythal. </span>
<br />
<br />
Zatrzymał konia i zsunął się z jego grzbietem zgrabnym, niewymuszonym
ruchem. Nie przywiązywał lejców – ogier był z nim tak zżyty, że podczas
ich przerw w podróżach latał nieskrępowany wśród zarośli, a potem wracał
wiernie gdy Solas wołał go z powrotem swoim charakterystycznym gwizdem.
<br />
Tym razem zamierzał zabawić w Tevinterze nieco dłużej. Konkretnie rzec
biorąc, interesował go sam Minratus. A jeszcze konkretniej, jego
podziemia. Według planu, miał się tam znajdować przedmiot, który
zadziałałby podobnie do Kuli Zniszczenia. Dawniej nie był w stanie użyć
jej samodzielnie, ale tera zbył na to gotów, miał w sobie tę pewność.
<br />
Jego moc już dawno przegoniła potęgę innych magów, magistrów, a nawet
samego Koryfeusza. Odkąd tkwiła w niego moc Mythal, stał się jeszcze
potężniejszy niż przed <span style="font-style: italic;"> uthenera </span>.
<br />
Świadomość tej mocy z jednej strony napawała go dumą i chęcią do
działania, z drugiej lękiem, obawą przed tym, że nawet to nie pomoże mu w
zrealizowaniu planu bez artefaktu.
<br />
Na szczęście pojawiły się nagle te stare legendy, podania z czasów Starożytnych. Który to mógł być rok? Trzytysięczny?
<br />
Z notatek wychodziło, że przedmiot został odebrany jednemu z elfich
magów, a później napompowano go mocą magistrów. Wyniki badań nad owym
przedmiotem były absolutnie nieczytelne, niejasne, ale jedno było pewne.
W podziemiach Minratusu znajdowała się siatka pomieszczeń, służąca za
dawne laboratoria.
<br />
Dobrze wiedział, że nie udałoby mu się tak po prostu przejść do stolicy
Imperium absolutnie niezauważonym. Na całe szczęście miał jednak plan.
<br />
<br />
Już z daleka dostrzegał potężne mury i długi most, prowadzący do bram
miasta. Monumentalne wieże, znajdujące się na wzniesieniu, należały do
strażnicy. Stanowiły punkty obserwacyjne i to właśnie stamtąd miał
popłynąć sygnał, gdyby trzeba było się podjąć najbrutalniejszego kroku.
Legendy o zrywaniu mostu nie były jedynie wymysłami plociuch. Solas
zdołał się przekonać o prawdziwości tej informacji, gdy badał historię
Imperium i jego stolicy, zaczytując się w najstarszych księgach i
podaniach.
<br />
Strażnicy musieli być gotowi by zniszczyć most i utrzymywać miasto z
zapasów, dopóki zagrożenie ostatecznie odeszłoby w zapomnienie. W ten
sposób Tevinter dawał sobie pewną szansę przetrwania niemalże każdego
kataklizmu. To właśnie Minratus stanowił kolebkę historii rasy ludzkiej.
To tam stawiali oni pierwsze kroki, wznosili swoje budowle i zyskiwali
potęgę. Nie mieli pojęcia, jak wiele zawdzięczali przy tym innym rasom,
zaślepieni swoją wielkością.
<br />
Jaskinia znajdowała się ukryta w górach, pozornie niewidoczna, dla niego widniała swoimi ciemnościami już z daleka.
<br />
Eluvian nie był nawet schowany – stał przy jednej ze ścian, rozpraszając powietrze specyficznym drżeniem magii.
<br />
Zatrzymał się na chwilę i ściągnął z siebie torbę, odstawiając ją
ostrożnie tuż obok lustra. Podał swoim agentom dokładne położenie
jaskini, wyjaśnił, że w razie jego śmierci lub zaginięcia, wszystkie
instrukcje będą znajdowały się właśnie tu. Nie mógł dopuścić by jego
cenne notatki obejrzał ktoś z Tevinteru, musiał pozostać
niezdemaskowany. Ryzyko poniesienia klęski podczas zwiedzania podziemi
Minratusu było niewielkie, ale musiał brać pod uwagę każdą rzecz, każdy
możliwy do popełnienia błąd.
<br />
Dość już miał popełniania błędów. Teraz nadeszła pora by odnosić jedynie
sukcesy, by przywrócić elfom ich dawną świetność, pamięć, cześć.
Zasługiwali na to, naprawdę zasługiwali. Zbyt długo trwali w letargu,
zbyt wiele krzywd wydarzyło się podczas tych wszystkich lat.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nie pozwolę na kolejne niepowodzenie, przyjaciółko. Już nigdy. </span>
<br />
Pomyślał i wkroczył do eluvianu, pozwalając by wyrzucił go w objęcia zimnych lochów.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-27, 05:48<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Inkwizytorko. - Isellę zaczepiła Leliana, gdy ta przechodziła, a może
nawet bardziej przemykała przez główną salę, chcąc pozostać
niezauważoną. - Mam raport odnośnie eluvianu. Są dobre i złe wieści.
<br />
Elfka westchnęła, domyślając się najgorszego. Kiedy ostatni raz tam
była, Koryfeusz był tuż za nimi i nie mogło skończyć się to dobrze.
<br />
- Słucham – mruknęła jednak, spoglądając na swoją Szpiegmistrzynię.
<br />
Leliana pełniła funkcje Boskiej i w zasadzie nie powinna w Twierdzy –
Wielka Katedra w Val Royeaux było miejscem, w którym powinna rezydować
przywódczyni Zakonu. Isella nie mogła zaprzeczyć, że obecność
Szpiegmistrzyni na miejscu była bardzo komfortowa i dzięki temu Lavellan
czuła się trochę bezpieczniej. Od czasu, gdy Solas powiedział jej w
jaki sposób dowiedział się o planach qunari, czuła lekką obsesję na tym
punkcie. Leliana wacała do Orlais za każdym razem, gdy tylko mogła to
zrobić, aby rozwiązywać sytuacje na bieżąco. Prawdą było jednak, że
ostatnimi czasy dostawała ona raporty i listy ściśle związane z jej nową
rolą w społeczeństwie do Podniebnej Twierdzy, aniżeli Orlais.
<br />
- Znaleźliśmy lustro, ale zniszczone. Moi ludzie zebrali każdą,
najmniejszą drobinę, jaką udało im się znaleźć. Nie wiem, czy da się je
naprawić, ale...
<br />
„Potrzebujesz potężnej mocy, aby je złożyć, ale jest to możliwe” -
Studnia odezwała się zupełnie nagle, sprawiając, że Isella była tym
trochę przestraszona. Szczególnie, że głosy były wyraźniejsze, niż
wcześniej, znacznie.
<br />
- Da się. Bądźcie bardzo dokładni, niech nie pominą żadnego elementu. Chcę to lustro w Podniebnej Twierdzy.
<br />
- W porządku, przekażę. Jeśli wyruszą dzisiaj, będą tutaj za tydzień.
I... Wiem, że chciałaś jechać po nie, ale myślę, że nie ma takiej
potrzeby. Moi ludzie sobie poradzą.
<br />
Leliana wyglądała na bardzo przekonywującą. Elfka przytaknęła. Jeśli
lustro dało się złożyć, być może miała w zanadrzu coś, co pozwoli jej
dostać się do bibliotek elfów – bardzo jej na tym zależało. To była
dosłowna kopalnia wiedzy, której potrzebowała.
<br />
- Mam też list od Morrigan. Przyjedzie za dwa dni z Kieranem.
Zapowiedziała, że zajmie większość twoich wieczorów i masz się na to
przygotować – uśmiechnęła się lekko.
<br />
Znała Morrigan sprzed wielu lat i nie miała o niej zbyt dobrej opinii,
jednakowoż opiekuńczość, jaką wykazała się apostatka w stosunku do
swojego potomka ujęła ją, było to wyraźnie widać. Nigdy wcześniej
Leliana nie uśmiechała się, mówiąc o niej, nieważne w jakim kontekście
by to było.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Dopiero przyszli na balkon. Był
wieczór, słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Stanęła przy barierce i
nie zdążyła nawet cokolwiek powiedzieć, on odezwał się pierwszy.
<br />
- Jaka byłaś przed Kotwicą? - Isella nie mogła nie zerknąć na swoją lewą
dłoń, czasem połyskującą zielenią; szczególnie w miejscach, gdzie
Zasłona była niezwykle krucha. - - Jak to na ciebie wpłynęło? Zmieniło w
jakiś sposób? Co z twoim umysłem, moralnością... twoją duszą?
<br />
- Jeśli zmieniło, naprawdę sądzisz, że byłabym w stanie to zauważyć? - Isella nie mogła się nie uśmiechnąć, trochę przekornie.
<br />
- Nie. Doskonała uwaga.
<br />
- Czemu pytasz? - Pytanie Solasa nie było „typowe”. Nikogo nie
interesowało kim była przed znakiem na jej dłoni, który nierozerwalnie
łączył ją z Wyłomem, ale także Pustką – bardziej, niż każdego innego
zwykłego maga.
<br />
- Pokazałaś mądrość, której nie widziałem od... - Solas zawahał się na
chwilę i spojrzał na balustradę. To była tylko sekunda. - Od czasu moich
najgłębszych podróży do Pustki po starożytne wspomnienia. Nie jesteś
kimś, kogo się spodziewałem.
<br />
- Przepraszam, że cię zawiodłam. - Isella miała ochotę wzruszyć
ramionami i chyba tylko w jakiś magiczny sposób tego nie zrobiła. Mógłby
odebrać to lekceważąco, a nie chciała go do siebie zrażać.
<br />
Naprawdę go lubiła i kiedy rozmawiali, czuła zainteresowanie swoją
osobą, była potrzebna, nawet jeśli na chwilę. Nie na początku, ale z
czasem zaufała mu. Chłonęła każde jego słowo. Może to przez wzgląd na
tematykę, która była interesująca, a może wynikało to z tego, w jaki
sposób mówił o rzeczach, których większość społeczeństwa, niezależnie od
rasy, obawiała się. Czuła się zaintrygowana od momentu, w którym po raz
pierwszy rozmawiała z nim o Pustce, a kiedy Solas zażartował... To było
coś błahego i absolutnie głupiego, z perspektywy czasu nawet tego
dobrze nie pamiętała. Za to nie mogła zapomnieć o tym, jakie wrażenie to
na niej wywołało – roześmiała się, ewidentnie zaskoczona, że ktoś, kogo
uważała za dość ponurego elfa okazał się być zupełnie inny... Solas był
zaskoczony za każdym razem, gdy zadawała pytania – a robiła to bardzo
często. W końcu znalazła się osoba, która miała wiedzę pozwalającą na
zaspokojenie ciekawości Iselli, a nawet więcej – wzbudzenie fascynacji
związanej z przeszłością, z Pustką, z starożytnymi elfami. Dostała
środki, dzięki którym mogła poszerzać to zainteresowanie i gdyby nie
Solas, być może nigdy nie mogłaby odkryć tak wielu rzeczy odnośnie
własnej rasy. Być może. Poza tym, kiedy pierwszy raz go
prawie-pocałowała (bo przecież pocałunki w Pustce nie są prawdziwe) była
naprawdę... Podekscytowana? Przypominało to podobne wrażenia do tych
sprzed kilku lat – pierwszy dotyk ust, pierwsze prawdziwe
zainteresowanie kimś innym. Była trochę zainteresowana, tak nieśmiało.
Niepewnie. A kiedy nie odepchnął jej, tylko przyciągnął do siebie,
obejmując mocno i odwdzięczył się... Nogi się pod nią lekko ugięły,
pamiętała to dobrze. Jego język wsunął się między wargi zupełnie, jakby
był u siebie – pewny tego, czego pragnie i potrzebuje. Ciepło jego warg
prześladowało ją na długo po obudzeniu.
<br />
- To nie zawód, to... - westchnął. Ewidentnie szukał odpowiednich słów. -
Większość ludzi jest przewidywalna. Pokazałaś subtelność w swoich
czynach, mądrość, której zupełnie się nie spodziewałem. Jeśli Dalijczycy
mogli wychować kogoś z taką duszą, jak twoja – czy źle ich oceniłem?
<br />
Isella wiedziała o tym, że Solas nie był przychylny klanom elfów. Sam
jej to powiedział, przytaczając też sytuację, w której próbował
podzielić się swoją wiedzą, ale zignorowano go, nie wzięto na poważnie.
Lavellan należała do Dalijczyków i była z tego dumna, ale nie
twierdziła, że wszystko wie – wręcz przeciwnie. Jej klan nauczył ją, że
ilość wiedzy, jaką posiadają odnośnie swojej przeszłości jest zbyt mała,
by nie mylić się. I taka była prawda – całe stulecia przepadły, gdy
królestwo elfów padło. Kiedy spotkała Solasa, wiele rzeczy poddawała pod
wątpliwość, nie była przekonana co do prawdziwości tych słów, ale z
czasem były one weryfikowane na różne sposoby i podczas podróży
okazywało się, że ten odrobinę dziwny apostata miał rację. Był też
dobrym przyjacielem i doskonale opowiadał historię. Inkwizytorka mogła
też się wczuć w tę drugą stronę – gdy usłyszała o jego podróżach w
Pustce, była podejrzliwa. Wydawało jej się, że jest to wymówka i to z
kategorii tych niezbyt dobrych podczas dłuższej relacji, ale nie chciała
pytać o więcej, niż Solas był skłonny jej dać. Posiadał wiedzę, a
Isella chciała z niej czerpać tyle, ile mogła.
<br />
- Dalijczycy nie stworzyli mnie takiej. Decyzje, które podjęłam w życiu były moje.
<br />
- Słusznie, że przypisujesz sobie te zasługi, ale Dalijczycy, na swój
sposób, w dalszym ciągu mogli cię prowadzić. To pewnie to. Musi być, jak
przypuszczam. Większość ludzi działa z tak niewielkim zrozumieniem
świata. Ale nie ty.
<br />
Trudno było jej powstrzymać zdziwienie tymi słowami. Powiedział wiele
miłych rzeczy, interesujących. Lubiła w nim to. Czasem, zupełnie
niespodziewanie, mówił coś naprawdę miłego i sympatycznego. Sprawiał
wrażenie dość oschłego, wyniosłego jegomościa – czasem nawet taki był,
szczególnie dla Sery, ale trudno było się dziwić. Oboje byli na zupełnie
innych poziomach samoświadomości i szli w kompletnie inne strony, nawet
jeśli ich cel – chwilowo – był ten sam. Tymczasem dla Lavellan zwykle
był bardzo uprzejmy, dowcipny, a nawet... komplementujący. I pochlebiało
jej to, owszem.
<br />
- Więc co to oznacza, Solas?
<br />
- Oznacza, że nie zapomniałem o pocałunku – usłyszała, chociaż nie spodziewała się takich słów.
<br />
Zamiast jednak unieść wysoko brwi, kąciki jej warg uniosły się.
<br />
- Dobrze.
<br />
Patrzyła mu w oczy, gdy podchodziła bliżej. Dzieliła ich niewielka
przestrzeń, wystarczyło pół kroku i mogliby paść sobie w ramiona.
Zamiast tego stanęła tuż przed nim, obserwując. Solas potrząsnął lekko
głową i chciał odejść. Isella nie pozwoliła mu na to.
<br />
- Nie odchodź. - Złapała go za ramię.
<br />
- W dłuższej perspektywie, to byłoby lepsze. Ale stracenie cię, by...
<br />
Nie dokończył. Odwrócił się gwałtownie i nie czekając na wiele pocałował
Isellę, która choć zaskoczona, odpowiedziała na tę pieszczotę. Jego
dłonie dotknęły jej bioder, zupełnie jakby badając możliwości. Chwilę
później Solas sprawiał wrażenie głodnego, głodnego wszystkiego, co
Inkwizytorka mogła mu dać. A ona chciała to zrobić. Ich języki spotkały
się, bawiąc, ocierając o siebie, przepychając się delikatną dominacją.
Przeszły ją dreszcze, przysunęła się do mężczyzny jeszcze bliżej i z
ogromnym zadowoleniem zauważyła, że jego ramiona oplotły ją, otoczyły,
tworząc ciepły, bezpieczny kokon.
<br />
Ciche odgłosy pocałunków sprawiały dodatkowe dreszcze na ciele Iselli, uświadamiając jej, że nie śni. To się naprawdę wydarzyło.
<br />
Z rozczarowaniem przyjęła fakt odsunięcia się Solasa. Spojrzał na nią i
powiedział coś, czego nie była w stanie zapomnieć – być może nigdy nie
będzie.
<br />
- Ar lath ma, vhenan.
<br />
I chociaż opuścił balkon, a także jej pokój – serce zatrzepotało,
szczęśliwe. Oparła się o framugę drzwi prowadzących do pięknych widoków
na góry i patrzyła na jego plecy, oddalające się z każdą chwilą
bardziej. Powiedział, że ją kocha... Naprawdę to zrobił. Powietrze
przepełniał jego zapach, przypominający jej wczesny, leśny poranek z
nutą goryczy. Nabrała dużo powietrza i nie mogła nie przymknąć powiek. </span>
<br />
- Isella? - usłyszała swoje imię wypowiedziane tak głośno, że podskoczyła na krześle. Nie zauważyła kiedy zasnęła.
<br />
Po ostatnich kilku nocach, kiedy spała bardzo mało lub nie najlepiej w
końcu musiało się to tak skończyć – zamiast czytać, ucinała sobie
drzemkę. Czuła wciąż na ustach smak jego ust, wciąż nie wiedziała,
dlaczego właśnie TO musiało jej się przyśnić, kiedy potrzebowała po
prostu chwili spokoju, wytchnienia. Nie chciała myśleć choć na chwilę,
przynajmniej w śnie. Najwidoczniej prosiła o zbyt wiele.
<br />
Uniosła powieki, spoglądając na Elorę.
<br />
- Przepraszam, obudziłam cię. Nie chciałam przeszkadzać. - Dziewczyna wyraźnie się speszyła.
<br />
- Nie, nie, nie przejmuj się. Nie powinnam spać... Ja po prostu...
fatalnie sypiam w nocy i jestem zmęczona, to wszystko. - Inkwizytorka
ziewnęła, starając się ukryć to ręką. Przeciągnęła się i odłożyła
książkę na biurko.
<br />
Znów spała w jego fotelu. Czemu powiedziała coś takiego właśnie Elorze?
Potrzebowała teraz starych przyjaciół – takich, którym mogła zaufać
kiedyś i prawdopodobnie nic nie zmieniło się teraz. A prócz tego
niedopowiedzenia odnośnie Opiekunki, brunetka zawsze była lojalna wobec
Iselli.
<br />
- Coś się stało? - Inkwizytorka wstała, spoglądając na Dalijkę.
<br />
- Chciałam cię tylko... przeprosić. - Elora westchnęła, spoglądając na
swoją niegdysiejszą kochankę. - Masz rację. Powiedziałam wtedy trochę
zbyt dużo, niepotrzebnie. Ja się po prostu... boję – przyznała.
<br />
- Ja też – odezwała się Isella po kilku chwilach milczenia. - Nawet nie wiesz jak bardzo się boję.
<br />
Elora nieśmiało wyciągnęła ręce, aby przytulić Inkwizytorkę. Z początku
ten dotyk był bardzo dziwny, ale przyniósł jasnowłosej niespodziewaną
ulgę. Westchnęła, przytulając się do przyjaciółki. Przymknęła powieki,
chowając twarz w jej ramieniu. Były bardzo podobnego wzrostu, więc nie
miała z tym większych trudności. Trwały tak kilka chwil.
<br />
- Mamrotałaś coś przez sen. Co ci się śniło? - Głos Elory był zduszony i
cichy, ale słowa zrozumiałe i wystarczyły, aby Inkwizytorka zarumieniła
się lekko.
<br />
- Co mamrotałam? - Isella odsunęła się od koleżanki, spoglądając na nią niepewnie, trochę zaniepokojona.
<br />
- Ar lath ma, vhenan. Komu to mówiłaś?
<br />
Isella nie odpowiedziała, ale przypuszczała, że jej mimika twarzy zdradziła i tak wystarczająco.
<br />
Uśmiechnęła się lekko, spoglądając na przyjaciółkę, ale ten radosny wyraz twarzy nie sięgał jej oczu.
<br />
- To tylko sen.
<br />
<br />
<br />
Tylko raz w życiu widział ten charakter pisma – gdy Inkwizytorka
podpisywała jego książkę autografem. Było kilka takich, sprzedały się
jak świeże bułeczki – i dobrze. Nie chciał pamiętać jak długo musiał
namawiać Lavellan do tego, aby zgodziła się złożyć swój autograf na
kilku egzemplarzach jego najnowszej książki o Inkwizycji.
<br />
List wyglądał na bardzo schludny, literki były lekko pochylone w prawo.
<br />
- Więcej zawijasów nie mogłaś narobić, Inkwizytorko, więcej się nie dało... - zamruczał krasnolud, wzdychając ciężko.
<br />
„Do wicehrabiego Kirkwall, Varrika Tethras.
<br />
<br />
Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o twojej książce? Tej, w której był
Hawke... Jak jej tam było. W każdym razie, występował tam taki fragment z
czymś bardzo dla mnie ważnym i elfką, którą nazywałeś Daisy. Mógłbyś mi
pomóc? Widzisz, jestem w sytuacji, w której jej potrzebuję. Mógłbyś
<br />
podesłać mi ją, proszęproszęproszęproszę?
<br />
Jeśli zastanawiasz się, co za to będziesz miał, już ci mówię – namówię
Cullena na kolejną grę w karty. Oczywiście, że przegra, ale będziemy
mogli na to popatrzeć. Wchodzisz? Powiedz, że tak, nie mam nikogo
innego, kto jest <span style="font-style: italic;">bezpieczny</span>.
<br />
<br />
Inkwizytorka,
<br />
Isella Lavellan.”</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-27, 20:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiedział, w którym momencie zrozumiał, że stan w którym znajdowało się
jego ciało, przestał być snem. Na granicach jawy i marzeń, uniósł
uciężale głowę i spróbował skupić spojrzenie na czymś konkretnym, czymś
co dałoby mu znać, gdzie się znajdował, czy był bezpieczny.
<br />
Wysiłki spływały jednak bezskutecznie, męcząc go tylko bardziej i
bardziej. W końcu opuścił ciężko głowę i dał sobie spokój, próbując
uspokoić oddech.
<br />
- Obudziłeś się - miękki kobiecy głos przebił się nieśmiało przez gęstą mgłę, posyłając do jego serca cień nadziei.
<br />
- La...vellan - wydusił z siebie i zamrugał, nie poznając własnego
głosu. Był ciężki, ochrypły, zupełnie niepasujacy do dźwięcznego tembru,
którym posługiwał się zazwyczaj.
<br />
Poczuł, że natychmiast musiał się podnieść i na nią spojrzeć. Jeśli...
Jeśli Inkwizytorka znajdowała się obok niego, to znaczyło, że musiała go
odnaleźć. Ale... To było niemożliwe. Zbyt starannie zacierał ślady,
dbał o to by nawet agenci Leliany nie mieli podstaw do wysnuwania
najdrobniejszych podejrzeń. Chyba, że stało się coś... A może lochach
Imperium czekała na niego pułapka? Niczego nie pamiętał...
<br />
O, nie. A co jeśli to miejsce, w którym się znajdował... A co jeśli umarł? Czy Lavellan też umarła?!
<br />
- Lave...
<br />
- Nie - usłyszał w odpowiedzi, dziwnie płytkiej i smutnej. - Tu Variel. Jesteś ciężko ranny, Solasie. Nie ruszaj się.
<br />
Variel. Jedna z jego agentek. Zupełnie nie podobna do Iselli. Pokorna,
posłuszna i lojalna, ale płytka. Bez charakteru. Bez oczu w kolorze
szmaragdów.
<br />
Jak mógł je w ogóle pomylić?
<br />
- C-co.... Co się stało? - Zapytał słabo, błądząc dłońmi po szorstkim okryciu. - Gdzie jestem?
<br />
- W głównej siedzibie - poczuł przy sobie ciepło, elfka wlała mu coś do
ust. Zakrztusił się i skrzywił od goryczy, ale przełknął. - Minratus
strzeże podziemia o wiele silniejszą barierą niż mogliśmy to
przewidywać. Nasi szpiedzy nie mieli pojęcia o dodatkowych
wzmocnieniach.
<br />
- Dodatkowych wzmocnieniach – powtórzył bardziej do siebie niż do agentki. - O jakich wzmocnieniach mowa?
<br />
- Nie mamy pewności – materac załamał się lekko pod ciężarem elfki.
Poczuł na czole kojący dotyk jej chłodnej dłoni. - Udało nam się
ustalić, że jest niezwykle silna i pradopodobnie jej część zasila
artefakt.
<br />
- Jak wyglądają konsekwencje zderzenia się z barierą? - Zapytał o wiele
chłodniej niż zamierzał. Zacisnął dłonie w pięści i wyszarpnął czoło
spod jej dotyku. - Dlaczego niczego nie widzę, Variel?
<br />
- Twoje oczy przykrywa opatrunek. - Bez problemu rozpoznał w jej głosie
urazę, ale nie mógł się tym teraz przejmować, nie potrafił. Bał się, że
za chwilę usłyszy o najgorszym. - Zostałeś... Cóż, poparzony tym
dziwnym rodzajem magii. Musiałeś walczyć, tylko w ten sposób udało ci
się przeżyć. Poparzenia nie były groźne, ale... Nie wiem, dlaczego,
najbardziej oberwały twoje oczy.
<br />
- Kiedy znów będę widział? - Słowa ledwo potrafiły jego usta,
kaleczące, napawające lękiem i zażenowaniem jednocześnie. - Jak długo
potrwa rekonwalescencja?
<br />
- Nie wiem, Solasie . Miesiąc, może dwa...
<br />
- Nie mam tyle czasu – syknął, wyciągając dłoń by ściągnąć z oczu
idiotyczny opatrunek. To niemożliwe by pod spodem niczego nie widział,
przecież czuł, że mógł mrugać, a jego...
<br />
- Aaaach! - Wydarł się, odsuwając dłoń jak najdalej twarzy. Jedno
dotknięcie, i to jedynie przelotne, sprawiło, że miliony iskier bólu
eksplodowały falą przez oczy, nos i całą czaszkę.
<br />
O, nie. Nie zamierzał na razie niczego więcej sprawdzać.
<br />
Opadł na poduszki i westchnął głęboko, nie wierząc w to, co się działo.
Jak mógł nie przewidzieć jeszcze większych zabezpieczeń...
<br />
To nie miało sensu, żadnego! Przygotowywał się do tej wyprawy przez
długie miesiące. Czytał księgi i pisma, podania i legendy, sprawdzał
mapy, porównywał ryciny i wysyłał swoich szpiegów! Co poszło nie tak?
<br />
- Musisz... Musimy sprowadzić tu kogoś, to pomoże w szybszym zagojeniu
poparzeń. Kogoś, kto zna się na sztuce uzdrawiania tego typu zranień.
<br />
- Wiem, Solasie. Już niedługo przybędą do nas wysłannicy z Fereldenu. Obejrzą cię, a potem zobaczymy co da się z tym zrobić.
<br />
Obrócił się na bok i zacisnął wargi – emocje i nadmiar ruchu sprawiły, że zaczął odczuwać mdłości.
<br />
- Variel – odezwał się cicho, próbując zachować spokojny i równomierny
oddech – odpocznę teraz. Dziękuję ci za wszystko, co zrobiłaś. Chciałbym
teraz zostać sam.
<br />
- Oczywiście. Odpoczywaj – kroki oddaliły się nieco, skrzypnęły stare
drewniane drzwi. - Przyjdę tu wieczorem by sprawdzić czy czegoś ci nie
potrzeba.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Tafla jeziora jest zupełnie gładka,
niezmącona ani jedną falą. To bezwietrzna noc, a księżyc świeci tak
jasno, że Solas może dostrzec odległe wierzchołki gór bez zmrużenia oka.
<br />
Rozgląda się wokół siebie, ale nie musi tego robić by wiedzieć, że
znajduje się po pas w jeziorze. Woda jest ciepła, otacza go przyjemnie
ze wszystkich stron.
<br />
- Najbardziej przeraża mnie to, że w pewnym miejscu przestaję
dostrzegać dno – słyszy dobrze znany głos. Nie odwraca się, wie do kogo
on należy. - Woda wydaje się być przezroczysta, a jednak nie widać przez
nią piasku i... Zastanawiam się co może się tam znajdować. Na dnie.
<br />
Drobne ramiona oplatają jego tors, ulega im natychmiast. Wzdycha głęboko i zaciąga się kwiatowym zapachem.
<br />
- Nie musisz tam patrzeć – mruczy miękko, zapatrzony w odbicie
księżyca. Od zawsze fascynuje go sposób, w jaki księżyc odbija się w
wodzie. Wydaje się być niezwykle realistyczny, a jednak jest tylko
odbiciem. Równie piękny, jasny i eteryczny, znika przy jednym ruchu
dłonią.
<br />
- Czy coś cię gryzie, Solasie? - Pytanie nie sprawia, że przestaje
poruszać dłonią. Rozmywa księżycowe odbicie, maczając w nim opuszki
palców. Woda pieści je przyjemnie, pozwalając mu się odrobinę rozluźnić.
<br />
- Wiele rzeczy – przyznaje po chwili milczenia. - Mam teraz bardzo
dużo na głowie. Ty, z resztą, podobnie. Rzadko kiedy odnajduję czas by
zwolnić, pomyśleć. Popatrzeć i pozachwycać się otaczającym mnie światem.
<br />
- Światem, który chcesz zniszczyć – głos Iselli przepełnia nieskończony
smutek, ale elfka i tak nie przestaje go obejmować. - A mnie wraz z
nim. </span>
<br />
<br />
Nie wiedział jaka pora dnia panowała gdy znów się obudził – wieczór,
noc czy też może ranek – ale jedno było pewne: był bardzo spragniony i
zziębnięty. Jego ciało pokrywały krople potu, resztki snu tańczyły wciąż
pod powiekami. Musiał znów zrzucić z siebie okrycie. Nie wiedział
dlaczego tak bardzo się ruszał podczas snów o Lavellan. Owszem, były
koszmarami, ale... Czy aż takimi? Czy nie miewał w życiu gorszych
koszmarów?
<br />
Usiadł na łóżku, i ostrożnie zsunął nogi na dół – jego stopy były nieco
spuchnięte i zdrętwiałe, ale udało mu się nimi odnaleźć kołdrę. Zarzucił
ją z powrotem na łóżko i wyprostował się wolno. Gdzie mogło znajdować
się biurko?
<br />
Powoli, krok po kroku, przesuwał się w miejsce prawdopodobnego położenia
biurka. Uśmiechnął się lekko gdy odnalazł pod palcami jego gładki blat.
<br />
Teraz musiał wyszukać karafki z wodą.
<br />
Papiery, pióro, kamienie, księga, pergamin, buteleczka z tuszem i...
<br />
TRZASK!
<br />
Naczynie wydało z siebie przykre chrupnięcie i z rosnącym wstydem, poczuł jak pod jego stopami rośnie kałuża.
<br />
Cudownie. Cała woda, której tak rozpaczliwie w tej chwili potrzebował,
wylała się na podłogę i pradopodobnie wsiąkana była przez jeden z
drogich dywanów.
<br />
Westchnął nieszczęśliwie i zaklął pod nosem, przyłapując się na próbie zlokalizowania wzrokiem czegoś do wytarcia błaganu.
<br />
Najmądrzejszą rzeczą, którą mógł teraz uczynić, był powrót do łóżka.
Jeśli chodziłby dalej po pokoju, mógłby wdepnąć w szkło, a otwieranie
drzwi i wołanie przez nie kogokolwiek do pomocy było niewskazane, biorąc
pod uwagę, że mogła być wyjątkowo późna lub wczesna godzina.
<br />
Tak więc wrócił z powrotem, z wyschniętym gardłem i czarnymi myślami,
nie dającymi mu nawet cienia nadziei na ponowne zapadnięcie w sen.
<br />
Westchnął ciężko i złożył głowę na poduszkach, przygryzając z wściekłością dolną wargę.
<br />
Był już o krok od rozwiązania swojego problemu... I wszystko to po to by
cofnąć się trzy kroki w tył. I zacząć od nowa. Jeszcze jeden przykry
raz.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-28, 00:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
tylko Morrigan pojawiłą się w Twierdzy, spełniły się słowa Leliany.
Każdego wieczoru spędzała czas z Inkwizytorką, ucząc jej starożytnej
historii. Prawdopodobnie nie chciała się dzielić tą wiedzą, niemniej
jednak biorąc pod uwagę fakt, jak wielkim zagrożeniem był teraz Solas –
nie miała wyboru. Vir'abelasan musiało działać poprawnie, a skoro
potrzebna była do tego wiedza – przede wszystkim bardzo stary elficki,
który Morrigan miała na lepszym poziomie, niż można by się spodziewać –
trzeba było ją zdobyć.
<br />
- Powiedz mi, jak chcesz dostać się do biblioteki? - Morrigan była
wyraźnie ciekawa, chociaż nieprzekonana do całego pomysłu Inkwizytorki.
Po półtorej godzinie nauki bez przerwy ciemnowłosa postanowiła zrobić
krótką przerwę. - Nawet jeśli naprawisz jakimś cudem eluvian, samo to
brzmi absurdalnie, to dalej nie trafisz do odpowiedniego miejsca.
Będziesz na Rozdrożach. Jeśli Solas kontroluje całą resztę eluvianów,
nie dostaniesz się nigdzie, a nawet jeśli ci się uda, będzie wiedział o
tym i na pewno nie zostawi tego tak po prostu. Żeby przekierować magię
eluvianu potrzebowałabyś potężnej mocy – nikt taką nie dysponuje. Może
starożytne elfy, jak Solas i moja matka, ale oni oboje są poza
zasięgiem.
<br />
Lavellan milczała przez chwilę, pijąc herbatę. Gdy odstawiła filiżankę, przytaknęła.
<br />
- Masz rację. Liczyłam na to, że uda mi się przyzwać Asha'bellanar, to
by ułatwiło sytuację, ale... - jasnowłosa westchnęła. - Będę musiała
znaleźć jakiegoś starożytnego elfa, obudzić go i błagać cały świat, aby
miał on wystarczającą siłę do tego, by pomóc mi z eluvianem. - Isella
uśmiechnęła się mało niemrawo, siadając wygodniej. Potarła ranę na
kikucie, gdy zaczęła swędzieć. - Studnia powiedziała mi, że są tacy,
jak Solas kiedyś - ciągle w uthenerze, spętani bezpiecznym snem, ukryci
przed światem. Część z nich się obudziła, ale nie wszyscy.
<br />
- Wiesz, że obudzenie ich może wiązać się z ryzykiem. Są starożytni,
mogą nie chcieć obronić tego świata. Bliżej im do idei powrotu ich
własnej potęgi.
<br />
- Dlatego ta opcja tak mnie przeraża. - Przyznała, spoglądając na Morrigan.
<br />
Jej relacja z tą kobietą była bardzo dziwna. Szanowały się od początku,
choć ostrożnie stąpały wokół siebie. Decyzja Inkwizytorki o wypiciu z
Studni ewidentnie nie podobała się Morrigan, choć gdy okazało się kto
faktycznie był Mythal w obecnym świecie sytuacja zmieniła się i była
nawet wdzięczna, na swój sposób. Tuż po tym, jak udało odnaleźć się syna
apostatki nawiązały między sobą pewną nić porozumienia. Isella nigdy
nie wymagała od brunetki wielkich zwierzeń. Każdy z nich miał swoje
tajemnice, które czasem wychodziły na jaw, a innym razem niekoniecznie.
Jeśli Morrigan chciała mówić, mówiła. Jeśli nie – nikt jej nie zmuszał.
To była bezpieczna znajomość, interesująca pod względem wielu, wielu
rzeczy, których mogły się wzajemnie od siebie nauczyć.
<br />
- Zastanawiało mnie, co się stało z Flemeth – podjęła Morrigan. - Gdy
pytałaś mnie o nią, nie zaniepokoiło mnie to. Moja matka zawsze chodziła
swoimi ścieżkami i robiła własne rzeczy, których nie rozumiałam. Ale
skoro nawet Studnia nie jest w stanie jej zlokalizować...
<br />
- Nie wiem, czy nie jest. Mówi coś o niej, ale nie mogę... Nie wiem o
co... Nie wiem o co chodzi. Słyszę tylko „Atish'an”, ale nie chcę myśleć
na ten temat zbyt wiele, bo boję się, co to może... No wiesz – Isella
westchnęła.
<br />
Morrigan wiedziała. Może nawet bardziej, niż mogło się to wydawać Inkwizytorce.
<br />
- Kiedyś, kiedy jeszcze podróżowałam z Bohaterem Fereldenu dowiedziałam
się co robi moja matka, aby pozyskać swoją młodość. - Morrigan patrzyła
przed siebie, na chybotliwy płomień świecy. - Byłam na nią wściekła i
przerażona, kiedy okazało się, że wykorzystuje ciała swoich córek, aby
być wieczna. Poprosiłam Bohatera Fereldenu, aby pomógł mi ją zabić.
Zrobił to. A jednak, dwa lata później usłyszałam o tym, że widziano ją w
okolicach Kirkwall. Nie wiedziałam jak to zrobiła. Potem się
dowiedziałam. A teraz wiem, że jest Mythal. Jedno jest pewne – moją
matkę tak łatwo szlag nie trafi, nie ma takiej opcji. Szczególnie, gdy
pozwoliłam jej na męczenie mnie po wieczność. Znajdzie się. Ona zawsze
wraca.
<br />
<br />
W dniu, w którym eluvian pojawił się w Podniebnej Twierdzy Inkwizytorka w
końcu miała długo wyczekiwanego gościa – Merrill Sabrae. Niepozorną
brunetkę, ciągle ubraną w charakterystyczny, dalijski sposób, chociaż
Isella słyszała o jej przygodach z klanem. Rozglądała się z
zaciekawieniem po dziedzińcu, a gdy spostrzegła jasnowłosą, drobną osobę
bez ręki ruszyła w jej stronę.
<br />
- A więc to ty jesteś Inkwizytorką! I naprawdę jesteś elfką, czyli nie
kłamali. Och, to fantastycznie! - Merrill wydawała się bardzo
entuzjastyczna i gadatliwa.
<br />
Inkwizytorka uśmiechnęła się i przywitała ją, zadowolona, że chociaż to jedno się udało bez szwanku.
<br />
- Cieszę się, że przyjechałaś.
<br />
- Jak mogłam odmówić? Potrzebujesz mnie, a ja potrzebuję nowości. Poza
tym, jesteś Dalijką! Chociaż bez vallaslin... Dziwnie tak. Ale w końcu
będę miała z kim porozmawiać o rzeczach, które dla Varrika i Hawke'a są
dziwne – uśmiechnęła się radośnie, znów rozglądając się wokół. - Piękne
miejsce. Wiesz, że kiedyś należało do elfów?
<br />
- Tak. Do pewnego maga, który ma na imię Solas. Opowiem ci później, chodź. Lustro czeka.
<br />
Weszły do pomieszczenia, w którym niegdyś stał eluvian Morrigan. Żeby
się tam dostać musiały przejść przez pół Twierdzy, więc przy okazji
Merrill była bardzo pozytywnie zaskoczona budowlą, w której przyszło żyć
Iselli. W średniej wielkości pomieszczeniu leżał rozbity eluvian, a
obok milion kawałeczków na kilku beżowych płachtach z skóry.
<br />
- Och, więc tak wygląda. Trochę gorzej, niż ten mój. Właśnie, Varrik
mówił, żebym wzięła też ten, który złożyłam. Powinni go zaraz...
<br />
W tym momencie drzwi w ogrodzie zdradziły im, że jest jakieś poruszenie.
Gdy tylko Isella spojrzała w tamtą stronę, zobaczyła czwórkę mężczyzn,
ludzi, którzy nieśli wielkie lustro w rękach. Było całe, chociaż
nieaktywne.
<br />
- Nigdy go nie skończyłam. To znaczy jest złożony, ale nie działa.
Brakuje w nim magii. Nigdy nie odkryłam jak ją przyzwać. - Merril
przyznała, wzruszając lekko rękoma. - Ale pomogę jak tylko umiem. Może
nauczę się czegoś nowego?
<br />
- Oj, nauczysz – Isella uśmiechnęła się do niej lekko, spoglądając na,
faktycznie, złożone lustro. Było piękne, masywne i złote, a napis...
Parsknęła śmiechem, gdy odczytała go. - Czy tu jest napisane, naprawdę,
„Fen'Harel ma ghilana”?
<br />
- Tak, to zawsze mnie zastanawiało. Czemu się śmiejesz?
<br />
Isella nie mogła odpowiedzieć, śmiejąc się z tej okropnej ironii losu.
Już rozumiała dlaczego lustro wyglądało inaczej od tych, które widziała.
Było dużo bardziej ozdobione. Piękne, wyrzeźbione, złote liście wiły
się wokół niego, ozdabiając napis. Lustro należało, najwidoczniej, do
kogoś specjalnego, ale zostało zniszczone. Co jeszcze ciekawsze,
pamiętała jedno takie, wyglądające niemalże identycznie u księżnej
Celine w jej bibliotece kilka lat temu, gdy przyszło Inkwizytorce bronić
ją od zamachu, który zaplanował na nią Koryfeusz. I to było ciekawe
spostrzeżenie, które podsunęło jej kolejne kroki. Musiała je zdobyć.
<br />
- Inkwizytorko. Masz gościa, ale... Umm, może ja przyjdę... - Josephine
była wyraźnie zaskoczona tym nagłym wybuchem śmiechu, który przejawiła
Isella.
<br />
Lavellan otarła łzy i zaprzeczyła szybko głową.
<br />
- Nie, mów. Przepraszam. Po prostu to bardzo ironiczny napis w tym momencie, Merrill, wyjaśnię ci później. Mów, Jose.
<br />
- Przedstawił się jako Aravas. Jest elfem. Powiedział, że musi z tobą
koniecznie porozmawiać. Próbowałam go podpytać, ale nie chciał ze mną o
tym rozmawiać. Jest w sali głównej.
<br />
- Zaraz się tym zajmę. Merrill, mogłabyś złożyć to drugie lustro tak, jak zrobiłaś z tym pierwszym?
<br />
Brunetka zamrugała, trochę zaskoczona tym zmiennym nastrojem. Przytaknęła jednak żywiołowo.
<br />
- Oczywiście, chociaż to trochę czasu zajmie. Złożenie takiego lustra trwa naprawdę długo i...
<br />
- Spróbuję znaleźć sposób, aby to przyspieszyć – Isella zapewniła.
Poganiające spojrzenie Jose uświadomiło jej, że musiała się ruszać. - Do
zobaczenia później.
<br />
<br />
Jej oczom ukazał się dość wysoki, smukły elf. I Isella już wiedziała.
Widziała tę zbroję już nie raz, chociażby w Świątyni Mythal, czy
książkach, które dostarczała Morrigan, a traktowały o starożytnych
elfach. Miał długi, sięgający do połowy pleców kucyk, śnieżnobiałe
włosy. Przyglądał się ukradkiem wszystkim w sali, siedząc z boku. Rzucał
się w oczy pomimo kilku Orlezjańczyków w towarzystwie.
<br />
- Chciałeś ze mną rozmawiać, Aravasie? - Inkwizytorka podeszła do mężczyzny, uśmiechając się lekko.
<br />
Podniósł się i spojrzał na niższą wzrostem elfkę, przytakując.
<br />
- Zapraszam – Inkwizytorka otworzyła drzwi, prowadzące do jej gabinetu, który kiedyś należał do Solasa. Zamknęła za elfem drzwi.
<br />
<br />
Atish'an - Spokój
<br />
Fen'Harel ma ghilana - Prowadz mnie, Straszliwy Wilku</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-28, 03:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Choć
uzdrowiciele z Fereldenu byli bardzo pomocni, w ciągu paru dni okazało
się, że rany goiły się na Solasie o wiele szybciej niż na innych elfach.
<br />
Fachowa ocena poparzeń wydana przez głównego eksperta, mówiła jasno, że
po wybuchu mocy nie pozostaną nawet bardziej znaczące ślady.
<br />
To jednak nie na braku blizn najbardziej zależało choremu. Spędzając
całe dnie pośród ciemności i dźwięków, Solas czuł jak czas ucieka mu
przez palce niczym piasek, usypując się w stos chwil bezużyteczności.
Bezczynność przerażała go niemalże w równym stopniu, co samotność. Mógł
tylko leżeć w łóżku, spacerować lub wdawać się w nic nieznaczące rozmowy
z agentami i służbą zamku.
<br />
Czasami Variel przychodziła do niego by poczytać mu książki. Siadywała
wtedy w fotelu naprzeciw jego łoża i umilała długie wieczory
opowieściami historycznymi. Zazwyczaj prosił ją by księgi dotyczyły
ścisle magii i Tevinteru.
<br />
Chciał lepiej zrozumieć naturę mieszkanców Imperium, chciał zgłębić ich
wiedzę i poznać zwyczaje, tradycje. Chciał wniknąć do ich umysłów,
wierząc, że to wszystko pomoże mu w odkryciu tajemnicy wzmocnionych
zabezpieczeń.
<br />
Jeśli znajdował się tam artefakt, to jaki? Czyżby źródło ochrony i jego
upragniony klucz do zatarcia Zasłony stanowiły jedno? A może podziemia
Minratusu skrywały w sobie o wiele więcej artefaktów.
<br />
To w takich chwilach, gdy wiedza była mu najbardziej potrzebna - własnie
wtedy najbardziej odczuwał jak długi był jego sen, jak wiele zabrał mu z
życia i wiedzy.
<br />
To nie tak, że zapomniał o czymkolwiek, co się przedtem wydarzyło.
Chodziło tylko i wyłącznie o fakt, że gdy zbudził się po dwóch tysiącach
lat, świat wyglądał zupełnie inaczej.
<br />
Thedas było rządzone niemalże w całości przez ludzi i krasnoludy, elfy
wydawały się niemalże całkiem zapomniane. Elfy, niegdysiejsi panowie
tego świata. Źródło wszelkiej kultury i sztuki, mistrzowie magii, stali
się zwykłymi niewolnikami, popychadłami lub myśliwymi, chowającymi swoje
naznaczone twarze między gęstwinami drzew.
<br />
I te przeklęte tatuaże... Zapomnienie i ignorancja wszystkich elfów
wobec prawdy o ich pochodzeniu, o znaczeniu tych okrutnych znamion...
<br />
Nie, nie chciał o tym rozmyślać, zwłaszcza gdy był tak bezsilny, bezbronny.
<br />
<br />
Starał się więc zajmować swoje myśli innymi sprawami - zatrudnieniem
nowych agentów, poszerzeniem siatki wpływów i pozyskaniem nowych
informacji o kolejnych ruchach Inwkizytorki.
<br />
Wieść o tym, że Lavellan postanowiła odciąc od siebie niemalże każdego
podejrzanego o spiskowanie z Fen'Harelem, rozniosła się o wiele szybciej
niż zapewne sobie tego życzyła, ale nie starała się nawet o to by jej
decyzja nie miała pogłosu. Solas rozmawiał z częścią zwolnionych osób
(oczywiście nie osobiście) i wyniósł jeszcze więcej informacji na temat
ostatnich dni i planów, o których można było usłyszeć na zamku
Podniebnej Twierdzy.
<br />
Dowiedział się, że Isella odwiedziła swój klan i nie powróciła ze swej
podróży sama. Dowiedział się o tym, że z jakiegoś powodu sprowadziła do
siebie Morrigan, że spędzała mnóstwo czasu przy księgach i, że...
<br />
Że prawie na stałe przeniosła się do jego dawnego pokoju.
<br />
Sama świadomość tego, że była tam, dotykała jego rzeczy, patrzyła na malowidła i...
<br />
<br />
- Solasie - głos Serassy przebił się do niego wolno, wytrącając go z
rozmyślań. - Pozostał nam już tylko jeden agent, który wkrótce
prawdopodobnie także zostanie zwolniony. Wszelkie informacje o
Inwkizytorce będziemy musieli pozyskiwać w zupełnie inny sposób.
Przepraszam za swoją śmiałość, ale uważam, że powinieneś to jakoś
skomentować. Powiedzieć nam co powinniśmy dalej robić.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Jej dłoń, muskająca filiżankę z
herbatą. Drobne palce prześlizgujące się po opływowym kształcie,
wspominające gdy trzymał ją ktoś inny. </span>
<br />
- Posłałem nowych szpiegów, są na tyle niepozorni by Inkwizytorka nie
dowiedziała się nawet o ich istnieniu. To nie Twierdza interesuje mnie w
tej chwili najbardziej.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Zielone oczy wpatrzone w malowidłach.
Teraz musiała z nich rozumieć znacznie więcej niż przedtem. Czy odważyła
się ich dotknąć, czy robiła to, myśląc o osobie, która je malowała? Czy
wyrzucała sobie swoje niedopatrzenia, nieuwagę? A może wracała do nich z
czułością, tak jak on robił to teraz? </span>
<br />
- ...czywiste, że każde z nas będzie musiało znaleźć swoje miejsce. I
naprawdę nie wiem, dlaczego to nie Inkwizycja jest w tej chwili twoim
głównym zmartwieniem, ale musisz wiedzieć, że... Solasie! - Syknęła by w
następnej chwili złapać go za rękaw koszuli i potrząsnąć nim wściekle.
<br />
- Dlaczego mnie nie słuchasz? To ważne! Nie chcę stać z boku i
przyglądać się jak wszystko się psuje, bo nie potrafisz się zdecydować
na jakiś krok.
<br />
Odruchowo obrócił głowę w jej stronę i pomimo tego, że nie mógł zobaczyć jej twarzy, skrzywił się lekko.
<br />
- Przepraszam - powiedział, choć przyszło mu to ze zdecydowanym trudem.
Czuł się rozdrażniony przez całą tę sytuację. Przez niedopowiedzenia,
przez swoje natrętne myśli i tęsknotę, która mimowolnie trawiła go znów
żywym ogniem.
<br />
Wszystko przez te sny. Solas nie miał pojęcia, dlaczego znów wróciły.
Radził sobie bez nich przez niemalże rok, kiedy pierwsza bolesna fala
tęsknoty za vhe... Za Lavellan, minęła.
<br />
A potem spotkali się ponownie i już... Już znowu nie potrafił o niej nie
myśleć. Ilekroć starał się wyrzucić ją ze swojej głowy i serca,
wszystko pogarszało się tylko, sny nasilały się, tęsknota także i
właściwie wariował już od tego wszystkiego.
<br />
Od ciążącego nad nim widma czasu i obowiązku, od nieudanej i wstrzymanej
miłości, od tych wszystkich snów, artefaktów, odejścia Mythal i...
<br />
- Jestem zmęczony - wydusił z siebie, walcząc z idiotycznym prganieniem
rozpłakania się jak małe dziecko. - Zostaw mnie samego. Proszę.
<br />
Serassa westchnęła głośno i podniosła się ze swojego miejsca. Drgnął, gdy poczuł jej chłodną dłoń na czole.
<br />
- Wrócę tu za parę dni. Postaram się zebrać więcej informacji na temat Imperium. Do zobaczenia, Solasie. Odpoczywaj.
<br />
Słyszał każdy z jej kroków, a potem ciche skrzypnięcie i odległy tupot
na schodach. Nauczył się już rozpoznawać odpowiednie dźwięki i
przypisywać im swoje znaczenie. Wiedział jak brzmiały kroki elfów i
ludzi, a także jak głośno chodzili mężczyźni, w przeciwieństwie do
kobiet. Wiedział, że woda wlewana do naczynia brzmiała inaczej, niż
herbata i ciastko nie chrupało tak samo jak świeże pieczywo. Ale
wsłuchiwanie się w te odgłosy wcale nie pozwalało mu stłumić wszystkich
niepotrzebnych myśli.
<br />
Podniósł się gwałtownie z łóżka i ruszył w stronę tarasu, popychając
skrzydła drzwi z taką siłą, że wydały z siebie głośny trzask.
<br />
Wyciągnął przed siebie ręce i zbliżył się chaotycznie do barierek,
opierając się o nie ciężko. Po raz pierwszy od bardzo dawna, nawet tak
prozaiczna czynność jak wzięcie oddechu, kosztowało go tyle
samozaparcia, że nie rozumiał jak wciąż mu się to udawało. Czuł ucisk w
klatce piersiowej i totalny chaos w głowie, żołądku, sercu.
<br />
Podświadomość mówiła mu, że to tylko atak histerii, dość oczywisty, gdy
nie mógł zajmować swoich myśli obowiązkami, ale nie mógł się uspokoić,
nie potrafił.
<br />
Wiatr rozbijał się o jego twarz i klatkę piersiową - był chłodny i wcale
delikatny, ale to mu nie pomagało, to wciąż stanowiło zdecydowanie za
mało by go uspokoić.
<br />
Złapał się mocniej barierek - złapał się ich tak mocno, że po chwili
bolały go już palce, dłonie i przedramiona. I trzymał się ich tak
długo... Aż wreszcie ból zwyciężył nad uczuciem zagubienia. Ból
zdominował jego ciało, dając chwilowe zapomnienie.
<br />
Ból był dobry, był surowym ale dobrym przyjacielem.
<br />
I pozwalał nie myśleć. Oddzielić się, złapać oddech.
<br />
Złapać. Oddech.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-28, 06:06<br />
<hr />
<span class="postbody">- Masz ochotę na herbatę? Ostatnio uwielbiam tę z berberysu i czarnego bzu.
<br />
Nie miała ochoty dodawać, że w zasadzie wynikło to z czystego przypadku i
wcześniej nigdy nie lubiła tego połączenia. Po prostu tęskniła,
potrzebowała czegoś, aby nie myśleć. Wzrok Aravasa utkwiony był w
jednym, szczególnym malowidle na ścianie, którego znaczenie Isella
zrozumiała stosunkowo niedawno, niestety. Ale nie potrafiła być zła, że
nie wiedziała. Jaka była szansa na to, że tuż obok niej przez tyle czasu
był ktoś, kogo kiedyś wyznawała? Kogo uważała za boga? A on był tutaj,
prawdziwy i namacalny, stwierdzający tak po prostu, że był magiem,
potężnym, owszem, ale nic poza tym. Był wysoko postawiony, ale nic poza
tym. Miała jego usta na swoich, on ją przytulał i był...
<br />
- A więc to tu przebywał – odezwał się mężczyzna o białych włosach,
patrząc w końcu na Inkwizytorkę. Jego jasnoniebieskie oczy utkwiły w jej
twarzy. - Widziałem w Pustce, że miałaś vallaslin. Już ich nie masz.
<br />
- Nie mam. Poznałam ich znaczenie. Nie mogłabym mieć ich na twarzy – przyznała.
<br />
Kiedy Solas powiedział co one oznaczały, długo zastanawiała się nad tym,
czy przystać na jego propozycję. Z początku nie chciała tego – myślała
co klan sobie pomyśli, jak zareagują inni ludzie. Obecnie vallaslin
miały zupełnie inne znaczenie, niż kiedyś. Z drugiej strony, czy
Dalijczycy nie wybrali wolności i niezależności od ludzi właśnie po to,
aby kultywować swoje tradycje i zamierzchłe czasy? O to chodziło. A
skoro coś, co wydawało im się być prawdziwe okazało się fałszem, nie
mogli dalej tego robić. Nie mogła okłamywać siebie. Nie potrafiła tego
robić na dłuższą metę. Zdecydowała się pozbyć vallaslin. Miało to swoje
plusy i minusy. Gdy Solas ją zostawił, myślała o nim za każdym razem,
gdy patrzyła na swoją twarz w lustrze. W zasadzie, cały czas tak było.
Nie mogła tego <span style="font-style: italic;">nie</span> robić.
<br />
- Co masz na myśli mówiąc, że widziałeś w Pustce?
<br />
- Jestem Śniącym. Tak się dowiedziałem o tobie, Solasie...
<br />
- Śniącym... Chodzisz po Pustce, tak jak on – Isella uśmiechnęła się lekko, zafascynowana.
<br />
W obecnych czasach bardzo niewielu takich, jak on. Inkwizytorka znała
dotychczas tylko Solasa, a w całej znanej historii było może siedem
takich osób. Strzępy informacji o Śniących mówiły o tym, że to właśnie
starożytne elfy były w tym bardzo utalentowane i bardzo często można
było spotkać kogoś z tą umiejętnością.
<br />
- Solas może odkrywać dawno zapomniane przez świat tajemnice poprzez
spanie w ruinach. Ja nie odkrywam. Jestem... kontaktem. Kimś, kto może
odwiedzać innych w snach, spotykać się z nimi w ten sposób. - Głos
mężczyzny był spokojny, rzeczowy, ale i przyjazny. Nie było w nim
niechęci, niezadowolenia z pytań, czy z powodu ewidentnego zaciekawienia
Inkwizytorki, która wpatrywała się w niego, chłonąc wszystko, co mówił.
<br />
- Znasz Solasa – zmarszczyła brwi.
<br />
Isella spięła się, zaniepokojona. Miała lekką obsesję na punkcie
bezpieczeństwa i w tym momencie szykowała dwie kolejne fale zwolnień, a
wszyscy, którzy w razie czego są rekrutowani... Być może wielu ludzi,
którzy nie wiedzą dlaczego to robi ją nienawidzi, ale nie może
ryzykować. O najważniejszych rzeczach wiedzą tylko i wyłącznie jej
doradcy i kilka wybranych, przydzielonych do danych prac rzeczy osób,
starannie wyselekcjonowanych i sprawdzonych pod każdym względem do
kilku-kilkunastu pokoleń wstecz. Leliana dbała o to bardzo. Isella
musiała mieć pewność, że Solas nie będzie wiedział o jej planach w
związku z eluvianami, nie mógł wyrwać jej tej karty niespodzianki, nie
mogła na to pozwolić. Zmarszczyła brwi, przyglądając się elfowi.
<br />
- Znam. Stulecia temu byliśmy... znajomymi. Zanim nie dotknęła mnie
uthenera. Obudziłem się jakiś czas temu, w zupełnie innych czasach, jak
możesz się domyśleć – uśmiechnął się trochę gorzko. - I wiem o jego
zamiarach, Pustka mi to powiedziała. Wiem też, co ty chcesz zrobić.
Przekonać go, by zmienił zdanie. Szlachetne. Większość uznałaby, że
należy go zgładzić.
<br />
Inkwizytorka nigdy nie czuła takiego spojrzenia na sobie. Było
przenikliwe, dogłębne. Isella miała wrażenie, że Aravas przenika ją
całą, na wylot.
<br />
- Większość nie znałaby go.
<br />
- A ty go znasz?
<br />
Pytanie to zmroziło Lavellan. Kiedyś powiedziałaby, że może. Później, że
sama nie wie. A teraz? Teraz nie wiedziała wiele więcej. Znała trochę
jego historii, wiedziała o tym, jak to wyglądało z jego perspektywy i
rozumiała jakąś część jego pobudek, ale... Isella przełknęła głośno
ślinę i spuściła spojrzenie na filiżankę pełną herbaty, z której zwykle
piła, a należała do Solasa. Na stoliku można było też znaleźć dzbanek
herbaty i drugą filiżankę, która właśnie była napełniana gorącym
napojem.
<br />
- Nie, pewnie nie, skoro nie domyśliłam się, że jest Fen'Harelem.
<br />
- Nie mogłaś się domyślić – stwierdził białowłosy, spoglądając na nią
życzliwiej. Nie odpowiedziała zbyt pysznie, czy buńczucznie. Przyznała,
że były rzeczy, o których nie miała pojęcia, a to oznaka dojrzałości,
której się nie spodziewał. - Nie miałaś wystarczających informacji na
ten temat. Wyczuwam naszą starą magię w tobie. Vir'abelasan, prawda?
Pustka była co do tego bardzo niejasna, jakbyś nie była gotowa na tę
wiedzę.
<br />
Jasnowłosa uśmiechnęła się smętnie, sięgając po filiżankę i upijając łyka. Przymknęła powieki.
<br />
- Bo nie byłam – przyznała, spoglądając na Aravasa. Trochę niepewnie,
czy powinna przyznawać się do znieważenia Vir'abelasan. Ale nie było co
ukrywać, Morrigan byłaby prawdopodobnie lepszą osobą do tego, aby
korzystać z tej mocy. - Wiedziałam tylko tyle, ile mogłam się dowiedzieć
z mojego własnego klanu i książek, które dane mi było po drodze czytać.
W tym świecie nie ma zbyt wiele rzeczy, które byłyby w pełni zrozumiałe
dla elfów, obecnych elfów.
<br />
- Dobrze sobie radzisz. Idziesz w poprawnym kierunku. Studnia nabiera
potęgi, czuję ją, otaczającą ciebie jak ciasny kokon. A to oznacza, że
mogę cię nauczyć.
<br />
Nastała cisza, tylko krótka, pozwalająca przyswoić kobiecie tę informację i zrozumieć ją.
<br />
- Nauczyć czego?
<br />
- Potrzebujesz kontaktu z Solasem. Uczucie, którym cię obdarzył jest
prawdziwe i szczere, cierpi. Jego sny o tym mówią, ciągle tam jesteś.
Jeśli chcesz go przekonać, musisz podważyć jego pewność co do słuszności
jego decyzji. W snach każdy z nas jest bezbronny w pewnym sensie. Jest
Śniącym, więc będzie trudniej do niego dotrzeć, ale to możliwe. Mogę cię
tego nauczyć.
<br />
Isella upiła kolejny łyk herbaty. Propozycja była niezwykła i kusząca,
wspaniała. Ale czy mogła się na to zgodzić, czy to było bezpieczne? Nie
ufała mu, nie miała też powodów.
<br />
- Czemu chcesz, abym go powstrzymała? Jesteś starożytnym elfem, a on
pragnie przywrócenia Elvhenanu. Twojego domu – zwróciła uwagę,
obserwując go jeszcze uważniej.
<br />
Mężczyzna uśmiechnął się, przytakując.
<br />
- To mój dom, masz rację. Ale nikt nie ma pewności, że zniszczenie
Zasłony przywróci go na nowo. Być może stanie się tak, jak wtedy, gdy
zostałaś wysłana do alternatywnej rzeczywistości, gdzie Koryfeusz
sprawował władzę. Być może tylko to nam pozostanie lub Elvhenan nie
powstanie i nie będzie gdzie wrócić. - Aravas odstawił pustą filiżankę.
- Nikt nie może mieć pewności co do tego, co się wydarzy. Można
planować i mieć rozwiązanie na wszystko, a zdarzy się coś, co zaskoczy
każdego. Chcę, aby mój lud wrócił, ale można to zrobić w inny sposób.
Wymaga więcej czasu i uświadamiania obecnego społeczeństwa, ale ty już
zaczęłaś to robić. Pokazałaś, że obecne elfy mogą być pojętne i jest
szansa na powrót naszej cywilizacji w mniej destrukcyjny sposób. Teraz
musi to zrozumieć Solas. A kogo ma posłuchać, jak nie ciebie?
<br />
<br />
Merrill okazała się bardzo pocieszną osobą o prawdziwie uroczej naturze, pomimo wielu niepowodzeń w jej życiu.
<br />
- Czemu chciałaś dowiedzieć się, jak włączyć eluvian u demona?
<br />
- A czemu ty u Mythal? - odparła, spoglądając na Inkwizytorkę. - Nie
miałam nikogo innego. Myślałam, że Arulin'Holm jest kluczem do sukcesu.
Pomógł, to prawda, ale nie dał mocy. Byłam zawiedziona, a potem
Opiekunka umarła i... Mój klan nienawidzi mnie do dziś.
<br />
Isella spoglądała na nią, by w końcu objąć ją ramieniem. Przytuliła ją do siebie, głaszcząc jej przedramię.
<br />
- Jeśli ma to dla ciebie jakieś znaczenie, uważam, że miałaś słuszny
cel. Być może skierowanie się do demona w tym celu było... nierozsądne.
Więcej, niż nierozsądne, ale chciałaś uzyskać odpowiedzi, zrozumieć.
Znam to uczucie. - Isella uśmiechnęła się do Merrill, poklepując ją
pokrzepiająco.
<br />
- Ty z pytaniami skierowałaś się do Fen'Harela, też całkiem ciekawa
opcja – odparła, śmiejąc się cicho. - Dziękuję za te słowa...
<br />
- Trzeba przyznać.
<br />
Ten wieczór był naprawdę miły. Jeden z milszych od dawna. Isella
opowiadała elfce o tym, czego się dowiedziała o ich rasie, o miejscach,
które odwiedziła w Arlathanie i o tym, gdzie tak naprawdę eluviany
zabierają podróżnych. Ona zaś podzieliła się historiami o Hawke'u i
były, niekiedy, niepojęte. A nawet smutne. Do tej małej, elfickiej
imprezy dołączyła Elora, głównie w charakterze słuchacza. To była
pierwsza noc bez snów o Solasie od czasu, gdy ostatni raz się spotkali.
<br />
Kolejne spędziła na próbach Śnienia według wskazówek Aravasa. Było to
trudne i mozolne, a całymi nocami błądziła po Pustce, poszukując go, gdy
w końcu udało jej się wejść tam świadomie. Częściej po prostu miała sen
z nim związany. Ponoć dusze znajdowały się w tym miejscu tak po prostu,
jeśli były sobie bliskie, ale widocznie umiejętności Lavellan były zbyt
niskie, aby w ogóle jej się udało. Nie poddawała się. Za każdym razem
Aravus prosił, aby opisywała dokładnie co widziała i mówił jej, że jest
bliżej niego. Że Solas się wzbrania. Nie mogła w to uwierzyć, jak
miałoby to być możliwe? Aż nie zobaczyła tego na własne oczy.
<br />
Znała to miejsce, była tu. Strzeliste, białe wieże sięgały niemalże
nieba, słońce bawiło się witrażami, malowidła na ścianach zachowywały
historie. To miejsce wyglądało piękniej, niż takie, jakim je widziała.
Wszędzie było posprzątane, zapach świeżych kwiatów unosił się w
powietrzu i pieścił zmysły. Przymknęła powieki, nie mogąc nie
rozkoszować się tym. I nie wiedziała, co ją tknęło, ale poczuła szybsze
bicie serca. Jej tętno zupełnie nagle przyspieszyło, poczuła się, jakby
musiała otworzyć oczy właśnie teraz i zobaczyć coś. Gdy to zrobiła, w
oddali majaczył zarys sylwetki. Nie była w stanie stwierdzić rasy, czy
płci, ale słońce otulało tę postać, przez co wyglądała tak... Pięknie. I
wtedy zobaczyła kształt przypominający szal Solasa, który ostatnio
widziała. Może się jej to przewidziało, nie mogła stwierdzić tego z
stuprocentową pewnością, nie była pewna, nie wiedziała. Ale wtedy on
odwrócił się w jej stronę i natychmiast obraz zaczął się oddalać.
Oddalać coraz dalej i dalej, chociaż Isella zaczęła biec w jego stronę,
ile tylko miała sił.
<br />
Nim nie zerwała się z łóżka zdołała krzyknąć tylko jedną rzecz, która
rozbrzmiewała w Pustce jak niekończące się echo na długo po tym, jak
została wyrzucona z tego miejsca.
<br />
„Nie uciekniesz przede mną”.
<br />
Jej oddech był szybki i niemalże paniczny. Zerwała się z łóżka, nie
mogąc złapać oddechu. Zgięła się w pół i niemalże wyczołgała się na
balkon, próbując oddychać. Lodowaty wiatr zaczął szamotać jej koszulką
nocną, a ciało oblane potem drżało z zimna. Nie wiedziała co to było i
dlaczego tak reagowała, ale siedziała na zimnych kafelkach i łapała
oddech.
<br />
Nie miała pojęcia ile czasu minęło, nim nie zaczęła normalnie oddychać.
<br />
„Pamiętaj, że gdy nawiążesz pierwszy kontakt, będzie to dla ciebie szok.
Szczególnie, gdy cię stamtąd wyrzuci, a to wielce prawdopodobne. Musisz
być na to gotowa. Przygotowanie umysłu to najważniejsza rzecz. To jeden
z powodów, dla których Śnienie jest niebezpieczne.”, słowa Aravusa
brzmiały jej w głowie. Chciała powiedzieć mu o tym, co się stało, ale
jedno spojrzenie na niebo powiedziało jej, że jest bardzo, bardzo późno.
Zdała sobie sprawę z tego, że siedziała na lodowatych kafelkach w samej
bieliźnie i koszulce, jej ciało trzęsło się jak podczas jakiejś
poważnej choroby. Natychmiast wróciła do środka, ale na jej ustach
malował się cień uśmiechu. Nawiązała pierwszy kontakt.
<br />
<br />
Śniący - <a class="postlink" href="http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/%C5%9Ani%C4%85cy" rel="nofollow" target="_blank">http://pl.dragonage.wikia...C5%9Ani%C4%85cy</a>
<br />
Merrill - <a class="postlink" href="http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Merrill" rel="nofollow" target="_blank">http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Merrill</a>
<br />
Arulin'Holm - <a class="postlink" href="http://dragonage.wikia.com/wiki/Arulin%27Holm" rel="nofollow" target="_blank">http://dragonage.wikia.com/wiki/Arulin%27Holm</a>
<br />
Elvhenan - <a class="postlink" href="http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Elvhenan" rel="nofollow" target="_blank">http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Elvhenan</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-28, 15:15<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Zawsze myślałem, że cała ta sztuka medytacji jest o wiele bardziej
skomplikowana - Carion oparł się o framugę drzwi i posłał Fen'Harelowi
długie spojrzenie.
<br />
Mężczyzna siedział na kocu, rozłożonym na tarasie. Słońce padało mu
prosto na twarz, wiatr targał luźnymi szatami. Schudł wyraźnie, a na
twarzy wciąż widniała ta idiotyczna przepaska, pod którą znajdowały się
poparzenia.
<br />
Na zamku mówiono, że goiły się jak na psie, ale z jakiegoś powodu Solas
wciąż nie chciał jej zdejmować. Może wciąż nie widział, albo krępowały
go ślady poparzeń?
<br />
Czort jeden wiedział.
<br />
- Podobno wysłałeś do Imperium kolejną grupę agentów - kontynuował,
zbliżając się wolno do pogrążonego w ciszy przełożonego. - Dlaczego nie
mnie? Wiesz, że nie znoszę bezczynności. Mam w sobie magię, a skoro
odcięli mi uszy, to nawet nie...
<br />
- Cholera! - Usłyszał jego wściekły okrzyk i cofnął się gwałtownie,
potykając o róg łóżka. Padł jak długi w tył i walcząc z uczuciem
zmieszania i szoku, zwrócił spojrzenie na Solasa. Nigdy nie słyszał by
kiedykolwiek przeklinał, to było coś... Nowego.
<br />
Fen'Harel podniósł się z ziemi i zbliżył do niego ostrożnie (zdążył
opanować już biegle sztukę poruszania się w ciemnościach, pomyślał
młodzieniec), wyciągając swoje długie (i nieco drżące) ramię. Carion
chwycił za nie ufnie i dźwignął się na nogi, posyłając mężczyźnie
nierozumiejące spojrzenie.
<br />
- Przepraszam, Carionie - mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco, ale
było w tym uśmiechu tyle wymuszonej grzeczności, że agentowi natychmiast
zrobiło się głupio, że w ogóle tu przyszedł. I to jeszcze żeby
narzekać, kiedy Solas miał pewnie tyle na głowie...
<br />
- To ja przepraszam - odpowiedział, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Nie powinienem ci przeszkadzać, po prostu...
<br />
Do głowy nie przychodziły mu żadne słowa. Miał ochotę zapytać o powód
tak wielkich nerwów u tak spokojnej i opanowanej osoby, ale
najzwyczajniej w świecie nie odnalazł w sobie tyle śmiałości...
Postanowił, że najlepiej będzie jeśli zostawi Solasa w spokoju.
<br />
- Nie przeszkadzasz mi, w żadnym wypadku. Przeprowadzam pewnego
rodzaju... Ćwiczenia. - Solas sięgnął po kielich i wsypał do niego
mieszankę słodko pachnących ziół. Carias wyczuwał cierpki aromat
berberysu.
<br />
Bez używania zmysłu wzroku, Solas zagotował wody i zaparzył sobie
herbatę, a potem usiadł w jednym z foteli zwrócił głowę w miejsce, gdzie
stał wciąż mocno skonsternowany agent.
<br />
Kiedy odezwał się znów, brzmiał całkowicie normalnie.
<br />
- Ćwiczę koncentrację i wzmacnianie barier. Cieżko określić to zwykłymi
słowami... Ktoś próbuje uparcie włamywać się do moich snów. Muszę... -
mężczyzna upił łyk herbaty i skrzywił się niemiłosiernie, potrząsając
lekko głową. - Muszę znaleźć sposób na to by nie pozwalać jej się już
więcej zbliżyć. Nie spodziewałem się, że... Ktoś musi jej pomagać i
wkrótce dowiem się, kto to taki.
<br />
Carias stał i słuchał, ale zupełnie nie nadążał za słowami swego
przełożonego. Z każdym kolejnym zdaniem marszczył tylko coraz mocniej
brwi, aż w końcu wyglądał tak jakby ktoś właśnie nadepnął mu na stopę
albo powiedział coś bardzo niestosownego.
<br />
- Solasie - zapytał wolno - czy potrzebujesz mojej pomocy?
<br />
- Tak - odparł natychmiast Fen'Harel. - Chcę żebyś udał się do
Podniebnej Twierdzy i dostarczył do kuchni zioła, które wiszą w woreczku
przy drzwiach. To jedyny sposób na to by... Ograniczyć jej widzenie.
Musisz to dla mnie zrobić, Cariasie. Jak najprędzej.
<br />
- Oczywiście - Carias chwycił pośpiesznie torebeczkę i odetchnął z
ulgą, wiedząc, że mógł już opuścić sypialnie Solasa. Na świętą Andraste,
magowi zaczynało już nieźle odbijać... To wszystko, o czym mówił, było
dziwne i niezrozumiałe. Choć mogło mieć sens, którego Carias po prostu
nie dostrzegał.
<br />
- Powiadomię cię gdy tylko dostarczę zioła.
<br />
- Dareth shiral - usłyszał tylko w odpowiedzi. Tyle mu wystarczyło.
Pchnął drzwi i przeszedł korytarzem prosto do schodów, a potem z miejsca
na dziedziniec.
<br />
Nareszcie miał do wypełnienia jakąś misję! Nie znosił bezczynności, nienawidził jej najbardziej na świecie.
<br />
<br />
<br />
Gdy utracił wzrok, prędko udało mu się odkryć, że wędrowanie po Pustce
było jedynym sposobem na utrzymanie jego wewnętrznego spokoju.
<br />
W Pustce jego wzrok wciąż działał wyśmienicie, a wędrowanie po ruinach i
cieszenie oczu widokiem ukochanych strzelistych wież i witraży,
wdmuchiwało w jego serce odroinę ciepła i nadziei, pozwalało mu wierzyć w
słusznosć swoich czynów i przekonań.
<br />
Siadał na kamieniu i napawał się pięknem magicznych budowli,
skołtunionych kłębowisk śnieżnobiałych chmur... Czasem pojawiał się przy
nim jego przyjaciel i oddawali się długiej rozmowie, nie raz
traktujacej o rzeczach absolutnie niepozornych, a jednak cieszących jego
duszę, dających jej powody do wzniosłości.
<br />
Tym razem duch pojawił się w formie niematerialnej. Solas słyszał tylko jego głos, a tyle naprawdę mu wystarczało.
<br />
Rozmawiali; Solas opowiadał o swoich planach, duch o swoich marzeniach i
przemyśleniach. Potem rozmawiali o przygodzie z poparzeniami i o
dziwnych snach, które nawiedzały go już niemalże każdej nocy.
<br />
- Ktoś tu idzie - przerwał mu nagle duch, przepływając wolno wokół niego. - Ktoś chce z tobą porozmawiać, Solasie.
<br />
Zmarszczył brwi i popatrzył w kierunku, z którego przepływały fale
zakłóceń. Przyłożył dłoń do oczu, by móc dostrzec, do kogo należała ta
drobna sylwetka....
<br />
Przerażony do granic możliwości, naparł swoją barierą ze wszystkich sił.
Rozmył obraz i cofnął go gwałtownie, odpychając od siebie Lavellan ze
wszystkich sił.
<br />
Nie uciekniesz przede mną!
<br />
Zabrzmiały jej słowa, podbijane w górę zwielokrotnionym echem.
<br />
Ucieknę, pomyślał i zmusił się do wybudzenia.
<br />
Usiadł na łóżku i zamknął usta, zdając sobie sprawę z tego, że... Krzyczał.
<br />
Przetarł drżącą dłonią czoło, zbierając z niego krople lodowatego potu.
<br />
Nie, to nie mogło być możliwe... Isella nie miała zdolności wędrowania przez Pustkę, była na to za młoda, za mało potężna, za...
<br />
Ale skoro... Nie mogła... To dlaczego, do cholery jasnej, znalazła się w jego śnie?
<br />
<br />
Podczas gdy Inkwizytorka spędzała całe dnie na nauce wkradania się do
snów Solasa, on sam poświęcał każdą chwilę wzmacnianie swoich barier i
ćwiczeń samokontroli.
<br />
Z czasem odkrył jednak, że determinacja i niezwykłe zdolności Lavellan, czyniły ją niemalże tak potężną, jak potężny był on sam.
<br />
I dzień za dniem, utwierdzał się w smutnym przekonaniu, że Pustka, jego
ukochane miejsce odpoczynku i ukojenia, stawało się jedynie pułapką jego
własnych pragnień.
<br />
Jego umysł podsuwał mu coraz gorsze myśli i nadzieje. Z początku
przerażony jej widokiem, z każdym następnym razem, właściwie wyczekiwał
widoku jej twarzy. Odpychał ją, ale nie tak skutecznie jak za pierwszym
razem. Czasem potrafiła powrócić niemalże od razu po pierwszej barierze,
a niekiedy wracała trzy razy w ciągu jednego snu Solasa.
<br />
Wiedział, czego tu szukała i przerażało go to, bo zbyt wiele razy ulegał
jej wcześniej i oddawał się niemądrym uniesieniom, odkładając na bok
to, co liczyło się naprawdę.
<br />
Dlatego tym razem wiedział, że nie może dać za wygraną. Musiał się pośpieszyć i odnaleźć artefakt.
<br />
Szpiedzy odnaleźli starożytne księgi, które czekały aż odzyska wzrok by
mógł je wreszcie przeczytać. Variel zdążyła mu nawet powiedzieć, że w
jednej z nich tkwił fragment o poszukiwanym przez niego artefakcie. Nie
tym, którego pragnął najbardziej, ale przedmiocie, który nie pozwolił mu
wtedy włamać się do podziemi Minratusu.
<br />
Postanowił, że nadeszła pora na to by zdjąć przepaskę.
<br />
<br />
Odwiązał materiał i z wciąż zamkniętymi oczami, odłożył go na stolik
nocny. Odetchnął głęboko i zmusił się do otworzenia oczu....
<br />
A potem natychmiast tego pożałował.
<br />
Krzyknął głośno, uderzony naglą bielą. Przytknął dłonie do czoła,
osłaniając się przed światłem. Bolało, wdzierało się do środka i
atakowało niezwykle delikatne źrenice.
<br />
Miał ochotę natychmiast nałożyć przepaskę z powrotem, ale wiedział, że
nie było już odwrotu. Już i tak za długo z tym zwlekał. Ból nie miał
znaczenia w obliczu zadania, do którego został zobligowany.
<br />
Westchnął drżąco i odsunął dłonie, zaciskając je na poręczach fotela.
Czuł, że z oczu płynęly mu łzy, ale to, samo w sobie, było dobrym
znakiem. Zwyczajna reakcja organizmu na podrażnienie. Walczył, walczył z
całych sił.
<br />
Rozchylił powieki i spróbował złapać spojrzeniem konkretny punkt. Coś,
cokolwiek.... Prześlizgiwał spojrzeniem po zbitce plam i świateł, nie
rozpoznajac w nich niczego konkretnego.
<br />
Nie tak wygladała kołdra, nie tak wyglądały jego dłonie... Co się
działo, czyżby... Miał jednak już nigdy nie widzieć ponownie? Przecież
to niemożliwe, uzdrowiciele obiecali mu wzrok z powrotem, to...
<br />
Nie, spokojnie - nakazał sobie, zmuszając piekące gałki oczne do
wpatrywania się w jeden punkt. Mimowolnie pomyślał o Lavellan, którą
otulał ramionami gdy wrzeszczała z bólu, atakowana przez Kotwicę. Ileby
teraz dał by znajdowała się przy nim, gotowa go objać, wesprzeć, szepnąć
do ucha ciepłe słowo.
<br />
Obraz nabierał ostrości. Plamy światła i czerwieni zlewały się wreszcie w
kształt skotłowanej pościeli. Jego dłonie, szczupłe i smukłe, drżące
jak w gorączce - rozpoznawał to wszystko.
<br />
Uśmiechnął się z wdzięcznością i poruszył palcami, rejestrujac z satysfakcją ruch zmysłem wzroku.
<br />
Wrócił. Znów mógł czytać. Czytać i działać.
<br />
Najwyższy czas by zabrać się do pracy.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-28, 16:11<br />
<hr />
<span class="postbody">-
To nie działa, rozumiesz? On mnie za każdym razem stamtąd wyrzuca!
Wracam i robi dokładnie to samo. Nie wejdę tam, nie ma takiej opcji –
krzyknęła wzburzona Isella.
<br />
Przez te próby wejścia do snów Solasa była wykończona i rozdrażniona.
Jej sen także się przerywał, czasem w ciągu jednej nocy miewała kilka
ataków paniki. Pomimo jej ciągłych prób, pomimo bombardowania go od
tygodni on ciągle był gotowy do tego, aby pozbyć się jej stamtąd.
<br />
- Jeśli spodziewałaś się, że będzie stał i na ciebie czekał, to jesteś
głupia. Jest potężnym Śniącym, a ty dopiero zaczęłaś. Ale masz mnie,
przygotuję cię na to, żeby cię nie wyrzucił. I na to, żebyś odnalazła go
w Pustce za każdym razem. Już cię nie zmyli. - Aravas był zupełną
przeciwnością obecnej Iselli. Siedział spokojnie na fotelu, który
niegdyś należał do Solasa.
<br />
Ostatnie kilka snów było szczególnie okropnych. Próby znalezienia go
spełzły na niczym, gubiła się okropnie. Nie wiedziała dlaczego, ale gdy
tylko powiedziała o tym Aravasowi, natychmiast kazał wyrzucić wszystkie
zioła i herbaty, jakie tylko mieli w Twierdzy i zamówić nowe, od kogoś
innego. Nie wyjaśnił, ale jego spojrzenie powiedziało Inkwizytorce
więcej, niż można by się spodziewać. Westchnęła, uświadamiając sobie, że
za tymi okropnymi niepowodzeniami stał Solas.
<br />
- Musisz nauczyć się blokować jego wypychanie. To bardzo wykańczające.
Ma większą moc, więc i tak w końcu to zrobi, ale być może uda ci się
utrzymać tam na tyle długo, by coś mu powiedzieć. Powiem ci, jak to
zrobić. Słuchaj...
<br />
<br />
Dwa w pełni złożone, nieaktywne eluviany stały w pomieszczeniu, do
którego wpadał świeży zapach ziół. Isella przyglądała się im,
obserwując. Obok niej stał Aravas. Pomagał jej już tak długo, pomógł jej
pozbyć się większości szpiegów z Twierdzy czasem wskazując ludzi,
których podejrzewała, ale nie była pewna. Ufała mu. Może to naiwne, może
nie powinna, ale naprawdę mu ufała.
<br />
- Piękna praca. Nie sądziłem, że nadejdzie moment, w którym ktoś
odrestauruje eluvian – powiedział, podchodząc krok bliżej. - Ale
potrzebują magii, prawda? Takiej, której nie masz.
<br />
- Tak. Myślałam, że może ty byś mógł... mi pomóc. Także z tym. - Uśmiechnęła się przepraszająco.
<br />
Czuła się, jakby go wykorzystywała, ale nie mogła nic na to poradzić –
nie znała kogoś, kto mógłby być równie potężny. To znaczy, znała, ale
byli nieosiągalni. Pozostało więc tylko jedno - mieć nadzieję, że Aravas
jej pomoże.
<br />
- Pomogę.
<br />
Ulga zalała jej serce.
<br />
- Dziękuję.
<br />
<br />
Znów była w Arlathanie. Słońce oświetlało jej twarz i widziała jego
posturę już z daleka, z bardzo daleka. Szła, nieprzerwanie, chociaż
czuła, jak wiatr szamocze jej suknią, jak fale energii rozbijają się o
nią, próbując ją stąd wyrzucić. Jedna silniejsza od drugiej,
nieprzerwanie. Ledwo szła, ale nie przestawała, nie mogła przestać.
<br />
- Nie pokonasz mnie, nie pokonasz, nie, nie pozwolę – szeptała przez zęby, ledwo stojąc na nogach.
<br />
Oddychała ciężko, a z nosa zaczęła ciec jej krew. I kiedy myślała, że w
końcu ją stamtąd wyrzucił, nie zrobił tego. Patrzył tylko na nią, trochę
przerażony, trochę... z innymi emocjami.
<br />
A Isella stała przed nim, w końcu, po raz pierwszy od miesięcy udało jej
się wejść tu i być dłużej, niż kilka sekund. Otarła krew, oblizała usta
z niej i spojrzała na Solasa. To głupie, ale pierwsze co pomyślała, to
fakt, że wyglądał lepiej, niż jej się wydawało. Ale może to manipulacja
Pustką – ona nie potrafiła zmienić swojego wyglądu nawet tutaj, więc
prócz bardzo zwiewnej, białej sukienki do kostek nie miała niczego
wyjątkowego. Nie miała też ręki, zupełnie jak w prawdziwym świecie.
<br />
- W końcu cię znalazłam. - Głos Iselli był zachrypnięty i zmęczony.
<br />
Solas był piekielnie silny i bardzo mocno to odczuła. Nie wiedziała co
miałaby mu powiedzieć, ale miała świadomość tego, czego potrzebowała.
<br />
Wpadła mu w ramiona, przytulając się do niego z całych sił, jakie jej pozostały.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-28, 22:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Litery
rozmazywały się z wolna, przypominając bardziej finezyjne znaczki, niż
słowa, ale nie poddawał się - z każdą chwilą znajdował się coraz bliżej
rozwiązania i znalezienia sposobu na wyłączenie artefaktu, a sen był mu
już tylko wrogiem.
<br />
Wiedział, że gdy tylko zamknie oczy, spotka się z Lavellan - niezależnie
od tego czy ucieknie do swojego ukochanego miejsca przy kamieniu, czy
też odda się zwykłemu śnieniu.
<br />
Inkwizytorka prześladowała go niemalże na każdym kroku, osaczając,
wołając, udowaniając mu uparcie za każdym razem, że mylił się co do jej
potęgi i możliwości, że nie poznał jej jeszcze tak dobrze jak miewał.
<br />
Unikał snu tak długo, jak tylko mógł. Przeszkadzały mu w tym
zdecydowanie oczy, nie przyzwyczajone jeszcze do długotrwałego wysiłku,
wrażliwe na światła i kolory. Starał się ćwiczyć je każdego dnia na
najróżniejsze sposoby, ale niektóre z jego starań okazywały się daremne -
powieki opadały same, nieposłuszne jego woli, ciało szło w ślad za
nakazującym odpoczynek mózgiem i... Zasypiał.
<br />
Coraz ciężej było mu odrzucać Lavellan z powrotem. Jej magia napierała
na niego ze wszystkich stron i choć spychał ją jak tylko mógł, wracała
coraz częściej i na coraz dłużej.
<br />
Często wyglądała tak, jakby chciała mu coś powiedzieć i...
<br />
Solas był przygotowany na to, że pewnego dnia ujrzy na tej twarzy
nienawiść, ale ilekroć spoglądał w nią na krótko przed tym jak w ataku
paniki wyrzucał ją ze swego miejsca, potrafił w niej ujrzeć tylko tę
samą desperację i miłość.
<br />
Czasami nie potrafił wyrzucać jej od razu - patrzył na nią, pełen
zachwytu dla jej drobnej syletki, intensywnie zielonych oczu i pełnych
warg.
<br />
Jego ciało znowu zdradzało go swoją zawodnością, ulegając pokusie i
potrzebie waptrywania się w zarys ramion i piersi pod jasnym materiałem.
Czy Isella zdawała sobie sprawę z tego jak pięknie wyglądała w tej
niepozornej, prostej sukni? Wydawała się w niej taka lekka i zwiewna...
Natychmiast miał ochotę pochwycić ją w ramiona, objąć, poczuć jej skórę
tuż przy swojej własnej i sprawić by to uczucie już nigdy nie przeszło.
<br />
Nie powinno cię tu być - mówił jej, zapierając się by postawić na drodze
niewidzialną blokadę, ścianę, której Inkwizytorka nie mogła pokonać,
ponieważ nie miała w sobie na tyle siły.
<br />
Wracaj - dodawał, walcząc ze sobą by nie pójść w jej stronę.
<br />
Ale Lavellan nie wracała, napierała tylko dalej i choć sprawiało jej to
wyraźnie ból, próbowała zburzyć ścianę, pozbyć się jej za wszelką cenę.
<br />
Zostawała mu już wtedy ostatnia możliwość: odwracał się i odchodził
wgłąb Pustki, odnajdując bezpieczne miejsce do tego by się wybudzić.
<br />
<br />
A kiedy się budził... Jego nerwy były w rozsypce, a w głowie miał już
tylko chaos. I choć chciał zajmować myśli księgą i instrukcjami z
dokładnym schematem podziemi Minratusu, nie potrafił tego zrobić za nic w
świecie.
<br />
Szpiedzy donosili mu o swoich postępach i porażkach. Ostatni agenci
zostali zwolnieni z Podniebnej Twierdzy i jego wiedza na temat
postępowań Inkwizycji odeszła w zapomnienie. Musiał teraz pracować na
najwyższych obrotach by śledzić Lavellan i ich ludzi z ukrycia, bardziej
za pomocą plotek niż faktów.
<br />
Udało mu się jednak dowiedzieć, że na zamku pojawił się tajemniczy elf, z
akcentem łudząco podobnym do tego, którym posługiwał się Fen'Harel.
<br />
Szybko zrozumiał, że zdradził go jeden z jego pobratymców i świadomość
tego, że ktoś taki chciał mu przeszkodzić w planach, okazała się
niezwykle bolesna.
<br />
Przecież to tego właśnie chciała większość starożytnych, to o to
walczyła sama Mythal! Solas rozumiał, że Evanuris byli poważnym
zagrożeniem dla przetrwania ich ludu, że niewolnictwo i pycha były złe,
ale, na wszystkie świętości, nie robił tego dla nich, a dla reszty
elfiego ludu! Dla tysięcy stworzeń, które zamknął za Zasłoną za
niewinność, które pozbawił radości życia, tradycji i przetrwania ze
względu na okropną, niewybaczlną pomyłkę.
<br />
Musiał, musiał im pomóc! Kimby był gdyby tego nie zrobił, gdyby tak po prostu pozwolił im tam pozostać już na wieczność?!
<br />
Gdyby mógł tylko wtedy... Pomyśleć... Nie działać tak pochopnie...
<br />
Ale śmierć Mythal tak bardzo nim wstrząsnęła, był tak wściekły gdy
dowiedział się, że to jego właśni bracia... Gniew i rozpacz wzburzyły go
tak bardzo, że nie potrafił nad tym myśleć.
<br />
A teraz ponosił konsekwencje swoich czynów, ale zamierzał wszystko
naprawić, naprawdę! I nikt, absolutnie nikt nie mógł mu w tym
przeszkodzić. Nie zawiedzie Mythal, już nigdy, przecież jej to obiecał.
<br />
Był słownym mężczyzną i zamierzał to wszystkim udowodnić.
<br />
<br />
Siedział na kamieniu, wpatrując się bezwiednie w fasady wysokich wież.
Ich biel mieniła się perłowo w odbiciu słońca, szum drzew koił uszy
swoją nieprzerwaną pieśnią.
<br />
Woda w jeziorze nabrała przyjemnie turkusowego koloru, podkreślajac
tylko opływowe kształty przepływających przez nie ryb. Ducha nie było w
okolicy, ale Solas zdawał sobie sprawę z powodu tej nieobecności.
<br />
Wiedział, że Lavellan natychmiast wykorzysta okazję do tego by się tu
zjawić. Był przygotowany zawczasu, z kosturem wspartym o udo i wzrokiem
utkwionym w okolice miejsca, z którego nadchodziła, ubrana nieodzownie w
zwiewną białą suknię.
<br />
Już po chwili jej sylwetka zamajaczyła w oddali - była zaledwie małym,
falującym kształtem na tle zamku i wierzchołków gór, ale tym razem
zbliżała się w zastraszającym tempie, rosnąc i rosnąc, aż w końcu mógł
nawet rozpoznać płynącą po bladej twarzy strużkę krwi.
<br />
Nienawidził jej krzywdzić. Nienawidził samego siebie za każdy bolesny
skurcz i powiew energii, który kierował w jej stronę, ale... NIe miał
innego wyjścia. Przecież nie mógł jej do siebie dopuścić. Musiał
udowadniać jej stale, że nie chciał z nią mieć niczego wspólnego, że
jedyne, na czym mu teraz zależało, to wypełnienie swojego zadania.
<br />
Tym razem coś było jednak inaczej... Ciskał jedną falą za drugą, aż w
końcu sam zaczynał odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia, ale Lavellan
zbliżała się nieuchronnie coraz bliżej! Nie zatrzymała się nawet, a
ściana wydawała się dla niej nie istnieć.
<br />
Skoro nawet ściana okazała się za słaba, pozostało mu ostatnie z możliwych rozwiązań. Musiał natychmiast się stąd zabie...
<br />
O, nie. Nie, nie, nie. Nie.
<br />
Odwrócił wzrok zaledwie na chwilę, a kiedy znów powrócił nim do drobnej
sylwetki, okazało się, że znajdowała się już na tyle blisko niego, że
bezproblemowo mogłaby podbiec, złapać go za dłoń, zatrzymać i...
<br />
Ale to i tak nie miało żadnego znaczenia, bo kiedy ujrzał ją tuż przy
sobie, tę prawdziwą Lavellan, nie tę ze snów o jeziorze...
<br />
Nie miała ręki. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Zapomniał,
zdążył już całkowicie zapomnieć o tym, że jej nie miała, choć sam za to w
dużej mierze odpowiadał.
<br />
Nie miała ręki, ale nawet to nie odbierało jej uroku. Ani ta krew, którą
roztarła sobie rękawem pod nosem i nad wargą. I... Jej zapach. Uderzył
go tak nagle, że nie był w stanie się poruszyć. Stał tak, przyglądajac
się jej z rezygnacją jak krok po kroku, zbliża się na tyle by stanąć
idealnie naprzeciw niego.
<br />
- W końcu cię znalazłam - powiedziała i popatrzyła na niego z miną
wyrażającą nie tylko ból i zmęczenie, ale tę nieznośnie uroczą miłość,
której w żadnej mierze nie potrafił się oprzeć!
<br />
A potem przypadła do niego nagle i już, już była tuż obok, wtulając
policzek w jego klatkę piersiową. Objęła go ramieniem i przywarła tak
mocno, że prawdopodobnie nawet gdyby chciał, nie udałoby mu się jej
odepchnąć.
<br />
A wcale nie chciał tego robić. Zupełnie bezwiednie wyciągnął ramiona i
pozwolił by objęły ją łagodnie, prześlizgując się po jedwabistym
materiale zwiewnej sukni.
<br />
Długo nie mówił nic, nie potrafił. Zdawał sobie sprawę z tego, że
dotykał jej pierwszy raz od wielu tygodni, a mimo to czuł się tak jakby
od tamtej chwili nie minęła choćby i minuta.
<br />
Jej ciało było dla niego tak znajome, bezpieczne, dobre. Tak naturalnie
było mu przyciągnąć ją do siebie i gdyby tylko chciał, gdyby chciał,
mógłby się pochylić i złożyć na jej ustach pocałunek, a potem drugi i
trzeci i tak bez końca.
<br />
Ale nie mógł sobie na to pozwolić! To byłoby tak skrajnie
nieodpowiedzialne i głupie, że musiałby być skończonym idiotą by
dopuścić się tak bezmyślnego czynu!
<br />
Odsunął ja od siebie delikatnie i chrząknął, spuszczając wzrok. Przetarł
czoło i przyjął na twarz minę, która miała uchodzić za bezwględną i
wyrachowaną, ale jedynym efektem był kiepsko skrywany ból.
<br />
- Nie powinno cię tu być, Lavellan - oznajmił chłodno, czując jak
zupełnie inne określenie ciśnie mu się samo na usta. - To bezcelowe.
Odejdź stąd. Już i tak wystarczająco dużo wycierpiałaś.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-28, 22:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Trwała
tak, z nozdrzami pełnymi jego zapachu, z jego ramionami wokół smukłej
tali, wtulona cała. Oddychała ciężko, bo Solas dał jej naprawdę popalić,
ale miała to w tym momencie gdzieś. Wiedziała, że jeśli po raz kolejny
spróbuje ją odepchnąć, uda mu się to. Nie miała już siły próbować po raz
kolejny, była na granicy swojej wytrzymałości – zbyt słaba, by móc
napierać na niego po raz kolejny.
<br />
Kilka chwil później jej oddech uspokoił się, a Solas odsunął ją od
siebie. I wyglądał... Nigdy nie widziała go tak cierpiącego. Może wtedy,
gdy nazywała go sukinsynem. Chociaż teraz wyglądał dużo boleśniej.
<br />
- Nie powinno cię tu być, Lavellan – oznajmił chłodno. I chociaż Isella
słyszała jego głos, na twarzy malowały się zupełnie inne emocje. Ciepłe,
czułe, a także znajdowała tam wiele bólu. - To bezcelowe. Odejdź stąd.
Już i tak wystarczająco dużo wycierpiałaś.
<br />
- Wycierpię dużo więcej. - Uśmiechnęła się słabo. Suknia wirowała wśród
wiatru, biały, lekki jedwab omywał jej nogi, by uciec za chwilę gdzieś
dalej. Była boso. - I nauczę się o wiele więcej. Zrobię wszystko, bo nie
mogę pozwolić na to, byś popełnił po raz kolejny ten sam błąd. Nie masz
pewności, czy zdjęcie Zasłony doprowadzi do tego, co planujesz. Może
tak być. Ale możesz skazać wszystkich na zagładę. Odejdź, jeśli wiesz na
pięćset procent, że wszystko przebiegnie tak, jak chcesz. Nie poddam
się, ale nie będę cię już tutaj nawiedzać.
<br />
Widziała, że chciał coś powiedzieć, ale potrząsnęła głową. Przydługie,
blond włosy rozsypały się. Zwykle nosiła je zaczesane, dla wygody – w
tym momencie okalały jej twarz, sprawiając, że wyglądała niewinnie.
Nawet z tą krwią na twarzy.
<br />
- Nie pozwolę, abyś zniszczył siebie. Szczególnie, że są inne możliwości
na przywrócenie elvhen. Na stworzenie świata elfów na nowo. A nawet na
osłabienie Zasłony. Czasochłonne, to prawda, ale ty i tobie podobni
macie czas. Możecie to zrobić. Ty możesz to zrobić. - W jej oczach
zaczęły się zbierać łzy, więc musiała odetchnąć. Wzięła głęboki oddech,
zagryzła wargę. Spojrzała na niego raz jeszcze, chociaż obraz trochę się
jej zamazywał. - Jesteś dobrym człowiekiem, kimś, kogo kocham. Błagam
cię, nie każ mnie, nie rób mi tego, nie stawiaj się w takiej sytuacji.
Rozejrzyj się, już zaczęłam to naprawiać. Wkrótce wszyscy Dalijczycy
poznają prawdę. Obudzę tylu elvhen, ilu znajdę. Zrobię co chcesz, po
prostu nie rób sobie tego. Nie niszcz siebie. Nie niszcz świata, który
jest też twój.
<br />
Patrzyła na niego, pięknego, z zmarszczonymi brwiami. Słuchał jej,
chociaż nie wiedziała, czy coś do niego trafiało. Tak bardzo pragnęła,
żeby ją zrozumiał. Żeby rozważył wszystkie „za” i „przeciw”. Dotknęła
jego policzka chłodną dłonią.
<br />
- Chcę powrotu elfów bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Nigdy nie
rozumiałam jak to możliwe, żebyśmy byli tylko pieprzonymi niewolnikami.
Wszędzie są ruiny po budowlach elfów, wszędzie! A każdy traktuje nas
gorzej od psów. Nie masz pojęcia, jak to jest żyć w ten sposób, a jest
tak od stukeci. Nie masz pojęcia co dla takich elfów poznanie kogoś
takiego jak ty znaczyłoby. Nie wierzyli ci, bo mówiłeś, że wiesz te
rzeczy z Pustki, a ludzie boją się jej i sprawili, że boi się jej
większa część świata. Chcę to zmienić. Chcę im pokazać, że nie są
niewolnikami. Chcę pokazać, że są wartościowi, że to ich przodkowie
stworzyli piękny Elvhanan, chcę pokazać im te miejsca. Pozwolić
odbudować je, połączyć w całość. Chcę to zrobić z tobą, ale nie będę
niszczyła tej krainy, bo taką mam fantazję. Chcę to naprawić, moimi
własnymi rękami. Rozumiesz? To da się zrobić. Daj mi to zrobić. Pomóż
mi. Proszę.
<br />
Jej głos łamał się, mówiła trochę zbyt szybko, ale nie miała pojęcia,
czy on jej słucha, czy też po prostu wyłączył się, zbyt skupiony na
swoim celu, aby interesować się całą resztą. Po policzkach ciekły już
łzy, mieszały się z krwią, a on milczał. Ta uporczywa cisza była nie do
zniesienia.
<br />
- Jeśli mi nie wierzysz, pytaj kogo chcesz. Nie byłoby mnie tutaj,
gdybym nie miała ci do powiedzenia prawdy. - Znów otarła łzy. - Powiedz
coś, vhenan.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-29, 00:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
nie miał pojęcia jak po tych wszystkich trudach, bólu i
niepowodzeniach, które przeszła Inkwizytorka miała w sobie jeszcze na
tyle sił by się uśmiechnać.
<br />
I musiał przyznać, że uśmiech, który zobaczył, był najpiękniejszym i
najsmutniejszym uśmiechem na całym świecie. Było w nim tyle bólu, że
natychmiast pożałował wypuszczenia drobnego ciała ze swych ramion.
Chciał teraz przyciągnąć ją do siebie z powrotem i wytłumaczyć jak
bardzo żałował, że tak właśnie musiało być, że najchętniej zabrałby ją i
jej przyjaciół do nowego świata, ale nie miał pojęcia jakby miał tego
dokonać, bo sam nie był pewien co się wydarzy po zniesieniu Zasłony.
<br />
Według starożytnych podań i słów Mythal, elfy miały powrócić do realnego
świata a wymiary zetrzeć ze sobą, tworząc w ten sposób swoistego
rodzaju apokalipsę. Ale z popiołów odrodziliby się oni, elvhen,
Starożytni. I wszystko zaczęłoby się na nowo, choć tak naprawdę zaczęło
się już dawno, dawno temu.
<br />
Isella mówiła, a Fen'Harel czuł jak z każdym kolejnym słowem w jego
serce wbija się kolejna igła. Ileż nadziei tkwiło w tej niepozornej
istocie, ile zaparcia i determinacji.
<br />
Jej plany były piękne, naprawdę - przywrócenie elfiego ludu, ich potęgi i
tradycji za pomocą rozmów i innych sposobów. Jakie to miały być
sposoby? W jakim świecie żyła Inkwizytorka by wierzyć, że istniał inny
sposób na zatarcie Zasłony?
<br />
Gdyby istniał, Solas byłby przecież pierwszą osobą, która by się o tym
dowiedziała! Spędził długie miesiące po swoim przebudzeniu, studiując
księgi, ucząc się na nowo historii, poznając fakty i zgłębiając
tajemnicę nauki nowoczesnej. I żadna z tych rzeczy, dziedzin ani ksiąg
nie mówiła niczego o Pustce!
<br />
I choć wierzył w jej słowa o chęci powrotu elvhen tu, do Thedas, były
one absolutnie bezsensowne. Niczego już nie mogły zmienić, ani one ani
ich właścicielka, choć widok szmaragdowych oczu przepełnionych tak
ogromnym bólem, napawał go bezbrzeżnym smutkiem i rezygnacją.
<br />
Nie było już miejsca na wątpliwości, nie tym razem.
<br />
- Jeśli mi nie wierzysz, pytaj kogo chcesz. Nie byłoby mnie tutaj,
gdybym nie miała ci do powiedzenia prawdy. - Lavellan płakała, łzy
spływały jej cienkimi strumykami po policzkach. Ledwo udało mu się
zwalczyć w sobie idiotyczny odruch starcia ich rękawem.- Powiedz coś,
vhenan.
<br />
- Inkwizytorko - odezwał się dopiero po chwili, bo nie ufał brzmieniu
swojego głosu. Chwycił za swój kostur i cofnął się o krok, odrywając
spojrzenie od jej wilgotnych oczu. - Nie twierdzę, że to, co mówisz nie
jest piękne, że nie brzmi tak jakby było wykonalne. Ale zastanów się
sama; przez tyle czasu starałem się dotrzeć do źródła, które pomogłoby
mi rozwiązać ten problem zachowując oba światy. Bezowocnie. Nie ma
takiej rzeczy lub osoby, która mogłaby zdjąć Zasłonę i wpuścić przez nią
elvhen, nie czyniąc przy tym krzywdy mieszkańcom Thedas. Chciałbym
wierzyć w twoje piękne obietnice o tym, że ludzie się zmienią, a elfy
uwierzą w prawdę, ale zbyt długo wydawało mi się, że to będzie dobre
rozwiązanie.
<br />
Isella zbliżyła się do niego wolno, wyciągając przed siebie dłoń. Jej
wargi otwierały się już by coś powiedzieć, ale Solas cofnął się znowu o
krok, zaciskając mocno wargi.
<br />
Nie mógł sobie pozwolić na kolejną porazkę. Nie mógł, nie wolno mu było, nie po tym wszystkim, nie po...
<br />
- Nie, Inkwizytorko. Nic już nie mów. Czas na ciebie. - Dodał zimno i
machnął dłonią, odwracając wzrok by nie patrzeć na spazm bólu, który
zgiał drobne ciało w pół, gdy tworzył barierę na tyle silną żeby
natychmiastowo oddzieliła ją od niego grubym murem.
<br />
Obrócił się gwałtownie i zaczął iść przed siebie, z każdym krokiem
szybciej i szybciej. A potem zaczął biec i sam nie wiedział kiedy po
jego policzkach także zaczęła ściekać wilgoć.
<br />
Wygrał i przegrał jednocześnie.
<br />
I nienawidził tego uczucia najbardziej na całym świecie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-29, 01:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Ledwo
łapała powietrze, gdy otworzyła szeroko oczy. Naprawdę płakała, czuła
chłód na policzkach. Chciała wziąć głęboki oddech, ale wtedy krew
spłynęła jej do gardła i zaczęła się krztusić. Zerwała się z posłania,
dławiąc się i dusząc. Wszystko ustało chwilę później, gdy wyregulowała
swój oddech i uspokoiła się. Czuła, jak krew kapie jej z nosa. Wytarła
go i usiadła ciężko na łóżku, zwieszając głowę. Próbowała z nim
rozmawiać. Naprawdę się starała. Ale on... Nie mogła w to uwierzyć.
Czuła tak okropną pustkę i zawód. Nie potrafiła sobie z tym poradzić,
nie w tym momencie.
<br />
Zamknęła na chwilę powieki i zupełnie tego nie kontrolując, z jej gardła
wydobył się szloch. Głęboki i prawdziwy, bolesny, duszący. Tak znalazła
ją godzinę później Cassandra, skuloną na łóżku, płaczącą już
bezgłośnie. Opłakującą swoją miłość, którą traciła. Wiedziała co musiała
w związku z tym zrobić. Musiała go zabić. I to rozrywało jej serce.
<br />
- Inkwizytorko! Isella, halo! Co się stało? - Podniesiony głos kobiety
był naznaczony przerażeniem, w jakim znalazła Lavellan. Jasnowłosa
trzęsła się cała, była zapłakana i zakrwawiona. Kobieta wzięła drobne
ciało elfki w ramiona, obejmując ją ściśle. - Już, cichutko... Co się
stało...? Isella... - szeptała, zaczynając ją kołysać.
<br />
Lavellan nie była w stanie powiedzieć choćby słowa. Po prostu zacisnęła
palce na ramieniu Cassandry, starając się uspokoić. Jeszcze długo jej
się to nie udało.
<br />
<br />
- Czy mamy w razie czego wojska, które mogą przytrzymać Solasa? -
spytała Lavellan kolejnego dnia, gdy spotkała się z swoimi doradcami w
celu przedyskutowania kroków, które powinni teraz podejmować.
<br />
- Nie wystarczające. Posiadamy, oczywiście, pewne siły, ale nie ma co
się łudzić, że są one tak potężne, jak jego. Nie dysponujemy danymi, jak
wielu ludzi ma Solas. Czemu pytasz? - Słychać było zaskoczenie w głosie
Cullena. Od początku planowali unieszkodliwić ich dawnego sojusznika,
aniżeli go zabijać. Mężczyzna widział, że coś się stało podczas nocy, bo
stojąca przed nim drobna kobieta nie miała już w swoich oczach tej
iskierki nadziei, tej drobinki. Zachowywała się, jakby ktoś pozbawił jej
emocji i to była przerażająca obserwacja. - Czy coś się stało?
<br />
- Tak. Musimy zdobyć takie wojska. Po cichu. Nikt nie może o tym
wiedzieć, Cullenie. Zupełnie nikt. Mają być gotowi na wszystko. Jak idą
poszukiwania artefaktu? - Isella spojrzała z wyczekiwaniem na Lelianę, a
ta odrobinę się zmieszała.
<br />
Być może przez wzgląd na to, że nie miała specjalnie dobrych wiadomości –
co prawda okazało się, że jakaś część tych kul jest prawdopodobnie w
Minratusie, ale ich położenie było skandalicznie niedostępne. Nie dość,
że poszukiwania musiałyby odbyć się w katakumbach Minratusa, gdzie nikt
nie wiedział co można było tam znaleźć, były też obłożone potężnymi,
starożytnymi klątwami i barierami. Na ich skutek zmarł jeden ze
zwiadowców Leliany – śmierć była co prawda dość szybka, ale na pewno
bolesna. Lavellan czytała sprawozdanie z wyprawy i podpisywała osobiście
papiery w sprawie pokrycia kosztów pogrzebu, a także wypłaty
odszkodowania rodzinie. Współpraca z archontem także nie wchodziła w grę
– co prawda nie odmówił prosto w twarz, ale wszystkie jego czyny nie
pomagały Inkwizycji. Musieli złamać te bariery sami. I czas nie był w
tej sytuacji sprzymierzeńcem, ponieważ najpierw należało przeszukać całe
miasto, aby znaleźć jakiekolwiek informacje na ich temat, przejrzeć
wszystkie księgi. To praca na kilka tygodni, co najmniej. Ale nie mieli
innego wyjścia. Trzeba było pracować szybko.
<br />
Lavellan chciała już odejść, gdy zatrzymał ją Cullen.
<br />
- Przepraszam, że pytam, ale... Co z tym, aby uratować Solasa?
<br />
Jasnowłosa spojrzała na niego i tym razem nie uśmiechnęła się. Nawet słabo. Nie miała na to siły, ani ochoty.
<br />
- Nieaktualne – szepnęła, wychodząc z pomieszczenia. Zostawiła swoich
doradców w szoku. Patrzyli po sobie, nie rozumiejąc chyba do końca
sytuacji. Nie musieli. Isella straciła nadzieję.
<br />
<br />
Przyglądała się temu, jak Aravas wtłaczał magię w lustro. Robił to
powoli, sukcesywnie, powtarzając cały czas tę samą mantrę, której nie
rozumiała. Mówił ją bardzo, bardzo cicho, wyciągnęła z całego kontekstu
tylko „Lathbora vran”. Nie było to jednak aż tak istotne, bo cały proces
wyglądał pięknie i magicznie. Nigdy nie widziała czegoś podobnego i
była oczarowana tym przedstawieniem. Zresztą, Isella nie była jedynym
cichym obserwatorem – obok stała też Merrill, a nawet Elora.
<br />
Nie miała pojęcia jak długo wpatrywała się w jego pracę, ale gdy w końcu się odezwał, podskoczyła, wytrącona z transu.
<br />
- Skończone. Powinnaś móc dostać się do biblioteki w Arlathanie. - Uśmiechnął się lekko.
<br />
Był nieco blady, ale dumny, z pewnością dumny.
<br />
- Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła – Isella uśmiechnęła się lekko, ale nie sięgał on już jej oczu.
<br />
Do podróży na drugą stronę była już przygotowana. Miała ze sobą płótna,
dzięki którym chciała przekopiować księgi. Pragnęła wynieść z tamtego
miejsca tyle informacji, ile tylko starczy jej sił. Musiała sprawić, by
Dalijczycy w końcu zrozumieli co się wydarzyło. Było to ważniejsze, niż
mogłaby w ogóle przypuszczać.
<br />
Gdy znów postawiła stopę w pięknej, choć rozwalającej się bibliotece
westchnęła. Czuła tu zupełnie inne powietrze. Nie było tu Zasłony jako
takiej, to w końcu Rozdroża, dlatego przebywanie tu mogło być
niebezpieczne. Cicho przeszła na pomiędzy księgami, przeskoczyła przez
małą wyrwę w budowli, która prowadziła donikąd i podążyła dalej. Tupot
jej stóp odbijał się w ciszy trzy razy głośniej, takie miała wrażenie. W
końcu trafiła do działu ksiąg, który był w połowie rozwalony przez
Zasłonę, która w tym miejscu kiedyś się pojawiła. Część ksiąg nie mogła
być odczytana, ale znaczna ich większość czekała tylko, aby znaleźć w
nich wiedzę. I tak spędziła tam kilka godzin, pracując w ciszy i
skupieniu, nie niepokojona przez nikogo, chociaż czuła obecność duchów
wokół siebie.
<br />
<br />
lathbora viran - W przybliżeniu tłumaczony jako "droga do miejsca
zgubionej miłości", tęsknotę za tym, czego nigdy nie można naprawdę
poznać</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-29, 19:11<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Potrzebuję czterech magów, którzy stworzą na ten czas czterowymiarową
barierę - instruował zebranych, przesuwając po mapie długim palcem.
Dźgnął paznokciem każdy z zaznaczonych punktów i popatrzył na każdego po
kolei, upewniając się, że miał posłuch i był absolutnie rozumiany.
<br />
- Nie mamy zbyt wiele czasu, Inkwizycja zainteresowała się już
podziemiami Minratusa - szepnął Carias, wciskając mu w dłoń nieco
sfatygowany pergamin z dokładnym raportem.
<br />
Solas odczytał go pośpiesznie i westchnął ciężko, mając ochotę uderzyć
głową w ścianę. Dlaczego Lavellan była tak nieznośnie domyślna, dlaczego
bezproblemowo udawało jej się przewidzieć każdy jego ruch, odgadnąć
każdą strategię, nieważne jak bardzo tajną czy skomplikowaną...
<br />
Nie. Musiał przestać o niej rozmyślać, w tej chwili. Zaprzątanie sobie
głowy Inkwizytorką tylko spowalniało przebieg misji, a wszyscy dobrze
wiedzieli, że największym wrogiem był dla nich w tej chwili czas.
<br />
- Muszę poznać dokładny czas, który jesteście w stanie mi dać -
Fen'Harel kierował swoje słowa do posępnej grupy magów, którzy ślęczeli
nad schematem pomieszczeń, poszeptując między sobą po cichu. - Ile to
będzie minut?
<br />
- Po wytworzeniu bariery będziemy w stanie utrzymywać ją około
czterech, może pięciu minut – Yeshara wzruszyła ramionami, wykonując
dłonią nieokreślony gest, który miałbyć prawdopodobniej zobrazowaniem
sumy nieokreślonej.
<br />
- Cóż, w takim razie własnie tyle mi wystarczy – wymruczał z udawanym
zobojętnieniem. -Trzymajcie barierę, a ja w tym czasie unieszkodliwię
artefakt. Wtedy dzielimy się na dwie grupy I...
<br />
- Szukamy właściwych drzwi – dokończył z niego Carias, uśmiechając się
ze zrozumieniem. - Nie spodziewałem się, że to może się okazać
wykonalne.
<br />
- Nie ryzykujmy zbyt wielkim przekonaniem – Yeshara przewróciła
oczami, ale nawet ona I jej skwaśniała mina nie dawały rady ukryć
ekscytacji.
<br />
Tak niewiele dzieliło ich już od osiągnięcia celu... Wystarczyła jedna
operacja. Jedna jedyna pomyślna wyprawa w podziemia Minratusa I...
Wszystko statnie się możliwe. Po raz pierwszy mocniej niż kiedykolwiek
wczęśniej.
<br />
- Wycofajcie wszystkich agentów, którzy mieli obserwować poczynania
Inkwizycji – oznajmił spokojnie pod koniec narady, zbierając ze stołu
swoje księgi I plany. Zebrani popatrzyli na niego zgodnie. Ich twarze
wyrażały czysty szok, ale żaden z nich nie odważył się tego głośno
skomentować.
<br />
Jedynie Variel zbliżyła się do niego nieśmiało, kładąc mu dłoń na
ramieniu. Jej niska posutra sprawiała, że aby to zrobić, musiała
niemalże stanąć na palcach. To w jakiś sposób zawsze go rozczulało I...
Przypominało mu o innej drobnej kobiecie, o której nie powinien
rozmyślać.
<br />
- Jesteś tego pewien? Inkwizytorka z pewnością będzie próbowała cię powstrzymać... Na każdy z możliwych sposobów.
<br />
- Zdaję sobie z tego sprawę – odparł odrobinę chłodniej niż zamierzał.
Strącił z siebie wąską dłoń I spróbował wygiąc usta w przepraszającym
uśmiechu. - Inkwizycja nie będzie miała czasu by zebrać armię
wystarczającą do stanięcia mi na drodze. Mają na to zbyt mało czasu I
możliwości. Przygotujcie się do wykonania zadania. Wyśpijcie się I...
<br />
Przystanął na moment, spoglądając na wszystkie twarze agentów, magów I
najemnych wojowników. W ich oczach dostrzegał to, czego tak brakowało
innym mieszkańcom Thedas – lojalność, oddanie, mądrość.
<br />
Nie wszyscy zdawali sobie sprawę z tego jak skończy się dla nich
przywrócenie starego świata, ale to nie przeszkadzało im w tym by
wierzyć, że elfy powinny odzyskać swoją dawną chwałę. Byli gotowi na
swoją śmierć w imię czegoś większego, lepszego.
<br />
Solas wierzył, że takich osób jak oni, mógłby zliczyć na palcach u
jednej dłoni. Tymczasem bohaterów można było spotkać nie tylko w
legendach. Można było ich zobaczyć w rynsztokach, ubabranych błotem, na
skraju wycieńczenia z nędzy I brudu, tak jak odnalazł Cariasa. Można
było ich spoktać w burdelach, gdzie stacjonowali jako opcja zabawy na
jedną noc, tak jak robiła to Variel. Można było ich poznać wszędzie. I
to było w tym wszystkim najpiękniejsze.
<br />
- Dziękuję wam za wszystko, co dla mnie zrobiliście. Nigdy wam tego
nie zapomnę – wyrzekł uroczyście. Tym razem uśmiech na jego wargach był
szczery, wzmożony przez nagłą falę wzruszenia. - Cały świat nigdy wam
tego nie zapomni.
<br />
<br />
<br />
Tafla jeziora była gładka I ciemna jak jedwab. Przelewała się między
palcami, muskając ciało w swojej chłodnej pieszczocie. Odbijała w sobie
głęboki kobalt bezchmurnego nieba, połyskując co jakiś czas smugą
spadających gwiazd.
<br />
Noc była ciepła I bezwietrzna, z daleka można było dostrzec wierzchołki gór Fereldenu.
<br />
Solas przymknął powieki I zaciągnął się głęboko przesyconym świeżością
zapachem wiatru. Odchylił głowę I bardzo powoli zaczął sobie powtarzać
mantrę.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nie chcę jej widzieć w swoim śnie.
Wszystko jest już skończone. Nie chcę jej widzieć w swoim śnie. Wszystko
jest już skończone. </span>
<br />
Nie otwierał oczu, ale gdy poczuł po swojej lewej znajome poruszenie,
zaczął mówić coraz głośniej I głośniej, aż w końcu prawie krzyczał.
<br />
Przez jakiś czas Lavellan przyglądała mu się z drugiego brzegu, czuł na
sobie wyraźnie jej wzrok. Potem odpuściła sobie, wycofała się wolno I...
Zniknęła.
<br />
Solas otworzył oczu I przestał mówić. Oddychał ciężko, ale chłodna woda pomagała mu zachować spokój.
<br />
Był tu sam. Zupełnie sam, tak jak dawniej.
<br />
Tylko dlaczego to tak strasznie bolało?
<br />
<br />
- Pozostawiam przy eluvianie torbę z instrukcjami – przypomniał
wszystkim po raz kolejny, wyginając usta w bladym uśmiechu. - W razie
mojej śmierci, jedno z was zajrzy do torby I przeczyta plan, a potem
spróbuje dokończyć zdjęcie zasłony za mnie. Artefakt, który odnajdziemy w
podziemiach Imperium, będzie miał prawopodobnie tyle mocy by tego
dokonać. Musicie jednak wiedzieć, że to może się skończyć śmiercią osoby
dzierżącej przedmiot. Dlatego chcę być pewien, że jeśli któreś z was
się już na to zdecyduje, będzie gotowe na śmierć. Tak jak ja teraz.
<br />
Wszyscy pokiwali zgodnie głowami – ich miny wyrażały czystą powagę I
gotowość do działania. Solas skupił swoje myśli na miejscu, do którego
chciał się teraz udać. Wyobraził sobie wilgotne pomieszczenie podziemi I
wsunął w teleport swoją dłoń.
<br />
- Gotowi? - Zapytał Yeshary, która pełniła funkcję dowódczyni magów. Kobieta skinęła głową I uniosła w górę obie dłonie.
<br />
- Zaczynajmy więc – zawyrokował I westchnął cicho, czując otulajacą go magię zaklęcia.
<br />
- Możesz już wchodzić – Carias wyciągnął z kieszni małą klepsydrę I
ułożył ją na ziemi do góry dnem. - Cztery I pół minuty od... Teraz.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-29, 19:41<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Isella! - Leliana zerwała się, gdy tylko spostrzegła Inkwizytorkę,
która wychodziła z eluvianu. Jasnowłosa miała przy sobie całą masę
papieru, ledwie mieściła to w jednej ręce. Wszystkie były zapisane
tuszem, przenosiła właśnie ogrom informacji. Spojrzała na
Szpiegmistrzynię, która miała bardzo poważną minę. - Wokół podziemi
zebrało się mnóstwo elfów, moi zwiadowcy widzieli magów, rozkładają się
tam. Chcą się dostać do środka. Teraz.
<br />
- Kurwa mać – Isella zaklęła szpetnie. - Ile mamy czasu?
<br />
- Bardzo niewiele. Nie zdążymy przerzucić tam wszystkich wojsk tak po
prostu. Moglibyśmy spróbować wykorzystać eluviany, które mamy, ale na
pewno Solas by się o tym dowiedział i próbował nas odciąć.
<br />
- Jeśli jest tam ta kula, może nie będzie miał jak. Nie ma innego
wyjścia, wołaj Aravasa. Ma przekierować jeden z eluvianów. Idę do
Cullena.
<br />
Elfka rzuciła wszystkie swoje ważne dokumenty w kąt, nie mając na nie
czasu. Kilka chwil zajęło jej, aby wbiec na kilkadziesiąt stopni, nim
znalazła się w biurze swojego głównego komendanta. Zaczęła się prawdziwa
gonitwa w Podniebnej Twierdzy. W ciągu kilku minut wszyscy żołnierze
byli gotowi, magowie przygotowani. W powietrzu unosiła się atmosfera
stresu i przerażenia, a w tym wszystkim ona, koordynująca całokształt
wraz z Cullenem.
<br />
Stała obok eluvianu, obserwując, jak w końcu jej wojska wchodzą w taflę
jeden po drugim, wszyscy, jednocześnie. Obok niej stała Cassandra,
Dorian i Merrill. W końcu musiała wraz z najbliższymi ludźmi sama
przejść przez lustro.
<br />
Gdy tylko wyszła z eluvianu, zobaczyła prawdziwą wojnę. Zaklęcia
fruwały, chrzęst walczących ze sobą rozbrzmiewał jej w głowie. Widziała
magów, którzy tworzyli jakąś barierę. A więc to tam musiała iść.
<br />
- Nie możesz się tam przedostać, Inkwizy...
<br />
- Zamknij się – syknęła Isella, rzucając odłamkiem Pustki w szarżującego na nią elfa.
<br />
W katakumbach było ciemno i cicho. Cassandra wzięła jedną pochodnię, oświetlając drogę. Ich kroki odbijały się echem.
<br />
- Czujecie tę napierającą magię? To nie jest dobry znak. Ta bariera,
którą stworzyli chroni nas, ale nie wiem ile wytrzyma. Może kilka chwil –
mruknęła Merrill, kuląc się, gdy kawałek sufitu odłamał się tak po
prostu i spadł tuż obok niej z łoskotem.
<br />
- Śpieszmy się – mruknęła Isella.
<br />
Korytarz w końcu się skończył i zobaczyli go. Solasa pochylającego się
nad kulą. Wyglądała bardzo podobnie do tej, która niegdyś była
Fen'Harela.
<br />
- Nie! - krzyknęła Isella, biegnąc w stronę maga.
<br />
Nie przejęła się, gdy zobaczyła lecącą w swoją stronę magię.
<br />
- Merrill! - Inkwizytorka sama stworzyła barierę, którą pomogła
podtrzymać druga Dalijka. Jako że Merrill panowała nad magią krwi, a
Isella władała magią szczelin, bąbelek, który ich otaczał był eteryczną
bańką z czymś, co wyglądało jak żyły pełne krwi. Dość makabryczne, ale
ciekawe...
<br />
Widziała wściekłość na twarzy Solasa, ale nie mogła mu pozwolić wziąć
tej kuli. Po prostu nie. Cassandra zaszarżowała w mężczyznę, a Dorian
wystrzelił całą salwę w przeciwnika. Ale to niewiele zrobiło, Solas sam
ochronił się podobną tarczą i Cassandra nie mogła nic zrobić. A Solas
rzucał zaklęciami, jednym po drugim. Ich bariera słabła, Isella nie była
w stanie wytrzymać tak silnych i częstych ataków, słabła. Ostatkiem sił
powiększyła tarczę, która wybuchła w twarz Fen'Harelowi i w tym
momencie, gdy tylko odrobinę go zamroczyło, rzuciła się na niego. Tak po
prostu popchnęła go na ziemię, wybijając mu z rąk kulę, która potoczyła
się gdzieś po ziemi.
<br />
- Łap ją – krzyknęła, ale jej głos utkwił w gardle, gdy... Coś się. Co się działo?
<br />
Solas rozmywał się jej przed oczami, traciła świadomość, nie, o co chodziło... Zemdlała.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-29, 20:33<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Wyczuwam zakłócenia - Yeshara zmarszczyła brwi, spoglądając na Solasa z
paniką malującą się z wolna na pięknej twarzy. - Ktoś tu jest.
<br />
- Inkwizycja - wymruczał pod nosem, wykonując ruch dłonią, który
pozwolił mu na dezaktywowanie artefaktu. Gdzieś w pobliżu został użyty
eluvian, wyczuwał to pod skórą. Jak udało się jej go zdobyć? Którym
eluvianem się posłużyła, jak... Nie, dość. Dość.Teraz musiał przechwycić
kulę.
<br />
- Utrzymujcie barierę, poradzimy sobie. Ich poczynania nie powinny stanowić w tej chwili problemu.
<br />
Niestety, Solas nie miał racji - gdy tylko przystąpił do skomplikowanego
zdejmowania wszystkich blokad okalających kulę, tuż za jego plecami
rozległa się seria wśiekłych okrzyków, huków i wibrujących zaklęć.
<br />
Skulił ramiona i zagryzł dolną wargę, przyklękając na jedno kolano.
<br />
Liczyła się teraz każda sekunda - kątem oka dostrzegał, że magom coraz
trudniej było już utrzymać barierę. Ułożył ręce i wyszeptał inkantację
starożytnego zaklęcia.
<br />
Powietrze zgęstniało wyraźnie od nadmiaru magii - oczy Fen'Harela
przybrały jaskrawą barwę, rzucając na ściany niebieskawe światło.
<br />
Kula uniosła się lekko, napędzona potężną mocą. Pomknęła pod sam sufit i
wreszcie zaczęła się osuwać, obracając wolno wokół swej osi.
<br />
I wtedy do środka wkroczyli przedstawiciele Inkwizycji, a na ich czele nikt inny jak sama Inkwizytorka.
<br />
Solas obrócił się przez ramię i westchnął gniewnie. Jego twarz
wykrzywiona była czystą wściekłością. Skupił myśli na powolnym
unieszkodliwianiu żołnierzy. Petryfikował ich wolno, gdy nagle poczuł,
że jego moc jest zakłócana falami innej magi.
<br />
Popatrzył w kierunku Iselli i ledwo udało mu się uskoczyć na bok, ale Kula... Kula upadła na ziemię i...
<br />
- Dirthara-ma! - Wykrzyknął, kierując w jej stronę całą siłę jaką
tylko w sobie miał. Zrobił to pod wpływem chwili i emocji. Był wściekły i
bał się tak jak nigdy w życiu, bo Kula upadła na ziemię, a to
oznaczało, że mogła zostać zniszczona i...
<br />
Kula. Przypadł do niej wściekle, chwytając ją w dłonie.
<br />
- Wycofujemy się - wydał rozkaz magom i zerknął w kierunku Cassandry i
elfki, której nie znał nawet z widzenia. Cassandra dzierżyła w dłoniach
swój miecz, gotowa w każdej chwili do ataku. Niestety, nie mogła
wykonać choćby i ruchu, ponieważ Solas zamknął ją w jednej z baniek.
<br />
- Odejdź, Cassandro - poprosił ją łagodnie i dał znak magom by poszli
przodem. Po skroniach ściekał im pot, dłonie drżały już wyraźnie od
wysiłku. - Przykro mi, że to musiało się tak skończyć.
<br />
Ostatni raz zerknął w kierunku Lavellan. Obawiał się, że zobaczy ją
martwą, a wtedy już nigdy sobie tego nie wybaczy. Chciał ją tylko
odepchnać, ale wiedział, że fala, którą w nią uderzył była piekielnie
silna. W życiu nie wykrzesał z siebie czegoś takiego, krew lała mu się z
obu dziurek nosa, a lodowaty pot przesiąkał przez ubranie.
<br />
Ale Lavellan nie było nigdzie w pobliżu... Zniknęła. Tak po prostu.
<br />
- Solasie - Yshera jęknęła przejmująco, spoglądając na niego z błagalnym wyrazem twarzy - musimy stąd wyjść, proszę!
<br />
- Oczywiście - wymruczał, przeciskając się do eluvianu - przepraszam, już... Już idziemy.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Gdzie jesteś, vhenan? </span>
<br />
<br />
* Dirthara-ma – używane jako przekleństwo. „Niech cię to nauczy”
<br />
<br />
<img alt="" border="0" src="https://static.tumblr.com/34f891c010e2a982fe37a4409862c17a/pzl5uy5/uSAnumyk1/tumblr_static_tumblr_static_xl3z63s4cg0000og8ssowgwc_640.gif" /></span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-29, 20:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Pustka.
Była w Pustce, czuła to, ale... to nie było miejsce, jakie znała.
Walczyła, przed chwilą walczyła, a teraz... Była całkiem zagubiona. Szła
w jedną stronę, to w drugą, a panika z wolna zaczęła przejmować cały
jej umysł. Nie była tu umysłem, czy duchem. Gdy uderzyła się w kikut,
zapiekł żywym ogniem. Była tu fizycznie. Jak? Jak to... O co... Co się
stało?
<br />
- Gdzie ja jestem...? - wyszeptała.
<br />
Zaczęła biec, ale drogi nie kończyły się i nie mogła znaleźć stąd
wyjścia. Próbowała się obudzić, tak jak zwykle robiła, gdy kończyła
swoje sny po Pustce, gdy szukała Solasa, ale to na nic. Nie była w
stanie się stąd wyrwać, nie rozumiała jak... Ostatnim razem, gdy była
fizycznie w Pustce znalazła Flemeth. Jeszcze wcześniej, była w leżu
demona. A teraz? Co było teraz? Nie widziała żadnych duchów, demonów,
nikogo. Tylko lewitujące skały. Nie było tu nic więcej.
<br />
<br />
W Podniebnej Twierdzy panował chaos. Informacja o Solasie, który zdobył
kulę rozprzestrzeniła się bardzo szybko. Wszyscy towarzysze Inkwizytorki
byli zmęczeni i wyczerpani, ale i przerażeni, ponieważ nie potrafili
zlokalizować swojej przywódczyni. Czas kurczył się, gdy musieli uciekać z
katakumb, a Iselli nigdzie nie było. Po prostu zniknęła.
<br />
- Co się stało? Cassandra! - wykrzyknęła Leliana, widząc tylko część wracającego oddziału przez eluvian.
<br />
- Nie wiem - odparła brunetka. - Solas coś powiedział, przeklął ją, nie
rozumiem, nie mam pojęcia. Ale ona zniknęła. Nigdzie jej nie ma, a on ma
kulę. To koniec, to po prostu koniec.
<br />
Leliana stała przez dłuższą chwilę. Widać było, jak mięśnie jej szczęki
pracują, gdy kobieta zaciskała zęby. Wzięła za rękę Merrill i poszła
żwawym krokiem w kierunku gabinetu Inkwizytorki, w którym obecnie
przesiadywał Aravas.
<br />
- Inkwizytorka zniknęła. Solas coś zrobił, nikt nie wie co. Masz pomysły?
<br />
Zapadła cisza. Białowłosy elf podniósł się powoli i zbliżył się do rysunku na ścianie, przedstawiającego wilka.
<br />
- Jak to wyglądało? - Jego głos był spokojny.
<br />
- Dokładnie? - Kiedy starożytny elf przytaknął, Merrill odchrząknęła. -
Znaleźliśmy ich w katakumbach. Ten... Solas był tam, z Kulą. Zaczęła się
walka. Chroniliśmy się wzajemnie, ale jego zaklęcia były bardzo potężne
i wtedy...
<br />
Brunetka zamilkła, bo wszystko mówiła na jednym wdechu.
<br />
- Wtedy Isella odrzuciła go zaklęciem, popchnęła go, Kula wypadła mu z
rąk. A potem... Krzyknął "Dirthara-ma", oczy mu się zaświeciły i po
prostu... zniknęła.
<br />
Mimika twarzy Aravasa zmieniła się. Spojrzał na elfkę z vallaslin, marszcząc mocno brwi.
<br />
- Nie, nie mógł... - mruknął.
<br />
Wszyscy w pokoju byli zaskoczeni tą nagłą zmianą.
<br />
- Niech go jasny szlag trafi - syknął elf, wychodząc z pomieszczenia.
<br />
Nie mógł użyć eluvianu, należącego do Inkwizytorki, ale stał tam jeszcze
jeden, którego kluczem była wiedza. A on ją posiadał, a więc po prostu z
niej skorzystał. I nie można powiedzieć, żeby nastrój starożytnego elfa
był specjalnie pozytywny.
<br />
Czuł obecność innych, gdy przemierzał zniszczony Arlathan, ale nie
interesowało go to. Nikt nie miał prawa go zatrzymać, to był jego dom. I
tak spotkał się z Fen'Harelem, który wyszedł mu na przeciw.
<br />
- Gratuluję. Właśnie zniszczyłeś jedyną osobę, która mogła ci
przeszkodzić. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy, móc rozmawiać z jej
duchem przez całą wieczność. Zakładając, że twój plan się uda, na co nie
ma wystarczająco dużej szansy, by ryzykować, oczywiście.
<br />
Aravas ani nie brzmiał miło, ani nie był zadowolony. Jego wściekłość była namacalna.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-29, 23:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
opierał się o drewniany stół, wbijając wzrok w połyskujący oleiście
artefakt. W przeciwieństwie do Kuli Zniszczenia, ta miała zupełnie
gładkie ścianki, zdobione gdzie niegdzie nieskomplikowanymi ornamentami,
przywodzącymi na myśl pnącza bluszczu.
<br />
Przesunął jednym z palców po chłodnym zawijasie i uśmiechnął się lekko,
odczuwając wibrującą przez opuszkę magię. Smagała go swoimi falami do
samego łokcia, kusząc, elektryuzjąc, uświadamiając mu jak bardzo był
teraz potężny.
<br />
Mając w posiadaniu taki przedmiot, był zdolny do zasiania chaosu na
całym świecie i... Cóż, właściwie musiał przyznać, że jego plany nie
bardzo od tego odbiegały. Zasiać chaos by przywrócić ład. Brzmiało co
najmniej atrakcyjnie, ale taka właśnie była prawda.
<br />
Coś wyglądającego tak niepozornie i... Pięknie - pomyślał, obracając
Kulę w sprawnych palcach - jak wielką cenę przyszło mu za to zapłacić...
<br />
Ilu ludzi musiał stracić podczas swych poszukiwań, bitew i wypraw... Ilu
musiał dopuścić się zdrad. Wymalowywał na twarzach przyjaciół poczucie
zdrady, ból i zawód.
<br />
A wszystko to w imię błędu, który przyszło mu popełnić, a który teraz musiał naprawić.
<br />
Musiał, naprawdę. Z tej przeklętej sytuacji nie było innego wyjścia, jak bolesne by to dla niego nie było.
<br />
I... co najgorsze... Potrafiłby unieść głowę po utraconej przyjaźni.
Potrafiłby spojrzeć w oczy zdradzonym, zgorszonym, obrzydzonym nim
ludziom.
<br />
Ale wciąż nie potrafił ścierpieć faktu, że przywrócenie Arlathanu będzie
musiało kosztować go miłość. Coś, o czym myślał, że już nigdy go nie
spotka.
<br />
Był gotów na spędzenie życia w samotności, nie zaznawszy już nigdy
uczucia wyższego ponad umiarkowaną sympatię. Tymczasem życie zakpiło z
niego okrutnie po raz kolejny i zesłało mu na drogę kobietę, którą
pokochał, a potem stracił.
<br />
Którą musiał odesłać z niczym po tym jak dał jej nadzieje - fałszywe, oczywiście.
<br />
Powinien odwracać głowę gdy dostrzegał, że Lavellan wpatrywała się w niego w <span style="font-style: italic;">ten</span>
sposób. Odwracać głowę i czym prędzej odchodzić tam, gdzie Inkwizytorka
nie mogła go już zobaczyć. Ale nie potrafił, nie umiał gdy... Gdy jego
serce i ciało podpowiadało mu, że nie zaszkodzi, że to tylko trochę,
tylko teraz, a potem...
<br />
Potem było już za późno.
<br />
Westchnął głęboko i owinął artefakt w gruby materiał, a potem ukrył go w
swojej sypialni. Za oknem świecił już księżyc i Solas ze smutkiem
uświadomił sobie, że była to ostatnia noc dawnego Thedas. Dawnego,
ponieważ już jutro nad niebem miało zaświecić inne słońce. Ponieważ
każdy dzień miały witać twarze Starożytnych.
<br />
Świat znowu zapełni się magią... A elvhen odzyskają swoją dawną sławę.
<br />
Mythal byłaby z niego taka dumna... W końcu dopiął swego, w końcu coś mu się udało, udało tak naprawdę.
<br />
Wyobraził sobie twarz swojej ukochanej przyjaciółki... Musiałaby być teraz taka radosna, taka szczęśliwa, że...
<br />
Tak strasznie żałował, że nie było go tu razem z nią... Jej strata wciąż
bolała go tak bardzo, że momentami nie umiał w to uwierzyć, nie umiał
dopuścić do siebie faktu, że jego najdroższa Mythal... Nie żyła.
<br />
Dlaczego życie sprawiało, że tracił wszystkie drogie mu osoby? To było
tak strasznie... Niesprawiedliwe! Czy właśnie to było jego karą za
wszystkie okropne czyny, których się dopuścił?
<br />
Tak bardzo obawiał się życia w samotności, tak wstrętne wydawało mu się
życie pozbawione towarzystwa, z którym mógłby je dzielić! Tym czasem
każda jedna istota, którą obdarzał szacunkiem, sympatią i wdzięcznością,
znikała z niego w najokropniejsze ze sposobów, tak jakby...
<br />
Jego myśli przerwało specyficzne szarpnięcie - ktoś użył eluvianu. Każde
z luster było przez niego kontrolowane, a agenci dostali wyraźny zakaz
posługiwaniem się nimi po północy. Oczywistym więc było, że ten, kto
używał teleportu, nie mógł być kimś przyjaźnie nastawionym. Czy to... A
może to Lavellan powracała by pożegnać się z nim ten ostatni raz?
<br />
Ta myśl sprawiła, że zadrżał mimowolnie. Nie chciał dopuszczać do siebie
tego chorego pragnienia, ale tak, pragnął by zjawiła się tu ostatni raz
i...
<br />
Kochała się z nim. Choćby i całą noc. Zanim wszystko ulegnie zmianie,
zanim cały świat, a ona wraz z nim (mimowolnie przypomniał sobie swój
sen i niezmąconą taflę jeziora) i ona. Jego ukochana, jego miłość,
vhenan.
<br />
Podniósł się z łoża i poprawił szlafrok, okrywając się nim pośpiesznie.
Wyciągnął dłoń by otworzyć drzwi, ale ktoś zrobił to pierwszy.
<br />
I w ten sposób stanął oko w oko z Avarasem.
<br />
- Gratuluję. - Odezwał się od progu, wchodząc do środka tak, jakby
pomieszczenie, ba, cały zamek, należał do niego. - Właśnie zniszczyłeś
jedyną osobę, która mogła ci przeszkodzić. Mam nadzieję, że będziesz
szczęśliwy, móc rozmawiać z jej duchem przez całą wieczność. Zakładając,
że twój plan się uda, na co nie ma wystarczająco dużej szansy, by
ryzykować, oczywiście.
<br />
Głos Avarasa przesiąkała tak wielka niechęć i zgorzknienie, że Solas miowolnie poczuł się dotknięty.
<br />
Nie jego się tutaj spodziewał, ale bardzo szybko połączył fakty w całość
i prawda była tak... Bolesna, że na moment nie wiedział, co zrobić,
powiedzieć. Nie potrafił się nawet ruszyć, stojąc jak wryty, z dłonią
utkwioną wciąż w połowie drogi do drzwi.
<br />
- To ty za tym wszystkim stałeś - powiedział spokojnie, kręcąc przy
tym głową. - To ty nauczyłeś ją tego wszystkiego... Pokazałeś jej jak
mnie znaleźć, a potem pomogłeś jej złożyć przeklęty eluvian i...
Avarasie...
<br />
Urwał, nakrywając się szczelniej szlafrokiem. A potem, bardzo powoli,
zaczęła do niego dochodzić druga część przemowy Starożytnego.
<br />
- Zniszczyłem - powtórzył, analizując powoli każde słowo dawnego przyjaciela. - Duchem? O czym ty mówisz, przecież ja...
<br />
Avaras popatrzył na niego krótko i zaraz spuścił wzrok. To jednak
wystarczyło by Solas domyślił się wreszcie o czym mówił stary mag.
<br />
Poczuł jak w jednej chwili uginają się pod nim nogi. Złapał się klamki,
ale nie wystarczająco mocno by nie upaść na kamienne podłoże kolanami.
Przytknął dłoń do twarzy i przetarł sobie oczy, zupełnie tak jakby słowa
Avarasa miały się odmienić w postaci zmaterializowanej wizji, zupełnie
odmiennej od tego, co usłyszał.
<br />
- Nie - powiedział wreszcie, kręcąc coraz gwałtowniej głową. - Nie, to
przecież niemożliwe, przecież ja... Nawet nie miałem jak manipulować
Zasłoną, to było... - Otworzył szerzej oczy, posyłając magowi przerażone
spojrzenie. - Artefakt, jego... Jego moc, odbiła się przez zdjętą
blokadę i ja... Och, nie. Nie, nie, nie!
<br />
Podniósł się gwałtownie i przypadł do maga, ciągnąc z całych sił za skraj jego szat.
<br />
- Powiedz mi, że to okrutny żart, Avarasie - wysyczał mu w twarz. Jego
twarz była czerwona od gniewu i strachu, smutku i bólu. W oczach
widniało prawdziwe szaleństwo. - Natychmiast powiedz mi, że to się nie
zdarzyło!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-30, 00:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Aravas
patrzył na to, jak powoli dochodzi do Solasa co uczynił. Nie przerażała
go, najwidoczniej, sam fakt, że zamierzał zabić Lavellan - przerażało
go to, że zamknął ją w Pustce, bez wyjścia. Dokładnie tak, jak zrobił to
wieki temu z starożytnymi elfami.
<br />
- Zdarzyło. Znowu.
<br />
Odepchnął mężczyznę od siebie, spoglądając na niego po prostu wściekły.
<br />
- Mogłeś ją po prostu zabić, jak wojownika, którym była. Nie, wysłałeś
ją po prostu za Zasłonę. Skąd nigdy nie wróci i nigdy nie umrze. Czy ty w
ogóle czasem myślisz, co wyprawiasz? - Aravas był wściekły.
<br />
Jego przyjaciel zawsze był lekkomyślny. Świat pokazywał mu za każdym
razem, że potęga, którą dzierżył Fen'Harel nie powinna do niego należeć.
Był zbyt pochopny w swoich poczynaniach, nie poświęcał aż tyle czasu na
przemyślenie sytuacji, ile powinien ktoś z taką mocą.
<br />
- Ona ma rację, Solas, da się przywrócić ten świat w władanie elfów, ale
jesteś zbyt ślepy, by to zauważyć. Gnasz przed siebie, nie patrzysz na
innych. Jest pieprzoną <span style="font-style: italic;">fałszywą</span>
elfką, a obudziłem w niej moc, o której jej podobni nie marzyli! Nie
masz pojęcia ile informacji wyniosła z Vir Dirthara, ile w tym momencie
Dalijczycy wiedzą. Isella szukała przez cały czas sposobu na zdjęcie
vallaslin, innego, niż proszenie ciebie po tym, jak ją spławiłeś -
dlatego, że jej lud nie chce już go nosić. A ty wolałeś po prostu rzucać
w nią zaklęciami jak popieprzony, wiedząc, jaką potęgą dysponujesz. Jak
można być tak nierozsądnym, jak ty, mając tyle lat?
<br />
Avaras zamilkł i patrzył na przerażonego elfa. Białowłosy westchnął
ciężko, siadając na łożu Solasa. Powiedział trochę za dużo, ale nie
żałował. Solas musiał w końcu zrozumieć, że jego lekkomyślność może
zniszczyć kolejny świat i... Nie mają ich więcej. Nikt nie wie co
wydarzy się po kolejnej apokalipsie, którą chce zasponsorować ten sam
osobnik. Kto ma to wiedzieć?
<br />
- Nie jest w tej samej Pustce, w której są elvhen. Nie obudzisz jej. -
Avaras przemówił ostatni raz, stojąc znów przy drzwiach. - Próbujesz
udowodnić sobie, że możesz naprawić stare błędy robiąc dokładnie to
samo, co wcześniej.
<br />
Wyszedł, a trzask drzwi rozbrzmiał znacznie głośniej, niż można by się spodziewać.
<br />
<br />
Podniebna Twierdza pogrążona była w ciszy. Wszyscy zebrali się w głównej
sali, gdzie tuż przy tronie stało wiele świec, kwiatów, a także
przyjaciół. Byli tam doradcy Inkwizytorki, a także wszyscy, którzy ją
wspierali od wielu lat. Varrik, gdy dowiedział się o prawdopodobnej
śmierci i końcu świata natychmiast wyruszył do Twierdzy, aby ostatnie
chwile spędzić z przyjaciółmi. Bianka była razem z nim.
<br />
Wszyscy oddawali hołd poległej Inkwizytorce.. W oczach zebranych
zbierały się łzy - sztuczne, czy prawdziwe, nikt tego nie roztrząsał.
<br />
- Dziś żegnamy Inkwizytorkę Isellę Lavellan, a także nasz świat. Zginęła
w Pustce, walcząc o nasze Thedas i chociaż nie udało jej się, dała nam
świat, który był nieco spokojniejszy. - Josephine stała tuż przy tronie,
starając się patrzeć przed siebie, nie na swoją rodzinę, która także tu
była. Nie chciała okazywać strachu, który mimowolnie się pojawił. -
Polegliśmy. Fen'Harel okazał się zbyt silny, abyśmy mogli go
powstrzymać. Mam nadzieję, że Andrasta będzie miała nas w opiece.
Spędźcie ostatnie chwile z przyjaciółmi.
<br />
Nigdy w Podniebnej Twierdzy nie było tak smutno.
<br />
<br />
Vir Dirthara - biblioteka starożytnych elfów na Rozdrożach <a class="postlink" href="http://dragonage.wikia.com/wiki/Shattered_Library" rel="nofollow" target="_blank">http://dragonage.wikia.com/wiki/Shattered_Library</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-30, 14:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
jeszcze przez długi czas siedział na podłodze, wpatrując się zgaszonym
wzrokiem w dywan. Wciąż nie mógł uwierzyć we wszystko, czego się
dowiedział. Wciąż nie potrafił zrozumieć dlaczego zdradził go jeden z
jego dawnych przyjaciół i dlaczego nie miał w sobie choćby i odrobiny
szacunku, która pozwoliłaby mu go uprzedzić, poinformować...
<br />
Tak, Starożytny nie miał takie obowiązku, ale... Choćby i ze względu na
starą przyjaźń... Potrafili przegadać wspólnie tyle nocy, przeczytać
tyle ksiąg i obaj kochali Mythal w bezgracznienie szczery sposób. A
teraz pozostała między nimi tylko ta pustka, niemy (choć już nie tak do
końca) wyrzut. Niezrozumienie i żal.
<br />
W końcu podniósł się z dywanu, przechodząc na swój fotel. Usiadł w nim i
zapatrzył się w ogień, rozmyślając gorączkowo nad możliwościami
działania.
<br />
Istniał tylko jeden sposób na to by przekonać się czy Aravas mówił prawdę, jakkolwiek irracjonalnie by ona nie brzmiała.
<br />
Jeżeli rzeczywiście wyrzucił Isellę w Pustkę, musiał ją tam odnaleźć.
<br />
Prawdopodobnie była teraz mocno osłabiona i nie wiedziała co się z nią
stało. Nie mogła się przecież spodziewać, że istniało jakiekolwiek
prawdopodobieństwo na to, co uczynił jej Fen'Harel. On sam także nie
miał pojęcia, że...
<br />
To było w ogóle możliwe... Kiedyś zaciągnął Zasłonę zupełnie świadomie,
ale tym razem zrobił to zupełnie bez namysłu i... Do stu diabłów,
dlaczego padło akurat na Inkwizytorkę? Dlaczego w ogóle się tam
pojawiła, jak mogła się łudzić, że uda się jej go pokonać?
<br />
Zbyt wiele rzeczy wydarzyło się w zbyt krótkim czasie, zbyt wiele
przyjaznych zbiegów okoliczności i pomyślnie zdanych raportów. Wyglądało
na to, że ten jeden ostatni raz całe Thedas sprzymierzyło się ze
Straszliwym Wilkiem by pomóć mu w ykonaniu jego zadania.
<br />
Ale Isella zawsze była niemożliwie uparta i próbowała dopóki coś jej się
nie udawało, albo... Tak jak w tym przypadku, dopóki nie przegrała
ostatecznie w najgroszy sposób, w jaki tylko mogła.
<br />
Solas odetchnął ciężko i ułożył się na łóżku, wyglądając przez okno.
Niebo rozjaśniało się już z wolna, pozostawało mu niewiele czasu.
<br />
Musiał zacząć działać i naprawić swój błąd.
<br />
<br />
Szukał jej przez wiele godzin zanim udało mu się wreszcie złapać
pierwszy trop. Odległe echo jej głosu, ni to jęku, ni szlochu.
<br />
Przeszukał każde ze swoich miejsc, każde z tych bardziej
charakterystycznych i tych mniej. Rozmawiał z Duchami, pytał, prosił,
zapierał się, nie poddawał.
<br />
I w końcu trafił tu. Do najgorszego ze wszystkich możliwych wymiarów
Pustki. Do Pustki, która zasługiwała na swą nazwę jak żadne inne
miejsce.
<br />
Ponieważ nie było tam zupełnie nic - jedynie sucha, spękana ziemia, po
której Solas stąpał ostrożnie, próbując wypatrzeć w zielonej mgle
odległy zarys drobnej sylwetki.
<br />
Długo krążył, wiedziony jedynie suchymi szlochami. Kiedy wydawało mu
się, że Isella powinna znajdować się tuż za spękanym wzgórzem, jęk
dochodził z zupełnie nowego miejsca i tak w kółko. Powoli tracił już
nadzieję na jej odnalezienie. Usiadł na ziemi i skrył twarz w dłoniach,
zastanawiając się jak mogło do tego wszystkiego dojść.
<br />
A może Lavellan wcale tu nie było? Może Pustka i jej duchy kpiły sobie z
niego okrutnie, wyczuwając chorą zażyłość, która łączyła go z
Inkwizytorką? Może sam Aravas zakpił sobie z niego, dostrzegając swoją
przegraną? Skoro Iselli nie było w Pustce, oznaczało to tylko je...
<br />
I nagle ją zobaczył - drobną elfkę, skuloną pod jedną ze skał,
ukrywającą twarz w drżących ramionach. Podniósł się z ziemi, czując jak z
każdym krokiem, który wykonywał w jej stronę, coraz bardziej pękało mu
serce. Poprawił szatę, zsuwającą mu się z ramienia - nie wiedział
dlaczego, ale tym razem Pustka obdarzyła go innym odzieniem, które nie
chroniło w żaden sposób przed mgłą i zacinającym nieustannie wiatrem.
<br />
- Vhenan - wydusił z siebie zbolałym głosem.- Znalazłem cię.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-30, 14:42<br />
<hr />
<span class="postbody">W
tej przestrzeni nie było niczego. Nie widziała żadnego ducha, demona,
energii, niczego. Nie było rzeczy wymyślonych przez ludzi, elfy, czy
qunari. Jedyne co Isella widziała to kamienie - te lewitujące, i te,
które służyły jej za miejsce do przechadzania się. W Pustce jedna rzecz
była niezmienna, Czarne Miasto - ale tutaj nie było nawet tego. I to
właśnie ta obserwacja powiedziała jej, że coś jest bardzo nie tak. Nie
mogła się wybudzić, nie była w stanie się stąd wydostać. Nie odczuwała
głodu, ani zmęczenia, to prawda, ale bała się. Wiedziała, że przegrała i
że jej świat właśnie teraz upada, a ona nie mogła nic z tym zrobić.
Nienawidziła czuć się bezsilna.
<br />
Inkwizytorka nie wiedziała ile czasu już tutaj była, ale w końcu miała
wrażenie, jakby poruszała się cały czas w kółko - nigdzie nie
zaprowadziło ją to maszerowanie, czy bieganie. Słyszała tylko mokry
tupot własnych stóp, nic więcej.
<br />
Usiadła w końcu na kamieniach, chowając twarz w ramionach. Nie czuła
bólu kikuta, chociaż widziała, że nie ma dłoni. Objęła ręką swoje nogi,
przyciągnęła je do siebie i oparła czoło o kolana. Najwidoczniej została
stracona i uwięziona, nie miała innego pomysłu. Próbowała przypomnieć
sobie ostatnie wydarzenia, ale jedyne, czego była pewna, to to, że
walczyła. Nic więcej.
<br />
- Vhenan - Isella usłyszała jego zbolały głos.- Znalazłem cię.
<br />
Podniosła głowę i spojrzała na... Solasa. Była zaskoczona tym, co
widziała. Nie tylko chodziło o sam fakt jego obecności tutaj, gdzie
przecież nie było tu niczego. On był przezroczysty, nieostry. Isella
miała wrażenie, jakby to była tylko iluzja. Może tak było.
<br />
Przełknęła ślinę i oparła głowę o kolana znowu.
<br />
- Fantastycznie, teraz jeszcze mam omamy. Lepiej być nie mogło. - W jej
głosie było mnóstwo gniewu. Była złamana, rozbita... Pokonana.
<br />
Ale kiedy poczuła jego dotyk na ramieniu, podskoczyła, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma.
<br />
- Nie powinno cię tu być - wyszeptała. - Tu nie ma niczego. Nikogo. Ciebie też tu nie ma.
<br />
Solas chciał coś powiedzieć, ale zniknął, zupełnie, jakby został
wyrzucony z tego miejsca. Jakby nie powinno go tu być. Może tak właśnie
się stało, Isella nie wiedziała. Jedyne, czego była pewna, to to, że
była tu sama. Jej więzienie, na wieczność.
<br />
<br />
- Aravasie, nie ma jakiegoś sposobu wydostać ją stamtąd? - Leliana
patrzyła na elfa, który siedział w gabinecie Inkwizytorki i raczył się
burbonem.
<br />
Elf parsknął śmiechem, ale nie był on radosny, jak można by się spodziewać.
<br />
- To nie są jakieś proste zabawy, shemlen. On ją wysłał do Pustki,
zrobił dokładnie to samo, co kiedyś z elvhen. Stworzył Zasłonę w
Zasłonie i tam ją wyrzucił. Nieumyślnie, oczywiście, ale taki jest
Solas. Nie myśli - warknął Aravas, kończąc w jednym łyku alkohol.
Przymknął powieki na krótką chwilę. - Właśnie pozbył się swojego
głównego problemu - i emocji do niej, i przeciwnika, który mógł jakoś mu
jeszcze zagrozić. Jutro powstaną elvhen, więc formalnie rzecz biorąc,
Inkwizytorka jest martwa. Może, kiedy nabierze trochę siły, będzie można
ją odwiedzać w snach, może będzie odwiedzała innych. Ale nic poza tym.
Biorąc pod uwagę fakt, że ten świat się kończy, nie ma to wielkiego
znaczenia.
<br />
Leliana stała przed elfem i widać było, jak z złości pracują mięśnie jej twarzy.
<br />
- I nic nie da się zrobić? Tak po prostu, nic? Mam siedzieć i patrzeć, jak świat umiera?
<br />
Spojrzenie Aravasa było chłodne i nieprzyjemne.
<br />
- Tak. Już próbowano powstrzymać Fen'Harela. Nie udało się. To koniec, uświadom to sobie.
<br />
Elf o długich, białych włosach wstał i wyszedł, tak po prostu. Głośne
trzaśnięcie drzwiami było prawdopodobnie najgłośniejszym hałasem w całym
Zamku od kilku godzin. Powoli świtało. A to oznaczało, że czas, który
pozostał Thedas kurczył się niemiłosiernie.
<br />
<br />
Czarne Miasto - <a class="postlink" href="http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Czarne_Miasto" rel="nofollow" target="_blank">http://pl.dragonage.wikia.com/wiki/Czarne_Miasto</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-30, 16:08<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie powinno cię tu być - usłyszał lakoniczną odpowiedź i nagle
przywiodła mu na myśl jego własne słowa, którymi zbył Inkwizytorkę gdy
postanowiła nawiedzić jego sen. - Tu nie ma nikogo. Niczego. Ciebie też
tu nie ma.
<br />
Chciał jej przerwać, przemówić jej do rozsądku, ale choć krzyczał
najgłośniej jak tylko potrafił, z jego gardła nie wydobywał się żaden
dźwięk. Na własnych oczach tracił materialność, jego palce znikały mu
sprzed twarzy, aż nagle...
<br />
Obudził się we własnym łóżku, drżąc z zimna i strachu, choć sam nie wiedział przed czym.
<br />
To, co zobaczył... Ta Pustka, to jedno wielkie nic... A pośrodku nicości ona, skulona, przerażona, oszalała ze strachu...
<br />
Jak mógł do tego dopuścić? Jakim cudem, jak... Przecież to nie miało żadnego logicznego uzasadnienia!
<br />
Nie. Miało. Przyczyna i skutek, niezawodnie sprawdzalna także w tym
przypadku. Zbyt duże wyładowanie magiczne w pobliżu Kuli, to właśnie to
wepchnęło Lavellan do Pustki. A wszystko to za sprawą jego dłoni. Przez
swoją złość i nieuwagę sprawił, że życie jego ukochanej miało być jednym
niekończącym się piekłem już do końca świata.
<br />
Albo i dłużej, bo przecież... Przecież w Pustce nie istniał czas.
<br />
<br />
Solas stał na balkonie, wbijając w barierki swoje długie palce. Wbijał
je w kamienną powierzchnię tak mocno, że paznokcie łamały się brzydko, a
opuszki palców bielały i bielały, odcięte od dopływu krwi.
<br />
Miał mocno zamknięte oczy, ale to nie powstrzymywało ich przed
wypuszczeniem dużych łez, spływających po policzkach w dół i w dół.
<br />
Niebo zdążyło się już dawno rozjaśnić, słońce oświetlało zamek i
pobliskie obozowisko, ptaki świergotały wesoło, zupełnie nieświadome
tego, że to dziś nadchodził ich koniec.
<br />
Stojąc tak, rozmyślał nad niesprawiedliwością losu. O tym, że za naprawę
jednego błędu przyjdzie mu przypieczętować drugi błąd i ratując tysiące
istnień, zabije kolejne tysiące, miliony, ale... Żadna z tych osób nie
miała dla niego tak wielkiego znaczenia, jak ta, którą skazał na coś o
wiele gorszego.
<br />
Nieważne czy zamykał oczy, czy utrzymywał je otwarte, czy czytał
książkę, czy też wpatrywał się w ogień - nieustannie miał w głowie obraz
jej twarzy, bladej i zastygłej w rezygnacji i przerażeniu.
<br />
Nie mógł jej nawet objąć, powiedzieć, że do niej wróci, że coś razem wymyślą...
<br />
Może gdyby pzrywrócił Starożytnych, oni wiedzieliby co zrobić... Ich
księgi mówiły jasno, że nikt nie umiał operować Zasłoną, ale może...
<br />
Nie, to nie miało żadnego sensu. Isella utknęła w Pustce już na zawsze i
ani Fen'Harel, ani nikt inny nie potrafił już odmienić jej okrutnego
losu.
<br />
W taki oto sposób pozbyłem się największej miłości swojego życia -
pomyślał gorzko i odsunął się od barierek, przechodząc do miejsca, gdzie
ukrył gotowy do zadziałania artefakt.
<br />
<br />
<br />
Pamiętał jak kiedyś Lavellan stanęła w jego obronie, gdy Zelazny Byk
zasugerował Solasowi nieszczerość. Isella złapała go wtedy delikatnie za
dłoń, ośmielając się dać znak swoim przyjaciołom, że mu ufała, że był
dla niej kimś bardzo ważnym.
<br />
Wyrzucał sobie, że jej na to pozwalał, ale nigdy w całym swoim życiu nie
czuł się równie dumny. Nigdy nie czuł się tak komuś potrzebny i oddany,
mając jednocześnie cały czas świadomość tego, że czas zdrady zbliżał
się nieuchronnie i prędzej czy później będzie musiał pozostawić
Inkwizytorkę z niczym.
<br />
- Solasie, wszystko jest gotowe - Variel posłała mu nieco nerwowy
uśmiech, wskazując dłonią oczyszczony plac. Solas skinął głową i odwinął
Kulę z miękkich materiałów, ujmując ją pewnie w dłoń.
<br />
- Odsuńcie się - nakazał wszystkim zebranym, wbijając wzrok z
bezchmurne niebo. Pogoda a Orlais była przepiękna; kolory roślinności i
zwierząt przepychały się z krzykliwie niebieskim nieboskłonem, walcząc o
uwagę spojrzenia.
<br />
Pamiętał, że byli tutaj kiedyś - on i Lavellan. Krótki spacer, odrobinę
nerowy, bo odbywał się tuż po jednej z małych sprzeczek na temat
Dalijskich elfów. Powiedział jej wtedy pierwszy raz, że jest piękna, a
ona uśmiechała się tajemniczo. Ich dłonie ocierały się o siebie, ale nie
odważył się uczynić żadnego ruchu by je ze sobą złączyć, poniekąd
zawstydzony uwagą, którą otrzymał od Inkwizytorki.
<br />
Pamiętał swoją zazdrość o Cullena i zawiść, którą w stosunku do niego
odczuwał gdy widział spojrzenie, którym obdarzał Isellę ilekroć była w
jego pobliżu.
<br />
Pamiętał ich grę w karty i długie dyskusje z Dorianem na temat
użyteczności magii krwi. Jego słodkie debaty nad moralnością, w których
nieco wstawiona Józefina była niezrównanym mistrzem. Chłodne lecz pełne
szacunku rozmowy o sensie życia i istnienia, w które wdawał się z
Cassandrą. Mniej i bardziej wymowne żarty traktujące o lekkomyślności
ludzi, w których Varrik był nie dość, że dobry, to jeszcze niepoprawnie
zabawny...
<br />
A teraz miał pozbyć się tego świata. Nie spodziewał się, że to będzie
takie trudne... Zbyt wiele dobrych osób stanęło na jego drodze, zbyt
wielu z nich zasługiwało na dobre życie...
<br />
Ale elvhen, oni zasługiwali na istnienie. To nie im chciał je odebrać.
Jedynie evanuris nie zasługiwały na życie, nie po tym co uczyniły
Mythal... Ale z nimi rozprawi się juz za chwilę. Byli zbyt osłabieni by z
nim walczyć. Wepchnie ich z powrotem za Zasłonę. To nie ich chciał tu
zobaczyć, to nie za nimi tęsknił i nie ich żałował.
<br />
Uniósł w górę dłoń z Kulą i odetchnął bardzo, bardzo głęboko.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Var lath vir suledin. </span>
<br />
Drgnął, targnięty nagłym spazem bólu. To, co przyszło mu w tej chwili do
głowy było straszne, okropne. Przecież nie mógł, nie po tym... Nie po
tym wszystkim.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Pozwól mi sobie pomóc, Solasie. </span>
<br />
Drobna elfka skulona wśród zielonej mgły, majacząca o duchach, wariująca coraz bardziej z każdą minutą...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Jak brzmiała ta stara dalijska legenda?</span>
<br />
Ile kosztowało jedno istnienie? Czy dusza miała swoją cenę? Ile jedna istota była gotowa zapłacić za miłość?
<br />
<span style="font-style: italic;"> To znaczy, że nie zapomniałem o pocałunku. </span>
<br />
Otworzył oczy, które rozjarzyły się intensywnym światłem, nadając pociagłej twarzy demonicznego wyglądu.
<br />
Wykrzyczał zaklęcie; Kula zasyczała wściekle i popłynęly z niej błekitne
błyskawice, które zaczęły z wolna przecinać niebo. Wszyscy mieszkańcy
Thedas wkrótce zorientowali się, co takiego nadchodzi.
<br />
Matki łapały w ramiona swe dzieci, ojcowie odwracali głowy i zasłaniali
niebo swoimi szerokimi ramionami, wierząc beznadziejnie, że to pozwoli
uchronić ich rodziny przed najgorszym.
<br />
Niebo pękało i pękało, aż w końcu wydawało się rozdzielić na dwoje.
<br />
Solas stał wyprostowany, Kula ogarniała błyskawicami nie tylko niebo, ale i jego ciało.
<br />
Magia, którą sączyła się ze szczeliny powalała drzewa i domy, tworzyła wokół trzymającego artefakt prawdziwe pobojowisko.
<br />
I wtedy z pęknięcia wyłonił się horyzont innego miejsca, zupełnie
nieznanego zwykłym ludziom. Miejsca przepełnionego dziwacznymi widokami,
twarzami i odgłosami, które niosły się po ziemi w straszliwym echu.
<br />
I z samego centrum tego paskudnego miejsca, wypadła istota. Jedna,
drobna. Jej jasne włosy rozsypały się malowniczo wokół twarzy, a ciało
pozbawione jednej ręki, rozłożyło się na ziemi bezwładnie, uderzając
głucho o ziemię.
<br />
Szczelina zamknęła się. I nagle zrobiło się bardzo, bardzo cicho.
Pęknięta Kula potoczyła się po ziemi, tląc się jak po pożarze.
<br />
Wszyscy patrzyli po sobie bez zrozumienia, starając się znaleźć
wyjaśnienie dla tego, co właśnie się wydarzyło, ale nikomu nic nie
przychodziło do głowy.
<br />
Czy tak wyglądał koniec świata? Dlaczego wszyscy stali jeszcze na
nogach? Co robiła na ziemi tajemnicza istota? Dlaczego niebo wyglądało
tak jak przedtem?
<br />
A potem zobaczyli jak Solas podnosi się wolno z kolan i podchodzi do
leżącej elfki, biorąc ją ostrożnie w ramiona. Jego twarz wydawała się
woskową figurą, zastygła w dziwnie zaciętym wyrazie. Pochwycił kobietę w
ramiona i przeszedł przez eluvian, pozostawiając zszokowany tłum,
zebrany wciąż na placu.
<br />
Cisza była tak głucha i nieprzenikniona, że aż straszna.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-30, 16:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Mieszkańców
Thedas obudził przeraźliwy dźwięk. Głośny świst, huk, krzyki duchów i
demonów. Ci, którzy przeżyli stworzenie się Wyłomu mieli wrażenie, jakby
świat zataczał krąg i piekło znów miało miejsce.
<br />
Cała Podniebna Twierdza stała przy oknach lub na zewnątrz, obserwując
ten spektakl - przerażający, kończący ich życie, ale piękny na swój
upiorny sposób.
<br />
Ale nagle wszystko się skończyło. Szczelina, która pozostała na niebie
po Wyłomie zalepiła się, wszystko tak po prostu ustało. I chociaż
spodziewano się końca i śmierci, Thedas dalej stało. Tak po prostu.
<br />
- Co się stało, Aravasie? - Cassandra była ewidentnie zaskoczona i nie
rozumiała sytuacji. Patrzyła na elfa, który lekko się uśmiechał.
<br />
- Solas się czegoś nauczył - przyznał mężczyzna. Pomimo pytających
spojrzeń, które wszyscy zebrani rzucali w jego kierunku, białowłosy elf
wszedł wgłąb zamku i poszedł do gabinetu, aby napić się burbona. Za
zdrowie Solasa. W końcu mógł mu pogratulować.
<br />
<br />
Isella otworzyła oczy i spotkała się z potworną jasnością, która
zapiekła, zabolała. Jęknęła cicho, przekręcając się na bok. Minęła tylko
chwila, nim podjęła kolejną próbę uniesienia powiek i tym razem
widziała... mebel. Jakąś szafkę, zdobioną. Była zrobiona z jasnego
drewna, ale takie elfie ornamenty widziała tylko w kilku miejscach na
świecie.
<br />
Podciągnęła się do siadu i rozejrzała wokół. To była sypialnia. Przez
witraże wpadało słońce, racząc przestronne i duże pomieszczenie swoim
ciepłym blaskiem. Wszystkie meble pochodziły z czasów starożytnych
elfów, bo był to Arlathan. Poznawała styl budowli, chociaż nie miała
nigdy dostępu konkretnie w to miejsce. Nie wiedziała, jak się tu
znalazła. Przed chwilą była... w Pustce. Pamiętała.
<br />
Walczyła z Solasem i nagle znalazła się pośród niczego. Dalej czuła ten
strach i tę okropną beznadzieję. Czy to jest ten nowy świat? Dlaczego tu
była? O co chodziło?
<br />
Odwróciła się i wtedy zobaczyła Fen'Harela. Patrzył na nią z ogromnym smutkiem, z czymś, czego nie rozumiała.
<br />
- Co ja tu robię? Co się... co się stało? - wyszeptała, próbując wstać.
Zakręciło jej się w głowie i usiadła ciężko na łóżku. - Byłam w Pustce,
pośród niczego, a teraz jestem... Czy ty? Czy ty zniszczyłeś mój świat? -
spojrzała na Solasa z widocznie wymalowanym bólem na twarzy. Nie mogła
być przygotowana na taką ewentualność, ale była prawie pewna, że Thedas
jakie znała nie istniało.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-30, 16:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiedział co mógłby ze sobą zrobić, stał więc tylko pod ścianą,
zdążywszy wcześniej ściągnąć z siebie zbroję i futrzany szal. Stał pod
ścianą i wpatrywał się w Lavellan, leżącą nieprzytomną w jego łożu. Oto
miał przed sobą namacalny dowód, cenę za swoją ułomność. Jego symbol
odkupienia i upadłości jednocześnie.
<br />
Spoglądał na jej szczupłą twarz, jasne włosy i pełne wargi. Podziwiał
mocny zarys talii, widoczny nawet pomimo otulającego ją przykrycia.
<br />
Nie chciał, nie miał siły myśleć o reszcie. O wszystkich elvhen, które
skazał na wieczne potępienie, którym odmówił ostatniej deski pomocy ze
względu na swoją miłość.
<br />
Zacisnął powieki i wydał z siebie ciche westchnienie, a potem wyłączył
się. Wyłączył swoje myśli, pragnienia i obawy, po raz pierwszy od dawna.
<br />
Stał pod ścianą, minuty mijały jedna za drugą, ale Solas nie zauważał
tego. I to uczucie było tak błogie, wytęsknione i dobre, że przywitał je
niemalże ze wzruszeniem, z ulgą porównywalną do tej, którą odczuwał gdy
wreszcie odpuszczał mu potworny ból głowy, dotkliwy, nieznośny.
<br />
Nie wiedział po jakim czasie Isella poruszyła się w pościeli, a potem
powoli usiadła wśród pościeli, przenosząc na niego nierozumiejące
spojrzenie.
<br />
Wiedział, że musiała minąć chwila by skojarzyła wszystkie fakty. By
uświadomiła sobie, co się wydarzyło, gdzie się znajdowała. Pustka
potrafiła wyniszczyć człowieka, namieszać mu w głowie.
<br />
- Co ja tu robię? Co się... co się stało? - Wyszeptała, zabierając się
wyraźnie za próbę opuszczenia łoża. Była jednak zbyt słaba, ramię
odmówiło jej posłuszeństwa. - Byłam w Pustce, pośród niczego, a teraz
jestem... Czy ty? Czy ty zniszczyłeś mój świat?
<br />
Spojrzenie zielonych oczu przesycone było dotkliwym bólem, rozpaczą tak
ogromną, że na moment Solas był gotów zapomnieć o otaczającym go świecie
i przypaść do Inkwizytorki by zetrzeć ten smutek swoimi pocałunkami.
<br />
Ale nie musiał przecież tego robić. Wystarczyło powiedzieć jej prawdę.
Prawdę, która miała okazać się dla Lavellan istnym zbawieniem.
<br />
- Nie zniszczyłem go - Solas nie poznawał swojego głosu. Był przygasły,
ochrypły i wyprany z emocji. - Twój świat nadal istnieje i ma się
dobrze, Inkwizytorko.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-30, 17:16<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie zniszczyłem go. Twój świat nadal istnieje i ma się dobrze, Inkwizytorko.
<br />
- Co? Ale... wygrałeś - szepnęła, patrząc na niego i nic nie rozumiejąc. Zmarszczyła brwi, patrząc na jego twarz.
<br />
Wygrał, ale wyglądał jak przegrany. Jeśli świat dalej istniał, co się stało? O co tu chodziło? Isella nic nie rozumiała.
<br />
"Byłaś za Zasłoną. Miał jedną szansę. Wybrał ciebie" - odezwała się Studnia.
<br />
Kiedy szepty przekazały jej tę informację, kobieta nabrała mnóstwo
powietrza. Już rozumiała. To miejsce, w którym była... To właśnie tak
czują się elvhen, których uwięził Solas. Dlatego chciał ich ratować za
wszelką cenę.
<br />
Isella podniosła się w końcu z łóżka i podeszła do mężczyzny. Stał tam, w
kącie, jak mebel. Wiedziała, że to on stał za wszystkimi jej smutkami i
troskami, a pomimo tego była szczęśliwa i zdruzgotana jednocześnie. W
końcu rozumiała jak czuli się ci, których przypadkiem Solas wygnał. I
była mu wdzięczna, że ją wybrał, chociaż wiedziała, że to... To było
szalone. Nie powinien tego robić.
<br />
Stała przed nim, dokładnie jak w jego śnie. Blisko. I chociaż nie miała
na sobie sukni, ani krwi na twarzy, patrzyła na niego z tym samym
uczuciem. Dotknęła jego policzka, a on przymknął powieki, wtulając się w
jej dłoń.
<br />
- Co z elvhen? - spytała, głaszcząc kciukiem jego policzek.
<br />
W jego oczach pojawiły się łzy i Isella nie mogła inaczej zareagować,
niż po prostu go przytulić. Objął ją całą, chowając twarz, a ona na to
pozwoliła, tuląc go do siebie tak mocno, jak tylko mogła.
<br />
- Uwolnimy ich. Wszystko będzie dobrze.
<br />
Isella nie wiedziała ile czasu spędziła w jego objęciach, ile tak
trwali, stojąc, a później siedząc przy ścianie, przytuleni do siebie.
<br />
<br />
Kiedy pojawiła się w Podniebnej Twierdzy, było popołudniu. Chciała wziąć
Solasa ze sobą, ale nie miała pewności, czy cały zamek nie rzuci się na
niego z mieczami. Bezpieczniej było zostawić go tutaj, spotkać się
później. Musiała załatwić mnóstwo spraw u siebie. Nie miała innego
wyjścia, zniknęła z pola bitwy nagle i niespodziewanie. Kiedy
przechodziła przez główny dziedziniec, wywołała sensację, ale prawdziwe
apogeum powstało dopiero później, gdy dotarła do głównej sali. A tam
znalazła ołtarz poświęcony... jej osobie właśnie, tuż przy tronie
Inkwizytora. I mnóstwo ludzi, którzy na nią patrzyli.
<br />
- Ty żyjesz! - krzyknęła Cassandra, widząc swoją przyjaciółkę, która nieśmiało się do nich uśmiechała.
<br />
- Tak się złożyło - zażartowała Isella. Zaraz została otoczona przez
tłum ludzi, którzy chcieli ją przytulić i wypytać o wszystko. Tak
spędziła całe popołudnie, wieczór i część nocy. Wszystkie kopie
zapisanych informacji wysłała do swojego klanu, aby ten rozprzestrzenił
je dalej - niedługo miał być zjazd wszystkich Dalijczyków, była okazja.
Zapowiedziała też, że chce, aby poznali kogoś specjalnego i następnym
razem przyjedzie z dwoma przyjaciółmi.
<br />
<br />
Późno w nocy przeszła przez eluvian. Noc w Arlathanie zapierała dech w
piersiach i nim pobiegła do zamku, zatrzymała się przez chwilę nad
przepaścią, obserwując, jak księżyc odbija się w wodzie na samym dole.
Szum wodospadu koił jej niepokój, ale nie ekscytację.
<br />
Trafiła do zamku bez problemu. Weszła do środka, znalazła sypialnię
Solasa. Leżał tam, chyba spał. Isella cicho rozebrała się i w samej
koszulce i majtkach wsunęła się pod kołdrę swojego ukochanego.
Przytuliła się do niego i zamknęła oczy, wzdychając z ulgą.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-30, 19:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Ale
Solas nie spał. Udawał tylko, wiedziony nagłym impulsem, który kazał
zamknąć mu oczy gdy tylko wyczuł magię używanego eluvianu.
<br />
Był ciekaw, co takiego postanowi Inkwizytorka - gdy opuszczała jego
sypialnię, śpiesząc do Podniebnej Twierdzy by wyjaśnić wszystkim, co się
wydarzyło, Fen'Harel nie był nawet pewien czy jeszcze kiedykolwiek ją
zobaczy.
<br />
Jego serce było pęknięte na pół i nie umiał niczego na to poradzić.
Ratując Isellę, stracił szansę na uratowanie swego ludu. To bolało,
niewyobrażalnie bolało.
<br />
Tkwiąc w jej objęciach, czuł się odrobinę lepiej, bo dopadało go złudne
poczucie spokoju. Był w stanie niemalże sobie uświadomić, że jego mała
wojna dobiegła końca.
<br />
<span style="font-style: italic;">Uwolnimy ich. Wszystko będzie dobrze.</span>
<br />
Nie uwolnimy, chciał jej wtedy odpowiedzieć, ale jego gardło ściskał żal
i rozpacz i nie potrafił z siebie wydusić nawet jednego słowa.
Obejmował ją kurczowo, pragnąć czuć cokolwiek poza trawiącą jego ciało
pustką, ale nie potrafił, nie w tej chwili.
<br />
W końcu przeciągali to jednak zbyt długo i Lavellan musiała wrócić do siebie, ocenić straty, porozmawiać ze swoim ludem.
<br />
Solas został sam i (niestety) miał czas na ponure rozmyślania. Leżał na
łożu i wpatrywał się w sufit, przywracając przed twarz obraz
zawiedzionej Mythal. Wszystkie twarze swoich sióstr i braci, ich katorgę
w wiecznej wędrówce przez nicość. Aż w końcu poczuł, że musiał wstać i
na swoje własne nieszczęście posłuchaj idiotycznej ochoty.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Stał na tarasie i patrzył z góry na zamgloną przepaść.
<br />
Gdzie znalazłaby się jego dusza, gdyby tak po prostu skoczył? Czy to
naprawdę było tak wiele? Przejść przez barierki i pozwolić swojemu ciału
osunąć się dół?
<br />
Czy to przyniosłoby mu ukojenie? Zniosło w jakiś sposób jego potworny ból i poczucie rezygnacji?
<br />
Nie, to byłaby głupota. Okazałby słabość, tak ogromną i żałosną, że już
na zawsze zapamiętano by go jak zwykłego tchórza. Mężczyznę, który nie
miał odwagi spojrzeć na nowy świat łaskawszym okiem.
<br />
Cóż, może nie nowy. Ten świat był stary, to on po prostu zbyt długo spał
i nie pasował już do tego miejsca. Nie potrafił się przyzwyczaić do
nowych praw rządzących Thedas, ani do wzgardy jaką okazywano wiecznie
elfom. Kiedyś byli prawdziwą potęgą, a teraz spluwano na nich po
rynsztokach! Gdzie tu podziała się sprawiedliwość, dlaczego...
<br />
Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że cała ta wyrwa w historii i
kulturze również była jego winą! Winą, której nie odkupił i już nigdy
nie będzie miał na to szansy!
<br />
Puścił barierek i odsunął się od nich na parę kroków.
<br />
Zdrajca własnej rasy, odezwał mu się w głowie cichy i nieprzyjemny głos.
<br />
Solas skrzywił się boleśnie i pokręcił głową.
<br />
Wszystko stracone, wszystko, co znałeś zostało puszczone z dymem. Przez ciebie, Straszliwy Wilku.
<br />
- Przepraszam - wyszeptał w nicość, kierując swoje słowa do Mythal. -
Przepraszam, że nie zdołałem uratować twoich dzieci, moja najdroższa
przyjaciółko. </span>
<br />
<br />
A teraz leżał obok Lavellan i czuł przy sobie ciepło jej ciała. Kusiło
go by otworzyć oczy i przyjrzeć się jej dokładniej, ale nie potrafiłby
się chyba zachować.
<br />
Nie wiedział na czym dokładnie stali - czy teraz, gdy teoretyczne
zagrożenie zostało wyeliminowane, Inkwizytorka była gotowa stworzyć z
nim na nowo silną więź, czy też chciała być przy nim by mu podziękować. A
może leżała tu, w jego łożu, bo chciała się z nim pożegnać?
<br />
Czy miała zamiar zakuć go w dyby? Wysłać do lochów, albo skazać na śmierć? Oddać w ręce nowej Boskiej, lub...
<br />
Tyle myśli kłębiło mu się w głowie! Choćby starał się ze wszystkich sił, nie potrafiłby teraz zasnąć.
<br />
Odetchnął głęboko, czując drobną dłoń układającą mu się na klatce piersiowej.
<br />
Był ubrany w piżamę z cienkiego materiału - chroniła go przed zimnem,
ale nie należała do uciążliwych, czepiających się materiałów. Bardzo
wygodna i funkcjonalna, stanowiła jego ulubione odzienie do snu. Ale
Lavellan... Ona chyba nie miała na sobie zbyt wiele. Wyczuwał jej nagie
udo przerzucone przez swoją nogę. Ramię też nie było odziane w nic
wyjątkowego, choć nie mógł mieć pewności, kierując się domysłami.
<br />
Kusiło go by rzucić na nią spojrzenie, choćby na ułamek sekundy. Ale
gdyby się zdradził, dowiedziałaby się o jego udawanym śnie, a to
postawiłoby go w świetle, w którym nie chciał się znajdować.
<br />
Trudno, będzie musiał się jakoś przemęczyć. Przecież w końcu uśnie, sen
był naturalną reakcją ciała. Byleby tylko nie myślał o złych rzeczach.
Musiał skupić myśli na Lavellan, tak.
<br />
Na tym jak ciepłe było jej ciało. Jak smukłe było to udo, którym
ocierała się leciutko o jedwabistą tkaninę piżamy. Jak blisko znajdowała
się jej pierś, oparta wygodnie o jego ramię.
<br />
Ale im więcej rozmyślał o ciele Inkwizytorki, jego ciało miast w objęcia snu, poddawało się zupełnie innym naturalnym reakcjom.
<br />
Jak mógł być aż takim idiotą! Do stu diabłów, czy naprawdę nie mógł
skupić myśli na zapachu jej włosów, lub... Czymkolwiek innym, co nie
sprawiłoby, że jego oddech stałby się tak cholernie nierównomierny?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-30, 19:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie mogła spać. Położyła się u jego boku, pierwszy raz i...Ostatnie
tygodnie były najgorsze i najpiękniejsze jednocześnie. Nigdy wcześniej
nie czuła takiej huśtawki nastrojów, jak przez ten krótki okres - od
nadziei, ciepła, miłości aż po rezygnację, uczucie przegranej. Poczuła
to wszystko i sam fakt, że żyła był dla niej czymś, czego się nie
spodziewała.
<br />
Gdy tylko poznała plany Solasa, wiedziała, że nie wyjdzie z tego cało.
Była pewna. Miała tylko nadzieję, że przekona go do zmiany zdania albo
zneutralizuje go, pociągnie za sobą. Wyszło lepiej, niż jej się
wydawało, pomimo wszystko.
<br />
- Wiem, że mi nie wierzysz w związku z elvhen. Ale Aravas ma plan, a ja
mu ufam - wyszeptała Isella, słysząc, jak mężczyzna zaczął
nierównomiernie oddychać. Nie spał.
<br />
Otworzyła oczy i spotkała się z jego błyszczącym spojrzeniem.
<br />
- Jestem sługą Mythal, Solas. Nie zapominaj o tym. Zrobię wszystko, żeby
odzyskać elvhen. Ale nie chcę przy tym tracić ciebie. Za bardzo cię
kocham.
<br />
Nie podnosiła głosu, spoglądała tylko na niego. Uśmiechnęła się czule do
mężczyzny, przysuwając się bliżej. Musnęła jego wargi, raz, drugi. Nie
musiała długo prosić. Odpowiedział na jej pocałunek, na tę niemą
zachętę. Isella westchnęła, przymykając powieki i zatapiając się w tym
tańcu języków, który sama zapoczątkowała.
<br />
Przyciągnęła jego biodra do siebie, przysunęła się bliżej. Jej koszulka
była zwiewna i mało konkretna, więc kilka ruchów w łóżku wystarczyło, by
podwinęła się, pokazując wszystko to, co kryła. Ale zupełnie się tym
nie przejmowała. Żałowała tylko, że w takich momentach nie miała drugiej
ręki, którą mogłaby się wspomóc. Kikut był tylko kikutem, o ile mogła
przetrzymać przedramieniem drzwi, aby sobie pomóc lub coś równie
prostego, w momentach, gdy to dłonie były priorytetem nie miała złudzeń -
była po prostu jednoręczna.
<br />
Isella przesunęła dłonią po jego torsie, uśmiechając się przez
pocałunek, gdy poczuła, jak jego mięśnie napinają się. Wiedziała, że jej
dotyk dążył do czegoś. Nie miała pewności, czy Solas się na to zgodzi,
ale niech ją szlag trafi, nie zamierzała nigdy więcej myśleć o tym, że
umarła jako dziewica.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-30, 21:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
była taka piękna - Solas nie umiał w sobie powstrzymać tej niemądrej
myśli, gdy patrzył, nieskrępowany na jej piękną twarz. Podążał tak
spojrzeniem od jej pięknych szmaragdowych tęczówek, przez mały nos do
pełnych warg, które Inkwizytorka przygryzała delikatnie, zupełnie tak
jakby była świadoma tego jak bardzo to działało na jego zdradliwe ciało.
I wszystko to zachwycało go bardziej niż cokolwiek innego na świecie.
Na chwilę zerknął również niżej, na odsłonięte obojczyki ramiona.
Lavellan była bardzo szczupła i drobna, ale nie odbierało jej to uroku.
Jej ciało wciąż było zgrabne i kobiece, a oglądanie go bez zwyczajowych
ubrań było...
<br />
Bardzo ciekawym doświadczeniem.
<br />
- Jestem sługą Mythal, Solas - powiedziała, spoglądając mu śmiało w
oczy. - Nie zapominaj o tym. Zrobię wszystko, żeby odzyskać elvhen. Ale
nie chcę przy tym tracić ciebie. Za bardzo cię kocham.
<br />
Nie miał sił by się z nią o to teraz wykłócać. Mógł tylko pozwolić jej
się pocałować, a potem oddać pocałunek równie namiętnie i nieśpiesznie,
co ona. Wyczuł jej dłoń, to jak się do niego przyciągnęła, przyciskając
się jeszcze bliżej. Zaczynał się obawiać, że jeśli wykona jakikolwiek
gwałtowniejszy ruch, Inkwizytorka zorientuje się jak trudno było mu
utrzymać się w ryzach.
<br />
Dopiero teraz docierało do niego jak bardzo tęsknił nie tylko za jej duchowym wsparciem, głosem i uśmiechem, ale i <span style="font-style: italic;"> dotykiem </span>.
<br />
Ile razy wyobrażał sobie ten brzuch, po którym sunął teraz powoli
palcem... Jego skóra była taka gładka, delikatna, niczym u dziecka...
Ani jednej fałdki, zagięcia, Isella byłą tak filigranowa, gdyby tylko
chciał, mógł zrobić jej krzywdę jednym ruchem.
<br />
Wsunął jedno z ramion pod jej biodro, sprawiając, że odległość dzieląca
ich ciała ograniczyła się już do absolutnego minimum. Czuł jej piersi
przyciskające się ciasno do torsu, podczas gdy ich wargi ocierały się
wciąż o siebie, gdy w najzwyczajniejszy sposób dawali upust wszystkim
targającym nimi emocjom. Zamruczał cicho i zassał się na jej języku,
rozkoszując się jego słodkawym posmakiem. Po chwili wahania chwycił za
jedno z drobnych ud i pociągnął je sobie wysoko na biodro, splątując ich
ciała jak dzikie pnącza. Westchnął głęboko, gdy podczas jednego z
wyjątkowo rozkosznych przegięć, Isella odchyliła szyję, dając mu do niej
dostęp. Bez namysłu zaatakował ją ustami, pieszcząc, kąsając i całując
odsłonięte miejsce. Nie trzeba mu było wiele takich pocałunków żeby stał
się twardy, ale kiedy wyczuł swój własny wzwód, ocierający się
nieznośnie powoli o płaski brzuch Inkwizytorki, znieruchomiał i wycofał
się nieco.
<br />
To, co robili było absolutnie niepoważne! Nie mógł pozwolić by Isella
tak po prostu oddała mu się tu i teraz, kiedy nie zdążyli ze sobą nawet
porozmawiać, ustalić ich przyszłości, odpocząć i pomyśleć.
<br />
Nie chciał by Lavellan podjęła decyzję, której kiedyś będzie żałowała. Sam wiedział jak potrafiło to potem boleć.
<br />
- Vhenan - wydusił z siebie, oblizując wolno dolną wargę, która wciąż
nosiła na sobie słodki smak elfki. - Nie możemy, to... - Przymknął
powieki, nakazując sobie zachowanie spokoju. - To niewłaściwe.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-30, 21:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Czuła
dreszcze, które przechodziły przez całe jej ciało. Zaczynały się gdzieś
na twarzy, docierały wszędzie. Byli tak blisko siebie, jedyne co ich
jeszcze dzieliło, to bielizna Iselli i pidżama Solasa, nic więcej. Obie
te rzeczy były kwestią czasu.
<br />
Jedna z jego dłoni przesunęła się po całej długości uda Inkwizytorki,
przemknęła przez biodro i palce dotykały dalszych części jej ciała -
całą talię, aż w końcu dotarła do piersi.
<br />
Jęknęła cicho, czując jego palce na sutku. Odchyliła mimowolnie głowę,
nie mogąc tego kontrolować i właśnie wtedy Solas zdecydował się
przysunąć wargi do tej wrażliwej części jej ciała. Przymknęła powieki,
zaciskając palce na delikatnym materiale koszuli mężczyzny. Czuła, jak
odziany wciąż w spodnie penis przesunął się jej po brzuchu. Zaskoczyło
ją to w pierwszym momencie, ale i pochlebiało jej to. Bardzo.
<br />
I nagle tak po prostu odsunął od niej usta, spojrzał na nią inaczej.
Ciągle grały mu w oczach ogniki, ciągle spojrzenie było rozgorączkowane,
a usta delikatnie spierzchnięte i błyszczące, ale słowa, które z nich
wychodziły nie były jakimś miłosnym zaklęciem, tylko... odmową.
<br />
- Vhenan - wydusił Solas, oblizując wolno dolną wargę. Isella musiała
spojrzeć na jego usta. - Nie możemy, to... - Przymknął powieki, a Isella
zmarszczyła brwi. - To niewłaściwe.
<br />
- Co jest niewłaściwego w seksie? - spytała, głaszcząc go lekko po policzku.
<br />
Przewróciła go na plecy, siadając mu okrakiem na udach. Księżyc wpadał
przez wielkie okna, ukazując więcej, niż można by się spodziewać.
<br />
Koszulka Iselli była niemalże całkowicie podwinięta, nawet jej nie
poprawiła. Wręcz przeciwnie, zdjęła ją z siebie, rzucając gdzieś w
kierunku puchatego dywanu.
<br />
Została jej tylko bielizna. Nie miała imponująco wielkiego biustu, ale
nigdy nie posiadała też kompleksów z tego tytułu - były jędrne, miały
ładny okrągły kształt, a w tym momencie jej sutki stały na baczność,
świadcząc o podnieceniu.
<br />
Naprawdę jej się podobało to, co robili.
<br />
- Nie odmawiaj mi, chyba że mnie nie chcesz. Wtedy po prostu mi powiedz i
nie będę się wygłupiać. Ale jeśli chcesz, ja też chcę. Bardzo -
szepnęła, gdy pochyliła się nad jego ustami i znów je musnęła.
<br />
Po raz kolejny chciała wciągnąć go w pocałunek, w namiętność, którą oboje odczuwali.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-30, 22:29<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Co jest niewłaściwego w seksie? - Na piękną twarz Inkwizytorki wstąpił
wyraz delikatnego poirytowania i zaskoczenia. Według niej wszystko
musiało być w najlepszym porządku, ale Solas dobrze wiedział, że tak
wcale nie było! Wszystko działo się zbyt szybko i nie powinni tak po
prostu dać się ponosić pierwszemu lepszemu uniesieniu, potęgowanemu
jeszcze przez niedawno przebyty stres i...
<br />
Kurwa mać.
<br />
Te dwa ordynarne słowa były jedyną myślą, która pojawiła mu się w głowie
na widok Lavellan, siadającej mu na biodrach. Światło księżyca,
wpływające łagodnie przez zasłony ukazywało jej drobne ciało w
najpiękniejszy sposób, jaki mógł sobie tylko wyobrazić. Do tego, dla
kontrastu zimnego księżycowego światła, od tyłu, po jej plecach i
pośladkach pełzał ciepły, pomarańczowy poblask ogniska, trzaskającego
żywo w kominku.
<br />
Wygiął biodra, wciskając je możliwie najdalej w materac - pośladki
Iselli tkwiły zaledwie centymetry od uwięzionej w okowach materiału
erekcji. Z jakiegoś powodu uznał, że byłoby niestosownym ocierać się o
nią tą częścią ciała. Nie umiał się za to w żaden sposób powstrzymać od
tego by nie sięgnąć do jej piersi, gdy Inkwizytorka pozbyła się z siebie
(czy miała pojęcie jak wtedy wyglądała?!) zwiewnej koszulki, dając mu
doskonały widok na dwie jędrne półkule.
<br />
Dotknął jedną z nich, pogładził skórę, przesunął po jej powierzchni
opuszkami palców, wciąż odrobinę szorstkich po krzywdzie, którą w nie
sobie zrobił. Skubnął sutek i obserwował z zafascynowaniem jak robi się
jeszcze sztywniejszy, napęczniały do tego stopnia, że chciało się go
tylko wziąć w usta.
<br />
- Vhenan - drugą dłoń ułożył jej na biodrze, przesuwając ją wolno w
górę, do samego karku, by wpleść ją wolno pomiędzy długie pasma
niemożliwie miękkich włosów. Pogłaskał je czule i przysunął sobie jej
twarz, dając za wygraną, gdy nagle
<br />
<span style="font-style: italic;"> Łup, łup, łup. </span>
<br />
- Solasie, jesteś tam? To dość, pilne ja... - Variel pchnęła drzwi i...
Cóż, w jednej chwili wydarzyło się wiele rzeczy jednocześnie.
<br />
Solas, wiedziony nagłym impulsem, zrzucił z siebie Isellę, odsłaniając w
ten sposób całą swoją (na szczęście skrytą pod materiałem piżamy)
intymność. Potem zorientował się, że to nie on był nagi, a sama
Lavellan, pośpieszył więc z narzuceniem na nią przykrycia. Był
spanikowany i speszony, nie myśląc więc wiele, zarzucił przykrycie w
taki sposób, że przykrył całą Inkwizytorkę, łącznie z jej głową. Variel
obróciła się plecami i zaczęła cicho chichotać, mamrocząc coś o tym, że
bardzo, bardzo przeprasza, ale Solas jej nie słuchał.
<br />
Czerwony na twarzy sięgnął jeszcze raz do przykrycia i odsunął je
troskliwie z twarzy wyraźnie rozbawionej Lavellan. Popatrzył na nią i
sam również parsknął śmiechem, choć wstyd nie pozwalał mu na prawdziwy
ubaw.
<br />
- Przed zamkiem gromadzi się armia buntowników, Carias mówił o tym, że
słyszał jak pokrzykują coś o osobistym wymierzeniu sprawiedliwości i
walce w imię Inkwizycji. Wyraźnie szykują się do ataku, ale są tak
nieliczni, że właściwie nie wiemy jak mogą się łudzić, że coś wskórają.
Dowiedziałam się również, że przesiaduje tu sama - chrząknęła,
ewidentnie walcząc z uśmiechem - Inkwizytorka i pomyślałam, że może
mogłaby pójść do swoich ludzi i przekonać ich do tego by nie umierali na
marne. Trochę nam ich szkoda. - Przyznała, wzruszając ramionami.
<br />
Solas popatrzył na Isellę, poczuł jak jego brwi podjeżdżają w górę czoła.
<br />
- Buntownicy? - Powtórzył, szukając w jej twarzy jakiegokolwiek zrozumienia. - Domyślasz się, kto może za tym stać?
<br />
- To dalijczycy - dodała Variel po chwili namysłu. - Wszyscy uzbrojeni w łuki i kusze.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-30, 23:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
widziała to spojrzenie, którym obdarzał ją Solas. Podobało mu się to,
co widział, nie miała wątpliwości. Dotyk jego dłoni na piersiach był
przyjemny, zapewnił kolejny rozkoszny dreszcz, który spodobał jej się,
nie mogła zaprzeczyć.
<br />
Westchnęła cicho, drżąco, przygryzając wargę. Uśmiechnęła się, gdy druga
dłoń dotykała jej biodra, później tali, żeby w końcu spocząć na karku,
wplątane w blond włosy. Już go całowała, już przeszedł przez jej ciało
dreszcz ekscytacji, aż tu... Usłyszała pukanie.
<br />
I nim zdążyła zareagować, Solas spanikował, zrzucił Inkwizytorkę z
siebie. Siedziała tak przez chwilę zupełnie zaskoczona, dopóki elf nie
przykrył ją kołdrą, tak po prostu, aż po czubki. Isella starała się
powstrzymać śmiech, ale gdy Solas odsłonił jej twarz, parsknęła nim
zupełnie niekontrolowanie. Podniosła się na łokciu, spoglądając na
kobietę, która im przeszkodziła. Stała tyłem i dawała ewidentnie chwilę
na to, aby Lavellan się ogarnęła. Sięgnęła więc po pierwszy element
ubioru, jaki znalazła - a była to koszula Solasa. Nałożyła ją na siebie,
wstając z łóżka.
<br />
- Buntownicy? - powtórzyła sama Isella, marszcząc brwi.
<br />
Westchnęła ciężko, słysząc, że to jej własny lud.
<br />
- Pytanie jak się tu dostali. Nie da się przecież tutaj dostać... Niech
ich szlag trafi - warknęła zirytowana elfka, podnosząc się z łóżka. -
Zaraz to załatwię. Ma serannas - mruknęła.
<br />
Stanęła na palcach i pocałowała Solasa w policzek.
<br />
- Zaraz wrócę. Możesz mnie do nich zaprowadzić? - spytała kobiety, a ta przytaknęła.
<br />
Isella założyła szybko swoje buty i tak wyszła z zamku, w koszuli Solasa
i swoich butach. Nie obchodziło ją to, że wyglądała nieprofesjonalnie.
Mogła tu spać, do cholery, miała prawo nie wyglądać reprezentatywnie dla
ogółu. Na szczęście Fen'Harel był wyższy, niż ona - jego koszula
wyglądała na niej trochę jak sukienka, jeśli chodziło o długość. Nie
będzie nikogo gorszyła skąpą bielizną.
<br />
Gdy tylko wyszła na zewnątrz, usłyszała krzyki mężczyzn i kobiet.
Spojrzała na źródło hałasu, dostrzegając, w istocie, Dalijczyków.
Jasnowłosa kobieta zeszła po schodach, zupełnie tak, jakby miała na
sobie pełny rynsztunek, a nie koszulę.
<br />
- O co chodzi? - spytała, gdy stanęła przed nimi.
<br />
Wszyscy zamilkli, patrząc na Inkwizytorkę w takim stanie.
<br />
- My... My wiemy, że to Fen'Harel zrobił tę dziurę na niebie dzisiaj,
powinien zapłacić za swoje grzechy! Chcemy, żeby za to zapłacił. -
Wyrwał się jeden z nich, kiedy przestał się patrzeć na półnagą
Inkwizytorkę. Był wysoki, a jego vallaslin miało dokładnie ten sam wzór,
który Isella miała niegdyś. Oznaczał Mythal.
<br />
- Nie rozgłaszałam prawdy po to, żebyście mi robili wstyd przed
starożytnymi elfami, rozumiemy się? - westchnęła, pocierając dłonią
czoło. Zmarszczyła brwi. - Ir abelas, ale tak się składa, że gdyby nie
zrobił tej dziury na niebie, spędziłabym całe życie za Zasłoną.
Technicznie rzecz ujmując, uratował mnie. Jak się tu w ogóle
dostaliście?
<br />
- Spytaliśmy w Twierdzy - mruknął ten sam, teraz trochę zawstydzony.
<br />
- W Twierdzy, mówisz... W porządku. Czy możemy się rozejść? Jestem zmęczona, proszę - westchnęła Lavellan, trochę teatralnie.
<br />
To był taki dobry moment, oczywiście musiano im przerwać. Niech to szlag.
<br />
Zbiorowisko, na szczęście, rozeszło się, gdy dopytało jeszcze trzy razy,
czy na pewno Solas był bezpieczny. Nie umiała odpowiedzieć na to
pytanie, nie tylko dlatego, że nie wiedziała - była podniecona, nie w
głowie jej były tak ważne rzeczy.
<br />
Podziękowała elfce, która jak się okazało, nazywała się Variel i wróciła do sypialni Fen'Harela.
<br />
- Wróciłam. Zachciało im się, robić mi wstyd - warknęła lekko zirytowana.
<br />
W drodze do łóżka ściągnęła buty i zdjęła z siebie koszulę Solasa, na
jego oczach. Znów odkryła swoje ciało, teraz pachnące mężczyzną, do
której należał kawałek garderoby i wiatrem.
<br />
- To na czym my...? - uśmiechnęła się lekko, patrząc na ukochanego.
<br />
<br />
ma seraanas - dziękuję
<br />
ir abelas - przepraszam</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-31, 01:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
tylko drzwi zamknęły się za Isellą i Variel, Solas sięgnął po szlafrok i
nałożył go sobie na ramiona, udając się na balkon. Oparł się o kamienną
ścianę i wychylił lekko, dostrzegając rozsierdzony tłum. Dalijczycy
pokrzykiwali coś wściekle, potrząsając łukami i mieczami, w oddali
świeciły płomienie pochodni. Zachowali się jak zwykły motłoch, nic
niewarte pospólstwo. Brzydzili go swoją agresją, chęcią mordu i
zadośćuczynienia.
<br />
Inkwizytorka musiała wierzyć, że wszystko to działo się jedynie z
troski i wraz z licznymi rozmowami i udostępnianiem im wiedzy, zmienią
się na powrót w najpotężniejszą z ras, ale Solasowi daleko było do
choćby cienia wiary.
<br />
Chciał odczuwać to wszystko inaczej, ale nie potrafił kiedy tak na nich
patrzył i porównywał pokryte tatuażami twarze do tych, które należały do
Starożytnych. Te biedne stworzenia nie miały w sobie tyle klasy i
gracji, tyle spokoju i dystansu. Nie były tak inteligentne, nie szukały
odpowiedzi tylko chowały się biernie po lasach, stając się ludzkimi
popychadłami.
<br />
Zmrużył powieki, dostrzegając kroczącą w kierunku tłumu Lavellan. Miała
na sobie jedynie jego koszulę i buty i wyglądała tak... Zjawiskowo.
<br />
W żadnym momencie swego życia, Solas nie odczuwał by ktoś należał do
niego tak bardzo jak ona, teraz, stojąc tam na dole w jego ubraniach.
<br />
Widział, że próbowała przemówić Dalijczykom do rozsądku, że rozmawiała z
nimi, tłumaczyła... Ciekawe jakich używała słów. Czy broniła go, czy
jedynie zabraniała go prześladować?
<br />
Co tak naprawdę myślała o nim Isella? Wybaczyła mu już to, co jej
uczynił? A może nosiła ten cierń w sercu, pielęgnując go po to by kiedyś
zemścić się na nim w najokrutniejszy sposób?
<br />
Odsunął się od barierek i wykrzywił usta w pół uśmiechu, pochylając się nad kociołkiem z gotującą się wodą.
<br />
Bez względu na to, co się miało zaraz stać, po niefortunnych odwiedzinach Variel, potrzebował przynajmniej filiżanki herbaty.
<br />
<br />
- Zachowała się jakby była pod wpływem jakiegoś uroku - wymruczał
Everell, posyłając zebranym wymowne spojrzenie. - W życiu nie widziałem
jej tak rozkojarzonej. Jeszcze ten strój, czy tak ciężko było jej włożyć
spodnie?
<br />
- Halam, Everellu! - Pierwsza klanu wydęła wargi w rozeźlonym grymasie.
Pojawiła się zupełnie nagle, wychodząc z eluvianu. - Taki wstyd! Kiedy
dowiedziałam się co najlepszego zrobiliście, nie wiedziałam gdzie mam
podziać oczy! Opuścić las, opuścić swój klan by zachować się jak
nieokiełznane bydło!
<br />
- Przecież wszyscy się zgodzą, że Lavellan była pod wpływem tego
potwora! To on namieszał jej w głowie i zmusił ją do usunięcia
vallasli...
<br />
- Harellan - Pierwsza splunęła elfowi pod nogi i chwyciła za ramię najmłodszą elfkę, znikając znów za taflą eluvianu.
<br />
- Przykro mi, Everiellu - Sheena westchnęła głęboko i poklepała
przyjaciela po ramieniu. - Lepiej wracajmy i postaraj się ją przekonać
do przymrużenia oka na ten wyskok. Narobiliśmy wstydu na całe Thedas.
<br />
- Ona nawet nie odpowiadała na nasze pytania! - Everiell zaczerwienił
się wyraźnie na twarzy, wściekły i upokorzony. - Powinniśmy tam iść i
choć zapytać, sprawdzić! To niesprawiedliwe, że nikt nie chce mi
wierzyć. Moim zdaniem...
<br />
- Zamknij się wreszcie - żachnął się jeden z klanu, mężczyzna niski
wzrostem, ale jak na elfa wyjątkowo krępy - zamknij się i przełaź przez
to lustro bo zaprowadzę cię tam kopami. Dość wstydu narobiłeś. Won!
<br />
<br />
Solas siedział w fotelu, pijąc herbatę, gdy Isella powróciła do komnaty
i... Cholera, od razu wiedział, że ta mała prowokatorka nie zamierzała
sobie odpuścić.
<br />
Przysunął do ust filiżankę i upił z niej łyk obrzydliwej, krzywiąc się
przy tym niemiłosiernie. Tak, musiał jej teraz pić o wiele więcej, może
wtedy nie zwróci uwagi na...
<br />
Piękne ciało, odsłaniane na jego oczach w najintymniejszy ze wszystkich
sposobów. Lavellan rozbierała się przed nim, podniecona i beztroska.
<br />
A on chciał z nią porozmawiać, naprawdę! Nie mogła mu tego robić, nie teraz!
<br />
- O co im chodziło? - Zapytał spokojnie, choć jego rozpalony wzrok
utkwiony był w sterczących piersiach, idealnym wcięciu w talli, w
smukłych udach. - Czy przybyli tu, myśląc, że Fen'Harrel trzyma cię i
więzi w swych mrocznych komnatach?
<br />
Nie panował nad tym. Nutka podtekstu sama wkradła się do jego
wypowiedzi, gdy wiedziony impulsem poprzez sugestywne obrazy, przegrywał
walkę z silną wolą, choć jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.
<br />
<br />
<br />
*Halam – koniec
<br />
**Harellan – oszust, zdrajca własnego rodu</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-31, 01:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Miała
świadomość tego, że skoro wyszła w takim stroju i stanie do
Dalijczyków, zaczną gadać, a to rozniesie się pocztą pantoflową. Nie
znała elfów z tego konkretnie klanu, ich twarze nie były dla niej
znajome - prawdopodobnie byli to Dalijczycy z Fereldenu. To nie
oznaczało, że nikt nie znał jej - w końcu była Inkwizytorką. Nie
obchodziło jej to jednak, co będą mówić. Nie miała zamiaru się ukrywać z
tym, co do niego czuła. Nigdy zresztą tego nie robiła, nie widziała
powodu. W końcu, miała nadzieję, Solas jej już nie zostawi. Chciała,
żeby był częścią jej życia.
<br />
- Dokładnie. Jesteś taki podły i niedobry, trzymasz mnie tu na smyczy -
uśmiechnęła się kokieteryjnie, podchodząc powoli do mężczyzny. Nigdy
wcześniej tego o sobie nie wiedziała, ale Iselli podobało się to, jak
Solas na nią patrzył. Czuła się adorowana, kokietowana, podrywana. To
było przyjemne.
<br />
Nachyliła się nad nim, mrużąc oczy.
<br />
- Daj łyka - poprosiła. Solas podsunął do jej warg gorącą herbatę. Upiła
odrobinę, uśmiechając się, lekko rozbawiona. - Jeśli zapytasz mnie o to
jutro, zaprzeczę, ale od półtorej roku piję tylko taką.
<br />
Usiadła na jego udach okrakiem, obejmując go ręką za szyję. Musiało
wyglądać to całkiem groteskowo, gdy wepchnęła się na jego kolana, przez
co Solas musiał odstawić herbatę na stolik obok. Isella była półnaga,
ale zupełnie jakby się tym nie krępowała. Nie mogła, jeśli otrzymywała
takie uwielbienie na jego twarzy. Obserwował ją, jak wygłodniały.
<br />
- Zawsze tak jest. Słuchają cię tysiące, ale przyjdzie kilku takich,
którzy zrobią wstyd, o jakim się nie śniło - westchnęła, krzywiąc się
lekko. - Czuję się zażenowana, ir abelas, ma vhenan - szepnęła cicho do
jego ucha. Ucałowała je, ale zaraz dotknęła wargami miejsca tuż pod nim.
Przesunęła językiem po miękkiej skórze, nabierając jego zapachu do
nozdrzy. Przygryzła delikatnie jego skórę, ciągnąc ją odrobinę w swoją
stronę. Poczuła drgnięcie i uśmiechnęła się lekko.
<br />
- Lubię to, jak pachniesz.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-31, 02:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
uwodziła go teraz każdym krokiem i spojrzeniem - poruszała się wokół
niego jak dzika kotka, drapieżnik gotów w każdej chwili rzucić się na
swą ofiarę, wbijając jej w szyję swoje ostre kły.
<br />
- Naprawdę? - Wymruczał, pozwalając by zatopiła swoje kształtne wargi w
filiżance. Upiła łyk herbaty i nawet się nie skrzywiła. Czyżby naprawdę
zasmakował jej ten okropny napar?
<br />
Jej słowa były czystą poezją; docierały w najgłębsze zakątki jego duszy
i pragnień, wzburzając pozorny spokój do tego stopnia, że o mały włos
nie upuścił filiżanki gdy Inkwizytorka usiadła mu okrakiem na kolanach,
przywłaszczając sobie jego ciało tak jakby należało do niej.
<br />
- Nie musisz mnie przepraszać - odetchnął, odchylając głowę w taki
sposób by ofiarować jej jeszcze więcej miejsca na pieszczoty. - Już
dawno zrozumiałem, że bardzo się od nich róż, ach!
<br />
Jęknął niekontrolowanie, gdy Lavellan z pocałunków przeszła nagle do delikatnego przygryzania.
<br />
Zaskoczony, złapał elfkę za biodro i odsunął się nieco, spoglądając jej w
oczy. Szmaragdowe tęczówki przepełniał teraz prawdziwy ogień, który
pochłonął go bezgranicznie w ciągu paru chwil.
<br />
Zdążył tylko wydać z siebie przepełniony potrzebą i desperacją jęk, gdy
przycisnął swoje wargi do tych drugich, nieco mniejszych ale nie mniej
pełnych by wycisnąć na nich długi, zmysłowy pocałunek.
<br />
Drugą dłoń ułożył swobodnie wokół lewego przedramienia, wyczuwając pod
palcami gładką bliznę po usuniętej części kończyny. Nie wiedział
dlaczego, ten brak zupełnie mu nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie;
przypominał mu stale o tym jak wiele Isella musiała poświęcić dla
ratowania Thedas.
<br />
Nie miał jednak czasu się teraz nad tym zastanawiać - nie wtedy gdy jego
ciało wariowało wyraźnie z każdą następną sekundą, a od nadmiaru
ekscytacji zaczynało mu się już kręcić w głowie.
<br />
Teraz to on zajmował się jej długą szyją, nie szczędząc sobie przy tym i
delikatnych i tych o wiele gwałtowniejszych pieszczot. I znów jego
okropnemu ciało nie trzeba było wiele - zaledwie parę pocałunków by był
gotowy na wszystko, czego Lavellan mogła zapragnąć.
<br />
Nie mógł jej dać wszystkiego, nie tej nocy. Wiedział, że było to z jego
strony odrobinę okrutne, ale nie umiałby spojrzeć sobie w oczy gdyby
wziął ją tej nocy. Chciał zasłużyć na jej szacunek i zaufanie, chciał
sprawić by Isella była pewna swego wyboru, miłości.
<br />
Nie oznaczało to jednak, że nie mógł dać jej... Przedsmaku prawdziwej
zabawy. Przecież to nawet nie miało być nic takiego. Parę niewinnych
pieszczot.
<br />
- Ja też uwielbiam twój zapach - odparł cicho. Głos zdążył mu już dawno
przesiąknąć wszechogarniającym podnieceniem, głodem tak wielkim, że nie
potrafił nad nim w żaden sposób zapanować.
<br />
Dłoń z talii, przesunęła się na pośladek i pomasowała go delikatnie,
przyciągając jej drobne biodra bliżej swojego ciała. Teraz Isella
właściwie siedziała na nim tak, jak powinna siedzieć kobieta na
mężczyźnie. Wystarczyło by wygiął się odrobinę w dół i mógł poczuć jej
kobiecość najintymniejszą częścią swego ciała. Powstrzymywał się jednak,
poświęcając więcej uwagi jej cudownym piersiom. Pieścił ich delikatną
skórę, przesuwał po niej językiem i zębami... Pilnował by ich nie
uszkodzić, ale korciło go do podgryzania, szarpania, do bawienia się z
Inkwizytorką w okrutną grę przekraczania granic, potęgowania podniecenia
do samego szaleństwa.
<br />
Był już tak twardy... Z ledwością udawało mu się utrzymywać biodra
nieruchomo. Oderwał się od pocałunków i odchylił lekko, pozwalając sobie
znów popatrzeć w jej szmaragdowe oczy.
<br />
- Jesteś taka piękna - wydusił z siebie, wpatrując się w drobne ciało
jak pod wpływem uroku. Spojrzenie iskrzyło mu wyraźnie od ekscytacji,
przygaszone jedynie przez mgłę pożądania. - Ar lath ma, vhenan* -
powiedział poważnie i pochylił się by znów ją pocałować.
<br />
<br />
*to znaczy "kc moje serduszko"</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-31, 02:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie spodziewała się tak intensywnej reakcji na ugryzienie, ale
spodobała jej się. Nim się spostrzegła, znów się całowali. Objął ją,
przycisnął do swojego ciała, a Inkwizytorka uległa mu.
<br />
Mężczyzna obejmował ją w talii, przesuwał wargami po miękkiej szyi,
sprawiając, że nie mogła nie jęknąć. Zacisnęła palce na oparciu fotela
za głową Solasa, wbijając w materiał paznokcie.
<br />
Isella czuła go praktycznie każdym fragmentem ciała, posiadł ją, nawet
jeśli nie w dosłownym znaczeniu. Co chwilę wyginała się, szczególnie,
gdy Solas zaczął dotykać mokrymi ustami jej piersi. Ssał wrażliwe sutki,
przesuwał zębami i... sama chciała, żeby ją ugryzł, ale nie zdążyła o
to poprosić, bo ten znów ją skomplementował.
<br />
- Jesteś taka piękna - wydusił, patrząc na nią. - Ar lath ma, vhenan - uśmiechnęła się, słysząc jego wyznanie.
<br />
I chciała odwzajemnić je, rozczulona i szczęśliwa, ale nie mogła. Znów
ją pocałował. Isella zamruczała w jego wargi, kładąc swoją szczupłą dłoń
na karku mężczyzny, nie odsuwając się od niego nawet na chwilę.
<br />
Nie musiała, na szczęście. Solas podniósł się z Isellą w ramionach.
Myślała, że ją nie utrzyma, przez co oderwała usta od jego warg i
spojrzała mu prosto w oczy. Nie miała się czego obawiać. Mężczyzna
położył ją na łóżku i pociągnął za jej majtki. Jedyne, co jeszcze ją
jakkolwiek okrywało.
<br />
Pozwoliła mu je z siebie zdjąć, obserwując jego twarz. Jego mimikę
twarzy, zachwyconą na widok gładkiej kobiecości. Żaden mężczyzna nie
widział jej aż tak nagiej, tak odkrytej, wystawionej. Ale widząc tę
miłość w jego oczach, nie wstydziła się tak bardzo. Nawet wtedy, gdy
Solas przesunął dłońmi po jej łydkach, sunąc po udach, gdzie rozsunął
je, pokazując wszystko - wszystkie sekrety i najbardziej intymne
miejsca, jakie skrywała Isella.
<br />
Przygryzła wargę, obserwując jego reakcję.
<br />
- Podoba ci się coś, co widzisz? - wyszeptała, nie spuszczając z niego wzroku.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-31, 02:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Przeniósł
ją na łóżko, pilnując by nie uczynić w żaden sposób krzywdy jej
delikatnemu ciału - w jego ramionach wydawała się tak mała i krucha, że
obchodził się z nią jeszcze delikatniej niż z najstarszymi księgami i
artefaktami. Ułożył ją na pościeli i popatrzył jej w oczy tuż przed tym
jak złapał za brzegi ostatniego ubrania, które miała na sobie Lavellan.
<br />
Pociągnął za nie płynnie i odłożył gdzieś na bok, poświęcając całą uwagę
każdemu odsłoniętemu skrawkowi ciała. Ciało Inkwizytorki było niezwykle
piękne i pociągające. Szczupłe i drobne, ale i kształtne, definitywnie
kobiece. Miała przepiękne pośladki i uda, wąskie stopy i ramiona i...
<br />
I to i tak było dla niego za mało. Chciał natychmiast zobaczyć więcej, chciał zobaczyć wszystko.
<br />
Złapał w dłonie jej zgrabne łydki i przesunął nimi w górę, rozchylając
powoli smukłe uda, które odkrywały mu ostatnie nieobejrzane miejsce.
<br />
Popatrzył na delikatnie zaokrąglony wzgórek łonowy i wykrzywił usta w
lekkim uśmiechu. Nawet tu Isella byłą wprost idealna.... Apetyczna,
różowa i zapraszająca.
<br />
- Podoba ci się coś, co widzisz? - Dopiero gdy usłyszał jej głos,
przeniósł spojrzenie z jej ciała na lekko zarumienioną twarz. Popatrzył w
szmaragdowe oczy i skinął głową, klękając przed łożem w wyjątkowo
wymowny sposób. Przyciągnął zgrabne nogi bliżej siebie by w końcu
założyć je sobie na ramiona. Teraz samo centrum kobiecości Iselli
znajdowało się tuż przed jego twarzą.
<br />
Wpatrywał się skupiony w każdy szczegół, czując jak na sam widok
przypominających płatki kwiatów warg, jego członek zareagował żywo,
pulsując wściekle w ciasnocie spodni.
<br />
- Podoba mi się wszystko - odparł cicho i nie czekając już więcej,
pochylił się niżej by musnąć jej najczulszy punkt samym koniuszkiem
języka. Z początku przypominało to bardziej pocałunki; delikatne,
zapraszające i pieszczące tę delikatną część ciała w taki sposób by
rozbudzić w elfce jak największe pożądanie. Spijał każdą kroplę wilgoci,
która coraz śmielej wyciekała z ciasno zwartego wnętrza, pozwalając
sobie na coraz odważniejsze muśnięcia. Zassał się na jednej z warg,
uśmiechając się diabolicznie, gdy Inkwizytorka wydała z siebie długi
jęk.
<br />
To nie był jeszcze jednak ruch, który miał zapaść w jej pamięć na długie, długie dni.
<br />
Solas poczekał jeszcze chwilę, bawiąc się i naginając silną wolę
ukochanej do tego stopnia by oprócz podniecenia usłyszeć w jej jękach
prawdziwą frustrację.
<br />
I właśnie wtedy jego język przesunął się niczym wąż, nieznośnie powoli i dokładnie, od góry do dołu by wślizgnąć się do środka.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-31, 02:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewała się, że tak po prostu klęknie przed łożem w bardzo wiadomym
celu. Jego dłonie przesunęły się znów po szczupłych udach, kiedy kładł
nogi Inkwizytorki na swoich ramionach.
<br />
Brzuch spiął się lekko, gdy poczuła jego oddech na tak wrażliwym
miejscu. Przymknęła powieki, czując pierwszy pocałunek - subtelne
muśnięcie, które sprawiło, że jej ciało zadrżało.
<br />
Przesunęła swoją dłonią po własnej piersi, łapiąc w palce sutek. Nie
mogła się powstrzymać, szczególnie, gdy czuła go tam. Jego usta ciągnęły
najpierw jedną wargę okalającą jej kobiecość, później drugą, ssąc
delikatnie. Nie ominął tego wrażliwego miejsca, które sprawiało, że
dreszcze wstrząsnęły całym ciałem dziewczyny, nie była w stanie w ogóle
tego powstrzymać. Gdy tylko zauważył, jak to na nią działało, wracał do
łechtaczki co chwilę, drażniąc się z Isellą, sprawdzając, spychając ją
na krawędź.
<br />
Nie mogła wytrzymać, szarpiąc się, próbując go nakierować dokładnie tam
gdzie chciała, wziąć to sobie tak po prostu. Ale nie mogła, gdy tylko
zauważył, że jest do tego zdolna zablokował jej biodra i musiała być
zdana tylko na niego.
<br />
- Solas! - zajęczała z ewidentnej potrzeby, nie mogąc poradzić sobie z
uczuciami, jakie ją otaczały. Prawdą było, że sama łechtaczka
Inkwizytorki była tak bardzo wrażliwa - nie trzeba było wiele więcej.
<br />
Kiedy elf wsunął w końcu język do środka, była już bardzo mokra, podniecona, na skraju.
<br />
Kiedy chciała zsunąć swoją dłoń tam, aby mu pomóc została odepchnięta.
Nie mając co zrobić, wyjęła się jeszcze bardziej, zaciskając uda
zupełnie mimowolnie i ścisnęła jedną z swoich piersi, niemalże boleśnie
przyduszając sutka.
<br />
Cała jej twarz zrobiła się czerwona, ciało pokryła drobna mgiełka potu.
Niemalże zaszlochała, kiedy tempo wsuwającego i wysuwającego się języka
przyspieszyło.
<br />
- Ta-a-ak... - wyjęczała urywanie, zagryzając mocniej wargę.
<br />
Nie mogła długo tego wytrzymać, nie potrafiła. Kilka chwil później jej
ciało spięło się tak po prostu, poddało orgazmowi, przyjemności, która
rozlała się po całym ciele. Przestała ściskać go udami, za to jej oddech
przyspieszył znacząco. Miała przymknięte powieki i lekki uśmiech na
wargach, lekko zmaltretowanych i pogryzionych.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-31, 03:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Inkwizytorka
była już na samym skraju przyjemności i szaleństwa, ale Solas dopiero
się rozkręcał. Teraz, gdy zdążył jej już posmakować, czuł, że mógłby to
robić bez końca. Drażnić ją, prowokować i pieścić, spijając każdą
kroplę, którą ofiarowała mu w zamian.
<br />
Przebierała udami, próbowała go do siebie dociskać i zmuszać do
wykonywania śmielszych ruchów, ale Fen'Harel był nieugięty w swych
postanowieniach - kiedy na coś się decydował, doprowadzał sprawę do
samego końca.
<br />
Cóż, przynajmniej jeżeli chodziło o kwestie intymne.
<br />
W łóżku był zdecydowanie stroną dominującą; nie pozwalał na podważanie
swojego autorytetu i lubował się w wykorzystywaniu go do naginania
granic wytrzymałości.
<br />
Nie istniało dla niego nic bardziej podniecającego od jęków
przepełnionych potrzebą tak silną, że już dawno przestawało chodzić o
coś więcej niż pierwotna chęć ulżenia potrzebie.
<br />
W przypadku Iselli było to jeszcze bardziej satysfakcjonujące - była
bowiem znana ze swego uporu i stanowczości. Widząc ją w swych dłoniach
tak uległą i podatną na dotyk, Solas czuł się jak pan całego świata. I w
pewnym sensie może nim był... Władał ich własnym małym światem,
dzierżąc go w dłoniach, mając świadomość, że mógł z nim zrobić co tylko
chciał.
<br />
Nagle Inkwizytorka zaczęła zaciskać się na nim coraz mocniej - jej
wnętrze pulsowało wściekle pod ruchliwym językiem, uderzając wokół swą
wilgocią i gorącem.
<br />
Domyślając się, że dziewczynie pozostawało już naprawdę niewiele do
osiągnięcia spełnienia, przyśpieszył swoje ruchy, poruszając do ich
rytmu własnymi biodrami. Ocierał się bezwstydnie dowodem swego
pożądania, pozwalając zadziałać wyobraźni i podsunąć jej wymowne obrazy
ciała przy ciele, jednego w drugim i na odwrót. Już teraz wiedział, że
nigdy nie zapomni pierwszego razu z Lavellan... Jego ukochana jako
kochanka była niezwykle namiętna i chętna, a czasem nawet wyuzdana.
Jeśli tylko wytrzyma... Jeśli wytrzyma, to oboje otrzymają
najcudowniejszą nagrodę, był tego pewien.
<br />
Drobne ciało spięło się znów, podbrzusze Iselli zafalowało wściekle i
Solas wiedział; docisnął wargi mocniej, wsuwając język tak głęboko jak
tylko potrafił. Uśmiechnął się, słysząc jej cudownie ochrypły okrzyk
przyjemności.
<br />
Sposób, w który wykrzyczała to swoje krótkie "tak" był tak
elektryzujący, że sam zajęczał cicho, tłumiąc to wciąż całowaną
kobiecością.
<br />
Dopiero po chwili odsunął się od niej z powrotem, posyłając roziskrzone
spojrzenie całemu jej ciału i twarzy. Blada skóra błyszczała kusząco od
kropelek potu, wędrujących śmiało przez zaokrąglenia i wklęsłości.
<br />
- Vhenan - wymruczał pieszczotliwie i ucałował ją czule w sam czubek
łona, żegnając się w ten sposób z pieszczonym miejscem. Podniósł się z
kolan i obrócił tyłem, ukrywając wciąż niespełnioną erekcję. W miejscu
gdzie przez materiał przebijał się najmocniej sam czubek męskości,
widniała wilgotna plama. Sięgnął po filiżankę z resztą herbaty i
przechylił ją jednym ruchem, wlewając do ust paskudną zawartość.
Potrząsnął głową i posłał Inkwizytorce przepraszający uśmiech.
<br />
- Za chwilę wracam - poinformował łagodnie, obracając się by ruszyć w kierunku drzwi do łaźni. - Muszę się odświeżyć.
<br />
W środku przebrał się w nową piżamę i pośpiesznie obmył ciało zimną
wodą, choć miał ochotę na coś zgoła zupełnie innego. Nie mógł sobie
jednak pozwolić na chwilę słabości. Jeżeli z czegoś rezygnował, to robił
to w całości. Poczeka. Da radę.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-31, 03:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
rozpadła się na krótką chwilę, nie mogąc się pozbierać. Nie spodziewała
się takich emocji, chociaż w zasadzie może powinna. Jasne, nie
wiedziała jak wielkie Fen'Harel miał doświadczenie, ale miał coś w
sobie, co przyciągało. Dalijka nie łudziła się, że była jego jedyną -
nie miało to zresztą znaczenia. W szczególności, gdy, w przeciwieństwie
do niej, on był długowieczny.
<br />
Leżała zniecierpliwiona, chcąc także zobaczyć co tak skrycie chował za
materiałem. Niespecjalnie chciała go wcześniej rozbierać, ale z drugiej
strony, miała plan. Myślała sobie, że zdejmie z niego wszystko i sama
spróbuje dać mu podobną przyjemność. Nigdy, co prawda, nie pieściła
penisa, ale ufała, że szybko się nauczy. Solas jednak nie wracał.
Czekała na niego i czekała. Zdążyła trochę doprowadzić się do porządku,
nim nie zdecydowała się, że to już przesada - nie było go ponad pół
godziny. Zniecierpliwiona Inkwizytorka ruszyła w stronę drzwi, za
którymi zniknął jej ukochany. Znalazła go, w innej pidżamie, w zasadzie
gotowego do snu, ale... Ale przecież...
<br />
- Możesz wyjaśnić, co tu robisz tyle czasu, zamiast być ze mną w łóżku? - uniosła brew, opierając się o framugę.
<br />
Dalej była naga, miała lekko potargane włosy i spoglądała na mężczyznę, marszcząc brwi.
<br />
- Jeśli smakował... - chrząknęła, zawstydzona. - Smakowałam dziwnie, to przepraszam. Możesz mi powiedzieć.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-31, 04:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
drgnął, niemalże zderzając się z Isellą, która niespodziewanie znalazła
się tuż przy drzwiach. Miała szczęście, że nie nawykł do otwierania ich
w energiczny sposób... Mógłby zrobić jej krzywdę tym wielkim kawałem
drewna, chyba nigdy by sobie tego nie wybaczył.
<br />
Choć wtedy Inkwizytorka na pewno nie zapomniałaby już o ich pierwszym zbliżeniu.
<br />
Do diabła, co za chore myśli chodziły mu po głowie?
<br />
- Możesz wyjaśnić, co tu robisz tyle czasu, zamiast być ze mną w łóżku? -
Jedna z jasnych brwi Lavellan uniosła się w górę czoła, podczas gdy
szmaragdowe oczy ciskały w niego najprawdziwszymi błyskawicami. Na
chwilę zaniemówił, oczarowany jej pięknem. Nigdy nie sądził by ludzie
mogli wyglądać atrakcyjnie w gniewie, ale tej małej istocie pasowało to
do tego stopnia, że przyszedł mu do głowy pomysł by kiedyś namalować ją
taką - nagą i gniewną, z rozwichrzonymi włosami i dolną wargą
przygryzaną przez białe...
<br />
- Jeśli smakował... Smakowałam dziwnie, to przepraszam. Możesz mi powiedzieć.
<br />
Poczuł jak wbrew swojej woli jego powieki rozwierają się gwałtownie, a
szczęki opadają w dół. Czy ona naprawdę miała... Miała na myśli swoją...
<br />
- Och - powiedział głupio, patrząc na nią z rosnącym wciąż zdziwieniem.
- Nie, nie, to nie o to chodziło, ja po prostu... Cóż, czułem, że
potrzebuję się uspokoić i przebrać. Nie chciałem pójść nieświeży do
łóżka, vhenan. Ir abelas, nie powinienem był odchodzić bez słowa, to...
To było rzeczywiście niegrzeczne. - Odetchnął cicho i wyciągnął ramiona
by opleść nimi jej lekko drżące ciało.
<br />
- Uwierz mi, nie miałem w ustach smaczniejszej kobiety - wyszeptał jej
do ucha i wziął ją na ręce, zanosząc do łóżka, tak jak poprzednim razem.
Ułożył się obok i naciągnął na nich przykrycie, wykonując dłonią
niedbałe machnięcie, którym zaciągnął ciężkie zasłony. W pomieszczeniu
zapadła całkowita ciemność, gęsta i nieprzenikniona.
<br />
- On era'vun, ma lath*. - Wymruczał, całując ją ostatni raz w okolice
nosa. Sam nawet nie wiedział, jak bardzo był zmęczony. Sen ciążył mu już
na powiekach, odzywał się mglistym echem w głowie.
<br />
Zdążył pomyśleć tylko o tym, że przy Lavellan troski odchodziły na bok i zasnął ciężkim, sprawiedliwym snem.
<br />
<br />
*według niektórych źródeł, może to oznaczać "dobrej nocy, moja miłości"</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-31, 04:39<br />
<hr />
<span class="postbody">- Uspokoić? Ja jestem od tego, by cię uspokoić, zaspokoić i wszystko... - żachnęła się, marszcząc brwi.
<br />
Nim jednak zdążyła cokolwiek więcej powiedzieć, Solas skomplementował
Isellę w sposób, który absolutnie ją zawstydził i zaniósł do łóżka.
Chciała z nim porozmawiać, ale nie miała serca, kiedy widziała, jak po
prostu zasnął chwilę po położeniu się. Przytuliła się do niego, samej
także szybko zasypiając.
<br />
<br />
Kolejne dni przyniosły jej dużo pracy i przyjemności. Spędzała całe dnie
w Vir Dirthara, kopiując księgi. Niektóre z nich wręcz się rozpadały,
więc musiała się z nimi bardzo ostrożnie obchodzić. Część jej wojsk i
ludzi Solasa pracowała nad odbudową Orlais, które Fen'Harel zniszczył,
ratując ją.
<br />
O tym, co spotkało ją w Pustce także rozmyślała. Nigdy nie spodziewała
się, że trafi do takiego miejsca bez wyjścia. Z opowieści innych w
Twierdzy i Orlais potrafiła zobrazować sobie to, co się wydarzyło. Niebo
sprawiało wrażenie, jakby miało się za chwilę rozerwać na pół, ale
zamiast tego, zasklepiło się. Brzmiało abstrakcyjnie, ale gdyby
ktokolwiek powiedział jej o rzeczach, które odkryła w ciągu kilku lat -
nie uwierzyłaby.
<br />
Szykował się też bal. Co dziesięć lat miało miejsce dalijskie spotkanie
klanów - wszystkie, jakie tylko istniały miały obowiązek spotkać się.
Arlathvhen okazał się doskonałym pretekstem dla Josephine, aby
wprowadzić w życie plany Inkwizytorki - edukację elfów na szeroką skalę.
Nikt nie wiedział co z tego wyjdzie i jakie będą skutki. Wśród szlachty
odzywały się też głosy, jakoby takie posunięcia były wysoko
niestosowne, biorąc pod uwagę fakt, że Inkwizycja miała służyć ludziom.
Zwykle w takich przypadkach Jose powtarzała słowa Lavellan: "Elfy to
część społeczeństwa. Ważniejsza, niż można by się spodziewać. Codziennie
potykacie się o relikty przeszłości, należące do moich pobratymców,
starożytnych. Chcę, aby świat przestał nas spychać na ostatni plan.
Czas, by elfy się podniosły. Jestem Inkwizytorką i podtrzymuję moje
śluby, służę wszystkim. Jestem też Dalijką. Elfką. Chcę, by moja rasa
przestała być kojarzona tylko z niewolnikami". To, na ogół, zamykało
trochę usta tym, którzy przesadzali z swoimi uwagami.
<br />
Isella bardzo chciała zrobić jeszcze jedną rzecz. Pojechać do domu, ale
nie tak po prostu. Pragnęła przedstawić im starożytnych elfów, jako
pierwszym z klanów. Miała nadzieję, ufała, że byli na to gotowi. Że nie
zrobią jej wstydu tak, jak ta grupa, która buntowała się pod zamkiem w
Arlathanie.
<br />
- Proszę, pojedź ze mną. To dla mnie ważne. Proszę - Isella pochylała się nad krzesłem Solasa, szepcząc mu do ucha. - Proszę...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-31, 15:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Elora
przechadzała się korytarzami wschodniego skrzydła, rozmyślając nad
wszystkim, co miało miejsce w ciągu ostatnich tygodni. Stało się tak
wiele rzeczy, że ciężko było jej ułożyć je w głowie - panował w niej tak
wielki chaos, przestawała sobie z tym radzić.
<br />
Tęskniła za Getrelem i jego szerokimi ramionami - Getrel być może nie
był najlepszy w długich rozmowach, a jego poczucie humoru odbiegało
trochę od jej własnego, ale potrafił znaleźć się przy niej zawsze kiedy
tego potrzebowała. Zawsze chętny do znoszenia jej narzekań i dawania
czułych pieszczot...
<br />
Nie tak, jak Isella. To było takie skomplikowane... Elora znała
Inkwizytorkę długo przed tym jak otrzymała ten pretensjonalny tytuł. I,
och, jak bardzo denerwowały ją zmiany, które zaszły w jej dawnej
przyjaciółce! To już w ogóle nie była ta sama osoba.
<br />
Zniknęła jej wieczna wesołość i dziewczęca dezorientacja, zniknęły
kompleksy, które Elora była gotowa leczyć najbardziej wyszukanymi
komplementami i pocałunkami, zniknęła wieczna potrzeba brania i dawania
uwagi...
<br />
Z początku Elora łudziła się, że wcale niczego do niej nie czuła, że
dawne uczucie wypaliło się gdy drogi rozeszły im się bezpowrotnie i tak,
tak właśnie było z początku - ciemnowłosa w ogóle nie myślała o swojej
utraconej miłości, poświęcając się innym zadaniom i stworzeniom.
Szkoliła swoje umiejętności łowieckie, zaczytywała się w księgach i
wyruszała na wielkie polowania, poznała nawet Getrela. Wszystko układało
się wręcz bajkowo, do momentu gdy nie ujrzała jej ponownie.
<br />
Wtedy zrozumiała, że uczucie nigdy nie zniknęło, a zostało jedynie lekko stłumione, zepchnięte na bok świadomości.
<br />
I choć robiła wszystko bo uświadomić Iselli swoje zamiary, była ona
absolutnie ślepa! Tak jakby celowo przymykała oko na wszystkie jej ruchy
- i te delikatne i te całkiem śmiałe.
<br />
Oparła się o kamienną ścianę i westchnęła nieszczęśliwie, wpatrując się w
gładką powierzchnię drzwi do sypialni Inkwizytorki. Dobrze wiedziała,
że nie znajdzie jej w środku - w całej Podniebnej Twierdzy aż huczało od
plotek na temat jej romantycznego wieczoru z tym Fen'Harelem.
<br />
Na Stworzycieli, co takiego widziała w tym dupku? Wyniosły,
przeciągający każdą dyskusję w nieskończoność, niezbyt atrakcyjny w
każdej mierze swego wielkiego "ja"...
<br />
To nie było podobne do Iselli, zakochiwać się w kimś takim - pomyślała,
osuwając się po ścianie na ziemię. Usiadła na niej i objęła się
ramionami, wpatrując się w zamknięte drzwi tak jakby to właśnie w nich
miała wyczytać odpowiedź na swoje wszystkie problemy.
<br />
Co jeszcze miała zrobić żeby odciągnąć Inkwizytorkę od tego zakłamanego mężczyzny?
<br />
Nie, Elora nie wierzyła w jakiekolwiek dobre intencje Solasa. Wiedziała,
że kręcił się przy Lavellan tylko po to by mieć z tego jakieś korzyści.
Coś jej ukraść, zabrać, zadbać o to by świat tej skołowanej dziewczyny
znowu stanął do góry nogami.
<br />
Co z tego, że jej pomógł? Tylko tym razem, tylko na rzecz następnego
szalonego planu, była tego pewna. Widziała to w jego wąskich oczach,
czającą się zdradę. Był powściągliwy we wszystkim, co robił, z nikim nie
rozmawiał ani zbyt mało ani zbyt dużo, nie mówił wiele o sobie,
wyciągając z rozmówcy tyle i tylko mógł. Słyszała plotki, słyszała słowa
Cassandry i Sery, wysłuchiwała uważnie nieśmiałych rozważań Cullena...
<br />
Zdążyła już mocno się zaprzyjaźnić z pozostałymi członkami Inkwizycji.
Co najbardziej zatrważające, obecnie miała ze wszystkimi o wiele lepszy
kontakt niż z samą Inkwizytorką...
<br />
A to przecież jej pragnęła najbardziej.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Elora uśmiecha się do Merrill ponad
ramieniem Inkwizytorki. Zaciąga się głęboko zapachem jej jasnych włosów i
kładzie swoją dłoń na jej szczupłym ramieniu.
<br />
Isella obraca się wolno i odwzajemnia uśmiech, choć widać ile jej to
przynosi trudu. Jest zmęczona poszukiwaniami Fen'Harela i ćwiczeniami z
Aravasem. Mało śpi, prawie w ogóle nie je, ale jej desperację można
dostrzec gołymi okiem. Ma swój cel i nie spocznie dopóty dopóki go nie
zrealizuje, taka już jest, zawsze była.
<br />
Elora wyciąga dłoń i gładzi nią delikatnie policzek Inkwizytorki. Merrill spuszcza wzrok i wraca do składania odłamków eluvianu.
<br />
- Powinnaś się przespać - odgarnia z piersi długi czarny warkocz,
pozwalając by opadł gdzieś za plecy. Jej ciemne oczy wbijają się prosto w
szmaragdowe tęczówki, chcąc otrzymać z nich jakikolwiek znak,
zaproszenie. - Odprowadzę cię do sypialni.
<br />
- Nie - odpowiedź pada odrobinę za szybko i panicznie, Elora czuje jak
na jej policzki wpływa ognisty rumieniec. Czyżby była nazbyt dosłowna? A
może... Isella brzydzi się nią? Coś się zmieniło? Przecież nie
wyglądała inaczej niż zwykle... Kiedyś mówiły sobie wzajemnie, że są
piękne. O co chodzi?
<br />
- Mam na razie dość spania - Inkwizytorka uśmiecha się przepraszająco i
wolnym krokiem przechodzi do kociołka z parującym naparem. Elora
wyczuwa zapach berberysu i wzdycha ciężko.
<br />
Solas. To znowu on. Przeszkadza im na każdym kroku.
<br />
Będziesz musiała stanąć z nim oko w oko, myśli, udając, że pochłania ją
przeglądanie starożytnych notatek. Będziesz musiała prosić go, błagać
by zmienił zdanie, ale on ci nie ulegnie bo cię nie kocha, biedna
dziewczyno. Jego obchodzą tylko własne sprawy, ty jesteś dla niego
nikim. Pyłem na wietrze. Gdybyś tylko zechciała otworzyć szerzej
oczy...Spojrzeć na kogoś, kto naprawdę cię pragnie.
<br />
Gdybyś tylko chciała na mnie spojrzeć! </span>
<br />
<br />
Elora pamiętała jak gładka była w dotyku skóra Iselli... Jak cudownie
było móc ją pieścić, całować, smakować jej z zapamiętaniem i wsłuchiwać
się w jej urywane jęki.
<br />
Pamiętała też ich pierwszy raz, okropnie nieśmiały i krótki, wszystko
działo się ukradkiem w jej namiocie podczas jednej z wycieczek w góry,
gdzie zostały wysłane na zbieranie ziół.
<br />
Rozbierały się wzajemnie, pieściły, porównywały. I te pocałunki... Elora
w całym swoim życiu nie doświadczyła tyle pocałunków, ile otrzymała w
tamtych dniach.
<br />
Wróciły do klanu, trzymając się za ręce. I wszyscy już wiedzieli.
<br />
Była taka dumna, mogąc powracać z polowań z podarunkami dla swej
ukochanej... Tak lubiła momenty kiedy Isella wracając z wykładów o
magii, rozkładała księgi na jej nagich plecach i uczyła się do późna w
nocy, muskając co jakiś czas jej udo czy pierś.
<br />
To były cudowne czasy, pomyślała z rozżaleniem, kopiąc wściekle w ciężką
donicę z wyschniętym już elfim korzeniem. Stopa zapiekła boleśnie, ale
taki ból był niczym w porównaniu do tego, który odczuwała gdy za każdym
razem ona i jej zaloty były uparcie ignorowane przez Inkwizytorkę.
<br />
Musiała znaleźć jakiś sposób, wymyślić plan, który pomógłby jej w
odwróceniu uwagi Iselli od Straszliwego Wilka. Może to tylko chwilowa
fascynacja... W końcu musiała przecież zrozumieć, że wszystko to, każdy
pozór, który Solas tak pięknie przedstawiał przed Lavellan, był tylko i
wyłącznie iluzją. Kaprysem, chwilową korzyścią.
<br />
Przecież ktoś taki nie był nawet zdolny do wyższych uczuć, nie po tym
wszystkim, co zrobił... Jak można było tak okrutnie potraktować swój
własny lud? Rozumiała motyw kary za okropne czyny, ale teraz gdy miała
okazję by posłuchać o Straszliwym Wilku opowieści osób, które przebywały
przy nim z bliska... Nawet w to nie potrafiła do końca uwierzyć. Była
skłonna przypuszczać, że to Solas, właśnie on pozbawił życia Mythal. A
potem zamknął Evanuris za Zasłoną bo bał się, że prawda wyjdzie na jaw.
Egoista, podły drań. Ignorant, butny hipokryta!
<br />
Sama nie wiedziała kiedy znalazła się w jego dawnym pokoju, wpatrując się z nienawiścią w księgi, meble i malowidła.
<br />
- Znajdę sposób - warknęła, łapiąc wściekle za jedną z filiżanek. Miała
ochotę rzucić nią o ścianę, ale powstrzymała się w ostatniej chwili.
Dopiero świtało, nie chciała robić zbędnego hałasu.
<br />
- Znajdę - powtórzyła i obróciła się wściekle na pięcie, opuszczając pomieszczenie w towarzystwie głośnego tupotu.
<br />
<br />
Dni mijały jeden za drugim, a Solas dbał o to by w miarę swych
możliwości przywrócić do Thedas dawny porządek. Orlais było niemalże
całkiem zrujnowane - mury i akwedukty popękały w trakcie zdejmowania
Zasłony do tego stopnia, że po niektórych pozostała już tylko smętna
kupka gruzu.
<br />
Przegrupował więc swoich agentów i pracowników, wyznaczając im nowe
zadania. Nie wszyscy jednak chcieli go słuchać - nie taki był w końcu
cel ich pracy. Wielu starożytnych, których udało mu się zwerbować parę
lat wcześniej w swe szeregi, opuściło go jeszcze tego samego dnia, gdy
okazało się, że zawiódł. Na szczęście drugie tyle pozostało przy nim,
choć nie do końca potrafili pogodzić się z taką nie inną decyzją.
<br />
Solas starał się unikać sytuacji, w których będzie zmuszany do rozmowy o
wszystkim, co się wydarzyło, ale nie łudził się nawet, że będzie mu się
to udawało w nieskończoność.
<br />
Jego przypuszczenia sprawdziły się już drugiego dnia po przywróceniu
Inkwizytorki i... Cóż, Fen'Harel spodziewał się wielu rzeczy, ale na
pewno nie tego, co nastąpiło.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Przechadzał się przez osłoneczniony
dziedziniec, notując coś nieśpiesznie w kartach przyczepionych do
drewnianej nakłaki. Panowała przepiękna pogoda, lato zdążyło na dobre
zagościć w Thedas, umilając życie każdej jego istocie.
<br />
Solas tworzył plan książki. Książki, która miała przedstawić całą i
kompletną a także prawdziwą historię elfów. Wpadli na ten pomysł z
Lavellan, gdy po długim wieczorze pełnym emocji udało im się przespać
niemalże cały ranek i... Koło południa Solas zorientował się, że dalsze
leżenie byłoby po prostu karygodne i wstał by zaparzyć sobie jeden z
ulubionych ziołowych naprarów (który na szczęście nie był herbatą).
Obudził Isellę, częstując ją naparem, a potem pogawędzili sobie miło i
temat padł na historię. Wymyślili wspólnie ideę księgi - podręcznika i
ku swemu największemu zaskoczeniu, Solas od razu polubił tę myśl,
uznając pomysł za niezwykle obiecujący i wartościowy.
<br />
A teraz spacerował przez dziedziniec ruin, pozwalając swoim oczom
cieszyć się widokiem drzew i świergoczących ptaków. Uśmiechał się lekko
pod nosem, gdy nagle zderzył się z kimś, kto definitywnie musiał albo
bardzo się śpieszyć, albo usilnie starał się wyrządzić mu krzywdę. Kiedy
udało mu się wreszcie popatrzeć na tę osobę, uśmiechnął się smutno.
<br />
Widząc wyraz twarzy Serassy, był niemalże pewien, że pasował on tylko do pierwszej z zakładanych opcji.
<br />
- Ma harel lasa! - Wykrzyknęła oburzona Starożytna, dźgając go palcem w
pierść. Jej głos drżał od nieskrywanego gniewu, oczy miotały
błyskawicami. - Ma banal las halamshir var vhen!
<br />
Solas odsunął się o krok i popatrzył na elfkę, kręcąc głową.
<br />
- Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie - odpowiedział, uderzony znów
przez falę bezbrzeżnego smutku. - Wiem, że to nie powinno się skończyć w
taki spo...
<br />
- *Ma harel! - Wrzasnęła, odwijając się by wymierzyć mu siarczysty
policzek. Parę osób spacerujących po dziedzińcu obróciło się nagle,
zwiedzeni hałasmi.
<br />
Solas przymknął oczy i złapał się za piekące miejsce. Bolało, ale dobrze wiedział, że zasłużył. Zasłużył jak nigdy dotąd.
<br />
- Na melana sahlin, Solas. Elvhen nie wybaczą ci tego, co im uczyniłeś!
- Dodała zimno i popchnęła go ostatni raz, odsuwając się wolno. - Nie
chcę cię już nigdy więcej widzieć na oczy! Harellan!
<br />
- Ma nuvenin - szepnął, obracając się by odejść z powrotem do zamku.
Dłonie drżały mu nieznacznie; czuł się pokonany i upokorzony, nie chciał
by ktokolwiek teraz na niego patrzył.
<br />
Mijani agenci obracali za nim głowy, posyłając Serassie pełne niedowierzania spojrzenia.
<br />
Serassa splunęła w kierunku, w którym odchodził mag i tak jak on,
obróciła się na pięcie, znikając za taflą eluvianu, pozostawiając za
sobą krępujacą ciszę i zgorszenie. A także (na nieszczęście Fen'Harela)
nowe podłoże do siania plotek i wątpliwości. </span>
<br />
<br />
Siedział przy stoliku, rozpisując plan na dokładniejsze punkty, gdy
Lavellan zaszła go od tyłu i zaczęła się jej cała opowieść o wyjeździe
do klanu Lavellan i o tym, jak bardzo chciałaby go tam ze sobą zabrać.
<br />
- Nie rozumiem - wymruczał, uśmiechając się lekko gdy poczuł na swym
uchu jej gorący oddech. Cóż, ostatnio unikał wszelkich sposobności, w
których mogliby znaleźć się na sam, wiedząc, że nie potrafił się zbyt
długo opierać urokowi Inkwizytorki. Jej wdzięk i zdolności do
manipulacji jego zdradzieckim ciałem, były po prostu niepokonalne.. I
choć umysł Solasa wzbraniał się ze wszystkich sił, miał mało do
powiedzenia gdy jego ciało go po prostu wyłączało!
<br />
- Dlaczego miałbym ci towarzyszyć, vhenan? - Zapytał łagodnie,
obracając się w krześle by móc wreszcie na nią spojrzeć. - Czy to
naprawdę niezbędne? Z tego co wiem, Aravas chętnie zgodził się by ci
towarzyszyć. Czy jeden Starożytny nie wystarcza?
<br />
<br />
*Ma harel lasa! - Okłamałeś mnie.
<br />
*Ma banal las halamshir var vhen! - Nie zrobiłeś niczego dla naszego
rodu. Jest to bardzo ogólne tłumaczenie i na polski nie ma takiego
wydźwięku jak w elfim. Można by to jeszcze przetłumaczyć na "nie
zrobiłeś niczego by poprowadzić dalej nasz lud, zapewnić mu ciągłość",
ale jak to brzmi, nie?
<br />
*Ma harel! - Kłamiesz!
<br />
*Na melana sahlin, Solas. - Twój koniec nadchodzi.
<br />
* Ma nuvenin - jak sobie życzysz</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-31, 16:48<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Aravas jest moim przyjacielem. Chciałabym... - Isella spojrzała
niepewnie na mężczyznę, trochę speszona tym, co zamierzała powiedzieć. -
Chciałabym, żeby poznali cię jako... mojego partnera. Chyba że nie
chcesz ze mną być, wtedy to dość oczywiste, że będzie to zbędne. Poza
tym, pomimo wszystko, jesteś Fen'Harelem, prawda? - uśmiechnęła się
niezręcznie, próbując ratować całą swoją wypowiedź.
<br />
Dobrze wiedziała, że to niespecjalnie jej wyszło - jej sugestia związku
była już wystarczająco krępująca. Bała się, że Solas powie "nie". Już
tyle razy to słyszała, nie przeżyłaby kolejnej odmowy. To byłoby zbyt
dużo, tak po prostu.
<br />
Na całe szczęście Solas nie dał się prosić dłużej i zgodził się, chociaż
niechętnie. Nie mogła mu się dziwić - nie przepadał za Dalijczykami,
ale przede wszystkim wszyscy wszyscy znali plany Fen'Harela, jakie miał w
stosunku do tego świat.
<br />
Fakt, że z nich zrezygnował był tylko szczęściem w nieszczęściu - gdyby
Solas nie wrzucił jej za Zasłonę, w zasadzie Thedas nie stałoby w swojej
nienaruszonej formie. Isella nie zamierzała się łudzić, taka byłaby
prawda. Teraz załagodzić całą sytuację będzie bardzo trudno i
Inkwizytorka zdawała sobie z tego sprawę. Jak miałaby to zrobić, jeśli
nie pokazać, że on naprawdę nie był taki zły?
<br />
Następnego dnia o świcie wyruszyli do klanu Lavellan. Towarzyszyła im
Elora, korzystając z okazji, aby odwiedzić rodzinę. Niestety, jako że
klan znajdował się na północy Wolnych Marchii, czekał ich cały dzień
podróży. Czasem rozmawiali, ale przeważnie to Aravas i Solas wiedli prym
konwersacjom. Isella była zbyt zamyślona, żeby w ogóle brać w nich
udział. Próbowała wymyślić sposób na przedstawienie swoich towarzyszy i
nic nie brzmiało wystarczająco dobrze.
<br />
<br />
- Wszystko w porządku? - jasnowłosa usłyszała pytanie. Drgnęła,
zaskoczona, że ktoś kieruje do niej jakieś słowa. Była tak pogrążona w
rozmyślaniach, że nie uczestniczyła czynnie w konwersacjach.
<br />
Spojrzała w lewo, widząc Elorę, która patrzyła na nią i uśmiechała się lekko.
<br />
- Hm? Tak, oczywiście. - Inkwizytorka brzmiała na trochę rozkojarzoną.
<br />
- Nie przeszkadza ci prowadzenie jedną ręką? Mogę pomóc.
<br />
Isella zmarszczyła brwi. Wcześniej nigdy nikt się tym nie interesował i
faktycznie, nie należało to do najłatwiejszych rzeczy, ale nigdy nie
zwracała na to specjalnej uwagi.
<br />
- Nie trzeba, ma serannas. Już się przyzwyczaiłam. Wiesz jak to jest, do wszystkiego można przywyknąć.
<br />
- Mów, jeśli czegoś potrzebujesz.
<br />
- Isella, jak w sumie sobie wyobrażasz tę wizytę? - Aravas obrócił się
odrobinę do tyłu jakiś czas później, chcąc zobaczyć twarz Inkwizytorki,
nawiązać z nią chwilowy kontakt wzrokowy.
<br />
Isella zmrużyła brwi, wzruszając ostatecznie ramionami.
<br />
- To jest dobre pytanie. Szczerze? - Aravas przytaknął głową, chociaż
patrzył przed siebie. - Nie wiem. Że po prostu was zaakceptują i przejdą
nad tym do porządku dziennego? Wiem, że nie zrobią niczego pochopnego,
ale trochę się martwię - Inkwizytorka westchnęła.
<br />
- Dasz sobie radę. Zawsze dajesz - zauważyła Elora.
<br />
Ta, zawsze. Prócz kilku sytuacji, w których jednak jej się nie udało. I
kilku, gdzie nie wiedziała co w zasadzie ma robić dalej. Isella
postanowiła nie mówić nic na ten temat. Tak było... bezpieczniej.
<br />
<br />
- Przyjechaliście! - Isella usłyszała radosny głos Opiekunki, która
wyszła im naprzeciw, gdy tylko zauważyła konie. Inkwizytorka i Elora
zeskoczyły z zwierząt pierwsze, chcąc przywitać się z siwą kobietą. Obie
objęły ją, zupełnie, jakby była ich matką. W zasadzie, pod pewnym
względem, tak właśnie było... - Andaran atish'an, da'len. Cieszę się, że
dojechaliście bez problemów. A to są...?
<br />
Isella odchrząknęła.
<br />
- Moi przyjaciele. Aravas i Solas, mój... Jesteśmy razem - Inkwizytorka
zakończyła kulawo, ewidentnie odrobinę zawstydzona, gdy głośno to
powiedziała. Jednak było to krępujące, ale wiedziała, że musi to zrobić.
Jasnowłosa nie zauważyła kwaśnej miny, którą przybrała twarz Elory, gdy
tylko wspomniała o jakimkolwiek związku. Starsza kobieta była jednak
bardziej spostrzegawcza w tej kwestii.
<br />
Opiekunka skinęła z szacunkiem im obu, ale to na Fen'Harela spojrzała
dużo dłużej, utkwiła w nim spojrzenie. Nie ciekawskie, czy
niesympatyczne. Traktowała Isellę jak swoją córkę i wiedziała, że coś
się święci, jak tylko pierwszy raz rozmawiała z Inkwizytorką. A teraz
miała sprawcę tego zamieszania w sercu jej niegdysiejszej Pierwszej
przed oczami. Chciała mieć pewność, czy Isella jest z nim bezpieczna.
Uśmiechnęła się do nich serdecznie.
<br />
- Andaran atish'an. Jestem Opiekunką, nazywam się Deshanna Istimaethoriel Lavellan. Rozgośćcie się.
<br />
Szczerze mówiąc, Isella nie przemyślała zbyt dobrze tych odwiedzin. Ich
obóz niewiele różnił się od tych, które zwykle robiło się podczas
podróży - było dużo namiotów, ognisko, trochę elfów w lesie, polujących
na zwierzynę, znaleźć można było aravele i halle, a nawet kilka rzeźb
bogów i... Tak, to było bardziej niezręczne, niż Inkwizytorka mogła w
ogóle przypuszczać.
<br />
Ale tylko na początku. Na szczęście, Opiekunka zrobiła cudowną robotę.
Przygotowała wszystko i z ich przybycia zrobiła się mała, kameralna
impreza. Oczywiście Aravas i Solas byli głównymi atrakcjami wieczoru, a
raczej to, co opowiadali. Isella sama z ciekawością słuchała ich
konwersacji, rozmów i przepychanek słownych, które między sobą
prowadzili.
<br />
- Isella, chcesz jeszcze kawałek królika? - Elora nagle pojawiła się obok Inkwizytorki i uśmiechnęła się do niej ładnie.
<br />
Elfka przytaknęła i pozwoliła włożyć sobie na talerz kolejny kawałek, odwzajemniając uśmiech.
<br />
- Ma serannas - odpowiedziała jej bezgłośnie, nie przerywając opowieści o tym, jak kiedyś...
<br />
- ... pamiętam to! Byłeś mały, prawie puściłeś z dymem cały zamek, Solas. Ha! Ależ miałeś po tym karę. Och, do dziś to pamiętam!</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-08-31, 22:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Zgodził
się. Nie chciał, tak bardzo nie chciał jechać w odwiedziny do klanu
Lavellan, naprawdę - w jego wyobraźni widniały już wszystkie te twarze,
zgorszone i zawiedzione jego obecnością. Wszystkie wytatuowane twarze
przepełnione wyrzutem, niedowierzaniem.
<br />
Patrzcie, to Fen'Harel, będą mówili, mijając go ostrożnie, jak najciszej by nie zwrócić na siebie jego uwagi.
<br />
Zdrajca naszej rasy.
<br />
Ten, który pozbawił nas nieśmiertelności. Ten, który zesłał na nas tak okropny los.
<br />
Ten, który nie potrafił nawet odkupić swych win.
<br />
Gdyby tylko mógł, odmówiłby Inkwizytorce i zaszył się w swych komnatach
na najbliższe parę tygodni. Mógłby opracowywać powoli swą księgę,
pomagać w odbudowie miast i mieć spokój od wszystkich nieżyczliwych
opinii i rad, które po tym wszystkim, co przeszedł, miał naprawdę w
głębokim poważaniu.
<br />
Chciał odpocząć, odpocząć od wszystkiego - od wiecznych podróży, ludzi, szpiegowania, presji czasu i ciągłego planowania...
<br />
Ale nie potrafił odmawiać swej ukochanej. Nie po tym kiedy musiał to robić tak wiele razy, łamiąc jej przy tym serce.
<br />
Dlatego siedział którąś godzinę z rzędu w niewygodnym siodle i
wsłuchiwał się w niegasnący monolog Avarasa, którego tak bardzo
pochłonęły własne opowieści, że nie dawał dojść Solasowi choćby i do
jednego słowa!
<br />
Odnośnie Aravasa... Sprawy zmieniały się. Co prawda bardzo powoli, ale
ich początkowa niechęć (granicząca z nienawiścią) zmniejszała się
stopniowo na rzecz dawnej przyjaźni.
<br />
Wiele lat temu, stary mag był dla Solasa niczym starszy brat - prowadził
go swą wiedzą i pomagał w jej utrwalaniu, pozwalając wspierać mu się na
swym ramieniu ilekroś Fen'Harel tego potrzebował. Także Aravas był
jednym z pierwszych, który przyłączył się do jego buntu przeciwko
evanuris. Walczyli przeciw niewolnictwu ramię w ramię, nazywani przez
niektórych odmieńcami, buntownikami. Bezmyślnymi szaleńcami, którzy nie
potrafili pogodzić się z naturalnym porządkiem rzeczy.
<br />
Kiedy tak nad tym rozmyślał, nie dziwił się wyborom przyjaciela - nie
mógł mieć mu za złe tego, że nie chciał przywracać świata Starożytnych.
Nie za cenę obecnego Thedas. Evanuris wyrządzili zbyt wiele szkód. Szkód
nieodwracalnych.
<br />
Tak jak nieodwracalna była krzywda, której dopuścił się on sam.
<br />
Wciąż nie potrafił do końca zaakceptować faktu, że zawiódł. Nie wierzył w
ciche obietnice Lavellan, nie wierzył w jej słowa traktujące o
możliwości przywrócenia Starożytnych w inny sposób. Nie było żadnego
innego sposobu. Można było przywrócić pamięć Starożytnych, próbować
przypomnieć o ich kulturze, zamiarach i zwyczajach, odrestaurować
budowle i księgi, prowadzić debaty i traktaty pokojowe, snuć marzenia i
legendy.
<br />
Ale to już nigdy nie mogło być to samo.
<br />
- Isella, jak w sumie sobie wyobrażasz tę wizytę? - Aravas, nie
otrzymawszy od Solasa żadnej konstruktywnej odpowiedzi, skierował swą
uwagę na Inkwizytorkę.
<br />
Ach, musiał się zamyślić. Cóż, nie mógł niczego poradzić na to, że stary
przyjaciel nie pozwalał mu wciąc mu się w słowo. Był jedyną istotą,
która potrafiła go przegadać, a wielu osobom wydawało się to niemożliwe.
<br />
Solas jechał z tyłu, nie miał więc jak spojrzeć na twarz jasnowłosej.
Podejrzewał jednak, że denerwowała się przed wyprawą w rodzinne strony.
Rozmawiając z nim w komnatach, dała jasno do zrozumienia, że chciałaby
przedstawić go przedstawić Opiekunce i reszcie klanu jako swojego...
Cóż, partnera.
<br />
Sam tak naprawdę nie wiedział, czy tego chciał. Wszystko działo się tak
szybko i... Oczywiście, że jej pragnął - to nie ulegało żadnym
wątpliwościom. Po prostu... Ich życie było jedną wielką gonitwą. Nawet
teraz, gdy mieli szansę odpocząć, cały czas działo się coś, co kazało im
gdzieś pędzić, a ogłaszanie całemu światu, że byli parą, odbierało im w
pewien sposób calą intymność.
<br />
Ale jeśli to właśnie to miało sprawić, że Isella poczuje się szczęśliwsza... Był gotów jej to dać.
<br />
Bał się tylko reakcji Dalijczyków. Jednym było przyprowadzenie ze sobą
Fen'Harela jako przyjaciela, ale czymś zupełnie innym było
przyprowadzenie go w charakterze swej drugiej połówki.
<br />
Niepotrzebnie chyba o tym rozmyślał. To wprawiało go tylko w gorszy
nastrój, ani on ani Isella nie potrzebowali gorszego samopoczucia. Już i
tak byli wystarczająco nerwowi.
<br />
Dziwiło go tylko zachowanie przyjaciółki Inkwizytorki, Elory. Solas
rozumiał, że elfka słyszała o nim nienajlepsze rzeczy i jej przekonania
kazały mieć do niego dystans, ale jakoś podskórnie wyczuwał, że to, czym
obdarzała go dziewczyna nie było tylko zwykłą niechęcią.
<br />
- Dasz sobie radę. Zawsze dajesz. - No właśnie. Znowu ją zagadywała,
zrównując się z białym wierzchowcem Iselli. Nieustannie ją zaczepiała,
upewniała się, że wszystko było w porządku i ilekroć zadawała jakieś
pytanie, spoglądała w jego kierunku z ukradkowym wyrzutem, tak jakby
udowadniała mu w ten sposób, że była lepsza od niego pod każdym
względem.
<br />
Cóż, może było to tylko niemądrym przeczuciem? Może był wyczulony przez swoje uprzedzenia?
<br />
Może i tak.
<br />
<br />
Obozy Dalijczyków nie zmieniły się swym wyglądem przez lata - Solas był
tego pewien, ponieważ wszystkie mijane przez niego wozy i namioty nie
różniły się niczym od rycin z ksiąg, które zostały napisane setki lat
temu. Fen'Harel czytał je wszystkie, starając się zrozumieć postępowanie
i sposób życia swych pobratymców.
<br />
Niestety, żadna ilość książek nie mogła mu w tym pomóc.
<br />
Chłopcy i dziewczęta przyglądali mu się ukradkowo, szeptali, chichotali, przekradając się między namiotami.
<br />
Pośrodku obozu zostało utworzone duże ognisko, przy którym usiedli
wszyscy zgromadzeni. Centralne miejsce zajmowała Deshanna
Istimaethoriel, mając ze swego siedziska widok na niemalże cały obóz. Od
początku spoglądała w jego kierunku, robiąc przy tym zamyślone miny. Ku
swemu zdziwieniu, nie odkrył w jej twarzy żadnej wrogości, choć mógł ją
bezsprzecznie ujrzeć na paru innych twarzach.
<br />
Z dłoni do dłoni, elfy przekazywały sobie butelki z młodym, cierpkim
winem i kosz z pieczywem, mięsem i owocami. Śpiewano cicho pieśni,
śmiano się głośno z żartów, choć tych ze względu na nieco napiętą
atmosferę, było niewiele.
<br />
Aż zupełnie nagle, tuż przy nim przysiadła jedna z najmłodszych Dalijek. Solas nie dawał jej więcej niż dwanaście lat.
<br />
- Opowiedz mi bajkę o starych czasach, Straszliwy Wilku - poprosiła
poważnie, wpatrując mu się prosto w oczy. Solas zmieszał się odrobinę,
ale w końcu uśmiechnął się przyjaźnie i skinął głową.
<br />
A potem zaczął opowiadać i początkowo zniechęcone twarze nabrały
zaciekawionego wyrazu. Opowiadał o dawnych budowlach, wznoszonych za
pomocą magii, opowiadał o podniebnych pałacach i ogromnych smokach,
które nikomu nie czyniły krzywdy swą obecnością, którym nie
przeszkadzała elfia obecność.
<br />
W końcu odważył się także opowiedzieć o gorszych aspektach
Starożytności. Opowiedział o okrutnych evanuris, które zniewalały elfy
niższe pozycją i tatuowały im twarze, naznaczając je w najokrutniejszy
sposób.
<br />
Później do rozmowy włączył się Aravas, a kiedy to się stało... Solas nie
umiał już wrócić do słowa, jak zwykle. I nadszedł moment, w którym jego
wstrętny stary przyjaciel postanowił wywlekać z jego życia
najwstydliwsze historie, wzbudzając tym ogólną wesołość.
<br />
Co prawda, był odrobinę obrażony, ale później pomyślał o tym, że
apostata miał w tym swój cel i kiedy zrozumiał co nim było, poczuł, że
ogarnia go bezgraniczne wzruszenie.
<br />
Aravas chciał aby wszyscy zgromadzeni zobaczyli tę prawdziwą, ludzką
twarz Fen'Harela. Istoty, która czuła, kochała, bała się i popełniała
błędy by potem ich żałować. Istotę, która uczyniła elfom straszną
krzywdę w dobrej wierze i chciała ze wszystkich sił odpokutować swe
grzechy.
<br />
Solas nie mówił nic, ale gdy jego spojrzenie zetknęło się ponownie z
mądrymi oczami Starożytnego, widniała w nim niepomierna wdzięczność.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-08-31, 23:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Mała
dziewczynka o lśniących blond włosach przyszła do Iselli. Pamiętała ją.
Gdy Inkwizytorka opuszczała swój klan w celu szpiegowania na Konklawe,
Seranaya miała może trzy lata. Dziś była już większa, ale pamiętała
ciocię Isellę i to rozczuliło elfkę. Dziewczynka wpakowała się na kolana
elfki i wtuliła się w jej ramię, prosząc o kawałek królika. Jasnowłosa
nie miała serca jej odmówić, więc karmiła dziecko swoich przyjaciół z
klanu, słuchając opowieści Aravasa. Wszyscy siedzieli i śmiali się,
spoglądając życzliwiej na Fen'Harela, który lekko się rumienił. W końcu
nie zawsze słyszysz historię o tym, jak twój ukochany podrywał śliczną
elfkę na "bujną fryzurę", bo usłyszał, że to bardzo dobry sposób -
oczywiście został oszukany i inni mieli z niego niezły ubaw, ale to i
tak było na swój sposób urocze.
<br />
I nagle na środek wyszła Opiekunka, twarzą do Solasa. Spojrzała na niego
poważnie, później zerknęła na swoją niegdysiejszą Pierwszą i
westchnęła.
<br />
- Szukaliśmy sposobu, aby zdjąć vallaslin i... prawdopodobnie ty jesteś
najprostszą opcją, aby to zrobić. Klan Lavellan chce pozbyć się znaków
niewolnictwa. - Nastała chwila ciszy, która nie miała miejsca,
prawdopodobnie, od ponad godziny. Ciągle był harmider, śmiechy. Od
czasu, gdy weszło w obieg wino humory znacznie się poprawiło, a i na
Starożytnych patrzono nieco łaskawszym tonem, szczególnie, gdy Aravas
swoimi opowieściami pokazywał ich zwykłą, człowieczą stronę. -
Przepraszamy, że błędnie przyjęliśmy ich znaczenie. Błądzimy po tym
świecie bez zrozumienia, ale staramy się. Mam nadzieję, że tacy jak wy
nas poprowadzą. Czy mógłbyś, Solasie... Zdjąć z naszych twarzy
vallaslin?
<br />
Isella spojrzała na Opiekunkę z widocznym wzruszeniem. Nie oczekiwała od
nich tego, że pójdą za nią tak po prostu, nie tak szybko. Ale fakt, że
zaufali jej i pozwolili sobie otworzyć serca i umysły na coś, czego
dotychczas nie znali i zaakceptowali tym samym zarówno Starożytnych, jak
i jej poglądy - to było cudowne.
<br />
Czuła, jak jej serce rośnie, szczególnie gdy onieśmielony Fen'Harel
zgodził się. Podchodził do każdego, kto miał vallaslin - a była to
znaczna większość klanu, prócz tych, którzy nie mieli ukończonych
osiemnastu lat - i szeptał to samo zaklęcie, które i ona słyszała kilka
lat temu - "Ar lasa mala revas". W tym rytuale wzięła też udział Elora,
nawet jeśli nie była do końca przekonana - non stop rzucała spojrzenie
Opiekunce, jakby chcąc się upewnić w jej decyzji. Ostatnia do zdjęcia
tych znaków była sama Deshanna. Kobieta przymknęła powieki, gdy blask
zaklęcia ją do tego zmusił. Uśmiechnęła się, gdy światło zgasło i z jej
twarzy zniknęły vallaslin.
<br />
- Ma serannas. Fen'Harel i Aravas vir ghilana.
<br />
Ciszę przerwał śmiech dziecka, małej dziewczynki, którą Isella zaczęła łaskotać.
<br />
<br />
- Cieszę się, że to zrobiłaś - Isella spojrzała na swoją Opiekunkę. Było
już późno, wszyscy kładli się spać. Inkwizytorka pomagała starszej
kobiecie dokończyć wszystkie jej zwykłe zajęcia. Zwykle to właśnie było
jej obowiązkiem, dopóki nie zmieniły się oczekiwania wobec Iselli.
Dopóki nie powstał Wyłom i Kotwica.
<br />
- Wiesz, jak to jest. Materiały, które nam wysyłasz są pełne
intrygujących informacji, nie możemy przejść obok nich obojętnie. -
Kobieta uśmiechnęła się subtelnie, spoglądając na kobietę, którą
traktowała jak córkę. - Nie wiem, jak go przekonałaś, ale wydaję mi się
być dobrym mężczyzną.
<br />
Isella uśmiechnęła się subtelnie, wzruszając ramionami.
<br />
- W zasadzie, nie zrobiłam nic, aby go powstrzymać. To znaczy zrobiłam,
ale przegrałam bitwę. Solas zdobył Kulę i w zasadzie mógł rozerwać
Zasłonę - jasnowłosa przyznała, zatykając każdą butelkę z winem, jaką
Opiekunka jej podała. Siedziały pod drzewem, tuż obok głównego serca
obozu. Wszyscy spali, a przynajmniej większość. Aby mogły wykonać pracę,
Isella wyczarowała zaświatło, które unosiło się na wysokości ich twarzy
- błyszcząca zielenią kula wystarczała, aby trafiać korkiem w otworek.
<br />
- Więc co sprawiło, że tego nie zrobił?
<br />
- Nie wiem. Wrzucił mnie za Zasłonę, tylko to wiem.
<br />
- C... co?
<br />
Isella westchnęła, spoglądając na kobietę.
<br />
- Aravas mówił o tym, że aktywował podczas walki Kulę i nieumyślnie
wrzucił mnie za Zasłonę. Z jakiegoś powodu zamiast wybrać elvhen, wybrał
mnie.
<br />
Zapadła cisza, przerywana tylko dźwiękiem wtykanego korka do środka.
<br />
- Czyli naprawdę cię kocha.
<br />
- Hm? Mam nadzieję. - W głosie Iselli było trochę niepewności. Tyle razy
słyszała od Solasa zapewnienia o uczuciu, ale też wiele razy ją
odepchnął i nie mogła być niczego pewna w stosunku do niego.
<br />
- Gdyby tak nie było, nie wybrałby cię. Cieszę się, że jesteś dla niego ważna. Jesteś szczęśliwsza - zauważyła Opiekunka.
<br />
- Jestem - przyznała Isella. Podała Deshannie ostatnią butlę.
<br />
Starsza kobieta uśmiechnęła się do elfki. W świetle zaświatła można było
przyjrzeć się Opiekunce, jej twarzy. Isella nie pamiętała, czy
kiedykolwiek widziała ją bez vallaslin i obecne wrażenie w związku z tym
było dziwne, ale pozytywne. Uśmiechnęła się do kobiety i poszła do
namiotu. Chwilę potem Deshanna zrobiła to samo.
<br />
<br />
Fen'Harel i Aravas vir ghilana - Fen'Harel i Aravas nas prowadzą
<br />
ar lasa mala revas - "jesteś wolny" lub dosłownie "daję ci wolność"</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 00:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
nie był zbyt zadowolony gdy okazało się, że zamiast dzielić przedział
namiotowy z Isellą, będzie musiał to robić z Aravasem. Oczywiście, że
szanował swego przyjaciela i nie pogardzał jego towarzystwem, a już na
pewno cenił je sobie o wiele bardziej od obecności Daljczyków, ale...
<br />
Cóż, chyba podświadomie liczył na chwilę samotności z Inkwizytorką. Było
tyle spraw, o których chciał z nią porozmawiać, chociażby i szeptem.
Tymczasem przydzielono ją do spania z Elorą, bo nie chcieli wprowadzać
"nerwowej atmosfery". Takie wyjaśnienia usłyszał z wypowiedzi dyżurnej,
która nie pozwoliła mu wejść do lewego przedziału.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Przepraszam, Fen'Ha... Solasie, ale
pilnujemy by w namiotach panował porządek. Panowie po prawej, panie po
lewej. Mam nadzieję, że nie jesteś zły, wykonuję tylko swoje polecenia. </span>
<br />
Cudownie, pomyślał, przewracając się na drugi bok. Aravas musiał
wyczuć, że coś było "nie tak", bo uniósł się lekko ze swojego posłania i
machnął dłonią, posyłając w górę kule światła.
<br />
- O co chodzi?- Zapytał nieco kąśliwie, posyłając mu zmęczone
spojrzenie. Solas uśmiechnął się przepraszająco i przesunął dłonią po
gładkiej potylicy, wzruszając ramionami.
<br />
- Nic takiego. Chyba nie mogę zasnąć. Pójdę... Się przejść. - Mruknął i
podniósł się ostrożnie, wychodząc z namiotu na małą polanę. Niebo
jaśniało powoli, cały obóz zdawał się tkwić w uśpieniu. No, może nie
cały.
<br />
Słysząc dobrze mu znany odgłos kroków, ukrył się za drzewem i posłał
Iselli długie spojrzenie. Uwielbiał sposób, w jaki się poruszała -
kręciła lekko biodrami, podczas gdy stopy układała delikatnie do
wewnątrz. Nie znał wcześniej żadnej kobiety, która wykonywałaby niemalże
każdą czynność z tak naturalną i niewymuszoną gracją. Odkąd pozwoliła
sobie zapuścić odrobinę bardziej włosy, jej twarz nabrała łagodniejszego
wyrazu i... Cóż, łagodny wyraz wyraźnie jej służył.
<br />
Opuścił swoją kryjówkę w momencie gdy palce Inkwizytorki dotykały
rzemienia, wiążącego ze sobą warstwy materiału służącego za wejście. Nie
umiał powstrzymać delikatnego parsknięcia, gdy Lavellan podskoczyła w
miejscu, wyraźnie zaskoczona jego obecnością.
<br />
- Ir abelas, ma vhenan - zaśmiał się cicho, wyciągając przed siebie
dłonie w parodii obronnego gestu. - Nie chciałem cię przestraszyć. No,
może nie tak do końca. Ja... - Ogarnął ją ramieniem, ciągnąc w stronę
lasu. - Chciałem z tobą porozmawiać, pospacerować.
<br />
Nie czekając na przyzwolenie (było niemalże oczywiste, gdy nie otrzymał
protestu), chwycił za jej małą dłoń i przeszedł jeszcze parę kroków
wgłąb lasu, aż w końcu obozowisko zniknęło im z oczu.
<br />
Nie chciał tego przyznawać, ale był trochę pijany - tuż po zdjęciu z
twarzy Dalijczyków ich vallaslin, wypił trochę za dużo młodego wina, a w
jego przypadku był to najbardziej zdradliwy ze wszystkich trunków.
Sprawiał, że Fen'Harel robił się zbyt gadatliwy i otwarty i absolutnie
nie umiał wysiedzieć w jednym miejscu.
<br />
- Dzisiejsza noc... - Zaczął, przystając wreszcie przed Lavellan w
odległości tak niewielkiej, że mógłby ją z łatwością pocałować, gdyby
tylko chciał. - Dzisiejsza noc uświadomiła mi, że być może myliłem się
co do Dalijczyków. A przynajmniej co do twojego klanu, vhenan. Mamy ze
sobą... O wiele więcej wspólnego niż myślałem. Twoi bracia i siostry
są... Mają w sobie iskrę, która czeka tylko na podpalenie. Zrozumiałem
to, gdy widziałem ich spojrzenia, ich ciekawość i gotowość na przyjęcie
wiedzy. To było piękne uczucie, odkrycie warte lat oczekiwań. Cieszę
się, że zdecydowałaś się mnie tu zabrać. Jestem zaszczycony, mogąc
przywrócić im wolność, choćby i tę symboliczną. Ma serannas, vhenan. -
Przysunął się jeszcze bliżej, prowokując ją nieświadomie by cofnęła się
odrobinę, aż napotkała za plecami pień starego drzewa. Oczy Solasa
świeciły się od gwałtownych emocji i alkoholu, a na ustach błąkał się
marzycielski uśmieszek.
<br />
Czuł się szczęśliwy, pijany i zakochany. I przez chwilę naprawdę nie
myślał o problemach. Na tę krótką chwilę życie znów było lekkie i
piękne.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 00:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
każdym kolejnym słowem Solasa jej uśmiech poszerzał się. Jak każda
osoba na tym świecie, lubiła udowadniać swoją rację. I chociaż jej obawy
były bardzo duże, gdy zabierała Starożytnych do własnego klanu,
wdzięczność w stosunku do Opiekunki za wspaniałe przyjęcie i wszystko co
robiła dzisiejszego wieczoru... Isella kochała tę kobietę, wzruszona
tym, jak zaakceptowała to, o czym Inkwizytorka mówiła i pozwoliła na to,
aby reszta także poznała trudną, być może, prawdę.
<br />
- Widzisz? Czasem musisz mi zaufać. Nie wszystkie dalijskie elfy są jak
ci idioci, którzy przyszli pod zamek. Zdarzają się i tacy, ale cóż mam
na to poradzić, wszystkich nie wychowam - Isella zażartowała.
<br />
Solas zbliżał się do niej coraz bardziej i bardziej, aż w końcu musiała
się odsunąć, żeby zachować równowagę. I wtedy, okazało się, trafiła na
drzewo, o które się oparła.
<br />
Spojrzała na mężczyznę zalotnie, spod rzęs. Sama Isella była delikatnie
podchmielona, więc ona również uśmiechała się zupełnie głupio, po prostu
szczęśliwa.
<br />
- Chcę pomóc tym, którym mogę. I zrobić z Dalii prawdziwą ojczyznę
elfów. Z stolicą, która byłaby tak piękna jak Arlathan. Żeby każdy, kto
tylko zobaczył to miasto wiedział, że jest na terenie elfów i szanował
ten fakt. - Przyciągnęła mężczyznę do siebie, bliżej, ale nie pocałowała
go.
<br />
Spoglądała na niego spod rzęs, puszczając materiał golfa, który miał na
sobie, a który wzięła w garść, gdy chciała go bliżej siebie. Wygładziła
go na jego ciele, poświęcając temu chwilę czasu, zupełnie, jakby to było
najważniejsze na świecie.
<br />
-Nie wiem, może tego nie dożyję, ale zrobię co mogę. A kiedy mam ciebie obok siebie, nie boję się, że to za trudne.
<br />
Jednak nie mogła wytrzymać, sięgnęła ust Solasa, całując go w nie subtelnie.
<br />
- Właśnie, czy ja ci mówiłam, że Josephine wymyśliła bal z okazji
Arlathvhen? Całe szczęście, że lubisz bale, prawda? - uśmiechnęła się do
niego, znów całując go w usta. Spoglądała na jego radosną twarz i
zorientowała się, że prawdopodobnie pierwszy raz widzi go tak
szczęśliwego i pogodnego. Obrysowała palcami jego brwi, kości
policzkowe. Prawdopodobnie nikt o zdrowych zmysłach nie powiedziałby, że
jest przystojny, ale Isella naprawdę tak uważała - dla niej Solas był
najpiękniejszym mężczyzną, jakiego widziała. Miał cudowne oczy. Wyrażały
tak wiele emocji.
<br />
- Cieszę się, że zgodziłeś się ze mną przyjechać. To było dla mnie
ważne, potrzebowałam ich akceptacji bardziej, niż... - westchnęła
głęboko. - Niż się spodziewałam. Potrzebowałam poczuć, że robię dobrze,
wiesz o czym mówię?
<br />
I po raz kolejny musnęła jego wargi, tym razem ich pocałunek trwał
trochę dłużej. Przytuliła się do mężczyzny, rozkoszując się tą chwilą,
gdy jego zapach uwiódł ją po raz kolejny. Zamknęła powieki i trwała tak,
w jego uścisku, obejmując go najmocniej jak potrafiła.
<br />
To była słodka chwila.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 01:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Tak
dobrze było mu trzymać Lavellan w ramionach... Na co dzień starał się
unikać podobnych sytuacji, bo prowadziły tylko do jednego, ale w takich
chwilach, jak ta, gdy jego umysł działał na nieco zwolnionych obrotach,
przyćmiony szczęściem i alkoholem, nie umiałby znaleźć lepszego miejsca
niż to, w którym znajdowała się Inkwizytorka, gdziekolwiek by ono nie...
<br />
Zaraz, kiedy właściwie zaczęli się całować? I jak to się stało, że jego
dłonie znajdowały się o centymetr od kształtnych pośladków, podczas gdy
jego biodra wgniatały się ochoczo w płaski brzuch Iselli?
<br />
- Vhenan - oderwał się od jej warg, choć czynił to z ogromnym żalem,
ale musiał, bo bardzo chciał jej powiedzieć o tym, co czuł. Uważał, że
zasługiwała na jego szczerość, tym razem tę absolutnie prawdziwą. Wziął
głęboki oddech i już, już miał zacząć mówić, gdy ni stąd ni zowąd
rozległ się stłumiony okrzyk.
<br />
- Isello? Halo, Isella! Gdzie jesteś?
<br />
Po uśpionym wciąż lesie, niosło się echem nawoływanie Elory. Solas
zmarszczył brwi i posłał Inkwizytorce pytające (i zdecydowanie
niezadowolone) spojrzenie. Odsunął się od niej odrobinę i w tym samym
momencie zauważył wyłaniającą się z mgły sylwetkę, która na jego widok
znieruchomiała wyraźnie.
<br />
- Przepraszam - usłyszał, więc otworzył usta by odrzec, że nie było za
co przepraszać, ale bezczelne dziewuszysko przerwało mu po raz drugi! -
Szukałam cię wszędzie... Deshanna prosiła żebyś się wyspała, a długo nie
wracałaś do namiotu... Pomyślałam, że coś się stało i... - Spuściła
głowę, by ukryć oczywisty rumieniec. - Nie chciałam przeszkadzać. Pójdę
już... Do środka. Będę czekać.
<br />
Posłała jasnowłosej ostatni promienny uśmiech i omijając go całkiem
wzrokiem, oddaliła się do obozu, nie obracając się już ani razu.
<br />
Solas westchnął cicho, rozzłoszczony, że znów przerwano im w dość
intymnym momencie, choć gdy uczyniła to za pierwszym razem Variel,
potraktował jej wtargnięcie niemalże jak wybawienie.
<br />
- Wygląda na to, że musimy odłożyć naszą rozmowę na inny raz -
zauważył, gładząc delikatnie zaróżowiony policzek swej ukochanej.
<br />
Pociągnął ją za dłoń i w ten sposób przespacerowali się nieśpiesznie pod sam namiot.
<br />
- On era'vun, ma vhenan. - Dodał ciepło i musnął jej wargi w przelotnym
pocałunku. Uśmiechnął się, wyczuwając na nich smak swojego wina. - Do
zobaczenia za parę godzin.
<br />
<br />
Dostrzegając poruszenie od razu podniosła się ze swego miejsca i
podeszła bezszelestnie najbliżej jak tylko mogła by nie wzbudzać
podejrzeń. Przycisnęła ucho do grubego materiału, by uchwycić parę słów,
szeptanych czuło przez Fen'Harela do jej drogiej Iselli.
<br />
"Do zobaczenia za parę godzin".
<br />
Niedoczekanie twoje, pomyślała i wróciła na swoje miejsce, słysząc, że
Solas mocował się z rzemieniem swojego przedziału. Tak, doskonale, teraz
nadchodziła kolej Inkwizytorki.
<br />
Gdy tylko poczuła ruch przy wiązaniach, podskoczyła do nich i wyręczyła przyjaciółkę, robiąc jej miejsce.
<br />
- Przyniosłam ci ciepłą koszulę - uśmiechnęła się, czując dreszcz
ekscytacji na samą myśl o perspektywie ujrzenia jej ciała. - Pomogę ci
się przebrać. Jeszcze raz przepraszam cię za moje głupie najście...
Myślałam, że spacerujesz samotnie i chciałam się po prostu dołączyć -
skłamała, parskając nerwowo śmiechem. Pochyliła się lekko by objąć
Isellę i potrzeć jej zziębnięte ramiona. Lato było w tym roku wyjątkowo
łaskawe, ale wczesne poranki zdarzały się naprawdę mgliste i można było
się przez to nabawić różnych chorób, a nie chciała by Inkwizytorkę
spotykały tego typu nieprzyjemności, szczególnie teraz, gdy była w domu.
<br />
- Jak się bawiłaś? - Zagadała, wciąż szeptem. Nie chciała by ktokolwiek
się obudził, ale podświadomie wierzyła, że Solas usłyszy ich szepty i
chichotanie. Dzięki temu stanie się zazdrosny, a zazdrość poprowadzi go
do nerwowości. Stanie się nieznośny i Isella będzie go miała dość, oj
tak.
<br />
- Widziałaś jak patrzyła na ciebie Opiekunka? Jesteś naszą bohaterką, Isello. Wszyscy jesteśmy z ciebie tak bardzo dumni...</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 01:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie potrafiła ukryć zirytowania, gdy po raz kolejny ktoś tak po prostu
wszedł pomiędzy nią i Fen'Harelem. Niech ich wszystkich jasny szlag, o
ile rozumiała dlaczego zrobiła to Variel, na Elorę po prostu się
zirytowała.
<br />
Ale chciała dobrze, przecież to nie jej wina, że akurat wpadła na ten
moment, w którym Solas chciał jej coś powiedzieć. Widziała to po nim,
wziął oddech i już, już...
<br />
Westchnęła ciężko, przewracając oczami, gdy Elora zniknęła za drzewami.
<br />
- Możesz mówić... chyba że nie chcesz teraz, w pośpiechu. - Gdy Solas
potwierdził jej przypuszczenia krótkim kiwnięciem głową, nie pozostało
Iselli nic więcej, jak się z tym pogodzić.
<br />
- On era'vun, vhenan - odpowiedziała, odpowiadając na pocałunek.
Pocałowała go raz jeszcze, ale nie mogła zrobić tego kolejny i kolejny,
chociaż chciała - ta chwila mogłaby się przedłużyć trochę zbyt bardzo,
poza tym tuż obok była Elora i Aravas, to sprawiało, że Inkwizytorka
trochę się wstydziła.
<br />
Nim zdążyła wejść do namiotu, Elora doskoczyła do niej, zaczęła mówić i
mówić. To było miłe, więc nie komentowała, chociaż Isella zaczęła mieć
wrażenie, że brunetka była trochę zbyt natarczywa.
<br />
- Nie, dziękuję. Mogę sama się przebrać, to mam opanowane. Gorzej zakładać stanik - mruknęła, uśmiechając się lekko.
<br />
Ściągnęła z siebie białą koszulę, która była zapinana na guziczki i
spojrzała na Elorę, która ani myślała się obracać, aby dać trochę
prywatności.
<br />
- Mogłabyś się... no wiesz? - mruknęła zawstydzona Inkwizytorka. Gdy
łowczyni w końcu odwróciła się, Isella szybko rozpięła stanik i założyła
koszulę, którą przyniosła jej brunetka.
<br />
- Cieszę się, że wszystko tak dobrze wyszło. Martwiłam się, że będzie
gorzej, no wiesz... Ale Opiekunka jest kochana, jestem strasznie dumna -
uśmiechnęła się, gdy leżała już w swoim okryciu i przymykała powieki.
Ziewnęła jeszcze i pstryknęła palcami, pozbywając się tym samym
makijażu. Nie miała sił zrobić to ręcznie.
<br />
- To nie ja jestem bohaterką. Nie zrobiłam zbyt wiele. Chcę po prostu,
żebyśmy znowu byli poważani jako rasa - Isella znów ziewnęła, kryjąc się
z tym.
<br />
Spoglądała na przyjaciółkę, widząc, jaka jest podekscytowana.
<br />
- A ty co taka? Też za dużo alkoholu? - Isella parsknęła śmiechem.
<br />
Ich rozmowa szybko się zakończyła, bo jasnowłosa po prostu odpływała. Nie wiedziała kiedy zmorzył ją sen.
<br />
<br />
Jako że wszyscy późno poszli spać, ich pobudka była raczej bardzo późnym
porankiem lub wręcz południem. I chociaż mieli wyruszyć w podróż
powrotną dość wcześnie, w związku z późnym wstaniem wszystko się
przesunęło w czasie. Opiekunka bardzo chciała, aby zostali na obiad -
głupio byłoby odmówić, więc... No cóż.
<br />
- Zapomniałam wczoraj z tego wszystkiego, ale za jakiś tydzień wypada
Arlathvhen i tym razem moja ambasadorka wpadła na pomysł, aby z tej
okazji wyprawić bal dla wszystkich klanów w Podniebnej Twierdzy. -
Uśmiechnęła się do Opiekunki. - Na pewno zostanie przesłane oficjalne
zaproszenie, ale chciałam zaprosić was osobiście.
<br />
- Będziemy zaszczyceni - Opiekunka przyznała, uśmiechając się delikatnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 03:20<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Konkretnie pozostało do niego dziesięć dni - zauważył przytomnie Solas,
odbierając od jednej z elfek kubek z parującym naparem z wiśni.
Zaciągnął się głęboko jego zapachem, co i rusz rzucając spojrzenie w
kierunku wozów, namiotów i beztrosko ganiających dzieciaków.
<br />
Trzeba było przyznać, że za dnia Daliczyjcy mieli w swoim obozie niezły
rozgardiasz - ktoś ruszał na polowanie, ktoś inny prosił o drugą porcję
obiadu, niektórzy pakowali swoje rzeczy, inni sprawdzali listę dyżurnych
"od prania"...
<br />
Mimo całej otoczki bałaganu, Fen'Harel nie umiał pozbyć się swobodnego
odczucia towarzyszącego wiecznie miejscom z domową atmosferą.
<br />
W życiu by nie przypuszczał, że mógłby poczuć coś takiego wśród tych,
których uważał za niegodne stworzenia, które nie powinny kontynuować
elfiego rodu...
<br />
Cóż, ich brak informacji wciąż dawał sobą dużo do życzenia, ale na końcu ciemnego tunelu jawiło się mu światełko nadziei.
<br />
- Jak właściwie wyglądają takie bale? - Jeden z elfów o bujnej
czuprynie rudych włosów przysiadł się do ich grupki, wyraźnie
podekscytowany. - Czy jest to choć trochę podobne do tego, co robimy
podczas obrzędów i świąt?
<br />
- Och, nie - Elora parsknęła śmiechem i poklepała młodzieńca po
ramieniu, wymieniając z Isellą rozbawione spojrzenia. Solas coraz
częściej przyłapywał je na tego typu gestach i z zaskoczeniem musiał
przyznać, że wyjątkowo mu one nie odpowiadały. Te... Żarty, chichoty i
szepty zaczynały mu już działać na nerwy, ale nie chciał o tym mówić na
głos, bo wiedział, że wyszedłby przez to na wścibskiego zazdrośnika, a
przecież wcale nim nie był. Ufał Inkwizytorce i wierzył w jej uczucie i
czystość sumienia. Nie umiał jednak za nic w świecie zaufać jej
ciemnowłosej przyjaciółce.
<br />
- Jeśli wyruszycie za godzinę, powinniście przy pomyślnych wiatrach
dotrzeć do Podniebnej Twierdzy przed północą - odezwała się Opiekunka. -
Wybaczcie, że zatrzymałam was tutaj tak długo, ale nie mogę powiedzieć
żeby wasza obecność nie była mi miła. To była wspaniała noc i pozostanie
w pamięci wszystkich z nas. Dziękuję wam za dobro, które nam
okazaliście. Na Stworzycieli, zupełnie zapomniałam o naukach dzieci.
Muszę... Ir abelas - skinęła głową i podeszła tylko do Iselli, by
ucałować ją serdecznie w oba policzki. - Dareth shiral, Da’len .
<br />
- No cóż - Solas dopił resztkę wiśniowego napoju i podniósł się z
ziemi, otrzepawszy tunikę i spodnie. - Myślę, że możemy już ruszać w
drogę. Pójdę zabrać swoje rzeczy i...
<br />
- Czy chciałabyś przedtem udać się ze mną w jedno miejsce? - Usłyszał
szept Elory, która pochylała się nad ramieniem Inkwizytorki z
rozanielonym uśmieszkiem. - Mam coś dla ciebie.
<br />
Do stu diabłów, czy Isella była ślepa? Dlaczego nie widziała, że ta
mała, podła kreatura przyklejała się do niej, próbując ją uwieść?!
<br />
- Szczerze mówiąc - odezwał się odrobinę głośniej niż zamierzał -
myślałem, że nasza droga Inkwizytorka zgodzi się pójść ze mną by pomóc w
zapakowaniu dwóch zapisów. Potrzebowałbym do tego pomocy doświadczonego
maga.
<br />
- Wydaje mi się, że w takim razie lepiej byś poprosił o pomoc Aravasa -
Elora popatrzyła na niego wilkiem, choć zaraz zdusiła ten wyraz słodkim
uśmiechem. Tak słodkim, że Solasa natychmiast zemdliło. Jego oczy
zwęziły się wyraźnie, ale nie skomentował "dobrej rady" Dalijki. Zamiast
tego wymienił spojrzenia z Aravasem i udał się w kierunku namiotów,
wierząc, że nie rozwali przy tym połowy obozowiska. Był wściekły i miał
ochotę zaszyć się w swoich komnatach. Żałował, że w pobliżu ziem Wolnych
Marchii nie było ani jednego eluvianu.
<br />
<br />
Elora pociągnęła Isellę wgłąb ścieżki, pilnując by nie otrzeć się bokiem
o wysoko usypane mrowisko. Jej mina wyrażała czystą pogodę ducha i tak
też się czuła. Nie zamierzała być w żaden sposób dwuznaczna, chciała
tylko pokazać swej ukochanej, że była jej potrzebna. Przynajmniej jako
przyjaciółka. Stamtąd nie było już tak daleko do czegoś więcej, była
absolutnie pewna.
<br />
- Kojarzysz może to drzewo? - Zapytała, chichocząc figlarnie.
Inkwizytorka zmarszczyła tylko czoło więc zaśmiała się jeszcze głośniej.
<br />
- Nie udawaj! Popatrz no tu! - Przyciągnęła ją jeszcze bliżej, ukazując napis, wydrapany na korze.
<br />
Och, Isello, pomyślała, puszczając ostrożnie jej dłoń, przecież musisz pamiętać.
<br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> Elora odsuwa ostrze od kory i spogląda
na Pierwszą, wyraźnie podekscytowana. Ich inicjały pozostawiają na
drewnie trwały ślad, coś niezmywalnego, tak jak niezmywalna będzie ich
miłość.
<br />
Przysuwa się ostrożnie do Iselli, chwyta w dłonie jej zgrabne pośladki.
<br />
- Kochaj się tu ze mną - szepcze jej na ucho, wsuwając drobną dłoń za
pas spodni. - Chcę żeby to miejsce należało już na zawsze do nas. </span>
<br />
<br />
Solas odstawił ostatnią skrzynię i popatrzył na elfkę, która od jakiegoś
czasu zdawała mu się ukradkiem przyglądać, śledząc spojrzeniem
błękitnych oczu każdy jego ruch. Powstrzymał się od uniesienia brwi i
dla pewności rozejrzał wokół, upewniając się, że spojrzenie poświęcane
było właśnie i tylko jemu.
<br />
Wreszcie podszedł wolno i wykrzywił usta w pogodnym uśmiechu - Dalijka
spuściła głowę, składając dłonie na podołku. Dygnęła przed nim i
wymamrotała pośpieszne przywitanie, w którym nie zabrało jednak
szacunku.
<br />
- Wszystko w porządku? - Zapytał jej, opierając się bokiem o jedną z większych skrzyń. - Wydaje mi się, że...
<br />
- Ir abelas - odezwała się piskliwie, nie ważąc się na niego podnieść
wzroku. Solas pamiętał ją z poprzedniej nocy, jej vallaslin był
wyjątkowo wyraźny, w kolorze nocnego nieba. - Chciałam tylko podziękować
za wszystko, co dla nas robisz. Ma seranas. Dobrze jest pomagać w
zmienianiu historii.
<br />
- To ja dziękuję - odparł miękko, mile połechtany przez jej serdeczność. - Wspaniale było móc...
<br />
Urwał, dostrzegając powracające z lasu Isellę i jej "drogą
przyjaciółkę". Mógłby przysiąc, że jeszcze przed chwilę obie szły ze
sobą pod rękę...
<br />
Do cholery, czy zaczynał sobie to wszystko wymyślać?
<br />
- Ruszajmy - odezwał się trochę zbyt kwaśno do Aravasa, wsiadając na
wierzchowca. Skinął głową elfce, z którą przerwano im rozmowę i odjechał
kawałek, zamierzając poczekać na resztę w odosobnieniu. Miał tylko
nadzieję, że Elora będzie trzymała się z tyłu orszaku. Za nic w świecie
nie chciał teraz patrzeć na jej przesłodzoną twarzyczkę.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 03:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
zaczęła zastanawiać się nad tym miejscem, które pokazała jej Elora.
Kiedyś było jednym z tych, w których uprawiały... seks. Jeśli żyło się w
klanie, można było zaznać bardzo mało prywatności. I tak było też w tym
przypadku, więc wykorzystywały każdą sposobność na to, aby zbliżyć się
do siebie, kiedy tylko mogły to zrobić.
<br />
To wspomnienie sprawiło, że uśmiechnęła się z lekkim rozczuleniem i
pobłażaniem - to było dość zabawne, że obie miały tak silną potrzebę
bycia blisko, chociaż w sumie... Teraz, z Solasem, było podobnie. Isella
nie mogła przestać o tym myśleć. O tym, że Fen'Harel w zasadzie
troszeczkę unikał bycia z nią sam na sam także. W zasadzie wczorajsza
drobna sytuacja była pierwszą od dłuższego czasu. Od kiedy spędzili ze
sobą tą namiętną noc w dniu, w którym Solas ją uratował nic więcej się
nie wydarzyło i nie można było zaprzeczyć, Inkwizytorka była trochę
zażenowana swoimi potrzebami, ale i nie rozumiała, dlaczego nie mieliby
się dotykać. Wydawało jej się, że on tego też chciał, ale jednak coś nie
wychodziło.
<br />
Nie chciała myśleć, że to specjalnie. Ech, nawet w miejscach, w których kiedyś kochała się z innymi myślała o Solasie.
<br />
- Chyba czas na nas - zwróciła uwagę Isella, spoglądając ostatni raz na napis, który kiedyś wyryła Elora.
<br />
Jak teraz o tym pomyśleć, to było mnóstwo czasu temu i wiele się zmieniło.
<br />
<br />
Droga powrotna dłużyła się niemiłosiernie. Solas był jakiś smętny i bez
humoru, łypał na wszystko spod byka, zupełnie, jakby ktoś mu nadepnął na
odcisk. Aravas też niewiele się odzywał. Tylko Elora ciągle zagadywała.
Była odrobinę męcząca, ale Isella nie chciała być niemiła. Prawdą było
jednak, że marzyła teraz tylko o jednym - sypialni Fen'Harela. Było tam
cicho i spokojnie.
<br />
Isella zaniepokoiła się wtedy, gdy zbyt szybko zaczęło robić się ciemno.
I faktycznie, był to powód do zmartwień, bo kilka minut po tym, jak o
tym pomyślała zaczął kropić deszcz.
<br />
- No nie, nie mówcie, że teraz będzie padało - Isella jękneła z
niezadowolenia, unosząc głowę ku niebu. I wtedy prosto na jej czoło
spadła wielka kropla.
<br />
Jak nie lunął deszcz...
<br />
Isella nie była w stanie zobaczyć co jest metr przed nią, a co dopiero
gdzieś dalej. Woda lała się strumieniami i jeśli przed chwilą byli
względnie susi, to w zasadzie było nieaktualne. Konie też nie były z
tego specjalnie zadowolone.
<br />
Natychmiast włosy Inkwizytorki przylepiły jej się do twarzy, na
szczęście darowała sobie dziś makijaż, więc przynajmniej nie wyglądała
jak strach na wróble, ale biała, dość lekka bluzka, którą miała na sobie
- w końcu lato - niestety całkowicie przemokła i równie dobrze w tym
momencie mogłaby być i bez niej, nie wykonywała swojej funkcji, nie
zasłaniała tej części ciała.
<br />
- No to jakiś żart - westchnęła Isella, spoglądając na Solasa, równie mokrego, co ona.
<br />
Uśmiechnęła się do niego, trochę nieszczęśliwa. Ogólnie deszcz nie był zły, ale nie w podróży. - Co robimy?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 04:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Ostatnią
rzeczą, której teraz potrzebowali był cholerny deszcz. Kiedy Solas
poczuł uderzające o głowę pierwsze krople, poczuł jak opuszcza go
rezerwa pogodności i westchnął głęboko, przewracając przy tym oczami.
Nie miał pojęcia co mogliby teraz zrobić by schronić się przed deszczem.
Wędrowali szlakiem, który przez długie mile ciągnął się po polach i
łąkach... W pobliżu nie było ani drzew, ani wzgórz, żadnych domostw i
miast.
<br />
- Czy ktoś z was ma przy sobie mapę? - Zapytał kulturalnie, z pozornym
spokojem, choć w środku aż kipiał od wstrzymywanej frustracji. Gdyby
tylko miał teraz sposobność, sięgnąłby zapewne po filiżankę herbaty i
poszedł prosto do łóżka. Cóż, ostatnia noc przyniosła mu mało snu, a po
upojeniu alkoholowym spowodowanym młodym winem, miał też lekkiego kaca.
Ćmiło go w głowie i suszyło w gardle, kiepski humor pogorszony został w
ciągu dnia paroma ciężkimi do zniesienia ciosami.
<br />
- Ja mam! - Wykrzyknęła radośnie Elora, wyciągając z paska niewielką
rolkę. - Ale nie sądzę żebyśmy jej potrzebowali - dodała po chwili
namysłu. - Mieszkałam tutaj przez długie lata. Możemy udać się do jednej
z wsi, ale muszę dodać, że jej mieszkańcy nie są pozytywnie nastawieni
do wszelkich elfów.
<br />
- W takim razie jedynym rozwiązaniem jest kontynuowanie naszego spaceru
- burknął Solas i poprowadził śmielej karego wierzchowca, podążając
wciąż na południe. - W ciągu godziny powinniśmy dotrzeć do portu.
<br />
Z portu w Kirkwall wypływały promy, które zabierały ich na drugą stronę
rozległych wód oceanu północnego. Podróżowanie w deszczu nie było niczym
przyjemnym, ale na pokładzie statku znajdowało się już zadaszenie i
kajuty z pryczami i czymś do okrycia.
<br />
Kiedy dotarli na miejsce, byli całkiem przemoczeni i zziębnięci.
Marynarze przejęli od nich konie, witając Inkwizytorkę z niemalże
nabożną czcią. Kapitan statku niemalże mdlał na jej widok, promieniejąc
dumą, gdy dowiedział się, że będzie nim podróżowała sama Isella
Lavellan.
<br />
- To prawdziwy, kurwa, zaszczyt! - Wykrzyknął radośnie, wskazując
jasnowłosej i jej towarzyszom górny pokład z pokojami dla gości
specjalnych. Solas westchnął błogo na myśl o możliwości ogrzania
zziębniętych członków. - Przepraszam, to... Tak się wypsło, głupia
sprawa. Zaraz poproszę żeby polali wam trochę rumu, powinniśmy
jeszcze...
<br />
Solas skrzywił się widocznie na myśl o alkoholu. Westchnął ciężko,
dostrzegając rozbawione spojrzenie, którym obrzucił go Aravas.
<br />
- Dobra, to właźcie i jakby czego wam było mało, dzwońcie tym tu
dzwonkiem - krasnolud ukłonił się ostatni raz i zniknął za drzwiami,
pozostawiając ich w przestronnej drewnianej kajucie. Paliły się w niej
trzy lampy olejne i zamiast pryczy znajdowały się tam przymocowane do
podłogi łoża. Wciąż trzęsąc się z zimna, zajęli miejsca jak najbliżej
lamp.
<br />
Mimowolnie, oczy Fen'Harela zakradały się wciąż w okolice biustu
Inkwizytorki. Biała koszula zdążyła przylepić się do jej ciała w sposób,
który więcej uwydatniał niż ukrywał i było to nieznośnie...
Magnetyzujące.
<br />
- Przejrzę szafki - zaproponowała Elora, podnosząc się ciężko z
krzesła. Szczękała wciąż zębami, ale wydawała się, że mało ją to
obchodziło. - Może mają tu jakieś suche ubrania. Będziemy pewnie płynąć
całą noc.. Wypadałoby się jakoś zorganizować.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 04:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Jak
mieć pecha, to mieć po całości. Przyszło im jechać nie dość, że w
deszczu, to także w ciemnościach - przez pogodę bardzo szybko zrobiło
się ciemno, a do portu dotarli dość późno. Może gdyby pogoda była
lepsza, naprawdę po północy byliby już w Podniebnej Twierdzy, ale w
takim przypadku...
<br />
Isella nie chciała w ogóle tego proponować, ale uznała, że może nie jest to taki zły pomysł.
<br />
- Czy jak będziemy w Fereldenie, możemy skorzystać z eluvianu? Proszę - jęknęła, spoglądając na Solasa z błaganiem w oczach.
<br />
Zdecydowanie powrót nie był najlepszy i jej humor, w nocy radosny, doprawiony słodkimi słowami Solasa jakoś przygasł.
<br />
Elora znalazła ręczniki i koce, ale suchych ubrań niestety nie było.
Elora postanowiła to dość szybko rozwiązać i zadzwoniła dzwonkiem. Nie
minęły trzy minuty, pojawił się ten sam mężczyzna, który ich tak
rubasznie powitał z naręczem ubrań - nie były wysokiej jakości, nie
wyglądały reprezentatywnie, ale miały jedną, poważną zaletę - były
suche.
<br />
Każdy z nich postanowił się przebrać, dając sobie możliwie jak najwięcej
prywatności. Okryci kocami i ręcznikami siedzieli nad lampą. A Isella
postanowiła, że to odpowiedni czas, aby... Było jej głupio. Nie chciała
siadać zbyt blisko niego, ani nazbyt go dotykać w towarzystwie klanu, bo
miała wrażenie, że Solas był i tak skrępowany - całym pomysłem
przyjechania tu, tego, że będą się na niego patrzyli itd. Inkwizytorka
nie chciała mu dokładać nieprzyjemnych doznań, ale teraz, kiedy byli w
swoim znanym towarzystwie, gdzie każde z nich wiedziało, że coś Solasa
łączy z Isellą, chciała po prostu się do niego przytulić.
<br />
- Rozchyl nogi, proszę - mruknęła do mężczyzny, przechodząc między nie tak po prostu.
<br />
Okryła ich kocem, oparła się plecami o tors mężczyzny, objęła jego
rękami i podniosła głowę. Spojrzała na elfa, uśmiechając się do niego
czule. Musnęła jego brodę mokrymi włosami.
<br />
- Dziękuję.
<br />
Ucałowała jego dłoń. Błogie ciepło zalało jej zmarznięte ciało i czuła, jak w końcu zaczęła odmarzać.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 05:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Mógł
żywić do Elory najprawdziwszą niechęć, ale kiedy zobaczył, że
dziewczyna wkracza do kajuty z naręczem otrzymanych od kapitana
ręczników i koców, poczuł do niej mimowolną wdzięczność.
<br />
Przebrali się w suche ubrania (odrobinę drapały skórę, ale to nie miało
żadnego znaczenia w porównaniu do wilgotnych szmat, które mieli na sobie
chwilę wcześniej) i usiedli wokół lamp, próbując wyciągnąć z nich
trochę ciepła.
<br />
Wciąż trochę urażony, szybko pogrążył się we własnych, nieco ponurych
rozmyślaniach. Czy powinien porozmawiać z Lavellan o tym, co dostrzegł
dzisiejszego ranka? A może już dawno zdawała sobie z tego sprawę i nie
potrzebowała jego czczego gadania? Może w ogóle nie przeszkadzał jej
fakt jak wielkimi względami obdarzała ją przesłodzona przyjaciółka?
<br />
Nie pamiętał kiedy ostatnim razem udało mu się doświadczyć gorzkiego
uczucia zazdrości, ale sama myśl o widoku Iselli tkwiącej w ramionach
innych niż jego własne, napawała go tak wielkim gniewem, że miał ochotę
mówić i robić naprawdę niemądre rzeczy.
<br />
Podświadomie cieszył się, że nie zdążył zeszłej nocy opowiedzieć
Inkwizytorce o swoich przemyśleniach i uczuciach. Przez stan, w którym
się znajdował (nieszczęsne wino!), był gotów jeszcze raz wyznać jej swą
miłość i poprosić by ich zażyłość stała się w pełni oficjalna. Chciał
udowodnić jej swe oddanie i podarować jej coś wyjątkowo cennego, coś co
pozwoliłoby elfce już zawsze mieć pewność, że mężczyzna, którego kochała
nie tylko podzielał jej względy, ale i pragnął by wiedział o tym każdy
mieszkaniec Thedas.
<br />
Teraz, ów przedmiot spoczywał na samym dnie jego torby, porzucony i
zapomniany. I jeśli miał być szczery, nie wiedział czy kiedykolwiek
zapragnie znów się nim podzielić. Nie po tym co widział.
<br />
Jego rozmyślania przerwały słowa Iselli - stała tuż nad nim, prosząc by
zrobił jej odrobinę miejsca. I już wtedy, biorąc ją w ramiona, Solas
uświadomił sobie jak bardzo był głupi, myśląc, że Inkwizytorka była
gotowa zrobić mu coś takiego. Uczucie tego nagłego oświecenia było
porównywalne do uderzenia młotkiem, i to prosto w głowę.
<br />
Nie, to nawet nie była głupota, to był już skończony idiotyzm!
<br />
Jak, jak mógł pomyśleć, że kobieta, która była gotowa oddać za niego życie mogła...
<br />
Parsknął śmiechem, pokonany przez samego siebie, zdradzony przez
infantylne podejrzenia i niesłuszny gniew. Aravas i Elora popatrzyli na
niego z uniesionymi brwiami, ale to nie na ich twarze chciał teraz
patrzeć, chciał widzieć tylko i wyłącznie swoją vhenan.
<br />
Uśmiechnął się do niej czule gdy uniosła głowę. Ucałował jej czoło,
powieki i nos, ledwie powstrzymując się od innych pieszczot. Nie chciał
gorszyć pozostałych towarzyszy, odsunął się więc z powrotem, ale nie
przestawał obejmować drobnego ciała elfki nawet przez chwilę.
<br />
Jak gdyby nigdy nic, popatrzył na swego starego przyjaciela i poprosił:
<br />
- Opowiedz nam jedną z historii o podwodnych miastach - świadomie
powtórzył dokładnie swe słowa sprzed wielu tysięcy lat, gdy jako mały
chłopiec siadywał przy nim, a Aravas umilał mu długie wieczory swoim
spokojnym głosem i opowieściami pełnymi smoków, przygód magii i walk. -
Czeka nas długa podróż.
<br />
<br />
Nie pamiętał kiedy znużeni kołysaniem i szumem fal uderzających o burtę
statku, usnęli na podłodze. No, może nie wszyscy - Elora zwinęła się w
kłębek na jednym z łózek, Aravas na drugim, podczas gdy Solas i Isella
odpłynęli w kłębowisku koców i ręczników, przytuleni do siebie mocno,
ufnie.
<br />
Nie spodziewał się, że to właśnie w takiej chwili nawiedzi go koszmar.
<br />
W swoim śnie, podróżował przez Pustkę, poszukując Mythal. Wiedział, że
jego przyjaciółka nie żyła, ale logika snu, a raczej jej brak,
zabraniała przyjąć mu tego do wiadomości. Biegał od jednego końca
spękanej ziemi do drugiego i nawoływał ją żałośnie, pragnąć ponad
wszystko usłyszeć jej odpowiedź, ale ta nie nadchodziła, nieważne jak
bardzo się starał.
<br />
Rzucał się po podłodze, pot ściekał po jego ciele, sprawiając, że niedawno suche ubrania pokrywały się z wolna plamami wilgoci.
<br />
Nie słysząc wciąż odpowiedzi, Solas usiadł na ziemi w tej samej pozycji,
w jakiej zastał w Pustce swą ukochaną. Objął nogi drżącymi ramionami i
pomyślał o wszystkim, co stracił, o każdej duszy, którą skazał na
wieczne tkwienie w nicości. O nieśmiertelności, którą odebrał elfom już
bezpowrotnie.
<br />
Ale przynajmniej uratował życie Lavellan. Ta dobra, kochająca go
bezgranicznie istota była warta każdej możliwej ceny i choć przykro mu
było o tym myśleć, był niemalże pewien, ze drugi raz podjąłby tę samą
decyzję. Tak, Isella była jego jedynym wybawieniem. Tylko... Dlaczego
jej także nie umiał odnaleźć?!
<br />
Gdzieś w oddali rozległ się przejmujący odgłos przecinającej niebo
błyskawicy, ale nawet tak ogromny hałas nie był w stanie wybudzić go z
piekła koszmaru.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 05:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
nie wiedziała, kiedy zasnęła, ale za to doskonale zdała sobie sprawę,
dlaczego się obudziła. Drgnęła, gdy palce mężczyzny, który ją obejmował
wbijały się mocno w jej skórę, zupełnie, jakby próbował coś złapać. Ale
był nieprzytomny, miał zmarszczone brwi, zupełnie jakby działo się coś
nieprzyjemnego i wykrzywione usta. Isella podniosła się, lekko na
łokciu, orientując się, że tylko ona się obudziła. Cała reszta spała
smacznie lub... mniej. Gdzieś na zewnątrz uderzył piorun, co sprawiło,
że Iselli zabiło szybciej serce. Spojrzała na ukochanego.
<br />
Solas wyglądał, jakby miał koszmar. A gdy Isella usłyszała imię, które
znała: "Mythal", które uciekło z jego ust, wyszeptane z udręką
wiedziała, że to prawdopodobnie nie jest zbyt przyjemny sen.
<br />
Może to głupie, ale nie chciała, by męczył się w nieprzyjemnym
więzieniu, a doskonale znała uczucie chęci wyrwania się z nieprzyjemnych
wizji, chociaż nie masz takiej możliwości.
<br />
Isella ułożyła głowę na piersi mężczyzny, zamykając oczy, wkradając się
znów do jego snów. Kto by pomyślał, że ta umiejętność przyda jej się
więcej, niż raz, nawet po tym, jak Solas ją ocalił.
<br />
Znalazła go w Pustce, podobnej do tej, w której Fen'Harel znalazł
Isellę. Było pusto, cicho i martwo. Doskonale znała to uczucie.
Znalezienie Solasa nie stanowiło aż takiego wyzwania - siedział skulony z
twarzą schowaną w udach.
<br />
Dotknęła go i zobaczyła, jak jego głowa podnosi się szybko.
<br />
- Jestem tu - Isella szepnęła, kucając tuż przed nim.
<br />
Nie wiedziała dlaczego, ale w Pustce zawsze miała tę samą, białą, bardzo zwiewną sukienkę.
<br />
Mężczyzna rozchylił ręce, pozwalając Lavellan wtulić się w jego ramiona.
<br />
- Jestem tu. To tylko koszmar, jestem tu. - Jasnowłosa szeptała mu do
ucha, tuląc go do siebie mocno, siedząc między jego nogami, przodem do
niego. Czuła ciepłe, drżące ramiona, które ją otaczały.
<br />
- Nie opuszczę cię.
<br />
<br />
Obudziła się nagle, gdy ktoś mocno ją szturchnął. Podniosła głowę,
trochę zdezorientowana. Spojrzała na Solasa, który także miał szeroko
otwarte oczy, spoglądając na nią jakoś tak... czule.
<br />
- Jestem tu - Isella powtórzyła swoje słowa z snu Solasa, całując go lekko w usta.
<br />
- Dopłynęliśmy. Chodźcie, zbieramy się, niedaleko jest eluvian. Tak
będzie szybciej. - Stwierdził Aravas, uśmiechając się do ciągle leżącej
na kocach pary.
<br />
Zebrali się z Solasem w miarę szybko. Gdy wychodzili, kapitan zaczepił
ich - stał przy wyjściu i żegnał się z podróżującymi, życząc im miłego
dnia.
<br />
- Och, to wy! Nie musicie oddawać ubrań. Mam nadzieję, że dobrze
spędziliście swoją podróż. - Kapitan wydawał się niezwykle
podekscytowany. - Zaraz przyprowadzę wam konie, nie martwcie się. A,
właśnie, jakbyście chcieli - mam no jakie pudło czy tam worek, można
wsadzić wasze mokre ubrania.
<br />
- Dziękujemy, poprosimy - Isella uśmiechnęła się lekko do mężczyzny.
<br />
Kilka chwil później ruszyli konno w stronę najbliższego eluvianu. Co
prawda Isella nie wiedziała, czy będą mogły wyjść z pomieszczenia w
Twierdzy, w którym eluvian się znajdował, ale miała nadzieję, że nie
będzie zmuszona prowadzić ich normalną drogą. Nie marzyła o niczym
bardziej, niż o kąpieli. Najlepiej z Solasem.
<br />
<br />
Gdy tylko Isella pojawiła się w Twierdzy, od razu miała kilka raportów
od Leliany, spraw od Josephine w sprawie balu i... Nie mogła się od tego
wszystkiego uwolnić przez kolejną godzinę, następną... Kiedy w końcu
mogła odpocząć, zamiast po prostu usiąść, poszła do Solasa.
<br />
Znalazła go w Zamku, w sypialni. Pisał coś.
<br />
- Co chciałeś mi powiedzieć wczoraj? - mruknęła kobieta, całując mężczyznę w policzek.
<br />
Podkradła filiżankę z naparem Fen'Harela i upiła kilka łyków. Ciepły dreszcz przeszedł przez jej ciało.
<br />
- Mmm, ciepłe...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 06:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiedział jak opisać uczucia, które zalały mu serce gdy odkrył, że
Isella nie tylko zaopiekowała się nim podczas koszmaru, ale świadomie do
niego weszła, pozwalając by okropieństwa i Pustka szalała również wokół
niej. Siedziała przy nim, obejmując go, dopóki nie uspokoił się i jego
umysł nie podsunął innej wizji. Pałac ze strzelistymi wieżami, rzeka i
kamień. I w towarzystwie Lavellan, nie trzeba mu już było niczego
więcej.
<br />
W ten sposób przespał resztę nocy o wiele spokojniej, a gdy się obudził,
był w całkiem niezłym humorze. Który, wypadałoby wspomnieć, polepszył
się jeszcze bardziej kiedy Inkwizytorka popatrzyła mu prosto w oczy, a
potem uśmiechnęła się najpiękniej na świecie i pocałowała go prosto w
usta.
<br />
W takich chwilach, jak ta, Solas miał ochotę się z nią kochać. Zgarnąć
ją do siebie, rozebrać piękne ciało i dotykać je i pieścić, dopóki nie
usłyszy cudownych jęków...
<br />
- Dopłynęliśmy. - Drgnął, słysząc głos Avarasa. Na plugawe pomioty,
zdążył zupełnie zapomnieć o tym, że nie znajdowali się w kajucie sami.
Cóż, w ogóle zapomniał gdzie się znajdował. To wszystko przez
Inkwizytorkę, to ona tak na niego działała. - Chodźcie, zbieramy się,
niedaleko jest eluvian. Tak będzie szybciej.
<br />
Podniósł się pośpiesznie i podziękował dobrych duchom za rozmiar swoich
ubrań - ich fason zdecydowanie różnił się od przylegającej do ciała
garderoby, którą Fen'Harel odznaczał się na co dzień - koszula wisiała
na nim luźno, sięgając mu do połowy ud, a spodnie zsuwały się lekko z
bioder, ale to właśnie dzięki temu miał możliwość ukrycia swojej...
Porannej niespodzianki.
<br />
Pozbierali sprawnie swoje rzeczy i odebrali konie od rubasznego
kapitana, który znów w niezwykle miły i "szarmancki" sposób pożegnał
Inkwizytorkę tak uprzejmie, jakby była samą panią świata.
<br />
Droga do eluvianu nigdy nie była tak spokojna. Solas jechał na swym
koniu łeb w łeb z białym rumakiem Lavellan, pozwalając by ich uda
ocierały się o siebie czasem. Przypominał jej subtelnie o swojej
obecności, upajając się każdym ukradkowym uśmiechem i spojrzeniem.
<br />
I kochał ją taką. Kochał się w szmaragdowych oczach, subtelnym rumieńcu i
pełnych wargach przygryzanych przez białe, równe zęby.
<br />
Żałował tylko, że nie mieli choćby chwili na spędzenie ze sobą czasu
"sam na sam" kiedy udało im się powrócić do Podniebnej Twierdzy.
<br />
Członkowie Inkwizycji rzucali mu ukradkowe spojrzenia - był to bowiem
pierwszy raz odkąd widzieli się na oczy po niefortunnym incydencie w
Tevinterze.
<br />
To Varrik jako pierwszy wyszedł przed szereg i w swym dawnym zwyczaju
poklepał go po bokach, mrucząc pod nosem krótkie "fajnie, że wróciłeś".
<br />
Niczego więcej już nie potrzebował. Uśmiechnął się i skinął głową,
żegnając się ze wszystkimi uprzejmie, a potem zniknął za taflą eluvianu,
powracając do swego ukochanego Arlathan'u. Jego rany wciąż były zbyt
świeże by pozwolił sobie zostać w Twierdzy dłużej niż było to konieczne.
Potrzebował samotności, a tylko tam mógł ją odnaleźć.
<br />
Przynajmniej zazwyczaj.
<br />
<br />
Siedział przy stole, sprawdzając ostateczny szkic spisu treści jego
księgi. Rozplanowane daty, objaśnienia i miejsca na ryciny... Jeśli
wszystko dobrze pójdzie, udałoby mu się ukończyć pierwszą część w ciągu
następnego półrocza. Musiał tylko znaleźć kogoś, kto podjąłby się
sygnowania i reklamowania księgi swym imieniem. Kogoś, to miałby
autorytet i posłuch wśród Thedańskiej arystokracji...
<br />
Rozmyślania przerwało mu drgnięcie w żołądku - ktoś używał eluvianu.
Intuicja podpowiadała mu, że chyba wiedział, o kogo takiego chodziło.
<br />
- Co chciałeś mi powiedzieć wczoraj? - Usłyszał pytanie i uśmiechnął
się krzywo, z nutką złośliwości. Cóż, musiało minąć jeszcze sporo czasu
zanim odważy się ponownie na wypowiedzenie wszystkich wyznań, Solas był
tego pewien. Na razie nie czuł się na siłach by to zrobić i nie
zamierzał więcej roztrząsać tego tematu.
<br />
- Nie wiem - skłamał gładko, odsuwając się delikatnie od stołu, by móc
popatrzeć swej ukochanej w oczy. - Muszę przyznać, że byłem wtedy
odrobinę... Pijany. - Zakończył z zawstydzeniem, sięgając po filiżankę.
Wciąż nie wiedział jakim cudem Isella mogła z pić herbatę bez
obrzydzenia. Przecież smakowała co najmniej okropnie!
<br />
- Czy udało ci się ogarnąć chaos panujący w Twierdzy? Z tego co
zauważyłem, ponarzucano na ciebie sporo obowiązków... Nie potrzebujesz
pomocy?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 06:48<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie wiesz? - szepnęła, pochylając się bardziej.
<br />
Och, Isella nie miała pewności, jasne, nigdy nie widziała Solasa
pijanego, prócz wczorajszej nocy. Ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że
nie mówił jej prawdy.
<br />
- Kłamiesz - mruknęła, całując go miękko w usta, tym samym akceptując ten fakt.
<br />
W zasadzie, powinna była się bardziej ubrać. Po wziętej kąpieli jedyne
czego chciała, to po prostu znaleźć się przy Solasie i w zasadzie miała
na sobie tylko bardzo długi, puchaty sweter, który działał jak sukienka i
dostała go w prezencie od Cassandry, bieliznę, specyficzne, elfickie
"buty", które niby zasłaniały całe nogi, ale tak naprawdę pokazywały jak
zgrabne były. Nic poza tym. Nie miała czasu na coś sensowniejszego.
<br />
Przesunęła ostrożnie materiały Solasa na bok, chcąc usiąść na biurku, przy którym pracował, tuż przed nim.
<br />
Oparła nogi po bokach mężczyzny, spoglądając na jego plan. Uśmiechnęła się, czytając równym, zgrabnym pismem notatki Solasa.
<br />
- Świetny plan. Cieszy mnie, że tak spodobał ci się ten pomysł.
<br />
Oparła się o ścianę za sobą, półleżąc na biurku.
<br />
- Ja zawsze potrzebuję pomocy. Część Dalijczyków zaczęła się buntować,
że niby "tak było od tysięcy lat, a ty tu przychodzisz i chcesz zrobić
rewolucję" - Isella przewróciła oczami, ewidentnie przedrzeźniając to,
co sama usłyszała od Leliany. Zmieniła nawet głos na chwilę. - To
mniejszość, ale zawsze tak jest - słychać ich najbardziej. Muszę to
ogarnąć. Ciągle kopiuję informację z Vir Dirthara, jeszcze ten bal... A,
no i Studnia Smutków. Muszę się uczyć. Dużo. A, no i Flemeth się
zgubiła. Właśnie, nie wiesz może, gdzie? - Isella spojrzała na niego z
początku pytająco, ale wyraz twarzy elfki zmienił się w ułamku sekundy,
zupełnie, jakby znała pytanie na tę odpowiedź.
<br />
Owszem. Nie całą, ale przed chwilą rozszyfrowała część elfickiej
wypowiedzi Studni na to pytanie i jeśli dobrze to rozumiała, cząstka
Mythal żyjąca w Asha'bellanar poświęciła się, aby Solas mógł uratować
elvhen. Czego nie zrobił.
<br />
- W sumie, już wiem - Isella mruknęła cicho, sięgając ust mężczyzny.
<br />
Pocałowała go, spragniona jego dotyku. Ale nie tylko. Widziała w tym
koszmarze wszystko, co dręczyło Solasa. Poświęcił ich dla niej. I
musiała zapracować sobie na to, aby być tego godna. Czuła jakąś taką
dziwną potrzebę, nie rozumiała jej w stu procentach, być może nie
należała do zdrowych pobudek, ale kochała go i chciała, żeby był
szczęśliwy.
<br />
Isella nie odsunęła się od niego po jednym pocałunku, ani drugim. Chciała więcej.
<br />
<br />
<br />
"buty" elfów tak naprawdę są bardziej naszymi getrami, czy
podkolanówkami, ale o dziwo elfy serio często tego używają jako obuwie
<br />
<a class="postlink" href="https://cdn.discordapp.com/attachments/250887964131852290/352999348952629248/ab73a18450cb7046a2ae7581c4735241.png" rel="nofollow" target="_blank">https://cdn.discordapp.com/attachments/250887964131852290/352999348952629248/ab73a18450cb7046a2ae7581c4735241.png</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 07:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
już naprawdę nie wiedział czy Lavellan nie miała pojęcia jak wyglądało
jej ciało, czy po prostu robiła to wszystko specjalnie i przychodziła do
niego ubrana w taki sposób by absolutnie nie mógł skupić się na
wykonywanych przez siebie zajęciach i poświęcił już całą uwagę tylko i
wyłącznie jej osobie!
<br />
Kiedy tak po prostu wślizgnęła się na jego biurko, a potem rozłożyła
nogi, układając swoje małe stopy po bokach jego krzesła. Ze swojej
perspektywy miał doskonały widok na jej bieliznę, którą świeciła
bezczelnie przed jego nosem i...
<br />
Zamrugał, uświadamiając sobie, że Inkwizytorka od dłuższego czasu
zdawała się do niego coś mówić. Ile czasu siedział tak, wpatrując się w
smukłe uda i zarys piersi, odznaczających się słabo pod swetrem, a ona
opowiadała mu o tym, co leżało jej na sercu, nie zdając sobie z tego
sprawy?
<br />
- W sumie, już wiem - mruknęła cicho i Solas odetchnął cicho z ulgą,
zrozumiawszy, że nie musiał odpowiadać na pytanie, którego nawet nie
usłyszał. Cieszyło go to, bo nie miał pojęcia jakim kłamstwem mógłby
usprawiedliwić swój brak uwagi. Przecież nie powiedziałby jej, że to
przez to jak działały na niego jej nogi w czarnych skórzanych butach.
Widok półnagich stóp, sprawiał tylko, że miał ochotę wziąć je w dłonie i
pieścić swoimi długim palcami, ciesząc się ich gładkością, tym jakie
były filigranowe.
<br />
W następnej chwili był już całowany i to bynajmniej w sposób, który
mówił mu, że Isella pragnęła jedynie paru niewinnych pieszczot. Otworzył
szeroko oczy i traf chciał, że Inkwizytorka poszła w ślad za nim.
Spotkali się spojrzeniami, nieco rozmytymi przez zbyt bliską odległość.
Uśmiechnął się delikatnie, podchwytując całujące go wargi. W subtelny
sposób przejął kontrolę nad pocałunkiem; teraz to on nadawał mu tempo i
to jego język penetrował wnętrze ust jego ukochanej. Z każdą chwilą
stawał się coraz gwałtowniejszy, aż w końcu zatracił się w pieszczocie
bezpowrotnie, oddając jej każdą komórkę swego ciała.
<br />
Nie wiedział, w którym momencie podniósł się z krzesła i przycisnął
vhenan do drewnianej powierzchni stołu, niemalże się na niej kładąc.
Jego dłoń ześlizgnęła się ze słodkiego łuku bioder na jedno z ud i
nieustępliwie sunęła ku jego wnętrzu...
<br />
<br />
Elora przemierzała pośpiesznie korytarzem wschodniego skrzydła, kierując
swoje kroki wprost do sypialni Inkwizytorki. Miała dla niej
niespodziankę, która powinna raz na zawsze przekierować uwagę na nią.
Widziała dzisiaj minę, którą Solas obdarzał jej ukochaną tuż przed
opuszczeniem kajuty statku z Kirkwall. W tym spojrzeniu nie było nic
dobrego... Jedynie suche, męskie pożądanie. To było takie... Obrzydliwe!
<br />
Sama Elora nie raz oddawała się dotykowi męskich dłoni, ale dobrze
wiedziała, że nie było w tym nic poza zwykłą chęcią zbliżenia. Mężczyźni
nie byli w stanie odczuwać tego samego, co kobiety. Ich "uczucia"
ograniczały się zazwyczaj do spełniania na płci przeciwnej swoich
wszelkich zachcianek.
<br />
Dowartościowanie ego, chwilowe poczucie władzy i ugaszenie pożądania - była pewna, że za zamiarami Solasa nie stało nic więcej.
<br />
Będąc już prawie przy samych drzwiach, wpadła z rozmachu w plecy... Cassandry?
<br />
- Na Stwórcę! - Cassandra podskoczyła w miejscu i obróciła się
gwałtownie, przyjmując odruchowo pozycję obronną. - A ty co tu robisz?
Nie powinnaś już być w łóżku?
<br />
Zapytała odrobinę protekcjonalnym tonem, który wprawił Elorę w jeszcze większą nerwowość.
<br />
- Niosłam coś Inkwizy...
<br />
- Aha - Cassandra uśmiechnęła się jednostronnie i elfka uświadomiła
sobie, że na twarzy jej rozmówczyni widnieje lekki rumieniec. - Nie
znajdziesz jej raczej w tym zamku. Nareszcie odzyskała Solasa... Chce
się nim pewnie nacieszyć.
<br />
Poklepała ją lekko po ramieniu i odeszła w kierunku swojej sypialni.
Och, ile Elora oddałaby by jej sypialnia znajdowała się tak blisko do
tej, która należała do Iselli. Zaledwie parę drzwi dalej!
<br />
Mogłaby wtedy przychodzić o wiele częściej nie wzbudzałoby to niczyich podejrzeń.
<br />
Co, cóż... Skoro jej ukochanej nie było w środku, pozostawało już tylko
udanie się z powrotem do zachodniego skrzydła i swojego łóżka.
<br />
Choć gdyby to od niej zależało, najchętniej załapałaby łysego apostatę i wypieprzyła go z hukiem przez najwyższe z okien.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 07:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Patrzyła
w jego dość głęboki odcień niebieskiego, kiedy zupełnie instynktownie
oboje otworzyli oczy. Uśmiechnęła się subtelnie, pozwalając przejąć mu
kontrolę nad pocałunkiem. Objęła go za szyję, ulegając naciskom
mężczyzny, który praktycznie położył ją na biurku, samemu pokładając się
na niej.
<br />
Zupełnie jej to nie przeszkadzało, dotyk jego dłoni dążącej do jej najntymniejszych zakątków także jej nie przeszkadzała.
<br />
Miała taką cichą fantazję, żeby wszedł w nią teraz. Nie wiedziała
dlaczego tego pragnęła, ale wydawało jej się to absolutnie pociągające,
gdyby teraz odchylił jej majtki albo nawet zdjął je - ale tylko tę jedną
część jej garderoby - i wsunął się pomiędzy uda swoim penisem, wziął ją
tak po prostu na tym pieprzonym biurku. Na samą myśl jęknęła, czując,
jak dreszcz podniecenia przejmuje władanie nad jej ciałem, jak sprawia,
że jest wilgotna, zainteresowana.
<br />
Kiedy tak nad nią wisiał, praktycznie na niej leżąc, Isella chciała
zrobić coś, aby spełnić swoje pragnienie i objęła go nogami w pasie,
zmniejszając dystans niemalże drastycznie.
<br />
Poczuła dotyk na swoim łonie, przez co drgnęła, znów otwierając oczy. I
tym razem spotkała jego spojrzenie pełne podniecenia i była dumna,
chętna, chciała go zaspokoić, pokazać mu przyjemność, którą mogła mu
dać, chciała, potrzebowała to zrobić.
<br />
Westchnęła drżąco do jego ust, zaciskając palce na koszuli Solasa, przyciągając go jeszcze bliżej siebie.
<br />
Nie chciała go puścić. Tęskniła za nim, pragnęła go, chciała być jego.
Już na zawsze. I była gotowa mu to pokazać, właśnie teraz.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 16:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Pocałunki
nie traciły na swej intensywności gdy jego dłoń odnalazła wreszcie
miejsce, którego tak pilnie poszukiwał. Isella zesztywniała momentalnie,
wyczuwając długie palce drażniące każdą pulsującą część kobiecości i
tak, pochlebiało mu to jak nic innego - sprawianie jej przyjemności
choćby i najmniejszym, niedbałym zgięciem palca. Jej żywe reakcje
napędzały go tylko do zwiększania intensywności swych działań.
<br />
Uśmiechnął się w pocałunki gdy wyczuł jak kurczowo obejmowała go drobnym
ramieniem i udami, jak przysuwała się do jego ciała, zmniejszając
dzielącą ich odległość do niezbędnego minimum. Teraz jedyną przeszkodą,
która oddzielała od siebie rozgrzane ciała, było jego przedramię i dłoń.
<br />
Poruszył się delikatnie i drgnął, wyczuwając prędko rosnący wzwód,
ocierający się o swój własny nadgarstek. Było w tym ruchu coś...
Niemożliwie niewłaściwego, ale i ekscytującego. Momentalnie poczuł
spływający po lędźwiach dreszcz przyjemności. Ocierał się właśnie o tę
samą dłoń, która zapamiętale pieściła najintymniejszą część ciała jego
ukochanej...
<br />
Zajęczał cicho, odrywając się od pocałunków tylko po to by móc poświęcić
więcej uwagi długiej szyi Lavellan. Ucałował przestrzeń za zgrabnym
uchem, zassał się przez moment na jego płatku.
<br />
W międzyczasie jego palce ślizgały się już śmiało po wilgotnej bieliźnie
i tak, naprawdę mógł wyczuć pod palcami każą wypukłość. I te miękkie,
uginające się śmiało pod naciskiem opuszek i ten jeden, wyjątkowo
twardy, napęczniały i śliski od soków.
<br />
Poczuł nagle, że między ich brzuchy wślizgnęła się druga, drobniejsza
dłoń. Przesunęła mu się po biodrze i udzie, zmierzając niewątpliwie w
dość oczywiste miejsce.
<br />
Spanikował.
<br />
Chwycił za wątły nadgarstek wolną dłonią i przycisnął go gwałtownie do
drewnianego blatu, zawisając nad elfką jeszcze bardziej. Nie dając jej
szans na protesty, zdusił je swoimi gwałtownymi pocałunkami. Uśmiechnął
się pod nosem i odchylił materiał delikatnej bielizny, przesuwając
palcem między napęczniałymi płatkami.
<br />
Ostatnim razem wsuwał się tam tylko językiem... Jak zatem Isella zareagowałaby na palce?
<br />
Pora na to aby się przekonać, pomyślał i wsunął pierwszy palec,
wyprowadzając go od razu w górę, do uroczo odstającego punktu "g".</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 16:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Zajęczała
cicho, gdy usłyszała jego jęk, chociaż nie zdawała sobie sprawy z tego,
czym był spowodowany. Czuła wodospad pocałunków na szyi, krótszych i
dłuższych. Isella czuła, jak skóra była ssana, lekko podgryzana.
Dreszcze przechodziły przez jej ciało, z każdą chwilą były
intensywniejsze. Nie mogła nic na to poradzić.
<br />
Rozchyliła bardziej nogi, robiąc mu zupełnie instynktownie miejsce.
Chciała go dotknąć, potrzebowała tego, musiała. Dlatego też postanowiła,
że zsunie swoją dłoń w okolice intymne Solasa. I była tak blisko, a
jednak zbyt daleko - z jakiegoś powodu mężczyzna zabronił jej tego, tak
po prostu chwytając ją za nadgarstek. Szarpnęła się, nieszczęśliwa,
chcąc zaprotestować, ale nie zdążyła wyartykuować porządnego zdania.
<br />
- Solas, daj mi... - I właśnie wtedy jej usta znów były zajęte
intensywnym, gwałtownym pocałunkiem, który zabrał jej możliwość
wyrażania poglądów, czy... W zasadzie na chwilę wyłączyła w ogóle
myślenie.
<br />
Mogła tylko pojękiwać cicho i odpowiadać na ten pocałunek. Zupełnie
mimowolnie zaczęła poruszać biodrami, kiedy tylko poczuła jego palce w
sobie. Wierzgnęła się, gdy Solas zaczął drażnić ten specjalny punkt w
jej wnętrzu, który sprawiał, że nie mogła nawet...
<br />
Ale kiedy mężczyzna zsunął usta z jej warg na szyję, znowu, Isella
widziała okazję w tym, aby jednak go błagać. Chciała go dotknąć.
<br />
- Solas, proszę cię... Chcę cię dotknąć, błagam - pisnęła, gdy palce
nacisnęły na ten specjalny punkt w jej wnętrzu z większą siłą. - Błagam -
spojrzała mu w oczy, rozgorączkowana, nawet trochę zdesperowana.
<br />
Marzyła o tym tak długo, nie mogła pogodzić się z tym, że Solas nie
chciał nawet pokazać jej, jak wyglądał. Już nie chodziło o sam seks, ale
nie zamierzał nawet pokazać jej swojego penisa, a ona chciała go
zobaczyć.
<br />
Drgnęła, gdy do jej wnętra wsunął się kolejny palec. Próbowała wyrwać
swoją rękę z uścisku Solasa, ale to na nic - była zbyt rozkojarzona, aby
zebrać w sobie siły albo chociażby użyć magii. W tym stanie szybciej by
coś podpaliła, niż faktycznie zrobiła to, czego pragnęła.
<br />
- Proszę - wyszeptała.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 17:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
nie bez powodu nie chciał dawać się dotykać Inkwizytorce - odkąd tylko
uświadomił sobie, że perspektywa nadchodzącego zbliżenia przysuwała się
do niego wielkimi krokami, zdał sobie sprawę z faktu, że...
<br />
Nie robił tego dwa tysiące cholernych lat. I obawiał się, że przez to
mógł już zapomnieć o pewnych... Rzeczach. Tak, wiedział, że większość
twierdziła, że czegoś takiego nie da się "oduczyć", że umiejętność
kochania się i zadowalania drugiej osoby pozostawała we krwi już na całe
życie, ale... Tak ciężko było mu się opanować kiedy nie pozwalał sobie
na nic specjalnego, co więc dopiero gdyby pozwolił Lavellan na
uczynienie jeszcze jednego kroku, drastycznie zmniejszającego jego
poczucie kontroli?
<br />
Być może miał na tym punkcie drobną obsesję, ale... Chciał zrobić na
Iselli dobre, najlepsze możliwe wrażenie. Chciał aby poczuła, że
potrafił za pomocą dotyku dokonywać prawdziwych cudów.
<br />
Ale przede wszystkim i trzymając to w największej tajemnicy - ponad
wszystko pragnął zachować swój niezbity autorytet. Wiedział, że
straciłby na nim gdyby osiągnął spełnienie po jednym muśnięciu
szczupłych palców...
<br />
Do tego dochodził jeszcze jeden drobny szczegół - w ubraniach ciało
Solasa mogło sprawiać naprawdę dobre wrażenie: miał szerokie barki,
długie nogi i umięśnione ramiona. Jego sylwetka była wysportowana,
zwinna i gibka. Niestety, pod ubraniami miało się to trochę...
<br />
Inaczej.
<br />
Całość gładkiej skóry, zdobionej gdzie-nie gdzie przez piegi, psuła
ogromna blizna, zaczynająca się na brzuchu, idąca dalej przez biodro i
całe udo. Efekt po rzuconym na niego zaklęciu, przez które skóra i
mięśnie pękły mu na dwie części, pozostawiając w ciele obrzydliwą wyrwę.
Ledwo wtedy uszedł z życiem i był wdzięczny losowi za to, że go
oszczędził, ale ślad, który pozostał na jego ciele wyglądał po prostu
okropnie. Nie była to jedna z gładkich, księżycowych blizn, jakie
pozostawiały po sobie skaleczenia czy zadrapania po kocich pazurach.
Ślad był nieregularny, w niektórych miejscach wściekle różowy, w innych
wręcz szarawy.
<br />
I Solas wstydził się tego, naprawdę. Wstydził pokazać się Lavellan tak
nieatrakcyjną część ciała. Być może było to głupie, być może przesadzał,
ale... Chyba po prostu potrzebował czasu. Potrzebował wiedzieć, że
czegokolwiek nie uczyni, Isella zostanie przy nim i będzie go nadal
pożądać.
<br />
Nie zniósłby myśli, że nagle mogłaby zacząć się go brzydzić. Nigdy.
<br />
Westchnął cicho, wsuwając swoje palce (tylko dwa, nie zamierzał wsuwać
ich ani mniej, ani więcej) wgłąb wilgotnej ciasnoty, dysząc ciężko od
każdego jęku, który opuszczał zaczerwienione wargi Inkwizytorki.
Odchylił się na moment by spojrzeć w jej twarz.
<br />
Słyszał doskonale jej prośby, ale nie umiał na nie odpowiedzieć,
wprawiały go tylko w zakłopotanie. Postanowił więc, że najlepszą
odpowiedzią będzie przyśpieszenie ruchów nadgarstka do tego stopnia by
jego ukochana zapomniała przez moment o tym, kim była, gdzie się
znajdowała i... No cóż, może tego, co się z nią działo nie dałaby rady
zapomnieć.
<br />
Przycisnął jej drobny nadgarstek do stołu, poruszając biodrami tak, by
otrzeć się o jedno z nagich ud. Cóż, może nie zamierzał dawać się jej
jeszcze dotknąć, ale mógł dać jej się poczuć w nieco inny sposób.
Pozwolił by sztywny członek, uwięziony pod okowami materiału, otarł się o
delikatną skórę od samego czubka, do napiętych jąder. Materiał spodni
był bardzo cienki, pod spodem miał już tylko jeszcze cieńszą bieliznę.
<br />
Wsunął palce do połowy długości i wycofał je gwałtownie, zmieniając kąt
pchnięć - teraz już nie penetrował ciasnego wnętrza. Uderzał dokładnie w
napięty mięsień, przyśpieszając ruchy z każdą następną sekundą.
Dopilnował by jego kciuk znalazł się na wilgotnej i napiętej do granic
możliwości łechtaczce i uśmiechnął się z lekkim wysiłkiem, napinając
ramię tak by prędkość, którą ofiarował kochance stała się wręcz
wulgarnie przesadzona. Pomieszczenie wypełniał teraz jej idealny zapach
podniecenia, odgłosy wilgotnego ciała, uderzanego z rozpędem przez
sprawną dłoń i długich, głośnych jęków, które posyłały mu falę
przyjemności wprost... Do... Lędźwi!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 18:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
dostała tego, czego oczekiwała. Isella sądziła, że jeśli będzie
wystarczająco długo błagała Solasa, ten w końcu się zgodzi. Musiał. Ale
przeliczyła się. I chociaż czuła jego penisa na swoim udzie, napiętego
do granic wytrzymałości, stojącego na baczność, co strasznie jej się
spodobało - nie mogła go dotknąć, ani zobaczyć. Frustrowało ją to. Miała
wrażenie, że była zbyt... wymuszająca? Że nakłaniała go do zbliżeń,
chociaż on ich nie chciał i dla świętego spokoju po prostu robił jej
dobrze palcami albo językiem, a potem temat przestawał istnieć. I to
uczucie zdominowało jej obecne samopoczucie. Gdy tylko o tym myślała,
czuła się naprawdę okropnie.
<br />
Jego agresywne pieprzenie palcami było cudowne. Nie mogła przestać
wyginać się, wbijać paznokci w dłoń mężczyzny, odchylać głowy do tyłu,
czy poruszać biodrami. Po prostu nie mogła.
<br />
Czuła, jak nagromadzona wilgoć wypływała z jej wnętrza, swój własny zapach i mokre dźwięki.
<br />
I chociaż ten moment był szalenie przyjemny, rozkoszny, cudowny...
Chociaż chwilę później rozbrzmiał krzyk spełnienia, jej ciało spięło się
w spazmie, a palce Solasa na krótki moment zostały zamknięte w jej
wnętrzu. To jednak nie była szczęśliwa.
<br />
I kiedy Solas wyszedł od razu do łaźni, Isella podniosła się z stolika,
na którym leżała. Miała łzy w oczach, bo naprawdę myślała, że to
wszystko jej wina. Nie rozumiała o co chodziło, ale też niespecjalnie
miała możliwość zapoznać się z innym punktem widzenia - Solas nigdy jej
nic nie powiedział. Po prostu omijał temat.
<br />
Odczekała kilkanaście minut, nim nie weszła do łaźni. Udało jej się
zobaczyć jędrny, nagi tyłek, nim zaskoczony Fen'Harel nie ZAKRYŁ SIĘ.
<br />
- Jeśli tak bardzo przeszkadza ci to, że chcę się z tobą kochać, w
porządku. Było powiedzieć, a nie robić ze mnie idiotkę - warknęła,
wściekła.
<br />
Czuła się znieważona i po prostu smutna. Trzasnęła drzwiami od łaźni.
Przebiegła niemalże całą sypialnie Solasa i pół zamku, nim nie dobrnęła
do wyjścia. Przepchnęła się przez straż, lekko popchnęła Variel, do
której szybko wymamrotała "ma serannas"... Zniknęła w eluvianie. Nie
chciała, żeby ją gonił.
<br />
Upokorzenie, które na nią spłynęło zbyt bardzo paliło ją w twarz i
wykorzystała moment, w którym Solas był nagi - nie pobiegł za nią, nie
zatrzymał jej. O to chodziło.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 18:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Mógł
zaobserwować na jej twarzy moment, w którym nadeszło spełnienie -
Isella zamknęła oczy, zagryzła mocno dolną wargę i wygięła się mocno w
łuk, odchylając głowę aż za krawędź stołu. Popatrzył w dół, na swoje
palce i zaciskające się wokół nich mięśnie. Widział kroplę wilgoci
ściekającą śmiało między kształtne pośladki, śledził ją uważnie
spojrzeniem, dopóki nie zniknęła w głębi kuszących krągłości.
Inkwizytorka wypuściła wargę z uścisku białych zębów i jęknęła
przeciągle, posyłając dziki dreszcz przyjemności wprost do jego
napiętych jąder.
<br />
Zmarszczył brwi pochylił się mocniej, próbując zdusić w sobie chęć
złapania za trzon erekcji i wsunięcia jej wprost do atakowanego przed
chwilą ciasnego wnętrza.
<br />
Do cholery, dlaczego to było takie ciężkie? Z reguły potrafił się
opanować, naprawdę. To wszystko przez czas, przez te lata, które
pozostawiały jego ciało w uśpieniu! Nie mogąc z niego korzystać wyszedł
wprawy i teraz musiał za to płacić.
<br />
Odsunął się nagle, zgorszony zdradzieckimi reakcjami swego ciała. Nie
był przyzwyczajony, nie potrafił się do tego za nic ustosunkować. Czuł
rosnącą podskórnię irytację, niestety nie tylko swoją. Isella zdawała
się nie akceptować jego wycofania. Zapewne widziała w tym wszystkim coś
niezwykle niewłaściwego i traktowała to nazbyt osobiście, ale chyba nie
mógł jej za to winić.
<br />
Przygryzł wargę i odetchnął, próbując jakoś ubrać w słowa to, co teraz
odczuwał, ale po prostu nie potrafił, nic nie przychodziło mu do głowy, a
prawda była zbyt ciężka do wypowiedzenia jej tak po prostu.
<br />
Obrócił się więc wolno i pomaszerował do łaźni, robiąc ze sobą porządek.
Odetchnął, przywołał niedbałym ruchem dłoni sporą ilość lodowatej wody,
która zachlupotała w drewnianej balii. Rozebrał się i wszedł do niej
cały, szorując wściekle ciało.
<br />
Nie śpieszył się, chciał opuścić łaźnię dopiero wtedy gdy pozwoli mu na
to jego ciało - drżące mięśnie, urywany oddech, skóra wyczulona wciąż na
każdy najmniejszy dotyk.
<br />
Wytarł się dokładnie szorstkim ręcznikiem i sięgnął po wiszącą na haku
piżamę. Ach, zdecydowanie miło było otulić się jej miękkim materiałem, z
myślą o tym, że już za chwilę znajdzie się w (swoim własnym) miękkim
łożu i...
<br />
Drzwi otworzyły się nagle i ledwo udało mu się podciągnąć spodnie na biodra, choć i tak podskoczył przy tym jak oparzony.
<br />
- Jeśli tak bardzo przeszkadza ci to, że chcę się z tobą kochać, w
porządku. Było powiedzieć, a nie robić ze mnie idiotkę - głos, który
wydobył się z gardła Inkwizytorki nie przypominał tonem tej łagodnej
melodii, którą posługiwała się zazwyczaj. Elfka musiała być tak
wzburzona, że nie panowała nad swymi emocjami. Solas obrócił się przez
ramię i popatrzył na nią ze zdziwieniem... A raczej CHCIAŁ popatrzeć, bo
jedyne co mógł zobaczyć to szczupła sylwetka znikająca za (porządnie
zatrzaśniętymi) drzwiami jego sypialni. Pośpieszne kroki odbijały się
echem po korytarzu.
<br />
Chciał ruszyć za nią i spróbować wszystko wyjaśnić, ale nie potrafił.
Stał jak wryty w tym samym miejscu, z koszulą w ręku, ze spodniami
ledwie zakrywającymi pośladki i miną wyrażającą smutne niedowierzanie.
<br />
Czy to musiał być aż tak wielki problem? Niektórzy czekali z
jakimkolwiek zbliżeniem wiele, wiele lat zanim odważali się na cokolwiek
więcej... Czyżby Isella naprawdę należała do tych wyjątkowo
niecierpliwych?
<br />
Była dość młoda, owszem, w jej ciele aż iskrzyło od niespożytej energii i
namiętności, ale... Chwileczkę. Inkwizytorka była elfem, owszem. Ale
Dalijskim. Nie była nieśmiertelna, czas nie płynąl dla niej tak samo jak
dla niego... - Odezwał się cichy głos w jego głowie, gdy kładł się już
do dziwnie pustego i zimnego łoża. Perspektywa spędzenia w nim nocy
wcale nie była już taka kusząca.
<br />
Ale jej śmiertelność, ona wcale nie zmieniała faktu, że nie musieli się tak ze wszystkim śpieszyć!
<br />
To znaczy, że w ogóle jej nie pragniesz?
<br />
Ten głos zaczynał go już naprawdę porządnie irytować. Co to miało być,
sumienie? A może to któryś z duchów robił sobie z niego żarty, próbując
mu udowodnić, że znajdował się w błędzie?
<br />
Oby nie. Bo wcale się w nim nie znajdował.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 19:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
czuła się zagubiona. Z jednej strony miała wrażenie, jakby Solas był
pochmurny, gdy w klanie nie okazywała mu aż tyle uczuć - był dość ponury
i niezadowolony, do momentu, w którym nie postanowiła się przytulić do
niego. A z drugiej, zachowywał się właśnie tak, kiedy myślała, że on też
chciał...
<br />
Nie rozumiała. A brak komunikacji z nim był jeszcze gorszy. Było takie
popularne powiedzenie, które dotyczyło kobiet - mówiono, że to one były
tymi, którzy nie przekazują informacji i pozostawiają wiele do
samodzielnego domyślenia się.
<br />
Isella nigdy nie uważała, że była takim człowiekiem, a bycie
Inkwizytorką - gdzie ważne było, aby mówić czego potrzebujesz, jasno i
wyraźnie - umocniło tylko tę cechę. Solas, natomiast, był jej
przeciwieństwem. Nie chciał mówić o wielu rzeczach i jasnowłosa po
prostu nie rozumiała.
<br />
Nikt jej nie zatrzymał, gdy szła wzburzona przez cały ogród i
dziedziniec, aż do swojej sypialni. Elora próbowała tuż przed drzwiami,
do których z uporem maniaka Isella dążyła, ale nie udało jej się to.
<br />
- Isella, chciałaby...
<br />
- Nie teraz - Inkwizytorka syknęła, zatrzaskując drzwi przed twarzą łowczyni.
<br />
Oparła się o nie i odetchnęła ciężko, aby za chwilę zjechać po nich na
sam dół. Skuliła się, dokładnie tak, jak kiedyś znalazł ją Solas w
Pustce i zamknęła oczy.
<br />
Zupełnie tego nie kontrolowała, ale po prostu jej ciałem wstrząsnął
płacz. Cichy, bezgłośny, ale był tam, czuła duszące uczucie w gardle,
pomimo zamkniętych powiek po policzkach potoczyły się łzy.
<br />
Isella czuła się dziwna z tym, że ona chciała go dotykać, a on nie... I
było jej po prostu okropnie głupio, że tak na to naciska. Nie wiedziała o
co chodzi.
<br />
<br />
Wydarzenia tego wieczoru musiały skończyć się niezbyt przyjemnie - koszmarem.
<br />
Była w Arlathanie, w zamku należącym teraz do Fen'Harela. Stała przed
nim z łzami w oczach i słyszała, jak powtarzał jej tę samą wypowiedź, w
kółko.
<br />
- Żałuję, że cię uratowałem. Nie zależy mi na tobie. To właśnie dlatego nie chcę z tobą sypiać.
<br />
Wiedziała, że to sen, koszmar, ale pomimo wszystko to uczucie było dojmujące, rozczarowanie owładnęło jej ciałem.
<br />
- Ale jak to...? - szepnęła.
<br />
- Po prostu. Jesteś beznadziejna. Naprawdę myślałaś, że fałszywy elf to
coś, o czym marzę? Z czym chcę się kochać? Nie bądź śmieszna.
<br />
Isella, chociaż bardzo chciała, nie mogła się obudzić. Wierciła się w łóżku, marszcząc brwi, a po policzkach płynęły łzy.
<br />
- Nie rób mi tego, przecież mówiłeś, że mnie kochasz - Isella, ta w
śnie, starała się złapać dłoń Solasa, ale ten odsunął się od niej z
obrzydzeniem.
<br />
- Chciałem sprawdzić jak szybko wskoczysz mi do łóżka. Pokonałaś
wszelkie rekordy - Fen'Harel parsknął śmiechem, nieprzyjemnym i
okrutnym.
<br />
Isella ufała Solasowi, że naprawdę ją chciał - w końcu nie wybrał
elvhen, nie była w stanie znaleźć lepszego dowodu na potwierdzenie tej
tezy. Niemniej jednak, miała okropną obawę, która ją atakowała co jakiś
czas. Zwykle były to tylko głupie myśli i bezsensowne zastanawianie się
"Kiedy on mnie zostawi?". Ale tym razem te obawy wizualizowały się
koszmarem. Okropnym, ohydnym, bolesnym, z którego nie mogła uciec.
<br />
- Nie, proszę, nie - Isella wyszeptała przez sen, wiercąc się w łóżku.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 20:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Ostatnia
noc przyniosła mu zaledwie parę godzin snu, nieustannie przerywanych
przez nocne wizje. Z jakiegoś powodu targał nim wciąż wewnętrzny
niepokój, a czarne myśli nie chciały opuścić jego głowy nawet po wypiciu
paru filiżanek herbaty.
<br />
Koło czwartej nad ranem poddał się wreszcie i wyszedł na taras, ciesząc
oczy niezrównanym pięknem przyrody. Wpatrywał się w liście, wsłuchiwał w
śpiew ptaków. Ze swojej pozycji mógł przyglądać się jak wielobarwne
stworzenia podlatują do swych gniazd, karmią pieczołowicie młode.
Odległe echo wodospadu mieszało się z szumem wiatru.
<br />
Cóż, w takich chwilach czuł, że żyje. Lubił to uczucie. Nawet jeśli przy
okazji gdzieś w środku trawił go smutek i poczucie rozczarowania,
tęsknoty, jego widok z tarasu wciąż zapierał dech w piersiach swym
pięknem.
<br />
Pewne rzeczy pozostawały po prostu niezmienne.
<br />
<br />
Dorian otrzepał szaty z nieistniejącego pyłu i przyjrzał się krytycznie
swemu odbiciu w lustrze. Wąs wyglądał wprost perfekcyjnie, fryzura
wyszła spod ostrza jednego z Tevinterskich mistrzów zaledwie pół dnia
temu.
<br />
Chciał podobać się swojemu mężczyźnie. Chciał żeby Żelazny Byk miał
ochotę rzucić się na niego już po pierwszych sekundach spoglądania na
jego twarz i resztę ciała. Miał nadzieję, że Kadan nie zauważy, że przez
ostatni miesiąc przytył ten kilogram... Próbował coś ze sobą robić, ale
z tęsknoty za wielkim cielskiem swego wybranka jadł o wiele więcej niż
zwykle i...
<br />
- Tu jesteś - usłyszał za sobą niski, wibrujący pomruk i wykrzywił
wargi w swym najpiękniejszym uśmiechu. Już po chwili poczuł na swoich
pośladkach jego ogromne łapy, które ugniatały bezwstydnie jędrne
mięśnie, podczas gdy w brzuch już, już wbijała się masywna erekcja.
<br />
- Nie wytrzymam - wystękał o wiele żałośniej, niż miało to brzmieć, ale
naprawdę potrzebował go już w sobie poczuć. Chciał już tylko ust, zębów
i pazurów, teraz, natychmiast! - Weź mnie tutaj.
<br />
Qunari odchylił głowę i parsknął śmiechem, omiatając pomieszczeniem główną salę.
<br />
- Zwariowałeś - to nie było pytanie, w żadnym wypadku. - Ktoś zaraz tu przyjdzie i znowu będą o nas gadali.
<br />
- Mówiłeś, że ci to nie przeszkadza - wydusił w przerwie między
pocałunkami, którymi obdarzał jego umięśnioną klatkę piersiową. Twarda,
słona skóra, tak, to właśnie za tym... - To nie zajmie nam długo.
Proszę, Kadan! Chodź ze mną. Usiądź tu.
<br />
- Gdzie? - Brwi Byka podjechały do góry by unieść się jeszcze wyżej,
gdy zrozumiał prośbę kochanka. - Szefowa nas zabije. Ale muszę przyznać,
że zaskakuje mnie twoja pomysłowość. Robisz niesamowi...
<br />
- Siadaj - przerwał mu niecierpliwie, popychając silne ciało na tron
Inkwizytorki. Potem uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafił się
uśmiechać i opadł na kolana, wyciągając ze spodni wielkiego i masywnego
fiuta swego pana. W życiu nie odważyłby się powiedzieć tak wulgarnych
słów na głos, ale w myślach opowiadał sobie czasem o wiele gorsze i
brzydsze słowa. Uwielbiał to, co wyprawiał z nim Żelazny Byk, to jak nim
pomiatał, naginał jego silną wolę i doprowadzał na skraj szaleństwa
samym spojrzeniem.
<br />
- Tak bardzo za tobą tęskniłem - wyjęczał, ale nie wiadomo już było czy
zwracał te słowa do samego Byka czy też do jego przyrodzenia, którego
czubek znikał w pełnych, żarłocznych wargach.
<br />
- Hmmmm - zadowolony pomruk rozniósł się po sali cudownie drżącym
echem. - On też za tobą tęsknił, skarbie. Weź go teraz głębiej i...
<br />
Drzwi otworzyły się nagle i - o, zgrozo - stanęła w nich sama pieprzona Inkwizytorka.
<br />
Dorian odskoczył jak oparzony, potykając się tak, że wylądował na tyłku.
Ze zdumienia zapomniał o zamknięciu wilgotnych wciąż ust. A Byk... Och,
on jak zwykle mało robił sobie ze swojej nagości. Bardziej obchodził go
fakt, że siedział tam, gdzie zdecydowanie nie powinien siedzieć.
<br />
- Szefowo - podniósł się pośpiesznie, wykrzywiając usta w
przepraszającym ( i według Doriana niezwykle rozczulającym) uśmiechu. -
Przepraszam... Tak jakoś mi się... Usiadło. Na chwilę. Nie chciałem
ehm... W każdym razie dobrze cię widzieć. Niespodzianka.
<br />
- Ach, tak - Dorian przypomniał sobie o swojej pozycji i podniósł się
pośpiesznie z ziemi, otrzepując pośladki. - To zaszczyt, móc cię znowu
zobaczyć. Stęskniliśmy się za tobą i pomyśleliśmy, że być może
potrzebujesz naszej pomocy. Akurat miałem odrobinę wolnego... Byk także
i... Oto jesteśmy! - Wykrzyknął radośnie, niemalże bez cienia
skrępowania.
<br />
Może Lavellan wcale nie widziała niczego takiego?
<br />
Och, kogo on oszukiwał? Widziała wszystko. Teraz pozostawało już tylko pytanie, co zamierzała z tym zrobić.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 20:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
obudziła się bardzo wcześnie. Na zewnątrz właśnie wschodziło słońce, a
ponieważ był środek lata, to w zasadzie już o czwartej było całkiem
jasno. Była bardzo zmęczona. Całą noc męczyły ją koszmary. Doszło do
tego, że nie chciała już dłużej próbować zasnąć w obawie, że znów
przyśni jej się Solas. Nie mogła zdzierżyć tych snów, które zabierały
jej całą chęć życia.
<br />
Miała czas, aby pomęczyć się z założeniem stanika, co znów skończyło się
fiaskiem. Isella nie chciała wołać kogokolwiek, aby jej z tym pomógł -
nawet Cassandry. Była absolutnie wyrozumiała, nie zadawała zbyt wielu
pytań, a nawet jeśli - akceptowała fakt, że ktoś mógł nie mieć ochoty
odpowiadać na nie. Niemniej jednak koszmar tak bardzo ją wykończył, że
potrzeby społeczne tego dnia były na naprawdę minimalnym poziomie.
Założyła luźniejszą bluzkę, w której nie byłoby tak bardzo widać, że nie
ma stanika i po prostu opuściła sypialnię, nie chcąc dłużej myśleć.
Miała co robić, przejdzie się do Vir Dirthara, popracuje nad kopiowaniem
kolejnych ksiąg...
<br />
Otworzyła drzwi, prowadzące do głównej sali, z której miała przejść do
ogrodów, ale zaskoczył ją obrazek, którego się nie spodziewała.
<br />
Isella patrzyła przez chwilę szeroko otwartymi oczami na Doriana, który
właśnie siedział na kamiennej podłodze - mało brakowało, a z tego
zaskoczenia trafiłby na stopnie, kiedy tak agresywnie się odsuwał, a to
spowodowałoby jeszcze śmieszniejszą scenę - i na Byka. Obserwowała, jak
siedział na jej fotelu, a gdy tylko zauważył ją, speszony schował
stojącą na baczność męskość do spodni i uśmiechnął się przepraszająco.
<br />
Isella słuchała ich radosnej paplaniny. Pomimo fatalnego humoru, nie mogła nie zacząć się śmiać.
<br />
- Wasze miny - westchnęła Isella, gdy w końcu mogła mówić. - Miło mi was
widzieć. Całkiem duży penis, brawo, Dorian. Doskonały wybór - poklepała
przyjaciela po ramieniu, a ten speszył się przez krótką chwilę, nim nie
objął ją w pasie, podnosząc ją lekko nad ziemię.
<br />
- Oooo, ktoś tu nie włożył stanika! Jaka rozpustnica - zauważył Dorian, rozbawiony.
<br />
- Nałóż stanik jedną ręką, powodzenia życzę - Isella uśmiechnęła się do
niego. Przywitała też Byka, ściskając go. - To co, macie ochotę
dokończyć to, co zaczęliście, czy pójdziemy na śniadanie? Możecie
skorzystać z mojej sypialni, jakby co. I tak pewnie spędzę większość
dnia w bibliotece.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 21:03<br />
<hr />
<span class="postbody">-
W obliczu twojego czarującego towarzystwa jestem w stanie poświęcić
się dla śniadania - Dorian uśmiechnął się czule do przyjaciółki i
parsknął śmiechem gdy z wielkiego brzucha Byka popłynęło głośne
burczenie. - Myślę, że obaj się poświęcimy.
<br />
Dodał, biorąc drobną dłoń Inkwizytorki w swoją własną.
<br />
Nie umiał opisać radości, której doświadczał na widok dwójki tak
bliskich sobie stworzeń - choć z Lavellan nie widział się niewiele
więcej ponad dwa tygodnie, mieszkając w Podniebnej Twierdzy zdążył
przyzwyczaić i pokochać jej towarzystwo. Teraz, gdy coraz częściej
zajmowały go sprawy Tevinteru, nie potrafił odnaleźć się pozbawiony ich
długich rozmów, żartów i porannych herbatek.
<br />
Z Bykiem sprawa miała się o wiele trudniej, ale w ciągu ostatniego roku
Dorian jako tako zaakceptował swój los. On był magiem pochodzącym z
miejsca, gdzie nie wpuszczano qunari, a jego drogi Kadan był
najemnikiem, który nie potrafił długo zagrzać jednego miejsca. Na
szczęście mimo wszystkich przeciwności losu, potrafili znaleźć dla
siebie krótkie chwile uniesienia i...
<br />
Isella była dziwnie smutna, przygaszona. Z początku udawało jej się
to zamaskować gromkim wybuchem wesołości spowodowanym zastaniem w swej
sali ich małej "niespodzianki", ale z każdą chwilą na ślicznej twarzy
pojawiał się coraz mocniej dojmujący smutek.
<br />
Postanowił, że nie zapyta o to w tej chwili - najpierw wypadało napić
się herbaty, zjeść dobre ciastko i porozmawiać, o tym stanowiły właśnie
dobre obyczaje.
<br />
Drgnął, wyczuwając na tyłku wielką dłoń Byka. Mężczyzna ścisnął go lekko
i przesunął palec między jędrne półkule, przedzierając się bezczelnie
do...
<br />
- Ach!- Wykrzyknął reflektując się szybko. - Pomyślałem, że może
chciałabyś żebym pomógł ci w bibliotece. Zawsze będę mógł uczynić coś
pożytecznego, a przy okazji użyczę ci swego nieocenionego towarzystwa.
Co ty na to?
<br />
<br />
Solas odstawił filiżankę, przyglądając się zalegających na dnie fusom -
ciemna breja ułożyła się we wzór, który mógł poniekąd przypominać
kicającego zająca. To byłoby nawet zabawne, gdyby nie fakt, że dzień
Fen'Harela absolutnie zabawny nie był.
<br />
Isella nie odzywała się wciąż, mimo, że już dawno wybiła godzina, o
której zwyczajowo wstawała z łóżka. Nie poczuł ani raz magii używanego
eluvianu, a do jego zamku nie przybył żaden posłaniec...
<br />
Chyba się nie obraziła? Oczywiście, miała prawo być zła, ale nie
oznaczało to chyba, że przestanie go teraz całkowicie odwiedzać?
Przecież nie miałoby to żadnego sensu, potrzebowali siebie nawzajem tak,
jak roślina potrzebowała wody, jak ziemia potrzebowała słońca.
<br />
Najrozsądniejszym, co mógł zrobić w tej sytuacji, było danie jej czasu.
Czasu na przemyślenia, na zajęcie się sobą i cieszenia samotnością. Może
odwiedzi go po prostu wieczorem, przecież mogła być zajęta. Poczeka, to
nic go nie kosztowało. Miał czas, być może nawet w nadmiarze.
<br />
Zanurzył pióro w kałamarzu i przyłożył wilgotną końcówkę do pergaminu,
kreśląc pierwszy projekt rycin przedstawiający pałace Arlathanu.
<br />
<br />
Żelazny Byk cieszył się, że Inkwizytorka zaproponowała zjedzenie
śniadania na tarasie. Pogoda była naprawdę niczego sobie, świeciło
słońce i wiał miły wietrzyk, no i Dorian lubił kwiatki.
<br />
- Podobno organizujecie tu bal w ramach tego święta Dalijczyków - Byk
posłał ukradkowe spojrzenie długim nogom swojego kochanka, nie
wsłuchując się w ogóle w jego paplanie. Dorian trochę za dużo gadał, ale
kiedy przychodziło do nieco intymniejszych rozmów, można było mu
wybaczyć wszystko.
<br />
Do kurwy nędzy, miał ochotę wygrzmocić ten odstający tyłeczek.
Niezależnie od planów jego kapryśnego czarodzieja, miał zamiar porwać go
po śniadaniu do swojej dawnej komnaty i wypieprzyć tak mocno i głęboko,
że...
<br />
- Rogalika? - Usłyszał i zetknęli się na moment jednoznacznymi spojrzeniami.
<br />
- Jasne - wyciągnął przed siebie swoje wielkie łapsko i podchwycił
proponowane ciastko, wpychając sobie z miejsca do ust połowę zawartości.
<br />
- Uważasz, że będziemy tu mogli zostać do końca balu? - Dorian podsunął
Inkwizytorce talerz z ciastkami. - Nie marudź, jedz. Chciałabyś mi może
o czymś powiedzieć? Czy nasz drogi przyjaciel znowu gra ci na nerwach?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 21:23<br />
<hr />
<span class="postbody">- Jeśli masz ochotę topić się w księgach starszych, niż świat ludzi, nie powiem nie - odparła Isella, gdy szli na śniadanie.
<br />
Trzeba było przyznać, Dorian zawsze poprawiał jej humor. Już taki był -
nawet jeśli wszystko waliło jej się na głowę, był w stanie rozbawić ją.
Sprawiał, że potrafiła po prostu zapomnieć o trudach, chociaż na chwilę.
I tym razem w zasadzie nie było inaczej, lubiła ich towarzystwo.
<br />
Z nimi czuła się pewnie i swobodnie.
<br />
- Ach, tak, pomysł Josie. Pierwszy krok do tego, aby elfy wyszły z
cienia - Isella uśmiechnęła się, gryząc kawałek świeżego rogalika z
czekoladą.
<br />
Wzięła kilka łyków herbaty, spoglądając na swoich przyjaciół. Miała
wrażenie, że cały czas patrzą na siebie wygłodniale, rzucali sobie
spojrzenia. A ona na to patrzyła i zazdrościła. Tak trochę.
<br />
- Chciałam was właśnie zaprosić. - Isella uśmiechnęła się, biorąc jedno ciastko.
<br />
Z Dorianem nie było się co kłócić w kwestii "Nie mogę zjeść tego
rogalika, bo będę za gruba". Zawsze wciskał w Isellę wszystko, co miał i
nadawało się do jedzenia. Zawsze słyszała, że jest strasznie szczupła.
<br />
Gdy brunet wspomniał o "drogim przyjacielu", zamilkła i spojrzała na obrus. Skubnęła rogalika, choć mało entuzjastycznie.
<br />
- Aż tak źle? Już mam nagrobek wam stawiać? - mruknął Dorian, dając lekkiego kuksańca Inkwizytorce. - Powiedz, co się dzieje.
<br />
Isella wstydziła się, było to doskonale widoczne - jej policzki lekko
się zarumieniły. Gdy Dorian delikatnie objął ją, westchnęła ciężko.
<br />
- On nie chce się ze mną... kochać. W ogóle. Nie mogę go dotykać, nie wiem... - mruknęła, opuszczając głowę.
<br />
Włosy Iselli, które sięgały jej już do łopatek, opadły teraz na twarz, zakrywając jej buzię.
<br />
- Próbowałam pytać o co chodzi, ale... Czuję się głupia, mam wrażenie,
że mnie nie chce, że go naciskam, że wymuszam... Ech, głupio mi, że o
tym mówię.
<br />
Isella sięgnęła po filiżankę z herbatą, aby upić spory łyk. Nie powinna w
ogóle o tym rozmawiać, ewidentne było, że jej przyjaciele nie posiadali
takich problemów między sobą. Obaj byli dość otwarci, jeśli chodzi o
sprawy seksualne, więc prawdopodobnie nie mogli jej pomóc. Ona sama nie
wiedziała, jak ma sobie pomóc...</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 21:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Dorian
wymienił z Bykiem porozumiewawcze spojrzenia i westchnął głęboko,
przygotowując się na nieco krępujący ale niezbędny w owej sytuacji
wywiad.
<br />
- No dobrze, więc... Wypadałoby zacząć od tego, jak wyglądało to do tej
pory - wymruczał, a Byk skinął twierdząco głową. - Czy wygląda to w
taki sposób, że... Khm, jego ciało w ogóle... Czy...
<br />
- Staje mu? - Przerwał z poirytowaniem najemnik, parskając pod nosem.
<br />
Isella speszyła się wyraźnie i nie unosząc wzroku skinęła ledwo dostrzegalnie głową.
<br />
- A jak to się zaczyna, no wiesz, między wami? Kto robi pierwszy krok? On?
<br />
Ruch głową oznaczał tym razem zaprzeczenie. Dorian zmarszczył brwi, ale
pozwolił kontynuować wywiad swojemu mężczyźnie. Byk był zdecydowanie
konkretniejszy, nie przebierał w słowach.
<br />
- Dotykał cię?
<br />
- Teraz brzmisz jakbyś posądzał go o zbrodnię na tle...
<br />
- Cisza - Kadan popatrzył na niego w taki sposób, że magowi zrobiło się
gorąco i zimno jednocześnie. Sięgnął po filiżankę z herbatą i westchnął
cichutko, rozkoszując się jej słodkim aromatem.
<br />
Inkwizytorka uniosła nieco głowę, ale jej spojrzenie nadal utkwione było w ziemi. Dorian pochylił się by objąć ją ramieniem.
<br />
- No, moja droga, nie ma się czego wstydzić. Nie znajdziesz w tej
sprawie lepszych ekspertów. Znam się na mężczyznach jak mało kto i...
<br />
Och, znowu to spojrzenie. Dorian postanowił, że na razie przestanie jednak mówić. Przynajmniej na tę jedną krótką chwilę.
<br />
- Dobra, więc dotyka cię, nie ma problemów z żadną z części ciała i nie
pozwala dotknąć się tobie. - Podsumował Żelazny Byk, wyliczając
wszystko na szponiastych palcach. - Moja diagnoza: albo się z tobą bawi i
czeka aż będziesz go błagała o najdrobniejszy ruch, albo jest ślepym
chujem, który...
<br />
- Ach! - Tym razem tego było za wiele. Dorian rozumiał drobne
przekleństwo raz na jakiś czas, ale nie przy Lavellan, nie przy
Inkwizytorce! - Proszę cię, postaraj się mówić trochę ładniej.
<br />
- W porządku - żachnął się wielkolud. - Chciałem tylko powiedzieć, że najlepiej będzie jak potrzymasz go trochę w niepewności.
<br />
- O, to jest myśl! Przestań za nim chodzić i zajmuj się swoimi sprawami, spraw żeby zatęsknił i...
<br />
- ...tylko nie przesadzaj - wtrącił Byk, ale mag przerwał mu natychmiast.
<br />
- I marzył już tylko o twoim ciele, a potem ubierzesz się w coś, co
sprawi, że na sam twój widok będzie miał ochotę przyprzeć cię do ściany i
już nie będzie umiał ci się oprzeć! Tak, to właśnie to!
<br />
- Dzień dobry - na zewnątrz wyszła Elora, elfka, której Dorian nie miał
zbytnio okazji poznać, ale dziewczyna wydawała się bardzo sympatyczna. -
Nie przeszkadzam?
<br />
- Skąd - przysunął się pośpiesznie do Byka, obejmując go zaborczo
ramieniem. Ciemnowłosa zamrugała, lekko speszona i zajęła miejsce obok
Inkwizytorki.
<br />
Podejrzanie blisko. Za blisko, jak na przyjaciółkę. Co ona wyprawiała z
tymi łapami, dlaczego podawała Iselli filiżankę, przecież nie była
niepełnosprawna!
<br />
- A ty, Eloro - zaczął, wyczuwając na swych plecach jeden z cudownie
ostrych szponów - miewałaś kiedykolwiek problemy z mężczyznami? Właśnie
rozmawialiśmy o tym, jak Fen'Harel adoruje naszą ukochaną Inkwizytorkę.
Może i ty masz swego adoratora?
<br />
Bykowi ledwo udało się powstrzymać od wytrzeszczenia oczu. W co pogrywał sobie ten mały arystokrata?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 22:11<br />
<hr />
<span class="postbody">-
To jak mam wiedzieć, kiedy to przesada? - mruknęła Isella. Nie
podnosiła głowy, próbowała za wszelką cenę opanować rumieniec, który
widniał na jej policzkach.
<br />
I w tym momencie nie mogła poczuć się chyba gorzej, gdy pojawiła się
Elora. Nie chodziło o sam fakt bycia jej, tylko raczej... Cóż, zaczynało
być niezręcznie - mówić o takich rzeczach przy kimś, kto tak naprawdę
widział Isellę nagą i trochę tych interakcji pomiędzy dziewczynami było,
tych seksualnych. A teraz mówili o intymności z kimś zupełnie innym. To
było... dziwne.
<br />
Brunetka usiadła bardzo blisko Iselli i odrobinę jej to przeszkadzało.
Nie była osobą, która, paradoksalnie, uwielbiała naruszaną przestrzeń
osobistą. Była na to szczególnie wyczulona dzisiaj, po bardzo kiepskiej
nocy i dość podłym wieczorze dnia wczorajszego. Co innego, przytulić się
do geja, a co innego czuć stykające się udo swojej przyjaciółki, z
którą kiedyś się kochało.
<br />
- Ja? Nie, raczej nie - Elora odpowiedziała niemalże od razu.
<br />
Ta informacja zaskoczyła Inkwizytorkę.
<br />
- Nie? A nie miałaś przypadkiem jakiegoś faceta? Słyszałam, że się z
kimś związałaś - jasnowłosa zwróciła uwagę, gryząc kawałek rogalika.
<br />
- Och, to... No tak, był taki. Ale rozstaliśmy się, więc to już nieaktualne.
<br />
Elora była dziwnie lekko podenerwowana.
<br />
- Szkoda. Z tego co słyszałam, był całkiem sympatyczny. Kiedyś Opiekunka
mi wspomniała, mimochodem - Isella lekko uniosła kąciki ust.
<br />
- Podać ci jeszcze jednego rogalika? - Inkwizytorka spojrzała na twarz
koleżanki, która była jakoś podejrzanie blisko. Elora naprawdę usiadła w
tej bezpiecznej, komfortowej sferze Iselli. Inkwizytorka postanowiła po
prostu wstać od stołu. Wzięła jeszcze jednego rogalika i podniosła się.
<br />
- Będę w Vir Dirthara, jak coś, przychodź, Dorian. Eluvian bez ozdób.
<br />
Pomachała wszystkim i odeszła w stronę ogrodów.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 22:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Grzeczna dziewczynka, pomyślał Dorian, machając przyjaciółce na pożegnanie.
<br />
Poczekał aż Byk dokończy swoje śniadanie (sam miał ochotę na jeszcze
jeden rogalik, ale kiedy pomyślał o kolejnym dodatkowym kilogramie,
jakoś przestawał być głodny) i ignorując całkowicie nieco markotną po
wyjściu Iselli, Elorę, pociągnął kochanka za ramię, udając się do swoich
dawnych komnat.
<br />
<br />
- Tutaj - wyszeptał błagalnie, wypinając biodra tak mocno, że jego
ciało wyginało się we wręcz książkowy przykład idealnego łuku. Sztywny
członek zakołysał się ciężko, roniąc wokół krople preejakulatu. -
Proszę, Kadan... Proszę!
<br />
Och, gdyby tylko nie miał związanych nadgarstków... Już dawno
wyciągnąłby do niego swe dłonie i zmusił do dotyku w miejscu, które
najbardziej go teraz potrzebowało.
<br />
Żelazny Byk był, jak zwykle, nieugięty. W dalszym ciągu zabawiał się
bezczelnie z każdym skrawkiem atrakcyjnego brzucha i ud, pomijając
sterczącą erekcję tak, jakby w ogóle nie istniała.
<br />
- Gdzie? Co mam dotknąć? - Zapytał cicho, lecz niezwykle wyraźnie. Jego
głos przedzierał się do uszu Doriana poprzez mgłę pożądania, posyłając
dreszcze przyjemności wprost do napiętych lędźwi.
<br />
- Dobrze wiesz, o co cię proszę - jęknął otwarcie, poruszając wściekle
podbrzuszem. Może jeśli napnie je wystarczająco mocno, dosięgnie jego
ust choćby samym czubkiem i...
<br />
- Dobrze wiesz, co ja każę powiedzieć tobie - usłyszał w odpowiedzi
wydane polecenie. Ton Byka diametralnie zszedł w dół. Teraz był jak
smagnięcie batem; ostry, konkretny, warkotliwy.
<br />
Dorian przełknął ślinę i popatrzył kochankowi w oczy. Wytrzymał tylko
chwilę, zanim z zawstydzeniem spuścił wzrok na poznaczoną tatuażami
pierś.
<br />
- Dotknij mojego...
<br />
- No?
<br />
- Pe...
<br />
- Źle - podskoczył, gdy wielkolud tak po prostu obrócił go na brzuch i
sprzedał mu siarczystego klapsa. Złapał haust powietrza i przymknął
powieki. - Jeszcze raz. Radzę ci się postarać bardziej. Następnym razem
nie będę taki delikatny.
<br />
- Dotknij mojego f-fiuta, panie - wydusił z siebie, zażenowany do
granic możliwości. Och, na wszystkie świętości, dlaczego ten wstrętny
zboczeniec kazał mu mówić takie słowa?
<br />
- Twojego fiuta? - Byk podchwycił prędko słowo, zakradając się wielkim
łapskiem między kusząco wyeksponowane pośladki. Przesunął jednym ze
szponów w szczelinie pomiędzy nimi i zatrzymał się, gdy dotarł do
napiętych do granic możliwości jąder. - Masz na myśli tę ptaszynkę? O,
tę tutaj?
<br />
- Ty... - Nie zdążył dokończyć, bo przerwało mu kolejne uderzenie i
owszem, bolało o wiele, wiele bardziej. - Wybacz mi, nie chciałem...
<br />
- Cisza - duża łapa sięgnęła wreszcie trzonu przyrodzenia, zaciskając
się na nim z wprawą. - Radzę ci nie wydawać z siebie żadnych dźwięków.
Za każdy jeden jęk dostaniesz jeszcze mocniej.
<br />
<br />
Niestety, pomimo najszczerszych chęci, Dorian nie potrafił powstrzymywać
się od wydawania odgłosów kiedy dłoń Byka wyprawiała z jego ciałem
istne cuda.
<br />
Dlatego też kiedy dotarł do biblioteki, przechodząc nieco kulawo przez
eluvian, mógł ledwo się poruszać. Zdecydowanie było mu daleko od pomysłu
siadania, o, tak. Mógł co najwyżej klęknąć gdzieś na ziemi, choć kolana
też miał całe posiniaczone.
<br />
- Tu jesteś - przywitał się z Inkwizytorką, zaczytaną w jednej z ksiąg.
Rzucił torbę z przyborami na ziemię i zbliżył się bardzo ostrożnie do
półki z księgami, a raczej tym co z nich pozostało. - Wybacz mi, że tak
długo. Mam nadzieję, że nie nudziłaś się tu beze mnie!</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 22:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
była zaskoczona, gdy usłyszała głos Doriana. Zupełnie straciła poczucie
czasu, więc gdy przyjaciel w końcu do niej dołączył - nie wiedziała ile
czasu minęło.
<br />
Mogła się jednak domyślić, że całkiem sporo, biorąc pod uwagę słowa bruneta i sposób, w jaki się poruszał.
<br />
Isella zaśmiała się cicho.
<br />
- Ujeżdżało się Byka, co? - poruszyła sugestywnie brwiami, rozbawiona zbolałą miną przyjaciela
<br />
Gdzieś w oddali słychać było szum wodospadu.
<br />
- Jesteś w stanie w ogóle pracować, mój drogi przyjacielu? - Serdeczność
w głosie Iselli nie sprawiała, że łatwiej było Dorianowi przyjąć te
słowa.
<br />
- Oczywiście, że jestem. Tylko... wolniej - stwierdził z przekonaniem.
<br />
Milczeli przez pewien czas, pracując w ciszy. Dorian pochylał się nad
szerokim stołem, za pomocą magii kopiując jedną z książek. Isella robiła
dokładnie to samo, ale w jej przypadku trwało to i tak nieco dłużej -
chciała bowiem przeczytać wszystko, co tylko mogła.
<br />
- Powiedz mi, jak długo miałabym go trzymać w niepewności? - mruknęła w
końcu Isella, spoglądając w kierunku przyjaciela. - Może po prostu
powinnam to zaakceptować, może to normalne?
<br />
Obok nich przepłynęła czerwona poświata ducha, który niewiele w zasadzie
zrobił sobie z ich obecności tutaj. Z początku było to dla Iselli
bardzo dziwne, być w zasadzie w miejscu, w którym nie było Zasłony. W
czymś pomiędzy Pustką, a światem. Ale przywykła do tego i im więcej
czasu spędzała w bibliotece lub Arlathanie, tym było to dla niej
bardziej naturalne. Morrigan mówiła kiedyś o wspaniałości innych światów
i tym, że spędzała w nich bardzo długi czas, razem z swoim synem. Teraz
Isella rozumiała jej punkt widzenia.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-01, 23:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Vir
Dirthara było dość ponurym miejscem. W powietrzu aż syczało od
unoszącej się wokół magii, ale wszystko było okrutnie bezbarwne i
jednolite.. Dorianowi wiedział, że działo się tak za sprawą jego rasy i
odrobinę zazdrościł przyjaciółce, że mogła oglądać te wspaniałe ruiny w
kolorze.
<br />
Przez jakiś czas oddawał się w milczeniu kopiowaniu ksiąg, gdy ni stąd
nie zowąd, Lavellan zapytała go o cudownie niecny plan, który podsunęli
jej razem z Bykiem.
<br />
Uśmiechnął się zagadkowo i odłożył papirusowy wolumin, zbliżając się do
drobnej dziewczyny na tyle ostrożnie i powoli, na ile potrafił.
<br />
- Myślę, że powinnaś mu dać co najmniej dwa, trzy dni całkowitej
samotności. Ten uparty osioł nie przyjdzie tu z własnej woli, nie
pozwoli mu na to duma. Będzie siedział w swojej samotni, wmawiając
sobie, że nic nie interesuje go brak twojej obecności. W międzyczasie
podeśle tu paru szpiegów, którzy zapewnią go o tym, że nic ci się nie
stało i "puf" - wykonał w powietrzu gest imitujący wybuch fajerwerków -
pożądanie podane na tacy.
<br />
Zamilkł na moment, wpatrując się w szare niebo. Puchate kłębowiska chmur
przepasały się po nim niczym owce. Dawniej Dorian marzył o tym by móc
kiedyś dotknąć chmury. Później dowiedział się, że nie istniała na to
fizyczna możliwość i był baaardzo zawiedziony.
<br />
- Wybrałaś już sobie sukienkę na bal? Wiesz, że to musi być coś? -
Zapytał, nakładając nacisk na każde słowo ostatniego zdania.
<br />
- Ta sukienka będzie musiała krzyczeć o tym, że jesteś piękna i zgrabna
i masz w nosie cały świat. Powinnaś założyć coś , co podkreśli twoją
talię i piersi, mężczyźni to uwielbiają. Wiem , co mówię - dodał,
unosząc "groźnie" brwi na jej powątpiewającą minę. - Już teraz to sobie
wyobrażam... Prosta, ale z gracją, coś przyciągającego oko, fiolet... A
może czerń? - Podsunął, uśmiechając się jeszcze wymowniej. - Zrobimy ci
prawdziwe wejście smoka. Wszyscy goście będą już na sali, pięknie
ubrani, muzyka popłynie delikatnie spod lutni jakieś wyjątkowo
utalentowanej Dalijki i wtedy na salę wkraczasz ty! Piękna, zjawiskowa.
Mówię ci, nasz przyjaciel straci dla ciebie głowę. A jeśli jej nie
straci, to sam mu ją zetnę następnego ranka.
<br />
<br />
Solas podniósł się od stołu i westchnął ciężko - słońce miało się już ku
zachodowi, dzień dobiegał końca. A Lavellan wciąż nie dała mu żadnego
znaku życia. Zaczynał się obawiać,że coś się zdarzyło, coś okropnego.
Nie mógł dłużej ryzykować, wolał upewnić się, że Inkwizytorka nie
popełniła żadnych głupot pod wpływem emocji...
<br />
- Variel - udało mu się złapać elfkę na schodach, wyraźnie znudzoną chwilową bezczynnością.
<br />
Doskonale, właśnie o coś takiego mu chodziło.
<br />
- Tak, Solasie? - Dziewczyna oparła się o balustradę, spoglądając z lubością w dół krętych schodów. - Czego ci potrzeba?
<br />
- Czy mogłabyś udać się dla mnie do Podniebnej Twierdzy? Chciałbym
zdobyć jedną z ksiąg z mojego pokoju. - Skłamał bezczelnie, nie czując
się nawet winnym. Wiedział, że jeżeli Variel zobaczyłaby coś
niepokojącego, natychmiast dałaby mu o tym znać. Dlatego też wysłanie
jej po słownik runiczny było idealnym pomysłem.
<br />
Cóż z tego, że znał zawartość słownika na pamięć. Może czegoś zapomniał?
<br />
- Oczywiście - Variel skinęła głową, posyłając na czoło część rudych loków. - Wrócę jak tylko znajdę Inkwizytorkę.
<br />
- Słucham? - Zatrzymał się w połowie drogi do sypialni, unosząc brwi w górę czoła.
<br />
- Książkę, miałam na myśli - jej twarz przeciął ironiczny uśmieszek. - Wrócę kiedy znajdę twoją książkę, Solasie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-01, 23:46<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Suknia? Naprawdę, tylko tyle trzeba? Przecież chodziłam przed nim nago,
półnago, nic - mruknęła Isella, zakładając pasmo włosów za ucho.
Zamyśliła się, patrząc w górę. Przez pęknięte mury wdzierało się słońce,
oświetlając wszystko swoim blaskiem. Kiedy pierwszy raz zobaczyła
Rozdroża, wiedziała, że musi wracać tu częściej. Było tu tak
przepięknie... Lekko różowe niebo, w powietrzu błąkała się magiczna,
różowawa poświata. Powietrze pachniało drzewami,
<br />
- Czy Ty naprawdę nie wiesz jak to działa? - Żachnął się Dorian, kręcąc
głową z najwyższym politowaniem. - Rozebrana jesteś na pewno piękna, nie
wątpię, ale to UBRANIA sprawiają, że mężczyźni tracą głowę, dla takich
jak ty. Wiesz dlaczego? Bo wyobrażają sobie, to, co znajduje się pod
nimi. Oni to uwielbiają, moja droga, uwielbiają sobie wyobrażać!
<br />
- Ostatnio byłam ubrana. Też nie pozwolił mi... - Isella odchrząknęła, zawstydzona.
<br />
- A co takiego miałaś na sobie? Koronkową bieliznę, pończochy? A może
gorset z fikuśnymi wypełniaczami? - Zaśmiał się łagodnie, sprzedając
przyjaciółce żartobliwego kuksańca. - Opowiadaj już bo nie wytrzymam!
<br />
- Pamiętasz ten sweter, który dostałam od Cassandry? Ten, który jest
sukienką. No więc miałam go na sobie i elfickie buty skórzane. Prawda,
położył mnie na stole, ale... nie pozwolił mi się dotknąć. - Była
zawstydzona, jej policzki poróżowiały, ale Dorian był jej przyjacielem.
<br />
Komu miała o takich rzeczach mówić? Elorze? Dorian był facetem, spotykał
się z facetami. To najlepsza partia do radzenia się w takich sprawach.
<br />
- Ja zupełnie go nie rozumiem - pokręcił głową, łapiąc ją za dłoń - na
jego miejscu szalałbym pewnie z pożądania! Choć może... Może to nie jego
styl? Zamiast luźnego swetra wolałby cię widzieć w czymś obcisłym?
Chociaż... Bo ja wiem, nie wyglądał mi na takiego. Może chodzi o coś
innego, może... A może on czeka z tym wszystkim do ślubu?!
<br />
Isella spojrzała przestraszona na mężczyznę, unosząc brwi do góry. Już miała zacząc panikować, gdy nagle...
<br />
- Och, żartowałem tylko. - Dorian parsknął dźwięcznym śmiechem. - Twoja mina była tego absolutnie warta.
<br />
- Dorian, to poważna...
<br />
W dokończeniu zdania przerwało pojawienie się Variel. Isella patrzyła
zaskoczona na to, jak zwiadowczyni Solasa uśmiecha się na jej widok i z
zaskoczeniem patrzy na Doriana.
<br />
- Niezbyt kolorowe to Vir Dirthara dla ciebie, co? - Ewidentnie nie
mogła się powstrzymać. - Fen'Harel kazał mi sprawdzić, czy wszystko z
tobą w porządku. To znaczy, miałam znaleźć książkę - złośliwy uśmiech
nie mógł zejść jej z twarzy.
<br />
- Widzisz? Mówiłem ci, niecierpliwi się.
<br />
Isella przewróciła oczami.
<br />
- Powiedział dlaczego szuka tej książki? To znaczy, mnie?
<br />
Variel zaprzeczyła.
<br />
- Powiedz mu, że książka... Nie, w sumie nic mu nie mów. Niech się męczy. Ma serannas za przybycie.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 00:16<br />
<hr />
<span class="postbody">-
To była dla mnie najwyższa przyjemność - Variel spojrzała z sympatią na
wybrankę swego przełożonego i rozejrzała się ostatni raz wokół,
wzdychając błogo. - Piękne miejsce wybraliście sobie do pracy. Aż sama
bym tak chciała.
<br />
- Tylko pamiętaj o tym by nic mu nie mówić - przystojny przyjaciel
Inkwizytorki pogroził jej żartobliwie palcem. - Niech traci głowę,
próbując się wszystkiego domyślić!
<br />
- Jasna sprawa - dłoń rudowłosej elfki zatrzymała się o cale od płynnej tafli lustra - dziewczyny muszą się trzymać razem, nie?
<br />
<br />
- Twoja Inkwizytorka jest teraz zajęta - Solas zmarszczył brwi, słysząc taki a nie inny raport.
<br />
Jak to "zajęta"? Co to oznaczało?
<br />
- Sugerujesz, że nie chciała się z tobą widzieć?
<br />
- Sugeruję, że jest zajęta - wzruszyła ramionami, tak jakby zupełnie
jej to nie obchodziło. - Na zamku gości pan Dorian i zajmuje ich praca w
Vir Dirthara, a także inne obowiązki.
<br />
- Jakie "inne obowiązki"?
<br />
- Nie wiem, Solasie. Nie powiedziała mi o jakie obowiązki chodziło.
<br />
- Jak w takim razie wykonałaś swoją pracę? - Żachnął się, podążając
wściekle w kierunku stołu. Chwycił za szklankę z wodą i upił z niej
dużego łyka, starając się ochłonąć. - Prosiłem cię o najprostszą rzecz, a
w zamian dostaję...
<br />
- Prosiłeś mnie o coś, co absolutnie mnie nie dotyczy, Straszliwy Wilku
- odpowiedziała mu "równie przyjemnie" Variel. - Ale nie martw się, mam
dla ciebie coś na pocieszenie. - Dodała, wsuwając mu w dłonie...
Słownik run.
<br />
- Przezabawne - wysyczał i poczekał aż elfka opuści jego sypialnię by zatrzasnąć za nią drzwi.
<br />
Przez chwilę stał tylko w progu, aż wreszcie zamachnął się i wyrzucił słownik z całej siły przez otwarte skrzydła okien tarasu.
<br />
- Przezabawne - wycedził jeszcze raz i chwycił za stojące na półkach pudełka z ziołami.
<br />
Potrzebował herbaty. Natychmiast.
<br />
<br />
Teoretycznie nadzorowaniem przymiarek miała zajmować się Józefina, ale
wszyscy szybko zrozumieli, że jej rolę przejął Tevinterski szlachcic,
który dyrygował wszystkimi bez choćby mrugnięcia okiem.
<br />
- Nie, natychmiast to z siebie ściągaj - podszedł do Inkwizytorki,
sprzedając jej lekkiego klapsa w tyłek - te fałdy materiału sprawiają,
że wyglądasz jakbyś miała garb. Poza tym prosiłem o <span style="font-style: italic;"> czarne </span> sukienki! Czy to naprawdę tak wiele?
<br />
- Hej, książę - Byk zaszedł go tyłu i nie przejmując się tym, że w
pomieszczeniu było około tuzina innych osób, objął go od tyłu, składając
dwa pocałunki na karku. - Nie tak ostro, bo jeszcze je wszystkie
speszysz.
<br />
- To jakieś nieporozumienie - westchnął Dorian, przewracając oczami.
Oparł się wygodnie o partnera i dał służkom znać by pomogły Iselli
przebrać się w następną suknię. - Tylko CZARNĄ, proszę!
<br />
Służki udały się na korytarz, który służył za chwilową przymierzalnie i
mag odchylił się lekko by móc wyszeptać do uch swej miłości:
<br />
- Myślałem, że wiesz jak bardzo lubię na ostro.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 00:39<br />
<hr />
<span class="postbody">- Dorian, to tylko suk...
<br />
- Nawet nie waż się kończyć tego zdania. Już o tym mówiliśmy. Masz
olśnić wszystkich, w szczególności naszego drogiego przyjaciela,
rozumiesz? Dajcie mi tę czarną suknię! - krzyknął Dorian, pospieszając.
<br />
Isella stała w bieliźnie, co chwilę przymierzając kolejny strój. Ta,
faktycznie, miała odpowiedni kolor według Doriana, ale z kolei -
beznadziejny fason.
<br />
- Nie masz osiemdziesięciu lat, no na Stwórcę! Inna. Natychmiast! - Dorian przewrócił oczami, zdegustowany.
<br />
A Isella czuła się dość niekomfortowo i gdy chciała powiedzieć, że nie
ma czasu na te nieszczęsne przymiarki, przynieśli kolejną suknię.
<br />
Służki pomogły Iselli nałożyć ją na siebie i usłyszała wstrzymywany
oddech od strony przyjaciela. Przyglądał się jej Byk i Dorian, a na
ustach Tevinterczyka rozkwitł piękny uśmiech.
<br />
- I to jest właśnie to. Na Stwórcę, ty masz świetny tyłek! Nie taki, jak
mój, ale naprawdę świetny - przyznał. Podszedł do dziewczyny,
uwalniając się tym samym z ramion Byka i obejrzał ją z każdej strony.
<br />
- Wyglądasz zjawiskowo. Dopasujemy buty i mamy to!
<br />
<br />
Miała nadzieję, że skoro dzień nie minął jej tak źle, jak się
spodziewała, jej noc także będzie znośna. Tymczasem, gdy tylko zamknęła
oczy i pogrążyła się w śnie, znów nawiedziły ją mary senne.
<br />
Tym razem agresywniejsze. Była na balu na środku sali i miała zostać
poproszona do tańca przez ukochanego, ale w ostatniej chwili Fen'Harel
spojrzał na nią z pobłażaniem.
<br />
- Nie dotknę fałszywego elfa.
<br />
- Przestań mi robić wstyd - poprosiła Isella. Suknia gdzieś znikła,
stała tam w samej bieliźnie i nie rozumiała o co chodziło, dlaczego on
ją tak traktował.
<br />
- Ja? To ty robisz wstyd mnie.
<br />
Inkwizytorka chciała uciec z pomieszczenia, ale nie mogła. Wszystkie
drzwi były zamknięte, a w całym pomieszczeniu rozbrzmiewał tylko okrutny
śmiech Fen'Harela.
<br />
Usiadła na zimnej posadzce, objęła ręką swoje nogi i schowała twarz, oddychając zbyt szybko.
<br />
- Zostaw - wyszeptała Isella, przewracając się na drugi bok.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 01:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Solas
leżał w łóżku, przekładając się z boku na bok. Światło księżyca wlewało
się do pomieszczenia przez powstałą między zasłonami lukę.
<br />
Uniósł dłoń i pozwolił by księżycowa smuga przedzieliła ją idealnie na
pół. Poruszał nią wolno, bawiąc się tak grą światłocienia.
<br />
Nie spodziewał się, że brak Lavellan będzie mu doskwierał w tak wielkim
stopniu - wszystko prawdopodobnie byłoby całkiem znośne, gdyby nie fakt,
że Inkwizytorka była na niego obrażona. Że było jej przykro po
wczorajszym incydencie.
<br />
Może jednak powinien dać jej wtedy odrobinę... Więcej. Coś... Pokazać, albo powiedzieć?
<br />
Nie, to był idiotyczny pomysł - na samą myśl jego żołądek kurczył się
nerwowo z nerwów, a w ustach robiło się sucho i nieprzyjemnie.
<br />
Solas nie przywykł do zwierzania się komukolwiek ze swoich problemów -
życie nauczyło go, że wszystko powinien zatrzymywać dla siebie. Ludzie
(i nie tylko) potrafili obrócić darowane im zaufanie w naprawdę paskudny
sposób.
<br />
Westchnął głęboko i usiadł na łóżku, odpalając za pomocą magii znajdującą się na stoliku lampę.
<br />
To nie miało żadnego sensu, te jego śmieszne próby uśnięcia. Wszystko na
nic, zbyt dużo myśli kłębiło mu się w głowie. Chyba, że...
<br />
Może to była odpowiednia okazja do tego by wybrać się do Pustki na trochę dłużej niż zwykle?
<br />
Tak, to powinno być dobre rozwiązanie. Spędzi czas z przyjaciółmi,
odpychając od siebie na chwilę ziemskie problemy. Tęsknił już za
uczuciem lekkości, za eteryczną swobodą poruszania się po ukochanych
zakątkach Arlathanu, wspominając jego wielkość, jego piękno i majestat.
<br />
Ułożył się na materacu i skupił myśli na Pustce. Strzeliste wieże,
jezioro i kamień skrzący się od szlifowanych na płasko ametystów. I
Duch, on też musiał się gdzieś tam znajdować.
<br />
Zamknął oczy i uśmiechnął się, czując pierwsze specyficzne szarpnięcie w okolicach potylicy.
<br />
<br />
Dorian przechadzał się nieśpiesznie korytarzem, kierując sprężysty krok
do drzwi sypialni Inkwizytorki. W jego dłoni tkwiło przepiękne ozdabiane
ornamentami pudełeczko, w którym znajdował się prezent dla jego
ukochanej przyjaciółki.
<br />
Sukienka nie potrzebowała zbyt wielu dodatków, ale uroczy drobiazg w
postaci kolczyków na pewno dodałby jej smaku, był tego pewien.
<br />
Już, już, dotykał drzwi, gdy o mały włos nie zderzył się z innym nocnym
markiem. Na widok Elory mina natychmiast skwaśniała mu wyraźnie, ale
postarał się zamaskować ją udawanym zmęczeniem.
<br />
- A co ty tu robisz? - Spytał, marszcząc brwi. - Z tego co wiem, twoje
skrzydło znajduje się po całkiem przeciwnej stronie. Ładnie to tak,
przeszkadzać ludziom spać?
<br />
- O to samo mogę zapytać ciebie - czarnowłosa uśmiechnęła się do niego
przyjaźnie i nagle Dorianowi zrobiło się odrobinę głupio za jego
poprzednie zachowanie. Odwzajemnił uśmiech i skinął głową.
<br />
- No, tak. Niosę Inkwizytorce coś cennego. Jeśli masz do niej jakieś
sprawy, musisz poczekać, moja droga. To może nam zająć całą noc.
<br />
- O. - Usłyszał mało inteligentną odpowiedź i tylko cudem udało mu się
powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Wyciągnął dłoń i poklepał
dziewczynę po ramieniu. - Oczywiście. W takim razie do zobaczenia rano.
<br />
- Dobranoc - odparł jowialnie i nacisnął klamkę do drzwi sypialni
Lavellan, wślizgując się pośpiesznie do środka ciemnego pomieszczenia.
<br />
Na Stwórcę, ta cała Elora była naprawdę dziwna. Dorian mógł zrozumieć
wiele rzeczy, w końcu była Dalijką i tak dalej, ale jej nieumiejętne
zaloty w stosunku do biednej Iselli wywoływały u niego poczucie
dyskomfortu i zażenowania. Przecież wszyscy wiedzieli o specyficznej
więzi łączącej ją z...
<br />
- Zostaw - rozległ się słaby jęk i popatrzył w kierunku łoża,
dostrzegając rzucającą się po nim Inkwizytorkę. Natychmiast odłożył
niedbale pudełeczko z perłami i przysiadł na brzegu materaca, wyciągając
dłoń by uchwycić w nią całkiem spoconą i gorącą twarz przyjaciółki.
<br />
Och, biedna Lavellan, musiał śnić się jej jakiś naprawdę paskudny sen.
<br />
- Isella? - Potrząsnął nią delikatnie, próbując wyrwać biedaczkę z
pułapki własnego umysłu. - Hej, maleńka, obudź się. Jestem przy tobie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 01:27<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Isella! - usłyszała krzyk i w tym momencie otworzyła szeroko oczy,
patrząc załzawionymi oczyma na... Doriana. Pochylał się nad nią Dorian.
<br />
Inkwizytorka nabrała powietrza zupełnie, jakby nie mogła tego zrobić przez cały sen i podniosła się na łokciu, rozglądając się.
<br />
Nie była na żadnym balu, to tylko sen. Isella przymknęła powieki, a na jej twarzy wymalowana była ulga.
<br />
- Co ci się śniło? - spytał Dorian, spoglądając na nią z niepokojem.
<br />
Otarł jej policzki z płynących wcześniej łez. Isella pociągnęła nosem.
<br />
- Szydzący ze mnie Solas, który mnie zostawia. - Jej głos był całkiem zachrypnięty.
<br />
Mężczyzna nic nie powiedział, po prostu przygarnął przyjaciółkę i objął ją ramionami. Kobieta wtuliła się w ramiona Doriana.
<br />
Prawdopodobnie nawet Isella nie chciała przyznać przed sobą, jak bardzo
poprzednie wydarzenia na nią działały. Gdy tylko nabierała subtelnej
pewności odnośnie Solasa, zawsze coś musiało sprawić, że była ona jej
brutalnie odbierana. Nigdy jednak nie męczyły ją tak okropne sny, tak
prawdziwe, realistyczne.
<br />
- Nie mogłam stamtąd uciec. Byłam na balu, miał zaprosić mnie do tańca,
ale... powiedział, że jestem tylko fałszywą elfką i nie zamierza... -
Isella znów pociągnęła nosem, a ramiona wokół ciała dziewczyny zacisnęły
się.
<br />
- To był tylko nieprzyjemny sen, nieprawdziwy - mruknął Dorian.
<br />
- Wiem, ale tak realistyczny... I to jego zachowanie... Może dlatego, że
nie jestem Starożytna, nie jestem dość dobra, nie wiem... - Podczas
ostatnich słów głos dziewczyny zupełnie się załamał.
<br />
- Cii - szepnął brunet, kołysząc ciałem dziewczyny.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 01:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Pozostał
w sypialni Inkwizytorki dopóki nie uspokoiła się i nie usnęła ponownie.
Nie było łatwo doprowadzić do tego by ponownie odzyskała pewność, że
to, czego doświadczyła, było tylko okrutnym snem. Cały czas próbowała
znaleźć logiczne usprawiedliwienie i podłoże dla swych koszmarów.
<br />
Podświadomie wyczuwał, że powinien udać się prosto do zamku Straszliwego
Wilka i opowiedzieć mu o stanie, do którego doprowadzał swą ukochaną,
ale nie bardzo wiedział gdzie Starożytny obecnie przebywał - zapomniał
zapytać o to jego jedną z uroczych agentek, Variel.
<br />
Jedynym, co mógł więc w obecnie mało pozytywnej sytuacji zrobić, było
dopilnowanie by następny sen Iselli nie okazał się znów fiaskiem.
Zaparzył jej ziółek uspokajających, celowo unikając herbaty z berberysu,
która przywiodła by zapewne skojarzenia z Solasem, a tego zdecydowanie
chciał uniknąć.
<br />
Elfka wypiła ziółka, porozmawiali chwilę o mało istotnych sprawach, Dorian opowiedział nawet parę żartów.
<br />
- Na półce znajdziesz dla siebie prezent - wyszeptał, gdy Lavellan
znajdowała się już na granicy snu. - Obiecaj, że rano go obejrzysz.
<br />
- Mhm - otrzymał słabą odpowiedź i uśmiechnął się, rozczulony.
<br />
- Dopiero rano - powtórzył i zamknął za sobą drzwi najciszej jak tylko potrafił.
<br />
No, dobrze. Co prawda niebo wskazywało już, że prędzej było do godzin
porannych niż nocnych, ale kto zabroni mu spać do południa?
<br />
Przecież musiał jakoś odespać wszystkie rzeczy, które za chwilę miał z nim zrobić jego Byk.
<br />
<br />
Woda szumiała głośno, rozbryzgując się wezbranymi falami o nabrzeżne
skały. Solas siedział pod jednym z drzew i rozmawiał ze swoim
przyjacielem, pozwalając by źdźbła trawy łaskotały go przyjemnie po
stopach i dłoniach.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Więc nie odzywacie się do siebie </span> - upewniał się duch, przepływając w swej nieokreślonej formie nad jego głową. - <span style="font-weight: bold;"> I myślisz, że jest na ciebie zła. </span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Jestem skłonny więcej niż podejrzewać, że nie żywi do mnie w tej chwili najcieplejszych uczuć</span> - zgodził się, wzdychając ciężko. - <span style="font-weight: bold;">
Przestałem chyba rozumieć tyle, ile rozumiałem wcześniej. Zupełnie nie
wiem co chodzi jej po głowie. Czy jest zła dlatego, że nie chcę się
przez nią rozebrać, czy może dlatego, że nie chcę jej powiedzieć z
jakiego powodu jest to dla mnie krępujące. </span> - Zmieszał się nagle, spuszczając wzrok na własne kolana. - <span style="font-weight: bold;"> Przepraszam. Nie powinienem zanudzać cię takimi przyziemnymi spra... </span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> O, nie </span> - głos ducha załaskotał go w okolice ramion więc uniósł dłonie by delikatnie pogładzić łaskoczącą skórę. - <span style="font-weight: bold;">
Jest wręcz przeciwnie! Takie problemy przypominają mi o tym jak
cudownie było żyć i przeżywać każdą drobnostkę tak, jakby kończył się
świat. </span> - Westchnął błogo i usiadł obok, chociaż jedynym, co o tym świadczyło, było zawirowanie powietrza. - <span style="font-weight: bold;">
Ale muszę ci wyznać, że martwi mnie to jak bardzo jesteś ślepy.
Przecież żadna istota nie wytrzymałaby długo takiego odgradzania się od
siebie murem. I to jeszcze przez ukochaną osobę... Popełniasz błąd,
Straszliwy Wilku. Lepiej zrobisz jeśli w końcu z nią porozmawiasz. </span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;">Hej </span>- Solas żachnął się lekko, kręcąc z niedowierzaniem głową. - <span style="font-weight: bold;"> Od kiedy tak dobrze znasz się na problemach miłosnych? </span>
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Od kiedy tylko cię znam, przyjacielu </span> - Duch zaszczebiotał słodko, przepływając na drugą stronę. - <span style="font-weight: bold;"> A teraz nadszedł już czas żebyśmy pożegnali się i pozwolili ci naprawić swój błąd. Działaj. Obudź się. </span>
<br />
<br />
Solas poderwał się z łóżka, czując charakterystyczne zawroty głowy.
Zamrugał parę razy, spróbował uspokoić oddech... Która mogła być
godzina?
<br />
Przez zasłony wpadała smuga światła, ale już dawno przestało ono
przypominać blady poblask księżyca. Słońce świeciło mocno i jasno, a to
oznaczało, że urządził sobie drzemkę do południa, albo jeszcze później.
<br />
Chrząknął z zażenowaniem (wyrzucony ze swego własnego snu przez
ducha...) i ześlizgnął się zgrabnie z materaca, zmierzając do łaźni.
<br />
Dzisiejszej nocy spróbuje porozmawiać z Isellą, tego był pewien. Po prostu... Musiał się do tego dobrze przygotować.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 02:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
obudziła się dość późno. W zasadzie tym, co spowodowało, że otworzyła
oczy był ból głowy, który ją nawiedził. Okazało się, że jest dość późno i
dawno powinna zajmować się swoimi obowiązkami. Tymczasem tak nie było.
<br />
Gdy spojrzała na szafkę, przypomniała sobie słowa Doriana. Zauważyła
bowiem czarne pudełeczko. Zaciekawiona otworzyła je i na miękkiej
poduszeczce zobaczyła... Kolczyki. Wyglądały pięknie. Były dość
subtelne, z czarnymi perłami. Idealnie pasowały do sukni, którą wybrał
jej przyjaciel. Uśmiechnęła się, dotykając ostrożnie kamieni. Odłożyła
pudełko na komodę, nie chcąc zgubić tego podarunku.
<br />
Tym razem poprosiła Cassandrę, aby pomogła jej z nałożeniem stanika,
chociaż było to bardzo krępujące, jak zwykle. Nie mogła udać się do
swoich zwykłych zajęć, jak praca w bibliotece elfów, czy nawet uciszanie
buntów, które rosły z każdym dniem - zdarzało się, że siły
negocjatorskie Inkwizycji wyruszały kilka razy każdego dnia do różnych
klanów, aby zebrać ich wątpliwości.
<br />
Prawdopodobnie największym przełomem miał być bal, którego planowanie przejęła Josephine.
<br />
- Inkwizytorko, musisz zatwierdzić listę gości. - Josie zaczepiła elfkę,
gdy ta zamierzała wstąpić do kuchni po coś do jedzenia. - Informuję, że
arystokracja nie jest zadowolona z tego, że nie są na liście gości.
<br />
- Mam nadzieję, że odpowiedziałaś im, dlaczego - mruknęła Isella, przeglądając listę.
<br />
Była dość długa - klanów było kilkanaście, dodatkowo zaproszeni zostali
wszyscy Starożytni, których obecnie znano i którzy nie odwrócili się
nienawistnie od Solasa. Łącznie przyjęcie liczyło liczyło kilkaset osób.
Takie tłumy przerażały Inkwizytorkę, ale wiedziała jak ważne to było.
<br />
- Oczywiście. Odpowiedziałam, że jest to prywatna uroczystość elfów i
subtelnie uświadomiłam im, iż nikt nie płacze z Inkwizycji, gdy nie
zapraszają nas na ważne święta narodowe. To zamknęło im usta, jak sądzę -
Josephine uśmiechnęła się.
<br />
- Jesteś nieoceniona. Czy wszystko jest gotowe?
<br />
- Wina są jeszcze w drodze, ale będą dziś wieczorem. Reszta alkoholu
także. Pożywienie dostarczone będzie dwa dni przed balem, dodatkowe
kucharki mają przyjść w momencie dostawy produktów. Jeśli chodzi o
przygotowanie sal, wszystkie dodatkowe komnaty są czyszczone i
sprzątane. Remonty wież także mamy za sobą. Znalazłam zespół, który
pojawi się w dniu występu. Wydaję mi się, że wszystko jest w zasadzie
przygotowane.
<br />
Isella patrzyła na swoją ambasador z lekkim wzruszeniem.
<br />
- Jesteś moim skarbem - przyznała Inkwizytorka, uśmiechając się szczerze.
<br />
<br />
Isella starała się nie myśleć o tym, że bardzo tęskniła za Solasem.
Jeśli była zajęta, a przeważnie była, ten brak nie doskwierał jej tak
bardzo, ale wystarczyło, że poczuła zapach herbaty z berberysu, czy
nawet zwykłe spojrzenie na własną twarz - bez vallaslin - sprawiało, że
było jej przykro. Nie odezwał się. Poza wysłaniem Variel, nie pisnął
nawet słówkiem.
<br />
Prawdę powiedziawszy, Inkwizytorka spodziewała się czegoś więcej. Miała
nadzieję, że Solas po prostu do niej przyjdzie i z nią porozmawia, ale
tak się nie stało. Chciała dopasować się do rady przyjaciół, więc nie
odzywała się pierwsza. Zresztą, rozmowa z Dorianem i Bykiem uświadomiła
jej, że to właśnie Isella robiła pierwszy krok. Zawsze. Nie miała nic
przeciwko temu, z jednej strony, ale z drugiej - chciałaby, aby czasem
on także przejął inicjatywę. Więc milczała, chociaż tęskniła za nim
potwornie. Milczała, zajęta swoimi sprawami, jak na przykład spędzaniem
czasu z przyjaciółmi, czy pracą w bibliotece.
<br />
<br />
- Przedstawiam wam moją niedoszłą. Ta oto porażka życiowa myślała, że
może mnie powstrzymać ORAZ że ją kocham. - Fen'Harel zaśmiał się, a za
nim inne elfy.
<br />
Starożytni, poznawała część z nich. Mijali ją na korytarzach Arlathanu,
serdeczni i mili. Teraz ich twarze wykrzywiały się w paskudne, złośliwe
uśmiechy.
<br />
- Musicie przyznać, wyszło mi to fantastycznie. Mała idiotka myślała, że
jest dla mnie ważna, a ja tak po prostu omamiłem ją. Jest moją
niewolnicą, która nie powie "nie".
<br />
Isella tak bardzo chciała powiedzieć to "nie", choćby na przekór, ale
nie mogła. Miała zakneblowane usta, związane ręce i nogi. Szamotała się,
usiłowała wydostać z więzów, choćby i magią, ale czuła się bezsilna -
nie miała w sobie magii. Jak to było możliwe? W jaki sposób? Całe życie
ją czuła, tę energię. Po nauce magii szczelin ta moc wzrosła, smakowała
inaczej, lepiej, czyściej. A teraz nie było nic. Czuła się pusta i
upokorzona.
<br />
Ale co jeszcze gorsze, bezsilność nie skończyła się na tym.
<br />
- W ramach kary dla tej głupiej istoty każdy, kto zeszmaci niewolnicę dostaje premię. Evanuris mają pierwszeństwo.
<br />
Solas ukłonił się przed ośmioma elfami. Patrzyli na nią z ogromną
wyższością, jakby była robakiem. Każdy z nich był ubrany w złote szaty.
Wszyscy jej bogowie, ci, do których kiedyś się modliła mieli ją...
<br />
- NIE! - krzyczała przez sen, szamocząc się.
<br />
- Nie, błagam, nie. - Próbowała powiedzieć, ale nic to nie dawało.
Fen'Harel nie patrzył na nią inaczej, nie było w nim miłości, którą
zwykle tam widziała. Tylko pogarda i nienawiść. Evanuris zbliżali się do
niej. Wkrótce czuła tylko ból.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 03:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Podjął
trzy próby opuszczenia zamku i udania się do Podniebnej Twierdzy, by
opowiedzieć Lavellan o swoich uczuciach. Całe popołudnie i wieczór
układał w głowie przemówienie, w którym miał wyjaśnić powody swego
dziwnego zachowania. Przeprosić za myśli, które przez niego targały
biedną Inkwizytorką i wreszcie zapewnić ją o swojej nieprzemijającej
miłości. O swoim pożądaniu i ekscytacji, którą odczuwał za każdym razem
gdy dane mu było oglądać jej piękne ciało.
<br />
I o smutku, kiedy nagle jej zabrakło też chciał opowiedzieć, ale...
<br />
No, własnie. "Ale".
<br />
Nie potrafił. Nie umiał zdobyć się na odwagę by poważnie z nią
porozmawiać. Był zdolny do wytrzymania każdego wybuchu gniewu,
zażenowania i irytacji swej ukochanej, ale w żaden sposób nie umiał
radzić sobie z jej smutkiem. Jego ciało od razu sztywniało gwałtownie,
zapominał słów, które chciał powiedzieć i zaczynał zachowywać się
całkiem irracjonalnie, tak jakby jego umysł postanawiał w tym momencie
opuszczać swą fizyczną powłokę.
<br />
Położył się więc do łoża i postanowił, że odpocznie w Pustce do rana.
Zbierze siły, postara się nabrać więcej odwagi i z samego rana ruszy do
Podniebnej Twierdzy, a potem wyzna Iselli całą prawdę.
<br />
<br />
Pustka przywitała go swoim przyjaznym ciepłem - choć po drugiej stronie
panował środek nocy, w jego ukochanym miejscu wiecznie świeciło słońce.
Nie dostrzegał tylko nigdzie Ducha, ale to mógł jakoś ścierpieć.
Chwilowa samotność nie zrobi mu przecież krzywdy.
<br />
Usiadł pod kamieniem i wyciągnął długie nogi, spoglądając z lubością na
pół-szklane wieże. Ich wierzchołki niknęły między wielobarwnymi
chmurami, przywodząc na myśl łodygę tropikalnego kwiatu, otoczonego
swymi pięknymi płatkami.
<br />
Solas westchnął z błogością i wyciągnął przed siebie dłoń, przymierzając
jej kontur do boku wieży. Uwielbiał wizualizować sobie w ten sposób
wizje przeszłości. Pozwolił by jego palec obrysował skomplikowany
kształt jednej z chmur, kiedy nagle usłyszał coś niepokojącego.
<br />
- NIE! - Cienki, przesycony strachem głos przebił się przez przestrzeń,
zaburzając spokój i radosną aurę miejsca. Solas podniósł się pośpiesznie
i zwrócił twarz w kierunku, z którego dochodziły okrzyki. Otworzył
szerzej oczy, dostrzegając czerniejące z każdą chwilą niebo.
<br />
Pustka chciała wysłać mu ostrzeżenie. Ten głos... Czy nie należał do vhenan?
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie, błagam, nie!</span>
<br />
Zmusił całą swą siłę woli na wtopienie się w jaźń przerażonej
Inkwizytorki. Już po chwili jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, a kiedy
otworzył oczy, miał na sobie ceremonialne szaty i...
<br />
Evanuris. Wszędzie wokół gromadzili się samozwańczy bogowie,
zacieśniając się w straszliwym kręgu wokół przywiązanej do ściany...
<br />
- Isella! - Wykrzyknął spanikowany, zwracając na siebie wszystkie
spojrzenia. Jego ukochana była całkiem naga, po smukłym udzie wędrowała
dłoń jednego z elvhen.
<br />
Solas posłał mu nienawistne spojrzenie - przez chwilę uderzyła go myśl,
że jego twarz, twarze każdego ze zgromadzonych tu Starożytnych, były
idealnym odwzorowaniem ich prawdziwego wyglądu. Jakim cudem... Skąd
Lavellan wiedziała jak wyglądają evanuris? Przecież nie znała żadnych
rycin, malowideł, niczego...
<br />
Mężczyzna po jego prawej wygiął cienkie wargi w gadzim uśmiechu.
<br />
-<span style="font-weight: bold;"> Daj spokój, Straszliwy Wilku </span> - wysyczał, przysuwając się bliżej Inkwizytorki. - <span style="font-weight: bold;"> To ty zgotowałeś dla nas tę ucztę. Nie odbieraj nam jej teraz. To byłoby bardzo niegrzeczne. </span>
<br />
Długi język przybliżał się do napiętej przez pasy szyi. Solas wiedział, że musiał zacząć szybko działać.
<br />
- Vhenan - przepchnął się przez tłum Starożytnych, chwytając twarz
ukochanej w drżące dłonie. - To ja, Solas. Jesteśmy w twoim śnie. Musisz
ich stąd przegonić, w porządku? - Postacie zbliżały się z każdą chwilą,
rzucając na nich swój ogromny cień. - Będę cały czas z tobą, tylko
proszę, skup się na tym by... - Czarna dłoń musnęła jej pierś, postarał
się osłonić ją swym ciałem. Przytulił się do niego, zakrywając je
niemalże całkiem swymi szatami. - To tylko sen. - Powtórzył po raz
kolejny. - Jestem tu z tobą. Każ im odejść.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 03:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Czuła dłonie na swoim ciele. Przechodziły ją dreszcze, ohydne, okropne...
<br />
- Ona lubi ból, róbcie co do was... - Fen'Harel w połowie słowa urwał swoją wypowiedź, zupełnie bez powodu.
<br />
Isella nie wiedziała dlaczego urwał swoją wypowiedź pełną jadu, ale nie
miała czasu zastanawiać się nad tym. Wędrująca dłoń po jej talii, a
później piersi był takim problemem.
<br />
Próbowała się uwolnić, szarpała się, wiła, ale to na nic.
<br />
Kiedy usłyszała swoje imię i głos Fen'Harela drgnęła, zupełnie, jakby to
była reprymenda za to, że zbyt żwawo się poruszała, uciekała. Rozumiała
jednego z evanuris, który stwierdzał, że nie powinno przerywać się tę
kaź, skoro sam ją zorganizował.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Byłam taka głupia </span>, Isella wyrzucała sobie w myślach.
<br />
I nagle...
<br />
Isella utkwiła spojrzenie w Solasie, który przebił się przez Starożytnych, którzy ją otaczali.
<br />
- Vhenan - Utkwiła spojrzenie w oczach mężczyzny, który klęczał przed nią.
<br />
Solas obejmował jej twarz dłońmi.
<br />
- To ja, Solas. Jesteśmy w twoim śnie. Musisz ich stąd przegonić, w porządku?
<br />
Nie mogła odpowiedzieć, miała zakneblowane usta, zabrali jej magię. Nie
wierzyła mu, to znowu jakaś sztuczka. Ufała mu, tak bardzo mu ufała,
kochała go całym sercem. Nawet teraz, kiedy bawił się jej kosztem,
zgotował jej ten okrutny los chciała tylko, żeby ją przytulił.
<br />
Evanuris zbliżali się, wiedziała to. Coraz bliżej...
<br />
- Będę cały czas z tobą, tylko proszę, skup się na tym, by...
<br />
Po raz kolejny jej piersi zostały dotknięte, ściśnięte boleśnie. Zmrużyła oczy z bólu.
<br />
I nagle poczuła gorące ramiona wokół siebie. Była przykryta, bezpieczna.
<br />
- To tylko sen. Jestem tu z tobą. Każ im odejść.
<br />
- <span style="font-weight: bold;">To tylko sen. Odejdźcie. </span> - powtórzyła Isella.
<br />
Nie wiedziała, gdzie był knebel, ale zniknął, mogła mówić.
<br />
Ale evanuris nie zniknęli. Zbliżali się, odciągając Solasa od niej coraz bardziej.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> To tylko sen, to tylko sen, to tylko sen! </span> - krzyknęła.
<br />
Więzy, które krępowały jej ciało ustąpiły, a mary senne rozpadły się, uciekając w popłochu.
<br />
Oddychała ciężko, czując, jak Solas ją przytulał. Z jakiegoś powodu w
tym koszmarze miała dwie ręce, więc objęła go nimi najmocniej jak
potrafiła.
<br />
- Błagam, bądź prawdziwym Solasem, nie tym z moich koszmarów, proszę.
Bądź moim Solasem - wyłkała, zaciskając palce na jego szacie.
<br />
Schowała twarz w jego ramieniu.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 03:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
wyczuł na swoich szatach dłonie, a potem odkrył, że jest odciągany od
swej ukochanej, poczuł jak wstępuje w niego prawdziwy choć nieco
histeryczny gniew.
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> Prawdziwy prezent od losu </span> -
wychrypiał najwyższy z elvhen. Jako jedyny stał za Isellą, przyjmując
rolę obserwatora, nie oprawcy. Uśmiechnął się szaleńczo, spoglądając
Solasowi prosto w oczy. - <span style="font-weight: bold;"> Ten, który odważył nam się sprzeciwić, pełza u naszych stóp, ofiarując nam fałszywą dziwkę. </span>
<br />
Solas zacisnął dłoń na wątłym nadgarstku Lavellan. Dlaczego jej słowa
niczego nie dawały? Dlaczego wciąż odczuwał wbijające się w jego bok
długie szpony?
<br />
Coś było nie tak, to nie był zwykły sen... Za dużo w nim było symboliki i detali, coś było...
<br />
- <span style="font-weight: bold;"> To tylko sen, to tylko sen, to tylko sen! </span> - Inkwizytorka przemówiła mową Starożytnych, sprawiając, że Fen'Harel poczuł się tak, jakby oberwał obuchem prosto w głowę.
<br />
Skąd... Jak?! Tyle pytań kłębiło się w jego głowie, ale nie miał nawet
czasu by się nad nimi zastanowić, zaabsorbowany widokiem wysokich
postaci zmieniających się w pokraczne cienie, pierzchające na boki w
prawdziwym popłochu.
<br />
- Isella - przyciągnął się do niej pośpiesznie (kiedy z przegubów
zniknęły wszystkie więzy?) i objął drobne ciało ramionami, otulając nagą
skórę obszernymi szatami.
<br />
Inkwizytorka płakała głośno - po jej policzkach toczyły się łzy, głos załamywał się wyraźnie.
<br />
- Błagam, bądź prawdziwym Solasem, nie tym z moich koszmarów, proszę.
Bądź moim Solasem - wyłkała błagalnie, chowając buzię przed otaczającym
ją światem.
<br />
Przełknął ciężko ślinę, dusząc w sobie głupi odruch szlochu. Widok tak
wielkiej rozpaczy u swej ukochanej sprawił, że z przejęcia ciężko było
mu normalnie oddychać.
<br />
- To ja - wyszeptał łagodnie, wciągając ją sobie na kolana. - To ja.
<br />
Powtórzył to jeszcze parę razy, dbając o to by do Inkwizytorki dotarło
wreszcie, że wszystko co miało przed chwilą miejsce, było tylko snem.
Okropnym, wstrętnym i obrzydliwym koszmarem, o który Solas nigdy nie
posądziłby swej vhenan... Zastanawiał się skąd w jej głowie pojawiły się
aż tak paskudne myśli, jak.... Jakim cudem jej umysł mógł zobrazować
wszystko w tak szczegółowy sposób i dlaczego, na wszystkie demony,
dlaczego wiedziała jak brzmiał język Starożytnych?!
<br />
W końcu odsunął ją odrobinę od siebie, zmuszając by spojrzała mu w oczy.
<br />
- Czy oni... - przymknął powieki, nie udało mu się ukryć wyjątkowo
bolesnego spazmu, przepływającego po twarzy. - Czy zdążyli ci coś
zrobić? Jesteś... Cała?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 03:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Siedziała
naga na jego kolanach, wtulona w ciepłe ciało, próbując się uspokoić.
Dalej czuła ich obrzydliwy dotyk na swoim ciele, chociaż wiedziała,
teraz wiedziała, że to była tylko mara senna.
<br />
Patrzyła mu w oczy, gdy Solas objął jej twarz dłońmi, zmuszając ją do
tego, aby skupiła na nim wzrok, chociaż niezbyt wyraźnie widziała.
Wielkie łzy jak grochy spadały z jej rzęs. Przetarła dłońmi swoją twarz,
pociągając nosem i oddychając głęboko, spokojniej.
<br />
- Czy oni... - Isella zauważyła, że Solas przymknął na chwilę powieki i po jego twarzy przemknęła bardzo bolesna emocja.
<br />
Inkwizytorka czuła, jak przez płacz jej oczy są bardzo, bardzo suche.
<br />
- Czy oni zdążyli ci coś zrobić? Jesteś... Cała?
<br />
- To był tylko sen. Więc nie przejmuj się - szepnęła Isella.
<br />
Solas okrył ją peleryną.
<br />
- Co ty tu... co ty tu robisz? - wychrypiała Isella.
<br />
Jej oddech wyrównał się, oczy przestały ronić łez. Siedziała teraz
okryta czarnym, jedwabnym materiałem, należącym do stroju Solasa i
patrzyła mu w oczy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 04:11<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Nie umiem się nie przejmować - zaoponował cicho, wykrzywiając usta w
nieśmiałym i już nie tak smutnym uśmiechu. - Nie umiem o tobie nie
myśleć, vhenan. Nie martwić się o ciebie.
<br />
Otarł ostatnią łzę, która popłynęła z kącika szmaragdowego oka. Nawet
teraz, gdy twarz Lavellan była czerwona od płaczu, nawet w takiej
sytuacji jawiła mu się jako najpiękniejsza istota tego świata.
<br />
Objął nieco mocniej jej drżące ciało i odchrząknął, zbierając się w sobie.
<br />
- Chciałem cię przeprosić za swoje zachowanie - zaczął ostrożnie,
dobierając bardzo uważnie słowa. Zupełnie odruchowo poczuł się
identycznie jak tego dnia, gdy całkowicie wściekły na Inkwizytorkę
chciał rozszarpać ją gołymi rękoma, bo wbrew jego prośbom i zakazom
napiła się ze Studni Smutków. To właśnie wtedy postanowił, że powie jej
prawdę o sobie, a potem - w ostatniej chwili - stchórzył, poddając się.
Teraz nie zamierzał się poddawać. Nie tak do końca.
<br />
- Mój... Opór przed pozwoleniem ci na choćby najmniejsze dotknięcie był
durny i bezsensowny. Chcę żebyś wiedziała, że szaleję za tobą i twoim
ciałem. Z radością wyczekuję dnia gdy uda nam się do siebie zbliżyć. -
Dodał z przekonaniem, odgarniając z jej czoła zbłąkany kosmyk włosów. -
Nie wiedziałem, że możesz potraktować moje zachowanie w tak...
Emocjonalny sposób. Nie powinnaś tego tak brać do siebie. Ir abelas, ma
vhenan. Ir abelas - powtórzył i pochylił się by złożyć delikatny
pocałunek na jej czole.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 04:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Wtuliła
się w jego ciało, słuchając go. Przymknęła powieki. Solas bardzo się
jąkał, błąkał, miotał z tymi przeprosinami, jakby robił coś naprawdę
okropnie trudnego. W zasadzie Isella nie miała powodów, aby się temu
dziwić. Nikt nie lubił przyznawać się do błędów, a już jej vhenan -
szczególnie. Doświadczyła tego kilka razy, trudno było mu mówić o tym,
że mógłby się pomylić.
<br />
- Solas, jak myślałeś, że to potraktuję? To ja ciągle na to nalegałam,
prosiłam, a ty... - Isella westchnęła. - Wiem tylko tyle, że z jakiegoś
powodu nie chcesz. Ale nie znam tego powodu, a ty z jakiegoś powodu mi
nie powiesz. Nie domyślę się, nie będę cię inwigilowała, szukała
poszlak, czy wysyłała zwiadowców - spojrzała na niego znacząco,
uśmiechając się lekko. Nie zamierzała ukrywać, że Variel przyszła do
niej, powiedziała dosłownie polecenie Solasa.
<br />
- Czemu się tak boisz tego dotyku? Obawiasz się, że cię zostawię? -
szepnęła, wtulając się w jego ramiona. - Chciałeś wysadzić mój świat w
powietrze, a ja cały czas jestem przy tobie, jak głupia. Byłam gotowa za
ciebie umrzeć, dla ciebie, staram się, co jeszcze mogę zrobić? Czego
ode mnie oczekujesz?
<br />
Musnęła ustami jego dłoń, spuszczając głowę. Przez większość własnej
wypowiedzi nie patrzyła mu w oczy, tak jak on jej. Chyba oboje się tego
krępowali.
<br />
- Ja się nie domyślę, Solas. Po prostu mi powiedz. Cokolwiek to nie jest, zrozumiem, bo cię kocham.
<br />
Sceneria ich otoczenia zaczęła się powoli zmieniać. Nie byli już w
ciemnym, przytłaczającym lochu, a na miękkim dywanie tuż przed kominkiem
w sypialni Solasa. Była noc, niebo obsiane było gwiazdami i świecił
księżyc, tworząc piękne wzory na dywanie. Solas nie miał na sobie
ceremonialnych szat, a swoje zwykłe ubrania - golf i spodnie w
odcieniach zieleni. Isella nie była dłużej naga, chociaż wielce ubrana -
też nie.
<br />
Obcisłe spodnie i krótka koszula odsłaniająca brzuch to był cały jej
ubiór. Dalej siedziała na jego kolanach, a na plecach czuła ciepło ognia
z kominka.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 04:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
Solas zauważył jak wystrój pomieszczenia, w którym się znajdowali
zaczął z wolna przybierać na zmianach, zapatrzył się zafascynowany w cud
wydłużających się mebli, skracających cegieł, mięknącego podłoża i
materializującego się przepięknie ognia, jak się później okazało, w
kominku.
<br />
Westchnął cicho, rozumiejąc, że to właśnie było miejsce komfortu Lavellan. Jego sypialnia.
<br />
Objął ją ciaśniej ramionami i zamruczał cicho do ucha, ciesząc się
nieocenioną chwilą bliskości. Jej kwiatowy zapach wdzierał się łagodnie
do nozdrzy, a choć nagie ciało zostało osłonięte odzieniem, wciąż nie
traciło na swej urokliwości. Żałował tylko, że sam znalazł się z
powrotem w swoim zwyczajowym stroju - obszerne szaty być może nie
kojarzyły mu się najlepiej, ale mógł nimi skutecznie okryć ich oboje,
sprawiając wrażenie jeszcze intymniejszej atmosfery.
<br />
Pytanie Iselli wciąż brzmiało mu w głowie, odbijając się drażniącym echem.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Czemu się tak boisz tego dotyku? Obawiasz się, że cię zostawię? </span>
<br />
- Nie boję się twojego dotyku - wyznał, starając się ze wszystkich sił
nie zostawiać tematu, nie uciekać. Tak bardzo nie znosił przyznawać się
przed kimś do swoich słabości! Po nieszczęsnym incydencie z Zasłoną,
który już na zawsze odmienił jego życie, Solas stał się niemalże
obsesyjnie przeczulony na punkcie własnej nieomylności. Wywlekanie przed
Inkwizytorką swoich lęków sprawiało, że niemalże dusił się własnymi
słowami.
<br />
- Ja po prostu... - <span style="font-style: italic;"> No, dalej. Powiedz jej to. Powiedz jej o tym. To nic takiego. </span>
- Minęło trochę czasu odkąd ostatni raz robiłem te rzeczy. - Mówił
trochę zbyt szybko, ale nie zamierzał się powtarzać, o nie, spłonąłby ze
wstydu i lęku, z upodlenia i braku powietrza. - Nie jestem do tego
przyzwyczajony.
<br />
Oczywiście, że nie powiedział całej prawdy. Nie odważył się wspomnieć o
bliźnie, nie śmiał rozbudować kwestii "przyzwyczajenia" czy jego braku.
Ale wierzył gorąco, że to wystarczy Iselli do tego by wyciągnąć z jego
wypowiedzi odpowiednie wnioski.
<br />
- Nie umiem powstrzymać się przed dotykaniem twojego ciała - dodał już
odrobinę pewniej, choć jego głos świadczył o wstydzie i smutku. -
Dlatego robiłem te wszystkie rzeczy, choć nie pozwalałem ci samolubnie
dotknąć siebie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 04:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spodziewała się, że spełniła niemą prośbę Solasa, gdy obok nich
zmaterializował się koc, którym postanowiła ich opatulić. Siedzieli w
ciepłym kokoniku, wokół siebie miała równie przyjemne ramiona, który ją
obejmowały...
<br />
- Boisz się, że nie sprostasz? - mruknęła Isella, lekko się rumieniąc. -
Nie chcę być niegrzeczna, ale... za każdym razem ci staje, vhenan, a
potem spędzasz pół godziny do godziny w łazience. Wątpię, abyś miał z
tym prawdziwe problemy. Poza tym... Ja nigdy nie byłam z... mężczyzną. I
będziesz moim pierwszym. I chcę, żebyś to był ty.
<br />
Wtuliła się w niego bardziej, chowając twarz w jego szyi. Szeptała mu teraz do ucha.
<br />
- Obsesyjnie myślę o tym, żeby cię zobaczyć, bo cię uwielbiam. Chcę ci
sprawić przyjemność, rozkosz, nauczyć się tego. - musnęła jego skórę na
szyi, rumieniąc się przez to, co powiedziała. Ale była to prawda! Może
faktycznie w Pustce łatwiej było mówić o takich rzeczach?
<br />
Czuła się bezpieczna w jego ramionach.
<br />
- Kiedy mnie ciągle odpychasz mam wrażenie, że to ze mną jest coś nie
tak. Że to przez to, że nie jestem Starożytna, czy dlatego, że
chciałabym już albo że nie mam ręki, że jestem Inkwizytorką, nie wiem
sama... - spojrzała mu nieśmiało w oczy.
<br />
Isella pogłaskała jego policzek.
<br />
- Nie jestem idealna, wiem o tym. I nie wymagam od ciebie, żebyś ty był.
Nie jesteś idealny, nigdy nie byłeś. - Objęła jego twarz dłońmi,
składając czuły pocałunek na ustach. - Kocham to, że jesteś nieidealny.
Jesteś Solasem. Moim Solasem. Ma vhenan.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 05:19<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Boisz się, że nie sprostasz? - Coś szarpnęło się w jego wnętrzu kiedy
usłyszał to pytanie. Do cholery, nie chciał żeby Lavellan wywlekała
teraz na wierzch ten temat. Miał jej skłamać, odpowiedzieć, że to nie
tego wcale się bał? Po co, przecież nie przyniosłoby mu to ukojenia. Z
resztą, nie potrafił jej już okłamywać tak zmyślnie jak kiedyś. Im
więcej spędzał z nią czasu, im bliższa mu się stawała, tym bardziej się
gubił, zacinał, nie odnajdywał właściwych słów, nie odwracał w
odpowiednim momencie wzroku. Dlatego też milczał, ale kiedy z ust
Inkwizytorki popłynęło kolejne zdanie, natychmiast pożałował, że się nie
odezwał. Zakłopotanie uderzyło go z taką siłą, że musiał przygryźć
mocno wargę żeby nie wybuchnąć histerycznym śmiechem.
<br />
Staje? STAJE?
<br />
Od kiedy Isella używała podobnych słów? W jej ustach brzmiało to
niemalże wulgarnie, tak jak odczuwało się przekleństwo wykrzykiwane
bezmyślnie przez nieco zbyt rozwydrzone dzieciaki.
<br />
Niestety nie miał zbyt wiele czasu na topienie się we własnym
zażenowaniu, bo chwilę później padło kolejne mocne wyznanie i tym
razem... Solas był skłonny przyznać, że o wiele bardziej interesujące.
<br />
<span style="font-style: italic;"> Ja nigdy nie byłam z... mężczyzną. I będziesz moim pierwszym. I chcę, żebyś to był ty. </span>
<br />
Chciał popatrzeć jej w oczy, naprawdę, ale nie mógł ponieważ uparcie
chowała swoją buzię w zgięciu jego szyi. A więc naprawdę nigdy
wcześniej... Nic?
<br />
<span style="font-style: italic;"> Obsesyjnie myślę o tym, żeby cię zobaczyć, bo cię uwielbiam. Chcę ci sprawić przyjemność, rozkosz, nauczyć się tego. </span>
<br />
Wbrew swojej woli, musiał przyznać, że niezwykle podnieciły go te słowa.
Musiał zmusić się do zachowania równego oddechu, ale nie potrafił
zwalczyć złośliwej wyobraźni, która podsyłała mu do głowy wyjątkowo
wymowne wizje, w których uczył elfkę w jaki sposób lubił być zadowalany.
<br />
Skąd... Jak mu to w ogóle przyszło do głowy?
<br />
Wysłuchał do końca przemowy Inkwizytorki - pozwalał jej mówić, dopóki nie popatrzyła na niego, oczekując wyraźnie odpowiedzi.
<br />
Jedyny problem polegał na tym, że nie bardzo wiedział co mógłby
powiedzieć. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego, że nie był idealny i
czasem popełniał błędy. Nie lubił tej myśli ale miał jej świadomość,
jakkolwiek przykrą. I tak, z ciałem, rolą, pochodzeniem i wyglądem
Iselli wszystko było w jak najlepszym porządku, ale wydawało mu się, że
po tym o czym rozmawiali nie musiał jej wcale o tym opowiadać.
<br />
- Ar lath ma, vhenan - odpowiedział na jej wyznanie i pochylił się by złożyć na jej ustach długi, ciepły pocałunek.
<br />
Bez zastanowienia dołączył do pieszczot swój język, którym nacisnął
nagląco na wargi, zmuszając je do rozchylenia. Smakował wolno wilgotnej
słodyczy, przechylając się coraz mocniej i mocniej, aż w końcu oboje
leżeli na dywanie, z twarzami oświetlanymi przez płomienie z kominka.
<br />
Wsparł się na łokciu i złapał między palce pierwszy z guzików koszuli.
Odpinał je nieśpiesznie, pozwalając by jego oczom ukazały się dwie
idealnie jędrne piersi, płaski brzuch i przepięknie zarysowane
obojczyki. Przyglądał się chwilę temu cudownemu obrazkowi by osunąć się
jeszcze niżej i bez zastanowienia oddać pieszczeniu piersi. Całował i
ssał ich delikatną skórę, nieustannie powracając do sterczących sutków.
Przygryzał je zaczepnie, drażnił okrężnymi ruchami i zasysał do wnętrza
ust, wsłuchując się z uwagą w każdy soczysty jęk Inkwizytorki.
<br />
Jak w transie, przesuwał pocałunki coraz niżej i niżej, dochodząc do
zapięcia skórzanych spodni. Pozbył się ich pośpiesznie i wygiął usta w
usatysfakcjonowanym uśmiechu - Isella nie miała na sobie żadnej
bielizny.
<br />
- Jesteś naprawdę przepiękna - szepnął, zupełnie tak jakby był
zadziwiony tym, co widział. I być może po trochu tak właśnie było...
Młode i piękne ciało, rozłożone na puchatym dywanie tylko i wyłącznie
dla niego. Ta myśl była niezwykle... Elektryzująca swą intensywnością.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 05:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie spodziewała się tego. Ani słodkiego wyznania, ani długiego pocałunku.
<br />
Ale przyjęła wszystko, co Solas chciał jej dać i przez pewną chwilę nawet zapomniała, że są w Pustce.
<br />
Dywan był cudownie miękki, koc stworzył im uroczy kokon, a jego dłonie
nad wyraz śmiałe. Chyba nie zdarzyło się, żeby kiedykolwiek to Solas był
tym, który zaczął ich pieszczoty.
<br />
Isella nie wiedziała kiedy rozpiął jej koszulę, ale poczuła to bardzo
dokładnie - w momencie, gdy Solas zaczął przesuwać dłońmi po jej
piersiach, a za chwilę zaczął je pieścić ustami. Jęknęła, gdy zassał się
na jednym z sutków. Nie mogła się nie wygiąć.
<br />
Gdy jego wargi poczęły zsuwać się niżej i niżej, jej ciało zaczęło
drżeć. I rozpiął jej spodnie, zdjął. Była tylko w koszuli, która nic nie
zasłaniała.
<br />
I wtedy spojrzała na swoje ręce, zupełnie nie wiedząc dlaczego. Były
dwie. A przecież tak naprawdę miała tylko jedną dłoń. Pustka.
<br />
Odsunęła Solasa stopą, trzymając go na długość swojej nogi.
<br />
- O nie, vhenan. Nie w Pustce. Teraz to ty poczekasz, do balu - Isella
uśmiechnęła się, a jej mimika zwiastowała coś elektryzującego.
<br />
I takie miało być, bo Inkwizytorka miała plan.
<br />
<br />
Poranek przywitał ją w znacznie lepszym humorze, niż mogła się
spodziewać. I chociaż była po tym śnie z Solasem nieco podniecona,
sprawiło to tylko, że jej nastrój znacząco się poprawił. Musiała tylko
poprosić o jedną rzecz Doriana.
<br />
- Posłuchaj, mój przyjacielu. Solas boi się, że wyszedł z wprawy. I coś
jeszcze, ale tego mi nie powiedział. Nieważne. - Isella przewróciła
oczami. Była podekscytowana swoim pomysłem. Nie był żaden innowacyjny,
ale miała plan i to było najważniejsze. - Planuję małą niespodziankę, po
balu. Musisz pomóc mi dobrać bieliznę do tej sukni.
<br />
- Przecież to oczywiste. A, lubisz pończochy? - Dorian spojrzał ciekawie na przyjaciółkę.
<br />
Siedzieli przy stole na tarasie, jedząc śniadanie. Znowu. Kiedyś to był
taki rytuał - Isella zawsze spotykała się z Dorianem w porze
śniadaniowej, jeśli tylko była w Twierdzy.
<br />
- Nie wiem, chyba nie są złe - Isella zmrużyła oczy, przyglądając się brunetowi. - A co wymyśliłeś?</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 06:11<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Co wymyśliłem? - Dorian uśmiechnął się szarmancko i poruszył brwiami w
tak sugestywny sposób, że nie można go było pomylić z niczym innym. -
Wymyśliłem coś takiego, że twój niepewny swych umiejętności "vhena-an" -
bardzo kaleczył elfi akcent, ale nawet nie starał się by brzmiał
poprawnie - zapomniał o czymś takim jak wszelkie hamulce.
<br />
Przysiadł się bliżej, przyjmując na ławce elegancką, choć nieco
zniewieściałą pozycję. Teraz jego ton nabrał nieco dramatyzmu,
wprowadzając atmosferę tajemnicy, za którą (jako szlachcic nawykły do
wszelkich intryg, plotek i podchodów) wprost przepadał.
<br />
- Teraz do pończoch dodają specjalne pasy - wyjaśnił jej litościwie,
przyciskając dłoń do jednego ze smukłych ud przyjaciółki. - Tu kończy
się pończocha - stuknął palcem w połowie uda - a stąd zaczyna się pas i
kończy się przy saaaaamej bieliźnie. - Przeciągał z lubością swe słowa,
sunąc paznokciem w górę i w górę, aż zatrzymał je na biodrze Iselli. -
Wyobraź sobie tylko jego minę gdy zobaczy cię w czymś takim. Nawet mnie
poniekąd ekscytuje ta wizja, a dobrze wiesz, że... Och. - Zmarkotniał
nagle, dostrzegając idącą w ich kierunku Elorę.
<br />
Cholera jasna, czy ta mała, wścibska...
<br />
Ach, mniejsza z tym.
<br />
Pochylił się bliżej i z iście diabelskim uśmieszkiem złożył na ustach
Inkwizytorki długi pocałunek. Bez języczka, nic specjalnego, pocałował
ją po prostu, trzymając wargi tak długo, aż nie usłyszał jak Dalijka
wycofuje się z powrotem do wnętrza Twierdzy.
<br />
- No - wymruczał, zadowolony z siebie. Uniósł dłoń i starł palcem
szminkę, rozcierając blady róż pomiędzy opuszkami. - Całkiem niezły ten
kolor, nawet nie wiedziałem, że to szminka. Wyjątkowo dobrany, doceniam
to. Oczywiście nie pozwolę ci wybrać się w tak niekrzykliwej szmince na
bal, ale o tym porozmawiamy później. Teraz opowiesz mi o tym, jak to
wszystko wyglądało. Naprawdę ci powiedział, czy musiałaś czytać między
wierszami, co?
<br />
<br />
Kręcił się sfrustrowany po komnacie, wciąż nie wierząc w to, co zrobiła
mu Lavellan. Jak mogła go tak po prostu odepchnąć, a potem wykręcić się <span style="font-style: italic;"> balem </span>? Dlaczego musiała uwziąć się koniecznie na datę balu żeby pozwolić mu się do siebie zbliżyć?
<br />
Tamtej nocy chciał jej... Ofiarować siebie. A ona odrzuciła ten prezent i teraz Solas był po prostu wściekły!
<br />
Nie godziło się by tak po prostu odrzucać czyiś dar i to na taką skalę!
<br />
Co z tego, że znajdowali się w Pustce? To właśnie tam dopiero potrafił
nabrać większej śmiałości! W normalnym świecie rzeczy przychodziły o
wiele trudniej, trzeba było się zastanawiać, kombinować i układać w
głowie skomplikowane przemowy, definiować każdy swój czyn, i...
<br />
Nie. Po co w ogóle o tym myślał? Przecież i tak niczego nie wskóra, nie do wielkiego <span style="font-style: italic;"> balu</span>, który miał odbyć się w Podniebnej Twierdzy za CHOLERNY TYDZIEŃ!
<br />
Usiadł przy stole i ucisnął skronie, pochylając się nad gładkim blatem.
<br />
Miał dość tego dnia, pomimo, że dopiero zdążył się obudzić. Bolała go głowa i suszyło go w gardle, a na dodatek...
<br />
Cóż, był sztywny. Spragniony. I niezaspokojony.
<br />
<br />
Dni w Podniebnej Twierdzy mijały Dorianowi zadziwiająco szybko:
większość czasu spędzał ze swoim ukochanym lub Inkwizytorką, poświęcając
czas na ważne i ważniejsze rzeczy.
<br />
Ważne obejmowały porządkowanie elfiej biblioteki, nadzorowanie balowych
dekoracji i listy potraw, a także pilnowanie by Lavellan była na tyle
"zajęta" żeby nie przyszło jej przypadkiem do głowy udawać się do
sfrustrowanego i (nareszcie) napalonego Solasa. A nie było to łatwe
zadanie, ponieważ tę małą ladacznicę wręcz nosiło od podekscytowania
bycia pożądaną.
<br />
Natomiast rzeczy ważniejsze obejmowały całe, dwumetrowe ciało Żelaznego
Byka, który zajmował się nim bezwstydnie w chyba każdym jednym
pomieszczeniu zamku.
<br />
Robili to już wszędzie, naprawdę - w bibliotece, kuchni, w łaźniach i na
dziedzińcu, w ogrodzie i na stole w sali narad też (wolał tylko by nikt
nie dowiedział się, że tym, co pozwalało małe makiety z mapy świata był
jego własny tyłek...) i, och, Dorian ubóstwiał tego niewyżytego
wielkoluda. Uwielbiał w nim wszystko, naprawdę - od rogów po ogromne
stopy. Jego żarty, głos i ostre zęby, wszystko było takie wyraziste,
takie dosadne...
<br />
Mógłby opiewać piękno swego Kadan godzinami, ale...
<br />
Czekał go przecież bal! Najświetniejszy bal, jaki tylko zdarzy się w
całym Thedas, sam o to dobrze zadbał. Józefina obrażała się na niego
przez trzy, może cztery dni, ale w końcu odpuściła sobie, widząc jego
dryg do tego rodzaju przedsięwzięć. Z resztą, jak miał się na tym nie
znać? Był Tevinterczykiem, tam bale były czymś na porządku dziennym, a
do tego mógł śmiało stwierdzić, że należały one do sto razy lepszych od
tych, które odbywały się w Orlais - nie były tak przesadzone i
teatralne, miały w sobie klasę i coś uroczystego.
<br />
Zerknął na wiszący na ścianie zegar i skinął głową na Żelaznego Byka, obracając się wolno wokół własnej osi.
<br />
- Jak wyglądam? - Zapytał kokieteryjnie, celowo wypinając tyłek.
<br />
- Ranisz mnie, Kadan - usłyszał w odpowiedzi, na którą uśmiechnął się
tylko szerzej. - Dobrze wiesz, że chciałbym to już z ciebie odpakować, a
do tego długa droga.
<br />
- Cierpliwi otrzymują lepsze nagrody - wyszeptał i przygryzł
kokieteryjnie dolną wargę, posyłając partnerowi znaczące spojrzenie. -
Tuż po balu, zgadzasz się?
<br />
- Trzymam cię za słowo - drgnął, słysząc wibrujący pomruk tuż przy
swoim uchu. - A teraz ruszaj ten śliczny tyłeczek, albo przerżnę ci go
tutaj, teraz.
<br />
Przespacerowali się nieśpiesznie korytarzem, mijając rzędy obrazów i
innych pierdół, na które Dorian nie zwracał teraz specjalnie uwagi.
Doceniał sztukę, oczywiście, ale nie w momencie kiedy szedł do pokoju
Inkwizytorki by ocenić wreszcie efekt swej długiej pracy. Sukienka,
kolczyki, makijaż... No i pończochy, oczywiście - wszystko to miało
działać idealnie, albo nie nazywał się Pavus!
<br />
Zapukał w drzwi umówionymi wcześniej czterema uderzeniami.
<br />
- Gotowa? - Zapytał, nie czekając na odpowiedź. Wkroczył do środka, pociągając za sobą masywne łapsko Byka i...
<br />
Oniemiał, uśmiechając się szeroko jak nigdy.
<br />
- Na Stwórcę, nie myliłem się! Jesteś... Przezmysłowa, moja droga!
Wyglądasz jak wszystkie skarby tego świata! A niech mnie! Udało się! No,
jeśli to na niego nie podziała, to prawdopodobnie musi być...
<br />
- Ślepym chujem - podsunął pomocnie qunari i Dorian westchnął ciężko.
<br />
- Miałem na myśli geja, ale niech ci będzie.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 07:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
wiedziała, że jej przyjaciel jest naprawdę szalonym człowiekiem, ale
przekonała się o tym dopiero wtedy, gdy nie dość, że któregoś razu
pocałował ją w usta - gdyby nie to, że wszyscy wiedzieli o jego związku z
Bykiem, może jeszcze ktoś by podejrzewał, że Isella go nawróciła
(niespecjalnie) - to jeszcze zakręcił nią w ciągu tego tygodnia, że nie
wiedziała w co ręce włożyć.
<br />
Wszystko trzeba było podpisywać, doglądać (chociaż miała od tego ludzi,
na przykład Doriana), a i biblioteka nie mogła zostać samej sobie. Nie
miała specjalnie czasu na spotkania z Solasem - czasem widywali się w
snach, ale Isella nie pozwoliła mu na to, żeby właśnie w Pustce
uprawiali seks. Chciała z nim tak naprawdę, móc czuć jego skórę blisko
siebie, a nie tylko śnić o tym. To był jej cel, chociaż ciężko było go
zrealizować, bo teraz to Solas miotał się z podniecenia, a nie ona. I ta
opcja znacznie bardziej jej pasowała.
<br />
A teraz stała w swoim pokoju, ubrana i wyszykowana. Miała na sobie
piękną suknię z szarymi koronkowymi elementami, która odsłaniała całe
plecy. Była obcisła i doskonale podkreślała wszelkie atuty Lavellan. U
dołu rozszerzała się znacząco, tworząc piękny klosz lub tren - Isella
niespecjalnie znała się na ubraniach, to trzeba przyznać. Suknia miała
też piękne ozdoby wokół ramion, co sprawiało, że nie potrzebowała żadnej
biżuterii - prócz prezentu od Doriana. Kolczyki dopełniały tylko jej
wyglądu. Włosy miała spięte delikatnie w dość niski kok, a kilka pasemek
okalało jej twarz, czyniąc z niej naprawdę piękną kobietę. Głęboka,
matowa czerwień widniała na jej ustach, a oczy były tylko lekko
podkreślone tuszem.
<br />
Miała na sobie też cały pas z pończochami, czarnymi i koronkowe, pod
kolor, majtki. Była gotowa tak bardzo, jak prawdopodobnie nigdy. Była
też na wysokich obcasach. Przed balem Dorian kazał jej chodzić co
najmniej dwie godziny dziennie w tych cholernych butach, żeby się
przyzwyczaić, ale to pomogło - teraz stała pewnie i stabilnie. Odkrywały
jej stopy. Naprawdę czuła się całkiem atrakcyjna.
<br />
Uśmiechnęła się, gdy Dorian skomplementował jej wygląd.
<br />
- Ciesz się, to ty mnie na to namówiłeś - parsknęła śmiechem i wyszła razem z nimi.
<br />
Ale według obrzędu, była ostatnią osobą, która zostanie uroczyście przedstawiona.
<br />
Tak więc w całej Podniebnej Twierdzy nigdy, przenigdy nie było tylu
elfów, a nawet ogólnie ludzi. Łącznie, okazało się, przybyło około
trzysta osób. Zaczęło się uroczyste wchodzenie gości. Elfy przybyły z
Fereldenu, Wolnych Marchii, Orlais, Dalii, Nevarry, a nawet Antivy.
Zaskakujące było jednak, że łączyła ich wspólna część - ich stroje
formalne w dużej mierze były bardzo podobne. Różniła się kolorystyka i
materiały, ale tak naprawdę widziała piękne suknie z skór, bawełny, a
nawet jedwabiu i elfickie buty. W przypadku mężczyzn były to proste,
eleganckie spodnie i coś w rodzaju kamizelki.
<br />
Orkiestra zaczęła grać. Główna impreza miała miejsce w sali balowej, która znajdowała się pod ziemią.
<br />
- Miło mi was powitać na uroczystym balu z okazji Arlathvhen. Jestem
Lady Josephine Cherette Montilyet i jestem ambasadorką oraz dyplomatką
Inkwizycji. Przywitajmy naszych gości. - Josephine rozpoczęła,
uśmiechając się. - Starożytni, a na ich czele Aravas oraz Solas, inaczej
znany jako Fen'Harel. - Zapowiedziała pierwszych gości. Cała grupa
elfów, która stała na schodach już przygotowana zeszła po nich,
przemierzając dość długą salę, aby znaleźć się po drugiej stronie, jako
główni goście. Mieli oni specjalne stoliki na balonie, jako honorowi
goście.
<br />
- Klan Lavellan z Wolnych Marchii, rodzina Inkwizytor Iselli Lavellan.
<br />
Kolejna grupa przeszła uroczyście przez środek sali i stanęła po prawej
stronie, przy ścianie, tuż obok balkoniku, na którym sadowili się
Starożytni.
<br />
- Klan Sabrae z Wolnych Marchii.
<br />
Isella, słysząc tę nazwę, mimowolnie pomyślała o Merrill. Oczywiście,
była w Twierdzy. Chciała wiedzieć wszystko o eluvianach, więc Isella
pozwoliła jej zostać, uczyć się. Ale nie mogła być i stać razem z swoim
klanem - wyrzekli się jej. Prawdę mówiąc, Inkwizytorka spodziewała się,
że klan Sabrae się nie pojawi.
<br />
I tak to trwało kilkanaście minut. Aż w końcu zaczynała być przedstawiana Inkwizycja.
<br />
- Boska Wiktoria - w tym momencie weszła Leliana w swoim stroju, uśmiechając się lekko.
<br />
- Inkwizytorka Isella Lavellan z Wolnych Marchii.
<br />
Jasnowłosa westchnęła nerwowo i odwróciła się w swoją prawą, schodząc
wolno po schodkach. Czuła się bardzo obserwowana przez wszystkich, jej
suknia sunęła po ziemi. Ona także, jako Inkwizycja, miała zająć miejsce
na balkonie, tuż obok Starożytnych.
<br />
- Sir Cullen Stanton Rutherford z Honnleath, komendant Inkwizycji. Dorian Pavus, magister Tevinteru.
<br />
Powitania skończyły się w końcu i przyszła czas na przemowę Iselli. I to była najgorsza rzecz, bo zapomniała jej napisać...
<br />
Stała więc na środku sali, uśmiechając się nerwowo do zebranych.
<br />
- Miałam napisać przemowę, ale byłam tak zdenerwowana, że wypadło mi to z
głowy, przepraszam - zaczęła. Starała się brzmieć pewnie siebie. -
Zebraliśmy się tu z okazji Arlathvhen. To prawdopodobnie pierwszy raz od
dawna, kiedy właśnie w ten sposób jest ono świętowane, ale mam
nadzieję, że nie jest to wyjątek od reguły.
<br />
Spojrzała na wszystkich zebranych i uśmiechnęła się.
<br />
- Ostatnie lata były bardzo intensywne, jeśli chodzi o odkrywanie naszej
kultury. Prawdopodobnie nigdy wcześniej po utracie wszystkiego co
mieliśmy nie było lepszej szansy, by to odzyskać i mieć nadzieję na to,
aby stworzyć państwo elfów. - Isella spojrzała na balkon, gdzie
pokrzepiające spojrzenie rzucił jej Aravas i Solas. - Nikt z nas nie
przypuszczał, że jakiekolwiek Starożytne Elfy mogą istnieć i służyć
swoją pomocą. Miło jest się czasem rozczarować.
<br />
Zamilkła na chwilę.
<br />
- Dzisiejszy bal to tylko symbol. Symbol tego, że elfy nie poddały się,
nie poddadzą i w końcu możemy dążyć drogą prawdy i wiedzy. Podziękujmy
gromkimi brawami za tych, którzy nam to umożliwili.
<br />
Sala pękała od klaskania. Isella uśmiechnęła się.
<br />
- Jedzcie, pijcie, bawcie się. Starożytni są do waszej dyspozycji. Tylko
proszę, bez przesady. Poza ogromną wiedzą, są całkiem normalnymi
istotami. Dziękuję.
<br />
Isella dostała gromkie brawa, czego się nie spodziewała. Weszła powoli
po schodach na balkon i uśmiechnęła się do Solasa, który akurat na nią
patrzył. Pochyliła się nad nim i pocałowała go lekko w policzek. Nie
zostało na jego skórze ani odrobinki czerwieni z jej ust - Dorian
znalazł jakąś matową, trwałą i był zachwycony. Ponoć niezbyt to
popularne, ale Isella musiała przyznać, przydatne.
<br />
<br />
<a class="postlink" href="https://cdn.discordapp.com/attachments/351882790242877450/353000813288882178/3e2e9c959eb41c4199c6ccfeafafaa72.png" rel="nofollow" target="_blank">https://cdn.discordapp.com/attachments/351882790242877450/353000813288882178/3e2e9c959eb41c4199c6ccfeafafaa72.png</a></span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 07:46<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Już dawno nie brałem udziału w żadnym balu - wymruczał, wpatrując się
kwaśno w swoje odbicie. Jego strój w odcieniach czerni i bieli
prezentował się na nim całkiem nieźle, ale w porównaniu do jego
zwyczajowych ubrań, był on strasznie...
<br />
Ciężki. Wystawny.
<br />
- Zapomniałem jak to jest - przyznał, posyłając Variel słaby uśmiech. - Ile to już lat? Dwa?
<br />
- Trzy - poprawiła go odruchowo, przypinając do tuniki piękny srebrny
kołnierz. Tego typu dodatki niezaprzeczalnie przypominały im o tym kim
byli, skąd pochodzili. Były czystym symbolem Starożytnych. - Na pewno
masz to jeszcze we krwi. Trochę potańczysz, napijesz się, porozmawiasz z
innymi dziećmi... Żartowałam tylko. Cieszę się, że zdecydowałeś się tam
pójść. To dużo teraz znaczy, byś pokazywał się publicznie w obecności
swojej Lavellan.
<br />
- Dlaczego tak myślisz? - Spytał szczerze, poprawiając zapięcie kołnierza. - Jestem ciekaw twojej opinii.
<br />
- To proste - Variel zbliżyła się do lustra i obejrzała starannie
ufryzowaną głowę z każdej strony. - Ty jesteś Starożytnym, ona jest
Dalijką. Wasz związek jest czymś przełomowym i zapewni naszej kulturze
szczególne miejsce w historii.
<br />
- Myślę, że trochę przesadzasz - pokręcił głową, nalewając im do
kielichów słodkiego wina. Wzniósł naczynie w geście toastu i upił mały
łyk, rozkoszując się owocowym aromatem trunku. - Nie mniej jednak muszę
przyznać, że po raz pierwszy od dawna zauważyłem w tej beznadziejnej,
zdawałoby się sytuacji, światełko w tunelu. Być może jest szansa ich
czegoś nauczyć. Mój błąd sprawił, że elfy pozapominały o swojej
kulturze, spuściźnie i bogatej historii, ale gdzieś tam istnieje mała
szansa na...
<br />
- To nie twój błąd, Solasie - Variel przerwała jego wypowiedź z poważną
miną. - To evanuris przyczynili się do końca naszej rasy. Ty
przyśpieszyłeś tylko ten przykry proces.
<br />
Fen'Harel popatrzył na nią, ale nie wyrzekł ani słowa. Wierzył, że dodawanie czegokolwiek więcej stało się zbędne.
<br />
Piasek w klepsydrze przesypał się do końca, przykuwając jednocześnie ich spojrzenia.
<br />
- Czas na nas - zauważył i przyjął od kobiety kielich by odłożyć
opustoszałe naczynia na stół. - Zawołaj resztę, dobrze? Pójdę tam
pierwszy. Sprawdzę czy aby nie potrzeba im mojej pomocy.
<br />
- A zatem do zobaczenia na balu - Varil uśmiechnęła się lekko, ruszając
w kierunku swych ulubionych krętych schodów. - Solasie? - Zatrzymała
się na chwilę, spoglądając na niego przez ramię. Musiał przyznać, że
ciemnozielona suknia świetnie kontrastowała z jej włosami.
<br />
- Tak? - Zapytał, zatrzymując się o krok od eluvianu.
<br />
- Pokaż jej tej nocy jak bardzo ci na niej zależy - uśmiech rudowłosej
pogłębił się nieco i jak gdyby nigdy nic pomaszerowała dalej.
<br />
<br />
Kiedy dotarł do Podniebnej Twierdzy, z zaskoczeniem odkrył, że wręcz
roiło się już w niej od przybyłych elfów. Kolorowe twarze migały zewsząd
swymi tatuażami, sprawiając, że Starożytny powoli doznawał przykrego
uczucia oczopląsu.
<br />
Mnóstwo osób omijało go szerokim łukiem i szeptało do siebie niedyskretnie, obracając się aż w miejscu na widok żywej legendy.
<br />
Gdyby tylko nie był przedstawiany w tych okropnych legendach jako najgorszy z najgorszych...
<br />
Szukał znajomej twarzy, ale długo na widoku rysowała mu się tylko Sera, a
z nią - z oczywistych względów - wolał nie doznawać żadnych interakcji.
<br />
I wreszcie, niczym wybawienie, z tłumu wyłowiła mu się masywna, choć
niska sylwetka Varrica. Solas miał ochotę płakać z radości, gdy ujrzał
jego poczciwą twarz.
<br />
- Kopę lat, czarodzieju - krasnolud poklepał go przyjaźnie po bokach. -
Gdzie są wszyscy? - Zapytał mało dyskretnie. - Trochę tu duszno i...
Khm, obco. Widziałeś kiedyś tylu Dalijczyków w jednym miejscu?
<br />
- Podejrzewam, że reszta Inkwizycji znajduje się gdzieś "zakulisowo".
Trwają, przecież, ostatnie przygotowania. - Westchnął nieszczęśliwie,
przyjmując od jednego ze służących puchar z wodą.
<br />
- Woda? - Varric skrzywił się wyraźnie, odsuwając twarz od kielicha
tak, jakby jego zawartość co najmniej śmierdziała jak stary muł. - Też
coś. Cięcie kosztów, czy pilnują żeby goście zdołali gibnąć pierwszy
taniec?
<br />
Solas zaśmiał się cicho, upijając łyk wody. Dopiero teraz uświadamiał sobie jak bardzo tęsknił za Varriciem i jego żartami.
<br />
- Panowie! - Z odległego końca sali rozległ się radosny okrzyk Doriana
Pavusa. Z jakiegoś powodu mag był bardzo zadowolony, jego twarzy ani na
chwilę nie opuszczał szeroki uśmiech. Tuż za nim, rzecz jasna, kroczył
Żelazny Byk. Uścisnęli sobie dłonie i wymienili uwagami na temat
zaludnienia Twierdzy.
<br />
- Czy wiesz gdzie poszła Isella? - Zapytał bruneta, pochylając się w
jego stronę tak by pytania nie usłyszała reszta gości. - Chciałem z nią
porozma...
<br />
- Już nie zdążysz - Dorian machnął dłonią. - Zobaczycie się pewnie na balu.
<br />
Miał ochotę warknąć, ale zamiast tego zmusił się do uśmiechu i skinął
potulnie głową, oczekując na rozpoczęcie balu, jak na zbawienie.
<br />
Po głowie wciąż chodziły mu ostatnie słowa Iselli... Jej cicha
obietnica, zachęta, klątwa, która ciążyła nad jego umęczonym ciałem
przez ostatnie długie dni.
<br />
To nie tak, że jedynym, o czym teraz myślał, był seks. Solas nie należał
do tego typu mężczyzn. Był po prostu ciekaw tego, co przygotowała dla
niego Inkwizytorka. I tak, nadal dręczyła go myśl, że przy pierwszy
razie coś zawiedzie, że okaże się niewystarczająco dobry, ale..
<br />
Mimo wszystko wypadało spróbować, chociaż tyle. Gdyby coś nie wypaliło, zawsze mogli spróbować jeszcze raz, prawda?
<br />
I wreszcie otworzono skrzydła sali balowej, a uroczystość rozpoczęła się na dobre.
<br />
Przedstawiano ważnych i mniej ważnych ludzi, całą masę elfów, witano
się, czyniono sobie uprzejmości. I dopiero po tych nużących działaniach,
nadeszła kolej na pojawienie się Inkwizytorki.
<br />
Solas musiał bardzo intensywnie zamrugać, bo za nic w świecie nie
potrafił sobie uświadomić, że zjawiskowa bogini, która wkraczała z
gracją na marmurowe schody, że właśnie to była jego vhenan.
<br />
Bogowie, to co działo się z jego ciałem... Poczuł się jakby był
zahipnotyzowany, jakby jego krew podgrzała się do tysiąca stopni,
gotując się, spalając go żywcem w płomieniu pragnień.
<br />
Nie słuchał przemówienia, choć było naprawdę ważne, wiedział o tym. Nie
potrafił, błądząc spojrzeniem po kształtnej sylwetce, odzianej w
najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek widział. I cieszył się, że
postanowił postawić w swoim stroju na neutralną prostotę - dzięki temu
nikt nie mógł nie wziąć ich za parę, a tej nocy Solas był absolutnie
pewien, że pragnie wykrzyczeć o tym fakcie całemu światu.
<br />
Czerwona szminka podkreślała to, jak pełne i kształtne były jej wargi -
kiedy wygłaszała umoralniające słowa, układały się przepięknie w
najróżniejsze kształty, a Fen'Harel zapragnął poczuć je wszystkie na
swoim ciele. Każde "o" i "u", wszystko co tylko Lavellan miała mu do
zaoferowania.
<br />
Wokół zrobiło się głośno od braw - oniemiały, podążył za tłumem,
uderzając w swe dłonie nie mniej gorliwie niż reszta zgromadzonych.
<br />
Czuł się niezwykle wyróżniony gdy Isella z miejsca ruszyła w jego stronę
i nie bacząc na odprowadzające ją spojrzenia, ucałowała go czule w
policzek.
<br />
- Vhenan - wymruczał, podchodząc do niej z niewymuszoną gracją. Objął
Inkwizytorkę w wąskiej talii i przyciągnął ją do siebie, składając na
jej ustach krótki pocałunek. - Wyglądasz zjawiskowo. Na całej sali nie
znajdę drugiej równie pięknej istoty. - Przemówił, obniżając nieco głos.
- Nie spodziewałem się, że twoje piękno będzie mnie w stanie aż tak
zaskoczyć. Muszę przyznać, że...
<br />
- Tu jesteś! - Dorian przecisnął się przez plotkujący w najlepsze tłum
Dalijczyków, przyciskając się ciasno do jasnowłosej. Solas zmarszczył
brwi, ale nie skomentował jego mało wygodnego w czasie przybycia.
Wiedział, że mag był przyjacielem jego ukochanej i względnie szanował
ten fakt.
<br />
- Co powiecie na tańce? Czy mogę już prosić orkiestrę o muzykę? Chyba przygotowaliście zaszczytny pierwszy taniec, prawda?</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 08:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnęła
się, gdy Solas ucałował ją w usta. Skomplementował jej wygląd i czuła
się naprawdę dobrze - szczególnie, że spędziła trochę czasu na
przygotowywaniu tego wszystkiego. Było to dla niej ważne, nawet bardzo.
Chciała, żeby wypadło wszystko dobrze. Nie miała specjalnie wielkich
planów, ale liczyła na coś dzisiejszej nocy, szczególnie, że za każdym
razem gdy wkradała się do snów Solasa albo on do jej i spędzali czas w
Pustce, Fen'Harel zdawał się dużo bardziej zainteresowany. Chyba Dorian
miał rację, wystarczyło na chwilę po prostu go zignorować.
<br />
Spojrzała na Doriana, który przeszkodził im w krótkiej chwili
wymieniania komplementów, ale nie miała mu tego za złe. Uśmiechnęła się
do przyjaciela.
<br />
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że ja nie potrafię tańczyć, prawda,
Dorian? - Isella była trochę rozbawiona, ale raczej w dość nerwowym
geście.
<br />
- Na szczęście Solas na pewno umie - puścił dziewczynie oczko.
<br />
Orkiestra zaczęła grać i nie pozostało im nic innego, jak zejść na parkiet i zatańczyć.
<br />
Isella pozwoliła się prowadzić, patrząc Solasowi w oczy. Objęła go ręką za szyję, przyglądając się zdobieniom.
<br />
- Jest piękny - zauważyła, dotykając palcem srebrny kołnierz.
<br />
Nawet nie miała pojęcia jak to się działo, ale płynęła po parkiecie wraz z Solasem, w jego ramionach.
<br />
- Przez te kilka dni wyprzystojniałeś, vhenan - zauważyła i pozwoliła, aby Fen'Harel zakręcił nią dwa razy.</span>
<br />
<hr />
<b>Pan Vincent</b> - 2017-09-02, 16:55<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Widziałeś ja na nią patrzył? - Dorian wtulił się w szeroki tors swego
ukochanego i pobujał się subtelnie w rytm muzyki. Obserwował z daleka
jak Lavellan obracała się płynnie w ramionach Starożytnego, rozsiewając
wokół wszechobecny jej osobą zachwyt.
<br />
W całym Thedas nie znalazłoby się teraz piękniejszej kobiety, od tej,
ubranej w czarną, długą i zwiewną suknię, która obracała się subtelnie z
każdym krokiem, podkreślając tylko filigranowość uroczego ciała.
<br />
- Jestem z nas dumny, Kadan - wymruczał Tevinterski szlachcic i odsunął
się, przewracając widocznie oczami. - Mógłbyś powstrzymywać swój
niezdrowy popęd przy tych wszystkich ludziach?
<br />
- Jesteś piękny, mój czarodzieju - Byk nie poddawał się, szepcząc mu do
ucha te swoje przereklamowane czułostki. Och, Dorian je uwielbiał. -
Chciałem tylko żebyś wiedział, że przez cały czas trwania tego durnego
balu, będę stał w tym miejscu, pił piwo i patrzył tylko i wyłącznie na
twój tyłeczek.
<br />
- Niepoprawny - skarcił go tonem, którym tak naprawdę wyrażał swój
zachwyt. - Wrócę później, mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Postaraj
się nie zjeść wszystkiego, dobrze?
<br />
<br />
Solas przysunął się bliżej Iselli i poruszył łagodnie biodrem, zmuszając
ją do podążenia za nim. Już kiedyś mieli tę przyjemność by oddać się
wspólnemu tańcu, ale miło było móc zaznać jej ponownie. Szczególnie zaś w
dniu takim jak ten - uroczystym, pełnym ekscytującej atmosfery,
alkoholu i muzyki.
<br />
Był pod wrażeniem pracy, którą organizatorzy włożyli w wystrój sali -
pamiętał, że gdy oddawał Twierdzę w ręce Inkwizytorki, wyglądała ona
jedynie jak zatęchła piwnica, po której walały się puste beczki po winie
i kilka starych szmat.
<br />
A teraz... Przedstawiało się to zupełnie inaczej. Kandelabry, półmiski,
lampiony, wszystko wyglądało wykwintnie, ale oprócz charakterystycznego
dla Tevinteru minimalizmu, przejawiały się też gdzie-nie gdzie kwiatowe i
zwierzęce motywy, na cześć Dalijczyków, oczywiście.
<br />
Słyszał, że ludzie o nich rozmawiali. Niektórzy bili brawa zupełnie
szczerze, ale na sali znajdowali się także tacy, którzy nie darzyli
Lavellan zbytnią sympatią. Nawet w trakcie tańca udało mu się usłyszeć,
że strój jego ukochanej był mocno przesadny i zbyt "ludzki".
<br />
On sam absolutnie tak nie uważał. To, jak wyglądała Isella, ta czarna
suknia i perły, delikatne ozdoby ciągnące się przez szyję i obojczyki...
<br />
<span style="font-style: italic;"> Nie potrafiłbym chyba tańczyć z kimś, kto nie ma ręki. Wygląda jakoś strasznie i groteskowo. </span>
<br />
Obrócił się nagle, spoglądając wprost w twarze zasłaniających się szybko
elfów. Poczuł jak gotuje się w nim prawdziwy gniew, jak adrenalina
podchodzi aż do samego gardła.
<br />
Jak można było coś takiego powiedzieć? Inkwizytorka wyglądała
przepięknie! Jej brak ręki o niczym świadczył, Solas w ogóle go nie
odczuwał. Nauczył sobie układać drobne ciało w taki sposób, by mieć
zawsze na uwadze krótsze ramię swej vhenan. O wiele lepiej wychodziła na
pozbyciu się Kotwicy i życiu bez ręki, niż pozostaniu z nią, czego
wynikiem końcowym byłaby śmierć w okropnych męczarniach.
<br />
Ignoranci, niczego nie wiedzieli, o niczym nie mieli pojęcia.
<br />
Odwrócił się z powrotem do Iselli, wyczuwając na swojej twarzy jej kojący dotyk. Czy słyszała okrutne słowa swoich pobratymców?
<br />
Wpatrywał się gorączkowo w jej twarz, ale nie dostrzegał żadnych oznak smutku czy upokorzenia.
<br />
Może nie słyszała. A może udawała, że nie słyszy?
<br />
Może była mądrzejsza niż myślał.
<br />
Tak, to na pewno było to.</span>
<br />
<hr />
<b>Draco</b> - 2017-09-02, 17:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Isella
słyszała te komentarze odnośnie jej ręki, ale nie przejmowała się nimi.
Jej także przez długi czas nie podobała się opcja egzystowania bez
lewej dłoni. Czuła się z tym źle i dziwnie - w dalszym ciągu czasem
miała takie przebłyski. Szczególnie, gdy odczuwała bardzo brak tej
kończyny, gdy wiedziała, że nie wszystko jest w stanie zrobić
samodzielnie. Ale alternatywą była po prostu śmierć od Kotwicy - nie
była Fen'Harelem, żeby to przetrwać.
<br />
I chociaż zwiadowcy Leliany szukali sposobu na to, aby przywrócić
magicznie rękę albo zastąpić ją czymś - na chwilę obecną ani Isella, ani
szpiedzy nie znaleźli sensownych materiałów na ten temat. Więc trwała
tak, jako jednoręka Inkwizytorka. Nie miała innego wyjścia.
<br />
Uśmiechnęła się lekko do wzburzonego Solasa, głaszcząc go kciukiem po policzku. Isella pocałowała go delikatnie w usta.
<br />
Niestety ich taniec nie mógł trwać wiecznie. Dygnęła delikatnie,
dziękując za taniec i poszli razem w stronę win. Isella wzięła jedną
lampkę różowego, słodkiego z Orlais. I chociaż chciała spędzić cały
wieczór z Solasem, nie było to im dane, najwidoczniej.
<br />
Już widziała, jak zmierza w ich kierunku Opiekunka klanu Lavellan.
<br />
- Aneth ara, da'len. Wyglądasz przepięknie, cudowny bal. - Deshanna
przywitała swoją niegdysiejszą Pierwszą bardzo serdecznie, przytuliła ją
do siebie i uśmiechała się.
<br />
Isella prawdopodobnie nigdy nie widziała Opiekunki w sukni, ale
wyglądała olśniewająco. Głęboka zieleń to był bardzo dobry wybór.
<br />
- Andaran atish'an, Solasie. - Objęła mężczyznę, ku jemu zdziwieniu, bardzo serdecznie.
<br />
Isella uśmiechnęła się szczęśliwa.
<br />
- Czy coś się stało?
<br />
- Och, no wiesz. Po twoim odejściu nie mam Pierwszej, myślałam, że może
pomożesz mi porozmawiać z... - Opiekunka wyraźnie była zawstydzona swoją
prośbą.
<br />
Isella zgodziła się. Razem z starszą kobietą zostawiły więc Solasa, który został otoczony przez młode elfki.
<br />
<br />
Aneth ara - przywitanie tak, ale bardziej luźne, przyjazne. Używane
głównie pomiędzy Dalijczykami, aniżeli vs jacyś ludzie i takie tam
</span><span class="postbody">Andaran atish’an - przywitanie, ale formalne.</span><br />
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/01/fear-of-fade-23.html">CIĄG DALSZY</a><br />
<hr />
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="left"><br /></td><td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-55361675029592431682019-01-20T12:13:00.004-08:002019-01-20T12:25:21.986-08:00Sen o wielkości<table bgcolor="#FFFFFF" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td><table align="center" border="0" cellpadding="0" cellspacing="0" style="width: 607px;">
<tbody>
<tr>
<td><table border="0" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="right" width="40"></td>
<td align="left"><br /></td>
<td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
<hr />
<center>
<span style="font-family: inherit;"><span style="color: #3d85c6;"><span style="font-size: large;"><b>Yaoi - Sen o wielkości</b></span></span></span>
</center>
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-08, 15:42<br />
<b>Temat postu</b>: Sen o wielkości<br />
<hr />
<span class="postbody">- Chyba sobie żartujesz!
<br />
Starszy mężczyzna siedzący za biurkiem roześmiał się, jakby usłyszał doskonały dowcip.
<br />
- Wiem, że na to liczyłeś, ale w tym momencie jestem bardzo poważny,
Charlie. Jak dla mnie, to powinieneś mi jeszcze podziękować...
<br />
Charles Baker zacisnął zęby i zmrużył oczy, patrząc z irytacją na
swojego szefa. Miał ochotę powiedzieć mu, co tak naprawdę myśli o takim
sposobie karania go za popełnienie błędu w trakcie śledztwa, ale ugryzł
się w język. Wiedział, że dla innych taka “kara” mogła się wydawać czymś
błahym, a może nawet sugerowała pobłażliwość względem niego, ale on
naprawdę nie wyobrażał sobie najbliższych tygodni w… towarzystwie.
<br />
- Nie będę niańczył jakiegoś gówniarza! - Raz jeszcze spróbował
przeforsować swoje zdanie, ale widział już po minie siedzącego
mężczyzny, że nic nie wskóra. Rockwell podjął już decyzję i nic nie
mogło tego zmienić.
<br />
- Powiem to jeszcze raz i tym razem postaram się brzmieć wyraźniej,
żebyś zrozumiał, Baker. Albo przydzielam ci partnera, albo kończysz
swoją karierę w tym miejscu. Jasne?
<br />
- Partnera… - Charlie prychnął cicho, ale niechętnie kiwnął głową i
odwróciwszy się, sztywnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Ciało miał przy
tym napięte od przepełniających go, negatywnych emocji.
<br />
- Ach, i jeszcze jedno, Baker. - Głos szefa zatrzymał go z jedną dłonią
na okrągłej klamce. - On jest synem mojego kuzyna, więc pilnuj go. -
Charlie mógł usłyszeć w jego głosie uśmiech. - I wspominałem już, że
przyjeżdża dzisiaj?
<br />
Odgłos zatrzaskiwanych drzwi rozniósł się echem po całym komisariacie,
gdy wściekły Charles ruszył do swojego gabinetu. Z impetem opadł na
krzesło, które zaskrzypiało w proteście pod jego ciężarem, i zapatrzył
się w tablicę korkową, która wisiała na ścianie naprzeciwko biurka. Był
wysokim mężczyzną o jasnej karnacji i włosach w kolorze ciemnego blondu,
które za każdym razem wyglądały, jakby dopiero wstał z łóżka. Zawsze
miał na twarzy dwudniowy zarost, rzadko się uśmiechał, a w jego
zielonych oczach można było znaleźć jedynie zmęczenie. Pracował na tym
posterunku, odkąd skończył dwadzieścia cztery lata, czyli niemalże
dwanaście lat. W tym czasie zdążył zdobyć znaczną pozycję, która
sprawiała, że prowadził własne sprawy, miał swój gabinet i ludzie
schodzili mu z drogi. A kiedy popełniał błąd, dostawał irytującą karę,
zamiast prawdziwej, jaką dostałby każdy detektyw na jego miejscu…
<br />
Charles westchnął i sięgnął po pierwszą teczkę z brzegu, która leżała na
stercie papierów po prawej stronie biurka. Miał do napisania raport, a
nawet to wydawało się lepszym zajęciem od rozmyślania nad sprawą, którą
ostatnio prowadził, a która nie skończyła się najlepiej. I z pewnością
było to lepsze, niż myślenie o gówniarzu, którym miał się zajmować.
<br />
- Już ja się nim zajmę - burknął pod nosem, trochę zbyt mocno ściskając
długopis, by wyglądało to naturalnie. - Tak się nim zajmę, że mu się
odechce…</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-08, 17:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Jak powitać nowych współpracowników w dobrym stylu? Najlepiej spóźnić się już pierwszego dnia.
<br />
- Tak, to zdecydowanie podniesie moją pozycję w pracy - mruknął do
siebie młody chłopak, zakładając w pośpiechu czarną koszulę. W drugiej
ręce dzierżył szczoteczkę do zębów. Nie zdążył nawet zjeść śniadania,
choć i tak nie był w stanie nic przełknąć dzisiejszego ranka. Kilkoma
większymi krokami znalazł się przed lustrem, poprawiając przydługie,
zawijające się bez ładu kosmyki kruczoczarnych włosów. Oczywiście, na
nic się to nie zdało, bo i tak wyglądał, jakby nie przespał całej nocy.
Tak właśnie było, bo ze stresu nie był w stanie zmrużyć oka. Oceniłby
stan swojej twarzy na zadowalający, gdyby nie te wory pod oczami...
Nieistotne. Jego największe marzenia stoją przed nim otworem. Najpierw
jakieś drobne kradzieże, a potem rozwiązywanie spraw wagi państwowej i
wieczna sława. Był świeżo po akademii i w wieku zaledwie 24 lat dostał
posadę na prawdziwym komisariacie. Oczywiście trochę po znajomości, ale
takie okazje należy wykorzystywać. Chłopak przejrzał jeszcze pośpiesznie
mieszkanie, upewniając się, że niczego nie zapomniał. Narzucił na
siebie czarny płaszcz i wyszedł z mieszkania. Zima tego roku była
wyjątkowo ciężka.
<br />
- Przepraszam! - rzucił szybko, przepychając się przez tłum ludzi na
ulicy. W ostatniej chwili dotarł na przystanek autobusowy i z czerwonymi
od mrozu policzkami usiadł na końcu pojazdu. „Może nie będzie tak
tragicznie” pomyślał, wpatrując się w zamarzniętą szybę. Droga minęła za
szybko, bo po 10 minutach znalazł się przed masywnymi drzwiami
komisariatu. Szczerze mówiąc, to posiedziałby jeszcze trochę i pomyślał
nad swoim życiem, ale dochodziła już dziewiąta. Był spóźniony 15 minut.
Uchylił potężne, dębowe drzwi, przemykając niezauważenie obok rosłych
policjantów na recepcji. Odetchnął z ulgą, widząc znajomą twarz swojego
szefa, a zarazem wujka.
<br />
- Xavier? Tak, tak. Każdy czuje się zagubiony pierwszego dnia. Tam
możesz zostawić swoje rzeczy - powiedział szef, ściskając trzęsącą się
dłoń chłopaka i wskazał drzwi na końcu korytarza. - Detektyw Baker czeka
na ciebie w gabinecie numer 150.
<br />
- Kto? - powtórzył nowy, otwierając szerzej oczy.
<br />
- Detektyw Baker. Wprowadzi cię w podstawowe procedury. Od dziś jesteś
jego pomocnikiem - rzucił szybko mężczyzna, znikając za rogiem.
<br />
Chwilę później Xavier stał już przed gabinetem. Zapukał i uchylił drzwi,
zaglądając ostrożnie do środka. Nawet nie czekał na pozwolenie. To nie
jest możliwe, żeby dostał posadę u boku najlepszego detektywa w kraju.
<br />
- Dzień dobry... - wydukał cicho chłopak.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-08, 21:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
minęło dziesięć minut, od kiedy Charles zabrał się za pisanie raportu
(ledwie zaczął, bo to było coś, czego naprawdę nienawidził w swojej
pracy), a usłyszał pukanie do drzwi. Zmarszczył brwi, bo przecież znał
swoich współpracowników i wiedział, że nikt nie odważyłby się do niego
przyjść chwilę po tym, jak pokazał, jak bardzo jest wściekły. Jego
koledzy wiedzieli, jak zadbać o swoją skórę, a to by znaczyło…
<br />
Nawet nie zdążył odpowiedzieć na pukanie, gdy drzwi otworzyły się, a do
środka wparował młody chłopak. Mężczyzna obrzucił go zaskoczonym
spojrzeniem, unosząc jedną brew. Wciąż był wściekły, wciąż miał ochotę
kogoś uderzyć i zdaje się, że jego nowy dzieciak nawet nie wiedział, w
jak duże bagno właśnie wdepnął.
<br />
- Następnym razem poczekaj, aż pozwolę ci wejść - burknął zamiast
zwyczajowego “dzień dobry” i wrócił spojrzeniem do papierów. - Wyjdziesz
stąd, skręcisz w prawo, pójdziesz na koniec korytarza i tam za drzwiami
znajdziesz sobie jakieś biurko wśród innych… - machnął dłonią, jakby
odganiał muchę - kimkolwiek teraz jesteś. A później zrobisz mi kawę -
czarną, mocną, bez cukru.
<br />
Uniósł głowę dopiero po chwili, gdy nie usłyszał dźwięku zatrzaskiwanych
drzwi. Spojrzał z zaskoczeniem na chłopaka, jakby nie spodziewał się,
że znów go zobaczy.
<br />
- Na co czekasz?</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-08, 22:05<br />
<hr />
<span class="postbody">„To
naprawdę on!” Pomyślał Xavier, stojąc dalej w tym samym miejscu, bez
słowa przyłożył dłoń do ust i wstrzymał powietrze. „Czemu ja tu
wparowałem jak do siebie?” pomyślał gorączkowo. „Muszę zachowywać się
jak profesjonalista".
<br />
- Och przepraszam, jestem tu nowy. Zostałem wyraźnie poinstruowany, aby
tutaj przyjść, więc jestem. - Chłopak uśmiechnął się lekko, rozglądając
się ciekawsko po gabinecie. - Będę pana nowym pomocnikiem. To
niesamowite, że przydzielono mnie akurat do pana! Śledzę na bieżąco
pańskie postępy i jestem wiernym fanem. Niedawno skończyłem studia. Nie
chwaląc się, byłem najlepszy na roku. Będę najlepszym pomocnikiem,
jakiego pan miał. Chyba był pan poinformowany o moim przybyciu? Bardzo
ładny ten gabinet. Przestronny.
<br />
Chłopak czasem mówił za dużo w nerwowych sytuacjach. Podszedł bliżej biurka i usiadł naprzeciwko detektywa.
<br />
- Nazywam się Xavier Evans - powiedział szybko, starając się nie patrzeć
w oczy wkurzonemu mężczyźnie. Chłopak miał wrażenie, że zaraz zostanie
uduszony. „To trochę przeczyłoby naturze policjantów, bo przecież oni
służą społeczeństwu” uspokoił się w duchu.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-08, 22:27<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Fanem - powtórzył bezgłośnie, aż odchylając się na obrotowym krześle i
ze zdumieniem patrząc na rozgadanego dzieciaka. Chłopak był w gabinecie
od pięciu minut, a on już miał ochotę zrobić mu krzywdę.
<br />
Patrzył na niego jeszcze przez chwilę, obserwując jego szeroko otwarte,
pełne ekscytacji oczy, delikatny uśmiech i nerwowo drgające dłonie.
Evans, bo najwyraźniej tak się nazywał (choć Charlesa i tak to nie
interesowało), był zestresowany, ale pozytywnie nastawiony do nowej
pracy. I do współpracy z nim, co oznajmił już ze trzy razy. Trafił mu
się prawdziwy fan, a mężczyzna sam już nie wiedział, czy bardziej go to
drażniło, czy bawiło.
<br />
Pochylił się do przodu, oparł łokcie o blat biurka i spojrzał chłopakowi prosto w oczy.
<br />
- Skoro jesteś taki najlepszy… - zaakcentował ostatnie słowo,
uśmiechając się ironicznie - to czemu nie rozumiesz prostych instrukcji?
- Uniósł brew. - A może umiesz się tylko przechwalać?
<br />
Widząc zmianę na twarzy nowego pomocnika, uśmiechnął się w duchu i wrócił do nieszczęsnego raportu.
<br />
- Kawa, czarna, mocna, bez cukru - powtórzył, wpatrując się w ostatnią
linijkę tekstu. - I znajdź sobie biurko, bo tutaj na pewno nie
zostaniesz.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-08, 23:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Po ostatnich słowach mężczyzny chłopakowi momentalnie zrzedła mina. Zmarszczył brwi i założył ręce na piersi.
<br />
- Jak mam się nauczyć praktycznych umiejętności, siedząc w innym
pomieszczeniu? - powiedział z lekkim wyrzutem w głosie, zwracając uwagę
na ironiczny uśmiech mężczyzny. Tak im zależy na wyszkoleniu dobrych
inspektorów? - Jestem policjantem, a nie kelnerką.
<br />
Oparł się o krzesło, patrząc dzielnie w oczy mężczyzny. Czasem chciał
wyglądać poważniej, bo w sytuacji takiej jak ta, jego wątła postura
ciała i delikatna twarz na pewno nie pomagały mu przekonać detektywa o
jego wysokich kompetencjach. Przecież zdał wszystkie egzaminy. Nawet te
sprawnościowe poszły mu dobrze.
<br />
- Zauważył pan te drażniącą żarówkę? - Chłopak wskazał palcem sufit,
patrząc dalej mroźnym wzrokiem na mężczyznę. Miał lodowato niebieskie
oczy, co potęgowało jego poważny wzrok... a przynajmniej tak sobie
wmawiał.
<br />
Faktycznie jarzeniówka migała i nie miała zamiaru przestać. Jak poważny
detektyw może skupić się na pracy w takich warunkach? Najpierw trzeba
zadbać o porządek na miejscu pracy.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-08, 23:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
wziął jeden głęboki, uspokajający oddech, żeby nie wybuchnąć. A potem
drugi i trzeci. Następnie uniósł głowę i spojrzał na chłopaka takim
wzrokiem, jakim zdarzało mu się patrzeć na podejrzanych, których
przesłuchiwał.
<br />
- Posłuchaj mnie teraz bardzo wyraźnie, bo więcej tego nie powtórzę -
syknął, pochylając się do przodu. - Jesteś tylko moim pomocnikiem. Masz
robić to, co ci mówię. Jeśli coś ci nie pasuję, to zawsze możesz pobiec
do wujaszka i mu się poskarżyć. - Prychnął. - A skoro nie potrafisz
zacisnąć zębów i wykonać polecenia, to znaczy, że nigdy nie będziesz
prawdziwym policjantem.
<br />
Zerknął krótko na wspomnianą żarówkę, a następnie wstał, przemierzył
cały gabinet i podszedł do drzwi, które otworzył na rozcież. Dwóch
funkcjonariuszy stojących na korytarzu obróciło się w jego kierunku, ale
zaraz uciekli wzrokiem, gdy zobaczyli jego minę. Charlesowi nawet to
schlebiało.
<br />
- A teraz się wynoś i daj mi pracować. - Kiwnął głową w stronę drzwi,
uśmiechając się chłodno. Dzieciak go drażnił - był bezczelny i nawet nie
próbował się dostosować do jego zasad, co jeszcze bardziej go
denerwowało. Nie zamierzał jednak się z nim cackać. Miał nadzieję, że
ten zrezygnuje równie szybko, co jego pierwszy i zarazem ostatni (a
przynajmniej do tego momentu) pomocnik. - Ach, i możesz darować sobie tę
kawę, skoro przerasta twoje możliwości. Sam sobie przyniosę.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-09, 00:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Evans
obserwował, jak mężczyzna przechodzi przez gabinet w stronę drzwi.
Wstał i ruszył za nim, mijając go w przejściu. Potrącił po drodze jakiś
średniej jakości stolik, a jego twarz pokryła się czerwonym kolorem.
<br />
- Szef nie będzie zadowolony - rzucił jeszcze krótko na odchodnym.
Chwycił stojące za drzwiami, tekturowe pudełko pełne dokumentów i innych
rzeczy, które od teraz miały należeć do niego. Przemaszerował przez
korytarz, nie odwracając się nawet na chwilę. Kilkoro policjantów
powiodło za nim wzrokiem, śmiejąc się pod nosem. To tak wygląda jego
idol z młodzieńczych lat? Tylko jedno było dla chłopaka jasne. Był
wyjątkowo przekonany o tym, że jest idealnie przygotowany do tej pracy,
więc osiągnięcie sukcesu ma na wyciągnięcie ręki. Wystarczy się trochę
postarać, a nawet sam detektyw Baker uzna go za dobrego policjanta.
Wszedł do pomieszczenia pełnego pracujących i wypełniających jakieś
bliżej nieokreślone dokumenty mężczyzn. Miejsce nie prezentowało się
przyjemnie, szczególnie odchodząca ze ścian farba i uschnięte kwiatki na
parapetach. Kto zrobił wam taką krzywdę? Popatrzył jeszcze chwilę na
biedne rośliny i z zaciętą miną, zamaszystym ruchem upuścił pudełko na
stare biurko pod ścianą. Nie tak wyobrażał sobie pierwszy dzień pracy.
<br />
- Jak potłuczesz identyfikator, to nie dostaniesz nowego... - Xavier
usłyszał cichy głos z prawej strony. Gdy spojrzał w kierunku, z którego
on dochodził, jego oczom ukazał się brodaty mężczyzna, pochłaniający
nienaturalnych rozmiarów kanapkę.
<br />
- Słucham? - zapytał nowy, patrząc z niesmakiem na policjanta. Czemu on
je podczas pracy? Co to w ogóle za komisariat? Mężczyzna wskazał na
pudełko palcem i podniósł wymownie krzaczaste brwi.
<br />
- Lepiej uwazaj - mruknął niezrozumiale i uśmiechnął się. - Witaj w zespole. Jestem Bradley.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-09, 01:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Wypełnianie
raportu nie szło mu najlepiej i po dwudziestu minutach był zmuszony się
poddać. Ta krótka wizyta dzieciaka całkowicie go rozstroiła, przez co
miał ochotę na jedną z dwóch rzeczy, które pomagały mu się rozluźnić -
siłownię lub seks. Żadna z nich nie była teraz dostępna, a jeszcze nawet
nie było dziesiątej, więc czekało go przynajmniej kilka godzin pracy. A
już miał dość.
<br />
Rozważał właśnie, czy wybrać się po upragnioną kawę, gdy drzwi od jego
gabinetu zostały otwarte (przez chwilę myślał, że wrócił jego młody
pomocnik) i do środka weszła jedna z niewielu osób, które naprawdę lubił
na tym komisariacie - Sara.
<br />
- Masz dla mnie jakąś sprawę? - zapytał od razu, chociaż brakowało w tym
wszystkim entuzjazmu, jaki miał chociażby ten chłopak, Evans.
<br />
Sara kiwnęła głową, choć jej mina wskazywała na to, że wcale mu się to nie spodoba.
<br />
- Niewielka kradzież w sklepie odzieżowym.
<br />
- Kurwa! - zaklął, powstrzymując się przed uderzeniem pięścią w biurko.
Najwyraźniej przydzielanie mu beznadziejnych spraw było jego kolejną
karą, jaką ponosił za błąd popełniony w ostatnim, dużym śledztwie.
<br />
- Słyszałam, że przydzielono ci partnera. - Sara postanowiła zmienić temat, choć, niestety, nie wybrała najlepiej.
<br />
- Pomocnika - poprawił ją, wykrzywiając twarz w grymasie. - To moja
kara. - Posłał jej długie, pełne znużenia, spojrzenie. - Jak go poznasz,
to zrozumiesz.
<br />
<br />
Gdy wszedł do sali pełnej biurek i kręcących się wokół nich osób, przez
chwilę nie mógł znaleźć swojego dzieciaka. Dopiero po chwili dostrzegł
go przy starym, niemalże rozpadającym się biurko, z nosem pochylonym nad
jakimiś dokumentami. Podszedł do niego żwawym krokiem, przyciągając
spojrzenia (prawie nigdy nie zapuszczał się w te rejony komisariatu) i
stanął nad ciemnowłosym chłopakiem.
<br />
- Masz dzisiaj szczęście. - Uśmiechnął się pod nosem, widząc jak ten
podskoczył, zaskoczony jego widokiem. - Mam sprawę. Podobno chciałeś mi
pokazać, jaki jesteś <span style="font-style: italic;">najlepszy</span>, więc zbieraj się.
<br />
Ktoś zaśmiał się z boku, ale Charles całkowicie to zignorował. Wciąż
wpatrywał się w niebieskie oczy, uśmiechając się ironicznie. Miał
nadzieję, że ten dzieciak szybko zniknie z jego życia.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-09, 01:28<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Im szybciej ten dzień dobiegnie końca, tym lepiej - odpowiedział
brodaczowi i zaczął wypakowywać rzeczy z pudełka. Nigdy nie wiedział,
czy rozpatrywać to w kategorii zalety, czy wady, ale był wyjątkowo
pedantyczny. Wszystko na jego biurku musiało mieć swoje miejsce. Gdy już
uporał się z przeglądaniem i segregowaniem dokumentów, ustawił dumnie
na środku biurka lekko nadpęknięty identyfikator. - Nazywam się Evans.
<br />
Brodacz popatrzył na chłopaka dalej żując kanapkę w zamyśleniu. Chłopak
stwierdził, że nie będzie mu przeszkadzał, bo chyba był w trakcie
obmyślania jakiegoś skomplikowanego planu i wyjął z teczki ankietę
dotyczącą pierwszego dnia w pracy. Przeczytał pierwsze pytanie i zaśmiał
się cicho, zwracając na siebie uwagę zgromadzonych w tym samym pokoju
policjantów. Tak bardzo pochłonęło go odpowiadanie na te idiotyczne
pytania, że nie zauważył, jak nagle wyrósł przed nim jak spod ziemi jego
nowy nadzorca.
<br />
- Masz dzisiaj szczęście. - Usłyszał nad sobą Xavier i podskoczył lekko,
kierując wzrok na detektywa. No, jeśli to było szczęście, to on nie
chciał wiedzieć, czym jest pech. Momentalnie dostał polecenie do
zabierania się ze swojego miejsca pracy i informację o jakiejś
tajemniczej sprawie. Mężczyzna zarzucił mu jeszcze kłamstwo co do jego
umiejętności.
<br />
- Bez wątpienia ci to udowodnię, panie Baker - odpowiedział dumnie chłopak, odgarniając nieposłuszne włosy z twarzy.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-09, 20:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Nawet
nie skomentował słów dzieciaka, bo jego pewność siebie i bezczelność
działały mu tylko na nerwy. Zamiast tego od razu ruszył do wyjścia z
pomieszczenia, licząc na to, że chłopak podąży za nim. Chciał pokazać
mu, że nie da sobie rady nawet z najbanalniejszą sprawą, żeby choć
trochę go utemperować. A później go oleje - tak jak miał to w planach od
chwili, gdy dowiedział się, że ma niańczyć jakiegoś gówniarza.
<br />
Kurtkę zabrał ze sobą już wcześniej, więc od razu skierował się do
tylnego wyjścia z komisariatu, które prowadziło na parking. Nie myślał
przy tym o Evansie, który musiał przecież zabrać wierzchnie odzienie, bo
na zewnątrz nie było zbyt przyjemnie.
<br />
Wsiadł do swojego Jeepa, poczekał dwie minuty, aż w końcu dostrzegł
bruneta wybiegającego z komisariatu. Machnął na niego dłonią i
przewrócił oczami. Nie wiedział, czy uda mu się wytrzymać z tym
dzieciakiem w jednym aucie.
<br />
- Nie spieszyłeś się - burknął, od razu ruszając z piskiem opon, gdy
chłopak zatrzasnął drzwi od strony pasażera. - Ta sprawa to nic dużego.
Zwykła kradzież w galerii handlowej, więc z przyjemnością popatrzę, jak
to spieprzysz. - Puścił mu oczko, choć jego grobowa mina wcale nie
wskazywała na to, że żartował. - Nie zawiedź mnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-09, 21:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Xavier
wstał szybko, żegnając nowo poznanego brodacza. Schował do kieszeni
płaszcza najpotrzebniejsze rzeczy i zanim się obejrzał, musiał już biec
za mężczyzną. „Przecież ślady nie rozpuszczą się w pięć minut, gdzie on
tak gna?” pomyślał w stresie chłopak. Zatrzasnął za sobą drzwi pojazdu i
odetchnął zmęczony biegiem w mrozie. Samochód ruszył z piskiem opon,
dlatego pierwsze co zrobił młody policjant, to zapiął pasy. Nigdy nie
wiadomo jak ten szaleniec jeździ, a Xavier chciał jeszcze trochę pożyć
na tym świecie. Może był trochę przewrażliwiony w niektórych sytuacjach.
Ciekawe, czy on cały czas jest taki zgorzkniały. Dla swojego dobra
chłopak wolał się nie odzywać. W tak małej przestrzeni nie miałby gdzie
uciekać. Oczywiście Evans i milczenie to nie było dobre połączenie. Po
paru minutach wytrwałej powagi, zaczął zadawać miliony pytań, nie kryjąc
swojej ekscytacji pierwszym w jego karierze dochodzeniem.
<br />
- Na miejscu są już patrole? Jest zima, to pewnie zostały ślady na
śniegu. Faktycznie trzeba się spieszyć, bo w takiej zamieci mogą szybko
zniknąć! Dużo też zależy od tego, kiedy zdarzenie miało miejsce. Będę
wszystko notował - powiedział rezolutnie i wyciągnął notatnik, machając
nim chwilę w powietrzu. - Nic nie może nam umknąć detektywie.
<br />
Oczy chłopaka ponownie wypełniły się ekscytacją, a samochód zbliżał się do ogromnego, oświetlonego bilbordami budynku.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-10, 00:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
posłał dzieciakowi pełne zdumienia spojrzenie. Nie wiedział, jak można
było wypowiadać tyle słów w przeciągu minuty, ale jego nowy chłopiec był
jak automat. A jego zapał był przerażający.
<br />
- Ta… - mruknął, unosząc brew. - Jeszcze jakieś świetne rady?
<br />
Specjalnie nie powiedział, o co tak dokładnie chodziło z tą kradzieżą,
bo chciał zobaczyć minę chłopaka, gdy ten zrozumie, jak "duża" była ta
sprawa. Szef sprowadził go teraz do roli zwykłego, szarego policjanta,
dając mu naprawdę upokarzające zadania. Charles miał już powoli dość
(jak całej tej pracy), ale teraz mógł się przynajmniej trochę zabawić,
niszcząc entuzjazm dzieciaka.
<br />
Zatrzymał się na parkingu po drugiej stronie ulicy. Gdy znaleźli się pod
galerią, z daleka zobaczyli ochroniarza stojącego przed głównym
wejściem wraz z nastolatkiem, którego ten trzymał za kurtkę. Mężczyzna
uśmiechnął się i żwawym krokiem podszedł do tej dwójki.
<br />
- Detektyw Charles Baker - przedstawił się, uśmiechając się na widok miny Evansa. Wiedział, że będzie piękna.
<br />
- O, kojarzę pana z telewizji. - Ochroniarz też wyglądał na zaskoczonego. - Nie wiedziałem, że zajmuje się pan teraz takimi…
<br />
- Ta. - Charles zacisnął na chwilę wargi, w duchu przeklinając Rockwella. - Co zginęło?
<br />
Dwie koszulki i para spodni. Ganialiśmy gówniarza przez dwa piętra, ale udało się go złapać.
<br />
Charles obrzucił wzrokiem przerażonego nastolatka, który wyglądał tak,
jakby miał się zaraz rozpłakać. Mógł mieć szesnaście lub siedemnaście
lat, a rzeczy, które miał na sobie… Mężczyzna nawet nie chciał wiedzieć,
ile mogły mieć lat.
<br />
- Mhm - mruknął i nagle obrócił się w stronę Evansa, jakby dopiero sobie
przypomniał o jego istnieniu. - Całkowicie zapomniałem. To mój...
pomocnik. - Ostatnie słowo wypowiedział z trudem. - To on się tym
zajmie. Do dzieła, młody.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-10, 10:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
policjant odwrócił się w stronę chłopaka, ze zdziwieniem odkrył, że
młody nie stoi już za nim, tylko wertuje stos ubrań na jednym z
plastikowych stolików. Czego innego można było się spodziewać jak nie
wezwania do banalnego występku? Evans oczywiście nie liczył na to, że
pierwszym jego dochodzeniem będzie sprawa o morderstwo, bądź inne
mrożące krew w żyłach przestępstwo. Zacisnął palce na materiałach i
starał skupić się na pracy. Jeśli ma udowodnić, że jest profesjonalnym
policjantem, nie może dać po sobie poznać, że coś mu się nie podoba. To
wciąż lepsze, niż siedzenie przy rozlatującym się biurku i oglądanie jak
Bradley pochłania kolejne kanapki.
<br />
- Czyli nie znaleziono przy nim rzeczy? Pewnie dlatego, że to nie jego
wina. Niech pan nie męczy tego dzieciaka. Też bym uciekał, gdyby zaczął
mnie pan gonić - powiedział młody policjant i zaśmiał się krótko,
zwiedzając dalej sklep. Ochroniarz był potężnym, prawie dwumetrowym
mężczyzną z kilkoma kilogramami nadwagi. Zerknął jeszcze na chwilę na
kasę, przy której stały dwie przerażone tym zamieszaniem ekspedientki i
wszedł do przymierzalni. W tym czasie złapany dzieciak zdążył już
rozpłakać się na dobre i był gotowy nawet przyznać się do winy. Na
pierwszy rzut oka widać było, że był z biednej rodziny.
Najprawdopodobniej też, nie umiał się zachować w takiej sytuacji. Może
był już wcześniej ofiarą oskarżeń, ze względu na jego zaniedbany wygląd?
Evans szybkim krokiem pokonał odległość dzieląca go od ochroniarza.
Położył rękę na plastikowym, migającym urządzeniu.
<br />
- Widzi pan tę bramkę sklepową? - zapytał chłopak, jakby chciał zrobić z
ochroniarza idiotę i przystawił pierwsze z brzegu ubranie do
urządzenia. Rozległ się oczywiście drażniący dźwięk alarmu - Wydaje mi
się, że tego sygnału pan nie usłyszał i mogę też założyć się, że ten
biedny dzieciak nie był w stanie zdjąć z ubrań nadajników. Chociażby ze
względu na czujniki w przymierzalniach. Nikt by nawet nie próbował
okradać sklepu w ten sposób, bo w każdej z nich wisi wyraźna tabliczka,
informująca o tym zabezpieczeniu. Wszyscy dobrze wiemy, że nie tak łatwo
jest to rozbroić.
<br />
Evans wyciągnął ubranie z białym, plastikowym elementem w stronę
ochroniarza i zerknął na chłopca, który zaczął energicznie potakiwać.
Jego twarz powoli odzyskiwała naturalne kolory.
<br />
Teraz swoją uwagę młody policjant zwrócił na dwie młode kobiety stojące
za kasą. Widać, że nie miały doświadczenia w pracy, mogły coś pomieszać.
<br />
- No to teraz trzeba przeszukać zaplecze - powiedział z uśmiechem Evans i
radosnym krokiem znalazł się w pomieszczeniu za ladą. - Może braki
wynikają z niedopatrzenia.
<br />
- Ja... - Chłopak usłyszał cichy szloch dochodzący z sali sklepowej. - Przepraszam, nie wiem, co sobie myślałam.
<br />
Młody policjant opuścił zaplecze. Nie zdążył nawet porządnie się
rozejrzeć. Przyznający się przedwcześnie podejrzani są tacy irytujący.
Tym razem wszystko miało większy sens, bo kobieta była w stanie zdjąć
zabezpieczenia z ubrań i uniknąć nakrycia. W końcu pracowały tylko we
dwie. Evans założył ręce na piersi i spojrzał na starszego detektywa,
wskazując głową w stronę niskiej blondynki. Drżącymi rękoma wyciągnęła
spod lady materiałową torbę, ocierając czerwone oczy. Stojąca obok
koleżanka patrzyła na nią z niedowierzaniem i wyjaśniła szybko, że
odłożyła ostatnie ubrania z kolekcji jesiennej tylko na chwilę. Gdy
zniknęły, pierwszym podejrzanym wydał jej się dygoczący teraz z nadmiaru
emocji chłopak.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-10, 23:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
rozbawieniem obserwował, z jakim zaangażowaniem i powagą dzieciak
podszedł do tak błahego zadania. Charlie wolał sobie nie wyobrażać, co
by się działo, gdyby chłopak zetknął się z morderstwem, albo jakąś
większą sprawą. Na szczęście, nie sądził, by miał się o tym przekonać.
<br />
Ochroniarz nie był zadowolony. Burczał coś pod nosem i patrzył krzywo na
świeżo upieczonego policjanta, z pewnością przeklinając w myślach, że
ten wytykał mu błędy. Charles nie przepadał za ludźmi, którzy nie
potrafią przyznać się do pomyłki, więc postanowił dodać coś od siebie,
żeby zepsuć i tak już nie najlepszy nastrój mężczyzny.
<br />
- Niech pan zadzwoni po kierownika sklepu i niech on to wyjaśni ze swoją
pracownicą. Skoro dziewczyna oddała dobrowolnie rzeczy, a ten chłopak
nic nie zrobił… - wskazał dłonią na zaniedbanego nastolatka - to my tu
skończyliśmy. A następnym razem niech pan sprawdzi najpierw kamery.
Oszczędzi to czasu nam wszystkim.
<br />
Poklepał ochroniarza po ramieniu i kiwnął głową na Evansa. Zaraz też
odwrócił się w stronę oskarżanego o kradzież chłopaka i na niego też
skinął.
<br />
- Chodź z nami.
<br />
- Co? Ale dlaczego? Ja przecież…
<br />
- Chodź.
<br />
Charles spojrzał na niego takim wzrokiem, że nastolatek potulnie za nim
ruszył i nawet nie próbował uciekać. Gdy wyszli na zewnątrz, kazał
Evansowi wrócić do samochodu, a sam wyciągnął portfel, a z niego dwa
banknoty o dużych nominałach.
<br />
- Trzymaj - mruknął, a gdy chłopak otworzył szeroko oczy i zaczął
protestować, mężczyzna wcisnął mu siłą pieniądze w dłonie. - Kup sobie
nowe buty i kurtkę, dobrze? A teraz zmykaj stąd.
<br />
Rozdawanie pieniędzy biednym dzieciakom nie było dla niego typowym
zachowaniem, ale kiedy obserwował w galerii tego chłopaka, zrobiło mu
się go po prostu żal. Oczywiście nie miał pewności, czy ten dobrze wyda
otrzymane pieniądze, ale to już nie była jego sprawa. Poza tym uznał, że
ten dzień musiał przynieść chociaż jedną dobrą rzecz, skoro dostawał
gówniane sprawy i był zmuszony niańczyć jakiegoś dzieciaka.
<br />
- Skoczymy w jeszcze jedno miejsce - mruknął, gdy wsiadł do samochodu. -
Potrzebuję kawy, skoro dla ciebie zrobienie jej okazało się zbyt
trudnym zadaniem…</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-11, 01:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
stał chwilę na mrozie, drepcząc w miejscu. Bardzo nie lubił zimy,
pomimo że wyglądał jak jej zaginiony brat bliźniak z bladą cerą i
wiecznie zimnymi dłońmi. Evans był pełen sprzeczności. Kochał słońce i
długie dni, a jednocześnie jego marzeniem było małe mieszkanie w
chłodnej, deszczowej Norwegii. Widząc, jak policjant zatrzymuje się i
rozmawia z podejrzanym wcześniej o kradzież chłopcem, wsiadł do
samochodu, aby dłużej nie stać na mrozie. Miał śmieszną dolegliwość,
mianowicie jego policzki i nos pokrywały się momentalnie czerwienią, co
nieźle odejmowało mu wiarygodności poważnego funkcjonariusza. To jeden z
tysiąca powodów, dla których nienawidził zimy. Evans spojrzał
niecierpliwie w stronę detektywa, chcąc ponaglić go wzrokiem i wtedy
spostrzegł, że wciska on coś protestującemu chłopakowi do ręki. Przetarł
szybko lekko zaparowaną szybę ręką. Mężczyzna zdecydowanie podarował
dzieciakowi pieniądze. To dość dziwne zjawisko widzieć go bez tego
bezwzględnego mordu w oczach. Zastanawiał się chwilę, czy przypadkiem
nie oślepnął jeszcze na tym mrozie. To zdecydowanie był dobry uczynek ze
strony ponurego, zgryźliwego detektywa.
<br />
- Wiedziałem, że w każdym jest trochę serca - powiedział z uśmiechem
chłopak, jakby gratulując mężczyźnie hojności od razu, gdy ten tylko
wsiadł do samochodu. - Nawet w takim... fenomenie jak pan.
<br />
Zapiął szybko pasy, choć był już bardziej spokojny. W końcu poprzednią
szaloną przejażdżkę po oblodzonych ulicach przeżyli oboje.
<br />
- Nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy, zostawiając sprawę z dziewczyną. W
końcu to było usiłowanie kradzieży - mówił chłopak pod nosem jakby sam
do siebie. Wyciągnął swój „policyjny super notes do spraw niesamowicie
ważnych” i trzymając w ustach końcówkę długopisu, analizował, co jeszcze
musi dziś zrobić. Oczywiście wszystko, co niezbędne wypisał starannie
już z samego rana.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-11, 10:58<br />
<hr />
<span class="postbody">- Fenomenie…? - Uniósł pytająco brwi, odpalając samochód. - A jakim to ja jestem fenomenem? Zechcesz to rozwinąć?
<br />
Tym razem ruszył z parkingu spokojniej niż wcześniej. Nie spieszyło mu
się z powrotem na komisariat, gdzie będzie musiał przesiedzieć kilka
godzin, nie robiąc nic produktywnego, więc postanowił pojechać do
kawiarni, w której często bywał. Potrzebował kawy i… czegoś jeszcze, o
czym jego pomocnik nie musiał wiedzieć.
<br />
Zerkał czasem na chłopaka, obserwując jego zachowanie z nieznikającym
zdumieniem. Nie wiedział, czy wszystkie dzieciaki po studiach są takie
zapalczywe i przekonane o ważności swojej pracy, czy tylko jemu trafił
się taki… ewenement.
<br />
- Po pierwsze - nie kwestionuj mojej decyzji - powiedział poważnie, choć
w duchu chciało mu się śmiać. - Po drugie, nie wszystko trzeba robić
tak, jak napisali w podręczniku. Teoria zwykle niewiele ma wspólnego z
praktyką. - Westchnął. - Poza tym, muszę to przyznać - rozczarowałeś
mnie. Liczyłem, że wszystko spieprzysz, ale jakoś dałeś radę. Oczywiście
twoje wywody w sklepie i tak nie miały żadnego sensu, bo wystarczyło
zerknąć na nagranie z kamer, ale i tak, jak na dzieciaka, któremu posadę
załatwił wujek, sprawnie to ogarnąłeś.
<br />
Nie mógł się powstrzymać przed ostatnim komentarzem. Nie uważał, by było
coś złego w załatwianiu pracy po znajomości komuś, kto się nadaje (czy
Evans się nadaje, tego jeszcze nie wiedział), ale było coś złego w
przydzielaniu jemu takich osób. Nawet jeśli wydarzenia z galerii
handlowej pokazały mu, że ten chłopak może być całkiem zabawnym
urozmaiceniem jego ponurych dni w pracy.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-11, 16:51<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Moja wspaniała intuicja podpowiada mi, że to tylko taka zewnętrzna
zasłona powagi i strachu, którą chcesz narzucić na cały komisariat. To
ma wzbudzić respekt - mówił, gapiąc się w swój notatnik, choć jego
kąciki ust uniosły się w nieznacznym uśmiechu - ale życie będzie
weselsze, jak wpuścisz tam trochę słońca.
<br />
Evans czuł, że jest pełen zapału do dalszej pracy i miał zamiar udzielić
go trochę towarzyszowi... o ile to możliwe. Mężczyzna wyglądał na
zmęczonego. Może to wypalenie zawodowe powoduje w nim tyle negatywnych
emocji?
<br />
- Inspektor Rockwell dobrze zna moje kwalifikacje - oburzył się chłopak
na słowa mężczyzny i oderwał wzrok od kartek. - Jestem pewny, że z twoją
pomocą będzie mi szło coraz lepiej. Kamery mogłem sprawdzić, ale szkoda
mi było na to czasu. Tam i tak pewnie nic by nie było. Przecież
dziewczyna musiała wiedzieć, gdzie są kamery w sklepie, w którym
pracowała. A co jeśli to nie pierwszy taki przypadek? Może dopiero dziś
wpadła?
<br />
Evans odkąd pamiętał analizował każdą sytuację milion razy. Czasem ilość
myśli na minutę była zbyt przytłaczająca. Do celu dotarli w miarę
szybko. Oznajmił bezzwłocznie, że nie będzie czekał w samochodzie i
wyszedł z pojazdu prosto na istną zamieć śnieżną. Miał wrażenie, że z
godziny na godzinę pogoda się pogarsza.
<br />
- Jak można komukolwiek kazać pracować w takich warunkach? - zapytał,
chowając twarz w szaliku. Z cierpiętniczą miną podążył za detektywem.
Gdy tylko znalazł się w środku, strzepnął śnieg z włosów, który przez
ten czas zdążył pokryć go prawie w całości. Miejsce nie wywarło na nim
dużego wrażenia, ot zwykła przydrożna kawiarnia. Pierwsze co rzuciło mu
się w oczy, to niesamowity wybór herbat.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-11, 21:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
zacisnął zęby, czując przypływ złości, gdy chłopak zaczął wypowiadać
się na tematy, o których nie miał pojęcia. Nie znał go, nic o nim nie
wiedział i nie miał prawa robić mu jakiejś pieprzonej psychoanalizy.
Cholerny gówniarz.
<br />
- Wystarczyło obserwować jej zachowanie - mówił przez zęby, sycząc każde
słowo. - Zrobiła to pierwszy raz i jej wierzę. Jestem wręcz przekonany,
że na kamerach ujrzelibyśmy wszystko bardzo dokładnie, ale nie chciało
mi się już tego sprawdzać. Okazja czyni złodzieja. Słyszałeś o czymś
takim?
<br />
Wysiadł z samochodu, trzaskając drzwiami. Dopiero gdy wszedł do kawiarni
i poczuł znajomy zapach herbaty pomieszanej z kawą, uśmiechnął się
kątem ust.
<br />
- Czy to mój ulubiony detektyw?
<br />
Uśmiech Charlesa poszerzył się, kiedy ujrzał chłopaka stojącego za
barem. Na pierwszy rzut oka mógł mieć mniej więcej tyle lat, co Evans;
miał czarne, roztrzepane włosy, niebieskie oczy i malinowe wargi, które
mężczyzna bardzo lubił. Gdyby przyjrzeć się chłopakowi bliżej, można by
dostrzec spore podobieństwo między nim a nowym pomocnikiem detektywa,
ale ten jakoś nie zwrócił na to uwagi. Albo udawał, że tego nie
zauważył.
<br />
- A znasz jakiegoś innego? - Podszedł do baru, zupełnie zapominając o tym, że nie przyszedł sam.
<br />
- Nawet bym nie chciał. Ty mi w zupełności wystarczasz. - Chłopak
uśmiechnął się szeroko, wyraźnie z nim flirtując. - To, co zawsze?
<br />
- Poproszę. - Obserwował bruneta, gdy ten przygotowywał jego ulubiony
napój. Miejsce może nie wyglądało najlepiej, a już na pewno nie
wyróżniało się niczym szczególnym w dużym mieście, ale można było w nim
dostać najlepszą kawę, jaką pił w życiu.
<br />
Chłopak postawił przed nim parujący kubek, a mężczyzna przesunął banknot, nieprzypadkowo dotykając jego dłoń swoją.
<br />
- Dobrze było cię zobaczyć, Charles.
<br />
- Ciebie też, Luke.
<br />
Był już w drodze do wyjścia, gdy ponownie usłyszał głos Luke’a.
<br />
- Kończę o ósmej!
<br />
- Zapamiętam! - Puścił mu oczko i dopiero wtedy przypomniał sobie, że
nie przyjechał sam, a jego dzieciak pewnie widział, jak umawia się na
seks. Westchnął i jego wzrok padł na Evansa, który stał niedaleko baru. -
Też coś bierzesz, czy możemy iść?</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-12, 01:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
pierwsze, na co zwrócił uwagę, to dziwny dialog z kasjerem. Nie trzeba
być detektywem, żeby zauważyć, że słynny Charles Baker właśnie umówił
się z facetem i mało tego - w jego opinii za młodym facetem. Evans
starał się nie okazywać, jak bardzo zmieszany był tym zajściem.
Spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego. Nie był co prawda homofobem,
zawsze szanował styl życia innych ludzi, jednak tym razem nie mógł
powstrzymać wpełzającego mu na usta uśmiechu. Przygryzł policzki od
wewnątrz zastanawiając się, czy ta informacja o życiu policjanta jest
ogólnodostępna, czy właśnie załatwił sobie bardzo dobrą kartę
przetargową. To zdecydowanie za dużo dziwnych wydarzeń jak na jeden
dzień.
<br />
- Tak, wezmę herbatę - powiedział szybko i oddalił się w stronę baru,
starając się, żeby detektyw nie zwrócił uwagi na to, w jakie rozbawienie
wprowadziła go ta sytuacja. Poza nieprzyjemnym wzrokiem kasjera i
krępującą sytuacją, której był świadkiem, Evans nie mógł narzekać.
Herbata, którą dostał, była naprawdę dobra. Przez całą drogę powrotną
starał się unikać rozmowy z policjantem. Gdy wysiedli przed
komisariatem, od razu udał się na swoje „miejsce pracy”, o ile można w
tamtym pomieszczeniu pracować w efektowny sposób. Na szczęście sporo
czasu zleciało mu na dzisiejszą sprawę i nawet Bradley zdążył już
skończyć jeść.
<br />
- Nie zazdroszczę Ci młody, Baker potrafi być wymagający - powiedział po
chwili brodacz i przybrał poważny wyraz twarzy. - Nie pracuję tu długo,
ale zdążyłem się zorientować, jak działa to miejsce.
<br />
- Tak? - Evans starał się udawać, że jest zainteresowany rozmową.
<br />
- Dla szefa liczy się, żebyś wykonywał swoje obowiązki i niczego nie
spieprzył. Nie docenia starań i dodatkowych osiągnięć, zapomnij. No,
chyba że jesteś tu kimś pokroju Bakera, ale naprawdę mało jest takich
uprzywilejowanych, młody - opowiadał mężczyzna, bujając się na
skrzypiącym krześle. Był idealnym wzorem stereotypowego policjanta.
Wiecznie umazany jedzeniem, opowiadający co chwilę nieśmieszne historie.
Chłopak mógł się założyć, że nie dogoniłby nawet staruszki, a co
dopiero przestępcy z racji na jego zdecydowanie nadprogramowe kilogramy.
Mimo to czuł do niego sympatię, bo tylko on na tym komisariacie nie
zachowywał się, jakby Xavier był niekumatym gimnazjalistą.
<br />
- Ej Evans, organizujemy co tydzień z kilkoma znajomymi z pracy
spotkanie w barze. Może dołączysz do nas? - zapytał policjant i klepnął
chłopaka w ramię, prawie zrzucając go z krzesła.
<br />
- Nie. Nie, dzięki. Może innym razem - odpowiedział szybko, łapiąc się w ostatniej chwili biurka.
<br />
Na szczęście ich zmiana zbliżała się już ku końcowi. Gdy wybiła szósta,
chłopak szybko narzucił na siebie płaszcz i pożegnał się z każdym, kogo
zdążył dziś już poznać. Opuścił komisariat, zapadając się co kilka
kroków w śniegu.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-12, 01:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Następnego
dnia Charles przyszedł do pracy w doskonałym humorze, co ostatnio
rzadko mu się zdarzało. Nawet pogwizdywał pod nosem, gdy wchodził do
swojego gabinetu. Seks zawsze dobrze na niego działał, a wczoraj, po
nieprzyjemnej niespodziance szefa, potrzebował tego bardziej, niż
zwykle.
<br />
Rzucił kurtkę na fotel, zgarnął papiery z biurka i ruszył w stronę
miejsca, którego do tej pory prawie nie odwiedzał. A teraz robił to już
drugi raz w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Ale skoro miał już
pomocnika, to zamierzał go wykorzystać.
<br />
- Ty! - Już z daleka zawołał dzieciaka, uśmiechając się do niego, choć… nie był to przyjemny uśmiech.
<br />
Rzucił papiery na biurko chłopaka i popukał w nie palcem.
<br />
- Robota. Raporcik z wczoraj. - Pochylił się, opierając się dłońmi o
biurko, które zaskrzypiało jękliwie pod jego ciężarem. - Tylko
zapamiętaj jedno - w praktyce nie działamy zwykle według podręcznika,
ale w raportach już tak. Więc postaraj się i nie spieprz tego. - Klepnął
go mocno w plecy. - I jak skończysz, to przyjdź do mojego biura. Musimy
pogadać.
<br />
I odwróciwszy się, po prostu wyszedł, zostawiając chłopaka z nowym zadaniem.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-12, 06:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Kolejnego
dnia Evans postanowił już się nie spóźnić. Zdąrzył nawet ogarnąć nieco
włosy, choć to było zadanie niełatwe i pewnie bezcelowe na dłuższą metę.
Był wypoczęty, więc jego skóra nabrała zdrowszego koloru. Zadowolony z
siebie rozpoczął swój dzień pracy od wypełnienia kilku dokumentów
powierzonych mu przez szefa. Jego chwila spokoju została szybko
zakłócona przez zbliżającego się w jego stronę detektywa Bakera. Ten
ironiczny uśmiech podpowiadał Evansowi, że pewnie znowu dostanie jakieś
bardzo ważne zadanie.
<br />
- Mam imię i nazwisko. - Chłopak postukał palcem w identyfikator leżący
na biurku, gdy mężczyzna oparł się o skrzypiący przeraźliwie mebel.
Spojrzał w górę na swojego starego idola, który usilnie próbował
obrzydzić mu pracę. Przyjął od niego dokumenty i rzucił na stos „rzeczy
do zrobienia”, który rósł, zamiast się zmniejszać. Oczywiście w nudnej
jak cholera robocie nie pomagał mu Bradley. Policjant zarzucając go
kolejnymi opowieściami o futbolu amerykańskim, przyprawiał go o ból
głowy. Gdy po godzinie męczarni w asyście brodacza skończył zadanie
powierzone mu przez Bakera, wstał szybko, zabierając potrzebne
dokumenty. Rozejrzał się jeszcze, czy aby na pewno nie zwolniło się
jakieś miejsce pracy w innej części sali. Nadzieja matką głupich. Drzwi
gabinetu numer 150 były otwarte, więc zastukał w nie krótko, zwracając
na siebie uwagę mężczyzny.
<br />
- Skończyłem. Mam jeszcze dwadzieścia takich i dziesięć minut przerwy. -
Podszedł do biurka mężczyzny i położył na nim papiery. Zdecydowanie nie
wyglądał na zachwyconego.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-12, 22:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
miał do wypełnienia zaległy raport, ale porzucił go na rzecz picia kawy
i obijania się. Był znużony swoją pracą. Mało co było go w stanie
zainteresować, wszystko było dla niego zbyt proste i głupie. Nudziły go
morderstwa i porwania. Czuł, że się wypalił. A teraz, kiedy Rockwell
przydzielał mu sprawy godne jego młodszego pomocnika, miał dość jeszcze
bardziej. Choć miał dopiero trzydzieści sześć lat, coraz częściej myślał
o skończeniu z tą pracą. Przecież mógł robić w życiu coś innego. Nie
wiedział jeszcze dokładnie, co, ale mógł.
<br />
Westchnął. To nie był dobry moment na myślenie o wypaleniu zawodowym. Dziś miał dobry dzień i tak miało pozostać.
<br />
- Nauczyłeś się pukać - zauważył, gdy do jego gabinetu wszedł Evans. - Zamknij drzwi.
<br />
Sięgnął po raport wypełniony przez dzieciaka i przejrzał go szybko. Pokiwał głową z uznaniem.
<br />
- Nieźle - przyznał, co było chyba pierwszą i ostatnią pochwałą, jaką
chłopak miał od niego usłyszeć. - Wczoraj nie miałem na to ochoty, ale
musimy sobie trochę pogadać. Opowiedz mi coś o sobie.
<br />
Usiadł wygodnie w fotelu, uważnie przyglądając się twarzy młodszego
mężczyzny. Był całkiem ładniutki (przystojnym by go nie nazwał), musiał
to przyznać, ale jak na jego gust, zdecydowanie zbyt rozgadany. I to był
jeden z powodów, przez który musieli się rozstać. A Evans miał się już
dziś o tym dowiedzieć.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-12, 23:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Evans
zamknął za sobą drzwi i usiadł przed biurkiem detektywa. Chwilę zajęło
mu przyswojenie faktu, że przed chwilą został pochwalony za wykonaną
pracę. Jego mina zmieniła się jednak diametralnie, gdy policjant
poprosił go o kilka słów o sobie. Czy ktoś podmienił mu mentora? Czemu
nagle detektyw przypominał sobie o jego istnieniu? Zmrużył podejrzliwie
oczy. Chłopak nie był pewny, czy brać to polecenie na poważnie, jednak
postanowił tym razem zaufać w jego dobre intencje i podzielić się
kilkoma mniej istotnymi informacjami.
<br />
- Więc... urodziłem się w Szkocji, ale już w dzieciństwie
przeprowadziłem się do Anglii. Nigdy nie poznałem swojego ojca i nie
żałuję. Matka zawsze opowiadała mi o nim same najgorsze historie. Sama
radziła sobie lepiej lub gorzej, ale nigdy nie zostawiłem jej samej. -
Evans położył łokieć na biurku i oparł brodę o dłoń. - Zawsze miałem
najlepsze oceny w szkole. Po prostu lubię mieć wszystko uporządkowane i
niektórzy mówią, że jestem perfekcjonistą. Wszędzie znajdę coś
pozytywnego, bez względu na okoliczności.
<br />
W trakcie swojej opowieści chłopak nie okazywał zbyt wielu emocji.
Historia jego życia specjalnie na niego nie wpłynęła, bo umiał poradzić
sobie w ciężkich sytuacjach.
<br />
- Teraz już mieszkam sam. No, nie do końca sam, bo z moim psem -
kontynuował, przyglądając się uważnie mężczyźnie. Starał się wyłapać, w
jakim celu pyta go o prywatne życie. - Mam kilku dobrych znajomych, ale
cenię sobie samotność. Jak mam chwilę wolnego czasu, to zajmuję się
astrologią. Dużo czytam, mało śpię.
<br />
Chłopak urwał swój monolog jakby w połowie i patrzył na mężczyznę niezdradzającym nic więcej, lodowatym wzrokiem.
<br />
- A ty, powiesz coś o sobie detektywie?</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-12, 23:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
coraz większym rozbawieniem przysłuchiwał się historii chłopaka.
Jeszcze nie był pewien, co o nim myśli. Na pewno uważał go za bardzo
irytującego szczeniaka, którego ktoś powinien utemperować. Było jednak
coś ujmującego w jego ciągłym optymizmie (nie do zniesienia na dłuższą
metę) i zapale, którego mężczyzna trochę mu zazdrościł.
<br />
- O mnie? - Uniósł brwi, prychając. - Spędziłem miłą noc i miły poranek.
A później przypomniałem sobie o tobie i czar prysł. - Posłał mu chłodny
uśmiech. Jeszcze nie zwariował, żeby opowiadać o swoim życiu jakiemuś
gówniarzowi.
<br />
Sięgnął po kubek z chłodną już kawą i opróżnił go do końca.
<br />
- Jakkolwiek twoje życie nie byłoby fascynujące, chodziło mi bardziej o
pracę. - Uściślił, kręcąc głową z rozbawieniem. Niby taki bystry, a
jednak nie łapał zbyt szybko. - Jakąś motywację? Dlaczego akurat takie
zajęcie? Marzenie z dzieciństwa, czy inne pierdoły?</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-13, 00:31<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Faktycznie jest ono całkiem fajne, dlatego nie muszę być taki gburowaty
dla innych ludzi, żeby je sobie poprawić - odpowiedział chłopak, nie
siląc się na subtelność. To jednak wciąż był Baker. Nie dziwiło go to,
że wzbudzał zainteresowanie. Ktoś mu kiedyś powiedział, że kobiety lubią
"złych" mężczyzn. No, w tym przypadku nie tylko kobiety. Z każdą minutą
spędzoną z mężczyzną, zaczynał coraz bardziej tęsknić, za śmierdząca
salą pełną leniwych policjantów. Nawet wypełnianie dokumentów wydawało
mu się lepszą opcją. Evans stwierdził w duchu, że policjant może i był
zasłużonym pracownikiem, jednak wcale nie dziwiła go opinia reszty
funkcjonariuszy.
<br />
- Marzenie? Nie. Po prostu bardzo lubię obserwować trupy w stanie
rozkładu. - Zakończył szybko temat, uśmiechając się nieznacznie w stronę
mężczyzny. Xavier liczył na to, że przyjmując jego taktykę, prędzej
zniechęci go do kolejnych pytań.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-13, 01:04<br />
<hr />
<span class="postbody">- W takim razie minąłeś się z powołaniem - stwierdził. - Powinieneś zostać patologiem.
<br />
Chłopak, przed chwilą tak bardzo rozgadany, teraz nie chciał mówić. I
Charles wiedział, że on był tego powodem. Najwyraźniej rozczarował swoim
usposobieniem dzieciaka, który jeszcze wczoraj zarzekał się, że jest
jego fanem. Nie było mu jakoś przykro z tego powodu.
<br />
- Na razie wiem o tobie tyle, że skończyłeś studia i wydaje ci się, że
jesteś kimś niezwykłym. Przy tym za dużo gadasz, nie jesteś głupi, ale
też nie jakoś nadzwyczaj inteligentny. Niczym nie wyróżniasz się spośród
tłumu innych dzieciaków, które przewinęły się przez ten komisariat.
Masz tylko ładną buźkę, ale to nie wystarczy, żeby ze mną pracować. -
Uśmiechnął się krzywo. - Stąd moje pytania. Liczyłem na to, że dowiem
się czegoś, co mnie przekona. Ale nie zamierzam cię o to prosić.
<br />
Zarzucił kostkę prawej nogi na kolano, obserwując reakcję chłopaka
zmrużonymi oczami. Może trochę kłamał w sprawie motywacji, ale to nie
miało żadnego znaczenia.
<br />
- Za dwa tygodnie, licząc od wczoraj, pójdziesz do swojego wujaszka i
poprosisz go, żeby przeniósł cię do Nelssy - powiedział poważnie,
rezygnując z typowego dla siebie, szyderczego tonu. - Zaraz po mnie, ma
tutaj najlepsze wyniki. Obecnie zajmuje się najważniejszymi sprawami, bo
ja mam coś w rodzaju "szlabanu". Sam widziałeś, czym miałem się wczoraj
zająć. - Skrzywił się. - To twoja szansa, Evans. Z nią będziesz mógł
pracować nad prawdziwymi sprawami, a nie jakimś gównem. Poza tym jest
przeciwieństwem mnie - miła, zawsze pomocna i tryskająca optymizmem. -
Wywrócił oczami. - Na pewno się dogadacie.
<br />
Widział po minie chłopaka, że go zaskoczył. Ale wszystko to, co mówił o
Nelssy, było prawdą. Z nią ten dzieciak miał szansę na prawdziwą pracę. A
poza tym Charles Baker zawsze pracował sam i nawet Rockwell nie mógł
tego zmienić.
<br />
- Możesz iść. Skończyliśmy.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-13, 10:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Evans
nie znał jeszcze kobiety, o której wspomniał detektyw, ale z jego opisu
wynikało, że faktycznie praca z nią mogłaby być przyjemniejsza.
Policjant próbował też w międzyczasie zdusić jego wiarę w siebie. Gdy
nawiązał do fizycznego wyglądu chłopaka, przed oczami od razu stanęła mu
sytuacja z kawiarni. Dziwny dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie i
automatycznie odsunął się na oparcie krzesła. Skrzyżował ręce na klatce
piersiowej, odwrócił wzrok i próbował przegnać myśli o upodobaniach
mężczyzny. Evans miał miękkie serce i może nawet zrobiłoby mu się żal
ukaranego przez szefa detektywa, gdyby nie to, że wciąż był
odpowiedzialny za niszczenie jego dobrego humoru. Nawet jeśli było mu to
na rękę, żeby pozbyć się młodego chłopaka, ten nie czuł się urażony.
Był zadowolony, że jego następnym mentorem będzie właśnie Nelssy, a nie
jakiś pierwszy z brzegu niedoświadczony policjant. Rzucił krótkie
pożegnanie informując, że w razie potrzeby będzie tam, gdzie zawsze.
<br />
<br />
Dni na posterunku mijały Evansowi bardzo wolno. Wszystko toczyło
się ustalonym, smętnym rytmem. Czasem zdarzyło mu się zabrać się, za
jakieś ciekawsze zadanie, jednak szybko okazywało się, że drobni
przestępcy w Anglii nawet nie starają się utrudniać zatrzymań. Minął już
równo tydzień, odkąd Evans musiał znosić opryskliwe uwagi detektywa
Bakera i niesamowicie szybko zmieniająca skład ekipę policyjną.
Szczęśliwcy pewnie zostali przeniesieni na wyższe piętro. Tylko Bradley
nieugięcie piastował swoje stanowisko i ku zdziwieniu Evansa, dało się
go nawet polubić. Był specyficzny, ale na swój sposób sympatyczny. Nigdy
nie odmówił chłopakowi pomocy, a niektóre jego historie zaczęły
stanowić swojego rodzaju odskocznię. Tego dnia śnieg już nie utrudniał
tak bardzo poruszania się po chodnikach, więc chłopak postanowił przejść
się pieszo do pracy. Miasto nie było duże, dlatego też czuł się tu
prawie jak u siebie. Wstąpił jeszcze na chwilę do małej piekarni po
drugie śniadanie. Nigdy wcześniej nie odwiedzał tego miejsca. Już od
progu ogarnął go zapach świeżego pieczywa.
<br />
- Nie wiem ile w tym prawdy John, to bardzo dziwna sytuacja. Wezwali
patrole, ale nikt nic nie chciał powiedzieć. Sąsiadka cały czas trzęsie
się z nerwów, biedna kobieta... - Evans nie lubił podsłuchiwać, ale
mężczyźni stojący obok niego rozmawiali całkiem swobodnie. - Mówią, że
to tylko kwestia czasu, zanim znajdą odpowiedzialnych za to gówniarzy.
Gdybym ja takiego dorwał..
<br />
- Czyli to jacyś chuligani! - przerwał mu obrzuony, łysy, na oko 70-cio letni staruszek.
<br />
- No, a kto inny wpadłby na taki durny pomysł John? Rusz trochę łbem. -
odpowiedział mu szybko niewiele młodszy facet. Wyciągnął z kieszeni
drewnianą fajkę i tytoń, który chwilę potem rozsypał się na kamiennej
posadzce sklepu. Oczywiście nie obyło się bez kilku soczystych
przekleństw z ust awanturniczego dziadka. Chłopak spojrzał ze
współczuciem na kasjerkę, dokończył zakupy i wyszedł na oblodzoną ulicę.
Czuł w kościach kolejną górę raportów dotyczących tym razem wandalizmu.
To zawsze coś nowego. Może nawet pozwolą mu zabrać się na miejsce
zdarzenia. Dziesięć minut później był na miejscu. Powitał policjantów na
recepcji i skierował kroki w stronę swojego miejsca pracy.
<br />
- Dzień dobry, detektywie. - Przywitał się grzecznie z Bakerem, gdy
minął go na korytarzu. Nieszczęśliwie mężczyzna kierował jeszcze jego
pracą. Zaraz za nim jak z procy wyskoczył niski, wąsaty Inspektor
Rockwell. Krążył chwilę pomiędzy pomieszczeniami znajdującymi się na
pierwszym piętrze, wycierając spocone czoło prążkowanym krawatem. Xavier
uśmiechnął się na widok jego skupionej twarzy. Musiał przyznać, że był
to dość zabawny widok, choć zapewne dla szefa nader trudny dzień.
Wujkowi bardzo zależało na dobrej opinii jego komisariatu. Czasem nawet
za bardzo. Nie zdążył powiedzieć słowa, a mężczyzna zniknął na
kamiennych schodach, prowadzących na drugie piętro.
<br />
- Co się stało szefowi? - zapytał Bradley, widząc Evansa, który tylko
wzruszył ramionami i opadł ciężko na krzesło przy biurku. Jego czerwone
policzki powoli wracały do normalnego stanu, sprzed kontaktu z surowym
mrozem. Kilka dni temu postanowił zadbać o to miejsce, skoro ma tu
spędzić jeszcze trochę czasu. Kwiatki z pewnością były mu wdzięczne za
troskę, bo powoli zaczynały odżywać. Tymczasem Rockwell zdążył zrobić
jeszcze kilka rund po komisariacie zbywając każdego, kto ośmieliłby się
przeszkadzać mu w pracy. Jakaś długowłosa policjantka na wysokich
obcasach podreptała za nim niosąc stos dokumentów. Po drodze opieprzyła
kilku obijających się w poczekalni mężczyzn. "Dom wariatów" pomyślał
Xavier, który mógł obserwować cały kabaret przez otwarte drzwi. Szef
błyskawicznie znalazł się pod drzwiami gabinetu 150.
<br />
- Musimy koniecznie porozmawiać Baker - zawołał umordowany podróżą
pomiędzy piętrami szef w stronę blondyna. W celu chwilowego odetchnięcia
oparł się dłonią o futrynę.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-14, 13:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Dni
mijały bardzo powoli. Pomimo przydzielenia mu pomocnika, Charles nie
odczuwał natrętnej obecności chłopaka. Rzadko się widywali. Czasem
podrzucił mu jakieś dokumenty do wypełnienia w ramach darmowego
wykorzystywania sytuacji, czasem wymienili dwa zdania, ale raczej
unikali dłuższych kontaktów. Evans go nie polubił, najwyraźniej mając
inne wyobrażenia na temat pracy z "popularnym" detektywem, a Charliemu
bardzo to odpowiadało.
<br />
Tego dnia siedział przy biurku zawalony papierową robotą i ze znużeniem
wypełniał kolejne rubryczki. Znów dopadło go przygnębienie pracą i tym
miejscem, choć dzielnie walczył, udając zainteresowanego sprawami
komisariatu. Nie dało się nie zauważyć, że tego dnia panowało dziwne
podniecenie wśród niektórych funkcjonariuszy. Na szczęście rozwiązanie
zagadki samo do niego przyszło.
<br />
- W porządku. - Spojrzał na swojego szefa, unosząc wzrok znad
dokumentów. Przyglądał mu się chwilę, lustrując jego zmęczoną twarz. -
Coś się stało? Wszyscy są dzisiaj trochę… nerwowi. Jakaś wielka sprawa, o
której znowu nie wiem?</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-14, 15:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna wszedł do biura, zamykając za sobą drzwi.
<br />
- Miałem tego nie robić, ale chyba nie mam wyboru - mówiąc to rzucił na
biurko kilka kartek i przypięte do nich fotografie dokumentacyjne. - Dwa
dni temu nad ranem dostaliśmy wezwanie na Walker Street, niedaleko
komisariatu. Zadzwoniła do nas pani Roberts, wiesz, ta szurnięta
staruszka, co często przychodziła tu skarżyć się na sąsiadów. Wysłaliśmy
patrole. To miał być zwykły wandalizm.
<br />
Szef przystanął w połowie słowa i wziął uspokajający oddech.
<br />
- Z raportu wynikało, że ktoś naruszył własność niewielkiego
antykwariatu. - Wskazał palcem na fotografie przedstawiające wyjątkowo
obraźliwe słowa wymalowane na ścianie sklepu i zbitą szybę wystawową. -
Merry kazała im sprawdzić cały teren dookoła sklepu, żeby upewnić się,
że niczego nie przeoczyli. Wtedy znaleźli to.
<br />
Rockwell podsunął mu fotografię wykonaną przez technika. Było to zdjęcie
całkiem starannie narysowanego na wschodniej ścianie budynku szczura.
Niestety z jednym nietypowym elementem. W miejscu, w którym zwierze
powinno mieć oczy, zwisały dwie najprawdziwsze gałki oczne.
<br />
- Zabezpieczyliśmy te ślady. Na początku myśleliśmy, że to szczątki
jakiegoś większego zwierzęcia kopytnego. Dzisiaj przyszły wyniki z
analizy i bez wątpienia są ludzkie. Nelssy zdążyła już przejrzeć listę
zgłoszonych ostatnio zaginięć, ale mamy tylko samych starców, a materiał
należał do osoby w wieku około nastoletnim. Zresztą, tu masz wszystkie
wyniki. Miejsce zdarzenia stoi zabezpieczone od dwóch dni. Wysłałem
techników, sprawdzają dokładnie okolicę. Jutro będziemy przeczesywać
pobliski las. Nie znaleźliśmy kompletnie nic. Żadnych odcisków,
wszystkie ślady zadeptane przed zgłoszeniem. Obawiam się, że możemy mieć
z tym spory problem. Zajmij się tym Charles, a obiecuję, że dam Ci
spokój. - Przedstawiał mu tę historię gładząc nerwowo koszulę. Z
ostatnim słowem poklepał detektywa po ramieniu i wzdychając krótko
odwrócił się w stronę drzwi.
<br />
- A i jeszcze jedno. Jak ci się pracuje z Evansem? - zapytał, zatrzymując się z ręką na klamce.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-14, 16:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
spojrzał z zainteresowaniem na dokumenty. W całej jego postawie zaszła
jakby zmiana - wydawał się bardziej pobudzony niż jeszcze pięć minut
temu, kiedy ślęczał nad raportami, a w jego zielonych oczach pojawiła
się iskierka ciekawości,
<br />
- Oczywiście, że zadeptane - prychnął, bo nie spodziewał się niczego innego.
<br />
Przyglądał się uważnie zdjęciu szczura i gałek ocznych, drapiąc się po
policzku. Dlaczego szczur? I czemu akurat gałki oczne? Ostrzeżenie?
Możliwe. Zabawa? Pokręcił głową, wykluczając taką możliwość. Zapomniał
przy tym o obecności szefa i dopiero gdy ten zadał mu pytanie, Charles
zamrugał i spojrzał na niego bez zrozumienia.
<br />
- Co? - Treść pytania dotarła do niego z opóźnieniem. - Z Evansem? Nie
pracuje. - Skrzywił się. - Dobrze wiesz, że nie jestem stworzony do
pracy z dzieciakami. Zresztą, on mnie nie znosi. Sam go zapytaj.
<br />
Gdy Rockwell wyszedł, mężczyzna schował pospiesznie dokumenty do teczki,
którą zamierzał ze sobą zabrać, założył kurtkę i zgarnął jeszcze
niedokończone raporty. Chwilę później znajdował się już w sali pełnej
policjantów. Zatrzymał się przy biurku swojego młodego pomocnika i
rzucił na nie stos dokumentów.
<br />
- Idę na spacer - oznajmił. - Zajmij się tym.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-14, 16:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
słuchał z zainteresowaniem o przebiegu sprawy dotyczącej pobicia, którą
ostatnio dostał jego nowopoznany kolega. Policjant z dumą przyznał, że
od razu rozprawił się z awanturnikami i dostał pochwałę od samego
Rockwella, w co mało kto uwierzył. Evans jednak wolał jednak usłyszeć
coś więcej o powodzie tego zamieszania, który panował w całym
komisariacie.
<br />
- Parker, a wiesz o co chodzi z tym poruszeniem? - przerwał mu w połowie
opowieści, patrząc na niego z nadzieją. Nikt, kogo do tej pory zapytał,
nie był wtajemniczony. Wszyscy wiedzieli o zgłoszeniu z ostatnich dni,
ale nikt, kto nie musiał, nie znał okropnych szczegółów zdarzenia. Z
tego też powodu Xavier nie przykładał do tej sprawy większej uwagi.
<br />
- Pytasz o Rockwella? Pewnie ktoś znowu spierdolił bardzo łatwą sprawę i
teraz muszą odkręcać. Ostatnio tak było z tym zmarłym świadkiem,
słyszałeś? Baker dopuścił się takiego zaniedbania... ja to od razu
zwolniłbym go z roboty, młody. - Sierżant mówił szybko, przegryzając w
międzyczasie jabłko. Nie zastanawiał się nawet, kto go słucha. Miał
przerwę, więc mógł pozwolić sobie na rozmowę, opierając się o biedne
biurko Evansa. Nawet Bradley uniósł brwi w zainteresowaniu słysząc jego
słowa, a on rzadko wracał myślami do świata żywych. Nagle jak znikąd
pojawił się obiekt ich rozmowy. Evans spojrzał po innych obecnych,
powstrzymując uśmiech wkradający mu się na usta. Jeśli detektyw usłyszał
słowa Parkera, chłopak zdecydowanie nie chciał być w jego skórze.
Przyjął posłusznie dokumenty i od razu zabrał się za ich wypełnienie. Im
szybciej skończy, tym szybciej będzie mógł zająć się tym, co w tej
chwili najbardziej go interesowało.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-14, 21:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Zatrzymał
na chwilę wzrok na swoim pomocniku, który bez słowa zabrał się do
pracy, co wyjątkowo mu się podobało. Gdyby ich współpraca miała tak
wyglądać, z chęcią sam by ją przedłużył. Następnie spojrzał na tego
idiotę, jak szybko ocenił, który z zadowoleniem zjadał jabłko i
najwyraźniej lubił obgadywać innych.
<br />
- Ej, ty... - Kiwnął na niego głową, zakładając ramiona na piersi. -
Zwolniłbyś mnie, co? To może od razu pójdziemy do Rockwella i mu o tym
powiesz? - Uniósł brwi, uśmiechając się chłodno na widok miny
policjanta. - I może powiesz mu też, jakim jesteś genialnym detektywem,
bo poradziłeś sobie z bandą tłukących się matołków? - Może nie przepadał
za innymi policjantami i nie utrzymywał z większością żadnych
kontaktów, ale słuchał i obserwował. I o tej sprawie też słyszał. - Tak
myślałem.
<br />
Rozejrzał się po sali z wyraźną pogardą, a następnie raz jeszcze spojrzał na Evansa.
<br />
- Zajrzyj do mnie, jak skończysz - mruknął i bez pożegnania wyszedł
stamtąd, odprowadzany przynajmniej jedną parą wściekłych oczu.
<br />
Dojście na miejsce zdarzenia zajęło mu niecałe dziesięć minut. Spacer
dobrze mu zrobił, otrzeźwił go i w pełni skupiony mógł się zająć pracą.
Na początku obejrzał budynek z przodu (wpierw oczywiście pokazał odznakę
policjantowi, który wszystkiego pilnował) wraz z wybitą szybą i
niewybrednymi komentarzami. Wszystko wyglądało na zwykły wandalizm, choć
Charles nie rozumiał jeszcze, po co ktoś zadawał sobie trud, żeby tak
dobrze to upozorować. Przeszedł dookoła budynku, aż znalazł się przed
ścianą wschodnią, na której wciąż znajdował się rysunek szczura, choć
już bez doczepionych gałek ocznych. Wyciągnął z teczki jedno ze zdjęć i
porównał je z oryginałem, zagryzając w zamyśleniu dolną wargę. Rozejrzał
się wokół, ale niewiele się działo z tej strony antykwariatu. Kilka
drzew, jednokierunkowa ulica i… odrestaurowana kamienica. Mężczyzna
zmrużył oczy, oceniając odległość między budynkami. Czy istniała szansa
dostrzeżenia szczura z któregoś okna? Czy to był znak? Musiał to
sprawdzić.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-15, 00:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
tylko policjant opuścił pomieszczenie, wzrok funkcjonariuszy skupił się
na Parkerze. Kilkoro nawet zaśmiało się, kręcąc przy tym głowami.
Mężczyzna skrzywił się i wrócił bez słowa na swoje miejsce pracy. Evans
uwinął się z robotą szybciej, niż planował i ruszył korytarzem w
poszukiwaniu źródła bałaganu. Znał już co nieco policjantów dyżurujących
przy wejściu, dlatego zagadanie ich nie było ciężkie. Oczywiście nic
sensownego mu nie powiedzieli. Zrezygnowany chciał już wrócić do biura,
gdy drogę zastąpił mu Rockwell.
<br />
- Xavier? Co Ty tu robisz, nie powinieneś być z Bakerem? - zapytał szybko, nie patrząc nawet zbyt długo na chłopaka.
<br />
- Też chciałbym wiedzieć, co ja tu robię... - powiedział cicho, jakby
sam do siebie i pomasował skroń palcami.- Detektyw Baker poszedł sobie
na spacer, szefie.
<br />
- Na spacer? Mówił ci czemu? - dopytywał dalej, robiąc przy tym dziwną minę. - A co ze sprawą, ze szczurem?
<br />
- Oczywiście, że nie. On ogólnie mało mówi, ograniczając się do poleceń -
odpowiedział szybko chłopak, uśmiechając się lekko na myśl o ich
relacji zawodowej. - Jakim szczurem szefie?
<br />
Evans patrzył na mężczyznę, jakby faktycznie postradał już zmysły z tego
wszechobecnego stresu. Zmarszczył brwi w trosce. Może on źle się czuje i
potrzebuje odpoczynku? Nie ma tutaj jakiegoś zastępcy? Chłopak miał
wrażenie, że każdy tutaj gada dziś od rzeczy.
<br />
- Och, tak. Mówił, że za nim nie przepadasz. Zawsze mogę Cię przenieść,
jeśli tak bardzo źle się dogadujecie. Merry, poczekaj chwilę! - Zawołał
szybko za policjantką na schodach i podreptał w jej stronę, na krótkich
nogach. Xavier westchnął tylko i udał się do małej kafejki, znajdującej
się na pierwszym piętrze budynku.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-15, 16:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Przy
antykwariacie spędził czterdzieści minut, badając okolicę i
pozostawione zniszczenia. Gdy wrócił na komisariat, nos i policzki miał
zaczerwienione od mrozu. Od razu przeszedł do kafejki, chcąc napić się
czegoś ciepłego. W środku nie było wielu osób, a jedną z nich rozpoznał
od razu - Evans siedział przy niewielkim stoliku, trzymając w dłoniach
parujący kubek. Charles podszedł do lady, zamówił ulubioną kawę, a
następnie zbliżył się do swojego pomocnika. Bez pytania usiadł
naprzeciwko niego, uśmiechając się kątem ust na widok jego miny.
<br />
- Jak tam raporty? - zapytał na wstępie, szczerze zainteresowany. Musiał
niedługo odnieść je na biurko szefa, więc miał nadzieję, że chłopak się
pospieszy.
<br />
Zabębnił palcami w porysowany blat stolika, myślami wciąż krążąc wokół
miejsca zdarzenia. Gdy przeszedł na drugą stronę i stanął obok
kamienicy, wciąż nie był pewien, czy jego tok myślenia idzie w dobrym
kierunku. Choć widział rysunek szczura na ścianie, to nie był pewien,
czy z tej odległości dostrzegłby bez problemu oczy. Poza tym wydawało mu
się, że lepszy widok miałby z wysokości, a to oznaczało, że musiał
wejść do kamienicy. Ostatecznie jednak tego nie zrobił, najpierw chcąc
dowiedzieć się czegoś o mieszkańcach. I o właścicielu antykwariatu.
Niewiele miał informacji w dokumentach, które otrzymał od szefa. Musiał
znów się z nim zobaczyć.
<br />
- Hm…? - Zamrugał, patrząc na chłopaka, który najwyraźniej coś do niego mówił, a on całkowicie się wyłączył. - Co mówiłeś?</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-15, 17:14<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Mówiłem - powtórzył chłopak, wzdychając krótko - że raporty leżą
wypełnione na moim biurku. Po drodze do kafejki wpadłem na szefa. Myślę,
że nie czuje się zbyt dobrze. Zachowuje się od rana bardzo dziwnie i
majaczy o jakimś szczurze. Oby to nie było nic poważnego, bo jest dobrym
policjantem.
<br />
Evans patrzył w zielone oczy detektywa, zauważając, że intensywnie nad
czymś myśli. Pewnie wie o tej ciężkiej sytuacji na komisariacie ze
szczegółami. Chłopak nie miał jednak śmiałości zapytać go, o co
konkretnie chodzi. Wiedział, że i tak nie dostanie odpowiedzi. Poprawił
włosy, zakładając kilka kosmyków za ucho i upił łyk kawy. Tym razem
musiał kupić sobie coś porządniejszego, nie dałby rady wytrzymać całego
dnia na kubku herbaty. Miał zmartwioną minę. Pocieszał go tylko fakt, że
jutro wcześniej kończy pracę i będzie mógł poświęcić więcej czasu na
spacer ze swoim ulubionym czworonogiem. Odkąd zamieszkał w Anglii, był
jego najlepszym i jedynym przyjacielem, choć czasem potrafił narobić
bałaganu, a Xavier nie miał już siły sprzątać wiecznego bałaganu w
niedużym mieszkaniu.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-15, 22:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles pokręcił głową, patrząc na chłopaka z politowaniem.
<br />
- Majaczy o jakimś szczurze? Twoja ignorancja aż boli, dzieciaku.
<br />
Wstał, odebrał swoją kawę, a następnie wrócił do stolika, ale już nie
usiadł, stojąc jedynie nad pomocnikiem niczym sęp gotowy do ataku.
<br />
- Znajdź swojego wujaszka i zapytaj go, gdzie jest zapis rozmowy z
właścicielem antykwariatu. Zapytaj też, czy ktoś rozmawiał z
mieszkańcami kamienicy, która znajduje się zaraz obok. - Polecił. -
Jeśli nie, to znajdź Sarę i powiedz jej, że chcę wiedzieć wszystko o
mieszkańcach kamienicy, która znajduje się obok szczura. Zapamiętałeś? -
Westchnął. - A później przynieś mi te raporty.
<br />
Gdy wychodził z kafejki, nie myślał już o szczurze, a o swoim młodym
chłopcu. Przeglądał wypełnione przez niego dokumenty i był zdumiony, jak
dokładny i precyzyjny jest w swojej pracy Evans. A później ten otwierał
buzię i zaczynał mówić, a Charles kolejny raz zadawał sobie pytanie, co
odbiło Rockwellowi, żeby przytargać tu takiego dzieciaka. Doprawdy,
można z nim było oszaleć.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-15, 22:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Zanim
detektyw zdążył opuścić pomieszczenie, Evans wstał z miejsca,
zatrzymując go w połowie drogi. Zapomniał nawet o swojej gorącej kawie,
której tak bardzo teraz potrzebował.
<br />
- Najpierw chciałbym się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Nie
będę tylko chłopcem na posyłki. Wiem, że to coś poważnego i jeśli mam ci
pomóc, musisz powiedzieć mi więcej na ten temat. - Praktycznie zastąpił
detektywowi drogę z zaciętą miną. Nie miał zamiaru mu odpuścić i dawać
aż tak sobą pomiatać. Skierował lodowaty wzrok prosto w zielone tęczówki
i oparł się o framugę drzwi, czekając na wyjaśnienie sytuacji. Nawet
jeśli detektyw kolejny raz potraktuje go jak powietrze, to przynajmniej
nie będzie siedział i patrzył na to z założonymi rękoma.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-15, 23:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
zatrzymał się nagle, omal nie wylewając niesionej przez siebie kawy.
Zmrużył oczy, patrząc w zacięte, jasne tęczówki chłopaka, a następnie…
postąpił do przodu, naruszając przestrzeń osobistą Xaviera.
<br />
- Nie chcesz być tylko chłopcem na posyłki? - zamruczał, jednoznacznie lustrując go wzrokiem. - Gdzieś już to słyszałem…
<br />
Patrzył jeszcze przez chwilę na jego drobną, całkiem zgrabną sylwetkę,
nim odsunął się, parskając śmiechem. Widział, że chłopak czuł się
zaniepokojony, jakby naprawdę sądził, że Charles może się na niego w
każdej chwili rzucić. Może i był niezły, i całkiem w jego typie, co
niechętnie przyznawał, ale nigdy nie romansował z pracownikami
komisariatu. Wolał innych ślicznych chłopców.
<br />
- Weź się w garść Evans i przestań zachowywać się jak idiota - burknął
nieprzyjemnie i przepchnął się obok niego. - Gdy zrobisz, co kazałem,
opowiem ci o sprawie.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-16, 00:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Och,
oczywiście. Jak zawsze Evans musiał posłusznie przyjąć polecenia
detektywa. Był jego pomocnikiem i to było jasne, jednak czuł się jak
robot zaprogramowany do usługiwania i niezadawania pytań. Czuł chwilową
satysfakcję, gdy zaskoczył policjanta swoją reakcją. Niestety trwało to
krótko, bo gdy Baker przekroczył dopuszczalny dystans pomiędzy nimi,
zalała go fala gorąca, która pewnie objawiła się na jego lekko
przestraszonej twarzy. Oczywiście, z naciskiem na lekko, bo Xavier był
przekonany, że dalej wygląda poważnie, ze zmarszczonymi w gniewie
brwiami i sercem wybijającym szaleńczy rytm. Nie chciał pozwolić na to,
żeby mężczyzna zastraszył go swoimi... dziwnymi metodami. Nie miał
jednak większego wyboru, niż przyjąć jego warunki bez dalszych dyskusji.
Znalezienie Rockwella nie było trudnym zadaniem. Wystarczyło usiąść w
holu i poczekać, aż zacznie kolejny szaleńczy rajd po pierwszym piętrze.
Poinstruował go, że zapisy rozmów znajdują się tam, gdzie wszystkie
inne, czyli w archiwum, w pokoju 20. Było to świeże nagranie, więc Evans
nie musiał długo go szukać. Ktoś zwyczajnie zostawił je na brzegu
stołu. Chłopak zjawił się pod drzwiami Bakera po dwóch godzinach. Miał
już wszystkie potrzebne informacje. Ledwo udało mu się otworzyć drzwi,
niosąc przed sobą największy stos kartek i segregatorów, jaki
praktycznie dało się unieść. Z impetem odłożył wszystko na biurko
mężczyzny.
<br />
- Sara nie wiedziała, co będziesz potrzebował, więc dała mi cały wykaz z
ostatniego roku - sapnął cicho i opadł na krzesło przed detektywem. -
Wiesz, że na drugim piętrze, mieszka jakaś chora kobieta, zbierająca
wszystkie bezpańskie koty z ulicy? Sąsiedzi skarżyli się, że klatki
schodowe śmierdzą jak publiczne toalety.
<br />
Evans zaśmiałby się ze swojej własnej historii, gdyby nie brakowało mu
tchu, przez taszczenie ciężkich dokumentów po schodach przez cztery
piętra. Włosy opadające mu na czoło rozczochrały się jeszcze bardziej
niż zazwyczaj, przez co wyglądał dość zabawnie. Spojrzał na detektywa.
<br />
- To teraz słucham. Co to za szczur?</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-17, 12:24<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie spieszyłeś się - mruknął niezadowolony, kiedy chłopak wtoczył się w końcu do jego gabinetu.
<br />
Zerknął krótko na ilość segregatorów i teczek, jakie ten ze sobą
przyniósł. Skrzywił się, bo nie było tego mało. Przejrzenie tego zajmie
mu dużo czasu, więcej, niż by chciał. Do tej pory zapisał jedynie swoje
obserwacje, ale nie mógł ruszyć dalej, dopóki nie dowie się, kto mieszka
w tej kamienicy.
<br />
Westchnął, zaczynając segregować dokumenty na dwie grupy. Teczkę i
nagranie z rozmową z właścicielem antykwariatu odłożył na razie na bok,
zostawiając ją sobie na deser.
<br />
- Masz. - Rzucił zaskoczonemu dzieciakowi teczkę, w której znajdował się
opis całej sprawy i zdjęcia "słynnego" szczura. - Jak skończysz
oglądać, to weźmiesz się za ten stosik. - Przesunął część papierów na
jego stronę biurka. - Szukamy każdego pozornie normalnego mieszkańca
kamienicy. Twoje babcie z kotem odpadają. Chyba że zauważysz coś
nietypowego - wtedy od razu odkładaj na kupkę "podejrzanych". To nam
pomoże wyeliminować chociaż część, żeby później przejrzeć to dokładniej.
- Zmrużył oczy, niepocieszony. Nie podobało mu się, że musiał prosić
gówniarza o pomoc, ale wiedział, że tak będzie szybciej. - Liczę na
twoją intuicję, więc nie spieprz tego.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-17, 14:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
oburzył się trochę, słysząc, jak detektyw narzeka na jego tempo pracy.
Ciekawe jak jemu poszłoby taszczenie tych dokumentów do gabinetu. Gdy
dostał teczkę z aktami sprawy, przeczytał je szybko, chłonąc każde
słowo. W lodowatych oczach pojawił się błysk ekscytacji. W końcu będzie
mógł zająć się czymś więcej niż drobnymi przestępcami i wandalami.
Przerzucał kartki w zamyśleniu, skupiając swój wzrok na obrzydliwych
fotografiach. Skrzywił się lekko, na myśl o tym, co musiał mieć w głowie
sprawca tego zdarzenia. Zastanawiał się, co mogło stać się z ofiarą i
czy jeszcze żyje. Wyniki z laboratorium nie zostawiały żadnych
wątpliwości co do tego, że ewentualne zwłoki w momencie zdarzenia
musiały być świeże. Xavier chwycił tym razem segregator ze swojej,
wyznaczonej części. W głębi duszy miał nadzieję, że sprawca zdarzenia
tylko uszkodził ofiarę, ale zważając na okoliczności, nie dawał temu
większych szans.
<br />
- Kilkoro z nich znacznie zalega z czynszem. Niektórzy dostali nawet
wezwanie sądowe. Kto pozwolił tam mieszkać osobie niewypłacalnej? -
Evans pokręcił głową, przygryzając policzek. Siedzieli już tak od
dłuższego czasu i nic wyjątkowego nie udało mu się znaleźć. Chłopak
odchylił głowę, rozkładając się na niewygodnym krześle. Westchnął
ciężko. Nie wiedział nawet kiedy zaczęła się ich praca, ale zdecydowanie
trwała już za długo. Niewielka teczka, którą trzymał teraz w górze
przed swoją twarzą, spadła mu niezdarnie, uderzając go w zadarty nos.
<br />
- Cholera, chyba coś znalazłem. - mruknął niewyraźnie, pocierając
obolałą twarz. - Jakaś kobieta, która mieszka samotnie z synem, dostała
ostatnio wezwanie, bo jej ubezwłasnowolniony dzieciak męczy zwierzęta
sąsiadów. Narkoman. Ma też za sobą kilka lat w ośrodkach uzależnień.
<br />
Poprawił się na krześle i odłożył dokumenty na stos innych.
<br />
- Mam jeszcze imiona i nazwiska osób, które mieszkają od wschodniej
strony budynku. Z każdego piętra. Może coś widzieli przez okno? -
Podsunął detektywowi odręcznie napisaną listę. - A ty, masz coś?
<br />
Chłopak nachylił się nad biurkiem, zaglądając w akta, które trzymał mężczyzna.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-17, 17:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles potarł zmęczoną twarz. Oczy już go bolały od wpatrywania się w kolejne strony pokryte małym druczkiem.
<br />
- Samotna matka z małym dzieckiem, przeciętna rodzina, jakiś samotny
staruszek… - mamrotał, odrzucając niepotrzebne papiery na podłogę, bo na
biurku nie było już miejsca. - Kurwa.
<br />
Odchylił się na chwilę na krześle, myśląc gorączkowo.
<br />
- Ktoś musiał coś widzieć - powiedział w końcu, spoglądając na równie
zmęczonego chłopaka. - O to właśnie chodzi. Żeby ktoś to zobaczył. Ale
kto? - Nerwowym ruchem przeczesał przydługie włosy. - Ile lat ma ten
dzieciak-narkoman? Ja mam tylko jakiegoś samotnego przedsiębiorcę, który
często sprowadza dziwki, a przynajmniej tak twierdzą sąsiedzi. Musimy z
nimi pogadać. I z każdym, którego okno wychodzi na wschodnią stronę
antykwariatu. - Uniósł jedną teczkę i odrzucił ją na zbędną kupkę. - No,
może oprócz tej rodziny.
<br />
Wychylił się i sięgnął po zapis rozmowy z właścicielem budynku, na
którym ktoś narysował szczura. Zachowywał się jak w transie i nawet nie
zauważył, że całkiem sprawnie wydaje polecenia, a jego młody pomocnik
wcale nie przeszkadza mu tak bardzo, jak się tego spodziewał.
<br />
- Zrób listę osób, które trzeba przesłuchać. A ja odtworzę nagranie. -
Westchnął, bez zastanowienia zwierzając się ze swoich odczuć. - Ta
sprawa wydaje się tak śmiesznie prosta, a mi wciąż coś umyka…</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-17, 19:27<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Tydzień temu skończył siedemnaście — powiedział chłopak, opierając
brodę o dłoń. Patrzył, jak policjant chwyta za nieduże radio i ładuje do
niego płytę. Kilka chwil potem popłynęło z niego nagranie, na którym
nerwowy właściciel antykwariatu zdradza swoje imię.
<br />
— No naprawdę. Wielce to odpowiedzialne nie zainstalować kamer w
sklepie. - skomentował chłopak, gdy słuchał historii. Drugą ręką z
przymkniętymi już ze zmęczenia oczami notował wszystkie potrzebne
informacje na temat osób, które trzeba przesłuchać. Nagle z transu
wyrwała go myśl, pojawiająca się jak błyskawica. Wyprostował się
momentalnie na krześle.
<br />
— Przecież te dziadki z fajką... — wymamrotał szybko do detektywa. — To o
tym musieli mówić. Jeden z nich sprawiał wrażenie, jakby wiedział. Nie
jestem pewny, ale... starsza kobieta jest ich sąsiadką. Z akt wynika, że
kobieta mieszka blisko antykwariatu. W takim razie oni też.
<br />
Serce chłopaka zabiło szybciej, gdy wrócił myślami do porannej sytuacji i
tego, jak jeden z dziadków stwierdził, że to dziwna sprawa. O co innego
mogło im chodzić? Chłopak pamiętał tylko, jak wyglądali. Nie miał
pojęcia, jakie są ich nazwiska, ale to przecież nie był żaden problem.
Odnalezienie ich zajmie im chwilę.
<br />
— Jeśli się pospieszymy, może zdążymy załatwić to jeszcze dzisiaj.
Szybko detektywie! — zawołał z może trochę przesadzonym entuzjazmem, ale
czuł, że to dobry trop. Wstał z krzesła, łapiąc za płaszcz i spojrzał
na Bakera, który dalej siedział nieruchomo na swoim miejscu.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-17, 22:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
wyłączył z irytacją nagranie. Niczego się nie dowiedzieli poza tym, że
właściciel antykwariatu postanowił zaoszczędzić nawet na monitoringu.
Baker miał ochotę przeklinać tego idiotę. Cała jego złość skoncentrowała
się jednak na siedzącym przed nim chłopaku, który, choć na początku
pomocny, teraz zaczął działać mu na nerwy.
<br />
- Możesz się opanować? - warknął nieprzyjemnie, gasząc jego zapał. - Po
pierwsze - przestań mówić do mnie per detektywie. Mam nazwisko, Evans!
Po drugie, opanuj się, do cholery! Myślisz, że tak po prostu za tobą
pójdę, nie wiedząc, o co ci chodzi i czy to, co mówisz, może mi jakoś
pomóc?
<br />
Zaczął rozmasowywać sobie skronie, wyczuwając już kiełkujący pod czaszką
ból. Był zmęczony przeglądaniem takiej ilości papierów i w końcu wyżył
się na chłopaku, który nie potrafił powstrzymać swojego entuzjazmu. Nie
żałował.
<br />
- Dopóki nie zaczniesz zachowywać się poważnie, jak na policjanta
przystało, to nie masz tutaj czego szukać. Nie będę bawił się w
przedszkole. - Poinformował go grobowym tonem. - Przynieś te wypełnione
raporty i zjeżdżaj. Sam sobie poradzę.
<br />
Odchylił się z jękiem na oparcie fotela. Czuł się na to za stary.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-17, 22:36<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Och, no jasne. Właśnie dziś rano idąc do tego paskudnego miejsca, w
którym teraz jestem - mówiąc to teatralnie rozłożył ręce. - Podsłuchałem
przypadkiem rozmowę dwóch, nieprzyjemnych, prawie jak Ty, mężczyzn.
Mówili coś o sprawie, którą właśnie masz przed nosem. Ich sąsiadką jest
prawdopodobnie babka, która zgłosiła sprawę. Cała trójka mieszka
niedaleko antykwariatu, a jeden z tych starych zgredów...
<br />
Tu urwał w połowie, zastanawiając się czy powinien ponownie nakreślić
ich podobieństwo do detektywa, jednak odpuścił to sobie, nabierając
powietrza w płuca.
<br />
- Jeden z mężczyzn mówił tak, jakby nie chodziło mu tylko o głupią,
wybitą szybę. Może od nich czegoś się dowiemy? - Evans w momencie
kończenia opowieści był już jedną nogą poza biurem detektywa, ściągając
tym samym na siebie wzrok zdziwionych policjantów, stojących na
korytarzu. Zamknął ostatecznie za sobą drzwi, patrząc hardo na ironiczne
uśmiechy gapiów.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-17, 22:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
odetchnął drżąco, próbując się uspokoić. Ten dzieciak był taki
niecierpliwy, taki pewny siebie, a przy tym taki bezmyślny... To była
mieszanka wybuchowa, która doprowadzała Charlesa do szału. Potrzebował
chwili, żeby nie zamordować gówniarza.
<br />
Gdy w końcu wyszedł z gabinetu, omal nie wpadł na wyprostowane plecy
chłopaka. Położył dłoń na jego łopatkach (od razu wyczuł, jak ten się
spiął pod jego dotykiem) i pchnął go do przodu.
<br />
- Rusz się - burknął nieprzyjemnie i założył kurtkę. Czuł na sobie
ukradkowe spojrzenia, ale jak zwykle je zignorował. Wiedział, że
traktowali go tutaj jak dziwaka, którym przecież naprawdę był, i
zupełnie mu to nie przeszkadzało. - Pójdziemy poznać twoich dziadków.
Pewnie się polubimy, skoro są tak uprzejmi, jak ja.
<br />
Gdy wyszli na zewnątrz, od razu uderzył w nich zimny podmuch wiatru.
Charles wsunął dłonie w kieszenie kurtki i ruszył przed siebie, nie
zamierzając pokonywać tej drogi samochodem. To nie było daleko.
<br />
- Nie mogłeś powiedzieć mi o tym wcześniej? - zapytał pozornie spokojnym
głosem. - No wiesz, zanim zaczęliśmy przeglądać te wszystkie pudła? -
Odetchnął, bo znów zaczynał się irytować bezmyślnością chłopaka, a to
okazało się błędem, bo zimne powietrze wdarło się do jego gardła i
mężczyzna zakasłał kilka razy, zanim mógł normalnie mówić. - Posłuchaj,
nie wiem, czy naoglądałeś się za dużo filmów, czy może naczytałeś za
dużo książek, ale ta praca nie polega na szaleńczym wybieganiu z
gabinetu i nieskładnym wrzasku o jakichś dziadkach. Tu potrzeba spokoju.
I myślenia. - Skrzywił się teatralnie. - A ty masz z tym wyraźny
problem. Jesteś najbardziej irytującym szczeniakiem, jakiego spotkałem, a
to naprawdę wyczyn, gratuluję.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-17, 23:36<br />
<hr />
<span class="postbody">W
porównaniu do tego, co wyczyniało się na ulicy kilka dni temu, to teraz
śnieg pozostał na chodnikach w znikomej ilości. Chłopak schował twarz
pod szalikiem, żeby uniknąć tych znienawidzonych czerwonych śladów na
twarzy.
<br />
— Przypomniałem sobie o tym dopiero potem. Przecież ta praca nie pójdzie
na marne. Resztę osób też trzeba przesłuchać — mamrotał chłopak. Nie
był nawet pewny, czy Baker wszystko usłyszał. Zimny wiatr rozwiewał mu
idealnie ułożone dziś włosy. Resztę, zapewne bardzo ważnych w umyśle
mężczyzny słów, Xavier zignorował. Bardziej skupiał się na tym, żeby nie
poślizgnąć się na lodzie i nie wylądować na chodniku, a przytyki
policjanta już prawie wcale go nie ruszały. Człowiek, przebywający w
takim towarzystwie, potrafi przywyknąć. Po pięciu minutach drogi chłopak
przystanął w miejscu, prawie wpadając na mężczyznę.
<br />
— Musimy zapytać tej pani z piekarni. Ona może ich znać — powiedział,
wchodząc szybko do sklepu. Dla niektórych małe rozmiary pomieszczenia
mogłyby być przytłaczające, ale Evans bardzo lubił takie nieduże
powierzchnie. Kobieta spojrzała na chłopaka, a potem na detektywa
wyczekująco. Mężczyzna musiał pokazać jej odznakę, bo momentalnie jej
twarz przybrała zmartwiony wyraz.
<br />
— Szukamy dwóch mężczyzn w podeszłym wieku. Jeden z nich wysypał tu dziś
tytoń na podłogę. — Evans starał się możliwie jak najkrócej opisać
sytuację, żeby nie denerwować policjanta.
<br />
— Tak, znam ich. Mieszkają na końcu ulicy. Nieduży, zielony dom.
Zauważycie — kobieta odpowiadała krótko. Wyraźnie chciała się pozbyć
nieproszonych gości.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-18, 15:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
pokiwał głową, podziękował uprzejmie i opuścił piekarnię. Myślami wciąż
był przy sprawie, wciąż próbował poskładać puzzle, których nie było
przecież zbyt wiele i cały czas wydawało mu się, że zna odpowiedź.
Potrzebował tylko czegoś, co choć w niewielkim stopniu potwierdzi jego
przypuszczenia. Po tylu latach pracy nauczył się, żeby kierować się
intuicją, ale robić to z rozwagą i nie zawsze jej ufać. Ostatnio zaufał i
bardzo źle się to skończyło.
<br />
Evans szedł obok niego w ciszy, najwyraźniej nie mając ochoty z nim
rozmawiać, co mężczyźnie odpowiadało. Chwila ciszy przy tym dzieciaku to
było wytchnienie. Spokój nie trwał jednak długo, bo chłopak nagle
poślizgnął się i byłby wylądował tyłkiem na oblodzonym chodniku, gdyby
nie refleks Bakera. Złapał bruneta w pasie i przyciągnął do siebie
mocno, asekurując go.
<br />
- Sierota - skomentował, gdy w końcu odsunął się od nowego policjanta.
<br />
Wyminął go i pierwszy ruszył w stronę zielonego domu. Furtka była
otwarta, więc wszedł bez problemu na podwórze i podszedł do drzwi.
Zapukał dwa razy w ciężkie drewno, a gdy w drzwiach pojawił się starszy
jegomość, uśmiechnął się krzywo i przywitał.
<br />
- Dzień dobry. Nazywam się detektyw Baker - pokazał odznakę - i
chciałbym zadać panom kilka pytań w sprawie tego, co wydarzyło się przy
antykwariacie. - Od razu dał znać, iż wie, że w domu mieszka dwóch
mężczyzny i że sądzi, iż oni wiedzą coś na temat całego zajścia. -
Możemy wejść?</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-18, 16:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Evans
mrużył oczy, osłaniając je od ostrego wiatru. Widział już w oddali
zielony, pokryty śniegiem domek, gdy nagle stracił równowagę na
oblodzonym chodniku. Nie zdążył nawet zareagować ani złapać się niczego,
gdy nieuchronnie leciał w dół. W połowie drogi na ziemię poczuł silny
chwyt w pasie, na co zareagował lekką paniką. Uwolnił się szybko z
uścisku i naciągnął szalik jeszcze bardziej na twarz, nie chcąc zdradzać
swojego zawstydzenia zaistniałą sytuacją. Mruknął ciche „dzięki”, zanim
detektyw ruszył przed siebie.
<br />
— Co?! — zapytał trochę za głośno, łysiejący staruszek w koszuli w
kratę, który otworzył im drzwi. Grzebał jedną ręką przy aparacie
słuchowym, patrząc na detektywa podejrzliwie. - Jakim fiacie? Ted, jacyś
panowie do ciebie!
<br />
Zanim mężczyzna zdążył się odwrócić, w drzwiach pojawił się drugi, trochę żywszy na pierwszy rzut oka dziadek.
<br />
— No masz ci los. Policja — skomentował krótko, robiąc przy tym kwaśną
minę. Założył okulary na nos i przyjrzał się odznace Bakera, jakby
próbował ocenić, czy na pewno jest prawdziwa. - No... wchodźcie.
<br />
Machnął ręką niechętnie, zapraszając policjantów do środka. Wskazał im
miejsce w małym salonie. Obok znajdowała się nieduża kuchnia, która tak
swoją drogą, dawno nie widziała środków czystości. Evans nie spodziewał
się jednak sterylnych warunków po dwóch niedołężnych staruszkach. Blat
przy lodówce pełen był brudnych talerzy i niedojedzonych resztek.
Chłopak skrzywił się, widząc ten wszechogarniający syf i usiadł na
sofie, starając się nie dotknąć niczego po drodze. Bardziej rozmowny
mężczyzna przedstawił się jako Ted Molotovskij. Powiedział, że mieszka
tu ze starszym bratem Johnem odkąd zmarła jego żona, a ten ze względu na
swój wiek nie może zostać sam.
<br />
— Pewnie ktoś na nas doniósł. Ta zakała rodziny... — zaczął skrzekliwym
głosem łysy staruszek, drepcząc wyjątkowo powoli w stronę salonu. Drugi
mężczyzna uciszył go szybko, określając mężczyznę mianem starego zgreda.
<br />
— Co się stało, panowie? — zapytał.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-18, 23:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
usiadł obok Evansa, rozglądając się sceptycznie po wnętrzu niewielkiego
domu. Nie spodziewał się, by dowiedzieli się czegoś nowego w tym
miejscu. Otworzył im drzwi staruszek, który miał ogromne problemy ze
słuchem (ze wzrokiem pewnie nie mniejsze), a przed nimi siedział jego
niewiele młodszy brat.
<br />
- Chodzi o antykwariat - wyjaśnił krótko, nie zamierzając się rozwodzić
nad sprawą. - Z pewnością słyszał pan o całym zajściu. Chodzimy po
sąsiednich domach i wypytujemy, czy ktoś coś widział. - Uśmiechnął się
przyjaźnie. - Może zauważył pan coś nietypowego w okolicy? Ktoś kręcił
się wokół antykwariatu? Ktoś sprawiał jakieś problemy w okolicy? Każda,
nawet najmniejsza informacja, może okazać się ważna.
<br />
Starał się sprawiać wrażenie miłego, przeciętnego policjanta, który został oddelegowany do niewdzięcznej roboty.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-19, 09:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Staruszek
popatrzył chwilę na Evansa, po czym pochylił się nad niskim, szklanym
stołem w stronę policjantów. Mówił bardziej do Bakera, jakby nie wierzył
w kompetencje siedzącego obok chłopaka.
<br />
— Tak, tak, bo widzi pan. Nasza sąsiadka pani Roberts codziennie nad
ranem idzie po chleb do piekarni, tak też było tego okropnego dnia.
Antykwariat był jeszcze zamknięty, gdy zobaczyła ten akt wandalizmu. To
nie do pomyślenia. Młodzi ludzie, zamiast zająć się pracą... — mówił
szybko, gestykulując zawzięcie.— No, ale ja uważam, że to wszystko
sprawka tego młodego Nelsona. Wiedział pan, co tu się wyprawia? Syn tego
imbecyla, to znaczy właściciela antykwariatu, podobno jakieś dziwki
prowadza po okolicy, to pewnie i z mafią ma kontakty. Ja wszystko widzę z
okna. Tutaj nie ciężko o takie informacje.
<br />
— Wiedziałem, że w końcu narobi kłopotów. Niedługo nas zaczną napadać na
ulicach. Co za kraj. W Rosji to jakby im...— wszedł mu w słowo drugi
dziadek.
<br />
— Wydaje mi się, panowie policjanci — kontynuował — że może mieć długi,
to go nastraszyli. Często odwiedza ojca w pracy, to pewnie starego
Nelsona też znają. My już wiemy o tym potwornym znalezisku za sklepem.
Plotki szybko się rozchodzą. Taka spokojna dzielnica to była, dopóki się
tu nie przeprowadził. W tej nowej kamienicy mieszka.
<br />
Ted wstał ciężko z miejsca i podszedł do zardzewiałego czajnika, proponując gościom herbatę.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-19, 22:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
zapisał wszystko, z uwagą przysłuchując się relacji staruszka. Niewiele
z tego wynikało. Przedsiębiorca, który zwrócił jego uwagę, był synem
właściciela antykwariatu. I wszyscy plotkowali, że sprowadza sobie
dziwki. Ale jak na razie jedynym powiązaniem ze szczurem było jego
pokrewieństwo z właścicielem budynku, do którego ktoś przyczepił ludzkie
gałki oczne. Rzekome długi były tylko domysłami wścibskich sąsiadów.
<br />
- Bardzo dziękuję, ale mamy jeszcze sporo pracy. - Uprzejmie, acz
stanowczo odmówił herbaty. - Przypominają sobie panowie coś jeszcze?
Ktoś nieznajomy kręcił się w okolicy lub zachowywał podejrzanie?
<br />
Pięć minut później opuścili zielony domek i ruszyli w stronę antykwariatu. Niczego więcej się nie dowiedzieli.
<br />
- No, niewiele tego jest - burknął pod nosem, chowając dłonie do
kieszeni kurtki. - Musimy odwiedzić syna właściciela, chociaż to
niewielki punkt zaczepienia. Same domysły. - Prychnął, kręcąc głową.
Domysły nie mogły być przecież lepsze od jego intuicji. - A później tego
młodego narkomana i jego matkę.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-19, 23:18<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Lepsze to niż nic — mruknął smętnie Evans. Liczył na to, że mężczyźni
pomogą im nieco bardziej. — No... to złóżmy wizytę biznesmenowi.
<br />
Chłopak odzyskał trochę entuzjazmu na myśl o tym, że przecież mają jakiś
punkt zaczepienia. Stanęli pod nowo wybudowaną, sześciopiętrową
kamienicą. Nie była bardzo nowoczesna, ale na szczęście zainwestowali w
windy. Chłopak doznał szoku, widząc ilość schodów prowadzących na górę,
dlatego pierwsze co zrobił, to wparował do windy. Przeczesał włosy ręką,
patrząc na oszklone ściany. Czasem może za bardzo przejmował się swoim
wyglądem, ale taki los perfekcjonisty. Gdy stanęli przed drzwiami
mieszkania dziwne dźwięki, dochodzące ze środka, zagłuszyły rozmyślania
Evansa na temat bieżącej sprawy. Chłopak westchnął, krzyżując ręce na
piersi.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-20, 11:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
przyglądał się z rozbawieniem swojemu młodemu pomocnikowi, kiedy ten
poprawiał włosy w windzie. Ten dzieciak wydawał mu się taki… dziwny.
<br />
Kiedy stanęli przed drzwiami mieszkania następnego przesłuchiwanego, a
do ich uszu dobiegły jednoznaczne dźwięki, detektyw uśmiechnął się
ironicznie i zapukał. Gdy czekali chwilę, a w tym czasie nikt im nie
odpowiedział, walnął potężnie w drzwi, aż po klatce schodowej rozniósł
się głuchy dźwięk. Dopiero wtedy usłyszeli jakieś zamieszanie za
drzwiami i te w końcu otworzyły się, a im ukazał się syn właściciela
antykwariatu.
<br />
- Czego? - zapytał nieprzyjemnie, owinięty jedynie w szlafrok. Mógł być
mniej więcej w wieku Bakera, miał mały brzuszek, zaczynał łysieć na
czubku głowy i Charles na pewno nie określiłby go mianem przystojnego,
choć brzydkiego też nie.
<br />
- Detektyw Charles Baker. - Uśmiechnął się szerzej na widok miny
mężczyzny, gdy pokazywał odznakę. Ten pewnie pomyślał, że sąsiedzi
musieli na niego donieść. - Możemy wejść?
<br />
- Właściwie to… eee… nie jest najlepszy moment…
<br />
- Mamy tylko kilka pytań. - Choć mina detektywa wskazywała, że nie było
to nic istotnego, to głos miał na tyle stanowczy, by przedsiębiorca
wpuścił ich do środka, wyraźnie niezadowolony.
<br />
- Wybaczą panowie na chwilę... - Wskazał dłonią na swój szlafrok i zniknął za drzwiami, które musiały prowadzić do sypialni.
<br />
Charles rozejrzał się po gustownym wnętrzu i przysiadł na kanapie w
salonie, starając się udawać, że wcale nie słyszy zamieszania z
sąsiedniego pokoju. Pięć minut później drzwi od sypialni otworzyły się i
najpierw wyszła z niej jasnowłosa dziewczyna, ubrana w krótką, bardzo
sugestywną sukienkę. Uśmiechnęła się do nich i ruszyła w stronę wyścia.
Ku zaskoczeniu ich obu, zaraz za nią podążył młody, ciemnowłosy chłopak.
Charles uśmiechnął się pod nosem, odprowadzając wzrokiem tyłek męskiej
prostytutki. Był niezły.
<br />
- Przepraszam za to. - Gospodarz wskazał w stronę zamykających się drzwi
wejściowych. Wyglądał na zmieszanego. - W czym mogę panom pomóc?</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-20, 15:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Xavier
był lekko zniesmaczony dźwiękami, ale przekroczył próg mieszkania i
cóż, musiał przyznać, że wystrój wnętrza zrobił na nim spore wrażenie.
Gdy dotarli do salonu, otworzył szerzej oczy na widok ogromnego
telewizora na przeciwnej ścianie. Usiadł obok detektywa, rozglądając się
po pomieszczeniu. Nie zdziwił go widok dwóch roznegliżowanych osób
wychodzących z sypialni. Ludzie, którzy mają za dużo pieniędzy, nigdy
się nie nudzą. Evans powiedział szybko, w jakiej sprawie przychodzą.
Jakoś wyczuwał w tym miejscu negatywne emocje i liczył na to, że
opuszczą je bezzwłocznie.
<br />
— Zdemolowanie wystawy to jednak nie wszystko. Ktoś ucierpiał i każda
wskazówka na temat wrogów bądź osób, które chciałyby zaszkodzić panu
ojcu, byłaby pomocna. Ktoś wam groził? To poważna sytuacja — mówił młody
policjant, notując coś w swoim zeszycie. — Mogą być państwo w
niebezpieczeństwie.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-21, 00:53<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Groził? - Mężczyzna uśmiechnął się z rozbawieniem, siadając naprzeciwko
nich na kremowym fotelu. - Widzieliście mojego ojca? To tylko
staruszek. Może lekko zwariowany, czasem irytujący i trochę za bardzo
skąpy, ale to tylko staruszek, który prowadzi antykwariat. Nie widzę
powodu, żeby ktoś miał mu grozić i nigdy o czymś takim nie słyszałem. -
Westchnął i pokręcił głową. - A to, co się ostatnio stało… Coś
okropnego.
<br />
- A panu ktoś groził? - Charles pochylił się do przodu, opierając łokcie
o kolana. Przyglądał się uważnie mężczyźnie, próbując go rozgryźć. -
Zajmuje się pan nieruchomościami, prawda? To musi przysparzać wrogów.
<br />
- Na małą skalę. - Zaznaczył od razu gospodarz, choć całe jego
mieszkanie temu przeczyło. - Niektórym mogą przeszkadzać moi goście… -
znów wydawał się nieco skrępowany, choć nie tak, jak inni mogliby być na
jego miejscu - ale to raczej nie powód, żeby robić coś takiego mojemu
ojcu. Napiją się panowie czegoś?
<br />
Mężczyzna wstał i podszedł do barku, który znajdował się po drugiej
stronie salonu. Nalał sobie trochę whisky, a widząc przeczące odpowiedzi
u swoich gości, wrócił na fotel.
<br />
- Jedyną dziwną osobą, która przychodzi mi do głowy, jest ten dzieciak z
dołu. Chodzi po okolicy i znęca się nad zwierzętami. Przerażający typ.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-21, 09:54<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Jeśli jednak zauważyłby pan coś jeszcze, to proszę zgłosić się na
komisariat. — westchnął Evans. Teraz znajdowali się w punkcie wyjścia.
Zastanawiał się, czy warto byłoby jeszcze raz przejść się pod sklep i
sprawdzić znów okolicę. Szansa na to, że znaleźliby coś jeszcze, była
marna, bo patrole przeczesały już prawie cały teren, nie znajdując
kompletnie nic. Gdy policjanci opuścili mieszkanie mężczyzny, odwiedzili
jeszcze kilka mieszkań, z których można było zobaczyć wschodnią ścianę
nieszczęsnego budynku, jednak wciąż nie dowiedzieli się niczego
istotnego. Chłopak był już porządnie poirytowany tym przesłuchiwaniem
mieszkańców, którzy nie zawsze chętnie chcieli z nimi rozmawiać i
traktowali ich bardziej jak intruzów niż szukających sprawiedliwości
policjantów.
<br />
— Co za chamstwo — mruknął, gdy kolejna osoba szybko stwierdziła, że nic
nie wie i zatrzasnęła im drzwi przed nosem. Evans rozumiał jednak to,
że niektórzy mogli się zwyczajnie bać. Najtrudniejszy, ostatni
przystanek znajdował się w mieszkaniu numer 8 na parterze. Drzwi
otworzyła im czarnowłosa, wychudzona kobieta. Miała wielkie jakby
przerażone oczy i smętny wyraz twarzy.
<br />
— Co on znowu narobił... — przyłożyła rękę do ust, widząc w wejściu stróżów prawa. - Zapraszam.
<br />
Mieszkanie było skromne, ale czyste. Rodzina wyraźnie nie była zamożna.
Chłopak już na pierwszy rzut oka widział, że kobieta jest maksymalnie
zestresowana i przepracowana.
<br />
— Tak naprawdę, to przyszliśmy porozmawiać z pani synem — zaczął Xavier.
<br />
— Obawiam się, że to niemożliwe — przerwała mu szybko i potarła nerwowo
przedramiona posiniaczonych rąk. Evans przybrał zmartwioną minę, widząc,
w jakim stanie znajduje się matka chłopaka. — On... Harry ostatnio
zachowywał się lepiej. Powiedział mi nawet, że wróci do szkoły i napisze
maturę, ale od paru dni nie było go w domu. Wcześniej zdarzały się
takie sytuacje, ale tylko wtedy, gdy przesadził z... używkami.
<br />
Jej głos załamał się żałośnie, więc przeprosiła ich i udała się do
kuchni. Trzęsącymi rękoma wyjęła z szafki buteleczkę z lekami.
<br />
— Myślę, że on znów zaczął brać — powiedziała niewyraźnie i odwróciła się w stronę policjantów siedzących przy stole.
<br />
— Kiedy pani ostatni raz widziała syna? — zapytał cicho Xavier, wyjmując notatnik.
<br />
— Pięć dni temu — odpowiedziała słabo, a Evans przygryzł wargę.
Przypomniały mu się wyniki analizy materiału dowodowego i przykra,
namolna myśl momentalnie wdarła się do jego głowy.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-21, 14:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
spojrzał na zatroskaną twarz Evansa, a później wrócił wzrokiem do
kobiety. Chyba myśleli o tym samym, a to oznaczało, że jego teoria jest
coraz bliżej potwierdzenia. Poczuł ukłucie satysfakcji, ale było to
uczucie tak krótkie i nikłe, że aż rozczarowujące.
<br />
- Czy słyszała pani o tym, co stało się w pobliskim antykwariacie? - Zapytał, zmieniając temat.
<br />
- Tak. - Kobieta pokiwała szybko głową. - Przechodzę tamtędy codziennie,
idąc na autobus, więc widziałam policję… - Spojrzała na nich z
niepokojem. - Myślicie, że to Harry zrobił…? On na pewno by nie...
<br />
- Jeszcze nic nie myślimy, pani Altman. - Uspokoił ją, a następnie
rozejrzał się po mieszkaniu. Nie dało się go porównać z mieszkaniem
mężczyzny, który był synem właściciela antykwariatu. - To nowa kamienia,
prawda? Czynsz musi być bardzo drogi… - Zawiesił głos, unosząc brew. Ze
spokojem obserwował trzęsące się dłonie kobiety, nie okazując nawet
cienia współczucia. - Dlaczego nie zgłosiła pani zaginięcia syna? Pięć
dni to całkiem sporo.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-21, 14:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
spojrzał na zatroskaną twarz Evansa, a później wrócił wzrokiem do
kobiety. Chyba myśleli o tym samym, a to oznaczało, że jego teoria jest
coraz bliżej potwierdzenia. Poczuł ukłucie satysfakcji, ale było to
uczucie tak krótkie i nikłe, że aż rozczarowujące.
<br />
- Czy słyszała pani o tym, co stało się w pobliskim antykwariacie? - Zapytał, zmieniając temat.
<br />
- Tak. - Kobieta pokiwała szybko głową. - Przechodzę tamtędy codziennie,
idąc na autobus, więc widziałam policję… - Spojrzała na nich z
niepokojem. - Myślicie, że to Harry zrobił…? On na pewno by nie...
<br />
- Jeszcze nic nie myślimy, pani Altman. - Uspokoił ją, a następnie
rozejrzał się po mieszkaniu. Nie dało się go porównać z mieszkaniem
mężczyzny, który był synem właściciela antykwariatu. - To nowa kamienia,
prawda? Czynsz musi być bardzo drogi… - Zawiesił głos, unosząc brew. Ze
spokojem obserwował trzęsące się dłonie kobiety, nie okazując nawet
cienia współczucia. - Dlaczego nie zgłosiła pani zaginięcia syna? Pięć
dni to całkiem sporo.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-21, 16:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Evans słuchał uważnie i notował wszystko, co mogłoby być istotne. Detektyw uprzedził jego pytanie.
<br />
— To nie pierwszy raz, gdy wyszedł z domu na tak długi czas. Chciałam
zgłosić, ale... — zawahała się, patrząc nerwowo na dłonie — mam
wrażenie, że policja nie bierze już nas na poważnie. Mój syn narobił
sobie dużo kłopotów. Sąsiedzi się skarżą.
<br />
— Może są jakieś miejsca, w których najczęściej przebywa? — zapytał młody policjant.
<br />
— Nie mam pojęcia. On nigdy nic mi nie mówi. Wychodzi bez słowa i tak
samo wraca. Kiedyś przesiadywał u swojej dziewczyny, ale to było dość
dawno. — Wzięła głęboki oddech i przymknęła oczy.
<br />
Pomimo tego, że była wyraźnie przestraszona, jej zachowanie i to, że nie
starała się odnaleźć syna, było dość dziwne. Evans mógłby założyć się,
że nieobecność chłopaka jest formą odpoczynku od problemów, do którego
nigdy by się nie przyznała.
<br />
— Ta dziewczyna — kontynuowała, pisząc coś na niewielkiej kartce —
spotykała się z nim rok temu. To jej adres, ale wątpię, żebyście
cokolwiek się od niej dowiedzieli.
<br />
Xavier wziął od niej złożony kawałek papieru i schował go do kieszeni. Podziękował kobiecie, opuszczając mieszkanie.
<br />
— No, to chyba coś jednak mamy — powiedział cicho chłopak i schował twarz w szaliku, chroniąc się przed mroźnym wiatrem.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-21, 23:25<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Ta, zajebiście dużo. - Prychnął, patrząc z irytacją na skulonego
chłopaka. Liczył na to, że kobieta powie coś więcej, ale ta nie chciała
mówić. Wydawała się przerażona, a powody jej stanu mogły być różne. Na
razie, pomimo pracy, jaką wykonali, wydawali się stać dalej w miejscu.
<br />
Prawdopodobieństwo, że gałki oczne należą do zaginionego chłopaka, było
bardzo duże. Wciąż jednak nie znali odpowiedzi na większość pytań.
Dlaczego akurat on? Co oznaczał szczur i dlaczego ktoś postanowił
umieścić ludzkie oczy akurat na ścianie antykwariatu? I przede wszystkim
- jaki był jego cel? Detektyw już wcześniej miał swoją teorię, która
skupiała się wokół twierdzenia, iż makabryczny szczur był dla kogoś
ostrzeżeniem. Ale dla kogo miałby nim być, jeśli oczy należały do
młodego narkomana? Dla matki? I skąd kobieta miała pieniądze na
mieszkanie w nowej kamienicy, skoro z daleka było widać, że nie należy
do osób zamożnych? Brak odpowiedzi na którekolwiek z tych pytań był
frustrujący.
<br />
Mężczyzna zerknął na zegarek i skrzywił się. Było późno.
<br />
- Przynieś mi te zaległe raporty - polecił chłopakowi, gdy wchodzili do
komisariatu, a kiedy ten pokiwał głową, bez dalszych słów odwrócił się i
skierował w stronę męskiej toalety. Był zmęczony.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-22, 10:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Xavier
do końca dnia zachowywał się jak nie on. Cały entuzjazm uciekł z niego
po dzisiejszych przesłuchiwaniach okolicy. Rzucił raporty na biurko
mężczyzny i oddalił się w stronę tego znienawidzonego biurka i
plotkujących o czymś zawzięcie policjantów. Nie obdarzył ich nawet
spojrzeniem i zaczął analizować jeszcze raz dokumenty z miejsca
zdarzenia.
<br />
Następnego dnia jego samopoczucie nie poprawiło się ani trochę. Nie mógł
pogodzić się z tym, że nic konkretnego nie udało im się znaleźć. Gdy
przekroczył próg komisariatu, atmosfera była jakby grobowa. Dziwny
entuzjazm policjantów ustąpił smętnemu wykonywaniu obowiązków. Evans
westchnął tylko i odłożył czarny płaszcz na wieszak.
<br />
— Baker! Poczekaj chwilę — zawołał szef za mężczyzną, który kręcił się
po komisariacie. Rockwell ubrany był tak, jakby lada chwila miał gdzieś
wyjść. — Znaleźli ciało. A raczej to, co z niego pozostało. Musisz to
zobaczyć.
<br />
Starszy mężczyzna skrzywił się lekko. Nikt z przyjemnością nie będzie
oglądał zwłok w takim stanie. Wyjaśnił jeszcze, że to informacja sprzed
kilku minut i dopiero zabezpieczają teren. Miejscem, w którym znaleziono
ciało, był dawno już zamknięty budynek fabryki, w którym zbierali się
okoliczni narkomani. To właśnie oni natknęli się na makabryczny widok.
Miejsce tak naprawdę nigdy fabryką nie zostało, bo porzucono jego
budowę, ze względu na brak środków. Aktualnie straszyło ono
rozpadającymi się murami i podejrzanym towarzystwem.
<br />
— Tylko pospiesz się, zanim idioci wszystko zadepczą. — Prawdą było, że
niektórzy policjanci byli, lekko mówiąc nieostrożni, ale wynikało to w
głównej mierze z ich niedoświadczenia. — Kazałem im niczego nie ruszać,
koroner jest już w drodze. Straciliśmy strasznie dużo czasu na
przeszukiwanie lasu.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-22, 12:57<br />
<hr />
<span class="postbody">Baker
też nie był tego dnia w najlepszym nastroju. A przynajmniej do chwili, w
której nie zawołał go Rockwell, informując, że znaleźli ciało. Wtedy
poczuł przypływ energii (krótki, ale jednak) i szybkim krokiem podążył w
stronę swojego gabinetu, żeby wziąć kurtkę. Nie wiedział, co go tknęło,
by po drodze wstąpić do Evansa i zabrać go ze sobą, skoro nie przepadał
za tym szczeniakiem, a jednak mimo to wszedł do pomieszczenia, w którym
przesiadywało kilku policjantów, i zawołał go.
<br />
- Mam dla ciebie coś wyjątkowego - zamruczał, gdy zdezorientowany
chłopak pojawił się przy jego boku. - Weź kurtkę i chodź ze mną.
<br />
Widział, że chłopak jest przygaszony. Najwyraźniej nie tylko on był
rozczarowany brakiem jakichkolwiek postępów w śledztwie. Dzieciak
jednak, jeśli naprawdę chciał być policjantem, musiał się do tego
przyzwyczaić. Bywało, że sprawy ciągnęły się miesiącami, a nawet latami.
<br />
- Ten chłopak, którego znaleźliście, to prawdopodobnie Harry Altman.
Mieszka wraz z matką w tej nowej kamienicy, zaraz obok antykwariatu. -
Powiedział, gdy tylko wsiadł do samochodu szefa, zajmując miejsce
pasażera. Evansowi przypadło siedzenie z tyłu.
<br />
W drodze do fabryki opowiedział Rockwellowi o wszystkim, co udało i nie
udało im się dowiedzieć poprzedniego dnia. Wczoraj nie mógł tego zrobić,
bo kiedy wrócił na komisariat, mężczyzny już nie było.
<br />
- Mam nadzieję, że ci idioci wszystkiego nie zadeptali… - mruknął z
powątpiewaniem, gdy ujrzał grupę policjantów zabezpieczających teren.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-22, 16:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Młody
policjant ledwo zdążył usiąść przy biurku, gdy do pomieszczenia
wparował Baker. Zgarnął potrzebne rzeczy i wyszedł za nim z komisariatu.
Na miejsce mieli udać się razem z Rockwellem, więc chłopak władował się
na tylne siedzenie całkiem ładnego bmw. Zatrzymali się przed dużym
ceglanym budynkiem, który pokryty był w większości wątpliwej jakości
graffiti. W niektórych miejscach kondygnacja zawaliła się, więc
spacerowanie po tych częściach fabryki nie było bezpieczne. Mężczyźni
skierowali się na pierwsze piętro po stromych schodach. Miejsce, w
którym zwykle przesiadywała młodzież, owinięto już taśmą policyjną, a
kilkoro funkcjonariuszy kręciło się z aparatami fotograficznymi. W
budynku unosił się nieprzyjemny zapach śmierci. Ciało zaczęło się
rozkładać.
<br />
— Dzieciak zmarł około 4 dni temu. Miał nie więcej niż 17 lat. Nie
ustaliliśmy jeszcze, co było przyczyną śmierci — mówił blond włosy
lekarz medycyny sądowej. Jego białe rękawiczki pokryte były krwią i
innymi nieprzyjemnymi wydzielinami. Krew pokrywała też zakurzone,
ceglane ściany i podłogę. Poza tym makabrycznym widokiem w rogach
pomieszczenia znajdowały się jeszcze potłuczone butelki i inne śmieci.
Evans, który do tej pory trzymał się raczej za detektywem, podszedł
bliżej ofiary. Zasłonił nos szalikiem i przykucnął obok. To, co
zobaczył, jednie przypominało ludzką postać.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-23, 22:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
przyjął białe rękawiczki od jednego z zabezpieczających teren
policjantów i pospiesznie je założył. Zbliżył się do Evansa, który gapił
się wielkimi oczami na trupa nastolatka, i pochylił nad nim, niemalże
dotykając ustami jego ucha.
<br />
- Mówiłeś, że lubisz widok rozkładających się zwłok… - szepnął, owiewając jego skórę gorącym oddechem - więc baw się dobrze.
<br />
Gdy odsunął się od niego, puścił mu jeszcze oczko, nim przeszedł z
drugiej strony zwłok, skupiając się z powrotem na pracy. Przesunął
wzrokiem po tej części, która kiedyś musiała być twarzą chłopaka, ale
niewiele z tego zostało. Dwie krwawe dziury po gałkach ocznych, rozcięte
policzki i rozciągnięte wargi, które miały chyba przypominać
makabryczny uśmiech od ucha do ucha. Jego klatka piersiowa i brzuch
zostały rozprute, a wszystko to, co znajdowało się w środku, zostało
wyciągnięte na wierzch. Charles musiał przyznać, że dawno już nie
widział tak okropnego i niewytłumaczalnego dla niego widoku.
<br />
- Czy coś zginęło? - zapytał, mając na myśli organy chłopaka.
<br />
- Nie. - Jasnowłosy lekarz pokręcił głową. - Wszystko znajduje się wokół denata. W kącie znaleźliśmy jedną z nerek.
<br />
Charles pokiwał głową i wstał. Wszędzie było pełno krwi i rozrzuconych
wnętrzności chłopaka. Niewiele zostało z Harry’ego Altmana. Miał
nadzieję, że nie znajdzie się jakiś idiota, który postanowi opowiedzieć
jego matce, co dokładnie stało się z jej synem, bo i tacy czasem się
zdarzali na tym komisariacie.
<br />
Całe to przedstawienie, jakie rozegrało się w fabryce, musiało być
podyktowane ogromną wściekłością i okrucieństwem, jak ostatecznie
stwierdził. Ale co złego mógł zrobić nastoletni ćpun, by zasłużyć na
taki los? Tego mężczyzna wciąż nie potrafił wyjaśnić.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-24, 14:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
drgnął niespokojnie, słysząc niespodziewany głos przy swoim uchu.
Faktycznie widok zwłok zbytnio nie raził go w oczy. W końcu nie raz
widział takie obrazy na praktykach podczas studiów. Musiał jednak
przyznać, że to, co miał teraz przed sobą przechodziło ludzkie pojęcie.
Nawet najsilniejszy psychicznie człowiek poczułby się nieswojo.
<br />
— I wzajemnie — mruknął niewyraźnym głosem. Mężczyzna ostatnio zbyt
często naruszał jego przestrzeń osobistą. Chłopak chwycił też swój
zestaw rękawiczek i zaczął delikatnie odgarniać poszczególne elementy
ubrań, które właściwie tylko w szczątkowych ilościach pozostały na
ofierze. Kalkulując na szybko jego stan, dopuszczał możliwość gwałtu,
ale lekarz z pewnością musiał to zauważyć.
<br />
— Motyw seksualny? — zapytał, żeby upewnić się co do swoich przypuszczeń.
<br />
— To bardzo prawdopodobne, ale na ten moment nie jestem w stanie
dokładnie tego stwierdzić. Na rękach ma ślady po skrępowaniu. To była
powolna śmierć. — westchnął koroner, który właśnie okrążał ciało z
drugiej strony. Evans wstał i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jeśli
niczym szczególnym można nazwać ściany umazane krwią, to zdecydowanie w
pomieszczeniu nie znajdowało się nic szczególnego. Ktoś po prostu
urządził tu sobie niezłą rzeź, nie zostawiając po sobie żadnych
narzędzi. Policjanci zdążyli też sprawdzić, czy nie znajdowały się tu
żadne ślady obuwia i o ile wierzyć ich wątpliwym kompetencją, miejsce
pozbawione było śladów. Zupełnie jakby morderca inteligentnie pozacierał
je, nie omijając ani jednego. Evans myślał teraz tylko nad jedną
rzeczą. Jakim cudem nikt nie usłyszał krzyków dzieciaka? Przecież
niedaleko mieszkają ludzie, którzy może i faktycznie mieliby trudność w
dojrzeniu czegoś przez otaczające to miejsce drzewa, ale Evans nie
wierzył w to, że Harry siedział cicho, gdy ten psychopata wydłubywał mu
oczy. Oczywiście mógł go unieruchomić i zakneblować, ale to i tak byłoby
wielce ryzykowne miejsce, jak na tak spektakularne morderstwo.
<br />
— Sprawdzaliście, w jakim stanie ma gardło i struny głosowe? — zapytał i
poświecił latarką w rozcięte usta chłopaka. Tym razem lekarz chyba był
zajęty czymś ważniejszym, bo całkowicie olał pytanie policjanta i skupił
się na rozmowie z fotografami.
<br />
Evans lekko wkurzony krążył po pomieszczeniu, jakby chciał obejrzeć
każdą pojedynczą cegłę fabryki. Spojrzał na Bakera, którego wyraźnie
bawiło to dziwne zachowanie. Chłopak nie chciał jednak wytrącać się z
zadania, więc wrócił do pracy, obdarzając go jedynie trochę komicznie
dumnym wzrokiem. Martwiło go to, że znów nie widzi niczego znaczącego.
Bał się, że detektyw zaraz odkryje coś tak dosłownego, że Evansowi
głupio będzie, że wcześniej tego nie zauważył. Zaklął cicho pod nosem.
Gdy już chciał poddać się i wrócić do ciała ofiary, jego uwagę przykuły
dziwne, zaschnięte smugi krwi pod jedną ze ścian.
<br />
— To wygląda, jakby ktoś ciągnął go po podłodze — powiedział cicho i
skierował się od razu w tamto miejsce. Nie minęła chwila, gdy dzieciak
ruszył schodami w dół, znajdując po drodze kolejne, ale wyjątkowo
nieznaczne smugi na ścianach, które pokrywały paskudne, kolorowe
malunki. W pewnym momencie zatrzymał się gwałtownie i spojrzał w górę na
zebranych przy schodach policjantów. — Czy to możliwe, że ktoś
przenosił te zwłoki?</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-25, 22:35<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">- Czy to możliwe, że ktoś przenosił te zwłoki?</span>
<br />
Charles uniósł brwi i zagapił się na dzieciaka, słysząc jego
niedorzeczne pytanie. Przez chwilę patrzył na niego jak na idiotę, mając
ochotę parsknąć śmiechem, ale ostatecznie stwierdził, że nie wypada
przy szefie. Ten w końcu był rodziną szczeniaka, a Baker wolał mu już
nie podpadać.
<br />
- Widzisz te ściany? I walające się wszędzie flaki? Ktoś urządził sobie
tutaj rzeź, rozpruwając dzieciaka jak pluszową zabawkę, a ty sądzisz, że
ktoś mógł przenosić zwłoki?
<br />
Ktoś z tyłu zaśmiał się, a Charles spojrzał bezradnie na Rockwella,
jakby niemo pytał go, dlaczego przydzielił mu takiego idiotę. Zaraz
jednak podszedł do Evansa i spojrzał na zaschnięte ślady krwi, które ten
znalazł. Skrzywił się, po raz kolejny myśląc o idiotach, z jakimi
przyszło mu pracować. Naprawdę nie wiedział, gdzie znajdowano tych
ludzi.
<br />
- Podobno wszystko było już sprawdzane… - burknął, kucając. - Jacob, możesz tu podejść?
<br />
Gdy blond włosy lekarz zbliżył się do nich, Charles pokazał mu zaschnięte ślady.
<br />
- Istnieje szansa, że chłopak został w jakiś sposób okaleczony, związany
i przyciągnięty tutaj? - zapytał, rzucając pogardliwy uśmieszek w
stronę Evansa.
<br />
- Trudno powiedzieć po aktualnym stanie zwłok…
<br />
- Ale jest taka możliwość?
<br />
Jacob wzruszył ramionami.
<br />
- Jak dla mnie całkiem prawdopodobna, ale na razie nie mogę tego potwierdzić. O ile stan zwłok w ogóle mi na to pozwoli.
<br />
Baker kiwnął głową i wstał. Rozejrzał się bezradnie wokół, a następnie
spojrzał na schody i postanowił zejść na dół. Może tam uda mu się
znaleźć coś ciekawego.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-26, 00:39<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Może mógł, zanim zrobił z niego krwawą plamę — mruknął tak niewyraźnie,
że nikt zapewne go nie usłyszał. Jego policzki znowu pokryły się
czerwonym kolorem, choć tym razem nie wiadomo było, czy aby na pewno
wynikało to z potężnego mrozu. Rockwell nawet nie spojrzał na niego,
jakby chciał udawać, że w ogóle nie zna chłopaka. Evans widząc ironiczny
uśmiech Bakera, miał ochotę podstawić mu nogę, gdy ten przechodził obok
niego, jednak powstrzymał się od tej chwilowej myśli. Gdy mężczyzna w
asyście lekarza kucnęli przy śladach krwi na ścianie, Xavier nachylił
się nad ich głowami, gwałtownie przerywając im rozważania.
<br />
— No przecież morderca, nawet jeśli był brudny od krwi, to nie wchodził
po szerokich schodach, ocierając się specjalnie o ścianę — jego głos
dotarł do nich trochę niespodziewanie, bo blond włosy lekarz aż zachwiał
się i odwrócił w jego stronę, obrzucając go poirytowanym spojrzeniem —
Dalej myślę, że to wygląda, jakby go transportował.
<br />
W pewnym momencie Baker wstał i zszedł na sam dół, dlatego chłopak
podążył zaraz za nim. Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o brudną od
kurzu ścianę. Obserwował, może nawet trochę zbyt uważnie, każdy jego
ruch. Liczył na to, że mężczyzna użyje swojego wieloletniego
doświadczenia i znajdzie w końcu coś konkretnego. Evans chciał
wywnioskować z pracy tego zarozumiałego detektywa jakieś wskazówki do
następnych spraw, jednak razie tylko czerpał satysfakcję z tego, że
facet nie odkrył więcej, niż młody policjant.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-09-28, 00:31<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Będziesz teraz za mną chodził? - Prychnął, spoglądając przez ramię na
swojego głupiutkiego pomocnika, ale ostatecznie postanowił go
zignorować. W końcu bez problemu mógł wyprzeć z głowy jego istnienie.
<br />
Rozejrzał się po niższym piętrze budynku, który w założeniu miał stać
się kiedyś fabryką. Była to ogromna przestrzeń pełna gruzu, starych
butelek i puszek po piwie. W jednej ze ścian widniała dziura wielkości
dużego okna i to zapewne przez nią wchodziła tutaj większość narkomanów i
nastoletnich buntowników szukających wrażeń. A przynajmniej na to
wskazywała ilość śmieci, których na dole było znacznie więcej.
<br />
Na początku tego nie dostrzegł, ale gdy się pochylił, zauważył
zaschnięte ślady krwi - trochę więcej z prawej strony, bliżej wejścia i
ciągnące się do schodów w znacznie mniejszej ilości. To nie musiała być
krew Harry’ego, ale mogła być, co znaczy, że faktycznie mogli najpierw
go tutaj zranić, a później związać i wnieść na górę. Ale jaki był ich
cel, tego Charles nie potrafił zrozumieć. Nie wiedział też, po co
rozpruwali chłopaka i wyciągali na wierzch jego flaki. I jak zatarli
wszystkie ślady?
<br />
Baker z góry zakładał, że było ich co najmniej dwóch. Mogli umówić się z
ofiarą w tym miejscu, a ta, niczego nie podejrzewając, przyszła tu, bo
znała sprawców.
<br />
Oczywiście, wszystko to były przypuszczenia Charlesa. Nie miał jednak
zbyt wiele punktów zaczepienia, więc starał się podążać różnymi torami,
licząc na to, że może zauważy coś, czego nie dostrzegł wcześniej.
<br />
Pozostawała też kwestia sąsiedztwa i ludzi, którzy kręcili się w tym
miejscu - zwłoki leżały tak od kilka dni. Nikt nic nie słyszał? Nikt nic
nie widział? Jakoś nie mógł w to uwierzyć.
<br />
Przez cały czas, głęboko pogrążony w myślach, kręcił się po niższej
kondygnacji fabryki, obserwowany przez swojego młodszego pomocnika. W
końcu jednak ocknął się i wrócił z powrotem na górę, mijając chłopaka
bez słowa.
<br />
- Pojadę do matki chłopaka - oznajmił na wstępie szefowi. - Na dole są
ślady krwi, więc trzeba sprawdzić, czy należą do ofiary. Poza tym niech
ktoś zajmie się przesłuchiwaniem mieszkańców okolicznych domów - ktoś
musiał coś usłyszeć lub zauważyć. - Mówił do Rockwella, jakby to on był
szefem, a nie odwrotnie. - Dajcie znać, jeśli dowiecie się czegoś
ciekawego.
<br />
Nawet nie obejrzał się na Evansa. Najwyraźniej ich krótka współpraca przy śledztwie właśnie się zakończyła.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-09-29, 14:15<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Muszę, taką mam pracę — odpowiedział mu z uśmiechem. Detektyw skończył w
końcu krążyć po budynku i wydał kilka poleceń swojemu szefowi, co swoją
drogą rozbawiło lekko Evansa, ale samego Rockwella raczej
niespecjalnie. Chłopak przeszedł się w kółko po betonowej podłodze z
odrazą trącając butem potłuczone butelki. Miejsce było tak niemożliwie
zaniedbane i brudne, że samo oddychanie powietrzem znajdującym się w tym
miejscu sprawiało Xavierowi psychiczną trudność. Nie dało się ukryć, że
był poddenerwowany.
<br />
— Chyba o czymś zapomniałeś. Co ze mną? — zapytał nieprzyjemnie i
potoczył kolejną pustą butelkę po podłodze, jakby chciał trochę zwrócić
na siebie uwagę. Przyzwyczajał się do tego, że wszyscy na komisariacie
zapominają o jego istnieniu, ale nie miał ochoty wracać do biura i
nudnych papierów, a tym bardziej słuchać wywodów Bradleya. Evans uznał,
że dopóki nie przydzielą mu innego prowadzącego, Baker jest na niego
skazany. Szklany przedmiot potoczył się pod ścianę, uderzając w nią
lekko i zatrzymał się chwiejnie. Coś właśnie mignęło mu przed oczami.
Chłopak wciąż miał na sobie białe rękawiczki, dlatego schylił się po
rzecz. Uśmiechnął się sam do siebie i podał butelkę stojącym obok
policjantom.
<br />
— Zabezpieczcie to — powiedział krótko. Na brudnym szkle niezdarnie i
prawdopodobnie zaschniętą krwią namazane było słowo „szczur".</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-10-02, 19:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
nie odpowiedział od razu na, jego zdaniem, żałosne pytanie Evansa,
bardziej skupiając się na butelce, którą ten podniósł. Trochę rozbawiło
go polecenie, jakie ten wydał zdecydowanie starszemu od siebie
mężczyźnie (sam nie dostrzegał, że również ma skłonności do rządzenia
swoim szefem), ale gdy tylko ujrzał napis “szczur”, od razu spoważniał.
<br />
- Niezłe oko - przyznał, chwaląc go, bo naprawdę tak uważał. Sam nigdy
nie dostrzegłby takiego drobiazgu, chyba że przejrzałby każdy śmieć w
tym burdelu, a na to szkoda było mu energii.
<br />
Wziął butelkę i obejrzał dokładnie napis, mrużąc oczy. Coraz mniej
rozumiał i ta sprawa, choć z pozoru prosta, zaczynała robić się
ciekawsza.
<br />
- Sprawdź, czy to krew ofiary - zwrócił się do Jacoba, podając mu
butelkę. Następnie spojrzał na swojego podopiecznego i uniósł brew. -
Nie będę cię niańczyć, młody. Jak chcesz zajęcie, to sobie znajdź.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-10-07, 14:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Praca
z Bakerem była wyjątkowo trudna. Evans wiedział o tym już od pierwszego
dnia, gdy tylko się tutaj pojawił. To jednak nic w porównaniu do tego,
co w ostatnich dniach kombinował Rockwell. Sprawa ze zwłokami chłopca
stała w miejscu. Niestety nastroje mieszkańców nie dopisywały i coraz
częściej pojawiały się skargi na służby. Rockwell rwał sobie włosy z
głowy, żeby jak najszybciej zdobyć informacje o pojawiających się
podejrzanych. Evans, obserwując tę sytuację z boku, powiedziałby, że to
wielce nieprofesjonalne zachowanie, żeby na siłę szukać winnego. W końcu
przesłanki, które posiadali, były naprawdę nikłe i nijak nie ułatwiały
wytypowania sprawcy. Nie mógł jednak pisnąć ani słowa, bo byłoby to jego
ostatnie słowo na tym komisariacie, a musiał mieć za co żyć i czym
nakarmić psa. Obserwował więc biernie jak Rockwell przestawia wszystkich
po kątach i wymyśla kolejne coraz to bzdurniejsze programy poprawiania
bezpieczeństwa okolicy. Ludzie pozbawieni informacji i karmieni
kolejnymi sensacyjnymi wiadomościami z prasy, praktycznie przestali
wychodzić wieczorami z domu. Sytuacja była dość tragiczna i Evans zdawał
sobie z tego sprawę.
<br />
— Dobry — powiedział, stając w wejściu do biura Bakera. Podszedł wolnym
krokiem do jego biurka. Detektyw pochylony nad aktami nie zwracał uwagi
na gościa, więc chłopak położył mu przed oczami tekturową podkładkę z
przyczepioną kartką. — Ankieta dotycząca pracy na naszym wydziale. Chyba
szef chce się jeszcze bardziej pogrążyć, gdy przeczyta te opinie.
<br />
Chłopak postawił przed nim kubek gorącej kawy i usiadł po drugiej
stronie biurka, opierając się o blat. Stwierdził, że spróbuje jeszcze
raz nawiązać lepszy kontakt z Charlesem i przestanie traktować go jak
zło konieczne. Zastanawiał się, ile nocy zarwał mężczyzna, rozmyślając
nad zabójstwem, bo wyglądał na bardzo zmęczonego.
<br />
— Wiadomo już, czyja była ta krew na butelce? — zapytał.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-10-17, 20:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
miał już naprawdę dość pracy nad tą sprawą, pracy na tym komisariacie i
w ogóle pracy jako detektyw. Jego początkowa ekscytacja ciekawie
zapowiadającym się śledztwem zamieniła się w znużenie i obarczanie
siebie samego winą za nieumiejętne szukanie sprawcy. Czuł pod skórą, że
cała sprawa wcale nie jest trudna; że ma wszystko, ale nie widzi
rozwiązania. I coraz bardziej myślał, że faktycznie już się do tego nie
nadaje. Może pierwszy i poważny błąd w jego karierze był też pierwszym
znakiem, że czas przejść na emeryturę?
<br />
Kiedy Evans wszedł do jego biura, w pierwszej chwili nawet go nie
zauważając. Dopiero gdy dostrzegł kubek z kawą, zerknął na chłopaka ze
zmarszczonymi brwiami. Nie podziękował za napój, ale wziął duży łyk,
nawet jeśli była to bardziej lura niż prawdziwa kawa.
<br />
- Ankiety? Jaja sobie robisz? Mam teraz wypełniać jakąś pieprzoną
ankietę? - Spojrzał z irytacją na świstek, który znalazł się na jego
papierach i zmiął go ze złością. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że w takim
momencie każą im wypełniać głupkowate ankiety. - A tak w ogóle to, co ty
tu robisz? Nie miałeś się przenieść i zejść mi z oczu?
<br />
Na pytanie chłopaka nie odpowiedział. Był zmęczony, zły i Evans
najwyraźniej pojawił się w jego gabinecie w bardzo złym momencie.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-10-17, 20:52<br />
<hr />
<span class="postbody">—
No... ja tego nie wymyśliłem. Jestem tylko chłopcem na posyłki i... —
powiedział niewyraźnie, ale zatrzymał się w połowie zdania, widząc jak
mężczyzna gniewnie gniecie kartkę, jakby chciał wyładować na niej całą
złość. Uniósł lekko brew zmieszany w obliczu ostrej reakcji Bakera. —
Jasne, powiem im że nie byłeś zainteresowany.
<br />
Zdecydowanie wybrał zły moment na odwiedziny, ale i tak musiał wszystkim
rozdać te cholerne ankiety. Czasem zastanawiał się, czy sekretarki nie
mają przypadkiem lepszej roboty. Może jednak minął się z powołaniem? W
końcu bycie funkcjonariuszem nie należało do najłatwiejszych zadań, ale
widział to zupełnie inaczej. Zdawał sobie sprawę, że początki są trudne,
jednocześnie podświadomie mierzył nieco wyżej. Jego wybujałe
wyobrażenia zostały boleśnie i skutecznie przekreślone.
<br />
— Nie mam pojęcia, co ja tu robię — zaśmiał się nieznacznie,
przypominając sobie dziwny zakres obowiązków, którym ostatnio został
obdarowany przez szefa. Jego ton głosu zmienił się po tym, jak mężczyzna
olał całkiem pytanie chłopaka. — Miałem, ale to nie zależy ode mnie.
Czekam na decyzję i już jutro powinni mnie przenieść.
<br />
Xavier wiedział, że pojawił się w złym momencie, ale wiedział też, że
dla Bakera nie ma dobrego momentu, a ankietę musiał dostarczyć każdemu
bez względu na to, jak bardzo pogardliwie facet potraktował biedny
kawałek papieru. Trzeba było jeszcze pokręcić się po komisariacie do
końca dnia, bo przecież nie mógł wyjść z pracy wcześniej, nawet jeśli
wszystkie swoje bezsensowne misje dawno już wykonał.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-11-03, 13:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles spojrzał na niego trudnym do odczytania wzrokiem, nim zwiesił głowę, całkowicie tracąc siłę na jakiekolwiek sprzeczki.
<br />
- Przepraszam - burknął i były to pierwsze przeprosiny (i zapewne
ostatnie), jakie Xavier miał okazję od niego usłyszeć. - Ta sprawa
działa mi wystarczająco mocno na nerwy, a twój wujaszek… - Pokręcił
głową, krzywiąc się na samą myśl o szefie. Nie pamiętał, kiedy ostatni
raz tak źle się dogadywali. Chyba podczas ostatniej poważnej sprawy
Bakera. - Cóż, lepiej, żeby nie wchodził mi teraz w drogę.
<br />
Potarł zmęczoną twarz i skrzywił się, czując ból w skroniach. Mało ostatnio sypiał i nie czuł się przez to najlepiej.
<br />
- Powinieneś być zadowolony z przenosin. Nelssy ostatnio radzi sobie
lepiej ode mnie. Pewnie niedługo sprawa Altmana do niej wróci. - Wziął
łyk kawy i uśmiechnął się. Chociaż tego nauczył się ten butny dzieciak. -
A ja, cóż… Chyba mam dość.
<br />
Zmęczenie pewnie miało ogromny wpływ na ten nagły przypływ szczerości. W
innej sytuacji Charles na pewno nie zacząłby się zwierzać gówniarzowi,
którego przez większość czasu traktował jak skończonego idiotę.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-09, 00:08<br />
<hr />
<span class="postbody">—
No... tego się nie spodziewałem — odparł szczerze Xavier, choć jego
głos w pewnym momencie trochę się załamał. Prawdą było, że cieszył się z
możliwości zajęcia się czymś innym, niż jakieś durne ankiety. Zupełnie
inną sprawą był fakt tego, jakim bucem okazał się jego idol z
dzieciństwa. Chłopak wyobrażał go sobie w zgoła inny sposób.
<br />
— Wiesz... osobiście nie przepadam za tobą — przyznał całkiem szczerze
Evans. Detektyw podniósł morderczy wzrok na chłopaka, dostrzegając nikły
uśmiech błąkający się po jego twarzy. To spojrzenie już dawno przestało
robić na nim wrażenie, odkąd obdarzał go nim na każdym możliwym kroku.
<br />
— Jednak myślę, że mogliśmy lepiej się dogadać, jeśli tylko byś na to
pozwolił. Jeśli jest tak, jak mówisz, to może przydadzą ci się jakieś
wakacje? — zasugerował — Wątpię, żeby szef tak łatwo ci odpuścił. On
chyba trochę fiksuje.
<br />
Ostatnie słowa wypowiedział ciszej i pomachał krótko ankietą w powietrzu.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-11-11, 01:22<br />
<hr />
<span class="postbody">- A ja uważam cię za idiotę - oznajmił, uśmiechając się przy tym, jakby wcale go właśnie nie obraził. - Jesteśmy kwita.
<br />
Zerknął krótko na ankietę trzymaną przez chłopaka i parsknął śmiechem.
Nie mógł się z nim nie zgodzić. Szef naprawdę nie ogarniał, jakie mają
teraz priorytety. Albo faktycznie coś mu się pomieszało.
<br />
- Wakacje? - Prychnął. - Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto wybiera się na
wakacje? Myślałem o… dłuższym wolnym. Całkowitym, dokładniej rzecz
ujmując.
<br />
Uśmiechnął się krzywo, myśląc o tym, jak wyglądałoby jego życie na
emeryturze. Czy byłby zadowolony? Pewnie nie. Ale może byłoby choć
trochę lepiej niż teraz.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-11, 13:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Akurat
ta informacja również nie zrobiła wrażenia na Evansie, bo naprawdę nie
ciężko było się tego domyślić. Mężczyzna traktował go w ten sposób,
odkąd tylko zaczął pracę na komisariacie.
<br />
— Co Ty nie powiesz — burknął chłopak, przewracając oczami. Wstał z
zamiarem opuszczenia pomieszczenia, jednak zatrzymał się jeszcze na
chwilę i oparł biodrem o krawędź biurka. — Chcesz iść na emeryturę?
<br />
Baker wyglądał bardziej na mężczyznę w sile wieku, a nie na
doświadczonego pracą staruszka. Pracowali razem od początku miesiąca, a
Xavier zdążył dowiedzieć się tylko tego, że facet jest strasznym bucem.
Być może tyle powinno mu wystarczyć, aby dać sobie w końcu spokój z tymi
usilnymi próbami integracji. Jednak wciąż był to jeden z najlepszych
detektywów, jakiego kiedykolwiek dane mu będzie spotkać. To byłaby duża
strata dla wymiaru sprawiedliwości, gdyby teraz zrezygnował.
<br />
— Nie jesteś na to trochę za młody? Ile ty właściwie masz lat? — zapytał czarnowłosy i skrzyżował ręce na piersi.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-11-12, 01:17<br />
<hr />
<span class="postbody">- Nie wiesz? - Uniósł brew, uśmiechając się kpiąco. - Jak na fakt, iż miałem być twoim idolem, to coś mało o mnie wiesz.
<br />
Przypomniał sobie pierwszy dzień, gdy Xavier pojawił się w jego biurze,
aż kipiąc entuzjazmem i od wejścia opowiadając mu, że jest jego fanem.
Patrząc na to z perspektywy czasu, było to nawet zabawne wspomnienie,
nawet jeśli przez większość ostatniego miesiąca chłopak działał mu na
nerwy.
<br />
- Nie wiedziałeś, że lubię ładniutkich chłopców… - mruknął, przesuwając
wzrokiem po jego sylwetce. Gdyby nie pracowali ze sobą, chętnie by go
przeleciał. - Nie wiesz, ile mam lat… Ktoś tu nie odrobił lekcji. Albo
tylko kłamałeś na początku, że jesteś moim fanem, żeby się przypodobać.
<br />
W oczywisty sposób kpił sobie z niego, ale jakoś poprawiło mu to nastrój. Chociaż trochę.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-12, 11:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Fakt,
że nie znał wieku swojego idola, był niepokojący, ale przecież znał na
pamięć każdą sprawę, którą rozwiązał detektyw. Ze szczegółami umiał
odtworzyć przebieg publicznych procesów, co wówczas dla jego rówieśników
było co najmniej dziwaczne.
<br />
— Po prostu... bardziej skupiłem się na twoich dokonaniach zawodowych — wytłumaczył się brunet. Z kolei wspominanie o<span style="font-style: italic;"> tej </span>części
życia Charlesa, nie było w danej sytuacji konieczne. Wzrok i słowa
mężczyzny wydawały się odrobinę napastujące, dlatego Evans poruszył się
niespokojnie. Gdyby nie fakt, że ten wredny facet od samego początku
traktował go jak zło konieczne, zapewne uznałby to za wyraźną aluzję.
<br />
— Ja nigdy nie kłamię, a gdybym chciał przypodobać się tobie na siłę, to
pewnie zrobiłbym to inaczej — powiedział, zanim zorientował się, jak
dwuznacznie z kontekstu tej rozmowy mogła zabrzmieć jego odpowiedź.
Właśnie dobrowolnie pomagał detektywowi zrobić z siebie idiotę.
Pogratulował własnej rezolutności w myślach i zamilkł, żeby nie palnąć
już więcej nic głupiego.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-11-18, 01:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Charles
roześmiał się, rozbawiony dwuznacznością tej odpowiedzi i zmieszaniem
widocznym na twarzy Xaviera, kiedy ten uświadomił sobie, co powiedział.
<br />
- Mogę sobie to wyobrazić. - Parsknął na widok miny dzieciaka, ale dał
mu spokój, nie kontynuując tych mało wyszukanych żartów. Nie chciał
przecież zostać posądzony o napastowanie, a widział już, że ta część
jego życia mocno przytłacza chłopaka. - Dobra, możesz już sobie iść. -
Machnął dłonią, zupełnie nie przejmując się tym, że jest niegrzeczny. - A
jak spotkasz swojego wujaszka, to powiedz mu, że może się wypchać z
tymi ankietami.
<br />
<br />
<br />
Po wyjściu z komisariatu Charles raz jeszcze pojechał na miejsce
zbrodni, łudząc się, że może zauważy coś, czego nie dostrzegł wcześniej.
Teren był owinięty policyjną taśmą i obowiązywał zakaz wstępu, ale już z
daleka dostrzegł, że ktoś kręcił się po zrujnowanym terenie.
<br />
Baker zmrużył oczy i ruszył w kierunku, z którego padało światło.
<br />
W środku znajdowała się trójka nastolatków - dwóch chłopaków i
dziewczyna. Wydawali się bardzo rozbawieni i nieprzejęci tym, że kilka
dni wcześniej znaleziono w tym miejscu trupa. Detektyw zmrużył oczy i
wyszedł z cienia, dłonią już dotykając broni, która znajdowała się pod
jego kurtką. Nigdy nie mógł przewidzieć, co się wydarzy.
<br />
- Nie zauważyliście zakazu wstępu? - zapytał, ściągając na siebie uwagę dzieciaków.
<br />
- A ty coś za jeden? - Jedna dziewczyna spojrzała na niego hardo. - Spieprzaj stąd.
<br />
Charlie uniósł brew i uśmiechnął się czarująco.
<br />
- Detektyw Charles Baker. - Pokazał odznakę. - Jesteście zatrzymani w
sprawie zacierania śladów. - Rzucił wzrokiem na woreczek z białym
proszkiem, który znajdował się obok uda jednej z dziewczyn. - I za
posiadanie.
<br />
Gdyby nie lata doświadczenia, z pewnością parsknąłby śmiechem na widok
ich zszokowanych min. Musiał jednak przyznać, że szybko doszli do siebie
- rzucili się do ucieczki w trzech różnych kierunkach, ale detektyw był
na to przygotowany, niemalże na to czekał. Ruszył w prawo, biegnąc za
chłopakiem i chwilę później już przyciskał go do zimnego betonu.
Rozejrzał się wkoło, upewniając się, czy w pobliżu nie znajdują się
towarzyszki dzieciaka, ale wszystko wskazywało na to, że uciekły,
zostawiając swojego kolegę samego.
<br />
- No dalej, wstawaj - burknął, ciągnąc go do pionu. - Spróbuj uciec, a cię skuję.
<br />
- Pierdol się!
<br />
Charles zacmokał.
<br />
- Nieładnie tak zwracać się do starszych… - Uśmiechnął się krzywo. - Nie
zabiorę cię na komisariat i zapomnę o dragach, które widziałem, jeśli
odpowiesz mi na kilka pytań. Od ciebie zależy, jak skończy się nasze
spotkanie.
<br />
Chłopak spojrzał na niego podejrzliwie. Miał ciemne włosy i szaro-zielone oczy. Nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat.
<br />
- Znałeś Harry’ego Altmana?
<br />
- Tego ćpuna? Wszyscy go znali!
<br />
- A wiesz, co mu się stało?
<br />
- Zajebali go. - Chłopak wzruszył ramionami, kiedy Charles postanowił go
puścić. Nic nie wskazywało na to, by ten próbował znów uciekać. -
Wszyscy to wiedzą.
<br />
Baker zmrużył oczy, przypatrując się nastolatkowi.
<br />
- Wiesz też, kto mógł to zrobić?
<br />
Tym razem na twarzy dzieciaka pojawił się kpiący uśmieszek.
<br />
- A co? Nie możecie sobie poradzić?
<br />
- Odpowiesz, czy jednak przejedziemy się na komisariat?
<br />
Chłopak skrzywił się i zaburczał coś pod nosem, ale odpowiedział.
<br />
- David. Wszyscy w okolicy to wiedzą. Ćpun miał nieźle pojebane w głowie i się przystawiał do jego laski, więc go sprzątnął.
<br />
- Jakiej laski? Znasz ją?
<br />
- Sara. Była ćpuna. Rzuciła go dla dilera. Jak szukasz odpowiedzi, to znajdź Davida Clarksona. To na pewno on.
<br />
Charles zacisnął wargi, myśląc o dziewczynie. Przesłuchiwał ją i nie
zauważył nic dziwnego w jej zachowaniu. Nawet słowem nie zająknęła się o
nowym chłopaku. Starzał się.
<br />
- Skąd ta pewność? Nie zmyślasz teraz, hm?
<br />
Nastolatek wzruszył ramionami.
<br />
- Może zmyślam. - Prychnął. - Ale każdy w okolicy wie, kto załatwił
ćpuna. David nie był wściekły tylko o Sarę. Altman wisiał mu kasę za
dragi. Podobno grubą kasę. I w końcu pozbyli się problemu. On i jego
kumple.
<br />
Baker pokiwał głową, myśląc gorączkowo. To mogło być to.
<br />
<br />
***
<br />
<br />
Gdy Xavier pojawił się następnego dnia w pracy, od razu mógł dostrzec
wielkie poruszenie na komisariacie. Każdy gdzieś gnał. A on oczywiście
nie został poinformowany przez Bakera o sprawie, która znów nabrała
tempa. Wszystko wskazywało na to, że Charles, pomimo swojej niechęci i
znużenia, znów odniósł sukces. Od samego rana pojawiały się coraz to
nowsze tropy, kolejne zatrzymania, a on otrzymał już nawet osobistą
pochwałę od szefa.
<br />
I miał to gdzieś. Jak zwykle.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-18, 16:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Tego
dnia chłopak pojawił się w pracy trochę spóźniony, jednak nikt
specjalnie nie zwrócił na niego uwagi. Oczywiście to nie było nic
nowego, ale Evansa zastanawiało właśnie coś innego. Bradley autentycznie
oderwał się od przesiadywania w zatłoczonym biurze i pochłaniania
kolejnych kanapek. Grubszy mężczyzna stał przy recepcji, gorączkowo
dyskutując z jedną z policjantek.
<br />
— Xavier, podejdź na chwilę. — Facet przywołał go do siebie ruchem ręki,
na co chłopak niechętnie skręcił w jego stronę. Poranne rozmowy ze
znajomym nie należały do jego ulubionych zajęć, a musiał dziś jeszcze
spotkać się z Nelssy. Obawiał się, że kobietę może wkurzyć jego
niepunktualność.
<br />
— Nie mam czasu Brad, przenieśli mnie — powiedział na powitanie, kiwając głową w stronę stojącej obok funkcjonariuszki.
<br />
— Jak to przenieśli? W każdym razie Baker się popisał i podobno są nowe
informacje na temat trupa z fabryki — mówił konspiracyjnym szeptem,
jakby już wcale nie huczało od tego w całym komisariacie. — Niby dużo
nie chcą nam zdradzić, ale są podejrzenia, że dziewczyna tego dzieciaka
nie mówiła do końca prawdy.
<br />
— Moim zdaniem, to ona też brała w tym udział — wtrąciła się blond policjantka.
<br />
— Minęłaś się z powołaniem, Mery. Może powinnaś zostać wróżką na telefon? — zapytał Xavier lekko złośliwym tonem. — Muszę iść.
<br />
— Co cię ugryzło? — zapytał Bradley, ale chłopak już go nie słuchał,
kierując się w stronę biur. Jak zwykle dowiadywał się o wszystkim na sam
koniec. Nie, żeby liczył na to, że detektyw radośnie obwieści mu wyniki
swojego śledztwa, ale jeszcze do dziś byli partnerami w tej sprawie.
Zapukał do drzwi i gdy usłyszał kobiecy głos, wszedł do środka.
Funkcjonariuszka siedząca za biurkiem od razu oderwała wzrok od
papierów, przyglądając się chłopakowi z zainteresowaniem. Gdyby to był
jego pierwszy dzień w pracy, najpewniej wyglądałby teraz nieco bardziej
entuzjastycznie. Niestety, aż za dobrze wiedział, czego można się po tym
miejscu spodziewać i jego zapał do pracy wypalił się przy którymś z
kolei spotkaniu z Bakerem.
<br />
— Cześć, jestem Evans — powiedział, przekraczając próg pomieszczenia.
Policjantka zmarszczyła brwi. Może szef nie zdradził jej nazwiska nowego
współpracownika?
<br />
Westchnął lekko i sprostował. — Ten, z którym będziesz zmuszona pracować.</span>
<br />
<hr />
<b>Blake</b> - 2018-11-29, 13:12<br />
<hr />
<span class="postbody">-
Będę? - Kobieta uniosła brew, patrząc na niego jak na wyjątkowo ciekawy
okaz w zoo. - Chyba powinnam o tym wiedzieć, co? - Zmrużyła oczy. -
Czekaj… Ty jesteś tym dzieciakiem od Bakera? Chce się ciebie pozbyć, co?
Typowe. - Wzruszyła ramionami i wróciła wzrokiem do papierów, które
znajdowały się na jej biurko. Wyglądała na zajętą i niezbyt szczęśliwą. Z
pewnością nagły sukces Bakera ją denerwował, bo przecież to ona na
początku zajmowała się tą sprawą. - Wybacz, Evans, ale nic o tym nie
wiem. Pogadaj z szefem i dopiero do mnie wróć. Może się dogadamy.
<br />
Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, nim wróciła do swoich zajęć,
jednoznacznie dając mu do zrozumienia, że powinien już wyjść. To nie był
jej najlepszy dzień i zajmowaniem się w tym momencie jakimś
dzieciakiem, który nie mógł wytrzymać z Bakerem, nie było jej
priorytetem.</span><br />
<hr />
<br />
<center>
<span class="postbody"><div class="w1">
<div class="w3">
Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― <a class="postlink" href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/t72-sen-o-wielkosci" rel="nofollow" target="_blank">TUTAJ</a>
</div>
</div>
</span></center>
<span class="postbody">
</span><br />
<hr />
<table style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="center"></td></tr>
</tbody></table>
<table style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="center"></td></tr>
</tbody></table>
<table style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="center"></td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
<table style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="center"></td>
</tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-26308201005053154532019-01-20T11:44:00.003-08:002019-01-20T12:05:06.386-08:00Ile dla nich poświęcisz?<table bgcolor="#FFFFFF" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td><table align="center" border="0" cellpadding="0" cellspacing="0" style="width: 607px;">
<tbody>
<tr>
<td><table border="0" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="right" width="40"><br /></td>
<td align="left"><br /></td>
<td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
<hr />
<center>
<span style="color: #3d85c6;"><span style="font-size: large;"><b>Yaoi - Ile dla nich poświęcisz?</b></span></span><br />
</center>
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-07-24, 08:42<br />
<b>Temat postu</b>: Ile dla nich poświęcisz?<br />
<hr />
<span class="postbody">Postać
<br />
Imię: Avra
<br />
Wiek: 27
<br />
Rasa: kossith
<br />
Wygląd: 1,93 m, około 140 kg, brudno szara skóra, mocne, szerokie barki i
kark, długie, masywne rogi, czarne włosy do ramion, żółte oczy z
ciemnymi plamkami na tęczówkach, dłonie szorstkie, z grubymi bliznami na
środku, nos zgrubiały u nasadzie od wielokrotnych złamań, nosi
prowizoryczny pancerz ze skór z odsłoniętymi ramionami i szyją
<br />
<br />
Tamtego dnia były lekkie deszcze, powietrze było lżejsze, świeższe.
Matka wygoniła dwójkę dzieci, małego chłopca wraz ze starszą siostrą w
las by się bawili i okazyjnie posprawdzali pułapki na beberki,
krótkouchie gryzonie o gęstej, ale krótkiej, lekko błękitnej sierści.
Pułapka, którą sam skonstruował chłopiec była pusta, ale dzieło jego
siostry było niezawodne, jako najmłodszej tropicielki w klanie. Zamiast
beberki chłopak niósł drewno pozbierane w drodze powrotnej podczas gdy
jego siostra zajmowała się zwierzakiem.
<br />
-"Gdy wrócimy oporządzi go a ze skrawek skóry zrobi coś na sprzedaż" -
tak wtedy myślał chłopak. Był szczęśliwy. Przed wyjściem z lasu dzieci
poczuły ostry zapach dymu. Zaczęli biec, chłopak zgubił drewno, które
niósł a jego siostra zostawiła beberkę w krzakach i dała jej uciec. Ich
wioska płonęła. Wszędzie słychać było krzyki. Klan dzieci ginął z rąk
ludzi. Chłopiec dostał cios w plecy. Poczuł pod sobą słodką trawę terenu
swojego klanu. Teraz była ona zadeptana i zakrwawiona. Ludzie
otaczający chłopca kopali go po twarzy, brzuchu. Śmiali się, szydzili z
dziecka.
<br />
- Potwór. Bestia. Diabelstwo. Wynaturzony poroniec. Żadne z takich jak
ty stworzeń nie powinno istnieć. -Krzyczeli do niego śmiejąc się co
słowo. Siostrę chłopca zaciągnięto w stronę jednego z jeszcze nie
ogarniętych ogniem budynków. Nie miał jak jej bronić, jego ręce zostały
przybite do ziemi włóczniami. Warczał na ludzi, chciał by ją puścili.
Słyszał krzyk swojej siostry, lecz nie zauważył kiedy ucichła gdy ciepło
zalało jego twarz i stracił wzrok. Ludzcy żołnierze zostawili go by
dogorywał w samotności. Ocknął się nocą. Stracił wszystko co było mu
drogie. Chciał by oni też odczuli tego ból.
<br />
<br />
Charakterystyczny chrzęst pod stopą wyrwał rosłego mężczyznę ze
wspomnień. Uniósł nogę i postawił ją na lepkiej ziemi. Spojrzał na
wykrzywioną, zdeformowaną twarz martwego człowieka i splunął wprost na
niego. Kolejne truchło obok jego rosnącego stosu ciał. Podniósł brudną
od krwi i pyłu rękę i zebrał włosy z twarzy zostawiając na niej brunatne
smugi. Krwawił z płytkich ran. Jeden z leżących się poruszył. Mężczyzna
górował nad nimi. "Słaby gatunek", przeszło mu przez myśl.
<br />
- Powinniście nie istnieć. - Odchylił głowę do tyłu i odetchnął głęboko
chłodnym powietrzem. Nie było czuć dymu. Nie było ognia. Były tylko
trupy. Usłyszał ruch, miękki, ale w pośpiechu. Kobieta albo dziecko. Dla
barbarzyńcy to było bez znaczenia. Ważne, że to był człowiek. Wyrwał z
brzucha martwego falcate i ruszył w stronę dźwięku. Wieś się
przerzedzała, przed kossithem wyrastał kościół. Prychnął nie zdając
sobie z tego sprawy. "Ludzie". Nie śpieszył się.
<br />
- Zamknięcie się samemu w budynku licząc, że drzwi lub bóstwo ochronią
stado baranów... - Mężczyzna nie widział tego jako dobry pomysł.
<br />
- ...Gdy się przedrę wtedy będzie mi łatwiej was wszystkich wybić. Sprawić, byście ludzie przestali istnieć.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-07-25, 13:11<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">Postać</span>
<br />
<span style="font-weight: bold;">Imię:</span> Wai
<br />
<span style="font-weight: bold;">Wiek:</span> 18 lat
<br />
<span style="font-weight: bold;">Rasa:</span> Mieszaniec (człowiek i rusałka)
<br />
<span style="font-weight: bold;">Wygląd:</span> Piękny w całej swej
postaci. Drobny, kształtny, o czarnych oczach pełnych życia i miłości
oraz długich (sięgających łopatek) czarnych włosach, które w świetle
słońca dostawały delikatnych zielonych refleksów. Posiada głos o
przyjemnym, ciepłym tonie, który sprawiał, że miło się go słuchało i nie
chciało mu się przerywać.
<br />
<br />
<br />
<br />
Był mieszańcem, a takim jak on wcale nie było łatwo. Miał jedynie
szczęście, że większość uważała jego rasę za nie wartą zachodu. Kto w
dzisiejszych czasach bałby się albo walczył z rusałką? Tym bardziej
niedorobioną, bo była… facetem.
<br />
Dziwoląg. Wiele razy słyszał to słowo. Kiedy miał jeszcze ojca zawsze
przybiegał do niego z płaczem, że tak go nazywały inne dzieci. Mężczyzna
próbował mu wytłumaczyć, że był niesamowity, jak jego matka. A o matce
ojciec często myślał. Opowiadał Waiowi, że kobieta zwabiła go do siebie
przepięknym głosem, spojrzeniem, które przeszyło jego serce na wskroś a
potem zadała mu zagadkę. Typowe zachowanie dla rusałki, i kiedy była już
pewna swego tata odpowiedział jej równie skomplikowaną zagadką. To ją
podobno bardzo rozśmieszyło i tylko dzięki temu pozwoliła mężczyźnie się
do siebie zbliżyć. A potem pojawił się on, rusałek, który nie pasował
do ani grona ludzkiego, ani do tego drugiego.
<br />
Do dziesiątego roku życia ojciec był z nim a potem go porzucił. Zostawił
samego sobie, nie mogąc dalej mieszkać z czymś co wszędzie było
wytykane i tak bardzo przypominało mu ukochaną. Chłopak pozostał w
chatce, skromnej znajdującej się miedzy miastem a jeziorem. Swoje życie
mógłby nazwać spokojnym. W przeciwieństwie do innych stworzeń
(niebędących stricte ludźmi) miał względny spokój. Ludzie z miasta nie
brali go jako zagrożenie, wręcz niektórzy przychodzili do niego w
sprawach miłości czy leczenia ziołami. Nie był w tym mistrzem, ale w
pierwszym miał intuicję a drugiego dało się jakoś tam nauczyć.
<br />
<br />
Był w mieście aby zaopatrzyć się w chleb i owoce kiedy dzwony kościoła zaczęły bić na alarm. <span style="font-style: italic;">Atak!</span>
Wszyscy w popłochu zaczęli uciekać, kierowali się w stronę swoich
domostw albo kościoła. Wai zareagował tak jak oni a z racji mieszkania
poza miastem nie miał innej możliwości jak wylądować w kościele.
<br />
Nie lubił i nie rozumiał instytucji w jakiej ścianach się znalazł.
Długie ławy, zimne powietrze, pół ciemność. Księża zawsze wykrzykiwali,
że ludzie są nad gatunkiem a inni powinni się im kłaniać i usługiwać. Co
w takim razie miało stać się z nim?
<br />
Uderzenia w wielkie, masywne, drewniane drzwi powtarzały się raz za razem. Zaraz pękną a wtedy…
<br />
<span style="font-style: italic;">- Mamo, boje się! </span>
<br />
<span style="font-style: italic;">- Wszyscy zginiemy! Widziałem co ten potwór zrobił z tymi, którzy stanęli na jego drodze!</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">- Zabijał nawet bezbronne dzieci!</span>
<br />
Wszyscy się bali a takie słowa pogarszały tylko sytuację.
<br />
W końcu ktoś się odezwał do potwora.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Dlaczego to nam robisz?! Nic ci nie zrobiliśmy, nie znamy ciebie! Odejdź stąd!</span>
<br />
A za pierwszym głosem poszły i kolejne.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Odejdź!
<br />
- Precz!
<br />
- Jestem tutaj wodzem. –</span> nagle odezwał się mocny acz już zmęczony życiem głos, który sprawił, że inne ucichły. <span style="font-style: italic;">-
Jesteśmy pokojowo nastawioną wioską, nie znamy cię i nic ci nie
zrobiliśmy. Prosimy, odejdź i pozostaw nas w spokoju. Możemy ci
zapłacić, ale nie krzywdź bezbronnych mieszkańców.</span></span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-07-27, 20:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
stanął przed masywnymi drzwiami świątyni i obejrzał je z każdej strony
dokładnie. Nie śpieszył się, wiedział, że ma dużo czasu. Ci co mieli
resztę woli walki już leżeli we własnej krwi i ekstrementach, a reszta
się ściskała między sobą w środku. Drzwi były dobrze zrobione, lecz
zdobienia je osłabiały w pewnych punktach. Brutal uniósł obie dłonie
mocno zaciskając je na rękojeści broni i zaczął uderzać w określone
punkty na drzwiach. Głośny huk uderzeń w uszach mężczyzny przerywały
jedynie mocne uderzenia jego własnego serca. Ręce miał coraz bardziej
zakrwawione, w niektórych miejscach wbiły się drzazgi. Jego twarz się
krzywiła podczas uderzania, ale nie przestawał ani na chwilę. Zza drzwi
dobiegały do niego głosy mieszkańców, głosy ludzi. Po wyłamaniu jednego z
zawiasów i przechyleniu drzwi do wewnątrz mężczyzna powiódł wzrokiem po
zgromadzonym w środku wzburzonym tłumie.
<br />
- Krzyki, błagania, wypędzanie.. - Zatrzymał lodowate spojrzenie na
młodej kobiecie przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na innych ludzi.
Spokojnym głosem zaczął mówić do zgromadzenia, które się wycofywało w
głąb budynku.
<br />
- Moja wioska też wypędzała... - Wyrwał jedną z wystających,
zdeformowanych już ozdób z drzwi i cisnął nią do środka. Echo uderzenia o
podłogę pozłacanej kukły rozniosło się po wnętrzu.
<br />
- Moja matka też błagała... - Kossith naparł mocno okutym żelazem butem
na wyłamaną część drzwi, które stęknęły w odpowiedzi. Jego głos zaczął
drżeć od emocji jakie się w nim gotowały.
<br />
- Moja siostra też krzyczała! - Ryknął i gwałtownie uderzył całym ciałem
w drzwi, które niepokojąco się skłaniały ku kamiennej posadzce
kościoła.
<br />
<br />
Drzwi, wyglądające jak swój własny cień, padły z głośnym hukiem na
podłogę. Kłęby kurzu wzbiły się w powietrze zasłaniając częściowo pole
widzenia. Snopy wątłego światła wpadające do kościoła przez witraże nie
pozwalały spojrzeć na twarz napastnika, zaś jego ogromne ciało
zatrzymywało światło, które chciało się włamać przez wyszczerbioną wyrwę
w miejscu drzwi. Cień jaki przesuwał się po nim idealnie podkreślał
jego rogi i szerokie ramiona. Niewiele myśląc chwycił za falcate mocno i
zamachnął się na stojącego najbliżej drzwi starszego człowieka zdobiąc
tym samym podłogę szkarłatem.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-07-28, 10:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
przemówił wódz wszyscy umilkli, ale odgłos uderzenia w wrota nie
ucichły. Jak widać potwór nie miał zamiaru zmienić swojej decyzji.
Ludzie powoli zaczęli wycofywać się bliżej ołtarza, ksiądz klęczał przed
krzyżem i w łacinie modlił się do Boga. Wcale jednak nie wyglądał na
spokojnego, pot spływał mu ciurkiem po karku.
<br />
Nagle jeden z zawiasów pękł, jedna z połówek drzwi przekrzywiła się a w
szparze pojawiło się żółte oko i skrawek ciemnej skóry. Kobiety
zapiszczały, było też słychać płacz przestraszonych dzieci. Dlaczego tak
się działo? Co takiego zrobili, że musieli zostać skazani na taki
krwawy koniec?
<br />
Kolejny krzyk przerażenia rozniósł się wśród gawiedzi kiedy przez
środkową nawę przeleciał jeden z zawiasów drzwi. Skulony lud nie
wiedział co miał robić.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Zostaw nas w spokój!
<br />
- Ty potworze!
<br />
- Oszczędź przynajmniej dzieci!
<br />
- Mamusi nie chce umierać!
<br />
- Nic ci nie zrobiliśmy!</span>
<br />
Wypędzanie i przeklinanie powoli przemieniało się w błagalne krzyki,
formy usprawiedliwienia. Wódz przeżegnał się i podszedł do księdza
prosząc go aby ten przynajmniej udzielił im odpustu całkowitego, w końcu
zaraz mieli stać się męczennikami!
<br />
Kiedy pierwsza osoba w kościele została zabita większości na początku
odebrało mowę. Była to tylko chwilowa reakcja, bo zaraz zaczęły się
krzyki. Nie były to już słowa, które dałoby się zrozumieć, były to
wyrazy bólu, lamentu, żałości i braku siły. Wszyscy tu umrą, świat o
nich zapomni. Zgniją w zbiorowej mogile jaką stanie się ten kościół.
<br />
Wtedy pomiędzy przerażonym tłumem a napastnikiem stanął człowiek. Wai
sam nie wiedział czemu to robił. W głębi siebie stwierdził, że jeżeli ma
zginąć – a przy tym kossith nie było innego wyjścia – to przynajmniej
może spróbować coś zrobić, aby nie pomyślał, że urodził się na marne.
<br />
Choć był mieszańcem to jakieś moce posiadał, a matki rasę nie dało się
rozróżnić od ludzkiej. Dla nieznajomego na pewno wyglądał jak każdy inny
człowiek. Tyle tylko, że on nie był przeciętny. Był piękny, głos miał
hipnotyzujący a spojrzenie głębokie, pełne miłości, dzięki któremu mógł
zmusić istotę do zrobienia… w teorii czegokolwiek. Problemem jednak było
to, że rusałki wcale nie były potężne a jako mieszaniec miał jeszcze
mniej w sobie magii niż te stu procentowe. Musiał jednak czegoś
spróbować a na mężczyzn zawsze lepiej działał, byli bardziej podatni.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- A gdyby zaproponować jakiś układ? Byłbyś skory na niego przystać? –</span>
starał się mówić spokojnie, nie poruszając się zbyt dużo aby nie
wytrącić siebie z równowagi i nie zakłócać swoich mocy oraz by nie
rozwścieczyć napastnika. <span style="font-weight: bold;">- Ta wioska nie
zrobiła nic dlaczego miałaby być ukarana za grzechy tych, którzy na
twoją wioskę napadli. Każdy powinien odpowiadać za swoje przewinienia,
nieprawdaż?</span></span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-07-29, 12:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Krzyki
paniki ludu wypełniły głowę mężczyzny. Musiał dla nich wyglądać jak
największe zło. Rogate, pobliźnione, jakby wyciągnięte z popiołu bydlę z
ostrzem w dłoni. Teraz dodatkowo w zastygajacej krwi. Czuł zadowolenie.
Niech cierpią, niech giną, niech zwierzyna zje ich ciała. Odwracając
się do kolejnej osoby drogę zaszedł mu drobnej postury chłopak.
Mężczyzna niemal parsknął śmiechem. "Nie zatrzyma mnie tak mał..."
Patrzac w oczy chłopca barbarzyńca zatrzymał swoją dłoń i zbliżył się do
niego powoli. Coś nie pozwalało mu go ruszyć, nie pozwalało mu go
skrzywdzić. Nie podobało się to kossithowi. Wielkoluda przeszedł dreszcz
gdy młodzieniec przemówił. Nie przez słowa, w których barbarzyńca
wyczuwał prawdę, lecz przez samo brzmienie jego głosu. Przypominał mu
gładki strumień, który koił jego rany po każdej walce. Był spokojny,
aksamitny. Przyjemne uczucie otuliło mężczyznę zostawiając nietypowe
napięcie u podstawy kręgosłupa. Wpatrywał się w oczy, twarz, szyję
chłopaka. Zatrzymał wzrok przez dłuższą chwilę na drżącej żyłce jego
delikatnej szyi, aż przypomniało mu się po co tu przybył. Jego żądza
mordu przygasła, ale upór w dążeniu do celu wciąż popychał do przodu.
Kossith niechętnie pomyślał o układzie. Żaden nie byłby w stanie go
zadowolić, w końcu, chodziło mu o wybicie każdego człowieka jakiego
spotka na swej drodze. By już nigdy żaden nie skrzywdził jemu podobnych
istot.
<br />
- U...Kład? - powtórzył ostrożnie obserwując chłopaka i otaczających go
ludzi. Nie opuścił broni niżej, wciąż zachował bojową postawę. Powoli do
jego nozdrzy docierał zapach drobnej postaci. Gdyby się nie powstrzymał
z jego ust wydobyłby się niski, gardłowy pomruk. "Kim on jest...?"
Oparł się o ścianę kolumny czując zawroty głowy, ale próbował nie dać
tego po sobie poznać. Spanikowana tłuszcza rzuciła by się na niego
widząc chwilę słabości. Ustawił się tak, by mieć na długość ramienia
dostęp do chłopaka a jednocześnie móc szybko doskoczyć do wyrwy i
zatrzymać ewentualnie uciekającego człowieka. Wcześniej już próbowano go
zagadać by umożliwić innym ucieczkę. Nie tym razem.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-07-29, 14:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Był
dla tej społeczności mało warty, teraz zapewne każdy by zaczął mówić,
że to przez takich jak on doszło do tego co właśnie mieli, bo przecież
ten, który na nich napadł nie był człowiekiem! Jakby faktycznie ludzie
nie byli zdolni do takiego zła. Czyż przecież napastnik sam nie
wspomniał, że to co robi jest wendetą za to co mu ludzie uczynili?
<br />
Wyszedł przed tłum i zaczął przemawiać, zachował się jakby to on był
tutaj przywódcą. Wszyscy byli jednak w takim stanie, że nie ważnym było
kto, ważnym aby ocalił.
<br />
Rusałka widział, że działał na nieznajomego. Jednak co chłop to chłop.
Nie to było jednak najważniejsze. Potrzebował być skupionym i wymyśleć
coś sensownego. Co mogłoby sprawić aby zamachowiec mógł odstąpić od
zbiorowego mordu? Czy było w ogóle coś takiego?!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Tak, układ. –</span> powtórzył
niepewnie przełykając powoli ślinę. Kombinował na różne sposoby, ale nie
znał się na tego typu sprawach. Jednak ludzie za nim w niego wierzyli,
musiał coś zrobić. <span style="font-weight: bold;">- Nie popełniliśmy
względem ciebie żadnej zbrodni, nie będzie sprawiedliwym nas za to
karać. Rozumiemy jednak twój ból. Jako zadośćuczynienie może moglibyśmy…
–</span> w pierwszej chwili pomyślał o święcie, że mogliby na jego
cześć jakieś stworzyć co było tak głupie, że mógł się jedynie cieszyć,
że tego nie wypowiedział na głos. <span style="font-weight: bold;">- … wznieść jakieś ofiary za ciebie i twoich bliskich.</span>
<br />
Lud za nim niespokojnie się poruszył. Znajdowali się w kościele, świętym
miejscu a mieli składać dla kogoś innego ofiarę? Ksiądz aż podniósł się
z oburzeniem z klęczek, ale wódz położył gwałtownie na jego brzuchu
dłoń, tym samym zatrzymując go.
<br />
<span style="font-style: italic;">- A jeżeli oddalibyśmy ci KOGOŚ jako ofiarę? Rozumiemy, że to nasz ludzki lud zawinił, więc z niego ofiara powinna być. –</span>
wódz przemówił wychodząc zaledwie na krok przed tłum. Wai nie zdejmował
swojego spojrzenia z nieznajomego, ale nie rozumiał do czego staruszek
parł. Kto miałby być poświęcony? Już nadto ludzi poległo przez tego
barbarzyńcę.
<br />
<span style="font-style: italic;">- Tak! Wai wyszedł ci naprzeciw, więc weź go w zamian! –</span> krzyknęła jakaś kobieta z tyłu a tłum nagle jej zawtórował.
<br />
W tym momencie czarnowłosy odwrócił się z przerażeniem w oczach do ludzi
z miasteczka, których dobrze znał. Dziewczyna stojąca tuż obok prosiła
go ostatnio o coś co sprawi, że wybranek w niej się zakocha. Mężczyzna
kurczowo trzymający się stuły księdza prosił o przewidzenie mu czy
ukochana go zdradza. Mógłby wyliczać w nieskończoność ile dzieci uleczył
ziołami, ilu ludziom przyniósł ukojenia swoimi ‘czarami’, jak wielu
postrzegało go za zwykłego mieszkańca. Postrzegało, bo jak widać już tak
nie było. Został zdradzony.
<br />
Chrzęst oręża i głośne sapnięcia - mówiące o tym, że ktoś szykował się
do ataku – przypomniały mu gdzie się znajdował. Odwrócił się szybko w
stronę napastnika z powrotem używając swoich czarów. W oczach pojawił mu
się jednak smutek. Wychodzi na to, że tego dnia jeszcze tylko on ma
umrzeć, ale w imię większego dobra.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Pójdę z tobą, będziesz mógł ze mną zrobić co zechcesz, ale nikogo więcej w tej wiosce nie zabijesz. –</span> słowa same wyszły spomiędzy jego ust, jakby mózg wcale nie chciał ich słyszeć czy kontrolować.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-07-29, 18:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
uważnie obserwował chłopaka oraz tłum. Widział, że on jest
przestraszony, ale tłum byl wręcz zdesperowany. Skrzyżował ręce na
piersi uważając na falcate i słuchał jak ludzie przekrzykują się
nawzajem byle by tylko zaakceptował układ chłopaka. Młodzieniec odwrócił
się do tłumu, który wykrzykiwal coraz to nowe rozwinięcia tegoż układu.
Kossith przechylił głowę na bok i oglądał z zaciekawieniem zmiany jakie
występowały na chłopcu wraz z kolejnymi krzykami tłumu. Wzrok chłopaka o
imieniu "Wai", jak się dowiedział od tłumu kossith, wrócił na oczy
barbarzyńcy. Wydawał się być nieszczęśliwy tym jak ludzie, których
bronił go potraktowali. Zrobią wszystko by przeżyć, wydadzą swoją
rodzinę, sprzedadzą przyjaciół. Uciekną jak szczury i będą próbowali
kąsać po kostkach niezauważenie. Ludzie. Plugawy gatunek. Gdy
przekrzykiwanie się nawzajem ludzi nabierało siły kossith odepchnął się
od ściany i nieludzko ryknął.
<br />
-Wrrrgh! - Jego głos odbił się echem od ścian kościoła, a ludzie nagle
zamilkli. Nawet dzieci przestały skomleć wtulone w matczyną spódnicę.
Kossith zbliżył się do chłopaka na długość ręki i spojrzał na niego z
bliska. Był wyższy od niego. Wai wydawał się strasznie kruchy,
delikatny. Tyle odwagi w tak małej powłoce. Jego zapach był jeszcze
łatwiejszy do odnalezienia w powietrzu. Barbarzyńca odepchnął ciepłą woń
od siebie zanim zamroczyło go ponownie.
<br />
- Nie biorę jeńców... - Szum jaki przeszedł po tłumie był z łatwością
dostrzegalny. Napięcie było można wyczuć nawet nie patrząc na ludzi. Był
mordercą, nie kolekcjonerem czy handlarzem niewolników. Uniósł wzrok na
tłum za chłopakiem, widział przebłyski broni i nerwowe zerkanie na
innych. Ludzie zbierali się do odwetu, w drzwiach miał jeszcze szansę,
gdy uciekali miał szansę. Wszystkich na raz na siebie nie dałby rady
przyjąć. Poza tym... Tym wyjściem zdobył szacunek mężczyzny, nie pozwoli
by poszło na marne jego poświęcenie. A innych wiosek też jest wiele.
Westchnął cicho i powoli pochylił głowę by rogiem oznaczyć chłopaka.
<br />
- Zgoda... Nie ruszaj się. - Delikatnie przesunął lekko chrapowatym
rogiem po policzku Waia by zostawić na nim swój zapach. Dreszcz jaki
przeszedł po mężczyźnie ledwo pozwolił mu utrzymać się na nogach. Rogi
są bardzo mocno unerwione. Uspokajając swoje mocno bijące serce
wyprostował się i zwrócił do tłumu.
<br />
- Według umowy nie zabije nikogo z wioski. Za wasze życia zabieram jego.
- Ulga jaka przeszła po twarzach była nie do opisania. Mina chłopaka z
kolei była tajemnicza, nieszczęśliwa. Kossith spoglądał przez chwilę na
niego próbując odgadnąć o czym on myśli, co czuję. "Nie teraz, później o
to go zapytasz." Mężczyzna odepchnął myśl na dalszy plan i ruszył
pewnym krokiem w stronę starszego wioski. Tłum rozchodził się przed nim
ze strachu, ale nie zareagował na to. Wzrok swoich zimnych żółtych oczu
miał skupiony na starcu stojącym blisko kapłana. Przyciskając przywódcę
wioski do ściany ręką wzburzył co odważniejszych w tłumie, którzy się
zaczęli zbliżać do barbarzyńcy z bronią w drżących rękach. Pochylił
głowę do starca i wyszeptał mu coś do ucha po czym upuścił go gwałtownie
na posadzkę. Odwrócił się do wąskiego kręgu "odważnych wybawców" i
uśmiechnął się paskudnie do nich. Jego podwojone kły stanowiły piękną
ozdobę dla niego samego.
<br />
- Jeśli zaatakujecie, układ nie będzie obowiązywał. - Dalsza droga przez
kościół była bezproblemowa. Zatrzymał się dopiero przy wyrwie i
nieodwracając się do tyłu wypowiedział imię młodzieńca, który wciąż stał
w miejscu.
<br />
- Wai. - Czekał na granicy światła świata i cienia kościoła aż chłopak
pójdzie za nim. Aż przypieczętuje swój los w zamian za bezwartościowych,
ludzkich tchórzy.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-07-29, 19:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
ponownie wrócił wzrokiem do napastnika wyczuwał już, że nie działał na
niego tak jak przed paroma chwilami. Próbował zrobić co tylko mógł, ale
jego moc nie działała w smutku czy nieszczęściu, na pewno nie tak dobrze
jak w normalnych okolicznościach. Poczuł, że całe życie mu legło w
gruzach. Próbował chronić tych, którzy go wydali. Okazało się, że dla
mieszkańców wioski naprawdę był tylko istotą niższą. A w dodatku jego
życie nie miało żadnej wartości.
<br />
Na ryk zareagował strachem. Skulił ramiona, przymknął oczy a przed twarz
wystawił ręce. Czy to miał być właśnie jego koniec? Czy miało być już
po wszystkim? Zginie przed setką ludzi, tuż przed nimi, ale nie jako
jedyny a jako pierwszy. Co wtedy będzie?
<br />
Aż nagle padła twierdząca odpowiedź. I dopiero wtedy Wai poczuł jak mu
się zrobiło niedobrze. Przed chwilą miał zginąć przed wszystkimi, ale
niejako z nimi wszystkimi. Nie byłoby żadnej różnicy pomiędzy nim a
nimi. Teraz miał stać się ofiarą, zginąć za tych, którzy go zdradzili.
Czyż to nie było jeszcze gorsze?
<br />
Sparaliżowany strachem przestał na tą krótką chwilę oddychać kiedy
napastnik dotknął go rogiem. Obawiał się, że będzie to bolesne, że
stanie się coś złego, że może już teraz umrze. Szokiem było wyczucie
chropowatego acz nie raniącego roga na policzku. Nie ważył się jednak
ruszyć ani nawet odwrócić głowy. Miał się w końcu nie ruszać i nie
wiedział ile obejmujący to rozkaz miał być. Słyszał jednak kroki, szumy
stali i poruszających się materiałów. Kiedy ktoś pisnął – a była to
młoda dziewczyna, która przyglądała się temu co kossith zrobił z wodzem –
Wai zamknął oczy. Czy to był podstęp aby dojść do ludzi? Kłamał aby
mieć lepszą możliwość do wykonania rzezi?
<br />
W końcu nieznajomy ponownie go minął, udał się w stronę drzwi i zaczekał
na niego. To było sprawdzenie czy pójdzie czy jednak ucieknie jak
tchórz. Rusałka jednak nie miał siły w nogach, obawiał się, że jeden
krok może sprawić, że upadnie jak długi. Ludzie jednak zaczynali się
niecierpliwić. On oddawał swoje życie a ci chcieli go wypędzić, myśleli
tylko o sobie.
<br />
Schylił się i podniósł kamień. Na moment przymknął oczy a potem odwrócił
się w stronę ludzi, których kiedyś nazwałby swoimi. Rzucił kamień w ich
stronę, nie na tyle mocno aby miał dolecieć do tłumu czy kogoś
skrzywdzić. Upadł jakieś 50 centymetrów przed pierwszą osobą z półkręgu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem. –</span> te słowa mocno zmieszały tłum, w końcu padły od strony niewierzącego. <span style="font-weight: bold;">- Mam nadzieję, że zapamiętacie kto was uratował.</span>
<br />
Powoli ruszył w stronę wyjścia idąc w ślady za napastnikiem.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-07-29, 23:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Światło
raziło w oczy, zmieniając jego źrenice w małe kropki i nienaturalnie
rozjaśniając żółte tęczówki. Mężczyzna schował broń i szedł przed
siebie, wymijając skromne budynki oraz plamy krwi na piasku. Ich zapach
zdołał zaniknąć, ale ciała przy tej pogodzie będą się szybko psuły.
Trzeba było iść dalej. Teraz nasłuchiwał jedynie delikatnych kroków za
sobą i obserwował okolice. Kossith z rzadka spoglądał za ramię na
drepczącą za nim postać. Chłopak był cichy. Mężczyzna lubił ciszę, ale
nie tego rodzaju. Odchrząknął raz czy dwa i zwolnił kroku by pozwolić
drobnej postaci na zrównanie się z nim... Nic nie wskazywało na to by
wkrótce to nastąpiło. Mówi się trudno. Nie winił chłopaka za ten
dystans, sam na niego zapracował. Kossith nie zwalniał więcej ani razu
aż nie dotarł do strumienia nieco za wioską.
<br />
- Za piętnaście minut ruszam dalej. - Rzucił do Waia i przysiadł przy
ruchliwym lustrze wody i zaczął zmywać z siebie zastygniętą krew. Część z
jego ran się odsłoniła, mógł lepiej spojrzeć na nie i stwierdzić ile z
nich będzie potrzeba będzie zaszyć. Jedna z nich ciągnęła sie od
przedramienia do barku, któryś z wieśniaków przejechał po nim widłami
trafiając pod naramiennik. Zdjął z siebie prowizoryczną zbroję z grubego
futra i wielu warstw skór pozostając w postrzępionej i zakrwawionej
koszuli. Widać było, że plamy krwi są na niej od wielu dni. Nie
wyglądało za to by ta krew należała do kogoś innego niż właściciela.
Każda plama miała dopasowaną do siebie dziurę w materiale, a pod
materiałem - bliznę. Odłożył wszystkie rzeczy na bok, blisko siebie.
Falcata była najbliżej. Mężczyzna zniżył się do strumienia i syknął gdy
woda szczypała go podczas oczyszczania rany. Krew nie chciała przestać
się sączyć z tej jednej szramy. "Do szycia." Umył dlonie by przestały
się lepić od krwi a następnie zrobił to samo z ostrzem. Po odłożeniu
broni na bok odwrócił się by spojrzeć na młodzieńca. Próbował myśleć jak
on się czuję, jak go traktować. Nic nie wiedział o ludziach, poza tym
gdzie są ich słabe miejsca, miękkie punkty i jak ich zabić na miliony
sposobów z użyciem jednego noża. Wyciągnął z kieszeni skórzane
zawiniątko, zawierające igły zrobione z kości i nawoskowane nicie, i
ułożył na płaskim kamieniu blisko siebie. Nie wiedział jak się zwrócić
do Weia, więc tylko głośno odchrząknął i wprost zapytał.
<br />
- Umiesz szyć? - Wolną ręką zaciskał skórę wokół rany by zasklepić ją i
ułatwić szycie. Patrzył wprost na chłopaka czujnymi oczami. W świetle
wydawał się... Połyskiwać? Jego włosy wyglądały na ożywione, odbijały
kolor zieleni jaka otaczała jego postać. Jego ruchy były delikatne,
niemalże kobiece. Wielkolud czuł się dziwnie w jego obecności, nieswojo.
Gdy zawieszał swój wzrok na nim dłużej dreszcze przebiegały po jego
ciele maraton. "Co się dzieje...?"</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-07-30, 08:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Wai
starał się iść spokojnie, nie za szybko aby nie pomyślano, że się
cieszy z tego w co został wpakowany, ale też i nie za wolno aby
nieznajomy nie pomyślał, że próbuje uciec. W jakiś sposób chciał chyba
być honorowy. Kiedy jednak przechodzili przez wioskę i widział ile złego
kossith zrobił aż mu robiło się nie dobrze. Wszędzie była krew, leżały
trupy, stragany były poprzewalane. Czarnowłosy raz obejrzał się za
siebie, spojrzał na kościół, w którego zwalonych drzwiach stali ludzie.
Patrzyli się jak odchodził. Nikt, ani jedna osoba nie wstawiła się za
nim, dla nikogo nie był tutaj ważny. Tęsknie spojrzał w stronę jeziora,
gdzie niedaleko niego stała jego mała chatka. Miał tam cały swój skromny
dobytek, który zapewne ludzie wykradną.
<br />
Szedł dalej nie zwracając uwagi na kasłanie czy chrząkanie napastnika.
Nie oznaczało to jednak, że go nie obserwował. Więcej starał się patrzeć
na pobocze, drzewa czy pola uprawne, ale kiedy zauważał, że ten
zwalniał i on odruchowo robił to samo. Utrzymywał dystans, który uważał
za bezpieczny, chociaż czy w jego położeniu było coś takiego możliwe?
<br />
Chłopak prawie podskoczył kiedy kossith odezwał się w jego stronę. Sam
postanowił się nie odzywać. Odszedł na kilka kroków dalej, tak aby
jednak większy nie tracił go z zasięgu wzroku, i zdjął buty. Przysiadł
na ogromnym kamieniu, który w połowie był zanurzony w wodzie. Wsadził
stopy w strumień i bardzo delikatnie się uśmiechnął. Jego włosy nabrały
trochę mocniejszego, zielonego odcieniu a oczy dodatkowej głębi. Jego
matka była wodą rusałką, więc woda zawsze sprawiała mu przyjemność, bez
niej nie mógł żyć. Była to jednak radość krótka, bardzo ulotna.
<br />
Głośne odchrząknięcie zwróciło jego uwagę. Spojrzał na wielkoluda zdając
sobie sprawę, że jego zbroja czy ubranie wcale zbytnio nie nadawały mu
masy. On sam po prostu był wielki i na pewno silny. Tak, był taki,
wystarczyło, że Wai przypomniał sobie co tamten zrobił w jego wiosce a
od razu robiło mu się niedobrze.
<br />
Powoli przytaknął na pytanie obcego. Równie wolno zszedł z kamienia i
boso podszedł do niego. Choć jego ruchy faktycznie miały w sobie jakąś
grację - a dzięki wodzie nabrał też dodatkowego silniejszego czaru - to
dało się z nich też wyczuć strach. Wziął igłę tak aby nie dotknąć
napastnika a ręka delikatnie mu zadrżała. Powoli i ostrożnie przyłożył
wolną dłoń do rany aby też ją przytrzymać, zerknął szybko kossithowi w
oczy i zrobił pierwsza nakłucie w jego skórze. Szło mu to dość sprawnie,
więc po chwili było już po wszystkim.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Zabijesz mnie? –</span> odłożył nić a jego głos był naprawdę cichy i miękki acz na pewno przestraszony.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-07-30, 12:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Ręce
młodzika były bardzo miękkie, barbarzyńca ledwo czuł jego dotyk na
swojej zniszczonej podróżami i pobliźnionej skórze. Gdy już wbijał igłę w
ciało jego oczy spoczęły przez chwilę na bladożółtych ślepiach
mężczyzny, które nie zdradzały bólu. Łagodne rysy twarzy, wyglądające na
miękkie usta, błyszczące oczy. Mimowolnie stwierdził w myślach, że jest
urodziwy. Sprawnie szło mu zaszywanie ran, brutal zastanawiał się czy
już wcześniej się zajmował czymś podobnym. Gdy Wai zakończył szycie i
odłożył przedmioty na miejsce mężczyzna poruszył ręką by zobaczyć
granicę wytrzymałości szwów. Kiwnął głową z uznaniem patrząc na zgrabny
ścieg, w niczym nie przypominający koślawe blizny zagojonych już innych
ran. Chłopak się odezwał, cichy, przestraszony głos jak drobny deszcz
dotarł do uszu kossitha powodując u niego dreszcz. "Zabić..." Uniósł
spojrzenie na młodzieńca i zaczął go dokładnie oglądać. Delikatna,
niemal kobieca postura, każdy taką może mieć. Wyjatkowo żywy blask na
jego wlosach i w oczach wydawał się być jego osobistą cechą. Przesunął
wzrok na szyję i ramiona chłopaka. "Łabędzia szyja", pomyślał. Jedna
żyłka pulsowała widocznie, przykuwając chwilowo uwagę kossitha. Niemalże
czuł ciepło bijące od tego miejsca. Jego wzrok prześlizgnął się niżej.
Chuda postać, nogi smukłe i ładnie wymodelowane. Nie nawykły do długich
wypraw, nie walczył. Rzemieślnik? Niemożliwe, za delikatne dłonie, ledwo
się czuło jego ruchy, ale mężczyzna przyznał, że szył sprawnie.
Siedząca przed nim postać wydawała się bezużyteczna dla niego. Za drobna
na jakiekolwiek działanie, lecz mimo to coś nie pozwalało mu go
skrzywdzić, odpędzić od siebie. Dziwne uczucie znowu go ogarnęło, nie
potrafił odnaleźć się w nim. Pochylił się do chłopaka zmuszając go tym
samym do położenia się płasko na trawie. Swoje dłonie podparł blisko
jego ramion, górował nad nim. Gdyby spróbował się rzucać przytrzymał by
jego ręce swoimi a kolanem nacisnął na brzuch by unieruchomić go
całkowicie. Chłopak wyglądał na jeszcze mniejszego niż wcześniej.
Kossith przybliżył twarz do jego twarzy i zaczął węszyć. Czuł swój
własny zapach od jego policzka, a także miękki zapach chłopaka
przywodzący na myśl leśną polanę koło jeziora. Dreszcz widocznie
przebiegł po ramionach barbarzyńcy. Jego nos szedł niżej, od czasu do
czasu przypadkowo muskając skórę na szyi chłopaka. Kolejne nuty zapachu.
Lekko kwaśny zapach. Strach. Kossith uniósł wzrok na przestraszone oczy
Waia. "Nie pachniesz jak człowiek." Oczy mężczyzny pociemniały, a
źrenice się powiększyły.
<br />
- Nie zabiję Cię. - Mężczyzna uniósł się z powrotem i zatrzymał się tuż
przy twarzy chłopca. Wodził wzrokiem po jego skroniach, nosie, ustach...
Kossith odczuwał w całym swoim ciele napięcie, które kumulowało się w
niższej partii kręgosłupa. Spojrzał młodzieńcowi w oczy próbując
nieumiejętnie zakryć plątaninę własnych myśli.
<br />
- Avra. - Głos miał zachrypnięty, jakby nie pił przez kilka dni.
Barbarzyńca przymknął oczy i powoli się podnosił z trawy. Przez dłuższy
moment czuł niewygodę podczas chodzenia. Szykował się do zebrania rzeczy
i ruszenia w stronę swojego jak to nazywał, "przyczaiska".
<br />
- Nazywam się Avra. - Założył na siebie elementy pancerza i już nie patrząc na chłopaka szedł przed siebie wzdłuż strumienia.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-07-30, 15:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Wydawało
się, że ukucie igły nie zrobiło na mężczyźnie nawet najmniejszego
wrażenia. A wszystko działo się przy ranie, która powinna być boląca.
Wai wiedział jakich ziół użyć by uśmierzyć trochę ból, ale czy w ogóle
powinien pomagać? Czy w ogóle powinien się odzywać? Jedną sprawę musiał
poruszyć.
<br />
Oczekiwał na wyrok. Nieznajomy był zabójcą, wziął go w zamian za wioskę.
Pytaniem więc powinno być kiedy i jak a nie czy zostanie zabity.
Odważył się spojrzeć kossithowi w oczy kiedy nagle ten się zbliżył i tak
powoli zbliżał się coraz bardziej wymuszając na Waiu aby wręcz położył
się na trawie. Chłopak nie wiedział co się działo. Kiedy tamten go
wąchał, tuż przy szyi, rusałka przymknął oczy. Przełknął głośniej ślinę
zastanawiając się czy to właśnie miało nastąpić teraz? Jak się poczuje
kiedy krew i życie zacznie z niego uciekać? Otworzył jedno oko kiedy
poczuł, że napastnik nie zatrzymał się na jego twarzy ani nie wgryzł się
mu w szyję. Zerknął kiedy ten obwąchiwał go dokładniej. Co się działo?
Co ten brutal z nim zrobi?
<br />
Nie mógł pohamować strachu, bo nie znał rasy jaką był nieznajomy. Może
to i było ignorancją, ale żył w mieście, między ludźmi. Tylko
poszczególne rasy miały do ludzkich miast możliwość wejścia. Przez to
nie wiedział czego mógł się po nim spodziewać. W czym się specjalizował?
Był silny? Waleczny? Czy może węch u niego górował? Każda opcja była
równie możliwa. Dlatego też wolał się nie poruszać, zamarł wręcz w
bezruchu i czekał na to co miało nastać. Ich spojrzenia się spotkały.
Zdawało się Waiowi, że napastnik chciał mu coś powiedzieć, coś
przekazać. Tylko o co mogło mu chodzić? Czy coś nie pasowało mu w jego
zapachu? Czy mogło chodzić o to kim był? Ludzie tak na niego nie
reagowali, ale oni mieli bardzo słabe zmysły.
<br />
Z cichą ulgą opuścił głowę na miękką trawę. Nie umrze. Nie oznaczało to,
że zostanie puszczony wolno albo, że nie będzie mu zadawał cierpienie.
Ale jednak nie umrze, a dla każdego było to coś ważnego. I kiedy poczuł
ulgę ten wrócił z powrotem nad jego twarz co sprawiło, że chłopak
ponownie się spiął. Delikatny rumieniec wypłynął na jego twarz, ale nie
pozostawał dłużny obcemu przyglądając się jego twarzy, miejscu skąd
wyrastały rogi i każdej bliźnie jaką mógł dostrzec. A potem twarz
nieznajomego równie nagle się oddaliła co się przed Waiem pojawiła.
Chłopak leżał dłuższą chwilę nie rozumiejąc co się właśnie wydarzyło. W
końcu usiadł przyglądając się jak nieznajomy nakładał z powrotem na
siebie swój ubiór.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jestem Wai. –</span> odpowiedział
automatycznie kiedy tamten zaczął się oddalać. Czarnowłosy wstał z trawy
i zerknął jeszcze raz na wioskę, która kiedyś była całym jego światem.
Nie żegnał się z nią, nie miał z czym. Nie miał tam nikogo bliskiego.
Szybko ruszył za kossithem aby się nie zgubić. Myśl, że nie straci teraz
życia sprawiła, że poczuł się lepiej, ale wcale nie patrzył bardziej
optymistycznie na resztę swojego życia.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-07-31, 22:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Zarośla
przy strumieniu nabierały na gęstości, tak jak strumień na wielkości.
Avra szedł niewydeptaną częścią zbocza nie odwracając się do chłopaka i
myśląc nad układem, który z nim zawarł. "Zawinił ludzki lud, więc z
niego powinna być ofiara..." Kossithowi nie podobał się tok myślenia
ludzi. Wystawić za siebie kogoś, kto nie dość, że z własnej woli wyszedł
naprzeciw by bronić to nic nie warte stado, to dodatkowo nawet nie był
człowiekiem? Czy idąc tym tropem układ był wciąż ważny? Barbarzyńce
rozbolała głowa od myślenia.
<br />
- Nie jesteś człowiekiem... - Skwitował mówiąc do siebie i jakby na
potwierdzenie swoich słów kopnął kamień wielkości pięści, zostawiając w
ziemi dziurę po kawałku skały. Kamień przeturlał się po trawie i wpadł
do wody z głośnym pluskiem. Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na niebo
by oszacować godzinę i przyspieszył kroku wzdłuż nurtu wody. Niedaleko
przed nim rozciągał się ciemny las, który według zapachów jakie wyczuwał
barbarzyńca, zwykle był ominany szerokim łukiem. Nie wiedział czemu,
nie interesowało go to za bardzo. Dla niego liczyło się, że jest to
ciche i osłonięte z każdej strony miejsce. Gdyby nie rogi kossith nawet
by się nie zatrzymał tylko parł naprzód. Miał potężne rogi, długie,
masywne u nasady i lekko rozgałęzione. W swoim klanie byłby dumą i
reprezentacją podczas walk. Zwolnił przy wejściu do lasu i wyginął
gałęzie oraz samego siebie by móc zmieścić się w przejściu jakie robił
sobie rękami. Gdy zaczepił rogiem odruchowo szarpnął w tył i syknął z
bólu czując jak łuskowata kora iglastego drzewa przeciera kawałek
wrażliwego miejsca. Wraz z pulsującym bólem i rosnącym gniewem kossith
złapał za broń. Uderzając chaotycznie w drzewo ściął gałąź odrzucając ją
następnie w stronę strumienia. Avra czuł jak krew mu się podgrzewa i
traci panowanie nad sobą. Zacisnął mocno dłonie wgniatając kolejny
kawałek rękojeści falcaty do środka i wybielając knykcie palców. Chciał
się tylko dostać do swojego obozu, zebrać rzeczy i iść do kolejnej
wioski by kończyć co zaczął. Drżenie opanowało wielkoluda, który
oddychając coraz ciężej był na granicy szału. Tracił kontakt z
otoczeniem, jedyne co zaczynał widzieć to czerwień zalewającą mu oczy.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-01, 08:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Ciężko
Waiowi podróżowało się z Avrą z jednego powodu – różnica rozmiarów.
Temu drugiemu nie przeszkadzały krzaki i inne rośliny, taranował
wszystko co stało na jego drodze. Poza tym, jego jeden krok był o wiele
dłuższy niż ten, który mógł zrobić czarnowłosy, więc koniec końców
wychodziło, że rusałka albo zostawał z tyłu albo musiał za tamtym biec.
Nie miał aż tak genialnej formy aby ciągle móc truchtać dlatego musiał
sam przedzierać się przez krzaki. Zaczynało go to wkurzać, bo przecież
mogli chyba wybrać jakąś wydeptaną dróżkę, prawda?
<br />
Miał jednak dość dobry słuch, trochę lepszy od większości ludzi.
Usłyszał większego słowa, które chyba powiedział sam do siebie… no bo
jeżeli chciał na ten temat porozmawiać to powinien stanąć z Waiem twarzą
w twarz, prawda? Ale kossith miał rację, nie był człowiekiem. Nie do
końca. To było trochę bardziej skomplikowane.
<br />
Znowu został z tyłu, zaczepił rękawem o gałąź i o mało go nie rozerwał.
Teraz nie mogło mu być ubranie obojętne kiedy dowiedział się, że Avra
nie ma zamiaru go zabić. Nawet żałował, że może nie odważył się
wcześniej o to zapytać to może dostałby zgodę aby zabrać jakieś swoje
rzeczy z chatki. Teraz pozostał z tym jednym ubraniem. Zaczął jednak
doganiać napastnika, ale nie podszedł zbyt blisko. Miał lekką zadyszkę,
ale tym się niezbyt martwił. Obwiał się teraz swojego wymuszonego
kompana. Jego zachowanie nie było normalne, wyglądało jakby znowu wpadał
w furię. Dlaczego? Przed chwilą nad rzeką był spokojny. Przecież nikt
ich nie zaatakował ani nic się nie stało.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Hej.. –</span> nieśmiało próbował
skontaktować się z Avrą, który wyglądał jakby szał zaczynał go pożerać.
Wai starał się szybko myśleć, spróbować domyśleć się o co chodziło. Atak
na drzewo trochę mu pomógł. Może się zranił? <span style="font-weight: bold;">- Hej, Avra. Mogę pomóc, tylko powiedz jak.. –</span>
stał daleko i nie przybliżał się do kossitha, dało się czuć, że się go
bał, ale wolał spróbować zareagować teraz, zanim tamten wpadnie w taki
szał, że znowu wszystko zacznie rozwalać i obietnica sprzed chwili
przestane istnieć tak samo jak on sam.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-01, 11:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
napinał mięśnie raz za razem, próbując trwać w swoim niestabilnym
spokoju, ale furia konsumowała go coraz żarłocznej. "Czerwień. Wszędzie
czerwień..." Kossith czuł się jak w ciemnej przestrzeni wypełnionej
krwią, która wlewała mu się do gardła, wmuszała się w niego powodując
dreszcze i okropne uczucie bezsilności wobec nadchodzącej fali szału.
Szumiało barbarzyńcy w uszach, ale cichy, delikatny dźwięk się przebijał
przez hałas jaki utkwił w głowie mężczyzny. Aksamitny głos chłopaka
przedzierał się przez szkarłatne, wzburzone fale. Mężczyzna
znieruchomiał i przekręcił głowę w stronę łagodnego głosu, oddychał
nieco wolniej lekko drżąc. Chwycił się myślami głosu i próbował wyrwać z
rąk krwistej kochanki, którą przywoływał podczas walki i która wołała
jego w każdym innym momencie jego życia. Żądała jego ciała, jego myśli,
jego brutalnego zmysłu. Uścisk na broni zmniejszał się w miarę
wsłuchiwania się mężczyzny w głos Waia. Jego bliskość była wyraźnie
różna od koloru krwi jaki otaczał Avre. Parł ku niej, do łagodnej barwy
jeziora przebijając się przez gęstą czerwień. Kossith odsunął się od
drzewa i chwiejnie podszedł do chłopaka. Próbował coś powiedzieć, ale
nie był w stanie złożyć ust do najmniejszego słowa. Mężczyzna złapał
Waia za przedramie mocno, niemalże miażdżąc mu rękę i uniósł do góry na
swoje rogi. Gdy skóra chłopaka tylko dotknęła rogu kossith zadrżał
widocznie, nabierając masy w spodniach. Gardłowy, niski pomruk wymknął
się z ust Avra, który otworzył swoje zakrwawione oczy i próbował
spojrzeć na Waia wciąż trzymając jego dłoń na swoich rogach. To co
barbarzyńca widział było jak mętna, brudna woda w pobliżu osady, którą
wybito w pień. Nakierował palce chłopaka na przetarcie i syknął gdy
ciepło jego skóry wzmocniło ból jaki odczuwał wielkolud. Odruchowo
zacisnął mocniej swoją dłoń na jego ręce i naparł na niego by przyprzeć
go do drzewa, unieszkodliwić. Drugą ręką złapał Waia w talii mocno
zaciskając swoje palce na nim, a biodrami przyszpilił jego dolną część
ciała, wbijając się swoją twardą erekcją przez spodnie w ciało
młodzieńca. Twarz mężczyzny była bardzo blisko szyi chłopaka, który z
łatwością mógł wyczuć jego gorący oddech. Kossith dyszał od wewnętrznej
walki, a także od dotyku, który sprawiał, że ciśnienie rozsadzało jego
spodnie, że chciał się zatopić całym sobą w czymś przyjemnym.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-01, 11:41<br />
<hr />
<span class="postbody"><img alt="" border="0" height="320" src="https://i.imgur.com/qL78dbo.jpg" width="227" /></span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-01, 15:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Kossitha
niepokój przechodził na Waia. Zaczynał coraz bardziej się bać, nie
rozumiał sytuacji w jakiej się znalazł. Obawiał się, że nawet gdyby
teraz zaczął uciekać nic by to nie dało. Avra miał więcej siły, był
większy a jego kroki były dłuższe – dogoniłby go zanim zacząłby na
dobrze uciekać. Poza tym, nie miał nawet pojęcia gdzie dokładnie był.
Nigdy zbytnio nie oddalał się od wioski, swojej chatki i jeziora. Tam
ludzie go znali, uważali za dziwaka, ale nieszkodliwego. Teraz wyszedł
do wielkiego świata z niczym w rękach, dosłownie gotowy na śmierć.
<br />
Wzdrygnął się kiedy rozwścieczony wielki typ spojrzał na niego. Mógł się
schować za drzewem, ale co potem? Co mógł zrobić aby przeżyć? Już drugi
raz tego dnia czuł jak strach mieszał się w nim z adrenaliną i wcale mu
się ta mieszanka nie podobała.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Spokojnie. –</span> w powietrzu powoli opuszczał drżące ręce jakby to miało napastnika uspokoić. Sam jego głos drżał. <span style="font-weight: bold;">- Spokojnie. Nic przecież się nie stało.</span>
– tego nie mógł być pewien. Może olbrzym się zranił? A może tylko
przypomniało mu się, że miał wybić całą wioskę a tego nie zrobił i był
teraz wnerwiony.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- AAAAAAUUUUU!!!! –</span> spomiędzy
jego ust wyszedł krzyk bólu kiedy tamten prawie miażdżył mu ręce.
Zdecydowanie szaroskóremu nie podobały się te dźwięki, ale miał inne
rzeczy na głowie, bo w ogóle nie przejął się tym co zrobił chłopakowi.
Waiowi łzy zakręciły się w oczach a jedna spłynęła po policzku. Nikt
jednak nie przejął się tym, że jemu zdarzyła się krzywda. Przez
szarpnięcie zawisł w górze co sprawiło, że ręka jeszcze bardziej bolała.
Zrozumiał jednak co się stało, odnalazł ranę. W tym też momencie
kossith przyparł go zbyt mocno do drzewa. Wielki typ nie miał w ogóle
wyczucia, więc Waiowi odebrało dech w piersiach. Nie jednak tego się
przestraszył, bardziej strasznym było uczucie na dole, to jak Avra na
niego napierał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie! Proszę nie! Opamiętaj się! Pomogę z raną, ale.. –</span> zalał się większymi łzami i starał w powietrzy odepchnąć się nogami od czegokolwiek aby tylko mógł się może wydostać i uciec.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-17, 08:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Barbarzyńca
chciał się opanować. Dzikie zwierzę przez lata szczute do walki było
wyrwane ze swej kruchej równowagi. Ledwie wyczuwał jak nogi Waia od
czasu do czasu go muskają w locie. Czuł jedynie jak pieszczotliwe dłonie
szału dotykają jego wnętrza zostawiając na nim lepkie ślady. Dotyk
chłopaka był chłodny, przyjemnie kojący. Mężczyzna przestał próbować
widzieć przez krwistą mgłę i zamknął oczy. Postarał się znieruchomieć,
chłopak mówił że pomoże. Bił się z myślami. Nie miał już nic, czemu
chciałby mu pomóc? "Strach", pomyślał mężczyzna. Klucz do wszystkiego.
Kossith nie lubił uczucia strachu, nie lubił widzieć jego obecności w
sobie. Trzymał się tej myśli, tego odczucia by oderwać swoje pobliźnione
ręce od młodzieńca, przeniósł je tym samym na drzewo i odsunął na
długość swoich ramion. Oddech miał chrapliwy, palące uczucie na rogu nie
zmniejszało się tak samo jak pulsujący gorąc niżej. Wbijał paznokcie w
drzewo, czuł jak kora z łatwością kruszy się pod jego siłą, ale sam
rdzeń grubego drzewa nie dawał za wygraną tak łatwo. Avra pochylił głowę
w dół, węszył za postacią, która była tak przyjemna, tak spokojna
pośród tej mętnej, tłustej przestrzeni. Czuł go, jego słodki, lekko
kwaśny od strachu zapach. Z łatwością by go zmiażdżył jak człowieka.
"Nie..." Zatrzymywał napływające obrazy ścieżki pokrytej krwią chłopaka.
"Nie człowiek...". Tors kossitha unosił się i opadał ciężko nabierając
powietrza, odgłosy przypominały rozjuszonego byka szukającego spokoju.
Kossith bardzo lubił te masywne stworzenia, przypomniały mu jego samego
za młodu, teraz nie wiedział czym do końca jest. "Pomogę z raną",
delikatny głos utkwił w uszach barbarzyńcy pomagając mu trwać nieruchomo
i niszczyć jedynie drzewo pod palcami. Nie wiedział ile może tak
utrzymać swoje instynkty, zawsze dawał im szaleć aż same go wypuściły z
objęć, nasycone i ugłaskane.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-17, 11:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Starał
się opanować, ale jak mógł w takim momencie? Albo straci życie albo
zostanie zgwałcony. CO TO ZA CHORY WYBÓR?! Wił się, kopał drzewo za sobą
i kossitha przed sobą z nadzieją, że może któreś z nich padnie.
Krzyczał. Krzyczał przez łzy aby do tamtego w końcu coś dotarło.
Widział, że Avra nie był zbytnio obecny w swoim ciele. Jakby gdzieś
wyszedł i pozostało tylko wkurzenie i.. pożądanie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Avra, błagam cię. Proszę. Opamiętaj się. To tylko zranienie. Nieduże. –</span>
skomlał stojąc na palcach aby nie wisieć za rękę w powietrzu. Nie
wiedział co mógłby innego zrobić czy powiedzieć. Szarpanie, kopanie,
krzyki. Nic nie dało. Pozostało błaganie. Szlochał. A kiedy poczuł, że
jego ramię zostało oswobodzone zjechał do kucek po korze drzewa. Ręka
zaczęła mu mocniej pulsować. Zaraz jednak poczuł, że coś upada mu na
głowę. Delikatne kawałki.. drewna? Zerknął w górę i zrozumiał
natychmiastowo, że musi zacząć coś kombinować.
<br />
Powiedział, że mu pomoże, ale jak? Jak w obecnej chwili? Co mógł zrobić?
Jego myśli zaczęły szaleć. Ból, łzy i szloch nie pomagały mu w
skupieniu się. Kiedy jednak od tego mogło zależeć twoje życie…
Potrzebował czegoś do tej rany. Coś co pomoże.. gdyby miał swoje zioła…
Wtem przypomniało mu się, że jeszcze tego ranka wyszedł do miasta na
zakupy. A to oznaczało, że chociaż zgubił swój wiklinowy koszyk to
musiał mieć w kieszeni swoją sakiewkę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Posłuchaj, mam tutaj maść. –</span>
zapowietrzył się na moment a zdrową ręką zaczął grzebać po kieszeni.
Cały drżał, więc zajęło mu to więcej czasu, ale oprócz monet miał w
środku małe drewniane pudełeczko. <span style="font-weight: bold;">- Ona, ona pomaga. Leczy rany. Musisz jednak się zniżyć, bo nie zobaczę gdzie mam ją smarować. –</span> podniósł się dość szybko kiedy tylko zdał sobie sprawę, że był akurat na wysokości Avry bioder. </span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-17, 22:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Drzazgi
wbijały się pod paznokcie kossitha raniąc mu palce, mężczyzna ledwie to
czuł utrzymując się wszelkimi siłami przy biednej roślinie. Gorąc
roznosił go od wewnątrz, czując kolejne fale Avra zastanawiał się czy
płonie żywym ogniem. Kolejne słowa chłopaka przebijaly się do głowy
barbarzyńcy. "Ni..." Kolejne obrazy zalewały jego myśli. Czerwone,
kobiece dłonie musnęły jego usta, szeptały. Podsycały falę gęstego
szkarłatu, który zalał barbarzyńce. Złe, chciane działania, czemu je
zartrzymujesz pytały. Ciężkim, atrakcyjnym, gładkim głosem otulały go
niczym kokon. "...żej" Kossith z trudem przesunął ręce w dół pociągając
swe ciało za nimi, żłobiąc tym samym lekko zabarwioną czerwienią ścieżkę
na poranionym już pniu drzewa. Kora z cichym szelestem zbierała się u
podstawy drzewa gdzie wcześniej znajdował się chłopak. Usta Avry
rozchyliły się odsłaniając delikatnie dodatkowe kły przy każdym
głębszym, chrapliwym oddechu. Jego jasnoczerwony język trzymał się
granicy zębów, nie wychylając się poza nie, jednocześnie mocno
kontrastując przy popielatej skórze barbarzyńcy. Wiatr się zerwał od
strony strumienia przynosząc przyjemnie chłodny zapach wody. Smoliste
włosy Avry poruszyły się zsuwając mu się z ramienia na tors. Próbował
znowu otworzyć oczy, spojrzeć przed siebie. Opuścił nieco głowę w dół i
mrużył oczy chcąc dojrzeć co jest pod nim. Bardziej niż widział czuł
niebieską poświatę do której lgnął. Gdy chciał wyciągnąć do niej
ponownie dłoń poczuł dreszcze na grzbiecie. Przebiegając wzdłuż
kręgosłupa zostawiały po sobie tylko gorący ślad pobudzając bardziej
niższą część kossitha. Wielkolud przygryzł kłami dolną warge i walczył
dalej o nieruchomy stan, czekając aż dźwięczny, spokojny głos mu pomoże.
Aż zrobi coś w co kossith nigdy wcześniej nie wierzył i nie zdołał
zrobić samemu. Aż go pozbawi bólu i uspokoi.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-17, 23:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Wai
bał się, był wręcz przerażony. To w jakiej teraz był pozycji.. nigdy
nie myślał, że znajdzie się w niej. Młot i kowadło, Avra i drzewo. Miał
tylko jedną drogę ucieczki, w prawo. Tam nie było ani ręki, ani drzewa
ani nikogo. Tyle tylko, że niedaleko był krzak i kolejne drzewo i
następne, tak jak to bywało w lasach. Chłopak nie widział kossitha w
akcji, ale mógł się przypatrzeć skutkom jego działań. Chociaż okropnie z
bólu pulsowała mu ręka, łkał i ciągle nie widział wyraźnie, bo nowe łzy
napływały mu do oczu, to wiedział, że nie ma możliwości wyjść z
ucieczki cało.
<br />
Tak naprawdę nie miał pewności co może stać się za moment. Miał
nadzieję, że mężczyzna trochę się uspokoi, ale każda kolejna chwila
wcale na to nie wskazywała. Jakieś informacje docierały do Avry, ale
była to bardzo wątła komunikacja co sprawiało, że Wai jeszcze bardziej
panikował. Drżącymi rękoma podniósł pudełeczko na wysokość twarzy
kossitha. Chłopak jednak tylko mocniej się poddenerwował, bo napastnik
wyszczerzył jedynie kły, co nie mogło być dobrym znakiem.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- To-to. To jest maść. –</span> zamknął
na moment pudełko w dłoni i wierzchem przetarł oczy. Mogło się zdawać,
że jego całkowicie czarne tęczówki powiększyły się i nabrały więcej
głębi. <span style="font-weight: bold;">- Jest na podstawie ziół, które wspomagają leczenie. Posłuchaj mnie, proszę. </span>- załkał. <span style="font-weight: bold;">-
To jest na podstawie mięty. Złagodzi ból, sprawi, że poczujesz chłód,
ale.. ale najpierw zaboli. Będzie tylko szczypało i to przez moment.
Nakładam, dobrze?</span>
<br />
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, więc mógł mieć jedynie nadzieję, że do
mężczyzny wszystko dotarło. Otworzył pudełko, nabrał maść na palce i
jeszcze raz błagalnie spojrzał na Avrę a potem rozsmarował ją na ranie.
Maź na samym początku była nieodczuwalna a następnie mocno zaczęła piec i
mogło się zdawać, że podrażniać zranienie. Dopiero po pewnym czasie
zaczynało się czuć łagodzącą i chłodzącą miętę.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-21, 09:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Kossith
trzymał się wszystkimi siłami by nie poddać się głosom dochodzącym z
czerwieni. Jeszcze trochę, jeszcze chwila i chłopak mu pomoże, uspokoi
go. Poczuł w powietrzu zapach, który parzył chłodem nozdrza.
"Ś..śnieg...?" Osunął głowę jeszcze niżej, pozwolił młodzieńcowi się
dotknąć. Jego palce na rogach barbarzyńcy powodowały gorące dreszcze na
jego ciele, tak przyjemne, tworzące napięcie, które kossith zawsze
ignorował by nie odsuwały go od chęci mordu. Mężczyzna zamruczał od
dotyku. Maść była delikatnie zimna, pozwoliło to ledwo widocznie wyjść
Avrze ze szkarłatnych objęć tylko to by zaraz w nie wpaść całkowicie,
zatopić się w bólu, który przeszywał jego wnętrze. Syknął na tą zmianę,
na uczucie szczypania. Zimno maści zmieniło się w narastające uczucie
ciepła, następnie gorąca nie do wytrzymania. Piekło. Kossith nie
wytrzymywał, zacisnął mocniej dłonie zgniatając całkowicie rdzeń
stawiającego opór drzewa i powalił je do przodu. Złapał się za róg w
obronnym geście i ryknął potężnie z bólu odsuwając się chwiejnie do
tyłu.
<br />
- Wrr…Aghhh! - Wszystkie głosy w jego głowie nabrały sił, śmiały się
kalecząc jego uszy od wewnątrz, napędzały kolejne fale wlewające się w
jego jestestwo. Za dużo czerwieni. Avra poczuł krew na języku, przegryzł
jego koniec podczas walki o opanowanie. Gorąc nie ustępował, a
barbarzyńca zaczął niszczyć drzewa wokoło siebie. Bojową postawę
dodatkowo podkręślał wściekły wyraz twarzy i odsłonięte wszystkie kły.
Mocno dlonie kossitha zapomniały o żelazie jakie zwykły nosić ze sobą,
atakowały drzewa, wszystko co było najbliżej mężczyzny. Szkarłat
podsuwał mu myśli zniszczonej okolicy, wiórów i... Niebieskiej postaci. W
pół ścięcia kolejnego drzewa kossith uniósł głowę i zaczął węszyć.
Zapach, tak nie podobny do niczego co kossith wcześniej poczuł, był
łatwy do tropienia. Zwłaszcza gdy zdobycz była o wiele mniejsza od
drapieżnika.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-21, 14:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Drżał.
Wiedział to, bo widział jak jego drżąca ręka powoli rozsmarowywała po
Avry rogu grubszą warstwę maści. Rana wcale nie była głęboka, ale widać
to było bardzo ważne miejsce na ciele u tej rasy. Choć powinno być
twarde i nieczułe zachowywało się zupełnie inaczej. Na samym początku
właśnie dotykiem rogu Wai został oznaczony. Teraz, chociaż rana była
niewielka, ból był dla niego ogromny. Plus to całe seksualne napięcie..
gdyby tylko chłopak nie był tak zestresowany i obolały – praktycznie
walczył o swoje życie – to możliwe, że zauważyłby, że właśnie dotyk tego
miejsca je wzmacniało.
<br />
Widział reakcje swojego ‘’pacjenta’’. Kiedy pojawiło się pierwsze zimno i
chłód. Musiało to być przyjemne. Zdawać by się mogło, że kossith
uspokoił się a ból przeszedł. Było to jednak zgubne uczucie a Wai
wiedział co się miało święcić więc powoli, cicho łkając, cofał się.
Starał się odbić delikatnie w prawo aby nie stać naprzeciwko Avry i…
miał rację, że tam się kierował. Pierwszy przebłysk kłów sprawił, że
chłopak puścił się szybciej wstecz. Niestety potknął się o korzeń i
boleśnie upadł na tyłek. To jednak nie sprawiło, że przestał się
wycofywać. Widział jak gołymi rękoma szaroskóry rozwalił drzewo, które
do najmniejszych nie należało. Szybko zaczął podciągać się na ręce i
piętach w tył aby uciec przed oszalałym typem.
<br />
Nagle zauważył zmianę w postawie Avry. Myślał, że to było po wszystkim.
Może opamiętał się? Albo ból ustąpił? Po krótkiej chwili zrozumiał, że
nie trafił. Widział co się działo. Węszył. Zęby miał jednak nadal
odsłonięte a całą postawą ciała pokazywał, że nadal się nie uspokoił.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Avra. Proszę. Uspokój się. Przecież
nic się nie stało, już wszystko jest dobrze. Naprawdę. Na pewno już nie
czujesz bólu tylko chłód. –</span> miał wielkie przestraszone oczy łani.
Nadal siedział na ziemi i powoli starał się wycofać. W nadziei, że.. że
coś go jednak uratuje.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-24, 10:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
opuścił głowę i odwrócił się w stronę Waia, głosy go popychały ku
niemu, by go skrzywdził, zabił. Obraz jego kobiecej postury
zmasakrowanej na drzewie był kuszący dla barbarzyńcy, był ekstazą dla
szkarłatnej kochanki. Gorąco nie do wytrzymania zmniejszało się, powoli
wygłuszając krzyki w głowie kossitha. Zapach chłopaka był
intensywniejszy wraz z każdym krokiem w jego stronę. Avra zbliżał się do
niego, zniżał się do ziemi pomagając sobie rękami podczas chodzenia.
Górował nad chłopakiem jak niedźwiedź nad królikiem. Oddech miał wciąż
niespokojny, chrapliwy, jego tors ciężko się poruszał przy każdym
zaczerpnięciu powietrza. Maść zaczynała działać tak jak powiedział
chłopak, róg kossitha stawał się chłodniejszy. Ból przemijał, mimo to
barbarzyńca skracał dalej dystans między nim a Waiem. Gdy usłyszał jego
głos widocznie zadrżał i zwolnił. Dreszcze wstrząsnęły kossithem, głos
chłopaka odpędzał nie osłonięte już bólem i szałem czerwone głosy,
mężczyzna zaczynał słyszeć własne myśli. "Uspo..." Kolejne kroki do
przodu, niewiele zostało między nimi, choć chłopak się wciąż wycofywał.
"...Kój się". Avra przykucnął metr od chlopaka i węszył jego zapach w
powietrzu. Słodka cisza wypełniła umysł barbarzyńcy. Oddech wielkoluda
wrócił do normy, ale mroczyło go jak w kościele, to bylo dziwne uczucie,
rosnące od brzucha w dół, do bioder. Mężczyzna skupił się na głosie
młodzieńca, wbrew sobie uznawał jego dźwięk za przyjemny dla uszu.
Barbarzyńca próbował coś powiedzieć, poruszył odrętwiałym językiem w
ustach i spróbował raz, drugi złożyć jakieś słowo, ale nie wiedział co
powiedzieć. Chłopak przed nim był przerażony, delikatnie mówiąc. Łzy
zasychały na jego rumianej twarzy powoli. "Powinienem..." Avra opuścił
głowę w dół, włosy spłynęły po jego ramieniu ciężko, a on sam czuł się
głupio. Pierwszy raz w jego życiu ktoś chciał mu pomóc, nawet jeśli
przez strach, i naprawdę to zrobił a on nie potrafił się zdobyć na żadne
podziękowania ani przeprosiny. Jego matka pewnie by go zdzieliła po
potylicy i wcisnęła jakiś przedmiot nadający się na prezent za pomoc w
dłonie by zmotywować kossitha do działania. Mężczyzna otarł kark dłonią
chcąc załagodzić niezręczne uczucie jakie obecnie w nim rosło. Wstał z
ziemi, nie potrafił spojrzeć w oczy chłopakowi. "Jednak coś zostało z
dawnych nauk...", pomyślał. Przełknął ślinę z trudem i zaczął mówić.
<br />
- Um... Dzięki. - Kossith nie dawał sobie rady do końca z wypowiedzeniem
tego słowa. Wybicie całej wioski nie sprawiało mu problemu, potem spał
jak dziecko, ale gdy był komuś wdzięczny, czuł się zobowiązany. Miał
dług wobec tej osoby, coś co związywało mu ręce i nie dawało spać za
dobrze. Mężczyzna chwilę stał metr od chłopaka po czym powoli wyciągnął
do niego dłoń, sam nie wiedząc do końca co chciał zrobić. Wyglądało na
to, że chciał... Pomóc mu. Pomóc mu wstać, to miało sens w głowie
kossitha. Nie czułby się zrażony gdyby chłopak bał się przyjąć jego
dłoń, wiedział, że był jednym wielkim źródłem strachu Waia.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-24, 18:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Jego
ciało poruszało się samowolnie chcąc go uratować. W tym samym czasie
kusiło. Zaokrąglone biodra, niepasujące do faceta, poruszały się
faliście. Ciemne, lśniące, zdrowie i ładne, długie włosy spływały mu po
ramionach. Zaszklone od strachu i łez oczy zdawać by się mogło, że
powiększyły dzięki czemu wyglądał tylko bardziej niewinnie i kusząco. A
kiedy w końcu napastnik przyszpilił go do ziemi i nad nim się nachylił
mógł poczuć przyjemny zapach, jakby bez zakwitał, konwalie gdzieś
niedaleko rosły – świeży, leśny, upajający. I tylko wzrastająca kwaśna
nuta sprawiała, że stojący naprzeciwko niego mógł zrozumieć, że coś było
nie tak, że Wai wcale nie zachęcał nikogo do zbliżenia się. A dopiero
po tym można było dostrzec strach, łzy, łkanie i proszenie.
<br />
Serce waliło mu jak oszalałe. Nie miał gdzie dalej się cofnąć, a poza
tym, kossith był od niego szybszy. Ramie pulsowało mu od bólu, łzy
zasłaniały widok na świat. Czy to miały być jednak jego ostatnie chwile
na tym świecie? Czy w ostatnich tchnięciach będzie czuł jak tamten go
gwałci? Takie myśli napędzały w nim panikę. Nie miał co więcej zrobić
jak dalej do niego mówić z nadzieją, że może się opamięta, że da radę
przezwyciężyć ból, chociaż ta rana nie mogła mu sprawić aż tyle bólu aby
mógł tak się zachować.
<br />
I nagle napastnik zatrzymał się. Klatka piersiowa ciężko mu falowała, wzrok nadal miał zagubiony, ale schował kły.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Spokojnie. Spokojnie. Już jest dobrze. –</span>
Wai starał się przemawiać spokojnym i ciepłym głosem, który ukajał
nerwy. Czasami jednak mu się to nie udawało i jakaś delikatna nuta
strachu sprawiała, że mu delikatnie drżał. <span style="font-weight: bold;">- Pomyśl, postaraj się poczuć. Bólu już nie ma, prawda? To nie była poważna rana.</span>
<br />
W końcu łzy mu ustały, ale na policzkach nadal było widać którędy
płynęły. Zamilkł w momencie kiedy zdawało mu się, że Avra chociaż trochę
się opamiętał. Trzymał zranioną rękę przyklejona do klatki piersiowej,
obejmował ją i czekał co nastanie. I nagle usłyszało jedno z tych słów,
które jego ojciec nazywał magicznymi. Spojrzał na wyciągniętą przed sobą
dłoń wzorkiem, który mówił, że kompletnie nie rozumie co się stało. A
potem znowu w oczach pojawiły mu się łzy. Dużo i nagle. Spływały mu po
policzku niczym wodospad, zaczęło cieknąć mu z nosa i głośno zaczął wyć.
Ciało odreagowywało na to co przed chwilą się stało, bo wiedział, że
teraz już jest dobrze.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Bałem się, że złamiesz swoje wcześniejsze słowo, że skończę jak ci w wiosce. –</span> przecierał oczy i policzki chcąc pozbyć się łez, ale sprawiał tym tylko tyle, że zacierał je i robiły się czerwone.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-25, 19:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
wzdrygnął się zauważalnie, gdy chłopak nagle wybuchł płaczem . Nie
wiedział co robić, jak zahamować nagły deszcz z oczu małej istoty, nigdy
czegoś podobnego nie robił. Nie miał możliwości ani potrzeby.
Wyprostował się i zmarszczył brwi reagując na słowa zapłakanej postaci.
Poczuł gniew, ale stłumił go zanim zdołał urosnąć do rozmiarów z jakimi
nie dawał sobie rady. Mięśnie poruszyły mu się na szczęce niespokojnie.
<br />
- Morduję ludzi... - Zaczął powoli. "To prawda, nigdy przed nią nie
uciekałem." Ukucnął przed chłopakiem, zachowując dystans, który nie
naruszał jego i tak już, kruchego poczucia bezpieczeństwa. Spojrzał w
zapłakane, niezwykłe oczy chłopaka, by mieć pewność, że zrozumie. Nie
lubił się powtarzać.
<br />
- ... Ale nie łamię raz danego słowa. Nigdy. - Westchnął cicho czując
jak go znowu mroczy przed oczami od bliskości chłopaka. Próbował
pomyśleć co by zrobiła jego matka przy dziecku, które płacze. "Pewnie by
go zdzieliła po głowie i kazała się zebrać w sobie, mówiąc że kossith
nie może okazywać słabości nawet gdy jest na skraju śmierci... Ale to
nie kossith, to... Drobny chłopak." Avra wciąż niepewny czy młodzieniec
przed nim jest człowiekiem czy nie próbował skupić się na wymyślaniu
czegoś co mogłoby złagodzić płacz Waia. Otarcie mu łez raczej nie
wchodziło obecnie w rachubę, mógłby się bardziej przestraszyć, w dodatku
miał zakrwawione dłonie od niszczenia drzew. Rozejrzał się po okolicy
szukając czegoś co mogłoby mu w tym pomóc. Jego wzrok przykuł drobny,
niebieskawy kształt u podnóża drzewa. Podszedł do niego, po drodze
zbierając swoją porzuconą falcatę z ziemi, i dłonią zaczął odgarniać
mech by móc lepiej uchwycić niewielki, o zaokrąglonych płatkach kwiat.
Niebieski kolor rośliny przechodził w fiolet na krańcach, całość była
otoczona delikatnie białymi wąsami czepnymi. Używając za dużo siły przy
zrywaniu barbarzyńca zmiażdżył kwiatek przez co warknął pod nosem.
Przesunął się kawałek dalej by spróbować z kolejnym, tym razem bardzo
ostrożnie chwytając łodygę przy samej ziemi by ograniczyć kontakt z
delikatnym kielichem płatków. Uważając podczas podnoszenia się, by
przypadkowo nie zniszczyć kolejnego kwiatka, zbliżył się do chłopaka i
podał mu roślinkę na otwartej dłoni. W porównaniu do jego wielkiej łapy
kwiatek wyglądał jak marny strzępek tkaniny.
<br />
- Nie płacz. - Powiedział cicho i odwrócił spojrzenie w inną stronę
zanim znowu wciągnie go przyjemność patrzenia w oczy młodzieńca.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-26, 09:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Na
słowa o mordowaniu ludzi Wai jeszcze gorzej zaniósł się płaczem i
łkaniem. Nie potrafił tego powstrzymać, to było silniejsze od niego.
Jego ciało potrzebowało oczyszczenia, więc można było przyjąć, że taka
reakcja była jak najbardziej na miejscu. Chociaż na pewno nie była
komfortowa dla obu stron. Czarnowłosy nie marzył aby tamten oglądał go w
takim stanie a Avra… na pewno nie był zadowolony z tego widoku.
<br />
Kiedy kossith ukucnął przed nim próbował powstrzymać się pod płaczu. To
chyba miała być dobra nowina, oznaczała, że nigdy nie zginie z rąk tego
mężczyzny. Tylko na ile mógł w to wierzyć? Przed chwilą miał pokaz kiedy
jaź szaroskórkego po prostu się wyłączyła. Co się stanie następnym
razem? Ta myśl znowu sprawiła, że zaczął głośno płakać.
<br />
Avra zniknął na chwilę z pola widzenia Waia. Chłopak próbował za nim
podążać wzrokiem, ale naprawdę przez łzy nic nie widział. Na warknięcie,
które pojawiło się przy pierwszej nieudanej próbie zerwania kwiatka,
brunet głośno załkał. Jakby to było skierowane wprost do niego. Zaczął
jednak powoli się uspokajać i wtedy właśnie przed nim pojawiła się
ogromna dłoń a na niej malutki kwiatek, który nie był aż taki malutki -
to perspektywa robiła swoje. Rusałka przetarł oczy raz a potem drugi.
Łzy już prawie przestały mu lecieć, ale nadal cicho łkał. Przyglądał się
roślinie a potem spojrzał w górę na Avrę. Jeszcze raz zdrową ręką
przetarł oczy i policzki tym samym sprawiając, że bardziej się
zaczerwieniły. Dosłownie tylko przez krótką chwilę ich oczy się
spotkały. Szkliste, ciemne i głębokie spojrzenie Waia prawie złapało
kossitha, ale ten zdążył umknąć wzrokiem w bok. Chłopak powoli wyciągnął
dłoń, było widać, że drży a kiedy ciche, pojedyncze łkanie wracało
podskakiwała. Wziął kwiat i mu się przyjrzał. Wcześniej takiego nie
widział, dookoła ich wioski takie nie rosły.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dzi-dziękuję. –</span> przyglądał się mu przez chwilę, w której wyglądał jak najbardziej bezbronne zwierzę w tym lesie. <span style="font-weight: bold;">- Ma-maść. Gdzie-eś ją upu-uściłem. </span>
– zaczął się rozglądać za swoim pudełeczkiem. Całe szczęście maź nie
była płynnej a raczej dość stałej konsystencji, która pod wpływem ciepła
zaczynała łatwo się rozprowadzać. Nie powinno więc z nią nic złego się
stać.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-26, 12:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
burknął pod nosem coś co miało brzmieć jak "proszę" po czym wstał.
Odetchnął głęboko leśnym powietrzem mieszającym się ze słodkim zapachem
chłopaka przez co znowu go zamroczyło. "Chyba przestanę przy nim
oddychać..." Zerknął zza ramienia na chłopaka, który oglądał kwiatek.
Wyglądał tak... delikatnie, niewinnie. Dreszcz przebiegł po ciele Avry
zostawiając po sobie ciepło. Potrząsnął głową na boki by odgonić to
uczucie i skupić się na czymś innym. Odszedł kawałek i korzystając ze
swojego zniekształconego od walk nosa znalazł porzuconą między
drewnianymi odłamkami maść. Podniósł ją i dmuchnął na nią chcąc się
pozbyć wiórów. Przeszukał też teren blisko pudełka by odnaleźć pokrywę.
Odwrócił się do Waia, który miał tak czerwone policzki od ciągłego
przecierania ich, że kossith aż się uśmiechnął kącikiem ust. Szybko
ukrył swoje rozbawienie i raz jeszcze wyciągnął dłoń do chłopaka podając
mu tym razem maść. Młodzieniec cały się trząsł i wyglądał jakby miał
czkawkę od płaczu. Barbarzyńca zmarszczył brwi oceniając jego
możliwości.
<br />
- Dasz radę wstać? - Kruche ciało chłopaka było targane końcówką płaczu.
Kossith chciał ruszać dalej, do kolejnej wioski. Chłopak byłby tylko
problemem gdyby go opóźniał, chyba że...
<br />
- Nie ruszaj się. - Zbliżył się do Waia, po czym szybko dodał zanim
zrobił jakikolwiek ruch. - Nic Ci nie zrobię. - Wsunął powoli jedną rękę
pod nogi chłopaka, drugą starając się lekko chwycić go pod ramię i
unieść go z ziemi. Zrobił to bez większego wysiłku, młodzieniec był
lekki. Tylko teraz pojawił się inny problem... Mężczyzna mógł bardzo
dobrze czuć zapach i ciepło chłopaka. Zamknął na chwilę oczy i próbował
odciąć węch biorąc kilka płytkich oddechów. Nic nie mógł za to poradzić
na rosnące napięcie w pobliżu bioder. Było mu trochę niewygodnie chodzić
przez jakiś czas.
<br />
-M... - Odchrząknął słysząc jak zachrypnięty miał głos i jeszcze raz
zaczął mówić. - Może ułóż rękę na moim karku, będzie Ci wygodniej... -
Spojrzał na istotę w swoich rękach, sprawdzając czy wszystko jest
dobrze. Dał mu chwilę na lepsze ułożenie się i ruszył do przodu, w
stronę swojego przyczaiska. Próbował omijać rogami gałęzie i wybierać co
szersze przejścia między drzewami by ramiona drzew nie trafiły chłopca.
Starał się nie patrzeć na niego, skupiając wzrok w gąszczu i wyszukując
swoich wskazówek, pozostawionych na korze poszczególnych drzew.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-26, 12:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Skupiając
się na kwiecie mógł myślami odejść do tego nieprzyjemnego zajścia
jakiego przed chwilą był świadkiem. Spoglądał na jego kolory, kształt
płatków i liści. Robił wszystko by odciąć się od myśli, które
przypominały mu co widział. To chyba też dobrze działało na Avrę, który
zdecydowanie lepiej sobie radził kiedy miał jakieś zadanie. Wai czkał co
jakiś czas po płaczu i nadal przecierał policzki z łez, których już nie
było. Powinien przemyć twarz, uspokoić swój oddech i doprowadzić się do
normalnego stanu. Zamiast jednak to uczynić patrzył jak wielkolud szuka
jego pudełeczka. Teraz wyglądał nieporadnie, za duży do ciasnego
otoczenia. Trochę nawet może śmiesznie, ale nie można było zapomnieć, że
przed chwilą wyrywał i łamał drzewa. Chłopak w zupełności go nie
rozumiał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dam. Daj mi tylko.. chwilę. –</span>
roztrzęsienie mu już mijało. Kiedy starał się sceny sprzed chwili
wyłączyć w głowie to nie czuł się najgorzej. Widać jednak kossithowi
bardzo się musiało śpieszyć. Na początku chłopaka zmroziło kiedy ten się
w ogóle zbliżył a co dopiero go dotknął. Chociaż większy obiecał mu, że
go nie zabije to na końcu głowy ciągle ta myśl mu majaczyła – prędzej
czy później straci życie. Na pewno tak będzie. Dlatego czuł się
skrępowany kiedy starszy go niósł.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Masz jakieś zioła, coś leczniczego u siebie w domu? –</span>
spoglądał przed siebie, nie na napastnika. Tak naprawdę nie wiedział
nawet gdzie idą i czy tam gdzie dotrą zostaną na długo. Przez głowię
przeszło mu, że jeżeli Avra się przemieszcza to jak odejdą wystarczająco
daleko od jego wioski mógłby przecież uciec. <span style="font-weight: bold;">- Trzeba wyjąć ci drzazgi i opatrzyć dłonie.</span> – powiedział łagodnie i bardzo cicho. Jakby się trochę bał, że kossith może to źle odebrać.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-26, 13:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Mijając
kolejne drzewa wydawało by się, że nie mają one końca lub zagubili się w
ciemnym gaju. Kossith wypatrywał ostatniego z ogromnych drzew
oznaczonych swoim zapachem, wyrastającego z piaszczystej góry i skręcił
za nie w ukrytą, ciasną szczelinę. Nie chcąc przypadkowo zranić chłopaka
przycisnął się do ściany i szorował plecami po piasku przez co czuł jak
zaczyna mu się gromadzić pył pod ubraniem na plecach. Gryzące uczucie
zaczynało go z lekka irytować, ale wiedział, że jeszcze chwila i będzie
mógł to z siebie ściągnąć. Zastanawiał się co będzie dalej z nim jego
planami i co zrobić z chłopcem gdy jego głos wyrwał go z zamyślenia.
Spojrzał na twarz Waia zapominając całkowicie o swoich próbach nie
zerkania na niego i zapatrzył się przez chwilę. Gdy dotarło do niego, że
chłopak czeka na odpowiedź zaczął przypominać sobie o szerokolistnych
roślinach jakie używał do tamowania krwi i suszu z drobniejszych liści,
który łagodził ból.
<br />
- Coś powinno być. - Uważając na rogi Avra lekko się pochylił tym samym
mocniej chwytając chłopaka by go nie upuścić i przeszedł pod powalonym
skośnie drzewem. Wszedł do małej, ogrodzonej jedynie piaskowymi ścianami
przestrzeni. Ziemia była porośnięta wydeptaną przez kossitha trawą,
prowizoryczna drewniana bala zbierała wodę deszczową. Przy jednej ze
ścian była rozstawiona na drewnianych kijach wygarbowana skóra, służąca
jako dach nad rozłożonym na ziemi brązowym futrem. Bliżej wyjścia stała
zaostrzona gałąź, każda broń się przyda gdyby go zaskoczono we własnym
obozie. Barbarzyńca odłożył chłopaka na futro.
<br />
- Możesz tu spać. - Przeszedł kawałek dalej i sięgnął do skórzanej sakwy
wielkości własnego uda. Wyciągnął z niej owinięte w tkaniny liście i
położył je na skraju futra. Zanim dał chłopakowi czas na reakcję
skierował się do bali i zaczął zdejmować z siebie kawałki zbroi. Odłożył
je na bok, składając je w stos, po czym to samo zrobił z koszulą. Plecy
miał pokryte grubymi bladymi bliznami, tak samo ramiona i tors. Część
widać było, że została bardzo niezdarnie zszyta. Otrzepał się z piachu
jaki mu się zgromadził i potrząsnął głową w bardziej zwierzęcym geście.
Zamruczał czując jak piach przestaje go gryźć w skórę.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-26, 13:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Miał
wrażenie, że błądzili. Zdawało mu się, że już niejedno drzewo mijali po
raz kolejny. Wai miał kiepską orientację w terenie, bo nigdy nigdzie
nie podróżował. Musiał pamiętać jak dotrzeć nad jezioro, jak do miasta a
w mieście potrzebował znać tylko kilka ulic. Ich wioska nie była
wielka, także ciężko było w niej tak naprawdę zabłądzić. Stąd też teraz
każde drzewo wyglądało dla niego podobnie. Chociaż nie było to do końca
prawdą. Potrafił odróżniać ich gatunki. Dzięki zainteresowaniu ziołami
całkiem nieźle poznał roślinność z okolic jak i tą książkową co w
przyszłości zaowocowało tym, że miał z czego się utrzymywać. Teraz to
jednak już nie miało znaczenia.
<br />
Wai mocniej ścisnął Avrę na karku kiedy ten bardziej go do siebie
przyszpilił. Szli przez dość wąskie przejście i teraz to całe noszenie
nie miało już w ogóle sensu. Trochę jednak bał się powiedzieć, że ten
może go teraz odstawić, że już nic się nie stało. Dlatego milczał aż do
momentu kiedy doszli do małej polanki ogrodzonej piaskowymi ścianami.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dziękuję. –</span> powiedział tak
cicho, że nie był pewien czy kossith go usłyszał. Zaczął się rozglądać
dookoła siebie i doszedł do wniosku, że nazwanie tego miejsca ‘domem’
było wielkim niedopowiedzeniem. Jak on mógł tutaj żyć? Wiatr, deszcz,
słońce, dzikie zwierzęta – wszystko mogło go tutaj zaatakować. Podsunął
się do tkaniny, która wylądowała na rogu futra, co jego zdaniem było
niemym pozwoleniem, że może tam zajrzeć. Znał tą roślinę. Była
lecznicza, potrafiła wyłagodzić ból. Właściwie była jednym z głównych
składników jego maści jednak w tym stanie bardzo wolno leczyła.
<br />
Nadal trzymał bolącą rękę blisko swojej klatki piersiowej aby jej nie
nadwyrężać. Nie ruszył się ani na centymetr poza obszar futra. Nie był
też przekonany czy rozmowa z tym barbarzyńcą coś pomoże. Skoro jednak
nie został do niczego przywiązany i miał obietnicę, że nie umrze to
musiał dowiedzieć się czegoś więcej o swoim położeniu. Tylko bał się o
to zapytać. Co jeżeli pytania pogorszą jego położenie?</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-26, 14:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Avra
sięgnął po wyżłobioną z drewna misę i nabrał wody z bali. Zmył krew z
dłoni w misie i ocenił ile drzazg będzie do wyjęcia. Następnie pochylił
się nad trawą obok i polewał sobie włosy wodą by wypłukać resztę piachu.
Dreszcz przeszedł po jego ciele od przyjemnego zimna. Gdy się upewnił,
że nie będzie czuł już żadnego ziarna piachu odłożył misę na miejsce,
wstał i przeciągnął się. Uczucie rozciąganych obolałych od wcześniejszej
walki mięśni było wyjątkowo przyjemne. Mokre włosy przykleiły się do
ramion i szyi kossitha, woda zbierała się na ich krańcach i spływała po
torsie barbarzyńcy. Mężczyzna poczuł głód. Spojrzał w stronę stojaka
gdzie miał reszty suszonego mięsa i niewielkich skór czekających na
wygarbowanie. Podchodząc do niego i zbierając dobrze wysuszone kawałki
mięsa zerknął na chłopaka, który się nie ruszył z miejsca jedynie
oglądając zawiniątko z ziołami. Rwąc kłami potężny kęs z jednego kawałka
mięsa, drugi chciał rzucić chłopakowi, ale się powstrzymał w pół ruchu.
"Ludzie żywią się na misach... Czy ludzie jedzą mięso?" Wydawało się
kossithowi, że tak, hodowali w końcu zwierzęta, ale nigdy tak naprawdę
nie widział by je jedli. Oparł się o drzewo wrastające w piach i patrzył
na chłopaka, na jego lekkie ruchy i całą delikatną postać. Wziął
głębszy oddech czując znajome uczucie napięcia, zastanawiał się skąd to
się bierze. Odepchnął się ramieniem od drzewa i zbliżył do Waia po
drodze biorąc misę. Kucnął przy granicy futra i ułożył misę z mięsem na
brązowej szczecinie patrząc uważnie na reakcję chłopaka na jedzenie. Czy
go to obrzydzi czy jednak to jada na codzień? Nie znał się na
utrzymywaniu przy życiu innych.
<br />
- Ja nie... - Zamotał się trochę w tym co chciał powiedzieć przez nagłe
burknięcie jego brzucha. Zacisnął usta próbując zignorować swój żołądek.
Za niedługo wyjdzie sprawdzić pułapki i może coś uzbiera po drodze.
<br />
- Nie wiem czym się żywisz. - Wskazał na mięso dłonią.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-26, 15:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Woda
z deszczówki była dobra, ale po co ją marnować kiedy niedaleko płynęła
rzeka a w druga stronę było jezioro? Wai doskonale wyczuwał gdzie była
woda, ona do niego przemawiała. Zawsze tak miał, to były geny matki. Nie
lubił brudnych bagien, wolał jeziora. Spokojne, czyste. Przyjemnie się w
nich kąpało. Zapragnął teraz znaleźć się nad swoją wodą, ale nie było
na to szans. Czy jego chatka będzie stała nietknięta? Czy może ktoś ją
przejmie albo ludzie ze strachu splądrują a potem ją spalą? Ta myśl go
zasmuciła. Podciągnął kolana pod klatkę piersiową i już miał je objąć
kiedy wyczuł na sobie wzrok.
<br />
Do tego też był przyzwyczajony, ludzie lubili się na niego gapić, w
szczególności mężczyźni, kolejna rzecz odziedziczona po matce. Wytykali
go palcem, że jest za drobny, że za słaby jak na faceta. W głębi jednak
Wai wiedział co sobie myśleli, chcieli go mieć dla siebie. Avra też
musiał odczuwać podobne skutki z powodu przebywania obok niego. Na razie
jednak o nic nie zapytał, nic nie powiedział to i chłopak się zbytnio
nie wychylał. Patrząc na kossitha wielkie i dobrze zbudowane ciało,
gotowe do ataku i walki oraz liczne rany, mógł się domyśleć, że nie
wiele miał przewagi nad nim. Czy w ogóle jakąkolwiek mógł mieć?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Głównie owoce i warzywa. –</span>
spojrzał na suszone mięso. Sam rzadko polował, był w tym beznadziejny, a
mięso w mieście było dość drogie, więc nie często je jadał. Wyciągnął
powoli zdrową dłoń i wziął jeden z mniejszych kawałków. <span style="font-weight: bold;">- Mięso też może być.</span>
<br />
Powoli zaczął przeżuwać a po kilku kęsach poczuł jak zaczynają boleć go
żuchwy. Trzeba było mocno się postarać aby to przemielić.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Co teraz ze mną będzie?</span></span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-26, 15:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Kossith
westchnął ciężko. Będzie trzeba mu szukać jedzenia osobno albo go
wypędzić. Chciał się go pozbyć, ale czuł, że nie może. Dziwne uczucie go
ogarniało na myśl, że chłopak zniknąłby wraz ze swoim słodkim, kojącym
zapachem. Mężczyzna przechylił lekko głowę na bok i patrzył jak
młodzieniec je mięso. Nie wyglądał na zadowolonego z tego posiłku. "Za
twarde". Zastanawiał się czy świeże mięso by mu bardziej odpowiadało.
Wstał i założył na swój tors tylko szeroki pas który utrzymywał
pojedynczy naramiennik w miejscu, resztę zostawił tak jak była. Sięgnął
po kilka większych gałęzi ze stosu zasłaniających z jednej strony
futrzane legowisko i połamał je do płytkiego dołka wypełnionego
popiołem. Korzystając z żaru, uchowanego w glinianym naczynku blisko
paleniska, wzniecił niewielki ogień, który z wdzięcznością konsumował
suche drewno. Będzie cieplej chłopakowi jak nastanie wieczór. Nie
wiedział ile mu zajmie sprawdzanie pułapek i zakładanie nowych.
Wcześniej się nie przejmował czasem, nikt nie był od niego zależny. Gdy
się upewnił, że ogień nie zgaśnie sam z siebie spojrzał ponownie na
Waia, na jego zniewieściałą twarz i błyszczące oczy.
<br />
- Idę w las. Nie dotykaj zbroi. - Zrobił krok w stronę szczeliny i
zatrzymał się, chciał zakazać mu ucieczki. Chciał go mieć jeszcze.
Wrócił spojrzeniem przez ramię na chłopaka, jego delikatne ciało
podkreślały ciepłe refleksy od płomieni, twarz wciąż zarumieniona od
płaczu, oczy dodatkowo lśniące przez pozostałe łzy. Kossith rozchylił
usta lekko chcąc mu powiedzieć by nie uciekał, by został, ale zaniechał
chęci. Jeśli będzie chciał uciec to ucieknie, mniej kłopotów dla
kossitha. Nie był on opiekunem, był mordercą. Nie chciał go w swoim
otoczeniu, jednocześnie czując narastające pragnienie jego obecności.
Czy to dalej był podziw za akt odwagi w kościele czy coś innego?
Zacisnął mocno pięści i ruszył bez słowa przez szczelinę w las szukając
swoich pułapek. Serce mu waliło jak oszalałe a ciepło roznosiło od
środka. "Dlaczego nie mogę Cię wypędzić..?"</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-26, 16:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Chociaż
zadał pytanie to odpowiedź nie nadeszła. A czekał. Z napięciem
wpatrywał się w to co mężczyzna robi, jakby w jego ruchach miał odnaleźć
jakąś odpowiedź. A ten jedynie rozpalił ognisko i ubrał się. Cisza
między nimi była pełna napięcia, wręcz aż bolesna. Kiedy w końcu Avra
się odezwał Wai spojrzał na niego jakby z jakąś nadzieją. Może dostanie
odpowiedź? Może będzie wiedział co się z nim stanie?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mhm. –</span> przytaknął i skulił się w
kulkę. Chociaż wieczór dopiero się zbliżał i nie było mu zimno to
ognisko przyjemnie grzało. Widział jak kossith jeszcze się odwraca,
jakby chciał coś powiedzieć, ale tego nie zrobił. Pozostawił to jedno
pytanie zawieszone w powietrzu.
<br />
Chłopak był znowu na skraju płaczu. Nie został przywiązany, nie dostał
zakazu wychodzenia z tej kryjówki. Nie byli jednak nie wiadomo jak
daleko od jego rodzinnej wioski. Chociaż ludzie tam wydali go niczym
ofiarę to jednak martwił się o nich. Obiecał, że pójdzie z Avrą, że
dzięki temu ocali wioskę. Nie chciałby aby po jego ucieczce ten poderwał
się, porwał oręż i pobiegł wybić drugą połowę. Dlaczego w ogóle mu na
tym tak zależało?
<br />
Przetarł oczy, w których łzy znowu się zagnieździły. Pociągnął głośno
nosem, co wcale piękne nie było. Najpierw powinien się sobą zająć. Wziął
swoją maść i podszedł do wody. Podobnie do kossitha nabrał jej w
mniejsze naczynie i przemył nią twarz a potem wszelkie rany. Obejrzał
swoje ramię. Nie było z nim źle. Poruszał delikatnie, posmarował rany
maścią i.. i nie wiedział co dalej z sobą zrobić. Powoli przeszedł po
całej kryjówce, obejrzał wszystko – łącznie z zbroją, której jednak nie
dotknął – i dołożył do ognia. Powinien uciec? Gdzie wtedy pójdzie? Co z
sobą zrobi? <span style="font-style: italic;">Dam sobie radę zupełnie sam?</span>
<br />
Avra długo nie wracał, zaczęło się już ściemniać. W końcu Wai położył
się na skraju futra, najbliżej ognia, i poszedł spać. Co ma być to
będzie. Jeżeli miałby teraz uciec to będzie na obcym terenie, w środku
nocy i zupełnie sam. A tutaj… w końcu barbarzyńca obiecał mu, że go nie
zabije, prawda? Może można wierzyć mu na słowo?</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-26, 17:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Wymijając
kolejne gałęzie kossith zbliżał się do punktów swoich pułapek. Nie były
one wciąż tak dobre jak jej siostry lata temu, ale wystarczająco dobre
by złapały drobne stworzenia. Część pułapek była pusta, więc mężczyzna
tylko dorzucił przynęty w postaci jagód i zostawił na kolejne kilka dni.
Gdy zbliżał się do jednej z ostatnich pułapek barbarzyńca zobaczył
nietypowo umaszczonego gryzonia. Brązowo szare futro beberki
poprzecinane było bielszymi paskami na grzbiecie. Kossith odłożył
wcześniej zabite zwierzęta na bok i już miał otwierać pułapkę i ubić
kolejnego malucha gdy pomyślał, by go zostawić dla Waia. O ile jeszcze
on był w jego przyczaisku. Nie zmusi go do zostania z nim, jeśli nie
chce, choć... Bardzo by chciał by został. Nie wiedział nic o tym
chłopaku, ale czuł, że chce go blisko. To było dziwne dla kossitha.
Zamyślony zaczął odruchowo sprawdzać stworzenie w pułapce, które się
odwdzięczyło gryząc go w palec. Barbarzyńca zasyczał i szturchnął
gryzonia palcem w odwecie. Podniósł klatkę ze stworzeniem, a resztę
zwierząt przypiął na sznurze do pasa. Postanowił poszukać jeszcze
jakichś owoców i roślin, które wyglądały na użyteczne.
<br />
Wraz z mrokiem zbierał się zimny wiatr, mierzchwiący włosy mężczyzny. "Powoli trzeba wracać."
<br />
<br />
Z sakwą pełną różnych owoców, kilkoma gryzoniami wiszącymi przy pasie i
jednym żywym egzemplarzem w klatce kossith wracał do obozowiska.
Przystając przy szczelinie nasłuchiwał i węszył przez dłuższą chwilę czy
nie było nikogo obcego w pobliżu. Dopiero po upewnieniu się, że nikogo
nie ma przeszedł w głąb do przyczaiska. Odruchowo jego spojrzenie
przemknęło do legowiska z futra. Gdy zobaczył jak chłopak śpi uśmiechnął
się pod nosem. Czuł, że niewidzialne napięcie związane z tym czy on
wciąż będzie zniknęło. Starał się poruszać cicho, patrząc pod nogi
uważnie wyszukując źródeł ewentualnego dźwięku. Podniósł zaostrzoną
gałąź i ułożył przy wejściu do zewnątrz, by odgrodzić się i zyskać na
czasie w razie ataku. Położył klatkę z żywą istotką z drugiej strony
paleniska, gdzie aż tak nie grzało a trawa nie została wydeptana i
przechodziła przez szczebelki do środka. Następnie cicho odłożył
zwierzynę na stojak, a sakwę otworzył i wyciągnął owoce na misę, opłukał
je z lekka i zostawił blisko paleniska. Widząc, że ogień dogasa
dorzucił kolejne gałęzie, starając się nie obudzić chłopaka. Zwierzynę
musiał oprawić teraz, by się nie zepsuła przez noc. Usiadł przy
palenisku na wygarbowanej skórze, bokiem do Waia i zaczął sprawnie
ściągać skórę ze zwierząt. Od czasu do czasu zerkał na śpiącego chłopaka
i łapał się na myślach o jego ciele. Podniecenie rozgrzewało go od
wewnątrz lepiej niż palenisko, choć musiał się wiercić w miejscu by mu
było wygodniej siedzieć. Po zakończeniu wszystkiego, kossith zdjął pas z
torsu i odłożył go na stos. Ściągnął dodatkowe futro ze stojaka i okrył
nim Waia samemu kładąc się na pozostałej części futra. Nie mieścili się
razem za bardzo, ale kossith ułożył się tak by nie przeszkadzało to
żadnemu z nich. Zasnął patrząc jak ciało chłopaka rytmicznie unosiło się
i opadało, a słodki, kojący zapach dodatkowo go otulił.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-26, 18:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Dorzucane
gałęzie zasyczały głośno a to sprawiło, że rusałka z pomrukiem skulił
się bardziej w kokon. Zdawało mu się, że znowu był w chatce a tata
jeszcze nie odszedł. Miał znowu dziesięć lat i leżał w łóżku czekając aż
ogień trochę przygaśnie w kominku i pozwoli mu zasnąć. A potem poczuł
jak coś opada na jego ramiona. To zapewne koc, którym ojciec go okrył.
<br />
Spał dość spokojnie, w szczególności jak na ostatnie przeżycia. Kiedy w
nocy ognisko przygasło i zrobiło się chłodniej Wai schował się bardziej
pod futro a z czasem przybliżał się coraz bardziej do Avry. Nie
przytulił się do niego, nie ułożył na nim. Leżał jednak na tyle
niedaleko, że odczuwał jego ciepło. I ten spokojny sen skończył się
kiedy koszmar wczorajszego dnia do niego powrócił – zabite ciała ludzi z
wioski i atakujący go pod drzewem kossith. Z głośnym sapnięciem obudził
się i poderwał od razu do siadu na co znowu syknął, bo jego poobijane
ciało wcale z tego ruchu nie było zadowolone. Momentalnie odsunął się od
rogacza. Serce waliło mu jak oszalałe i dopiero po chwili zauważył
drugie futro leżące na nim. Czyżby go przykrył? Dopiero w tej chwili
zauważył, że ognisko wygasło a na dworze było już jasno. Przespał całą
noc, a miał wrażenie, że nie będzie w stanie zmrużyć oka nawet na
moment.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-26, 18:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Kossith
spał mocno, jego sny wypełnione były krwią i walką. Standardy do
których już zdołał się przyzwyczaić. Czuł, że chłopak przez sen się
zbliżył bardziej do jego ciała, lecz czując ruch nawet się nie poruszył.
Zamiast spać zaczął czuwać od chwili w której poczuł muśnięcie
poruszającego się obudzonego już Waia. Nie otworzył oczu, zdał się na
swój węch i słuch. Słodki zapach młodzieńca przyjemnie drażnił węch
mężczyzny. Chłopak się zerwał z futra, wyrwany z koszmaru ciemnej nocy.
Avra nie zareagował na to, wciąż leżał i spokojnie oddychał. Był ciekawy
co chłopak teraz zrobi, nie chciał spłoszyć jego zachowania wiedzą, że
tak naprawdę nie śpi. Sennym ruchem jedynie co poruszył ręką pod głową
by się wygodniej ułożyć i dalej leżał. Poranny wzwód napinał materiał
spodni barbarzyńcy, starał się nie zwracać na tą partię uwagi podczas
leżenia. Ani na wspomnienie ciepła i zapachu chłopaka, który jeszcze
chwilę temu leżał tak blisko jego własnego ciała. Drobna postać trwała w
nocy w tak niewinnej pozie, że Avra budząc się przez dźwięki lasu
spędzał długie minuty wpatrując się w spokojną twarz Waia.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-26, 19:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Długi
czas po prostu wpatrywał się w Avrę. Jakby dzięki temu mógł wyczytać
jego myśli albo po prostu go zrozumieć. Nic takiego nie przyszło. Nie
doznał żadnego olśnienia, nie zrozumiał czemu tutaj był i dlaczego życie
im obojgu tak dziwnie się potoczyło. Aż w końcu kossith poruszył nagle
dłonią i to spłoszyło młodzieńca. Odsunął się dalej aż wyszedł spod
koca. Zerknął jeszcze raz na śpiącego i w końcu wstał.
<br />
Nie wiedział co z sobą zrobić. Czy jeżeli teraz spróbuje wyjść z
kryjówki to barbarzyńca obudzi się i go zaatakuje? Czy jeżeli spróbuję
odejść to jego obietnica przestanie obowiązywać? Co też mógł tutaj
zrobić? To miejsce nawet nie było domem gdzie można byłoby coś
uprzątnąć, więcej się dowiedzieć o mężczyźnie czy po prostu ugotować.
Zauważył świeżą zwierzynę, ale czy Avra gotował? Bo jedyne co do tej
pory Wai zobaczył w tym obozie to suszone mięso. Całkowicie bezsmaku.
Przechodząc dalej zauważył pewną zmianę, owoce. Zerknął na śpiącego i
postanowił się poczęstować. Kilka borówek i dwie maliny.
<br />
W jednej z klatek coś się nagle poruszyło. Brunetowi zawaliło mocniej
serce, ale po chwili uspokoił się. Podszedł bliżej i ukucnął. Zwierzątko
jakiego wcześniej nie widział. Wystawił przez szczebelki borówkę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Cześć. –</span> szepnął do zwierzaka.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-26, 20:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
Avra poczuł ruch powietrza wokoło siebie, otworzył lekko oczy i
spojrzał na chłopaka, który się zainteresował beberką. Patrzył z
ciekawością na jego ruchy, gdy dokarmiał małą istotkę. Zastanawiał się
czy będzie go chciał jako udomowić, posiadać jako zwierzaka. Beberki są
łatwe w utrzymaniu, nie powinna być kłopotem.
<br />
- Podoba Ci się? - Kossith zaczął cicho mówić, wpatrzony w chłopaka,
który miał ślady po owocach w kąciku ust. Na widok koloru owoców
uśmiechnął się lekko i uniósł palec by wskazać na swojej twarzy miejsce
gdzie się ubrudził. Powoli się ułożył ponownie na płasko, nie lubił
wstawać z samego rana jeśli go do tego nie zmuszono. Przeciągnął się i
rozłożył się na całej długości futra. Niebo było boleśnie jasne, a ptaki
ćwierkały wszędzie wokoło. Kossith zaczął myśleć nad dalszą drogą oraz
ile rzeczy będzie musiał zrobić by tą opcję sobie umożliwić. Złożyć
namiot, zrolować skóry, jedzenie ususzyć by było na dłużej... Dużo
rzeczy, kilka dni co najmniej. Barbarzyńca czując, że rogami rysuje
ziemię podniósł się do siadu i rozmasował sobie dłonią kark. W całym
obozie czuł zapach młodzieńca, podobał mu się ten dodatek.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-26, 20:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Głos
Avry sprawił, że serce zabiło mu mocniej z strachu. Chwilę zwlekał z
odwróceniem się a kiedy to zrobił nie wyglądał promiennie i radośnie.
Nadal nie wiedział jaka jest jego sytuacja, po co jest w tym obozie, po
co będzie kossithowi? Był jednak zdumiony widząc uśmiech nieznajomego.
Potrafił się uśmiechać, potrafił być delikatny i zadbać o drugą osobę
kiedy chciał. Skąd więc tak głębokie chęci mordu?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chcesz go zjeść? –</span> przetarł
kącik ust i ponownie spojrzał na zwierzątko. Było urocze, małe, zwinne i
z gładką sierścią. Od razu Waiowi zrobiło się mu go szkoda, bo jedyne
zwierzę jakie wcześniej zabił aby zjeść była ryba.
<br />
Wstał i nie do końca wiedział co powinien z sobą zrobić. Przejechał
wzrokiem po obozowisku i zatrzymał się w momencie kiedy zobaczył
zawiniątko z liśćmi, których Avra używał do leczenia.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jak twoja rana? –</span> wskazał
palcem na głowę aby tamten wiedział, że mówił o rogu. Najlepiej byłoby
gdyby mógł go opatrzeć jeszcze raz. Skoro jednak tamten nie robił
awantury to oznaczało, że chyba nie bolało.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-26, 21:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Popielatoskóry
przymknął oczy i zmusił się do wstania z miękkiego miejsca. Kossith
zbliżył się do chłodnego paleniska i szturchnął nogą niedopalony
kawałek, który wpadł w popiół. Żaden żar nie został, by móc go
przechować na następny raz. Uniósł wzrok na Waia, który łagodnym
spojrzeniem wpatrywał się w gryzonia.
<br />
- Jedzenia jest dużo. Chcesz się nim zająć? - Usiadł ciężko na skórze
przy palenisku i zerknął czy część mięsa się ścięła od gorących kamieni.
Uniósł rękę do rogu i lekko zmacał go u nasady, rana się zasklepiła
ładnie pozostawiając drobny strup. Mężczyzna kiwnął głową jakby
sprawdzając czy róg nie odpadnie.
<br />
- Ledwie ją czuć. Rogi są wrażliwe, ale nie kruche. - Kossith oparł się
rękami z tyłu, leniwie rozpoczynając poranek. Wciąż w pół śpiący
przymknął oczy i pozwolił słońcu się rozgrzewać. Uśmiech z twarzy
zniknął mu po chwili gdy przypomniał sobie wczorajszy dzień, gdy nie
odpowiedział na pytanie chłopaka. Nie otwierając oczu zaczął mówić.
<br />
- Powiedz... - lekko uchylił powieki i skierował spojrzenie swoich
żółtych oczu na Waia. - ...czym jesteś? - Barbarzyńca siedział
nieruchomo, obserwując uważnie młodzieńca. Nie był na tyle daleko by nie
czuć jego zapachu, ale wolał być pewien, że nie ominie go ani jedno
słowo, ani jedno drgnięcie mięśnia na twarzy. Chciał się dowiedzieć czy
go zabić czy nie.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-27, 08:31<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Zająć.</span>
Patrząc na to miejsce mógł wywnioskować, że kossith nie był typem,
który hodował zwierzęta czy uprawiał ziemię. Czy w takim razie to
zwierzątko miało być dla niego? Czy to miała być forma przywiązania go
tutaj nie za pomocą prawdziwej liny a emocjonalnie? Czy może w
przyszłości czterołap miał posłużyć do jego ukarania, że jeżeli coś
przeskrobie, a się do niego przywiąże, to Avra go zabije na jego oczach?
Nie odpowiedział na to pytanie, na razie nie potrafił. Nie rozumiał tej
istoty.
<br />
Delikatnie przytaknął słysząc, że ranę ledwo czuć. Cieszył się z tego.
Tak naprawdę jeszcze rogów tym nie leczył, bo właściwie nigdy nie poznał
nikogo z rogami. Avra o tym nie wiedział, ale właśnie wykręcał mu życie
do góry nogami.
<br />
Kolejne pytanie było gorsze. Spojrzał się na popiół w palenisku a potem
przysiadł na kawałku drewna po drugiej jego stronie. Cisza trochę się
przeciągała aż w końcu Wai podniósł wzrok na rozmowę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jestem mieszańcem. –</span> zrobił trochę dramatyczną pauzę. <span style="font-weight: bold;">- To, że tak reagujesz –</span> brodą delikatnie wskazał na krocze kossitha <span style="font-weight: bold;">-
to nie do końca jest twoja wina. Mężczyźni już tak mają w moim
otoczeniu. Mój ojciec jest człowiekiem, moja matka była rusałką. –</span>
nie wiedział czy Avra wie co to za gatunek, nie wiedział też jak ten
zareaguje na taką nowinę. Jakby nie było naprawdę przygarnął człowieka,
no a przynajmniej jego połowę. Ciężko było to jasno wyjaśnić, ale był w
stanie spróbować to zrobić. Na razie jednak siedział obejmując swój
kolana i z napięciem czekając na to co się wydarzy dalej.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-27, 18:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Mowa
ciała chłopca nie mówiła o kłamstwie czy oszustwie. Jego zapach
również. "Mieszaniec." Kossith ważył to słowo w swoich myślach. "Pół
człowiek." Mężczyzna obejrzał raz jeszcze całą postać chłopaka
siedzącego przed nim. Wyglądał jak człowiek, bardzo zniewieściały
człowiek. Może ta kobieca część była właśnie od rusałek? Nie wiedział
czy tak czy nie. Wolał mimo to się skupić na tym aspekcie niż rozmyślać
nad zabiciem czy oszczędzeniem chłopaka. Avra pochylił się lekko i
podparł brodę na swoich dłoniach, garbiąc się przy tym. Westchnął ciężko
myśląc o umowie z ludźmi z wioski. Barbarzyńca zamyślił się nie będąc
do końca świadomym, że wypowiada swoje myśli na głos.
<br />
- Ludzki lud zawinił, więc z niego jest ofiara... Kłamstwo. - Zacisnął
mocniej dłonie pod swoją brodą, aż bielały mu knykcie. Kossith był
prostym stworzeniem. Nienawidził ludzi, ich brudnych sztuczek i
okrucieństwa wobec innych, których uznawali za gorszych od siebie. Teraz
miał kolejny powód do dopisania do listy. Wstał z miejsca koło
paleniska i zbliżył się do stosu ze zbroją, którą nieśpiesznie zakładał
na siebie. Ubrany w poniszczoną koszulę sięgał po kolejne elementy.
Kossith zamarł w pół ruchu po naramiennik i zacisnął zęby. Jego
nienawiść do ludzi była ogromna, ponownie sami ją sobie spotęgowali.
Starał się mówić spokojnie do chłopaka. On mu nic nie zrobił, nie
oszukał go a miał ku temu okazję. Pokazał odwagę zasłaniając sobą
tłuszczę. Nie chciał się na nim wyżywać przez ludzi. Był mu wdzięczny za
pomoc jaką mu okazał, choć mógł uciec. Wiedząc, że zamiast słów prędzej
warknie wziął wcześniej głęboki wdech i starał się mówić spokojnie.
<br />
- Umowa... Umowa nie ważna. - Nie odwrócił się do Waia mówiąc te słowa.
Nie chciał wiedzieć czy jego twarz okazuje w tej chwili gniew na ludzi
czy na siebie samego za te słowa.
<br />
- Możesz iść. Weź co potrzebujesz na drogę i idź. Nic Ciebie tu nie
trzyma. - Wraz z każdym słowem opuszczał mimowolnie głowę i głos do
szeptu. Zdążył polubić przez te krótkie chwilę uczucie gdy jest on obok.
A może to była jego magia, jego czar? Ta myśl zdenerwowała kossitha,
który stanowczym ruchem sięgnął po falcatę i skierował swe kroki do
wyjścia z kryjówki. Chciał dokończyć co zaczął.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-27, 18:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Siedział
spokojnie na kawałku drewna wpatrując się w popiół. Nie wiedział co
miałby powiedzieć Avrze aby którykolwiek z nich poczuł się lepiej.
Właściwie Wai zaczynał wątpić czy w ogóle dla niego nadejdą jakieś
lepsze dni? Cierpliwie czekał na jakikolwiek osąd, może teraz usłyszy,
że jednak czeka go śmierć? Nigdy w życiu nie myślał aż tyle o umieraniu
ile przez ostatnie dwa dni. A był przecież młody!
<br />
Właściwie to nie był zły a jedynie smutny. W powietrzu rozniósł się
delikatnie goryczkowaty zapach. Kossith nie wiedział tego, ale nie był
jedynym, który go odrzucił. To było śmieszne, nawet jeżeli rzucał się
sam pod nogi zabójcy to ten go nie chciał. Był żałosny. I chociaż sam o
sobie tak myślał to nie chciał aby inni tak o nim myśleli, nawet jeżeli
chwilę po pojawieniu się takiej myśli mieli umrzeć.
<br />
Wstał i dość szybko podszedł do Avry stając mu na drodze do wyjścia. Co
on wyprawiał? Czemu rzucał się pod nóż skoro mógł odejść? Co mu jednak
było po możliwości odejścia? Każdy kto go widział mógł powiedzieć, że
nie przeżyje sam w lesie nawet tygodnia.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wcale nie! Jestem w połowie człowiekiem! To oznacza, że pochodzę z tego ludu! Poza tym.. –</span>
nie wiedział co miał więcej powiedzieć. Zdawał sobie jednak sprawę, że
nie chciał aby pozostali ludzie w wiosce cierpieli. Mógł ich uratować,
obiecał im to. Jeżeli teraz odejdzie to jego śmierć w lesie będzie
bezsensowna, a na pewno prędzej czy później tam zginie. <span style="font-weight: bold;">-
Poza tym, rusałki też pochodzą od ludzi. Większość. Dlatego jestem
bardziej ludzki niż ci się może to zdawać! I nie możesz zarzucić mi
kłamstwa ani zerwać przez to umowy!</span></span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-27, 19:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Avra
zatrzymał się po raz kolejny zatrzymany przez dużą duszę w małym ciele.
To była wciąż odwaga czy już głupota? Nie chciało mu się nawet nas tym
zastanawiać. Zaczął drżeć ze zdenerwowania, ale daleko mu było do szału
jaki może go ogarnąć. Spojrzał w piękne, ciemne oczy młodzieńca, nie
chciał mu zrobić krzywdy, ale aż sam się o to prosił.
<br />
- W połowie. - Barbarzyńcy głos zabarwił się emocjami, czuł gniew,
chciał go pokazać przeklętej rasie, która go oszukała. Złapał chłopaka
za ramię i przesunął ze swojej drogi na bok co nie było takie trudne.
<br />
- Dlatego umowa... - Zaczął powoli. - ...Ona nawet nie istniała! -
Warknął chwytając gałąź osłaniającą wejście do przyczaiska. Plugawe
robactwo go oszukało. Odrzucił gałąź na bok mocnym ruchem.
<br />
- Mogą pochodzić, ale nie są nimi. - Kossith odwrócił się do chłopaka i
rozłożył ramiona na boki by podkreślić swoje słowa. Zahaczył falcatą o
ścianę, piasek się posypał wzdłuż ostrza i stworzył drobną ścieżkę na
trawie.
<br />
- Starszy zaproponował mi kogoś z jego ludu. Nie rusałkę. Nie mieszańca.
Postawił na szali człowieka! - Głos barbarzyńcy drżał od wściekłości,
zaczynał powoli krzyczeć. Obnażył kły, które aż świerzbiły by ich użyć.
<br />
- Widziałem Twoją twarz, czułem Twój zapach! - Zbliżył się do chłopaka
na długość dłoni. - Nie uznawali Ciebie za swojego aż do tamtej chwili,
prawda? Nie patrzyli na Ciebie jak na człowieka, tylko jak na odmieńca.
Jak na gorszego od siebie. - Zmarszczone brwi i zaciskające się szczęki
pulsowały gniewnie. Gorąc uderzał w kossitha.
<br />
- Dlaczego ich obroniłeś, dlaczego wyszedłeś mi naprzeciw... - Z każdym
słowem parł do przodu, ostatecznie przypierając chłopaka do ściany. -
... Dlaczego oddałeś siebie za te plugawe, zdradzieckie istoty?! -
Niemalże ryknął na Waia wbijając falcatę w piaskowy mur obok.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-27, 19:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Połowa
to już było bardzo dużo. Nie potrafił jednak tego wytłumaczyć Avrze tak
aby ten to pojął, bo czym dłużej ta rozmowa trwała tym chłopak
rozumiał, że starszy nie chciał go słuchać. To było jednostronne i
możliwe, że właśnie z tego powodu Wai stał cicho. Mogło też być i tak,
że nie chodziło o zaoszczędzenie słów a o to, że widział jak kossith się
nakręca. A to czego zdążył się od wczoraj nauczyć to było to, że tą
istotę się nie denerwuje. Jak się jednak okazało brunet nie musiał nic
robić, barbarzyńca potrafił sam siebie nakręcić. Z każdym słowem był
coraz bliżej, odsłaniał kły i wymachiwał sztyletem. Ale to nie
atrybutami ranił a słowami. Mocno, w samo sedno. Podkreślał tylko to o
czym Wai starał się całe swoje życie nie myśleć.
<br />
Jak kukiełka przewędrował tam gdzie Avra go odstawił a potem cofał się
coraz bardziej aż w końcu natrafił na ścianę. Nie miał żadnej możliwości
ucieczki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jestem człowiekiem. Czy ci się to podoba czy nie, jestem nim. Tak samo jak jestem rusałką. –</span>
mówił spokojnie, aż nadto spokojnie. Patrzył kossithowi prosto w oczy w
ten sam sposób w jaki spoglądał na niego w kościele. Miał cichą
nadzieję, że go trochę uspokoi. Jedyne czego chciał to to aby tamten nie
wyszedł stąd i nie poszedł do jego wioski i ją wbił w pień. <span style="font-weight: bold;">-
Z tego powodu nikt ciebie nie okłamał. A skoro widziałeś mnie i czułeś
to przynajmniej domyślałeś się kim jestem. A i tak się na to zgodziłeś.
Mogłeś wtedy zaprotestować, mogłeś nas wszystkich zabić, ale nie
zrobiłeś tego i proszę nie rób tego teraz!</span> – głos mu zadrgał
zamknął oczy kiedy Avra na niego ryknął. To było straszne, ale mniej
straszne od tego co wczoraj przeżył w lesie. <span style="font-weight: bold;">-
Nie znasz ich, nie znasz mnie. Nie oceniaj nas tak łatwo. To co mówisz
może i jest prawdą, ale.. każdy potrzebuje gdzieś przynależeć a ja
przynależałem na swój sposób do tej wioski. Tam jest mój dom. Proszę,
nie idź tam.</span></span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-27, 20:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Kossith czuł zapach chłopaka aż za dobrze, koił go mimo obecnie własnej niechęci do spokoju. Zaczął mówić wolniej.
<br />
- Widziałem Twoje reakcję na ich krzyki, widziałem, że zostałeś
zdradzony... - Po jego oczach przeszedł cień bólu, spuścił wzrok i
zaczepił swoje spojrzenie na jego drżącej żyle na szyi. Jego oddech był
ciężki, znowu miał chaos w głowie. Wbił paznokcie w ścianę sprawiając,
że brudny pył ześlizgiwał się ze zbitej bryły.
<br />
- To czym nie jesteś... Dowiedziałem się dopiero nad rzeką. - Uniósł z
powrotem spojrzenie na oczy młodzieńca. Jego źrenice się zmniejszyły
odsłaniając większość żółtych tęczówek. Był zły, że dał się oszukać.
Zły, na siebie, że zgodził się na coś co nie było sprawiedliwym układem,
ale ta mała istotka skutecznie sprawiała, że miękł i łagodniał. Na jego
słowa o domu Avra zacisnął mocno usta. Wiedział aż za dobrze jak to
jest stracić wszystko. Był nieczuły wobec innych w tej kwestii. Chciał
każdemu ludzkiemu pomiotowi odebrać to samo, co oni odebrali jemu.
Ale... Wai nie był człowiekiem. Nie całkowicie. W dodatku... czuł opór
przed sprawieniem mu przykrości. Czy to był ciąg dalszy jego reagowania
na to czym był? Opuścił nieco głowę w dół, jego włosy zsunęły się po
linii rogu i przysłoniły mu oczy. Jego głos był niższy niż wcześniej,
chrapliwy, ale spokojny.
<br />
- Jak chcesz mnie przekonać do wysłuchania Twojej prośby? Nie obiecałem
Ci niczego. Ty tu jesteś tym, który rzucił pomysł. Twój 'lud'... -
Mężczyzna pogardliwie wycedził to słowo przez zęby - ...Wystawił Twoje
życie za swoje marne istnienia. Ty tu jesteś ofiarą. Gdybyś zginął umowa
zginęłaby wraz z Twoim oddechem, więc dlaczego... - Popielatoskóry z
łatwością czuł słodki zapach Waia, który go mroczył, który go
przyciągał. Przez kotarę włosów widział zarys jego ust. Ugryzł swój
język by ból odwrócił jego uwagę od pragnienia.
<br />
- ... Miałbym Ciebie posłuchać?</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-27, 21:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie wypierał tego a w jego spojrzeniu pojawiło się więcej bólu niż Avra mógłby sobie wyobrazić.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Tak, zostałem zdradzony, ale to ja
zaproponowałem takie rozwiązanie. Niewinni ludzie mieli zginąć, czyż nie
jest lepiej aby zginął jeden za setkę? –</span> westchnął i spojrzał w
górę na jasnoniebieskie niebo. Niektórzy ludzie wierzyli, że pójdą tam
po śmierci, że zasiądą po prawicy brodacza i będą osłonięci murem ludzi z
skrzydłami. Chociaż tam miało być lepiej niż jak jest tutaj na ziemi,
to nikt nie zgłosił się aby opuścić ten padół. A przecież zrobiłby to
dla innych! Byłby męczennikiem! Ludzie to jednak strachliwe istoty, a
boją się najbardziej tego nad czym nie mogą zapanować.
<br />
Wrócił spojrzeniem do Avry. Miał wrażenie jakby tamten gniewał się za
niego. Oczywiście kossith był zły na to, że go oszukano, ale Wai
przynajmniej chciał wierzyć w to, że tak naprawdę denerwował się za to
co jemu zrobili. Wstawili na pastwę losu barbarzyńcowi, który miał go
zabić dla ich dobra.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie idź tam, nie zabijaj ich i nie niszcz mojego domu. Proszę. W zamian zostanę z tobą. –</span> nie mógł mu spojrzeć w oczy, ale nie naciskał na to. Byłoby to na pewno wygodniejsze dla niego. <span style="font-weight: bold;">- Potrafię całkiem nieźle leczyć. Ta maść to mój wyrób. –</span>
odniósł się do wczorajszego incydentu. Nie miał jednak nic więcej do
wymiany. Rozejrzał się po obozie i zobaczył zwierzątko zamknięte w
klatce. Nadal nie wiedział jaką spełniało rolę, ale może było ważne? <span style="font-weight: bold;">- I mogę zająć się tym gryzoniem, jak wcześniej o tym mówiłeś. –</span>
z jego perspektywy to była dobra karta, dla Avry na pewno było to
śmieszne skoro zwierzak miał być tutaj tylko po to aby brunet miał
jakiegoś pupila.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-27, 21:50<br />
<hr />
<span class="postbody">"Jeden
czy setka, zawsze znajdzie się ich więcej...". Barbarzyńca stał
nieruchomo przez chwilę. "Zostanę z Tobą." Jego słowa dudniły mu w
uszach przez co nie dosłyszał następnych słów chłopaka. Zbliżył swoją
twarz do jego, odruchowo wdychając jego zapach głęboko do płuc. Był na
tyle blisko, że czuł drżący, ciepły oddech Waia na swojej skórze. Jego
blade wargi delikatnie się rozchyliły. Mógłby go w tej chwili zmiażdżyć
sobą lub... Odnalazł jego spojrzenie swoimi oczami, chciał się w nim
zatracić, lecz jego własne odbicie w oczach chłopaka odsunęło go od
wszelkich chęci. Odepchnął się ciężko od ściany i otrzepał dłonie
kierując swoje spojrzenie w stronę wyjścia. "Nie dziś..." Zostawił
falcate wbitą w piach. Kossith usiadł z powrotem przy palenisku i
pozbierał skrawki usmażonego mięsa z kamieni. Lekko zatłuszczone palce
zbierały popiół z łatwością, choć na jego skórze nie było go w ogóle
widać.
<br />
- Miękkie, łatwiejsze do gryzienia. - Ułożył je obok misy z jagodami i
zaczął małym ostrzem wyjętym z cholewy buta zeskrobywać reszty tkanki ze
skórek zdjętych z gryzoni po czym wrzucał je do paleniska. Potrzebował
się czymś zająć. Wyglądał na zagubionego i rozgniewanego jednocześnie.
Wygrzebując co większe kawałki węgla z popiołów i przecierając nimi po
wewnętrznej części skór, zdzierał z nich pozostałości mięsa.
Mechanicznie robił dobrze znaną sobie czynność, mogąc tym samym skupić
się na innych rzeczach jednocześnie. Powoli zamykał oczy nie
zaprzestając swoich ruchów.
<br />
- Ten gryzoń, to beberka. Lubi słodkie owoce. Da się go nauczyć ich
zbierania, jeśli się oswoi z właścicielem. Pomyślałem... - Kossith urwał
na chwilę i zapatrzył się na skóry zdjęte z reszty zwierząt. Nie do
końca wiedział jak wypowiedzieć swoje myśli. Nie robił tego wcześniej,
nie musiał, nie miał komu.
<br />
- Nie jestem dobrym... Towarzyszem... - To słowo ciężko przeszło przez
gardło barbarzyńcy. - ...Podróży czy czegokolwiek innego. Może... Z nim
poczujesz się lepiej. - Rzucił okiem na kulkę futra, która skubała trawę
przechodzącą przez szczebelki pułapki. Stworzenie wydawało się być
miłym akcentem, pasowało do tej drobnej postaci. Chciał się go pozbyć a
jednocześnie zatrzymać. Czy w innym świecie byłby zdolny zapomnieć i
może nawet spróbować czegoś innego? Wizja, jak prowadzi spokojne życie
między pasmami gór była tak odległa, że wydawała się mężczyźnie
wyjątkowo abstrakcyjna. Zamilkł na chwilę i znowu zaczął mówić, tym
razem bardziej do siebie niż do chłopaka.
<br />
- Skoro się tak bardzo uparłeś by tu być...</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-28, 09:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Już
musiał praktycznie zezować aby móc patrzeć na Avrę, tak blisko ten był
niego. W pewnym momencie stwierdził, że to nie miało sensu. Przymknął
oczy i czekał. To był ten moment kiedy nastanie werdykt. Może go zabije i
wtedy Wai nie będzie musiał się już nigdy więcej o nikogo martwić? Albo
zostawi go tutaj i pomimo obietnicy czy umowy pójdzie wybić wioskę, w
której brunet mieszkał? Mógł też zrobić obie te rzeczy albo żadnej.
Wszystko było w rękach narwańca, który pozwalał aby brutalne myśli nim
rządziły. Jakie miał szanse na przetrwanie?
<br />
Zdawać by się mogło, że niewielkie, wręcz marne a jednak się udało. W
chyba kulminacyjnym momencie otworzył oczy i ich spojrzenia zetknęły
się. W obu coś się kryło, coś nieprzyjemnego. W końcu kossith
zrezygnował a Wai cicho z ulgą westchnął. Chwilę zbierał się w sobie aż w
końcu także podszedł do paleniska i z powrotem usiadł na pieńku. Ciężko
było mu do końca pojąć co właśnie się wydarzyło. Tym bardziej zrozumieć
czego właśnie dokonał i na co siebie skazał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dziękuję. –</span> ciężko było
zrozumieć czy dziękował za to, że tamten postanowił zrezygnować z swoich
planów czy może za mięso, które miało być łatwiejsze dla niego do
pogryzienia. A myśląc o mięsie zastanawiał się czy Avra myślał kiedyś o
dodaniu paru ziół do niego, to mogło wzbogacić smak.
<br />
Zerknął na gryzonia. A więc był prezentem. Kossith martwił się, że
będzie mu tutaj samemu źle? To było interesujące dla Waia, mężczyzna był
w stanie myśleć o dobru innych.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ja nigdy nie miałem żadnego kompana. –</span> powiedział dość cicho. Nie chciał jednak w ten temat się zagłębiać. Powinien jednak myśleć na przyszłość. Musieli się poznać. <span style="font-weight: bold;">-
To miłe, dziękuję. Pokarzesz mi jak go wyszkolić? Czy da się zrobić tak
aby się mnie sam pilnował? Wolałbym aby nie siedział ciągle w klatce.</span></span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-28, 19:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Szerokie
ramiona mężczyzny poruszyły się, pochylił się na bok by wyczyścić
ostrze z tłuszczu o trawę. Wzdrygnął się słysząc, że jego gest był miły.
Nie wiedział jak się z tym czuć, jak właściwie ze wszystkim co tyczyło
tego chłopaka. Włosy niedbale mu spływały po ramieniu gdy się poruszał.
Zebrał wszystkie skórki w dłoń i powoli zmierzał do stojaka, gdzie
suszyło się mięso. Zaczął rozkładać skórki napinając je na sękach, by
się nie skurczyły podczas schnięcia.
<br />
- Karm go, wyciągaj na kolana. Pokaż, że on może... - Kossith spuścił
wzrok na ziemię czując dziwne uczucie gdy wypowiadał kolejne słowa.
<br />
- .. Ci zaufać. Gdy będzie mu dobrze nie będzie chciał odchodzić. To
wdzięczne stworzonka, lubią zwracać to co dostały. Niewiele jest takich.
- Barbarzyńca wyprostował się i chwycił kawałek dobrze wysuszonego
mięsa w dłoń po czym wsunął go między zęby. Jego kły z łatwością sobie
dawały radę ze sztywnymi włóknami. Zastanawiał się czy już zwijać obóz
czy zostać tu dłużej. Wioska w pobliżu miała pozostać dla niego
nietykalną, więc nie miał co tutaj robić. Pamiętał, że w nieco dalej za
tą wioską będzie nieco mniejsza wieś. Trzeba by ominąć tą osadę idąc
wzdłuż rzeki, dość ryzykownie jeśli ludzie się chcieli uzbroić na
wypadek gdyby wrócił. Z drugiej strony minął ledwie dzień, ich
mobilizacja nie mogła być taka szybka zwłaszcza gdy waleczna część
wioski zginęła jako pierwsza. Zostali tam starcy, kobiety i dzieci
głównie. Oraz tchórze, którzy wcześniej się trzymali szaty kapłana w
świątyni. Nie chciał zostawać w tym miejscu długo. Podjął decyzję, jutro
składa przyczaisko i rusza dalej. Pozostało się pytanie, co z Waiem?
<br />
- Jutro składam wszystko. Będę, hm, będziemy...? - Kossith przez chwilę
się zastanowił czy mówić teraz jako on sam czy jako oni razem.
Stwierdził, że to bez znaczenia potrząsając lekko głową by odpędzić myśl
od siebie.
<br />
- Szli z rzeką by ominąć Twoją osadę. Dalej będzie kolejna wioska. -
Ostatnie słowo barbarzyńca wypowiedział z miną, mówiącą, że nie zmieni
swojego celu.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-28, 21:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Cicho
przytakiwał na informacje o swoim nowym kompanie niedoli. Będzie w tym z
kimś. Dotąd, od ucieczki ojca, nie miał nikogo, teraz będzie miał dwie
istoty z czego jedną będzie musiał się zajmować to była wielka zmiana w
jego życiu. Wziął kolejną borówkę i przełożył ją przez kratki aby
zwierzątko mogło zjeść mu z rąk. Pałaszowało, ale na koniec ugryzło go w
palca. Syknął cicho i szybko zabrał dłoń od klatki.
<br />
Spojrzał zaskoczony na Avrę kiedy zaczął mówić o przenoszeniu się. Jakoś
nie potrafił sobie wyobrazić, że ktoś mógł tutaj mieszkać na stałe, nie
w takim stanie jaki tutaj był. Nie myślał jednak, że potrzebują tak
szybko się przenosić.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wiem, że to trochę źle będzie
brzmiało, ale może zostaniemy tutaj jeszcze trochę? Mówiłem ci, że znam
się trochę na leczeniu. Nigdy nie podróżowałem, te tereny są jakby moimi
stronami. Rośliny jakie tutaj znajdę znam i wiem jak obrobić aby
uzyskać dany efekt. Gdybym mógł… przydałoby się to. Można zrobić zapasy
niektórych rzeczy. Tak sądzę.</span>
<br />
Zajęty wszystkim dookoła nie zrozumiał znaczenia ostatnich słów Avry
albo po prostu nie chciał ich rozumieć. Jego zdaniem dobrze też byłoby
gdyby jednak zostali i mogli chociaż trochę się poznać. Kossith dawał
tak mylne znaki, że ciężko było zrozumieć kim tak naprawdę jest.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-29, 16:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Obserwując
spokojnie chłopaka brew barbarzyńcy się uniosła gdy ten nagle zasyczał.
Na ten dźwięk wielkolud poczuł już dobrze znane mu ciepło, które starał
się ignorować. Niecodzienny odgłos wydawał się przyjemny dla uszu.
Poruszył się w miejscu by się ułożyć lepiej ze sztywną częścią siebie.
Wai miał naprawdę dziwny wpływ na mężczyznę. Jeśli tak dalej pójdzie
będzie musiał poszukać sobie dziewki lub bardzo dużo się ruszać by się
zmęczyć na tyle by go nie męczyło palące uczucie w spodniach. Róg
kossitha zaswędział jak gdyby w odpowiedzi na słowa młodzieńca.
Wiedział, że to co mówi ma w sobie pewną mądrość. Ryzykować pozostanie w
okolicy w zamian za jego pomoc? Medyk przydałby się mu gdyby wracał w
stanie gorszym niż zazwyczaj. Podrapał się lekko po rogu powodując sobie
dreszcze na karku i przytaknął niechętnie.
<br />
- W porządku. Kilka dni. - Mruknął. Nie miał zatem nic do roboty na
obecną chwilę, nie wiedział co ze sobą zrobić. Jego wyraz twarzy zadbał o
to by to obwieścić wszystkim obserwatorom. Co on robił gdy nie szedł
dalej ani nie walczył? Na to pytanie mężczyzna nie potrafił sobie
odpowiedzieć.
<br />
- Hm... Gdzie rosną Twoje rośliny? - Kossith chwycił jeden zaostrzony
patyk ze stojaka i zaczął skrobać mapę okolicy na ścianie przy której
stał, nieco na prawo od stojaka z suszącymi się skórami i mięsem. Tyle
ile zapamiętał przynajmniej ze swojego zwiadu. Zaznaczył rzekę, las,
wioskę i kolejną wieś do której chciał iść, określił też linie gór
daleko od obecnej pozycji jako punkt odniesienia do kierunku. Szedł
zawsze na południe, za tropem ludzi którzy wybili jego rodzinę i klan
robiąc to samo co wojsko. Niszcząc każdego kto był inną rasą,
człowiekiem. Kwestia bycia mieszańcem była za trudna dla kossitha by o
niej myśleć i podjąć decyzję co dalej. Zabić go mógł w każdej chwili,
ale on nie był w pełni człowiekiem. Tylko to go powstrzymywało przed
większymi decyzjami. Tylko? Zerknął spod powiek na chłopaka, to co czuł
przy nim... Wciąż pozostawało nieuchwytne. Poza wyjątkowo widocznym
pragnieniem jakiegoś ciała pod sobą.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-29, 19:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Chociaż
starał się tego nie okazywać to z napięciem oczekiwał odpowiedzi.
Kossith mógł go wykpić, wyśmiać, albo tylko się na niego rzucić z
zębami. Ciężko było powiedzieć jak zareaguje, bo czasami jedno błędne
słowo może dać spokój lub wzniecić gniew – tego już się Wai nauczył. Nie
wiedział jednak jak do końca z nim rozmawiać. Czy w ogóle rozmawiać?
Barbarzyńca był bardzo oszczędny w słowach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie wiem dokładnie. –</span> zmieszał się a wzrokiem zjechał na patyk, którym popielatoskóry rysował mapę. <span style="font-weight: bold;">-
Znaczy się, nie wiem dokładnie. Są takie, które znajdziemy obok rzeki,
inne na drzewach czy między krzakami. Trzeba trochę się porozglądać.
Przy wiosce wiedziałem gdzie i co dokładnie miałem, ale tutaj… trzeba po
prostu szukać.</span>
<br />
Właśnie w tym momencie nadawał ich postojowi, w tym miejscu, o wiele
więcej sensu. Tyle tylko, że skoro mają szukać w lesie roślin to prawie
jak misja niemożliwa. Tak się mogło zdawać komuś kto się na tym nie
znał.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie wiem czy będziesz potrafił, ale potrzebowałbym moździerza, umiałbyś zrobić? Tak się najlepiej łączy zioła.</span>
– mówił z autentycznym zainteresowaniem, była to zupełnie inna strona
Waia jaką do tej pory mógł kossith poznać. Kiedy człowiek mówił o czymś
co mu się podobało zaczynał wręcz promienieć radością, miał żywą
gestykulację i jasne spojrzenie. <span style="font-weight: bold;">- Trzeba się też zastanowić jakie leki czy maści będą nam potrzebne. Można też je sprzedawać, ja tak zarabiałem na życie.</span></span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-29, 20:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
kiwnął głową na znak, że rozumie. Sam wiedział jak niektóre istoty się
zachowują a dokładniej tego by opisać nie potrafił komuś innemu. To się
po prostu wiedziało, czuło. Tęsknym spojrzeniem przesunął po górach,
które zmazał dłonią ze ściany i oparł się o nią ramieniem rozsypując
drobne ziarna piasku wokoło. Przechylił lekko głowę na bok i wchłonął
widok jaki przed nim się właśnie roztaczał. Pasja, radość, życie.
Całkowicie inna istota przed nim stała niż wcześniej, nie była to
wystraszona łania. Teraz to był rozbawiony młody rogacz. Ruchliwe błyski
w oczach chłopaka były niesamowite do oglądania, jak światło, które
zagubiło się wśród wzburzonej tafli jeziora. Avra nie chciał nic mówić,
nawet wstrzymał oddech odruchowo byle nie wytrącić Waia ze swojej pasji.
Jedynie co sie uśmiechnął lekko widząc jak młodzieniec wymienia kolejne
rzeczy związane z zielarstwem. Kossith znał tylko podstawowe zioła, nie
zdążył poznać reszty. Niezwykłym przeżyciem było dla niego oglądanie
chłopaka w takim stanie, widocznie się cieszył, że mógł komuś o tym
opowiedzieć. Avra z kolei lubił słuchać, a głos Waia dodatkowo był mu
bardzo miły dla uszu. Na prośbę młodzieńca się zaczął zastanawiać.
Będzie potrzebował dobrego kamienia, wody i sporo ciepła. Rzucił okiem
na rzeczy dostępne w przyczaisku. Po kamień będzie musiał ruszyć nad
rzekę. "Do zrobienia."
<br />
- Dam radę. - Z każdą kolejną chwilą kossith utwierdzał się w
przekonaniu, że będzie mu nawet dobrze przez jakiś czas spędzać dni z
tym chłopakiem. "Miły widok". Do czasu aż wymyśli co z nim dalej zrobić.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-30, 17:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Wai
zaczął tłumaczyć towarzyszowi jak niektóre rośliny wyglądają i gdzie
rosną. Wszedł to całym sobą, więc trochę gestykulował, rysował palcem po
dłoni i naprawdę zastanawiał się jak niektóre kolory dobrze opisać.
Przy ziołach wszystko było ważne, bo dodanie do leku czegoś co wygląda
podobnie do rośliny, którą powinni wziąć było czymś co mogło sprawić, że
ktoś umrze. Wielka odpowiedzialność.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- … wtedy pod listkiem powinny być takie malutkie igiełki, one nie kują tylko.. –</span>
właśnie w powietrzu pokazywał jak bardzo małe mogą one być kiedy zdał
sobie sprawę z tego, że wszedł w swój świat tak głęboko, że pewnie
kossith już nic nie rozumie. Delikatnie różowe plamy na policzku
wskazywały na to, że poczuł się trochę głupio. Opuścił ręce i schował je
za siebie. <span style="font-weight: bold;">- Przepraszam, trochę mnie
poniosło. Jeżeli musisz po coś iść to mógłbym przejść się z tobą aby
sprawdzić czy coś nie rośnie niedaleko.</span>
<br />
Nie zbyt chciał iść sam. Trochę to mogło brzmieć dziecinnie, ale bał
się, że się zgubi. W ogóle nie pamiętał drogi jaką tutaj wczoraj
przyszli, bo był przejęty bólem, tym że ktoś go niósł i niewiedzą co go
miało później czekać. Paradoksalnie w takim momencie czuł się
bezpieczniej przy barbarzyńcy, który miał go jeszcze nie tak dawno
zabić.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-30, 19:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Kossith
nie mógł się nadziwić ile energii było w tym drobnym ciele. Zaczął się
lekko trząść w momencie gdy chłopak zauważył jak mocno się wkręcił w
opowiadanie o czymś co go wyjątkowo mocno pasjonowało. Jego uśmiech rósł
i rósł, aż w końcu zaczął się śmiać. Niski, wibrujący głos wydobył się z
ust wielkoluda, który kiwał głową na boki. Dawno nie czuł się tak
rozbawiony, bardzo szybko zaczęły go boleć usta od uśmiechu. Fakt, że
chłopak się zarumienił tylko wprawił barbarzyńcę w lepszy humor. Do
twarzy mu było z takimi łatkami na policzkach.
<br />
- Mów dalej. - Mężczyzna, wciąż z lekkim uśmiechem na twarzy, odsunął
się od ściany i wziął w dłoń głęboką sakwę do której zazwyczaj wkładał
rzeczy do opatrywania swoich ran. Zdjął z siebie koszulę i włożył ją do
sakwy w połowie już wypełnionej skrawkami zakrwawionych materiałów.
Myślał by je wyczyścić w rzece, skoro i tak będą się przesuwać w jej
stronę. Wai by patrzył za roślinami a on robił swoje przy wodzie. Szedł
teraz w kierunku chłopaka, by wyciągnąć falcatę, wystającą z piaskowej
ściany cierpliwie czekającą na zabranie. Przechodząc bliżej niego poczuł
jego zapach, po raz wtóry odczuwając niewygodę podczas chodzenia.
<br />
- Miło się Ciebie słucha. - Nie był pewien czy powinien mówić podobne
rzeczy, ale nie widział w tym nic złego. Wyszarpnął ostrze i otrzepał je
z kurzu. Przetarł z obu stron ostrze delikatnie palcami, upewniając
się, że ani jedno ziarno piachu na nim nie zostało i schował je do
pokrowca przy pasie.
<br />
- Weź sobie co chcesz stąd, co Ci się przyda przy zbieraniu. Sięgnij po
jedną ze skór by móc łatwiej nieść rzeczy. - Oczy mężczyzny wciąż
zdradzały rozbawienie, choć uśmiech zdołał zmaleć. Avra nie był
przyzwyczajony do śmiania się.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-31, 18:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Tym
razem to on nie mógł się napatrzeć. Kossith się śmiał, potrafił to
robić. Było to zdumiewające. Różne rasy miały różne dodatkowe atuty i
możliwości. Wai mógł nawet zacząć podejrzewać, że Avry rasa nie potrafi
przyjmować świata pozytywnie a co za tym idzie śmiać się. To było bardzo
dziwne. Musiał przyznać, że większy nie robił się sympatyczniejszy ani
ładniejszy. Było widać wszystkie jego ostre zęby, co mogło odstraszyć.
Ale tembr głosu był przyjemnie niski. I był ciut mniej straszny z
wesołością w oczach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- To nie ładnie śmiać się z cudzej pasji. –</span>
mimo to brunet delikatnie uśmiechnął się. Zaraz jednak ten uśmiech
zszedł mu z twarzy. To ostrze nie powinno im być potrzebne, niosło tylko
nieszczęście. Nie odważył się jednak tego powiedzieć. Na razie musiał
uważać, poznać tego kossitha i go zrozumieć.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dziękuję. Tak sądzę. –</span> odwrócił
się w stronę Avry przedziwnych zbiorów. Najpierw patrzył za jakimś
koszykiem, ale zdał sobie sprawę, że nawet jeżeli rogaty by jakiś miał
to byłby dla niego za duży. Podobnie z nożem. Westchnął cicho, wziął
jedną z mniejszych skór, bo więcej potrzeba mu nie było niczego.
<br />
Już miał powiedzieć, że mogą iść, ale odwrócił się do zwierzątka. Ile
takie jadło? Avra mówił, że lubi głównie owoce, ale skubało też i trawę.
Ciężko było mieć odpowiedzialność za czyjeś życie. Wziął dwie borówki i
jedną malinę, przełożył je przez kratki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Niedługo wrócimy, bądź grzeczny. Grzeczna? –</span> spojrzał się na kossitha <span style="font-weight: bold;">- To on czy ona? –</span> wstał z kucek i podszedł do niego. <span style="font-weight: bold;">- Trzeba mu wybrać jakąś nazwę. Masz jakiś pomysł?</span>
<br />
Ruszyli przez szczelinę.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-08-31, 19:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Avra
wzruszył ramionami na komentarz chłopaka. "Nie śmieję się z pasji,
tylko z tych rumieńców." Uśmiechnął się pod nosem i zaczął kierować się
do wyjścia. Zatrzymał się przy samym przejściu na chwilę i zaczął
zastanawiać nad pytaniem Waia. Wreszcie odpowiedział patrząc na dłoń
chłopaka, którą wcześniej ugryzła beberka.
<br />
- Samica. - Na kolejne pokiwał tylko głową na boki. Przechodząc przez
szczelinę, tym razem osobno, udało się wielkoludowi wyjść bez
napełniania swoich ubrań piachem. Poczekał chwilę na chłopaka przed
wejściem, oparty o drzewo ramieniem. Zapatrzył się na łuski drzewa
iglastego i przejechał po nich palcami. Gdy młodzieniec wyłonił się zza
drzewa zasłaniającego przejście, wielkolud ruszył w kierunku rzeki,
wracając po własnych śladach i uważając na gałęzie.
<br />
- W naszym klanie imiona miały za dużą moc by je wybierano samemu... -
Rozglądał się po okolicy i węszył mimowolnie wyszukując obcych zapachów.
Ten kawałek lasu naprawdę był omijany, kossith się zastanawiał cały
czas dlaczego. Nie było tutaj czuć żadnych większych bestii. Przy co
węższych ścieżkach postanowił łamać gałęzie i dopiero się przemieszczać.
<br />
-... Gdy bykowi przydzielono kastę, ona nadawała mu imię. - Tak jak jemu.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-08-31, 21:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopakowi
jedna brew podsunęła się w górę. Po czym wnioskował na temat płci
zwierzęcia? Nawet nie sprawdził tego. Nie miał jednak zbyt dużo do
gadania. Mieli samiczkę, może to i dobrze, bo w zupełnie męskim gronie
by ześwirowali. Czy on już ześwirował, że cieszył się, że ma zwierzątko o
płci żeńskiej? Sam nie wiedział.
<br />
Z wolna ruszył za kossithem przez przejście. Jemu zdecydowanie łatwiej
było tędy przejść, bo był sporo mniejszy w rozmiarach. Na wszelki
wypadek trzymał się jednak kilka kroków dalej. Kto wie co mogłoby
spowodować tym razem szał u Avry. W tak wąskim korytarzu nie chciał tego
nawet sprawdzać.
<br />
Szedł krok za korkiem za rogaczem starając się w pierwszej kolejności
dorównać mu tempem a potem słuchając. Czasami w ogóle nie rozumiał czemu
ten odwraca się nagle w bok, dopiero za którymś razem spostrzegł, że
wtedy mocno pracowały mu nozdrza. <span style="font-style: italic;">Węszy.</span> Bazował na swoim węchu, więc może to był jego największy atut?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Zwierzątko nie może wybrać je samo i
ja ciebie proszę o pomoc w tym, więc nie wybiera tego jedna osoba. Skoro
to jest ona to przydałoby się wybrać coś ładnego –</span> chociaż na
razie podchodził do pomysłu z zwierzątkiem dość spokojnie to w głębi był
podniecony tym, to był pierwszy raz kiedy miał być odpowiedzialny za
kogoś!
<br />
Rozglądał się za tym co mogłoby mu się przydać. Kilka razy przystanął by
zerwać kilka liści i potem musiał prawie biec aby dogonić Avrę. Jednak
nie znalazł niczego niesamowitego. Byli w lesie, więc liczył na lepsze
zbiory, ale miał porównywalne do tego co mógłby znaleźć niedaleko
miasta.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- To tworzyliście grupy, które były odgórnie przypisywane? –</span> kucnął i urwał kilka liści paproci. <span style="font-weight: bold;">-
A oznaczają one coś? Czy twoje coś znaczy? Ludzkie imiona czasami mają
znaczenie, na przykład lubią nazywać dziewczynki imionami kwiatów.
Uważam to za ładny gest.</span></span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-09-03, 19:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Kolejny
trzask rozniósł się po lesie. Mężczyzna uważając na swoje rogi
przeszedł na szerszą część pustego terenu pośrodku lasu. Odetchnął nieco
głębiej wiedząc, że przez kilka następnych metrów nie będzie się
siłował z drzewami.
<br />
- Hm... - Dał się wplątać w zwyczaje własnego ludu przez małą istotkę,
kossith poczuł dziwne uczucie przez które zrobiło mu się cieplej na
twarzy. Z drugiej strony był zadowolony tym faktem, chłopak umiał
słuchać i korzystać z informacji i użył jego słów przeciwko niemu. Mech
pod jego nogami rósł grubą warstwą, Avra nie czuł się najlepiej na tak
miękkiej powierzchni. Miękkie futro na twardej ziemi było zdecydowanie
inne od zapadającego się roślinnego dywanu.
<br />
- Borówka? Za mało złowieszcze dla gryzących samic. - Coś zapachniało mu
wyjątkowo świeżo, lekko mrożąc mu nozdrza. Z jednego z drzew iglastych
wyciekała żywica. Zerwał stwardniały kawałek na krańcu strużki i patrzył
jak jeszcze ciekła żywica powoli spływa po korze drzewa. Oderwany
kawałek zgniótł w palcach i zaczął się nim bawić w międzyczasie zerkając
na chłopaka zbierającego podłużne, kruche liście. Jego gesty były
delikatne, wiedział jak poruszyć rękami by nie uszkodzić rośliny.
Przyjemnie się patrzyło na jego poruszanie się przy roślinach.
<br />
- Kasty odpowiadały różnym zajęciom pomagając klanowi. Gdy byk był silny
polował, gdy smukły wytwarzał, gdy mały czarował. - Lekko oparł jeden
róg o drzewo podczas czekania na ciekawskiego chłopaka. - Tak,
oznaczają... - Tu kossith zawiesił głos. Jego imię miały dwa znaczenia, w
zależności jak się je wypowiada. Starsi mówili, że życie zawsze się
ułoży tak by wypełnić znaczenia imienia. Barbarzyńca miał wrażenie, że
jedno ze znaczeń już się spełniło oraz, że drugie nigdy nie nadejdzie.
Jedno wyklucza drugie. Nie chciał mówić Waiowi o swoim imieniu i jak
dużo ono oznacza w życiu jego klanu, więc je przemilczał.
<br />
- Twoje coś znaczy?</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-09-04, 10:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Wai
miał wiele pytań do Avry i nie chodziło o to, że padały one ze strachu.
To bardziej była ciekawość. Pierwszy raz poznawał kogoś spoza wioski,
pierwszy raz był to ktoś z innej i zupełnie nieznanej mu rasy. Ponieważ
długo mieszkał i żył sam to był ciekawski. Wszystko go interesowało i
tylko problem był z kossithem, który był tak bardzo mało rozgadany. Nie
wiedział też na ile może sobie pozwolić. Gdyby byli dobrymi znajomymi
czy rodziną to mógłby go do skutku ciągnąc za język a tak pozostaje mu
tylko zadawanie tysiąca pytań z nadzieją, że dostanie na któreś
odpowiedź i że przez to nie straci życia.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Borówka? –</span> patrzył się w mężczyzny plecy jakby szukał tam jakieś odpowiedzi. Zaśmiał się cicho. <span style="font-weight: bold;">– Faktycznie Borówka nie brzmi złowieszczo. Niech więc będzie, Borówka. </span>
<br />
Korzystając z tego, że Avra zrobił postój on zaczął trochę odchodzić
miedzy drzewa dalej bacznie się rozglądając. W końcu zauważył kępkę
wyższej trawy. Uśmiechnął się do siebie, uklęknął przed nią i zaczął
podważać palcami z boku aby sprawdzić jej korzenie. Nie zaprzestał
jednak konwersacji.
<br />
<span style="font-weight: bold;">– Nie, moje nic nie znaczy. Jest
zbitkiem literek, które spodobały się mojemu ojcowi. Mówisz, że
potrafili w twojej kaście czarować? –</span> stanął w pół ruchu i
spojrzał mu w oczy. To było coś w czym ludzie byli beznadziejni. Może
jeden na dziesięć tysięcy miał moc. To jednak go zainteresowało. Wśród
ludzi ci, którzy mieli moce byli zazwyczaj brani za szarlatanów,
nieczystych, pochodzących od samego diabła i w jego wiosce to on był
jednym z nich pomimo tego, że akurat do mikstur, maści i lekarstw nie
używał niczego poza roślinami.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-09-12, 00:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
spuszczając wzroku z drobnej postaci kossith podrapał się po brodze,
poczuł rosnącą szorstką szczecinę pod palcami. Nie lubił się golić, a
zapuszczać brodę wcześniej już próbował. "Nigdy więcej." Na samą myśl
Avrę przeszedł dreszcz z którego musiał się wręcz otrzepać. Zastanowił
się nad tym co mówił chłopak. Ludzie tak beztrosko wybierali imiona,
które tylko im się spodobały.
<br />
- Wai. - Powiedział cicho, tylko do siebie. Badał dźwięk tego imienia,
jak gdyby po raz pierwszy je wypowiadał. Nie wiedział co ono oznacza,
ale w jego uszach pewnie brzmiałoby wyjątkowo przyjemnie gdyby nie było
wypowiadane jego chrapliwym głosem. Z drugiej strony na myśl o tym, że
ktoś inny miałby je wypowiadać na głos wielkolud poczuł nieuzasadniony
gniew, który stłamsił w zarodku. Kiwnął głową w stronę trawy przy której
obecnie klękał mieszaniec. Chciał już zapytać czy znalazł coś
nietypowego, ale wzrok Waia spotkał się z jego żółtymi ślepiami. Jego
oczy pełne ruchliwych odbić wszelkich kolorów jeziora zatrzymały go w
miejscu całkowicie. Zdawało się, że odpływa ku niemu. Przyjemne uczucie
owinęło go i musnęło od środka, chciał się temu poddać, ale nie wiedział
co to. Odepchnął wyjątkowo niechętnie czuły, kojący dotyk i odchrząknął
czując, że głos mu utknął w gardle.
<br />
- Ekhm... Tak, potrafili. - Avra spuścił spojrzenie z oczu Waia na jego
wargi i szyję. Zagryzł policzek od środka by zachować kamienną twarz,
ale na dalszą reakcję ciała nic nie mógł poradzić. Potrzebował czegoś co
rozproszy jego uwagę od czaru, który rozsiewała ta drobna postać.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-09-12, 09:50<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Niesamowite. –</span>
uśmiechnął się do Avry. Widział, że mężczyzna nie do końca wiedział co
się z nim działo i chciał zachować się normalnie. Z tego też powodu Wai
odwrócił swój wzrok od niego co musiało sprawić chociaż trochę ulgi
kossithowi. Rusałki nie bez powodu mają tęczówki tak ciemne, że zlewały
się z źrenicą, dzięki temu wyglądały bardzie bezbronnie, uroczo, ale też
pozwalało ich wewnętrznej magii na sprawienie, że ktoś mógł w nich
utonąć, zobaczyć gwiazdy na nocnym niebie lub odbijające się otoczenie
od nich. Sprawiały, że człowiek chciał się w nie patrzeć i nie
przestawać. <span style="font-weight: bold;">- A ty, według tego podziału, w której grupie byłeś? –</span>
oczywiście, patrząc na zachowanie i budowę kossitha mógł od razu
założyć, że polował, ale to było według ludzkich standardów. Co jeżeli w
jego gatunku, był jednym z tych mniejszych?
<br />
Powoli podwadzał roślinkę i czym był dalej tym się bardziej cieszył.
Znalezienie takich korzeni przy jego wiosce graniczyło z cudem, bo albo
ktoś obciąłby trawę i byłby niedożywione albo dzieci grające w gry by ją
rozdeptały. Delikatnie postarał się połowę rośliny oderwać, nie chciał
brać całej, bo to by sprawiło, że już więcej jej tutaj nie urośnie. Nie
wiedział jak długo tutaj zostaną, ale zawsze było lepiej pozostawić
odrobinę aby dalej się rozmnażało – jak nie dla nich to dla innych.
Umorusanymi palcami wsadził całą roślinę z korzeniami i ziemią na skórę
gdzie miał więcej ziół. Z zadowoleniem podniósł się z kolan i pojrzał na
Avrę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dzięki temu możemy ugotować mięso i
będzie lepiej smakowało. Wiesz może czy gdzieś rosną może jakieś
warzywa? Ludzie je uprawiają, przydałaby się pietruszka, marchewka i
ziemniaki… Jakbyśmy to mieli to możemy zrobić potrawkę i zjeść jak
królowie.</span>
<br />
Zaśmiał się i schylił aby zagarnąć swoją skórę z zdobyczami.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-09-25, 21:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
z lekka otarł się końcem rogu o korę drzewa, uważając by nie zrobić
tego za mocno. Musiał przyznać, że było to dość przyjemne uczucie gdy
pilnował by nie zetrzeć rogu do nerwów. Zamruczał cicho, jego głos
zawibrował od jego krtani rozchodząc się po torsie. Kończąc chwilę
odciągającą jego uwagę od Waia zerknął na poczynania młodego mieszańca.
Jego uśmiech rósł wraz z docieraniem do niższych części rośliny, bardzo
go radowały zajęcia związane z ziołami. Oczy Avry pociemniały lekko.
Kiedy on ostatnio cieszył się z tak spokojnej pracy?
<br />
- W żadnej. - Mężczyzna urodził się jako najmniejszy w klanie,
starszyzna nie myślała, że on przeżyje do pierwszej wiosny. Na przekór
wszystkim on rósł w siłę, w ciągu kilku lat dogonił masą największych ze
swoich rówieśników. Rogi mu rosły wolniej od reszty. Kasty nie
wiedziały gdzie go przypisać, sama starszyzna nadała mu imię. Był
bezkastowcem. W każdej części klanu żył po parę lat, trenował, szukał
miejsca, którego nie było dla niego w żadnej gałęzi. Magowie przez jego
wolno rosnące rogi szukali w nim magii, której były znikome zasoby. Jego
dłonie były zbyt nieporadne dla rzemieślników, a wojownicy nie dawali
rady utrzymać w ryzach jego szału gdy trenowali na arenach.
<br />
Odszedł parę kroków od drzewa i wskazał ruchem głowy na sakwę z rośliną.
Wyglądała na niewygodną do noszenia, a kossith wciąż miał jedną dłoń
wolną. Falcata wisiała mu u boku i zdawałoby się, że przez jakiś czas
jej nie użyje.
<br />
- Nieść Ci to? - Stał na tyle blisko, że mógł poczuć zapach młodzieńca i przyprawić o zawrót głowy podczas podnoszenia się.
<br />
- Nie znam takich miejsc, bliżej wioski może bym coś odnalazł, lecz nie tutaj. Kim są królowie?</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-09-26, 14:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Oderwał
swój wzrok od kossitha aby mu pomóc, ale w gruncie rzeczy był nadal
ciekawy. Chciał wiedzieć więcej aby móc zrozumieć więcej. Chociaż teraz
rozmawiali spokojnie to Wai w nocy miał koszmary i na pewno jeszcze
przez kilka następnych będą mu się pokazywać. Jego rodzinna wioska
zalana krwią, wybici ludzie leżący na brukowanej głównej ulicy. Strach
tych, którzy schowali się w kościele z nadzieją, że ich wielki i
nieomylny Pan ich uratuje. Skąd w nim, mieszańcu, znalazło się tyle
werwy, odwagi i braku zdrowego rozsądku, że zrobił to co zrobił? Sam nie
wiedział. Chciał jednak wykorzystać swój czas jak najlepiej, bo
przecież w każdej chwili mógł stracić życie. Obok niego stał morderca i
żadna przyjemna pogawędka nie powinna sprawiać, że o tym zapomni.
<br />
Mimo wszystko, nadal cieszył się z drobnych rzeczy. Rośliny i zioła były
jego konikiem. Je rozumiał. Wiedział ile potrzebują światła czy wody,
jakie warunki sprzyjają im aby rosły i co z nich wyrośnie. A także
potrafił stworzyć z nich cuda, które sprawiały, że rany szybciej się
goiły czy coś mniej bolało.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- W żadnej? –</span> jego głoś wyraził zdziwienie, ale nie spojrzał na Avrę zajęty tym co robił. <span style="font-weight: bold;">- Można było nie być w żadnej?</span> – nie rozumiał tego, nie rozumiał w ogóle w jakim społeczeństwie żył jego obecny towarzysz.
<br />
Podniósł się i otrzepał spodnie na kolanach. Były delikatnie brudne.
Szybko będzie miał z tym problem. Jedna para ubrania sprawiała, że nie
miał niczego nawet na moment kiedy będzie prał to wszystko. Zaraz
spojrzał jednak trochę zaskoczony.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie, nie trzeba. Poradzę sobie. –</span>
uśmiechnął się i odwrócił wzrok w stronę, z której przyszli. A może w
którą mieli iść? Właśnie teraz Wai zdobywał nową wiedzę na swój temat,
miał bardzo kiepską orientację, w szczególności kiedy teren wyglądał tak
samo dookoła niego. <span style="font-weight: bold;">- Król… Jest to
osoba, która sprawuje najwyższą władzę. Do niego należy całe królestwo.
On dba o podwładnych i porządek w kraju, planuje podboje ziem, sojusze.
Stara się aby żyło się wszystkim dobrze w jego królestwie.</span> –
zdziwił się, że Avra nie wiedział kto to król. Skąd w takim razie
pochodził? Słyszał o tym, że są pewne wioski, do których trudno dotrzeć,
gdzie informacje przychodzą z wręcz letnimi opóźnieniami, ale nigdy nie
myślał, że to była prawda.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-09-27, 13:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Starszyzna
była wszystkim dla klanu. Kasty miały swoje zasady, które pozwalały im
przeżyć w każdych warunkach. Gdy byk był zbyt mizerny, klan nie widział
potrzeby by go przydzielić do gałęzi. Zostawał z matką póki nie zginął
od ciężkich warunków. Skreślone osobniki nie przeżywały długo,
starszyzna się nie mylila w kwestii przeżycia. Wiedziała po które
zwierzę wysłać nagonkę by polowanie było owocne czy który byk był zbyt
słaby by przeżyć o własnych siłach. Zazwyczaj.
<br />
Po odpowiedzi Waia kossith odwrócił się od chlopaka i zaczął iść dalej w
kierunku rzeki. Ścisnął mocniej sakwę, którą niósł i zarzucił ją sobie
na ramię.
<br />
- Tylko gdy miało się nie przeżyć. - Omijając kolejne drzewa z uwagą
zastanawiał się nad "krolami". Zamyślony zaczepił przypadkiem workiem o
drzewo.
<br />
- Hm… - Wyszarpał go gwałtownie i chwycił za gałąź by ją złamać w pół
mocnym ruchem by nie przeszkadzała mu w drodze powrotnej oraz żeby
wyładować frustrację, że zaczepił o wystający fragment. Patrząc na
pokruszoną korę i drewno leżące na ziemi zaczął mówić bardziej do siebie
niż do Waia.
<br />
- Jeden człowiek nie podbije ziemi, król to nie człowiek? - Dla Avry to
była zagadka, jak jeden osobnik mógł sprawować władzę nad całą resztą
gatunku? Starszyzna składała się z kilku doświadczonych życiem byków,
doradzali i pomagali. Razem mogli wszystko pokonać, wytrzymać każdą
lawinę. Kossithowi brakowało wyobraźni by zobaczyć w myślach jak jeden
osobnik, w dodatku człowiek, może rządzić innymi. Obejrzał się przez
ramię na chłopaka, który szedł za nim z rośliną w dłoniach. Oczy mu się
świeciły delikatnie gdy rozglądał się za innymi roślinami. Przez chwilę
poczuł ciepło patrząc na uśmiech Waia.
<br />
- Król jest silny? Gdyby zaatakował wioskę zdobyłby ją sam? -
Barbarzyńca się zastanawiał jakiego typu wojownikiem musi być ten
'król', skoro w dawał radę sam podbijać tereny i zmuszać inne klany do
sojuszu. Czy dałby radę takiemu wojownikowi? Czy stanowiłby wyzwanie,
czy kossith poczułby radość z walki?
<br />
Las się przerzedzał, coraz więcej światła przenikało przez korony drzew a
ścieżki stawały się przyjaźniejsze dla rogów mężczyzny. Wychodząc
powoli na światło oczy kossitha rozjaśniły się dając jadowicie żółty
odcień swojemu spojrzeniu. Wciągnął powietrze mocno do płuc i wolno je
wypuszczał. Zapach trawy i lasu mieszał się z wonią strumienia, który
było już widać niedaleko. Wiatr nie był silny i leciał ze strony wioski,
plątał się między pojedynczymi kosmykami smolistych włosów mężczyzny.
Rozejrzał się po okolicy, żadnych ludzi, żadnych większych od dłoni
zwierząt. Żadnego zagrożenia. Gdyby nie wrażenie, że dzień jest
nienaturalnie spokojny Avra może by się nawet uśmiechnął na ten widok.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-09-27, 17:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Podbiegł
dwa kroki aby nie zostawać zbyt bardzo w tyle. Nadal jednak szedł za
kossithem, nie wyrównał z nim kroku. Raz, że chodził po prostu o wiele
wolniej, dwa, że nie było zbytnio na to miejsca. Poza tym, byli w lesie a
więc wszędzie były drzewa, krzewy a co za tym idzie i gałęzie. Obawiał
się, że Avra znowu zranić się w jeden z swoich rogów a to.. mogło się
skończyć tragicznie dla każdego kto byłby blisko niego. Lepiej było
trzymać się parę kroczków za nim.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Och. –</span> Nie wiedział co więcej
powiedzieć czy jak poprawnie zareagować. Wychodziło na to, że jego
kompan za młodu miał nie przeżyć. A jednak mu się udało, utarł pewnie
tym nie jednej osobie nosa.
<br />
Odskoczył na bok unikając opadających liści, kory i rzuconej gdzieś w bok gałęzi. Zdziwił się na kossitha słowa.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Sam? Chyba nie ma takiej istoty, która mogłaby wygrać sama z wojskiem. –</span> Zamyślił się. Chciałby to dobrze wytłumaczyć Avrze, ale zdawało mu się to bardzo trudne. <span style="font-weight: bold;">-
Kiedyś, w dalekiej przeszłości, były plemiona. I aby miały one więcej
ziem to łączyły się razem. Aby zjednać sobie wszystkich ludzi spomiędzy
plemion wybierano jednego człowieka, który był przywódcą czyli właśnie
królem. On miał ostateczne zdanie, ale słuchał tych, którzy mu doradzali
i zawsze starał się być bezstronny. Takie podejście pomagało
rozstrzygnąć każdą kłótnię, ale też i przeciwstawić się plamieniom,
które się nie poddały pod władanie króla czy atakowały ziemie, które do
niego należały. Król sam nie walczy, powołuje ludzi do wojska i ci
ludzie walczą w jego imieniu za swój kraj, o to aby każdy w ich
domostwie, wiosce czy królestwie mógł żyć spokojnie. Tak to przetrwało
do dzisiejszych czasów, tyle tylko, że teraz bycie królem jest
dziedziczone po krwi, czyli pierworodny syn władcy powinien zostać jego
następcą. No i już od dawna mamy ustalone granice państw. W ten sposób
każda wioska wie, pod którego władcę podlega, komu ma płacić podatki
itd.</span>
<br />
Doszli na polanę, która znajdowała się tuż przy rzece. Nie było tutaj
żywego ducha, ale liście szumiały i sprawiały wrażenie, że ktokolwiek by
tutaj nie przybył nie czułby się samotny. Woda szeptała do Waia,
zachęcała go aby podszedł, zbliżył się i jej dotknął, zanurzył się w jej
zimnym nurcie. Kusząca propozycja, ale wiedział, że nie mógł tego
zrobić. Pod jednym z drzew rozłożył swoją skórę z zdobyczami, usiadł
obok niej i zaczął je przeglądać.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Daleko stąd jest twój dom?</span></span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-09-28, 07:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Kossith
wysłuchał uwaźnie młodzieńca po czym parsknął głośno. "Taki 'król' a
sam nie walczy." Kieruje swoim klanem i wydaje mu polecenia a sam nie
bierze w nocy udziału. Starszyzna zawsze brała udzial w każdym zadaniu
jakie przydzieli klanowi. Każdy byk jest silny i może pomóc swoimi
umiejętnościami, nikt nie stoi bezczynnie gdy inni ciężko pracują lub
walczą o swoje. Jak lud może walczyć za kogoś kto tylko nimi dyryguje i
przydziela zadania nie pomagając w nich? Mężczyzna pokiwał głową na
boki.
<br />
- Ludzie są dziwni... - Depcząc wysuszoną trawę niemalże przy samej
niskiej skarpie nad rzeką kossith szukał wzrokiem łagodnego dostępu do
wody. Stanie po pas w wodzie chciał spełnić w ostateczności, nie
przepadał za wodą. Zdecydowanie wolał twarde powierzchnie, które nie
otaczały go nagle tylko utrzymywały swoją formę od początku do końca.
Nie lubił mieć krępowanych ruchów przez wodę. Po chwili rozglądania się
po brzegu westchnął ciężko, nie ma innej opcji. Musiał wejść do wody.
Odłożył sakwę na brzeg skarpy, wybrał punkt gdzie woda była nieco
spokojniejsza, a główny nurt przemykał bokiem. Spojrzał na chłopaka,
który ułożył się przy drzewie i oglądał swoje rośliny.
<br />
- Za daleko. Nic po nim nie zostało. - Gdyby chciał mógłby uciec, choć
tropienie go w taką pogodę nie byłoby najmniejszym problemem kossith
zastanawiał się czy by go gonił. Wczoraj miał szansę uciec, a on został.
To było jedną z wielu niezrozumiałych dla niego rzeczy, z jego oddaniem
się za tłum nic nie znaczacych ludzi na czele. Nie wiedział co nim
kierowało wtedy, ale wciaz był pod wrażeniem jego zachowania. Jeszcze
ten wzrok gdy go zatrzymywał, by nie szedł do wioski... Jego ciało
zareagowało na te wspomnienia, spodnie wyraźnie wypukliły się na środku.
Ignorowanie części, która żąda spełnienia nie było łatwe dla kossitha,
ale na pewno łatwiejsze od uspokajania się w pełni szału bojowego.
Odwrócił się do strumienia, ściągnął pas z bronią i odłożył wzdłuż
krawędzi brzegu. Zawsze blisko, nie wiadomo kiedy się mogła przydać.
Spodnie zostawił na sobie, do stosu dołożył buty i zszedł po stromej
płaszczyźnie do zimnej wody. Avra syknął gdy poczuł jak lodowaty nurt
wbija w niego swoje igły.
<br />
- Mówiłeś... - zakrzyknął do Waia. - ...Twoja wioska. Masz ją za dom? -
Woda sięgała mu trochę poniżej kolan, przynajmniej przy samym brzegu.
Oswajając się z inną temperaturą sięgnął po swoją poplamioną i
podziurawioną koszule. Woda zmieniała zabarwienie z lekka przy samym
materiale, szybko rozpraszając się wraz z oddalaniem się od źródła
plamy. Barbarzyńca musiał wyglądać wyjątkowo zabawnie. Masywny rogaty
mężczyzna stojący w zimnej wodzie po kolana, próbujący zmyć plamy z
koszuli pocierając nią w wodzie.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-09-28, 10:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnął
się pod nosem siadając na trawie. Czy byli dziwni? Czy może kossitha
plemię i sposób wychowania było dziwne? Nie jemu było to oceniać. Nie
należał ani do jednych ani do drugich a przynajmniej nie w całości, więc
nie czuł odpowiedzialności walczyć za ich godne imię w każdej sprawie.
Swoją drogą, nie przepadał za obecnym królem. Był stary, ale lubił
rządzić twardą ręką. Jego bogobojność sprawiała, że wszystkim, którzy
nie wierzyli lub nie byli ludźmi żyło się dość ciężko. Wielu czekało
kiedy jego syn wstąpi na tron. Młody mężczyzna o pszenicznych włosach
zawsze czarował tłum swoim uśmiechem i odwagą. Podobno mają z jego
panowaniem przyjść pewne zmiany. Ciekawe czy na lepsze czy gorsze.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Przykro mi. –</span> Przestał układać
rośliny i sprawdzać ich wygląd. Przymknął oczy i pozwolił aby wiatr
rozwiał mu włosy. Pogoda była przyjemna. Czy mógłby cieszyć się tą
chwilę? Nie mieć na końcu głowy myśli, że ten stojący w wodzie po pas
zamordował połowę jego wioski. Przestać się martwić co stanie się za
chwilę czy parę dni. <span style="font-weight: bold;">- Mieszkali z wami inni? W sensie, ktoś z innego gatunku?</span>
<br />
Wziął w rękę małą gałązkę z liśćmi w kształcie serduszek. Było ich całe
mnóstwo, chociaż gałązka była niewielkich rozmiarów. Obrócił ją pod
słońce kilka razy i uśmiechnął się sam do siebie – ten łup bardzo go
cieszył. Oparł się plecami o drzewo i przymknął oczy, ale roślinę nadal
trzymał między palcami.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Tak, mam ją za dom. –</span> Tym razem
to on zdawkowo odpowiedział. Na pewno w tamtym miejscu nie żyło mu się
równie lekko jak ludziom, ale czy gdzieś takie miejsce na niego czekało?
Może gdyby żył w dużym mieście gdzie różne gatunki mieszają się.. Może.
<br />
Do jego uszu ciągle dopływał magiczny dźwięk wody. Chociaż siedział dość
daleko to ta ciągle go do siebie zapraszała, niczym spragniona go
kochanka. Było to przyjemne a zarazem drażniące gdzieś pod skórą, bo
wiedział, że nie mógł przystać na to zaproszenie. A bardzo by tego
chciał. Otworzył oczy aby spojrzeć na Avrę. Byłoby mu o wiele łatwiej
gdyby zdjął koszulę i ją po prostu przeprał. Albo kupił nową. Lub w
ostateczności pocerował tą którą ma, ale to już byłoby zaszywanie dziury
na dziurze. Ile ten mężczyzna musiał przejść?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Długo podróżujesz?</span></span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-10-09, 10:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Ciało
Avry przyzwyczajało się do lodowatej temperatury powoli. Mocując się z
obecną koszulą mało jej nie porwał bardziej, ostatecznie czując
frustrację zdjął ją, na chwilę zatrzymując się przy rogach by nie
zaczepić materiałem o nie. Słońce przyjemnie grzało jego popielatą,
pooznaczaną bliznami skórę. Kossith na moment przerwał pracę, obrócił
się do słońca i wyciągnął dodatkowo szyję w górę przymykając oczy.
Czując ciepłe promienie słoneczne na sobie mało nie zamruczał. Mężczyzna
odetchnął głęboko zapachem wody i wrzucił koszulę do wody by zacząć od
nowa trzeć materiał.
<br />
- Nie przypominam sobie bym widział innych w klanie, nasza osada była na
uboczu góry. Nikt tam się nie zapuszczał z własnej woli. - Wyciągnął
materiał z wody i spojrzał na niego rozciągając koszulę przed sobą, woda
ściekała z niej z powrotem do strumienia z charakterystycznym odgłosem.
<br />
- Hm.. - Dziura, dziura, plama, dziura, kiepski szew, w pół starta
plama, dziura na plamie. Kiwnął głową nie odrywając wzroku od materiału.
Koszula niemalże jak nowa. Barbarzyńca podszedł do brzegu i wspiął się
po nim na trawę. Podniósł swój pas i sakwę drugą ręką, ruszył w stronę
chłopaka ze swoimi rzeczami. Przyglądał się okazyjnie co robi Wai,
wyglądał na zadowolonego wśród swoich roślinek. Oczy mu błyszczały i
miał lekkie rumieńce, widocznie pobyt w takiej okolicy mu sprzyjał.
Odłożył rzeczy na ziemi poza koszulą, którą zawiesił na niższej gałęzi
drzewa by wyschła. Rozejrzał się po okolicy raz jeszcze, zbyt spokojnie
jak dla niego. Gdy uznał, że naprawdę nic nie widać dziwnego usiadł na
ziemi niedaleko młodzieńca i oglądał jego pracę. Przeróżne roślinki
spoczywały na skórze przed chłopakiem, część już poukładana część
jeszcze w drobnym chaosie. Pytanie Waia sprawiło, że kossith nie do
końca wiedział co mu powiedzieć. Zaczął się zastanawiać na głos nad
odpowiedzią.
<br />
- Nie wiem właściwie.. Czy minęło kilka czy kilkanaście lat? - Uniósł
spojrzenie z ziół na ledwie widoczne w oddali góry. Ruchem głowy wskazał
na linię horyzontu, gdzie chowały się białoszare szczyty pełne
wspomnień dla Avry.
<br />
- Stamtąd przybyłem. Droga mi się nie dłuży, choć więcej jest wciąż
przede mną. - Podrapał się po zaroście i położył się na brzuchu, chłonąc
słońce swoim grzbietem. Wiatr z lekka ciągnął go za włosy od czasu do
czasu, a dźwięk wody i lasu koił zmysły. Rzucił okiem na Waia gdy poczuł
jego zapach, bardzo podobny do woni strumienia, ale z tym ciepłym,
pociągającym elementem. Rzeczywiście, było tu przyjemnie...</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-10-10, 13:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnął
się kiedy otworzył oczy a rogacz zdejmował koszulkę. Jakby posłuchał
jego myśli. Chociaż nie wyglądał na zadowolonego. Te jego rogi były
imponujące, ale o dziwo wrażliwe. Czyżby były całe unerwione? Dziwne. Z
tego co pamiętał kozie rogi były niczym paznokcie – można było nimi
trzeć a nie czuło się bólu. Wai aż miał ochotę o wszystko się wypytać,
ale nadal trochę obawiał się nieznajomego. Jeżeli to był jego czuły
punkt, to mógł nie chcieć o nim mówić a już nie było co mówić o tym, że
to było pytanie z tych, które odpowiedzią mogły wskazać na to jak zrobić
mu krzywdę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nikt was nie odwiedzał? Z powodu, że było ciężko do was dotrzeć przez góry? –</span>
nie wiedział jak ładniej zadać to pytanie, bo wiadomym było, że inną
opcją było to, że mogli na siłę się odseparować. Podobno są takie
wioski, że za życie w spokoju z dala od wszystkich mogą.. zabijać. Z
drugiej strony, Avra powinien się cieszyć, że przynajmniej miał miejsce,
do którego mógł przynależeć. On nie miał tego szczęścia. Po pierwsze,
jest mieszańcem, dla takich nigdzie nie ma miejsca. Po drugie, rusałki
nie mają swoich osad, prowadzą samotny tryb życia. Po trzecie, ludzie
robią się coraz bardziej nieufni do innych ras. Gdzie on miał znaleźć
swoje miejsce? Nawet jeżeli uważał wioskę za swój dom, to były to raczej
ciężkie wspomnienia.
<br />
Odłożył wszystkie rośliny i zioła a potem przejechał zaraz za kossitha
wzrokiem dookoła. Nie wiedział co mu się tutaj nie podobało. Było
spokojnie i cicho. Zupełnie inaczej niż w mieście. W powietrzu unosił
się lekki, rześki zapach kory, mokrej trawy i żywicy. Słońce przyjemnie
grzało. Czego było się tutaj bać?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Więcej? Chcesz iść dalej? Dokąd masz zamiar zmierzać? –</span>
zadał to ostatnie pytanie nie zdając sobie sprawy z tego ile strachu w
nim budziło. Avra chciał przeć przed siebie a to oznaczało, że i on
będzie musiał opuścić tą malowniczą okolicę, z której jeszcze miał
niedaleko do swojej chatki. Czy naprawdę musi porzucać te strony, które
zna? Co go czeka w przyszłości? Zadawał sobie te pytania patrząc jak na
popielatej skórze barbarzyńca powoli wysychały od ciepła krople wody.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-11-14, 21:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Kossith
leżał spokojnie, skupiając się na promieniach słońca, które rozgrzewały
jego grzbiet równomiernie. Pokręcił głową na boki. Do wioski nigdy nie
przychodzili obcy, rzemieślnicy jedynie schodzili z góry na trakt by
sprzedać skórę i skórzane wyroby innym handlarzom. To był ich jedyny
kontakt z innymi rasami.
<br />
- W naszej wiosce nie było miejsca dla obcych. Wymagające warunki gór. -
Poprawił układ swoich rąk unosząc głowę bardziej do góry i ziewnął
potężnie odsłaniając zęby. Choć jego ciało zazwyczaj o tej porze dnia
zażywało wysiłku w postaci szykowania się do masowego mordu, obecnie się
nudził i w efekcie chciał spać. Zachować energię na następny raz.
<br />
Usłyszał ciche brzęczenie w pobliżu, otworzył oczy i zaczął obserwować
drobnego żuka, który przechodził dość blisko jego ręki. Owad próbował
się wdrapać na wysuszonego liścia. Długo myślał czy odpowiedzieć Waiowi
na to pytanie czy zostawić milczenie. Dokąd on zmierzał? Zawsze szedł za
ludźmi, za ich ciężkim smrodem. Chciał wybić ich wszystkich by żadna
wioska nie została splądrowana już nigdy więcej. By ludzie nie stanowili
zagrożenia dla innych. Głos chłopaka lekko zadrżał, przez co Avra nie
do końca chciał odpowiedzieć by go znowu nie straszyć. Mimo to wciągnął
powietrze, zabarwione ciepłym zapachem mieszańca i ziół, do płuc i
zebrał się na odpowiedź.
<br />
- Przed siebie, do kolejnej wioski. I jeszcze następnej. -
Popielatoskóry nie odrywał swojego spojrzenia od lśniącego owada przed
sobą, który teraz zmagał się ze swoim ciężarem znajdując się na
grzbiecie. Wyciągnął dłoń przed siebie i wbił palec w piach obok żuka,
by ten użył go jako wspornika.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-16, 16:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Czyli
byli odseparowani, chociaż odpowiedź towarzysza nie dawała
jednoznacznie odpowiedzi na to czy odseparowali się sami z własnej woli
czy to tylko warunki przyrodnicze tak ich urządziły.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jak tam jest? W górach. Inaczej jak tutaj? –</span>
usiadł bokiem opierając się o drzewo i spoglądając na kossitha. Nigdy
nie oddalał się zbyt bardzo od wioski, właściwie prawdopodobnie teraz
był najdalej od niej w całym swoim życiu. Nie wiedział jak było w górach
czy nad morzem. Znał tylko pogodę jaką widział w tej okolicy, a która
aż tak bardzo się nie zmieniała, bo dni dzieliły się jedynie na te
słoneczne i deszczowe a rok na część cieplejszą i zimniejszą. Nie były
to jednak jakieś wielkie wahania temperatur.
<br />
Wiatr zawiał mocniej zmieniając tym atmosferę miedzy nimi. Luźna rozmowa
cały czas szła w jedną stronę, aby dowiedzieć się po co to wszystko
Avra robi. Dlaczego nie może sobie odpuścić? Dlaczego nie postanowi żyć
dalej spokojnym życiem? Czemu ma aż taką chęć mordu? Wai był młody,
wierzący w pewne piękne ideały, niewinny i szlachetny. Dla niego
zachowanie nieznajomego było nie do pojęcia. Kto obiera takie czyny na
formę swojej żałoby? Dlaczego za to, że kossith cierpiał miała cierpieć
cała rasa ludzka? Tak, ludzie byli krótkowzroczni, bojaźliwi i
bezczelni. Zadufani w sobie, chcący za wszelką cenę spełnić swoje
marzenia. Ale żeby za to co zrobiła garstka – chociaż to była zbrodnia,
więc coś nie wybaczalnego – mieli płacić wszyscy?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie myślałeś o tym aby poszukać takiej
wioski jak twoja? Swojej rasy? Pewnie nie będzie to łatwe, ale czy nie
lepsze? Powinieneś się cieszyć, że możesz zamieszkać między podobnym
tobie. Na pewno by ciebie przyjęli. -</span> mówił spokojnie, jakby
obawiał się, że Avra na taki pomysł wybuchnie i będzie chciał mu zrobić
krzywdę. A może tak naprawdę dlatego, że nie wiedział czy takimi słowami
go nie rani? Może jego odseparowanie miało na znaczeniu coś więcej niż
tylko zemstę.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-11-16, 22:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Chrobot
niesiony przez żuka nasilał się wraz z jego próbami wstania. Zaczepił
jednym odnóżem i palec kossitha i pchnął mocno ślizgając się grzbietem
po piasku. Myśli mężczyzny odpłynęły w kierunku miejsca, które kiedyś
nazywał "domem". Góry...
<br />
- Góry są... - Mężczyzna zawiesił się szukając słowa, które odpowiednio by opisali obraz jaki Avra trzymał w sobie.
<br />
-... Ładne, ale bardziej. - Zmarszczył brwi czując, że to nie oddawało tego co tak naprawdę chciał powiedzieć.
<br />
- Nic ich nie ruszy. Są surowe, zimne, niezmienne. - Ostatnie slowa
powiedzial z dziwną miekką nutą w głosie. Czuł wołanie z ich strony,
choćby go zamknięto w lochach głęboko pod ziemią zawsze bez wahania
wskazałby dobry kierunek, w stronę skał. Chyba.. Tęsknił. W jego głowie
kwitły obrazy szarych półek skalnych i spękanych turni.
<br />
- Raz przy zgromadzeniu... Kobieta ze starszyzny mówiła, że każdy
kossith jest częścią góry. Że rogi... - Poruszył głową na to słowo,
jakby mimowolnie chciał podkreślić ich znaczenie. - ... są jej częścią,
tą żywą, która bije w środku każdej turni. - Uparty żuk wgryzł się w
palec kossitha i pomagając sobie odnóżami odzyskał upragniony pion.
Barbarzyńca lekko szturchnął piaskowy szczyt i przysypał owada z
wierzchu, za ugryzienie. Zrogowiaciały naskórek będzie mu teraz schodził
z palca. Avra przechylił głowę na bok by móc patrzeć na chłopaka gdy
mówił o innych z jego ludu. Jego miękkie wargi poruszały się delikatnie
przy każdym słowie. Oczy mężczyzny, zapatrzone, odbijały światło słońca
stając się jadowicie jasne. Choć głos Waia był wyjątkowo przyjemny, to
znaczenie słów jakie niósł ze sobą nie były miłe. Wcale. Warknięcie
przecedzne przez kły zawibrowało w powietrzu przed barbarzyńcą. Avra
wstał, czarna ziemia przykleiła się do jego torsu. Ziarnka piasku
odrywały się i spadały na trawę w miarę jego ruchów.
<br />
- "Cieszyć"? - Wbił palce w grunt, lewą dłonią mało nie zmiażdżył właśnie odkopującego się żuka.
<br />
- "Przyjęli?" - Spojrzał na Waia, czuł że wzbiera się w nim gniew. Tors
mężczyzny ciężko poruszał się przy każdym oddechu. Szkarłatne dłonie
gładziły go po policzku delikatnie. Głos miał szorstki, niemal warczał
przy mówieniu.
<br />
- Kossith nie "cieszy się" na myśl o mieszkaniu w innym plemieniu, nie
"cieszy się" gdy po porażce jaką była niemoc obrony własnego domu ma iść
kulić się do czyjejś chaty. - Avra wstał i zaczął chodzić wkoło by
pozbyć się wzburzenia jakie w nim rosło, niewiele pomagało.
<br />
- Żadne. - Zaczął, kładąc duży nacisk na kolejne słowa. - ŻADNE plemię
nie przyjmie tchórza, byka, który nie umie chronić klanu. To jest tylko
ciężar, słabych zostawia się na śmierć, a nie chroni. - Zęby kossitha
zaczęły się pokazywać coraz bardziej w raz z jego złością, podwójne kły
błyskały w słońcu. Opuścił łeb nieco w dół i zaczął bardziej mówić do
siebie niż do Waia robiąc kolejne koło wokół losowo rzuconego punktu
nieco dalej od miejsca w którym siedział chłopak.
<br />
- Gdyby zaatakowano wioskę.. Tchórz zostałby zabity jako pierwszy. -
Przystanął w miejscu i spojrzał na swój cień, dumnie zakrywający duże
połacie ziemi.
<br />
- By nie splamił strachem innego plemienia, nie przyniósł złego losu. Ty
ocaliłeś swoją wioskę oddając siebie w zamian... - Uniósł zmętniałe
spojrzenie wyżej i spojrzał na mieszańca. Jego głos był cichy, słowa
wyraźnie ciążyły kossithowi. Był zły na ludzi i... na siebie.
<br />
- ...Mi nie dano nawet zginąć ze swoją. - Avra stał bez ruchu przez
kilka minut, po czym odwrócił się w stronę strumienia by przejść do jego
brzegu i przysiąść na skarpie.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-17, 18:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Wai
czekał w napięciu jak Avra zakończy swoje zdanie. Chciał usłyszeć jak
było gdzieś indziej, gdzieś daleko stąd. Dzięki temu mógłby chociaż na
chwilę poczuć się jakby tam był, prawda? Oczekiwał jakiś magicznych
opisów, które pozwolą mu sobie to wszystko wyobrazić. Mężczyzna
postanowił jednak być bardzo zwięzły w opisie, nawet trochę za bardzo.
Dlatego trochę opadły mu ramiona z rozczarowaniem. Przejechał dłonią nad
swoimi ziołami, a zatrzymała się ona w momencie kiedy pod nią
znajdowały się rozłożyste poszarpane liście. Potarł między palcami jeden
z nich a w powietrzu uniósł się słodko-kwaśny zapach. Niektóre kobiety
lubiły pocierać te liście o swoją szyję chcąc pachnieć jak one.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jest tam podobnie jak tutaj? Też macie takie lasy i rzeczki?</span>
<br />
Ciekawiej zrobiło się kiedy starszy wspomniał o rogach. One Waia mocno
interesowały. Opowieść kobiety należącej do starszyzny mogła być
wspomnieniami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie pochodzącymi z
dawnych czasów. Niektóre gatunki były bardziej połączone z żywiołami niż
to teraz mogło się wydawać. Jak jego własny z wodą.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ci, którzy zajmowali się magią potrafili manipulować ziemią? Skałami?</span>
<br />
Liść wypadł mu spomiędzy palców kiedy usłyszał warkot. Spojrzał
spłoszony na Avrę. Postąpił głupio. Nie znał jego gatunku ani plemienia,
co mógł wiedzieć? Jak mógł być tak pewien swoich słów? To o czym mówił
było typowym ludzkim zachowaniem. Oni w zgromadzeniach czuli się
bezpieczniej, a im było ich więcej tym dla nich lepiej.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Posłuchaj. –</span> zamilkł i skulił
się słysząc jak kossith podnosi na niego głos i zdenerwowany podnosi
się. Oczywiście w pierwszej kolejności Wai przeraził się, że powtórzy
się to co się stało wczoraj między drzewami. Nie chciał być znowu w
takiej samej sytuacji. Zdawać się jednak mogło, że byk panował nad sobą.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Avra. –</span> jego głos zabrzmiał
miękko i słodko w uszach rozmówcy. Działała jego magia i ciężko było
zauważyć, że na pewno była mocniejsza teraz niż w mieście. Woda zawsze
dawała mu energii. Z tego też powodu nie ruszył się spod drzewa. Był
mieszańcem, więc posiadał magię w sobie, ale nie oznaczało to, że mógł
ją kontrolować jak chciał. Gdyby teraz wpadł do rzeki to
najprawdopodobniej nie byłoby żadnej siły, która powstrzymałaby kossitha
przed zrobieniem mu krzywdy. <span style="font-weight: bold;">- Nie znam
twojej historii, ale to, że los nie pozwolił ci wtedy umrzeć może nie
było najgorszą rzeczą na świecie? Poza tym, jestem pewien, że nie można
nazwać ciebie tchórzem. Przewędrowałeś taki kawał aż z gór samotnie.
Odkryłeś wcześniej nieznane dla swojej rasy tereny, stanąłeś do
niezliczonych walk. Zapewne zabiłeś więcej ludzi niż wykazywała ich
liczba kiedy napadli na twoją wioskę. –</span> to ostatnie zdanie mówił z ogromnym smutkiem w głosie. <span style="font-weight: bold;">- Może już pora zaprzestać?</span>
<br />
Czy wierzył, że tą przemową uda mu się coś zmienić? Na pewno miał
nadzieję. Nie chodziło o to, że chciał bronić ludzi, on był po prostu
przeciwko rozlewowi krwi, niezależnie od rasy.</span>
<br />
<hr />
<b>AnvE'lyn</b> - 2018-12-10, 03:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Ciało
barbarzyńcy ciężko opadło na wilgotną trawę przy strumieniu. Co wyższa
trawa drażniła jego skórę na plecach, ale nie zwracał na to uwagi. Całe
jego zainteresowanie teraz zajął on. Głos chłopaka sunął ku niemu zza
jego pleców, był jak gładki, letni deszcz. Zatrzymujący się na ustach i
wkradający się do środka by zaskoczyć słodyczą. Włosy na karku kossitha
zjeżyły się z mieszaniny emocji jakie obecnie czuł. Gniew i pragnienie,
rozczarowanie i naiwne patrzenie w przyszłość, które podsuwał Avrze głos
mieszańca. Kossith przechylił głowę na bok gdy jego twarz przeciął
niechętny grymas. Chłopak po części miał rację, choć mężczyzna nie
chciał tego przyznać. Przeszedł wiele terenów, więcej niż jego własny
klan, który trzymał się lodowych skał jak ludzkie dziecko matczynej
spódnicy. Zabijał i żył ze świadomością ilości wiosek zostawionych za
sobą, ale... To wciąż za mało by zmył z siebie miano tchórza. Obrazy
krwi jego rodziny wsiąkającej w chciwy, jałowy piach wypełniały niemal
każde jego sny. Dźwięki walki i ryki umierających byków budziły go i
tuliły do snu równie często. Uczucie stygnącego, ciała jego siostry
prześladowało go przy każdym kolejnym zabitym człowieku. Jej puste,
mokre od łez oczy... Avra zaczął drżeć, mięśnie na jego plecach napinały
się tańcząc pod powierzchnią popielatej skóry zdobionej bogato bliznami
każdego starcia. Jego wzrok utknął na własnej dłoni, na paskudzącej się
wielokrotnie, wciąż bolesnej bliźnie po włóczni, jaką go przybito do
ziemi. Nie mógł nic zrobić by ją ocalić, by jej pomóc...
<br />
- Nie. - Kossith z głuchym odgłosem uderzył mocno pięścią w ziemię obok
siebie, pokładając i miażdżąc rośliny pod swoją ręką. Czuł mokrą ziemię i
zgnieciony miąższ grubszych łodyg, który przyklejał się do jego
szorstkiej skóry. Te obrazy były zbyt silne by o nich zdołał
kiedykolwiek zapomnieć. Nawet gdyby naprawdę tego pragnął. Nie chciał o
tym myśleć, nie chciał widzieć, czuć tych wspomnień. A jednak żywił się
nimi, karmił swoją zemstę i dzięki nim każdego dnia parł dalej naprzód.
Uniósł głowę wyżej i utopił swoje spojrzenie w wodzie, zapatrzył się w
jaki sposób ona odbija światło, jak się nim bawi i rozbryzguje na boki.
Zupełnie jak krople, których kolor jest zbyt znany barbarzyńcy. Zagryzł
swoje usta przebijając wargę, słodko-gorzki smak rozlał się na jego
języku. Usłyszał śmiech uprzedzający delikatny dotyk czerwonej dłoni na
swoim policzku. Wbił paznokcie w miękki grunt pod sobą i cicho
powiedział przymykając oczy i odganiając swoje upiory.
<br />
- Koniec jest jeszcze daleko.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-12-10, 13:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Widział,
że Avrą wstrząsały emocje. To był podobny stan jak wtedy między
drzewami. Jakby coś do niego przemawiało, podjudzało go do złego. W
innych momentach mogli normalnie rozmawiać, a przynajmniej tak się
młodszemu wydawało, ale nie kiedy wchodziła złość na scenę.
<br />
Wai nigdy nie miał dużo styczności z innymi osobami. W jego mieścinie
nie było różnorodności rasowej, ci którzy byli tylko przejazdem nie
zaglądali do jego chatka a ludzie przychodzili tylko wtedy kiedy coś od
niego chcieli. Nauczył się jednak ich obserwować. Może i nie był w tym
mistrzem, ale zdawało mu się, że potrafił sporo zrozumieć. A jego
intuicja podpowiadała mu, że kossith tak naprawdę cierpi. Złość jest
zastępstwem za smutek. Tęsknił za rodziną? Może za przynależnością do
grupy? Niektóre gatunki nie radziły sobie w pojedynkę, były równie
stadne co ludzie. Tak wiele było niewiadomych.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Niekiedy nasze <span style="font-style: italic;">daleko</span> wcale nie jest aż tak daleko jakby się nam to mogło wydawać.</span>
<br />
Te słowa zawisły w powietrzu jak zapach zbyt ciężki dla małego
pomieszczenia. Wchodził w nich powoli, zmieniał atmosferę i był, ciągle
dawało się go odczuć. Chyba żaden z nich nie czuł się na siłach ciągnąć
tego tematu. Waiowi serce się krajało kiedy myślał, że za kilka dni nie
będzie miał wymówki aby mogli dłużej tutaj zostać i będą musieli ruszyć
dalej. Dla Avry bitwa się nie skończyła, chwilowo tylko nie miał
przeciwników.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chcesz zobaczyć coś ciekawego? –</span>
powiedział już lżejszym tonem, zachęcając aby wyższy podszedł do niego.
Trochę to było straszne kiedy stanął nad nim i górował niczym góra nad
kwiatem. <span style="font-weight: bold;">- Ukucnij. Spójrz, ten kwiat
kobiety często używają w zamian za drogie perfumy. Potrzyj o niego
delikatnie palcem a poczujesz jak ładnie pachnie. A jak weźmiesz ten,
-[b] podniósł jakiś, którego kwiat był szczelnie zwinięty i podstawił mu
przed usta [b]- dmuchnij delikatnie. –</span> Kwiat powoli rozłożył swoje płatki pokazując różowo-czerwone wnętrze. <span style="font-weight: bold;">- Ciekawe, prawda? Może się rozmnażać tylko wtedy kiedy są bardzo wietrzne dni, dlatego się otwiera.</span></span></td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
<hr />
<br />
<center>
<span class="postbody"><div class="w1">
<div class="w3">
Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― <a class="postlink" href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/t62-ile-dla-nich-poswiecisz" rel="nofollow" target="_blank">TUTAJ</a>
</div>
</div>
</span></center>
<span class="postbody">
</span><br />
<hr />
<table style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="center"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-55139263294257226372019-01-20T11:41:00.001-08:002019-01-20T12:09:01.069-08:00Oni, ona i... dziecko?!<table bgcolor="#FFFFFF" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td><table align="center" border="0" cellpadding="0" cellspacing="0" style="width: 607px;">
<tbody>
<tr>
<td><table border="0" style="width: 100%px;">
<tbody>
<tr>
<td align="right" width="40"></td>
<td align="left"><br /></td>
<td align="right" width="40"><br /></td>
</tr>
</tbody></table>
<hr />
<center>
<b><span style="font-size: large;"><span style="color: #3d85c6;"><b>Yaoi - Oni, ona i... dziecko?!</b></span></span></b>
</center>
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-02, 18:31<br />
<b>Temat postu</b>: Oni, ona i... dziecko?!<br />
<hr />
<span class="postbody"></span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://i67.tinypic.com/nbvl74.jpg" />
</span><br />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">David Blackwood, 23 l., student</span></span></div>
<span class="postbody">
<br />
Odkrył, że zdecydowanie bardziej podobają mu się faceci. Ojciec nie może
się z tym pogodzić, matka nie ma problem dopóki o tym nie rozmawiają,
starsza siostra uważa to za jakąś fanaberię, że mu to przejdzie z
wiekiem. Młodszy brat o niczym nie wie, żeby jego nie popsuć. To byłoby
na tyle w sprawie wsparcia w rodzinie.
<br />
Wynajmuje trzypokojowe mieszkanie z kolegą (trzeci pokój robi za salon)
za co z jego strony płaci ojciec. Dorabia sobie w księgarni. Studiuje
italianistkę, bo coś trzeba było wybrać a jemu ten język się spodobał.
<br />
Brunet o szarych oczach. Średniego wzrostu – 173 cm – szczupły. Dwa razy
w tygodniu albo biega albo chodzi na siłownię aby nie mieć sadełka. W
lewym uchu ma kolczyk, który lubi zmieniać.
<br />
<br />
<br />
Zdał kolejny egzamin z gramatyki, a naprawdę już wierzył, że to się nie
uda, że nie tym razem. Profesor Linewood pocisnął takimi historycznymi
przykładami, że każdy wychodził w depresji z tego testu. A tu jednak
szczęście mu sprzyjało, wygrał jednym punktem i otrzymał tróję! Ktoś
musiał nad nim czuwać.
<br />
Zmywając półki w pracy zastanawiał się czy może nie spróbować aby to
szczęście rozprzestrzeniło się? Dawno nigdzie nie wychodził a na ten
weekend Tom postanowił wyjechać do rodziny. Mógłby odwiedzić <span style="font-style: italic;">Pink Elephant</span> i kto wie, może kogoś sobie znaleźć?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Emily, drabina wróciła z naprawy? Bo bez niej nawet ja nie sprzątnę na najwyższych półkach.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">- Nie, jeszcze nie. Szef mówi, że będzie dopiero w połowie następnego tygodnia.</span>
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Módlmy się aby do tego czasu nikt nie chciał niczego kupić z najwyższych półek. –</span>
powiedział sam do siebie i poszedł na zaplecze aby wylać brudną wodę z
wiaderka. Korzystając z tego, że był na chwilę niewidoczny dla nikogo
wysłał do kilku znajomych zapytanie czy ktoś może będzie chciał pójść z
nim i zabalować tej nocy.
<br />
Od jakiegoś czasu starał się w miarę regularnie bywać w <span style="font-style: italic;">Pink Elephant</span>.
Był to jeden z najfajniejszych klubów pod banderą kolorowej tęczy.
Jednak to, że bywał tam dość regularnie nie było z tego powodu, że miał
aż takie libido i lubił szaleć. Było trochę na odwrót. Starał się
wybadać teren. Było kilku takich bywalców, którzy zaliczyli już chyba
każdą osobę w tym barze, na nich lepiej było uważać. A David nie tego
szukał. Niektórzy z jego znajomych z tego kpili, ale on naprawdę chciał
znaleźć sobie kogoś na stałe, stworzyć związek. Nie chciał skakać od
partnera do partnera aby na koniec załapać HIV.
<br />
Kiedy wrócił do mieszkania było w nim zupełnie pusto i ciemno. Miał więc
łazienkę tylko dla siebie. Otworzył swoje drzwi od pokoju i włączył
głośniej muzykę a potem poszedł się kąpać. Przygotował się najlepiej jak
tylko potrafił. Kąpiel, dezodorant, perfumy. Ładny, ale cienki,
granatowy sweterek podkreślający jego wąską talię oraz czarne jeansowe
spodnie pokazujące jędrny tyłek. Po to właśnie ćwiczył. Ułożył jeszcze
włosy a do lewego ucha wsadził czarny kolczyk typu ring z małą kuleczką,
która przekręcała się kiedy się nim przekręcało. Wyglądał dobrze, a
przynajmniej tak sam o sobie myślał.
<br />
Dwie ulice od baru spotkał się z Jeremym, Joshem i Mattem. Ta ostatnia
dwójka była cholernie zakochaną w sobie parą co poniekąd sprawiało, że
Davidowi podskakiwało na ich widok ciśnienie. To im pozazdrościł tej
radości w związku i zapragnął tego samego. Jeremy… Jeremy był bi i
należał do tego typu, że jeżeli człowiek jest ładny to z miłą chęcią się
z nim prześpi.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-02, 23:45<br />
<hr />
<span class="postbody"></span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><img alt="" border="0" src="http://i65.tinypic.com/jhpv15.jpg" /></span></div>
<span class="postbody">
<br />
</span><br />
<div align="center">
<span class="postbody"><span style="color: green;">Sirius Allen 30 lekarz 182 </span></span></div>
<span class="postbody">
<br />
<div align="center">
<br />
Mówią, że lata nauki popłacają, ale wystarczy mieć dobre znajomości i
możesz balować przez cały okres studiów. Gorzej robi się wtedy, gdy
musisz stać się odpowiedzialnym i dorosłym człowiekiem, a w krwi dalej
krąży ci tani alkohol i skłonności do ładowania się w kłopoty.</div>
<br />
<br />
<br />
— Możesz na mnie spojrzeć? — zapytała szczupła blondynka, która
wygrażała właśnie rozgrzaną prostownicą mężczyźnie rozłożonemu na
fotelu. Jak na jego gust miała na sobie nieco zbyt odważne ubranie, ale
nie miał siły w kółko prowadzić o to wojny. — Leo niedługo zapomni, kto
jest jego ojcem!
<br />
— Ty nie zapomniałaś, to i on nie zapomni — mruknął cicho i odwrócił
wzrok na telewizor. Jej wierność zawsze była pojęciem względnym. Wolny
czas postanowił właśnie wykorzystać na konsolę, gdy ozdobna poduszka
przecięła powietrze, uderzając go dosyć silnie w głowę. Kilka czarnych
kosmyków opadło mu na oczy.
<br />
— Czy Ty mi coś sugerujesz Sirius? — warknęła Eve, a jej twarz nabrała
czerwonych rumieńców. Temperatura w pomieszczeniu momentalnie się
podniosła i bynajmniej nie było to spowodowane parującym urządzeniem. —
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wyszłam z domu.
<br />
— W takim razie przypomnę ci — powiedział i wstał, odbierając kobiecie
gorący przedmiot z rąk. Nie chciał, żeby uszkodziła siebie albo jego w
przypływie agresji. W tej rodzinie brakowało już jedynie przemocy
domowej i kurator chętnie zapukałby do ich drzwi. — Dwa tygodnie temu w
sobotę i w niedzielę, i w poprzednią środę. Właściwie mija kolejny
miesiąc imprezowania, może znalazłabyś sobie w końcu jakąś pracę?
<br />
— Ile razy już mówiłam, że nikt nie chce mnie zatrudnić? Nie mam ojca,
który załatwiłby mi pracę bez wysiłku! — wrzasnęła tym razem dużo
głośniej, łapiąc mężczyznę za ramię. Nagle kłótnię zagłuszył płacz
dziecka. — Obudziłeś go.
<br />
— Ja?! — Teraz już był równie wściekły co jego żona. Dzielnie znosił jej
humory, ale dziś miał wyjątkowo ciężki dzień w robocie. Liczył na to,
że wróci do domu po zasłużony odpoczynek, bo pomijając aktualną
sytuację, potrafili jeszcze czasem żyć w zgodzie. Sirius był nawet w
stanie podzielić się z Eve obowiązkami domowymi, choć był zdania, że ona
siedząc całe dnie bezczynnie, mogłaby dać z siebie nieco więcej. —
Wiesz co? Tym razem to ja wychodzę z domu. Wrócę... jutro.
<br />
Ruszył pewnym krokiem w stronę drzwi wyjściowych. W połowie zatrzymał
się jednak i zawrócił, zgarniając ze stołu w salonie telefon i klucze od
mieszkania. Przeczesał nerwowo włosy palcami, gdy kobieta, przeklinając
na niego, weszła do sypialni malucha, próbując uspokoić chłopca.
<br />
— Twój ojciec jest idiotą Leo. — Usłyszał jej łamiący się głos, ale tym
razem nie dał się nabrać, na ten płaczliwy ton. Kobieta stosowała tę
taktykę za każdym razem, gdy chciała coś na nim wymusić, dlatego Sirius
znał go już zbyt dobrze. Westchnął, przymykając oczy i wyszedł z
mieszkania, trzaskając drzwiami. Od razu wybrał numer do Kojota, który
pełnym zdziwienia głosem chętnie zgodził się na spotkanie. Przyjaciel ze
studiów zawsze znajdował dla niego czas. Być może dlatego, że poza
pracą nie miał innych obowiązków. Mężczyzna czasem zazdrościł mu
niezależności, jednak gdy cztery lata temu został ojcem, musiał stanąć
na wysokości zdania i zapewnić dziecku dobrą przyszłość. Gdyby reszta
znajomych ze studiów usłyszała historię o Siriusu wzorowym ojcu,
prawdopodobnie umarliby ze śmiechu. To nie tak, że facet nie kochał
swojego syna. Wręcz przeciwnie - dzieciak był jedyną osobą, dla której
wstawał z łóżka każdego dnia i zapierdalał do tego znienawidzonego
szpitala, aby zajmować się kolejnymi uciążliwymi pacjentami.
<br />
To był wiosenny, chłodny wieczór, więc zdecydowali, że posiedzą w jakimś
barze i wypiją kilka kolejek. Całe szczęście jutro miał wolne, bo
pewnie i tak na złość Eve wyszedłby z domu na całą noc, a potem nad
ranem zasypiałby nad stołem chirurgicznym. Pacjentowi mogłoby się to nie
spodobać... a raczej jego rodzinie, bo z samego pacjenta wiele by nie
pozostało. Wbrew pozorom praca anestezjologa była bardzo ważna i dobrze
płatna, bo nie po to Sirius męczył się tyle lat na medycynie, żeby teraz
nie dostawać za to odpowiedniego wynagrodzenia.
<br />
— Kurwa, Daphne urwie mi łeb, jeśli dziś za bardzo się spiję — zaśmiał
się Kojot, gdy Sirius zamawiał kolejną szklankę whisky. — ... ale ty się
raczej nie ograniczasz. Muszę się zbierać stary.
<br />
— Od kiedy baba wyznacza granice? — Kącik ust lekarza uniósł się do
góry. Kiedyś miał w nich kolczyk, ale została po nim tylko niewielka,
niemal niewidoczna blizna.
<br />
— To nie tak, że jestem pantoflarzem — zaprzeczył od razu, na co
mężczyzna zaśmiał się krótko. Dobrze wiedział, że jego przyjaciel nie
należał do tego typu facetów. Spotykał się z tą dziewczyną od niedawna i
bez wątpienia zawróciła mu w głowie. Pierwsze dobre wrażenie to
podstawa. Telefon w kieszeni jego ciemnych spodni zawibrował ponownie.
<br />
— Rozumiem. Leć do niej — mruknął i odczytał kolejnego już SMS-a, w
którym Eve wyładowywała złość. Nie powinien się tym przejmować, bo w
końcu też miał prawo do rozrywki. Stuprocentowo utwierdził się w tym
przekonaniu w chwili, gdy alkohol poprawił mu humor na tyle, aby wyszedł
z baru szukać wrażeń na zatłoczonych ulicach Londynu. Był weekend, więc
masy ludzi krążyły pomiędzy klubami. Dopalił papierosa i zaryzykował
swój kolejny upadek moralny. Decyzja ta nie była ani trochę przemyślana,
ale w tym momencie wydawała mu się zabawna. Wiedziony emocjami i
wypitymi procentami wcisnął banknot do ręki ochroniarza i zniknął w
dusznym budynku z oślepiającym neonowym szyldem nad wejściem. Przywitała
go głośna muzyka i jakiś dość ekscentrycznie ubrany mężczyzna, który
wpatrywał się w niego z końca korytarza. Każdy przecież popełniał błędy w
młodości. Sirius nigdy nie był gejem i właśnie teraz, gdy zajmował
miejsce przy barze w głębi klubu dla homoseksualistów, miał zamiar
ostatecznie to sobie udowodnić.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-03, 11:41<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- No dobra panowie! Dzisiaj szalejemy! Zdaliśmy egzamin u Linewooda, więc mamy co do tego prawo! –</span>
David uwiesił się na Jeremym i Joshu z zadowoleniem prowadząc ich w
stronę swojego ulubionego klubu. Matt studiował grafikę, więc nie do
końca wiedział o co chodziło, ale mógł się domyślać, w końcu każdy
wydział miał jakiegoś profesora, który miał przydomek kosa, bo przez
jego zajęcia jedna za drugą osoba rezygnowała z studiów. <span style="font-weight: bold;">- Dziś jest mój szczęśliwy dzień. Mówię wam to!</span>
<br />
- Czyli, że w końcu wyjdziesz z kimś z tego baru? – rudzielec – Jeremy -
jak zawsze nie potrafił powstrzymać się od zbędnych i uszczypliwych
komentarzy. Po prostu nie rozumiał Davida dążenia do tego, że chciał się
z kimś związać na dłużej. No bo po co, skoro mogło się mieć wielu?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Może, może. Jak szczęście dopisze. –</span>
Tym jednak razem brunet nie miał zamiaru zbytnio zaprzeczać. Był
naprawdę dobrej myśli. A nawet jeżeli nie miałoby być to słynne <span style="font-style: italic;">forever and ever</span> to miał też i swoje potrzeby! Trzeba się wyszaleć!
<br />
<span style="font-style: italic;">Pink Elephant</span> był słynnym barem
głównie z powodu swojej ogromnej powierzchni. Zajmował parter i piwnicę w
jednej z kamienic. Wchodziło się na początku przez długi czarny
przedsionek, gdzie po lewo można było znaleźć szatnię, a potem pojawiała
się otwarta przestrzeń. Bar był na przeciwległej ścianie od wejścia a
partner był zbudowany na wielką literę „o” z tego powodu, że był jedną,
wielką antresolą. Dookoła były loże, kanapy, stoliki niskie i wysokie,
fotele i pufy. Eklektyczna zbieranina, która zarówno do siebie nie
pasowała jak i w dziwny sposób tworzyła spójną całość. Na samym środku
piętra były barierki oraz ogromna dziura. Piętro niżej był ogromny
parkiet oraz konsola dla DJ’a a nawet po dwóch bokach dwie rury do
tańca, tak gdyby ktoś chciał zatańczyć. Było więc miejsce i do tańca, i
do pogadania oraz oczywiście wszędzie można było pić. Dół z górą był
połączony jednymi, szerokimi schodami.
<br />
- Tradycyjnie, najpierw shoty, prawda? – Matt zmierzył dość
niezadowolonym wzrokiem Josha, pomysłodawcę owej rzekomej tradycji, ale
nic nie powiedział. Akurat on mógł być swojego pewien, facet był w niego
zapatrzony jak w obrazek. Tym jednak razem to on miał zamiar go
pilnować, niech się bawi, oblewa zdany egzamin.
<br />
Po czerech rundkach, bo każdy z chłopaków musiał postawić, zrobiło im
się od razu cieplej. David momentalnie pożałował założenia sweterka,
chociaż wiedział, że wyglądał w nim dobrze.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Idę po drinka, ktoś chce coś? –</span>
przyjął zamówienie na jedno piwo i wódkę z colą. Ruszył w stronę baru,
chociaż czym był bliżej niego tym robiło się tłoczniej. Zaczął się
rozglądać. Widział kilku facetów, którzy przypadli mu do gustu,
chociażby takiego jednego typa, który siedział przy jednym z wysokich
stolików - wysoki, silny, blondyn. Wydawało się jednak, że na kogoś
czekał. Zamówił drinki i wrócił do kolegów.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jak tam Jeremy, znalazłeś już sobie jakąś ofiarę?</span>
<br />
- Nie, ale zaraz idę na parkiet, tam na pewno ktoś ciekawy się trafi.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Idę z tobą. –</span> dołączył się do
kumpla nie z tego powodu, że miał ochotę potańczyć a dlatego, że para
zaczynała się już migdalić. Też by tak chciał, zamiast za każdym razem
szukać sobie kogoś od nowa mieć kogoś na kim można było polegać.
<br />
Czym robiła się późniejsza godzina tym na parkiecie było coraz bardziej
duszno i goręcej. Coraz więcej ludzi przychodziło a chyba nikogo nie
ubywało. Już po kilku chwilach stracił Jeremiego z oczu i tylko co jakiś
czas widział gdzieś jego rudą czuprynę. Poczuł od tyłu jak jakiś facet
się do niego przykleja. I dobrze, lepiej było tańczyć z kimś niż samemu.
Od gorąca szybko wypity alkohol jeszcze mocniej uderzał mu do głowy.
Bawił się naprawdę dobrze. Pierwszy facet zmienił się na innego, ten na
kolejnego. Przeszedł chyba przez cały parkiet zanim wrócił na górę. Josh
z Mattem gdzieś zniknęli. Zerknął na swój telefon. Nie było od nich
żadnej informacji co znaczyło, że gdzieś tutaj musieli być, pewnie sami
postanowili poobmacywać się na parkiecie. Uderzył więc do baru. Ledwo
się przepchał aby w końcu móc złożyć swoje zamówienie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wódka z sokiem porzeczkowym!</span></span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-03, 15:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Młody
i całkiem przystojny barman przygotowywał właśnie jakieś wymyśle drinki
dla grupki rozkrzyczanej młodzieży. Nie mogło umknąć uwadze Siriusa to,
że chłopak cały czas zerkał w lewo, błądząc wzrokiem po ciele
mężczyzny. Atrakcyjny wygląd często okazywał się jego największym
przekleństwem. Wzbudzał zainteresowanie nie tylko płci przeciwnej i tym
właśnie tłumaczył swoje chwile słabości w studenckich latach. Świeżo
upieczony anestezjolog jeszcze dwa lata temu, gdy dołączał do kadry
szpitalnej, był obiektem żarliwych plotek zespołu. Szczególnie wtedy,
gdy ktoś przypadkiem dostrzegł odważne tatuaże, wyłaniające się spod
rękawów białego, lekarskiego fartucha. Musiał niegdyś ograniczać się w
ozdabianiu ciała z myślą o przyszłej pracy. Niestety w służbie zdrowia
nie patrzy się zbyt pozytywnie na takie ozdoby. Na szczęście sensacje,
które szybko wzbudził równie szybko opadły.
<br />
— Co dla ciebie? — zapytał barman, który oparł się o blat naprzeciwko
Siriusa. Kącik jego ust uniósł się zaczepnie. Całe szczęście mężczyzna
zdążył zająć miejsce, zanim potworny tłum ludzi wlał się do klubu.
<br />
— Zaskocz mnie — odpowiedział krótko i odwzajemnił lekki uśmiech. Nie
był zainteresowany przygodą na jedną noc. Nie po tym, jak przez tyle lat
udało mu się żyć we względnie szczęśliwym związku małżeńskim.
<br />
— Na koszt firmy — powiedział, przekrzykując głośną muzykę z tym samym
firmowym uśmiechem na twarzy. Podrzucił butelkę z alkoholem, łapiąc ją
zręcznie w locie. Sirius musiał przyznać, że te popisy odrobinę go
rozbawiły, ale nie robiły na nim większego wrażenia. Barman skończył
przygotowywać drinka i wsunął pod szklankę wydartą z notesu kartkę.
<br />
— Wódka z sokiem porzeczkowym! — Usłyszał tuż obok siebie krzyk
dzieciaka, przepychającego się pod bar. Młody trącił go łokciem i bez
słowa zajął ostatnie krzesło barowe, które szczęśliwie dla niego właśnie
się zwolniło. Wzrok Siriusa spoczął na oryginalnym kolczyku
nieznajomego. Położył łokieć na blacie przed sobą i oparł brodę na
dłoni. Mężczyzna lubił czasem wprawiać ludzi w zakłopotanie. Może
patrzył nieco zbyt nachalnie, bo w pewnym momencie chłopak wyczuł na
sobie ten przeszywający wzroki i ich spojrzenia szybko się spotkały.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-03, 16:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Taniec
w tym dzikim tłumie go wymęczył, ale tam przynajmniej dobrze się bawił.
W przeciwieństwie do tego co działo się pod barem. Masa ludzi, w
dodatku pijanych. Każdy się przepychał a ci co bardziej pijani dodatkowa
darli się jakby rozmawiali z głuchym, bo akurat leciała ich ulubiona
piosenka lub chcieli kogoś wyrwać. Chociaż musiał przyznać, że piosenka
faktycznie była dobra.
<br />
Jego bójka o alkohol – musiał się w końcu przepychać prawie, że łokciami
– zaowocowała czymś jeszcze lepszym niż samym drinkiem, miejscem
siedzącym przy samym barze! Nie mógł uwierzyć w to szczęście. Tak samo
jak w to, że pomimo krzyczenia barman go niby nie słyszał. A jakiś typ
obok tylko się uśmiechnął i miał już wszystko. Jak widać nie miał aż tak
ładniej buźki aby takie cuda sprawiać.
<br />
Zasiadł na miejscu, zamówił i nie miał w sumie co więcej z sobą zrobić.
Zaczął się więc zastanawiać co się dzieje z jego kumplami. Sprawdził
telefon, ale nadal miał zero wiadomości. W dodatku nie było co liczyć na
internet, bo przecież częściowo znajdowali się w piwnicy. Westchnął.
Jeżeli ta banda gnoi go tutaj zostawiła to jutro im się odpłaci. Schował
aparat do kieszeni i zaczął się rozglądać za jedyną charakterystyczną
osobą z jego paczki – Jeremym. Kiedy go tak szukał miał wrażenie, że coś
było nie tak. Bardzo nie tak. Delikatnie spowolniony mózg przez alkohol
i przytępione zmysły, przez zbyt głośną muzykę oraz neony, nie
pozwalały mu się domyśleć o co chodziło. Aż w końcu spojrzał w prawą
stronę i napotkał świdrujące go oczy. Och, a więc to jest to. David nie
był zbyt bardzo płochliwy dlatego na początku nie miał większego
problemu odpowiedzeniem równie intensywnym spojrzeniem. W pewnym
momencie jednak pękł, bo ile tak można było? Wybawił go barman, który
podał mu zamówionego – chyba całe wieki temu! – drinka. Podziękował,
zapłacił za niego i trochę jakby nieśmiało wrócił spojrzeniem do
nieznajomego, który nadal się na niego patrzył. I naprawdę w tym
momencie nie myślał o tym, że mógłby się mu spodobać a raczej o tym, że
ma coś głupiego na twarzy. A przecież nie ma! Był przed przyjściem tutaj
w toalecie i widział siebie w lustrze. Wyglądał całkiem nieźle!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Znamy się? –</span> nachylił się w stronę bruneta zadając ciut za głośno pytanie, bo akurat zmieniono muzykę na odrobinę lżejszą.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-03, 17:20<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Nie — odparł spokojnie, unosząc kącik ust. Chłopak miał idealne
wyczucie czasu, bo jego pytanie zapewne usłyszał teraz każdy przy barze.
Muzyka, która popłynęła z głośników, umożliwiała prowadzenie w miarę
normalnej rozmowy, a to oznaczało jedynie zwiększenie liczby osób
szukających miejsca siedzącego. Alkohol buzował w żyłach Siriusa nieco
bardziej niż przed wejściem do klubu. Nie widział niczego złego w
zaczepianiu całkowicie obcego chłopaka, który swoją drogą wyglądał dość
młodo. Musiał mieć ponad 21 lat, skoro wpuścili go do tego klubu. Jego
zachowanie dobitnie wskazywało na to, że nie bardzo wie co ze sobą
zrobić, gdy co chwilę nerwowo zerkał na ekran telefonu. Z tego też
powodu lekarz zakładał, że nieznajomy nie przyszedł tu szukać wrażeń.
<br />
— Chodzisz samotnie po klubach? — Miał pecha, że wpadł na Siriusa akurat
teraz, gdy humor wyraźnie mu dopisywał. W normalnych okolicznościach
pewnie nie zwróciłby na niego uwagi. Barman znów oderwał wzrok od
kolorowych alkoholi, jednak tym razem w nieco oceniający i wymowny
sposób spoczął on na młodszym nieznajomym.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-03, 17:56<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Aha.</span>
<br />
<span style="font-style: italic;">Nie</span>. Krótka i jasna odpowiedź,
która nie dawała mu żadnego pola do manewru aby dalej poprowadzić tą
rozmowę. No bo co miał zrobić? Zapytać się czy chce oberwać za to, że
się lampi? No przecież na mięśniaka nie wyglądał. Mógł też rzucić jakimś
równie żenującym tekstem jak to o spadaniu anioła z nieba, ale raz, że
by się zbłaźnił a dwa… facet wyglądał na takiego, że mu zaraz jakoś
dowali jeszcze gorszym za to. W dodatku muzyka zmieniła się na
wolniejszą i teraz trudniej będzie znaleźć gdzie indziej miejsce
siedzące. Kurwa, ale parszywy traf!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- A myślisz, że potrzebuję obstawy? –</span>
jak Boga kocham, samo mu się to wyrwało! Samo! Nie chciał tak źle
zabrzmieć, ale starszy, bo było widać, że choć niezły z wyglądu to był
od niego starszy, nie był zbyt przyjemny i jakoś czuł potrzebę
obronienia samego siebie. Poza tym to było głupie, bo jakby teraz któryś
z kumpli przyszedł to byłby to jeszcze groszy przypał. Z dużą niechęcią
postanowił więc trochę wyprostować tą sprawę. <span style="font-weight: bold;">- Przyszedłem z kolegami.</span>
<br />
Od razu przystawił szklankę do ust i wypił chyba z połowę drinka. Czuł
się trochę zażenowany. W dodatku zauważył, że barman mu się przyglądał.
Ten sam, który wcześniej nie potrafił go zauważyć. Czyżby coś ich
łączyło?</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-03, 19:40<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Myślę, że tak — odpowiedział całkowicie szczerze i upił łyk
przygotowanego specjalnie dla niego trunku. Barman musiał się postarać,
bo alkohol smakował wyjątkowo dobrze. — Co, jeśli jakiś podejrzany facet
zaczepiłby cię przy barze?
<br />
Chłopak chyba spiął się lekko, bo cały czas uciekał wzrokiem przed
Siriusem. Po chwili dodał jednak, że nie przyszedł sam. Mężczyzna
zaśmiał się krótko. W swoim życiu miał różnych znajomych, ale nigdy nie
zdarzyło mu się, żeby kumple zostawili go na pastwę losu w klubie pełnym
pijanych gejów.
<br />
-— To zmienia postać rzeczy — powiedział, starając się zachować poważny
ton głosu. Młody musiał mieć bardzo dobrych przyjaciół i niezłą głowę,
bo przechylił właśnie za jednym razem pół szklanki, na co lekarz tylko
uniósł brew. Już po samych oczach widać było, że nie żałował sobie dziś
alkoholu.
<br />
— Palisz? — zapytał, choć nie był pewny, czy nieznajomy będzie w stanie
za chwilę wstać, skoro pił w takim tempie. Sirius sięgnął ręką do
spodni, żeby sprawdzić, czy nie zapomniał fajek z domu i na szczęście
spoczywały grzecznie w jego kieszeni. Nigdy nie opuszczał mieszkania bez
papierosów, nawet wychodząc do sklepu.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-03, 20:19<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Na rozmyślanie o tym chyba jest już za późno.</span>
<br />
Och mocno, naprawdę mocno musiał postarać się aby grymas niezadowolenia
nie wypłynął na jego twarz. Wyglądał na aż takiego gówniarza czy może
naiwniaka? Dobra, miał dopiero co dwadzieścia trzy lata, ale nie był
słodką szesnastką! Potrafił sam o siebie zadbać a to, że przyszedł tutaj
to była jego decyzja, nie potrzebował do tego kolegów. Oczywiście,
zawsze lepiej człowiek bawił się w większym gronie, ale… Chryste! Po co
tyle myślał?!
<br />
Miał wrażenie, że mężczyzna go testuje. Albo chce po prostu wkurzyć.
Wypicie połowy trunku na raz miało go trochę orzeźwić co oczywiście było
głupotą, bo od kiedy od alkoholu się trzeźwiało? Przetańczył jednak
tyle, że to co wypił na początku z chłopakami już z niego uleciało. A
przynajmniej tak mu się zdawało.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Na ile to zmienia? Na tyle, że boisz się zostać ze mną tutaj sam? Czy to może ja powinienem się tego obawiać? –</span>
postarał się odpowiedzieć hardo. Nie wiedział do czego ten facet dążył.
Czy to były nieudolne próby podrywu? A może po prostu chciał kogoś
wkurzyć? Była zawsze opcja tego, że był po prostu pijany i starał się
wszcząć z kimś walkę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie, nie palę.</span> – tym razem nie
odrywał od niego wzroku. Chciał zobaczyć reakcję na tą odpowiedź.
Zdziwienie? Niezrozumienie? A może zaraz zostanie pochwalony za to, że
jest dobrym chłopcem? Czy zaczynał za dużo myśleć o tej sytuacji?
Zapewne tak. Za mało alkoholu, oj za mało!</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-03, 21:08<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Nie wiem, czego powinieneś się obawiać, ale ja obawiam się, że twoi
kumple już nie wrócą — powiedział Sirius. Nie był wróżką, ale chłopak
siedział tu sam już dobre dwadzieścia minut. Być może kombinował co
zrobić, żeby facet się od niego odczepił i stwierdził, że nastraszy go
kolegami? Dobrze się bawił, drażniąc młodszego, który zamówił właśnie
kolejnego drinka. Teraz lekarz zastanawiał się, czy może nie przeżywa
jakiegoś poważnego zawodu miłosnego i nie próbuje zapijać smutków.
Chłopak zadeklarował, że nie pali, więc Sirius wstał bez słowa ze
swojego miejsca. Wyminął kilka zielonych na twarzy osób, które jak na
jego oko powinny stanowczo przerwać w tym momencie imprezę. W połowie
drogi wysunął papierosa z paczki, ale coś w jego pijanym umyśle nie
pozwoliło mu jednak zostawić chłopaka samego przy barze. Poza tym
potrzebował towarzystwa, a nieznajomy wydawał mu się idealną ofiarą.
Zawrócił i dotknął go lekko w ramię.
<br />
— Na twoim miejscu bym na nich nie czekał — powiedział nieco głośniej,
bo muzyka wróciła do swojego dawnego, elektronicznego i głośnego
repertuaru. Zgarnął pełną szklankę z blatu i włożył ją w ręce młodszego.
Zdążył wcześniej zorientować się, że palarnia w tym klubie była mała i
wyjątkowo zadymiona, dlatego zdecydował wyjść na zewnątrz. Świeże
powietrze dobrze zrobiłoby też pijanemu chłopakowi. — Chodź ze mną.
Obiecuję, że cię nie porwę.
<br />
Uśmiechnął się lekko, gdy ten spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-03, 21:37<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Nawet jeżeli to co z tego? –</span>
nadal starał się grać twardego, ale czy w ogóle był taki sens? Facet
ewidentnie nie miał zamiaru dać mu spokoju, chyba, że odejdzie od baru. A
jeżeli tak zrobi to prawdopodobnie nigdzie nie znajdzie spokojnego
miejsca. Chociaż i to nie było spokojnym.
<br />
Westchnął i zamówił kolejną kolejkę, bo właśnie odkrył, że skończył
całego drinka. Jakim cudem? Niestety też zdał sobie sprawę, że raczej
już z kumplami się nie odnajdzie. Nie to aby uwierzył nieznajomemu, że
go porzucili. Po prostu, priorytety się im pozmieniały. Josh miał Matta,
Jeremy pewnie sobie kogoś przygruchał. A on jak zawsze został sam. Miał
przez pewien czas oko na takiego jednego faceta, zdawało mu się, że
widział go kiedyś przypadkiem na swoim uniwerku, ale już jakiś czas temu
zniknął mu sprzed oczu. Nie było co wydzwaniać chłopaków, na siłę też
kogoś szukać nie będzie. Spędzi noc samotnie i to byłoby na tyle.
<br />
Odwrócił się dość gwałtownie kiedy poczuł rękę na swoim ramieniu. Już
myślał, że to któryś z chłopaków, ale to znowu był ten sam typ z
wcześniej. I nagle jego propozycja wydała się nawet… dość miła. No,
umiarkowanie miła. Miał jednak możliwość przyczepienia się do kogoś a to
zawsze było coś. Wstał z stołka, z drinkiem w ręce, i ruszył za nim.
Mężczyzna szedł przed nim torując mu trasę, było to całkiem wygodne.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dla twojej wiadomość, na nikogo nie czekałem. –</span>
spiął się czując jak chłodniejsze powietrze od razu otula jego
rozgrzane ciało. Rozejrzał się. Przed barem było kilka grupek, które
paliły i o czymś dyskutowały. Dwójka totalnie zalanych typów całowała
się na krawężniku po drugiej stronie ulicy. Próbował im się przyjrzeć
dokładnie, ale kiedy stwierdził, że to nie jego przyjaciele to dał sobie
spokój. Wrócił spojrzeniem do nieznajomego. Nie można było powiedzieć,
że był brzydki, ale już na pierwszy rzut oka dawał aurę bad boy’a. <span style="font-weight: bold;">- Jestem David.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-03, 22:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Przedzieranie
się przez tłum było ciężkim zadaniem. Kilkoro idiotów stwierdziło, że
wyjdzie na parkiet z piwem w rękach, więc mężczyzna musiał uważać, aby
na nich nie wpaść i nie zostać potraktowany chłodnym trunkiem. W końcu
dotarł do uchylonych drzwi na końcu sali i otworzył je, puszczając
chłopaka przodem. Najwidoczniej za bardzo przyzwyczaił się do
wychodzenia z domu jedynie w towarzystwie Eve i syna. Mimo tego, że był
duszą towarzystwa, żona skutecznie ukrócała mu ostatnio spotkania ze
znajomymi. Gdy tylko wyszli na zewnątrz, bardzo docenił możliwość
oddychania chłodnym, świeżym powietrzem. Oparł się o ceglaną ścianę
klubu i zbliżył zapalniczkę do papierosa, zakrywając dłonią płomień
przed wiatrem. Nigdy nie przyznawał się do swojego uzależnienia od
nikotyny, nawet jak ktoś o to pytał. Twierdził, że mógłby rzucić
palenie, gdyby tylko tego chciał. Jakoś nikt mu w to nie wierzył.
<br />
— Sirius — mruknął z papierosem między wargami. Odgarnął splątane włosy
do tyłu i spojrzał znowu na chłopaka. Gdyby był gejem, uznałby, że jest
całkiem niezły, dlatego dziwił go fakt, że nikt wcześniej się do niego
nie przyczepił. Omiótł jeszcze wzrokiem wyludnioną już ulicę, na której
dojrzał jedynie niedobitków z imprezy
<br />
— Jesteś studentem? Ile masz lat? — zapytał i ponownie skupił swoją uwagę na Davidzie.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-03, 23:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Zdziwił
się na ten jakże szarmancki gest przepuszczenia go przez drzwi. Nagle,
przez ten ułamek sekundy, pomyślał, że to może być całkiem miły facet.
Tylko, że zaraz przypomniał sobie to nachalne spojrzenie przy barze i
odwidziała mu się ta myśl. Naprawdę, jeżeli to miał być podryw to ktoś
zdecydowanie powinien nauczyć tego typa lepiej podrywać.
<br />
Stanął mniej więcej na godzinie drugiej od Siriusa unikając dzięki temu
dymu z papierosów. Sporo z jego znajomych paliło, on się nigdy nie
skusił. Znaczy się, próbować próbował, bo co to byłby z niego za
licealista, który nie wziął buszka za budynkiem hali sportowej? Nigdy
jednak tego nałogu nie zrozumiał, bo ani to smaczne, ani wygodne, ani
przyjemne. Nie miało żadnych korzyści – no może poza nonszalanckim
wyglądem – a całe mnóstwo minusów. Poza tym, w dzieciństwie miał astmę i
chociaż od dawna nie miał żadnego ataku to unikał tego typu wątpliwych
przyjemności, które mogłyby to nawrócić.
<br />
Sirius, chyba dość nietypowe imię skoro przez całe swoje życie nie
spotkał osoby tak nazywającej się. Postarał się spojrzeć na tyle bystro
na ile w tym momencie mógł na rozmówcę. Czyżby obawiał się, że właśnie
wyrwał kogoś nieletniego? To w sumie mogłoby być zabawne, już dawno nikt
nie brał go za aż takiego małolata.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Dwadzieścia trzy lata i tak, jestem studentem. A ty? –</span>
skulił ramiona czując chłód. Nie miałby nic przeciwko gdyby facet
skończył się zatruwać i by mogli wejść do środka. Może i było tam
głośniej, ale i cieplej. Dla kurażu napił się sporego łyka z szklanki.
Mimo wszystko nie zamierzał teraz go samego pozostawić.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-04, 00:06<br />
<hr />
<span class="postbody">— A ja — zaczął i po raz ostatni wciągnął cudowny dym do płuc — niestety skończyłem już studia. Pracuję w szpitalu.
<br />
Uśmiechnął się sam do siebie na myśl o tym, jak profesjonalnie musi
teraz wyglądać z tym niedopałkiem między palcami i wysoką zawartością
alkoholu we krwi.
<br />
— Jestem też idealnym przykładem tego, jak nie dbać o swoje zdrowie —
zauważył rezolutnie. David trząsł się lekko z zimna, więc mężczyzna
otworzył drzwi klubu, wpuszczając go znów do środka. Gdyby to od niego
zależało, mógłby tak stać na chłodzie i wietrze do rana. Niskie
temperatury w ogóle mu nie przeszkadzały, nawet teraz, gdy miał na sobie
jedynie czarny T-shirt. Nie chciał ponownie ciągnąć chłopaka do baru,
bo zapewne i tak nie znaleźliby tam wolnego miejsca. Rzadki dym
dyskotekowy wypełniał całe pomieszczenie, co powodowało lekkie
ograniczenie widoczności. Tym razem puścił chłopaka przodem i przeszli
kawałek długiego, ciemnego korytarza. Po chwili w oczy Siriusa rzuciła
się wolna sofa pod ścianą. Nachylił się nad ramieniem Davida, aby ten
dokładnie usłyszał jego głos, choć może nie było to konieczne, bo muzyka
na parterze nie była aż tak bardzo głośna.
<br />
— Możesz zająć to miejsce, a ja pójdę po więcej wódki — stwierdził
krótko trochę zachrypniętym od alkoholu głosem. Być może wypił już za
dużo, ale nie miał zamiaru teraz się tym przejmować. W końcu była
dopiero druga w nocy.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-04, 08:05<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- W szpitalu? –</span>
nieukrywane zdziwienie wypłynęło na jego twarz. Takiej odpowiedzi jakoś
się nie spodziewał. Patrząc na bruneta nie pasował mu do tej poważanej
profesji jaką był lekarz a kim można było jeszcze być pracując w
szpitalu? <span style="font-weight: bold;">- I co robisz w tym szpitalu? –</span>
tym razem ciekawość wygrała i nawet na moment zapomniał o zimnie.
Zastanawiał się kim nieznajomy mógł być. Naprawdę oczekiwał odpowiedzi,
że salowym, no może w ostateczności pielęgniarzem.
<br />
Ucieszył się kiedy w końcu weszli do środka. Od razu poczuł zaduch,
zmieszane w powietrzu alkohol, perfumy i pot. Nie dość przyjemna
mieszanka, ale szybko nos się do niej przyzwyczajał. Przytaknął
Siriusowi i zasiadł na kanapie. W sumie miał jeszcze resztkę swojego
drinka, ale kolejny mógłby mu się przydać. Postanowił więc, że alkohol
będzie testem. Nie do końca wiedział czego od niego facet chciał, bo
niezbyt jednoznacznie się wyrażał. Jeżeli jednak ma to być podryw – a
przyznajmy, że był dość słaby – to David mu w tym pomoże. Oczywiście
drink miał być egzaminem na to czy był podrywanym czy nie, bo jeżeli
dostanie go za darmo, to sprawa była bardziej niż jasna – typ wyszedł z
wprawy.
<br />
Odstawił pustą szklankę na blat, założył nogę na nogę a jedną rękę
wyciągnął w bok opierając na oparciu kanapy. Błyszczącym oczami
obserwował ludzi, jak się przepychali, rozerwali drinki, śmiali i głośno
gadali. Przez moment zdawało mu się, że widzi Jeremiego, ale ruda
czupryna zniknęła gdzieś na schodach prowadzących na parkiet. Wyciągnął
telefon z kieszeni aby sprawdzić czas i czy aby na pewno żaden z kolegów
z nim się nie kontaktował. Nie było niczego, może Sirius miał rację i
powinien dać sobie spokój z ich szukaniem? Może i Jeremy miał rację, że
powinien dzisiaj z kimś stąd wyjść i się zabawić? Może wszyscy mieli
rację tylko nie on?</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-04, 11:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdy
już dopchnął się do baru przypomniał sobie, że zapomniał zapytać
dzieciaka, czy może też chciałby coś zamówić. Alkohol we krwi podjął
decyzję za niego i nawet nie zastanawiał się nad tym, jak owy miły gest
zostanie zinterpretowany.
<br />
— Wracając do twojego pytania — zaczął, gdy tylko wrócił do stolika z
piwem w ręku. Mitem było, że nie należy mieszać alkoholi, ale mało kto
zdawał sobie z tego sprawę. Postawił przed chłopcem szklankę z mojito i
usiadł obok, opierając się o poręcz sofy — Usypiam ludzi.
<br />
Spojrzał na nieodgadniony wyraz twarzy Davida i zdał sobie sprawę z tego, jak dziwnie mogła zabrzmieć ta odpowiedź.
<br />
— Jestem anestezjologiem. Dbam o to, żeby nikt nie przekręcił się na
stole chirurgicznym. — wyjaśnił ostatecznie. Młody nie był pierwszą
osobą, która dziwnie reagowała na tę informację. Czasem nawet pacjenci
zdawali się nie wierzyć w jego kompetencje i dopytywali pielęgniarek,
czy aby na pewno ten ekscentryczny mężczyzna jest lekarzem. Był i to
całkiem niezłym.
<br />
— Spokojnie, nie wykorzystuję swojej wiedzy poza pracą — dodał z cichym
śmiechem, gdy spostrzegł, jak chłopak z konsternacją wpatruje się w
swojego drinka. Nie wydawało mu się, aby potrzebował morfiny, gdyby
chciał zaciągnąć kogoś do łóżka. Jednak był przecież wzorowym mężem i
ojcem, a ta wycieczka po klubach była skoncetrowana jedynie na zwykłą
rozrywkę.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-04, 14:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Zastanawiał
się czy czasami Sirius o nim nie zapomniał albo chcąc się go pozbyć po
prostu pozostawił go na pastwę losu przy jednym z stolików. David nie
był głupi, widział jak dwóch facetów mierzło go wzrokiem. Tak, byli
tacy, którzy się nim interesowali, nie zawsze potrzebował mieć kolegę
obok aby móc się zabawić. Pytaniem jednak był czego on sam chciał?
<br />
Spojrzał się zdziwiony na to co wylądowało przed nim. Wysoka szklanka
zroszona na zewnątrz kropelkami wodą, w środku całe mnóstwo pokruszonego
lodu i mięty, limonka oraz słomka. Tak, zdecydowanie to był jeden z
nielicznych barów, w których facet mógł bez stresu zamówić sobie takiego
drineczka i nie być wyśmianym. Nie wiedział jednak skąd pomysł, że
właśnie to mógłby chcieć. Czy nie bezpieczniejszą opcją byłoby wybranie
piwa? Chociażby dlatego, że samemu się to wzięło dla siebie?
<br />
Kiedy starał się rozwikłać tą zagadkę, z zapewne okropnie głupią miną,
Sirius postanowił sprostować czym się zajmował. Zaczynało robić się
naprawdę ciekawie. Interesujące. Lekarz, czyli był dobrze ustawiony.
Może też szukał kogoś na stałe? Chociaż w tym momencie to nie miał
większego znaczenia. Los przemówił, dostał drinka. A więc dzisiaj
powinien się dobrze zabawić.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Twoje zdrowie, doktorku. –</span> czy
Sirius tego chciał czy nie uderzył swoją szklanką o jego i przez słomkę
napił się tyle ile mu się udało za jednym pociągnięciem. Musiał
przyznać, że nie był to taki zły drink. <span style="font-weight: bold;">- To musi być na pewno ciekawa praca.</span>
<br />
O dziwo ich rozmowa nawet w miarę sensownie się kleiła. O dziwo, bo
zdawać by się mogło David miał chyba jakiś niedobór alkoholu w krwi, bo
starał się jak najszybciej wysuszyć szklankę. Miał pewne swoje cele a
noc nie robiła się młodsza. Z zadowoleniem odstawił głośno szklankę, w
której pozostała tylko mięta i lód. Anestezjolog był w tym momencie w
mniej więcej połowie swojego piwa, ale student nic sobie z tego nie
robił. Wstał i spojrzał na niego z góry błyszczącymi od alkoholu oczami.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chodź, przypomnimy ci stare, dobre czasy studenckie. Najpierw, zerujemy! Potem, idziemy na parkiet! No dawaj! –</span>
było widać, że David naprawdę dobrze się bawił a energia go roznosiła.
Poza tym, po takiej dawce alkoholu trochę ruchu mu się zdecydowanie
przyda.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-06, 23:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
wydał mu się przez chwilę dziwnie nieobecny, jednak nagle i zupełnie
niespodziewanie, wrócił do żywych z porcją nowej energii. Czy w tym
drinku oby na pewno był tylko alkohol?
<br />
— To wcale nie było tak dawno — odpowiedział całkiem poważnie Sirius i
ledwo zdążył dopić piwo, bo nowo poznany znajomy złapał go za ramię,
ciągnąc w stronę schodów. Mijając kelnera, mężczyzna bezpardonowo
postawił mu pustą szklankę na tacę, którą trzymał przed sobą. Facet miał
przejebane, jeśli jego robotą było sprzątanie tu przez cały wieczór.
David, odzyskawszy magicznie siły do tańca po babskim drinku, schodził
<br />
właśnie z ostatniego schodka po neonowych schodach klubu, gdy
niespodziewanie jakaś pijana dziewczyna zatoczyła się i wpadła na niego z
impetem. Sirius zdążył w ostatniej chwili złapać młodszego pod ramię,
aby nie spadł ze schodów i nie wybił sobie zębów. W tym momencie już
wiedział, że będzie musiał nieco bardziej pilnować studenta, bo ten
najwyraźniej zaczął odczuwać skutki upojenia alkoholowego i nie widział
co dzieje się wokół niego. Gdy dotarli na parkiet, przez chwilę miał
wrażenie, że zgubił nowego kolegę, jednak David złapał go za przedramię,
wciągając w sam środek szalejącego tłumu. Ruchy chłopaka zdecydowanie
zwracały uwagę reszty imprezowiczów i nie tylko ich, bo Sirius sam nie
mógł oderwać od niego wzroku. Nie mógł też pozwolić na to, żeby ktoś
przerwał mu dobrą zabawę, więc objął chłopaka w pasie i pewnym ruchem
przyciągnął bliżej siebie. Jego dzisiejszy plan zdawał się iść w
zupełnie inną stronę, niż początkowo przewidywał, ale bez problemu winę
za ten stan rzeczy zrzucił na procenty we krwi.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-07, 15:09<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Jasne, jasne. Chodź. –</span>
złapał go za ramię aby pociągnąć w górę a potem jego ręka powoli
zbłądziła w dół przez łokieć i przedramię aby zakończyć na nadgarstku –
tak się lepiej ciągnęło kogoś za sobą. Nie zwracał uwagi na to czy kogoś
próbuje taranować albo czy Siriusa ciągnie za mocno. Parł przed siebie z
jasno wyznaczonym celem – parkiet. Prychał kiedy ktoś nie chciał go na
schodach przepuścić, że też ci ludzie nie mili gdzie stać i rozmawiać
tylko na jedynych schodach prowadzących na parkiet!
<br />
Jakaś dziewczyna wpadła na niego, widać było, że ona tak samo jak David,
miała wyznaczony swój cel. Tyle tylko, że u niej raczej była to
toaleta, cała zielona na twarzy pozbierała się i poszła dalej. Blackwood
też nie próżnował. Nawet nie podziękował facetowi za przytrzymanie go
tylko od razu zanurkował w tłumie. W ostatniej chwili sięgnął bruneta
ramienia aby pociągnąć za sobą. Nie lubił stać gdzieś na uboczu sali, bo
wydawało mu się, że był bardziej widoczny i to go ograniczało. Na
środku ludzie tańczyli, żyli muzyką i przecież nie zwracali na nikogo
innego uwagę, prawda? Dlatego on nie miał zamiaru się powstrzymywać.
Poruszał się w rytm, miał wyczucie i dobrze to wyglądało. Na tyle
dobrze, że poczuł Siriusa dłoń na swojej tali a potem jak go stanowczo
przyciągnął. No, to akurat studentowi spodobało się i swoją aprobatę
ukazał poprzez delikatny, trochę wredny, uśmiech. Nie miał problemu aby
tak tańczyć, to było nawet miłe, jakby należał tylko do tego lekarza.
<br />
W pewnym momencie przeciągnął ramiona przez jego barki, trochę się na
nim uwiesił, zbliżył twarz do Siriusa i pocałował go. Nie pozwolił mu
jednak aby to miało ich zbytnio spowolnić w tańcu, wyglądało jakby to
było częścią układu choreograficznego. Dość szybko z uśmiechem oderwał
swoje usta od jego i spoglądał prowokacyjnie. Jakby chciał się zapytać
czy smakowało, czy może chciałby więcej?</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-08, 23:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Student
wyraźnie ośmielony gestem mężczyzny najzwyczajniej i bez żadnych
ostrzeżeń złączył ich usta. Sirius już od dawna nie miał okazji całować
się nikim innym poza Eve. Wbrew pozorom mężczyzna był całkiem wierny...
no może nie do końca, bo właśnie jego język wtargnął do ust młodszego
chłopaka. Do pijanego umysłu wrócił jakże genialny plan sprzed paru
godzin, dla którego właściwie odwiedził ten klub. Teraz wydawał mu się
tak zabawny i irracjonalny, że gdy tylko David oderwał się od niego i
spojrzał w zielone oczy, Sirius jedynie uśmiechnął się kątem ust. Szybko
wyprowadził go tyłem z szalejącego tłumu. Muzyka dźwięczała w uszach,
zagłuszając każdą rozsądną w tym momencie myśl. Gdy tylko plecy
młodszego dotknęły zimnej ściany klubu, mężczyzna położył dłoń na jego
karku i ponownie złączył ich usta, tylko tym razem o wiele bardziej
agresywnie i stanowczo. Bardzo ciekawiło go, jak daleko będzie w stanie
posunąć się ten chłopak. Nikt nie zwracał na nich uwagi, jakby byli
tylko elementem tła. Prawdopodobnie dochodziła już trzecia, gdy lekarz
błądził rękami po bokach studenta. Powinien teraz być w domu, a zamiast
tego pozbawiał tchu młodego studenta, przyciskając go do ściany. Gdzieś w
tyle umysłu cały czas siedziała mu myśl o tych wszystkich pojebanych
rzeczach, które robił jeszcze parę lat temu i teraz już całkowicie nie
dziwił się swojemu wynaturzonemu zachowaniu. Znów stracił kontrolę nad
własnym życiem.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-09, 14:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Ośmielony
czuł się już dawno a teraz miał po prostu ochotę pomóc lekarzowi. Już
od jakiegoś czasu czuł, że ten próbował go poderwać, ale coś mu nie
szło. Może to był taki typ, kiedy sobie kogoś wyhaczył to raczej grał
wrednego? Niektórzy tak mieli co było dość dziwne, bo jak w taki sposób
zachęcić kogokolwiek do tego aby na niego spojrzał. David przez alkohol
poczuł się bardziej wyzwolony, nie trzymał przecież celibatu i nie miał
zamiaru najpierw się pytać czy może go pocałować. Skoro nie został
odtrącony a wręcz przyciągnięty do Siriusa to chyba wystarczyło aby
przyjąć to za wyrażenie zgody do dalszych działań, prawda?
<br />
A owe dalsze działania zaprowadziły go w ciekawą stronę.
<br />
Ledwo nadążał przebierać nogami aby się nie wywalić gdzieś pomiędzy
ludźmi. Brunet ciągnął go w tylko jemu znaną stronę aż natrafili na
ścianę. Nie do końca wiedział czy to było miejsce, do którego tak się
śpieszyli czy jedynie postój w tej podróży, ale na razie lekarzowi tutaj
się spodobało. Poczuł znowu jego język między swoimi ustami, gorącą
dłoń pod swoim sweterkiem i to jak zaczynało brakować mu tchu. W myślach
uśmiechnął się z zadowoleniem, bo jak widać było tylko trzeba go trochę
ośmielić. Jeremy zdecydowanie miał rację, powinien dzisiaj z kimś stąd
wyjść i chyba nawet znalazł chętnego.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jak dasz mi moment to wezwę Ubera i możemy pojechać do mnie. –</span>
ledwo na jednym wdechu udało mu się to powiedzieć czując jak Sirius mu
przerwał aby dalej penetrować swoim językiem wnętrze jego jamy ustnej.
Wyciągnął swój telefon i gdzieś z boku starał się znaleźć odpowiedni
numer. W końcu musiał przekierować starszego na swoją szyję aby móc
wszystko zorganizować. <span style="font-weight: bold;">- Chodź, za trzy minuty będzie.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-10, 16:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Siriusowi
nie często zdarzało się przesadzać z alkoholem, jednak tym razem nie
ograniczał się, kompletnie tracąc panowanie nad sobą. Z transu wyrwał go
głos Davida, który proponował mu przetransportowanie się do jego
mieszkania. Chłopak faktycznie, choć nieświadomie, zadbał, o
przypomnienie mu studenckich lat. Sirius czuł się, jakby właśnie
przeniesiono go do szczenięcych czasów, gdy pozbawiony wizji
jakichkolwiek konsekwencji robił to, na co w danej chwili miał ochotę.
Młodszy odsunął się od niego i ponownie łapiąc lekarza za rękę,
skierował kroki w stronę wyjścia z klubu. Gdy tam dotarli, samochód już
czekał na nich na przystanku. Podróż trwała chwilę albo było to tylko
wrażenie nietrzeźwego umysłu Siriusa. David zaprowadził go pod drzwi i w
ogarniającej ich ciemności przeszukał kieszenie w poszukiwaniu klucza.
Nieco trudniejsze okazało się samo otworzenie zamka, bo mężczyzna nie
czekając, aż znajdą się w środku, złapał Davida za biodra i zaczął
znakować jego kark czerwonymi śladami. Młode ciało odchyliło się lekko
do tyłu pod wypływem działań mężczyzny.
<br />
— Może ja spróbuję — powiedział Sirius, słysząc ciche westchnienie, gdy
ostatecznie przerwał napastowanie szyi chłopca i zabrał klucz z jego
rąk, pomagając mu otworzyć drzwi. Gdy przekroczyli próg mieszkania,
miejsce to tak samo, jak korytarze w całym budynku pogrążone było w
mroku.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-10, 17:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Mieli
szczęście, że szybko trafiła im się podwózka. Ta okolica słynęła z
klubów, więc sporo taksówkarzy czekało przyczajonych w tym rejonie. A
oni tyle co zdążyli wyjść z klubu i już auto na nich czekało.
<br />
Szamocząc się przy drzwiach myślał sobie, że to dobrze, że współlokator
wyjechał na weekend, bo inaczej wypadłby nieciekawie w jego oczach. Co
prawda nie pierwszy i nie ostatni raz, ale tak było lepiej. Nie mógł
tylko trafić kluczem w drzwi, bo jak widać ktoś nabrał chętki na noc
pełną wrażeń. Wyginając się w tył, ocierając tyłkiem o krocze Siriusa,
jęknął kiedy doktorek postanowił zabawić się koło jego ucha a na sam
koniec zrobić mu malinkę tuż za nim. Coś mógł przeczuwać, że w
najbliższym czasie będzie musiał chodzić w golfie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ależ dziękuję. –</span> zamruczał
gardłowo kiedy zamek kliknął a drzwi się przed nimi otworzyły. Starszy
nie odsuwał się od niego nawet o milimetr i czuł jak ręce coraz wyżej
wchodziły pod jego bluzkę. W ostatniej chwili wyciągnął klucze z zamka i
wsadził je do miseczki stojącej na półce niedaleko wejścia. Poczekał
też – nie próżnując i pozwalając aby do niego się dobierano – aż drzwi
trzasnęły. Dzięki Bogu za zamki zatrzaskowe!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chodź. Pierwsze drzwi po lewo. –</span>
wyszeptał mu wprost w usta kiedy odwrócił się do Siriusa przodem i
zaczął go całować. Powoli cofał się pozwalając aby ten szedł przodem i
by mogli kierować się do jego pokoju. Nie przejmował się drzwiami od
swoich czterech kątów, bo i po co skoro mieli być sami? Nim dotarli do
łóżka nie mieli już na sobie górnej części ubioru. Opadł na plecy
pozwalając partnerowi dominować. Właściwie to nawet wolał być tą drugą
stroną a patrząc na lekarza łapczywość, chęci i wigor mógł się domyśleć,
że będzie miał noc pełną rozkoszy. I oby go nie zawiódł!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Poczekaj, poczekaj. –</span> wysapał
gdy starszy praktycznie zdejmował mu już spodnie. Nie chodziło mu o to,
że mu to nie pasowało tylko, że zaraz będą potrzebować chociażby żelu.
Ostatkiem sił wyciągnął się spod niego. Zielone oczy bystro wodziły za
każdym jego gestem, nawet David zaczął się obawiać, że Sirius jest
jakimś dzikim zwierzem, które chce go upolować. Gdy tylko stanął spodnie
zjechały mu do kolan, więc po prostu zdeptał je pozostawiając je w
miejscu, w którym stał. Stanął przy swojej półce nocnej i mrużąc oczy w
mroku starał się odszukać dwie potrzebne mu rzeczy. Przeklął pod nosem,
bo właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jedyny intymny żel jaki miał to
żart urodzinowy, który dostał od kolegi, bo był o zapachu… brzoskwini.
Musieli jednak z tym jakoś żyć. Wyciągnął też prezerwatywę i wrócił do
partnera. Tym razem to on siedział na łóżku, opierając się plecami o
wezgłowie, a David usiadł na nim okrakiem.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- To dla ciebie. –</span> wręczył mu butelkę z żelem. <span style="font-weight: bold;">- Nie zwracaj uwagi na zapach, bo to głupi żart kolegi. Ja za to zajmę się tym. –</span> między zęby wsadził sobie zapakowaną prezerwatywę a uśmiechając się sięgnął mu pod gumkę bokserek. <span style="font-weight: bold;">- Zajmiemy się sobą nawzajem. Może być? –</span> sapnął przez zaciśnięte zęby wyczuwając pod palcami coś co mogło zdecydowanie go uradować.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-12, 00:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Sirius
nie mógł i nie był w stanie bardziej przyjrzeć się mieszkaniu. Chłopak
pozbawiony swetra wyglądał zdecydowanie lepiej, a kolejną rzeczą, którą
niemal natychmiast zauważył lekarz, była niemożliwe wręcz gładka skóra
studenta. Gdy jego nowy znajomy wstał z łóżka, lekarz oparł się o ramę,
uważnie obserwując każdy element zgrabnej sylwetki. Jak on mógł przeżyć
tyle lat w tej chorej odpowiedzialności i celibacie? Odszukawszy
potrzebne rzeczy, David usadowił się na kolanach mężczyzny i podał mu
małą butelkę. Sirius spojrzał na opakowanie z uśmiechem, ale nie zdążył
nawet nic odpowiedzieć, bo chłopak bez wahania odchylił jego bokserki.
Rozerwał zębami opakowanie z prezerwatywą i najwidoczniej stwierdził, że
najlepszym sposobem będzie założenie jej ustami. Pomysł ten bardzo
spodobał się brunetowi, więc zaaprobował go niskim pomrukiem, a
delikatnie zarysowane mięśnie jego podbrzusza spięły się automatycznie.
Dłoń mężczyzny od razu wylądowała we włosach chłopca. Przymknął oczy,
gdy przyjemne uczucie rozlało się po całym jego ciele. David okazał się
bardziej utalentowany, niż Sirius na początku zakładał. Syknął,
zaciskając palce na ciemnych kosmykach, bo sprawny język doprowadzał go
do szaleństwa i musiał nieco się opanować.
<br />
— Dość — mruknął i stanowczo odsunął studenta od siebie, ciągnąc go
lekko za włosy. Odchylił jego głowę nieznacznie do tyłu, gdy stróżka
śliny popłynęła po brodzie i pogryzionej szyi chłopca. — Jak duże masz w
tym doświadczenie, co?
<br />
Połączenie tego niewinnego wyglądu z tak perwersyjnym zachowaniem w tym
momencie było najlepszym widokiem, jaki Sirius mógł sobie wymarzyć.
Pchnął Davida do tyłu na łóżko, a ciemne włosy rozsypały się w nieładzie
na pościeli. Kto by pomyślał, że mężczyzna może być tak ładną istotą?
Zaatakował ustami i tak poznakowaną już szyję chłopaka, kierując się w
stronę smukłych ramion. Pomiędzy szybkimi i łapczywymi oddechami, lekarz
usłyszał nagle cichy, przeciągły jęk, gdy jego dłoń zniknęła w
bokserkach chłopaka. Dla Siriusa to była ulubiona część zabawy, gdy mógł
wyrywać z trzęsącego się od przyjemności ciała coraz głośniejsze
dźwięki.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-12, 11:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Musiał
sam przed sobą przyznać, że było mu cholernie miło kiedy każdy jego
ruch był obserwowany a wzrok prześlizgiwał się po jego mięśniach.
Ćwiczył i dbał o ciało po to aby robić to pozytywne wrażenie. Niestety,
przez to, że stronił od jednorazowych przygód a i nie mógł znaleźć sobie
kogoś na stałe to dawno nie czuł tego miłego podniecenia jakie wzbudzał
u partnera. Dlatego każde spojrzenie, każdy moment kiedy Sirius pożerał
go wzrokiem sprawiał, że czuł się jeszcze bardziej dowartościowany i
gotowy na więcej.
<br />
Tak naprawdę nie miał na początku zamiaru uraczyć obcego swoimi ustami,
na pewno nie w miejscu, na które finalnie trafiły. Chciał sprawić mu
przyjemność rękoma aby zbytnio się nie rozpędzić i za dużo mu nie pomóc.
Tylko, że Sirius.. nie potrafił tego do końca określić. Intensywny
wzrok na jego ustach i prezerwatywie a potem delikatne wyrzucenie bioder
w górę, jakby starał się jasno dać do zrozumienia czego oczekuje. I to
pewnie przez ten alkohol, bo czyjaś wina musiała być, David zgodził się
na coś czego normalnie na tego typu pierwszych spotkaniach nie robił.
Zjechał biodrami trochę niżej, otworzył opakowanie i faktycznie zgrabnie
ustami nałożył starszemu prezerwatywę na w połowie już twardego
członka. A pomruki aprobaty ucieszył go na tyle, że postanowił się nawet
postarać, chociaż z mocnym postanowieniem, że jeżeli anestezjolog
chociaż raz spróbuje go zmusić do pogłębienia to będzie musiał się
obejść bez przyjemności jaką było fellatio w wykonaniu Davida.
<br />
Poczuł pociągnięcie za włosy i od razu odgiął się w tył. Zerknął w dół z
zadowoleniem widząc do jakiego stanu doprowadził partnera a w ogóle nie
przejął się silną, która popłynęła po jego brodzie i szyi.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Raczej szybko się uczę. –</span> nie,
nie uważał siebie za faceta z doświadczeniem – co innego gdyby mówili o
Jeremym – ale nie miał też zamiaru oddalać od siebie komplement, który
właśnie dostał.
<br />
Nie opierał się czując pchnięcie, wręcz nie mógł się jego doczekać.
Opadł na plecy i rozszerzył nogi robiąc łatwy dostęp do swojej bielizny.
Czuł jak Sirius nie pozostawia na nim jedynie malinki, ale również kąsa
go i to czasami dość mocno. Nie buntował się, nie miał przed kim ich
ukrywać. To jednak sprawiało, że apetyt na danie główne w nim wzrastał.
Sapnął z zadowoleniem kiedy w końcu starszy wprowadził swoją rękę bo
jego bieliznę. Dzięki słodkiemu zapachowi nie było też dla Davida
zaskoczeniem kiedy palce znalazły się pomiędzy jego pośladkami a
następnie jeden z nich wszedł w niego. Jęknął. Był podniecony i to
bardzo, chciał o wiele więcej niż jeden palec.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-12, 15:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Młode
ciało niecierpliwie wyginało się pod Siriusem, prosząc o więcej.
Mężczyzna, nie chcąc za bardzo uszkodzić chłopaka, musiał najpierw
dobrze go przygotować. Kiedy już samo drażnienie studenta palcami
przestało być dla niego wystarczające, złapał go pod kolanem,
rozchylając jego nogi nieco szerzej. Szare oczy rozszerzyły się
bardziej, gdy sporych rozmiarów męskość Siriusa wtargnęła do jego
wnętrza. Chłopiec próbował uciec nieco biodrami do tyłu, ale silne
dłonie lekarza mu to uniemożliwiły. Mężczyzna z trudem starał się
opanować chęć brutalnego potraktowania bruneta. Musiał pozwolić Davidowi
przyzwyczaić się do tego intensywnego kontaktu, jednak nie dał mu na to
dużo czasu. Każdy jego kolejny ruch był mocniejszy, bo zaciskające się
wokół członka Siriusa mięśnie sprawiały, że tracił resztki kontroli.
Złapał młodszego za nadgarstki, gdy blade dłonie podejrzanie zaczęły
krążyć wokół dolnych części jego ciała. Silnym chwytem unieruchomił je
po obu stronach głowy chłopaka i w tym samym momencie najwyraźniej obrał
odpowiedni kąt, bo student szarpnął się w jego dłoniach, a głośny jęk
popłynął z uchylonych ust.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-12, 16:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Po
niedługiej chwili miał w sobie kolejnego palca a zapach brzoskwini
zdawał mu się unosić wszędzie. Starał się poruszać, krążyć tak biodrami
po łóżku aby doznać chociaż trochę więcej z tej przyjemności, której tak
bardzo szukał. Niestety, nie mógł tego osiągnąć w ten sposób. Zdawało
się, że był niecierpliwy, że chciał więcej i to natychmiast. Jednak
kiedy zobaczył Siriusa męskość, którą jeszcze nie tak dawno sam stawiał
do pionu, poczuł trochę strachu, który ujawnił się w jego oczach. Nie
był głupi, potrafił dodawać dwa do dwóch, a to plus jego nie do końca
przygotowane ciało..
<br />
Zabolało. Zacisnął zęby i przez nie wydobył się syk. To chyba spowolniło
partnera, który dysząc zawisł nad nim. Co nie oznaczało, że pozwolił mu
się ruszyć, bo jak tylko chciał się podciągnąć to dłonie lekarza
wylądowały na jego biodrach mocno go przygwożdżając do materaca. Wziął
kilka łapczywych łyków powietrza i tylko kiedy delikatnie się rozluźnił
Sirius zaczął pchać. Mocno, stanowczo, rytmicznie. Takiego seksu David
nie miał od dawna, bo zazwyczaj partnerzy starali się być z nim
delikatni. Tutaj byli na krawędzi, jakby starszy błądził pomiędzy
przyjemnością a chęcią zrobienia mu krzywdy. I jakby potwierdzając tą
myśl dominujący szarpnął ręce Davida mocno w górę opierając się jedną
ręką na jego nadgarstkach sprawiając, że przechodził przez nie tępy ból.
W tym samym czasie rozciągnął go i uderzył bardziej w podbrzusze na co
młodego oczy rozszerzyły się a jęk był melodią dla Siriusa uszu. Więcej
nie było mu trzeba oprócz tego jednego miejsca i wyginającego się w
pałąk pod nim ciała, które wręcz samo prosiło się o więcej.
<br />
David obawiał się, że z racji niemożliwości dopomożenia sobie rękoma nie
da rady dojść co byłoby bardzo bolesne. Zadziwiająco skończył jednak
trochę przed brunetem a jego konwulsyjnie zaciskające się mięśnie, od
dochodzenia, sprawiły, że i lekarza długo nie mógł wytrzymać.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Chryste, -</span> wydyszał ciężko <span style="font-weight: bold;">- gdzie ciebie do tej pory trzymali? Zamkniętego w jakiejś wierzy? –</span> jednym było to, że nigdy go wcześniej nie widział w <span style="font-style: italic;">Pink Elephant</span>, ale bardziej chodziło mu o fakt, że był nie wyżyty i trochę szalony.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-13, 00:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Sirius
po jednym z najlepszych od tak długiego czasu orgazmów opadł na łóżko
obok chłopca. Parsknął śmiechem, słysząc jego pytanie.
<br />
— To bardzo możliwe — mruknął zachrypniętym głosem, próbując opanować
oddech. Jeśli twierdzą nie do opuszczenia można było nazwać jego
sztucznie poukładane życie, to chłopak nie mijał się tak bardzo z
prawdą. Lekarz sięgnął ręką po telefon, aby spojrzeć na zegarek, który
teraz wskazywał już trzecią nad ranem. Światło ekranu padło na tors i
brzuch starszego, ujawniając niewidoczne w półmroku ślady zadrapań.
Jeden intensywnie czerwony znak wydał mu się bardzo problematyczny.
Ciągnął się wzdłuż boku, który co prawda był pokryty tatuażem, jednak to
wcale nie kamuflowało wyraźnego dowodu zbrodni.
<br />
— Kurwa — syknął cicho, jednak od razu się opamiętał. Przecież nie mógł
dać po sobie poznać, że coś faktycznie jest nie tak. Jego trzeźwiejący
powoli rozum podpowiadał mu, że rozsądnym byłoby jednak nie wracać teraz
do domu.
<br />
— Mogę zatrzymać się u ciebie do rana? Mieszkasz sam? — zapytał,
przeczesując splątane włosy dłonią i rozglądając się po pomieszczeniu.
Na swoje szczęście miał jeszcze drugą opcję, w postaci noclegu u kumpla,
który nigdy nie miał nic przeciwko temu. Była to transakcja wiązana, w
której to Sirius w razie potrzeby zawsze użyczał mu papierosa i dobrej
rady. Chociaż sam nie miał szczęścia w miłości i nawet nie był pewny,
czy kiedykolwiek jej uświadczył, to o dziwo jego wskazówki okazywały się
nieocenione. To nie tak, że nie miał powodzenia, bo na to nie mógł
narzekać, jednak po czasie i tak każdy obdarzał go wdzięcznym mianem
zwykłego drania. W najlżejszej wersji tej historii.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-13, 10:44<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Czyli, uratowałem księżniczkę? –</span>
zaśmiał się opanowując do końca swój oddech. Było to piekielnie
ciężkie. Nie czuł w ogóle swojego ciała, jakby unosił się na tafli wody
albo był w stanie nieważkości. Było to tak przyjemne, że bał się
poruszyć aby tego nie zepsuć. A jednak w końcu musiał.
<br />
Odwrócił się na bok, podpierając głowę na ręce, i przyglądał się
poczynaniom partnera. Coś go zaniepokoiło. W trakcie seksu Dave nie
zwracał uwagi na to czy zostawiał jakieś znamiona na partnerze. Sirius
pozwalał sobie w najlepsze dlaczego więc on miał się powstrzymywać?
Chociaż gdyby się nad tym zastanowić to niezbyt pozwalał młodemu błądzić
ustami po swoim ciele. Może tego po prostu nie lubił? Zastanowił się
też nad tym zostaniem. Na pewno nie miał zamiaru go od tak wyrzucić po
wszystkim.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Możesz –</span> podniósł się i stęknął czując jak mięsnie przestawały byś super lekkie <span style="font-weight: bold;">- ale pod jednym warunkiem. Wymienimy się numerami. Mam ochotę jeszcze kiedyś ciebie uratować z tej wierzy. –</span>
uśmiechnął się i nachylił aby stanowczo pocałować starszego. Trzeba
było przyznać, że jeżeli chodzi o łóżko byli bardzo kompatybilni a to
się aż tak często nie zdarzało. W tym samym czasie sięgnął po telefon
Siriua, wystukał swój numer i puścił do siebie sygnał, gdzieś na
podłodze w spodniach coś zawibrowało, więc tyle mu wystarczyło. Oddał
starszemu co jego aby mógł sobie sam go zapisać.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Mam współlokatora, ale nie ma się co
nim przejmować. Obecnie go nie ma, bo wyjechał na weekend. Jakbyś chciał
skorzystać z łazienki, to w lewo i do końca korytarza, naprzeciwko
mojego pokoju jest kuchnia. –</span> zwlókł się z łóżka i ruszył w stronę drzwi. <span style="font-weight: bold;">- Idę się przemyć i zaraz wracam. Kosz masz przy łóżku koło półki nocnej! –</span> krzyknął z korytarza aby Sirius mógł się uwolnić od pełnej prezerwatywy.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-13, 15:18<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Czy w takim razie powinienem podpisać cię jako „rycerz"? — Mężczyzna
wprowadził numer do spisu kontaktów. Choć dzieciak faktycznie działał
jak najlepszy lek na stres, kwestia tego, czy jest dla niego ratunkiem,
była bardzo wątpliwa. Gdy David wyszedł z pomieszczenia, pozbył się
prezerwatywy i naciągnął na siebie bokserki. Sen zmorzył go szybciej,
niż przypuszczał, bo gdy młodszy wrócił do pokoju Sirius zdążył już
zasnąć. Nad ranem zbudziły go oślepiające promienie słońca, przebijające
się przez zasłony. Poza lekkim bólem głowy nie doznał żadnych objawów
zatrucia alkoholowego, ale to akurat go nie dziwiło. Nie miewał kaca.
Korzystając ze wczorajszych wskazówek Davida, wyszedł z pokoju, kierując
kroki w stronę łazienki. Gdy tylko spojrzał w lustro, od razu w oczy
rzuciły mu się czerwone zadrapania. Jeden z nich podejrzanie kończył się
przy obojczykach. Pierwszą myślą mężczyzny stało się zakrycie tego
makijażem, ale dotarło do niego, że to nie z dziewczyną zdradził własną
żonę. Szansa na to, że znajdzie odpowiednie kosmetyki w jego łazience
była zerowa. Odświeżył się i jako tako ułożył potargane włosy. Gdy
narzucił na siebie ubrania, wyszedł na korytarz. Usłyszał hałas z
kuchni, więc najpewniej David zdążył już wstać.
<br />
— Dzień dobry — niespodziewanie mruknął do jego ucha, obejmując chłopaka
od tyłu w pasie. Był całkiem uroczo niższy od lekarza, bo sięgał mu
trochę ponad brodę. Złożył krótki pocałunek na szyi Davida. — Niestety
nie mogę dotrzymać ci towarzystwa przy śniadaniu. Będę musiał się
zbierać.
<br />
Telefon Siriusa już od samego rana zarzucał go nieodebranymi
połączeniami i SMS-ami. Teraz czekała go chyba najgorsza rozmowa w
życiu. Oczami wyobraźni widział już talerze latające po mieszkaniu.
Nawet jeśli Eve uwierzy w to, że nocował u Kojota, to może już zacząć
witać się z kanapą w salonie, bo kobieta zdecydowanie nie wpuści go do
łóżka. Miał jedynie nadzieję, że zachowała się jak odpowiedzialna matka i
Leon nie siedzi teraz głodny.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-13, 16:58<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- Możesz mnie podpisać jak tylko zechcesz. –</span>
oczywiście wolałby być podpisany swoim imieniem albo co najmniej jakimś
czułym słówkiem, ale rycerz nie jest złą opcją. Chociaż ewidentnie na
niego nie pasował.
<br />
Nie chciał się rozbudzać ani tym bardziej pozbawić siebie tego
przyjemnego rozleniwienia jakie miał po seksie. Szybko przejrzał się w
lustrze – zauważając, że wszędzie i każdego rodzaju oznaczenia miał na
sobie – a potem wszedł pod prysznic aby zaledwie opłukać się z żelu i
spermy. Zdecydowanie tego mu było trzeba, jednak czasami kolega może
mieć rację radząc aby kogoś wyrwał. Wrócił do pokoju zauważając, że jego
ulubiona strona łóżka jest zajęta. Całe szczęście, że miał podwójne.
Musiał przysunąć się do Siriusa jeżeli chciał skorzystać z kołdry, więc w
czasie nocy skończył przytulony plecami do pleców lekarza. Starał się
aby nie wyszedł z niego przytulaśny misio, bo jak na razie byli
jednorazowym seksem a nie partnerami.
<br />
Dłuższą chwilę zajęło mu przypomnienie sobie co się wczoraj z nim działo
i dlaczego tak bolał go tyłek. Zdecydowanie brunet nie oszczędził go w
nocy, ale i o to nie prosił. Z jękiem obrócił się na bok zauważając, że
obok nikogo nie ma. Nasłuchiwał do momentu aż usłyszał szum wody pod
prysznicem, i dopiero wtedy odetchnął z ulgą. Nie zniknął od razu. To
było naprawdę miłe. Zwlekł się z łóżka, podniósł jakąś bluzkę z ziemi,
która wylądowała tam poprzedniego wieczora jako nienadająca się na
wyjście do klubu, i nałożył ją do pary z bokserkami. Przeciągnął się
sprawdzając tym samym jak się ma jego ciało i ruszył do kuchni. Wstawił
czajnik z wodą i chleb do tostera. Właśnie patrzył się co ma w lodówce
kiedy poczuł rękę dookoła swojej tali. Cholernie miłe uczucie w
szczególności z połączeniem z pocałunkiem w szyję. Chociaż bluzka sporo
zakrywała to nadal lekarz mógł się napatrzeć na oznaczenia jakie
pozostawił na ciele studenta, a których David nie chował.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Słodkie czy… -</span> urwał słysząc,
że ten musi iść. No dobra, to nie było już takie miłe, ale facet i tak
się postarał. Nie można było mieć wszystkiego, prawda? <span style="font-weight: bold;">- Przynajmniej nie uciekasz pozostawiając pantofelek. –</span>
Właśnie wyskoczyły tosty, więc wziął jednego, posmarował masłem i
poszedł do korytarza gdzie Sirius zakładał buty. Stał oparty o framugę
drzwi kuchennych a kiedy tylko tamten się wyprostował wsadził mu tosta w
usta. <span style="font-weight: bold;">- Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz i niedługo się odezwiesz. –</span>
Nie pamiętał aby doktorek był aż o tyle od niego wyższy, ale czy ważne
były szczegóły? Miał kilka tatuaży a Dave nawet jednego by nie potrafił
opisać. Chociaż grał pewnego siebie to były drobne gesty, które
wskazywały, że nie było to jego codzienne zachowanie, że czuł się
niepewnie żegnając się z nieznanym mu facetem po seksie. Chociaż w łóżku
spisał się dobrze to można było wyczuć od niego to, że nie był typem,
który stosował jednorazowe wyskok.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-13, 19:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Chłopak
chyba lubił bajki, bo już któryś raz porównywał ich spotkanie do
miłosnych historii z książek dla dzieci. Niestety musiał się
rozczarować, bo Sirius wcale nie był dobrym kandydatem na wymarzonego
księcia.
<br />
— Dzięki — mruknął niewyraźnie, gdy David wsadził mu tosta do ust.
Podłączył słuchawki do telefonu i chwycił za klamkę. — Nie zapomnę.
<br />
Oczywiście nie skłamał, jednak taktycznie przemilczał ewentualny kontakt
z chłopakiem. Prawdę mówiąc, nie liczył na to, żeby jeszcze
kiedykolwiek mieli szansę się spotkać. Sirius nie chciał zawieść swojego
syna, który widział w nim wzór do naśladowania, dlatego też mężczyzna
musiał nim pozostać… a przynajmniej w oczach dziecka. Opuścił dom
chłopaka około godziny dziesiątej, a to oznaczało, że rodzina powinna
być w domu.
<br />
— Leon, zobacz, kto wrócił — powiedziała kobieta z wyraźną ironią w
głosie, widząc męża w progu. Była ubrana jedynie w ogromną koszulkę, a
jej zadbane, długie włosy tym razem przypominały bardziej ptasie
gniazdo. Po paru sekundach po mieszkaniu poniósł się radosny okrzyk
dziecka, które z impetem wyleciało z pokoju, taranując wszystko po
drodze. Eve w ostatniej chwili odsunęła drewniany stolik z drogi
chłopca, bo zapewne przydzwoniłby w niego czołem. Czterolatek był nieco
drobniejszy i niższy, niż reszta jego rówieśników, ale zdecydowanie
prześcigał ich w ilości energii i pomysłów na minutę. Sirius złapał go
pod ramionami, podnosząc ku górze.
<br />
— Gdzie byłeś? Masz dla mnie prezent? — Leo obrzucał ojca pytaniami, ściskając go za szyję.
<br />
— Tak, powiedz nam, gdzie byłeś — wtrąciła Eve, zakładając ręce na piersiach.
<br />
— Nocowałem u Kojota — odpowiedział na tyle spokojnie, na ile pozwalał
mu na to dzieciak, ciągnący Siriusa za włosy. — Pisałem ci, że wrócę
rano.
<br />
— U Maxima? Tego narkomana? — ciągnęła dalej kobieta. Miała niegdyś
nieprzyjemność poznać przyjaciela swojego męża w dość słabym momencie,
jednak z pomocą lekarza już dawno wyszedł z nałogu.
<br />
— Co to narkoman? — podchwyciło dziecko, otwierając szerzej oczy w
zdziwieniu. Najwyraźniej określenie bardzo mu się spodobało. — Już nie
chcę być policjantem, zostanę narkomanem!
<br />
— To nie jest... to choroba — skwitował szybko Sirius, zacinając się w
połowie zdania i parskając śmiechem. Dzieciak od jakiegoś czasu zaczął
zadawać im dziwne pytania, na które oboje nie umieli mu odpowiedzieć.
Malec niestety nie słuchał wyjaśnień ojca, tylko domagał się odstawienia
na ziemię. Gdy dotknął stopami podłogi, z niezidentyfikowanego dla
rodziców powodu podreptał do łazienki.
<br />
— Powinnaś brać z niego przykład — powiedział mężczyzna, wskazując
dłonią na uciekającego syna i unosząc kącik ust. — Od razu widać kto
bardziej tęsknił.
<br />
— Co ty bredzisz, Sirius? Spałeś u jakiejś szmaty? — Blondynka zbliżyła
się do lekarza, jakby specjalnie chciała sprawdzić, czy ten przypadkiem
nie pachnie kobiecymi perfumami. — Za dobrze cię znam.
<br />
— Znasz mnie? To ciekawe — sapnął zirytowany i wyminął kobietę. Nawet
jeśli miał chwilę słabości, to kto jak kto, ale ona nie powinna mu
zarzucać niewierności. Kobieta była hipokrytką. Może lekarz nigdy nie
przyłapał jej na jednoznacznej zdradzie, ale masa przesłanek docierała
do niego z różnych stron. Zauważył na blacie puste miski, więc
najpewniej Eve przygotowała już wcześniej śniadanie dla dziecka. Nagle
dziwny huk i śmiech doszedł ich z łazienki.
<br />
— Leo?! Żyjesz?! — zawołał brunet, biegnąc w stronę hałasu.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-13, 22:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Żal mu było, że wypuścił Siriusa z tak lakonicznym zdaniem jak <span style="font-style: italic;">Nie zapomnę</span>.
Był przekonany, że to miało być spławieniem go. Typu, chłopcze
zabawiliśmy się raz i to całkiem nieźle, ale nie wymagaj zbyt dużo od
człowieka poznanego w barze. A on właśnie chciał wymagać, bo chciał
więcej. Tyle tylko, że co miał więcej zrobić? Zamknąć go na klucz w
sypialni? A może napastować z samego rana? Sam nie wiedział. Może to
właśnie był ten problem? Może nie potrafił tak zagadać z facetem aby
przykuć jego uwagę na dłużej? Albo to właśnie chodziło o to, że nie
powinien szukać sobie partnera w klubie.
<br />
Jeszcze tego samego dnia Jeremy wpadł do niego z maścią przeciwbólową,
co miało znowu być żartem, że będzie najlepsza na ból dupy dla
prawiczka. Przeliczył się jednak i zagwizdał na widok Davida.
<br />
- Byłeś przystawką, daniem głównym i deserem?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Tak jakby. –</span> Dave delikatnie
zarumienił się, bo chociaż zeszłej nocy był prowokacyjny i trochę
niewyżyty to jednak na co dzień był z niego dość grzeczny chłopiec.
<br />
Opowiedział koledze o wszystkim i o numerze jaki miał zapisany w
telefonie. Rudzielec od razu chciał aby ten zadzwonił do tajemniczego
doktorka, ale on się na to zjeżył. To byłoby niepoważne.
<br />
Minął tydzień i tym razem musiał wyjechać na weekend do rodziny. Na całe
szczęście, chociaż było mu trochę szkoda, wszystkie znaki na jego ciele
zniknęły. Wynudził się okropnie i po powrocie na uczelnie nie wiedział
co z sobą począć. Otworzył więc Grindera i leżąc na jednym ze stolików,
w uniwersyteckiej kawiarni, odrzucał jedną osobę za drugą.
<br />
- Co robisz?
<br />
Dosiedli się do niego Josh i Jeremy.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nic. –</span> odpowiedział z
niesmakiem. Co miał powiedzieć, że ma niedobór seks w organizmie i szuka
sobie kogoś na jedną noc wbrew temu co mówił wcześniej, że szuka
partnera na całe życie?
<br />
- Szuka pewnie swojego doktorka. – Dave zasyczał na to, co mogło
oznaczać, że nadal się nie odezwał. – Podobno wyrwał niezły okaz, jak
nas ostatnio zostawił samych w klubie. Pokaż.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Ejj! –</span> rudzielec zabrał mu telefon sprzed nosa. <span style="font-weight: bold;">-
Nie napisał, widocznie nie byłem w jego typie. Nie to abym wiązał z nim
jakieś wielkie nadzieje, ale wydaje mi się, że w łóżku byliśmy bardzo
kompatybilni.</span>
<br />
- Kompatybilni jak cholera, następnego dnia wyglądał jak dalmatyńczyk. –
odpowiedział Jeremy na co Josh zaśmiał się. – Proszę, i po problemie.
<br />
Chłopak oddał mu telefon a Davida zmroziło. Ekran pokazywał otwartą
konwersację z Siriusem gdzie zapraszał go na noc do siebie i bynajmniej
na piżama party.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Kurwa, Jeremy! –</span> zniżył głos kiedy pani zza lady spojrzała na niego niczym na potępieńca. Resztę wysyczał przez zęby. <span style="font-weight: bold;">- Zabiję cię za to.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-13, 23:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Sirius
obserwował właśnie lekko nieprzytomnym wzorkiem aparaturę monitorującą
procesy życiowe rosłego mężczyzny za szybą. Oparł brodę na dłoni i
przymknął zmęczone oczy. Od paru dni nie mógł spać, bo Leon przechodził
prawdopodobnie jakiś ciężki okres i dosłownie pochłonął pół opakowania
pachnącego mydła. Oczywiście uprzednio roztrzaskując wszystkie kosmetyki
o podłogę. O ile paskudny smak nie zrobił mu większej różnicy, tak
objawy zatrucia pojawiły się dość szybko i uniemożliwiły domownikom
normalne funkcjonowanie. Dziecko budziło się średnio pięć razy w ciągu
jednej nocy. Na szczęście pediatra przypisał mu leki i nie stwierdził
konieczności płukania żołądka.
<br />
— Ciśnienie, Sirius — powiedziała pielęgniarka, która właśnie weszła do
sali. Mężczyzna drgnął, wybudzając się z krótkiego snu. — Będziemy mieli
dzisiaj trupa?
<br />
— Już mamy. Siedzi przed tobą — mruknął i chciał wstać, ale dziewczyna
pokręciła tylko głową i opuściła pomieszczenie, aby podać pacjentowi
odpowiednie leki, wyręczając w tym lekarza. Gdy tylko wróciła, usiadła
obok. — Co się z tobą dzieje?
<br />
— Leon ostatnio pcha do gęby wszystko, co znajdzie i... — przerwał
odpowiedź, bo telefon na metalowym stole nagle zawibrował, a kobieta
zmrużyła brwi, słysząc tę dziwną informację. Odblokował ekran i spojrzał
na nadawcę wiadomości. Myśl o jednorazowym wyskoku zdążyła już wylecieć
z jego głowy, przytłoczona codziennymi problemami. Teraz jednak
uśmiechnął się kątem ust, widząc śmiałą propozycję studenta. Być może
była to jedyna rozrywka, jaka czeka go tego dnia, więc wystukał krótką
odpowiedź „Przekonaj mnie bardziej". Chciał sprawdzić Davida. Skoro był
otwarty na takie przygody, to na pewno znajdzie jakiś sposób na
rozbudzenie wyobraźni mężczyzny.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-14, 11:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Starał
po sobie nie dać poznać, że jest zdenerwowany, ale czy w ogóle to było
możliwe? Przygryziona warga, chodząca pod stołem noga i nerwowe zerkanie
na telefon. Wszystkie objawy podenerwowania można było odhaczyć a
koledzy mieli tylko z niego bekę.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Na pewno nie odpisze. Skoro tydzień nie napisał to chyba nie ma co się łudzić, prawda? –</span> a jednak w środku tego bardzo chciał. <span style="font-weight: bold;">- W dodatku pewnie jest na sali operacyjnie czy gdzie tam pracują anestezjolodzy. Nie może odebrać i tyle. –</span> za Siriusa szukał wymówek, jakby wierzył, że trafił na dobrego acz tylko zapracowanego faceta.
<br />
Chciał już odetchnąć z zwątpieniem i powiedzieć <span style="font-style: italic;">a nie mówiłem</span>,
że starszy nie odpisze kiedy jego telefon zawibrował. Oczy mu się
rozszerzyły i zdążył złapać aparat jeszcze przed Jeremym na co ten drugi
jęknął z zawodem. Przeczytał to krótkie zdanie raz a potem drugi. Za
trzecim razem nic się nie zmieniło. W końcu opadł z jękiem na stół.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- I co ja mam mu odpisać na to? –</span>
tu rudzielec z zadowoleniem zabrał mu telefon z ręki i wraz z Joshem
spojrzeli na wiadomość. To ten drugi wyjrzał zza telefonu jako pierwszy.
<br />
- Czy on na pewno wie z kim pisze? – niezadowolona mina Davida niezbyt dużo mu powiedziała.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Miałem swoje potrzeby, dobra? Każdy facet ma kiedy jest w kwiecie wieku, ma pełno siły i nie ma stałego partnera. –</span> szatyn cofnął się lekko na krześle z uniesionymi rękoma w geście poddania się.
<br />
- Spoko, spoko. Zaraz coś wymyślimy. – Jeremy zaczął coś klikać w jego
telefonie po czym uśmiechnął się zadowolony. – To się nada. Chociaż nie
wiem po co to sobie robiłeś. Spójrz może być?
<br />
W wiadomości pokazało się Dave’a zdjęcie, na którym był on a dokładniej
jego lewa strona ciała od żuchwy trochę pod obojczyk, który równie
dobrze się prezentował co jego szyja. Nagie, ładnie zarysowane mięśnie
okraszone sporą dozą malinek i pogryzień. Dopiskiem do tego zdjęcia był
prosty tekst: „Trzeba czegoś więcej?”
<br />
<span style="font-weight: bold;">- No nie wiem, to nie w moim stylu. Poza tym, myślisz, że mu wystarczy?</span>
<br />
- Wiem, że nie w twoim, ale trzeba ciebie trochę stonować po ostatnim
wybryku, abyś mógł być bardziej sobą, bo znając ciebie nie chcesz go
mieć tylko jako kontaktu na doraźny seks. – skwaszona mina tylko to
potwierdzała. – No właśnie. A mnie ciągle obok ciebie nie będzie żebym
miał za ciebie odpisywać. Poza tym, to nawet nie jest prawdziwa goła
fotka, więc luzik. – i nacisnął przycisk <span style="font-style: italic;">wyślij</span> na co David zdążył tylko jęknąć.
<br />
Wóz albo przewóz.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-14, 15:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Odpowiedź
przyszła w momencie, w którym Sirius akurat musiał wejść na salę
operacyjną. Kiedy Veronica go zastąpiła, a sytuacja z pacjentem lekko
się polepszyła, mógł zrobić sobie krótką przerwę. Wyszedł z
pomieszczenia, ściągając maskę chirurgiczną z twarzy.
<br />
— Słyszałem, że jesteś dziś nieobecny — powiedział lekarz przełożony,
którego Sirius zastał siedzącego przed aparaturą. — Dokończę zabieg.
Możesz wyjść wcześniej.
<br />
— Dzięki — odpowiedział krótko, posyłając mężczyźnie wdzięczny uśmiech.
Stwierdził, że skoro Matt dobrowolnie wypuszcza go z roboty przed
siedemnastą, to nie będzie stawiał oporu. Ściągnął z siebie robocze
ubrania i po dwudziestu minutach przechodził już parkingiem szpitalnym,
kierując się w stronę swojego auta. Wsiadając do samochodu, wyciągnął
telefon i sprawdził wiadomości. Chłopak najwyraźniej przyjął wyzwanie i
całkiem nieźle mu poszło. Zdjęcie, które wysłał, nie było wulgarne, ale
jednocześnie wybitnie zachęcające... gdyby nie to, że Sirius obiecał
sobie więcej nie powtarzać tego wybryku. Patrzył jeszcze chwilę w
zamyśleniu na ekran, po czym zablokował telefon, ruszając z parkingu.
Odległość, dzieląca jego mieszkanie od szpitala, wynosiła zaledwie parę
kilometrów, jednak uznał, że skoro mógł wyjść wcześniej, to najpierw
odwiedzi swoją ulubioną kawiarnię.
<br />
Miejsce sprawiało wrażenie wyjątkowo przytulnego dzięki swoim niewielkim
rozmiarom. Nie było też zbyt popularne i tanie, dlatego mało osób je
odwiedzało. Świat uświadomił mężczyznę, że szczęście nie trwa wiecznie, w
momencie, w którym jego oczom ukazała się przyjaciółka Eve.
<br />
— Sirius! — zawołała, gdy brunet podszedł do kasy. — Jak my się dawno nie widzieliśmy! Mój ulubiony lekarz. Co u was? Opowiadaj!
<br />
Mężczyzna uśmiechnął się sztucznie do przysadzistej kobiety i zamówił
dużą, czarną kawę. Niestety pamiętał ją aż za dobrze z czasów studiów.
Eve zawsze powtarzała, że Linda jest potwornie zazdrosna o ich idealny
związek.
<br />
— Właściwie... to nic nowego. Leon trochę się zatruł... — westchnął, nie widząc ucieczki od tej rozmowy.
<br />
— Słyszałam, że przechodzicie ciężki okres — bezpardonowo wtrąciła się w
wypowiedź Siriusa. — Eve ostatnio jest jakaś przygaszona.
<br />
— Tak? Nie wydaje mi się. — Sirius skrzywił się nieznacznie i odebrał
swoje zamówienie. Ruszył w stronę stolika, z myślą, że natrętna kobieta
załapie, że nie ma ochoty z nią rozmawiać. Nadzieja matką głupich. Linda
z przejęciem na twarzy podążyła za nim i usiadła naprzeciwko lekarza.
<br />
— Nie chciałabym się wtrącać w wasze życie, ale...
<br />
— Ale już to robisz.
<br />
— Posłuchaj — nachyliła się nad stołem, sięgając do kieszeni płaszcza,
po czym wydobyła z niego telefon komórkowy. — Wiesz, że zależy mi na
waszym szczęściu, dlatego muszę pokazać ci coś ważnego.
<br />
Sirius potarł obolałe skronie. Cokolwiek ta obłąkana kobieta miała mu do
przekazania, zdecydowanie nie było warte uwagi. Zdanie mężczyzny
zmieniło się, gdy zobaczył treść SMS-ów, w których to jego żona
ewidentnie opowiadała przyjaciółce o swoich miłosnych podbojach. Brwi
Siriusa powędrowały do góry, ale nie poczuł w tym momencie zazdrości.
Pojawiło się w nim coś na wzór złości i rozbawienia. Tekturowy kubek
trzasnął przeraźliwie, gdy dłonie mężczyzny ścisnęły go nieco za mocno.
<br />
— Dobra z ciebie przyjaciółka — zaśmiał się cicho i opadł do tyłu na oparcie fotela.
<br />
— Wiem, co teraz sobie myślisz — próbowała się wytłumaczyć — ale nie
mogłam pozwolić na to, żeby dłużej cię oszukiwała. Miałam powiedzieć o
tym już wcześniej, bo to nie pierwszy raz.
<br />
— Spieszę się — rzucił krótko i wyszedł z kawiarni bez żadnego
pożegnania, zgarniając tylko kubek ze stolika. Kobieta z miną zbitego
psa patrzyła przez okno na oddalającą się sylwetkę Siriusa. Dotarł do
samochodu zadziwiająco szybko, trzaskając za sobą drzwiami. Nerwowy
uśmiech znów wpłynął na twarz mężczyzny. To nie tak, że wcześniej się
nie domyślał, ale gdzieś tam w tyle głowy tliła się jakaś iskierka
nadziei. Teraz została całkowicie zduszona, razem z jego chęcią, do
dalszego udawania szczęśliwej rodzinki. Wziął głęboki wdech i wyciągnął
telefon z kieszeni. Może powinien zadzwonić do Eve, aby upewnić się, że
to prawda? Nie było takiej potrzeby, przecież dobrze widział numer żony.
Znał go na pamięć. Przesunął palcem po ekranie, który po odblokowaniu
ukazał zdjęcie szyi studenta, pokrytej jego własnej roboty śladami.
„Trzeba czegoś więcej?” przeczytał jeszcze raz. Aktualnie nie było mu
trzeba niczego więcej. „Tak. Trzeba je poprawić. Podaj mi adres i
godzinę" odpisał.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-14, 15:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Poprzednie
dość szybkie przyjście wiadomości zwrotnej dało mu nadzieję. Jeremy i
Josh zostawili go udając się na swoje zajęcia, on musiał jeszcze
przeczekać godzinę. I to czekanie go wykańczało, bo z każdą minutą czuł
się jeszcze gorzej. Nie odpisał, nie spodobała mu się taka prowokacja.
Może powinien był zrobić coś więcej? Albo za daleko się posunął? Nie
miał pojęcia co miał myśleć. Kiedy zastanawiał się jak Sirius wyglądał,
to bliżej było mu do bad boy’a niż grzecznego doktorka, więc może to
było za mało? Dave widział, że na więcej sobie nie pozwoli. Rodzina
jakoś wbiła mu do głowy, że przed wysłaniem czy opublikowaniem zdjęcia
powinien się trzy razy zastanowić jak ono może wpłynąć na niego w
przyszłości. To nie powinno mu zaszkodzić, bo nikt się nie domyśli, że
to on, ale na bardziej odważne raczej się nie pokusi. I może to powinno
dać mu do myślenia, że do siebie nie pasują? Ale w łóżku
niezaprzeczalnie było im dobrze.
<br />
Przyszedł czas na zajęcia a tutaj zero odzewu. Od razu wyparowały mu
wszystkie pomysły i wymówki jakie wymieniał wcześniej kolegą tłumacząc
Siriusa. Był przygnębiony tym brakiem odpowiedzi a na zajęciach siedział
struty. Nie uważał, miał ochotę wrócić do domu pod kołdrę. Był niczym
baba w tym momencie i wcale mu to nie przeszkadzało. I kiedy wychodził z
sali, po zajęciach, i myślał czy nie kupić sobie lodów, jego telefon
zawibrował. Imię na wyświetlaczu sprawiło, że serce mocniej mu zabiło. A
jednak! Przez moment przeszło mu przez głowę aby może przetrzymać
starszego, ale nie dał rady. Podał adres i zaprosił go na dwudziestą. Od
razu napisał do współlokatora, że ktoś go dzisiaj odwiedzi.
<br />
Wparował do mieszkania jak szalony. Rozpakował zakupy do lodówki i
szybko sprzątnął pokój. Zerknął też jak się ma łazienka i to w niej
znalazł go Tom.
<br />
- Muszę się ewakuować?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- W sumie to jak wolisz, ale będzie głośno. –</span> uśmiechnął się wrednie, choć dla siebie z zadowoleniem. Z racji tego, że jego współlokator nie był gejem to się skrzywił.
<br />
- To jednak wychodzę. Wrócę późno.
<br />
Porządnie się wyszorować, ubrał na luzie, ale ładnie i właściwie nie
miał co więcej z sobą począć. Trochę nurtowało go jedno pytanie, którego
nie ważył się zapytać w wiadomości, czy zostanie na noc? W chwili
obecnej nie było to jednak ważne. Zostawił zapalone światło i telewizor w
salonie i poderwał się do drzwi wejściowych kiedy tylko zadzwonił
dzwonek.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Hej.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-14, 16:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Sirius
wszedł do domu tylko na chwilę, aby przywitać się z synem i zgarnąć coś
do jedzenia. Zdążył jeszcze wziąć prysznic i przeczesać potargane jak
zwykle włosy. No, teraz wyglądał całkiem znośnie. Na szczęście nie
musiał widzieć się z Eve, bo kobieta jak zwykle leżała w sypialni,
oglądając kolejne odcinki jakiegoś słabego serialu. Krzyknęła coś tylko,
że miło jej, że Sirius ostatnio spędza z nimi tak dużo czasu. Mężczyzna
puścił te słowa mimo uszu, wychodząc z mieszkania. Przed drzwiami
studenta pojawił się niemal punktualnie.
<br />
— Cześć David — przywitał się z nikłym uśmiechem, gdy zamykał za sobą
drzwi. Przed wejściem wypalił jeszcze jednego papierosa, dlatego musiał
zakryć ten duszący, tytoniowy zapach gumą do żucia. Zrzucił w progu
skórzaną kurtkę i położył ręce w pasie chłopaka. — Jak bardzo tęskniłeś?
<br />
Zmniejszał odległość między nimi, aż plecy Davida dotknęły ściany
korytarza. Dłonie Siriusa, po wejściu do mieszkania z chłodnego,
wieczornego powietrza, były straszliwie zimne, dlatego gdy zawędrowały
pod ubranie młodszego chłopaka, przeszedł go wyraźny dreszcz.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-14, 17:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Na
widok Siriusa mógłby skakać z radości niczym mały szczeniaczek.
Powstrzymał się jednak. Miał jedynie ułamek sekundy aby przyjrzeć się
doktorkowi, w bardziej trzeźwym stanie. Nie wiedział jak to było
możliwe, że zainteresowali się sobą nawzajem, bo wyglądali jakby byli z
dwóch różnych bajek. A jednak, może ten miks będzie udaną próbą?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Bardzo, bardzo, bardzo mocno. –</span>
odpowiedział zaczepnie gdzie jedno słowo równało się jednemu krokowi.
Aż w końcu wylądował na ścianie. Drzwi trzasnęły – po raz drugi dzięki
wszystkim świętym za zatrzaskowe zamki! – a jego przeszły widoczne
ciarki. <span style="font-weight: bold;">- Hola, hola nie jestem kaloryferem. –</span>
zaśmiał się a potem mógł dobitniej poczuć miętę z racji pocałunku. To
było bardzo dobre i wcale nie chodziło mu o gumę, która jeszcze trochę a
wylądowałaby w jego ustach.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Miałeś się odezwać. –</span>
odpowiedział wypychając do przodu biodra pozwalając tym samym aby
Siriusa zimne dłonie błądziły pod jego bluzką po nagim ciele. Odchylił
też w bok głowę udostępniając mu dojście do szyi i po chwili poczuł jak
starszy się na niej zasysa. Jęknął dając tym samym aprobatę na takie
zachowanie, chociaż naprawdę chciałby poznać powód z jakiego ten się
wcześniej do niego nie odezwał, a teraz miał ochotę go pożreć.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Pamiętasz drogę do mojego pokoju? –</span>
zaczepnie uśmiechnął się podnosząc anestezjologa twarz za brodę do góry
by ich spojrzenia mogły się spotkać i aby później go pocałować.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-14, 20:08<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Im dłużej na coś czekasz, tym większą radość później ci sprawi — mówił
Sirius — ale skoro już dłużej nie mogłeś beze mnie wytrzymać...
<br />
Chwycił za róg jego koszulki i pociągnął ją ku górze. Zbędne ubranie
wylądowało na podłodze. Oczywiście, że pamiętał drogę do pokoju chłopaka
i znaleźli się tam całkiem szybko. Tym razem Sirius zamknął za nimi
drzwi i pozbył się gumy z ust. Przesunął dłonią po bladych ramionach,
które zdążyły stracić swoje charakterystyczne naznaczenia. Właściwie
mężczyzna nie znał nawyków seksualnych studenta, ale skoro żaden nowy
ślad się nie pojawił, to mogło to oznaczać, że chłopak nie miał okazji
na tego typu przygody w ciągu najbliższych dni. Gdy tylko znaleźli się w
pomieszczeniu, Sirius przycisnął jego biodra do najbliższego mebla i
tym akurat okazało się drewniane biurko. Początkowe muśnięcia wargami
zmieniły się teraz w agresywne pocałunki, podczas których chłopak z
premedytacją i z wyjątkowo sprośnymi pomrukami, ocierał się o krocze
mężczyzny. Zamglone spojrzenie Davida przypominało to sprzed tygodnia,
ale bynajmniej nie było spowodowane alkoholem. Dzieciak zdecydowanie był
niewyżyty.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-14, 22:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Siriusa
odpowiedź nie przypadła mu do gustu i gdyby tylko lekarza nie był
zajęty jego szyją to mógłby to zauważyć po jego minie. Gdyby miał uszy
byłyby przyklapnięte, jakby zrobił coś złego i wstyd było się do tego
przyznać. W głębi domyślał się – a może nawet wiedział? – że starszy nie
miał tak naprawdę w planach do niego dzwonić. Zapewne w barze spotkali
się przypadkiem i mieli możliwość dopomóc sobie w ciężkiej życiowej
sytuacji. W końcu zdawać się wtedy mogło, że bardzo potrzebowali
bliskości drugiego ciała, spełnienia cielesnego. Ta myśl zakuła Davida,
bo właśnie czegoś takiego chciał uniknąć a teraz pchał się w to jeszcze
bardziej. Z drugiej strony, może dobrze jest mieć kogoś na telefon, ale
tego samego? W końcu jeżeli Sirius przyjechał teraz to może za kolejnym
razem też przyjedzie? Takie wyjście pośrednie między puszczaniem się a
celibatem?
<br />
Podniósł ręce na znak, że nie protestuje przeciwko zdejmowaniu ubrań.
Pozostawili więc po sobie w korytarzu kurtkę i koszulkę na podłodze.
Ciekawe czy do czasu aż Tom wróci nadal tam będą. Nie było co nad tym
wszystkim debatować, należało działać.
<br />
Szybko znaleźli się u niego w pokoju zapominając o reszcie świata. Jak
widać światło w tym pokoju nie było im potrzebne. To palące się w
salonie, a także włączony telewizor, także było zbyteczne, ale obaj nie
mieli do tego głowy. Chwilę przepychali się po pokoju aż poczuł za sobą
biurko. Chciał trochę przesunąć ręką rzeczy, znajdujące się na nim, i
wtedy poczuł stanowcze szarpnięcie za biodro i nagle wylądował tyłem do
Siriusa. Szczerze? Taki był niewyżyty, że przy biurku od tyłu tego nie
robił. Ale straszy nie musiał o tym wiedzieć, jak i o tym, że raczej nie
wychodził w trakcie seksu poza sferę łóżka, ewentualnie kanapy. Czuł
jak ręce doktora pełzały po całym jego ciele, jak sugestywnie pocierały
przód jego dresów a krocze jego tyły. Usta także nie próżnowały
sprawiając, że spomiędzy Davida warg zaczęły wypływać ciche jęki.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Gumki. –</span> sapnął opierając się
na moment przedramieniem na biurku wskazując drugą ręką półkę nocną
gdzie poprzednim razem zarówno prezerwatywy jak i żel się znajdowały.
Jeżeli Sirius posłuchał go to mógł się przekonać, że zestaw się nie
zmienił, znowu będą kochać się w akompaniamencie brzoskwiniowego zapachu
co także wskazywało na to, że chłopak nie prowadził aż tak szalonego
życia seksualnego skoro jednego niezbyt wielkiego żelu nie potrafił
wykończyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-15, 00:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
brzuch chłopaka dotknął zimnego biurka, Sirius szybko pozbawił go
zbędnych resztek odzieży. Młode ciało pod nim tak żywo reagowało na
każdy dotyk, że miał ochotę przelecieć Davida już teraz, bez żadnego
zabezpieczenia. To jednak byłoby wielce nierozsądne, więc posłuchał jego
polecenia.
<br />
— Nie ruszaj się — szepnął do ucha studenta, przyciskając go mocniej do
blatu, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że to nie prośba, a bardziej
rozkaz. Szybko zgarnął potrzebne rzeczy i wrócił do kochanka. Czuł, że
jeszcze parę takich spotkań i specyficzny zapach brzoskwini będzie mu
się kojarzył tylko z jednym. Ciasne, czarne spodnie nie były w tym
momencie najwygodniejsze, dlatego rozpiął je, zanim ponownie oparł się
dłonią po jednej stronie biurka. Drugą, pokrytą uprzednio żelem, ręką
przesunął wzdłuż kręgosłupa chłopaka, który pod wpływem tego dotyku
wygiął się lekko w łuk. Chętne biodra powędrowały w stronę ukrytej pod
materiałem erekcji Siriusa, gdy dłoń lekarza zatrzymała się pomiędzy
pośladkami Davida. Palce starszego wręcz okrutnie powoli zanurzyły się w
spragnionym chłopcu, który zniecierpliwiony wolnym tempem, w pewnym
momencie zaczął nawet wychodzić naprzeciw ruchom mężczyzny. Nie mogąc
już dłużej znieść widoku wijącego się pod nim ciała, rozerwał paczkę
prezerwatyw i zsunął spodnie do połowy ud, aby po chwili zastąpić palce
nabrzmiałym penisem. Wyrwał tym samym kolejny głośny dźwięk z ust
partnera.
<br />
— Kurwa... — syknął i złapał go za biodra. Odchylił głowę pod wpływem
obezwładniającego uczucia, bo mięśnie młodszego silnie zacisnęły się
wokół jego męskości. Po chwili uśmiechnął się sam do siebie, na myśl o
tym, że kiedyś był w stanie zrezygnować z tego na tyle długich lat.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-16, 12:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Szept
do ucha połączony z przygryzieniem płatka sprawił, że Dave zrobił
zupełnie na odwrót i zawiercił się pocierając swoim tyłkiem o
wybrzuszenie znajdujące się w Siriusa spodniach. Całe szczęście, że nie o
takie ruszanie się chodziło starszemu i że i on tak reagował. Gdyby
student nie wyczuł tego co wyczuł u bruneta to chyba by się zapadł pod
ziemię. To byłaby najgorsza z najgorszych opcji, jakby zmuszał drugą
osobę do seksu. Chociaż czy mógł go zmuszać? Prawda była taka, że
anestezjolog sam był niezłym napaleńcem. Od kiedy tylko przekroczył próg
Blackwooda mieszkania dobierał się do niego, oznaczał i rozbierał.
Jakby śpieszył się lub chciał się zatracić w tym co miało między nimi
nastać.
<br />
David miał cichą nadzieję, że lekarz wcale nie zapomniał o
zabezpieczeniu a jego przypomnienie nie było potrzebne. Mimo wszystko,
wolał o tym wspomnieć teraz niż jakby mogło być za późno.
<br />
Poczuł śliski dotyk, który sprawił, że przeszyły go ciarki i wygiął się.
Ciało samo reagowało wiedząc co się ma za chwilę wydarzyć. Przesunął
rzeczy ręką bardziej na prawo robiąc sobie więcej miejsca na biurku, by
mógł się wygodniej oprzeć na nim przedramionami, bo najwidoczniej mieli
tutaj zostać. Spomiędzy ust wyrwało mu się sapnięcie kiedy poczuł jak
powoli Sirius wkłada w niego palca. Tym razem był odczuwalnie bardziej
spięty, brak alkoholu robił swoje. Rozciąganie siłą rzeczy musiało
potrwać dłużej. Nie zmieniało to faktu, że Dave nadal tego nie lubił i
chciał tą część przejść jak najszybciej, więc kiedy tylko poczuł się
trochę lepiej przygotowany sam zaczął poruszać biodrami a nawet
wyzywająco obejrzał się przez ramię na starszego, który naprawdę
wyglądał w tym momencie jak wygłodzone zwierzę. I kto nie mógł dłużej
wytrzymać bez kogo, pomyślał studencik i nagle wygiął się czując jak
zdecydowanie nie palce zaczęły w niego wchodzić.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Poczekaj. –</span> syknął kiedy wszedł
w niego a końcowe wejście było jednym mocnym pchnięciem, które miało
dobić do samego końca. Zabolało to i potrzebował się przyzwyczaić do
czegoś grubszego i dłuższego. I chociaż miał chwilę na to, to Sirius
chyba nie miał zamiaru rozpieszczać go czymś takim jak czas na
przygotowanie się, bo zaraz poczuł jak zaczął się poruszać.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-18, 15:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Sirius
nachylił się nad studentem, składając na jego ramionach i łopatkach
parę krótkich pocałunków. Tym samym dał mu chwilę na zaczerpnięcie kilku
oddechów, choć ciężko mu było opanować szalejące w nim uczucia. Po
chwili przesunął dłonią po boku młodszego, zatrzymując się na zgrabnym
tyłku. Gdyby tylko David wiedział, jak dużą władzę miał teraz nad
Siriusem, którego myśli krążyły już tylko wokół tego ujmująco prężącego
się pod nim ciała. Przygryzł wargę, kiedy jego ruchy stały się
mocniejsze i bardziej rytmiczne. Momentalnie z ust Davida popłynęły
znajome już mężczyźnie jęki, na co lekarz uśmiechnął się nieznacznie, a
jego druga ręka od razu wylądowała w ciemnych kosmykach partnera. Nie
zastanawiał się na ile może sobie pozwolić. Każdy jego ruch był
całkowicie instynktowny i nie miał zamiaru się hamować, bo będąc z nim,
ponownie balansował na granicy szaleństwa. Pociągnął chłopca za włosy ku
górze, odchylając jego głowę do tyłu i odrywając lekko umięśniony tors
od blatu biurka. Ciało młodszego zadrżało, a jego nogi ugięły się lekko
pod napływającą falą przyjemności, która potęgowała się z każdym
kolejnym, głębokim pchnięciem. Coraz głośniejsze jęki mieszały się z
brutalnym odgłosem uderzania mebla o ścianę. W tym momencie Sirius miał
tylko nadzieję, że sąsiedzi Davida nie będą mieli mu za złe tego
koncertu, bo być może poczułby się winny. Sapnął, czując mięśnie
zaciskające się na jego męskości i automatycznie szarpnął bruneta za
włosy, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Ostatni dźwięk z
rozchylonych ust partnera przerodził się w cichy pisk.
<br />
— Rozbrajająco uroczy — mruknął zachrypniętym od podniecenia głosem i
przesunął drugą dłoń na boleśnie twardego penisa studenta.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-18, 16:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Mocne
dobicie do końca sprawiło, że Dave spiął się, co oczywiście odczuł też i
Sirius. To spięcie potrzebowało delikatnego rozluźnienia, które
przyszło z muśnięciami ustami pomiędzy jego łopatkami oraz przesunięciu
dłonią po jego boku. Te dwie czynności były miękkie, delikatne co
sprawiło, że student faktycznie mógł odsapnąć. Chociaż nie na długo.
<br />
Teraz nie było czasu na urocze gesty i szybko mógł do takiej konkluzji
Blackwood dojść. Jego biodra przy mocnym pchnięciu wbijały się w krawędź
biurka próbując przesunąć mebel dalej pod ścianę, chociaż takiej
możliwości nie było. Aby utrzymać równowagę rozjechał się trochę nogami
na boki, robiąc tym wygodniejsze miejsce dla Siriusa, i oparł się
przedramionami na blacie a na nich położył swoją klatkę piersiową. Nie
długo jednak spędził czas w takiej pozycji, bo poczuł jak starszy
wplątał jedną swoją dłoń w jego włosy i mocno je ścisnął. Spomiędzy
młodszego ust dało usłyszeć się syk, ale nie było w tym wielkiego bólu a
przynajmniej skupiał się na zupełnie czymś innym.
<br />
Doktorek szybko odnalazł jego prostatę albo po prostu pamiętał po
poprzednim razem gdzie ona była. Mocne, rytmiczne uderzenia w nią
sprawiały, że z każdą chwilą było u niego więcej jęków. Tym bardziej, że
pierwsze szarpnięcie za włosy wygięło go bardziej i pozostał z
otwartymi ustami. Za drugim nie wytrzymał – zabolało – i pisk wydobył
się z jego gardła połączony z jedną, samotną kroplą łzy. Wylądował
praktycznie na Siriusa klacie plecami i za karę też pociągnął go za
włosy, tyle że w dół aby mogli się pocałować. W trakcie pocałunku
stęknął mu w usta czując jak po jego penisie zaczęła prześlizgiwać się
dłoń. Nie miał jak odpowiedzieć, ale sugestywnie poruszył biodrami
starając się aby partner zrozumiał, że chciał większej reakcji i
spełnienia, bo jego zdaniem w zupełności sobie na to zasłużył.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-18, 22:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
do ich zbliżenia Sirius dołączył jeszcze pobudzanie chłopca ręką, nie
musiał długo czekać na efekt. Syknął cicho, gdy student odrobinę za
mocno, choć nieświadomie zagryzł jego wargę, szczytując na blat przed
sobą. Parę chwil później lekarz wypuścił z dłoni poplątane kosmyki
chłopaka, również dochodząc i zatracając się w przyjemności. Oparł się
dłonią o mebel, na który opadł też wcześniej David, starając się
opanować rozszalały oddech. Mężczyzna ostrożnie wysunął się z jego ciała
i podciągając spodnie, wyrzucił prezerwatywę do kosza. Faktycznie
dzieciak był idealnym lekiem na stres. Teraz nawet żałował, że nie
spotkali się wcześniej. Opadł na łóżko, spoglądając na potarganego i
(wcale nie mniej niż ostatnio) poznaczonego malinkami chłopca.
<br />
— Całkiem do twarzy ci z tymi ugryzieniami — stwierdził krótko. — Chyba muszę częściej cię odwiedzać.
<br />
Teraz kiedy Sirius znał już całą prawdę, nie miał żadnych oporów, przed
tego typu spotkaniami. Co więcej, przeszła mu przez myśl nawet możliwość
przeniesienia się do Kojota na kilka dni. Po prostu po to, żeby
poukładać myśli. Szybko jednak odsunął od siebie ten pomysł, bo przecież
nie mógł zostawić syna na tak długi czas. To głównie dla niego musiał
udawać, że wszystko jest w porządku.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-19, 10:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Zagryzienie
nie było celowe, ale na pewno Sirius sobie na nie zasłużył. Poza tym,
to nawet w małym stopniu nie pozwoliło Davidowi odwdzięczyć się za to co
miał na sobie. To było jednak niczym impuls, który uwolnił dłoń z jego
włosów aby mogła przenieść się na jego biodro. Trzymany mocno za nie i
pieszczony z przodu doszedł dość szybko. Nie miał siły, więc położył się
brzuchem na brudnym biurku pozwalając partnerowi dość.
<br />
Jeszcze chwilę leżał wypięty na biurku kiedy lekarz walnął się na łóżko.
Ciężko było mu unormować oddech. Nie mógł jednak narzekać, bo dostał
spełnienie jakiego oczekiwał od tego spotkania. Parsknął śmiechem na
Siriusa tekst i w końcu podniósł się. Spojrzał na swój brzuch, który był
cały umazany w spermie. Skrzywił się na to i sięgnął po chusteczki,
które miał w szafce biurka aby się wytrzeć. Kiedy ogarnął to, i przy
okazji biurko, do normalnego stanu znalazł na podłodze swoje bokserki i
je założył a potem usiadł na łóżku tuż obok lekarza.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie miałbym nic przeciwko. –</span>
uśmiechnął się delikatnie i dopiero teraz zaczynało mu się robić jakoś
tak głupio. Jak dalej poprowadzić rozmowę? Chciałby się coś więcej
dowiedzieć o tym człowieku. <span style="font-weight: bold;">- Może.. zostaniesz na noc? Nakarmię cię. –</span>
ostatnie słowa dodał jakby to było przekupstwo stulecia. Było jednak
widać po nim, że był niepewny. Gdyby był psem jego ogon pełen wahania
stałby nie wiedząc czy ma opaść czy zacząć się bujać z radości. Nie
wyglądał teraz też jak niewyżyte dziecko a raczej takie dość urocze i
trochę zakłopotane, ale próbujące to ukryć.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-19, 22:57<br />
<hr />
<span class="postbody">David
w jednej chwili z wyuzdanego chłopca zmienił się w niewiniątko z
nieśmiałym uśmiechem na ustach. Po takim spektakularnym „zapoznaniu”
Sirius musiał przyznać, że nie spodziewał się w jego głosie tej całkiem
uroczej niepewności. Praktycznie wcale nie zastanawiał się nad
propozycją młodszego, bo wydała mu się ona idealnie trafioną. Powrót do
domu i słuchanie wywodów Eve nie wchodziło w grę.
<br />
— Zależy, co masz dobrego — odpowiedział lekko, ale prawdę mówiąc, nie
miało to żadnego znaczenia. Przecież nigdy nie odmawia się darmowego
jedzenia. Jednak zdziwił go fakt, że David miał czas na przygotowywanie
posiłków. — To teraz studenci umieją gotować?
<br />
Mężczyzna dobrze pamiętał, jak cały akademik żywił się niemal wyłącznie
zupkami w proszku. Jego znajomi prześcigali się w wymyślaniu coraz to
głupszych pomysłów i nawet nie przyszło im do głowy, żeby zjeść coś
normalnego. Więcej pieniędzy zostawało wtedy na alkohol. Sirius
rozejrzał się po pokoju, który swoją drogą był całkiem porządnie
wyposażony. „Nieźle, jak na studenta” pomyślał i chwycił grubą książkę,
która leżała na poduszce obok. Nie zawracał sobie teraz głowy
zakładaniem koszulki, bo szczerze mówiąc, nawet nie miał pojęcia, w
które miejsce została ona rzucona. Opadł plecami na łóżko i trzymając
podręcznik przed twarzą, przerzucił kilka kartek.
<br />
— Właściwie co studiujesz? — zapytał, marszcząc brwi i próbując doszukać
się choćby jednego znajomego słowa w tych makabrycznie wyglądających
zbitkach liter. — Wygląda jak inwokacja do szatana.
<br />
Jedyne języki obce, jakie znał to niemiecki i śladowe ilości łaciny, choć to wynikało po prostu ze specyfiki jego zawodu.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-20, 11:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Wyimaginowany
ogonek zaczął szybko machać. Jak mógł się nie ucieszyć na to, że ktoś
przystał na jego propozycję? Tym bardziej, że naprawdę chciał spędzić z
tym facetem trochę więcej czasu, móc go lepiej poznać. Sirius wydawał
się być buntownikiem, głodnym, dzikim zwierzem. Dave po cichu wierzył w
to, że może uda mu się go oswoić, taka naiwna, dziecięca myśl. Nigdy
wcześniej czegoś takiego nie próbował, więc to było nowe, ekscytujące i
ciekawe wyzwanie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie powiedziałem, że będę gotował tylko, że ciebie nakarmię. –</span>
uśmiechnął się, ale z racji potężnego zmęczenia po tym co właśnie
wyprawiali opadł plecami na łóżko. Potrzebował odsapnąć aby organizm
wrócił do normy. <span style="font-weight: bold;">- Nie jestem jakimś geniuszem w tej materii, ale coś tam wykombinuję.</span>
<br />
Tak naprawdę brał pod uwagę to, że starszy może zostać na noc i że
przydałoby im się załatwić coś do jedzenia. Zamówienie czegoś na wynos
było spoko, ale kawałek kurczaka, trochę makaronu i warzywa z patelni
wyjdą o wiele taniej i zdrowiej.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Hm? –</span> przewrócił się na bok otwierając oczy, bo na chwilę odpłynął myśląc jak i co przygotuje na ich późną kolację. <span style="font-weight: bold;">- Mniej ambitnie niż medycyna. Italianistykę, ale to jest akurat podręcznik do francuskiego. –</span>
niezrozumiały wzrok Siriusa, który wręcz pytał co ma uczenie się
włoskiego do podręcznika od francuskiego, sprawił, że David delikatnie
się uśmiechnął. <span style="font-weight: bold;">- Kiedy studiuje się
jakiś język na drugim roku musisz wziąć sobie jakiś inny, dodatkowy.
Miałem do wyboru albo hiszpański albo francuski i jakoś tak
stwierdziłem, że ten drugi będzie ciekawszy. Raczej tym szatana nie
wywołasz, w końcu to podobno język miłości.</span>
<br />
Przeciągnął się i wstał. Musiał się do końca ubrać, zgarnąć ciuchy z
korytarza zanim przyjdzie Tom, wyłączyć telewizor oraz światło w salonie
i faktycznie coś ugotować. Także jeżeli doktorek chciał z nim dalej
pogadać musiał ruszyć za nim.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Jak chcesz możesz tutaj zostać i zjemy w łóżku albo jest jeszcze do wyboru kanapa w salonie i telewizor. Sam wybieraj.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-20, 13:55<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Czemu akurat Italianistykę? — zapytał Sirius i odłożył podręcznik z
powrotem na materac. Wstał, przeciągając się nieco, a gdy chłopak
skierował kroki do kuchni, podążył za nim. Oparł się biodrem o blat
stołu, zakładając ręce na piersi. — To chyba nie jest zbyt popularny
kierunek.
<br />
Sirius nigdy nie zastanawiał się na niczym innym poza medycyną. Nawet
jeśli jakoś radził sobie z matmą, tak z nauk humanistycznych był
całkowicie beznadziejny.
<br />
— Nie pochodzisz z Londynu, prawda? — zapytał mężczyzna, gdy zaległa
krótka cisza, przerywana tylko odgłosem smażonych warzyw. Skoro chłopak
wynajmował mieszkanie w stolicy, to najpewniej pochodził z innego
miasta. Ewentualnie po prostu nie chciał mieszkać z rodzicami, co byłoby
też całkiem możliwe. W między czasie spojrzał na lodówkę z wyklejonymi
na niej planami zajęć, stwierdzając, że David ma na tych studiach
zdecydowanie za dużo czasu wolnego. Chłopak rozrywał właśnie opakowanie z
makaronem, gdy mężczyzna zajrzał przez jego ramię.
<br />
— Pomóc ci? — mruknął mu do ucha, kładąc dłonie na jego biodrach.
Kierowała nim nieodparta potrzeba ciągłego dotykania bruneta i właśnie
po raz kolejny jej uległ.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-20, 14:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Kolejny
miły gest, który ucieszył Davida, Sirius ruszył za nim. Miał możliwość
po wszystkim wyjść z mieszkania i go zostawić, ale tego nie zrobił. Mógł
też puścić go samego do kuchni i pozostać w łóżku albo spocząć na
kanapie w salonie przed telewizorem. Nie jedna osoba by tam się schowała
próbując tym samym uciąć niepotrzebne rozmowy. Wychodził jednak na to,
że lekarz chciał go lepiej poznać a czyż to nie wróżyło dobrze? Gdyby
nie bolący tyłek to student latałby jak na skrzydłach po tej małej
kuchni.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Czy ja wiem, powiedziałbym, że przypadek. –</span>
trzasnął lodówką wyjmując z zamrażalnika mrożone chińskie warzywa oraz
kurczaka. To drób wrzucił jako pierwszy na patelnię aby go podsmażyć a
potem zdjął go z niej i wsadził tam warzywa. <span style="font-weight: bold;">-
Czułem potrzebę wyprowadzenia się z domu, więc miałem dwie opcje albo
praca albo studia. Wybrałem łatwiejszą ścieżkę. A italianistyka, bo nic
mnie w sumie zbytnio nie interesowało, z języka angielskiego zawsze
byłem całkiem niezły, więc pomyślałem, że może pójść w to. Zawsze trafi
się jakaś fucha tłumacza czy coś, tak wtedy myślałem. Nie spodziewałem
się, że będzie przy tym tyle roboty.</span>
<br />
Uśmiechnął się do patelni a widząc, że warzywa rozmroziły się wstawił
obok garnek z makaronem. Wtedy też serce mu podskoczyło jak poczuł
dłonie na swoich biodrach. Podobało mu się to, i to bardzo.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Wystarczy drobna zapłata. –</span>
odwrócił się i pocałował go, ale syczące na patelni mrożonki nie
pozwoliły na długo oderwać od siebie wzroku. Zamieszał w nich dodając
pieprz i sól a po chwili kurczaka, którego wcześniej odstawił. Wyciągnął
się, stając na palcach i pozwalając aby bluzka powędrowała mu w górę i
by dłonie Siriusa dotykały jego skóry, wyciągnął sos w słoiku i dolał go
do potrawy pozwalając by ta się w nim zanurzyła. Zamieszał kilka razy i
teraz musieli już czekać jedynie na makaron pozwalając by wszystko na
patelni przesiąkło smakiem sosu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nie, nie jestem z Londynu. Pochodzę z Guildford. A ty? Jesteś stąd? Czemu medycyna? I czemu anestezjologia?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-20, 15:57<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Czyli zakładasz, że praca jest trudniejsza? — zapytał i zaśmiał się
cicho na tę absurdalną myśl. Same studia wspominał dobrze, jednak kiedy
przychodziły terminy egzaminów, zarywał noce, żeby zaliczyć je na
zadowalającą ocenę. Zdobywanie wiedzy z zakresu medycyny zdecydowanie
nie należało do przyjemności, ale praca w tym zawodzie była tego warta. —
Wiesz, w robocie nikt nie wymaga ode mnie recytowania anatomii
człowieka po łacinie, więc nie będę kłamał. Nauka faktycznie ssie.
<br />
Kiedy David w końcu skończył przygotowywać jedzenie, oderwał się
ponownie od patelni i złączył ich usta. Dłonie Siriusa automatycznie
powędrowały pod podwiniętą koszulkę. Gdyby nie był tak wyczerpany ich
dopiero co minionym zbliżeniem, najpewniej dobrałby się do niego
ponownie, bo chłopak działał jak najlepsza używka. Tylko czy to było do
końca zdrowe?
<br />
— Jestem rodowitym Londyńczykiem i szczerze mówiąc, byłem beznadziejnym
uczniem. Jedyne co mi wychodziło, to biologia, dlatego tak zdecydowałem.
A poza tym, to nawet lubię mieć władzę nad bezwolnym ciałem. — Ostatnie
zdanie Sirius wypowiedział z lekkim uśmiechem, na co chłopak zmrużył
oczy niepewnie. Usta młodszego były wciąż zaczerwienione od agresywnych
pocałunków sprzed niecałej godziny, ale mężczyzna nie uważał wcale, aby
było to wystarczające. David najwyraźniej też, bo ponownie złożył
pocałunek na wargach Siriusa, ale tym razem był on o wiele głębszy i
wolniejszy. Mężczyzna jeszcze bardziej zmniejszył dystans między nimi,
gdy jego ręce bezwiednie zsunęły się na pośladki chłopca. Ostatecznie
świadomość przywrócił mu skwierczący na patelni makaron, który dawał o
sobie znać już od dłuższego czasu.
<br />
— David... — sapnął pomiędzy pocałunkami i zaśmiał się, sięgając dłonią w
stronę kuchenki za brunetem, który wciąż uwieszony był na jego szyi. —
Jedzenie nam spłonie.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-20, 16:20<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- No wiesz, wszyscy tak mówią, co nie? <span style="font-style: italic;">Jak pójdziesz do pracy to dopiero dowiesz się co to za harówka.</span> I takie tam. Poza tym, coś już tam z tego liznąłem, bo dorabiam sobie w księgarni. –</span>
uśmiechnął się z dumą, jakby to było naprawdę coś niesamowitego a
przecież to była jedynie dorywcza robota. Chociaż na pewno inna od tych,
które przeciętnie studenci wybierają czyli jakieś restauracje,
kawiarnie czy bary. Wszystko to gdzie napiwki cieniło się wyżej niż
święty spokój. Co zapewne znowu mówiło całkiem sporo o chłopaku.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Niby recytować nie musisz, ale nadal musisz to pamiętać aby kogoś nie zabić.</span>
<br />
Zamieszał na patelni a zaraz po tym zrobił jeden krok w bok aby
wyciągnąć sitko, do czego potrzebował się schylić – przy okazji
przejechał pośladkami po Siriusa miejscu intymnym - odcedzić makaron i
wrzucić go na patelnię.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Widać, że biologia dobrze ci idzie. –</span> uśmiechnął się zaraz po tym jak minęła ta dziwna chwila konsternacji w sprawie bezwolnych ciał. <span style="font-weight: bold;">- Już dwa razy mogłem się o tym przekonać. –</span>
biologia to też ciało, więc zagrywka nie była najgorsza. Tym bardziej,
że doprowadziła go do kolejnego pocałunku, w którym mógł się rozpłynąć. Z
zadowoleniem przełożył ręce przez starszego ramiona i przybliżył się
aby móc go mieć bliżej siebie. Miał wrażenie, że doktorek pragnął zbadać
całą jego jamę ustną i wcale nie miał nic przeciwko temu.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Tak? –</span> zapytał lekko rozmarzony
a następnie zakłopotał się a rumieniec wypłynął na jego uszy i szyję.
Sirius wyłączył kuchenkę, ale to było za mało. Obrócił się w jego
ramionach z powrotem tyłem do niego i szybko wszystko zamieszał. Na całe
szczęście sos uratował sprawę. Wyjął dwa talerze i nałożył na nie
wszystko co przygotował, więc porcje były całkiem spore.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Salon czy mój pokój? -</span> wybór
pozostawił starszemu a wychodząc tuż za nim, pozostawiając brudne
naczynia na później w zlewie, szybko podniósł skórzaną kurtkę i odwiesił
ją na wieszak a swoją bluzkę wrzucił do pokoju, aby Tom później się o
nią nie zabił. Usiadł blisko, ale starając się aby nie być zbyt
nachalnym i spojrzał na Siriusa. <span style="font-weight: bold;">- Smacznego. No i skoro jesteś stąd to może polecisz coś co warto odwiedzić a czego turyści nie znają?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-20, 17:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Sirius
bez odpowiedzi ruszył do salonu. Wydało mu się to lepsze niż brudzenie w
jego pokoju jeszcze jedzeniem. Po drodze znalazł swoją zaginioną
koszulkę, którą zgarnął z półki w korytarzu i założył na siebie, na
wypadek jakby współlokator chłopaka zechciał wrócić do domu. Zajął
miejsce na sofie, gdzie zaraz obok niego usiadł student. David cały czas
wyglądał tak, jakby przed chwilą rozpakował wymarzony prezent. Ta
silnie, choć nie do końca udolnie, ukrywana przez bruneta wesołość,
wywołała u Siriusa cichy śmiech.
<br />
— To od jak dawna tu mieszkasz? — zapytał. Był już początek kwietnia,
więc jeśli chłopak zaczynał naukę październiku, miał już trochę czasu na
zwiedzanie miasta. — Wiesz, właściwie poza tymi typowymi turystycznymi
miejscami, to warto przejechać się do Chinatown. Kiedyś przesiadywałem
tam często w jednej z restauracji.
<br />
Jedzenie, które przygotował chłopak, nawet jeśli nie było bardzo wyszukane, to smakowało naprawdę nieźle i wymagało pochwały.
<br />
— Tak naprawdę, to odkąd... — zaczął Sirius, ale przerwał w połowie
zdania. Przecież nie może powiedzieć Davidowi, że ma w domu dzieciaka i
żonę. To byłoby teraz bardzo nie na miejscu. Skarcił się w myślach,
próbując uratować jakoś sytuację. — Odkąd zmieniłem pracę mam nieco
mniej czasu na łażenie po mieście i często zostaję w szpitalu po
godzinach. Kiedy zabieg się przedłuża, nie mogę po prostu wyjść, nawet
jeśli teoretycznie skończyłem robotę.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-20, 18:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Szczerze?
Dokładnie tak Dave teraz się czuł. Jakby dostał najlepszy prezent pod
choinkę jaki mógł sobie tylko wymarzyć. Chciał mieć faceta, na
wyłączność i tylko swojego, który będzie się nim interesował, tym co
robi, gdzie jest itd. Pragnął być w stałym związku. Możliwe, że to
marzenie brało się z tego, że chciał zrobić na przekór społeczeństwu,
które myślało, że jak gej to już normalnego związku nie będzie miał, a
już na pewno swojemu ojcu, który uważał to kim jest jego syn za czyste
zło. A ta odrobina zainteresowania z strony Siriusa dawała mu pewne
podwaliny do rozszerzenia swojego marzenia, do myśli, że to może jednak
było właśnie to czego szukał. Nie był oczywiście nastawiony, że lekarz
musi być tym jedynym księciem z bajki, ale… przecież mógłby nim być,
prawda?
<br />
Sięgnął po pilot do telewizora i miał zamiar włączać jakiś kanał z
muzyką – aby nie musieli słuchać jak mlaskają – ale trafił na jakiś
dokument przyrodniczy na temat pingwinów i misi polarnych. Może być.
Przyciszył głos na tyle, że mogli słyszeć co było mówione, ale też aby
nie przeszkadzało im to w rozmowie, na którą miał szczerze nadzieję.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Nooo… jestem na trzecim roku, więc już
trzy lata jak tutaj jestem. Chociaż wcale tak dużo nie podróżuję. Znam
tutaj najbliższą okolicę, centrum i to co znajduje się w okolicy mojego
uniwerku. Za duże jest to miasto, można by z niego zrobić co najmniej
trzy różne i to całkiem spore.</span>
<br />
Wziął kilka kęsów i trochę się uspokoił, bo smakowało całkiem nieźle,
przynajmniej tak on to oceniał. Odwrócił na chwilę wzrok w stronę
ekranu. Nie mógł wpatrywać się w mężczyznę niczym w obrazek, chociaż
miał taką ochotę. Chciał go lepiej poznać aby w każdym tłumie mógł
rozpoznać te zielone oczy, ciemne włosy czy prosty nos.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- No tak, pewnie musi być ci ciężko.
Długie zmiany, asysty przy stole operacyjnym, doglądanie pacjentów. Na
pewno długo się przy tym wszystkim schodzi. Ale czasami udaje ci się
wyrwać na jakąś imprezę. –</span> spojrzał z powrotem na niego z
delikatnym uśmiechem. Sam nawet nie wiedział, że właśnie dawał
podpowiedzi do idealnych wymówek przed ich spotkaniami, że jest zmęczony
po pracy, że musi zostać z pacjentem, że ma operację czy długi dyżur.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-20, 19:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Sirius mruknął tylko, potwierdzając słowa chłopaka.
<br />
— Ale wcale nie narzekam, to świetna praca — zreflektował się po chwili. — Nie myślałeś nigdy o medycynie?
<br />
Mężczyzna odłożył pusty talerz na stolik przed sobą i opadł na oparcie
sofy. Kanał, który włączył David, był niesamowicie nużący.
<br />
— Ten chłopak, z którym mieszkasz, to twój znajomy z uczelni? — zapytał
lekko. Przez głowę przeleciała mu głupia myśl, że może to ktoś więcej
niż kolega. Skoro Sirius potrafił zdradzać żonę, z którą był już kilka
lat, to bardzo prawdopodobne, że i David prowadził podwójne życie. W
takim wypadku nie chciałby czasem wpaść na tego faceta w korytarzu.
Lekarz zdecydowanie za dużo myślał, więc rozejrzał się po salonie,
dostrzegając drzwi balkonowe za grubą zasłoną. Głód nikotynowy odezwał
się w sekundę i odsunął wszystkie nieciekawe rozważania na bok.
<br />
— Można tu palić? — zapytał, wskazując na okno. Tak w razie czego, jakby
brunet miał coś przeciwko. W przypływie grzeczności, w drodze po fajki,
zabrał ze sobą brudne naczynie, odkładając je w kuchni do zlewu.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-11-23, 14:19<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-weight: bold;">- O matko, ja i medycyna. Ledwo chemię zdałem. Chyba bym wszystkich szybciej potruł niż pomógł. –</span>
zaśmiał się pakując makaron sobie do ust. Zastanawiał się po co w ogóle
wspominał o tym, że był fatalny z chemii? Chyba trochę stres go zżerał,
możliwe też, że z tego powodu był dopiero w połowie dania kiedy Sirius
już kończył.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Tom? Nie. Jest o rok niżej i studiuje marketing. –</span>
podkulił nogi pod siebie i brakowało jedynie wzruszenia ramionami aby
pokazać jak w ogóle się nim nie przejmuje. Wspólnie mieszkali, znali
się, ale nie było między nimi nic więcej. Ot znajomi, którzy w
ostateczności mogą wspólnie zabalować albo wyżalić się. Ostatnio Dave
musiał słuchać przez pół godziny o tym jak jakiś profesor oblał Toma
kiedy on miał przecież tak świetnie zrobioną prezentację!
<br />
<span style="font-weight: bold;">- W mieszkaniu nie, ale tam jest balkon. –</span> wskazał na zasłoniętą kotarę, która miała odcinać światło słoneczne. <span style="font-weight: bold;">- Tylko przymknij drzwi żeby zimno nie wlatywało do środka. </span>
<br />
Nie oddał swojego talerza, bo jeszcze jadł zastanawiając się czy nie
przesadził z gadaniem oraz jak to jest, że nasiąknięte wodą futro
niedźwiedzia polarnego nie sprawia, że jest mu zimno. W kilku
machnięciach widelcem zjadł to co miał na talerzy, wyłączył telewizor, i
odniósł go do zlewu pozostawiając do umycia na chyba wieczne nigdy albo
do momentu aż coś zacznie porządnie śmierdzieć.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Będę w pokoju! –</span> krzyknął w
stronę balkonu. Szybkim i bystrym spojrzeniem sprawdził jak sytuacja
stała, czy nie było w jakiś dziwnych miejscach czegoś czego by nie
chciał. Przemył jeszcze raz biurko, tym razem mokrą chusteczką, i rzucił
się na łóżko z laptopem. Zerknął na swój jutrzejszy plan jak i grafik w
pracy a potem na godzinę. Dziesiąta, to nie oznaczało, że było jakoś
bardzo późno. Odpalił Netflixa.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Pracujesz jutro? –</span> zapytał się
mimochodem zastanawiając czy może coś mogliby wspólnie obejrzeć aby nie
leżeć po ciemku w dziwnej atmosferze napięcia próbując zasnąć.</span>
<br />
<hr />
<b>Phoenix</b> - 2018-11-24, 14:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Mężczyzna
przeszedł przez salon, mijając studenta i otworzył drzwi balkonowe.
Przenikliwy chłód wiosennego wieczoru zadziałał na niego orzeźwiająco.
Przymknął za sobą okno, tak jak prosił student i odpaliwszy papierosa,
oparł się o zroszoną deszczem barierkę. David mieszkał całkiem wysoko,
dlatego widok stąd na rozświetlone drogi Londynu był nie najgorszy.
Dodatkowo okolica sprawiała wrażenie w miarę spokojnej i tylko kilka
samochodów co chwilę przecinało przeciwległą ulicę. Sirius w najlepszych
latach swojego życia wieczory i noce spędzał właśnie w ten sposób, bez
ciągłego pośpiechu i zamartwiania się o obowiązki. Jednak nie powinien
narzekać. W końcu teraz było go stać na wszystko, czego potrzebował i
przede wszystkim miał dla kogo żyć. Niestety w tym pozornie idealnym
świecie cały czas czegoś mu brakowało, jakby utracił wolność, na rzecz
sztucznej powagi i odpowiedzialności. Uśmiechnął się do siebie, na myśl o
tym, jak niegdyś powtarzał wszystkim, że jego przyszłość będzie wielce
odległa od przeciętności. Zgasił papierosa w znalezionej na stoliku
popielniczce, otrząsając się ze wspomnień i przypominając sobie ostatnie
wydarzenia. Przecież właśnie buntował się zdrowemu rozsądkowi i
bynajmniej nie czuł w tym wypadku poczucia winy, bo jego idealne życie i
tak chyliło się ku upadkowi. Nie miał ochoty teraz analizować, po
której stronie leżała wina za ten stan rzeczy. Wrócił do pomieszczenia
przemarznięty nieco bardziej, niż na początku przewidywał i zamknął za
sobą okno.
<br />
— Niestety tak, w końcu to dopiero środa — mruknął, gdy usłyszał pytanie
i przekroczył próg sypialni Davida. Usiadł na materacu obok niego i
spojrzał na ekran laptopa, unosząc kącik ust. — Netflix? Nie mów mi, że
też jesteś uzależniony od tych seriali.
<br />
Przed oczami pojawiła mu się od razu Eve, przesiadującą całe dnie w
salonie przed telewizorem, katując kolejne odcinki „Friends". Takie
przeciągające się w nieskończoność produkcje uważał za stratę czasu.
<br />
— Muszę wstać dość wcześnie, ale i tak mam problemy ze snem. Proponuję
film, jakie lubisz? — zapytał i oparł się o ramę łóżka. — Swoją drogą
wątpię, żeby na tym portalu było coś interesującego.</span>
<br />
<hr />
<b>Wish</b> - 2018-12-10, 13:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Obiecał
sobie, że nie będzie świrować, że nie będzie patrzył na Siriusa w
sposób jaki mógłby go odstraszyć, czyli jesteś mój, jedyny i na zawsze
pozostańmy razem. Miał do tego tendencję, bo jak się zafiksuje na jakimś
temacie to potrafi do niego dążyć aż zanadto. Dlatego odetchnął
spokojniej kiedy wrócił do swojego pokoju. Lekarz wrócił do niego, co
prawda potrzebował zachęty, ale wrócił. Możliwe, że chodziło mu tylko o
seks. Możliwe, że chciał uciec od czegoś w swoim życiu (bo przecież
zostaje jednak na noc), a może po prostu nie miał co z sobą zrobić. Dave
mógł być tylko zapchaj dziurą i musiał się z tym liczyć. Musiał jednak
patrzeć od tej przyjemnej strony gdzie przecież brunet zachowywał się
całkiem miło. Poza dość mocnym seksem – może takie preferencje? –
zostaje już drugi raz na noc, zjedli razem kolację i obejrzą film.
Zupełnie normalnie.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- Myślałem, że lekarze nie mają pracy od poniedziałku do piątku. –</span>
podniósł jedną brew a potem troszkę się zmieszał słysząc o
uzależnieniu. Czy to było już to? Lubił oglądać filmy czy seriale a ta
platforma była jedną z najlepszych do tego. Poza tym, studiował i
pracował, więc z pozostałą resztą wolnego czasu mógł robić co chciał, no
nie?
<br />
<span style="font-weight: bold;">- A nawet jeżeli to co? Lubię jak mi coś
gra w tle, a dobrym serialem nie pogardzę. I hej! To była moja
propozycja nie podkradaj mi jej. –</span> zaśmiał się i od razu wzdrygnął kiedy dotknął przypadkiem Siriusa dłoni a ta była zimna. <span style="font-weight: bold;">- Chryste, trzeba było krzyknąć, że jest chłodno to dałbym ci bluzę. –</span> niczym nadopiekuńcza matka podciągnął mu kołdrę.
<br />
Przez dłuższą chwilę szukali czegoś co mogłoby ich obu zainteresować.
Młodszy dał swoje kryteria, że nie może być to horror i nic z włoskiego
czy francuskiego kina. Miał dość złego tłumaczenia jakie pojawiało się w
nich.
<br />
<span style="font-weight: bold;">- A może umówmy się tak, mam polecony
dobry serial. Tyle tylko, że ma dziesięć odcinków a każdy po mnie więcej
godzinie. Może obejrzymy go razem? Przekonasz się, że jest tutaj coś
ciekawego. –</span> nie wiedział dlaczego, ale był przekonany, że <span style="font-style: italic;">Alterned Carbon</span> może naprawdę podpasować doktorkowi. Poza tym, jeżeli mają obejrzeć go razem to muszą się jeszcze kilka razy spotkać.</span><br />
<hr />
<br />
<center>
<span class="postbody"><div class="w1">
<div class="w3">
Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― <a class="postlink" href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/t61-oni-ona-i-dziecko" rel="nofollow" target="_blank">TUTAJ</a>
</div>
</div>
</span></center>
<span class="postbody">
</span><br />
<hr />
</td></tr>
</tbody></table>
</td></tr>
</tbody></table>
<table style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td align="center"></td>
</tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3274964467269330693.post-8769289191987676702019-01-20T11:12:00.000-08:002019-01-20T12:24:40.716-08:00The Lost Silence - 5/5 <br />
<hr />
<table border="0" style="width: 100%px;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><b><span style="font-size: large;"><span style="color: #3d85c6;"><b>Yaoi - The Lost Silence</b></span></span></b></td><td align="right" width="40"><br /></td></tr>
</tbody></table>
<hr />
<a href="https://rainbow-rpg.blogspot.com/2019/01/the-lost-silence-45.html">POPRZEDNIA CZĘŚĆ</a><br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-04, 00:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Tej nocy miał ogromne problemy z zaśnięciem.
<br />
Coś ściskało go mocno w środku, sprawiało że niemalże się dusił. Męczyło
go to okrutnie, a mimo iż Ian był obok...pomiędzy nimi wciąż stał ten
pierdolony mur. Chciał go zburzyć, tak bardzo tego chciał – chociażby
własnymi rękoma, chociażby miał je sobie całkowicie połamać, zedrzeć
skórę.
<br />
Jednak, póki co, niewiele mógł z tym wszystkim zrobić.
<br />
Jak to się stało? Dlaczego...?
<br />
Po prostu mógł trzymać gębę na kłódkę, to może nie zapadłaby między nimi taka atmosfera.
<br />
Zasnął z nadzieją, że następnego dnia będzie lepiej.
<br />
<br />
Nie było.
<br />
Wybudził ich telefon Iana. Beta. Miał problem z tym, żeby połączyć
fakty, żeby nawet przypomnieć sobie o tym co wydarzyło się poprzedniej
nocy, ale w końcu wszystko w niego uderzyło. Naprawdę nie chciał
zostawać sam, ale nie mógł zatrzymać Iana przy sobie. Nie wtedy, gdy
jego przyjaciel go potrzebował. Martwił się o Betę. I jeżeli potrzebował
porozmawiać z Ianem, to Max nie mógł mu przecież tego odebrać.
<br />
Zresztą, Ian nawet się nie wahał, od razu zbierając się do wyjścia.
Zamienili ledwie parę wymuszonych słów i Max już wiedział. Wiedział, że z
jakiegoś powodu nadal nie było kurwa okej. I nie rozumiał dlaczego. Ian
tak się przejął jego wyznaniem? Ale...dlaczego z tego powodu był aż tak
zdystansowany, to nie miało sensu. Przestraszył się? Przecież to była
przeszłość. Max zaznaczył, że nie chciał żeby Ian obchodził się z nim
specjalnie ze względu na to jedno wydarzenie.
<br />
A może chodziło o to, że Max wczoraj...że nie mógł...
<br />
I może Ian, w tym swoim durnym umyśle stwierdził że w takim razie powinien mu dać przestrzeń?
<br />
To wszystko brzmiało idiotycznie.
<br />
Max przez cały dzień analizował wszystkie wydarzenia dnia
poprzedniego...i nie tylko, bo sięgał pamięcią głębiej, znacznie
głębiej. Nie wiedział co ze sobą zrobić, próbował skończyć ten artykuł,
przy którym miał mu pomóc Ian, i co chwilę warczał z frustracji. Cały
ten temat przypominał mu o tym słodkim momencie, gdy leżeli obok siebie,
tak miło przytuleni, i Max wyznał Ianowi po raz pierwszy, że go kocha.
<br />
Dlaczego życie było takie paskudne i niepotrzebnie skomplikowane? Max
kochał Iana. Ianowi także zależało na Maxie. Czy to nie powinno im
wystarczyć do szczęście? Dlaczego nie?!
<br />
A dzień mijał. Max nie dzwonił do Iana, wiedząc że skoro się nie odzywa,
to jest pewnie zajęty (chociaż nie miał pewności, czy to był jedyny
powód jego ciszy), w końcu jednak nie wytrzymał i wysłał mu wiadomość z
pytaniem o pracę przy aucie.
<br />
I kiedy ujrzał wiadomość zwrotną, która przyszła po kilku godzinach –
wtedy, kiedy Max zaczynał już się porządnie martwić – chciał wyć. Tak
bardzo chciał wyć. I rzeczywiście, w końcu się poryczał, zamieniając się
w samotną, opuszczoną kupkę nieszczęścia. Nie mógł mieć pretensji do
Iana, i nie miał. Beta go potrzebował. Ale...Max także. I...był
cholernym egoistą, i mimo iż chciał żeby Beta miał wsparcie, to sam był
tego dnia na tyle przewrażliwiony, na tyle wrażliwy, że ta wiadomość
dosłownie go dobiła.
<br />
Odpisał mu w końcu jakąś zwykłą wiadomością, bez śladu pretensji, bez
śladu żalu. Kazał Ianowi uściskać od niego Betę. I tyle. Nic się nie
stało. To musiał wiedzieć Ian.
<br />
Przed pójściem spać musiał wspomóc się magiczną tabletką, przeklinając w
niebogłosy Lionela. Ten chuj, to on wszystko niszczył. Tak bardzo go
nienawidził, tak bardzo nienawidził siebie za bycie nosicielem tego
paskudztwa.
<br />
Nie spotkał się rano z Ianem.
<br />
W pracy był cieniem samego siebie, kompletnie nie umiał się na
czymkolwiek skupić, co wpędzało go w jeszcze większego doła. Udało mu
się nie zostać opierdolonym przez przełożonych, ale i tak była to
niewielka pociecha. Gdyby chociaż znał jakieś konkrety, wiedział co się
dzieje...a nie wiedział nic. Być może nawet sam sobie wmawiał, że
pomiędzy nimi było coś nie tak.
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>Ian, mogę dzisiaj po ciebie wpaść?</span>
<br />
Taką wiadomość w końcu wysłał, po kwadransie zastanawiania się co mógłby
napisać do Iana. Chciał go po prostu zobaczyć, chociaż tyle, tak bardzo
się stęsknił...</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-04, 08:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Dużo
myślałem – tej nocy, tego i poprzedniego dnia, o tym, co powiedział mi
Max, czego się dowiedziałem, co wolałbym, by zostało niewypowiedziane,
ale wiedziałem, że tak było dobrze. Czułem obrzydzenie do siebie
powodowane moją niewiedzą, tym, że przez jebane trzy miesiące <span style="font-style: italic;">nie wiedziałem</span>,
jak czuł się Max, o czym najpewniej myślał, z czym kojarzyło się mu
nasze życie seksualne i byłem jak trochę pusty w środku. Te jebane trzy
miesiące temu wiedziałem, wiedziałem, że kiedyś stanie się coś, co
zniszczy całkowicie moją laleczkę, ale nie miałem pojęcia, że to… nie
dość, że działo się już wtedy, to było jeszcze czymś tak codziennym i
naturalnym.
<br />
A Max…? Jebany masochista, udawał, że wszystko gra, że nie ma sprawy,
ten zakochany idiota potrafił robić rzeczy tak bardzo wbrew własnej woli
– często nawet nie do końca tego świadom. To ten pierdolony Lionel,
psychol z obsesją na moim punkcie, kazał mu brać to wszystko z otwartymi
ramionami, nawet jeśli miało powodować tak traumatyczne wspomnienia.
<br />
Nie mogłem. Nie mogłem tego robić, już nigdy, przenigdy. Max był
jebnięty i nawet nie miał do mnie o to żalu, co samo w sobie było już
chore, ale nie powinienem już nigdy więcej dotknąć go w taki sposób.
Jemu… jemu należało się przytulanie, głaskanie, całowanie,
najdelikatniejsze ruchy jakie człowiek mógł sobie wyobrazić,
rozpieszczanie go na każdym możliwym kroku, a nie…
<br />
Tylko, z obrzydzenia do siebie samego, nawet tego nie mogłem mu teraz dać.
<br />
Nie chciałem, by myślał, że coś jest nie w porządku – by żałował, że w
końcu zdradził mi prawdę, tę, która musiała być dla niego tak
traumatyczna. Najchętniej zarządziłbym tymczasową izolację, bo sam widok
Maxa poprzedniego poranka sprawił, że coś ścisnęło mnie w środku, ale
wiedziałem, że potraktuje to zbyt personalnie. Że uzna, że to z nim nie
chce mieć nic wspólnego, podczas gdy to ja sam byłem tutaj największym
problemem.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Hej </span>— przywitałem się z nim,
siląc się na uśmiech, gdy wieczorem wpadł do studia (odpisałem mu na
smsa, że jasne). Zakładałem właśnie kurtkę i wykrzywiłem się
ostentacyjnie. — <span style="font-weight: bold;">Ała</span> — jęknąłem.
<br />
— Co się stało? — zafrasował się natychmiast mój chłopak, co doskonale przewidziałem i w duchu pogratulowałem sobie sprytu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nic </span>— odparłem zgodnie z planem. — <span style="font-weight: bold;">Znaczy, chyba coś sobie wczoraj naciągnąłem w plecach… a ślęczenie cały dzień w tej pozycji tego na pewno nie poprawiło</span> — mruknąłem. — <span style="font-weight: bold;">Nieważne.
Chcesz iść do kina? Dzisiaj jest tani poniedziałek w takim studyjnym na
Brooklynie, możemy zobaczyć, czy nie mają nic ciekawego.</span>
<br />
Tak naprawdę nic mnie nie bolało, znaczy, czułem się w porządku. Ale
absolutnie, w ogóle, nie potrafiłem sobie wyobrazić nocy z
przylepiającym się do mnie Maxem, a z tą wymówką mogłem bez problemu
zasłonić się spaniem na ziemi. I nawet gdyby chciał spać obok mnie (co
pewnie się stanie), był na tyle rozgarnięty by wiedzieć, że w takim
wypadku nie ma mowy o żadnym przytulaniu się czy innych takich; zresztą,
miałem to już sprawdzone w przeszłości, więc wiedziałem, że zadziała.
Gdyby chciał mi zaserwować masaż, to już miałem na języku ustalone
wcześniej kłamstwo, że to jest chyba poważniejsza sprawa i umówiłem się
już na czwartek do rehabilitanta. Czwartek był tutaj kluczowym dniem, bo
Max po pracy wylatywał do Nowego Orleanu i nawet gdyby wpadł mu do
głowy pomysł by pójść ze mną na wizytę to nie było takiej możliwości.
<br />
Kino też było trochę wymówką. Przed gadaniem z nim, jakimś wymienianiu
płynów ustrojowych i takimi atrakcjami, przy jednoczesnym, w miarę
normalnym dniu.
<br />
Nawet nie czułem się źle z tymi kłamstwami. Dużo gorzej czułem się z
sobą i z jakąkolwiek perspektywą zbliżenia z Maxem, a to… to miało tylko
dać nam czas.
<br />
Czas. Czas był tutaj kluczowy.</span><span class="postbody"></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-04, 14:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Wiadomość
zwrotna, którą otrzymał, niczym się tak naprawdę nie wyróżniała. Ot,
typowa odpowiedź na pytanie które zadał Max. A jednak nie mógł
powstrzymać się od szukania w tym drugiego dna, już wariował, sam się
nakręcał, i ostatecznie udał się do studia w Queens z duszą na ramieniu.
<br />
Sam nie rozumiał, czego się tak obawiał. Po prostu...czuł się bardzo
niepewnie po tym, co powiedział Ianowi w sobotę wieczorem. Sam też o tym
myślał, w kółko i w kółko, i to wszystko summa summarum go zwyczajnie
dobijało. I wiedział, że to było bardzo egoistyczne, ale bardzo
potrzebował Iana. Jego kojącej bliskości, wsparcia... Nie mógł tego
wymagać, oczywiście że nie, ale gdzieś po cichu liczył na to, że Ian sam
się domyśli.
<br />
Gdy wszedł do studia, wydawało się że wszystko jest w porządku. Ian
normalnie się przywitał, swoim naturalnym głosem, tak jakby zupełnie nic
się nie stało. I może właśnie nie stało się nic poza spierdolonym
umysłem Maxa?
<br />
Chciał do niego podejść i go pocałować, ale w tym momencie Ian skrzywił się z bólu. Och. Jego zbolałe biedactwo.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jak to: nieważne? To bardzo ważne!
Jeny, Ian, po całym dniu pracy przy aucie to nic dziwnego, że dzisiaj
jeszcze się dobiłeś. Ech...jak wrócimy, to wysmaruję ci plecy maścią
rozgrzewającą, co? Wtedy...chyba ci pomogło?</span> — spytał cicho, przecież obaj wiedzieli do czego się odnosił. — <span style="font-weight: bold;">A kino...? Może być</span> — mruknął. Chociaż, szczerze mówiąc, średnio miał ochotę gdziekolwiek iść. Chciał po prostu posiedzieć z Ianem w domu. — <span style="font-weight: bold;">Ale może z tymi bolącymi plecami byłoby lepiej, gdybyś od razu się położył? W ogóle, czekaj...</span>
<br />
Nie dając Ianowi czasu na odpowiedź i na odniesienie się do
czegokolwiek, co Max z siebie wypluł, wyciągnął telefon i wybrał znajomy
numer.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Sheryl? Cześć kochanie. Słuchaj, no bo w sobotę Ian pytał cię o jakiegoś dobrego masażystę, nie? I masz coś?</span>
<br />
— Jasne — odezwał się z telefonu kobiecy głos. — Podam ci zaraz namiary.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Kochana, słuchaj, a czy byłaby taka
możliwość, czy może udałoby ci się coś załatwić tak...na cito? Masz te
swoje znajomości, nie? Ian jest obolały i desperacko czegoś na teraz
potrzebuje.</span>
<br />
— Na teraz? Max, nie jestem cudotwórczynią.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A na jutro rano?</span>
<br />
— To już prędzej. Zobaczę, co da się załatwić i dam ci znać.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dzięki wielkie! To czekam na wiadomość!</span>
<br />
Rozłączył się i uśmiechnął się szeroko do Iana.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Na pewno uda się coś znaleźć Sheryl.
Może sobie twierdzić inaczej, ale naprawdę potrafi zdziałać cuda. I
jutro rano sobie odpuścisz siłownię, co? Zostawię ci rano jakieś
śniadanie, a ty sobie leż ile będziesz mógł, dobrze? No, chyba że ten
masaż będzie właśnie rano. To też byłoby spoko, bo przynajmniej
poszedłbyś do pracy odświeżony.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-04, 14:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Kurwa mać.
<br />
Wiedziałem, że się przejmie, ale nie myślałem chyba, że aż tak, bo to
była już lekka przesada. A może nie do końca, tylko byłem nieco
zirytowany tym, że psuł mi mój misterny plan.
<br />
Ale w końcu i tak miałem iść do tego masażysty, nie? Więc w sumie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak, raczej nie pójdę na siłkę</span> — przytaknąłem. — <span style="font-weight: bold;">Myślisz, że ten kolo od Sheryl przyjmuje tak późno? Nie mogę przesunąć klientów </span>—
zaznaczyłem od razu, bo to byłoby już za dużo, odwoływać całe akcje dla
wyimaginowanego bólu. Odwoływanie dziar zdarzyło mi się w całym życiu
naprawdę jedynie kilka razy i to w bardzo uzasadnionych przypadkach, a
absolutnie nie chciałem robić z tego normalnego precedensu. — <span style="font-weight: bold;">Możemy odpuścić kino </span>—
zgodziłem się, zamykając za sobą drzwi od studia i wyciągnąłem fajki,
by wsadzić je sobie w mordę. Całowanie się teraz z Maxem nie było
niczym, na co miałem ochotę i choć zapewne zajdzie taka ewentualność,
chyba podświadomie odsuwałem tę chwilę w czasie.
<br />
W każdym razie, dotarliśmy do domu, a dla jakiegokolwiek rozluźnienia
atmosfery (nie wiem, czy podziałało, ja wciąż czułem się mega sztywno)
opowiadałem Maxowi o dziarze, którą dzisiaj robiłem. Po drodze ojebałem
sobie hot-doga ze stoiska, mój chłopak oczywiście nie, bo głodny to on
chyba był w poprzednim stuleciu, a gdy stanęliśmy przed naszą parą
drzwi, wskazałem na własne. Max zaczął coś gadać o kocach, blablabla,
ale przerwałem mu argumentem, którego nie mógł zbić:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Max, chcę się położyć u siebie w
salonie na ziemi, wrzucić na rzutnik jakiś film i go zobaczyć. Ty masz u
siebie tylko komputer, z tego, co mi wiadomo, więc nie byłoby za
wygodnie.</span>
<br />
— No dobra — mruknął Max, ale i tak otworzył swoje drzwi. — To przyniosę koce.
<br />
I weszliśmy, każdy do swojego mieszkania, a ja zrzuciłem kurtkę, bluzy i
buty, po czym rozejrzałem się za komputerem, by naprawdę podłączyć go
do rzutnika. Zapaliłem fajkę na balkonie, a gdy wróciłem do środka Max
już zorganizował na ziemi kocowe wyro i podniósł coś na wysokość oczu.
<br />
— Znalazłem w twojej łazience maść — powiedział. — Rozmasuję ci te plecy chociaż trochę, okej?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">…jesteś pewien?</span> — spytałem, marszcząc nieco czoło. — <span style="font-weight: bold;">W sensie, skoro Sheryl to załatwi to nie musisz nic zrobić, skoro nie chcesz…</span> — mruknąłem. Jeszcze dwa dni temu miał problem z dotykaniem mnie i nie wydawało mi się, by to zniknęło ot tak.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-04, 19:07<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">A o której masz pierwszego klienta? Dam znać Sheryl, w razie gdyby jednak została tylko opcja poranna</span> — powiedział i ponownie uniósł telefon, a gdy Ian podał mu godzinę wstukał wiadomość do Sheryl. — <span style="font-weight: bold;">Nie
wiem, czy uda jej się umówić wizytę do tej konkretnej osoby, ale w
sumie nawet opcja awaryjna się tutaj przyda, nie? Byleby ci przyniosło
ulgę.</span>
<br />
Naprawdę martwił się o swojego Iana. Przecież on tak dużo pracował
fizycznie ostatnimi czasy... Plus siłownia. Plus basen. Nic dziwnego, że
się w końcu przeciążył. A Max był zbyt zajęty sobą i swoimi dylematami,
by zwrócić na to uwagę, by zadbać o to by jego chłopak się nie
przepracowywał. Chociaż, czy Ian by się go w ogóle słuchał?
<br />
Droga powrotna minęła im na jakiejś gadce-szmatce, ale to wcale nie było
coś złego. Wręcz przeciwnie. Było tak...normalnie. Może Ian wydawał się
nieco spięty, ale przecież <span style="font-style: italic;">był</span>
spięty, obolały, to było zrozumiałe. I Max pluł sobie w brodę, że tak
się martwił przez te dwa dni. Przecież wszystko było w porządku.
<br />
Prawda?
<br />
Tak, Ianowi udało się do tego przekonać Maxa. Że chmura sobotniego
wyznania nad nimi już dłużej nie wisiała, że pomiędzy nimi nie było tego
irytującego napięcia. Do pełni szczęścia potrzebował tylko przytulić
się do Iana i go najlepiej jeszcze słodko obcałować, ale przynajmniej z
tuleniem musiał się wstrzymać ze względu na plecy ukochanego.
<br />
Ale tak, maść to był dobry pomysł. I udało mu się ją nawet znaleźć,
podczas gdy Ian jeszcze siedział na balkonie. I do tego urządził im
wygodne legowisko, i był z siebie zadowolony.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie chcę? Nonsens. Chodź tutaj i ściągaj koszulkę.</span> — Wskazał na przestrzeń przed sobą, na miękkim kocu. — <span style="font-weight: bold;">Sheryl jeszcze się nie odzywa, może...o!</span> — Akurat w tym momencie z kieszeni jego spodni wydobył się krótki sygnał wiadomości. — <span style="font-weight: bold;">Hm...udało
jej się ciebie wcisnąć jutro na ósmą. To godzina przed otwarciem
salonu, ale podała mi numer, więc po prostu zadzwonisz gdy będziesz już
pod drzwiami, no i podasz nazwisko. Teraz tylko musimy zadbać o
dzisiejszą noc, hm?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-04, 20:43<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Jasne</span> — zgodziłem się lakonicznie, odkładając zapalniczkę na stolik i stanąłem na środku swojego salonu.
<br />
Nie miałem się jak wykręcać i choć przechodziły mnie na samą myśl jakieś
dziwne ciarki, nie zamierzałem szukać kolejnych wymówek. Ściągnąłem
koszulkę przez głowę, ale tym razem nie odrzuciłem jej gdzieś tam,
gdziekolwiek; przytrzymałem w ręku tiszert, z zamiarem wciągnięcia go na
siebie zaraz jak Max skończy cały zabieg.
<br />
Negliż z zasady mi nie przeszkadzał, ale teraz, z nim, czułem się bardzo niekomfortowo.
<br />
Usiadłem na kocu, prostując plecy i wziąłem głęboki oddech. Masaż miał
tę niewątpliwą zaletę, że Max nie mógł widzieć mojej twarzy; ścisnąłem
wargi i zacisnąłem pięści, które trzymałem pomiędzy kolanami. Przeszły
mnie dreszcze, gdy Max ułożył dłonie na moim ciele i wiedziałem, że nie
sposób nie zauważyć mojej gęsiej skórki.
<br />
— Zimno ci? — spytał i kiwnąłem głową.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Paliłem w samej bluzie </span>— mruknąłem wymijająco.
<br />
— Zaraz ci przejdzie — odparł ciepło Max i dodał jeszcze, przesuwając
dłonie po moim karku: — Boże, Ian, naprawdę jesteś strasznie spięty…
<br />
Objąłem to milczeniem, bo tak, byłem spięty i pewnie trudno było tego
nie zauważyć, ale powód był zgoła inny, niż myślał mój chłopak. Przez tę
jego troskę czułem jeszcze większe wyrzuty sumienia, byłem absolutym
chujem, ale nie mogłem poradzić nic na to, że jakakolwiek myśl o
kontakcie fizycznym z nim była teraz więcej niż odpychająca.
<br />
Boże, mam taką nadzieję, że mi to przejdzie. Przecież…
<br />
Westchnąłem. Trzeba się do tego przemóc, zmusić, nie? Ekspozycja i te
sprawy, najlepsze lekarstwo. Teraz Max mnie podotyka, wymasuje, może
dzięki temu będzie trochę łatwiej potem… nie, naprawdę, nie chciałem
nawet o tym myśleć.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tylko nie rób tego tak mocno jak
ostatnio, okej? Serio mnie to boli i nie chcę byś cokolwiek naruszył,
skoro już jutro rano mam tę wizytę</span> — dodałem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-04, 22:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Spięty,
to właściwie mało powiedziane – jak szybko przekonał się Max. Ian
naprawdę...był cholernie napięty, na tyle że Max zaczął się na poważnie
zastanawiać, czy to tylko i wyłącznie kwestia fizycznego przeciążenia.
<br />
<span style="font-style: italic;">Na pewno tak, Max. Znowu sobie wkręcasz bzdury.</span>
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jasne, rozumiem</span> — odparł cicho i
nabrał ze słoiczka niewielką ilość maści, którą najpierw rozsmarował w
dłoniach, żeby się chociaż trochę nagrzała. Bo, mimo iż rozgrzewająca,
przy pierwszym kontakcie ze skórą była jednak zimna. A Maxowi zależało
na komforcie Iana, bo ten najwyraźniej desperacko potrzebował komfortu.
<br />
Ułożył dłonie na łopatkach Iana, a Ian się wzdrygnął.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zimne?</span> — spytał troskliwie.
<br />
— Tak, dokładnie — mruknął Ian w odpowiedzi, a Max westchnął.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przepraszam, nie da się inaczej, zaraz będzie ciepło...</span>
<br />
Z tego miejsca zaczął kierować się najpierw ku górze, zataczając palcami
delikatne kręgi. Jego dotyk naprawdę był lekki, bał się że przy każdym
większym nacisku sprawi ból Ianowi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">W ogóle nie jesteś w stanie się zrelaksować</span> — poskarżył się, bo jeżeli już, to Ian był tylko bardziej napięty. — <span style="font-weight: bold;">Mam ci włączyć muzykę, czy co?</span>
<br />
W tym momencie był już na środku pleców, schodząc coraz bardziej w dół, a
Ian siedział przed nim całkowicie sztywno, jakby trzymał kij w tyłku,
albo jakby meduza rzuciła na niego czar i zamienił się w twardy kamień. I
Maxowi się to nie podobało. Ani trochę. Martwił się.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Słuchaj, Ian, ja nie rozumiem. Zawsze to jakoś działało, wiem że cię boli, ale...robię coś nie tak? Powiedz mi, proszę.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-04, 23:31<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Bo nigdy nie masowałeś mnie, kiedy <span style="font-style: italic;">naprawdę</span> mnie coś bolało </span>—
powiedziałem, chyba nieco za agresywnie; chciałem upomnieć się w
myślach, ale właściwie dało się to wytłumaczyć bólem jako-takim i
towarzyszącym mu zirytowaniem. — <span style="font-weight: bold;">Nie
czuję się dobrze, okej? Bolą mnie plecy i zdychałem przez to cały dzień w
pracy. Mam ochotę się położyć, bo to jest jedyna pozycja, w której może
mi być choć trochę wygodnie, ale nie ustąpisz, zanim mnie nie
pomasujesz, mimo że zamiast ciebie przydałby się specjalista, więc
wetrzyj we mnie tę maść. Robisz to w porządku. Po prostu skończ i
włączmy film.</span>
<br />
Zdawałem sobie sprawę z tego, że byłem teraz mocno nieprzyjemny, ale Max
nasłuchał się ode mnie dużo bardziej nieprzyjemnych słów, więc nie
powinien tego wziąć jakoś specjalnie do siebie. Wiadomo, człowiek,
którego coś boli to człowiek drażliwy. A w moim kłamstwie w sumie była
nutka prawdy – może nie bolało mnie nic <span style="font-style: italic;">aż tak</span>, jak to wizualizowałem, ale naprawdę przyda mi się ten jutrzejszy masaż.
<br />
Najbardziej to przydałby mi się wieczór bez Maxa, ale tego to raczej nie dostanę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-04, 23:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Tym
razem sam się wzdrygnął, słysząc ton Iana. To nie tak, że nigdy
wcześniej nie miał okazji go usłyszeć, tylko że okoliczności zawsze były
nieprzyjemne... A teraz było inaczej, prawda? Chociaż z każdym kolejnym
słowem w to powątpiewał. Być może brał zbyt mocno do siebie te słowa.
Być może znowu się nakręcał, ale czuł ten paskudny ścisk w gardle.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zaraz skończę</span> — odparł, trochę
zbyt zimnym głosem. Nie chciał dać Ianowi do zrozumienia, że się
obraził, przecież nie miał o co. Albo może i miał? Bo jakkolwiek mógł
zrozumieć, że Ian był obolały, tak nie dawało mu to usprawiedliwienia do
wyżywania się na swoim chłopaku.
<br />
Ale nie chciał się sprzeczać. Miał serdecznie dość sprzeczek, chciał żeby w końcu było spokojnie, <span style="font-style: italic;">normalnie</span>.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przepraszam</span> — wyszeptał. Rzucił
te przeprosiny po chwili, były zupełnie wyrwane z kontekstu, ale
odnosił się do swojego tonu którego użył przed momentem. Bo
naprawdę...nie chciał...naprawdę.
<br />
Resztę pleców Iana po prostu wysmarował maścią, masując skórę jedynie po
to, żeby substancja się dobrze wchłonęła. Po tym bez słowa zakręcił
słoiczek i udał się do łazienki.
<br />
I tak jak te kilka miesięcy temu, gdy też siedział w łazience Iana i
zmywał z rąk mocno pachnącą maź, był mocno nerwowy, niepewny. Nie
rozumiał siebie. Naprawdę był tak wrażliwy, że takie byle co mogło go
wprowadzić w kiepski nastrój? Cóż za idiotyzm.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co będziemy oglądać?</span> — spytał gdy wrócił do pokoju, siląc się na wesoły, beztroski ton.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-05, 01:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
wiedziałem, za co mnie niby przepraszał Max, ale postanowiłem nie
wnikać. Byłem zły na siebie, bo już czułem, jak ta wyimaginowana
sytuacja prowokuje mnie do bycia niemiłym – a dla kogo, jak dla kogo,
ale dla Maxa naprawdę nie chciałem taki być… a mimo tego, jakoś tak
wychodziło. Może nakręcałem się już w tym sam, nie wiem, nie mam
pojęcia, ale coś ewidentnie było na rzeczy.
<br />
A przecież to ja byłem tym złym.
<br />
O tym jednak nie chciałem myśleć, dałem sobie na to głupie przyzwolenie,
przynajmniej do czasu, aż Max nie opuści tego zakichanego miasta. Boże,
chyba nigdy nie cieszyłem się tak na perspektywę jego nieobecności – a
teraz nie mogłem o niczym innym myśleć, jak o czwartkowym wieczorze, jak
o piątku i sobocie, gdy będę mógł szczerze, przed samym sobą, zmierzyć
się z tym całym gównem.
<br />
Wiedziałem, że ten jego wyjazd to dobry pomysł.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jakiś serial chyba </span>— powiedziałem, a wraz z tymi głowami już wiedziałem. —<span style="font-weight: bold;"> Black Mirror?Widziałem tylko kilka odcinków, mam dużo do nadrobienia.</span>
<br />
To, z tego , co pamiętałem, powinno idealnie pasować do tego, jak ohydnie się czułem w środku.
<br />
Z koszulką na sobie (założyłem ją, gdy Max był w łazience) ułożyłem się
na wznak tylko podkładając sobie coś pod głowę, i zagapiłem w ekran. A
jeśli Maxowi nie podobał się mój wybór to zawsze mógł wcisnąć słuchawki w
uszy i zająć się pracą, nie?
<br />
No i jeśli nie wydarzyło się nic znaczącego z Maxa strony, to zasnąłem w tej właśnie pozycji, wcześnie, jak na siebie.
<br />
Jak dobrze, że miałem nastawiony cały czas budzik. Może uda mi się nie zaspać na moją wizytę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-05, 10:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie rozumiał.
<br />
Był ogromnie skonfundowany. Zagubiony. Znowu to męczące uczucie, że coś
jest nie tak, że coś spieprzył...to było tak cholernie męczące.
<br />
Naprawdę ostatnio wystarczyło byle co by czuł się niepewnie. I tutaj Max
powinien zadać sobie pytanie: czy to oznaczało, że uważał swój związek z
Ianem za tak kruchy? Że każda drobna rzecz mogła nim wstrząsnąć?
<br />
Oby nie. Kurwa, oby nie. Chciał wierzyć, że to było silne, trwałe, że to
ten jedyny, na całe życie. Nie zamierzał przyjmować innej wersji.
<br />
Czuł się tak samotnie, tak smutno. Miał obok Iana, ale cóż z tego? Nie
mógł go przytulić, nie pocałował go ani jednego razu tego dnia (a Max z
powodu swojej niepewności po prostu się bał samemu zainicjować
pocałunek) i w ogóle cały czas był spięty. Wpatrywał się uparcie w
ekran, nawet gdy Max wwiercał się w niego wzrokiem.
<br />
Nie było okej. Max czuł, że coś jednak wisiało w powietrzu dookoła nich.
Ale nie pokazywał przed Ianem, że coś jest nie tak. Zresztą, nawet nie
musiał za bardzo się starać w tym udawaniu, bo Ian i tak ledwie zwracał
na niego uwagę – właściwie tylko wtedy, gdy rzucał jakiś komentarz
odnośnie serialu.
<br />
Ian w końcu usnął a Max... miał zbyt zajętą głowę paskudnymi,
katastroficznymi wręcz myślami, żeby móc spokojnie odpłynąć w sen.
Starając się być cicho, wziął ciepły prysznic, ale i to niewiele dało.
Nie chciał brać tym razem tabletki...
<br />
W końcu po kilku godzinach obracania się z miejsca na miejsce udało mu
się usnąć. A rano obudził go budzik – jego, i Iana tak właściwie. Ze
względu na umówiony masaż jego partner i tak musiał wstawać razem z nim.
I rano, zaspany i zdezorientowany Max prawie zapomniał o swojej
niepewności. A przynajmniej udało mu się to na chwilę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian, wstawaj. Weź prysznic, a ja zrobię nam śniadanie </span>— wyszeptał i pocałował go w policzek, zanim sam wstał z łóżka.
<br />
Ziewając, wstawił kawę i zabrał się za robienie pożywnego omleta z
płatkami owsianymi (musiał je przynieść ze swojego mieszkania). Gdy Ian
wyszedł z łazienki, śniadanie było już na stole – omlet, tosty i kawa.
Wszystko świeże, parujące, czekające na skonsumowanie. Tylko Max był
taki oklapnięty stanowił istne przeciwieństwo świeżości i porannej
rześkości.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wyjdziemy razem, okej? Ten masażysta jest akurat po drodze do mojej redakcji</span> — odezwał się. Nieco ciszej niż zwykle, powolnie mieląc słowa, prawie...smutno.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-05, 11:05<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">W porządku </span>—
przytaknąłem, stając w kuchni już w pełni ubrany. Dziś, po raz pierwszy
od naprawdę nie pamiętam kiedy, spałem w ubraniach – okej, może był to
zwykły tiszert i dres, ale i tak czułem się mocno niekomfortowo. Już za
dzieciaka w kimę szedłem tylko w bokserkach, ale… jakoś tak wyszło.
<br />
Teraz też zapiąłem spodnie jeszcze w sypialni, tam też wrzuciłem na
siebie koszulkę i dopiero wbiłem do kuchni, gdzie czekało już śniadanie.
Max był jakiś… dziwny, nie tyle, że niespokojny, co raczej… wyciszony,
odsunięty i nie mogłem tego nie zauważyć. Zmarszczyłem nieco brwi,
dopiero teraz zastanawiając się nad tym wszystkim.
<br />
To, co mi powiedział… ruszyło mnie, i to mocno, bo dało mi zupełnie nową
perspektywę na to, czego jeszcze nie wiedziałem, a co przecież <span style="font-style: italic;">on</span>
przeżył… tknęła mnie myśl, że może powinienem mu wtedy, w sobotę,
okazać więcej wsparcia, niż to, co zrobiłem, bo przecież to musiało być
dla niego trudne. Nic dziwnego, że wyglądał tak źle…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dzisiaj wtorek, więc masz wieczorem terapię, nie? </span>— spytałem, sięgając po kubek kawy i ugryzłem kawałek tosta. Max przytaknął, gdy przełykałem, więc kiwnąłem głową i spytałem: — <span style="font-weight: bold;">Rozmawiałeś z tym swoim lekarzem o tym… o tym kolesiu? Tym od, no wiesz. Jak nie to może dzisiaj…</span> — zakończyłem kulawo, milknąc.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-05, 23:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
miał ochoty jeść. To też wymykało mu się spod kontroli, coraz częściej
opuszczał posiłki pod byle pretekstem, ale jego żołądek po prostu w
takich sytuacjach się zaciskał. I miał to wrażenie, że gdyby próbował
cokolwiek w siebie wcisnąć, to zaraz by to zwrócił.
<br />
Dlatego tylko pił swoją kawę, opierając się o blat.
<br />
Wzdrygnął się lekko, gdy Ian wspomniał o...<span style="font-style: italic;">tej</span>
sytuacji, która przez te dwa dni zdołała wręcz zostać tematem tabu. Bo
tak naprawdę Ian to przywołał po raz pierwszy od soboty, kiedy
dowiedział się o tym od Maxa.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie rozmawiałem. I chyba powinienem</span>
— odparł krótko, zdawkowo. Bo i nie miał nic więcej do powiedzenia. Nie
miało to już znaczenia. Chociaż, nie, miało, oczywiście że miało, ale
Max chciał chociaż udawać, że to po nim spływa. Tym bardziej, że wciąż
odnosił wrażenie że to wyznanie coś popsuło między nimi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dlaczego o tym mówisz?</span> — spytał
cicho, a potem zatopił usta w kawie, żeby mieć pretekst do ucieczki od
kontaktu wzrokowego. Co kierowało Ianem, że nagle poruszył tę kwestię?
Że zasugerował mu wspomnienie o tym na terapii?</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-05, 23:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Uważnie
wpatrywałem się w Maxa, jakby nie chcąc pominąć żadnego grymasu, który
nawet na ułamek sekundy pojawiłby się na jego twarzy. I nie mogłem nie
zauważyć, jak wzdrygnął się, gdy tylko o tym wspomniałem i to… to
jeszcze bardziej utrzymało mnie w moim przekonaniu.
<br />
Co za popieprzona sytuacja. Z Maxem, z nim zawsze były same popieprzone
sytuacje, a to nawet nie była jego wina, nigdy. Nie rozumiałem, jak to
możliwe, że jeden facet ściągał na siebie tyle…
<br />
Stop, bo zapędziłem się w swoim myśleniu. To nie z nim było coś nie w porządku. To ja nawet nie patrzyłem na to, jak inni…
<br />
Zacisnąłem zęby.
<br />
Wiedziałem, że to nie w porządku, ale tak bardzo, tak bardzo chciałbym tak o sobie nie myśleć…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Bo ty o tym nie mówisz </span>— powiedziałem. — <span style="font-weight: bold;">Koleś wyruchał cię w usta wbrew twojej woli, a ty udajesz, że nic się nie stało</span>
— powiedziałem cicho, spokojnie, choć głos drżał mi od emocji. To
wybitnie nie była rozmowa na wtorkowe śniadanie, ale nie mogłem z tym
nic zrobić.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-05, 23:39<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Wcale nie udaję</span> — zaprotestował machinalnie. — <span style="font-weight: bold;">Stało
się, okej, dopiero te parę dni temu mnie oświeciło, że jednak się
stało. Ale czy coś z tym zrobię? Nie. I chciałbym, żeby ta jedna
gówniana sytuacja mnie nie prześladowała, to nie ma sensu, to był jeden
incydent. Kurwa, nie wiem, najchętniej chyba dalej bym to wypierał z
pamięci</span> — wyznał, odkładając kubek z kawą na blat.
<br />
Tak naprawdę to w ogóle nie wiedział czego chciał. Był tak cholernie
zagubiony, czuł się jak...jak dziecko, zupełnie zależne od otoczenia.
<br />
Może gdyby nie powiedział o tym Ianowi, to udało by mu się w końcu
samemu przejść przez swoje dylematy, może udałoby mu się w końcu
przełamać i wrócić do normalnego uprawiania seksu z Ianem. Może nie
musiałby się wtedy konfrontować z tymi wspomnieniami.
<br />
Mleko się jednak rozlało. A to mleko było stare. I śmierdziało na kilometr.
<br />
W tym momencie po prostu cholernie tęsknił za jakąkolwiek bliskością z
Ianem. Był wygłodniały, wręcz zdesperowany żeby ją odzyskać.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Byłem zwyczajnie głupi i skrajnie
nieodpowiedzialny. Ot co. I w końcu dostałem za swoje. Spotykałem się z
losowymi typami na seks, temu konkretnemu pozwoliłem się zabrać do jego
mieszkania, mam chyba szczęście, że nie wydarzyło się nic gorszego</span>
— stwierdził, próbując sobie to w jakiś sposób zracjonalizować,
oddzielić suche fakty od warstwy emocji z nimi związanych, i skupić się
tylko na faktach.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-05, 23:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Przeszły
mnie ciarki, gdy Max mówił te swoje rzeczy. Dlatego, że właśnie
opisywał mnie, dokładnie mnie, mnie i kolejne przypadkowe osoby, z
którymi ruchałem się tu i tam, osoby <span style="font-style: italic;">głupie i skrajnie nieodpowiedzialne</span>, te, które <span style="font-style: italic;">pozwoliły się zabrać do siebie</span>,
ale nikt nigdy nie wyszedł w trakcie. Czy to dlatego, że na to nie
pozwalałem? Potrafiłem być zaborczy i władczy, wiedziałem to aż za
dobrze, może tak, że podświadomie wzbudzałem strach i…
<br />
Przeszły mnie jeszcze raz ciarki, i będą, kurwa, będą przechodziły tak w nieskończoność, aż zaszczękały mi zęby.
<br />
Max najchętniej wypierałby to z pamięci, tak powiedział, a jednak – może
tylko podświadomie – chciał, by znowu go tak traktować, w jakiś chory,
pokręcony sposób, robił to ze mną, pozwalał mi na to, ja robiłem to z
nim i czułem się jak ostatnia szmata.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Po prostu mu o tym powiedz </span>—
powiedziałem, opuszczając wzrok na żarcie przed sobą i zrozumiałem, że
odebrało mi apetyt. Nie odezwałem się już więcej, ten lekarz to był
specjalista, więc wiedział na pewno lepiej niż ja, co i jak…
<br />
Boże, jeśli te jego lekarz też zorientuje się, jaki był schemat działania Maxa… jakiego faceta sobie znalazł, co…
<br />
Uniosłem kubek kawy do ust, skupiając się na napoju jako na jedynej
rzeczy, na której marzyłem, by skupić swoją uwagę. Skrycie chciałem się
już stąd jak najprędzej ewakuować, bo naprawdę, naprawdę nie wiedziałem,
co dalej.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 00:06<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Pozwól, że swojemu lekarzowi będę mówił to, co ja uznam za słuszne</span> — zaperzył się zaskakująco zimnym tonem. I otworzył szeroko oczy, gdy zorientował się co właśnie wyszło spomiędzy jego warg.
<br />
Tym razem to on wyżywał się na Ianie. Z naprawdę bzdurnego powodu. Ale
chyba...chyba jednak mimo wszystko wolałby, żeby ten temat naprawdę
pozostał tabu. Albo nie?
<br />
Ciężko było mu ustalić cokolwiek spójnego, w jego głowie panował jeden, wielki chaos.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przepraszam</span> — powiedział naprędce, zanim Ian zdążył się odezwać. — <span style="font-weight: bold;">Naprawdę
przepraszam. Ale...naprawdę nie wiem, jaki sens ma rozgrzebywanie tego.
Dopóki nie wydarzyła się sytuacja z czwartku, w ogóle o tym nie
myślałem. Prawie jakbym zapomniał o tej sytuacji. Teraz to wróciło...i
mnie to tak idiotycznie męczy. To takie durne...</span> — westchnął, i ponownie wziął kubek do ręki, aby tym razem opróżnić go całkowicie z kawy. — <span style="font-weight: bold;">Powiem
to Eisenhofferowi. I tak by to ze mnie w końcu wyciągnął. On jest taki
cwany. Potrafi tak zakręcić rozmową, że w końcu mówię mu sporo rzeczy, o
których w ogóle nie wiedziałem że miały jakiekolwiek znaczenie. A on
tak naprawdę mało się odzywa, po prostu wie w którą strunę uderzyć</span>
— mówił odwrócony do Iana, gdy mył swój kubek w zlewie. Sam też
powinien się już zacząć ogarniać. Jego jakość pracy była już i tak
żałosna, mógł chociaż dopilnować swojej punktualności.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-06, 09:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Spiąłem
się, słysząc słowa Maxa i wbiłem wzrok w jego plecy. Cwany lekarz, to
ci dopiero. Poczułem… nawet nie wiem co do końca, ale ta krótka
charakterystyka Eisenhoffera z ust Maxa jakoś strasznie mnie uderzyła.
Mało się odzywał, wiedział, w którą strunę uderzyć.
<br />
Ja nie miałem absolutnie bladego pojęcia.
<br />
Zaczynałem powoli domyślać się, czemu to tak jest, że lekarze
niekoniecznie chcą leczyć swoich bliskich. Ja, na przykład… nie
potrafiłem sobie tego wyobrazić. Absolutnie.
<br />
Odsunąłem od ust kubek z kawą i spojrzałem na nietkniętego omleta i
ledwie co nadgryzionego tosta. Nie było mowy bym wcisnął w siebie coś
jeszcze, dlatego wstałem i przykryłem talerz z omletem drugim, chcąc
włożyć to do lodówki. Max automatycznie odwrócił się i spojrzał na mnie
trochę chyba zdziwiony.
<br />
— Nie zjadłeś…?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie jestem głodny</span> — przerwałem mu.
<br />
— Ale…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chcesz?</span> — zrobiłem to ponownie,
wyciągając talerz z nietkniętym omletem w jego stronę. Max też nic nie
tknął, nie trzeba było być geniuszem, by to zauważyć, więc nie na
miejscu było mi robienie jakichkolwiek wymówek. — <span style="font-weight: bold;">No właśnie.</span>
<br />
Schowałem to do lodówki, talerz z tostami zostawiając na stole (nie
zeschną, he he he) i sięgnąłem po swój kubek, by wypić kawę. Gdy to
zrobiłem, Max stojący przy zlewie wyciągnął po niego rękę, ale sam tam
podszedłem i popchnąłem go biodrem w bok.
<br />
To był pierwszy kontakt fizyczny od dwóch dni, jaki zainicjowałem i od razu poczułem, że to za dużo.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Idź się ubrać, mamy zaraz wychodzić</span> — powiedziałem, podwijając rękawy bluzy by umyć kubek.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 14:07<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Jasne</span>
— odparł, nawet nie siląc się na to by to jedno słowo brzmiało ciepło, a
przynajmniej normalnie. Miał spieprzony humor, i zresztą nie tylko on,
skoro Ian nawet nie był w stanie zjeść śniadania. Cholera, co było nie
tak...
<br />
Najgorsze było to, że nawet nie mieli czasu żeby o tym porządnie
porozmawiać. A być może poza brakiem czasu występował również brak
chęci.
<br />
Max był...zmęczony. Naprawdę zmęczony tymi nieporozumieniami.
<br />
Droga upłynęła im w większości w ciszy. Żałosnej, ciężkiej, męczącej
ciszy. Tym razem to Max nie miał ochoty na rozmowę, za bardzo
pochłonięty myślami. Chyba rzeczywiście powinien poruszył temat tego
wydarzenia sprzed lat na terapii... I tego wszystkiego, co wydarzyło się
w ostatnich dniach. Potrzebował desperacko kogoś, kto przekona go, że
przesadza, że hiperbolizuje, że za bardzo się przejmuje.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To...do zobaczenia wieczorem</span> —
mruknął na odchodne. Chciał przytulić Iana na pożegnanie, ale ten mu
tylko skinął głową i odwrócił się, idąc w głąb bramy w kierunku salonu
masażu.
<br />
Westchnął ciężko i sam ruszył w stronę redakcji. Musiał skupić się na
pracy. Praca. Tak. To był dobry sposób na odciągnięcie się od
idiotycznych myśli. Było zimno, w cholerę zimno, ale przejście tej drogi
pieszo było dobrym pomysłem. Pomagało mu to odświeżyć umysł, czego
bardzo tego ranka potrzebował.
<br />
— Hej, Max, mam coś dla ciebie. — Erika pomachała mu przed nosem papierową torbą, uśmiechając się szeroko.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">O Boże, Erika, uwielbiam cię</span> — powiedział ze szczerym zachwytem w głosie, gdy odkrył zawartość torby.
<br />
— Wczoraj chyba miałeś kiepski dzień, nie? Mam nadzieję, że dzisiaj już
czujesz się lepiej, a jeżeli nie, to te makaroniki mają taki sekretny
składnik, zjesz jednego i od razu ci będzie weselej. Potwierdzona
informacja. Ale zachowaj ją dla siebie, powierzono mi to w tajemnicy. —
Dziewczyna puściła mu oczko, a Max po prostu nie mógł się nie
uśmiechnąć. Bardzo polubił swoją stażystkę, była niesamowicie
sympatyczna i pracowita. Musiał jej w końcu postawić porządny obiad.
<br />
Właściwie, to już tego dnia zabrał ją i Sheryl na wspólny lunch do
knajpki niedaleko redakcji, która była nieco droga, ale miała naprawdę
przepyszne dania w ofercie.
<br />
— I jak? Ian był u tego masażysty? Musiałam się nieźle nagimnastykować
żeby przekonać go do przyjęcia go przed godziną otwarcia — mówiła
Sheryl, zabierając na widelec warzywa ze swojego talerza.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Yhm, dzięki wielkie za to. Wczoraj był
cholernie spięty i obolały, potrzebował tego. No i był, był, napisał mi
wiadomość że jest zadowolony</span> — odpowiedział. Bo rzeczywiście, Ian był na tyle miły by wysłać mu zdawkowego smsa z rana. — <span style="font-weight: bold;">I on też kazał ci podziękować.</span>
<br />
— W porządku, cieszę się że się nie rozczarował.
<br />
— A skąd te bóle pleców, jeżeli mogę spytać? — wtrąciła się Erika.
Zdążyła się już dowiedzieć, że Max ma chłopaka. Zdążyła się także
nasłuchać, jak bardzo <span style="font-style: italic;">cudowny</span> był ten facet, ale poza tym niewiele o nim wiedziała.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ach, mówiłem ci o roadtripie, nie?</span> — Dziewczyna skinęła głową. Trudno, żeby ją ta wiadomość ominęła. — <span style="font-weight: bold;">No
więc Ian z kumplem, który także z nami jedzie, ogarnia auto na tę
wyprawę. No i poza tym jest tatuażystą, więc często się pochyla, a też
za bardzo o te plecy nie dba. Muszę namówić go do tego, żeby częściej
chodził na takie masaże. Może wykupię mu jakiś karnet na urodziny?</span>
<br />
— A nie miałeś innych planów na ten dzień?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Miałem. I nadal mam. Ale to też mu się przyda, nie?</span>
<br />
Chciał rozpieszczać swojego chłopaka, na tyle, na ile potrafił. Być może
w taki sposób chciał mu zrekompensować także to, jak paskudny potrafił
dla niego być, ale też naprawdę chciał uszczęśliwiać Iana.
<br />
Ian, Ian...
<br />
Chociażby nie wiadomo jak się starał, nie potrafił o nim nie myśleć.
Zawsze gdzieś tam się przewijał w jego umyśle. Był w nim po uszy
zadurzony i cieszył się że w końcu mógł mu wyznać swoją miłość, ale
też...od tamtej pory nie miał okazji powiedzieć mu tego ponownie.
<br />
<br />
Po wyjściu z terapii miał bardzo mieszane uczucia. Bardzo. Przede wszystkim jeden, wielki mętlik w głowie.
<br />
Chyba najgorzej było mu zaakceptować coś, co Eisenhoffer stwierdził nadzwyczaj stanowczo, jak na siebie.
<br />
<span style="font-style: italic;">— Został pan zgwałcony.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zgwałcony? Nonsens, to nie było...</span>
<br />
— Ten mężczyzna wykonał na panu czynność seksualną wbrew pana woli. I mimo protestów, nadal to kontynuował. Tak, to jest gwałt.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ale...ja się nie czuję...</span>
<br />
— Czy na pewno?</span>
<br />
Dalej nastąpiła analiza emocji Maxa, rozgrzebywanie tego całego syfu,
wspominanie tych wszystkich paskudnych uczuć jakie uderzyły go tuż po
tym jak ten facet...go wykorzystał (nadal wypierał myśl o jakimkolwiek
gwałcie).
<br />
To wszystko było dla niego takie abstrakcyjne. Jakby to wszystko
odbywało się gdzieś tam, z boku, jakby referował jakąś nieswoją
historię, a mimo to, gdy o tym opowiadał...tak bardzo chciało mu się
rzygać, czuł się tak paskudnie.
<br />
<span style="font-style: italic;">— A czy z pana obecnym partnerem zdarzyła się podobna sytuacja?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No, tak, to o czym mówiłem na początku, kiedy ja...</span>
<br />
— Nie, pytam, czy pana partner zachował się tak wobec pana.
<br />
Max zrobił ogromne oczy. Skąd w ogóle taka sugestia?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jeżeli chodzi o same takie zachowania w
seksie...to tak, w sensie, oboje lubimy ostrzejszy seks. Ale nie w taki
sposób, jak zrobił to tamten facet. Jezu, nie.</span>
<br />
— Czyli wyrażał pan zgodę na takie praktyki?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie zawsze wyrażałem zgodę. To znaczy,
nie zawsze w bezpośredni sposób, o. Ale ta zgoda zawsze była, nie
sprzeciwiałem się, podobało mi się to, to nigdy nie było coś
porównywalnego do tamtej sytuacji</span> — mówił stanowczo, nieco wręcz
defensywnym tonem, bo jeżeli Eisenhoffer właśnie próbował zasugerować,
że Ian go w jakikolwiek sposób</span> wykorzystywał<span style="font-style: italic;">, to Max nie zamierzał się na to godzić. Absolutnie nie.</span>
<br />
To, co wyniósł z dalszej rozmowy z terapeutą, to było przede wszystkim
to, jak ważna była kwestia komunikacji w seksie. Wiedział o tym, zawsze
wiedział, ale właściwie nigdy z Ianem nie mieli dyskusji na temat
granic. Zawsze jakoś udawało im się ich nie przekraczać bez rozmowy. Aż
do czwartku...
<br />
Max nigdy nie poczuł się, jakby Ian kiedykolwiek przekroczył jego
granice. Nawet, gdy obchodził się z nim brutalnie, Maxowi naprawdę się
to podobało. To nie było zupełnie porównywalne z tym, co zrobił tamten
facet, który podobno go <span style="font-style: italic;">zgwałcił</span>
(nadal uważał, że to określenie było mocno na wyrost) – nigdy przy
Ianie nie poczuł się tak brudny, skalany, wykorzystany. Nawet gdy Ian
określał go <span style="font-style: italic;">kurewką</span>, <span style="font-style: italic;">suką</span> to te słowa nigdy nie brzmiały tak, żeby Max czuł się z nimi źle.
<br />
I sam właściwie zastanawiał się, dlaczego to było tak, że te praktyki,
które odrzucały go w kontakcie z innymi mężczyznami, z Ianem były dla
niego tak świetne. I wtedy Eisenhoffer uświadomił mu bardzo mądrą rzecz:
<br />
<span style="font-style: italic;">— To nie jest tak, że dana pozycja,
fetysz, praktyka seksualna zawsze musi odrzucać. Bo z jednym mężczyzną
mogło dla pana być coś obrzydliwego, a z innym nabiera to innego
wymiaru, wręcz jakiejś bliskości. To naprawdę nie jest kwestia, którą
powinno się wciskać w ścisłe ramy, traktować je w sposób kategoryczny i
niezmienny. Dlatego nie ma pan powodu do wyrzucania sobie, że z obecnym
partnerem te praktyki dają panu przyjemność, jeżeli szczerze ją pan
odczuwa, bez zmuszania się do tego.</span>
<br />
A jeżeli Max był czegoś cholernie pewien, to właśnie tego, jak bardzo uwielbiał seks z Ianem.
<br />
Musiał z nim porozmawiać, przeprowadzić przede wszystkim rozmowę o
granicach. Może to było coś, co tworzyło ostatnimi czasy tę dziwną
barierę między nimi? Może właśnie ta kwestia była czymś, co nie
pozwalała zakończyć ciągnącego się irytująco tematu?</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-06, 15:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Ten
masaż był naprawdę, naprawdę dobrym pomysłem i przekonałem się o tym
już na samym początku, gdy koleś położył swoje ręce na moich plecach. To
nie tak, że byłem tak obolały, jak starałem się przedstawić to Maxowi,
nie, całkowita nieprawda – ale i tak godziny ślęczenia w tej pozycji
zrobiły swoje, ta sytuacja z moim chłopakiem teraz też… i potrzebowałem
się zrelaksować. Temu człowiekowi się to udało i przez tę godzinę
naprawdę zapomniałem o bożym świecie – czułem się tak dużo lżej, tak
bardzo lepiej, nawet napisałem wiadomość z prośbą, by podziękował ode
mnie Sheryl (mogłem napisać jej bezpośrednio, w końcu MIELIŚMY SIĘ JUŻ W
ZIOMKACH NA FEJSIE, ale w ten sposób upiekłem dwie pieczenie na jednym
ogniu i takie tam), bo sam nie wiedziałem, jak bardzo tego
potrzebowałem.
<br />
Ale niestety jeden masaż nie mógł wszystkiego wyczyścić i unormować.
Miałem tego dnia dwóch klientów, a potem wróciłem do domu i tam – przy
głośnej muzyce – też skupiłem się na pracy, którą ostatnio zaniedbałem. Z
niczym nie zalegałem, nie musiałem przesuwać terminów, ale nie miałem
już takiego zapasu czasowego jak zwykłem i to zaczynało mnie powoli też
stresować, a absolutnie nie mogłem sobie na to pozwolić. Dlatego
siedziałem przy swoim stole, przy głośnych dźwiękach udało mi się skupić
na pracy. W końcu zrobiłem sobie przerwę na fajkę i zorientowałem się,
że było już dość późno – że Max jakoś właśnie kończył swoją terapię i
najpewniej niedługo wpadnie do domu. A choć sam kazałem mu porozmawiać o
tym z tym lekarzem… nie wiedziałem, czy byłem gotów usłyszeć, co ten mu
powiedział.
<br />
Nie. Prawdę mówiąc, byłem pewien: w ogóle nie byłem na to gotów.
<br />
Dlatego też uruchomiłem fejsa i zerknąłem na listę osób online, a potem
napisałem do pierwszej z nich, z którą miałem o czym gadać, z którą
mogłem spędzić miły wieczór, ale jakoś tak się złożyło, że od dawna tego
nie zrobiliśmy. I już, parę chwil później miałem na sobie buty i kurtkę
(zerknąłem na deskę opartą o ścianę, ale nie, wciąż było za zimno) i
zbiegałem po schodach. I choć nie musiałem się nikomu tłumaczyć,
wysłałem Maxowi lakoniczną wiadomość „idę na piwo z ziomkiem”, żeby nie
myślał, że, nie wiem.
<br />
On po prostu lubił wiedzieć, co robię, więc mu mówiłem.
<br />
I poszedłem. I wypiłem. Piwo, dwa, trzy, ale trzy piwa niestety nijak
nie były w stanie wprawić mnie w stan upojenia alkoholowego – na co,
swoją drogą, miałem ogromną ochotę, ale musiałem poczekać z tym do
piątku. Bo praca, bo Max, bo… ech. Spędziłem z kumplem naprawdę miły
wieczór, tak miły, jak pozwalały na to okoliczności, w których się
znalazłem; nawet pobawiłem się trochę w skrzydłowego, gdy jakaś para
dziewczyn zagadała nas w barze, robiąc z siebie debila, by tylko
postawić mojego ziomka w dobrym świetle. Chyba mi się całkiem udało, bo
nie tak długo później żegnałem się z nim i ewakuowałem do domu,
wybierając spacer zamiast podróży metrem.
<br />
Gdy stanąłem przed wyborem do jakiego mieszkania wejść, bez wahania
wybrałem swoje drzwi. Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że nie spotkam tam
Maxa – a gdyby jutro pytał, czemu nie przyszedłem do niego, wskazałbym
rozłożone w moim mieszkaniu posłanie z koców jako najlepszą wymówkę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 15:36<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Idę na piwo z ziomkiem</span>.
<br />
Aha.
<br />
To było dokładnie to, czego Max chciał po powrocie z ciężkiej sesji
terapeutycznej: wrócić do pustego mieszkania, bo jego chłopak, z którym
bardzo chciał porozmawiać stwierdził, że spontaniczne piwo z ziomkiem
jest jednak ważniejsze.
<br />
I w zasadzie teoretycznie nie mógł mieć do niego o to pretensji,
przecież Ian był dorosłym, wolnym człowiekiem i mógł robić ze swoim
czasem to, co chciał. Ale to on nakłaniał go do tego, żeby poruszył na
terapii <span style="font-style: italic;">tamten</span> temat. Z pełną
świadomością, że to wcale nie była rzecz łatwa do poruszenia. I,
naprawdę, nie musiał być geniuszem, aby się zorientować że Max po
wszystkim będzie potrzebował wsparcia. A on...zwyczajnie się na niego
wypiął. Bo tak właśnie odczuł to Max. Jakby własny chłopak miał go w
dupie. Może dlatego tak nalegał na to, żeby porozmawiał o tym z
Eisenhofferem? Bo sam nie chciał się z tym mierzyć, więc uznał że
najlepiej będzie jak Max to omówi z lekarzem, a on będzie mieć spokój? I
może to właśnie dlatego zachowywał się wcześniej tak dziwnie?
<br />
Czas mijał, a w Maxie narastały wątpliwości, wkurzenie, i pojawiało się milion pytań bez odpowiedzi.
<br />
Ale przede wszystkim był rozczarowany. Bardzo rozczarowany. Nie
wiedział, czy bardziej Ianem, czy sobą i swoimi najwyraźniej wydumanymi
oczekiwaniami względem swojego partnera. Ale było mu po prostu źle. Bo
przecież dopiero co dowiedział się, że podobno został zgwałcony...i
musiał trawić to w samotności.
<br />
Oczywiście, mógłby się spotkać z Sheryl czy z Irwinem, ale w tym
momencie najbardziej potrzebował bliskości swojego chłopaka. Tego
kojącego ciepła, najlepszego wsparcia. Najwyraźniej nie zasłużył na taki
luksus.
<br />
Siedział w kuchni i pił herbatę, kiedy usłyszał dźwięk przekręcanego
zamka dobiegający z korytarza. Huh, Ian nawet nie był w stanie do niego
zajrzeć. A Max tym bardziej nie zamierzał się narzucać. I uważał, że
miał wszelkie prawo do tego, żeby być na Iana obrażonym. Nie miał ochoty
go widzieć, ani w tym momencie, ani rano. Być może nawet do swojego
powrotu z Nowego Orleanu. Zaczynał w końcu dostrzegać pozytywy tego
samotnego wyjazdu.
<br />
W każdym razie, położył się spać samotnie (tuląc Koalę, bo ten pluszak
dawał mu jakieś dziwne ukojenie). I wstał również samotnie, pół godziny
wcześniej niż zazwyczaj. Po cichu wszedł do mieszkania Iana, żeby
zostawić mu śniadanie (nie mógł się powstrzymać, mimo iż miał ochotę
szczerze się na niego wypiąć) zanim ten się obudził. Nie odezwał się,
nie przywitał. Po prostu wrócił do siebie, wziął prysznic, ubrał się i
wyszedł do pracy, znowu czując ten cholerny ciężar w sercu.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-06, 16:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Obudziłem
się rano i zacząłem robić te wszystkie zwykłe, normalne rzeczy, które
wtedy się robi: siku, umyć ręce, twarz, zapalić fajkę, ogarnąć kawę…
Wtedy też dostrzegłem na stole śniadanie i przez chwilę zgłupiałem (czy
już lunatykowałem?), ale potem zrozumiałem, że musiał mi je przynieść
Max.
<br />
I…
<br />
Tak bardzo nie wiedziałem. Tak bardzo, że to było straszne, naprawdę,
to, jak chciałem by wszystko było jasne i czytelne. Nie wiedziałem, co
ten doktor mu powiedział, czy Max już <span style="font-style: italic;">wiedział</span>,
co mu zrobiłem, czy już to sobie uzmysłowił, czy już miał mnie za
potwora… chyba nie, miałem nadzieję, skoro przede mną stało to
śniadanie, ale z jakiegoś powodu go tu nie było obok, z jakiegoś powodu
mnie nie obudził, z jakiegoś powodu mnie unikał i…
<br />
Niewiele myśląc, tak, jak stałem, w samych bokserkach poszedłem do jego
mieszkania, ale odbiłem się od zamkniętych drzwi. Zapukałem i
odpowiedziała mi cisza.
<br />
Tak bardzo nie chciał mnie widzieć?
<br />
Zacisnąłem zęby, wracając powoli do siebie i stanąłem jeszcze raz,
twarzą w owsiankę, ze śniadaniem, które przygotował mi Max i tak jak
chyba jeszcze nigdy, poczułem się strasznie zagubiony. Nie wiedziałem,
na czym stoję, nie rozumiałem, co się działo, nie wiedziałem, czy…
<br />
Tak, byłem winny, to nie ulegało żadnym wątpliwościom, ale czy byłem
naprawdę tak głupi oczekując, że… że co? Czego ja chciałem? Żeby Max
powiedział mi, że nic się nie stało? Przecież stało się i nawet bym w to
nie uwierzył. Że wszystko jest w porządku? Przecież nie było. Nie
rozumiałem, czego sam chciałem, czego od niego oczekiwałem, ale w jakimś
stopniu oczekiwałem, że ta wizyta u jego terapeuty w magiczny sposób
rozwiąże problem.
<br />
Ale nie chciał mnie widzieć. Jasno mi to powiedział, informując mnie, że
wstał, przynosząc mi to śniadanie, a potem zamykając się w swoim
mieszkaniu. I choć jeszcze cztery miesiące temu bym go męczył,
nawiedzał, przeskakiwał przez barierkę i pukał do okna, teraz… teraz
było inaczej i musiałem uszanować tę prośbę.
<br />
Dlatego sam szybko się ubrałem, sprawdziłem, czy w mojej torbie na siłkę
są wszystkie rzeczy i rajtowałem z mieszkania, by wiedział, że mógł
spokojnie wyjść i nie będę ścigał go na klatce.
<br />
Czy naprawdę tak bardzo nie chciał mnie widzieć? Czy naprawdę miał mnie
dość? Wiedziałem, że to żadne usprawiedliwienie, ale ja naprawdę nie
chciałem zrobić nic złego, nic, co by go… po prostu nie wiedziałem i…
<br />
To było tak bardzo nieważne, a ja tak bardzo zdawałem sobie z tego
sprawę. Czułem się jak ostatni gnój i resztkami silnej woli
powstrzymywałem się, by do niego nie zadzwonić, by nic nie napisać, ale
tylko odczytał moją wczorajszą wiadomość i nawet nic nie odpisał. Jeśli
ten lekarz powiedział mu… jeśli uświadomił mu… mógł przecież nie chcieć
ze mną rozmawiać. A ja naprawdę nie chciałem jeszcze bardziej zabierać
mu jakiegokolwiek poczucia komfortu.
<br />
Ale co jeśli… Zagryzłem wargę, sprzątając po jednym kliencie w
oczekiwaniu na kolejnego. Max miał tego pieprzonego bordera i nie
wiedziałem może, co to wszystko oznaczało, ale przecież miał swoje
ataki, miał swoje rzeczy… chciałem wiedzieć, że się chociaż jakoś
trzymał, nawet jeśli on nie chciał mi o tym mówić, dlatego w końcu
wyciągnąłem telefon i napisałem wiadomość do Sheryl:
<br />
<span style="font-weight: bold;">» Z Maxem wszystko okej? Jest w pracy? Jeśli nie, mogłabyś do niego zadzwonić?</span>
<br />
To było bardzo samolubne, wiedziałem, ale musiałem chociaż trochę uspokoić swoje nerwy.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 16:48<br />
<hr />
<span class="postbody">Sheryl uniosła brew, patrząc się na ekran swojego telefonu. A potem spojrzała na siedzącego przy swoim biurku Maxa.
<br />
>>Tak, jest w pracy. Jest dziwnie...podirytowany. Domyślam się, że coś między wami się stało.
<br />
Wysłała tę wiadomość i powróciła do obserwacji swojego przyjaciela. Od
rana był nerwowy, jakby wstał lewą nogą, ale za cholerę nie mogła od
niego wyciągnąć, co się stało. Wcześniej myślała, że może po prostu Max
miał jakiś gorszy dzień, ale po wiadomości od Iana...
<br />
Westchnąwszy, podniosła się ze swojego krzesła i podeszła do przyjaciela.
<br />
— Max...pokłóciłeś się z Ianem, prawda?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">O co ci znowu chodzi?</span> — Max obrócił się gwałtownie. — <span style="font-weight: bold;">Mówiłem ci już, że nic się nie stało.</span>
<br />
— Max, proszę, nie denerwuj się. Widzę, że coś cię gryzie cały dzień. Może poczujesz się lepiej, gdy o tym porozmawiamy?
<br />
Max prychnął.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jasne, <span style="font-style: italic;">porozmawiamy</span></span> — powiedział gorzko. — <span style="font-weight: bold;">Wszyscy
to mówią. Że najlepsza jest rozmowa, że rozmowa pomaga poukładać pewne
rzeczy, że po rozmowie będzie lepiej i lżej, a to gówno prawda, bo te
zasrane rozmowy jeszcze bardziej wszystko komplikują!</span>
<br />
Erika siedząca obok wzdrygnęła się, gdy Max podniósł głos, i spojrzała na niego ze zdezorientowaną miną.
<br />
— Chodźmy po kawę — powiedziała autorytarnie Sheryl, pociągając Maxa za
nadgarstek. Gdy stanęli przed automatem przy w miarę pustym korytarzu,
rudowłosa powiedziała przyjacielowi o wiadomości od Iana.
<br />
— Martwi się o ciebie, ale z jakiegoś powodu pisze do mnie. O co wam poszło?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chciałbym to wiedzieć!</span> — wyrzucił z siebie Max, opierając się o automat. — <span style="font-weight: bold;">Ale, ja pierdolę, on jest naprawdę bezczelny. Kurwa, serio napisał wiadomość <span style="font-style: italic;">do ciebie</span> żeby dowiedzieć się <span style="font-style: italic;">co ze mną</span>?
Co to niby ma być! Nie, ja...ja nie mogę tego tak zostawić. Nie ma,
kurwa, opcji. To się nazywa tupet, ja pierdolę. Wczoraj mnie unika, a
teraz nawet nie ma jaj by się do mnie odezwać? I co, mam docenić to, jak
wielce zatroskany jest? Pierdolę. Pokażę mu gdzie mam jego zasraną
troskę.</span>
<br />
— Max, co ty...
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Sheryl, kochanie, wiem że ostatnio o wiele cię proszę, ale mogłabyś wymyślić dla mnie jakąś ściemę? Bo <span style="font-style: italic;">muszę</span> iść do tego kretyna. Nie wytrzymam do końca dniówki, a poza tym on mi jeszcze gdzieś może zwiać i...</span>
<br />
— Postaram się — westchnęła kobieta. — Leć.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dziękuję!</span> — przytulił
przyjaciółkę i ucałował jej oba policzki. Wrócił do biura, żeby zabrać
swoje rzeczy i wybiegł szybko z redakcji, łapiąc pierwsze lepsze metro
na Queens. Nie miał pojęcia, o co chodziło Ianowi, ale zamierzał w końcu
się dowiedzieć.
<br />
I w dupie miał to, że Ian był zajęty pracą. Mógł go nie wkurwiać.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Hej, Monaghan</span> — odezwał się głośno, wchodząc do dobrze mu znanego lokalu. — <span style="font-weight: bold;">Zamierzasz ze mną porozmawiać, czy mam ze sobą przyprowadzić Sheryl, skoro tak się boisz nawet do mnie napisać?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-06, 17:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Sheryl
mi odpisała i odetchnąłem z ulgą. Zablokowałem telefon, bo w studiu
pojawiła się akurat moja kolejna klientka, zresztą, nie miałem nawet co
odpisywać. Max był w pracy, może, jak nazwała to Sheryl, podirytowany,
ale przynajmniej tam był, nie zamknął się w tych czterech ścianach i
nie…
<br />
Czyli po prostu tak bardzo nie chciał mnie widzieć. To było tylko i aż to.
<br />
Trudno było mi skupić się na rozmowie z dziewczyną, której poprawiałem
dziarkę, która rozlała się jej przez innego typa – i z tym też czułem
się jak debil. Nawet nie potrafiłem do końca sprawić, by czuła się tu
swobodnie i na całe szczęście to był naprawdę niewielki tatuaż, a ja
chwilę potem zawijałem go w folię. Rozmawiałem jeszcze z moją klientką,
prowadząc zwyczajowy small talk i starając się być swobodnym, kiedy
burza wpadła do mojego studia.
<br />
Tu-dum, tu-dum, serce nagle wybiło mi jakiś niespokojny rytm i miałem
wielkie szczęście, że właśnie nie trzymałem maszynki, bo ręce zaczęły mi
się niezdrowo trząść. Wybałuszyłem oczy, na jego osobę i na jego słowa i
zdołałem z siebie tylko wybąkać:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Cześć.</span>
<br />
Moja klientka też była zdezorientowana, zresztą, kto by nie był, ale widząc tę cała sytuację wybąkała:
<br />
— Dobra… to dzięki, cześć.
<br />
I wyszła, zresztą przez drzwi, w których przepuścił ją Max, rzucając mi wyzywające spojrzenie.
<br />
Był zły i nie trzeba było się nad tym specjalnie zastanawiać, by to zauważyć.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie myślałem, że ci o tym powie </span>—
mruknąłem, pocierając swoje ramiona dłońmi, bo nagle objął mnie chłód,
chyba nie tylko od podmuchu zimnego powietrza, który wpadł przy
otwieraniu drzwi. Naprawdę nie spodziewałem się, że trzeba było Sheryl
dodawać instrukcję pod tytułem „nie mów Maxowi, że pytałem”, to było dla
mnie jasne jak słońce i nawet o tym nie pomyślałem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 17:18<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">I tylko tyle masz mi do powiedzenia? Nie wierzę, że możesz być tak bezczelny!</span>
— syknął. Oparł się o próg, zaplatając ręce na klatce piersiowej, i
rzucał w swojego chłopaka gromy spojrzeniem. Był wkurwiony, a Ian wcale
nie pomagał mu tego wkurwienia opanować.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Powiedziała mi, bo się przejęła. Ja
też się przejmuję. Bo nie mam zielonego pojęcia o chuj ci chodzi, Ian. I
jeżeli masz zamiar mnie unikać, jeżeli wolisz sobie wyskoczyć na piwko,
zamiast...kurwa, chociażby być przy mnie, kiedy cię potrzebuję, to
błagam, nie baw się w pokazywanie, jakim ty to nie jesteś troskliwym
chłopakiem, bo ja tego nie kupuję.</span>
<br />
Nie zamierzał ważyć słów, być delikatnym, wyrozumiałym. Miał dość. Miał
dość czego, co się działo, a najbardziej tego, że nawet nie wiedział co
to dokładnie było. I co sprawiało, że Ian zaczął się od niego tak
oddalać.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">I jaką wymówkę teraz wymyślisz, żeby ze mną nie porozmawiać?</span>
— dodał oskarżycielsko. Bo po tej wiadomości do Sheryl...był już
pewien, że wczorajsze piwo było tylko wymówką. Wymówką, żeby nie widzieć
się z Maxem, żeby się z nim nie konfrontować. Chuj wie z jakiego
powodu, i właśnie to od tego chuja chciał wyciągnąć.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-06, 17:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Byłem bezczelny?
<br />
Ja miałem zamiar go unikać?
<br />
Bawiłem się w pokazywanie, jaki jestem troskliwy?
<br />
I, przede wszystkim, potrzebował mnie?
<br />
Zmarszczyłem brwi, słuchając tego, co wylewało się z ust Maxa,
wkurwionego, wściekłego Maxa i nie rozumiałem tej sytuacji. Jasne,
wczoraj… wyszedłem z domu, tak, po to, by dać mu czas… na podjęcie
decyzji, czy chciał się ze mną widzieć, czy nie, decyzji, którą jasno mi
rano zakomunikował. Ale co miało znaczyć to wszystko o tym, że Max mnie
rzekomo potrzebował? Kiedy? W niedzielę, gdy siedziałem cały dzień u
Bety? Czy wczoraj?
<br />
Nie wiedziałem, co tam się stało wczoraj, u tego Eisenhoffera, czy jak
było temu doktorowi od czubków, a ten temat… zżerał mnie całego i skoro
Max tu był, pultając się do mnie z pianą, odważyłem się zapytać:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co powiedział ci wczoraj twój lekarz?</span>
<br />
Mój głos był cichy i spokojny, tak daleki od tego, którym posługiwał się
Max, tak daleki od tego, jak ze zdenerwowania cały się już zacząłem
pocić, jednocześnie czując dreszcze zimna.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 17:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Nawet
ten spokojny ton głosu Iana doprowadzał Maxa do szału. Naprawdę był
wkurzony, zraniony, a Ian nie przejawiał nawet cienia skruchy. Nic. A
chociaż ten jeden raz był przekonany, że wcale nie przesadzał ze swoją
reakcją, że miał pełne prawo do tego, żeby się tak czuć.
<br />
— <span style="font-weight: bold;"><span style="font-style: italic;">Teraz</span>
mnie o to pytasz? Wow, Ian, super, doceniam twoje zainteresowanie.
Doceniam także to, że nie odniosłeś się do niczego co ci przed chwilą
powiedziałem</span> — warknął. Nosiło go i nie mógł wytrzymać w jednym miejscu, ale też nie zamierzał podchodzić do Iana. — <span style="font-weight: bold;">Szczerze?
Nawet nie wiem czy chcę teraz o tym z tobą rozmawiać. Jeżeli jest to
wymuszone zainteresowanie, to jakoś mnie to nie zachęca. Powiedział mi
sporo rzeczy, o których chciałem też z tobą porozmawiać, chciałem, żebyś
wiedział...ale może ciebie to w ogóle nie interesuje, co?</span>
<br />
Rzucił oskarżeniem w Iana, zupełnie nie przejmując się tym, czy słusznie
czy nie. Po zachowaniu Iana mógł pomyśleć, że ten rzeczywiście ma jego
problemy gdzieś, skoro nawet nie mógł się zdobyć na to, by...
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jeżeli nie chciałeś ze mną rozmawiać,
to mogłeś mi po prostu to powiedzieć, wiesz? Dać znać, że ten temat jest
dla ciebie za ciężki, albo że cię to nie interesuje, cokolwiek. Ale ty
po prostu mnie olałeś. Wolałeś wyjść sobie z ziomkiem na piwo, a potem
nawet nie raczyłeś do mnie zajrzeć. To mnie zabolało, Ian</span> — mówił już głosem mniej wkurzonym, a bardziej po prostu zranionym, smutnym.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-06, 18:00<br />
<hr />
<span class="postbody">On to tak odbierał?
<br />
Że go olałem, że nie zwracałem uwagi na to, jak się czuł, że dlatego wyszedłem, że dlatego…?
<br />
Byłem…
<br />
Kurwa mać. Przecież właśnie tak było.
<br />
Olałem go. Wolałem sobie wyjść, nie raczyłem do niego zajrzeć, a jego to
zabolało. Ale skąd miałem wiedzieć, że… Przecież gdyby mi odpisał, że w
porządku, że będzie w domu i porozmawiamy albo że nie idź, Ian, bo <span style="font-style: italic;">cię potrzebuję</span>, no kurwa. Przecież nie znaliśmy się od wczoraj, przecież <span style="font-style: italic;">wiedział</span>, że może to zrobić, a ja tylko chciałem mu dać czas i przestrzeń, może, to prawda, nieco opóźnić moment kiedy…
<br />
Ale nie zamierzałem mu tego mówić, robić mu wyrzutów sumienia, cokolwiek
wypominać, bo miał prawo, miał prawo być na mnie zły, prawdę mówiąc,
trochę mi ulżyło. Że był na mnie zły. Bałem się tego, bardzo, ale to
przynajmniej znaczyło, że…
<br />
Tylko jak zawsze. Jak zawsze, kurwa, Ian Monaghan, myślący tylko o sobie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przepraszam </span>— powiedziałem
cicho, nie ruszając się o krok. Miałem go za co przepraszać, za wiele
rzeczy, ale jednocześnie odnosiłem wrażenie, że moje słowa są tak
strasznie puste. — <span style="font-weight: bold;">Interesuje mnie. Ale rozumiem, że możesz nie chcieć… nie chcieć ze mną o tym rozmawiać </span>— powiedziałem jeszcze ciszej. — <span style="font-weight: bold;">I wiem… i…</span> — powstrzymałem się od powiedzenia mu <span style="font-style: italic;">nie chciałem</span>, bo to nie była żadna wymówka. Wiedziałem, co mu zrobiłem i przeszły mnie jeszcze większe ciary. — <span style="font-weight: bold;">Nie chciałem cię olewać tylko dać ci przestrzeń… nie wiedziałem, czy chcesz ze mną gadać.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 18:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie zorientował się, jak bardzo był spięty, dopóki po słowach Iana nieco się nie rozluźnił. Oczywiście, że zwykłe <span style="font-style: italic;">przepraszam</span>
to było za mało, by wkurzenie Maxa nagle zniknęło, ale zdecydowanie
czuł się lepiej po usłyszeniu tego durnego słówka. A skoro wypowiadał je
Ian, to był pewien że przeprosiny były szczere. Jego chłopak nie był z
pewnością osobą, która powiedziałaby mu to tylko po to by go uspokoić.
<br />
Chociaż? Nie podejrzewał go też o to, że go tak oleje, jak poprzedniego
dnia. Po tych wszystkich zapewnieniach o wsparciu, po zachęcaniu Maxa do
tego, żeby mówił Ianowi kiedy czuje się źle...
<br />
Niemniej Ian wyglądał jakby naprawdę było mu przykro. I nie mógł zakrzywiać rzeczywistości i udawać, że wcale nie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przestrzeń? Nie chciałbym z tobą
gadać? O czym ty mówisz, Ian? Tak, jakbyś mnie nagle zupełnie nie znał.
Gdybym potrzebował przestrzeni, to byś o tym wiedział, ale nie dałeś mi
szansy o tym zadecydować, po prostu sam założyłeś, że będzie lepiej jak
się ulotnisz, prawda? Chcę z tobą porozmawiać, ale nie chcę cię zmuszać
do rozmowy, bo to nie ma sensu. A jeżeli chcesz jednak rozmawiać...to
powiedz mi, masz teraz jakiegoś klienta? Kiedy będziesz wolny? Bo chcę z
tobą <span style="font-style: italic;">porządnie</span> porozmawiać. W
końcu. Bo od tej soboty...praktycznie w ogóle nie rozmawialiśmy. I nie
mam kurwa pojęcia dlaczego, ale denerwuje mnie to. I sprawia, że czuję
się taki...zagubiony, zdezorientowany, bezsilny. Bo...nie wiem, czy
przestraszyło cię moje wyznanie, czy nie czujesz się przy mnie źle, czy
masz dość bycia w związku z facetem z problemami...nie wiem, nic nie
wiem. I to jest dobijające</span> — wyznał, przenosząc w końcu wzrok z Iana na podłogę.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-06, 18:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Wybałuszyłem oczy ze zdziwienia.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Czuję, ale przecież nie mam cię dość, czemu bym miał? Jeśli już to ty możesz nie chcieć… </span>— <span style="font-style: italic;">więcej na mnie patrzeć</span>, dokończyłem w myślach, zaciskając wargi. — <span style="font-weight: bold;">Nie powinieneś być teraz w redakcji? Czemu tu teraz przyszedłeś?</span> — zorientowałem się nagle.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 18:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
podniósł wzrok tylko po to by pokazać Ianowi bezsilność wypisaną na
swojej twarzy. I to zmęczenie. Nie fizyczne, ale emocjonalne. Gdy
wkurzenie w końcu z niego schodziło...zaczęło o sobie przypominać to
cholerne uczucie wypompowania.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To powiesz mi, dlaczego się tak czujesz? I o co ci chodzi, czego miałbym nie chcieć i dlaczego?</span> — pytał, bo nadal nie rozumiał o czym Ian mówił, do czego w ogóle się odnosił, co w tej głowie się pojawiło.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Powinienem. Ale...musiałem się z tobą zobaczyć. Mogę na ciebie zaczekać, jeżeli teraz nie masz czasu na rozmowę</span> — zapewnił. Byleby nie odsuwać tej rozmowy w nieskończoność, na to naprawdę nie miał już siły.
<br />
Powrót do pracy także nie wchodził w grę. Wiedział, że powinien, że
zachował się po szczeniacku, rzucając swoje obowiązki żeby przyjechać
specjalnie po to by nawrzucać swojemu chłopakowi, ale i tak nie byłby w
stanie pracować w takim wzburzeniu. Za dużo działo się w jego głowie, by
mógł tam wcisnąć myślenie o pracy.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-06, 18:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Mogłem
mu powiedzieć, że nie mam czasu, żeby poczekał w kawiarni w okolicy i
tam przyjdę, ale to byłaby nieprawda – i już nie chodziło nawet tylko o
to, że kiedyś tam udostępniłem Maxowi mój kalendarz służbowy, by nie
musiał dopytywać się, o której danego dnia kończę. Po prostu…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Muszę tu tylko posprzątać, ale to może poczekać</span>
— powiedziałem, sięgając po swoją bluzę, którą wsunąłem przez głowę,
licząc na to, że to chociaż trochę odgoni to paskudne uczucie chłodu,
które ogarniało mnie zewsząd.
<br />
Podszedłem tylko do stolika i sięgnąłem po butelkę z wodą, odkręcając ją
i zwilżyłem nieco gardło. Bardzo chciało mi się pić, sam nie wiem
dlaczego.
<br />
Max kiwnął głową i podszedł do sofy, na której usiadł, a ja sam
sięgnąłem bo swoje krzesło i przesunąłem je na drugą stronę
pomieszczenia. Nie chciałem siadać obok Maxa, bo nie wiedziałem, jak on…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">O czym chcesz porozmawiać?</span> — spytałem cicho, naprawdę nie wiedząc, od którego momentu rozpocząć tę rozmowę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 19:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Poczuł
niewypowiedzianą ulgę. Bo...chyba nie dałby rady zbyt długo tkwić w tym
napięciu. Musiał w końcu z siebie to wszystko wyrzucić, musiał w końcu
wyciągnąć z Iana to, co on najwyraźniej przed nim ukrywał.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wiesz, co mi powiedział Eisenhoffer? Że zostałem <span style="font-style: italic;">zgwałcony</span></span> — zaczął bez ogródek, nie próbując nawet uczynić czegokolwiek, by zabrzmiało to bardziej znośnie. — <span style="font-weight: bold;">Nie
wiem, chyba się z tym nie zgadzam, wiem, że zostałem wykorzystany, ale
nie czuję się w porządku nazywając to...w taki sposób. W sensie...nie,
to mi kompletnie nie pasuje. Nie czuję się ofiarą gwałtu, ani nic. Ale
ciężko było to usłyszeć. Po prostu...nie wiem, przez tak długi czas
wypierałem z siebie w ogóle to, że coś takiego miało miejsce. Wypierałem
ze swojej świadomości wiele rzeczy, bo tak było łatwiej. Ale
teraz...teraz w końcu się z tym mierzę i...jest tego więcej, niż
myślałem. I...wiem, że nie powinienem nic od ciebie...wymagać...ale
potrzebowałem cię</span> — wydusił z siebie w końcu, już mniej pewnym tonem niż wcześniej. — <span style="font-weight: bold;">Po
prostu. Żebyś był. I jakoś, po prostu, założyłem że się domyślisz. Poza
tym chciałem też z tobą porozmawiać o czymś innym. Bo po rozgrzebywaniu
tamtej gównianej sytuacji, Eisenhoffer zmusił mnie do analizowania
innych moich relacji. W tym tej naszej. I doszedłem do pewnych wniosków
dzięki temu. Chyba próbował...zmusić mnie do tego, żebym się zastanowił,
czy aby z tobą nie robię czegoś wbrew swojej woli. Zakładam, że takie
były jego intencje. Ale...nie, nigdy tak nie było. Nigdy, serio. Nigdy
nie poczułem się z tobą w jakikolwiek sposób porównywalnie jak wtedy z
tamtym gościem. Uwielbiam nasz seks. A z innymi facetami...nie
przepadałem za seksem na ostro. Byłem obrzydzony po tamtym facecie. I to
wydawało mi się takie dziwne, dlaczego w takim razie z tobą jest tak
dobrze. Eisenhoffer pomógł mi w uświadomieniu sobie, że preferencje
wcale nie muszą być sztywne, i skoro naprawdę czułem obrzydzenie w
tamtej sytuacji, a z tobą coś zupełnie przeciwnego, to jedno wcale nie
pozbawia autentyczności drugiego. I to jest takie...wow, wydaje mi się,
że niby oczywiste, ale z drugiej strony bardzo ważne, wiesz? No, ale
sednem tego i tym, o czym chciałem z tobą porozmawiać, są kwestie
granic. Bo póki co wydaje mi się, że zawsze przychodziło nam to tak
zupełnie naturalnie, żeby robić rzeczy które nam się podobają i nie
wywołują dyskomfortu. Do czasu, kiedy ja tych granic nie przekroczyłem. I
myślę, że warto je ustalać. Żeby nigdy już nie dochodziło do takich
sytuacji, żeby żaden z nas nie poczuł się nigdy skrzywdzony. Co o tym
sądzisz?</span> — spojrzał na Iana. — <span style="font-weight: bold;">No,
a poza tym chcę z tobą porozmawiać o tym, skąd wynika to twoje
zachowanie z ostatnich dni. Bo wcześniej myślałem, że sobie to wmawiam,
ale chyba jednak miałem rację sądząc, że zachowujesz ode mnie jakiś
dystans? To ma coś wspólnego z tym, co ci wyznałem, prawda?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-06, 20:17<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Zgwałcony</span>.
<br />
Zgwałcony.
<br />
To słowo, gdy je usłyszałem, odbiło się wielkim echem w mojej głowie i
zmroziło mnie, na chwilę tak, że kolejne słowa Maxa docierały do mnie
jakby przez szybę, przez mgłę, takie… Mówił coś, widziałem, bo poruszał
ustami, ale…
<br />
Jego lekarz powiedział mu, że Max został zgwałcony, że… czy to była
prawda? Czy ja też mogłem… ale przecież nie chciałem… Przecież Max nic
nie mówił…
<br />
Mierzył się z tym? Było tego więcej, niż myślał? Takich kolesi jak
tamten jeden, takich sytuacji? O co mu chodziło? Słuchałem go, starałem
się, naprawdę, ale każde kolejne słowa robiły mi jeszcze większy mętlik w
głowie. Ten lekarz… i to analizowanie naszej relacji, przechodziły mnie
ciarki i podniosłem zdziwiony wzrok na Maxa, gdy mówił, że nigdy tak
nie było. Że nie czuł się jak z tym kolesiem i przez chwilę poczułem
jakąś zapowiedź ogromnej ulgi, ale… czy mogłem w to wierzyć?
<br />
Miałem tak wielki mętlik w głowie. Słowa Maxa… chciałbym w nie uwierzyć,
bardzo, ale to byłoby jak próba wytłumaczenia tego, co się stało, jak
wyjście z tego bez żadnej kary, nie branie na siebie żadnej
odpowiedzialności, a, Jezu, byłem. Byłem odpowiedzialny, bardzo,
strasznie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak</span> — przytaknąłem Maxowi powoli. — <span style="font-weight: bold;">Warto ustalać granice</span>
— zgodziłem się, bo tego jednego byłem pewien. A później zamilkłem na
chwilę, starając się zebrać myśli, ustalić cokolwiek, wpierw z samym
sobą, nim zrobię to z Maxem. Byłem zagubiony, bardzo, zestresowany i
bałem się go dotknąć. — <span style="font-weight: bold;">Twój lekarz twierdzi, ze zostałeś… zgwałcony… i że to wypierasz?</span> — spytałem, chociaż przecież już sam znałem odpowiedź. — <span style="font-weight: bold;">Max… </span>
<br />
Max <span style="font-style: italic;">co</span>? Co ja właściwie chciałem mu powiedzieć? Że miałem nadzieję na co? Na to, że ten lekarz magicznie rozwiąże sprawę, a nie…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Gdybyś mi powiedział, że mnie
potrzebujesz… nie wiedziałem, naprawdę. Czuję się tak strasznie źle z
tym, że musisz przeze mnie przez to jeszcze raz przechodzić.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 21:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Maxa
nadal przytłaczała...abstrakcyjność całej sytuacji. Bo w jednej chwili
dowiedział się, że niby został zgwałcony. Zgwałcony. To brzmiało tak
strasznie...a do Maxa wciąż nie potrafiło to dotrzeć. Zdawał sobie
sprawę, że definicje prawne bywały różne – i kierując się tylko nimi, w
niektórych państwach to zachowanie wcale nie zostałoby nazwane gwałtem,
natomiast w specyficznym prawie Stanów Zjednoczonych ta kwestia była
nieco bardziej szeroko pojmowana. Ale przede wszystkim społeczna
definicja gwałtu się rozrastała, z którym to postulatem Max naprawdę się
zgadzał. I gdyby usłyszał, że coś takiego spotkało znajomą mu osobę,
bez wahania uznałby to za gwałt. Ale jakoś...ciężko było mu patrzeć na
siebie tymi samymi kategoriami. Z jakiegoś dziwnego powodu po prostu nie
czuł się okej z nazwaniem tego w taki sposób. Uciekał przed tym,
owszem.
<br />
Bo gdyby rzeczywiście przyznał swojemu lekarzowi rację...
<br />
Nie, to nie wchodziło w grę. Wykorzystany – tak. Ale nie był ofiarą gwałtu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian, powiedz mi szczerze, naprawdę nie
wpadłeś na pomysł, że mogę cię potrzebować? Sam się upierałeś przy tym,
żebym powiedział o tym Eisenhofferowi, a potem mnie olałeś. I...wiem,
że ci przykro, ale...nie próbuj mi wciskać kitu, że nie wiedziałeś.
Proszę, po prostu mi się przyznaj dlaczego... I za to możesz mnie
przepraszać, ale zupełnie nie rozumiem dlaczego czujesz się winny temu,
że znowu przez to przechodzę. To nie jest twoja wina</span> — zaznaczył, patrząc swojemu partnerowi w oczy. — <span style="font-weight: bold;">Prędzej
czy później to i tak by jakoś wróciło. Zresztą, to ja sam sprawiłem, że
to odżyło. Więc, nie, błagam, nie obwiniaj się za to.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-06, 22:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Olałem go.
<br />
Musiałem się przyzwyczaić do tego, jak się z tym czułem, z tym, że tak
się stało, bo może nigdy nie chciałem tego robić… ale zrobiłem, olałem
mojego chłopaka, powiedział mi to nie raz i nie dwa i może trzeba było
to po prostu przyjąć do wiadomości.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Upierałem się, bo tak trzeba</span> — powiedziałem. — <span style="font-weight: bold;">To jest twój lekarz, twój psycholog, on ci pomaga zrozumieć pewne fakty. I twierdzi, że ten koleś cię zgwałcił, więc…</span>
<br />
Zafiksowałem się. Bardzo. Zacisnąłem dłoń na plastiku butelki i
odwróciłem wzrok od Maxa. Czy on naprawdę tak nie uważał? Przecież…
przecież gdyby tak było, nie siedziałby tutaj przede mną tak spokojnie,
prawda? Chyba że to ten pieprzony Lionel, ten chuj, który miał świra na
moim punkcie i kazał mu się samobiczować w najbardziej pojebany sposób.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co on ci powiedział?</span> — podjąłem temat. — <span style="font-weight: bold;">Ten Eisenhoffer. Jak rozmawiałeś z nim o mnie. Powiedz mi, Max, chcę to wiedzieć.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-06, 23:09<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">On może sobie twierdzić, co chce</span>
— uciął stanowczo. On, Ian, Sheryl, mogli to sobie nazywać jakkolwiek.
Ale Max zamierzał pozostać przy swoim. W końcu to o niego chodziło,
prawda? W takim razie to jego odczucia względem całej sytuacji powinny
być najważniejsze.
<br />
Nie umknęło mu to, jak prędko Ian odwrócił od niego wzrok. I pożałował
swojego ostrego tonu. Jego chłopak...przecież na pewno go to również
dotknęło. Gdyby on dowiedział się, że ktoś zachował się podobnie
względem Iana...
<br />
Nie, nawet nie chciał o tym myśleć.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ale najpierw chcę zaznaczyć, że jak
już kiedyś mówiłem: Eisenhoffer jest poważnym i profesjonalnym
specjalistą, a to co mówię w gabinecie pozostaje między nami, chyba że
ja się chcę tym z kimś dzielić. I...tak, mówiłem trochę o tobie i o tym,
co...robimy. Tak jak wcześniej wspomniałem, próbował dotrzeć do tego,
czy nie wchodzę w jakiś schemat ofiary, czy inne gówno. Po Jaredzie, i
tym gościu. I w ogóle na podstawie jakichś wniosków, do jakich już sobie
doszedł. Pytał się między innymi, czy kiedykolwiek zachowywałeś się
wobec mnie tak, jak tamten gnój. No i...tak, bywałeś wobec mnie bardziej
brutalny. Ale...ale to nie było to samo. To było coś, czego chciałem, z
czym czułem się dobrze, i wcale się nie sprzeciwiałem ani nic. I ty też
mnie traktowałeś zupełnie inaczej, niż tamten...no i to, i wiele innych
rzeczy mu powiedziałem. On dalej próbował ze mnie wygrzebać to, czy aby
na pewno wszystko było za moją świadomą zgodą, czy się do czegoś nie <span style="font-style: italic;">zmuszałem</span> w imię poświęcenia. Odpowiedziałem mu stanowczo, że nie. I jestem tego pewien. Wiem, jak się czuję, kiedy się do czegoś zmuszam</span> — stwierdził dosyć gorzko, nie bez powodu zresztą. — <span style="font-weight: bold;">I
przy tobie nigdy mnie to nie spotkało. Jestem tego pewien, na tyle
pewien, że chyba go w końcu przekonałem, ale wtedy mi powiedział właśnie
to, że muszę z tobą rozmawiać o swoich granicach. Że nie muszę się
zgadzać na wszystko, bla bla, jakbym już tego nie wiedział. W ogóle był
dzisiaj nadzwyczaj rozmowny. Ale o tobie tak bezpośrednio zbyt wiele nie
mówił. Tak to działa, przecież nie może stawiać tez na temat ciebie i
twojego zachowania posługując się czymkolwiek innym, poza tym co
przedstawiam mu ja. No i dodał, że twoje granice też są istotne, że
podstawą zdrowej relacji jest wzajemny szacunek. A w seksie przede
wszystkim konsensualność. Ja...nadal cholernie źle czuję się z tym, że
wtedy przekroczyłem twoje granice.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-07, 15:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Słuchałem
Maxa, który – chyba nieświadomie – mnie usprawiedliwiał. Który mówił
rzeczy, w jakie chciałem wierzyć, bo jeszcze do niedawna wydawały mi się
prawdą, ale teraz… to zwyczajnie…
<br />
Po prostu nie wiedziałem.
<br />
Nie wiedziałem, jak ja mam się zachowywać, czy mu wierzyć, czy nie, bo
przecież to było trochę jak z tym jego psychiatrą, który nie mógł za
bardzo mówić o mnie, słuchając tylko Maxa. Chciałem wierzyć, że Max nie
miał z tym problemów, z seksem ze mną, ale prawda była taka, że… że tak
nie było. Przecież od tego czwartku, gdy tamta sytuacja (całkowicie
niesłusznie, ale już naprawdę nie o to chodziło) przypomniała mu o tym
kolesiu… to nie mógł.
<br />
Bo pewnie sam nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to siedziało w nim gdzieś w środku.
<br />
Czułem się tak, jakby zaraz miała eksplodować mi bania, tworząc kolejne
teorie na temat tego, co się działo z Maxe, jaka była prawda, jaka była
moja rola i jaka będzie w ogóle za chwilę, bo właśnie tej rozmowy z nim
się obawiałem i nie rozumiałem, co ma przynieść. Uwielbiałem mojego
chłopaka i czułem się obrzydliwie z sama myślą, że mógłbym go jakoś…
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Po co mnie potrzebowałeś? Wczoraj?</span>
— spytałem w takim razie. Skoro tak się zapierał, że to żaden gwałt, że
to wszystko wiedział już wcześniej, po co mu byłem? Co takiego
powiedział mu ten lekarz, w co uwierzył, że potrzebował mnie, by to
przetrawić? I była jeszcze jedna rzecz, ta, która mnie zaskoczyła, i nie
omieszkałem wyrazić mojego zdezorientowania podszytego przerażeniem: — <span style="font-weight: bold;">Jak to: <span style="font-style: italic;">po Jaredzie</span>?</span>
<br />
Jared? Zmarszczyłem automatycznie brwi, wbijając spojrzenie w Maxa i nie ustąpię, nie odpuszczę mu tej odpowiedzi.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-07, 17:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Przewrócił oczami, bo po tym wszystkim co powiedział pytanie Iana było <span style="font-style: italic;">co najmniej</span> irytujące.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co, powinienem dać ci długie i
racjonalne uzasadnienie do tego wniosku? I tak to już jest nieistotne.
Potrzebowałem ciebie, zwyczajnie, ciebie obok, żebyś był, bo przy tobie
jest mi lepiej, a ja...nie wiem, cholera, jestem taki zagubiony. Nie
rozumiem tego wszystkiego, co się dzieje, czego się dowiaduję, co
przeżywam... I chciałem z tobą porozmawiać, bo to co się od kilku dni
dzieje między nami także nie daje mi spokoju. Ale...chyba nie powinienem
tego od ciebie wymagać. Nie masz obowiązku, żeby być na każde moje
zawołanie</span> — powiedział cicho, spuszczając wzrok. — <span style="font-weight: bold;">Chyba
nie powinienem tak na ciebie naskakiwać. Ale spróbuj mnie zrozumieć,
byłem naprawdę rozczarowany i...zwyczajnie było mi przykro</span> — wyznał.
<br />
Poczuł się trochę głupio ze swoim atakiem na Iana. W końcu, sam nie
chciał być dla niego ciężarem, a wbrew temu stawiał Ianowi jakieś
wyimaginowane oczekiwania.
<br />
Otworzył szeroko oczy, gdy Ian spytał o Jareda. Oczywiście, jak zwykle
musiał palnąć o kilka słów za dużo. Gdyby mógł, zignorowałby pytanie,
ale wzrok Iana stawiał go w położeniu bez wyjścia. Nie chciał kłamać,
ale też...trochę obawiał się kolejnego wyznania. Bo co, jeżeli to
jeszcze pogorszy atmosferę między nimi? Jeżeli Ian naprawdę będzie miał
dość zmagania się z osobą tak popierdoloną, z bagażem, na który się
początkowo wcale nie pisał?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Po Jaredzie. Mówiłem ci, że kiedy
zamieszkaliśmy razem, to nasz związek zaczął się sypać. Jared stał się
bardziej zaborczy, despotyczny, zabierał mi przestrzeń, a ja się w tym
związku dusiłem. Ale nigdy nie skrzywdził mnie tak bezpośrednio. Jednak,
chyba...chyba mam prawo czuć się przez niego w jakiś sposób
skrzywdzony. Chociaż w gruncie rzeczy byłem durniem, który dawał mu się
manipulować i dawać wciągnąć w poczucie winy, raz po raz. I w poczucie
tego...że ja mu jestem coś winien</span> — powiedział ostrożnie i nieco enigmatycznie.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-07, 18:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
odpowiedziałem nic, mieląc słowa Maxa w głowie – że potrzebował mnie
obok, żebym był, bo przy mnie jest mu lepiej… to brzmiało tak bardzo
abstrakcyjnie. Tak, że ja sam niezbyt wiedziałem, co o tym sądzić, bo
przecież…
<br />
Przymknąłem na chwilę oczy, trąc palcami skronie. Krótki moment nie
pomógł mi nic zrozumieć, ale w jakiś absurdalny sposób poczułem się choć
trochę lepiej; choć ucisk w środku nie zelżał to przynajmniej nie
miałem ochoty już rzygać.
<br />
Nie wiedziałem, jak traktować słowa Maxa, ale ten zaraz wytrzeszczył
oczy na moje pytanie. Zmarszczyłem brwi – czemu się dziwił? Był… no
właśnie, jaki?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Pytam się o to, czemu wymieniasz go przy tym kolesiu.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-07, 18:25<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">W kontekście bycia ofiarą</span> — odparł już wprost. — <span style="font-weight: bold;">Z tamtym gościem – w ogóle, wiesz że nawet nie dowiedziałem się jakie jest jego imię?</span> — wtrącił gorzką dygresję. — <span style="font-weight: bold;">W
każdym razie. To się wtedy stało. Byłem oszołomiony, wiedziałem, że to
nie było w porządku, ale jakoś tak...to zepchnąłem w świadomości. Że
trudno, stało się. Że byłem durny i to wina mojego braku rozsądku.
I...to nie był dla mnie nowy schemat myślenia, chyba. Bo przy
Jaredzie...on nigdy mnie do niczego nie <span style="font-style: italic;">zmuszał</span></span> — podkreślił naprędce — <span style="font-weight: bold;">ale <span style="font-style: italic;">nalegał</span>.
I czasami...sam siebie zmuszałem żeby się z nim pieprzyć. Ale, no
właśnie, i w tym przypadku znajdowałem sobie mnóstwo wymówek żeby tylko
wyprzeć fakt, że on mnie wykorzystywał. Że to przecież ja robiłem to z
własnej woli. I tak dalej. I chyba Eisenhoffer miał taką teorię, że
nadal chcę wchodzić w rolę ofiary, żeby się, nie wiem, poświęcać dla
jakichś wyższych celów czy inne szlachetnie brzmiące gówno, ale, Jezu,
no właśnie...przy tobie...tak totalnie czuję, że robię rzeczy w zgodzie
ze sobą, wiesz? To jest dla mnie niesamowicie odświeżające. Dlatego
ciężka była dla mnie świadomość, że ty się tak przy mnie ostatnio nie
poczułeś. Że ty zacząłeś się obwiniać, że mi nie wystarczysz i...nie
jesteś w stanie zaspokoić moich potrzeb, bo to bzdura. Twój komfort jest
moją potrzebą.</span>
<br />
Było mu ciężko mówić o tych rzeczach, które sprawiały, że rzeczywiście
czuł się jak ta słaba, biedna ofiara, której należy współczuć. Bo to
sprawiało, że czuł się ze sobą żałośnie.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-07, 18:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Tamten bezimienny gość.
<br />
I znów mnie uderzyło, to okropne pytanie, ile razy ja byłem takim
bezimiennym gościem? Ile razy to ja znajdowałem sobie miłą dziewczynę
czy kolesia, osobę, którą mogłem wypieprzyć, by poczuć się lepiej, by
pouprawiać trochę seksu, tak, jak lubiłem? Ile razy nie pytałem o zgodę,
ile razy to robiłem? Ile razy byłem autorem tego pieprzonego
wspomnienia, przez które mój chłopak w głowie miał taką sieczkę?
<br />
Nie wiedziałem. Nie miałem bladego pojęcia i to samo sprawiało, że czułem do siebie wstręt.
<br />
Starałem się jednak opanować twarz, wrócić tutaj do Maxa, który… nawet w głowie, nawet we własnych myślach brakowało mi słów.
<br />
Chciałem go dotknąć, pogłaskać, przytulić, ale z drugiej strony –
właśnie tego nie chciałem najbardziej na świecie. Nie miałem pojęcia na
czym tak naprawdę polega borderline, ale czułem się tak, jakbym to teraz
ja miał w sobie jakiegoś pieprzonego Lionela.
<br />
Więcej – chciałbym go mieć. To… to może jakoś by to wszystko tłumaczyło.
<br />
I były też te słowa Maxa, które powtarzał niemal w kółko, jak mantrę,
tak, że sam chyba powoli zaczynałem w to wierzyć, choć to tak strasznie
głupie – ale też chciałem w to wierzyć, bardzo, że do niczego go nie
zmuszałem, że do niczego nie dochodziło wbrew jego woli… ale mimo tego
wspomnienia czwartku przecież przyniosły jakieś konsekwencje, nawet
podświadomą myśl, że <span style="font-style: italic;">nie chciał</span>. Że <span style="font-style: italic;">nie mógł</span>. Że teraz, ze mną, myślami wracał do tego…
<br />
Podniosłem wzrok, orientując się, że od jakiejś chwili pomiędzy nami
pobrzmiewała cisza. Nie odezwałem się od razu, pochłonięty swoimi
myślami i teraz lekko spanikowałem, nie wiedząc, co powiedzieć.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ja… okej, rozumiem</span> —
powiedziałem, chociaż tak naprawdę chyba nie do końca rozumiałem. A może
bardziej – rozumiałem, ale nie wiedziałem, czy to mogłaby być prawda.
Chyba… chyba chciałbym mu wierzyć, ale to zwyczajnie nie było możliwe. —
<span style="font-weight: bold;">Opowiedz mi… opowiedz mi więcej o Jaredzie. O tym jak tobą… manipulował. </span>
<br />
Może to była kolejna rzecz, którą robiłem, a o której nie miałem pojęcia.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-07, 21:46<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
nie zdawał sobie nawet sprawy z wewnętrznych dylematów Iana. Sam
jednak...bardzo chciał mieć go bliżej siebie. Czuł się taki mały,
taki...słaby. Mimo iż chciał uciec od tego uczucia słabości – nie
potrafił. Po prostu nie potrafił. Miał Iana praktycznie na przeciwko
siebie, rozmawiał z nim, łapał z nim kontakt wzrokowy, a mimo to czuł
się tak bardzo opuszczony i osamotniony.
<br />
Nie mógł jednak nic wymusić na swoim partnerze. Musiał się w myślach
upominać, że przecież Ian musi być tym wszystkim co najmniej
skonfundowany. A może i przerażony.
<br />
A mógłby po prostu udawać, że tamto się nie wydarzyło...
<br />
Nie, to nie byłoby fair. Ale z kolei jakie wygodne...
<br />
Cisza, która wybrzmiała po słowach Maxa przygniatała go, sprawiała, że
zaczynało robić mu się słabo, kiepsko sobie radził z tym napięciem
panującym między nimi. I zastanawiał się, czy nie powinien znowu trzymać
gęby na kłódki, zbyć pytanie Iana, a zamiast tego jeszcze bardziej
zapewniać go, że wszystko jest w porządku. Desperacko chciał przekonać
do tego Iana. A także siebie. Może przede wszystkim siebie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dla...</span> — odchrząknął — <span style="font-weight: bold;">dlaczego chcesz wiedzieć? To już nie ma znaczenia.</span>
<br />
I sam chyba nie bardzo chciał do tego wracać. Zaczynał mieć szczerze
dość rozgrzebywania swojej przeszłości. Wyszukiwania tych problemów, o
których istnieniu wcześniej nie miał pojęcia. I po to była mu potrzebna
terapia? Żeby się jeszcze mocniej dołował i zdał sobie sprawę z tego,
jaką był życiową porażką?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie wiem, czy można to tak wprost
określić manipulacją. Może...może nie miał złych intencji, może to ja
sobie pewne rzeczy wkręcałem. Może to nie było tak, że on wpływał na
moje sumienie, podkreślając jaki jest biedny, zmęczony, opuszczony, jak
za mną tęskni, że czuje się samotny, że czuje jakby mnie już nie
pociągał. Może tylko mi się wydawało, że seks w pewnym momencie stał się
warunkiem tego, czy pomiędzy nami będzie okej, czy nie. I w końcu, może
mi się wydawało że ma gdzieś to, jak ja się czuję i czy mi jest
naprawdę dobrze. Ciężko mi się teraz do tego obiektywnie odnieść, mam
mętlik w głowie, a ta zasrana terapia w ogóle nie pomaga. Chyba wolałbym
zostać przy samych lekach, naćpać się nimi i udawać że wszystko jest w
porządku</span> — mruknął, odwracając wzrok w bok. Zdawał sobie gdzieś
tam podskórnie sprawę z tego, że to co mówił było na wskroś głupie, ale w
tym momencie miał po prostu dość. Dość tego, że ten pierdolony Lionel
musiał niszczyć nawet najlepszą rzecz, jaka spotkała go w życiu: a
mianowicie związek z Ianem.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-08, 10:09<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Przecież wiesz, że to nieprawda</span>
— powiedziałem od razu, na samym początku, na te słowa Maxa o terapii; o
tym, że wiedział, że to nie ma sensu, że tego nie chciał (niby) i tak
dalej. Ja byłem dość przeciwnego zdania, właściwie po drugiej stronie
barykady – że mógłby nie ćpać tych gówien tylko próbować się zmierzyć z
tym, o co chodziło.
<br />
Nie byłem żadnym psychologiem, miałem o tym gówno, a nie pojęcie, ale to
na bank było ważne. To, jak taki odtrącany i ignorowany, jak nim
pomiatano, jak to wszystko sprawiło, że przez lata – lata! – bał się
wejść z kimkolwiek w związek… i na samą taka perspektywę mu kompletnie
odjebało w jego posesywności i innych skrajnych odczuciach. Najgorsze w
tym wszystkim było to, jak ci kolesie, ten cały Jared i tamten… jak oni
mogli mu to robić, jak oni mogli tak o nim myśleć – ja naprawdę,
naprawdę, chciałem dla niego wszystkiego, co najlepsze. By nie rozsypał
mi się w rękach.
<br />
Tylko… też nie zawsze. Przecież na samym początku miałem to gdzieś, na
samym początku nie przejmowałem się tym, gdzie to nas wszystko
zaprowadzi, liczyły się tamte chwile i tamte momenty, moja <span style="font-style: italic;">laleczka</span>
i to, by chodziła, jak jej zagram – też taki byłem. Też taki byłem i
też go tak traktowałem, tego mojego chłopaka, który ponad wszystko,
ponad jęczenia z rozkoszy, szarpanie się i gwałtowniejsze, podniecające
zachowania, potrzebował, by go przytulić.
<br />
Czy Max potrzebował <span style="font-style: italic;">mnie</span>? To
było bardzo wątpliwe i chociaż trochę przed sobą samym udawałem, że nie –
to przecież znałem odpowiedź. Nie, niekoniecznie; ja taki nie byłem, i
mogłem teraz tylko starać się, by nie skrzywdzić go jeszcze bardziej,
niż zrobili to tamte chuje lata temu. Co z tego, że minęło tyle czasu,
skoro wciąż to w nim siedziało?
<br />
Znowu przyszła ta sama myśl, która nawiedzała mnie raz na jakiś czas, że
dużo rozsądniej byłoby się z nim rozstać, tak po prostu, zerwać
wszystkie kontakty – na początku pewnie nam obu byłoby smutno i
czulibyśmy żal, ale w jakiejś dalszej perspektywie w końcu ogarnęlibyśmy
się i poszli naprzód. Max znalazłby sobie jakiegoś geja (może nawet z
tym okrągłym brzuszkiem, skoro tak ich lubił), który mówiłby mu jak
bardzo go kocha, zabierałby go na randki w różne wydumane miejsca i
robił z nim te wszystkie rzeczy, które Max lubił, a które ja miałem
gdzieś. I nie byłoby tych wszystkich złych rzeczy; tego <span style="font-style: italic;">olewania go</span>,
gdy tego potrzebował, nieodpowiednich reakcji i tak dalej. Jego Chłopak
2.0 siedziałby teraz przy nim, obejmował go i zapewniał, że wszystko
się jakoś ułoży.
<br />
A ja? Tak niby go chciałem, a nie potrafiłem wypuścić. To było
skurwysyństwo, straszne, i to jeszcze bardziej sprawiało, że czułem się
jak ostatni gnój.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Może to dobrze w takim razie… że jutro
lecisz do tego Nowego Orleanu. Będziesz mógł trochę odpocząć od tego
wszystkiego, co tutaj siedzi ci w głowie. Okiełznać mętlik</span> — zauważyłem ostrożnie. — <span style="font-weight: bold;">Max…</span> — zawahałem się. — <span style="font-weight: bold;">Gdybym robił coś przez co byś się źle czuł to</span> — <span style="font-style: italic;">byś mi o tym powiedział, nie</span>, cisnęło się mi na usta, ale postanowiłem nieco zmienić retorykę — <span style="font-weight: bold;">wiesz, że możesz mi o tym powiedzieć, nie?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-08, 12:38<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Nic już nie wiem</span> — wyszeptał. Może rzeczywiście nie powinien trącać tego gówna kijem? Bo teraz śmierdziało. Śmierdziało paskudnie. — <span style="font-weight: bold;">A, nie, jest jedna rzecz, którą wiem. Bardzo za tobą tęskniłem</span>
— wyznał. Pozwolił sobie w ciągu ostatnich chwil na tyle szczerości,
tak bardzo odsłonił się przed Ianem, że kolejne szczere wyznanie tak
naprawdę nie robiło już różnicy. I tak czuł się słaby.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To chyba dobrze</span> — powtórzył za Ianem — <span style="font-weight: bold;">ale...sam nie wiem. Trochę się boję zostać z tym sam. Ale może uda mi się odpocząć. Nie wiem.</span>
<br />
Oby. Bo naprawdę o niczym tak nie marzył, jak o odpoczynku od tego całego śmierdzącego gówna. O nabraniu dystansu.
<br />
Ale z drugiej strony...trochę obawiał się tych kilku dni rozłąki od
Iana. A co, jeżeli to jeszcze bardziej pokomplikuje sprawy między nimi?
Jeżeli Ian jeszcze bardziej się odsunie...?
<br />
Zmarszczył brwi, gdy usłyszał pytanie Iana.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Oczywiście, że tak, Ian. I to działa w obie strony</span> — zaznaczył. — <span style="font-weight: bold;">Ufam ci, Ian. Wiem, że gdybym powiedział ci, że coś mi się nie podoba, to nie próbowałbyś dalej tego na mnie wymuszać</span> — stwierdził i nagle naszła go jedna myśl.
<br />
A co, jeżeli... Jeżeli przez to całe gadanie Maxa o swoich
doświadczeniach... Jeżeli Ian przestraszył się właśnie tego, że on mógł
kiedyś go skrzywdzić? Chociaż po tym wszystkim, co Max mówił o swoich
odczuciach w związku z Ianem, z ich życiem seksualnym, wydawało mu się
to nieco absurdalne, żeby Ian wciąż mógł mieć podobne obawy, ale... Nie
mógł powiedzieć, że jego chłopak się nie przejął. Bo to było ewidentne.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian...</span> — zaczął, wbijając w swojego partnera uważny wzrok. — <span style="font-weight: bold;">A teraz mogę ja cię o coś spytać? Dlaczego...tak mnie unikałeś? Skąd ten dystans w ostatnich dniach?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-08, 15:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnąłem się, słysząc słowa Maxa, ale nie zamierzałem zignorować tego tematu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Cokolwiek cię męczy… cokolwiek sprawia, że możesz chcieć coś <span style="font-style: italic;">udawać</span>…
musisz się nauczyć z tym obchodzić. Tak, żeby Lionel cię już nie
wkurwiał. Żebyś mógł sobie z nim pogadać, oswoić go… tak jak ze mną. Też
mnie na początku nie lubiłeś, też nie chciałeś ze mną spędzać czasu,
też cię wkurwiałem, też przeszkadzałem ci w twoim normalnym życiu. My z
Lionelem mamy dużo wspólnego. Przede mną też się zamykałeś i zasłaniałeś
rolety, ale i tak znalazłem sposób, żeby do ciebie wbić. Na niego
możesz brać prochy i też go ignorować, ale jak znam skurwysyna to i tak
coś wymyśli, żeby ci poprzeszkadzać. I on nie spierdoli, Max</span> — powiedziałem poważnie. — <span style="font-weight: bold;">Możesz go nie lubić, ale musisz się nauczyć z nim żyć. Żeby… żeby nie przeszkadzał ci w codzienności.</span>
<br />
Żaden był ze mnie psycholog, ale tę sprawę przerabiałem z Betą tak wiele
razy, że wydawało mi się, że może być chociaż trochę tożsame, podobne.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie mogę tam z tobą polecieć</span> — powiedziałem od razu. — <span style="font-weight: bold;">Muszę
iść do pracy w piątek. Ale jeśli nie chcesz lecieć sam… może spytaj
Sheryl… albo Irwina. Albo Betę, Tony’ego, Nat… to by było trochę
ciekawe, bo chyba nigdy nie byłeś z żadnym z nich sam na sam, ale znam
całą trójkę i wiem, że z każdym z nich spędziłbyś dobrze ten czas. I nie
byłbyś sam, jeśli tego nie chcesz</span> — zauważyłem.
<br />
Co prawda to przeczyło mojemu pierwotnemu zamysłowi, by Max pojechał gdzieś sam, pobyć <span style="font-style: italic;">sam z sobą</span>,
ale przecież chodziło o jego komfort, tak? A wraz z nim, z tym
komfortem… Oczywiście, mógł też zostać tutaj, ale chyba naprawdę
przydałby się mu oddech od tej nowojorskiej rzeczywistości.
<br />
Pytanie Maxa sprawiło, że chciałem automatycznie zaprzeczyć – że wcale
go nie unikałem, ale darowałem to sobie. Tak, robiłem to, i jeśli było
to tak widoczne… cóż, najwyraźniej trzeba było wziąć odpowiedzialność za
swoje zachowanie. Za <span style="font-style: italic;">olewanie go</span>, jak sam to zresztą określił.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Po prostu… chciałem dać ci przestrzeń</span> — powiedziałem, lekko się wahając. — <span style="font-weight: bold;">Nie
wiem, gdzie przebiega twoja granica komfortu, a takie sprawy… nie są
przyjemne i powinieneś mieć komfort trawienia tego na własnych
warunkach, a nie moich.</span>
<br />
To było źdźbło prawdy, albo bardziej półprawda, ale nie było szans żebym
powiedział Maxowi to, co siedziało mi w głowie. Trochę przez to, co
powiedział przed chwilą, że z Jaredem było tak, że seks lub jego brak
znaczyły o tym, czy było pomiędzy dobrze lub nie – i nie chciałem by
teraz odnosił podobne wrażenie. Ale… głównie przez to, że nie chciałem,
by to źle odebrał. To był mój problem z tym, by go dotknąć, przytulić,
pocałować, problem, z którym musiałem sobie poradzić sam w głowie, a nie
sprawiać, by mój chłopak poczuł się… jakby to była jego wina, jakby to,
co mi powiedział mnie do niego obrzydziło. To było obrzydliwe, ale Max
wciąż był pociągający, bardzo – i nie miałem najmniejszego zamiaru
sprawiać, by w jego głowie pojawił się chociaż zalążek myśli, jakoby
było inaczej.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-08, 19:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Zaśmiał
się krótko pod nosem, słysząc z jakiej analogii skorzystał Ian. Może
było w tym troszkę racji, ale wciąż nie uważał za ani trochę
porównywalne jego początkowe zniechęcenie kontaktami z Ianem do
nienawiści do Lionela. Bo niczego bardziej nienawidził od tego gnoja.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie wyobrażam sobie tego</span> — przyznał. — <span style="font-weight: bold;">Żeby...się
do niego przyzwyczaić. Wiem, że narzekanie nic mi nie da, ale mam dość
tego gówna. Najgorsze w nim jest to, że obciąża nie tylko mnie, ale i
ciebie. I proszę, nie porównuj się do mojego spierdolonego zaburzenia,
bo to krzywdzące. Wkurwiałeś mnie, ale zupełnie nie w taki sposób,
to...bardziej skomplikowane, przecież wiesz. Nie muszę przed tobą
uciekać, bo ty mnie nie krzywdzisz tak jak on.</span>
<br />
Oczywiście, że zdawał sobie sprawę z tego, że akceptacja tego stanu
rzeczy, faktu że ma tego zasranego bordera była jedyną słuszną drogą.
Ale to wcale nie było takie proste. Nie do osiągnięcia na pstryknięcie
palcem, zwłaszcza w momentach gdy zaburzenie wyjątkowo dawało mu w kość.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wiem, że nie możesz</span> — mruknął. Nie wymagał od Iana, żeby nagle porzucał dla niego pracę, to byłoby już za dużo. — <span style="font-weight: bold;">Może tak zrobię...ale raczej polecę sam. I ewentualnie wrócę wcześniej.</span>
<br />
Uwielbiał wszystkie wymienione przez Iana osoby, naprawdę. I wspólna
podróż z którąkolwiek z nich byłaby na pewno przyjemna. Ale jakoś...poza
Ianem, nie bardzo miał ochotę przebywać z kimś innym.
<br />
A może rzeczywiście ta samotna podróż dawała mu szansę na osiągnięcie
wewnętrznego spokoju, na poukładanie sobie tego całego chaosu chociaż w
jakimś stopniu?
<br />
Potem Ian w końcu zaczął mówić, tłumaczyć mu co było niby powodem jego
zachowania w tych dniach, ale te tłumaczenia sprawiły tylko że Max
pokręcił głową z dezaprobatą.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Serio, Ian? Nie mogłeś po
prostu...zapytać mnie o to? Czy potrzebuję być sam? I sądzisz, że gdybym
miał taką potrzebę, to wtedy w poniedziałek bym przychodził do ciebie
do studia, a potem leżałbym z tobą na podłodze w twoim mieszkaniu?</span> — Uniósł brew w wyrazie sceptycyzmu. — <span style="font-weight: bold;">Sam
tego nie lubisz, więc proszę, nie zakładaj już za mnie jak się czuję i
czego potrzebuję, dopóki się tego ode mnie nie dowiesz, bo stąd biorą
się nieporozumienia. I na pewno chodziło tylko o to?</span>
<br />
Gorzko zabawne w tym co powiedział Ian było przede wszystkim to stwierdzenie, że Max <span style="font-style: italic;">powinien mieć komfort trawienia tego na własnych warunkach, a nie warunkach Iana</span>. Kiedy w rzeczywistości wyglądało to tak, że samodzielne <span style="font-style: italic;">trawienie</span> tych spraw to właśnie on narzucił Maxowi. To się zwyczajnie nie trzymało kupy.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-08, 20:14<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Jak nauczysz się z nim gadać… to on też nie będzie</span>
— powiedziałem, nie komentując tego fragmentu o tym, jak to ja nie
krzywdziłem Maxa. Albo jak on obciążał mnie. Generalnie to… powoli
dochodziłem do wniosku, że tak, ale… no i co z tego? Ja nawet nie
traktowałem tego w żadnych kategoriach wyboru, to po prostu było i tyle,
nie ma się nad czym zastanawiać – czy wolałbym chłopaka bez bordera.
Wolałem Maxa i na tym powinna być zakończona ta bezsensowna dywagacja. —
<span style="font-weight: bold;">Nie musisz nigdzie lecieć, jeśli nie chcesz </span>—
dodałem, chyba niepotrzebnie, bo przecież Max raczej zdawał sobie z
tego sprawę. Wiadomo, to niby zaczęło się od tego całego mojego
życzenia, ale było raczej mało istotne i nie zamierzałem z tego robić
żadnej afery.
<br />
Gdy Max spojrzał na mnie z pewną (dość wyraźną) dozą sceptycyzmu,
musiałem rzeczywiście w myślach przyznać mu, że moje tłumaczenie… było
dość pokrętne. Wzruszyłem jednak lekko ramionami i mruknąłem:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Po prostu ja lubię być sam… żeby sobie
pomyśleć. Chyba trochę założyłem, że masz tak samo, bez zastanawiania
się, co możesz woleć.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-08, 21:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Po usłyszeniu słów Iana mógł tylko prychnąć.
<br />
Było to dosyć niegrzeczne, bo był pewien, że mężczyzna miał dobre
intencje. Chciał go podnieść na duchu, zmotywować. Ale Max nie był w
nastroju, który mógłby zrobić go podatnym na tego typu działania.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Naprawdę w to wierzysz? Bo ja nie. On istnieje po to, żeby mnie wkurwiać, jego istnienie nie ma żadnego innego sensu</span>
— powiedział, ukazując w pełni swoją zgorzkniałość. Jednak miał prawo
mieć taki stosunek do swojego zaburzenia. Czy to był właśnie ten kryzys,
przed którym Eisenhoffer ostrzegał go na jednej z pierwszych wizyt?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Polecę</span> — odparł stanowczo. W
końcu obiecał to Ianowi. I nawet jeżeli mógł to po prostu przełożyć...to
wpadła mu do głowy pewna myśl. Może to <span style="font-style: italic;">Ian</span>
potrzebował przestrzeni? Czasu na poukładanie sobie wszystkiego, co się
stało? Max trochę...obawiał się tego, co ta przestrzeń mogłaby zrobić,
ale jednak... Musiał myśleć o potrzebach swojego ukochanego.
<br />
Jego przypuszczenia zresztą akurat potwierdziły następne słowa Iana.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Czyli to <span style="font-style: italic;">ty</span> potrzebowałeś zostać sam, prawda?</span>
— spytał, patrząc się uważnie w ciemne oczy Iana. Czuł się coraz
dziwniej, siedząc na przeciwko nieco, odgrodzony cholernym stolikiem. — <span style="font-weight: bold;">A
co do mnie...to do pewnego stopnia masz rację. Czasami rzeczywiście
wolę być sam. Kiedyś to było wręcz regułą. Ale twoja obecność...po
prostu mnie w jakiś sposób uspokaja.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-08, 21:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Uniosłem sceptycznie brew, po raz pierwszy nieco bardziej rozluźniony – albo właściwie choć trochę swobodny.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Jak chcesz gadać o sensie istnienia to może od razu palnij sobie w łeb </span>— podpowiedziałem, bo takie dyskusje były z góry skazane na porażkę. —<span style="font-weight: bold;">
Pewnie, mi tak łatwo gadać, bo to nie mój pasażer na gapę, ale no… tak
już jest. I pewnie wolałbyś żeby tak nie było, no ale to nie jest
kwestia żadnego wyboru. To nie tak, że sobie postanowiłeś go zaprosić do
głowy, to nie jest niczyja wina no i chuj. Jedni się rodzą rudzi,
drudzy z takim Lionelem i każdy musi sobie z tym jakoś poradzić. Jak
chuja nie lubisz to spoko, masz prawo. Kolesi ze sportowego też nie
lubisz, a jakoś żyjesz z nimi na co dzień. </span>
<br />
Potem w milczeniu przyjąłem fakt, że Max uparł się, że poleci – no w
porządku. Nie zamierzałem mu przecież tego wyperswadowywać, a na pytanie
Maxa, czy to o mnie chodziło, czy ja potrzebowałem zostać sam… nie
zaprzeczyłem. To akurat była prawda i chyba Max nie miał mi mieć tego za
złe.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Moja obecność cię uspokaja? </span>—
powtórzyłem w pewnym zdziwieniu, patrząc na Maxa. Właściwie to chyba
nawet nie było pytanie, bardziej… bardziej powtarzałem sobie te słowa,
na głos, żeby je lepiej przyswoić.
<br />
No… okej. To było dziwne – bardzo – ale okej. Przecież to dobra rzecz, więc nie wiem czemu miałbym traktować ją inaczej.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-08, 22:25<br />
<hr />
<span class="postbody">To
nie do końca tak, że gadanie Iana było w jakikolwiek sposób złe. I
nadal nie zamierzał odmawiać mu dobrych intencji, wewnętrznie jednak był
tym lekko podirytowany. Bo te słowa...nic nie zmieniały, brzmiały jak
tanie gadanie motywacyjnego mówcy. Wolałby po prostu usłyszeć: <span style="font-style: italic;">przykro mi, że to przeżywasz</span>,
od tego dalszego gadania o wzięciu się w garść. Tak, Max to wszystko
wiedział. Ale to, że Ian mu to mówił...Max odbierał to wręcz jako
pretensje. Mimo wiedzy, że Ian tego na pewno nie miał na myśli. Ale tak
to właśnie odczuwał. Jeden, wielki wyrzut na jego ciągłe narzekanie.
Jeszcze brakowało mu pewnego słynnego tekstu: <span style="font-style: italic;">inni mają gorzej</span>.
<br />
Wiedział, że nie usłyszałby tego od Iana, Ian nie był takim bucem
pozbawionym empatii. Niemniej nie zamierzał już dalej narzekać na
Lionela, bo przez to stawał się tylko bardziej podirytowany i
nadwrażliwy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jasne, tak już jest</span> — mruknął tylko, kończąc w ten sposób ten temat. Nie miał już i tak nic do dodania.
<br />
Wiedział, że Ian się stara, nawet mimo braku specjalistycznej wiedzy po
prostu starał się być wsparciem dla Maxa, i Max to oczywiście doceniał.
Ale czasami, jak na przykład w takich chwilach, chciałby żeby Ian po
prostu go przytulił. To niestety jednak nie był koncert życzeń, a on
czuł że stawianie jakichkolwiek żądań w tym momencie nie byłoby w
porządku.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak</span> — potwierdził. Bo nawet jak
czasami się trochę irytował, to wolał znosić takie stany z Ianem u
boku. Ian miał tę moc, która sprawiała że Max łatwo przy nim potrafił
się zrelaksować, jeżeli Ian chciałby tej mocy użyć. — <span style="font-weight: bold;">Coś z tym nie tak?</span> — spytał, bo Maxa z kolei zdziwiło zdziwienie Iana. Sądził, że to była rzecz oczywista także i dla jego chłopaka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian...czy...spędzisz już dzisiejszy
wieczór i noc ze mną? Oczywiście, nie naciskam. Jeżeli nie chcesz, to w
porządku, tylko powiedz mi to wprost, bez wymówek. Wystarczy mi wiedza,
że między nami jest wszystko okej</span> — powiedział już ciszej. No i niepewnie.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-08, 23:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
właściwie to kazał mi się pierdolić i przymknąć, a nie się ze mną
zgadzał – to było aż nazbyt widoczne, bo zawsze wtedy, gdy choć trochę
udawało mi się zmienić jego zdanie w pewnej kwestii, po pięć razy
upewniał się, czy może aby na pewno, czy tak by mogło być i tak dalej.
Nigdy nie robił tego tak zero-jedynkowo, wcześniej trzeba było przejść
przez miliard skali szarości, a teraz po prostu przytaknął mi na
odpierdol, abym skończył o tym gadać.
<br />
Uznałem, że udam, że tego nie wiem.
<br />
Więc skończyłem o tym mówić, choć nie odwróciłem od niego wzroku; nie
przytaknąłem też, nie kiwnąłem głową, nie uśmiechnąłem się; po prostu
patrzyłem i tyle mi tego było.
<br />
Na kolejne dopiero pytanie uniosłem nieco kąciki warg w pokrzepiającym
(miałem nadzieję) uśmiechu i pokręciłem głową na boki. Nie, w tym nie
było nic złego – naprawdę, naprawdę nie.
<br />
U mnie tak nie było. Kiedy coś mnie frasowało, kiedy Max mówił mi
niektóre rzeczy… naprawdę potrzebowałem samotności i przetrawienia tego w
pojedynkę, bez jego obecności. Może o to chodziło w tym całym
zakochaniu się, że wtedy naprawdę obecność tej drugiej osoby działała
jakoś kojąco i tak bardzo pozytywnie… a jeśli tak to wybitnie było mi
nie po drodze z tym stanem.
<br />
Kolejne pytanie Maxa za to mnie nie zdziwiło; gdzieś wiedziałem od
początku tej rozmowy, że do tego dążymy i raczej tak się to skończy, a
więc chyba podświadomie byłem na to już przygotowany.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jasne</span> — odpowiedziałem. — <span style="font-weight: bold;">Jeśli tylko chcesz to jasne.</span>
<br />
Jak mógłbym nie? Siedział naprzeciw mnie struty i cały wewnętrznie
rozwalony, a przed chwilą powiedział mi, że moja obecność mu pomaga. Nie
byłem pewien, czy to prawda, ale mogłem mu chyba zaufać.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-08, 23:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Cóż,
Ian właściwie w ogóle nie zareagował na jego zbywającą odpowiedź na
całą tę motywacyjną gadkę, ale przynajmniej już nie ciągnął tematu. I za
to Max był mu wdzięczny. Zresztą, już chyba wystarczająco wyżalił się
na tego gnoja Lionela.
<br />
Wiedział, że nie był sam jedyny na świecie z takim problemem. I że Ian
też miał swoje problemy, dlatego nie powinien na niego patrzeć z góry.
Ale...to nie umniejszało wcale temu, jak on się męczył z Lionelem.
<br />
A w tym momencie bardzo się męczył. Bo to przez niego musiał
rozgrzebywać rzeczy z przeszłości, które najchętniej zostawiłby zakopane
głęboko w odmętach swojego umysłu.
<br />
Na jego kolejne pytanie Ian także nie odpowiedział werbalnie, ale
przynajmniej zaprzeczył temu, żeby świadomość swojego...terapeutycznego
wręcz wpływu na Maxa jakkolwiek mu przeszkadzała. Bo to też nie tak, że
Max mógłby z tym cokolwiek zrobić.
<br />
Ucieszył się, bardzo wyraźnie, gdy Ian zgodził się z nim spędzić czas.
Naprawdę bardzo tego potrzebował, zwłaszcza że następnego dnia wyleci do
innego stanu i poza rankiem pewnie nie będzie nawet miał okazji spotkać
się ze swoim partnerem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jesteś pewien?</span> — dopytał
jednak, nieco wręcz...nieśmiało. Z jednej strony ufał szczerości Iana i
temu, że by mu powiedział wprost gdyby nie miał na to ochoty, ale mimo
to musiał się upewnić, czy się aby do tego nie zmusza specjalnie dla
niego. To byłoby gorsze od samotnie spędzonej nocy. — <span style="font-weight: bold;">Bo
jeżeli...nadal potrzebujesz przestrzeni na przetrawienie tego
wszystkiego...to rozumiem. Rozumiem, że to też jest dla ciebie ciężkie.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-08, 23:29<br />
<hr />
<span class="postbody">—<span style="font-weight: bold;"> Jestem </span>—
przytaknąłem. I byłem, bo chciałem żeby było normalnie, a od soboty
minęło kilka dni i najwyraźniej taka izolacja wcale na nic nie działała,
a więc… należało spróbować czegoś innego. Poza tym, no spójrzcie na
jego uśmiech. Czy ktokolwiek potrafiłby się mu oprzeć? Przecież nie ja. —
<span style="font-weight: bold;">Muszę trochę porysować w domu, ale twoja obecność mi w tym nie przeszkadza. Wracasz teraz do pracy?</span>
— dopytałem trzeźwo. Ta rozmowa nie zajęła wcale dużo czasu i Max mógł
spokojnie pobiec tam, skąd przybył, z szansą na to, że może nie zgarnie
opierdolu, jeśli tylko powie, że to była jego, nie wiem, przerwa na
obiad.
<br />
Ja, na przykład, powinienem tu teraz posprzątać. Za co też zamierzałem
się zaraz zabrać, jak tylko skończymy rozmawiać z moim chłopakiem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-08, 23:47<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Nie...</span>
— pokręcił głową, trochę zawstydzony. Bo to nie była zbyt
odpowiedzialna rzecz, tak po prostu uciekać sobie z pracy. Nie miał za
bardzo usprawiedliwienia, które brzmiałoby w jego mniemaniu
wystarczająco dobrze. Przecież jego problemy psychiczne nie musiały mu
dawać jakiejkolwiek taryfy ulgowej, czyż nie? — <span style="font-weight: bold;">Nie
wiem...czy dam już dzisiaj radę na czymkolwiek się skupić, wiesz?
Sheryl mnie kryje. Erika pewnie jej pomaga, złote kobiety. A jeszcze nie
słyszę wkurzonego telefonu od przełożonego...więc może nie będzie tak
źle.</span>
<br />
Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo lekkomyślne było jego podejście.
Miał do siebie żal, ale ostatnio to uczucie niemalże go nie odpuszczało.
To poczucie winy, wzgardzenie sobą samym. Można było do tego nawet
przywyknąć i uznać za element codzienności, ale wcale nie czyniło to
tego ani trochę znośnym.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Pewnie chcesz jeszcze tutaj sobie poogarniać przed zamknięciem, co nie? To może w tym czasie skoczę po jedzenie?</span> — spytał, bo wiedział że Ian i tak nie pozwoli mu sobie pomóc w sprzątaniu jego świętego miejsca. — <span style="font-weight: bold;">Na co masz ochotę?</span>
<br />
Bo Max na nic. Na kawę najwyżej. Ale lekką, bo nadal czuł lekkie
mdłości. Dlatego może spacer na świeżym powietrzu mu pomoże i sprawi, że
poczuje się lepiej.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-09, 00:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Zagapiłem
się przez chwilę na Maxa w jakimś skonfundowaniu. Okej, wiedziałem, że
miał ze swoim szefem umowę, że za jakąś nieco gorszą pensję mógł
pracować z domu… ale no, teraz chyba zgarnął opierdol i miał stawiać się
w redakcji tak czy inaczej, z zagrożeniem naszego tripu, jeśli będzie
chujowym pracownikiem, nie? Max za to podchodził do tego tematu dość
liberalnie i zastanowiłem się, czy to ja jestem jakiś nie ten tego, czy
to raczej jego osoba nie do końca spełniała jakieś (nie tak do końca
wyimaginowane) oczekiwania.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Może lepiej żebyś się go nie
dosłyszał? Cokolwiek by nie wymyśliły, jak będziesz siedział przed
komputerem, nawet z minimalną wydajnością, zminimalizujesz na to szansę </span>— zauważyłem, raczej bez wyrzutu w głosie, ale to naprawdę miałoby większy sens. — <span style="font-weight: bold;">Tak, muszę posprzątać</span> — zgodziłem się. — <span style="font-weight: bold;">Nie idź, wejdę do sklepu pod domem</span>
— dodałem. Ostatnio musiałem nieco przycisnąć pasa, bo na tę chwilę
przede mną były trzy radosne miesiące popierdalania sobie po Stanach
oraz równoległego opłacania rachunków i za mieszkanie, i za studio, bez
zarabiania ani grosza. Miałem odłożone na ten moment kasiwo, ale obiadek
tu, obiadek tam, piwo jedno, drugie, trzecie i łatwo było to wszystko
radośnie rozpierdolić.
<br />
Poza tym, naprawdę nie było nic złego w jedzeniu żarcia w domu. Może nie
byłem jakimś mistrzem patelni, ale naprawdę ogarniałem wszystko na
swoje potrzeby. Okej, nie znałem żadnych wegetariańskich super-potraw,
ale to nie mogło być coś trudnego i przecież można się tego nauczyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-09, 00:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Mimo
iż – ponownie ta sama sytuacja – Ian z pewnością nie taki miał zamiar,
Max czuł się zrugany jak dziecko, co sprawiało że poczuł się jeszcze
bardziej beznadziejnie. Tak, w istocie, od jakiegoś czasu był na tyle
kiepskim pracownikiem, że chyba musiał dziękować przełożonym za ich
niesamowitą wyrozumiałość. Fakt faktem też sporo pracował na to, by
zaskarbić sobie ich łaski. I wcale nie chodziło tutaj o jakieś
podlizywanie się, tym Max szczerze gardził, ale po prostu...przez te
kilka lat zajmował się głównie pracą tak naprawdę. Bo i poza tym
niewiele miał z życia.
<br />
Obecnie czuł się tak, jakby wszystkie te wysiłki poszły gdzieś w niebyt.
Jakby...utracił swoje postępy, swój rozwinięty warsztat, jakby zupełnie
sprzeciętniał. To było przerażające, w istocie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Masz rację</span> — mruknął, a gdyby rzeczywiście był psem, miałby w tym momencie spuszczone uszy. — <span style="font-weight: bold;">Kiedy
będziesz sobie rysował, to ja akurat zajmę się pisaniem. I będę musiał
się skontaktować z Eriką. Opieka nad nią nie jest w ogóle wymagająca,
ale nadal muszę czuwać nad tym, co robi.</span>
<br />
Naprawdę uwielbiał swoją stażystkę, i mimo iż na początku był przerażony
nowymi obowiązkami wynikającymi z jej obecności, to miał na tyle
ogromne szczęście, że trafiła mu się osoba tak bezproblemowa we
współpracy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To ja zrobię zakupy</span> — zadecydował. — <span style="font-weight: bold;">Przyda
mi się kontakt ze świeżym powietrzem. A i tak tutaj bym ci teraz tylko
zawadzał. Na pewno trzeba wziąć mleko, nie? I jajka</span> — myślał na
głos. Bo i on, i Ian nie robili w ostatnich dniach zakupów, dzięki czemu
Max się orientował w zaopatrzeniu obu lodówek. — <span style="font-weight: bold;">Pewnie ty chcesz jakieś mięso. Wołowina?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-09, 01:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Odnosiłem
wrażenie, że zachowywaliśmy się teraz jak dwa psiaki badające swoje
intencje; niby rozmawialiśmy, niby okej, a jednocześnie każdy z nas bał
się podjąć jakąkolwiek dyskusję. I kończyło się na Maxie oznajmiającym
mi jakieś rzeczy trochę z czapy, jakby wymuszenie, albo na najbardziej
dynamicznej rozmowie, tej dotyczącej tego, co takiego należało kupić w
sklepie.
<br />
Ale czy było się czemu dziwić? Ja wciąż nie czułem się komfortowo i Max…
Max chyba też nie, przynajmniej nie do końca, a może? Nie byliśmy na
siebie obrażeni, Max… chyba wyjaśnił mi pewne kwestie i chyba je
zrozumiałem, nawet te, którymi nie chciałem go zadręczać, ale i tak…
jakoś, nie wiem. Wcześniej raczej nie zastanawiałem się nad tym, co
mówiłem, a teraz jakoś naturalnie przychodziło mi ważyć słowa.
<br />
Bardzo nie chciałem doprowadzić do żadnej kolejnej patowej sytuacji, do
żadnej kolejnej kłótni czy nieporozumienia, potrzebowałem tych dni bez
Maxa, też bez Maxa za ścianą, który rozumie i akceptuje moją potrzebę
samotności, ale jest pięć metrów dalej. Gdybym mógł sam chętnie
wyjebałbym gdzieś, gdziekolwiek – i może to był najlepszy sposób, w
piątek wieczorem, jak skończę pracę, złapać sobie gdzieś stopa i
pojechać powłóczyć się po jakimś lesie. Powąchać las, podotykać drzew,
pobyć bez ludzi.
<br />
Chyba naprawdę to zrobię.
<br />
Tymczasem zjedliśmy obiad i zajęliśmy się pracą, każdy swoją; to znaczy,
nie wiem, co robił Max, bo przecież nie patrzyłem mu przez ramię i nie
sprawdzałem, ale ja naprawdę zacząłem rysować. W tle leciał jakiś
chillowy miks i wszystko było jakieś takie, nie wiem, lekko senne.
<br />
Ziewnąłem, odsuwając się odrobinę od stołu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jak ci idzie? </span>— spytałem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-09, 01:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Zajął
się pracą, a jakże. Postanowił chociaż tak uspokoić trochę swoje
sumienie. Poza tym, cóż innego miał do zrobienia? Pozmywał naczynia po
obiedzie, ładnie je wytarł i schował w odpowiednie miejsca, a Ian w tym
czasie sobie rysował.
<br />
Z tym że pisanie...szło mu tak sobie. Oczywiście, żaden progres nawet
nie był blisko. Czuł się nieco lepiej po rozmowie z Ianem, więc
przynajmniej był w stanie robić <span style="font-style: italic;">cokolwiek</span>
i chociaż trochę się skupić, ale nic cudownego z tego nie wychodziło.
Najpierw zajął się komunikacją ze stażystką, która wysłała mu artykuł do
przejrzenia. Smutna była dla niego świadomość, że nawet dziewczyna
będąca dopiero na stażu pisała lepsze rzeczy od niego. Ale musiał to
zaakceptować, a na pewno nie zamierzał być zawistnym wobec niewinnej,
pracowitej dziewczyny.
<br />
Po odesłaniu artykułu z nałożonymi drobnymi poprawkami i sugestiami
zajął się pisaniem artykułu od siebie, dotyczącego zwyczajów
karnawałowych w Ameryce Północnej. Nic strasznego, wymagało researchu,
ale wszystkie informacje były łatwo dostępne. Żałował, że jednak nie
zdecydował się polecieć wcześniej do Nowego Orleanu na paradę Mardi
Gras, ale trudno, może w następnym roku. I wtedy będzie mógł poświęcić
cały artykuł tym konkretnym obchodom.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jakoś</span> — mruknął w odpowiedzi na
pytanie Iana, wychodząc z założenia że tego dnia już przekroczył limit
narzekania, który sam sobie ustanowił. — <span style="font-weight: bold;">A tobie? Jesteś zmęczony, co?</span>
— zapytał z troską, bo nie umknęło mu to potężne ziewnięcie. Max, o
dziwo, wcale nie czuł się aż tak senny, mimo iż nie spał w nocy jakoś
cudownie i długo.
<br />
Tak naprawdę nie zostało mu wiele do napisania, ale i tak miał
świadomość tego, że efekt jego pracy wyglądał dosyć przeciętnie. Sam
stawiał sobie większe wymagania, którym od jakiegoś czasu nie umiał
zupełnie sprostać.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">W ogóle...skończyłem ten artykuł. O aromantyczności i aseksualizmie. Musiałem go oddać na poniedziałek</span>
— wyjaśnił, bo przecież umówił się z Ianem, że napisze to w konsultacji
z nim. Ale w niedzielę, kiedy mieli się tym zająć, Ian spędził cały
czas z Betą, więc fizycznie nie było jak, dlaczego Max musiał się z tym
zmierzyć w pojedynkę. — <span style="font-weight: bold;">Chcesz zobaczyć?
Starałem się wziąć pod uwagę to, co mi mówiłeś...ale nie wiem, czy w
ogóle powinienem się za to brać, bo przecież ja sam nie mogę i nigdy nie
będę mógł w pełni zrozumieć tego, jak to jest być osobą aro czy ace</span>
— westchnął. Z tego artykułu, oczywiście, także nie był zadowolony. Czy
w ogóle podobało mu się cokolwiek, co ostatnio napisał?
<br />
Chyba nie.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-09, 10:36<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Raczej znudzony</span>
— odparłem, wyłączając lampkę podświetlającą moje kalki. Nie miałem być
czym zmęczony, nie robiłem dziś wcale jakoś szczególnie dużo rzeczy.
Dobra, rano poszedłem na siłkę, ale poza tym była to moja całkowita
norma, to znaczy, wysiłek fizyczny mnie jakoś… uspokajał, a nie
wymęczał, więc to było w porządku. Nuda też nie była odpowiednim słowem,
ale jakoś tak… nie wiem, wpadłem chyba w jakiś taki stan, gdzie
chciałem być leniwy, choć takie rzeczy nie zdarzały mi się przesadnie
często.
<br />
Generalnie przecież zawsze miałem ADHD i musiałem coś robić, tu, tam,
śmam, a teraz czułem się jakiś taki ospały i nie do wymyślenia niczego.
Siedzieliśmy z Maxem niby razem, ale jednak osobno i jeśli naprawdę <span style="font-style: italic;">to</span> było w stanie dać mu poczucie jakiegoś bezpieczeństwa, potwierdzenia, że wszystko było w porządku to… to okej.
<br />
Ja sam… niezbyt wiedziałem. Potrzebowałem tej samotności bardzo, tak
bardzo, jak chyba już dawno nie – i to nie był rodzaj tego uczucia, że
muszę to mieć teraz, tu, już, na godzinkę czy dwie, ogarnąć swoje myśli i
w porządku. Nie, to bardziej jak… cierpliwe czekanie do pewnego stanu,
gdy w pełni będę mógł odczuć komfort pozostania sam na sam ze swoimi
myślami. Chyba nie po to, by coś zrozumieć, bardziej… ułożyć,
przetrawić, przyjąć; wiedzieć, co dalej. Bo teraz – absolutnie nie
wiedziałem, czułem się jak zawieszony w jakimś przedziwnym stanie, a
obecność Maxa… to nie tak, że mi przeszkadzała, ale nawet jeśli tego nie
chciał robić, a przecież pewnie nie chciał, to czułem jakiś niemy
rodzaj oczekiwania, ciśnienia, by udawać, że nic się nie stało.
<br />
Tak właśnie myślałem, że było. Że Max, który dopiero co odkrywał, jak to
wszystko na niego wpłynęło, tak bardzo się tego bał, że potrzebował
wraz ze mną udawać, że to nie ma żadnego znaczenia. Że jego
doświadczenia nie wpływają na nas, na nasz związek, że jesteśmy w
jakiejś magicznej bańce, która sprawi, że to wszystko się od nas odbije.
A ja nie potrafiłem tego ignorować, nie tego, co stało się mojemu
chłopakowi, z czym wyraźnie sobie jeszcze nie poradził i co rozwalało go
od środka. Czy za każdym razem, jak trzymał w ustach mojego penisa
myślał o tamtym kolesiu? Czy też zmuszał się do seksu ze mną, kiedy nie
miał ochoty, ale gdy ja tego chciałem? Po to, by było w porządku, bym ja
czuł się zadowolony, żebym to ja miał to, czego chciałem? Wolałbym mu
wierzyć, wierzyć, kiedy mówił, że do niczego się nie zmuszał, ale
zwyczajnie nie potrafiłem, ciągle mając przed oczami te wizje, wizje
Maxa poświęcającego się w imię, nie wiem, swojej miłości do mnie czy
czegoś równie podobnego.
<br />
Zwyczajnie… zwyczajnie nie myślałem. Jak zawsze zresztą. Zachowywałem
się naturalnie, tak jak zawsze, bo dla mnie seks nie był żadnym
problemem, żadnym przykrym wspomnieniem z przeszłości, żadną traumą.
Uwielbiałem seks, bardzo, chyba tak, że nie dopuszczałem w swojej głowie
innej możliwości, tego, że są ludzie, dla których może to być coś
innego – i teraz zaczynało mi się to odbijać czkawką. Nie chciałem
zmieniać mojego chłopaka na żadnego innego, uwielbiałem Maxa, bardzo,
naprawdę, tylko… tylko musiałem przestać patrzeć tylko na swoje
potrzeby. Może Max nie potrzebował seksu codziennie, tak często jak ja,
zresztą, ja przecież też nie potrzebowałem – nikt nie <span style="font-style: italic;">potrzebował</span>
seksu, tak jak jedzenia czy picia, zwyczajnie nie potrafiłem się
oprzeć, kiedy miałem go obok siebie… I co? Przecież nie byłem jebanym
zwierzęciem, mogłem kontrolować swoje zapędy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No jasne. Pokaż </span>— powiedziałem i podniosłem się z miejsca, by podejść do Maxa, który siedział na kanapie.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-09, 14:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Zatem
zapisał jeszcze raz dla pewności to, co udało mu się do tej pory
zapisać, i zminimalizował plik, otwierając kolejne okienko z artykułem
ukończonym w niedzielny wieczór.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ostrzegam, jest...taki sobie, więc jeżeli miałeś przypadkiem wysokie oczekiwania to...no, będziesz srogo zawiedziony</span>
— wymamrotał, przesuwając laptopa bardziej w stronę Iana. Nie umknęło
mu to, że Ian usiadł obok niego w dosyć...niecodziennej, jak na nich
odległości. Ale zignorował ten fakt, chyba sam desperacko chciał karmić
siebie iluzją tego, że między nimi naprawdę jest w porządku.
<br />
Ian wziął od niego komputer i położył go sobie na kolanach, uważnie
czytając znajdujący się na ekranie tekst. Max, zupełnie nieświadomie,
lekko się skulił, nadzwyczaj skrępowany. Czuł, że Ian powinien zapoznać
się z tym artykułem, w końcu dotyczył on także jego, ale z drugiej
strony także z tego powodu był maksymalnie niepewny i obawiał się trochę
opinii swojego chłopaka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To jest tylko artykuł na durną stronę internetową, weź na to proszę poprawkę</span> — mruknął. — <span style="font-weight: bold;">Ale
jak chcesz, to mogę dać ci namiary na organizacje zajmujące się właśnie
szerzeniem świadomości o istnieniu osób ze spektrum aseksualizmu i
aromantyzmu. Mają jakieś broszury informacyjne, można się z nimi umówić,
spotkać, jeżeli masz jakieś wątpliwości to to jest dobry pomysł, żeby
porozmawiać z osobami które rozumieją, co czujesz</span> — mówił, obracając lekko głowę w stronę Iana, który właśnie skończył czytać i przekazywał mu z powrotem laptopa.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-09, 14:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Zgarnąłem
lapka na kolana, od razu podświetlając sobie na fulla ekran; nawet w
tym z Maxem się różniliśmy. Ja wolałem mieć pełne światło i jak
najjaśniej, a jemu chyba wtedy męczyły się oczy i zwykle przyciemniał
monitor, by ich za bardzo nie podrażniać.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ostatnio… nie lubisz za bardzo pisać, co? </span>— spytałem, podnosząc wzrok znad przeczytanego artykułu. — <span style="font-weight: bold;">Zawsze jak o tym mówisz, masz takie negatywne emocje.</span>
<br />
Max miał rację, tekst nie był jakoś szczególnie odkrywczy; tłumaczył na
początku o co chodzi, dość enigmatycznie, a później przechodził do
statystyk i zaznaczał, że nie powinno się tego stygmatyzować, to jest
spektrum i takie osoby mogą normalnie tworzyć zdrowe relacje. Brakowało w
tym jakiegoś jaja, wszystko było dość… bezpieczne i właściwie nie
miałem się do czego przyczepić – może poza tym, że o takim artykule dość
prędko się zapominało i raczej nie wspominało się go potem w rozmowach
ze znajomymi, ale nie zamierzałem pojeżdżać mojego chłopaka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ale… po co?</span> — spytałem, marszcząc brwi na tę propozycję Maxa. —<span style="font-weight: bold;">
Sam piszesz, że to nie jest żadna choroba, po co mam z kimś o tym
rozmawiać? Poza tym, ja sam nie wiem, czy się z tym w pełni zgadzam</span> — dodałem.
<br />
Trochę się spiąłem; poczułem się nieco zaatakowany przez Maxa, trochę
jakby… chciał mnie wysłać na jakąś terapię, bo się w nim nie zakochałem.
Nie czułem się nigdy przez to jakoś gorzej, co więcej, od soboty
właściwie o tym nie myślałem, a wcześniej nawet o tym nie słyszałem – i
choć wtedy ta perspektywa wydała mi się jakaś taka… kojąca, że nie
zrobiłem nic złego, że wszystko ze mną może być okej, nie miałem żadnej
potrzeby potwierdzania tego, drążenia w tym i tak dalej.
<br />
Może Max miał? Może Max chciał, żeby to ustalić raz na zawsze? Że tak
jest, bo w tym szukał winy-nie winy tego, że nie powiedziałem mu, że go
kocham? Że jak to się potwierdzi to w porządku, mogę nie czuć tych
rzeczy, a jeśli to nieprawda to byliśmy w jakiejś nierównej pozycji i to
mu nie pasowało?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Uważasz, że powinienem tam pójść? </span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-09, 15:02<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Ostatnio jestem w tym po prostu kiepski</span>
— odparł. I tak, to powodowało że Max tracił całą radość z pisania.
Jakże mógłby się tym cieszyć, skoro rezultaty w ogóle go nie
satysfakcjonowały?
<br />
Ale już tego nie ciągnął. Koniec narzekania na ten dzień. Już i tak miał
wrażenie że w oczach Iana zrobił siebie totalną ofiarą losu, słabą,
żałosną. Nie musiał jeszcze bardziej podbudowywać swojego wizerunku,
zwłaszcza że to narzekanie było bezowocne i zwyczajnie brzmiało
idiotycznie.
<br />
Przecież wystarczyło po prostu wziąć się w garść.
<br />
Tym razem Ian źle odczytał jego intencje. Bo przecież za sugestią Maxa
nie kryło się nic złego, wcale nie zamierzał zrównywać orientacji
swojego chłopaka z chorobą, to byłoby okrutne i obrzydliwe i miał
nadzieję, że Ian naprawdę go o to nie posądzał...
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie zamierzam cię namawiać, tylko sugeruję</span> — odpowiedział prędko. — <span style="font-weight: bold;">W
razie gdybyś potrzebował rozwiania tych wątpliwości. Być może nie masz
takiej potrzeby, to jest okej, tylko mówię to w razie...wiesz, jak
człowiek dowiaduje się o sobie czegoś nowego to czasami jest zagubiony, a
ja nie wiem czy mogę ci w tym samodzielnie pomóc. Kiedy odkryłem, że
jestem gejem, to nie miałem z tym problemu, bo od małego wiedziałem co
do oznacza, wychowywałem się w domu, w którym to była rzecz całkowicie
normalna, w porządku, miałem dostęp do informacji i nie uderzyło to we
mnie jakoś mocno. Ale z aromantyzmem jest o tyle inaczej, bo niewiele
osób nawet zdaje sobie sprawę z tego, że to istnieje. I tylko o to mi
chodziło. Że w razie niepewności, że gdybyś potrzebował, to że są osoby z
którymi można pogadać, i które znają się bardziej niż byle
dziennikarzyna</span> — uśmiechnął się słabo. Dla niego to wcale nie
miało aż takiego znaczenia, najważniejsze było to, żeby Ian czuł się
dobrze ze sobą. — <span style="font-weight: bold;">Uważam, że jeżeli ty <span style="font-style: italic;">chcesz</span>
i tego potrzebujesz, to tak. A jeżeli nie, to nie. Proste. Nie
powiedziałem tego dlatego, że moim zdaniem jest to ważne, bo o tym
decydujesz tylko i wyłącznie ty.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-09, 17:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąłem,
nie wiedząc do końca jak rozwinąć ten temat. Artykuł, który miałem
przed oczami, wyraźnie nie był najlepszy – nie był też najgorszy, w
żadnym wypadku, był… normalny. Taki okej. Max wyraźnie wymagał od siebie
więcej, ale ja sam doskonale rozumiałem, jak to jest być w dupie
twórczej i że wtedy żadne zapewnienia, że będzie lepiej, nic nie dają.
Co więcej, trochę nie miałem jak go o tym zapewniać; Max nic mi nie
pokazywał i czytałem tylko te artykuły, które sam znalazłam na głównej
jego portalu, lub które podesłała mi mama.
<br />
Mama. Nie rozmawiałem z nią odkąd wylecieliśmy z Australii i może
miałbym teraz ochotę zadzwonić, gdyby nie to, że nieco obawiałem się
pytania <span style="font-style: italic;">co tam u Maxa</span>. Gdy nie
było takiej konieczności to nie chciałem kłamać, że wszystko spoko, a
skoro ewidentnie nie było spoko, mogłem spokojnie przełożyć ten telefon.
<br />
W najgorszym wypadku miałem czas do czternastego lutego, bo wtedy to akurat Lana na pewno zadzwoni.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mhm</span> — mruknąłem, przytakując
Maxowi. Może rzeczywiście źle zrozumiałem jego intencje, ale ja sam…
chyba raczej nie potrzebowałem się z nikim określać, dyskutować na te
tematy, a na pewno nie z jakimiś, nie wiem. Nieznajomymi ludźmi. — <span style="font-weight: bold;">Nie jesteś byle dziennikarzyną tylko moim chłopakiem i jeśli z kimś miałbym o tym rozmawiać to z tobą</span> — powiedziałem, patrząc się mu prosto w oczy. — <span style="font-weight: bold;">Nie potrzebuję o tym rozmawiać, ale jeśli ty chcesz to powiedz.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-09, 19:35<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Ja?</span>
— spytał, lekko zdziwiony. To tak, jakby Ian naprawdę uważał że
podrzucił mu tę sugestię tylko ze względu na siebie samego. To było
nieco krzywdzące założenie, ale też nie miał tego Ianowi za złe.
Najwyraźniej miał ku temu jakieś przesłanki. — <span style="font-weight: bold;">Nie,
skąd. Jeżeli chcesz, to tu jestem. Zawsze będę gotów, żeby cię
wspierać, jeżeli napotkasz na jakieś trudności podczas odnajdywania
własnej tożsamości</span> — zapewnił i niepewnie uniósł rękę, aby w
końcu zainicjować jakiś kontakt fizyczny. Zrobił to, co miał w zwyczaju,
okazując Ianowi niewinną czułość, a mianowicie z lekkim uśmiechem
wymalowanym na twarzy pogładził jego policzek. — <span style="font-weight: bold;">W
sobotę mówiłeś mi...że chcesz wiedzieć o sobie tyle, ile ja wiem o
sobie. Okazuje się, że nie znam siebie wcale tak dobrze, jak ci się
wydawało, ale w każdym razie, jeżeli masz w sobie tę chęć odkrywania
siebie samego, to ja będę przy tobie podczas tej wędrówki, obiecuję</span>
— wyszeptał, przysuwając się nieco do Iana. Odłożył laptopa na bok,
żeby przypadkiem mu nie zleciał, po czym zadał pytanie, które w
kontekście ich relacji było nietypowe, ale wydawało mu się że w tym
momencie było ważne, żeby ono padło: — <span style="font-weight: bold;">Mogę cię teraz pocałować?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-09, 21:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnąłem
się, wzdychając lekko i pokręciłem nieznacznie głową. Nie miałem
żadnych problemów z odnajdywaniem własnej tożsamości, z takimi
„typowymi” powiedziałoby się rzeczami, z którymi walili się ci wszyscy
geje, że ojacie, jestem gejem. Byłem-nie byłem, moja sprawa, naprawdę
nie potrzebowałem określać się w żadnej ramie i tabelce; to nie powinien
być nigdy temat żadnych dyskusji i sporów. Jeśli komuś to pomagało – to
spoko, ale ja naprawdę nie cierpiałem na bezsenność myśląc o tych
rzeczach.
<br />
O innych – trochę. Ale to druga para kaloszy.
<br />
Max wyciągnął rękę w moją stronę i byłem na to całkiem przygotowany, nie
wzdrygnąłem się, gdy pogładził mnie po policzku. Na jego kolejne
pytanie zaś wywróciłem oczami; nie naturalnie, trochę aktorsko, ale nie
powinien się zorientować.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Nie musisz się pytać o takie rzeczy</span> — powiedziałem, siląc się na normalny, luźny ton i sam pochyliłem się żeby złączyć nasze usta.
<br />
Nie byłem na to do końca gotowy, ale wiedziałem, mózg mówił mi, że tak
trzeba – po prostu się przełamać, jak ze skokiem na głęboką wodę, bo
przecież to nienormalne, być w związku, gdzie nie chcesz nawet pocałować
swojego chłopaka. Ja… chciałem i nie chciałem jednocześnie, dlatego
starałem się odgonić głupie myśli, bo wcale ich nie potrzebowałem.
<br />
A usta Maxa? Były jak zawsze: miękkie, ciepłe, smaczne, choć nie
potrafiłem jakoś do końca czerpać z tego tej przyjemności, co zwykle –
coś w brzuchu, jakaś gula, której powinienem prędko się pozbyć,
skutecznie mi w tym przeszkadzała.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chcesz się umyć pierwszy, czy mogę pójść pod prysznic?</span> — spytałem, odsuwając się w końcu od mojego chłopaka.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-09, 23:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie musiał?
<br />
Sam już nie wiedział...
<br />
Ostatecznie przecież nie przeprowadzili rozmowy na temat swoich
osobistych granic. Ale uznał, że tego dnia to już byłoby za dużo.
Wystarczyło im obu wrażeń. A gdyby Ian chciał do tego wrócić, to
przecież by to zrobił, prawda?
<br />
Jednak chwilę później ich usta się złączyły. Pierwszy raz od...aż od
soboty. Uświadomienie sobie tego sprawiło, że przez ciało Maxa przeszły
dreszcze. Z kolei seksu nie uprawiali...jeszcze dłużej. Po tym, jak
Max...
<br />
W tamtym momencie starał się skupić na miłych odczuciach związanych z
obecnością ust Iana na swoich wargach. Jednak...nie był w stanie wprost
powiedzieć, o co chodziło, ale coś było w tym pocałunku nie tak. To było
takie...sztywne, niemalże pozbawione uczuć. A może to Max sobie po
prostu wmawiał, może to jego obawy mu to szeptały do ucha?
<br />
Zanim zdążył zrobić cokolwiek w celu pogłębienia tego pocałunku, czy
chociażby przedłużenia go (gdyż Maxowi wydawał się on stanowczo zbyt
krótki, mimo iż nie był to wcale przelotny całus), Ian odsunął się od
niego i zadał swoje pytanie. Które...też było dziwne, bo
przecież...wcześniej...gdy tylko mieli ku temu okazje, myli się razem.
To jest, przed tym wydarzeniem, które wszystko zepsuło. A oni jeszcze
nie zdołali tego odbudować.
<br />
<span style="font-style: italic;">Kurwa, Max, coś ty narobił...</span>
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian...</span> — wychrypiał. Nawet nie zauważył wcześniej tej suchości w gardle. — <span style="font-weight: bold;">Wiesz,
że...nie musisz się ze mną obchodzić jak z jajkiem, prawda? A
gdyby...gdybyś ty czuł jakieś...opory przed...czymś...to powiesz mi o
tym?</span> — wydusił z siebie niepewnie. — <span style="font-weight: bold;">I...um, możesz iść pierwszy. Ja skończę pisać.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-09, 23:51<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąłem
i pokręciłem głową, nie odpowiadając nic Maxowi, a potem, zgodnie z tym
ustaleniem, które poczyniliśmy, poszedłem do łazienki. Generalnie na co
dzień byłem ogromnym fanem pryszniców, szybkich, najlepiej zimnych.
Ostatnimi czasy zmieniły się one na trochę dłuższe i cieplejsze, głównie
ze względu na pewne jasnowłose stworzenie, które mi w nich
towarzyszyło, ale dziś… dziś, po raz pierwszy od naprawdę, naprawdę lat,
miałem ochotę na wannę.
<br />
Z tym że na tej ochocie musiało się skończyć, bo pod ręką nie było
żadnej wanny do dyspozycji; ratowałem się gorącą wodą i po wyjściu z
łazienki owinąłem ręcznikiem, by tak skończyć do sypialni po jakieś
bokserki. Nie pomyślałem o tym wcześniej, a zwykle nie miałem problemu
żeby przejść tę szaloną odległość nago, ale teraz… Max może i siedział w
salonie, skąd nie było widać drzwi do łazienki, ale przecież jasno
powiedział mi w sobotę, że nie chciał na razie żadnych takich
seksualnych praktyk. Patrzenie się na czyjegoś chuja raczej o nie
zakrawało, a absolutnie, w żadnym wypadku, nie chciałem robić nic wbrew
niemu.
<br />
Przykryłem więc dupę gaciami i rozejrzałem się za szlafrokiem, po chwili
narzucając go na ramiona. Nie było mi zimno (chociaż pewnie zaraz wyjdę
na fajkę), ale wciąż nie byłem pewien, czy Max… no wiecie. Nie chciał
uprawiać ze mną seksu i naprawdę nie miałem z tym żadnego problemu, ale
nie byłem pewien, gdzie jest granica seksu. Na pewno jednak nie chciałem
jej przekroczyć.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">O której jutro wylatujesz? </span>—
spytałem, stając w salonie. W dłoni miałem paczkę fajek i ochotę na
zapalenie jednej, ale nie pamiętałem godzin lotu Maxa i uznałem, że
zapytam. —<span style="font-weight: bold;"> Zaplanowałeś sobie coś?</span></span><span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"></span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-10, 00:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Odpowiedź
Iana nie była ani trochę satysfakcjonująca, enigmatyczna w cholerę i
trochę przez to irytująca, ale cóż miał z tym zrobić? Przymknął na
moment oczy, samemu wzdychając i próbując odgonić to skradające się
zirytowanie, po czym, gdy Ian był już w łazience i puszczał wodę, wziął
ponownie laptopa, zajmując się kontynuacją swojego artykułu.
<br />
Dopisanie tych kilku zdań o dziwo nie zajęło mu sporo czasu, musiał
jeszcze tylko wszystko przejrzeć, ale akurat w tym momencie Ian pojawił
się w salonie, pytając go o lot.
<br />
Oczywiście, z paczką fajek w ręce. I w samym szlafroku. Świeżo po
kąpieli. Cisnęło mu się na usta skarcenie go za lekkomyślność, która
mogła poprowadzić go wprost w ramiona paskudnego przeziębienia, ale
zrezygnował z tego. Przecież Ian i tak by go nie posłuchał. Ta uparta
cholera.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">O piątej po południu</span> —
oznajmił. Co oznaczało, że jechał na lotnisko prosto z pracy. Nie
zamierzał nawet wracać do pracy, mógł bez problemu zabrać bagaż ze sobą.
Ach, przecież się jeszcze nie spakował...
<br />
Nie chciał opuszczać mieszkania Iana, tak po prawdzie. W głowie więc
sobie ustalił, że po prostu obudzi się godzinę wcześniej. Tyle powinno
mu wystarczyć, aby spakować się na trzy noce.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak! Mam już wynajęty pokój w hotelu,
który znajduje się ledwie dwie przecznice od Bourbon Street. I na pewno
tam się przejdę, i na Jackson Square, może akurat uda mi się posłuchać
czegoś przyjemnego, co mi nie rozsadzi głowy. Raczej nie chcę przesadzać
z wydawaniem kasy, więc odpuszczam sobie muzea i inne miejsca, do
których musiałabym srogo zapłacić za wstęp. Poza tym, to tylko weekend.
Wolę poznać miasto z tej żywszej strony. Jak mi się uda, to chętnie
przepłynąłbym tym promem, z którego podobno ładnie widać całe miasto.
Ale na pewno marzy mi się zwiedzanie Francuskiej Dzielnicy</span> —
oznajmił, nawet całkiem entuzjastycznie. Bo, rzeczywiście, był
podekscytowany perspektywą swojego pierwszego w życiu pobytu w Nowym
Orleanie. Tylko, że...trochę obawiał się tej samotności. Braku Iana. — <span style="font-weight: bold;">A ty...co będziesz robił w ten weekend?</span> — spytał. Oczywiście, że najfajniej byłoby usłyszeć w odpowiedzi coś w stylu <span style="font-style: italic;">tęsknił za tobą i nieustannie o tobie myślał</span>, no ale na to się nie zapowiadało.
<br />
Miał jednak nadzieję, że uda mu się złapać Iana chociaż na krótką wideorozmowę...
<br />
Och, on będzie cholernie tęsknił. Był tego pewien, i myśl o tym wywoływała aż dreszcze przebiegające mu po skórze.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-10, 08:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Wyciągnąłem
papierosa z paczki i obróciłem między palcami, odkładając całe
opakowanie na parapet. Słysząc plan, który relacjonował mi Max,
entuzjazm w jego głosie, automatycznie się uśmiechnąłem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Brzmi tak, jakbyś nie miał się nudzić</span> — powiedziałem z łagodnym wyrazem twarzy. — <span style="font-weight: bold;">Może…
wiem, że chcesz odpocząć, ale może weź ze sobą jakiś notatnik… czy
dyktafon… albo komputer… ja często, jak jestem w nowych miejscach, jakoś
łatwo łapię inspirację. Może mógłbyś napisać parę rzeczy, które przyjdą
ci na myśl. Wiesz, jako takie ćwiczenie, żeby się odblokować… albo
przed naszym tripem, żeby pisać o swoich doświadczeniach. Nic, co
musiałbyś komuś pokazywać, tak po prostu dla siebie. Albo nawet, jakbyś
nie miał szczególnego pomysłu, mógłbyś pisać rzeczy, które normalnie byś
powiedział mnie. Wiesz, jakbyś miał mi opisać, co się dzieje, co
widzisz, co czujesz i tak dalej. Ja, jak gdzieś jadę, staram się zawsze
coś rysować. Niekoniecznie dziarę, po prostu, no, coś. Zwykle jest mi
łatwiej niż tutaj, w domu, jak mnie złapie zastój i irytacja.</span>
<br />
To nie tak, że uważałem, że Max tego potrzebował, ale może po prostu
nigdy na to nie wpadł? Skoro raczej nigdzie nie jeździł, może po prostu
nie wiedział, że to tak działa? Albo niekoniecznie działa, bo to, że
działało u mnie, nie znaczyło, że u niego też będzie, ale przecież mógł
spróbować.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ja?</span> — Zmarszczyłem brwi. — <span style="font-weight: bold;">Miałem
iść z Tonym na koncert, kupiliśmy bilety jeszcze w listopadzie… ale w
sumie nie wiem, czy wciąż mam ochotę. Raczej pójdę, ale no… no, zobaczę.
Jest w piątek wieczorem, więc jakoś nie psuje mi potężnie planów, ale…</span> — Mina Maxa podpowiedziała mi, że nie podzieliłem się z nim jeszcze tymi planami, więc westchnąłem. —<span style="font-weight: bold;">
Ach, bo chcę gdzieś wyskoczyć. Myślałem, że gdzieś do jakiegoś lasu,
nad jezioro, ale jak teraz o tym mówię to nie wiem, czy nie wolę
pojechać nad morze. Może gdzieś na Long Island? Tam jest mega
turystycznie, ale może teraz, no i gdybym trafił nad zatokę albo
dojechał na sam koniec…</span> — zastanawiałem się na głos i wzruszyłem ramionami. — <span style="font-weight: bold;">Nie
wiem. Wezmę śpiwór, plecak, zobaczę, gdzie złapię stopa. Ale chyba będę
celował w to morze. Będę mógł pobudować sobie zamki z piasku.</span>
<br />
Puściłem Maxowi oczko. Morze chyba było najlepszym pomysłem, naprawdę,
nie tylko ze względu na to, że to – gdyby wypożyczyć auto – godzina,
maks dwie drogi, po prostu… woda zawsze mnie jakoś uspakajała. Natura, w
ogóle, ale woda…
<br />
Popływałbym. Na desce, to znaczy, ale, ech, to nie była Australia.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-10, 15:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Pokiwał głową.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak, jasne, nie przeszło mi nawet
przez myśl żeby się tak całkowicie odciąć. Może...może rzeczywiście
pomoże mi to w odzyskaniu inspiracji.</span> — A przez wspomnienie Iana o
tripie poczuł się jeszcze bardziej niepewnie. Przecież na niego liczył.
Nie tylko on. Cała ekipa. Redakcja. Musiał pisać dobre artykuły z ich
wycieczki, inaczej cały plan trafi szlag. O, Boże...
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak. Poćwiczę</span> — powiedział,
czując nadchodzące mdłości. A jego dłonie nagle stały się wilgotne od
potu. Cholera... Strasznie się bał. Miał na swoich barkach ogromną
odpowiedzialność, a tymczasem...
<br />
Jeszcze tak lekkomyślnie zerwał się tego dnia z pracy, jak jakiś pierdolony uczniak.
<br />
Nagle cały jego entuzjazm związany z wyjazdem został uciszony,
zepchnięty na bok, bo jego umysł zdominowało myślenie o swoich obawach i
własnej beznadziejności.
<br />
Postarał się skupić na słuchaniu Iana – w końcu wcześniej nie miał
okazji usłyszeć, co ten sobie zaplanował na czas nieobecności Maxa.
Nadal nie podobała mu się wizja rozłąki, ale przecież nie było sensu
dramatyzować o te trzy dni.
<br />
O żadnym koncercie też nie słyszał, ale, cóż, Ian nie miał obowiązku
spowiadania mu się ze swoich wszystkich planów. Chociaż...Max wcale by
się nie obraził, gdyby jednak go wcześniej o tym poinformował. Bo
przecież to czysty przypadek, że akurat w ten konkretny weekend
postanowił wylecieć. No, ale nieważne.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tylko uważaj, bo na weekend zapowiadają mocny i zimny wiatr</span> — uprzedził, co do tych planów Iana związanych z naturą. — <span style="font-weight: bold;">Rzeczywiście, w takich warunkach nie powinno być tłoczno. Ale o zamkach z piasku raczej możesz zapomnieć</span> — stwierdził współczującym tonem. — <span style="font-weight: bold;">Gdyby jednak udało ci się stworzyć jakąś budowlę, to oczekuję dokumentacji fotograficznej</span>
— Wyszczerzył się do niego. Chociaż ten jego uśmiech...był trochę
wymuszony. Nie znosił swoich wahań nastroju, nie znosił ich szczerze.
<br />
Przymknął laptopa, uznając że za poprawki może zabrać się po prysznicu. Ian ruszył na balkon (<span style="font-style: italic;">bardzo rozsądnie, Ian</span>
– myślał z przekąsem, ale trzymał gębę na kłódkę), a Max udał się w
kierunku łazienki, po drodze robiąc sobie przystanek w sypialni w
poszukiwaniu bielizny. Nie znalazł w szafie Iana swoich bokserek, bo
zapewne wszystkie egzemplarze pozostawione u Iana wciąż tkwiły w koszu
na brudną bieliznę, zatem musiał jeszcze zajrzeć do swojego mieszkania,
wrócił do sypialni Iana (pożyczając sobie jeden z jego dużych, wygodnych
t-shirtów) i wtedy dopiero mógł wziąć niczym nieskrępowany ciepły
prysznic.
<br />
Ten prysznic jednak byłby zdecydowanie bardziej przyjemny, gdyby mógł
się gnieździć w tej kabinie wraz ze swoim chłopakiem. Próbował nie brać
zbyt mocno do siebie faktu, że Ian z jakiegoś powodu wysunął propozycję
mycia się osobno, w przeciwieństwie do ich zwyczajowej rutyny, do której
Max już przywykł, niemniej było mu przykro. Bo za ciałem Iana też
tęsknił. Chyba...byłby już gotowy go dotknąć, zrobić z nim coś więcej –
gdy w końcu zidentyfikował przyczynę swojej blokady, gdy w końcu
pozwolił się przekonać, że swoim działaniem z czwartku nie skrzywdził
Iana tak mocno, jak się obawiał. Ale nie byłoby to rozsądne, robić
cokolwiek seksualnego przed rozmową o granicach, która wciąż czekała na
przeprowadzenie. Może po tym weekendzie uda się przerwać ten ciągnący
się post...
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian, przyniesiesz mi laptopa do sypialni? I jakbyś zrobił coś ciepłego do picia, to w ogóle będę ci mega wdzięczny</span>
— krzyknął, wychylając się z łazienki już ubranym, osuszając jeszcze
mokre włosy ręcznikiem. Ian powinien już wrócić ze swojej fajki,
zresztą, gdyby przez tyle czasu siedział na balkonie w samym szlafroku w
zimowy wieczór, to byłby chyba idiotą.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-10, 18:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Zdążyłem
już spalić fajkę, bo ileż to też mogło trwać, spalenie papierosa – na
pewno nie dłużej, niż długie prysznice, które uwielbiał Max. Przyznam,
że sam czerpałem jakąś ogromną, perwersyjną wręcz przyjemność, gdy mój
chłopak mył mi włosy; nie wiem na czym polegał ten dziwny dar, ale ja
naprawdę nie potrafiłem tak wymasować sobie skóry głowy, a on to robił,
no, kurwa, po prostu zajebiście. I to, że siedział w łazience sam, nie
znaczyło, że teraz miałby tego nie robić.
<br />
Leżałem już na łóżku, jeszcze w szlafroku, trzymając telefon i skrolując
Instagrama, gdzie dawałem kolejne lajki kolejnym ludziom. Absolutnie
tego nie znosiłem, bo to była robota durnego, ale jednocześnie naprawdę
dobry sposób żeby pokazać się szerokiej gamie społeczeństwa. Polajkować
im fotki, zaobserwować profil, a wtedy oni wejdą na mój, zobaczą moje
dziarki i tak się kręci ten miernej jakości biznes. Usłyszałem jednak
zawołanie Maxa i znad telefonu uniosłem nieco brwi. Wychodził z
łazienki, więc chyba mógł sam zrobić te wszystkie rzeczy, to nie tak, że
za pięć minut miał samolot i się gdzieś spieszył, nie? Ale najwyraźniej
nie było w tym żadnej logiki.
<br />
Westchnąłem i podniosłem się z łóżka, a kiedy wychodziłem z sypialni
minąłem w drzwiach naprzeciwko Maxa bez słowa, wpierw wstawiając wodę,
potem szukając w salonie jego lapka. Zgarnąłem go i zaniosłem do
sypialni, a potem wróciłem do kuchni, stając przy ziołach i
zastanawiając się, co wybrać.
<br />
Max nie przepadał za rumiankiem, a cała reszta była okej. Zerwałem
szałwię i zalałem wodą, a potem wróciłem z nią do sypialni i postawiłem
na ziemi, po tej stronie łóżka, na której zawsze spał Max. Czyli po
prawej. Zawsze spał na mojej prawej ręce i tyle dobrego, bo czasami
uwalił się tak, że potem miałem ją zdrętwiałą – i spoko, bo byłem
mańkutem, więc wciąż mogłem pracować.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zrobiłem ci szałwię</span> —
powiedziałem, przysiadając na łóżku i złapałem swój telefon, który zaraz
należało podłączyć do ładowania, by móc dalej robić sobie PR na
Instagramie.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-10, 19:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Oczywiście,
że mógł sam te wszystkie rzeczy zrobić, ale, Jezu, po co. Nie za bardzo
chciało mu się robić przystanki w salonie i w kuchni w drodze do
sypialni, a poza tym ziółka zaparzone przez Iana zawsze były najlepsze.
<br />
Po prostu jego chłopak go rozpuścił. I musiał ponosić tego konsekwencje.
<br />
A Max miał jeszcze do wykonania swój rytuał. Otóż przy nakładaniu na
twarz kremu nawilżającego starał się wykonywać podpatrzony w internecie
masaż ujędrniający. Nie był w tym niestety zbytnio systematyczny, ale w
tym momencie miał czas i okazję, by poświęcić te kilka minut dla poprawy
stanu swojej cery.
<br />
I gdy Ian zbierał się z łóżka, Max wychodził do sypialni w której
trzymał swój krem. Drugi egzemplarz, to jest, który kupił specjalnie po
to, by nie musieć kursować przez klatkę schodową w razie noclegu u Iana.
Każdy z nich zdążył się już porządnie zadomowić i drugiego. I tak jak
Ian nie mógł pozbyć się tak łatwo śladów obecności Maxa w swoim życiu ze
swojej osobistej przestrzeni, tak samo Max miał w swoim mieszkanku
mnóstwo rzeczy przypominających mu o Ianie.
<br />
No, pewnie trochę mniej niż Ian miał jego rzeczy... Ale nieważne.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dzięki!</span> — odwrócił się na
moment od swojego odbicia w lustrze, żeby uśmiechnąć się promiennie do
swojego partnera. Naprawdę miał nadzieję, że przez te kilka godzin które
jeszcze ze sobą spędzą nie zdarzy się nic burzliwego, że po prostu Max
będzie mógł się nacieszyć bliskością ukochanego mężczyzny. Tak tego
łaknął, był wręcz wygłodniały.
<br />
Po skończeniu masażu ułożył się na <span style="font-style: italic;">swojej</span>
stronie łóżka w pozycji półleżącej, zgarniając laptopa na uda. Szałwia
musiała być jeszcze wrząca, zatem jeszcze po nią nie sięgał, i zabrał
się z marszu za dokończenie pracy.
<br />
Najchętniej przeredagowałby cały artykuł, ale na to nie miał czasu, więc
po prostu skoncentrował się na doszlifowaniu tego...czegoś, co
wcześniej napisał.
<br />
Ian zajmował się z kolei czymś na swoim telefonie, więc po prostu każdy z
nich robił swoje w ciszy na tym łóżku, a jednak mimo to Max czuł się
trochę lepiej z samą świadomością, że Ian był blisko.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-10, 19:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Więc
skrolowałem, lajkowałem, robiłem te wszystkie bezsensowne rzeczy, które
naprawdę nie wymagały wiele myślenia i ziewnąłem jakoś po raz drugi,
potem trzeci, aż w końcu ściągnąłem z siebie szlafrok (zrzuciłem go na
podłogę) i podniosłem kołdrę.
<br />
Obejrzałem się na Maxa, Maxa w transie, i westchnąłem po raz drugi, bo
nie zgasiłem światła. Podniosłem więc dupę i ruszyłem się, by to zrobić,
żeby Max nie musiał wstawać. Zanotowałem też w głowie, że przydałyby
się kupić takie na pilota, ale no, mądry Ian po szkodzie.
<br />
— Idziesz już spać? — spytał Max.
<br />
— Mhm — przytaknąłem. — Mogę zgasić, nie? — upewniłem się, bo może Max nie umiał pracować w ciemnościach, czy coś?
<br />
— Tak. Ja też zaraz skończę — odparł, na co ja uśmiechnąłem się i ułożyłem wygodnie na łóżku.
<br />
Leżałem tak sam, a Max po chwili rzeczywiście zamknął komputer… i
przytulił do mnie. Serce przyspieszyło mi nieco bicia, ale objąłem go
ramieniem i wymamrotałem coś nieskładnie na jego „dobranoc”.
<br />
Dobranoc.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-10, 22:26<br />
<hr />
<span class="postbody">W końcu.
<br />
W końcu mógł zasnąć wtulony w swojego ukochanego chłopaka. To Słońce,
które przybyło aż z Australii żeby rozjaśnić jego dotychczas ponure i
szare życie.
<br />
Jego osobisty grzejnik, który rozgrzewał jego ciało od zewnątrz i wewnątrz.
<br />
Człowiek, któremu bez wahania powierzył swoje serce. I nawet jeżeli nie
otrzymał jego serca w zamian...to nie miało znaczenia. Naprawdę.
Najważniejsze było to, że Ian zaakceptował jego.
<br />
Przymknąwszy oczy, oparł głowę na klatce piersiowej Iana, z uchem
przystawionym do miejsca, w którym znajdowało się jego serce. Wsłuchał
się w jego szybkie bicie, i coś w tym było nie tak. To znaczy,
ewidentnie, bo serce Iana biło jak szalone. Czyżby się czymś stresował?
To byłoby dziwne.
<br />
Max również przeżywał wewnętrzne sensacje spowodowane swoimi emocjami;
swoją ogromną adoracją mężczyzną znajdującym się z nim w łóżku, ale
jakoś...nie sądził, żeby Ianowi chodziło o to samo.
<br />
Chociaż, z drugiej strony, organizm ludzki czasami wariował ot tak, sam z
siebie. A tempo bycia serca Iana całkiem szybko wróciło do relatywnej
normy.
<br />
I w tym rytmie, otoczony tymże znajomym i jedynym w swoim rodzaju ciepłem, w końcu usnął.
<br />
<br />
Kiedy zadzwonił budzik, w pokoju panowała jeszcze ciemność. Ze
zmarszczonymi brwiami, sięgnął po swój telefon i wszystko stało się dla
niego szybko jasne. No tak, przecież ustawił go na wcześniejszą godzinę.
Musiał się spakować do Nowego Orleanu.
<br />
Ian obok niego poruszył się niespokojnie i zaczął coś mamrotać zaspanym
głosem. Max, o dziwo...nie spotkał się tym razem ze swoim zwyczajowym
problemem, kiedy o poranku miewał problemy z wydostaniem się z objęć
Iana. Właściwie...obudził się, będąc z Ianem w niemal identycznej
pozycji w jakiej usnęli.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ciii, śpij sobie dalej. Muszę spakować walizkę, przyjdę cię później obudzić</span>
— wyszeptał, pochylając się twarzą nad swoim zaspanym chłopakiem.
Pocałował go w czoło i podniósł się z łóżka, ziewając i przeciągając
się. Udał się najpierw do łazienki, żeby załatwić fizjologiczną
potrzebę, a potem przeszedł do swojego mieszkania, nawet nie przejmując
się tym, żeby się ubrać. Koszulka Iana i bokserki zasłaniały
wystarczająco, poza tym było tak cholernie wcześnie, że nie spodziewał
się na klatce schodowej żywej duszy.
<br />
Pakowanie, jak zwykle, przysparzało mu problemów. Ciężko mu było się
zdecydować przede wszystkim w kwestii garderoby, poza tym jakie
kosmetyki wziąć, czy na pewno zamierzał czytać tę książkę...takie tam,
typowe dylematy, przez które ostatecznie udało mu się przejść. I miał
czas, żeby na spokojnie się umyć, ubrać, zanim powrócił do mieszkania
Iana, zabierając ze sobą awokado ze swojej lodówki.
<br />
Zostawił owoc w kuchni, i przed zabraniem się za robienie śniadania
obudził swojego chłopaka pocałunkiem. To dawało mu pozory normalności,
zwyczajnego poranka w ich wspólnym życiu.
<br />
Ian jednak nie pociągnął go do dłuższego pocałunku, nie objął, ale też nie odtrącił.
<br />
Gdy Ian przyszedł z łazienki do kuchni, na stole czekała już kawa, a Max
przygotowywał tosty francuskie z jajkiem sadzonym i z awokado.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Siadaj, za chwilę śniadanie będzie gotowe</span> — oznajmił, nie odwracając się od patelni. — <span style="font-weight: bold;">Usmażyć ci do tego boczku?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-11, 00:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Wstałem…
dumny z siebie. Że się przełamałem, że zrobiłem to, mimo jakiegoś
wewnętrznego oporu, bo byłoby chore tego nie robić. Nie dotykać własnego
chłopaka to jakaś przejebana opcja i lepiej sobie od razu strzelić w
łeb.
<br />
Max nic nie próbował działać i… byłem mu wdzięczny. Sam nie wiem, czy
bym teraz mógł, no, już, od razu. Dlatego dobrze, że spędziliśmy razem
tę noc, obok siebie, to dobry początek. Nie wiem, zachowywałem się jak
jakiś piętnastolatek, ale to było, no, potrzebne.
<br />
Nie rozumiałem jak to się działo, że zawsze mieliśmy nastawione budziki
na tę samą porę, a Max i tak zdążył zrobić śniadanie zanim ja wszedłem
do kuchni. Dziś, okej, wstał wcześniej, ale generalnie może powinienem
przyjrzeć się temu zjawisku. Ziewnąłem, naciskając frenchpressa i
łypnąłem na mojego chłopaka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie uschłyby ci od tego ręce? </span>— spytałem, trochę z przekąsem, bo przecież wiedziałem, że nie – już nie raz i nie dwa smażył dla mnie mięso. — <span style="font-weight: bold;">Tak. Chcę boczku</span>
— dodałem po chwili zastanowienia, sięgając do lodówki. Już chciałem
położyć plaster na patelni, ale Max pierdolnął mnie w rękę.
<br />
— Na osobną patelnię! — upomniał mnie. — Nie będę jadł chleba na tłuszczu ze świni!
<br />
Wywróciłem oczami, wielki mi obrońca zwierząt, ech. Wyciągnąłem jednak
kolejną patelnię i wrzuciłem plastry boczku, zaczynając ją rozgrzewać.
Max chciał już mi tam wrzucić masło, ale tym razem ja go pacnąłem w
łapę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie dodawaj!</span>
<br />
— Co? Czemu?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Boczek jak się smaży to sam wytapia tłuszcz, nie potrzebuje dodatkowego</span>
— pouczyłem go i zmrużyłem oczy, domyślając się, że zwykle wrzucał mi
tam masła, chuj jeden. Pewnie chciał żebym wyhodował sobie taki brzuch
jak lubił, jego niedoczekanie. Ale przynajmniej posłuchał mnie i
zapamiętał, że australijskie śniadania i jajka chodzą ze sobą w parze. —<span style="font-weight: bold;"> To przygotowanie do tej dzielnicy w Nowym Orleanie?</span> — mruknąłem, gdy zaczynaliśmy już jeść.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-11, 01:33<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Ech?</span>
— uniósł głowę znad talerza i zmarszczył brwi, słysząc pytanie Iana.
Potrzebował kilka sekund, żeby załapać do czego nawiązywał Ian. — <span style="font-weight: bold;">Aaa, że tosty francuskie. W sumie nawet o tym nie myślałem. To chyba moja podświadomość zadziałała</span>
— wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia. Oczywiście, Max zjadł o
wiele mniej od Iana, ale skończyli mniej-więcej w podobnym momencie.
Jako, iż Max był praktycznie gotowy, to zabrał się za zmywanie naczyń.
Tak o, na odchodne. W końcu nie mógł już tego zrobić po powrocie z
pracy.
<br />
Nie chciał rozstawać się z Ianem, i najchętniej przedłużałby ten moment w
nieskończoność, ale to by było idiotyczne i dziecinne. W końcu chodziło
o cholerne kilka dni. Kilka dni, akurat wtedy, kiedy...bardzo chciał
być tylko z Ianem. Próbować naprawić to, co się zepsuło.
<br />
Ale Ian miał też swoje plany. I może tak rzeczywiście było najlepiej. Każdy z nich miał okazję zająć się tylko sobą.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Iaaaaan, ale odezwiesz się od czasu do czasu, co?</span>
— spytał, wwiercając się w swojego chłopaka wzrokiem, gdy wyszedł już
ze swojego mieszkania, z butami na nogach, płaszczem narzuconym na
ramiona, szalikiem owiniętym wokół szyi i walizką w ręku. Ian grzecznie
na niego czekał pod drzwiami, gdy Max go o to poprosił. Chciał chociaż
razem z nim jeszcze wyjść na zewnątrz.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Obiecaj mi, że będziesz grzeczny!</span>
— mówił sztucznie wesołkowatym głosem, bo tak właściwie to wcale nie
było mu wesoło. Był dziwnie emocjonalny w związku z tym durnym wyjazdem.
— <span style="font-weight: bold;">Baw się dobrze, ale nie za dobrze, żeby ci się za bardzo moja nieobecność nie spodobała</span>
— dodał żartobliwie, gdy znaleźli się na stacji metra. Stanął na
palcach żeby sięgnąć do ust Iana i posmakować ich ten ostatni raz, wręcz
delektując się ich smakiem, ich szorstkością, ich...ianowatością.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Kocham cię</span> — wyszeptał, gdy się rozdzielili. — <span style="font-weight: bold;">Pa!</span>
<br />
Po tym pożegnaniu, wskoczył do metra prowadzącego go w kierunku
redakcji. Zachowywał się niemalże tak, jakby mieli się rozdzielić co
najmniej na miesiąc, ale...nie mógł powstrzymać tego dziwnego ścisku w
żołądku i w sercu.
<br />
<span style="font-style: italic;">Jesteś absolutnym kretynem, Stone. Ian w końcu naprawdę będzie miał cię dość.</span>
<br />
Bo chyba naprawdę przesadzał.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-11, 09:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Dzień
minął mi normalnie, zresztą czemu miałby nie, skoro był to normalny,
niczym niewyróżniający się dzień. Po pracy trochę porysowałem, w
międzyczasie wymieniając z Maxem kilka smsów, że jest na lotnisku i ma
ze sobą jakąś rodzinkę z kabanosami i jajkami (obstawialiśmy, że to
Polacy), że już wylądował i szuka Ubera, takie tam. Ja sam raczyłem się
piwem i prysznicem, nawet, szaleństwo, zamówiłem sobie pizzę z mięsem,
mięsem i mięsem, na widok której mój chłopak pewnie dostałby pierdolca.
Teraz, w szlafroku, kończyłem właśnie piwo i wybrałem się na wycieczkę
do mieszkania Maxa, zaraz wam powiem po co.
<br />
Mój telefon rozdzwonił się z wideorozmową właśnie od tego blondyna, więc odebrałem, uśmiechając się na widok jego gęby.
<br />
— Dotarłem już do hotelu! — westchnął na powitanie, przeczesując sobie
palce włosami. — Boże, jakie zamieszanie! Nie mogli znaleźć mojej
rezerwacji, bo okazało się, że robiłem ją nie w hotelu bezpośrednio
tylko przez jakąś dziwną opcję, no i sprawdzaliśmy, no ale już się
udało, jestem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Moje gratulacje</span> — rzuciłem ze śmiechem, przechodząc z sypialni do salonu.
<br />
— O, jesteś… — <span style="font-style: italic;">u mnie</span>, miał pewnie dokończyć Max, ale zamiast tego wyszczerzył się jak debil. — Co robisz?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Szukam tej książki, co kiedyś zacząłem czytać… ostatni raz widziałem ją na szafce nocnej, ale już jej tam nie ma </span>— powiedziałem z oczywistym wyrzutem. Ten ostatni raz był niezłą chwilę temu, ale to nie usprawiedliwiało Maxa.
<br />
— A — przypomniał sobie. — Nie, tu jej nie ma — powiedział, widząc, że
stoję przy jego regale z książkami. — Włożyłem ci do szuflady w szafce
nocnej. Żeby się nie zakurzyła.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To teraz mam nawet szufladę? </span>— zdziwiłem się, wracając do sypialni i, bingo, była tam. Ech, co za cwel. — <span style="font-weight: bold;">Dobra, mam. Co teraz będziesz robił? </span>— spytałem luźno.
<br />
— Ach… chyba wezmę sobie prysznic i… a ty? Może byśmy…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Srysznic</span> — przerwałem mu. — <span style="font-weight: bold;">Możesz
sobie odpocząć kwadrans czy dwa, a potem poprawiaj fryzurę i idź sobie
gdzieś na drinka. Weź sobie notes, czy co tam lubisz, i posiedź sobie w
jakimś miłym miejscu. Popatrz na ludzi, pochodź po okolicy, no przecież
nie poleciałeś tam siedzieć w hotelu! </span>
<br />
Max coś tam jęczał, że zmęczony, ale ja byłem nieugięty i go w końcu na
to namówiłem (mam nadzieję, że tak, a nie, że mnie okłamał).
Porozmawialiśmy jeszcze trochę o jakichś pierdołach, a potem – już z
książką w ręku i kubkiem mięty – władowałem się do łóżka i z niego
wygoniłem mojego chłopaka. Na miasto. Niech idzie się bawić, a nie.
<br />
A ja? A ja poczytałem książkę, dopiłem miętę i poszedłem spać. Tyle z atrakcji.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-11, 22:36<br />
<hr />
<span class="postbody">W
pracy, o dziwo, nawet nie było tak źle. Jego artykuł, z którego był tak
niezadowolony...nawet się spodobał, a ściema, którą wkręciła
przełożonemu Sheryl gdy ten zauważył jego nieobecność (ostry ból
brzucha, który niby to okazał się zatruciem pokarmowym) również przeszła
bez echa. Poszczęściło mu się, naprawdę, a w dodatku świadomość
zbliżającego się za kilka godzin urlopu czyniła pracę bardziej znośną.
<br />
Po pracy, tak jak planował, zamówił od razu Ubera na lotnisko Johna
Kennedy'ego. Jakby się uparł, to rzeczywiście zdążyłby wcześniej zajrzeć
do swojego mieszkania, albo do studia Iana, ale to było bez sensu, a
poza tym wolał mieć trochę czasu w zapasie na wszelki wypadek. W końcu,
mógł trafić na ogromne korki (korek był, ale nie ogromny), albo
cokolwiek innego mogło się wydarzyć, co by sprawiło że mógłby się
spóźnić na swój lot.
<br />
A sam lot trwał niecałe trzy godziny, a ze względu na różnicę czasu w
Porcie Lotniczym-Louis Armstrong był już po dziewiętnastej czasu
luizjańskiego.
<br />
Oczywiście, swoją podróż relacjonował Ianowi. Z którym mógłby spędzać
ten wieczór, ale...ech. Bez sensu było narzekać tuż po wylądowaniu w
Luizjanie.
<br />
Luizjana, jak i sam Nowy Orlean poniekąd, kojarzyła mu się także z
serialem, którego kilka lat wcześniej był ogromnym fanem. Tak, mowa o
„Czystej krwi”. Historia była...momentami przeciętna, kiczowata,
zdecydowanie wolał książki Charlaine Harris, ale cała seria miała jeden,
<span style="font-style: italic;">ogromny</span> plus. A mianowicie –
nieprzyzwoicie przystojnego wampira, Erica Northmana. Zauroczył się
Alexandrem Skarsgårdem od pierwszego momentu, gdy pojawił się na
ekranie. Ach, jakie mocne było to zauroczenie...
<br />
Oczywiście, najprzystojniejszym i najseksowniejszym mężczyzną w jego
prywatnym rankingu był Ian Monaghan we własnej osobie. Potem długo,
długo nic, ale Skarsgård mógłby figurować gdzieś wysoko na tej liście,
gdyby chciało mu się takową tworzyć.
<br />
W każdym razie, Nowy Orlean w którym się obecnie znajdował nie krył w
sobie prawdopodobnie żadnego wampirzego półświatka (chociaż, kto
wie...), ani nie był żadną siedzibą wampirzej Królowej Luizjany
(ponownie: kto wie?), niemniej i tak miał swój urok. Podziwiał to
miasto, skąpane w blasku ulicznych latarni i neonów zapraszających do
mijanych lokali, z perspektywy tylnego siedzenia w samochodzie, który
sobie zamówił żeby zawiózł go do hotelu. W hotelu pojawiły się
komplikacje, o których wspominał Ianowi, bla bla, ale pomimo kiepskiego
pierwszego wrażenia ten budynek go absolutnie zauroczył.
<br />
Wyglądał tak, jakby ktoś zmieszał ze sobą klimat końcówki XIX wieku i
czasy współczesne, ale był to zaskakująco udany miks. Przede wszystkim,
dzięki temu wnętrza wcale nie wyglądały pretensjonalnie, a bardziej
przytulnie. Rozmieszczone gdzie-nie-gdzie jakby wyjęte z <span style="font-style: italic;">belle epoque</span>
dodatki ładnie zgrywały się z drewnem i wzorzystymi tapetami. Ponadto w
samym lobby znajdowało się mnóstwo roślinności, co z pewnością
spodobałoby się Ianowi. W rejestracji usłyszał, że hotel ma z tyłu
bardzo urokliwy ogród w stylu inspirowanym stylem francuskim, jednak ze
względu na porę roku nie warto było tam zaglądać.
<br />
Pokój, do którego w końcu dotarł po...dłuższej chwili spędzonej przy
rejestracji, również go pozytywnie zachwycił. Był taki...mało
przestrzenny, właściwie, ale niesamowicie przytulny. Przywodził mu na
myśl poniekąd babciny pokój, ale nie do końca. Do babcinego pokoju
jednak niepotrzebna jest karta magnetyczna. Szalenie podobał mu się ten
delikatny baldachim przy łóżku, a także porządna, drewniana komoda,
która prawdopodobnie była autentycznym antykiem. Łazienka z kolei, na
całe szczęście, w ogóle nie przywodziła na myśl żadnych dawnych czasów, a
zachowywała wszystkie współczesne standardy.
<br />
I za takie cudne warunki płacił naprawdę niewiele, dlatego mógł wybaczyć
nawet zamieszanie przy rezerwacji. Które zresztą nie do końca było winą
hotelu.
<br />
W każdym razie, odkąd tylko przeszedł przez drzwi wejściowe miał w
głowie tylko jeden zamiar, który zrealizował gdy w końcu miał do niego
okazję.
<br />
Ach, tak miło było zobaczyć znowu tę twarz. W dodatku Ian znajdował się w
jego mieszkaniu, co już całkowicie go rozczulało. Ale żałował, że nie
mógł go sprowadzić do siebie, do tego przytulnego pokoiku.
<br />
Nie mieli okazji jednak zbyt długo porozmawiać, bo jego kochany,
troskliwy chłopak dosłownie wygonił go na miasto. Max miał...zgoła inne
plany, ale z wielkim poświęceniem obiecał w końcu Ianowi, że się trochę
rozerwie. Koniec końców nie był jednak aż tak zmęczony.
<br />
Postanowił przejść się spacerkiem i niedługo później wylądował na
Bourbon Street. Jego pierwszym przystankiem – a właściwie pierwszym
neonem, który go zachwycił – był bar specjalizujący się zwłaszcza w
koktajlach daiquiri. Musiał przyznać, że to miejsce – nieco tłoczne, ale
nie aż tak uciążliwie – serwowało naprawdę dobre drinki. Na tyle, że
nie skończyło się na jednym, na spróbowanie, a skusił się na więcej.
Skusiła go także muzyka przyjemnie dudniąca w tle i dwie młode
dziewczyny, z którymi się zagadał przy barze. Te dziewczyny zaciągnęły
do potem do jednego z klubów znajdujących się nieopodal. I...cóż, Max
naprawdę nie przepadał za klubami, ale tym razem postanowił zrobić
wyjątek i się całkowicie zanurzyć w nocne życie miasta.
<br />
Pożałował już od pierwszej minuty po wejściu do klubu, jak odczuł
charakterystyczne dudnienie w czaszce. Cindy i Maria pociągnęły go od
razu do tańca, i tyleż właśnie było z jego żalu, gdy miał okazję sobie
pobujać biodrami. Do Marii dołączył wkrótce jej chłopak, DJ, a Max
został niejako przystawką Cindy, co nie było takie złe, bo ze studentką
literatury miał całkiem sporo tematów do rozmów.
<br />
I wszystko było fajnie, miło, z każdym wlanym w siebie drinkiem nawet
muzyka tak nie wkurwiała, dopóki nie poczuł, że zbliża się do swojej
granicy, po której przekroczeniu której będzie rzygał i zaryzykuje
utratą filmu.
<br />
Dlatego pożegnał się z grupą, których członków dodał sobie wcześniej na
Facebooka, a z Cindy ponadto umówił się że dziewczyna pokaże mu
następnego dnia po swoich zajęciach miasto, a potem grzecznie wrócił do
hotelu, zachlany w cholerę, ale wciąż świadomy. I tak baaaaardzo tęsknił
za swoim chłopakiem, tak bardzo. Bycie wśród bandy napalonych (chociaż w
większości hetero, fuj) młodych osób sprawiło, że i Max nabrał ogromnej
ochoty na rozładowanie własnego napięcia seksualnego. Z tym, że nie
miał swojego Iana przy sobie i gówno mógł z tym zrobić. Nawet nie było
opcji z cyberseksem, gdyż była trzecia nad ranem i Ian sobie smacznie
spał przed pracą, najpewniej z wyciszonymi powiadomieniami w telefonie. I
Max był bardzo, bardzo niezadowolony. Bo gdyby Ian był obok, to już by
się do niego lepił jak suka w rui, błagając go aby go zerżnął, jakby
zupełnie zapominając o tym, co się miedzy nimi w ostatnim tygodniu
wydarzyło.
<br />
Więc cóż mu pozostało? Jedynie samodzielna praca. Ale nie zamierzał
sobie tylko zwalić, myśląc o Ianie, o nie. To byłoby nudne i mało
satysfakcjonujące. Więc, mimo iż Iana przy nim nie było, postanowił dać
mu dobre show. Zarejestrowane kamerką, która miała mu dawać to złudne
poczucie, że tak naprawdę Ian patrzy na niego na żywo, że go instruuje
co ma dalej robić, że mówi mu żeby jęczał głośniej, żeby jęczał jego
imię...
<br />
Po skończonej sesyjce, zapisał materiał wideo i wysłał go niezwłocznie
Ianowi. Na miłą pobudkę. A że orgazm i parę godzin tańczenia całkiem go
wymęczyło, to od razu potem padł na łóżko i zasnął, nawet nie biorąc
wcześniej prysznica.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-12, 00:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Wiadomość
od Maxa rzeczywiście zobaczyłem już o poranku, ale zanim kliknąłem na
wideo wysłane do mnie o trzeciej nad ranem to postanowiłem zaparzyć
kawę, zjeść jakieś śniadanie i w dziwny sposób dotarło do mnie, że
naprawdę, naprawdę dawno tego nie robiłem sam. I nie miałem przed sobą
omleta na pięćset sposobów, tostów francuskich z boczkiem, jajkiem i
awokado, szakszuki czy innych jajecznych muffinów, a zwykłe tosty z
serem. Dobrze, że chociaż był ser.
<br />
I gdzieś tam w sumie o tym zapomniałem, bo się ogarniałem na siłkę,
potem siłka i wycisk, dopiero w metrze włączyłem rozmowę z Maxem, ale
nie miałem słuchawek, więc sobie darowałem. Potem był klient w studiu i
dopiero gdy po nim posprzątałem i czekałem na kolejnego, włączyłem to
wideo i wybałuszyłem oczy.
<br />
Co… Co?!
<br />
Boże, nie powiem, podnieciłem się i to momentalnie, słuchając jęków
Maxa, który wił się pozując do telefonu, oświetlony tylko jakimś wątłym
światłem, które prześlizgiwało się po jego ciele, tym… naprawdę obłędnym
ciele, ach. Potarłem się po kroku, doskonale wiedząc, że powinienem
przerwać ten pokaz, żeby nie wiercić się w miejscu, gdy zaraz pojawi się
koleś na dziarkę, ale nie mogłem: patrzyłem jak zahipnotyzowany jak Max
spuszczał się przymykając oczy i otwierając usta, oblizując swoje
palce. Przyspieszył mi oddech i spociły mi się ręce, ale wtedy drzwi
studia otworzyły się i odrzuciłem telefon, podnosząc wzrok na klienta.
<br />
No zajebiście. Właśnie teraz.
<br />
Ale tak, byłem w pracy, więc wziąłem głęboki oddech, poprawka, kilka
głębokich oddechów, starając się skupić na tym, co miałem dziarać,
podczas gdy w głowie miałem tylko Maxa.
<br />
Maxa, Maxa, Maxa.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-12, 00:36<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Jaaa pierdolęęęę</span> — jęknął w poduszkę, w którą schował twarz od razu po tym, jak otworzył oczy i światło, które ujrzał, dosłownie go zabolało.
<br />
Spał...dosyć długo. Kiedy się obudził, było już właściwie prawie
południe. Zazwyczaj nie spał do aż takich godzin, ale chyba mógł czuć
się usprawiedliwiony nocnym pobytem w klubie.
<br />
Z tym, że zarówno tamten klubowy hałas, jak i ilość wypitego tejże nocy alkoholu odbijał mu się pierdoloną czkawką.
<br />
Gdy w końcu udało mu się zwlec z łóżka, pierwsze kroki poczynił do
łazienki, aby wyrzygać się do kibla. I to już sprawiło, że poczuł się <span style="font-style: italic;">troszkę</span>
lepiej. Dźwięk lejącej się wody przy prysznicu drażnił jego uszy, ale
kiedy był już czysty i pachnący, to jednak dało mu to siłę żeby
przebrnąć przez ten dzień. Gdyby był w Nowym Jorku, to pewnie taki dzień
spędziłby w całości w łóżku, tuląc się do Iana i popijając zaparzone
przez niego ziółka. Ale był w trakcie urlopu, bardzo krótkiego urlopu, i
szkoda byłoby marnować ten czas na umieranie na kaca.
<br />
Po tym, jak w końcu się ogarnął (wspomagając się kremem BB, gdyż jego
cera wyglądała jakby go właśnie wykopali z grobu), zszedł na dół, do
hotelowej restauracji.
<br />
— Proszę, menu dla pana — powiedziała uśmiechnięta kelnerka, która momentalnie do niego podeszła i wręczyła mu kartę dań.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie trzeba</span> — wychrypiał. — <span style="font-weight: bold;">Po prostu...poproszę coś lekkiego. I dużo wody. Dużo</span>
— wyrzucił z siebie, a kelnerka pokiwała głową ze zrozumieniem. Na jej
twarzy widniało coś na kształt współczucia, co dawało Maxowi przesłanki
do myślenia, że kelnerka doskonale zorientowała się w tym o co chodzi.
<br />
I, wielkie nieba, naprawdę zrozumiała. Bo dostał lekkostrawne śniadanie,
zwykłe kanapki z chrupkiego chleba z awokado, pokrojone na tak małe
kawałeczki, że jedząc je nie miał tego wrażenia męczenia się, czy
zmuszania się do dalszego jedzenia – kawałeczki po prostu znikały z
talerza, jedno po drugim, a Max wlewał w siebie mnóstwo wody, popijając
przy okazji swoje psychotropy, no i mocną tabletkę przeciwbólową, które
to ze sobą zabrał na dół.
<br />
Dopiero w trakcie tego późnego śniadania pierwszy raz zerknął w swój
telefon i...miał otwartą konwersację z Ianem. Ostatnia wiadomość była
przesłana przez niego, a Max w momencie zorientował się co było nagrane
na wysłanym filmiku. Wiadomość była oznaczona jako <span style="font-style: italic;">przeczytane</span> i...i tyle. Nic od Iana.
<br />
Max prychnął pod nosem, oburzony brakiem reakcji ze strony swojego chłopaka. Nie spodobało mu się? Nie, to niemożliwe. Prawda?
<br />
Chyba, że...Ian wcale nie chciał tego widzieć? Może nie
powinien...zważywszy na to, że chyba wciąż chodzili po grząskim
gruncie...
<br />
Potrząsnął lekko głową (i od razu jęknął, bo to był mimo wszystko zbyt
gwałtowny ruch), odganiając od siebie myśli, przez które robiło mu się
na powrót słabo. <span style="font-style: italic;">Pozostańmy przy oburzeniu</span>.
<br />
Tak, to była dobra strategia. I w tym oburzeniu (...zmieszanym z
niepewnością, co Max wypierał) nic nie napisał do Iana, nie przywitał
się, nie spytał czy filmik mu się spodobał, wychodząc z założenia, że
pałeczka leży w ręce jego chłopaka i to on najpierw powinien się
odezwać. O, właśnie.
<br />
Max zresztą i tak musiał się zbierać na spotkanie z Cindy, na które
umówił się...och, za godzinę. Wprawdzie umówili się na konkretne
miejsce, ale dał dziewczynie znać, że pojawi się na jej kampusie. W
końcu była to okazja, by zwiedzić jeszcze samodzielnie kawałek miasta.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-12, 08:40<br />
<hr />
<span class="postbody">I nie zadzwonił. I nie napisał.
<br />
Niby rozmawiałem klientami, niby robiłem rzeczy, ale tak naprawdę cały
czas siedziałem myślami przy nim, przy tym moim chłopaku, przy jego
małym, pornograficznym wideo z tej nocy i zjadało mnie od środka.
<br />
Czemu… dlaczego mi to wysłał?
<br />
Nie rozumiałem. Max…
<br />
Przecież nie chciał. Nie chciał uprawiać ze mną seksu, przez… różne
rzeczy. W porządku. Racjonalizowałem to w swojej głowie, ułożyłem sobie i
naprawdę rozumiałem, albo przynajmniej wydawało mi się, że rozumiałem,
do dzisiaj, do teraz, bo… skoro nie chciał to nie chciał, ale…
<br />
To nie było tak, że minął czas, on sobie też to przetrawił i w porządku,
kurwa, nie. Spędził ze mną wczoraj cały wieczór i poranek, jeśli by
chciał, mógł mi o tym powiedzieć, dać znać, ale nic takiego się nie
wydarzyło – tymczasem dobę później walił sobie sam, setki kilometrów
dalej, tak, by nie było możliwości, bym był przy nim.
<br />
Może o to chodziło? O to, że to <span style="font-style: italic;">ze mną</span> nie chciał uprawiać seksu?
<br />
Przechodziły mnie ciarki na samą myśl i skręcałem się w środku, ale
nawet nie wiedziałem, co miałbym mu powiedzieć. Nie chciałem być Jaredem
dwa, kolesiem, który zmuszał go do seksu, a cokolwiek bym nie napisał…
przecież tak mogłoby to zostać odebrane. Ale nie rozumiałem, naprawdę,
jeśli to wszystko było prawdą – a jakie było inne wyjaśnienie? – to
dlaczego, dlaczego wysyłał mi to pieprzone wideo?
<br />
Żeby co? Powiedzieć mi <span style="font-style: italic;">patrz, do niczego mi ciebie nie potrzeba</span>? Nie, to nie było ani trochę w stylu Maxa, Max nie mógł tak myśleć.
<br />
Skończyłem już pracę, już posprzątałem, wracałem metrem i obracałem
telefon w ręce, cały zestresowany. Messenger mówił mi, że Max był już
online, nie raz i nie dwa, że mógłby mi coś napisać – ale nie. Nie
przywitał się nawet, nie zadzwonił, nie powiedział, co robi… bo
ewidentnie był obrażony moim brakiem reakcji, ale ja naprawdę, naprawdę
nie wiedziałem, co mam zrobić.
<br />
Nie chciałem tego mówić głośno, bo sam zdawałem sobie sprawę z tego, jak
dziecinne to było. Ale tak, byłem… nie wiem jaki. Zazdrosny? To chyba
złe słowo. Prędzej… smutny. Smutny, że mój chłopak wolał poradzić sobie
sam ręką, niż pieprzyć się ze mną. To… czy naprawdę aż tak go
skrzywdziłem? Tak bardzo, że <span style="font-style: italic;">nie mógł</span> tego robić ze mną?
<br />
Zjadłem obiad w ciszy, ciszy braku jakiejkolwiek wiadomości od Maxa i
przewracało mi się w żołądku, gdy sam napisałem w końcu krótką wiadomość
„jak twój dzień?”. Chyba chciałem z nim o tym porozmawiać, ale przecież
mógł właśnie robić coś tak pasjonującego, że rozmowa ze mną w tym
momencie, na taki temat, nie była dobrym rozwiązaniem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-12, 16:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Sprawdził
przez nawigację Google gdzie znajduje się Uniwersytet Tulane...i
okazało się, że był on niezły kawałek z miejsca, w którym się znajdował.
No, właściwie to nie było aż tak źle, gdyby zamówił Ubera szybko by
dotarł na miejsce, ale postanowił przejechać się tym słynnym
nowoorleańskim tramwajem. Na przystanek szedł przez Bourbon Street,
podziwiając ulicę tym razem w świetle dnia (świetle! Miał ogromne
szczęście, bo akurat świeciło prawdziwe słońce! Na szczęście nie raziło
go po oczach.). To, co mu się wcześniej w ogóle nie rzucało w oczy, to
były przede wszystkim porozwieszane na budynkach złoto-zielono-fioletowe
dekoracje z okazji Mardi Gras. Było całkiem tłoczno, ale i
sympatycznie. Przez całą długość ulicy mijał ulicznych artystów,
muzyków, mnóstwo barwnych osobistości. Zaabsorbowało go to na tyle, że
przez ten czas nawet nie zwracał uwagi na brak powiadomień w swoim
telefonie. A tym bardziej tego konkretnego powiadomienia, oznajmiającego
że jego kochany chłopak postanowił się odezwać. Cykał kolejne zdjęcia, i
zamiast wysyłać je Ianowi, spamował nimi na czacie z Sheryl.
<br />
Po tym krótkim spacerze dotarł na prawidłowy przystanek i wsiadł w
tramwaj. W środku było niestety tyle ludzi, co i w nowojorskim metrze,
co sprawiało że nie miał zwyczajnie okazji należycie nacieszyć się
podróżą tym środkiem transportu. I nawet nie mógł sobie pooglądać miasta
przez okno, gdyż uprzejmi miejscowi pasażerowie zaciągnęli na oknach
żaluzje. Ech...
<br />
I wtedy przypomniał sobie o telefonie, o przerwanej konwersacji z Ianem.
Zmarkotniał, orientując się że jego chłopak nadal nic nie napisał, nie
zadzwonił do niego... To sprawiało, że czuł, jak jego żołądek ściskał
się w malutką kuleczkę, a jego dłonie oblały się zimnym potem. Cały czas
obawiał się, że zrobił coś złego, wysyłając ten durny filmik po pijaku.
<br />
Jeszcze na początku zeszłego tygodnia w ogóle by się nie wahał, nie
miałby żadnych wątpliwości, nie musiałby się obawiać reakcji Iana. I
dobijała go świadomość tego, jak wiele się od tamtego czasu zmieniło.
<br />
Gdy wysiadł z tramwaju na odpowiednim przystanku ujrzał czekającą na
niego uśmiechniętą blondynkę, do której podszedł i przywitał się
niemalże jak z bliską przyjaciółką. Dziewczyna była bardzo sympatyczna,
nadawali na podobnych falach i Maxowi z łatwością przyszło to uczucie
swobody w jej obecności.
<br />
Cindy oprowadziła go po swoim kampusie, opowiadając o swoich studiach z
błyskiem w oczach, co wywoływało u Maxa pewną nutkę nostalgii. Kiedyś
też podchodził z takim entuzjazmem do studiów, a potem do pracy...
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jesteś stąd?</span> — spytał, gdy studentka wychwalała przy nim kolejne miejsca w Nowym Orleanie, które Max <span style="font-style: italic;">musiał</span>
zobaczyć (słusznie obawiał się, że podczas tego krótkiego pobytu
zwyczajnie nie zdoła zajrzeć we wszystkie te miejsca, żeby je należycie
zwiedzić).
<br />
— Ach, nie. Jestem z Santa Anna. Takie małe miasteczko w Teksasie — odparła, a Max pokiwał głową.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dlaczego Nowy Orlean?</span>
<br />
— Widzisz to miasto? Chyba możesz sam odpowiedzieć na to pytanie. Ono ma
taki...specyficzny klimat, który trudno ująć w kilku słowach. Czytałeś
Fitzgeralda, prawda? — Max ponownie skinął głową. — No, właśnie. Czasami
ciężko odnieść wrażenie, że czas w ogóle ruszył z miejsca. W niektórych
miejscach czujesz się, jakbyś wrócił do złotych czasów jazzu i bluesa.
Ej, lubisz w ogóle jazz?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Lubię, ale nie określiłbym siebie wielkim fanem. Miło jak brzdąka gdzieś w tle, ale sam z siebie rzadko puszczam coś jazzowego.</span>
<br />
— Aha. Ale słuchanie ulicznych muzyków jazzowych to naprawdę coś
niesamowitego. W każdym razie, dlaczego Nowy Orlean...wiesz, nie
wyobrażam sobie lepszego miejsca w Stanach do studiowania amerykańskiej
literatury. Tutaj powietrze pachnie sztuką.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">W San Francisco pachnie śmieciami i ściekami.</span>
<br />
— A w Nowym Jorku?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Spalinami.</span>
<br />
— Kocham ten klimat NOLA. Poza tym, koleś, jestem dziewczyną z południa i
na południu chciałam zostać. Spójrz jaką ładną mamy zimę.
<br />
Dalszy spacer upływał im na tak samo miłej rozmowie, potem zaczęli
dyskutować o twórczości Williama Faulknera i o biednej Zeldzie
Fitzgerald. Dotarli do City Park, Max uznał to za bardzo urokliwe
miejsce, dopóki nie zobaczył instalacji z człowiekiem zwisającym głową w
dół. Na jej widok przeszły po jego ciele dziwne dreszcze, coś w tym
widoku mocno go niepokoiło, sprawiało że lekko się zatrząsł, ale nie
dawał tego po sobie poznać przy swojej towarzyszce. Wstąpili potem do
znajdującego się w parku muzeum, a po godzinie zwiedzania przeszli do
muzealnej kawiarni. Cindy poszła do toalety, a wtedy dopiero Max sięgnął
po swój telefon, z którego nie skorzystał ani razu od momentu wejścia
do wnętrza muzeum.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Och</span> — uśmiechnął się lekko,
widząc w końcu wiadomość od swojego chłopaka. Był jednak lekko
rozczarowany tym suchym pytaniem o jego dzień. Zero odniesienia do
wysłanego filmiku...
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>Miło. A Twój?</span>
<br />
Odpisał równie sucho i bardzo lakonicznie, ale westchnąwszy pod nosem
postanowił, że nie ma sensu zachowywać się dalej jak dzieciak.
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>Oglądałeś filmik?
<br />
>>...podobał Ci się?</span>
<br />
Ian był online, więc spodziewał się szybkiej odpowiedzi.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-12, 16:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Robiłem
coś na komputerze, szukając na mapie najlepszego punktu wypadkowego na
jutrzejszego tripa i równocześnie starając się odgadnąć, oszacować, ile
czasu może zająć mi dostanie się na jakieś bezludzie Long Island, gdzie
mógłbym się zgubić, kiedy zakładka z Facebookiem zamigotały
powiadomieniem. Przełączyłem ją i zerknąłem na lakoniczną wiadomość od
Maxa.
<br />
A potem kolejne.
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>Tak, bardzo</span>
<br />
To akurat nie ulegało wątpliwościom, ale… ale miałem inne wątpliwości i
chociaż wcześniej miałem pewne opory, minęło już sporo czasu i musiałem
wiedzieć.
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>Czemu mi go wysłałeś?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-12, 18:17<br />
<hr />
<span class="postbody">I
jego oczekiwania się spełniły, gdyż wiadomość zwrotną od Iana otrzymał
niemal niezwłocznie. Zmarszczył brwi, patrząc na widniejące na ekranie
pytanie Iana. <span style="font-style: italic;">Czemu mi go wysłałeś?</span>
Serio? Przecież... Maxowi wydawało mu się to bez sensu, że musiał się z
tego tłumaczyć. I w dodatku była to dla niego kolejna przesłanka, że
coś jest nie tak.
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>Jakoś tak...byłem napalony. I miałem na Ciebie ochotę
<br />
>>Ale Ciebie nie było przy mnie.
<br />
>>I chyba spałeś, bo nie byłeś online
<br />
>>No i jakoś tak...
<br />
>>Ech, no, wiesz
<br />
>>Nakręcało mnie nagrywanie tego filmiku dla ciebie
<br />
>>Coś jest w tym nie tak?</span>
<br />
Ostatnie pytanie było podszyte realnym lękiem. W tym momencie czuł się
ogromnie głupio, mimo iż Ian napisał mu, że filmik mu się bardzo podobał
(a Max nie podejrzewał go wcale o ściemnianie). Ale może
rzeczywiście...nie powinien. Może z takimi rzeczami powinien jednak
poczekać, aż to coś, co wisiało wciąż pomiędzy nimi, w końcu pójdzie
sobie w pizdu męczyć jakąś inną parę.
<br />
Cindy w tym razie zdążyła już wrócić do stolika.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ach, gadałem ze swoim chłopakiem. Daj mi jeszcze sekundkę i do ciebie wrócę</span>
— poprosił i znowu zajął się telefonem. Widział trzy kropki,
oznaczające że Ian właśnie do niego pisał, ale Max go uprzedził z
wiadomością.
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>Sorki, nie mogę teraz pisać. Porozmawiamy później, okej? Kc</span>
<br />
Wystukał szybko i skoncentrował się na swojej nowej znajomej. Która,
oczywiście, już w nocy dowiedziała się, że Max ma chłopaka, który <span style="font-style: italic;">jest cudowny, seksowny, taki troskliwy</span> i Max go <span style="font-style: italic;">baaardzo kocha i baaaaardzo za nim tęskni</span>.
<br />
Cóż mógł poradzić – był największym fanem Iana Monaghana.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-12, 18:56<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąłem,
widząc wiadomości Maxa i zacząłem na nie odpisywać, ale zanim zdążyłem
cokolwiek wysłać, już przyszła kolejna, mówiąca o tym, że Max teraz nie
miał czasu i nie mógł rozmawiać. Kurwa, właśnie dlatego nie znosiłem
tych wszystkich idiotycznych, internetowych konwersacji, dlatego że nie
dało się, po prostu nie dało, porozmawiać z drugim człowiekiem. Nie,
zawsze potem obok było coś innego, ważniejszego, no i sam to rozumiałem,
bo tak, człowiek na żywo jest ważniejszy niż ten w telefonie w
większości przypadków, ale i tak… ech.
<br />
Skasowałem co napisałem, bo nie było sensu tego pisać – i potem czekać,
aż Max będzie miał czas odczytać wiadomość, blablabla. To już w ogóle
nie przypominało normalnej konwersacji i zrobiłem się poirytowany.
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>Ok
<br />
>>Zadzwonisz?</span>
<br />
Ale tego już Max też nie odczytał, więc nie pozostało mi nic innego, jak
odłożyć telefon i poczekać, aż rzeczywiście będzie miał chwilę. Nie
miałem pojęcia czym był tak zajęty, ale myślałam, że właśnie pochłonęło
go wieczorne życie Nowego Orleanu; pomimo relatywnie wczesnej godziny
(jeszcze nie wybiła dwudziesta) było już ciemno, w końcu to styczeń;
więc pewnie zjadł sobie gdzieś wczesną kolację i spacerował uliczkami
tego miasta, a właśnie pochłonął go jakiś uliczny występ… pamiętałem ten
jeden wieczór w Brisbane, gdy zabrałem go na improwizowane stand-upy,
gdy obejmowałem go za szyję w tłumie, cisnęliśmy się i wyciągaliśmy
głowy by coś dojrzeć, a Max jak prawdziwa przylepa objął mnie w pasie i
oglądaliśmy kolejne występy. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie i
miałem nadzieję, że spędzał miło czas.
<br />
A ja? Postanowiłem wziąć prysznic i porobić wielkie nic jako
przygotowanie przed koncertem, na który miałem iść z Tonym. Nie byłem
jakoś mocno podjarany, ale pamietam swoją ekscytację gdy słuchałem tej
grupy na żywo, więc mogłem zakładać, że będzie dobrze. Z Tonym
umówiliśmy się na piwo jeszcze wcześniej, więc dołączyłem potem do niego
i ekipy. Ekipy, która jak się okazało, postanowiła sobie dziś wrzucić
po piksie, w czym generalnie nie widziałem nic złego i co sam czasem z
nimi praktykowałem, ale dziś odmówiłem ze względu na jutrzejszą
wycieczkę. Staliśmy więc w klubie, pijąc browary, a ja obserwowałem ich
fazę, równolegle sprawdzając telefon, cały czas bez znaku życia. Jak
zwykle, cały Max, zapominający o wszystkim, gdy tylko coś robił.
Irytowało mnie to niemiłosiernie, ale zacisnąłem zęby.
<br />
W końcu jednak nasza grupa wyszła na lajwa, więc zacząłem się wciskać
pod scenę, wcześniej wystukawszy odpowiednią wiadomość do mojego
chłopaka:
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>Jestem w klubie, mogę nie słyszeć </span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-12, 20:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
kontynuował już do końca dnia wycieczkę z Cindy. Zabrała go jeszcze do
już skąpanego ciemnością parku Louisa Armstronga, w którym to mógł
podziwiać pomniki legendarnych muzyków jazzowych (i gdzie studentka
opowiadała mu historię miasta, sięgając aż do czasów pierwszego
francuskiego osadnictwa), potem przeszli do serca French Quarter. W
międzyczasie odczytał wiadomości od Iana i westchnął, zorientowawszy się
że przez swoją wędrówkę zapomniał o tym, by się w końcu odezwać. A
skoro Ian był na tym koncercie, o którym wspominał, to nawet nie było
sensu dzwonić.
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>To może ty zadzwoń jak wyjdziesz z koncertu?
<br />
>>To chyba będzie mieć więcej sensu, ja już na bank będę w hotelu
<br />
>>Nogi mi już odpadają po tym spacerowaniu</span>
<br />
Wysłał jeszcze smutną emotikonkę i wrócił do nowoorleańskiej
rzeczywistości. I, prawdę mówiąc, jego nogi akurat w tym momencie
odpoczywały, gdyż właśnie wraz ze swoją towarzyszką jadł kolację w
uroczej kreolskiej restauracji.
<br />
— Skoro twój chłopak jest na koncercie, to mu <span style="font-style: italic;">musimy</span>
iść na Royal Street! — oznajmiła dziewczyna, wciąż pełna energii. I tam
go właśnie zaciągnęła (wprawdzie, na szczęście, już nie pieszo a
tramwajem) – w miejsce, które tętniło życiem kulturalnym. Od razu na
myśl nasuwał mu się pobyt w Brisbane, gdy wraz z Ianem podziwiał
ulicznych artystów w tym mieście. Tym razem był już bez Iana, ale także z
ogromnym zachwytem wsłuchiwał się w wygrywaną przez stojących
gdzie-nie-gdzie artystów muzykę. Było jej tyle, że aż czuł ją w swoich
żyłach i – niestety – także i w głowie, która ponownie zaczynała
pulsować. Z pewnością jego zmysłom nie brakowało w tym miejscu wrażeń, i
aż żal było mu rozstawać się z Cindy i wracać do hotelu. Wprawdzie
studentka namawiała go na kolejną noc spędzoną w klubie, ale Max
naprawdę nie chciał tracić okazji do porozmawiania z Ianem. Poza tym noc
w klubie równałaby się z kolejnym utraconym porankiem.
<br />
<span style="font-weight: bold;">>>Już jestem w hotelu!</span>
<br />
Poinformował Iana niezwłocznie po wejściu do pokoju. I na dowód wysłał
mu swoje selfie na tle ładnie posłanego łóżka (...ze zmienioną
pościelą...). I od tej pory czekał cierpliwie na telefon swojego
ukochanego, nie ruszając się nawet pod prysznic.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-12, 21:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Koncert
był naprawdę zacny, a ja raz na jakiś czas lubiłem pozachowywać się jak
małpa w tłumie. Okej, dobra, nie raz na jakiś czas, generalnie to
lubiłem bardzo i miałem gdzieś, co o takich dźwiękach sądzili inni
ludzie, DOPE D.O.D., Noisia, takie europejskie klimaty, od których mój
chłopak pewnie dostałby epilepsji i umarł gdzieś od za dużej ilości
bodźców. Było mi autentycznie przykro, że Max nie mógł cieszyć się
koncertami tak jak ja, ale no, umówmy się, raczej nie tym się
przejmowałem skacząc jak debil pod sceną. Wódka z Red Bullem weszła
kilka razy bardzo nieźle i dała mi dużo energii, tak, by się w końcu
wyżyć.
<br />
Bo dawno, wiecie. Wiecie, czego dawno nie było.
<br />
Po wszystkim czułem się jednocześnie wykończony i cudownie odpoczęty;
chłopaki coś tam jeszcze świrowali, by iść w melo gdzieś indziej, ale ja
chciałem wziąć prysznic i iść w kimę, by rano wypierdolić w kosmos.
Dlatego pożegnałem się z nimi surf łapą (pajace pewnie nigdy nie
serfowały, ale to była uniwersalna, serferska łapa wszystkich deskarzy) i
ruszyłem do metra, gdzie dopiero odczytałem wiadomości od Maxa.
Musiałem zmienić linie i nie chciałem zaczynać rozmowy w podziemiach,
ale wcisnąłem słuchawki w uszy i zadzwoniłem zaraz po tym, jak wysiadłem
z pociągu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Cześć </span>— przywitałem się, gdy tylko Max odebrał połączenie.
<br />
— Czemu dzwonisz tutaj? Zadzwoń na fejsie, chcę cię zobaczyć — powiedział od razu i wywróciłem oczami.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie jestem jeszcze w domu. Idę i nie będę trzymał przed sobą telefonu jak debil. Poza tym, odmarźnie mi ręka </span>—
dodałem, bo z czym jak z czym, ale z tym argumentem Max nie będzie
walczył i miałem rację, bo westchnął tylko, ale nic nie powiedział. —<span style="font-weight: bold;"> Jesteś w hotelu już od dziesiątej? Czemu?</span> — spytałem, by jakoś zagaić rozmowę, no bo, hej, piątek wieczór, Nowy Orlean, czy to nie powinno wyglądać jakoś inaczej?</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-12, 22:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Oczekując
na telefon od Iana z nudów przeglądał Instagrama, wstawiając kilka
zdjęć zrobionych tego dnia. Trochę sobie poczekał, ale nie dziwił się
temu wcale – w końcu, fakt faktem, wrócił do hotelu relatywnie wcześnie.
Chciał się jednak upewnić, że zdąży na rozmowę z Ianem, nawet jeżeli
wydawało się to niemożliwe żeby koncert tak szybko się skończył.
<br />
Z drugiej strony to czekanie jednak nie było aż tak długie, więc mógł
udźwignąć taki ciężar poświęcenia. Szkoda tylko, że musiał jeszcze
chwilę poczekać na ujrzenie twarzy swojego ukochanego partnera, ale
słysząc jego głos już poczuł te całe słynne motylki w brzuchu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No bo chciałem z tobą pogaaaadać</span> — powiedział, rozkładając się na łóżku na plecach jak rozgwiazda, po tym jak przełączył rozmowę na tryb głośnomówiący. — <span style="font-weight: bold;">Może
później jeszcze gdzieś wyjdę, ale póki co padam. Wczoraj poznałem dwie
takie fajne studentki, które mnie no zaciągnęły do klubu. I z jedną z
nich się zgadałem bardziej, bo studiuje literaturę i w ogóle super się z
nią rozmawia, no i dzisiaj mnie oprowadzała po mieście. Jezu, kocham
Nowy Orlean, tak żałuję że ciebie tu ze mną nie ma. Wieczorem jest tutaj
szczególnie pięknie i...słyszysz?</span> — Zamilknął na moment, dając
Ianowi szansę usłyszenia dochodzących przez uchylone okno dźwięków
muzyki niosącej się w nowoorleańskim powietrzu. — <span style="font-weight: bold;">Cudownie. A jak twój koncert? W ogóle weź trochę szybciej idź, bo chcę cię zobaczyć!</span> — zażądał. — <span style="font-weight: bold;">Poza
tym się rozgrzejesz. Tutaj jest całkiem ciepło, no bo Luizjana, ale
pewnie w Nowym Jorku jest mega zimno, co? Sprawdziły się prognozy z
mroźnym wiatrem?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-12, 22:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Trochę
zdziwiłem się słysząc, że Max kogoś poznał i z nim spędził dzień, jakoś
tak… chyba odgórnie założyłem, że będzie sam – sam zwiedzał, sam
chodził, sam oglądał, sam odkrywał wszystkie sekrety i oczywistości
Nowego Orleanu. Ale może rzeczywiście wcale tego nie potrzebował, może
to byłem tylko ja, który chciał sobie wyjebać do buszu ze swoją głową. A
Max przecież nie wyglądał na smutnego, znaczy, nie brzmiał, bo nie
miałem pojęcia, jak wyglądał, ale nie zakładałem jakichś szczególnych
zmian.
<br />
Był taki… normalny. Jakby nic z tych rzeczy z ubiegłego tygodnia się nie
wydarzyło. Może rzeczywiście udało się mu odstresować w tym klubie i
później, może potrzebował takiego resetu (bez mojej pomocy, szeptał
cichy głosik w mojej bani, ale tymczasowo go uciszyłem), bo brzmiał
naprawdę dobrze.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie wiem. Mieszkam w jebanym Nowym Jorku, jeśli kiedykolwiek wiatr wejdzie pomiędzy te budynki to mi powiedz</span>
— powiedziałem, bo, no, mi było ciepło. Możliwe, że przez to, jak
zgrzałem się na koncercie, jest taka opcja, ale niezbadane są wyroki
boskie… —<span style="font-weight: bold;"> Fajnie, że się dobrze bawisz. Wyślij mi kartkę. Znasz adres?</span> — zażartowałem, raczej miernie, ale Max i tak się roześmiał, choć nie wiem, czy nie z uprzejmości. — <span style="font-weight: bold;">Wyślij też Lanie. Pytała się mnie ostatnio, co u ciebie, to się ucieszy.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-12, 22:55<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Bez tych uszczypliwości, proszę!</span> — żachnął się. — <span style="font-weight: bold;">Dopiero
co mówiłeś, że ręka ci odmarznie, a teraz niby wszystko spoko i ci
ciepło, pff. Poza tym, no, nie odpowiedziałeś mi na pytanie o koncert.
Mnie też interesuje jak się tam mój chłopak bawi beze mnie</span> — jęknął i przeturlał się na brzuch, opierając bok głowy o miękką poduszkę.
<br />
Bo, naprawdę, on sam tak się naprodukować, opowiadając skrótowo o swoim
pobycie w Nowym Orleanie, a Ian ani słówka o swoim dniu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To dobry pomysł!</span> — stwierdził
entuzjastycznie, gdy Ian wspomniał o Lanie. Może jeszcze jakaś drobna
pamiątka z Nowego Orleanu, może jakaś płyta czy książka? — <span style="font-weight: bold;">I
mówisz, że pytała się o mnie? Ojej, co za szkoda że akurat mnie nie
było w pobliżu. Porozmawiałbym z nią chętnie, trochę tęsknię</span> — przyznał, chociaż jego tęsknota pewnie była nieporównywalnie mniejsza od tęsknoty Iana za własną mamą.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian...ten filmik...chciałbym cię w końcu dotknąć, wiesz? Jakoś lepiej było zabawiać się ze sobą ze świadomością, że <span style="font-style: italic;">ty</span> to w końcu zobaczysz, ale...Jezu, wolałbym żebyś wtedy fizycznie był przy mnie. I...kurwa, nie wiem, mogę o tym mówić?</span> — zapytał w końcu, nieco sfrustrowany brakiem świadomości na czym oni właściwie stoją.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-12, 23:19<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Bo
jest zimno. Tysiąc razy bardziej wolę styczeń w Australii. Ale w
Brisbane wieje nawet, jak jest ciepło. Tu jest zimno w chuj i zero
wiatru. Serio rozmawiamy o pogodzie? </span>— rzuciłem, orientując się, co my właśnie robiliśmy. — <span style="font-weight: bold;">Koncert
spoko. Bardzo. Dobrze się bawiłem, ale moi koledzy wrzucili sobie po
emce, więc poszli gdzieś dalej w tango, a ja wracam do domu. Wchodzę
właśnie do Targetu by kupić sobie jakieś żarcie na weekend</span> — mówiłem.
<br />
Boże, błogosław słuchawki i wbudowany mikrofon. Serio nie rozumiałem
czemu ludzie woleli rozmawiać trzymając komórkę przy uchu… skoro można
było nie.
<br />
Pchnąłem drzwi sklepu i od razu zrobiło się mi cieplej. Był piątek
wieczór, jakaś północ czy pierwsza, więc poza mną raczej mało kto robił
sobie zakupy spożywcze, ale ostatnio to jest moje szalone życie.
Myślałby kto.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> To do niej zadzwoń</span> — podsunąłem. — <span style="font-weight: bold;">Znaczy,
no, ja z nią nie gadałem, bo to odwieczny problem, o której godzinie,
nie. Ale pisała z pytaniem. Hmm… co mogę wziąć żeby nie umrzeć z głodu
przez dwa dni?</span>
<br />
Chodziłem między półkami, na razie bardziej szukając inspiracji, niż
rzeczywiście robiąc jakieś zakupy. Jakieś kabanosy… jak kupię szynkę i
ser to ogarnę sobie też kanapki, może wezmę marchewki? Ale tak w ogóle
to nie byłem do końca pewien ile ja jadłem, żeby móc oszacować swoje
potrzeby i przystanąłem, słysząc w słuchawkach pytanie Maxa.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wolałbyś? </span>— mruknąłem, bardziej
do siebie, niż do mojego chłopaka, bo to było… nie wiem, zaskakujące?
To mało powiedziane, bardziej… niezrozumiałe. — <span style="font-weight: bold;">Max,
spędziłeś ze mną pół dnia i poranek, ponad dwanaście godzin, podczas
których nie dotknąłeś mnie ani palcem. Powiedziałeś mi, że nie chcesz
uprawiać seksu i w porządku, rozumiem, naprawdę to rozumiem. Nie chcę
żebyś robił cokolwiek wbrew sobie. Cokolwiek. Ale… potem lecisz sobie
setki kilometrów dalej i nagrywasz filmik, jak sobie walisz? I mi
wysyłasz? Jak ja mam to rozumieć? Dla mnie to wcale nie wygląda tak,
jakbyś chciał żebym z tobą był </span>— powiedziałem, gapiąc się na swoje odbicie w lodówce z napojami.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-13, 00:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Był
zadowolony z Iana, że śladem kumpli się nie naćpał, bo cholera wie co
by zrobił będąc odurzonym...w każdym razie, bardzo ładnie z jego strony,
Max się cieszył, ale nie pochwalił go werbalnie, bo Ian jeszcze by się
oburzył że traktuje go jak dzieciaka, czy coś.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Super, że koncert ci się spodobał!</span>
— ucieszył się. Naprawdę szczerze, skoro on sam się dobrze bawił, to
byłoby to naprawdę obrzydliwe z jego strony, gdyby chciał żeby Ian się w
tym czasie nudził. — <span style="font-weight: bold;">Akurat tutaj mam trochę większą różnicę czasu niż ty, więc może być ciężej ze zgraniem się teraz</span>
— zauważył. Co nie oznaczało, że nie spróbuje zadzwonić do Lany po
powrocie. Pewnie i tak kobieta odezwie się przy okazji urodzin syna,
które w końcu się zbliżały. — <span style="font-weight: bold;">Hm, coś do
zabrania w podróż, nie? No to zrób sobie jakieś kanapki i spakuj w
folię, możesz sobie wziąć jakieś wafle ryżowe, o, i sałatkę makaronową
sobie weź przygotuj i spakuj do pojemniczka – kasza też powinna być
spoko na zimno. No i warzywa, owoce, wiadomo. I mięso, ale tutaj niech
twoje mięsożerne gusta decydują</span> — mruknął. Zachciało mu się
nocnych wypraw po sklepie. Jakby nie mógł tego zrobić wcześniej, nie,
trzeba było łazić na zakupy wtedy, kiedy mógłby spokojnie przeprowadzać
wideorozmowę ze swoim stęsknionym chłopakiem.
<br />
Westchnął ciężko, gdy Ian skończył swoją następną wypowiedź. I kolejne nieporozumienie. Cóż za rutyna w ich związku.
<br />
Gapił się we wzorek na poszewce od poduszki, mieląc w głowie słowa do wypowiedzenia w odpowiedzi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wiem, że tak powiedziałem. To było w
sobotę i...wiesz, dlaczego. Ale...to nie jest tak, że ten stan trwa
wiecznie, nie? Gdy ostatnio byliśmy razem, jakoś, kurwa no, nie
wiedziałem czy mogę, czy nie. Po tym, jak nawet nie chciałeś się
wspólnie umyć, jak zachowywałeś ode mnie jakiś dziwny dystans, ja już
zaczynałem mieć głupie myśli i obawy, że mnie nie chcesz czy coś, i tym
bardziej nie zamierzałem naciskać. A jak się wczoraj schlałem, to chyba
po prostu poczułem się pewniej. Przecież...jak ostatnio się
rozdzieliliśmy, ja byłem u rodziców a ty w Australii, no to uprawialiśmy
seks przez kamerkę i to było okej, nic dziwnego i w ogóle. Ale
teraz...nie odnosisz wrażenia, że jest jakoś...inaczej?</span> — mruknął cicho. Na tyle cicho, że mikrofon w jego telefonie mógł tego nie wyłapać.
<br />
To chyba nie była rozmowa na telefon. Ale trudno, nie zamierzał ucinać jej w środku wątku.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-13, 09:57<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Nazywasz sałatką coś, co ma w sobie makaron? </span>—
spytałem z rozbawieniem. W ogóle, gdybym miał kulić to wszystko, co
mówił mi Max to bym nosił plecak ze swoim żarciem, a nie śpiworem i
takimi tam, więc chcąc-nie chcąc, musiałem trochę zignorować słowa
mojego blondwłosego chłopaka. Pewnie, wafle ryżowe. Czy ja wyglądałem
jak ktoś, kto chciałby jeść papier?
<br />
Postanowiłem jednak nie poruszać dalej tego tematu i sam zawędrowałem na
dział z konserwami. Mmm, dokładnie, głupio pytałem Maxa, a przecież sam
dobrze wiedziałem, czego potrzebuję do przetrwania. Nie ma to jak
ohydna szynka z puszki zjedzona, gdy umierasz z głodu!
<br />
Wybierałem więc konserwy i zmarszczyłem brwi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To jest okej i nie jest dziwne, kiedy
możemy to robić tak o. A nie w momencie, że gdy jesteśmy razem to
celibat, a potem wystarczy wyjechać kilkaset kilometrów dalej i zaczynać
uprawiać ze sobą seks. To sprawia, że to jest dziwne </span>— mruknąłem, ale bez wyrzutów, tak po prostu, by wszystko było jasne. — <span style="font-weight: bold;">Oczywiście,
że kręci mnie twoje małe porno, ale kiedy wysyłasz mi je w takiej
narracji… nie wiem, co masz na myśli. Ale teraz już rozumiem. Okej. A
ten prysznic? Max, kurwa, mam na imię Ian, a nie Jared, wiem, że to
bardzo podobne, ale nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Nie chcę cię
dotykać, skoro ty tego nie chcesz.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-13, 10:51<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">No, tak? Muszę kiedyś zrobić ci do pracy taką sałatkę. Mega pożywna i dobra</span>
— zachwalał. Właściwie, skoro i tak już spędzał więcej czasu w kuchni,
robiąc śniadania dla siebie i Iana, to mógłby przy okazji przygotowywać
mu lunch do pracy. To była myśl! Bo jego chłopak zazwyczaj jadł coś
dopiero po wyjściu ze studia, albo zamawiał sobie jakiś syf z
okolicznych knajpek na wynos. A skoro już zabrał się na siłownię, to Max
mógł sobie poczytać, czego właściwie potrzebuje organizm po treningu i
zadbać o uzupełnienie zapotrzebowania energetycznego swojego Iana. O!
<br />
Z rozmyślań o swoich planach wyrwała go dalsza część rozmowy, która była
już mniej przyjemna. Koniec końców, niezbyt miło było słyszeć, że jego
filmik z masturbacji był fajny, ALE. Że Iana to kręci, ALE. To trochę
godziło w jego ego, nawet jeżeli argumentacja Iana następująca po tym
nieszczęsnym ALE nie miała nic wspólnego z jego atrakcyjnością.
<br />
Aczkolwiek najbardziej zirytowało go wspomnienie Jareda. I może to
lepiej, że Ian nie mógł zobaczyć jego twarzy w tym momencie...
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak, kurwa, wiem że nie jesteś
Jaredem, dlatego ci ufam i wiem że gdyby coś mi się nie podobało i
czegoś bym nie chciał, to mógłbym ci o tym powiedzieć</span> — syknął. Jak on w ogóle śmiał się porównywać do tamtego gnoja?! — <span style="font-weight: bold;">Nie
chciałem cię dotykać po tym, jak poczułem że cię bardzo skrzywdziłem
robieniem czegoś wbrew twojej woli. Ale rozmawialiśmy o tym, wyjaśniłeś
jak to wygląda z twojej perspektywy i <span style="font-style: italic;">zaufałem ci</span>.
Potrzebowałem czasu na przetrawienie tego, ale ufam ci, że byś mnie nie
oszukał żebym poczuł się lepiej i chciałbyś żebyś ty też mi ufał, kiedy
mówię ci że nie musisz mnie traktować inaczej po tym, czego się
dowiedziałeś.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-13, 11:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdybym
wiedział, że Max nazywał kebaby syfem to naprawdę zerwałbym z nim w tym
dokładnym momencie. Bo nie można, nie ma na to szans, stworzyć
normalnego i zdrowego związku z osobą, która obraża jedno z twoich
ulubionych jedzeń. To tak jakbym ja obrażał przy nim sernik. Wiadomo,
mieliśmy różne preferencje, ale nigdy w życiu nie odważyłbym się obrażać
przy moim chłopaku sernika.
<br />
Życie było mi jeszcze miłe.
<br />
Westchnąłem jednak na treść tej naszej rozmowy i nie miało to nic
wspólnego z problemem wyboru konserwy (wiadomo, już wrzuciłem kilka do
koszyka i zasuwałem teraz po jakiś hermetycznie pakowany chleb).
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No więc powiedziałeś mi. Że tego nie
chcesz. W sobotę, okej, ale nie czytam ci w myślach i nie wiem, ile
potrzebujesz czasu. Więc nie dziw się, że nie wciskam się z tobą pod
prysznic, skoro ostatnia wiadomość od ciebie, którą otrzymałem brzmi <span style="font-style: italic;">Ian, nie</span>. </span>—
W przeciwieństwie do Maxa, który burzył mi się do telefonu, ja byłem
łagodny, spokojny i cichy, a poza tym właśnie wrzucałem do koszyka
pieczywo. Niedaleko były warzywa, więc polazłem tam szukać jakiejś
marchewki. — <span style="font-weight: bold;">Nie uważasz, że <span style="font-style: italic;">traktuj mnie normalnie</span> i <span style="font-style: italic;">nie chcę z tobą uprawiać seksu</span>
to dwie różne rzeczy? I, Max, nie mówię tego po to by coś na tobie
wymusić, po prostu… ja nie wiem, czego ty ode mnie chcesz. Skoro nie
chcesz to okej, nic z tym nie robię. Daję ci twoją przestrzeń, tyle ile
jej chcesz. Nie chcę żebyś czuł jakbym do czegoś cię zmuszał.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-13, 11:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Gdyby wiedział, że jego sprzeciw wtedy wywoła tyle zamieszania...
<br />
Nie, nie mógł tak myśleć. Bo to by było zmuszanie się. A w te schematy
przy Ianie absolutnie nie zamierzał wchodzić. Powiedział mu wtedy, co
czuł. Powiedział mu szczerze, a Ian to respektował. I to było cholernie
ważne.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Sorry. Rzeczywiście powinienem ci powiedzieć</span> — westchnął. — <span style="font-weight: bold;">Bo
tak. Wtedy nie chciałem, bo...musiałem sobie poukładać te rzeczy w
głowie. To nie byłoby okej, gdybym wtedy uprawiał z tobą seks z tym
myśleniem w głowie, że cię krzywdzę. Boże, czułbym się paskudnie. Potem,
jak już...porozmawialiśmy, to jakoś tak, nie wiem, nie pasowało mi po
prostu powiedzieć <span style="font-style: italic;">a tak poza tym to już możemy się ruchać</span>.
Może z dystansu rzeczywiście łatwiej o tym teraz mówić. Ale ja
też...nie chciałbym żebyś ty się do czegokolwiek zmuszał. I jeżeli to,
co ci powiedziałem, o tamtym facecie, o Jaredzie, jeżeli to jakoś
zmienia twój stosunek do mnie, do naszego seksu, to proszę, daj mi po
prostu znać, jeżeli...jeżeli...nie ch-chcesz mnie dotykać, jeżeli coś
cię odrzuca...</span> — wyszeptał swoje obawy. Być może durne, być może
nie, ale po prostu nie mógł się pozbyć obaw, że po tym, co
powiedział...że to mogło mu odbierać jakąś wartość. Fakt, że tak
pozwalał sobą pomiatać Jaredowi...
<br />
Może Ian tego nie usłyszał. Może mikrofon tego nie złapał. To chyba byłoby najlepsze.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-13, 12:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Zacisnąłem
zęby, powstrzymując się by nie walnąć jakimś tekstem o tym, że Max jest
idiotą, myśląc, że by mnie krzywdził. Odbyliśmy już tę dyskusję tyle
razy, że naprawdę, naprawdę nie chciałem tego robić po raz kolejny. Max
nie mógł mnie skrzywdzić w ten sposób, chyba w ogóle w żaden, ale to nie
była kwestia teraz tych rozważań, a on tak zajmował sobie tym głowę…
ech, mój głupi, przetyrany przez los chłopak.
<br />
Przystanąłem przed lodówką z serami, podgłośniając dźwięk, gdy Max obniżał głos. Zmarszczyłem brwi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie odrzucasz mnie ty</span> — powiedziałem nagle całkowicie rozczulonym tonem, takim, którego sam bym się po sobie nawet nie spodziewał. — <span style="font-weight: bold;">Nigdy byś nie mógł mnie odrzucać</span> — dodałem w ten sam sposób i aż odchrząknąłem, bo czułem się mega nieswojo. — <span style="font-weight: bold;">Tylko…
tylko nie wiem, czy czuję się swobodnie, kiedy… z tą perspektywą tego,
że mielibyśmy uprawiać seks, kiedy wiem, jakie wspomnienia ci to
przywołuje do pamięci </span>— powiedziałem. Tym razem ja byłem cicho, bardzo. —<span style="font-weight: bold;"> Nie chcę żebyś się tak przy mnie czuł.</span>
<br />
Sam nie wiedziałem skąd ten przypływ szczerości. Może… może to przez tę
rozmowę telefoniczną, to, że nie widziałem Maxa, nie widziałem jego
miny, wielkich oczu i pewnie skulonych pleców, że dzięki temu zdobyłem
się na to, żeby to mu powiedzieć. Nie wyobrażałem sobie tego, że miałbym
to wszystko mówić patrząc na niego, byłem za dużym tchórzem i za bardzo
bałem się tego, że mógłbym dostrzec w jego oczach, że to nie były tylko
moje durne obawy, ale prawda.
<br />
Więc stałem w Targecie, przed serami, i właśnie mu to powiedziałem przez telefon. Bardzo dojrzale.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-13, 13:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Słysząc
ton Iana już przy pierwszych słowach, poczuł się tak...ciepło. Nawet
pomimo odległości, to ciepło docierało do niego i otulało go przyjemnym
poczuciem bezpieczeństwa. I naprawdę ufał Ianowi. I wolał stawiać jego
zapewnienia ponad swoje obawy, mimo iż nie zawsze było to proste, a jego
umysł nie zawsze współpracował jak należy.
<br />
Zmartwił się natomiast słuchając dalszej części wypowiedzi, która w
kontraście do poprzedniego ciepła wbijała w niego lodowate sztylety.
<br />
A więc zepsuł wszystko. Naprawdę zepsuł. Swoim idiotycznym wyznaniem.
Wspominaniem rzeczy z przeszłości, które...które nie miały już żadnego
znaczenia. Nie miały żadnego znaczenia. Nie miały...
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ale nie czuję się tak przy tobie!</span>
— zapewnił, podnosząc głos. Jeżeli Ian nadal miał pogłośniony dźwięk w
telefonie, to zdecydowanie słowa Maxa musiały go uderzyć w bębenki. — <span style="font-weight: bold;">Kiedy
uprawiamy seks, liczysz się tylko ty. Ty i ja, to co jest pomiędzy
nami, ta przyjemność jaką daje mi każdy twój dotyk, każdy ruch. Nie
myślę wtedy o Jaredzie, nie myślę o tamtym bezimiennym facecie. To, że
tamta sytuacja mi się przypomniała, to tylko moja wina. Wina tego, że
sam zachowałem się jak egoistyczny kutas. Więc, Ian, tak naprawdę to nic
nie wiesz, bo się kompletnie mylisz, zakładając że uprawiając z tobą
seks wspominam to, co robiłem z Jaredem. To jest wręcz trochę okrutne
założenie, ale...chyba nie mogę mieć do ciebie o to pretensji. Bo to nie
jest też dla ciebie proste, oswojenie tego, że masz chłopaka który był
wykorzystywany seksualnie.</span> — A kiedy Max wyrzucił z siebie te dwa
ostatnie słówka, sam poczuł się...co najmniej dziwnie. Bo sam wciąż nie
mógł przyzwyczaić się do takiego myślenia o sobie. — <span style="font-weight: bold;">Ale to niczego między nami nie zmienia, naprawdę...</span> — dodał, a jego głos lekko się załamał. Tak bardzo chciałby być przy Ianie, przytulić się do niego.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-13, 15:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Skrzywiłem
się słysząc podniesiony głos Maxa w uszach i automatycznie ściszyłem
trochę dźwięk w słuchawkach. Sery teraz niby były przede mną, ale mało
co się nimi przejmowałem; skupiłem się na słowach mojego chłopaka w
słuchawkach.
<br />
Zmarszczyłem brwi, albo może już cały czas miałem je zmarszczone,
słysząc słowa Maxa. Dla mnie nie było to proste? Oswojenie tego, że był
wykorzystywany? Chciałem od razu zaprzeczyć, że to nieprawda, że to dla
niego nie mogło być proste… ale przecież miał rację. Przecież właśnie
to… to chciałem sobie poukładać w głowie, naszą relację, chciałem
spędzić sobie sam czas i… i w ogóle.
<br />
Więc, może?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chodzi o to, że…</span> — zacząłem powoli. — <span style="font-weight: bold;">Że
przecież ty teraz to odkryłeś i zacząłeś to gnieść ze swoim psychiatrą…
i może sam nie wiesz, że… że coś, co ja robię… może wolałbyś… jak…</span> — jąkałem się, nie potrafiąc się nawet porządnie wysłowić. — <span style="font-weight: bold;">Może
muszę to sobie też poukładać w głowie, ale na tę chwilę nie umiem sobie
wyobrazić żebyś… nie chcę robić nic, co sprawiałoby, że czułbym się
jakbym był na miejscu któregoś z nich i cię tak ranił </span>— mówiłem cały czas cicho, zagapiony w lodówki, ale chyba ich nie widziałem ani trochę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-13, 15:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie rozumiał. To znaczy, nie do końca...
<br />
Czy Ian naprawdę myślał, że po przypomnieniu sobie tych wydarzeń z
przeszłości, po tym jak poruszył ten temat z lekarzem, że po tym
wszystkim zacznie patrzeć na Iana jak na...
<br />
Nie. No, nie. To było niemożliwe. Absolutnie nie wyobrażał sobie, żeby
nagle zacząć czuć się skrzywdzonym przez Iana. To było absurdalne. Nie
odczuwał wcześniej żadnej krzywdy, a przecież <span style="font-style: italic;">wiedział</span> co czuł, niczego nie wypierał.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian...</span> — zaczął lekko trzęsącym
się z wrażenia głosem. Miał dziką, impulsywną ochotę zatopienia całej
głowy w poduszce, żeby chociaż na moment odciąć się od powietrza i
całego świata. — <span style="font-weight: bold;">Nie ranisz mnie...z
tobą czuję się najlepiej, nie ma opcji żebym zmienił zdanie.
Ale...jeżeli potrzebujesz czasu, to rozumiem. Dam ci ten czas.
Przepraszam za ten filmik, to chyba rzeczywiście nie był najlepszy
moment</span> — przyznał. Bo poczuł się bardzo głupio, że w momencie
kiedy Ian przechodził przez tak ciężkie dylematy, on mu beztrosko
wysyłał filmik z własnej masturbacji. — <span style="font-weight: bold;">Jeżeli...na
razie nie chcesz...to w porządku. Naprawdę. Chcę, żebyś czuł się
komfortowo, i żebyś sam uwierzył w to, że mnie nie krzywdzisz. Uwielbiam
nasze życie seksualne, Ian, <span style="font-style: italic;">kocham</span> je. I wiem, że nigdy nie zachowałbyś się tak jak tamta dwójka. Ufam ci, Ian, czas żebyś ty zaufał także sobie.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-13, 15:56<br />
<hr />
<span class="postbody">— Proszę pana? Halo?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Hm?</span> — Podniosłem zaskoczony wzrok na kobietę z obsługi sklepu.
<br />
— Zamykamy za pięć minut. Czy wszystko w porządku? Dobrze się pan czuje?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ee… tak, tak</span> — mruknąłem, orientując się, gdzie jestem. Potrząsnąłem głową i chwyciłem ser z półki. — <span style="font-weight: bold;">Przepraszam, dzięki, już idę do kasy.</span>
<br />
I odwróciłem się, bardziej na automacie, niż jakkolwiek świadomo, kierując się do wyjścia ze sklepu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przepraszasz mnie za to, że wysłałeś mi filmik jak się masturbujesz?</span>
— spytałem i chyba był to niefortunny moment, bo chłopak – jakiś
małolat, totalnie miał pryszcze – w kolejce przede mną wywalił na mnie
duże oczy. — <span style="font-weight: bold;">Luz, to mój chłopak</span> — rzuciłem i zaczerwienił się, ale odwrócił głowę do przodu. — <span style="font-weight: bold;">Bejb… nie przepraszaj mnie za takie rzeczy </span>— poprosiłem, wykładając na taśmę swoje klamoty. — <span style="font-weight: bold;">I
to nie tak, że nie chcę… po prostu… chcę sobie pojechać do lasu czy nad
morze i tam posiedzieć. Nie wiem, to jakoś… Nie wiem, czy ci do końca
wierzę. To znaczy chciałbym, ale… Dobrze, że pojechałeś do tego Nowego
Orleanu, masz czas na spokojnie się zastanowić nad jakimiś rzeczami,
beze mnie na karku </span>— powiedziałem, uśmiechając się sam do siebie. —<span style="font-weight: bold;"> I gdyby coś ci nie pasowało to wiesz, że zawsze możesz…</span>
<br />
— Płaci pan kartą czy gotówką?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Eh? Kar… nie, gotówką. Gotówką. Maxie, poczekaj chwilę, proszę</span>
— dodałem do mikrofonu i zająłem się sfinalizowaniem płatności i
zgarnięciem wszystkiego, co kupiłem do reklamówki. A chuj, środowisko
będzie cierpieć. — <span style="font-weight: bold;">Okej, już… nie pamiętam, co mówiłem</span> — przyznałem, marszcząc brwi i ruszyłem do domu.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-13, 16:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Dalsza
część rozmowy była dosyć chaotyczna, bo Ian próbował rozmawiać
jednocześnie z nim, z obsługą sklepu, no i robić zakupy. Co mu
wychodziło...jako-tako, ale Max ostatecznie chyba w większości
zrozumiał, co ten chciał mu przekazać. Chyba.
<br />
A więc Ian potrzebował przerwy. W porządku. Max nie rozumiał tylko,
dlaczego zasłania się nim, dlaczego usiłuje mu umówić, że on także tego
dystansu potrzebuje. Max sam doskonale wiedział, czego chce, a czego
nie. W tym momencie chciał być przy Ianie. Ale Ian chciał być sam
i...dobrze. Rozumiał to. Trochę go to bolało, ta świadomość że jego
chłopak potrzebował od niego <span style="font-style: italic;">odpocząć</span>,
ale dobrze, że mu o tym mówił, zamiast trzymać to w sobie. W tym
aspekcie ich potrzeby się nie pokrywały, ale jeżeli Ian zakładał to
tylko po to, żeby samemu poczuć się lepiej...to droga wolna.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wiem, że zawsze mogę ci powiedzieć, jeżeli coś by mi nie pasowało</span> — odezwał się, gdy w końcu zamieszanie się uspokoiło. Liczył, że to wystarczyło by Ian zorientował się na czym urwał temat. — <span style="font-weight: bold;">Wiem.
Wiem, że będziesz to respektował. Rozumiem, że przez to, co ci
mówiłem...że przy Jaredzie miałem problem z wyrażaniem swojego
niezadowolenia...rozumiem, że to mogło podsunąć ci pomysł, że teraz
działam tak samo. Ale nie, przysięgam. Ty jesteś Ianem, nie Jaredem,
naprawdę was rozróżniam. Ale okej. To sobie sam jutro przetrawisz.
Ale...jeżeli nadal masz jakieś wątpliwości, obawy, to jeżeli chcesz to
możemy jeszcze o nich porozmawiać</span> — zaproponował. Chociaż nie miał pojęcia, czy Ian chciał z nim rozmawiać, czy jednak nie.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-13, 19:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Zimno
nowojorskiego powietrza o pierwszej w nocy, dodać do tego niezbyt
przyjemny temat, ech, wyobrażałem sobie naprawdę lepsze sposoby na
spędzenie tego wieczoru.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie chcę o tym rozmawiać </span>— powiedziałem, wciskając wolną od reklamówki rękę do kieszeni kurtki i zamarzyłem o posiadaniu rękawiczek. — <span style="font-weight: bold;">Przynajmniej
teraz, naprawdę chcę posiedzieć sam w lesie… albo na plaży. Może jak to
sobie jakoś ułożę to wtedy? Obiecuję, że nie wpadnę na żaden głupi
pomysł </span>— dodałem, uśmiechając się sam do siebie, bo przecież Max nie mógł zobaczyć wyrazu mojej twarzy. —<span style="font-weight: bold;">
Po prostu… nie rozumiem… jak coś, co cię tak bolało z kimś innym… jak
teraz możesz twierdzić, że to lubisz. Nie rozumiem tego. Nie umiem sobie
wyobrazić jakbyś miał…</span> — Zacisnąłem wargi, dziwnie
rozemocjonowany, nie potrafiąc do końca wyartykułować tych słów. Czułem,
jak podświadomie pomagał mi fakt, że Maxa nie było obok, tylko gdzieś
tam, w telefonie, ale i tak nie umiałem być taki mądry, jak bym chciał. —<span style="font-weight: bold;">
Jesteś pewien? Jesteś pewien, że nic sobie nie wyobrażasz, że to nie
tak, że się zakochałeś jak głupek i teraz przez to wydaje ci się coś, co
tak naprawdę jest zupełnie inne?</span> — spytałem cicho, przyspieszając tempa, bo naprawdę się wlokłem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-13, 21:36<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Rozumiem</span>
— odparł. Nie umiał zahamować tych smutnych nutek, które przebijały mu
się przez gardło i w końcu wdarły się w jego głos. Ale naprawdę
rozumiał. Było mu trochę przykro, trochę bał się tego co przyniosą
Ianowi te przemyślenia, ale...
<br />
Ufał mu. Naprawdę.
<br />
I skoro powiedział, że nie zrobi nic głupiego, to mógł go trzymać za słowo.
<br />
Sięgnął po telefon, żeby sprawdzić która godzina. Jeżeli Ian i tę
rozmowę będzie chciał szybko zakończyć, to miał jeszcze czas aby
dołączyć do Cindy i jej znajomych w klubie. To byłoby lepszą opcją od
pozostania samemu ze swoimi myślami w pokoju hotelowym.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jestem pewien.</span> — Starał się nie
irytować, ale ile razy mógł to samo powtarzać? Czy Ian zamierzał już
wszystkie jego zapewnienia w tym temacie brać w wątpliwość? — <span style="font-weight: bold;">Nie wydaje mi się. Mówiłem ci, że <span style="font-style: italic;">wiedziałbym</span>
gdybym do czegokolwiek się zmuszał i nie czerpał z tego prawdziwej
przyjemności. A co do tego, co powiedziałeś wcześniej...no to
rzeczywiście, nic nie rozumiesz. Bo to są zupełnie inne sytuacje, różni
się w nich wszystko poza samym faktem uprawiania seksu. Przede
wszystkim, ty mnie szanujesz, Ian. Nie jesteś jak to zwierze, które
interesuje tylko zaspokojenie własnej przyjemności. Dbasz o mnie...nawet
teraz, przecież te wątpliwości wynikają z troski o mnie, prawda?</span> — spytał już łagodnym tonem głosu, tak kontrastowo lekkim w porównaniu do kilkudziesięciu sekund wstecz.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-13, 22:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Ściągnąłem
brwi, słysząc jakim tonem odezwał się do mnie Max. Wkurwiałem go swoimi
pytaniami, swoimi rozterkami, to było aż nadto czytelne. I mimo że głos
mu się trochę uspokoił w czasie, gdy do mnie mówił, już wiedziałem i
zacisnąłem zęby.
<br />
Za dużo. To było już za dużo nawet jak na Maxa, który mnie tak lubił, a już przeszkadzało mu to, co… to nie tak, że <span style="font-style: italic;">nie chciałem</span>
mu wierzyć, bo chciałem bardzo, po prostu nie mogłem tego sobie ułożyć w
głowie, a kiedy mówił mi o tym, że woli o tym wiedzieć, niż żebym
udawał, że wszystko jest w porządku… może nieco naiwnie założyłem, że
rzeczywiście chciałby tego słuchać.
<br />
Dlatego już nic nie powiedziałem. Nie odpowiedziałem na jego pytanie,
pozwalając zapaść pomiędzy nami ciszy, w której przez chwilę
przemierzałem naszą brooklińską ulicę. Nie miałem co powiedzieć, bo
gdybym zaczął go przepraszać za swoje wątpliwości Max zaraz zacząłby się
kajać ze swoim, że nie no, Ian, nie masz za co, blablabla, a jednak był
zirytowany, więc to nie miało żadnego sensu. Zamiast tego więc po kilku
sekundach, podczas których żaden z nas nic nie powiedział, zapytałem:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co dziś robiłeś? Masz jakiś plan na jutro i niedzielę, w sensie, taki ułożony, czy raczej co wyjdzie?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-13, 22:36<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Taktyczna zmiana tematu</span>
— mruknął. Był jednak wdzięczny Ianowi, że w końcu postanowił jakoś
wznowić rozmowę, bo ta cisza między nimi stawała się coraz cięższa,
przez to Max już nakręcał się w obawach, że powiedział coś nie tak. — <span style="font-weight: bold;">No
ale okej, niech ci będzie. Wstałem na pierdolonym kacu, serio, masakra.
Ale w miarę szybko się ogarnąłem, no i pojechałem pod uniwerek Cindy –
no, tą moją znajomą z wczoraj – i stamtąd zaczęliśmy spacer. Weszliśmy
do ogromnego parku, do muzeum, do innego, mniejszego parku,
rozmawialiśmy, opowiadała mi o NOLA...ogólnie, było miło. A na koniec
podjechaliśmy na ulicę, na której było pełno muzyków grających koncerty
jazzowe i bluesowe na świeżym powietrzu. Super sprawa, serio. Strasznie
mi się podoba to miejsce. Gdzie-nie-gdzie można się poczuć, jakbyś się
cofnął w czasie. Nie mam właściwie konkretnych planów, chyba jutro
spotkam się też z Cindy, ale pewnie gdzieś po południu, więc od rana sam
sobie pochodzę po mieście. Mam tam niby w głowie listę rzeczy, które
chciałbym zobaczyć, no ale zobaczymy jak wyjdzie. A ty już wiesz gdzie
konkretnie sobie jutro pojedziesz?</span> — spytał ze szczerym zainteresowaniem. — <span style="font-weight: bold;">Jesteś już blisko domu? Jest szansa, żebym cię zobaczył?</span>
— dodał kolejne, już nieco niepewne pytania. Bo może Ian wcale nie
chciał na niego patrzeć, może chciał już zakończyć rozmowę, odpocząć od
swojego namolnego chłopaka...</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-13, 23:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąłem,
słuchając słów mojego chłopaka i jednocześnie przemierzając ulicę,
całkiem pustą, co nie było zbyt dziwne, jak na tę porę dnia czy tam też
nocy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Czyli jednak spędzasz sobie czas z kimś</span> — podsumowałem. Przyznaję, że byłem nieco… zawiedziony, bo naprawdę chciałem żeby Max pojechał gdzieś <span style="font-style: italic;">sam</span>; co nie znaczyło, że beze mnie, tylko bez nikogo, by spędził czas <span style="font-style: italic;">sam ze sobą</span>,
zobaczył, jak to jest… ale może naprawdę on tego nie chciał? Może tak
nie potrafił? W tym nie byłoby nic złego, znałem przecież takich ludzi i
to nic im nie odbierało, ale tak czy inaczej, nieco żałowałem. Nie na
tyle, by to mu wypominać, bez przesady, nie byłem takim chujem żeby psuć
mu wakacje, bo przecież z tego, co opowiadał, wynikało, że naprawdę
miło się bawił i tak dalej. Nie byłem też zazdrosny, to byłoby cokolwiek
idiotyczne, po prostu… jakoś tak, no… chyba aż za bardzo chciałem by
polubił to, co lubiłem ja.
<br />
A przecież nie musiał.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Brzmi jakby ci się spodobało</span> — powiedziałem, szukając kluczy do domu w kieszeni, bo budynek był już tuż-tuż i zaraz popychałem drzwi wejściowe. — <span style="font-weight: bold;">To gdzie teraz jedziesz, jak wrócisz?</span> — spytałem żartobliwie, czując ciepło ogarniające mnie ze wszystkich stron. — <span style="font-weight: bold;">Konkretnie to będę wiedział jutro, jak dojadę</span> — powiedziałem, rozpoczynając wspinaczkę na nasze trzecie piętro. — <span style="font-weight: bold;">Zobaczę,
dokąd uda mi się złapać stopa. Ale gdzieś na Long Island w sumie
styknie. Gdziekolwiek bym nie dojechał, i tak zrobię sobie długi spacer</span> — gadałem, pokonując kolejne stopnie. — <span style="font-weight: bold;">Jestem na drugim piętrze. Ale nie wiem, czy chcesz mnie oglądać, spociłem się na tym koncercie jak świnia </span>—
mówiłem, stając w końcu przed drzwiami do naszych mieszkań i mimo że
rozmawiałem właśnie z moim chłopakiem, który był w Nowym Orleanie, i tak
zawahałem się, gdzie wejść. Zaliczyłem mentalnego fejspalma i
otworzyłem swoje mieszkanie, od razu je rozświetlając. — <span style="font-weight: bold;">Czy
jak trochę niechcący zamoczę twoją książkę, bo na przykład spadnie
deszcz, to mnie zabijesz? Bo jak tak to mogę jej nie brać.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-14, 00:23<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Eee, no? A co, miałem tak sobie łazić sam, samiusieńki?</span>
— spytał, lekko zdziwiony jakimś...chyba rozczarowaniem w głosie Iana.
Czyli chodziło mu o samotną podróż w sensie nie że bez niego, ale tak w
ogóle?
<br />
Max był do tego zdolny, owszem. Przecież tyle lat się dobrowolnie
izolował od ludzi. Ale odkąd się otworzył, ponownie zaczął spędzać czas z
innymi ludzkimi istotami to...nie za bardzo chciał do tej izolacji
wracać. Chyba nawet jej się trochę bał. Chyba bał się znowu zostać
samemu ze sobą.
<br />
Zwłaszcza od czasu, kiedy...kiedy, będąc samemu, doprowadził się do
takiego stanu, że nieomal nie dopuścił się czegoś bardzo głupiego.
<br />
Czyżby Max Stone bał się samego siebie?
<br />
A może...prawdziwego siebie? Tej schowanej niegdyś głęboko, a od
jakiegoś czasu wypełzającej z ukrycia części swojej osoby? Tej, która
posłusznie słuchała się intruza zwanego Lionelem?
<br />
W każdym razie, to był jego urlop, jego wolny czas i zamierzał się nim
nacieszyć na swoich zasadach. Dlatego też nie ułożył sobie żadnych
skrupulatnych planów, stawiając na spontaniczność. To dawało mu
przestrzeń do tego, by dostosować aktywności pod swój obecny nastrój.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zabiorę cię tu kiedyś</span> —
oznajmił Ianowi. I mówił poważnie, naprawdę chciałby znaleźć się w tym
mieście ponownie z Ianem. A co do dalszych planów...Ian przecież
wiedział. San Jose, a potem trip i sporo nowych miejsc do zwiedzenia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Pamiętaj, żeby ubrać się grubo, bo jak mi się przeziębisz to cię zamorduję</span>
— zagroził, mimo świadomości że jego groźby zupełnie nie wzruszały
Iana. Ale, no, prognozy na tę część Stanów naprawdę zapowiadały się
kiepsko, a Ian łapał choroby łatwiej niż Max. — <span style="font-weight: bold;">Ian, oczywiście że chcę cię oglądać. Stęskniłem się za moją ulubioną twarzą na świecie!</span> — mówił wesoło, a po chwili już usłyszał dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach. Jej, w końcu!
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ech</span> — westchnął. Bo z jednej
strony, był przywiązany do swoich książek i dbał o nie, ale z drugiej,
no Jezu, to tylko jedna książka, mógł ją poświęcić dla swojego chłopaka.
— <span style="font-weight: bold;">Nie no, spoko, weź ją, ale postaraj się na nią uważać. Jak się zamoczy to jakoś przeżyję, byleby była w jednym kawałku.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-14, 11:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąłem
do swoich myśli. Max musiał mnie naprawdę już trochę poznać, skoro
nawet nie widząc mojej twarzy, tylko słysząc głos zniekształcony przez
mikrofon słuchawek, doszukał się tego cienia zawodu w moim głosie.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Spędzaj czas tak, jak masz ochotę, bejb </span>—
powiedziałem jednak miękko, bo może i miał rację w tym, jak ja miałem
nadzieję, że mój chłopak spędzi ten weekend, ale… ale w porządku. Jeśli
nie chciał, przecież nie było w tym nic złego… a poza tym, to był jego
pierwszy raz, gdy pojechał gdzieś sam. I tak już znacząco wyszedł ze
swojej strefy komfortu, zresztą, czy ten facet, którego spotkałem na
balkonie z początkiem października bawiłby się w klubie z nowopoznanym
ludźmi? Czy on spędzałby później tak wiele czasu z jedną z tych osób?
Może to ja się myliłem, a dla Maxa to właśnie było coś nowego,
fascynującego i w ten sposób chciał pożytkować swój wolny czas?
<br />
Przecież nie będę mu mówił, co ma robić. Aż tak mnie nie pojebało.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wszędzie mnie zabierzesz </span>— roześmiałem się, wchodząc do mieszkania. — <span style="font-weight: bold;">Ciekawe kiedy spełnisz te wszystkie swoje groźby, które mi składasz </span>—
dodałem, uśmiechając się do siebie. Max miał małą tendencję do
składania może nie tyle obietnic, co życzeń bez pokrycia: Ian,
pojedziemy tu, tam, śmam, a ja zastanawiałem się czy wymyślając kolejne
rzeczy już zapomniał o tych pierwszych. Ja miałem dużo bardziej
przyziemne cele, na przykład te weekendowe wakacje, które moglibyśmy
spędzać szlajając się po okolicach, może wyrwać się na tydzień do
Kanady… chętnie zabrałbym go do Australii i spędził tam z nim kilka
miesięcy na tułaczce po miejscach, o których zaledwie zdołałem mu
wspomnieć w grudniu, ale byłem jednak realistą i wiedziałem, że to
raczej niemożliwe.
<br />
Może kiedyś. Magiczne kiedyś.
<br />
Zignorowałem pierdolenie Maxa o tym, jak mam się ubrać i pierwsze co
zrobiłem to podszedłem do komputera, otwierając klapę i dzwoniąc do Maxa
na fejsie.
<br />
— Czekaj, ktoś do mnie…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To ja, idioto. </span>— Wywróciłem
oczami i rozłączyłem nasze połączenie telefoniczne, czekając aż Max
odbierze na FaceTimie. I już po chwili zobaczyłem najpierw jego nos,
potem resztę tego obłędnego ryja. — <span style="font-weight: bold;">Dobra, zostawię ją tutaj. Za bardzo bym się przejmował, że ją pobrudzę. </span>— Puściłem mojemu chłopakowi oczko, jednocześnie wyciągając słuchawki z uszu i rozpinając kurtkę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-14, 11:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Niewątpliwie
miał zamiar spędzać czas tak, jak miał na to ochotę. I nie potrzebował
do tego aprobaty Iana, jeszcze czego. Jeżeli chciał mu zaplanować
wyjazd, to mógł jechać z nim, o.
<br />
Aczkolwiek, biorąc pod uwagę tę potrzebę Iana, żeby...zostać samemu, to
chyba dobrze że Max polecał bez niego. Chciałby z nim być, tak
fizycznie, ale nie mógł go osaczać. To byłoby po prostu złe i nie w
porządku. Ian potrafił respektować jego potrzeby, wycofywał się kiedy
Max chciał na chwilę zostać sam, by ochłonąć, czy cokolwiek, więc Max
nie wyobrażał sobie nawet by zabrakło tej wzajemności.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Groźby?</span> — spytał, rozbawiony doborem słów przez Iana. — <span style="font-weight: bold;">A więc spędzanie czasu ze mną teraz działa na ciebie jak straszak? Kurczę, chyba zaczynam żałować tego, że cię tutaj zostawiłem.</span>
<br />
Oczywiście, żartował – i po tonie jego głosu można było się łatwo
domyśleć, że wcale nie mówił poważnie. Nadal trzymał się tego, że musiał
respektować potrzeby Iana.
<br />
W każdym razie, już wkrótce po tym <span style="font-style: italic;">wreszcie</span>
ujrzał tę twarz, za którą tak się stęsknił. I aż nie mógł powstrzymać
tego banana, który wykwitł mu na twarzy. Był naprawdę beznadziejnie
zadurzony w tym swoim kochanym debilu. W końcu, gdy tylko wyłapał swoją
szansę na połączenie wideo z <span style="font-style: italic;">ukochanym</span>
(wewnętrznie chichotał za każdym razem, gdy określał w taki sposób
Iana), dorwał się do swojego komputera i drżącymi niemalże rękoma
włączył Facebooka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie no, weź ją sobie i się nie przejmuj. Przeżyję! Cieszę się, że zainteresowałeś się moją biblioteczką</span>
— przyznał, bo dzielenie się z Ianem swoimi ulubionymi książkami...cóż,
było w tym coś dziwnie intymnego dla Maxa. Może Ian tego nie rozumiał,
ale dla Maxa to miało całkiem spore znaczenie.
<br />
Ziewnął, zasłaniając usta dłonią. Leżał rozłożony na brzuchu, twarzą
zwróconą oczywiście do komputera leżącego w nogach łóżka, i mimo iż miał
ochotę się przeciągnąć nie chciało mu się zmieniać pozycji.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Trochę się zmęczyłem dzisiaj. Cindy
jest mega energiczną dziewczyną. Ma w sobie tę, eee, studencką energię.
Czy brzmię jak stary zgred? Jezu, totalnie tak brzmię. To straszne. Hej,
Ian, tęsknisz czasami za tym czasem studiów? Kiedy było tak...wiesz,
bardziej beztrosko.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-14, 14:23<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Ty mnie zostawiłeś?</span> — powtórzyłem kpiąco, unosząc wyżej brew w drwiącym geście. — <span style="font-weight: bold;">No tak, bo przecież ani trochę nie chciałbyś żebym z tobą poleciał</span>
— kontynuowałem to nabijanie się z niego, całkiem nieszkodliwe, ale
przecież Max przy samej tylko propozycji tego wyjazdu od razu podjął
temat „Ian, nie chcesz ze mną jechać?” W akompaniamencie smutnej minki.
<br />
Nie nabijałem się jednak więcej, niż to konieczne, z tego prostego
względu, że przeginanie w tym temacie byłoby cokolwiek niemiłe, a w
jakiś dziwny, ale na pewno dobry sposób weszliśmy z Maxem na tory
całkiem normalnej rozmowy, chyba po raz pierwszy od tygodnia. I było mi z
tym dobrze, tak, że ani myślałem to przerywać.
<br />
Lubiłem go, cholera, naprawdę lubiłem tego mojego chłopaka i z pewną
dozą zadumy zdałem sobie sprawę, jak bycie z nim w… może nie stanie
kłótni, nie nieprzyjemnej atmosferze, ale jakiejś takiej napiętej,
nieswobodnej, sprawiało, że bolał mnie brzuch: zarówno metaforycznie,
jak i naprawdę, a teraz poczułem się tak jakoś lżej. Zaczynając to
pokręcone gówno pomiędzy nami nigdy bym nie myślał, że zapisuję się na
takie emocje, ale to wszystko działo się jakoś równolegle i gdybym miał
wskazać moment, w którym się zaczęło, nie byłbym w stanie. To było o
tyle dziwne, że zawsze byłem kolesiem, który wywracał oczami na kumpli
skarżących się na obrażone dziewczyny, nie rozumiejąc, na czym polegał
problem – dla mnie kłótnie rozwiązywało się albo nie i tyle, koniec
sprawy – a teraz zaczynałem choć trochę pojmować sens tego gówna.
<br />
Nie wiem, czy było się czym chwalić.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dobra. Ale jak coś to twoja wina, sam chciałeś </span>— zastrzegłem, zrzucając buty z nóg i uniosłem oczy ze zdziwienia. — <span style="font-weight: bold;">Wziąłeś ze sobą komputer? A po co?</span> — spytałem, zaskoczony. Tego to nie spodziewałem się na pewno, co on, zamierzał siedzieć w hotelu i oglądać filmy?
<br />
Ach ten mój głupi chłopak.
<br />
Rozebrany, zabrałem komputer i zakupy ze sobą na sypialni i rzuciłem na
łóżko, na które zaraz sam pacnąłem też plecak. Stanąłem przy szafie,
wciąż w zasięgu kamerki, jednocześnie słuchając Maxa i szukając czegoś
ciepłego do ubrania jutro.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Bardziej beztrosko? </span>— powtórzyłem, na chwilę zaprzestając poszukiwań i spojrzałem na niewielki obraz Maxa na ekranie. — <span style="font-weight: bold;">Wolałeś swoje życie wtedy?</span> — spytałem, zainteresowany. —<span style="font-weight: bold;">
Ja zupełnie nie. Znaczy, było spoko, ale jednak… studia kojarzą mi się
przede wszystkim z największym błędem mojego życia, czyli jebanym
kredytem, który wziąłem. Chuj wie czemu sobie to w ogóle wymyśliłem,
chyba myślałem, że to będzie takie zajebiste. Dostałem jakieś stypendium
od rządu, ale pokrywało osiemdziesiąt procent czesnego, więc musiałem
zaciągnąć kredyt studencki na resztę, no i na życie. Studiowałem
grafikę, która mnie wtedy jarała no i spoko, ale generalnie da się robić
te rzeczy bez tych studiów. No i tyrałem non stop za grosze po tych
wszystkich knajpach na nielegalu, bo moja wiza nie pozwolała na normalną
pracę, więc mogłem robić tylko tam, gdzie udało mi się ustawić. Za
mniejszą stawkę niż normalnie, bo na czarno. Ruchali mnie na tym i to
ostro, bo kurwa mogli. Dużo bardziej wolę swoje życie teraz.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-14, 21:37<br />
<hr />
<span class="postbody">No
dobra, no chciał. No i co, skoro ostatecznie musiał zostawić swojego
ukochanego w tym zimnym, okrutnym Nowym Jorku – takiego biednego,
samotnego. Naprawdę, było mu bardzo przykro, że skazał Iana na ten los.
<br />
Ech. Naprawdę za nim tęsknił. A nie minęły nawet dwa dni odkąd ostatnio
się widzieli na żywo. Ale ten ostatni tydzień… był trochę inny, przez
większość czasu praktycznie utrzymywali jakiś rodzaj dystansu od siebie –
zarówno fizycznego, jak i metafizycznego. Zatem w głowie Maxa ta
rozłąka była de facto znacznie dłuższa i… po prostu tęsknił cholernie.
<br />
Najbardziej chyba w tym momencie chciał się wtulić w Iana. Tak w swego
rodzaju kontraście do tego, jak napalony był na seks z nim poprzedniej
nocy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No, tak. Jakby mi coś wpadło do głowy i
chciałbym to spisać, czy coś. Myślałem nad tym, żeby zacząć jakiś
artykuł, czy porobić drobne zlecenia, ale póki co coś mi nie wychodzi</span>
— mruknął. Nie powinien z tego powodu odczuwać wyrzutów sumienia – w
końcu był na urlopie – ale mimo wszystko był trochę sobą rozczarowany.
Rozczarowanie sobą ostatnimi czasy niemalże go nie opuszczało.
<br />
Obserwował pakującego się Iana, niezadowolony wielce z faktu, że ledwo
zobaczył jego twarz, to ta menda już musiała się odsunąć. No, ale
przynajmniej mógł się gapić na jego sylwetkę. To też było w porządku.
Chociaż wolałby przy tym mieć na sobie pełnię uwagi swojego chłopaka,
ale, ech, widocznie tego byłoby już zbyt dużo.
<br />
Zasępił się nieco, słuchając następnych słów Iana. Jemu te problemy były
praktycznie obce. Nie musiał brać żadnego kredytu na studia, miał
wsparcie od rodziców, a potem dorabiał sobie tym, co i tak lubił robić.
Udawało mu się dostawać na zadowalające staże i nigdy praktycznie nie
musiał pracować w zawodzie niezwiązanym z pisanym. Podziwiał Iana za tę
pracowitość i za tą zdolność radzenia sobie z trudnościami losu.
Zresztą, od małego nie miał łatwo… Podczas gdy Max żył sobie praktycznie
jak pączek w maśle.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dla mnie to była totalna beztroska</span> — stwierdził. Nawet decyzja o wyprowadzce z domu była kaprysem, a nie koniecznością. — <span style="font-weight: bold;">I
było po prostu łatwiej. Ale nie, nie wolałem swojego życia wtedy. To
wszystko było takie pogwatwane na swój sposób, żyłem sobie w tej iluzji,
że mam wszystko pod kontrolą - studia, plany na karierę, chłopak z
którym planowałem przyszłość, a potem rzeczywistość trochę to wszystko
zweryfikowała. Poza tym uważam że tamten Max był mega głupi. A ty zawsze
byłeś pracowity i dawałeś z siebie wszystko. Strasznie cię wtedy
podziwiałem, wiesz? A teraz tym bardziej. Ale… czasami po prostu tęsknię
za tamtą beztroską, to jakiś durny sentyment. A w tym momencie… podoba
ci się twoje życie? Ale tak podoba-podoba, nie pytam czy wolisz ten etap
życia od etapu studiów, bo to już mi powiedziałeś.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-14, 22:37<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Aaa, no tak </span>—
westchnąłem i zaliczyłem fejspalma. Przecież pisanie na papierze było
serio mega niewygodne i Max nie mógł sobie zabrać notesu i jak ja, jak
chciałem się wyżyć artystycznie, posiedzieć i pobawić się z długopisem,
on raczej musiał targać ze sobą lapka. Trochę mu z tego powodu
współczułem, ale mój chłopak nie wydawał się szczególnie poruszony, więc
koniec tego tematu.
<br />
Znalazłem w końcu w szafie odzież termiczną, zastanawiając się nad tym,
czy to ma sens, ale uznałem, że tak, owszem. Przez chwilę myślałem nad
czymś na zmianę, ale doszedłem do wniosku, że nie będę się wygłupiał –
wezmę prysznic jeszcze jutro rano, a doba bez zmieniania ciuchów to nie
jest jakieś wielkie wykroczenie, zwłaszcza jak nie zamierzam z nikim
uprawiać seksu. Ostatnio moja higiena była nienaganna, wszystko przez
Maxa, albo raczej ze względu na niego, ale no czego się nie robi dla
własnego chłopaka?
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Pracowity? Ty chyba mówisz o kimś innym </span>—
zaśmiałem się, rzucając ciuchy na łóżko i zastanowiłem się, co
powinienem właściwie włożyć do tego plecaka, skoro nie żadne ubrania. —<span style="font-weight: bold;"> Musiałem tyrać, jak się na to zdecydowałem i tyle, tu nie ma nic do podziwiania. Gdybym mógł to chętnie bym się opierdalał </span>—
wyszczerzyłem się. To była prawda, ale częściowa, bo opierdalać się
lubiłem tak maksymalnie przez tydzień, potem mi już odjebywało. — <span style="font-weight: bold;">W ogóle, <span style="font-style: italic;">tamten Max</span>, ale pierdolenie. To wciąż ty, tylko młodszy</span> — dodałem, uśmiechając się do ekranu komputera i usiadłem na chwilę na pościeli. — <span style="font-weight: bold;">Czy
mi się podoba? Hmm… Trudne pytanie. Znaczy, no, jest okej. Mam za co
żyć i jeśli nic się nie wydarzy to do końca marca uda mi się spłacić w
końcu ten cały kredyt. Żyję z tego, co w sumie lubię robić, mam fajnych
ziomków i rzeczy, które sprawiają mi przyjemność, też takie, co mi się w
ogóle nigdy nie wydawało, że będę mieć, na przykład fajnego chłopaka </span>— puściłem temu <span style="font-style: italic;">fajnemu chłopakowi</span> oczko —<span style="font-weight: bold;">
i generalnie nie jest źle, nie? Ale tak jakoś… trochę mi mało, nie
chciałbym, żeby się na tym kończyło. Męczy mnie to, że jestem tak długo w
jednym miejscu. Ja bym chyba tak chciał, wiesz… chyba już o tym kiedyś
gadaliśmy, ale mieć jakieś auto i w nim żyć, jeżdżąc z miejsca do
miejsca. Nie wiem, co bym robił. Cokolwiek, żeby mieć co włożyć do gęby i
za co zalać auto. Nie byłbym pewnie żadnym tatuażystą. W ogóle, wiesz,
ja myślę, że ja nim nie będę do końca życia. Ostatnio sporo sobie o tym
myślałem, że ludzie wokół mnie żyją z tego, co lubią robić… ty z
pisania, Tony z architektury, Beta z tych pociągów… a ja, ech? Znaczy,
no, lubię robić to, co robię, ale nie czuję jakoś żeby <span style="font-style: italic;">to było to</span>.
I nie wiem, czy kiedykolwiek tak z czymś poczuję. Może po prostu nie
mam żadnej pasji, ale to spoko, nie każdy musi mieć. Mnie chyba za
bardzo przeraża wizja tego, że musiałbym teraz określać się w czymś na
całe życie. Więc takie jeżdżenie sobie po świecie, robienie różnych
rzeczy… pewnie bym tam sobie coś rysował i spoko, ale to bardziej dla
siebie. No ale, ech. Gdyby to było takie proste, jeździć po świecie i
łapać się jakichś dorywczych rzeczy, to pewnie pół globu by tak robiło.
Więc w takich realnych wizjach, że wiesz, mieszkanie w tym samym miejscu
i tak dalej, no to jasne, że mi się podoba. A tobie?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-14, 23:56<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Nie,
mówię o moim Ianie, który zawsze jest w stanie się zmobilizować, gdy
jest taka potrzeba, nie stoi w miejscu i działa zamiast narzekać w
nieskończoność.</span> — …w przeciwieństwie do Maxa. Którego <span style="font-style: italic;">praca</span>
ostatnimi czasy polegała głównie na narzekaniu. Czuł się przy Ianie jak
leniwa buła szukająca ciągle wymówek. I… to go dodatkowo dołowało, ale
nie mógł mieć czegoś takiego za złe Ianowi, to byłoby przecież
idiotyczne. — <span style="font-weight: bold;">Poza tym, szczerze wątpię żebyś się opierdzielał</span>
— dodał, bo mimo tego iż zdarzały im się leniwie momenty, to jednak
koniec końców Ian w końcu musiał coś robić, chociażby porządnie i
energicznie wyruchać Maxa. To zdecydowanie nie wliczało się w
jakiekolwiek opierdalanie się, bo w to Ian wkładał naprawdę wiele
starań.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chyba chcę się odciąć od tamtego typka, więc pozwól że będę go sobie jednak nazywał <span style="font-style: italic;">tamtym</span> Maxem. Wiesz, zmieniłem się, odrodziłem na nowo, dojrzałem chyba, bla, bla.</span>
— Przewrócił oczyma, samemu dostrzegając idiotyczność swoich słów. Czy
tego chciał, czy nie, urodził się jako Max Stone – konkretna osoba z
konkretnym zestawem cech, i nie wszystkich był w stanie się pozbyć, nie
mógł także zresetować swojego życia i pozbyć się wszystkich nabytych
doświadczeń.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tylko fajnego?</span> — wtrącił, jak
na atencyjne stworzenie przystało. Cóż mógł na to poradzić, potrzebował
stałej walidacji. Dalej już jednak grzecznie słuchał Iana
rozprawiającego o swoich marzeniach, o tym jak wyglądałoby jego
wymarzone życie. Czy Max mógłby tak żyć? Odpowiedź brzmiała tak, że przy
Ianie… mógł funkcjonować w każdych warunkach. Naprawdę. Z nim wszystko
było takie… w porządku, przy nim uzyskał w końcu to poczucie komfortu
którego nie odnalazł w żadnym mieszkaniu. — <span style="font-weight: bold;">Sam sobie kapitanem…</span>
— mruknął cicho, bo tak, to właśnie był Ian. Już kiedyś zresztą Ian
podzielił się z nim tymi marzeniami, a wówczas Max zastanawiał się, czy w
tych planach znalazłoby się miejsce i dla niego. W tym momencie już
pozwalał sobie na założenie, że tak. Przecież Ian go lubił, on kochał
Iana, Ian akceptował jego miłość, to chyba… uwzględniał go już w swojej
przyszłości, prawda?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Prawdę mówiąc, zaczynam lubić to
życie. Wcześniej było tak… raczej w porządku, ale nie podchodziłem do
niego entuzjastycznie, rozumiesz o co mi chodzi? O coś takiego, że jakby
to życie miało mi się za moment skończyć, to tylko bym wzruszył
ramionami. Teraz jest… burzliwie. Ambiwalentnie, w zasadzie, bo to jest
ten okres mojego życia, w którym przeżywam najpiękniejsze chwile, mogę
powiedzieć że jestem szczerze szczęśliwy i zaczynam odnajdować siebie,
ale z drugiej strony ten chuj Lionel się wtrąca i wszystko psuje</span> — westchnął.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-15, 00:35<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Boże, koleś, znasz mnie cztery miesiące i już wyciągasz jakieś pochopne wnioski </span>—
zaśmiałem się, trochę rozluźniając atmosferę z tego wyliczania
komplementów, bo to jakoś nigdy nie była moja bajka. Nie byłem do końca
pewien, czy się zgadzam z tym określeniem, ale to nie było w ogóle warte
dyskusji.
<br />
Max w ogóle lubił narzekać i zacząłem się zastanawiać, jak to zmienić.
Może powinienem zastosować jakąś rewolucyjną metodę wychowawczą? Typu,
nie wiem, pozytywne wzmocnienie, czyli chwalić go i nagradzać za
mówienie dobrze o sobie, a ignorować to narzekanie na życie? Trochę
wątpiłem, czy to by się miało sprawdzić, ale nie podjąłem tematu tego <span style="font-style: italic;">tamtego Maxa</span>, zamiast tego wywróciłem oczami na to jego dopytywanie się i ślinienie na kolejne komplementy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Boże, ty naprawdę jesteś jak pies, którego trzeba głaskać i mówić mu, że <span style="font-style: italic;">dobry Max, bardzo ładnie</span>, podrapać za uszkiem i dać przysmak</span> — westchnąłem ze śmiechem, a potem od razu dodałem: — <span style="font-weight: bold;">O,
znowu ten kapitan. Ale mi się trafił poeta i jego metafory. Może
powinienem sobie wydziarać ster. O, albo dać to zrobić tobie. Hej,
chciałbyś mi wydziarać ster? </span>— Otworzyłem szeroko oczy, od razu porzucając ten beztroski, luźny ton, kiedy załapałem prawdziwy, genialny pomysł. — <span style="font-weight: bold;">To
serio nie jest trudne, wystarczy narysować jakiś prosty wzór, a potem
przenieść go przez kalkę na ciało. Mógłbyś wydziarać mi koło, a gdybyś
coś spieprzył to ja mogę zawsze poprawić, jak zrobimy gdziekolwiek poza
lewą ręką </span>— gadałem, zajarany pomysłem. Generalnie do swojego
ciała miałem podejście dwojakie, z jednej strony bardzo je lubiłem i nie
chciałem by stawało się czyimś brudnopisem, ale z drugiej… to tylko
dziarka, mała, da się poprawić, a ten pomysł jakoś mnie zdrowo podjarał.
<br />
Może ja po prostu miałem jakąś chorą manię tego, by chociaż trochę
spróbować pokazać Maxowi rzeczy, które mnie jarają i cieszą. Dziaranie
było jedną z nich, więc w sumie… czemu nie?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zawsze jak tak mówisz to jednocześnie się cieszę i mi trochę smutno</span> — przyznałem nieco już poważniej, drapiąc się po szyi. — <span style="font-weight: bold;">Cieszę,
no bo to… to super, że czujesz się tak dobrze, że jesteś taki
szczęśliwy. Ale z drugiej strony przykro mi, że do tej pory tak nie było
i nie wiem, no… to brzmi trochę tak jakbyś stracił tak strasznie dużo
czasu. A Lionel, hm, chyba nie psuje wcale wszystkiego, co? </span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-15, 01:37<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Jakie cztery miesiące!</span> — fuknął. A gdyby był fizycznie przy Ianie, to w tym momencie pacnąłby go lekko w ten łeb.
<br />
Chociaż, poniekąd miał rację. Bo tak naprawdę zaczął poznawać Iana
dopiero w ciągu tych kilku ostatnich miesięcy. Ale to też nie było tak,
że zaczęli ten proces poznawania się w październiku od kompletnego zera.
<br />
I chociażby to, czego zdołał dowiedzieć się o Ianie w czasie studiów,
jasno mówiło mu jaki stosunek miał jego obecny chłopak do wykonywanej
przez siebie pracy. Może i pozwalał sobie na imprezy i miał zdecydowanie
bujniejsze życie towarzyskie od Maxa, ale swoje projekty na studia
zawsze wykonywał sumiennie. W końcu to stypendium nie wzięło się z
powietrza.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dokładnie tak, a teraz dawaj moje przysmaki</span>
— upomniał się o swoje komplementy, bo, hej, no lubił je słyszeć. I to
nie było nic dziwnego, prawda? Oczywiście, że chciał być uwielbiany
przez swojego chłopaka.
<br />
Zmarszczył brwi w reakcji na propozycję Iana. Z jednej strony, od razu spodobał mu się pomysł zostawienia <span style="font-style: italic;">swojego</span> śladu na skórze <span style="font-style: italic;">swojego</span>
chłopaka (może też dałby radę się podpisać? Hm.), ale z drugiej strony
trochę się jednak bał. Ciało Iana było cenne, nie chciałby go w żaden
sposób uszkodzić.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Kurczę, nie wiem no. To brzmi fajnie, ale… ale jestem prawie pewien, że to spierdolę</span> — jęknął. — <span style="font-weight: bold;">Przecież
wiesz że totalnie nie potrafię rysować, i nawet jeżeli miałbym
poprawiać maszynką wzór odbity na ciele to pewnie bym wyszedł za linię
czy, nie wiem, za mocno gdzieś przycisnął i cię zranił</span> —
podzielił się swoimi obawami, gdzieś z tyłu głowy mając nadzieję na to,
że Ian go uspokoi i podsunie jakiejś rozwiązanie tych problemów. Bo,
ojeju, ten pomysł naprawdę coraz bardziej zaczynał mu się podobać.
Własnymi rękoma zostawiłby na swoim chłopaku trwały ślad! Taki sam, jaki
on miał na pachwinie! To znaczy, nie dosłownie taki sam, ale
symbolicznie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie wiem, może straciłem, a może
właśnie nie. Wszystko dzieje się po coś, prawda? Może gdyby moje życie
wyglądało inaczej, to teraz nie doceniałbym tak tych wszystkich
doświadczeń, które są dla mnie nowe. Nawet nie chcę bawić się w sumie w
to gdybanie, bo to nie ma sensu. Ostatnio tyle grzebię w tej
przeszłości… czasami wydaje mi się, jakby była to historia jakiejś innej
osoby niż ja. Jakbym się totalnie odizolował od własnych przeżyć. A
jeżeli chodzi o Lionela, to jak siedzi cicho, to jest w porządku, ale
jak się ładuje z łapami do mojego życia to tak, robi to po to by coś
zepsuć, oczywiście że takie są jego intencje.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-15, 11:15<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">A
co, teraz opowiadamy wszystkim romantyczną historię o tym, jak
poznaliśmy się na studiach, zakochaliśmy w sobie i jesteśmy razem od
pięciu lat? </span>— spytałem, cały czas rozbawiony, zupełnie nie
przejmując się fochami Maxa. Jasne, znaliśmy się już wcześniej, ale to
było jakby w innej rzeczywistości i trudno mi było w ogóle myśleć o
tamtych nas sprzed lat w dzisiejszych kategoriach. Tamten Max był
totalnie aseksualny, w przeciwieństwie do tego, którego miałem teraz i
to mi odpowiadało dużo, dużo bardziej. —<span style="font-weight: bold;">
Jesteś przeuroczy. I słodki. Tak słodki, że mógłbym cię zjeść. Tylko
potem bym się porzygał od nadmiaru słodyczy w moim organizmie. </span>
<br />
Nie wiem, czy to był komplement najwyższych lotów, ale prawda była taka,
że niezbyt umiałem w te klocki, no i gadanie takich rzeczy z czapy nie
było raczej moim ulubionym zajęciem. Mój chłopak, łasy na komplementy,
pewnie był zawiedziony, no ale hej, widziały gały, co brały, nie? To nie
tak, że od początku zasypywałem go słodkimi słówkami, raczej, z tego co
pamiętam, było całkiem odwrotnie.
<br />
Jak chce słodkich słówek to niech uderza do Irwina i Erica, proszę bardzo, para pedała chętnych na trójkąt.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Możesz wcześniej popisać po mnie flamastrami</span>
— zaoferowałem, rozbawiony samą perspektywą; ale nie tak, że już,
wyśmiewałem Maxa i chichrałem się od ucha do ucha, po prostu… to było
ciekawe. —<span style="font-weight: bold;"> I dam ci banana. I skórę
świni. No, tak się uczy tatuować. Bo wiesz, jak po tym walisz maszynka,
to jest mniej-więcej tak, jakbyś robił to na prawdziwej skórze. Mogę
przynieść do domu zapasową maszynkę i będziesz się bawił. Chcesz? Ale
serio nie masz się co przejmować. To tylko dziara. Jak coś będzie krzywo
to przecież świat się nie zawali. Widziałeś moje pierwsze dziary, no są
chujowe, i co z tego? I tak je na sobie mam.</span>
<br />
To byłoby naprawdę… ciekawe i przewrotne. Mieć ster wytatuowany przez Maxa.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> No co ty, Maxie. Gdyby nie twój Lionel
to teraz byśmy byli sąsiadami, którzy się okazjonalnie bzykają. Na coś
się ten chuj przydał</span> — palnąłem lekkim tonem i puściłem mu oczko,
ładując śpiwór do plecaka. Wrzuciłem też nieprzemakalną kapę i płyn do
płukania gęby, bo, nie oszukujmy się, raczej będzie mi nie po drodze z
pastą i tak dalej.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-15, 14:23<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">No
nie, to byłoby kłamstwo. Ale poznaliśmy się na studiach,
potrzebowaliśmy pięciu lat żeby przeznaczenie połączyło nas ponownie, i
wtedy zostaliśmy najfajniejszą parą na świecie, to już brzmi prawdziwie i
nadal romantycznie</span> — stwierdził, szczerząc się do kamerki. Mógł w
sumie zadzwonić przez telefon; wtedy chociaż mógłby zmienić pozycję.
Ale przez kamerkę w laptopie z kolei lepiej było go widać, a przecież
chciał wyglądać dobrze na ekranie sprzętu swojego chłopaka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jeżeli zignoruję tę część z rzyganiem, to przysmak jest całkiem smaczny, dobra robota!</span>
— pochwalił, bo rzeczywiście zrobiło mu się miło, nawet słysząc te
wymuszone komplementy. Strasznie uwielbiał, gdy Ian nazywał go słodkim,
uroczym i tak dalej. Wtedy pojawiało się to ciepełko w środku, takie
przyjemne, od którego można było się uzależnić.
<br />
No, tak, uwielbiał być adorowanym przez Iana. Próżna bestia, którą w sobie trzymał, musiała się czasami czymś karmić.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie będę ćwiczył na skórze martwego zwierzęcia!</span>
— wyraził swoje szczere i mocne oburzenie taką propozycją. Owszem,
przełamał się na tyle by móc przygotowywać mięso dla Iana do spożycia,
ale coś takiego… nie, nie było o tym mowy, nie chciałby wykorzystywać
skóry biednej martwej świnki dla własnej przyjemności. Flamastry i banan
brzmiały okej, ale na to nie zamierzał się absolutnie godzić. Już
wolałby ćwiczyć na swojej własnej skórze. — <span style="font-weight: bold;">Nazywając swoje pierwsze dziary chujowymi sprawiasz że jeszcze bardziej się stresuję</span> — mruknął, no bo nie było opcji żeby dorównał temu poziomowi.
<br />
No, ale chciał spróbować. Naprawdę. Bo jarała go ta perspektywa
tatuowania swojego chłopaka. Ian miał znacznie luźniejsze podejście do
tatuowania własnego ciała, niż Max, ale mimo wszystko dla Maxa znaczyło
to naprawdę wiele, że Ian chciał mu powierzyć coś takiego; że dawał mu
możliwość zostawienia trwałego śladu na swojej skórze.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Czyli twierdzisz, że w innym przypadku
nie uległbyś mojemu urokowi? Co za szkoda, Ian, bo jeszcze pomyślę że
nie lubisz mnie, a mojego Lionela</span> — stwierdził żartobliwie.
Rzeczywiście, Lionel miał sporą zasługę w tym, że zostali parą i za to
faktycznie mógł być gnojowi wdzięczny.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-15, 16:15<br />
<hr />
<span class="postbody">—<span style="font-weight: bold;"> Przeznaczenie, tak? A podobno nie wierzysz w takie bzdety </span>— mruknąłem, rzucając mu znaczące spojrzenie. Oj, już on wiedział, co miałem na myśli, bardzo dobrze. — <span style="font-weight: bold;">Mm, to teraz zaszczekaj</span> — mruknąłem, a Max bez zastanowienia wydał z siebie dźwięk, o który poprosiłem i, ech.
<br />
Czy trzeba było coś więcej mówić?
<br />
To była nasza pierwsza… chyba całkowicie normalna rozmowa od ponad
tygodnia, a ja nawet nie wiedziałem, jak się za tym stęskniłem. Banan
wjechał mi na mordę i siedziałem na łóżku, mimo że nie miałem już co
pakować i mimo tego że powinienem zbierać się już pod prysznic i spać,
żeby wstać jutro względnie wypoczęty i gotowy do mojej przygody z
naturą. Było coś gorzkiego w tym, że do tego by ze sobą pogadać
potrzebowaliśmy setek kilometrów pomiędzy, ale na tę chwilę nie
zamierzałem tego poddawać szczegółowej analizie, a zwyczajnie cieszyć
się, że było to w końcu możliwe.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dobra, świnia zostaje w Queens. Albo przyniosę sobie, ja będę ćwiczył na niej handpoke, a ty maszynkę na bananie. Może być?</span> — spytałem. Ale robiliśmy szalone plany na wieczór, haha. — <span style="font-weight: bold;">No
przestań, przecież twoja nie będzie chujowa. Jak chcesz możesz mi nie
robić steru tylko coś innego, prostszego, żebyś mógł mi zrobić cały
tatuaż sam. Może być kółko, trójkąt czy kreska, co tam chcesz. Tylko nie
żadne napisy, błagam. Strasznie nie lubię dziar z napisami</span> — powiedziałem i trochę sam się zapeszyłem. — <span style="font-weight: bold;">No, od każdej reguły są wyjątki.</span>
<br />
A potem tylko uniosłem sceptycznie brew do góry.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie ulegałbym urokowi? Mówię tylko, że
gdyby nie Lionel to nic by z tego nie było. Ty, o ile byś w ogóle
zdecydował się na mnie rzucić, bo ja na pewno bym tego nie zrobił jako
pierwszy, nie chciałbyś się z nikim wiązać. To ten chuj Lionel kazał ci
tak latać wokół mojego tyłka, no i dobrze. Całkiem podoba mi się to, co z
tego wyszło. </span>— Uśmiechnąłem się, maskując ręką ziewnięcie.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-15, 19:40<br />
<hr />
<span class="postbody">W
istocie, kiedy rozmawiali o tym...ten pierwszy raz na balkonie...
utrzymywał, że nie wierzy w żadne przeznaczenie i inne tego typu rzeczy.
Bo tak było. Tylko... powiedzmy, że pod wpływem Iana nieco zmienił
swoje spojrzenie na pewne sprawy. Nieco.
<br />
W każdym razie, coby nie dawać Ianowi tej satysfakcji, nie odniósł się w
ogóle do tego. Dalej miał już jednak więcej do powiedzenia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No i to brzmi jak plan. Ale wytatuowane jakiegoś kółka czy kreski... to trochę lamerskie, nie uważasz?</span>
— puścił Ianowi oczko, jako dumny posiadacz kreski na karku
wytatuowanego przez tego oto. I już miał jakoś skomentować tę rzekomą
niechęć Iana do tatuaży z napisami, już otwierał usta, ale Ian go
uprzedził. — <span style="font-weight: bold;">Jeżeli napisem jest twoje imię, to jest ten wyjątek?</span>
— Wyszczerzył się szeroko. Może Ian zgodziłby się chociażby na malutką
literkę M? W każdym razie, jak już miał coś zostawić na tak pięknym
płótnie, to wolałby żeby to było coś ładnego i dobrze wykonanego. Więc,
tak, musiał poćwiczyć.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mi też się podoba, nawet ba... Hej!</span> — Przerwał gwałtownie w połowie słowa. — <span style="font-weight: bold;">Jak
to nie rzuciłbyś się na mnie jako pierwszy? Pff! Gdybym chciał to z
łatwością bym sprawił, że nie mógłbyś się powstrzymać, mendo.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-15, 22:55<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Ty jesteś wyjątkiem </span>— odparłem, uśmiechając się nieznacznie. Ale to była prawda, we wszystkim, tak naprawdę, ten pieprzony blondas w moim życiu. — <span style="font-weight: bold;">Podobno nie lubisz też gdybać </span>— dodałem z tym samym grymasem, patrząc się na mojego chłopaka w ekranie komputera.
<br />
Rozmawianie z nim w ten sposób było tak strasznie dziwne… prawdę mówiąc,
nie lubiłem tego, gadek przez Skejpa. Uskuteczniałem je tylko czasami z
mamą, a z całą resztą ludzi, z którymi nie widywałem się regularnie,
kontakt i tak się jakoś rozmywał… a teraz, proszę, Max i kolejny
wyjątek. To nie był pierwszy raz, kiedy to robiłem, bo wystarczy
wspomnieć chociażby te święta. No i tak, to było głównie z inicjatywy
Maxa, nie ma co tego ukrywać, bo to on męczył bułę, że <span style="font-style: italic;">Ian, kamerka, Ian, Ian, Ian</span>, pewnie gdyby nie on to wyglądałoby to trochę inaczej, ale, no, naprawdę, nie narzekałem.
<br />
Rozmawialiśmy z Maxem jeszcze trochę, o różnych rzeczach, ale bez
kolejnych już nieporozumień, tak… zwyczajnie, normalnie, jak mi tego
brakowało. I nie chciałem tego kończyć, ale w końcu ziewałem już Maxowi w
twarz co drugie słowo i to naprawdę nie miało sensu; pożegnałem się
więc z moim chłopakiem i życzyłem mu miłego dnia. Przypomniałem mu też,
że mam iPhone’a, a jest styczeń i zimno, więc pewnie ta gówniana bateria
nie wytrzyma do niedzieli – i w tym się akurat nie myliłem, bo padła
jeszcze w sobotni wieczór, pomimo tego, że miałem wyłączony Internet.
<br />
W każdym razie, dojechałem na stopa bez żadnych wielkich przygód, a mój
pobyt na Long Island też nie był jakiś szczególnie pasjonujący, taki, że
raczej nie ma opowieści. Ale dobrze, bo przecież właśnie o to mi
chodziło; chodziłem więc po lesie, macałem liście i konary drzew,
siedziałem na plaży, gdzie piłem wino, a potem szedłem dalej i dalej, i
tak bez końca, aż zapadł zmrok, a ja znalazłem sobie wiatę, żeby
schronić się przed wiatrem. Miałem swój śpiwór i hamak, więc spało mi
się naprawdę dobrze; a rano obudziła mnie wiewiórka, siedząca mi na
brzuchu. Spotkałem też strażników, którzy mnie wylegitymowali (tak,
jestem z Australii, nie, nie uciekam, tu jest moja wiza, tak, spałem w
lesie, bo chciałem, a co, nie można?) i robiłem naprawdę rzeczy niewarte
opisywania. Chodziłem, patrzyłem, myślałem, a to wszystko, świeże
powietrze, woda, wiatr, ziemia, to mnie jakoś uspakajało i oczyszczało,
aż czułem, że oddycham.
<br />
Że jest dobrze. A na pewno lepiej, niż tydzień temu.
<br />
Mój telefon nie żył, a na bezludziu nie było ludzi, więc miałem drobny
problem z określeniem, gdzie jestem, która jest godzina i właściwie co
dalej. W styczniu słońce zachodziło wcześnie, więc gdy zaczęło
zmierzchać ja zacząłem kierować się w stronę, gdzie myślałem, że znajdę
cywilizację – ale zajęło mi to znacznie więcej czasu, niż zakładałem.
Nie było w tym jednak stresu, bo kojarzyłem mniej-więcej mapę i
wiedziałem, że <span style="font-style: italic;">gdzieś</span> w końcu
trafię, ale zanim złapałem stopa (w niedzielny wieczór, o tej porze
roku, mało kto jeździł do Nowego Jorku i chciał się zatrzymać widząc
samotnego, przemokniętego kolesia w ciemnościach) i dotarłem na obrzeża
miasta, minęło trochę czasu. Potem metrem tułałem się z tego końca
świata na Brooklyn, nie mogąc sobie przypomnieć, o której miał wracać
Max.
<br />
Jak stałem przed drzwiami naszych dwóch mieszkań to spod tych jego świeciło się światło, więc chyba jednak już wrócił.
<br />
Dobra, to co teraz? Stałem przez chwilę jak debil, nie potrafiąc podjąć
żadnej decyzji, aż sięgnąłem po klucze i pociągnąłem maxowe drzwi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Hej </span>— rzuciłem do przedpokoju, wsuwając tylko głowę do środka. —<span style="font-weight: bold;"> Zaraz przyjdę, tylko zostawię te graty u siebie</span> — dodałem, cofając się, by zrobić, co powiedziałem.
<br />
I podłączyć telefon do ładowania, bo w lesie niby niczego mi nie brakowało, ale w Nowym Jorku już odzywało się moje FOMO.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-16, 19:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
chciał kończyć rozmowy z Ianem i się rozłączać. Egoistycznie chciał
zatrzymać ruszający się obrazek ze swoim chłopakiem na ekranie jak
najdłużej, ale też nie mógł mu odbierać prawa do odpoczynku.
<br />
Niemniej, już po zamknięciu klapy laptopa poczuł dziwny ścisk w żołądku.
Ta rozmowa była świetna, taka przyjemna, beztroska i naprawdę wprawiła
Maxa w dobry nastrój, ale potem nadeszła świadomość tego, że przez
prawie dwa następne dni jego kontakt z ukochanym będzie właściwie żaden.
<br />
Poza tym, tej nocy jego umysł także postanowił się z niego okrutnie
zaśmiać, podsuwając mu w snach wizualizacje swoich obaw – Ian
odrzucający go. Ian odwracający się, gdy Max chciał go pocałować. Ian
patrzący się na niego z cieniem obrzydzenia w oczach.
<br />
Wstał zatem w cokolwiek podłym humorze, co ujawniało się nawet na
odbiciu, które ujrzał w lustrze przy okazji porannej toalety – cienie
pod oczami, nieco zszarzała skóra, bałagan na głowie. Spróbował się
ogarnąć i skupić na tym, żeby miło spędzić ostatni pełny dzień spędzony w
NOLA. Wysłał do Iana wiadomość ze swoim uśmiechniętym selfie i
życzeniem miłej wyprawy i wyszedł z hotelu, kierując się po prostu przed
siebie, jeszcze bez żadnego planu. Cindy nie odzywała się, w czym nie
było absolutnie niczego zaskakującego - w końcu był jeszcze poranek, a
dziewczyna w nocy imprezowała, z pewnością do późna.
<br />
Mimo iż mocno próbował zaabsorbować się w pełni zwiedzaniem, to coś
jednak było nie tak. Nie opuszczał go ten specyficzny ścisk, to uczucie
niepokoju które brały się zupełnie znikąd. Bo przecież, patrząc z
perspektywy zdrowego rozsądku, to wcale nie miał powodu do tego by tak
się czuć. Liczył, że obecność Cindy pomoże mu okiełznać ten stan, ale
dziewczyna niestety w południe napisała mu, że czuje się paskudnie i nie
da rady się ruszyć z mieszkania przynajmniej do wieczora. No, cóż,
pozostało mu zatem samotne zwiedzanie miasta, które zdawało się mieć
jakby mniej przyjazną atmosferę w porównaniu do poprzedniego dnia. A
może sobie to tylko wmawiał.
<br />
Nie lubił tej samotności. Ale tak w cholerę mu przeszkadzała. Jeszcze
kilka miesięcy wcześniej to w samotności czuł się najbardziej
komfortowo. A przynajmniej tak twierdził. Wystarczyło mu się otworzyć,
przełamać, sięgnąć po coś, czego chciał i jego podejście do życia uległo
ogromnej zmianie.
<br />
W samotności najbardziej przerażające było to, że ten stan skazywał za
znoszenie obecności siebie samego. A Max… najchętniej by od tego uciekł.
Uciekł od samego siebie, jeżeli byłaby taka możliwość.
<br />
Wpadł w dziwny rodzaj melancholii, a pogoda wręcz mu w tym wtórowała,
zsyłając na Nowy Orlean chłodny deszcz. Nie zdecydował się finalnie na
przepływ promem przez Missisipi – w takich warunkach zwyczajnie nie
miało to sensu.
<br />
Niegdyś uwielbiał deszcz, pociągał go stan melancholii. Odkąd jednak dotknął Słońca, nie umiał się bez niego obejść.
<br />
<br />
Po dniu spędzonym w większości na błąkaniu się po mieście i próbami
uporządkowania chaosu w głowie, spotkał się wieczorem z Cindy, Marią i
Kevinem w knajpce w pobliżu – co za piękny chichot na skwitowanie tego
dnia – pieprzonego cmentarza. Pomimo ponurego sąsiedztwa jednak udało mu
się trochę podnieść swój humor, rozmawiając z wesołą grupką młodych
ludzi. I nawet sam poczuł się młodziej, tak bardziej, hm, świeżo.
<br />
Wciąż brakowało mu Iana, a w niedzielę jeszcze bardziej. Był
sfrustrowany tym, że nie otrzymywał od niego znaku życia, i mimo iż jego
partner uprzedzał go że telefon mu w końcu padnie podczas wycieczki, to
i tak nie mógł się o niego nie martwić. Przecież tyle rzeczy mogło się
wydarzyć, a Max by nawet o tym nie wiedział…
<br />
Na całe szczęście nie musiał czekać z lotem do samego wieczora, gdyż
wyleciał z lotniska już po godzinie piętnastej. Było mu trochę przykro
wracać samemu do domu, bez chłopaka czekającego na niego w porcie, ale,
cóż, narzekanie na to zakrawałoby o roszczeniowość.
<br />
Dotarłszy do ich kamienicy, miał nadzieję już spotkać tam Iana, ale po
zajrzeniu do jego, a potem do swojego mieszkania okazało się że te
nadzieje były płonne. Powiedzieć, że był niezadowolony, to byłoby z
pewnością za mało. Ale cóż mógł zrobić? Ano, nic, niestety. Dlatego
zajął się rozpakowywaniem bagażu i wstawieniem od razu prania,
odpędzając myśli podszeptywane mu przez irytująco nadopiekuńczy głosik.
<br />
W końcu jednak usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, a zza niewielkiej
szczeliny wychyliła się przemoczona głowa jego chłopaka, którą Max
ujrzał jak tylko wyszedł do przedpokoju.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Hej!</span> — przywitał się
entuzjastycznie. I chciał się rzucić i obcałować tego swojego chłopaka,
za którym tak mocno tęsknił, ale ten mu spierdolił i pojawił się
ponownie dopiero po chwili. I wówczas dopiero zaatakował go, przylegając
do niego i całując go mocno w usta. Scena iście filmowa, jakby
odgrywali kochanków złączonych po długiej rozłące, a Max miał zupełnie
gdzieś, że Ian wciąż był mokry. No, niezupełnie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jezu, Ian, rozbieraj się natychmiast. I zapierdalaj pod prysznic</span> — fuknął, jako słodkie słowa powitania. — <span style="font-weight: bold;">Wycieczka się udała? W NOLA też od wczoraj leje, a w piątek była tak ładna pogoda</span> — paplał, ciągnąc za sobą Iana do łazienki.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-16, 20:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Wszystko,
co ze sobą miałem, było doszczętnie przemoczone – a więc plecak,
śpiwór, i kurtkę wrzuciłem do prania, pozostając w mokrych ciuchach, bo
już nie mieściły się do bębna. Wszedłem tak do Maxa, który rzucił się na
mnie zanim zdążyłem go ostrzec, że halo, bejbe, uważaj, jestem cały
mokry i już ściskał mnie tak, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej z
dwa stulecia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No cześć</span> — powiedziałem głupio,
gdy w końcu mnie puścił i uśmiechnąłem się, chcąc odgarnąć mu włosy z
czoła, ale był szybszy, bo już złapał mnie za ramię i zaciągnął do
łazienki. —<span style="font-weight: bold;"> Tak, udała </span>—
przytaknąłem, chociaż miałem wrażenie, że Max w ogóle mnie nie słuchał,
otwierając przede mną drzwi do łazienki. Wszedłem tam i posłusznie
rozpiąłem polar, pod którym miałem równie przemoczoną koszulkę
termoaktywną. Zaraz pojawiła się mi na ciele gęsia skórka, ale nie
przejąłem się tym aż tak bardzo, odkładając bluzę do kosza na pranie. —<span style="font-weight: bold;"> Mam się myć, czy z tobą rozmawiać? </span>— spytałem, trochę rozbawiony tą sytuacją, sięgając do własnego rozporka.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-16, 21:41<br />
<hr />
<span class="postbody">Najchętniej
by się nie odsuwał od Iana i cały czas go trzymał, ale, no, musiał też
oczywiście respektować to, że on mógłby na przykład chcieć zostać samemu
w łazience, że mógłby nie życzyć sobie obecności Maxa przy rozbieraniu
się…
<br />
W końcu Max jeszcze nie wiedział, co wynikło z rozmyślań Iana w czasie
tej jego samotnej podróży. Chociaż, póki co wszystko wydawało się
całkiem <span style="font-style: italic;">normalne</span>.
<br />
Ugh, ta niepewność wciąż dawała mu w kość i doprowadzała do szału i frustracji.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A może i to, i to?</span> — podsunął,
nieco niepewnie. Równie niepewnymi ruchami zabrał się również za
ściąganie z Iana koszulki. Czuł się dziwnie, zdając sobie sprawę przez
ile dni nie widział tego torsu. — <span style="font-weight: bold;">Jeju, Ian, zrobię ci jakiejś rozgrzewającej herbatki, co? Jak mi się rozchorujesz to cię zamorduję</span> — zagroził. Nie mogąc się powstrzymać, przystanął na palcach żeby ucałować ponownie usta swojego chłopaka.
<br />
Pozostawił mu pozbawienie się dolnej części odzienia, a sam odkręcił
wodę w kabinie prysznicowej, żeby upewnić się że temperatura będzie
odpowiednia, gdy Ian już wejdzie pod strumień.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-16, 22:03<br />
<hr />
<span class="postbody">Podniosłem
posłusznie ręce, pomagając w ten sposób Maxowi pozbawić mnie odzienia.
Mogłem jasno wskazać, kiedy był ostatni dzień, gdy to robił, a od czasu,
gdy po raz ostatni uprawialiśmy seks, tak że obaj, minęły właściwie dwa
tygodnie i to był absolutnie najdłuższy post, jaki kiedykolwiek sobie
urządziliśmy.
<br />
I choć oswoiłem się z tym wszystkim… czułem coś na wzór niezdrowej ekscytacji i niepokoju jednocześnie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie chcę żadnej herbatki</span> —
powiedziałem, patrząc na Maxa, bo miałem nadzieję, że zrozumiał, o co mi
chodziło. Na ten wieczór miałem jeden plan, mianowicie, sprawić, że
chłopak i chłopak, normalny związek z seksem, a nie taki, gdzie jeden
albo drugi ucieka od tematu.
<br />
Sięgnąłem swojego rozporka, pozbywając się spodni i bielizny. Pozostałem
całkowicie nagi przed Maxem, było mi zimno i może nie miałem się czym
teraz chwalić, ale jeśli myślicie, że się tym przejmowałem – ech? Mój
chłopak, w pełni ubrany, puszczał mi właśnie gorącą wodę do brodzika, aż
powoli zaczęło parować lustro.
<br />
Nie wiedziałem, czy wciągać go pod prysznic, czy nie, ale postanowiłem
tego nie robić – nie chciałem mieć go teraz tu, w łazience, nie po takim
czasie, nie w ten sposób. Zamiast tego stanąłem przodem do niego,
wchodząc pod gorącą, bardzo gorącą wodę, i nabrałem żelu na ręce. Umyłem
się sam, dokładnie, nie omijając ani jednej partii ciała, na sam koniec
lekko masturbując się pod strumieniem wody, uśmiechając się do Maxa
przez częściowo zaparowaną szybę. Mój członek nieco stwardniał, choć nie
wstał jeszcze w całości.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Od razu lepiej</span> — powiedziałem,
wychodząc spod prysznica i sięgając po ręcznik, a z chwilą wypowiedzenia
tych słów zdałem sobie sprawę z ich dwuznaczności. Uniosłem lekko
kąciki ust, przykładając ręcznik do ciała i nie spuszczałem wzroku z
Maxa. — <span style="font-weight: bold;">Opowiesz mi, co robiłeś przez weekend?</span> — spytałem, przechylając nieznacznie głowę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-16, 23:00<br />
<hr />
<span class="postbody">Och,
tak, w istocie, minęło sporo czasu odkąd Max miał w sobie kutasa Iana. I
tak kurewsko za nim tęsknił… Ale wciąż czuł pewne obawy przed wyjściem z
inicjatywą. Nie miał absolutnie zielonego pojęcia na czym w tym
momencie stał.
<br />
Wciągnął gwałtownie powietrze ze świstem, gdy poczuł na sobie ten
intensywny wzrok, jakim obdarzył go Ian. I ten nieco zniżony, pogłębiony
głos… Tylko to wystarczyło, by bicie serca Maxa przyspieszyło, a on sam
już poczuł to muśnięcie ekscytacji.
<br />
A po chwili mógł oglądać swojego chłopaka w całej jego glorii i chwale,
całe to boskie ciało prężyło się przed jego oczami i… kurwa. Zaczynał
czuć się tak, jak w czwartkową noc. Och, tak, tak, tak bardzo chciał
żeby Ian w końcu go wypieprzył! Nie mógł oderwać od niego wzroku, ale
Ianowi to na szczęście nie przeszkadzało – mało tego, swoim spojrzeniem
zdawał się też zachęcać do tego Maxa.
<br />
Czy to oznaczało, że w końcu rzeczywiście było normalnie? Oby. Oby, cholera.
<br />
I niby mieli rozmawiać, a skończyło się na tym, że Max w osłupieniu,
stojąc oparty o zimne kafelki na wprost kabiny jak ten debil (równie
dobrze mógł jednak dołączyć do Iana w środku) obserwował ten mały pokaz,
który zaserwował mu jego najseksowniejszy chłopak na świecie. Jezu, jak
bardzo by chciał zastąpić jego dłoń…
<br />
Sam również poczuł ciasność w spodniach, której się już nawet nie
krępował. I gdy Ian otworzył drzwi od kabiny i wyszedł wraz z unoszącą
się wokół niego parą, Max zbliżył się, aby założyć ręce na jego karku i
bezceremonialnie go pocałował, wyciągając przy tym język celem
wkradnięcia się między wargi Iana.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tęskniłem za tym</span> — wymruczał,
przejeżdżając palcem po wilgotnych wargach swojego chłopaka. Wziął od
niego ręcznik i lekko drżącymi z ekscytacji rękoma zabrał się za
osuszanie jego ciała. — <span style="font-weight: bold;">Opowiem</span> —
odparł, kucając żeby móc wytrzeć jego nogi… i nie tylko, zresztą. Na
przyjemności jeszcze przyjdzie czas. Ale najpierw musiał wiedzieć jedno:
— <span style="font-weight: bold;">Czy ty… poukładałeś sobie te rzeczy w głowie? Czy czujesz się już… swobodnie?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-16, 23:21<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąłem,
wciągając powietrze, gdy Max przez ręcznik dotknął mojego penisa.
Przymknąłem oczy, zagryzając wargę i przez moment miałem wrażenie, że
zapomniałem, jak przyjemny może być dotyk, którym obdarzał mnie właśnie
mój chłopak, gdy do rzeczywistości przywróciło mnie jego pytanie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Maxie</span> — mruknąłem, łapiąc jego rękę, by podniósł na mnie wzrok. — <span style="font-weight: bold;">Mam się ubierać… czy nie?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-16, 23:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Zadarł
głowę, żeby ze swojej kucającej pozycji złapać kontakt wzrokowy z
Ianem. Szukał w jego oczach śladu niepewności, dyskomfortu, niechęci…
czegoś, co generalnie dało by mu sygnał że Ian nie czuje się z tym okej.
Nic na to jednak nie wskazywało.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian, chcę cię</span> — wyszeptał, przytulając policzek do nogi swojego ukochanego. — <span style="font-weight: bold;">Ale… jeżeli będziesz czuł, że coś jest nie tak, to błagam, mów mi o tym, okej?</span> — poprosił, bo to było dla niego cholernie istotne. Gdyby ponownie skrzywdził Iana… nie, nie zniósłby tego.
<br />
Sam był gotowy. I pewny tego, w stu procentach. Patrzył na tego
fenomenalnego kutasa, który jeszcze nie był w pełnym wzwodzie, a i tak
majestatycznie zwisał między udami Iana i, Jezu, ostatni raz go dotykał
półtorej tygodnia temu!
<br />
Tym razem już bez ręcznika, przejechał palcami po całej długości
ianowego sprzętu, wyczuwając pod palcami biegnącą tam żyłę. Dotykał go
delikatnie, wręcz ze swego rodzaju namaszczeniem.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-17, 00:08<br />
<hr />
<span class="postbody">Zadrżałem,
gdy Max sięgnął palcami mojego penisa i zagryzłem wargę, by powstrzymać
głębokie westchnięcie. Mój chłopak może i nagrywał w międzyczasie
porno, ale ja naprawdę nie robiłem nic w tym temacie, nie dlatego, że
tak sobie postanowiłem, po prostu… nie chciałem, ale głowa mówiła mi,
jakie to było głupie i idiotyczne.
<br />
I ciało. Moje ciało teraz wiedziało już lepiej niż głowa.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak</span> — przytaknąłem Maxowi, odsuwając jego rękę od mojego członka i pociągnąłem go w górę, splatając nasze palce. — <span style="font-weight: bold;">Chodź</span> — powiedziałem, teraz ja, prowadząc go przez jego własne mieszkanie.
<br />
Do sypialni.
<br />
Może i wolałem, jak byliśmy w moim łóżku – było większe, a więc i
wygodniejsze – to nie zamierzałem robić z tego powodu jakiejś afery.
Zanim jeszcze pchnąłem Maxa na łóżko, ściągnąłem z niego koszulkę, a
potem sięgnąłem spodni, by odkryć, że był już na mnie przygotowany. Och.
<br />
Pocałowałem go, łapiąc w pasie, ale nie był to popędliwy, szaleńczy
pocałunek, raczej, choć namiętny, głęboki i dokładny. Później ustami
zszedłem niżej, na szyję mojego chłopaka i jego tors, a w uszach zagrało
mi jego słodkie westchnienie, gdy wpierw językiem, później zębami,
objąłem jego sutek. Max uniósł ramiona w górę, eksponując całe swoje
ciało, patrząc na mnie i uśmiechnąłem się, wracając na chwilę ustami do
jego warg, podczas gdy moje palce niespiesznie badały jego talię.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jesteś piękny </span>— szepnąłem,
wisząc nad nim i patrząc się w te błyszczące oczy, uśmiechnąłem się
ciepło. Zabrałem dłoń z talii Maxa i wsunąłem sobie dwa palce w usta, a
później sięgnąłem nimi penisa mojego chłopaka, jeszcze na oślep,
dotykając go po raz pierwszy od tak dawna… delikatnie, jakby niepewnie,
ostrożnie.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-17, 01:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Wystarczyło
jedne spojrzenie. To specyficzne spojrzenie. I ten szczególny dotyk. I
Max… zwyczajnie się rozpływał. Był tak gotowy, Boże, na swojego Iana, na
tego cudownego mężczyznę. A jego serce chciało wyskoczyć z piersi w
odpowiedzi na adorację jaką obdarzał go jego partner.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A…ach</span> — wydał z siebie głośne
westchnienie, czując jak szorstkie palce Iana delikatnie suną po jego
penisie. Ta delikatność w dziwny sposób go elektryzowała. Sprawiała, że
czuł jakby po tej przerwie poznawali swoje ciała na nowo. I może
rzeczywiście w pewien sposób tak było?
<br />
Max nie był w stanie powstrzymać się (i nawet nie próbował) przed
mapowaniem tors Iana swoimi rękoma; sunął po opalonej skórze, muskając
po wszystkich zagłębieniach między mięśniami, ocierając się przelotnie o
sutki, jakby się z nimi drocząc.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mój idealny Ian</span> — szeptał — <span style="font-weight: bold;">mój, mój, mój.</span>
<br />
I ten idealny Ian doprowadzał go do szaleństwa, mimo iż tak naprawdę
dopiero zaczynał śmielej obchodzić się z jego członkiem. Tak jakby…
wsiadł za kierownicę po dłuższej przerwie w jeździe autem. I potrzebował
najpierw się przyzwyczaić na nowo do tego uczucia, do odruchów, do tego
jak obchodzić się ze skrzynią biegów. Maxowi zależało na tym, żeby Ian
poczuł się w pełni komfortowo, żeby się nie forsował – przecież mieli
czas.
<br />
Przyciągnął jego głowę do swojej, żeby jeszcze raz złączyć ich usta.
Odsuwając się po przedłużanym do utraty tchu pocałunku, pociągnął lekko
zębami za dolną wargę Iana, patrząc na niego rozświetlonymi oczyma. A
zaraz potem wydał z siebie jęk, gdy Ian przyspieszył z ruchami dłonią po
jego penisie, a po chwili zaczął zsuwać się w dół.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Cz-czekaj</span> — zatrzymał go. — <span style="font-weight: bold;">Mogę… najpierw zająć się tobą?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-17, 02:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Zachęcony
reakcjami mojego chłopaka, jego spojrzeniem, półprzymkniętymi oczami,
westchnieniami i przyspieszonym oddechem, sam zwiększyłem tempa
masturbacji, choć nie ściskałem jego członka wcale mocno. Wciąż
pozostawałem delikatny, tak, jak chciałem, jak potrzebowałem sprawić
Maxowi przyjemność, po raz pierwszy po tak długim czasie, po raz
pierwszy po tym, jak…
<br />
Nie, nie myślę o tym.
<br />
Uśmiechnąłem się i sięgnąłem ust Maxa, kładąc się na boku na pościeli,
czekałem na to, co chciał zrobić. A Max podjął zabawę, zaczynając od
moich ust, przez policzki, brodę, szyję, tors, obsypując mnie drobnymi
pocałunkami i drażniąc sutki. Dłonią sięgnął mojego penisa i czułem
rosnące podniecenie, gdy mój chłopak sprawił, że twardniałem w jego
palcach – bardzo, naprawdę. Sięgnąłem jednak jego brody i ponownie
złączyłem nasze usta, zanim Max sięgnął pocałunkami choć mojego brzucha.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Połóż się </span>— poprosiłem
zachrypniętym tonem, a gdy Max posłusznie opadł na pościel, przesunąłem
dłonią od jego brzucha, przez pachwinę, na wewnętrzną część uda. —<span style="font-weight: bold;"> Mogę…</span>
<br />
Nie zdołałem do końca wypowiedzieć swojego pytania, gdy Max rozłożył
bardziej nogi, a ja klęczałem pomiędzy nimi, patrząc na to, co miałem
przed własnymi oczami. Przejechałem palcami z namaszczeniem po skórze na
tatuażu mojego chłopaka, a potem nachyliłem się i objąłem ten sam rejon
ciepłym oddechem. Penis Maxa sterczał obok mojego policzka i domagał
się uwagi, więc przysunąłem się do niego, pozwalając, by ta nabrzmiała,
czerwona piękność dotknęła mojej skóry przy twarzy.
<br />
Oblizałem wargi, wysunąłem język i okręciłem go wokół główki kutasa
Maxa, w myślach samemu wyobrażając sobie, co ze mną zrobiłby taki dotyk i
aż sam westchnąłem z podniecenia. Boże, byłem taki gotowy, tak bardzo
drżałem z podniecenia, tak bardzo chciałem wsunąć się już w jego ciało…
ale jeszcze bardziej chciałem, by Maxowi było dobrze. Byłem
beznadziejnym przypadkiem, zatraconym gnojkiem w swoim uwielbieniu do
sprawiania mu przyjemności i rozpadłbym się na małe kawałki, gdybym nie
mógł mu jej dać. Nie po tym, co mi powiedział, nie po tym jak…
<br />
Oblizałem wargi jeszcze raz, a potem otworzyłem szeroko usta, biorąc w
nie penisa Maxa, ocierając go sobie na początku o policzek, zasysając
się na nim i smakując. Poruszyłem głową, biorąc go jeszcze głębiej,
powoli i z uwagą, ssąc i na zmianę liżąc tak, jakbym smakował
najpyszniejszego dania.
<br />
To było niesamowite, wiedziałem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jak chcesz… mam tak dokończyć? </span>—
spytałem, ze swojej pozycji, odsuwając się nieznacznie po długiej
chwili zabawy penisem moje chłopaka, gorącym, ociekającym preejakulatem,
od którego cały zapewne lśniłem w półmroku tej sypialni.
<br />
Dla Maxa byłem gotowy to zrobić, jeśli tylko chciał spuścić się mi do
buzi, dokończyć potem swoją sprawę ręką. Liczył się tu on, tylko on, on,
on. Mój słodki chłopak, który potrzebował czułości i uwagi, a ja byłem
tu teraz po to, by mu ją dać.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-17, 14:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Mógłby
się rozpłakać. Naprawdę. Coś było w tym ich złączeniu, coś takiego, co
sprawiało że się autentycznie wzruszał. Boże, tak tęsknił. I nie
chodziło tu tylko o aspekt czysto fizycznego spełnienia. Oczywiście, to
też grało swoją rolę, ale zanim zaczął spotykać się z Ianem był w stanie
spotykać się z mężczyznami na seks ledwie kilka razy w roku i
funkcjonować całkiem dobrze. Chodziło o te wszystkie specyficzne
uczucia, jakie odczuwał zbliżając się z tym konkretnym mężczyzną. To, że
z nim czuł się najlepiej na świecie.
<br />
Chciał obdarzyć go przyjemnością, mnóstwem przyjemności, ale zanim
zdołał przejść do konkretów okazało się, że Ian miał nieco inne plany. I
nie zamierzał dyskutować – nie, nie w imię zmuszania się do
czegokolwiek, naprawdę – i po prostu pozwolić swojemu ukochanemu je
realizować. Bardzo chętnie samemu by porozpieszczał Iana, ale jeżeli on
by tego nie chciał, to to byłoby sprawianiem przyjemności tylko sobie
samemu.
<br />
Więc kompletnie się rozluźnił, pozwalając swojemu ciału na rozpadanie
się pod dotykiem Ina. Chryste, jak dobrze… Jęczał, sapał, wzdychał, nie
żałując sobie wyrażania werbalnie jak wielką przyjemność sprawiały mu te
wszystkie działania, jak świetnie czuł się w ustach Iana.
<br />
Ale to nie wszystko. Chciał więcej, oczywiście że tak. Po tym czasie…
<br />
Był blisko, cholernie blisko, i z jednej strony chciał desperacko chciał
się w końcu spuścić, ale z drugiej wiedział, że wstrzymując sobie ten
moment spełnienia gdy do niego nadejdzie poczuje się jeszcze lepiej.
Miał już przystopować Iana, ale jego chłopak go uprzedził, najwyraźniej
wyczuwając jego stan.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie, proszę, chcę ciebie w środku</span> — wyjęczał, mając gdzieś to na jak zdesperowanego zabrzmiał. Przy Ianie nawet nie chciał czegokolwiek udawać. — <span style="font-weight: bold;">Nawet nie musisz mnie przygotowywać, po prostu chcę…</span>
<br />
— Nie. — Ian pokręcił głową. — Zajmę się tobą, tyle ile będziesz potrzebował.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Potrzebuję tylko ciebie</span> —
wyszeptał, dłońmi po omacku przesuwając po już lekko spoconej skórze
swojego ukochanego, który właśnie sięgał po lubrykant. Nie umknęło jego
uwadze to, jaką szczodrą jego ilością posmarował swój palec, zanim w
niego wszedł. Och, Jezu, jego tyłek tak dawno nie czuł Iana w sobie, był
dla niego taki ciasny, ale tak gotowy, w każdej chwili.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-17, 15:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Wylałem
dużą część zawartości tubki na dłoń, rozgrzewając ją, zanim miałem
dotknąć Maxa; nie od razu pomiędzy pośladkami, wpierw po udach,
pachwinach, wysmarowałem nim jego penisa, masturbując go powoli i
słuchając jęków i sapnięć mojego chłopaka. Max rozkraczał przede mną
szeroko nogi i cały wił się na łóżku, pode mną, pod moimi ruchami. Był
już tak śliski od lubrykantu, równie jak moje dłonie, i wzdychał płytko,
gdy wsunąłem w niego na początku jeden palec, lekko rozciągając mięśnie
jego tyłka. Boże, był tak słodko ciasny, że musiałem powstrzymywać się,
by nie złapać go w pasie i nie nadziać się na niego, jak ostatni cham;
zaciskałem usta i rozciągałam go powoli, skutecznie, w tempie, które
mnie zaczynało doprowadzać do przyspieszonego oddechu.
<br />
Chciałem, by było idealnie; dołożyłem lubrykantu zanim wsunąłem w Maxa
drugi palec, szepcząc słodkie słówka, gdy wzdychał coraz głośniej.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak… Boże, jesteś taki cudowny…</span>
— sam wzdychałem, jednocześnie się masturbując, a gdy i mój penis
uciekał preejakulatem i lubrykantem, gdy obaj byliśmy już na to gotowi i
chyba wręcz desperacko spragnieni, ustawiłem się przed jego szeroko
rozwalonymi nogami i wszedłem powoli, samemu zagryzając wargę. Sapnąłem,
dając nam obu chwilę, choć przede wszystkim tyłkowi Maxa, by
przyzwyczaił się do kształtu mojego penisa. — <span style="font-weight: bold;">Dobrze ci?</span>
— szepnąłem, by się upewnić, łapiąc go pod ramiona i przyciągając do
siebie. Dźwignąłem go nieco, usadzając nieco bardziej na sobie i
trzymałem mocno, wtulając usta w jego policzek, zaraz przy uchu. — <span style="font-weight: bold;">Tak strasznie za tobą tęskniłem </span>—
wyszeptałem niemal desperacko, wciąż trzymając mocno jego ciało, całe
śliskie od lubrykantu, i zaczynajac powoli się poruszać. Max jęknął,
odchylając głowę w tył, a mi zadrżały usta, które wpiłem w jego
obojczyk. Chciałem go rozpieszczać, rozpieszczać, rozpieszczać, tak, by
zmyć te wszystkie złe wspomnienia, które posiadał, by nigdy nie musiał
już tego przeżywać. — <span style="font-weight: bold;">Mój słodki chłopak…</span>
— wzdychałem nieskładnie, coraz bliżej utraty zmysłów, cały czas
trzymając go w swoich objęciach; nawet wtedy, gdy obaj eksplodowaliśmy w
orgazmie i tej obezwładniającej, przeszywającej wszystko przyjemności.
<br />
Nie chciałem go wypuszczać z ramion, w ogóle. Te niemal dwa tygodnie… ach, co za zły, zły czas.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-17, 16:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Wydał
z siebie głośny jęk, gdy tylko Ian w niego wszedł, po tej
przeciągającej się, słodkiej torturze, ale warto było czekać; penis Iana
wciąż zdawał się idealnie do niego pasować i, Boże, w ogóle było
idealnie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Idealnie</span> — wydyszał w
odpowiedzi na pytanie Iana. O tak, tak idealnie, najlepiej, to wszystko
dzięki Ianowi, jego Ianowi, najlepszemu, tak wspaniałemu że nie mieściło
się to w głowie… — <span style="font-weight: bold;">Boże, Ian, o tak</span>
— jęknął, bo przed te dwa tygodnie Ian wcale nie wyszedł z wprawy;
wciąż uderzał w niego tak, jakby znał na pamięć każdy wrażliwy punkt w
tyłku Maxa, precyzyjnie, sprawiając że tracił zmysły.
<br />
On też tęsknił. Tak bardzo, bardzo. I cóż to była za ulga, ponownie się z nim złączyć, ponownie się mu oddać.
<br />
Chciał mu tak wiele powiedzieć, ale jego mógł był jedną wielką papką,
więc jego usta wydawały z siebie głownie imię jego partnera, w kółko i w
kółko, w różnych tonacjach, jęcząc, wzdychając, krzycząc. Ten człowiek,
ten cudowny mężczyzna, on potrafił o niego zadbać jak nikt inny. I
doprowadzić go do tego stanu, kiedy czuł się jakby już poza
rzeczywistością, jakby ulatywał w kosmos – i to właśnie go spotykało,
kiedy doszedł, wykrzykując po raz kolejny to ukochane imię ukochanego
człowieka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak bardzo cię kocham, Ian</span> —
wypowiedział między kolejnymi ciężkimi oddechami, przylegając mocno,
mocno do jego ciepłego i klejącego się od potu i spermy ciała.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-17, 19:18<br />
<hr />
<span class="postbody">Serce
łomotało mi w piersi, a sam czułem, jak to należące do Maxa wygrywało
identyczny rytm; trzymałem twarz wtuloną w jego szyję i pocałowałem go
czule, gdy tylko byłem w stanie złapać już nieco spokojniejszy oddech.
<br />
Mając na uwadze jakąś przeszłą uwagę Maxa, bym za długo po stosunku nie
pozostawał w jego ciele, podniosłem go nieznacznie i wysunąłem się z
jego ciała; uda zalałem własną spermą, ale nie przejąłem się tym
szczególnie; mój brzuch i tors zdobiło już i tak nasienie Maxa. Poczułem
nieprzyjemny chłód, ale zaraz znowu usadziłem na sobie Maxa, a on objął
mnie nogami, krzyżując je gdzieś ze moimi plecami.
<br />
Trzymałem go, wciąż mocno przyciskając do swojego ciała, wplotłem dłoń w
jego włosy i przeszły mnie ciarki. Uwielbiałem się nimi bawić, a teraz
doszło do mnie, jak wiele czasu minęło odkąd robiłem to po raz ostatni.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wszystko w porządku? </span>—
szepnąłem – musiałem. Nawet jeśli Max zapewniał mnie w tym, jak bardzo
mnie kochał, musiałem wiedzieć, że (i czy) było mu dobrze; że w tym, jak
się z nim obchodziłem nie było nic złego, że mogliśmy to robić, że to
była dla niego przyjemność.
<br />
Dla mnie była – ogromna. Obchodziłem się z nim delikatnie, tak, jak
nigdy, nawet w najczulszych do tej pory momentach, bez żadnej
gwałtowności, popędliwości, tak, by rozleciał się na kawałki w
zdziesiątkowanej przyjemności. To, co robiliśmy, nie było obsceniczne,
ani trochę – było piękne, tak, jak piękny był mój chłopak, on cały:
zarówno ze swoim anielskim wyglądem i tak wrażliwym środkiem, cudowną
osobowością, dla której byłem w stanie popełnić wiele głupot.
<br />
Ta jedna rzecz – to nie była żadna głupota, fanaberia, to był sposób, w
jaki chciałem go traktować już zawsze. Tak, by go rozpieszczać, by
doznawał kolejnych przyjemności i już nigdy, nigdy nie poczuł się źle.
<br />
Chociaż to. Chociaż to mogłem dla niego zrobić.
<br />
Niespodziewanie zebrało we mnie dziwne wzruszenie. W ustach wciąż czułem
ten słonawy smak penisa Maxa; przymknąłem oczy, opierając czoło na
ramieniu mojego chłopaka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Uwielbiam uprawiać z tobą seks</span> —
wyznałem cicho, z gulą w gardle i jednocześnie nadzieją, że to nie jest
żadna manipulacja. Że mówiąc mu takie rzeczy, nie dopuszczam się żadnej
z tych czynności, o które oskarżał Jareda. Podniosłem na niego wzrok i
zawahałem się przed zadaniem mu kolejnego pytania, ale… ale tak
strasznie chciałem wiedzieć. — <span style="font-weight: bold;">Dla ciebie… to, co robimy, dla ciebie to jest miłość? </span>— spytałem cicho, wpatrując się w te stalowe, tajemnicze tęczówki.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-17, 23:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Nadal
głośno i ciężko oddychał, a ponadto czuł nadal ten stan poorgazmowy,
kiedy endorfiny wciąż w nim buzowały i sprawiały, że było zwyczajnie
przyjemnie. Niesamowicie przyjemnie. W dodatku, nadal wtulał się w
swojego ukochanego Iana. I mógłby tak zostać do końca świata, wszystko w
tym momencie – i momentach go poprzedzających – było zwyczajnie
magiczne, cudowne, piękne. Nie potrafił jeszcze myśleć całkowicie
trzeźwo, ale wcale tego nie potrzebował – pozwolił sercu przejąć nad
sobą kontrolę. Sercu, które waliło tylko dla Iana.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Bardziej niż w porządku</span> —
wymruczał, uśmiechając się wciąż lekko nieprzytomnie. Czuł, że tak
właściwie nie zasłużył na tyle czułości, na tak delikatne i specjalne
traktowanie, ale to nie była dobra chwila na myślenie o tym, na
zatruwanie sobie głowy pesymistycznymi myślami i psucie czystości tej
chwili.
<br />
Nie ulegało żadnej wątpliwości to, że również uwielbiał seks z Ianem.
Był niesamowity; czymś więcej niż tylko seksem, to było przeżycie iście
metafizyczne, coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczył. Nikt nigdy
ponadto nie obchodził się z nim tak… dobrze, prawidłowo. Jakby jakimś
cudem ten mężczyzna znał jego potrzeby lepiej niż on sam, jakby miał
fabrycznie wgraną instrukcję obsługi Maxa Stone’a.
<br />
Nie odwracał wzroku, utrzymywał ten kontakt ich spojrzeń, gdy Ian zadał mu pytanie. Odpowiedź była dla niego oczywista.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ja się czuję przepełniony miłością.
Jest mi tak… że, Boże, nie umiem tego ująć słowami, które nie brzmiałyby
zbyt prymitywnie. Po prostu mnie w tym momencie rozsadza szczęściem i
gdy na ciebie patrzę, to jest mi ciepło od środka</span> — powiedział
głosem przepełnionym emocjami i ujął twarz Iana w dłonie, żeby go
głęboko i powoli pocałować, smakując po raz kolejny siebie samego wraz
ze swoim ulubionym smakiem Iana. Zastanawiał się, czy Ian w jakiś sposób
mógł poczuć to, że Max go kocha. Bo niby to wiedział, bo Max mu
powiedział, ale przecież sam mówił że nie bardzo wie o tym, co to
oznacza.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-18, 11:35<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
pocałował mnie, a ja odwzajemniłem pocałunek, ten czuły, słodki
pocałunek, niespieszny, delikatny. Trzymałem go w swoim objęciu, tego
mojego blondyna, uśmiechając się nieprzytomnie, bo nigdy nie myślałem,
że seks dla mnie… że może tak wyglądać. I dawać mi tyle przyjemności.
<br />
A Max? Te jednocześnie błyszczące i zamglone oczy, narkotyczny uśmiech,
słowa, którymi zapewniał mnie, że było w porządku… jemu też się to
podobało, cieszyłem się z tego tak bardzo, że serce wciąż wybijało mi
prędki rytm. Tak strasznie chciałem, by było mu dobrze, tak bardzo, jak z
nikim nigdy, a z jego twarzy… och, jego twarz, podczas tego, gdy
uprawialiśmy seks, mógłbym wpatrywać się w nią w nieskończoność, w te
ekstatyczne miny, rozchylone usta, zamglone oczy i grymasy przyjemności.
Był niesamowity, jakby nie z tej ziemi i czułem coś dziwnego, coś, co
nigdy wcześniej mnie nie uderzyło, ale teraz… ach, cieszyłem się, że to
mogę być ja. Że to ja z grona tych wszystkich pedałów mogę oglądać go
takiego, mojego, całego. Na samą myśl o tym, że ktokolwiek inny…
<br />
Nie. Nie chciałem o tym myśleć, a na pewno nie teraz, gdy tuliliśmy się
do siebie, szepcząc sobie nawzajem słodkości; byliśmy tak czuli, jak
chyba nigdy, a przynajmniej nigdy we dwójkę w stosunku do siebie.
<br />
Nie odpowiedziałem, bo nie miałem co mówić. Patrzyliśmy się na siebie,
aż nie zamknąłem oczu i nie oparłem własnego czoła o to należące do
Maxa, stykając się z nim nosami, wciąż uspokajając emocje. Było mi tak
dobrze, miałem ochotę zakopać się teraz z Maxem w jego łóżku i nie wyjść
z niego dopóki nie obudzi nas poniedziałkowa rzeczywistość.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mam coś dla ciebie</span> — powiedziałem, błądząc palcami po jego karku, delikatnie, ale i tak wiercił się mi w objęciu.
<br />
— Coś dla mnie? — powtórzył Max ze słyszalnym zdziwieniem w głosie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Musisz mnie puścić, żebym mógł ci pokazać</span>
— powiedziałem i Max wygiął usta w małą podkówkę. Pocałował mnie i
całowaliśmy się tak przez chwilę, wcale nie zmieniając pozycji, aż w
końcu sięgnąłem rękoma jego nóg, sugerując mu, co powinien zrobić. —<span style="font-weight: bold;"> Zaraz wrócę </span>— obiecałem, podnosząc się z łóżka.
<br />
Skierowałem się do łazienki, gdzie zostawiłem swoje spodnie, by
wyciągnąć coś z kieszeni. Przy okazji, wytarłem swoje ciało z nasienia,
zabierając jeden ręcznik do sypialni, w razie gdyby i Max chciał to
zrobić. Nie było chyba ku temu potrzeby, bo to przede wszystkim ja
oberwałem jego orgazmem, ale pewnie coś mu wyciekło z tyłka.
<br />
Położyłem ręcznik na brzegu łóżka, Max raczej załapie aluzję, jeśli
zechce go użyć i sam usiadłem na pościeli, wyciągając przed siebie
otwartą dłoń. Leżał na niej kamyk; średniej wielkości, owalny, o
niecodziennym, jakby błyszczącym kolorze, z jakimiś drobinkami
mieniącymi się w słońcu i uśmiechnąłem się nieco głupio do mojego
chłopaka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie znalazłem sklepu z pamiątkami, a chciałem ci coś przywieźć z mojej wycieczki </span>— powiedziałem. — <span style="font-weight: bold;">Pomyślałem,
że przywiozę ci kamyk. Byłem na plaży, gdzie było ich dużo, ale
szukałem najładniejszego, takiego żeby pasował do ciebie</span> —
dodałem. To było chyba trochę głupie, bo to nie był wcale jakiś
wyszukany prezent i mogłem to sobie chyba darować, ale jakoś nie
potrafiłem.
<br />
No i wiecie. Max Stone. Ja lubiłem roślinki, ale przecież nie przywiozę mu liścia. Takie nazwisko zobowiązuje.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-18, 14:42<br />
<hr />
<span class="postbody">Siedział
grzecznie, czekając na swojego chłopaka z ekscytacją na myśl o
prezencie. I gdy do niego podszedł, z tym głupkowatym ale jakże uroczym
uśmiechem na buzi i kamyku w dłoni, Max sam nie potrafił się nie
wyszczerzyć. Kamień. <span style="font-style: italic;">Stone</span>. O, Boże, tak kochał tego mężczyznę.
<br />
Wziął od Iana kamień z takim namaszczeniem, jakby co najmniej odbierał
od niego pierścionek zaręczynowy (część tego wzruszenia była celowo
przedramatyzowana, musiał przyznać), i uniósł go na wysokość oczu,
próbując w tym półmroku dojrzeć, jakiego toto było koloru.
<br />
<span style="font-style: italic;">Szukałem najładniejszego, takiego żeby pasował do ciebie</span>
<br />
Chryste.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Uwielbiam to</span> — powiedział w końcu, nadal szczerząc ząbki w uśmiechu. — <span style="font-weight: bold;">Serio, Ian, Boże, jesteś najcudowniejszy</span> — stwierdził i, ściskając kamień w dłoni, pochylił się aby ucałować swojego Iana.
<br />
Ten kamień, jeden z wielu, ale jednocześnie jeden jedyny w swoim
rodzaju, miał dla niego ogromne znaczenie – przede wszystkim
symboliczne. To czyniło ten prezent znacznie cenniejszym od
jakiegokolwiek kamienia szlachetnego, czy innej drogiej rzeczy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ja ci wziąłem kanapkę z Po-Boy Shop –
którą musisz zjeść dzisiaj, kiedy jest jeszcze w miarę świeża – no i
widokówkę, i maskę karnawałową, to mało romantyczne w porównaniu do tego</span>
— przyznał. Chociaż starał się wybrać najładniejszą kartkę i
najciekawszą maskę! Chciał przyprowadzić Ianowi cząstkę tego
specyficznego klimatu Nowego Orleanu. Naprawdę żałował, że nie pojechali
tam razem. Ale, cóż, wszystko jeszcze było przed nimi. W tym, być może,
wiele wspólnych wyjazdów. Po całym świecie.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-18, 16:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Wywróciłem
oczami, widząc prześmiewcze gesty Maxa, gdy zabierał kamyk z mojej
dłoni, a potem przyglądał się mu z uwagą. Dobra, ja sam poświęciłem
znacznie więcej czasu na durne oglądanie kamieni na plaży, szukając
odpowiedniego, ale byłem sam i miałem czas, mogłem go sobie marnować,
jak tylko chciałem – a nie, że cośtam.
<br />
To był naprawdę zwykły kamień, a Max reagował nieco… zbyt emocjonalnie, jak na mój gust, <span style="font-style: italic;">uwielbiając go</span>
i rzucając we mnie takimi epitetami, no ale ech, dobra, nieważne.
Cieszyłem się, że spodobał się mu mój głupi prezent i uśmiechnąłem się,
gdy mnie całował, przytrzymując go trochę przy sobie. Złapałem go za
podbródek, choć nie za mocno, trzymając go przy swojej twarzy jeszcze po
tym, jak nasze wargi i języki się rozłączyły.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Kanapki są dużo lepsze niż jakieś kamyki</span> — oświadczyłem, pewien siebie. — <span style="font-weight: bold;">Kamyka przecież nie zjesz. A kartki, nie słyszałeś, że chodzi w nich o to, żeby je wysłać? </span>—
dodałem, wciąż głupio uśmiechnięty, podczas gdy Max doskoczył mojego
boku i objął mnie w pasie, przytulając się mocno do mojego ramienia.
Westchnąłem, podnosząc je z udawanym zmęczeniem i przytuliłem go do
siebie. — <span style="font-weight: bold;">Romantyczne. Biorąc pod uwagę
to, że nie mam pojęcia, czy i kiedy robisz jakieś romantyczne rzeczy, to
chyba naprawdę wychodzi na to, że z naszej dwójki to ja jestem tym,
który jest romantyczny. Albo bywa, chociaż nawet nie wie kiedy </span>— mruknąłem, chowając nos we włosy Maxa i wdychając ich zapach.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-18, 18:25<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Słyszałem.</span>
— Skinął głową. A co do kamyka, to, cóż, Max zdecydowanie bardziej
doceniał go ponad kanapkę. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że wysiłek
Iana w znalezieniu tegoż prezentu zdecydowanie przewyższał odstanie w
kolejce po jedzenie. — <span style="font-weight: bold;">Ale to by było idiotyczne, skoro ja bym przyjechał prędzej niż kartka. A Lanie wysłałem już normalnie.</span>
<br />
Czy zostało już tutaj wspomniane, jak bardzo Max lubi wtulać się w Iana?
Tak? Och, cóż, jego uwielbienie do ciepła ciała swojego chłopaka
prawdopodobnie i tak nigdy nie przygaśnie, więc ten fakt zawsze będzie
relewantny. Także i tym razem musiał się przylepić do swojego Iana, a
ten drogi Ian wcale mu tego nie zabraniał.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ej, rzeczywiście</span> — stwierdził z
szeroko otwartymi oczami. Cóż za paradoks. Czy robił w ogóle
romantyczne rzeczy? Ciężko mu było to stwierdzić, bo oceniał skalę
romantyczności raczej właśnie po reakcji na dany gest; po emocjach jaki
on w drugiej osobie wywoływał. Przy Ianie zwyczajnie robił rzeczy.
Rzeczy, które wydawały się naturalne, wcale nie wymuszone i zwyczajnie… w
porządku, ot co. A jeżeli Ianowi się one podobały, to to mu
wystarczyło.
<br />
Odlepił się na chwilę (!) od Iana, żeby odłożyć ten jakże cenny kamień
na szafkę nocną i sięgnął po ręcznik, który podał mu mężczyzna, żeby w
końcu się nim wytrzeć z resztek już zasychającej spermy na swoich udach.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian, a ty w ogóle… eee… czujesz w
jakiś sposób to, że ja cię kocham? W sensie, no, nie wiem, czy to u
ciebie działa w taką stronę, czy nie… A jeżeli nie, to to w porządku!</span> — zaznaczył. — <span style="font-weight: bold;">Tylko się zastanawiam.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-18, 20:10<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Ale jeśli dla ciebie jak ktoś daje ci kamyk to to jest romantyczne, to przy tobie każdy głupek może być romantyczny</span> — dodałem żartobliwie, pstrykając Maxa w nos.
<br />
Odsunął się jednak na chwilę, kładąc kamień na szafce nocnej. Później
sięgnął po ręcznik, wycierając się nim z resztek mojego nasienia, a ja
sam ułożyłem się na plecach, biorąc sobie poduszkę pod głowę, by w
półmroku światła padającego ledwo z tej jednej, małej lampki, móc
obserwować mojego chłopaka.
<br />
Max był tak absolutnie piękny. Patrzyłem na niego, po prostu patrzyłem,
obserwując go w tej czynności, która może nie była szczególnie
widowiskowa, ale nawet teraz, gdy to robił, był zjawiskowy. Miałem
wrażenie, że mógłbym obserwować go tak po prostu, zawsze – jakby
siedział i nic nie robił, jakby czytał książkę, jakby patrzył przez
okno, jakby szukał skarpetki do pary… Było coś tak niesamowicie
pociągającego w jego sposobie poruszania się, w drobnych gestach i tych
minkach, które pojawiały się na pół sekundy, by zniknąć zaraz po tym; w
tej precyzji gestów, które czasami powtarzał z irytacją, a czasami z
jakimś dziwnym rodzajem wręcz namaszczenia. Na przykład książki. Zawsze,
za każdym razem, zanim wziął którąkolwiek pozycję z półki, jeździł
palcem po grzbietach, dotykał okładek, grał na swoim wyimaginowanym
pianinie; lub gdy wiązał swoje włosy, zawsze wcześniej odrzucając głowę w
identyczny sposób.
<br />
Ech. Boże. Max, ten gnojek, tak bardzo rozsadził się już w mojej głowie,
że byłem jak jeden z tych frajerów, którzy nie potrafili sobie czegoś
wybić z bani. Ja nie potrafiłem też – może na jakiś czas, ale koniec
końców, zawsze pojawiał się w nich ten blondas, za którego kiedyś nie
dałbym nawet złamanego grosza.
<br />
Ach. Wydawało mi się, że to… to trochę to. Te uczucia. Bo jakieś miałem
do Maxa, to niewątpliwe, mogłem udawać przed sobą samym, że nie, ale
prawda była inna. I to nie tyle, że mi się podobał, bo podobało mi się
dużo osób, ale on, jeszcze te cztery miesiące temu… mogłem przejść obok
niego obojętnie. Teraz… teraz mogło nie być go obok, a i tak często
zajmował moje myśli.
<br />
Z mojego zadumania wyrwało mnie pytanie Maxa i spojrzałem na niego dość tępo, zastanawiając się nad odpowiedzią.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ech, eee, nie wiem</span> —
przyznałem, marszcząc nieco brwi. To zaznaczenie Maxa, że jakaś
odpowiedź mogła być też w porządku, nieco zbiło mnie z tropu, od razu
sugerując mi, co miałbym – w idealnej wersji – odpowiedzieć. Ale nie
byliśmy w idealnej rzeczywistości, a ja byłem sobą, nawet jeśli
chciałem, by mojemu chłopakowi było ze mną jak najlepiej. — <span style="font-weight: bold;">Nie
wiem. Znaczy… no mówisz mi to i wiem, że to dla ciebie ważne… więc w
porządku, to jest miłe, że mogę dawać ci coś, co jest dla ciebie ważne </span>— dodałem, niepewny, czy taka odpowiedź jest w porządku. — <span style="font-weight: bold;">Ale nie rozumiem, jak miałbym to <span style="font-style: italic;">czuć</span>, skoro <span style="font-style: italic;">nie wiem</span>, na czym to polega.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-18, 22:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Zmarszczył nos, kiedy Ian go w niego pstryknął i zzezował na jego palec, wyglądając samemu dosyć głupio.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wystarczy mi to, że mam swojego jednego głupka, który nieświadomie robi najromantyczniejsze rzeczy na świecie</span>
— stwierdził z firmowym wyszczerzem na twarzy. A potem zabrał się za
oczyszczanie siebie samego, czując na siebie wzrok swojego chłopaka. To
była nieco dziwna sytuacja do obserwowania, no ale Max stwierdził, że
niech mu będzie. Nie pierwszy i nie ostatni raz widział, jak Max ściera z
siebie spermę. Przede wszystkim spermę Iana, bo swoją wystrzelił
praktycznie w całości na niego.
<br />
Chwilę potem już był w miarę czysty, wciąż nie czuł się świeżo, ale
prysznic mógł poczekać. Do rana nawet, bo przed przybyciem Iana zdołał
się odświeżyć po podróży i wciąż przyjemny, chociaż krótki prysznic. I
wrócił do swojego ukochanego, ponownie się do niego przyklejając.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Okej</span> — odpowiedział na wyznanie
Iana. I mówił szczerze, to naprawdę było okej. To znaczy… oczywiście,
było mu trochę smutno, że jego mężczyzna nawet nie mógł <span style="font-style: italic;">poczuć</span>
jego miłości, ale trudno, zaakceptował to już. I wcale nie zamierzał
stawiać siebie w roli męczennika. Kochał Iana bez względu na wszystko. I
miał go przy sobie. I byli razem. I to się liczyło. — <span style="font-weight: bold;">Tylko
się zastanawiałem, czy to działa też i w tę stronę, ale właściwie masz
rację, że skoro nie wiesz co to jest za uczucie, to nawet w taki sposób
musi być ci ciężko je rozpoznać.</span>
<br />
To jeszcze było coś, do czego musiał się przyzwyczaić, oczywiście że
tak. Przecież otrzymanie komunikatu, że osoba którą się kocha nie
potrafi odwzajemnić takiego uczucia nie jest czymś, czego się można
spodziewać w związku. Jednakże brak tego uczucia ze strony Iana wcale
nie umniejszało temu, że więź pomiędzy nimi była niezwykle silna.
<br />
Zsunął się nieco i bardziej skłębił, wtulając głowę w pierś Iana i
pozwalając mu na to, żeby mierzwił sobie palcami jego blond włosy. Nawet
to lubił, przymykał sobie oczy i się rozluźniał, gdy Ian przejeżdżał mu
palcami po skalpie. Może rzeczywiście miał w sobie więcej z psa, niżby
się spodziewał.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-18, 23:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Po
tym wyznaniu zapadła pomiędzy nami cisza, wydawało mi się, że trochę
niezręczna. I pomimo tego, że Max przytulił się do mnie, że objąłem go,
przeczesując palcami jego włosy, odnosiłem wrażenie, że coś było nie
tak.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Maxie, nie czytam ci w myślach</span> — zacząłem, wplatając dłoń w te blond kosmyki. — <span style="font-weight: bold;">Więc
nie wiem, kiedy coś myślisz, kiedy coś chcesz… chyba, że mi powiesz.
Teraz też nie wiem, czy jest ci dobrze. Czuję to… jakoś, bo jesteś tu ze
mną, bo patrzysz na mnie w taki sposób… ale trzy miesiące temu robiłeś
to samo. I w jakiś pokręcony sposób wiem, że teraz jest inaczej, ale nie
wiem dlaczego. Nie umiem tego zdefiniować i określić. Ale to nie jest
dla mnie nic nowego. Tak strasznie wielu rzeczy nie potrafię zdefiniować
i określić, zaczynając od siebie samego, a kończąc na tym wszystkim
tutaj, z tobą. Jaki ja jestem? Aromantyczny, czy nie? Bi, czy gej, czy
może patelnia? Jeszcze jestem Australijczykiem, czy już niekoniecznie,
skoro właściwie całe dorosłe życie mieszkam, pracuję, żyję w Stanach?
Chuj wie, bo żaba. Ale ja nie potrzebuję tych odpowiedzi, zupełnie nie.
Ty je masz i dobrze ci w nich. I cudownie. A ja nie wiem. Nie wiem, co
do ciebie czuję, nie wiem, skąd się wzięły te rzeczy, nie za bardzo je
rozumiem i poruszam się trochę na ślepo, ale to im nie odbiera na
autentyczności. Nic przed tobą nie udaję, mówię ci prawdę. Zawsze. Taką,
jaką ją czuję i rozumiem w takiej chwili. Może… może to jest dla ciebie
najważniejsze, w związku, miłość, wtedy… naprawdę się cieszę. Ale nie
potrafię tego zrozumieć, nie do końca. Dla mnie najważniejszy jesteś ty.
I to, jak się z tobą czuję. Nie muszę mieć seksu z miłością, śniadań z
miłością, wieczorków z miłością, wolę je mieć z tobą. I nie potrzebuję
nic więcej tu definiować, tak długo, jak cię tak trzymam, to mi
całkowicie wystarcza. I nie czuję by czegokolwiek mi brakowało.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-19, 00:32<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
Ian mówił, nadal tkwił w tej samej pozycji, jednak nie zmieniało to
faktu, że słuchał go uważnie, wraz z biciem jego serca, które dudniło mu
o oparte o klatkę piersiową ucho. Westchnął sobie cicho w trakcie, bo
wyglądało na to że Ian prawdopodobnie przejmował się nawet bardziej od
niego, próbując go tak zapewniać że jest z nim szczery, że Max jest dla
niego ważny. Max to wiedział. Naprawdę. Wiedział to doskonale i
jakkolwiek rozczulały go wszystkie zapewnienia Iana, tak jednak było mu
trochę przykro, że Ian nadal miał jakąś potrzebę tłumaczenia się.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mi też niczego nie brakuje</span> — odparł, obracając się lekko aby po uniesieniu głowy móc komfortowo patrzeć w twarz swojego chłopaka. — <span style="font-weight: bold;">I
jeżeli nie potrzebujesz żadnych odpowiedzi, to też okej. Ja mam inaczej
niż ty, ale to nie znaczy, że uważam że za wszelką cenę powinieneś za
tymi odpowiedziami gonić. I wiem, że jesteś szczery, Ian. Naprawdę ważne
jest dla mnie to, że mogę cię kochać, mogę… że w ogóle czuję te
wszystkie emocje, będąc tylko przy tobie. I że ty to przyjmujesz, nie
odrzucasz mnie. To jest dla mnie tak cenne, że mogę być przy tobie po
prostu sobą, a ty nadal chcesz ze mną być, że nie muszę się naginać,
dostosowywać do ciebie, że nie musimy tworzyć zlanej masy, a nadal
pozostajemy dwoma indywidualnościami idącymi w parze, dopełniającymi
się, jednak nie zlewającymi ze sobą. Nie mógłbym sobie wymarzyć niczego
lepszego. Znajduję przy tobie to słynne spełnienie, o którym się tak
często trąbi, a trudno tak naprawdę powiedzieć czym to jest.</span> — Uśmiechnął się delikatnie. — <span style="font-weight: bold;">Mógłbym tak zostać już zawsze. Tu i teraz, wtulony w ciebie, kiedy czuję twoje ciepło, twój zapach, i mogę dotknąć twojej skóry.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-20, 01:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Patrzyłem się na Maxa, mówiącego te wszystkie rzeczy, gadającego od rzeczy, uśmiechając się lekko.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ach, ty</span> — westchnąłem, gładząc jego przedramię ułożone na moim torsie. — <span style="font-weight: bold;">Mój mały poeta</span>
— mruknąłem, kręcąc lekko głową na te wszystkie jego metafory i
porównania, na te rzeczy, które mówił. Gdyby ktokolwiek inny, ktokolwiek
poza nim, pierdzielił takie farmazony, właśnie wywracałbym oczami i
wzdychał z irytacją. Tymczasem uśmiechałem się nieprzytomnie, jak jakiś
pomyleniec, totalny głupek, który już postradał zdrowe zmysły.
<br />
Może trochę tak było. Może pierdolnęło mnie tak mocno, że już trudno,
przepadło, będę zachowywał się jak idiota i trudno. Maxowi niczego nie
brakowało i nie trzeba było tu więcej słów.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-20, 02:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Roześmiał
się w reakcji na to pieszczotliwe określenie i podciągnął się na tyle,
by ucałować słodko usta swojego drogiego, drogiego Iana. Ach, naprawdę
mógłby się stamtąd nie ruszać. Tak bardzo się cieszył, że znowu mógł
leżeć obok niego, czuć go w sobie, dzielić tak słodkie chwile. Tak za
tym tęsknił. Wiedział, że ta tęsknota była ogromna, ale tak naprawdę z
jej wielkości w pełni zdał sobie sprawę w momencie, gdy została ona
przerwana. Nie wierzył, jak wytrzymał ten czas bez Iana. Był
beznadziejnie uzależniony. Nie zamierzał udawać się na żaden odwyk.
<br />
Zsunął się ponownie, ale jeszcze nie w poprzednie miejsce; najpierw
postanowił zająć się czymś, co sobie zaniedbał podczas ich uniesień
sprzed kilku dłuższych chwil, czymś, czego również nie miał od dawna
okazji zrobić.
<br />
Musiał pozostawić jakiś ślad na tej skórze, po prostu musiał. Uwielbiał
patrzeć na te czerwone oznaczenia, coś co było jego dziełem, i tak
pasowało do tej skóry, tak bardzo.
<br />
Dlatego, posyłając Ianowi szelmowski uśmiech, zanurzył się pod jego
żuchwą, wpijając się w szyję najpierw delikatnie, smakując swojego
skarbu, obsypując go słodkimi i przelotnymi pocałunkami, których
intensywność i nacisk z chwili na chwilę się zwiększała, aż w końcu, gdy
znalazł sobie odpowiednie (w jego opinii) do tego miejsce, wpił się
mocniej, zasysając kawałek skóry.
<br />
Nie robił już tego z powodu swojej posesywności. No, może trochę… Ale w
gruncie rzeczy chodziło o to, że miał jakąś potrzebę… potrzebę
zobaczenia czegoś swojego, co chociaż na chwilę stawało się nieodzowną
częścią Iana. Poza tym, cholera, kręciło go to. A to była rzecz, co do
której Ian dotychczas się nie sprzeciwiał, nie zdawał się mieć z tym
żadnego problemu czy odczuwać dyskomfortu.
<br />
Skończywszy swoje działania, przejechał językiem od przestrzeni między
obojczykami, kierując się w górę i zahaczając o jabłko Adama, sięgając
aż do brody, po czym ponownie złączył swoje wargi z tymi Iana, przy
okazji wpychając się na niego okrakiem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To ci przygotuję kolację, co?</span> — mruknął, gdy się odsunął, nadal jednak wisząc nad Ianem. — <span style="font-weight: bold;">Kiedy ostatnio coś jadłeś, hm? Starczyło ci żarcia na wyjazd?</span>
<br />
Zatem, jeżeli Ian nabrał chęci na drugą rundkę, to nieco się przeliczył
(chociaż Max nie miałby nic przeciwko, ale najpierw musiał nakarmić
swojego chłopaka czymś innym niż samym sobą; w końcu musiał dbać o jego
zdrowie i dobrą kondycję jego organizmu, czyż nie?). I ostatecznie nic z
tego nie wyszło, bo po zjedzeniu posiłku położyli się, przytulali i
całowali przez jakiś czas, a gdzieś tam w trakcie odpłynęli w sen, obaj
zmęczeni w większym lub mniejszym stopniu.
<br />
A potem przyszedł poniedziałek i powrót do rzeczywistości. To jest – Max
do pracy, Ian do pracy, wspólne pobudki, Max przychodzący po Iana do
pracy prawie codziennie (jakoś weszło mu to w nawyk, poza tym lubił
wracać wraz z nim do mieszkania; wyjątkiem były te sytuacje, gdy któreś z
nich kończyło o takiej godzinie, że za nic nie mogli się zgrać), kawki z
Sheryl, lunche z wcześniej wymienioną i z Eriką, ożywione rozmowy przez
Facebooka z Irwinem, seks z Ianem, słowem – ta miła, bezpieczna rutyna.
Czasami dobrze było sobie na taką pozwolić, chociaż nie na długo,
wiadomo. Max sprzed kilku miesięcy czuł się w rutynie najlepiej, i miał
problemy żeby z niej w ogóle wyjść. Obecny Max? Odkrył, że siedzenie w
rutynie jest bez sensu, gdy poza nią życie może być wypełnione wieloma
interesującymi aktywnościami.
<br />
I kiedy w czwartek rano otrzymał od swojego kumpla wiadomość z propozycją wspólnego wyjścia (wraz z ich partnerami) w ramach <span style="font-style: italic;">oczyszczenia atmosfery</span>
między nimi po tym, co się wydarzyło na domówce u Maxa, Max nawet nie
kręcił nosem, mimo iż Irwin zaproponował mu wyjście w miejsce, za którym
generalnie średnio przepadał, i powody tegoż były już znane, ale skoro w
Nowym Orleanie dał radę poimprezować w klubie i nawet to przeżyć, to i
kolejna taka noc nie powinna być problemem.
<br />
Dlatego gdy już z Ianem siedzieli w mieszkaniu tego ostatniego, a Ian po
skończonej pracy już mógł zająć się Maxem i go w końcu wyprzytulać, Max
powiedział mu o pomyśle Irwina, świecąc na niego prosząco oczętami.
Właściwie nie sądził, żeby powinien mieć problem z przekonaniem Iana do
imprezy w klubie, chociaż kto go tam wie.
<br />
Jakoś zupełnie umknęło mu to, żeby w ogóle wspomnieć o tym, że plany
obejmują wyjście do klubu gejowskiego, ale to chyba było oczywiste, nie?
Irwin w życiu nie zaciągnąłby ich do miejsca dla heteryków, zresztą Max
– mimo iż w NOLA bawił się nieźle – to jednak też nie przepadał za zbyt
dużym stężeniem hetero w powietrzu, i skoro miał już ryzykować
zdychanie z bólu głowy, to chociaż jego poświęcenie musiało być tego
warte.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-20, 12:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Prawdę
mówiąc, wcale nie byłem chętny na żadną imprezę w klubie. Owszem,
zdarzało mi się do takich chodzić, ale to zawsze było związane z paczką
znajomych, alkoholem i znalezieniem sobie miłej cizi lub chłopca na noc,
a w tym momencie najmilszego faceta to ja już miałem i bez tego, więc
jaki był sens? Za tańczeniem raczej nie przepadałem, miałem na to ochotę
bardzo okazjonalnie i generalnie niezbyt podobał się mi cały ten
pomysł, wolałem spędzić piątkowy wieczór z kumplami, z którymi dawno się
nie widziałem, a nie z tą bandą pedałów. Nawet zasugerowałem Maxowi,
żeby poszedł sobie sam, beze mnie, ale robił maślane oczy i tyle było z
tego wszystkiego.
<br />
Ustaliliśmy więc, że na randkę z Betą to sobie pójdę sam, wcześniej, a
potem spotkam się z całą trójką, znaczy z Maxem, Irwinem i Ericiem pod
tym klubem. Był to pewien kompromis z mojej strony, ale miałem ukryty
plan wyciągnąć mojego przyjaciela ze mną, żeby stężenie homoseksualizmu
nie przekroczyło dopuszczalnej normy.
<br />
Z Betą… z Betą chyba nie było tak najlepiej. Mój przyjaciel miał chyba
nieco gorszy okres, a kiedy po drugim piwie udało mi się go trochę
pociągnąć za język, westchnął i powiedział:
<br />
— Stary, po prostu każdy kogoś ma, okej? Tony i Nat, ty i Maxie, dwie
kurwa pieprzone parki pierdolące i gruchające sobie do uszu, jak tylko…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ej, wcale nie…</span> — zacząłem już oponować, bo halo, to nieprawda?
<br />
— Kurwa, daruj sobie. Ile razy do ciebie nie zadzwonię to masz tego
blondasa przyklejonego do siebie i świergającego dyrdymały,
trzepoczącego oczami i, no Aussie, nie zrozum mnie źle, zajebiście go
lubię i zajebiście się cieszę, że ci dobrze, ale serio? Nawet ty sobie
kogoś znalazłeś, macie swoje rajskie życie i w ogóle, a ja? Kurwa,
brzmię jak rozgoryczony debil, ale serio.
<br />
Zmarszczyłem brwi, bo to nie była wcale taka cała prawda. Z Maxem było
świetnie, ale sam wiedziałem, że wcale nie idealnie, a Beta… widział
tylko część tego całego obrazka. Nie chciałem mu jednak truć tym teraz
dupy, bo to moje sprawy, moje problemy, nie jego, a jego – one były
przecież też istotne. Więc ucięliśmy sobie długą pogawędkę, przerwaną
przez smski od mojego chłopaka, że oni już wychodzą od Erwina (kto to
jest Erwin? Nieważne), że będą za tyle i tyle, Ian, a o której ty
będziesz, Ian, spotkajmy się przed klubem, okej? Więc namówiłem jakoś
Betę, by poszedł tam ze mną, że będę idealnym skrzydłowym, że pomogę mu
poznać jakąś fajną dupeczkę i w ogóle nawet trochę się chyba rozchmurzył
(pomocą mogły być drinki, które co rusz pojawiały się na naszym stole).
Dotarliśmy pod klub, gdzie już z daleka dostrzegłem pierdolącego o
czymś Maxa z Irwinem.
<br />
— Ooo, Beta! — zdziwił się Max, wybałuszając oczy na mojego przyjaciela zanim jeszcze się ze mną przywitał. — Ty tutaj?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No, namówiłem go, żeby z nami poszedł, bo…</span>
<br />
— Aussie, kurwa, to klub dla ciot.
<br />
Spojrzałem na Betę, potem na Maxa, Irwina i Erica, tych dwóch ostatnich
wybitnie rozbawionych, potem znowu na Maxa, szukając potwierdzenia. I
dostałem je od razu w jego twarzy, westchnąłem i spytałem:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To nie możemy pójść gdzieś indziej? Wiecie, Beta…</span>
<br />
— Gdzie indziej? — Irwin spojrzał na mnie sceptycznie.
<br />
— Spoko — wtrącił się mój przyjaciel. — Nie będę psuł wam planów. Miłego wieczoru. Widzimy się jutro, nie? Nara.
<br />
Beta zasalutował nam i odwrócił się na pięcie, spierdalając stąd
szybciej, niż by mógł, a ja westchnąłem, patrząc za nim. Nie było sensu
go gonić i namawiać, bo już widziałem, że spierdalał właśnie po pizzę na
wynos i grać na pleju do rana, a nic nie było w stanie zmienić jego
decyzji, ale i tak poczułem się głupio.
<br />
— A temu co? — zatroskał się Max, sprytnie wbijając się pod moje ramię i całując mnie na przywitanie. — Wszystko ok?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ta</span> — przytaknąłem, odwracając
wzrok od pleców Bety i odwzajemniłem pocałunek, potem odsuwając się od
mojego chłopaka. Spojrzałem na Irwina i Erica, już przebierających
nogami, chociaż nie było wcale tak zimno i rzuciłem: — <span style="font-weight: bold;">Siema. Gejowski klub, co? To pomysł któregoś z was?</span>
<br />
— Nieee, skąd — odparł Irwin, szczerząc się idiotycznie. — Idziemy?
<br />
Przytaknąłem, mając zamiar ustawić się w kolejce, ale czarnuch kazał nam
iść za sobą. Przywitał się z selekcjonerem i po chwili wchodziliśmy już
do środka, a ja tylko wymieniłem zdziwione spojrzenia z Maxem. Nie było
jednak czasu na gadanie żeby nie stracić ich z oczu, więc podszedłem do
szatni, pozbywając się kurtki i szukając drobnych w kieszeni.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Bejb, masz dola… co ty masz na sobie?</span> — Wybałuszyłem oczy, widząc Maxa, który trzymał swój płaszcz w ręce.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-20, 15:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
był całkiem podekscytowany, po powrocie z pracy od razu zabierając się
na wertowanie szafy w poszukiwaniu ciuchów, które nadawałyby się na taki
wypad. Nie zamierzał jakoś przesadzać, bo przecież już nie był singlem i
nie potrzebował sobie kogoś wyrwać, więc wcale nie musiał kusić
ubiorem, ale mimo wszystko chciał dobrze wyglądać. Bo bez dobrego
wyglądu nie potrafiłby się dobrze bawić.
<br />
W każdym razie, ostatecznie padło na obcisłe spodnie z jasnego jeansu z
wysokim stanem (które cudownie sprawiały, że jego nieistniejący tyłek
stawał się istniejący), a w nie wpuścił częściowo bordową, satynową
koszulę. Do jednego z uszu włożył złoty kolczyk, a na szyję delikatny
łańcuszek i to było tyle w kwestii dodatków. Ale gdy spojrzał na siebie w
lustrze, był całkiem zadowolony z tego, jak wyglądał, dlatego szczerze
zdziwiła go dezaprobująca mina Irwina, gdy pojawił się w progu
apartamentu zaprzyjaźnionego małżeństwa.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co ci nie pasuje?</span> — spytał, marszcząc brwi.
<br />
— Nie wypuszczę cię tak! — stwierdził Irwin, żywo gestykulując ze swoją
charakterystyczną manierą. Chwycił go za nadgarstek i wprowadził do
środka. — Wyglądasz ładnie, ale mój kumpel ma prezentować się
fe-no-me-na-lnie! Musimy cię odpierdolić jak choinkę na święta!
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Eee, Irwin, nie lubię pstrokatości</span> — zaoponował. Zresztą, cholera, wcale nie uważał żeby było cokolwiek złego w tym, co na siebie włożył!
<br />
— Nie, nie, chodzi o <span style="font-style: italic;">zjawiskowość</span>. Chodź, nie mamy wiele czasu!
<br />
I ostatecznie dał się zaciągnąć Irwinowi do jego garderoby (tak, ten koleś miał własną <span style="font-style: italic;">garderobę</span>,
całe pomieszczenie przeznaczone na trzymanie ciuchów) – nie to, żeby
miał jakiekolwiek wyjście. Eric był jeszcze w pracy, a Irwin był już <span style="font-style: italic;">prawie</span> (Max mu jakoś nie wierzył) gotowy do wyjścia. I, kiedy Max w końcu mógł mu się przyjrzeć…
<br />
Irwin miał na sobie crop topa. Crop topa. I, o dziwo… wyglądał naprawdę
nieźle. Niemniej Max był w lekkim szoku, bo samemu prawdopodobnie nigdy
by się nie odważył na taki ubiór. Zresztą, nie sądził żeby mu to w ogóle
pasowało. Ale Irwin, ze swoją pewnością siebie, sprawiał że wcale nie
wyglądało to aż tak kontrowersyjnie. Max podziwiał go za stopień
wyjebania na to, co myślą inni ludzie. Po prostu robił swoje, wyrażał
siebie w taki, a nie inny sposób i to było cudowne.
<br />
Po zabiegach drogiego przyjaciela i nurkowaniu w jego garderobie, Max
został w tych samych spodniach, w których przyszedł, ale poza tym, cóż…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jesteś pewien, że to nie jest trochę, no, przesada?</span>
— mruknął, spoglądając w lustro. Jego drogi kumpel bowiem ubrał go w
czerwony, prześwitujący i obcisły (jakim cudem Irwin się w to mieścił?
Nie, żeby coś, ale Max był jednak drobniejszy) t-shirt. Bardzo obcisły,
przypominał właściwie bardziej siatkę niż pełnoprawne ubranie. Ponadto
wcisnął mu na szyję chokera, a w rozporek wpiął mu kilka złotych
agrafek, bo tak (chociaż musiał przyznać że rzeczywiście wyglądało to
całkiem nieźle). Jego twarz i włosy również nie pozostały nienaruszone –
musnął go rozświetlaczem na szczycie kości policzkowych, a w
zewnętrznych kącikach oczu namalował bardzo delikatną kreskę eyelinerem,
wychodzącą niego poza linię rzęs. Włosy z kolei ułożył w ten cały
„kontrolowany nieład”, który pasował do tego, co ogólnie zrobił z nim
Irwin.
<br />
I, tak, wyglądał dobrze. Nawet zajebiście. Tylko… a, chuj, wyglądał
zajebiście, tak. Irwin, naturalnie, był z siebie bardzo zadowolony, a
podekscytowany Max myślał o tym, jak Ian zareaguje na jego wygląd tego
wieczoru.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jestem bardziej odjebany niż nawet kiedy byłem singlem i chciałem sobie kogoś wyrwać</span> — wyznał ze śmiechem Irwinowi, który tym razem bawił się eyelinerem na swoich powiekach.
<br />
— Słońce, jeszcze mi za to podziękujesz. Zobaczysz — odparł mężczyzna melodyjnie, uśmiechając się w mocno… podejrzany sposób.
<br />
Niedługo potem przyszedł Eric, i Irwin zabrał się za przygotowanie
swojego męża. I wkrótce wybrali się w trójkę pod klub, gdzie mieli
spotkać się z Ianem. I, ku zaskoczeniu wszystkich, Max przyprowadził
sobie towarzystwo. Nie, żeby było w tym coś złego, Max uwielbiał Betę i z
chęcią spędziłby z nim czas, tylko szczerze mówiąc nie sądził, żeby
Beta odnalazł się w klubie gejowskim.
<br />
Och, przecież w końcu nie powiedział Ianowi że wybierają się do takiego klubu.
<br />
W każdym razie, było mu trochę głupio, kiedy Beta odszedł, ale, cóż, niewiele mógł z tym zrobić, gdy mężczyzna podjął decyzję.
<br />
Gdy już byli w środku i Max pozbawił siebie płaszcza, z lekkim
przejęciem czekał na reakcję Iana. I gdy zobaczył to zszokowane
spojrzenie, uśmiechnął się łobuzersko i bez słowa odebrał od swojego
partnera kurtkę, podając ją szatniarzowi wraz ze swoim płaszczem i
płacąc za przechowanie ubrań.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ubrania</span> — odezwał się w końcu. — <span style="font-weight: bold;">Podoba ci się?</span>
<br />
Zlustrował Iana wzrokiem, póki jeszcze nie przeszli do tej części klubu,
w której będzie zdecydowanie ciemniej. W przeciwieństwie do Maxa, nie
wystroił się jakoś specjalnie, ale i bez tego wyglądał niesamowicie
seksownie, w tym tank topie odsłaniającym jego idealne ciało.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-20, 16:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Zagapiłem
się na niego i nie mogłem oderwać wzroku, autentycznie, i nie było w
tym żadnej przesadzonej kurtuazji czy uprzejmości, po prostu…
<br />
Max wyglądał…
<br />
Co on właściwie z sobą zrobił? Nie chciałem wierzyć własnym oczom, ale
zakręciłem się w miejscu, lustrując go uważnym wzrokiem. Nie uśmiechałem
się, a podświadomie rozchyliłem i lekko oblizałem usta, w których nagle
mi zaschło i poczułem ciarki na ciele. Kurwa, czy on zamierzał tak
zostać? Tutaj? W tej niby-koszulce, spod której wystawało to jego
obłędne ciało, z agrafkami mieniącymi się na złoto przy rozporku, z
obrożą na szyi? Chciałem już pytać, czy zamierza coś jeszcze na siebie
założyć, ale koleś od szatni podał mi numerek i uśmiechnął się kpiąco,
widząc sytuację.
<br />
Czy ten stary pederasta myślał, że może sobie z nas kpić?
<br />
Kurwa, oczywiście, że nie wyglądałem nawet w połowie tak dobrze, jak
Max, że to od niego nie można było oderwać wzroku, ale co z tego? To <span style="font-style: italic;">mój</span>
jebany chłopak, który wyglądał jak pieprzone milion dolarów, milion
dolarów, które chciałem mieć przy sobie, bawić się nimi, chwalić, żeby
każda jedna ciota wiedziała, kto tu jest pieprzonym bogaczem.
<br />
Nie odpowiedziałem Maxowi, zamiast tego wsunąłem numerek od kurtek do
kieszeni i przysunąłem się bliżej, nachylając nad moim chłopakiem i
lecąc z nim w ślinę, od razu, bez żadnych wstępów, na środku tego
przejścia, żeby ten pieprzony szatniarz nie rzucał mi takich spojrzeń.
Max był chyba nieco zaskoczony, ale chętnie otworzył usta i oparł dłonie
na moim torsie, zahaczając palcami o moją skórę, wyeksponowaną spod
wydekoltowanego tank topa.
<br />
— Halo, gołąbki! — rzucił rozbawiony czymś Irwin, łapiąc Maxa za nadgarstek. — Chodźcie do środka.
<br />
Max dał się pociągnąć, ale sam złapałem go za drugą rękę, przytrzymując
jeszcze trochę w miejscu. Irwin, zdziwiony oporem mojego chłopaka,
obejrzał się przez ramię i rzucił mi rozbawione spojrzenie, ale puścił
go i tylko kiwnął głową w stronę wejścia. Max uśmiechnął się do mnie
zaczepnie i, nie oswobadzając swojego nadgarstka, ruszył za tym
czarnuchem.
<br />
Środek… wybałuszyłem oczy, widząc coś takiego po raz pierwszy w życiu. I
nie chodziło nawet o klub – wyglądał jak jeden z tysięcy, neony, rury,
podesty, no, może nie w każdym znajdowały się klatki… ale mimo tego, że
przecież od chwili wiedziałem już, że to gejowski bar, poraził mnie
widok dziesiątek facetów wijących się na parkiecie. I Max… kurwa, on
wcale nie odstawał od nich ubiorem. Skóra, siatka, satyna, dekolt, nie
byłem w stanie na szybko znaleźć jednego kolesia, który wyglądałby choć
trochę jak ja, w zwykłych spodniach i podkoszulku czy tiszercie, a
wystarczyła chwila – dosłownie chwila – by przechodzące obok nas pedały
zaczęły już mierzyć mojego chłopaka wzrokiem.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Co tu się…</span> — wybąkałem, stojąc przy Maxie i trzymając go cały czas za ramię, totalnie rozkojarzony.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-20, 23:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Wzrok
Iana, który na sobie nieustannie czuł, czuł jak go pożera w całości,
dodawał mu ogromnej pewności siebie, sprawiając że chyba zaczął
roztaczać wokół siebie aurę podobną do aury Irwina.
<br />
Ale, tak, był zadowolony z tego, że kumpel postanowił zająć się jego wizerunkiem na tę jedną noc.
<br />
I, och, ten pocałunek. Pocałunek, od którego autentycznie zabrakło mu tchu i zmiękły kolana, jak w tych wszystkich romansidłach.
<br />
Mhm, tak, idealnie.
<br />
Max miał okazję już być w podobnym klubie, dlatego widok jaki zastali po
wejściu do wnętrza klubu wcale go aż tak nie zdziwił, natomiast Ian…
Roześmiał się pod nosem, widząc tę zszokowaną i lekko wręcz przerażoną
twarz swojego chłopaka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Czyli mam rozumieć, że to twój pierwszy raz w takim klubie?</span>
— Przystanął na palcach, aby zadać to pytanie Ianowi prosto do ucha.
Max już czuł to znajome dudnienie w głowie, ale tym razem chociaż wziął
ze sobą leki. I niby wzięcie ich powinno wyłączyć go z picia alkoholu,
ale… cóż, Max Stone ostatnimi czasy znajdował się w separacji z
rozsądkiem.
<br />
Rzeczywiście, poczuł na sobie jakieś pojedyncze spojrzenia, ale część z
nich z pewnością skupiał na sobie również Ian. Nawet jeżeli nie wystroił
się tak jak Max, czy Irwin, czy nawet Eric, to nie zmieniało to faktu,
jak atrakcyjnym był mężczyzną. W dodatku eksponował górną część swojego
ciała we wcale nie aż tak mniejszym stopniu niż Max, bo przecież
wystarczyłoby żeby się pochylił, a ten szeroki dekolt już pokazywałby
więcej, niż Max by sobie życzył w tym środowisku.
<br />
— Tak jest, kurwa! Moja królowa! — krzyknął Irwin, gdy pomieszczenie
zaczęło dudnić w rytm utworu Rihanny. Max przewrócił oczami. — Chodźcie,
chodźcie, zobaczycie jakie mamy fajne miejsca.
<br />
Fajne miejsca? W tak zatłoczonym klubie? Wątpił, żeby można było usiąść
gdziekolwiek poza barem, ale z drugiej strony, sam fakt że Irwin z
Ericiem wprowadzili ich do środka bez marnowania czasu na stawanie w
kolejce o czymś już świadczył.
<br />
I rzeczywiście. Max otworzył szeroko usta, orientując się że małżeństwo zaprowadziło ich do specjalnej strefy dla vipów.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Pierdolisz</span> — padło w końcu z
jego ust. Warto przy okazji wspomnieć, że przez całą drogę trzymał
swojego Iana za nadgarstek, żeby nie zgubić go w tej tańczącej masie i
żeby nikt mu go przypadkiem nie porwał. A jego chłopaka zdaje się wciąż w
pełni nie opuściło poprzednie oszołomienie.
<br />
Irwin machnął nonszalancko ręką, rozsiadając się na skórzanej kanapie.
Pociągnął za sobą swojego męża, który automatycznie objął go w pasie.
<br />
— Tak się składa, że znamy się bardzo dobrze z właścicielem klubu. Może
później do nas wpadnie — puścił oczko Maxowi i wskazał ręką na wolne
miejsca siedzące.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-21, 17:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
usiadł na miejscu wskazanym przez Irwina; w końcu puściłem jego
nadgarstek i spojrzałem na pieczątkę na przedramieniu, którą przed
chwilą postawił mi facet, wpuszczający nad do strefy VIP. Uniosłem
sceptycznie brew, patrząc później na tego wybitnie dumnego z siebie
czarnucha.
<br />
Ja pierdolę.
<br />
Nie odjebało mi jeszcze na tyle, by spuszczać się miejscem w loży w
jakimś gejowskim klubie, a pomysł na spędzenie całego wieczoru tutaj
wydał mi się jeszcze bardziej chybiony, niż wcześniej. Zacisnąłem jednak
metaforycznie zęby, widząc błyszczące z podekscytowania oczy Maxa i
powiedziałem tylko:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Idę po coś do picia. Co ci przynieść?</span> — spytałem mojego chłopaka, a potem przeniosłem wzrok na Irwina i jego męża. — <span style="font-weight: bold;">Chcecie też coś?</span>
<br />
— Eric — powiedział tylko krótko Irwin, a rzeczony już, jak na komendę, wstał, rzucając przy tym:
<br />
— Pójdę z tobą.
<br />
Ja pierdolę, co za pantofel, stwierdziłem w myślach, ale powstrzymałem
się, by nie palnąć tego na głos i kiwnąłem Maxowi głową na znak, że
przyjąłem jego zamówienia, a potem razem z Ericiem skierowałem się do
baru. Postaliśmy trochę w kolejce, a ja w międzyczasie dowiedziałem się,
że właściciel klubu był jakimś ich ziomkiem, a oni tutaj stałymi
bywalcami. No i w porządku, każdy ma jakieś swoje upodobania, nie,
wróciłem z piwem (wydało mi się najbezpieczniejsze) i drinkiem Maxa do
naszej loży, tylko po to, by odkryć, że ta dwójka już przygruchała sobie
jakiegoś trzeciego typa.
<br />
Pedał siedział obok mojego chłopaka, wgapiając się w niego jak w
obrazek, kurwa, nie ma się czemu dziwić, ale, chyba go mocno pojebało.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Twój drink</span> — mruknąłem, stając przed Maxem i zasłaniając mu swoim ciałem tego pedała. Blondas podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się.
<br />
— O, dzięki — powiedział, odbierając ode mnie drinka i wskazał mi na tego pedała za mną. — Ian, to Gidon, kumpel Irwina i Erica.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Siema. Ian</span> — mruknąłem, zerkając na niego przez ramię i nawet nie wyciągając ręki. — <span style="font-weight: bold;">Posuniesz się?</span> — Spojrzałem znacząco na Maxa.
<br />
Mogłem usiąść po jego drugiej stronie, ale może chciałem kurwa tutaj,
pomiędzy naszym nowym kolegą, a Maxem, co, nie mogłem? Zza pleców
usłyszałem tylko wkurwiające szczebiotanie Irwina, że <span style="font-style: italic;">och, Eric, dziubasku, dziękuję, bla bla bla</span>.
<br />
Ja pierdolę. To będzie długi wieczór.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-21, 19:58<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Ha, widzisz! Mówiłem ci, że będzie zachwycony! — odezwał się widocznie
zadowolony z siebie Irwin, gdy ich partnerzy odeszli w stronę baru.
<br />
Max uśmiechał się, wodząc wzrokiem za oddalającą się sylwetką swojego
chłopaka. Po dłuższej pauzie leniwie zwrócił się do przyjaciela.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mhm.</span> — Skinął głową. Ta kanapa
była naprawdę wygodna, jakby specjalnie zaprojektowana z myślą o
bolących tyłkach tych, którzy preferowali być na dole.
<br />
— Dlatego, Maxie, musisz się mnie zawsz…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie mów tak do mnie.</span> — Max spojrzał na Irwina twardo, nagle poważniejąc.
<br />
— Co? — Mężczyzna uniósł brew w zdziwieniu. — Przecież Ian tak na ciebie mówi?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak, <span style="font-style: italic;">on</span> tak. Ale ty nie możesz</span> — odparł, uśmiechając się słodko i w mgnieniu oka wracając do poprzedniej leniwej wesołości.
<br />
Podczas gdy Ian z Ericiem czekali na drinki, Irwin opowiadał Maxowi o
znajomości swojej i Erica z właścicielem klubu, a w międzyczasie dosiadł
się do nich inny kumpel małżeństwa. Konkretnie usadził się przy Maxie,
najpierw niezbyt subtelnie obrzucając jego prawie że całkowicie obnażoną
klatkę piersiową wzrokiem. Ech, no cóż, facet i tak nie miał szans, a
Max ponadto nie poświęcił nawet chwili na to by zlustrować go wzrokiem i
ocenić jego atrakcyjność. Tym bardziej, że wkrótce potem pojawił się
Ian z jego Daiquiri (po Nowym Orleanie jakoś bardziej polubił ten
drink). Uśmiechnął się pod nosem, widząc minę swojego chłopaka, która
wyrażała co najmniej niezadowolenie obecnością innego faceta obok Maxa.
Ach, jego kochany Ian. Ian Nie-Jestem-Zazdrosny Monaghan, jedyny w swoim
rodzaju.
<br />
Łaskawie się przesunął, wpuszczając Iana między siebie a Gidona i zaraz
poczuł posesywne ramię owijające się wokół niego. Jak uroczo. Uniósł
swojego drinka do ust i upił pierwszy łyk, rozkoszując się fuzją
słodkiego i lekko kwaśnego smaku. W Nowym Orleanie Daiquiri było
niewątpliwie lepiej serwowane, ale to tutaj wcale nie było aż takie złe.
<br />
Erwin (bo tak już sobie zaczął nazywać te papużki-nierozłączki) byli
zajęci słodkim szczerbiotaniem, a Max oparł się bardziej na Ianie, wciąż
z kieliszkiem w dłoni.
<br />
— Też sobie coś zamówię — mruknął Gidon, czując się wyraźnie zniechęcony
i jakby nie na miejscu. Bo, rzeczywiście, biedak stał się piątym kołem u
wozu. — Idziecie później na parkiet? — spytał jeszcze, gdy się już
podniósł z miejsca.
<br />
— Tak, koniecznie! — entuzjastycznie wykrzyknął Irwin, a Eric wtórował mu trochę ciszej.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ja też, ja też!</span> — dodał radośnie Max i spojrzał na Iana, po czym się poprawił: — <span style="font-weight: bold;"><span style="font-style: italic;">My</span> też. Prawda, Ian? Prawdaaaa?</span>
— zatrzepotał rzęsami. O nie, tym razem nie zamierzał mu odpuścić
wspólnego tańca. Zresztą… Ian nie puściłby go samego w tłum spoconych,
napalonych gejów, prawda?
<br />
— Oooo, kogo my tu mamy! Chodźcie do nas! — Irwin pomachał do
zmieszającej do sąsiedniego boksu trójce mężczyzn. Dwójka dosyć
umięśniona, z czego jeden z nich wyraźnie szedł w styl „samca alfa”,
drugi był bardziej metroseksualny, a trzeci – szczupły prawie jak Max –
wyglądał bardziej jak typowy „twink”.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Czy wy tutaj znacie wszystkich?</span> — Max zmarszczył brwi.
<br />
— Prawie. — Eric puścił do nich oczko i pocałował Irwina w policzek.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-21, 21:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Objąłem
Maxa za szyję, pozwalając by ramię zawisło mi nad jego torsem; musiał
przysunąć się do mnie bliżej, ale lepiej żeby nie miał z tym żadnego
problemu.
<br />
Odprowadziłem wzrokiem tego całego Gidona, patrzcie skurwysyna –
zobaczył, że tu jestem i od razu spierdalał w podskokach, jebany cwel,
trzeba mieć tupet, by tak bezczelnie zasadzać się na kogokolwiek.
Uniosłem kufel do ust i pociągnąłem sążnego łyka; zakrztusiłem się,
słysząc propozycję tańczenia.
<br />
Nie, może i wypiłem kilka drinków z Betą, ale tak pijany to jeszcze nie byłem.
<br />
Ale Max zaczął trzepotać rzęsami, spojrzałem więc na niego i rzuciłem:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Myślałem, że mieliśmy się dziś spotkać z Irwinem i Ericiem, wiesz, spędzić czas, pogadać, a to trochę niemożliwe tam</span> — powiedziałem, wskazując głową na parkiet.
<br />
— Spokojnie, noc jest jeszcze długa! — Irwin puścił mi oczko z drugiej
kanapy, gdzie już wyciągał szyję żeby sprowadzić tu kolejnych pedałów. —
Starczy czasu na wszystkie atrakcje — dodał, gapiąc się na mnie z
dziwną miną, a ja naprawdę, naprawdę nie kumałem, o co chodzi temu
czarnuchowi.
<br />
Ale nie zamierzałem dociekać, zamiast tego podniosłem wzrok na kolejnych
samców przysiadających się do naszego niewielkiego stolika.
<br />
Kurwa. Będę potrzebował czegoś więcej, niż piwo, jeśli mam tu nie ochujać.
<br />
Zmierzyłem wzrokiem całą trójkę, która przedstawiała się nam. Lewym
ramieniem obejmowałem Maxa, więc prawe miałem niby wolne, ale już kiedy
przyszła nasza pora na odezwanie się, wtrąciłem się jeszcze przed
blondasem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian. A to Max</span> — powiedziałem,
nie ruszając się o krok. Nie miałbym nic przeciwko zbiciu z nimi graby,
ale coś wydawało mi się, że na grabie z Maxem się to nie skończy, więc
lepiej już siedźmy na miejscu. Chłopaki rozsiedli się, coś tam gadając o
bzdurach, nie za bardzo się przysłuchiwałem, zajęty piwem, a gdy minęła
już chwila zwróciłem się bezpośrednio do mojego chłopaka: — <span style="font-weight: bold;">Idę do baru po coś mocniejszego. Chcesz coś jeszcze, czy na razie w porządku? </span>
<br />
Max miał jeszcze właściwie całe Daiquiri, więc tylko musnąłem jego usta swoimi i znowu udałem się na wycieczkę.
<br />
Coś czuję, że to będzie dla mnie częsta droga tego wieczoru.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-21, 23:32<br />
<hr />
<span class="postbody">I
znowu mu zwiał chłopak, i znowu musiał go odprowadzać spojrzeniem, tym
razem z ustami lekko wygiętymi w podkówkę, co zauważył siedzący
naprzeciw Robert, czyli ten lekko metroseksualny, opalony i umięśniony
koleś, który z kolei patrzył się na Maxa z rozbawieniem.
<br />
— Spokojnie, mały, poszedł tylko po chlanie, nie ucieknie ci —
powiedział głosem, który brzmiał dosyć kpiąco i wyzywająco zarazem, a
Max zmrużył oczy, nic nie odpowiadając. <span style="font-style: italic;">Mały?</span>
<br />
Ta trójka… miał co do nich mieszane uczucia. Zwłaszcza do tego blondyna, który właśnie nazwał go <span style="font-style: italic;">małym</span>. Cholerny gnojek. Gdyby tylko Ian to usłyszał…
<br />
Natomiast z pozostałymi rozmawiało się całkiem okej. Najszczuplejszy z
nich, Milky (wolał nie wnikać skąd taka ksywa) był wyraźnie wycofany i
rozglądał się niepewnym wzrokiem po półmroku panującym w klubie,
rozświetlanym nielicznymi neonowymi światłami, laserami i kilkoma
lampami nad stolikami i barem. Biorąc jednak po uwagę wielkość całego
pomieszczenia, to nie wystarczyło żeby odpowiednio je rozświetlić – Max
jednak (prawdopodobnie słusznie) zakładał, że był to świadomy zabieg. W
końcu był to przecież klub.
<br />
Wyłączył się na moment z rozmowy, żeby porozglądać się po klubie, w
którym był przecież pierwszy raz. Był spory. Ale zatłoczony – głównie
przez mężczyzn (i osoby, które zapewne tylko wyglądały męsko). Pełno
potu, ścisku, nagich klat, a w powietrzu unosił się ten specyficzny
zapach wzywający do grzechu.
<br />
Podążał wzrokiem za wędrującymi słupami światła, zatrzymując się na
kilku podestach na które wchodzili tancerze wijący się w rytm muzyki w
bardzo, bardzo skąpym odzieniu. Wszystkie cztery obecnie były zajęte – i
niezależnie od preferencji, każdy mógł zawiesić wzrok na kimś, kto by
wpisywał się w jego gusta.
<br />
— …zapuściliśmy sobie z Kevem po Molly, wiesz, na rozkręcenie zabawy.
Jak chcecie, to możemy wam też skołować, przy darkroomie jest taki
ziomek…
<br />
Ach, to by wiele tłumaczyło. Max skrzywił się. Nawet, jeżeli by go
kusiło (a niezbyt kusiło, czuł się dobrze z samym alkoholem), to
mieszanie narkotyków z jego tabletkami mogło się różnie skończyć, a Max
jednak wolałby nie dostać jakiejś zapaści. Irwin z Ericiem też wydawali
się średnio zainteresowani, na szczęście, no i miał nadzieję że i Ian
nie wpadnie na taki pomysł, żeby zarzucić sobie coś innego od alkoholu.
<br />
Nie, żeby uważał to za coś złego… właściwie, to miał niejasny stosunek
co do wszystkich narkotyków poza marihuaną. I czuł się niepewnie w
towarzystwie mocno naćpanych osób, jak na przykład tego całego Roberta.
<br />
Ian w końcu powrócił, a Max w tym czasie zdołał już opróżnić swój
kieliszek z nudów. Starzy znajomi wymieniali się plotkami ze środowiska,
w którym Max nie przebywał, dlatego nie wcinał się do rozmowy i tulił
się do Iana. Czuł już miłe działanie alkoholu, które wraz z atmosferą
panującą w klubie sprawiało, że i Max chciał wpełznąć na Iana i obdarzyć
go gejowską miłością. Żeby się przypadkiem nie zapatrzył na tego
chudego, wydepilowanego latynoskiego tancerza który wywijał swoim
ładnym, zaokrąglonym tyłkiem do Kylie Minogue. Albo na Milky’ego,
kuszącego swoimi rudymi loczkami.
<br />
— Skarbie, idziemy tańczyć — oznajmił autorytarnie Irwin, ciągnął za sobą swojego męża. — A wy macie do nas zaraz dołączyć.
<br />
Max prychnął. Dołączą, owszem, ale wtedy kiedy będą chcieli.
<br />
Póki co Max cierpiał na brak alkoholu, co było cierpieniem bardzo tragicznym.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Idę do baru</span> — mruknął,
wyplątując się z objęcia Iana. I dopiero wówczas zauważył, że prawie
siedział mu na udzie. Podniósł się, niby to nieświadomie a jednak celowo
świecąc swoim opiętym jeansami tyłkiem przed twarzą swojego chłopaka i
powoli, lekko kręcąc biodrami, udał się w stronę baru, zbierając po
drodze kolejne spojrzenia.
<br />
Miał ochotę na coś mocniejszego i liczył na to, że drag queen stojąca za kontuarem pomoże mu w dobraniu odpowiedniego napoju.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-22, 01:29<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
niby nie chciał ode mnie drinka, ale już, tu, proszę bardzo, wypił
swojego i zasuwał po kolejnego. Nie widziałem go cały dzień, a w tym
momencie patrzyło na niego zdecydowanie więcej pedałów, niż mógłbym
chcieć. Zagapiłem się na niego jak idiota, nieświadomie rozchylając
lekko wargi. W ustach czułem ostry smak wódki, mój szalony drink, wódka,
wódka, wódka, tonik, lód, cytryna, niewiele myśląc, podniosłem się w
ślad za Maxem, bo niewiele miałem do roboty z tą trójką pedałów, z którą
nagle siedziałem.
<br />
Mój blondas stał już przy barze, oczywiście, że bez żadnej kolejki, nie
to, że ja sam musiałem odstać tu swoje, skąd. Wyłowiłem go wzrokiem, a
obok już stał jakiś wysoki szczupak, nachylając się w stronę Maxa. Mój
chłopak go ignorował, gadając coś do drag queen, ale spiąłem się w
miejscu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wybrałeś już drinka? </span>— spytałem, stając za Maxem i nachylając się nad jego uchem.
<br />
Szczupak z prawej rzucił na mnie okiem i zamachał kartą przed swoim nosem.
<br />
— Ja zapłacę — powiedział, niby do tej drag, ale patrząc się na mnie i
no kurwa nie, nie wierzyłem, ja pierdolę, naprawdę. Naprawdę wystarczy
spuścić go z oka na dwie minuty i już, raz ten cały Gidon, teraz kurwa
Szczupak, zacisnąłem pięści.
<br />
Już miałem otwierać gębę żeby powiedzieć, że nie, że chyba sobie żartuje, ale ubiegł mnie mój własny chłopak.
<br />
— Nie, dziękuję — powiedział krótko, choć miło i, kurwa. Z jednej strony
byłem zadowolony, z drugiej niemożebnie irytował mnie ten uśmiech,
który Max zasadził do Szczupaka, no bo, kurwa, no. Czułem jakąś
irracjonalną zawiść, i sam siebie wyzywałem w myślach, że wkurwia mnie
Max <span style="font-style: italic;">uśmiechający się</span> do innych typów, ale chyba już zdrowo mi odjebywało.
<br />
Ułożyłem dłoń na talii Maxa, a blondas odwrócił się przez ramię i
zatrzepotał rzęsami. Wsuwał rękę do kieszeni swoich spodni po portfel,
ale ubiegłem go, kładąc kilka dolarów na ladę.
<br />
Miałem wrażenie, że ochujałem.
<br />
Max wymienił jeszcze kilka durno-słówek z barmanem, barmanką, jeden
pies, odparł też coś do Szczupaka, który go zagadywał, ale zaraz wycofał
się spod baru. Przytrzymałem go wciąż w tym samym miejscu, za talię,
teraz stojącego naprzeciw mnie, i nachyliłem się nad nim tak, by pośród
zgiełku dosłyszał, co miałem mu powiedzieć.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Mam ci założyć smycz, żebyś się mi nie zgubił?</span> — spytałem, wbijając w niego wzrok.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-22, 02:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Uparcie
ignorował mężczyznę stojącego obok niego przy barze. Naprawdę uparcie i
spokojnie, mimo iż mężczyzna specjalnie obrócił się w jego stronę,
wwiercając w niego spojrzenie. Nie dziwiło go to wcale. Nie, nie był to
bynajmniej wyraz próżności, ale prawdopodobnie większość bywalców tego
klubu przychodziła tam nie tylko po to, żeby zatańczyć, napić się i po
prostu dobrze się bawić, ale także z pewną konkretną nadzieją, której
wyrazem było właśnie to że obcy koleś lustrował go wzrokiem jak mięso.
Był w końcu przy tym barze sam, ubrany jak ubrany, koleś mógł wypatrzeć w
nim swoją szansę na wycieczkę do czyjegoś mieszkania, albo do hotelu,
albo w razie ogromnego zniecierpliwienia do darkroomu.
<br />
Cóż, biedaka miało spotkać rozczarowanie. Max jednak, nie chcąc być zbyt
okrutnym, przyjął strategię polegającą na olewaniu gościa, rozmawiając
cały czas z barmanką o drinkach. Liczył na to, że ten załapie brak
zainteresowania ze strony Maxa.
<br />
W jakimś stopniu to łechtało jego ego, owszem, ale Max najbardziej
uwielbiał być adorowany przez jedną, konkretną osobę, cała reszta świata
mogłaby dla niego w tym kontekście nie istnieć. Więc jeżeli swoją
stylizacją sprawiał wrażenie na jakimś losowym facecie – w porządku,
akceptował to jako efekt uboczny, jednakże to spojrzenie Iana liczyło
się dla niego najbardziej.
<br />
A skoro o wilku mowa, to poczuł gorący oddech tegoż wilka na swojej
skórze, gdy ten zadał mu pytanie. Uśmiechnął się i obrócił lekko głowę, a
potem skinął na barmankę, która właśnie wklepywała jego zamówienie na
kasę. Wybrał sobie drink o swojsko brzmiącej nazwie „Los Angeles”, który
opierał się na czystej wódce, wódce grejpfrutowej, likierze
pomarańczowym i mieszanką słodszych soków.
<br />
No i już, już, nieznajomy postanowił zadziałać, chyba uznając Iana po prostu za <span style="font-style: italic;">kolegę</span>
Maxa, a nie jego partnera w związku jak najbardziej monogamicznym (a
przynajmniej Max chciał wierzyć w dobre intencje tego mężczyzny). Więc
mu podziękował, nie widział sensu w byciu niemiłym, więc nawet posłał mu
uśmiech, który może i był przyjazny, ale i miał wyrażać znajomemu
przekaz o wycofaniu się.
<br />
Pocałował Iana w policzek w podziękowaniu za drinka, za którego mógł w
końcu samemu zapłacić, ale chyba jakaś męska duma kazała Ianowi wyjąć
swój portfel. No nic, niech mu będzie.
<br />
Już miał swojego drinka w dłoni i zamierzał odejść od baru, ale
zatrzymał go Ian. Nie tylko jego objęcie w talii Maxa, ale przede
wszystkim to intensywne spojrzenie, od którego po ciele blondyna zaczęły
przebiegać dreszcze.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A zgubiłem się?</span> — spytał, niewinnie przekręcając głowę w bok. — <span style="font-weight: bold;">Przecież powiedziałem ci gdzie idę, prawda? Nie bądź głupiutki, Ian</span>
— wyszeptał, zbliżając się do swojego chłopaka jeszcze bardziej – na
tyle, że ich wargi spotkały się w krótkim, nie w pełni
satysfakcjonującym pocałunku, którego Max nie pozwolił przedłużyć,
ruszając w stronę ich miejsc i przy okazji popijając swojego drinka.
Ach, przepyszny.
<br />
Był w naprawdę dobrym humorze, idąc wśród ludzi, którzy posyłali mu
czasami niedwuznaczne spojrzenia – bez świadomości, że poza patrzeniem
nie mogli niczego, niczego z nim zrobić, tylko marzyć o dotknięciu go. A
za sobą miał swojego chłopaka, nad którym też w tym momencie czuł jakiś
dziwny rodzaj władzy.
<br />
I spodnie, które podnosiły mu tyłek. To było w tym wszystkim najważniejsze, oczywiście.
<br />
Czuł się zaskakująco w swoim żywiole, mimo tego iż głośna muzyka męcząco
obijała mu się po czaszce. I, właściwie, nie mógł się doczekać wyjścia
na parkiet, ale najpierw zamierzał opróżnić drinka. Nie ufał tamtej
trójce i wolałby żeby nikt mu nie wrzucił do drinka MDMA czy innego
świństwa.
<br />
I kiedy dotarli do swoich miejsc, Milky już obściskiwał się z Kevinem, a Max obdarzył ich dezaprobującym spojrzeniem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie umiecie trafić do darkroomu?</span> — zapytał kpiąco, a Robert łypnął na niego wzrokiem, który najekonomiczniej będzie opisać jako dziwny.
<br />
— A może wy dacie nam lepszy pokaz, hm? — zaproponował. I Max właściwie
nie miał nic przeciwko przyjęciu wyzwania, w końcu ta dawka alkoholu
którą przyjął już wystarczająco go ośmieliła (a i tak w tych warunkach
chyba nie potrzebował specjalnego ośmielenia…), zatem odłożył szklankę z
drinkiem i obrócił się do Iana, patrząc na niego z błyskiem w oku.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co ty na to, Ian?</span> — wymruczał,
opierając dłonie na jego klatce piersiowej. Popchnął go delikatnie na
kanapę i usiadł okrakiem na jego kolanach, bezpardonowo wpijając się w
czekające na niego wargi.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-22, 16:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Usłyszałem
słowa Maxa i przebiegły mnie dreszcze, sprawiające, że włoski na ciele
zjeżyły się mi i tylko bardziej wwierciłem wzrok w mojego chłopaka.
Boże, co za słodki skurwiel, ach, nie mogłem tego pojąć, co się właśnie
działo, że tak na mnie działał, niemożliwie, tak bardzo, jak chyba
jeszcze nigdy, a przynajmniej nie ostatnio. Pamiętam, jak leciałem z
wywalonym jęzorem by tylko zobaczyć go po święcie dziękczynienia, ale
to, tutaj… ach, czułem się jak w jakimś teatrze, nierealnie, bardzo
surrealistycznie, trochę nie jak ja, ale jak ja jeszcze bardziej, niż
normalnie. Max był… tak kuszący, tak zaczepny, jak jakaś prowokacyjna
dziwka, moja absolutnie, prywatna kurewka, która kręciła przede mną
tyłkiem i posyłała tysiące uśmiechów.
<br />
I już, już miałem jego usta, już miałem ich posmakować, kiedy odsunął
się, przypadkiem przesuwając ręką po mojej piersi, akurat nagiej, gdy
nachylałem się nad tym blondasem. Wciągnąłem ze świstem powietrze,
powstrzymując się siłą, by się na niego nie rzucić, nie złapać go w
pasie i nie wsadzić mu języka w gardło tutaj, teraz, w tym momencie,
gdyby tylko wymsknął się mi spod dłoni. Ruszyłem za nim, trzymając dłoń
na talii tego gnojka, a gdy tylko wydostaliśmy się sprzed baru, objąłem
go w pasie. Czułem się jak kogut, wyprostowany, sztywny, ale czułem
irracjonalną potrzebę by każdy jeden pedał widział, z kim Max tutaj
przyszedł.
<br />
Nie wiedziałem, gdzie mnie prowadził, ale właściwie było mi wszystko
obojętne. Zachowywałem się jak prawdziwy debil, absolutnie zdawałem
sobie z tego sprawę, nie myślcie, że nie, po prostu… dobra, chuj w to,
nie było żadnego po prostu. Byłem debilem, totalnym, ale w żadnym
wypadku nie miałem zamiaru go puszczać. Jeszcze by wpadł w inne ręce.
<br />
Nie to, że mu nie ufałem… bo ufałem całkowicie, ale chyba zdrowy
rozsądek przyćmiły mi te zwisające jęzory napalonych na mojego chłopaka
pedałów.
<br />
Po moim trupie.
<br />
Po moim, kurwa, trupie.
<br />
Sadziłem się, oczywiście, że się sadziłem, groźnym spojrzeniem
przepędzając wszystkie te wlepione w niego oczy, bo zawieszali na nim
wzrok, mierząc go w tę i z powrotem, kurwa, bardzo dobrze, patrzcie,
patrzcie też na to, kto tu stoi i idzie obok, gotów się zaszczekać, jak
ktoś podejdzie pogłaskać jego sukę. Czułem się jak na jakimś, nie wiem,
ringu, musiałem mieć oczy dookoła głowy, bo absolutnie nie wiedziałem, z
której strony trzeba będzie reagować. Podświadomie napinałem mięśnie,
gotowy do skoku.
<br />
Jednym uchem wpadało mi to, co gadały te pedałki, nawet nie zaszczyciłem
spojrzeniem tej obmacującej się parki, kiedy poczułem jak Max obraca
się w moim objęciu i popycha mnie stanowczo na kanapę. Upadłem, cudem
unikając rozlania mojego drinka (duże słowo) i zaraz poczułem ten słodki
ciężar na nogach; zanim zdążyłem się zorientować, Max już wpijał się w
moje wargi.
<br />
Odpowiedziałem automatycznie, bezwiednie, rozchylając usta i oddając
pocałunek, ale gdy dotarło do mnie, co się dzieje, po omacku odstawiłem
drinka na stolik i podsunąłem się w miejscu. Albo chciałem, bo przez
moją nieuwagę, Max oparł dłonie po obu stronach mojej głowy i właśnie
atakował mnie pocałunkami, w ten absurdalnie słodki, prawie że
dominujący sposób. Podekscytowałem się, mrucząc z niezadowoleniem i
chciałem nieco zmienić pozycję, ale mi nie pozwolił, przesuwając się na
kolanach tylko bliżej mnie, coraz bardziej napierając na mój tors.
<br />
— Grzeczny piesek. Siad — wyszeptał, pomiędzy kolejnymi, coraz bardziej
prędkimi pocałunkami, gdy ja sam złapałem go mocno w pasie, tam, gdzie
kończyły się jego spodnie i zaczynała ta imitacja koszulki. Warknąłem,
jak na podrzędnego kundla przystało, przesuwając rękę i na oślep
szukając jego głowy.
<br />
Wsunąłem dłoń we włosy Maxa, nieznacznie szarpiąc; ugryzł mnie w wargę,
ale został w tej samej pozycji, więc zsunąłem rękę niżej, sięgając jego
karku. I miałem to; pisnął, podskoczył w miejscu i rzuciłem mu
wyzywające spojrzenie, nie szczędząc ni sekundy, wpijając się w jego
szyję. Max westchnął, ułożył dłonie na mojej klatce piersiowej i
odchylił głowę, wyginając się i prężąc, podczas gdy ja w końcu mogłem go
porządnie oznaczyć.
<br />
Już miał na szyi obrożę. Teraz jeszcze adresówka.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-22, 20:06<br />
<hr />
<span class="postbody">O,
tak. Ian szybko załapał o co chodzi. I Max był bardzo, bardzo
zadowolony ze swojego kundelka. Dlatego postanowił mu to wynagrodzić,
obściskując się z nim tak, by nie tylko zrobić <span style="font-style: italic;">show</span>
(co niewątpliwie mu się udawało), ale także by jego mężczyzna był
usatysfakcjonowany. Dlatego, jakże łaskawie, pozwolił mu się chwilkę
pobawić, się <span style="font-style: italic;">oznaczyć</span>. I,
cholera, sam się nakręcił niesamowicie mocno. Był o krok od tego, żeby
zaciągnąć Iana gdzieś, gdziekolwiek, do kibla, do tego całego darkroomu,
albo po prostu pozwolić Ianowi wypieprzyć go na miejscu. Minęło sporo
czasu, odkąd uprawiali ostrzejszy seks, a w tym momencie Max miał ochotę
właśnie na to, na popuszczenie wszelkiej kontroli, na dziki, zwierzęcy
seks. Uwielbiał to, kiedy Ian był czuły i o niego dbał, naprawdę, seks z
Ianem <span style="font-style: italic;">zawsze</span> był świetny. Jego
masochistyczna dusza jednak tęskniła za byciem potraktowanym jak
prywatna suka Iana. Och, tak, Ian mógłby go wziąć szybko, mocno, bez
przygotowania, oooch…
<br />
Ale nie. Max jeszcze nie pobawił się wystarczająco. A szkoda byłoby tak wcześnie kończyć tę noc, czyż nie?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Stop</span> — wyjęczał i odsunął od
siebie przyssane do jego skóry usta Iana. Gdzieś tam z tyłu słyszał
gwizdy i obleśny rechot, ale w tym momencie miał to gdzieś. — <span style="font-weight: bold;">Teaser przypadł ci do gustu?</span>
— spytał i – nie mogąc się powstrzymać – otarł się o krocze Iana. Jego
drogi partner był ewidentnie i wyczuwalnie podniecony, i nie był w tym
wcale osamotniony. Dlatego naprawdę wymagało to od Maxa ogromnych
pokładów silnej woli, żeby się od niego odsunąć. Wiedział jednak, że
warto. Warto odłożyć grzeszną przyjemność, żeby później smakowała
jeszcze lepiej.
<br />
— Teaser? — wychrypiał zdezorientowany Ian, i – chyba odruchowo –
próbował ponownie przyssać się do Maxa, ale o nie, drogi Ianie, już
skończył się twój czas.
<br />
Max próbował zejść z kolan Iana, ale ten uparcie trzymał go w miejscu, na co blondyn zareagował śmiechem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak, teaser. Przystawka. A jak będziesz grzeczny, to niewykluczone, że dostaniesz całość. Tylko do twojej dyspozycji.</span>
— Ostatnie zdanie już wyszeptał niskim głosem wprost do ucha
ukochanego. Odsuwając się ponownie, zabłysnął lubieżnym uśmiechem.
<br />
I skoro Ianowi tak zależało na tym, by Max został na jego kolanach, to
został. Tylko przekręcił się, opierając się tym razem plecami o jego
tors i sięgnął po swojego drinka. Zamierzał po wypiciu alkoholu w końcu
wyciągnąć Iana do tańca i pomęczyć go jeszcze bardziej. Miał taką
sadystyczną ochotę doprowadzenia swojego chłopaka do jego granic.
Wiedział, że ma tę moc, że on sam, samodzielnie, mógł sprawić że ten
mężczyzna oszaleje z podniecenia.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-22, 23:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Oczy
zaszły mi już mgłą pożądania, gdy wpijałem się w szyję Maxa, śliniąc go
i przygryzając; chwyciłem w zęby tę śmieszną pseudo obrożę, którą
założył sobie na szyję i warknąłem, ciągnąc lekko, jakbym chciał się jej
pozbyć. Ale to było na nic, wróciłem do obsypywania jego szyi
pocałunkami i westchnąłem, gdy otarł się o moje pobudzone krocze.
<br />
I… zaraz, co?
<br />
Spojrzałem na niego ze zdezorientowaniem, przysuwając się jeszcze raz do
jego żuchwy, ale Max powstrzymał mnie, opierając się otwartymi dłońmi o
moją klatkę piersiową.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Grzeczny? </span>— powtórzyłem za nim,
błądząc rękoma po jego talii i okolicach, złapałem go za biodro. Mój
głos był niski i jakiś dziwnie ochrypły, a ja sam kręciłem się w miejscu
z ekscytacji. — <span style="font-weight: bold;">Czy ty się za bardzo nie rozpędziłeś?</span>
— spytałem, mierząc go uważnym wzrokiem – co za pyszny gnojek, ach!
Wystarczy wpuścić go do tego klubu dla pedałów, raju dla tych wszystkich
kolesi, którzy ślinią się na mojego chłopaka, i już?
<br />
Nie puściłem go, nie pozwoliłem mu zejść, ale przekręcił się na moim
udzie, opierając bokiem o pierś. Sięgnął po swojego drinka i sam
zarzucił mi od niechcenia ramię za szyję, drażniąc bark paznokciami i
sugestywnie wysunął szyję w bok, więc nachyliłem się, by musnąć ją
ustami.
<br />
Nawet nie zauważyłem, kiedy to się stało, ale oto, proszę bardzo. Ja i
mój chłopak, siedzący w barze, czy tam klubie, obściskujący się jak para
frajerów. To był pierwszy raz, gdy w miejscu publicznym pozwalaliśmy
sobie na takie rzeczy, ale ani myślałem go teraz puścić.
<br />
Coś tam chwilę gadaliśmy, sami, czy z tą trójką, kiedy wrócił do nas Irwin.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Już się wytańczyłeś?</span> —
spytałem, zerkając na niego przelotnie, gdy kręcił dupą i tym odkrytym
brzuchem przed naszymi oczami. Nie było na co patrzeć, więc wsunąłem nos
w głowę Maxa, wdychając zapach jego (naszego) szamponu i poprawiłem
rękę, która, zorientowałem się, znajdowała się na jego udzie.
<br />
— Już? W życiu — parsknął Irwin. — Ale potrzebuję alkoholu.
<br />
I już, nie trzeba było zadawać pytania, gdzie jest Eric, bo było
wiadome, że ten pantofel już robi wszystko, by tylko przynieść drinka
swojemu mężowi. Słowo daję, nie rozumiałem, jak ten koleś może to
znosić.
<br />
— A co tu się działo pod naszą nieobecność? — spytał Irwin, rozglądając
się, to po mnie i Maxie, to po tej trójce, uśmiechając się jak debil.
<br />
— A, wiesz… poznajemy nowych kolegów — rzucił, nie wiem czemu, ale z
durnym uśmiechem, jeden z tych bezimiennych pedałów, a potem skomentował
jeszcze: — Zabawni są.
<br />
— Wiem.
<br />
Uniosłem sceptycznie brew, słysząc tę wymianę zdań i widząc durne wyrazy
twarzy tych pedałów (mam wrażenie, że potrzebuję, nawet w myślach,
synonimów, ech), ale ponieważ akurat podnosiłem swojego drinka do ust,
nie skomentowałem tego w żaden sposób. Eric chwilę później przylazł i
posiedzieliśmy trochę, gadając o niczym szczególnym, kiedy Irwin
podniósł ten swój czarny tyłek.
<br />
— Eric, idziemy na parkiet — poinformował go.
<br />
Max odwrócił do mnie głowę.
<br />
— Ian? — spytał, a ja spojrzałem na niego z politowaniem.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Bejb </span>— mruknąłem, miziając go po udzie. — <span style="font-weight: bold;">Serio… daj spokój.</span>
<br />
— Max, chodź z nami!
<br />
— Ja idę — zadecydował, ku mojemu zadziwieniu, mój chłopak, zeskakując z
mojego uda szybciej, niż zdążyłbym go złapać i przytrzymać. Nachylił
się nade mną i, zawisnąwszy bardzo blisko, tak, że nasze wargi stykały
się, gdy mówił, dodał: — Jak chcesz to sobie tu zostań.
<br />
I polazł.
<br />
A ja, jak ten pies na smyczy, za nim.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-23, 00:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
rozumiał o chuj chodziło temu jego drogiemu kumplowi, który się prężył i
wypinał przed całym towarzystwem (w tym również przed <span style="font-style: italic;">jego</span>
Ianem, na szczęście zajmującym się jego szyją zamiast gapienia się na
tyłek Irwina), ale musiał z nim poważnie porozmawiać przy najbliżej
okazji. Bo mu się to bardzo, bardzo nie podobało.
<br />
Jednakże nie okazywał swojego wkurzenia, w końcu nie dostał jeszcze
wyraźnego powodu do uruchomienia się. Zamiast tego zaangażował się w
rozmowę, upijając drinka aż do opróżnienia szklanki i wiercąc się na
kolanach Iana. Był taki podekscytowany! I pełen, pełen energii.
Prawdopodobnie rano będzie zdychał, ale póki było dobrze, to nie
zamierzał się przejmować jakąś tam przeszłością.
<br />
Teraźniejszość była najistotniejsza. A teraźniejszość wyglądała tak, że
Max miał pustą szklankę i nogi rwące się do tańca. Zatem bez wahania
ruszył za Irwinem i Ericiem… doskonale wiedząc, że Ian pójdzie razem z
nim. Nawet nie musiał się obracać, by mieć pewność że jego wyszkolony
piesek za nim kroczy. I bardzo dobrze. Bardzo, bardzo dobrze, bo
zamierzał pokazać Ianowi co oznaczało <span style="font-style: italic;">rozpędzenie się</span>.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Cześć, przystojniaku. Zatańczymy?</span>
— Gdy znaleźli się już w części tanecznej pośród masy ciał, Max
odwrócił się do Iana i zadał mu to pytanie głośno, z błyskiem w oku. — <span style="font-weight: bold;">Nie przejmuj się, wszystko ci pokażę</span>
— dodał, bo jego chłopak miał wyraźnie niepewną minę. No, tak, w końcu
mu mówił jaki jest jego stosunek do tańca. Ale, serio, znajdowali się w
cholernym klubie. Pomijając tancerzy na podestach, nikt nie zamierzał
robić na tej niewielkiej przestrzeni tanecznego performance’u.
<br />
No, okej. Max w pewnym sensie miał taki zamiar. Jakby chciał uwieść tego
seksownego Australijczyka, zapominając na moment o tym, że ten
Australijczyk już był jego. I tylko jego.
<br />
<span style="font-style: italic;">It’s Britney, bitch.</span>
<br />
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc pierwsze dźwięki kolejnego utworu
zalewającego salę i chwycił zdecydowanie dłonie Iana, kładąc je na
swoich biodrach (no, może trochę bardziej w stronę pośladków…). Zaczął
się wić i bujać w rytm piosenki, zachęcając swojego chłopaka by ten
bujał się razem z nim. Zawiesił dłonie na jego karku, przyciskając się
swoją (prawie nagą) klatką piersiową do (prawie nagiej) klatki
piersiowej Iana. Spojrzał intensywnie w oczy Iana, tańcząc tak blisko
siebie, że ich ciała całkowicie się stykały i zlewały w całość. Ściągnął
dłonie z karku Iana i sunął nimi po jego bokach, sięgając pod ten skąpy
tank top i kręcił biodrami wolno, zmysłowo, wypychając je do przodu –
by jego krocze złapało kontakt z kroczem swojego chłopaka, który
próbował cały czas dotrzymywać mu kroku w tańcu. Uroczy.
<br />
Gdy poczuł, że dłonie Iana w końcu porządniej zadomowiły się na jego
tyłku, uśmiechnął się z satysfakcją i obrócił się, ocierając się w tańcu
tymi właśnie pośladkami o ukrytego pod materiałem spodni penisa swojego
mężczyzny. Wiedział, że skupia na sobie spojrzenia. Doskonale to
wiedział. Zwłaszcza, kiedy odsunął się na moment tylko po to, by dać
specjalny pokaz Ianowi – by upewnić się, że ten zobaczy każdy grzeszny,
kuszący ruch, zarezerwowany tylko, tylko dla niego.
<br />
I jeżeli Ianowi chociażby przeszło przez myśl, by zerknąć na
jakiegokolwiek ładnego chłopca wijącego się w pobliżu, to Max
prawdopodobnie skutecznie wybił mu to z głowy, gdyż już po chwili
zaatakowały go rozpalone wargi.
<br />
Ale nie, nie. Ian już po chwili mógł poczuć się rozczarowany, bo Max
wcale nie zamierzał na tym skończyć. Koniec końców, to był dopiero
pierwszy utwór.
<br />
Przejechał wolnym ruchem dłonią po swoich włosach, kręcąc ramionami, po
czym zalotnie zakręcił także i tyłkiem, i wówczas dopiero ponownie
włączył Iana w swój taniec, tym bardziej trochę zwalniając i dbając o
to, by ten taniec był bardziej ich wspólnym, aniżeli samym popisywaniem
się Maxa. Szepcząc do ucha mężczyzny, instruował go, co ma dalej robić,
sterował jego dłońmi, samemu z kolei nie wahając się przed obmacywaniem
jego klatki piersiowej, karku, głowy. I jeżeli ktokolwiek z obecnych na
parkiecie osób myślała, że może ich rozdzielić, to, cóż, Max na pewno
nie zamierzał nikomu oddawać Iana.
<br />
Jakaś (na pewno nie Ianowa) dłoń musnęła o jego tyłek, ale nie zamierzał
robić o to awantury – mimo iż chciał – bo nie chciał, żeby Ian się
zdenerwował. Więc po prostu delikatnie popychając Iana pokierował ich
bardziej na obrzeża sali, a gdy znaleźli się niemalże w pobliżu ściany,
zassał się na szyi ukochanego, spijając to sapnięcie, które opuściło
usta zaatakowanego.
<br />
Czuł tę kontrolę. Czuł jej każdy cal. Miał Iana owiniętego wokół swojego
małego palca. Ian… prawdopodobnie sobie jego też owinął, ale jeszcze
bardziej prawdopodobne było to, że nawet nie zdawał sobie w pełni sprawy
z tego, jak bardzo zależny od niego był Max. Przecież to właśnie dla
niego chciał się pokazać z jak najlepszej strony, to jego chciał kusić,
to dla niego wyginał się wcale nie tak gorzej od niektórych
roznegliżowanych chłopaków otoczonych wianuszkami napalonych typów z
językami zwisającymi do podłogi.
<br />
Tylko z Ianem prowadził tę specyficzną rozmowę, polegającą na czystej
mowie ciała, przerywanej ewentualnie pojedynczymi westchnieniami i
jękami.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-23, 01:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
wił się wokół mnie i przede mną, kręcąc tyłkiem i wykonując kolejne
ruchy, za którymi nie potrafiłem, nie mogłem nadążyć, czując tylko
wzrastającą irytację. Mój chłopak był zjawiskowy, to nie ulegało
wątpliwościom, bo nie potrafiłem oderwać od niego wzroku, ale to tylko
potęgowało moje poczucie bycia nie na miejscu.
<br />
Nie w czasie, nie w miejscu, po prostu, no ja pierdolę.
<br />
Tak naprawdę, byłem tu tylko dlatego, że on tu był, że nie wyobrażałem
sobie żeby mieć tańczyć sobie z jakimś napalonym na niego typem, ale nie
potrafiłem czerpać z tego żadnej przyjemności. Czułem się jak skończony
idiota, absolutnie nie dorastając mu do pięt, słysząc wokół siebie
denną, irytującą muzykę i nie mogąc pojąć, jak ktokolwiek może to lubić.
Tak naprawdę, normalnie lubić, a nie odwalać tylko grę wstępną na
parkiecie. Bo że to był dla wielu facetów tutaj jeden z kroków do
zaciągnięcia jakiegoś pedała na mały numerek, no cóż, to nie ulegało
wątpliwościom.
<br />
A jednak wciąż tu byłem, wciąż robiłem z siebie idiotę, czując coś na
kształt zażenowania pomieszanego z bezradnością, bo podskórnie czułem,
że gdybym go tutaj zostawił, zaraz przyssałby się do niego jakiś kolejny
frajer; więc nie mogłem, wciąż odwalając jakąś manianę, zaciskając
zęby, żeby nie wybuchnąć. Nie przepadałem za tańczeniem, to prawda, ale
czasami potrafiłem czerpać z tego przyjemność – tylko że na pewno nie
tutaj, nie w takich okolicznościach, nie w tej sytuacji, gdzie każdy
jeden pedał czaił się na to, by zająć moje miejsce.
<br />
A Max? Max, dla mnie naprawdę dzisiaj był jedną wielką niespodzianką.
Ten sam koleś, który mówił mi, jak to nie lubił klubów, teraz, tutaj,
wyglądał jak w swoim żywiole.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-23, 02:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
z kolei bawił się wyśmienicie, kiedy alkohol buzował w jego żyłach, a
on tańczył ze swoim chłopakiem, lepiąc się do niego. Już znaleźli się
poza centrum imprezy, właściwie w znacznie spokojniejszym miejscu, gdzie
mogli zająć się tylko sobą. I Max z tego przywileju korzystał,
przypierając Iana do ściany aby móc skubać swoimi ustami jego szyję,
miejsca nad obojczykiem, cały czas bujając się leniwie do muzyki.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie jest tak źle, prawda?</span> — wymruczał tuż przy uchu ukochanego, po czym na chwilę się oderwał, żeby dowiedzieć się dlaczego Ian nic nie mówił. — <span style="font-weight: bold;">…nie podoba ci się to?</span> — spytał, zobaczywszy ten niepewny grymas na twarzy swojego partnera.
<br />
Westchnął. Miał nadzieję, że udało mu się rozruszać Iana, że jego
chłopak się trochę rozluźnił, przecież ruszał się wraz z nim, pożerał
Maxa wzrokiem gdy ten się przed nim prężył jak zwierzę w czasie godów.
<br />
Wygiął nieświadomie usta w smutną podkówkę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chodź do baru</span> — powiedział,
ciągnąc Iana w stronę podświetlanego kontuaru. Trudno, najwyżej
rzeczywiście potańczy sobie samotnie. Chociaż wolał spędzać czas z
Ianem, więc… ostatecznie siedzenie z nim też nie było takie złe, mogli
się dalej obściskiwać, czy może coś więcej… Byleby Ian nie zajął się
oglądaniem innych tancerzy. Zresztą, Max miał nadzieję że swoim małym
pokazem wybił już Ianowi z głowy podobne pomysły. W końcu naprawdę
starał się, by Ian myślał o nim, i tylko o nim.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Lucy, słońce, jeszcze raz LA!</span> — zawołał do tej samej drag queen, która wcześniej także przyjmowała jego zamówienie. — <span style="font-weight: bold;">Ian, a ty czego się napijesz?</span> — spytał, wyciągając swój portfel, żeby od razu zapłacić za ich dwójkę. — <span style="font-weight: bold;">Ooo, daj jeszcze cztery Mad Dogi!</span> — dodał do swojego zamówienia zanim Ian sobie wybrał napój. Shoty na rozgrzanie również brzmiały jak niezły pomysł.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-23, 11:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąłem
z cieniem ulgi, gdy Max pociągnął mnie do baru i mogliśmy w końcu zejść
z tego parkietu, gdzie udawałem, że wiem, co robię i że sprawia mi to
jakąkolwiek przyjemność. Nie lubiłem tańczyć, ale czasami, gdy wlałem w
siebie trochę alkoholu, mogłem nawet się z tego cieszyć; ale na pewno
nie tutaj, gdzie każdy jeden melepeta gapił się na mojego chłopaka
kręcącego tyłkiem jak pojebany. Nie podobało mi się to, ani trochę, i
byłem tam tylko dlatego, że gdyby nie ja, zaraz znalazłby się jakiś inny
pedał chętny na poobracanie Maxa w tańcu. Czułem się jak w jakimś
potrzasku i dostawałem już piany w usta z bezsilności. Maxie prężył się
na tym parkiecie i poruszał jak jakaś, nie wiem, striptizerka, ubrany
jak ubrany, a ja nie miałem pojęcia, co mu odwaliło. On chyba nie
zamierzał wić się tak z innymi pedałami, bo…
<br />
Kurwa, co tu dużo gadać, byłem za bardzo nabuzowany i wkurwiony, by zebrać w sobie jaja i to sprawdzić.
<br />
Nie mogłem odstąpić go o krok.
<br />
To nie było coś takiego jak wtedy, na tym afterze po konwencie, gdy
ludzie się po prostu bawili na parkiecie i tyle, gdzie siedziałem i
patrzyłem sobie na Maxa tańczącego z kolejnymi osobami. Z dzisiejszej
perspektywy mogłem do tego dołączyć, powygłupiać się i byłoby zabawnie,
fajnie, w porządku, ale tutaj, teraz, to bardziej przypominało spęd
wygłodniałych samców, które odjebywały jakąś chorą, mocno pojebaną grę
wstępną, ocierając się o siebie w coraz to bardziej sugestywnych
gestach. Zażenowanie podchodziło mi juz do gardła i myślałem, że zaraz
je wyrzygam, bo sam stałem się tego częścią, a bardzo, bardzo nie
chciałem.
<br />
To nie tak, że Max na mnie nie działał, gdy ocierał się tyłkiem o moje
krocze, unosząc w górę ramiona i wraz z kolejnymi dźwiękami muzyki
kucając coraz niżej, podczas gdy moje ręce błądziły po jego talii. W
jakiejś innej rzeczywistości, gdybyśmy byli sami, jarałby mnie jak
cholera, ale teraz… teraz wzrastała we mnie coraz bardziej jakaś chora,
irracjonalna obawa i niechęć. Tak bardzo, bardzo nie znosiłem być do
czegoś zmuszany, a tutaj… naprawdę nie miałem innego wyjścia.
<br />
Ale w końcu Max pociągnął mnie do baru i zignorowałem jego minę, jakby
zawiedzioną, bo naprawdę nie chciałem tam być. Wgapiłem się jak idiota w
drag queen, że z pośród lasu frajerów zapamiętała akurat mojego
chłopaka i spojrzałem tępo na Maxa.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Te Wściekłe Psy są dla ciebie?</span> — spytałem, nie kryjąc zdziwienia, bo Max zamawiał już trzeciego drinka, a ja dobrze pamiętałem, jak słabą miał głowę.
<br />
— Nie bądź głupi — odparł, uśmiechając się zadziornie. — Dla nas. To co dla ciebie?
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Nie wiem. Coś… </span>— zawahałem się
na chwilę. Lubiłem Whisky, ale nie było sensu jej tu pić, bo na nic
poszłoby rozkoszowanie się smakiem, kiedy potrzebowałem wlać w siebie
więcej alkoholu. — <span style="font-weight: bold;">Coś mocnego. I gorzkiego. Może być na wódce</span>
— powiedziałem jak debil do Maxa, chociaż przecież słuchała nas
barmanka, a on zignorował mój idiotyzm i tylko skinął głową by drag
przygotowała, co chciałem.
<br />
Przygotowała na początku Psy, które wypiliśmy z Maxem przy barze,
czekając na nasze drinki; w końcu zabraliśmy szklaneczki i
przystanęliśmy tak o, tam, gdzie byliśmy. Dopiero teraz miałem okazję
rozejrzeć się po klubie i uniosłem sceptycznie brwi, widząc kolesia o
jakichś latynoskich rysach, wypinającego się w stojącej najbliżej nas
klatce. Zaraz poczułem dłoń Maxa na swojej talii i gdy opuściłem wzrok,
już miałem jego usta przed swoimi. Smakowały pomarańczową wódką i bez
wahania wyciągnąłem rękę i objąłem Maxa za szyję, układając dłoń na jego
drugim ramieniu.
<br />
Obściskiwanie się w barze. No, nie pomyślałbym.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chcesz jeszcze pójść potańczyć?</span> — spytałem, czując potrzebę psychicznego przygotowania się na to, co ma się potem zdarzyć.
<br />
— Może później — odparł, uśmiechając się cały czas Max. — Na razie chcę
trochę porozmawiać z moim chłopakiem, którego nie widziałem cały dzień —
dodał w ten absurdalnie słodki sposób, lekko zwilżając wargi i
posyłając mi kolejny uśmieszek ze swojej kolekcji.
<br />
A mnie naprawdę miękły od tego nogi.
<br />
Staliśmy więc sobie gdzieś w tym całym klubie, przytulając się,
popijając swoje drinki i szepcząc sobie głupoty do uszu; czasami
bardziej, czasami mniej sprośne, czasami ja gadałem Maxowi totalne
idiotyzmy, na które reagował perlistym śmiechem, a ja naprawdę nie
potrafiłem oderwać od niego wzroku. Był zjawiskowy, ten mój chłopak, i
mógłbym stać tu z nim do usranej śmierci, gdyby nie złapała nas nagle
dwójka pedałów.
<br />
— O, tu jesteście! — zakrzyknął Irwin, materializując się nagle obok
mnie; jego mąż stanął naprzeciwko, obok Maxa. — Szukaliśmy was.
<br />
— Stoicie tu jak takie kołki — rzucił oskarżycielsko Eric. — Max, chodź,
widzę, jak przebierasz nogami. Idziemy potańczyć — zarządził,
wyciągając pusty już kieliszek z ręki mojego chłopaka i prostym gestem
zrzucił moją rękę z jego ramienia.
<br />
Spojrzałem na niego gniewnie, trochę oburzony, ale… nie zdążyłem nawet
zaoponować, co w ogóle byłoby mega głupie, gdy Eric już chwycił Maxa za
dłoń i okręcił go wokół jego własnej osi, ciągnąc na parkiet. Zawrzałem,
nawet się nie orientując, że w tym samym czasie Irwin poradził sobie w
podobny sposób z moją szklaneczką.
<br />
— No już, puść go, niech sobie potańczy — rzucił, uśmiechając się
wrednie i doskonale wiedziałem, co miał na myśli, co mógłby dodać, ale
chyba się powstrzymał: że ze mną raczej nie będzie się dobrze bawił.
Spiąłem się, nie wiedząc, co zrobić i podążyłem wzrokiem za Ericiem i
Maxem, tym drugim, który rzucił mi jakieś dziwne spojrzenie, trzymając
Erica za dłoń. — My też sobie potańczymy, co? Nauczę cię kilku kroków —
dodał, puszczając mi oczko i zanim się zorientowałem, już trzymał obie
moje ręce, ciągnąc na parkiet i zakładając sobie za szyję.
<br />
Tylko na chwilę, bo zaraz odsunął się, puścił, obrócił, wyrzucając
ramiona nad siebie i zakręcił zadkiem; potem ułożył rękę na moim
ramieniu i obszedł mnie dookoła, wywijając dupą na wszelkie strony.
Wybałuszyłem oczy, szukając w tłumie wokół nas Maxa, bo naprawdę, jeśli
miałem już robić z siebie idiotę na tym parkiecie to tylko, tylko z nim.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-23, 13:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Irwin
mylił się w swoich przypuszczeniach, bo Max z Ianem bawił się naprawdę
wyśmienicie. I okazało się, że nie potrzebował do tego ani tańca, ani
towarzystwa ekstrawertycznego małżeństwa. Tak naprawdę wystarczyła mu
sama obecność ukochanego, alkohol, wiszący w powietrzu zapach rozpusty i
zapowiedź tego, co nieuchronnie ich czekała. I może i by sobie nawet
potańczył… ale nie zamierzał lepić się do kogokolwiek poza Ianem. Nie,
kiedy był tak nabuzowany na swojego nieprzyzwoicie seksownego mężczyznę.
<br />
I, oczywiście, też nie zamierzał pozwalać na to, by Ian poświęcał
komukolwiek poza nim uwagę większą niż niezbędna. Wokół było tylu
ładnych chłopców, szukających przygód, kuszących swoimi kształtami…
<br />
Decyzja jednakże została podjęta za niego, a Eric zaciągnął Maxa na
parkiet, zostawiając Iana wraz ze swoim mężem. Max naprawdę darzył
Irwina ogromną sympatią, ale tej nocy jakoś mu nie ufał.
<br />
I słusznie, bo tańcząc z Ericiem – który był świetnym tancerzem, musiał
to przyznać – koncentrował się głównie na tym, żeby znaleźć wzrokiem
Iana… i ta skąpo ubrana cholera już <span style="font-style: italic;">musiała</span> się wokół tego biednego, zdezorientowanego Iana wić i prężyć. <span style="font-style: italic;">Wrrr.</span>
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie sądzisz, że powinieneś przypilnować swojego męża?</span> — spytał głośno Erica; a żeby mieć pewność że ten go usłyszy pochylił się wprost do jego ucha.
<br />
— Niee, dlaczego? — odparł mężczyzna i ponownie obrócił go w tańcu,
przez co Max musnął ciałem o jakiegoś wysokiego osiłka. Spiorunował
swojego partnera w tańcu wzrokiem, a ten zrewanżował się niewinnym
spojrzeniem.
<br />
I jakże mógł czerpać przyjemność z tańca, widząc co, za (nie)przeproszeniem, odpierdalał jego kumpel z <span style="font-style: italic;">jego</span>
chłopakiem?! Gotował się wewnętrznie, prawie w ogóle rezygnując z
jakiejkolwiek interakcji z Ericiem, który starał się go jakoś
zaangażować w taniec.
<br />
— Daj spokój, Max, nie ukradnie ci go — tatuażysta przewrócił oczami, a
Max, zauważywszy że oddalają się i gubią w tłumie drugą parę, pociągnął
Erica za nadgarstek, prowadząc go przez salę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Odbijamy</span> — powiedział słodko po
tym, jak szturchnął ramię Irwina. Mężczyzna błysnął na niego białymi
ząbkami i równie słodko odpowiedział:
<br />
— Pewnie. — I, nie tracąc czasu, porwał tym razem Maxa, zostawiając
biednego, straumatyzowanego Iana wraz z Ericiem. Puścił swojemu mężowi
oczko, układając dłonie na biodrach niezadowolonego Maxa.
<br />
— I jak się bawisz? — krzyknął.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Bawiłem się świetnie, a potem przyszliście wy</span> — odburknął, a Irwin roześmiał się głośno.
<br />
— Ach, ty słodki, zakochany kretynie.
<br />
Ani w taniec z Ericiem, ani w taniec z Irwinem nie wkładał nawet w
połowie tyle entuzjazmu, co wtedy z Ianem. Był jak dziecko, któremu
zabrano sprzed nosa deser i kazano zjeść najpierw brukselkę. Max nie
znosił brukselki, a miał ogromną ochotę na słodki pudding.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Muszę się napić!</span> — wypalił w końcu, sfrustrowany. I miał absolutnie gdzieś smutną minę przyjaciela. — <span style="font-weight: bold;">I Ian też musi, więc z łaski swojej zajmij się w końcu swoim mężem.</span>
<br />
Jego stanowczy głos na szczęście sprawił, że Irwin <span style="font-style: italic;">litościwie</span> go wysłuchał, a sam Max mógł w końcu bez słowa i z wyraźnym poirytowaniem pociągnąć swojego partnera ponownie w stronę baru.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co za cholerne dupki!</span> — fuknął i
stanął twarzą do Iana, twarz mężczyzny chwytając w dłonie i wpijając
się mocno i stanowczo w jego usta, co stanowiło zalążek kolejnej sesji
obściskiwania się.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-23, 16:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Irwin
nie próżnował. Nie próżnował, kurwa, przylepiając się do mnie,
zarzucając mi ręce za szyję, kładąc na torsie, opracając się przede mną i
łapiąc za dłonie, które kierował potem na swoje biodra. Poruszałem się…
bardzo nieznacznie, właściwie tylko stojąc w miejscu i próbując
jakkolwiek zareagować na to, co robił – a chodził przede mną jak
prawdziwa diwa, prężąc się i wypinając dupę. Akurat stał przede mną i
robił chyba mały pokaz, łapiąc się prawą ręką za lewe biodro, potem lewą
za prawe, cały czas poruszając się w rytm muzyki. Patrzyłem na to ze
zniesmaczeniem, nie rozumiejąc, czemu w ogóle brałem w tym udział i
rozejrzałem się dookoła, szukając wzrokiem Maxa, który właśnie obracał
się pod ręką Erica. Zmrużyłem oczy, oceniając stopień ich zażyłości, ale
wyglądało na to, że dobrze się bawią.
<br />
— Wiesz, że możesz mnie dotknąć, nie? — rzucił Irwin, obchodząc mnie
dookoła i łapiąc sobie moją rękę, którą zaraz umieścił na swoim brzuchu.
— Od patrzenia też nie wypali ci oczu — dodał z tym durnym uśmieszkiem,
który najchętniej zmyłbym mu z tej twarzy. — No rusz się trochę, nie
wierzę, że jesteś taki drętwy.
<br />
Słowo daję, miałem ochotę mu przypierdolić. Dałem złapać się za rękę i
obrócić w czymś, co przy odrobinie chęci mogło imitować taniec, cały
czas rozglądając się za Maxem i Ericiem. I nagle zmaterializowali się
tuż obok, obaj, i obrzuciłem mojego chłopaka spojrzeniem nieco dwojakim:
cieszyłem się, że go widzę, ale z drugiej strony mógłby już puścić rękę
tego pedała, nie?
<br />
Tymczasem Max rzucił, że odbijany i wyciągnąłem uśmiechnięty rękę w jego
stronę, ale… ja pierdolę, ten skurwiel zamiast przysunąć się do mnie to
złapał Irwina i zacisnąłem, wkurwiony, pięści. Czarnuch jeszcze do mnie
mrugnął, kumacie to, MRUGNĄŁ, puścił mi jebane oczko, zanim ułożył
swoje łapska na moim chłopaku.
<br />
Eric obok mnie zaśmiał się głośno i odwrócił do mnie, otwierając usta, ale uprzedziłem go:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie będę z tobą tańczył, chyba cię pojebało.</span>
<br />
— Luz, koleś, wycziluj — roześmiał się, obejmując mnie prześmiewczo za szyję. — Tylko tańczą.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak samo jak wy tylko tańczyliście? </span>—
warknąłem, nie mogąc się powstrzymać, i zmierzyłem go groźnym
spojrzeniem. Eric nic sobie z tego nie zrobił; przygryzł tylko wargę,
jakby powstrzymując się, by nie roześmiać się mi prosto w twarz.
<br />
— Tak. Jesteśmy w klubie, więc sobie tańczyliśmy. Wyluzuj trochę, bo
zaczynasz przekraczać granicę bycia zabawnym, a stajesz się już żenujący
— powiedział luźno i teraz ja zacisnąłem usta, żeby nie rzucić jednym
komentarzem za dużo.
<br />
Miał rację, kurwa, doskonale sobie z tego zdawałem sprawę, ale co miałem
poradzić? Nie podobało mi się to, przed chwilą sam widziałem, jak
prężył się i wyginał ten czarnuch i sama myśl o tym, że Max miałby kleić
się do niego i przylepiać tak, jak do mnie jeszcze przed paronastoma
minutami… Czułem irracjonalną, naprawdę, irracjonalną złość, wgapiając
się w parkiet i starając się wyłowić ich wzrokiem, a Eric klepnął mnie w
ramię i wręczył drinka. Nawet nie zauważyłem, że zniknął, ale przyjąłem
od niego bez słowa alkohol, który opróżniłem w kilka krótkich chwil.
<br />
Nie mogłem go znaleźć. Zaczynałem się już naprawdę denerwować i w
momencie, kiedy miałem zamiar po prostu tam wejść i zacząć go szukać,
Max zaraz zjawił się przede mną, jak na zawołanie, i uwiesił na szyi,
wciskając język pomiędzy moje usta. Byłem wciąż na niego zły, że sam
przykleił się do tego czarnucha, ale objąłem go automatycznie w pasie,
drugą ręką sięgając tej jego obroży na karku i szarpiąc lekko.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Już się wytańczyłeś?</span> — spytałem
nieco ostrzej, niż zamierzałem, ale najwyraźniej nie potrafiłem do
końca zapanować nad swoimi emocjami. Nie wiedzieć kiedy też, wsunąłem
dłoń do tylnej kieszeni jego dżinsów, szczypiąc mocno w ten chudy tyłek.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-23, 16:54<br />
<hr />
<span class="postbody">Pisnął,
podskakując lekko w miejscu. Na jego twarzy rozrysował się jednak
uśmieszek i spoglądał na Iana zaintrygowanym spojrzeniem. Ten ostry ton
wywoływał w nim dreszcze, te… przyjemnego rodzaju. Takie, które
sprawiały, że, och, czuł, jak robiło mu się ciepło w specyficznych
rejonach swojego ciała.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No, nie wiem, moooże…</span> — odparł prowokacyjnie i zaraz potem poczuł, jak Ian mocniej go szarpie za chokera. — <span style="font-weight: bold;">Dobrze, dobrze, na razie mi wystarczy.</span> — Roześmiał się i ponownie złączył ich usta, podgryzając wcale nie delikatnie wargę Iana. Jego Iana. <span style="font-style: italic;">Jego.</span>
<br />
Spontanicznie, kierowany po prostu instynktem, ugryzł swojego mężczyznę w
miejscu, w którym szyja łączyła się z barkiem, pozostawiając po sobie
czerwony ślad.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mój</span> — mruknął. — <span style="font-weight: bold;">Irwin totalnie ma szlaban na zbliżanie się do ciebie</span> — dodał, już czule całując miejsce tak brutalnie przez momentem potraktowane.
<br />
I zamierzał naprawdę poważnie porozmawiać ze swoim kumplem o jego
zachowaniu. Najpierw propozycja grupowego seksu, a potem to? Więc,
czyżby… nie chciał wysuwać fałszywych oskarżeń w kierunku swojego
drogiego przyjaciela, ale to totalnie wyglądało tak, jakby Irwinowi
zależało na tym, żeby się pieprzyć z Ianem. Co było absolutnie
niedopuszczalne i Max zamierzał temu dać stanowczy wyraz. No, bo, kurwa.
Co za żmija ludzka, jak on w ogóle śmiał śmieć się przystawiać do Iana,
do jego najdroższego, jego, JEGO Iana.
<br />
Żadne z nich nie miało pojęcia, że jakieś kilkanaście metrów dalej
małżeństwo właśnie zbijało ze sobą piątki i się śmiało, wspominając
sytuację sprzed chwili.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-23, 18:04<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Do mnie?</span>
— powtórzyłem za Maxem kpiąco, kręcąc z niedowierzaniem głową. Mój
chłopak chyba postawił sobie za zadanie granie mi dzisiaj na nerwach, bo
nie potrafiłem znaleźć innego wyjaśnienia, za którym kryłaby się ta
jego nonszalancka ignorancja.
<br />
Taki biedny, niewinny, pomyślelibyście, nie? A ja cały buzowałem w
środku, nie mogąc się uspokoić; i te jego prowokacyjne ruchy wcale nie
polepszały mojej sytuacji. Minęło już naprawdę wiele czasu od kiedy
obchodziłem się z Maxem ostrzej, mniej czule; i to nie tak, że było mi z
tym źle, ale nie wiedziałem, czy to jest właściwe… a teraz, ta
uczepiona mnie cholera, robiła naprawdę wiele, by wyprowadzić mnie z
równowagi. Ten cichy pisk i uśmiech poruszyły jakieś rejony w moim ciele
i mózgu, i już nie mogłem o tym nie myśleć.
<br />
No i mnie ugryzł.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Hej, piranio</span> — zwróciłem się do
niego, ciągnąc za obrożę, za którą założyłem palec. Nachyliłem się nad
Maxem, wgapiając się w te błyszczące, stalowe tęczówki; już z tej
odległości czułem jego pomarańczowy, alkoholowy oddech, ale absolutnie
mi to nie przeszkadzało. — <span style="font-weight: bold;">Mówił ci dziś ktoś, że ładnie wyglądasz?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-23, 18:57<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Tak, do ciebie</span>
— odparł stanowczo. W końcu to przed Ianem ten gnojek ciągle kręcił
tyłkiem i się wypinał. Ten cholerny zdrajca, Brutus zasrany, tuż przed
jego nosem odstawiał TAKIE COŚ. Nie zamierzał tego popuścić Irwinowi, o
nie. Jeszcze ta menda dostanie za swoje… jakoś, bo nie miał zaplanowanej
zemsty. Ale była to tylko kwestia czasu!
<br />
Jeszcze później bezczelnie się go pytał, czy się <span style="font-style: italic;">dobrze bawi</span>! Dupek, dupek, dupek!
<br />
Ale to już było nieistotne. Tamta dwójka gdzieś sobie poszła w cholerę
(i bardzo dobrze), a Max z powrotem miał Iana tylko dla siebie. I nie
wyobrażał sobie nie zrobić z tego użytku.
<br />
Oparł się dłońmi na bokach Iana, gdy ten pociągnął go bliżej siebie, i wpatrywał się w niego bezczelnym wzrokiem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Owszem</span> — powiedział nonszalancko, aby sprowokować Iana. I miał to – ten ciemniejący wzrok, ręka zaciskająca się na jego tyłku. — <span style="font-weight: bold;">Ale z chęcią posłuchałbym tego jeszcze raz.</span>
— Puścił oczko Ianowi, sięgając palcami pod materiał luźnego tank topa,
muskając nimi lekko klejącą się od potu skórę. Wpatrywał się
intensywnie w jego usta, i w szyję, samemu przygryzając własną wargę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To jak, rozgrzejemy się jeszcze?</span> — Skinął nagle na bar, perfidnie przerywając ten moment.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-23, 20:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Oczy
zabłyszczały mi złowrogo, a palce same zacisnęły się na tej kościstej
dupie, gdy usłyszałem tę rewelacyjną nowinę od Maxa; och, no to
rzeczywiście zajebiście, jeśli już zdążył zebrać wiadro komplementów od
jakichś pedałów – pewnie z Irwinem na czele.
<br />
Zagapiłem się jak idiota na jego oczy, usta, twarz, wciąż trzymając
palec zaciągnięty za tę obrożę; nawet nie zdając sobie z tego sprawy,
rozchyliłem wargi i zaschło mi w ustach. Dłonie Maxa wdarły się pod moją
koszulkę, nieco podwijając jej materiał i musnęły moją skórę;
rozgrzaną, lepką, potliwą, a mnie przeszły ciarki. I choć miałem ochotę
pożreć go tu i teraz, w tym momencie, czerpałem jakąś niewyobrażalną
satysfakcję z przedłużania tych dziwnych, dziwnych momentów.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Rozgrzejemy?</span> — powtórzyłem tępo, mrugając oczami. — <span style="font-weight: bold;">Mi jest gorą… aach, chcesz się czegoś napić?</span> — zorientowałem się, widząc pobłażliwe, rozbawione spojrzenie Maxa. — <span style="font-weight: bold;">No dobrze </span>— przytaknąłem, kiwając głowę i wysunąłem dłoń zza obroży Maxa.
<br />
Drugiej nie musiałem, mogliśmy tak po prostu iść; przynajmniej do czasu,
gdy nie znaleźliśmy się już przy samym barze, gdzie przepuściłem mojego
chłopaka przodem, wisząc mu nad ramieniem. Tym razem ułożyłem dłonie na
jego talii, pilnując, by żaden z frajerów naokoło <span style="font-style: italic;">przypadkiem</span>
go z kimś nie pomylił. Wyłączyłem się na chwilę, gdy Max zamawiał sobie
drinka, gapiąc się jak debil w ludzi naokoło, przynajmniej dopóki nie
usłyszałem:
<br />
— A dla twojej straży co?
<br />
Odwróciłem głowę i złapałem spojrzenie drag queen, unosząc ze zdziwienia brwi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mówisz do mnie? </span>— spytałem,
nawet nie kryjąc swojego zdziwienia, ale nie zdążyłem się zirytować, bo
Max wspiął się na palce i odwrócił przez ramię, całując mnie w kącik
ust.
<br />
— Zrób mu coś mocnego. Mój chłopak ma tak strasznie mocną głowę, trzeba
mu trochę pomóc żeby się rozluźnił — powiedział już do barmanki i
złapałem go tylko mocniej, silnie przyciskając do swojej klatki. Czułem
jednocześnie coś na kształt koguciej dumy, że nazywał mnie swoim
chłopakiem, jak i irytację z jego jawnego droczenia się. — Och, a nie? —
westchnął Max, już tylko szeptem, unosząc zaczepnie głowę i posyłając
mi jeden ze swoich lisich uśmiechów.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Mam wrażenie </span>— szepnąłem mu do ucha —<span style="font-weight: bold;"> że testujesz dziś moją cierpliwość.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-23, 23:09<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Ach, tak?</span> — mruknął, niemalże znudzonym i troszkę rozbawionym głosem. — <span style="font-weight: bold;">Cóż za odkrywcze spostrzeżenie.</span>
<br />
Tak, dokładnie. Bawił się zarówno <span style="font-style: italic;">z</span>
Ianem, jak i samym Ianem. Testował go, tak, to dobre słowo. Sprawdzał,
gdzie przesunęły się granice, ile wytrzyma, do jakiego stanu Max jest w
stanie go doprowadzić. Ian byłby kretynem, gdyby nie dostrzegł w jakim
kierunku zmierzają wszystkie działania Maxa.
<br />
Max to uwielbiał. Miał to poczucie kontroli, władzy nad Ianem. Trzymał
go cały czas na metaforycznej smyczy. Ale był pewien, że nie tylko on
czerpał z tego przyjemność – w końcu Ian, gdyby tylko chciał, mógłby bez
problemu doprowadzić do tego spełnienia, którego obaj pragnęli.
<br />
Ta cała gra w kotka i myszkę była nakręcająca, niesamowicie, sprawiała
że Max miał ochotę być jeszcze bardziej, i bardziej zuchwały, coraz
bardziej prowokować Iana, torturować go (i siebie zarazem, bo to nie tak
że on nie odczuwał żadnej frustracji związanej z dalszym odciąganiem
nieuchronnego; niemniej wierzył, że później to doceni).
<br />
Korzystając ze swojej pozycji, niby przypadkiem, tak o, wiercąc się w
miejscu, przesunął pośladkami po kroczu swojego chłopaka, słysząc przy
uchu świst spowodowany gwałtownym wciągnięciem powietrza.
<br />
— Max… — Warknięcie Iana sprawiło, że uśmiech na twarzy Maxa tylko się poszerzył.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Och, przepraszam! To tylko skurcz</span>
— odparł, obracając się lekko w jego stronę, przybierając przed nim
niewinną minę. I jeżeli Ian chciał coś zrobić, to trudno, miał pecha, bo
Max od razu sięgnął po swój portfel, aby zapłacić za ich napoje.
Opróżnił kieliszek ze smakową wódką, który od razu przed nim stanął i
poczuł płonący w jego gardle alkohol. Sam się dziwić, że nie był jeszcze
<span style="font-style: italic;">aż tak</span> nachlany, ale być może była to kwestia tego, że sporo się wcześniej ruszał.
<br />
Ian wciąż go nie puszczał; nawet gdy sam sięgał po kieliszek, co bardzo bawiło Maxa. Jednocześnie napawało satysfakcją, <span style="font-style: italic;">o tak, Ian, pokaż wszystkim do kogo należę</span>.
<br />
Coś go popchnęło, sprawiając że na moment miał problem z utrzymaniem równowagi. I tym czymś okazało się męskie ciało.
<br />
— Pszpraszam — wybełkotał właściciel ciała, gapiąc się na Maxa swoim zamroczonym spojrzeniem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">W porządku, nic się nie stało.</span> —
Max uśmiechnął się w odpowiedzi, a obok usłyszał znaczące chrząknięcie
Iana. I nawet on mógł poczuć tę morderczą aurę bijącą od jego chłopaka.
Co za urocze stworzenie.
<br />
Koleś chyba też to poczuł, bo szybko się wycofał, twarzą kierując się do
innej barmanki niż tej, która obsługiwała Maxa, a sam Max obrócił się i
założył ręce na szyję Iana, spoglądając na niego z wyraźnym
rozbawieniem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chyba będę musiał cię nagrodzić za to, jak dzielnie mnie pilnujesz.</span> — Przebiegł delikatnie opuszkami palców po jego karku, sięgając do włosów. — <span style="font-weight: bold;">Co o tym myślisz?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-24, 00:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Czy
mi się to podobało? Tak i nie jednocześnie, nie umiałem do końca
odpowiedzieć, ale prawdą było, że czułem jakąś niezdrową fascynację,
ekscytację tą niecodzienną sytuacją. Nie to, że na co dzień Max nie był
pociągający – mój słodki Boże, był, i to jak, po prostu dziś, tu, teraz…
chyba obaj weszliśmy w nasze role, ale bardziej; wynaturzone,
przerysowane, można by powiedzieć, że wręcz komiczne, ale co z tego?
Idioci może mieli niezdrowo pod sufitem, ale uśmiechali się w
niesamowicie prosty, cudowny sposób.
<br />
Byłem podniecony, to nie ulegało wątpliwościom; moje spodnie zrobiły się
ciasne, a Max jeszcze bardziej ocierał się swoim tyłkiem o moje krocze,
irytująco, niemożebnie; a jeśli zamierzał kontynuować tę zabawę to ja
już niedługo naprawdę nie będę mógł chodzić. Gdybym wiedział, założyłbym
dresy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nagrodzić</span> — powtórzyłem kpiąco,
cały czas trzymając dłonie na talii mojego chłopaka. Opuściłem wzrok
tak, byśmy mogli patrzyć się sobie prosto w oczy. — <span style="font-weight: bold;">Czy ty myślisz, że działają na mnie takie pie-eeee… aach</span>
— westchnąłem, nie kończąc zdania, bo Max bezpardonowo, po prostu,
wsunął nogę pomiędzy te moje, napierając udem na moje krocze. — <span style="font-weight: bold;">Max</span> — sapnąłem ostro, zaciskając palce na jego ciele i siłą odsuwając go od siebie tak, by nie drażnił mojego członka. — <span style="font-weight: bold;">Błagam, jak chcesz… chodźmy już do domu, bo zanim tam dojedziemy…</span> — mruczałem nieskładnie, z drżącymi wargami gdzieś przy jego uchu.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-24, 00:49<br />
<hr />
<span class="postbody">Pokręcił
głową, uśmiechając się wrednie. Czuł się panem sytuacji jeszcze
bardziej, niż wcześniej, i odczuwał z tego tytułu sadystyczną
satysfakcję. I mógłby to przeciągać dalej. I dalej. I dalej, ale sam
czuł się już sfrustrowany niemalże do granic możliwości.
<br />
I może i Ian odsunął go od siebie, taki cwany, ale dłoń Maxa była
jeszcze cwańsza, sięgając i muskając delikatnie po tym penisie
błagającym o wolność.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mam lepszy pomysł</span> — wyszeptał.
Opróżnił prędko kolejnego shota i zwrócił się do barmanki będącej w
trakcie obsługiwania klienta, który bezczelnie się na nich gapił:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Słoneczko, którędy do darkroomu?</span>
<br />
Drag queen uśmiechnęła się, jakby chciała powiedzieć „nareszcie”.
<br />
O, tak. <span style="font-style: italic;">Nareszcie.</span>
<br />
— Idźcie do końca w prawo i schodami w dół — odparła, kiwając głową we
wskazanym kierunku. Max podziękował, facet obok puścił im oczko, a
blondyn chwycił nadgarstek swojego chłopaka, ciągnąc go do jaskini
rozkoszy.
<br />
Wiedział, że to spodoba się Ianowi. Po prostu wiedział, znając jego
ekshibicjonistyczne upodobania, o których zdążył się przekonać (i które,
o dziwo – dla niego samego przynajmniej – także i sam w jakimś stopniu
polubił).
<br />
Nigdy właściwie nie miał okazji znaleźć się w darkroomie klubu
gejowskiego, ale wcale nie zaskoczył go zastany na dole widok – wnętrze
oświetlone było zaledwie kilkoma czerwonymi neonami, przez co ciężko
było dojrzeć cokolwiek poza sylwetkami mężczyzn rozstawionych już na
długim korytarzu. Niektórzy z nich czekali samotnie; wypatrywali,
wzrokiem drapieżnika wyszukiwali swoich ofiar. Niektórzy mieli więcej
szczęścia i już zajmowali się sobą. Powietrze pachniało seksem, a Max
czuł się jak we wnętrzu klatki pełnej lwów.
<br />
Zanim zdołali przejść do końca korytarza, poczuł jak jego plecy uderzyły
o ścianę, a usta zostały zaatakowane przez wygłodniałego Iana. Wsunął
palce w jego włosy, a drugą dłoń wciągnął pod koszulkę, macając ten
umięśniony brzuch, szukając sutków. Ich ruchy były chaotyczne,
desperackie. Nie był to już zaplanowany taniec, a coś mocno
emocjonalnego i improwizowanego, a jednak będącego tak perfekcyjnym.
<br />
W kakofonii mieszających się ze sobą różnych jęków, przekleństw i
westchnień, w słabym świecie i z pewną widownią całowali się
intensywnie, dając upływ swojemu pożądaniu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chodźmy…tam…</span> — wydusił z siebie, gdy Ian atakował już jego szyję, a rękoma zaczął majstrować przy rozporku jego jeansów. <span style="font-style: italic;">Tam</span>
nie zostało przez Maxa sprecyzowane, ale Ian chyba mógł się domyślić,
że miał na myśli koniec tego korytarza, który być może skrywał jeszcze
bardziej interesujące widoki.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-24, 01:24<br />
<hr />
<span class="postbody">Darkroomu?
Już któryś raz dzisiaj słyszałem to określenie, ale wciąż nie do końca
rozumiałem, co też autor miał na myśli i tylko dałem pociągnąć się
Maxowi za nadgarstek. Obłapiłem go dłońmi, wciskając nos w jego szyję i
utrudniając ten spacer, przynajmniej do czasu, gdy nie schodziliśmy
gdzieś schodami w dół.
<br />
Max popchnął drzwi, idąc pierwszy, a ja, trzymając go za rękę, dreptałem
pół kroku dalej, wlepiając w niego wzrok i… czerwone, przytłumione
światło uderzyło mnie w oczy, a nozdrza wyczuły ten charakterystyczny,
słodki, sielski zapach. W uszy uderzyło mnie echo jęków i westchnień i w
trzy sekundy dotarło do mnie, co to oznaczało.
<br />
Och. Oooooch. Oooooooooooch.
<br />
Moje krocze zapulsowało już niemal boleśnie, a ekscytacja obrodziła się w
kolejnych dreszczach, które przeszły mnie z góry do dołu. Max zdążył
przeprowadzić już nas, mnie, zszokowanego, przez pół korytarza,
skupiając na sobie wzrok kilku samotnych frajerów.
<br />
Ale nie. Byłem tu, za nim, tak bardzo napalony na samą myśl o tym, co się stanie, że drżałem z podekscytowania.
<br />
Niewiele myśląc o tym, co powinienem, jak delikatny miałem wobec niego
być i czuły, szarpnąłem Maxa za bark i przygnieździłem do ściany,
zachłannie wpijając się w usta tego słodkiego, kłamliwego gnojka, tak
rzekomo niewinnego, och, kurwa, błagam! Szarpnąłem Maxa za włosy, by
uniósł brodę i ugryzłem go w szyję, czując jak ściskał mój brzuch i
piersi. Jęknął pierwszy, a ja wraz za nim, kierując jedną rękę do
rozporka, gdzie natrafiłem na jego twardego już penisa.
<br />
Och, bardzo, bardzo dobrze.
<br />
Zaczynałem się już bawić, gdy Max, ta pieprzone lafirynda, zasrany
królewicz, hops, wypowiedział życzenie. Warknąłem, ściskając go w talii,
a później wsunąłem palec pod tę jego obrożę i pociągnąłem mocniej.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zachciało ci się spacerów, suczko? </span>— warknąłem, ciągnąc go ku końcowi korytarza. — <span style="font-weight: bold;">Myślałem, że już naprzebierałeś się dziś nogami</span> — gadałem, mając na myśli jego kręcenie dupą na parkiecie.
<br />
Szedłem tyłem, pchnąłem więc barkiem drzwi i nie zdążyłem rozejrzeć się
wokół, gdy ponownie rzuciłem Maxem o ścianę. Tym razem bezpardonowo
sięgnąłem dłońmi do jego rozporka i już-już miałem sobie z nim poradzić,
gdy odkryłem małą przeszkodę. Szarpnąłem jedną agrafkę… i była
zamknięta. Sarknąłem zirytowany i rozpiąłem ją, ciągnąc zamek, ale…
kolejna. Co?
<br />
Oderwałem usta od Maxa i spojrzałem na jego krocze, nie dowierzając w ilośc pieprzonych agrafek, które sobie tam wpiął.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co to, kurwa, jest? </span>— parsknąłem, zirytowany. — <span style="font-weight: bold;">Bronisz kutasa przed innymi pedałami? Zapomniałeś mi dać pieprzony klucz do twojego pasa cnoty?</span> — warknąłem, łapiąc go w talii i przyparłem do ściany, wyżywając się z irytacją na bogu winnej skórze na jego szyi.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-24, 03:17<br />
<hr />
<span class="postbody">Kochał
tego czułego, troskliwego Iana, który podczas seksu traktował go jak
najcenniejszy, delikatny skarb. Naprawdę. I gdyby ich seks miał wyglądać
już zawsze tak, jak w ciągu minionego tygodnia, też by z pewnością nie
narzekał.
<br />
Ale… musiał przyznać, że z radością przywitał ponownie władczą, tę
totalnie dominującą stronę swojego partnera. Boże, ubóstwiał to. Czasami
chyba po prostu potrzebował być wyruchany na granicę utraty
przytomności, potraktowany jak szmata przez jedyną osobę na świecie,
której ufał do tego stopnia, by bez wahania jej na to pozwolić.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chyba w twoim interesie leży, żeby moja kondycja dzisiaj była w dobrej formie</span>
— wypowiedział bezczelnie niemalże na bezdechu, gdy Ian prowadził go
przez korytarz; jak na smyczy. I każdy facet mijany po drodze mógł to
zobaczyć, jak bardzo należał do tego przystojnego, niesamowitego
mężczyzny. Każdy mógł tylko pomarzyć, by znaleźć się na miejscu któregoś
z nich. Produkować kolejne fantazje, zwalając sobie w samotności, na
ten zaplamiony płynami ustrojowymi obrzydliwy korytarz.
<br />
W pomieszczeniu, do którego wprowadził ich Ian… było jeszcze ciekawiej.
Zamknięte drzwi wcale nie dawały większego poczucia prywatności, wręcz
przeciwnie – to w tym miejscu odprawiały się największe perwersje.
Skórzane kanapy, dziwne fotele, łańcuchy przymocowane do ścian… ogółem,
było co eksplorować. Z tym, że Max nawet nie miał do tego okazji, gdyż
jego plecy ponownie uderzyły o twardą ścianę, a Ian wznowił dobieranie
się do niego. Miał wyraźny problem z jego spodniami i…
<br />
Och.
<br />
Pieprzony Irwin, ta jebana zakała, śmieszek niewarty grosza.
<br />
Jego niby to <span style="font-style: italic;">kumpel</span> wyjątkowo mu się naraził tej nocy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Musisz jeszcze trochę zapracować na swoją nagrodę</span>
— wydyszał, przerywając sobie zdanie w środku głośnym jękiem, który
wtapiał się w odgłosy wydawane przez innych mężczyzn znajdujących się w
tym wnętrzu.
<br />
Zamierzał zamordować Irwina, ale w tym momencie jego twarz była
ostatnim, co chciałby mieć przed oczami. Zresztą trudno było mu się
skupić na kimkolwiek innym, niż Ianie, który go atakował tak łapczywie, z
taką pasją.
<br />
Skoro jego rozporek stanowił problemy (a nie zamierzał ułatwiać zadania
Ianowi, chociaż de facto najbardziej karał w tym momencie siebie), to
sam zaczął majstrować z tym ianowym, opadając na kolana.
<br />
Właściwie, to kiedy ostatnio obciągał Ianowi? Bo jakoś tak dziwnym
trafem wyszło, że ostatnio coś mu nie wychodziło dotarcie do fazy
usta-kutas Iana. To nie był czas na analizowanie tego, ale po takiej
rozłące wypadałoby się ładnie przywitać z tak zaniedbanym przez niego
organem, czyż nie?
<br />
I Ian stał przed nim, taki dumny, taki wyprostowany, z wyraźnie
pulsującą żyłką, błagający o dotyk. Max nie zamierzał mu go już
szczędzić, ale zanim zabrał się do działania, podciągnął koszulkę Iana w
górę, dając mu znać żeby się jej łaskawie pozbył. Sam chyba nie musiał
ściągać swojej; umówmy się, że i tak kiepsko radziła sobie w okrywaniu
jego ciała.
<br />
Oblizał wargi, patrząc się na krocze Iana jak dzieciak na witrynę
cukierni. Chwycił go za biodra i przyciągnął do siebie, przejeżdżając po
nabrzmiałym kutasie językiem pierwszy raz, powoli, zbierając ten smak
do swoich ust i delektując się nim. Owinął dłoń wokół trzonka i włożył
go do ust, od razu wpychając głęboko i ocierając się kulką w swoim
języku o ten jakże wrażliwy organ. Ian wplątał palce w jego włosy,
pociągając za nie, a Max wydawał z siebie pojedyncze jęki, patrząc się w
górę najbardziej lubieżnym spojrzeniem, jakie był w stanie przybrać.
Prawdopodobnie jego wysiłki i tak były bezcelowe w tym pieprzonym
półmroku, ale chciał dać Ianowi znać, jak bardzo podobała mu się ich
zabawa.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-24, 21:40<br />
<hr />
<span class="postbody">—<span style="font-weight: bold;"> Aaach…!</span>
— jęknąłem, gdy ten ciasny, mokry tunel zamknął się na moim penisie,
wraz z językiem i srebrną kuleczką, tą, bez której już chyba nie
potrafiłem sobie tego wyobrazić. Sapnąłem, szarpiąc Maxa za włosy,
wgapiając się w niego w tym mroku, w to, jak sam chętnie padał przede
mną na kolana i z namaszczeniem lizał moje jaja. Och Boże, mój chłopak,
ta mała zdzira, był tak podniecający, jak absolutnie nikt na tej ziemi, a
ja… drżały mi ręce, gdy gwałtownie masowałem jego głowę, szarpiąc nią w
tempie, które w mig łapała ta jasnowłosa kurewka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Już… już, wstawaj</span> — sapnąłem,
ciągnąc go za włosy do tyłu; dyszałem ciężko, opierając dłoń na ścianie i
pociemniałym, zamglonym wzrokiem wgapiałem się w jego lśniące oczy. Max
odsunął się, ale nie podniósł jeszcze z kolan; zamiast tego prowokująco
oblizał wargi i splunął jeszcze na mojego kutasa. —<span style="font-weight: bold;"> I jak</span> — warknąłem. —<span style="font-weight: bold;"> Smaczny?</span>
<br />
— Miałeś zdjąć koszulkę — warknął w odpowiedzi Max, łapiąc moje spodnie,
które osiadły na udach i jednym ruchem pociągnął w dół do kostek. —
Wstydzisz się czegoś?
<br />
Nie odrywałem od niego spojrzenia i powoli, cały drżąc, złapałem ją za
rąbek i ściągnąłem przez głowę, pozostając właściwie nagi pośród tłumu
obmacujących się i pieprzących frajerów. Ich jęki, sapania,
westchnięcia, och, to mnie jarało, bardzo, nakręcało non stop, a teraz,
gdy czułem na sobie, na Maxie, na nas garść spojrzeń…
<br />
Ach, mój penis, czerwony, we wzwodzie, pulsował wręcz z bólu, ale nie,
jeszcze nie, jeszcze chwila. Wyciągnąłem dłoń i złapałem Maxa za sutek,
ciągnąc ku górze i nie przejmując się tym jękiem, bólu czy przyjemności.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">I co mam z nią teraz zrobić? </span>— warknąłem, podtykając mu pod nos koszulkę. — <span style="font-weight: bold;">Wiesz, mam pewien pomysł</span>
— dodałem, wyciągając dłonie za głowę mojego chłopaka i nie odwracając
od niego spojrzenia, złożyłem koszulkę na części i przewiązałem mu za
oczy.
<br />
Tak, by nic nie widział.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">I jak, podoba ci się? </span>— syknąłem, całując go i czując w ustach ten charakterystyczny smak; aaach, Boże, jakże za tym tęskniłem…! —<span style="font-weight: bold;"> Słyszałem, że to może intensyfikować doznania</span> — dodałem, niby niewinnie; założyłem zaraz dłoń za jego kark i Max jęknął i podskoczył w miejscu. — <span style="font-weight: bold;">Nie ruszaj się </span>— warknąłem, kierując dłonie do jego krocza. — <span style="font-weight: bold;">Nie ruszaj się, jeśli nie chcesz, bym cię czymś niechcący dźgnął </span>— warknąłem, szukając na oślep kolejnej agrafki, z ustami przy wargach mojego chłopaka.
<br />
Max jęknął mi prosto w usta i zakręcił w miejscu, ale stał spokojnie;
przynajmniej przez chwilę, bo zaraz, gdy radziłem sobie z drugą agrafką,
poczułem jego dłonie dobierające się do mojego krocza i zaczynające
powolną, boleśnie powolną masturbację. Zagryzłem wargę, ale nie
wytrzymałem; moje gardło opuścił kolejny jęk, kolejny i kolejny,
mieszający się z tymi obok nas.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-24, 23:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Ian
pozbawił go jednego ze zmysłów, przez co całkowicie mógł skupić się na
tym, co odczuwał pozostałymi: tembr głosu Iana, wibrujący w jego uszach,
wyróżniający się spośród chóru podobnie brzmiących, acz nierównych
jęków, smak jego penisa wciąż pozostający na języku, zapach potu, spermy
tworzący w powietrzu niezwykle podniecającą i zmysłową kompozycję… i w
końcu, dotyk. Nie mógł zostawić swoich rąk w bezruchu, tak samo nie mógł
zostawić penisa Iana, od którego był autentycznie uzależniony.
Przesuwał po nim dłonią, badając dokładnie, na nowo, jego fakturę,
zsuwając napletek i muskając odsłoniętą główkę. W tym czasie biedny Ian
zmagał się z tymi wszystkimi agrafkami, które wpiął w jego spodnie
Irwin, a Max miał coraz większy problem by znieść swoje podekscytowanie i
napięcie związane z tym, co już, już za moment miało się stać, jego
własny kutas niemalże krzyczał, domagając się wolności i w końcu, ach, w
końcu znalazł się w ręku Iana, a potem w jego ustach. Max jęknął
głośno, odchylając głowę w tył, przez co oparł się nią o ścianę. Boże,
było mu tak dobrze. Tak dobrze.
<br />
Nie byłby jednak sobą, gdyby na długo powstrzymywał własną zachłanność.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian</span> — wydyszał, starając się go pociągnąć za te krótkie włosy. — <span style="font-weight: bold;">Ian,
błagam, przerżnij mnie tak, żeby każdy tutaj widział, że ty jesteś
najlepszy, że jesteś w stanie wypieprzyć mnie jak nikt inny na świecie.
Chcę tutaj krzyczeć najgłośniej ze wszystkich, chcę żebyś mnie
doprowadził do utraty zmysłów w ten sposób, w który tylko ty potrafisz.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-25, 01:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Mój
członek pulsował mi między udami, gdy bawiłem się kutasem Maxa, aż nie
potrafiłem powstrzymać tej obrzydliwej chęci, by samemu się podotykać.
Oszukiwałem, oczywiście, że tak, bo Max miał zasłonięte oczy i nic nie
widział (byłem przekonany, że nawet teraz, ech, zwłaszcza teraz,
warknąłby rozeźlony i sam rzucił się mi do roboty), ale, och, no błagam.
Był tak czysty, nagi, bez właściwie żadnego owłosienia, przepiękny,
czerwony, dla mnie, a ja zachowywałem się jak suka w cieczce, śliniąc
się na jego widok.
<br />
Zastopowałem, wciąż trzymając go w buzi, podnosząc wzrok na mojego
chłopaka, który chciał mnie sprowadzić znów do swojego poziomu i
zacisnąłem dłonie na jego pośladkach.
<br />
Och.
<br />
Zakręciłem językiem, wypuściłem penisa Maxa z ust i jeszcze przejechałem
językiem od trzonu aż po czubek, zatrzymując się tam z mordą wywaloną
jak debil. Koniuszkiem języka podrażniłem dziurkę i Max wydał z siebie
długi, przeciągły, wysoki dźwięk.
<br />
Ooooch.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wyruchać cię </span>— powtórzyłem zaciskając palce na jego pośladkach i przygryzając obwleczone w siatkę podbrzusze — <span style="font-weight: bold;">to mój jebany obowiązek. </span>
<br />
Podniosłem się na nogi, stając obok niego blisko, bardzo, tak, że nasze
penisy styknęły się bokami i chwyciłem je oba w dłoń, obślinioną
wcześniej dłoń.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A twój, suczko? </span>— westchnąłem, masturbując nas razem, powoli. — <span style="font-weight: bold;">Jakie ty masz obowiązki?</span> — jęknąłem mu prosto w usta, drażniąc je oddechem, lecz nie całując.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-25, 02:14<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Tak, tak, to twój obowiązek</span>
— wyjęczał. Jego oddech stawał się coraz bardziej urywany,
przyśpieszony i taki… łapczywy. Jakby przez te wszystkie przeżywane
sensacje zapomniał oddychać i teraz jego organizm dopominał się o tlen.
Łatwo było zapomnieć o takich drobiazgach, będąc zaabsorbowanym tym
niesamowitym mężczyzną.
<br />
Ciężko było mu myśleć, mówić, naprawdę odchodził od zmysłów – a wisienka
na tym torcie rozkoszy jeszcze na niego czekała, wcale się kurwa nie
śpieszyła, odwlekała moment konsumpcji. A Max tak pragnął, naprawdę
pragnął tej wisienki, mógł myśleć już tylko o niej, jego dziurka wręcz
drżała ze zniecierpliwienia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dać się… wyruchać swojemu kundlowi… Być dla niego… gotowy i ciasny. I tylko… dla niego. Zawsze dla niego</span>
— wydusił z siebie, nie będąc w stanie już powstrzymać desperacji w
swoim głosie. Jeżeli Ian zaraz nie przestanie, Max może dojść mu w
dłoni…! — <span style="font-weight: bold;">Nadstawić mu… swój tyłek. Ugościć… jak w ekskluzywnym burdelu. Błagam, Ian, wejdź już we mnie!</span>
<br />
Był absolutnie bezwstydny. Zupełnie nie zważał na otoczenie wpatrujące
się w nich. Zresztą, nie mógł tych ludzi nawet zobaczyć. Nie widział
nawet Iana; mógł sobie jedynie wyobrażać jaki wyraz przybierała jego
twarz, te ciemne, zamroczone pożądaniem oczy. Dotykał go również na
oślep, sięgając tej spoconej skóry i smakując ją swoimi dłońmi.
<br />
W końcu, <span style="font-style: italic;">w końcu</span>, Ian obrócił go
zdecydowanym, silnym ruchem, puszczając wcześniej ich penisy. I
wylądował twarzą do ściany, ale to było nieistotne – w końcu i tak nic
nie widział przez koszulkę Iana zawiniętą na jego głowie. Ian szarpnął
go za włosy, mocno, tak, jak niegrzeczną sukę, a Max wydał z siebie
głośny jęk. Jego partner, jeszcze się z nim kurwa drocząc, uderzył swoim
kutasem o jego pośladek, przesunął po szczelinie, zanim bezpardonowo
wsunął się, rozszerzając jego ciasne ścianki.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Aaaaach, Ian!</span> — krzyknął, wcale
się nie hamując. Bo czemu miałby? Niech wszyscy wiedzą, co Ian z nim
robi. Do jakiego stanu go doprowadza. Niech patrzą, niech zazdroszczą.
Niech zdychają z zachwytu. Niech marzą.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-25, 12:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Moja
twarz cała lśniała od śliny, preejakulatu i potu, tak sam z
namaszczeniem wylizałem każdy jeden cal kutasa mojego chłopaka, a teraz
stałem nad nim, dysząc mu prosto w usta, przyspieszając tempa
masturbacji, słysząc te kolejne jęki i westchnienia naokoło nas i dłonie
Maxa, które boleśnie uciskały kolejne moje mięśnie.
<br />
Jego słowa… aaaaach, mój słodki Boże, co to było! Uderzyłem go otwartą
dłonią w pośladek, mocno, aż jęknął z bólu i wykrzyczał swa bezwstydną
prośbę. Uwielbiałem go. Uwielbiałem go do granic możliwości, takiego
sprośnego, spoconego, czekającego na to, aż w końcu wypieprzę go do
nieprzytomności, tak, by nie mógł myśleć o niczym, o niczym więcej, jak o
mnie. O mnie, o mnie, o mnie, ja miałem w głowie tylko jego, moją małą
wielką przyjemność, której zazdrościł mi każdy frajer obok. Słyszałem
ich jęki, słyszałem westchnienia, ale czułem też na sobie ich wzrok, to,
jak zazdrościli mi mojego chłopaka, który błagał o to, by w końcu go
wyruchać; cały obśliniony, mokry, sprośny, piękny, mój, mój, mój.
<br />
Szarpnąłem go mocno, a Max z jękiem oparł przedramiona na ścianie,
wypinając do mnie tyłek. Uderzyłem go kutasem w pośladek, widząc, jak
skręcał się ze zniecierpliwienia, jak czekał tylko na to, bym w niego
wszedł; i zrobiłem to, w końcu, czując jak braknie mi powietrza w
płucach. Zacisnąłem pięść na jego włosach, drugą dłoń układając na jego
lędźwiach i sam jęknąłem przeciągle; dużo niżej niż Max, którego
westchnienia rozchodziły się w uszach tych wszystkich napalonych pedałów
wokół.
<br />
To był pierwszy raz, gdy pieprzyliśmy się publicznie, aż tak, a te
spojrzenia, jęki, dźwięki, zapach, atmosfera, och, to napędzało mnie
jeszcze bardziej; gdy każdy widział, jak bardzo był mój, jak tylko ja
mogłem go mieć, wyzwolonego, cudownego, takiego wolnego, pięknego i
diabolicznego nawzajem. Choć ukryty w blond czuprynie, to był mój
prywatny diabeł, ukryty w skórze zjawiskowego anioła.
<br />
— Aaaaa… aaach — Max bezwstydnie jęczał z bólu, gdy uderzałem go zaraz
szybciej, mocniej, bez żadnego przygotowania, rozpychając mu tyłek i
traktując jak pierwszą lepszą szmatę, moją prywatną dziwkę. Jego jęki
bólu przeradzały się w nieskładne westchnienia, gdy z urwanym oddechem
wzdychał coraz bardziej bez sensu, niezdolny do składania zdań. Nawet
moje imię nie opuściło jego ust; i ja sam nie byłem w stanie sklecić
słowa, sapiąc w pocie i przyjemności.
<br />
I zanim jeszcze zdążyłem sięgnąć jego penisa, zanim zmysły pozwoliły mi
na znalezienie tego najpiękniejszego na świecie kutasa, Max sam
eksplodował orgazmem, zalewając falą spermy ścianę. I ta myśl, że tylko
ta dotkliwa, bolesna, popędliwa stymulacja jego tyłka, ze to samo było w
stanie doprowadzić go do granic przyjemności, och, to oślepiło mi mózg.
<br />
Złapałem go mocno w pasie, gdy Max jęczał w orgazmicznym amoku, z
bezwładnym ciałem drżącym w ekstazie przyjemności; i dogoniłem go,
prędko, szybko, tak, by móc dołączyć do niego w tym brudnym, sprośnym
szale. Obaj zagubiliśmy się w naszych jękach i westchnieniach, i teraz,
tu, w tym pokoju pełnych napalonych samców, pieprzących się do naszych
pornograficznych wizji, byliśmy sami – ja i Max, moja najcudowniejsza
dziwka na tym jebanym świecie. Świat mógł być duży, smutny, wesoły,
niebezpieczny, miałem to absolutnie gdzieś. Chciałem jego. Jego, w
ramionach, mnie w nim, tak, jak teraz, gdy nie liczyło się nic, nic
innego.
<br />
Ile minęło czasu? Nie wiedziałem. Nasze pojedyncze, urwane oddechy,
wcale nie uspakajały się przy sobie, wciąż przeżywając to, co wydarzyło
się tu przed chwilą.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mam nadzieję</span> — sapnąłem, z trudem sklejając słowa, wciąż poprzerywane łapczywym łapaniem powietrza — <span style="font-weight: bold;">że wyruchałem ci z głowy pomysł chodzenia do takich miejsc.</span>
<br />
— A z tobą? — jęknął Max, łapiąc moje ramiona zaciskające się wciąż wokół jego ciała. — Z tobą mogę?
<br />
Aaaach, patrzcie go państwo, co za pierwszoligowy skurwiel! Sapnąłem
nerwowo, przykładając szyję to jego szyi i podsunąłem rękę, łapiąc go za
gardło. Przysunąłem do siebie, całując nieporadnie, śliniąc i nie
przejmując się zupełnie niczym, co dookoła nas.
<br />
Mogliśmy istnieć tylko we dwójkę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-25, 15:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Ian,
w zasadzie, wypełnił swój obowiązek perfekcyjnie – a nawet bardziej niż
perfekcyjnie, zważywszy na to, że jeszcze przez długie minuty Max nie
potrafił wrócić do rzeczywistości po tym przenoszącym go w inny wymiar,
niesamowicie intensywnym orgazmie. Dyszał, ledwo trzymając się na
nogach, wciąż pozbawiony wzroku, za to z nakręconym maksymalnie
odczuwaniem świata pozostałymi zmysłami.
<br />
Rozpływał się w tym namiętnym, gorącym pocałunku, gdy Ian obchodził się z
nim wciąż tak rozkosznie brutalnie. Był pewien, że zrobili w tej
świątyni przypadkowego seksu prawdziwie fenomenalne wystąpienie. I może
nie otrzymali oklasków, ale Max był pewien że z myślą o nich w tym
pomieszczeniu polała się nie tylko ich sperma.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Boże… Ian…</span> — wydyszał z siebie.
Był spocony, brudny, klejący się od spermy, pewnie wyglądał jak
chodzący bałagan, ale miał to gdzieś. Wręcz odczuwał z tego dumę. Dumę z
faktu, że jego chłopak tak dobrze go wyruchał, i że sam podarował swoim
ciałem spełnienie Ianowi.
<br />
Max naprawdę nie mógł wciąż uwierzyć w to, że dwie osoby mogły być tak
idealnie do siebie dopasowane, i w tym dopasowaniu odnajdywać tak
ogromną satysfakcję.
<br />
Jeszcze jedną dłuższą chwilę zajęło im uspokojenie się, a z pozostałego
napięcia korzystali dalej się obściskując, dopóki Max nie zorientował
się, że znowu był blisko tego aby ponownie się obudzić. A po tak
intensywnym seksie obawiał się, że kolejna rundka naprawdę pozbawiłaby
go przytomności. Nie miał absolutnie nic przeciwko powtórce… z tym, że
bezpieczniej byłoby jednak to zorganizować już w sypialni jednego z
nich.
<br />
Obrócił się, wciąż w ramionach Iana, i pozwolił swojemu chłopakowi
rozwiązać koszulkę, która zawiązana na jego głowie zasłaniała mu wzrok.
Spojrzał w końcu na swojego chłopaka, na jego zlepione od potu włosy,
wciąż roziskrzone spojrzenie, spuchnięte usta… i wydał z siebie głośne
westchnienie zachwytu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jesteś najseksowniejszym mężczyzną na świecie, wiesz?</span> — wyszeptał. — <span style="font-weight: bold;">I jesteś tylko, tylko mój. Oni tutaj</span> — skinął głową w głąb pomieszczenia — <span style="font-weight: bold;">mogą
tylko o tobie marzyć. W życiu nie przekonają się jak to jest. Nawet nie
ma sensu próbować. Wiesz, dlaczego? Bo żaden z nich nie zadowoli ciebie
tak, jak ja.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-25, 17:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnąłem
chrapliwie, wwiercając spojrzenie w – w końcu całą, odsłoniętą – twarz
mojego chłopaka, to chodzące cudo. Nie potrzebowałem tych tekstów o
byciu najseksowniejszym facetem na świecie, to ten perfidny gnojek łasił
się na wszystkie te komplementy, które swoją drogą chętnie mu
sprzedawałem, za bezcen. Bezcenny był on, w moich ramionach,
najcudowniejszy skarb na świecie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Boże, ty cwany idioto</span> — westchnąłem, ledwo kręcąc głową. — <span style="font-weight: bold;">Dobrze wiesz, że wszyscy patrzą tu na ciebie. </span>
<br />
Nie to, by mi to przeszkadzało – uwielbiałem go, naprawdę. Byłem tutaj
dodatkiem do jego spektaklu, ale nigdy nie czułem się lepiej w żadnej
roli.
<br />
Słowo daję, ten wieczór to była moja najdłuższa gra wstępna w życiu.
<br />
Oparłem swoje czoło o Maxa, smagając jego twarz oddechem, całując
policzek, nos, usta. Schyliłem się i podciągnąłem spodnie, cofając się o
pół kroku. Nie zastanawiając się szczególnie, przesunąłem materiał
koszulki do brzucha Maxa i starłem uważnie ślady spermy z jego ciała.
Miałem świadomość tego, że ludzie wokół patrzą się na nas, może
masturbują do tego pociągającego widoku mojego sponiewieranego chłopaka,
ale napawało mnie to idiotyczną dumą.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jesteś cudowny</span> — westchnąłem mu prosto w usta, prostując się i gniotąc w ręku swoją zmasakrowaną koszulkę. — <span style="font-weight: bold;">Co mam teraz zrobić? Chcesz tam wrócić, czy mam cię stąd zabrać? Dobrze się czujesz?</span> — upewniałem się cicho, całując go pomiędzy słowami.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-25, 22:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Rzeczywiście,
Max na ogół się łasił na komplementy, uwielbiał być adorowany przez
Iana, i wcale się z tym nie krył. Niemniej, czasami też pojawiała się w
nim potrzeba uświadomienia Ianowi jak wspaniałym, idealnym człowiekiem
był. Idealnym dla niego, ze swoimi idealnościami i nieidealnościami, z
tym jak zdawał się być wręcz stworzony dla Maxa.
<br />
Poza tym, szczerze wątpił by Ian nie zbierał żadnych spojrzeć od
napalonych na niego facetów, ale może to i lepiej żeby pozostał
nieuświadomiony. Chociaż, właściwie, zwłaszcza w tym momencie czuł się
na tyle pewny siebie, że miał tę pewność, że Ian i tak nie
zainteresowałby się kimkolwiek innym poza Maxem.
<br />
Patrzył z rozrzewnieniem na to, jak Ian czyścił go swoją własną
koszulką. Jego słodki, troskliwy partner, który potrafił idealnie o
niego zadbać, w ciągu chwili zmienić się z tego dominującego,
sadystycznego faceta w uroczego księcia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dobrze…</span> — odparł z delikatnym uśmiechem błąkającym się na twarzy i przyciągnął do siebie Iana, żeby ucałować jeszcze raz jego wargi. — <span style="font-weight: bold;">Tylko
tyłek mnie boli i jestem wyczerpany. Ale poza tym jest mi cudownie. I w
sumie to bym się jeszcze napił. I może zajrzyjmy na chwilę do Erwina?
Muszę opieprzyć mojego kumpla za te agrafki</span> — stwierdził, wydymając usta w ciągłym oburzeniu na Irwina.
<br />
Te agrafki gdzieś tam leżały porozrzucane po podłodze, co właściwie było
dosyć niebezpieczne, ale Max nie mógł się tym przejąć, nie miał jeszcze
w swoim umyśle miejsca na to, by myśleć o takich pierdołach.
<br />
Wciągnął na siebie spodnie, zapinając je już bez tych całych agrafek.
Zanim wrócili na górę, przyssał się jeszcze raz do Iana, zwyczajnie nie
mogąc się powstrzymać od tego żeby go ponownie posmakować. Żadne z nich
nie zauważyło jednego z ich <span style="font-style: italic;">nowych kolegów</span>, który przemknął tuż obok nich, opuszczając darkroom jeszcze przed nimi.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-25, 23:36<br />
<hr />
<span class="postbody">Podczas
gdy Max wciągał spodnie, ja założyłem na siebie wymęczoną koszulkę;
była uwalana spermą, głównie od wewnętrznej strony, która kleiła się mi
do ciała (choć ostało się też nieco na zewnątrz… no cóż, trudno), no i,
tak jakby, czy wcześniej też było mi właściwie całe piersi? Nie miałem
jednak jak wybrzydzać i objąłem Maxa za szyję, przyciągając do siebie;
zaraz splótł palce z moimi, zwisającymi luźno z jego ramienia i
pocałowałem go w skroń, a później nie mogłem się powstrzymać, by nie
smagnąć językiem płatka jego ucha.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Niesamowity </span>— szepnąłem, drażniąc jego skórę gorącym oddechem. — <span style="font-weight: bold;">Taki jesteś. Mój chłopak. Robisz ze mną takie rzeczy… ach, szaleję na twoim punkcie</span>
— westchnąłem, ściskając mocno jego dłoń. Mówienie tych rzeczy… mój
Boże, to była prawda i tylko prawda, a ja… chyba nawet czułem w tym
przyjemność. W opowiadaniu temu gnojkowi, co ze mną robił, jak na mnie
działał, jak zmieniał we mnie te rzeczy, których kiedyś byłem tak niby
pewien.
<br />
Teraz nie byłem pewien niczego. Niczego, poza tym, że należymy do siebie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Twój kumpel nazywa się Irwin</span> —
poprawiłem, cmokając go w ucho i poprowadziłem wolno z tego miejsca, po
którym nawet nie miałem okazji się rozejrzeć. Teraz powiodłem wzrokiem
po zbiorowisku tych pedałów, ale byłem już raczej beznamiętny, obojętny,
bo przecież przed chwilą to Maxie dał mi pokaz najpiękniejszych
sprośności, które mogłem sobie wyobrazić. — <span style="font-weight: bold;">Mam cię zanieść na górę?</span>
<br />
— Nie, mogę iść — odparł słodko mój chłopak, całując mnie w wargi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Na pewno?</span>
<br />
— Tak, na pewno. — Uśmiechnął się tak, że nie mogłem. Nic już nie mogłem.
<br />
Więc poszliśmy powoli, Max nieco się krzywiąc, ale doczłapaliśmy się
jakoś do loży, gdzie siedziała ta para pedałów. Max usiadł (z wyraźnym
dyskomfortem) na kanapie, a ja nachyliłem się jeszcze nad nim i, całując
uprzednio, zapewniłem:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przyniosę ci drinka.</span>
<br />
I poszedłem, walczyć o swoje. Bez niego nie pójdzie mi tak prędko, bo
nie miałem mocy przepuszczania mnie w tłumie innych pedałów, ale po tym,
jak przed chwilą rozłupałem Maxowi tyłek, chyba na tyle mogłem się
zdobyć, nie?</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-26, 02:39<br />
<hr />
<span class="postbody">Mógłby
wiecznie słuchać tych słów wypowiadanych przez Iana, jak to Ian za nim
szaleje i, och, tak, miód dla uszu. Ian rozpieszczał go nawet werbalnie,
a Max wcale nie musiał go o to prosić.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak, ale Eric i Irwin razem to Erwin. Połączenie ich imion, nie? Sprytne, nie sądzisz?</span>
— mówił, a gadanie przynajmniej pomagało mu oderwać częściowo uwagę od
dyskomfortu w dolnej części ciała. Ale, cóż, sam się o to prosił. I nie
żałował. Ba, wręcz przeciwnie! Czy było coś lepszego, od fizycznego
potwierdzenia tego, jak porządnie się zostało wyruchanym?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No bo wiesz, jak już są gdzieś razem
no to praktycznie jak jeden organizm. Odnoszę wrażenie, że Eric się tak
trochę, hm, wtapia w Irwina, ale chyba mu to pasuje.</span>
<br />
Kiedy dotarli do towarzystwa rozsiedzonego w loży, poczuł na sobie
spojrzenia trzech par oczu. Zwłaszcza, kiedy się skrzywił siadając na
swoim obolałym tyłku. Cóż, nietrudno było dodać dwa do dwóch i domyślić
się, że Ian z Maxem właśnie się pieprzyli.
<br />
Ta kanapa była na tyle wygodna i miękka, że po pierwszym bólu związanym z
oklapnięciem pośladkami na niej już właściwie prawie nie odczuwał nic,
prócz jakiegoś tam szczypania i poczucia pracy mięśni przy ponownym
zwężaniu jego wejścia. Ale, cóż, Ian się tak słodko przejmował, więc
nadal na twarzy trzymał zbolałą minkę, krzywiąc się dodatkowo przy
każdym małym ruchu.
<br />
Więc Ian sam zaproponował, że pójdzie mu wziąć drinka, a Max odprowadzał
go zadowolonym spojrzeniem. I dopiero potem łaskawie zwrócił uwagę na
resztę towarzystwa, nadal gapiącego się na niego bez słowa.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mój drogi Irwinie, zdajesz sobie sprawę z tego, że dzisiaj ostro przegiąłeś, nie?</span> — odezwał się słodko, a w jego szerokim, sztucznym uśmiechu oczy ułożyły się w półksiężyce.
<br />
— …co? — wydusił z siebie Irwin, unosząc w górę brew.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Więcej tych agrafek najebać się nie
dało, nie? Jezu, to było takie upierdliwe do ściągnięcia… Znaczy, tutaj
się najbardziej może wypowiedzieć Ian, ale i tak!</span>
<br />
— Wcześniej nie narzekałeś — odparł mężczyzna, szczerząc się już w swoim
zwyczajowym, zuchwałym uśmiechu. Mierzył go bezczelnie wzrokiem z góry
na dół, a w jego spojrzeniu czaiło się coś na kształt podekscytowania,
żalu i podirytowania jednocześnie. Dziwne. — Więc… bawiliście się miło,
nie? Mówiłem, że mi podziękujesz — niemalże wycedził, posyłając szybkie
spojrzenie Kevinowi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak, mój drogi. Bawiliśmy się <span style="font-style: italic;">bardzo</span> miło, jeżeli chcesz wiedzieć. Może interesują cię szczegóły?</span>
— spytał, rozsiadając się wygodniej na kanapie. I tym razem wcale nie
przybierał miny cierpiętnika, nie było wszak takiej potrzeby. W końcu
Ian stał przy barze i go nie widział.
<br />
— A ty przed chwilą nie byłeś wielce cierpiący? — wtrącił się Eric.
<br />
— …po tym, co robiliście, to chyba nie jest ci teraz najwygodniej —
dodał siedzący dotąd w kompletnej ciszy Kevin, a Max zmarszczył brwi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Eee, a ty skąd niby wiesz, co dokładnie robiliśmy?</span>
<br />
— Miałem szczęście znajdować się pośród widowni.
<br />
Max generalnie powinien się teraz zawstydzić, oblać czerwienią, czuć
potrzebę zapadnięcia się pod ziemię. Ale… nie, w ogóle tego nie czuł,
tylko wręcz coś na kształt dumy i dziwnego zadowolenia z siebie. W końcu
wiedział, że odstawili z Ianem niesamowicie dobre show.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mhm, rzeczywiście <span style="font-style: italic;">miałeś szczęście</span></span>
— stwierdził bezczelnie Max, a Irwin wydął usta, obrażony na cały świat
i spoglądający na swojego kumpla z zupełnie nieuzasadnioną urazą.
<br />
Gdy zobaczył po kilku chwilach ciszy, że Ian zmierza do loży, szybko
zmienił pozycję na bardziej sztywną i z powrotem wszedł w rolę wielce
cierpiącego, obolałego.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dzięki, Ian, jestem strasznie spragniony</span>
— powiedział, odbierając od swojego chłopaka drink i od razu obejmując
wargami słomkę, aby pociągnąć duży łyk. Czuł na sobie intensywne
spojrzenie Irwina, ale zupełnie się tym nie przejmował.
<br />
— Potrzebujesz jeszcze czegoś? — zapytał zatroskany Ian jeszcze zanim sam spoczął na kanapie, a Max pokręcił przecząco głową.
<br />
— Eee, Ian, masz… — Eric nie dokończył, tylko na swojej własnej koszulce
wskazał na miejsce, na które chciał zwrócić uwagę Iana. Max podążył tam
wzrokiem i zobaczył białą plamę odznaczającą się na czerni materiału.
Uśmiechnął się lekko.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zajmę się tym</span> — oznajmił i
pociągnął za rąbek mocno pogniecionego topa, chwytając sobie kawałek
materiału który włożył do buzi, oczyszczając go językiem w prowizoryczny
sposób ze spermy, patrząc się przy okazji w oczy swojego Iana.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-26, 16:20<br />
<hr />
<span class="postbody">Podczas
gdy stałem w kolejce do baru, zdarzyła się jedna dziwna rzecz,
mianowicie, po raz pierwszy odkąd tu jestem, w tym zbiorowisku pedalstwa
i gejozy, ktoś się do mnie uśmiechnął. I nie że jakiś typek, którego
znałem, czy coś, koleś, któremu powiedziałem, że wypadła mu stówa czy
inna taka sprawa, nie, serio, zwyczajnie, stoję sobie, stoję, rozglądam
się bezmyślnie i jeb, uśmiech. Aż uniosłem zdziwiony jedną brew, mierząc
typa wzrokiem, bo może znowu moja słaba pamięć do twarzy nie odnalazła
dawnego znajomego, ale no jakoś nie wydawało mi się, żeby to było to.
<br />
Nie było co jednak tego roztrząsać, zamiast tego kupiłem Maxowi drinka, a
i sobie jakiegoś gorzkiego, wracając po chwili do loży. Mój chłopak
siedział na tej kanapie tak sztywno, z twarzą wykrzywioną w grymasie
dyskomfortu i, mój Boże. Był taki cudowny i, ach, ten seks… chciał tego,
przynajmniej tak mi się wydawało (zamierzałem z nim jeszcze o tym
porozmawiać później, gdy wrócimy do domu), brak jakiegokolwiek
nawilżenia odgrywał istotną rolę w tym, co nas obu (oby) kręciło, ale…
no błagam. To nie ja miałem rozłupany tyłek tylko mój słodki chłopak,
przeze mnie, więc chciałem mu ulżyć w tym poświęceniu się dla większej
sprawy.
<br />
Nieco zbaraniałem, widząc Maxa wylizującego resztki (swojej) spermy z
mojego podkoszulka, ale uśmiechnąłem się nieprzytomnie, rozkosznie.
Boże, nawet teraz, gdy byłem wykończony po niesamowitym dymaniu, gdy
pewnie nie dałbym rady nawet odrobinę podnieść swojego kutasa, nawet
teraz mnie tak strasznie pociągał i podniecał, z tym bezczelnym wzrokiem
i cwanym uśmieszkiem. Nie mogłem się powstrzymać, by nie nachylić się
nad nim, otwierając usta i pozwalając, by wepchnął mi do nich język i
podzielił się swoim przysmakiem.
<br />
I tak w ustach miałem ten jeden, charakterystyczny smak, nas, we dwójkę,
naszych zmieszanych płynów i wydzielin, absurdalnie rozkoszny i
perwersyjny smak seksu.
<br />
Naszego seksu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mogłeś powiedzieć, przyniósłbym ci też wodę</span> — powiedziałem lekko karcącym tonem, odgarniając mu z czoła jeszcze pozlepiane kosmyki włosów. — <span style="font-weight: bold;">Mogę pójść po nią do baru </span>— zapewniłem, wciąż nachylając się nad Maxem, opierając dłonie na jego kolanach.
<br />
Ale mój chłopak uśmiechnął się rozkosznie, choć wciąż z lekkim bólem w tym cudownym obliczu i powiedział:
<br />
— Nie, na razie nie trzeba. — Pocałował mnie jeszcze i dodał: — Może później pójdziesz, okej?
<br />
Okej, okej, oczywiście, że okej. Wciąż z durnym uśmiechem na mordzie,
usiadłem obok Maxa, wyciągając ramię i przyciągając go do siebie, zanim
zdążyłem się zorientować, że to nie najlepszy pomysł.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ach, sorry</span> — zapeszyłem się od razu, całując go w skroń. Max zrobił obolałą minkę i pocałowałem go w usta. — <span style="font-weight: bold;">Tak jest ci wygodnie?</span>
— spytałem, czując, jak rozkładał się na moim ramieniu. Wiedziałem, że
tam siedzą jeszcze tamte pedały, ale na razie nie zwracałem na nich
uwagi.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-27, 00:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Max Stone to, nie ukrywając, bezczelny i cwany człowiek.
<br />
Dlatego, mimo iż nie bolało go wcale <span style="font-style: italic;">aż tak</span>
(po którymś razie w końcu można było przywyknąć do tego rodzaju bólu),
to nadal wchodził gładko w rolę takiego obolałego, poszkodowanego Maxa,
takiego do ojojania, bo Ian chętnie go ojojał w takich sytuacjach,
opiekował się nim i był tak maksymalnie uroczy.
<br />
I nie mógł, po prostu nie mógł się powstrzymać przed tym, żeby tego nie
wykorzystać. W końcu dzięki temu mógł się perfidnie wtulać w Iana,
sadzić mu słodkie i smutne minki, a Ian mówił do niego tym czułym,
troskliwym tonem, gotów przynieść mu gwiazdę z nieba. Cóż… Max
ewidentnie był rozpieszczonym dzieciakiem.
<br />
Czuł wwiercające się w niego zawistne spojrzenie Irwina i to sprawiało,
że odczuwał jeszcze większą satysfakcję. Nie wątpił w to, że Eric dbał o
Irwina – to wszak było widoczne od razu przy pierwszym kontakcie z tą
dwójką – ale mimo to, że miał o Ericu jak najlepsze zdanie i bardzo go
polubił, to wątpił by potrafił się zająć Irwinem w takim stopniu, jak
Ian dbał o Maxa.
<br />
To było naprawdę niesamowite, że Ian potrafił być tak sadystyczny,
dominujący, potrafił w ramach ich wspólnej gry traktować go jak szmatę i
bezlitośnie odchodzić się z jego ciałem, a przy okazji naprawdę dbał
także o przyjemność Maxa, robił to, co on chciał i tylko za jego zgodą, a
po wszystkim opiekował się nim i wszystkimi skutkami ostrego seksu
które po sobie pozostawili. I przez to Max… czuł się przy swoim chłopaku
najbezpieczniej w świecie. Ufał mu w całości i nie brał nawet pod uwagę
możliwości, że Ian mógłby go skrzywdzić.
<br />
A wracając do rzeczywistości, Max myśląc o tym siedział nadal wtulony w
ramię swojego chłopaka, pijąc swojego drinka i przysłuchując się
panującym wokół stolika rozmowom. Chociaż, tak właściwie, zarówno on,
jak i Ian byli jakby poza tym, nie angażując się zbytnio. Położył dłoń
na kolanie Iana, a jego chłopak bez wahania przykrył ją swoją, splatając
ich ręce, co automatycznie zrodziło uśmiech na twarzy blondyna.
<br />
— Jesteś zmęczony? — Ian wyszeptał mu do ucha.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mhm</span> — wymruczał w odpowiedzi, dodatkowo leniwie kiwając głową.
<br />
— Chcesz już wracać? Wezwę nam Ubera, jak…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie, nie</span> — Max przerwał mu swoją odmową. — <span style="font-weight: bold;">Posiedźmy jeszcze chwilkę, dobrze? Jeszcze bym się właściwie czegoś napił, może pójdę do baru…</span>
— Poruszył się lekko, jakby szykując się do tego, żeby podnieść swój
tyłek z kanapy, ale przy pierwszym ruchu już się skrzywił i cicho
jęknął.
<br />
— Ja pójdę! — Od razu zaaferował się Ian, kladąc dłoń na ramieniu Maxa
żeby go zatrzymać. Blondyn obrócił głowę, patrząc się na ukochanego
roziskrzonymi oczami.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Serio? Daj spokój, nie chcę cię tak ciągle wykorzystywać…</span>
<br />
— To żaden problem. — Ian uśmiechnął się i pocałował go w czoło, zanim
odszedł ponownie w dobrze sobie znanym kierunku. Max westchnął. Było mu
prawie przykro, że tak wyzyskiwał tego słodko niewinnego Iana.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Kochany jest, nie sądzicie?</span> — Zwrócił się do reszty, jednak wzrokiem nadal podążał za sylwetką Iana. — <span style="font-weight: bold;">Tak naprawdę to wcale mnie aż tak nie boli. Ale to urocze, jak się tak przejmuje.</span>
— Obrócił się w końcu, posyłając szelmowski uśmiech swojemu
towarzystwu. Co spotkało się między innymi ze zdegustowanym spojrzeniem
Irwina.
<br />
— Jesteś gorszy ode mnie. A to naprawdę ciężki zarzut — stwierdził, a
Max po prostu wzruszył ramionami. Oj, zobaczył ten błysk zazdrości w oku
swojego kumpla. I bardzo go ten błysk ucieszył.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-27, 08:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Tym
razem sytuacja z uśmiechami przy barze zdarzyła się dwa razy i
zmarszczyłem nieco brwi, niezbyt wiedząc, o co się tu rozchodziło; no
naprawdę. Zdecydowałem się to jednak zignorować, nie widząc szczególnie
innego rozwiązania, bo przecież nie będę się pytał obcych typów, czemu
się do mnie uśmiechają, albo na to wkurwiał. To by było mocno pokręcone.
<br />
Teraz z baru przyniosłem dzbanek wody z cytryną i jeszcze jedno piwo dla
siebie, wracając i stawiając oba napoje na stoliku przed Maxem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przyniosłem wodę, żeby nie bolała cię jutro za bardzo głowa</span>
— powiedziałem. Max wypił tego wieczoru, jak na siebie, naprawdę dużo
alkoholu i raczej nie potrzebował więcej; co innego z wodą. Ja zresztą
też bardzo chętnie się jej napiję. — <span style="font-weight: bold;">Trzymaj </span>— dodałem, nalewając pełen kubek i podając go Maxowi.
<br />
Zaraz też owinąłem go ramieniem, tym razem uważając, żebym to ja się do
niego przysunął, a nie ciągał jego obolały tyłek i narażał go na jeszcze
większy dyskomfort.
<br />
Sam też napiłem się wody, jednocześnie podnosząc wzrok na pedałów naprzeciwko mnie i zreflektowałem się:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jak chcecie to pijcie.</span>
<br />
Irwin wydął wargi i zmierzył mnie iskrzącym spojrzeniem.
<br />
— Och, dzięki — zaszydził, nie wiedzieć czemu. Prychnął, zerkając
przelotnie na Maxa i potem uśmiechnął się do mnie w jakiś śmiesznie
przerysowany sposób. — Wiesz, że Maxa nic nie boli, tylko tak udaje,
żebyś latał w tę i z powrotem?
<br />
Spoważniałem, mrużąc oczy. Na ułamek sekundy przeniosłem wzrok na Maxa, a
potem znowu spojrzałem na Irwina, tylko mocniej obejmując mojego
chłopaka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jeśli myślisz, że uwierzę tobie, a nie mojemu chłopakowi to się grubo mylisz</span> — powiedziałem, mierząc tego czarnucha gniewnym spojrzeniem i tylko ciaśniej obejmując Maxa. —<span style="font-weight: bold;">
Poza tym, widać, że nie wiesz o czym mówisz i nikt cię nigdy porządnie
nie wyruchał. Gdyby tak było, nie musiałbyś szukać żadnego innego pedała
poza Ericiem.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-27, 15:52<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
tak właściwie nie czuł już praktycznie żadnego wpływu alkoholu – no,
może pomijając tego ostatniego drinka, który go zwyczajnie przymulił.
Może to dlatego, że wszystko co wypił wcześniej wypieprzył z niego Ian,
hm. Ale w każdym razie bardzo doceniał troskę swojego Iana i to, jak był
w stanie rozsądnie myśleć do przodu.
<br />
No jakby mógł się w tym mężczyźnie nie zakochać?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dziękuję</span> — uśmiechnął się
słodko do Iana, trzymając szklankę obiema dłońmi. Napił się dużego łyka i
odstawił ją na stolik, po czym oparł się głową na barku swojego
chłopaka, przymykając przy tym oczy. Był zmęczony, śpiący, czuł się
brudnie i trochę obleśnie, ale mimo to było mu jednocześnie przyjemnie,
kiedy Ian obsypywał go tak czułością i troską.
<br />
Niestety, pewnej osobie w tym towarzystwie bardzo zależało, żeby pozbawić Maxa tych przywilejów.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Irwin, o czym ty mówisz? Jak możesz mnie posądzać o coś takiego!</span> — zaperzył się, prawdziwie zszokowany.
<br />
Nawet nie zastanawiając się dłużej nad swoją reakcją, przybrał bardzo urażoną minę i zadarł głowę, żeby pokazać Ianowi jak <span style="font-style: italic;">zabolały</span> go takie insynuacje.
<br />
Ian to kupił. Oczywiście, że to kupił, i ta wiara w szczere intencje
Maxa sprawiło, że Maxowi zrobiło się tak ciepło w środeczku, a motylki
radośnie fruwały, a świat był taki słodki i różowy.
<br />
Poczuł przy okazji ogromną dumę i chciało mu się śmiać, widząc minę
Irwina po tym jak Ian zgasił go jak peta. Bardzo dobrze. Zasłużył.
<br />
— Ej, wypraszam sobie! — sapnął biedny Eric, który został w to
niesłusznie wciągnięty. — Potrafię porządnie wyruchać swojego chłopaka i
wcale nie dlatego szuka<span style="font-style: italic;">my</span> kogoś do seksu. Więc daruj sobie takie teksty, okej? Poza tym, Irwin mówi prawdę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wcale nie!</span> — fuknął Max. Zerwał się do przodu i jęknął cicho, krzywiąc się. — <span style="font-weight: bold;">Oni po prostu zazdroszczą mi tego, że tak o mnie dbasz!</span>
<br />
Irwin prychnął.
<br />
— Też potrafimy o siebie zadbać, i żadne z nas nie wymusza tego udając ofiarę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ciekawe, cwaniaku, w jakim stanie byłby twój tyłek po takim jebaniu! Chociaż i tak się nigdy nie dowiesz.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-27, 16:05<br />
<hr />
<span class="postbody">Obrzuciłem Irwina gniewnym, wręcz wojowniczym spojrzeniem.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Max na mnie nic nie wymusza </span>— powiedziałem <span style="font-style: italic;">bardzo</span> chłodnym tonem, mierząc go zimnym i nieprzyjemnym spojrzeniem. Nie podobało mi się insynuowanie, że robiłem coś <span style="font-style: italic;">z jakiegoś powodu</span>, nie, kurwa, robiłem coś, bo chciałem. I chuj temu czarnuchowi do tego.
<br />
Warknąłem sam do siebie, pod nosem, jak rozjuszony pies, kundel,
brakowało tylko bym wyszczerzył zęby jak do ataku. Zamiast tego złapałem
tylko Maxa, który podskoczył wcześniej w miejscu i jakby zerwał się do
przodu, tym razem naprawdę delikatnie, ale przyciągając go z powrotem do
siebie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A ty też już nie przesadzaj </span>—
westchnąłem, znacznie milszym tonem, bardziej Maxowi do ucha, niż do
tamtej trójki (spośród której Kevin non stop mierzył nas dziwnym
spojrzeniem i nie za bardzo wiedziałem dlaczego, ale nieważne). Takie
gadanie o tym, że o niego jakoś <span style="font-style: italic;">dbam</span> było dla mnie dziwne i trochę nie na miejscu. — <span style="font-weight: bold;">Chociaż, masz rację, nie dowie się </span>—
mruknąłem mu w szyję, gdzie właśnie chowałem usta. Palcami ręki, którą
miałem zarzuconą za jego szyję, dotknąłem jego nagiej (no, umówmy się,
nagiej) piersi i uszczypnąłem lekko. Chyba jeszcze nie przeszła mi
ochota na drobne przytulanie się i obmacywanie, które z Maxem z reguły
uskutecznialiśmy po stosunku, a teraz, przez warunki, jakoś pominęliśmy
ten etap seksu. — <span style="font-weight: bold;">Tylko ty tak na mnie działasz, wiesz? </span>— szepnąłem cicho, cichutko, by nie dosłyszeli nasi stolikowi koledzy.
<br />
Właśnie po raz pierwszy w życiu zaczynałem się z kimś obściskiwać w barze.
<br />
Nie żeby mi to jakoś przeszkadzało.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-27, 22:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Dla
Maxa już jakiś czas temu stało się bardziej niż oczywiste to, że Ian
nie przepadał za jego nowym kumplem. I… cóż, szczerze mówiąc nie mógł
się temu dziwić. Irwin miał swój specyficzny styl bycia, który Ianowi
zwyczajnie mógł nie odpowiadać. Nie zapominając o tym, jak bardzo ich –
bo Maxa przecież też – drażnił tego wieczoru. I ta propozycja sprzed
dwóch tygodni, po której Ian się tak wkurzył… Tak, to zdecydowanie miało
sens.
<br />
I Maxowi z jednej strony naprawdę zależało na tym, żeby Irwin i Ian się
polubili, bo mimo wszystko polubił tego wkurzającego chochlika, ale z
drugiej, cóż, nie chciałby też żeby polubili się <span style="font-style: italic;">za bardzo</span>.
A konkretniej, nie podobała mu się myśl o tym, że Irwin chciałby
zaciągnąć jego chłopaka do łóżka. Na szczęście przy obecnym stosunku
Iana do Irwina, mógł być pewien że to nie nastąpi.
<br />
Wydął wargę, lekko urażony upomnieniem Iana, ale mężczyzna szybko go
udobruchał, szepcząc mu do ucha, owiewając szyję swoim ciepłym, piwnym
oddechem i słodkimi słówkami. Wydał z siebie ciche, zaskoczone… coś,
między piskiem a jękiem, gdy został uszczypnięty i obrócił lekko głowę,
aby spotkać spojrzenie swojego partnera.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Powiedz mi, jak na ciebie działam</span>
— wyszeptał zalotnie, uśmiechając się łobuzersko. Ułożył dłoń na udzie
Iana, delikatnie i powoli przesuwając nią w stronę pachwiny, i ucałował
tę mocno zarysowaną żuchwę, do której akurat sięgał wargami. On również
zignorował resztę – czyli paplającego coś w oburzeniu Irwina,
wtórującego mu Erica, i milczącego, wpatrującego się w nich intensywnie
Kevina (zapewne ciągle wspominającego ich przedstawienie w darkroomie).</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-28, 01:15<br />
<hr />
<span class="postbody">Pokręciłem
głową z cieniem rozbawienia i podekscytowania, Maxie był absolutnie
niemożliwy. Jego prośby były coraz bardziej bezczelne, a ja i tak pewnie
nie będę mógł się im oprzeć i spełnię je, czekając z wywieszonym
jęzorem.
<br />
Rozsiadłem się wygodniej na kanapie, opierając przedramię, którym
obejmowałem Maxa o oparcie; i mojego chłopaka pociągnąłem głębiej na
sofę, aby było nam nieco wygodniej w tym całym obściskiwaniu się jak
piętnastolatki. To zawsze był dla mnie synonim żenady i takiego „ja
pierdolę, typie”, a teraz ja byłem typem, i co?
<br />
I chuj. Wyjebane, po prostu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie mogę się od ciebie oderwać</span> —
mruknąłem, uśmiechając się jak głupek i na oślep odstawiłem swoje piwo
gdzieś w bok, żeby ułożyć i drugą dłoń gdzieś na jego ciele. Padło na
lędźwie, które leniwie podrapałem. —<span style="font-weight: bold;">
Jesteś tak rozkoszny, tak pociągający, tak, że odkąd tu weszliśmy to
myślę tylko o tobie. O tym, jak prowokujesz tych wszystkich frajerów
tutaj, jak wodzisz mnie za nos, a ja, jak totalny frajer, w to wchodzę.
Bo nie mogę się doczekać, aż w końcu pozwolisz mi… aż mi pozwolisz żebym
zrobił ci rzeczy, których nie pozwoliłbyś zrobić nikomu innemu</span> — dokończyłem nieco ciszej, niemal pytająco, jakby z nadzieją, że miałem rację.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-28, 02:02<br />
<hr />
<span class="postbody">Tak, był bezczelny. Dlaczego? Bo mógł.
<br />
Nie musiał być inkarnacją Sherlocka Holmesa, by to wydedukować.
Zauważył, że Ian pozwalał mu na coraz więcej, a Max… cóż, był chytrym
stworzeniem – jak już to zostało wspomniane. Więc czerpał z tego
chętnie, oblekał się w kolejne darowane mu przywileje bez mrugnięcia
okiem i bez krztyny zawahania.
<br />
I spijał tę słodką śmietankę, te piękne słowa swojego ukochanego Iana, z
błogim uśmieszkiem na ustach, kątem oka rzucając ze dwa razy krótkie
spojrzenia na Irwina i Erica. Dotyk Iana przy jego lędźwiach go palił,
ale był to płomień przyjemny.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tylko tobie</span> — odszepnął. Nie
wyobrażał sobie nawet, że mógłby komukolwiek innemu zaufać tak mocno, by
pozwolić mu na te wszystkie rzeczy, co Ian z nim robił. To, co sam
robił z Ianem zresztą, tego też nie byłby w stanie odtworzyć przy
kimkolwiek, kto nie byłby jego niesamowitym chłopakiem. — <span style="font-weight: bold;">Taki
właśnie – taki, jakim mnie opisujesz – taki jestem zarezerwowany tylko i
wyłącznie dla ciebie. Tylko dla ciebie chcę taki być i taki jestem.</span>
<br />
Ścisnął udo Iana, gdy jego dłoń znajdowała się już dosyć wysoko i już,
już ocierała się niemalże o krocze. Wiedział, że nie ma co liczyć na
powtórkę – zresztą, prawdopodobnie i tak nie daliby fizycznie rady – ale
to nie przeszkodziło mu w małym droczeniu się. Ot tak, dla sportu.
<br />
— Ja pierdolę, potrzebuję więcej wódki! — sapnął podirytowany Irwin, a Max posłał mu słodki uśmiech. Ojej.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-28, 11:31<br />
<hr />
<span class="postbody">Miałem
wrażenie, że nic – nic – nie było w stanie zetrzeć z mojej twarzy tego
durnego uśmiechu, jak u szczeniaka, któremu ktoś właśnie powiedział, że
jest dobrym pieskiem. Max odwrócił głowę w stronę Irwina, co mi się ani
trochę nie spodobało, więc zabrałem łapę z jego lędźwi i pokierowałem
palcem podbródek tego blondasa w swoją stronę.
<br />
Dłoń Maxa na moich udach działała na mnie pobudzająco, a ta nasza mała
gierka nie mogła mnie nie ekscytować. Pocałowałem go, wciąż trzymając
dłoń przy jego podbródku, mocno, głęboko, a gdy Maxie odsunął się
nieznacznie, nie mogłem się powstrzymać, by nie zakończyć pocałunku już
poza naszymi ustami. Obróciłem swój język wokół jego, koniuszkiem
tykając jeszcze tę srebrną kuleczkę i pewnie sam, widząc taki obrazek,
dwóch pedałów śliniących się do siebie w taki sposób publicznie
wywróciłbym oczami z zażenowania, ale teraz? Miałem to absolutnie,
absolutnie gdzieś.
<br />
Jakby w kontraście do tego, co jeszcze niedawno w podziemiach, teraz
obściskiwaliśmy się powoli, niemalże jak para potężnych retardów, a ja
usłyszałem nieco zirytowany głos Irwina.
<br />
— Po co wy tu w ogóle przyleźliście, co? — prychnął, a ja łaskawie odwróciłem do niego głowę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jak to po co?</span> — spytałem, taki niby zadziwiony. — <span style="font-weight: bold;">Przecież Maxie umówił się z wami w klubie </span>—
dodałem udając takiego zdezorientowanego tym pytaniem, bo doskonale
wiedziałem, o co mu chodziło; czas poświęcony sobie nawzajem znacząco
przewyższał czas, który spędzaliśmy z naszymi, ekhem, kolegami.
<br />
— W ogóle nie umiecie się bawić — prychnął w odpowiedzi ten czarnuch, a
ja z Maxem usadowiliśmy się już na kanapie najwygodniej, jak się tylko
dało, obaj opierając się, ja obejmując go ciasno i przytulając do
siebie. Sięgnąłem z rozbawieniem po swoje piwo.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie wszyscy podzielają twoje pojęcie <span style="font-style: italic;">zabawy</span></span> — wyjaśniłem uczynnie, upijając łyka, a potem rzuciłem Maxowi pytające spojrzenia. — <span style="font-weight: bold;">Prawda, bejb?</span>
<br />
Już miałem nachylić się i cmoknąć go w policzek, ale w tym momencie ktoś podbił do naszej loży.
<br />
— No, to oni! — oświadczyła osoba numer jeden.
<br />
— Ach! Prezent od fanów! — dodał, dodała, nigdy nie wiem, drag,
stawiając na stoliku przed nami wiaderko z jakąś butelką w środku. — W
podziękowaniu za wasz mały pokaz. — Puścił(a) nam oczko i tyle jej, go
było.
<br />
I zanim zdażyłem jakoś zareagować, chyba zbyt zszokowany, Irwin już dorwał się do wiaderka.
<br />
— Remy Martin! No nie, zaraz mnie chyba chuj strzeli! — zirytował się, patrząc na nas wręcz <span style="font-style: italic;">gniewnie</span>. — Co to ma, kurwa, być? Teraz zostaliście gwiazdami wieczoru?! — sapnął, naburmuszony.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-28, 13:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Słychać wycie? Znakomicie.
<br />
Irwin Maxowi tego wieczoru naraził się na tyle mocno, że jego
niezadowolenie cudownie brzęczało w uszach blondyna. Może i był wredny,
ale nie mniej niż Irwin, w tym momencie siedzący na kanapie ze szczerym
naburmuszeniem rozpisanym na swojej ładnej twarzy, nawet nie tuląc się
do swojego męża.
<br />
<span style="font-style: italic;">Bardzo dobrze, gnojku.</span>
<br />
Jego radość i ogólne samozadowolenie tylko podsycił ten niespodziewany
prezent i świadomość, że ich przedstawienie przysporzyło im <span style="font-style: italic;">fanów</span>.
Wychodziło na to, że gdyby chcieli pracować w branży porno, to mogliby
nagrania swojego seksu bardzo dobrze spieniężyć. Z tym, że Max raczej
nie był tym zainteresowany. Gdyby jego rodzice się dowiedzieli…
<br />
Roześmiał się, opierając się jeszcze bardziej na zszokowanym Ianie. To wszystko było tak absurdalne! <span style="font-style: italic;">Prezent od fanów</span> jasna cholera, niesamowite.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zazdrość tyłek ściska, co? Spokojnie, kochany, możesz się ogrzać w naszym blasku</span>
— odpowiedział wrednie swojemu kumplowi, który aż parował ze złości, a
radość Maxa rosła wprost proporcjonalnie do stopnia zdenerwowania
Irwina.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Natomiast co do pojęcia zabawy, Ian, to Irwin najwyraźniej definiuje <span style="font-style: italic;">zabawę</span> jako lepienie się do zajętych facetów. Sorry, mnie takie rozrywki nie interesują.</span> — Spojrzał na Irwina już poważniejszym, nieco groźnym wzrokiem, a ten prychnął.
<br />
— <span style="font-style: italic;">Lepienie się?</span> Chyba cię pojebało. To się nazywa taniec, Max. Nie odpierdalam w takich miejscach walca.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jeżeli tak tańczysz tutaj z każdym, to szczerze współczuję Ericowi.</span>
<br />
— Nie musisz — przywołany do tablicy odparł, przewracając oczami.
<br />
— To może napijemy się za zdrowie naszych gwiazd? Jeszcze nie miałem
okazji wam pogratulować wystąpienia. — Kevin puścił do nich oczko po
tym, jak intensywnym wzrokiem wpatrywał się przez długie sekundy w
stojące na stoliku wiaderko. Max uśmiechnął się szeroko, wystawiając
częściowo na widok swoje ząbki.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A dzięki, dzięki. Ukłoniłbym się, ale, rozumiesz, teraz to nie najlepszy pomysł.</span> — A Irwin ponownie prychnął tam w tle, co Max bezczelnie zignorował. — <span style="font-weight: bold;">Tylko, hm, nie mamy tego do czego rozlać…</span> — mruknął, rozglądając się po powierzchni stolika.
<br />
— A, to nie ma problemu, pójdę po kieliszki! — zaoferował uczynnie
mężczyzna, zrywając się już z siedzenia. Max zaśmiał się w reakcji na
jego entuzjazm, gładząc cały czas udo swojego chłopaka, który już się
tam wiercił sfrustrowany brakiem uwagi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Będę wdzięczny.</span> — I już Kevina nie było, radosnym krokiem zmierzał do podświetlonego baru.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-28, 16:42<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="color: red;"><span style="text-decoration: underline;"><span style="font-weight: bold;">TRIGGER WARNING: CRINGE</span></span></span>
<br />
<br />
Zacisnąłem ciaśniej ramię wokół Maxa, spod brwi odprowadzając wzrokiem
Kevina i dopiero gdy zniknął mi w tłumie, spojrzałem na zadowolonego z
siebie blondasa.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Teraz masz już chłopców na posyłki?</span>
— mruknąłem, niezadowolony. Swoją drogą, nieco dziwił mnie ten mój
chłopak, tak luźno paplający o tym, jak to bolał go tyłek po tym, jak
bawiliśmy się w tym całym darkroomie. Nie to bym ja miał z tym jakiś
problem, no bo, błagam, obecność setki samców wokół była częścią tego
przedstawienia i naprawdę dobrze grało się mi dla publiczności, ale nie
spodziewałem się takiej reakcji.
<br />
Chłopak się mi rozbestwił.
<br />
Kevin jednak wrócił ze szklaneczkami i zaczął rozlewać nam koniak. Nie
znałem się na tych wszystkich drogich alkoholach, jakoś nieszczególnie
na to zwracałem uwagę, ale musiałem przyznać, że był smaczny. Dla Maxa
chyba niekoniecznie, bo spróbował i odstawił szklaneczkę na bok, znów
wtulając się w mój bok.
<br />
Miałem już mówić, że jeśli się dobrze czuje i tak dalej, to mogę skoczyć
mu jeszcze po jednego drinka, ale wtedy ktoś stanął przy naszej loży.
<br />
— No, no, Irwin, Eric, ale mi dzisiaj zrobiliście niespodziankę —
oznajmił zadowolonym tonem starszy koleś. Nie wiem, ile miał lat,
wyglądał tak na czterdzieści-pięćdziesiąt, ubrany jakoś tak, nie wiem…
dość ekskluzywnie? Nie to, że miał na sobie gajer, ale epatowała z niego
jakaś <span style="font-style: italic;">droga</span> postawa.
<br />
To, albo ta bransoletka w postaci tego dwudziestolatka u jego boku.
<br />
Chłopaki przenieśli na niego wzrok i od razu uśmiechnęli się szeroko,
wstając, by się przywitać. Ku mojemu zdziwieniu, ucałowali się w
policzki.
<br />
— Niespodziankę? — podchwycił Irwin, sadowiąc się z powrotem na sofie i wydawał się jakoś zadowolony.
<br />
— Aha. Moje ptaszki doniosły mi, że wasi koledzy zrobili na dole małe
show — oznajmił, odwracając się w moją i Maxa stronę. — Cześć. Jestem
Van. Nawet nie wiecie, jak mi miło was poznać — powiedział, wyciągając
przed siebie dłoń.
<br />
Nieco zbaraniałem, ale puściłem na chwilę Maxa i podniosłem się, żeby się z nim przywitać.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ee… no, Ian</span> — rzuciłem, ściskając jego dłoń, a mój chłopak zrobił po chwili to samo.
<br />
Van przytrzymał dłoń Maxa trochę dłużej, niż by to wypadało, ale w końcu
puścił ją i staliśmy tak w trójkę jak debile. Niezbyt wiedziałem, co
się działo.
<br />
— Usiądziemy? — zapytał, patrząc na mnie i Maxa.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ee… no jasne, siadaj </span>— mruknąłem, niezbyt czając, co się działo. Jakiś kumpel Erwina, no dobra, ale?
<br />
Van skinął na tego chłoptasia, którego sobie przyprowadził i usiadł po
mojej lewej stronie. Max ułożył dupsko po prawej i, chyba też niezbyt
łapiąc, co się dzieje, usiadł jakby kilka centymetrów dalej, niż
poprzednio (co nie było trudne, skoro ostatnio ściskaliśmy się jakby nie
było tu miejsca).
<br />
Irwin, jakby przebierając nogami w miejscu, musiał się wtrącić.
<br />
— Van to nasz znajomy — powiedział, dumny z siebie. — Jest właścicielem tego klubu.
<br />
Aha? No spoko? I co, mam się teraz spuszczać z szacunku dla tego, że ktoś jest właścicielem ciupy dla pedałów?
<br />
— Dokładnie. A wy — Van wskazał na mnie i Maxa — dzisiaj zrobiliście mi najlepszą reklamę, o jakiej mogłem pomarzyć.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Hę? Co?</span> — spojrzałem na niego jak na idiotę.
<br />
— Właśnie tak. Cały klub aż huczy od plotek na temat tego, co działo się
w darkroomie pół godziny temu. Przyznam, że tego nie widziałem i nie
wiem, czy w nie wierzyć…
<br />
— Tak. Wierzyć. Widziałem na własne oczy! — wtrącił się Kevin. Van
spojrzał na niego i nic nie powiedział, a pod naporem jego spojrzenia
Kevin zamilknął.
<br />
Chciało mi się śmiać.
<br />
— Właśnie. Panowie… — Van westchnął i pokręcił lekko głową, a potem
zaklaskał dwa razy w dłonie. — Jestem zobowiązany. Dopiszę wasze
nazwiska na listę vipowską. W barze już wiedzą, że pijecie tu na mój
koszt. I zapraszam w przyszłości. Kiedy tylko będziecie chcieli nas
odwiedzić.
<br />
Wywaliłem oczy, zbaraniały, i rozejrzałem się wokół w poszukiwaniu ukrytej kamery.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-28, 20:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Max
także osłupiał w oszołomieniu, a do jego świadomości nie dochodziło to,
co się właśnie działo. Okej, wiedział że zrobili dobre przedstawienie,
rozumiał że osoby znajdujące się tam mogły to docenić (może i w tym
stwierdzeniu brakowało skromności, ale, hej, to fakty!), ale… aż tak?
<br />
Na tym etapie serio zaczynał podejrzewać, że to był po prostu jakiś
dziwny żart. Przecież przed ten darkroom co noc przewijało się z
kilkadziesiąt osób, niektórzy pewnie praktykowali tam niemniej sprośny
seks… a to akurat ich spotkało takie wyróżnienie. Czuł się o tyleż
skołowany, co… dumny? Ale też nieco zawstydzony. Po raz pierwszy tej
nocy się czymś zawstydził.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Um… dzięki</span> — wymamrotał w końcu, bo Ian nadal się nie odzywał, tkwiąc w swoim własnym szoku.
<br />
— To ja wam dziękuję. — Van pokręcił głową i wychylił się, żeby spojrzeć
na lekko skulonego za Ianem Maxa. — Za wasze show. Nie ma potrzeby być
skromnym, nie pamiętam kiedy ostatnio spotkałem się z takim poruszeniem
po scenie w darkroomie… Nagrywacie coś razem? Czy może pracujecie
bardziej… stacjonarnie? — spytał z ciekawości, a oczy mu się dziwnie
zaświeciły. Irwin, dotychczas milczący, parsknął krótkim śmiechem, na co
Van uniósł brew.
<br />
— Po prostu mają słabość do seksu w miejscach publicznych. — Irwin
ubiegł Maxa z odpowiedzią. — Chociaż chyba szkoda marnować taki talent…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Irwin.</span>
<br />
— No, co?
<br />
— No, szkoda — mruknął Kevin pod nosem, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.
<br />
Max zaczął się czuć niekomfortowo, i chyba było to widoczne w jego mowie
ciała. Przylgnął do Iana i trzymał go za ramię, jakby jego chłopak był
jedynym gwarantem bezpieczeństwa.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-28, 22:04<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Nagrywamy?</span>
<br />
Uniosłem w zdziwieniu brwi, starając nadążyć za tym, co się tu działo,
ale było to trochę niemożliwe. Czy właśnie jakiś facet proponował nam,
znaczy mi i Maxowi… nie wiem, pracę? W sensie, żeby ruchać się w jego
klubie w zamian za drogi alkohol i możliwość usadzenia tyłka w loży?
<br />
To było na tyle absurdalne, że naprawdę nie wiedziałem, czy prawdziwe.
<br />
Tymczasem Max przylgnął do mojego boku, konkretniej do ramienia, w które
się wtulił, mocno. Przeniosłem na niego wzrok z tego całego Vana.
Zmarszczyłem nieco brwi.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Dzięki, w sensie… no, wiesz, ale raczej nie bywamy w takich miejscach </span>— powiedziałem, gładząc Maxa kciukiem po jego dłoni.
<br />
— Och. — Van jakby nieco się spiął, wyraźnie zasmucony. Na chwilę utkwił
we mnie spojrzenie i patrzyliśmy na siebie, jakby się bijąc i
sprawdzając, który pierwszy odpuści. Wytrzymałem to i, nie wiem, w
nagrodę (ech?) spotkał mnie jego uśmiech. Nieco lisi, ale w gruncie
rzeczy przyjemny. — Szkoda. W razie gdybyście zmienili zdanie, jesteście
tu mile widziani — powiedział, na chwilę patrząc na Maxa, ale zaraz
wrócił do mnie spojrzeniem. — Postawię wam następną kolejkę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie trzeba</span> — odparłem od razu, spokojnie, ale stanowczo. — <span style="font-weight: bold;">Mamy już co pić</span> — wskazałem podbródkiem na butelkę drogiego koniaku na stoliku, wciąż nie puszczając Maxa — <span style="font-weight: bold;">poza tym, będziemy się niedługo zbierać. Jestem strasznie śpiący. Chyba że ty, Maxie, chcesz jeszcze zostać?</span> — odwróciłem głowę do mojego chłopaka, zerkając mu w oczy.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-28, 23:04<br />
<hr />
<span class="postbody">To
nie jest tak, że Max bał się Vana – mężczyzna wyglądał w gruncie rzeczy
na bardzo sympatycznego, mimo iż onieśmielającego swoją aurą, hm… bycia
Kimś. Przez wielkie K. Ale Max generalnie zdołał się przyzwyczaić do
obecności takich ludzi – głównie dzięki swojemu ojcu i jego znajomościom
z ludźmi przypominającymi Vana. No, może nie ekscentrycznymi
właścicielami klubów gejowskich, ale bogatymi, charyzmatycznymi
przedsiębiorcami owszem.
<br />
Mimo wszystko, wcale nie kierowany lękiem, a czymś innym, chował się za
Ianem, trzymając się go kurczowo. Bo… z minuty na minutę czuł się
bardziej niekomfortowo, patrząc na znajomego zaprzyjaźnionej pary i jego
świdrujące spojrzenie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie, nie, chyba głowa zaczyna mnie boleć</span>
— wymamrotał zaskakująco (nawet dla niego!) małym głosem, wpatrując się
w te ciemne oczy. Oto Max Stone – milion twarzy, milion nastojów na
minutę.
<br />
Wydawało mu się, że Ian intuicyjnie czuł dyskomfort swojego chłopaka,
dlatego zdecydował się zapowiedzieć ich rychły powrót. I Max był mu za
to bardzo wdzięczny.
<br />
I nawet nie kłamał o bólu głowy – może i w jakiś sposób przywyknął już
do tego dudnienia, ale nie oznaczało to że nie miało w ogóle wpływu na
jego samopoczucie, zwłaszcza gdy w końcu siadł i pozwolił sobie na
odpoczynek. Będąc w ruchu jakby łatwiej było się od tego odseparować.
<br />
— Rozumiem — powiedział Van, brzmiąc na lekko rozczarowanego. — W takim
razie życzę wam miłej nocy, i mam nadzieję że jeszcze was zobaczę w
moich skromnych progach.
<br />
Mężczyzna puścił im oczko i wstał, jeszcze raz ściskając im ręce – tym
razem na pożegnanie – a potem żegnając się ze swoimi znajomymi. Jego
młody, cichy, ale ładny towarzysz podążył za nim jak cień, a kiedy już
schodzili ze schodków Max w końcu się lekko rozluźnił.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Idę do toalety</span> — oznajmił,
podnosząc się. I, cóż, tym razem poczuł jak najbardziej autentyczne
pieczenie w tyłku. Do którego niby był przyzwyczajony i <span style="font-style: italic;">moooże</span>
odruchowo trochę wyolbrzymiał ten ból w swojej mimice, ale rzeczywiście
zachowanie całkowicie prostej, stojącej pozycji wychodziło mu cokolwiek
koślawo.
<br />
— Pójdę z tobą. — Ian zerwał się zaraz po nim, a Max wzruszył ramionami.
<br />
Kiedy szli (a Max właściwie próbował, wyglądając przez swój chód na
bardziej pijanego niż w istocie był), czuł na sobie spojrzenia. I jak
wcześniej odczuwał z ich powodu dziwną dumę, tak w tym momencie było mu
po prostu dziwnie. Tylko dziwnie. I chyba rzeczywiście zmęczenie i ból
głowy sprawiały, że jego postawa ogółem była znacznie mniej
entuzjastyczna niż wcześniej.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Gwiazdy wieczoru, hm?</span> — mruknął
do Iana, opierając się na nim. Jego chłopak – tak, jak gdy wracali z
darkroomu – objął jego szyję, a Max wtulił się w jego bok jak taka
przylepa, którą się czuł.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-28, 23:19<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Chodźmy stąd, co? </span>—
spytałem, trzymając ciasno Maxa i musnąłem go ustami w skroń. Mój
chłopak uśmiechnął się niemrawo i coś próbował mówić o Irwinie, Ericu i
Kevinie, ale uciszyłem go <span style="font-style: italic;">ćśaniem</span> i poprowadziłem do szatni.
<br />
Był zmęczony, ten mój chłopak, który jeszcze pół godziny temu błagał
mnie o to, bym go zerżnął z całej siły, które kusił i prowokował,
wzdychając i szarpiąc się w ekstazie, a teraz, patrzcie go, jaki
zmarniały. Jeszcze w środku klubu zamówiłem Ubera, na którego nie
musieliśmy czekać przesadnie długo.
<br />
Maxie nawet odleciał podczas nocnej przejażdżki ulicami Nowego Jorku, a
później wzięliśmy jeszcze wspólnie szybki, ciepły prysznic. Zasnęliśmy u
mnie, a rano podczas śniadania wróciliśmy do przekomarzania się na
temat tego, kto był wczoraj największą gwiazdą.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Maxie… a wszystko w porządku? </span>— spytałem już nieco poważniej, gdy skończyliśmy się śmiać z jakiegoś wspomnienia. — <span style="font-weight: bold;">To znaczy, to wczoraj… Lubisz taki seks? </span>— spytałem prosto, bo nie było co tego owijać w bawełnę. —<span style="font-weight: bold;"> To znaczy, pytam, czy ty lubisz… czy to nie jest dla ciebie coś, co robisz, bo ja to lubię</span> — uściśliłem, nieco ciszej.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-28, 23:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Obudził
się, i, o dziwo, żył. To znaczy, głowa nie pękała mu tak bardzo, jak
się tego obawiał i mimo iż powiedzenie, że czuł się rześko byłoby
znaczną przesadą, tak czuł się całkiem… znośnie. W nocy też nie zdarzały
mu się niemiłe incydenty z rzyganiem. Może to dlatego, że jeszcze przed
samym zaśnięciem wziął mocną tabletkę przeciwbólową (w ukryciu przed
Ianem, żeby ten mu nie jojczył o braniu silnym lekarstw po alkoholu).
<br />
W każdym razie obudził się żywy obok swojego pięknego chłopaka skąpanego
w porannym świetle, a ich oczy od razu się spotkały. Uśmiechnął się, co
było niezłym zaczątkiem miłego poranka, mimo iż na umiarkowanym kacu.
<br />
Tkwiły w nich, jak żywe, wspomnienia z wieczoru i nocy w klubie, które
wciąż wydawały się surrealne, ale odtwarzali je już ze śmiechem.
Przynajmniej, dopóki Ian nagle nie spoważniał.
<br />
Max westchnął, odkładając trzymany wcześniej w ręku kubek z herbatą.
Właściwie, miał ochotę przewrócić oczami, bo żył w szczerej nadziei że
ten temat – zgody, niezgody, stosunku Maxa do ich praktyk seksualnych –
był już zakończony. Nie czułby się z tym w porządku, gdyby
zbagatelizował wątpliwości Iana, więc postanowił podejść do tego z
należną powagą i szacunkiem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Lubię to. Naprawdę. Uwielbiam. Przecież widziałeś. To nie były udawane reakcje</span> — powiedział łagodnie. — <span style="font-weight: bold;">Lubię
też, kiedy zwalniamy i nasz seks jest spokojniejszy. Ale czasami… po
prostu chcę, żebyś mnie porządnie wyruchał. A jeżeli ty też tego chcesz,
to, Jezu, dzieją się tak cudowne rzeczy jak wczoraj. Serio uważam, że
było niesamowicie.</span>
<br />
Chciałby, żeby ten temat sprowokowany wyznaniem Maxa sprzed dwóch
tygodni w końcu przestał nad nimi wisieć. Ale tak naprawdę były to
pobożne życzenia, i nie mógł wymagać od Iana żeby o tym zapomniał.
<br />
Dopił herbatę do końca i wstał, zbierając naczynia do zlewu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mówiłem ci, że jeżeli coś będzie nie
tak to natychmiast ci powiem. I tego się zamierzam trzymać. Ufam ci, tak
mocno jak nikomu innemu w swoim życiu. I tylko tobie mogę pozwolić na
takie rzeczy… bo wiem, że przy tobie jestem całkowicie bezpieczny.</span> — Pocałował Iana w czoło, zgarniając jego pusty talerz.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-29, 00:50<br />
<hr />
<span class="postbody">—<span style="font-weight: bold;"> Cudowne rzeczy</span>
— powtórzyłem, uśmiechając się jak głupek na to określenie. Złapałem
Maxa za udo i pociągnąłem sobie na kolana, by usiadł na mnie okrakiem i
dopiero gdy to zrobiłem, przypomniałem sobie o jego dyskomforcie. —<span style="font-weight: bold;"> Ajj </span>— syknąłem. — <span style="font-weight: bold;">Przepraszam </span>— udobruchałem go słodkim pocałunkiem. —<span style="font-weight: bold;"> Też tak uważam </span>— dodałem, trącając jego nos własnym.
<br />
Kolejne słowa Maxa… były pokrzepiające, bardzo, i uśmiechnąłem się do niego ciepło, sięgając dłońmi talii tego gnojka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jesteś strasznie, strasznie głupiutki </span>— powiedziałem. — <span style="font-weight: bold;">Nie powinieneś mi mówić takich rzeczy. Teraz mogę to jakoś wykorzystać</span> — palnąłem, uśmiechając się głupio.
<br />
Przekomarzaliśmy się jeszcze i obściskiwaliśmy, ale tego dnia miałem
cel. I zadanie. Mianowicie, zadaniem było spotkanie z Betą celem pracy
przy furce. Celem – wyciągnięcie od niego, co się dzieje.
<br />
I nie myliłem się, kurwa, a chciałbym, bardzo. Na początku pracowaliśmy
bez słowa, próbowałem z nim rozmawiać i próbowałem, ale się opierał, aż w
końcu wyskoczył na mnie z mordą.
<br />
— Przestań zgrywać w końcu takiego troskliwego!
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ja kogoś zgrywam? Stary, po prostu się martwię. Od miesiąca nie mogę z tobą normalnie pogadać i…</span>
<br />
— To nie moja wina, że ciągle obściskujesz się z Maxem.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Hej, hej, ziom. Czil. Powiesz mi o co chodzi?</span>
<br />
— O nic, zapomnij.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Beta, no proszę cię.</span>
<br />
— Ja pierdolę, co chcesz wiedzieć?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie wiem, no… a co chcesz mi powiedzieć?</span>
<br />
— Ian, kurwa, to ty się mnie o coś pytasz.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Ech </span>— westchnąłem. — <span style="font-weight: bold;">No dobra. To ta laska, co się z nią widziałeś?</span>
<br />
Beta zamilkł, ale odezwał się po chwili.
<br />
— Mam tego absolutnie dość. Serio, gdzie się podziały normalne laski?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co było z nią nie tak?</span>
<br />
— Nic. Wszystko było kurwa okej. Poza tym, że po tym jak się
pieprzyliśmy i to był, serio, seks mojego życia, stwierdziła, że na
jeden raz może spoko, ale generalnie to ona nikogo nie szuka, było miło i
adieu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ałć.</span>
<br />
— Kurwa, czaisz, laska, typiara użyła mnie jako wibratora za free.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Trzeba ją było policzyć</span> — nie mogłem się powstrzymać od tego komentarza.
<br />
— Ian, kurwa.
<br />
Ale nie chodziło tylko o jedną laskę. Chodziło też o inne, też o wiele
innych rzeczy i poczułem pewne wyrzuty sumienia. Beta, miałem wrażenie, z
czasem gdy zaczął mówić, robił mi nieświadome wyrzuty sumienia, takimi
tekstami, że <span style="font-style: italic;">nawet ja</span> mam kogoś,
że zawsze, jak ze mną gada, to jestem gdzieś z Maxem, że taki mam
cudowny związek i w ogóle. Nie wiedział, że zawsze jest tak różowo, że
ostatnimi czasy to właściwie niekoniecznie, ale zanim zdążyłem mu
cokolwiek powiedzieć, przeszliśmy już dalej, i dalej, i dalej…
<br />
I Beta pękł. Tego wieczora pęknął totalnie, bo zaczęło się od jednej
laski, a skończyło dużo, dużo dalej. Gdzieś w międzyczasie wysłałem smsa
Maxowi, krótko tłumacząc sytuację (że Beta-alert, pogadamy później),
ale później się nie kończyło, aż w końcu postanowiłem zabrać Betę do
siebie. Trochę się kręcił, że nie, że nie chce, ale powiedziałem mu, że
nie ma gadania i tyle było całej tej sytuacji.
<br />
Po tym wszystkim, co z niego się wylało, miałem jakieś wrażenie, że
towarzystwo Maxa, właściwie towarzystwo kogokolwiek poza mną, to nie
jest dobry pomysł, więc w metrze napisałem Maxowi, że wracam z Betą, że
zostanie u mnie na noc, i że chcę być z nim sam, i wyjaśnię mu wszystko
później. Poprosiłem też by nie przychodził i miałem nadzieję, że to
zrozumie.
<br />
A z Betą? To nie był pierwszy raz, kiedy gadaliśmy i milczeliśmy przy
zaparzonych przeze mnie ziołach, gdy spaliśmy na jednym łóżku, choć
miałem wrażenie, że mój przyjaciel wcale nie zamykał oczu. Jaraliśmy też
faje i słuchaliśmy muzyki, chociaż nie piliśmy alkoholu. Było mi nieco
żal, że nie spędzam tego weekendu z Maxem, bo od jakiegoś czasu nie
udało się nam zrobić wspólnie nic więcej, niż wyjść gdzieś wieczorem,
ale nie wyobrażałem sobie inaczej.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-29, 02:50<br />
<hr />
<span class="postbody">Westchnął,
patrząc na ekran telefonu i zaraz potem zwrócił wzrok na blat, na
którym były już rozstawione składniki na kolację, którą zamierzał dla
nich przygotować. Na szczęście za samo przygotowywanie jeszcze się nie
zabrał, nie wiedząc o której Ian wróci. No, trudno, nic z wystawionych
rzeczy nie powinno się zepsuć przez dobę, więc po prostu mógł przenieść
kolację na następny dzień. Nic takiego.
<br />
Był trochę zawiedziony – to raczej normalna, ludzka rzecz – ale
absolutnie nie był zły, nie miał do nikogo pretensji. Ian w końcu mu
zasygnalizował, że Beta jest najwyraźniej w kiepskim stanie. I gdyby Max
miał z tym problem, gdyby się o to fochał, gdyby przekładał swoje
samopoczucie ponad stan swojego kolegi z depresją, to byłby skończonym,
egoistycznym gnojkiem. A tak źle z nim nie było. Więc cieszył się, że
Ian postanowił towarzyszyć swojemu przyjacielowi w trudnych chwilach. I
jednocześnie się martwił o Betę. Nie umiał się nie przejmować, przecież
już…
<br />
Przypomniał sobie wyraz twarzy Bety poprzedniego wieczoru, pod klubem,
kiedy Max widział go dosłownie przez kilkadziesiąt sekund, i poczuł
wyrzuty sumienia, że tak to wtedy zignorował.
<br />
W takim razie Max miał wieczór sam dla siebie, ze swoim chłopakiem
wyjątkowo za ścianą. Przynajmniej mógł jeszcze trochę popracować
(chociaż, o dziwo, tego dnia wszystko związane z pracą szło mu
zaskakująco gładko), potem zapalił świeczkę zapachową, zrobił owocową
herbatkę i pierwszy raz od dawna po prostu siedział sam ze sobą,
relaksując się i nie pozwalając na to, żeby paskudne myśli psuły mu ten
wieczór. I, rzeczywiście, był zaskakująco spokojny, mimo nieobecności
swojego chłopaka. W końcu wiedział, że pomiędzy nimi wszystko było okej,
nie mieli żadnych spięć, i ta świadomość mu wystarczyła.
<br />
Trochę przykro mu było spać ponownie w pustym łóżku – pierwszy raz od
prawie tygodnia – ale Koala stanowił przynajmniej jakiś substytut,
którego nie miał w Nowym Orleanie.
<br />
Przed samym zaśnięciem wysłał jeszcze do Iana sms-a na dobranoc. Mimo tego, iż jego partner był mieszkanie obok.
<br />
Pobudka bez Iana również była przykra. I przebiegł mu przez myśl pomysł z
zaproszeniem Iana z Betą na śniadanie, ale postanowił się nie narzucać.
Mieli w końcu zostać sami, a rolą Maxa było uszanowanie tego. Strasznie
tęsknił za Ianem, jego dotykiem, jego głosem, ale też nie zamierzał się
przecież zachowywać jak rozpuszczony dzieciak.
<br />
Więc na spokojnie się umył, zjadł, napisał wiadomość na dzień dobry,
która powędrowała aż za ścianę, zadzwonił do rodziców, pogadał z Irwinem
i z Sheryl, i czekał na Iana, jakże stęskniony. A kiedy jego chłopak po
południu pojawił się w końcu w progu jego mieszkania, rzucił mu się na
szyję i pocałował z taką pasją, jakby nie widzieli się co najmniej przez
miesiąc.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Cześć, Ian.</span> — Uśmiechnął się szeroko, w ten sposób manifestując swoją radość z zobaczenia się ze swoim ukochanym. — <span style="font-weight: bold;">I jak Beta? Już lepiej?</span> — spytał od razu, momentalnie poważniejąc. — <span style="font-weight: bold;">Masz ochotę na wołowinę po burgundzku?</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-29, 11:33<br />
<hr />
<span class="postbody">To
był ciężki dzień, ciężka noc i jeszcze cięższy poranek, bo nie było nic
przyjemnego w oglądaniu swojego przyjaciela w takim stanie. Nie miałem
jednak co marudzić, co robić z siebie męczennika, naprawdę chciałem mu
pomóc.
<br />
Beta wciąż był u mnie. Nie dlatego, że mu nie ufałem w tym, by zostawić
go samego, ale chciałem by nic nie musiał. To nie był pierwszy raz, gdy
rozbijał u mnie obóz, obaj umieliśmy się w tym posługiwać – ja miałem
nie robić nic nadzwyczajnego, nie chodzić wokół niego w kółko, on – po
prostu niech sobie będzie. Też nic nie musiał. Różnica polegała na tym,
że nie musiał nawet przejmować się żarciem, które zamawiałem czy tam
robiłem dla naszej dwójki, plus w tym, że nie siedział w swoich czterech
ścianach sam. Beta miał, niestety, ogromną skłonność do jaskiniowania,
jak nazywałem stan, gdzie zamykał się w swojej jamie, zamawiał pizzę za
pizzą, oglądał seriale, grał na pleju, nie kontaktował się ze światem, a
potem dopadały go wyrzuty sumienia, z których nie potrafił wyjść,
pogłębiając tylko te zachowania.
<br />
Tak było lepiej.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Cześć, Maxie</span> — odparłem, też się uśmiechając, choć nie tak promiennie, jak on. — <span style="font-weight: bold;">Beta wciąż jest u mnie… i chyba zostanie jeszcze na kilka dni </span>—
powiedziałem ostrożnie. Nie dlatego, że bałem się reakcji Maxa na taką
nowinę, bo właściwie to niezbyt, ale przez jego kolejne pytanie. Chętnie
zjadłbym wołowinę po burgundzku, ale czułbym się jak świnia pichcąc tu
sobie z Maxem ekskluzywne dania, a potem ogarniając na szybko jakieś
żarcie dla Bety.
<br />
No i… nie wiedziałem. W sensie, to nie był dla mnie żaden problem,
absolutnie tak nie postrzegałem obecności mojego przyjaciela w moim
mieszkaniu, ogarniania rzeczy dla naszej dwójki i tak dalej, ale niezbyt
wiedziałem jaki stosunek ma do tego Max. To znaczy, nie musiał chcieć
zawracać sobie dupy moim kumplem i w tym nie byłoby nic dziwnego i
złego.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Brzmi bardzo smacznie, chociaż jeszcze nie wiem, jak smakuje</span>
— powiedziałem, sięgając dłoni Maxa na swojej szyi i rozplątałem je,
choć splotłem nasze palce i przytrzymałem, zerkając mu w oczy. — <span style="font-weight: bold;">Ale
muszę raczej ogarnąć coś dla naszej dwójki, znaczy, dla mnie i Bety.
Przyszedłem żeby spytać, czy jest coś, na co masz ochotę żeby zjeść, bo
chcę skoczyć do sklepu.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-29, 14:01<br />
<hr />
<span class="postbody">Jego
promienny uśmiech nieco zgasł, ale nie okazywał sobą żadnego
rozczarowania. Oczywiście, że tęsknił za Ianem i chciał z nim spędzić
czas, a wizja rozłąki na kilka dni go przerażała, ale to była
specyficzna sytuacja. Beta nadal potrzebował Iana. Co mogło oznaczać, że
było naprawdę kiepsko.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Cieszę się, że o niego dbasz</span> — powiedział łagodnie – i mówił naprawdę szczerze. — <span style="font-weight: bold;">Jesteś świetnym przyjacielem.</span>
<br />
Tak, jak jego droga Sheryl, która zajmowała się Maxem w najgorszych
chwilach. Zresztą, Ian też się nim opiekował, ten anioł w ludzkiej
skórze, ten troskliwy i empatyczny mężczyzna.
<br />
Miał tylko nadzieję, że Ian sam się tym nie przeciąża. Ale o tym mógł z
nim porozmawiać innym razem, bo nie chciał żeby wyglądało to tak, jakby
odwodził go od spędzania czasu z Betą.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No to słuchaj, ja przyrządzę tę
wołowinę i wam przyniosę, co? Nie będziesz musiał wychodzić. I spoko,
nie będę się wam tam wciskał czy coś, ale przynajmniej zjecie coś
pożywnego</span> — mówił wesoło, reklamując w taki sposób swoją
propozycję. To oznaczało, że kolację będzie jadł sam, ale trudno. Mógł
to zdzierżyć przecież.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No i jak… ogólnie, jakbym mógł w czymś pomóc to daj znać</span>
— mruknął już trochę ciszej. Sam chciałby móc jakoś wesprzeć Betę, ale
też nie dziwił się, że mężczyzna wolał w takich momentach towarzystwo
Iana. Może i dogadywali się dobrze, ale wcale nie byli jeszcze na etapie
przyjaciół od serca.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-29, 14:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzałem
na mojego chłopaka tak jakby niepewnie, jakbym nie wiedział, czy ta
propozycja jest na pewno, czy na żarty, ale chyba raczej była poważna,
skoro Max deklarował chęć przyrządzenia obiadu mnie i Becie. A skoro
tak…
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Mm… to może zrobimy obiad tam?</span> — spytałem, kiwając głową na ścianę. — <span style="font-weight: bold;">Co ty będziesz jadł? </span>— dodałem, puszczając dłonie Maxa i kierując się do kuchni.
<br />
Zajrzałem do lodówki, szukając mięsa, które zaraz wyciągnąłem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co jeszcze mam wziąć?</span>
<br />
— Ale… jesteś pewien, że…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak. Nie będę udawał przed moim
przyjacielem, że nagle nie mam chłopaka. A Beta wie, że jak nie chce,
nie musi z tobą gadać ani nigdzie wychodzić. Zrobimy razem obiad, on i
tak by mi w tym nie pomógł, a potem, jeśli on nie będzie się czuł okej z
twoją obecnością, wrócisz do siebie. Ale nie będziesz robił nam obiadu,
przynosił go i jadł sam </span>— powiedziałem stanowczo, bo to by było
trochę za wiele. Uwielbiałem mojego przyjaciela i dbałem o jego komfort,
ale komfort Bety polegał też na tym, bym i ja za bardzo się nie
naginał. — <span style="font-weight: bold;">Tylko, zero litości. Żadnego
pytania o to, jak Beta się czuje, czy wszystko okej i tak dalej,
rozumiesz? Masz zachowywać się tak, jakby nic się nie działo. Co mam
brać?</span>
<br />
Zebraliśmy odpowiednie składniki i poszliśmy do mnie. Jeszcze na korytarzu przypomniałem sobie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Aha. Nie mówiłem ani Becie, ani Tony’emu o Lionelu. Jakoś tak wyszło. Tak ci mówię, żebyś wiedział </span>— powiedziałem, żeby Max miał pełen obraz sytuacji. A potem pchnąłem drzwi do siebie i rzuciłem głośno już w progu: — <span style="font-weight: bold;">Zrobimy z Maxem obiad! Ale spoko, damy se radę!</span>
<br />
I zabraliśmy się za robienie obiadu, podczas którego gadaliśmy sobie
normalnie w tej mojej kuchni, może tylko nieprzesadnie głośno, chociaż
też nie szeptaliśmy. W pewnym momencie Beta stanął w progu, opierając
się ramieniem o framugę.
<br />
— Hej, Maxie — rzucił, właściwie normalnie. — Musisz go lepiej pilnować.
W nocy się do mnie kleił — oznajmił, wskazując na mnie brodą.
<br />
Wywróciłem oczami. To była prawda, no, zasnąłem i chyba tak jakoś z
przyzwyczajenia przylgnąłem do ciała, które leżało obok mnie,
przynajmniej dopóki Beta nie zrobił <span style="font-style: italic;">Ian, pedale, zabieraj swoje łapska</span>, bo chyba w tym sennym stanie wydawało mi się, że to Max, ale no kurwa, nie musiał mu tego od razu gadać.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-29, 20:04<br />
<hr />
<span class="postbody"><span style="font-style: italic;">Masz zachowywać się tak, jakby nic się nie działo.</span>
<br />
W porządku, Max mógł to zrobić. I w pełni to rozumiał – jak powiedział
wcześniej, nie zamierzał się wcinać i narzucać. Zamierzał za to
uszanować to, że Beta chciał się dzielić swoimi zmartwieniami tylko z
Ianem. Rozumiał też to, że Beta mógł nie chcieć litości i durnych pytań.
Czy być w ogóle traktowanym jak małe dziecko.
<br />
Cieszył się w ogóle z faktu, że chociaż ten posiłek spędzi z Ianem.
Chociaż niepokój wciąż się go trzymał, naprawdę miał nadzieję że jego
obecność nie urazi w żaden sposób Bety.
<br />
Nie zamierzał przygotowywać wybranego przez siebie dania tak idealnie,
jak w restauracji, zgodnie z zaleceniami. Szlag by go trafił, gdyby
musiał spędzić przy garach kilka godzin. Dlatego zdecydował się na
wersję bardziej przyśpieszoną, z nadzieją że również okaże się dobra. W
każdym razie, Ian nie miał skąd wiedzieć, że Max trochę oszukiwał.
<br />
A kiedy rozbrzmiał głos Bety, Max odwrócił się, a potem obrzucił Iana rozbawionym spojrzeniem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No wiesz co!</span> — zagrzmiał w udawanym oburzeniu i zwrócił się zaraz potem do Bety: — <span style="font-weight: bold;">Współczuję. Czasami rano mam problem żeby się wydostać z jego żelaznego uścisku, bo tak bardzo lubi się tulić.</span> — Westchnął ciężko, taki męczennik. Beta natomiast postanowił nie ciągnąć tematu.
<br />
— Ładnie pachnie, co pichcicie?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wołowina po burgundzku. Czyli, innymi słowy, mięso, warzywa, wino.</span> — Wyszczerzył się. Danie było już zapakowane do piekarnika, ładnie wyglądające i pachnące na całe mieszkanie. — <span style="font-weight: bold;">Podobno
dobre. Podobno, no bo, wiesz, mięso, ja tam nie miałem okazji
spróbować. W każdym razie, to jest ponoć popularne we Francji w okresie
karnawału. I jak byłem ostatnio w Nowym Orleanie to w jednej knajpce
ludzie się tym zachwycali, to stwierdziłem że może warto spróbować to
przyrządzić</span> — paplał, zgodnie z instrukcjami Iana zachowując się zupełnie normalnie. — <span style="font-weight: bold;">Powinno
być gotowe za pół godziny. A jak nie masz ochoty na mięso i
zdecydowałeś się przejść na dobrą stronę mocy, no to robię jeszcze
kotlety z czerwonej fasoli.</span>
<br />
— Kotlety — prychnął Ian, a Max zgromił go spojrzeniem.
<br />
Posiłek upłynął im w miarę normalnej atmosferze, przynajmniej na
pierwszy rzut oka. Max starał się żartować, opowiadać jakieś anegdotki z
pracy, a Beta wyraźnie starał się udawać, że wszystko jest w porządku,
mimo iż Max widział, że czuje się nie całkiem komfortowo z tą grą
pozorów.
<br />
Zjadł jako pierwszy (bo oczywiście jego porcja była najmniejsza), więc
zabrał się od razu za zmywanie, chcąc jak najszybciej zostawić tę dwójkę
samą, dla komfortu Bety. Nie mógł jednak zostawić brudnych naczyń, z
obawy że żadne z nich by się nimi nie zajęło, a Max później musiałby się
męczyć z szorowaniem zaschniętych resztek jedzenia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dobra, chłopcy, ja was zostawiam, bo muszę się zająć jeszcze pracą</span> — westchnął ciężko, mimo iż tak naprawdę z wszelką pracą wyrobił się poprzedniego dnia. — <span style="font-weight: bold;">Bądźcie grzeczni i nie hałasujcie, bo będę musiał zgłosić to zarządcy.</span>
— Puścił im oczko, i od razu opuścił kuchnię, a potem mieszkanie,
wspaniałomyślnie zostawiając u Iana butelkę wina, zapełnioną w połowie.
Chciał pocałować Iana na pożegnanie, ale zdecydował się jednak tym razem
nie prezentować przed Betą manifestacji swoich uczuć.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-29, 22:44<br />
<hr />
<span class="postbody">Tej
nocy wieczorem, albo bardziej nad ranem, przyszedłem do łóżka Maxa,
gdzie moje miejsce zajmował ten pieprzony misiek. Chciałem wywalić
skurwiela, ale mój chłopak się do niego przytulił jak idiota, więc
westchnąłem ciężko i przytuliłem się torsem do jego pleców, zasypiając w
tej pozycji z ustawionym na rano budzikiem.
<br />
Rano Beta nie szedł do pracy, ale ja tak. Został u mnie, a wieczorem
poszliśmy na spacer po Brooklynie. We wtorek wieczorem wrócił do siebie,
może wciąż nie do końca szczęśliwy, ale już w nieco lepszym stanie;
namawiałem go, by jeszcze został, ale był nieugięty. Nie wiedziałem, czy
dobrze robię, godząc się na to, ale był dorosłym facetem i nie chciałem
go niańczyć.
<br />
Wiedział, że jak coś, może na mnie polegać.
<br />
Te kilka dni było dla mnie mocno wyczerpujących i we wtorek nie miałem
ochoty na nic więcej poza leżeniem w łóżku, lekkim filmem czy trzema na
laptopie, leniwym seksie z Maxem; niech za skalę lenistwa świadczy fakt,
że to mój chłopak odwalał większość roboty. Potem jedliśmy czipsy i
przytulaliśmy się; nawet nie pamiętam, w którym momencie zasnąłem. Za to
dobrze pamiętam środę, popołudnie, gdy siedzieliśmy u mnie, obaj zajęci
swoimi rzeczami, a ja podniosłem wzrok na Maxa znad swoich rysunków.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie powiesz mi, co jutro będziemy robić? </span>— spytałem, właściwie nie spodziewając się, że odpowiedź będzie mnie zadawalała.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-30, 03:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Post
od Iana był… ciężki, generalnie rzecz ujmując. Przez poprzedni tydzień
na nowo przyzwyczaił się do spędzania z nim prawie każdej wolnej chwili,
ale, cóż, takie było życie. Nie zawsze mógł mieć wszystko to, czego
chciał, czyż nie?
<br />
W każdym razie, we wtorek wieczorem miał już go dla siebie, a w środę
wrócili do swojej rutyny, w której każde z nich zajmowało się swoją
pracą, ale dzielili przestrzeń i powietrze, będąc oddzielonym tylko
dystansem dzielącym kanapę w salonie Iana, od stolika przy którym ten
rysował.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jutro?</span> — Uniósł głowę, odrywając wzrok od ekranu i kolejnego artykułu, z którym się męczył. Ech, walentynkowy popyt… — <span style="font-weight: bold;">Ach, twoje urodziny</span>
— mruknął nonszalancko. Bo to wcale nie tak, że korzystając z tego
wymuszonego kilkudniowego ianowego odwyku zdążył kupić to, co chciał
kupić i załatwić wszystkie inne rzeczy związane z jego planami na ten
dzień. I to nie tak, że od rana odliczał godziny do północy, żeby móc
złożyć Ianowi urodzinowe życzenia. Nie, skąd, taki tam, dzień jak co
dzień.
<br />
Odłożył laptopa i wstał z kanapy, stając za krzesłem, na którym siedział
jego chłopak. Pochylił się i objął go od tyłu, opierając głowę na jego
barku.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie</span> — odpowiedział po prostu,
podejrzanie słodkim tonem. Niespodzianka nie byłaby niespodzianką, gdyby
zdradził jej esencję, czyż nie?
<br />
Stresował się tym, że coś nie wypali, że ten fajny w założeniu dzień
okaże się rozczarowaniem, że niepotrzebnie nastawiał Iana na coś
wyjątkowego… No, tak, zależało mu. To było być może trochę głupiutkie,
ale to były pierwsze urodziny Iana (i pierwsze walentynki, tak swoją
drogą), które mieli spędzić razem jako para. I bardzo prawdopodobnym
jest, że Ian nie mógłby zrozumieć, dlaczego dla Maxa było to aż tak
ważne, ale… cóż, było. Po prostu. I chciał uszczęśliwić swojego
chłopaka, tego drogiego Iana, który ciągle go rozpieszczał, ciągle o
niego dbał.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dużo ci jeszcze tego zostało?</span> — wymamrotał w szyję ukochanego, po czym złożył na niej leniwy pocałunek.
<br />
Sam w zasadzie nie ukończył swojego artykułu, ale oj tam.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-30, 09:45<br />
<hr />
<span class="postbody">Maxie
nachylił się nade mną, niby taki w ogóle nie przejmujący się tym całym
jutrzejszym zamieszaniem, ale wiedziałem lepiej. Gdyby miał to gdzieś,
nie pytałby się miesiąc temu, co wtedy robię, blablabla, ten mój głupi
chłopak.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Już tak nie udawaj, że zapomniałeś </span>— rzuciłem, uśmiechając się wrednie i sięgnąłem po telefon. Włączyłem go i podetknąłem Maxowi pod nos. — <span style="font-weight: bold;">Widzisz, mam tutaj zapisane: jutro, od siedemnastej, Maxie. Ustawiłem ci czas do północy, ale jak coś to powiedz, mogę skrócić</span> — palnąłem, szczerząc się jak debil.
<br />
Zamruczałem głupio, kiedy się do mnie przytulił i pocałował, nieco
wyciągając szyję, by ułatwić mu do niej dostęp. Chyba jakoś z biegiem
czasu polubiłem takie durne pieszczoty, w których kiedyś się nawet nie
widziałem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mm… jak nie masz nic do robienia to mogę już skończyć </span>—
mruknąłem. Prawda była taka, że te wszystkie dziarki, które tu
ciskałem, były już na przyszłość, tę czerwcową, więc naprawdę nie były
tak pilne. Robiłem to, bo chciałem mieć zapas, poza tym lubiłem, więc
takie tam. No i Maxie w tym czasie też pracował nad swoimi rzeczami,
więc mu nie przeszkadzałem. — <span style="font-weight: bold;">A gdybyś… hmm? </span>
<br />
Przerwałem w pół zdania, słysząc dźwięk dobiegający z mojego telefonu.
Trzymałem go w łapie i podniosłem na wysokość oczu, by odkryć, że oto,
proszę państwa, dzwoniła moja rodzona matka, Lana Monaghan.
<br />
Właściwie nie było to niczym dziwnym. Lana zawsze dzwoniła trzynastego,
tu, w Stanach, bo wtedy w Australii był już czternasty i dla niej
liczyło się to jakby bardziej. W sumie rozumiałem tę logikę i mogłem się
z nią zgodzić.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Cześć, mamo </span>— rzuciłem do ekranu, odbierając połączenie na FaceTimie, zanim jeszcze Internet załapał i pojawiła się mi jej twarz.
<br />
— Hej, Ian, wszy… ooch, cześć, Maxie! — przerwała, widząc mojego chłopaka uwieszonego mi na szyi. — Ale ci urosły włosy!
<br />
Parsknąłem śmiechem na tę reakcję mojej mamy, no, brawo, widać co tu
jest ważniejsze: urodziny własnego syna, czy włosy jego chłopaka.
<br />
— Cześć! Jak miło cię widzieć!
<br />
— Dostałam wczoraj twoją kartkę z Nowego Orleanu! Byłeś w Nowym Orleanie?!
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ekhm. Mamo.</span>
<br />
— Aaach, no, Ian, tak. Wszystkiego najlepszego, kochanie!
<br />
— Eeej! Ja miałem mu pierwszy złożyć życzenia!
<br />
— Trzeba się było pospieszyć! Tutaj już dawno mamy czternasty lutego —
zachichotała moja mama i puściła Maxowi (albo nam, ale raczej Maxowi)
oczko. — Co słychać, chłopcy?
<br />
I porozmawialiśmy chwilę z moją mamą, obaj, Max wciąż uwieszony na mojej
szyi. Było śmiesznie i wesoło, jak to zawsze z Laną, ale powoli musiała
się już zbierać do pracy.
<br />
— To jak, macie jakieś szalone plany na dzi… na jutro? — spytała,
poprawiając się, kiedy przypomniała sobie, że tutaj u nas to raczej
wieczór.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie wiem </span>— mruknąłem, udając jaki to jestem naburmuszony z tego powodu. — <span style="font-weight: bold;">Coś
sobie wymyślił i nie chce mi powiedzieć. A mówiłem mu, że nie
potrzebuję żadnych wydumanych prezentów, wystarczy Viagra i… ałaa,
idioto! </span>— krzyknąłem, czując, jak Max ugryzł mnie mocno w szyję. — <span style="font-weight: bold;">Co ty robisz?!</span>
<br />
Zadowolony z siebie odsunął usta i powiedział pewnym siebie tonem:
<br />
— Nie będziesz mi mówił, co mam ci dawać, a czego nie.
<br />
Lana zachichotała na ekranie i pokiwała głową.
<br />
— Rozumiem. A na weekend? Macie jakieś plany na weekend? — spytała.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ta</span> — mruknąłem, sięgając dłonią
szyi, by ją rozmasować, ale Max już mnie tam pocałował i podmuchał
lekko, jakby to miało coś pomóc. — <span style="font-weight: bold;">Lecimy do San Jose.</span>
<br />
— San Jose? Do… — Lana urwała w pół słowa, zerkając na Maxa, a potem
znów na mnie i znów na Maxa. — Och. Lecicie do San Jose. No
popatrzcie.Kto by się spodziewał — dodała, uśmiechając się jak idiotka,
ech, ta moja matka. Nie wiedzieć czemu, ta informacja ją jakoś
podejrzanie rozbawiła i tylko uniosłem kpiąco brew.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Czy ty się zjarałaś przed pracą? Jeśli
tak to jesteś największą hipokrytką jaką znam, naprawdę, sama jakiś
milion razy trułaś mi o to banię</span> — gadałem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-30, 14:27<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Skrócić?</span> — mruknął z dezaprobatą. — <span style="font-weight: bold;">Raczej przedłużyć, chyba że chcesz się dobrowolnie pozbawić swojej ulubionej części.</span>
<br />
W końcu w planach na jutrzejszy wieczór i noc nie mogło zabraknąć tego,
co jego piesek lubił najbardziej – czyli dobrego, urodzinowego seksu.
Oczywiście, że Max o tym pamiętał, jakże by mógł nie.
<br />
Nie było mu dane w całości usłyszeć propozycji Iana (nie, żeby mógł z
niej od razu skorzystać; w końcu musiał najpierw skończyć ten jebany
artykuł), bo przerwała im Lana. Ucieszył się, widząc ej twarz, a kobieta
ucieszyła się widząc Maxa uwieszonego na szyi jej syna. Stęsknił się za
matką swojego chłopaka, naprawdę, chyba nawet było to porównywalne do
tęsknoty za jego własną matką (aczkolwiek nie odważyłby się tego wyznać
na głos), a z tą ciepłą, cudowną kobietą rozmawiało się jak zwykle miło.
<br />
Wymienił z Laną spojrzenia, w których tkwił przekaz znany tylko tej
dwójce, gdy padła informacja o ich wspólnej wizycie w rodzinnym domu
Maxa. Doskonale zdawał sobie sprawę z nadziei, jakie Lana wiązała z
pierwszym związkiem swojego syna. A Max obiecał sobie, i jej, że jej nie
zawiedzie. I mimo iż nie było to tak, że Lana stawiała przed nim jakieś
wymagania, to miał jakąś wewnętrzną potrzebę sprawienia, żeby była z
niego zadowolona.
<br />
— W takim razie pozdrówcie ode mnie twoich rodziców, Max — powiedziała Lana, cały czas się uśmiechając.
<br />
Potem pożegnali się i zakończyli rozmowę, a Max pochylił się mocniej i przekręcił głowę, żeby złapać usta Iana w swoje.
<br />
— Chcesz…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Sorki, muszę skończyć artykuł</span> — przerwał Ianowi, a mężczyzna jęknął.
<br />
I pisanie tego zajęło mu, niestety znacznie więcej czasu niż planował.
Udało mu się jednak wyrobić i ziewnął głośno, zamykając swój komputer.
<br />
— Idziemy spać? — zagaił Ian, który już dawno przestał zajmować się rysunkami i po prostu coś przeglądał na telefonie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie ma mowy, musimy zaczekać do północy.</span> — Pokręcił głową, a na jego twarzy wykwitł zdeterminowany wyraz. — <span style="font-weight: bold;">Chcę ci złożyć życzenia jako pierwszy.</span>
<br />
— Lana cię już wyprzedziła.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jako pierwszy w Ameryce</span> — skorygował. Ian zaczął stukać palcami o swoje kolano, uśmiechając się w podejrzany sposób.
<br />
— Skoro tak, to musisz mnie jakoś zająć żebym nie usnął — stwierdził, a
Max się roześmiał i podszedł do niego, usadzając się na jego kolanach
okrakiem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Da się zrobić</span> — wyszeptał mu prosto w usta.
<br />
I, rzeczywiście, udało im się wypełnić czas oczekiwania na północ w
przyjemny sposób, zwieńczony przyjemnym prysznicem, a kiedy budzik Maxa w
końcu zadzwonił (tak, ustawił sobie budzik żeby nie przegapić wybicia
północy), rzucił się na swojego chłopaka ze słodkimi życzeniami i
pocałunkami, zmuszając Iana do zignorowania jego dzwoniącego telefonu.
<br />
— Głupi jesteś — mruknął Ian we włosy Maxa, gdy ten po krótkiej sesyjce
urodzinowego obściskiwania się wtulił się w końcu w niego.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tylko dla ciebie</span> — odmruczał
sennie, zmęczony po seksie. I wkrótce udało im się zasnąć, w pozycji w
której Max wciąż był przylepiony do swojego nagiego chłopaka.
<br />
Ranek był w miarę zwyczajny – pomijając fakt, że Max się wyjątkowo postarał z <span style="font-style: italic;">urodzinowym</span> śniadaniem – po czym rozdzielili się, każde w swoją stronę: Ian do siłowni, a Max do redakcji.
<br />
Pierwszym punktem urodzinowego wieczoru Iana było planetarium, do
którego Max zamierzał go zabrać. Początkowo zamierzał wybrać się z nim
do obserwatorium Kopernika, ale to niestety było otwarte tylko w piątki i
w soboty, więc pozostała mu tylko opcja z Planetarium Hayden. I
wprawdzie nie musieli się w tym celu wybierać daleko, bo nadal
pozostawali w Nowym Jorku, ale Max uznał, że zamiast trzaskać się
metrem, wygodniej będzie mu pożyczyć od Sheryl samochód. I pod studio
Iana podjechał czerwoną Toyotą Corollą, pierwszy raz od miesiąca
dzierżąc kierownicę (tym razem <span style="font-style: italic;">normalnie</span>, siedząc po tej stronie, do której był przyzwyczajony przez lata).
<br />
Ian stał już przed lokalem, paląc papierosa, i z uniesioną brwią patrzył na Maxa wysiadającego z samochodu od strony kierowcy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zapraszam pana do środka</span> — rzekł, szarmancko otwierając przed Ianem drzwi pasażera.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-30, 14:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Podczas
dnia jeszcze się upewniłem, czy widzimy się w domu, ale Max
kategorycznie zaprzeczył, każąc mi czekać w pracy. Zażartowałem, że w
takim razie może po prostu przyjmę jeszcze jednego klienta, ale
zareagował wymowną ciszą i wiedziałem, ooo, wiedziałem, że prosimy nie
żartować na ten temat. Ale i tak jakoś nie wiem, nie mogłem, denerwowało
mnie to idiotyczne oczekiwanie i nadmuchanie całej sytuacji, robienie z
urodzin wielkiego czegoś. Więc w przerwie pomiędzy szopem a deską
wyskoczyłem do pobliskiego sklepu żeby kupić mojemu chłopakowi <span style="font-style: italic;">walentynkowy prezent</span>.
<br />
Stałem więc i czekałem, jak debil, paląc faję i trzymając w ręku małą
bombonierkę, ale kiedy zobaczyłem Maxa podjeżdżającego samochodem
zapomniałem o tym, jaki to miałem nie być smug i w ogóle, tylko uniosłem
wysoko, wysoko brew.
<br />
No co on znowu odpierdalał, ech?
<br />
Wbiłem więc do środka, nie mogąc nie skomentować tego zjawiska.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Już cię doszczętnie pojebało, nie?</span> — spytałem, kręcąc głową i przypomniałem sobie o moim małym prezencie. — <span style="font-weight: bold;">Masz, to dla ciebie</span> — powiedziałem, wyciągając do niego pudełko czekoladek.
<br />
A potem nie mogłem się powstrzymać przed dalszą kpiną.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Teraz co, zawiążesz mi oczy? Czy mogę widzieć, gdzie jedziemy?</span> — spytałem głupio.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-30, 16:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Po
wpuszczeniu Iana do środka i zamknięciu za nim drzwi, sam usadził się z
powrotem przed kierownicą. W środku zadbanego auta pięknie pachniało – w
końcu to było auto Sheryl – mieszanką kwiatowo-piżmową.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ej, tak będzie szybciej i wygodniej</span>
— fuknął, oburzony faktem że Ian nawet nie docenił tego, że Max wcielił
się w rolę jego osobistego szofera. Rozpromienił się chwilę potem, gdy
Ian wręczył mu czekoladki, ale i trochę zdębiał, nie rozumiejąc czemu
Ian dawał mu je w swoje urodziny.
<br />
Ach, tak, walentynki. Uderzył się mentalnie w czoło, orientując się że
tego dnia świat celebrował nie tylko urodziny najwspanialszego faceta na
świecie, ale również kiczowate święto zakochanych.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ojej, dzięki.</span> — Nachylił się ze swojego siedzenia i ujął twarz Iana za podbródek, żeby go czule pocałować. — <span style="font-weight: bold;">A
z zawiązaniem oczu to dobry pomysł, szkoda że nie wpadłem na to
wcześniej i nie włożyłem na siebie koszulki, która mogłaby się do tego
nadawać.</span> — Puścił mu oczko.
<br />
Odłożył pudełko czekoladek na siedzenie z tyłu i zapiął pasy, odpalając
silnik i zerkając w lusterko, aby dobrze wycofać w auto i w nic nie
uderzyć. W Nowym Jorku miał okazję poruszać się autem dosłownie kilka
razy, docelowo polegając na komunikacji miejskiej. Miał włączoną
nawigację w telefonie, który był już umieszczony na specjalnym stojaku,
ot, na wszelki wypadek, chociaż droga do interesującej go lokalizacji
była banalna.
<br />
Z tego, co mówiło Google, auto skróciło czas wyprawy do planetarium o
ponad połowę, co tylko uświadczyło Maxa w przekonaniu, że warto było je
(auto, nie planetarium) pożyczyć od przyjaciółki.
<br />
Włączył radio, żeby coś tam sobie brzdąkało w tle i przerywało ciszę, bo
Max nie odzywał się dopóki nie wjechał na drogę numer czterysta
dziewięćdziesiąt pięć. Wtedy rozluźnił się, widząc przez sobą relatywny
spokój na drodze (jak na Nowy Jork przynajmniej) i zwrócił się do Iana:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie powinno być teraz korków, więc za góra trzydzieści minut będziemy na miejscu.</span>
<br />
Nie zdradzał nadal miejsca, do którego zmierzali, mimo iż w sumie już
mógł. Ale chciał zachować niespodziankę do końca, mimo iż… wcale nie
była to jakaś wielka, niesamowita niespodzianka. Ciekawiej by było,
gdyby zabrał Iana do tego obserwatorium, ale, cóż, innym razem.
<br />
Nawigacja pokazywała, że gdyby z Queens zjechał na dwieście
siedemdziesiąt osiem i przejechał przez Zachodni Harlem to byłby na
miejscu parę minut wcześniej, ale taka oszczędność czasu wydawała się
idiotyczna zważywszy na bramki przez które musiałby przejechać i
zapłacić.
<br />
A tak to, poza dwoma postojami na światłach, uwinęli się i tak całkiem
szybko, parkując w okolicy imponująco wyglądającej, dużej szklanej
kostki z kulą w środku.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Byłeś tutaj kiedyś?</span> — spytał,
kiedy wysiadali z auta i podążali w stronę wejścia do budynku. Bo,
dureń, oczywiście nie pomyślał o tym, by upewnić się wcześniej czy aby
jego <span style="font-style: italic;">niespodzianka</span> nie kręciła
się wokół (he, he) miejsca, które było już Ianowi znane. Spojrzał na
zegarek. Powinni zdążyć na kolejny pokaz „Dark Universe”.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-30, 17:13<br />
<hr />
<span class="postbody">Oczywiście,
że przez cały czas, kiedy Max prowadził, zagadywałem go o głupoty,
urządzając sobie prywatny konkurs na to, gdzie też może mnie zabierać
ten mój chłopak. Max nie za bardzo chciał uczestniczyć w moich
dywagacjach, z prostego powodu, że był frajerem, no i tyle, hej, cześć,
koniec gadki. Właściwie to obstawiałem, że wywiezie mnie do jakiegoś
lasu, że w bagażniku ukrył śpiwory i takie sprawy, że zrobimy sobie małą
randkę oglądając gwiazdy i nara, taka powtórka z Sylwestra i byłoby
całkiem miło, no ale nie, rzeczywistość była inna.
<br />
Dojechaliśmy… do Central Parku. Rozejrzałem się wokół, szukając ukrytej
kamery, bo co jak co, ale no nie spodziewałem się podwózki pod Central
Park, hej. I, w tym kontekście, naprawdę durnego pytania Maxa.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> W Central Parku? No, jakieś w przybliżeniu miliard razy</span>
— odparłem, przyznaję, totalnie zaskoczony. Nie wiem, czy bardziej tym,
że Max zabrał mnie do Central Parku i robił z tego taką aferę, czy tym,
że znalazł miejsce parkingowe. Na jebanym Manhattanie.
<br />
— Tak. Zabrałem cię do Central Parku — zironizował mój chłopak, wywracając oczami. — W planetarium, idioto.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Aaa. </span>— Dopiero teraz podniosłem wzrok na budynek, w którego kierunku szliśmy. Myślałem, że idziemy po piwo, czy coś. — <span style="font-weight: bold;">Nie</span> — dodałem, a potem jakby dopiero załapałem. — <span style="font-weight: bold;">Idziemy do planetarium?</span> — spytałem, przyznaję, jak idiota, no bo to nie tak, że mi to przed chwilą powiedział. — <span style="font-weight: bold;">Kurde, Maxie, zabulisz za ten parking więcej, niż za butelkę wódki </span>—
gadałem, obejmując mojego chłopaka, przy tym specjalnie go denerwując,
bo chyba on był bardziej zajarany tym całym pomysłem, który tu
zorganizował, niż ja sam. Serio. Autem. Na Manhattan. Godzina parkingu
kosztowała tu z dziesięć dolców, już nie mówiąc o buleniu za mosty.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-30, 18:14<br />
<hr />
<span class="postbody">Wzruszył
ramionami, niby taki nonszalancki i pewny siebie, a w gruncie rzeczy
niepokój i stres w jego miejscu narastał. A co, jeżeli przesadził i
tylko się wygłupił? Chciał zrobić dla Iana coś fajnego, na tyle, na ile
miał możliwości – zważywszy zwłaszcza na ograniczony czas. I był
przygotowany na to, że jego portfel będzie mocno obciążony – przecież
już sama opłata za parking już go wypłukiwała z gotówki, ale spodziewał
się tego, przekalkulował to wcześniej, a w dodatku w ostatnich dniach
udało mu się trochę podreperować budżet na freelancerce. Miał przecież
na to czas, gdy Ian zajmował się Betą, i trzaskał sobie wtedy jakieś
teksty na strony internetowe, reklamy, ogłoszenia i inne takie bzdury.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wybranie się do planetarium z wódką
nie byłoby najlepszym pomysłem, ani upicie się przed jutrzejszą pracą i
wylotem, nie sądzisz?</span> — mruknął. Był trochę zawiedziony mało
entuzjastyczną reakcją Iana. Spodziewał się… że bardziej spodoba mu się
ten pomysł. No, ale tu chodziło o zadowolenie Iana, nie Maxa.
<br />
Weszli w końcu do środka interesująco wyglądającej budowli. We wnętrzu
znajdowały się różne wystawy i kioski, z pamiątkami, z biletami, mały
bufet, a wystrój ogólnie nawiązywał do tematu kosmosu (cóż za
zaskoczenie). Ogólnie, robiło to całkiem niezłe wrażenie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">I co o tym sądzisz?</span> — spytał, trochę nieśmiało. Obserwował uważnie Iana i jego mimikę od momentu przekroczenia sporych drzwi. — <span style="font-weight: bold;">T-to
oczywiście nie wszystko, właściwie za niedługo zamykają, ale
przynajmniej zdążymy zobaczyć pokaz tam na górze, i… no, na razie nie
zabiorę cię w kosmos, niestety, ale to jest chociaż taka namiastka…</span>
<br />
Z każdym kolejnym słowem zdawał sobie sprawę z tego, jak głupiutko brzmiał. Jak ostatni kretyn.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-30, 21:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Wzruszyłem ramionami.
<br />
— A kto mówi o upiciu się? Tak tylko trochę, żeby wprawić się w dobry
nastrój — rzuciłem, ale było mi wszystko jedno. To o wódce palnąłem tak
o, bo mi przyszło do głowy, nie było się w tym co doszukiwać drugiego
dna.
<br />
W każdym razie, rzeczywiście weszliśmy do tego planetarium, a ja nie do
końca wiedziałem, o co chodzi. Z Maxem, od tych trzech i pół miesiąca,
kiedy właściwie spędzaliśmy ze sobą naprawdę większość czasu, nigdy nie
byliśmy w takim miejscu i do tej pory jakoś nie zapowiadało się na
zmiany. Nie to, że byłem wrogiem muzeów i tym podobnych, jeśli coś było
wartego uwagi to chciałem to zobaczyć, choć, okej, to na pewno nie była
moja pierwsza rozrywka. Prawdę mówiąc, poza tą jedną wystawą mojego
kumpla jakoś na początku stycznia, żaden z nas nawet nie poruszał
tematów takich wycieczek i zbiło mnie z tropu to, że ciągnął mnie tutaj
akurat dzisiaj. Rozejrzałem się trochę skołowany po wnętrzu. Budynek był
niczego sobie, ale wciąż nie wiedziałem, o co chodzi. Dopiero pytanie
Maxa, a potem jego tłumaczenie, dały mi do myślenia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Aaa </span>— załapałem, albo chociaż tak mi się wydawało. — <span style="font-weight: bold;">To dlatego tu jesteśmy? </span>— upewniłem się, patrząc na mojego chłopaka. — <span style="font-weight: bold;">No dobra, to idziemy po bilety?</span>
<br />
Ale Max już miał kupione bilety, więc poszliśmy prosto na show, który zaraz się zaczął.
<br />
Pokaz – pokaz był w porządku. Był w sumie ciekawy, Tyson mówił w
interesujący sposób j dowiedziałem się rzeczy, o których nie miałem
pojęcia, ale, co tu będę dużo mówił, ani trochę nie przypominało to lotu
w kosmos. To znaczy, projekcja była zrobiona dobrze i w ogóle, to
wszystko wyglądało naprawdę super, ale wciąż siedzieliśmy zamknięci w
jakimś pomieszczeniu, udając, że oglądamy gwiazdy. Nie oglądaliśmy
gwiazd, raczej je, sfotografowane i zmapowane, taki mały pokaz
Gwiezdnych Wojen. Spoko, lubiłem Gwiezdne Wojny.
<br />
Max był jakiś dziwnie poddenerwowany i chyba chodziło o to, że zależało
mu na tym, by mi się podobało. Nie chciałem mu robić przykrości, bo w
sumie to było spoko, było też coś miłego w tym, jak pamiętał tę
pierdołę, którą mu powiedziałem trzy miesiące temu, ale no… to nie był
prawdziwy księżyc. Max to oczywiście wiedział, a ja pod żadnym pozorem
nie zamierzałem narzekać. Lubiłem oglądać gwiazdy, bardzo, ale w nich
magiczne było to, jak się pojawiały lub nie, jak należało ich wypatrywać
i szukać, jak czasem wszystko zasłoniła głupia chmura, a przede
wszystkim to, że były prawdziwe.
<br />
Prawdziwy był też mój chłopak, który się starał, to bez dwóch zdań.
Dlatego uśmiechnąłem się do niego szeroko, gdy tylko opuściliśmy ten
pokaz, rzucając od razu:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nigdy nie umiem zapamiętać tych
gwiazdozbiorów po tej stronie globu. Myślisz, że możemy tu gdzieś kupić
taką lamerską mapę amerykańskiego nieba?</span>
<br />
Amerykańskie niebo było oczywiście eufemizmem, bo na szczęście ta cała
ich propaganda nie sięgała jeszcze (jeszcze) tak daleko, by zawłaszczać
sobie niebo, ale kto wie, kto wie, co będzie w przyszłości?</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-30, 23:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Rzeczywiście,
był poddenerwowany, chociaż wydawało mu się że po tym jednym małym
pokazie niepewności ukrywał to już znacznie lepiej. Zdawał sobie sprawę z
tego, że to nijak ma się do prawdziwego, nocnego nieba, do prawdziwego
księżyca, do prawdziwego kosmosu – że to była tylko ta właśnie
namiastka. Wielki wszechświat w tak niewielkiej przestrzeni, szansa na
wprowadzenie się w iluzję, że jego ogrom jest osiągalny do objęcia
wzrokiem.
<br />
W każdym razie, żałował że nie mieli więcej czasu ponad ten relatywnie
krótki pokaz, po którym planetarium miało się zamknąć na ten dzień. Bo
to w zasadzie bardziej przypominało zwykły wypad do kina, aniżeli coś,
czym można by się napawać.
<br />
Odwzajemnił szeroki uśmiech Iana, a kiedy go dostrzegł to autentycznie poczuł ciężar spadający z piersi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">O ile się nie mylę, granice przestrzenne państwa nie sięgają aż do kosmosu… mam nadzieję</span> — mruknął żartobliwie, bo i przecież wiedział że Ian całkowicie poważnie o jakimś amerykańskim niebie. — <span style="font-weight: bold;">W
ogóle wiesz na co raz wpadłem? Na stronę, która sprzedaje akty
własności ziemi na księżycu. Tak, ziemi na księżycu. Czaisz, dostajesz
mapkę z zaznaczonym miejscem, które jest niby twoją <span style="font-style: italic;">własnością</span>,
a do tego certyfikat potwierdzający prawo własności. Ale, ja pierniczę,
jakie niby prawo? Co jest jego podstawą? I to jest mega tanie, jeżeli
ktoś uwierzy że naprawdę zyskuje taką własność, ale za drogie na taki
durny papierek</span> — prychnął, schodząc z Ianem na dół. — <span style="font-weight: bold;">Ale to, o czym mówisz… pewnie będzie w tym kiosku z pamiątkami. Tym koło kasy biletowej, to możemy zobaczyć</span> — podsunął, tam właśnie prowadząc Iana.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A potem jedziemy na Harlem na kolację</span> — oznajmił wesoło. — <span style="font-weight: bold;">Pewnie jesteś głodny, co? Sorki, że zaciągnąłem cię najpierw tutaj, ale chciałem zdążyć przed zamknięciem</span> — przyznał.
<br />
W kiosku rzeczywiście znajdowała się mapa przedstawiająca gwiazdozbiory
na tej półkuli. Ponadto było tam mnóstwo innych, małych i większych
pierdółek – jakieś bluzy, kule śnieżnie, inne gadżety nawiązujące do
kosmosu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Musimy kiedyś sami zlokalizować te gwiazdozbiory</span>
— powiedział, starając przy Ianie wpatrującego się w szereg map w
różnych rozmiarach. Sam się w sumie na tym nie znał, to jest na
znajdowaniu konstelacji gwiazd i tak dalej, będąc typowym chłopcem z
dużego miasta.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2018-12-31, 03:40<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Chciałbym kiedyś polecieć na Księżyc</span> — mruknąłem, przechodząc z Maxem obok zbiorów jakichś konstelacji, na które właściwie nawet nie zerknąłem. — <span style="font-weight: bold;">Nie
muszę mieć żadnej ziemi na nim, to jest dla mnie za trudy temat, w
ogóle jej nie potrzebuję, ale chciałbym tam kiedyś polecieć. Znasz tę
piosenkę takiego niemieckiego zespołu, oni się nazywają Rammstein, <span style="font-style: italic;">Amerika</span>? Pewnie nie. Ty jesteś całkiem amerykański </span>— skomentowałem nagle, kij wie skąd. Najwyraźniej tak mnie naszło.
<br />
Nigdy nie byłem na koncercie Rammsteina, ale chciałbym, gdyby mnie było
stać. Niestety, kiedy byli w US, najtańsze bilety stały po sześć-siedem
baniek i to było daleko poza moim zasięgiem. A szkoda, wielka, wielka
szkoda.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A dasz mi prowadzić? </span>—
rzuciłem, uśmiechając się półgębkiem, choć liche były moje nadzieje.
Prawdę powiedziawszy, nie zależało mi jakoś szczególnie, więc spytałem: —
<span style="font-weight: bold;">Zostawimy tam auto? Czy jedziemy jakoś dalej?</span>
<br />
Chyba tego o sobie nie wiedziałem, ale niekoniecznie przepadałem za niespodziankami.
<br />
W końcu weszliśmy z Maxem do lamerskiego, absolutnie, sklepu z
pamiątkami, a ja zlokalizowałem mapy nieboskłonu. Oczywiście, że mieli
tylko te północne i nawet nie miałem co marzyć o moich, australijskich,
ale – z drugiej strony – narzekanie byłoby głupie. Przecież podobno je
chciałem.
<br />
Max w końcu stanął przy mnie, co pewnie oznaczało, że tkwiłem w miejscu
już jakiś czas. Rzucił ten komentarz o gwiazdozbiorach i nie mogłem, nie
mogłem się powstrzymać.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Czy nie pokazałem ci już najważniejszego? Jestem przekonany, że mówiłem ci, gzie znaleźć Wielkiego Psa.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2018-12-31, 15:19<br />
<hr />
<span class="postbody">Parsknął śmiechem, bo sposób w jaki Ian nazwał go <span style="font-style: italic;">całkiem amerykańskim</span> brzmiał prawie jak obelga.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie sądzisz, że jako Amerykanin powinienem znać piosenkę, która godzi w moją najwspanialszą ojczyznę?</span> — zironizował. — <span style="font-weight: bold;">Ale znam, przecież to ciągle leciało na MTV</span> — zauważył. — <span style="font-weight: bold;">Więc
to cię zainspirowało do podróży na Księżyc? Chciałbym cię kiedyś
zabrać… na taki prawdziwy Księżyc. Szkoda, że na razie jest to
nieosiągalne.</span>
<br />
Naprawdę, szkoda. Bo naprawdę chciałby spełnić marzenie swojego
ukochanego chłopaka, który zasługiwał na to bardzo, bardzo mocno.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chcesz prowadzić? No, spoko, wklepię ci w nawi co i gdzie</span>
— wzruszył ramionami, bez wahania zgadzając się na przekazanie
kierownicy Ianowi. Wprawdzie nie powinien rządzić się nieswoim autem,
ale był prawie pewien, że Ian był lepszym kierowcą od niego, więc wcale
się nie obawiał. — <span style="font-weight: bold;">I najlepiej będzie zostawić auto tam, na miejscu, przy knajpce, bo kierujemy się na obrzeża dzielnicy.</span>
<br />
Pokręcił głową, ponownie się śmiejąc w reakcji na ten jakże cwany tekst o
Wielkim Psie. Ach, kochał, naprawdę kochał to, że z Ianem już zaczęli
sobie tworzyć swój własny język. Mieli takie hermetyczne motywy, które
dla osób z zewnątrz były kompletnie niezrozumiałe, i dla Maxa było to
coś absolutnie wyjątkowego i cennego.
<br />
Kupił Ianowi mapę, która go w końcu zainteresowała („Taki chuj, Ian,
chowaj ten portfel. Masz urodziny”), a jako iż do zamknięcia budynku
pozostały dosłownie minuty, to postanowili po szybkim przejrzeniu jednej
z wystaw udać się już do stojącej na absurdalnie drogim parkingu
Toyoty.
<br />
— Cześć, kochani! — W lokalu, który z zewnątrz wyglądał na pierwszy rzut
oka całkiem ładnie i elegancko, ku wyraźnemu zaskoczeniu Iana przywitał
ich wyszczerzony Irwin.
<br />
— Max, czy ty mnie zabrałeś na kolację do wege knajpy? — jęknął jego
chłopak, a Max objął go ramieniem, uśmiechając się wesoło.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Owszem. Ale nie przejmuj się, dla ciebie dzisiaj Irwin przygotował specjalnie menu.</span>
— Puścił przyjacielowi oczko, a ten zaprowadził ich do specjalnie
przygotowanego dla nich stolika w kąciku oddzielonym od reszty sali
parawanem.
<br />
Prawdę mówiąc, Max początkowo wcale nie planował zabrać ich na kolację
akurat do restauracji Irwina. Właściwie, tylko spytał się go o
rekomendację, a wtedy Irwin się oburzył, że Max nawet nie wziął pod
uwagę <span style="font-style: italic;">najlepszej restauracji w mieście</span>
(w sensie, że jego). Wówczas Max słusznie zauważył, że jego chłopak
jest mięsożercą-barbarzyńcą i Max nie zamierza go pozbawiać tej
przyjemności.
<br />
<span style="font-style: italic;">— Matko, Max, co to za problem? Już
babrałem się z mięsem przez lata, przygotuję temu twojemu Ianowi takie
danie, że opadnie mu szczęka z zachwytu.</span>
<br />
Więc ustalili między sobą, że Irwin przyrządzi dla Iana w swojej
świątyni specjalny stek, a Max dostał na całą kolację ładny rabat. I
dlatego właśnie wylądowali tego wieczoru w Harlem.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-01, 01:43<br />
<hr />
<span class="postbody">Miałem
już mówić, że totalnie nie, że w życiu bym nie oparł takiego, niech
będzie, marzenia, na czymś równie przypadkowym. Zresztą, ten Księżyc
miał większy sens i chyba już o tym opowiadałem Maxowi, ale jeśli wtedy
mnie nie słuchał to nie było sensu powtarzać.
<br />
— Już mnie zabierasz. W kosmos — mruknąłem, obejmując go na chwilę od
tyłu, prosto w ucho tego małego skurwysyna. — Kto by myślał o jakimś
Księżycu, jak ma ciebie.
<br />
Mówiłem absolutną prawdę, bez grama koloryzowania. Za każdym jednym
razem, gdy uprawialiśmy seks, wykazywałem poza tę orbitę, no i? Co mogło
być lepszego? Wycieczka po planetarium? Błagam.
<br />
Ja naprawdę nie żartowałem z tą Viagrą.
<br />
W każdym razie, dojechaliśmy do knajpy Irwina i sobie usiedliśmy, super,
miło, ekstra. Wciąż nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Max robił dużo
więcej zamieszania wokół tych całych urodzin, niż to było potrzebne: że
auto, że specjalna nowa atrakcja, że super kolacja, no, serio czułem się
nieco skrępowany. Zwłaszcza że Irwin powiedział, że mam się nie
przejmować, że on mi już zrobi jedzenie i nawet nie powie co. Usiadłem
więc za tym całym parawanem, nastawiony dość sceptycznie, i spojrzałem
na Maxa.
<br />
— I co robiłeś z Jaredem w Walentynki? — mruknąłem. Nawet nie wiem, skąd
się wzięło to pytanie, serio. Sam się nim zdziwiłem, gdy już je
wypowiedziałem, ale no przecież tego nie cofnę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-01, 02:53<br />
<hr />
<span class="postbody">Czekali
na szumnie zapowiadane potrawy, które kumpel Maxa miał przyrządzić
osobiście, a sam Max uniósł brew, słuchając pytania Iana.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie zabierałem go do planetarium</span> — odparł, być może trochę ostro. Ale, mimo iż to było <span style="font-style: italic;">tylko</span>
pytanie, które równie dobrze mogło nie mieć za sobą żadnych ukrytych
motywów, to Max czuł jednak swego rodzaju insynuację, jakoby przenosił
na Iana standardy ze swojego poprzedniego związku. A tak nie było.
<br />
Aczkolwiek bardzo prawdopodobne jest, że Max to zwyczajnie nadinterpretował.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No… w pierwsze wspólne walentynki
zabrał mnie do kina na jakieś romansidło, takie typowe że nawet nie
pamiętam tytułu. Tuliliśmy się tam i obściskiwaliśmy jak banda
małolatów. Potem… chyba jeszcze coś planował, ale… no, nie daliśmy rady</span> — powiedział, nie zdradzając szczegółów. — <span style="font-weight: bold;">A w nasze drugie walentynki zjedliśmy kolację na tarasie widokowym w centrum miasta. Ale może nie rozmawiajmy o moim byłym, hm?</span> — mruknął, bo nie za bardzo widziało mu się w tym momencie dokładnie odtwarzać randek ze swoim eks.
<br />
Zresztą, w tym przypadku bardziej niż na walentynkach zależało Maxowi na
urodzinach Iana. Sam dziwił się sobie, że robił z tego aż tak spore
wydarzenie – zważywszy na jego stosunek do swoich własnych urodzin;
ostatnie z nich celebrował tylko i wyłącznie dlatego, że ta celebracja
sama się do niego wprosiła.
<br />
Być może zwyczajnie potrzebował okazji do tego, by zorganizować coś
takiego, jak tego dnia. Wiedział dobrze, że nie było to nic wielkiego,
ale też nie zamierzał przesadzać, a jednak zrobić coś fajnego dla Iana.
Dla tego swojego kochanego, kochanego chłopaka. Milion razy lepszego od
jakiegoś Jareda i jego romansideł.
<br />
Podeszła do nich młoda kelnerka, z dwiema kartkami dań i napojów.
<br />
— Czy panowie chcieliby coś zamówić przed daniem głównym?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ach, możemy wziąć coś do picia, nie?</span> — Max zwrócił się do Iana, odbierając z uśmiechem na twarzy karty od dziewczyny. — <span style="font-weight: bold;">I może masz ochotę na jakąś przystawkę? Dziękujemy, proszę dać nam chwilę na zastanowienie się.</span>
<br />
— Oczywiście. — Kelnerka skinęła i odeszła w głąb sali.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-01, 11:16<br />
<hr />
<span class="postbody">Uniosłem
zaciekawiony brew, spoglądając na Maxa i całkowicie ignorując jego
prośbę o to, byśmy nie rozmawiali o jego byłym chłopaku. No co, nie moja
wina, że temat był ciekawy.
<br />
— Nie daliście rady? — powtórzyłem za Maxem, naprawdę mocno
zainteresowany. — Ruchaliście się wtedy, co? Zaliczyłeś swój pierwszy
raz w Walentynki?
<br />
Prawdę mówiąc, byłem już o tym przekonany. To mega pasowało do tamtego
pedała, te wszystkie romantyczne bzdety, a i Max pewnie na to poleciał.
Właściwie to obie te rzeczy, i kino, i kolacja, mogłem z Maxem zrobić,
ale chyba nie rozumiałem, gdzie tam ten romantyzm. W planowaniu randki
na konkretny dzień? Jeśli tak to ja serio byłem jakieś sto lat za
murzynami w tym temacie i, ech. Zaczynałem mieć wrażenie, że ten cały
romantyzm to generalnie nie jest trudny i w ogóle, tylko po prostu
trzeba kumać, o co w tym chodzi. Jakby Max powiedział mi, że halo,
dzisiaj to jesteśmy romantyczni i robimy cośtam to może i jakoś
specjalnie bym nie cierpiał, tylko, no, wyczucia to ja miałem tyle, co
słoń w składzie porcelany.
<br />
Ale dobra, jedziemy z tematem.
<br />
Kelnerka dała nam te karty i ja już w ogóle byłem skonfundowany.
<br />
— Czyli, bejb, żeby się upewnić. Irwin robi teraz jakieś danie z mięsa,
które będzie tak waliło mięsem, że wszyscy goście tej knajpy zaraz
podniosą bunt — może trochę koloryzowałem, ale przyznam, zdziwił mnie
ten pomysł. Czy to nie było tak, że mięso dla trawojadów było naprawdę
bardzo wyczuwalne i ten czarnuch robił dla mnie coś, co normalnie to w
życiu by się nie wydarzyło? Hmm. — To może darujmy sobie przystawki żeby
nie psuć mu tak koncepcji. W ogóle, Maxie, te twoje tajemnice to mnie
strasznie irytują. Kiedy w tym planie jest miejsce na seks, muszę
wiedzieć, jak rozplanować siły — wyszczerzyłem się do niego jak głupek.
Żartowałem sobie z tym seksem, znaczy z tym, że w dupie mieć wszystko
inne i dawać się tylko ruchać, ale naprawdę nie obraziłbym się, gdyby
właśnie tak wyglądał nasz wieczór. Leżeć w łóżku z tym gnojkiem mogłem
zawsze i zawsze będzie mi to sprawiało przyjemność.
<br />
W tym momencie zjawił się właśnie czarnuch, którego przyszło nam
obgadywać jeszcze chwilę temu. Stanął obok nas w tym swoim śmiesznym
wdzianku (chociaż, patrząc na to, jak normalnie wyglądał, to nie było
ani trochę śmieszne) i założył ręce pod boki.
<br />
— Dobra, jaki poziom wysmażenia? — spytał, a ja wybałuszyłem na niego oczy.
<br />
— Będziesz mi robił steka? — spytałem, nieprzekonany. — Ty?
<br />
— Zaraz cię pierdolnę i będę miał gdzieś, że są twoje urodziny.
<br />
— Mhm — mruknąłem, nieprzekonany. — Średnio wysmażony.
<br />
Irwin uśmiechnął się nieco kpiąco, a nieco jak „a nie mówiłem”.
<br />
— Bardzo ładnie, trója. Na świecie nie ma trzech rodzajów wysmażenia,
tylko sześć, Monaghan. Blue, rare, medium rare, medium, medium well i
kompletnie spierdolony, więc jak w tej skali chcesz medium czy medium
well…
<br />
— Medium rare — przerwałem mu od razu, przyznaję, nieco zaskoczony tym, że pedał wiedział. I zamierzał tego dopilnować.
<br />
Max za to wyglądał na nieźle zagubionego, jakbyśmy rozmawiali o czarnej magii.
<br />
— Medium rare — powtórzył Irwin i za chwilę dodał: — W sumie to
obstawiałem. Dobra, wracam za dziesięć minut z waszą kolacją —
oświadczył i tyle go było.
<br />
Właściwie w sumie dziwiło mnie to, że on tu był, zamiast robić jakieś przegięte gówno z Ericiem.
<br />
— Właściwie to to jest bardzo fajny prezent — rzuciłem, rozbawiony. —
Patrzeć jak Irwin musi ci robić kolację zamiast obściskiwania się gdzieś
ze swoim mężem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-01, 14:06<br />
<hr />
<span class="postbody">Przewrócił
oczami, bo Ian jednak postanowił ciągnąć temat pieprzonego Jareda. No i
trudno, niech mu będzie. Max miał całkiem sporo opowieści z Jaredem w
tle z czasu ich dwuletniego związku. Starczy spokojnie na całą kolację, a
nawet i więcej.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Tak i nie. To znaczy – ruchaliśmy się
wtedy, zresztą, wiesz, nawet nie wróciłem wtedy do naszego pokoju na
noc, bo nocowałem u niego, ale to wcale nie był mój pierwszy raz.</span> — I wyszczerzył się szeroko: — <span style="font-weight: bold;">Był trochę wcześniej, bo w moje urodziny.</span>
<br />
Czyli i tak kilka miesięcy po tym, jak z Jaredem oficjalnie postanowili
nazywać się parą. Tamten Max był znacznie bardziej niewinny, a jego
pierwszy raz był pełen czułości i taki… dla obecnego Maxa byłby pewnie
zbyt nudny.
<br />
Cóż, przez wiele, wiele lat Max był grzecznym chłopczykiem – chwilowo aż
zbyt grzecznym, co najwyraźniej musiał sobie odbić po latach. Od
tamtego czasu spojrzenie Maxa na świat diametralnie się zmieniło,
niektóre rzeczy przestały mieć takie znaczenie, jakie im wówczas
przypisywał.
<br />
Max już wiedział co dostanie na talerzu, i właściwie też nie miał
potrzeby decydowania się na przystawkę. Natomiast zerknął na napoje,
żałując że nie może zdecydować się na wino. No, chyba że bezalkoholowe,
które Irwin wspaniałomyślnie ujął w swojej karcie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie sądzę żeby na to zabrakło ci sił.</span> — Spojrzał na Iana znad karty, uśmiechając się półgębkiem.
<br />
A potem zjawił się Irwin – taki profesjonalny, że aż zagroził Ianowi, że
go pierdolnie. Max ponownie przewrócił oczami, ale nie skomentował
tego. To było aż nazbyt oczywiste, że ta dwójka nie pałała do siebie
miłością (nawet jeżeli Irwin rzeczywiście chciałby się pieprzyć z Ianem,
co do czego Max naprawdę miał nadzieję, że się mylił). Niemniej,
doceniał bardzo pomysł Irwina na kolację w jego restauracji. Koniec
końców, przecież wcale nie musiał się wysilać i pozwalać na obecność
mięsa w swojej bezmięsnej świątyni.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Właściwie to dziwię się, że Eric się tutaj nie kręci</span>
— zwrócił się do Iana gdy Irwin odszedł, kręcąc swoim tyłkiem. Ten
gnojek był lepiej obdarzony od Maxa, co Max już wcześniej miał okazję
gorzko zauważyć. — <span style="font-weight: bold;">Nawet gdyby był schowany gdzieś na zapleczu, to wyszedłby się przywitać.</span>
<br />
Ale cóż, najwyraźniej Erica zatrzymały jakieś inne sprawy, zresztą nie zamierzał w to wnikać.
<br />
Kelnerka ponownie do nich podeszła, pytając o zamówienie, które
ograniczyło się tylko do napoi. Max ostatecznie zdecydował się na to
wino bezalkoholowe, stwierdzając że będzie mu pasować do jego wegańskiej
lasagne.
<br />
Napoje pojawiły się przed częścią główną kolacji, a potem zadowolony z
siebie Irwin osobiście przyniósł im zapełnione szczodrze talerze. W
asyście Erica, który coś chował za plecami.
<br />
— Wszystkiego najlepszego! — zawołał wesoło mąż Irwina i wyciągnął w końcu zza pleców ładnie zapakowane pudełko.
<br />
— Mamy tutaj… taki drobiazg. Otwórz, gdy już będziecie w domu — Irwin
puścił Ianowi oczko, co wyglądało… Max sam nie wiedział, czy
niepokojąco, czy wręcz przerażająco. — I smacznego, oto najlepszy stek w
mieście!</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-02, 00:51<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Mm, czyli dostałeś w prezencie urodzinowym wielki prezent — palnąłem,
bez myślenia. Nie byłem zazdrosny o Jareda, powiedziałbym że właściwie w
ogóle nie, bo to byłoby czysto idiotyczne. Teraz, ostatnio, miałem
wobec niego raczej mieszane uczucia przez to wszystko, co powiedział mi
Max, przez te manipulacje, ale nawet w swojej złości wiedziałem, że to
też nie tak, że nie spędzili ze sobą wielu miłych chwil.
<br />
Może nie byłbym szczególnie szczęśliwy gdyby Max zaczął wyliczać jego
zalety i opowiadać o romantycznych pierdach (raczej kazałbym mu
spierdalać do tego idioty), ale dobrze wiedziałem, że ten typek był już
tylko przeszłością.
<br />
Prawdę mówiąc, nie postrzegałem tej sytuacji pomiędzy mną a Irwinem jako
jakiejś szczególnie niemiłej, no, może nie pałałem do niego jakąś
szczególną miłością, ale też nie tak, że musiałem to manifestować.
<br />
W każdym razie, stek wbił na stół, a ja początkowo nie zwróciłem na
niego uwagi, zaskoczony prezentem. Potrząsnąłem pudełkiem i coś
poruszyło się w środku – rzuciłem zaskoczone spojrzenie Maxowi i miałem
już ignorować sugestię by otworzyć to dopiero w domu, kiedy zobaczyłem
leżącego przede mnie na talerzu steka.
<br />
O kurwa.
<br />
Skurwiel, nie przymierzając, wyglądał dobrze. Wielki kawał wołowiny,
kuszący zapachem i swoim kolorem, złocisto-brązową skórką, wraz z
kukurydzą i sosem pieprzowym obok. Ślinianki zaczęły mi automatycznie
pracować i zapomniałem o tym całym prezencie, który wylądował na ziemi.
Złapałem w dłoń nóż o ostrych ząbkach i przekroiłem, a moim oczom ukazał
się piękny, różowy, w środku jeszcze bordowy kolor.
<br />
Ugryzłem.
<br />
O. Mój. Boże.
<br />
— O kurwa — jęknąłem, żując mięso. — Jezu, bejb — westchnąłem,
absolutnie zaskoczony. — To naprawdę jest dobre! Chcesz spróbować?
Musisz spróbować, serio, naprawdę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-02, 01:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie zamierzał szerzej rozprawiać o <span style="font-style: italic;">wielkości</span>
tamtego prezentu, bo omawianie wielkości penisa Jareda (a gnojek miał
się czym pochwalić) byłoby już przegięciem. Dlatego tylko niedbale
wzruszył ramionami, ostatecznie porzucając temat.
<br />
Tak właściwie, to nie miał nic do zarzucenia w kwestii swojego
pierwszego razu. Jared był bardziej doświadczony od niego i wiedział, co
robić, żeby Max czuł się jak najbardziej komfortowo. Wtedy, Max nie
miał co do tego wątpliwości, Jaredowi zależało na tym, żeby Max czuł się
z nim dobrze. Być może te intencje zostały mu do końca, tylko w pewnym
momencie pogubił się w ich realizacji…
<br />
Nieważne. Naprawdę. Jared był przeszłością, a Max obecnie czekał na kolację ze swoją teraźniejszością i przyszłością.
<br />
Sam Max też zdziwił się prezentem od zaprzyjaźnionego małżeństwa – Irwin
przecież nic mu o nim nie mówił – ale uznał, że to miłe z ich strony.
Chociaż nie ufał uśmieszkowi Irwina, to wiedział że jego kumpel nie jest
podłą osobą, więc i po prezencie nie spodziewał się jakiejś podłości
typu wyskakujące węże.
<br />
Zabrał się za jedzenie swojej (pysznej) lasagne. Irwin naprawdę nie był
oszczędny w nakładaniu ich porcji i Max obawiał się, że nie da rady
zjeść całości sycącej potrawy na swoim talerzu.
<br />
Uśmiechnął się, słysząc jęk zadowolenia Iana. Był dumny z Irwina,
chociaż ani przez moment nie ufał w umiejętności kucharza, który
pracował w jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji w mieście. Do
takich miejsc przecież nie przyjmowali ludzi z przypadku.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian, to jest mięso. Prawdziwe mięso. Nie ma mowy, żebym wziął to do ust</span> — odparł natychmiast, posyłając Ianowi spojrzenie pod tytułem: <span style="font-style: italic;">chyba cię pojebało, skarbie</span>. — <span style="font-weight: bold;">Ta menda serio dobrze gotuje. Zresztą, sam widziałeś, nie ma problemu z tym żeby zapełnić to miejsce</span>
— zauważył. I była to rzecz godna zauważenia, bo w końcu na Manhattanie
wegańskich knajp było w cholerę i jeszcze trochę, zatem Irwin
konkurencję miał sporą. A mimo to, nawet w czwartkowy wieczór miał
prawie pełny lokal.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie wiem, czy dam radę zjeść nawet połowę</span> — jęknął, gdy przełknął kolejny gryz swojego dania. — <span style="font-weight: bold;">To znaczy, to jest pyszne, ale strasznie zapycha, a ten mi tutaj nawalił porcję którą najadłaby się cała moja rodzina.</span> — Okej, trochę hiperbolizował.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-02, 13:57<br />
<hr />
<span class="postbody">—
No nic dziwnego, dzisiaj są jebane Walentynki, każda jedna speluna w
tym zawszonym mieście jest pełna. Ale kurwa, ten stek, to jest jebane
mistrzostwo, serio, bejbe, to że ja się chcę nim z tobą podzielić to
jest wyraz mojej ogromnej miłości do ciebie — pierdoliłem, trochę
żartem, nie, ale wiadomo. — Chociaż może robię to tylko dlatego, że
wiem, że i tak nie zjesz, nie, ale niewiadomo, niewiadomo, Maxie. O
dżizas.
<br />
Westchnąłem, sięgając po czerwone wino, które nalała mi kelnerka. To
było naprawdę, naprawdę pyszne, bo serio nie robiłbym z siebie takiego
idioty, zachwalając żarcie, które by mi nie smakowało.
<br />
— Ten koleś jest jakimś pieprzonym idiotą, że prowadzi wegetariańską
knajpkę, no bo, kurwa, no, może tamte też mu wychodzą dobrze, ale jak tu
nie jeść mięsa, jak ktoś umie TAK zrobić mięso — gadałem cały czas,
absolutnie podjarany. To żarcie było wprost zajebiste, nie wiedziałem,
co miałem w ustach, znaczy jaką część krowy i z której części świata,
ale miałem to absolutnie gdzieś. To było tak zajebiście smaczne, mmm,
pyszniutkie, że naprawdę nie mogłem przestać o tym myśleć.
<br />
Jeśli Max próbował podjąć ze mną jakiś inny temat, albo w ogóle
cokolwiek, że pogadać o czymś konkretnym to niekoniecznie mu się to
udawało; mogłem albo przytakiwać, albo skupiać się na jedzeniu,
przynajmniej do pory, aż się skończyło.
<br />
Irwin, jakby nie wiadomo skąd, pojawił się Irwin, z bardzo niewinną miną, niby przypadkiem przechodząc obok nas.
<br />
— O, zjadłeś już? — zagadał i mimo że wiedziałem, jak bardzo jest to
wyreżyserowane, nie miałem problemu z wchodzeniem w tę akcję. Więcej,
bardzo, bardzo chciałem mu powiedzieć, że kolo, robisz to dobrze.
<br />
— Kurwa, stary, to była najlepsza rzecz, jaką miałem kiedykolwiek w
ustach — westchnąłem, rozsiadając się na krześle. — Ty naprawdę
potrafisz gotować i, o kurwa, jak ty to robisz, Irwin, chylę czoła.
Ide-kurwa-alne, serio, serio. Nie rób takiej miny Maxie, czy ty
próbowałeś jego żarcia? Ten koleś jest jebanym mistrzem patelni, chcę
żeby gotował mi codziennie.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-02, 16:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Mimo iż wiedział, że Ian nie mówił poważnie o tej <span style="font-style: italic;">miłości</span>
– w końcu to już mieli ustalone i wyjaśnione wcześniej, że Ian tego nie
czuje i już – to i tak po usłyszeniu tego z ust Iana poczuł jak jego
serce wykonało fikołka, a w gardle utknął radosny chichot, którego nie
pozwolił sam sobie wypuścić.
<br />
Szybko jednak odechciało mu się śmiać, a potem zniknął jakikolwiek cień
wesołości. Bo ileż można wychwalać jebanego steka? Więcej – ile można
wychwalać jebanego Irwina? Okej, niewątpliwie gnojek gotował
fenomenalnie, ale naprawdę, Ian nie musiał się wcale tak głośno i często
zachwycać tą mendą pieprzoną, która jeszcze kilka dni wcześniej go
przecież drażniła. <span style="font-style: italic;">Wrrr.</span>
<br />
Szybko zgasł również jego apetyt na danie przygotowane przez Irwina, jak
i ochota na rozmowę z Ianem, który i tak był za bardzo skupiony nad
wzdychaniem nad swoim wspaniałym stekiem.
<br />
Cieszył się, że Ianowi to smakowało, bo przecież chodziło mu o to, żeby
sprawić Ianowi przyjemność w jego urodziny. Ale… okej, był zwyczajnie
zazdrosny. I to w cholerę. Powiedzenie <span style="font-style: italic;">przez żołądek do serca</span> jest całkiem znane, tak? Najwyraźniej nie bez powodu. A Ian totalnie był facetem, do którego można by zastosować taką zasadę.
<br />
No, więc właśnie.
<br />
I jeszcze ta cholera, ta franca, ten jakże <span style="font-style: italic;">niewinnie</span> uśmiechający się Irwin podszedł do nich, zagadując od razu Iana.
<br />
Zmrużył oczy, słysząc nazwanie tego zasranego steka przez Iana <span style="font-style: italic;">najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek miał w ustach</span>
(niech dupek się spróbuje jeszcze dobierać do penisa Maxa! Max nie
omieszka się przypomnieć mu tych słów.). Ian, ten słodki, słodki, ale
kretyn, pozostawał zupełnie ślepy na wkurzenie Maxa, nieświadomie
dolewając oliwy do ognia.
<br />
Nie, kurwa, wcale nie próbował. Kawałek tej pieprzonej lasagne sam wziął i zniknął.
<br />
Niemniej, to co nastąpiło po tym durnym pytaniu sprawiło, że Max wręcz
zaczął metaforycznie parować ze złości. I może Ian dalej tego nie
zauważał, ale ta kurwa jebana, Irwin, już tak.
<br />
— Wiesz, z miłą chęcią, ale nie wiem co na to Eric… — Irwin zachichotał,
a Max siłą woli powstrzymywał się od jebnięcia mu w ryj za flirtowanie z
Ianem na JEGO oczach.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mógłbyś być trochę mniej szczodry z przyprawami. Gdybym miał zjeść to do końca, to potrzebowałbym z kilku butelek wina</span> — powiedział chłodno Max, ostentacyjnie układając na talerzu sztućce na znak skończonego posiłku.
<br />
— Ojej, biedactwo. Masz tak wrażliwy żołądek, jak i tyłek?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zaraz ci przypierdolę.</span>
<br />
— Też cię kocham, <span style="font-style: italic;">Maxie</span>.
<br />
Jeszcze chwila, i Ian naprawdę musiałby interweniować. Postawa Irwina
była rozbawiona, zupełnie nieprzejmująca się wkurzeniem kumpla, ale to
Max był wkurwionym zwierzęciem gotowym do ataku.
<br />
— W każdym razie — Irwin ponownie zwrócił się do Iana, mniej lub
bardziej świadomie ratując swój własny – może nie wrażliwy, ale
zdecydowanie zagrożony – tyłek — cieszę się, że ci smakowało, Ian.
Minęło trochę czasu, odkąd ostatnio pichciłem mięso — stwierdził ze
śmiechem.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-02, 17:11<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Nie smakuje ci? — zdziwiłem się, słysząc jak Max krytykował swoją
potrawę. Niewiele myśląc, podniosłem swoje sztućce i nachyliłem się nad
stołem, krojąc sobie kawałek jego lasagne i włożyłem sobie do ust.
Wybałuszyłem oczy, obrzucając Maxa zaskoczonym spojrzeniem. — Co ty
dajesz, bejb. To też jest zajebiste — oświadczyłem, nie mogąc się
powstrzymać by nie odkroić sobie jeszcze kawałka. — Nie jesteś już
głodny, Maxie? Nie będziesz tego jadł? — spytałem, wskazując na jego
danie.
<br />
Max wbił we mnie spojrzenie i tylko pokręcił głową, zaciskając palce na
kieliszku wina. Więc po prostu przesunąłem do siebie lekko jego talerz,
żeby dokończyć, co zaczął, jak zwykle.
<br />
— Ziomek, serio, nigdy nie myślałem, że wegańskie żarcie może być takie
smaczne. Ale i tak nie umywa się do tego steka. Mam nadzieję, że
zapakowałeś tam tego więcej — gadałem do szczerzącego się dumnie jak paw
Irwina, wskazując na odłożony na ziemię prezent. I normalnie pewnie
wkurwiałby mnie ten jego uśmieszek, ale teraz totalnie miał prawo do
tego, by się tak puszyć, bo koleś naprawdę gotował wyś-mie-ni-cie.
<br />
Co tu dużo gadać, uwielbiałem żarcie. A dobre żarcie? Mój Boże.
<br />
— Niestety — odparł, kręcąc lekko głową, i dodał, puszczając mi oczko: — Ale jestem pewien, że i tak ci się spodoba.
<br />
Przełknąłem kawałek jedzenia i uśmiechnąłem się do Maxa, zadowolony. Ale
mój chłopak nie odwzajemnił tego grymasu, więc zasępiłem się.
<br />
— Jesteś wciąż głodny, bejb? Może Irwin może ci zrobić coś innego? Na co
miałbyś ochotę? Pewnie Irwin ci to ugotuje, nie? — spytałem,
spoglądając na tego czarnucha, który wciąż stał obok. — Już się nigdzie
nie spieszymy, prawda? — dodałem, patrząc na Maxa, bo przecież mieliśmy
wycieczkę do tego planetarium i mogliśmy teraz na spokojnie zjeść
kolację zanim wrócimy do domu. Bo jakoś nie wydawało mi się, żebyśmy
mieli jeszcze iść gdzieś dalej.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-02, 19:00<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Nie.</span>
<br />
To była odpowiedź na każde z pytań, tak właściwie. I w tym momencie nie
mógł nawet udawać entuzjastycznie nastawionego do dalszego przebywania w
towarzystwie Irwina – a może i mógł, ale po prostu nie chciał. Dlatego
jego głos brzmiał cokolwiek sucho i zimno.
<br />
Pobujał lekko swoim kieliszkiem, patrząc na ruch płynu w jego środku.
Żałował, że nie mógł sobie pozwolić na alkohol z prawdziwego zdarzenia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wcale nie musimy się śpieszyć na tę część, na którą najbardziej czekałeś…</span> — mruknął, niby to nonszalancko, ale na jego usta wkradał się wredny uśmieszek.
<br />
Irwin roześmiał się, kręcąc głową.
<br />
— Miło mi, Ian, że doceniasz prawdziwy kulinarny kunszt, w
przeciwieństwie do tego tu bezguścia. — Wskazał na Maxa. — Macie ochotę
na deser?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ja nie</span> — odparł od razu Max,
nawet nie patrząc się na kumpla. A kiedy Max odmawiał deseru… to mogło
oznaczać tylko to, że coś jest nie tak. Max nigdy nie odmawiał deseru.
Zwłaszcza mając świadomość, że będzie to dobry deser. Dobry deser był
dla Maxa jak dobry stek dla Iana – mógł go bez problemu kupić, chwycić
go za serce.
<br />
Max nie zamierzał oddawać swojego serca tej paskudnej cholerze. Jeszcze czego.
<br />
Irwin wzruszył ramionami i westchnął, po czym zwrócił się do Iana:
<br />
— A ty? Musisz spróbować naszej oferty deserów! Macie tu jeszcze kartę,
nie? — rzucił oko na stół. — O, super. Od siebie mogę polecić mus
czekoladowy z granatem, jest idealny po…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian nie lubi czekolady</span> — przerwał mu chłodno Max. W końcu Irwin, taki <span style="font-style: italic;">zainteresowany</span>, powinien o tym pamiętać – w końcu ten fakt o Ianie padł w trakcie domówki u Maxa.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-02, 19:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnąłem
się jak debil, słysząc tekst Maxa o tym, że nie musimy spieszyć się na
część, na którą najbardziej czekam – już-już miałem powiedzieć, że tę
część mam przecież codziennie, w przeciwieństwie do takiego steka, ale
chyba dobrze, że akurat żułem lasagne i nie zdążyłem wtrącić się z moim
komentarzem od razu, bo zaraz mój chłopak odmówił deseru.
<br />
No patrzcie go.
<br />
A to czemu?
<br />
Odłożyłem widelec, przekrzywiając lekko głowę i spojrzałem uważniej na Maxa.
<br />
— Nie lubię — przytaknąłem, odsuwając od siebie lekko talerz i
spojrzałem przelotnie na Irwina. — Dzięki, ziomek, ale jak tak niezbyt
przepadam za słodkim. Stek pierwsza klasa, lazania też, ale na tym
poprzestańmy. Co jest, źle się czujesz, bejb? — zatroskałem się,
skupiając się znów na moim chłopaku. — Załatwię sprawę przy barze i już
spadamy do domu, dobra? — rzuciłem, podnosząc się z miejsca i wyciągając
portfel z kieszeni.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-02, 20:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Z
jednej strony Max poczuł ulgę i szczerą radość z tego powodu, że Ian
sam zaproponował opuszczenie restauracji, a z drugiej… gdzieś tam się
wkradły lekkie wyrzuty sumienia. Nie chciał psuć Ianowi kolacji przez
swoje humorki, które niestety coraz trudniej było mu opanować.
<br />
— Aw, już się zbieracie? — Głos Irwina był wyraźnie zawiedziony, jakby
ten kretyn wciąż pozostawał zupełnie nieświadom tego, że to on
odpowiadał za pogorszenie samopoczucia Maxa.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian, siadaj i chowaj tej portfel</span> — powiedział stanowczo Max, świadomie ignorując zawodzenie Irwina. — <span style="font-weight: bold;">Irwin, złotko, ogarniesz nam rachunek?</span>
<br />
— Oczywiście, mój drogi. — Czarny mężczyzna ukłonił się teatralnie i
odszedł, jednak na jego wrednej twarzy wciąż pozostał cień irytującego
uśmieszku.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Na pewno… chcesz wracać?</span> — spytał Iana, gdy ich trzecie koło sobie łaskawie odeszło. — <span style="font-weight: bold;">Możemy zostać, jak chcesz. Czuję się w porządku</span>
— zapewnił, w duchu jednak trzymając kciuki za to, żeby Ian pozostał
wierny decyzji o opuszczeniu lokalu. Miał już po dziurki w nosie Irwina i
jego durnych zagrywek. Nie rozumiał tego, dlaczego wciąż zadawał się z
tym ekscentrycznym mężczyzną, skoro ten ciągle działał mu na nerwy.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-02, 22:22<br />
<hr />
<span class="postbody">Irwin
odwrócił się na pięcie, więc wywróciłem oczami i schowałem portfel, ale
nie usiadłem z powrotem na krześle. Może i wolałbym zostać tu, wypić
sobie w spokoju wino (właściwie dopiero zamoczyłem w nim usta),
posiedzieć, pogadać z Maxem, ale jakoś odnosiłem wrażenie, że był trochę
nieswój. Dlatego schyliłem się po pudełko, które kilkanaście minut temu
dostałem od Irwina i uśmiechnąłem do Maxa.
<br />
— Chodź, czeka na nas nasza karoca. — Puściłem Maxowi oczko, podrzucając
w ręku kluczyki, które zgarnąłem po naszej małej przejażdżce tutaj. Mój
chłopak coś tam protestował, że przecież piłem alkohol, ale
uzmysłowiłem mu, że kieliszek wina to raczej nie sprawia, że ja nie mogę
prowadzić, a wypiłem ledwo dwa łyki, więc ja tu jestem
kierowcą-bombowcą.
<br />
Miałem dziś ochotę sobie trochę pojeździć samochodem, i co?
<br />
Odpaliłem silnik, zabębniłem palcami w kierownicę i obróciłem wzrok na Maxa, zerkając na niego trochę pytająco.
<br />
— Jedziemy do domu, tak? — spytałem, nie wiem. Chyba chciałem się gdzieś
przejechać, ale Maxie był jakiś średni i może rzeczywiście powinniśmy
zabunkrować się w łóżku, co wcale nie było przecież złym pomysłem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-03, 00:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie
doczekał się Irwina z rachunkiem w zębach, bowiem gospodarz przywołał
go do siebie, a Max przewrócił oczyma, zostawiając Iana żeby poszedł
sobie w stronę samochodu, albo na niego poczekał w środku, mniejsza z
większym.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Niezłe tutaj narzucasz standardy obsługi, Irwin</span>
— mruknął, rzucając szybkie spojrzenie na rachunek postawiony mu przed
nosem. Chociaż rabat był niezły. Wyciągnął telefon i zapłacił
zbliżeniowo, a Irwin uśmiechnął się do Maxa iście firmowym uśmieszkiem.
<br />
— Wiem, dobre oceny w Google nie wzięły się znikąd.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co to w ogóle miało być?</span> — nie wytrzymawszy już dłużej, syknął cicho, pochylając się nad kontuarem. — <span style="font-weight: bold;">Ta cała szopka, przymilanie się do Iana… Czy tobie od reszty odjebało, czy może macie jakiś kryzys z Ericiem…</span>
<br />
— Absolutnie nie! — oburzył się Irwin. — Po prostu jesteś słodki, kiedy się wkurzasz.
<br />
I ten skończony chuj PUŚCIŁ MU OCZKO. Bezczelny, paskudny… UGH!
<br />
Nie rozumiał Irwina, naprawdę. I wątpił, żeby kiedykolwiek pojął chociaż
częściowo co kieruje zachowaniem tego człowieka. I jakim cudem Eric –
który niewątpliwie z tej dwójki był bardziej ogarnięty – w ogóle to
znosił przez tyle lat.
<br />
W każdym razie, Max opuścił tę piękną restaurację z poczuciem ulgi.
Wsiadł do auta – znowu na miejsce pasażera, generalnie to tyle wyszło z
jego szoferowania, a jego abstynencja poszła na marne – i oparł się na
wygodnym fotelu, patrząc przez siebie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">W zasadzie nie planowałem już nic poza domem</span> — przyznał. Bo w domu na Iana czekał specjalny deser. — <span style="font-weight: bold;">Ale jak chcesz jeszcze poużywać auta, to śmiało. Zatankowałem do pełna</span>
— oznajmił. Umówił się także z Sheryl, że rano jej Toyotą podjedzie po
nią do pracy, wcześniej zajeżdżając raz jeszcze na stację paliwową.
<br />
W podobny sposób odbywał się proces pożyczenia samochodu od przyjaciółki
– najpierw pojechali wspólnie do jej mieszkania, gdzie Sheryl opuściła
swoją Toyotę, a Max, mający trochę czasu przed umówionym czasem
spotkania z Ianem, zajechał jeszcze pod ich kamienicę, wchodząc do
mieszkania Iana żeby ustawić tam jeden z kiczowatych prezentów, które
dla mężczyzny kupił. Tak więc po wejściu do swojej sypialni, Ian w
ciemności powinien widzieć wyświetlające się na ścianach i meblach
gwiazdki, będące projekcją sprytnej lampy – która niby to była
przeznaczona do pokoju dziecięcego, ale w gruncie rzeczy Ian był
przerośniętym dzieciakiem.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-03, 09:48<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Zatankowałeś do pełna żebyśmy mogli pojechać z Queens na Manhattan i
Brooklyn? Niemożliwe, musiałeś mieć coś na myśli — rzuciłem, puszczając
Maxowi oczko i przekręciłem kluczyki w stacyjce. Poczekałem aż zgasną
kontrolki i dopiero odpaliłem silnik. — To jest czerwona strzała naszej
walentynkowej miłości, musimy sprawdzić, gdzie nas zaprowadzi.
<br />
Ruszyłem, nie do końca przejmując się nawigacją; nie przeszkadzało mi
gubienie się po kolejnych zaułkach Nowego Jorku, choć mniej więcej
wiedziałem, gdzie chcę zajechać. Ruch, jak prędko zauważyłem, nie był
duży: pewnie dlatego, że dziś wieczór wszyscy siedzieli na romantycznych
kolacyjkach po różnych miejscach. Posłałem Maxowi delikatny uśmiech i
na chwilę zabrałem rękę z gałki zmiany biegów by musnąć mojego chłopaka
po udzie. Był jakiś nieswój i chciałem by się trochę rozruszał, a jeśli
nie to zamierzałem zatrzymać się pod domem. Mogliśmy przejechać przez
Brooklyn Bridge, nawet jeśli nie było to najrozsądniejsze ekonomicznie,
ale na pewno przyjemne. Uwielbiałem Brooklyn Bridge, chociaż było to
szalenie turystyczne miejsce – co z tego?
<br />
— Jesteś zawiedziony? — spytałem, zabierając rękę by zmienić bieg na
niższy, gdy dojeżdżałyśmy do świateł. — Mogę cię zabrać do McDonalds
jeśli jesteś głodny.
<br />
Uniosłem kącik ust w znaczącym, nieco głupim uśmiechu.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-03, 11:26<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnął
się delikatnie na ten poetycki język użyty przez Iana. A zatankował do
pełna – i zamierzał następnego dnia jeszcze uzupełnić bak – w ramach
odpłaty za pożyczenie auta, ot i co. Mimo iż ta odpłata była zupełnie
niepotrzebna, co zaznaczyła sama Sheryl. W każdym razie, nie planował
żadnej wycieczki autem, ale jeżeli Ian chciał, to nie zamierzał go wcale
powstrzymywać. To nawet brzmiało na dobry pomysł.
<br />
Właściwie, było mu nawet miło, siedząc sobie na fotelu pasażera podczas
gdy jego zadowolony z siebie chłopaki dzierżył dzielnie kierownicę
Toyoty. Aczkolwiek… to nie o jego przyjemność chodziło, nie? To miał być
wieczór poświęcony Ianowi. I Max nie mógł strzepnąć wrażenia, że swoimi
humorkami trochę ten wieczór popsuł, zmuszając Iana do tego żeby na nim
skupił swoją uwagę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zawiedziony? O czym ty mówisz? Nie.
Cieszę się, że smakowała ci kolacja, że tak się zachwycałeś tym stekiem
tego kretyna. Jeżeli ty jesteś zadowolony, to ja też</span> — zapewnił, trochę mechanicznie. Ale naprawdę zależało mu na zadowoleniu Iana. Taki był jego cel, prawda?
<br />
Sam nie mógł się nie uśmiechnąć, gdy Ian wspomniał o McDonalds –
przypomniała mu się sceneria sprzed lat, także zima, aczkolwiek
cieplejsza – w końcu była to kalifornijska zima – Nissan Micra, szejk z
frytkami i <span style="font-style: italic;">bonding time</span> współlokatorów.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie jestem głodny</span> — mruknął cicho — <span style="font-weight: bold;">…ale napiłbym się szejka.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-03, 12:10<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzałem
na Maxa i skinąłem lekko głową, jakby w zgodzie z jego słowami, znaku,
że okej, że kumam i zrozumiałem. Nie brzmiało to jakoś szczególnie
dobrze, że jest zadowolony, jeśli ja jestem, ale nie rozumiałem, co tam
się wydarzyło w tej restauracji. A jeśli Max nie chciał poruszać tego
tematu, no… w takim wypadku niewiele mogłem z tym zrobić.
<br />
Zamiast więc drążyć i dopytywać, postanowiłem jakoś go rozchmurzyć,
pozbyć się tych jego much w nosie. Przejażdżka samochodem po nocnym
Manhattanie, a przecież taka była jednocześnie najprostsza i
najładniejsza droga na Brooklyn i dalej, mogła trochę pomóc lub nie.
Chociaż sam nienawidziłem tej deszczowej i zimnej aury Nowego Jorku,
rozświetlony w ciemnościach wieczoru Manhattan, za deszczowymi oknami,
ze środka ciepłego samochodu… cóż, uważałem ten widok za naprawdę
piękny, w jakimś sensie nieco poetycki.
<br />
— Dobra — rzuciłem, uśmiechając się. — Zabiorę cię na szejka. Działa jako nasza romantyczna randka?
<br />
Wiedziałem, że Maxie chciał by ten dzień był miły i w ogóle, jemu
naprawdę na tym zależało i chyba robił to niby przez moje urodziny, ale
no, taki już był ten mój chłopak, że lubił te romantyczne bzdety. I to
naprawdę, naprawdę nie był żaden problem. Z nim mogłem robić te
romantyczne bzdety.
<br />
Chwyciłem telefon, zoomując na mapę wokół portu. Nie wiem, co mnie
chwyciło, ale tak sobie wymyśliłem, że zaparkujemy tam, przejdziemy się
między zaparkowanymi łódkami, takie jakieś rzeczy. Znalazłem Maka w
okolicy i odłożyłem komórkę, nieszczególnie przejmując się trasą podle
zasady, że jakoś tam dojedziemy.
<br />
— Jakie jest twoje ulubione miejsce w Nowym Jorku?</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-03, 14:15<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Pewnie że tak.</span>
— Uśmiechnął się, szczerze, szeroko. Może właśnie w tym tkwił cały
sekret? Nie w organizowaniu eleganckich kolacji, przejmowania się tym,
żeby wszystko było idealne, a takich właśnie drobnych, prostych
rzeczach, które były takie <span style="font-style: italic;">ich</span>.
<br />
Może rzeczywiście Max przesadzał, i tylko przez narzucone sobie samemu oczekiwania był zawiedziony.
<br />
Spojrzał na Iana, gdy ten zadał mu pytanie, a na jego twarzy wykwitł
chochliczy wyraz. Był już w trochę lepszym humorze, im dalej znajdowali
się do Irwina, tym bardziej się rozluźniał. Bo i oddalał się od tego
paskudnego uczucia zazdrości, bycia niewystarczającym, gorszym,
nadającym się do zgnojenia i kpin…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Twoje ramiona</span> — odparł bez wahania. — <span style="font-weight: bold;">Właściwie,
to moje ulubione miejsce na całym świecie, ale że akurat jesteś w Nowym
Jorku, to myślę że to dobra odpowiedź na twoje pytanie.</span>
<br />
Owszem, brzmiało to tandetnie. Ale trudno, Max palnął to zupełnie
bezwstydnie, wręcz zadowolony siebie. W końcu, to była przecież prawda.
Mógłby znaleźć się w jakimkolwiek miejscu na świecie, a i tak czułby się
idealnie w objęciach swojego ukochanego chłopaka. Zawsze i wszędzie.
<br />
Widział już, jak zbliżali się do charakterystycznego, dużego „M”.
Właściwie, to serio zachciało mu się tego szejka – nie tylko w imię
sentymentu. Apetyt wciąż mu całkowicie nie wrócił, ale słodki szejk,
mniam.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wchodzimy do środka, czy podjeżdżasz pod McDrive?</span>
— spytał. Sam właściwie nie bardzo miał ochotę na przebywanie w
zatłoczonej restauracji, ale postanowił dać wybór Ianowi. Chociaż, i tak
szczerze wątpił by znaleźli miejsce parkingowe czy wolny stolik. W
końcu były Walentynki, każda jadłodajnia była przepełniona, a już tym
bardziej tani fastfood – czyli idealnie romantyczna opcja na kieszeń
nastolatka czy studenta.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-03, 20:47<br />
<hr />
<span class="postbody">Przewróciłem głowę w bok i spojrzałem na Maxa, śmiejąc się w głos. Mój chłopak był rozkoszny, taki głupek, pierwsza klasa.
<br />
— Maxie, no weeeź — zaśmiałem się, ruszając za taksówką. — Nie możesz
być taki, bo przy tobie wychodzę na takiego niefajnego typa — obruszyłem
się, sięgając wolną ręką do radia, szukając jakiejś fajnej stacji. — No
dobra, to jakie było twoje ulubione miejsce wcześniej? — nalegałem,
wciąż majstrując przy radiu. Niestety nie miałem żadnych płyt (kto w
tych czasach posiada płyty?), a autko nie miało opcji Bluetootha, ale
skoro mieliśmy spędzić tu jeszcze trochę czasu (nie ma to jak
nowojorskie korki) to mogłem poszukać jakiejś znośnej muzyki.
<br />
Na to pytanie o Maka na początku nie załapałem o co chodzi.
<br />
— Hmm? — mruknąłem. — Aaa. Nie, nie jedziemy tu, bo zanim dojedziemy to
wszystko się nam roztopi. Musisz ze mną niestety rozmawiać —
westchnąłem, taki zmęczony. — Jak chcesz to możemy pograć w jakąś durną
grę samochodową. Wiesz, typu „widzę na rejestracji dwa takie same znaki
obok siebie i krzyczę jakieś durne słowo”. Takie gry, jak się ze sobą
spędza za dużo czasu i już się nie ma co robić. Albo zamiast tego możesz
mi powiedzieć, czy jest jakieś miejsce, w które chcesz pojechać.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-03, 23:22<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Niefajnego typa?</span> — powtórzył za Ianem, ze szczerym oburzeniem w głosie. — <span style="font-weight: bold;">Cóż za nonsens! Jesteś idealny.</span>
<br />
Nawet, jeżeli nie sadził Maxowi tandetnych tekstów – dla niego wciąż był
idealny. Zresztą, to nie tak że Ian wcale mu nie słodził, bo wbrew
pozorom Max dostawał od niego stale kolejne porcje werbalnych słodkości.
<br />
Zamyślił się na moment, próbując ustalić, które z lubianych przez siebie miejsc mógłby nazwać tym naj, tym jedynym ulubionym.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wiesz, całkiem niedaleko od nas,
kierując się przez park w stronę mojej redakcji, jest taka mała,
niepozorna cukiernio-kawiarnia. Naprawdę mała, nie rzuca się w oczy i
stoi vis-a-vis chińskiej restauracji. Ale w środku… jest cudownie.
Uroczo, wygodnie, miękkie kanapy i fotele, i dużo poduch, ładne obrazy
na ścianach i tak dalej. A desery – pierwsza klasa. Zabrałbym cię tam
kiedyś, gdyby nie świadomość że to zupełnie nie są twoje klimaty.</span>
— Zaśmiał się. Wielka szkoda, że Ian przez to nie pozna kunsztu
cukierniczego Enzo, który był ulubionym cukiernikiem Maxa i właścicielem
tego uroczego lokalu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A poza tym kocham ogród botaniczny.
Jeny, ta szekspirowska część jest wspaniała. Czasami, gdy już siedzenie w
mieszkaniu zaczynało mnie męczyć – serio, zdarzały się takie momenty –
to tam się rozsiadałem z książką. Albo na promenadzie. W ogóle, mógłbym
się nie ruszać poza granice Brooklynu i w tym mieście i tak mieszkałoby
mi się świetnie</span> — stwierdził, zorientowawszy się że wszystkie wymienione przez niego miejsca znajdowały się właśnie tam.
<br />
Zmarszczył brwi, zobaczywszy jak Ian mija to całe „M” wraz z resztą
restauracji, co do której Max był pewien, że właśnie tam będą się
stołować.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Rozpuści się? Hej, to gdzie nas właściwie zabierasz?</span> — spytał z ciekawością, bo wyglądało na to, że Ian miał już jakiś Plan™. — <span style="font-weight: bold;">Właściwie, to przy tobie nigdy nie miałem tego wrażenia, żebym się nudził</span> — stwierdził. — <span style="font-weight: bold;">Czy
to jest w ogóle możliwe? Mogę się na ciebie tylko patrzeć i już jestem
zaabsorbowany na wiele godzin. Ej, a ty się przy mnie nudzisz? Tylko
szczerze, Ian, nie toleruję ściemy.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-04, 00:32<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Ech, serio? — zdziwiłem się. — Ale ty jesteś taki. Zupełnie inny niż ja
— mruknąłem, nie że jakoś zdziwiony, bo to nie było nic odkrywczego, że
Max był inny. Po prostu w życiu, gdybym miał wymienić ulubione miejsca,
nie wspomniałbym cukierni – nie wspomniałbym też tej restauracji
Irwina, mimo że zjadłem tam genialnego steka, po prostu takie miejsca
były lekko poza kategorią.
<br />
Dla mnie ulubione miejsca chyba wiązały się z jakimiś, gdzie miałem
dobre wspomnienia, gdzie lubiłem wracać, już bardziej jak ten ogród, niż
jakieś restauracje.
<br />
— W takim razie mogę cię zostawić na Brooklynie — mruknąłem, uśmiechając
się półgębkiem. — Rozpuści, bo nawet jeśli dziś jest mały ruch,
poruszanie się w tym mieście sprawnie graniczy z niemożliwym. Jedziemy
na południe, musimy się przewalić przez cały Manhattan i Brooklyn. Lubię
ten most, to chyba mój ulubiony ze wszystkich w mieście. Nudzić? To w
sumie zależy co masz na myśli. Lubię z tobą nic nie robić. No i w sumie
nie wiem, kiedy się ostatnio nudziłem. Skutecznie wypełniasz mój czas. —
Puściłem mu oczko. — No dobra, a gdzie byś chciał pojechać? Tak w
ogóle, nie że teraz.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-04, 01:52<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Owszem, Sherlocku, jestem zupełnie inny niż ty</span>
— potwierdził ze śmiechem. Zaskakiwało go wciąż to, że mimo tak wielu
różnic tworzyli tak udany duet. Rzeczywiście, to nie było tak, że te
wszystkie różnice po nich spływały i nie miały wpływu na ich relację –
bo miały, nierzadko ogromny – jednak byli w stanie przejść przez te
trudności, żadne z nich (przynajmniej Max miał taką nadzieję) nie
musiało się naginać, żeby zaspokoić potrzeby drugiego i… To było
zwyczajnie coś cudownego i niesamowicie komfortowego. — <span style="font-weight: bold;">To w takim razie jakie jest twoje ulubione miejsce w tym mieście?</span> — spytał, bo liczył na to że Ian sam z siebie podzieli się tą informacją. — <span style="font-weight: bold;">Tam jedziemy?</span>
— dodał, bo to miałoby sens. Zresztą, Max chciałby poznać ulubione
miejsca Iana na świecie również w sposób jak najbardziej empiryczny.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Zostawić mnie? Że niby samego? Nie ma mowy!</span> — prychnął. — <span style="font-weight: bold;">Południe… jedziemy na plażę?</span>
— dopytał, bo to brzmiało dla niego najbardziej prawdopodobnie.
Zwłaszcza na tę godzinę i stopień zaludnienia wszystkich zamkniętych
lokali.
<br />
Wyszczerzył się, kiedy Ian przyznał, że Max <span style="font-style: italic;">skutecznie wypełnia mu czas</span>. I oto właśnie chodziło, panie Monaghan, Max się z tym nawet nie krył.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">I bardzo dobrze!</span> — Klasnął w dłonie. — <span style="font-weight: bold;">A gdzie bym chciał pojechać, hm… Właściwie, to nie do końca <span style="font-style: italic;">pojechać</span>,
jeżeli mamy być poprawni semantycznie, bo chciałbym się wybrać w rejs
po East River. Wiesz, że nigdy nie byłem na żadnym statku? W Nowym
Orleanie można przepłynąć przez Missisipi zabytkowym parowcem, super
sprawa, ale pogoda zrobiła się kiepska, a i czasu miałem niewiele, więc
sobie tym razem odpuściłem.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-04, 11:44<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Moje? — podchwyciliśmy, nieco zdziwiony, bo nie spodziewałem się
odwrócenia tego pytania. — Hm… mówiłem ci, niezbyt lubię Nowy Jork.
Znaczy, to nie tak, że przez to nie ma tu jakichś fajnych miejsc, ale
no… hm. Lubię dużo miejsc, zwłaszcza jak mija się te, z którymi ma się
jakieś fajne wspomnienia. Wiesz, całonocne pijackie posiadówy w parkach
czy na dachach, włamywanie się do prywatnych ogrodów albo, czasami,
lunaparków. — Puściłem Maxowi oczko. — Jest parę miejsc, które lubię i
zabieram tam jakichś znajomych, jak do mnie wpadają czy coś, jedno na
przykład jest całkiem niedaleko od nas. Z zewnątrz wyglada jak zwyczajna
plomba pomiędzy kolejnymi budynkami, a tak naprawdę to wentylator metra
i wyjście ewakuacyjne. Kiedyś Beta coś tam pracował i zadzwonił bym
wpadał, bo pomyślał, że mi się spodoba, no i miał rację. Ale generalnie
nie mam takiego jednego ulubionego miejsca, jak ty tej swojej cukierni
czy parku, że lubisz tam być. Ja wolę wziąć deskę i sobie pojeździć,
zatrzymać się gdzieś, gdzie mam ochotę, posiedzieć tam. A właśnie, skoro
mówimy o desce, miałem się ciebie spytać. Bo my z chłopakami bierzemy
swoje na tripa, ty swojej nie masz, nie, ale może chcesz żebym wziął też
drugą? Wiem, że nie umiesz jeździć, ale może chciałbyś spróbować? Tone
znalazł już kilka longboardowych spotów gdzie chcielibyśmy się pewnie
zatrzymać porobić traski, ty raczej z nich nie zjedziesz, ale zawsze
możesz mieć deskę żebyśmy może mogli czasami gdzieś podjechać? Nie
mówię, że to będziemy robić zawsze, ale może gdybyś spróbował to też by
ci się spodobało? Ale jak nie chcesz to przecież nie musisz, możemy też
nie. Chłopaki se gdzieś pojadą, a my dojdziemy z buta czy tramwajem czy
autobusem czy czymkolwiek. A w sytuacjach kryzysowych zawsze możemy
wsiąść we dwójkę na moją karocę. Nie będzie tak wygodnie, ale jesteś
lekki, damy radę — gadałem, snując plany i przedstawiając Maxowi morze
możliwości. Może mój chłopak zapomniał, bo tak się złożyło, że nasze
małe randkowanie przypadło na okres za zimny na deskę, ale od wiosny ja
naprawdę nie potrafiłem się od niej odkleić i byłem już dziko
podekscytowany na samą myśl o tych miejscach, które na downhill znalazł
Tony.
<br />
Czy widziałem Maxa na desce? Generalnie byłem zdania, że każdy może
jeździć na desce, jeśli tylko chce. Jeszcze z cztery miesiące temu
powiedziałbym, że ta chuderlawa lebioda może mieć problemy z balansem
ciała i równowagą, ale potem poznałem go w łóżku i to nie była już żadna
wymówka. Max umiał się ruszać. Jeśli tylko chciał, oczywiście, ale
przecież nie miałem zamiaru go do niczego zmuszać. Byłoby fajnie gdyby
wkręcił się w sport, który mnie sprawiał tyle frajdy i który był
permanentną częścią mojego życia, moglibyśmy razem z moimi ziomkami
przesiadywać wieczorami na longboardowych spotach i miło czilować, ale
jeśli nie chciał to trudno. Nie musieliśmy wszystkiego robić razem.
<br />
Potem zamyśliłem się, próbując coś ustalić sam z sobą.
<br />
— Hm… — mruknąłem. — Właściwie to chciałem pojechać do portu, ale to nie
tak, że to jakiś super plan i cel. Moglibyśmy pojeździć po kilku
miejscach, Nowy Jork dzisiaj wyglada ładnie za tą szybą, w deszczu, ze
światłami, taką miałem ochotę. Ale Maxie, ja się tu ciebie pytam o to,
gdzie byś chciał pojechać, a ty mi mówisz, że rejs to uderzamy w rejs.
Czyje to auto, Cherry? — Zerknąłem na niego, gdy kiwał głową. — No to
jedziemy do niej, ona tu przecież mieszka niedaleko i idziemy na rejs.
Na bank znajdziemy dzisiaj jeszcze jakiś rejs — gadałem, uśmiechając się
szeroko i zmieniłem pas, żeby jakoś obrócić w stronę Sheryl. Przez te
jednokierunkowe uliczki nie było to najbardziej intuicyjne, ale
ustawiłem w głowie kurs na jej rejony i jakoś tam dotrzemy.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-04, 20:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Deska?
Cóż, Max wiedział że Ian uwielbiał tę formę spędzania wolnego czasu –
wiedział o tym doskonale, wystarczyła jedna wizyta w mieszkaniu Iana aby
się o tym przekonać. Aczkolwiek… zaskoczony, zorientował się, że
właściwie nie miał za bardzo szansy zaobserwować zmagań Iana na desce.
Wprawdzie, rzeczywiście, na razie nie bardzo miał do tego okazję ze
względu na porę roku, ale chciałby zobaczyć Iana robiącego coś, co daje
mu tyle radości. Nawet, jeżeli sam nie był wielkim entuzjastą takiego
sportu i właściwie w ogóle się na nim nie znał.
<br />
Zarówno deska, jak i brak przywiązania do konkretnych miejsc – a
przynajmniej w takim stopniu, w jakim przejawiał to Max – tak bardzo,
bardzo pasowały do Iana, do jego wolnej duszy, do tego kapitana na swoim
statku, na którego burtę niepostrzeżenie wczołgał się Max. Być może
rzeczywiście był takim pasażerem na gapę w życiu Iana. Przerażała go
myśl o tym, że kiedyś mógłby z tego statku zostać usuniętym… Wówczas
wpadłby prosto w otchłań oceanu, bez szans na ratunek.
<br />
Sama myśl o takiej perspektywie – która w tym momencie wydawała się tak
niemożliwa, tak absurdalna – sprawiła, że Max zadrżał w miejscu. Nie dał
tego po sobie poznać, a i Ian nie mógł tego zauważyć, skupiony na
drodze przed sobą.
<br />
Ułożył dłoń na twardym, umięśnionym udzie Iana, masując je lekko.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mogę spróbować, czemu nie. Tylko się nie śmiej, jak okażę się w tym beznadziejny!</span>
— zastrzegł, bo w jego ocenie takie ryzyko było jak najbardziej realne.
Ale… nie chciałby zawieść Iana, nawet jeżeli ten zawód istniałby tylko w
głowie Maxa. Poza tym, niesamowicie urzekło go to, że Ian (świadomie
bądź nie) wyraził nawet gotowość do zrezygnowania z jazdy deską, byleby
towarzyszyć Maxowi w podróży innym środkiem transportu. Kochał tego
człowieka do szpiku kości.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Eeeej, Ian!</span> — fuknął, zorientowawszy się że Ian zawraca. — <span style="font-weight: bold;">Pytałeś
mi się, gdzie chcę się wybrać w ogóle, a nie że teraz. I jak już miałeś
w głowie swoją wizję i chciałeś pojeździć, to to też brzmi fajnie, więc
się nie wygłupiaj i skorzystaj jeszcze trochę z auta. Jako rozgrzewkę
przed tripem, czy co. Jest jeszcze w miarę wcześnie, najwyżej jutro
będziemy zombiakami.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-05, 00:48<br />
<hr />
<span class="postbody">—
Czemu miałbym się śmiać? Nikt nie umie od razu jeździć. Wywalisz się
kilka razy i w końcu załapiesz. — Wzruszyłem ramionami. — Jak nie będzie
mokro po powrocie z San Jose to możemy wejść na dach i tam spróbujesz
kółka, które ci pasują. Podokręcam deskę i powinna być na ciebie dobra —
oceniłem z uśmiechem, zerkając na Maxa. Nijak nie pasowałoby mu moje
ustawienie, to na pewno, bo ważyłem tak z, na oko, z trzy dychy więcej
od niego. To jednak robi różnicę.
<br />
Za to na to jego marudzenie wywróciłem oczami.
<br />
— To moje urodziny i mogę robić, co chcę — stwierdziłem uparcie. — Teraz
chcę jechać na rejs, więc nie mów mi, jak mam żyć — dodałem tym samym
tonem, nie zmieniając podjętej trasy. — Poza tym, ja prowadzę. Jak ci
się nie podoba to możesz wysiąść, o, stoimy na światłach, sam sobie
popłynę na rejs. — Kiwnąłem pewny siebie głową i nawet nie zaszczyciłem
Maxa spojrzeniem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-05, 01:44<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">To deskę trzeba jakoś indywidualnie regulować?</span>
— spytał, szczerze zdziwiony, obnażając w ten sposób wysoki poziom
swojej niewiedzy na temat jazdy na desce. Naprawdę myślał, że deska to
deska, dla dzieci i dla dorosłych, i tyle. A nagle Ian mówi o różnych
kółkach, jakichś cudach wiankach, dopasowywaniu deski… jej.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Hej, a te wszystkie deski w ogóle się zmieszczą w aucie?</span>
— zadał kolejne pytanie, nawet nie ukrywając w nim wyrzutu związanym z
ogromną krzywdą, jaka miała mu się wydarzyć w związku z przymusem
stanowczego ograniczenia rzeczy spakowanych do swojego bagażu. Na kilka
miesięcy. Jasna cholera.
<br />
Parsknął śmiechem, gdy jego przesłodki chłopak zaczął się upierać, że to
jemu tak mocno zależało na rejsie, że aż zamierzał w imię tego
zrezygnować z przejażdżki po mieście. Naprawdę był przeuroczy, a Max nie
mógł przestać się zachwycać takimi większymi czy mniejszymi, ale jakże
ważnymi gestami, które wprost mówiły mu jak Ianowi na nim zależy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Kocham cię</span> — wypalił tylko,
kręcąc głową z rozbawieniem. W jego brzuchu wciąż szalały motylki za
każdym razem, gdy wypowiadał te znaczące słowa. Przynajmniej znaczące
dla Maxa, będące tak istotne, a zwłaszcza fakt, że nie musiał ich już w
sobie trzymać. — <span style="font-weight: bold;">Ale serio myślisz, że uda nam się jeszcze coś złapać? Pewnie czeka tam już w cholerę ludzi</span> — stwierdził.
<br />
Ian nawet nie spoglądał w nawigację, ruszając do Sheryl, ale jakimś
cudem nie wyglądało na to, żeby miał jakieś większe problemy z
odnalezieniem się między uliczkami, mimo iż u rudowłosej był zaledwie
jeden raz. Max nie mógł tego nie docenić. Sam był u swojej przyjaciółki
już kilka razy, a i tak wolałby wstukać jej adres w nawigację, żeby mieć
pewność że się nie zagubi w tym ruchliwym mieście.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-05, 15:41<br />
<hr />
<span class="postbody">—
No nie to, że musisz-musisz, bo dead i kaput, nie, da się jeździć na
każdej, ale są jakieś indywidualne preferencje albo deski do konkretnych
rzeczy. Na przykład laski często jeżdżą na takich klejonych z siedmiu
warstw, bo są lżejsze i łatwiej je podbić. No i poza kółkami i trakami,
są też bushingi, które sporo zmieniają, to znaczy łatwość skrętu,
gibkość i tak dalej, no i sam kształt deski i jej conca… znaczy, jej
wygięcie. Generalnie jest dużo zmiennych no i jasne, że gdybyś teraz
wsiadł na którąś z tych moich to byś pojechał przed siebie, ale jak
zmienimy gumki to będzie lepiej. No i kółka też mamy inne na downhill, a
inne na miasto, nie — gadałem, dopiero po chwili orientując się, że
Maxa to niekoniecznie obchodzi. Uciąłem więc: — No, nieważne. A co do
desek no to pewnie, że się zmieszczą, to była jedna z pierwszych zagadek
logistycznych pod tytułem <span style="font-style: italic;">gdzie je, kurwa, dać</span>. Ale spoko, już z Betą znaleźliśmy dla nich miejsce. Będziesz się musiał do mnie bardziej przytulać, ale chyba to przeżyjesz.
<br />
Puściłem Maxowi oczko, skręcając w kolejną jednokierunkową i wywróciłem
oczami, niby taki zmęczony tym jego wyznaniem. Na twarzy też miałem
szerokiego banana i nie było to ani trochę poważne, ale lubiłem się
naigrywać.
<br />
— Ech, czemu tym razem? Co znowu takiego zrobiłem? Powiedz mi, to już
się będę pilnował — palnąłem, szczerząc się jak mysz do sera. — No co?
Jeszcze zacznę się tak zachowywać publicznie i co, bach, idę ulicą i
ktoś nagle się we mnie zakocha? — zgrywałem głupa. — Wiem, że jestem
super, ale musimy ochronić od tego ludzi.
<br />
Załapałem jakiś dobry łamane na głupi humor i przykryłem na chwilę rękę
Maxa na moim udzie swoją własną, gładząc go kciukiem po wierzchu dłoni.
Zaraz jednak ruszaliśmy i musiałem zmienić bieg.
<br />
— No pewnie, Maxie, co ty. Ja wiem, że to moje marzenie, ale to nie tak,
że dzisiaj wszyscy postanowili mieć to samo. — Uśmiechnąłem się do
niego znacząco.
<br />
Do Sheryl dojechaliśmy bez jakichś większych przebojów, a ja zerknąłem na prezent zostawiony przez Irwina.
<br />
— Cherry, weźmiesz to jutro Maxowi do pracy? Nie chce mi się tego teraz
targać — zaproponowałem, bo nie widziało mi się jakoś noszenie tego
wszędzie ze sobą. Co też takiego mógł mi dać ten czarnuch? No, nic jakoś
szczególnego.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-05, 18:30<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">To jest dużo bardziej skomplikowane niż myślałem</span>
— wymamrotał pod nosem, słuchając tego, co mówi Ian – z czego z dobrej
połowy nie rozumiał. I poczuł się aż głupio, że wcześniej sprowadzał
cały ten sport po prostu do stawania na kawałku deski z przymocowanymi
kółkami i jeździe przed siebie.
<br />
Chociaż ta jazda sama w sobie nie wydawała się taka, o, prosta. W końcu
na tym drewnie trzeba było się utrzymać, prawda? No, a Max nawet nie
wiedział, jak. I jak tym kierować w ogóle, wyhamować, nie rozwalić się o
słup… Aczkolwiek wierzył, że taki nauczyciel jak Ian poprowadzi go w
miarę bezboleśnie przez te wszystkie trudności.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chyba tak, skoro udaje mi się przeżyć twój tryb przylepy co rano…</span>
— mruknął, obracając się bardziej w kierunku Iana, żeby pokazać mu swój
wystawiony język. Tak naprawdę wcale na to nie narzekał, uważał to za
rozczulające, ale czasami bywało upierdliwe – na przykład, gdy nie mógł
sobie pozwolić na dalsze lenienie się w łóżku i musiał wstać, a Ian nie
wypuszczał go ze swoich ramion. W ich przypadku w ogóle najczęściej
wyglądało to tak, że nocą, przed zaśnięciem, to Max wtulał się mocno w
Iana, ograniczając mobilność swojego chłopaka, natomiast w trakcie snu
te role niejako się odwracały.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">W takim razie musiałbyś nie wychodzić z domu!</span> — zauważył rezolutnie. — <span style="font-weight: bold;">Bo cały jesteś taki wspaniały i do kochania. Taki mój, kochany Ian.</span>
<br />
Słodził mu dalej bezwstydnie, już nie przejmując się tym, czy Ian się
tym zirytuje, czy się obrazi, czy cokolwiek. W końcu czuł się w pełni
swobodnie przy swoim ukochanym. W takim stopniu, że mógł mówić to, co
czuje.
<br />
Przez całą drogę nie zdejmował swojej dłoni z uda Iana, miziając po
materiale spodni, ale w taki grzeczny sposób, trzymając się na dystans
od krocza. Na to przyjdzie czas, a tymczasem po prostu cieszył się,
czując pod palcami twardość mięśni swojego partnera, który w skupieniu
nawigował między uliczkami.
<br />
Sheryl zdziwiła się tym, że jej auto tak szybko zostało zwrócone, ale,
cóż, Ian się uparł i tyle. Chociaż Max nie rozumiał tego posunięcia, w
końcu mogliby się nim dostać wygodnie na port i z niego wrócić do domu,
ale cóż.
<br />
— Pewnie, nie ma sprawy — odparła Sheryl, uśmiechając się. — To co jeszcze na dzisiaj planujecie?
<br />
— Sher, gdzie trzymasz korkociąg? — ich uszu dobiegł głos rozchodzący
się z wnętrza mieszkania, a Maxowi ten głos wydał się mocno znajomy…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Erika?</span> — uniósł brew.
<br />
— O, hej Max! — odezwała się poprawnie zidentyfikowana dziewczyna,
pojawiając się w przedpokoju obok Sheryl. — I, um, dobry wieczór…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian!</span> — usłużnie przedstawił Erice swojego chłopaka. — <span style="font-weight: bold;">Ian, a to moja stażystka, Erika. Nie wiedziałem, że jesteście tak blisko…</span> — mruknął podejrzliwie w stronę obu kobiet, a Sheryl zachichotała – dziwnie nerwowo.
<br />
— Singielki muszą trzymać się razem w ten trudny dzień, co nie? W każdym
razie, bawcie się dobrze, ale grzecznie, pilnuj mi Maxa — zwróciła się z
tym już bezpośrednio do Iana, ignorując oburzone <span style="font-style: italic;">eeeeej</span>, które wydał z siebie wspomniany.
<br />
Pożegnali się, i opuścili budynek, w którym znajdowało się mieszkanie Sheryl.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie chciałeś najpierw sprawdzić, co ci
dał? Mam nadzieję, że nic żywego… no nie patrz się tak na mnie, te
kretyn może mieć różne pomysły!</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-06, 09:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Ignorując
wszelkie teksty typu „pilnuj Maxa” (a co on, nie umie się sam
pilnować?), w końcu ewakuowaliśmy się od Sheryl i znaleźliśmy się z
powrotem na manhattańskiej ulicy: w starym stylu, we dwójkę, bez żadnego
auta i tak dalej. Fajnie było tak przez chwilę pobujać się po Nowym
Jorku z tej perspektywy, ale przypomniało mi to o tym, jak bardzo lubię
nie musieć się przejmować. Kto wie, gdzie zdecydujemy się z Maxem
wysiąść podczas rejsu tą łajbą, a tak trzeba by było wracać po furkę
Sheryl.
<br />
— No jak chcesz to możemy się wrócić sprawdzić, ale jeśli to serio coś
żywego to obawiam się, że już dawno zdechło, bo w tym pudełku raczej nie
było dziurek — odparłem, ciągnąc Maxa do najbliższej stacji metra.
<br />
Podróż upłynęła nam na snuciu wizji na temat tego, co mogłoby znajdować
się w tym prezencie od Irwina i na koniec sam zacząłem właściwie
żałować, że jednak nie mamy go ze sobą, tak wiecie, żeby sprawdzić,
który miał rację. Nie było jednak co płakać nad rozlanym mlekiem,
zamiast tego wcisnąłem fajkę do mordy, delektując się papierosem i już
widząc statek w oddali.
<br />
Miałem oczywiście rację i nie było problemu z kupieniem biletu na prom,
który sunął sobie po East River z kilkoma przystankami. Gdybyśmy
chcieli, mogliśmy wysiąść nawet na Brooklynie, albo dopłynąć do Statui
Wolności czy nawet na Coney Island. Max rozdziawił paszczę w zdziwieniu,
że bilet kosztuje niecałe trzy dolce i musiałem wytłumaczyć temu mojemu
chłopakowi, że ta łajba funkcjonuje trochę jak metro czy autobus i jak
tylko chce to możemy pływać w kółko, w tę i z powrotem.
<br />
Słodki jest, nie? Ten mój mały idiota.
<br />
— Poczekaj tu — poleciłem, gdy czekaliśmy na łajbę i wróciłem dziesięć
minut później, nieco zziajany, bo obiegłem pobliskie sklepy w
poszukiwaniu butelki wina. Udało mi się znaleźć tylko jakieś
nienajdroższe, powiedziałbym, że niskich lotów, ale i tak byłem z siebie
zadowolony. — Patrz, będzie jak randka w autobusie z piciem browara,
tylko że na statku i z winem — wyszczerzyłem się do mojego chłopaka,
który patrzył na mnie pytająco. — Jak nas wywalą za burtę to jak coś to
twoja wina — zastrzegłem poważnie, kierując się z Maxem na jedną z ławek
zaraz przy balustradzie. Było raczej chłodno i pewnie później schowamy
się do środka, ale chociaż przez chwilę, na początku, mogliśmy zostać na
świeżym powietrzu, zwłaszcza że nikt poza mną nie wpadł na równie
idiotyczny pomysł. — Wiesz, jaki jest plus kupowania taniego wina? Nie
potrzebujesz korkociągu — oznajmiłem bystro, już w trakcie radzenia
sobie z problemem odkręcania butelki.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-06, 14:58<br />
<hr />
<span class="postbody">Kiedy
statek ruszył i zaczęło nim lekko bujać na rzece, to Max początkowo
poczuł się nieco dziwnie z tym nowym wrażeniem podróżowania w taki
sposób. Ale szybko się przyzwyczaił i nie odczuwał żadnych
nieprzyjemności z tym związanych, co było dla niego miłą niespodzianką.
<br />
Chociaż, co do tych nieprzyjemności to nie do końca była prawda, bo
jednak ciągnęło chłodem, który sprawił że na ciele Maxa pojawiła się
gęsia skórka. Ale i ten problem dało się rozwiązać, dzięki genialnemu
pomysłowi Iana. I gdy Ian podał mu już pozbawione nakrętki wino, chętnie
wypił potężny łyk.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Drugi plus jest taki, że jest całkiem słodkie</span> — stwierdził, czując rozchodzące się przyjemnie po jego przełyku ciepło.
<br />
Dla Iana słodycz raczej nie była zaletą, ale trudno, sam wybierał.
<br />
Obserwował z zachwytem mijaną panoramę Manhattanu, roziskrzoną światłami
latarni, neonów, i tych przebijających się przez okna. Woda pod
statkiem była taka spokojna, taka ciemna, fascynująca. Kusiła. Rzucenie
się z burty nie byłoby mądrym pomysłem, w istocie, ale… kusiła.
<br />
Przylgnął do Iana, opierając głowę o jego bark i westchnął.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jutro będziemy tego taaaak bardzo żałować</span> — stwierdził, ponownie upijając łyk wina. — <span style="font-weight: bold;">Ale trudno. Teraz jest super. Podoba ci się ten wieczór, Ian?</span> — spytał, z nutą nerwowości w głosie.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-06, 17:40<br />
<hr />
<span class="postbody">Rzeczywiście,
było słodkie. Wykrzywiłem się nieco ostentacyjnie, pociągając łyka, ale
rzeczywiście nie miałem zamiaru marudzić. Zamiast tego objąłem
ramieniem mojego chłopaka, który już zaczął się we mnie wtulać. Chciałem
pocałować go w skroń, ale skończyło się na cmoknięciu jego włosów.
<br />
Widoki były rzeczywiście piękne. Przez jakiś czas płynęliśmy w ciszy, po
prostu patrząc się na panoramę Manhattanu czy Brooklynu, obie zupełnie
różne, ale bardzo, bardzo pociągające. I po raz kolejny tej zimy prawie
zatęskniłem za Australią, ciepłem i tamtejszym wiatrem, ale w tej chwili
naprawdę nie miałem na co narzekać.
<br />
— Przecież jest jeszcze wcześnie — zauważyłem, nieprzyjęty. To nie tak,
że minęła już północ czy cokolwiek, przecież o siedemnastej opuściliśmy
moje studio, a od tego czasu odwiedziliśmy planetarium i restaurację
Irwina. Nie chciałem wyciągnąć telefonu, ale byłem przekonany, że minęły
co najwyżej trzy godziny. Chyba że już totalnie straciłem poczucie
czasu. — Pewnie, że mi się podoba, Maxie. Nie musisz się tak spinać,
bejb. Ten pomysł z planetarium był super miły, że o tym pamiętałeś, ale
wolę oglądać gwiazdy tutaj, z tobą, nawet jeśli chuja widać, niż tam,
przygotowane projekcje z grupą innych ludzi. Nie musimy spełniać moich
marzeń, kiedy są nierealne, a twoje leżą na wyciągnięcie ręki —
westchnąłem, obejmując go ciasno i poczułem, jak drży. — Aż tak ci
zimno? Chodźmy do środka.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-06, 21:38<br />
<hr />
<span class="postbody">Przewrócił
oczami, widząc jak Ian krzywi się na słodycz wina. Cóż, był w tym
niewątpliwie hipokrytą, bo sam reagował podobnie gdy miał do czynienia z
goryczą alkoholi, które pijał jego chłopak. No, trudno, pod tym
względem się różnili, jak i pod wieloma innymi. Ale mimo to, dawali radę
wzbić się ponad to. Max też nie miał problemu z tym, żeby czasami lekko
się nagiąć, żeby się spotkali między tymi różnicami, kiedy go to w
ogóle nie bolało. Na przykład, zaczął kupować papierosy z klikiem, żeby w
razie potrzeby i Ian mógł od niego wziąć fajkę. Zaczął trzymać mięso w
lodówce, co wcześniej było nie do pomyślenia – a tym bardziej to, żeby
przygotowywał je swoimi rękoma. A i jego uwadze nie umykało wcale to
wszystko, co Ian robił dla Maxa, i co zawsze go absolutnie rozbrajało i
rozczulało.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Bardziej chodzi mi o to.</span> —
Skinął na butelkę wina, którą Ian dzielnie dzierżył. I zaraz mu ją
capnął, by znowu trochę upić. Właściwie, to pewnie na nim odbije się to
bardziej, niż na Ianie – klasycznie – ale wino jednak było dosyć
zdradliwe (a zwłaszcza to takie), więc kto wie. Póki co nie odczuwał
jeszcze prawie w ogóle skutków jakiegoś upojenia.
<br />
Westchnął, gdy Ian podzielił się swoimi wrażeniami z tego wieczoru.
Cieszył się, że Ian był z nim szczery, w dodatku jasno zaznaczył, że
doceniał pomysł Maxa, ale mimo to Max czuł personalną porażkę. Nie mógł
się pozbyć tego uczucia, które wbijało się w niego i mówiło mu jak
beznadziejnym chłopakiem był, skoro nawet w urodziny Iana ostatecznie
robili to, co wymarzył sobie Max.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ale chciałbym, żeby twoje marzenia też zostały spełnione…</span> — mruknął cicho. — <span style="font-weight: bold;">Zostańmy jeszcze chwilę. Tutaj właściwie średnio możemy te gwiazdy oglądać</span> — zadarł głowę na ciemne niebo. — <span style="font-weight: bold;">Ale
na tripie będziemy mieć do tego okazję. Znajdziemy sobie jakiś kawałek
trawy po środku niczego, rozłożymy koc i będziesz mógł zrobić użytek z
mapy konstelacji.</span> — Obrócił się lekko w stronę Iana, żeby ten mógł zobaczyć szeroki uśmiech na jego twarzy.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-06, 22:34<br />
<hr />
<span class="postbody">Ach,
patrzcie, w ogóle o tym nie pomyślałem – raczej nie brałem opcji upicia
się jedną butelką wina na dwóch za możliwą do spełnienia. Oczywiście
znowu zapomniałem, jak słabą głowę miał mój chłopak, plus jak źle znosił
alkohol gorszej jakości. Co poradzić? W przeciwieństwie do mnie, Maxie
pewnie nie pijał tanich winaczy za trójkę gdy miał czternaście lat; mi
siara odłożyła się już w organizmie tak, że mogłem teraz pozwolić sobie
na gorsze jakościowo trunki.
<br />
No boooorze, po prostu nie było nic lepszego, okej? Poza tym, to też nie tak, że to był jakiś sikacz.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jakie szlachetne podniebienie</span> — mruknąłem, zwilżając usta. A potem wywróciłem oczami, jakby chcąc pokazać, że to naprawdę nie jest takie ważne. — <span style="font-weight: bold;">Rejs statkiem jest trochę łatwiej załatwić, niż lot w Kosmos </span>— zauważyłem bystrze. — <span style="font-weight: bold;">Masz
rację, w całym Nowym Jorku chuja widać. To jeden z powodów, dla których
nie znoszę tego miasta. Twój pomysł brzmi fajnie, bejb. Ale wiesz, że
ze mnie to raczej taki niedzielny astronom, w sensie, no, poza
patrzeniem to niezbyt się na tym znam? Zwłaszcza na tych waszych,
amerykańskich gwiazdach </span>— rzuciłem, żeby rozwiać wszelkie
wątpliwości. Stanąłem za Maxem, nachylając się nad nim i obejmując go
tym razem z dwóch stron, by zrobiło się mu choć trochę cieplej. — <span style="font-weight: bold;">Wiesz co?</span> — Nachyliłem się nad jego uchem. — <span style="font-weight: bold;">Pierwszy
raz spędzam z kimś Walentynki i nie jest tak źle, jak myślałem. Wręcz
przeciwnie, powiedziałbym, że jest całkiem dobrze. Gdzie chcesz wysiąść?
Możemy tu zostać i pływać aż do usranej śmierci, a możemy skoczyć na
jakąś z wysp. Chyba musielibyśmy się przesiąść, ale nigdy nie byłem na
Staten Island. A ty? Idę o zakład, że moglibyśmy tam poszukać jakichś
fajnych kamyków</span> — mruknąłem do ucha mojego chłopaka, uśmiechając się durnie, choć chyba nie mógł tego zauważyć.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-06, 23:44<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">W takim razie na tobie spoczywa misja odszlachetnienia go.</span>
— Puścił Ianowi oczko. Fakt faktem, nie miał wielkiego doświadczenia w
winach z niskiej półki – to nie tak, że był jakimś snobem, sam z siebie
raczej kupował wina w rozsądnych cenach, kierując się swoim własnym
gustem aniżeli tym, w jak wysokim i wyróżnionym miejscu znajdował się
trunek. Ale w jego rodzinnym domu pijało się raczej te droższe wina,
chociaż on specjalnie nie wyczuwał zbyt wielkiej różnicy między tym
drogim, wystawnym, z ekskluzywną etykietą, od takiego zwykłego za
dziesięć dolców.
<br />
W każdym razie, nie chodziło tylko o szlachetność podniebienia.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakim cichym zdrajcą potrafiło być
wino. Bo zdarzało się, nawet jemu, że pił wino, pił, nie czując prawie w
ogóle efektu upojenia (jak w tym momencie)… a potem, nagle, prawie
zwalało go z nóg. A czasami było normalnie. Pewnie miały na to wpływ
jakieś czynniki, co do których się nie wyedukował, ale w każdym razie w
pełni nie ufał winom.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No i co? To, że lubisz gwiazdy, nie
oznacza że musisz wykładać astronomię. A nawet lepiej, bo będziesz miał
okazję się poznać na naszych gwiazdach, wiesz, z mapą w dłoni i
wyostrzonym spojrzeniem</span> — stwierdził radośnie.
<br />
Może nie dało to jakiegoś zdumiewającego efektu, ale rzeczywiście, kiedy
Ian stanął za nim i go objął Maxowi zrobiło się troszkę cieplej. Przede
wszystkim w serduszku.
<br />
— <span style="font-weight: bold;"><span style="font-style: italic;">Nie jest tak źle, jak myślałem?</span>, <span style="font-style: italic;">jest całkiem dobrze?</span> Pozwolę to sobie przetłumaczyć na: <span style="font-style: italic;">jest wspaniale, mój cudowny chłopaku, nie mogłoby być lepiej</span></span> — powiedział zadziornie. Ian wprawdzie nie mógł zobaczyć jego uśmieszku, ale z pewnością mógł usłyszeć jego obecność. — <span style="font-weight: bold;">Hm,
śmierć razem, na statku… brzmi trochę jak historia z Titanica. Ale nie
że Jack i Rose, bo Rose kurde nie mogła się przesunąć na tej desce, bo
po co, biedny Jack musiał umrzeć w imię dramatyzmu, no ale też
romantycznie. Ale spoko, może innym razem, możemy teraz wysiąść na
Staten Island. Też tam nigdy nie byłem, ale podobno jest tam dużo
zieleni. No i będę miał kolejny kamyk od ciebie i będzie to już zaczątek
kolekcji</span> — paplał, czując jak – przynajmniej na chwilę –
opuszcza go to durne poczucie jakieś niemalże beznadziejności i porażki,
a wraca wesołość.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-07, 00:28<br />
<hr />
<span class="postbody">Powstrzymałem
cisnący się na usta komentarz, że Max trzymał w buzi mniej szlachetne
rzeczy, niż to wino; zamiast tego potarłem jego ramiona dłońmi, jakby
chcąc go trochę rozgrzać, choć nie wiedziałem, czy te działania miały
jakikolwiek sens.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Brzmi jak plan</span> — zgodziłem się
na te całe gwiazdy. Wywróciłem oczami, czego Max nie mógł widzieć,
słysząc to jak poprawiał moje słowa. Ech, dać mu palec, a od razu chce
całą rękę, no co za gnojek. — <span style="font-weight: bold;">Kamyk ode mnie? Nie rozpędzaj się. Dostałeś jeden, reszty musisz mi pomóc szukać.</span>
<br />
W każdym razie, rzeczywiście to zrobiliśmy; zmieniliśmy statki i koniec
końców trafiliśmy na Staten Island, raczej pustą o tej porze roku i dnia
(to chyba nie jest najromantyczniejszy pomysł na walentynkowe randki).
Obeszliśmy Statuę oglądając ją z kilku perspektyw, w końcu dochodząc do
kamienistej plaży.
<br />
Podniosłem pierwszy lepszy kamyk i trafił się płaski.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Umiesz puszczać kaczki?</span> — spytałem, robiąc zamach i kamyk odbił się po ciemnej tafli cztery razy.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-07, 01:46<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Ale kamyki od ciebie są najlepsze!</span>
— stwierdził z niemalże dziecinną niewinnością. Może rzeczywiście
powinni stworzyć z tego kolekcję… to byłaby kolejna rzecz, będąca tak
bardzo <span style="font-style: italic;">ich</span>, czymś, czego symboliki cały świat wokół nie mógłby w pełni poznać. Kamyki. <span style="font-style: italic;">Stones</span>. Coś, co wydawało się tak zwyczajne i niepozorne, a w odpowiednich rękach mogło dopiero ujawnić swoją moc…
<br />
Hm.
<br />
W każdym razie, z Ianem często bywało tak, że Max mógł sobie snuć jakieś
plany, w myślach budować konkretne wizje, a i tak przy nim zdarzało się
coś wybijającego się z planu, coś będące efektem chwili, myśli
pojawiającej się przez moment. I Max to uwielbiał, tak uwielbiał tę
spontaniczność Iana. Wiele ich wspólnych wyjść według Maxa otrzymywały
wręcz status prawdziwej przygody. A na pewno żadne z nich nie było
sztampowe i nudne. Nawet gdy szli tylko na pizzę, zawsze było coś, co
czyniło ten zwyczajny wypad wyjątkowym i cennym dla Maxa.
<br />
I podobnie było tym razem. Według założeń Maxa, w tym momencie powinni
już być w łóżku w mieszkaniu Iana i być albo jeszcze w trakcie długiej
gry wstępnej, albo już w trakcie seksu. A jednak, znaleźli się jednak
nad wodą na Staten Island. I Max absolutnie nie narzekał, wręcz
przeciwnie. Seks w końcu mógł zaczekać.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jasne, że umiem!</span> — prychnął. — <span style="font-weight: bold;">Już nie rób ze mnie takiej ofermy.</span>
<br />
Wprawdzie nie miał zbyt wielu okazji, by zając się taką rozrywką, ale,
hej, bez przesady, przecież wiedział co i jak – nie była to przecież
wielka filozofia, o ile nie chciało się pobić rekordu. W słabym świetle
próbował znaleźć odpowiedni kamień, i w końcu coś płaskiego wpadło mu w
ręce. Po pobieżnym przestudiowaniu kamienia stwierdził, że może być, i
ułożył go odpowiednio, po czym rzucił w wodę, licząc ile razy odbijał
się od jej powierzchni.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ha! Sześć! <span style="font-style: italic;">In your face</span>, frajerze! Spróbuj to przebić!</span>
— tryumfował, śmiejąc się. To było zwyczajne szczęście, bo przecież
działał intuicyjnie, nie ogarniał fizyki stojącej za odpowiednim
rzucaniem kamienia. No, ale udało się, a Max był dumny jak paw.
<br />
— Frajerze? Ja ci zaraz dam frajera… — zagrzmiał Ian, a Max, śmiejąc
się, puścił się w bieg po wybrzeżu. Nie biegł specjalnie szybko, dając
Ianowi szansę na złapanie go. Gdy poczuł owijające się wokół niego
ramiona, roześmiał się jeszcze głośniej – i jeszcze, gdy jego stopy
oderwały się na moment od ziemi, a Ian obrócił się wraz z nim dookoła
własnej osi, wciąż go podnosząc.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No to mi udowodnij, że nim nie jesteś!</span> — powiedział zadziornie, już stojąc przodem do Iana i rzucając mu wyzwanie.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-07, 11:07<br />
<hr />
<span class="postbody">Kamienie.
To była śmieszna rzecz, zupełnie przypadkowa, nie tak, że to planowałem
czy cokolwiek – zamiast tego stało się, trochę jak te kosmiczne psy,
które urosły do jakiejś rangi symbolu. Nie potrzebowałem tego nikomu
tłumaczyć, nikogo wprowadzać w te nasze wspólne rzeczy, znaczenia i
żarty, bo i po co? To nic by nie dało, niewiele zmieniło, a tak mogliśmy
we dwójkę obracać się w jakichś prywatnych, alternatywnych
rzeczywistościach.
<br />
Max chyba lubił przede mną uciekać, a mnie niespecjalnie przeszkadzało
ganianie za nim, a więc i teraz ruszyłem do biegu, ku własnemu
zdziwieniu łapiąc gnojka w kilkanaście sekund. Obróciłem go z rozpędu, z
rozmachem, prawie wywalając się z nim na tej kamienistej plaży.
<br />
W końcu jednak postawiłem go na ziemi, wciąż obejmując i wwierciłem wzrok w Maxa.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Czy mi się wydaje, czy ta scena jest jakby żywcem wyjęta z jakiejś komedii romantycznej?</span> — spytałem, przechylając nieznacznie głowę. — <span style="font-weight: bold;">Bieganie po plaży, podnoszenie, patrzenie sobie w oczy… chyba muszę cię teraz pocałować </span>—
mruknąłem, nachylając się nad moim chłopakiem i łącząc nasze usta w
pocałunku. Zanim jednak którykolwiek z nas zdołał go pogłębić, odsunąłem
się, puszczając Maxa i rozejrzałem się wokół. — <span style="font-weight: bold;">Sześć, tak?</span> — rzuciłem trochę zadziornie, intencjonalnie zmieniając temat i zaczynając rozglądać się za odpowiednim kamieniem.
<br />
Max przez chwilę stał jak wryty, zaraz prychając i fukając, sam zaczął
poszukiwania. I naprawdę, naprawdę zaczęliśmy to robić: puszczać kaczki,
rezygnując z tego mini konkursu, po prostu chodząc po wybrzeżu,
rozmawiając, całując się, śmiejąc, puszczając kaczki i nawzajem
sprzedając dobie tipy do doskonalenia naszych technik. Obaj mieliśmy
trochę inne, ale każda działała, a żaden z nas nie potrafił załapać tej
drugiej, więc było to trochę bez sensu, ale bawiliśmy się chyba naprawdę
dobrze.
<br />
— Kaczki — zaśmiał się Max, zbierając kolejne kamienie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Kaczki?</span> — powtórzyłem.
<br />
— Gdyby ktoś kilka la temu powiedział mi, że z moim chłopakiem będę w Walentynki puszczał kaczki to zabiłbym go śmiechem.
<br />
Uśmiechnąłem się do niego i zamachnąłem się, posyłając kamień w rzekę. Wybałuszyłem oczy, widząc, ile razy się odbił.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Widziałeś?! Dziewięć!</span>
<br />
— Cooo? Nie ma mowy!
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie patrzyłeś?!</span>
<br />
— Zbierałem kamienie!
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie patrzyłeś, jak puściłem kaczkę na dziewięć odbić!</span>
<br />
— No przepraszam, mogłeś mówić, że rzucasz! Poza tym, pewnie kłamiesz!
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Sam kłamiesz! Słowo skauta, odbiło się dziewięć razy!</span>
<br />
— Ian, kurwa, nigdy nie byłeś skautem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No ale serio!</span>
<br />
— Boże, jesteś taki głupi.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Odezwał się!</span>
<br />
— Strasznie cię kocham.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Strasznie się powtarzasz.</span>
<br />
Nie wiedzieć kiedy, ale nagle znaleźliśmy się naprzeciw siebie, patrząc
sobie w oczy jak para zawszonych szczeniaków na swojej gimnazjalnej
randce. Maxie wspiął się na palce i chciał objąć mnie za szyję, ale
trzymał w pięściach kamienie, więc tylko chwycił mnie w pasie. To ja
nachyliłem się i pocałowałem go czule w usta.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Jakie masz jeszcze marzenia, Maxie? </span>— spytałem, szturchając jego nos swoim.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-07, 12:27<br />
<hr />
<span class="postbody">Marzenia?
<br />
Och, Max miał mnóstwo marzeń. Naprawdę – mnóstwo. W końcu, porządny
kawał swojego życia spełnił na rozmyślaniu o wymarzonym związku, o
wymarzonej karierze, o poznawaniu świata, o robieniu rzeczy wielkich i
mniejszych… wiedząc, że w marzeniach nikt go nie ograniczał, pozwalał
sobie marzyć o rzeczach niejednokrotnie kompletnie nieosiągalnych,
znajdując ukojenie w tych niewymagających wysiłku wizjach, stanowiących
idealne oderwanie od szarej rzeczywistości.
<br />
Ale w tym momencie, w tym słodkim, słodkim momencie, ocierającym się
wręcz o uroczy kicz, coś co Ian określił jako scenę wyjętą z komedii
romantycznej, w tym momencie mógł zdobyć się tylko na to:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Marzę o tym, żeby ta chwila trwała jak
najdłużej. I o twoim szczęściu, żeby trwało pomimo tego, jak
beznadziejnym chłopakiem czasami jestem. I o tym, żebyś mnie znowu
pocałował</span> — wyszeptał, sięgając od razu po kolejny pocałunek.
<br />
Ta cała chwila sprawiała, że się wzruszał, że mimo niskiej temperatury
powietrza czuł ciepło rozchodzące się po jego wnętrzu, czuł jak serce
szybko i mocno pompowało mu krew. I wiele tych nienazwanych uczuć, które
doświadczał tylko z Ianem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">I marzę o ciepłej herbacie</span> —
zamarudził, bo mimo tego wewnętrznego ciepła, tego cudnego, miłego, ta
temperatura na zewnątrz i tak sprawiała, że lekko drżał.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-07, 14:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Odpowiedziałem
pocałunkiem na całusa Maxa, chociaż niekoniecznie podobały mi się jego
słowa. Zmarszczyłem nieco czoło, ściągając brwi, kiedy się od siebie
odsunęliśmy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Czy możesz w końcu przestać?</span> — spytałem, nie kryjąc poirytowania. —<span style="font-weight: bold;">
Użalać się nad sobą? Traktować się jak jakiś towar drugiej kategorii?
Ile razy jeszcze mam ci mówić, że taki, jaki jesteś, taki mi się
podobasz? Maxie, kurwa, odwala mi na twoim punkcie tak, jak nie odwalało
mi nigdy na niczyim, spędzam z tobą właściwie każdą wolną chwilę, jaką
mam, czego ci jeszcze potrzeba? Wiesz, jakie to wkurwiające, kiedy na
kimś ci zależy, kiedy spędzasz z kimś tyle czasu, a on twierdzi, że jest
beznadziejny? To jest tak strasznie frustrujące</span> — westchnąłem, sięgając jego dłoni i rozprostowałem jego palce, zaciskając ja na kamieniach, które trzymał w pięściach. — <span style="font-weight: bold;">Już
ustaliliśmy, że to nie jest sztampowe, ale nam obu się podoba. Czego
chcesz? Żebym też zaczął iść tą drogą? Uwierz mi, że mogę. Bardzo łatwo
będzie mi wpędzić się w wyrzuty sumienia, że nie mogę ci powiedzieć
tych dwóch głupich słów, chociaż wiem, ile dla ciebie znaczą.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-07, 15:11<br />
<hr />
<span class="postbody">Przygryzł
wargę, spuszczając lekko wzrok, gdy Ian odezwał się do niego tym
podirytowanym tonem. Czuł się trochę jak karcone dziecko, być może
słusznie. Nie powinien truć Iana swoim własnym poczuciem
beznadziejności, zwłaszcza w takim momencie, ale dał się zwyczajnie
ponieść szczerości.
<br />
Sam nie rozumiał, skąd pojawiały się u niego te przeskoki w samoocenie.
Potrafił promieniować pewnością siebie, a czasami czuł się jak zwykłe,
nic nie warte gówno. To też była sprawka zasranego Lionela?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie, Ian. Mylisz się. Te słowa mają
dla mnie ogromne znaczenie, ale nie w taki sposób. Nauczyłem się przy
tobie, że wcale nie muszę ich słyszeć. Ale to, że ja mogę ci je mówić
jest dla mnie tak cholernie ważne, takie cudowne. I… ty jesteś dla mnie
taki cudowny, taki jak nikt nigdy. I nie potrzebuję zapewnień o
dozgonnej miłości, żeby wiedzieć że jestem dla ciebie ważny. Ale…
chciałbym, żeby dawało ci to szczęście, a nie frustrację. Przepraszam za
użalanie się nad sobą. Nie jest łatwo pozbyć się tego uczucia, że mogę
cię rozczarowywać</span> — wyznał, decydując się ostatecznie na dalsze
brnięcie w szczerość. Nie miało sensu wycofywanie się w tym momencie ze
swoich słów.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-07, 16:55<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzałem na niego z czułością, zmartwiony.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co ja mam z tobą zrobić, co? </span>— spytałem, nie puszczając jego dłoni. — <span style="font-weight: bold;">Jak
mam ci wbić do tego pustego łba, że taki, jaki jesteś, takiego cię
lubię? Że poznałem zatrzęsienie ludzi na tym pieprzonym świecie, ale
żaden, czy to koleś, czy to babeczka, nie działali na mnie tak, jak ty
na mnie działasz? Nie jestem żadnym masochistą, Maxie. Nie spędzam z
tobą czasu tylko po to, żebyś ty się czuł szczęśliwy, bejb. Oczywiście,
że jestem szczęśliwy, ty mały idioto. I sfrustrowany, za każdym razem,
kiedy nie potrafisz tego zrozumieć</span> — powiedziałem, patrząc się mu prosto w oczy. — <span style="font-weight: bold;">To
nie jest tak, że wygrałeś jakiś pieprzony los na loterii i teraz nagle
możesz być moim chłopakiem, bejb. To nie tak, że któryś z nas jest
lepszy, czy gorszy, błagam. Jesteśmy dwójką zwyczajnych kolesi i tak się
jakoś złożyło, że obaj się sobie spodobaliśmy i już. Czuję przy tobie
rzeczy, których nie czułem przy nikim innym, ty głupku. I kiedy mówisz,
że jesteś beznadziejny, zaczynam mieć wrażenie, że sobie ze mnie kpisz.</span>
<br />
Podniosłem jedną rękę, splecioną z tą Maxa i musnąłem jego dłoń ustami.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jesteś cudowny, Maxie. Jeśli mam ci to
gadać codziennie, żebyś przestał o sobie myśleć, że jesteś beznadziejny
to trudno, jakoś to zniosę. Ale proszę cię, po prostu spróbuj? Taki z
ciebie literat, tak lubisz poezję i te wszystkie historie innych ludzi,
nie możesz chociaż <span style="font-style: italic;">spróbować</span> spojrzeć na siebie tak, jak ja na ciebie patrzę?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-07, 17:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Nie chciał martwić Iana, czy wymuszać litości. Odnosił wręcz wrażenie, że Ian przejął się aż <span style="font-style: italic;">za bardzo</span>,
ale nie mógł tego nie docenić, nie mógł nie być przez to poruszony,
przez te piękne słowa, piękniejsze od najcudowniejszej poezji,
przyprawione ponadto czułymi gestami. Śledził wzrokiem ich splecione
dłonie, a także ich drogę do warg Iana, czując się tak rozczulony, tak…
wstrząśnięty porcją czułości, którą otrzymywał od tego niesamowitego
faceta…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie mów mi takich rzeczy, bo zaraz się poryczę i umrzemy z żenady</span> — zagroził już łamiącym się głosem.
<br />
Nadal nie potrafił zrozumieć, dlaczego akurat on. Dlaczego to on był tym
szczęściarzem, dlaczego to akurat on tak zawrócił w głowie Ianowi.
Wiedział, że nie było sensu tego analizować, że to, co powinien zrobić,
to po prostu cieszyć się chwilą, ale czasami miał to durne poczucie, że
brał coś, co mu się w ogóle nie należało.
<br />
Max, jako dziennikarz, powinien być człowiekiem słowa, ale nie wiedział,
co dalej powiedzieć. Spośród tysięcy wyrazów w języku angielskim nie
mógł znaleźć tych, które byłyby odpowiednie. A jednocześnie walczył z
własnym wzruszeniem. Przylgnął mocno do Iana, odsuwając ich złączone
dłonie aby te nie stały im na drodze. Zaciągnął się znajomym zapachem,
tkwiąc jak przez chwilę w milczeniu i czując, jak wolna dłoń Iana wplata
się w jego włosy, masując go delikatnie po skalpie, w geście który
zawsze go uspokajał.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przy tobie… często czuję się jak niemalże najwspanialsza istota na tej ziemi</span> — wyszeptał. — <span style="font-weight: bold;">Kiedy
tak na mnie patrzysz, z taką adoracją która mną wstrząsa. Ale czasami,
kiedy zostaję sam ze sobą, zamiast siebie widzę tylko Lionela, jakąś
karykaturę samego siebie.</span></span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-07, 17:45<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Będę ci mówił, co chcę, bejb</span> — odparłem, uśmiechając się nieznacznie. — <span style="font-weight: bold;">Nie boję się Lionela, nie boję się tej twojej miłości, to nie będę się bał twoich łez. </span>
<br />
Max wtulił się we mnie, rozłączając nasze dłonie; kamyk chyba wypadł z
jego ręki, ale nie przejąłem się tym, obejmując go i wsuwając palce we
włosy tego blondasa. Nieco się trząsł w moim objęciu i nie wiedziałem,
czy to już tylko z zimna, czy też z przejęcia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Bo taki właśnie jesteś</span> — odparłem również cicho, ściskając drugą ręką jego dłoń z kamieniem. — <span style="font-weight: bold;">Jak najwspanialsza istota na Ziemi. Gdybyś nią nie był to nie zawróciłbyś mi w głowie</span> — rzuciłem, trochę żartem, trochę prawdą. — <span style="font-weight: bold;">Uwielbiam
być z tobą, Maxie. I wprost nie mogę doczekać się naszej małej wielkiej
wyprawy, zwłaszcza jeśli to sprawia, że będziesz się mógł tak czuć
przez cały czas. Ale… ale nie możesz uzależniać swojej opinii o sobie od
tego, czy jestem obok, czy mnie nie ma. Jesteś niesamowity przez cały
czas, bejb. Ale jeśli potrzebujesz czasu, by móc to w pełni uwierzyć… to
mamy razem ten czas </span>— powiedziałem ciepło, chowając nos w jego włosach. —<span style="font-weight: bold;"> I jeden mały-wielki krok jutro. Myślisz, że nie wiem, co to znaczy? Bejb, mam dwadzieścia sie… osiem lat</span> — poprawiłem się – <span style="font-weight: bold;">i jutro po raz pierwszy poznam rodziców mojego chłopaka. To dla ciebie ważne, prawda?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-07, 20:12<br />
<hr />
<span class="postbody">No i masz – oczy Maxa już się zaszkliły, chociaż Ian nie mógł tego zobaczyć, gdy Max uparcie wciskał głowę w jego bark. <span style="font-style: italic;">Nie rycz, nie rycz, nie rycz.</span>
<br />
Nie chciał się rozklejać, nie chciał czuć się jeszcze bardziej żałośnie,
mimo iż był mocno poruszony i wzruszony, i to było bardziej niż
oczywiste.
<br />
(Ale zimno też odczuwał.)
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ja też się nie mogę doczekać</span> —
powiedział cicho. Był tak dziwnie rozstrojony emocjonalnie, że naprawdę
był na krawędzi płaczu, dlatego desperacko chciał się ogarnąć. Dlatego
też wciąż unikał unoszenia głowy, bo gdyby zobaczył ten czuły wzrok,
jakim z pewnością obdarzał go Ian, to byłby poległ w tym narzuconym
sobie wyzwaniu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jest ważne</span> — zgodził się,
kiwając głową. Te kamienie nie były mu chwilowo do niczego potrzebne,
więc rozluźnił dłoń, żeby upadły w końcu na ziemię. — <span style="font-weight: bold;">Ale
stresuję się. Swoimi rodzicami. Oni są… wiesz, jacy są. Mówiłem ci.
Zwłaszcza mama. Wiem, że cię polubią, bo ciebie się nie da nie polubić,
ale, kurczę, to będzie wyglądało zupełnie inaczej niż z Laną</span> — westchnął. — <span style="font-weight: bold;">Naprawdę zależy mi na tym, żeby nie zachowywali się durnie.</span>
<br />
Wprawdzie jego rodzice sami zaproponowali, żeby Ian przyjechał wraz z
Maxem na ich rocznicę, jednak mimo to nie mógł pozbyć się niepokoju,
który pojawiał się na myśl o tym spotkaniu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ale w razie czego możemy ich olać, i
to ja ci pokażę San Jose, albo połazimy sobie po San Fran, powspominamy
studenckie czasy, takie tam</span> — zaproponował.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-07, 21:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Pogładziłem
Maxa po włosach, plącząc je w palcach i przeczesując, bawiąc się tymi
blond kosmykami. Uwielbiałem włosy mojego chłopaka, zwłaszcza wtedy, gdy
były tej długości, nie wiem, no, naprawdę taki mi się podobał
najbardziej. Nawet jak wstawał rano z rozczochraną czupryną, to było
dużo bardziej pociągające niż ostrzyżony tak na krótko.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Lana nie jest jak typowa mama</span> — powiedziałem gładko, bo to przecież nie tak, że nie zdawałem sobie z tego sprawy. — <span style="font-weight: bold;">Mogę nosić cały czas bluzę, żeby twoja mama nie zobaczyła tatuaży</span> — dodałem żartobliwie, tak, by nieco rozluźnić atmosferę. — <span style="font-weight: bold;">A ty nie związuj przypadkiem włosów, jeśli nie chcesz, żeby zobaczyli kreskę </span>— rzuciłem jeszcze, prawie zapominając o tym tatuażu.
<br />
Odsunąłem się w końcu, wciąż trzymając Maxa za tę jedną dłoń i uśmiechnąłem się do niego.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Pozbieramy jakieś kamyki </span>— powiedziałem. — <span style="font-weight: bold;">Zabierzemy
stąd ten? Nie jest najładniejszy, ale taki płaski, będziemy pamiętali
skąd i z jakiego momentu. Wróćmy do portu, cały się trzęsiesz,
potrzebujesz tej herbaty.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-07, 21:47<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">A taki chuj</span> — żachnął się, w końcu podnosząc głowę. — <span style="font-weight: bold;">Albo mama zaakceptuje cię wraz z tatuażami, albo niech spada.</span>
<br />
Może nie aż <span style="font-style: italic;">spada</span>, ale, no, nie
zamierzał dopuszczać do tego, żeby Ian w jakikolwiek sposób się krył
przed jego mamą, to brzmiało idiotycznie. Poza tym, Helen i tak miała
okazję przekonać się, że chłopak Maxa ma tatuaże – w końcu ujrzała je na
ekranie telefonu Maxa, wtedy podczas święta dziękczynienia.
<br />
Sam jednak… zamierzał się mimo wszystko dostosować do rady Iana. Tak,
żeby nie robić niepotrzebnej afery, mimo iż to była tylko cholerna
kreska.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Jest super</span> — stwierdził,
podnosząc kamień i dokładnie studiując go wzrokiem. Ot, kamień jak
kamień, ale wraz z nabytą symboliką nabierał jednocześnie wartości. Był
też całkiem spory, właściwie mieścił się Maxowi w pięści. Wcisnął go do
kieszeni swoich ciasnych spodni, i zaśmiał się.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">To trochę wygląda tak, jakby mi się tutaj przebijał penis</span>
— skomentował ułożenie kamienia w swojej kieszeni. A co do samego
penisa… przy takich spodniach musiał się nauczyć bawić w jakieś cuda
wianki, żeby przypadkiem nie ujawnić się z tym charakterystycznym i
przyciągającym uwagę kształtem, na którym opinał się materiał spodni.
<br />
Po tym komentarzu, Ian bez słowa sięgnął do jego kieszeni i przeniósł
kamień do swojej, w znacznie luźniejszych spodniach. Max znowu się
zaśmiał, i pod pretekstem bycia zmarzniętym przylepił się do ramienia
Iana, gdy ruszyli w kierunku portu. W przyportowej knajpce Max zamówił
swoją ciepłą herbatkę, którą powoli pił, gdy czekali na statek. I już
trochę rozgrzany wszedł wraz ze swoim partnerem na pokład, gdzie tym
razem usiedli w ocieplanym wnętrzu, obserwując widoki zza okna.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chcesz jeszcze gdzieś iść, czy wracamy już do domu?</span> — spytał Iana. Sam skłaniał się bardziej ku tej drugiej opcji, ale postanowił dać Ianowi zadecydować.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-07, 22:09<br />
<hr />
<span class="postbody">Podróż
statkiem, chociaż we wnętrzu, minęła nam przyjemnie, a później
wróciliśmy już do domu; mój chłopak był totalnym zmarzluchem i nie było
co kusić losu; zresztą, musiałem jeszcze ogarnąć jakieś ciuchy do torby,
skoro już jutro mieliśmy lecieć do tego całego San Jose.
<br />
Wspięliśmy się na trzecie piętro i miałem już pytać, gdzie idziemy,
kiedy dojrzałem jakąś dziwną poświatę przy drzwiach do mojego
mieszkania. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, czy nie zgasiłem rano
światła, czy o co chodzi i bez słowa wyciągnąłem klucze, otwierając
drzwi.
<br />
Przedpokoju u mnie właściwie nie było; raczej korytarz, który bez drzwi
łączył się z salonem, po prawej od razu drzwi do łazienki, po lewej – do
sypialni. I to z sypialni dobiegała ta dziwna poświata, którą
zobaczyłem jeszcze bez zapalania światła i wlazłem do niej, nieco
zaniepokojony.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co do chuja…</span>
<br />
Niepotrzebnie.
<br />
Cały pokój rozświetlony był… miniaturowymi gwiazdkami, takimi dla
dzieci, kolorowymi, poruszającymi się na ścianach. Odwróciłem się przez
ramię, wprost na wyszczerzonego w uśmiechu Maxa i od razu załapałem, co
tu się zadziało.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Ale ty jednak jesteś głupi</span> — westchnąłem, kręcąc głową i patrząc się z czułością na Maxa. Ach ten mój głupi, najgłupszy chłopak. — <span style="font-weight: bold;">Dziękuję</span> — wyszeptałem. — <span style="font-weight: bold;">Będziesz mi płacił rachunki za prąd</span> — zagroziłem żartobliwie, nachylając się i całując go w usta, przy okazji łącząc nasze dłonie. — <span style="font-weight: bold;">Ach, ale masz zimne ręce</span> — zorientowałem się, przerywając pocałunek. — <span style="font-weight: bold;">Wciąż ci jest tak zimno? Idź pod prysznic, zrobię ci w tym czasie herbaty.</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-07, 22:37<br />
<hr />
<span class="postbody">Uśmiechnął
się radośnie, jak pochwalony piesek (tylko brakowało mu majtającego
radośnie ogona), całując Iana z przesadnie głośnym mlaśnięciem, po czym
splótł ich palce. Cieszył się, że Ianowi spodobał się ten głupi pomysł.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No trudno, jakoś przeżyję</span> — stwierdził. Dla tego rozczulonego spojrzenia mógł zapłacić każdą cenę.
<br />
To nie było jeszcze wszystko, co Max przygotował, ale właściwie prysznic
brzmiał jak niezły pomysł. Rzeczywiście był przemarznięty. Max Stone
bowiem tego dnia postawił modę ponad rozsądek, ubierając się trochę
jednak nieodpowiednio do pogody. Ale cóż, chciał wyglądać dobrze dla
swojego chłopaka.
<br />
Zatem najpierw mógł przygotować siebie, to znaczy się umyć i odświeżyć,
to brzmiało jak plan. Dlatego skinął głową i skradł kolejnego całusa, po
czym sięgnął do szafy Iana, wyciągając ze znajdującej się we wnętrzu
szuflady swoje bokserki.
<br />
Jakkolwiek kusiło go przedłużenie kontaktu z przyjemnie ciepłą wodą, tak
zdecydował się na szybki, sprytny prysznic, ale i tak poświęcił jeszcze
chwilkę na pieczołowite wysmarowanie ciała ładnie pachnącym balsamem. I
zanim przeszedł do kuchni, wpadł jeszcze na moment do sypialni,
ponownie zaglądając do szafy. Stamtąd wyciągnął schowane wcześniej
pudełko, a z pudełka wyciągnął czerwoną wstążkę, którą owinął sobie
wokół nadgarstka, zawiązując ją w ładną kokardkę. Zadowolony z siebie,
wraz z pudełkiem przeszedł w końcu do kuchni, gdzie czekał nań parujący
kubek i Ian siedzący przy stole.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">I ostatnie prezenty dla mojego ukochanego chłopaka!</span>
— zawołał wesoło, wciskając Ianowi w ręce pudełko. W którym znajdowały
się dwie obroże – znacznie ładniejsze od tej, którą na szybko kupił
Ianowi na święta. A przede wszystkim, każda z nich miała doczepioną
zawieszkę w kształcie kości, na których zostały wygrawerowane napisy: <span style="font-style: italic;">Ian’s</span> i <span style="font-style: italic;">Maxie’s</span>. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie to było tandetne, ale cóż, lampa w sypialni też taka była.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Stwierdziłem, że ta obroża którą ci
dałem w Australii potrzebuje upgrade’u, i przy okazji stwierdziłem, że
skoro oboje jesteśmy kundlami, to możemy mieć pasujące do siebie obroże!</span> — wyjaśnił, wręcz dumnie, gdy Ian zajrzał do środka.
<br />
A na samym dnie znajdowała się karta z wydrukowanym kodem z Groupona na
pakiet czterech masaży w miejscu, które poleciła Sheryl i które Ianowi
przypadło do gustu.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">A ostatnim prezentem jestem jaaaa!</span> — oznajmił, wyciągając swoją zawstążkowaną rękę.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-07, 23:23<br />
<hr />
<span class="postbody">Miałem
ochotę na wino; chyba narobiłem jej sobie przy tym steku, co było mega
dziwne, bo generalnie nie przepadałem za winem. Kiedy Max brał prysznic,
wstawiłem wodę i poszedłem do jego mieszkania, gdzie udało mi się
znaleźć zachomikowaną butelkę białego – dobrze, bo smakowało mi
bardziej, niż czerwone. Nalałem sobie lampkę i wróciłem z jedną pełną,
drugą pustą (nie wiedziałem, czy Maxie będzie miał ochotę) do siebie, w
drugiej łapie dzierżąc butelkę wina.
<br />
Akurat zalałem herbatę, gdy Maxie skończył brać prysznic, a potem
jeszcze coś tam robił w sypialni. Podniosłem na niego wzrok, gdy w końcu
wlazł do kuchni i miałem proponować wino, kiedy zaskoczył mnie
kolejnymi prezentami.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Boże, jesteś nienormalny </span>—
westchnąłem ze śmiechem, kręcąc głową, po czym zajrzałem do pudełka.
Oczy zaświeciły mi się na widok tych dwóch obroży, co prawdopodobnie
świadczyło o tym, jak nierówno mam pod sufitem, ale trudno – tak już
było. — <span style="font-weight: bold;">Maxie’s</span> — przeczytałem,
wyciągając jedną z nich i przejechałem palcem po miękkiej, dobrze
wygarbowanej skórze. Wyglądała na cholernie drogą i, to dziwne, że to
pomyślałem, ale… wygodną? — <span style="font-weight: bold;">A to co?</span> — spytałem, przesuwając drugą obrożę, by odsłonić kupony. —<span style="font-weight: bold;"> Mhm </span>— załapałem po chwili, podnosząc wzrok na Maxa, który wyciągał w moją stronę durnie zawstążkowaną dłoń. — <span style="font-weight: bold;">Najlepsze zawsze przychodzi na koniec, co?</span>
— Uśmiechnąłem się, sięgając ten wstążki i rozsupłałem ją bez większego
trudu. Maxie w tym czasie zabrał pudełko z moich kolan, postawił na
stole i sam się na mnie wgramolił, siadając bokiem na moich udach.
<br />
— Wszystkiego najlepszego, Ian — wymamrotał, z ustami przy moich wargach
i pocałowaliśmy się po raz nie wiem który tego dnia. Machinalnie
objąłem go w pasie, układając rękę na jego udzie i wsunąłem nos w szyję,
wdychając zapach płynu do mycia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie za dużo tego dobrego?</span> — spytałem, nie zmieniając pozycji. — <span style="font-weight: bold;">Kiedy przyjdą twoje urodziny będę chyba musiał wdrapać się i ukraść tę pieprzoną gwiazdkę z nieba</span> — westchnąłem, podnosząc głowę i szturchnąłem żuchwę Maxa nosem. — <span style="font-weight: bold;">Już ci trochę cieplej? </span>—
dopytałem, widząc, że założył na siebie tylko bokserki i sięgnąłem
przez stół po kubek z jego herbatą, który zaraz wsunąłem mu w dłonie.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-08, 03:04<br />
<hr />
<span class="postbody">Może
i był nienormalny, trudno, ale był nienormalnym, zadurzonym po uszy
kundlem swojego Iana, tego cudownego mężczyzny, którego chciał
rozpieszczać i dawać mu szczęście po kres swoich dni.
<br />
Najbardziej stresował się tym, jak Ian zareaguje na obroże. W końcu, od
tego felernego wydarzenia, kiedy to przyłapała ich Lana, Ian już nie
założył tej, którą wówczas podarował mu Max. Ale tym razem ujrzał ten
błysk w oku. Ujrzał zainteresowanie. Odebrał to jako dobry znak.
Naprawdę kręcił go widok Iana w takiej ładnej obroży, w dodatku
podpisanej jako własność Maxa…
<br />
Chociaż to Max w tym momencie zachowywał się bardziej jak zadowolony
piesek, domagający się pieszczot. Cóż mógł na to poradzić, w tym
aspekcie Ian rozpuścił go porządnie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ty jesteś moją gwiazdką z nieba!</span>
— odparł pewnie, nie zważając na to, że to był już kolejny z wielu
wyjątkowo tandetnych tekstów, jakie tego dnia opuściły usta Maxa. No i
trudno.
<br />
Zresztą, naprawdę nie oczekiwał rewanżu ze strony Iana. To byłoby durne w
opór. Wystarczyło mu tylko spędzenie tych urodzin wspólnie, z Ianem,
mieć możliwość patrzeć się na niego, dotykać go, całować…
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Chociaż nie. Ty jesteś Słońcem. Z Australii. Dlatego jest mi cieplej!</span>
— zakończył swoje rozważania tym radosnym wnioskiem, chociaż za fakt że
się ogrzał odpowiadał w znacznie większej mierze ciepły prysznic. Ale
oj tam.
<br />
Chwycił kubek, który podał mu Ian, i zaczął dmuchać, żeby trochę
ostudzić w ten sposób napój. Później delikatnie przysunął szklankę do
ust, a po upewnieniu się że płyn jest pijalny upił już odważniejszy łyk.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Przyniosłeś wino?</span> — mruknął po zauważeniu butelki i kieliszków, w tym jednego zapełnionego.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-08, 12:38<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Maxie, bo zaraz ci przypierdolę</span>
— mruknąłem, składając groźbę bez pokrycia, o czym obaj raczej
wiedzieliśmy. Ale i tak, wiedział, że nie znoszę takich tekstów, a
sadził je bez ustanku, więc, w moim odczuciu, należało coś zrobić.
<br />
Słońce. Z Australii. Umarłbym z zażenowania, gdyby się tak do mnie zwracał.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Mhm</span> — przytaknąłem na pytanie Maxa. — <span style="font-weight: bold;">Chcesz trochę?</span> — spytałem, przesuwając kieliszek w jego stronę. — <span style="font-weight: bold;">Ja już chyba nie mam ochoty</span> — dodałem, uderzając paznokciem w szkło. — <span style="font-weight: bold;">Obejrzymy jakiś film w łóżku? Mógłbyś wybrać coś fajnego, a ja wezmę w tym czasie prysznic, hm? </span>— spytałem. — <span style="font-weight: bold;">Tylko jakiś fajny, co? Nie za ciężki, ale też nie taki, żeby tylko leciały głupoty. I film, a nie serial</span> — zastrzegłem, bo z nim to nigdy nie wiadomo.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-08, 22:59<br />
<hr />
<span class="postbody">Pff.
Max i tak wiedział, że Ian nic by mu nie zrobił. Zresztą, ten zasrany
hipokryta sam nie szczędził Maxowi słodkości, no ale nieważne. Bo Max
przecież nie narzekał. Tylko czasami o, cisnął mu się na usta taki
kiczowaty tekst, każdy ma przecież swoje słabości.
<br />
Odstawił kubek i chwycił pomiędzy swoje rozgrzane dłonie twarz Iana,
patrząc się przez niego w milczeniu, z czułością graniczącą ze swego
rodzaju namaszczeniem. Kochał to swoje Słońce durne, niewątpliwie i
bezgranicznie. Złożył pocałunek na czole Iana, a potem chwycił go za
podbródek, aby zadrzeć jego głowę w górę i móc złączyć ich usta.
<br />
Smak herbaty zmieszał się ze smakiem wina, ale to nic. Zerknął leniwie
na podsunięty kieliszek. Geez, to po cholerę przyniósł je aż dwa? W
każdym razie, Max wziął kieliszek w dłoń i opróżnił go, ucinając problem
niedopitego wina.
<br />
Wydął lekko wargi, słysząc propozycję Iana. Bo, szczerze mówiąc, Max
miał nieco inny pomysł na tę noc… taki, do którego film byłby zupełnie
zbędny, za to przydałyby się te nowe obroże. Ale trudno, nie
zaprotestował; w końcu skoro Ian nie miał ochoty, to nie miał.
<br />
No więc, film. Nie za ciężki, ale nie durny. Sam Max miał ochotę w końcu
obejrzeć nową Mary Poppins, ale wątpił żeby Ianowi przypadło to do
gustu. Dlatego odpalił Netflixa, buszując bez większego przekonania w
poszukiwaniu filmu, który mógłby zgarnąć ich uwagę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Co powiesz na <span style="font-style: italic;">Baby Driver</span>?</span>
— spytał, gdy Ian się pojawił – czysty, pachnący, kuszący nagością. Sam
Max, zanim ułożył się na łóżku, pozbawił się bokserek. Nie, żeby
kierowały nim jakieś podłe intencje, co to, to nie, po prostu, tak o.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-09, 00:33<br />
<hr />
<span class="postbody">Prysznic
poszedł mi sprawnie, tylko potem spędziłem trochę czasu przy lustrze,
goląc się, bo skoro jutro mamy dymać do tego całego San Jose i w dodatku
na jakąś fetę to nie wypada przyjść jak obwies, a nie będę ze sobą
zabierał sprzętu. Nie miałem jakoś silnego owłosienia, przez te kilka
dni pewnie wyrośnie mi coś na twarzy kłując lekko Maxa przy pocałunkach,
ale nic, czego nie dałoby się nie przeżyć.
<br />
Po prostu trzeba będzie później ograniczyć już lodziki, przynajmniej te serwowane przeze mnie.
<br />
W każdym razie, wciągnąłem na dupę bokserki i wróciłem do sypialni, z
lekkim zdziwieniem rejestrując, że Max leży na łóżku cały nagi. Miałem
już to jakoś skomentować, kiedy usłyszałem jego pytanie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Czy to jakiś film Netflixa?</span> — spytałem, marszcząc brwi, bo dojrzałem ekran mojego komputera. — <span style="font-weight: bold;">Bejbe, nie chcę kolejny raz oglądać filmów, które oni produkują, one są tak strasznie…</span>
<br />
— To nie jest film Netflixa, po prostu wykupili do niego dostęp — przerwał mi Max, bo chyba wyczuł, że już się nakręcałem.
<br />
– <span style="font-weight: bold;">A. No dobra</span> — mruknąłem i zamknąłem się. Zagapiłem się trochę na Maxa i potrząsnąłem głową dopiero po chwili: —<span style="font-weight: bold;"> Zostajemy tam do poniedziałku, tak? To daj mi chwilę, muszę ogarnąć jakieś rzeczy, bo nie będę miał na to czasu jutro</span>
— mruknąłem, podchodząc do szafy. Po ostatnim kliencie musiałem
zapierdalać już na lotnisko, gdzie miałem spotkać się z Maxem, więc
serio to był ostatni moment żeby spakować graty na naszą podróż na
zachodnie wybrzeże.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-09, 00:56<br />
<hr />
<span class="postbody">A,
no tak. San Jose. W końcu lecieli następnego dnia. Max był już w
zasadzie spakowany, tylko musiał jeszcze dołożyć do bagażu jakieś
pierdoły, ale nie przypominał sobie żeby widział pakującego się Iana.
<br />
Otworzył szeroko oczy, zdając sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy, o której zapomniał.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Iaaaan</span> — zawołał, mimo iż wołany mężczyzna stał dosłownie dwa metry od niego. — <span style="font-weight: bold;">Weź spakuj jakąś koszulę, co? Najlepiej białą. O, no i dobrze by było jakbyś jakąś marynarkę też wziął.</span>
<br />
— …po co? — Ian odwrócił się do Maxa i spytał, nie ukrywając zdziwienia.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ach, kurwa, Jezu, no bo ci nie
powiedziałem. Bo rodzice urządzają rocznicę w takiej wynajętej, trochę ę
ą sali. Tam będą jacyś znajomi z branży i w ogóle trochę sztywniaków,
ale też bez przesady żebyśmy szli odjebani jak na wesele. No ale
koszula, ciemne spodnie i marynarka to taki zestaw akurat.</span>
<br />
Mówił lekko przepraszającym tonem, bo rzeczywiście to była jego wina, że
zapomniał o tym wcześniej wspomnieć Ianowi. Z drugiej strony, gdyby mu o
tym powiedział, to być może próbowałby się jakoś wymigać od tego
wyjazdu.
<br />
Max, szczerze, nie dziwiłby mu się. Bo i jemu to całe przyjęcie średnio
się widziało, ale, cóż, nie był aż tak wyrodny by olać swoich rodziców w
ich rocznicę ślubu.
<br />
— Serio, teraz mi to mówisz? — Ian jęknął w odpowiedzi. — I skąd ja mam ci to wszystko wziąć? Mam to wyczarować?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ech, czekaj, zobaczę co tam masz</span>
— mruknął, i podniósł tyłek z łóżka, odkładając laptopa w bezpieczne
miejsce. Podszedł do szafy i pochylił się, aby zajrzeć w jej głąb, <span style="font-style: italic;">zupełnie nieintencjonalnie</span>
wypinając przy okazji tyłek. Zacmokał, przebierając w ubraniach. W grę
zupełnie nie wchodziła opcja pożyczenia Ianowi swoich ciuchów. Ian za
cholerę nie wszedłby w jego dopasowaną koszulę.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Dobra, chuj, coś wykombinuję</span> — stwierdził finalnie. Ostatecznie powinien znaleźć trochę czasu przed wyjazdem na lotnisko, żeby wpaść po zakupy. — <span style="font-weight: bold;">Damy radę. Nie zamartwiaj tym swojej ładnej główki, i spakuj się normalnie</span> — polecił.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-09, 01:30<br />
<hr />
<span class="postbody">Spojrzałem
na Maxa nieco sceptycznie, niepewny. Nie podobał mi się jakoś
szczególnie cały pomysł tej wyprawy, a teraz w ogóle zacząłem uważać, że
chyba nie powinienem się tam zjawiać. Max też obudził się, kurwa, za
pięć dziesiąta – czy on kiedykolwiek widział mnie w takich łaszkach,
jakich teraz ode mnie nagle wymagał? To nie tak, że ukrywałem gdzieś
drugą garderobę, tylko tak sobie nie nosiłem, bo czemu by nie. Ja po
prostu nie miałem takich rzeczy, bo były mi absolutnie niepotrzebne.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Aha </span>— mruknąłem, niezbyt
przekonany, rzeczywiście wyciągając z szafy trzy zwykłe koszulki, jakąś
bluzę, gacie, skarpetki, znalazłem nawet ciemne, dopasowane spodnie. Nie
było szans żebym w nich jutro leciał, bo w samolocie uskuteczniałem
plan kima, a nie będę spał w czymś takim, od czego są moje ukochane
dresy? No ale dość tego gadania o ciuszkach, bo przecież nie jestem
żadną szafiarką.
<br />
W każdym razie – spakowałem się, wróciłem do łóżka, na którym już leżał
Max, ciągle bez ubrań. Może chciał mi coś w ten sposób przekazać?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Już ci nie jest zimno?</span> — spytałem więc, szukając poduszki. Nie lubiłem z nią spać, ale oglądanie filmów to coś zupełnie innego. — <span style="font-weight: bold;">Czemu zawsze musisz skopywać kołdrę tak w róg, przecież mówiłem ci, że nie lubię spać nieprzykryty, nawet jak jest super ciepło</span>
— zirytowałem się, widząc, że znowu, oczywiście, kołdra leży gdzieś w
rogu, a Maxie, cały wywalony, na środku, przeglądając sobie coś na moim
kompie. Zerknąłem na ekran. — <span style="font-weight: bold;">O niee,
nie ma mowy, wyłączaj to! Nie będziesz oglądał tego pedała zalogowany na
moje konto, wiesz, co mi potem wyskakuje? Jestem zadowolony z moich
youtubowych propozycji, bardzo dziękuję za Irwina i jego mordę
wyskakującą niewiadomo skąd! Oglądamy ten film, czy nie?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-09, 03:12<br />
<hr />
<span class="postbody">Trudno, zawalił. Po raz kolejny. Typowe.
<br />
Czuł się trochę głupio z tym, że nie powiedział Ianowi o czymś, co mogło
naruszać jego strefę komfortu, i wręcz go na to wystawiał, ale z
drugiej strony gdyby Ian naprawdę bardzo źle czuł się z perspektywą
wybrania się na takie przyjęcie, to by mu to od razu oznajmił, prawda?
<br />
W szczerość i bezpośredniość Iana akurat wierzył.
<br />
Był bardzo niezadowolony z faktu, że jego nagie ciało nie robiło w ogóle
w tym momencie wrażenia na Ianie, wprawdzie Ian niby znał je już na
pamięć, ale, ale… no! Nie zamierzał jednak niczego wymuszać, absolutnie
nie, Ian mógł być na przykład po prostu zmęczony. W kontekście ich życia
seksualnego, Max trochę martwił się perspektywą weekendu spędzoną w San
Jose. Jeżeli już do czegoś między nimi dojdzie, to będą musieli być
cicho jak myszki, ostrożni, bla, bla.
<br />
Chwilowo jednak się poddał, i kiedy Ian zajmował się pakowaniem, Max
otworzył sobie nową kartę w jego laptopie, wstukując YouTube’a. Na
stronie głównej wyskoczył mu świeżo wrzucony filmik, który go
zaintrygował. Jego kumpel, ta zdradziecka szuja, Irwin znaczy, był
bowiem poza godzinami pracy youtuberem. Miał swój kanał, z całkiem
niezłą ilością subskrypcji, i wrzucał tam swoje vlogi (Max musiał
przyznać, że były one ciekawe i zajmujące). I nawet nie zareagował na
marudzenie Iana, patrząc na tytuł filmiku, nawiązujący do Walentynek (a
jakże!). Oczywiście, na miniaturce znalazł się wesoły Irwin, całujący w
policzek swojego męża. Max przewrócił oczami, i mimo wszystko kliknął w
miniaturkę, ale zanim Max w ogóle zdążył usłyszeć radosne szczerbiotanie
Irwina, Ian już zareagował.
<br />
Zapauzował, przewracając oczami. No, tak, rzeczywiście, czasami oglądał
sobie z laptopa Iana swoje rzeczy – i w drugą stronę także to działało. I
w ten sposób Ian miał w swoich rekomendacjach Irwinowe pierdolenie, a
Max jakieś pierdoły Iana i muzykę elektroniczną. Cóż, związek absorbował
nawet ich personalną przestrzeń w internecie.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Już i tak to włączyłem. A dupek
wrzucił coś walentynkowego. Z Ericiem. Pewnie po zamknięciu knajpy
zorganizowali sobie jakieś kiczowate gówno w ich stylu</span> — mruknął, zniesmaczony. Bo to wcale nie tak, że Max też tego dnia posunął się do kiczu. W ogóle, skąd takie insynuacje? — <span style="font-weight: bold;">Jezu,
oni są tacy nudni i przewidywalni. A Irwin tak próbuje mnie przekonać,
że oni są tacy szaleni, tacy kreatywni, a to gówno prawda. No dobra,
dobra, już włączam ten film!</span> — westchnął, przez znaczące
spojrzenie Iana zabijając w zarodku nadchodzącą tyradę o tym, jak Irwin
wkurzał go ze swoimi przechwałkami, i że te przechwałki w ogóle były
bezpodstawne, bo Erwin to gorsza para od Iaxa i no.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-09, 20:18<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Ja pierdolę.</span> — Wywróciłem oczami. — <span style="font-weight: bold;">Po
chuj ty się nad tym zastanawiasz? Jesteś zazdrosny, czy co, że ty nie
masz kiczowatych gówien? Niech sobie będą, jacy chcą, to ich związek,
nie twój, po cholerę w ogóle się tym zajmujesz</span> — mruknąłem,
zirytowany, kładąc się obok Maxa i przesunąłem komputer w swoją stronę.
Naciągnąłem też kołdrę na nas obu, bo fajnie jest leżeć pod kołdrą. — <span style="font-weight: bold;">Już, zaraz, tylko jeszcze…</span> — mruknąłem, włączając Fejsa, żeby coś sprawdzić, ale nie. — <span style="font-weight: bold;">No nie. Serio? </span>— Odwróciłem głowę w stronę Maxa. — <span style="font-weight: bold;">Obok leży twój telefon, musisz się logować na fejsa z kompa? Mówiłem ci tyle razy, że nigdy nie pamiętam hasła i… </span>— zamilkłem, bo to było jak grochem w piach czy coś tam. — <span style="font-weight: bold;">Dobra. Co wolisz, Chrome czy Safari?</span>
<br />
— Ee… ja? Safari?
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Pytasz się mnie czy mówisz?</span>
<br />
— No, Safari, ale o co ci chodzi?
<br />
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego włączyłem Chrome’a, na którym, brawo,
też był zalogowany wszędzie Max i z zaciętą miną wylogowałem go ze
wszystkich miejsc. Wyczyściłem też ciasteczka i generalnie zrobiłem
porządki.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Proszę bardzo. To jest Chrome i Chrome
jest mój. Ty masz tu Safari i na nim sobie rób, co ci się podoba. Ja
nie wchodzę na twoje Safari, ty nie wchodzisz na mojego Chrome’a. Tak
samo na twoim kompie, ja Chrome, ty Safari. Umowa? </span>— spytałem całkowicie poważnie, odwracając do Maxa głowę.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-10, 00:33<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Nie jestem zazdrosny!</span>
— zaperzył się głośno, wyraźnie oburzony taką sugestią. Wcale im nie
zazdrościł, bo wiedział że sam wolał dynamikę związku z Ianem od takiego
sztucznie słodkiego gówna.
<br />
(Chociaż kiczowatych gówien w ich związku nie brakowało, w końcu ten wieczór był na to dobrym dowodem.)
<br />
W każdym razie, to co go drażniło, to to jak Irwin się pysznił,
opowiadając o swoim związku. Jakby próbował udowodnić Maxowi, że on i
jego mąż są najlepsi, najbardziej słodcy, bla, bla. A taki chuj.
<br />
Dalej, z nieskrywanym zdziwieniem, obserwował działania Iana na
komputerze. Nie spodziewał się, że to, że Max pozwalał sobie na jego
sprzęcie logować się na swoje konta okaże się dla niego takim problemem…
Max w życiu nie pomyślałby o tym, by się oburzać takimi rzeczami,
tymczasem Ian z prawdziwą determinacją dokonywał procesu oczyszczenia
przeglądarki z obecności Maxa.
<br />
Parsknął śmiechem, gdy Ian zademonstrował mu efekty swojej pracy.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Ian, czy ty właśnie przeprowadziłeś ze mną przeglądarkowy rozwód?</span>
— spytał z udawanym oburzeniem. Cały ten pomysł wydawał mu się przede
wszystkim zabawny, ale też nie widział problemu w dostosowaniu się do
tych warunków. Ot, po prostu musiał pamiętać żeby nie klikać na ikonkę
Chrome, nic wielkiego.
<br />
I to było nawet słodkie, że Ian wydzielił na swoim komputerze sferę
wyłącznie dla Maxa. A przynajmniej Max odczytywał to sobie tak, że w
jego głowie to nabierało słodyczy.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-10, 17:17<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Skoro nie jesteś zazdrosny to po cholerę wciskasz nos w nieswoje sprawy?</span>
— spytałem, w mojej ocenie, bardzo rozsądnie, bo naprawdę nie
rozumiałem, skąd u niego nagle takie zainteresowanie związkiem jego
kumpla.
<br />
Może po prostu musiałem się przyzwyczaić do tego, że mój chłopak był
małą plotkarą, ale jeśli tak – on musiał przyzwyczaić się do tego, że ja
nie mam zamiaru się w tę małą plotkarę z nim bawić. I jeśli zamierzał z
kimś oczerniać komuś dupy to błagam, nie ze mną. Mnie te rzeczy w ogóle
nie rajcowały i generalnie to nie polecam, jeden na dziesięć.
<br />
W każdym razie, kontynuowałem swoją misję i też oburzyłem się, oczywiście.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No bo wciskasz mi te swoje rzeczy gdzie tylko się da!</span> — parsknąłem. — <span style="font-weight: bold;">Ostatnio
wyskoczyły mi na fejsie reklamy świeczek i kadzidełek. Świeczek i
kadzidełek! Maxie, uwielbiam cię, ale to już trochę przesada. Albo ten
Irwin. Nie dość, że muszę cwela oglądać w rzeczywistości to jeszcze w
Internecie? No błagam! </span>— prychnąłem, bo to mnie akurat naprawdę wkurwiało. — <span style="font-weight: bold;">Mój
Youtube był super zanim się nie pojawiłeś w moim życiu. A teraz nie
mogę sobie normalnie pooglądać filmów z desek, bo muszę czyhać, czy
Irwin nie zacznie o czymś pierdolić. I te twoje blond kłaki! Są
wszędzie, serio! Ostatnio wyciągnąłem sobie włosa z kubka. Z kubka.
Piłem kawę z twoim włosem! Czemu się śmiejesz, idioto?</span>
<br />
— Śmieję? Nie, skąąaad… — Wyszczerzył się do mnie głupio Max,
podciągając się na ramionach i obejmując mnie od tyłu za szyję. Swoją
głowę wyłożył obok mojej i cmoknął mnie w nos. — Ani trochę się z ciebie
nie śmieję.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Wrr</span> — warknąłem, pokazowo, bo
co to ma być? Ja tu się oburzam, a on mnie całuje? Przymknąłem komputer i
wysunąłem ramię, kładąc się na nim i jednocześnie trochę odwracając do
Maxa. — <span style="font-weight: bold;">Wiesz co…</span> — mruknąłem, całując go trochę. — <span style="font-weight: bold;">Tak sobie myślę, że dawno </span>— znów go pocałowałem — <span style="font-weight: bold;">nie byliśmy na basenie. Może spakujemy stroje i pójdziemy w San Jose?</span></span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-10, 22:51<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Jak to: <span style="font-style: italic;">nie moje sprawy</span>?</span> — zmarszczył brwi. — <span style="font-weight: bold;">To są sprawy publiczne, skoro udostępniają je na publicznym portalu, nie?</span>
<br />
Bo ten jego kumpel był niby takim wielkim youtuberem, budującym swoją <span style="font-style: italic;">karierę</span> w sieci. Normalnie człowiek wielu talentów, taki cudowny i och ach, a Maxa aż skręcało niejednokrotnie z zawiści.
<br />
Zwłaszcza tego wieczora, w tej jego zasranej restauracji, kiedy dupek się mizdrzył do Iana i kupował sobie jego serce swoim <span style="font-style: italic;">bezbłędnym</span> stekiem. Jebany.
<br />
A marudzenie Iana o tym, jak to Max <span style="font-style: italic;">wciska mu swoje rzeczy, gdzie tylko się da</span> i że przez niego <span style="font-style: italic;">YouTube Iana już nie jest taki super</span>
(ojej, straszne, biedactwo. Maxowi jakoś nie przeszkadzały jakieś
cudaczne filmiki z tricków na desce, ot po prostu je omijał.), naprawdę
Maxa bawiło. No myślałby kto, taki poszkodowany, ojej.
<br />
Dlatego nie mógł się powstrzymać przed obdarowaniem czułością tego
słodko wkurzonego mężczyzny, po prostu nie mógł. Ten krok o tyle się
opłacił, że zaraz i on otrzymał słodkie całusy od swojego chłopaka.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Możemy spakować. Jak nie zdążymy w San Jose, to wpadniemy w poniedziałek po powrocie z lotniska</span>
— mruknął. Rzeczywiście, wypełnienie postanowienia o cotygodniowym
wspólnym chodzeniu na basen coś kiepsko im wychodziło. Chociaż, w
kontekście aktywności fizycznych, to nie o basenie akurat myślał Max…
No, cóż, była też inna aktywność, której dawno… no, dobra, technicznie
to poprzedniej nocy, ale, jeny, dla Maxa była to prawdziwa wieczność.
Był w stanie przeżyć znacznie, znacznie dłuższą abstynencję seksualną,
ale chyba był po prostu z jakiegoś powodu mocno napalony.
<br />
Przesunął dłonią po twarzy Iana, kciukiem śledząc fakturę tych dobrze
znanych sobie warg. Niespiesznie, bez słowa, zjechał na szyję, muskając
skórę leniwymi ruchami.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Nie chcesz przymierzyć swojego prezentu?</span> — spytał lekko zachrypniętym głosem, gdyż nagle poczuł biorącą się znikąd suchość w gardle.</span>
<br />
<hr />
<b>effsie</b> - 2019-01-11, 00:08<br />
<hr />
<span class="postbody">— <span style="font-weight: bold;">Idąc tym tokiem rozumowania, twój tatuaż to jest sprawa publiczna. Ludzie też tam wciskają nos i nie masz nic przeciwko?</span> — mruknąłem. I niech lepiej Max uważa z odpowiedzią, bo będę go z niej rozliczał.
<br />
Serio.
<br />
Przytaknąłem na to ustalenie i zapisałem w myślach, by jeszcze zaraz,
jak tylko wstanę, dorzucić gacie, ręcznik i klapki do torby, bo rano to
ja na pewno nie będę o tym pamiętał. Mógłbym co prawda wstać i zrobić to
teraz, ale no fiiilm… i Max… dobra, Max akurat przeszkadzał w opcji
film.
<br />
Akurat, na przykład, wzięło go na smyranie mnie po szyi. Nie powiem,
było to przyjemne, więc lekko przymknąłem oczy i ułożyłem głowę na
ramieniu, relaksując się, kiedy nagle padło pytanie, które na początku
do końca nie zrozumiałem.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Prezentu? Ale jakiego? </span>— spytałem, nie otwierając oczu, dopiero po chwili uświadamiając sobie, o co chodzi mojemu chłopakowi. — <span style="font-weight: bold;">A, w sensie tej obroży?</span> — rzuciłem, podnosząc powieki. I dopiero jakby teraz uświadomiłem sobie, o co chodziło. —<span style="font-weight: bold;"> Aaaa.</span>
<br />
Mój chłopak miał ochotę na seks. I mówił mi to na swoje subtelne
sposoby, czy to tą obrożą, czy lataniem nago po domu. I w sumie nie
byłoby w tym nic dziwnego, że Maxie chciał się trochę pojebać, gdyby nie
to, że ja, eee, no, co tu dużo gadać, trochę mi się nie chciało.
<br />
Znaczy – nie zrozumcie mnie źle, z Maxem czy z obrożą nie było nic nie
tak. Po prostu… nie wiem, jakoś byłem trochę zmęczony. Miałem długi
dzień w pracy, a potem z Maxiem szwendaliśmy się po mieście we wszystkie
strony i byłem bardziej w stronę Netflix&chill niż Całonocne
Dymanko™. To znaczy, seks z Maxem był zawsze super i ku temu nie miałem
żadnych wątpliwości, że i teraz by tak było, tylko, no… no dobra. Bądźmy
szczerzy. Miałem urodziny i byłem leniem, a w seksie z Maxem nie można
było być leniem. Do seksu z Maxem trzeba było podchodzić jak do
poważnego zadania, bo to było poważne zadanie, uprawiać go tak, by obie
strony były usatysfakcjonowane. I tak jakoś wychodziło, że to z reguły
na mnie spadała większość roboty – i absolutnie nie miałem nic
przeciwko, uwielbiałem to, ale no… Jakoś tak myślałem, że puścimy ten
film, przytulimy się do siebie, zaśniemy sobie gdzieś w trakcie…
<br />
Tylko że, no, jak miałem mu to powiedzieć? Znaczy, to też nie było tak,
że przez te prawie cztery miesiące to my codziennie odwalaliśmy testy
kamasutry, bo nie – były takie wieczory, kiedy do niczego nie
dochodziło, a obaj spaliśmy w jednym łóżku. I okej, było ich raczej
mało, ale zdarzały się i żaden z nas nie czuł się poszkodowany. Tylko że
raczej nie zdarzał się wieczór, w którym jeden z nas mówił „chodźmy się
dymać”, a drugi na to „eee, nie chce mi się”.
<br />
No, to byłoby trochę niemiłe, tak mu powiedzieć.
<br />
Właśnie zorientowałem się, że nie znałem absolutnie związkowego
savoir-vivre’u na mówienie „nie”. No bo, tak teraz sobie myślę, to chyba
w związkach nie jest tak, że ruchanko i dymanko codziennie, nie? To
ludzka sprawa, że komuś się czasami może nie chcieć, czy jest zmęczony i
w ogóle, takie rzeczy. Ale jak to powiedzieć, żeby ta druga strona nie
poczuła się urażona? No z Maxem nie zdarzała mi się do tej pory taka
sytuacja i trochę nie wiedziałem, co teraz.
<br />
Znaczy, no nie zrozumcie mnie źle. To też nie tak, że seks to kara. Po
prostu właśnie mnie zadziwiły moje własne odruchy i myśli.
<br />
—<span style="font-weight: bold;"> Serio cię to aż tak kręci? </span>— spytałem, uśmiechając się pod nosem. —<span style="font-weight: bold;"> To je przynieś </span>— dodałem szeptem.
<br />
No co? Nawet jak sam niezbyt miałem ochotę to mój chłopak był ewidentnie
napalony, a jakimże byłbym bojfrendem, gdybym nie wydymał blondasa w
potrzebie? Jeszcze by sobie zaczął szukać innego chuja, któremu lenistwo
niestraszne i bym miał problem.</span>
<br />
<hr />
<b>Gazelle</b> - 2019-01-11, 22:25<br />
<hr />
<span class="postbody">Uniósł sceptycznie brew, zupełnie nie rozumiejąc co niby Ian próbował mu przekazać.
<br />
— <span style="font-weight: bold;">Sorry, Ian, ale ta analogia jest
zupełnie bez sensu. To, co robi Irwin, to jest działanie nastawione na
to, że on chce żeby to było publiczne, i żeby inni się przejmowali jego
życiem i chcieli je śledzić. To nie jest jakieś zdjęcie na Facebooku dla
znajomych czy iluś fanów, a dłuższe i krótsze, przygotowane i
wyedytowane filmiki. Zdjęcie mojego tatuażu wisi w necie z innych
powodów, poza tym oprócz tego zdjęcia nie ma żadnych dodatkowych
informacji, więc… eee, to jest na tyle sprawa publiczna, że to jest
tylko ogólnodostępne zdjęcie</span> — stwierdził, w zasadzie tylko po to
by wyjaśnić niejasności. Bo tak naprawdę sam gdzieś już zagubił clou
całego wątku. W każdym razie, filmik Irwina tymczasowo został porzucony,
a Max zamierzał nadrobić to po prostu jutro, może podczas lunchu albo w
drodze na lotnisko.
<br />
W tym momencie zajął się czym zgoła innym – i przy tej czynności wcale nie chciał myśleć o swoim wkurzającym kumplu.
<br />
Nie myślał jeszcze o jednej, istotnej rzeczy, ale to przeoczenie akurat
nie było jego winą. Bo po prostu nie miał pojęcia, że Ian nie miał
ochoty na seks. Nie odbierał w ogóle żadnych sygnałów, które mogłyby o
tym świadczyć – Ian go całował, pozwalał być całowany, nie krzywił się,
nie wyrażał mimiką i mową ciała śladu niechęci, a tym bardziej za pomocą
komunikatów werbalnych. A Max, cóż, czasami po drobnych rzeczach
potrafił dojść do tego, że coś jest nie tak, ale nie sięgało to na tyle
daleko, by czytać swojemu chłopakowi w myślach.
<br />
Zresztą, nawet nie zakładał że Ian mógłby go oszukiwać, wymuszać
entuzjazm. W końcu przeprowadzali już rozmowę na temat konsensualności w
seksie, w zasadzie nie jedną i nie dwie, a Max ufał szczerości Iana,
ufał mu, że ten da Maxowi znać, gdy coś będzie dla niego nie okej. Miał
zresztą nadzieję, że to działało w obie strony, a Ian już wyrzucił z
głowy te wszystkie obawy, że Max miałby się do czegoś przy nim zmuszać.
Miał również nadzieję, że Ian generalnie przyswoił sobie te wszystkie
wnioski, do których doszli w ramach tamtych rozmów.
<br />
Gdyby Ian dał mu tylko cień sygnału, że mu się nie chce, to Max by się
przecież wycofał, bez pytań i bez gadania. Być może jakaś część niego
byłaby trochę zawiedziona – i to raczej nic dziwnego – ale absolutnie
nie miałby żalu do swojego chłopaka. Przecież zdarzały się takie
sytuacje, że byli zbyt zmęczeni by robić w łóżku cokolwiek poza leżeniem
i spaniem. Nie było raczej tak, by wyszło to już w trakcie jakiejś gry
wstępnej – bardziej jako zapowiedź, w stylu <span style="font-style: italic;">dzisiaj nie mam siły cię wyruchać</span> – ale chyba warto uzupełnić tę drobną lukę we wspomnieniach Iana.
<br />
Usłyszawszy <span style="font-style: italic;">to je przynieś</span>
odnoszące się do tych obroży, co, umówmy się, wiązało się w sposób
oczywisty z działaniami seksualnymi, odczytał to jako zielone światło,
więc jeżeli chodziło o sam seks, to nie mógł mieć wątpliwości co do
chęci Iana. Jedna rzecz jednak go zastanowiła:
<br />
— <span style="font-weight: bold;">No… kręci mnie. A ciebie nie?</span> — spytał ostrożnie, na razie nie ruszając się z łóżka. — <span style="font-weight: bold;">Bo
jak nie, to to nie ma sensu. Wydawało mi się, że podobał ci się mój
choker w klubie… no i sam lubisz być nazywany moim kundlem podczas
seksu, nie? Czy się mylę?</span> — dopytał jeszcze, bez cienia wyrzutu w
głosie, po prostu z zainteresowaniem, ciekawością. Bo mogło się okazać,
że Max się kompletnie mylił w swojej ocenie i warto było to wyjaśnić.</span>
<br />
<hr />
<b>Opatrzność Boża</b> - 2019-01-12, 04:11<br />
<hr />
<br />
<center>
<span class="postbody"><div class="w1">
<div class="w3">
Fabuła kontynuowana jest na nowej wersji forum ― <a class="postlink" href="http://rainbow-rpg.forumpolish.com/t64-the-lost-silence" rel="nofollow" target="_blank">TUTAJ</a>
</div>
</div>
</span></center>
<span class="postbody">
</span><br />
<hr />
Unknownnoreply@blogger.com